Robert Myka, ilustracja pochodzi z książki "13 Mgnień

Transkrypt

Robert Myka, ilustracja pochodzi z książki "13 Mgnień
7
Autor - Robert Myka, ilustracja pochodzi z książki "13 Mgnień Zgorzelca"
Redaktor z rzędu naczelnych i parzenie kawy: Grzegorz Żak
Protokół z kolejnego już, piątego Międzynarodowego
Konkursu Literackiego o nagrodę Nie-Do-Rzeczki
W grudniowe wczesne acz pogodne popołudnie, wśród wiatru powiewów porywistych,
(szczęściem że na zewnętrzu szczerym polem zwanym u Reymonta), zasiadłwszy przy herbacie w sali
kasetonowej Miejskiego Domu Kultury w Zgorzelcu, jury w składzie Maria Kret, Sylwia Olszak, Beata
Zygmuntowicz i Grzegorz Żak ustaliło iż: poziom był, ale jak wysoki, to nie doprecyzowało.
Po czym, siorbiąc sobie kulturalnie herbatkę (co znamienne w czasach kryzysu - bez cukru)
przyznało następujące nagrody: w kategorii niepoważnej wyróżnienie dla Klaudii Kadłuczki. W tejże samej
kategorii trzecie miejsce dla panów Andrzeja Świderskiego (z sugestią, by rzecz nie raz i nie dwa ze sceny
tu i tam odczytał) i Jerzego R. Szulca (z adnotacją - także za tekst poważny). Drugie miejsce dla panów,
zresztą dobrych kolegów sobie nawzajem - Radosława Kolago i Łukasza Chwałko - pierwszemu za
konsekwetną precyzję, drugiemu za precyzyjną konsekwencję) , natomiast pierwsze miejsce w kategorii
niepoważnej dla Klaudii Soczomskiej, z gratulacjami szczerymi, jako, że to już nie pierwszy raz. Tu jury
zwróciło uwagę, że parytet został zachowany, zwyciężczyni mogłaby rozwinąć swój pomysł i zyskać sławę
i profity, a potem podzielić się dochodami w uczciwym procencie (w ramach odwdzięki za motywowanie).
W kategorii poważnej jury zastanawiało się ciut dłużej i uznało, iż wyróżni Arona Jędrzejczyka
za "erotyk majowy", drugą nagrodę przyzna za całokształty panom Marcinowi Baranowi i anonimowemu z
jakichś powodów Janowi K. Pierwszą natomiast i jednogłośną nagrodę, zwaną dalej Gran Pri przekaże
Krzysztofowi Pietrzakowi za horror "Poletko Gawronikowej". Oczywiście, że z gratulacjami, boć to już nie
pierwszy raz.
Dopijając herbatę bez cukru jury policzyło, iż prac wpłynęło w sumie 25, w tym 3 po niemiecku,
przez co międzynarodowość konkursu została potwierdzona, acz odpowiednia korekta do regulaminu
zostanie wprowadzona, jako że my co prawda wszystko fersztejen, ale nicht alles.
W każdym razie wiać nie przestało porywiście. O czym z precyzją meteorologa zawiadamia w
imieniu jury:
Grzegorz Żak
Rysunek:
Anna Gronowska
Stopka
redakcyjna
rozmiar 36
Napisz donos (tfu) do nas:
grzegorz.zak@zgorzelec com
Redakcja zastrzega sobie i nie zwraca
Bardzo miejsko, domowo i kulturalnie (za kawę i ciasteczka) dziękujemy MDK Zgorzelec
Już w wersji papierowej: "Lauzicer - stek bajd górnołużyckich" autorstwa Grzegorza Żaka
siedzący w tym samym co wcześniej miejscu starzec.
Coś Pan taki zmarnowany dzisiaj, znowu w Banderozie całą nockę się spędziło, co?
- Nie. – odpowiedział wpatrzony w podwórko Franek.
- To gdzieś pan był całą noc?
- Gdzieś indziej. I zwrócił wtedy uwagę na bawiące się dzieci, lecące ptaki i kobietę
zbierającą pranie do miski. – „Dla kogo czas w wieczności i wieczność w czasie, ten
wolny jest od wszelkiego cierpienia”.
- Tak jest panie sąsiad, dobrze powiedziane. – Odrzekł siedzący na schodach starzec,
strzepując popiół ze swojego popularnego bez filtra.
Aron Jędrzejczyk
Carpe diem
w morzu zieleni
w wdzięcznej arii piór dźwięcznych
łykam haustem porcję
jesiennej melancholii i zadumy dawkę jesiennego
niezbędnika o dwa
i czerwieni
barwach
jesiennego szczęścia
chloroplast chloroplaszcząc dechlorofiluje
słońce słoneczniejąc już nie nasłonecznia
a wiatr
wiejący wiejąc zwiewa liście z drzew
lato za nami
a jesień w zanadrzu
raczy nas raczyć
trzydniowym pobytem
jesiennego żaru
ja
na chwilę co chwila
odgarniam leniwe strąki swych włosów
lecz po chwili
powracam znów do chwili
gdy myśląc myślałem TYLKO O NIEJ...
i
nurzam swe usta
honorowi dawcy liści
szczodrząc szczodrze
oddają swój kolor
im więcej dają tym więcej tracą
czym więcej tracą tym my zyskujemy:
na barwach złota
brązu
w czibowskiej kofeinie....
- 36 -
Macie w rękach Boso po Nysie numer 7 po reaktywacji. Taka historia,
partyzanckie pierwsze wydania, zinowy charakter, a ja muszę przyznać, że o ile ja
osobiście ciągle lubię papier, to już nie wierzę w jego przyszłość. Literatura w szybkim
tempie ustępuje miejsca innym rozrywkom, gazeta ustępuje Internetowi - i to pomimo
zdecydowanej przewagi prasy drukowanej w kwestii zabijania much i ocieplania domu
w zimie w piecach węglowych i kominkach. Mało jestem spostrzegawczy i oryginalny,
ale wydaje mi się, że diagnoza jest prawdziwa.
Nawet nasz regionalny konkurs literacki o nagrodę "Nie-Do-Rzeczki"
przeżywa lekki regres, goszcząc zaledwie umowne 0,0666% procent mieszkańców
Zgorzelca (czy to 666 to przypadek???). Tak naprawdę, gdyby wziąć pod uwagę
wszystkie czynniki, to udział wyniósłby mniej niż 0,00666%, gdyż sporo prac przyszło
spoza regionu, a poza tym procent powinniśmy obliczać, dzieląc przez ilość
mieszkańców powiatu. Tak czy siak jest dość słabo.
Czy tchnę pesymityzmem? Ciut, tak. Aczkolwiek jest nadzieja dla piszących.
Powiedzmy sobie jasno, cytując Biblię, dla dodania mocy wypowiedzi: "Na początku
było słowo". Prawie wszystkie gałęzie szeroko pojętej popkultury mają początek w
słowach, nawet teksty durnowatych piosenek czy scenariusze kretyńskich
telewizyjnych szołów. Dlatego zostanę przy swoim fachu i pisać będę, choć, żeby
utrzymać rodzinę, nie do końca jestem pewien, co powinienem pisać.
Życie podpowie, potem obśmieje, wreszcie zweryfikuje.
A może to ten Czarny Listopad 2011 mnie tak natchnął? Zostawiam wierszyk,
żeby jakiś Non Omnis Moriar po mnie został.
Grzesiek Żak
"Życie do kontroli"
Poproszę życie do kontroli
Zażąda gość przy bramie w niebie
Lub, jeśli niebo cię nie boli
Zażądasz tego sam od siebie
Wolałeś żyć bez siły woli?
Lubiłeś mnożyć i się dzielić?
Przestań się zatem wić w maraźmie
I prędko żyj, śmiertelny bycie
Bo kiedyś huknie ktoś wyraźnie:
Poproszę do kontroli życie!
Poproszę życie do kontroli
Proszę nie szarpać się, nie jeżyć
Ciesz się, że mogłeś poswawolić
I nie wierz w to, że musisz wierzyć
Wtedy postukasz się w kieszenie
Mrucząc: gdzie to ja zapodziałem
Przepraszam wszystkie wieczne cienie
Ale się dziś nie spodziewałem
Poproszę do kontroli życie
I zestaw marzeń już spełnionych
Głębie zgłębione należycie
I listę spraw niedokończonych
Wtedy przyklasną ci anioły
(albo skrzydlate cząstki soli)
Koniec powinien być wesoły!
Poproszę życie do kontroli!
Poproszę życie do kontroli
Przedstaw tych, co za udział wzięli
-1-
Marcin Baran
- Kto?!
- Idziemy. – Powiedziała Śmierć pozostawiając pytanie Franka bez odpowiedzi.
Chrypa
Dedykowane R.K.
Każde słowo, wypowiedziane szorstkim od starannie chłodzonej wódki głosem,
stanowi dalszą część wiersza, jakiego nigdy nie chciałem napisać. Pogardliwy
bełkot, pozbawiony precyzji i skazany na pomyłkę. Niechlujna filmowość. Kilka
długich ujęć na zamglone, prowincjonalne miasto, krzyk pijanego wrzynający się w
noc i pulsujący pod martwą tkanką. Nowotwór. Potem milczenie jak warstwy kurzu
obsiadające grzbiety nieoddanych w terminie książek. Jaka niby literatura? W naszej
przecież Wojaczek zawsze był efekciarzem, a Kerouac pedałem. Hatred is a hell of a
drug. Śmiać się przede wszystkim z tego, co uświęcone przez zasuszony tragizm.
Ustalone i przyjęte do kręgów, gotowe. Ślina nie jest nowym językiem, ale jest
świeżym. Odróżnia. Jeśli uda nam się sprawić, że nas znienawidzą, sprawić choćby
tylko tyle – to będzie już coś. To będzie sens, który tak rozpaczliwie chciałbyś nadać.
Surowy i piękny. To jak paranoiczny sen o przystawieniu lufy do skroni i ostatnich
słowach, koniecznie ironicznych, koniecznie dumnych: "Koniec gry, panie
Wittgenstein".
Strach będzie zawsze odpowiedzią i zawsze będzie usprawiedliwiał – to jedna z
najbardziej komfortowych rzeczy, jakie można sobie uświadomić. Chłodne światła
latarni i brzydkie pytania o miłość. I jak my piszemy tymi rękami związanymi w
supły? Jak tłumaczymy się przed ludźmi ze wszystkich nieodebranych telefonów i
listów wyrzuconych przed przeczytaniem? A przecież mówiono nam o
odpowiedzialności i kazano przypatrywać się światu, żeby się zwyczajnie na
wszystko nie spóźnić. Spóźnienia kosztują. Jacyś mężczyźni zaopiekowali się już
kobietami przeznaczonymi dla nas. Pozwolili im obserwować swoje plecy, kiedy
śpią. Podobno szczęśliwi ludzie w ten sposób osiągają spokój. Wbijają gwoździe w
ściany. Wieszają na nich zdjęcia, a potem budują strychy, żłobią piwnice,
przyzwyczajając włosy tych kobiet do zapachu własnych palców. Jeśli nauczysz się
uśmiechać na myśl o tym, to znaczy, że potrafisz już żyć. Stąd już tylko krok do
śmierci.
-2-
Tymczasem u Franka Skipirzepy w mieszkaniu…
Otwarte okno spowodowało przeciąg. Firanki, gazety i inne lżejsze przedmioty
zaczęły fruwać po całym pokoju przewracając leżący przy łóżku butelkę z winem,
które Franek dostał od starszego sąsiada.
Weszli do ciemnego tunelu. Światło dochodzące z pomieszczenia, które przed
chwilą opuścili pomału zanikało.
- Wiesz gdzie idziemy? – Zapytał Franek.
- Tak zaraz powinno pojawić się światełko.
- Jakie światełko?
- Patrz! – W oddali tunelu pojawiło się światło dochodzące z małej żarówki. - Idź
Przed siebie… Prosto do tego światełka.
W pokoju Franka Skipirzepy zaczął rozprzestrzeniać się zapach rozlanego wina.
Aromat był bardzo silny i gdy dotarł do leżącego denata ten zaczął kręcić nosem.
Idź, idź już jesteśmy blisko. – Kontynuowała Śmierć.
Franek Skipirzepa jednak oparł się tym namowom i przystaną łapiąc się za głowę.
- Coś mnie we łbie kręci.
- Niemożliwe przecież nie żyjesz.
- Ty wiesz co, ja chyba wracam.
- Jak to? Jesteśmy już blisko, musimy iść dalej!
- To idź a ja później do ciebie dojdę, zdaje mi się, że mam jeszcze coś do załatwienia –
Odpowiedział Franek trzymając się za coraz bardziej bolącą go głowę.
- Dobra, tylko zaraz wracaj. – Powiedział Nieznajomy po czym zniknął w odległych
mrokach tunelu.
- W życiu nie widziałem takiego frajera. – Pomyślał Franek po czym zawrócił.
Zatrzymał się w pomieszczeniu z szufladami, aby odzyskać pozostawiony tam
zegarek. Przypadkowo otworzyły mu się inne szuflady z zegarkami, biżuterią itd.,
które też postanowił opróżnić.
Franek Skipirzepa powoli zaczął się przebudzać.
Usiadł na łóżku i sięgnął po przewróconą butelkę wina. Unoszący się aromat tym
bardziej uderzył mu do głowy.
- Od dzisiaj nie piję.
Założył kapcie na stopy i postanowił się przejść. Przy wyjściu przywitał się z nim
- 35 -
Skipirzepy.
Szli razem chodnikiem wzdłuż ulicy. Franek Skipirzepa w samych bokserkach,
podkoszulce, z kapciami na stopach, lekko kulejąc i jego nowy towarzysz w swoim
czarnym kreszu.
- Chyba powinienem coś na siebie ubrać.
- Nie zapominaj, że nikt cię nie widzi. Ludzie zwykle nie widzą duchów. –
Odpowiedział Nieznajomy nie odrywając wzroku z kierunku, w którym szedł.
- I chyba nie zamknąłem okna.
- To też już nie ma większego znaczenia.
Po przebyciu kilku ulic, Franek zauważył zbliżającego się z na przeciwka bladego
starszego pana w kapciach z papierosem w ustach i gazetą w ręku.
- ¡Hola! ¿Cómo está? – Zapytał blady starszy człowiek.
- ¡Hola! Bien gracias. – odpowiedział Nieznajomy w kreszu.
Po czym dalej szli w swoją stronę.
- Kto to był? – Zapytał Franek Skipirzepa zatrzymując się.
- Znajomy z Hiszpanii… Filmowiec.
- Dlaczego nas widział?
- Bo też już nie żyje. – Odpowiedziała Śmierć po czym dodała. – Tak jak ty.
- I ty?
- Powiedzmy. –
Dotarli do ciemnego, zakurzonego pomieszczenia, do którego promienie światła
wpadały jedynie przez świetliki pod sufitem. W pomieszczeniu znajdowało się kilka
półek z książkami i szuflady.
- Tutaj musisz zostawić wszystko co masz. – Odezwał się Nieznajomy do Franka.
- Nie mam za wiele. – Odpowiedział Franek patrząc na swoje bokserki.
- A to? – Śmierć wskazała na zegarek Franka. – Niedługo zaczniesz żyć „w radosnym
poczuciu bezczasowości”.
- I tak nie był mój, ale się przyzwyczaiłem. – Odpowiedział Franek zdejmując
zegarek z ręki i przekazując go Nieznajomemu.
- „Czas to idea głupców”. – Powiedziała Śmierć unosząc wskazujący palec do góry a
drugą ręką chowając zegarek Franka do jednej z szuflad. – Teraz możemy iść dalej.
Śmierć podeszła do dużych stalowych drzwi i z wielkim wysiłkiem próbowała je
otworzyć.
- Może pomóc? – Zareagował Franek patrząc na zmagania Śmierci.
- Trzeba je kiedyś naoliwić.
- Odsuń się. – Franek Skipirzepa poprawił swoje kapcie, zaparł się odpowiednio i
pewnym ruchem otworzył właz.
- A tak na ciebie narzekano.
- 34 -
Grzegorz Lewkowicz
„NIEDORZECZKI”
POWIAT ZGORZELECKI W LIMERYKU
Miasta:
Bogatynia
Na „Króla Łgarzy” do Bogatyni,
chce wysłać teksty rządowy cynik.
Kiedy łżą politycy,
bez szans są satyrycy,
łatwo przewidzieć turnieju wynik.
Pieńsk
Na skraju lasu w pobliżu Pieńska,
poległa w boju cnota panieńska.
Choć trzymała się dzielnie,
to jej wróg strzelał celnie...
- jęki przerwała ta śmierć męczeńska.
Węgliniec
Zbierając grzyby dziadek z Węglińca,
nie zauważył z tyłu odyńca.
Dzik też był ślepy trochę,
więc dziadka wziął za lochę...
- do dziś ma grzybiarz na plecach sińca.
Zawidów
„Kark” BMW-icą w mieście Zawidów,
stanął na miejscu dla inwalidów.
Rencista chwycił laskę,
wyklepał „furze” maskę
i upodobnił ją do bolidów.
-3-
Zgorzelec
Szedł mundurowy koło Zgorzelca
i zauważył w rzece topielca.
Wyciągnął tonącego,
więc chciał podsuszyć jego...
- lekarz nie zdążył odciąć wisielca.
Gmina Sulików:
Bierna
W gminie Sulików leży wieś Bierna,
gdzie mieszka babcia od wojny wierna.
Siedzi przed swoją chatą
i ciągle czeka na to,
że jej dywizja wróci pancerna.
Jabłoniec
Szedł Jacek Cygan przez wieś Jabłoniec,
ludzie chowali kury i konie.
Nikt nie poznał niestety,
tekściarza i poety,
bo każdy patrzył na jego dłonie.
Ksawerów
Bogaty rolnik ze wsi Ksawerów,
śladem premiera odwiedził Peru.
Nikt mu grosza nie zwrócił,
a więc biedak się smuci,
bo jego budżet równy jest zeru.
Sulików, foto: Oxygen64
Łowin
Ludzie o nazwę drżą we wsi Łowin,
że ją za plagiat uzna pan Gowin.
To jest poseł z Krakowa,
więc może się targować...
- za nazwę Łowin, mogą dać sto win.
-4-
- Może winka się pan napije? – zapytał starzec. – Mam tutaj coś dobrego.
Wyciągnął ze swojej reklamówki butelkę z ciemno-czerwoną zamuloną cieczą i
podał ją Frankowi. Ten odkręcił wieko, wydostająca się z butelki woń natychmiast
podrażniła jego drogi oddechowe.
- Trupa tym można by obudzić.
- Nie wątpię, nie wątpię. – Odpowiedział starzec z lekkim uśmiechem. – Weź pan
sobie wszystko.
- Może się dzisiaj przydać – odpowiedział Franek łapiąc się za bolącą go od samego
rana głowę. Wziął miksturę od niewidomego starca po czym wszedł do kamienicy i
udał się do swojego mieszkania. Tymczasem na dworze słońce chyliło się ku
zachodowi i nastawał zmrok. Większość lokatorów kamienicy powróciło do swoich
mieszkań, wywołując tym samym trwający do późnych wieczornych godzin hałas.
Z klatki schodowej dobiegały okrzyki przerażonych kobiet oraz wesołe śmiechy
mężczyzn.
Mniej więcej w środku nocy, kiedy w kamienicy panował już względny spokój,
pukanie do drzwi wyrwało Franka Skipirzepę ze snu. Ten spojrzał na drzwi i wtedy
pukanie się powtórzyło.
- Powiedz Stefanowi, że oddam mu jutro te pieniądze. – Powiedział Franek
przewidując powody odwiedzin o tej porze.
- Chyba już nie będziesz musiał. – Odrzekł głos z za drzwi.
Informacja ta zainteresowała Franka. Powolnie podniósł się z łóżka, założył klapki i
w samych bokserkach i podkoszulce, która kiedyś była biała podszedł do drzwi.
- Kim jesteś. – Zapytał Franek przez zamknięte drzwi.
- Jestem Śmierć, przyszedłem zabrać cię ze sobą. – odpowiedział nieznajomy po
czym usłyszał otwierające się w drzwiach zamki.
Franek uchyliwszy lekko drzwi zobaczył niewysokiego mężczyznę w czarnym
kreszu z polsportu. Dokładnie zmierzył go wzrokiem.
- Barbiturany dwa piętra niżej, dobranoc. – Odpowiedział zatrzaskując drzwi przed
nosem nieznajomego.
- Jebane ćpuny. - powiedział Franek i skierował swój powolny zmęczony krok w
stronę łóżka. Szedł do czasu aż kątem oka nie zauważył stojącej pod ścianą postaci.
- Tak witasz swoich gości? – Odpowiedział nieznajomy, który przed chwilą pukał do
drzwi Franka Skipirzepy.
- Kim jesteś?
- Powiedziałem ci, jestem Śmiercią i…
- Nie zapraszałem cię.
- Nigdy mnie nie zapraszają… Ale powinniśmy już iść.
- Ja idę spać. – Powiedział Franek podchodząc do swojego łóżka.
- Zdaje się, że to miejsce jest już zajęte. – Obaj spojrzeli na leżące ciało Franka
- 33 -
Łukasz Chwałko
„Franek Skipirzepa wraca”
– Czyli tekst raczej niepoważny.
Pies zaszczekał. Ze starej kamienicy wyszła kobieta w fartuchu, w rękach
niosła miskę z praniem. Przywitała się z siedzącym przed wejściem niewidomym
starcem i ruszyła w stronę sznurów do rozwieszenia prania. Po drodze minęła
bawiące się na podwórku dzieci.
- Kasiu nie bij młodszego Stasia! – krzyknęła do dziewczynki.
- Ale Stasiu się zaczepia – odpowiedziała.
- Ja ci dam ty mały chuliganie! – kobieta ochrzaniła Jasia po czym zaczęła rozwieszać
pranie.
Wtem na całym podwórku rozległ się dochodzący z okna krzyk:
- Uwaga, szybko! Franek Skipirzepa wraca.
Kruki i wrony poderwały się do nieba. Kobieta rozwieszająca pranie upuściła miskę
z przerażeniem na ustach wypowiedziała - Jezus Maria!
I krzyknęła w stronę bawiących się na podwórku dzieci.
- Dzieci, szybko do domu! – Podnosząc miskę z praniem.
Dzieci udały się w stronę kamienicy.
- Franek wraca, ale będzie burdel – powiedział mały Stasiu podbijając nogą piłkę
przed samym wejściem.
- Jasiu! – Krzyknęła Kobieta z praniem. Poczekała chwilę na najmniejszą Zuzię, która
z braku innych zabawek ciągnęła stare sanki, pomimo upalnego letniego dnia. Na
podwórku, wśród promieni powolnie zbliżającego się ku zachodowi słońca,
pozostały porzucone zabawki, śmieci oraz siedzący przed wejściem do budynku
starzec od czasu do czasu pykający swoim Popularnym bez filtra.
I wtedy na podwórku pojawił się on – Franek Skipirzepa – postrach
dzielnicy, który od pewnego czasu cieszył się wolnością. Szedł lekko kulejąc jakby
był gladiatorem, któremu udało się przeżyć jedną z kolejnych walk. Wchodząc do
kamienicy przywitał się z siedzącym starcem, który to z racji swojego
zaawansowanego wieku i związanej z tym bezbronnością nigdy nie był obiektem
drwin i agresji ze strony Franka Skipirzepy.
- Dzień dobry panie sąsiad.
- A witam pana – starzec uniósł wzrok znad tlącego się papierosa. - Z Banderozy się
wraca sąsiedzie, działo się coś?
- Ach… - Westchnął Franek masując swoje potłuczone kostki na pięściach.
- 32 -
Mała Wieś Dolna
Zawzięty rolnik z Małej Wsi Dolnej,
łapie nornice i myszy polne.
Gryzonie, jak powiada,
to prezent dla sąsiada,
za to, że większe ma płody rolne.
Mała Wieś Górna
Mąż w delegacji z Małej Wsi Górnej,
gdzieś się nabawił choroby skórnej.
Chciał wmówić swej kobiecie,
że złapał w toalecie...
- wiec do Chirurgii trafił Ogólnej.
Miedziane
Hanys przed laty ujrzał Miedziane,
i został we wsi z życiowym planem.
Dziś widzą go sąsiedzi,
jak biedak szuka miedzi...
- nazwy wsi często są przekłamane.
Mikułowa
W Dniu Święta Kobiet zięć z Mikułowej,
taniej wiązanki szukał kwiatowej.
Kwiaciarka pyta czemu,
chce bukiet z chryzantemów...
- bo są na zgodę dla mej teściowej.
Nowoszyce
Obrotny facet jest w Nowoszycach,
co przez granicę towar przemyca.
To co na Bugu z rana,
kupuje od Iwana,
- nocą przez Nysę niesie do Fryca.
-5-
Podgórze
Wschodząca gwiazdka ze wsi Podgórze,
w lokalu disco tańczy na rurze.
Lecz w niedzielę i święta,
o pokucie pamięta,
grzecznie śpiewając w kościelnym chórze.
Radzimów
Młoda mężatka ze wsi Radzimów,
z pieszą pielgrzymką poszła do Rzymu.
Teraz nie ma ochoty,
z Italii na powroty...
- bo domowego ma dość reżimu.
Skrzydlice
Dumne są z tego całe Skrzydlice,
że uchowano we wsi dziewicę.
Wieścią tą uskrzydleni,
zlecieli się uczeni...
- a tu chodziło o jałowicę.
Aron Jędrzejczyk
Erotyk majowy
słońce
z wolna zachodzi
malując swe cienie
my
w
objęciach
tacy
młodzi
znika nam
odzienie
ty mi
udajesz Wenus
ja tobie
Erosa
pierzcha
opór
gaśnie
przymus
kładziesz się
z ukosa
Stary Zawidów
Ma bohatera Stary Zawidów,
- bardzo młodego członka ZBoWiD-u.
Bił się on z Arabami,
czyli terrorystami...
- dostanie za to medal od Żydów.
Studniska Dolne
Dziwią się ludzie w Studniskach Dolnych,
skąd tyle dzieci rodzi się zdolnych.
Sprawca jest oczywisty...
- szwagier Cześka Wopisty,
co we wsi wiedzie żywot swawolny.
-6-
noc
upojna
gwiaździsta
spogląda nam w
oczy
doznań
naszych długa lista
rzeką
wciąż w nas broczy
leżysz
winna
zdyszana
pośrodku mej
piersi
tak leżymy aż do
rana
wobec siebie
śmielsi
ciała
nasze splecione
miłosnym
dotykiem
myśli
niczym nie zmącone z
aktu
brną
językiem
- 31 -
Studniska Górne
Zdolny konstruktor w Studniskach Górnych,
zbudował auto z surowców wtórnych.
Nie potrzebna benzyna,
bo jeździ na spalinach...
- Urząd ten patent uznał za bzdurny.
Jan K.
Czekanie
Czeka
Nie na te pięć tysięcy słów
Którymi karmią każdego dnia
Czeka na to jedno
Które będzie smakować
Ekran jak magnes
Przyciąga niecierpliwe oczy
Spragnione ucho
Wyczekuje dzwonka
Stęsknione serce
Czeka na słowo
Którego nie usłyszy
Sulików
O kawalerze ze wsi Sulików,
mówią, że siłę ma on po byku.
Lecz wszystko pozostałe,
niestety ma już małe...
- widać to było gdy robił siku.
Wielichów
Dziadek w swym domu we wsi Wielichów,
wciąż przechowuje Icka na strychu.
Choć dawno już po wojnie,
on każe mu spokojnie,
na wyzwolenie czekać po cichu.
Wilka
Ludziska mówią, że we wsi Wilka,
relikt przeszłości jest – bibliofilka.
Choć rodzina głoduje,
ona książki skupuje...
- ponoć czytała już kartek kilka.
Jan K.
Herbatka jest dla dziadka
Dziadek jest dla babci
Babcia jest dla wnusia
Wnusio jest dla tatusia
Tatuś jest dla mamusi
Mamusia jest dla pana listonosza
- 30 -
Wilka-Bory
Na skraju lasu przy Wilka-Bory,
wilka dopadły wiejskie Azory.
Wilczur dostał nauczkę,
bo kundlom uwiódł suczkę.
na kłach ich stracił wilcze walory.
Rysunek: Wioletta Gargała
Poważny wiersz
/szczególnie dla tatusia/
-7-
Wrociszów Dolny
Chłop umarł we wsi Wrociszów Dolny,
kiedy ogórek jadł małosolny.
Albo zbyt mało soli,
że biedak nie wydolił,
albo ten bimber był nieudolny.
Jan K.
Po otwarciu granicy w Zgorzelcu
Wrociszów Górny
Lubiły panie Wrociszów Górny,
gdy we wsi mieszkał kochanek jurny.
Dziś mieszka gdzieś daleko,
koło Goerlitz nad rzeką...
- tu konkurentów miał zbyt czupurnych.
Kosmopolita
Wolny człowiek
Przychodzi
Odchodzi
Niestraszne mu granice i kordony
Tylko jego myśli
W zasiekach kolczastych garują
Jan K.
Marcin Baran
Awantura
Pajęczyny
Wydawało mi się kiedyś, że będziemy krzyczeć te wiersze. Spluwać nimi w ciasnych
pokojach i na pustych placach, wyrażając pasję w imię jakiejś idei (wtedy idee
wydawały się jeszcze całkiem niezłym pomysłem). Odwaga właściwie książkowa,
bo bohaterów brakowało zawsze. Podobno nie ma trudnych odpowiedzi na proste
pytania. Są pytania w próżnię. Mimowolne głaskanie po głowie, klepanie po
plecach. Przeraźliwie bałem się ciemności.
Tęsknota to najgorszy doradca. Zrozumiałem to wykopawszy po kilku dniach z
piaskownicy małego kota, jednego z pierwszych przyjaciół. Nigdy potem nie
płakałem już na żadnym pogrzebie, sama śmierć jednak pozostała ciekawa. Ktoś
powiedział, że drzewa też mają coś na kształt krwi i spędzałem jesiennie popołudnia
mordując dziesiątki gałązek. Chłodny wiatr listopada i ścięgna podcięte
scyzorykiem z dużej szuflady w pokoju rodziców. Przeraźliwie bałem się ludzi.
Po cichu, bez entuzjazmu wszystkich nas nauczono kochać. Przypominało to
uderzanie muchy o szybę przy próbach wydostania się na zewnątrz. Ślepe
nacieranie jednej powierzchni na drugą. Oddechy na szkle. Zawsze miałem
wrażenie, że rośliny już nie wyjdą spod śniegu i będziemy żyć w tym zimnym.
Miałem rację, mamo. Obejrzałem pewien film i zakochałem się w tej małej sadystce,
zakochałem się w Christinie Ricci. A powinienem przecież chodzić na randki z Anną
Frank.
-8-
Śpiąca Królewno Clonozepanowa*
Ukłuta wrzecionem
Roztrzaskanego talerza
Chciałabyś
Spać
Do
Końca
Jego
Dni...
*
Rysunek:
Anna Gronowska
*Clonozepan –środek nasenny
Jan K.
Razem ale osobno
Romek i Julka
Na wieki potępieni
Zastygli w kamiennych trumnach
Jak ja i ty
- 29 -
„ …Bo prawdziwa śmierć przychodzi wówczas,
kiedy o martwym zapomni ostatni bliski.”
(Wojciech Roszewski „Zapis stanu lękowego”)
Jan K.
Kamilowi…*
Jerzy R. Szulc
roga Babciu
Nie płacz proszę
Ja wynajmę tu mieszkanie
Gdy przybędziesz do mnie z Ziemi
Znów będziemy mieszkać razem
Dwie bułeczki na śniadanie
Tak jak lubię grubo dżemu
Lekcje śpiewu i angielski
Trochę kompa bez kolegów
Droga Babciu nie rozpaczaj
Obiecuję bez bajania
Oprócz gry na instrumencie
Wezmę lekcje też pływania
„List spóźniony”
(„Podróże bez filtra”)
*Kamil utopił się latem na terenie naszego powiatu.
Jan K.
Błyskawiczne drzewo
Bezpłodne drzewo
zorane świetlistym batem błyskawicy
chlubi się
ołtarzykiem z Matką Boską
i płodną pisarsko Ewą Ostrowską*
Obie miłujące owoc żywota swego
nad życie.
- 28 -
...Ile razy powstrzymujesz się od zrobienia czegoś dla siebie? Odwracasz
strapioną twarz od swoich spraw, by nie zburzyć porządku, nie czynić komuś
przykrości... Często, prawda? Obecność swoją traktujesz, jak przesłanie – ważne
bardzo.
Nie funkcjonujesz wśród innych w zwykły dla siebie sposób. Jesteś ! Jesteś, by nie
zarzucono ci złej woli. Nie chcesz przełykać potem w osamotnieniu wyrzutów
czynionych sobie.
Naruszając lecznicze działanie zdrowego egoizmu popadasz w altruizm - wcale
nie gładki.
Łatwo się nim początkowo zachłysnąć ale trwać to nie może. Zaczyna on bowiem
Ciebie wyniszczać, a jest na tyle już zaawansowany, że obawiasz się tę maszynerię
zatrzymać. Mogą z tej blokady, czy choćby tylko hamowania, narosnąć same
kłopoty.
Nie zależy Ci na kłopotach, chcesz być dobra. Jesteś dobra! Trzyma Ciebie ta
dobroć przy ży-ciu, pcha na pierwszą linię ; otoczona ludźmi radujesz się. Ale to
otoczenie tylko CHCE!! Bierze! Wykorzystuje!!
W pewnym momencie uświadamiasz sobie, że nie musisz już o własnych siłach
wychodzić przed szereg – zostajesz tam wypychana! Co i raz!!
Cudza wygoda wystawia Ciebie do przodu ale jeszcze przepełniona jesteś wiarą
w splot wydarzeń pechowy. Znając jednak życie stawiasz teraz odruchowo kroki
krótsze ; został zaledwie cień wiary...
W narzuconym sobie pośpiechu patrzysz na wyprzedzające Cię jeszcze jedno
pokolenie… i jeszcze jedno! Wielu zapomina pomachać przyjaźnie, Tobie zaś ich
tempo zamazuje obraz, który miał przecież radować – jeżeli wierzyć obietnicom.
Zatrzymujesz się w końcu, by rozpoznać sytuację i dostrzegasz
zdegustowana chmarę egoistów. Tylko oni zostali. Inni, na których by ci zależało,
cofnęli się zawstydzeni porywami swojego nienasycenia.
A otaczający cię zjadacze, rozbrajająco szczerze proszą o wybaczenie bo... takimi
już są.
-9-
- Wybacz – chwalą się beztrosko- uczciwie jest mówić, co się myśli.
Ograbiona z nadmiaru dobroci czujesz się oszukana. Konieczne do życia resztki,
a łatwe przecież do zauważenia, rozszarpywane są również. Niebezpiecznie!!
Powrót zacząć nie jest łatwo. Trwałby wieczność, a przecież takiej
wieczności do dyspozycji nie ma. Roztrącasz wreszcie tych rozbrajająco szczerych
i wiesz już, co Cię uodporniło.
Czeka Cię zmiana zasłużona – możliwa, choć trudna. Zaczynasz żyć dla siebie.
Wśród ponurego zdumienia i gniewu odchodzisz.
Samej jednak źle. Rozglądasz się ostrożnie... może chociaż owi zmitygowani
czekają? Może nie wszystkich przyjdzie Ci skreślić? Ktoś przecież musiał
zostać!?...
A ci szanujący równowagę w braniu i dawaniu - zostali? Wracasz, by podjąć
pozostawioną gdzieś nić porozumienia. Uzbrojona już jesteś – tyle, że poznaczona
bliznami.
Rozgarniając cały ten zgiełk i śmietnik musisz, choć czasu już mało, rozpocząć od
nowa; szczęście, że nie od zera, Dość bowiem gruba księga potknięć i szram
pomoże przeskoczyć kolejną kłodę, pomoże ominąć całego człowieka - w lot
rozpoznanego!
Pozostało teraz już tylko rzucić przez ramię wzrokiem na tamtą
pierwszą linię - nie, żeby Cię miała obchodzić... Tak, z ciekawości, z wyzwolenia!
Twoją granicę zaczynasz rozciągać gdzie indziej. Tam w oddali sami zjadacze,
zapatrzeni w głąb swoich kaprysów.
Co tam nowego? Ano, trwa tam głęboka dezorientacja, zawiść zgniła. Brak stałych
„dostaw” zaczyna pchać do podszeptów, do zachowań haniebnych...
Pozwalasz sobie popatrywać na to z daleka. Bogatsza o jeszcze jedno zabliźnienie,
uważniej wybierasz drogę wiedząc, niestety, że nie każdego z bliskich to
obchodzi.
Wróciłaś wygrana - nawet, gdy z dłoni wypadła ci ta najostatniejsza kartka
kalendarza.
Myśl Twoja, lżejsza teraz, szybuje ponad czasem i rzuca niekiedy losowo światło
na zjada-jących i zjadanych ; daje odetchnąć i przeglądnąć dokonania.
Zza takiej bariery widać, że życie dla wielu zawsze okazuje się za krótkie na
opamiętanie ale też jest tego życia darowanego innym, zbyt mało.
Pojedyncza i samotna róża na zaśnieżonej płycie patrzy w zimowe świerki i nie
naprawi już niczego. Kamienna cisza i niebo szare są jednak mniej przytłaczające
– wiem, że nie chce Ci się już wchodzić w gwarny, obcy tłum, bo istotnie - obcy.
Ani – Matce innych Matek
- Zgorzelec – lato, 2003.
- 10 -
przed wynalezieniem gazu, a cóż dopiero składnie myśleć. W ich życiu nie nastąpiło
wiele zmian – dalej pili litry wódki, palili papierosy, hodowali renifery i mruczeli do
siebie, gdy potrzebowali czegoś od drugiego człowieka. Tak szczęśliwie toczyło się
życie ostatnich ludzi na świecie.
A co się stanie, gdy zabraknie im wódki i tytoniu? To okaże się wkrótce, bo ponoć
kończą im się zapasy.
Marcin Baran
Strużka
"Nie opowiadam historii, drżę. Niebawem spadnie błoto."
Bo przecież cała ta przełomowość w życiu sprowadza się do łamania w sobie
kolejnych kości. Myślę o tym wyciągnięty w fotelu, krążąc bezwiednie dłonią po tej
części kręgosłupa, którą jakiś katolicki anatom nazwałby pewnie odcinkiem
chrystusowym. Ustalmy po prostu, że wypadek w dzieciństwie. Nie pytaj, to długie
i dopiero skończyło pękać, jak stopniowe znajdowanie w kątach domu kartek
wydartych z książek i jak uczenie się alfabetu na nowo tylko po to, żeby spojrzeć na
niego z obrzydzeniem. Nieodkryte jeszcze prawdy są ciężkimi młotami na drodze
do moich piszczeli, potem kolan. Nie powinienem czytać książek. Powinienem
mniej sypiać, bo za często śni mi się niski korytarz, wypełniony do podbródka
brudną wodą. Budzę się i proszę o światło. Chciałbym umieć wyjaśnić Ci, jak bardzo
się boję.
Wszystko sprowadza się do wtłoczenia w siebie kobiety, ale nawet jej drobne stopy
nie są w stanie rozdeptać tej gorzkości, nawet kiedy to takie piękne, jak pejzaże
winobrania w słońcu Walencji. Gorzkość rozlewa się wszędzie, wypłukując wapń.
Tutaj to zakażenie. Tłuczenie szkła. Pachnące umieraniem opatrunki to najbardziej
literacka czystość, na jaką możemy sobie dzisiaj pozwolić. Żadnych wierszy. Jeśli już
uszkadzamy powierzchnie, to próbowałem ostatnio przeciąć kość. Wiesz, tę
ostatnią. Ocknąłem się, znowu pytając o oczyszczenie i znowu przynieśli mi
bandaże. Tak już chyba pozostanie. Mówią, że powinienem iść do psychologa kiedy
pytam, czy słyszeli chrupnięcie. Jeszcze kilka chrupnięć i zmieszczę się w życie.
- 27 -
Klaudia Soczomska
Jerzy R. Szulc
***
„Kos” („Podróże bez filtra”)
Dlaczego koty nie przejęły władzy nad światem? Bo potrafią czytać w myślach.
Dostęp innych do naszych umysłów zrujnowałby całą ludzkość. Przecież kłamstwa,
tajemnice i niedomówienia są niezbędne do funkcjonowania świata. Niestety, nie
każdy uważa to za oczywiste.
W XXIV wieku głód cywilizacyjny został już zaspokojony i ludzie zaczęli się nudzić.
Kiedy już nic nie pozostało do odkrycia, a maszyny przestały być nowością,
narodziła się niezdrowa fascynacja drugim człowiekiem. Przyzwyczajenie do
kontrolowania innych za pośrednictwem Internetu i brak celu w życiu sprawiły, że
ludzie chcieli wiedzieć jak najwięcej o innych. Stąd powstał pomysł przekroczenia
wszelkich granic: sporządzenie maszyny, która umożliwi czytanie w myślach.
Chętnych do wykonania wynalazku było mnóstwo – zastój cywilizacyjny sprawił,
że miliony inżynierów pozostało bez pracy.
Zaledwie dwa lata po wprowadzeniu projektu wynalazek był gotowy do użycia.
Naukowcy ze Zgorzelca skonstruowali gaz, który trwale uszkadzał mózg i
powodował, że człowiek wszystkie myśli wypowiadał na głos. Nikt nie spodziewał
się, że uruchomi on łańcuch przyczynowo – skutkowy, który doprowadzi do
zgładzenia cywilizacji ziemskiej.
Wszystko zaczęło się na kongresie zrzeszającym najbardziej wpływowych
polityków świata, który został zwołany, by uroczyście potwierdzić zastosowanie
gazu nad każdym miejscem na Ziemi. Spotkanie szybko przerodziło się w bójkę,
ponieważ wszyscy wyrażali głośno swoje (oczywiście niepochlebne) zdanie na
temat innych, a urażona duma władzy to przecież rozsądny powód, by rozpocząć
wojnę. Przez lata jej trwania niemożliwe było zawarcie jakiegokolwiek sojuszu, gdyż
dyplomaci od razu zdradzali swoje niecne intencje. Nastąpił totalny upadek
moralny. Ludzie nareszcie dowiedzieli się o czym myśleli duchowni odprawiając
modły, a nie były to bynajmniej myśli cnotliwe. Kiedy lud przestał bać się kary
boskiej, stał się bezwzględny - kradł, napadał i zabijał bez żadnych skrupułów.
Jednak najgorsza była sytuacja związków partnerskich. Miłość nie miała szansy
przetrwać bez małych kłamstewek. Począwszy na niewinnych(„nie, kochanie, nie
jesteś gruba”) po trochę poważniejsze, które każdy zna i codziennie wypowiada,
więc nie muszę ich wymieniać. Ludzie nie mogli się ze sobą dogadać, więc przestali
się rozmnażać.
Choroby psychiczne, liczne wojny i ujemny przyrost naturalny spowodowały
koniec ludzkości. Jednak daleko na wschód od Zgorzelca, na lodowych pustyniach
Syberii przeżyła garstka Nieńców. Ci ludzie nie potrafili nawet zbyt dobrze mówić
Trawestując znaną piosenkę, o której słusznie powiedziano, że ma najmądrzejszy
tekst, można uznać, że po wielkiej świątecznej bitwie opadł już pył zmagań i
porażek. Bohaterowie wrócili do naziemnej prozy, a tych najbardziej
i wszechstronnie wyczynowych pozapomninano w wielu miejscach.
*
Niekiedy, jak to w czasie wiosny, można spotkać na ziemi zalęknione pisklę –
ciche i nastroszone, a w pobliżu krążących w najwyższym zdenerwowaniu
rodziców.
Siedzący tuż przy furtce malec kosa zwrócił moją uwagę dopiero za którymś
moim przejściem, taki starał się być niepozorny, choć przecież niemały.
Przeniosłem pilnie dzieciaka pod gęsty krzew jałowca. Wylazł jednak zaraz i
tkwił na otwartym kawałku trawnika. Szansy nie dawałem mu żadnej – wkoło
pełno kotów, a dzień się dopiero rozkręcał. Wrzask dorosłych kosów nasilał się,
kiedy tylko któryś drapieżnik pokazywał się w pobliżu. Malec nie ruszał się ale
oczywiście po małej chwili został zauważony przez dwa kocury. Nie ma co
opisywać wszystkiego, bo trwało to i trwało. Wpierw jednak koty ustaliły między
sobą zakres uprawnień, a wymianę poglądów słychać było wiele ulic dalej. Ten,
Rysunek: Kuba Chromik
- 26 -
- 11 -
który został, przycupnął na początek jakieś półtora metra od malucha i wpatrywał
się pilnie. Rysując – jak sądziłem – plan działania. Spoglądał też co chwila na boki,
czy nie skrada się do zdobyczy konkurent – ledwo co przegnany. Nie skradał się.
Po przeprowadzonej w skupieniu obserwacji kot przysunął się do ptaka na jakieś
pół metra, a następnie zdecydowanie wstał i zbliżył łeb niemal dotykając pisklaka
wąsami. Niewiele sobie przy tym kocisko robiło z protestów całej chmary
dorosłych ptaków, które ryzykując wiele, pikowały co i raz ze wszystkich stron.
Malec mając przed oczami koci łeb podniósł główkę i otworzył szeroko dziób
(bardzo szeroko!). Wiedziałem, że niewiele mogę zrobić, bo durna ptaszyna i tak
wylezie, jak poprzednio. Jasne też było, że niebawem kot podejmie decyzję.
Co my jednak wiemy o prawach, według których zwierzęcy świat funkcjonuje i mimo, iż nieustannie wtrącamy swoje trzy niepotrzebne grosze - ciągle jest.
– Nie mogłeś się doczekać latania, co?- zgrzytnąłem do pisklaka (bezradność
często wpędza nas w nerwy). - A skoro tak, to nie trzeba było włazić w oczy
drapieżcom!
Moje utyskiwanie ledwo słyszano w tumulcie, jaki podnosiło dookoła wszelkie
ptactwo.
… Ale było – jak wspomniałem – tak, że maleństwo rozdziawiło dziób (żółty
jeszcze na krawędziach). Rozdziawiło i… tyle. Kot bowiem szarpnął głową do
tyłu nie ruszając na razie nóg, a po małej chwili przysunął głowę znowu. Ptaszę
rozwarło dziób popisowo albo i lepiej i pewnie tego już było kocurowi za wiele (a
tu jeszcze te utrapione ataki z powietrza…!).
Wstał sztywno, pokręcił samym koniuszkiem ogona i wycofał się małe pół metra.
Postał, poprawił na głowie koronę, którą taki słabo jeszcze opierzony paproch
miał śmiałość poluzować, a następnie małymi kroczkami odszedł nie odwracając
się. Był zły – ludzie widzą, jak taki szczyl, taki wcześniak przemądrzały stawia się
jemu! Jemu!!
Zatrzymał się, jakby ogarnęło go wahanie albo podkręcony swoimi myślami
postanowił jednak się odkuć. To było w całości tak krótkie, że teraz nie mam już
pewności, czy dobrze wszystko odczytałem. Odszedł. Po chwili wyszedł z domu
pan Kazik i obaj spoglądaliśmy z troską na malutkiego kosa.
Opowiedziałem właśnie co obejrzane przedstawienie i dodałem, że spodziewałem
się całkiem innego finału. – Tak? A na przykład jakiego? – zdziwił się. – Może miał
ptaka zjeść? On?!
Sąsiedzie – podkreślił – on najedzony jest! Syty od świtu do spania! Tylko
utrapienie z nim. Drzwi z klamki otwiera sobie swobodnie i od zewnątrz, i od
środka. Zamykaniem nie zawraca sobie głowy – muchy wpuszcza, albo ziąb.
Pan Kazik mówił to bez rozdrażnienia, czuło się nawet trochę czułości,
skrywa-nej specjalnie nieporadnie, bym wyczuł intencję (o umiejętności radzenia
- Se szedłem samotnie, jak i pani se biegła samotnie.
- To pana nie oczyszcza z zarzutów.
- Jakich zarzutów?
- Nie pańska sprawa.
- Jestem z policji, to bardzo moja sprawa. - Alicja, wyraźnie zaciekawiła się słowami,
które teraz padły.
- Policja? To ja mam do pana pytanie!
- No słucham.
- Jaka jest kara za zlecenie poczwórnego morderstwa?
- Poczwórne dożywocie.
- A w Polsce?
- Dożywocie.
- Mhm... A gdy zleceniodawca jest szefem największej w kraju mafii?
- To wtedy dostaje jakieś sto tysięcy zadośćuczynienia. - Alkę zatkało.
- Jak to?
- Obiektywnie do sprawy podchodząc, szef takiej mafii ma sporo kontaktów,
zaszantażuje, przekupi, a ostatecznie wychodzi na to, że rząd płaci mu za straty
moralne. - spokój, z jakim Roztecki wypowiadał te słowa dawał do myślenia.
- Pana też przekupują?
- A skąd miałbym oryginalny prochowiec Colombo? - policjant w celu
prezentacyjnym obrócił się dwa razy. - Tak w ogóle, to po co ci wiedzieć takie rzeczy?
- A, muszę napisać referat z polskiego. - Alicja wyszczerzyła niewinnie zęby –
Dziękuję za tak istotne informacje. Teraz muszę lecieć do prawnika, bo to drzewo
musi zostać ścięte. Żegnam!
- Żegnam. - Roztocki pomachał dziewczynie na pożegnanie. - Cóż za miła osóbka –
rzekł sam do siebie – Już ją polubiłem.
Zaraz po powrocie od docenta Klimczaka Alicja zamówiła kaczkę z żurawinami,
a w oczekiwaniu na obiad wzięła ciepłą kąpiel z lampką Dom Perignon i
truskawkami. Dziesięć minut po wyjściu z wanny zamówienie dotarło do jej
apartamentu. Spokojnie konsumowała ciepłe mięso, gdy niespodziewanie
zadzwonił jej telefon komórkowy.
- Cześć mamuś. No jestem. Dlaczego płaczesz? Oj, nie martw się, pani Ania doczepi.
Cały kosmyk? Bez paniki, ona to zrobi. Zagrożenia? Nie muszę poprawiać. No
normalnie, tatuś załatwił. A'propos, nie idę jutro do szkoły. No nie mam aż czterech
lekcji, więc nie warto. A mamuś, co zrobiłabyś ze stoma tysiącami złotych?
- 12 -
- 25 -
- Nazwisko, mówię.
- No Marek.
- Aha. Co wiesz o tej sprawie? Bo z nikim nie mogę się dogadać.
- Ona mężatka, on kochanek. Mąż się o tym dowiedział, wywiózł, strzelił dwa razy,
po czym popełnił samobójstwo.
Podkomisarz zaczął myśleć intensywnie.
- Ale przecież ich tu czterech jest.
- To o jaką sprawę pan pyta?
- Panie, siły mi daj. - Roztecki odwrócił się i wszedł w głąb lasu.
sobie z drzwiami słyszałem już wcześniej w jakiejś głośnej rozmowie za płotem).
Uśmiechałem się cały czas.
- Mądrala, co? – skwitowałem, a pan Kazik podniósł filozoficznie brwi i
przytaknął. – Prze-kręcamy teraz klucz ale nie zawsze człowiek o tym pamięta i
często musimy po prostu zamykać drzwi za spacerowiczem.
- Z kluczem to już jest jakieś rozwiązanie, co?
- Do czasu, sąsiedzie, do czasu! Tylko czekać, jak dorobi swój.
Naszej pogawędce przysłuchiwał się tkwiący na starym miejscu pisklak, a
dorosłe ptactwo przeszkadzało nam wrzaskiem, ile wlezie.
Przed wieczorem wypatrzyłem malca na płocie ( nie dowierzał filozofii pełnego
żołądka). Łapczywie zjadał znoszone mu przez starych, żarcie. Potem
wyczynowym susem przeskoczył całe trzydzieści centymetrów wyżej na gałązkę
świerka i tam bardziej spokojnie kończył kolację. Nie widzieliśmy się już więcej.
Kiedy w poświątecznych komentarzach przebija troska o zdrowie
obżartuchów, kiedy przypominam sobie widziane w marketach wózki
obładowane niczym ciężarówki, zaraz mam w oczach sytego kota sąsiadów (lub
innego drapieżnika – też najedzonego) ; chylę ze wstydem czoła przed całym,
nienaruszalnym od wieków kodeksem bezpieczeństwa w łańcuchu pokarmowym
gwałconym tylko przez ludzi z właściwą nam arogancją.
W tym samym czasie Alicja ze słuchawkami w uszach, z krokomierzem na
nadgarstku i sportową opaską na czole przemierzała okolicę. Zatrzymała się przed
dróżką prowadzącą między drzewa i ściszyła na chwilę muzykę. Rozejrzała się.
Opadłe liście tworzyły przepiękny, jesienny dywan. Słońce rozkosznie świeciło, co
pozwalało na bardziej skąpy ubiór. Pod niebem dało się zauważyć klucze ptaków
odlatujących do ciepłych krajów. Raz na jakiś czas lekki wiatr dawał o sobie znać.
Wprowadzał w fantastyczny nastrój. Dzierlatka napawała się ów widokiem jakieś
pięć minut, po czym wzięła głęboki oddech, nacisnęła na odtwarzaczu „Play” i
kontynuowała jogging. Powietrze wypełniał zapach mokrej roślinności, więc
oddychało się świetnie. Alicja wtłaczała w siebie tlen z lekkością, ponieważ tego dnia
owa prosta czynność dawała duże zadowolenie. Dziewczyna będąc w biegu
zamknęła na kilka sekund oczy, co miało prowadzić do zintensyfikowania wrażeń.
Uderzenie było równie bolesne, co niespodziewane. Ciało biegaczki bezwładnie
wylądowało na miękkiej ściółce.
- Nic pani nie jest? - jakiś mężczyzna grzecznie próbował określić stan, w jakim
znajdowała się Alicja. Zamiast odpowiedzi usłyszał coś zupełnie innego.
- Czy pan jest nienormalny? Nie widział pan, że biegnę?! Co za cymbał nie jest w
stanie zauważyć metra osiemdziesięciu sunącego przez dróżkę! Pozwę pana, mam
dobrego prawnika! - delikatna dusza momentalnie uleciała.
- Chciałem łaskawie zauważyć, że nie biegła pani po żadnej dróżce. - spokojnie
zaczął przechodzień - Wręcz przeciwnie, wleciała pani w głąb lasu. A ten pan pani
prawnikiem raczej się nie przejmie. - mężczyzna wskazał palcem na postawny dąb.
Alicja momentalnie zrobiła się czerwona. Nie widziała tego, ale czuła doskonale.
Wstała, otrzepała się w liści, poprawiła grzywkę i jakby nigdy nic wystawiła dłoń.
- Alicja, miło mi.
- Mi również, Roztecki. - podkomisarz, zdając sobie sprawę z komizmu sytuacji,
uśmiechnął się szeroko i uścisnął delikatnie pięć kobiecych palców.
- Więc se pan szedł. Przez las. Samotnie. W szarym prochowcu. - dziewczyna
popatrzyła podejrzliwie.
Po kilku minutach, godzinach, dniach – nie wie, nie liczyła – poczuła żar bijący od
drzwi. Ściany zdawały się zwężać. Albo to ona coraz ciaśniej żyła w swym ciele.
Bezwiednie ukryto ją w miejscu pozbawionym nadziei, gdzie największe skarby
schowane są w sejfie wraz z robakami, które na nich żerują, zjadając je od środka i w
odradzającej się materii składających larwy gwarantując wieczne tortury. Wiedziała,
że będąc uwiązaną nic nie może zrobić. Ileż to już razy na wszelkie sposoby
- 24 -
- 13 -
------------------------Zuzanna Stecka
***
Zatrzaśnięta więzami obiecanych pragnień nie może się uwolnić gdy pętlami
zaciskają się na różnych partiach ciała. Tkanki zaczynają puchnąć. Czuje, że bolesne
wnętrze wkrótce wyleje się łzami dając materialnie wątły dowód na swoje istnienie.
Upragnione chwile zaszydziły z niej zatrzaskując tuż przed nosem stalowe drzwi
nie zostawiwszy jej klucza. Delikatnie je otwierała, szarpała – na nic. Powoli zsunęła
się na zimną podłogę czując bezużyteczność swych rąk. Cała czuła się bezużyteczna.
Każda sekunda starała się odbierać jej możliwość oddechu.
nadziewała się na kolce tzw. realizmu pragnąc jedynie odwrócić ich ostrość w
przeciwną stronę. Nie wątpiła w słuszność swego naturalnie podjętego
poświęcenia. Zegar przyspieszył czas trując powierzchnie, które zdołał dosięgnąć.
Zapomniała napisać kim jest. Zaznaczyć w jakimkolwiek miejscu. Panicznie
przestraszona wolała, by nikt jej o to nie pytał. Nie potrafiłaby odpowiedzieć. Bez
identyfikatora, bez społecznych wymagań, etykiet, odpowiedź była rzucona daleko
za horyzont. Aczkolwiek wątpiła, by i one coś zagwarantowały. Nawet jeśli ktoś
pomoże jej określić swą tożsamość na podstawie subiektywnych obserwacji i
wskazówek – wedle własnych kryteriów ustalonych jako najbardziej odpowiednie –
to czy to nadal będzie ona, czy tylko czyjś wytwór, zrodzony z innego łona?
Powoli zaczynała uświadamiać sobie, że jej myśli tak naprawdę nie należą do niej.
Zakorzenione przez propagandę zaczynały się psuć poddając w wątpliwość jej
tożsamość. Niczego nie pragnęła bardziej jak tylko być sobą i zarazem czuć wolność.
Nie kołysać się na wietrze usilnie starając się zachować pion. Odetchnąć, przestać
kulić się, nie słuchać. Nie potrzebować pomocy, z którą zawsze wiąże się ryzyko
manipulacji, nadać sobie niedoścignione tempo i spokój – przystanek w czarnej
dziurze.
Nieosiągalne. Bezsilność rodziła strach, który niekiedy zwykł przeistaczać się we
frustrację; gniew bez możliwości ujścia. Kiedyś spróbowała. Okrzyknięto ją
wariatką. Chciała się pogodzić ze światem. Wzburzyła konflikt we własnym
wnętrzu. Nurt kierujący ją ku radości, jak we śnie, niespodziewanie zmienił się w
bagno - pułapkę, w którą nie wiadomo kiedy dała się złapać. Zadawała pytania, nie
słyszała odpowiedzi. Stawały się one coraz bardziej wyciszone, zanikające,
bezszeptowe. Zakłębiła się w zaszczepionych rozmyślaniach, którym odebrano
szansę zaistnienia.
Bezskutecznie szukała jakiegoś dowodu w najciemniejszych zakamarkach swych
wspomnień – przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Nie miała już ochoty walczyć
o to, co mogłaby uznać, że jej się należy. Nie myliłaby się zbytnio. Kobiecy umysł jest
skomplikowany i nieprzewidywalny. Ciekawe ile z niej tkwi w każdej kobiecie. Jest
samotna a ciężar bagatelizowanych rozterek staje się przytłaczający.
Zamknęła oczy modląc się, by się odnaleźć – lub by ktoś to zrobił nim będzie za
późno i spocznie pod tabliczką ze znakiem zapytania owianą jedynie szarością i
zapomnieniem.
- 14 -
Klaudia Kadłuczka
TAKIE TO NATURALNE
- Wiemy jak to się stało? - podkomisarz Roztecki rozglądał się po okolicy. Z jego
samodzielnie zrobionego papierosa unosił się trujący dym. Mężczyzna zaciągnął się
raz, drugi, trzeci, a odpowiedzi na pytanie dalej nie otrzymał. - Ktoś mnie tu słucha?
- Właśnie z tym jest problem, psze pana. - po chwili ciszy powietrze wypełnił
delikatny głos aspiranta Wróblewskiego.
- Problem z tym, żeby mnie słuchać? - zażartował szef.
- Nie! Broń Boże, nie o to mi chodziło!
- A o co? - niski głos Rozteckiego przeszył serce młodego policjanta. Ten lekko się
zapowietrzył, przy czym jego głos wydawał się być jeszcze wyższy, niż minutę
temu. Niewiele brakowało, a byłby zemdlał tam, na miejscu zbrodni, wśród czterech
umarłych. Zamiast tego złapał za swój inhalator. Lek znalazł miejsce w płucach,
chłopak zamknął oczy i poddał się małemu zabiegowi.
- Panie, siły mi daj. - westchnął podkomisarz – Jest tutaj ktoś w miarę obyty?
- Może się przydam? - oczom czterdziestoletniego mundurowego ukazała się
długonoga, niesamowicie przystojna, a co najważniejsze, młoda Grażyna. Stawiała
kroki w tak pociągający sposób, że oczy wszystkich tam obecnych zwróciły się w jej
stronę. Las, mokre od krwi podłoże, wystające korzenie, kobieta trzy razy się
potknęła i traciła swoją delikatność klnąc wniebogłosy. Przy tym wszystkim i tak
wyglądała oszałamiająco.
- Witam panią bardzo serdecznie – tutaj nastąpił namiętny pocałunek w dłoń –
Grażyna, jak mniemam?
- Skąd pan wiedział?
- To widać w tym spojrzeniu. - Roztecki poczęstował panią mrugnięciem jednego
oka. W drugim nie miał powieki. Wynik walk przeciwko Młodzieży Wszechpolskiej.
- Ależ pan szarmancki!
- Bywam, psze panią. Ma pani więc coś wspólnego z ową sprawą?
- Skąd to panu przyszło do głowy? - kobieta zdziwiła się szczerze. Na jej twarzy
pojawił się głupio wyglądający grymas.
- Panie, siły mi daj... - podkomisarz ominął szybko Grażynę przypadkowo trącając ją
łokciem, co doprowadziło do spotkania się jej pośladków z mulistym dołem.
- Zapłacisz mi za to, draniu!
- Dobra, dobra. - drań pomachał beznamiętnie ręką i podszedł do krępego
mężczyzny, który opierał się w pilnej sprawie o radiowóz. - Nazwisko?
- Marek.
- 23 -
Potwornie się umordowałyśmy. Umordowałyśmy, śmiesznie powiedziałam, co?
Mówię pani, straszna robota, że nikomu nie życzę, największemu wrogowi.
Wszystko we krwi. Potem to wszystko jeszcze zlać szlauchem, szorować kafelki po
nocach. No ale w końcu zapeklowałyśmy Pawełka w beczce, a pani Andzia, wie
pani, co ona zrobiła? Przełożyła go bułką i kaszą. Takie kawały ta pani Andzia robi,
wie pani? Beczkę Mieciu porządnie zasmołował i razem z motorem utopił w
bagnisku.
No i po Pawełku ślad wszelki zaginął, z rodziny tu byli, pytali, ale co my tam, prości
ludzie z Siekierczyna, wiedzieli. Był chłopaczyna i go nie ma. Ludzie się schodzą i
rozchodzą. „Nic nie może przecież wiecznie trwać”, jak to śpiewała kiedyś ta
piosenkarka taka. Takie życie, no nie? Co pani mówi? Miłość i sraczka przechodzi
znienacka? Hahahahaha, święta racja.
A tyłek Gawronikowej odłogiem leżał i leżał, aż szkoda takiego zaradnego tyłka.
No ale w końcu zjawił się ten piękny Marian. No z tym to naprawdę dziewczyna
chyba wygrała los na loterii, mówię pani. Nie dość, że dobrze domyty i wypryskany
dezodorantem jak trzeba, to odpowiedzialny jest. Bo i pracę ma odpowiedzialną
bardzo. Wózkowym jest w Lubaniu w hipenmarkecie. Nie, nie widłowym.
Wózkowym, normalne wózki zakupowe ustawia. Trzydzieści wózków na raz
popchnie, wie pani? A norma to dziesięć wózków. Zadowoleni są tam z niego
bardzo, mówię pani.
I porozmawia z człowiekiem normalnie, a nie, burczy jak ta zwierzyna. Mówił mi, że
sam dyrektor hipenmarketu do niego przychodzi i pyta: „I co, panie Marianie, daje
pan radę?”. A on mówi, że daje. Ten Marian narzeka tylko na tych studentów
praktykantów. Wie pani, ci młodzi to by chcieli od razu wszystko robić. A przecież
on musi ich przyuczyć, wyszkolić, a nie tak od razu z wózkami na głęboką wodę. W
razie wypadku, to kto będzie odpowiadał, no kto?
Gawronikowa zadowolona, że ma takiego kawalera. Widać po niej, że tyłek
prawidłowo zaorany. A może jest już co zasiane, przydałoby się, no nie? A ja tam nie
wiem.
A jak ten Marian będzie na dziewczynę nastawał i zwodził co do ślubu i dzieci, to… A
ja tam nie lubię się wtrącać do nikogo. To ich sprawy i niech sami się schodzą i
rozchodzą. Ale, wie pani, jakby co złego wyszło… to u pani Andzi są jeszcze puste
beczki po kapuście, nie?
Chodź pani, do lasu pójdziemy. Zobaczymy, czy te beczki czasem nie powypływały
z bagniska. Co tydzień chodzę i sprawdzam, a co mam innego do roboty? Dzieci
odchowane, mąż pochowany, gazeta przeczytana, to robi się cokolwiek, żeby
głupoty do łba nie przyłaziły. I ćwiarteczkę można wypić wśród przyrody .
A czytała pani, że TIR potrącił gacha Kożuchowskiej? Pierwsze co, to dzisiaj rano do
kościoła pobiegłam mszę dziękczynną zamówić. W intencji kierowcy.
- 22 -
Radosław Kolago
Open the door
Mam na imię Basia. Jestem drzwiami – ot, nic specjalnego, kolor jasny beż, żadnych
bajerów typu judasze, tabliczki, czy szybki. Tylko średniej wielkości zamek i
mosiężna klamka. Chociaż, szczerze mówiąc, wolałabym gałkę – podobno bardzo
wyszczuplają. A ja to się, wstyd przyznać, ledwo mieszczę w futrynie. Podobno my
jesteśmy robione na wymiar, nic się z tym nie da zrobić, ale kompleksy doskwierały
mi okropnie - momentami miałam nawet wrażenie, że mi się kanty zaokrąglają.
Wszystko to straciło znaczenie, gdy pojawił się Jan. Znaliśmy się z widzenia od
dawna, ale nigdy nic nie mówił – uważałam go za gbura, gdy milcząc rozbierał mnie
wzrokiem. Kaloryfery to świnie, myślałam. Pewnego dnia relacje między nami
diametralnie się zmieniły – pamiętam to jak dziś, był osiemnasty grudnia, późne
popołudnie, więc już prawie zmrok. Stałam jak zawsze, zatopiona w melancholii –
myślałam o dzieciństwie (uprzedzając pytania, drzwi nie mają dzieciństwa,
myślałam o cudzym). Nagle ciszę przerwał stłumiony bulgot i po chwili z wnętrza
Jana wydobyły się słowa:
– BAR BA RA.
Byłam zaskoczona i wniebowzięta. Wreszcie się do mnie odezwał! Ten tajemniczy
brutal, lśniący grubymi żebrami, promieniejący jakąś wewnętrzną energią –
zauważył mnie! W odpowiedzi zaskrzypiałam słodko:
– Jaaaaaan, Jaaaaan. – a on powtórzył:
– BAR BA RA, BAR BA RA.
I tak zaczęło się nasze ciche love story, chociaż więcej mam z tego smutku, niż
radości. Nie wiem, na przykład, co on do mnie czuje – nigdy o tym nie mówił. Jan jest
bardzo enigmatyczną postacią, ciężko mi zrozumieć jego zachowania. Przez całą
wiosnę i lato milczy jak zaklęty, ogólnie zakręcony się wydaje.
Dopiero na jesień zaczyna swoim barytonem czarować, a ja rozchichotana droczę
się:
– Jaaaaan, Jaaaaaan!
Trochę mam też dylematów natury moralnej. Wiadomo, przedmioty mają swoje
potrzeby - mnie już dawno nikt dobrze nie naoliwił, jeśli wiecie, o czym mówię.
A i jemu by się przydało spuścić, hihi, ciśnienie z rur. Ale ja chyba tak nie umiem, bez
obustronnego uczucia – muszę być pewna, że to co nas łączy to prawdziwa miłość.
Wiadomo, fajnie by było, gdyby ktoś mnie wziął w obroty, ale nie jestem takimi
- 15 -
drzwiami. Znaczy, obrotowymi - nie otwieram się dla wszystkich! Jak ktoś chce się
zabawić, to niech sobie idzie na Dzień
Otwartych Drzwi. One tam są bardzo chętne, ladacznice.
Mnie wielu chciałoby się dobrać do dziurki, ale nie jestem z tych – mam silny
kręgosłup moralny, no i zamek Gerdy. Niekiedy myślę, że ta moja samotność to
przez zbyt wysokie wymagania. Zwieszam wtedy klamkę na kwintę i jestem
markotna przez cały dzień. Czasem sobie wtedy wymyślam jakieś smutne wierszyki
i aforyzmy, bo mam takie wrażliwe wnętrze, sklejkowe. Raz nawet napisałam
wierszyk dla Jana, żeby wiedział, jak ja czuję:
Och, Janie, Janie!
Na cóż kochanie,
kiedy Ty ciągle
wisisz na ścianie?
Bardzo długo szykowałam się
psychicznie na zaprezentowanie
mu wiersza. Kiedy się wreszcie
zebrałam w sobie, odchrząknęłam
i chciałam zadeklamować ten
utwór, ale jedynym, co udało mi się
wykrztusić, było głupie:
– Jaaaaaaaaaan! Jaaaan!
Bo my chyba nie potrafimy ze sobą
inaczej rozmawiać, oboje jesteśmy
bardzo nieśmiali. Szczególnie ja
jestem często zamknięta, Jan chyba
ma mi to za złe, słyszę jak go
nocami skręca. A przecież czasem uchylam, rąbka tajemnicy, czy się od odpowiedzi.
Odnoszę zresztą wrażenie, że ten chłód trochę podkręca Jana, bywa przez to nieźle
rozpalony. Podoba mi się to, jest wtedy taki męski i bulgoce namiętnie raz po razie:
– BAR BA RA, BAR BA RA. – na co podniecona piszczę cicho:
– Jaaaaaaaan, Jaaaaaan.
Naprawdę czuję, że coś kiedyś z tego może być, jednak póki co, tkwimy w impasie.
Bo on się przecież ze ściany nie wyrwie, a ja, wiecie, mam zasady. I zawiasy.
- 16 -
fasoli, mówią na to „gredy”. Niewyspany
ciągle, w oczach śpiochy wielkie jak
ziemniaki. A ja tam wiem? Może ma pani
rację, pani Marysiu, może ten Pawełek
wąchał jakieś maryhułany. Rometem z
Łagowa przyjeżdżał, tylko pyrkał i
smrodził po całej wsi. A mruk jaki, wie
pani? Ani to się co zapytać, dzień dobry
powiedzieć, no nie do życia chłopaczysko,
mówię pani. Tylko burk, burk pod nosem.
Ale musi spodobał się Gawronikowej i
lepiej jej poletko obrabiał jak tamten
pierwszy, bo ciągnęło się to ze dwie
wiosny. Wszyscyśmy we wiosce byli
dobrej myśli.
Aż tu nagle przestał burczeć tym rometem, bo Gawronikowa powiada, że wyjechał
do Erlandii pieniądze zarabiać, żeby się ustawić. Nikomu to we wsi nie spodobało
się, oj nie spodobało. Dziewczynę uczciwą będzie nam zwodził, no niech pani sama
powie.
I wie pani, co? Wrócił po pół roku, włosiska krótko ostrzyżone, dres granatowy
dwuczęściowy, mówię pani, komplet taki ładny błyszczący. Już nie na romecie, inny
motor miał, japoński i szybszy. Nawet „dzień dobry” mi powiedział pod sklepem,
wie pani? A w sklepie to te drogie kulki kokosowe ferero rosze kupił. Dla niej. Tak się
Pawełek postawił.
Mówię wtedy do pani Andzi sklepowej: „Pani Andziu kochana, to chyba co z tego
będzie, nie?”. Tak się żeśmy zagotowały, że ćwiarteczkę obróciłyśmy w try miga.
A tu zaraz patrzymy, a ten jak zbity pies wraca, aż asfalt dymi. I co się okazało?
Pogoniła dziada, bo się okazało, że za tydzień musi wracać za granicę. A miała rację,
pani powiem. Co on myślał, że w Erlandii se będzie siedział pół roku, tu wróci, tyłek
Gawronikowej zaora i tak w kółko? Gawronikowa nie z takich, porządna jest
dziewucha.
A tu patrzymy na drugi dzień z samego rana Pawełek znowu podjeżdża pod sklep. I
znowu prosi o jakieś cukiereczki, lentilki jakieś, draże roko. Se myślę: ja ci kurwa
dam draże roko. Dziewczyna tam załamanie przechodzi, a ty draże roko. Roko
sroko. Nie wytrzymałam, chyciłam nóż do wędlin i wbiłam mu w plery.
Zrobił taką dziwną minę, bo mu z tyłu krwią zafajdałam cały ten piękny komplet, i
zwalił się na stojak z gazetami. A pani Andzia jak skończyła go dźgać, to mówi, żeby
zadzwonić do Miecia. A ja jej mówię: po co zaraz fatygować Miecia, same go
sprawimy. I co? Sprawiłyśmy. Trochę ręcznie toporem, trochę krajalnicą do wędlin.
- 21 -
Krzysztof Pietrzak
Radosław Kolago
Poletko Gawronikowej
Poniekąd
A tej najstarszej od Gawroników to od dawna już tyłek odłogiem leżał. Wie pani,
pani Marysiu? I nic nie było robione w tym kierunku, powiem pani, nic. Chociaż cała
wioska jej dobrze życzyła.
A pewnie, że był, pani Marysiu. Taki jeden, z samego Osieku, ze stacji Orlenu
rowerem przyjeżdżał góralskim. Parasolem go wszyscy przezwali, bo taki jak ta
tyczka grochowa długi. W nocy więcej siedział, bo to po dwunastu godzinach
harówy, to sama pani wie. Przyszedł na wieczór, to mu łazanki zrobiła, czy
ziemniaków ze skwarkami nasmażyła. Nie powiem, robotna jest ta córka
Gawronikowej, nie powiem. A ten Parasol nawet na noc zostawał, ze starym
Gawronikiem wódkę pili. Niech pani nie myśli, w innej izbie spał na rozłożonym
fotelu. No wiem, pani Marysiu, po prostu wiem, że go pod pierzynę nie chciała
jeszcze dopuścić. Ze starym Gawronikiem dobrze żył, bo kiedyś zza firanki
przypadkowo widziałam jak go wyściskiwał i coś mu tam obiecywał. A nacharatani
byli jak te uboty, bo sama widziałam.
Ale tak po prawdzie to on nikomu w Siekierczynie nie pasował, oj nie pasował. Nie
to żeby coś tam tego, ale jakoś tak. Co to ma dziewczyna pierwszego z brzegu brać?
Pierwsze śliwki robaczywki, pierwsze żydki zgnitki, jak to mówią.
Ile? Nie wiem, z ponad pół roku przyłaził. Później już nie, bośmy go siekierami
porąbali.
No normalnie, pani Marysiu. Z Mieciem i sklepową, panią Andzią. Na zaplecze
sklepu go zwabiliśmy, wie pani, żeby niby skrzynki pomógł nosić. Pani Andzia mu
młotkiem od tyłu przypieprzyła, na trzy razy musiała, bo dziad uciekać chciał. Jak
już zemdlał, to Mieciu go powiesił nogami do góry i krew z gardła tasakiem spuścił
jak cielaczkowi. Bo Mieciu kiedyś w ubojni robił, to pani wie na pewno. Potem
pospołu żeśmy go siekierami porąbali i do beczki poupychali. Ledwo się cały
zmieścił, taki długi, rzeczywiście jak ten parasol. Beczkę zasmołowaliśmy, na
tarpana i siup do bagniska. Po wszystkim wypiliśmy po kieliszeczku dobrej
wódeczki, należało nam się chyba, nie?
Policja ze Zgorzelca go szukała, ale jakoś nie mogła znaleźć. Nawet nie wiem, czy
patrole wzmożyli. Przepadł chłopaczyna bez wieści. Ja tak myślę, pani Marysiu, że
widocznie nie wygodził jej za dobrze, skoro to się tak nagle między nimi rozpadło, co
nie, pani Marysiu?
A tyłek Gawronikowej zarastał i zarastał.
Aż tu nagle po Wielkanocy zjawił się drugi absztyfikant. Pawełek. Lepszy? A gdzie
tam, pani Marysiu lepszy. To taka mamałyga rozlazła jakaś była. Włosiska jak strąki
Z całą pewnością powiedzieć mogę, że przyszłe życie mam już ustawione. Burze
dziejowe porządku tego nie naruszą, wizje z obrazów Beksińskiego mi niestraszne.
Troszkę tylko czoło marszczy obawa, że jeszcze nie opłaciłem abonamentu na
wieczne odpoczywanie, bo wątpię, by po mojej śmierci zrobił to któryś z moich
potomków; z prostej przyczyny – ku własnej rozpaczy i radości gawiedzi nie widzę
specjalnych opcji reprodukcji. Z rodziną znowu biorę sukcesywny rozbrat w ramach
czterdziestej szóstej dziejowej schizmy, więc oni też się tym nie zajmą.
- 20 -
- 17 -
Quasistudiując na quasiplacówce szkolnictwa wyższego, zdobyłem
quasiwykształcenie, ponadto odziedziczyłem własnościowe mieszkanie w bloku;
dzielę je z dziadkiem i karaluchami, nie wiem jak to się przekłada na podział
metrażu. Niezależnie od quasiwykształcenia znalazłem sobie ciepłą, średnio płatną
posadkę, dzięki której przez większą część wolnego od pracy czasu mogę chodzić
odurzony alkoholem etylowym. Metylowym też w sumie, ale istnieje możliwość, że
pojawiłyby się problemy z rozpoznaniem numeru na domofonie (ostatnio tak
szybko się ściemnia…). Ale do rzeczy.
Cmentarze to wspaniałe miejsca dla wszystkich, których dotknęła fascynacja
śmiercią. Tysiące płonących zniczy tworzą nastrój o tyle romantyczny co mistyczny.
Ja się tam czuję jak ryba w wodzie, bo śmierć to jest taka piękna tragedia i biadać o
niej można do… no właśnie, śmierci. Tym bardziej, że z okna jawi mi się co dzień
krzepiący widok wzgórza zgorzeleckiej nekropolii.
Ku ogromnej radości i wzruszeniu, mama poinformowała mnie, że mam już
wykupioną półkę. Początkowo skonsternowany, myśląc, że chodzi o remont pokoju,
zapytałem: Jaką półkę? Półkę na urnę, rzecz jasna. Bo przecież wszystkich nas po
śmierci poddadzą kremacji – tanie to, oszczędność miejsca i takie symboliczne
(pulvis es et in pulverem… etc). W dodatku, jak zauważyłem, można znaleźć pewne
podobieństwa do pogrzebów rycerzy Jedi, a to jest bardzo silny argument.
Jestem więc spokojny jak zalew Czerwona Woda w bezwietrzny dzień, z
utęsknieniem czekam na chwilę, kiedy spocznę w gustownej urnie na półce w
rodzinnym grobowcu. Urna powinna być delikatnie vintage, żebym chociaż tam
czuł się wykwintnie.
Aron Jędrzejczyk
Tak więc z góry zapłacę w Żabce pod blokiem rachunek za światłość wiekuistą, za
światło zresztą też, i będę całkiem spokojny.
Bo po to ma się mamę, by być pewnym miejsca magazynowania szczątek
doczesnych.
Co prawda wolałbym pogrzeb wikinga, ale straż miejska wyraźnie zabroniła
wodowania jakichkolwiek obiektów na tafli stawu w Parku Popiełuszki, bo
odstrasza to łabędzie (których notabene dawno nie widać, ludowa prawda głosi, że
stoją za tym Cyganie tudzież Żydzi, zależnie od opcji politycznej).
Świeżo za nami wybory parlamentarne, zatem troszkę z podtekstem stwierdzę, że
wszyscy się kiedyś spotkamy przy urnie.
Non omnis moriar
a kiedy umrzesz
cóż po tobie pozostanie?
kilka cyfr losowo dobranych
jednaki sygnał na przemian
zawisły krzywo portret wyblakły
odmierzaj więc szlaki
gdyż nie los
lecz tyś kowalem losu bezczynność nie utrwali rzemiosła
dzierżawco młota:
kuj i stukaj
rozgrzewaj i schładzaj
uczyń formę szlachetną
swe rzemiosło miłą wędrówką
a silną już rękę uczyń jeszcze silniejszą
gdyż kiedy młot twój
z łoskotem runie o ziemię
a rzemiosło twe zderzy się z czasem
uczyć się będą następni kunsztu cennego
by czynić formę - formą szlachetną
swą silną rękę - orężem nierdzewnym
a życie - uczynną wędrówką!
Rysunek: Kuba Chromik
- 18 -
- 19 -