n­ter­pr­eta­cje Rela­cje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 (11) wrzesień 2008

Transkrypt

n­ter­pr­eta­cje Rela­cje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 (11) wrzesień 2008
Relacje n­ter­pre­ta­cje
ISSN 1895–8834
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
Po festiwalu sztuki lalkarskiej
Nr 3 (11) wrzesień 2008
Andrzej Kucybała: Nie porzucajmy muzyki
Rozmowa Teresy (Sztwiertni) z Teresą (Gołdą-Sowicką)
Zaproszenie do salsy
Stephen Clarke lubi metropolie
Kadry z 45. Tygodnia Kultury Beskidzkiej
Waldemar Kompała
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Okładka/Wkładka
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
Kadry z 45. Tygodnia Kultury
Beskidzkiej Waldemar Kompała
Sylwetki
1
Najbardziej lubię myślenie
Rok III nr 3 (11) wrzesień 2008
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8
43-300 Bielsko-Biała
telefony
033-822-05-93 (centrala)
033-822-16-96 (redakcja)
[email protected]
www.rok.bielsko.pl
Z Teresą Gołdą-Sowicką
rozmawiała Teresa Sztwiertnia
Po festiwalu sz tuki lalkarskiej
5
To był maj...
Redaktor naczelna
Małgorzata Słonka
Hanna Baltyn
7
Królewny i maszkarony
Zaproszenie do salsy
Liliana Bardijewska
10
Dzień z życia lalki
Monika Zając
Małgorzata Łuczyna
Literatura
13
Dotykając życia
Agnieszka Morcinek
Joanna Foryś
14
Wiersze
Hildegarda Filas-Gutkowska
16
Lubię metropolie, bo jestem leniwy
Ze Stephenem Clarkiem
rozmawiała Karolina Micor
Komedianci
Wydawca
Regionalny ­Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej
dyrektor Leszek Miłoszewski
Renata Morawska
Księżyc, olej na płótnie, 110x150
Z Andrzejem Kucybałą
rozmawiała ­Maria Trzeciak
Konrad Sowicki
Czasopismo bezpłatne
ISSN 1895–8834
Agnieszka Ginko-Humphries
Taniec
28 Salsa – energetyczna muzyka,
żywiołowy taniec
Zrealizowano w ramach
Programu Promocja ­C zytelnictwa
ogłoszonego przez
Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego
Helena Dobranowicz
32
36
Teresa Sztwiertnia
Rozmaitości
Rekomendacje
Nakład 1000 egz.
(dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Druk Drukarnia Times,
Bielsko-Biała Wapienica
W kręgu kobiet
24 Z sobą samą w innych
Horoskop
31
Panna, Waga, Skorpion
Opracowanie graficzne, DTP
Mirosław Baca
Projekt logo
Agata ­Tomiczek‑Wołonciej
Kino
18
Kogucik zaprasza
Szkolnic t wo ar t yst yczne
21
Nie porzucajmy muzyki
Rada redakcyjna
Ewa Bątkiewicz
Lucyna Kozień
Magdalena Legendź
Janusz Legoń
Leszek Miłoszewski
Artur Pałyga
Jan Picheta
Maria Schejbal
Agata Smalcerz
Maria Trzeciak
Urszula Witkowska
Galeria
Wkładka
Teresa Gołda-Sowicka
Malarstwo. Projekty kolorystyki
Najbardziej
lubię myślenie
Rozmowa z Teresą Gołdą-Sowicką
Te r e s a S z t w i e r t n i a
Siedzimy w kawiarni Farma, łakomie dziobiąc
­łyżeczkami w stożki bitej śmietany.
Teresa Sztwiertnia: Kiedy Cię poprosiłam o spotkanie,
powiedziałaś: ...ostatnio coraz mniej mówię...
Teresa Gołda-Sowicka: Coraz mniej mówię na temat ma-
larstwa, natomiast o różnych innych sprawach owszem,
chętnie. Nawet staram się pamiętać, żeby na temat tych
innych spraw nie mówić za dużo. Dlatego noszę czerwoną bransoletkę, by przypominać sobie, że mam przestać
mówić, zacząć słuchać... żeby była rozmowa.
A ja myślałam, że to dotyczy wszystkiego i że mówisz
coraz mniej, bo słowa wyrażają coraz mniej tego,
co chciałabyś przekazać. Zatem powiedz, jak to jest
z malarstwem.
Malarstwo wyraża to, czego nie można wyrazić słowami, muzyka także. Dlatego trudno jest mówić o malarstwie.
Czasami słowa ukrywają istotę problemu, są zasłoną.
Jeżeli słowa ukrywają, to są paskudne i nieprawdziwe, to
jakieś kalki obowiązujących schematów, a jeżeli są prawdziwe – tym samym godne zastanowienia.
Chciałabym teraz wrócić nieco wstecz; gościnny lokal
ZPAP, galeria na parterze. Pamiętam pierwsze ze-
R e l a c j e
tknięcie z Twoimi obrazami – liście z prześwitującym
przez nie słońcem, kwiaty, obok siedziałaś Ty, również
w kwiecistej sukience, kapeluszu na głowie; coś melancholijnego, lawendowego, gdyby zapytać o zapach.
Potem spotkałyśmy się w Kalwarii Zebrzydowskiej na
plenerze, mieszkałyśmy razem. Tam ujrzałam Twój
awers (lub rewers) – projektowałaś jakieś wnętrze
i przygotowałaś jego małą makietkę, z malutkimi meblami, pedantycznie wykonaną, idealne kąty proste, nic
się nie rozklejało – zdumiałam się!! Kwiecista Teresa,
która przyjeżdża na plener bez butów do górskich wędrówek, za to z płetwami i czepkiem (prawie) – a tu
taki konkret?! Jak to jest?
Jak to jest? Projekt wnętrza to było zadanie i żeby je wykonać, trzeba było je najpierw zrozumieć, to zrozumienie przełożyć na bardzo konkretny kształt, który miał
być później zrealizowany w również konkretnym materiale – albo drewnie, albo kamieniu – i to wszystko musi
mieć swoje trzy wymiary.
Ja to też wiem, nie mam jednak potrzebnych sprawności, no i chodzi mi głównie o zestawienie Twoich
przeciwstawnych (wydawać się może) umiejętności.
Poza tym na kalwaryjskich spotkaniach toczyliśmy wiele dyskusji – wtedy opiekował się nami brat Cyprian
Miasto, olej na płótnie,
150x110
Konrad Sowicki
Teresa Sztwiertnia
– bielszczanka, absolwentka
Akademii Sztuk Pięknych
w Krakowie na Wydziale
Grafiki w Katowicach.
Uprawia malarstwo i grafikę
książkową. Pisze wiersze
i prozę.
I n t e r p r e t a c j e
i ­zachęcał do wymiany poglądów – i tu usłyszałam
Twoje logiczne, chłodne, poparte wiedzą słowa. Gdzie
się podziała Teresa Kwiecista?
Czasem sądzę, że ze wszystkich moich życiowych zatrudnień najbardziej lubię myślenie, a jeżeli już zacznę
myśleć, to ma to swoje konsekwencje. Nie zawsze trzeba
się skupiać na lekturze cudzych myśli, ale czasem swoje pomysły sprawdzić, czy one są prawomocne w tym
kosmosie. A jeszcze jest coś takiego, że właśnie od tej
natury, melancholijnej i poddanej przemianom, miło
jest powędrować do świata idei, dosyć przewidywalnego w tym znaczeniu, że powinien być – jakby to powiedzieć – ...w tym świecie jest miejsce na tajemnice, nie ma
miejsca na bzdury i taki świat jest bardzo piękny.
Jeden, dwa, trzy, cztery,
olej na płótnie, 130x100
Poplenerowe obrazy to np. liście kasztana z tymi
zajączkami słonecznymi, ale i surowe kamienne schody wiodące do bazyliki. Wydaje mi się, że z czasem
przybywało tych obrazów kamienno-abstrakcyjnych,
aż do przedziwnej budowli
z ostatniej „Bielskiej Jesie­
ni”, coś rytualnego jak Sto­
ne­henge.
Nie wiem, skąd to się brało;
kilkanaście lat temu najbardziej fascynującą rzeczą dla mnie były liście,
nie mogłam przejść obok
liścia, żeby go nie podnieść, nie zastanowić się,
nie przymierzyć do drzewa
i z tego listeczka nie zrobić trwałej istoty na płótnie, a teraz zauważyłam,
że najbardziej fascynują
mnie kamienie. Dlaczego
tak jest? Nie wiem, to przychodzi nie wiadomo skąd,
kamienie są trwałe, bardzo
intensywne jako forma fizyczna, a jednocześnie poprzez konstrukcję z nich
dostrzec można coś ponadfizycznego. Ponieważ
mają one dość intensywną
formę, kolor nie powinien
być nachalny, aby jakoś zamknąć w obrazie ten paradoks, nie strasząc ogląda-
R e l a c j e
jącego. Konstrukcja dziwna, ale spójna. Zresztą samo
używanie czterech kolorów: bieli, czerni, ugru i błękitu to rzecz fascynująca; mieszanie ich, szukanie odcieni i malowanie nimi to niezwykłe.
Taaak, akurat teraz maluję przy pomocy aureoliny, czerni i bieli – ileż wariantów czarnej żółci czy żółtej czerni!
Po tylu latach doświadczeń ciągle mnie to zdumiewa.
Pomyślałam: jakie jest emocjonalne znaczenie bieli, czerni i aureoliny i bieli, czerni, ugru i błękitu, jak wypowiadają coś z nas.
Fascynuje mnie też czas i zastanawiam się, czy nie jest
on jakąś strukturą trwałą; mija, przemija, a jednocześnie
mamy w pamięci, kim byliśmy, mamy pamięć kulturową, społeczną, wybiegamy też myślami w przód.
Jak zbiorowa podświadomość, elementy wszystkich
kultur, które nosimy w sobie?
Tak, kim bylibyśmy bez doświadczeń z czasu dłuższego niż nasze życie? Jak moglibyśmy się porozumiewać,
rozumieć?
Mimo Twojej niechęci do mówienia o obrazach wrócę
do tego tematu: czy Twoje malowanie to proces intelektualny?
To się dzieje tak, że pomysł przychodzi, pojawia się, lęgnie, jako nieraz bardzo wyraźna struktura, a potem
trzeba pomyśleć, jak go zrealizować na płótnie. W trakcie realizacji jest taki moment, najszczęśliwszy chyba
dla malarza, kiedy obraz zaczyna decydować o sobie.
Dochodzi się już do rozwiązania tego wstępnego, bardzo skomplikowanego równania i obraz zaczyna wtedy
nami kierować; to jest najlepsze, bo on się jakoś sam doprowadzi do końca!
A załamania w trakcie pracy? Już, już obraz zaczyna się
kształtować, radość wzbiera w Tobie, a tu ograniczenie
dwuwymiaru! Siada przestrzeń, światłocień...
Jak się zdarza załamanie, to odstawiam obraz na pół
roku, czekam, czekam, zajmuję się innymi sprawami,
aż w końcu mogę znowu nad nim pracować. To zależy,
na ile jestem do pomysłu przywiązana.
Powiedz jeszcze coś o obrazie zaprezentowanym na
„Bielskiej Jesieni”, o tej nieskazitelnej, kamiennej pustce. Poszłam go obejrzeć już po wernisażu, zaciekawiona
komentarzami – nasi koledzy widzieliby go pośród prac
nagrodzonych.
To taki obraz, który się sam wymyślił: pewnego razu zobaczyłam trzy kolumny i potem przez dwa lata myślałam, co z nimi zrobić. Najpierw wpasowywałam w nie
kanciaste jakby wieże, potem zrezygnowałam z nich i obraz został w obecnej postaci. Było dla mnie miłą spra-
I n t e r p r e t a c j e
wą spotykanie młodszych o pokolenie ludzi, którzy ten
obraz zapamiętali.
Obraz zawsze aktualny. Zapytam jeszcze o pomysły
– czy ich „przybywanie” to u Ciebie proces stały?
Jako bardzo młoda osoba malowałam spontanicznie,
kolorystycznie, z dużą podobno wrażliwością, a w miarę upływu lat maluję coraz mniej tego, co widzę, a więcej – co mi się pomyśli. Gdzieś w naszym mózgu opracowują się nasze doświadczenia, a potem wypływają na
powierzchnię. Proces materializowania ich jest coraz
bardziej skomplikowany.
Coraz mniej małpiej radości: farbki, kolor, zabawa...
Mało świadomości, dużo radości – teraz odwrotnie...
To nieodwracalne, pewnego rodzaju brzemię, ale i przywilej wieku dojrzałego. Właściwie zawsze miałam pewien dystans do swojej pracy. Chciałam się dzielić tym,
co robię, ale nie oczekiwałam specjalnie ani nagród, ani
zrozumienia, bo to, co robiłam, było szczere i niezależne od wszystkiego dookoła. Było mi przyjemnie, kiedy
ktoś zrozumiał i poczuł jakąś bliskość, ale specjalnie na
uznanie nie oczekiwałam.
Kiedyś człowiek skakał do wnętrza wulkanu, żeby
poznać gorąco lawy, że tylko stopy wystawały, a teraz
patrzymy z odległości, bo znamy budowę wulkanu
i wiemy, że można łapki sparzyć.
Znamy inne sposoby poznania wulkanu!
Chciałam Cię wcześniej zapytać o studia medyczne
przed tymi na ASP – jak to było?
Po prostu nie dostałam się na ASP, więc zdałam na akademię medyczną...
Chwileczkę, chwileczkę! Co znaczy: po prostu zdałam...
Ja też się nie dostałam na ASP, ale studia medyczne?
Bez szans!
Właściwie zamierzałam zdawać na filozofię, ale rodzice bardzo protestowali, przekonani, że każda filozofia
na każdym polskim uniwersytecie jest skażona marksizmem, no więc tak przypadkiem zdałam na tę medycynę.
Przypadkiem? Niezły musiał być z Ciebie kujon!
Nie byłam kujonem, zawsze mnie interesowały przedmioty przyrodnicze, a z resztą sobie jakoś radziłam...
Studiowałam przez pół roku i czułam się zupełnie nie
na swoim miejscu, zagubiona, niewiele z tego pamiętam. Zjawiska interesowały mnie od strony opisowej,
literackiej.
Czy miałaś wsparcie rodziców w podejmowanych
decyzjach?
Miałam je zawsze, w każdym wyborze.
R e l a c j e
Połowa sukcesu. Jakie
mas z mar ze nia ma larskie na najbliższą
przyszłość?
W tym roku chciałabym
namalować jeszcze dwa
obrazy, które mi się tak
ładnie wymyśliły, a potem?... poczekam na dalsze pomysły...
Malowanie to u Ciebie
długi proces...
Tak. Te obrazy są mało dochodowe, refleksyjne, poważne, nie są dekoracyjne
w sensie użytkowym, więc
zarabiam projektowaniem
kolorystyki.
Aaa, właśnie! Ile razy
idę ulicami Bielska‑Białej i widzę świeżo wyremontowany budynek, myślę: To robota Teresy, czy nie?
Taki zestaw, te odcienie – jej koncepcja? Co prawda
wytłumaczyłaś mi, że ostatnio projektujesz poza
Bielskiem-Białą, ale niezmiennie rozważam zestawy
kolorystyczne pod kątem Twoich obrazów. Opowiedz
o tym projektowaniu.
Teresa Gołda-Sowicka
podczas wernisażu wystawy
indywidualnej pt. Szarość,
Galeria Bielska BWA, 2002
W ten sposób zarabia się na życie, ale podchodzę do
tego tak jak do obrazów, to znaczy chcę zrealizować projekt jak najlepiej. Wyobrażam sobie, jaki kolor położyć
na konkretną formę, która ma jakiś styl. Projektowanie
koloru, który się gdzieś w przestrzeni ujawni, to też jest
bardzo fascynujące, tak że cieszę się z każdej takiej pracy. Zawsze mi się na początku bardzo podoba, potem się
zaczynają schody: a to technologia, a to dokumentacja,
potem etap realizacji, który nie tylko ode mnie zależy.
Wiem, że zajmujesz się tym już od dawna. Doszłaś do
pewnej specjalizacji?
Tak, od kilkunastu lat. Na początku sprawiało mi ogromną przyjemność wyobrażanie sobie, jak kolor będzie
wyglądał przy zmianie pory dnia czy pogody, np. kolor
w deszczu, kolor w dużej przestrzeni, pasujący do stworzonej przez kogoś formy.
Trzeba było polewać próbki wodą...
No nie bardzo, nie bardzo. Lubiłam małe brzydkie obiekty przekształcać w ładne. W pracy projektanta takie podejście artystyczne jednak przeszkadza, trzeba ­ raczej
myśleć praktycznie i technologicznie.
I n t e r p r e t a c j e
Poza tym w pracowni jesteśmy z obrazem same, jak
długo chcemy, możemy z nim postępować, jak chcemy. A budynki? Działanie zespołowe, odpowiedzialne.
Chociaż... zdarzało się, kiedy szłam przez Bielsko z kimś
nieczułym kolorystycznie i wskazywałam na świeżutkie
zielenie odrestaurowanej ściany, że mówił: ...no tak,
tak... – żeby zaraz zwrócić oczy w stronę butów.
Zielenie chyba nie moje. Staram się utrzymać moje kolorystyki blisko kolorów naturalnych: piasku, wapna, kamieni, glinek, cegły. Niektórzy są obojętni na kolor... nie
szkodzi, większość ludzi nawet nieświadomie odczuwa
harmonię lub jej brak i potem skutki są takie, że z niektórych miejsc się ucieka, nie zastanawiając się dlaczego. Są
przecież wieki doświadczeń jak organizować przestrzeń,
żeby budowała wspólnotę ludzką, żeby była dobrym tłem
dla człowieka. Jedni ludzie czują to instynktownie, inni
powinni korzystać z podręczników.
Otrzymałaś w ubiegłym roku nominację do Ikara – jest
to dla Ciebie nobilitacja, zauważenie Twojej pracy? Jak
odbierasz samo hasło: Ikar? – pytam, bo kiedyś wpadłam na pewne skojarzenie.
Wrota,
olej na płótnie, 110x130
To było bardzo miłe, bo jeżeli ja sobie coś wymyślę i potem z niejakim trudem to realizuję, to są dwa aspekty tej
sytuacji. Po pierwsze taka moja wewnętrzna sprawa, że
mój prywatny pomysł się realizuje. Następnie, jeżeli jest
zrealizowany i uzyskał jakąś postać, to oczywiste jest, że
nie powinien stać w kącie, że jest po to, aby był oglądany,
odbierany, żeby się ktoś nad nim zastanowił.
zapytać, dlaczego zapomina się o Dedalu, który był wizjonerem i konstruktorem tego wynalazku?
Może twórca koncepcji nagrody nie do końca miał świadomość historii Ikara, a może właśnie o to chodziło,
o zagrożenia czyhające na odkrywców Nowego?...
Jak wypoczywasz, Tereso, po tych rozmyślaniach,
projektowaniach?
Spacerując po okolicznych górkach.
I pływając?
Pływając też, ale w porównaniu ze spacerami pływanie
jest nudne, chyba że w naturalnych zbiornikach.
Nie trzeba nawracać? Powiedz mi jeszcze, jak nagradzasz siebie samą za wykonaną pracę? To przecież
konieczne dla harmonii wewnętrznej! Może coś słodkiego... czekolada?...
Spacerem właśnie, przyglądaniem się obrazkowi i dziwieniem się, że to ja zrobiłam... Staram się znaleźć czas
na przyjemności.
A paliwo do pracy? Nieraz omawiałyśmy nowe gatunki
czekolady – chociaż chyba dotyczyło to Twego syna,
Konrada?
Paliwo do pracy... różne są paliwa – herbata, kogel-mogel i inne kremowe konsystencje...
Proponuję jeszcze po jednej porcji kawy z bitą śmietaną...?
Taak, z dużą górką śmietany...
A pamiętasz taki obraz Brueghla Ikar?
Pamiętam ten obraz...
i właśnie nie wiem, dlaczego nagroda nazywa się
Ikar! Romantyczność i ryzyko lotu do słońca?
Pamiętasz szczegóły obrazu? – pejzaż, rolnik orze,
życie się toczy, a w morzu?
Ledwo zauważalna maleńka
nóżka Ikara, który tak kończy życie, próbując wzlecieć
ponad jego przeciętność.
Czyli nagroda miałaby być
osłodzeniem upadku?
Nie zastanawiałam się tak
bardzo nad nazwą nagrody
– było miłe i tyle. Ale kontynuując temat, można by
R e l a c j e
Teresa Gołda-Sowicka jest bielszczanką. Studiowała w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych (dyplom 1972). Zajmuje się malarstwem sztalugowym, architektonicznym, sakralnym, projektuje kolorystykę wnętrz i architektury (m.in. liczne projekty
kolorystyki budynków w centrum Bielska-Białej i kościołów –
pw. Opatrzności Bożej czy św. Jana Chrzciciela). Uczestniczka wielu wystaw, zarówno zbiorowych, jak i indywidualnych,
w tym „Bielskiej Jesieni”. W 2007 roku była nominowana do
Nagrody ­Prezydenta ­Miasta Bielska-Białej w dziedzinie kultury i sztuki – Ikar.
I n t e r p r e t a c j e
Maj w Bielsku-Białej co dwa lata oddycha teatrem.
To był maj...
Hanna Baltyn – historyk
teatru, krytyk literacki
i teatralny. Współpracuje
m.in. z „Teatrem”, „Nowymi
Książkami” i „Teatrem
Lalek”. Tłumaczka książek
naukowych i beletrystyki
(m.in. Historii teatru pod
red. J. R. Browna, Złodziejki
książek M. Zusaka).
R e l a c j e
23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej wypadł w tym roku jak zwykle ciekawie, zresztą – moim
zdaniem przynajmniej – nie mogło być inaczej. Samo
skonfrontowanie najrozmaitszych, absolutnie nieporównywalnych form i technik, choć przyprawia o ból głowy
jury, jest niezwykle atrakcyjne dla widza – od najmłodszych po tych, którzy mają tyle lat co wszyscy. Jedyną pretensją, jaką mogę wyrazić wobec dyrektor Lucyny Kozień, jest to, że było aż za dużo wszystkiego, a wszak dzień
nie jest z gumy i człowiek ma jednak ograniczone możliwości percepcyjne. Poza tym organizacja jak w zegarku,
życzliwość, uśmiechy, dziesiątki okazji do rozmów, pogłębiania starych przyjaźni i zawierania nowych.
Bardzo lubię imprezy towarzyszące festiwalowi,
zwłaszcza wystawy w sąsiadującej z Banialuką Galerii
Bielskiej BWA. W tym roku szokiem była niespodziewa-
Hanna Baltyn
na, nagła śmierć Antona Anderlego, którego sympatyczną twarz widać na fotografii w programie festiwalu, na
tle starych marionetek, które przez całe życie kolekcjonował i prezentował, a jego rodzina czyniła to od pokoleń. Pamiętam kilka jego pokazów, zawsze w Bielsku-Białej, czasem na scenie, czasem na placu przed Banialuką,
szczery śmiech widowni i westchnienia podziwu dzieciarni, czułej na niesamowicie precyzyjną i pełną brawury animację figur tak podobnych do człowieka. Nieodżałowany artysta i pasjonat zawodu.
Obok znakomicie zaaranżowana przez Andrzeja Łabińca wystawa rzeźb i rysunków Józefa Wilkonia. Znacznie mniejsza niż ostatnia retrospektywa w warszawskiej
Zachęcie, pełna była jednak niespodzianek i objawień.
Pilnie staram się śledzić pracę Wilkonia, choć trudno
za nim nadążyć, bo z powodu niezwykłej popularności
I n t e r p r e t a c j e
Lalki z kolekcji
Antona Anderlego
Rzeźba Józefa Wilkonia
Agnieszka Morcinek
Na poprzedniej stronie:
Festiwalowa karuzela przygotowana przez podopiecznych Teatru Grodzkiego
Renata Morawska
Józef Wilkoń i dyrektor
festiwalu Lucyna ­Kozień
podczas wernisażu
Agnieszka Morcinek
R e l a c j e
s­ tale wystawia na innych kontynentach. Dawne ilustracje
– akwarele lub studia tuszem – przypominają zwierzęta
odkryte na ścianach groty w Altamirze. Nowe rzeźby –
na przykład smoki z powykręcanych korzeni, szczerzące
zębiska z gwoździ – były naprawdę nowe. Spytałam o to
artystę (należącego do pokolenia moich rodziców, a sama mam dorosłe dziecko, które niegdyś w Bielsku‑Białej przeżywało swoje najbardziej fascynujące inicjacje
teatralne). – A, zrobiłem je jakieś dwa miesiące temu –
odparł Wilkoń, z uśmiechem wiecznego dziecka, które
swoim krytykom z rozkoszą płata wciąż nowego psikusa. Piękna wystawa.
Dochodzimy do teatru. Międzynarodowe jury nie
nagrodziło, niestety, żadnego z przedstawień polskich,
ale takie są brutalne prawa kontekstów i konfrontacji.
Dla porządku więc powiem, że mieliśmy możliwość
oglądania utrzymanego głównie w żywym planie pełnego czarnego humoru przedstawienia Wiedźm Roalda Dahla w reżyserii Agnieszki Glińskiej (Teatr Lalka
z Warszawy), lekko przefasonowanej na musical poznańskiej Pozytywki w reżyserii Janusza Ryla-Krystianowskiego, naiwnego
Misterium Narodzenia
– autorskiego od A do Z
spektaklu Adama Walnego (który schodzi ze sceny
zlany potem jak po tureckiej łaźni, do tego stopnia daje z siebie wszystko)
czy wreszcie niepokojącego i demonicznego Baldandersa dwóch młodych
Marcinów z Białegostoku
– Bikowskiego i Bartnikowskiego. W każdym ra-
zie w dwóch ostatnich spektaklach lalki – a mowa jest,
przypominam, o festiwalu sztuki lalkarskiej – były
obecne bardzo mocno, w Baldandersie momentami aż
za bardzo, wręcz pochłaniając animatora-człowieka. No
i była polska w wykonaniu, ale zagraniczna w koncepcji Fasada z Białegostoku w reżyserii znanego u nas dobrze Eduarda de Paivy Souzy, jak zwykle u tego artysty
mocno prowokująca obyczajowo i estetycznie. Banialuka zaprezentowała w ramach imprez niekonkursowych
swoje dwa wybitne przedstawienia – Antygonę i Królową Śniegu.
Konkurs, jak wiadomo, wygrały, idąc łeb w łeb,
spektakle Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą
w wykonaniu Figurentheater Wilde & Vogel – absolutnie mistrzowska impresja poetycka, energetyzujący pokaz‑koncert animacji – oraz także emanująca energią Nicość albo Cisza Becketta Teatro de Marionetas do Porto.
Moje serce trwa jednak najmocniej przy tradycyjnych
Trzech muszkieterach z pilzneńskiego teatru Alfa, zresztą docenionych honorowym dyplomem POLUNIMA.
Przedstawienie było niejaką pociechą po zgonie Antona Anderlego – brawurowe, dowcipne, z żywą muzyką.
Śmiałam się cały czas jak dziecko, bo było to jak powrót
do dzieciństwa – teatr parawanowy, lalki pacynki traktowane przez swych animatorów z dużą dozą brutalności dla komicznego efektu, ale i z ludzką czułością, gdy
cierpią, przeżywając znane z powieści Dumasa przygody. Teatr współczesny tak daleko odszedł od swych korzeni i podstaw rzemiosła, że łza się w oku kręci przy
oglądaniu tak czystych gatunkowo przedstawień – pozorny anachronizm formalny jest dla mnie dzisiaj wyznacznikiem odwagi i wręcz awangardy, bo tęsknię za
lalkami na scenie.
Podobał mi się też Kopciuszek z wiedeńskiego teatru
MOKI w reżyserii Jakuba Krofty, bo miał w sobie dowcip,
drapieżność i organizujący całość pomysł na rozegranie
I n t e r p r e t a c j e
Królewny
i maszkarony
Liliana Bardijewska
bajki w pracowni krawieckiej, na prostej „maszynce” do
grania, czyli ruchomym, obrotowym stelażu, na którym
można wieszać kostiumy i manekiny. Czwórka młodych
austriackich aktorów bawiła się równie świetnie jak widownia, z dezynwolturą przeskakując z języka na język.
Trochę to może i komercyjne, ale pełne wdzięku i dynamiki, czego mi czasem brakowało przy spektaklach tak
wyciszonych i skupionych na celebrowanej grze z rekwizytami jak np. Historia jednej lalki Władimira Zacharowa z Tomska. Nurt egzotyczny reprezentował Drewniany koń z Teheranu, nurt naiwny Pépé i Gwiazda znanego
w Polsce teatru cieni Gioco Vita z Włoch, nagrodzony
zresztą przez jury dziecięce.
Były także organizowane tradycyjnie pokazy studenckie, bo jak słusznie zauważył honorowy prezydent
UNIMA Henryk Jurkowski, szefowie szkół artystycznych powinni się wspólnie zastanowić, czy tylko uczyć
młodzież odtąd dotąd, czy wykoncypować razem jakiś
program, dzieląc się coraz liczniejszymi doświadczeniami ze spotkań z teatrem zagranicznym, odmienną wrażliwością i koncepcją sztuki.
W związku z tym wszystkim wrażeń było aż nadto,
pogoda cudna, pachniały bzy, róże i jaśminy, a wszyscy
uczestnicy i goście festiwalu byli piękni i młodzi, i roześmiani jak lalki Antona Anderlego. Bardzo to miłe i bardzo potrzebne spotkania środowiska, nie mówiąc o największej radości teatru – salach pękających w szwach od
dzieci i młodzieży. Znów się udało.
R e l a c j e
Tegoroczne bielskie dwudzieste trzecie już lalkarskie biennale zgromadziło pod Szyndzielnią 25 teatrów z 13 krajów. Co łączyło te adresowane
do dzieci i dorosłych spektakle, oprócz najprzeróżniejszych technik lalkowych? Większość z nich podejmowała problem przemiany, dwoistości czy
wręcz niestabilności natury ludzkiej, łatwo poddającej się różnym wpływom i naciskom.
Mieliśmy więc w programie festiwalu z jednej strony galerię bohaterów z klasycznych bajek, jak Królowa
Śniegu, Piękna i Bestia czy Kopciuszek, z drugiej zaś –
korowód pokracznych stworów, obrazujących mroczne
tajemnice ludzkiej duszy, a wywiedzionych z twórczości
Kafki, Borgesa, Becketta czy Baudelaire’a. Na czele tego
korowodu kroczył małomiasteczkowy urzędnik z Kafkowskiej Przemiany (Teatr Lalek Banialuka, reżyseria
Aleksander Maksymiak), który w kołowrocie codzienności przeistoczył się w karakona. Aktorska postać bohatera przybrała formę skulonego na łóżku garniturowego pancerzyka. Temu przepoczwarzeniu z przerażeniem
przyglądała się rodzina, równie niestabilna w swojej istocie: na proscenium żywiołowo aktorska, zaś w głębi sceny – hieratycznie lalkowa.
W stanie permanentnej transformacji znajdo­wali się
także bohaterowie zaludniający oniryczny świat niemieckiego spektaklu Salto.Lamento lub Nocna strona rzeczy
(Figuren Theater Tübingen, reżyseria Enno Podehl, Karin Ersching, Frank Soehnle). Pełzające, chodzące i fruwające maszkarony – mini- i nadmarionety animowane przez Franka Soehnlego wyłaniały się z szuflad, szaf
i najdziwniejszych schowków. Pojawiały się nagle i nagle
znikały, próbując się wyzwolić z powtarzalnych gestów
i sytuacji. Nie pozwalała im jednak na to powtarzalność
Liliana Bardijewska
– autorka książek i sztuk
dla dzieci, krytyk teatralny
i literacki, tłumacz, wydawca. Współpracuje z „Teatrem
Lalek”, „Teatrem”, ­„Sceną”,
„Nowymi Książkami”, była
recenzentka „Gazety
Wyborczej”. Jej sztukę
Zielony Wędrowiec ma
w repertuarze Banialuka.
I n t e r p r e t a c j e
Pépé i Gwiazda,
Teatro Gioco Vita, Włochy
Grzegorz Bury
Carmen funebre,
Teatr Biuro Podróży, Poznań
Agnieszka Morcinek
R e l a c j e
rytmów nocy, wyznaczana
przez dwójkę obecnych na
scenie muzyków. Przez
salę przebiegały na przemian śmiech i przejmujący dreszcz.
Podobne uczucia widowni wzbudzała niestabilność bohaterów białostock iego spekta k lu
Baldanders (Kompania Doomsday, reżyseria Marcin
Bikowski), opartego na motywach prozy Borgesa, Poego i Topora. Zamknięty w klatce turpistyczny dziwoląg ulegał nieustannej transformacji, zmieniając kształty,
gabaryty, płcie i... techniki lalkarskie. Z wielkiego manekina stawał się nagle miniaturowym Paluszkiem, zredukowanym nieomal do głosu. Niezmienna pozostawała
tylko jego pazerność na świat i pogarda dla wszystkiego, co nie jest nim samym.
Turpistyczne, dla odmiany – marionetkowe maszkarony zaludniły także dekadencki świat złożonego z etiud
spektaklu Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą (Figurentheater Wilde & Vogel, reżyseria Hendrik Mannes), inspirowanego twórczością autora Kwiatów zła.
Zgoła inne podejście do świata mieli lalkowi bohaterowie Becketta z portugalskiego spektaklu Nicość albo Cisza Becketta (Teatro de Marionetas do Porto, reżyseria
zespołowa). Z pogodnym uporem zmagali się z absurdami i przeciwnościami losu, wierząc, że każda następ-
na próba będzie zwycięska. Mimo że ich życie składało
się z pasma powtarzalnych sytuacji, nie tracili nadziei
na happy end, który obiecywała dynamiczna muzyka,
kontrastująca z bezowocnością ich wysiłków. Podszyty absurdalnym humorem na poły kabaretowy spektakl, w którym lalkom towarzyszyły hybrydowe formy,
tworzone przez stopy, głowy i dłonie trójki animatorów
w garniturach i melonikach, wzbudzał na ­ przemian
­salwy śmiechu i dreszcz niepokoju.
Uśmiech podszyty smutkiem, a nawet zawstydzeniem budziła także Fasada (Białostocki Teatr Lalek
i Duda Paiva Puppetry and Dance, reżyseria Eduardo
de Paiva Souza). To mozaikowa opowieść o życiu w i wokół pewnej kamienicy, gdzie marazm i nuda sąsiadują
z żywiołem mrocznych namiętności. Przed oczami widzów przetacza się całe panoptikum ludzkich indywiduów, przywodzących na myśl filmy Felliniego – odrażająca właścicielka kamienicy, zalotna służąca, zahukana
sprzątaczka, dobroduszna grubaska – lokatorka, skłócone małżeństwo z przestraszonym dzieckiem, filozofujący
pijak, milcząca, wiecznie szydełkująca sąsiadka, uliczni
śpiewacy. Komentatorami błahych i dramatycznych zdarzeń są tu dwa maszkarony z frontonu, które dowodzą,
że każda, nawet najpiękniejsza fasada – także ta ludzka –
może mieć swój wstydliwy rewers. Postaciom aktorskim
sekundują w spektaklu zrośnięte z animatorami lalki,
obumierające niekiedy na oczach widzów – jak wyśmiana przez gawiedź grubaska rodem z filmów Felliniego,
z której życie uchodzi niczym z gumowej piłki.
O ile w spektaklach dla dorosłych owe przemiany
wynikały głównie z dwoistości i niestabilności ludzkiej
natury, o tyle w widowiskach dla dzieci z reguły były powodowane ingerencją sił zewnętrznych. Wyjątek stanowiła tu poznańska Pozytywka (Teatr Animacji, reżyseria
Janusz Ryl-Krystianowski), gdzie umęczeni kieratem codzienności rodzice ulegają uprzedmiotowieniu i zmieniają się w maszyny. Ojciec – w maszynę do pisania, zaś
matka – w maszynę do szycia. Normalność przywróci
dopiero melodia ich młodości, którą przypomni im synek, naprawiając zepsutą pozytywkę.
We wszystkich innych spektaklach bohaterowie
zmieniają się w wyniku własnych lub cudzych świadomych działań. W bułgarskiej Pięknej i Bestii (Państwowy Teatr Lalek Stara Zagora, reżyseria Petyr Paszow)
Bella odczarowuje księcia zaklętego w potwora, poruszona jego miłością do... czytania książek. Nie bez powodu oboje mają postać lalkową przypominającą pergaminowe manuskrypty (scenografia Silva Byczwarowa
I n t e r p r e t a c j e
i Wasił Rokomanow) – dla nich bowiem świat jest wielką nieprzeczytaną księgą.
Z kolei świat włoskiej Królewny Śnieżki (Teatro Del
Carretto, reżyseria Maria Grazia Cipriani) mieści się
w masywnej szafie, gdzie na kolejnych piętrach rozgrywa się historia pracowitych górników – krasnoludków,
prowadzącej im dom królewny oraz dramat zawistnej
królowej, która raz po raz przeobraża swą postać, by pozbyć się rywalki. Wielka macocha w aktorskim wcieleniu
kontrastuje z miniaturowymi lalkami innych bohaterów.
Ale sprawiedliwość ostatecznie zwycięża – Śnieżkę ratuje
królewicz na białym koniu, zaś nagle zmalała do wielkości lalki królowa bezradnie miota się po pałacu.
Ciągłym przeobrażeniom ulegają też aktorscy bohaterowie austriackiego Kopciuszka (Mobiles Theater für
Kinder MOKI, reżyseria Jakub Krofta) raz po raz porywani przez karuzelę wirujących kostiumów. Kopciuszek
staje się na moment piękną księżniczką, Macocha – wyniosłą Królową, strachliwy Ojciec – nieśmiałym Księciem, a złośliwa Siostra – sumiennym Heroldem, a tak
naprawdę wszyscy są młodymi ludźmi bawiącymi się
w teatr. Z kolei Kaj i Gerda z bielskiej Królowej Śniegu
(reżyseria Marián Pecko) trafiają do onirycznej rzeczywistości, gdzie świat zamknięty jest lodowymi taflami
i gdzie niepodzielnie panuje Królowa/Król Śniegu, ciągle
zmieniający swą postać. Wystawia on dzieci – w miarę
ich dorastania – na wciąż nowe pokusy: zabawki, samo-
chody, biżuterię, modne stroje. Mimo wszystko jednak
Gerda nie da się zatrzymać w swojej drodze do brata
(w tym wariancie scenicznym bohaterowie Andersena
to rodzeństwo) i pomoże Kajowi pozbyć się odłamków
diabelskiego lustra.
Obiektem ulegającym przemianie w hiszpańskim
spektaklu Człowiek bocian (Titiriteros de Binefar, reżyseria Paco Paricio) jest środowisko naturalne człowieka. Planowana autostrada zniszczy łąkę i jezioro, będące schronieniem wielu zwierząt, a zarazem terenem
zabaw. Dzieci postanawiają więc powstrzymać budowę,
by uchronić swoich czworonożnych i skrzydlatych przyjaciół, których sceniczne wcielenia stworzone z garnków,
butelek, lejków, szczotek, trzepaczek i zmiotek były najlepszym upostaciowaniem idei tegorocznego festiwalu –
wiecznej transformacji i niestabilności tak natury ludzkiej, jak i otaczającego świata.
Były jednak w programie 23. MFSL spektakle, które
przedstawiały inną wizję świata. Wśród nich – pastiszowi Trzej muszkieterowie (Divadlo Alfa, reżyseria Tomáš
Dvořák), utrzymani w konwencji Puncha, oraz bielska
Antygona Helmuta Kajzara (reżyseria Bogusław Kierc).
Ta ostatnia – to rzecz o niezmienności uczuć i wartości, poruszające widowisko, w którym ubranym w jaskrawe kolorowe tuniki aktorom towarzyszyły przejmujące w swojej bezbronności nagie drewniane lalki.
Tak oto sztuka lalkarska po raz kolejny dowiodła
swojej uniwersalności, podejmując tematy najistotniejsze i ubierając je w formę scenicznej metafory – dynamicznej, nowoczesnej i silnie działającej na wyobraźnię
widzów.
Trzej muszkieterowie,
Divadlo Alfa, Czechy
Agnieszka Morcinek
Salto.Lamento,
Figuren Theater
Tübingen, Niemcy
Grzegorz Bury
Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą,
Figurentheater Wilde & Vogel, Niemcy Agnieszka Morcinek
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Monika Zając
Dzień z życia
Mam niekiedy wrażenie, że gdy mówi się w Bielsku-Białej o teatrze, ma się na myśli Teatr Polski.
Banialuka przez niektórych bywa stawiana na marginesie. Może teatr dramatyczny bardziej przemawia do widza niż lalkowy? A jednak raz na dwa
lata to za sprawą Banialuki w Polsce i na świecie
o Bielsku-Białej robi się głośno. To znak, że rozpoczyna się kolejny Międzynarodowy Festiwal
Sztuki Lalkarskiej.
10
Komedianci, czyli plac Bolesława Chrobrego
bez upominania
Dla mnie tegoroczny festiwal rozpoczął się od występu Komediantów. Przez półtorej godziny plac Bolesława
Chrobrego zamienił się w istny amfiteatr. Rodzice rozsiedli się wygodnie na schodach, z góry spoglądając na
swoje rozbiegane pociechy. Troskliwe mamy (normalnie upominające, żeby nie biegać, bo można się pobrudzić) pozwalały na wesołe harce. Dzieciaki, które zmęczyły się bieganiem, przykucały przy scenie i z wielkim
zachwytem podziwiały żonglerów. Wszak nie każdy potrafi podrzucić jabłko, uchwycić, ugryźć i znowu podrzucić w rytm skocznej muzyki. Sprawa się jeszcze bardziej
komplikuje, gdy komediant próbuje wskoczyć na drewnianego konika, a pomaga mu w tym śmiałek z widowni.
Ile śmiechu i zabawy, gdy pan w kapeluszu się przewróci. W końcu się udaje, pan siedzi na koniku, trzyma lejce, śmiałek z widowni podaje mu miecze. Teraz na maleńkich twarzach pojawia się grymas niepewności, czy
aby na pewno nic się śmiesznemu panu nie stanie. ChwiR e l a c j e
la skupienia. Jest, udało się! Pan w kapeluszu wykonał
brawurowy popis. Ludzie biją brawo, a tu już inna sprawa odciąga malca od sceny. Teraz czekamy na kolorowy pochód z placu do teatru Banialuka. Przed orkiestrą
dętą mażoretki w złotych strojach. Za nimi banda piratów. Wielobarwna gąsienica. Papierowy król. Tekturowy
pojazd. I oczywiście uśmiechnięte dzieciaki.
Pépé i Gwiazda, smutna inauguracja
Najmniejszy cyrk świata Antona Anderlego miał być
spektaklem inauguracyjnym. Jednak życie napisało własny scenariusz. Baletnica spacerująca po linie, siłaczka,
magik, klaun, żonglerzy przyjechały bez swojego reżysera. Wraz z innymi lalkami zawisły w Galerii BWA, gdzie
szybko zapomniane przez zwiedzających cicho opłakiwały jego śmierć.
W zamian mogliśmy obejrzeć cieniowy Teatro Gioco Vita z Włoch ze spektaklem Pépé i Gwiazda. Uroczą
opowieść o przyjaźni pomiędzy chłopcem i źrebakiem.
Pépé, syn dyrektora cyrku, i Gwiazda przygotowują wy-
Monika Zając – licencjatka
polonistyki Akademii
Techniczno-Humanistycznej
w Bielsku-Białej, od października rozpoczyna studia
magisterskie. Współpracuje
z poświęconym bielskiej kulturze portalem BB365.info.
Na festiwal spojrzała okiem
zainteresowanej kulturą
mieszkanki naszego miasta.
I n t e r p r e t a c j e
lalki
Impresje z pierwszego dnia
23. Międzynarodowego Festiwalu
Sztuki Lalkarskiej
stęp na arenie. Pewnego dnia Gwiazda odmawia wykonania wyjątkowo niebezpiecznej sztuczki, za co zostaje wygnany. Przyjaciele zostają rozdzieleni, ale jak to
zwykle w bajkach bywa, w końcu udaje się im spotkać.
Przedstawienie zostało nagrodzone sowitymi oklaskami. Najfajniejsze jednak było to, że oto aktorzy zeszli ze
sceny i przynieśli młodym widzom swoje cieniowe lalki. Każdy mógł zobaczyć, że ogromny i straszny na płótnie wieloryb – w rzeczywistości jest uśmiechniętą rybką,
a groźny pan dyrektor – cienkim pajacykiem.
dzonego, przejętego, zmęczonego, obecnego tu, bo tak
wypada... Repertuar jest pokaźny. Nasze role obsadzono. Teraz ze sceny dociera hipnotyzująca muzyka. Mimowolnie zaczynam wystukiwać rytm. Pozwalam się
wciągnąć do melancholijnego świata, gdzie aktor prosi do tańca przeuroczą damę w białym kapeluszu i tiulach. Dama z gracją odpowiada na propozycję, delikatnie niczym piórko unoszone na wietrze daje się ponieść
ramionom partnera. Z grzecznością kłania się publiczności, ukazując swoją kościotrupią twarz. Zaczyna do
nas docierać, że jesteśmy świadkami nie uroczych pląsów dwójki zakochanych, a okrutnego dance macabre.
Dama z powrotem wraca na fotel, ale my już wiemy, że
wszystko, co się wydarzy, będzie przez nią wyreżyserowane. Otwiera się szuflada. Wypada z niej kartka, przez
chwilę faluje na wietrze w takt muzyki. Co na niej jest?
Nie wiemy. Z rożnych zakamarków zaczynają wyłaniać
się postaci. Ale nie są to miłe, bajkowe laleczki, kukiełeczki, a przebiegłe maszkarony, pozłacane kościotrupy, odrażające potwory. One też zostają zaabsorbowane
przez muzykę, biorą udział w tańcu śmierci. W kolejnych przeobrażeniach pokazują nam ludzkie namiętności. Ambicje, bogactwo i władzę – nieistotne mrzonki w obliczu śmierci.
Nicość albo Cisza Becketta,
Teatro de Marionetas
do Porto, Portugalia
Grzegorz Bury
Czescy Komedianci na placu
Bolesława Chrobrego
Agnieszka Morcinek
Salto.Lamento lub Nocna strona rzeczy, czyli
festiwal nie tylko dla dzieci
Niesamowicie magicznym miejscem w Banialuce jest
Scena na Piętrze. Żeby się tam dostać, trzeba pokonać
korytarze i schody. Przejść ścieżkami, którymi zwykle
chadzają tylko pracownicy. Scena mieści się niemal na
strychu, a strych należy przecież do najbardziej tajemniczych i mrocznych miejsc w domu. Widz, pokonując
kolejne schody, ma wrażenie, że zaraz wkroczy w świat
niesamowity, w którym rzeczywistość zlewa się w jedno z baśnią. Toteż wystawienie spektaklu Figuren Theater Tübingen z Niemiec właśnie w tej kameralnej przestrzeni było strzałem w dziesiątkę. Nie ma tam kurtyny,
wchodząc na salę, od razu wkraczamy do czarodziejskiego świata. Stajemy się w nim niezbędnymi aktorami,
a każdy z nas za chwilę dostanie swoją rolę widza: znuR e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
11
Nagrody 23. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki
Lalkarskiej
Nagrody Jury
Profesjonalnego
Grand Prix
Spleen. Charles Baudelaire:
Poematy prozą – Figurentheater Wilde & Vogel
(Stuttgart, Niemcy)
Nagroda Specjalna
Nicość albo Cisza Becketta
– Teatro de Marionetas do
Porto (Porto, Portugalia)
Nagroda Młodych Krytyków
Spleen. Charles Baudelaire:
Poematy prozą
Nagroda Jury Dziecięcego
Pépé i Gwiazda – Teatro
Gioco Vita (Piacenza,
Włochy)
Dyplom Honorowy
Polskiego Ośrodka
Lalkarskiego UNIMA
Trzej muszkieterowie –
Divadlo Alfa (Pilzno, Czechy)
Wieczorny występ
Komediantów i grupy
bębnistów Drum Attack
Agnieszka Morcinek
12
R e l a c j e
Drum Attack i Komedianci, czyli jak serce
miasta zabiło w płomieniach
Na zakończenie dnia zostaliśmy zaproszeni na koncert zespołu Drum Attack i pokaz czeskich Komediantów
pt. Pali się, pali się. Na placyku przed teatrem z minuty
na minutę przybywało więcej ludzi. Pokaz bębniarskotaneczny miał w sobie coś z dionizyjskiej witalności, brawury. Nie bez znaczenie było to, że przyciągnął przede
wszystkim młodzież. Organizatorzy, tworząc program,
pomyśleli o wszystkich grupach wiekowych, o różnych
gustach i guścikach, rytmach, barwach, dźwiękach. Po
koncercie byliśmy świadkami oryginalnego pokazu
ogniowego z muzyką. Żongler zamienił piłeczki i miecze na płonące pochodnie, co podniosło – również dosłownie – temperaturę przedstawienia.
23. MFSL okiem widza
Największym plusem festiwalu były, jak zawsze,
spektakle plenerowe. Pokazy Komediantów, Carmen
funebre Teatru Biuro Podróży, koncert bębnistów, prezentacja Teatru Grodzkiego udowodniły, że teatr to nie
tylko cztery ściany, scena, kurtyna, rząd krzeseł, ale to
przede wszystkim widzowie i aktorzy. W dodatku każdy mógł wziąć udział w tych misteriach.
Imponujący program
przyciągnął dziennikarzy,
zaproszonych gości, wycieczki szkolne. Niestety, dało się też odczuć, że
choć festiwal ma już wyrobioną markę, mieszkańcy
nie do końca to wykorzystali. Pomimo niskich cen
biletów niektóre przedstawienia dla dzieci prezentowane były przy nie do końca zapełnionej widowni.
Z drugiej strony spektakle dla dorosłych budziły wrażenie obleganych,
chętnym zdarzało się nie
zmieścić lub przestać półtorej godziny w rogu sali.
Szkoda również, że wystawienie zwycięskiego Spleenu nie zostało do końca
dostosowane do możliwości widza. Dało się słyszeć
głosy niezadowolenia z tego, że tekst był podany po angielsku – mieliśmy wszak do czynienia z poezją, co nawet
znającym język utrudniło odbiór. A przecież, jeśli organizatorzy nie chcieli odstępować od oryginału (wszystkie spektakle były grane w rodzimych językach), mogli
wręczyć nam teksty na kartkach. Niestety, w myśl idei
„sztuka dla sztuki” zapomniano, że teatr jest przede
wszystkim dla ludzi. Nasuwa mi się przekorna myśl, że
najbardziej oklaskuje się to, czego się nie zrozumie, by
nie zostać posądzonym o dyletantyzm...
Dyrektor festiwalu Lucynie Kozień udało się w dwumieście nad Białą stworzyć atmosferę wielkich festiwali
znanych z Krakowa, Poznania, Wrocławia. Program był
napięty do tego stopnia, że niektórzy ciągnęli zapałki,
dokonując wyboru, na co pójść. ­Organizatorzy nie tylko poprzez to, co było wystawiane na teatralnych scenach, ale też na chodnikowych płytach i kawiarnianych
kafelkach zaprosili nas do lalkowego świata, tak bliskiego świata ludzi. Pokazy udowodniły, że nasze miasto naprawdę tętni życiem kulturalnym, szkoda tylko, że tak
rzadko możemy się o tym dobitnie przekonać.
I n t e r p r e t a c j e
Joanna Foryś
Dotykając życia
Korzystaj z tego, co świat ofiaruje, tak wiele ma do rozdania – to jedna z epikurejskich sentencji Hildegardy Filas-Gutkowskiej. Swoje teksty, zarówno poetyckie, jak
i prozatorskie, publikuje od lat 70. minionego wieku. Jak sama mówi, „zdobyła” już
160 tytułów czasopism (m.in. „Wieczór”, „Szpilki”, „Radar”), ale nie sposób wszystkich wymieniać. W swoim dorobku literackim ma także tomiki wierszy, m.in. Płonący zmierzch czy Dotykanie życia. A właśnie życie, jako niezwykły i bezcenny dar, jest
dla poetki jednym z tematów przewodnich. Trzeba z niego korzystać na wiele sposobów – czerpać radość, ale i uczyć się mądrości z trosk i cierpienia: Nie odwracaj się
od przeciwności (...) trudy losu pokonuj stojąc.
W swych tekstach Hildegarda Filas-Gutkowska poświęca również wiele miejsca
człowiekowi, snując refleksje nad jego naturą: Czasami trzeba sobie pomóc – harmonią duszy, modlitwą życia. Jej bohater liryczny to zwykły śmiertelnik przeżywający
chwile słabości, momenty uniesień, z chęcią oddający się też marzeniom o tym, co
dobre i piękne. Poetka często porusza temat miłości, tej pierwszej i tej dojrzałej, tej
duchowej i tej cielesnej, w każdej widząc wielką wartość i niezbywalny element ludzkiej egzystencji.
Jej teksty są niezwykle pogodne, optymistyczne i pozytywnie nastrajają odbiorcę.
Nic więc dziwnego, że zyskiwały uznanie czytelników. Zdobywała też wielokrotnie
uznanie jurorów, otrzymała wiele nagród w takich ogólnopolskich konkursach, jak
Łódzka Wiosna Poetów (1983), „Jan Paweł II – człowiek, którego podziwiam” (2002)
czy turniej jednego wiersza w Skoczowie (2003).
Na Podbeskidziu Hildegarda Filas-Gutkowska jest znana nie tylko jako poetka
zakochana w górach i Bielsku-Białej. Jest bardzo energiczną osobą i z dużym zaangażowaniem włącza się w animowanie życia kulturalnego regionu. Jest inicjatorką i organizatorką cyklicznych spotkań „Z poezją o zmierzchu” w bielskim pubie Bazyliszek oraz w Domu Kultury w Bielsku-Białej Lipniku, na których promuje twórczość
początkujących poetów. Młodzi ludzie mogą liczyć na jej pomoc, opinie i uwagi, służy im swoim doświadczeniem.
W kwietniu w Książnicy Beskidzkiej świętowano jubileusz 35-lecia pracy twórczej Hildegardy Filas-Gutkowskiej. Na benefis przybyło wielu przyjaciół, znajomych
i sympatyków jej prozy i liryki. Popłynęło wiele ciepłych słów, podziękowań, gratulacji, wystąpił też aktor Teatru Banialuka – Tomasz Sylwestrzak, przygrywając Jubilatce na katarynce.
Poetka snuje wciąż wiele planów. Do najbliższych należy wydanie kolejnego zbioru tekstów pt. Jak to ongiś bywało, musi tylko znaleźć sponsorów. Zamierza również
kontynuować dotychczasową działalność społeczną, którą określa mianem „od przedszkola do seniora” i spotykać się z odbiorcami poezji, póki sił i zdrowia starczy.
R e l a c j e
Hildegarda Filas-Gutkowska urodziła się i mieszka w Bielsku‑Białej. Debiutowała w roku 1973. Od tamtej pory
pu­bli­­kowała swoje utwory w wielu czasopismach, a także
w antologiach zbiorowych (m.in. wydawanych w Warszawie, Żywcu, Żorach, Katowicach, Krakowie, Cieszynie,
Ludźmierzu, Sławkowie) oraz tomikach indywidualnych
(m.in.: W zapachu tarniny, 1980; Płonący zmierzch, 1982;
Śladem gorących cieni, 1990; Rozmodlone słowa, 1997;
Taniec jarzębiny, 2005). Należy do kilku grup literackich,
takich jak Grupa Literacka Gronie w Żywcu, Bractwo
Lite­rackie Białego Pasterza w Krakowie, Klub Literacki
ZNP Apostrofa w Bielsku-Białej i in. Jest także członkinią
Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w Katowicach. Często uzupełnia
swoje pisanie rysunkami.
Joanna Foryś – polonistka, pisze recenzje literackie,
teatralne, pracuje z uzdolnioną literacko młodzieżą.
I n t e r p r e t a c j e
13
Hildegarda Filas-Gutkowska
Miłość i ból
Cicho śpiewa księżycowi
nocny wiatr kwietniową porą
na parapecie wsparta tęsknota
liczy gwiazdy
W pokoju smutek wypływa
z umarłych marzeń
gorzka łza nie zapłacze
miodem chociaż żal...
Lata jak myśli nad życiem
rozpięte miłość i ból –
nic więcej tylko czas
który całując – szydzi
nadal będzie trwać
W Żabnicy
Po kolana brodzę
urokliwym zakątkiem ciszy...
Góry przyprószone mgłą
spokój – tylko potok
leśnym szmerem
gawędzi z ptakami...
Ślad sarny w zimowej
pelerynie jak bajka Andersena
brak tylko Gerdy
wołającej Kaja
i serca z lodu nie ma...
Wystarczy nadzieja
Normalny czas pod
dachem wieżowca –
dzwonek budzika
gwizd czajnika
Ranne dzielenie chleba
niespokojne słońce świtu
łyk marzeń
W czystości dnia
umiemy chcieć –
wystarczy tylko
trochę nadziei na
jutrzejszy dzień
Agata Tomiczek-Wołonciej
14
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Nie klękaj
Korzystaj z tego co
świat ofiaruje tak wiele
ma do rozdania –
nie wybrzydzaj posmakuj
wszystkiego
Nie tylko piękno zachwyca
umiej z uwagą spojrzeć
wokoło poczuj zapach
życia prawdziwego
Nie odwracaj się od
przeciwności – staw im czoła
tylko przed Bogiem klękaj
trudy losu pokonuj stojąc
Powitanie dnia
Sercem i słowem
By zaistnieć wśród was
w blasku księżycowym
i za dnia na harfie
przygrywam życiu
Rozkołysaną nadzieją
wzlatuję w niebo
dotykam strun
sercem i słowem
by nie pogasły
ognie miłości
Weźcie z moich dłoni
garść wzruszeń
w zamian dam to co
oczyszcza każdego –
poezję
R e l a c j e
Niebo się różowi
rozespany świt przeciera
oczy brzaskowi
jasność wskazuje
słońcu wrota
Jeszcze nierozbudzone
miasto mruga pojedynczymi
światłami gdzieś klakson
poderwał ptaki do lotu
Idę wśród znajomych ulic
nikt mnie nie mija
mogę uśmiechać się
do własnych myśli...
Jeśli ktoś zza firanki
zauważy taneczny krok
niech się nie dziwi – to
tylko powitanie dnia w mieście
które kocham
I n t e r p r e t a c j e
15
Karolina Micor
O francuskim savoir-vivre
i angielskiej kuchni – rozmowa
ze Stephenem ­Clarkiem
się coraz bardziej stresująca, a ja nie miałem ani chwili
czasu dla siebie. Miałem pieniądze, lecz nie miałem czasu
ich wydawać. Stwierdziłem, że mam tego dość i postanowiłem poszukać innego zajęcia. Zacząłem pracować dla
pewnego czasopisma w Paryżu. Pensja nie była najlepsza, ale i odpowiedzialność żadna, zero stresu i niewiarygodnie długi urlop – trzydzieści siedem dni w roku.
Więc rzuciłem poprzednią pracę.
Czy jest w ogóle takie miejsce na Ziemi, gdzie chciałbyś
osiąść na zawsze? Może Paryż?
Paryż jest wspaniały. Ale gdybym mógł, wiesz, gdybym
był całkowicie wolny, chciałbym mieszkać przez trzy
miesiące tu, trzy tam... Paryż, Miami, Los Angeles.
Lubię metropolie,
bo jestem leniwy
Karolina Micor
– bielszczanka, romanistka.
Studiowała i pracowała we
Francji, w Kanadzie i Belgii.
Obecnie wykłada język
francuski w Nauczycielskim
Kolegium Języków
Obcych w Cieszynie.
16
R e l a c j e
Karolina Micor: Urodziłeś się w 1959 roku w Bournemouth* w południowej Anglii, 14 lat temu przeprowadziłeś się do Paryża. Skąd taka decyzja w wieku 35 lat
i dlaczego właśnie Paryż?
Stephen Clarke: Zawsze dużo podróżowałem. We wspo-
mnianym okresie miałem dobrą, jednak bardzo stresującą pracę – pracowałem w wydawnictwie. Zarabiałem
coraz więcej, co sześć miesięcy dostawałem podwyżkę,
ale obarczano mnie też nowymi obowiązkami. Byłem liderem czy też menedżerem projektów. Sytuacja stawała
Porozmawiajmy zatem o Twoich upodobaniach związanych z krajami, które znasz: Wielką Brytanią, Francją i Stanami Zjednoczonymi. Co podoba Ci się w nich
szczególnie, a czego nie znosisz?
W Wielkiej Brytanii wszyscy mają obsesję na punkcie pieniędzy, każdy Anglik wie dokładnie, ile jest wart
jego dom i można go o to spytać o dowolnej porze dnia
i nocy. Nie lubię tego. Z kolei Francuzi nie mają obsesji
na punkcie pieniędzy, Francuzi mają bzika na punkcie
swojego trybu życia. A mnie bardziej interesuje wygodne życie niż posiadanie wielkich pieniędzy.
A Stany Zjednoczone?
W Stanach Zjednoczonych uwielbiam pewien rodzaj naiwności, graniczący czasem z nieświadomością. Amerykanie hołdują przekonaniu, które jest niezwykle infantylne, ale jednocześnie urocze. Wierzą, że jeśli będą
ciężko pracować, wszystko stanie się możliwe. Oczywiście nie jest to prawda, ale oni w to wierzą, co dodaje
uroku całej sytuacji.
Co czujesz, gdy odwiedzasz Wielką Brytanię obecnie,
po tylu latach spędzonych za granicą? Czy jesteś teraz
I n t e r p r e t a c j e
innym Brytyjczykiem niż 14 lat temu? Czy są rzeczy,
które szokują Cię w Twoim własnym kraju?
Tak, teraz jestem częściowo Francuzem... W Anglii zawsze przeżywam szok, kiedy idę do restauracji, ponieważ kiedy otworzysz angielską kartę dań, masz wrażenie, że wzięłaś do ręki tomik poezji, wiesz, „jedwabisty
pikantny sos”...
Tak, w polskich restauracjach jest podobnie.
Ale w Anglii to stek kłamstw! Po złożeniu zamówienia
okazuje się, że „jedwabisty sos” smakuje jak papka z mikrofalówki. Uderza mnie też fakt, że Brytyjczycy mają
jednocześnie mnóstwo programów telewizyjnych o gotowaniu. I ludzie w domach spędzają w kuchni naprawdę dużo czasu. Ale gdy idziesz do restauracji, okazuje się,
że właściciele wydali miliony funtów na wystrój, miliony
funtów na fryzury kelnerów i... ani grosza na jedzenie!
To naprawdę przykre. We Francji jest odwrotnie – jedzenie może być naprawdę proste, ale wyśmienite.
Na Uniwersytecie Oksfordzkim studiowałeś języki
francuski i niemiecki. Dlaczego nie piszesz także
o Niemcach?
W Niemczech byłem za krótko. Piszę tylko o miejscach,
które znam naprawdę dobrze. Sam nie wiem, ile razy byłem w Stanach, spędziłem tam mnóstwo czasu. W Paryżu podobnie. Moi najlepsi przyjaciele są Amerykanami,
Brytyjczykami, czuję, że jestem wystarczająco kompetentny, by pisać o Stanach, natomiast nie czuję się upoważniony do pisania o Niemczech.
Twoje książki spotykają się zwykle z pozytywnym odbiorem. Czy natknąłeś się jednak również na krytykę?
Jakie zarzuty padają pod adresem Twojej twórczości?
Niektórzy twierdzą, że moje książki powielają stereotypy
narodowe, uprzedzenia. Ale wówczas ripostuję: „W porządku, pokaż mi choć jedną rzecz w tej książce, która
mija się z prawdą, dobrze?”. Do tej pory nikt nie zdołał
tego zrobić, bo niektóre stereotypy są prawdziwe. I nie
sposób od tego uciec. Moja rola polega na próbie wytłumaczenia stereotypów. Na przykład ludzie we Francji,
a przynajmniej w Paryżu, nie przestrzegają prawa. Uważają, że prawo powinno dotyczyć innych ludzi, nie ich samych. Ja tłumaczę, skąd się bierze taka postawa. Francuz
uważa po prostu, że jego sposób życia jest niczym centrum wszechświata. I jeśli nie chce postępować zgodnie
z prawem, to wynika to z jego filozofii: „Owszem, mam
czerwone światło, ale to światło jest przecież mniej inteligentne niż ja, więc nie może mi mówić, co mam robić”. Powtarzam, istnieją pewne narodowe stereotypy,
a ja staram się je tłumaczyć.
R e l a c j e
Czy to Twoja pierwsza wizyta w Polsce?
?
Jakie są Twoje wrażenia? Co Ci się tu podoba, a co nie
przypadło Ci do gustu?
* Nadmorskie miasto
na ­południu Anglii,
163 000 ­mieszkańców.
Tak.
Ja... zawsze wypowiadam się pochlebnie o krajach, które produkują piwo.
Coraz więcej Polaków decyduje się obecnie na życie
w Wielkiej Brytanii. Czy masz jakichś polskich znajomych w rodzinnym kraju?
Jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest w połowie
Polką. Gdy byłem w Warszawie, odwiedziłem jej ciotkę, która jest kierowniczką kawiarni A. Blikle, wybrałem się do niej na ciastka.
Stephen Clarke podpisuje
swoje książki
Archiwum Książnicy
Beskidzkiej
Wychowałeś się w Bournemouth, mieście wielkości
Bielska-Białej. Czy rozważasz możliwość powrotu na
stałe w rodzinne strony?
Raczej nie. W Bournemouth podoba mi się jego położenie – nad morzem, więc zawsze coś się dzieje. Gdy
tam mieszkałem, była to bardzo dynamiczna miejscowość. Spędzałem mnóstwo czasu na plaży, od kwietnia do października. Latem, gdy była ładna pogoda, nie
chodziłem do szkoły. Mama pisała mi usprawiedliwienia, jakobym na przykład dostał ataku apopleksji i nie
mógł uczestniczyć w zajęciach. I dzięki temu chodziliśmy sobie na plażę.
Większość czasu spędzasz w wielkich miastach. Czy
Twoim zdaniem te mniejsze mają dziś szanse na rozwój,
na przyciągnięcie młodzieży?
Lubię miejsca kosmopolityczne, a że z natury jestem leniwy, lubię mieć szybki dostęp do wszystkiego. Nawet
w Paryżu zawsze staram się mieszkać blisko miejsc, gdzie
mogę pójść obejrzeć film czy wypożyczyć DVD, wystarczy pięć minut marszu i już mam dostęp do DVD. Albo
gdy chcę pójść do indyjskiej restauracji, nawet jeśli w Paryżu nie jest ich aż tak wiele (ale ponieważ jestem Anglikiem, muszę raz w tygodniu zjeść coś indyjskiego, inaczej umrę). Podsumowując, lubię metropolie, bo jestem
leniwy.
Stephen Clarke (ur. 1959), brytyjski pisarz od 14 lat mieszkający w Paryżu. Jest autorem bestsellerów Merde! Rok w Paryżu, Merde! W rzeczy samej oraz Jak rozmawiać ze ślimakiem.
Dziesięć przykazań, które pomogą ci zrozumieć Francuzów. Pisarz był gościem Festiwalu 4 Pory Książki. Poplit (16–19 kwietnia 2008) i spotkał się z bielszczanami w Książnicy Beskidzkiej w Bielsku-Białej.
Więcej o autorze na stronie: www.stephenclarkewriter.com.
I n t e r p r e t a c j e
17
Renata Morawska
Kogucik zaprasza
Poniedziałek, minęła 20.00. Dobiega końca pierwszy dzień po weekendzie. Spośród szczęśliwców, którzy mają wolny wieczór, część obejrzy film.
Większość – w domu na jednym z telewizyjnych kanałów lub z DVD, niektórzy – w wygodnej salce na pierwszym piętrze Sfery. Tymczasem niewielki procent bielszczan siedzi właśnie w kinie Studio. Słuchają prelegenta opowiadającego o filmie, dzięki któremu za chwilę albo zobaczą jakieś
dawne wcielenie X Muzy, albo poznają niekomercyjną wrażliwość współczesnego twórcy pomijanego w repertuarze Kinopleksu. Co to za dziwna widownia? Doczekuje ostatniego napisu, nie zajada popcornu, czasem
wda się nawet w żywą dyskusję o filmie... Sprawcą poniedziałkowych spotkań przy Cieszyńskiej 24 jest Kogucik, Dyskusyjny Klub Filmowy działający w Bielsku-Białej już niemal pół wieku.
Renata Morawska
– teatrolog, instruktor
teatralny, redaktor,
koordynator projektów
edukacyjno-artystycznych
Teatru Grodzkiego, z którym
współpracuje od 2003 roku.
18
R e l a c j e
Korzenie
Idea ruchu klubów filmowych narodziła się w dobie
awangardy artystycznej początku lat 20. ubiegłego wieku we Francji i dość szybko znalazła licznych entuzjastów w innych krajach Europy. W 1947 roku powstała
Międzynarodowa Federacja Klubów Filmowych (Fédération Internationale des Ciné-Clubs; w skrócie FICC), do
której przyłączyła się utworzona w 1956 roku Polska Federacja Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Wzbogacenie rodzimego ruchu o określenie „dyskusyjny” odegrało ogromną rolę w latach komunizmu, kiedy DKF-y nie
tylko szerzyły kulturę filmową, ale zaspokajały też głód
swobodnej wymiany myśli. Wykłady, projekcje, spotkania z twórcami i teoretykami kina, a przede wszystkim dyskusje kształtowały świadomego widza, pozwalały na głębszy oddech i w miarę swobodne wypowiedzi
jednostkom niezależnym, którym komuna na każdym
kroku zamykała usta. Czasem były to dyskusje wielogodzinne i burzliwe. W sposób oczywisty historia polskich
DKF-ów, podobnie jak i powojennego filmu polskiego,
ściśle związana jest z historią PRL-u i przemianami, jakie nastąpiły po upadku komunizmu. Dotyczy to również bielskiego Kogucika.
Głośne kukuryku
Zanim jesienią 1961 roku Kogucik spojrzał po raz
pierwszy przez cepeliowskie logo i zapiał radosne „Zaczynamy!”, wcześniej, już w latach 50., działał w Domu
Kultury Włókniarzy Amatorski Klub Filmowy Bielsko.
Opiekunowie klubu doszli do wniosku, że młodzież próbującą swoich sił na 8-, potem 16-milimetrowej taśmie
trzeba nauczyć nie tylko kręcenia filmów, ale i historii
kina. Zrodził się pomysł DKF-u, a że dyskusyjne kluby
filmowe powstawały wówczas w całej Polsce jak grzyby
po deszczu, wystarczyło załatwić formalności założycielskie i działać zgodnie ze sprawdzonym schematem.
W uruchomienie Kogucika zaangażowali się zarówno pasjonaci kina (m.in. Marian Koim, Jan Habarta),
jak i miejscowi artyści – pierwszym prezesem był Władysław Nehrebecki. Klub firmowany przez ojca Bolka
i Lolka szybko stał się jedną z najaktywniejszych placówek kulturalnych w mieście. Sala w Rialcie liczyła 336
miejsc, a na niektóre projekcje wchodziło nawet 400
maniaków kina, bo okazje filmowe w Koguciku były
jednorazowe i zbyt cenne, by je przepuścić. Działacze
DKF‑u przymykali więc oczy na limit miejsc i obserwowali magiczną pakowność sali. Kto wie, co myśleli?
Możemy podejrzewać, czego nie myśleli – pewnie obce
było im pytanie, które dzisiaj stawia sobie wielu pasjonatów i społeczników działających w kulturze: Czy to
wszystko ma sens?
I n t e r p r e t a c j e
Nie ma pogrzebów
Pierwszym filmem, który Kogucik wyczarował dla
bielszczan na wtorkowy wieczór 21 października 1961
roku, był kryminał Michela Dracha Nie ma pogrzebów
w niedzielę, wyróżniony jeszcze przed światową premierą Prix Louis Delluc, prestiżową nagrodą dla najlepszego
filmu francuskiego (1959). Tytuł filmu, przewrotnie, zapowiedział długowieczność klubu. Regularne projekcje
odbywały się w kinie Rialto co wtorek o godzinie 19.30.
Wyświetlano repertuar ambitny – polski i światowy –
niedostępny na co dzień w kinach. Działacze klubu nauczyli się omijać oficjalne zakazy i sprowadzali z Filmoteki Narodowej również filmy leżakujące na półkach.
Wzorem innych DKF-ów zapraszano w takich sytuacjach na przykład znanego krytyka Leona Bukowieckiego. Mistrz przyjeżdżał ze szkoleniem „Jak nie należy
robić filmów” i dla zilustrowania wykładu... wyświetlał
ocenzurowane dzieło.
Z najwierniejszymi widzami Kogucik przetrwał
krótkie przerwy spowodowane zamknięciem kin 13
grudnia 1981 roku, a później – dramatycznym spadkiem
frekwencji na początku lat 90. O dziwo, nie upadł wraz
z kinem Rialto, tylko otrzepał pióra z rozczarowania i zaczął sobie szukać nowego miejsca i nowej formuły.
Od jesieni 2000 roku, z przerwą na sezon 2005/2006,
klub działa w kinie Studio. Spotkania odbywają się w poniedziałki o godzinie 20.00.
W chwilach desperacji Kogucika bielszczanie mogli
przeczytać o jego pogrzebie, ale na szczęście nekrologi pisane przez Andrzeja Dutkę, który od ponad 30 lat
prezesuje klubowi, okazały się przedwczesne. Pogrzeb
się nie odbył.
Kogucik żyje
Kogucik żyje. Boryka się z różnymi problemami, ale
jakoś sobie radzi. Może to ten dumnie sterczący grzebień dodaje mu animuszu...
Przemiany gospodarcze i nowe przepisy zmobilizowały członków klubu do zmiany formuły działalności.
Od 2001 roku w Bielsku-Białej działa Stowarzyszenie
Klub Filmowy Kogucik, które – podobnie jak inne organizacje pozarządowe – może w trybie konkursowym
starać się o różne dotacje. Przynależność do Polskiej Federacji DKF już nie wystarcza, żeby przetrwać. Nie wystarcza, ale nadal wiele ułatwia, i z tych ułatwień – m.in.
finansowego wsparcia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i możliwości wypożyczania filmów z zasobów Filmoteki Narodowej – bielski DKF korzysta.
R e l a c j e
Kogucik robi swoje. Spokojniej wprawdzie, ciszej,
bardziej kameralnie, ale konsekwentnie. Bielskie kino
studyjne, z widownią liczącą 67 miejsc, szczęśliwie zachowane przy Studiu Filmów Rysunkowych, samo proponuje ambitny repertuar. Działalność klubu świetnie
wpisuje się w jego klimat. I choć warunki na sali mogą
budzić wątpliwości młodego pokolenia kinomanów, to
nie da się zaprzeczyć, że kino Studio jest lepszym miejscem dla Kogucika niż klimatyzowana salka w Kinopleksie.
W pracach zarządu klubu aktywnie uczestniczy teraz dziewięć osób. Większość to 20-, 30-latkowie. Co
sprawiło, że znaleźli się w tym gronie? To efekt pewnego szczególnego przyciągania. Szef Kogucika wyławia co jakiś czas z widowni kandydata na prelegenta.
Mówi: – To kwestia obserwacji. Jako stary belfer czasem spojrzę komuś głębiej
w oczy i zauważam, że to
człowiek, w którego warto
zainwestować. Widzę, że
w tych oczach czai się nie
tylko potrzeba konsumpcji, nie tylko chęć uczestnictwa, skorzystania, ale
też konieczność zrobienia
czegoś. Widać, że ten ktoś
nie tylko może, nie tylko
chce, ale wręcz MUSI coś
powiedzieć.
I Andrzej Dutka udziela mu głosu. Oni sami mówią różnie: – Kocham
kino, po prostu (Jakub
Strączek); – Zawsze byłam maniakiem kinowym,
lubię spotykać się z ludźmi, którzy mają taką samą
pasję (Małgorzata Siuda);
– Robię to, bo uważam, że
kino jest dobrym sposobem na poznawanie świata (Cezary Wasilewski).
Andrzej Dutka – wieloletni
prezes Kogucika, pasjonat
kina
Archiwum DKF
Kogucik zaprasza
A by n ie obro sn ą ć
w piórka, Kogucik – mimo
wakacji – przygotowuje się
na nowy sezon. Z początI n t e r p r e t a c j e
19
W jednym z seminariów
współorganizowanych przez
Kogucika (lata 70. XX w.,
Wisła) uczestniczyła
Agnieszka Holland (z córką)
Marian Koim
Uczestnicy seminarium z lat
60. Drugi z lewej Leon
Bukowiecki, w tyle od prawej
Lechosław Marszałek,
Jan Habarta i Marian Koim
Archiwum
Mariana Koima
kiem lipca, kiedy rozmawiałam z członkami klubu, już
było wiadomo, że od września do grudnia zostaną uruchomione cztery cykle – pierwszy pozwoli na prezentację czterech nieanglojęzycznych filmów oscarowych
(Nigdzie w Afryce Caroline Link, Inwazja barbarzyńców
Denysa Arcanda, Tsotsi Gavina Hooda, Życie na podsłuchu Floriana Henckla-Donnersmarcka). Drugi, również
w ramach czterech projekcji, przybliży angielskie dokonania młodych gniewnych z lat 60. XX wieku (Z soboty na niedzielę Karela Reisza, Sportowe życie Lindsaya
Andersona, Przygody Toma Jonesa Tony’ego Richardsona, Billy kłamca Johna Schlesingera). Szczegóły pozostałych dwóch cykli – kina europejskiego i światowego
kina współczesnego – były w trakcie doprecyzowywania. Charakterystycznych kogucikowych plakatów należy wypatrywać na przełomie sierpnia i września.
Niezależnie od poniedziałkowych projekcji z myślą
o młodzieży działacze DKF‑u zaplanowali warsztaty filmowe. Wraz z Andrzejem Dutką poprowadzi je Cezary Wasilewski, od dwóch lat zaangażowany w działania
klubu. We wrześniu prelegenci, posiłkując się filmami
Tak tu cicho o zmierzchu Stanisława Rostockiego i Lotna
Andrzeja Wajdy, chcą porozmawiać z młodymi ludźmi
o wojnie widzianej oczami filmowców. W październiku omówią legendy melodramatu: niemal 40-letnią już
Love story Arthura Hillera i absolutnie kultową Casablankę Michaela Curtiza. Czy młoda widownia poczuje
emocje, jakich od 1942 roku przez wiele lat dostarczali
kinomanom Ingrid Bergman i Humphrey Bogart? Listo­
padowe warsztaty będą dotyczyć filmu grozy (Gabinet
doktora Caligari Roberta Wienego i Głowa do wycierania Davida Lyncha), a grudniowe – historii science fiction (Metropolis Fritza Langa).
I jeszcze jedna ważna sprawa – jeśli w nowym
roku szkolnym znów jakiś licealista zamarzy o udziale
w Ogólnopolskim Konkursie Wiedzy o Filmie, może liczyć na pomoc klubu, a zwłaszcza Andrzeja Dutki, który
ma na tym polu wielkie zasługi (jego podopieczni wielokrotnie pokonali konkurujące drużyny w eliminacjach
wojewódzkich, a zdarzyły się też wysokie miejsca w finale). Swoją pomoc prezes Kogucika uważa za oczywistą: – To naturalna rzecz. Kiedy przychodzi ktoś i chce
ze mną pogadać o filmie, to nie wyobrażam sobie, abym
mu powiedział: Nie mam czasu...
Kogucik zaprasza. Jego istnienie zależy od Was – stałych bywalców, entuzjastów kina, oczekujących od filmu czegoś więcej niż tylko wartkiej, łatwej do przewidzenia akcji.
DKF Kogucik: projekcje w poniedziałki o godz. 20.00 w kinie Studio, Bielsko-Biała, ul. Cieszyńska 24. Karnet na cały
miesiąc 25 zł. Więcej informacji: www.dkf.bielsko.biala.pl;
[email protected].
20
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Nie porzucajmy
muzyki
M a r i a Tr z e c i a k
Maria Trzeciak: Uczniowie bielskiego „Muzyka” startowali w minionym roku szkolnym w kilkudziesięciu
konkursowych imprezach muzycznych. To dla was
norma?
Andrzej Kucybała: Tak. Konkursy odbywają się pod
Rozmowa z Andrzejem Kucybałą – dyrektorem Państwowej
Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. im. S. Moniuszki
w Bielsku-Białej
nadzorem Centrum Edukacji Artystycznej w Warszawie – instytucji będącej czymś w rodzaju kuratorium
dla polskich szkół artystycznych – a patronuje im minister kultury. Startujemy w konkursach różnych szczebli
i wszędzie odnosimy sukcesy, ale te o charakterze ogólnopolskim są dla nas najważniejsze. Niektóre konkursy
mają wieloletnią tradycję, np. odbywający się w Szczecinku konkurs dla młodych instrumentalistów dętych miał
w tym roku 34. edycję i jak zwykle uczestniczyła w nim
młodzież z ok. 200 polskich szkół muzycznych. Każdy
muzyk, który cokolwiek dziś znaczy w muzyce estradowej, czy to jako solista, czy członek orkiestry, był kiedyś
laureatem tego konkursu. A nasza szkoła po raz trzeci
z rzędu uzyskała w nim grupowo pierwsze miejsce.
To najważniejszy sukces?
Ważniejszy jest efekt organizowanych co dwa lata ogólnopolskich przesłuchań wszystkich klas instrumentów.
Zawsze mamy w nich laureatów, ale ten rok był wyjątkowy – bo mieliśmy ich aż czterech, w klasach puzonu,
harfy i fletu. Zauważył to od razu dyrektor CEA w Warszawie i docenił nas dyplomem za szczególne osiągnięcia i wspaniałe przygotowanie.
Ważnym dla nas sukcesem jest drugie miejsce flecistki
Antoniny Styczeń na międzynarodowym konkursie fletowym w Bukareszcie.
I oczywiście nie ma konkursu puzonowego w Polsce,
którego by nie wygrał nasz Karol Gajda. Bierze wszystkie nagrody, i to nawet wtedy, gdy do konkurencji stają studenci.
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
21
Na poprzedniej stronie:
Jeden z koncertów bielskiej
Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej,
styczeń 2008,
dyryguje Andrzej Kucybała
Jesteście bardzo skoncentrowani na muzyce. Czy to
się odbija na wynikach z przedmiotów pozamuzycznych?
Oczywiście. Muzyka wymaga dyscypliny, cierpliwości,
ale też rozwija pamięć i wyobraźnię. Czasu na naukę
przedmiotów ogólnokształcących jest mniej, bo trzeba grać, muzyka to priorytet. Dlatego nasze dzieci muszą organizować sobie zajęcia tak, żeby znaleźć czas na
wszystko, także na odpoczynek. I osiągają efekty – w testach gimnazjalnych wypadają o ładnych parę punktów
lepiej niż wynosi średnia w mieście. W tym roku w części humanistycznej średnia miejska wynosiła 33,57 pkt,
a w POSM – 39,29 pkt. W części matematyczno-przyrodniczej było to odpowiednio 29,89 pkt i 33 pkt. Także wyniki sprawdzianu dla szóstoklasistów mieliśmy
wyższe.
Dobroczynny wpływ muzyki czy coś jeszcze?
Przede wszystkim wpływ nauczycieli pasjonatów. Z dumą mogę powiedzieć, że mam w szkole takich nauczycieli całą grupę. Nie istnieją dla nich dni wolne, wakacje.
Zawsze są dla uczniów. I nigdy nie pytają o pieniądze,
nie żądają dodatkowych gratyfikacji za to, że zamiast
programowych dwóch godzin przepracowali z uczniem
cztery albo pięć. W ogóle nie myślą tymi kategoriami.
Dzięki takiemu pełnemu pasji podejściu między nauczycielem a uczniem wytwarza się silna więź, która buduje przyszły sukces. Szkoła muzyczna jest specyficzna,
nauczanie jest tu mocno zindywidualizowane i często
uczeń ma bliższy kontakt ze swoim nauczycielem instrumentu niż... z rodzicami. Nauczyciel lepiej zna jego problemy. I czasem staje się dla ucznia Mistrzem.
Kim jest Mistrz?
To ktoś, kto ma pasję, wiedzę i talent pedagogiczny. Jest
wzorcem dobrego postępowania. Mistrzem był na pewno
profesor kontrabasu Bonawentura Nancka. Zmarł w zeszłym roku, na jego pogrzeb przyjechali wszyscy jego żyjący uczniowie z całego świata.
To brzmi bardzo rodzinnie.
Maria Trzeciak
– dziennikarka, publicystka,
recenzentka, specjalistka
DTP, redaktorka „Pełnej
Kultury!” i „Magazynu
Samorządowego”.
22
R e l a c j e
Tak, bo nasza szkoła w pewnym sensie jest rodziną.
70 procent pracujących tu obecnie nauczycieli muzyki to nasi absolwenci. Cztery pokolenia! To utrzymuje pewien stały klimat, ciągłość, rodzinność – oczywiście regularnie wzbogacane osobowościami, pomysłami
tych młodych.
Teraz są wakacje, a w szkole do południa jest pełno ludzi. Przychodzą przede wszystkim poćwiczyć, ale i spotkać się z kolegami, nauczycielami. I tak będzie przez
całe lato. Oni to autentycznie kochają.
Wszyscy?
Ci najlepsi na pewno. Nie wyobrażają sobie dnia bez kontaktu z instrumentem. Dla nich to czysta przyjemność.
Czy absolwenci POSM nigdy nie zrywają związku ze
swoją szkołą?
Właściwie nie. Najpierw przyjeżdżają się pochwalić, że
się dostali na studia. Albo dzwonią. Często dowiadujemy się o ich sukcesach wcześniej niż rodzice. Dzięki
temu mamy bardzo ścisłe dane o efektywności naszego nauczania – od lat jest tak, że 85-90 procent naszych
uczniów dostaje się na swoje wymarzone kierunki studiów. I nie chodzi wcale tylko o kierunki muzyczne.
Puzonista-informatyk?
Oczywiście. W tym roku dwie osoby wybierały się na informatykę i moim zdaniem miały spore szanse – powyżej 80 procent z matematyki na poziomie rozszerzonym
egzaminu maturalnego. Tradycyjnie kilka osób decyduje
się na jakieś filologie – najczęściej na angielską, bo przygotowani są dobrze (średnia maturalna to 70 procent).
Mamy absolwentów lekarzy, prawników, architektów.
Porzucają muzykę?
Nie, grają dalej, ale na zasadzie hobby. Słuchają, chodzą
na koncerty. I wiedzą, co zawdzięczają muzyce. Spotkałem kiedyś absolwentkę architektkę. – Wie pan – mówi –
za co jestem naszej szkole wdzięczna? Że nauczyła mnie
wyobraźni i zapamiętywania.
I dlatego tak bardzo boleję nad tym, że w szkołach ogólnokształcących już się praktycznie nie uczy muzyki. To
będzie skutkowało nie tylko analfabetyzmem muzycznym, ale w ogóle głuchotą na piękno, utratą wrażliwości, duchowym ubóstwem.
Aż tak groźnie?
Tak. Ludzie, którzy nie umieją grać, nie słuchają muzyki – tracą to, co w życiu najważniejsze. Wrażliwość. Na
wszystko, nie tylko na dźwięki. Muzyka działa na emocje, a emocje dotykają człowieka w każdej dziedzinie. Na
intelekt muzyka też wywiera dobroczynne działanie. Badania naukowców dowiodły, że dzieci, które miały kontakt z muzyką, np. uczęszczając do muzycznej podstawówki, a potem uczą się dalej w szkole ogólnokształcącej,
są z reguły w grupie najlepszych uczniów.
Czemu się te badania u nas lekceważy?
Trzeba o to zapytać polityków – ministra edukacji, premiera. Ale odpowiedź jest w sumie prosta – oczywiście
ze względów oszczędnościowych. Kiedy brakuje pieniędzy, najłatwiej ciąć w kulturze – i dlatego kultura jest
biedna. W latach 80. i 90. w szkołach likwidowano albo
ograniczano lekcje przedmiotu zwanego sztuką. SkutI n t e r p r e t a c j e
kiem tego podejścia będą wkrótce puste sale koncertowe, puste teatry. I to pójdzie dalej – dzieci tego pokolenia wychowanego bez sztuki, bez muzyki swoje dzieci
wychowają tak samo. Jeżeli nic się w tej sprawie nie zdarzy, jeżeli muzyka i sztuka nie wrócą do szkół, nastąpi
wielka kulturalna zapaść.
Jak temu przeciwdziałać?
Uczyć muzyki i sztuki, wychowywać do niej. Kiedyś
dużo muzykowano w szkołach. To służyło upowszechnianiu muzyki, budowało muzyczną kulturę. Teraz zaczyna brakować nam młodych słuchaczy muzyki poważnej.
I dlatego też taka cenna jest nasza szkoła. Modelu naszego szkolnictwa artystycznego zazdroszczą nam na świecie. Tymczasem u nas to szkolnictwo jest bardzo marginalizowane. Właściwie nikomu na nim nie zależy. Za
PRL-u władza traktowała szkoły artystyczne jako enklawy dla tych „innych”, trochę nieprzewidywalnych. I myślę, że to podejście wciąż trwa – że to enklawa. A enklawami nie trzeba się specjalnie przejmować.
W tej sytuacji wielki ukłon należy się kolejnym ministrom kultury, którzy skutecznie bronili szkół artystycznych przed oddaniem samorządom. Szkoły artystyczne
są zazwyczaj znacznie droższe w utrzymaniu niż szkoły ogólnokształcące, więc na samorządowym garnuszku
nie obyłoby się bez cięć. Są oczywiście odwrotne przykłady, ale one dotyczą głównie szkół muzycznych w małych
miasteczkach, w których ludzie się nimi chlubią.
A jak wyglądają stosunki POSM z naszym miastem?
Dwojako. Kiedy trzeba zapewnić muzyczną oprawę jakiejś miejskiej uroczystości, to wszyscy doskonale znają mój telefon. Ale kiedy wypadałoby docenić sukcesy uczniów i szkoły, to jakoś zainteresowania ze strony
władz miasta nie widać. Jesteśmy jak powietrze – codziennie nas łykają, ale nikt nas nie dostrzega. Wiadomo – szkoła jest i zawsze była, ma sukcesy i zawsze miała,
wszyscy o tym wiedzą, więc po co o tym mówić?...
Gorzko.
Tak, bo naszym uczniom i nauczycielom tego docenienia brakuje. Oni zwyczajnie chcą wiedzieć, że są ważni, że się widzi ich ciężką pracę i ich sukcesy. Wszędzie,
gdziekolwiek występujemy, wszyscy wiedzą, że reprezentujemy Bielsko-Białą. Tymczasem w uchwale dotyczącej
stypendiów miejskich dla uczniów osiągających najlepsze wyniki w nauce nie dostrzegłem, żeby mieli je dostawać także nasi uczniowie. Nie wiem, czy kiedy złożę
wniosek, nie zostanie on odrzucony ze względów formalnych. Także przy rozdzielaniu stypendiów dla uczniów
R e l a c j e
wybitnie uzdolnionych nie są brani pod uwagę uczniowie „Muzyka” i „Plastyka”.
Zwróciłem się kiedyś do miejskiego Wydziału Edukacji
o pieniądze na zakup sprzętu sportowego. Odpowie­dzieli
mi, że nie dadzą, bo nie jesteśmy szkołą samorządową.
A przecież żadne przepisy tego nie zabraniają. A 200 naszych uczniów (na ok. 350) to bielszczanie.
Nie dali, bo jesteście szkołą państwową?
Pewnie tak. Tymczasem dla miasta to powinien być powód do zadowolenia. Przecież nasze sukcesy promują miasto, a wydawać pieniędzy na nas nie trzeba. Tylko czasem docenić. Gest w postaci nagród, stypendiów
byłby potrzebny. Żeby przełamać ten sztuczny, urzędniczy podział.
Antonina Styczeń
Ariadna Willmann
Katarzyna Kucybała
A jak będzie z waszą salą koncertową, która powstaje
obok szkoły? Miasto będzie z niej korzystać?
Sala będzie służyła szkole i mieszkańcom miasta. Przepisy unijne są w tej sprawie dosyć sztywne – przez pięć
lat nie będziemy mogli na sali zarabiać, czyli będzie udostępniana bezpłatnie, zwłaszcza na szkolne próby, popisy, koncerty. Przecież w szkole odbywa się w ciągu roku
jakieś 150 koncertów. I nie ma jak ich pokazać publiczności! Jak będzie sala – a może być gotowa w 2010 roku
– oferta kulturalna miasta znacznie się poszerzy. I to
o koncerty bezpłatne.
Zatem podsumujmy. Podobno tak dużej liczby zdolnej
młodzieży jak tu, na południu, nie ma w żadnej innej
części Polski.
To prawda, tu jest najwięcej dzieci utalentowanych
muzycznie. Nawet typowa dla terenów górskich niedoczynność tarczycy nie powoduje zaburzeń słuchu
ani wrażliwości (uśmiech). To tradycja – ludzie tutaj
chłoną muzykę, są do niej dostrojeni. Dam przykład –
w Warszawie działa tzw. szkoła talentów, nauczycielami
w niej są wyłącznie profesorowie akademii muzycznych,
a kształci się tam najlepszych uczniów ściągniętych z całej Polski. W tym roku w ogólnopolskich przesłuchaniach szkoła talentów miała dwóch laureatów, a bielski
„Muzyk” – trzech. O czymś to świadczy, prawda?
I n t e r p r e t a c j e
23
Z sobą samą
w innych
Agnieszka Ginko-Humphries
Krąg Kobiet Studnia
Od trzech i pół roku czerpię siłę i energię z Kręgu Kobiet Studnia, działającego w Bielsku-Białej. Po przyjeździe z Londynu zaskoczyła mnie dynamika tego miasta – mnóstwo oddolnych, niezależnych inicjatyw, często
znanych bardziej w Warszawie niż na miejscu. Istnienie takich organizacji
pozarządowych, jak ekologiczny Klub Gaja czy Fundacja Ekologiczna Arka,
uspołeczniony Teatr Grodzki, jedyne w Polsce gimnazjum waldorfskie –
to przekonuje mnie o niesłychanej pomysłowości i otwartości mieszkańców tego miasta.
Postanowiłam napisać o Kręgu Kobiet Studnia, który współtworzę, żeby pokazać
jedną z grup, która bez rozgłosu działa w Bielsku-Białej. Wiem, że istnieje tu jeszcze
jeden krąg prowadzony przez Alinę Danielewicz, gdzie kobiety w odświętnych strojach, co miesiąc, odprawiają rytuał pełni, tańczą, rozmawiają. Powstała niedawno Café
Vagina przy placu Wolności 1, nowy, przyjazny mamom plac zabaw w Sferze – Akademia Rozwoju Dziecka Tere Fere oraz piekarnia i kawiarnia Przystanek Ati w Wapienicy, która gości krąg Aliny, pokazują, że bielskie kobiety działają coraz prężniej.
24
Wiedźmy
Z ideą kręgu pierwszy raz zetknęłam się w Londynie – przywędrowała do mnie
z Polski w postaci filmu Wiedźmy Agnieszki Trzos. Było to w 2002 roku, kiedy udało
nam się ściągnąć na festiwal polskich filmów nowo powstały dokument. W Wiedźmach
narratorką jest Zofia Miłuńska, przewodnicząca Stowarzyszenia na rzecz Wszechstronnego Rozwoju Kobiet Dakini, która stworzyła krąg kobiet pokrzywdzonych przez
los. Co ciekawe, film nie doczekał się polskiej premiery, bo komisja programu 2 TVP,
producenta, uznała go za nienadający się do emisji. Mnie ten dokument pochłonął –
zobaczyłam kobiety, które z ciężkiej sytuacji życiowej przeszły do świata magii, celebrując piękno, grupowe więzi, duchowość. Po przeprowadzce do Bielska-Białej postanowiłam stworzyć własny krąg. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu parę miesięcy
później – w styczniu 2005 – zobaczyłam ogłoszenie w „Pełnej Kulturze” zapraszające na inaugurację Kręgu Kobiet Studnia.
Nasze pierwsze spotkanie odbyło się 13 stycznia 2005 w Bajce – siedzibie Stowarzyszenia Gaja, które mieściło się wówczas w zabytkowej willi w Cygańskim Lesie. Przyszło na nie trzynaście kobiet, w większości sobie nieznanych. Miałyśmy dwie matki zaR e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
łożycielki – Karinę Paczkowską, związaną wtedy z Gają,
i Patrycję Romaniuk. Słuchałyśmy o historii kobiecych
zgromadzeń, rozmawiałyśmy. Większość uczestniczek
przyszła na kolejne spotkanie i tak się zaczęło.
Karina Paczkowska, projektantka uzdrawiających
ogrodów, zielarka, masażystka shiatsu, o kręgach dowiedziała się od przyjaciółki, która miała okazję bywać
na takich spotkaniach.
– Ten krąg z opowieści był trochę magiczny – wspomina Karina. – Było w nim i okadzanie szałwią, i wspólne granie na bębnach, tańce z chustami na biodrach, długie historie i wielkie wsparcie kobiecej siły. Opowieść
o nim żyła we mnie jedenaście lat, zanim przerodziła się
w świadomość, że ja też mogę powołać do istnienia krąg.
Ten, który współtworzymy z dziewczynami, jest trochę
inny. Dzielimy się tym, co odkryłyśmy, licząc, że nasza
wiedza i umiejętności pomogą komuś innemu. Od tego
czasu zmienia się liczba uczestniczek, zmieniają się też
kobiety, a my jesteśmy otwarte na nowe dusze.
Studnia nie zaistniałaby bez Patrycji Romaniuk
z Warszawy, która wspierała Karinę organizacyjnie i filozoficznie. Wspólnie ją wymyśliły, zainicjowały. Po pierwszym spotkaniu Patrycja wróciła do siebie, ale wciąż jest
niezmiernie dumna z iskry, która tyle lat świeci.
dzimy dla siebie ćwiczenia, ale najpiękniej jest, gdy na
początku dzielimy się tym, co u nas zdarzyło się dobrego – mówi Karina Paczkowska.
Na niektóre spotkania zapraszamy ciekawe kobiety z zewnątrz – była u nas dwa razy Hanna Fabierkiewicz, astrolog, dzieląc się nagromadzoną od lat wiedzą
na temat księżyca i kobiecości, i wpływu planet na nasze życie. Gościłyśmy też trenerki rozwoju osobistego
i wybrałyśmy się do pracowni ceramicznej Aleksandry
Kimel. W otoczeniu fantazyjnych wyrobów z gliny siedziałyśmy przy dużym stole, lepiąc własne dzieła – miski, cukierniczki, korale. Zostawiłyśmy je Oli do wypalenia i teraz każda z nas ma własne cudeńko.
Większość kręgów w Polsce prowadzi jedna osoba,
wyspecjalizowana w określonej dziedzinie, która proponuje i przygotowuje tematy i pobiera za to symboliczne wynagrodzenie. Nasz jest bezpłatny, współtworzony
przez nas wszystkie, dlatego może bardziej spontaniczny i nieprzewidywalny. Każde spotkanie prowadzi inna
uczestniczka, jest kilka organizatorek. Dlatego Krąg Kobiet Studnia kręci się jak bąk: raz szybciej – co dwa, trzy
tygodnie, raz wolniej – co miesiąc. W wakacje i święta wypada z obrotów, by potem podskoczyć i wirować
­nieoczekiwanie na innym torze.
Agnieszka Ginko-Humphries – anglistka, poetka,
tłumaczka. Publikowała
wiersze na łamach m.in.
„Opcji”, „Akantu”, „The
Wolf” (Anglia). Tłumaczyła
poezję, teksty filozoficzne
i teatrologiczne. Obecnie
koordynatorka programów
edukacyjnych w Teatrze
Grodzkim.
Na sąsiedniej stronie:
Autorka artykułu odkrywa
zbawienną moc olejków
i cytryny
Hanna Klima
Mała Michalina –
kręgowa dziewczyna
Katarzyna Kukla
Co robimy?
Masaż stóp, pleców, rytuał pełni, malowanie naszej
seksualności, lepienie samosów, asertywność, wybaczanie, nauka o śmierci, andrzejki, mooncup, symbolika kości, wewnętrzna moc, kreatywne pisanie, wizualizacje,
techniki relaksu, wewnętrzne dziecko, wiara w siebie,
zielarstwo, interpretacja snów, energia, ciało, ruch...
Omawiamy przeróżne tematy na dwugodzinnych
zgromadzeniach. Spotykamy się w domach, siedzibach
stowarzyszeń, pracowniach plastycznych, centrach rozwoju, a czasem na dworze – w lesie, w poszukiwaniu ziół
albo przy ognisku. Często nie znamy nazwisk innych
dziewczyn, wystarczą nam imiona – Ewa psycholog,
Marta od Ani, Magda z Cieszyna, Indianka. Różnimy
się zainteresowaniami i zawodami: anglistka, chemiczka, projektantka ogrodów, grafik, technik dentystyczny,
polonistka, kierowniczka biura, działaczka organizacji
pozarządowej. Są wśród nas studentki, kobiety pracujące i niepracujące, mamy. Była z nami przez pewien
czas „travelerka”, przemierzająca świat, która przez wiele miesięcy po odjeździe przysyłała nam listy. Jesteśmy
w różnym wieku, chociaż dominuje młodsze pokolenie
– 25-35 lat. Łączy nas chęć refleksji i rozwoju. – ProwaR e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
25
Dlaczego Studnia?
Krąg na temat symboli kobiecości
Studnia – źródło wyroczni i spełniania życzeń
Studnia – zasada kobieca, atrybut Wielkiej Bogini, Kybele
i Demeter, Matki Boskiej
Przeglądanie się w studni – mistyczna postawa kontemplacyjna, medytacja, prawda, dusza, zaglądanie na dno
własnego „ja”
Studnia w Biblii – oczyszczenie, błogosławieństwo, woda
życia i rady, miejsce spotkań przy czerpaniu wody
Niewyczerpana studnia – nagromadzone bogactwa, zapasy,
zasoby
(Na podstawie Słownika symboli W. Kopalińskiego)
Kiedy czuję się dobrze w swoim ciele?
Z wypowiedzi uczestniczek, krąg o zakorzenieniu
Czuję się ze sobą lepiej jako kobieta
w czerwonym szalu
w koralach
na hamaku (lekkość bytu)
zakorzeniona
w kontakcie z ziemią
10 rzeczy, które lubię robić
Praca zbiorowa na dużym arkuszu, krąg o pozytywnym
myśleniu
pływać
sadzić rośliny
malować ściany
chodzić do kościoła
pisać listy
jeździć na nartach
kochać się i przytulać
podróżować
czytać
żartować
Wdzięczność
Z wypowiedzi uczestniczek, krąg o wdzięczności
za śliwki
za zdrowe, zwinne ciało
za bliską mi osobę, z którą dzielę mój los
za słońce, które nas ogrzewa
za światło, które pozwala więcej widzieć
za duży, piękny pokój, który może przyjmować gości
26
R e l a c j e
– Istnieją liczne strony internetowe poświęcone kręgom kobiet – mówi Karina Paczkowska. – To, co w nich
się powtarza, to swoisty zestaw zasad, których przestrzegają wszystkie kobiety w nich zasiadające. Nie ma przewodnika – nikt tu nie jest guru i co za tym idzie, wszystkie mamy takie samo prawo głosu. To, co poruszane na
kręgu, jest tajemnicą i nie mamy prawa wynosić tego
na zewnątrz. I po trzecie, na kręgu mówimy o sobie –
to nie miejsce i nie czas na plotki. To miejsce, gdzie mówimy z głębi naszego jestestwa. Tu możemy swobodnie
się śmiać, płakać i marzyć. To czas na spotkanie z sobą
samą w innych.
W naszej grupie mamy też kilka własnych zasad.
Wprowadziłyśmy „gadający kamień” – trzyma go uczestniczka, która zabiera głos i podaje następnej osobie. Uczy
nas to szacunku dla drugiego człowieka – słuchania i nieprzerywania. Na początku każdego zgromadzenia zapalamy po kolei świeczki – jedna kobieta przenosi płomień
do drugiej – i tworzą one mały krąg w środku naszego.
Posilamy się też zdrowymi smakołykami – darami ziemi: orzechami, ziarnami słonecznika, rodzynkami, migdałami; staramy się przynosić własnoręcznie upieczone
ciasta. Pijemy ziołowe herbaty i cudowne eliksiry z cytryną i miodem (po przepisy proszę zgłosić się do Kariny.) W zdrowym ciele zdrowy duch!
Praprababki
Jest takie ćwiczenie, często przywoływane na kręgach
– każda kobieta wymawia swoje imię i dodaje imiona
matki, babć i prababć. – Agnieszka, córka Łucji, wnuczka
Hildegardy i Wandy, prawnuczka Agnieszki, Jadwigi i Filomeny – tak się przedstawiam. Imienia czwartej prababci niestety nie pamiętam. Obiecuję sobie, że w końcu je
odszukam. Czasem zdarza się, że nie znamy nawet imion
naszych babć, nie sięgamy do naszego drzewa życia. Na
kręgu uczymy się szanować naszych przodków, poczuć
moc genealogicznego przekazu. Niegdyś kobiety mieszkały ze swoimi matkami, babkami i prababkami w tym
samym domu, wiosce. Czerpały ze studni ich mądrości
i doświadczenia. Dziś łączymy się z pokoleniami kobiet
poprzez wizualizację, twórcze pisanie, opowieści. Spotykamy się w różnorodnym gronie, tak jak dawniej kobiety gromadziły się przy zbiorowych pracach: skubaniu
pierza, szyciu kołder, krochmaleniu, przebieraniu owoców albo tworzeniu stroików świątecznych. W dzieciństwie miałam to szczęście, że zasiadałam z babcią przy
stole, ucząc się, jak robić ozdoby na choinkę – tradycja,
która w wielu domach już zamiera. W kraju, którego
I n t e r p r e t a c j e
wzorce kulturowe i społeczne często bezmyślnie w Polsce naśladujemy, w którym kobiecie przyszło żyć w tak
zwanej rodzinie nuklearnej – oddalonej od matki, babć
i ciotek o tysiące kilometrów – powstała przemożna chęć
tworzenia wspólnot, komun i kręgów.
– Kręgi kobiet we współczesnej formie odrodziły się
w Stanach Zjednoczonych – opowiadała Karina Paczkowska na naszym pierwszym, pamiętnym spotkaniu.
– Tam, czerpiąc z tradycji plemion indiańskich, białe kobiety zaczęły się spotykać, by dzielić się swoją wiedzą,
doświadczeniem i ciepłem. Idea kręgów jest prastara. Są
taką formą, która już chociażby ze względu na kolisty
kształt daje optymalne warunki do rozmowy, do dzielenia się z innymi. Wszyscy siebie widzą, słyszą, siedzą
w tej samej pozycji, stykają się kolanami.
Macierzyństwo – głód kobiet
Wiele uczestniczek naszych spotkań to właśnie
mamy odkrywające bezsenną pełnię swojej kobiecości –
światło i mrok. – Mój głód innych kobiet, kontaktu z nimi żywił się pół rokiem samotności, kiedy jako świeżo
upieczona matka przebywałam na okrągło z moją córką
– wspomina Karina Paczkowska. – Powstały krąg stał się
dla mnie możliwością przypomnienia sobie, kim jestem,
co chcę robić, co warto jeszcze przeczytać. Był impulsem
do upominania się o wszystkie barwy życia.
Wspólnota
Poprosiłam o parę słów na temat kręgu Ewę Potoczny, polonistkę, doktorantkę, działaczkę społeczną, promotorkę feminizmu życia codziennego, która gdy tylko może, bierze udział w naszych spotkaniach. – Dla
mnie to możliwość spędzenia czasu z osobami, których
na co dzień nie widuję. Jest to więc okazja popatrzenia
na ważne dla kobiet sprawy z różnych perspektyw. Każda z nas jest inna, ale wiele nas łączy. Te spotkania dają
mi poczucie, że przynależę do grupy kobiet, co jest dla
mnie ważne.
Nieformalna, ciepła atmosfera naszych spotkań pozwala na zwierzenia, ale i rozwinięcie skrzydeł. Krąg
skłonił mnie do własnych, twórczych poszukiwań i dalszego rozwoju osobistego.
Elę, bywalczynię warsztatów rozwoju osobistego
w Katowicach, Krakowie, Wrocławiu i Warszawie, która dojeżdża na nasze spotkania z Żywca, przyciąga energia Studni, daje siłę i radość. – Czułam zawsze akceptację, żadnej rywalizacji. Ważne jest też przełamywanie
bariery bliskości fizycznej.
R e l a c j e
– Nasz krąg to spotkania fajnych babek – mówi Ela
Jakubiec, mama malutkiej Michaliny, niemowlaczka,
który przez pół roku wzorowo nam towarzyszył. Ela
docierała do nas w pogodę i niepogodę, jest jedną z naj­
wytrwalszych uczestniczek. – To możliwość pogadania
o rzeczach ważnych i ciekawych, ale też podładowania
bateryjek. Rozwój, wymiana doświadczeń, nauka. Każdy
temat był dla mnie czymś nowym, często zaskakującym,
pozwalającym zastanowić się nad sobą.
Malowanie swojej seksualności. Uff, jak gorąco!
Katarzyna Kukla
Zakręcone
– Chciałabym zalegalizować nasz krąg, tworząc studium rozwoju i samorealizacji kobiet – mówi Indianka, zodiakalny Byk. – Mogłybyśmy w większym gronie
rozwijać się duchowo, fizycznie, umysłowo. Ela z Żywca zastanawia się, czy nie rozkręcić kręgu w swoim mieście. Inne dziewczyny zakładają własne firmy, realizując
długo dojrzewające w nich marzenia. Będą też przeprowadzki do innych miast, zmiany zawodów, studia podyplomowe.
– To kiedy następny krąg? – pyta mnie w kawiarni
Ela. Zamówiłyśmy oczywiście herbaty „wyciszające”, zapewniające „wewnętrzne odprężenie” i zaczynamy snuć
plany na jesień. – Może wybierzemy się wszystkie razem
w góry? Usiądziemy w kręgu, rozpalimy ognisko...
I n t e r p r e t a c j e
27
Salsa
energetyczna muzyka
żywiołowy taniec
Helena Dobranowicz
Salsa to taniec złożony z niezliczonej liczby figur, nierozerwalnie
związany z rytmem, który należy przekazać ruchem własnego
ciała. To umiejętność wdzięcznego poruszania się i wyeksponowania tego, co ma w sobie muzyka kubańska: egzotyki, zmysłowości i ładunku pozytywnej energii. Nauka salsy polega nie tylko
na poznaniu kroków, obrotów, figur i kombinacji, lecz głównie na
przyswojeniu odpowiedniego ruchu ciała i umiejętności improwizacji. Całe jej piękno to niepowtarzalny styl, jaki tworzy każda
tańcząca para.
Rueda w wykonaniu
tancerzy Salsy Bielsko
podczas obchodów 5-lecia
szkoły tańca (2008)
Piotr Wróbel
Helena Dobranowicz
– historyk i krytyk sztuki,
była dyrektor BWA
w Bielsku-Białej i założycielka
Centrum Dziedzictwa
Kulturowego Górnego
Śląska w Katowicach.
Autorka monografii katedry
św. Mikołaja i kościoła św.
Stanisława w Bielsku-Białej.
28
R e l a c j e
Taniec dla każdego
Określenia salsa w odniesieniu do muzyki kubańskiej zaczęto używać w Stanach Zjednoczonych w latach 60. XX wieku. Cechują ją: ogromna melodyjność,
bogactwo rytmów, współbrzmienie wielu instrumentów
i ciekawe aranżacje, to... „ślub gitary kubańskiej i afykańskiego bębna”. Rozwinęła się na bazie kubańskiego tańca son. Latynoscy emigranci połączyli w muzyce dźwięki i rytmy dziedzictwa afrokaraibskiego z elementami
jazzu amerykańskiego. Tak powstały style amerykańskie: nowojorski (mambo), Los Angeles, Puerto Rico, ale
niewykluczone, że powstaną nowe odmiany, gdyż salsa
wciąż się rozwija. Na Kubie w ostatnim 20-leciu powstała
timba. Kubańczycy nie używają słowa „salsa” w odniesieniu ani do tańca, ani do muzyki. Właśnie do timby, niezwykle bogatej brzmieniowo i aranżacyjnie „salsy”, tańczą casino, czyli to, co często nazywa się salsą kubańską.
W Polsce od ponad 20 lat ambasadorami salsy kubańskiej są José Torres – muzyk i perkusista z Hawany –
i jego żona Iza, prowadzący we Wrocławiu szkołę tańca.
W 2001 roku rozpoczęli warsztaty salsy w Bielsku-Białej
i pociągnęli za sobą innych, którzy odnaleźli w niej radość i pasję życia. Moja fascynacja salsą trwa stosunkowo
krótko, ale przynosi mi wiele radości i pięknych przeżyć.
Przedstawiam moich mistrzów, których serca biją w rytmie salsy. Dzięki nim można poznać smak prawdziwej
zabawy i odkryć w sobie to „coś” niepowtarzalnego.
Salsa daje ukojenie
Helena Dobranowicz: Czym jest dla Ciebie taniec?
Edyta Lanc: Nie lubię tego pytania, gdyż ogranicza ta-
niec do wybranych słów, myśli i doznań, a taniec jest
ponad nimi, jak miłość, której żadne słowa nie mogą
ogarnąć.
Tańczę salsę od dwóch i pół roku. Muzyka zawsze mnie
poruszała, nie tylko wewnętrznie, ale także dosłownie,
wykorzystując moje ciało. Tę miłość i energię zauważył
mój obecny partner – Daniel, co wyraził krótkim (takie wystarczyło) zaproszeniem na kurs, na który sam już
chodził. Szczególne znaczenie w tamtym czasie miała dla
mnie wyraźnie dostrzegalna pasja i miłość do tańca naszego instruktora Jerzego Sałamuna. Dojeżdżał do CieI n t e r p r e t a c j e
szyna, by uczyć tylko kilka osób. To on zaraził nas bakcylem salsy. Teraz i my, a szczególnie Daniel, staramy się
rozprzestrzeniać tę zdrową, „salsową chorobę”.
Czy salsa zmieniła Twoje życie?
Zawsze byłam aktywna. Zanim pojawił się taniec, dawałam upust mojej energii już w okresie licealnym, w Stowarzyszeniu Pomocy Dzieciom i Młodzieży Po prostu
Partner w Żorach. Tam, zmagając się z „ciemną stroną” tego świata, nauczyłam się oddzielania twardej,
bezwzględnej skorupy od pełnej miłości i potrzebującej miłości duszy człowieka. Dopiero tam poznałam
prawdziwy blask słońca. Takie zrozumienie życia daje
mi także salsa. Taniec zmienił moje życie. Wiele istotnych spraw musiałam odłożyć, ale wybór nie był przypadkowy. Salsa pozwala zrzucić z człowieka sztuczność,
pomaga wyzwalać się z siebie i odnajdywać u innych naturalność i prawdziwość.
Jak muzyka wpływa na Twój taniec?
Muzyka jest początkiem tańca, a taniec początkiem
muzyki. Są jak para taneczna, która nie może tańczyć
obok siebie, ale ze sobą. Muzyka mnie porywa i porusza.
Szczególnie ta żywa i dynamiczna, opowiadająca niezgłębione historie, przekazująca serce oraz duszę afrykańskich i afrokubańskich prapokoleń.
Czy muzyka w połączeniu z ruchem może stanowić
formę terapii dla zagonionych ludzi?
Taniec jako forma terapii jest coraz bardziej znany i doceniany przez specjalistów. Choreoterapia może pomóc
chorym dzieciom, niepełnosprawnym, chorym psychicznie, ludziom starszym. Pomaga także wszystkim, którzy
mają problem z werbalnym wyrażaniem uczuć i emocji,
nieśmiałym, zamkniętym, o niskiej samoocenie. Taniec
dodaje pewności siebie i wiary we własne możliwości,
pomaga siebie polubić.
Żyjemy w czasach, które charakteryzuje pościg za pieniądzem, gonitwa, walka o dzień jutrzejszy. Człowiek
wciąż walczy o przetrwanie, rywalizuje z innymi, pogrążony w stresie próbuje złapać uciekający czas. Taniec
pozwala się zatrzymać. Zapomnieć o codziennych zmaganiach, problemach w pracy, w szkole, o samotności.
Gromadzi ludzi, którzy chcą odpocząć od rywalizacji,
walki i pogoni, oddają się bez reszty rytmom i wyzwalają swoje ciała z napięcia i stresu. Tak! Terapia? Zwał jak
zwał – salsa daje ukojenie.
Jak wyglądają wasze ćwiczenia?
Ćwiczymy dużo, zmagam się często z fizycznym i psychicznym zmęczeniem. Na zajęciach czasami wręcz gotują się emocje, w które wplątuje się też osobiste życie.
R e l a c j e
Czasami jest to nie do zniesienia. Ale w finale tych zmagań jest coś ponad zmęczeniem, a nawet ponad zauważalnymi postępami – magia salsy, która mimo wszelkich
różnic zawsze bardziej łączy, aniżeli dzieli. To daje największe zadowolenie.
Czy chciałabyś przekazać jakieś rady kobietom?
Zdarza się, że my, kobiety, często skrywamy w sobie wiele cech i zalet, które mogłyby powalić na kolana niejednego mężczyznę. Salsa pozwala poruszyć te sfery, odgrzebać w zmęczonych ciałach – duszę. Najważniejsze,
by doprowadzić do tego nie dla mężczyzny, ale dla samej siebie (on przy okazji). Wykrzesać z siebie całą swoją kobiecość. Tego wdzięku powinnyśmy w tańcu w sobie szukać. W każdej z nas głęboko tkwi pełna powabu
kobieta. Gdy myślimy o niej w tańcu, to przenosi się na
ciało i pozwala z zadowoleniem spojrzeć na siebie w lustrze. A więc pierś do przodu i szeroki uśmiech!
Każdy może coś dodać
Kiedy salsa stała się Twoją pasją?
Daniel Pancerz: Zapisałem się na kurs prowadzony przez
Jerzego Sałamuna w Cieszynie i tak rozpoczęła się ta
wspaniała przygoda. Z wykształcenia jestem pianistą
i od dawna interesowałem się muzyką latynoską, jednak pasja taneczna przyszła znacznie później.
Najpiękniejsze w salsie jest to, że każdy może coś dodać.
Są pewne reguły i zasady, których należy się trzymać, ale
reszta to już improwizacja, taniec duszy i serca, bo nim
kieruje się prawdziwy salsero. Od ponad roku jestem
instruktorem w Salsie Bielsko, ale marzę, aby z czasem
założyć własną szkołę tańca. Nic bowiem nie cieszy serca tancerza tak jak myśl, że
uczy nowej kultury tanecznej – i przychodzi moment,
że widać to na parkiecie.
Edyta Lanc i Daniel Pancerz
z Grand Prix Primavera Salsa
Open, Wrocław 2008
Ewa Kamza
Jakie doznania wywołuje taniec?
Ludzie czują potrzebę
wyrażania swoich uczuć
i emocji, szczególnie tych,
których nie da się wyrazić
słowami. Taniec jest swoistą formą przekazu i dialogu, w którym słowa stają
się niepotrzebne. Pozwala
uchwycić wszystkie emocje, od złości po zadowolenie, a każdy człowiek
I n t e r p r e t a c j e
29
Edyta Lanc i Daniel Pancerz
w salsowej figurze
Henryk Pollak
Jerzy Sałamun
w trakcie zajęć
Małgorzata Łuczyna
w większym lub mniejszym stopniu jest ­tancerzem. Salsę
może tańczyć każdy. Nie tylko integruje, ale także wprowadza całą grupę w pozytywne wibracje. Skupia przede
wszystkim osoby, które chcą od życia urozmaicenia, odpoczynku po pracy czy szkole, jakiejś nowości, niezależnie od wieku czy zawodu. Salsa jest zjawiskiem, w którym ludzie łączą się ze sobą emocjonalnie i stają się sobie
bliżsi. W przeciwieństwie do innych stylów tańca – salsa
łączy ludzi w jedną wielką rodzinę.
Czy jest zainteresowanie salsą?
W Polsce kilka lat temu szkoły tego tańca można było
policzyć na palcach jednej ręki, kursantów też było niewielu. Zaczynałem swą przygodę z salsą w 6‑osobowej
grupie. Obecnie stał się bardzo medialny, a liczba kursantów znacznie wzrosła, grupy liczą po 20-30 osób.
Salsa jest dla wszystkich!
Jak odkryłeś salsę?
Jerzy Sałamun: Moja przygoda z tańcem trwa już ponad
dwadzieścia lat. W 1981 roku związałem się z Bielską
Szkołą Tańca. W grudniu 2001 roku w czasie warsztatów prowadzonych przez José Torresa po raz pierwszy
zetknąłem się z salsą. Wraz z pierwszym akordem i uderzeniami clave doznałem czegoś w rodzaju objawienia
i w efekcie salsa zajęła w moim życiu najważniejsze
miejsce. Uczestniczyłem w licznych warsztatach, kursach, lekcjach i koncertach oraz międzynarodowych festiwalach w Europie. Już po roku zacząłem uczyć salsy i otworzyłem własną Szkołę Tańca Salsa Bielsko, dla
wszystkich, bez względu na wiek. Szósty rok organizuję
co tydzień bezpłatne imprezy salsowe w różnych miejscach naszego miasta oraz zbiorowe wyjazdy na kongresy i koncerty. Stałem się też kolekcjonerem tego gatunku muzyki.
Co Cię pociąga w salsie?
Najbardziej – niesamowita, energetyczna muzyka, charakterystyczne brzmienia i latynoskie rytmy. W salsie
jako tańcu najbardziej liczą się spontaniczność i improwizacja. Dobrzy tancerze potrafią wyrazić muzykę, którą słyszą i nawiązać z partnerem dialog bez słów, właśnie poprzez taniec.
Co dzisiaj skłania ludzi do tańczenia?
30
W wielu kulturach taniec towarzyszy całemu życiu człowieka. Takie emocje jak radość czy smutek wyrażane
są poprzez taniec. W Polsce wciąż jeszcze nie potrafimy tak się otworzyć, by taniec był środkiem komunikowania się i był obecny na co dzień. Salsa ma szansę przybliżyć Polaków do takiego właśnie odczuwania.
R e l a c j e
Charakter tego tańca zmniejsza dystans między ludźmi i otwiera granice.
A jak jest poza Polską?
Salsa to niezwykłe zjawisko kulturowe. Obecna jest na
wszystkich kontynentach, również w Afryce i Azji. Potrafiła się przyjąć niemal we wszystkich kulturach świata, nawet tam, gdzie wcześniej nie tańczyło się w parach
i do takiej muzyki.
Kogo możesz zachęcić do niej?
Salsa jest dla wszystkich! Oczywiście nie wszystkim nauka przychodzi jednakowo łatwo. Wiele zależy od muzykalności i sprawności ruchowej oraz możliwości pozbycia się stresu. Na moich zajęciach można spotkać
młodzież szkolną, studentów, młodzież pracującą niemal we wszystkich zawodach oraz ludzi po czterdziestce
i pięćdziesiątce. Przychodzą także całe rodziny, rodzice
i dorastające dzieci. Również moje dzieci, Ania i Krzysiek, dali się wciągnąć salsie.
A plany na przyszłość?
Najważniejsze, żeby szkoła rozwijała się i mogła przyjąć wszystkich chcących rozpocząć przygodę z salsą. Od niedawna mam wsparcie instruktorskie moich
uczniów: Daniela Pancerza, Tomasza Kopińskiego i Ryszarda Giemzy. Sam najchętniej prowadzę grupy początkujące. To ogromna frajda i satysfakcja obserwować, jak
nowe osoby łapią bakcyla, obrastają w kubańskie piórka, a ich taniec z dnia na dzień coraz bardziej przypomina kubańskie casino. Jako lokalny patriota cieszę się,
że w Polsce i poza nią coraz głośniej o nas, tym bardziej
że szkoła jest nierozerwalnie związana z naszym miastem.
Edyta Lanc i Daniel Pancerz, para ze Szkoły Tańca Salsa Bielsko, dwukrotnie zdobyli Grand Prix oraz I miejsca w 1. i 2.
międzynarodowym konkursie Primavera Salsa Open we Wrocławiu (2007, 2008). Do ich najważniejszych osiągnięć należą
też występy podczas Carnaval de Salsa we Wrocławiu (2007,
2008), Cubamemucho Munich (2008), Cubamemucho Kraków
(2008), Międzynarodowego Mityngu Edukacji Europejskiej na
Sycylii (2008), Letniego Festiwalu Salsy w Rovinj w Chorwacji (2008). Podziwiani na parkiecie za mistrzowskie wykonania salsy w stylu casino, emanują radością i spontanicznością.
Edyta (lat 23) studiuje pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą na Uniwersytecie Śląskim (Cieszyn). Daniel (lat 24) jest
pianistą, absolwentem cieszyńskiego Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego ze specjalizacją w zakresie jazzu
i muzyki rozrywkowej.
I n t e r p r e t a c j e
PANNA
Plisowana dusza w ubranku Vistuli. Ustawia żołnierzy
w szereg, ziemniaki w pryzmy, buty zgodnie z kolorem.
Spróbuj się z nią mierzyć na czas; wstaniesz po północy,
odczekasz do szóstej, pomkniesz zwycięsko – a ona już
przy biurku. Pracuj spocony bez kawy, pralinek – na podsumowaniu zawsze cię wyprzedzi. Bywa mglista, fiołkowa, ozdobna, ale zliczy kropki na skrzydłach biedronek.
[Ona] Niezaradna – znajdzie złoto Azteków, za mała
– przewróci czołg, ascetyczna – pilnuj męża. Przy młodszej od ciebie poczujesz się dzieckiem, przy pulchniejszej
– budyniem. Posadzisz ją we wczoraj odkurzonym kącie,
zadziała jak medium, materializując pyły. To gospodyni,
nawet jeśli call girl.
[On] Papcie na baczność, piżama w pakiecik, budzik nakręcony. Maszeruje, sumuje, dyryguje, krytykuje. Poproszony o radę podrzuci wszystkie znane hasła, sprawdzi,
jak korzystasz, klepnie dobrotliwie. Zawsze tatuś, wujek,
profesor. Toga, mundur, lampasy. Jeśli wizjoner – histeryk i maniak. Dom prędzej pod Wrighta niż Gaudiego.
[Zalety] W lewej kieszeni śrubokręt, szydełko, zestaw
nici. W górnej: OC, AC, butla z tlenem. Prawa: łapka na
myszy, cebulowy syrop własnego przemysłu. Z łatwością
wyniańczy trójkę dzieci lub zaprosi na sushi kolegów
z liceum. Umówiona na spotkanie w kwietniu cierpliwie
poczeka do lata, przecierając tylko zakurzone buty,
składając-rozkładając parasol. Nauczy cię, jak wiązać
sznurowadła, nawijać spaghetti wokoło widelca (czasem
myląc jedno z drugim), omijając lampę.
[Wady] Kąty proste, kulturalne szarości, chromowane
słowa. Stopy po kostki w ziemi, w głowie czujny radar,
chorągiewka z kogutkiem drgająca na wietrze. Czasem
nawet wertuje poezje – kończąc, szuka ceny na okładce. Radość swą świętując, przybiegnie z koniakiem;
po wzniesionych toastach zapyta: „ktoś jeszcze ma
ochotę...?” – usłyszawszy odmowę, butelkę umieści
w aktówce, rozda zadowolone uśmiechy, pożegna.
R e l a c j e
WAGA
SKORPION
Czarnoksiężniczka nastrojów, zapachów i smaków. Organizatorka seansów spirytystycznych, orgii tortów lodowych, sprzedawczyni koronek. Lubi przebywać w balonie lub na trampolinie (z duszą na ramieniu czekając na
oklaski). Słuchając cię, przywdzieje szereg empatycznych
twarzy, z których każdą docenisz – ona jutro zapomni.
Za tydzień otrzymasz paczkę z Kubusiem Puchatkiem;
dojrzała twe marzenie przysypane wiekiem.
[Ona] Muślinowa panienka w razie potrzeby z młotem
pneumatycznym w ręce. Piórko gnane bezwolnie halnym
– spadając, może przebić czyjeś zagubione imię. W sobotę poda dziesięć dań pośród kwietnych girland, dziś
z migreną w oku stawia nam gar żuru (bez śladu jajka,
boczku czy kiełbasy). Równie dokładna w zbieraniu
muszli, co i budowaniu mostów.
[On] Mistrz znikania, Niewidzialny Człowiek. Masz go
nad filiżanką parującej kawy – hyc! – została tylko smuga Hugo Bossa. Możesz szukać rady, zamówić projekt,
obraz – ale nie obrączki... Żyje w przeciągu; o ile nie boisz się rwy kulszowej lub postrzału – owiń szyję, biodro
i powiewaj obok.
[Zalety] Gdziekolwiek pójdzie, tam ustala porządek,
ucisza waśnie, głaszcze przeciwników. Wyrównuje
szalki, dorzucając cukru, ujmując arszeniku, wężowego
jadu (albo na odwrót...). Dla uzupełnienia paragrafów
bytu – wyparuje w chmurę, wygnie ciało w tęczę, osypie
płatki. Mniej jej niż za dużo.
[Wady] Co za parawanem w japońskie desenie? Gdzie
postać, po której tylko szelest zasłony z paciorków?
Zaproszenie to czy pożegnanie? Zachęta czy niechęć?
Szklaną kulę wyrzucić czy przetrzeć flanelą? (prezent,
pocisk, przyrząd do wróżenia?) Weszła albo wychodzi,
kładzie się czy wstaje; przytuli, uderzy...?
Już w przedszkolu bada
świat ideogramów – nie
klocków. Wiążąc sznurówki, zastyga na dłużej
– może rozważa naturę
Alefa? Dopina model
silnika pędzonego mlekiem? A może próbuje
skonstruować słownik
mowy kociej...? Dorosły
pozbawi cię złudzeń do
samego siebie – jednocześnie podkreślając
własny świerzb, przykrótkie rękawy, włochate uszy. Będzie zawsze dwa kroki
przed tobą, z podzielną kanapką w torbie, toboganem,
suwmiarką.
[Ona] Jeśli logiczna i matematyczna – dla odprężenia
tworzy na jedwabiu, hoduje trufle, ćwiczy taniec brzucha. Kiedy malarka – konstruuje mosty, oswaja pantery.
Szefowa koncernu zaskoczy produkcją ceramicznych
żabek, haftem richelieu, haiku. Bądź czujny w dyskusji:
możesz się narazić, drążąc jakiś temat. Słyszysz: zielony
wieloryb – JEST ZIELONY! Potakuj, nie komentuj, pochwal.
[On] Braterski, nawet gentleman. Wielbionej kobiecie
zmierzy długość nosa, ale jej godność obroni tasakiem.
Równie bystry w Tolkienie jak Faulknerze. Opowiadacz
z tendencją ględziarstwa, Niedopuszczacz do Słowa,
spiker codzienności. Chętnie oczyści gołębnik, karmi
głodne koty, jeśli trzeba wybierać – psu odda swój kotlet. W połowie Superman, w drugiej Jaś Fasola.
[Zalety] Nie znając, wie, cierpi wśród uśmiechów, połk­
nął kij, a tańczy. Złapie burzę w sieci, ożywi nią żarówki
całego powiatu. Już w śpioszkach ma wyraźny własny
wizerunek; w klapie kółko lub krzyżyk i drogowskaz przy
domu. Łatwo się z nim je, krzyczy i sprząta, trudniej
czule patrzy w oczy.
[Wady] Nie próbuj dostawiać przecinków, wzmacniać
dwukropków, wytłuszczać co chude. Przelatuj obok
sposobem komety, żeby nie zdołał uchwycić ogona.
Popełnisz nielojalność (nadmiar cukru w kawie), rozmyj
się mgliście, amebowato – żeby nie spamiętał twego
przewinienia; a jeżeli już – weźmie najemnika i do końca
dni każe deptać twoje ślady. Złapie, zamknie w gablotce
i co rano wygłosi zestaw zasad do respektowania.
I n t e r p r e t a c j e
Te r e s a S z t w i e r t n i a
HOROSKOP
31
ROZMAITOŚCI
7
maja w Książnicy Beskidzkiej ogłoszono wyniki
8. edycji konkursu Najlepsza Biblioteka w Powiecie Bielskim organizowanego przez Starostę
Bielskiego przy współpracy Książnicy Beskidzkiej
i Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich – Oddziału
w Bielsku-Białej. Uczestniczyło 19 placówek bibliotecznych – miejskich, gminnych i sołeckich. Oceniane były przede wszystkim: udostępnianie zbiorów,
działalność informacyjna, edukacyjna i kulturalna.
Podstawą oceny była jakość i różnorodność oferty.
Komisja powołana przez Starostwo w edycji 2007/
2008 tytuł najlepszej biblioteki przyznała Gminnej
Bibliotece Publicznej w Jasienicy. Wyróżniono GBP
w Bestwinie, MBP w Czechowicach-Dziedzicach
i GBP w Wilkowicach. Za najlepszą bibliotekę filialną
została uznana Filia nr 10 MBP w CzechowicachDziedzicach, a wyróżniono: Filię w Kalnej (GBP
Buczkowice) i Filię nr 1 GBP w Kozach. Wyróżniono ponadto GBP w Porąbce za najlepszy program
edukacyjno-informacyjny Mapa turystyczna Gminy
Porąbka.
10
maja w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej
odbyła się premiera Szwejka wg Jarosława
Haszka, wyreżyserowana przez Roberta Talarczyka.
Scenografię opracował Michał Urban, choreografię
Katarzyna Aleksander-Kmieć, a muzykę skomponował Krzysztof Maciejowski. W spektaklu bierze
udział cały zespół.
Zespół teatru pod wodzą Talarczyka zapragnął
stworzyć widowisko z dużym rozmachem. I rzeczywiście trwający trzy godziny spektakl zachwyca
kapitalnym wykorzystaniem głębi sceny, zajmującą
choreografią i plastyczną scenografią. Co więcej,
świetną przeciwwagą do sentymentalnej opowieści są songi wyrosłe z najlepszych Weilowskich
tradycji. Jednak całość rozbudowanego widowiska
przytłacza, a wielość wątków sprawia, że „Szwejka”
jest tutaj coraz mniej – recenzował Marcin Mońka
w „Gazecie Wyborczej” (z 13 maja 2008).
Z kolei Zdzisław Niemiec („Kronika Beskidzka” z 15
maja 2008) napisał: Choć więc narratorem spektaklu jest dobrotliwie wyglądający cesarz Franciszek
Józef (gościnnie Bernard Krawczyk), wykreowano
na scenie dramat drapieżny, momentami szokujący.
To nie jest figlarne, pulsujące dobrotliwym humorem
widowisko familijne, lecz mocna, ostra, niestroniąca
od wulgaryzmów, pulsująca seksualnością rozprawa
z totalitaryzmem i wojskowym drylem. Z gorzką ironią pokazane są liczne tryby sprzyjającej zabijaniu
machiny: od tępych dowódców po rozerotyzmowane damy zabawiające się niesieniem pomocy rannym
żołnierzom i – wykpionego najmocniej – zapijaczonego kapelana (Kuba Abrahamowicz) „odwalającego” posługę ostatniego namaszczenia.
P
o raz trzeci wręczono nagrody Marszałka
Województwa Śląskiego za Wydarzenie Muzealne Roku. Nagrody przyznawane są w czterech
kategoriach: wystaw, publikacji, inicjatyw edukacyjnych oraz popularyzacji dziedzictwa kulturowego
i wreszcie dokonań z zakresu konserwacji. W tegorocznej edycji wzięło udział 18 muzeów z terenu
województwa. Na konkurs wpłynęło 39 wniosków.
Nagrodą w kategorii „Publikacje” uhonorowane zostało Muzeum w Bielsku-Białej za książkę Elżbiety
Teresy Filip Rzeźba ze zbiorów etnograficznych
Muzeum w Bielsku-Białej. Muzeum otrzymało
także wyróżnienie w kategorii „Dokonania z zakresu inicjatyw edukacyjnych oraz popularyzacji
dziedzictwa kulturowego” za trzecią już edycję
Średniowiecznego Jarmarku Świętojańskiego,
przygotowywanego przez Bożenę i Bogusława
Chorążych. Uroczyste wręczenie nagród odbyło
się 19 maja 2008 roku w Muzeum Zamkowym
w Pszczynie, w ramach obchodów Międzynarodowego Dnia Muzealnika.
25
maja zakończył się 3. Festiwal Polskich
Sztuk Współczesnych „Raport” w Gdyni.
Przedstawiono na nim dziewięć spektakli. Nagrodę
Główną zdobył Żyd Artura Pałygi, wyreżyserowany
przez Roberta Talarczyka, a wystawiony na deskach
Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Jury uzasadniło
swój wybór tak: „za uczciwą, odważną i precyzyjną teatralnie próbę rozliczenia się z trudną polską
przeszłością”.
Szwejk w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej
Tomasz Wójcik
32
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
O
d 7 do 12 czerwca w Bielsku-Białej gościły
sceny z całej Polski, a to za sprawą 2. Wiosennego Festiwalu Teatralnego, zorganizowanego
przez Teatr Polski. Zaprezentowały się teatry: Śląski
z Katowic, Bagatela z Krakowa, Graffiti z Lublina,
Polski z Warszawy i Korez z Katowic oraz gospodarze. Nagrodę główną – Anioła Publiczności, bo
to właśnie widzowie są tu jurorami – otrzymał
spektakl Kamienie w kieszeniach lubelskiej Sceny
Graffiti Scena in Vitro.
K
Laureaci nagród w konkursie na Wydarzenie Muzealne Roku
K
siążnica Beskidzka i Instytut Książki w Krakowie
w ramach Festiwalu 4 Pory Książki zorganizowali cykl spotkań pod hasłem Pora Poezji (27–31
maja). Gośćmi byli m.in. Tomasz Jastrun, Renata
Putzlacher, Maciej Mielecki, Krzysztof Siwczyk,
a swój nowy tomik poezji Podwórko zaprezentował bielszczanin Mirosław Bochenek. Odbyła się
ponadto debata na temat Zapomniany? Obecny?
Kim jest Herbert dla młodych poetów? Uczestniczyli w niej Radosław Wiśniewski, Krzysztof Siwczyk
i Andrzej Franaszek.
P
o raz 19. Cieszyn na cztery dni wypełnił się
teatrem. Od 28 maja odbywał się po obu stronach Olzy przegląd twórczości teatralnej z Polski,
Czech, Słowacji i Węgier – czyli Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez Granic”. Pokazano
ponad 30 przedstawień, odbyło się wiele imprez
towarzyszących – wystaw, happeningów oraz
koncertów. Poza głównym nurtem konkursowym
przygotowano OFF Festiwal „Bez Granic” i projekt
„Ogromne drobiazgi”, czyli osiem miniatur scenicznych z pogranicza teatru, muzyki i tańca. Uroczyste
wręczenie Złamanego Szlabanu miało miejsce 31
maja. Otrzymał go spektakl Csödcsicsergö Hólyagcirkusz Társulat z Budapesztu. Teatr przeplatał się
w nim z cyrkiem, komedią i pantomimą. W sekcji
OFF zwyciężył Teatr Terminus a Quo z Nowej Soli
ze spektaklem Usta/lenia.
R e l a c j e
Archiwum
T
rzecia edycja konkursu Śląska Rzecz organizowanego przez Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości przyniosła zwycięstwo w kategorii produktów Danucie i Adamowi Małachowskim z Dębowca
k. Cieszyna, producentom odzieży dla alpinistów.
Wyróżnienie przypadło twórcom kiosku multimedialnego (producent Infobox, Cieszyn; projekt: NPD
Nowy Produkt Design i INNO Projekt – Paweł Balcerzak, Bartosz Dobrowolski, Wawrzyniec Skoczylas,
Maciej Sobczak, Michał Stefanowski). W kategorii
grafiki użytkowej nagroda trafiła do Centrum Sztuki
Współczesnej Kronika w Bytomiu za książkę, plakat i identyfikację wizualną projektu Yane Calovski
& Hristina Ivanoska. Oskar Hansen’s Museum of
Modern Art, zaprezentowanego podczas wystawy
Sieroty, legendy i bohaterowie sztuki (projekt Ariane Spanier). Wyróżnienie w tej kategorii otrzymali
Andrzej Sobaś i Justyna Kucharczyk, projektanci
systemu oznakowania wizualnego Międzynarodowego Portu Lotniczego Katowice w Pyrzowicach.
Werdykt ogłoszono w Cieszynie 30 maja.
Konik Teodora Bieguna
olejna wystawa z cyklu Nestorzy beskidzkiej
sztuki ludowej w Galerii Sztuki Regionalnego
Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej prezentowała
prace żywieckich bibułkarek oraz zabawkarzy (23
czerwca – 29 sierpnia). Anna Kupczak, Magdalena
Gruszka, Maria Kępka i Maria Jafernik to mistrzynie
sztuki zdobnictwa bibułkowego. Mimo zaawansowanego wieku nadal aktywne, biorą udział w konkursach, bywają na kiermaszach, a przede wszystkim nadal tworzą bibułkowe kompozycje. Teodor
Biegun, Stanisław Lach, Emilia Leśniak i Władysław
Klimasara reprezentowali tzw. żywiecki ośrodek
zabawkarstwa, słynący m.in. pięknymi ptaszkami
i konikami.
Mirosław Baca
I n t e r p r e t a c j e
33
ROZMAITOŚCI
A
Adam Sobota, formy szamotowe, 2008
Archiwum Galerii Bielskiej
O
d 27 do 29 czerwca trwał 42. Ogólnopolski
Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych
w Kazimierzu Dolnym. W kategorii kapel Basztę
– nagrodę główną zdobyła Kapela Braci Byrtków
z Pewli Wielkiej. W kategorii zespołów śpiewaczych
jedną z trzech równorzędnych III nagród przyznano
grupie Wiślanki z Wisły Małej. Kamil Wojtyła z Żabnicy, grający na heligonce, otrzymał jedną z czterech równorzędnych I nagród w kategorii solistów
instrumentalistów. Wśród śpiewaków również nie
zabrakło naszych laureatów: jedną z trzech równorzędnych III nagród przyznano Annie Dunat z Pewli
Wielkiej, a wyróżnienie otrzymała Julianna Adamek,
również z Pewli Wielkiej.
6
lipca w Ślemieniu zorganizowano obchody 400.
rocznicy powstania Państwa Ślemieńskiego.
Uroczystość rozpoczęła msza święta w kościele
parafialnym, po czym korowód mieszkańców i gości przeszedł na miejsce, gdzie powstać ma park
etnograficzny ziemi żywieckiej – i tam wkopano
akt erekcyjny. Na stadionie LKS Smrek na uczestników czekało wiele atrakcji, m.in. pokazy tańców
dworskich i walk rycerskich, występy zespołów
regionalnych oraz Reni Jusis. Zaproszeni goście
– w tym władze powiatu, województwa, parlamentarzyści – z uznaniem wyrażali się na temat
zaangażowania miejscowych władz w dynamiczny
rozwój gminy oraz troski o dziedzictwo kulturowe
małej ojczyzny.
rtystyczne lato u Kossaków – taki tytuł
nosił cykl imprez organizowanych w Górkach
Wielkich przez Fundację im. Zofii Kossak oraz
Schronisko KOSS. Wśród działań znalazło się malowanie gigantycznej panoramy ze sceną zdobycia
Konstantynopola w 1453 roku (studenci Akademii
Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie na
podstawie książki Zofii Kossak Puszkarz Orbano).
Monumentalne malowidło w kształcie rotundy
o powierzchni 200 m² stanie w nowym parku obok
muzeum biograficznego pisarki. Małą panoramę
przedstawiającą przygody bohatera książki Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata malowały dzieci.
Zakończył cykl międzynarodowy plener rzeźbiarzy
ludowych z Polski, Czech, Słowacji i Włoch. Co
najmniej dwumetrowe drewniane kloce artyści
zamienili w postacie z książek Zofii Kossak. Efekty
ich działań można oglądać na wystawie plenerowej
jeszcze do 19 września. W programie znalazły się
też koncerty i inne działania.
T
ydzień Kultury Beskidzkiej odbył się w tym
roku po raz 45. (2–10 sierpnia). W Wiśle w 1964
roku zaczęła się historia tej ogromnej dziś i szeroko znanej imprezy folklorystycznej. W tegorocznej
edycji uczestniczyło ponad 100 zespołów, w tym
30 zagranicznych. Wystąpiły grupy autentyczne,
artystycznie opracowane, a nawet mogliśmy obejrzeć – nieco niespodziewanie – swego rodzaju
folklorystyczne show w wykonaniu m.in. zespołu
z Martyniki. Choć te ostatnie nie bardzo w smak
były jurorom oceniającym konkursowe prezentacje,
wzbudziły jednak entuzjazm publiczności. Pogoda
w miarę dopisała, zatem i organizatorzy, i widzowie
narzekać nie powinni.
W konkursie zespołów podczas Festiwalu Folkloru
Górali Polskich (Żywiec, 2–5 sierpnia) Złote Żywieckie Serce otrzymał Regionalny Zespół Oldrzychowice z Oldrzychowic na Zaolziu. W konkursie małych
form FFGP Złote Żywieckie Serca przypadły: kapeli
zespołu Hamernik, grupie śpiewaczej Podegrodzcy
Chłopcy z Podegrodzia, skrzypkowi Józefowi Byrtkowi z Pewli Wielkiej wśród instrumentalistów,
Przemysławowi Fickowi z Jeleśni w kategorii multiinstumentalistów, śpiewaczce Barbarze Biegun
z Przyłękowa, a wśród mistrzów z uczniami – Monice Wałach (śpiew) i Rafałowi Wałachowi (instrument) z Jaworzynki. Grand Prix Międzynarodowych
Spotkań Folklorystycznych (Żywiec, 6–9 sierpnia)
zdobył turecki zespół Kocaeli Armelit, który swoją
taneczną techniką, wręcz tanecznym transem,
zdystansował inne grupy.
W
sierpniu (12–31.08) w Galerii Bielskiej BWA
swoje prace prezentował Antek Wajda pod
hasłem Darmo-wino. Wystawa artysty wywodzącego się z wrocławskiej sceny alternatywnej,
znanego z kąśliwych karykatur i serii kiczowatych
futerkowych kolaży, prześmiewczo komentujących
mentalne matryce współczesności, była paradokumentem z pobytu w Wielkiej Brytanii.
Druga z ekspozycji nosiła tytuł Nieużytki i prezentowała ceramikę. Przygotowali ją: Monika
Dąbrowska-Picewicz, Jolanta Herma-Pasińska,
Remigiusz Gryt i Adam Sobota. Wszyscy wywodzą się z bielskiego środowiska plastycznego, są
absolwentami Wydziału Ceramiki i Szkła wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. O swojej twórczości
artyści mówią: „Tak naprawdę nie ma znaczenia, co
tworzymy: naczynie, obraz czy formę rzeźbiarską.
Ceramika to nieustające poszukiwania i nieskoń-
Turecki zespół Kocaeli Armelit
34
R e l a c j e
Mirosław Baca
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
czenie wiele rozwiązań. Każdy etap pracy z gliną
inspiruje i zachęca do eksperymentów. Doceniając
tradycję, szukamy nowych ceramicznych światów.
A ponieważ indywidualizm najlepiej widać w grupie, organizujemy wspólne wystawy. Łączy nas
przyjaźń, ASP Wrocław i fascynacja gliną”.
O
d 14 czerwca w zamku, gdzie mieści się
Muzeum w Bielsku-Białej, można oglądać
na nowo zaaranżowane przestrzenie ekspozycji
stałej. W galerii sztuki XIX i początków XX wieku
zaprezentowano powstałe na przestrzeni 150 lat
wizerunki kobiet i mężczyzn, pozwalające prześledzić zmiany zachodzące w sposobie przedstawiania.
Wiele z tych konterfektów to anonimowe postaci,
są jednak wśród nich także wizerunki osób znanych,
takich jak: Dawid Benjamin Grunewald – właściciel
fabryki sukna, Adolf Maenhardt – właściciel fabryki
obić zgrzebnych, Josef Brüll – właściciel przędzalni,
Gustaw Adolf Molenda – przemysłowiec, Rudolf Lukas – burmistrz Białej, Edward Schnack – mistrz
kominiarski, kustosz Muzeum Miejskiego w Bielsku.
W korytarzu pierwszego piętra prezentowana jest
grafika artystyczna z przełomu XIX i XX w. – od
miedziorytów, akwafort, akwatint, poprzez linoryty, litografie, drzeworyty po mezzotinty.
Stała ekspozycja w galerii sztuki współczesnej regionu wzbogacona została o multimedialną pracę
Michała Bałdygi Gioconda, pozyskaną do zbiorów
w 2007 roku.
W
ostatnim czasie Muzeum Miejskie w Żywcu poszerzyło swoją ofertę wystawienniczą
o zagadnienia dotychczas jedynie sygnalizowane
w ekspozycjach. Stało się to możliwe dzięki pozyskaniu nowych pomieszczeń.
W odremontowanej zabytkowej stajni zamkowej
urządzona została ekspozycja przyrodnicza prezentująca faunę Żywiecczyzny. Spośród 250 okazów
z Działu Przyrody zaprezentowano około 200. Wystawę uzupełniają zdjecia flory i fauny Beskidów.
Wiosną 2008 roku uruchomiono ekspozycję etnograficzną, która mieści się w budynku dawnej
wozowni zamkowej, pamiętającej czasy rodziny
Wielopolskich. Na parterze zaprezentowano
zwyczaje i obrzędy okresu Bożego Narodzenia
i Nowego Roku oraz narzędzia i sprzęty związane
z obróbką różnych surowców. M.in. zrekonstruowano fragment dawnej kuźni z zabytkowym
miechem kowalskim. Zobaczyć można gliniane
garnki, dzbanki, miski, formy na babki wielkanocne oraz koło garncarskie z ostatniego warsztatu
z Milówki. Eksponowane są wyroby drewniane,
a także narzędzia służące do ich wykonania, czyli
piła tarczowa i specyficzne imadło drewniane, tzw.
dziadek. Swoje miejsce znalazł tu również kompletny zestaw narzędzi do obróbki lnu, z XIX-wiecznym
warsztatem tkackim oraz wzornikiem druków na
płótnie z farbiarni Chałacińskich.
Obecnie trwa przygotowanie na poddaszu wozowni wystawy sztuki ludowej i rzemiosła artystycznego oraz ekspozycji związanej z miejscem dziecka
w kulturze ludowej. W przyszłości zrekonstruowana
zostanie na parterze budynku XIX-wieczna izba
mieszkalna.
(oprac. ms)
4
czerwca 2008 roku zmarła Olimpia Ormaniec,
wieloletnia działaczka kultury, miłośniczka
folkloru, współzałożycielka zespołu regionalnego
Gilowianka (1963). Była jego kierowniczką i choreografem przez 45 lat. Tańczą w Gilowiance
jej dzieci i wnuki. Przez wszystkie lata istnienia
zespołu przewinęło się przez niego blisko 460
tancerzy, 56 muzykantów, obecnie liczy 50 osób.
Występował podczas wielu uroczystości i imprez
lokalnych, regionalnych i ogólnopolskich, w tym
Tatrzańskiej Jesieni w Zakopanem, Festiwalu Kapel
i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym nad
Wisłą, Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu,
festiwali folklorystycznych w Siedlcach i Raciborzu. Koncertował też m.in. w Bułgarii, Słowacji,
Czechach, Austrii, we Włoszech, w Niemczech,
Hiszpanii i na Ukrainie. Nagrał kilka płyt. Olimpia
Ormaniec cieszyła się w swoim środowisku wielkim autorytetem i szacunkiem, czego wyrazem
były uroczystości pogrzebowe, które odbyły się
7 czerwca 2008 roku w gilowickim kościele pw.
św. Andrzeja Apostoła.
Ekspozycja etnograficzna Muzeum Miejskiego
w Żywcu
Mirosław Baca
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
35
REKOMENDACJE
BIELSKO-BIAŁA
Konkurs Wzornictwa Przemysłowego
Projekt Arting 2008
4–28 września, Galeria Bielska BWA
Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11,
tel. 033-812-58-61, [email protected],
www.galeriabielska.pl
5
13
Festiwal Kompozytorów Polskich – Henryk
Mikołaj Górecki i Ignacy Jan Paderewski
2–4 października, Bielskie Centrum Kultury
Informacje: Bielskie Centrum Kultury,
ul. J. Słowackiego 27, tel. 033-828-16-40,
www.bck.bielsko.pl
2
Śląskie Forum Organizacji Pozarządowych –
konferencja w formie debaty, targi, ­warsztaty
9 października, Klub Garnizonowy Dom Żołnierza
Informacje: Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne
Teatr Grodzki, ul. S. Sempołowskiej 13,
tel. 033-496-52-19 wew. 22, www.teatrgrodzki.pl
4
Międzynarodowy Konkurs Chórów
Gaude Cantem
18–19 października, Bielsko-Biała i wybrane miejscowości powiatu bielskiego
Informacje: Polski Związek Chórów i Orkiestr
Oddział w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8,
tel. 033-812-33-33, [email protected], www.gaudecantem.pl
6
Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej – koncerty
polskich i światowych gwiazd jazzu
9 listopada – 5 grudnia
Informacje: Bielskie Centrum Kultury,
ul. J. Słowackiego 27, tel. 033-828-16-40,
www.bck.bielsko.pl
T
echniki znane, ale zapomniane – wystawy
grafiki podsumowujące projekt
listopad–grudzień, Miejski Dom Kultury w Bielsku-Białej, Miejskie Centrum Kultury w Żywcu,
Gminna Biblioteka Publiczna w Wilkowicach
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury,
ul. 1 Maja 8, tel. 033-822-05-93,
[email protected], www.rok.bielsko.pl
PSZCZYNA
Wieczory u Telemanna – cykl koncertów,
dyskusji o muzyce, zwiedzanie zamku
październik – Muzeum Zamkowe
Informacje: Muzeum Zamkowe, ul. Brama
Wybrańców 1, tel. 032-210-30-37,
[email protected],
www.zamek-pszczyna.pl
CIESZYN
karby z cieszyńskiej trówły – działania
promujące sztukę, historię i tradycje Śląska
­Cieszyńskiego
19–21 września – Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości
Informacje: Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości, ul. Zamkowa 3, tel. 033-851-08-21,
[email protected], www.zamekcieszyn.pl
WIEPRZ
Posiady Gawędziarskie
CZECHOWICE-DZIEDZICE
Jesienny Festiwal Muzyczny Alkagran
30 września – 4 października
Informacje: Miejski Dom Kultury, ul. Niepodległości 42, tel. 032-215-31-59, [email protected], www.mdk-cz-dz.com.pl
ŻYWIEC
an Kazimierz Olpiński – malarz elity żywieckiej
początku XX wieku
czerwiec–grudzień, Stary Zamek
Informacje: Muzeum Miejskie, ul. Zamkowa 2,
tel. 033-861-21-24,
[email protected],
www.muzeum-zywiec.pl
S
18
K ATOWICE
szystkie kolory są dozwolone, pod warunkiem, że nie przeszkadzają w handlu – wystawa poświęcona wykorzystaniu kolorów
w produkcji przedmiotów użytkowych
8 sierpnia – 12 października, Galeria Sztuki
Współczesnej BWA
Informacje: Galeria Sztuki Współczesnej BWA,
al. W. Korfantego 6, tel. 032-259-90-40,
www.bwa.katowice.pl
W
30
17
19
Konkurs Gry na Unikatowych Instrumentach
Ludowych
8–9, 23 listopada, Wieprz
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 033-822-05-93,
[email protected], www.rok.bielsko.pl
J
J
esienne Spotkania Muzyczne – konkurs
dla szkół i zespołów amatorskich
22 listopada – Dom Kultury Włókniarzy
Informacje: Miejski Dom Kultury, ul. 1 Maja 12,
tel. 033-812-56-93, [email protected],
www.mdk.beskidy.pl
Więcej informacji o imprezach
w województwie ­śląskim na stronie:
www.silesiakultura.pl
36
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
Teresa Gołda-Sowicka
Malarstwo. Projekty kolorystyki
Realizacje
kolorystyczne
w Bielsku-Białej:
kościół
pw. Opatrzności Bożej
róg ulic 11 Listopada
i Cechowej
ulica Wzgórze 20
ulica Wzgórze 19
plac Ratuszowy
Archiwum
Św. Graal,
olej na płótnie,
150x110
Konrad Sowicki
Trzy,
olej na płótnie,
110x150
Południe,
olej na płótnie,
110x150

Podobne dokumenty