biblioteka wizerunku - Nowe wiaty dla Warszawy

Transkrypt

biblioteka wizerunku - Nowe wiaty dla Warszawy
biblioteka wizerunku miasta biblioteka
wizerunku
miasta
Część 2.
MIEJSKA
INFORMACJA
Część 2. MIEJSKA INFORMACJA
biblioteka
wizerunku
miasta
Część 2.
MIEJSKA
INFORMACJA
wydanie drugie zmienione
Spis treści
1. Wprowadzenie
Dobry wizerunek – Marek Kuzaka
5
Struktury i smaki. Życie codzienne w mieście subiektywnym – Krzysztof Nawratek 8
2. EKSPERTYZA
Logo nie może być modne – Natalia Mazur 17
Facebookowe podium Polski. Gdańsk, Wrocław i Poznań
– rozmowa z Adrianem Łaźniewskim z agencji Get More Social
28
Informacja dla Warszawy. Projekt miejskiego systemu informacji w gminie Warszawa-Centrum
– Jerzy Porębski
32
Komercyjne drogowskazy w stolicy – Michał Wojtczuk
40
Bristol. Miasto czytelne – Mike Rawlison
44
Londyn. Semiotyka rytmu wielokulturowego miasta – Marcin Galent
50
Otl Aicher. Historia pewnego piktogramu – Katarzyna Domagalska
68
Na peronie bez stresu. Nowy system identyfikacji wizualnej na dworcach – Seweryn Lipoński 72
Zobaczyć miasto palcami – Marta Górna 78
SIM. Od designu do systemów informacji geograficznej – Marek Pieniążek
80
Apka. Jak smartfonowa rewolucja zmieniła poruszanie się po mieście – Michał Górecki
86
Wyróżnij się SIM-em albo zgiń! – Grzegorz Kiszluk
90
3. ROZMOWY
Patrzę na miasto oczami przyjezdnego
– z Piotrem Libickim, poznańskim plastykiem, rozmawia Natalia Mazur Z Warszawy, ale wrocławski
– z Joanną Rańdą z Urzędu Miasta Wrocławia rozmawia Mateusz Kokoszkiewicz
93
A do KRK Pani poleci? Nie, nie do Krk w Chorwacji – do Krakowa… :-)
– z Aleksandrem Bąkiem, twórcą grafiki użytkowej, specjalizującym się w projektowaniu
znaków graficznych, rozmawia Marta Górna 4. Konkurs
Konkurs na najlepszy SIM rozstrzygnięty!
98
102
115
1.
Wprowadzenie
4
I
Wprowadzenie
Dobry
wizerunek
S
zanowni Państwo,
oddajemy w Państwa ręce drugie wydanie „Miejskiej informacji” – publikacji, która ukazała się w cyklu wydawniczym Biblioteka Wizerunku Miasta. O inspiracjach do
powstania tej książki, we wstępie do pierwszego wydania, Piotr Parnowski, prezes Zarządu AMS w latach 2002-2011, pisał tak:
Powiedzmy to jeszcze raz. Wizerunek miast jest tym, na czym zależy nam wszystkim – władzom miejskim i mieszkańcom. Na wizerunek
miasta składa się wiele czynników, kształtują go kampanie promocyjne,
ale i przestrzeń publiczna. Czujemy się współodpowiedzialni za polskie
miasta, za kształt przestrzeni miejskiej, która jest naturalnym środowi-
5
I
Wprowadzenie
skiem reklamy zewnętrznej. Wierzymy głęboko, że przyszłością polskich
miast jest zgodne współdziałanie takich firm jak nasza z władzami miejskimi na wielu polach – w promocji, w komunikacji
społecznej z mieszkańcami, w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego przy wyposażaniu miast w meble miejskie i kształtowaniu przestrzeni publicznej. Tak dzieje się w wielu miastach na świecie,
tak może być i u nas.
Inicjując program Bramy Kraju – kompleksowy program marketingu
miejskiego, pośwęcony w szczególności kształtowaniu przestrzeni
publicznej, powiedzieliśmy, że trzy pierwsze kroki w tworzeniu tożsamości wizualnej miasta to: Witacze, Systemy Informacji Miejskiej
i Meble Miejskie. Drugie wydanie „Miejskiej informacji”, które mają
Państwo przed sobą, opisuje Systemy Informacji Miejskiej, potocznie
6
I
Wprowadzenie
zwane SIM-ami z perspektywy kilku lat doświadczeń, jakie upłynęły
od pierwszego wydania naszej książki.
W tym czasie wiele samorządów wprowadziło spójne systemy informacji wizualnej, nowe logotypy i hasła. Jednocześnie miasta stanęły
przed wyzwaniem – jak połączyć informację miejską z promocją, jak
zaakcentować swoją identyfikację wizualną i logo w tych systemach?
Pojawiły się także pierwsze rozwiązania z obszaru smart cities – inteligentnych miast. Poszukiwanie informacji w mieście i o mieście coraz
częściej odbywa się bowiem na ekranie smartfona. Jednak mimo tego
znaki na ulicach nie znikną, bo niezmiennie pozwalają na opisanie
i uporządkowanie przestrzeni, a dodanie nowoczesnej technologii
powoduje, że przestrzeń ta staje się bardziej przyjazna i przystępna.
Wierzymy, że Bramy Kraju – prezentując różne punkty widzenia i inspirując do dyskusji – mają swój istotny udział w tym procesie.
Zapraszam do lektury
Marek Kuzaka, prezes AMS
7
I
Wprowadzenie
Struktury
i smaki
Życie codzienne
w mieście subiektywnym
Tekst: dr inż.
arch. Krzysztof
Nawratek
ilustracje:
Google Maps
– opracowanie
Krzysztof
Nawratek
8
I
Wprowadzenie
Nasze miasto subiektywne,
czyli obszary miasta, które rzeczywiście użytkujemy i w których
naprawdę mieszkamy, ma
nieciągłą strukturę. Zwykle są to
pooddzielane od siebie skrawki,
których powierzchnia nie przekracza w sumie około 10 kilometrów
kwadratowych
W
gruncie rzeczy świat, w jakim żyje współczesny człowiek, jest dziwną strukturą,
w której kwestia „czasu
dostępu” oraz zainteresowania definiują jej
kształt. Człowiek, dla którego „domem” jest
jego mieszkanie, fragment ulicy, lotnisko
oraz duży fragment miasta leżącego setki
kilometrów dalej, nie wydaje się dziś kimś
niezwykłym. Człowiek nadal jest bytem
terytorialnym, ale okres pańszczyźnianego
przywiązania do ziemi skończył się chyba
bezpowrotnie.
Współczesny nomadyzm
Dziś coraz większa grupa ludzi definiuje się
nie poprzez miejsce urodzenia, lecz przez
miejsce wyboru. Coraz częściej mamy też
do czynienia ze zmianami tych wyborów.
W takim świecie tym, co człowieka definiuje naprawdę, jest to, co może on ze sobą
przenieść – gdziekolwiek będzie. Na tym
polega współczesny nomadyzm. Gdybyśmy
mogli pozwolić sobie na radykalną i lekko
histeryczną hipotezę, to powiedzielibyśmy,
że bezdomność jest tak naprawdę stanem
naturalnym człowieka. Wszystkie te rytuały, obrzędy mające na celu oswojenie
przestrzeni – prędzej czy później okazują
się niewiele warte. Oczywiście, człowiek
jest realnością fizyczną i fizjologiczną. Ma
ciało i to ciało wciąż ma jakąś lokalizację.
Ale to właśnie ciało jest jedynym prawdziwym i – w największym możliwym stopniu
– pewnym domem człowieka. Nomada czy
człowiek bezdomny potrafi utrzymać potrzebę posiadania i oswajania przestrzeni
w obrębie własnego ciała. Inni najczęściej
potrzebują oswoić i zawłaszczyć dodatkowo jeszcze jakąś sferę wokół siebie (Krzysztof Nawratek, Miejscy, nie miejscowi, Czas
Kultury 2/2005).
Mapy mentalne
Kevin Lynch rozpoczął swoje badania nad
mapami mentalnymi na początku lat 50.,
a wyniki tych badań opublikował w wydanej w 1960 roku książce „Image of the City”.
Mapy mentalne to wyobrażenia o przestrzeni, w której żyjemy, które nosimy w naszych
własnych głowach. Mapa mentalna tej samej
„obiektywnej” przestrzeni dla każdego jej
użytkownika jest inna, można więc powiedzieć, że mapy mentalne są mapami „przestrzeni subiektywnych” i potwierdzają fakt,
który intuicyjnie przeczuwamy – że każdy
z nas żyje w trochę innym świecie, w trochę
innej przestrzeni, trochę innym mieście. Lyncha jednak bardziej niż fakt, że każdy z nas
odbiera i widzi miasto trochę inaczej, interesowało to, co jest dla wszystkich wspólne.
Trudno mu się dziwić – z faktu, że każdy z nas
żyje w innym mieście, wynikać może jedynie
poczucie bezsilności. Dla naukowca, urbanisty czy planisty konstatacja taka wydaje się
bezwartościowa. Czy jednak rzeczywiście
tak jest? Gdyby wyjść poza ścisłe ramy nauki
czy polskiego profesjonalnego planowania,
gdyby oprócz obiektywnych struktur miasta
przypatrzeć się subiektywnym jego smakom,
czy nie znaleźlibyśmy tam nic ciekawego?
10 kilometrów
kwadratowych
Jakiś czas temu poprosiłem znajomych (oraz
znajomych znajomych) o wzięcie udziału w prostym badaniu dotyczącym formy
i wielkości miast subiektywnych, w których
„mieszkają”. Zadanie polegało na rozróżnieniu terenów miasta, w którym dana osoba
mieszka, na obszary, które rzeczywiście
użytkuje, oraz na te, których nie użytkuje,
a czasem wręcz wcale nie zna. Pozostały
oczywiście obszary „pomiędzy”, ale one
w tej chwili nie będą dla mnie istotne.
Wyniki tych badań dowiodły nie tylko,
że miasto subiektywne – miasto, w którym
„rzeczywiście” mieszkamy – jest wyraźnie
mniejsze od miasta jako takiego; pokazały
Krzysztof
Nawratek
architekt, urbanista, absolwent
Politechniki Śląskiej
w Gliwicach, doktor
nauk technicznych.
Wykłada architekturę w School
of Architecture &
Design w Plymouth.
Wykładał geografię
społeczną na uniwersytecie w Rydze.
Autor alternatywnego planu zagospodarowania przestrzennego Rygi
9
I
Wprowadzenie
również, że miasta subiektywne mają strukturę nieciągłą – są to często pooddzielane
od siebie skrawki.
Jednakże najciekawszym i najbardziej zaskakującym efektem tych badań okazała się konstatacja, że sumaryczna wielkość miast subiektywnych, w których badani funkcjonują,
nie różni się od siebie znacząco – bez względu
na to, jak duże jest miasto, w którym mieszkają, miasto subiektywne, w którym żyją naprawdę, raczej nie przekracza obszaru około
10 kilometrów kwadratowych. Te badania
dotyczyły Polski, lecz z wyrywkowych danych
z dwu dzielnic w miastach Wielkiej Brytanii
(Shankill Road w Belfaście oraz Somerstown
i North Southsea w Portsmouth) wynika, że
w przypadkach tak zwanych zdeprawowanych dzielnic miasta subiektywne, w których
mieszkają ludzie korzystający z opieki społecznej, są radykalnie mniejsze i ograniczają
się do kilku ulic.
Pięć elementów Lyncha
Prawdopodobnie, gdyby przeprowadzić dodatkowe badania dotyczące intensywności
użytkowania tej przestrzeni, okazałoby się,
że jesteśmy w stanie wprost określić rodzaj
współczynnika atrakcyjności i „bogactwa”
przestrzeni miasta, która absorbuje użytkownika w określonym stopniu i na określony czas. Moglibyśmy wtedy próbować
określić dość ściśle, ile takiej sparametryzowanej przestrzeni miejskiej jest w stanie
wykorzystywać przeciętny mieszkaniec.
W gruncie rzeczy bowiem jest oczywiste,
że ze względu na ludzkie ograniczenia
przestrzeń, w jakiej funkcjonujemy aktywnie, jest ścisle limitowana. Nawet jeśli więc
mieszkamy w wielkim mieście, faktycznie
10
I
Wprowadzenie
przeżywamy nasze życie w przestrzeniach
znacznie mniejszych.
Wróćmy teraz do Lyncha i do jego struktur.
Kevin Lynch na podstawie swych badań
doszedł do wniosku, że ludzie rozpoznają
w przestrzeni pewne miejsca charakterystyczne i wobec tych miejsc (punktów), linii
w przestrzeni się orientują. Lynch wyróżnił
takich punktów pięć: ścieżki/drogi, budynki/
struktury charakterystyczne, węzły, dzielnice
oraz krawędzie. Tych pięć elementów tworzy
kościec struktury przestrzeni, jaki w sobie
nosimy. I choć dla każdego z nas klasyfikacja
tych elementów będzie trochę inna, to jednak
fakt, że są one rozpoznawalne przez większość użytkowników miasta, pozwala się tym
użytkownikom na pewnym poziomie ogólności porozumieć. Te elementarne struktury
powodują, że również subiektywne miasta
do pewnego stopnia są do siebie podobne.
Wrocław
subiektywny
(kobieta, 63 lata,
pracująca)
Wrocław
subiektywny
(kobieta, 63 lata,
niepracująca)
Wrocław
subiektywny
(mężczyzna, 44 lata,
niepracujący)
Można by więc powiedzieć, że podstawowa
struktura miasta jest (albo powinna być)
wspólna dla wszystkich. Ale czy rzeczywiście
tak jest? Czy istnieje ogólna struktura, którą
wszyscy mieszkańcy rozumieją, znają i rozpoznają w podobny sposób i na którą nakładają
swoje własne preferencje, swą własną hierarchię ważności, swój „smak przestrzeni”?
Zmienne znaczenia
fragmentów miasta
Czy też jest dokładnie odwrotnie – każdy z nas żyje w innym uniwersum, w innej
przestrzeni i w innym mieście i jedynie fakt,
że komunikujemy się nawzajem, powoduje,
że „uzgadniamy” ze sobą tę podstawową
strukturę? Fakt, że elementami struktury są
takie, a nie inne elementy, wynikałby więc
z łatwości, z jaką możemy je nazwać i określić. Czy to jednak nie to samo? A nawet jeśli
nie, to czy ma jakiekolwiek znaczenie, w jaki
sposób elementy wspólnotowej mapy mentalnej miasta są kształtowane? Odpowiedź
na to pytanie, wbrew pozorom, ma fundamentalne znaczenie – jeśli bowiem podstawowa struktura miasta, jego semantyczny
kościec, jest wynikiem uzgodnień, jakie jego
mieszkańcy czynią, znaczyłoby to, że znaczenia poszczególnych fragmentów miasta są
zmienne.
Obserwacje dotyczące historii miast zdają
się potwierdzać taką tezę. Każdy fragment
miasta posiada pewien potencjał, wynikający z konkretnej sytuacji – z kontekstu czasoprzestrzennego. Gdy dziś jakiś budynek
wydaje się wypełniać potencjał przestrzeni,
jaką zajmuje – jutro może już tak nie być.
Zmieniające się okoliczności powodują,
że swego rodzaju siatka sił i potencjalności
w mieście również podlega ciągłej zmianie.
11
I
Wprowadzenie
Degradacja i wzrost
znaczenia fragmentów
miast
Przekształcanie w dzisiejszych miastach terenów poprzemysłowych – by wspomnieć
tylko trzy przykłady z Wysp: doki w Londynie, w Belfaście i w Dublinie – to jest właśnie przykład na to, że każda zbudowana
struktura wyczerpuje swój potencjał i prędzej czy później staje się „dziurą w mieście”,
staje się przestrzenią domagającą się przebudowy i nadania nowego sensu. To również namacalny dowód na przesuwanie się
w mieście owej siatki znaczeń, interesów
i potencjalności.
Oczywiście degradacja jednych i wzrost
znaczenia innych fragmentów miast nie wynika jedynie z tego, że ludzie się „umówią”
co do wartości i znaczenia przestrzeni tej
czy innej dzielnicy. Mimo to jednak subiek-
12
I
Wprowadzenie
tywne smaki miasta mają znaczenie i nie
powinny być ignorowane.
Myśląc o mieście subiektywnym, o indywidualnych, czasem bardzo wyjątkowych preferencjach, musimy przywołać niezwykle
popularną ostatnio teorię „długiego ogona”. Długi ogon to pojęcie wykorzystywane
przede wszystkim w świecie internetowego
handlu i marketingu. Opisuje ono sytuację,
w której nie najpopularniejszy produkt, lecz
setki i tysiące niszowych produktów, zamawianych przez miliony ludzi, kreują dochód.
Długi ogon opisuje więc sytuacje, w których
miliony unikatowych wyborów są równie
ważne, jak wybory najbardziej popularne.
Miasto jest machiną interakcji, miasto – jak
pisał o nim Robert McClintock – jest swego rodzaju prawzorem internetu. Jeśli więc
w świecie wirtualnym sprawdza się teoria
długiego ogona, to czyż ten sam mechanizm
Wrocław
subiektywny
(kobieta, 29 lat,
pracująca)
Wrocław
subiektywny
(kobieta, 29 lat,
pracująca)
Wrocław
subiektywny
(kobieta, 54 lata,
pracująca)
nie powinien działać również w miastach?
Otóż wydaje się, że działa, ale jedynie, gdy
zostają spełnione określone warunki. Pojedyncza książka może sobie leżeć w magazynie, czekając na nabywcę, jednak fragment
miasta, który staje się ważny dla zbyt małej
liczby użytkowników, po prostu umiera.
Komercyjne monokultury
Problem z dzisiejszymi miastami – i to nie tylko tymi olbrzymimi metropoliami – polega na
tym, że ich struktury przestały być czytelne
i jednoznaczne. Upadek metanarracji – dominującej religii czy dominującej ideologii – spowodował, że również przestrzennie miasto
nie opowiada już jednej historii, ale raczej
mamrocze wiele różnych bajek. Nastąpił rozpad społeczności i rozpad przestrzeni, prywatyzacja zamieniła obywatela – członka wspólnoty – w konsumenta, indywiduum.
Nie byłoby w tym nic szczególnie złego.
Efekt długiego ogona mógłby „dać życie”
każdemu, nawet bardzo unikalnemu fragmentowi miasta. Zamiast jednego centrum
– albo raczej nie zamiast, ale obok – mielibyśmy setki miejsc, które byłyby centrami subiektywnych miast. Taki jest idealny
model postmodernistycznego, liberalnego
i pluralistycznego miasta. Niestety, owa
prywatyzacja bynajmniej nas nie wyzwoliła – model ten w rzeczywistości nie działa.
Wielkie centra handlowe prowadzą badania, skąd przyjeżdżają do nich ich klienci.
Trasy komunikacji publicznej prowadzi się
tam, gdzie zagęszczenie mieszkańców jest
największe, lokowanie usług publicznych
czy komercyjnych również jest od tego
uzależnione. We wszystkich tych przypadkach jesteśmy traktowani jako jednostki
– wolne cząsteczki, które ruchami Browna
przemieszczają się to tu, to tam i dopiero
przyłożenie pewnej siły, czyli na przykład
zbudowanie potężnego atraktora w postaci
hipermarketu, powoduje, że idziemy, jedziemy tam, gdzie „oni” chcą, byśmy poszli.
Rozbicie całościowej struktury miasta następuje więc równolegle z tworzeniem
struktur usług komercyjnych. Pięć elementów Lyncha zastąpionych zostało w zasadzie trzema – ulicą handlową, mallem oraz
atrakcją turystyczną (dowolnego typu).
Zamiast więc miasta, w którym każdy fragment ma znaczenie, każdy fragment jest
unikalny, ale ważny – powstają miasta,
w których miasta subiektywne zaczynają
się składać z miejsca zamieszkania, miejsca
pracy oraz popularnego hipermarketu. Miasta stają się komercyjnymi monokulturami,
w efekcie czego fragmenty miast obumierają.
13
I
Wprowadzenie
Utrata ciągłości miasta
Funkcjonalny rozpad struktury miejskiej nie
zaczął się jednak wczoraj. Gdy komunikacja
w mieście przestała odbywać się na nogach
jego obywateli, gdy pojawiły się dorożki, a potem samochody, autobusy, tramwaje i w końcu metro, miasto powoli traciło ciągłość. Jego
struktura coraz bardziej stawała się punktowa. Możemy oczywiście mówić o sieci związanych ze sobą punktów, lecz same wiązania
są przecież bez wartości. To raczej problem,
a nie zaleta, że aby się dostać z punktu A do
punktu B, potrzebujemy jakiegoś czasu – czas
bowiem, jaki poświęcamy na przemieszczanie się w mieście, jest czasem, w którym znajdujemy się „poza miastem”.
Równoważenie
sił przyciągania
W gruncie rzeczy nasze miasta subiektywne
to kawałki realnie istniejącego miasta złożone w jedną całość, lecz – niestety – popękane wewnętrznie. To raczej nie sieć, w której dostępność do poszczególnych węzłów
może odbywać się na różne sposoby, lecz
wyraźnie zhierarchizowany „pałac wyobraźni”. Szczeliny w owym pałacu, czas, który
spędzamy, przechodząc z jednej „komnaty”
do drugiej, wypełniamy – słuchając muzyki,
czytając, oddając się marzeniom.
Istnienie, rodzaj oraz określona wielkość
miast subiektywnych jest informacją mówiącą nam o tym, na ile miasto jest zróżnicowane,
a na ile monokulturowe. Nie chodzi więc o to,
by miasta na powrót stały się zintegrowane
i „spójne” – to nie jest możliwe. Podstawową
troską władzy zarządzającej miastami musi
się stać zrównoważenie sił przyciągania, starających się organizować życie mieszkańców.
14
I
Wprowadzenie
Funkcjonowanie osiedli zamkniętych, zespołów biurowych oraz galerii handlowych prowadzi do rozpadu miasta na części, pomiędzy
którymi nie ma żadnego kontaktu. Jeśli samo
istnienie miast subiektywnych jako pewnej realnej przestrzeni, w której każdy z nas
funkcjonuje i która jest wyraźnie mniejsza od
miasta jako całości, nie jest niczym złym, to
sytuacja, w której miasta subiektywne dużych grup społecznych się ze sobą nie „składają”, świadczy po prostu o tym, że miasto
jako całość nie istnieje. Gdy natomiast te miasta subiektywne są zbyt do siebie podobne,
mamy do czynienia z kurczeniem się miasta
i obumieraniem pewnych jego dzielnic.
Bez klarownej struktury
Z tego, co napisałem, wynikałoby, że proces
zanikania struktury miast i zwiększającego się
znaczenia indywidualnych smaków jest nie do
Wrocław
subiektywny
(mężczyzna,
52 lata, pracujący)
Wrocław
subiektywny
(mężczyzna, 48 lat,
niepracujący)
Wrocław
subiektywny
(kobieta, 16 lat,
uczennica)
zatrzymania. Jeśli bowiem sposób, w jaki poruszamy się po mieście, jest tak zindywidualizowany, jak jest (a będzie coraz bardziej) oraz gdy
to przemieszczanie się odbywa się w zasadzie
„poza miastem” (w sensie mentalnego kontaktu z przestrzenią miejską), to nie ma możliwości, by miasto zachowało klarowną i wspólną
dla wszystkich jego mieszkańców strukturę.
Szansa
na własną przestrzeń
Jeśli jednak rozpad miasta oraz jego zanik
dokonuje się przede wszystkim w umysłach
jego mieszkańców, to również tam należy rozpocząć jego odbudowę. Jeśli władza
istnieje przede wszystkim w wyobraźni, to
i władza miasta oraz samo miasto musi być
przede wszystkim miastem wyobrażonym.
Miasta subiektywne nie są zagrożeniem dla
miasta jako takiego pod dwoma warunka-
mi: miasta subiektywne większości mieszkańców muszą pokrywać całość miasta fizycznego oraz – w określonych grupach czy
klasach społecznych – miasta subiektywne
muszą być maksymalnie różne, tak by nadal
pozostawało wystarczająco dużo przestrzeni, w których będą się spotykać ze sobą ludzie z różnych społecznie światów.
Miasta subiektywne nie są zagrożeniem,
ale są szansą. Szansą na to, że każdy z nas,
mieszkańców miast, znajdzie swą własną
przestrzeń, swój własny tajemniczy ogród.
I będzie ten ogród dzielił z innymi.
By tak się stało, miasta muszą być różnorodne. Muszą wspierać każdy – nawet najdziwniejszy – rodzaj aktywności. Nie jedna
wielka fabryka, lecz dziesiątki i setki małych
przedsiębiorstw, klubów, sklepów, miejsc,
różne miejsca, różne funkcje, różni ludzie –
oto Miasto-Ogród z Długim Ogonem.
15
I
Wprowadzenie
2.
Ekspertyza
16
II
ekspertyza
Logo
nie może
być modne
Logo miasta nie musi podobać się wszystkim. Dobrze, jeśli wywołuje
emocje, nawet kontrowersje. Ważne jednak, by nie kłamało i nie
próbowało z Mielna zrobić Ibizy, a z Grudziądza mekki turystów
Tekst: Natalia
Mazur
Z
najomemu urodziło się dziecko.
Spotkałam go pod Urzędem Miasta, gdzie odbierał akt urodzenia.
– Źle jest – wyznał ponuro. – Córka kilka lat temu dostała akt urodzenia
w porządnej teczce z herbem. Synowi dali
z mrożonką.
Mrożonka, gwiazdka „know-how”, niebieska gwiazdka z poznańskiego logotypu – po
raz pierwszy pojawiła się na ulicach miasta
w marcu 2009 roku. Jedna dekorowała dach
galerii Arsenał na Starym Rynku, druga stała na balkonie hotelu Bazar, tym samym,
z którego kiedyś przemawiał do powstańców Ignacy Jan Paderewski. Poznaniacy odnajdywali gwiazdki przy stadionie, na lotnisku, przed salonem z meblami poznańskiej
firmy. Na internetowych forach zastanawiali
się, o co chodzi. To reklama sieci komórkowej? Nowego banku? Wody mineralnej?
Podpowiedzią był dobór miejsc. Wszystkimi
Poznań lubi się chwalić. I dlatego gwiazdka
17
II
ekspertyza
Poznaniacy oswoili
się z „mrożonką”.
Po niebieskiej
gwiazdce „know-how” rozpoznają
organizowane
przez Urząd Miasta
wydarzenia i kampanie
niektórym skojarzyła się z czymś w rodzaju
znaku jakości.
Gdy wreszcie logo zaprezentowano oficjalnie, okazało się, że w nazwie miasta gwiazdka zastępuje problematyczną dla obcokrajowców kreskę nad „n”, a jednocześnie jest
odnośnikiem do hasła „,Miasto know-how”.
I hasło, i logo, będące częścią nowej kampanii promocyjnej Poznania, opracowanej przez agencję Just, wywołały burzliwe
dyskusje. Logo było porównywane do nieczytelnego rebusu, irytowano się na niepotrzebne użycie języka angielskiego, chłód
18
II
ekspertyza
i brak energii wizualnej. A także na podkreślanie tego, co samych poznaniaków już
nudzi: że ich miasto jest solidne, porządne,
dąży do celu, po prostu: wie jak. Gwiazdkę
– kojarzącą się niektórym ze starym logo
Horteksu – przezwano mrożonką.
Jej obrońcy mówili o demontażu „koziołkizmu”, o końcu dominacji zakurzonych
symboli w krajobrazie wizualnym miasta.
Wszechobecność poznańskiej pyry i koziołków jako symboli poznańskości rzeczywiście
mogła wpędzać w kompleksy. Gwiazdka
wniosła w miasto trochę świeżego, nawet
jeśli czasem nieco mroźnego, oddechu.
Błękit rozlał się
po mieście
Z czasem poznaniacy oswoili nowe logo.
Gdy rok później Urząd Miasta rozdawał kierowcom białe i niebieskie gwiazdki, naklejali je na szybach samochodów. Cieszyli się,
że wreszcie pojawił się sposób na wyrażenie swojej tożsamości, alternatywny wobec
wieszanych na tylnej szybie szalików Kolejorza (wszak nie każdy musi być kibicem).
Przejrzyste, czytelne logo ułatwia poruszanie
się po mieście. Plakaty z niebieską gwiazdką
ogłaszają akcje i wydarzenia współorganizowane przez Urząd Miasta. Niebieska gwiazdka znaczy miejskie informatory i materiały
promocyjne. Wydawnictwo Miejskie sprzedaje ozdobione gwiazdką pamiątki. Po gwiazdkach rozpoznamy, czy dana strona internetowa jest oficjalną stroną Poznania lub którejś
z miejskich spółek. W każdym przypadku
gwiazdka pojawia się w określonym miejscu,
na ściśle ustalonych zasadach.
Błękit logotypu rozlał się po mieście. Zaczęło się od gwiazdki, później błękit przeszedł
na logo lotniska Ławica autorstwa studia
Diagram, które – choć niektórym kojarzy się
ze strzałką albo minimalistycznym samolotem – może być odczytane jako wycinek
gwiazdki. Niedawno w porcie lotniczym
otwarto nowy VIP-room. Meble mają kolory lotniskowego logotypu, a wśród nich jest
też „gwiazdkowy błękit”. Tym samym realizuje się zasada, której znaczenie podkreślają specjaliści od miejskich systemów identyfikacji wizualnej. Musi być taki, byśmy
w każdej chwili wiedzieli, w jakim jesteśmy
mieście. Nawet wtedy, gdy niedospani czekamy na poranny samolot.
Know-how
trzeba udowadniać
Nadal są też miejsca, gdzie obecność logo
uznaje się za niestosowną. Kiedy urzędnicy
postanowili zastąpić gwiazdką widniejący
na tramwajach poznański herb z Piotrem
i Pawłem, miłośnicy pojazdów szynowych
ogłosili wyraźny sprzeciw. Herb wrócił.
Styl miejskich ogłoszeń chętnie kopiują
anarchiści, w sfingowanych plakatach krytykują poczynania władz. Gdy w centrum
Poznania pojawił się billboard, na którym
miasto chwali się, że dba o potrzeby deweloperów, niektórzy myśleli, że to autentyczne miejskie ogłoszenie.
Poznań musi nieustannie udowadniać,
że zasługuje na markę „miasta know-how”.
Gwiazdką oznaczone są kioski, w których
można doładować elektroniczną kartę zastępującą bilety na komunikację miejską. Co
jednak o poznańskim „know-how” pomyślał
człowiek, który w kolejce spędził ponad godzinę, gdy w pierwszych dniach system nieustannie się wieszał? Lepiej nie pytać.
Pozostaje mieć nadzieję, że poznańskie hasło zadziała na zasadzie samospełniającego
się proroctwa. I kolejne usługi będą wprowadzane tak, żebyśmy nie mieli z „know-how” żadnych wątpliwości.
Dziś nie czytamy
już herbów
– Zastanówmy się, do czego w ogóle potrzebne nam są znaki – proponuje Wojciech Mierowski z agencji brandingowej Brand Nature
Access. – Z jednej strony scalają ludzi wokół
celu, wizji, dają poczucie wspólnego działania. Z drugiej strony pozwalają się wyróżniać
spośród innych, manifestować oryginalność.
Tak było w przypadku rycerzy, którzy po
znakach heraldycznych rozpoznawali towarzyszy broni. I podobnie jest dziś, w przypadku mieszkańców miast. Mierowski
podkreśla, że herby to ważne dziedzictwo,
dziś jednak mało dla kogo czytelne. I mało
aktualne, jako sankcjonujące podział społeczeństwa na warstwy.
– Wszyscy mamy silną potrzebę poczucia,
że skądś się wzięliśmy, skądś pochodzimy.
Stąd przywiązanie do tradycyjnych form –
mówi Mierowski. – Jednak miasto posiłku-
Natalia Mazur
dziennikarka
poznańskiej
redakcji „Gazety
Wyborczej”. Na co
dzień sprawozdaje
o tym, co dzieje
się na poznańskich
uczelniach.
W miastach
najbardziej
interesują ją
mieszkańcy:
to, w jaki sposób
– dogadując się
i konfliktując
– tworzą miasto,
jak je postrzegają,
z czym się
identyfikują
i czego potrzebują,
by żyło im się
lepiej. Poznanianka
od zawsze.
Socjolożka
19
II
ekspertyza
jąc się wyłącznie herbem, nie wyrazi w pełni swojego charakteru. Sztuka polega na
tym, by umiejętnie redefiniować dziedzictwo, czerpiąc z niego, sięgać w przyszłość.
Dziedzictwem Poznania jest wizerunek miasta solidnego. Twórcy strategii promocyjnej
nawiązują do tego w haśle „Miasto know-how”. Niektóre miasta z tradycji czerpią
także w sferze wizualnej.
Kto jest Amsterdamem?
Przykłady? Choćby system wizualny Amsterdamu przygotowany przez agencje Thonik
oraz Eden Design. Autorzy zmodernizowali
historyczny herb miasta, w którym znajdują
się trzy krzyże świętego Andrzeja. Trzy krzy-
20
II
ekspertyza
że w rzędzie, jak w grze w kółko i krzyżyk,
dają się łatwo transformować, umieszczać
w różnych przestrzeniach: od tablic informacyjnych poprzez broszury promocyjne po pojazdy używane przez służby oczyszczania
miasta. Systemowi wizualnemu towarzyszy
hasło „I amsterdam” – „Amsterdam to ja”,
które podkreśla, że miasto jest takie, jak ludzie, którzy je tworzą, buduje jedność.
A teraz test: z jakim miastem kojarzą wam
się złoto-czerwone pasy? Wieki temu kraina,
której miasto to jest stolicą, jednoczyła się
pod jednobarwną, złotą chorągwią. Ze złotą
tarczą wyruszył na wojnę hrabia Wifred. Został śmiertelnie ranny, lecz wcześniej uratował życie Karola Łysego. Król zanurzył palce
I amsterdam
– jestem Amsterdamem. W haśle
reklamowym Amsterdamu kryje się
sugestia, że miasto
tworzą ludzie, którzy w nim żyją
w krwi Wifreda i przesunął nimi po tarczy.
Tak mówi legenda, którą zna każdy mały
Katalończyk. Dwa kolory – czerwony i złoty
– są wszechobecne w wizualnym krajobrazie Barcelony.
Z dziedzictwa umiejętnie korzysta też Kopenhaga. Miasto posługuje się dwoma różnymi logotypami przygotowanymi przez
firmę Bysted. Które logo zostanie użyte,
zależy od tego, do kogo kierowany jest
przekaz. Strony internetowe, materiały adresowane do turystów, znakowane są Małą
Syrenką z baśni Hansa Christiana Andersena. Wszelkie poważne urzędowe druki, budynki, ubrania pracowników miejskich służb,
a także miejskie rowery rozpoznamy po kopenhaskim herbie. Trzy stojące nad morzem
wieże, strzegące bezpieczeństwa mieszkańców miasta, zostały graficznie przerobione
w możliwie proste, dwukolorowe logo.
Co dalej, Syrenko?
A skoro o syrenkach mowa, warto wspomnieć o tej najbliższej, warszawskiej. Jest
w stolicy syrenka tradycyjna, z herbu, i ta
współczesna, promocyjna, czyli logo zbudowane z kilku barwnych plam stanowiących
włosy, tarczę i ogon, z miecza, biustu, łusek
i hasła: „Zakochaj się w Warszawie”.
– Gdy mam ocenić, czy jakieś logo jest dobre
pod względem wizualnym, przeprowadzam
krótki test. Zastanawiam się, czy byłoby czytelne, gdybym umieścił je na ołówku. Jak wyglądałoby po przepuszczeniu przez faks, bo
wielu ludzi nadal wysyła faksy albo drukuje
e-maile. A także: czy przechodzi test trzech
sekund, czyli czy po trzech sekundach jesteśmy w stanie opisać je tak, by druga osoba
była w stanie je narysować – mówi Marcin
Inspirowane herbem
logo to znak,
że warszawiacy
dbają o tradycję.
Ale jaka jest wizja
miasta? Tego już
Syrenka nam nie
powie
Chłodnicki, współzałożyciel polskiego oddziału Service Design Network, organizacji
promującej projektowanie usług.
Choć to agencja BNA jest autorem logotypu,
nawet Mierowski mówi o nim, jak o przykładzie nieudanym.
Kopenhaga z pomocą baśniowej syrenki buduje wizerunek miasta przyjaznego, obdarzonego fantazją. Warszawska waleczna Syrenka
do takiego zadania kiepsko się nadaje, to po
prostu sympatyczna przeróbka herbu. – Dobrze, że dbamy o tradycję, o wartości, ale co
dalej? – pyta Mierowski. – Logo Warszawy nie
mówi nic o tym, jakim miastem chciałaby być
stolica dla przyjezdnych i dla mieszkańców.
Nie mówi o niczym wizyjnym – punktuje.
Warszawa cierpi na klęskę urodzaju: jest tyglem, w którym mieszają się rozmaite pomy-
21
II
ekspertyza
A może warto
pomyśleć o mieście
w perspektywie
kilkudziesięciu lat?
Logo „Floating
Garden 2050”
sprowokowało
dyskusję o Szczecinie
sły na miasto. Ale brakuje tej jednej jedynej
wizji. I pewnie także politycznej odwagi, by ją
jasno zdefiniować. Im mocniejszy znak, tym
większe ryzyko, że komuś się nie spodoba.
Wenecja Północy 2050
– Jestem zwolennikiem dość ortodoksyjnej
tezy. Jeśli znak ma działać, musi wzbudzać
kontrowersje – podkreśla Mierowski. Przykładem może być logo Szczecina. Koncert
Anny Marii Jopek, który uświetnił jego premierę w 2008 roku, trwał krótko, nie dlatego, że publiczność nie miała ochoty jej słuchać. Ludzie chcieli rozmawiać.
O czym? Choćby o roku 2050. Hasło Szczecina
brzmi „Floating Garden 2050”. Władze samorządowe mają skłonność, by myśleć o miastach w perspektywie kilkuletniej, w myśl zasady „byle do wyborów”. Autorzy logo z agencji
BNA, której założyciele sami wywodzą się ze
Szczecina, uznali, że miasto zasługuje na wizję.
Pracę nad logo zaczęli od badań: socjologicznych, antropologicznych. Chcieli dowiedzieć
22
II
ekspertyza
się, jakie miasto ma problemy. I odkryli,
że tak naprawdę... trzeba je zbudować od
początku. I to właśnie idea przekształcania
Szczecina w pływający ogród, miasto zielone
i blisko związane z wodą, powinna jednoczyć
szczecinian przez najbliższe dziesięciolecia.
Problem mieli z nazwą Szczecina, którą
tylko Polacy są w stanie wymówić poprawnie. – Miastom zdarza się w celach promocyjnych przekształcać nazwy. Ot, choćby
Johannesburg. Miastu nic nie brakuje, ale
z nazwy wieje nuda. Johann to dobre imię
dla znakomitego kompozytora sprzed wieków, trudno jednak się z nim zaprzyjaźnić.
Miasto przechrzciło się więc na Jo’burg
– opowiada Mierowski. Ze Szczecinem podobny manewr był niemożliwy.
W logo nazwa Szczecina zapisana jest więc
w międzynarodowym alfabecie fonetycznym IPA. Miasto posługując się takim logo,
zdaje się przemawiać do odbiorców: „takie
jestem, tak się nazywam, zależy mi, byście
mnie zrozumieli”.
Szczecin nie zdążył się jeszcze przeobrazić
w zieloną „Wenecję Północy”. Na razie logo
i hasło znalazły przedłużenie – podobnie jak
w przypadku Poznania – w systemie identyfikacji wizualnej i w systemie informacji
miejskiej. Morską kolorystykę Floating Garden przybrały ogłoszenia, foldery, serwis internetowy, wizytówki urzędników, upominki
promocyjne, tablice z nazwami ulic, tramwaje, autobusy i obicia ich siedzeń, wiaty przystankowe, łuki mostów, a nawet urządzenie
do napowietrzania wody w Jeziorze Głębokim. W ramach realizacji wizji miasto zbudowało basen olimpijski i filharmonię.
Nie ogłosiło, niestety, wielkiego, międzynarodowego konkursu na projekt Szczecina –
co agencja BNA zapisała jako ważny punkt
strategii. Na razie jednak na konkurs brakuje pieniędzy. Ale do 2050 roku sporo czasu,
wiele może się jeszcze wydarzyć.
Zaśpiew nie bierze się
znikąd
– Stworzenie logotypu jest największym
wyzwaniem w przypadku miast, które mają
już wyrazisty, ale niezbyt pozytywny wizerunek. Zastanawiam się, jak mogłoby wyglądać logo Oświęcimia. Niedobrze byłoby
nawiązywać do przeszłości, mieszkańcy
raczej by tego nie chcieli. Miasto musiałoby
znaleźć coś, co pokona silny wizerunek miejsca, w którym odbywała się Zagłada – mówi
dr Jacek Trębecki z Katedry Publicystyki
Ekonomicznej i Public Relations Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.
Miastem, któremu logo ma pomóc w przeobrażeniu się, jest Białystok. Miasto nie ma
wprawdzie ponurej historii, ale nie brakuje
mu łatek, które warto odczepić.
Gdy agencja Eskadra przystępowała do
przygotowywania strategii promocyjnej,
Białystok kojarzył się z miastem prowincjonalnym, położonym w „Polsce B”, w którym
mówi się z zaśpiewem, a między ludźmi
różnych narodowości dochodzi do konfliktów. Ale chwileczkę, skąd te konflikty? Skąd
ten zaśpiew? Bierze się z tego, że Białystok
był i pozostaje jedynym w Polsce miastem,
w którym wciąż żywa jest wielokulturowość. Mieszają się języki, białostocka polszczyzna brzmi inaczej. Owszem, wielonarodowość może rodzić konflikty, o których
będzie głośno. Eskadra zaproponowała białostoczanom, by potraktowali ją jako walor,
wyróżnik. Białystok nie może porównywać
się z miastami w zachodniej i centralnej
Polsce, niech poczuje się silny jako wiodący ośrodek we wschodniej części kraju.
Białystok prezentując się na zewnątrz, nie
powinien pokazywać niskiej zabudowy, kominów, blokowisk, zachmurzonego nieba,
zmierzchów i bezludzi. Ma pokazywać słoneczne poranki i energicznych, uśmiechniętych mieszkańców.
O logo Białegostoku
zrobiło się głośno,
gdy ktoś odkrył
podobieństwo
pierwszej
wersji do znaku
używanego przez
nowojorską
organizację
LGBT. Delikatna
przeróbka wyszła
logotypowi
na korzyść
23
II
ekspertyza
Logo Melbourne
zachęca
do kreatywności.
Na ile sposobów
można wypełnić
literę M?
Białystok
jak Nowy Jork
O marce Wschodzący Białystok głośno zrobiło się w całej Polsce ze względu na wpadkę, która przydarzyła się twórcom logo.
Gdy żółto-czerwone słoneczko z białym
obrysem Białegostoku w środku było już
dobrze wypromowane, ktoś odkrył, że łudząco przypomina ono logo nowojorskiego
stowarzyszenia zrzeszającego gejów, lesbijki, biseksualistów i osoby transseksualne.
Eskadra zaklinała się, że to czysty przypadek. Nigdy się nie dowiemy, jak było na-
24
II
ekspertyza
prawdę. Czy grafik rzeczywiście nigdy nie
widział logotypu nowojorskiego stowarzyszenia LGBT? Czy widział, ale gdy rysował,
już o tym nie pamiętał? A może logo narysował przysłowiowy „stażysta, który już nie
pracuje” (agencje lubią w ten sposób tłumaczyć swoje wpadki), który przerobił znalezione gdzieś stare logo i liczył, że nikt się nie
zorientuje? Trudno podejrzewać, że agencja
zagrała celowo: „skoro w Białymstoku mają
problem z innością, dajmy im logotyp grupy
słynącej z otwartości na odmienność”. Profesjonaliści zdają sobie sprawę z kosztów
takiej prowokacji.
Prawnicy orzekli, że plagiatu nie było. Mleko
się jednak już rozlało, lokalni politycy zaczęli robić szum. Trzeba było zażegnać kryzys.
Nowojorska organizacja LGBT ma już inny
znak. Białystok zresztą też, Eskadra go
przerobiła. Nie jest to już całe słoneczko,
lecz jego połowa. W logo nie widać obrysu
Białegostoku, który tak martwił radnych,
obawiających się, co będzie, gdy Białystok
się powiększy. Można więc powiedzieć,
że wszystko się dobrze skończyło.
Oto minimalizm :D
Opracowując znaki graficzne, miasta pozostają pod wpływem mód. Dziś na topie
jest posunięty do granic minimalizm. Niewykluczone, że przynajmniej za częścią
bardzo prostych wzorów stoi wielki wysyp
grafików po kursach, którzy świetnie obsługują komputer, nie poradzą sobie jednak
z narysowaniem niczego skomplikowanego.
Tak czy inaczej działa mechanizm: im więcej dookoła nas minimalistycznych znaków,
tym bardziej nam się one podobają.
– Miasta muszą zwracać uwagę na aktualny
stan środowiska wizualnego. Jednocześnie
muszą brać pod uwagę, że logo będzie służyło długo, nie może być więc skrajnie modne – ostrzega Mierowski.
Ciekawym przykładem jest logo Melbourne
opracowane przez Landor Associates. To po
prostu duża litera „M”. Jej wygląd zależy od
tego, w jaki sposób jest wypełniona. W swojej podstawowej wersji sprawia wrażenie
trójwymiarowej, kojarzy się z nierówno
oszlifowanym kryształem. W innych wersjach jest ułożona z kolorowych trójkątów
Niemcy to
sztywniacy?
Na pewno nie ci
z Dusseldorfu!
Trudno się
nie uśmiechnąć
na widok tego logo
lub dwubarwnych pasów, zbudowana jest
z cegieł, sześcianów, z pionowych prostopadłościanów, przypomina łamigłówkę logiczną albo grafikę przedstawiającą połączenia
w sieci. Trudno sobie wyobrazić lepiej oddaną różnorodność. A jeżeli obecne kostiumy
litery „M” wyjdą z mody, łatwiej będzie można zaprojektować coś na potrzeby czasów.
A jeśli chodzi o minimalizm, przykładem może
być logo Düsseldorfu autorstwa agencji BBDO.
Nie trzeba go opisywać, wystarczy je pokazać
:D. To emotikon, za pomocą którego wyrażamy
wielką radość. Logo w kolorze czerwonym jest
ciepłe, przyjazne, ale nie infantylne. Pobudza
wyobraźnię. Umieszczenie wielkiej litery D po
dwukropku sugeruje, że Düsseldorf jest odpowiedzią. Potrafi zaspokoić nasze potrzeby. Jest
jeden minus: twórcy logotypu na pewno wiele
razy usłyszą, że korzystają ze znaku, którego
wcześniej używały już setki osób.
Lepsze słoneczko
niż pędzący ślimak
Nie każde miasto musi mieć minimalistyczne logo. Ba, nie każde powinno mieć takie.
25
II
ekspertyza
Mielno nie udaje,
że leży na Ibizie.
Logo powstało
bez udziału
wielkich agencji,
ale trafia w sedno
Ot, choćby prościutkie logo Elbląga, miasta,
które w myśl strategii promocji przyspiesza,
nie wydaje się najlepiej dobrane. Narysowana jedną kreską spirala złośliwym kojarzy
się ze... ślimakiem. Można się też zastanowić, czy rozpędzający się wir rzeczywiście
najlepiej opowiada nam o starej krzyżackiej
siedzibie.
– Logo przede wszystkim ma odzwierciedlać
tożsamość, to, kim jesteś, co robisz, w jaki
sposób i po co. Dla określonej tożsamości
opracowuje się warstwę wizualną. Zdarza
się, że mieszkańcy wiedzą, czym jest miasto,
wiedzą włodarze i świat wie. Wtedy wystarczy odkryć formę, w której się to wizualnie
26
II
ekspertyza
wyrazi. A czasem trzeba najpierw odkryć
charakter miejsca – mówi Mierowski.
Mielno na pewno wie, jakie jest. – Mielno
nie jest Ibizą. Gdyby miało modny, minimalistyczny logotyp, sugerujący, że jest Ibizą,
przyjezdni mogliby czuć się oszukani – twierdzi Chłodnicki. Mielno to miejscowość słynąca z wakacyjnych imprez. Nie przyjeżdżają
tu jednak eksperymentujący muzycy, ale didżeje, którzy wiedzą, przy jakich piosenkach
mają ochotę potańczyć Polacy po upalnym
dniu na plaży. Atmosferę letniego wczasowiska oddaje logo: jakby namalowane flamastrem, białe na niebieskim tle. „O” jest
przerobione na słoneczko.
To ludzie przyciągają ludzi
Żeby mieć pewność, że logo zadziała, że dobrze wyrazi charakter miasta, potrzeba wielu
wysiłków. Badań, testów, konsultacji. Trzeba
przekonać do marki mieszkańców, wypytać
ich o preferencje. Sprawdzić, czy logo nikomu
nie będzie się źle kojarzyło, ani w najbliższej
okolicy, ani na drugim końcu świata. Ograniczanie się do zamówienia obrazka u grafika
może się skończyć katastrofą.
Wiele logotypów miejskich jest niestety tak
nijakich, że nie wiadomo, po co w ogóle powstały. Wieża, zamek, słoneczko, jakaś woda.
Wszystko bardzo kolorowe i dziecinne. – Można pomyśleć, że przynajmniej część logotypów
powstała tylko dlatego, że urzędnicy odpowiedzialni za promocję chcieli odwalić obowiązek.
I teraz, gdy słyszą narzekania na niewielką
liczbę turystów lub inwestorów, mówią mieszkańcom: „Czego chcecie? Przecież zrobiliśmy
logo!” – komentuje dr Trębecki.
Samo logo nie ściągnie uwagi na miasto. Nie
pomogą zabytki czy jezioro. To ludzie przyciągają ludzi. Dobitnie pokazuje to Grudziądz, ze
swoim logo #gru i hasłem „Marka wszystkich
grudziądzan”. – Gdy dostaliśmy to zlecenie,
zaczęliśmy się zastanawiać, po co ktoś ma
przyjeżdżać do Grudziądza? – wspomina Mie-
rowski. – Żeby ludzie chcieli odwiedzić jakieś
miasto, musi ono żyć. A jeśli w mieście nie ma
życia, należy je pobudzić. Dlatego zaproponowaliśmy, by Grudziądz w pierwszej kolejności
się zajął aktywacją swoich ludzi.
Na stronie internetowej haszgru.pl czytamy,
że nie jest to marka turystyczna „która błagalnie woła przyjedź do mijających kierowców. Marka tworzona przez i dla grudziądzan. Nie piękny znaczek z rzeczką i laskiem,
przeciwnie, jak podpis każdego z nas (...).
Stworzona, by zintegrować mieszkańców,
napełnić dumą, zachęcając do działania”.
BNA zaproponowała Grudziądzowi stworzenie systemu małych grantów, o które mogą
starać się mieszkańcy, pragnący zrealizować jakiś pomysł: nagrać płytę, nakręcić
teledysk, wyjechać na mistrzostwa świata
bboyów, przygotować wystawę malarstwa,
zrealizować projekt fotograficzny.
#gru zostało wprowadzone styczniu 2013.
Sami urzędnicy przyznają: to działa! Bardziej
otworzyli się na mieszkańców, a inicjatyw
tagowanych grudziądzkim logo przybywa.
Coraz więcej grudziądzan może sobie powiedzieć: „To ja robię to miasto. Jestem Grudziądzem”. I w taki sposób Grudziądz stał się
Amsterdamem :D.
Jeszcze niedawno
nie było po co jechać
do Grudziądza.
Dziś warto tam
zajrzeć choćby po
to, by sprawdzić, jak
się udaje oryginalna
miejska kampania
27
II
ekspertyza
Facebookowe
podium
Polski
Gdańsk, Wrocław i Poznań
Z Adrianem Łaźniewskim z agencji Get More Social o tym, jak
prawidłowo kreować wizerunek miasta za pomocą Facebooka,
Twittera, Google+, Google Street View i kanałów w serwisie
YouTube, a także jakich grzechów nie należy popełniać i komu
najlepiej powierzyć opiekę nad swoim profilem i kanałem,
rozmawia Marta Górna
28
II
ekspertyza
Spośród polskich
miast Gdańsk ma
zdecydowanie
najlepiej
i najciekawiej
prowadzone profile,
z największą liczbą
interakcji, bez tzw.
martwych kanałów
Marta Górna: Niemal wszystkie miasta
kreują swój wizerunek w social mediach.
Słusznie?
Adrian Łaźniewski, Get More Social*:
Trzeba od razu powiedzieć, że to nie jest fanaberia lokalnych władz. Promocja jest tam,
gdzie są użytkownicy. Coraz więcej z nich
funkcjonuje w social mediach i spędza tam
mnóstwo czasu. Wraz ze wzrostem liczby
portali rośnie też liczba ich użytkowników.
I tak Nasza Klasa to miejsce dla starszych
osób, Facebook – dla młodszych. Chociaż
coraz więcej użytkowników NK zaczyna
korzystać z Facebooka. Jest jeszcze Ask.fm
skierowane do gimnazjalistów i YouTube.
Każdy podmiot, który chce się promować –
niezależnie od tego, czy jest miastem, czy
firmą – musi być tam, gdzie znajdują się ludzie, potencjalni klienci czy turyści.
W jaki sposób można użyć Facebooka, Twittera, Google+, Google Street View i kanałów w serwisie YouTube do promocji miast?
– Przede wszystkim trzeba działać systematycznie i zgodnie z planem. Działania w social
mediach muszą jakoś pokrywać się przecież
z całością działań promocyjnych danego miasta. Miasto nie może pokazywać się zupełnie
inaczej np. w telewizji i na Facebooku. Wizerunek miasta kreowany w social mediach
musi być spójny i prowadzić do wyznaczonego celu, np. budowy wizerunku miasta stawiającego na sport czy miasta know-how.
Czy te narzędzia jakoś się między sobą
różnią? Czy któreś z nich lepiej nadają się
do kreowania wizerunku miasta?
– Przede wszystkim trzeba rozróżnić specyfikę różnego rodzaju social mediów. Na przykład Facebook to naturalny wybór, gdy chcemy trafić do jak najszerszej publiczności,
Twitter przyda się w kontaktach z osobami
opiniotwórczymi, w tym np. z dziennikarzami. Natomiast YouTube może być świetnym
narzędziem wspomagającym. Może też służyć do prowadzenia osobnych kampanii,
29
II
ekspertyza
Drugi na podium
jest Wrocław
z tym że wymaga to tworzenia wielu atrakcyjnych materiałów filmowych. A to oznacza albo duże koszty, albo niestandardowe
podejście. Najbardziej efektywne kampanie
to jednak takie, które wykorzystują różne
kanały, na których prowadzą spójną komunikację. Warto podkreślić, że każde z tych
narzędzi daje też możliwość łatwego dotarcia do odbiorców zagranicznych.
Czy można wśród tych wszystkich narzędzi
wskazać to, które jest najlepsze? Najlepiej
sprawdza się w kreowaniu wizerunku miasta?
– Wybór zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Natomiast w polskich realiach, jeśli
władze miejskie decydują się na komunikację w social mediach, to naturalnym wyborem jest oczywiście Facebook.
Komu można powierzyć kreowanie wizerunku miasta? Kto najlepiej się do tego nadaje?
– Z doświadczenia wiemy, że tworzenie wizerunku dużej instytucji to często praca na cały
30
II
ekspertyza
etat, wymagająca specjalizacji, wiedzy i ciągłego trzymania ręki na socialowym pulsie.
Dlatego warto zatrudnić specjalistę lub wyspecjalizowaną agencję. Jeśli dbanie o profile
będzie kolejnym dodatkowym obowiązkiem
osoby z działu promocji, którą z social mediami łączy tylko prywatny profil na Facebooku
lub Naszej Klasie, to takie działanie po prostu
nie ma sensu i lepiej dać sobie spokój.
Jakie są główne grzechy w kreowaniu wizerunku miast w przestrzeni wirtualnej? Czego nie należy robić?
– Na pewno należy unikać urzędniczego
sposobu zarządzania profilami w mediach
społecznościowych. Zabójczy jest brak
kreatywności i monotonia w komunikacji. Częstym problemem w tej grupie jest
też bardzo wolne tempo reakcji na pytania
użytkowników. Niedopuszczalne jest też
usuwanie niekorzystnych postów i niewygodnych pytań.
Trzeci najlepszy
portal miejski
to profil Poznania
Czy są miasta, które radzą sobie z kreowaniem wizerunku lepiej niż inne? Które z nich
wiedzą, jak to się robi?
– Spośród polskich miast Gdańsk ma zdecydowanie najlepiej i najciekawiej prowadzone profile, z największą liczbą interakcji, bez
tzw. martwych kanałów. Jest spójna idea dla
wszystkich narzędzi. Każdy kanał prowadzony jest w sposób właściwy dla jego charakteru. Komunikacja jest mocno osadzana na
fotografii. Drugi na podium jest naszym zdaniem Wrocław, a trzeci – Poznań. Warszawa
oczywiście góruje pod względem liczby fanów, ale brak tu angażujących akcji.
Jakie w takim razie możliwości dają Facebook, Twitter, Google+, Google Street View,
kanały na YouTube? Co zyskują miasta przez
to, że pojawiają się w przestrzeni wirtualnej?
– Korzyści są przede wszystkim wizerunkowe.
Dzięki social mediom łatwiej możemy budować pozytywny image. Media społecznościo-
we umożliwiają też prowadzenie dynamicznego dialogu z obywatelami i otrzymanie od nich
opinii. Problemy mogą się jednak zacząć, kiedy mieszkańcy lub inni użytkownicy używają
social mediów, by wyrazić swoje niezadowolenie związane z danymi działaniami miasta
lub niechęć do jego władz. Wtedy wszystkie
wysiłki mogą nie tylko nie dać pozytywnego
efektu, ale też przynieść negatywny.
Jak można się nauczyć posługiwania tymi
narzędziami?
– Jak wszędzie i do tego potrzebne są lata
praktyki i wiedza. Różnica jest jednak taka,
że środowisko social mediów jest bardzo dynamiczne i ciągle się zmienia. I dlatego to, co
wczoraj było zasadą, dzisiaj może nie mieć
racji bytu. W pracy z social mediami przydaje się przede wszystkim zamiłowanie do
tego typu komunikacji i otwarcie na nowości.
Uważam też, że bycie dobrym „socialowcem”
wymaga pewnej specyficznej osobowości.
* Get More Social
to poznańska agencja
reklamowa zajmująca się marketingiem
w social mediach.
Specjalizuje się
w tworzeniu i prowadzeniu stron fanpage
na Facebooku. Ich
własny profil polubiło
już blisko 55 tys.
osób. Zajmuje się
profilami takich firm,
jak: Amica, Komandor, Tatra, INEA,
Good Food, Tripsta
31
II
ekspertyza
32
II
ekspertyza
Informacja
dla Warszawy
Projekt miejskiego systemu
informacji w gminie
Warszawa-Centrum
Dlaczego przestrzeń publiczna była rzeczą kluczową przy tworzeniu
Miejskiego Systemu Informacji dla Warszawy, wyjaśnia projektant
Jerzy Porębski
M
ówiąc o Miejskim Systemie
Informacji w Warszawie, najpierw powiedzieć trzeba parę
słów o przestrzeni publicznej,
która w całym tym przedsięwzięciu była rzeczą kluczową. Czym jest dla mnie przestrzeń
publiczna? Jest przede wszystkim przestrzenią wspólną i przestrzenią, gdzie jest
publiczność – to dwa najważniejsze jej wyznaczniki. Wspólną, to znaczy, że jesteśmy
jej współwłaścicielami, współodpowiadamy
za nią (na różne sposoby) i możemy współuczestniczyć w życiu, które się w niej toczy.
Innymi słowy, jak pisała Hannah Arendt, jest
to przestrzeń, w której nie jesteśmy osobami
prywatnymi, ale obywatelami.
Wspólną przestrzeń wyznacza i tworzy
przede wszystkim architektura, ale także język, a co za tym idzie – nazwy, także
symbole, granice, standard przestrzeni,
wspólne interesy i wydarzenia – jeśli utożsamiamy się z nimi, to także identyfikujemy się z przestrzenią. Nasuwa się pytanie,
czy w Warszawie mamy jeszcze przestrzeń
publiczną, przestrzeń wspólną? Mam co do
tego wątpliwości – są to raczej tylko wspólne miejsca. Dlaczego? Bo ta przestrzeń jest
rozkradana. Stała się towarem, jest elemen-
Jerzy
Porębski
na podstawie
materiałów
Towarzystwa
Projektowego
opracowała
redakcja
Tekst:
ilustracje:
Towarzystwo
Projektowe
33
II
ekspertyza
Miejski System
Informacji
w Warszawie był
pierwszą tego typu
realizacją w Polsce
tem gry rynkowej, jest zawłaszczana, prywatyzowana, coraz częściej niedostępna.
Kradnie ją dzika, niepodlegająca żadnym
regulacjom reklama, kradną ją politycy,
nieudolne władze, wielu inwestorów nastawionych na zysk. Wszyscy ją po trochu
rozkładają – słabi architekci, projektanci,
artyści, nachalni sprzedawcy, kiepscy grafficiarze i wielu innych. Musimy też pamiętać, że przestrzeń publiczna zastępowana
jest dziś przez przestrzeń wirtualną, przez
internet i centra handlowe – to tam następuje teraz wymiana myśli i rozwijają się
kontakty międzyludzkie.
A więc mamy do czynienia z sytuacją, w której z jednej strony powstaje chaos, ale z dru-
34
II
ekspertyza
giej jest to przejaw ludzkiej aktywności.
Z jednej strony jest to przestrzeń wspólna,
z drugiej – każdy chce ją sobie zawłaszczyć
dla własnych celów. To wszystko tworzy mozaikę ludzkiej aktywności, oferta jest coraz
bardziej różnorodna, dają o sobie znać kolejne pokolenia, jest już jakiś wybór, miasto
gęstnieje, jest coraz bardziej nasycone i gęstnieć będzie dalej. Jednak pod taką mozaiką,
niezależnie od wszystkiego, musi istnieć
zawsze rysunek miasta, aby obraz jego był
czytelny, aby mogło dobrze funkcjonować.
Te właśnie zasady były podstawą przy
tworzeniu Miejskiego Systemu Informacji,
którego celami są: jednolitość systemu informacyjnego, wyrastanie z tradycji i przy-
zwyczajeń mieszkańców, otwarcie na rozwój nowych technologii informacyjnych,
wprowadzenie systemu prawnego, regulującego ład wizualny w mieście, podniesienie
standardu przestrzeni publicznej.
Miejski system informacji
w Warszawie
Twórcy Miejskiego Systemu Informacji – Towarzystwo Projektowe Grzegorz Niwiński,
Jerzy Porębski, Michał Stefanowski – ujęli
w swym projekcie wszystkie składniki informacji miejskiej: nazwy ulic, adresy, kierunkowskazy dla ruchu samochodowego i pieszego, informację turystyczną i historyczną.
Atrakcyjne, przejrzyście opracowane tablice
w szybkim tempie objęły całe miasto. Mimo
że wprowadzały nowe podziały na obszary
mniejsze niż dzielnice, a ich koncepcja graficzna była czymś zupełnie nowym, szybko
wtopiły się w pejzaż warszawskich ulic.
Projekt elementów informacji został oparty
na sześciu zasadach. Trzy pierwsze: podział
Gminy Centrum na 45 obszarów, wskazanie
relacji do Wisły głównych arterii komunikacyjnych Warszawy oraz wyróżnienie obiektów orientujących w przestrzeni miejskiej,
tworzą siatkę odniesienia dla informacji
w mieście. Kolejna zasada zawiera wskazanie strefy turystycznej – rejonu miasta,
w którym informacja miejska posiadać będzie inny charakter. Dwie ostatnie – zasada
kontrastu informacji z otoczeniem i utworzenie strefy ciszy wokół jej nośników – precyzują, w jakiej formie i w których punktach
miasta pojawią się elementy systemu.
Elementy te zorganizowano w oparciu
o strukturę przestrzenną i administracyjną miasta. Miejski System Informacji był
Podział gminy
Centrum
na obszary
Fragment mapy
pierwszym w Polsce kompleksowym i spójnym opracowaniem w tej dziedzinie.
Jest otwarty na zmiany, które wraz z rozwojem miasta mogą stać się konieczne.
Powstały Miejski System Informacji jest
35
II
ekspertyza
Tablica
kierunkująca ruch
kołowy do gmin,
dzielnic i głównych
dworców, w tym
lotniska
Tablica
kierunkująca
ruch kołowy
do obszarów
i ważnych
obiektów
wynikiem wnikliwych analiz i rozpoznania
miasta. Powstała niepowierzchowna informacja o Warszawie. Niewątpliwie pomógł
im w tym fakt, że klucz do ich opracowania
leżał w rękach samych warszawian.
Przed przystąpieniem do projektowania
przeprowadzono szczegółowe ankiety mające na celu odkrycie przyzwyczajeń, dzięki
którym mieszkańcy definiują otaczającą ich
przestrzeń. Badania te posłużyły zarówno
przy wytyczaniu nowych podziałów i wprowadzaniu odpowiadającego im nazewnictwa,
jak i przy ustalaniu punktów odniesienia,
mających dookreślić informację kierunkową.
Obszary, arterie, punkty
Bez zorganizowanej siatki punktów odniesienia stworzenie systemu wspomagające-
36
II
ekspertyza
go orientację w mieście nie byłoby możliwe.
Na świecie większość miejskich systemów
funkcjonuje, opierając się na podziale miasta sankcjonowanym przez prawo, tradycję
i zwyczaje mieszkańców. W Warszawie stanowiło to problem. Inne są punkty odniesienia dla miejskich instytucji, inne dla mieszkańców, inne dla architektów i urbanistów.
Oczywiście podział administracyjny miasta
na dzielnice i gminy był jako pierwszy brany
pod uwagę, ale był on stanowczo za ogólny
i mało czytelny, by ułatwić orientację na poziomie lokalnym. Wobec tego konieczne
było przeprowadzenie nowego podziału,
który głębiej wniknąłby w strukturę miejską
i nie naruszyłby rejonów administracyjnych.
Na podstawie analizy, ankiet i opinii ekspertów dokonano podziału na obszary
Drogowskaz
dla pieszych
mniejsze niż dzielnice. Określenie nazw
i granic obszarów wcale nie było zadaniem
prostym. Powojenna odbudowa Warszawy
i jej dzisiejsza rozbudowa nie odtwarzają
tradycyjnych podziałów miasta. Kiedyś obszary miały nazwę. W wielu przypadkach
z dawnego podziału do dziś przetrwały
nazwy używane najczęściej w sposób bardzo dowolny. Miejski System Informacyjny
zaproponował przywrócenie nazwom ich
należytego znaczenia.
Powiśle, Filtry, Saska Kępa od zawsze identyfikowane były z konkretnym rejonem
miasta. Utworzono nowe obszary i przywrócono im nazwy, tj. Mirów, Szmulowizna.
Intencją autorów było, aby podział miasta
na obszary zaistniał głęboko w świadomości mieszkańców, dlatego podjęto decyzję
o ich umieszczeniu na tablicach z nazwą
ulicy, tabliczkach adresowych, na mapach
i schematach miasta. Dziś, z perspektywy
czasu, można już stwierdzić bez żadnych
wątpliwości: udało się, nowe nazewnictwo
się przyjęło.
MSI dokonał głównych podziałów miejskich
arterii komunikacyjnych na prostopadłe
i równoległe do Wisły. Wyróżnienie Wisły
było rzeczą oczywistą. Na mapie mentalnej
miasta, która uwidoczniła się w wynikach
ankiety przeprowadzonej wśród mieszkańców Warszawy, rzeka jest ważnym elementem orientującym dla tych, którzy podróżują po mieście.
Nowością dla kierowców było wprowadzenie piktogramów komunikujących o zależności arterii, po której się poruszamy,
względem Wisły.
Kolejnymi, obok obszarów arterii komunikacyjnej, elementami siatki odniesień dla sys-
37
II
ekspertyza
temu stały się obiekty i założenia, które
posiadają walor orientujący w przestrzeni
miasta. Obiekty te zostały wskazane przez
warszawian w ankietach, jednak w ostatecznym wyborze kierowano się też opiniami ekspertów. Zatem tablice informacyjne
kierują nas dzisiaj między innymi do Pałacu
Kultury, Łazienek, parku Saskiego, Wilanowa, Cytadeli. Poza obiektami o walorze
orientacyjnym w informacji kierunkującej
pojawiają się także szpitale, komisariaty policji czy pogotowie.
Dwustronny
punkt informacyjny na Trakcie
Królewskim
Informacja niebieska
Dwustronny
punkt
informacyjny
Głębiej w charakter miasta pozwalają
wniknąć przezroczyste tablice, które
streszczają historię, a czasem przedstawiają wybitne jednostki
38
II
ekspertyza
Równie dobrze wtopiły się w warszawski
pejzaż niebieskie, brązowe i przezroczyste
tablice.
Niebieskie tablice stały się znakiem charakterystycznym Warszawy. Według założeń wokół nośników informacji utworzono
„strefę ciszy” – bez reklamy i szeregu elementów infrastruktury miasta. Wzdłuż krawężników utworzono „pas informacyjny”,
zarezerwowany jedynie dla słupów i tablic
z informacją miejską, w tym także znaków
drogowych. MSI zakłada również odsunięcie szyldów i reklam od nośników informacji
na ścianach budynków.
Tabliczki z nazwami ulic i numeracją budynków opatrzono dodatkowo u dołu wąskim,
czerwonym paskiem, zawierającym nazwę
strefy, w której aktualnie się znajdujemy.
Głębiej w charakter miasta pozwalają wniknąć
przezroczyste tablice, które streszczają historię dzielnicy, budynku, pomnika, a czasem
przedstawiają wybitne jednostki: polityków,
historyków, literatów. Zorientowani w miejskiej topografii, krok po kroku sami stajemy się
częścią złożonej miejskiej struktury. Tworzenie
Niebieskie tablice stały się znakiem
charakterystycznym Warszawy
lokalnych społeczeństw opiera się na poczuciu
więzi wynikającej nie tylko z zamieszkiwania
danego obszaru, ale również ze znajomości
historii i tradycji danego miejsca.
Informacja brązowa
Idea różnicowania formy słupków i tablic
dla odrębnych rejonów miasta wiąże się
z przekonaniem o potrzebie poszanowania
lokalnego charakteru niektórych miejsc,
w szczególności uznanych za obiekty i założenia historyczne. Strefa turystyczna została wyznaczona w rejonie Starego i Nowego
Miasta, tam elementy miejskiej informacji
mają kolor brązowy. W obszarach tych są
wprowadzone nieliczne elementy, wspomagające oznakowanie kamienic za pomocą
krótkich modułów informacyjnych, informujących o historii niektórych miejsc.
Informacja na sprzedaż
Wśród szeregu punktów informacyjnych pojawiają się też punkty reklamy funkcjonalnej, których panele informacyjne stanowią
powierzchnię reklamową, wynajmowaną
przez miasto na zasadach komercyjnych.
Reklama odgrywa tu, w sposób przewrotny,
rolę ułatwienia orientacji w mieście. Jako
atrakcyjne medium dla reklamodawców
punkty reklamy funkcjonalnej sprawiają,
że MSI spełnia zadanie samofinansującego
się systemu.
Miejski System Informacji to złożony projekt. Obok opisanych elementów zaliczają
się do niego: centra informacyjne, informacja turystyczna, informacja elektroniczna.
Funkcjonujące na ulicach elementy systemu uzupełniają: mapy, plany i schematy
miasta.
Prof.
Jerzy Porębski
projektant, dziekan
Wydziału Wzornictwa Przemysłowego
ASP w Warszawie.
Jest założycielem
i współwłaścicielem,
wraz z Grzegorzem
Niwińskim, Towarzystwa Projektowego
www.tepe.pl
39
II
ekspertyza
Komercyjne
drogowskazy w stolicy
40
II
ekspertyza
W Warszawie mamy ponad 20 tys. legalnych
nośników reklamowych. Tych nielegalnych
nikt nie policzył.
Receptą na zaśmiecanie przestrzeni miejskiej byle
jakimi, przypadkowymi reklamami miał być tzw.
komercyjny MSI
I
nwencja twórcza warszawskich drobnych przedsiębiorców nie zna granic.
Potrafią reklamować swoje usługi
na przykład za pomocą drogowskazu
z dykty przypiętego plastikowymi paskami
do latarni albo stojaka z nazwą sklepu ustawionego na środku chodnika tak, że przechodnie muszą go omijać. Przyczepy samochodowe z reklamowymi billboardami stoją
przy ulicy całymi tygodniami, podobnie jak
kilkunastoletnie samochodowe wraki z propozycją usług i numerem telefonu wymalowanym na karoserii. Niezliczone reklamy
przyczepiane są do ażurowych barierek
rozdzielających jezdnie i naklejane na metalowych barierach zaprojektowanych, by
pochłaniać impet uderzenia samochodu.
To tylko kilka ze sposobów na nielegalne
reklamowanie, czyli zmora warszawskich
ulic. Jest też wiele, wiele, wiele innych.
Ostatnio w Warszawie w modzie są komercyjne transparenty – dwójka ludzi stoi
na chodniku, trzymając przyczepione do
dwóch drzewców pasmo materiału. Wyglądają, jakby przeciwko czemuś protestowali,
ale na materiale jest logo reklamodawcy.
Ten sposób stosowany jest tam, gdzie istnieją plany zagospodarowania zabraniające
reklam – to nie jest reklama o charakterze
stałym, więc jej zakaz nie dotyczy.
Michał
Wojtczuk
Tekst:
Zdjęcia:
Robert
Tadla
41
II
ekspertyza
Reklamy jak „szczęki”
Ten sposób informowania o swoich usługach można porównać do „szczęk” – prowizorycznych straganów, które pomagały
budować polski kapitalizm, jednocześnie
zamieniając warszawskie ulice i place w coś
zbliżonego do bliskowschodnich bazarów.
W miarę cywilizowania warszawskiego rynku handlowego i przestrzeni publicznych
„szczęki” zniknęły. Ludzie zaczęli wynajmować lokale usługowe, jakimś spadkobiercą
tamtej formy przedsiębiorczości są jeszcze
dziś foodtrucki z jedzeniem. Ale mają one
charakter jednoznacznie tymczasowy i nie
są związane na stałe z jednym miejscem,
więc nie są tak irytujące.
Pozostają więc jeszcze chałupnicze reklamy. Szczególnie mocno rzucają się w oczy
w tych nielicznych fragmentach miasta, które mają stosunkowo uporządkowany charakter dostosowany do generalnych urbanistycznych założeń, takich jak Miasteczko
Wilanów – zespół osiedli w warszawskim
Wilanowie powstałych na podstawie ogólnej całościowej koncepcji. Tamtejsi mieszkańcy kilka lat temu zaczęli akcję rozsyłania
grzecznych, ale stanowczych pism do firm
reklamujących na ulicach Miasteczka usługi
budowlane, dowóz wody czy agencje nieruchomości. Ogłaszający się na kulawych
stojakach czy samochodowych wrakach
byli proszeni o usunięcie reklam. „Skuteczność tego rodzaju reklamy jest znikoma,
a biorąc pod uwagę opinię państwa potencjalnej klienteli, ten środek prymitywnej
reklamy przynosi wręcz odwrotny skutek.
Tutejsi mieszkańcy bardzo uważnie śledzą,
jakie projekty infrastrukturalne powstają
w dzielnicy i niepotrzebna jest tego typu ło-
42
II
ekspertyza
Michał Wojtczuk
Absolwent Wydziału
Dziennikarstwa
i Nauk Politycznych
Uniwersytetu
Warszawskiego.
Od 15 lat dziennikarz
„Gazety Stołecznej”,
w której pisze
o inwestycjach,
zagospodarowaniu
przestrzennym
i architekturze
Pierwsze
komercyjne
drogowskazy
w stolicy
patologiczna technika informacyjna” – przekonywali w korespondencji elektronicznej
członkowie Stowarzyszenia Mieszkańców
Miasteczka Wilanów.
– Jestem generalnie przeciwnikiem pomysłów typu przyczepki czy bannery wieszane
na płocie. Nie dziwię się, że mieszkańcy zaprotestowali – mówił mi wtedy Lech Kaczoń,
prezes Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej. – Ale tak jak w każdym mieście trzeba
zorganizować dostawy wody i prądu, trzeba
też dać przedsiębiorcom możliwość przekazywania informacji. Skoro w Miasteczku Wilanów nie ma billboardów ani tablic ogłoszeniowych, to co mają robić? – pytał.
Komercyjny MSI
No właśnie – co? Dla niektórych może to być
zaskakujące, ale władze Warszawy dostrzegły ten problem jeszcze pod koniec lat 90.
ub. wieku. To wtedy w stolicy wprowadzano Miejski System Informacji – kompleks
czytelnych niebiesko-czerwonych znaków,
dzięki którym łatwo zorientować się m.in.,
w którym miejscu Warszawy się znajduje, po której stronie rzeki, czy jest to teren
historycznego śródmieścia. Opracowany
przez Towarzystwo Projektowe system
sprawdził się tak dobrze, że zaimplementowały go u siebie także inne miasta, m.in.
Łódź i Wrocław.
Ten system od początku projektowany był
jako kilkuetapowy. Jednym z planowanych
jego rozszerzeń był tzw. komercyjny MSI,
który najprościej można opisać jako drogowskazy do wynajęcia. Na czteropolowych
panelach przewidziano miejsce na nazwy
firm i ich logo. Za umieszczanie ich firmy
muszą płacić.
13 lat w sądzie
Drogę do montażu tych tablic otworzyła
uchwała Rady Gminy Centrum z 1996 r.
Pierwsze cztery tablice tego typu ratusz
ustawił w 2000 r. w al. Jana Pawła II, na ul.
Czerniakowskiej, Karowej i Słomińskiego.
W 2005 r. kolejnych kilka tablic zawisło na
Wale Miedzeszyńskim, gdy wiele firm zostało zasłoniętych ekranem akustycznym.
Wdrożenie systemu na szeroką skalę uniemożliwił jednak spór sądowy.
Przetarg na budowę i eksploatację obiektów informacji płatnej na terenie Warszawy
wygrała w 1999 roku firma Venessa. Jednak
nie mogła porozumieć się z Zarządem Dróg
Miejskich co do szczegółów. Sprawa trafiła
do sądu. I utknęła tam na długie lata, aż do
lipca 2012 r., kiedy obie strony zawarły wreszcie ugodę. Venessa postanowiła poprzestać
na produkcji paneli informacyjnych, a zdobywanie niezbędnych pozwoleń na ich montaż
i eksploatację powierzyła Adpolowi – spółce
należącej do firmy AMS. Lokalizacje nośników
weryfikuje i uzgadnia Zarząd Dróg Miejskich.
Będą montowane na latarniach lub jako
urządzenia wolno stojące. Na każdym
z obiektów umieszczone będą cztery panele
z logotypami oraz strzałkami wskazującymi
ogólny kierunek do celu opisanego na panelu, wraz z odległością. AMS, Venessa i ZDM
Lokalizacje
nośników
weryfikuje
i uzgadnia Zarząd
Dróg Miejskich.
Będą montowane
na latarniach
lub jako urządzenia
wolno stojące
dzielą się przychodami ze sprzedaży miejsca na panelach. Drogowcy zastrzegli sobie,
że na ich konto ma trafiać nie mniej niż 40 zł
za jeden panel.
Porządkowanie
czy komercjalizacja?
Komercyjne drogowskazy budzą kontrowersje. Nie brak głosów, że to nie tyle sposób
na porządkowanie przestrzeni publicznej, ile
jeszcze jeden sposób na jej komercjalizację,
w Warszawie osiągającą już poziom budzący protesty mieszkańców. Przypomnijmy, że
według danych Izby Gospodarczej Reklamy
Zewnętrznej na koniec 2013 r. było w stolicy
ponad 21 tys. nośników reklamowych. I to tylko tych legalnych, a do tego dochodzą przecież
także liczne reklamy wielkoformatowe wieszane mniej lub bardziej na bakier z przepisami.
Rzeczywiście, w kilka miesięcy po uruchomieniu komercyjnego MSI w Warszawie nie
można zaobserwować znaczącego spadku
liczby chałupniczych reklam ulicznych. Niemniej jednak otworzenie legalnego kanału do
ogłaszania się może w długiej perspektywie
taki efekt przynieść. Bo każdy przedsiębiorca,
którego biznes przestaje być jednosezonową
efemerydą, prędzej czy później szuka stabilizacji i przewidywalności, którą mogą mu dać
koncesjonowane, trwałe formy reklamy.
43
II
ekspertyza
Bristol
Miasto czytelne
Bristol – dzięki programowi BMC – ma stać się miastem bardziej gościnnym,
dynamicznym i lepiej prosperującym. Ma być bardziej czytelny dla gości i przyjemniejszy
dla mieszkańców
na
podstawie
prezentacji
Mike’a
Rawlisona,
założyciela
i dyrektora
brytyjskiej
agencji City ID
Limited
Tekst:
ilustracje:
44
II
ekspertyza
City ID
B
ristol Miasto Czytelne to zintegrowany program obejmujący
kwestie związane z transportem, informacjami, tożsamością
miasta oraz projektami artystycznymi, mający na celu podniesienie poziomu wiedzy
mieszkańców na temat miasta oraz poprawę komfortu życia w mieście.
Modernizacja
infrastruktury
Program Bristol Miasto Czytelne (BMC) jest
elementem Strategii Rady Miejskiej Bristolu
mającej na celu wykorzystanie potencjału
miasta pod kątem rozwoju biznesu, transportu, kultury, turystyki oraz, co najważniejsze, poprawy poziomu życia mieszkańców.
Istotne inwestycje rewitalizacyjne i budowlane, takie jak przedsięwzięcia realizowane
w okolicach Harbourside, Broadmead oraz
Temple Quay, jak również prestiżowe projekty w centrum miasta w College Green,
At-Bristol oraz na Queen Square przyciągają
inwestycje wewnętrzne, a także stymulują
dynamiczny rozwój sektora turystyczno-wypoczynkowego.
BMC ma na celu zapewnienie miastu długoterminowej przewagi konkurencyjnej
poprzez odpowiednie budowanie jego tożsamości, co uwzględniać będzie działania
mające na celu stworzenie bezpieczniejszego, wygodniejszego, łatwiej dostępnego
i bardziej spójnego centrum miasta oraz
działania wynikające z chęci promowania
Bristolu jako dynamicznego ośrodka o wielu obliczach. Zastosowane podejście nie ma
na celu prymitywnego zaszufladkowania
miasta, ale promowanie Bristolu jako miejsca wyjątkowego oraz wspieranie konkretnych projektów w przestrzeni publicznej.
Oryginalność
Program BMC utworzono w celu połączenia ze sobą poszczególnych części miasta
dzięki przepływowi konsekwentnie kształtowanych informacji; spopularyzowania
i ułatwienia odnalezienia lokalnych atrakcji,
stworzenia dla miasta przejrzystej i pozytywnej tożsamości oraz wzmocnienia charakteru poszczególnych dzielnic, jak również zachęcenia podróżnych do korzystania
z komunikacji miejskiej, zgodnie z Miejscowym Planem Komunikacji miasta Bristol
oraz polityką rządu. Realizacja pierwszego
etapu systemu oznakowania i informacji
Program Bristol
Miasto Czytelne
(BMC) jest elementem Strategii Rady
Miejskiej Bristolu.
System opiera
się na dokładnej
analizie hierarchii
ciągów pieszych
i dróg, najważniejszych punktów
docelowych
(parkingi, dworzec
autobusowy,
dworzec kolejowy)
oraz najważniejszych atrakcji
w centrum miasta
45
II
ekspertyza
Realizacja
pierwszego
etapu systemu
oznakowania
i informacji
dla pieszych należy
do największych
tego typu
przedsięwzięć
w Europie
dla pieszych jest jednym z największych
tego typu przedsięwzięć w Europie.
Dzięki programowi BMC Bristol ma stać się
miastem bardziej gościnnym, dynamicznym
i czytelnym dla odwiedzających, lepiej prosperującym gospodarczo i przyjemniejszym
dla wszystkich mieszkańców. Jest to wyjątkowa koncepcja uwzględniająca na każdym
etapie potrzeby użytkowników miasta.
Program BMC wspiera integrację działań artystów i projektantów w celu zrealizowania
często ukrytego potencjału oraz rozmaitych
interpretacji zabudowy Bristolu, zgodnie
z założeniem, że rozwiązaniem problemu
orientacji przestrzennej i rozpoznawalności
miejsc nie zawsze musi być znak czy mapa.
Program BMC realizowany jest poprzez szeroko zakrojone interdyscyplinarne działania
grupowe i kreatywne zarządzanie projektami,
z naciskiem na jakość, poczynając od myślenia strategicznego poprzez szczegółowe pro-
46
II
ekspertyza
jekty aż po produkcję i wdrożenie w praktyce.
Nowatorska umowa zawarta pomiędzy Radą
Miasta a Adshel, zakładająca wykorzystanie
reklam ulicznych, pozwoliła na uzyskanie
znacznych funduszy na realizację projektu.
Profesjonalizm
i jakość w działaniu
Dzięki systemowi oznakowania i informacji
realizowanemu w całym centrum miasta
Bristol przemówił w sposób prosty, ale wyraźny. Jest to język wizualny, obejmujący
łatwe do zrozumienia symbole i czytelny
tekst. Informacje na temat danego obszaru
znaleźć można na specjalnych mapach zawierających trójwymiarowe obrazy budynków, które umożliwiają ludziom bezpośredni kontakt z otaczającą ich przestrzenią.
Zespół ds. rozwoju zastosował „przyjazne
dla użytkownika podejście projektowe”
oraz przedstawił całą podróż po mieście
jako doświadczenie z udziałem różnych
użytkowników i środków transportu. W celu
opracowania i dopracowania nowych koncepcji posłużono się badaniami przeprowadzanymi w terenie i na ulicy.
System opiera się na dokładnej analizie hierarchii ciągów pieszych i dróg, najważniejszych punktów docelowych (parkingi, dworzec autobusowy, dworzec kolejowy) oraz
najważniejszych atrakcji w centrum miasta.
Etap planowania informacji był niezbędny
w celu przyporządkowania poszczególnych
segmentów informacji do konkretnych lokalizacji. Wymagało to dokładnej analizy
nazewnictwa, a w szczególności podziału
centrum miasta na dziewięć dzielnic.
Międzywydziałowa Grupa ds. Ruchu zapew-
niła specjalistyczne porady, dzięki czemu
Królewski Narodowy Instytut Niewidomych
uznał projekt za spełniający wymogi dobrych praktyk. Już na początkowych etapach przeprowadzono badania postrzegania wśród pieszych oraz kontrole mające
na celu rozpoznanie fizycznych ograniczeń
w ruchu pieszym. Następnie opracowano
program ochrony środowiska naturalnego,
uwzględniający także modernizację małej
architektury, uporządkowanie ulic, poszerzenie chodników, poprawę oświetlenia oraz
zrealizowanie nowych przejść dla pieszych.
Wzór do naśladowania
Rozpoczęty w 1996 roku program BMC to
inicjatywa długoterminowa (trwa już 10 lat
Mike Rawlinson
jest autorem
koncepcji Czytelnych
Miast, zakładającej
integrację systemów
komunikacji
miejskiej (transport
publiczny),
informacji
kierunkowej
dla pieszych
oraz informacji
miejskiej.
Mike Rawlinson
jest założycielem
i dyrektorem
brytyjskiej
agencji City ID,
specjalizującej
się w projektach
związanych
z przestrzenią
miejską
47
II
ekspertyza
Informacje
na temat danego
obszaru znaleźć
można na specjalnych mapach
zawierających
trójwymiarowe
obrazy budynków,
które umożliwiają
ludziom bezpośredni kontakt
z otaczającą ich
przestrzenią
i wciąż jest realizowany). Ten interdyscyplinarny program oparty na współpracy wielu podmiotów jest elementem nieustającej
48
II
ekspertyza
przemiany miasta i ma na celu stworzenie
otwartego, przystępnego i łatwo dostępnego środowiska.
Opracowane techniki i baza wiedzy stanowią nowatorski „niezbędnik przestrzeni
miejskiej”, który można stosować w wielu
środowiskach. Bristol odwiedzali przedstawiciele władz innych miast, takich jak: Hull,
Sheffield, Liverpool, Londyn, Dublin, Cardiff
i Reading, pragnąc zastosować wykorzystane tu rozwiązania.
Do tej pory zorganizowano już trzy międzynarodowe konferencje pod nazwą „Budowa Miast Czytelnych”, w których ogółem
udział wzięło ponad 1000 delegatów, łącznie z przedstawicielami władz największych
miast oraz urzędów odpowiedzialnych
za rewitalizację z całej Wielkiej Brytanii.
Realizacja
Koncepcja programu BMC została opracowana przez Zespół Urbanistyki i Inwestycji
w Centrum Miasta, który zajął się także jej
rozwojem i wdrożeniem.
Zarządzaniem projektem BMC zajmuje
się w imieniu rady miasta City ID Limited.
City ID jest wiodącym przedsiębiorstwem
w dziedzinie tworzenia inicjatyw z zakresu czytelności, komunikacji i tożsamości
miejskiej, łączących kwestie z pogranicza
transportu, rozwoju i kontroli ruchu odwiedzających.
Partnerstwo
Program BMC to partnerstwo następujących instytucji (poniższa lista odzwierciedla
skalę i zakres projektu):
1. Rada Miejska Bristolu,
2. Adshel,
3. Partnerstwo dla Rozwoju Kulturalnego
Bristolu,
4. Bristol Harbourside Sponsors Group,
5. Public Arts South West,
6. Bristolska Inicjatywa i Izba Handlowa,
7. Broadmead Board Ltd (regionalne centrum handlowe),
8. Regionalna Agencja Rozwoju na region
Południowego Zachodu,
9. Bristolskie Biuro Turystyczno-Konferencyjne.
Kluczowym elementem projektu były konsultacje społeczne. Obejmowały one wystawy, dystrybucję ulotek informacyjnych
i ankiety uliczne. Ważnym aspektem rozwoju projektu były i wciąż są konsultacje z najważniejszymi grupami zainteresowanych
podmiotów.
www.bristollegiblecity.info
www.cityid.co.uk
49
II
ekspertyza
Londyn
Semiotyka rytmu
wielokulturowego miasta
50
II
ekspertyza
L
Ośmiomilionowy Londyn jest najczęściej
odwiedzanym przez zagranicznych turystów
miastem świata. Przez sześć londyńskich
lotnisk przewija się rocznie 140 milionów
pasażerów
Tekst i zdjęcia:
Marcin Galent
ondyn to miasto organicznej ewolucji, braku centralizmu, skoordynowanego planowania, wymuszonej
standaryzacji i homogenizacji. Logika rozwoju tkanki miejskiej wyznaczana była
przez pragmatyzm i użyteczność wprowadzanych w życie rozwiązań, utrwalanych i reprodukowanych w działaniach przywiązanych
do tradycji i zwyczaju londyńczyków. Rzadko
natknąć się można na charakterystyczne
dla kontynentalnych metropolii realizacje
wielkich wizji urbanistycznych, projektowanych i realizowanych przez scentralizowane
władze. Londyn nigdy nie doczekał się swojego Hausmanna. Pomimo wielkiego pożaru
w 1666 r. władze miasta i czołowy architekt
zajmujący się jego odbudową Christopher
Wren, nie zdobyli się na wprowadzenie całościowych urbanistycznych zmian. Przebudowa Londynu, przeprowadzona na początku XIX w. pod kierownictwem Johna Nasha,
też miała charakter głównie wycinkowy. Być
może zabrakło wszechmocnego patrona, jakim w Paryżu był cesarz Napoleon. W czasach
brytyjskiego imperium zabrakło imperatora.
Na różnorodność systemów informacji miał
również niebagatelny wpływ fakt, że w końcu
XX wieku miasto nie posiadało władz centralnych i wszystkie 32 dzielnice realizowały własne, mniej lub bardziej niezależne, rozwiązania. Władze Londynu nakazała rozwiązać
sama Margaret Thatcher, przerażona potęgą
polityczną miasta rządzonego przez lewicowe skrzydło Partii Pracy pod przywództwem
Czerwonego Kena, czyli Kena Livingstona.
Ten ostatni, już w XXI wieku, był dwukrotnie
wybierany na burmistrza miasta. Żelazna
Dama wolała raczej zdobyć się w 1985 roku
na taki desperacki krok i poświęcić dobro
51
II
ekspertyza
miasta, niż rywalizować w demokratycznych
procedurach. A przeciwnik był i jest potężny.
Londyn to 8 milionów mieszkańców i jedna
piąta brytyjskiej gospodarki, miasto, które
wytwarza więcej produktów i usług niż całe
polskie PKB.
Dlatego angielska stolica sama w sobie służyć może za metaforę najbardziej istotnych
cech kultury brytyjskiej. Tak jak w życiu politycznym najstarsza demokracja radzi sobie
świetnie bez spisanej konstytucji, tak w życiu
miasta systemy komunikacji miejskiej nie
zostały nigdy poddane całkowicie jednorodnemu wzorcowi. Przez to w Londynie nie istnieje jeden wspólny system, który ujmowałby
wszystkie składniki informacji miejskiej, jak
nazwy ulic, adresy, informację turystyczną
52
II
ekspertyza
Na londyńskich
ulicach wszyscy
są równi, liczy się
tylko przestrzeganie zasad
i historyczną. To, co zostało wystandaryzowane, to komunikaty, które organizują podstawowe zasady bezpieczeństwa w elementarnych wymiarach życia codziennego i wiążą
się z zasadami ruchu samochodowego, rowerowego i pieszego. A więc to, co kieruje przepływami. W oficjalnym logo Londynu ostatnie
dwie litery nazwy miasta, czyli „on” (oryginalna pisownia nazwy miasta London) odróżnione zostały od pozostałej części czerwonym
kolorem. Taki zabieg w sposób maksymalnie
skondensowany oddaje jedną z najważniejszych cech wszystkich globalnych metropolii,
a mianowicie to, że są to miasta nieustannie
włączone, znajdujące się w permanentnym
ruchu, żyjące 24 godziny na dobę, siedem dni
w tygodniu, dosłownie i w przenośni.
Informacja miejska
przypomina o zasadach. To nie tylko
etykieta, ale przede
wszystkim kwestie
bezpieczeństwa
Londyńska etykieta
Miasto to ruch, a właściwa regulacja tego
ruchu to jedno z najważniejszych zadań stojących przed tymi, którzy je organizują. Tym
bardziej, że Londyn jest najczęściej odwiedzanym przez zagranicznych turystów miastem na świecie. Położony w połowie drogi
pomiędzy Tokio i Szanghajem z jednej strony
a Nowym Jorkiem i Los Angeles z drugiej jest
największym węzłem komunikacyjnym świata. Przez sześć lotnisk przewija się rocznie
prawie 140 milionów pasażerów, czyli 140
razy więcej niż w Warszawie. Co miesiąc na
ulicach Londynu pojawia się nowy milion ludzi, którzy na ogół nie są obeznani z wyspiarskimi zwyczajami. Znajomość zasad ruchu
i ich internalizacja to pierwszy krok do tego,
żeby stać się londyńczykiem. Bez znajomości
podstawowych zasad etykiety codziennej
mobilności człowiek narażony jest na na-
potykanie wzroku współpodróżnych, gest,
który u powściągliwych Anglików jest formą
okazania dezaprobaty. A etykieta ta nie jest
tylko spisaną listą reguł. Londyńczycy oprócz
oficjalnych regulacji posiłkują się mnóstwem
nieskodyfikowanych zwyczajów i żaden przewodnik wszystkiego nie wyłoży. Górę zawsze
bierze pragmatyzm i londyński styl robienia rzeczy, którego można się nauczyć tylko
53
II
ekspertyza
przez praktykę. Żeby go poznać, trzeba być
bardzo dobrym i wytrawnym obserwatorem.
I tak na przykład z czasem człowiek wie, na
których ulicach można się nie przejmować
światłami albo przejściami dla pieszych, a na
których przystankach autobusowych wprost
nie należy się przejmować rozkładami jazdy.
Podczas gdy na ulicach i chodnikach obowiązuje ruch lewostronny, to są miejsca, gdzie
w przypadku tego drugiego nagle trzeba
przestawić się na styl kontynentalny. W metrze jest czymś naturalnym, że kobiety robią
sobie pełny makijaż i rozmawiają dosyć swobodnie o przygodach ostatniej nocy, ale jeśli
ktoś przez przypadek dotknie kogoś w tłoku,
to dotknięty na ogół przeprasza pierwszy.
Największą zaś zbrodnią jest nieprzestrzeganie kolejki. Rzecz czasami nie najprostsza, bo
często w gęstym tłumie takiej kolejki się po
prostu nie widzi. Powyższe przykłady mogą
wydawać się trywialne, ale ponieważ niemal
każdy w tym mieście molochu spędza w ruchu dużą część swojego życia, więc te trywializmy składają się na jego ważny wymiar.
Kolorowe znaki na jezdni
Po to, aby każdy mógł się przemieszczać
w gąszczu tysięcy traktów w sposób jak najbardziej bezkolizyjny, ulice Londynu pokryte
zostały paletą kolorów informujących, kto
jest uprawniony do użytkowania wspólnej
przestrzeni i na jakich zasadach. Każdy, kto
spędzi choćby kilka godzin na naziemnych
eskapadach miejskich, szybko zorientuje się,
że kolor czerwony zarezerwowany jest dla autobusów (asfalt pomalowany na czerwono),
dwie żółte linie wzdłuż krawędzi jezdni zabraniają zatrzymywania prywatnych pojazdów,
dwie czerwone linie to bezwzględny zakaz dla
54
II
ekspertyza
wszystkich użytkowników ruchu. Dla wszystkich kierowców również niezwykle ważna
jest wielka biała litera C. Każdy, kto zostawi
ją pod kołami swojego auta, musi wiedzieć,
że wjechał do strefy płatnej. Znak C pochodzi
od słowa „congestion”, czyli zatoru, i żeby ten
zator zmniejszyć i ograniczyć liczbę pojazdów,
pobierana jest opłata, aktualnie w wysokości
11,50 funta, czyli ok. 60 złotych. Przyzwyczajonych do kontynentalnego ruchu prawostronnego piechurów w najbardziej newralgicznych punktach drogowego pandemonium
informować będą zwięzłe informacje o tym,
w którą stronę należy spojrzeć przed przekroczeniem jezdni. Podobnie jest na ruchomych
schodach. Gapowate oparcie się o lewą barierkę może również spowodować zator, więc
co chwila pojawiają się informacje, że trzymać
się trzeba prawej strony. A gapiów nie brakuje. W Japonii na przykład nie obowiązuje pod
W ścisłym centrum
transport publiczny
niemal wyeliminował ruch samochodowy
tym względem jedna zasada. Mieszkańcy
Osaki śmieją się, że po to, żeby wyrazić swoją odrębność, stają na ruchomych schodach
po przeciwnej stronie niż w Tokio. Dla zdezorientowanych przechodniów, chcących przekroczyć ruchliwą ulicę, ważną informacją są
pionowe słupki pomalowane w biało-czarne
kolory z kloszem koloru bursztynowego na
szczycie. To tak zwane „Belisha beacon”. Pulsujące światło na szczycie informuje kierowców o absolutnym pierwszeństwie przechodniów. Swoją nazwę zawdzięczają ministrowi
transportu Leslie Hore-Belisha, który w 1934
roku w ten sposób wyznaczył przejścia dla
pieszych. Dla lepszej widoczności w latach 40.
XX wieku dodano równoległe żółte pasy i tak
narodziła się drogowa zebra.
Londyńskie
czarne taksówki
Ci, którzy swoją podróż po mieście odbyć
chcieliby pod opieką taksówkarzy, wiedzą,
że zatrzymywać na ulicy można tylko taksówki o charakterystycznym, tradycyjnym
kształcie. Jedna z legend miejskich głosi,
że ten charakterystyczny kształt wymuszony
został jeszcze siedemnastowiecznym zobowiązaniem fiakrów do przewozu snopa siana
dla konia. Chociaż faktycznie prawo nakazywało kiedyś przewożenie karmy dla konia
na południowy posiłek, to dzisiaj jedynym
formalnym zobowiązaniem jest konieczność
zawrócenia auta w obrębie 25 stóp, czyli ok.
7,5 metrów. Mówi się, że takie auto musi być
zdolne nawrócić dookoła monety sześciopensowej. Londyńskie taksówki nazywane
zwyczajowo „czarnymi” chlubią się najwyższą jakością świadczonych usług w świecie.
Każdy taksówkarz musi przejść bardzo rygorystyczne szkolenie, które może trwać nawet
do czterech lat. Posiadanie czarnej taksówki
to duży prestiż i poważna inwestycja. Kandydaci są pieczołowicie egzaminowani nie
tylko ze znajomości miasta, ale także z poziomu inteligencji i kultury osobistej.
Ofensywa rowerowa
W ostatnich latach rewolucyjnych zmian
w kolorach na drogach dokonał urzędujący
od 2008 roku charyzmatyczny burmistrz
Londynu Boris Johnson. Sam zamiłowany
rowerzysta, po objęciu urzędu rozpoczął
Londyńskie
taksówki, jeden
z najściślej regulowanych biznesów
w mieście
55
II
ekspertyza
wielką rowerową ofensywę infrastrukturalną. Boris Johnson zresztą twierdzi, że pierwszy rower został skonstruowany właśnie
w Londynie, na dworcu dyliżansowym w Covent Garden w 1818 roku, i jego ambicją są
takie inwestycje w infrastrukturę rowerową, które spowodują, że jazda rowerem
stanie się znowu integralną częścią transportu miejskiego. Z niszowej, marginalnej
i zastępczej komunikacji, stanie się w pełni
równoprawną i naturalną formą mobilności.
Jak do tej pory, wszystko wskazuje na to, że
londyńczykom udaje się te plany realizować.
W ostatniej dekadzie długość tras rowerowych się potroiła, a liczba rowerzystów podwoiła. Przy czym ambicją burmistrza jest
to, aby oprócz miejskich profesjonalistów
mknących na szybkich rowerach na ulicach
zaczęło się pojawiać coraz więcej rowerzystów typu, jak to się w Londynie mówi, holenderskiego: dzieci, gospodyń domowych,
starszych i statecznych ludzi.
56
II
ekspertyza
Na rowery
przesiadają się
nawet najwięksi
tradycjonaliści
Każdy rowerzysta w Londynie łatwo rozpozna dzieła burmistrza, bo na jego polecenie
porzucono obowiązujący do tej pory kolor
zielony, używany na oznaczenie ścieżek i śluz
rowerowych, i wprowadzono niebieski. Niektórzy nawet z tego powodu głośno protestowali, wytykając mu, że nie tylko odcina
się od dorobku poprzednika, lansując własną
osobę, ale w dodatku promuje również swoją
Partię Konserwatywną, której oficjalny kolor
to właśnie błękit. W ostatnich sześciu latach
w Londynie wytyczono tzw. superautostrady rowerowe, które radykalnie zmieniły nie
tylko ilość dostępnej przestrzeni dla rowerzystów, ale również wprowadziły nową jakość w systemie informacji miejskiej. Dobrze
przemyślane, spójne i wyróżniające się drogowskazy, tablice i słupy informacyjne przyciągają uwagę efektowną oprawą plastyczną.
Powoduje ona, że system oznaczeń połączeń
rowerowych wywołuje skojarzenia związane
bardziej z futurystycznymi wizjami miasta niż
z poczciwym dziewiętnastowiecznym welocypedem. Do rowerowej rewolucji przyczyniło się również wprowadzenie miejskiego systemu wypożyczania rowerów, nazywanych
potocznie Boris Bike. Londyńczycy jak rzadko
poczuli się z tyłu za Paryżem i robią wszystko,
żeby ich pod tym względem przebić. Uruchomiony w 2010 roku bezosobowy system stał
się z miejsca niezwykle popularny. Obecnie
w Londynie jest 720 stacji, w których użytkowanych jest 10 tysięcy rowerów. Jak do tej
pory rekord wypożyczeń zanotowano podczas igrzysk olimpijskich w 2012 roku, kiedy
to jednego dnia odnotowano ponad 45 tysięcy wypożyczeń. Najtrudniej o rower jest przy
stacji kolejowej Waterloo. Od rana czeka na
nie długa kolejka chętnych i rowery znikają
natychmiast po rozładowaniu ich z ciężarówek. Codziennie do południa wypożyczanych
jest co najmniej 500. Kolorystyka utrzymana
jest oczywiście w błękitnych kolorach, bo
oprócz afiliacji Borisa liczy się również spon-
dr Marcin Galent
socjolog, wykłada
w Instytucie
Europeistyki
Uniwersytetu
Jagiellońskiego
Nowe
superautostrady
rowerowe
przecinają Londyn
wzdłuż i wszerz
57
II
ekspertyza
Rower Borisa
sor, którym w Londynie jest oczywiście bank.
Sieć cały czas się bardzo dynamicznie rozwija
i w ciągu 4 lat działania już podwoiła liczbę
stanowisk i rowerów.
Marzeniem burmistrza jest, aby w następnej
dekadzie co najmniej podwoić liczbę rowerzystów. Te plany realizowane są bardzo kompleksowo i są częścią szerszej wizji burmistrza,
którą opisuje jako „wieś w mieście”. Centralne
miejsce w tym planie zajmują korytarze zieleni i linearne parki, w których wydzielone
będą miejsca dla rowerów i ruchu pieszego.
Te nowe „wiejskie” kanały mobilności mają
być ściśle zintegrowane z istniejącymi trasami
metra, lekkiej kolei miejskiej i głównych szlaków samochodowych, tak aby maksymalnie
wykorzystać możliwość uzupełniania się tych
wszystkich form podróżowania. Śmiałość wizji ratusza poparta jest przeznaczanymi na
ten cel środkami. W 2015 roku na samą infrastrukturę rowerową budżet centralny mia-
58
II
ekspertyza
sta wyda 145 milionów funtów, czyli prawie
miliard złotych. Dla porównania przytoczę
przykład Krakowa, gdzie koszty stworzenia
funkcjonalnego i zintegrowanego systemu
komunikacji rowerowej wyceniono na 200
milionów złotych. W ciągu najbliższej dekady
władze centralne Londynu chcą wydać w sumie na ten cel 913 milionów funtów, czyli
niemal 5 miliardów złotych. Do tego pamiętać
trzeba o tym, że każda z 32 dzielnic Londynu
również przeznacza spore sumy na ten cel.
Ważna jest również inicjatywa rządowa, której celem jest wspieranie dojazdów rowerowych do pracy. W jej ramach dofinansowywane jest rozbudowywanie zaplecza socjalnego
w miejscach pracy, tak aby rowerzyści mogli
godzić wysiłek fizyczny z higieną i estetyką.
Rząd uruchomił specjalny program „Rowerem
do pracy”, który zachęca pracodawców do
wspierania rozwoju rowerowego dojeżdżania
do pracy. Do tej pory do programu przyłączyło
się ponad 20 jednostek rządowych, z gabinetem rządowym na czele, prawie 50 instytucji
edukacyjnych z Uniwersytetem Oksfordzkim,
dziesiątki szpitali, jednostek samorządowych
oraz niemal setka prywatnych firm, począwszy od olbrzymich korporacji, jak British Airways czy Fedex, po małe start-upy. Zaletą
obecności w programie jest finansowe wsparcie rządowe. W ostatnich trzech latach rząd
wydał na ten cel 140 milionów funtów, czyli
ponad 700 milionów złotych.
Informacje dla turystów
Stosunkowo spójne w formie są również
komunikaty skierowane do tych, których
trajektorie marszrut określić można z wysokim prawdopodobieństwem, czyli turystów przemierzających utarte szlaki pomiędzy najtłumniej odwiedzanymi miejscami
i obiektami Londynu. Otoczone tzw. strefami ciszy – przestrzeni wolnej od reklam
i innych wizualnych składników miejskiej
infrastruktury – stanowią jeden z najbardziej
rozpoznawalnych elementów londyńskiego
krajobrazu. Wyjątkowo masywne, wykonane z brązu, niezniszczalne drogowskazy
niezmordowanie wskazują kierunki do najbardziej obleganych miejsc w mieście, takich
jak: Houses of Parliament, British Museum,
Trafalgar Square, Soho czy Leicester Square.
Równie użyteczne i czytelne, aczkolwiek na
ogół lżejsze w formie, rozsiane poza ścisłym
centrum, uchylają tajemnic rzadziej uczęszczanych rejonów miasta przed ciekawością
zabłąkanych przybyszy. Informacje o kierunkach i odległościach poszczególnych
miejsc odgrywają również istotną rolę w tkaniu mentalnej mapy miasta i jego konkretnych dzielnic w umysłach i sercach samych
Londyn pamięta.
W tym budynku
mieszkał Fryderyk
Chopin
mieszkańców. W pajęczynie tak nakreślonej
przestrzeni ich funkcja informacyjna często
traci swoją ważność, a zastępuje ją rola polegająca na wizualizacji struktury przestrzeni
wyznaczonej przez najbardziej charakterystyczne dla niej punkty. Głębiej w charakter
miasta pozwalają wniknąć mosiężne tablice,
na których wyryto krótkie historie dzielnic,
placów czy budynków. Szczególnie wiele
pojawiło się ich pod koniec zeszłego stulecia, kiedy Londyn w ten sposób celebrował
nadejście trzeciego tysiąclecia. W 2002 roku
z okazji świętowania 50 lat panowania królowej Elżbiety II w Londynie ustawiono w wielu
miejscach aluminiowe poziome tablice, reprezentujące obrysy panoram miast widzianych z różnych perspektyw. Lektura takiego
wyrytego w metalu przewodnika zajmuje
niekiedy długie kwadranse i jest dobrą okazją do przyswojenia sobie krajobrazu miejskiego. Ten krajobraz zresztą to wciąż żywa
materia. Londyn nie uznaje się za zabytkowy
skansen i w najstarszych historycznych dziel-
59
II
ekspertyza
nicach miasta wciąż wystrzeliwują w niebo
nowe wieżowce. Ostatnie plany budowy nowych wysokościowców wzdłuż Tamizy w zachodniej części miasta, wzbudziły jednak już
poważny niepokój o to, czy uda się obronić
przestrzeń zabytkowego zespołu budynków
wokół Parlamentu. W lutym 2015 roku UNESCO będzie się zastanawiało, czy nie umieścić Pałacu Westminsterskiego na liście zagrożonych miejsc światowego dziedzictwa.
Niezmiernie charakterystycznym elementem
londyńskiej ulicy są zawieszane od 1876 roku
na frontach budynków niebieskie tabliczki
z krótkimi charakterystykami sławnych osób,
które w nich mieszkały. Takie tabliczki przekształcają bezimienne kamienice w miejsca
o wyjątkowym, indywidualnym charakterze.
W tej chwili jest ich w całym Londynie ponad
700. Czasami różnią się nieco formą i odcieniem błękitu, w zależności od dzielnicy, w której zostały umieszczone. Ich funkcja jest jednak
podobna. Wprowadzają w materialną teksturę
kamiennego otoczenia kulturowy i duchowy
wymiar. Są bardzo ważnym elementem tworzenia dziedzictwa, wydobywają z przeszłości
to, co ważne i godne zapamiętania, a przez
to nadają miastu indywidualnego charakteru
i budują jego tożsamość. Przywołują pamięć
o historycznych postaciach znanych na ogół
jedynie z encyklopedii i szkolnych podręczników. Takie specyficzne sąsiedztwo postaci
z różnych epok nadaje przestrzeni perspektywę długiego trwania, w której jak w matrycy
odbite zostały meandry rozwoju cywilizacji
i kultury dumnego Albionu. Wśród siedmiu setek upamiętnionych znalazło się także dwóch
Polaków: Joseph Conrad i Fryderyk Chopin,
który w ratuszu londyńskiego City zagrał swój
ostatni publiczny koncert.
60
II
ekspertyza
Poczucie
lokalnej przynależności
Na tym kończą się chyba centralizujące wysiłki narzucające jednolitą formę. Te składniki informacji miejskiej, które skupiają się na
nazewnictwie dzielnic, ulic i porządkowaniu
adresów, oddają zwykle specyfikę danej
dzielnicy i odsyłają do ich historycznych
i współczesnych funkcji, lokalnych tradycji,
prestiżu, wewnętrznego zróżnicowania kulturowego czy administracyjnej odrębności.
Przynależą do innego rodzaju mobilności,
nazywanej przez socjologów mobilnością
społeczną. Chodzi w niej nie o ruch w przestrzeni fizycznej, ale o ruch w przestrzeni
społecznej, która wyznaczana jest przez
sieci znaczeń. To na podstawie tych znaczeń
budowane są społeczne dystanse, poczucie
swojskości i obcości, przynależności i wykluczenia, centrów i peryferii. W tym obszarze fragmentaryzacja rzadko postrzegana
jest jednak jako symptom rozpadu harmonijnej struktury miasta. Traktowana jest
raczej jako szczególna strategia zmierzająca do wydzielania w największej europejskiej metropolii symbolicznie zakreślonych
przestrzeni, w obrębie których łatwiej wykreować i podtrzymywać poczucie lokalnej
przynależności. Ta lokalność w globalnej
metropolii staje się coraz cenniejszą wartością. Światowa recesja spowodowała, że
londyński rynek nieruchomości przeżywa
niezwykły boom, dziesiątki tysięcy bogaczy
z całego świata za wszelką cenę chce ulokować gotówkę w bezpiecznych inwestycjach
i londyńskie mieszkania zdecydowanie do
nich należą. Niestety wraz ze śrubowaniem
cen pojawia się coraz powszechniejsze zjawisko tzw. pustej gentryfikacji, która po-
Typowy piątkowy wieczór w Soho. Wszędzie
kolory tęczy
lega na wypychaniu starych mieszkańców
przy jednoczesnym braku pojawiania się
nowych. Zakupione przez obcokrajowców
jako inwestycje mieszkania, stoją po prostu
puste i nie przyczyniają się nawet do zmiany funkcji, co często miało miejsce w procesach tradycyjnej gentryfikacji, jak to się
działo w najbardziej spektakularnym przypadku, czyli City.
Mila kwadratowa
Modelowym przykładem symbolicznego
oznaczania terytorium i podkreślenia własnego charakteru jest właśnie londyńska dzielnica finansowa – City. Mila kwadratowa, jak
z racji swojego obszaru potocznie określane
jest City przez Anglików, leży w samym sercu
Londynu. Jej początki sięgają czasu podbojów rzymskich z I wieku n.e., z tego okresu
też pochodzi zalążek City, któremu terytorialny kształt nadał zbudowany przez Rzymian
okalający je mur. Fizyczna granica, która po
niewielkich modyfikacjach przetrwała do
czasów średniowiecza, na stałe wyodrębniła tę część miasta. Odrębność ta jest potwierdzona nie tylko granicami istniejącymi
w mentalnej mapie miasta mieszkańców
Londynu, ale także przez specyficzny status
polityczny, dzięki któremu City jest wyłączone ze struktury samorządowej Anglii i formalnie podlega bezpośrednio jedynie brytyjskiej
królowej. Rządzone przez własnego burmistrza City zachowało pod pewnymi względami charakter średniowiecznej gildii, gdyż
nawet w demokratycznym XXI wieku wyboru
władz dokonują nie mieszkańcy dzielnicy, ale
reprezentanci działającego w City biznesu.
Tych mieszkańców zresztą już prawie nie ma.
O ile jeszcze w 1841 roku w londyńskim City
61
II
ekspertyza
Herb londyńskiego
City
było ponad 120 tysięcy mieszkańców, czyli
tyle, ile mniej więcej w tym samym czasie liczyła cała Warszawa, o tyle na początku XX
wieku, kiedy Londyn stał się niekwestionowaną stolicą światowego handlu, już tylko
niewiele ponad 25 tysięcy. Najważniejszą
przyczyną transformacji żywej tkanki miejskiej w zaledwie przestrzeń zurbanizowaną
było wypieranie obszarów mieszkalnych
przez budynki wznoszone przez instytucje
zajmujące się handlem i finansami. Setki małych firm próbowało ulokować się możliwie
jak najbliżej giełdy i banku. Ze 107 kościołów,
jakie znajdowały się na terenie City jeszcze
w XVIII wieku, ostało się współcześnie zaledwie 24. Przy czym kościoły te i tak są martwymi miejscami, bo biorąc pod uwagę fakt,
że jedna trzecia mieszkańców Mili nie identy-
62
II
ekspertyza
fikuje się z żadną religią, to średnio na jedną
świątynię przypadają zaledwie 174 osoby. Te
„skanseny irracjonalizmu” istnieją tylko dzięki prawnej ochronie władz, gdyż po II wojnie
światowej wielokrotnie próbowano przeforsować projekty ich wyburzenia. Czasy, kiedy
w rozmachu i splendorze budowli sakralnych
manifestowała się potęga religii, a przez nią
władza Kościoła anglikańskiego, wydają się
należeć definitywnie do przeszłości. Druga
wielka fala popytu na powierzchnie biurowe przyszła wraz neoliberalizmem Margaret
Thatcher. W samych tylko latach 1985-1993
została przebudowana niemal połowa całej
powierzchni biurowej w City. W 2014 roku
swoje przedstawicielstwo w obrębie Mili
kwadratowej miało ponadćwierć tysiąca
zagranicznych banków, a liczba wszystkich
przedsiębiorstw zarejestrowanych na jej terenie sięgała 12 tysięcy. W pierwszej dekadzie XXI w. Londyn znów stał się światową
stolicą, odbierając Nowemu Jorkowi dzierżoną przez rok palmę pierwszeństwa.
Stałych mieszkańców City pozostało jednak
niewiele ponad 7 tysięcy. Władze City niejednokrotnie próbowały osłabić trend ucieczki.
Jedną z najbardziej śmiałych i spektakularnych prób zatrzymania mieszkańców był
projekt zabudowy zrealizowany pod nazwą
Barbican. Na przełomie lat sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych postanowiono zabudować zniszczone bombardowaniami wojennymi obszary obiektami sprzyjającymi powstawaniu społecznej tkanki miejskiej. Nie
spełniły się jednak oczekiwania dotyczące
sprowadzenia mieszkańców. Trzy wieżowce
z tego kompleksu, tak charakterystyczne dla
horyzontalnej linii City, uznawane za jedno
z największych osiągnięć brytyjskiego brutalizmu, to teraz w większości mieszkania
wynajmowane przez banki oraz korporacje
i zamieszkane przez współczesnych nomadów związanych z globalnym biznesem.
Granice City
Centralną pozycję City na symbolicznej mapie miasta odzwierciedlają nazwy dzielnic
Londynu, dla których Mila kwadratowa jest
najważniejszym punktem odniesienia. Stąd,
z jednej strony nazwa West End, z londyńską operą oraz skupiskiem teatrów, kin, drogich restauracji oraz innych miejsc rozrywki
ulokowanych w sąsiadującym bezpośrednio Soho. Z drugiej strony z kolei East End,
dzielnica do początków XX w. zamieszkana
głównie przez londyńską klasę robotniczą,
a potem zasiedlana przez kolejne fale imi-
Mila2
Modelowym
przykładem
symbolicznego
oznaczania
terytorium
i podkreślenia
własnego
charakteru
jest właśnie
londyńska
dzielnica
finansowa
– City. Mila
kwadratowa,
jak z racji
swojego obszaru
potocznie
określane jest
City przez
Anglików, leży
w samym sercu
Londynu
grantów przybywających na Wyspę. Obszar
2,9 kilometra kwadratowego to najdokładniej oznakowany teren w mieście. W każdy
roboczy dzień przez 7 stacji kolejowych, 13
stacji metra i 54 linii autobusowych do pracy w City zmierza „samotny tłum” złożony
z niemal 400 tysięcy pracowników. Każdy
z nich doskonale wie, kiedy przekracza granicę City. Na każdej ulicy, ścieżce rowerowej czy choćby tylko chodniku dla pieszych
prowadzącym do City znajdują się mniej lub
bardziej reprezentacyjne symbole graniczne, informujące o wkroczeniu do najstarszej
dzielnicy Londynu.
Najbardziej spektakularny „słup graniczny”
to posąg smoka, element herbu City, który
znajduje się na Fleet Street, głównej ulicy łączącej Milę kwadratową z zachodnią częścią
miasta. To tutaj stała przez wieki tak zwana
Temple Bar, czyli brama oddzielająca City
od Westminster, domeny władzy królewskiej. Temple Bar wyznaczała przestrzeń,
w obrębie której „powietrze miasta czyniło
wolnym”. Wskazywała obszar obowiązywania „wolności londyńskich”, które strzegły
mieszczan przed władzą feudalną. Zwyczajowo każdy brytyjski monarcha, zanim
przekroczył Temple Bar, musiał się przed
nią zatrzymać, żeby otrzymać od burmistrza
pozwolenie na przejazd. Swoją nazwę brama zawdzięczała posiadłości templariuszy,
którzy w tej okolicy mieli liczne nieruchomości. Sama brama zdemontowana została
pod koniec XIX w. W 1984 r. odkupiono ją za
1 funta od prywatnego właściciela i w 2004
roku, po gruntownej renowacji, postawiono
ją tuż obok katedry św. Pawła.
Na mniejsze reprodukcje smoka natknąć się
można w wielu innych, czasami zupełnie nie-
63
II
ekspertyza
Temple Bar. Za tą
bramą kończyła się
feudalna władza
monarchy
oczekiwanych miejscach, a biało-czerwone
barwy na tysiącach metalowych słupków
okalających Milę kwadratową w precyzyjny
sposób informują, gdzie zaczyna się ta wyjątkowa część stolicy. Ta precyzja podyktowana
jest nie tylko chęcią symbolicznej ekspresji
posiadania oddzielnego statusu, ale także
całkiem praktycznymi wymogami. Londyńskie City ma bowiem własną, niezależną od
struktur w pozostałych częściach miasta policję, której kompetencje rozciągają się tylko
w tym konkretnie wyodrębnionym obszarze.
Odrębność i wyjątkowość
Dobrym przykładem komunikowania własnej odrębności i wyjątkowości jest sposób,
w jaki manifestuje swój prestiż inna centralna
dzielnica – Westminster. W najbardziej reprezentacyjnych miejscach natknąć się w niej
można na umieszczone na latarniach bogato
zdobione napisy w kolorach złota i purpury,
a więc takich, które na ogół kojarzą się z władzą i splendorem. Przypominają one o tym,
że pałac Buckingham – siedziba brytyjskich
monarchów, ale także Parlament, Downing
Street z siedzibą premiera oraz większość bu-
64
II
ekspertyza
dynków rządowych znajdują się w tej części
miasta. W świecie anglosaskim Westminster
to od ponad trzystu lat metonimia imperialnej władzy. Dzielnica Kensington and Chelsea
z kolei do perfekcyjnie wystandaryzowanych
tablic rozmieszczonych z niezwykłą pieczołowitością w każdym z jej zakątków wplotła
czcionkę pisaną gotykiem, która symbolizować ma nowy szyk, jaki uzyskała pod koniec
XX wieku, kiedy stała się miejscem osiedlania
superbogatych z całego świata.
Zdarza się, że z obowiązujących w danej dzielnicy wzorów oznakowań wyłamują się tylko
pojedyncze ulice. Za ilustrację takiego zjawiska posłużyć może niewątpliwie popularna
Carnaby Street – mała uliczka w Soho, ukryta między zatłoczonymi centralnymi Regent
Street i Oxford Street. Carnaby Street słynie
ze sklepików, w których kiełkowała moda
z okresu szalonych lat 60. W sklepikach tych
zaopatrywali się zarówno hippisi, jak i modsi.
A że w okolicy swoje studia nagraniowe miały takie zespoły, jak The Who czy The Rolling
Stones, to Carnaby przez całą dekadę było
jedną z najbardziej popularnych miejscówek
londyńskiej bohemy. Chociaż rewolucyjny
ferment ma dawno za sobą, to wciąż znaleźć
tam można coś niepowtarzalnego. Wejście
do niej obwieszczają półkoliste napisy, które
prawdopodobnie uświadamiają osobliwość
miejsca przypadkowym turystom. Carnaby
Street jest wyjątkowa również dlatego, że od
początku lat 70. wprowadzono tam ograniczenie ruchu samochodowego, co jest w Londynie nad wyraz rzadkie. Z kolei Soho stało
się londyńskim miasteczkiem gejowskim.
Informują o tym liczne tęczowe kolory, które
nie tylko powiewają jako flagi na wietrze, ale
czasami zastępują także zebrę na przejściu
dla pieszych, pokrywają fasady budynków
albo okiennice.
Downing Street
w Westminster.
Ulica, przy której
mieszka brytyjski
premier
Najbardziej
wielokulturowe miasto
świata
Bogactwo i różnorodność form miejskiej informacji staje się tym większe, im bardziej
wielokulturowe jest samo miasto. Stolica
Zjednoczonego Królestwa, kiedyś największego imperium w historii ludzkości, jest pod
tym względem na pewno szczególna. Sześćdziesiąt lat powojennej imigracji sprawiło, że
stolica Zjednoczonego Królestwa stała się
wyjątkową metropolią w skali globu. W opinii ekspertów jest to najbardziej zróżnicowane pod względem etnicznym i kulturowym
miasto na świecie. Ostatni spis ludności,
przeprowadzony w 2010 r., wskazywał, że
ponad 35 procent jego mieszkańców urodziło się poza Anglią, a kolejne 15 procent
populacji to potomkowie imigrantów drugiej
i trzeciej generacji, z których wielu odziedziczyło tradycje, kulturę i religię swoich rodziców i dziadków. Według ostrożnych szacunków mieszkańcy Londynu mówią trzystoma
językami, a w mieście żyje co najmniej pięćdziesiąt napływowych wspólnot, których
liczba członków wynosi więcej niż 10 tys.
Mniej niż 60 procent londyńskiej populacji
to chrześcijanie, niemal 10 procent to muzułmanie. W najgęściej zamieszkanej przez tych
ostatnich dzielnicy Tower Hamlets stanowią
niemal 40 procent całej społeczności. W rezultacie trendów imigracyjnych w Londynie
doszło do swego rodzaju cywilizacyjnej deterytorializacji, polegającej na wyrwaniu
z tradycyjnych kontekstów przestrzennych
różnych kultur i usytuowaniu ich w realiach
wyznaczonych przez współegzystencję stylów i sposobów życia charakterystycznych
nierzadko dla kompletnie różnych struktur
cywilizacyjnych. Na tych samych ulicach
tradycyjne społeczności wiejskie z różnych
kontynentów sąsiadują z miejskim proletariatem brytyjskim, chińskie China Town
z gejowską dzielnicą Soho, petroszejkowie
z wielkomiejskimi yuppies, chasydzi z afrokaraibskimi członkami kościoła Pentakostal.
Wiele osiadłych wspólnot o imigranckich
korzeniach rekonstruuje swoją społeczną
tożsamość, wykorzystując pewne aspekty
informacji miejskiej. Przez wprowadzanie
własnego nazewnictwa oraz wytyczanie
symbolicznych granic próbują wykreować
w chaosie zastanej materii miejskiej trwałe
więzi, oparte na poczuciu przynależności do
miejsca z jednej strony, a połączonego z manifestacją odrębności kulturowej z drugiej.
Przykładem takich zabiegów jest dwujęzyczność nazw dzielnic i ulic. Londyn może się
pochwalić w tym względzie sytuacją wyjątkową w Europie. I władze centralne, i władze poszczególnych dzielnic uznały, że nie
znajdują żadnego niebezpieczeństwa w fak-
65
II
ekspertyza
cie oddania części przestrzeni publicznej jej
rzeczywistym użytkownikom. Stąd niektóre
miejsca oddane na potrzeby informacji stworzyły swoisty palimpsest. Stare, tradycyjne
tabliczki z napisami wyrytymi w kamieniu
zastąpione zostały nowszymi, metalowymi.
Obok nich z kolei pojawiły się tabliczki z nazwą ulicy w języku, który jest używany na
co dzień przez znaczną część mieszkańców
ulicy i dzielnicy. W takich przypadkach przestrzeń publiczna może być potraktowana
jako obszar specyficznej archeologii wiedzy,
w której rozproszone nieregularne strzępy
informacji odsyłają do nakładających się na
siebie i zacierających nowymi znaczeniami
starych opowieści. Współczesne komunikaty
nakładają się na informacje kodowane w po-
przednich epokach, umiejscowione w bliskim
sąsiedztwie tworzą amalgamat, z którego
wyłaniają się oryginalne w swym synkretyzmie formy komunikacji.
Proces ten jest doskonale widoczny na słynnej ulicy Brick Lane w East End, wschodniej
dzielnicy Londynu. Jedna z najbardziej znanych mieszkanek ulicy, artystka Tracy Emin,
mówi: „To, co czyni tę dzielnicę tak wyjątkową, jest kulturowa mieszanka: mieszka
tutaj więcej Banglijczyków niż gdziekolwiek
indziej na świecie, oprócz Bangladeszu oczywiście. Mieszkają tutaj Żydzi, Pakistańczycy.
Pierwsi czarni ludzie, którzy nie byli niewolnikami, mieszkali i pracowali w tej części
Londynu”. Zmienne losy tej części miasta
dobrze ilustruje historia budynku, który pod
Ulica Brick Lane.
Budynek, w którym
mieściła się świątynia Hugenotów
i żydowska synagoga, teraz zajmuje
muzułmański meczet
66
II
ekspertyza
Sąsiedzka pomoc
w wielokulturowym
mieście
Londyńskie
Chinatown to
miasto w mieście
koniec XVII wieku był świątynią hugenocką,
w wieku XIX stał się synagogą, a obecnie jest
meczetem. Tutaj, obok tradycyjnych czarno-białych tablic, pojawiły się w bezpośrednim
sąsiedztwie dodatkowe, z tym samym komunikatem, różniące się tylko tym, że zapisane w języku urdu. Nierzadko te pierwsze
w ogóle znikają i zastępują je informacje
pisane wyłącznie w egzotycznych językach.
W ten sposób lokalne społeczności kreują
symboliczne granice własnej przestrzeni
kulturowej, w obrębie której możliwe staje
się budowanie trwalszej tożsamości grupowej. Wytyczenie umownych granic „swojego” terenu, nazwanie go w swoim języku
i przez to stworzenie na nowo stanowi dobry punkt wyjścia do rekonstrukcji umiejscowionych w nich społecznych struktur. Wszak
na początku było słowo. Rzeczy nazwane
własnym językiem przestają tylko opisywać
materialne otoczenie, ale przez połączenie materialnych desygnatów przestrzeni
z emocjonalnym znaczeniem języka stają się
mentalnie zaktywizowane i przez to głębiej
zakorzenione w strukturze grupowej identyfikacji. Tak symbolicznie wykreowana przestrzeń miejska staje się realną przestrzenią,
w której dojść może do powstawania nowych, małych ojczyzn.
Jeszcze odważniej wyznaczyła swoją przestrzeń w tkance miejskiej wspólnota Chiń-
czyków ulokowana w bliskiej odległości
Soho, w samym sercu londyńskiego West
Endu. Na najbardziej ruchliwych ulicach
prowadzących do miasteczka umieszczono
potężne chińskie bramy, na ulicach postawiono stylizowane lampiony, a na oficjalnych tabliczkach zawierających informacje
o nazwie ulicy, obok wersji w języku angielskim, znajdują się również ich tłumaczenia
na język chiński.
Wielokulturowa koegzystencja stała się
faktem, niemal każdy uzyskał prawo do
opisu i interpretowania przestrzeni na swój
własny sposób. Dzięki temu poszerzył się
zakres doświadczania i przeżywania miasta. Rzeczy nienazwane często przecież nie
istnieją, nazwane we własnym języku stają
się częścią emocjonalnej jedności. Tak z pozoru anonimowa przestrzeń miejska staje
się symbolicznie wytyczoną przestrzenią,
w której dojść może do powstawania nowych małych ojczyzn. W ten sposób wizualna reprezentacja przyczynia się do cywilizacyjnego dialogu, w którym pewne cechy
kultury są unaoczniane i uobecniane, co
z kolei może prowadzić do uznania wielokulturowej rzeczywistości cywilizacyjnych
pograniczy w obrębie globalnego miasta.
Na pewno istnieją miasta, które mogą się
pochwalić informacją miejską lepiej zintegrowaną, czytelniejszą, skuteczniej zarządzaną, częściej odnawianą i modernizowaną. To, co jest wyjątkowe w londyńskim
modelu, to chyba fakt, że w swoim spontanicznym rozwoju i niezależnie ewoluujących
formach oddaje to, co jest w tym mieście
jedyne i niepowtarzalne. Posiadanie semiotycznego idiomu, który organizuje ruch i nadaje formę różnym mobilnościom.
67
II
ekspertyza
Otl
Aicher
Historia
pewnego
piktogramu
Norman Foster twierdził, że logotypy, design,
książki i plakaty zaprojektowane
przez Otla Aichera są krokami milowymi kultury
Teksti ilustracje:
w oparciu
o „Utylitarian
Design” Gary’ego
Tischera
„Washington
Diplomat”
Katarzyna
Domagalska
68
II
ekspertyza
P
roste, modernistyczne piktogramy przedstawiające różne dyscypliny sportu przyjęły się na całym
świecie, stając się znakiem uniwersalnym i powszechnym nie tylko w sporcie, ale też w codziennej komunikacji. Ich
autor Otl Aicher uważał, że podstawą jest
czytelny projekt: „ (...) patrząc na umieszczony na drzwiach znak, w ułamku sekundy
będziesz wiedział, co się za nimi kryje”.
Przechodząc przez ulicę, wchodząc do restauracji, patrzymy na znaki, które są dziełem Otla Aichera. Jego design nas otacza.
Piktogramy z wizerunkami olimpijczyków
przeniknęły do naszego życia jako kanony
znaków informacyjnych.
Podczas II wojny światowej Aicher pozostawał pod dużym wpływem intelektualnym ru-
chu antyfaszystowskiego „Białe Róże”. Jego
poglądy polityczne ukształtowane w tamtym
okresie miały niebagatelny wpływ na późniejsze prace i projekty Aichera, które tylko
z pozoru wydawały się czysto funkcjonalne
i pragmatyczne. W założeniu projektanta zawsze niosły ze sobą duży ładunek emocjonalny i opowiadały się przeciwko agresji i przemocy politycznej. Po wojnie w Ulm otworzył
własne studio graficzne „Büro Aicher”.
W 1953 roku był jednym z fundatorów eksperymentalnej szkoły designu – Hochschule
für Gestaltung (HfG) w Ulm, kontynuującej
w założeniach myśli Bauhausu. Szkoła ta była
odpowiedzią na potrzeby powojennych Niemiec. Postulowała porządek, funkcjonalizm,
69
II
ekspertyza
czytelność i jasność zasad projektowania.
Identyfikacja wizualna opracowana dla
Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972
roku w zamyśle twórcy i organizatorów miała
w znaczący i wyraźny sposób odciąć się od
czasów olimpiady nazistowskiej z 1936 roku.
Dlatego Aicher w projektach zrezygnował
z dominujących, mocnych kolorów – czerwonego i czarnego, kojarzonych z flagą nazistowską, na rzecz kolorów ciepłych i energetycznych. Dominantami stały się zielony,
niebieski, pomarańczowy i żółty – kolory,
które miały kojarzyć się z międzynarodo-
70
II
ekspertyza
wą polityką pokojową. Identyfikacja objęła
całość olimpiady: poczynając od plakatów,
folderów, piktogramów po uniformy i całą
ideologię. Na ironię, rzeczywistość i historia
przerosły design. Cała myśl legła w gruzach,
kiedy podczas olimpiady dokonano zamachu
terrorystycznego na izraelskich lekkoatletów.
Zainteresowania Aichera skierowane były
na rozpowszechnianie wiedzy i edukowanie
w zakresie projektowania znaków identyfikacji wizualnej – logotypów. Jego logotypy
są znakami firmowymi Brauna, Lufthansy,
BASF-u, Frankfurt Airport.
PIKTOGRAMY, PLAKATY:
Otl Aicher
ŹRÓDŁO:
Wikimedia Germany
Elementy identyfikacji wizualnej opracowanej na Igrzyska Olimpijskie
w Monachium 1972 roku
Współpracował też z architektami, m.in. Normanem Fosterem, przy opracowywaniu systemu informacji dla budynków. Na potrzeby
architektury Normana Fostera zaprojektował
font Rotis. Czcionka ta została później wykorzystana przy opracowywaniu identyfikacji
wizualnej metra w hiszpańskim mieście Bilbao.
Norman Foster nazwał logotypy, design,
książki i plakaty Aichera „krokami milowymi
kultury”. To prawda, jego projekty należą do
kultury, choć on sam powtarzał, że design
ma należeć do codzienności i każdej minuty
dnia – „Ulice są ważniejsze od muzeum”.
Otl Aicher
(ur. 1922 w Ulm, zm. 1991 w Rotis) – niemiecki
grafik, designer, typograf, profesor akademicki,
teoretyk, zyskał sławę dzięki piktogramom
zaprojektowanym na Igrzyska Olimpijskie
w Monachium w 1972 roku
71
II
ekspertyza
Na peronie
bez stresu
Nowy system identyfikacji
wizualnej na dworcach
Seweryn
Lipoński
Tekst:
Materiały
prasowe PKP
Zdjęcia:
72
II
ekspertyza
Jednolite piktogramy na granatowym tle i napisy w kilku językach.
To krótka charakterystyka nowego systemu identyfikacji wizualnej
na polskiej kolei, dzięki któremu podróżni mają już nie biegać
po dworcach w nerwowym poszukiwaniu kasy czy bankomatu
Od lutego 2014 r. podróżni korzystają
z nowego, podziemnego dworca kolejowego
w Krakowie. Pojawiły się na nim oznaczenia.
Kolejarze nie zapomnieli o zegarach, które – jak
można przeczytać w wytycznych – są „ważnym
symbolem, który od lat kojarzy się z koleją”
W
2010 r. kolej ruszyła z szeroko zakrojonym programem
modernizacji dworców. Na
początku opierał się głównie na modernizacji samych budynków.
Pierwsze inwestycje zbiegły się jednak
w czasie z chaosem na kolei na przełomie
2010 i 2011 r. Głośno było o takich incydentach, jak słynny peron 5 na dworcu w Katowicach (znalazł się w rozkładzie jazdy,
choć... nie był jeszcze gotowy i nikt nie mógł
na niego trafić). Tuż przed Euro 2012 kolejarze postanowili więc poprawić oznakowanie
na dworcach. I zaczęli wprowadzać zupełnie
nowy system identyfikacji wizualnej.
– Nowe oznakowania pojawiają się na dworcach modernizowanych przez PKP SA. Od
2012 r. spółka oddała do użytku 45 takich
obiektów – informuje Aleksandra Dąbek
z biura prasowego PKP SA. Wśród nich jest
73
II
ekspertyza
większość najważniejszych dworców w kraju: Warszawa Centralna, Poznań Główny,
Kraków Główny czy Wrocław Główny. Choć
nie brak i mniejszych obiektów, takich jak:
Koło, Iława czy Świebodzice.
Jednolite oznaczenia
Podstawowym celem było ułatwienie podróżnym poruszania się po stacjach. Tak
aby nie musieli już biegać z peronu na peron
w poszukiwaniu kasy, informacji czy poczekalni. Docelowo nowy system znaków ma
się pojawić na wszystkich nowych i zmodernizowanych dworcach oraz stacjach. W sumie PKP SA zamierza wyremontować 80
najczęściej uczęszczanych obiektów. Część
piktogramów pojawia się także w wagonach modernizowanych przez PKP Intercity.
– Ujednolicenie systemu informacji i znaków jest jak najbardziej sensowne. Tak się
robi na całym świecie. To bardzo istotne dla
pasażerów – podkreśla dr Michał Beim, specjalista transportu z Instytutu Sobieskiego.
– Dzięki jednolitej informacji na wszystkich
stacjach ludzie przyzwyczajają się do niej
i powstaje pewien automatyzm. Gdy jej
brakuje, to robi się chaos, trudno odnaleźć
poszczególne miejsca na dworcu.
Podstawą dla nowego systemu znaków na
kolei stała się uchwała zarządu PKP SA z lutego 2012 r. Jej załącznik, który liczy blisko 100
stron, szczegółowo określa zasady rozmieszczania informacji dla pasażerów na dworcach
i peronach. Są zgodne z Kartą UIC 413 opracowaną przez Międzynarodowy Związek Kolei.
Wśród znaków, jakie pojawiły się na dworcach i peronach, można wyróżnić:
Znaki lokalizacyjne. Oznaczają na dworcu konkretne miejsca i punkty: kasy, toalety,
74
II
ekspertyza
Przy nowym dworcu
PKP w Katowicach
powstała też galeria
handlowa
poczekalnię czy przechowalnię bagażu. Bez
strzałek – umieszczone bezpośrednio przy
obiekcie, który mają wskazywać.
Oznaczenia kierunków. To napisy i piktogramy ze strzałkami w konkretnych kierunkach. Podstawowa pomoc dla pasażera,
który szuka np. biletomatu. Albo właśnie
Oznaczenia
na dworcu w Gdyni
pokazują podróżnym,
gdzie znajdą toalety,
informację
i gdzie kupią bilety
Wyraźne oznaczenie
wyjścia i wejścia
na dworzec jest
konieczne, aby pasażerowie się nie
pogubili. Na zdjęciu
dworzec w Elblągu
wysiadł z pociągu i chciałby udać się do wyjścia, na przystanek czy na postój taxi.
Plany dworca. Rozwiązanie dla podróżnych, którzy zdążyli się zagubić lub czeka
ich dłuższy pobyt na stacji. Plany – najczęściej w formie dużej planszy z zaznaczonymi wszystkimi obiektami – pozwalają się
zorientować, czego i gdzie szukać na całej
stacji. Punkt „tu jesteś” jest oznaczany czerwoną kropką.
Rozkłady ścienne. Dodatkowy element
stanowiący uzupełnienie dla elektronicznych tablic z rozkładem jazdy pociągów. Dla
przyjazdów tło białe, dla odjazdów – żółte.
Na mniejszych stacjach połączenia są ułożone według miejscowości. Na większych –
najczęściej według godzin.
Co najmniej
w dwóch językach
Seweryn Lipoński
Dziennikarz „Gazety
Wyborczej” w Poznaniu. Zajmuje się samorządem miejskim,
transportem (w tym
koleją) i dotacjami
unijnymi. Prowadzi
też blog o inwestycjach w Poznaniu:
poznanspozagazety.pl
Zegar. Kolejarze nie zapomnieli i o tym tradycyjnym elemencie dworców. „Zegar jest bardzo
ważnym symbolem, który od lat kojarzy się
z koleją” – można przeczytać w wytycznych
systemu identyfikacji. Dlatego PKP wprowadza
na dworcach jednolity typ okrągłych zegarów
z ciemnymi wskazówkami na białym tle.
Tam, gdzie to możliwe, tablice z informacjami wiszą na wysokości 2,50 m. Cały system
znaków charakteryzuje się jednolitą kolorystyką. Obiekty w obrębie dworca oznaczone
są białymi napisami, piktogramami i strzałkami na granatowym tle. Regulacje PKP nakazują też wskazywać podróżnym drogę do
ważnych obiektów typu szpitale czy policja
w promieniu 500 m wokół stacji. Tu kolory
są na odwrót: na białym tle granatowe napisy, znaki i strzałki. To samo dotyczy przystanków komunikacji miejskiej.
75
II
ekspertyza
Nowy dworzec
w Poznaniu otwarto
tuż przed Euro
2012. Kontrowersje
wzbudziło
nietypowe
rozmieszczenie
kresek nad polskimi
znakami
Napisy występują zawsze co najmniej
w dwóch językach. Obok polskiego jest to
angielski. Na większych dworcach kolejarze
mogą stosować też trzeci język. W większości kraju jest to niemiecki. Jednak na
wschodzie zastępuje go rosyjski (woj. mazowieckie, łódzkie, podlaskie, lubelskie
i świętokrzyskie). Na terenach przygranicznych można też spotkać tablice z napisami
w jeszcze innych językach: ukraińskim, słowackim, czeskim, litewskim i białoruskim.
Jednak najważniejszym elementem systemu
są piktogramy. Można ich spotkać ponad
100 rodzajów. Obok najpopularniejszych
– typu kasa, bankomat, winda, toaleta czy
przystanek autobusowy – można natknąć
się również na rzadsze. Kolejarze przewidzieli bowiem specjalny piktogram nawet
dla miejsca, w którym można kupić kwiaty
albo skorzystać z usług fryzjera. Część znaków dotyczy też nakazów i zakazów.
System identyfikacji wizualnej nie ogranicza
się wyłącznie do samego terenu stacji kolejowej. Trzeba także zadbać, aby podróżny
w ogóle trafił na dworzec. Dlatego tak ważne jest tzw. oznakowanie zewnętrzne. To np.
76
II
ekspertyza
Największy w Polsce
dworzec Warszawa
Centralna przed
Euro 2012 przeszedł
„lifting”. Pojawiło się
nowe oznakowanie.
Dynamiczne rozkłady jazdy, pokazujące
m.in. zmiany peronów i opóźnienia,
pasażerowie mogą
sprawdzać także
na samych peronach, np. w oczekiwaniu na pociąg
nazwa stacji umieszczona nad głównym
wejściem, ale również w okolicach stacji, np.
na pobliskich ulicach czy przystankach.
Dynamiczna
informacja pasażerska
Oznakowanie zewnętrzne powinno być
spójne z miejskim systemem informacji.
Przekonali się o tym urzędnicy w Poznaniu.
Po zbudowaniu nowego dworca i otwarciu
przy nim galerii handlowej Poznań City Center okazało się, że na różnych znakach i drogowskazach występują różne nazwy tych
samych obiektów.
Dlatego miejscy urzędnicy i kolejarze postanowili uporządkować te nazwy. Dotyczyło
to również znaków na samym dworcu i peronach. Choć ich kolorystyka pozostała niezmieniona: białe napisy na granatowym tle
i vice versa.
Obok systemu znaków kolejarze wprowadzają
też tzw. dynamiczną informację pasażerską. To
głównie ekrany LED-owe wyświetlające listę
najbliższych przyjazdów i odjazdów – czy to
z danego peronu, czy też z całej stacji. Pozwala
to pasażerom na bieżąco śledzić informacje,
np. o opóźnieniach i zmianach peronów.
Informacja
o przyjazdach
i odjazdach
pociągów
na dworcu
Warszawa
Wschodnia
77
II
ekspertyza
Zobaczyć miasto
palcami
– Makiety dają niewidzącym wyobrażenie przestrzeni. Pozwalają zobaczyć miasto
– tłumaczy Marek Jakubowski, nauczyciel z Ośrodka dla Dzieci Niewidomych
w Owińskach. Makietami mogą się poszczycić m.in. Poznań, Kraków, Bydgoszcz i Toruń
Marta
Górna
Tekst:
78
II
ekspertyza
M
am tylko 162 cm wzrostu,
jestem niski. Gdybym był
niewidomy i chciałbym zobaczyć np. poznański Ratusz
– piękną, renesansową budowlę – to nie
mógłbym się nią w pełni cieszyć. Zobaczyłbym palcami tyle, na ile pozwoliłby mi mój
wzrost – tłumaczy Marek Jakubowski, od 30
lat nauczyciel w Ośrodku dla Dzieci Niewidomych w Owińskach koło Poznania. – Dlatego makiety i mapy dla niewidomych są
niezbędne. Dają im pojęcie przestrzeni, pozwalają ją poznać i zrozumieć. Dzięki temu
niewidzący mogą poznać strukturę miasta
i wiele się o nim dowiedzieć.
W Polsce powstaje coraz więcej makiet
i planów miast dostosowanych do potrzeb
osób niewidomych i niedowidzących. Mogą
już z nich korzystać m.in. w Poznaniu, Toru-
niu, Krakowie, Bydgoszczy i Nowym Sączu.
Wkrótce w Płocku powstanie makieta zabytków dla niewidzących.
– Makieta dotykowa spełnia wiele funkcji
– tłumaczy Jakubowski. – Pozwala poznać
kształt i strukturę budowli lub przestrzeni,
jej skalę oraz elementy. Mapa tyflologiczna [tyflologia – nauka zajmująca się utratą
wzroku – przyp. red.] przestrzeni miejskiej
pozwala bardziej precyzyjnie poznać jej
strukturę, a prawidłowo wykonana, zgodnie
z zasadami tyflokartografii, może służyć do
nauki orientacji przestrzennej. Niewidomy
nie porusza się przecież z mapą.
Jakubowski przypomina, że makietę ogląda się zawsze umiejscowioną na terenie,
który przedstawia. – Podobnie jak mapa
tyflologiczna pomaga poznać przestrzeń
i otoczenie przedstawianego obiektu –
mówi. – Mapy i makiety niestety są drogie ze względu na specyficzne technologie
wykonania oraz niskie nakłady, w jakich są
wydawane.
Zdaniem Jakubowskiego Kraków jest polskim liderem, jeśli chodzi o liczbę makiet
i map dla niewidomych. – Mają ich kilkanaście. To bardzo dobrze, z tych makiet nie
korzystają jedynie niewidomi. Są one bardzo
pomocne również dla ludzi starszych. Jeśli
coś jest zaprojektowane dobrze dla niewidomych, to dla widzących też będzie przydatne – dowodzi. – Coraz więcej budynków
użyteczności publicznej, obiektów architektonicznych, a przede wszystkim muzeów
chce zainwestować w takie makiety i plany
dotykowe. Są one nieodzownym elementem
przystosowania przestrzeni do potrzeb osób
niewidomych. Ludzie z całej Polski piszą do
mnie, dzwonią, dopytują o modele, zdjęcia
i materiały. Zawsze chętnie pomagam!
W Krakowie, w ramach projektu Droga Królewska dla Niepełnosprawnego Turysty,
powstało 12 makiet, które przedstawiają
najbardziej popularne krakowskie zabytki,
m.in. Barbakan, Sukiennice, kościół Mariacki i ratusz. Zostały zrobione z brązu i dołączono do nich opisy wykonane alfabetem
Braille’a, zarówno w języku polskim, jak
i angielskim.
W ubiegłym roku w Gdańsku prezydent
Paweł Adamowicz uroczyście odsłonił makietę Żurawia Gdańskiego, którą niewidomi
mogą obejrzeć palcami pod jego większym
odpowiednikiem. Makieta oddaje wygląd
oryginału w najdrobniejszych szczegółach.
Ufundował ją „Klub Rotary Gdańsk-Sopot-Gdynia”, który wcześniej sfinansował już
makietę bazyliki mariackiej.
W Poznaniu niewidomi mogą dotknąć m.in.
Starego Rynku, stadionu miejskiego oraz
Ostrowa Tumskiego. W maju ubiegłego
roku na placu Mickiewicza stanęła makieta
poznańskich zabytków. Znajdują się na niej
m.in. Poznańskie Krzyże, Zamek Cesarki,
aula uniwersytecka i opera.
W Toruniu swoją makietę dla niewidomych
ma Starówka. Stworzono ją z przetopionych
kluczy, które ofiarowali mieszkańcy miasta
w ramach akcji „Klucz do mojego miasta”.
Makiety dają
niewidzącym
wyobrażenie przestrzeni. Pozwalają
zobaczyć miasto
fot.: Studia
Tyflografiki
79
II
ekspertyza
Przyszłość
SIM
dr Marek
Pieniążek
Tekst:
80
II
ekspertyza
W
Współcześnie można zauważyć tendencję do
przypisywania SIM nowych funkcji, takich jak
wzmacnianie tożsamości lokalnej mieszkańców
czy porządkowanie przekazu reklamowego.
Przez odpowiednią stylizację systemy informacji
stają się elementem wpływającym na tożsamość
miasta – czasem wręcz ją tworzą
spółczesny świat jest w coraz
większym stopniu uzależniony od informacji. Pozornie ta
prawidłowość dotyczy tylko
globalizującej się gospodarki, coraz częściej
jednak mamy z nią do czynienia w codziennym życiu. Dynamiczny rozwój środków przekazu zamiast ułatwić szybki dostęp do wiedzy,
stawia nas wielokrotnie w obliczu szumu informacyjnego. Takie wrażenie możemy odnieść w przestrzeni miasta. Uporządkowanie
informacji jest możliwe dzięki odpowiedniemu
oznakowaniu. Obecnie tablice z nazwami ulic
są tylko jednym z elementów Systemów Informacji Miejskiej (SIM).
Wyłaniają się cztery
problemy:
1. Jak wygląda nasze zachowanie w przestrzeni – dlaczego potrzebujemy Systemów
Informacji Miejskiej?
2. Czym współcześnie jest SIM i czego od niego oczekujemy?
3. Jak powstają SIM i jaką treść nam przekazują?
4. Jak SIM będą się zmieniać – czego może-
my się spodziewać w przyszłości, a o czym
myślimy już dziś?
Człowiek w przestrzeni
Aleksander Wallis wyróżnił cztery zasadnicze
zachowania człowieka w przestrzeni: poznawanie, wartościowanie, kształtowanie i użytkowanie. W procesie poznawania nabywamy
wiedzę o otaczającej nas przestrzeni. Wiedza
ta umożliwia nam późniejsze wartościowanie, ale w miejscu nieznanym jest niezbędna
do właściwego poruszania się. Poznawanie
jest procesem wybiórczym. Zwracamy uwagę
na interesujące nas szczegóły otoczenia. Nic
więc dziwnego, że w miejscu znanym proces
ten jest właściwie marginalizowany. W tłumie łatwo rozpoznać osoby znające drogę, po
której się poruszają, i te, które łapczywie poszukują informacji o nowym miejscu. Oczywiście w tym przypadku SIM jest nieporównanie bardziej przydatny drugiej grupie.
Proces wartościowania ułatwia nam porządkowanie informacji o przestrzeni. Na podstawie dokonanych spostrzeżeń dokonujemy oceny miejsca. Oczywiście kryteria, jakie
przyjmujemy, zależą od naszego wykształ-
Obecnie tablice
z nazwami ulic
są tylko jednym
z elementów
Systemów
Informacji
Miejskiej
81
II
ekspertyza
cenia, doświadczenia czy innych cech, takich
jak na przykład płeć i wiek. Możliwość uzyskania dodatkowej informacji na temat przestrzeni, w której przebywamy, może zmienić
nasze zdanie o niej. Resztki ceglanego muru,
obok których przechodzimy obojętnie, okazują się pozostałościami średniowiecznych
fortyfikacji. Taka wiadomość ma znaczenie
nie tylko dla turysty. Podając takie informacje poprzez elementy Systemu Informacji
Miejskiej, umacniamy świadomość i poczucie utożsamienia się mieszkańców ze swoim
miastem. Procesy użytkowania obejmują
aktywne działania człowieka. W ramach
pierwszego między innymi nadajemy przestrzeni funkcje i decydujemy o formach jej
zagospodarowania. W przypadku drugiego
przyjmujemy pewne wzorce zachowań – zapewne mniej swobodnie będziemy czuć się
w parku, o którym wiemy, że w przeszłości
był cmentarzem.
Rola Systemów
Informacji Miejskiej
Myśląc o informacji w mieście, mamy przed
oczami dziesiątki tablic z nazwami ulic, strzałek – drogowskazów, tablice z nazwami gmachów, piktogramy. Do tego dochodzi przekaz
reklamowy z niezliczoną ilością nośników
zarówno profesjonalnych, jak i amatorskich.
Oszałamiająca liczba znaków, często ustawionych obok siebie, poprzetykana znakami drogowymi, daje wrażenie prawdziwego
gąszczu, wręcz miejskiej dżungli. Właściwe
działanie systemu jest możliwe przy spełnieniu kilku warunków: czytelności oznakowania – poprzez zastosowanie odpowiedniego
wzornictwa elementów, konsekwencji – poprzez zastosowanie takich samych rozwią-
82
II
ekspertyza
zań prezentacji treści, tak abyśmy nie zastanawiali się, czy mamy do czynienia z nazwą
ulicy czy sklepu, wreszcie warunków spójności – odpowiedniego powiązania ze sobą
treści poszczególnych elementów i komplementarności, na przykład uzupełnienie przekazu poprzez użycie dodatkowych elementów – planów, informatorów.
Współcześnie można zauważyć tendencję do
przypisywania SIM nowych funkcji, takich jak
wzmacnianie tożsamości lokalnej mieszkańców czy porządkowanie przekazu reklamowego. Poprzez odpowiednią stylizację systemy
informacji stają się elementem wpływającym
na tożsamość miasta – czasem wręcz ją tworzą. Wiele miast może poszczycić się unikalnymi i łatwo rozpoznawalnymi oznaczeniami, porównywalnymi niekiedy do unikalnej
biżuterii. Systemy są również wzbogacane
o nośniki wyjaśniające znaczenie nazw miejscowych, przedstawiające historię wybranych
Przez odpowiednią
stylizację systemy
informacji stają
się elementem
wpływającym
na tożsamość
miasta – czasem
wręcz ją tworzą
miejsc. Często, oprócz uzupełnienia warstwy
informacji turystycznej, przekaz ten kierowany jest także do mieszkańców. Nierzadko
zdarza się, że osoby takie zapytane o patrona
swojej ulicy milczą zakłopotane...
Włączenie do systemu informacji nośników
reklamowych jest wyzwaniem dla projektantów. Reklama bowiem, ze względu na
swoją specyfikę, trudno daje się zmieścić
w narzuconych szablonach. Próby takie jednak w Polsce już podjęto, choć nie zawsze
były one wdrażane.
Powstawanie SIM
Czym jest właściwie SIM? Czy każde oznakowanie ulic może być tak określone? Używając
słowa „system”, mamy na myśli coś więcej
niż tylko zbiór tablic informacyjnych. Dlatego
w procesie projektowania SIM konieczne jest
przeprowadzenie badań z zakresu geografii
miasta, obok studiów z zakresu szeroko rozumianych: architektury, marketingu i ekonomii.
Celem takich badań powinno być między innymi ustalenie charakterystycznych elementów miasta, stanowiących układ odniesienia
dla orientacji w jego przestrzeni, jak również
wykazanie specyficznych problemów w orientacji przestrzennej – niekonsekwentnej numeracji, sieci ulicznej bez wyraźnie zaznaczonych
skrzyżowań, powtarzalnej zabudowy. Istotne
wydaje się także ustalenie podziałów przestrzeni miasta na jednostki (dzielnice, osiedla)
i ich korespondencji z podziałami: administracyjnym, historycznym i morfologicznym.
Wyniki badań mogą stanowić podstawę konstrukcji systemu. W Polsce mamy już przykłady SIM opracowanych w taki sposób.
Kolejną kwestię stanowi stopień złożoności systemu. Naturalnie jest ona związa-
83
II
ekspertyza
na z wielkością miasta. W małym ośrodku
w zupełności może wystarczać SIM składający się z podstawowych grup tablic, uzupełnionych piktogramami. W dużym mieście
konieczne jest określenie grup odbiorców
treści SIM. Dla pieszych duże znaczenie ma
umieszczenie w węzłach układu komunikacyjnego planów najbliższej okolicy z zaznaczonymi najważniejszymi obiektami. Dla
kierowców poruszających się po nieznanym
mieście ważne są czytelne tablice kierujące do dzielnic czy ważniejszych punktów.
Osobną grupę stanowią użytkownicy niepełnosprawni. Dla osób niewidomych mogą
być udostępniane specjalne plany umożliwiające odczyt za pośrednictwem dotyku.
Przyszłość SIM
Jaka jest przyszłość Systemów Informacji
Miejskiej? Możemy zastanawiać się nad dwoma rodzajami rozwiązań SIM: informacjami
„mobilnymi” – dla osób w drodze – i „stacjonarnymi”. Współcześnie obserwujemy bardzo szybki rozwój dwóch dziedzin: telefonii
komórkowej i pozycjonowania. Połączenie
tych dwóch elementów już stało się faktem
i daje właśnie dostęp do danych określonych wyżej jako „mobilne”. Obecnie możemy
określać położenie geograficzne, w którym
się znajdujemy, za pośrednictwem GPS lub
danych ze stacji bazowych odczytywanych
przez smartfon. Po aplikacje mapowe sięgamy jak po przedmioty codziennego użytku.
Pomagają nam one w znalezieniu najkorzystniejszych połączeń komunikacyjnych lub informują o liczbie wolnych rowerów miejskich.
To, co jest dla nas oczywiste dziś, nie byłoby
jednak możliwe, gdyby w drugiej połowie XX
wieku nie nastąpił w geografii szybki rozwój
84
II
ekspertyza
dziedziny określanej jako Systemy Informacji
Geograficznej (GIS). Rozwiązania – przygotowywane pierwotnie na potrzeby zbierania
danych o środowisku i jego przemianach –
szybko znalazły zastosowanie w zarządzaniu
i organizowaniu przestrzeni. Szacuje się, że
dane o charakterze geograficznym, na przykład w niektórych dziedzinach administracji,
stanowią do 90 procent wszystkich danych.
Dla pieszych duże
znaczenie ma
umieszczenie
w węzłach układu
komunikacyjnego
planów
najbliższej okolicy
z zaznaczonymi
najważniejszymi
obiektami
Obecnie technologia GIS jest stosowana także do konstrukcji interaktywnych map miast
dostępnych w sieci internetowej. Mapy takie
mogą również stanowić element SIM, chociaż wydaje się, że częściej wykorzystywane
są rozwiązania uniwersalne, oferowane przez
duże firmy lub otwarte konsorcja.
Obecnie zupełnie oczywisty jest scenariusz, w którym planujemy pobyt w mieście,
do którego właśnie przyjechaliśmy. Przy
wykorzystaniu interaktywnej mapy w sieci
odnajdujemy położenie miejsc, które chcemy odwiedzić. Następnie pobieramy plik
mapy do smartfonu, który poprowadzi nas
przez miasto dzięki systemowi pozycjonowania, lub korzystamy z niej on-line.
Czy to znaczy, że z ulic znikną tablice z nazwami? Raczej nie, ale w przyszłości podstawową cechą SIM będzie integralność informacji w przestrzeni fizycznej z informacją
w sieci – możliwa między innymi dzięki
szerokiemu zastosowaniu technologii informatycznych.
W poprzedniej edycji tej książki pisałem,
że dzięki urządzeniom mobilnym SIM dostarczą nam jeszcze więcej informacji. Dziś
właściwie pokonaliśmy bariery technologiczne. Urządzenia, z których korzystamy,
stały się bardziej wydajne – możemy ich
używać przez cały dzień bez konieczności
ładowania. Łatwo możemy pobrać interesujące nas aplikacje, a sieci komórkowe
zapewniają stały dostęp do szybkiego internetu właściwie w każdym miejscu. Myślę,
że wyzwaniem dla SIM przyszłości nie jest
już dostarczenie większej liczby informacji.
Ten etap już osiągnęliśmy. Wyzwaniem jest
sprawienie, abyśmy na dłuższą chwilę podnieśli wzrok znad ekranu i odczuli wszystkimi zmysłami otaczającą nas przestrzeń.
Przy wykorzystaniu
interaktywnej mapy
w sieci odnajdujemy
położenie miejsc,
które chcemy
odwiedzić. Następnie
pobieramy plik
mapy do telefonu
komórkowego,
który poprowadzi
nas przez miasto
dzięki systemowi
pozycjonowania
dr Marek
Pieniążek
Adiunkt w Zakładzie
Geografii Miast
i Organizacji
Przestrzennej
Wydziału Geografii
i Studiów Regionalnych Uniwersytetu
Warszawskiego. Zajmuje się zastosowaniami GIS do analizy
przestrzennej. Bada
między innymi możliwości zastosowania ich do określenia
jakości przestrzeni
publicznej i diagnozowania zjawisk
zachodzących
w skali lokalnej na
potrzeby planowania
przestrzennego i statystyki publicznej
85
II
ekspertyza
Jak smartfonowa rewolucja
zmieniła poruszanie się po mieście
Apka
Telefon już dawno przestał być urządzeniem
tylko do dzwonienia czy przeglądania stron
WWW. Dzięki smartfonowej rewolucji,
rozwojowi aplikacji oraz wbudowanemu
GPS-owi, staje się on powoli niezbędnym
towarzyszem w mieście, szczególnie w takim,
którego zbyt dobrze nie znamy
Michał
Górecki
Tekst:
86
II
ekspertyza
J
eszcze niedawno wiązało się to z posiadaniem papierowej mapy, przewodnika,
a także notesu z kontaktami do znajomych, których możemy spytać o restauracje czy miejsca, które warto zobaczyć. Dziś
to wszystko możemy mieć przy sobie, o ile…
starczy nam na to baterii. To właściwie jedyna przeszkoda w miejskim eksplorowaniu ze
smartfonem w dłoni. Warto więc zaopatrzyć
się w dodatkowe baterie do telefonu oraz lokalną kartę SIM z dużym limitem transferu –
jeśli poruszamy się po zagranicznym mieście.
Inaczej słono zapłacimy – większość aplikacji
wymaga połączenia z internetem, a ceny w roamingu są ciągle kosmicznie wysokie.
Mamy więc smartfona, zapas baterii oraz
możliwość swobodnego korzystania z internetu. Jakie aplikacje warto zainstalować?
Google Maps
To chyba najważniejsza aplikacja, bez której nie można wyobrazić sobie życia w jakimkolwiek mieście. Mapa. Tylko mapa i aż
mapa. Obecna w urządzeniach z systemem
Android, dostępna także na inne platformy.
Google posiada bezdyskusyjnie najlepsze
mapy i choć Apple jakiś czas temu postanowiło konkurować swoją wersją, to nadal daleko mu do doskonałości. Aplikacja
sprawdza się jako zamiennik tradycyjnej
mapy, pozwala także planować trasę oraz
prowadzić na bieżąco i reagować na obecne
położenie. Co ważne, na mapie widoczne są
również średnie prędkości przejazdów, dzięki czemu możemy unikać korków.
Waze, Yanosik
Waze, a także polska aplikacja Yanosik idą
o krok dalej od zwykłych aplikacji z mapa-
mi i dodają do nich informacje na bieżąco
podawane przez innych użytkowników –
dlatego nazywa się je „mapami społecznościowymi”. Waze inteligentnie wylicza najszybszą trasę, biorąc pod uwagę informacje
o wypadkach i korkach podawane przez innych użytkowników. Pozwala także komunikować się między nimi, choćby w korku
– dzięki temu stojąc w długim rzędzie samochodów, dowiemy się, dlaczego stoimy i czy
należy zawracać. Obie aplikacje ostrzegają
także przed fotoradarami czy innymi dodawanymi przez użytkowników zdarzeniami
drogowymi – można więc powiedzieć, że to
takie smartfonowe CB-radio. Działanie tych
aplikacji jest jednak uzależnione od tego,
jak dużo innych osób z nich korzysta – o ile
w Warszawie czy innych dużych miastach
oraz na głównych trasach nie ma z tym problemu, o tyle w mniejszych miasteczkach są
jeszcze mało użyteczne.
Foursquare, Swarm, Yelp,
Foodspotting
Foursquare to pierwsza tak popularna aplikacja geolokalizacyjna, czyli wykorzystująca
możliwości GPS i połączenie z internetem.
87
II
ekspertyza
Jej podstawowe działanie opiera się na mechanizmie udostępniania znajomym swojej
lokalizacji. Dzięki temu możemy spotkać się
ze znajomymi, którzy są w okolicy, czy w innych celach informować ich o tym, gdzie jesteśmy. Z praktycznego punktu widzenia bardzo
ważne są opinie, które możemy wystawiać
lokalom, z usług których korzystamy – warto
zapoznać się z nimi przed wejściem do restauracji czy baru. Jako że Foursquare jest bardzo
popularny na świecie i coraz bardziej w Polsce, opinii jest już całkiem dużo. Foursquare
ostatnio stworzył nową aplikację Swarm, do
której przenosi wszelkie działania związane
z „meldowaniem się” w danej lokalizacji oraz
spotykaniem znajomych, a sam Foursquare
będzie prawdopodobnie rozwijał się w kierunku aplikacji służącej do opiniowania miejsc.
Na tym samym polega działanie Yelp – aplikacji będącej przede wszystkim aktualizowanym na żywo przez użytkowników przewodnikiem – z gwiazdkami oraz ocenami.
Foodspotting natomiast stawia na zdjęcia
jedzenia robione przez użytkowników. To
właśnie te zdjęcia, wykonane w okolicznych
lokalach, widzimy na ekranie po uruchomieniu aplikacji. Nic przecież tak nie przekonuje
do posiłku jak smakowite zdjęcie.
88
II
ekspertyza
Jakdojade
Jedną z trudniejszych rzeczy w poruszaniu
się po nieznanej części miasta lub nieznanym mieście jest korzystanie z komunikacji
miejskiej – wyliczanie przesiadek, obserwowanie przystanków i wszystko, co z tym
związane. Dzięki Jakdojadę staje się to dziecinnie proste. Aplikacja wylicza, jak optymalnie przemieścić się z punktu A do punktu B, korzystając z autobusów, tramwajów,
czy metra. Nawiguje do odpowiednich przystanków i bierze pod uwagę rozkłady jazdy.
Skycash, Mobilet
Nawet jeśli znamy rozkład jazdy autobusów,
problematyczne pozostaje kupowanie biletów.
Coraz częściej pojawiają się biletomaty, często
jednak trzeba iść z drobnymi do kierowcy lub
szukać kiosku. Aplikacje te pozwalają kupować
bilety bezpośrednio w aplikacji – z wirtualnego,
zasilonego wcześniej kartą konta. Bilet pojawia
się na ekranie w formie kodu QR, który jest
skanowany przez kontrolerów. O ile… posiadają przy sobie skaner kodów. Chociaż nawet gdy
go nie mają, uznają elektroniczny bilet. W tym
wypadku jednak warto upewnić się, że bateria
w telefonie jest odpowiednio naładowana.
itaxi, mytaxi, taxi5,
A jeśli zdecydujemy się na poruszanie
taksówką, mamy do dyspozycji aplikacje
z wbudowanymi systemami zamawiania
pojazdów. Dzięki specjalnej mapce widzimy taksówkę jeszcze przed jej zamówieniem, a następnie jej dokładne położenie.
Systemy te działają na razie tylko w dużych
miastach, ale pozwalają mieć większą kontrolę nad tym, gdzie jest zamawiany pojazd,
a nawet wybrać konkretne auto, które ma
po nas przyjechać.
Złap taxi, wezwij taxi
Jeśli natomiast wolimy tradycyjne radio-taxi,
możemy skorzystać z programów ze spisem
firm działających w konkretnym mieście, razem z takimi informacjami, jak cena za kilometr czy możliwość płatności kartą, oraz
oczywiście kontaktem do danej korporacji.
Lufthansa
Michał Górecki
Strateg, geek, bloger,
przedsiębiorca.
Entuzjasta mediów
społecznościowych,
mobilności
i urządzeń
przenośnych.
Hiperaktywny
w rzeczywistości
oraz na wszelkich
platformach
społecznościowych.
Prowadzi kilka
blogów m.in.
o marketingu,
nowych
technologiach,
o kulinariach
i obserwacjach
z życia
Podróżujący samolotem natomiast mogą
skorzystać z aplikacji ułatwiającej checkowanie się na lot. W przypadku naszych rodzimych lotów warto skorzystać z aplikacji
Lufthansa, która pozwala wykonać checkin
na lot, wybrać miejsce, a także zapisać kartę
pokładową w telefonie. W podróży im mniej
papierów – tym lepiej.
Przewodniki
A jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś konkretnego o danym mieście, warto poszukać
przewodnika w postaci aplikacji. Bardzo
znane przewodniki oferuje Lonely Planet, ale
coraz częściej miasta wypuszczają własne
aplikacje, które pełnią funkcję wirtualnych
przewodników i wyświetlają informacje
o atrakcjach w naszej okolicy. To rozwiązanie znacznie lżejsze od przewodników papierowych i reagujące na to, gdzie aktualnie
jesteśmy, choć bardzo bateriożerne.
89
II
ekspertyza
Wyróżnij się
SIM-em albo zgiń!
Grzegorz
Kiszluk
– redaktor
naczelny
magazynu „Brief”
Tekst:
Miasto jest produktem. Region jest produktem. Kraj jest produktem.
Wiele setek lat doświadczeń ludzkości w sprzedawaniu różnych
produktów zostało przez kogoś mądrego (nie wiadomo, niestety,
kto nim był!) zebrane w całą naukę, którą nazywamy MARKETINGIEM
N
a rynku mamy do czynienia z towarami i nie mamy większego problemu z określaniem ich jako produkty. Nieco gorzej było z usługami, a jeszcze
gorzej z ideami oraz programami politycznymi – nazywanie ich produktami z trudem przechodziło niejednemu z nas przez
gardło. Na szczęście to się zmieniło. Rośnie
świadomość faktu, że miasto, region, a już
szczególnie kraj – to produkty.
Wielkie koncerny, które odniosły sukces na
rynku, czyli te, które sprzedają najwięcej
towarów i usług, charakteryzuje ogromna
dyscyplina w budowaniu spójnej marki.
Jednym z podstawowych elementów tej
90
II
ekspertyza
spójności jest jednolity System Identyfikacji Wizualnej. Logo, kolory używane
w wystroju wnętrz, w reklamach, a nawet
we wspólnych elementach ubioru pracowników podporządkowane są rygorom opisanym w wielkich księgach SIW i zatwierdzone przez najwyższe władze korporacji.
Dlaczego jest to tak bardzo ważne, żeby
używać jednolitych papierów firmowych,
wizytówek, samochodów służbowych, ale
też mebli i wyposażenia w centrali firmy i jej
oddziałach? Po pierwsze, firma powinna się
wyróżniać. Rynek dobór konsumpcyjnych
i usług od dawna przestał być rynkiem zorientowanym na produkt, gdzie konsument
kupował wszystko, a braki towarów na rynku prowadziły do monopolizacji większości
kategorii produktowych. Obecnie rządzi
konsument, to na niego zorientowany jest
rynek, to konsument wybiera spośród nieprzebranej liczby marek. To on decyduje,
jaki produkt wybierze, do jakiej restauracji
pójdzie, ale też gdzie pojedzie na wakacje…
Jedna z zasad marketingu głosi: „Wyróżnij
się albo zgiń! ”. Bądź inny, pozwól, żeby dzięki temu konsument mógł z łatwością Cię
zapamiętać. Dotyczy to również regionów
i miast – pozwól, żeby turysta Twoje miasto
zapamiętał… i do niego wrócił!
Po drugie, miej własny charakter, osobowość – wyróżniaj się z klasą. W przypadku
miasta spowoduj, żeby przyjezdny czuł się
u Ciebie dobrze, a przede wszystkim, żeby
się nie zgubił. System Informacji Miejskiej
jest tym elementem miasta-produktu, który opisuje miasto, czyni je wyjątkowym,
dlatego powinien być czytelny, uporządkowany, jasny, ale też prosty i nierzucający
się w oczy. Najlepiej, gdyby był jak dobra
muzyka filmowa – uzupełniająca fabułę, ale
nierzucająca się w uszy.
Dobry SIM to przyjemność dla mieszkańców i wygoda dla przyjezdnych. Musi on być
jednak nierozerwalną częścią całej strategii
marketingowej miasta. Miasto – na potrzeby strategii – nazywamy produktem, żeby
łatwiej i efektywniej wykorzystać wszystkie narzędzia marketing miksu, którymi
posługują się wielkie korporacje. Podobnie jak inne produkty miasto poddane jest
nieustannemu procesowi sprzedaży. Skoro
jest produkt i sprzedaż, to musi być również konsument. Kto jest konsumentem? Po
pierwsze, mieszkańcy, którzy kupują miasto,
jako miejsce do wygodnego i szczęśliwego
życia. Druga grupa konsumentów to inwestorzy – kupują oni infrastrukturę, warunki klimatyczne i prawne oraz siłę roboczą
mieszkańców. Trzecia grupa odbiorców to
turyści. W zależności od oferty i warunków,
na jakich miasto sprzedaje sport, wypoczynek, wydarzenia kulturalne… może liczyć na
zainteresowanie turystów. Narzędzia marketing miksu służą zaspokajaniu czyichś potrzeb z zyskiem dla siebie. Z punktu widzenia miasta-produktu SIM jest elementem
zarówno dystrybucji, jak i promocji. Dzięki
dystrybucji – w klasycznym marketingu
produktowym – konsument ma możliwość
fizycznego zetknięcia się z produktem, znajduje go na przykład na półce w osiedlowym
sklepie. W przypadku miasta SIM pomaga
„konsumentowi” samemu „dystrybuować
się” w odpowiednie, wskazane miejsca.
Wartość informująca SIM wiąże go z całą
koncepcją promocyjną, wynikającą bezpośrednio z charakteru miasta-produktu.
Błąd, który wciąż popełniają polskie miasta,
wynika z niezrozumienia, że sama promocja (choćby najlepsza!) nie zapewni miastu
sukcesu ani rozgłosu. Promocja jest ostatnim – choć nie najmniej ważnym – elementem marketing miksu. Sprawdzoną w wielu
krajach i popularyzowaną w Polsce przez
Brief for Poland receptą na sukces i rozgłos
(a zatem i pieniądze) jest współpraca władz
administracyjnych miasta z branżą marketingową, za pieniądze lokalnego biznesu
przygotowujących wspólną strategię marketingową, w której znajduje się miejsce dla
opracowania dobrego produktu, efektywnie promowanego również dzięki spójnemu
Systemowi Identyfikacji Miejskiej.
Grzegorz Kiszluk
Eseista i dziennikarz
branżowy,
redaktor naczelny
miesięcznika „Brief”.
Prowadzi wykłady
z marketingu
i reklamy w szkołach
wyższych. Członek
jury festiwali:
Crackfilm, Złote Orły,
Boomerang, Media
Trendy, KTR
91
II
ekspertyza
3.
Rozmowy
92
III
rozmowy
Patrzę na miasto
oczami
przyjezdnego
Dobrze wpisane w przestrzeń znaki w niezauważalny sposób prowadzą
nas przez miasto. Ale orientację w okolicy może ułatwiać także
odpowiednio dobrana ławka – twierdzi Piotr Libicki, poznański
plastyk miejski i ekspert Instytutu Sobieskiego w Warszawie
z zakresu miasta, w rozmowie z Natalią Mazur
Piotr
Fijałkowski
zdjęcia:
Natalia Mazur: Kilka lat temu w Poznaniu stanęły szare tablice. Na każdej jest
plan okolicy, nad nim zegar.
Piotr Libicki: Tak, zauważyłem jednak,
że mało kto z tych tablic korzysta.
No właśnie: dlaczego?
– Być może chodzi o sposób, w jaki podane
są na nich informacje. To mnóstwo opisów
okolicznych atrakcji i zabytków, wydrukowanych drobną, mało czytelną czcionką. Tablice
lepiej spełniałyby swoją funkcję, odsyłając
do kilku wybranych miejsc. Elementem dobrego informowania jest selekcja informacji.
A zauważyłeś, że mapy wiszą kompletnie bez
sensu? Patrząc na taki plan, spodziewam się,
że to, co fizycznie znajduje się przede mną,
będzie mieściło się na górze mapy.
– Nie zwróciłem na to uwagi. Za to wieczorem widzę prześwitujące przez mapę żarówki. To nie wygląda dobrze.
Plastyk miejski ma dużo do powiedzenia
przy tworzeniu systemu informacji miejskiej?
93
III
rozmowy
Żeby zaprojektować drogowskaz,
trzeba wejść
w skórę przyjezdnego, zastanowić
się, jakiej informacji będzie szukał
– Współpracuję z różnymi wydziałami urzędu
miasta. Biorę więc udział w całej procedurze.
Zabieram głos, choć zawsze wierzę prawdziwym fachowcom z danej dziedziny. Kluczowe jest spojrzeć na miasto oczami przyjezdnego, by ocenić, gdzie jakiej informacji
brakuje. Mieszkańcy zawsze sobie poradzą.
Widziałaś tabliczki na Dworcu Zachodnim?
Nie.
– Bo nawet ich nie szukasz, wiesz, jak dojść
z Zachodniego na Główny. A podróżny będzie ich szukał. Projektanci systemów informacji wiedzą, jak je rozmieścić, by podróżny
poruszał się jak po sznurku.
Jest jakiś idealny kolor tablic informacyjnych?
– Ilu ludzi, tyle wizji. Osoby niedowidzące
94
III
rozmowy
chciałyby na przykład, żeby informacje wypisywane były czarną czcionką na żółtym tle.
Całkiem ładne połączenie.
– Tak, tylko że mogłoby wywołać ostatecznie
dezorientację. Używając takich kolorów, informujemy o zmianach związanych np. z remontem drogi. Te kolory krzyczą: „uwaga, jest inaczej niż zwykle”. Jak więc w sytuacji krytycznej
poinformować użytkowników? Informacja
musi być czytelna, ale jednocześnie kolor tła
powinien być stosunkowo neutralny, by dobrze
wpisywać się w przestrzeń, w architekturę.
Czy istnieje miasto z idealnym systemem
informacji?
– Dla mnie wzorem jest metro w Paryżu.
Tam po prostu nie da się zgubić.
Informacja musi
być czytelna,
ale kolor powinien
być neutralny
Dobry system informacji wygląda tak,
że po wyjeździe z miasta nie potrafisz
go opisać
Jak to wygląda?
– Szczerze mówiąc: nie pamiętam. To znak, że
dobry system informacji jest czytelny i możliwie neutralny zarazem. Bez fajerwerków.
Wychodzi na to, że przy tworzeniu systemów
informacji miejskiej zdanie plastyka ma niewielkie znaczenie: bo i tak ich nie widać.
– Głos decydujący powinni mieć fachowcy
od projektowania tego typu systemów. Ale
czasami nie tylko oni. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w Poznaniu pod dawnym
rondem Kaponiera. Pod sufitem umieszczone były neonowe rurki w czterech kolorach,
a każda z nich prowadziła do innego wyjścia. To była rzecz bardzo charakterystyczna dla tego miejsca, neony spod Kaponiery
można było zobaczyć w kręconych w Poznaniu filmach.
Ładne to było.
– Było wyjątkowe i ładne. Tworzenie indywidualnego systemu informacji dla danego
miejsca musi być wyjątkiem, a nie normą.
Nie zdarzają się sytuacje, gdy plastyk miejski interweniuje, bo drogowskaz źle stoi,
coś zasłania, szpeci?
– Jeśli drogowskaz jest dobrze zaprojektowany, czyli dobrze informuje, i jest jednocześnie możliwie neutralny, to nie szpeci.
Jest jednak sprawa, w której plastyk miejski
mógłby zadziałać. Na niektórych poznańskich
budynkach znajdziemy półprzejrzyste, nieco
już przybrudzone, tabliczki z informacjami
o ludziach, zabytkach. Np. na ul. Kantaka przeczytamy, że Kantak promował Tatry w Wielkopolsce. To też jest informacja miejska. Tylko że
nikt się z nią nie chce zapoznawać.
– Może te tablice idealne nie są, ale całkiem
dobrze łączą się z architekturą. A że ich nikt nie
czyta? Przyznam się ze wstydem, że i ja rzadko czytam je w innych miastach, choć jestem
historykiem sztuki, podróżuję i piszę przewodniki. Może to problem naszego podejścia
do miasta. Może powinniśmy częściej włóczyć
się po nim i poznawać je przypadkowo, a nie
schematycznie, posługując się przewodnikiem.
System informacji miejskiej nie służy dekoracji. Co więc czyni miasto ładnym?
– Ludzie. Bo to ludzie zdobią miasto. System
informacji miejskiej ma znaczenie pośrednie: ludzie unikają miejsc, w których trudno
się odnaleźć.
Targowiska czy fenomenalne poznańskie
rynki w większości wypadków nie są żadnym estetycznym cudem, a jednak robią
ogromne wrażenie, bo kręci się po nich
Piotr Libicki
poznański plastyk
miejski, historyk
sztuki, wykładowca
akademicki, autor
przewodników.
Ekspert Instytutu
Sobieskiego
w obszarze miasto
i transport
fot.: archiwum Piotra
Libickiego
95
III
rozmowy
...tabliczki informacyjne wyjaśnią nam,
co widzimy
materiał ZDM w Poznaniu
mnóstwo ludzi. Żyją. Przypomnę problem
poznańskiego placu Wolności. Po remoncie
stał się bardziej estetyczny, ale pusty. Na
szczęście ostatnio znów się zapełnia. Służy mu nowa fontanna. Może jej forma nie
wszystkim odpowiada, ale trzeba przyznać,
że w dolnej części jest genialnie zaprojektowanym siedziskiem. Więc nawet w zimie,
kiedy nie ma wody, przysiada na niej młodzież, dzieci, dorośli. Świetną robotę robi
rowerowa kawiarnia. Przyciąga ludzi, a ponadto dba o otoczenie, by nie było śmieci
ani brudu. Pracujemy teraz nad katalogiem
miejsc w mieście, gdzie takie estetyczne
mobilne obiekty, oferujące kawę, lody czy
watę cukrową, mogłyby stanąć. A może
ktoś będzie chciał uruchomić oldskulowy
saturator? Przecież i on przyciągał ludzi!
96
III
rozmowy
Zamiast trzymać
nos w przewodniku, może lepiej
powłóczmy się
po mieście...
Skoro najważniejsi są ludzie, to po co tyle się
zastanawiamy nad kształtem mebli miejskich,
opracowujemy katalogi? Przecież wystarczy
postawić byle ławki, byle było ich dużo.
– Nie ulega wątpliwości, że najważniejsze, by
ławek było tak dużo, jak to tylko możliwe. To
podstawa. Druga sprawa – jak je ustawiać.
Zawsze powinny umożliwiać patrzenie w stronę potencjalnych wydarzeń, czyli w stronę placu, alejki czy ulicy. I jeżeli to możliwe,
w stronę słońca. Przecież najprzyjemniej jest
się na ławce wygrzewać w takie słoneczne
dni. A jakie ławki? To zależy. Jeśli ławki będą
superkomfortowe, ludzie będą się na nich rozsiadać, spędzać dużo czasu. Ale możemy wybrać ławki służące do przysiadania na chwilę.
Choćby w okolicach dworca czy przystanku.
No i kwestia estetyki. Ławki mogą się wtapiać
w otoczenie, a mogą też odważnie wybijać
się z tła. Planując okrągłe ławki na skwerze,
u zbiegu ulic Kościuszki i Taczaka, zastanawialiśmy się, czy nie pomalować podstawy
jednej z nich na pomarańczowo. Taka ławka
miałaby szansę stać się punktem orientacyjnym. Ludzie mogliby mówić: „Spotkamy się
przy pomarańczowej ławce”. Zrezygnowaliśmy jednak z tego. Gdyby ławek było pięć,
sześć, jedna mogłaby się wyróżniać. A mają
stanąć dwie. Efekt mógłby być nieczytelny.
Widzisz: głupia ławka, a tyle problemów.
A reklamy? Przyciągają czy odpychają przechodniów? Plastycy miejscy zwykli je zwalczać.
– W Polsce zwykliśmy myśleć tak, jakby
możliwe były tylko skrajności: albo reklamy
wszędzie, albo nigdzie. Reklamowy chaos
niewątpliwie zniechęca ludzi do przebywania
Dobrze
zaprojektowana
tablica nie szpeci
miasta
czy mieszkania w takiej przestrzeni. Reklamy
są elementem miasta, trzeba jedynie określić zasady ich umieszczania. A podstawowa
z nich to ta, że architektura czy elementy infrastruktury drogowej nie są z zasady nośnikami reklamowymi. Można sobie wyobrazić
niewielki banner dopasowany do formy architektury i zgrany z nią kolorystyczne na budynkach muzeów czy innych instytucji. Ale
nie wielką szmatę przysłaniającą cały gmach!
Do reklam przewidziane zostały nośniki reklamowe w rodzaju citylightów czy billboardów. W ich wypadku powstaje pytanie,
gdzie powinny być dopuszczane i w jakiej
formie. Może w centrum citylighty mogłyby
stanąć również poza przystankami tramwajowymi i autobusowymi w zamian za
zmniejszenie ilości billboardów. W ten sposób podkreślilibyśmy, że centrum służy pieszym, bo to do nich w pierwszej kolejności
kierowana jest reklama na citylightach.
Oprócz rodzaju mebli miasto określa też rodzaj nawierzchni. Rzeczywiście chodniki są
takie ważne?
– Stereotypowo uważamy, że najpiękniejszy,
najbardziej elegancki jest granit. I oczywiście
są miejsca, gdzie kostka czy płyty granitowe
powinny leżeć. Ale w wielu innych wypadkach sprawdzą się klasyczne betonowe płyty.
Zasadą naczelną jest jednak wygoda. Bo czy
matka z wózkiem wybierze się na spacer po
kocich łbach, czy raczej tam, gdzie znajdzie
gładką nawierzchnię do spacerów? A zrobi
to jeszcze chętniej, jeśli będzie wiedziała, że
w pobliżu kupi kawę bez wchodzenia do kawiarni. A jeśli jeszcze będzie mogła rozłożyć
koc na pobliskim trawniku, to mamy miasto!
Trawa ma niezwykłą moc przyciągania ludzi.
Również dzięki niej miasto staje się ładniejsze.
97
III
rozmowy
Z Warszawy,
ale
wrocławski
Wrocławski System Informacji Miejskiej powstał dzięki dostosowaniu znanego z Warszawy
MSI. Mimo że dotychczas nie został w pełni wdrożony, to i tak się sprawdza – z Joanną
Rańdą z Urzędu Miasta Wrocławia rozmawia Mateusz Kokoszkiewicz
Mateusz
Kokoszkiewicz
zdjęcia:
98
III
rozmowy
Mateusz Kokoszkiewicz: Z czego składa
się wrocławski System Informacji Miejskiej?
Joanna Rańda: – Pierwszy poziom SIM to
informacja adresowa, czyli tzw. tablice policyjne, na których umieszczony jest numer po-
sesji, nazwa ulicy i nazwa obszaru, na którym
się ona znajduje. Drugi poziom informacji to
informacja ulicowa, czyli tablice z nazwą ulicy
i obszaru, na którym się ona znajduje. Kolejne poziomy informacji to: tzw. bezobsługowe
Pierwszym
elementem
wrocławskiego
SIM były
drogowskazy
dla kierowców
punkty informacyjne, czyli panele z mapami,
drogowskazy dla pieszych i w końcu – tablice
kierunkowe dla ruchu kołowego.
Ostatni poziom informacji SIM to tablice informacyjne umieszczane na budynkach. Są
to dwujęzyczne tablice (po polsku i po angielsku), na których znajduje się informacja
o zabytku, wyspie czy wzgórzu lub osobie
związanej z miastem lub budynkiem, na
którym się znajduje. Np. tablica poświęcona
Maksowi Bergowi, architektowi i autorowi
Hali Ludowej, umieszczona jest na domu,
w którym mieszkał.
Jak ustalano podział miasta na obszary?
– Posłużyliśmy się podziałem na osiedla,
istniejącym od 1990 r., ale np. obszar działania Rady Osiedla Karłowice-Różanka, dla
potrzeb SIM rozgraniczyliśmy na Karłowicę i Różankę. Wytyczenie granic poszczególnych osiedli miało też na celu ułatwie-
nie mieszkańcom ściślejszej identyfikacji
z miejscem zamieszkania. Jak bowiem pokazały nam wyniki badania postrzegania
przestrzeni miejskiej, wrocławianie w dużej
mierze nie znają nazw wszystkich osiedli,
ani – tym bardziej – nie potrafią określić
ich granic. Np. Hala Stulecia, zależnie od
tego, kogo spytamy, znajduje się według
respondentów na Biskupinie, na Sępolnie,
na Szczytnikach, czy nawet na placu Grunwaldzkim. A już deweloperzy obszary uznawane za prestiżowe, takie jak Krzyki czy Sępolno, rozciągają do granic niemożliwości.
System wrocławski wygląda, jakby skopiowany był z warszawskiego wzorca. Jak powstawał?
– Idea jednolitego SIM kiełkowała w urzędzie od początku wieku, pojawiały się też
wstępne koncepcje. W 2003 r. zapadła decyzja, że sprawą zajmować się będzie Biuro
Promocji Miasta, w którym pracuję. Pojechaliśmy do Warszawy, by zobaczyć funkcjonujący już Miejski System Informacji.
Uznaliśmy go za czytelną i spójną propozycję i stwierdziliśmy, że dobre wzorce warto
kopiować, a system sprawdzony w jednym
mieście doskonale sprawdzi się w innym.
Stołeczny magistrat udostępnił nam pełną
dokumentację techniczną i nieodpłatnie
przekazał prawo do korzystania z projektu. W następnym kroku zleciliśmy badania
postrzegania przestrzeni miejskiej przez
mieszkańców, które pomogły dopasować
MSI do naszych potrzeb. Nasz system nie
jest zatem dosłowną kopią warszawskiego,
a raczej jego adaptacją.
Jakie są różnice w stosunku do pierwowzoru?
– Zmieniliśmy np. strzałkę, która we wrocławskiej wersji jest podobna do drogowej.
99
III
rozmowy
Do tego, inaczej niż w Warszawie, zachowaliśmy zasadę obowiązującą w ruchu drogowym, tzn. jeżeli mamy skręcić w prawo
– strzałka kierująca znajduje się po prawej
stronie nazwy, jeżeli natomiast mamy skręcić w lewo lub pojechać prosto – strzałki
znajdują się po lewej stronie. W stolicy na
obszarze zabytkowym wszystkie tablice dla
pieszych są brązowe, poza nim – niebieskie.
U nas w całym mieście obowiązuje zasada, że kolor tablicy wyznaczany jest przez
status obiektu – brązowe prowadzą do zabytków, niebieskie do instytucji, białe – do
atrakcji turystycznych. Zrezygnowaliśmy też
z drogich panelów mapowych z giętej pleksi
i zdecydowaliśmy się na citylighty.
Najbardziej widoczną zmianą jest dodanie
żółtego paska pod czerwonym na tablicach
z nazwami ulic.
– Miejscy radni uznali, że taka wersja będzie
pasowała do złoto-czerwonych barw Wrocławia. Zdecydowali też, że zwieńczeniem
słupków ma być, zamiast kulki, obecna
w naszym herbie litera „W”.
Czy system podoba się użytkownikom?
– Z pewnością, gdyby się nie podobał, to byłoby mnóstwo uwag i komentarzy. Dostaję
za to od czasu do czasu drobne postulaty,
dotyczące np. błędów na mapie. Warto też
wspomnieć, że SIM ma funkcję edukacyjną
– przedtem mało kto wiedział, że istnieje
u nas np. Pałac Królewski. O tym, że system
się przyjął i spełnia swoją funkcję, świadczy też to, że różne instytucje zwracają się
o uwzględnienie ich w SIM.
Udaje im się to?
– Informacje dla kierowców wybieramy
ostrożnie, by nie wprowadzić chaosu. Pozwoliliśmy na postawienie tablic sklasyfikowanym
100
III
rozmowy
Niebieski kolor
tablic na Starym
Mieście ustępuje
brązowemu
hotelom i centrom handlowym, gdyż to miejsca, do których dojeżdża się spoza miasta.
Jeśli chodzi o tablice dla pieszych, system jest
bardziej otwarty, ale też bez przesady. Dopuszczamy instytucje użyteczności publicznej
czy miejsca turystyczne, ale np. kwiaciarniom
czy restauracjom musimy odmawiać.
Joanna Rańda
System jest wdrażany etapami.
Na razie pojawiły się mapy czy tablice
z patronami, na wymianę numerów
domów nie ma pieniędzy w budżecie
miasta
System nie został do tej pory w pełni wdrożony.
– W zasadzie skończona jest część kierująca dla samochodów i pieszych, dużo jest
też w mieście tablic informacyjnych. Pierwotnie zakładaliśmy, że wszystkie tabliczki
z nazwami ulic zastąpimy nowymi, a także
wymienimy na własny koszt tablice z numerami posesji. Potem nadszedł kryzys i musieliśmy zmniejszyć zakres prac.
W 2012 r. doszliśmy do wniosku, że nie będziemy czekać na wielkie pieniądze, a zacznie-
pracuje w Biurze
Promocji Miasta
Urzędu Miejskiego
Wrocławia, gdzie
zajmuje się m.in.
wdrażaniem
Systemu Informacji
Miejskiej
my wymieniać tabliczki ulicowe tam, gdzie
i tak muszą się pojawić nowe, np. z uwagi
na remont. Od pewnego czasu wrocławianie
widzą coraz więcej elementów SIM i bardziej
się z nimi oswajają. Tablice z numerami można zaś zobaczyć na budynkach urzędu. Nie
mamy jednak możliwości, by zmusić właścicieli i zarządców posesji, by korzystali z naszego systemu, możemy tylko do tego zachęcać.
Jest szansa na dokończenie SIM-u?
– To z całą pewnością nastąpi, tyle tylko, że
będzie realizowane stopniowo, etapami.
101
III
rozmowy
A do KRK
Pani poleci?
Nie, nie do Krk w Chorwacji
– do Krakowa… :-)
To ja zapytam – a znak którego z miast sprawił, że się Pani do niego udała? W zasadzie
większość miast wprowadziła znaki promocyjne, ale czy zmieniły one cokolwiek w naszym
ich postrzeganiu? Czy zakochała się Pani w Warszawie? Czy była Pani w pływającym
ogrodzie Wenecji północy? Nie wie Pani gdzie to? Fakt, można miasta nie kojarzyć,
bo trudno jego nazwę w logo przeczytać – Stsetsin – mówi Aleksander Bąk w rozmowie
z Martą Górną
Marta Górna: Czym jest logotyp i system
identyfikacji wizualnej miasta?
Aleksander Bąk: Niech Pani zamknie oczy
i wyobrazi sobie, że płynie przez otwarty ocean. Dookoła nic, tylko woda – równa tafla, widać jedynie kreskę horyzontu między lazurem
wody i błękitem nieba. A teraz na tej kresce
pojawia się płynący trójkątny czarny kształt.
Co Pani czuje? Skurcz w gardle? Słusznie. To
jest właśnie znak graficzny – popularnie logo/
logotyp, czyli wizualny nośnik treści. Służy wywołaniu określonych skojarzeń oraz emocji.
102
III
rozmowy
Znak graficzny to symbol stanowiący wizualną część tożsamości podmiotu/marki.
W tym wypadku marką jest rekin. Tożsamość wizualna to zbiór unikalnych cech
danego podmiotu, wyróżniających go od
innych. Identyfikacja jest procesem rozpoznawania komunikatu wizualnego – w tym
wypadku obrazowanego za pomocą umownego symbolu płetwy rekina. Natomiast
system tożsamości to sposób całościowego
zarządzania użytkowego tym znakiem i wyznaczenie zasad jego aplikacji na różnych
polach eksploatacji.
Mówiąc o tożsamości wizualnej miasta, jedno warto podkreślić – to nie logotyp tworzy
jego wizerunek. Jeśli na danym obszarze
„dobrze się żyje”, to niewiele potrzeba, aby
taki klimat zaczął przyciągać osoby indywidualne oraz potencjalnych inwestorów.
Funkcjonalna infrastruktura, przychylne
urzędy, szeroka dostępność do podstawowych usług, sprawna komunikacja, a także
szerokie spektrum atrakcji to podstawa. Nie
możemy egzystować w miejscach, które służą tylko do fizycznego przemieszczania się
między pracą a domem. Musimy umieć tworzyć miejsca, w których warto w pełni żyć,
a nie tylko wegetować. W których nasz cenny czas – czy to rodzinny, prywatny, czy zawodowy – nie jest marnotrawiony. Miejsca,
które będą nas rozwijać, a nie frustrować.
podmiotowi, który oznacza. W przypadku
marketingu terytorialnego będzie to jednostka samorządowa, np. miasto, gmina,
powiat, czy też województwo bądź region.
Rolą logo, jako głównego elementu komunikacji wizerunkowej, jest między innymi przekazanie pozytywnego przesłania emocjonalnego. Logo ma wzbudzać sympatię, być
oryginalne i budzić dobre skojarzenia. Musi
być atrakcyjne i przyjazne, a także łatwe
do rozpoznania i zapamiętania. Takim „kultowym” przykładem może być logo Nowego Jorku, które po jednokrotnej ekspozycji
każdy może odtworzyć z pamięci. Prostota
i syntetyczna lapidarność graficznej formy
służą zapamiętywalności oraz stanowią
o jej sile. Przysłowiowe komentarze jak
„Nawet moje dziecko coś takiego narysuje!”, stanowią właśnie dowód na wartość
komunikacyjną znaku. Czym innym jest jednak odtworzenie, a czym innym stworzenie
znaku o takiej wartości – tego bowiem przysłowiowe „zdolne dziecko” już nie zrobi.
Jak powinien wyglądać znak?
Na pewno nie jak przysłowiowa „…zza krzaka” :). Choć być może właśnie to byłoby jego
wyjątkowością i służyło zauważalności, ale
chyba nie o taką rozpoznawalność tu chodzi.
Znak musi się wyróżniać, bo walczy o nadanie wizualnej unikalności desygnatowi, czyli
103
III
rozmowy
Znak promocyjny, poza tym, że powinien
być adekwatny do zakładanego przekazu,
czyli spełniać założenia strategiczne, oraz
że winien być warsztatowo dobrze zaprojektowany, musi także – moim skromnym
zdaniem – nieść w sobie pozytywny ładunek
emocjonalny. Dopiero na końcu powinien
spełniać kryterium „podobania się”. Choć
w ocenie i tak nie unikniemy tzw. misiów –
Mi-Sie-Podoba/Mi-Sie-Niepodoba. Ale jak
wiadomo, o gustach się nie dyskutuje.
Które miasta dobrze poradziły sobie z identyfikacją, dlaczego to są dobre przykłady?
Chyba jest jeszcze za wcześnie, by w pełni
oceniać efekty przeprowadzonych kampanii
z wykorzystaniem promocyjnych znaków
graficznych. Można próbować wskazać miasta, które „sobie poradziły” z elementami
wizualnymi. Ale czy są to dobre – a więc
przynoszące założony efekt – przykłady
procesu budowania wizerunkowej tożsamości wizualnej marki miasta – tego jeszcze
zweryfikować się nie da. Czas pokaże, na ile
podjęte działania wizerunkowe, w tym i wizualne, przyniosły sukces. Słowem – na ile
„opakowanie” potwierdziło, zdaniem konsumentów, smak zawartości.
Na pewno poradziły sobie te miasta, które
działały na tyle konsekwentnie, że zapadły nam w pamięć. Nie zawsze musi to być
tzw. dizajnerski fajerwerk lub akceptowany
przez 100% mieszkańców symbol. Spójne
i konsekwentne postępowanie oraz adekwatność komunikacji wizualnej do założonych celów marketingowych sprawiają,
że wdrożona kreacja osiąga założone cele.
Myślę, że na liście pretendentów do takich
miast są Warszawa – zakochaj się w…, Wro-
104
III
rozmowy
cław – miasto spotkań, Lublin – miasto inspiracji, Katowice – dla odmiany, Łódź – kreuje
i POZnan* – miasto know-how.
„Najbliższym” mi przykładem jest oczywiście znak promocyjny Poznania. Jest wzorem kreacji zgodnej ze strategią i wdrażanej
z całą konsekwencją na wszystkich możliwych polach eksploatacji. Oznakowano
wszystko, co się dało – nawet radni miejscy
dostali wizytówki bez statutowego herbu,
za to z nowym logo. Czy jest to jednak dobry
przykład? Moim skromnym zdaniem nie do
końca. Znak nie ma w sobie takiego ładunku emocjonalnego, by mieszkańcy z nim się
utożsamiali. Jest to raczej symbol oznakowujący pewien obszar promocyjny, szczególnie biznesowy, ale – oczywiście moim
zdaniem – w żadnym razie nie jest to znak
tożsamościowy. Choć przyznaję, że jako „porzundny” poznaniak, zgodnie z wytycznymi
strategii wskazany jako specjalista z „miasta
know-how”, przetworzyłem ową kompetencyjną „gwiazdkę” miejską na potrzeby znaku
mojej autorskiej witryny wiem-jak.com.
Które miasta sobie nie poradziły – dlaczego?
To ja zapytam – a znak którego z miast
sprawił, że się Pani do niego udała? W zasadzie większość miast wprowadziła znaki
promocyjne, ale czy zmieniły one cokolwiek
w naszym ich postrzeganiu? Czy zakochała
się Pani w Warszawie? Czy była Pani w pływającym ogrodzie Wenecji północy? Nie wie
Pani, gdzie to? Fakt, można miasta nie kojarzyć, bo trudno jego nazwę w logo przeczytać – Stsetsin. A do KRK Pani poleci? Nie, nie
do Krk w Chorwacji – do Krakowa… :)
litego ruszenia kreatywnego za „kuszące” …
1000 złotych. Akcja ratunkowa skończyła się
internetowym wyklikaniem zwycięstwa dla
urzędowego logo i w efekcie totalnym niesmakiem. Znak promocyjny spełnił jednak zadanie
– zdecydowanie przez urząd nieprzewidziane – na tyle zenergetyzował mieszkańców,
że parę miesięcy później odwołali prezydenta
miasta w referendum. Podsumować można to
jako przykład nie tylko błędu w sztuce projektowania, ale przede wszystkim nieumiejętnego zarządzania sytuacją kryzysową.
Oczywiste jest, że pełne efekty działań strategicznych wspieranych elementami wizualnymi poznamy dopiero po latach. Tak naprawdę nie chodzi przecież o ocenę – czy się
komuś logo spodobało. Na finalnego „konsumenta” komunikacji działa fakt zgodności
przekazu promocyjnego z zastaną rzeczywistością. Jeśli nie będzie korzyści, na nic będą
nawet największe kampanie promocyjne
wsparte najlepszymi znakami graficznymi.
Przykładem miasta, które raczej sobie nie poradziło, może być Elbląg. Przygotowana strategia promocyjna miała „ręce i nogi” – choć
esencja marki, zawarta w haśle „Elbląg przyspiesza”, wyjątkowością raczej nie grzeszyła. Natomiast kreacja okazała się niewypałem. Znak „ochrzczony” ślimakiem, czy też
owsikiem, nie trafił zupełnie w gust lokalnej
społeczności. W wyniku protestów przeprowadzono powtórne poszukiwanie znaku promocyjnego w ramach konkursowego pospo-
Największe wpadki miast – jak to było
z plagiatem w Białymstoku? Był czy nie?
Пусть всегда будет солнце, пусть всегда
будет… :) Umówmy się, że nie będę analizował dogłębnie przypadku określonego
mianem „Gejostok”. Powiem tylko, że mnie
osobiście zdziwiło nie tyle podobieństwo
samych słoneczek, co „dziury” w znaku,
zaprojektowanej – według zapewnień autorów – na kształt granic administracyjnych miasta. Przewrotnie jednak powiem
– w kontekście pytania o radzenie sobie – że
właśnie to miasto sobie poradziło. Zmiana
inkryminowanego słoneczka na wachlarzyk
i spójne działania wizualne, nawet w połączeniu z medialną aferą utrwaliła – zgodnie
z zasadą: „niech gadają, co chcą, byleby nie
przekręcali nazwy” – w ogólnej świadomości graficzny symbol marki „Wschodzący
Białystok”.
105
III
rozmowy
Wpadkę zaliczył Olsztyn, dokonując próby zamachu na swoje „stare” logo. Jednak
w wyniku protestu autorki utrzymano dotychczasowe z wymienionym liternictwem.
Z zarzutem podobieństwa koncepcyjnego
do znaku zza oceanu spotkała się propozycja logo przedstawionego miastu Suwałki.
Urząd wycofał się ze współpracy z wybraną
w przetargu agencją i rozpisał nowy przetarg na opracowanie znaku promocyjnego.
Natomiast chyba najbardziej spektakularną
porażkę – bo w wymiarze międzynarodowym – poniósł Kraków przy okazji starań
o organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich w roku 2022. Najpierw nierozstrzygnięto otwartego konkursu na projekt
106
III
rozmowy
logotypu kandydackiego, a potem bezprzetargowo zlecono jego opracowanie firmie
obsługującej miasto w staraniach aplikacyjnych. Lawina wywołana brakiem społecznej
akceptacji dla przedstawionego projektu
logo w połączeniu z kontrowersjami związanymi z pracą komitetu organizacyjnego,
doprowadziła do referendum, w efekcie
którego miasto zrezygnowało z ubiegania się o prawo organizacji igrzysk. Innym
rodzajem wypadku przy pracy, ze szczęśliwym jednak zakończeniem, był znak dla Nowego Sącza – wielobarwna dłoń z hasłem
„Dobrze wróży”. Znak formalnie dobry, estetycznie ciekawy i przekładalny użytkowo,
choć z uwagi na dopatrywanie się w nim
skojarzeniami, które działają na niekorzyść
podstawowej cechy marketingowej – wyróżnialności. Do lamusa należy odłożyć też
przekonanie – „nie da się”.
Czy warto odwoływać się do historii?
A może lepiej tworzyć nowoczesne wzory?
Wszystko zależy od strategicznych założeń
– jak i co chce się komunikować. To wcale
nie są wykluczające się obszary – nie ma
nowoczesności bez historii. Współczesność
ma swoje korzenie, a szczególnie obszar
związany z symbolami. Tylko umiejętne
sięganie do skarbca ludzkiej cywilizacji pozwala naprawdę tworzyć przyszłość. Nawet
symboliki satanistycznej wywołał w części
społeczności lokalnej reakcję negatywną.
Pomimo kontrowersji znak wdrożono.
Czym warto się inspirować przy tworzeniu
systemu identyfikacji, logotypu a co odłożyć do lamusa?
Inspirować się można i wręcz należy. Wszystko, co nas otacza, może być inspiracją. Na
pewno warto poszukiwać dobrych wzorców. Poznawać warsztat, sposoby wdrożeń, rozwiązania formalne i technologiczne.
Wszyscy uczymy się stale czegoś nowego.
Internetowe zasoby pozwalają zapoznawać
się z różnymi źródłami. Trzeba tylko chcieć
i wytrwale szukać. Natomiast odrzucić należy posługiwanie się schematami, banalnymi
sobie nie uświadamiamy, że jest w nas zakodowane doświadczenie myślenia obrazami nabywane przez… setki tysięcy lat.
Niestety trzeba powiedzieć, że w postępującym procesie współczesnego „cywilizowania” zniszczona została w nas umiejętność
myślenia symbolicznego. A to, co pozostało,
jest – dzięki postoświeceniowemu walcowi
– bardziej płaskie niż przysłowiowa ziemia
w średniowieczu.
Oczywiście, że można odwoływać się do
historii, kreując archaicznie stylizowany
znak dla „sprzedania” przeszłości jako korzyści w marketingu terytorialnym. Można
też użyć „nowoczesnej” stylizacji dla odpowiedniego wzmocnienia przekazu związa-
107
III
rozmowy
nego z tradycją. A że niestety nie zawsze
to wychodzi, pokazuje przykład znanego
nadmorskiego kurortu, dla którego strategia promocyjna przewidziała komunikację
pod hasłem „Ustka retroaktywna”.
Specyficznym przykładem takiego obszaru,
gdzie odwołanie do historii ma znaczenie,
jest symbolika heraldyczna obecna w budowaniu tożsamości wizualnej miast. Herby przez setki lat były przecież głównymi
symbolami wizerunkowymi. Herb to nie
jedynie oficjalny znak urzędowy, ale przede
wszystkim symbol społeczności tworzącej
„Małą Ojczyznę”. Nosi w sobie przekaz aksjologiczny i emocjonalny, z którym utożsamiali się nim sygnujący. Niestety w imię źle
rozumianej nowoczesności zaczęto uciekać
od stosowania herbów dla potrzeb pro-
108
III
rozmowy
mocyjnych i wizerunkowych. Zresztą także
współczesne projektowanie herbów obarczone jest niekiedy niezrozumieniem heraldycznych zasad ich wywodzenia, o jakości
graficznej nie wspominając.
Najbardziej kuriozalna jest sytuacja związana z oficjalną tożsamością wizualną państwa i organów administracji państwowej.
Do dziś nie powstała adekwatna do współczesnych potrzeb użytkowych nowoczesna
standaryzacja graficzna herbu Polski. W nawiązaniu do wizerunku najważniejszego
godła państwowego można śmiało nazwać
ją „wywijaniem orła” z urzędu. A skoro najwyższe urzędy państwowe nie potrafią rozwiązać takiego problemu wizerunkowego,
to co dopiero mówić o małych jednostkach
administracji samorządowej?
Jakie są największe grzechy przy tworzeniu
logotypów?
Jak mówi Salomon w Księdze Przysłów: „Pycha kroczy przed upadkiem, a wyniosłość
ducha przed ruiną”. Wyznaję zasadę, że miarą profesjonalizmu jest świadomość granic
własnych kompetencji. Błędy zaczynają się
tam, gdzie ta granica zostaje przekroczona.
Największym grzechem twórców jest oczywiście plagiat, ale i mniejsze skutecznie
wpływają na obniżenie jakości tworzonych
opracowań. Grzechem zaniedbania będzie
złe rozeznanie merytoryczne, słaby warsztat graficzny, wtórność i odtwórcze podążanie za tzw. trendami, brak dystansu do koncepcji, niezrozumienie funkcji strategicznej
znaku promocyjnego oraz wymogów użytkowych w dalszych zastosowaniach.
Często projektant chce sprzedać w znaku
jak najwięcej. A zasadą tworzenia dobrego
znaku jest prostota, minimalizm i umiejętna
synteza. Jeśli popatrzy Pani na znak Bielska-Białej przez 3 sekundy i nakryje kartką,
a potem spróbuje go odtworzyć, będzie
Pani wiedziała, na ile w warstwie zapamiętywalności i skojarzeń znak ten spełnia
swoje zadanie. A proszę to zrobić np. z logotypem Krotoszyna.
Natomiast „grzechem z urzędu” jest szukanie logo w otwartych konkursach, będących tak naprawdę darmowym pozyskiwaniem koncepcji projektowych. Żaden
z urzędników nie pracuje za darmo, lecz
na podstawie umowy z gwarantowanym
wynagrodzeniem. Dlaczego więc od projektantów oczekuje się wykonania profesjonalnego projektu bez zapłaty? Stosowanie
takiej formuły dla pozyskania komercyjnego opracowania świadczy nie tylko o braku
zrozumienia dla wartości profesjonalnego projektowania, ale przede wszystkim
odzwierciedla brak szacunku dla twórcy
oraz własności intelektualnej.
Jak można spalić dobry pomysł? Na co trzeba uważać, żeby tak się nie stało?
Wyjątkowość projektowania dla jednostek
samorządowych polega na innym statusie
marki terytorialnej. To nie jest marka firmy
czy produktu. Wspólnota terytorialna, lokalna społeczność to żywy organizm, z całą
jego różnorodnością, wielopoziomowymi
kontekstami historycznymi, społecznymi,
personalnymi, politycznymi itp. Tu projektowanie przypomina niekiedy chodzenie
109
III
rozmowy
po polu minowym. Dlatego tak ważne jest
przygotowanie podstaw merytorycznych,
przeprowadzenie badań i analiz oraz stworzenie dobrej strategii. Trzeba też wiedzieć,
czego się chce i konsekwentnie dążyć do
założonego celu.
Niestety jest wiele czynników niezależnych
od projektanta, które są w stanie skutecznie
zablokować nawet najatrakcyjniejszy wizualnie i spełniający założenia marketingowe
projekt wizerunkowy. W grę wchodzą osobiste ambicje decydentów, którzy w propozycjach zewnętrznych widzą zagrożenie dla
własnego statusu. Takim przykładem może
być koncept logo Lwówka Śląskiego zaproponowany w konkurencji do projektu przygotowanego z urzędu. Znak łączył w sobie
główne elementy związane z wizerunkiem
miasta – heraldycznego lwa oraz agat, symbol rozpoznawalnego produktu turystycznego „Lwóweckie Lato Agatowe”. Urząd
wolał nie tylko nie brać zaproponowanego
opracowania pod uwagę, ale po cichu wygasić cały proces pozyskiwania znaku promocyjnego.
Dobry pomysł może zostać zniszczony także niewłaściwym sposobem jego podania.
Bywa bowiem, że drobny incydent zablokuje możliwość dalszej pracy. Tu przykładem
może być koncept wizualny znaku promocyjnego miasta Oborniki, który bazował na
idei „Naturalnie, że nad Wartą” i miał na
110
III
rozmowy
celu nadanie rzece znaczenia w budowaniu
atrakcyjności miasta. W konsekwencji miało
to pozytywne oddziaływać nie tylko na społeczność lokalną, ale w dłuższej perspektywie także na mieszkańców przyległych
ośrodków w ramach poznańskiego obszaru
aglomeracyjnego. W sytuacji, gdy większość polskich miast odwrócona jest do rzek
swoją... mniej szlachetną stroną, wydawało
się, że warto wrócić do korzeni miejskiego
osadnictwa, które lokowało siedliska właśnie nad wodą. Niestety jeden krytyczny komentarz, porównujący logotyp do… wisielca,
wstrzymał dalsze prace urzędu nad wdrożeniem całościowej koncepcji wizualnej. Naturalnym jest oczekiwanie spełnienia potrzeby
osobistej identyfikacji, emocjonalnego utożsamienia się ze znakiem, ale wiadomym jest,
że wszystkim się nie dogodzi – szczególnie
w zakresie gustów – od tego są jednak odpowiednie narzędzia PR, żeby „na miękko”
wdrażać planowane działania wizerunkowe.
Czy miał Pan kiedyś problem ze stworzeniem logotypu i identyfikacji – dlaczego?
Jak go Pan rozwiązał?
Oczywiście – pomimo że żartuję, iż „strzelam logotypami”, zawsze w procesie kreacji
pojawia się ten moment, gdy nie tyle kartka
nadal jest pusta, ile wśród mnożących się
szkiców wciąż nie ma tego, który budziłby
owo szczególne piknięcie serca. Dlatego nie
można robić projektów „na wczoraj”. To uwaga także do klientów. Projekt trzeba „przespać”, pozostawić na dłuższy czas, nabrać
dystansu. Oczywiście, że w miarę nabywania
doświadczenia łatwiej przychodzi przekładanie założeń, wytycznych strategii na koncept wizualny i w efekcie końcowy projekt.
Ale wszystko, co ma mieć wartość, wymaga
odpowiedniego czasu na ukształtowanie.
Trudnym wyzwaniem było dla mnie stworzenie znaku promocyjnego dla miasta Suwałki.
Miasto bez wyrazistego wizerunku, obecne
najczęściej w kontekście informacji o prognozie pogody, kojarzące się jako polski biegun
zimna, a także miejsce odległe i niedostępne
komunikacyjnie. Założenia nowej strategii
zmieniły pogodowy biegun zimna na pogodę
ducha, zdefiniowaną jako osobowość marki
miasta. Za atrybuty marki uznano otwartość,
aktywność i gościnność. Zgodnie z tym miasto miało być postrzegane jako przestrzeń,
która tworząc „pogodny klimat”, stymuluje
działania sprzyjające rozwojowi lokalnemu.
Dodatkowo konsultacje społeczne wskazały
na wizerunek białego misia jako tradycyjny
i powszechnie akceptowany symbol miasta.
Jak zatem zawrzeć w znaku promocyjnym
osobowość marki miasta, określoną jako
„pogoda ducha”? W dodatku odejść od synonimu miejsca, gdzie witają białe niedźwiedzie, a jednocześnie sami mieszkańcy
wskazują je jako swój symbol? Bez poczucia
humoru tego się nie zrobi. Jako że pogoda
ducha nierozerwalnie wiąże się z poczuciem
humoru, stąd podstawą projektu graficznego znaku marki stała się idea pogodnego
uśmiechu. Czy pamięta Pani z dzieciństwa
najprostszy sposób rysowania białego misia na śniegu? Oczko, oczko, nos, uszko i...
uśmiech! Tego się nie zapomina. A dodatkowo linia uszka i uśmiechu tworzy w znaku
literę S. – S jak? Jak… Czarna Hańcza! :•) Tak
powstał suwalski Miś UśMich.
Na jakim poziomie są obecnie w Polsce systemy identyfikacji wizualnej miast? Jak je
Pan ocenia?
Trzeba przyznać, że poza paroma wyjątkami
17 największych polskich miast ma znaki wizerunkowe będące wynikiem opracowanych
strategii promocyjnych. Ponieważ funkcjonują już dłuższy czas, wygląda na to, że ich poziom jest dla decydentów satysfakcjonujący.
Czy jednak spełniają one założone cele, tego
już pewien nie jestem. Jedno, co na pewno
można powiedzieć, spoglądając na znaki tych
miast, to że są na zróżnicowanym poziomie.
Wystarczy jednak zadać w Google wyszukiwanie grafiki pod hasłem: „logo miasta”, by
na własne oczy przekonać się, jakże niekiedy
bolesny dla wzroku może być poziom pozostałych miast i miasteczek. Natomiast efekt
wpisania hasła: „logo gminy” może być już
dla oglądającego wręcz niebezpieczny :).
Brutalnie powiem, że poziom większości
tych znaków promocyjnych jest adekwatny
do środków wyasygnowanych na potrzeby
ich pozyskania. Dominacja kryterium najniższej ceny przekłada się niestety także na
111
III
rozmowy
niską jakość. A dobre opracowania muszą
kosztować. Nie płaci się bowiem za finalną
kartkę A4 z wydrukowanym obrazkiem, ale
za cały proces profesjonalnego opracowania. Bywa też, że nawet jeśli znajdą się jakieś
fundusze na pozyskanie samego znaku, to
często już nie starcza środków na jego systemowe wdrożenie. Bo to naprawdę kosztuje.
112
III
rozmowy
Pyta Pani: „Ile?”. Odpowiadam pytaniem:
„A ile otrzymuje prezydent/burmistrz/wójt
miesięcznego uposażenia?”. Znak marki jednostki terytorialnej pełni taką samą funkcję
wizerunkowo-reprezentacyjną i ma odgrywać swoją rolę nie przez miesiąc, ale przynajmniej przez jedną kadencję. Największym
błędem samorządów jest próba realizacji
działań wizerunkowych w ramach zawsze
za małych budżetów. Wiadomo, że priorytetem wydatków są przysłowiowa dziura, rura
i wszelkie inne potrzeby społeczne. Dlatego
warto szukać finansowania ze źródeł zewnętrznych. Trzeba usiąść, znaleźć właściwe
programy finansujące i opracować odpowiedni projekt, w ramach którego zawrzeć
można także opracowanie znaku promocyjnego wraz z systemem tożsamości wizualnej.
W większości małych samorządów nie istnieje opracowana strategia promocji. Nie
ma zbudowanej marki. Mający jak najlepsze
intencje urzędnicy nie przyjmują jednak do
wiadomości, że zapisy istniejące w strategii
rozwoju są wyłącznie zbiorem planów inwestycyjnych, głównie gospodarczych, a nie
wyznacznikiem kierunku komunikacji promocyjnej – nie zawierają choćby określenia
USP (unique selling proposition) czyli cechy
szczególnej, budującej podstawy dla właściwej strategii promocyjnej. Prawidłowa
kolejność związana z przygotowaniem promocji wymagałaby najpierw opracowania
strategii budowy marki miasta. Potem stra-
tegii komunikacji marki. Następnie koncepcji komunikacji wizualnej marki. A wreszcie
na końcu wykreowania znaku, jako głównego elementu systemu tożsamości wizualnej
miasta. I co najważniejsze – konsekwentnego przeprowadzenia całego procesu.
A jak bywa? Na retoryczne pytanie „Czy istnieje opracowana strategia promocji?”, zadawane przeze mnie przy okazji otwartych
konkursów na „logo o wysokich walorach
marketingowych i artystycznych”, organizowanych z urzędu dla jednostek samorządowych różnego szczebla, odpowiedź najczęściej
brzmiała: „Nie, ale oczekujemy od grafików
wykazania się inwencją.” No, @#$%&! – czy
od tego jest projektant? Jego rolą nie jest
określanie właściwego wyróżnika strategicznego, lecz nadanie wyznaczonemu już atrybutowi odpowiedniego wyrazu graficznego.
Dobrym podsumowaniem niech będzie cytat z wypowiedzi burmistrza Muszyny, nieobecnego przy wyborze konkursowego logo
„Jeśli są na nim odniesienia do wody i gór,
czyli tego, co powinno do nas przyciągać turystów, to na pewno mi się spodoba”.
Aleksander Bąk
specjalista
z „*MIAsta know-how”. Prowadzi
praktykę w 3
obszarach:
koncepcje – kreacja
– konsultacje.
Niezależny
twórca w zakresie
kreowania
konceptów ideowych
oraz projektowania
znaków graficznych
i systemów
tożsamości
wizualnej.
www.wiem-jak.com
www.jakiznaktwoj.pl
113
III
rozmowy
4.
Konkurs
114
IV
konkurs
Konkurs
na najlepszy sim
rozstrzygnięty!
10 maja 2007 roku podczas uroczystej gali Festiwalu Plakatu
Reklamowego w Collegium Maius w Krakowie odbyło się ogłoszenie
wyników i wręczenie nagród drugiej edycji konkursu Bramy Kraju,
zorganizowanego przez firmę AMS. Wybrane prace można było oglądać
na wystawie towarzyszącej festiwalowi w Urzędzie Miasta Krakowa
S
pośród nadesłanych prac Jury
– w którego składzie znaleźli się
wybitni architekci i urbaniści – wybrało zwycięzców według kategorii:
W kategorii
Najlepsza Realizacja SIM
nagrodę – kampanię reklamową na nośnikach AMS o wartości 150 000 zł przyznano
miastu stołecznemu Warszawa. Jury doceni-
ło pionierskie w Polsce kompleksowe opracowanie Systemu Informacji Miejskiej i uznało, że ten czytelny, wyrazisty projekt oparty
na wszechstronnej analizie struktury miasta
wyznacza standardy porządkowania przestrzeni miejskiej. Zdaniem jury na szczególną
uwagę zasługuje projektowane rozwiązanie
dotyczące płatnej informacji komercyjnej.
W kategorii „Najlepsza Realizacja SIM” przyznano także nagrodę dodatkową dla Miasta
115
IV
konkurs
Gdańska. Jury uznało, że gdański SIM to
projekt spójny, doskonale wkomponowany
w obraz miasta, trójjęzyczny – uwzględniający wielokulturowość Gdańska. Do realizacji projektu użyte zostały materiały, forma
i kolorystyka nawiązujące do architektury
miasta. Nagroda – kampania reklamowa na
nośnikach AMS o wartości 120 000 zł.
W kategorii
Najlepsza Koncepcja SIM
nagrodę przyznano projektowi SIM dla Miasta Opoczno. Nagrody: 20 000 zł na realizację projektu otrzymało Miasto Opoczno, zaś
5000 zł – Wioletta Sroka, autorka pracy. Jury
doceniło wykorzystanie w systemie identyfikacji wizualnej motywów, kolorystyki oraz
kultury regionalnej charakterystycznej dla
tego miejsca. Jury uznało, że kryteria informacji komercyjnej spełniają w nadesłanym
projekcie znaki typu hotele czy stadniny.
W kategorii „Najlepsza Koncepcja SIM”
przyznano także wyróżnienie dla projektu
Systemu Informacji Turystycznej Podkowy
Leśnej – 5000 zł na realizację projektu dla
Miasta Podkowa Leśna oraz 2000 zł dla Joanny Burakowskiej, autorki pracy. Jury doceniło profesjonalne przygotowanie projektu uwzględniające charakter miejsca.
W kategorii
Najlepsze wykorzystanie
USP w promocji
nagrodzono projekt dla Miasta Kórnik przygotowany przez zespół autorski: dr Magdalena Florek, dr Karolina Janiszewska i Aleksander Bąk. Nagrodą było opracowanie
i druk plakatu promującego zwycięską gminę z wykorzystaniem nagrodzonego USP.
116
IV
konkurs
Jury uznało, że to unikatowa w skali kraju
koncepcja pokazująca proces dochodzenia
do USP niedużej miejscowości.
Ogłoszenie wyników konkursu i wręczenie
nagród odbyło się podczas uroczystej gali
Festiwalu Plakatu Reklamowego w Collegium Maius w Krakowie.
„W tej edycji konkursu staraliśmy się zwrócić
uwagę na rolę Systemów Informacji Miejskiej. To niezwykle ważny, drugi po Witaczach, krok w budowie tożsamości wizualnej
miast. Przestrzeń uporządkowana informacyjnie staje się »nośnikiem« wizerunku, jest
też poprzez informację komercyjną niezwykle ważnym czynnikiem rozwoju gospodarczego. Naszym celem jest, by miasta i regiony zdawały sobie sprawę z potrzeby myślenia
o profesjonalnym marketingu, uwzględniały
go w strategii i wdrażały takie profesjonalne
rozwiązania. Chcemy też jeszcze aktywniej
włączyć się w proces przebudowy wizerunku
polskich miast, aby wyglądały nowocześnie
i aby ich mieszkańcy i goście dobrze się czuli
w przestrzeni publicznej. Jest to szczególnie
ważne przed zbliżającymi się mistrzostwami
Euro 2012” – powiedział w czasie uroczystego rozdania nagród Marek Kuzaka, wiceprezes Zarządu AMS.
1. Kategoria „Najlepsza Realizacja SIM”. Nagroda
dla Miasta Stołecznego Warszawa. Nagroda
dodatkowa dla Miasta Gdańska.
2. Kategoria „Najlepsza Koncepcja SIM”. Nagroda
dla Wioletty Sroki za projekt SIM dla Miasta Opoczno. Wyróżnienie dla projektu Joanny Burakowskiej
Systemu Informacji Turystycznej Podkowy Leśnej.
3. Kategoria „Najlepsze wykorzystanie USP
w promocji”. Nagroda za projekt dla Miasta Kórnik
przygotowany przez zespół autorski: dr Magdalena
Florek, dr Karolina Janiszewska i Aleksander Bąk.
Prezentacja nagrodzonych prac
1. Kategoria „Najlepsza Realizacja SIM”. Nagroda
dla Miasta Stołecznego Warszawa. Nagroda dodatkowa
dla Miasta Gdańska.
Nagroda dla Miasta Stołecznego Warszawa w kategorii
„Najlepsza Realizacja SIM”.
„...Jury doceniło pionierskie w Polsce kompleksowe
opracowanie Systemu Informacji Miejskiej
i uznało, że ten czytelny, wyrazisty projekt oparty
na wszechstronnej analizie struktury miasta wyznacza
standardy porządkowania przestrzeni miejskiej. Zdaniem
jury na szczególną uwagę zasługuje projektowane
rozwiązanie dotyczące płatnej informacji komercyjnej”
117
IV
konkurs
Nagroda dodatkowa dla Miasta Gdańska w kategorii
„Najlepsza Realizacja SIM”.
„...Jury uznało, że gdański SIM to projekt spójny,
doskonale wkomponowany w obraz miasta, trójjęzyczny
– uwzględniający wielokulturowość Gdańska.
Do realizacji projektu użyte zostały materiały, forma
i kolorystyka nawiązujące do architektury miasta”
118
IV
konkurs
3. Kategoria „Najlepsze wykorzystanie USP
w promocji”. Nagroda za projekt dla Miasta
Kórnik przygotowany przez zespół autorski:
dr Magdalena Florek, dr Karolina Janiszewska
i Aleksander Bąk.
„...Jury uznało, że to unikatowa w skali kraju
koncepcja pokazująca proces dochodzenia do USP
niedużej miejscowości”
119
IV
konkurs
2. Kategoria „Najlepsza Koncepcja SIM”. Nagroda dla
Wioletty Sroki za projekt SIM dla Miasta Opoczno.
Nagroda za projekt SIM Miasta Opoczno w kategorii
„Najlepsza Koncepcja SIM”.
„...Jury doceniło wykorzystanie w Systemie Identyfikacji
Wizualnej dla Miasta Opoczno motywów, kolorystyki
oraz kultury regionalnej charakterystycznej dla tego miejsca”
120
IV
konkurs
Wyróżnienie dla projektu Systemu Informacji Turystycznej Podkowy
Leśnej w kategorii „Najlepsza Koncepcja SIM”.
„...Jury doceniło profesjonalne przygotowanie projektu Systemu Informacji
Turystycznej Podkowy Leśnej, uwzględniające charakter miejsca”
121
IV
konkurs
Bramy
Kraju
„Bramy Kraju” to autorski projekt firmy AMS, długofalowy
program marketingu miejskiego poświęcony tworzeniu wizerunku
i marki polskich miast, który w szczególności dedykowany
jest kształtowaniu przestrzeni publicznej
S
kłada się z trzech przedsięwzięć: konferencji dla samorządów, konkursu na
najlepsze rozwiązania w zakresie szeroko
rozumianego marketingu miejskiego oraz
wydawnictwa z serii „Biblioteka Wizerunku
Miasta”.
Podczas kolejnych edycji „Bram Kraju” poruszane są tematy związane z najważniejszymi elementami przestrzeni publicznej.
Nad całością projektu czuwa Rada Programowa w składzie: Lech Kaczoń, Wojciech
Kaczura, Grzegorz Kiszluk, Marek Kuzaka, Marek Pieniążek, Jerzy Porębski,
Agnieszka Sora, Bogna Świątkowska,
Mateusz Zmyślony.
Podczas kolejnych edycji „Bram Kraju” poruszane są tematy związane z najważniejszymi elementami przestrzeni publicznej:
• Miejskie powitanie (2005) – witacze,
122
IV
konkurs
• Miejska informacja (2006) – systemy informacji miejskiej,
• Meble miejskie (2007) – mała architektura i meble miejskie,
• Reklama w mieście (2008) – obecność
reklamy i informacji komercyjnej oraz komunikacji społecznej w przestrzeni publicznej,
• Miasto dostępne (2009) – dostępność
miejsc publicznych szczególnie dla osób
z niepełnosprawnością,
• PPP (2010) – partnerstwo publiczno-prywatne jako jedno ze źródeł finansowania
inwestycji miejskich,
• Miasto po EURO (2011) – wpływ EURO
2012 na rozwój miasta,
• Smart City (2012) – sposób na inteligentne miasto,
• SelfMadeCity (2013) – zrób sobie miasto.
123
IV
konkurs

Podobne dokumenty