nterpretacje Relacje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 (11) wrzesień 2008
Transkrypt
nterpretacje Relacje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 (11) wrzesień 2008
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Po festiwalu sztuki lalkarskiej Nr 3 (11) wrzesień 2008 Andrzej Kucybała: Nie porzucajmy muzyki Rozmowa Teresy (Sztwiertni) z Teresą (Gołdą-Sowicką) Zaproszenie do salsy Stephen Clarke lubi metropolie Kadry z 45. Tygodnia Kultury Beskidzkiej Waldemar Kompała Relacje nterpretacje Okładka/Wkładka Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Kadry z 45. Tygodnia Kultury Beskidzkiej Waldemar Kompała Sylwetki 1 Najbardziej lubię myślenie Rok III nr 3 (11) wrzesień 2008 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Z Teresą Gołdą-Sowicką rozmawiała Teresa Sztwiertnia Po festiwalu sz tuki lalkarskiej 5 To był maj... Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Hanna Baltyn 7 Królewny i maszkarony Zaproszenie do salsy Liliana Bardijewska 10 Dzień z życia lalki Monika Zając Małgorzata Łuczyna Literatura 13 Dotykając życia Agnieszka Morcinek Joanna Foryś 14 Wiersze Hildegarda Filas-Gutkowska 16 Lubię metropolie, bo jestem leniwy Ze Stephenem Clarkiem rozmawiała Karolina Micor Komedianci Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Renata Morawska Księżyc, olej na płótnie, 110x150 Z Andrzejem Kucybałą rozmawiała Maria Trzeciak Konrad Sowicki Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Agnieszka Ginko-Humphries Taniec 28 Salsa – energetyczna muzyka, żywiołowy taniec Zrealizowano w ramach Programu Promocja C zytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Helena Dobranowicz 32 36 Teresa Sztwiertnia Rozmaitości Rekomendacje Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Druk Drukarnia Times, Bielsko-Biała Wapienica W kręgu kobiet 24 Z sobą samą w innych Horoskop 31 Panna, Waga, Skorpion Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Projekt logo Agata Tomiczek‑Wołonciej Kino 18 Kogucik zaprasza Szkolnic t wo ar t yst yczne 21 Nie porzucajmy muzyki Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Galeria Wkładka Teresa Gołda-Sowicka Malarstwo. Projekty kolorystyki Najbardziej lubię myślenie Rozmowa z Teresą Gołdą-Sowicką Te r e s a S z t w i e r t n i a Siedzimy w kawiarni Farma, łakomie dziobiąc łyżeczkami w stożki bitej śmietany. Teresa Sztwiertnia: Kiedy Cię poprosiłam o spotkanie, powiedziałaś: ...ostatnio coraz mniej mówię... Teresa Gołda-Sowicka: Coraz mniej mówię na temat ma- larstwa, natomiast o różnych innych sprawach owszem, chętnie. Nawet staram się pamiętać, żeby na temat tych innych spraw nie mówić za dużo. Dlatego noszę czerwoną bransoletkę, by przypominać sobie, że mam przestać mówić, zacząć słuchać... żeby była rozmowa. A ja myślałam, że to dotyczy wszystkiego i że mówisz coraz mniej, bo słowa wyrażają coraz mniej tego, co chciałabyś przekazać. Zatem powiedz, jak to jest z malarstwem. Malarstwo wyraża to, czego nie można wyrazić słowami, muzyka także. Dlatego trudno jest mówić o malarstwie. Czasami słowa ukrywają istotę problemu, są zasłoną. Jeżeli słowa ukrywają, to są paskudne i nieprawdziwe, to jakieś kalki obowiązujących schematów, a jeżeli są prawdziwe – tym samym godne zastanowienia. Chciałabym teraz wrócić nieco wstecz; gościnny lokal ZPAP, galeria na parterze. Pamiętam pierwsze ze- R e l a c j e tknięcie z Twoimi obrazami – liście z prześwitującym przez nie słońcem, kwiaty, obok siedziałaś Ty, również w kwiecistej sukience, kapeluszu na głowie; coś melancholijnego, lawendowego, gdyby zapytać o zapach. Potem spotkałyśmy się w Kalwarii Zebrzydowskiej na plenerze, mieszkałyśmy razem. Tam ujrzałam Twój awers (lub rewers) – projektowałaś jakieś wnętrze i przygotowałaś jego małą makietkę, z malutkimi meblami, pedantycznie wykonaną, idealne kąty proste, nic się nie rozklejało – zdumiałam się!! Kwiecista Teresa, która przyjeżdża na plener bez butów do górskich wędrówek, za to z płetwami i czepkiem (prawie) – a tu taki konkret?! Jak to jest? Jak to jest? Projekt wnętrza to było zadanie i żeby je wykonać, trzeba było je najpierw zrozumieć, to zrozumienie przełożyć na bardzo konkretny kształt, który miał być później zrealizowany w również konkretnym materiale – albo drewnie, albo kamieniu – i to wszystko musi mieć swoje trzy wymiary. Ja to też wiem, nie mam jednak potrzebnych sprawności, no i chodzi mi głównie o zestawienie Twoich przeciwstawnych (wydawać się może) umiejętności. Poza tym na kalwaryjskich spotkaniach toczyliśmy wiele dyskusji – wtedy opiekował się nami brat Cyprian Miasto, olej na płótnie, 150x110 Konrad Sowicki Teresa Sztwiertnia – bielszczanka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Grafiki w Katowicach. Uprawia malarstwo i grafikę książkową. Pisze wiersze i prozę. I n t e r p r e t a c j e i zachęcał do wymiany poglądów – i tu usłyszałam Twoje logiczne, chłodne, poparte wiedzą słowa. Gdzie się podziała Teresa Kwiecista? Czasem sądzę, że ze wszystkich moich życiowych zatrudnień najbardziej lubię myślenie, a jeżeli już zacznę myśleć, to ma to swoje konsekwencje. Nie zawsze trzeba się skupiać na lekturze cudzych myśli, ale czasem swoje pomysły sprawdzić, czy one są prawomocne w tym kosmosie. A jeszcze jest coś takiego, że właśnie od tej natury, melancholijnej i poddanej przemianom, miło jest powędrować do świata idei, dosyć przewidywalnego w tym znaczeniu, że powinien być – jakby to powiedzieć – ...w tym świecie jest miejsce na tajemnice, nie ma miejsca na bzdury i taki świat jest bardzo piękny. Jeden, dwa, trzy, cztery, olej na płótnie, 130x100 Poplenerowe obrazy to np. liście kasztana z tymi zajączkami słonecznymi, ale i surowe kamienne schody wiodące do bazyliki. Wydaje mi się, że z czasem przybywało tych obrazów kamienno-abstrakcyjnych, aż do przedziwnej budowli z ostatniej „Bielskiej Jesie ni”, coś rytualnego jak Sto nehenge. Nie wiem, skąd to się brało; kilkanaście lat temu najbardziej fascynującą rzeczą dla mnie były liście, nie mogłam przejść obok liścia, żeby go nie podnieść, nie zastanowić się, nie przymierzyć do drzewa i z tego listeczka nie zrobić trwałej istoty na płótnie, a teraz zauważyłam, że najbardziej fascynują mnie kamienie. Dlaczego tak jest? Nie wiem, to przychodzi nie wiadomo skąd, kamienie są trwałe, bardzo intensywne jako forma fizyczna, a jednocześnie poprzez konstrukcję z nich dostrzec można coś ponadfizycznego. Ponieważ mają one dość intensywną formę, kolor nie powinien być nachalny, aby jakoś zamknąć w obrazie ten paradoks, nie strasząc ogląda- R e l a c j e jącego. Konstrukcja dziwna, ale spójna. Zresztą samo używanie czterech kolorów: bieli, czerni, ugru i błękitu to rzecz fascynująca; mieszanie ich, szukanie odcieni i malowanie nimi to niezwykłe. Taaak, akurat teraz maluję przy pomocy aureoliny, czerni i bieli – ileż wariantów czarnej żółci czy żółtej czerni! Po tylu latach doświadczeń ciągle mnie to zdumiewa. Pomyślałam: jakie jest emocjonalne znaczenie bieli, czerni i aureoliny i bieli, czerni, ugru i błękitu, jak wypowiadają coś z nas. Fascynuje mnie też czas i zastanawiam się, czy nie jest on jakąś strukturą trwałą; mija, przemija, a jednocześnie mamy w pamięci, kim byliśmy, mamy pamięć kulturową, społeczną, wybiegamy też myślami w przód. Jak zbiorowa podświadomość, elementy wszystkich kultur, które nosimy w sobie? Tak, kim bylibyśmy bez doświadczeń z czasu dłuższego niż nasze życie? Jak moglibyśmy się porozumiewać, rozumieć? Mimo Twojej niechęci do mówienia o obrazach wrócę do tego tematu: czy Twoje malowanie to proces intelektualny? To się dzieje tak, że pomysł przychodzi, pojawia się, lęgnie, jako nieraz bardzo wyraźna struktura, a potem trzeba pomyśleć, jak go zrealizować na płótnie. W trakcie realizacji jest taki moment, najszczęśliwszy chyba dla malarza, kiedy obraz zaczyna decydować o sobie. Dochodzi się już do rozwiązania tego wstępnego, bardzo skomplikowanego równania i obraz zaczyna wtedy nami kierować; to jest najlepsze, bo on się jakoś sam doprowadzi do końca! A załamania w trakcie pracy? Już, już obraz zaczyna się kształtować, radość wzbiera w Tobie, a tu ograniczenie dwuwymiaru! Siada przestrzeń, światłocień... Jak się zdarza załamanie, to odstawiam obraz na pół roku, czekam, czekam, zajmuję się innymi sprawami, aż w końcu mogę znowu nad nim pracować. To zależy, na ile jestem do pomysłu przywiązana. Powiedz jeszcze coś o obrazie zaprezentowanym na „Bielskiej Jesieni”, o tej nieskazitelnej, kamiennej pustce. Poszłam go obejrzeć już po wernisażu, zaciekawiona komentarzami – nasi koledzy widzieliby go pośród prac nagrodzonych. To taki obraz, który się sam wymyślił: pewnego razu zobaczyłam trzy kolumny i potem przez dwa lata myślałam, co z nimi zrobić. Najpierw wpasowywałam w nie kanciaste jakby wieże, potem zrezygnowałam z nich i obraz został w obecnej postaci. Było dla mnie miłą spra- I n t e r p r e t a c j e wą spotykanie młodszych o pokolenie ludzi, którzy ten obraz zapamiętali. Obraz zawsze aktualny. Zapytam jeszcze o pomysły – czy ich „przybywanie” to u Ciebie proces stały? Jako bardzo młoda osoba malowałam spontanicznie, kolorystycznie, z dużą podobno wrażliwością, a w miarę upływu lat maluję coraz mniej tego, co widzę, a więcej – co mi się pomyśli. Gdzieś w naszym mózgu opracowują się nasze doświadczenia, a potem wypływają na powierzchnię. Proces materializowania ich jest coraz bardziej skomplikowany. Coraz mniej małpiej radości: farbki, kolor, zabawa... Mało świadomości, dużo radości – teraz odwrotnie... To nieodwracalne, pewnego rodzaju brzemię, ale i przywilej wieku dojrzałego. Właściwie zawsze miałam pewien dystans do swojej pracy. Chciałam się dzielić tym, co robię, ale nie oczekiwałam specjalnie ani nagród, ani zrozumienia, bo to, co robiłam, było szczere i niezależne od wszystkiego dookoła. Było mi przyjemnie, kiedy ktoś zrozumiał i poczuł jakąś bliskość, ale specjalnie na uznanie nie oczekiwałam. Kiedyś człowiek skakał do wnętrza wulkanu, żeby poznać gorąco lawy, że tylko stopy wystawały, a teraz patrzymy z odległości, bo znamy budowę wulkanu i wiemy, że można łapki sparzyć. Znamy inne sposoby poznania wulkanu! Chciałam Cię wcześniej zapytać o studia medyczne przed tymi na ASP – jak to było? Po prostu nie dostałam się na ASP, więc zdałam na akademię medyczną... Chwileczkę, chwileczkę! Co znaczy: po prostu zdałam... Ja też się nie dostałam na ASP, ale studia medyczne? Bez szans! Właściwie zamierzałam zdawać na filozofię, ale rodzice bardzo protestowali, przekonani, że każda filozofia na każdym polskim uniwersytecie jest skażona marksizmem, no więc tak przypadkiem zdałam na tę medycynę. Przypadkiem? Niezły musiał być z Ciebie kujon! Nie byłam kujonem, zawsze mnie interesowały przedmioty przyrodnicze, a z resztą sobie jakoś radziłam... Studiowałam przez pół roku i czułam się zupełnie nie na swoim miejscu, zagubiona, niewiele z tego pamiętam. Zjawiska interesowały mnie od strony opisowej, literackiej. Czy miałaś wsparcie rodziców w podejmowanych decyzjach? Miałam je zawsze, w każdym wyborze. R e l a c j e Połowa sukcesu. Jakie mas z mar ze nia ma larskie na najbliższą przyszłość? W tym roku chciałabym namalować jeszcze dwa obrazy, które mi się tak ładnie wymyśliły, a potem?... poczekam na dalsze pomysły... Malowanie to u Ciebie długi proces... Tak. Te obrazy są mało dochodowe, refleksyjne, poważne, nie są dekoracyjne w sensie użytkowym, więc zarabiam projektowaniem kolorystyki. Aaa, właśnie! Ile razy idę ulicami Bielska‑Białej i widzę świeżo wyremontowany budynek, myślę: To robota Teresy, czy nie? Taki zestaw, te odcienie – jej koncepcja? Co prawda wytłumaczyłaś mi, że ostatnio projektujesz poza Bielskiem-Białą, ale niezmiennie rozważam zestawy kolorystyczne pod kątem Twoich obrazów. Opowiedz o tym projektowaniu. Teresa Gołda-Sowicka podczas wernisażu wystawy indywidualnej pt. Szarość, Galeria Bielska BWA, 2002 W ten sposób zarabia się na życie, ale podchodzę do tego tak jak do obrazów, to znaczy chcę zrealizować projekt jak najlepiej. Wyobrażam sobie, jaki kolor położyć na konkretną formę, która ma jakiś styl. Projektowanie koloru, który się gdzieś w przestrzeni ujawni, to też jest bardzo fascynujące, tak że cieszę się z każdej takiej pracy. Zawsze mi się na początku bardzo podoba, potem się zaczynają schody: a to technologia, a to dokumentacja, potem etap realizacji, który nie tylko ode mnie zależy. Wiem, że zajmujesz się tym już od dawna. Doszłaś do pewnej specjalizacji? Tak, od kilkunastu lat. Na początku sprawiało mi ogromną przyjemność wyobrażanie sobie, jak kolor będzie wyglądał przy zmianie pory dnia czy pogody, np. kolor w deszczu, kolor w dużej przestrzeni, pasujący do stworzonej przez kogoś formy. Trzeba było polewać próbki wodą... No nie bardzo, nie bardzo. Lubiłam małe brzydkie obiekty przekształcać w ładne. W pracy projektanta takie podejście artystyczne jednak przeszkadza, trzeba raczej myśleć praktycznie i technologicznie. I n t e r p r e t a c j e Poza tym w pracowni jesteśmy z obrazem same, jak długo chcemy, możemy z nim postępować, jak chcemy. A budynki? Działanie zespołowe, odpowiedzialne. Chociaż... zdarzało się, kiedy szłam przez Bielsko z kimś nieczułym kolorystycznie i wskazywałam na świeżutkie zielenie odrestaurowanej ściany, że mówił: ...no tak, tak... – żeby zaraz zwrócić oczy w stronę butów. Zielenie chyba nie moje. Staram się utrzymać moje kolorystyki blisko kolorów naturalnych: piasku, wapna, kamieni, glinek, cegły. Niektórzy są obojętni na kolor... nie szkodzi, większość ludzi nawet nieświadomie odczuwa harmonię lub jej brak i potem skutki są takie, że z niektórych miejsc się ucieka, nie zastanawiając się dlaczego. Są przecież wieki doświadczeń jak organizować przestrzeń, żeby budowała wspólnotę ludzką, żeby była dobrym tłem dla człowieka. Jedni ludzie czują to instynktownie, inni powinni korzystać z podręczników. Otrzymałaś w ubiegłym roku nominację do Ikara – jest to dla Ciebie nobilitacja, zauważenie Twojej pracy? Jak odbierasz samo hasło: Ikar? – pytam, bo kiedyś wpadłam na pewne skojarzenie. Wrota, olej na płótnie, 110x130 To było bardzo miłe, bo jeżeli ja sobie coś wymyślę i potem z niejakim trudem to realizuję, to są dwa aspekty tej sytuacji. Po pierwsze taka moja wewnętrzna sprawa, że mój prywatny pomysł się realizuje. Następnie, jeżeli jest zrealizowany i uzyskał jakąś postać, to oczywiste jest, że nie powinien stać w kącie, że jest po to, aby był oglądany, odbierany, żeby się ktoś nad nim zastanowił. zapytać, dlaczego zapomina się o Dedalu, który był wizjonerem i konstruktorem tego wynalazku? Może twórca koncepcji nagrody nie do końca miał świadomość historii Ikara, a może właśnie o to chodziło, o zagrożenia czyhające na odkrywców Nowego?... Jak wypoczywasz, Tereso, po tych rozmyślaniach, projektowaniach? Spacerując po okolicznych górkach. I pływając? Pływając też, ale w porównaniu ze spacerami pływanie jest nudne, chyba że w naturalnych zbiornikach. Nie trzeba nawracać? Powiedz mi jeszcze, jak nagradzasz siebie samą za wykonaną pracę? To przecież konieczne dla harmonii wewnętrznej! Może coś słodkiego... czekolada?... Spacerem właśnie, przyglądaniem się obrazkowi i dziwieniem się, że to ja zrobiłam... Staram się znaleźć czas na przyjemności. A paliwo do pracy? Nieraz omawiałyśmy nowe gatunki czekolady – chociaż chyba dotyczyło to Twego syna, Konrada? Paliwo do pracy... różne są paliwa – herbata, kogel-mogel i inne kremowe konsystencje... Proponuję jeszcze po jednej porcji kawy z bitą śmietaną...? Taak, z dużą górką śmietany... A pamiętasz taki obraz Brueghla Ikar? Pamiętam ten obraz... i właśnie nie wiem, dlaczego nagroda nazywa się Ikar! Romantyczność i ryzyko lotu do słońca? Pamiętasz szczegóły obrazu? – pejzaż, rolnik orze, życie się toczy, a w morzu? Ledwo zauważalna maleńka nóżka Ikara, który tak kończy życie, próbując wzlecieć ponad jego przeciętność. Czyli nagroda miałaby być osłodzeniem upadku? Nie zastanawiałam się tak bardzo nad nazwą nagrody – było miłe i tyle. Ale kontynuując temat, można by R e l a c j e Teresa Gołda-Sowicka jest bielszczanką. Studiowała w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych (dyplom 1972). Zajmuje się malarstwem sztalugowym, architektonicznym, sakralnym, projektuje kolorystykę wnętrz i architektury (m.in. liczne projekty kolorystyki budynków w centrum Bielska-Białej i kościołów – pw. Opatrzności Bożej czy św. Jana Chrzciciela). Uczestniczka wielu wystaw, zarówno zbiorowych, jak i indywidualnych, w tym „Bielskiej Jesieni”. W 2007 roku była nominowana do Nagrody Prezydenta Miasta Bielska-Białej w dziedzinie kultury i sztuki – Ikar. I n t e r p r e t a c j e Maj w Bielsku-Białej co dwa lata oddycha teatrem. To był maj... Hanna Baltyn – historyk teatru, krytyk literacki i teatralny. Współpracuje m.in. z „Teatrem”, „Nowymi Książkami” i „Teatrem Lalek”. Tłumaczka książek naukowych i beletrystyki (m.in. Historii teatru pod red. J. R. Browna, Złodziejki książek M. Zusaka). R e l a c j e 23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej wypadł w tym roku jak zwykle ciekawie, zresztą – moim zdaniem przynajmniej – nie mogło być inaczej. Samo skonfrontowanie najrozmaitszych, absolutnie nieporównywalnych form i technik, choć przyprawia o ból głowy jury, jest niezwykle atrakcyjne dla widza – od najmłodszych po tych, którzy mają tyle lat co wszyscy. Jedyną pretensją, jaką mogę wyrazić wobec dyrektor Lucyny Kozień, jest to, że było aż za dużo wszystkiego, a wszak dzień nie jest z gumy i człowiek ma jednak ograniczone możliwości percepcyjne. Poza tym organizacja jak w zegarku, życzliwość, uśmiechy, dziesiątki okazji do rozmów, pogłębiania starych przyjaźni i zawierania nowych. Bardzo lubię imprezy towarzyszące festiwalowi, zwłaszcza wystawy w sąsiadującej z Banialuką Galerii Bielskiej BWA. W tym roku szokiem była niespodziewa- Hanna Baltyn na, nagła śmierć Antona Anderlego, którego sympatyczną twarz widać na fotografii w programie festiwalu, na tle starych marionetek, które przez całe życie kolekcjonował i prezentował, a jego rodzina czyniła to od pokoleń. Pamiętam kilka jego pokazów, zawsze w Bielsku-Białej, czasem na scenie, czasem na placu przed Banialuką, szczery śmiech widowni i westchnienia podziwu dzieciarni, czułej na niesamowicie precyzyjną i pełną brawury animację figur tak podobnych do człowieka. Nieodżałowany artysta i pasjonat zawodu. Obok znakomicie zaaranżowana przez Andrzeja Łabińca wystawa rzeźb i rysunków Józefa Wilkonia. Znacznie mniejsza niż ostatnia retrospektywa w warszawskiej Zachęcie, pełna była jednak niespodzianek i objawień. Pilnie staram się śledzić pracę Wilkonia, choć trudno za nim nadążyć, bo z powodu niezwykłej popularności I n t e r p r e t a c j e Lalki z kolekcji Antona Anderlego Rzeźba Józefa Wilkonia Agnieszka Morcinek Na poprzedniej stronie: Festiwalowa karuzela przygotowana przez podopiecznych Teatru Grodzkiego Renata Morawska Józef Wilkoń i dyrektor festiwalu Lucyna Kozień podczas wernisażu Agnieszka Morcinek R e l a c j e s tale wystawia na innych kontynentach. Dawne ilustracje – akwarele lub studia tuszem – przypominają zwierzęta odkryte na ścianach groty w Altamirze. Nowe rzeźby – na przykład smoki z powykręcanych korzeni, szczerzące zębiska z gwoździ – były naprawdę nowe. Spytałam o to artystę (należącego do pokolenia moich rodziców, a sama mam dorosłe dziecko, które niegdyś w Bielsku‑Białej przeżywało swoje najbardziej fascynujące inicjacje teatralne). – A, zrobiłem je jakieś dwa miesiące temu – odparł Wilkoń, z uśmiechem wiecznego dziecka, które swoim krytykom z rozkoszą płata wciąż nowego psikusa. Piękna wystawa. Dochodzimy do teatru. Międzynarodowe jury nie nagrodziło, niestety, żadnego z przedstawień polskich, ale takie są brutalne prawa kontekstów i konfrontacji. Dla porządku więc powiem, że mieliśmy możliwość oglądania utrzymanego głównie w żywym planie pełnego czarnego humoru przedstawienia Wiedźm Roalda Dahla w reżyserii Agnieszki Glińskiej (Teatr Lalka z Warszawy), lekko przefasonowanej na musical poznańskiej Pozytywki w reżyserii Janusza Ryla-Krystianowskiego, naiwnego Misterium Narodzenia – autorskiego od A do Z spektaklu Adama Walnego (który schodzi ze sceny zlany potem jak po tureckiej łaźni, do tego stopnia daje z siebie wszystko) czy wreszcie niepokojącego i demonicznego Baldandersa dwóch młodych Marcinów z Białegostoku – Bikowskiego i Bartnikowskiego. W każdym ra- zie w dwóch ostatnich spektaklach lalki – a mowa jest, przypominam, o festiwalu sztuki lalkarskiej – były obecne bardzo mocno, w Baldandersie momentami aż za bardzo, wręcz pochłaniając animatora-człowieka. No i była polska w wykonaniu, ale zagraniczna w koncepcji Fasada z Białegostoku w reżyserii znanego u nas dobrze Eduarda de Paivy Souzy, jak zwykle u tego artysty mocno prowokująca obyczajowo i estetycznie. Banialuka zaprezentowała w ramach imprez niekonkursowych swoje dwa wybitne przedstawienia – Antygonę i Królową Śniegu. Konkurs, jak wiadomo, wygrały, idąc łeb w łeb, spektakle Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą w wykonaniu Figurentheater Wilde & Vogel – absolutnie mistrzowska impresja poetycka, energetyzujący pokaz‑koncert animacji – oraz także emanująca energią Nicość albo Cisza Becketta Teatro de Marionetas do Porto. Moje serce trwa jednak najmocniej przy tradycyjnych Trzech muszkieterach z pilzneńskiego teatru Alfa, zresztą docenionych honorowym dyplomem POLUNIMA. Przedstawienie było niejaką pociechą po zgonie Antona Anderlego – brawurowe, dowcipne, z żywą muzyką. Śmiałam się cały czas jak dziecko, bo było to jak powrót do dzieciństwa – teatr parawanowy, lalki pacynki traktowane przez swych animatorów z dużą dozą brutalności dla komicznego efektu, ale i z ludzką czułością, gdy cierpią, przeżywając znane z powieści Dumasa przygody. Teatr współczesny tak daleko odszedł od swych korzeni i podstaw rzemiosła, że łza się w oku kręci przy oglądaniu tak czystych gatunkowo przedstawień – pozorny anachronizm formalny jest dla mnie dzisiaj wyznacznikiem odwagi i wręcz awangardy, bo tęsknię za lalkami na scenie. Podobał mi się też Kopciuszek z wiedeńskiego teatru MOKI w reżyserii Jakuba Krofty, bo miał w sobie dowcip, drapieżność i organizujący całość pomysł na rozegranie I n t e r p r e t a c j e Królewny i maszkarony Liliana Bardijewska bajki w pracowni krawieckiej, na prostej „maszynce” do grania, czyli ruchomym, obrotowym stelażu, na którym można wieszać kostiumy i manekiny. Czwórka młodych austriackich aktorów bawiła się równie świetnie jak widownia, z dezynwolturą przeskakując z języka na język. Trochę to może i komercyjne, ale pełne wdzięku i dynamiki, czego mi czasem brakowało przy spektaklach tak wyciszonych i skupionych na celebrowanej grze z rekwizytami jak np. Historia jednej lalki Władimira Zacharowa z Tomska. Nurt egzotyczny reprezentował Drewniany koń z Teheranu, nurt naiwny Pépé i Gwiazda znanego w Polsce teatru cieni Gioco Vita z Włoch, nagrodzony zresztą przez jury dziecięce. Były także organizowane tradycyjnie pokazy studenckie, bo jak słusznie zauważył honorowy prezydent UNIMA Henryk Jurkowski, szefowie szkół artystycznych powinni się wspólnie zastanowić, czy tylko uczyć młodzież odtąd dotąd, czy wykoncypować razem jakiś program, dzieląc się coraz liczniejszymi doświadczeniami ze spotkań z teatrem zagranicznym, odmienną wrażliwością i koncepcją sztuki. W związku z tym wszystkim wrażeń było aż nadto, pogoda cudna, pachniały bzy, róże i jaśminy, a wszyscy uczestnicy i goście festiwalu byli piękni i młodzi, i roześmiani jak lalki Antona Anderlego. Bardzo to miłe i bardzo potrzebne spotkania środowiska, nie mówiąc o największej radości teatru – salach pękających w szwach od dzieci i młodzieży. Znów się udało. R e l a c j e Tegoroczne bielskie dwudzieste trzecie już lalkarskie biennale zgromadziło pod Szyndzielnią 25 teatrów z 13 krajów. Co łączyło te adresowane do dzieci i dorosłych spektakle, oprócz najprzeróżniejszych technik lalkowych? Większość z nich podejmowała problem przemiany, dwoistości czy wręcz niestabilności natury ludzkiej, łatwo poddającej się różnym wpływom i naciskom. Mieliśmy więc w programie festiwalu z jednej strony galerię bohaterów z klasycznych bajek, jak Królowa Śniegu, Piękna i Bestia czy Kopciuszek, z drugiej zaś – korowód pokracznych stworów, obrazujących mroczne tajemnice ludzkiej duszy, a wywiedzionych z twórczości Kafki, Borgesa, Becketta czy Baudelaire’a. Na czele tego korowodu kroczył małomiasteczkowy urzędnik z Kafkowskiej Przemiany (Teatr Lalek Banialuka, reżyseria Aleksander Maksymiak), który w kołowrocie codzienności przeistoczył się w karakona. Aktorska postać bohatera przybrała formę skulonego na łóżku garniturowego pancerzyka. Temu przepoczwarzeniu z przerażeniem przyglądała się rodzina, równie niestabilna w swojej istocie: na proscenium żywiołowo aktorska, zaś w głębi sceny – hieratycznie lalkowa. W stanie permanentnej transformacji znajdowali się także bohaterowie zaludniający oniryczny świat niemieckiego spektaklu Salto.Lamento lub Nocna strona rzeczy (Figuren Theater Tübingen, reżyseria Enno Podehl, Karin Ersching, Frank Soehnle). Pełzające, chodzące i fruwające maszkarony – mini- i nadmarionety animowane przez Franka Soehnlego wyłaniały się z szuflad, szaf i najdziwniejszych schowków. Pojawiały się nagle i nagle znikały, próbując się wyzwolić z powtarzalnych gestów i sytuacji. Nie pozwalała im jednak na to powtarzalność Liliana Bardijewska – autorka książek i sztuk dla dzieci, krytyk teatralny i literacki, tłumacz, wydawca. Współpracuje z „Teatrem Lalek”, „Teatrem”, „Sceną”, „Nowymi Książkami”, była recenzentka „Gazety Wyborczej”. Jej sztukę Zielony Wędrowiec ma w repertuarze Banialuka. I n t e r p r e t a c j e Pépé i Gwiazda, Teatro Gioco Vita, Włochy Grzegorz Bury Carmen funebre, Teatr Biuro Podróży, Poznań Agnieszka Morcinek R e l a c j e rytmów nocy, wyznaczana przez dwójkę obecnych na scenie muzyków. Przez salę przebiegały na przemian śmiech i przejmujący dreszcz. Podobne uczucia widowni wzbudzała niestabilność bohaterów białostock iego spekta k lu Baldanders (Kompania Doomsday, reżyseria Marcin Bikowski), opartego na motywach prozy Borgesa, Poego i Topora. Zamknięty w klatce turpistyczny dziwoląg ulegał nieustannej transformacji, zmieniając kształty, gabaryty, płcie i... techniki lalkarskie. Z wielkiego manekina stawał się nagle miniaturowym Paluszkiem, zredukowanym nieomal do głosu. Niezmienna pozostawała tylko jego pazerność na świat i pogarda dla wszystkiego, co nie jest nim samym. Turpistyczne, dla odmiany – marionetkowe maszkarony zaludniły także dekadencki świat złożonego z etiud spektaklu Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą (Figurentheater Wilde & Vogel, reżyseria Hendrik Mannes), inspirowanego twórczością autora Kwiatów zła. Zgoła inne podejście do świata mieli lalkowi bohaterowie Becketta z portugalskiego spektaklu Nicość albo Cisza Becketta (Teatro de Marionetas do Porto, reżyseria zespołowa). Z pogodnym uporem zmagali się z absurdami i przeciwnościami losu, wierząc, że każda następ- na próba będzie zwycięska. Mimo że ich życie składało się z pasma powtarzalnych sytuacji, nie tracili nadziei na happy end, który obiecywała dynamiczna muzyka, kontrastująca z bezowocnością ich wysiłków. Podszyty absurdalnym humorem na poły kabaretowy spektakl, w którym lalkom towarzyszyły hybrydowe formy, tworzone przez stopy, głowy i dłonie trójki animatorów w garniturach i melonikach, wzbudzał na przemian salwy śmiechu i dreszcz niepokoju. Uśmiech podszyty smutkiem, a nawet zawstydzeniem budziła także Fasada (Białostocki Teatr Lalek i Duda Paiva Puppetry and Dance, reżyseria Eduardo de Paiva Souza). To mozaikowa opowieść o życiu w i wokół pewnej kamienicy, gdzie marazm i nuda sąsiadują z żywiołem mrocznych namiętności. Przed oczami widzów przetacza się całe panoptikum ludzkich indywiduów, przywodzących na myśl filmy Felliniego – odrażająca właścicielka kamienicy, zalotna służąca, zahukana sprzątaczka, dobroduszna grubaska – lokatorka, skłócone małżeństwo z przestraszonym dzieckiem, filozofujący pijak, milcząca, wiecznie szydełkująca sąsiadka, uliczni śpiewacy. Komentatorami błahych i dramatycznych zdarzeń są tu dwa maszkarony z frontonu, które dowodzą, że każda, nawet najpiękniejsza fasada – także ta ludzka – może mieć swój wstydliwy rewers. Postaciom aktorskim sekundują w spektaklu zrośnięte z animatorami lalki, obumierające niekiedy na oczach widzów – jak wyśmiana przez gawiedź grubaska rodem z filmów Felliniego, z której życie uchodzi niczym z gumowej piłki. O ile w spektaklach dla dorosłych owe przemiany wynikały głównie z dwoistości i niestabilności ludzkiej natury, o tyle w widowiskach dla dzieci z reguły były powodowane ingerencją sił zewnętrznych. Wyjątek stanowiła tu poznańska Pozytywka (Teatr Animacji, reżyseria Janusz Ryl-Krystianowski), gdzie umęczeni kieratem codzienności rodzice ulegają uprzedmiotowieniu i zmieniają się w maszyny. Ojciec – w maszynę do pisania, zaś matka – w maszynę do szycia. Normalność przywróci dopiero melodia ich młodości, którą przypomni im synek, naprawiając zepsutą pozytywkę. We wszystkich innych spektaklach bohaterowie zmieniają się w wyniku własnych lub cudzych świadomych działań. W bułgarskiej Pięknej i Bestii (Państwowy Teatr Lalek Stara Zagora, reżyseria Petyr Paszow) Bella odczarowuje księcia zaklętego w potwora, poruszona jego miłością do... czytania książek. Nie bez powodu oboje mają postać lalkową przypominającą pergaminowe manuskrypty (scenografia Silva Byczwarowa I n t e r p r e t a c j e i Wasił Rokomanow) – dla nich bowiem świat jest wielką nieprzeczytaną księgą. Z kolei świat włoskiej Królewny Śnieżki (Teatro Del Carretto, reżyseria Maria Grazia Cipriani) mieści się w masywnej szafie, gdzie na kolejnych piętrach rozgrywa się historia pracowitych górników – krasnoludków, prowadzącej im dom królewny oraz dramat zawistnej królowej, która raz po raz przeobraża swą postać, by pozbyć się rywalki. Wielka macocha w aktorskim wcieleniu kontrastuje z miniaturowymi lalkami innych bohaterów. Ale sprawiedliwość ostatecznie zwycięża – Śnieżkę ratuje królewicz na białym koniu, zaś nagle zmalała do wielkości lalki królowa bezradnie miota się po pałacu. Ciągłym przeobrażeniom ulegają też aktorscy bohaterowie austriackiego Kopciuszka (Mobiles Theater für Kinder MOKI, reżyseria Jakub Krofta) raz po raz porywani przez karuzelę wirujących kostiumów. Kopciuszek staje się na moment piękną księżniczką, Macocha – wyniosłą Królową, strachliwy Ojciec – nieśmiałym Księciem, a złośliwa Siostra – sumiennym Heroldem, a tak naprawdę wszyscy są młodymi ludźmi bawiącymi się w teatr. Z kolei Kaj i Gerda z bielskiej Królowej Śniegu (reżyseria Marián Pecko) trafiają do onirycznej rzeczywistości, gdzie świat zamknięty jest lodowymi taflami i gdzie niepodzielnie panuje Królowa/Król Śniegu, ciągle zmieniający swą postać. Wystawia on dzieci – w miarę ich dorastania – na wciąż nowe pokusy: zabawki, samo- chody, biżuterię, modne stroje. Mimo wszystko jednak Gerda nie da się zatrzymać w swojej drodze do brata (w tym wariancie scenicznym bohaterowie Andersena to rodzeństwo) i pomoże Kajowi pozbyć się odłamków diabelskiego lustra. Obiektem ulegającym przemianie w hiszpańskim spektaklu Człowiek bocian (Titiriteros de Binefar, reżyseria Paco Paricio) jest środowisko naturalne człowieka. Planowana autostrada zniszczy łąkę i jezioro, będące schronieniem wielu zwierząt, a zarazem terenem zabaw. Dzieci postanawiają więc powstrzymać budowę, by uchronić swoich czworonożnych i skrzydlatych przyjaciół, których sceniczne wcielenia stworzone z garnków, butelek, lejków, szczotek, trzepaczek i zmiotek były najlepszym upostaciowaniem idei tegorocznego festiwalu – wiecznej transformacji i niestabilności tak natury ludzkiej, jak i otaczającego świata. Były jednak w programie 23. MFSL spektakle, które przedstawiały inną wizję świata. Wśród nich – pastiszowi Trzej muszkieterowie (Divadlo Alfa, reżyseria Tomáš Dvořák), utrzymani w konwencji Puncha, oraz bielska Antygona Helmuta Kajzara (reżyseria Bogusław Kierc). Ta ostatnia – to rzecz o niezmienności uczuć i wartości, poruszające widowisko, w którym ubranym w jaskrawe kolorowe tuniki aktorom towarzyszyły przejmujące w swojej bezbronności nagie drewniane lalki. Tak oto sztuka lalkarska po raz kolejny dowiodła swojej uniwersalności, podejmując tematy najistotniejsze i ubierając je w formę scenicznej metafory – dynamicznej, nowoczesnej i silnie działającej na wyobraźnię widzów. Trzej muszkieterowie, Divadlo Alfa, Czechy Agnieszka Morcinek Salto.Lamento, Figuren Theater Tübingen, Niemcy Grzegorz Bury Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą, Figurentheater Wilde & Vogel, Niemcy Agnieszka Morcinek R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Monika Zając Dzień z życia Mam niekiedy wrażenie, że gdy mówi się w Bielsku-Białej o teatrze, ma się na myśli Teatr Polski. Banialuka przez niektórych bywa stawiana na marginesie. Może teatr dramatyczny bardziej przemawia do widza niż lalkowy? A jednak raz na dwa lata to za sprawą Banialuki w Polsce i na świecie o Bielsku-Białej robi się głośno. To znak, że rozpoczyna się kolejny Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej. 10 Komedianci, czyli plac Bolesława Chrobrego bez upominania Dla mnie tegoroczny festiwal rozpoczął się od występu Komediantów. Przez półtorej godziny plac Bolesława Chrobrego zamienił się w istny amfiteatr. Rodzice rozsiedli się wygodnie na schodach, z góry spoglądając na swoje rozbiegane pociechy. Troskliwe mamy (normalnie upominające, żeby nie biegać, bo można się pobrudzić) pozwalały na wesołe harce. Dzieciaki, które zmęczyły się bieganiem, przykucały przy scenie i z wielkim zachwytem podziwiały żonglerów. Wszak nie każdy potrafi podrzucić jabłko, uchwycić, ugryźć i znowu podrzucić w rytm skocznej muzyki. Sprawa się jeszcze bardziej komplikuje, gdy komediant próbuje wskoczyć na drewnianego konika, a pomaga mu w tym śmiałek z widowni. Ile śmiechu i zabawy, gdy pan w kapeluszu się przewróci. W końcu się udaje, pan siedzi na koniku, trzyma lejce, śmiałek z widowni podaje mu miecze. Teraz na maleńkich twarzach pojawia się grymas niepewności, czy aby na pewno nic się śmiesznemu panu nie stanie. ChwiR e l a c j e la skupienia. Jest, udało się! Pan w kapeluszu wykonał brawurowy popis. Ludzie biją brawo, a tu już inna sprawa odciąga malca od sceny. Teraz czekamy na kolorowy pochód z placu do teatru Banialuka. Przed orkiestrą dętą mażoretki w złotych strojach. Za nimi banda piratów. Wielobarwna gąsienica. Papierowy król. Tekturowy pojazd. I oczywiście uśmiechnięte dzieciaki. Pépé i Gwiazda, smutna inauguracja Najmniejszy cyrk świata Antona Anderlego miał być spektaklem inauguracyjnym. Jednak życie napisało własny scenariusz. Baletnica spacerująca po linie, siłaczka, magik, klaun, żonglerzy przyjechały bez swojego reżysera. Wraz z innymi lalkami zawisły w Galerii BWA, gdzie szybko zapomniane przez zwiedzających cicho opłakiwały jego śmierć. W zamian mogliśmy obejrzeć cieniowy Teatro Gioco Vita z Włoch ze spektaklem Pépé i Gwiazda. Uroczą opowieść o przyjaźni pomiędzy chłopcem i źrebakiem. Pépé, syn dyrektora cyrku, i Gwiazda przygotowują wy- Monika Zając – licencjatka polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, od października rozpoczyna studia magisterskie. Współpracuje z poświęconym bielskiej kulturze portalem BB365.info. Na festiwal spojrzała okiem zainteresowanej kulturą mieszkanki naszego miasta. I n t e r p r e t a c j e lalki Impresje z pierwszego dnia 23. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej stęp na arenie. Pewnego dnia Gwiazda odmawia wykonania wyjątkowo niebezpiecznej sztuczki, za co zostaje wygnany. Przyjaciele zostają rozdzieleni, ale jak to zwykle w bajkach bywa, w końcu udaje się im spotkać. Przedstawienie zostało nagrodzone sowitymi oklaskami. Najfajniejsze jednak było to, że oto aktorzy zeszli ze sceny i przynieśli młodym widzom swoje cieniowe lalki. Każdy mógł zobaczyć, że ogromny i straszny na płótnie wieloryb – w rzeczywistości jest uśmiechniętą rybką, a groźny pan dyrektor – cienkim pajacykiem. dzonego, przejętego, zmęczonego, obecnego tu, bo tak wypada... Repertuar jest pokaźny. Nasze role obsadzono. Teraz ze sceny dociera hipnotyzująca muzyka. Mimowolnie zaczynam wystukiwać rytm. Pozwalam się wciągnąć do melancholijnego świata, gdzie aktor prosi do tańca przeuroczą damę w białym kapeluszu i tiulach. Dama z gracją odpowiada na propozycję, delikatnie niczym piórko unoszone na wietrze daje się ponieść ramionom partnera. Z grzecznością kłania się publiczności, ukazując swoją kościotrupią twarz. Zaczyna do nas docierać, że jesteśmy świadkami nie uroczych pląsów dwójki zakochanych, a okrutnego dance macabre. Dama z powrotem wraca na fotel, ale my już wiemy, że wszystko, co się wydarzy, będzie przez nią wyreżyserowane. Otwiera się szuflada. Wypada z niej kartka, przez chwilę faluje na wietrze w takt muzyki. Co na niej jest? Nie wiemy. Z rożnych zakamarków zaczynają wyłaniać się postaci. Ale nie są to miłe, bajkowe laleczki, kukiełeczki, a przebiegłe maszkarony, pozłacane kościotrupy, odrażające potwory. One też zostają zaabsorbowane przez muzykę, biorą udział w tańcu śmierci. W kolejnych przeobrażeniach pokazują nam ludzkie namiętności. Ambicje, bogactwo i władzę – nieistotne mrzonki w obliczu śmierci. Nicość albo Cisza Becketta, Teatro de Marionetas do Porto, Portugalia Grzegorz Bury Czescy Komedianci na placu Bolesława Chrobrego Agnieszka Morcinek Salto.Lamento lub Nocna strona rzeczy, czyli festiwal nie tylko dla dzieci Niesamowicie magicznym miejscem w Banialuce jest Scena na Piętrze. Żeby się tam dostać, trzeba pokonać korytarze i schody. Przejść ścieżkami, którymi zwykle chadzają tylko pracownicy. Scena mieści się niemal na strychu, a strych należy przecież do najbardziej tajemniczych i mrocznych miejsc w domu. Widz, pokonując kolejne schody, ma wrażenie, że zaraz wkroczy w świat niesamowity, w którym rzeczywistość zlewa się w jedno z baśnią. Toteż wystawienie spektaklu Figuren Theater Tübingen z Niemiec właśnie w tej kameralnej przestrzeni było strzałem w dziesiątkę. Nie ma tam kurtyny, wchodząc na salę, od razu wkraczamy do czarodziejskiego świata. Stajemy się w nim niezbędnymi aktorami, a każdy z nas za chwilę dostanie swoją rolę widza: znuR e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 11 Nagrody 23. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej Nagrody Jury Profesjonalnego Grand Prix Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą – Figurentheater Wilde & Vogel (Stuttgart, Niemcy) Nagroda Specjalna Nicość albo Cisza Becketta – Teatro de Marionetas do Porto (Porto, Portugalia) Nagroda Młodych Krytyków Spleen. Charles Baudelaire: Poematy prozą Nagroda Jury Dziecięcego Pépé i Gwiazda – Teatro Gioco Vita (Piacenza, Włochy) Dyplom Honorowy Polskiego Ośrodka Lalkarskiego UNIMA Trzej muszkieterowie – Divadlo Alfa (Pilzno, Czechy) Wieczorny występ Komediantów i grupy bębnistów Drum Attack Agnieszka Morcinek 12 R e l a c j e Drum Attack i Komedianci, czyli jak serce miasta zabiło w płomieniach Na zakończenie dnia zostaliśmy zaproszeni na koncert zespołu Drum Attack i pokaz czeskich Komediantów pt. Pali się, pali się. Na placyku przed teatrem z minuty na minutę przybywało więcej ludzi. Pokaz bębniarskotaneczny miał w sobie coś z dionizyjskiej witalności, brawury. Nie bez znaczenie było to, że przyciągnął przede wszystkim młodzież. Organizatorzy, tworząc program, pomyśleli o wszystkich grupach wiekowych, o różnych gustach i guścikach, rytmach, barwach, dźwiękach. Po koncercie byliśmy świadkami oryginalnego pokazu ogniowego z muzyką. Żongler zamienił piłeczki i miecze na płonące pochodnie, co podniosło – również dosłownie – temperaturę przedstawienia. 23. MFSL okiem widza Największym plusem festiwalu były, jak zawsze, spektakle plenerowe. Pokazy Komediantów, Carmen funebre Teatru Biuro Podróży, koncert bębnistów, prezentacja Teatru Grodzkiego udowodniły, że teatr to nie tylko cztery ściany, scena, kurtyna, rząd krzeseł, ale to przede wszystkim widzowie i aktorzy. W dodatku każdy mógł wziąć udział w tych misteriach. Imponujący program przyciągnął dziennikarzy, zaproszonych gości, wycieczki szkolne. Niestety, dało się też odczuć, że choć festiwal ma już wyrobioną markę, mieszkańcy nie do końca to wykorzystali. Pomimo niskich cen biletów niektóre przedstawienia dla dzieci prezentowane były przy nie do końca zapełnionej widowni. Z drugiej strony spektakle dla dorosłych budziły wrażenie obleganych, chętnym zdarzało się nie zmieścić lub przestać półtorej godziny w rogu sali. Szkoda również, że wystawienie zwycięskiego Spleenu nie zostało do końca dostosowane do możliwości widza. Dało się słyszeć głosy niezadowolenia z tego, że tekst był podany po angielsku – mieliśmy wszak do czynienia z poezją, co nawet znającym język utrudniło odbiór. A przecież, jeśli organizatorzy nie chcieli odstępować od oryginału (wszystkie spektakle były grane w rodzimych językach), mogli wręczyć nam teksty na kartkach. Niestety, w myśl idei „sztuka dla sztuki” zapomniano, że teatr jest przede wszystkim dla ludzi. Nasuwa mi się przekorna myśl, że najbardziej oklaskuje się to, czego się nie zrozumie, by nie zostać posądzonym o dyletantyzm... Dyrektor festiwalu Lucynie Kozień udało się w dwumieście nad Białą stworzyć atmosferę wielkich festiwali znanych z Krakowa, Poznania, Wrocławia. Program był napięty do tego stopnia, że niektórzy ciągnęli zapałki, dokonując wyboru, na co pójść. Organizatorzy nie tylko poprzez to, co było wystawiane na teatralnych scenach, ale też na chodnikowych płytach i kawiarnianych kafelkach zaprosili nas do lalkowego świata, tak bliskiego świata ludzi. Pokazy udowodniły, że nasze miasto naprawdę tętni życiem kulturalnym, szkoda tylko, że tak rzadko możemy się o tym dobitnie przekonać. I n t e r p r e t a c j e Joanna Foryś Dotykając życia Korzystaj z tego, co świat ofiaruje, tak wiele ma do rozdania – to jedna z epikurejskich sentencji Hildegardy Filas-Gutkowskiej. Swoje teksty, zarówno poetyckie, jak i prozatorskie, publikuje od lat 70. minionego wieku. Jak sama mówi, „zdobyła” już 160 tytułów czasopism (m.in. „Wieczór”, „Szpilki”, „Radar”), ale nie sposób wszystkich wymieniać. W swoim dorobku literackim ma także tomiki wierszy, m.in. Płonący zmierzch czy Dotykanie życia. A właśnie życie, jako niezwykły i bezcenny dar, jest dla poetki jednym z tematów przewodnich. Trzeba z niego korzystać na wiele sposobów – czerpać radość, ale i uczyć się mądrości z trosk i cierpienia: Nie odwracaj się od przeciwności (...) trudy losu pokonuj stojąc. W swych tekstach Hildegarda Filas-Gutkowska poświęca również wiele miejsca człowiekowi, snując refleksje nad jego naturą: Czasami trzeba sobie pomóc – harmonią duszy, modlitwą życia. Jej bohater liryczny to zwykły śmiertelnik przeżywający chwile słabości, momenty uniesień, z chęcią oddający się też marzeniom o tym, co dobre i piękne. Poetka często porusza temat miłości, tej pierwszej i tej dojrzałej, tej duchowej i tej cielesnej, w każdej widząc wielką wartość i niezbywalny element ludzkiej egzystencji. Jej teksty są niezwykle pogodne, optymistyczne i pozytywnie nastrajają odbiorcę. Nic więc dziwnego, że zyskiwały uznanie czytelników. Zdobywała też wielokrotnie uznanie jurorów, otrzymała wiele nagród w takich ogólnopolskich konkursach, jak Łódzka Wiosna Poetów (1983), „Jan Paweł II – człowiek, którego podziwiam” (2002) czy turniej jednego wiersza w Skoczowie (2003). Na Podbeskidziu Hildegarda Filas-Gutkowska jest znana nie tylko jako poetka zakochana w górach i Bielsku-Białej. Jest bardzo energiczną osobą i z dużym zaangażowaniem włącza się w animowanie życia kulturalnego regionu. Jest inicjatorką i organizatorką cyklicznych spotkań „Z poezją o zmierzchu” w bielskim pubie Bazyliszek oraz w Domu Kultury w Bielsku-Białej Lipniku, na których promuje twórczość początkujących poetów. Młodzi ludzie mogą liczyć na jej pomoc, opinie i uwagi, służy im swoim doświadczeniem. W kwietniu w Książnicy Beskidzkiej świętowano jubileusz 35-lecia pracy twórczej Hildegardy Filas-Gutkowskiej. Na benefis przybyło wielu przyjaciół, znajomych i sympatyków jej prozy i liryki. Popłynęło wiele ciepłych słów, podziękowań, gratulacji, wystąpił też aktor Teatru Banialuka – Tomasz Sylwestrzak, przygrywając Jubilatce na katarynce. Poetka snuje wciąż wiele planów. Do najbliższych należy wydanie kolejnego zbioru tekstów pt. Jak to ongiś bywało, musi tylko znaleźć sponsorów. Zamierza również kontynuować dotychczasową działalność społeczną, którą określa mianem „od przedszkola do seniora” i spotykać się z odbiorcami poezji, póki sił i zdrowia starczy. R e l a c j e Hildegarda Filas-Gutkowska urodziła się i mieszka w Bielsku‑Białej. Debiutowała w roku 1973. Od tamtej pory publikowała swoje utwory w wielu czasopismach, a także w antologiach zbiorowych (m.in. wydawanych w Warszawie, Żywcu, Żorach, Katowicach, Krakowie, Cieszynie, Ludźmierzu, Sławkowie) oraz tomikach indywidualnych (m.in.: W zapachu tarniny, 1980; Płonący zmierzch, 1982; Śladem gorących cieni, 1990; Rozmodlone słowa, 1997; Taniec jarzębiny, 2005). Należy do kilku grup literackich, takich jak Grupa Literacka Gronie w Żywcu, Bractwo Literackie Białego Pasterza w Krakowie, Klub Literacki ZNP Apostrofa w Bielsku-Białej i in. Jest także członkinią Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w Katowicach. Często uzupełnia swoje pisanie rysunkami. Joanna Foryś – polonistka, pisze recenzje literackie, teatralne, pracuje z uzdolnioną literacko młodzieżą. I n t e r p r e t a c j e 13 Hildegarda Filas-Gutkowska Miłość i ból Cicho śpiewa księżycowi nocny wiatr kwietniową porą na parapecie wsparta tęsknota liczy gwiazdy W pokoju smutek wypływa z umarłych marzeń gorzka łza nie zapłacze miodem chociaż żal... Lata jak myśli nad życiem rozpięte miłość i ból – nic więcej tylko czas który całując – szydzi nadal będzie trwać W Żabnicy Po kolana brodzę urokliwym zakątkiem ciszy... Góry przyprószone mgłą spokój – tylko potok leśnym szmerem gawędzi z ptakami... Ślad sarny w zimowej pelerynie jak bajka Andersena brak tylko Gerdy wołającej Kaja i serca z lodu nie ma... Wystarczy nadzieja Normalny czas pod dachem wieżowca – dzwonek budzika gwizd czajnika Ranne dzielenie chleba niespokojne słońce świtu łyk marzeń W czystości dnia umiemy chcieć – wystarczy tylko trochę nadziei na jutrzejszy dzień Agata Tomiczek-Wołonciej 14 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Nie klękaj Korzystaj z tego co świat ofiaruje tak wiele ma do rozdania – nie wybrzydzaj posmakuj wszystkiego Nie tylko piękno zachwyca umiej z uwagą spojrzeć wokoło poczuj zapach życia prawdziwego Nie odwracaj się od przeciwności – staw im czoła tylko przed Bogiem klękaj trudy losu pokonuj stojąc Powitanie dnia Sercem i słowem By zaistnieć wśród was w blasku księżycowym i za dnia na harfie przygrywam życiu Rozkołysaną nadzieją wzlatuję w niebo dotykam strun sercem i słowem by nie pogasły ognie miłości Weźcie z moich dłoni garść wzruszeń w zamian dam to co oczyszcza każdego – poezję R e l a c j e Niebo się różowi rozespany świt przeciera oczy brzaskowi jasność wskazuje słońcu wrota Jeszcze nierozbudzone miasto mruga pojedynczymi światłami gdzieś klakson poderwał ptaki do lotu Idę wśród znajomych ulic nikt mnie nie mija mogę uśmiechać się do własnych myśli... Jeśli ktoś zza firanki zauważy taneczny krok niech się nie dziwi – to tylko powitanie dnia w mieście które kocham I n t e r p r e t a c j e 15 Karolina Micor O francuskim savoir-vivre i angielskiej kuchni – rozmowa ze Stephenem Clarkiem się coraz bardziej stresująca, a ja nie miałem ani chwili czasu dla siebie. Miałem pieniądze, lecz nie miałem czasu ich wydawać. Stwierdziłem, że mam tego dość i postanowiłem poszukać innego zajęcia. Zacząłem pracować dla pewnego czasopisma w Paryżu. Pensja nie była najlepsza, ale i odpowiedzialność żadna, zero stresu i niewiarygodnie długi urlop – trzydzieści siedem dni w roku. Więc rzuciłem poprzednią pracę. Czy jest w ogóle takie miejsce na Ziemi, gdzie chciałbyś osiąść na zawsze? Może Paryż? Paryż jest wspaniały. Ale gdybym mógł, wiesz, gdybym był całkowicie wolny, chciałbym mieszkać przez trzy miesiące tu, trzy tam... Paryż, Miami, Los Angeles. Lubię metropolie, bo jestem leniwy Karolina Micor – bielszczanka, romanistka. Studiowała i pracowała we Francji, w Kanadzie i Belgii. Obecnie wykłada język francuski w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Cieszynie. 16 R e l a c j e Karolina Micor: Urodziłeś się w 1959 roku w Bournemouth* w południowej Anglii, 14 lat temu przeprowadziłeś się do Paryża. Skąd taka decyzja w wieku 35 lat i dlaczego właśnie Paryż? Stephen Clarke: Zawsze dużo podróżowałem. We wspo- mnianym okresie miałem dobrą, jednak bardzo stresującą pracę – pracowałem w wydawnictwie. Zarabiałem coraz więcej, co sześć miesięcy dostawałem podwyżkę, ale obarczano mnie też nowymi obowiązkami. Byłem liderem czy też menedżerem projektów. Sytuacja stawała Porozmawiajmy zatem o Twoich upodobaniach związanych z krajami, które znasz: Wielką Brytanią, Francją i Stanami Zjednoczonymi. Co podoba Ci się w nich szczególnie, a czego nie znosisz? W Wielkiej Brytanii wszyscy mają obsesję na punkcie pieniędzy, każdy Anglik wie dokładnie, ile jest wart jego dom i można go o to spytać o dowolnej porze dnia i nocy. Nie lubię tego. Z kolei Francuzi nie mają obsesji na punkcie pieniędzy, Francuzi mają bzika na punkcie swojego trybu życia. A mnie bardziej interesuje wygodne życie niż posiadanie wielkich pieniędzy. A Stany Zjednoczone? W Stanach Zjednoczonych uwielbiam pewien rodzaj naiwności, graniczący czasem z nieświadomością. Amerykanie hołdują przekonaniu, które jest niezwykle infantylne, ale jednocześnie urocze. Wierzą, że jeśli będą ciężko pracować, wszystko stanie się możliwe. Oczywiście nie jest to prawda, ale oni w to wierzą, co dodaje uroku całej sytuacji. Co czujesz, gdy odwiedzasz Wielką Brytanię obecnie, po tylu latach spędzonych za granicą? Czy jesteś teraz I n t e r p r e t a c j e innym Brytyjczykiem niż 14 lat temu? Czy są rzeczy, które szokują Cię w Twoim własnym kraju? Tak, teraz jestem częściowo Francuzem... W Anglii zawsze przeżywam szok, kiedy idę do restauracji, ponieważ kiedy otworzysz angielską kartę dań, masz wrażenie, że wzięłaś do ręki tomik poezji, wiesz, „jedwabisty pikantny sos”... Tak, w polskich restauracjach jest podobnie. Ale w Anglii to stek kłamstw! Po złożeniu zamówienia okazuje się, że „jedwabisty sos” smakuje jak papka z mikrofalówki. Uderza mnie też fakt, że Brytyjczycy mają jednocześnie mnóstwo programów telewizyjnych o gotowaniu. I ludzie w domach spędzają w kuchni naprawdę dużo czasu. Ale gdy idziesz do restauracji, okazuje się, że właściciele wydali miliony funtów na wystrój, miliony funtów na fryzury kelnerów i... ani grosza na jedzenie! To naprawdę przykre. We Francji jest odwrotnie – jedzenie może być naprawdę proste, ale wyśmienite. Na Uniwersytecie Oksfordzkim studiowałeś języki francuski i niemiecki. Dlaczego nie piszesz także o Niemcach? W Niemczech byłem za krótko. Piszę tylko o miejscach, które znam naprawdę dobrze. Sam nie wiem, ile razy byłem w Stanach, spędziłem tam mnóstwo czasu. W Paryżu podobnie. Moi najlepsi przyjaciele są Amerykanami, Brytyjczykami, czuję, że jestem wystarczająco kompetentny, by pisać o Stanach, natomiast nie czuję się upoważniony do pisania o Niemczech. Twoje książki spotykają się zwykle z pozytywnym odbiorem. Czy natknąłeś się jednak również na krytykę? Jakie zarzuty padają pod adresem Twojej twórczości? Niektórzy twierdzą, że moje książki powielają stereotypy narodowe, uprzedzenia. Ale wówczas ripostuję: „W porządku, pokaż mi choć jedną rzecz w tej książce, która mija się z prawdą, dobrze?”. Do tej pory nikt nie zdołał tego zrobić, bo niektóre stereotypy są prawdziwe. I nie sposób od tego uciec. Moja rola polega na próbie wytłumaczenia stereotypów. Na przykład ludzie we Francji, a przynajmniej w Paryżu, nie przestrzegają prawa. Uważają, że prawo powinno dotyczyć innych ludzi, nie ich samych. Ja tłumaczę, skąd się bierze taka postawa. Francuz uważa po prostu, że jego sposób życia jest niczym centrum wszechświata. I jeśli nie chce postępować zgodnie z prawem, to wynika to z jego filozofii: „Owszem, mam czerwone światło, ale to światło jest przecież mniej inteligentne niż ja, więc nie może mi mówić, co mam robić”. Powtarzam, istnieją pewne narodowe stereotypy, a ja staram się je tłumaczyć. R e l a c j e Czy to Twoja pierwsza wizyta w Polsce? ? Jakie są Twoje wrażenia? Co Ci się tu podoba, a co nie przypadło Ci do gustu? * Nadmorskie miasto na południu Anglii, 163 000 mieszkańców. Tak. Ja... zawsze wypowiadam się pochlebnie o krajach, które produkują piwo. Coraz więcej Polaków decyduje się obecnie na życie w Wielkiej Brytanii. Czy masz jakichś polskich znajomych w rodzinnym kraju? Jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest w połowie Polką. Gdy byłem w Warszawie, odwiedziłem jej ciotkę, która jest kierowniczką kawiarni A. Blikle, wybrałem się do niej na ciastka. Stephen Clarke podpisuje swoje książki Archiwum Książnicy Beskidzkiej Wychowałeś się w Bournemouth, mieście wielkości Bielska-Białej. Czy rozważasz możliwość powrotu na stałe w rodzinne strony? Raczej nie. W Bournemouth podoba mi się jego położenie – nad morzem, więc zawsze coś się dzieje. Gdy tam mieszkałem, była to bardzo dynamiczna miejscowość. Spędzałem mnóstwo czasu na plaży, od kwietnia do października. Latem, gdy była ładna pogoda, nie chodziłem do szkoły. Mama pisała mi usprawiedliwienia, jakobym na przykład dostał ataku apopleksji i nie mógł uczestniczyć w zajęciach. I dzięki temu chodziliśmy sobie na plażę. Większość czasu spędzasz w wielkich miastach. Czy Twoim zdaniem te mniejsze mają dziś szanse na rozwój, na przyciągnięcie młodzieży? Lubię miejsca kosmopolityczne, a że z natury jestem leniwy, lubię mieć szybki dostęp do wszystkiego. Nawet w Paryżu zawsze staram się mieszkać blisko miejsc, gdzie mogę pójść obejrzeć film czy wypożyczyć DVD, wystarczy pięć minut marszu i już mam dostęp do DVD. Albo gdy chcę pójść do indyjskiej restauracji, nawet jeśli w Paryżu nie jest ich aż tak wiele (ale ponieważ jestem Anglikiem, muszę raz w tygodniu zjeść coś indyjskiego, inaczej umrę). Podsumowując, lubię metropolie, bo jestem leniwy. Stephen Clarke (ur. 1959), brytyjski pisarz od 14 lat mieszkający w Paryżu. Jest autorem bestsellerów Merde! Rok w Paryżu, Merde! W rzeczy samej oraz Jak rozmawiać ze ślimakiem. Dziesięć przykazań, które pomogą ci zrozumieć Francuzów. Pisarz był gościem Festiwalu 4 Pory Książki. Poplit (16–19 kwietnia 2008) i spotkał się z bielszczanami w Książnicy Beskidzkiej w Bielsku-Białej. Więcej o autorze na stronie: www.stephenclarkewriter.com. I n t e r p r e t a c j e 17 Renata Morawska Kogucik zaprasza Poniedziałek, minęła 20.00. Dobiega końca pierwszy dzień po weekendzie. Spośród szczęśliwców, którzy mają wolny wieczór, część obejrzy film. Większość – w domu na jednym z telewizyjnych kanałów lub z DVD, niektórzy – w wygodnej salce na pierwszym piętrze Sfery. Tymczasem niewielki procent bielszczan siedzi właśnie w kinie Studio. Słuchają prelegenta opowiadającego o filmie, dzięki któremu za chwilę albo zobaczą jakieś dawne wcielenie X Muzy, albo poznają niekomercyjną wrażliwość współczesnego twórcy pomijanego w repertuarze Kinopleksu. Co to za dziwna widownia? Doczekuje ostatniego napisu, nie zajada popcornu, czasem wda się nawet w żywą dyskusję o filmie... Sprawcą poniedziałkowych spotkań przy Cieszyńskiej 24 jest Kogucik, Dyskusyjny Klub Filmowy działający w Bielsku-Białej już niemal pół wieku. Renata Morawska – teatrolog, instruktor teatralny, redaktor, koordynator projektów edukacyjno-artystycznych Teatru Grodzkiego, z którym współpracuje od 2003 roku. 18 R e l a c j e Korzenie Idea ruchu klubów filmowych narodziła się w dobie awangardy artystycznej początku lat 20. ubiegłego wieku we Francji i dość szybko znalazła licznych entuzjastów w innych krajach Europy. W 1947 roku powstała Międzynarodowa Federacja Klubów Filmowych (Fédération Internationale des Ciné-Clubs; w skrócie FICC), do której przyłączyła się utworzona w 1956 roku Polska Federacja Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Wzbogacenie rodzimego ruchu o określenie „dyskusyjny” odegrało ogromną rolę w latach komunizmu, kiedy DKF-y nie tylko szerzyły kulturę filmową, ale zaspokajały też głód swobodnej wymiany myśli. Wykłady, projekcje, spotkania z twórcami i teoretykami kina, a przede wszystkim dyskusje kształtowały świadomego widza, pozwalały na głębszy oddech i w miarę swobodne wypowiedzi jednostkom niezależnym, którym komuna na każdym kroku zamykała usta. Czasem były to dyskusje wielogodzinne i burzliwe. W sposób oczywisty historia polskich DKF-ów, podobnie jak i powojennego filmu polskiego, ściśle związana jest z historią PRL-u i przemianami, jakie nastąpiły po upadku komunizmu. Dotyczy to również bielskiego Kogucika. Głośne kukuryku Zanim jesienią 1961 roku Kogucik spojrzał po raz pierwszy przez cepeliowskie logo i zapiał radosne „Zaczynamy!”, wcześniej, już w latach 50., działał w Domu Kultury Włókniarzy Amatorski Klub Filmowy Bielsko. Opiekunowie klubu doszli do wniosku, że młodzież próbującą swoich sił na 8-, potem 16-milimetrowej taśmie trzeba nauczyć nie tylko kręcenia filmów, ale i historii kina. Zrodził się pomysł DKF-u, a że dyskusyjne kluby filmowe powstawały wówczas w całej Polsce jak grzyby po deszczu, wystarczyło załatwić formalności założycielskie i działać zgodnie ze sprawdzonym schematem. W uruchomienie Kogucika zaangażowali się zarówno pasjonaci kina (m.in. Marian Koim, Jan Habarta), jak i miejscowi artyści – pierwszym prezesem był Władysław Nehrebecki. Klub firmowany przez ojca Bolka i Lolka szybko stał się jedną z najaktywniejszych placówek kulturalnych w mieście. Sala w Rialcie liczyła 336 miejsc, a na niektóre projekcje wchodziło nawet 400 maniaków kina, bo okazje filmowe w Koguciku były jednorazowe i zbyt cenne, by je przepuścić. Działacze DKF‑u przymykali więc oczy na limit miejsc i obserwowali magiczną pakowność sali. Kto wie, co myśleli? Możemy podejrzewać, czego nie myśleli – pewnie obce było im pytanie, które dzisiaj stawia sobie wielu pasjonatów i społeczników działających w kulturze: Czy to wszystko ma sens? I n t e r p r e t a c j e Nie ma pogrzebów Pierwszym filmem, który Kogucik wyczarował dla bielszczan na wtorkowy wieczór 21 października 1961 roku, był kryminał Michela Dracha Nie ma pogrzebów w niedzielę, wyróżniony jeszcze przed światową premierą Prix Louis Delluc, prestiżową nagrodą dla najlepszego filmu francuskiego (1959). Tytuł filmu, przewrotnie, zapowiedział długowieczność klubu. Regularne projekcje odbywały się w kinie Rialto co wtorek o godzinie 19.30. Wyświetlano repertuar ambitny – polski i światowy – niedostępny na co dzień w kinach. Działacze klubu nauczyli się omijać oficjalne zakazy i sprowadzali z Filmoteki Narodowej również filmy leżakujące na półkach. Wzorem innych DKF-ów zapraszano w takich sytuacjach na przykład znanego krytyka Leona Bukowieckiego. Mistrz przyjeżdżał ze szkoleniem „Jak nie należy robić filmów” i dla zilustrowania wykładu... wyświetlał ocenzurowane dzieło. Z najwierniejszymi widzami Kogucik przetrwał krótkie przerwy spowodowane zamknięciem kin 13 grudnia 1981 roku, a później – dramatycznym spadkiem frekwencji na początku lat 90. O dziwo, nie upadł wraz z kinem Rialto, tylko otrzepał pióra z rozczarowania i zaczął sobie szukać nowego miejsca i nowej formuły. Od jesieni 2000 roku, z przerwą na sezon 2005/2006, klub działa w kinie Studio. Spotkania odbywają się w poniedziałki o godzinie 20.00. W chwilach desperacji Kogucika bielszczanie mogli przeczytać o jego pogrzebie, ale na szczęście nekrologi pisane przez Andrzeja Dutkę, który od ponad 30 lat prezesuje klubowi, okazały się przedwczesne. Pogrzeb się nie odbył. Kogucik żyje Kogucik żyje. Boryka się z różnymi problemami, ale jakoś sobie radzi. Może to ten dumnie sterczący grzebień dodaje mu animuszu... Przemiany gospodarcze i nowe przepisy zmobilizowały członków klubu do zmiany formuły działalności. Od 2001 roku w Bielsku-Białej działa Stowarzyszenie Klub Filmowy Kogucik, które – podobnie jak inne organizacje pozarządowe – może w trybie konkursowym starać się o różne dotacje. Przynależność do Polskiej Federacji DKF już nie wystarcza, żeby przetrwać. Nie wystarcza, ale nadal wiele ułatwia, i z tych ułatwień – m.in. finansowego wsparcia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i możliwości wypożyczania filmów z zasobów Filmoteki Narodowej – bielski DKF korzysta. R e l a c j e Kogucik robi swoje. Spokojniej wprawdzie, ciszej, bardziej kameralnie, ale konsekwentnie. Bielskie kino studyjne, z widownią liczącą 67 miejsc, szczęśliwie zachowane przy Studiu Filmów Rysunkowych, samo proponuje ambitny repertuar. Działalność klubu świetnie wpisuje się w jego klimat. I choć warunki na sali mogą budzić wątpliwości młodego pokolenia kinomanów, to nie da się zaprzeczyć, że kino Studio jest lepszym miejscem dla Kogucika niż klimatyzowana salka w Kinopleksie. W pracach zarządu klubu aktywnie uczestniczy teraz dziewięć osób. Większość to 20-, 30-latkowie. Co sprawiło, że znaleźli się w tym gronie? To efekt pewnego szczególnego przyciągania. Szef Kogucika wyławia co jakiś czas z widowni kandydata na prelegenta. Mówi: – To kwestia obserwacji. Jako stary belfer czasem spojrzę komuś głębiej w oczy i zauważam, że to człowiek, w którego warto zainwestować. Widzę, że w tych oczach czai się nie tylko potrzeba konsumpcji, nie tylko chęć uczestnictwa, skorzystania, ale też konieczność zrobienia czegoś. Widać, że ten ktoś nie tylko może, nie tylko chce, ale wręcz MUSI coś powiedzieć. I Andrzej Dutka udziela mu głosu. Oni sami mówią różnie: – Kocham kino, po prostu (Jakub Strączek); – Zawsze byłam maniakiem kinowym, lubię spotykać się z ludźmi, którzy mają taką samą pasję (Małgorzata Siuda); – Robię to, bo uważam, że kino jest dobrym sposobem na poznawanie świata (Cezary Wasilewski). Andrzej Dutka – wieloletni prezes Kogucika, pasjonat kina Archiwum DKF Kogucik zaprasza A by n ie obro sn ą ć w piórka, Kogucik – mimo wakacji – przygotowuje się na nowy sezon. Z początI n t e r p r e t a c j e 19 W jednym z seminariów współorganizowanych przez Kogucika (lata 70. XX w., Wisła) uczestniczyła Agnieszka Holland (z córką) Marian Koim Uczestnicy seminarium z lat 60. Drugi z lewej Leon Bukowiecki, w tyle od prawej Lechosław Marszałek, Jan Habarta i Marian Koim Archiwum Mariana Koima kiem lipca, kiedy rozmawiałam z członkami klubu, już było wiadomo, że od września do grudnia zostaną uruchomione cztery cykle – pierwszy pozwoli na prezentację czterech nieanglojęzycznych filmów oscarowych (Nigdzie w Afryce Caroline Link, Inwazja barbarzyńców Denysa Arcanda, Tsotsi Gavina Hooda, Życie na podsłuchu Floriana Henckla-Donnersmarcka). Drugi, również w ramach czterech projekcji, przybliży angielskie dokonania młodych gniewnych z lat 60. XX wieku (Z soboty na niedzielę Karela Reisza, Sportowe życie Lindsaya Andersona, Przygody Toma Jonesa Tony’ego Richardsona, Billy kłamca Johna Schlesingera). Szczegóły pozostałych dwóch cykli – kina europejskiego i światowego kina współczesnego – były w trakcie doprecyzowywania. Charakterystycznych kogucikowych plakatów należy wypatrywać na przełomie sierpnia i września. Niezależnie od poniedziałkowych projekcji z myślą o młodzieży działacze DKF‑u zaplanowali warsztaty filmowe. Wraz z Andrzejem Dutką poprowadzi je Cezary Wasilewski, od dwóch lat zaangażowany w działania klubu. We wrześniu prelegenci, posiłkując się filmami Tak tu cicho o zmierzchu Stanisława Rostockiego i Lotna Andrzeja Wajdy, chcą porozmawiać z młodymi ludźmi o wojnie widzianej oczami filmowców. W październiku omówią legendy melodramatu: niemal 40-letnią już Love story Arthura Hillera i absolutnie kultową Casablankę Michaela Curtiza. Czy młoda widownia poczuje emocje, jakich od 1942 roku przez wiele lat dostarczali kinomanom Ingrid Bergman i Humphrey Bogart? Listo padowe warsztaty będą dotyczyć filmu grozy (Gabinet doktora Caligari Roberta Wienego i Głowa do wycierania Davida Lyncha), a grudniowe – historii science fiction (Metropolis Fritza Langa). I jeszcze jedna ważna sprawa – jeśli w nowym roku szkolnym znów jakiś licealista zamarzy o udziale w Ogólnopolskim Konkursie Wiedzy o Filmie, może liczyć na pomoc klubu, a zwłaszcza Andrzeja Dutki, który ma na tym polu wielkie zasługi (jego podopieczni wielokrotnie pokonali konkurujące drużyny w eliminacjach wojewódzkich, a zdarzyły się też wysokie miejsca w finale). Swoją pomoc prezes Kogucika uważa za oczywistą: – To naturalna rzecz. Kiedy przychodzi ktoś i chce ze mną pogadać o filmie, to nie wyobrażam sobie, abym mu powiedział: Nie mam czasu... Kogucik zaprasza. Jego istnienie zależy od Was – stałych bywalców, entuzjastów kina, oczekujących od filmu czegoś więcej niż tylko wartkiej, łatwej do przewidzenia akcji. DKF Kogucik: projekcje w poniedziałki o godz. 20.00 w kinie Studio, Bielsko-Biała, ul. Cieszyńska 24. Karnet na cały miesiąc 25 zł. Więcej informacji: www.dkf.bielsko.biala.pl; [email protected]. 20 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Nie porzucajmy muzyki M a r i a Tr z e c i a k Maria Trzeciak: Uczniowie bielskiego „Muzyka” startowali w minionym roku szkolnym w kilkudziesięciu konkursowych imprezach muzycznych. To dla was norma? Andrzej Kucybała: Tak. Konkursy odbywają się pod Rozmowa z Andrzejem Kucybałą – dyrektorem Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. im. S. Moniuszki w Bielsku-Białej nadzorem Centrum Edukacji Artystycznej w Warszawie – instytucji będącej czymś w rodzaju kuratorium dla polskich szkół artystycznych – a patronuje im minister kultury. Startujemy w konkursach różnych szczebli i wszędzie odnosimy sukcesy, ale te o charakterze ogólnopolskim są dla nas najważniejsze. Niektóre konkursy mają wieloletnią tradycję, np. odbywający się w Szczecinku konkurs dla młodych instrumentalistów dętych miał w tym roku 34. edycję i jak zwykle uczestniczyła w nim młodzież z ok. 200 polskich szkół muzycznych. Każdy muzyk, który cokolwiek dziś znaczy w muzyce estradowej, czy to jako solista, czy członek orkiestry, był kiedyś laureatem tego konkursu. A nasza szkoła po raz trzeci z rzędu uzyskała w nim grupowo pierwsze miejsce. To najważniejszy sukces? Ważniejszy jest efekt organizowanych co dwa lata ogólnopolskich przesłuchań wszystkich klas instrumentów. Zawsze mamy w nich laureatów, ale ten rok był wyjątkowy – bo mieliśmy ich aż czterech, w klasach puzonu, harfy i fletu. Zauważył to od razu dyrektor CEA w Warszawie i docenił nas dyplomem za szczególne osiągnięcia i wspaniałe przygotowanie. Ważnym dla nas sukcesem jest drugie miejsce flecistki Antoniny Styczeń na międzynarodowym konkursie fletowym w Bukareszcie. I oczywiście nie ma konkursu puzonowego w Polsce, którego by nie wygrał nasz Karol Gajda. Bierze wszystkie nagrody, i to nawet wtedy, gdy do konkurencji stają studenci. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 21 Na poprzedniej stronie: Jeden z koncertów bielskiej Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej, styczeń 2008, dyryguje Andrzej Kucybała Jesteście bardzo skoncentrowani na muzyce. Czy to się odbija na wynikach z przedmiotów pozamuzycznych? Oczywiście. Muzyka wymaga dyscypliny, cierpliwości, ale też rozwija pamięć i wyobraźnię. Czasu na naukę przedmiotów ogólnokształcących jest mniej, bo trzeba grać, muzyka to priorytet. Dlatego nasze dzieci muszą organizować sobie zajęcia tak, żeby znaleźć czas na wszystko, także na odpoczynek. I osiągają efekty – w testach gimnazjalnych wypadają o ładnych parę punktów lepiej niż wynosi średnia w mieście. W tym roku w części humanistycznej średnia miejska wynosiła 33,57 pkt, a w POSM – 39,29 pkt. W części matematyczno-przyrodniczej było to odpowiednio 29,89 pkt i 33 pkt. Także wyniki sprawdzianu dla szóstoklasistów mieliśmy wyższe. Dobroczynny wpływ muzyki czy coś jeszcze? Przede wszystkim wpływ nauczycieli pasjonatów. Z dumą mogę powiedzieć, że mam w szkole takich nauczycieli całą grupę. Nie istnieją dla nich dni wolne, wakacje. Zawsze są dla uczniów. I nigdy nie pytają o pieniądze, nie żądają dodatkowych gratyfikacji za to, że zamiast programowych dwóch godzin przepracowali z uczniem cztery albo pięć. W ogóle nie myślą tymi kategoriami. Dzięki takiemu pełnemu pasji podejściu między nauczycielem a uczniem wytwarza się silna więź, która buduje przyszły sukces. Szkoła muzyczna jest specyficzna, nauczanie jest tu mocno zindywidualizowane i często uczeń ma bliższy kontakt ze swoim nauczycielem instrumentu niż... z rodzicami. Nauczyciel lepiej zna jego problemy. I czasem staje się dla ucznia Mistrzem. Kim jest Mistrz? To ktoś, kto ma pasję, wiedzę i talent pedagogiczny. Jest wzorcem dobrego postępowania. Mistrzem był na pewno profesor kontrabasu Bonawentura Nancka. Zmarł w zeszłym roku, na jego pogrzeb przyjechali wszyscy jego żyjący uczniowie z całego świata. To brzmi bardzo rodzinnie. Maria Trzeciak – dziennikarka, publicystka, recenzentka, specjalistka DTP, redaktorka „Pełnej Kultury!” i „Magazynu Samorządowego”. 22 R e l a c j e Tak, bo nasza szkoła w pewnym sensie jest rodziną. 70 procent pracujących tu obecnie nauczycieli muzyki to nasi absolwenci. Cztery pokolenia! To utrzymuje pewien stały klimat, ciągłość, rodzinność – oczywiście regularnie wzbogacane osobowościami, pomysłami tych młodych. Teraz są wakacje, a w szkole do południa jest pełno ludzi. Przychodzą przede wszystkim poćwiczyć, ale i spotkać się z kolegami, nauczycielami. I tak będzie przez całe lato. Oni to autentycznie kochają. Wszyscy? Ci najlepsi na pewno. Nie wyobrażają sobie dnia bez kontaktu z instrumentem. Dla nich to czysta przyjemność. Czy absolwenci POSM nigdy nie zrywają związku ze swoją szkołą? Właściwie nie. Najpierw przyjeżdżają się pochwalić, że się dostali na studia. Albo dzwonią. Często dowiadujemy się o ich sukcesach wcześniej niż rodzice. Dzięki temu mamy bardzo ścisłe dane o efektywności naszego nauczania – od lat jest tak, że 85-90 procent naszych uczniów dostaje się na swoje wymarzone kierunki studiów. I nie chodzi wcale tylko o kierunki muzyczne. Puzonista-informatyk? Oczywiście. W tym roku dwie osoby wybierały się na informatykę i moim zdaniem miały spore szanse – powyżej 80 procent z matematyki na poziomie rozszerzonym egzaminu maturalnego. Tradycyjnie kilka osób decyduje się na jakieś filologie – najczęściej na angielską, bo przygotowani są dobrze (średnia maturalna to 70 procent). Mamy absolwentów lekarzy, prawników, architektów. Porzucają muzykę? Nie, grają dalej, ale na zasadzie hobby. Słuchają, chodzą na koncerty. I wiedzą, co zawdzięczają muzyce. Spotkałem kiedyś absolwentkę architektkę. – Wie pan – mówi – za co jestem naszej szkole wdzięczna? Że nauczyła mnie wyobraźni i zapamiętywania. I dlatego tak bardzo boleję nad tym, że w szkołach ogólnokształcących już się praktycznie nie uczy muzyki. To będzie skutkowało nie tylko analfabetyzmem muzycznym, ale w ogóle głuchotą na piękno, utratą wrażliwości, duchowym ubóstwem. Aż tak groźnie? Tak. Ludzie, którzy nie umieją grać, nie słuchają muzyki – tracą to, co w życiu najważniejsze. Wrażliwość. Na wszystko, nie tylko na dźwięki. Muzyka działa na emocje, a emocje dotykają człowieka w każdej dziedzinie. Na intelekt muzyka też wywiera dobroczynne działanie. Badania naukowców dowiodły, że dzieci, które miały kontakt z muzyką, np. uczęszczając do muzycznej podstawówki, a potem uczą się dalej w szkole ogólnokształcącej, są z reguły w grupie najlepszych uczniów. Czemu się te badania u nas lekceważy? Trzeba o to zapytać polityków – ministra edukacji, premiera. Ale odpowiedź jest w sumie prosta – oczywiście ze względów oszczędnościowych. Kiedy brakuje pieniędzy, najłatwiej ciąć w kulturze – i dlatego kultura jest biedna. W latach 80. i 90. w szkołach likwidowano albo ograniczano lekcje przedmiotu zwanego sztuką. SkutI n t e r p r e t a c j e kiem tego podejścia będą wkrótce puste sale koncertowe, puste teatry. I to pójdzie dalej – dzieci tego pokolenia wychowanego bez sztuki, bez muzyki swoje dzieci wychowają tak samo. Jeżeli nic się w tej sprawie nie zdarzy, jeżeli muzyka i sztuka nie wrócą do szkół, nastąpi wielka kulturalna zapaść. Jak temu przeciwdziałać? Uczyć muzyki i sztuki, wychowywać do niej. Kiedyś dużo muzykowano w szkołach. To służyło upowszechnianiu muzyki, budowało muzyczną kulturę. Teraz zaczyna brakować nam młodych słuchaczy muzyki poważnej. I dlatego też taka cenna jest nasza szkoła. Modelu naszego szkolnictwa artystycznego zazdroszczą nam na świecie. Tymczasem u nas to szkolnictwo jest bardzo marginalizowane. Właściwie nikomu na nim nie zależy. Za PRL-u władza traktowała szkoły artystyczne jako enklawy dla tych „innych”, trochę nieprzewidywalnych. I myślę, że to podejście wciąż trwa – że to enklawa. A enklawami nie trzeba się specjalnie przejmować. W tej sytuacji wielki ukłon należy się kolejnym ministrom kultury, którzy skutecznie bronili szkół artystycznych przed oddaniem samorządom. Szkoły artystyczne są zazwyczaj znacznie droższe w utrzymaniu niż szkoły ogólnokształcące, więc na samorządowym garnuszku nie obyłoby się bez cięć. Są oczywiście odwrotne przykłady, ale one dotyczą głównie szkół muzycznych w małych miasteczkach, w których ludzie się nimi chlubią. A jak wyglądają stosunki POSM z naszym miastem? Dwojako. Kiedy trzeba zapewnić muzyczną oprawę jakiejś miejskiej uroczystości, to wszyscy doskonale znają mój telefon. Ale kiedy wypadałoby docenić sukcesy uczniów i szkoły, to jakoś zainteresowania ze strony władz miasta nie widać. Jesteśmy jak powietrze – codziennie nas łykają, ale nikt nas nie dostrzega. Wiadomo – szkoła jest i zawsze była, ma sukcesy i zawsze miała, wszyscy o tym wiedzą, więc po co o tym mówić?... Gorzko. Tak, bo naszym uczniom i nauczycielom tego docenienia brakuje. Oni zwyczajnie chcą wiedzieć, że są ważni, że się widzi ich ciężką pracę i ich sukcesy. Wszędzie, gdziekolwiek występujemy, wszyscy wiedzą, że reprezentujemy Bielsko-Białą. Tymczasem w uchwale dotyczącej stypendiów miejskich dla uczniów osiągających najlepsze wyniki w nauce nie dostrzegłem, żeby mieli je dostawać także nasi uczniowie. Nie wiem, czy kiedy złożę wniosek, nie zostanie on odrzucony ze względów formalnych. Także przy rozdzielaniu stypendiów dla uczniów R e l a c j e wybitnie uzdolnionych nie są brani pod uwagę uczniowie „Muzyka” i „Plastyka”. Zwróciłem się kiedyś do miejskiego Wydziału Edukacji o pieniądze na zakup sprzętu sportowego. Odpowiedzieli mi, że nie dadzą, bo nie jesteśmy szkołą samorządową. A przecież żadne przepisy tego nie zabraniają. A 200 naszych uczniów (na ok. 350) to bielszczanie. Nie dali, bo jesteście szkołą państwową? Pewnie tak. Tymczasem dla miasta to powinien być powód do zadowolenia. Przecież nasze sukcesy promują miasto, a wydawać pieniędzy na nas nie trzeba. Tylko czasem docenić. Gest w postaci nagród, stypendiów byłby potrzebny. Żeby przełamać ten sztuczny, urzędniczy podział. Antonina Styczeń Ariadna Willmann Katarzyna Kucybała A jak będzie z waszą salą koncertową, która powstaje obok szkoły? Miasto będzie z niej korzystać? Sala będzie służyła szkole i mieszkańcom miasta. Przepisy unijne są w tej sprawie dosyć sztywne – przez pięć lat nie będziemy mogli na sali zarabiać, czyli będzie udostępniana bezpłatnie, zwłaszcza na szkolne próby, popisy, koncerty. Przecież w szkole odbywa się w ciągu roku jakieś 150 koncertów. I nie ma jak ich pokazać publiczności! Jak będzie sala – a może być gotowa w 2010 roku – oferta kulturalna miasta znacznie się poszerzy. I to o koncerty bezpłatne. Zatem podsumujmy. Podobno tak dużej liczby zdolnej młodzieży jak tu, na południu, nie ma w żadnej innej części Polski. To prawda, tu jest najwięcej dzieci utalentowanych muzycznie. Nawet typowa dla terenów górskich niedoczynność tarczycy nie powoduje zaburzeń słuchu ani wrażliwości (uśmiech). To tradycja – ludzie tutaj chłoną muzykę, są do niej dostrojeni. Dam przykład – w Warszawie działa tzw. szkoła talentów, nauczycielami w niej są wyłącznie profesorowie akademii muzycznych, a kształci się tam najlepszych uczniów ściągniętych z całej Polski. W tym roku w ogólnopolskich przesłuchaniach szkoła talentów miała dwóch laureatów, a bielski „Muzyk” – trzech. O czymś to świadczy, prawda? I n t e r p r e t a c j e 23 Z sobą samą w innych Agnieszka Ginko-Humphries Krąg Kobiet Studnia Od trzech i pół roku czerpię siłę i energię z Kręgu Kobiet Studnia, działającego w Bielsku-Białej. Po przyjeździe z Londynu zaskoczyła mnie dynamika tego miasta – mnóstwo oddolnych, niezależnych inicjatyw, często znanych bardziej w Warszawie niż na miejscu. Istnienie takich organizacji pozarządowych, jak ekologiczny Klub Gaja czy Fundacja Ekologiczna Arka, uspołeczniony Teatr Grodzki, jedyne w Polsce gimnazjum waldorfskie – to przekonuje mnie o niesłychanej pomysłowości i otwartości mieszkańców tego miasta. Postanowiłam napisać o Kręgu Kobiet Studnia, który współtworzę, żeby pokazać jedną z grup, która bez rozgłosu działa w Bielsku-Białej. Wiem, że istnieje tu jeszcze jeden krąg prowadzony przez Alinę Danielewicz, gdzie kobiety w odświętnych strojach, co miesiąc, odprawiają rytuał pełni, tańczą, rozmawiają. Powstała niedawno Café Vagina przy placu Wolności 1, nowy, przyjazny mamom plac zabaw w Sferze – Akademia Rozwoju Dziecka Tere Fere oraz piekarnia i kawiarnia Przystanek Ati w Wapienicy, która gości krąg Aliny, pokazują, że bielskie kobiety działają coraz prężniej. 24 Wiedźmy Z ideą kręgu pierwszy raz zetknęłam się w Londynie – przywędrowała do mnie z Polski w postaci filmu Wiedźmy Agnieszki Trzos. Było to w 2002 roku, kiedy udało nam się ściągnąć na festiwal polskich filmów nowo powstały dokument. W Wiedźmach narratorką jest Zofia Miłuńska, przewodnicząca Stowarzyszenia na rzecz Wszechstronnego Rozwoju Kobiet Dakini, która stworzyła krąg kobiet pokrzywdzonych przez los. Co ciekawe, film nie doczekał się polskiej premiery, bo komisja programu 2 TVP, producenta, uznała go za nienadający się do emisji. Mnie ten dokument pochłonął – zobaczyłam kobiety, które z ciężkiej sytuacji życiowej przeszły do świata magii, celebrując piękno, grupowe więzi, duchowość. Po przeprowadzce do Bielska-Białej postanowiłam stworzyć własny krąg. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu parę miesięcy później – w styczniu 2005 – zobaczyłam ogłoszenie w „Pełnej Kulturze” zapraszające na inaugurację Kręgu Kobiet Studnia. Nasze pierwsze spotkanie odbyło się 13 stycznia 2005 w Bajce – siedzibie Stowarzyszenia Gaja, które mieściło się wówczas w zabytkowej willi w Cygańskim Lesie. Przyszło na nie trzynaście kobiet, w większości sobie nieznanych. Miałyśmy dwie matki zaR e l a c j e I n t e r p r e t a c j e łożycielki – Karinę Paczkowską, związaną wtedy z Gają, i Patrycję Romaniuk. Słuchałyśmy o historii kobiecych zgromadzeń, rozmawiałyśmy. Większość uczestniczek przyszła na kolejne spotkanie i tak się zaczęło. Karina Paczkowska, projektantka uzdrawiających ogrodów, zielarka, masażystka shiatsu, o kręgach dowiedziała się od przyjaciółki, która miała okazję bywać na takich spotkaniach. – Ten krąg z opowieści był trochę magiczny – wspomina Karina. – Było w nim i okadzanie szałwią, i wspólne granie na bębnach, tańce z chustami na biodrach, długie historie i wielkie wsparcie kobiecej siły. Opowieść o nim żyła we mnie jedenaście lat, zanim przerodziła się w świadomość, że ja też mogę powołać do istnienia krąg. Ten, który współtworzymy z dziewczynami, jest trochę inny. Dzielimy się tym, co odkryłyśmy, licząc, że nasza wiedza i umiejętności pomogą komuś innemu. Od tego czasu zmienia się liczba uczestniczek, zmieniają się też kobiety, a my jesteśmy otwarte na nowe dusze. Studnia nie zaistniałaby bez Patrycji Romaniuk z Warszawy, która wspierała Karinę organizacyjnie i filozoficznie. Wspólnie ją wymyśliły, zainicjowały. Po pierwszym spotkaniu Patrycja wróciła do siebie, ale wciąż jest niezmiernie dumna z iskry, która tyle lat świeci. dzimy dla siebie ćwiczenia, ale najpiękniej jest, gdy na początku dzielimy się tym, co u nas zdarzyło się dobrego – mówi Karina Paczkowska. Na niektóre spotkania zapraszamy ciekawe kobiety z zewnątrz – była u nas dwa razy Hanna Fabierkiewicz, astrolog, dzieląc się nagromadzoną od lat wiedzą na temat księżyca i kobiecości, i wpływu planet na nasze życie. Gościłyśmy też trenerki rozwoju osobistego i wybrałyśmy się do pracowni ceramicznej Aleksandry Kimel. W otoczeniu fantazyjnych wyrobów z gliny siedziałyśmy przy dużym stole, lepiąc własne dzieła – miski, cukierniczki, korale. Zostawiłyśmy je Oli do wypalenia i teraz każda z nas ma własne cudeńko. Większość kręgów w Polsce prowadzi jedna osoba, wyspecjalizowana w określonej dziedzinie, która proponuje i przygotowuje tematy i pobiera za to symboliczne wynagrodzenie. Nasz jest bezpłatny, współtworzony przez nas wszystkie, dlatego może bardziej spontaniczny i nieprzewidywalny. Każde spotkanie prowadzi inna uczestniczka, jest kilka organizatorek. Dlatego Krąg Kobiet Studnia kręci się jak bąk: raz szybciej – co dwa, trzy tygodnie, raz wolniej – co miesiąc. W wakacje i święta wypada z obrotów, by potem podskoczyć i wirować nieoczekiwanie na innym torze. Agnieszka Ginko-Humphries – anglistka, poetka, tłumaczka. Publikowała wiersze na łamach m.in. „Opcji”, „Akantu”, „The Wolf” (Anglia). Tłumaczyła poezję, teksty filozoficzne i teatrologiczne. Obecnie koordynatorka programów edukacyjnych w Teatrze Grodzkim. Na sąsiedniej stronie: Autorka artykułu odkrywa zbawienną moc olejków i cytryny Hanna Klima Mała Michalina – kręgowa dziewczyna Katarzyna Kukla Co robimy? Masaż stóp, pleców, rytuał pełni, malowanie naszej seksualności, lepienie samosów, asertywność, wybaczanie, nauka o śmierci, andrzejki, mooncup, symbolika kości, wewnętrzna moc, kreatywne pisanie, wizualizacje, techniki relaksu, wewnętrzne dziecko, wiara w siebie, zielarstwo, interpretacja snów, energia, ciało, ruch... Omawiamy przeróżne tematy na dwugodzinnych zgromadzeniach. Spotykamy się w domach, siedzibach stowarzyszeń, pracowniach plastycznych, centrach rozwoju, a czasem na dworze – w lesie, w poszukiwaniu ziół albo przy ognisku. Często nie znamy nazwisk innych dziewczyn, wystarczą nam imiona – Ewa psycholog, Marta od Ani, Magda z Cieszyna, Indianka. Różnimy się zainteresowaniami i zawodami: anglistka, chemiczka, projektantka ogrodów, grafik, technik dentystyczny, polonistka, kierowniczka biura, działaczka organizacji pozarządowej. Są wśród nas studentki, kobiety pracujące i niepracujące, mamy. Była z nami przez pewien czas „travelerka”, przemierzająca świat, która przez wiele miesięcy po odjeździe przysyłała nam listy. Jesteśmy w różnym wieku, chociaż dominuje młodsze pokolenie – 25-35 lat. Łączy nas chęć refleksji i rozwoju. – ProwaR e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 25 Dlaczego Studnia? Krąg na temat symboli kobiecości Studnia – źródło wyroczni i spełniania życzeń Studnia – zasada kobieca, atrybut Wielkiej Bogini, Kybele i Demeter, Matki Boskiej Przeglądanie się w studni – mistyczna postawa kontemplacyjna, medytacja, prawda, dusza, zaglądanie na dno własnego „ja” Studnia w Biblii – oczyszczenie, błogosławieństwo, woda życia i rady, miejsce spotkań przy czerpaniu wody Niewyczerpana studnia – nagromadzone bogactwa, zapasy, zasoby (Na podstawie Słownika symboli W. Kopalińskiego) Kiedy czuję się dobrze w swoim ciele? Z wypowiedzi uczestniczek, krąg o zakorzenieniu Czuję się ze sobą lepiej jako kobieta w czerwonym szalu w koralach na hamaku (lekkość bytu) zakorzeniona w kontakcie z ziemią 10 rzeczy, które lubię robić Praca zbiorowa na dużym arkuszu, krąg o pozytywnym myśleniu pływać sadzić rośliny malować ściany chodzić do kościoła pisać listy jeździć na nartach kochać się i przytulać podróżować czytać żartować Wdzięczność Z wypowiedzi uczestniczek, krąg o wdzięczności za śliwki za zdrowe, zwinne ciało za bliską mi osobę, z którą dzielę mój los za słońce, które nas ogrzewa za światło, które pozwala więcej widzieć za duży, piękny pokój, który może przyjmować gości 26 R e l a c j e – Istnieją liczne strony internetowe poświęcone kręgom kobiet – mówi Karina Paczkowska. – To, co w nich się powtarza, to swoisty zestaw zasad, których przestrzegają wszystkie kobiety w nich zasiadające. Nie ma przewodnika – nikt tu nie jest guru i co za tym idzie, wszystkie mamy takie samo prawo głosu. To, co poruszane na kręgu, jest tajemnicą i nie mamy prawa wynosić tego na zewnątrz. I po trzecie, na kręgu mówimy o sobie – to nie miejsce i nie czas na plotki. To miejsce, gdzie mówimy z głębi naszego jestestwa. Tu możemy swobodnie się śmiać, płakać i marzyć. To czas na spotkanie z sobą samą w innych. W naszej grupie mamy też kilka własnych zasad. Wprowadziłyśmy „gadający kamień” – trzyma go uczestniczka, która zabiera głos i podaje następnej osobie. Uczy nas to szacunku dla drugiego człowieka – słuchania i nieprzerywania. Na początku każdego zgromadzenia zapalamy po kolei świeczki – jedna kobieta przenosi płomień do drugiej – i tworzą one mały krąg w środku naszego. Posilamy się też zdrowymi smakołykami – darami ziemi: orzechami, ziarnami słonecznika, rodzynkami, migdałami; staramy się przynosić własnoręcznie upieczone ciasta. Pijemy ziołowe herbaty i cudowne eliksiry z cytryną i miodem (po przepisy proszę zgłosić się do Kariny.) W zdrowym ciele zdrowy duch! Praprababki Jest takie ćwiczenie, często przywoływane na kręgach – każda kobieta wymawia swoje imię i dodaje imiona matki, babć i prababć. – Agnieszka, córka Łucji, wnuczka Hildegardy i Wandy, prawnuczka Agnieszki, Jadwigi i Filomeny – tak się przedstawiam. Imienia czwartej prababci niestety nie pamiętam. Obiecuję sobie, że w końcu je odszukam. Czasem zdarza się, że nie znamy nawet imion naszych babć, nie sięgamy do naszego drzewa życia. Na kręgu uczymy się szanować naszych przodków, poczuć moc genealogicznego przekazu. Niegdyś kobiety mieszkały ze swoimi matkami, babkami i prababkami w tym samym domu, wiosce. Czerpały ze studni ich mądrości i doświadczenia. Dziś łączymy się z pokoleniami kobiet poprzez wizualizację, twórcze pisanie, opowieści. Spotykamy się w różnorodnym gronie, tak jak dawniej kobiety gromadziły się przy zbiorowych pracach: skubaniu pierza, szyciu kołder, krochmaleniu, przebieraniu owoców albo tworzeniu stroików świątecznych. W dzieciństwie miałam to szczęście, że zasiadałam z babcią przy stole, ucząc się, jak robić ozdoby na choinkę – tradycja, która w wielu domach już zamiera. W kraju, którego I n t e r p r e t a c j e wzorce kulturowe i społeczne często bezmyślnie w Polsce naśladujemy, w którym kobiecie przyszło żyć w tak zwanej rodzinie nuklearnej – oddalonej od matki, babć i ciotek o tysiące kilometrów – powstała przemożna chęć tworzenia wspólnot, komun i kręgów. – Kręgi kobiet we współczesnej formie odrodziły się w Stanach Zjednoczonych – opowiadała Karina Paczkowska na naszym pierwszym, pamiętnym spotkaniu. – Tam, czerpiąc z tradycji plemion indiańskich, białe kobiety zaczęły się spotykać, by dzielić się swoją wiedzą, doświadczeniem i ciepłem. Idea kręgów jest prastara. Są taką formą, która już chociażby ze względu na kolisty kształt daje optymalne warunki do rozmowy, do dzielenia się z innymi. Wszyscy siebie widzą, słyszą, siedzą w tej samej pozycji, stykają się kolanami. Macierzyństwo – głód kobiet Wiele uczestniczek naszych spotkań to właśnie mamy odkrywające bezsenną pełnię swojej kobiecości – światło i mrok. – Mój głód innych kobiet, kontaktu z nimi żywił się pół rokiem samotności, kiedy jako świeżo upieczona matka przebywałam na okrągło z moją córką – wspomina Karina Paczkowska. – Powstały krąg stał się dla mnie możliwością przypomnienia sobie, kim jestem, co chcę robić, co warto jeszcze przeczytać. Był impulsem do upominania się o wszystkie barwy życia. Wspólnota Poprosiłam o parę słów na temat kręgu Ewę Potoczny, polonistkę, doktorantkę, działaczkę społeczną, promotorkę feminizmu życia codziennego, która gdy tylko może, bierze udział w naszych spotkaniach. – Dla mnie to możliwość spędzenia czasu z osobami, których na co dzień nie widuję. Jest to więc okazja popatrzenia na ważne dla kobiet sprawy z różnych perspektyw. Każda z nas jest inna, ale wiele nas łączy. Te spotkania dają mi poczucie, że przynależę do grupy kobiet, co jest dla mnie ważne. Nieformalna, ciepła atmosfera naszych spotkań pozwala na zwierzenia, ale i rozwinięcie skrzydeł. Krąg skłonił mnie do własnych, twórczych poszukiwań i dalszego rozwoju osobistego. Elę, bywalczynię warsztatów rozwoju osobistego w Katowicach, Krakowie, Wrocławiu i Warszawie, która dojeżdża na nasze spotkania z Żywca, przyciąga energia Studni, daje siłę i radość. – Czułam zawsze akceptację, żadnej rywalizacji. Ważne jest też przełamywanie bariery bliskości fizycznej. R e l a c j e – Nasz krąg to spotkania fajnych babek – mówi Ela Jakubiec, mama malutkiej Michaliny, niemowlaczka, który przez pół roku wzorowo nam towarzyszył. Ela docierała do nas w pogodę i niepogodę, jest jedną z naj wytrwalszych uczestniczek. – To możliwość pogadania o rzeczach ważnych i ciekawych, ale też podładowania bateryjek. Rozwój, wymiana doświadczeń, nauka. Każdy temat był dla mnie czymś nowym, często zaskakującym, pozwalającym zastanowić się nad sobą. Malowanie swojej seksualności. Uff, jak gorąco! Katarzyna Kukla Zakręcone – Chciałabym zalegalizować nasz krąg, tworząc studium rozwoju i samorealizacji kobiet – mówi Indianka, zodiakalny Byk. – Mogłybyśmy w większym gronie rozwijać się duchowo, fizycznie, umysłowo. Ela z Żywca zastanawia się, czy nie rozkręcić kręgu w swoim mieście. Inne dziewczyny zakładają własne firmy, realizując długo dojrzewające w nich marzenia. Będą też przeprowadzki do innych miast, zmiany zawodów, studia podyplomowe. – To kiedy następny krąg? – pyta mnie w kawiarni Ela. Zamówiłyśmy oczywiście herbaty „wyciszające”, zapewniające „wewnętrzne odprężenie” i zaczynamy snuć plany na jesień. – Może wybierzemy się wszystkie razem w góry? Usiądziemy w kręgu, rozpalimy ognisko... I n t e r p r e t a c j e 27 Salsa energetyczna muzyka żywiołowy taniec Helena Dobranowicz Salsa to taniec złożony z niezliczonej liczby figur, nierozerwalnie związany z rytmem, który należy przekazać ruchem własnego ciała. To umiejętność wdzięcznego poruszania się i wyeksponowania tego, co ma w sobie muzyka kubańska: egzotyki, zmysłowości i ładunku pozytywnej energii. Nauka salsy polega nie tylko na poznaniu kroków, obrotów, figur i kombinacji, lecz głównie na przyswojeniu odpowiedniego ruchu ciała i umiejętności improwizacji. Całe jej piękno to niepowtarzalny styl, jaki tworzy każda tańcząca para. Rueda w wykonaniu tancerzy Salsy Bielsko podczas obchodów 5-lecia szkoły tańca (2008) Piotr Wróbel Helena Dobranowicz – historyk i krytyk sztuki, była dyrektor BWA w Bielsku-Białej i założycielka Centrum Dziedzictwa Kulturowego Górnego Śląska w Katowicach. Autorka monografii katedry św. Mikołaja i kościoła św. Stanisława w Bielsku-Białej. 28 R e l a c j e Taniec dla każdego Określenia salsa w odniesieniu do muzyki kubańskiej zaczęto używać w Stanach Zjednoczonych w latach 60. XX wieku. Cechują ją: ogromna melodyjność, bogactwo rytmów, współbrzmienie wielu instrumentów i ciekawe aranżacje, to... „ślub gitary kubańskiej i afykańskiego bębna”. Rozwinęła się na bazie kubańskiego tańca son. Latynoscy emigranci połączyli w muzyce dźwięki i rytmy dziedzictwa afrokaraibskiego z elementami jazzu amerykańskiego. Tak powstały style amerykańskie: nowojorski (mambo), Los Angeles, Puerto Rico, ale niewykluczone, że powstaną nowe odmiany, gdyż salsa wciąż się rozwija. Na Kubie w ostatnim 20-leciu powstała timba. Kubańczycy nie używają słowa „salsa” w odniesieniu ani do tańca, ani do muzyki. Właśnie do timby, niezwykle bogatej brzmieniowo i aranżacyjnie „salsy”, tańczą casino, czyli to, co często nazywa się salsą kubańską. W Polsce od ponad 20 lat ambasadorami salsy kubańskiej są José Torres – muzyk i perkusista z Hawany – i jego żona Iza, prowadzący we Wrocławiu szkołę tańca. W 2001 roku rozpoczęli warsztaty salsy w Bielsku-Białej i pociągnęli za sobą innych, którzy odnaleźli w niej radość i pasję życia. Moja fascynacja salsą trwa stosunkowo krótko, ale przynosi mi wiele radości i pięknych przeżyć. Przedstawiam moich mistrzów, których serca biją w rytmie salsy. Dzięki nim można poznać smak prawdziwej zabawy i odkryć w sobie to „coś” niepowtarzalnego. Salsa daje ukojenie Helena Dobranowicz: Czym jest dla Ciebie taniec? Edyta Lanc: Nie lubię tego pytania, gdyż ogranicza ta- niec do wybranych słów, myśli i doznań, a taniec jest ponad nimi, jak miłość, której żadne słowa nie mogą ogarnąć. Tańczę salsę od dwóch i pół roku. Muzyka zawsze mnie poruszała, nie tylko wewnętrznie, ale także dosłownie, wykorzystując moje ciało. Tę miłość i energię zauważył mój obecny partner – Daniel, co wyraził krótkim (takie wystarczyło) zaproszeniem na kurs, na który sam już chodził. Szczególne znaczenie w tamtym czasie miała dla mnie wyraźnie dostrzegalna pasja i miłość do tańca naszego instruktora Jerzego Sałamuna. Dojeżdżał do CieI n t e r p r e t a c j e szyna, by uczyć tylko kilka osób. To on zaraził nas bakcylem salsy. Teraz i my, a szczególnie Daniel, staramy się rozprzestrzeniać tę zdrową, „salsową chorobę”. Czy salsa zmieniła Twoje życie? Zawsze byłam aktywna. Zanim pojawił się taniec, dawałam upust mojej energii już w okresie licealnym, w Stowarzyszeniu Pomocy Dzieciom i Młodzieży Po prostu Partner w Żorach. Tam, zmagając się z „ciemną stroną” tego świata, nauczyłam się oddzielania twardej, bezwzględnej skorupy od pełnej miłości i potrzebującej miłości duszy człowieka. Dopiero tam poznałam prawdziwy blask słońca. Takie zrozumienie życia daje mi także salsa. Taniec zmienił moje życie. Wiele istotnych spraw musiałam odłożyć, ale wybór nie był przypadkowy. Salsa pozwala zrzucić z człowieka sztuczność, pomaga wyzwalać się z siebie i odnajdywać u innych naturalność i prawdziwość. Jak muzyka wpływa na Twój taniec? Muzyka jest początkiem tańca, a taniec początkiem muzyki. Są jak para taneczna, która nie może tańczyć obok siebie, ale ze sobą. Muzyka mnie porywa i porusza. Szczególnie ta żywa i dynamiczna, opowiadająca niezgłębione historie, przekazująca serce oraz duszę afrykańskich i afrokubańskich prapokoleń. Czy muzyka w połączeniu z ruchem może stanowić formę terapii dla zagonionych ludzi? Taniec jako forma terapii jest coraz bardziej znany i doceniany przez specjalistów. Choreoterapia może pomóc chorym dzieciom, niepełnosprawnym, chorym psychicznie, ludziom starszym. Pomaga także wszystkim, którzy mają problem z werbalnym wyrażaniem uczuć i emocji, nieśmiałym, zamkniętym, o niskiej samoocenie. Taniec dodaje pewności siebie i wiary we własne możliwości, pomaga siebie polubić. Żyjemy w czasach, które charakteryzuje pościg za pieniądzem, gonitwa, walka o dzień jutrzejszy. Człowiek wciąż walczy o przetrwanie, rywalizuje z innymi, pogrążony w stresie próbuje złapać uciekający czas. Taniec pozwala się zatrzymać. Zapomnieć o codziennych zmaganiach, problemach w pracy, w szkole, o samotności. Gromadzi ludzi, którzy chcą odpocząć od rywalizacji, walki i pogoni, oddają się bez reszty rytmom i wyzwalają swoje ciała z napięcia i stresu. Tak! Terapia? Zwał jak zwał – salsa daje ukojenie. Jak wyglądają wasze ćwiczenia? Ćwiczymy dużo, zmagam się często z fizycznym i psychicznym zmęczeniem. Na zajęciach czasami wręcz gotują się emocje, w które wplątuje się też osobiste życie. R e l a c j e Czasami jest to nie do zniesienia. Ale w finale tych zmagań jest coś ponad zmęczeniem, a nawet ponad zauważalnymi postępami – magia salsy, która mimo wszelkich różnic zawsze bardziej łączy, aniżeli dzieli. To daje największe zadowolenie. Czy chciałabyś przekazać jakieś rady kobietom? Zdarza się, że my, kobiety, często skrywamy w sobie wiele cech i zalet, które mogłyby powalić na kolana niejednego mężczyznę. Salsa pozwala poruszyć te sfery, odgrzebać w zmęczonych ciałach – duszę. Najważniejsze, by doprowadzić do tego nie dla mężczyzny, ale dla samej siebie (on przy okazji). Wykrzesać z siebie całą swoją kobiecość. Tego wdzięku powinnyśmy w tańcu w sobie szukać. W każdej z nas głęboko tkwi pełna powabu kobieta. Gdy myślimy o niej w tańcu, to przenosi się na ciało i pozwala z zadowoleniem spojrzeć na siebie w lustrze. A więc pierś do przodu i szeroki uśmiech! Każdy może coś dodać Kiedy salsa stała się Twoją pasją? Daniel Pancerz: Zapisałem się na kurs prowadzony przez Jerzego Sałamuna w Cieszynie i tak rozpoczęła się ta wspaniała przygoda. Z wykształcenia jestem pianistą i od dawna interesowałem się muzyką latynoską, jednak pasja taneczna przyszła znacznie później. Najpiękniejsze w salsie jest to, że każdy może coś dodać. Są pewne reguły i zasady, których należy się trzymać, ale reszta to już improwizacja, taniec duszy i serca, bo nim kieruje się prawdziwy salsero. Od ponad roku jestem instruktorem w Salsie Bielsko, ale marzę, aby z czasem założyć własną szkołę tańca. Nic bowiem nie cieszy serca tancerza tak jak myśl, że uczy nowej kultury tanecznej – i przychodzi moment, że widać to na parkiecie. Edyta Lanc i Daniel Pancerz z Grand Prix Primavera Salsa Open, Wrocław 2008 Ewa Kamza Jakie doznania wywołuje taniec? Ludzie czują potrzebę wyrażania swoich uczuć i emocji, szczególnie tych, których nie da się wyrazić słowami. Taniec jest swoistą formą przekazu i dialogu, w którym słowa stają się niepotrzebne. Pozwala uchwycić wszystkie emocje, od złości po zadowolenie, a każdy człowiek I n t e r p r e t a c j e 29 Edyta Lanc i Daniel Pancerz w salsowej figurze Henryk Pollak Jerzy Sałamun w trakcie zajęć Małgorzata Łuczyna w większym lub mniejszym stopniu jest tancerzem. Salsę może tańczyć każdy. Nie tylko integruje, ale także wprowadza całą grupę w pozytywne wibracje. Skupia przede wszystkim osoby, które chcą od życia urozmaicenia, odpoczynku po pracy czy szkole, jakiejś nowości, niezależnie od wieku czy zawodu. Salsa jest zjawiskiem, w którym ludzie łączą się ze sobą emocjonalnie i stają się sobie bliżsi. W przeciwieństwie do innych stylów tańca – salsa łączy ludzi w jedną wielką rodzinę. Czy jest zainteresowanie salsą? W Polsce kilka lat temu szkoły tego tańca można było policzyć na palcach jednej ręki, kursantów też było niewielu. Zaczynałem swą przygodę z salsą w 6‑osobowej grupie. Obecnie stał się bardzo medialny, a liczba kursantów znacznie wzrosła, grupy liczą po 20-30 osób. Salsa jest dla wszystkich! Jak odkryłeś salsę? Jerzy Sałamun: Moja przygoda z tańcem trwa już ponad dwadzieścia lat. W 1981 roku związałem się z Bielską Szkołą Tańca. W grudniu 2001 roku w czasie warsztatów prowadzonych przez José Torresa po raz pierwszy zetknąłem się z salsą. Wraz z pierwszym akordem i uderzeniami clave doznałem czegoś w rodzaju objawienia i w efekcie salsa zajęła w moim życiu najważniejsze miejsce. Uczestniczyłem w licznych warsztatach, kursach, lekcjach i koncertach oraz międzynarodowych festiwalach w Europie. Już po roku zacząłem uczyć salsy i otworzyłem własną Szkołę Tańca Salsa Bielsko, dla wszystkich, bez względu na wiek. Szósty rok organizuję co tydzień bezpłatne imprezy salsowe w różnych miejscach naszego miasta oraz zbiorowe wyjazdy na kongresy i koncerty. Stałem się też kolekcjonerem tego gatunku muzyki. Co Cię pociąga w salsie? Najbardziej – niesamowita, energetyczna muzyka, charakterystyczne brzmienia i latynoskie rytmy. W salsie jako tańcu najbardziej liczą się spontaniczność i improwizacja. Dobrzy tancerze potrafią wyrazić muzykę, którą słyszą i nawiązać z partnerem dialog bez słów, właśnie poprzez taniec. Co dzisiaj skłania ludzi do tańczenia? 30 W wielu kulturach taniec towarzyszy całemu życiu człowieka. Takie emocje jak radość czy smutek wyrażane są poprzez taniec. W Polsce wciąż jeszcze nie potrafimy tak się otworzyć, by taniec był środkiem komunikowania się i był obecny na co dzień. Salsa ma szansę przybliżyć Polaków do takiego właśnie odczuwania. R e l a c j e Charakter tego tańca zmniejsza dystans między ludźmi i otwiera granice. A jak jest poza Polską? Salsa to niezwykłe zjawisko kulturowe. Obecna jest na wszystkich kontynentach, również w Afryce i Azji. Potrafiła się przyjąć niemal we wszystkich kulturach świata, nawet tam, gdzie wcześniej nie tańczyło się w parach i do takiej muzyki. Kogo możesz zachęcić do niej? Salsa jest dla wszystkich! Oczywiście nie wszystkim nauka przychodzi jednakowo łatwo. Wiele zależy od muzykalności i sprawności ruchowej oraz możliwości pozbycia się stresu. Na moich zajęciach można spotkać młodzież szkolną, studentów, młodzież pracującą niemal we wszystkich zawodach oraz ludzi po czterdziestce i pięćdziesiątce. Przychodzą także całe rodziny, rodzice i dorastające dzieci. Również moje dzieci, Ania i Krzysiek, dali się wciągnąć salsie. A plany na przyszłość? Najważniejsze, żeby szkoła rozwijała się i mogła przyjąć wszystkich chcących rozpocząć przygodę z salsą. Od niedawna mam wsparcie instruktorskie moich uczniów: Daniela Pancerza, Tomasza Kopińskiego i Ryszarda Giemzy. Sam najchętniej prowadzę grupy początkujące. To ogromna frajda i satysfakcja obserwować, jak nowe osoby łapią bakcyla, obrastają w kubańskie piórka, a ich taniec z dnia na dzień coraz bardziej przypomina kubańskie casino. Jako lokalny patriota cieszę się, że w Polsce i poza nią coraz głośniej o nas, tym bardziej że szkoła jest nierozerwalnie związana z naszym miastem. Edyta Lanc i Daniel Pancerz, para ze Szkoły Tańca Salsa Bielsko, dwukrotnie zdobyli Grand Prix oraz I miejsca w 1. i 2. międzynarodowym konkursie Primavera Salsa Open we Wrocławiu (2007, 2008). Do ich najważniejszych osiągnięć należą też występy podczas Carnaval de Salsa we Wrocławiu (2007, 2008), Cubamemucho Munich (2008), Cubamemucho Kraków (2008), Międzynarodowego Mityngu Edukacji Europejskiej na Sycylii (2008), Letniego Festiwalu Salsy w Rovinj w Chorwacji (2008). Podziwiani na parkiecie za mistrzowskie wykonania salsy w stylu casino, emanują radością i spontanicznością. Edyta (lat 23) studiuje pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą na Uniwersytecie Śląskim (Cieszyn). Daniel (lat 24) jest pianistą, absolwentem cieszyńskiego Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego ze specjalizacją w zakresie jazzu i muzyki rozrywkowej. I n t e r p r e t a c j e PANNA Plisowana dusza w ubranku Vistuli. Ustawia żołnierzy w szereg, ziemniaki w pryzmy, buty zgodnie z kolorem. Spróbuj się z nią mierzyć na czas; wstaniesz po północy, odczekasz do szóstej, pomkniesz zwycięsko – a ona już przy biurku. Pracuj spocony bez kawy, pralinek – na podsumowaniu zawsze cię wyprzedzi. Bywa mglista, fiołkowa, ozdobna, ale zliczy kropki na skrzydłach biedronek. [Ona] Niezaradna – znajdzie złoto Azteków, za mała – przewróci czołg, ascetyczna – pilnuj męża. Przy młodszej od ciebie poczujesz się dzieckiem, przy pulchniejszej – budyniem. Posadzisz ją we wczoraj odkurzonym kącie, zadziała jak medium, materializując pyły. To gospodyni, nawet jeśli call girl. [On] Papcie na baczność, piżama w pakiecik, budzik nakręcony. Maszeruje, sumuje, dyryguje, krytykuje. Poproszony o radę podrzuci wszystkie znane hasła, sprawdzi, jak korzystasz, klepnie dobrotliwie. Zawsze tatuś, wujek, profesor. Toga, mundur, lampasy. Jeśli wizjoner – histeryk i maniak. Dom prędzej pod Wrighta niż Gaudiego. [Zalety] W lewej kieszeni śrubokręt, szydełko, zestaw nici. W górnej: OC, AC, butla z tlenem. Prawa: łapka na myszy, cebulowy syrop własnego przemysłu. Z łatwością wyniańczy trójkę dzieci lub zaprosi na sushi kolegów z liceum. Umówiona na spotkanie w kwietniu cierpliwie poczeka do lata, przecierając tylko zakurzone buty, składając-rozkładając parasol. Nauczy cię, jak wiązać sznurowadła, nawijać spaghetti wokoło widelca (czasem myląc jedno z drugim), omijając lampę. [Wady] Kąty proste, kulturalne szarości, chromowane słowa. Stopy po kostki w ziemi, w głowie czujny radar, chorągiewka z kogutkiem drgająca na wietrze. Czasem nawet wertuje poezje – kończąc, szuka ceny na okładce. Radość swą świętując, przybiegnie z koniakiem; po wzniesionych toastach zapyta: „ktoś jeszcze ma ochotę...?” – usłyszawszy odmowę, butelkę umieści w aktówce, rozda zadowolone uśmiechy, pożegna. R e l a c j e WAGA SKORPION Czarnoksiężniczka nastrojów, zapachów i smaków. Organizatorka seansów spirytystycznych, orgii tortów lodowych, sprzedawczyni koronek. Lubi przebywać w balonie lub na trampolinie (z duszą na ramieniu czekając na oklaski). Słuchając cię, przywdzieje szereg empatycznych twarzy, z których każdą docenisz – ona jutro zapomni. Za tydzień otrzymasz paczkę z Kubusiem Puchatkiem; dojrzała twe marzenie przysypane wiekiem. [Ona] Muślinowa panienka w razie potrzeby z młotem pneumatycznym w ręce. Piórko gnane bezwolnie halnym – spadając, może przebić czyjeś zagubione imię. W sobotę poda dziesięć dań pośród kwietnych girland, dziś z migreną w oku stawia nam gar żuru (bez śladu jajka, boczku czy kiełbasy). Równie dokładna w zbieraniu muszli, co i budowaniu mostów. [On] Mistrz znikania, Niewidzialny Człowiek. Masz go nad filiżanką parującej kawy – hyc! – została tylko smuga Hugo Bossa. Możesz szukać rady, zamówić projekt, obraz – ale nie obrączki... Żyje w przeciągu; o ile nie boisz się rwy kulszowej lub postrzału – owiń szyję, biodro i powiewaj obok. [Zalety] Gdziekolwiek pójdzie, tam ustala porządek, ucisza waśnie, głaszcze przeciwników. Wyrównuje szalki, dorzucając cukru, ujmując arszeniku, wężowego jadu (albo na odwrót...). Dla uzupełnienia paragrafów bytu – wyparuje w chmurę, wygnie ciało w tęczę, osypie płatki. Mniej jej niż za dużo. [Wady] Co za parawanem w japońskie desenie? Gdzie postać, po której tylko szelest zasłony z paciorków? Zaproszenie to czy pożegnanie? Zachęta czy niechęć? Szklaną kulę wyrzucić czy przetrzeć flanelą? (prezent, pocisk, przyrząd do wróżenia?) Weszła albo wychodzi, kładzie się czy wstaje; przytuli, uderzy...? Już w przedszkolu bada świat ideogramów – nie klocków. Wiążąc sznurówki, zastyga na dłużej – może rozważa naturę Alefa? Dopina model silnika pędzonego mlekiem? A może próbuje skonstruować słownik mowy kociej...? Dorosły pozbawi cię złudzeń do samego siebie – jednocześnie podkreślając własny świerzb, przykrótkie rękawy, włochate uszy. Będzie zawsze dwa kroki przed tobą, z podzielną kanapką w torbie, toboganem, suwmiarką. [Ona] Jeśli logiczna i matematyczna – dla odprężenia tworzy na jedwabiu, hoduje trufle, ćwiczy taniec brzucha. Kiedy malarka – konstruuje mosty, oswaja pantery. Szefowa koncernu zaskoczy produkcją ceramicznych żabek, haftem richelieu, haiku. Bądź czujny w dyskusji: możesz się narazić, drążąc jakiś temat. Słyszysz: zielony wieloryb – JEST ZIELONY! Potakuj, nie komentuj, pochwal. [On] Braterski, nawet gentleman. Wielbionej kobiecie zmierzy długość nosa, ale jej godność obroni tasakiem. Równie bystry w Tolkienie jak Faulknerze. Opowiadacz z tendencją ględziarstwa, Niedopuszczacz do Słowa, spiker codzienności. Chętnie oczyści gołębnik, karmi głodne koty, jeśli trzeba wybierać – psu odda swój kotlet. W połowie Superman, w drugiej Jaś Fasola. [Zalety] Nie znając, wie, cierpi wśród uśmiechów, połk nął kij, a tańczy. Złapie burzę w sieci, ożywi nią żarówki całego powiatu. Już w śpioszkach ma wyraźny własny wizerunek; w klapie kółko lub krzyżyk i drogowskaz przy domu. Łatwo się z nim je, krzyczy i sprząta, trudniej czule patrzy w oczy. [Wady] Nie próbuj dostawiać przecinków, wzmacniać dwukropków, wytłuszczać co chude. Przelatuj obok sposobem komety, żeby nie zdołał uchwycić ogona. Popełnisz nielojalność (nadmiar cukru w kawie), rozmyj się mgliście, amebowato – żeby nie spamiętał twego przewinienia; a jeżeli już – weźmie najemnika i do końca dni każe deptać twoje ślady. Złapie, zamknie w gablotce i co rano wygłosi zestaw zasad do respektowania. I n t e r p r e t a c j e Te r e s a S z t w i e r t n i a HOROSKOP 31 ROZMAITOŚCI 7 maja w Książnicy Beskidzkiej ogłoszono wyniki 8. edycji konkursu Najlepsza Biblioteka w Powiecie Bielskim organizowanego przez Starostę Bielskiego przy współpracy Książnicy Beskidzkiej i Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich – Oddziału w Bielsku-Białej. Uczestniczyło 19 placówek bibliotecznych – miejskich, gminnych i sołeckich. Oceniane były przede wszystkim: udostępnianie zbiorów, działalność informacyjna, edukacyjna i kulturalna. Podstawą oceny była jakość i różnorodność oferty. Komisja powołana przez Starostwo w edycji 2007/ 2008 tytuł najlepszej biblioteki przyznała Gminnej Bibliotece Publicznej w Jasienicy. Wyróżniono GBP w Bestwinie, MBP w Czechowicach-Dziedzicach i GBP w Wilkowicach. Za najlepszą bibliotekę filialną została uznana Filia nr 10 MBP w CzechowicachDziedzicach, a wyróżniono: Filię w Kalnej (GBP Buczkowice) i Filię nr 1 GBP w Kozach. Wyróżniono ponadto GBP w Porąbce za najlepszy program edukacyjno-informacyjny Mapa turystyczna Gminy Porąbka. 10 maja w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej odbyła się premiera Szwejka wg Jarosława Haszka, wyreżyserowana przez Roberta Talarczyka. Scenografię opracował Michał Urban, choreografię Katarzyna Aleksander-Kmieć, a muzykę skomponował Krzysztof Maciejowski. W spektaklu bierze udział cały zespół. Zespół teatru pod wodzą Talarczyka zapragnął stworzyć widowisko z dużym rozmachem. I rzeczywiście trwający trzy godziny spektakl zachwyca kapitalnym wykorzystaniem głębi sceny, zajmującą choreografią i plastyczną scenografią. Co więcej, świetną przeciwwagą do sentymentalnej opowieści są songi wyrosłe z najlepszych Weilowskich tradycji. Jednak całość rozbudowanego widowiska przytłacza, a wielość wątków sprawia, że „Szwejka” jest tutaj coraz mniej – recenzował Marcin Mońka w „Gazecie Wyborczej” (z 13 maja 2008). Z kolei Zdzisław Niemiec („Kronika Beskidzka” z 15 maja 2008) napisał: Choć więc narratorem spektaklu jest dobrotliwie wyglądający cesarz Franciszek Józef (gościnnie Bernard Krawczyk), wykreowano na scenie dramat drapieżny, momentami szokujący. To nie jest figlarne, pulsujące dobrotliwym humorem widowisko familijne, lecz mocna, ostra, niestroniąca od wulgaryzmów, pulsująca seksualnością rozprawa z totalitaryzmem i wojskowym drylem. Z gorzką ironią pokazane są liczne tryby sprzyjającej zabijaniu machiny: od tępych dowódców po rozerotyzmowane damy zabawiające się niesieniem pomocy rannym żołnierzom i – wykpionego najmocniej – zapijaczonego kapelana (Kuba Abrahamowicz) „odwalającego” posługę ostatniego namaszczenia. P o raz trzeci wręczono nagrody Marszałka Województwa Śląskiego za Wydarzenie Muzealne Roku. Nagrody przyznawane są w czterech kategoriach: wystaw, publikacji, inicjatyw edukacyjnych oraz popularyzacji dziedzictwa kulturowego i wreszcie dokonań z zakresu konserwacji. W tegorocznej edycji wzięło udział 18 muzeów z terenu województwa. Na konkurs wpłynęło 39 wniosków. Nagrodą w kategorii „Publikacje” uhonorowane zostało Muzeum w Bielsku-Białej za książkę Elżbiety Teresy Filip Rzeźba ze zbiorów etnograficznych Muzeum w Bielsku-Białej. Muzeum otrzymało także wyróżnienie w kategorii „Dokonania z zakresu inicjatyw edukacyjnych oraz popularyzacji dziedzictwa kulturowego” za trzecią już edycję Średniowiecznego Jarmarku Świętojańskiego, przygotowywanego przez Bożenę i Bogusława Chorążych. Uroczyste wręczenie nagród odbyło się 19 maja 2008 roku w Muzeum Zamkowym w Pszczynie, w ramach obchodów Międzynarodowego Dnia Muzealnika. 25 maja zakończył się 3. Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych „Raport” w Gdyni. Przedstawiono na nim dziewięć spektakli. Nagrodę Główną zdobył Żyd Artura Pałygi, wyreżyserowany przez Roberta Talarczyka, a wystawiony na deskach Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Jury uzasadniło swój wybór tak: „za uczciwą, odważną i precyzyjną teatralnie próbę rozliczenia się z trudną polską przeszłością”. Szwejk w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej Tomasz Wójcik 32 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI O d 7 do 12 czerwca w Bielsku-Białej gościły sceny z całej Polski, a to za sprawą 2. Wiosennego Festiwalu Teatralnego, zorganizowanego przez Teatr Polski. Zaprezentowały się teatry: Śląski z Katowic, Bagatela z Krakowa, Graffiti z Lublina, Polski z Warszawy i Korez z Katowic oraz gospodarze. Nagrodę główną – Anioła Publiczności, bo to właśnie widzowie są tu jurorami – otrzymał spektakl Kamienie w kieszeniach lubelskiej Sceny Graffiti Scena in Vitro. K Laureaci nagród w konkursie na Wydarzenie Muzealne Roku K siążnica Beskidzka i Instytut Książki w Krakowie w ramach Festiwalu 4 Pory Książki zorganizowali cykl spotkań pod hasłem Pora Poezji (27–31 maja). Gośćmi byli m.in. Tomasz Jastrun, Renata Putzlacher, Maciej Mielecki, Krzysztof Siwczyk, a swój nowy tomik poezji Podwórko zaprezentował bielszczanin Mirosław Bochenek. Odbyła się ponadto debata na temat Zapomniany? Obecny? Kim jest Herbert dla młodych poetów? Uczestniczyli w niej Radosław Wiśniewski, Krzysztof Siwczyk i Andrzej Franaszek. P o raz 19. Cieszyn na cztery dni wypełnił się teatrem. Od 28 maja odbywał się po obu stronach Olzy przegląd twórczości teatralnej z Polski, Czech, Słowacji i Węgier – czyli Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez Granic”. Pokazano ponad 30 przedstawień, odbyło się wiele imprez towarzyszących – wystaw, happeningów oraz koncertów. Poza głównym nurtem konkursowym przygotowano OFF Festiwal „Bez Granic” i projekt „Ogromne drobiazgi”, czyli osiem miniatur scenicznych z pogranicza teatru, muzyki i tańca. Uroczyste wręczenie Złamanego Szlabanu miało miejsce 31 maja. Otrzymał go spektakl Csödcsicsergö Hólyagcirkusz Társulat z Budapesztu. Teatr przeplatał się w nim z cyrkiem, komedią i pantomimą. W sekcji OFF zwyciężył Teatr Terminus a Quo z Nowej Soli ze spektaklem Usta/lenia. R e l a c j e Archiwum T rzecia edycja konkursu Śląska Rzecz organizowanego przez Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości przyniosła zwycięstwo w kategorii produktów Danucie i Adamowi Małachowskim z Dębowca k. Cieszyna, producentom odzieży dla alpinistów. Wyróżnienie przypadło twórcom kiosku multimedialnego (producent Infobox, Cieszyn; projekt: NPD Nowy Produkt Design i INNO Projekt – Paweł Balcerzak, Bartosz Dobrowolski, Wawrzyniec Skoczylas, Maciej Sobczak, Michał Stefanowski). W kategorii grafiki użytkowej nagroda trafiła do Centrum Sztuki Współczesnej Kronika w Bytomiu za książkę, plakat i identyfikację wizualną projektu Yane Calovski & Hristina Ivanoska. Oskar Hansen’s Museum of Modern Art, zaprezentowanego podczas wystawy Sieroty, legendy i bohaterowie sztuki (projekt Ariane Spanier). Wyróżnienie w tej kategorii otrzymali Andrzej Sobaś i Justyna Kucharczyk, projektanci systemu oznakowania wizualnego Międzynarodowego Portu Lotniczego Katowice w Pyrzowicach. Werdykt ogłoszono w Cieszynie 30 maja. Konik Teodora Bieguna olejna wystawa z cyklu Nestorzy beskidzkiej sztuki ludowej w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej prezentowała prace żywieckich bibułkarek oraz zabawkarzy (23 czerwca – 29 sierpnia). Anna Kupczak, Magdalena Gruszka, Maria Kępka i Maria Jafernik to mistrzynie sztuki zdobnictwa bibułkowego. Mimo zaawansowanego wieku nadal aktywne, biorą udział w konkursach, bywają na kiermaszach, a przede wszystkim nadal tworzą bibułkowe kompozycje. Teodor Biegun, Stanisław Lach, Emilia Leśniak i Władysław Klimasara reprezentowali tzw. żywiecki ośrodek zabawkarstwa, słynący m.in. pięknymi ptaszkami i konikami. Mirosław Baca I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI A Adam Sobota, formy szamotowe, 2008 Archiwum Galerii Bielskiej O d 27 do 29 czerwca trwał 42. Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym. W kategorii kapel Basztę – nagrodę główną zdobyła Kapela Braci Byrtków z Pewli Wielkiej. W kategorii zespołów śpiewaczych jedną z trzech równorzędnych III nagród przyznano grupie Wiślanki z Wisły Małej. Kamil Wojtyła z Żabnicy, grający na heligonce, otrzymał jedną z czterech równorzędnych I nagród w kategorii solistów instrumentalistów. Wśród śpiewaków również nie zabrakło naszych laureatów: jedną z trzech równorzędnych III nagród przyznano Annie Dunat z Pewli Wielkiej, a wyróżnienie otrzymała Julianna Adamek, również z Pewli Wielkiej. 6 lipca w Ślemieniu zorganizowano obchody 400. rocznicy powstania Państwa Ślemieńskiego. Uroczystość rozpoczęła msza święta w kościele parafialnym, po czym korowód mieszkańców i gości przeszedł na miejsce, gdzie powstać ma park etnograficzny ziemi żywieckiej – i tam wkopano akt erekcyjny. Na stadionie LKS Smrek na uczestników czekało wiele atrakcji, m.in. pokazy tańców dworskich i walk rycerskich, występy zespołów regionalnych oraz Reni Jusis. Zaproszeni goście – w tym władze powiatu, województwa, parlamentarzyści – z uznaniem wyrażali się na temat zaangażowania miejscowych władz w dynamiczny rozwój gminy oraz troski o dziedzictwo kulturowe małej ojczyzny. rtystyczne lato u Kossaków – taki tytuł nosił cykl imprez organizowanych w Górkach Wielkich przez Fundację im. Zofii Kossak oraz Schronisko KOSS. Wśród działań znalazło się malowanie gigantycznej panoramy ze sceną zdobycia Konstantynopola w 1453 roku (studenci Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie na podstawie książki Zofii Kossak Puszkarz Orbano). Monumentalne malowidło w kształcie rotundy o powierzchni 200 m² stanie w nowym parku obok muzeum biograficznego pisarki. Małą panoramę przedstawiającą przygody bohatera książki Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata malowały dzieci. Zakończył cykl międzynarodowy plener rzeźbiarzy ludowych z Polski, Czech, Słowacji i Włoch. Co najmniej dwumetrowe drewniane kloce artyści zamienili w postacie z książek Zofii Kossak. Efekty ich działań można oglądać na wystawie plenerowej jeszcze do 19 września. W programie znalazły się też koncerty i inne działania. T ydzień Kultury Beskidzkiej odbył się w tym roku po raz 45. (2–10 sierpnia). W Wiśle w 1964 roku zaczęła się historia tej ogromnej dziś i szeroko znanej imprezy folklorystycznej. W tegorocznej edycji uczestniczyło ponad 100 zespołów, w tym 30 zagranicznych. Wystąpiły grupy autentyczne, artystycznie opracowane, a nawet mogliśmy obejrzeć – nieco niespodziewanie – swego rodzaju folklorystyczne show w wykonaniu m.in. zespołu z Martyniki. Choć te ostatnie nie bardzo w smak były jurorom oceniającym konkursowe prezentacje, wzbudziły jednak entuzjazm publiczności. Pogoda w miarę dopisała, zatem i organizatorzy, i widzowie narzekać nie powinni. W konkursie zespołów podczas Festiwalu Folkloru Górali Polskich (Żywiec, 2–5 sierpnia) Złote Żywieckie Serce otrzymał Regionalny Zespół Oldrzychowice z Oldrzychowic na Zaolziu. W konkursie małych form FFGP Złote Żywieckie Serca przypadły: kapeli zespołu Hamernik, grupie śpiewaczej Podegrodzcy Chłopcy z Podegrodzia, skrzypkowi Józefowi Byrtkowi z Pewli Wielkiej wśród instrumentalistów, Przemysławowi Fickowi z Jeleśni w kategorii multiinstumentalistów, śpiewaczce Barbarze Biegun z Przyłękowa, a wśród mistrzów z uczniami – Monice Wałach (śpiew) i Rafałowi Wałachowi (instrument) z Jaworzynki. Grand Prix Międzynarodowych Spotkań Folklorystycznych (Żywiec, 6–9 sierpnia) zdobył turecki zespół Kocaeli Armelit, który swoją taneczną techniką, wręcz tanecznym transem, zdystansował inne grupy. W sierpniu (12–31.08) w Galerii Bielskiej BWA swoje prace prezentował Antek Wajda pod hasłem Darmo-wino. Wystawa artysty wywodzącego się z wrocławskiej sceny alternatywnej, znanego z kąśliwych karykatur i serii kiczowatych futerkowych kolaży, prześmiewczo komentujących mentalne matryce współczesności, była paradokumentem z pobytu w Wielkiej Brytanii. Druga z ekspozycji nosiła tytuł Nieużytki i prezentowała ceramikę. Przygotowali ją: Monika Dąbrowska-Picewicz, Jolanta Herma-Pasińska, Remigiusz Gryt i Adam Sobota. Wszyscy wywodzą się z bielskiego środowiska plastycznego, są absolwentami Wydziału Ceramiki i Szkła wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. O swojej twórczości artyści mówią: „Tak naprawdę nie ma znaczenia, co tworzymy: naczynie, obraz czy formę rzeźbiarską. Ceramika to nieustające poszukiwania i nieskoń- Turecki zespół Kocaeli Armelit 34 R e l a c j e Mirosław Baca I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI czenie wiele rozwiązań. Każdy etap pracy z gliną inspiruje i zachęca do eksperymentów. Doceniając tradycję, szukamy nowych ceramicznych światów. A ponieważ indywidualizm najlepiej widać w grupie, organizujemy wspólne wystawy. Łączy nas przyjaźń, ASP Wrocław i fascynacja gliną”. O d 14 czerwca w zamku, gdzie mieści się Muzeum w Bielsku-Białej, można oglądać na nowo zaaranżowane przestrzenie ekspozycji stałej. W galerii sztuki XIX i początków XX wieku zaprezentowano powstałe na przestrzeni 150 lat wizerunki kobiet i mężczyzn, pozwalające prześledzić zmiany zachodzące w sposobie przedstawiania. Wiele z tych konterfektów to anonimowe postaci, są jednak wśród nich także wizerunki osób znanych, takich jak: Dawid Benjamin Grunewald – właściciel fabryki sukna, Adolf Maenhardt – właściciel fabryki obić zgrzebnych, Josef Brüll – właściciel przędzalni, Gustaw Adolf Molenda – przemysłowiec, Rudolf Lukas – burmistrz Białej, Edward Schnack – mistrz kominiarski, kustosz Muzeum Miejskiego w Bielsku. W korytarzu pierwszego piętra prezentowana jest grafika artystyczna z przełomu XIX i XX w. – od miedziorytów, akwafort, akwatint, poprzez linoryty, litografie, drzeworyty po mezzotinty. Stała ekspozycja w galerii sztuki współczesnej regionu wzbogacona została o multimedialną pracę Michała Bałdygi Gioconda, pozyskaną do zbiorów w 2007 roku. W ostatnim czasie Muzeum Miejskie w Żywcu poszerzyło swoją ofertę wystawienniczą o zagadnienia dotychczas jedynie sygnalizowane w ekspozycjach. Stało się to możliwe dzięki pozyskaniu nowych pomieszczeń. W odremontowanej zabytkowej stajni zamkowej urządzona została ekspozycja przyrodnicza prezentująca faunę Żywiecczyzny. Spośród 250 okazów z Działu Przyrody zaprezentowano około 200. Wystawę uzupełniają zdjecia flory i fauny Beskidów. Wiosną 2008 roku uruchomiono ekspozycję etnograficzną, która mieści się w budynku dawnej wozowni zamkowej, pamiętającej czasy rodziny Wielopolskich. Na parterze zaprezentowano zwyczaje i obrzędy okresu Bożego Narodzenia i Nowego Roku oraz narzędzia i sprzęty związane z obróbką różnych surowców. M.in. zrekonstruowano fragment dawnej kuźni z zabytkowym miechem kowalskim. Zobaczyć można gliniane garnki, dzbanki, miski, formy na babki wielkanocne oraz koło garncarskie z ostatniego warsztatu z Milówki. Eksponowane są wyroby drewniane, a także narzędzia służące do ich wykonania, czyli piła tarczowa i specyficzne imadło drewniane, tzw. dziadek. Swoje miejsce znalazł tu również kompletny zestaw narzędzi do obróbki lnu, z XIX-wiecznym warsztatem tkackim oraz wzornikiem druków na płótnie z farbiarni Chałacińskich. Obecnie trwa przygotowanie na poddaszu wozowni wystawy sztuki ludowej i rzemiosła artystycznego oraz ekspozycji związanej z miejscem dziecka w kulturze ludowej. W przyszłości zrekonstruowana zostanie na parterze budynku XIX-wieczna izba mieszkalna. (oprac. ms) 4 czerwca 2008 roku zmarła Olimpia Ormaniec, wieloletnia działaczka kultury, miłośniczka folkloru, współzałożycielka zespołu regionalnego Gilowianka (1963). Była jego kierowniczką i choreografem przez 45 lat. Tańczą w Gilowiance jej dzieci i wnuki. Przez wszystkie lata istnienia zespołu przewinęło się przez niego blisko 460 tancerzy, 56 muzykantów, obecnie liczy 50 osób. Występował podczas wielu uroczystości i imprez lokalnych, regionalnych i ogólnopolskich, w tym Tatrzańskiej Jesieni w Zakopanem, Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu, festiwali folklorystycznych w Siedlcach i Raciborzu. Koncertował też m.in. w Bułgarii, Słowacji, Czechach, Austrii, we Włoszech, w Niemczech, Hiszpanii i na Ukrainie. Nagrał kilka płyt. Olimpia Ormaniec cieszyła się w swoim środowisku wielkim autorytetem i szacunkiem, czego wyrazem były uroczystości pogrzebowe, które odbyły się 7 czerwca 2008 roku w gilowickim kościele pw. św. Andrzeja Apostoła. Ekspozycja etnograficzna Muzeum Miejskiego w Żywcu Mirosław Baca R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE BIELSKO-BIAŁA Konkurs Wzornictwa Przemysłowego Projekt Arting 2008 4–28 września, Galeria Bielska BWA Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11, tel. 033-812-58-61, [email protected], www.galeriabielska.pl 5 13 Festiwal Kompozytorów Polskich – Henryk Mikołaj Górecki i Ignacy Jan Paderewski 2–4 października, Bielskie Centrum Kultury Informacje: Bielskie Centrum Kultury, ul. J. Słowackiego 27, tel. 033-828-16-40, www.bck.bielsko.pl 2 Śląskie Forum Organizacji Pozarządowych – konferencja w formie debaty, targi, warsztaty 9 października, Klub Garnizonowy Dom Żołnierza Informacje: Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki, ul. S. Sempołowskiej 13, tel. 033-496-52-19 wew. 22, www.teatrgrodzki.pl 4 Międzynarodowy Konkurs Chórów Gaude Cantem 18–19 października, Bielsko-Biała i wybrane miejscowości powiatu bielskiego Informacje: Polski Związek Chórów i Orkiestr Oddział w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 033-812-33-33, [email protected], www.gaudecantem.pl 6 Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej – koncerty polskich i światowych gwiazd jazzu 9 listopada – 5 grudnia Informacje: Bielskie Centrum Kultury, ul. J. Słowackiego 27, tel. 033-828-16-40, www.bck.bielsko.pl T echniki znane, ale zapomniane – wystawy grafiki podsumowujące projekt listopad–grudzień, Miejski Dom Kultury w Bielsku-Białej, Miejskie Centrum Kultury w Żywcu, Gminna Biblioteka Publiczna w Wilkowicach Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, tel. 033-822-05-93, [email protected], www.rok.bielsko.pl PSZCZYNA Wieczory u Telemanna – cykl koncertów, dyskusji o muzyce, zwiedzanie zamku październik – Muzeum Zamkowe Informacje: Muzeum Zamkowe, ul. Brama Wybrańców 1, tel. 032-210-30-37, [email protected], www.zamek-pszczyna.pl CIESZYN karby z cieszyńskiej trówły – działania promujące sztukę, historię i tradycje Śląska Cieszyńskiego 19–21 września – Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości Informacje: Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości, ul. Zamkowa 3, tel. 033-851-08-21, [email protected], www.zamekcieszyn.pl WIEPRZ Posiady Gawędziarskie CZECHOWICE-DZIEDZICE Jesienny Festiwal Muzyczny Alkagran 30 września – 4 października Informacje: Miejski Dom Kultury, ul. Niepodległości 42, tel. 032-215-31-59, [email protected], www.mdk-cz-dz.com.pl ŻYWIEC an Kazimierz Olpiński – malarz elity żywieckiej początku XX wieku czerwiec–grudzień, Stary Zamek Informacje: Muzeum Miejskie, ul. Zamkowa 2, tel. 033-861-21-24, [email protected], www.muzeum-zywiec.pl S 18 K ATOWICE szystkie kolory są dozwolone, pod warunkiem, że nie przeszkadzają w handlu – wystawa poświęcona wykorzystaniu kolorów w produkcji przedmiotów użytkowych 8 sierpnia – 12 października, Galeria Sztuki Współczesnej BWA Informacje: Galeria Sztuki Współczesnej BWA, al. W. Korfantego 6, tel. 032-259-90-40, www.bwa.katowice.pl W 30 17 19 Konkurs Gry na Unikatowych Instrumentach Ludowych 8–9, 23 listopada, Wieprz Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 033-822-05-93, [email protected], www.rok.bielsko.pl J J esienne Spotkania Muzyczne – konkurs dla szkół i zespołów amatorskich 22 listopada – Dom Kultury Włókniarzy Informacje: Miejski Dom Kultury, ul. 1 Maja 12, tel. 033-812-56-93, [email protected], www.mdk.beskidy.pl Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: www.silesiakultura.pl 36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e GALERIA Teresa Gołda-Sowicka Malarstwo. Projekty kolorystyki Realizacje kolorystyczne w Bielsku-Białej: kościół pw. Opatrzności Bożej róg ulic 11 Listopada i Cechowej ulica Wzgórze 20 ulica Wzgórze 19 plac Ratuszowy Archiwum Św. Graal, olej na płótnie, 150x110 Konrad Sowicki Trzy, olej na płótnie, 110x150 Południe, olej na płótnie, 110x150