biblioteka wizerunku - Nowe wiaty dla Warszawy
Transkrypt
biblioteka wizerunku - Nowe wiaty dla Warszawy
biblioteka wizerunku miasta biblioteka wizerunku miasta Część 2. MIEJSKA INFORMACJA Część 2. MIEJSKA INFORMACJA biblioteka wizerunku miasta Część 2. MIEJSKA INFORMACJA wydanie drugie zmienione Spis treści 1. Wprowadzenie Dobry wizerunek – Marek Kuzaka 5 Struktury i smaki. Życie codzienne w mieście subiektywnym – Krzysztof Nawratek 8 2. EKSPERTYZA Logo nie może być modne – Natalia Mazur 17 Facebookowe podium Polski. Gdańsk, Wrocław i Poznań – rozmowa z Adrianem Łaźniewskim z agencji Get More Social 28 Informacja dla Warszawy. Projekt miejskiego systemu informacji w gminie Warszawa-Centrum – Jerzy Porębski 32 Komercyjne drogowskazy w stolicy – Michał Wojtczuk 40 Bristol. Miasto czytelne – Mike Rawlison 44 Londyn. Semiotyka rytmu wielokulturowego miasta – Marcin Galent 50 Otl Aicher. Historia pewnego piktogramu – Katarzyna Domagalska 68 Na peronie bez stresu. Nowy system identyfikacji wizualnej na dworcach – Seweryn Lipoński 72 Zobaczyć miasto palcami – Marta Górna 78 SIM. Od designu do systemów informacji geograficznej – Marek Pieniążek 80 Apka. Jak smartfonowa rewolucja zmieniła poruszanie się po mieście – Michał Górecki 86 Wyróżnij się SIM-em albo zgiń! – Grzegorz Kiszluk 90 3. ROZMOWY Patrzę na miasto oczami przyjezdnego – z Piotrem Libickim, poznańskim plastykiem, rozmawia Natalia Mazur Z Warszawy, ale wrocławski – z Joanną Rańdą z Urzędu Miasta Wrocławia rozmawia Mateusz Kokoszkiewicz 93 A do KRK Pani poleci? Nie, nie do Krk w Chorwacji – do Krakowa… :-) – z Aleksandrem Bąkiem, twórcą grafiki użytkowej, specjalizującym się w projektowaniu znaków graficznych, rozmawia Marta Górna 4. Konkurs Konkurs na najlepszy SIM rozstrzygnięty! 98 102 115 1. Wprowadzenie 4 I Wprowadzenie Dobry wizerunek S zanowni Państwo, oddajemy w Państwa ręce drugie wydanie „Miejskiej informacji” – publikacji, która ukazała się w cyklu wydawniczym Biblioteka Wizerunku Miasta. O inspiracjach do powstania tej książki, we wstępie do pierwszego wydania, Piotr Parnowski, prezes Zarządu AMS w latach 2002-2011, pisał tak: Powiedzmy to jeszcze raz. Wizerunek miast jest tym, na czym zależy nam wszystkim – władzom miejskim i mieszkańcom. Na wizerunek miasta składa się wiele czynników, kształtują go kampanie promocyjne, ale i przestrzeń publiczna. Czujemy się współodpowiedzialni za polskie miasta, za kształt przestrzeni miejskiej, która jest naturalnym środowi- 5 I Wprowadzenie skiem reklamy zewnętrznej. Wierzymy głęboko, że przyszłością polskich miast jest zgodne współdziałanie takich firm jak nasza z władzami miejskimi na wielu polach – w promocji, w komunikacji społecznej z mieszkańcami, w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego przy wyposażaniu miast w meble miejskie i kształtowaniu przestrzeni publicznej. Tak dzieje się w wielu miastach na świecie, tak może być i u nas. Inicjując program Bramy Kraju – kompleksowy program marketingu miejskiego, pośwęcony w szczególności kształtowaniu przestrzeni publicznej, powiedzieliśmy, że trzy pierwsze kroki w tworzeniu tożsamości wizualnej miasta to: Witacze, Systemy Informacji Miejskiej i Meble Miejskie. Drugie wydanie „Miejskiej informacji”, które mają Państwo przed sobą, opisuje Systemy Informacji Miejskiej, potocznie 6 I Wprowadzenie zwane SIM-ami z perspektywy kilku lat doświadczeń, jakie upłynęły od pierwszego wydania naszej książki. W tym czasie wiele samorządów wprowadziło spójne systemy informacji wizualnej, nowe logotypy i hasła. Jednocześnie miasta stanęły przed wyzwaniem – jak połączyć informację miejską z promocją, jak zaakcentować swoją identyfikację wizualną i logo w tych systemach? Pojawiły się także pierwsze rozwiązania z obszaru smart cities – inteligentnych miast. Poszukiwanie informacji w mieście i o mieście coraz częściej odbywa się bowiem na ekranie smartfona. Jednak mimo tego znaki na ulicach nie znikną, bo niezmiennie pozwalają na opisanie i uporządkowanie przestrzeni, a dodanie nowoczesnej technologii powoduje, że przestrzeń ta staje się bardziej przyjazna i przystępna. Wierzymy, że Bramy Kraju – prezentując różne punkty widzenia i inspirując do dyskusji – mają swój istotny udział w tym procesie. Zapraszam do lektury Marek Kuzaka, prezes AMS 7 I Wprowadzenie Struktury i smaki Życie codzienne w mieście subiektywnym Tekst: dr inż. arch. Krzysztof Nawratek ilustracje: Google Maps – opracowanie Krzysztof Nawratek 8 I Wprowadzenie Nasze miasto subiektywne, czyli obszary miasta, które rzeczywiście użytkujemy i w których naprawdę mieszkamy, ma nieciągłą strukturę. Zwykle są to pooddzielane od siebie skrawki, których powierzchnia nie przekracza w sumie około 10 kilometrów kwadratowych W gruncie rzeczy świat, w jakim żyje współczesny człowiek, jest dziwną strukturą, w której kwestia „czasu dostępu” oraz zainteresowania definiują jej kształt. Człowiek, dla którego „domem” jest jego mieszkanie, fragment ulicy, lotnisko oraz duży fragment miasta leżącego setki kilometrów dalej, nie wydaje się dziś kimś niezwykłym. Człowiek nadal jest bytem terytorialnym, ale okres pańszczyźnianego przywiązania do ziemi skończył się chyba bezpowrotnie. Współczesny nomadyzm Dziś coraz większa grupa ludzi definiuje się nie poprzez miejsce urodzenia, lecz przez miejsce wyboru. Coraz częściej mamy też do czynienia ze zmianami tych wyborów. W takim świecie tym, co człowieka definiuje naprawdę, jest to, co może on ze sobą przenieść – gdziekolwiek będzie. Na tym polega współczesny nomadyzm. Gdybyśmy mogli pozwolić sobie na radykalną i lekko histeryczną hipotezę, to powiedzielibyśmy, że bezdomność jest tak naprawdę stanem naturalnym człowieka. Wszystkie te rytuały, obrzędy mające na celu oswojenie przestrzeni – prędzej czy później okazują się niewiele warte. Oczywiście, człowiek jest realnością fizyczną i fizjologiczną. Ma ciało i to ciało wciąż ma jakąś lokalizację. Ale to właśnie ciało jest jedynym prawdziwym i – w największym możliwym stopniu – pewnym domem człowieka. Nomada czy człowiek bezdomny potrafi utrzymać potrzebę posiadania i oswajania przestrzeni w obrębie własnego ciała. Inni najczęściej potrzebują oswoić i zawłaszczyć dodatkowo jeszcze jakąś sferę wokół siebie (Krzysztof Nawratek, Miejscy, nie miejscowi, Czas Kultury 2/2005). Mapy mentalne Kevin Lynch rozpoczął swoje badania nad mapami mentalnymi na początku lat 50., a wyniki tych badań opublikował w wydanej w 1960 roku książce „Image of the City”. Mapy mentalne to wyobrażenia o przestrzeni, w której żyjemy, które nosimy w naszych własnych głowach. Mapa mentalna tej samej „obiektywnej” przestrzeni dla każdego jej użytkownika jest inna, można więc powiedzieć, że mapy mentalne są mapami „przestrzeni subiektywnych” i potwierdzają fakt, który intuicyjnie przeczuwamy – że każdy z nas żyje w trochę innym świecie, w trochę innej przestrzeni, trochę innym mieście. Lyncha jednak bardziej niż fakt, że każdy z nas odbiera i widzi miasto trochę inaczej, interesowało to, co jest dla wszystkich wspólne. Trudno mu się dziwić – z faktu, że każdy z nas żyje w innym mieście, wynikać może jedynie poczucie bezsilności. Dla naukowca, urbanisty czy planisty konstatacja taka wydaje się bezwartościowa. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Gdyby wyjść poza ścisłe ramy nauki czy polskiego profesjonalnego planowania, gdyby oprócz obiektywnych struktur miasta przypatrzeć się subiektywnym jego smakom, czy nie znaleźlibyśmy tam nic ciekawego? 10 kilometrów kwadratowych Jakiś czas temu poprosiłem znajomych (oraz znajomych znajomych) o wzięcie udziału w prostym badaniu dotyczącym formy i wielkości miast subiektywnych, w których „mieszkają”. Zadanie polegało na rozróżnieniu terenów miasta, w którym dana osoba mieszka, na obszary, które rzeczywiście użytkuje, oraz na te, których nie użytkuje, a czasem wręcz wcale nie zna. Pozostały oczywiście obszary „pomiędzy”, ale one w tej chwili nie będą dla mnie istotne. Wyniki tych badań dowiodły nie tylko, że miasto subiektywne – miasto, w którym „rzeczywiście” mieszkamy – jest wyraźnie mniejsze od miasta jako takiego; pokazały Krzysztof Nawratek architekt, urbanista, absolwent Politechniki Śląskiej w Gliwicach, doktor nauk technicznych. Wykłada architekturę w School of Architecture & Design w Plymouth. Wykładał geografię społeczną na uniwersytecie w Rydze. Autor alternatywnego planu zagospodarowania przestrzennego Rygi 9 I Wprowadzenie również, że miasta subiektywne mają strukturę nieciągłą – są to często pooddzielane od siebie skrawki. Jednakże najciekawszym i najbardziej zaskakującym efektem tych badań okazała się konstatacja, że sumaryczna wielkość miast subiektywnych, w których badani funkcjonują, nie różni się od siebie znacząco – bez względu na to, jak duże jest miasto, w którym mieszkają, miasto subiektywne, w którym żyją naprawdę, raczej nie przekracza obszaru około 10 kilometrów kwadratowych. Te badania dotyczyły Polski, lecz z wyrywkowych danych z dwu dzielnic w miastach Wielkiej Brytanii (Shankill Road w Belfaście oraz Somerstown i North Southsea w Portsmouth) wynika, że w przypadkach tak zwanych zdeprawowanych dzielnic miasta subiektywne, w których mieszkają ludzie korzystający z opieki społecznej, są radykalnie mniejsze i ograniczają się do kilku ulic. Pięć elementów Lyncha Prawdopodobnie, gdyby przeprowadzić dodatkowe badania dotyczące intensywności użytkowania tej przestrzeni, okazałoby się, że jesteśmy w stanie wprost określić rodzaj współczynnika atrakcyjności i „bogactwa” przestrzeni miasta, która absorbuje użytkownika w określonym stopniu i na określony czas. Moglibyśmy wtedy próbować określić dość ściśle, ile takiej sparametryzowanej przestrzeni miejskiej jest w stanie wykorzystywać przeciętny mieszkaniec. W gruncie rzeczy bowiem jest oczywiste, że ze względu na ludzkie ograniczenia przestrzeń, w jakiej funkcjonujemy aktywnie, jest ścisle limitowana. Nawet jeśli więc mieszkamy w wielkim mieście, faktycznie 10 I Wprowadzenie przeżywamy nasze życie w przestrzeniach znacznie mniejszych. Wróćmy teraz do Lyncha i do jego struktur. Kevin Lynch na podstawie swych badań doszedł do wniosku, że ludzie rozpoznają w przestrzeni pewne miejsca charakterystyczne i wobec tych miejsc (punktów), linii w przestrzeni się orientują. Lynch wyróżnił takich punktów pięć: ścieżki/drogi, budynki/ struktury charakterystyczne, węzły, dzielnice oraz krawędzie. Tych pięć elementów tworzy kościec struktury przestrzeni, jaki w sobie nosimy. I choć dla każdego z nas klasyfikacja tych elementów będzie trochę inna, to jednak fakt, że są one rozpoznawalne przez większość użytkowników miasta, pozwala się tym użytkownikom na pewnym poziomie ogólności porozumieć. Te elementarne struktury powodują, że również subiektywne miasta do pewnego stopnia są do siebie podobne. Wrocław subiektywny (kobieta, 63 lata, pracująca) Wrocław subiektywny (kobieta, 63 lata, niepracująca) Wrocław subiektywny (mężczyzna, 44 lata, niepracujący) Można by więc powiedzieć, że podstawowa struktura miasta jest (albo powinna być) wspólna dla wszystkich. Ale czy rzeczywiście tak jest? Czy istnieje ogólna struktura, którą wszyscy mieszkańcy rozumieją, znają i rozpoznają w podobny sposób i na którą nakładają swoje własne preferencje, swą własną hierarchię ważności, swój „smak przestrzeni”? Zmienne znaczenia fragmentów miasta Czy też jest dokładnie odwrotnie – każdy z nas żyje w innym uniwersum, w innej przestrzeni i w innym mieście i jedynie fakt, że komunikujemy się nawzajem, powoduje, że „uzgadniamy” ze sobą tę podstawową strukturę? Fakt, że elementami struktury są takie, a nie inne elementy, wynikałby więc z łatwości, z jaką możemy je nazwać i określić. Czy to jednak nie to samo? A nawet jeśli nie, to czy ma jakiekolwiek znaczenie, w jaki sposób elementy wspólnotowej mapy mentalnej miasta są kształtowane? Odpowiedź na to pytanie, wbrew pozorom, ma fundamentalne znaczenie – jeśli bowiem podstawowa struktura miasta, jego semantyczny kościec, jest wynikiem uzgodnień, jakie jego mieszkańcy czynią, znaczyłoby to, że znaczenia poszczególnych fragmentów miasta są zmienne. Obserwacje dotyczące historii miast zdają się potwierdzać taką tezę. Każdy fragment miasta posiada pewien potencjał, wynikający z konkretnej sytuacji – z kontekstu czasoprzestrzennego. Gdy dziś jakiś budynek wydaje się wypełniać potencjał przestrzeni, jaką zajmuje – jutro może już tak nie być. Zmieniające się okoliczności powodują, że swego rodzaju siatka sił i potencjalności w mieście również podlega ciągłej zmianie. 11 I Wprowadzenie Degradacja i wzrost znaczenia fragmentów miast Przekształcanie w dzisiejszych miastach terenów poprzemysłowych – by wspomnieć tylko trzy przykłady z Wysp: doki w Londynie, w Belfaście i w Dublinie – to jest właśnie przykład na to, że każda zbudowana struktura wyczerpuje swój potencjał i prędzej czy później staje się „dziurą w mieście”, staje się przestrzenią domagającą się przebudowy i nadania nowego sensu. To również namacalny dowód na przesuwanie się w mieście owej siatki znaczeń, interesów i potencjalności. Oczywiście degradacja jednych i wzrost znaczenia innych fragmentów miast nie wynika jedynie z tego, że ludzie się „umówią” co do wartości i znaczenia przestrzeni tej czy innej dzielnicy. Mimo to jednak subiek- 12 I Wprowadzenie tywne smaki miasta mają znaczenie i nie powinny być ignorowane. Myśląc o mieście subiektywnym, o indywidualnych, czasem bardzo wyjątkowych preferencjach, musimy przywołać niezwykle popularną ostatnio teorię „długiego ogona”. Długi ogon to pojęcie wykorzystywane przede wszystkim w świecie internetowego handlu i marketingu. Opisuje ono sytuację, w której nie najpopularniejszy produkt, lecz setki i tysiące niszowych produktów, zamawianych przez miliony ludzi, kreują dochód. Długi ogon opisuje więc sytuacje, w których miliony unikatowych wyborów są równie ważne, jak wybory najbardziej popularne. Miasto jest machiną interakcji, miasto – jak pisał o nim Robert McClintock – jest swego rodzaju prawzorem internetu. Jeśli więc w świecie wirtualnym sprawdza się teoria długiego ogona, to czyż ten sam mechanizm Wrocław subiektywny (kobieta, 29 lat, pracująca) Wrocław subiektywny (kobieta, 29 lat, pracująca) Wrocław subiektywny (kobieta, 54 lata, pracująca) nie powinien działać również w miastach? Otóż wydaje się, że działa, ale jedynie, gdy zostają spełnione określone warunki. Pojedyncza książka może sobie leżeć w magazynie, czekając na nabywcę, jednak fragment miasta, który staje się ważny dla zbyt małej liczby użytkowników, po prostu umiera. Komercyjne monokultury Problem z dzisiejszymi miastami – i to nie tylko tymi olbrzymimi metropoliami – polega na tym, że ich struktury przestały być czytelne i jednoznaczne. Upadek metanarracji – dominującej religii czy dominującej ideologii – spowodował, że również przestrzennie miasto nie opowiada już jednej historii, ale raczej mamrocze wiele różnych bajek. Nastąpił rozpad społeczności i rozpad przestrzeni, prywatyzacja zamieniła obywatela – członka wspólnoty – w konsumenta, indywiduum. Nie byłoby w tym nic szczególnie złego. Efekt długiego ogona mógłby „dać życie” każdemu, nawet bardzo unikalnemu fragmentowi miasta. Zamiast jednego centrum – albo raczej nie zamiast, ale obok – mielibyśmy setki miejsc, które byłyby centrami subiektywnych miast. Taki jest idealny model postmodernistycznego, liberalnego i pluralistycznego miasta. Niestety, owa prywatyzacja bynajmniej nas nie wyzwoliła – model ten w rzeczywistości nie działa. Wielkie centra handlowe prowadzą badania, skąd przyjeżdżają do nich ich klienci. Trasy komunikacji publicznej prowadzi się tam, gdzie zagęszczenie mieszkańców jest największe, lokowanie usług publicznych czy komercyjnych również jest od tego uzależnione. We wszystkich tych przypadkach jesteśmy traktowani jako jednostki – wolne cząsteczki, które ruchami Browna przemieszczają się to tu, to tam i dopiero przyłożenie pewnej siły, czyli na przykład zbudowanie potężnego atraktora w postaci hipermarketu, powoduje, że idziemy, jedziemy tam, gdzie „oni” chcą, byśmy poszli. Rozbicie całościowej struktury miasta następuje więc równolegle z tworzeniem struktur usług komercyjnych. Pięć elementów Lyncha zastąpionych zostało w zasadzie trzema – ulicą handlową, mallem oraz atrakcją turystyczną (dowolnego typu). Zamiast więc miasta, w którym każdy fragment ma znaczenie, każdy fragment jest unikalny, ale ważny – powstają miasta, w których miasta subiektywne zaczynają się składać z miejsca zamieszkania, miejsca pracy oraz popularnego hipermarketu. Miasta stają się komercyjnymi monokulturami, w efekcie czego fragmenty miast obumierają. 13 I Wprowadzenie Utrata ciągłości miasta Funkcjonalny rozpad struktury miejskiej nie zaczął się jednak wczoraj. Gdy komunikacja w mieście przestała odbywać się na nogach jego obywateli, gdy pojawiły się dorożki, a potem samochody, autobusy, tramwaje i w końcu metro, miasto powoli traciło ciągłość. Jego struktura coraz bardziej stawała się punktowa. Możemy oczywiście mówić o sieci związanych ze sobą punktów, lecz same wiązania są przecież bez wartości. To raczej problem, a nie zaleta, że aby się dostać z punktu A do punktu B, potrzebujemy jakiegoś czasu – czas bowiem, jaki poświęcamy na przemieszczanie się w mieście, jest czasem, w którym znajdujemy się „poza miastem”. Równoważenie sił przyciągania W gruncie rzeczy nasze miasta subiektywne to kawałki realnie istniejącego miasta złożone w jedną całość, lecz – niestety – popękane wewnętrznie. To raczej nie sieć, w której dostępność do poszczególnych węzłów może odbywać się na różne sposoby, lecz wyraźnie zhierarchizowany „pałac wyobraźni”. Szczeliny w owym pałacu, czas, który spędzamy, przechodząc z jednej „komnaty” do drugiej, wypełniamy – słuchając muzyki, czytając, oddając się marzeniom. Istnienie, rodzaj oraz określona wielkość miast subiektywnych jest informacją mówiącą nam o tym, na ile miasto jest zróżnicowane, a na ile monokulturowe. Nie chodzi więc o to, by miasta na powrót stały się zintegrowane i „spójne” – to nie jest możliwe. Podstawową troską władzy zarządzającej miastami musi się stać zrównoważenie sił przyciągania, starających się organizować życie mieszkańców. 14 I Wprowadzenie Funkcjonowanie osiedli zamkniętych, zespołów biurowych oraz galerii handlowych prowadzi do rozpadu miasta na części, pomiędzy którymi nie ma żadnego kontaktu. Jeśli samo istnienie miast subiektywnych jako pewnej realnej przestrzeni, w której każdy z nas funkcjonuje i która jest wyraźnie mniejsza od miasta jako całości, nie jest niczym złym, to sytuacja, w której miasta subiektywne dużych grup społecznych się ze sobą nie „składają”, świadczy po prostu o tym, że miasto jako całość nie istnieje. Gdy natomiast te miasta subiektywne są zbyt do siebie podobne, mamy do czynienia z kurczeniem się miasta i obumieraniem pewnych jego dzielnic. Bez klarownej struktury Z tego, co napisałem, wynikałoby, że proces zanikania struktury miast i zwiększającego się znaczenia indywidualnych smaków jest nie do Wrocław subiektywny (mężczyzna, 52 lata, pracujący) Wrocław subiektywny (mężczyzna, 48 lat, niepracujący) Wrocław subiektywny (kobieta, 16 lat, uczennica) zatrzymania. Jeśli bowiem sposób, w jaki poruszamy się po mieście, jest tak zindywidualizowany, jak jest (a będzie coraz bardziej) oraz gdy to przemieszczanie się odbywa się w zasadzie „poza miastem” (w sensie mentalnego kontaktu z przestrzenią miejską), to nie ma możliwości, by miasto zachowało klarowną i wspólną dla wszystkich jego mieszkańców strukturę. Szansa na własną przestrzeń Jeśli jednak rozpad miasta oraz jego zanik dokonuje się przede wszystkim w umysłach jego mieszkańców, to również tam należy rozpocząć jego odbudowę. Jeśli władza istnieje przede wszystkim w wyobraźni, to i władza miasta oraz samo miasto musi być przede wszystkim miastem wyobrażonym. Miasta subiektywne nie są zagrożeniem dla miasta jako takiego pod dwoma warunka- mi: miasta subiektywne większości mieszkańców muszą pokrywać całość miasta fizycznego oraz – w określonych grupach czy klasach społecznych – miasta subiektywne muszą być maksymalnie różne, tak by nadal pozostawało wystarczająco dużo przestrzeni, w których będą się spotykać ze sobą ludzie z różnych społecznie światów. Miasta subiektywne nie są zagrożeniem, ale są szansą. Szansą na to, że każdy z nas, mieszkańców miast, znajdzie swą własną przestrzeń, swój własny tajemniczy ogród. I będzie ten ogród dzielił z innymi. By tak się stało, miasta muszą być różnorodne. Muszą wspierać każdy – nawet najdziwniejszy – rodzaj aktywności. Nie jedna wielka fabryka, lecz dziesiątki i setki małych przedsiębiorstw, klubów, sklepów, miejsc, różne miejsca, różne funkcje, różni ludzie – oto Miasto-Ogród z Długim Ogonem. 15 I Wprowadzenie 2. Ekspertyza 16 II ekspertyza Logo nie może być modne Logo miasta nie musi podobać się wszystkim. Dobrze, jeśli wywołuje emocje, nawet kontrowersje. Ważne jednak, by nie kłamało i nie próbowało z Mielna zrobić Ibizy, a z Grudziądza mekki turystów Tekst: Natalia Mazur Z najomemu urodziło się dziecko. Spotkałam go pod Urzędem Miasta, gdzie odbierał akt urodzenia. – Źle jest – wyznał ponuro. – Córka kilka lat temu dostała akt urodzenia w porządnej teczce z herbem. Synowi dali z mrożonką. Mrożonka, gwiazdka „know-how”, niebieska gwiazdka z poznańskiego logotypu – po raz pierwszy pojawiła się na ulicach miasta w marcu 2009 roku. Jedna dekorowała dach galerii Arsenał na Starym Rynku, druga stała na balkonie hotelu Bazar, tym samym, z którego kiedyś przemawiał do powstańców Ignacy Jan Paderewski. Poznaniacy odnajdywali gwiazdki przy stadionie, na lotnisku, przed salonem z meblami poznańskiej firmy. Na internetowych forach zastanawiali się, o co chodzi. To reklama sieci komórkowej? Nowego banku? Wody mineralnej? Podpowiedzią był dobór miejsc. Wszystkimi Poznań lubi się chwalić. I dlatego gwiazdka 17 II ekspertyza Poznaniacy oswoili się z „mrożonką”. Po niebieskiej gwiazdce „know-how” rozpoznają organizowane przez Urząd Miasta wydarzenia i kampanie niektórym skojarzyła się z czymś w rodzaju znaku jakości. Gdy wreszcie logo zaprezentowano oficjalnie, okazało się, że w nazwie miasta gwiazdka zastępuje problematyczną dla obcokrajowców kreskę nad „n”, a jednocześnie jest odnośnikiem do hasła „,Miasto know-how”. I hasło, i logo, będące częścią nowej kampanii promocyjnej Poznania, opracowanej przez agencję Just, wywołały burzliwe dyskusje. Logo było porównywane do nieczytelnego rebusu, irytowano się na niepotrzebne użycie języka angielskiego, chłód 18 II ekspertyza i brak energii wizualnej. A także na podkreślanie tego, co samych poznaniaków już nudzi: że ich miasto jest solidne, porządne, dąży do celu, po prostu: wie jak. Gwiazdkę – kojarzącą się niektórym ze starym logo Horteksu – przezwano mrożonką. Jej obrońcy mówili o demontażu „koziołkizmu”, o końcu dominacji zakurzonych symboli w krajobrazie wizualnym miasta. Wszechobecność poznańskiej pyry i koziołków jako symboli poznańskości rzeczywiście mogła wpędzać w kompleksy. Gwiazdka wniosła w miasto trochę świeżego, nawet jeśli czasem nieco mroźnego, oddechu. Błękit rozlał się po mieście Z czasem poznaniacy oswoili nowe logo. Gdy rok później Urząd Miasta rozdawał kierowcom białe i niebieskie gwiazdki, naklejali je na szybach samochodów. Cieszyli się, że wreszcie pojawił się sposób na wyrażenie swojej tożsamości, alternatywny wobec wieszanych na tylnej szybie szalików Kolejorza (wszak nie każdy musi być kibicem). Przejrzyste, czytelne logo ułatwia poruszanie się po mieście. Plakaty z niebieską gwiazdką ogłaszają akcje i wydarzenia współorganizowane przez Urząd Miasta. Niebieska gwiazdka znaczy miejskie informatory i materiały promocyjne. Wydawnictwo Miejskie sprzedaje ozdobione gwiazdką pamiątki. Po gwiazdkach rozpoznamy, czy dana strona internetowa jest oficjalną stroną Poznania lub którejś z miejskich spółek. W każdym przypadku gwiazdka pojawia się w określonym miejscu, na ściśle ustalonych zasadach. Błękit logotypu rozlał się po mieście. Zaczęło się od gwiazdki, później błękit przeszedł na logo lotniska Ławica autorstwa studia Diagram, które – choć niektórym kojarzy się ze strzałką albo minimalistycznym samolotem – może być odczytane jako wycinek gwiazdki. Niedawno w porcie lotniczym otwarto nowy VIP-room. Meble mają kolory lotniskowego logotypu, a wśród nich jest też „gwiazdkowy błękit”. Tym samym realizuje się zasada, której znaczenie podkreślają specjaliści od miejskich systemów identyfikacji wizualnej. Musi być taki, byśmy w każdej chwili wiedzieli, w jakim jesteśmy mieście. Nawet wtedy, gdy niedospani czekamy na poranny samolot. Know-how trzeba udowadniać Nadal są też miejsca, gdzie obecność logo uznaje się za niestosowną. Kiedy urzędnicy postanowili zastąpić gwiazdką widniejący na tramwajach poznański herb z Piotrem i Pawłem, miłośnicy pojazdów szynowych ogłosili wyraźny sprzeciw. Herb wrócił. Styl miejskich ogłoszeń chętnie kopiują anarchiści, w sfingowanych plakatach krytykują poczynania władz. Gdy w centrum Poznania pojawił się billboard, na którym miasto chwali się, że dba o potrzeby deweloperów, niektórzy myśleli, że to autentyczne miejskie ogłoszenie. Poznań musi nieustannie udowadniać, że zasługuje na markę „miasta know-how”. Gwiazdką oznaczone są kioski, w których można doładować elektroniczną kartę zastępującą bilety na komunikację miejską. Co jednak o poznańskim „know-how” pomyślał człowiek, który w kolejce spędził ponad godzinę, gdy w pierwszych dniach system nieustannie się wieszał? Lepiej nie pytać. Pozostaje mieć nadzieję, że poznańskie hasło zadziała na zasadzie samospełniającego się proroctwa. I kolejne usługi będą wprowadzane tak, żebyśmy nie mieli z „know-how” żadnych wątpliwości. Dziś nie czytamy już herbów – Zastanówmy się, do czego w ogóle potrzebne nam są znaki – proponuje Wojciech Mierowski z agencji brandingowej Brand Nature Access. – Z jednej strony scalają ludzi wokół celu, wizji, dają poczucie wspólnego działania. Z drugiej strony pozwalają się wyróżniać spośród innych, manifestować oryginalność. Tak było w przypadku rycerzy, którzy po znakach heraldycznych rozpoznawali towarzyszy broni. I podobnie jest dziś, w przypadku mieszkańców miast. Mierowski podkreśla, że herby to ważne dziedzictwo, dziś jednak mało dla kogo czytelne. I mało aktualne, jako sankcjonujące podział społeczeństwa na warstwy. – Wszyscy mamy silną potrzebę poczucia, że skądś się wzięliśmy, skądś pochodzimy. Stąd przywiązanie do tradycyjnych form – mówi Mierowski. – Jednak miasto posiłku- Natalia Mazur dziennikarka poznańskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Na co dzień sprawozdaje o tym, co dzieje się na poznańskich uczelniach. W miastach najbardziej interesują ją mieszkańcy: to, w jaki sposób – dogadując się i konfliktując – tworzą miasto, jak je postrzegają, z czym się identyfikują i czego potrzebują, by żyło im się lepiej. Poznanianka od zawsze. Socjolożka 19 II ekspertyza jąc się wyłącznie herbem, nie wyrazi w pełni swojego charakteru. Sztuka polega na tym, by umiejętnie redefiniować dziedzictwo, czerpiąc z niego, sięgać w przyszłość. Dziedzictwem Poznania jest wizerunek miasta solidnego. Twórcy strategii promocyjnej nawiązują do tego w haśle „Miasto know-how”. Niektóre miasta z tradycji czerpią także w sferze wizualnej. Kto jest Amsterdamem? Przykłady? Choćby system wizualny Amsterdamu przygotowany przez agencje Thonik oraz Eden Design. Autorzy zmodernizowali historyczny herb miasta, w którym znajdują się trzy krzyże świętego Andrzeja. Trzy krzy- 20 II ekspertyza że w rzędzie, jak w grze w kółko i krzyżyk, dają się łatwo transformować, umieszczać w różnych przestrzeniach: od tablic informacyjnych poprzez broszury promocyjne po pojazdy używane przez służby oczyszczania miasta. Systemowi wizualnemu towarzyszy hasło „I amsterdam” – „Amsterdam to ja”, które podkreśla, że miasto jest takie, jak ludzie, którzy je tworzą, buduje jedność. A teraz test: z jakim miastem kojarzą wam się złoto-czerwone pasy? Wieki temu kraina, której miasto to jest stolicą, jednoczyła się pod jednobarwną, złotą chorągwią. Ze złotą tarczą wyruszył na wojnę hrabia Wifred. Został śmiertelnie ranny, lecz wcześniej uratował życie Karola Łysego. Król zanurzył palce I amsterdam – jestem Amsterdamem. W haśle reklamowym Amsterdamu kryje się sugestia, że miasto tworzą ludzie, którzy w nim żyją w krwi Wifreda i przesunął nimi po tarczy. Tak mówi legenda, którą zna każdy mały Katalończyk. Dwa kolory – czerwony i złoty – są wszechobecne w wizualnym krajobrazie Barcelony. Z dziedzictwa umiejętnie korzysta też Kopenhaga. Miasto posługuje się dwoma różnymi logotypami przygotowanymi przez firmę Bysted. Które logo zostanie użyte, zależy od tego, do kogo kierowany jest przekaz. Strony internetowe, materiały adresowane do turystów, znakowane są Małą Syrenką z baśni Hansa Christiana Andersena. Wszelkie poważne urzędowe druki, budynki, ubrania pracowników miejskich służb, a także miejskie rowery rozpoznamy po kopenhaskim herbie. Trzy stojące nad morzem wieże, strzegące bezpieczeństwa mieszkańców miasta, zostały graficznie przerobione w możliwie proste, dwukolorowe logo. Co dalej, Syrenko? A skoro o syrenkach mowa, warto wspomnieć o tej najbliższej, warszawskiej. Jest w stolicy syrenka tradycyjna, z herbu, i ta współczesna, promocyjna, czyli logo zbudowane z kilku barwnych plam stanowiących włosy, tarczę i ogon, z miecza, biustu, łusek i hasła: „Zakochaj się w Warszawie”. – Gdy mam ocenić, czy jakieś logo jest dobre pod względem wizualnym, przeprowadzam krótki test. Zastanawiam się, czy byłoby czytelne, gdybym umieścił je na ołówku. Jak wyglądałoby po przepuszczeniu przez faks, bo wielu ludzi nadal wysyła faksy albo drukuje e-maile. A także: czy przechodzi test trzech sekund, czyli czy po trzech sekundach jesteśmy w stanie opisać je tak, by druga osoba była w stanie je narysować – mówi Marcin Inspirowane herbem logo to znak, że warszawiacy dbają o tradycję. Ale jaka jest wizja miasta? Tego już Syrenka nam nie powie Chłodnicki, współzałożyciel polskiego oddziału Service Design Network, organizacji promującej projektowanie usług. Choć to agencja BNA jest autorem logotypu, nawet Mierowski mówi o nim, jak o przykładzie nieudanym. Kopenhaga z pomocą baśniowej syrenki buduje wizerunek miasta przyjaznego, obdarzonego fantazją. Warszawska waleczna Syrenka do takiego zadania kiepsko się nadaje, to po prostu sympatyczna przeróbka herbu. – Dobrze, że dbamy o tradycję, o wartości, ale co dalej? – pyta Mierowski. – Logo Warszawy nie mówi nic o tym, jakim miastem chciałaby być stolica dla przyjezdnych i dla mieszkańców. Nie mówi o niczym wizyjnym – punktuje. Warszawa cierpi na klęskę urodzaju: jest tyglem, w którym mieszają się rozmaite pomy- 21 II ekspertyza A może warto pomyśleć o mieście w perspektywie kilkudziesięciu lat? Logo „Floating Garden 2050” sprowokowało dyskusję o Szczecinie sły na miasto. Ale brakuje tej jednej jedynej wizji. I pewnie także politycznej odwagi, by ją jasno zdefiniować. Im mocniejszy znak, tym większe ryzyko, że komuś się nie spodoba. Wenecja Północy 2050 – Jestem zwolennikiem dość ortodoksyjnej tezy. Jeśli znak ma działać, musi wzbudzać kontrowersje – podkreśla Mierowski. Przykładem może być logo Szczecina. Koncert Anny Marii Jopek, który uświetnił jego premierę w 2008 roku, trwał krótko, nie dlatego, że publiczność nie miała ochoty jej słuchać. Ludzie chcieli rozmawiać. O czym? Choćby o roku 2050. Hasło Szczecina brzmi „Floating Garden 2050”. Władze samorządowe mają skłonność, by myśleć o miastach w perspektywie kilkuletniej, w myśl zasady „byle do wyborów”. Autorzy logo z agencji BNA, której założyciele sami wywodzą się ze Szczecina, uznali, że miasto zasługuje na wizję. Pracę nad logo zaczęli od badań: socjologicznych, antropologicznych. Chcieli dowiedzieć 22 II ekspertyza się, jakie miasto ma problemy. I odkryli, że tak naprawdę... trzeba je zbudować od początku. I to właśnie idea przekształcania Szczecina w pływający ogród, miasto zielone i blisko związane z wodą, powinna jednoczyć szczecinian przez najbliższe dziesięciolecia. Problem mieli z nazwą Szczecina, którą tylko Polacy są w stanie wymówić poprawnie. – Miastom zdarza się w celach promocyjnych przekształcać nazwy. Ot, choćby Johannesburg. Miastu nic nie brakuje, ale z nazwy wieje nuda. Johann to dobre imię dla znakomitego kompozytora sprzed wieków, trudno jednak się z nim zaprzyjaźnić. Miasto przechrzciło się więc na Jo’burg – opowiada Mierowski. Ze Szczecinem podobny manewr był niemożliwy. W logo nazwa Szczecina zapisana jest więc w międzynarodowym alfabecie fonetycznym IPA. Miasto posługując się takim logo, zdaje się przemawiać do odbiorców: „takie jestem, tak się nazywam, zależy mi, byście mnie zrozumieli”. Szczecin nie zdążył się jeszcze przeobrazić w zieloną „Wenecję Północy”. Na razie logo i hasło znalazły przedłużenie – podobnie jak w przypadku Poznania – w systemie identyfikacji wizualnej i w systemie informacji miejskiej. Morską kolorystykę Floating Garden przybrały ogłoszenia, foldery, serwis internetowy, wizytówki urzędników, upominki promocyjne, tablice z nazwami ulic, tramwaje, autobusy i obicia ich siedzeń, wiaty przystankowe, łuki mostów, a nawet urządzenie do napowietrzania wody w Jeziorze Głębokim. W ramach realizacji wizji miasto zbudowało basen olimpijski i filharmonię. Nie ogłosiło, niestety, wielkiego, międzynarodowego konkursu na projekt Szczecina – co agencja BNA zapisała jako ważny punkt strategii. Na razie jednak na konkurs brakuje pieniędzy. Ale do 2050 roku sporo czasu, wiele może się jeszcze wydarzyć. Zaśpiew nie bierze się znikąd – Stworzenie logotypu jest największym wyzwaniem w przypadku miast, które mają już wyrazisty, ale niezbyt pozytywny wizerunek. Zastanawiam się, jak mogłoby wyglądać logo Oświęcimia. Niedobrze byłoby nawiązywać do przeszłości, mieszkańcy raczej by tego nie chcieli. Miasto musiałoby znaleźć coś, co pokona silny wizerunek miejsca, w którym odbywała się Zagłada – mówi dr Jacek Trębecki z Katedry Publicystyki Ekonomicznej i Public Relations Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Miastem, któremu logo ma pomóc w przeobrażeniu się, jest Białystok. Miasto nie ma wprawdzie ponurej historii, ale nie brakuje mu łatek, które warto odczepić. Gdy agencja Eskadra przystępowała do przygotowywania strategii promocyjnej, Białystok kojarzył się z miastem prowincjonalnym, położonym w „Polsce B”, w którym mówi się z zaśpiewem, a między ludźmi różnych narodowości dochodzi do konfliktów. Ale chwileczkę, skąd te konflikty? Skąd ten zaśpiew? Bierze się z tego, że Białystok był i pozostaje jedynym w Polsce miastem, w którym wciąż żywa jest wielokulturowość. Mieszają się języki, białostocka polszczyzna brzmi inaczej. Owszem, wielonarodowość może rodzić konflikty, o których będzie głośno. Eskadra zaproponowała białostoczanom, by potraktowali ją jako walor, wyróżnik. Białystok nie może porównywać się z miastami w zachodniej i centralnej Polsce, niech poczuje się silny jako wiodący ośrodek we wschodniej części kraju. Białystok prezentując się na zewnątrz, nie powinien pokazywać niskiej zabudowy, kominów, blokowisk, zachmurzonego nieba, zmierzchów i bezludzi. Ma pokazywać słoneczne poranki i energicznych, uśmiechniętych mieszkańców. O logo Białegostoku zrobiło się głośno, gdy ktoś odkrył podobieństwo pierwszej wersji do znaku używanego przez nowojorską organizację LGBT. Delikatna przeróbka wyszła logotypowi na korzyść 23 II ekspertyza Logo Melbourne zachęca do kreatywności. Na ile sposobów można wypełnić literę M? Białystok jak Nowy Jork O marce Wschodzący Białystok głośno zrobiło się w całej Polsce ze względu na wpadkę, która przydarzyła się twórcom logo. Gdy żółto-czerwone słoneczko z białym obrysem Białegostoku w środku było już dobrze wypromowane, ktoś odkrył, że łudząco przypomina ono logo nowojorskiego stowarzyszenia zrzeszającego gejów, lesbijki, biseksualistów i osoby transseksualne. Eskadra zaklinała się, że to czysty przypadek. Nigdy się nie dowiemy, jak było na- 24 II ekspertyza prawdę. Czy grafik rzeczywiście nigdy nie widział logotypu nowojorskiego stowarzyszenia LGBT? Czy widział, ale gdy rysował, już o tym nie pamiętał? A może logo narysował przysłowiowy „stażysta, który już nie pracuje” (agencje lubią w ten sposób tłumaczyć swoje wpadki), który przerobił znalezione gdzieś stare logo i liczył, że nikt się nie zorientuje? Trudno podejrzewać, że agencja zagrała celowo: „skoro w Białymstoku mają problem z innością, dajmy im logotyp grupy słynącej z otwartości na odmienność”. Profesjonaliści zdają sobie sprawę z kosztów takiej prowokacji. Prawnicy orzekli, że plagiatu nie było. Mleko się jednak już rozlało, lokalni politycy zaczęli robić szum. Trzeba było zażegnać kryzys. Nowojorska organizacja LGBT ma już inny znak. Białystok zresztą też, Eskadra go przerobiła. Nie jest to już całe słoneczko, lecz jego połowa. W logo nie widać obrysu Białegostoku, który tak martwił radnych, obawiających się, co będzie, gdy Białystok się powiększy. Można więc powiedzieć, że wszystko się dobrze skończyło. Oto minimalizm :D Opracowując znaki graficzne, miasta pozostają pod wpływem mód. Dziś na topie jest posunięty do granic minimalizm. Niewykluczone, że przynajmniej za częścią bardzo prostych wzorów stoi wielki wysyp grafików po kursach, którzy świetnie obsługują komputer, nie poradzą sobie jednak z narysowaniem niczego skomplikowanego. Tak czy inaczej działa mechanizm: im więcej dookoła nas minimalistycznych znaków, tym bardziej nam się one podobają. – Miasta muszą zwracać uwagę na aktualny stan środowiska wizualnego. Jednocześnie muszą brać pod uwagę, że logo będzie służyło długo, nie może być więc skrajnie modne – ostrzega Mierowski. Ciekawym przykładem jest logo Melbourne opracowane przez Landor Associates. To po prostu duża litera „M”. Jej wygląd zależy od tego, w jaki sposób jest wypełniona. W swojej podstawowej wersji sprawia wrażenie trójwymiarowej, kojarzy się z nierówno oszlifowanym kryształem. W innych wersjach jest ułożona z kolorowych trójkątów Niemcy to sztywniacy? Na pewno nie ci z Dusseldorfu! Trudno się nie uśmiechnąć na widok tego logo lub dwubarwnych pasów, zbudowana jest z cegieł, sześcianów, z pionowych prostopadłościanów, przypomina łamigłówkę logiczną albo grafikę przedstawiającą połączenia w sieci. Trudno sobie wyobrazić lepiej oddaną różnorodność. A jeżeli obecne kostiumy litery „M” wyjdą z mody, łatwiej będzie można zaprojektować coś na potrzeby czasów. A jeśli chodzi o minimalizm, przykładem może być logo Düsseldorfu autorstwa agencji BBDO. Nie trzeba go opisywać, wystarczy je pokazać :D. To emotikon, za pomocą którego wyrażamy wielką radość. Logo w kolorze czerwonym jest ciepłe, przyjazne, ale nie infantylne. Pobudza wyobraźnię. Umieszczenie wielkiej litery D po dwukropku sugeruje, że Düsseldorf jest odpowiedzią. Potrafi zaspokoić nasze potrzeby. Jest jeden minus: twórcy logotypu na pewno wiele razy usłyszą, że korzystają ze znaku, którego wcześniej używały już setki osób. Lepsze słoneczko niż pędzący ślimak Nie każde miasto musi mieć minimalistyczne logo. Ba, nie każde powinno mieć takie. 25 II ekspertyza Mielno nie udaje, że leży na Ibizie. Logo powstało bez udziału wielkich agencji, ale trafia w sedno Ot, choćby prościutkie logo Elbląga, miasta, które w myśl strategii promocji przyspiesza, nie wydaje się najlepiej dobrane. Narysowana jedną kreską spirala złośliwym kojarzy się ze... ślimakiem. Można się też zastanowić, czy rozpędzający się wir rzeczywiście najlepiej opowiada nam o starej krzyżackiej siedzibie. – Logo przede wszystkim ma odzwierciedlać tożsamość, to, kim jesteś, co robisz, w jaki sposób i po co. Dla określonej tożsamości opracowuje się warstwę wizualną. Zdarza się, że mieszkańcy wiedzą, czym jest miasto, wiedzą włodarze i świat wie. Wtedy wystarczy odkryć formę, w której się to wizualnie 26 II ekspertyza wyrazi. A czasem trzeba najpierw odkryć charakter miejsca – mówi Mierowski. Mielno na pewno wie, jakie jest. – Mielno nie jest Ibizą. Gdyby miało modny, minimalistyczny logotyp, sugerujący, że jest Ibizą, przyjezdni mogliby czuć się oszukani – twierdzi Chłodnicki. Mielno to miejscowość słynąca z wakacyjnych imprez. Nie przyjeżdżają tu jednak eksperymentujący muzycy, ale didżeje, którzy wiedzą, przy jakich piosenkach mają ochotę potańczyć Polacy po upalnym dniu na plaży. Atmosferę letniego wczasowiska oddaje logo: jakby namalowane flamastrem, białe na niebieskim tle. „O” jest przerobione na słoneczko. To ludzie przyciągają ludzi Żeby mieć pewność, że logo zadziała, że dobrze wyrazi charakter miasta, potrzeba wielu wysiłków. Badań, testów, konsultacji. Trzeba przekonać do marki mieszkańców, wypytać ich o preferencje. Sprawdzić, czy logo nikomu nie będzie się źle kojarzyło, ani w najbliższej okolicy, ani na drugim końcu świata. Ograniczanie się do zamówienia obrazka u grafika może się skończyć katastrofą. Wiele logotypów miejskich jest niestety tak nijakich, że nie wiadomo, po co w ogóle powstały. Wieża, zamek, słoneczko, jakaś woda. Wszystko bardzo kolorowe i dziecinne. – Można pomyśleć, że przynajmniej część logotypów powstała tylko dlatego, że urzędnicy odpowiedzialni za promocję chcieli odwalić obowiązek. I teraz, gdy słyszą narzekania na niewielką liczbę turystów lub inwestorów, mówią mieszkańcom: „Czego chcecie? Przecież zrobiliśmy logo!” – komentuje dr Trębecki. Samo logo nie ściągnie uwagi na miasto. Nie pomogą zabytki czy jezioro. To ludzie przyciągają ludzi. Dobitnie pokazuje to Grudziądz, ze swoim logo #gru i hasłem „Marka wszystkich grudziądzan”. – Gdy dostaliśmy to zlecenie, zaczęliśmy się zastanawiać, po co ktoś ma przyjeżdżać do Grudziądza? – wspomina Mie- rowski. – Żeby ludzie chcieli odwiedzić jakieś miasto, musi ono żyć. A jeśli w mieście nie ma życia, należy je pobudzić. Dlatego zaproponowaliśmy, by Grudziądz w pierwszej kolejności się zajął aktywacją swoich ludzi. Na stronie internetowej haszgru.pl czytamy, że nie jest to marka turystyczna „która błagalnie woła przyjedź do mijających kierowców. Marka tworzona przez i dla grudziądzan. Nie piękny znaczek z rzeczką i laskiem, przeciwnie, jak podpis każdego z nas (...). Stworzona, by zintegrować mieszkańców, napełnić dumą, zachęcając do działania”. BNA zaproponowała Grudziądzowi stworzenie systemu małych grantów, o które mogą starać się mieszkańcy, pragnący zrealizować jakiś pomysł: nagrać płytę, nakręcić teledysk, wyjechać na mistrzostwa świata bboyów, przygotować wystawę malarstwa, zrealizować projekt fotograficzny. #gru zostało wprowadzone styczniu 2013. Sami urzędnicy przyznają: to działa! Bardziej otworzyli się na mieszkańców, a inicjatyw tagowanych grudziądzkim logo przybywa. Coraz więcej grudziądzan może sobie powiedzieć: „To ja robię to miasto. Jestem Grudziądzem”. I w taki sposób Grudziądz stał się Amsterdamem :D. Jeszcze niedawno nie było po co jechać do Grudziądza. Dziś warto tam zajrzeć choćby po to, by sprawdzić, jak się udaje oryginalna miejska kampania 27 II ekspertyza Facebookowe podium Polski Gdańsk, Wrocław i Poznań Z Adrianem Łaźniewskim z agencji Get More Social o tym, jak prawidłowo kreować wizerunek miasta za pomocą Facebooka, Twittera, Google+, Google Street View i kanałów w serwisie YouTube, a także jakich grzechów nie należy popełniać i komu najlepiej powierzyć opiekę nad swoim profilem i kanałem, rozmawia Marta Górna 28 II ekspertyza Spośród polskich miast Gdańsk ma zdecydowanie najlepiej i najciekawiej prowadzone profile, z największą liczbą interakcji, bez tzw. martwych kanałów Marta Górna: Niemal wszystkie miasta kreują swój wizerunek w social mediach. Słusznie? Adrian Łaźniewski, Get More Social*: Trzeba od razu powiedzieć, że to nie jest fanaberia lokalnych władz. Promocja jest tam, gdzie są użytkownicy. Coraz więcej z nich funkcjonuje w social mediach i spędza tam mnóstwo czasu. Wraz ze wzrostem liczby portali rośnie też liczba ich użytkowników. I tak Nasza Klasa to miejsce dla starszych osób, Facebook – dla młodszych. Chociaż coraz więcej użytkowników NK zaczyna korzystać z Facebooka. Jest jeszcze Ask.fm skierowane do gimnazjalistów i YouTube. Każdy podmiot, który chce się promować – niezależnie od tego, czy jest miastem, czy firmą – musi być tam, gdzie znajdują się ludzie, potencjalni klienci czy turyści. W jaki sposób można użyć Facebooka, Twittera, Google+, Google Street View i kanałów w serwisie YouTube do promocji miast? – Przede wszystkim trzeba działać systematycznie i zgodnie z planem. Działania w social mediach muszą jakoś pokrywać się przecież z całością działań promocyjnych danego miasta. Miasto nie może pokazywać się zupełnie inaczej np. w telewizji i na Facebooku. Wizerunek miasta kreowany w social mediach musi być spójny i prowadzić do wyznaczonego celu, np. budowy wizerunku miasta stawiającego na sport czy miasta know-how. Czy te narzędzia jakoś się między sobą różnią? Czy któreś z nich lepiej nadają się do kreowania wizerunku miasta? – Przede wszystkim trzeba rozróżnić specyfikę różnego rodzaju social mediów. Na przykład Facebook to naturalny wybór, gdy chcemy trafić do jak najszerszej publiczności, Twitter przyda się w kontaktach z osobami opiniotwórczymi, w tym np. z dziennikarzami. Natomiast YouTube może być świetnym narzędziem wspomagającym. Może też służyć do prowadzenia osobnych kampanii, 29 II ekspertyza Drugi na podium jest Wrocław z tym że wymaga to tworzenia wielu atrakcyjnych materiałów filmowych. A to oznacza albo duże koszty, albo niestandardowe podejście. Najbardziej efektywne kampanie to jednak takie, które wykorzystują różne kanały, na których prowadzą spójną komunikację. Warto podkreślić, że każde z tych narzędzi daje też możliwość łatwego dotarcia do odbiorców zagranicznych. Czy można wśród tych wszystkich narzędzi wskazać to, które jest najlepsze? Najlepiej sprawdza się w kreowaniu wizerunku miasta? – Wybór zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Natomiast w polskich realiach, jeśli władze miejskie decydują się na komunikację w social mediach, to naturalnym wyborem jest oczywiście Facebook. Komu można powierzyć kreowanie wizerunku miasta? Kto najlepiej się do tego nadaje? – Z doświadczenia wiemy, że tworzenie wizerunku dużej instytucji to często praca na cały 30 II ekspertyza etat, wymagająca specjalizacji, wiedzy i ciągłego trzymania ręki na socialowym pulsie. Dlatego warto zatrudnić specjalistę lub wyspecjalizowaną agencję. Jeśli dbanie o profile będzie kolejnym dodatkowym obowiązkiem osoby z działu promocji, którą z social mediami łączy tylko prywatny profil na Facebooku lub Naszej Klasie, to takie działanie po prostu nie ma sensu i lepiej dać sobie spokój. Jakie są główne grzechy w kreowaniu wizerunku miast w przestrzeni wirtualnej? Czego nie należy robić? – Na pewno należy unikać urzędniczego sposobu zarządzania profilami w mediach społecznościowych. Zabójczy jest brak kreatywności i monotonia w komunikacji. Częstym problemem w tej grupie jest też bardzo wolne tempo reakcji na pytania użytkowników. Niedopuszczalne jest też usuwanie niekorzystnych postów i niewygodnych pytań. Trzeci najlepszy portal miejski to profil Poznania Czy są miasta, które radzą sobie z kreowaniem wizerunku lepiej niż inne? Które z nich wiedzą, jak to się robi? – Spośród polskich miast Gdańsk ma zdecydowanie najlepiej i najciekawiej prowadzone profile, z największą liczbą interakcji, bez tzw. martwych kanałów. Jest spójna idea dla wszystkich narzędzi. Każdy kanał prowadzony jest w sposób właściwy dla jego charakteru. Komunikacja jest mocno osadzana na fotografii. Drugi na podium jest naszym zdaniem Wrocław, a trzeci – Poznań. Warszawa oczywiście góruje pod względem liczby fanów, ale brak tu angażujących akcji. Jakie w takim razie możliwości dają Facebook, Twitter, Google+, Google Street View, kanały na YouTube? Co zyskują miasta przez to, że pojawiają się w przestrzeni wirtualnej? – Korzyści są przede wszystkim wizerunkowe. Dzięki social mediom łatwiej możemy budować pozytywny image. Media społecznościo- we umożliwiają też prowadzenie dynamicznego dialogu z obywatelami i otrzymanie od nich opinii. Problemy mogą się jednak zacząć, kiedy mieszkańcy lub inni użytkownicy używają social mediów, by wyrazić swoje niezadowolenie związane z danymi działaniami miasta lub niechęć do jego władz. Wtedy wszystkie wysiłki mogą nie tylko nie dać pozytywnego efektu, ale też przynieść negatywny. Jak można się nauczyć posługiwania tymi narzędziami? – Jak wszędzie i do tego potrzebne są lata praktyki i wiedza. Różnica jest jednak taka, że środowisko social mediów jest bardzo dynamiczne i ciągle się zmienia. I dlatego to, co wczoraj było zasadą, dzisiaj może nie mieć racji bytu. W pracy z social mediami przydaje się przede wszystkim zamiłowanie do tego typu komunikacji i otwarcie na nowości. Uważam też, że bycie dobrym „socialowcem” wymaga pewnej specyficznej osobowości. * Get More Social to poznańska agencja reklamowa zajmująca się marketingiem w social mediach. Specjalizuje się w tworzeniu i prowadzeniu stron fanpage na Facebooku. Ich własny profil polubiło już blisko 55 tys. osób. Zajmuje się profilami takich firm, jak: Amica, Komandor, Tatra, INEA, Good Food, Tripsta 31 II ekspertyza 32 II ekspertyza Informacja dla Warszawy Projekt miejskiego systemu informacji w gminie Warszawa-Centrum Dlaczego przestrzeń publiczna była rzeczą kluczową przy tworzeniu Miejskiego Systemu Informacji dla Warszawy, wyjaśnia projektant Jerzy Porębski M ówiąc o Miejskim Systemie Informacji w Warszawie, najpierw powiedzieć trzeba parę słów o przestrzeni publicznej, która w całym tym przedsięwzięciu była rzeczą kluczową. Czym jest dla mnie przestrzeń publiczna? Jest przede wszystkim przestrzenią wspólną i przestrzenią, gdzie jest publiczność – to dwa najważniejsze jej wyznaczniki. Wspólną, to znaczy, że jesteśmy jej współwłaścicielami, współodpowiadamy za nią (na różne sposoby) i możemy współuczestniczyć w życiu, które się w niej toczy. Innymi słowy, jak pisała Hannah Arendt, jest to przestrzeń, w której nie jesteśmy osobami prywatnymi, ale obywatelami. Wspólną przestrzeń wyznacza i tworzy przede wszystkim architektura, ale także język, a co za tym idzie – nazwy, także symbole, granice, standard przestrzeni, wspólne interesy i wydarzenia – jeśli utożsamiamy się z nimi, to także identyfikujemy się z przestrzenią. Nasuwa się pytanie, czy w Warszawie mamy jeszcze przestrzeń publiczną, przestrzeń wspólną? Mam co do tego wątpliwości – są to raczej tylko wspólne miejsca. Dlaczego? Bo ta przestrzeń jest rozkradana. Stała się towarem, jest elemen- Jerzy Porębski na podstawie materiałów Towarzystwa Projektowego opracowała redakcja Tekst: ilustracje: Towarzystwo Projektowe 33 II ekspertyza Miejski System Informacji w Warszawie był pierwszą tego typu realizacją w Polsce tem gry rynkowej, jest zawłaszczana, prywatyzowana, coraz częściej niedostępna. Kradnie ją dzika, niepodlegająca żadnym regulacjom reklama, kradną ją politycy, nieudolne władze, wielu inwestorów nastawionych na zysk. Wszyscy ją po trochu rozkładają – słabi architekci, projektanci, artyści, nachalni sprzedawcy, kiepscy grafficiarze i wielu innych. Musimy też pamiętać, że przestrzeń publiczna zastępowana jest dziś przez przestrzeń wirtualną, przez internet i centra handlowe – to tam następuje teraz wymiana myśli i rozwijają się kontakty międzyludzkie. A więc mamy do czynienia z sytuacją, w której z jednej strony powstaje chaos, ale z dru- 34 II ekspertyza giej jest to przejaw ludzkiej aktywności. Z jednej strony jest to przestrzeń wspólna, z drugiej – każdy chce ją sobie zawłaszczyć dla własnych celów. To wszystko tworzy mozaikę ludzkiej aktywności, oferta jest coraz bardziej różnorodna, dają o sobie znać kolejne pokolenia, jest już jakiś wybór, miasto gęstnieje, jest coraz bardziej nasycone i gęstnieć będzie dalej. Jednak pod taką mozaiką, niezależnie od wszystkiego, musi istnieć zawsze rysunek miasta, aby obraz jego był czytelny, aby mogło dobrze funkcjonować. Te właśnie zasady były podstawą przy tworzeniu Miejskiego Systemu Informacji, którego celami są: jednolitość systemu informacyjnego, wyrastanie z tradycji i przy- zwyczajeń mieszkańców, otwarcie na rozwój nowych technologii informacyjnych, wprowadzenie systemu prawnego, regulującego ład wizualny w mieście, podniesienie standardu przestrzeni publicznej. Miejski system informacji w Warszawie Twórcy Miejskiego Systemu Informacji – Towarzystwo Projektowe Grzegorz Niwiński, Jerzy Porębski, Michał Stefanowski – ujęli w swym projekcie wszystkie składniki informacji miejskiej: nazwy ulic, adresy, kierunkowskazy dla ruchu samochodowego i pieszego, informację turystyczną i historyczną. Atrakcyjne, przejrzyście opracowane tablice w szybkim tempie objęły całe miasto. Mimo że wprowadzały nowe podziały na obszary mniejsze niż dzielnice, a ich koncepcja graficzna była czymś zupełnie nowym, szybko wtopiły się w pejzaż warszawskich ulic. Projekt elementów informacji został oparty na sześciu zasadach. Trzy pierwsze: podział Gminy Centrum na 45 obszarów, wskazanie relacji do Wisły głównych arterii komunikacyjnych Warszawy oraz wyróżnienie obiektów orientujących w przestrzeni miejskiej, tworzą siatkę odniesienia dla informacji w mieście. Kolejna zasada zawiera wskazanie strefy turystycznej – rejonu miasta, w którym informacja miejska posiadać będzie inny charakter. Dwie ostatnie – zasada kontrastu informacji z otoczeniem i utworzenie strefy ciszy wokół jej nośników – precyzują, w jakiej formie i w których punktach miasta pojawią się elementy systemu. Elementy te zorganizowano w oparciu o strukturę przestrzenną i administracyjną miasta. Miejski System Informacji był Podział gminy Centrum na obszary Fragment mapy pierwszym w Polsce kompleksowym i spójnym opracowaniem w tej dziedzinie. Jest otwarty na zmiany, które wraz z rozwojem miasta mogą stać się konieczne. Powstały Miejski System Informacji jest 35 II ekspertyza Tablica kierunkująca ruch kołowy do gmin, dzielnic i głównych dworców, w tym lotniska Tablica kierunkująca ruch kołowy do obszarów i ważnych obiektów wynikiem wnikliwych analiz i rozpoznania miasta. Powstała niepowierzchowna informacja o Warszawie. Niewątpliwie pomógł im w tym fakt, że klucz do ich opracowania leżał w rękach samych warszawian. Przed przystąpieniem do projektowania przeprowadzono szczegółowe ankiety mające na celu odkrycie przyzwyczajeń, dzięki którym mieszkańcy definiują otaczającą ich przestrzeń. Badania te posłużyły zarówno przy wytyczaniu nowych podziałów i wprowadzaniu odpowiadającego im nazewnictwa, jak i przy ustalaniu punktów odniesienia, mających dookreślić informację kierunkową. Obszary, arterie, punkty Bez zorganizowanej siatki punktów odniesienia stworzenie systemu wspomagające- 36 II ekspertyza go orientację w mieście nie byłoby możliwe. Na świecie większość miejskich systemów funkcjonuje, opierając się na podziale miasta sankcjonowanym przez prawo, tradycję i zwyczaje mieszkańców. W Warszawie stanowiło to problem. Inne są punkty odniesienia dla miejskich instytucji, inne dla mieszkańców, inne dla architektów i urbanistów. Oczywiście podział administracyjny miasta na dzielnice i gminy był jako pierwszy brany pod uwagę, ale był on stanowczo za ogólny i mało czytelny, by ułatwić orientację na poziomie lokalnym. Wobec tego konieczne było przeprowadzenie nowego podziału, który głębiej wniknąłby w strukturę miejską i nie naruszyłby rejonów administracyjnych. Na podstawie analizy, ankiet i opinii ekspertów dokonano podziału na obszary Drogowskaz dla pieszych mniejsze niż dzielnice. Określenie nazw i granic obszarów wcale nie było zadaniem prostym. Powojenna odbudowa Warszawy i jej dzisiejsza rozbudowa nie odtwarzają tradycyjnych podziałów miasta. Kiedyś obszary miały nazwę. W wielu przypadkach z dawnego podziału do dziś przetrwały nazwy używane najczęściej w sposób bardzo dowolny. Miejski System Informacyjny zaproponował przywrócenie nazwom ich należytego znaczenia. Powiśle, Filtry, Saska Kępa od zawsze identyfikowane były z konkretnym rejonem miasta. Utworzono nowe obszary i przywrócono im nazwy, tj. Mirów, Szmulowizna. Intencją autorów było, aby podział miasta na obszary zaistniał głęboko w świadomości mieszkańców, dlatego podjęto decyzję o ich umieszczeniu na tablicach z nazwą ulicy, tabliczkach adresowych, na mapach i schematach miasta. Dziś, z perspektywy czasu, można już stwierdzić bez żadnych wątpliwości: udało się, nowe nazewnictwo się przyjęło. MSI dokonał głównych podziałów miejskich arterii komunikacyjnych na prostopadłe i równoległe do Wisły. Wyróżnienie Wisły było rzeczą oczywistą. Na mapie mentalnej miasta, która uwidoczniła się w wynikach ankiety przeprowadzonej wśród mieszkańców Warszawy, rzeka jest ważnym elementem orientującym dla tych, którzy podróżują po mieście. Nowością dla kierowców było wprowadzenie piktogramów komunikujących o zależności arterii, po której się poruszamy, względem Wisły. Kolejnymi, obok obszarów arterii komunikacyjnej, elementami siatki odniesień dla sys- 37 II ekspertyza temu stały się obiekty i założenia, które posiadają walor orientujący w przestrzeni miasta. Obiekty te zostały wskazane przez warszawian w ankietach, jednak w ostatecznym wyborze kierowano się też opiniami ekspertów. Zatem tablice informacyjne kierują nas dzisiaj między innymi do Pałacu Kultury, Łazienek, parku Saskiego, Wilanowa, Cytadeli. Poza obiektami o walorze orientacyjnym w informacji kierunkującej pojawiają się także szpitale, komisariaty policji czy pogotowie. Dwustronny punkt informacyjny na Trakcie Królewskim Informacja niebieska Dwustronny punkt informacyjny Głębiej w charakter miasta pozwalają wniknąć przezroczyste tablice, które streszczają historię, a czasem przedstawiają wybitne jednostki 38 II ekspertyza Równie dobrze wtopiły się w warszawski pejzaż niebieskie, brązowe i przezroczyste tablice. Niebieskie tablice stały się znakiem charakterystycznym Warszawy. Według założeń wokół nośników informacji utworzono „strefę ciszy” – bez reklamy i szeregu elementów infrastruktury miasta. Wzdłuż krawężników utworzono „pas informacyjny”, zarezerwowany jedynie dla słupów i tablic z informacją miejską, w tym także znaków drogowych. MSI zakłada również odsunięcie szyldów i reklam od nośników informacji na ścianach budynków. Tabliczki z nazwami ulic i numeracją budynków opatrzono dodatkowo u dołu wąskim, czerwonym paskiem, zawierającym nazwę strefy, w której aktualnie się znajdujemy. Głębiej w charakter miasta pozwalają wniknąć przezroczyste tablice, które streszczają historię dzielnicy, budynku, pomnika, a czasem przedstawiają wybitne jednostki: polityków, historyków, literatów. Zorientowani w miejskiej topografii, krok po kroku sami stajemy się częścią złożonej miejskiej struktury. Tworzenie Niebieskie tablice stały się znakiem charakterystycznym Warszawy lokalnych społeczeństw opiera się na poczuciu więzi wynikającej nie tylko z zamieszkiwania danego obszaru, ale również ze znajomości historii i tradycji danego miejsca. Informacja brązowa Idea różnicowania formy słupków i tablic dla odrębnych rejonów miasta wiąże się z przekonaniem o potrzebie poszanowania lokalnego charakteru niektórych miejsc, w szczególności uznanych za obiekty i założenia historyczne. Strefa turystyczna została wyznaczona w rejonie Starego i Nowego Miasta, tam elementy miejskiej informacji mają kolor brązowy. W obszarach tych są wprowadzone nieliczne elementy, wspomagające oznakowanie kamienic za pomocą krótkich modułów informacyjnych, informujących o historii niektórych miejsc. Informacja na sprzedaż Wśród szeregu punktów informacyjnych pojawiają się też punkty reklamy funkcjonalnej, których panele informacyjne stanowią powierzchnię reklamową, wynajmowaną przez miasto na zasadach komercyjnych. Reklama odgrywa tu, w sposób przewrotny, rolę ułatwienia orientacji w mieście. Jako atrakcyjne medium dla reklamodawców punkty reklamy funkcjonalnej sprawiają, że MSI spełnia zadanie samofinansującego się systemu. Miejski System Informacji to złożony projekt. Obok opisanych elementów zaliczają się do niego: centra informacyjne, informacja turystyczna, informacja elektroniczna. Funkcjonujące na ulicach elementy systemu uzupełniają: mapy, plany i schematy miasta. Prof. Jerzy Porębski projektant, dziekan Wydziału Wzornictwa Przemysłowego ASP w Warszawie. Jest założycielem i współwłaścicielem, wraz z Grzegorzem Niwińskim, Towarzystwa Projektowego www.tepe.pl 39 II ekspertyza Komercyjne drogowskazy w stolicy 40 II ekspertyza W Warszawie mamy ponad 20 tys. legalnych nośników reklamowych. Tych nielegalnych nikt nie policzył. Receptą na zaśmiecanie przestrzeni miejskiej byle jakimi, przypadkowymi reklamami miał być tzw. komercyjny MSI I nwencja twórcza warszawskich drobnych przedsiębiorców nie zna granic. Potrafią reklamować swoje usługi na przykład za pomocą drogowskazu z dykty przypiętego plastikowymi paskami do latarni albo stojaka z nazwą sklepu ustawionego na środku chodnika tak, że przechodnie muszą go omijać. Przyczepy samochodowe z reklamowymi billboardami stoją przy ulicy całymi tygodniami, podobnie jak kilkunastoletnie samochodowe wraki z propozycją usług i numerem telefonu wymalowanym na karoserii. Niezliczone reklamy przyczepiane są do ażurowych barierek rozdzielających jezdnie i naklejane na metalowych barierach zaprojektowanych, by pochłaniać impet uderzenia samochodu. To tylko kilka ze sposobów na nielegalne reklamowanie, czyli zmora warszawskich ulic. Jest też wiele, wiele, wiele innych. Ostatnio w Warszawie w modzie są komercyjne transparenty – dwójka ludzi stoi na chodniku, trzymając przyczepione do dwóch drzewców pasmo materiału. Wyglądają, jakby przeciwko czemuś protestowali, ale na materiale jest logo reklamodawcy. Ten sposób stosowany jest tam, gdzie istnieją plany zagospodarowania zabraniające reklam – to nie jest reklama o charakterze stałym, więc jej zakaz nie dotyczy. Michał Wojtczuk Tekst: Zdjęcia: Robert Tadla 41 II ekspertyza Reklamy jak „szczęki” Ten sposób informowania o swoich usługach można porównać do „szczęk” – prowizorycznych straganów, które pomagały budować polski kapitalizm, jednocześnie zamieniając warszawskie ulice i place w coś zbliżonego do bliskowschodnich bazarów. W miarę cywilizowania warszawskiego rynku handlowego i przestrzeni publicznych „szczęki” zniknęły. Ludzie zaczęli wynajmować lokale usługowe, jakimś spadkobiercą tamtej formy przedsiębiorczości są jeszcze dziś foodtrucki z jedzeniem. Ale mają one charakter jednoznacznie tymczasowy i nie są związane na stałe z jednym miejscem, więc nie są tak irytujące. Pozostają więc jeszcze chałupnicze reklamy. Szczególnie mocno rzucają się w oczy w tych nielicznych fragmentach miasta, które mają stosunkowo uporządkowany charakter dostosowany do generalnych urbanistycznych założeń, takich jak Miasteczko Wilanów – zespół osiedli w warszawskim Wilanowie powstałych na podstawie ogólnej całościowej koncepcji. Tamtejsi mieszkańcy kilka lat temu zaczęli akcję rozsyłania grzecznych, ale stanowczych pism do firm reklamujących na ulicach Miasteczka usługi budowlane, dowóz wody czy agencje nieruchomości. Ogłaszający się na kulawych stojakach czy samochodowych wrakach byli proszeni o usunięcie reklam. „Skuteczność tego rodzaju reklamy jest znikoma, a biorąc pod uwagę opinię państwa potencjalnej klienteli, ten środek prymitywnej reklamy przynosi wręcz odwrotny skutek. Tutejsi mieszkańcy bardzo uważnie śledzą, jakie projekty infrastrukturalne powstają w dzielnicy i niepotrzebna jest tego typu ło- 42 II ekspertyza Michał Wojtczuk Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 15 lat dziennikarz „Gazety Stołecznej”, w której pisze o inwestycjach, zagospodarowaniu przestrzennym i architekturze Pierwsze komercyjne drogowskazy w stolicy patologiczna technika informacyjna” – przekonywali w korespondencji elektronicznej członkowie Stowarzyszenia Mieszkańców Miasteczka Wilanów. – Jestem generalnie przeciwnikiem pomysłów typu przyczepki czy bannery wieszane na płocie. Nie dziwię się, że mieszkańcy zaprotestowali – mówił mi wtedy Lech Kaczoń, prezes Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej. – Ale tak jak w każdym mieście trzeba zorganizować dostawy wody i prądu, trzeba też dać przedsiębiorcom możliwość przekazywania informacji. Skoro w Miasteczku Wilanów nie ma billboardów ani tablic ogłoszeniowych, to co mają robić? – pytał. Komercyjny MSI No właśnie – co? Dla niektórych może to być zaskakujące, ale władze Warszawy dostrzegły ten problem jeszcze pod koniec lat 90. ub. wieku. To wtedy w stolicy wprowadzano Miejski System Informacji – kompleks czytelnych niebiesko-czerwonych znaków, dzięki którym łatwo zorientować się m.in., w którym miejscu Warszawy się znajduje, po której stronie rzeki, czy jest to teren historycznego śródmieścia. Opracowany przez Towarzystwo Projektowe system sprawdził się tak dobrze, że zaimplementowały go u siebie także inne miasta, m.in. Łódź i Wrocław. Ten system od początku projektowany był jako kilkuetapowy. Jednym z planowanych jego rozszerzeń był tzw. komercyjny MSI, który najprościej można opisać jako drogowskazy do wynajęcia. Na czteropolowych panelach przewidziano miejsce na nazwy firm i ich logo. Za umieszczanie ich firmy muszą płacić. 13 lat w sądzie Drogę do montażu tych tablic otworzyła uchwała Rady Gminy Centrum z 1996 r. Pierwsze cztery tablice tego typu ratusz ustawił w 2000 r. w al. Jana Pawła II, na ul. Czerniakowskiej, Karowej i Słomińskiego. W 2005 r. kolejnych kilka tablic zawisło na Wale Miedzeszyńskim, gdy wiele firm zostało zasłoniętych ekranem akustycznym. Wdrożenie systemu na szeroką skalę uniemożliwił jednak spór sądowy. Przetarg na budowę i eksploatację obiektów informacji płatnej na terenie Warszawy wygrała w 1999 roku firma Venessa. Jednak nie mogła porozumieć się z Zarządem Dróg Miejskich co do szczegółów. Sprawa trafiła do sądu. I utknęła tam na długie lata, aż do lipca 2012 r., kiedy obie strony zawarły wreszcie ugodę. Venessa postanowiła poprzestać na produkcji paneli informacyjnych, a zdobywanie niezbędnych pozwoleń na ich montaż i eksploatację powierzyła Adpolowi – spółce należącej do firmy AMS. Lokalizacje nośników weryfikuje i uzgadnia Zarząd Dróg Miejskich. Będą montowane na latarniach lub jako urządzenia wolno stojące. Na każdym z obiektów umieszczone będą cztery panele z logotypami oraz strzałkami wskazującymi ogólny kierunek do celu opisanego na panelu, wraz z odległością. AMS, Venessa i ZDM Lokalizacje nośników weryfikuje i uzgadnia Zarząd Dróg Miejskich. Będą montowane na latarniach lub jako urządzenia wolno stojące dzielą się przychodami ze sprzedaży miejsca na panelach. Drogowcy zastrzegli sobie, że na ich konto ma trafiać nie mniej niż 40 zł za jeden panel. Porządkowanie czy komercjalizacja? Komercyjne drogowskazy budzą kontrowersje. Nie brak głosów, że to nie tyle sposób na porządkowanie przestrzeni publicznej, ile jeszcze jeden sposób na jej komercjalizację, w Warszawie osiągającą już poziom budzący protesty mieszkańców. Przypomnijmy, że według danych Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej na koniec 2013 r. było w stolicy ponad 21 tys. nośników reklamowych. I to tylko tych legalnych, a do tego dochodzą przecież także liczne reklamy wielkoformatowe wieszane mniej lub bardziej na bakier z przepisami. Rzeczywiście, w kilka miesięcy po uruchomieniu komercyjnego MSI w Warszawie nie można zaobserwować znaczącego spadku liczby chałupniczych reklam ulicznych. Niemniej jednak otworzenie legalnego kanału do ogłaszania się może w długiej perspektywie taki efekt przynieść. Bo każdy przedsiębiorca, którego biznes przestaje być jednosezonową efemerydą, prędzej czy później szuka stabilizacji i przewidywalności, którą mogą mu dać koncesjonowane, trwałe formy reklamy. 43 II ekspertyza Bristol Miasto czytelne Bristol – dzięki programowi BMC – ma stać się miastem bardziej gościnnym, dynamicznym i lepiej prosperującym. Ma być bardziej czytelny dla gości i przyjemniejszy dla mieszkańców na podstawie prezentacji Mike’a Rawlisona, założyciela i dyrektora brytyjskiej agencji City ID Limited Tekst: ilustracje: 44 II ekspertyza City ID B ristol Miasto Czytelne to zintegrowany program obejmujący kwestie związane z transportem, informacjami, tożsamością miasta oraz projektami artystycznymi, mający na celu podniesienie poziomu wiedzy mieszkańców na temat miasta oraz poprawę komfortu życia w mieście. Modernizacja infrastruktury Program Bristol Miasto Czytelne (BMC) jest elementem Strategii Rady Miejskiej Bristolu mającej na celu wykorzystanie potencjału miasta pod kątem rozwoju biznesu, transportu, kultury, turystyki oraz, co najważniejsze, poprawy poziomu życia mieszkańców. Istotne inwestycje rewitalizacyjne i budowlane, takie jak przedsięwzięcia realizowane w okolicach Harbourside, Broadmead oraz Temple Quay, jak również prestiżowe projekty w centrum miasta w College Green, At-Bristol oraz na Queen Square przyciągają inwestycje wewnętrzne, a także stymulują dynamiczny rozwój sektora turystyczno-wypoczynkowego. BMC ma na celu zapewnienie miastu długoterminowej przewagi konkurencyjnej poprzez odpowiednie budowanie jego tożsamości, co uwzględniać będzie działania mające na celu stworzenie bezpieczniejszego, wygodniejszego, łatwiej dostępnego i bardziej spójnego centrum miasta oraz działania wynikające z chęci promowania Bristolu jako dynamicznego ośrodka o wielu obliczach. Zastosowane podejście nie ma na celu prymitywnego zaszufladkowania miasta, ale promowanie Bristolu jako miejsca wyjątkowego oraz wspieranie konkretnych projektów w przestrzeni publicznej. Oryginalność Program BMC utworzono w celu połączenia ze sobą poszczególnych części miasta dzięki przepływowi konsekwentnie kształtowanych informacji; spopularyzowania i ułatwienia odnalezienia lokalnych atrakcji, stworzenia dla miasta przejrzystej i pozytywnej tożsamości oraz wzmocnienia charakteru poszczególnych dzielnic, jak również zachęcenia podróżnych do korzystania z komunikacji miejskiej, zgodnie z Miejscowym Planem Komunikacji miasta Bristol oraz polityką rządu. Realizacja pierwszego etapu systemu oznakowania i informacji Program Bristol Miasto Czytelne (BMC) jest elementem Strategii Rady Miejskiej Bristolu. System opiera się na dokładnej analizie hierarchii ciągów pieszych i dróg, najważniejszych punktów docelowych (parkingi, dworzec autobusowy, dworzec kolejowy) oraz najważniejszych atrakcji w centrum miasta 45 II ekspertyza Realizacja pierwszego etapu systemu oznakowania i informacji dla pieszych należy do największych tego typu przedsięwzięć w Europie dla pieszych jest jednym z największych tego typu przedsięwzięć w Europie. Dzięki programowi BMC Bristol ma stać się miastem bardziej gościnnym, dynamicznym i czytelnym dla odwiedzających, lepiej prosperującym gospodarczo i przyjemniejszym dla wszystkich mieszkańców. Jest to wyjątkowa koncepcja uwzględniająca na każdym etapie potrzeby użytkowników miasta. Program BMC wspiera integrację działań artystów i projektantów w celu zrealizowania często ukrytego potencjału oraz rozmaitych interpretacji zabudowy Bristolu, zgodnie z założeniem, że rozwiązaniem problemu orientacji przestrzennej i rozpoznawalności miejsc nie zawsze musi być znak czy mapa. Program BMC realizowany jest poprzez szeroko zakrojone interdyscyplinarne działania grupowe i kreatywne zarządzanie projektami, z naciskiem na jakość, poczynając od myślenia strategicznego poprzez szczegółowe pro- 46 II ekspertyza jekty aż po produkcję i wdrożenie w praktyce. Nowatorska umowa zawarta pomiędzy Radą Miasta a Adshel, zakładająca wykorzystanie reklam ulicznych, pozwoliła na uzyskanie znacznych funduszy na realizację projektu. Profesjonalizm i jakość w działaniu Dzięki systemowi oznakowania i informacji realizowanemu w całym centrum miasta Bristol przemówił w sposób prosty, ale wyraźny. Jest to język wizualny, obejmujący łatwe do zrozumienia symbole i czytelny tekst. Informacje na temat danego obszaru znaleźć można na specjalnych mapach zawierających trójwymiarowe obrazy budynków, które umożliwiają ludziom bezpośredni kontakt z otaczającą ich przestrzenią. Zespół ds. rozwoju zastosował „przyjazne dla użytkownika podejście projektowe” oraz przedstawił całą podróż po mieście jako doświadczenie z udziałem różnych użytkowników i środków transportu. W celu opracowania i dopracowania nowych koncepcji posłużono się badaniami przeprowadzanymi w terenie i na ulicy. System opiera się na dokładnej analizie hierarchii ciągów pieszych i dróg, najważniejszych punktów docelowych (parkingi, dworzec autobusowy, dworzec kolejowy) oraz najważniejszych atrakcji w centrum miasta. Etap planowania informacji był niezbędny w celu przyporządkowania poszczególnych segmentów informacji do konkretnych lokalizacji. Wymagało to dokładnej analizy nazewnictwa, a w szczególności podziału centrum miasta na dziewięć dzielnic. Międzywydziałowa Grupa ds. Ruchu zapew- niła specjalistyczne porady, dzięki czemu Królewski Narodowy Instytut Niewidomych uznał projekt za spełniający wymogi dobrych praktyk. Już na początkowych etapach przeprowadzono badania postrzegania wśród pieszych oraz kontrole mające na celu rozpoznanie fizycznych ograniczeń w ruchu pieszym. Następnie opracowano program ochrony środowiska naturalnego, uwzględniający także modernizację małej architektury, uporządkowanie ulic, poszerzenie chodników, poprawę oświetlenia oraz zrealizowanie nowych przejść dla pieszych. Wzór do naśladowania Rozpoczęty w 1996 roku program BMC to inicjatywa długoterminowa (trwa już 10 lat Mike Rawlinson jest autorem koncepcji Czytelnych Miast, zakładającej integrację systemów komunikacji miejskiej (transport publiczny), informacji kierunkowej dla pieszych oraz informacji miejskiej. Mike Rawlinson jest założycielem i dyrektorem brytyjskiej agencji City ID, specjalizującej się w projektach związanych z przestrzenią miejską 47 II ekspertyza Informacje na temat danego obszaru znaleźć można na specjalnych mapach zawierających trójwymiarowe obrazy budynków, które umożliwiają ludziom bezpośredni kontakt z otaczającą ich przestrzenią i wciąż jest realizowany). Ten interdyscyplinarny program oparty na współpracy wielu podmiotów jest elementem nieustającej 48 II ekspertyza przemiany miasta i ma na celu stworzenie otwartego, przystępnego i łatwo dostępnego środowiska. Opracowane techniki i baza wiedzy stanowią nowatorski „niezbędnik przestrzeni miejskiej”, który można stosować w wielu środowiskach. Bristol odwiedzali przedstawiciele władz innych miast, takich jak: Hull, Sheffield, Liverpool, Londyn, Dublin, Cardiff i Reading, pragnąc zastosować wykorzystane tu rozwiązania. Do tej pory zorganizowano już trzy międzynarodowe konferencje pod nazwą „Budowa Miast Czytelnych”, w których ogółem udział wzięło ponad 1000 delegatów, łącznie z przedstawicielami władz największych miast oraz urzędów odpowiedzialnych za rewitalizację z całej Wielkiej Brytanii. Realizacja Koncepcja programu BMC została opracowana przez Zespół Urbanistyki i Inwestycji w Centrum Miasta, który zajął się także jej rozwojem i wdrożeniem. Zarządzaniem projektem BMC zajmuje się w imieniu rady miasta City ID Limited. City ID jest wiodącym przedsiębiorstwem w dziedzinie tworzenia inicjatyw z zakresu czytelności, komunikacji i tożsamości miejskiej, łączących kwestie z pogranicza transportu, rozwoju i kontroli ruchu odwiedzających. Partnerstwo Program BMC to partnerstwo następujących instytucji (poniższa lista odzwierciedla skalę i zakres projektu): 1. Rada Miejska Bristolu, 2. Adshel, 3. Partnerstwo dla Rozwoju Kulturalnego Bristolu, 4. Bristol Harbourside Sponsors Group, 5. Public Arts South West, 6. Bristolska Inicjatywa i Izba Handlowa, 7. Broadmead Board Ltd (regionalne centrum handlowe), 8. Regionalna Agencja Rozwoju na region Południowego Zachodu, 9. Bristolskie Biuro Turystyczno-Konferencyjne. Kluczowym elementem projektu były konsultacje społeczne. Obejmowały one wystawy, dystrybucję ulotek informacyjnych i ankiety uliczne. Ważnym aspektem rozwoju projektu były i wciąż są konsultacje z najważniejszymi grupami zainteresowanych podmiotów. www.bristollegiblecity.info www.cityid.co.uk 49 II ekspertyza Londyn Semiotyka rytmu wielokulturowego miasta 50 II ekspertyza L Ośmiomilionowy Londyn jest najczęściej odwiedzanym przez zagranicznych turystów miastem świata. Przez sześć londyńskich lotnisk przewija się rocznie 140 milionów pasażerów Tekst i zdjęcia: Marcin Galent ondyn to miasto organicznej ewolucji, braku centralizmu, skoordynowanego planowania, wymuszonej standaryzacji i homogenizacji. Logika rozwoju tkanki miejskiej wyznaczana była przez pragmatyzm i użyteczność wprowadzanych w życie rozwiązań, utrwalanych i reprodukowanych w działaniach przywiązanych do tradycji i zwyczaju londyńczyków. Rzadko natknąć się można na charakterystyczne dla kontynentalnych metropolii realizacje wielkich wizji urbanistycznych, projektowanych i realizowanych przez scentralizowane władze. Londyn nigdy nie doczekał się swojego Hausmanna. Pomimo wielkiego pożaru w 1666 r. władze miasta i czołowy architekt zajmujący się jego odbudową Christopher Wren, nie zdobyli się na wprowadzenie całościowych urbanistycznych zmian. Przebudowa Londynu, przeprowadzona na początku XIX w. pod kierownictwem Johna Nasha, też miała charakter głównie wycinkowy. Być może zabrakło wszechmocnego patrona, jakim w Paryżu był cesarz Napoleon. W czasach brytyjskiego imperium zabrakło imperatora. Na różnorodność systemów informacji miał również niebagatelny wpływ fakt, że w końcu XX wieku miasto nie posiadało władz centralnych i wszystkie 32 dzielnice realizowały własne, mniej lub bardziej niezależne, rozwiązania. Władze Londynu nakazała rozwiązać sama Margaret Thatcher, przerażona potęgą polityczną miasta rządzonego przez lewicowe skrzydło Partii Pracy pod przywództwem Czerwonego Kena, czyli Kena Livingstona. Ten ostatni, już w XXI wieku, był dwukrotnie wybierany na burmistrza miasta. Żelazna Dama wolała raczej zdobyć się w 1985 roku na taki desperacki krok i poświęcić dobro 51 II ekspertyza miasta, niż rywalizować w demokratycznych procedurach. A przeciwnik był i jest potężny. Londyn to 8 milionów mieszkańców i jedna piąta brytyjskiej gospodarki, miasto, które wytwarza więcej produktów i usług niż całe polskie PKB. Dlatego angielska stolica sama w sobie służyć może za metaforę najbardziej istotnych cech kultury brytyjskiej. Tak jak w życiu politycznym najstarsza demokracja radzi sobie świetnie bez spisanej konstytucji, tak w życiu miasta systemy komunikacji miejskiej nie zostały nigdy poddane całkowicie jednorodnemu wzorcowi. Przez to w Londynie nie istnieje jeden wspólny system, który ujmowałby wszystkie składniki informacji miejskiej, jak nazwy ulic, adresy, informację turystyczną 52 II ekspertyza Na londyńskich ulicach wszyscy są równi, liczy się tylko przestrzeganie zasad i historyczną. To, co zostało wystandaryzowane, to komunikaty, które organizują podstawowe zasady bezpieczeństwa w elementarnych wymiarach życia codziennego i wiążą się z zasadami ruchu samochodowego, rowerowego i pieszego. A więc to, co kieruje przepływami. W oficjalnym logo Londynu ostatnie dwie litery nazwy miasta, czyli „on” (oryginalna pisownia nazwy miasta London) odróżnione zostały od pozostałej części czerwonym kolorem. Taki zabieg w sposób maksymalnie skondensowany oddaje jedną z najważniejszych cech wszystkich globalnych metropolii, a mianowicie to, że są to miasta nieustannie włączone, znajdujące się w permanentnym ruchu, żyjące 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, dosłownie i w przenośni. Informacja miejska przypomina o zasadach. To nie tylko etykieta, ale przede wszystkim kwestie bezpieczeństwa Londyńska etykieta Miasto to ruch, a właściwa regulacja tego ruchu to jedno z najważniejszych zadań stojących przed tymi, którzy je organizują. Tym bardziej, że Londyn jest najczęściej odwiedzanym przez zagranicznych turystów miastem na świecie. Położony w połowie drogi pomiędzy Tokio i Szanghajem z jednej strony a Nowym Jorkiem i Los Angeles z drugiej jest największym węzłem komunikacyjnym świata. Przez sześć lotnisk przewija się rocznie prawie 140 milionów pasażerów, czyli 140 razy więcej niż w Warszawie. Co miesiąc na ulicach Londynu pojawia się nowy milion ludzi, którzy na ogół nie są obeznani z wyspiarskimi zwyczajami. Znajomość zasad ruchu i ich internalizacja to pierwszy krok do tego, żeby stać się londyńczykiem. Bez znajomości podstawowych zasad etykiety codziennej mobilności człowiek narażony jest na na- potykanie wzroku współpodróżnych, gest, który u powściągliwych Anglików jest formą okazania dezaprobaty. A etykieta ta nie jest tylko spisaną listą reguł. Londyńczycy oprócz oficjalnych regulacji posiłkują się mnóstwem nieskodyfikowanych zwyczajów i żaden przewodnik wszystkiego nie wyłoży. Górę zawsze bierze pragmatyzm i londyński styl robienia rzeczy, którego można się nauczyć tylko 53 II ekspertyza przez praktykę. Żeby go poznać, trzeba być bardzo dobrym i wytrawnym obserwatorem. I tak na przykład z czasem człowiek wie, na których ulicach można się nie przejmować światłami albo przejściami dla pieszych, a na których przystankach autobusowych wprost nie należy się przejmować rozkładami jazdy. Podczas gdy na ulicach i chodnikach obowiązuje ruch lewostronny, to są miejsca, gdzie w przypadku tego drugiego nagle trzeba przestawić się na styl kontynentalny. W metrze jest czymś naturalnym, że kobiety robią sobie pełny makijaż i rozmawiają dosyć swobodnie o przygodach ostatniej nocy, ale jeśli ktoś przez przypadek dotknie kogoś w tłoku, to dotknięty na ogół przeprasza pierwszy. Największą zaś zbrodnią jest nieprzestrzeganie kolejki. Rzecz czasami nie najprostsza, bo często w gęstym tłumie takiej kolejki się po prostu nie widzi. Powyższe przykłady mogą wydawać się trywialne, ale ponieważ niemal każdy w tym mieście molochu spędza w ruchu dużą część swojego życia, więc te trywializmy składają się na jego ważny wymiar. Kolorowe znaki na jezdni Po to, aby każdy mógł się przemieszczać w gąszczu tysięcy traktów w sposób jak najbardziej bezkolizyjny, ulice Londynu pokryte zostały paletą kolorów informujących, kto jest uprawniony do użytkowania wspólnej przestrzeni i na jakich zasadach. Każdy, kto spędzi choćby kilka godzin na naziemnych eskapadach miejskich, szybko zorientuje się, że kolor czerwony zarezerwowany jest dla autobusów (asfalt pomalowany na czerwono), dwie żółte linie wzdłuż krawędzi jezdni zabraniają zatrzymywania prywatnych pojazdów, dwie czerwone linie to bezwzględny zakaz dla 54 II ekspertyza wszystkich użytkowników ruchu. Dla wszystkich kierowców również niezwykle ważna jest wielka biała litera C. Każdy, kto zostawi ją pod kołami swojego auta, musi wiedzieć, że wjechał do strefy płatnej. Znak C pochodzi od słowa „congestion”, czyli zatoru, i żeby ten zator zmniejszyć i ograniczyć liczbę pojazdów, pobierana jest opłata, aktualnie w wysokości 11,50 funta, czyli ok. 60 złotych. Przyzwyczajonych do kontynentalnego ruchu prawostronnego piechurów w najbardziej newralgicznych punktach drogowego pandemonium informować będą zwięzłe informacje o tym, w którą stronę należy spojrzeć przed przekroczeniem jezdni. Podobnie jest na ruchomych schodach. Gapowate oparcie się o lewą barierkę może również spowodować zator, więc co chwila pojawiają się informacje, że trzymać się trzeba prawej strony. A gapiów nie brakuje. W Japonii na przykład nie obowiązuje pod W ścisłym centrum transport publiczny niemal wyeliminował ruch samochodowy tym względem jedna zasada. Mieszkańcy Osaki śmieją się, że po to, żeby wyrazić swoją odrębność, stają na ruchomych schodach po przeciwnej stronie niż w Tokio. Dla zdezorientowanych przechodniów, chcących przekroczyć ruchliwą ulicę, ważną informacją są pionowe słupki pomalowane w biało-czarne kolory z kloszem koloru bursztynowego na szczycie. To tak zwane „Belisha beacon”. Pulsujące światło na szczycie informuje kierowców o absolutnym pierwszeństwie przechodniów. Swoją nazwę zawdzięczają ministrowi transportu Leslie Hore-Belisha, który w 1934 roku w ten sposób wyznaczył przejścia dla pieszych. Dla lepszej widoczności w latach 40. XX wieku dodano równoległe żółte pasy i tak narodziła się drogowa zebra. Londyńskie czarne taksówki Ci, którzy swoją podróż po mieście odbyć chcieliby pod opieką taksówkarzy, wiedzą, że zatrzymywać na ulicy można tylko taksówki o charakterystycznym, tradycyjnym kształcie. Jedna z legend miejskich głosi, że ten charakterystyczny kształt wymuszony został jeszcze siedemnastowiecznym zobowiązaniem fiakrów do przewozu snopa siana dla konia. Chociaż faktycznie prawo nakazywało kiedyś przewożenie karmy dla konia na południowy posiłek, to dzisiaj jedynym formalnym zobowiązaniem jest konieczność zawrócenia auta w obrębie 25 stóp, czyli ok. 7,5 metrów. Mówi się, że takie auto musi być zdolne nawrócić dookoła monety sześciopensowej. Londyńskie taksówki nazywane zwyczajowo „czarnymi” chlubią się najwyższą jakością świadczonych usług w świecie. Każdy taksówkarz musi przejść bardzo rygorystyczne szkolenie, które może trwać nawet do czterech lat. Posiadanie czarnej taksówki to duży prestiż i poważna inwestycja. Kandydaci są pieczołowicie egzaminowani nie tylko ze znajomości miasta, ale także z poziomu inteligencji i kultury osobistej. Ofensywa rowerowa W ostatnich latach rewolucyjnych zmian w kolorach na drogach dokonał urzędujący od 2008 roku charyzmatyczny burmistrz Londynu Boris Johnson. Sam zamiłowany rowerzysta, po objęciu urzędu rozpoczął Londyńskie taksówki, jeden z najściślej regulowanych biznesów w mieście 55 II ekspertyza wielką rowerową ofensywę infrastrukturalną. Boris Johnson zresztą twierdzi, że pierwszy rower został skonstruowany właśnie w Londynie, na dworcu dyliżansowym w Covent Garden w 1818 roku, i jego ambicją są takie inwestycje w infrastrukturę rowerową, które spowodują, że jazda rowerem stanie się znowu integralną częścią transportu miejskiego. Z niszowej, marginalnej i zastępczej komunikacji, stanie się w pełni równoprawną i naturalną formą mobilności. Jak do tej pory, wszystko wskazuje na to, że londyńczykom udaje się te plany realizować. W ostatniej dekadzie długość tras rowerowych się potroiła, a liczba rowerzystów podwoiła. Przy czym ambicją burmistrza jest to, aby oprócz miejskich profesjonalistów mknących na szybkich rowerach na ulicach zaczęło się pojawiać coraz więcej rowerzystów typu, jak to się w Londynie mówi, holenderskiego: dzieci, gospodyń domowych, starszych i statecznych ludzi. 56 II ekspertyza Na rowery przesiadają się nawet najwięksi tradycjonaliści Każdy rowerzysta w Londynie łatwo rozpozna dzieła burmistrza, bo na jego polecenie porzucono obowiązujący do tej pory kolor zielony, używany na oznaczenie ścieżek i śluz rowerowych, i wprowadzono niebieski. Niektórzy nawet z tego powodu głośno protestowali, wytykając mu, że nie tylko odcina się od dorobku poprzednika, lansując własną osobę, ale w dodatku promuje również swoją Partię Konserwatywną, której oficjalny kolor to właśnie błękit. W ostatnich sześciu latach w Londynie wytyczono tzw. superautostrady rowerowe, które radykalnie zmieniły nie tylko ilość dostępnej przestrzeni dla rowerzystów, ale również wprowadziły nową jakość w systemie informacji miejskiej. Dobrze przemyślane, spójne i wyróżniające się drogowskazy, tablice i słupy informacyjne przyciągają uwagę efektowną oprawą plastyczną. Powoduje ona, że system oznaczeń połączeń rowerowych wywołuje skojarzenia związane bardziej z futurystycznymi wizjami miasta niż z poczciwym dziewiętnastowiecznym welocypedem. Do rowerowej rewolucji przyczyniło się również wprowadzenie miejskiego systemu wypożyczania rowerów, nazywanych potocznie Boris Bike. Londyńczycy jak rzadko poczuli się z tyłu za Paryżem i robią wszystko, żeby ich pod tym względem przebić. Uruchomiony w 2010 roku bezosobowy system stał się z miejsca niezwykle popularny. Obecnie w Londynie jest 720 stacji, w których użytkowanych jest 10 tysięcy rowerów. Jak do tej pory rekord wypożyczeń zanotowano podczas igrzysk olimpijskich w 2012 roku, kiedy to jednego dnia odnotowano ponad 45 tysięcy wypożyczeń. Najtrudniej o rower jest przy stacji kolejowej Waterloo. Od rana czeka na nie długa kolejka chętnych i rowery znikają natychmiast po rozładowaniu ich z ciężarówek. Codziennie do południa wypożyczanych jest co najmniej 500. Kolorystyka utrzymana jest oczywiście w błękitnych kolorach, bo oprócz afiliacji Borisa liczy się również spon- dr Marcin Galent socjolog, wykłada w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego Nowe superautostrady rowerowe przecinają Londyn wzdłuż i wszerz 57 II ekspertyza Rower Borisa sor, którym w Londynie jest oczywiście bank. Sieć cały czas się bardzo dynamicznie rozwija i w ciągu 4 lat działania już podwoiła liczbę stanowisk i rowerów. Marzeniem burmistrza jest, aby w następnej dekadzie co najmniej podwoić liczbę rowerzystów. Te plany realizowane są bardzo kompleksowo i są częścią szerszej wizji burmistrza, którą opisuje jako „wieś w mieście”. Centralne miejsce w tym planie zajmują korytarze zieleni i linearne parki, w których wydzielone będą miejsca dla rowerów i ruchu pieszego. Te nowe „wiejskie” kanały mobilności mają być ściśle zintegrowane z istniejącymi trasami metra, lekkiej kolei miejskiej i głównych szlaków samochodowych, tak aby maksymalnie wykorzystać możliwość uzupełniania się tych wszystkich form podróżowania. Śmiałość wizji ratusza poparta jest przeznaczanymi na ten cel środkami. W 2015 roku na samą infrastrukturę rowerową budżet centralny mia- 58 II ekspertyza sta wyda 145 milionów funtów, czyli prawie miliard złotych. Dla porównania przytoczę przykład Krakowa, gdzie koszty stworzenia funkcjonalnego i zintegrowanego systemu komunikacji rowerowej wyceniono na 200 milionów złotych. W ciągu najbliższej dekady władze centralne Londynu chcą wydać w sumie na ten cel 913 milionów funtów, czyli niemal 5 miliardów złotych. Do tego pamiętać trzeba o tym, że każda z 32 dzielnic Londynu również przeznacza spore sumy na ten cel. Ważna jest również inicjatywa rządowa, której celem jest wspieranie dojazdów rowerowych do pracy. W jej ramach dofinansowywane jest rozbudowywanie zaplecza socjalnego w miejscach pracy, tak aby rowerzyści mogli godzić wysiłek fizyczny z higieną i estetyką. Rząd uruchomił specjalny program „Rowerem do pracy”, który zachęca pracodawców do wspierania rozwoju rowerowego dojeżdżania do pracy. Do tej pory do programu przyłączyło się ponad 20 jednostek rządowych, z gabinetem rządowym na czele, prawie 50 instytucji edukacyjnych z Uniwersytetem Oksfordzkim, dziesiątki szpitali, jednostek samorządowych oraz niemal setka prywatnych firm, począwszy od olbrzymich korporacji, jak British Airways czy Fedex, po małe start-upy. Zaletą obecności w programie jest finansowe wsparcie rządowe. W ostatnich trzech latach rząd wydał na ten cel 140 milionów funtów, czyli ponad 700 milionów złotych. Informacje dla turystów Stosunkowo spójne w formie są również komunikaty skierowane do tych, których trajektorie marszrut określić można z wysokim prawdopodobieństwem, czyli turystów przemierzających utarte szlaki pomiędzy najtłumniej odwiedzanymi miejscami i obiektami Londynu. Otoczone tzw. strefami ciszy – przestrzeni wolnej od reklam i innych wizualnych składników miejskiej infrastruktury – stanowią jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów londyńskiego krajobrazu. Wyjątkowo masywne, wykonane z brązu, niezniszczalne drogowskazy niezmordowanie wskazują kierunki do najbardziej obleganych miejsc w mieście, takich jak: Houses of Parliament, British Museum, Trafalgar Square, Soho czy Leicester Square. Równie użyteczne i czytelne, aczkolwiek na ogół lżejsze w formie, rozsiane poza ścisłym centrum, uchylają tajemnic rzadziej uczęszczanych rejonów miasta przed ciekawością zabłąkanych przybyszy. Informacje o kierunkach i odległościach poszczególnych miejsc odgrywają również istotną rolę w tkaniu mentalnej mapy miasta i jego konkretnych dzielnic w umysłach i sercach samych Londyn pamięta. W tym budynku mieszkał Fryderyk Chopin mieszkańców. W pajęczynie tak nakreślonej przestrzeni ich funkcja informacyjna często traci swoją ważność, a zastępuje ją rola polegająca na wizualizacji struktury przestrzeni wyznaczonej przez najbardziej charakterystyczne dla niej punkty. Głębiej w charakter miasta pozwalają wniknąć mosiężne tablice, na których wyryto krótkie historie dzielnic, placów czy budynków. Szczególnie wiele pojawiło się ich pod koniec zeszłego stulecia, kiedy Londyn w ten sposób celebrował nadejście trzeciego tysiąclecia. W 2002 roku z okazji świętowania 50 lat panowania królowej Elżbiety II w Londynie ustawiono w wielu miejscach aluminiowe poziome tablice, reprezentujące obrysy panoram miast widzianych z różnych perspektyw. Lektura takiego wyrytego w metalu przewodnika zajmuje niekiedy długie kwadranse i jest dobrą okazją do przyswojenia sobie krajobrazu miejskiego. Ten krajobraz zresztą to wciąż żywa materia. Londyn nie uznaje się za zabytkowy skansen i w najstarszych historycznych dziel- 59 II ekspertyza nicach miasta wciąż wystrzeliwują w niebo nowe wieżowce. Ostatnie plany budowy nowych wysokościowców wzdłuż Tamizy w zachodniej części miasta, wzbudziły jednak już poważny niepokój o to, czy uda się obronić przestrzeń zabytkowego zespołu budynków wokół Parlamentu. W lutym 2015 roku UNESCO będzie się zastanawiało, czy nie umieścić Pałacu Westminsterskiego na liście zagrożonych miejsc światowego dziedzictwa. Niezmiernie charakterystycznym elementem londyńskiej ulicy są zawieszane od 1876 roku na frontach budynków niebieskie tabliczki z krótkimi charakterystykami sławnych osób, które w nich mieszkały. Takie tabliczki przekształcają bezimienne kamienice w miejsca o wyjątkowym, indywidualnym charakterze. W tej chwili jest ich w całym Londynie ponad 700. Czasami różnią się nieco formą i odcieniem błękitu, w zależności od dzielnicy, w której zostały umieszczone. Ich funkcja jest jednak podobna. Wprowadzają w materialną teksturę kamiennego otoczenia kulturowy i duchowy wymiar. Są bardzo ważnym elementem tworzenia dziedzictwa, wydobywają z przeszłości to, co ważne i godne zapamiętania, a przez to nadają miastu indywidualnego charakteru i budują jego tożsamość. Przywołują pamięć o historycznych postaciach znanych na ogół jedynie z encyklopedii i szkolnych podręczników. Takie specyficzne sąsiedztwo postaci z różnych epok nadaje przestrzeni perspektywę długiego trwania, w której jak w matrycy odbite zostały meandry rozwoju cywilizacji i kultury dumnego Albionu. Wśród siedmiu setek upamiętnionych znalazło się także dwóch Polaków: Joseph Conrad i Fryderyk Chopin, który w ratuszu londyńskiego City zagrał swój ostatni publiczny koncert. 60 II ekspertyza Poczucie lokalnej przynależności Na tym kończą się chyba centralizujące wysiłki narzucające jednolitą formę. Te składniki informacji miejskiej, które skupiają się na nazewnictwie dzielnic, ulic i porządkowaniu adresów, oddają zwykle specyfikę danej dzielnicy i odsyłają do ich historycznych i współczesnych funkcji, lokalnych tradycji, prestiżu, wewnętrznego zróżnicowania kulturowego czy administracyjnej odrębności. Przynależą do innego rodzaju mobilności, nazywanej przez socjologów mobilnością społeczną. Chodzi w niej nie o ruch w przestrzeni fizycznej, ale o ruch w przestrzeni społecznej, która wyznaczana jest przez sieci znaczeń. To na podstawie tych znaczeń budowane są społeczne dystanse, poczucie swojskości i obcości, przynależności i wykluczenia, centrów i peryferii. W tym obszarze fragmentaryzacja rzadko postrzegana jest jednak jako symptom rozpadu harmonijnej struktury miasta. Traktowana jest raczej jako szczególna strategia zmierzająca do wydzielania w największej europejskiej metropolii symbolicznie zakreślonych przestrzeni, w obrębie których łatwiej wykreować i podtrzymywać poczucie lokalnej przynależności. Ta lokalność w globalnej metropolii staje się coraz cenniejszą wartością. Światowa recesja spowodowała, że londyński rynek nieruchomości przeżywa niezwykły boom, dziesiątki tysięcy bogaczy z całego świata za wszelką cenę chce ulokować gotówkę w bezpiecznych inwestycjach i londyńskie mieszkania zdecydowanie do nich należą. Niestety wraz ze śrubowaniem cen pojawia się coraz powszechniejsze zjawisko tzw. pustej gentryfikacji, która po- Typowy piątkowy wieczór w Soho. Wszędzie kolory tęczy lega na wypychaniu starych mieszkańców przy jednoczesnym braku pojawiania się nowych. Zakupione przez obcokrajowców jako inwestycje mieszkania, stoją po prostu puste i nie przyczyniają się nawet do zmiany funkcji, co często miało miejsce w procesach tradycyjnej gentryfikacji, jak to się działo w najbardziej spektakularnym przypadku, czyli City. Mila kwadratowa Modelowym przykładem symbolicznego oznaczania terytorium i podkreślenia własnego charakteru jest właśnie londyńska dzielnica finansowa – City. Mila kwadratowa, jak z racji swojego obszaru potocznie określane jest City przez Anglików, leży w samym sercu Londynu. Jej początki sięgają czasu podbojów rzymskich z I wieku n.e., z tego okresu też pochodzi zalążek City, któremu terytorialny kształt nadał zbudowany przez Rzymian okalający je mur. Fizyczna granica, która po niewielkich modyfikacjach przetrwała do czasów średniowiecza, na stałe wyodrębniła tę część miasta. Odrębność ta jest potwierdzona nie tylko granicami istniejącymi w mentalnej mapie miasta mieszkańców Londynu, ale także przez specyficzny status polityczny, dzięki któremu City jest wyłączone ze struktury samorządowej Anglii i formalnie podlega bezpośrednio jedynie brytyjskiej królowej. Rządzone przez własnego burmistrza City zachowało pod pewnymi względami charakter średniowiecznej gildii, gdyż nawet w demokratycznym XXI wieku wyboru władz dokonują nie mieszkańcy dzielnicy, ale reprezentanci działającego w City biznesu. Tych mieszkańców zresztą już prawie nie ma. O ile jeszcze w 1841 roku w londyńskim City 61 II ekspertyza Herb londyńskiego City było ponad 120 tysięcy mieszkańców, czyli tyle, ile mniej więcej w tym samym czasie liczyła cała Warszawa, o tyle na początku XX wieku, kiedy Londyn stał się niekwestionowaną stolicą światowego handlu, już tylko niewiele ponad 25 tysięcy. Najważniejszą przyczyną transformacji żywej tkanki miejskiej w zaledwie przestrzeń zurbanizowaną było wypieranie obszarów mieszkalnych przez budynki wznoszone przez instytucje zajmujące się handlem i finansami. Setki małych firm próbowało ulokować się możliwie jak najbliżej giełdy i banku. Ze 107 kościołów, jakie znajdowały się na terenie City jeszcze w XVIII wieku, ostało się współcześnie zaledwie 24. Przy czym kościoły te i tak są martwymi miejscami, bo biorąc pod uwagę fakt, że jedna trzecia mieszkańców Mili nie identy- 62 II ekspertyza fikuje się z żadną religią, to średnio na jedną świątynię przypadają zaledwie 174 osoby. Te „skanseny irracjonalizmu” istnieją tylko dzięki prawnej ochronie władz, gdyż po II wojnie światowej wielokrotnie próbowano przeforsować projekty ich wyburzenia. Czasy, kiedy w rozmachu i splendorze budowli sakralnych manifestowała się potęga religii, a przez nią władza Kościoła anglikańskiego, wydają się należeć definitywnie do przeszłości. Druga wielka fala popytu na powierzchnie biurowe przyszła wraz neoliberalizmem Margaret Thatcher. W samych tylko latach 1985-1993 została przebudowana niemal połowa całej powierzchni biurowej w City. W 2014 roku swoje przedstawicielstwo w obrębie Mili kwadratowej miało ponadćwierć tysiąca zagranicznych banków, a liczba wszystkich przedsiębiorstw zarejestrowanych na jej terenie sięgała 12 tysięcy. W pierwszej dekadzie XXI w. Londyn znów stał się światową stolicą, odbierając Nowemu Jorkowi dzierżoną przez rok palmę pierwszeństwa. Stałych mieszkańców City pozostało jednak niewiele ponad 7 tysięcy. Władze City niejednokrotnie próbowały osłabić trend ucieczki. Jedną z najbardziej śmiałych i spektakularnych prób zatrzymania mieszkańców był projekt zabudowy zrealizowany pod nazwą Barbican. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych postanowiono zabudować zniszczone bombardowaniami wojennymi obszary obiektami sprzyjającymi powstawaniu społecznej tkanki miejskiej. Nie spełniły się jednak oczekiwania dotyczące sprowadzenia mieszkańców. Trzy wieżowce z tego kompleksu, tak charakterystyczne dla horyzontalnej linii City, uznawane za jedno z największych osiągnięć brytyjskiego brutalizmu, to teraz w większości mieszkania wynajmowane przez banki oraz korporacje i zamieszkane przez współczesnych nomadów związanych z globalnym biznesem. Granice City Centralną pozycję City na symbolicznej mapie miasta odzwierciedlają nazwy dzielnic Londynu, dla których Mila kwadratowa jest najważniejszym punktem odniesienia. Stąd, z jednej strony nazwa West End, z londyńską operą oraz skupiskiem teatrów, kin, drogich restauracji oraz innych miejsc rozrywki ulokowanych w sąsiadującym bezpośrednio Soho. Z drugiej strony z kolei East End, dzielnica do początków XX w. zamieszkana głównie przez londyńską klasę robotniczą, a potem zasiedlana przez kolejne fale imi- Mila2 Modelowym przykładem symbolicznego oznaczania terytorium i podkreślenia własnego charakteru jest właśnie londyńska dzielnica finansowa – City. Mila kwadratowa, jak z racji swojego obszaru potocznie określane jest City przez Anglików, leży w samym sercu Londynu grantów przybywających na Wyspę. Obszar 2,9 kilometra kwadratowego to najdokładniej oznakowany teren w mieście. W każdy roboczy dzień przez 7 stacji kolejowych, 13 stacji metra i 54 linii autobusowych do pracy w City zmierza „samotny tłum” złożony z niemal 400 tysięcy pracowników. Każdy z nich doskonale wie, kiedy przekracza granicę City. Na każdej ulicy, ścieżce rowerowej czy choćby tylko chodniku dla pieszych prowadzącym do City znajdują się mniej lub bardziej reprezentacyjne symbole graniczne, informujące o wkroczeniu do najstarszej dzielnicy Londynu. Najbardziej spektakularny „słup graniczny” to posąg smoka, element herbu City, który znajduje się na Fleet Street, głównej ulicy łączącej Milę kwadratową z zachodnią częścią miasta. To tutaj stała przez wieki tak zwana Temple Bar, czyli brama oddzielająca City od Westminster, domeny władzy królewskiej. Temple Bar wyznaczała przestrzeń, w obrębie której „powietrze miasta czyniło wolnym”. Wskazywała obszar obowiązywania „wolności londyńskich”, które strzegły mieszczan przed władzą feudalną. Zwyczajowo każdy brytyjski monarcha, zanim przekroczył Temple Bar, musiał się przed nią zatrzymać, żeby otrzymać od burmistrza pozwolenie na przejazd. Swoją nazwę brama zawdzięczała posiadłości templariuszy, którzy w tej okolicy mieli liczne nieruchomości. Sama brama zdemontowana została pod koniec XIX w. W 1984 r. odkupiono ją za 1 funta od prywatnego właściciela i w 2004 roku, po gruntownej renowacji, postawiono ją tuż obok katedry św. Pawła. Na mniejsze reprodukcje smoka natknąć się można w wielu innych, czasami zupełnie nie- 63 II ekspertyza Temple Bar. Za tą bramą kończyła się feudalna władza monarchy oczekiwanych miejscach, a biało-czerwone barwy na tysiącach metalowych słupków okalających Milę kwadratową w precyzyjny sposób informują, gdzie zaczyna się ta wyjątkowa część stolicy. Ta precyzja podyktowana jest nie tylko chęcią symbolicznej ekspresji posiadania oddzielnego statusu, ale także całkiem praktycznymi wymogami. Londyńskie City ma bowiem własną, niezależną od struktur w pozostałych częściach miasta policję, której kompetencje rozciągają się tylko w tym konkretnie wyodrębnionym obszarze. Odrębność i wyjątkowość Dobrym przykładem komunikowania własnej odrębności i wyjątkowości jest sposób, w jaki manifestuje swój prestiż inna centralna dzielnica – Westminster. W najbardziej reprezentacyjnych miejscach natknąć się w niej można na umieszczone na latarniach bogato zdobione napisy w kolorach złota i purpury, a więc takich, które na ogół kojarzą się z władzą i splendorem. Przypominają one o tym, że pałac Buckingham – siedziba brytyjskich monarchów, ale także Parlament, Downing Street z siedzibą premiera oraz większość bu- 64 II ekspertyza dynków rządowych znajdują się w tej części miasta. W świecie anglosaskim Westminster to od ponad trzystu lat metonimia imperialnej władzy. Dzielnica Kensington and Chelsea z kolei do perfekcyjnie wystandaryzowanych tablic rozmieszczonych z niezwykłą pieczołowitością w każdym z jej zakątków wplotła czcionkę pisaną gotykiem, która symbolizować ma nowy szyk, jaki uzyskała pod koniec XX wieku, kiedy stała się miejscem osiedlania superbogatych z całego świata. Zdarza się, że z obowiązujących w danej dzielnicy wzorów oznakowań wyłamują się tylko pojedyncze ulice. Za ilustrację takiego zjawiska posłużyć może niewątpliwie popularna Carnaby Street – mała uliczka w Soho, ukryta między zatłoczonymi centralnymi Regent Street i Oxford Street. Carnaby Street słynie ze sklepików, w których kiełkowała moda z okresu szalonych lat 60. W sklepikach tych zaopatrywali się zarówno hippisi, jak i modsi. A że w okolicy swoje studia nagraniowe miały takie zespoły, jak The Who czy The Rolling Stones, to Carnaby przez całą dekadę było jedną z najbardziej popularnych miejscówek londyńskiej bohemy. Chociaż rewolucyjny ferment ma dawno za sobą, to wciąż znaleźć tam można coś niepowtarzalnego. Wejście do niej obwieszczają półkoliste napisy, które prawdopodobnie uświadamiają osobliwość miejsca przypadkowym turystom. Carnaby Street jest wyjątkowa również dlatego, że od początku lat 70. wprowadzono tam ograniczenie ruchu samochodowego, co jest w Londynie nad wyraz rzadkie. Z kolei Soho stało się londyńskim miasteczkiem gejowskim. Informują o tym liczne tęczowe kolory, które nie tylko powiewają jako flagi na wietrze, ale czasami zastępują także zebrę na przejściu dla pieszych, pokrywają fasady budynków albo okiennice. Downing Street w Westminster. Ulica, przy której mieszka brytyjski premier Najbardziej wielokulturowe miasto świata Bogactwo i różnorodność form miejskiej informacji staje się tym większe, im bardziej wielokulturowe jest samo miasto. Stolica Zjednoczonego Królestwa, kiedyś największego imperium w historii ludzkości, jest pod tym względem na pewno szczególna. Sześćdziesiąt lat powojennej imigracji sprawiło, że stolica Zjednoczonego Królestwa stała się wyjątkową metropolią w skali globu. W opinii ekspertów jest to najbardziej zróżnicowane pod względem etnicznym i kulturowym miasto na świecie. Ostatni spis ludności, przeprowadzony w 2010 r., wskazywał, że ponad 35 procent jego mieszkańców urodziło się poza Anglią, a kolejne 15 procent populacji to potomkowie imigrantów drugiej i trzeciej generacji, z których wielu odziedziczyło tradycje, kulturę i religię swoich rodziców i dziadków. Według ostrożnych szacunków mieszkańcy Londynu mówią trzystoma językami, a w mieście żyje co najmniej pięćdziesiąt napływowych wspólnot, których liczba członków wynosi więcej niż 10 tys. Mniej niż 60 procent londyńskiej populacji to chrześcijanie, niemal 10 procent to muzułmanie. W najgęściej zamieszkanej przez tych ostatnich dzielnicy Tower Hamlets stanowią niemal 40 procent całej społeczności. W rezultacie trendów imigracyjnych w Londynie doszło do swego rodzaju cywilizacyjnej deterytorializacji, polegającej na wyrwaniu z tradycyjnych kontekstów przestrzennych różnych kultur i usytuowaniu ich w realiach wyznaczonych przez współegzystencję stylów i sposobów życia charakterystycznych nierzadko dla kompletnie różnych struktur cywilizacyjnych. Na tych samych ulicach tradycyjne społeczności wiejskie z różnych kontynentów sąsiadują z miejskim proletariatem brytyjskim, chińskie China Town z gejowską dzielnicą Soho, petroszejkowie z wielkomiejskimi yuppies, chasydzi z afrokaraibskimi członkami kościoła Pentakostal. Wiele osiadłych wspólnot o imigranckich korzeniach rekonstruuje swoją społeczną tożsamość, wykorzystując pewne aspekty informacji miejskiej. Przez wprowadzanie własnego nazewnictwa oraz wytyczanie symbolicznych granic próbują wykreować w chaosie zastanej materii miejskiej trwałe więzi, oparte na poczuciu przynależności do miejsca z jednej strony, a połączonego z manifestacją odrębności kulturowej z drugiej. Przykładem takich zabiegów jest dwujęzyczność nazw dzielnic i ulic. Londyn może się pochwalić w tym względzie sytuacją wyjątkową w Europie. I władze centralne, i władze poszczególnych dzielnic uznały, że nie znajdują żadnego niebezpieczeństwa w fak- 65 II ekspertyza cie oddania części przestrzeni publicznej jej rzeczywistym użytkownikom. Stąd niektóre miejsca oddane na potrzeby informacji stworzyły swoisty palimpsest. Stare, tradycyjne tabliczki z napisami wyrytymi w kamieniu zastąpione zostały nowszymi, metalowymi. Obok nich z kolei pojawiły się tabliczki z nazwą ulicy w języku, który jest używany na co dzień przez znaczną część mieszkańców ulicy i dzielnicy. W takich przypadkach przestrzeń publiczna może być potraktowana jako obszar specyficznej archeologii wiedzy, w której rozproszone nieregularne strzępy informacji odsyłają do nakładających się na siebie i zacierających nowymi znaczeniami starych opowieści. Współczesne komunikaty nakładają się na informacje kodowane w po- przednich epokach, umiejscowione w bliskim sąsiedztwie tworzą amalgamat, z którego wyłaniają się oryginalne w swym synkretyzmie formy komunikacji. Proces ten jest doskonale widoczny na słynnej ulicy Brick Lane w East End, wschodniej dzielnicy Londynu. Jedna z najbardziej znanych mieszkanek ulicy, artystka Tracy Emin, mówi: „To, co czyni tę dzielnicę tak wyjątkową, jest kulturowa mieszanka: mieszka tutaj więcej Banglijczyków niż gdziekolwiek indziej na świecie, oprócz Bangladeszu oczywiście. Mieszkają tutaj Żydzi, Pakistańczycy. Pierwsi czarni ludzie, którzy nie byli niewolnikami, mieszkali i pracowali w tej części Londynu”. Zmienne losy tej części miasta dobrze ilustruje historia budynku, który pod Ulica Brick Lane. Budynek, w którym mieściła się świątynia Hugenotów i żydowska synagoga, teraz zajmuje muzułmański meczet 66 II ekspertyza Sąsiedzka pomoc w wielokulturowym mieście Londyńskie Chinatown to miasto w mieście koniec XVII wieku był świątynią hugenocką, w wieku XIX stał się synagogą, a obecnie jest meczetem. Tutaj, obok tradycyjnych czarno-białych tablic, pojawiły się w bezpośrednim sąsiedztwie dodatkowe, z tym samym komunikatem, różniące się tylko tym, że zapisane w języku urdu. Nierzadko te pierwsze w ogóle znikają i zastępują je informacje pisane wyłącznie w egzotycznych językach. W ten sposób lokalne społeczności kreują symboliczne granice własnej przestrzeni kulturowej, w obrębie której możliwe staje się budowanie trwalszej tożsamości grupowej. Wytyczenie umownych granic „swojego” terenu, nazwanie go w swoim języku i przez to stworzenie na nowo stanowi dobry punkt wyjścia do rekonstrukcji umiejscowionych w nich społecznych struktur. Wszak na początku było słowo. Rzeczy nazwane własnym językiem przestają tylko opisywać materialne otoczenie, ale przez połączenie materialnych desygnatów przestrzeni z emocjonalnym znaczeniem języka stają się mentalnie zaktywizowane i przez to głębiej zakorzenione w strukturze grupowej identyfikacji. Tak symbolicznie wykreowana przestrzeń miejska staje się realną przestrzenią, w której dojść może do powstawania nowych, małych ojczyzn. Jeszcze odważniej wyznaczyła swoją przestrzeń w tkance miejskiej wspólnota Chiń- czyków ulokowana w bliskiej odległości Soho, w samym sercu londyńskiego West Endu. Na najbardziej ruchliwych ulicach prowadzących do miasteczka umieszczono potężne chińskie bramy, na ulicach postawiono stylizowane lampiony, a na oficjalnych tabliczkach zawierających informacje o nazwie ulicy, obok wersji w języku angielskim, znajdują się również ich tłumaczenia na język chiński. Wielokulturowa koegzystencja stała się faktem, niemal każdy uzyskał prawo do opisu i interpretowania przestrzeni na swój własny sposób. Dzięki temu poszerzył się zakres doświadczania i przeżywania miasta. Rzeczy nienazwane często przecież nie istnieją, nazwane we własnym języku stają się częścią emocjonalnej jedności. Tak z pozoru anonimowa przestrzeń miejska staje się symbolicznie wytyczoną przestrzenią, w której dojść może do powstawania nowych małych ojczyzn. W ten sposób wizualna reprezentacja przyczynia się do cywilizacyjnego dialogu, w którym pewne cechy kultury są unaoczniane i uobecniane, co z kolei może prowadzić do uznania wielokulturowej rzeczywistości cywilizacyjnych pograniczy w obrębie globalnego miasta. Na pewno istnieją miasta, które mogą się pochwalić informacją miejską lepiej zintegrowaną, czytelniejszą, skuteczniej zarządzaną, częściej odnawianą i modernizowaną. To, co jest wyjątkowe w londyńskim modelu, to chyba fakt, że w swoim spontanicznym rozwoju i niezależnie ewoluujących formach oddaje to, co jest w tym mieście jedyne i niepowtarzalne. Posiadanie semiotycznego idiomu, który organizuje ruch i nadaje formę różnym mobilnościom. 67 II ekspertyza Otl Aicher Historia pewnego piktogramu Norman Foster twierdził, że logotypy, design, książki i plakaty zaprojektowane przez Otla Aichera są krokami milowymi kultury Teksti ilustracje: w oparciu o „Utylitarian Design” Gary’ego Tischera „Washington Diplomat” Katarzyna Domagalska 68 II ekspertyza P roste, modernistyczne piktogramy przedstawiające różne dyscypliny sportu przyjęły się na całym świecie, stając się znakiem uniwersalnym i powszechnym nie tylko w sporcie, ale też w codziennej komunikacji. Ich autor Otl Aicher uważał, że podstawą jest czytelny projekt: „ (...) patrząc na umieszczony na drzwiach znak, w ułamku sekundy będziesz wiedział, co się za nimi kryje”. Przechodząc przez ulicę, wchodząc do restauracji, patrzymy na znaki, które są dziełem Otla Aichera. Jego design nas otacza. Piktogramy z wizerunkami olimpijczyków przeniknęły do naszego życia jako kanony znaków informacyjnych. Podczas II wojny światowej Aicher pozostawał pod dużym wpływem intelektualnym ru- chu antyfaszystowskiego „Białe Róże”. Jego poglądy polityczne ukształtowane w tamtym okresie miały niebagatelny wpływ na późniejsze prace i projekty Aichera, które tylko z pozoru wydawały się czysto funkcjonalne i pragmatyczne. W założeniu projektanta zawsze niosły ze sobą duży ładunek emocjonalny i opowiadały się przeciwko agresji i przemocy politycznej. Po wojnie w Ulm otworzył własne studio graficzne „Büro Aicher”. W 1953 roku był jednym z fundatorów eksperymentalnej szkoły designu – Hochschule für Gestaltung (HfG) w Ulm, kontynuującej w założeniach myśli Bauhausu. Szkoła ta była odpowiedzią na potrzeby powojennych Niemiec. Postulowała porządek, funkcjonalizm, 69 II ekspertyza czytelność i jasność zasad projektowania. Identyfikacja wizualna opracowana dla Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 roku w zamyśle twórcy i organizatorów miała w znaczący i wyraźny sposób odciąć się od czasów olimpiady nazistowskiej z 1936 roku. Dlatego Aicher w projektach zrezygnował z dominujących, mocnych kolorów – czerwonego i czarnego, kojarzonych z flagą nazistowską, na rzecz kolorów ciepłych i energetycznych. Dominantami stały się zielony, niebieski, pomarańczowy i żółty – kolory, które miały kojarzyć się z międzynarodo- 70 II ekspertyza wą polityką pokojową. Identyfikacja objęła całość olimpiady: poczynając od plakatów, folderów, piktogramów po uniformy i całą ideologię. Na ironię, rzeczywistość i historia przerosły design. Cała myśl legła w gruzach, kiedy podczas olimpiady dokonano zamachu terrorystycznego na izraelskich lekkoatletów. Zainteresowania Aichera skierowane były na rozpowszechnianie wiedzy i edukowanie w zakresie projektowania znaków identyfikacji wizualnej – logotypów. Jego logotypy są znakami firmowymi Brauna, Lufthansy, BASF-u, Frankfurt Airport. PIKTOGRAMY, PLAKATY: Otl Aicher ŹRÓDŁO: Wikimedia Germany Elementy identyfikacji wizualnej opracowanej na Igrzyska Olimpijskie w Monachium 1972 roku Współpracował też z architektami, m.in. Normanem Fosterem, przy opracowywaniu systemu informacji dla budynków. Na potrzeby architektury Normana Fostera zaprojektował font Rotis. Czcionka ta została później wykorzystana przy opracowywaniu identyfikacji wizualnej metra w hiszpańskim mieście Bilbao. Norman Foster nazwał logotypy, design, książki i plakaty Aichera „krokami milowymi kultury”. To prawda, jego projekty należą do kultury, choć on sam powtarzał, że design ma należeć do codzienności i każdej minuty dnia – „Ulice są ważniejsze od muzeum”. Otl Aicher (ur. 1922 w Ulm, zm. 1991 w Rotis) – niemiecki grafik, designer, typograf, profesor akademicki, teoretyk, zyskał sławę dzięki piktogramom zaprojektowanym na Igrzyska Olimpijskie w Monachium w 1972 roku 71 II ekspertyza Na peronie bez stresu Nowy system identyfikacji wizualnej na dworcach Seweryn Lipoński Tekst: Materiały prasowe PKP Zdjęcia: 72 II ekspertyza Jednolite piktogramy na granatowym tle i napisy w kilku językach. To krótka charakterystyka nowego systemu identyfikacji wizualnej na polskiej kolei, dzięki któremu podróżni mają już nie biegać po dworcach w nerwowym poszukiwaniu kasy czy bankomatu Od lutego 2014 r. podróżni korzystają z nowego, podziemnego dworca kolejowego w Krakowie. Pojawiły się na nim oznaczenia. Kolejarze nie zapomnieli o zegarach, które – jak można przeczytać w wytycznych – są „ważnym symbolem, który od lat kojarzy się z koleją” W 2010 r. kolej ruszyła z szeroko zakrojonym programem modernizacji dworców. Na początku opierał się głównie na modernizacji samych budynków. Pierwsze inwestycje zbiegły się jednak w czasie z chaosem na kolei na przełomie 2010 i 2011 r. Głośno było o takich incydentach, jak słynny peron 5 na dworcu w Katowicach (znalazł się w rozkładzie jazdy, choć... nie był jeszcze gotowy i nikt nie mógł na niego trafić). Tuż przed Euro 2012 kolejarze postanowili więc poprawić oznakowanie na dworcach. I zaczęli wprowadzać zupełnie nowy system identyfikacji wizualnej. – Nowe oznakowania pojawiają się na dworcach modernizowanych przez PKP SA. Od 2012 r. spółka oddała do użytku 45 takich obiektów – informuje Aleksandra Dąbek z biura prasowego PKP SA. Wśród nich jest 73 II ekspertyza większość najważniejszych dworców w kraju: Warszawa Centralna, Poznań Główny, Kraków Główny czy Wrocław Główny. Choć nie brak i mniejszych obiektów, takich jak: Koło, Iława czy Świebodzice. Jednolite oznaczenia Podstawowym celem było ułatwienie podróżnym poruszania się po stacjach. Tak aby nie musieli już biegać z peronu na peron w poszukiwaniu kasy, informacji czy poczekalni. Docelowo nowy system znaków ma się pojawić na wszystkich nowych i zmodernizowanych dworcach oraz stacjach. W sumie PKP SA zamierza wyremontować 80 najczęściej uczęszczanych obiektów. Część piktogramów pojawia się także w wagonach modernizowanych przez PKP Intercity. – Ujednolicenie systemu informacji i znaków jest jak najbardziej sensowne. Tak się robi na całym świecie. To bardzo istotne dla pasażerów – podkreśla dr Michał Beim, specjalista transportu z Instytutu Sobieskiego. – Dzięki jednolitej informacji na wszystkich stacjach ludzie przyzwyczajają się do niej i powstaje pewien automatyzm. Gdy jej brakuje, to robi się chaos, trudno odnaleźć poszczególne miejsca na dworcu. Podstawą dla nowego systemu znaków na kolei stała się uchwała zarządu PKP SA z lutego 2012 r. Jej załącznik, który liczy blisko 100 stron, szczegółowo określa zasady rozmieszczania informacji dla pasażerów na dworcach i peronach. Są zgodne z Kartą UIC 413 opracowaną przez Międzynarodowy Związek Kolei. Wśród znaków, jakie pojawiły się na dworcach i peronach, można wyróżnić: Znaki lokalizacyjne. Oznaczają na dworcu konkretne miejsca i punkty: kasy, toalety, 74 II ekspertyza Przy nowym dworcu PKP w Katowicach powstała też galeria handlowa poczekalnię czy przechowalnię bagażu. Bez strzałek – umieszczone bezpośrednio przy obiekcie, który mają wskazywać. Oznaczenia kierunków. To napisy i piktogramy ze strzałkami w konkretnych kierunkach. Podstawowa pomoc dla pasażera, który szuka np. biletomatu. Albo właśnie Oznaczenia na dworcu w Gdyni pokazują podróżnym, gdzie znajdą toalety, informację i gdzie kupią bilety Wyraźne oznaczenie wyjścia i wejścia na dworzec jest konieczne, aby pasażerowie się nie pogubili. Na zdjęciu dworzec w Elblągu wysiadł z pociągu i chciałby udać się do wyjścia, na przystanek czy na postój taxi. Plany dworca. Rozwiązanie dla podróżnych, którzy zdążyli się zagubić lub czeka ich dłuższy pobyt na stacji. Plany – najczęściej w formie dużej planszy z zaznaczonymi wszystkimi obiektami – pozwalają się zorientować, czego i gdzie szukać na całej stacji. Punkt „tu jesteś” jest oznaczany czerwoną kropką. Rozkłady ścienne. Dodatkowy element stanowiący uzupełnienie dla elektronicznych tablic z rozkładem jazdy pociągów. Dla przyjazdów tło białe, dla odjazdów – żółte. Na mniejszych stacjach połączenia są ułożone według miejscowości. Na większych – najczęściej według godzin. Co najmniej w dwóch językach Seweryn Lipoński Dziennikarz „Gazety Wyborczej” w Poznaniu. Zajmuje się samorządem miejskim, transportem (w tym koleją) i dotacjami unijnymi. Prowadzi też blog o inwestycjach w Poznaniu: poznanspozagazety.pl Zegar. Kolejarze nie zapomnieli i o tym tradycyjnym elemencie dworców. „Zegar jest bardzo ważnym symbolem, który od lat kojarzy się z koleją” – można przeczytać w wytycznych systemu identyfikacji. Dlatego PKP wprowadza na dworcach jednolity typ okrągłych zegarów z ciemnymi wskazówkami na białym tle. Tam, gdzie to możliwe, tablice z informacjami wiszą na wysokości 2,50 m. Cały system znaków charakteryzuje się jednolitą kolorystyką. Obiekty w obrębie dworca oznaczone są białymi napisami, piktogramami i strzałkami na granatowym tle. Regulacje PKP nakazują też wskazywać podróżnym drogę do ważnych obiektów typu szpitale czy policja w promieniu 500 m wokół stacji. Tu kolory są na odwrót: na białym tle granatowe napisy, znaki i strzałki. To samo dotyczy przystanków komunikacji miejskiej. 75 II ekspertyza Nowy dworzec w Poznaniu otwarto tuż przed Euro 2012. Kontrowersje wzbudziło nietypowe rozmieszczenie kresek nad polskimi znakami Napisy występują zawsze co najmniej w dwóch językach. Obok polskiego jest to angielski. Na większych dworcach kolejarze mogą stosować też trzeci język. W większości kraju jest to niemiecki. Jednak na wschodzie zastępuje go rosyjski (woj. mazowieckie, łódzkie, podlaskie, lubelskie i świętokrzyskie). Na terenach przygranicznych można też spotkać tablice z napisami w jeszcze innych językach: ukraińskim, słowackim, czeskim, litewskim i białoruskim. Jednak najważniejszym elementem systemu są piktogramy. Można ich spotkać ponad 100 rodzajów. Obok najpopularniejszych – typu kasa, bankomat, winda, toaleta czy przystanek autobusowy – można natknąć się również na rzadsze. Kolejarze przewidzieli bowiem specjalny piktogram nawet dla miejsca, w którym można kupić kwiaty albo skorzystać z usług fryzjera. Część znaków dotyczy też nakazów i zakazów. System identyfikacji wizualnej nie ogranicza się wyłącznie do samego terenu stacji kolejowej. Trzeba także zadbać, aby podróżny w ogóle trafił na dworzec. Dlatego tak ważne jest tzw. oznakowanie zewnętrzne. To np. 76 II ekspertyza Największy w Polsce dworzec Warszawa Centralna przed Euro 2012 przeszedł „lifting”. Pojawiło się nowe oznakowanie. Dynamiczne rozkłady jazdy, pokazujące m.in. zmiany peronów i opóźnienia, pasażerowie mogą sprawdzać także na samych peronach, np. w oczekiwaniu na pociąg nazwa stacji umieszczona nad głównym wejściem, ale również w okolicach stacji, np. na pobliskich ulicach czy przystankach. Dynamiczna informacja pasażerska Oznakowanie zewnętrzne powinno być spójne z miejskim systemem informacji. Przekonali się o tym urzędnicy w Poznaniu. Po zbudowaniu nowego dworca i otwarciu przy nim galerii handlowej Poznań City Center okazało się, że na różnych znakach i drogowskazach występują różne nazwy tych samych obiektów. Dlatego miejscy urzędnicy i kolejarze postanowili uporządkować te nazwy. Dotyczyło to również znaków na samym dworcu i peronach. Choć ich kolorystyka pozostała niezmieniona: białe napisy na granatowym tle i vice versa. Obok systemu znaków kolejarze wprowadzają też tzw. dynamiczną informację pasażerską. To głównie ekrany LED-owe wyświetlające listę najbliższych przyjazdów i odjazdów – czy to z danego peronu, czy też z całej stacji. Pozwala to pasażerom na bieżąco śledzić informacje, np. o opóźnieniach i zmianach peronów. Informacja o przyjazdach i odjazdach pociągów na dworcu Warszawa Wschodnia 77 II ekspertyza Zobaczyć miasto palcami – Makiety dają niewidzącym wyobrażenie przestrzeni. Pozwalają zobaczyć miasto – tłumaczy Marek Jakubowski, nauczyciel z Ośrodka dla Dzieci Niewidomych w Owińskach. Makietami mogą się poszczycić m.in. Poznań, Kraków, Bydgoszcz i Toruń Marta Górna Tekst: 78 II ekspertyza M am tylko 162 cm wzrostu, jestem niski. Gdybym był niewidomy i chciałbym zobaczyć np. poznański Ratusz – piękną, renesansową budowlę – to nie mógłbym się nią w pełni cieszyć. Zobaczyłbym palcami tyle, na ile pozwoliłby mi mój wzrost – tłumaczy Marek Jakubowski, od 30 lat nauczyciel w Ośrodku dla Dzieci Niewidomych w Owińskach koło Poznania. – Dlatego makiety i mapy dla niewidomych są niezbędne. Dają im pojęcie przestrzeni, pozwalają ją poznać i zrozumieć. Dzięki temu niewidzący mogą poznać strukturę miasta i wiele się o nim dowiedzieć. W Polsce powstaje coraz więcej makiet i planów miast dostosowanych do potrzeb osób niewidomych i niedowidzących. Mogą już z nich korzystać m.in. w Poznaniu, Toru- niu, Krakowie, Bydgoszczy i Nowym Sączu. Wkrótce w Płocku powstanie makieta zabytków dla niewidzących. – Makieta dotykowa spełnia wiele funkcji – tłumaczy Jakubowski. – Pozwala poznać kształt i strukturę budowli lub przestrzeni, jej skalę oraz elementy. Mapa tyflologiczna [tyflologia – nauka zajmująca się utratą wzroku – przyp. red.] przestrzeni miejskiej pozwala bardziej precyzyjnie poznać jej strukturę, a prawidłowo wykonana, zgodnie z zasadami tyflokartografii, może służyć do nauki orientacji przestrzennej. Niewidomy nie porusza się przecież z mapą. Jakubowski przypomina, że makietę ogląda się zawsze umiejscowioną na terenie, który przedstawia. – Podobnie jak mapa tyflologiczna pomaga poznać przestrzeń i otoczenie przedstawianego obiektu – mówi. – Mapy i makiety niestety są drogie ze względu na specyficzne technologie wykonania oraz niskie nakłady, w jakich są wydawane. Zdaniem Jakubowskiego Kraków jest polskim liderem, jeśli chodzi o liczbę makiet i map dla niewidomych. – Mają ich kilkanaście. To bardzo dobrze, z tych makiet nie korzystają jedynie niewidomi. Są one bardzo pomocne również dla ludzi starszych. Jeśli coś jest zaprojektowane dobrze dla niewidomych, to dla widzących też będzie przydatne – dowodzi. – Coraz więcej budynków użyteczności publicznej, obiektów architektonicznych, a przede wszystkim muzeów chce zainwestować w takie makiety i plany dotykowe. Są one nieodzownym elementem przystosowania przestrzeni do potrzeb osób niewidomych. Ludzie z całej Polski piszą do mnie, dzwonią, dopytują o modele, zdjęcia i materiały. Zawsze chętnie pomagam! W Krakowie, w ramach projektu Droga Królewska dla Niepełnosprawnego Turysty, powstało 12 makiet, które przedstawiają najbardziej popularne krakowskie zabytki, m.in. Barbakan, Sukiennice, kościół Mariacki i ratusz. Zostały zrobione z brązu i dołączono do nich opisy wykonane alfabetem Braille’a, zarówno w języku polskim, jak i angielskim. W ubiegłym roku w Gdańsku prezydent Paweł Adamowicz uroczyście odsłonił makietę Żurawia Gdańskiego, którą niewidomi mogą obejrzeć palcami pod jego większym odpowiednikiem. Makieta oddaje wygląd oryginału w najdrobniejszych szczegółach. Ufundował ją „Klub Rotary Gdańsk-Sopot-Gdynia”, który wcześniej sfinansował już makietę bazyliki mariackiej. W Poznaniu niewidomi mogą dotknąć m.in. Starego Rynku, stadionu miejskiego oraz Ostrowa Tumskiego. W maju ubiegłego roku na placu Mickiewicza stanęła makieta poznańskich zabytków. Znajdują się na niej m.in. Poznańskie Krzyże, Zamek Cesarki, aula uniwersytecka i opera. W Toruniu swoją makietę dla niewidomych ma Starówka. Stworzono ją z przetopionych kluczy, które ofiarowali mieszkańcy miasta w ramach akcji „Klucz do mojego miasta”. Makiety dają niewidzącym wyobrażenie przestrzeni. Pozwalają zobaczyć miasto fot.: Studia Tyflografiki 79 II ekspertyza Przyszłość SIM dr Marek Pieniążek Tekst: 80 II ekspertyza W Współcześnie można zauważyć tendencję do przypisywania SIM nowych funkcji, takich jak wzmacnianie tożsamości lokalnej mieszkańców czy porządkowanie przekazu reklamowego. Przez odpowiednią stylizację systemy informacji stają się elementem wpływającym na tożsamość miasta – czasem wręcz ją tworzą spółczesny świat jest w coraz większym stopniu uzależniony od informacji. Pozornie ta prawidłowość dotyczy tylko globalizującej się gospodarki, coraz częściej jednak mamy z nią do czynienia w codziennym życiu. Dynamiczny rozwój środków przekazu zamiast ułatwić szybki dostęp do wiedzy, stawia nas wielokrotnie w obliczu szumu informacyjnego. Takie wrażenie możemy odnieść w przestrzeni miasta. Uporządkowanie informacji jest możliwe dzięki odpowiedniemu oznakowaniu. Obecnie tablice z nazwami ulic są tylko jednym z elementów Systemów Informacji Miejskiej (SIM). Wyłaniają się cztery problemy: 1. Jak wygląda nasze zachowanie w przestrzeni – dlaczego potrzebujemy Systemów Informacji Miejskiej? 2. Czym współcześnie jest SIM i czego od niego oczekujemy? 3. Jak powstają SIM i jaką treść nam przekazują? 4. Jak SIM będą się zmieniać – czego może- my się spodziewać w przyszłości, a o czym myślimy już dziś? Człowiek w przestrzeni Aleksander Wallis wyróżnił cztery zasadnicze zachowania człowieka w przestrzeni: poznawanie, wartościowanie, kształtowanie i użytkowanie. W procesie poznawania nabywamy wiedzę o otaczającej nas przestrzeni. Wiedza ta umożliwia nam późniejsze wartościowanie, ale w miejscu nieznanym jest niezbędna do właściwego poruszania się. Poznawanie jest procesem wybiórczym. Zwracamy uwagę na interesujące nas szczegóły otoczenia. Nic więc dziwnego, że w miejscu znanym proces ten jest właściwie marginalizowany. W tłumie łatwo rozpoznać osoby znające drogę, po której się poruszają, i te, które łapczywie poszukują informacji o nowym miejscu. Oczywiście w tym przypadku SIM jest nieporównanie bardziej przydatny drugiej grupie. Proces wartościowania ułatwia nam porządkowanie informacji o przestrzeni. Na podstawie dokonanych spostrzeżeń dokonujemy oceny miejsca. Oczywiście kryteria, jakie przyjmujemy, zależą od naszego wykształ- Obecnie tablice z nazwami ulic są tylko jednym z elementów Systemów Informacji Miejskiej 81 II ekspertyza cenia, doświadczenia czy innych cech, takich jak na przykład płeć i wiek. Możliwość uzyskania dodatkowej informacji na temat przestrzeni, w której przebywamy, może zmienić nasze zdanie o niej. Resztki ceglanego muru, obok których przechodzimy obojętnie, okazują się pozostałościami średniowiecznych fortyfikacji. Taka wiadomość ma znaczenie nie tylko dla turysty. Podając takie informacje poprzez elementy Systemu Informacji Miejskiej, umacniamy świadomość i poczucie utożsamienia się mieszkańców ze swoim miastem. Procesy użytkowania obejmują aktywne działania człowieka. W ramach pierwszego między innymi nadajemy przestrzeni funkcje i decydujemy o formach jej zagospodarowania. W przypadku drugiego przyjmujemy pewne wzorce zachowań – zapewne mniej swobodnie będziemy czuć się w parku, o którym wiemy, że w przeszłości był cmentarzem. Rola Systemów Informacji Miejskiej Myśląc o informacji w mieście, mamy przed oczami dziesiątki tablic z nazwami ulic, strzałek – drogowskazów, tablice z nazwami gmachów, piktogramy. Do tego dochodzi przekaz reklamowy z niezliczoną ilością nośników zarówno profesjonalnych, jak i amatorskich. Oszałamiająca liczba znaków, często ustawionych obok siebie, poprzetykana znakami drogowymi, daje wrażenie prawdziwego gąszczu, wręcz miejskiej dżungli. Właściwe działanie systemu jest możliwe przy spełnieniu kilku warunków: czytelności oznakowania – poprzez zastosowanie odpowiedniego wzornictwa elementów, konsekwencji – poprzez zastosowanie takich samych rozwią- 82 II ekspertyza zań prezentacji treści, tak abyśmy nie zastanawiali się, czy mamy do czynienia z nazwą ulicy czy sklepu, wreszcie warunków spójności – odpowiedniego powiązania ze sobą treści poszczególnych elementów i komplementarności, na przykład uzupełnienie przekazu poprzez użycie dodatkowych elementów – planów, informatorów. Współcześnie można zauważyć tendencję do przypisywania SIM nowych funkcji, takich jak wzmacnianie tożsamości lokalnej mieszkańców czy porządkowanie przekazu reklamowego. Poprzez odpowiednią stylizację systemy informacji stają się elementem wpływającym na tożsamość miasta – czasem wręcz ją tworzą. Wiele miast może poszczycić się unikalnymi i łatwo rozpoznawalnymi oznaczeniami, porównywalnymi niekiedy do unikalnej biżuterii. Systemy są również wzbogacane o nośniki wyjaśniające znaczenie nazw miejscowych, przedstawiające historię wybranych Przez odpowiednią stylizację systemy informacji stają się elementem wpływającym na tożsamość miasta – czasem wręcz ją tworzą miejsc. Często, oprócz uzupełnienia warstwy informacji turystycznej, przekaz ten kierowany jest także do mieszkańców. Nierzadko zdarza się, że osoby takie zapytane o patrona swojej ulicy milczą zakłopotane... Włączenie do systemu informacji nośników reklamowych jest wyzwaniem dla projektantów. Reklama bowiem, ze względu na swoją specyfikę, trudno daje się zmieścić w narzuconych szablonach. Próby takie jednak w Polsce już podjęto, choć nie zawsze były one wdrażane. Powstawanie SIM Czym jest właściwie SIM? Czy każde oznakowanie ulic może być tak określone? Używając słowa „system”, mamy na myśli coś więcej niż tylko zbiór tablic informacyjnych. Dlatego w procesie projektowania SIM konieczne jest przeprowadzenie badań z zakresu geografii miasta, obok studiów z zakresu szeroko rozumianych: architektury, marketingu i ekonomii. Celem takich badań powinno być między innymi ustalenie charakterystycznych elementów miasta, stanowiących układ odniesienia dla orientacji w jego przestrzeni, jak również wykazanie specyficznych problemów w orientacji przestrzennej – niekonsekwentnej numeracji, sieci ulicznej bez wyraźnie zaznaczonych skrzyżowań, powtarzalnej zabudowy. Istotne wydaje się także ustalenie podziałów przestrzeni miasta na jednostki (dzielnice, osiedla) i ich korespondencji z podziałami: administracyjnym, historycznym i morfologicznym. Wyniki badań mogą stanowić podstawę konstrukcji systemu. W Polsce mamy już przykłady SIM opracowanych w taki sposób. Kolejną kwestię stanowi stopień złożoności systemu. Naturalnie jest ona związa- 83 II ekspertyza na z wielkością miasta. W małym ośrodku w zupełności może wystarczać SIM składający się z podstawowych grup tablic, uzupełnionych piktogramami. W dużym mieście konieczne jest określenie grup odbiorców treści SIM. Dla pieszych duże znaczenie ma umieszczenie w węzłach układu komunikacyjnego planów najbliższej okolicy z zaznaczonymi najważniejszymi obiektami. Dla kierowców poruszających się po nieznanym mieście ważne są czytelne tablice kierujące do dzielnic czy ważniejszych punktów. Osobną grupę stanowią użytkownicy niepełnosprawni. Dla osób niewidomych mogą być udostępniane specjalne plany umożliwiające odczyt za pośrednictwem dotyku. Przyszłość SIM Jaka jest przyszłość Systemów Informacji Miejskiej? Możemy zastanawiać się nad dwoma rodzajami rozwiązań SIM: informacjami „mobilnymi” – dla osób w drodze – i „stacjonarnymi”. Współcześnie obserwujemy bardzo szybki rozwój dwóch dziedzin: telefonii komórkowej i pozycjonowania. Połączenie tych dwóch elementów już stało się faktem i daje właśnie dostęp do danych określonych wyżej jako „mobilne”. Obecnie możemy określać położenie geograficzne, w którym się znajdujemy, za pośrednictwem GPS lub danych ze stacji bazowych odczytywanych przez smartfon. Po aplikacje mapowe sięgamy jak po przedmioty codziennego użytku. Pomagają nam one w znalezieniu najkorzystniejszych połączeń komunikacyjnych lub informują o liczbie wolnych rowerów miejskich. To, co jest dla nas oczywiste dziś, nie byłoby jednak możliwe, gdyby w drugiej połowie XX wieku nie nastąpił w geografii szybki rozwój 84 II ekspertyza dziedziny określanej jako Systemy Informacji Geograficznej (GIS). Rozwiązania – przygotowywane pierwotnie na potrzeby zbierania danych o środowisku i jego przemianach – szybko znalazły zastosowanie w zarządzaniu i organizowaniu przestrzeni. Szacuje się, że dane o charakterze geograficznym, na przykład w niektórych dziedzinach administracji, stanowią do 90 procent wszystkich danych. Dla pieszych duże znaczenie ma umieszczenie w węzłach układu komunikacyjnego planów najbliższej okolicy z zaznaczonymi najważniejszymi obiektami Obecnie technologia GIS jest stosowana także do konstrukcji interaktywnych map miast dostępnych w sieci internetowej. Mapy takie mogą również stanowić element SIM, chociaż wydaje się, że częściej wykorzystywane są rozwiązania uniwersalne, oferowane przez duże firmy lub otwarte konsorcja. Obecnie zupełnie oczywisty jest scenariusz, w którym planujemy pobyt w mieście, do którego właśnie przyjechaliśmy. Przy wykorzystaniu interaktywnej mapy w sieci odnajdujemy położenie miejsc, które chcemy odwiedzić. Następnie pobieramy plik mapy do smartfonu, który poprowadzi nas przez miasto dzięki systemowi pozycjonowania, lub korzystamy z niej on-line. Czy to znaczy, że z ulic znikną tablice z nazwami? Raczej nie, ale w przyszłości podstawową cechą SIM będzie integralność informacji w przestrzeni fizycznej z informacją w sieci – możliwa między innymi dzięki szerokiemu zastosowaniu technologii informatycznych. W poprzedniej edycji tej książki pisałem, że dzięki urządzeniom mobilnym SIM dostarczą nam jeszcze więcej informacji. Dziś właściwie pokonaliśmy bariery technologiczne. Urządzenia, z których korzystamy, stały się bardziej wydajne – możemy ich używać przez cały dzień bez konieczności ładowania. Łatwo możemy pobrać interesujące nas aplikacje, a sieci komórkowe zapewniają stały dostęp do szybkiego internetu właściwie w każdym miejscu. Myślę, że wyzwaniem dla SIM przyszłości nie jest już dostarczenie większej liczby informacji. Ten etap już osiągnęliśmy. Wyzwaniem jest sprawienie, abyśmy na dłuższą chwilę podnieśli wzrok znad ekranu i odczuli wszystkimi zmysłami otaczającą nas przestrzeń. Przy wykorzystaniu interaktywnej mapy w sieci odnajdujemy położenie miejsc, które chcemy odwiedzić. Następnie pobieramy plik mapy do telefonu komórkowego, który poprowadzi nas przez miasto dzięki systemowi pozycjonowania dr Marek Pieniążek Adiunkt w Zakładzie Geografii Miast i Organizacji Przestrzennej Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się zastosowaniami GIS do analizy przestrzennej. Bada między innymi możliwości zastosowania ich do określenia jakości przestrzeni publicznej i diagnozowania zjawisk zachodzących w skali lokalnej na potrzeby planowania przestrzennego i statystyki publicznej 85 II ekspertyza Jak smartfonowa rewolucja zmieniła poruszanie się po mieście Apka Telefon już dawno przestał być urządzeniem tylko do dzwonienia czy przeglądania stron WWW. Dzięki smartfonowej rewolucji, rozwojowi aplikacji oraz wbudowanemu GPS-owi, staje się on powoli niezbędnym towarzyszem w mieście, szczególnie w takim, którego zbyt dobrze nie znamy Michał Górecki Tekst: 86 II ekspertyza J eszcze niedawno wiązało się to z posiadaniem papierowej mapy, przewodnika, a także notesu z kontaktami do znajomych, których możemy spytać o restauracje czy miejsca, które warto zobaczyć. Dziś to wszystko możemy mieć przy sobie, o ile… starczy nam na to baterii. To właściwie jedyna przeszkoda w miejskim eksplorowaniu ze smartfonem w dłoni. Warto więc zaopatrzyć się w dodatkowe baterie do telefonu oraz lokalną kartę SIM z dużym limitem transferu – jeśli poruszamy się po zagranicznym mieście. Inaczej słono zapłacimy – większość aplikacji wymaga połączenia z internetem, a ceny w roamingu są ciągle kosmicznie wysokie. Mamy więc smartfona, zapas baterii oraz możliwość swobodnego korzystania z internetu. Jakie aplikacje warto zainstalować? Google Maps To chyba najważniejsza aplikacja, bez której nie można wyobrazić sobie życia w jakimkolwiek mieście. Mapa. Tylko mapa i aż mapa. Obecna w urządzeniach z systemem Android, dostępna także na inne platformy. Google posiada bezdyskusyjnie najlepsze mapy i choć Apple jakiś czas temu postanowiło konkurować swoją wersją, to nadal daleko mu do doskonałości. Aplikacja sprawdza się jako zamiennik tradycyjnej mapy, pozwala także planować trasę oraz prowadzić na bieżąco i reagować na obecne położenie. Co ważne, na mapie widoczne są również średnie prędkości przejazdów, dzięki czemu możemy unikać korków. Waze, Yanosik Waze, a także polska aplikacja Yanosik idą o krok dalej od zwykłych aplikacji z mapa- mi i dodają do nich informacje na bieżąco podawane przez innych użytkowników – dlatego nazywa się je „mapami społecznościowymi”. Waze inteligentnie wylicza najszybszą trasę, biorąc pod uwagę informacje o wypadkach i korkach podawane przez innych użytkowników. Pozwala także komunikować się między nimi, choćby w korku – dzięki temu stojąc w długim rzędzie samochodów, dowiemy się, dlaczego stoimy i czy należy zawracać. Obie aplikacje ostrzegają także przed fotoradarami czy innymi dodawanymi przez użytkowników zdarzeniami drogowymi – można więc powiedzieć, że to takie smartfonowe CB-radio. Działanie tych aplikacji jest jednak uzależnione od tego, jak dużo innych osób z nich korzysta – o ile w Warszawie czy innych dużych miastach oraz na głównych trasach nie ma z tym problemu, o tyle w mniejszych miasteczkach są jeszcze mało użyteczne. Foursquare, Swarm, Yelp, Foodspotting Foursquare to pierwsza tak popularna aplikacja geolokalizacyjna, czyli wykorzystująca możliwości GPS i połączenie z internetem. 87 II ekspertyza Jej podstawowe działanie opiera się na mechanizmie udostępniania znajomym swojej lokalizacji. Dzięki temu możemy spotkać się ze znajomymi, którzy są w okolicy, czy w innych celach informować ich o tym, gdzie jesteśmy. Z praktycznego punktu widzenia bardzo ważne są opinie, które możemy wystawiać lokalom, z usług których korzystamy – warto zapoznać się z nimi przed wejściem do restauracji czy baru. Jako że Foursquare jest bardzo popularny na świecie i coraz bardziej w Polsce, opinii jest już całkiem dużo. Foursquare ostatnio stworzył nową aplikację Swarm, do której przenosi wszelkie działania związane z „meldowaniem się” w danej lokalizacji oraz spotykaniem znajomych, a sam Foursquare będzie prawdopodobnie rozwijał się w kierunku aplikacji służącej do opiniowania miejsc. Na tym samym polega działanie Yelp – aplikacji będącej przede wszystkim aktualizowanym na żywo przez użytkowników przewodnikiem – z gwiazdkami oraz ocenami. Foodspotting natomiast stawia na zdjęcia jedzenia robione przez użytkowników. To właśnie te zdjęcia, wykonane w okolicznych lokalach, widzimy na ekranie po uruchomieniu aplikacji. Nic przecież tak nie przekonuje do posiłku jak smakowite zdjęcie. 88 II ekspertyza Jakdojade Jedną z trudniejszych rzeczy w poruszaniu się po nieznanej części miasta lub nieznanym mieście jest korzystanie z komunikacji miejskiej – wyliczanie przesiadek, obserwowanie przystanków i wszystko, co z tym związane. Dzięki Jakdojadę staje się to dziecinnie proste. Aplikacja wylicza, jak optymalnie przemieścić się z punktu A do punktu B, korzystając z autobusów, tramwajów, czy metra. Nawiguje do odpowiednich przystanków i bierze pod uwagę rozkłady jazdy. Skycash, Mobilet Nawet jeśli znamy rozkład jazdy autobusów, problematyczne pozostaje kupowanie biletów. Coraz częściej pojawiają się biletomaty, często jednak trzeba iść z drobnymi do kierowcy lub szukać kiosku. Aplikacje te pozwalają kupować bilety bezpośrednio w aplikacji – z wirtualnego, zasilonego wcześniej kartą konta. Bilet pojawia się na ekranie w formie kodu QR, który jest skanowany przez kontrolerów. O ile… posiadają przy sobie skaner kodów. Chociaż nawet gdy go nie mają, uznają elektroniczny bilet. W tym wypadku jednak warto upewnić się, że bateria w telefonie jest odpowiednio naładowana. itaxi, mytaxi, taxi5, A jeśli zdecydujemy się na poruszanie taksówką, mamy do dyspozycji aplikacje z wbudowanymi systemami zamawiania pojazdów. Dzięki specjalnej mapce widzimy taksówkę jeszcze przed jej zamówieniem, a następnie jej dokładne położenie. Systemy te działają na razie tylko w dużych miastach, ale pozwalają mieć większą kontrolę nad tym, gdzie jest zamawiany pojazd, a nawet wybrać konkretne auto, które ma po nas przyjechać. Złap taxi, wezwij taxi Jeśli natomiast wolimy tradycyjne radio-taxi, możemy skorzystać z programów ze spisem firm działających w konkretnym mieście, razem z takimi informacjami, jak cena za kilometr czy możliwość płatności kartą, oraz oczywiście kontaktem do danej korporacji. Lufthansa Michał Górecki Strateg, geek, bloger, przedsiębiorca. Entuzjasta mediów społecznościowych, mobilności i urządzeń przenośnych. Hiperaktywny w rzeczywistości oraz na wszelkich platformach społecznościowych. Prowadzi kilka blogów m.in. o marketingu, nowych technologiach, o kulinariach i obserwacjach z życia Podróżujący samolotem natomiast mogą skorzystać z aplikacji ułatwiającej checkowanie się na lot. W przypadku naszych rodzimych lotów warto skorzystać z aplikacji Lufthansa, która pozwala wykonać checkin na lot, wybrać miejsce, a także zapisać kartę pokładową w telefonie. W podróży im mniej papierów – tym lepiej. Przewodniki A jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś konkretnego o danym mieście, warto poszukać przewodnika w postaci aplikacji. Bardzo znane przewodniki oferuje Lonely Planet, ale coraz częściej miasta wypuszczają własne aplikacje, które pełnią funkcję wirtualnych przewodników i wyświetlają informacje o atrakcjach w naszej okolicy. To rozwiązanie znacznie lżejsze od przewodników papierowych i reagujące na to, gdzie aktualnie jesteśmy, choć bardzo bateriożerne. 89 II ekspertyza Wyróżnij się SIM-em albo zgiń! Grzegorz Kiszluk – redaktor naczelny magazynu „Brief” Tekst: Miasto jest produktem. Region jest produktem. Kraj jest produktem. Wiele setek lat doświadczeń ludzkości w sprzedawaniu różnych produktów zostało przez kogoś mądrego (nie wiadomo, niestety, kto nim był!) zebrane w całą naukę, którą nazywamy MARKETINGIEM N a rynku mamy do czynienia z towarami i nie mamy większego problemu z określaniem ich jako produkty. Nieco gorzej było z usługami, a jeszcze gorzej z ideami oraz programami politycznymi – nazywanie ich produktami z trudem przechodziło niejednemu z nas przez gardło. Na szczęście to się zmieniło. Rośnie świadomość faktu, że miasto, region, a już szczególnie kraj – to produkty. Wielkie koncerny, które odniosły sukces na rynku, czyli te, które sprzedają najwięcej towarów i usług, charakteryzuje ogromna dyscyplina w budowaniu spójnej marki. Jednym z podstawowych elementów tej 90 II ekspertyza spójności jest jednolity System Identyfikacji Wizualnej. Logo, kolory używane w wystroju wnętrz, w reklamach, a nawet we wspólnych elementach ubioru pracowników podporządkowane są rygorom opisanym w wielkich księgach SIW i zatwierdzone przez najwyższe władze korporacji. Dlaczego jest to tak bardzo ważne, żeby używać jednolitych papierów firmowych, wizytówek, samochodów służbowych, ale też mebli i wyposażenia w centrali firmy i jej oddziałach? Po pierwsze, firma powinna się wyróżniać. Rynek dobór konsumpcyjnych i usług od dawna przestał być rynkiem zorientowanym na produkt, gdzie konsument kupował wszystko, a braki towarów na rynku prowadziły do monopolizacji większości kategorii produktowych. Obecnie rządzi konsument, to na niego zorientowany jest rynek, to konsument wybiera spośród nieprzebranej liczby marek. To on decyduje, jaki produkt wybierze, do jakiej restauracji pójdzie, ale też gdzie pojedzie na wakacje… Jedna z zasad marketingu głosi: „Wyróżnij się albo zgiń! ”. Bądź inny, pozwól, żeby dzięki temu konsument mógł z łatwością Cię zapamiętać. Dotyczy to również regionów i miast – pozwól, żeby turysta Twoje miasto zapamiętał… i do niego wrócił! Po drugie, miej własny charakter, osobowość – wyróżniaj się z klasą. W przypadku miasta spowoduj, żeby przyjezdny czuł się u Ciebie dobrze, a przede wszystkim, żeby się nie zgubił. System Informacji Miejskiej jest tym elementem miasta-produktu, który opisuje miasto, czyni je wyjątkowym, dlatego powinien być czytelny, uporządkowany, jasny, ale też prosty i nierzucający się w oczy. Najlepiej, gdyby był jak dobra muzyka filmowa – uzupełniająca fabułę, ale nierzucająca się w uszy. Dobry SIM to przyjemność dla mieszkańców i wygoda dla przyjezdnych. Musi on być jednak nierozerwalną częścią całej strategii marketingowej miasta. Miasto – na potrzeby strategii – nazywamy produktem, żeby łatwiej i efektywniej wykorzystać wszystkie narzędzia marketing miksu, którymi posługują się wielkie korporacje. Podobnie jak inne produkty miasto poddane jest nieustannemu procesowi sprzedaży. Skoro jest produkt i sprzedaż, to musi być również konsument. Kto jest konsumentem? Po pierwsze, mieszkańcy, którzy kupują miasto, jako miejsce do wygodnego i szczęśliwego życia. Druga grupa konsumentów to inwestorzy – kupują oni infrastrukturę, warunki klimatyczne i prawne oraz siłę roboczą mieszkańców. Trzecia grupa odbiorców to turyści. W zależności od oferty i warunków, na jakich miasto sprzedaje sport, wypoczynek, wydarzenia kulturalne… może liczyć na zainteresowanie turystów. Narzędzia marketing miksu służą zaspokajaniu czyichś potrzeb z zyskiem dla siebie. Z punktu widzenia miasta-produktu SIM jest elementem zarówno dystrybucji, jak i promocji. Dzięki dystrybucji – w klasycznym marketingu produktowym – konsument ma możliwość fizycznego zetknięcia się z produktem, znajduje go na przykład na półce w osiedlowym sklepie. W przypadku miasta SIM pomaga „konsumentowi” samemu „dystrybuować się” w odpowiednie, wskazane miejsca. Wartość informująca SIM wiąże go z całą koncepcją promocyjną, wynikającą bezpośrednio z charakteru miasta-produktu. Błąd, który wciąż popełniają polskie miasta, wynika z niezrozumienia, że sama promocja (choćby najlepsza!) nie zapewni miastu sukcesu ani rozgłosu. Promocja jest ostatnim – choć nie najmniej ważnym – elementem marketing miksu. Sprawdzoną w wielu krajach i popularyzowaną w Polsce przez Brief for Poland receptą na sukces i rozgłos (a zatem i pieniądze) jest współpraca władz administracyjnych miasta z branżą marketingową, za pieniądze lokalnego biznesu przygotowujących wspólną strategię marketingową, w której znajduje się miejsce dla opracowania dobrego produktu, efektywnie promowanego również dzięki spójnemu Systemowi Identyfikacji Miejskiej. Grzegorz Kiszluk Eseista i dziennikarz branżowy, redaktor naczelny miesięcznika „Brief”. Prowadzi wykłady z marketingu i reklamy w szkołach wyższych. Członek jury festiwali: Crackfilm, Złote Orły, Boomerang, Media Trendy, KTR 91 II ekspertyza 3. Rozmowy 92 III rozmowy Patrzę na miasto oczami przyjezdnego Dobrze wpisane w przestrzeń znaki w niezauważalny sposób prowadzą nas przez miasto. Ale orientację w okolicy może ułatwiać także odpowiednio dobrana ławka – twierdzi Piotr Libicki, poznański plastyk miejski i ekspert Instytutu Sobieskiego w Warszawie z zakresu miasta, w rozmowie z Natalią Mazur Piotr Fijałkowski zdjęcia: Natalia Mazur: Kilka lat temu w Poznaniu stanęły szare tablice. Na każdej jest plan okolicy, nad nim zegar. Piotr Libicki: Tak, zauważyłem jednak, że mało kto z tych tablic korzysta. No właśnie: dlaczego? – Być może chodzi o sposób, w jaki podane są na nich informacje. To mnóstwo opisów okolicznych atrakcji i zabytków, wydrukowanych drobną, mało czytelną czcionką. Tablice lepiej spełniałyby swoją funkcję, odsyłając do kilku wybranych miejsc. Elementem dobrego informowania jest selekcja informacji. A zauważyłeś, że mapy wiszą kompletnie bez sensu? Patrząc na taki plan, spodziewam się, że to, co fizycznie znajduje się przede mną, będzie mieściło się na górze mapy. – Nie zwróciłem na to uwagi. Za to wieczorem widzę prześwitujące przez mapę żarówki. To nie wygląda dobrze. Plastyk miejski ma dużo do powiedzenia przy tworzeniu systemu informacji miejskiej? 93 III rozmowy Żeby zaprojektować drogowskaz, trzeba wejść w skórę przyjezdnego, zastanowić się, jakiej informacji będzie szukał – Współpracuję z różnymi wydziałami urzędu miasta. Biorę więc udział w całej procedurze. Zabieram głos, choć zawsze wierzę prawdziwym fachowcom z danej dziedziny. Kluczowe jest spojrzeć na miasto oczami przyjezdnego, by ocenić, gdzie jakiej informacji brakuje. Mieszkańcy zawsze sobie poradzą. Widziałaś tabliczki na Dworcu Zachodnim? Nie. – Bo nawet ich nie szukasz, wiesz, jak dojść z Zachodniego na Główny. A podróżny będzie ich szukał. Projektanci systemów informacji wiedzą, jak je rozmieścić, by podróżny poruszał się jak po sznurku. Jest jakiś idealny kolor tablic informacyjnych? – Ilu ludzi, tyle wizji. Osoby niedowidzące 94 III rozmowy chciałyby na przykład, żeby informacje wypisywane były czarną czcionką na żółtym tle. Całkiem ładne połączenie. – Tak, tylko że mogłoby wywołać ostatecznie dezorientację. Używając takich kolorów, informujemy o zmianach związanych np. z remontem drogi. Te kolory krzyczą: „uwaga, jest inaczej niż zwykle”. Jak więc w sytuacji krytycznej poinformować użytkowników? Informacja musi być czytelna, ale jednocześnie kolor tła powinien być stosunkowo neutralny, by dobrze wpisywać się w przestrzeń, w architekturę. Czy istnieje miasto z idealnym systemem informacji? – Dla mnie wzorem jest metro w Paryżu. Tam po prostu nie da się zgubić. Informacja musi być czytelna, ale kolor powinien być neutralny Dobry system informacji wygląda tak, że po wyjeździe z miasta nie potrafisz go opisać Jak to wygląda? – Szczerze mówiąc: nie pamiętam. To znak, że dobry system informacji jest czytelny i możliwie neutralny zarazem. Bez fajerwerków. Wychodzi na to, że przy tworzeniu systemów informacji miejskiej zdanie plastyka ma niewielkie znaczenie: bo i tak ich nie widać. – Głos decydujący powinni mieć fachowcy od projektowania tego typu systemów. Ale czasami nie tylko oni. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w Poznaniu pod dawnym rondem Kaponiera. Pod sufitem umieszczone były neonowe rurki w czterech kolorach, a każda z nich prowadziła do innego wyjścia. To była rzecz bardzo charakterystyczna dla tego miejsca, neony spod Kaponiery można było zobaczyć w kręconych w Poznaniu filmach. Ładne to było. – Było wyjątkowe i ładne. Tworzenie indywidualnego systemu informacji dla danego miejsca musi być wyjątkiem, a nie normą. Nie zdarzają się sytuacje, gdy plastyk miejski interweniuje, bo drogowskaz źle stoi, coś zasłania, szpeci? – Jeśli drogowskaz jest dobrze zaprojektowany, czyli dobrze informuje, i jest jednocześnie możliwie neutralny, to nie szpeci. Jest jednak sprawa, w której plastyk miejski mógłby zadziałać. Na niektórych poznańskich budynkach znajdziemy półprzejrzyste, nieco już przybrudzone, tabliczki z informacjami o ludziach, zabytkach. Np. na ul. Kantaka przeczytamy, że Kantak promował Tatry w Wielkopolsce. To też jest informacja miejska. Tylko że nikt się z nią nie chce zapoznawać. – Może te tablice idealne nie są, ale całkiem dobrze łączą się z architekturą. A że ich nikt nie czyta? Przyznam się ze wstydem, że i ja rzadko czytam je w innych miastach, choć jestem historykiem sztuki, podróżuję i piszę przewodniki. Może to problem naszego podejścia do miasta. Może powinniśmy częściej włóczyć się po nim i poznawać je przypadkowo, a nie schematycznie, posługując się przewodnikiem. System informacji miejskiej nie służy dekoracji. Co więc czyni miasto ładnym? – Ludzie. Bo to ludzie zdobią miasto. System informacji miejskiej ma znaczenie pośrednie: ludzie unikają miejsc, w których trudno się odnaleźć. Targowiska czy fenomenalne poznańskie rynki w większości wypadków nie są żadnym estetycznym cudem, a jednak robią ogromne wrażenie, bo kręci się po nich Piotr Libicki poznański plastyk miejski, historyk sztuki, wykładowca akademicki, autor przewodników. Ekspert Instytutu Sobieskiego w obszarze miasto i transport fot.: archiwum Piotra Libickiego 95 III rozmowy ...tabliczki informacyjne wyjaśnią nam, co widzimy materiał ZDM w Poznaniu mnóstwo ludzi. Żyją. Przypomnę problem poznańskiego placu Wolności. Po remoncie stał się bardziej estetyczny, ale pusty. Na szczęście ostatnio znów się zapełnia. Służy mu nowa fontanna. Może jej forma nie wszystkim odpowiada, ale trzeba przyznać, że w dolnej części jest genialnie zaprojektowanym siedziskiem. Więc nawet w zimie, kiedy nie ma wody, przysiada na niej młodzież, dzieci, dorośli. Świetną robotę robi rowerowa kawiarnia. Przyciąga ludzi, a ponadto dba o otoczenie, by nie było śmieci ani brudu. Pracujemy teraz nad katalogiem miejsc w mieście, gdzie takie estetyczne mobilne obiekty, oferujące kawę, lody czy watę cukrową, mogłyby stanąć. A może ktoś będzie chciał uruchomić oldskulowy saturator? Przecież i on przyciągał ludzi! 96 III rozmowy Zamiast trzymać nos w przewodniku, może lepiej powłóczmy się po mieście... Skoro najważniejsi są ludzie, to po co tyle się zastanawiamy nad kształtem mebli miejskich, opracowujemy katalogi? Przecież wystarczy postawić byle ławki, byle było ich dużo. – Nie ulega wątpliwości, że najważniejsze, by ławek było tak dużo, jak to tylko możliwe. To podstawa. Druga sprawa – jak je ustawiać. Zawsze powinny umożliwiać patrzenie w stronę potencjalnych wydarzeń, czyli w stronę placu, alejki czy ulicy. I jeżeli to możliwe, w stronę słońca. Przecież najprzyjemniej jest się na ławce wygrzewać w takie słoneczne dni. A jakie ławki? To zależy. Jeśli ławki będą superkomfortowe, ludzie będą się na nich rozsiadać, spędzać dużo czasu. Ale możemy wybrać ławki służące do przysiadania na chwilę. Choćby w okolicach dworca czy przystanku. No i kwestia estetyki. Ławki mogą się wtapiać w otoczenie, a mogą też odważnie wybijać się z tła. Planując okrągłe ławki na skwerze, u zbiegu ulic Kościuszki i Taczaka, zastanawialiśmy się, czy nie pomalować podstawy jednej z nich na pomarańczowo. Taka ławka miałaby szansę stać się punktem orientacyjnym. Ludzie mogliby mówić: „Spotkamy się przy pomarańczowej ławce”. Zrezygnowaliśmy jednak z tego. Gdyby ławek było pięć, sześć, jedna mogłaby się wyróżniać. A mają stanąć dwie. Efekt mógłby być nieczytelny. Widzisz: głupia ławka, a tyle problemów. A reklamy? Przyciągają czy odpychają przechodniów? Plastycy miejscy zwykli je zwalczać. – W Polsce zwykliśmy myśleć tak, jakby możliwe były tylko skrajności: albo reklamy wszędzie, albo nigdzie. Reklamowy chaos niewątpliwie zniechęca ludzi do przebywania Dobrze zaprojektowana tablica nie szpeci miasta czy mieszkania w takiej przestrzeni. Reklamy są elementem miasta, trzeba jedynie określić zasady ich umieszczania. A podstawowa z nich to ta, że architektura czy elementy infrastruktury drogowej nie są z zasady nośnikami reklamowymi. Można sobie wyobrazić niewielki banner dopasowany do formy architektury i zgrany z nią kolorystyczne na budynkach muzeów czy innych instytucji. Ale nie wielką szmatę przysłaniającą cały gmach! Do reklam przewidziane zostały nośniki reklamowe w rodzaju citylightów czy billboardów. W ich wypadku powstaje pytanie, gdzie powinny być dopuszczane i w jakiej formie. Może w centrum citylighty mogłyby stanąć również poza przystankami tramwajowymi i autobusowymi w zamian za zmniejszenie ilości billboardów. W ten sposób podkreślilibyśmy, że centrum służy pieszym, bo to do nich w pierwszej kolejności kierowana jest reklama na citylightach. Oprócz rodzaju mebli miasto określa też rodzaj nawierzchni. Rzeczywiście chodniki są takie ważne? – Stereotypowo uważamy, że najpiękniejszy, najbardziej elegancki jest granit. I oczywiście są miejsca, gdzie kostka czy płyty granitowe powinny leżeć. Ale w wielu innych wypadkach sprawdzą się klasyczne betonowe płyty. Zasadą naczelną jest jednak wygoda. Bo czy matka z wózkiem wybierze się na spacer po kocich łbach, czy raczej tam, gdzie znajdzie gładką nawierzchnię do spacerów? A zrobi to jeszcze chętniej, jeśli będzie wiedziała, że w pobliżu kupi kawę bez wchodzenia do kawiarni. A jeśli jeszcze będzie mogła rozłożyć koc na pobliskim trawniku, to mamy miasto! Trawa ma niezwykłą moc przyciągania ludzi. Również dzięki niej miasto staje się ładniejsze. 97 III rozmowy Z Warszawy, ale wrocławski Wrocławski System Informacji Miejskiej powstał dzięki dostosowaniu znanego z Warszawy MSI. Mimo że dotychczas nie został w pełni wdrożony, to i tak się sprawdza – z Joanną Rańdą z Urzędu Miasta Wrocławia rozmawia Mateusz Kokoszkiewicz Mateusz Kokoszkiewicz zdjęcia: 98 III rozmowy Mateusz Kokoszkiewicz: Z czego składa się wrocławski System Informacji Miejskiej? Joanna Rańda: – Pierwszy poziom SIM to informacja adresowa, czyli tzw. tablice policyjne, na których umieszczony jest numer po- sesji, nazwa ulicy i nazwa obszaru, na którym się ona znajduje. Drugi poziom informacji to informacja ulicowa, czyli tablice z nazwą ulicy i obszaru, na którym się ona znajduje. Kolejne poziomy informacji to: tzw. bezobsługowe Pierwszym elementem wrocławskiego SIM były drogowskazy dla kierowców punkty informacyjne, czyli panele z mapami, drogowskazy dla pieszych i w końcu – tablice kierunkowe dla ruchu kołowego. Ostatni poziom informacji SIM to tablice informacyjne umieszczane na budynkach. Są to dwujęzyczne tablice (po polsku i po angielsku), na których znajduje się informacja o zabytku, wyspie czy wzgórzu lub osobie związanej z miastem lub budynkiem, na którym się znajduje. Np. tablica poświęcona Maksowi Bergowi, architektowi i autorowi Hali Ludowej, umieszczona jest na domu, w którym mieszkał. Jak ustalano podział miasta na obszary? – Posłużyliśmy się podziałem na osiedla, istniejącym od 1990 r., ale np. obszar działania Rady Osiedla Karłowice-Różanka, dla potrzeb SIM rozgraniczyliśmy na Karłowicę i Różankę. Wytyczenie granic poszczególnych osiedli miało też na celu ułatwie- nie mieszkańcom ściślejszej identyfikacji z miejscem zamieszkania. Jak bowiem pokazały nam wyniki badania postrzegania przestrzeni miejskiej, wrocławianie w dużej mierze nie znają nazw wszystkich osiedli, ani – tym bardziej – nie potrafią określić ich granic. Np. Hala Stulecia, zależnie od tego, kogo spytamy, znajduje się według respondentów na Biskupinie, na Sępolnie, na Szczytnikach, czy nawet na placu Grunwaldzkim. A już deweloperzy obszary uznawane za prestiżowe, takie jak Krzyki czy Sępolno, rozciągają do granic niemożliwości. System wrocławski wygląda, jakby skopiowany był z warszawskiego wzorca. Jak powstawał? – Idea jednolitego SIM kiełkowała w urzędzie od początku wieku, pojawiały się też wstępne koncepcje. W 2003 r. zapadła decyzja, że sprawą zajmować się będzie Biuro Promocji Miasta, w którym pracuję. Pojechaliśmy do Warszawy, by zobaczyć funkcjonujący już Miejski System Informacji. Uznaliśmy go za czytelną i spójną propozycję i stwierdziliśmy, że dobre wzorce warto kopiować, a system sprawdzony w jednym mieście doskonale sprawdzi się w innym. Stołeczny magistrat udostępnił nam pełną dokumentację techniczną i nieodpłatnie przekazał prawo do korzystania z projektu. W następnym kroku zleciliśmy badania postrzegania przestrzeni miejskiej przez mieszkańców, które pomogły dopasować MSI do naszych potrzeb. Nasz system nie jest zatem dosłowną kopią warszawskiego, a raczej jego adaptacją. Jakie są różnice w stosunku do pierwowzoru? – Zmieniliśmy np. strzałkę, która we wrocławskiej wersji jest podobna do drogowej. 99 III rozmowy Do tego, inaczej niż w Warszawie, zachowaliśmy zasadę obowiązującą w ruchu drogowym, tzn. jeżeli mamy skręcić w prawo – strzałka kierująca znajduje się po prawej stronie nazwy, jeżeli natomiast mamy skręcić w lewo lub pojechać prosto – strzałki znajdują się po lewej stronie. W stolicy na obszarze zabytkowym wszystkie tablice dla pieszych są brązowe, poza nim – niebieskie. U nas w całym mieście obowiązuje zasada, że kolor tablicy wyznaczany jest przez status obiektu – brązowe prowadzą do zabytków, niebieskie do instytucji, białe – do atrakcji turystycznych. Zrezygnowaliśmy też z drogich panelów mapowych z giętej pleksi i zdecydowaliśmy się na citylighty. Najbardziej widoczną zmianą jest dodanie żółtego paska pod czerwonym na tablicach z nazwami ulic. – Miejscy radni uznali, że taka wersja będzie pasowała do złoto-czerwonych barw Wrocławia. Zdecydowali też, że zwieńczeniem słupków ma być, zamiast kulki, obecna w naszym herbie litera „W”. Czy system podoba się użytkownikom? – Z pewnością, gdyby się nie podobał, to byłoby mnóstwo uwag i komentarzy. Dostaję za to od czasu do czasu drobne postulaty, dotyczące np. błędów na mapie. Warto też wspomnieć, że SIM ma funkcję edukacyjną – przedtem mało kto wiedział, że istnieje u nas np. Pałac Królewski. O tym, że system się przyjął i spełnia swoją funkcję, świadczy też to, że różne instytucje zwracają się o uwzględnienie ich w SIM. Udaje im się to? – Informacje dla kierowców wybieramy ostrożnie, by nie wprowadzić chaosu. Pozwoliliśmy na postawienie tablic sklasyfikowanym 100 III rozmowy Niebieski kolor tablic na Starym Mieście ustępuje brązowemu hotelom i centrom handlowym, gdyż to miejsca, do których dojeżdża się spoza miasta. Jeśli chodzi o tablice dla pieszych, system jest bardziej otwarty, ale też bez przesady. Dopuszczamy instytucje użyteczności publicznej czy miejsca turystyczne, ale np. kwiaciarniom czy restauracjom musimy odmawiać. Joanna Rańda System jest wdrażany etapami. Na razie pojawiły się mapy czy tablice z patronami, na wymianę numerów domów nie ma pieniędzy w budżecie miasta System nie został do tej pory w pełni wdrożony. – W zasadzie skończona jest część kierująca dla samochodów i pieszych, dużo jest też w mieście tablic informacyjnych. Pierwotnie zakładaliśmy, że wszystkie tabliczki z nazwami ulic zastąpimy nowymi, a także wymienimy na własny koszt tablice z numerami posesji. Potem nadszedł kryzys i musieliśmy zmniejszyć zakres prac. W 2012 r. doszliśmy do wniosku, że nie będziemy czekać na wielkie pieniądze, a zacznie- pracuje w Biurze Promocji Miasta Urzędu Miejskiego Wrocławia, gdzie zajmuje się m.in. wdrażaniem Systemu Informacji Miejskiej my wymieniać tabliczki ulicowe tam, gdzie i tak muszą się pojawić nowe, np. z uwagi na remont. Od pewnego czasu wrocławianie widzą coraz więcej elementów SIM i bardziej się z nimi oswajają. Tablice z numerami można zaś zobaczyć na budynkach urzędu. Nie mamy jednak możliwości, by zmusić właścicieli i zarządców posesji, by korzystali z naszego systemu, możemy tylko do tego zachęcać. Jest szansa na dokończenie SIM-u? – To z całą pewnością nastąpi, tyle tylko, że będzie realizowane stopniowo, etapami. 101 III rozmowy A do KRK Pani poleci? Nie, nie do Krk w Chorwacji – do Krakowa… :-) To ja zapytam – a znak którego z miast sprawił, że się Pani do niego udała? W zasadzie większość miast wprowadziła znaki promocyjne, ale czy zmieniły one cokolwiek w naszym ich postrzeganiu? Czy zakochała się Pani w Warszawie? Czy była Pani w pływającym ogrodzie Wenecji północy? Nie wie Pani gdzie to? Fakt, można miasta nie kojarzyć, bo trudno jego nazwę w logo przeczytać – Stsetsin – mówi Aleksander Bąk w rozmowie z Martą Górną Marta Górna: Czym jest logotyp i system identyfikacji wizualnej miasta? Aleksander Bąk: Niech Pani zamknie oczy i wyobrazi sobie, że płynie przez otwarty ocean. Dookoła nic, tylko woda – równa tafla, widać jedynie kreskę horyzontu między lazurem wody i błękitem nieba. A teraz na tej kresce pojawia się płynący trójkątny czarny kształt. Co Pani czuje? Skurcz w gardle? Słusznie. To jest właśnie znak graficzny – popularnie logo/ logotyp, czyli wizualny nośnik treści. Służy wywołaniu określonych skojarzeń oraz emocji. 102 III rozmowy Znak graficzny to symbol stanowiący wizualną część tożsamości podmiotu/marki. W tym wypadku marką jest rekin. Tożsamość wizualna to zbiór unikalnych cech danego podmiotu, wyróżniających go od innych. Identyfikacja jest procesem rozpoznawania komunikatu wizualnego – w tym wypadku obrazowanego za pomocą umownego symbolu płetwy rekina. Natomiast system tożsamości to sposób całościowego zarządzania użytkowego tym znakiem i wyznaczenie zasad jego aplikacji na różnych polach eksploatacji. Mówiąc o tożsamości wizualnej miasta, jedno warto podkreślić – to nie logotyp tworzy jego wizerunek. Jeśli na danym obszarze „dobrze się żyje”, to niewiele potrzeba, aby taki klimat zaczął przyciągać osoby indywidualne oraz potencjalnych inwestorów. Funkcjonalna infrastruktura, przychylne urzędy, szeroka dostępność do podstawowych usług, sprawna komunikacja, a także szerokie spektrum atrakcji to podstawa. Nie możemy egzystować w miejscach, które służą tylko do fizycznego przemieszczania się między pracą a domem. Musimy umieć tworzyć miejsca, w których warto w pełni żyć, a nie tylko wegetować. W których nasz cenny czas – czy to rodzinny, prywatny, czy zawodowy – nie jest marnotrawiony. Miejsca, które będą nas rozwijać, a nie frustrować. podmiotowi, który oznacza. W przypadku marketingu terytorialnego będzie to jednostka samorządowa, np. miasto, gmina, powiat, czy też województwo bądź region. Rolą logo, jako głównego elementu komunikacji wizerunkowej, jest między innymi przekazanie pozytywnego przesłania emocjonalnego. Logo ma wzbudzać sympatię, być oryginalne i budzić dobre skojarzenia. Musi być atrakcyjne i przyjazne, a także łatwe do rozpoznania i zapamiętania. Takim „kultowym” przykładem może być logo Nowego Jorku, które po jednokrotnej ekspozycji każdy może odtworzyć z pamięci. Prostota i syntetyczna lapidarność graficznej formy służą zapamiętywalności oraz stanowią o jej sile. Przysłowiowe komentarze jak „Nawet moje dziecko coś takiego narysuje!”, stanowią właśnie dowód na wartość komunikacyjną znaku. Czym innym jest jednak odtworzenie, a czym innym stworzenie znaku o takiej wartości – tego bowiem przysłowiowe „zdolne dziecko” już nie zrobi. Jak powinien wyglądać znak? Na pewno nie jak przysłowiowa „…zza krzaka” :). Choć być może właśnie to byłoby jego wyjątkowością i służyło zauważalności, ale chyba nie o taką rozpoznawalność tu chodzi. Znak musi się wyróżniać, bo walczy o nadanie wizualnej unikalności desygnatowi, czyli 103 III rozmowy Znak promocyjny, poza tym, że powinien być adekwatny do zakładanego przekazu, czyli spełniać założenia strategiczne, oraz że winien być warsztatowo dobrze zaprojektowany, musi także – moim skromnym zdaniem – nieść w sobie pozytywny ładunek emocjonalny. Dopiero na końcu powinien spełniać kryterium „podobania się”. Choć w ocenie i tak nie unikniemy tzw. misiów – Mi-Sie-Podoba/Mi-Sie-Niepodoba. Ale jak wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. Które miasta dobrze poradziły sobie z identyfikacją, dlaczego to są dobre przykłady? Chyba jest jeszcze za wcześnie, by w pełni oceniać efekty przeprowadzonych kampanii z wykorzystaniem promocyjnych znaków graficznych. Można próbować wskazać miasta, które „sobie poradziły” z elementami wizualnymi. Ale czy są to dobre – a więc przynoszące założony efekt – przykłady procesu budowania wizerunkowej tożsamości wizualnej marki miasta – tego jeszcze zweryfikować się nie da. Czas pokaże, na ile podjęte działania wizerunkowe, w tym i wizualne, przyniosły sukces. Słowem – na ile „opakowanie” potwierdziło, zdaniem konsumentów, smak zawartości. Na pewno poradziły sobie te miasta, które działały na tyle konsekwentnie, że zapadły nam w pamięć. Nie zawsze musi to być tzw. dizajnerski fajerwerk lub akceptowany przez 100% mieszkańców symbol. Spójne i konsekwentne postępowanie oraz adekwatność komunikacji wizualnej do założonych celów marketingowych sprawiają, że wdrożona kreacja osiąga założone cele. Myślę, że na liście pretendentów do takich miast są Warszawa – zakochaj się w…, Wro- 104 III rozmowy cław – miasto spotkań, Lublin – miasto inspiracji, Katowice – dla odmiany, Łódź – kreuje i POZnan* – miasto know-how. „Najbliższym” mi przykładem jest oczywiście znak promocyjny Poznania. Jest wzorem kreacji zgodnej ze strategią i wdrażanej z całą konsekwencją na wszystkich możliwych polach eksploatacji. Oznakowano wszystko, co się dało – nawet radni miejscy dostali wizytówki bez statutowego herbu, za to z nowym logo. Czy jest to jednak dobry przykład? Moim skromnym zdaniem nie do końca. Znak nie ma w sobie takiego ładunku emocjonalnego, by mieszkańcy z nim się utożsamiali. Jest to raczej symbol oznakowujący pewien obszar promocyjny, szczególnie biznesowy, ale – oczywiście moim zdaniem – w żadnym razie nie jest to znak tożsamościowy. Choć przyznaję, że jako „porzundny” poznaniak, zgodnie z wytycznymi strategii wskazany jako specjalista z „miasta know-how”, przetworzyłem ową kompetencyjną „gwiazdkę” miejską na potrzeby znaku mojej autorskiej witryny wiem-jak.com. Które miasta sobie nie poradziły – dlaczego? To ja zapytam – a znak którego z miast sprawił, że się Pani do niego udała? W zasadzie większość miast wprowadziła znaki promocyjne, ale czy zmieniły one cokolwiek w naszym ich postrzeganiu? Czy zakochała się Pani w Warszawie? Czy była Pani w pływającym ogrodzie Wenecji północy? Nie wie Pani, gdzie to? Fakt, można miasta nie kojarzyć, bo trudno jego nazwę w logo przeczytać – Stsetsin. A do KRK Pani poleci? Nie, nie do Krk w Chorwacji – do Krakowa… :) litego ruszenia kreatywnego za „kuszące” … 1000 złotych. Akcja ratunkowa skończyła się internetowym wyklikaniem zwycięstwa dla urzędowego logo i w efekcie totalnym niesmakiem. Znak promocyjny spełnił jednak zadanie – zdecydowanie przez urząd nieprzewidziane – na tyle zenergetyzował mieszkańców, że parę miesięcy później odwołali prezydenta miasta w referendum. Podsumować można to jako przykład nie tylko błędu w sztuce projektowania, ale przede wszystkim nieumiejętnego zarządzania sytuacją kryzysową. Oczywiste jest, że pełne efekty działań strategicznych wspieranych elementami wizualnymi poznamy dopiero po latach. Tak naprawdę nie chodzi przecież o ocenę – czy się komuś logo spodobało. Na finalnego „konsumenta” komunikacji działa fakt zgodności przekazu promocyjnego z zastaną rzeczywistością. Jeśli nie będzie korzyści, na nic będą nawet największe kampanie promocyjne wsparte najlepszymi znakami graficznymi. Przykładem miasta, które raczej sobie nie poradziło, może być Elbląg. Przygotowana strategia promocyjna miała „ręce i nogi” – choć esencja marki, zawarta w haśle „Elbląg przyspiesza”, wyjątkowością raczej nie grzeszyła. Natomiast kreacja okazała się niewypałem. Znak „ochrzczony” ślimakiem, czy też owsikiem, nie trafił zupełnie w gust lokalnej społeczności. W wyniku protestów przeprowadzono powtórne poszukiwanie znaku promocyjnego w ramach konkursowego pospo- Największe wpadki miast – jak to było z plagiatem w Białymstoku? Był czy nie? Пусть всегда будет солнце, пусть всегда будет… :) Umówmy się, że nie będę analizował dogłębnie przypadku określonego mianem „Gejostok”. Powiem tylko, że mnie osobiście zdziwiło nie tyle podobieństwo samych słoneczek, co „dziury” w znaku, zaprojektowanej – według zapewnień autorów – na kształt granic administracyjnych miasta. Przewrotnie jednak powiem – w kontekście pytania o radzenie sobie – że właśnie to miasto sobie poradziło. Zmiana inkryminowanego słoneczka na wachlarzyk i spójne działania wizualne, nawet w połączeniu z medialną aferą utrwaliła – zgodnie z zasadą: „niech gadają, co chcą, byleby nie przekręcali nazwy” – w ogólnej świadomości graficzny symbol marki „Wschodzący Białystok”. 105 III rozmowy Wpadkę zaliczył Olsztyn, dokonując próby zamachu na swoje „stare” logo. Jednak w wyniku protestu autorki utrzymano dotychczasowe z wymienionym liternictwem. Z zarzutem podobieństwa koncepcyjnego do znaku zza oceanu spotkała się propozycja logo przedstawionego miastu Suwałki. Urząd wycofał się ze współpracy z wybraną w przetargu agencją i rozpisał nowy przetarg na opracowanie znaku promocyjnego. Natomiast chyba najbardziej spektakularną porażkę – bo w wymiarze międzynarodowym – poniósł Kraków przy okazji starań o organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich w roku 2022. Najpierw nierozstrzygnięto otwartego konkursu na projekt 106 III rozmowy logotypu kandydackiego, a potem bezprzetargowo zlecono jego opracowanie firmie obsługującej miasto w staraniach aplikacyjnych. Lawina wywołana brakiem społecznej akceptacji dla przedstawionego projektu logo w połączeniu z kontrowersjami związanymi z pracą komitetu organizacyjnego, doprowadziła do referendum, w efekcie którego miasto zrezygnowało z ubiegania się o prawo organizacji igrzysk. Innym rodzajem wypadku przy pracy, ze szczęśliwym jednak zakończeniem, był znak dla Nowego Sącza – wielobarwna dłoń z hasłem „Dobrze wróży”. Znak formalnie dobry, estetycznie ciekawy i przekładalny użytkowo, choć z uwagi na dopatrywanie się w nim skojarzeniami, które działają na niekorzyść podstawowej cechy marketingowej – wyróżnialności. Do lamusa należy odłożyć też przekonanie – „nie da się”. Czy warto odwoływać się do historii? A może lepiej tworzyć nowoczesne wzory? Wszystko zależy od strategicznych założeń – jak i co chce się komunikować. To wcale nie są wykluczające się obszary – nie ma nowoczesności bez historii. Współczesność ma swoje korzenie, a szczególnie obszar związany z symbolami. Tylko umiejętne sięganie do skarbca ludzkiej cywilizacji pozwala naprawdę tworzyć przyszłość. Nawet symboliki satanistycznej wywołał w części społeczności lokalnej reakcję negatywną. Pomimo kontrowersji znak wdrożono. Czym warto się inspirować przy tworzeniu systemu identyfikacji, logotypu a co odłożyć do lamusa? Inspirować się można i wręcz należy. Wszystko, co nas otacza, może być inspiracją. Na pewno warto poszukiwać dobrych wzorców. Poznawać warsztat, sposoby wdrożeń, rozwiązania formalne i technologiczne. Wszyscy uczymy się stale czegoś nowego. Internetowe zasoby pozwalają zapoznawać się z różnymi źródłami. Trzeba tylko chcieć i wytrwale szukać. Natomiast odrzucić należy posługiwanie się schematami, banalnymi sobie nie uświadamiamy, że jest w nas zakodowane doświadczenie myślenia obrazami nabywane przez… setki tysięcy lat. Niestety trzeba powiedzieć, że w postępującym procesie współczesnego „cywilizowania” zniszczona została w nas umiejętność myślenia symbolicznego. A to, co pozostało, jest – dzięki postoświeceniowemu walcowi – bardziej płaskie niż przysłowiowa ziemia w średniowieczu. Oczywiście, że można odwoływać się do historii, kreując archaicznie stylizowany znak dla „sprzedania” przeszłości jako korzyści w marketingu terytorialnym. Można też użyć „nowoczesnej” stylizacji dla odpowiedniego wzmocnienia przekazu związa- 107 III rozmowy nego z tradycją. A że niestety nie zawsze to wychodzi, pokazuje przykład znanego nadmorskiego kurortu, dla którego strategia promocyjna przewidziała komunikację pod hasłem „Ustka retroaktywna”. Specyficznym przykładem takiego obszaru, gdzie odwołanie do historii ma znaczenie, jest symbolika heraldyczna obecna w budowaniu tożsamości wizualnej miast. Herby przez setki lat były przecież głównymi symbolami wizerunkowymi. Herb to nie jedynie oficjalny znak urzędowy, ale przede wszystkim symbol społeczności tworzącej „Małą Ojczyznę”. Nosi w sobie przekaz aksjologiczny i emocjonalny, z którym utożsamiali się nim sygnujący. Niestety w imię źle rozumianej nowoczesności zaczęto uciekać od stosowania herbów dla potrzeb pro- 108 III rozmowy mocyjnych i wizerunkowych. Zresztą także współczesne projektowanie herbów obarczone jest niekiedy niezrozumieniem heraldycznych zasad ich wywodzenia, o jakości graficznej nie wspominając. Najbardziej kuriozalna jest sytuacja związana z oficjalną tożsamością wizualną państwa i organów administracji państwowej. Do dziś nie powstała adekwatna do współczesnych potrzeb użytkowych nowoczesna standaryzacja graficzna herbu Polski. W nawiązaniu do wizerunku najważniejszego godła państwowego można śmiało nazwać ją „wywijaniem orła” z urzędu. A skoro najwyższe urzędy państwowe nie potrafią rozwiązać takiego problemu wizerunkowego, to co dopiero mówić o małych jednostkach administracji samorządowej? Jakie są największe grzechy przy tworzeniu logotypów? Jak mówi Salomon w Księdze Przysłów: „Pycha kroczy przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną”. Wyznaję zasadę, że miarą profesjonalizmu jest świadomość granic własnych kompetencji. Błędy zaczynają się tam, gdzie ta granica zostaje przekroczona. Największym grzechem twórców jest oczywiście plagiat, ale i mniejsze skutecznie wpływają na obniżenie jakości tworzonych opracowań. Grzechem zaniedbania będzie złe rozeznanie merytoryczne, słaby warsztat graficzny, wtórność i odtwórcze podążanie za tzw. trendami, brak dystansu do koncepcji, niezrozumienie funkcji strategicznej znaku promocyjnego oraz wymogów użytkowych w dalszych zastosowaniach. Często projektant chce sprzedać w znaku jak najwięcej. A zasadą tworzenia dobrego znaku jest prostota, minimalizm i umiejętna synteza. Jeśli popatrzy Pani na znak Bielska-Białej przez 3 sekundy i nakryje kartką, a potem spróbuje go odtworzyć, będzie Pani wiedziała, na ile w warstwie zapamiętywalności i skojarzeń znak ten spełnia swoje zadanie. A proszę to zrobić np. z logotypem Krotoszyna. Natomiast „grzechem z urzędu” jest szukanie logo w otwartych konkursach, będących tak naprawdę darmowym pozyskiwaniem koncepcji projektowych. Żaden z urzędników nie pracuje za darmo, lecz na podstawie umowy z gwarantowanym wynagrodzeniem. Dlaczego więc od projektantów oczekuje się wykonania profesjonalnego projektu bez zapłaty? Stosowanie takiej formuły dla pozyskania komercyjnego opracowania świadczy nie tylko o braku zrozumienia dla wartości profesjonalnego projektowania, ale przede wszystkim odzwierciedla brak szacunku dla twórcy oraz własności intelektualnej. Jak można spalić dobry pomysł? Na co trzeba uważać, żeby tak się nie stało? Wyjątkowość projektowania dla jednostek samorządowych polega na innym statusie marki terytorialnej. To nie jest marka firmy czy produktu. Wspólnota terytorialna, lokalna społeczność to żywy organizm, z całą jego różnorodnością, wielopoziomowymi kontekstami historycznymi, społecznymi, personalnymi, politycznymi itp. Tu projektowanie przypomina niekiedy chodzenie 109 III rozmowy po polu minowym. Dlatego tak ważne jest przygotowanie podstaw merytorycznych, przeprowadzenie badań i analiz oraz stworzenie dobrej strategii. Trzeba też wiedzieć, czego się chce i konsekwentnie dążyć do założonego celu. Niestety jest wiele czynników niezależnych od projektanta, które są w stanie skutecznie zablokować nawet najatrakcyjniejszy wizualnie i spełniający założenia marketingowe projekt wizerunkowy. W grę wchodzą osobiste ambicje decydentów, którzy w propozycjach zewnętrznych widzą zagrożenie dla własnego statusu. Takim przykładem może być koncept logo Lwówka Śląskiego zaproponowany w konkurencji do projektu przygotowanego z urzędu. Znak łączył w sobie główne elementy związane z wizerunkiem miasta – heraldycznego lwa oraz agat, symbol rozpoznawalnego produktu turystycznego „Lwóweckie Lato Agatowe”. Urząd wolał nie tylko nie brać zaproponowanego opracowania pod uwagę, ale po cichu wygasić cały proces pozyskiwania znaku promocyjnego. Dobry pomysł może zostać zniszczony także niewłaściwym sposobem jego podania. Bywa bowiem, że drobny incydent zablokuje możliwość dalszej pracy. Tu przykładem może być koncept wizualny znaku promocyjnego miasta Oborniki, który bazował na idei „Naturalnie, że nad Wartą” i miał na 110 III rozmowy celu nadanie rzece znaczenia w budowaniu atrakcyjności miasta. W konsekwencji miało to pozytywne oddziaływać nie tylko na społeczność lokalną, ale w dłuższej perspektywie także na mieszkańców przyległych ośrodków w ramach poznańskiego obszaru aglomeracyjnego. W sytuacji, gdy większość polskich miast odwrócona jest do rzek swoją... mniej szlachetną stroną, wydawało się, że warto wrócić do korzeni miejskiego osadnictwa, które lokowało siedliska właśnie nad wodą. Niestety jeden krytyczny komentarz, porównujący logotyp do… wisielca, wstrzymał dalsze prace urzędu nad wdrożeniem całościowej koncepcji wizualnej. Naturalnym jest oczekiwanie spełnienia potrzeby osobistej identyfikacji, emocjonalnego utożsamienia się ze znakiem, ale wiadomym jest, że wszystkim się nie dogodzi – szczególnie w zakresie gustów – od tego są jednak odpowiednie narzędzia PR, żeby „na miękko” wdrażać planowane działania wizerunkowe. Czy miał Pan kiedyś problem ze stworzeniem logotypu i identyfikacji – dlaczego? Jak go Pan rozwiązał? Oczywiście – pomimo że żartuję, iż „strzelam logotypami”, zawsze w procesie kreacji pojawia się ten moment, gdy nie tyle kartka nadal jest pusta, ile wśród mnożących się szkiców wciąż nie ma tego, który budziłby owo szczególne piknięcie serca. Dlatego nie można robić projektów „na wczoraj”. To uwaga także do klientów. Projekt trzeba „przespać”, pozostawić na dłuższy czas, nabrać dystansu. Oczywiście, że w miarę nabywania doświadczenia łatwiej przychodzi przekładanie założeń, wytycznych strategii na koncept wizualny i w efekcie końcowy projekt. Ale wszystko, co ma mieć wartość, wymaga odpowiedniego czasu na ukształtowanie. Trudnym wyzwaniem było dla mnie stworzenie znaku promocyjnego dla miasta Suwałki. Miasto bez wyrazistego wizerunku, obecne najczęściej w kontekście informacji o prognozie pogody, kojarzące się jako polski biegun zimna, a także miejsce odległe i niedostępne komunikacyjnie. Założenia nowej strategii zmieniły pogodowy biegun zimna na pogodę ducha, zdefiniowaną jako osobowość marki miasta. Za atrybuty marki uznano otwartość, aktywność i gościnność. Zgodnie z tym miasto miało być postrzegane jako przestrzeń, która tworząc „pogodny klimat”, stymuluje działania sprzyjające rozwojowi lokalnemu. Dodatkowo konsultacje społeczne wskazały na wizerunek białego misia jako tradycyjny i powszechnie akceptowany symbol miasta. Jak zatem zawrzeć w znaku promocyjnym osobowość marki miasta, określoną jako „pogoda ducha”? W dodatku odejść od synonimu miejsca, gdzie witają białe niedźwiedzie, a jednocześnie sami mieszkańcy wskazują je jako swój symbol? Bez poczucia humoru tego się nie zrobi. Jako że pogoda ducha nierozerwalnie wiąże się z poczuciem humoru, stąd podstawą projektu graficznego znaku marki stała się idea pogodnego uśmiechu. Czy pamięta Pani z dzieciństwa najprostszy sposób rysowania białego misia na śniegu? Oczko, oczko, nos, uszko i... uśmiech! Tego się nie zapomina. A dodatkowo linia uszka i uśmiechu tworzy w znaku literę S. – S jak? Jak… Czarna Hańcza! :•) Tak powstał suwalski Miś UśMich. Na jakim poziomie są obecnie w Polsce systemy identyfikacji wizualnej miast? Jak je Pan ocenia? Trzeba przyznać, że poza paroma wyjątkami 17 największych polskich miast ma znaki wizerunkowe będące wynikiem opracowanych strategii promocyjnych. Ponieważ funkcjonują już dłuższy czas, wygląda na to, że ich poziom jest dla decydentów satysfakcjonujący. Czy jednak spełniają one założone cele, tego już pewien nie jestem. Jedno, co na pewno można powiedzieć, spoglądając na znaki tych miast, to że są na zróżnicowanym poziomie. Wystarczy jednak zadać w Google wyszukiwanie grafiki pod hasłem: „logo miasta”, by na własne oczy przekonać się, jakże niekiedy bolesny dla wzroku może być poziom pozostałych miast i miasteczek. Natomiast efekt wpisania hasła: „logo gminy” może być już dla oglądającego wręcz niebezpieczny :). Brutalnie powiem, że poziom większości tych znaków promocyjnych jest adekwatny do środków wyasygnowanych na potrzeby ich pozyskania. Dominacja kryterium najniższej ceny przekłada się niestety także na 111 III rozmowy niską jakość. A dobre opracowania muszą kosztować. Nie płaci się bowiem za finalną kartkę A4 z wydrukowanym obrazkiem, ale za cały proces profesjonalnego opracowania. Bywa też, że nawet jeśli znajdą się jakieś fundusze na pozyskanie samego znaku, to często już nie starcza środków na jego systemowe wdrożenie. Bo to naprawdę kosztuje. 112 III rozmowy Pyta Pani: „Ile?”. Odpowiadam pytaniem: „A ile otrzymuje prezydent/burmistrz/wójt miesięcznego uposażenia?”. Znak marki jednostki terytorialnej pełni taką samą funkcję wizerunkowo-reprezentacyjną i ma odgrywać swoją rolę nie przez miesiąc, ale przynajmniej przez jedną kadencję. Największym błędem samorządów jest próba realizacji działań wizerunkowych w ramach zawsze za małych budżetów. Wiadomo, że priorytetem wydatków są przysłowiowa dziura, rura i wszelkie inne potrzeby społeczne. Dlatego warto szukać finansowania ze źródeł zewnętrznych. Trzeba usiąść, znaleźć właściwe programy finansujące i opracować odpowiedni projekt, w ramach którego zawrzeć można także opracowanie znaku promocyjnego wraz z systemem tożsamości wizualnej. W większości małych samorządów nie istnieje opracowana strategia promocji. Nie ma zbudowanej marki. Mający jak najlepsze intencje urzędnicy nie przyjmują jednak do wiadomości, że zapisy istniejące w strategii rozwoju są wyłącznie zbiorem planów inwestycyjnych, głównie gospodarczych, a nie wyznacznikiem kierunku komunikacji promocyjnej – nie zawierają choćby określenia USP (unique selling proposition) czyli cechy szczególnej, budującej podstawy dla właściwej strategii promocyjnej. Prawidłowa kolejność związana z przygotowaniem promocji wymagałaby najpierw opracowania strategii budowy marki miasta. Potem stra- tegii komunikacji marki. Następnie koncepcji komunikacji wizualnej marki. A wreszcie na końcu wykreowania znaku, jako głównego elementu systemu tożsamości wizualnej miasta. I co najważniejsze – konsekwentnego przeprowadzenia całego procesu. A jak bywa? Na retoryczne pytanie „Czy istnieje opracowana strategia promocji?”, zadawane przeze mnie przy okazji otwartych konkursów na „logo o wysokich walorach marketingowych i artystycznych”, organizowanych z urzędu dla jednostek samorządowych różnego szczebla, odpowiedź najczęściej brzmiała: „Nie, ale oczekujemy od grafików wykazania się inwencją.” No, @#$%&! – czy od tego jest projektant? Jego rolą nie jest określanie właściwego wyróżnika strategicznego, lecz nadanie wyznaczonemu już atrybutowi odpowiedniego wyrazu graficznego. Dobrym podsumowaniem niech będzie cytat z wypowiedzi burmistrza Muszyny, nieobecnego przy wyborze konkursowego logo „Jeśli są na nim odniesienia do wody i gór, czyli tego, co powinno do nas przyciągać turystów, to na pewno mi się spodoba”. Aleksander Bąk specjalista z „*MIAsta know-how”. Prowadzi praktykę w 3 obszarach: koncepcje – kreacja – konsultacje. Niezależny twórca w zakresie kreowania konceptów ideowych oraz projektowania znaków graficznych i systemów tożsamości wizualnej. www.wiem-jak.com www.jakiznaktwoj.pl 113 III rozmowy 4. Konkurs 114 IV konkurs Konkurs na najlepszy sim rozstrzygnięty! 10 maja 2007 roku podczas uroczystej gali Festiwalu Plakatu Reklamowego w Collegium Maius w Krakowie odbyło się ogłoszenie wyników i wręczenie nagród drugiej edycji konkursu Bramy Kraju, zorganizowanego przez firmę AMS. Wybrane prace można było oglądać na wystawie towarzyszącej festiwalowi w Urzędzie Miasta Krakowa S pośród nadesłanych prac Jury – w którego składzie znaleźli się wybitni architekci i urbaniści – wybrało zwycięzców według kategorii: W kategorii Najlepsza Realizacja SIM nagrodę – kampanię reklamową na nośnikach AMS o wartości 150 000 zł przyznano miastu stołecznemu Warszawa. Jury doceni- ło pionierskie w Polsce kompleksowe opracowanie Systemu Informacji Miejskiej i uznało, że ten czytelny, wyrazisty projekt oparty na wszechstronnej analizie struktury miasta wyznacza standardy porządkowania przestrzeni miejskiej. Zdaniem jury na szczególną uwagę zasługuje projektowane rozwiązanie dotyczące płatnej informacji komercyjnej. W kategorii „Najlepsza Realizacja SIM” przyznano także nagrodę dodatkową dla Miasta 115 IV konkurs Gdańska. Jury uznało, że gdański SIM to projekt spójny, doskonale wkomponowany w obraz miasta, trójjęzyczny – uwzględniający wielokulturowość Gdańska. Do realizacji projektu użyte zostały materiały, forma i kolorystyka nawiązujące do architektury miasta. Nagroda – kampania reklamowa na nośnikach AMS o wartości 120 000 zł. W kategorii Najlepsza Koncepcja SIM nagrodę przyznano projektowi SIM dla Miasta Opoczno. Nagrody: 20 000 zł na realizację projektu otrzymało Miasto Opoczno, zaś 5000 zł – Wioletta Sroka, autorka pracy. Jury doceniło wykorzystanie w systemie identyfikacji wizualnej motywów, kolorystyki oraz kultury regionalnej charakterystycznej dla tego miejsca. Jury uznało, że kryteria informacji komercyjnej spełniają w nadesłanym projekcie znaki typu hotele czy stadniny. W kategorii „Najlepsza Koncepcja SIM” przyznano także wyróżnienie dla projektu Systemu Informacji Turystycznej Podkowy Leśnej – 5000 zł na realizację projektu dla Miasta Podkowa Leśna oraz 2000 zł dla Joanny Burakowskiej, autorki pracy. Jury doceniło profesjonalne przygotowanie projektu uwzględniające charakter miejsca. W kategorii Najlepsze wykorzystanie USP w promocji nagrodzono projekt dla Miasta Kórnik przygotowany przez zespół autorski: dr Magdalena Florek, dr Karolina Janiszewska i Aleksander Bąk. Nagrodą było opracowanie i druk plakatu promującego zwycięską gminę z wykorzystaniem nagrodzonego USP. 116 IV konkurs Jury uznało, że to unikatowa w skali kraju koncepcja pokazująca proces dochodzenia do USP niedużej miejscowości. Ogłoszenie wyników konkursu i wręczenie nagród odbyło się podczas uroczystej gali Festiwalu Plakatu Reklamowego w Collegium Maius w Krakowie. „W tej edycji konkursu staraliśmy się zwrócić uwagę na rolę Systemów Informacji Miejskiej. To niezwykle ważny, drugi po Witaczach, krok w budowie tożsamości wizualnej miast. Przestrzeń uporządkowana informacyjnie staje się »nośnikiem« wizerunku, jest też poprzez informację komercyjną niezwykle ważnym czynnikiem rozwoju gospodarczego. Naszym celem jest, by miasta i regiony zdawały sobie sprawę z potrzeby myślenia o profesjonalnym marketingu, uwzględniały go w strategii i wdrażały takie profesjonalne rozwiązania. Chcemy też jeszcze aktywniej włączyć się w proces przebudowy wizerunku polskich miast, aby wyglądały nowocześnie i aby ich mieszkańcy i goście dobrze się czuli w przestrzeni publicznej. Jest to szczególnie ważne przed zbliżającymi się mistrzostwami Euro 2012” – powiedział w czasie uroczystego rozdania nagród Marek Kuzaka, wiceprezes Zarządu AMS. 1. Kategoria „Najlepsza Realizacja SIM”. Nagroda dla Miasta Stołecznego Warszawa. Nagroda dodatkowa dla Miasta Gdańska. 2. Kategoria „Najlepsza Koncepcja SIM”. Nagroda dla Wioletty Sroki za projekt SIM dla Miasta Opoczno. Wyróżnienie dla projektu Joanny Burakowskiej Systemu Informacji Turystycznej Podkowy Leśnej. 3. Kategoria „Najlepsze wykorzystanie USP w promocji”. Nagroda za projekt dla Miasta Kórnik przygotowany przez zespół autorski: dr Magdalena Florek, dr Karolina Janiszewska i Aleksander Bąk. Prezentacja nagrodzonych prac 1. Kategoria „Najlepsza Realizacja SIM”. Nagroda dla Miasta Stołecznego Warszawa. Nagroda dodatkowa dla Miasta Gdańska. Nagroda dla Miasta Stołecznego Warszawa w kategorii „Najlepsza Realizacja SIM”. „...Jury doceniło pionierskie w Polsce kompleksowe opracowanie Systemu Informacji Miejskiej i uznało, że ten czytelny, wyrazisty projekt oparty na wszechstronnej analizie struktury miasta wyznacza standardy porządkowania przestrzeni miejskiej. Zdaniem jury na szczególną uwagę zasługuje projektowane rozwiązanie dotyczące płatnej informacji komercyjnej” 117 IV konkurs Nagroda dodatkowa dla Miasta Gdańska w kategorii „Najlepsza Realizacja SIM”. „...Jury uznało, że gdański SIM to projekt spójny, doskonale wkomponowany w obraz miasta, trójjęzyczny – uwzględniający wielokulturowość Gdańska. Do realizacji projektu użyte zostały materiały, forma i kolorystyka nawiązujące do architektury miasta” 118 IV konkurs 3. Kategoria „Najlepsze wykorzystanie USP w promocji”. Nagroda za projekt dla Miasta Kórnik przygotowany przez zespół autorski: dr Magdalena Florek, dr Karolina Janiszewska i Aleksander Bąk. „...Jury uznało, że to unikatowa w skali kraju koncepcja pokazująca proces dochodzenia do USP niedużej miejscowości” 119 IV konkurs 2. Kategoria „Najlepsza Koncepcja SIM”. Nagroda dla Wioletty Sroki za projekt SIM dla Miasta Opoczno. Nagroda za projekt SIM Miasta Opoczno w kategorii „Najlepsza Koncepcja SIM”. „...Jury doceniło wykorzystanie w Systemie Identyfikacji Wizualnej dla Miasta Opoczno motywów, kolorystyki oraz kultury regionalnej charakterystycznej dla tego miejsca” 120 IV konkurs Wyróżnienie dla projektu Systemu Informacji Turystycznej Podkowy Leśnej w kategorii „Najlepsza Koncepcja SIM”. „...Jury doceniło profesjonalne przygotowanie projektu Systemu Informacji Turystycznej Podkowy Leśnej, uwzględniające charakter miejsca” 121 IV konkurs Bramy Kraju „Bramy Kraju” to autorski projekt firmy AMS, długofalowy program marketingu miejskiego poświęcony tworzeniu wizerunku i marki polskich miast, który w szczególności dedykowany jest kształtowaniu przestrzeni publicznej S kłada się z trzech przedsięwzięć: konferencji dla samorządów, konkursu na najlepsze rozwiązania w zakresie szeroko rozumianego marketingu miejskiego oraz wydawnictwa z serii „Biblioteka Wizerunku Miasta”. Podczas kolejnych edycji „Bram Kraju” poruszane są tematy związane z najważniejszymi elementami przestrzeni publicznej. Nad całością projektu czuwa Rada Programowa w składzie: Lech Kaczoń, Wojciech Kaczura, Grzegorz Kiszluk, Marek Kuzaka, Marek Pieniążek, Jerzy Porębski, Agnieszka Sora, Bogna Świątkowska, Mateusz Zmyślony. Podczas kolejnych edycji „Bram Kraju” poruszane są tematy związane z najważniejszymi elementami przestrzeni publicznej: • Miejskie powitanie (2005) – witacze, 122 IV konkurs • Miejska informacja (2006) – systemy informacji miejskiej, • Meble miejskie (2007) – mała architektura i meble miejskie, • Reklama w mieście (2008) – obecność reklamy i informacji komercyjnej oraz komunikacji społecznej w przestrzeni publicznej, • Miasto dostępne (2009) – dostępność miejsc publicznych szczególnie dla osób z niepełnosprawnością, • PPP (2010) – partnerstwo publiczno-prywatne jako jedno ze źródeł finansowania inwestycji miejskich, • Miasto po EURO (2011) – wpływ EURO 2012 na rozwój miasta, • Smart City (2012) – sposób na inteligentne miasto, • SelfMadeCity (2013) – zrób sobie miasto. 123 IV konkurs