ZESZYTY JAGIELLOŃSKIE J u l i u s z K l e i n e r

Transkrypt

ZESZYTY JAGIELLOŃSKIE J u l i u s z K l e i n e r
ZESZYTY
JAGIELLOŃSKIE
PISMO UCZNIÓW, NAUCZYCIELI I PRZYJACIÓŁ
LO im. KRÓLA WŁADYSŁAWA JAGIEŁŁY W PŁOCKU
NR 80 GRUDZIEŃ 2012, PISMO UKAZUJE SIĘ OD ROKU 2000
Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej w Liceum im. Wł. Jagiełły
MŁODZIEŻOWY DOM KULTURY IM. KRÓLA MACIUSIA I
GŁOŚNE CZYTANIE NOCĄ: 22 listopada 2012 roku
Juliusz Kleiner
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej
Polscy historycy literatury - część XIV
Państwo Elżbieta i Tomasz Zbrzezni
oraz Wiesław Kopeć
Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej
w Liceum Ogólnokształcącym im. Władysława Jagiełły
Młodzieżowy Dom Kultury im. Króla Maciusia I
zapraszają nauczycieli, uczniów płockich szkół ponadgimnazjalnych, pracowników
administracji oświatowej, ludzi kultury i wszystkich zainteresowanych do udziału
w wielkim eksperymencie dydaktycznym
pod nazwą
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej
POLSCY HISTORYCY LITERATURY
Opis eksperymentu:
1. Zostanie zorganizowanych kilkanaście seansów „Głośnego czytania nocą” pod wspólnym
tytułem POLSCY HISTORYCY LITERATURY.
2. Spotkania odbędą się w okresie od października 2009 roku do stycznia 2012 roku
lub dłużej. Intencją jest, ażeby uczeń rozpoczynający naukę w liceum we wrześniu 2009 roku,
mógł w czasie 5 kolejnych semestrów uczestniczyć w całym cyklu.
3. Tym wyróżnionym spotkaniom „Głośnego czytania nocą” będzie patronowało hasło-idea:
URODZENI W NIEWOLI - DZIECIOM NIEPODLEGŁEJ.
4. Czytać będziemy gigantów polskiej historii literatury urodzonych przed umowną datą
11 listopada 1918 roku, to znaczy tych uczonych, którzy całkowicie zostali ukształtowani
jeszcze pod zaborami lub w dwudziestoleciu międzywojennym.
5. Seanse trwające 2 x 45 minut "czystego czytania" kończone będą 45-minutową dyskusją
z intencją przeniesienia jej dalszego ciągu na zajęcia szkolne.
6. Teksty czytane w MDK-u będą się ukazywały w Zeszytach Jagiellońskich i będą
stanowiły
rosnący
systematycznie
INTERNETOWY
RETRO-PODRĘCZNIK
DO JĘZYKA POLSKIEGO (http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nrxx.pdf).
Komentarz:
Podejmiemy próbę oddziaływania na współczesnego ucznia tekstami napisanymi przez
ludzi o zupełnie innej wrażliwości narodowej i literackiej, żyjących w zupełnie innych
warunkach społeczno-politycznych. Jednocześnie tekstami o wyjątkowej wartości.
Niezależnie od oficjalnego nurtu szkoły zmierzającego do maturalnego „testu na punkty”
podejmiemy próbę zrobienia tego, co zawsze w Polsce było celem edukacji polonistycznej,
a obecnie przestało być ważne.
W tekstach źródłowych pisownię dawną nieznacznie uwspółcześniono.
Zeszyty Jagiellońskie. Pismo Uczniów, Nauczycieli i Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego
im. Króla Władysława Jagiełły w Płocku
Redakcja: ul. 3 Maja 4, 09 – 402 Płock; ht t p: /www.j a gi ello n k a.p lo c k.p l ; (024) 364-59-20
[email protected];
Opiekun merytoryczny projektu: Tomasz Zbrzezny. Opiekun zespołu: Wiesław Kopeć, [email protected]
Zespół redakcyjny: członkowie Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej.
2
Juliusz Kleiner (1886-1957)
- historyk literatury, profesor Uniwersytetu Lwowskiego,
Warszawskiego, Jagiellońskiego oraz Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego
Stanisław Fita: Juliusz KLEINER (1886-1957)
Jesienią 1944 roku, wkrótce po zakończeniu działań wojennych, przybył do Lublina
profesor Juliusz Kleiner, znakomity historyk i teoretyk literatury, wieloletni profesor Uniwersytetu
Jana Kazimierza we Lwowie, który musiał opuścić w 1942 roku z obawy przed represjami ze strony
okupantów. Znalazł wówczas schronienie w Krasnobrodzie, skąd po roku przeprowadził się do
Leśniczówki koło Wilkołaza, następnie zamieszkał w niedalekim Zakrzówku, od wiosny zaś 1944
roku w Milanowie, gdzie przebywał do końca okupacji niemieckiej. Tu odszukał go kierownik
Resortu Kultury i Sztuki PKWN Wincenty Rzymowski i ułatwił przyjazd do Lublina. We wrześniu
i październiku 1944 roku kilkakrotnie wystąpił Kleiner przed lubelską publicznością w Sali
Gimnazjum im. Jana Zamoyskiego w cyklu Powszechnych Wykładów Uniwersyteckich,
zorganizowanych przez Henryka Raabego, pierwszego rektora UMCS.
Przedmiotem wykładów Kleinera były arcydzieła Adama Mickiewicza: Konrad Wallenrod
i Dziadów część III. Wkrótce wznowił działalność Katolicki Uniwersytet Lubelski, w którym lwowski
uczony został powołany na katedrę historii literatury polskiej. Lubelski epizod w biografii Juliusza
Kleinera trwał do roku 1949. Wówczas przeniósł się do Krakowa, gdzie już w 1947 roku objął
katedrę w Uniwersytecie Jagiellońskim i przebywał tu do końca życia. Gdy przybył do Lublina, był
uczonym powszechnie znanym, o wielkim autorytecie w środowiskach naukowych. Niemal cała
dotychczasowa kariera naukowa Kleinera związana była ze Lwowem, miastem, w którym przyszedł
na świat, uzyskał wykształcenie i najważniejsze stopnie naukowe oraz - największe osiągnięcia.
Urodził się 24 kwietnia 1886 roku w środowisku inteligencji. Po ukończeniu nauki szkolnej
i uzyskaniu świadectwa dojrzałości podjął studia w Uniwersytecie Lwowskim. W latach 1904-1908
studiował polonistykę, germanistykę i filozofię; jednocześnie był stypendystą Zakładu Narodowego
im. Ossolińskich. Już w czasie studiów ogłosił drukiem pierwszą rozprawę pt. Patriotyzm
Słowackiego ("Biblioteka Warszawska" 1906 t. 1). Wówczas też nawiązał współpracę z kilkoma
czasopismami ("Tygodnik Ilustrowany", lwowskie "Słowo Ludu", "Nasz Kraj"), gdzie zamieścił
szereg artykułów i recenzji. W 1908 roku uzyskał doktorat filozofii na podstawie pracy Studia
3
o Słowackim. Następnie przez kilka lat pracował jako nauczyciel w szkołach średnich Lwowa.
W latach 1909-1911 odbył studia w Berlinie i Paryżu, w 1912 habilitował się w Uniwersytecie
Lwowskim i w tym też roku objął tu wykłady.
W czasie trwania pierwszej wojny światowej wznowił działalność polski Uniwersytet
w Warszawie i zaproponował Kleinerowi stanowisko profesora. Uczelnie w byłym zaborze rosyjskim
wymagały wsparcia ze strony uczonych z terenu dawnej Galicji, gdzie nauka polska rozwijała się
swobodnie głównie w dwóch znakomitych uniwersytetach: w Krakowie i Lwowie. Jednym z tych,
którzy pospieszyli z pomocą organizującemu się polskiemu szkolnictwu wyższemu w Warszawie był
Juliusz Kleiner. Wykładał tu w latach 1916-1920. W tym czasie, 28 listopada 1919 roku, został
powołany na członka korespondenta Polskiej Akademii Umiejętności; członkiem czynnym został
10 czerwca 1927.
W roku 1920 powrócił do rodzinnego miasta i objął katedrę historii literatury polskiej jako
profesor zwyczajny w Uniwersytecie Jana Kazimierza. Pracował tu do 1941 roku prowadząc
równocześnie intensywną działalność naukową w Towarzystwie Naukowym we Lwowie,
w Towarzystwie Literackim im. Adama Mickiewicza (od r. 1934 był prezesem) oraz w innych
instytucjach. Brał również udział w pracach lwowskiego środowiska literackiego, był członkiem
miejscowego oddziału Związku Literatów Polskich. W 1933 został członkiem Polskiej Akademii
Literatury. Brał udział w najważniejszych wydarzeniach naukowych tamtych czasów: w IV zjeździe
historyków w Poznaniu (1925), w Zjeździe im. Jana Kochanowskiego w Krakowie (1930), w VII
Międzynarodowym Kongresie Historyków w Warszawie (1933), w Międzynarodowym Zjeździe
Slawistów w Krakowie (1934), był współorganizatorem i czynnym uczestnikiem Zjazdu Naukowego
im. Ignacego Krasickiego we Lwowie (1935). Uczestniczył w pracach naukowych PAU, m.in.
podczas uroczystego posiedzenia Akademii ku czci J.W. Goethego 11 czerwca 1932 wygłosił referat
Osobistość i wartości ponadosobiste w "Fauście" Goethego (druk. w "Roczniku PAU", 1931/1932,
Kraków 1933 i odb.).
Jesienią 1939 roku w wyniku wkroczenia Armii Czerwonej i włączeniu Lwowa do ZSRR
uniwersytet, którego patronem został teraz Iwan Franko, uległ reorganizacji i dostosowano jego
strukturę do systemu radzieckiego. Kleiner, podobnie jak inni polscy profesorowie, nadal tu wykładał
i kierował zespołową katedrą literatury polskiej. W 1940 roku uczestniczył w zorganizowanych
z dużym rozmachem obchodach 85 rocznicy śmierci Adama Mickiewicza.
Po przerwie spowodowanej okupacją niemiecką wznowił, o czym wspomniano na wstępie, pracę
uniwersytecką w Lublinie. O tych "nowych początkach" napisał we wspomnieniu Moja młodość
lubelska:
„Wykłady o Mickiewiczu były uwerturą powrotu na katedry. Bo już w jesieni r. 1944 działalność
wznowił Katolicki Uniwersytet Lubelski. Nastąpiło pierwsze w nowej Polsce wznowienie
intensywne pracy uniwersyteckiej - nastąpiło z szybkością imponującą i radującą serce polskie, dzięki
księdzu rektorowi Antoniemu Słomkowskiemu. Niepospolity organizator, znakomity i niestrudzony
rządca Uczelni, sam zajmujący się i sprawami zasadniczymi, i każdym drobiazgiem, wśród
usuwanych i naprawianych skwapliwie gruzów skupił nowe siły, opieką ojcowską otaczając
i pracowników i młodzież. Jako jeden z powołanych przez niego objąłem katedrę historii literatury
polskiej, mogłem kontynuować własną drogę życia. Zaczynało się zaś w tymczasowej stolicy
Rzeczypospolitej bujne życie umysłowe”. (Z lubelskich lat Juliusza Kleinera. W stulecie urodzin 24 IV
1886 - 24 IV 1986, Lublin 1986, s.10)
W organizacji tego życia umysłowego jedną z czołowych postaci był właśnie Juliusz Kleiner.
Został przewodniczącym Wydziału Filologiczno-Historycznego Towarzystwa Naukowego KUL,
Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Lublinie mianowało go członkiem honorowym, reaktywował oddział
Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza i pełnił przez kilka lat funkcję jego prezesa,
w 1945 zorganizował Klub Literacki, ściśle współpracujący z miejscowym oddziałem Związku
Literatów Polskich, który wznowił w tym czasie działalność po wojennej przerwie i powierzył
profesorowi Kleinerowi przewodnictwo. Mieszkańcy Lublina wielokrotnie mieli możność słuchać
wykładów profesora, który zawsze przyciągał tłumy. Doświadczenia swoich lubelskich lat
podsumował w cytowanym wspomnieniu:
„Nie znałem Lublina w czasach dawniejszych; w przejazdach do Warszawy oglądałem go tylko
pobieżnie. Teraz pokochałem to miasto, które teraz mi dało nową epokę życia - które stało się
dla mnie, pomimo żem do sześćdziesiątki się zbliżał, miastem mej młodości”
4
W Krakowie od roku 1949 kontynuował profesor owocnie swoją działalność naukową
i dydaktyczną w Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczestniczył w pracach PAU, której dni stawały się
z wolna policzone. Brał udział w ogólnopolskich zjazdach i konferencjach, także w Kongresie Nauki
Polskiej w Warszawie obradującym w dniach 29 czerwca - 2 lipca 1951 roku. Kongres dokonał
zasadniczej reorganizacji życia naukowego w Polsce: uległa rozwiązaniu Polska Akademia
Umiejętności i Towarzystwo Naukowe Warszawskie, została utworzona Polska Akademia Nauk.
W 1952 roku profesor Kleiner został powołany - początkowo jako jedyny historyk literatury na członka rzeczywistego PAN, w roku następnym wszedł w skład Rady Naukowej Instytutu Badań
Literackich PAN.
Były to ostatnie lata życia profesora. Zmarł w Krakowie 23 marca 1957 roku. W czasie
uroczystości pogrzebowych na Cmentarzu Rakowickim żegnali go wśród innych: przedstawiciel PAN,
dyrektor Instytutu Badań Literackich - profesor Kazimierz Wyka oraz profesor Stanisław Pigoń
w imieniu Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Akademii Umiejętności, która po przełomie
październikowym 1956 rozpoczęła starania o reaktywowanie.
Dorobek naukowy Kleinera jest ogromny: tworzą go monografie trzech wielkich poetów
romantycznych, wiele szczegółowych studiów historycznoliterackich, rozprawy z zakresu teorii
literatury, podręcznik historii literatury polskiej przeznaczony dla uczniów przedwojennych szkół
średnich, prace edytorskie.
Epoką, która przez całe życie przyciągała uwagę badawczą uczonego był romantyzm.
Literatury tego okresu dotyczyły jego pierwsze artykuły, Słowackiemu poświęcił, o czym
wspomniano, dysertację doktorską. Wcześnie, bo w wieku 25 lat, rozpoczął pracę nad monografią
o Zygmuncie Krasińskim. W roku 1912 ukazało się dwutomowe dzieło pt. Zygmunt Krasiński. Dzieje
myśli, które stało się podstawą przewodu habilitacyjnego. Praca ukazuje „trzeciego wieszcza” jako
poetę filozoficznego, dzieje jego ewolucji myślowej i rozwój osobowości. Twórczość poety została
ukazana na tle rozwoju literatury i filozofii europejskiej. To szerokie tło i rozległość problematyki
stanowiły novum w stosunku do dotychczasowych monografii historycznoliterackich. Dzieło spotkało
się z żywym zainteresowaniem i w roku 1913 uzyskało prestiżową Nagrodę Akademii Umiejętności
z Fundacją im. Probusa Barczewskiego.
Bezpośrednio po napisaniu wspomnianej monografii przystąpił Kleiner do pracy
nad monografią o Słowackim. W ciągu dwóch lat, do wybuchu pierwszej wojny światowej, powstał
cały tom pierwszy i część tomu drugiego. Pracę kontynuował po zakończeniu wojny i kolejne tomy
czterotomowej monografii, zatytułowanej Juliusz Słowacki. Dzieje twórczości, ukazały się w latach
1919-1920, 1923 i 1927. Całość liczyła 2250 stron druku. Tak obszernej monografii nie doczekał się
ani przedtem, ani potem żaden z poetów polskich. Głównym wątkiem wywodów były szczegółowe
analizy kolejnych utworów Słowackiego, ważne momenty twórczości wyznaczają etapy literackiej
biografii poety. Dzieło przedstawia Słowackiego przede wszystkim jako artystę. I ta książka spotkała
się z wyrazami uznania i została - podobnie jak monografia o Krasińskim - odznaczona Nagrodą PAU
z fundacji P. Barczewskiego.
Wkrótce potem, w roku 1928, rozpoczyna profesor pracę nad monografią o Mickiewiczu.
Pierwszy tom pt. Mickiewicz. Dzieje Gustawa ukazał się we Lwowie w roku 1933. Pracę nad dalszym
ciągiem dzieła zakłóciły wydarzenia polityczne: do wybuchu wojny gotowa była znaczna część tomu
drugiego, nad dalszym ciągiem pracował autor w latach wojny, w konspiracji, m.in. ukrywając się
w Krasnobrodzie. Z fragmentami dzieła zapoznawał słuchaczy wykładów w KUL w pierwszych
latach powojennych oraz publicznych prelekcji wygłaszanych w Lublinie i Warszawie. Dwutomowa
monografia w trzech woluminach ukazała się nakładem Towarzystwa Naukowego KUL w Lublinie
w latach 1948-1949.
Monografia, ukazująca twórczość poety na tle jego biografii oraz wydarzeń historycznych, jest
dziełem na wskroś oryginalnym, jednocześnie syntezą całej dotychczasowej wiedzy o Mickiewiczu.
Obok trzech wielkich monografii jest Kleiner autorem szeregu studiów szczegółowych
o twórczości tych poetów oraz o literaturze polskiego romantyzmu. Wiedzę o wielkich poetach
upowszechniał również w popularnych zarysach monograficznych. Poświęcił je Słowackiemu
(1938, wyd. 5: 1972) i Krasińskiemu (1949, wyd. 2. Wraz z przedrukiem fragmentów monografii
z 1912 roku oraz studiów drobniejszych w 1998 roku). Zainteresowania naukowe Kleinera, mimo
iż skupione głównie na określonej epoce, były bardzo rozległe i obejmowały niemal cały obszar
dziejów literatury polskiej z uwzględnieniem szerokiego kontekstu literatury europejskiej. Pisał
5
o Sienkiewiczu, Prusie, Kasprowiczu, Żeromskim, Wyspiańskim. Szczególną jednak uwagą,
nie wolną od pewnego zaangażowania emocjonalnego, darzył twórczość Ignacego Krasickiego
i Aleksandra Fredry. Poświęcił im szereg rozpraw i szkiców, o Krasickim zaś zamierzał napisać
monografię, do której materiał narastał niemal przez całe życie. Poświęcał mu również wielokrotnie
uniwersyteckie wykłady monograficzne od roku 1916: najpierw w Warszawie, potem we Lwowie,
Lublinie i Krakowie, aż do roku 1950. Były one rezultatem wieloletnich badań własnych i budowały
stopniowo wielką pracę ogarniającą całość dorobku poety. Jednak tego dzieła nie udało się
dokończyć. Pod koniec życia więc, w 1956 roku, zebrał Kleiner rozproszone studia o księciu biskupie
warmińskim i Aleksandrze Fredrze i ogłosił w książce O Krasickim i Fredrze. Dziesięć rozpraw.
Obszerny wybór fragmentów niezrealizowanej monografii Ignacy Krasicki i jego wiek ogłosił
z rękopisu Jerzy Starnawski w tomie: J. Kleiner, Studia inedita (Lublin 1964).
Uczony ogarniający całość dziejów polskiej literatury był w sposób oczywisty powołany
do stworzenia syntezy. Przeznaczył ją dla młodzieży licealnej w postaci dwutomowego
podręcznika Zarys dziejów literatury polskiej (wyd. po raz pierwszy w latach 1938-1939, kilkakrotnie
wznawiany). Drugą syntezę, w języku niemieckim, przeznaczył dla odbiorców zagranicznych
i opublikował w dziele zbiorowym wydanym przez Oskara Walzela Handbuch der
Literaturwissenschaft (1927). Oba wymienione zarysy mają przede wszystkim przeznaczenie
dydaktyczne, jednak przynoszą zupełnie oryginalne oświetlenie najważniejszych zjawisk literatury
polskiej.
Badaniom historycznoliterackim Kleinera towarzyszyła stale refleksja teoretyczna, pogłębiona
przez jego doskonałe opanowanie problematyki filozoficznej. W tej dziedzinie niektóre prace należą
do prawdziwie nowatorskich, np. wczesna rozprawa Charakter i przedmiot badań literackich (1913),
w której jednoznacznie stwierdził - co w owym czasie nie było oczywiste - że przedmiotem tym jest
tekst literacki. Ważne znaczenie mają również prace: Analiza dzieła (1914), Fikcja intelektualna
w literaturze (1922), Historyczność i pozaczasowość w dziele literackim (1936), Tragizm (1946), Rola
podmiotu mówiącego w epice, w liryce i w poezji dramatycznej (1947). Najważniejsze prace z tej
dziedziny zostały zebrane i opublikowane w tomie Studia z zakresu teorii literatury (Lublin 1956).
Juliusz Kleiner ma również wielkie zasługi w rozwoju polskiego edytorstwa naukowego.
Na tym polu dał sie poznać bardzo wcześnie publikując w "Pamiętniku Literackim" w roku 1909
obszerną rozprawę Układ i tekst dzieł Słowackiego. (O pierwszym krytycznym wydaniu zbiorowym
dzieł poety). Rzecz pomyślana jako recenzja edycji dzieł Słowackiego w opracowaniu Bronisława
Gubrynowicza i Wiktora Hahna, stała się programową rozprawą o zasadach wydawania tekstów
literackich. Wyłożone zasady, poparte doskonałą znajomością rękopisów poety, były później
realizowane we własnych przedsięwzięciach edytorskich Kleinera. Opracował on wzorowe edycje
wielu tekstów Słowackiego i Krasińskiego, największym zaś osiągnięciem stało się krytyczne
wydanie Dzieł wszystkich Juliusza Słowackiego. Jest to nie tylko najpełniejsza i najdoskonalsza
edycja dzieł wielkiego poety, ale również szczytowe osiągnięcie polskiej myśli filologicznej
i polskiego edytorstwa. Wydanie rozpoczęte we Lwowie w roku 1924, zostało dokończone już
po śmierci Kleinera przez innych edytorów dopiero w roku 1975.
Profesor Kleiner był przekonany o ważnej społecznej roli nauki i nauczania i o obowiązku udziału
uczonych w najważniejszych sprawach życia zbiorowego. Dlatego wypowiadał się na rozmaite
aktualne tematy: o różnych problemach nauczania i wychowania w szkole, o studiach akademickich,
o aktualnych potrzebach nauk humanistycznych, o etyce i potrzebie ideału. A jednocześnie nie unikał
zabierania głosu w sprawach konkretnych związanych z życiem środowisk, w których przyszło mu
pracować. Tak więc w latach pobytu w Lublinie zabierał od czasu do czasu głos na łamach lokalnej
prasy informując np. o imprezach Klubu Literackiego czy oceniając repertuar lubelskiego Teatru
Miejskiego.
Był znakomitym uczonym i utalentowanym pisarzem a także mówcą przyciągającym słuchaczy,
nie tylko ze środowisk akademickich, precyzją myśli, jasnością wykładu i pięknem słowa. Swoimi
osiągnięciami naukowymi i postawą prawdziwego humanisty zyskiwał autorytet nie tylko wśród ludzi,
którzy z nim się solidaryzowali, ale i tych, dla których postawa uczonego była obca. Dlatego
w różnych trudnych, nawet dramatycznych, okolicznościach korzystał z prawa swobodnego
wypowiadania swoich poglądów a także miał możliwość skutecznego pomagania potrzebującym.
Prof. dr hab. Stanisław Fita, Kierownik Katedry Literatury Polskiej Pozytywizmu i Młodej Polski KUL.
6
Jerzy Starnawski
Juliusz Kleiner - pedagog i dydaktyk
Słowa profesora wypowiedziane w dniu 3 lutego 1946 r. w auli KUL podczas jubileuszowej
uroczystości 40-lecia, powtórzone w dniu 20 listopada 1949 r. w murach wszechnicy krakowskiej
podczas wręczania jubilatowi Księgi pamiątkowej — były istotnie dewizą żywota niestrudzonego:
dewizą 51 lat pracy naukowej i 45 lat pracy dydaktyka uniwersyteckiego. Jak rzadko u kogo zrosły się
u Juliusza Kleinera te dwie dziedziny działalności, Odpoczynkiem w twórczości naukowej była dlań
praca dydaktyczna, a uwieńczeniem trudu dydaktyka — twórczość naukowa.
Wzrastał od młodości w atmosferze Zakładu Narodowego im, Ossolińskich i lwowskiej JanaKazimierzowej wszechnicy, uczestniczył bardzo wcześnie w życiu umysłowym tak bujnie wówczas
rozwiniętym w jego mieście rodzinnym; na uniwersytetach zagranicznych poznawał odmienną
niż we Lwowie organizację studiów. Zapatrzony we wzory najlepszych mistrzów od początku
przygotowywał się do pracy profesorskiej, a stawiając sobie wielkie ambicje pragnął swym
nauczycielom dorównać lub przewyższyć ich.
Do katedry uniwersyteckiej doszedł nie przez wieloletnie terminowanie jako asystent; stał się
profesorem uniwersytetu z nauczyciela gimnazjalnego. Krótki był okres gimnazjalnej profesury
Juliusza Kleinera, ale i ten krótki okres zaznaczył się osiągnięciami wybitnymi. Przede wszystkim
zaś do osiągnięć Kleinera należało, iż jako dwudziestokilkuletni nauczyciel przyjmował na naukę
do siebie „a p l i k a n t ó w ” tym zaś, co zawdzięczali mu owi młodsi doświadczeniem koledzy,
informuje artykuł jednego z nich, może najwybitniejszego, Ryszarda Skulskiego [Juliusz Kleiner jako
nauczyciel, w: Księga pamiątkowa ku uczczeniu 40-lecia pracy naukowej prof. dr. Juliusza Kleinera, Łódź 1949, s. 29 — 43].
Godność nauczyciela gimnazjalnego cenił Kleiner przez całe życie. Nigdy nie można było mu
zarzucić, by zwyczaje szkolne stosował na uniwersytecie, ale też rzadko się zdarzało, by ktoś
z profesorów uniwersytetu w takim stopniu jak Kleiner interesował się dydaktyką szkolną. Dwie
trzecie życia zeszło mu na profesurze uniwersyteckiej, Rozpoczął działalność jako docent, w cztery
łata później był już profesorem w wieku lat 30 zaledwie.
Wykładał jako profesor przez lat wiele, w czasach, kiedy to częste było wśród uczonych zjawisko
uważania zajęć dydaktycznych za pańszczyznę do odrobienia, kiedy nominacja na profesora
zwyczajnego czy nadzwyczajnego podpisana przez głowę państwa zapewniała zupełną swobodę
w sprawowaniu lub niesprawowaniu obowiązków profesorskich; profesor odwoływał wykład kiedy
chciał, bez żadnej kontroli, wykładał co chciał, bez żadnego programu ministerialnego i bez koncepcji
ogólnej. W tych czasach jakże często bywało zjawisko, że uczeni klasy najwyższej, twórcy wielkich
syntez na miarę europejską, twórcy nowych dyscyplin naukowych — nie byli ani trochę pedagogami
uniwersyteckimi. Potrafili co najwyżej znaleźć wspólny język z kilkoma wybrańcami i tych prowadzić
ku wyżynom, ku doktoratowi, ku habilitacji. Nigdy nic zdobyli się jednak na to, by dać ogółowi
młodzieży rzetelną wiedzę rudymentarną. Zjawisko to nie było na szczęście regułą. Łatwo dałby się
wymienić szereg profesorów będących żywym zaprzeczeniem tego wzorca uczonych. Juliusz Kleiner
należał zawrze do profesorów spełniających swe obowiązki z sumiennością godną podziwu. W sposób
rzadko spotykany łączył w sobie przymioty wielkiego uczonego, świetnego prelegenta i wykładowcy,
znakomitego kierownika seminarium i wychowawcy młodzieży akademickiej. Nie ograniczał się
do siedmiu godzin profesorskich, ale w razie potrzeby mnożył godziny wykładowcę. Odrabiał prawie
każdy wykład czy seminarium przepadłe wskutek wyjazdu czy choroby, a słuchacze jego garnęli się
do owych godzin dodanych. Nigdy nie wykładał „sobie a muzom”, zawsze widział przed sobą grono
słuchaczy; wykłady przystosowywał do ich poziomu, prosił o zadawanie pytań wówczas, gdy mówił
o czymś trudniejszym. A były te wykłady najczęściej przygotowywanymi do druku monografiami
i dostosowywanie ich do potrzeb słuchaczy mogło niejednokrotnie powodować kłopotliwą dla autora
konieczność zmiany.
Różne bowiem były typy wykładów uniwersyteckich w zakresie historii literatury polskiej. Kurs
dziejów literatury polskiej dawany w kilku rocznych partiach w czasach profesury Pilata
czy Tarnowskiego ustąpił w wieku X X wykładom wycinkowym, obejmującym twórczość jednego
poety lub rozwój jednego gatunku literackiego na przestrzeni pewnego okresu. Rzadziej już tematem
7
wykładów było omówienie jednego kierunku literackiego. Były natomiast między profesorami spore
różnice ujęcia. Jedni podawali w swych wykładach działy znacznie obszerniejsze i w pewnym dość
znacznym wycinku starali się przygotować słuchaczy do egzaminu z literatury polskiej; inni
ograniczali się do kwestii bardzo wąskich i bardzo specjalnych. Kleiner był zwolennikiem wykładu
ściśle monograficznego. Obejmował wykładem wąski odcinek, partiami wykładał przygotowane
do druku monografie. Ponieważ monografie te były poświęcone poetom największym, przeto tematy
wykładów były zawsze ważne i interesujące.
Monografia o Krasińskim była już napisana i wydrukowana, gdy Juliusz Kleiner rozpoczynał
działalność profesorską. Ona to przecie dała autorowi veniam legendi. Dlatego też nigdy autor Nieboskiej nie był przedmiotem wykładów. Natomiast już w r. 1912 rozpoczął Kleiner konstruowanie
monografii o Słowackim i dlatego w latach docentury lwowskiej, profesury warszawskiej a następnie
częściowo profesury lwowskiej magnam partem wykładów poświęcał dziejom twórczości Słowackiego.
Po długiej przerwie wznowił wykład o Słowackim jako dramaturgu, w ostatnim roku, gdy pisać
rozpoczął niedokończone studium o zagadnieniu przestrzenności scenicznej w dramatach
Słowackiego.
Syntezę własną Mickiewicza w ten sam sposób wykładał przez szereg uniwersytetach: lwowskim,
lubelskim i przez parę trymestrów jeszcze — krakowskim. Zamierzona i nie zrealizowana monografia
o Krasickim została rozpoczęta w r. 1 9 1 6 . Rozpoczęciu monografii towarzyszył wykład: „Ignacy
Krasicki i jego wiek” powtarzany co parę lat na wszystkich uczelniach, na których Kleiner zajmował
katedrę. Każdemu wznowieniu wykładu o księciu biskupie warmińskim towarzyszyły nowe
przemyślenia szeregu zagadnień nowe fragmenty uzyskiwały z czasem imprimatur autora, choć
do ogłoszenia całości nie doszło.
A ż e monografie o wielkich romantykach wymagały niezwykle wnikliwego poznania
romantyzmu, przeto wykłady powtarzane kilkakrotnie: „Zawiązki romantyzmu polskiego” czy „Wstęp
do romantyzmu w Polsce” stanowiły odprysk naturalny od badań głównych. I tam znalazły się partie,
które w formie studiów osobnych weszły do zbiorów wydanych w r. 1925 i 1938 [Studia z zakresu
literatury i filozofii, Warszawa 1925: W kręgu Mickiewicza i Goethego, Warszawa 1938],
a niejedna myśl zrodzona z tych właśnie wykładów przeniknęła do podstawowego studium
o romantyzmie, czterokrotnie wydanego za życia autora, za każdym razem bogatszego w nowe
przemyślenia.
Autor tak licznych studiów z zakresu teorii literatury, zmierzający do podręcznika
uniwersyteckiego poetyki, parokrotnie, zwłaszcza w pierwszych latach swej działalności, wznawiał
wykład zawierający w zarysie teorię literatury i metodologię badań literackich. Nie wracał do niego
już w latach późniejszych, gdyż ćwiczenia i seminaria trzystopniowe zaspokajały teoretycznoliterackie
potrzeby profesora i studentów.
Zjawił się u Kleinera wyjątkowo w dwudziestoleciu międzywojennym kład zbliżony
do kursowego, zatytułowany „Zarys rozwoju literatury polskiej”, ale była to nowa, samodzielnie
przemyślana synteza, która światło dzienne ujrzała najpierw w języku niemieckim, a przerobiona,
dostosowana do potrzeb polskiej młodzieży licealnej i uniwersyteckiej, miała się niebawem zacząć
ukazywać.
Z profesorskich przemyśleń powstawały prace naukowe Kleinera, który monografię o Słowackim
dedykował „Słuchaczom moim”, który w tej książce, jak i w monografii o Mickiewiczu, w obfitych
i bardzo dokładnych przypiskach raz po raz kwitował myśli zaczerpnięte od uczniów swych, z ich prac
dyplomowych czy też z wypowiedzi ustnych w dyskusjach seminaryjnych. Uczniami tymi byli
przecież: Konrad Górski. Zygmunt Szweykowski, Stefania Skwarczyńska, Henryk Szyper, Zofia
Niemojewska-Gruszczyńska, Rafał Marceli Blüth i inni. Dwa tomy studiów: jeden
teoretycznoliteracki, drugi gromadzący studia o Krasickim i o Fredrze ukazały się jednocześnie w r.
1956 i były to niestety ostatnie książki profesora wydane za życia. W przedmowach do obu tomów
studiów jubilat, spoglądając na swój pięćdziesięcioletni dorobek, wskazał jaką role odegrały
w powstaniu prac jego czynności profesorskie: wykłady, seminaria.
Kleinerowskiemu systemowi wykładów można było na pozór uczynić zarzut pewnego zawężenia
tematyki do wielkich romantyków i do Krasickiego, a także zarzut częstego powtarzania tych samych
zagadnień. Niektórzy historycy literatury polskiej gonili za wielostronnością, przerzucali się łatwo
z tematu na temat. Dzięki jednak owemu zawężaniu zdołał Kleiner jedną wielką zaletę przeprowadzić
konsekwentnie: prawdę nigdy się nie zdarzało, by szczegół, choć najdrobniejszy, wypowiedziany
8
został bez własnych badań. Zaś uczeni ogarniający zbyt wielkie odcinki dziejów literatury często
zmuszeni byli w wykładach dawać partie kompilacyjne. Toteż gdy w r. 1950 zgodnie
z rozporządzeniem ministerialnym rozpoczął Kleiner wykład przeznaczony dla II roku polonistyki
pt. ,,Historia literatury polskiej cz. II”, miał prawo, jak niewielu chyba uczonych w Polsce uważać,
że kursoryczny wykład jest miniaturą jego własnych badań monograficznych.
Do wykładów przywiązywał wagę ogromną, wykładał zawsze jasno, starannie, zawsze z pamięci;
jako wychowanek Ecole des Hautes Etudes cenił jednak o wiele więcej ćwiczenia i seminaria i w tym
widział istotę uniwersyteckich studiów.
Doceniamy pionierskość niektórych wystąpień naukowych Kleinera. Jako autor pracy pt. Układ
i tekst dzieł Słowackiego należał do pionierów edytorstwa, rozprawą z 1913 r. pt. Charakter
i przedmiot badań literackich wyznaczał kamień węgielny badaniom dzieł, monografiami
o wielkich romantykach ukazywał nowe wzorce monografii literackiej. Mało kto zaś pamięta o tym,
że Kleinerowska organizacja studiów stanowiła epokę w dziejach naszej dydaktyki. On przecież —
jeden z pierwszych w naszej kadrze humanistów — wprowadził zróżnicowanie poziomu ćwiczeń
uniwersyteckich. Gdy zaczynał działalność profesorską, prawie wszyscy jego starsi koledzy
prowadzili seminaria jednostopniowe bez zróżnicowania poziomu. Ten stan rzeczy trwał
na niektórych uniwersytetach i później jeszcze. Profesorowie prowadzący jedno tylko seminarium
dla wszystkich studentów należeli już w czwartym dziesiątku XX wieku do absolutnej mniejszości.
Ale na początku drugiego dziesiątka wieku sytuacja była zupełnie inna. Stanisław Zakrzewski,
wydając w przekładzie swej uczennicy, Wandy Górkowej, książkę Langlois-Seignobos pt. Wstęp
do badań historycznych, pisał w przedmowie:
„Seminaria [...] na naszych uniwersytetach są oparte na zasadach organizacji
niemieckich uniwersytetów. Wstępujący na uniwersytet uczeń po bardzo krót kim, okresie
przygotowawczym, a często z pominięciem tegoż, otrzymuje temat specjalny do tzw.
seminaryjnej pracy, i musi pracować tak jak stary wytrawny badacz [...]”.
Temu właśnie brakowi naszej struktury uniwersyteckiej zaradzić pragnął wydaniem w polskim
przekładzie francuskiego vademecum badań historycznych. Ale walnym środkiem zaradczym
podejmowanym wówczas była rozbudowa odpowiednich ćwiczeń wstępnych i proseminarium
na studiach humanistycznych. Wśród historyków literatury polskiej dydaktykiem uniwersyteckim
bardziej nowoczesnym od innych był Ignacy Chrzanowski, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego
od r. 1910, kierownik bardzo instruktywnych ćwiczeń proseminaryjnych.
Juliusz Kleiner od początku swej działalności — jeszcze jako docent od 1 9 1 2 r. — przewidział
obok wykładów zleconych także ćwiczenia wstępne, rodzaj proseminarium. Były to ćwiczenia
pomyślane jako stopień wstępny do seminariów profesorów Bruchnalskiego i Kallenbacha,
ale w zakresie metodologii badań literackich stanowiły nie wstęp do owych seminariów, lecz ich
uzupełnienie. Jako profesor Uniwersytetu Warszawskiego od 1 9 1 6 r. wprowadził Kleiner w drugim
roku swej działalności ćwiczenia i wyjaśnienia wstępne dla początkujących, które odtąd weszły
na stałe do jego schematu wykładów; prowadzone były w Warszawie, wre Lwowie, w Lublinie
i przez lat parę w Krakowie.
W ćwiczeniach i wyjaśnieniach wstępnych przeznaczonych dla początkujących polonistów dawał
Kleiner encyklopedię wiedzy o literaturze. W dużej części poświęcone były wyjaśnienia wstępne,
wypracowaniu analizy literackiej. Roczna praca pisana w ramach ćwiczeń miała jako temat
najczęściej analizę jednego krótkiego wybitnego utworu (wiersz liryczny, nowela) lub analizę
porównawczą dwu utworów podobnych tematyką czy typem. Niekiedy tylko dawał profesor jakiś
temat szczegółowy przy utworze większym np. Technika nowelistyczna w Echach leśnych
Żeromskiego, Tragizm w Judaszu Rostworowskiego, Obrazy obyczajowe w Kollokacji i Spekulancie
Korzeniowskiego, Świat pracy w Zawodach Kaden-Bandrowskiego.
Ze względu na swe główne założenia, ćwiczenia wstępne dawały przegląd podstawowych pojęć
z zakresu teorii literatury i metodologii badań literackich, bo przecież kompozycja, środki wyrazowe,
język, styl, badania ściśle filologiczne i biograficzne nad dziełem literackim stanowiły trzon główny.
Były ćwiczenia właściwie wykładem profesora prowadzonym jednak w formie swobodnej. Studenci
przerywali wykład pytaniami, prosząc o wyjaśnienie rzeczy trudniejszych, a i profesor przerywał
często tok wykładu, rzucając pytania swym uczniom. Przy końcu wykładowej części następowało
kolokwium pisemne i ustne z materiału wyłożonego. Do kolokwium obowiązywał na pamięć spis
tytułów zasadniczych prac z metodologii badań literackich, z poetyki, stylistyki i wersyfikacji, z teorii
9
literatury ogólnych jak też i szczegółowych dotyczących epiki, liryki i dramatu. Spis ten był
przez profesora dyktowany i omawiany na ćwiczeniach, parokrotnie zaś ogłoszony został jako skrypt.
Obowiązywała nadto lektura jednej pracy z zakresu teorii literatury, przy czym kto wziął
do przerobienia rzecz bardzo długą, zwłaszcza w języku obcym, mógł ograniczyć się do przeczytania
części; odwrotnie zaś — kto przeczytał drobne rozprawki, musiał ich przedstawić kilka. Kolokwium
było obok pracy rocznej niezbędnym warunkiem zaliczenia ćwiczeń. Wyniki dostateczne, zarówno
z pracy jak z kolokwium, nie uprawniały do wstąpienia na seminarium profesora. Przechodząc
z ćwiczeń na seminarium, trzeba było przedstawić prace przynajmniej dobrą. Uczestnicy ćwiczeń
i wyjaśnień wstępnych mieli nadto jeszcze jeden obowiązek: złożenie kolokwium z dwugodzinnego
przynajmniej wykładu dowolnie wybranego z zakresu literatury polskiej łub obcej.
Wzrost zainteresowań zagadnieniami teoretycznymi, wprowadzenie nowych metod badawczych,
wywołały potrzebę osobnych ćwiczeń z bibliografii czy z techniki prac edytorskich, z poetyki, z nauk
pomocniczych historii literatury polskiej itp. Takie ćwiczenia wprowadzono w czwartym dziesiątku
w. XX na niektórych uniwersytetach polskich. Jednakże długo jeszcze nie osłabło znaczenie ćwiczeń
encyklopedycznych Kleinera, które dawały studentom rzetelną wiedzę w zakresie elementów teorii
badań literackich. Ćwiczenia przeznaczone dla studentów początkujących przyciągały bardzo często
słuchaczy z lat starszych, którzy na początku swych studiów byli tych ćwiczeń pozbawieni, a nawet
słuchaczy z filologii obcych, którzy rzadko stykali się z ćwiczeniami podobnego typu.
Seminarium historii literatury polskiej rozbił profesor w r. 1927 na dwa stopnie: seminarium
niższe i wyższe. Odtąd do końca sprawowania funkcji profesorskiej w pełnym wymiarze,
tj. do r. 1952, prowadził ćwiczenia na trzech stopniach, wskutek czego mieli do niego dostęp wszyscy
słuchacze, co w dwudziestoleciu międzywojennym nie należało do reguły. Niektórzy bardzo wybitni
nawet profesorowie prowadzili tylko seminaria, powierzając niższe stopnie ćwiczeń asystentom
i w ten sposób kontakt osobisty zawierali jedynie ze studentami lat starszych. Zjawisko to jeszcze
silniej wystąpiło po ostatniej wojnie gdy wobec reformy studiów ćwiczenia i seminaria istnieją
dla każdego roku osobno i niemożliwością się staje, by jeden profesor miał kontakt ze wszystkimi
studentami, tak jak to czynił dawniej Juliusz Kleiner.
Dając wszystkim możność wstąpienia na jego seminarium, nigdy profesor nie miał żalu, jeśli ktoś
wybrał seminarium inne, lub też jeśli inne traktował jako główne a jego jako uboczne. Przeciwnie:
doradzał wszystkim częste zmiany seminariów, zalecał poznawanie różnych indywidualności
profesorskich i różnych metod. W każdym zaś razie postulował, by ci słuchacze, którzy przez cały
czas studiów chcieli z jego seminariami wiązać główny trzon swych zainteresowań, dokształcali się
także na zajęciach jego kolegów. Jeżeli student odbywał dwa seminaria, profesor trzymał się zasady,
by obowiązywała go tylko jedna praca roczna i od wyboru studenta zależało, czy będzie to praca
pod kierunkiem prof. Kleinera. Na seminarium drugim obowiązywało wówczas tylko regularne
uczęszczanie i przygotowywanie się do dyskusji.
Normalnym trybem było ukończenie ćwiczeń wstępnych w pierwszym roku studiów, seminarium
niższego w drugim roku, a seminarium wyższego przynajmniej po pięciu dalszych trymestrach.
(Studia trwały wówczas 11 trymestrów).
Tematem seminarium niższego były ćwiczenia praktyczne w analizie literackiej. Ćwiczenia tego
typu prowadzone były przez wszystkich prawie profesorów historii literatury polskiej, przy czym
pomiędzy Kleinerem i najwybitniejszymi jego kolegami zachodziły spore różnice ujęcia. Eugeniusz
Kucharski zawsze polemizował z Kleinerem co do tematyki ćwiczeń: Kleinerowskiej gonitwie
za arcydziełami przeciwstawiał tezę, że dla celów ćwiczebnych powinni studenci analizować
przede wszystkim utwory słabe i przez poznawanie niedostatków w zakresie struktury utworu uczyć
się zasad budowy dzieła literackiego. Kleiner wyznaczał seminarium niższemu jeden zasadniczy
temat, od którego odbiegał na kilku tylko posiedzeniach w ciągu roku. W ostatnich dziesiątkach lat i to
stanowisko wywoływało sprzeciwy. Pojawiły się dążenia do tego, by wachlarz tematów był dość
szeroki. Pigoń, Kridl, Borowy i inni uczyli analizy literackiej na całym szeregu utworów różnych
epok, różnych rodzajów i typów. Kleiner przeciwnie, trwał zawsze w systemie monograficznym.
Konrad Wallenrod, Dziadów część III, Irydion, Balladyna , Lilla Weneda, Horsztyński,
Fantazy, Zemsta to utwory, które raz po raz wracały jako temat główny seminarium niższego prof.
Kleinera. Królował tu dramat, gdyż ten rodzaj literacki dostarczał najwięcej problemów do dyskusji.
Profesor dzielił utwór na części stanowiące tematy prac indywidualnych i do każdego tematu
dobierał jednego lub kilku referentów. Część utworu analizowana była w oparciu o całość,
10
w nierozerwalnym związku z utworem jako jednostką niepodzielną. W pierwszych tygodniach roku
akademickiego, gdy jeszcze prace analityczne nie były gotowe, odczytywano prace ćwiczeń
wstępnych poświęcone utworom drobnym.
N a seminarium wyższym zdarzało się niekiedy, iż kontynuowano temat zaczęty na seminarium
niższym, zwłaszcza wówczas, gdy utwór dostarczał bardzo wielu zagadnień. Tak było
np. z Irydionem. Na ogół seminaria wyższe poświęcone były lekturze prac naukowych, a więc
przede wszystkim prac magisterskich i doktorskich, pisanych pod kierunkiem Kleinera. Czasem
przedmiotem dyskusji czynił profesor najnowsze publikacje z zakresu teorii literatury lub nawet
z historii literatury polskiej, o ile założenia metodologiczne autora pracy stanowiły instruktywny
przedmiot dyskusji. Tak np. w czwartym dziesiątku wieku tematu do dyskusji seminaryjnych
dostarczyła Kleinerowi książka Weintrauba Styl Jana Kochanowskiego , nieco później
wystąpienia Ingardena i Kridla. W piątym dziesiątku: książka Górskiego Poezja jako wyraz ,
studia teoretycznoliterackie Skwarczyńskiej, nowe studia Ingardena — w podobny sposób
wprowadzone zostały do dyskusji seminaryjnej. Jako przykład marksistowskiej metody badań
literackich pokazywał Kleiner słuchaczom swoim z całą lojalnością najpierw studium Kotta
O „Lalce” Prusa, po kilku latach Żółkiewskiego Spór o Mickiewicza .
Jako kierownik dyskusji seminaryjnej Kleiner niesłychanie żywo interesował się całym jej
przebiegiem. Miał zawsze przygotowany plan dyskusji każdej. Chwile milczenia nigdy
nie wprowadzały go w zażenowanie. Nie brakło mu nigdy gotowych pytań, które rzucał wówczas,
czekając spokojnie odpowiedzi. Jeśli i ta odpowiedź nie padła od razu, pytanie przewyższało
przygotowanie słuchaczy, profesor rozłamywał je na mniejsze, a potem na jeszcze mniejsze odcinki
i za czwartym czy piątym razem popchnął dyskusję naprzód. A czynił to wszystko z całym
opanowaniem, z mistrzowskim godzeniem żywego zainteresowania sprawą i zachowania pełnej
pogody wobec uczniów nie nadążających za jego myślami.
Wspomniane już zainteresowanie dydaktyką szkolną znalazło wyraz szybko w działalności
profesorskiej Kleinera. Już w pierwszym roku swych wykładów warszawskich (1916/17) ogłosił
w drugim semestrze wykład jednogodzinny pt. „Lektura polska w szkole średniej”. We Lwowie
wznowił ten typ zajęć w roku 1921/22 w wymiarze dwu godzin i odtąd aż do roku 1939 prowadził
wykład połączony z ćwiczeniami stale pod podobnymi, choć nieco różniącymi się tytułami,
np. „Lektura i literatura polska w szkole średniej”, „Lektura arcydzieł literatury polskiej w szkole
średniej”. Były to dyskusje poprzedzane referatami. Kandydaci na nauczycieli szkół średnich
odczytywali wypracowane konspekty lekcji, przy czym zwykle w ciągu roku istniał jeden
monograficzny temat całego cyklu. Autor rozprawy O „Panu Tadeuszu” książce budującej ,
doceniający w pełni wychowawcze walory epopei litewskiej, kilkakrotnie ten arcyutwór czynił
monograficznym tematem swych zajęć dla kandydatów na nauczycieli szkół średnich. Był to wówczas
temat niesłychanie potrzebny: Panu Tadeuszowi poświęcano kilkadziesiąt godzin lekcyjnych
w klasie V dawnego ośmioletniego gimnazjum.
Nie wypracował Kleiner podręcznika metodyki nauczania literatury polskiej w szkole średniej.
W hierarchii spraw, którymi się zajmował nie było to może najważniejsze. Nigdy nie planował
również tomiku pism z zakresu pedagogiki i dydaktyki. Ale tomik taki można by stworzyć
z mniejszych i większych pism rozproszonych, a rady profesora udzielane przy każdej okazji
na posiedzeniach poświęconych nauczaniu zastąpiłyby niejeden podręcznik metodyki.
Osobowość niejednego nauczyciela znakomitego ukształtowała się w tych ćwiczeniach.
Kierownik ich w jednej z ostatnich swych wypowiedzi, wydrukowanej już pośmiertnie
w „Polonistyce”, złożył tak ważne i tak zasadnicze wytyczne pracy nauczycielskiej.
Doceniając wielkie znaczenie zajęć uniwersyteckich z zakresu metodyki nauczania, Kleiner
rozbudował studium dydaktyczne lwowskiej polonistyki, powołując równolegle ze swymi zajęciami
do wykładów i ćwiczeń z tego zakresu dwu wytrawnych pedagogów: Ryszarda Skulskiego i Juliusza
Kijasa. Po wojnie ostatniej, jako profesor KUL i UJ nie podjął już osobiście zajęć z zakresu metodyki
nauczania. Jednakże w pierwszej z wymienionych uczelni zadbał o wprowadzenie tych zajęć, które
za radą Kleinera powierzono w r. 1946 Feliksowi Araszkiewiczowi. Patronował ponadto sekcji
dydaktycznej Oddziału Lubelskiego Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza, zastępującej
w latach 1945-1947 nie istniejące wówczas w Lublinie ognisko metodyczne języka polskiego.
W Uniwersytecie Jagiellońskim studium pedagogiczne było bogato rozbudowane, gdy Kleiner
obejmował tam katedrę.
11
Jako teoretyk pedagogiki i dydaktyki uniwersyteckiej i szkolnej, jako publicysta spraw
wychowania i nauczania występował Kleiner często. Z doświadczeń i przemyśleń zdobytych
we Lwowie, w galicyjskim systemie szkolnym, rozszerzonych potem o kontakty ze szkolnictwem na
ziemiach Królestwa, okupowanego w czasie pierwszej wojny światowej przez Austrię i Niemcy,
wyrosła przełomowa rozprawa pt. Kilka uwag o szkolnictwie polskim, napisana na rok przed
odzyskaniem niepodległości, ale zupełnie już dostosowana do potrzeb oświaty w nowym
niepodległym organizmie państwowym. Bo też pewnikiem było w roku 1917, że niepodległa Polska
powstać musi. Rozumiejąc dokładnie, iż wartość szkoły zależy od nauczycielstwa przede wszystkim,
rozpoczynał rozprawkę od zdania powtórzonego w artykule napisanym w 40 lat później, bo też myśl
ta mądra i dojrzała nigdy nie straciła i nie straci na aktualności:
„Lichy program, lichy podręcznik i dobry nauczyciel to kombinacja lepsza niż dobry program, dobry
podręcznik i zły nauczyciel”.
Od nauczycielstwa żądał Kleiner wiele. Umiłowanie szkoły, umiłowanie przedmiotu
wykładanego, znajomość psychiki młodzieży i wiedza odpowiednia to — zdaniem Kleinera —
cztery naczelne przymioty, które cechować winny dobrego nauczyciela. Ale jednocześnie
z tak wysokimi wymaganiami podążała tak znamienna dla Kleinera stała troska o to, b y jak
najwięcej nauczycielstwu dać. Apelował niejednokrotnie o podnoszenie warunków bytu
nauczycielstwa, o roztoczenie opieki nad kształceniem naucz ycieli poprzez roczne urlopy
na studia — nawet zagraniczne, byle nie przedwczesne — poprzez przerzucanie nauczycieli
szkół wiejskich od czasu do czasu do miast po to, by im dać możność ukończenia kursów
dodatkowych, posłuchania wykładów uniwersyteckich czy odczytów, wzięcia udziału
w zebraniach naukowych, obejrzenia wystaw, przedstawień teatralnych, wysłu chania
koncertów itp. Rzucając podobne postulaty, przemyślał j e nadzwyczaj drobiazgowo
aż do żądania bezpłatnych biletów kolejowych i teatralnych dla nauczycieli. W artykule
ogłoszonym w roku 1934 nazywał konieczność opieki nad kształceniem nauczycieli
„najżywotniejszą sprawą szkolnictwa średniego”.
Pisarzowi, który u progu nowej rzeczywistości polskiej po wojnie ostatniej w jednym
z artykułów swych tak mądrze skodyfikował pojęcie demokratyzacji i elitaryzmu, a który
o tyle lat wcześniej — zajmując już katedrę uniwersytecką — tak wnikliwie i szczegółowo
interesował się nauczycielstwem szkól początkowych, nikt nie może uczynić zarzutu,
że na szkolnictwo podstawowe spoglądał z parnasu. Toteż nie z poczucia wyższości wobec
wiejskiego nauczyciela, ale z troski o to, by poziom nauczania był zawsze jak najwyższy,
rodził się Kleinerowski postulat, formułowany kilkakrotnie przy różnych sposobnościach,
by młodzież jak najdłużej pozostawała pod opieką nauczycieli o wykształceniu wyższym.
Zgodnie z tym postulatem Kleiner sprzeciwiał się reformie jędrzejewiczowskiej z roku
1933, która młodzież dwu klas najniższych dawnego 8 -klasowego gimnazjum przekazywała
pod opiekę nauczycieli szkół powszechnych, a po wojnie ostatniej niepokoił się dalszym
jeszcze przesunięciem do szkoły podstawowej dawnej pierwszej klasy czteroletniego
gimnazjum i zlikwidowaniem dwunastego roku nauczania. Zgodnie z tym postulatem
wysuwał wielokrotnie zagadnienie opieki nad pracą nau kową nauczycieli szkół średnich.
W odrodzonej Polsce, w roku 1925, przypomniał szczytne tradycje szkol nictwa
galicyjskiego, w którym docenci zatrudnieni w gimnazjach otrzy mywali zniżkę godzin. Jest
rzeczą często dyskutowaną w środowisku uniwersyteckim, czy droga do katedry
z przedmiotu objętego nauką szkolną — to terminowanie przy profesorze od zastępcy
asystenta począwszy, czy też habilitacja uzyskana przez wieloletniego nauczyciela szkoły
średniej. Kleiner zdecydowanie opowiadał się za drugą z wymienionych dróg, aczkol wiek
dopuszczał wyjątki od reguły:
Uniwersytet nie zamknie wrót swych wielkiemu uczonemu dlatego, że uczony ten nie otarł się o szkołę.
Ale przy obsadzaniu katedr wydziału filozoficznego i teologicznego caeteris paribus godzi si e pierwszeństwo
przyznawać tym, którzy wykazać się mogą pracą nauczycielską”.
12
Wieloletnie doświadczenie na wydziałach humanistycznych różnych uniwersytetów na przestrzeni
czterdziestu przeszło lat od opublikowania zacytowanej tezy Kleinera wskazuje, że młody uczony
miał całkowitą słuszność, wygłaszając swój pogląd w rok po objęciu katedry.
Rasowy dydaktyk uniwersytecki nie przestał aż do końca swej działalności interesować się szkołą.
Współpraca z autorami wypisów szkolnych Juliuszem Balickim i Stanisławem Maykowskim
świadczy, iż autor monografii i syntez naukowych w chwilach wytchnienia pośród swych prac
zasadniczych potrafi tworzyć przystępne czytanki szkolne w rodzaju bardzo instruktywnego
opowiadania pt. Nagroda Nobla, w rodzaju świetnych artykułów dla młodzieży gimnazjalnej o Reju
i o Kochanowskim.
Synteza dziejów literatury polskiej kilkakrotnie opublikowana w swej pierwszej części, a raz
tylko za życia autora w swej części drugiej, napisana pod wielu względami świetnie, nie całkowicie
jednak wypadła najszczęśliwiej. Stworzył Kleiner ujęcie nowatorskie, wprowadził odmienną
od poprzedników periodyzację, zwrócił uwagę na szereg faktów w dziejach literatury polskiej dotąd
przemilczanych łub też naświetlanych błędnie czy powierzchownie. Stworzył ujęcie własne, prawie
zawsze trafne zarówno w charakterystyce epoki, jak i w przedstawieniu twórczości poszczególnych
pisarzy. Jego sądy estetyczne są prawdę wszystkie przekonywające i udokumentowane. Przy tym
wszystkim jednak, wskutek ujęcia zbyt syntetycznego, a w niektórych partiach zgoła
niewystarczającego wobec programów szkolnych, podręcznik niekiedy nie dostarcza szkole materiału
do poszczególnych lekcji. Usługi oddać może przy przedmaturalnym powtarzaniu literatury polskiej,
ale tylko młodzieży mającej kurs dobrze opanowany, pragnącej go zgłębić lepiej jeszcze. Przede
wszystkim zaś usługi oddaje na uniwersytecie, stanowiąc zasadniczy kościec dla studentów
polonistyki, kościec niezbędny do egzaminu, wymagający uzupełnienia przez jeden z podręczników
obszerniejszych. Stanowi wreszcie ta piękna książka o literaturze znakomite vademecum
dla nauczyciela i na tym polega jej trwałe znaczenie. [Tu przypis: Śladami Petit de Julleviłle'a, autora
francuskich dziejów literatury łączonych z dziejami języka, pragnął Kleiner dać w swej książce i jedno i drugie.
Stąd współpraca nie tylko z Balickim i Maykowskim, autorami wypisów, nie tylko z Zenonem
Aleksandrowiczem, wydawcą „materiałów pomocniczych”, ale także z Aleksandrem Brücknerem, który
na zakończenie dzieła Kleinera dał krótki, syntetyczny zarys dziejów języka polskiego, nie przynoszący jednak
tym bardziej nauczycielom materiału do poszczególnych lekcji. Wzorowe połączenie dziejów języka z dziejami
literatury stworzył swym podręcznikiem Konrad Górski.]
W latach, w których dokonywały się różne — nie zawsze najszczęśliwsze — reformy szkolne,
Kleiner występował jako publicysta zatroskany o losy szkolnictwa polskiego. Motywem przewodnim
wypowiedzi jego było zdanie sformułowane dobitnie w roku 1922:
„Nie ideał najwyższy, lecz ideał do osiągnięcia możliwy w warunkach istniejących winien być wytyczną”
[W sprawie projektu ustawy o szkolnictwie średnim ogólnokształcącym, „Muzeum” 1922, nr 37].
Punktem wyjścia każdej reformy winno być zbadanie dokładne istniejącego stanu rzeczy. W miarę
możliwości należy dokonywać coraz to nowych poprawek i ulepszeń, ale wymyślenie idealnej
konstrukcji bez uwzględnienia warunków aktualnych jest z gruntu skazane na niepowodzenie.
W różnych wypowiedziach dawał Kleiner bardzo wyraźne sformułowanie postawy pedagoga.
Przeciwny był koedukacji i to nie ze względów równouprawnienia czy nierównouprawnienia kobiet,
ale ze względu na odmienny rozwój psychiki chłopców i dziewcząt. Uważał, iż w szkołach męskich
uczyć winni przede wszystkim nauczyciele a w szkołach żeńskich przede wszystkim nauczycielki.
Jako dydaktyk uniwersytecki budził przywiązanie i szacunek w sercach nie tylko słuchaczy
ale i słuchaczek. Tych ostatnich nie faworyzował ani też nie oddalał od siebie. Pozbawiony był
przesądów, jakie cechowały wielu profesorów, którzy tak często aż do wojny ostatniej głosili,
że studia uniwersyteckie i praca naukowa nie są dla kobiet. Juliusz Kleiner nigdy nie zgodziłby się
z takim poglądem. Apostołował w sprawie wykształcenia akademickiego kobiet artykułem z roku
1922 zakończonym takimi oto słowami:
„Nadal widzieć chcemy w kobiecie kapłankę domowego ogniska, ale niechaj nią będzie dlatego, że nią być
pragnie, nie dlatego, iż zamknięte są inne drogi — i niechaj wnosi w to ognisko promienie swej duchowej
kultury. A jeśli ją stać na to — niechaj będzie nie tylko matką twórców, lecz kultury współtwórczynią”
[Wykształcenie akademickie kobiet, „Rzeczpospolita” 1922, nr 3].
13
Dodać należy, że w jego seminarium wykształciły się nauczycielki tej miary co Stefania
Skwarczyńska, Zofia Niemojewska-Gruszczyńska i Janina Garbaczowska.
W przededniu powstania Polski — państwa narodowościowego, rzucał śmiały postulat,
by nauczycielami języka polskiego, historii i geografii Polski byli wyłącznie Polacy. Bardzo mocno
podkreślał konieczność wychowania religijnego w szkole:
„Wychowanie religijne nie jest tylko dziedziną księdza czy nauczyciela religii. Dobrze jest, jeśli
i na godzinach »świeckich« wionie czasem tchnienie religijne. Gdy nauczyciel świecki poruszy — oczywiście
w sposób bardzo poważny i taktowny — zagadnienie religijne lub etyczne, może podziałać nawet silniej
od księdza; bo nie zbudzi się w umyśle ucznia myśl, że przemawia w imię urzędowego obowiązku” [Kilka uwag
o szkolnictwie].
Równocześnie odrzucał jednak wszelki fanatyzm religijny:
„Pożądany w szkole duch nie oznacza jednak ekskluzywności wyznaniowej. Względy narodowe i etyczne
przemawiają za tym, by leczyć w szkole młodzież różnych wyznań bez szkody dla przewagi katolicyzmu.
Separatyzm wyznaniowy byłby w szkolnictwie naszym szkodliwy mimo niewątpliwych korzyści, jakie przynosi
w klasie wszelka jednolitość”. [Kilka uwag o szkolnictwie]
Zaznajomienie młodzieży z Polską, z jej miastami-klejnotami, górami sami poprzez wycieczki
szkolne i poprzez odpowiednią tematykę lekcji, już w przedświcie odrodzonej Polski jako postulat
ważny:
„Niech zdobywa [młodzież] znajomość Polski tak, iżby pojęcie Polski nabierało coraz bogatszej,
konkretniejszej treści. Nic ważniejszego pod tym względem, jak wycieczki po kraju, jak osobiste stwierdzenie,
gdzie jest Polska. Niechaj szkoła stara się o to, by Warszawa, Kraków, Lwów, Poznań, i Wilno, Częstochowa
i Gniezno, Tatry i Wisła, i Niemen znane były polskiej młodzieży nie z książek i opowiadań. Gdybyśmy więcej
wędrowali po polskich ziemiach, silniej by w sercach brzmiała nuta narodowej solidarności”. [Kilka uwag
o szkolnictwie]
Do zagadnień wychowania estetycznego przywiązywał wielką wagę i kilkakrotnie do tematu tego
wracał.
Kandydatom na studia polonistyczne stawiał wymagania ogromne, ale też żaden z jego postulatów
sformułowanych w roku 1923 nie jest niesłuszny. Były to postulaty następujące:
1 . W zakresie języka i literatury polskiej: władanie istotne językiem polskim w słowie i piśmie,
bogactwo słownika, umiejętność stosowania różnych konstrukcji składniowych, poprawność
w gramatyce, ortografii i interpunkcji, łatwość orientowania się w utworach literackich i przystępnych
dziełach naukowych, umiejętność głośnego czytania ze zrozumieniem, znajomość najwybitniejszych
dzieł literatury polskiej i kilkunastu arcydzieł literatury obcej, orientowanie się w rozwoju kultury
i literatury polskiej.
2. Znajomość najważniejszych faktów i postaci z historii starożytnej, średniowiecznej
i nowożytnej, dokładna znajomość historii Polski, znajomość geografii ze szczególnym
uwzględnieniem ziem polskich.
3. Ogólna orientacja w kulturze helleńskiej i rzymskiej; znajomość kilku autorów łacińskich,
zdolność czytania łatwej prozy łacińskiej bez pomocy słownika, a prozy trudniejszej i wiersza
łacińskiego przy pomocy słownika.
4. Swobodne czytanie utworów literackich i przystępnych dzieł naukowych w jednym języku
obcym.
5. W zakresie logiki i psychologii znajomość pojęć i zagadnień zasadniczych.
6. W zakresie nauk matematycznych i przyrodniczych — elementy. [Jakie przygotowanie winien
posiadać kandydat do studium humanistycznego na Wydziale filozoficznym, „Muzeum", 38 (1923)]
W osiągnięciu wymienionych postulatów widział Kleiner przeszkody; jako najważniejszą z nich
wskazywał ogólną atmosferę nie sprzyjającą rozwojowi nauk humanistycznych w Polsce w dobie
szybkiego rozwoju przemysłu. Zjawisko to zresztą nie ustąpiło do dziś. Apelował o położenie kresu
niechęci do nauk klasycznych w szkołach średnich, o otaczanie opieką katedr humanistycznych
w uniwersytetach, o mnożenie tych katedr, o kontakty z kulturą, zachodnioeuropejską jak również
i z narodami słowiańskimi.
14
Do nauczycieli kierował trzy zasadnicze wytyczne w codziennej metodzie pracy:
1. Niewłaściwy jest w szkole średniej wykład jednolity całogodzinny, bez zwracania się
do uczniów bodaj z pytaniami, bez ich czynnego udziału w lekcji.
2. Odpytywanie lekcji winno się zamieniać w przerabianie nowe lekcji znanej.
3. „Nauczyciel powinien się przed każdą lekcją przygotować, tzn. nie tylko obmyślić dokładnie,
co i jak zamierza przerobić i zadać, ale ułożyć sobie ważniejsze pytania i zastanowić się nad tym,
których uczniów wywoła w czasie godziny. Dokładnie przygotowany plan lekcji nie jest jednak
przeznaczony dla krępowania toku naturalnego godziny szkolnej. Im żywsza klasa, im lepiej
rozwinięta umysłowo, im bardziej interesująca się przedmiotem, tym trudniej utrzymać bezwzględnie
plan pierwotny, bo raz po raz z łona uczniów wychodzi inicjatywa, ze stanowiska pedagogicznego
nader pożądana, zmuszająca do modyfikowania planu — oczywiście bez zepsucia zasadniczych linii
wytycznych”. [Kilka uwag o szkolnictwie]
O ile dwie pierwsze zasady adresowane są wyraźnie do nauczycieli szkoły średniej, o tyle trzecia
stosuje się w równej mierze do ćwiczeń i seminariów uniwersyteckich i tryumfy święciła właśnie
na zajęciach Juliusza Kleinera.
Świetny kierownik ćwiczeń i seminariów uniwersyteckich lubił ogromnie sprawować wszystkie
obowiązki profesorskie z wyjątkiem jednego: egzaminowania. Egzaminy u prof. Kleinera miały
w niektórych kołach opinię zbyt łatwych, ale nadmierne liczenie na pobłażliwość profesora okazywało
się niekiedy zawodne i powodowało rozczarowania, aczkolwiek rozczarowania te pozostawały zawsze
nieujawnione. Bo też każdą ocenę z pracy czy też ocenę w ramach kolokwium lub egzaminu traktował
profesor zawsze jako prywatną tajemnice miedzy nim i zainteresowanym. W tej postawie wytrwał
w ciągu 45 lat swej dydaktyki uniwersyteckiej. Nigdy nie zgodził się na egzaminy grupowe, nawet
dualne. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie stosował publicznego pręgierza, nie ujawniał na forum
seminarium czy ćwiczeń tego, co myśli o kimkolwiek. Bywały wypadki, że wymagał powtórzenia
egzaminu, czy też napisania pracy rekompensującej poprzednią, niedostateczną, ale te sprawy
załatwiane były zawsze z całkowitą dyskrecją i jeżeli student nie przyznał się do tego wobec kolegów,
nikt o tym nigdy nie wiedział.
Jak bardzo często podawał rękę swym uczniom, którzy potrzebowali pomocy i ułatwień,
to pozostanie także tajemnicą nieujawnioną. Opisany w „Kulturze i Życiu” przez Mirosławę
Knorrównę wypadek dotyczący Jerzego P., który po półtoragodzinnej rozmowie o literaturze
dowiedział się, że jest po egzaminie, może być najlepszym tego przykładem. A nie był to wypadek
jedyny w działalności Kleinera. [Potęga prawdziwej mądrości. (Ze wspomnień o Juliuszu Kleinerze),
„Kultura i Życie”, (Lublin), 6 (1957) nr 13 (238), s. 1.]
Nie lubiąc ogólnie egzaminów, czynił wyjątek dla doktorskich rygorozów i dla dyskusji
habilitacyjnych. Te otaczał szczególną sympatią. Promotorem przy doktoracie był co najmniej
kilkadziesiąt razy; habilitacji przeprowadził siedem (Kucharski, Kolbuszewski, Szweykowski,
Piszczkowski, Skwarczyńska, Kawyn, Araszkiewicz), a współhabilitatorem był kilkanaście razy. Jako
promotor występował dostojnie i bardzo lubił uroczystości uniwersyteckie. Zdawał sobie jednak
sprawę z tego, iż od aktu promocji nierównie ważniejsze jest pokierowanie pracą i przeprowadzenie
rygorozum. Toteż po wprowadzeniu w życie ustawy o stopniu kandydata nauk rozdzielającej funkcję
promotora i referenta (egzaminatora) — mimo podeszłego już wieku — wybierał dla siebie funkcję
nie promotora patronującego przewodowi, ale referenta, na którym ciąży odpowiedzialność
zasadnicza.
Uczniów swych wszystkich stopni wspierał licznymi godzinami przyjęć w zawiłościach
i kłopotach codziennych zajęć uniwersyteckich, często wybiegając poza swą dziedzinę. Bardzo wielu
pozostało jego uczniami nawet wtedy, gdy zajęli poważne stanowiska w pracy nauczycielskiej
czy w dydaktyce uniwersyteckiej. Gdy spotykał swych byłych uczniów, pierwszym pytaniem, jakie im
stawiał, było to, które jako kolega z ławy szkolnej postawił po raz pierwszy Kornelowi
Makuszyńskiemu: nad czym Pan czy Pani obecnie pracuje? — a po otrzymaniu odpowiedzi, jak
z rękawa sypały się nieproszone nawet, ale zbawienne dla wielu tematów wskazówki bibliograficzne
i metodyczne. Spotkanie byłego ucznia z profesorem było prawie zawsze kontynuacją zwykłej
konsultacji uniwersyteckiej z lat dawnych. Jeżeli uczniami profesora byli wykładowcy uniwersyteccy
— a zjawisko to nie było rzadkie — wtedy obok pytań o prace naukowe własne dodawał profesor
troskliwe zapytania o to, co dany pan prowadzi na uniwersytecie, jakie wykłady i ćwiczenia należą
15
do niego. I znów za każdym razem obfite wskazówki bibliograficzne, rady troskliwe, niemal
ojcowskie.
Kierownikiem ćwiczeń i seminariów był Kleiner nadzwyczaj starannym. Prace przeznaczone
do lektury na seminariach i ćwiczeniach czytał zawsze uprzednio w domu. Nie dopuszczał nigdy
do odczytania pracy słabej, ale z dwu czy też więcej prac godnych odczytania wybierał niekoniecznie
najlepszą, lecz najbardziej interesującą, tę, która dyskusji dostarczała najwięcej zagadnień. Uczniów
wybitnych prowadził ku coraz wyższym stopniom naukowym, ale nawet najzdolniejszym
nie przepowiadał habilitacji czy choćby doktoratu na pierwszym roku studiów. Po zaliczeniu ćwiczeń
wstępnych przyjmował na seminarium niższe, a następnie na wyższe; ustalał temat pracy
magisterskiej, a dopiero w czasie, gdy zdolny uczeń odbywał seminarium wyższe, profesor wspomniał
mu czasem mimochodem o doktoracie. Nie miał zwyczaju uznawania prac magisterskich
za doktorskie; doktorskim wyznaczał tematy osobne, przestrzegając zasady, by nie zazębiały się one
o tematy magisterskie tych samych autorów.
Tematyka prac w seminariach Kleinera była od pierwszych lat działalności naukowej
i dydaktycznej profesora doskonała. Ogromne zainteresowanie metodologią badań literackich, teorią
literatury, poetyką, stylistyką i wersyfikacją, rozumienie kategorii estetycznych, zainteresowanie
jednakowe dla epiki, liryki i dramatu, z niewielkim tylko uprzywilejowaniem tego ostatniego,
niewykluczenie i literatury stosowanej z orbity zainteresowań, skupienie uwagi na wielkich postaciach
naszej i obcej literatury, ale z syntetycznym ogarnięciem całości — te wszystkie cechy sprawiły,
że Kleiner od początku swej działalności profesorskiej potrafił pokierować każdym tematem w zakresie badań literackich. Nie było problemu ani epoki, w których nie czułby się kompetentny. W latach,
gdy dawał pierwsze tematy prac, wnosił ożywcze tchnienie w badania literackie. Przeważał bowiem
pogląd, że tematem pracy z zakresu historii literatury polskiej może być wszystko, co dotyczy dzieł
literackich. Tak więc temat „Kobieta...” np. u Prusa, mógł być uznany, — a przykład pracy nie byle
czyjej, bo Chmielowskiego: Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego przemawiał za nim.
W podobny sposób można było badać „Szkołę i wychowanie w dziełach Syrokomli”, ,,Społeczeństwo
polskie w twórczości Orzeszkowej” (praca pod tym tytułem ukazała się nie tak dawno zresztą), „Las,
bór i puszczę w Panu Tadeuszu” itp. Zapominano, że są to tematy pozornie literackie, że prawdziwy
badacz literatury winien zajmować się analizą literacką dzieł, ich kompozycją, językiem i stylem,
zostawiwszy dociekania na temat kobiety psychologom i socjologom, socjologom prace na temat
społeczeństwa u tego czy innego pisarza, prace o szkole u Syrokomli historykom wychowania, las, bór
i puszczę w Panu Tadeuszu przyrodnikom itp. Pod kierunkiem Kleinera powstawały prace: ,,Ewolucja
obrazów u Słowackiego”, „Rozwój wątków i obrazów u Mickiewicza”, „Powieści historyczne
Henryka Rzewuskiego”, „Sentymentalizm w twórczości Mickiewicza”, „Wyspiański na tle
romantyzmu”, „Galeria niezłomnych w twórczości Słowackiego” i wiele innych. Wiele z tych prac
ujrzało światło dzienne w druku a o publikację ich zatroszczył się sam profesor. Cykl „Badania
literackie” wychodzący pod jego redakcją — to trwałe świadectwo i nowatorstwa tematycznego,
i nieprzeciętnych osiągnięć wielu spośród słuchaczy profesora, i ojcowskiej, troskliwej opieki jego
nad dorobkiem uczniów.
Cykl przerwany przez wojnę ostatnią został zdystansowany tylko przez wydawane pod redakcją
Ignacego Chrzanowskiego „Prace historyczno-literackie”. Obiektywizm naukowy każe stwierdzić,
że w latach późniejszych zbytni nieraz może liberalizm spowodował, iż nie wszystkie tematy
Kleinerowskie były tak doskonałe. Dając bardzo szeroki ich wachlarz, dopuszczał tematykę, która
w latach czwartego i piątego dziesiątka XX wieku musi być uznana za pozornie literacką
(np. „Prowincja u Prusa i Reymonta”, ,,Etyka u Frycza-Modrzewskiego”, „Stan gospodarczy Polski
w świetle pism Reya i Kochanowskiego”, „Technika opisu wnętrz i sprzętu domowego
u Orzeszkowej”). Startując w sposób nowatorski w drugim dziesiątku XX wieku, w lat kilkadziesiąt
później nie zawsze dogłębnie uwzględniał najnowsze stanowiska metodologiczne, aczkolwiek
w stosunku do nowych ofensywnych kierunków badawczych — polskiej odmiany formalizmu
spod sztandaru Manfreda Kridla z czwartego dziesiątka XX wieku, czy marksizmu w piątym
i szóstym dziesiątku — zajmował stanowisko umiarkowane, wysuwając hasło, by na plan pierwszy
wydobyć to, co łączy wszystkich pracowników na niwie kulturalnej czy naukowej, nie zaś to,
co rozdziela jednych od drugich, hasło poszanowania cudzych przekonań.
Zdolność do szanowania cudzych przekonań i cudzej konsekwentnej linii postępowania, choćby
diametralnie sprzecznej z jego własną linią, posiadał Kleiner w stopniu zupełnie wyjątkowym.
16
W dwudziestoleciu międzywojennym Henryk Życzyński upominał się kiedyś — i słusznie —
by w Polsce, za wzorem społeczeństw zachodnich, zerwano z zasadą monopolu pewnych uczonych
na tego czy innego poetę. Gdy w Niemczech powstawały równocześnie dwie czy trzy syntezy
Goethego, a we Francji Moliera, w Polsce jeden uczony miał mieć, według przekonania większości,
wyłączne prawo do Mickiewicza, a inny do Słowackiego. Kleiner był niewątpliwie jednym
z najwybitniejszych monografistów polskich, ale też nigdy nie stosował do siebie prawa wyłączności.
Wprost przeciwnie. Pod jego opieką powstawały prace w kręgu jemu tematycznie najbliższym,
a prace o Krasickim, Mickiewiczu, Słowackim, Krasińskim witał zawsze z zainteresowaniem
i z pełnym poszanowaniem dla poglądów autorów, choćby to była polemika z tezami jego prac.
Pozycjom zupełnie odmiennym metodycznie i nie przekonywającym poświęcał recenzje przychylne,
pełne wyrazów uznania. Oto sformułowanie, od którego rozpoczął rozprawkę przeciwstawiającą się
z gruntu tezom autorki wymienionej na wstępie:
„Z uznaniem, prawdziwym powitać należy w osobie pani X. Y. nową pracowniczkę na polu badań mistyki
polskiej — pracowniczkę, która przychodzi z istotną znajomością mistycznego typu myślenia i z poważną
wiedzą w tej dziedzinie. Oba jej artykuły [...] zaciekawiają i pobudzają do rozważań. Oba są przyczynkami
wartościowymi, jakkolwiek wyrażone w nich poglądy przeważnie utrzymać się nie dadzą i jakkolwiek użyta
w nich metoda wieść może na manowce”.
A gdy na pewnym zebraniu naukowym jeden z uczniów profesora wygłosi! referat długi, rzekomo
nowatorski, ale naprawdę w wielu, może we wszystkich punktach zupełnie nie przekonywający,
profesor, rozpoczynając dyskusję, powiedział na wstępie:
„Wykład p. X. był nadzwyczajnie interesując}", przynosił zupełnie nowe sformułowania, rzucił nieznane
dotąd oświetlenie utworu, wypowiedziany był w formie nadzwyczajnie przystępnej i wzbudzającej
zaciekawienie. Z radością witam zasadniczą tezę referenta, aczkolwiek padło szereg sądów, które przy bliższym
badaniu .utrzymać się nie dadzą”.
Następnie w przeszło półgodzinnym przemówieniu — raczej zaimprowizowanym wykładzie —
wyliczył profesor chyba wszystkie szczegółowe tezy autora i — zgodnie z prawdą naukową — obalił
je. Ale na zakończenie dodał jeszcze:
„Można by przykłady podobne mnożyć, ale to tylko dlatego, że referat był tak nadzwyczajnie ciekawy
i pobudzający”.
Włączając do swej monografii, prace poprzedników, zdobywał się na wersalski ukłon w stosunku
do tych badaczy, z którymi się nie zgadzał. Bo tez pewne wartości umiał wyłuskać zawsze, nawet
z pracy ogólnie słabej, a nigdy żadnego dzieła nie oceniał na podstawie samych cech ujemnych, przed
taką oceną przestrzegał. Uczył nie tylko wiedzy o literaturze, ale ugruntowywał etyczną postawę
badacza. Poszanowanie wobec wszystkich wyników naukowych naszej dziedziny prowadziło twórcę
monografii Mickiewiczu do stwierdzenia, iż wszystkich dotychczasowych badaczy Mickiewicza
uważa za współautorów swej książki. W badaniach bliższych i dokładniejszych wybierał zawsze
przedmiot, do którego czuł sympatię i tę zasadę wpajał w swych uczniów dowodząc, że badacz
zajmujący się autorem niesympatycznym sobie, ryzykuje, iż obiektywna ocena zamieni mu się
w paszkwil.
Jako kurator Koła Polonistów w uniwersytetach: warszawskim, lwowskim i lubelskim czuł się
obserwatorem, opiekunem i doradcą, ale nigdy kierownikiem jeszcze jednego seminarium.
Przyznawał jednak zawsze, że niektórzy jego koledzy osiągają wyniki dodatnie, traktując Koło czy też
którąś z jego sekcji jako jeszcze jedno seminarium. Taka postawa nie leżała jednak w charakterze
profesora, liberalnego wobec postaw przeciwnych. Cieszył się tylko osiągnięciami Koła, i to na równi
z Zarządem, ze wszystkimi członkami Koła. Cieszył się, gdy w Kole im. Kochanowskiego
w Uniwersytecie Warszawskim zadebiutował znakomicie Julian Tuwim, gdy w latach 1939—1941
Koło polonistów pod prezesurą Jerzego Hordyńskiego dopomagało ,,katedrze” literatury w wielu
poczynaniach niezwykle dla kultury polskiej korzystnych, gdy w KUL Koło pod prezesurą Jerzego
Pleśniarowicza zainaugurowało tak niezmiernie potrzebne dla powojennego pokolenia szkolnego
repetytoria dla maturzystów (lata 1946—1948).
Najlepszym przykładem wspomnianej liberalności Kleinera był stosunek jego do marksizmu. Gdy
jeszcze przed ostatnią wojną światową poczęła do Polski infiltrować marksistowska metoda badań
literackich. Kleiner — odosobniony na tle starszej generacji naszych uczonych — podkreślał walor)
metody, przestrzegając jednocześnie przed jej brakami i postulując konieczność uzupełniania
interpretacji marksistowskich pracami opartymi na innej postawie badawczej. On pierwszy u nas —
i jeden z nielicznych przed wojną — przyjmował marksistowskie prace na swych seminariach.
17
Przyjaciel, doradca, kierownik naukowy swych słuchaczy, był pod tym względem jednakowy
dla wszystkich, bez różnicy ich przekonań. Pomagał każdemu, kto służył polskiej kulturze i nauce, bez
względu na to, pod jakimi to czynił sztandarami. I dlatego, gdy Uniwersytet Jana Kazimierza
zamieniono na Uniwersytet im. Iwana Franki, gdy Kleiner aż do czerwca 1941 roku sprawował
obowiązki kierownika katedry literatury polskiej, nie uroniwszy nic z tego, co było przed rokiem 1939
istotną wartością lwowskiej polonistyki, i gdy w pewnym momencie zażądano od profesora, by przy
jego katedrze powstał etat doradcy do spraw marksistowskich, odpowiedź profesora była wyraźna:
„Dobrze, ale w takim razie rezygnuję z kierownictwa katedry”. W dalszej dyskusji wylegitymował się,
że zna metodę marksistowską badań literackich, że kiedyś wypowiedział się w tej sprawie w Polsce
przedwrześniowej, że przyjmował przed wojną prace marksistowskie, tak jak czyni to i obecnie
i że nie odczuwa potrzeby doradcy do tych spraw. Rezultatem odmowy było zaproszenie Kleinera
do prezydium wiecu uniwersyteckiego, który odbył się nazajutrz.
Liberalność nie była nigdy wynikiem łatwej ugodowości. Przeciwnie. Niektóre wystąpienia
Kleinera świadczą o wyjątkowej odwadze cywilnej.
Wszyscy słuchacze byli profesorowi zawsze bardzo bliscy, na wszystkich uniwersytetach,
na których pracę dydaktyczną prowadził. Przyszłym nauczycielom zalecał tę samą metodę: zalecał
traktować uczniów nie jako pozycje katalogu, ale jako znajomych, w których charakter, warunki
domowe itp. trzeba wniknąć.
Dla słuchaczy lubelskich profesora jedna jeszcze okoliczność spowodowała zbliżenie specjalne:
nieszczęśliwy wypadek złamania nogi, któremu uległ wiosną 1945 roku. W czasie przewlekłej kuracji
godzinami dyżurowali uczniowie przy łóżku profesora w separatce E szpitala św. Wincentego a Paulo,
separatce pamiętnej w dziejach kulturalnych Lublina. Tam czytywali profesorowi i załatwiali jego
korespondencję. Współczuli z nim, bo cierpiał fizycznie, cierpiał na myśl o każdej niedzielnej mszy
św. opuszczonej, na myśl o każdej przepadłej godzinie uniwersyteckiej. Tam podziwiali żywotność
i siłę duchową człowieka, który przewożony do szpitala bezpośrednio po wypadku upominał się o to,
by dwie habilitacje będące w toku odbyły się natychmiast w szpitalnej separatce, by tam również
przenieść planowane egzaminy doktorskie, magisterskie i studenckie.
Zarówno w czasie studiów, jak i w kontaktach późniejszych nie było sprawy naukowej, społecznej
czy nawet osobistej, którą by się nie zainteresował i w której by nie pomógł jeżeli to było potrzebne.
Wrodzona lotność sprzyjała temu, że każde zagadnienie uchwycił od razu i całą duszę wkładał, by je
poprzeć. Nie zawsze i nie we wszystkich kołach głos jego rozstrzygał i decydował, ale każdy
z uczniów i każdy z młodszych kolegów, przyjaciół zmarłego zdoła wymienić, ile od niego doznał,
a są pewne imponderabilia, które i wyliczyć trudno. Odszedł wielki uczony, świetny nauczyciel
i wychowawca, niezastąpiony znawca wielu dziedzin, patriota gorący i człowiek niezłomny,
dla wszystkich zaś swych uczniów — tak bardzo licznych w pracy na czterech uniwersytetach —
przyjaciel niezawodny.
Ze wspomnień o Juliuszu Kleinerze
Kornel Makuszyński. Kolega Juliusza Kleinera z ławy szkolnej, a po latach kolega z Akademii Literatury, tak
wspomina o nim w swej powieści autobiograficznej pt. Bezgrzeszne lata.
[...] dostojnie i wspaniale brzmiał dialog podczas przerwy w gimnazjum. Dziś słynny uczony, podówczas kolega
mój z szóstej klasy, Juliusz Kleiner, zawsze i wtedy niezmiernie poważny, zapytał mnie:
— Nad czym kolega teraz pracuje?
— Piszę poemat filozoficzny pod tytułem Dusze.
— Strofy?
— Tak, oktawy. To forma, którą najbardziej lubię...
Stanisław Łempicki. Kolega uniwersytecki Juliusza Kleinera, później przez wiele lat kolega z Rady
Wydziałowej Uniwersytetu Jana Kazimierza, z PAU, poświęcił Kleinerowi krótki fragment w swych
Wspomnieniach ossolińskich (Wrocław 1948).
[...] Juliusz Kleiner od pierwszej chwili swego pojawienia się na seminariach Kallenbacha i Bruchnalskiego
wybił się przed innych polonistów. Zadziwił nadzwyczajnymi zdolnościami, wszechstronnym wykształceniem,
imponującą pamięcią, wymową. Wszystko zawsze mówił na pamięć nie posługując się nigdy notatkami. Świetnie
improwizował formalne wykłady w dyskusjach seminaryjnych. Takiego studenta pierwszego roku
18
w Uniwersytecie Lwowskim od dawna nie widziano. Prawda, trudno się było z początku przyzwyczaić do jego
wymowy: do jej gładkości i kunsztownej okrągłości, do tylko jemu właściwego modulowania głosu i sposobu
akcentowania fraz, do ledwo dostrzegalnego seplenienia, które przezwyciężał jak Demostenes. Podśmiewała się
zrazu brać polonistyczna z tych oracji. Inni zazdrościli. Ale rzetelne głębokie wartości talentu Kleinera, a przy
tym jego niezwykła uprzejmość i dobroć koleżeńska, połączone z brakiem jakiegokolwiek zakłamania, a nawet z
pewną nieporadnością i naiwnością życiową ukochanego „maminego synka” — zjednały mu serca wszystkich.
Ani spostrzegliśmy się jak wyrósł na pierwszego luminarza wśród studentów polonistyki.
Mogło z nim na seminariach rywalizować tylko niewielu. [...] Najbardziej ucierał się z Kleinerem [...]
Tadeusz Dąbrowski, niezapomniany „Tadzio”, tak wcześnie zmarły na ukrywającą się przez lata gruźlicę;
niepospolity umysł badawczy i krytyczny, analityk wzorowy, wiecznie szukający i odkrywający nowe prawdy,
obalający utrwalone fałsze; wynalazca stu ciekawych tematów, z których opracowywał jeden; autor tytułów
i dokładnych dyspozycji do nienapisanych nigdy przez siebie książek; ironista i zoil nielitościwy; uśmiechający
się wesoło do życia wieczny pesymista. Polemiki Dąbrowskiego z Kleinerem bywały ważnymi wypadkami
na posiedzeniach seminaryjnych i zebraniach Kółek Polonistycznych (było ich aż dwa); szanowali się poza tym
nawzajem i żyli w przykładnej zgodzie. Czyż można było zresztą z „Julciem” żyć w niezgodzie? Z człowiekiem,
który w bliźnim widział zawsze tylko dobre strony i zalety, a nie dostrzegał wad? A jeśli dostrzegał,
to usprawiedliwiał je przed samym sobą i prawdziwie po chrześcijańsku wybaczał...
Do Ossolineum wszedł Juliusz Kleiner już w swej młodzieńczej glorii. Stypendystą był wzorowym,
zdolnościami i wiedzą podbijał przełożonych; tylko kaligrafem nigdy nie był i chyba żadna kartka jego pióra nie
została w pudłach katalogowych. My, koledzy, lubiliśmy go serdecznie. Wprawdzie dworowano sobie żartobliwie
z jego „starokawalerskich” przyzwyczajeń: z nadmiernej dbałości o zdrowie, z sławnego płaszcza i parasola w
pogodne, ciepłe dni, z kaloszy na suszę, z niemówienia do kolegów na ulicy, gdy powiewał chłodniejszy nieco
wiaterek, z niewitania się z zakatarzonymi itp., wprawdzie Józio Zaleski „naciągał go” nieraz (niewinnego jak
anioł) aluzjami o różnych „dziewczynkach”, wywołując niefałszowane rumieńce, a złośliwy na chłodno Staszek
Wasylewski, kolega szkolny Kleinera, potrafił dopiec mu konceptem a nawet wierszykiem. Cóż z tego, jeśli
najzacniejszy Julek rozbrajał wszystkich swoim dobrym, prawie dziecinnym uśmiechem, nieporadnym
bronieniem się przed złośliwościami albo dowcipem, w którym nie było potrzebnego jadu ani za grosz.
Żył z wszystkimi w najlepszych stosunkach, radził i pomagał w czym mógł, o ile nie śpieszył się do swoich,
poważnie już zakrojonych studiów nad Słowackim i Krasińskim. Obaj z Tadeuszem Dąbrowskim przesiadywali
(każdy z osobna) nad skarbem Ossolineum, autografami Słowackiego, Zresztą Kleiner wyprzedził nas wszystkich
w piórze, w publikowaniu; ogłaszał w „Pamiętniku Literackim" i w czasopismach literackich pierwsze swoje
rozprawy, artykuły., recenzje. Gotowała się już jego głośna recenzja z wydania dzieł Słowackiego przez
Gubrynowicza i Hahna — prolegomena do późniejszych znakomitych prac Kleinera nad twórcą Króla-Ducha.
Tadeusz Grabowski. Profesor historii literatury polskiej w Uniwersytecie Poznańskim, kolega Juliusza Kleinera
z PAU, podobnie jak Kleiner autor monografii o Słowackim, nadesłał Redakcji następujący artykuł:
Gdy się go widziało żywym i niezmordowanie czynnym, boleśnie jest wspominać dziś o już zmarłym. Trudno
znaleźć i słowa godne jego pamięci, szczególnie temu, który go znał, jak podpisany, od pół wieku, czyli od zjazdu
lwowskiego w roku 1909 na cześć Słowackiego. Nie żył już Chmielowski, Piłat, ale żył jeszcze Małecki, nie
mówiąc o Bruchnalskim, Kallenbachu. Z takiego środowiska lwowskiego wyrósł krytyk, mający prześcignąć ich
wszystkich, a nie mający nic z felietonizmu Siemieńskiego i Tarnowskiego, czy pedantyzmu, niepospolitego
zresztą Windakiewicza. Wiązał go, jak całą jego generację, ogromny sentyment dla Słowackiego. Takim był,
gdy go poznałem, jako młodego współautora zbiorowej publikacji lwowskich polonistów.
Wielki znawca filozofii, doskonały znawca literatur, daleki od jakiegokolwiek zacietrzewienia w pewnym
kierunku, chciał być i był istotnie sługą takich wielkości, jak ci z ustalonej na zawsze poetyckiej trójcy. Nie znosił
plotek; był i pozostał obiektywnym, jak chyba nikt przed nim i po nim. Sam umiał czytać i uczył drugich czytać
poetów. Miał wysokie poczucie swego powołania w epoce pewnego zmierzchu filologizmu, a niewątpliwego
wschodu komparatystyki, której też bronił na zjeździe lwowskim na cześć Krasickiego w roku 1935. Jako
komparatysta, nie miał Kleiner równego sobie w Polsce. Jeżeli zaś zaczął od Krasińskiego, żałował później,
że nie zaczął od wielkiego pierwszego trójcy. Jeżeli Szujski stawiał kiedyś historię polską w pośrodku wielkich
prądów powszechnych, to Kleiner ustawiał swe postacie na tle wielkich prądów literackich, nie umieszczając
nikogo, ani nie zapominając żadnego szczegółu. Rozumował zaś ściśle, gdyż miał respekt nawet dla drobiazgów
dotyczących poetów i ich dzieł.
Swoich poetów opisywał wszerz i w głąb, wchodząc na grunt monograficzny bez śladu jakichś uprzedzeń
czy modelowania z góry. Czując się potężny erudycją, a niezrównany subtelnością w analizie, miał mistrzów
doskonałych. A sam stał się arcymistrzem w roztrząsaniu wszelkich spraw złączonych z ówczesną twórczością
poetycką. Moment porównawczy nigdy dotąd nie był tak u nas głęboko ujęty, tak dyskretnie traktowany, tak
cudnie wyrażony, choć i Tretiak, jako krytyk, posiadał niezwykłą wnikliwość krytyczną. Jako wydawca, zabłysnął
Kleiner także, bo w jego ojczyźnie lwowskiej nie brakło zrozumienia zadań i celów wydania krytycznego tekstów.
Ale punkt ciężkości wysiłków Kleinera, to była monografia i teoria literatury. Wyniki były zaś niewątpliwie
19
zdumiewające. Badać poetów umieli Sygietyński, Krzemiński, Bogusławski, Chlebowski, ale Kleiner, badając,
jak tamci, myśl i technikę poetów, pojął dzieje danego twórcy jako całość jednolitą i rozwijającą się
konsekwentnie. Energia psychiczna w jego monografii o Krasińskim wystąpiła w całej pełni. Widać było
wyraźnie, jak młody poeta, napełniał swą twórczość coraz nową treścią myślową, w której górował uwielbiany
przez niego Hegel.
Jakże pojęliśmy teraz, że poezja wielkiego trzeciego jest ideałem poezji ideowej i intelektualnej! Jakże
zrozumieliśmy odtąd, że krytyka przedmiotowa jest możliwa mimo szalejącego wtedy u nas impresjonizmu.
Erudycja i intuicja szły o lepsze w pracy Kleinera, który wyprzedził tymi przedmiotami Matuszewskiego,
a nawet Witkiewicza. Jeżelibyśmy zaś chcieli szukać Kleinerowi poprzedników, to był nim może
arcysubtelny romanista Porębowicz. A i tu Kleiner przewyższył go jako badacz romantyzmu,
wnikając niejako w rdzeń zagadnień i nie dając się unosić temperamentowi.
Estetyzm nie zaślepiał go nigdy; nie lubił też metafizyki w swych wywodach teoretycznych.
Okazał zaś, że życie twórcy wplata się zwykłe w zbiorowość ludzką. I na tej drodze wydobywał cha rakterystyczne rysy zawartości i kształtu dzieła. Postawa filozoficzna nie opuszczała go nigdy, jak
żądał tego już niegdyś Brzozowski, choć sam nie umiał swego postulatu sumien nie sprecyzować.
Krytyka u Kleinera nie była tylko sztuką, jak nawet u niezwykle rozumnego Zdziechowskiego,
ale nauką. Nie opisywał tylko, ale charakteryzował dokładnie i ściśle. Nie był dyletantem, jak
Feldman. Wyczuwał zaś nadzwyczajnie szczepową i klaso wą nieustępliwość u takich wielkości, jak
Mickiewicz czy Krasiński. Pozornie był łagodny, ale nie wtedy, gdy chodziło o wielkość
Słowackiego. Wtedy się zapalał i przemawiał donośnie. Indywidualnoś ć twórczą potrafił chwytać,
nie lekceważąc bynajmniej prądu ówczesnego życia. Ogrom erudycji dzielił z Brucknerem,
ale przewyższał go głębią spostrzeżeń, Słowackiego traktowa ł z pietyzmem. Ale zauważył, że drugi
wieszcz zastał już romantyzm jako modę literacką, czyli poszedł tym torem, który zdobył dopiero
Mickiewicz. Przedziwnie potrafił ukazywać budzenie się artyzmu w poecie, który wcześnie się
interesował zagadnieniami psycholo gicznymi. I niewątpliwie intuicja psychiczna cechowała jego
wywody. W Mickiewiczu znajdował potęgę woli, żar energii czynnej, prostolinij ność ludzi idei
i czynu.
Słowacki był niezdolny do czynu, ale współzawodniczył z Szekspirem. Najświetniej odtwarzał
baśniową przeszłość narodu. Bogactwo jego obrazowości było wprost nie do opisania. Wcielał też
ideał artystycznej harmonii, choć i na karykaturę umiał się zdobyć. Akcją wstrząsał, a mistyką
budził w sobie nowe siły twórcze. Umiał jednak i oprzytomnieć, jak świadczy jego protest przeciw
polityce Towiańskiego.
Teraz dopiero pojęliśmy w pełni, co znaczy historyczność i ponadczasowość w dzie le literackim.
Pojęliśmy też, że prawdziwe dzieło sztuki jest samoistnym organizmem, czego nie pojmowali ani
pozytywiści, ani formaliści. Najbliżej stał filozoficznie żyjącego i twórczego jeszcze dziś Ingardena,
który w sposób niezwykły wyjaśnił, co to jest forma, co to jest struktura, co to jest treść i forma
istotna, Również w sposób niepospolity wyjaśniał, na czym polega nauka o literaturze, czyli tzw.
nauka badawcza, nauka systematyki, nauka teorii. Pracował więc Kleiner w trzech różnych
kierunkach, czyli monograficznym, teoretycznym i wydawniczym. Nie byłby lwowianinem, gdyby
wcześnie nie rozbudził w sobie zamiłowania do opracowań krytycznych tekstów literackich. Szczytem
właśnie takich usiłowań była druga edycja dzieł Słowackiego w roku 1952. Świetni e orientował się
w autografach, niemniej świetnie w ostatecznej formie dzieła, które jest jednocześnie dziełem sztuki,
dokumentem historycznym, zabytkiem języka. Umiał pracować sam i w zbiorowości. Taki to człowiek
zasługuje dziś na osobną monografię, a ta kże ocenę wpływu, jaki wywierał na innych. Sztuka
monograficzna Kleinera bowiem, to ostatni wyraz krytyki naukowej. I teraz wypadnie jeszcze
obejrzeć Kleinera na tle dziejów krytyki w Polsce.
Jak dzieło Brucknera stanowi czynnik odnowienia historii literat ury, tak dzieło Kleinera
odnowienie krytyki literackiej w ogóle. Intelektualista, psycholog, estetyk, miał w swej postawie coś
z Bergsona, coś z Schelera. Ale wyobrażał przede wszystkim siebie. Niby miękki i delikatny, umiał
okazywać też siłę i głębię choćby w swym ostatnim wystąpieniu na temat Słowackiego w auli
Uniwersytetu Poznańskiego. Zdolność psychologiczną, zdolność rekonstrukcyjną, zdolność
estetyczną miał bezprzykładną. Jeżeli Dilthey zainicjował w o góle nową koncepcję człowieka
i twórcy, to on nam dał nową koncepcję naszych największych twórców poezji. Personalizm,
charakterologia, psychoanaliza nie przeszły po nim bez śladu. Zagadnienie bi ografii potraktował
zaś tak, że trudno byłoby go przewyższyć na tym polu. Nie był zaś bynajmniej zawodowym
dyskutantem jak Irzykowski. Imponował spokojem, umiarem, ludzkością w często nieludzkim świecie
współczesnym. Tragiczna jest śmierć takiego człowie ka, który jakby nie pochodził z tego świata,
ze względu na cechujący go spokój i głę boką życzliwość dla ludzi. (Kórnik, 10 V 1958).
20
Kleiner wchodził na salę wykładową z twarzą skupioną. Nie rozglądał się, nie wymieniał
ukłonów. Na katedrze stał prawie nieruchomo. Nie miał przed sobą żadnych książek ani notatek.
Po chwili skupionego milczenia rozpoczyna ł wykład. Nie gestykulował, nie wzmacniał ani grą
twarzy, ani gestem tego co mówił. Patrzył przed siebie, w przestrzeń ponad głowami słuchaczy,
jakby w niej widział to, o czym opowiadał. Zdania pełne, wypo wiedziane głosem dźwięcznym,
równym, toczyły sie urzekająco nad zasłuchanymi, docierały do najdalszych zakątków sali, nie
gubiąc po drodze nic z wyrazistości brzmienia już nawet nie wyrazów, ale poszczególnych głosek,
które nabierały szczególnej barwy i uwydatniały jakby treść znaczeniową słowa. Cytował z pamięci,
wplatając fragmenty poetyckie w tok wypowiedzi prelegenta w sposób tak har monizujący z rytmem
logicznym i charakterem artystycznym omawianego dzieła, że wiąz ały w całość jednolitą wątek
myśli interpretatora i autora. Skupieni na opowieści nauko wej, poddając się fali głosu, pogrążeni
w treści wykładu nie myśleliśmy o osobie wykładowcy. Do strzegaliśmy go znowu dopiero wtedy,
gdy milkł jego głos. Schodził z katedry z tym samym skupieniem, z jakim na nią wstępował.
Dopiero znalazłszy się na poziomie równym ze słuchaczami, ożywiał się, stawał sie znowu
przystępny, pogodny, życzliwie do wszystkich uśmiechnięty. (Zofia Niemojewska-Gruszczyńska, Uwagi
o krasomówstwie Kleinera)
PRZEMÓWIENIE JULIUSZA KLEINERA
WYGŁOSZONE W DNIU 3 LUTEGO 1946 ROKU
W AULI KATOLICKIEGO UNIWERSYTETU LUBELSKIEGO
PODCZAS UROCZYSTOŚCI JUBILEUSZU 40-LECIA PRACY NAUKOWEJ
Ozłociliście Państwo życzliwością Waszą i dowodami uznania zbliżający się początek starości
mojej. Niech Wam to Bóg wynagrodzi.
A nie jest łatwą rzeczą pogodzi się z nadchodzącą starości, gdy ktoś tak jak ja przywykł,
że w instytucjach, do których go powoływano, w gronach ludzi, z którymi się łączył, był albo
najmłodszym, albo jednym z najmłodszych. Jakiś odblask tego faktu przetrwał i dzisiaj. Wśród
święcących czterdziestolecie działalności jestem chyba jednym z młodszych; rzadko się zdarza,
by ktoś jubileusz taki mógł obchodzić przed ukończeniem lat sześćdziesięciu.
Skoro zaś wbrew zasadzie mej, iż nie należy mówić o sobie, trzeba się z tym liczyć, iż jubileusz
tematem przemówień czyni jubilata, niech mi wolno będzie uczynić wyznanie osobiste, że budzi się
we mnie opór przeciw wymowie, lat, że nie czuję się starym — i że pragnę w tej nowej epoce świata
„z młodymi naprzód iść, po życie sięgać nowe”. Czy sił na to starczy? W tej chwili mam ich jeszcze
sporo i zamierzam zrobić jeszcze niejedno.
Czeka na opracowanie tom trzeci monografii o Mickiewiczu, po wydaniu gotowego już tomu
drugiego. Czeka monografia o Krasickim, zaczęta i przerwana lat temu trzydzieści, kontynuowana
w niewielkiej mierze przed kilku laty. Wymaga doprowadzenia do kresu krytyczne
szesnastotomowe wydanie dzieł Słowackiego, dotąd mające dziesięć tomów wydrukowanych.
Urzeczywistnienie tych trzech planów uważam za swój obowiązek. Jeżeli Bóg więcej jeszcze czasu
i sił użyczyć raczy, myślę o rozszerzeniu monografii mej o Krasińskim i o teorii badań literackich,
mieszczącej w sobie teorię literatury.
Niemała to ambicja z programem takim występować w mym wieku. Ale nie mogę zataić,
że w zakresie pracy miałem zawsze, od samego początku wielkie ambicje. Chciałem w dziełach
o znacznych rozmiarach pomniki stawiać największym twórcom, lub obejmować całą twórczość
polską.
Chciałem wielkie dziedziny poezji, wielkie skarby kultury naszej opanować naukowo.
Drażniło mnie to, że albo ograniczano się do streszczania dzieł z dodatkiem ogólników na ich temat
i wiadomości o ich genezie i do opowiadania o życiu i utworach (przy czym wyodrębniano te dwie
sfery, jak gdyby życiem istotnym artysty nie było tworzenie dzieł sztuki), albo dawano konstrukcje
pojęciowe dalekie od tętniącego krwią organizmu dzieła, będące martwymi często schematami
i szufladkami. Roznamiętniało i mnie również konstruowanie pojęć, które by umożliwiały orientację
w badaniach. Ale celem moim było tworzenie na podstawie analizy utworów artystycznych ich
21
naukowo budowanego równoważnika. Pragnąłem — nie wiem, czy ze skutkiem pełnym — pragnąłem
wniknąć w żywy organizm i tajemnicę życia jego unaocznić.
Tajemnice życia nie dadzą się ująć w same formuły pojęciowe; nie uchwyci ich schematyzująca
nauka. Bogactwo ich i pełnię odda tylko sztuka. Więc może wbrew wszelkim dążeniom do postawy
naukowej badania literackie nie osiągną ideału naukowej ścisłości i pewności; mogą być one jednak
— sztuką naukową.
Mocne i różnorodne muszą być jej naukowe fundamenty. Ma ona ustalić właściwe brzmienie
tekstów, bo przecież prawda filologa to przede wszystkim prawdziwość tekstu; ma odsłonić
immanentną logikę każdego utworu, pojmując go jako odrębną autonomiczną rzeczywistość; ma
zbadać logikę wewnętrzną twórczości, stwierdzając związki między poszczególnymi dziełami pisarza
i na tej podstawie wskazać obiektywnie linie rozwojowe; ma włączać dzieło w rzeczywistość
społeczno-historyczną; ma wreszcie wyznaczyć mu miejsce na mapie literatury światowej.
Pojmowałem literaturę jako teren walki o tworzenie i doskonalenie form i jako teren walki
o koncepcję świata. Widziałem w niej skarbiec wartości zdobywanych przez pokolenia i pragnąłem
wartości te uprzytomnić i w miarę możliwości spotęgować ich moc żywotną. Uważałem to za postulat
zasadniczy kultury narodowej i światowej — postulat tym ważniejszy w dzisiejszych czasach
tworzenia nowego świata.
I chciałem, by wchłonęła w siebie te wartości młodzież uniwersytecka, by stała się ich
ogniskiem promieniującym w społeczeństwie, by na stanowisku nauczycieli, czy na innych
pozycjach mogła pełnić role istotnych pionierów kultury narodowej i europejskiej.
Nauczycielem czułem się przede wszystkim. Prowadzenie seminariów i ćwiczeń i wykładanie
było mi najmilszą i najcenniejszą treścią życia. Toteż wdzięczność głęboką czuję dla Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego i dla jego niestrudzonego, o wszystko i o wszystkich dbającego kierownika,
Księdza Rektora, za to, że w chwili, gdy po kataklizmach wojny nie mogłem kontynuować pracy
w umiłowanym mieście rodzinnym — stanęła mi otworem nowa praca uniwersytecka w czystej,
szlachetnej, prawdziwie polskiej atmosferze.
Czy udało mi się spełnić to, do czego dążyłem? Wygłaszane tu przed, chwilą, sądy odpowiadają
twierdząco. Wiem, ile w nich tkwi życzliwości osobistej dla mej pracy i jak ta życzliwość mogła je
czynić nadmiernymi wyrazami uznania. Ale jeśli chociażby w części osiągnąłem, cele zamierzone,
mam prawo do poczucia, żem życia nie zmarnował — życia, które pragnąłem i nadal pragnę
wyzyskać dla służenia prawdzie, pięknu i dobru, dla pożytku Polski, dla bogacenia dusz
młodzieży polskiej.
Juliusz Kleiner
Ignacy Krasicki
Ignacemu Krasickiemu należy się od polskiej elity kulturalnej głęboki, wykwintny, wersalski
ukłon — pełne uznania schylenie głowy przed kimś nieśmiertelnie dostojnym i nieśmiertelnie
uśmiechniętym. I właśnie ma to być ukłon, konwencją kulturalną ustalony przejaw szacunku,
nie spontaniczne, żywiołowe rozpłomienienie hołdownicze uczucia. Piętno kulturalności musi być
wyciśnięte na uczczeniu tego, którego działalność była wielkim, stałym zwycięstwem kultury. Piętno
miary nie może znikać w oddawaniu pokłonu temu, który był jednym z klasycznych wyrazicieli
miary.
Świat dzisiejszy w olbrzymim splocie przerostów i niedociągnięć niczego chyba tak całkowicie
nie zatracił jak poczucia miary. Brak go i w życiu, i w sztuce. I dziwny to zbieg okoliczności,
że właśnie teraz na przestrzeni kultury, co wyrosła z tradycji klasycznych, święci drugie tysiąclecie
rzecznik miary Quintus Horatius Flaccus.
„Mój przyjaciel Maro” — mówi wyobraziciel przeciętnego staroszlacheckiego wykształcenia,
gaduła Wojski Hreczecha. „Mój przyjaciel Horacy” — mogli powiedzieć wodzowie Parnasu
w dawnej Polsce.
22
Nie jego, co prawda, sympatią największą otacza Książę Biskup, gdy ideału człowieka szuka
w starożytności. Ideał, któremu sam się czuje podobnym, kreśli w dwu innych ludziach Cezarowej
i Augustowej Romy: jeden to Pomponiusz Attykus [Titus Pomponius Atticus/110-32 p.n.e./pisarz,
historyk], co „przenosząc spokojność nad wszystkie ponęty ambicji, życie całe w szczęśliwej
swobodzie przepędził, wszystkim miły, nikomu nie przykry, wielom pożyteczny”. Drugi, jeszcze
bliższy pisarzowi stanisławowskiemu, to Lukullus, który „prawie pierwszy wprowadził do Rzymu
kunszta wyborne, nauki wyzwolone”, a zwątpiwszy o losach Rzeczypospolitej, starał się sam żyć jak
najprzyjemniej i najszlachetniej.
Ale jeśliby Krasicki poetę-patrona znaleźć pragnął wśród klasyków rzymskich, wskazać by musiał
Horacjusza. Nie tyle ze względu na satyry mistrza wenuzyńskiego, bo tym mniej znacznie
zawdzięczał, niż odom Kochanowski; raczej dlatego, że spokrewniał obu artyzm dyskretny
i świadomość pionierstwa w przyswajaniu kultury literackiej, że pokrewny mieli rezygnacją
dyktowany ideał umiarkowania i że dla obu nie istnieje słowo-żywioł, lecz za to jest ich dziedziną
słowo jako produkt szlifującej pracy intelektualnej i jako element przejrzystych, symetrycznych,
architektonicznych zgrupowań. Harmonizowałby z przemyślaną sztuką rzymskiego poety, jakkolwiek
znacznie kunsztowniejszą, wdzięk i uśmiech Księcia Biskupa Warmińskiego.
Książę Biskup Warmiński — tak mu do twarzy z owym tytułem, z którego imię sobie uczynił
czy pseudonim, mianem biskupa powagi użyczając księciu, książęcą świeckością powabów i blasku
przydając biskupowi.
Z wdziękiem i z powagą zasiadł na ozdobnym krześle biskupim, spokojny, swobodny, niezależny,
a towarzyski, uśmiechnięty chłodno, chociaż mile i pogodnie, błysk ironii kryjący w rozumnych,
pięknych oczach, otoczony atmosferą wygody i zbytku, zadowolony z siebie, mniej zadowolony
ze świata.
Przeciw temu, co mu się w świecie nie podobało, używał broni przez wiek osiemnasty
przedziwnie zaostrzonej: śmiechu i uśmiechu. Ciskał nim w zespół zjawisk niemiłych jeden
najistotniejszy zarzut, z poczuciem własnej wyższości powtarzany nieomylnie i prawie
że beznamiętnie: zarzut głupoty.
„Głupstwo jest wieczne — głupstwo nie może umierać”. Pope chyba dyktował Nickowi te słowa
— Pope głoszący, że, boginią zrodzona, głupota nigdy nie ginie. Więc też nieśmiertelne jest dzieło,
które w kształt doskonały ujęło walkę z głupotą. Zmierzał Krasicki świadomie, a na pozór bez trudu,
z gracją łatwości i lekkości, do owego kształtu doskonałego. Był tak bardzo artystą, jak mało który
z twórców polskich — ale żadnego chyba tak skąpo nie wyposażyła pamięć potomnych w urok
poetyczności. Nie ma i nie będzie legendy o Krasickim; mogłyby chyba istnieć anegdoty, jak
o markizach XVIII wieku, jak o Voltairze i o Rivarolu, jak o Popem. Tylko anegdoty o Krasickim inny
nieco miałyby charakter niż historyjki sekretne zepsutego wieku strojnych dam i panów o geście
wykwintnym i ostrym słowie, nie byłyby tak swawolne i dwuznaczne, bo w działalności Krasickiego
jest coś, co budzi szacunek, bo i w całej puściźnie jego nikt nie znajdzie brudu.
Nie znajdzie również przykuwającej wielkości duchowej. Pisarz wielkiej miary był niewielkiej
miary człowiekiem. Może dzięki temu właśnie zachować zdołał niezmąconą równowagę w epoce
szarpiących, druzgocących katastrof. Na tle dwu starć potężnych a tragicznych — walki starego
i nowego poglądu na świat w Europie, walki między tradycją a reformą w zagrożonej zagładą Polsce
— harmonijnie, z irytującą niemal harmonijnością, rysuje się postać Krasickiego, który z wyżyn
swego pałacu i z wyżyn swej kultury intelektualnej i estetycznej patrzy na tragikomedię świata —
patrzy to z lekceważeniem, to ze wzgardliwym politowaniem na dążenia, pragnienia, ambicje i złudy.
On — zrezygnował z daremnych walk i trudów. Służy ludzkości i ojczyźnie tym, na co go stać:
wytrwałą pracą pisarza.
Służy tymi dobrami duchowymi, które posiadł: talentem i kulturą. Poza tym dostosował się
do świata, co wbrew Leibnizowi wydaje mu się niewątpliwie jednym z najgorszych wśród światów
możliwych. W kompromis wszedł z rzeczywistością według miłej mu maksymy Kochanowskiego:
„Niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję”. Czuł się w rezydencji swej biskupiej filozofem
podobnym Doświadczyńskiemu, co spokojnie życie urządza według myśli własnej — po bankructwie
ideałów i dążeń: „Nie udało mi się w Warszawie, ale ja Się dlatego ani na Warszawę, ani na rodzaj
ludzki nie gniewam. Każdy człowiek ma swój właściwy sposób myślenia; mój nie zgodził się
z Warszawą; pojechałem więc myśleć do Szumina”. A gdy tak nie tylko niezależności osobistej
broniąc, lecz płacąc też daninę kwietyzmowi, Mikołaj Doświadczyński odczuł słodycz miłego
23
spoczynku wśród wiejskich prac gospodarskich, mógł wtedy i on, i solidarny z nim autor poprzez
odległość dwu stuleci rękę podać panu Mikołajowi Rejowi z Nagłowic, człowiekowi poczciwemu,
co się urzędem nie kazał parać, a z żoną, „przyjacielem” życia, i z dziećmi, „błazenkami
kuglującymi”, ziemiańskich wczasów po Bożemu używać.
Czy jednak można rezygnację uznać za postawę duchową pisarza walczącego ze złem bronią
satyry? Wbrew pozorom — psychika twórcy satyr nie jest na ogół psychiką zwycięskiego szermierza.
Bój literacki z rzeczywistością potępioną bywa tak samo formą uchylania się od starcia realnego, jak
ucieczka w sferę idylli. Jest to krycie bezradności przez fikcję tryumfu, któremu na terenie utworu —
zło rzeczywiste nie zdoła przeszkodzić.
Satyra jest odwetem pokonanego w stosunku do rzeczywistości nie dającej się naprawić. Gdy
komizm unieszkodliwia zło, czyni zeń igraszkę — satyra uznaje zło szkodliwe i wznosi autora ponad
jego poziom, napełniając poczuciem siły w wykazywaniu owej szkodliwości. Jest namiastką walki
i stąd musi mieć pewność i ciętość uderzeń, stąd musi mieć szybkość i jasność orientacji, stąd
przestaje być sobą, gdy jest ciemna, zagmatwana, chaotyczna.
Fikcja zwycięstwa wtedy tylko umacnia, gdy mieści w sobie niby gwarancję, że autor potrafiłby
zło zwalczyć. Kreśli plan strategiczny, ukazuje przeciwnika, mówi mu: Znam cię, wrogu, i znam twe
słabe strony. Zło żyje maskowaniem się — satyra je demaskuje. Rzuca obozowi potępionemu słowa:
Nie zwiedziesz mnie i nie złudzisz. Tym daje odpłatę za krzywdy i przykrości, pozwala wyżyć się
niechęci, żalowi; co więcej, stwarza przekonanie o wyższości moralnej, a dowodząc, że posiada
wiedzę pełną o świecie, darzy fikcją władzy. Racjonaliści od czasów Sokratesa wierzyli przecież,
że poznać zło, znaczy zło pokonać. Staje się tedy satyra metodą wydobycia osobistych plusów
z ujemnych stron świata.
Satysfakcja wielkopańskiego wzniesienia się ponad lichy, głupi ogół tkwi w satyrze Krasickiego.
Ale krytycyzm jego tak jest konsekwentny i szczery, że chociaż i tradycja literacka, i duch czasu,
i postawa racjonalisty każą mu broń satyry uznawać za właściwą — nie ma on bezwzględnej wiary
w jej doniosłość praktyczną. To nie frazes literacki, gdy Odwołanie zaczyna uwagą:
Na co pisać satyry? Choć się złe zbyt wzniosło,
Przestańmy. Świat poprawiać — zuchwałe rzemiosło.
Raz też ubocznie, żartobliwie wskazuje, że źródłem satyr są — niepowodzenia osobiste. Piotr
w Graczu, straciwszy złoto, „Poszedł smutny, siadł w kącie i satyry pisze. Pisz, bracie! Dobre będą,
piękne i zbawienne”.
Istotny pogląd swój wyraził finałem Doświadczyńskiego przypadków: Można samego siebie
uratować, można zdobyć sobie ciasny teren pożytecznej działalności — ale darmo się kusić
o zwalczenie zła w świecie. W myśl takiej zasady żyć będzie i Pan Podstoli.
Chociaż więc zdarza się w Satyrach Księcia Biskupa apostrofa bojowa, naprawdę osiągają one
wyżynę tam, gdzie poeta nie walczy, gdzie tylko stwierdza stan faktyczny, jak w satyrze Do Króla.
I dlatego możność pełnego wypowiedzenia się daje mu rodzaj literacki nie zawierający postawy
aktywnej — trafne słowo obserwatora uogólniającego i sędziego, obiektywne ukazywanie
prawidłowości świata w bajkach. Przemawia w nich zdecydowany pesymizm, ale przezwyciężony —
przyjemnością zabawnego kształtowania.
Bo to jest właśnie pociecha, jaką zło i głupota pozostawiają mądremu: można się z nich śmiać.
Nienawistne na terenie rzeczywistego życia, są one dla Krasickiego-artysty przedmiotami
estetycznymi, są materiałem, który umożliwia tworzenie poezji takiej, jakiej wymaga jego postawa
twórcza i epoka.
Krasicki chce bawić się i bawić drugich. Ale jednocześnie świadomy jest dostojeństwa poety
i chce tworzyć rzeczy ważne. Według ówczesnych pojęć znaczy to: rzeczy użyteczne.
Ogromnie podnosi on stanowisko społeczne pisarza, wzmaga je arystokratycznością swej osoby,
poziomem swej godności książęcej i biskupiej. Ceni swe słowo; uniezależnia je od służby. On
przecież jest tym, co poezji stanisławowskiej odebrał cechę poezji nadwornej, nadaną przez
Naruszewicza.
Ale nie umiał jeszcze uniezależnić słowa poetyckiego od względów utylitarnych. Autonomia
twórczości, zdobywana wówczas zarówno przez nowych poetów angielskich, jak przez Klopstocka
i jego następców, była mu nieznana. Przesiąknięty był atmosferą tej literatury francuskiego
i angielskiego oświecenia, dla której poezja albo jest zabawką i zbytkiem, albo nabiera powagi wraz
z użytecznością praktyczną, ucząc, moralizując, strofując, głosząc nowe idee.
24
Zabawa gra w jego intencjach poetyckich rolę wielką. Rozmiłowany jest w żarcie. Ale żart musi
być — piękny. To jedna ze zdobyczy, które wnosi do poezji polskiej. Estetyka żartu może nawet
wieść do wybaczenia wątpliwej strony moralnej. Nie byłby Krasicki synem wieku osiemnastego,
gdyby i u niego nie jawił się brak pietyzmu. Godzi się w Myszeidzie żartobliwie traktować
kwestię cudu. Godzi się dla żartu dzieje Polski zmie nić w historię pijaństwa. Godzi się
nawet pochód z kielichem, z vitrum gloriosum, ustylizować na podobieństwo procesji
z Przenajświętszym Sakramentem... Tak, dość daleko posuwa się biskup, mówiący:
„Wierzmy z pospólstwem, a śmiejmy się w ciszy”. A jednak był on religijny — prawdziwie,
choć może nie głęboko. Zresztą — na tle wieku XVIII i najśmielsze z jego żartów są pełne
miary. Poczucie miary nigdy go nie opuści w zupełności.
Z artyzmem jego zrósł się uśmiech. Gdy jest naprawdę poetą, przeważnie bywa poetą
uśmiechniętym. Ma jednak i drugie oblicze literackie: poważne, przepojone poczuciem
odpowiedzialności obywatelskiej. Czuje się powołanym do roli pisarza-przewodnika,
władcy opinii w duchu oświecenia. Ale jeżeli jako sa tyryk pozostaje artystą, jako nauczyciel
jest najczęściej — tylko nauczycielem.
Widać to w Przypadkach Mikołaja Doświadczyńskiego, w których wartość literacka maleje
w tym samym stopniu, w jakim rośnie suma nauk pozytywnych. Widać to w różnicy
poziomu między pierwszym zbiorem satyr a późniejszym o lat kilka dru gim: obciążyły
i obniżyły ów cykl drugi ważkie wkłady wskazań praktycznych, usuwając lekkość
uśmiechu.
Zresztą tam, gdzie tworzył dzieła sztuki, uśmiech bynajmniej nie uniemożliwiał powagi
spojrzenia na świat. A jak wszyscy wielcy pisarze, miał on spojrzenie własne i na jego
podstawie kształtował swój świat, nakreślony konsekwentnie i wyraziście.
Świat uproszczony, przejrzysty. Wydobycie istotności pociąga Krasickiego, nie oddanie
bogactwa rysów. W odległości pewnej ukazuje kontury syntetyczne, nie śledzi drobiazgów
przybliżonych patrzącemu oku. Myśl jego dostaje się do poezji przefiltrowana, oczyszczona
z przypadkowości. Nawet gdy w satyrach maluje różne maski, wykręty, wybiegi — wyłania
się z nich rzeczywistość prostolinijna, pozbawiona tajemnicy, niby plan geometryczny,
łatwy do ujęcia, rozsegregowany według kategorii racjonalisty i moralisty: mądre — głupie,
prawdziwe — fałszywe, złe — dobre. A mimo że obserwatorem był Książę Biskup
niepospolitym, czego dowód ukazał w obrazie trybunału lubel skiego — nie prawdą
obserwacji działa artystycznie. Działa u niego skondenso wanie wad, doprowadzenie ich
do ostateczności. Działa jeszcze bardziej zwarty styl określeń i ocen.
Estetyczna postawa wobec sklasyfikowanych zjawisk tym się wyraża, że głupie,
fałszywe, złe może być zabawnym. Ale jest to tylko metoda ujęcia owych cech
zasadniczych i występuje silnie tam jedynie, gdzie jest ich zabarwieniem. Czysto komiczne
figury, jak czarownica w Myszeidzie, nie udają się poecie, chociaż Monachomachia staje już
na pograniczu komizmu autonomicznego, nie poddanego satyrze.
Autonomię osiąga ujęcie estetyczne dopiero w zakresie słowa. Terenem artystycznego
kształtowania jest dla Krasickiego zespół wyrazów, nie przedstawienie realnego zespołu
przedmiotów. Sztuka jego jest w pełnym znaczeniu sztuką słowa.
Nie w prozie jej szukać, chociaż w historycznym procesie po rozrosłym
i zachwaszczonym baroku krasomówstwa proza Krasickiego decydującą była pozycją —
jasna, poprawna, bezpretensjonalna. Ale tok jej, nie rażący nigdy chropowatością,
pozbawiony jest tętna rytmicznego, a sympatia dla zdań nieskompliko wanych nadaje często
jakiś oddech krótki i szarawą jednostajność.
Sobą jest Krasicki w wierszu. Ma w nim dwa style. Jeden narracyjny, płynny, czasem
trochę bezbarwny, bez epickiego zacięcia, ale z chwilą ożywienia się tętniący ruchem,
zgrabnie urozmaicony zmianami intonacji. Służył on nowemu w Polsce typowi narratora,
co nie miał za grosz gadulstwa i wyczerpująco, ale krótko snuł nić wypadków. Drugi styl
był uogólniający i osądzający; ten płynność miłą słowa zastępował silnym odgra niczeniem
każdego pełnego treści i przycisków powiedzenia; geometrycznie niby zestawiał stykające
się zdania-figury, dające pewien statyczny plan ukazanej prawdy.
Oba te style nie przedstawiające były, lecz określające. Zda rza się wprawdzie,
że Krasicki widzi scenę, zwłaszcza widzi ruch i słyszy głosy, i umie niekiedy wywołać
25
obraz [np. w wierszu Rumak i źrebiec]. Ale najczęściej słuchacz i czytelnik ma tylko
wiedzieć jasno, o co chodzi.
Wartością słowa jest dla Krasickiego znaczenie, strona inte lektualna. Nigdy wyraz
nie ma pociągnąć swoistym urokiem własnym; wskazuje on tylko rzecz pewną ściśle,
jednoznacznie. Słownik celowo jest ubogi i tym bardziej precyzyjny; ale i precyzji
nie narzuca nadmiernie; jest zawsze dyskretny, nie odbiegający od słownictwa potocznego,
ceniący ekonomię wypowiedzi. Jest w słowach Księcia Biskupa niezawodnie piękno;
wystarczy przypomnieć, że gdy w Monachomachii tworzy kapitalną parodię wymowy
saskiej: „Na płytkim gruncie rozbujałych fluktów Korab mądrości chwieje się i wznosi...”,
gdy parodiuje coś, co było zagmatwane, ciężkie, brzydkie — z elementów retoryki
przesadnej i bezsensownej buduje strukturę... jasną, lekką i w swym komizmie ładną.
Nie stać go po prostu na brzydotę. Skoro wiersz mu płynie, wdzięk nieodłączny jest od tego
wiersza.
Ale podstawą piękna wyrazów jest u niego zawsze i jedynie ich trafność. Daje im ona
charakter naturalności i konieczności. Tam, gdzie w bajkach lub niekiedy w satyrach artyzm
dosięga wyżyn, uznać się musi, że doskonalej i prościej, i zwięźlej, i w sposób bardziej
uderzający nie można myśli wyrazić. Ma się rozkosz tę, jaką daje najprostsze rozwiązanie
matematyczne problematu. Krasicki wkłada w słowa napięcie intelektu i darzy
intelektualnym zadowoleniem estetycznym. Przy tym na ogół nie głosi niczego,
lecz najczęściej rozmawia; rozmawia zaś jako władca dyskusji, szermierz pewny siebie.
Nie igra lekkimi zwrotami szabli-słowa; pocisk obmyślił, opracował, przygotował — i gdy
trzeba, rzuci go bez wysiłku i sprawę rozstrzygnie.
Gdy pragnie wyraz spotęgować, nie otacza go modyfikującymi wzmacniającymi
określeniami, lecz gromadzi kilka równorzęd nych znaczeń: „Oszukani, utratni, zdrajce
i oszusty Płacą głupstwu dań zdzierstwa, zbytków i rozpusty” (Gracz). — „Pojadł, pogryzł,
podusił wszystkie owce głupie” (Wilk i owce).
Wyraz „głupie” będący tu finałem Bajek i przypowieści wskazuje, że często na równi
z trafnością słowa działa jego pozycja. Książę Bis kup jest mistrzem naturalnego
i wyrazistego układu wyrazów. Jest również mistrzem składni przejrzystej, regular nej,
symetrycznej. Jak mało kto, umie operować zdaniami prostymi, zwłaszcza gdy je zgromadzi
liczniej, gdy je zwiąże syntezą lub wnikliwością i sprzęże równoległością zgrupowań [Ten
gardził, ale płacił, ów śmiał się, lecz kadził. (Do króla) Zbieraj, a będziesz możnym, gnęb, a będzi esz
wielkim. (Do króla) Więc Piotr rośnie, Jan urósł, a ja nie urosnę. ( Wziętość)].
Symetria zdań jest ulubionym jego środkiem stylistycznym. Z monotonii umyślnej
wydobywa efekty komizmu [Ojciec Makary nie życzy wojować, Ojciec Cherubin cytuje przykłady,
Ojciec Serafin chce losu próbować, Ojciec Pafnucy wysyła na zwiady, Ojciec Zefiryn nie chce i wotować,
Ojciec Elijasz wielbi stan spokojny. Monachomachia]. Ale na równi ze zdaniem krótkim nagina mu
się do celów ekspresji skomplikowany okres, zawsze łatwo uchwytny, chętnie działający
kontrastem płynnych zdań poprzednika i ucinanymi, krótkimi wydźwiękami następnika
[Dopieroż kiedy jejmość, coć się w serce wkradła, Stanie się podejrzliwa i p rzykra, i zjadła, Kiedy się co
dzień z nowym humorem popisze I coraz inne w domu ujrzysz towarzysze, Kiedy w zwięzłych przymówkach
do serca przegryzie, A to, co ci przyniosła w swojej intercyzie, Stokroć na dzień wymówi; odpowiedzieć
trudno, Bić — niegrzecznie, zamilczeć — i przykro, i nudno. (Małżeństwo)].
W satyrach zaczyna chętnie od zdań krótkich, luźnych, cza sem będących dialogiem
skąpym a szybkim — przechodzi do płynnego okresu czy potoczystej rozmowy — i znowu
ciska zdania krótkie, rąbiące.
Uplastycznia składnię ustosunkowaniem jej do struktury wiersza. Zasada klasycyzmu
francuskiego, zgodność budowy wersyfikacyjnej z logiczno-syntaktyczną jest dlań
podstawą, ale nie prawidłem krępującym. Idzie torem tych, co w wiersz wkładali zmienność
i swobodę rozmowy. Efekty silne wywołuje przełamywaniem regularności dwójek wierszowych
przez układ zdań, przez umieszczenie końca myśli w następnej grupie rymowej.
Znał, za przykładem żartobliwej i fabulistycznej poezji francuskiej, także wiersz nieregularny,
swobodny. Stosował go mieszając w listach rym i prozę, używał go obficie w Bajkach no wych.
Niekiedy ze zmienności rytmu wydobywał istotne walory, niekiedy dawał wiersz gawędziarskiej
konwersacji. Ale często zatracała się w takiej wersyfikacji zwarta forma, rozpływała się
w bezkształtność bajka o gołębiach lub o kuglarzu. Bo u Krasickiego wdzięk płynie z lekkości
26
w poddawaniu się normie. Znamionuje to tryumf kultury towarzyskiej. Książę Biskup należy do tych,
którzy z większą swobodą poruszają się w regularnym tańcu niż w nie skrępowanych niczym krokach
spaceru.
Dowodzi tego łatwość i lekkość, jaką ma u niego tradycyjna strona epiki polskiej, oktawa. Widać,
jak dobrze się czuje opowiadający czy rezonujący Krasicki w tych odmierzonych ramach, jak mu się
myśl rytmizuje doskonale, jak sprzyja epigramatycznemu zaostrzeniu zamykający oktawę dwuwiersz
czy wiersz końcowy. Gdy zaś chce być zwięzły, zwarty, wtedy wystarczy mu dla precyzyjności słów
architektonicznie ustawionych przestrzeń krótsza od oktawy: sześciowiersz lub czterowiersz. Ale nie
przyjdzie do głowy temu miłośnikowi krótkiej bajki, by ją mechanicznie ściskać koniecznie
w czterowiersz. Zmechanizowanie jest mu obce. Strofa jest mu „taktem, nie wędzidłem”.
Zarówno tok nie ograniczonej ścisłymi rozmiarami przemowy czy dialogu w Satyrach, jak
forma skoncentrowana Bajek i przy powieści daje sposobność przekonania się o nadzwyczajnej
władzy poety nad tempem wiersza. Spokojnemu zdaniu sprawy służy tempo normalne, wywołane
ujęciem pełnej myśli w dwuwiersz; gdy wiersz jeden zamyka całość logiczną, gdy co więcej starczy
jej pół wiersza, zwiększa się przycisk na słowach i zwalnia się tempo; przyspieszenie znowu osiąga
Krasicki, każąc nieprzerwanemu tokowi iść poprzez kilka wierszy, tak że pierwszy jest tylko
początkiem drugiego, drugi zmierza ku trzeciemu, aż dopiero finał znowu wagę treści łączy z rytmem
spokoju i siły.
Dba Książę Biskup Warmiński o cyzelowanie formy, lecz zachowuje mimo to prostotę. Składnia
logiką tylko kierowana, naturalna, wroga wszelkiemu nadmiernemu rozrostowi zdań podrzędnych
czy określeń, najbardziej służy prostocie owej. Ale i wersyfikacja pragnie tylko sztuki,
nie kunsztowności. Rym jest poprawny, niewyszukany, nie zdążający do efektów. Za to prawie nie ma
przypadku, by słowo zbyteczne weszło w skład wiersza dla rymu i nawet by się znalazło w rymie
słowo nieważne. Siła zaś akcentu dana przez wbijającą się w pamięć tożsamość fonetyczną staje się
nieraz środkiem dynamiki i plastyki.
Rozmieszczenie zdań w ramach wierszy, odpowiedni rozkład akcentów logicznych łączy się
z wybitną zdolnością komponowania. Zjawił się nareszcie autor, co nie wygadywał i nie gawędził,
i nie przewierszowywał treści obranej, lecz — komponował.
Myszeidos pieśni ze swą starannością w splataniu wątków, w przechodzeniu od tematu
do tematu, od razu dały to poznać.
Nie zespolił wprawdzie satyry, pamfletu, bajki i parodii w jednolity, harmonijny twór epicki,
ale użyczył im — jednolitości uśmiechu. A gdy nieprawdopodobieństwa z niefrasobliwym,
przekornym zuchwalstwem podawał trzeźwemu wiekowi, w którym fantazja nieraz chroniła się pod
skrzydła śmiechu, i gdy rozsądkowi pozwalał na drwiąco-sceptyczną kontrolę, tworzył styl, dziwnie
czasem pokrewny — ironii romantycznej. Lubował się, jak wielu poetów tej epoki, w parodiowaniu;
on jeden wszakże umiał się w tej dziedzinie wyzwolić od nieprzyzwoitości i wulgarności, on, który
zainicjował w poezji polskiej arystokratyzm czystego słowa. A przy tym parodię stosował bez
nadmiernej konsekwencji upartej, stosował dyskretnie — niby narzuconą z lekka szatę przejrzystą.
To właśnie urok Monachom achii . Mniej się w niej czuje satyrę i parodię, więcej —
opowiedzianą świetnie komedię. Zamknęła się w ramy pewnego rodzaju jedności miejsca i czasu
śmieszność gromady głupich tłuściochów. Umiarkowany, artystyczny komizm, subiektywizmem
humoru przesycony, stworzył najdoskonalszy może obok Porwania pukla żartobliwy poemacik
epicki — mniej od kapryśnych wierszy Pope'a rokokowy, za to więcej mający roześmianego
rozmachu.
W stosunku do Myszeidy jest to przejście od niezwykłości literackiej do czegoś zwykłego,
codziennego. Na terenie wszelkiej niezwykłości Krasicki gorzej się czuje — czy w poprawnie martwej
Wojnie chocim skiej , czy w owej Historii, z krytycyzmu wolteriańskiego wyrosłej
i zawierającej próbę odbrązowienia legend narodowych o Rzepisze i Wandzie.
Przejściem z terenu fikcji na grunt swojski, codzienny góruje też nad utopią nipuańską Pan
Podstoli, a całe Przypadki Do świadczyń skiego zastąpić miały nierozsądek fikcji
romansowych przez książkę o treści rozsądnej, o stylu jasnym, o rozmiarach niewielkich. W tym
dziele, co przyswoiło Polsce najważniejszy chyba motyw nowoczesnej literatury: dzieje człowieka
poprzez błędy i manowce dochodzącego do prawdy, do drogi własnej — Książę Biskup szedł torem
przełomowej tendencji, która według terminologii angielskiej wiodła od fiction do novel,
27
od romansu do powieści — od wymysłów nadzwyczajnych do realizmu w odzwierciedlaniu życia
zwyczajnego.
Nie odzwierciedlanie jednak stanowi metodę właściwą Krasickiego, lecz chwytanie życia w skróty
niezapomniane. Czasem szereg skrótów wcieli w bogatą scenę charakterystyczną — wtedy tryumfuje
świetność oktaw o Hiacyncie i dewotce, Żony m odnej i Pijaństwa. Czasem zgodnie z tradycją
literacką satyry narzuca szeregi portretów-skrótów i działa przygwożdżonymi słowem trafnymi
uogólnieniami. Czasem uogólnieniom zostawi formę refleksji, a gdy im nada tok swobodnej
przemowy i gdy z mądrością złączy ironię, przejaw szczytów kultury intelektualnej — wtedy
powstanie twór jedyny wśród powodzi panegiryków, pouczeń, inwektyw, ód, hymnów, paszkwilów,
jakimi poezja darzyła władców — satyra Do króla.
Właściwe zaś skrystalizowanie sądu o świecie w skróty niezapomniane — to równorzędna jako
typ Lafontainowskiej czy Lessingowskiej — bajka Krasickiego, jedna z tych, co należą do zbioru
Bajek i przypowieści . Zespoliły się w owych drobiazgach wszystkie cztery zasadnicze postawy
duchowe oświecenia: postawy intelektualne, empiryzm i racjonalizm — postawy artystyczne, rokoko
i klasycyzm.
Wycyzelowanie miniatury jako ideał sztuki, rzut oka na prawa świata za pośrednictwem drobiazgu
czynią je tworami czasów rokokowych. Ale nie ma w nich rokokowej igraszki, nie ma też pierwiastka
erotycznego, bez którego nie da się pomyśleć ów flirt ze światem, ów flirt z kulturą, jakim było
rokoko, za to jest poczucie wagi słowa i myśli, właściwe klasykom, i właściwe im zdobywanie
maksimum ekspresji najmniejszymi środkami.
W nich wypowiedział się prawdziwy, cały Krasicki. On, co nie zna poezji-wyznania, z bajek czyni
swą lirykę. Jeśliby o natchnieniu można u niego mówić, bajki są tworem jego natchnienia. Powiedział
to sam po prostu, nieromantycznie:
A jeszcze jedna! Albo to przychodzą
Bajki na rozkaz? Gdy zechcą, się rodzą,
A kiedy nie chcą, wołaj, wrzeszcz jak czajka,
Nie przyjdzie bajka. [Koniec]
W bajkach, dających czy to suche, obiektywne sprawozdanie o faktach, czy osąd epigramatyczny
lub dramatyczną scenę, ukazywał istotne, typowe przejawy, prawem jakimś ustalone. Ujmował je w
schematy, ale w tych schematach o matematycznej niemal precyzji i ekonomii nie przestawało tętnić
życie. Nie uczył tutaj, nie moralizował; w twórczości jego, poddanej nakazowi utylitaryzmu, bajki
najbliższe są poezji czystej, autonomicznej. Dawał swą własną, osobistą prawdę. Była ona
pesymistyczna, ale pesymizm wyrażał się spokojnie, prawie że pogodnie — jako coś, z czym autor
zharmonizował wygodę i zadowolenie...
Chyba tylko przedziwny wiersz dedykacyjny Do dzieci odczuć pozwala, ile smutku, goryczy
i protestu kryło się w duszy uśmiechniętego Księcia Biskupa:
O wy, co wszystkie porzuciwszy względy,
Za cackiem bieżyć gotowi w zapędy,
Za cackiem, które zbyt wysoko leci,
Bajki wam niosę, posłuchajcie, dzieci.
W y, k tó r yc h tylko nie s tat ek żywiołom,
Co się o fraszki uganiacie wspołem,
O fr as z ki, k tó r yc h z ys k ma że i szpeci,
Bajki wam n io s ę, posłuchajcie, dzieci.
W y, którzy ma r ne przybrawszy postaci,
B aś n ia mi łudzić u mi ec ie współbraci,
B aś n ia mi , które u m ys ł płochy kleci,
Bajki wam niosę, posłuchajcie, dzieci.
Drgają może w tym wierszu echa zatajonych rozczarowań i zawodów, co sprawiły, że dawny
ruchliwy agent dyplomatyczny, potem ambitny faworyt młodego króla i energiczny prezydent
trybunału — na krześle biskupim usunął się od spraw politycznych narodu i kulturalny sybarytyzm
Lukullusa uczynił sobie wzorem.
Nie przestał zresztą służyć narodowi. Służył mu jako nauczyciel wielostronny, jako umiarkowany
28
pionier kultury oświecenia, jako rzecznik rozumu, ale żądający, by rozum ów, wolny
od doktrynerstwa, liczył się z doświadczeniem praktycznym i z wiarą religijną — jako rzecznik
postępu, lecz nakazujący także zachowanie tradycji. Krasicki uświadamiał sobie, iż przed Polską stoją
dwa zadania: dogonić Europę i pozostać sobą. Że ten drugi postulat czuł i rozumiał w pełni, okazał
Panem Podstolim, księgą ku chwale i obronie obyczaju rodzimego. Dążeniu zaś pierwszemu służyły
wszystkie jego pisma o rozpiętości kulturalnej nie lada, skoro sięgała od Plutarcha do Osjana, od nauk
o gospodarstwie i ogrodnictwie do zarysu literatury powszechnej.
Ale dwu rzeczy nie rozumiał umysł jego jasny: najpierw tego, że zdania owe nie dotyczą
jednostkowego Polaka, że narzucają się one zbiorowości polskiej, że więc i zrównanie z Zachodem,
i obrona własnej odrębności są zagadnieniami ustrojowymi. Wiedział to Stanisław August, wiedział
Konarski i Staszic, i Kołłątaj. Krasicki apolitycznością zasłonił sobie oczy. Myślał chyba wyjątkowo
kategoriami państwowymi; moralistyka indywidualna określała granice jego bystrości intelektualnej
— mimo wszystko jednostronnej, że człowiek wznoszący się na szczyty kultury pozbawiony był
zespolenia duchowego z walką o formę zbiorową bytu, że nie odczuwał należycie idących przez
Europę przemian struktury społecznej.
Nie rozumiał i drugiej rzeczy: iż dogonienie Europy i pozostanie sobą to nie kwestia harmonii
między rozsądnym konserwatyzmem i rozsądną recepcją postępową, iż to kwestia samorzutnej
inicjatywy twórczej. Nie kształtowała mu się forma własna, którą by chciał narzucić życiu. Twórczość
była dlań sprawą literacką, nie sprawą ogólną życia. Demon pędzący w przód nie zamieszkał w jego
piersi zrównoważonej.
Toteż w najwyższych czy najgłębszych dziejach ducha polskiego Krasicki nie zdobył sobie
miejsca. Za to posiadł stanowisko naczelne w historii ruchu kulturalnego, szerząc bez skrajności,
lecz poważnie li wielostronnie atmosferę oświecenia.
I zajął miejsce kierownicze w historii literatury, oczyszczając i doskonaląc jej narzędzie,
wypleniając wszelkie chwasty, jasną czyniąc i zdolną myśli każdej sprostać mowę poetycką, ucząc
komponować utwory, rodzaje różne literackie ukazując w postaci nowej, torując drogę organowi
nowoczesnego życia, powieści, i wywalczając poezji niezależność i powagę w społeczeństwie.
Co zaś ważniejsze, trwale wszedł w krąg literatury, nie tylko jej historii. Kilku satyrami,
Monachomachią i nade wszystko Bajkami i przypowieściami przełamał (co dla satyryka szczególnie
trudne) związek z chwilą; stworzył kształty doskonałe, nowe i własne, krystalizując istotę pewnych
form poetyckich.
Doprowadził do pełni wyrazu jeden z typów twórczości; ten, któremu wiersz jest środkiem,
by myśl rozumną uczynić czymś uderzającym, wbijającym się w świadomość i estetycznie działać
zwartością i ścisłością ujęcia.
Było zasadniczym problematem artystycznym wieku oświecenia, czy możliwa jest poezja
rozsądku. Potwierdził to pytanie Aleksander Pope w Anglii, Ignacy Krasicki w Polsce — dwaj klasycy
poezji zintelektualizowanej.
Kazimierza Brodzińskiego O klasyczności i romantyczności.
Wpływ i znaczenie jego wystąpienia
[Tekst Brodzińskiego czytany był w całości na zajęciach
Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej w LO im. Wł. Jagiełły w Płocku]
Kazimierz Brodziński, którego rozprawa koronować miała tendencje literackie, widoczne
w „Pamiętniku Warszawskim” od roku 1815, nie był z rodu wodzów, ale na sympatycznego
przewodnika danych mu nie brakowało. Ten łagodny, skromny, cichy i spokojny autor
przez sielankową barwę twórczości i ideałów, przez ton zgodliwy swych wystąpień nabrał w stosunku
do romantyków pozoru jakiejś miękkości, trwożliwości i połowiczności. Jest to naprawdę tylko pozór.
Zapewne — wojowniczym nie był, tak samo jak nie był twórczym. Miał jednak tę konsekwencję,
tę świadomość własnej drogi, tę wewnętrzną nieustępliwość, która u ludzi wątłych i cichych wyrasta
niekiedy do rozmiarów godnych szacunku. W dzieciństwie i w młodości potrafił mimo bardzo
29
niepomyślnych warunków utrzymać się, rozwinąć się i znaleźć własną drogę. Wrażliwy i podatny,
szukał oparcia — ale nie poddawał się każdemu oddziaływaniu — szukał oparcia dla w ł a s n e j
drogi. Wśród trudów wojennych, do których nie był zdolny ani fizycznie, ani duchowo, w zawodzie
wojskowym, który mu nie odpowiadał — potrafił zachować cichą i spokojną energię wewnętrzną i nie
zatracić swej indywidualności.
Potem, gdy w roku 1814 przeniósł się do Warszawy i zarobku szukając w pracy nauczycielskiej
i biurowej, a bezpłatnie pracując w dyrekcji teatru, szybko wszedł między literackich koryfeuszów,
umiał jednać sobie wszystkich; nikogo nie raził i nie ranił, działał w loży masońskiej, żył
w harmonii z Ludwikiem Osińskim, uznał i zrozumiał zalety francuskiego kierunku, ale drogę własną
zachował; ogłaszał poezje tchnące niekiedy — jak Żal matki prostotą i szczerością uczucia; używając
w utworze Złe i dobre rymów męskich, wskazywał nowatorskie tendencje w dziedzinie formy; żywo
zajmował się wszczętą właśnie dyskusją na temat prozodii polskiej; gdy Bentkowski szerzyć począł
znajomość niemieckiej literatury, d a ł mu do „Pamiętnika” przekład Kassandry — przekład, rzec
można, kompromisowy, skoro wybrał wiersz Schillera o tak klasycznym temacie.
Dotąd krytyką się nie zajmował; brakło mu w tym kierunku studiów poważnych, plany zaś jego
własne szły raczej torami twórczości poetyckiej; ale atmosfera naukowa warszawska rozbudziła w nim
teoretyka. Okazały się od razu jego cechy znamienne: wrażliwość i podatność wobec wpływów
obcych — przy zachowaniu swej indywidualnej drogi, skromnej, nierozległej, ale własnej. Rozumiał
i wyjaśniał różne typy poezji — propagował poezję własną. W tym tkwił zarodek niedostateczności
jego rozprawy, jej niezdatności do odegrania roli wielkiej: Brodziński zbyt był sobą, ażeby mógł
wywieszać sztandar innej poezji niż ta, którą tworzył — ale na to, by stworzyć nową poezję, nie był
dość wielki. Toteż rozprawa jego raczej miała wartość orientującego głosu znawcy niż pobudzającego
programu; ważniejsza dla publiczności niż dla autorów, nie wzniosła się na ten poziom, który Niemcy
określali jako „fruchtbare Kritik”.
Cztery kwestie zajmują Brodzińskiego: określenie pojęcia klasyczności i romantyczności,
omówienie tych epok i zjawisk w literaturze powszechnej, które mogą być ze stanowiska autora
ważne, przegląd literatury polskiej i wskazanie drogi na przyszłość.
Rozgraniczenie zaczyna się od kwestii najjaśniejszej i najaktualniejszej: klasyk uznaje prawidła,
romantyk je odrzuca; cechą klasyczności regularność, hasłem — sztuka i wzory, cechą
romantyczności nieregularna swoboda, hasłem — natura i natchnienie (w. 5— 27). Ale jasne jest
dla krytyka, że takie przeciwstawienie nie odpowiada ściśle prawdzie, że mianowicie przypisanie
wzorów samej klasyczności byłoby fałszywe; nie można bynajmniej twierdzić, że klasyk ma wzory,
a romantyk ich nie posiada — prawdą jest, że inne wzory ma klasyk, inne romantyk. Chodzi zatem
o wskazanie tych literatur, którym przysługuje jedno czy też drugie miano. Z klasycznością nie ma
w tym razie wielkiego kłopotu: klasyczne są naprawdę arcydzieła Greków i Rzymian — obecnie
jednak stosuje się to miano do wieku złotego Rzymian (tj. do epoki Augusta) i do gustu
francuskiego, zwłaszcza z czasów Ludwika XIV — co tym dwu epokom odpowiada, jest klasyczne.
Zaprzeczając, jakoby romantyczność dotyczyła jedynie wieku „kawalerstwa” ( rycerstwa
średniowiecznego), określa Brodziński jej zakres niejasno (w. 37—43), uwydatniając jednak od razu
trzy jej typy: poezję czasów najodleglejszych, wszelką poezję ludową, poezję rycerskochrześcijańską. Czuje się od razu, że gdy teren klasyczności jest dla autora ściśle określony
historycznie i treściowo, romantyczność jest naprawdę nieokreślona, nieograniczona.
Bo też Brodziński nie uważa romantyczności za termin historyczny, lecz za termin
estetyczny: rozstrzyga rodzaj wrażenia, wywieranego przez dzieło. Romantycznym jest dzieło, które
budzi w nas ,,czucie romantyczne”.
Filozoficznie niezbyt wyszkolony, niezbyt też biegły w analizie psychologicznej, boryka się
Brodziński z trudnością określenia, czym jest czucie romantyczne; w pomoc przychodzi mu dar
poetycki; zdolność odczuwania i wyrażania odpowiednich stanów psychicznych; toteż wszystkie
ustępy sięgające w istotę jego pojęcia romantyczności, mają raczej piętno poetyckiego przedstawienia,
niż ścisłego, krytycznego sformułowania.
Formułując to, czego nie sformułował Brodziński, powiedzieć można, że cechą „czucia
romantycznego” jest pewna psychiczna odległość: przedmiot, który działa na nas „romantycznie”,
odczuwać musimy jako daleki, jako coś, czego już nie ma lub czego jeszcze nie ma; w stosunek więc
do tego przedmiotu włącza się poczucie braku, nadając mu barwę smutku — „czucie romantyczne”
daje się więc sprowadzić do uczucia tęsknoty, wiąże się ze wspomnieniem i marzeniem. Nietrudno
30
wskazać, gdzie tkwi źródło takiego pojmowania: romantyczność Brodzińskiego pochodzi w prostej
linii od schillerowskiej „sentimentalische Dichtung”, przy czym rolę pośredniczącą odegrał także
A. W. Schlegel ze swym aforyzmem o „poezji tęsknoty”.
Tam więc, gdzie uczucie kieruje się w przyszłość lub przeszłość, gdzie jest zapowiedź i początek
lub schyłek i odblask rzeczy minionych, tam przejawia się pierwiastek romantyczny; romantyczny
jest poranek i wieczór w przeciwieństwie do południa, wiosna i jesień w przeciwieństwie do lata.
W życiu zaś ludzkim widzi Brodziński „czucie romantyczne” w tym uczuciu, z jakim człowiek
w życiu późniejszym zwraca się ku swej młodości.
Według starej, oklepanej już metody, stosując analogię ludzkości i człowieka, opiera na tym
romantycznym czuciu w życiu człowieka każdego pierwsze swoje zasadnicze pojęcie romantyczności:
jak człowiek „romantycznie” odnosi się do swoich lat młodych, tak ludzkość „romantycznie” odnosi
się do swojej zamierzchłej przeszłości (w. 619—625).
O ile czucie romantyczne zwraca się ku odległej przeszłości — indywidualnej czy zbiorowej —
odległość psychiczna, którą wydobyliśmy z określeń Brodzińskiego jako cechę istotną, jest czymś
realnym, czymś danym przez sam przedmiot. Ale może ona tworzyć się inaczej: przedmiot jakiś, sam
przez się nie mający owych cech oddalenia, nie wywołujący poczucia braku, może nas przecież
pobudzać do sięgania w dal, może wywołać skojarzenia sięgające poza niego bez ograniczeń żadnych,
może stać się dla uczuć i myśli punktem zaczepienia, z którego promienie idą w nieskończoność. I jest
jeszcze inna możliwość — odległość niesie z sobą rozwiewność, nieokreśloność zarysów, nawzajem
zaś to, co nieokreślone, może działać tak samo, jak przedmiot o cechach odległości psychicznej.
Dla wskazania dalszych typów romantyczności wraca jeszcze Brodziński dwukrotnie do tego
pojęcia, a jak najpierw analogii wyjaśniającej szukał w stosunku człowieka do wspomnień młodości,
tak szuka jej dla nowych określeń w odczuwaniu natury i muzyki, by uprzytomnić ów sposób
odczuwania, który poza dany przedmiot sięga — w nieskończoność (w. 1299—1351). Ustęp,
poświęcony tej kwestii, jest w rozprawie całej najgłębszy. Brodziński zrozumiał religijne piętno
romantyki i jej łączność z nowym sposobem odczuwania przyrody; zastosował ów kontrast dnia
i nocy, który od Hymnów Novalisa stał się niewątpliwie jednym z najznamienniejszych rysów
romantyki, rozwiniętym konsekwentnie z youngowskiego sentymentalizmu i z osjanizmu. Jeśli
poprzednio idee jego szły torem tej ewolucji pojęć, której początkiem schillerowski podział
na poezję naiwną i sentymentalną, to obecnie nawiązuje do romantyczności jako określenia
przyrody, które stosował już do literatury Letourneur, które rozwinął Jean Paul, na którym
oprzeć miał się Hegel.
I zgodnie z duchem romantyki niemieckiej, która wprowadziła do poezji tak wybitnie
element muzyczny, szuka też Brodziński w muzyce przykładu dla nieokreśloności
„romantycznego czucia” (w. 1385—1395, 1421—1425). Czując, że może łatwo zrazić
racjonalistycznego czytelnika, stara się wyjaśnić tę „nieskończoność” , podkreślić, że nie
dotyczy ona niejasności myśli, lecz „odsłonienia pola wyobrażeń dla duszy, potrącenia
czucia” (w. 1425—1436); dziś mówilibyśmy tu o nastrojowości, o sugestywności,
o rozbudzeniu nieograniczonego kręgu asocjacji.
Chcąc przy tej sposobności unieszkodliwić straszaki, wysuwane przez wrogów
romantyzmu, stosuje do tej nieokreśloności, nieskoń czoności uczuć termin metafizyki
i mistyczności. Metafizyczność i mistyczność tej poezji tkwi w sferze uczuciowej,
nie pojęciowej; wyraźna to polemika z satyrą Stanisława Potockiego (w . 643—650).
Uwydatniając głównie stronę uczuciową romantyki, pozostaje Brodziński w zgodzie
ze swoim sentymentalizmem; ale rozumie doskonale, jaką rolę odgrywa w romantyzmie
spotęgowana refleksja. Ona właśnie pozwala odgraniczyć nową romantyczność
od pierwotnej, czyli od tych czasów, które obecnie działają na nas „romantycznie”. Jest już
u Brodzińskiego niejasne wskazanie trzech stadiów poezji, które rozwinąć miał Hegel;
klasyczność jako „poezja towarzyska udoskonalonego smaku” jest drugą epoką, która
przedziela „dwa rodzaje romantyczności”. „W pierwszym żyła poezja bez imienia, c z u ł
każdy naturę i jako młodzian ją objawiał; w drugim rodzaju — teraźniejszej u m i e m y
c z u ć piękności tejże natury, jak lata młodzieńcze, gdy są od nas dalekie” (w. 722—725).
Słowa t e pozwalają jaśniej sprecyzować stosunek klasyfikacji Brodzińskiego
do schillerowskiego podziału na poezję naiwną i sentymentalną. Skoro cechą naiwnej
poezji jest jedność z naturą (a zatem absolutna naturalność), cechą sentymentalnej — tęskny
31
zwrot ku naturze, to nie ma właściwie w takim podziale miejsca dla klasyczności w sensie
pseudoklasycyzmu: klasyczna poezja Rzymian i Francuzów nie jest a n i naiwna,
ani sentymentalna; dla niej bowiem stosunek do natury w ogóle nie stanowi kryterium: ona jest
przejściem z terenu n a t u r y w inną dziedzinę — w dziedzinę towarzyskiej kultury,
przynoszącej ideał smaku; ona jest tą poezją, która już nie jest naiwna, jeszcze n i e jest
sentymentalna. Jako reakcja przeciw tej poezji występuje nowa romantyczność, zwracająca
się tęsknie ku pierwotnej poezji naiwnej. W ten sposób romantyczność staje się już nie
synonimem „poezji sentymentalnej” Schillera, ale pojęciem wyższym, obejmującym oba
działy Schillerowskie i dodającym nowe zupełnie przeciwieństwo: poezja nai wna zbliża się
do pojęcia pierwotnej romantyczności, poezja sentymentalna do ro mantyczności
teraźniejszej, refleksyjnej, czyli — jak mówi Brodziński — filozoficznej.
Nowa romantyczność odznacza się „duchem badania filozoficz nego, który razem
naturę, religią, poezją i sztuki obejmuje” (w. 1128—1130). W ten sposób cechą staje się
dążność syntetyczna, chęć pełnego, całkowitego objęcia wszystkich najwyższych dziedzin.
Poprzez panią Staël, która związek poezji, sztuk pięknych w ogóle, filozofii i religii siln ie
uwydatniała, sięga to określenie do Fryderyka Schle gla, do jego idei „wszechpoezji”
i do marzeń Novalisa.
Przy tym zdaje sobie Brodziński sprawę, że zarówno ów rys syntetyczny, jak dążenie
do nieskończoności, jak sięganie poza obecną rzeczywistość, jest reakcją przeciw
zacieśniającemu duchowi filozoficznemu wieku XVIII, że dalej jest to jednocześnie
wynik naturalny rozszerzenia horyzontów, który przyniosła nowożytna kul tura, i zarazem
protest przeciw jej brakom, przeciw „stosunko m obojętnym dla naszego uczucia” (w. 726—
748).
Reakcja ta polega i na tworzeniu nowej, odpowiedn iej literatury, i na zwrocie
ku pewnym dawnym formom życia i dawnym formom poezj i; ta reakcja objawia się też
w zwrocie do pieśni ludu i właśnie to wszystko, ku czemu tęsknie się zwraca epoka
obecna, jest romantycznością w pierwszym znaczeniu, jakie wskazał Brodziński. Czy
jednak te dawne epoki, te dawne utwory są romantyczn e w tym pojęciu, jakie wynika
z dalszych wywodów o czuciu romantycznym? Odczuwając tę trudność, Brodziński radzi
sobie pewną modyfikacją pojęcia, zgodną zresztą z jego założeniami; ponieważ roz strzyga
nasz stosunek uczuciowy, nie chodzi więc o to, czy coś jest bezw zględnie romantyczne,
ale czy jest d l a n a s romantyczne, chociaż dla współczesnych może wcale nie było
romantycznym. Gdy więc Brodziński zajmuje się nową literaturą, pytanie jego brzmi: co
jest romantyczne, tzn. co płynie z romantycznej tęsknoty, z żądzy nieskończoności,
z tendencji filozoficznej; gdy zwraca się ku zjawiskom dawnym i ku faktom rzeczywistości,
pyta: co jest d l a n a s romantyczne.
Jeśli zestawimy pojęcie romantyczności u Brodzińskiego z tymi rysami, które zbadanie
całej romantyki uznać każe za podstawowe, okaże się, że jest to pojęcie trafne, ale nieco
jednostronne. Zaznaczając mistyczność uczuciową, okazuje zrozumienie dla irracjonalizmu
romantyki. Występuje u niego romantyczne niezadowolenie z rzeczywistości obecnej, czy wtedy,
gdy dla usprawiedliwienia fantastyki stawia tezę „Nie przestawać na rzeczywistości jest w naturze
człowieka”, czy kiedy mówi o romantycznym zwracaniu się ku przeszłości lub o romantycznym
sięganiu w nieskończoność; występuje u niego romantyczna ucieczka od świata; a l e t ł e m j e j
n i e j e s t w y r a ź n y k o n f l i k t j e d n o s t k i z e ś w i a t e m . Zaznacza on „potrącanie
czucia”, rys nieokreśloności sugestywnej w stylu, uwydatnia, chociaż nie dość silnie, chęć
całkowitego ujęcia życia przez ogarnianie wszystkiego duchem filozoficznym, za to n i e
u w z g l ę d n i a ł ą c z e n i a p r z e c i w i e ń s t w w stylu romantycznym. Obca jest mu też
zupełnie ironia romantyczna. Odjął zatem romantyzmowi to, co wnosić może wyjaskrawioną
dysharmonię, co czyni z niego wyraz walki; zrobił romantyzm harmonijniejszym, bardziej
sentymentalnym. Wszak powtarzał, że romantyczność jest tylko dla serc tkliwych; muzą zaś
romantyczną nie byłaby dla niego buntownicza moc twórcza, lecz melancholijna tkliwość.
Okaże się to jeszcze wyraźniej w obrazie poszczególnych literatur.
Trzy klasyczne literatury najpierw zajmują Brodzińskiego. Poezja grecka i życie Greków
przedstawia mu się jako jasna, pogodna sielanka. Hołduje on temu jednostronnemu pojmowaniu
32
Hellady, jakie rozwinęło się w wieku XVIII głównie pod wpływem Winckelmanna. Winckelmann też
i Schiller są jego źródłem; nietrudno spostrzec, że obraz radosnej religii greckiej zgodny z wierszem
Die Götter Griechenlands. Że zaś pani Staël zmysł towarzyski uznała za podstawę klasycyzmu
angielskiego, więc Brodziński i u Greków uwydatnia silnie „towarzyskość”. Krócej znacznie
i ze znacznie mniejszą sympatią mówi o Rzymianach; ulubiony jego autor, Herder, mógł w nim
wzbudzić niechęć pewną ku Rzymowi, niechęć właściwą potem w ogóle romantykom, którzy chętnie
przeciwstawiali Rzym i Helladę.
Echem pani Staël i A. W. Schlegla jest obszerny ustęp o literaturze francuskiej, okazujący brak
liryzmu w języku francuskim, wady dramaturgii (przy pochwale Molière'a, jak u Schlegla),
i uwydatniający „towarzyskość”.
Zaznaczyć warto, że sądy pani Staël o właściwościach „towarzyskich” literatury francuskiej
zyskały już wtedy niemałe rozpowszechnienie; spotykamy je np. w Rzucie oka na literaturę angielską,
który z „Bibliothèque Universelle” przełożył „Pamiętnik Warszawski” w roku 1816 (T. VI s. 290 —
292). Nie było też nowością zestawienie poezji francuskiej z francuskim parkiem, mógł się nim
posługiwać Brodziński tym śmielej, że park angielski odniósł już wtedy zwycięstwo stanowcze.
Trzy epoki „dla nas romantyczne”: sielanka arkadyjska (Schiller) — (w. 778—800); krytyka Gessnera;
żądanie prawdy o sielance. — Romantyczność poezji hebrajskiej (Herder: Die älteste Urkunde des
Menschengeschlechts, Abhandlung vom Geist der hebräischen Poesie). Wzmianka o poezji wschodniej,
zwłaszcza indyjskiej; krótkie słowa o Eddzie (znanej już w Polsce z przekładu Lelewela w roku 1807). Trzeci
typ romantyczności pierwotnej — Osjan (Herder, pani Staël, Blair — w. 872—888, 893—910).
Rola chrześcijaństwa. Rozbudzenie tęsknoty ku nieskończoności. Brodziński stara się pogodzić niechęć
wieku oświecenia do wieków średnich z sympatiami romantycznymi: na tło ciemnych przesądów i gwałtów
średniowiecznych rzuca jasny obraz rycerstwa i trubadurów. Nie bardzo umie sobie poradzić z Włochami:
wymienia Dantego, Petrarkę i Boccaccia — charakteryzuje tylko Petrarkę. O „romantyczności hiszpańskiej” —
jedno zdanie. Kłopot niemały z Szekspirem, który absolutnie nie nadaje się do pojęć Brodzińskiego
o romantyczności.
Poza widocznymi lukami w znajomości literatury powszechnej, której Brodziński nie zakrywa
zręcznie, bo jest zanadto szczery, bo nie chce mówić o tym, czego naprawdę nie rozumie, widać
najlepiej z tego przeglądu jednostronność sympatii Brodzińskiego. Jako naczelny, idealny, chociaż
do zrealizowania najtrudniejszy typ romantyczności występuje — sielanka; główne wzory
romantyczności dawnej to: Biblia, pojęta głównie jako idylla biblijna, Osjan złagodzony
i sentymentalna poezja trubadurów. Poza ramami tej romantyczności stoją właściwie Dante i Szekspir.
Romantyczność nowa jest dla Brodzińskiego identyczna z niemiecką. Religijna barwa i odczucie natury.
Pieśni ludu (1459—1495). Przeciw „romantyce grozy” (1521—1548). Przeciw „mistyczności dla pojęcia”.
Pomniejszenie Goethego. Kult Schillera, zwłaszcza jako liryka.
Jak Brodziński poprzednio wybór czynił w literaturze światowej, tak obecnie wybiera
sympatyczne sobie rysy poezji niemieckiej: zwrot do poezji ludowej (Herder), liryka ideałów
(Schiller), poetyczne przedstawienie życia zwykłego (Goethe), romantyczne odczuwanie Boga
i natury i muzyczny charakter poezji.
W chwili, gdy romantyzm był przez krytykę panującą atakowany i piętnowany, okazywać jego
piękności i zalety — znaczyło niewątpliwie stawać po stronie romantyków. Tak też stanowisko
Brodzińskiego stale pojmowano, mimo że powstał niebawem przedział wielki między nim
a właściwymi romantykami. Ale ten krytyk, który z uwielbieniem mówił o Grekach, z szacunkiem
o Rzymianach, a stanowczo zastrzegał się przeciw niektórym formom romantyczności, miał
właściwie tendencję inną, jak obronę romantycznego kierunku. Wskazując różne typy i rozmaite
piękności w poezji, chciał wystąpić przeciw sądowi, jakoby mógł istnieć obowiązujący
dla wszystkich typ literatury: każdy naród na tle swych warunków geograficznych i historycznospołecznych wytwarza odrębną literaturę. I kryterium wartości literatury tkwi właśnie w jej
odrębności narodowej. Była to naczelna idea Herdera; jak od Herdera przyjął ją A. W. Schlegel i pani
Staël, tak przyjmuje ją również uwielbiający Herdera Brodziński (w. 118—121). Cechę narodową
podkreśla również w klasyczności rzymskiej. Pojęcie romantyczności było u niego częścią
schillerowskie, częścią związane ze Schleglami i panią Staël — tendencja rozprawy była herderowska.
33
Kwestia klasyczności i romantyczności staje się więc drugorzędną wobec zagadnienia
narodowości. Chcąc rozstrzygnąć pytanie, czy poezja polska iść ma torem klasycznym czy
romantycznym, trzeba wprzód zbadać ducha poezji polskiej; że zaś ten duch poezji odpowiadać
musi całości życia polskiego, trzeba więc zbadać i określić charakter Polaków; wtedy zaś okaże
się, w jakiej mierze odpowiada polskiemu duchowi klasyczność, w jakiej romantyczność.
W myśl zamiłowania, jakie żywi Brodziński dla poezji czasów zamierzchłych, odpowiedź pożądaną dać by
mogła przede wszystkim pierwotna rodzima poezja. Żal z powodu jej zaginięcia. Klasyczność literatury wieku
XVI; jej powodem pokrewieństwo duchowe Polaków z Grekami i Rzymianami. Język polski a łacina; polska
„towarzyskość” greckiej i rzymskiej pokrewna. Przy tym pienia romantyczne: patriarchalność, wpływ Biblii;
odrębny charakter rycerstwa: łagodność, umiarkowanie, harmonijność; godzenie cech na pozór przeciwnych.
Charakterystyka Polaków u Brodzińskiego, a u późniejszych romantyków (w. 2009—2016). Kochanowski jako
ideał poezji polskiej (w. 2196—2204). Szymonowic i Zimorowic (zdziałali to, co Voss i Goethe). Ubocznie
jeszcze raz zwrot przeciw romantyce grozy (w. 2346—2357). Literatura wieku XVIII, Karpiński jako romantyk
i Goethe polski.
Poezja narodowo-elegijna. Konsekwentne stosowanie analogii z Pismem świętym. Woronicza Rzym jako
typ tej poezji. Zwrócenie uwagi na elegijno-osjaniczne motywy w Rolnictwie Tomaszewskiego (w. 3021—
3025). Dość ostra ocena teatru. Wskazówki na przyszłość. Ani Biblia, ani poezja orientalna, ani Osjan, ani
poezja średniowieczna wzorami być nie mogą; to samo o Szekspirze (w. 3210—3220) i o mistyczności
niemieckiej. Odpowiednie stosowanie klasyczności. Kult piękności języka. Ograniczenie treści (w. 3347—
3355). Polska romantyczność (w. 3383—3405). Nie bądźmy echem cudzoziemców. Strzec się błędów
francuskich i niemieckich. Obrona polskiego języka (w. 3481 i n). Pragnienie odrębnej kultury słowiańskiej
(w. 3520—3528).
Wielkiej oryginalności Brodziński nie okazał w swej rozprawie, ale, przejąwszy się duchem
krytyki niemieckiej i pani Staël, stał się — nie ojcem nowej poezji, natomiast inicjatorem nowej
krytyki. Narodowa odrębność literatur, ich związek z warunkami naturalnymi i historycznymi —
nie były to rzeczy w Polsce nieznane; toż w konkursie na katedrę wymowy i poezji w Wilnie,
po śmierci Euzebiusza Słowackiego, żądano, by kandydat w rozprawie konkursowej wyłożył,
„na czym zależy duch i charakter właściwy poezji i wymowy polskiej, uważanych pod wszystkimi
tymi względami, które się mogły przyczynić do nadania im cechy mniej więcej odróżniającej
stosownie do klimatu, wieku, ducha i charakteru narodu, rządu, obyczajów i wzorów, na które się
poeci i krasomówcy zapatrywali”. Brodziński jednak, pierwszy jasno i konsekwentnie stosując tę
zasadę do oceny literatury światowej, odrzucił założenie krytyki pseudoklasycznej co do jednolitej,
obowiązującej podstawy wszelkich sądów krytycznych i przejął romantyczny postulat
indywidualizującej krytyki historycznej. Jako krytyk był znacznie bardziej stanowczy niż jako
teoretyk poezji.
Konsekwentne utrzymanie tej zasady dało też treść właściwą postulatowi narodowości, jaki
stawiał polskiej literaturze.
Sam postulat nie był niczym nowym; do poezji narodowej dążono świadomie i celowo
od początku XIX wieku; tym mniej można nowością mienić powoływanie się na dawną literaturę
polską; toż apelacja do Kochanowskich, Skargów i Górnickich przeszła we frazes utarty krytyków,
z którego miał drwić Mickiewicz w rozprawie O krytykach i recenzentach warszawskich. Sięganie
do literatury wieku złotego było już spuścizną okresu stanisławowskiego, związaną z ruchem
literackim, który zainicjowała Biblioteka Załuskich.
Dawną literaturą polską zajmował się i ks. Czartoryski, Generał Ziem Podolskich, i Stanisław
Potocki; znał ją dokładnie Euzebiusz Słowacki, a bardziej jeszcze autor dzieła o Skardze, ks. Alojzy
Osiński; wreszcie Historia literatury polskiej Bentkowskiego rozbudziła ogólne zainteresowanie
literackie i bibliograficzne; rzucono się namiętnie ku drukom gockim, których dostarczał najobficiej
sławny antykwariusz warszawski Gecel Sabestein; zaczęto zbierać biblioteki. Wiązało się to
z ogólnym zamiłowaniem przeszłości, które w szerokich warstwach budziły Śpiewy historyczne,
któremu służył też Tomasz Świecki, w roku 1816 wydając swój Opis starożytnej Polski; w ślad
za Świeckim ukazywać się poczęły i po czasopismach opisy różnych stron Rzeczypospolitej .
34
Brodziński, każąc językowi polskiemu czerpać z autorów dawnej Polski, sformułował zatem
dążenie nie nowe i nie wyjątkowe. Za to pod innym względem głosił coś nowego, chociaż i tu
zaszczytem inicjatywy dzielić się musi z innymi.
Dążenie do literatury narodowej było ogólne; ale klasycy pojmowali je jako opracowywanie
polskich tematów historycznych: utwory o Lechu czy Wandzie, o Warneńczyku czy Barbarze
Radziwiłłównie były narodowe. Że to nie wystarcza, jasno i stanowczo powiedział pierwszy
Brodziński.
Oświadczał on, że dzieło, które w typie akcji i w charakterach posiada piętno francuskie, a tylko
dodaje imiona i stroje polskie, nie może uchodzić za narodowe. Szukał kryterium narodowości
głębiej, niż to czyniono dotąd — w duchu, nie w temacie poezji. I wskazywał źródło rodzimego
charakteru literatury — w poezji ludu.
To postawienie rodzimej, naturalnej poezji ludu na tym samym, jeśli nie wyższym, poziomie obok
artystycznej „poezji towarzyskiej udoskonalonego smaku” — było w rozprawie rysem najbardziej
romantycznym .
Jana Śniadeckiego rozprawa O pismach klasycznych i romantycznych
Walkę przeciw romantyzmowi nadal prowadzą ci sami trzej wodzowie racjonalizmu: Jan
Śniadecki, Jędrzej Śniadecki, Stanisław Potocki; obok nich Gerard Witowski, „pustelnik
z Krakowskiego Przedmieścia”.
Jan Śniadecki w roku 1819 zdobywa się na dwie stanowcze enuncjacje — jedna dotyczy literatury,
druga filozofii.
W pierwszym numerze „Dziennika Wileńskiego” z roku 1819 na miejscu naczelnym ukazał się
artykuł O pismach klasycznych i romantycznych. Człowiek, który miał prawo uważać siebie
za wodza i patrona ówczesnej nauki polskiej, z właściwą sobie stanowczością wypowiadał wyraźne
„sic volo, sic iubeo” wobec prądów nowych, chociaż starał się wobec Brodzińskiego, „znakomitego
w języku naszym pisarza”, zachować grzeczność i gest uznania — i niby tylko uzupełniał jego uwagi.
W przeciwieństwie do rozprawy Brodzińskiego artykuł był krótki, sformułowany jasno i ściśle.
Ustaliwszy definicje, rozumował ściśle, logicznie — i fałszywie. Klasyczne jest to, co zgodne jest
z prawidłami Boileau'a, Dmochowskiego, Horacego, romantyczne — co przeciwko tym prawidłom
grzeszy i wykracza. Przepisy Horacego opierają się na prawdzie — umysł odkryć może prawidła
nowe, Horacemu nie znane, ale te nigdy nie będą tamtym przeciwne. Osjan nie jest przepisom
Horacego przeciwny. „Wynalazki” romantyków Śniadecki ośmiesza. Duchy, upiory — co w tym
nowego? Wszystkie baby wiedzą dawno o tych pięknościach. Romantycy chcą bawić „przywołanymi
z XVI wieku bredniami zabobonu i wywietrzałymi dubami prostactwa”. Tęsknotę romantyczną
do przeszłości rozumie Śniadecki u Polaków, Greków, Włochów — ale za czym tęsknią Niemcy? —
„Przy dobrych pokarmach [...] nikt nie tęskni do jabłek leśnych, korzonków i żołędzi”. Stan rzekomej
niewinności pierwotnej to stan dzikości i barbarzyństwa. Broniąc trzech jedności, zajmuje się
Śniadecki Szekspirem — tłumaczy jego wady epoką; widzi „zdumiewające wystrzały geniuszu” —
ale żadna sztuka w całości nie jest przyjemna. Szekspir pisałby inaczej, gdyby znał Horacego,
Racine'a, Molière'a. Utrzymanie jedności jest trudne, prawdziwy jednak geniusz „nie zraża się
trudnościami, ale z nimi mierzy i pasuje”. Ale zrozumie się Śniadeckiego dopiero wtedy, gdy się
stwierdzi, że jednoczy on sprawę poezji, filozofii i moralności. Swoboda imaginacji jest tym
samym, co puszczenie wodzów namiętności i co branie szaleństwa za prawdę filozoficzną. Niedługo
„wprowadzać się będzie ludzi w paroksyzm szaleństwa, żeby się od nich dowiedzieć prawideł
mądrości”. Wniosek ostateczny: „Uciekajmy od romantyczności jako od szkoły zdrady i zarazy”.
[...]
Brodziński nie odpowiedział Śniadeckiemu; ograniczył się tylko do dość wyraźnego zaznaczenia,
że go Śniadecki bynajmniej nie nawrócił: w kwietniowym zeszycie „Pamiętnika Warszawskiego”
przełożył z czasopisma francuskiego „Minerwa” artykuł O poetycznej literaturze niemieckiej
i zaopatrzył go własnymi uwagami. W artykule jest wezwanie, by zaprzestać sporu o rodzaj klasyczny
i romantyczny, a z literatury niemieckiej korzystać; w uwagach znowu podkreślał Brodziński
postulaty ducha narodowego.
35
Ostrą natomiast odprawą był bezimienny — może przez Bentkowskiego napisany — artykuł
Uwagi nad Jana Śniadeckiego rozprawą „O pismach klasycznych i romantycznych”.
Romantyczności bronił gorąco („Pamiętnik Warszawski” 1819) — a „pierwszemu między prozaistami
polskimi” taką dawał naukę: „Chcąc narodowi w czym radzić, na rzeczy znać się potrzeba”.
Sekundowali Janowi Śniadeckiemu brat jego i Stanisław Potocki. Pierwszy w sposób bardzo
dowcipny przedrwiwał romantyczność, sentymentalizm, umiłowanie prostoty, zachwyty nad brudną
wsią i pastuszkiem brudnym w „Wiadomościach Brukowych” — drugi kontynuował ataki i w formie
poważnej, i żartobliwej; w wolteriańskiej powieści swojej Podróż do Ciemnogrodu przypisywał
społeczności ciemnogrodzkiej romantyczny gotycyzm.
Z głosów, które ozwały się po rozprawie Brodzińskiego, najważniejsze i najciekawsze są Leona
Borowskiego Uwagi nad poezją i wymową pod względem ich podobieństwa i różnicy
(„Dziennik Wileński” 1820, t. 2). Okazuje się, że obok Brodzińskiego był drugi jeszcze wybitny uczeń
Herdera — Borowski. [...]
Romantyzm
I. Historia wyrazu.
1.
Najwcześniejszy
tekst
zawierający
określenie
„ r o m a n t y c z n y”. „Ex lectione quorundam romanticorum i. e. liibrorum compositorum in
Gallico poeticorum de gest is militaribus, in quibus maxima pars fabulosa est” (Z czytania niektórych
ksiąg romantycznych, to jest poematów w języku galijskim, traktujących o czynach rycerskich, ksiąg,
których treść w przeważnej części jest zmyślona).
Tak brzmi w rękopisie jednym z końca XV wieku zdanie zawierające po raz pierwszy, o ile dotąd
udało się stwierdzić, określenie „romantyczny”, romanticus. Termin nie był widocznie używany
powszechnie, skoro pisarz uznał za stosowne objaśnić go, za co należy mu się wdzięczność ze strony
badaczy dziejów tego głośnego słowa. Objaśnienie poucza, że wyraz związany jest z językiem
galijskim, czyli romańskim, i z rodzajem literackim romansu, przedstawiającego zmyślone przygody
wojenne, rycerskie. Należy oczywiście romanticus do rodziny słów wywodzących się od imienia
Rzymu, Roma, do grupy pochodzącej od przymiotnika Romanus, rzymski. Żeby jednak nikt się
nadmiernie nie dziwił, że pierwiastkom bardzo dalekim od logicznego, prawniczego rzymskiego
ducha posłuży za etykietę nazwa rzymskości, niech zaznaczone będzie, że przez ciekawą ironię życia
wyrazu — lingua Romana już w średniowieczu oznaczała język — nie-rzymski, język ludowy
przeciwstawiony łacinie, a powstały przez zmieszanie łaciny z mową Galów lub Germanów; języki
tak ukształtowane zachowały i dzisiaj miano rom”skich". Nazwa, zaś języka gminnego dała podstawę
określeniu utworów pisanych w tej mowie: romance, romans, romant; drobną opowieść poetycką
zwano romancą, obszerniejsze przedstawienie przygód niezwykłych, fantastycznych, romantyzm.
Liber romanticus u pisarza piętnastowiecznego zapewne odpowiada obydwu nazwom.
2. „ R o m a n t y c z n y ” j a k o o k r e ś l e n i e k r a j o b r a z u w w i e k u XVII
i XVIII. Neologizm łaciny średniowiecznej romanticus przyswoili sobie Anglicy i nadali mu
odrębne znaczenie. Anglik John Evelyn w dzienniku swym pod datą 2 czerwca 1654 roku zanotował
opis okolicy górzystej i zaznaczył, że ,,jest tam na stoku strasznej góry miejsce bardzo romantyczne”
(a very romantic seat). Dnia 3 sierpnia ponownie zastosował przymiotnik do ponurej groty otoczonej
,,czcigodnymi dębami” z widokiem na uroczą rzekę: „Mogłaby stać się jak najbardziej romantycznym
i miłym miejscem”. Chcąc niewątpliwie podkreślić niezwykłość i wartość uczuciową górzystego czy
skalistego krajobrazu, powiedział, że to jest miejsce „jakby z romansu”. Analogicznie mówi się
dzisiaj: „jakby z baśni”, „jakby z tysiąca i jednej nocy”.
Nie był to wyraz rozpowszechniony, w słowniku angielskim z roku 1706 wymieniony jest jako
neologizm. Ale w ciągu wieku XVIII coraz częściej służy określaniu specjalnej piękności natury;
używają go np. dwaj wybitni pisarze angielscy pierwszej połowy stulecia, Addison i Thomson, autor
poematu o Porach roku, mającego w dziejach odczuwania przyrody znaczenie przełomowe.
Działa wówczas wpływ kultury angielskiej na Francję i Niemcy, modne być zaczynają ogrody
angielskie, naśladujące nieregularność, swobodę lasów naturalnych i dążące do efektów
malowniczości. I oto w roku 1737 ksiądz francuski Le Blanc pisze w liście, że ktoś ogrodowi swemu
36
„starał się nadać piętno smaku, który Anglicy zwą romantic, a Francuzi pittoresque (tzn.
malowniczy). Rewelator piękna wzniosłego i niekiedy dzikiego przyrody alpejskiej Jan Jakub
Rousseau brzegi pewnego jeziora nazywa „dzikszymi i romantyczniejszymi” od Jeziora
Genewskiego. Słownik Akademii Francuskiej (Dictionnaire de l'Académie), dający całość
słownictwa uznanego za literackie, w roku 1793 włącza do niego romantique jako określenie
krajobrazu. W tym również znaczeniu przechodzi nowe słowo do polszczyzny: wrażliwa na podniety
zachodnie Izabela ks. Czartoryska używa go w związku z pięknem ogrodu angielskiego.
Rozpowszechnił się wyraz angielski romantic wraz z nowym stylem ogrodnictwa, zrywającego
z architektoniczną symetrią i regularnością parku francuskiego. A w dalszym ciągu stał się epitetem
przyrody, na której nie wycisnęła piętna kultura człowieka, która podlega tylko własnym tajemniczym
prawom, a w widzu budzi oczekiwania jakieś, niepokoje i przeczucia, otwiera przed nim rozległe
perspektywy — dzikiej i potężnej przyrody gór, skał, jezior i mórz, odkrytej przez wiek XVIII.
Uczucia wywołane przez tę „przyrodę romantyczną” mogły mieć jednak inne także podniety; toteż
rozszerzył się szybko zakres pojęcia „romantyczności”.
3. „ R o m a n t y c z n y ” j a k o w p r o w a d z o n y w w i e k u XVIII t e r m i n
p o e t y c k i . Z początkiem piątego dziesięciolecia wieku XVIII Szwajcar Breitinger, krytyk
i teoretyk literatury o tendencjach nowatorskich, wielbiciel poezji angielskiej, w swej Kritische
Dichtkunst (Poetyka krytyczna) stwierdza, że pewne sposoby wyrażenia dzięki doborowi określeń
stają się piękniejsze i „prawdziwie romantyczne”. Młodszy od niego teoretyk francuski Marmontel
mówi już o „romantycznie pięknym poemacie” i o „romantycznej fantazji”. Znaczenie tych
charakterystyk niewątpliwie nawiązywało do romansu, co i w wiekach średnich, i w czasach
nowożytnych lubował się w zdarzeniach niezwykłych, fantastycznych — różny od tej powieści, która
rozwijała się w Anglii w wieku XVIII jako zwierciadło rzeczywistości ówczesnej. Romans właściwy
kazał myśleć o świecie odrębnym, nęcącym ciekawość i fantazję.
Słowo „romantyczny” w wyraźnym zastosowaniu do romansu zdobywa prawa obywatelstwa
w języku niemieckim, a nie przypadek to, że toruje mu drogę Szwajcaria, która i niemiecką literaturę,
i francuską (dzięki Rousseau) zapładnia nowymi elementami. W roku 1698 w Zurychu wyszło dzieło
niemieckie
O romansach pt. Mythoscopia romantica (niby „romantyczny” czy romansowy raczej przegląd
mitów, przegląd fikcji poetyckich); autor, niejaki Heidegger, kilkanaście razy używa nowego jeszcze
wówczas terminu, pisze o „romantycznych bajkach” i „romantycznym opowiadaniu”, zawierającym
„sen i fantazje, rzeczy, które się nigdy w świecie nie zdarzyły”.
Jak od zwyczajnej przyrody odgraniczono „przyrodę romantyczną”, talk też w przeciwieństwie
do prozaicznej rzeczywistości romantycznym zwano świat zgodny z romansami. Przygody
fantastyczne zdawały się szczególnie właściwe wiekom średnim — wieki te uzyskały więc epitet
„romantyczności”. Gdy poeta niemiecki Wieland z podań średniowiecznych kształtował poemat
fantastyczny Oberon (1787), zaczął go słowami:
Noch einmal sattelt mir den Hippogryphen, ihr Musen,
Zum Ritt ins alte romantische Land.
(Raz jeszcze osiodłajcie mi, Muzy, Happogryfa
Do jazdy w dawny, romantyczny kraj).
A pod koniec wieku (1799 - 1800) Ludwik Tieck kilka utworów baśniowych sięgających
do świata koncepcji średniowiecznych złączył pod tytułem „poematy romantyczne” (Romantische
Dichtungen).
Należał Tieck do grupy młodych poetów-przyjaciół, którzy głosili nową poezję i na sztandarze
wypisali hasło „romantyczności”. Zamienienie przymiotnika romantisch w hasło programowe
wymagało wskazania, co za pojęcie tkwi w tym wyrazie. Niemcy w ogóle mieli pociąg do .rozważań
na temat pojęciowego znaczenia różnych terminów. Toteż pod koniec wieku XVIII jawią się wywody
na temat nowego słowa stającego się nagle modnym.
Wywodom tym drogę wyznaczyła rozprawa jednego z naczelnych poetów niemieckich, Schillera.
Celem jej było ujęcie świata twórczości poetyckiej w dwa biegunowo przeciwne pojęcia, przy czym
nie był jeszcze użyty termin romantyczności; dwa owe bieguny stanowiła poezja „naiwna”
37
i „sentymentalna”: Uber naive und sentimentalische Dichtung (O poezji naiwnej
i sentymentalnej).
Schiller był pierwszym, który starał się poezję nowożytną pojąć jako jedność i przeciwstawić
tę jedność typowi poezji greckiej i rzymskiej. Twierdzi on, że istnieją u poetów dwie zasadnicze
odmienne postawy wobec „natury”, tj. wobec naturalnej pełni rzeczywistego życia: Poeta może być
i czuć się cząstką natury i znajdować w niej całkowite urzeczywistnienie swego ideału — i wtedy
opiewając jej elementy rozpływa się w przedmiocie opiewanym, nie wyodrębnia osobistości swojej,
nie siebie pragnie wyrazić, lecz to, co pobudza go do przedstawienia, co jest poza nim, odeń
niezależne i co go zadowala i zaspokaja. Tak powstaje poezja „naiwna”. Ale poeta może mieć także
świadomość, że człowiek oddalił się od natury, że między przeżywaną przez niego rzeczywistością
a ideałem jest rozdźwięk, może za ideałem tęsknić, dążyć do ideału, szukać utraconej „natury” —
i wtedy wyrazi on przede wszystkim swój osobisty stosunek do przedmiotu opiewanego, swoje
uczucia i refleksje, a ponieważ kierowanie uwagi na uczucia własne, czynienie z nich głównego
tematu zainteresowań zwano wtedy sentymentalizmem, więc Schiller poezji tego drugiego typu dał
miano „sentymentalnej”.
Poezja starożytna jest przeważnie naiwna, poezja nowożytna przeważnie sentymentalna.
Uznał to równouprawnione przeciwieństwo dwu wielkich epok i dwu typów tworzenia krytyk
i poeta młodszej generacji Fryderyk Schlegel, ale pojęcie sentymentalności zastąpił —
romantycznością jako cechą literatury nowożytnej. Chodziło mu zaś nie tyle o stwierdzenie istoty, ile
o program nowej poezji, której chciał być pionierem. Program ten umieścił w słowie das
Romantische (to, co romantyczne). Wywodził je z pojęcia romansu, lecz za romans właściwy uznał
— świeżo ogłoszone [1795/96] dzieło Goethego Lata terminowania Wilhelma Meistra (Wilhelm
Meisters Lehrjahre). Goethe przedstawiając w powieści dzieje szukania drogi właściwej, łączył z
nimi różnorodne tematy (np. dyskusje na temat teatru). Utwór stawał się randami, w które można było
wszelką treść włożyć, by ukazać wszechstronnie pełnię życia, wyrazić wszelkie pierwiastki ludzkiego
ducha w formie niczym nie skrępowanej, dającej swobodę bezwzględną twórcy. Otóż taką
„wszechpoezję”, rozwijającą się ciągle, „postępową” (progressive Universalpoesie) Fryderyk
Schlegel zaopatrzył (dość dowolnie) w etykietę romantyczności.
Chodziło o nowe tory poezji uniezależnione od jakichkolwiek więzów. Tę ambicję awangardy
literackiej dzielił brat Fryderyka August Wilhelm Schlegel, wsławiony zwłaszcza jako tłumacz.
I dla niego romantyczność oznaczała „ducha właściwego sztuki nowożytnej” (słowo „duch”, der
Geist, weszło wtedy w modę); „romantyczny” to synonim „średniowieczno-nowożytnego” zgodnie
z pochodzeniem od romance jako nazwy języków ludowych, powstałych ze zmieszania łaciny
i dialektów (według A. W. Sehlegla) „staroniemieckich” tak, jak ze zmieszania ułamków starożytności
z rodzimością północną powstała nowsza kultura. A inny teoretyk Jean Paul, powieściopisarz, poeta
i estetyk, widział w romantyczności nową kategorię estetyczną, odrębną dziedzinę piękna, którą
znamionuje ukazanie dali, bezkresności. Jest według niego romantyczność „pięknem bez określonych
granic”.
Znacznie już wcześniej odrębność piękna romantycznego usiłował uprzystępnić Francuz
Letoumeur, wprowadzając do krytyki literackiej ów termin po raz pierwszy. Był on naczelnym
we Francji propagatorem poezji angielskiej, przetłumaczył Osjana i Shakespeare'a i właśnie
w przedmowie do części pierwszej dwudziestotomowego przekładu dramatów szekspirowskich
w roku 1776 użył angielskiego słowa romantic, by scharakteryzować przez porównania, przez
skojarzenia odpowiednie swoistość poetyckiego świata, odbiegającego od literatury francuskiej: chcąc
odczuć geniusz Shakespeare trzeba wedrzeć się w gęstwinę lasu, wzrok zwrócić na rozległość morza,
Skierować go na pejzaż powietrzny i romantyczny obłoków. I podkreślając przymiotnik ostatni dodał
przypisek wyjaśniający, że ma on wyrazić szczególne jakieś wzruszenie wywołane oglądaniem
przedmiotów takich, jak np. niektóre miejscowości alpejskie i ogrody angielskie.
Ale nie nabrał ten wyraz na razie szczególnej wagi we Francji. Hasło romantyczności przyszło tu
dopiero w drugim dziesięcioleciu wieku XIX z Niemiec dzięki autorce pochodzenia szwajcarskiego,
pani Staël, która wydała entuzjastyczną książkę o Niemczech i uznała w niej romantyczność
za właściwą, rodzimą poezję ludów północno europejskich.
Gdy w trzecim dziesięcioleciu młoda generacja poetów i malarzy uczyniła romantykę swym
hasłem, mnożyły się najrozmaitsze określenia. Najważniejsze było to, które wódz nowej poezji Wiktor Hugo dał w przedmowie do dramatu pt. Cromwell (1827), upatrując cechę istotną nowej sztuki
38
w łączeniu elementów sprzecznych: tragizmu i komizmu, wzniosłości i groteskowej śmieszności,
piękna i brzydoty.
U nas określeniem tego pojęcia pierwszy zajął się Kazimierz Brodziński w rozprawie
O klasyczności i romantyczności (1818). Szedł torami pani Staël i teoretyków niemieckich, a istotę
„czucia romantycznego" widział w odczuwaniu dystansu: romantyczne jest to, czego już nie ma lub
czego jeszcze nie ma, co wydaje się dalekie i budzi żal lub tęsknotę.
II. Cechy istotne romantyzmu.
1. U w a g i w s t ę p n e n a t e m a t t r e ś c i ł ą c z ą c y c h s i ę
z
nazwą
romantyzmu.
Kto wspomina dawne chwile,
Komu się o przyszłych marzy,
..................................................
Dalej z nami, kto rozpacza,
Kto wspomina i kto życzy.
Mrok tajemnic nas otacza,
Pieśń i wiara przewodniczy.
Wezwanie, które Mickiewicz w pierwszej części Dziadów (nie drukowanej za życia twórcy)
wygłosić każe Guślarzowi, zwraca się do romantyków. Charakteryzuje ich wyraźnie, chociaż nie daje
im nazwy utartej, kilku rysami zasadniczymi. Są to ludzie skierowani ku przeszłości lub ku
przyszłości, ustosunkowani negatywnie względem rzeczywistości aktualnej, względem warunków
życia swego, doprowadzających ich do rozpaczy; rozmiłowani są w mrocznej atmosferze tajemnicy,
wielbią poezję, ponad wskazania racjonalne wynoszą wiarę.
Nie wszystkie to, rzecz jasna, cechy epoki romantycznej, nie wszystkie postacie romantycznego
spojrzenia na świat; ale są to rysy bardzo istotne.
Rysy pewnej epoki i rysy pewnego stosunku do życia. Bo nazwy: „romantyzm”, „romantyk”,
„romantyczny”, podobnie jak i niektóre inne określenia prądów (kulturalnych, używane być mogą
w dwojaki sposób: albo są określeniami historycznymi, związanymi z epoką o mniej lub więcej
ustalonych datach granicznych — albo w oderwaniu od momentów dziejowych oznaczają postawę
duchową, typ psychiczny i społeczny, sposób myślenia, odczuwania, reagowania, kształtowania
utworów i życia, które w danej epoce doszły do władzy, lecz mogą się pojawiać i jawią się istotnie
także w innych epokach. Należy bowiem pamiętać, że żadna epoka nie przedstawia jednolitego typu
ludzkiego; w każdej istnieje różnorodność, niejednokrotnie sprzeczność przejawów; zawsze jednak
stwierdzić da się zespół przejawów górujących zarówno ilościowo, jak też jakością
oraz intensywnością występowania; zespół ten związany jest z warunkami życia zbiorowego i on to
nadaje epoce fizjonomię swoistą. Należy również uprzytomnić sobie, że terminy używane
dla określania epok, prądów, stylów są to konwencjonalne etykiety, ułatwiające orientację, o niezbyt
sprecyzowanej treści, o niezbyt ściśle ograniczonym zakresie. Obejmują one zbiór wielki zjawisk
spokrewnionych lub tylko czasowo czy terytorialnie zespolonych. Wspólność rysów, będąca podstawą
tego jednoczenia pod nazwą jakąś, ujęta jest intuicyjnie, nie drogą ścisłej analizy porównawczej.
Najwyraziściej uświadamiają się zasadnicze cechy wspólne, gdy idzie o style architektury i urządzenia
wnętrz; w innych dziedzinach to, co zawarte jest w znaczeniu nazwy, bywa czasem bardzo płynne,
bardzo niejasne i niekiedy zmienne.
Ujęcie rysów istotnych romantyzmu tym jest trudniejsze, że jakkolwiek znał on w swej historii
rozmaite enuncjacje programowe, jakkolwiek jawiły się w nim jednostki i nawet grupy służące
pewnemu pro/gramowi — jako całość przeciwstawiał się ciasnej literaturze programowej, miał
ambicję objęcia pełni życia i, co więcej, dopełniania życia.
Często zespoły przejawów, które trudno sprowadzić do jedności, dadzą się określić negatywnie,
jako przeciwieństwo pewnych zjawisk, łatwiejszych do ujęcia. Otóż można taką metodę stosować
również do romantyki i powiedzieć, że w jej początkach romantyczny znaczy nieklasyczny
i nieracjonalistyczny, a w okresie schyłkowym romantyczny to nierealistyczny. Ale takie negatywne
wskazanie granic nie wystarczy.
2. T ł o s p o ł e c z n o - d z i e j o w e r o m a n t y z m u . Jak każdy prąd w kulturze,
romantyzm nierozerwalnie złączony jest ze zmianami w życiu zbiorowości. Jest on wyrazem czasów
39
przejściowych, w których rozluźniły się i zanikały dawne formy ustroju społecznego i gospodarczego
Europy, a jeszcze nie skrystalizowały się całkowicie nowe formy. Odczucie tego przekształcenia się
i odczucie jego niepełności stanowi podstawę romantyki.
Rozpadł się w wieku XVIII dawny układ stanów, nikła powaga monarchii, słabła moc organizacji
kościelnych, rosły w siłę postulaty demokratyzacji i rządu ludowego, ustalonym organom władzy
przeciwstawiały się tajne i jawne, przede wszystkim tajne, organizacje społeczeństwa, przekształcała
się gospodarka pieniężna, rodził się dzięki maszynie nowy system produkcji. Zbrodnie polityczne,
rozluźnienie moralności, bezwzględna krytyka racjonalistyczna — wszystko to podkopywało
uświęcony porządek kościelny i moralny. A w lożach wolnomularskich i w innych związkach
tworzono programy jakiegoś nowego świata.
Za oceanem, w Ameryce Północnej, nowy świat budowany w myśl idei postępowych wieku
oświecenia stawał się rzeczywistością. W Europie rewolucja francuska burzyła stary świat i chciała
nowemu dać początek. Napoleon zaś naocznie przekonał, że możliwe są cuda w historii. Gdy po jego
upadku próbowano cofać koła dziejów, gdy broniło dawnych porządków tzw. Święte Przymierze,
a w drugiej ćwierci wieku car Mikołaj I wziął na siebie funkcję „żandarma Europy”; wtedy ci,
co pragnęli wielkiej przemiany ustroju, mieli przekonanie, że sztucznie przerwany został i chwilowo
tylko wstrzymany tok naturalny dziejów.
Rozluźnienie się i rozpadanie stopniowe ustroju dotychczasowego wywołało wśród elity
umysłowej nową postawę w zakresie stosunku jednostki do ogółu, pobudziło do rewizji poglądów
tradycyjnych. Jednostka czuje się wyzwolona z więzów, widzi przed sobą rozległe możliwości, ale
zarazem pozbawiona zostaje dawnych mocnych punktów oparcia. To staje się źródłem romantycznego
indywidualizmu i romantycznego szukania nowych form solidarności.
Przekształcanie się społeczeństwa szło drogą demokratyzacji, co dla piśmiennictwa ma znaczenie
decydujące. Zmienia się rosnąca masa czytelników, zmieniają się autorowie i tematy. Widoczne to na
szereg dziesięcioleci przed romantyzmem. Powstaje przecież już w pierwszej połowie wieku XVIII
dramat „mieszczański” jako przeciwieństwo arystokratycznej tragedia. Życiem szerokich mas zajmują
się i „czasopisma moralne”, których tematem są głównie zwykle sprawy codzienne, i wysuwająca się
na czoło literatury powieść nowożytna, odzwierciedlająca prawdziwe życie ówczesne. Dostosowuje
się do smaku odbiorców beletrystyka i teatr. To zaś dostosowanie idzie coraz wyraźniej torem
uniezwyklenia akcji, uczuć i osób, by wzbudzić żywe zaciekawienie, drogą wyjaskrawiania obrazów
i drogą uzwyczajnienia języka. Przeznaczona dla elity twórczość klasyczna czy pseudoklasyczna
nie odpowiada „zamówieniu społecznemu”.
3. N i e z a d o w o l e n i e z r z e c z y w i s t o ś c i s p o ł e c z n e j p o d s t a w ą
r o m a n t y z m u . R o m a n t y z m r e w o l u c y j n y i r e a k c y j n y . W owych czasach
przejściowych, które kształtują oblicze romantyki, w owych czasach aktualnej już, a nie dokonanej
przebudowy — do głosu dochodzą zwłaszcza niezadowoleni i z nich rekrutują się romantycy.
Punktem wyjścia jest dla nich n i e z a d o w o l e n i e
z rzeczywistości
t e r a ź n i e j s z e j , z ustalonych stosunków społecznych, z rezultatów dotychczasowej kultury.
Świat, do którego doprowadziła kultura europejska, wydaje się nienaturalny, zły, bezduszny, martwy.
Trzeba od niego uciec lub trzeba go przekształcić, a nakładane przezeń więzy odrzucić w imię ideału
wolności.
Pierwszy Rousseau ze swoim wstrętem do kultury panującej, z żądzą odmłodzenia świata, wyraża
ową wrogość względem aktualnej rzeczywistości. Po nim Faust Goethego z nienasyconymi swymi
pragnieniami, Schiller z ideałami wolności i zniszczenia zgniłych form społecznych, Schiller czujący
się obywatelem czasów, które nadejdą, Byron z apoteozą buntu i pogardy, Shelley wierzący
w przyszłość jasną, Mickiewicz z hasłem „Dalej bryło z posad świata” - oto przewodnicy na tej
drodze. Pragną oni przyspieszyć wymarzoną nową epokę, jak pragnęli tego członkowie związków
tajnych. Wciela się w nich dynamizm romantyczny, prący ku wielkiej przemianie. Są oni pionierami
r o m a n t y z m u r e w o l u c y j n e g o i romantycznej w a l k i o w o l n o ś ć .
Ale obok nich byli tacy, którym niezadowolenie z rzeczywistości aktualnej kazało tęsknić
za niepowrotną przeszłością. Wszak i rewolucjonista Rousseau chciał się od pędu życia
gospodarczego, wysuwającego miasto na plan pierwszy, cofać do pierwotnej, naturalnej, wiejskiej
gospodarki. Zwłaszcza ku wiekom średnim zwracały się umysły tych, których rozwój stosunków
napełniał lękiem. Tak się kształtował romantyzm reakcyjny — romantyzm Rzewuskiego i Pola.
40
Niezadowolenie z rzeczywistości teraźniejszej czyniło romantyka pesymistą. Ale ów pesymizm
przełamywała odziedziczona po oświeceniu wiara w postęp, umocniona jeszcze wiarą religijną.
Oczekiwano zmiany nadzwyczajnej a zupełnej i sądzono, że doprowadzi do niej z woli Bożej czy to
jednostka wybrana, czy naród wybrany, czy wybrana klasa społeczna. Reformatorski i rewolucyjny
kierunek romantyczny przechodził w mesjanizm.
4. K o n f l i k t j e d n o s t k i w y j ą t k o w e j z e ś w i a t e m i j e j a p o t e o z a .
Zmiany oczekiwane miały przynieść poprawę losu ogółowi. Istniały już w tej epoce prądy
poprzedzające socjalizm (fourieryzm, saintsimonizm), cel ewolucji społecznej upatrujące w szczęściu
najliczniejszej i najbardziej dotąd upośledzonej warstwy społecznej — w ślad za nimi przyszedł
socjalizm Marksa. Ale romantyczne niezadowolenie było zasadniczo indywidualne: świat jest zły,
ponieważ nie odpowiada postulatom jednostki wyjątkowej.
W czasach, w których rozkład ustroju społecznego sprawił, że jednostka czuła się wyzwolona,
ale i osamotniona, zasadniczym problemem stało się znaczenie jednostki, jej stosunek do świata,
tj. do całości, którą znajduje ona poza sobą, jej konflikt ze światem.
W konflikcie tym jednostka i świat pojęte są jako dwie strony stojące na jednakowym poziomie.
Jednostka jest siłą równoważną wobec całej istniejącej poza nią
r z e c z y w i s t o ś c i . W razie starcia się dążeń jednostki z przeciwstawioną jej sferą
rzeczywistości zewnętrznej jednostka może stanowić wyższą wartość, może uprawniona być
do żądania, by świat odpowiadał jej pragnieniom. Tym bardziej uprawniona jest do skargi i do buntu.
Buntowi romantycznemu wyraz namiętny dał Byron i bunt ten (czasem brzmiący tonem pozy
fałszywej) trwał w byronizmie.
Pojawiła się na przełomie wieku XVIII i XIX filozofia mieszcząca sformułowanie filozoficzne
owego paradoksalnie pojętego stosunku. Według filozofa niemieckiego Fichtego kosmos jest tworem
jaźni: „ja” pierwotne, pierwotna świadoma siła twórcza, przeciwstawiło sobie to, co nim nie jest, „nieja”. Wynika z tej koncepcji, że jeżeli idzie o stosunek jaźni do niejaźni, wyższa jest jaźń. Fichte mówił
o jaźni absolutnej, prajaźni, która w systemie jego zastępowała miejsce Boga; nie mówił o
rzeczywistej, danej w doświadczeniu odrębnej jednostce ludzkiej. Romantyk jednak dokonał, rzec
można, skoku z przestworów siły światotwórczej w realność życia własnego, osobistego — i swój
stosunek rzeczywistej jednostki do otoczenia pojmował jak gdyby stosunek jaźni do niejaźni.
Następuje skrajne wyodrębnienie i wywyższenie jednostki, jej przerost. Zasadnicza postawa
romantyczna to samotnictwo, odgraniczenie się od tego, co jest poza danym indywiduum. Zasadniczy
konflikt to k o n f l i k t j e d n o s t k i z e ś w i a t e m .
Oczywiście — nie idzie tu o każdego, byle jakiego człowieka. Romantyk czuje się jednostką
wyższą, wyjątkową i tylko o jej stanowisko toczyć gotów walkę. Indywidualizm jego to nie jakaś
ogólna obrona praw człowieka, to i n d y w i d u a l i z m e l i t a r n y .
Z rozluźnienia praw, które cechowało epokę, wysnuwał wniosek o swym stanowisku ponad
prawem. Buntował się przeciw wszelkim więzom. Nie powinny mu drogi wyznaczać prawa ogólne,
obowiązujące wszystkich; nie powinno go krępować to, co się dzieje w świecie. Jego jaźń jest miarą,
według której należy wszystko ocenić. Wszystko ma być tylko sposobnością do ujawnienia,
rozwinięcia i spotęgowania jaźni. Jaźni tej nie obowiązuje nawet konsekwencja; dowolnie, kapryśnie
coraz to inną może się okazać przy każdej sposobności. Stawał się indywidualizm elitarny romantyki
indywidualizmem skrajnym i anarchicznym.
Zdawać by się mogło, że takie pojmowanie człowieka jest wyrazem poczucia potęgi. Bywa tak
istotnie — np. u Mickiewicza, gdy w Farysa wciela potęgę skrajną jednostki. Ale wywyższenie jaźni
bywa też — maskowaniem słabości: jednostka przeciwstawia się światu i wmawia sobie i innym, że
jest od niego wyższa, ponieważ niezdolna jest przystosować się do jego wymagań. Niezdolność
przystosowania się do świata stanowi t r a g e d i ę r o m a n t y c z n ą . Może się w tym przejawić
fałszywe postawienie psychiki wobec świata — c h o r o b a r o m a n t y c z n a .
Jednostka, którą się romantyzm zajmuje i której przyznaje prawa szczególne, to jednostka
wyjątkowa. Za taką uważa się człowieka twórczego, artystę, poetę. A p o t e o z a p o e t y zaznacza
się wyraźnie w tym prądzie.
Ogromne znaczenie, jakie w całej Europie zdobył sobie Voltaire, król opinii postępowej, torowała
drogę takiej apoteozie. Goethe staje się przedmiotem ogólnoeuropejskiego kultu. Saint-simonista
Piotr Leroux uznaje poetę za zwiastuna przyszłości, za rewelatora, czyli objawiciela prawd nowych.
41
Taką to rolę przypisuje sobie Wiktor Hugo i takie znaczenie zdobywa sobie Mickiewicz jako wieszcz
utożsamiający się z narodem; tak pojmuje dostojeństwo poety Słowacki.
5. P o e z j a o s o b i s t o ś c i w ł a s n e j . Koncepcja świata czyniąca jednostkę ośrodkiem
zainteresowań wiąże się z zasadniczą przemianą literatury. Klasycy i pseudoklasycy czasem mówili
także o sobie, ale w utworach ich na ogół włada przedmiot będący tematem; kształtują oni literaturę
obiektywną, bezosobistą. W romantyzmie ,,ja” autora zagarnia dla siebie plan pierwszy, twórczość jest
subiektywna — i u twórców wybitnych całość ich dzieł to historia osobistości. Historią osobistości
jest poezja Goethego, Byrona, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego.
Twórczość będąca wielką spowiedzią często daje świadectwo nadmiernemu, zacieśniającemu
górowaniu osoby własnej, niezdolności zapominania o sobie. Bo jeśli jednostka jest dziedziną
nie tylko równej wartości w zestawieniu ze światem, lecz nawet wyższej, cóż naturalniejszego jak
skupienie uwagi na jaźni własnej, jak e g o t y z m . Jest on wysuwaniem na czoło nie przedmiotów
od autora niezależnych, lecz jego reakcji psychicznej. Nie to, co się dzieje, jest najważniejsze, ale to,
co z danej racji ktoś myśli i czuje. Takie stanowisko cechowało sentymentalizm w wieku XVIII
i dzięki temu nadał on piśmiennictwu piętno psychologizmu. Zwłaszcza powieść angielska,
Roussowska Nowa Heloiza i Goethego Cierpienia Wertera wnosiły to piętno. Trwa u romantyków
przedstawienie świata z punktu widzenia osobistej reakcji psychicznej, trwa psychologizm (który nie
zawsze jest pogłębieniem psychologicznym, bo psychologia bohaterów romantycznych nieraz bywa
schematyczna, konwencjonalna, płytka, np. u Wiktora Hugo). Subiektywne, psychologiczne
przedstawienie wszystkiego sprawia, że przepaja poezję liryzm. ,,Ja” poetyckie zwierciadłem sobie
czyni świat, lubuje się treścią własną, wnika w swe głębiny lub... wmawia sobie, że w głąb sięga.
6. R o m a n t y z m j a k o i r r a c j o n a l i z m . Wiek XVIII przejęty był uwielbieniem
Rozumu (przez R wielkie pisanego). Reakcja przeciw jego postawie na plan pierwszy wysunęła
u c z u c i e i f a n t a z j ę . ,,Miej serce i patrzaj w serce” woła Mickiewicz do mędrca,
do racjonalisty, do empiryka. Jako potentat uczucia kontynuował epokę sentymentalizmu; gdy ten
jednak cenił zwłaszcza uczucia ,,tkliwe”, raczej bierne, romantyk lubował się w uczuciach potężnych,
aktywnych, przeciwstawiał wzruszeniom na pół smutnym, na pół rozkosznym, „słodkiej melancholii”
ludzi sentymentalnych dynamikę uczuć, dochodzącą nieraz do skrajności, i bezgraniczny entuzjazm
w umiłowaniu idei. Gotów był nawet piękno widzieć w uczuciach wiodących do zbrodni. Zestawienie
tkliwych skarg Karpińskiego i wybuchu Gustawa z Dziadów części IV zilustruje ten kontrast.
A ze skrajną siłą uczucia łączyła się skrajna siła wyrazu (nierzadko chcąca... tworzyć pozory skrajnej
siły uczuć).
Uczucie Gustawa to miłość ku kobiecie. Romantyzm przyjmując puściznę sentymentalizmu,
miłość erotyczną wznosił na wyżyny. W uczuciach kochanków widział odbicie jakiegoś wyższego
świata, wierzył, że przeznaczeni są oni dla siebie przez wyższe wyroki, z miłości czynił naczelną
wartość życia, a posłuszeństwo względem głosu serca uznawał za najwyższy nakaz moralny. Kobietę
idealizował, uznawał ją za przewodniczkę na drodze do ideału. Przedświt Krasińskiego reprezentuje
wyraziście koncepcję uduchowionej miłości romantycznej. Inna rzecz, że jak w sentymentalizmie tak i
w romantyzmie idealizowanie miłości bywało czasem maską prawdy niezbyt idealnej.
Nie sama tylko miłość w blaski stroiła romantyczną kochaniu;. Współdziałała z nią fantazja
i często górę brała nad uczuciem. Bo w romantyzmie nie tyle uczucie przełamuje szranki rozsądku,
ile fantazja. Jej rozmach, jej swoboda cechuje typowe koncepcji poezji romantycznej. Ona jest
tą władzą, która życie dopełnia i przekształca.
Łączy się to z indywidualizmem romantyki. Prawdy, do których wiedzie rozum, są obiektywne,
sprawdzalne i stają się wspólną własnością wielu. Nie ma indywidualnych sposobów rozumowania,
a jeśli czyjś sposób myślenia wydaje się odrębny, danej osobie tylko właściwy, to dlatego, że rządzą
nim pewne specjalne skłonności uczucia i wyobraźni. Odrębną dziedziną jednostki jest sfera jej uczuć
i jej fantazji.
Górowanie uczucia i fantazji w romantycznej reakcji przeciwko racjonalizmowi pozwala
na określenie jej jako i r r a c j o n a l i z m u . Cechuje też irracjonalizm romantyczną metodę działania, romantyczną politykę — lekceważenie chłodnego obliczania środków, lekceważenie dokładnie
obmyślanych planów. Romantyk improwizuje działanie, idzie za głosem natchnienia i (według hasła
42
Pieśni Filaretów) ,,mierzy siły na zamiary”. Może to być wielkie i piękne i może być nawet
skuteczne — ale częściej bywa zgubne.
Irracjonalizm romantyczny nie ogranicza się jednak do kultu fantazji i uczucia. W ich kręgu
odkryto nowe dziedziny. Poezja klasyczna, jak umiłowała światło dzienne i jasne zarysy przedmiotów,
tak również uznawała tylko ściśle określone uczucia, myśli, postanowienia, charaktery i z duszy
ludzkiej czyniła rysunek o liniach wyraźnych. Teraz, gdy poddawano się urokowi nocy księżycowej
i mglistych krajobrazów, rzucono się w sferze psychiki namiętnie do tego, co wymyka się
świadomości, co w przebłyskach odczuwać się daje, co działa tajemniczo, dziwnie, niesamowicie.
W związku z pociągiem do niezwykłych, do patologicznych stanów duszy wyłonił się z głębin świat
p o d ś w i a d o m o ś c i i jako trwały skarb pozostał w literaturze. Splotem tajemnych drgań
uczuciowych i błysków wyobraźni wzbogacił sztukę. Zwrócił się ku tajemniczej atmosferze
o k u l t y z m u , co pragnął dotrzeć do utajonych, nadprzyrodzonych sił człowieka, co łączył się
z wiekową tradycją czarów, wróżb, prób zetknięcia się z duchami, a w wieku XVIII krzewił się
na przekór racjonalizmowi. (Warto przypomnieć pierwszą scenę Goethowskiego Fausta, praktyki
magiczne bohatera). Sięgnięcie do sfery podświadomości szczególnie decyduje o nadaniu romantyce
piętna irracjonalizmu.
7. R o m a n t y z m j a k o o d r o d z e n i e r e l i g i j n o ś c i . Jeżeli sfera irracjonalna,
podświadoma zyskać miała tak doniosłe znaczenie, musiała sprowadzona zostać do źródła, które
by naprawdę dawało rękojmię wyższości. Tu do głosu dochodzi właściwa romantyczna koncepcja:
życie uczuciowe i życie fantazji (która u artysty jest fantazją natchnioną) płynie z wyższego
duchowego świata, ujawnia nici, które wiążą człowieka ze sferami wyższymi, z Bogiem. Apoteoza
uczucia i fantazji łączy się z religijnością. Przechodzi nieraz w odczucie bezpośredniego obcowania
z rzeczywistością zaświatową, w mistycyzm. W przeciwieństwie do wątpiącego i przeczącego,
niereligijnego wieku oświecenia r o m a n t y z m j e s t r e l i g i j n ą p o s t a w ą w o b e c
ś w i a t a . Ma zainteresowania metafizyczne, wyznaje spirytualizm (tj. uważa duchowość
za zasadniczą istotę bytu), przełamać pragnie ciasnotę zmysłowego doświadczenia i rozumowania.
A że jest indywidualizmem i że chętnie wędruje po szlakach i manowcach fantazji, więc z wiary
przechodzi w fantazje religijne i mimo wyraźnej często sympatii dla katolicyzmu woli nieraz
od dogmatów kościelnych tajemnicze tradycje mistyki. Jako przeżywanie związku z wyższym życiem
religijność stanowi w romantyce jedną z cech najważniejszych i zaspokaja r o m a n t y c z n ą
tęsknotę za nieskończonością.
Poczucie, że nie wystarcza rzeczywistość obecna mieściło w sobie dysonans bolesny między
jednostką a całością aktualną bytu. Rozwiązywał on się w wyższą harmonię dopiero wtedy,
gdy znalazła się inna jakaś rzeczywistość i dała istotne d o p e ł n i e n i e ż y c i a .
8. D o p e ł n i e n i e r z e c z y w i s t o ś c i i u c i e c z k a o d n i e j . Niezadowolenie
z rzeczywistości teraźniejszej, będące podłożem romantyczności, budziło żądzę dopełnienia.
Ta właśnie ż ą d z a d o p e ł n i e n i a ż y c i a j e s t j e d n ą z n a j i s t o t n i e j s z y c h c e c h
r o m a n t y z m u . Rewolucjonista realizuje ją kierując myśl ku przyszłości, która przekształci życie
zbiorowe, która usunie stosunki oburzające, drażniące, bolesne, a stworzy jeśli nie idealne,
to w każdym razie bliższe ideałowi formy ustrojowe. Wierzący dopełnia życie doczesne zaświatem,
który dla niego jest najrealniejszą sferą.
Ale żądza dopełnień objawiła się także różnymi drogami ucieczki od życia ówczesnego. Poezja
szuka lekarstw w odwróceniu się od rzeczywistości przykrej czy tylko nudnej, zbyt szarej, w inne
sfery. Przenosi się w dalekie kraje, pełne blasków i czarów, nęcące przepychem, umożliwiające inny
tryb życia niż bliska martwocie kultura europejska, sprzyjające rozwijaniu innego, silniejszego
i pełniejszego typu człowieka — tworzy e g z o t y z m, którego odmianą najważniejszą jest
o r i e n t a l i z m . Przenosi się w epoki odmienne, tchnące tężyzną i wielkością, mocą czynu
i świeżością uczucia — ma szczególną sympatię do przeszłości zamierzchłej — tworzy egzotyzm
historyczny, czyli h i s t o r y z m . (Przy tym i kraje dalekie, i epoki minione stara się przedstawić
z uwydatnieniem ich odrębności, kładzie nacisk na k o l o r y t l o k a l n y). Oddalić się usiłuje
od własnej warstwy społecznej, którą uważa za wyczerpaną, wyrodniejącą, i przenosi się w świat klas
innych, o których sądzi, że są wolne od rysów ujemnych obecnego porządku społecznego — tworzy
literacką l u d o w o ś ć . Szuka dziedzin nowych poza sferą zwykłej ludzkiej rzeczywistości, wśród
43
duchów, rusałek, elfów — przechodzi w f a n t a s t y c z n o ś ć . Że zaś dręczą same tylko stosunki
ludzkie, sięga tam, gdzie nie odbijają się one echem, do r o m a n t y c z n e j p r z y r o d y .
Takie były różnorodne rodzaje ucieczki od rzeczywistości społecznej — i zarazem różne tereny
tematów nowych.
9. R o z s z e r z a n i e p o j ę c i a o s o b i s t o ś c i . O d k r y c i e d u s z y n a r o d u .
Wzbogacenie sfery tematów dokonało się przede wszystkim dzięki wzniesieniu się indywidualizmu
romantycznego na wyżyny walorów ponadindywidualnych.
Zatrata silnych, ustalonych ram życia, wyzwalająca jednostkę, budziła zarazem poczucie
niepewności, chaosu i kazała szukać nowych ognisk skupiających, nowych całości zbiorowych.
Szukająca i tęskniąca jednostka romantyczna pragnęła oprzeć się na samej sobie, ale czuła, że jest to
możliwe pod jednym warunkiem nieodzownym: jeśli znajdzie w sobie siły wyższe ponad ciasnotę
i ograniczoność jednostkowego osobistego bytu.
Unaoczniało się prawo wszelkich idealnych dążeń. Ideał musi być ponadindywidualny. Wszelkie
wyższe porywy ludzkości, zarówno dążenie do prawdy, do piękna, jak do pożytku, są zawsze zwrotem
do wartości społecznych, do całości zbiorowych. Samotnictwo idealisty jest tylko odmienną formą
solidarności: szuka on związku ze światem wyższym. Właśnie dlatego, że romantyzm przeciwstawiał
jednostkę obecnym stosunkom świata, musiał szukać oparcia w czymś, co by wyższe i trwalsze było
nad ustalone konwencjonalne normy: w narodzie, w ludzkości, w przyrodzie, w świecie duchów,
w Bogu.
Dla romantyzmu polskiego nabrało wagi największej oparcie jednostki wyjątkowej o naród.
W sięgnięciu do życia ponad-indywidualnego nie schodzono z linii kultu osobistości. Tylko pojęcie
osobistości rozrosło się potężnie. Cechy osobistości przeniesiono na naród. R o m a n t y z m
o d k r y ł d u s z ę n a r o d u . Jak stawał do walki ze światem w imię postulatów jednostki, tak rzucał
światu wyzwanie w imię żądań narodowości.
Ideologia romantyzmu idzie równolegle do dziejowego pro cesu, który wiek XIX uczynić
miał wiekiem narodowości. Naród staje się mistyczną, tajemniczą osobą, która przez wieki
rozwija się życiem tysiąców, daje im właściwą rację bytu . Nie przeszłość sama, nie same
pamiętne czyny i postaci, jak w kulturze dotych czasowej, nie miasto i ziemia, jak
u Rzymian i Greków — dusza narodu staje się tematem rozmyślań i twórczości. Stąd
dążenie, by dotrzeć do źródeł duszy narodowej i by na nich o przeć twórczość prawdziwie
rodzimą. Szuka się ich w zabytkach historycznych i w tradycji ludowej.
Przed literaturą staje nowe zadanie: ma ona być naczelnym organem narodowej
świadomości. Ale ambicja jej sięga wyżej: pragnie ona wpływem swoim kształtować d alej
duszę narodową.
Nie jest wszelako naród dla romantyka najwyższą ziemską osobistością zbiorową. Jest
częścią ludzkości, która również otrzymuje rysy osobistego, ciągłego, jednolitego życia.
Nawiąz y w a ł romantyzm do chrześcijańskiego pojęcia wszystkich ludzi jako solidarnej
jedności duchowej związanej przez „świętych obcowanie". Rozwijał przy tym ideę wieku
XVIII, który głosił z niemałą siłą i wiarą kult ludzkości. I w tym względzie, jak na różnych
innych polach, przeciwnik wieku oświecenia okazy wał się jego spadkobiercą, pragnącym
zrealizować jego testament.
10. O d k r y c i e o d r ę b n o ś c i d u s z y n o w o ż y t n e j . Odkrycie duszy narodu szło
w parze z inną zdobyczą. Gdy uznawanie literatury klasycznej za stały pierwowzór,
panujące w tej teorii literackiej, którą romantyzm zastał i którą zwalczał, opierać się
musiało na przeświadczeniu, że nie ma różnicy zasadni czej między człowiekiem
nowożytnym a starożytnym, r o m a n t y z m o d k r y w a o d r ę b n ą s t r u k t u r ę d u s z y
nowożytnej.
W dogmat urasta przekonanie o rozwoju człowieka, sp rawiającym, że inna jest dzisiaj
kultura duchowa, niż była w Helladzie i Romie. Toteż nie wystarczą jej tradycje klasyczne,
musi ona czerpać ze źródeł duszy nowożytnej. Duszę tę identyfiko wano z europejską;
historia świata była jeszcze wtedy naprawdę historią zachodniej Europy. W takim
ciaśniejszym znaczeniu dusza nowożytna miała jedno źródło wspólne: chrześcijaństwo;
44
poza tym miała, w przeciwieństwie do jednolitej kultury kla sycznej, grecko-rzymskiej,
rozmaitość źródeł w twórczości różnych narodów.
Sięganie więc do źródeł duszy nowożytnej kazało aparatowi mitologicznemu
przeciwstawić chrześcijaństwo, jednolitemu, międzynarodowemu klasycyzmowi —
zróżnicowany kosmopolityzm literacki.
Zmieniły się skutkiem tego wzory i ideały: ponad Partenon grecki wznio sła się katedra
gotycka, ponad Homera i tragików helleńskich — Shakespeare i Dante.
11. Z r ó ż n i c o w a n i e w o b r ę b i e n o w o ż y t n o ś c i i n a r o d u . R o l a
p r o w i n c j i . Uznanie rozmaitych źródeł duszy nowożytnej i ich równouprawnienie
sprawiło, że obok tendencji jednoczących, które niósł z sobą kult narodu i ludzkości,
wystąpiły nie mniej silne tendencje różnicujące, odpowia dające romantycznemu dążeniu
do indywidualizacji. Wszelkie odrębności jednostki miały prawo bytu i rozwoju — i tak
samo wszelkie odrębności w zakresie życia zbiorowego.
Naród jest jednością, jest osobistością nadrzędną. Ale to nie zmienia faktu, że składa się
na jego jedność zespół różnych często terytoriów i różnych etnicznie zespołów ludzkich
o własnych, samoistnych cechach i tradycjach.
Toteż gdy dwie naczelne kultury wieku XVIII, angielska i francuska, dały przewagę
unifikowaniu kultur, reprezentowanemu głównie przez stolice — romantyzm rodzi się
i kształtuje jako reakcja prowincji przeciw panowaniu stolicy. W Anglii dochodzi
do przemożnego głosu Szkocja, we Francji encyklopedystom Paryża przeciwstawia się
człowiek spoza granic państwa, obywatel genewski Rousseau. W Niemczech różne kraje,
różne szczepy podkreślają odrębną swą fizjonomię; jedna z naczelnych grup poetyckich to tzw. poeci
szwabscy. W Polsce romantyzm kresów górę bierze nad klasycyzmem Warszawy.
12. T r a d y c j o n a l i z m i i n t u i c j o n i z m . Nie sama tylko ciekawość i nie sam tylko
pietyzm wiedzie romantyka ku źródłom duszy nowożytnej czy narodowej, ku narodowym
czy ogólnoludzkim tradycjom. W tradycjach tych szuka się prawdy.
Racjonaliści i empirycy wieku XVIII uznawali za prawdę to tylko, co zdobędzie i uzna własne
doświadczenie i własne rozumowanie. Wrodzy wszelkiemu autorytetowi (z wyjątkiem autorytetu
własnego) nie uznawali powagi wieków, nie uznawali tradycji. Puściznę wieków, o ile nie godziła się
z obserwacją i z rozumem, piętnowali jako zbiór przesądów. Romantycy przeciwnie, wierzą nie tylko
w rozumowanie i w ,,mędrca szkiełko i oko”, lecz także w ogólnoludzki zmysł prawdy; trwałość
tradycji jest dla nich argumentem na korzyść prawd, którym wierzyły liczne pokolenia.
Dla Mickiewicza w Dziadów części drugiej lud jest posiadaczem prawd ,,żywych”, tj. wpływających
na życie, a w Romantyczności mówi on do wielkiego uczonego: ,,Martwe znasz prawdy, nie znane
dla ludu”. W stosunku romantyków do religii, zwłaszcza do katolicyzmu, kult tradycji gra niemałą
rolę.
Ale romantyk przekonany jest, że i bez pomocy wieków i autorytetów dotrze do prawdy, że potrafi
ją bezpośrednio ujrzeć w chwili natchnienia, że ujmie ją dzięki intuicji. Źródłem prawdy jest więc
doświadczenie wewnętrzne w chwili uczuciowego podniecenia, kiedy to z tajni nieświadomego
wyłania się światło; w tym zaś doświadczeniu wewnętrznym na plan pierwszy wysuwa się
doświadczenie religijne.
Romantyczna teoria poznania jest i n t u i c j o n i z m e m i t r a d y c j o n a l i z m e m . Można
z niej wysnuć wniosek (jaki np. wysnuwał Słowacki), że do znalezienia prawdy kompetentniejszy jest
poeta od badacza.
I sądzono, że przed blaskami intuicji rozsuną się zasłony wszelkich tajemnic. Podobną nadzieję
miała ówczesna filozofia niemiecka ufna w konstrukcje rozumu. Przyświecał ideał
w s z e c h p o z n a w a l n o ś c i , nie uznający ograniczeń m a k s y m a l i z m p o z n a w c z y ,
reprezentowany przez filozofię Hegla.
13. O d k r y c i e d u s z y p r z y r o d y . Tajemnice swe miała odsłonić przyroda. Podniecał
fantazję romantyków postęp nauk przyrodniczych; współdziałał on z potężniejącym odczuwaniem
piękna przyrody, jedną z podstaw rozwijania się poezji w wieku XVIII i XIX. Zyskuje coraz to
większe znaczenie krajobraz. Budzi się odczucie i zrozumienie subtelnych zmian w oświetleniu
45
krajobrazu, sympatia dla wieczoru i dla nocy. Budzi się intymny jakiś stosunek do życia przyrody przy
jednoczesnym uwielbieniu tego, co wielkie, potężne, groźne, co określano jako przyrodę romantyczną.
Niegdyś Grecy bóstwami napełniali świat, driady umieszczali w drzewach, nimfy w wodach. Teraz
krajobrazy różne nie tylko dawały niezliczoną mnogość podniet uczuciowych, ale same tchnęły
uczuciami rozmaitymi. Uduchowiona zostaje cała natura — i nazwać można romantyzm
odkrywcą duszy przyrody.
Uwielbienie natury przybierało charakter religijny; roztopienie się w jej kulcie było to zlewanie się
z Bogiem, który w niej żyje; zasilane ideami filozofii, stawało się ono panteizmem. Ale romantyczna
apoteoza osobistości domagała się Boga osobistego. Toteż zespolenie panteizmu z wiarą w osobistego
Boga (tak silnie przemawiające apostrofą Słowackiego w Beniowskim: ,,Boże, kto Ciebie nie czuł
w Ukrainy błękitnym stepie...”), było jednym z naczelnych zagadnień w tej poezji, która równie
pragnęła wnikać w przyrodę jak łączyć się z wyższym światem duchów, która objąć chciała
wszechświat i Boga.
14. R o z s z e r z e n i e s f e r y t e m a t ó w . O d r o d z e n i e ś r e d n i o w i e c z a .
Egzotyzm, historyzm, ludowość, fantastyczność, religijność, odkrycie duszy narodu, duszy
nowożytnej, duszy przyrody, uwydatnienie odrębności terytorialnej i plemiennej — wszystko to
dostarczało literaturze bogactwa nowych tematów. Wśród nich szczególnej wagi nabrały tematy
nasuwane przez historyzm, czerpane ze średniowiecznej kultury.
Zwrot do wieków średnich, do ich religijności, do ich spirytualizmu, do ich rycerskości przygód
niezwykłych, do ich gotyckiej sztuki był najznamienniejszym wyrazem opuszczenia torów renesansu
(wyznaczających kierunek w znacznym stopniu i wiekowi XVII, i XVIII), odwrócenia się
od racjonalizmu i od przewagi wyobrażeń klasycznych. Sądzono też, że j a k r e n e s a n s b y ł
nawrotem ku starożytności klasycznej, tak romantyzm jest
o d r o d z e n i e m ś r e d n i o w i e c z a . Typowa postać romantyczna to rycerz, należący
do wieków średnich lub do epok im pokrewnych.
Pociągały wieki średnie swą różnorodnością i nowością w stosunku do wieku XVIII czy XIX, swą
odległością. A romantyzm, niechętny wobec rzeczywistości bliskiej, bezpośrednio otaczającej,
wartość uczuciową przedmiotu czuł dopiero wtedy, gdy miał świadomość oddalenia, gdy mógł
o czymś marzyć i coś wspominać. Średniowiecze było dziedziną wspomnień, i to wspomnień
złączonych z dawnością narodów dzisiejszych Europy — a zarazem wydawało się terenem życia,
o którym można było marzyć. Dla humanisty poetyczne było to, co należało do kultury helleńskorzymskiej. Dla romantyka poetyczne było to, co należało do świata katedr gotyckich i gotyckich
zamków, co zwłaszcza łączyło się z tajemniczością i melancholią ruin.
Nie tylko jednak oglądanie istniejących do dziś dnia pomników nasuwało tematy; dostarczały ich
dzieła dawne lub opracowania historyczne. Podobnie dla humanisty autorowie rzymscy i greccy byli
źródłami. Był przeto romantyzm pod pewnym względem na równi z humanizmem k u l t u r ą
k s i ą ż k o w ą . Ale tylko pod pewnym względem.
15. W a l k a z w s z e l k i m z a c i e ś n i e n i e m . D ą ż e n i e d o u j ę c i a p e ł n i
ż y c i a . Przedstawiciele nowego kierunku wybierali inne tematy niż ich bezpośredni poprzednicy
(chociaż podejmowali niekiedy tematy podobne, by je odmiennie opracować). Ale nie ograniczali się
do pewnych tylko kategorii treści. Nie o to chodziło, by selekcję klasyczną zastąpić przez selekcję
romantyczną (jakkolwiek w praktyce tak się działo niewątpliwie), lecz by zerwać z zasadą selekcji.
Było to wdarcie się nowych idei społecznych, zerwanie z kastowością, która w interesie elity spychała
w dół niepamięci inne klasy. Najjaskrawszym przejawem było wcześniejsze od romantyki
zdemokratyzowanie dramatu: jako bohater tragiczny wystąpić mógł nie tylko król czy ktoś bliski
dworowi, jak u tragików klasycznych Francji (jak zresztą u wielu romantyków, np. w Irydionie,
w Lilii Wenedzie), ale człowiek z niższej warstwy. Gdy dawniej zainteresowanie i współczucie artysty
obejmowało cząstkę górną społeczeństwa, w wieku XVIII stopniowo ogarniało całość życia.
To rozszerzanie tematów i sympatii romantyzm zachowuje i potęguje, i stosuje je zarówno
do różnorodnych bohaterów, jak i do różnorodnych treści życia.
W s z y s t k o , c o j e s t t r e ś c i ą ż y c i a , g o d n e j e s t p o e t y . Takie było
przekonanie poety romantycznego — i to była idea najbardziej rewolucyjna, a w skutkach
46
najdonioślejsza. Ona to skrajnie przełamywała wszelkie szranki dotychczasowej teorii i praktyki
pisarskiej. Ona najsilniej służyła dynamice romantyzmu, jego rozpędowi wyzwalającemu.
Romantyzm; był walką przeciwko zacieśnieniu życia i sztuki. P e ł n i ą s i ł d u c h o w y c h
o b j ą ć p r a g n ą ł p e ł n i ę ż y c i a i sięgać w bezkresy, w n i e s k o ń c z o n o ś ć . Zapyta
ktoś może: czy w dążeniu do objęcia pełni życia nie tkwi raczej realizm? Tak. Bo gdy zaczyna się
i rozwija reakcja przeciwko zacieśniającemu pseudoklasycyzmowi, wtedy rozwijający się już
od pierwszej połowy wieku XVIII realizm (zwłaszcza realizm powieści angielskiej i jej naśladowców)
idzie ręka w rękę z tendencjami romantycznymi Walter Scott, autor Pana Tadeusza i Puszkin są
i romantykami, i realistami.
16. N o w e w z o r y l i t e r a c k i e . Walka z zacieśnianiem terenu twórczości, z więzami
krępującymi, równoznaczna była z hasłem: Precz z uznawaniem wzorów obowiązujących.
Ale wyeliminowanie wzorów było trochę złudne. Nie darmo romantyzm miał piętno kultury
książkowej. Szanujący się pisarz nie wyrzucał bynajmniej za okno biblioteki dzieł -wzorów.
On tylko — przemieniał zawartość jej półek. Książki polecane przez klasy ków zastąpił
innymi.
Więc przede wszystkim usunął klasyków francuskich wieku XVII, Corneille'a i Racine'a
(którego subtelnej poezji i głębokiej psychologii nie rozumiał i wobec tego brak jej
zarzucał...), a na ich miejsce umieścił Shakespeare'a. Jego olbrzymie bogactwo życia
skupione w scenach teatralnych, jego dramaturgia swo bodna nie licząca się z regułami — to
ideał romantyków. Obok niego natchnienie religijne i potężna fantastyka Boskiej komedii
Dantego. Na nieco dalszym planie teatr hiszpański, ściślej Calderon. Potem zbiory ballad
szkockich i angielskich, i innych poezji ludowych. Pot em mity skandynawskie zawarte
w pieśniach Eddy i rzekome pieśni Osjana, i liryka trubadurów i minnesingerów
średniowiecznych, i ludowe baśni. A potem nowi poeci stający się wzorami: Goethe,
Schiller, Byron, Walter Scott. U nas i niekiedy też u innych Słowian dołącza się do nich
Mickiewicz.
Jeśli idzie o całość literatury uznanej za światową i za godną naśladowania, to dla
pseudoklasycyzmu jest nią literatura francuska czasów Ludwika XIV, dla romantyzmu
najpierw literatura angielska, potem obok angielskiej niemiecka.
17. P o e t y k a r o m a n t y c z n a : z a t a r c i e g r a n i c y r o d z a j u l i t e r a c k i e g o ,
mieszanie pierwiastków sprzecznych, swoboda kompozycji, ironia
r o m a n t y c z n a . Rozszerzenie sfery tematów i wzorów było jednocześnie zburzeniem
systemu poetyki klasycznej czy pseudo-klasycznej, zerwaniem z pojęciami i przepisami,
które sformułował Horacy i Boileau.
Zmiana tematów towarzyszyła zmianom w rodzajowości lite rackiej. Dogmatem poetyki
klasycznej jest odrębność i czystość rodzajów literackich. Obalenie poetyki owej to zatarcie
granic między rodzajami. Liryzm wnika i w opowiadanie, i w dramat. Mnożą się utwory
epicko-liryczne. Dramatyczność wdziera się do powieści (której teoria klasyków w ogóle
nie uwzględniała, a którą Fryderyk Schlegel w swej teorii wynosił na szczyty poezji). Sfera
poezji nie utożsamia się z ujmowaniem jej w ramy wiersza. Proza poetycka nabiera wielkiej
wagi (wystarczy wskazać Nie-Boską komedię, Irydiona, Anhellego). Nieuznawanie granic
między rodzajami znajduje wyraz w częstym używaniu nazwy „poemat”.
Czystość rodzajów polegała na rozgraniczeniu różnych pierwiastków, różnych postaw
duchowych, różnych tonów. Utwór poważny nie mógł być przerywany żartami, smutek
wykluczał włączanie ustępów wesołych, tragizm nie znosił bliskości ko mizmu. Otóż ta
właśnie jednolitość charakteru w utworze zo staje przełamana.
Jak w życiu, jak u Shakespeare'a, jak w sztuce barokowej, m a j ą o b o k s i e b i e
j a w i ć s i ę p i e r w i a s t k i p r z e c i w n e : wzniosłość obok groteski, śmieszność obok
bolesności tragicznej, piękno obok brzydoty. To łączenie różnorodnych ele mentów miało
wielką doniosłość, gdy chodziło o postaci ludzkie: p o z w o l i ł o z a m i a s t t y p ó w
k s z t a ł t o w a ć i n d y w i d u a (przy czym znowu współdziała romantyzm i realizm).
Nowe lub zmodyfikowane rodzaje literackie nabierają szcze gólnego znaczenia: ballada,
powieść poetycka, dramat fantastyczny, nowela; coraz bardziej pociąga autorów swą
47
nieskrępowaną swobodą i coraz bardziej zdobywa rzesze czytelnicze po wieść. W technice
opowiadania i dramatu zaznacza się pociąg do tajemniczości, szukanie środków
zaciekawiających.
Obalenie reguł rozluźniło kompozycję. Swoboda, której żądał romantyzm, wyraża się
luźnością kompozycyjną, nie troszczeniem się o regularność. Nie obowiązuje pełność ani
całkowitość przedstawienia. Mogą być w opowiadaniu luki. Utwór może być fragmentem.
Klasyk podporządkowywał się tematowi. Spragniony wolności romantyk, nie mogąc jej
osiągnąć w życiu rzeczywistym, chciał przynajmniej akcentować ją w sferze swej twórczości,
stwierdzić, że nie o fikcyjną rzeczywistość ukazaną w dziele idzie mu naprawdę,
lecz o rozkosz tworzenia. Więc świadomie i celowo niszczył organizm utworu, wynosząc
ponad jego treść akcentowanie swej osobistości i niejednokrotnie rozbijając w puch
osiągnięte w pewnym momencie wrażenie. To źródło i r o n i i r o m a n t y c z n e j , tak
typowo reprezentowanej przez pieśni Beniowskiego.
18. D a l s z e c e c h y p o e t y k i r o m a n t y c z n e j . S t y l r o m a n t y c z n y .
R e w o l u c j a w s ł o w n i c t w i e . Mal a r s k o ś ć i m u z y c z n o ś ć . Z m i a n y
w w e r s y f i k a c j i . Nie ogranicza się do tych innowacji poetyka romantyczna; tkwi w niej
swoiste, w stosunku do pseudoklasyków nowe,, pojmowanie istoty poezji. Ma się w poezji
wyrazić bezpośredni emocjonalny stosunek do życia, nie zaś jego ujęcie intelektualne. Więc
choć nie brakło w romantyce poezji filozoficznej, zasadniczo płynie ta poezja z uczucia
i fantazji i chce sugestywnie działać na uczucie i fantazję. Sugestywność staje się warunkiem
wyrazu poetyckiego. Sugeruje się to, czego nie można określić — sięga się do tego,
co niewyrażalne. W ten sposób ów romantyzm lekceważący granice rodzajów literackich
ustalił naprawdę granicę między poezją a prozą. Znikają utwory będące prozą w rymy
i wyrażenia poetyckie ujętą, rozprawy wierszowane, listy poetyckie. Jeśli się jawią, są
nawrotem świadomym do pseudoklasycyzmu.
Główny środek poetycki stanowi przenośnia (metafora) apelująca do wyobraźni
i uczuciowe zabarwienie wyrazów. Pobudza się do współbrzmienia różnorodne struny
duchowe, wywołuje się mgliste i nieograniczone kręgi asocjacji, przepełnia się sztukę
walorem symbolicznym, ożywia się wszystko, uduchowią, zamiast uosabiać abstrakcje
(nie wzrusza się skromność, nie przemawia sława, za to tęskni i smuci się, i raduje się
przyroda cała) — a jednocześnie zyskuje prawa słowo proste, bezpośrednio płynące z serca
lub bezpośrednio wskazujące przedmiot zamiast mu dawać pojęciowe określenia.
Tworzył romantyzm niekiedy specjalną mowę poetycką i nierzadko wpadał w manierę
upoetyczniania. Ale selekcję językową zwalczał tak samo jak selekcję tematów. „Plus de
mots sénateurs"
— woła romantyk francuski. Nie ma już słów-senatorów, słówarystokratów, słów-wybrańców. Dokonywa się rewolucja słownictwa i do literatury
wprowadza słowa prowincjonalne, ludowe, archaiczne, obce, trywialne — a obok nich nowe
określenia psychologiczne i filozoficzne — i nade wszystko gromady połączeń nowych,
niezwykłych. Zdaniom zaś dany zostaje tok naturalny; zmniejsza się lub znika zupełnie
używanie szyku przestawnego. Powieść, dramat i rozprawa zmierzają do dykcji naturalnej.
Zacierając granice między rodzajami literackimi romantyk usuwa także granice między
sztukami i walory innych sztuk wciąga do poezji. M a l a r s k o ś ć i m u z y c z n o ś ć
władają na kartach literatury. Umuzycznienie decydująco wystąpiło w wersyfikacji. Większa
niż u pseudoklasyków swoboda (zerwanie z regułą, by wiersz lub dwuwiersz były całością
składniową, swobodne rozmieszczanie pauz) łączy się z większą giętkością, z bogactwem
nowych form stroficznych, z przejściem od rytmiki retorycznej do uczuciowej, poddającej się
falowaniu stanów psychicznych.
19. W a r t o ś ć a r t y s t y c z n a i s p o ł e c z n a r o m a n t y z m u . Romantyzm był
wyrazem niepokoju twórczego i mieścił w sobie chaos nieopanowany. Miał niekiedy
chorobliwe osłabienie woli, miał oderwanie uczuć i myśli od działania, zwrot nadmierny
ku wspomnieniom.
48
Niechęć wobec rzeczywistości bliskiej sprawiała, że wartość uczuciowa często zaczyna
się dla niego tam, gdzie istnieje poczucie oddalenia. Tęsknota i marzenie są jego dziedziną — i gdy
coś bliskiego ukocha, da mu perspektywę dali.
Bliskość zlewa się z materialnością, oddalenie jest zdematerializowaniem. Toteż w zakresie sztuk
te mu odpowiedzą najlepiej, które sprzyjają takiej postawie: muzyka, poezja, malarstwo. Nie wypowie
się należycie rzeźbą ani architekturą. A jak udręką jego była niepełność życia — tak też skazany był
na niepełność wysiłków twórczych. Bo styl epoki nie osiąga całkowitości, póki nie opanuje tworzenia
ram artystycznych życia rzeczywistego — architektury. Zdobył się na to gotyk, renesans i barok.
Romantyzm umiał tylko wskrzeszać dawne style budownictwa.
Ale miał młodzieńczą żądzę nowej treści i nowej formy i młodzieńczy rozpęd wyzwalania się
z więzów. Połowiczność panująca w świecie i narzucające się bolesne sprzeczności dawały mu
czasem piętno nerwowego zdezorganizowania. W wystąpieniach jego była często poza, w walkach
niewspółmierność celów i środków, nieliczenie się z możliwościami, złudy i omyłki.
Mimo to nie tylko wielbiciel sztuki uzna bogactwo jego, wielkość linii wytycznych i wartość
osiągnięć. Nawet zarzucający jego błędy społecznik musi uznać społeczną doniosłość prądu, który
wobec życia zajmował konsekwentnie stanowisko twórcze i walczył o wielką przemianę.
O Panu Tadeuszu - książce budującej
Pan Tadeusz jest jędrnymi z największych zwycięstw duszy jednostkowej nad ogółem
elementów i warunków życia — jednym z największych zwycięstw poezji nad oporną względem niej
rzeczywistością.
Wyjątkowość i cudowność owego tryumfu tkwi głównie w tym, że przychodzi on pozornie
bez wysiłku, bez trudu, z jakąś wyzwalającą, boską łatwością, niby coś naturalnego całkowicie,
zrozumiałego, dostępnego dla wszystkich. I zdziwienie prawie ogarnia, że — nikt nie potrafił tej
rzeczy łatwej i prostej, i jasnej tak dokonać, jak Mickiewicz.
Nie ma tu ani ukazania mocy duchowej przez wzbicie się ponad poziom ziemi, ani narzucenia
sobie i drugim złudy fascynującej, ani przetwarzającego władania czynnikami życia. Olbrzymie
bogactwo, zawarta w sobie całkowitość osiągnięte są bez wyraźnego dążenia, by ogarniać pełnię
zjawisk. Poznanie bezwzględne zdobyte jest bez pracy badawczej. Najwyższa poetyczność dana
została przy najmniejszym współudziale poetyzowania.
Z poematu objawiającego, jakimi darami cennymi darzy każdy moment powszedni, wyłania się
przykazanie o prawdziwie ewangelicznej prostocie: Umiej patrzeć i umiej kochać. To wystarczy,
by życie nabrało wartości nieskończonej. Umiej patrzeć i umiej kochać — a wszystko inne będzie
ci przydane.
Gdyby nic ponadto nie promieniało z kart Pana Tadeusza — już by należało go uznać za idealną
książkę ,,budującą” i dawać do rąk wszystkim wielkim i wszystkim maluczkim i rozpowszechniać
po świecie całym, by wszędzie w dusze wlewał swą słoneczność.
To wszystko, co Pan Tadeusz ukazuje jako cenne, bogacące i rozjaśniające świat — to wszystko
jest polskie. Rozwijanie patriotyzmu dokonywa się najłatwiej i najnaturalniej przez to, że jak
największa suma przeżyć dodatnich zostaje związana z odczuciem narodowości, że barwę narodową
otrzymuje jak największa ilość tego, co miłe, drogie, ważne. Poezja nasza romantyczna dawała
na ogół polskości cechę czegoś ogromnie wzniosłego, lecz w przeważnej części — boleśnie
wzniosłego. Pan Tadeusz użyczał polskości cechy czegoś niezmiernie miłego. Stąd to może być
w Polsce niepodległej źródłem nie mniej ożywczym jak w Polsce zgnębionej.
Stanowił w dziedzinie literatury patriotycznej zjawisko niezwykłe. Od czasów starożytności
pobudzanie uczuć narodowych przez poezję odbywało się za pośrednictwem tematów o treści
wyjątkowej. Wspomnienia wielkich mężów i bojów wszelkich ożywiać miały serca. Mickiewicz,
chociaż potężniej od innych wyznający kult i postulat wielkości, kochał w pełnym tego słowa
znaczeniu cały naród — nie tylko Chrobrych i Sobieskich, i Kościuszków — i jako Polskę
do miłowania podał — zbiorowość przeciętną. Nie z celem świadomym kształtując dzieło, ale idąc
za głosem swego głębokiego, instynktownego i zarazem na wskroś nowoczesnego patriotyzmu,
uwolnił ideę narodową od koturnów. On, co w napięciu narodowych uczuć dochodził do nie znanego
49
dotąd spłomienienia, co wulkany miłości i rozpaczy krył w otchłaniach duszy mocnej — odsunął
od patriotyzmu epopei piętno obowiązkowego napięcia wyjątkowego — uczynił go stałą, normalną
postawą wobec dni powszednich.
Ale nie zacieśnił się do idyllicznych granic życia, któremu wystarcza horyzont domu pogodnego
czy wioski cichej. Utrzymał związek ustawiczny z losem narodu i sam zaprzeczył życzeniu,
co ze zwykłą mu szczerością wydobyło się z ust emigranta, by „Nie znać innych prócz kosy
i sierpa rynsztunków I innych gazet oprócz domowych rachunków”. Na tle związku owego
ustalił hierarchię zdarzeń i kryterium czynów wyraźne i niewąt pliwe, jakkolwiek nigdzie nie
sformułowane; nie formułuje się bowiem prawd oczywistych. Małe jest wszystko,
co dotyczy jednostki — wielkie jest wszystko, co dotyczy narodu. I jedna istnieje miara
bezwzględna w ocenie: wartość jednostki lub czynu dla zbiorowości. Ta etyka narodowa,
wyznawana przez wielkiego indywidualistę, w Panu Tadeuszu wystąpiła najjaśniej —
jaśniej niż w Dziadach.
Toteż gdy idzie o czyn bezwzględnie wartościowy, mogący wszelkie zło zrównoważyć,
będzie nim tylko — działanie dla dobra narodu.
Dlatego ekspiacją Jacka Soplicy nie może stać się samo przy branie habitu; dlatego nie
wystarczyłaby mu ni pokora, ni dobroczynność, które etyka ogólna uznałaby za odpłatę
dostateczną — ekspiacją bezwzględną może być tylko służba narodowa.
Dzieje księdza Robaka są pełnym wyrazem etyki Mickiewiczowskiej jak tragedia
Wallenroda - kto wie, czy nie pełniejszym, I to właśnie dlatego, iż Robak, chociaż będący
indywidualnością niepospolitą i nawet (co rzadsze w jego środowisku) niepospolitym
umysłem, nie dorasta wielkości tragicznego mistrza krzyżackiego.
Nowoczesność patriotyzmu nie ogranicza się u twórcy Pana Tadeusza do tego,
że obejmuje on uczuciem cały naród. Demokratyzacja objawia się jeszcze w innej formie:
dawniej odpowiedzialny za los narodu był władca lub wódz — społeczeństwo nowoczesne
wymaga poczucia, iż każdy odpowiedzialny jest za los ojczyzny. U Mickiewicza
przekonanie o ciążącej na nim odpowiedzialności za Polskę doszło do siły niebywałej.
Prawda — zarówno wskutek jego właściwości indywidualnych, jak dzięki poglą dom
romantycznym, ciąży ona zasadniczo na jednostce wybitnej, wyjątkowej. Czy w tym
ograniczeniu wszakże nie tkwi pewna wartość pobudzająca — czy przejmujący się duchem
poety czytelnik nie powie sobie, że poczuwając się do odpowiedzialności za społeczeństwo
tym samym pasuje siebie na człowieka wybitnego?
Ów narodowy punkt widzenia sprowadził pewne modyfikacje wymagań moralnych
w stosunku do wroga. Są one możliwie jak najbardziej uzgodnione z etyką ogólną,
ale poddane imperatywom walki o byt. Gdy wróg staje wobec nas jako jednostka, wtedy jest
dla Mickiewicza tylko człowiekiem — bliźnim, bratem, któremu nikt odczuć nie da,
iż widzi w nim nieprzyjaciela. Tak przedstawia się zachowanie wobec Rykowa. Płut
nikczemnością osobistą pozbawia się praw braterstwa — zresztą nie Moskal to,
lecz renegat. Gdy jednak Moskale występują jako zbiorowość, są przede wszystkim wrogami
— i nakaz naczelny brzmi wobec nich: walczyć i zwyciężać. Tego żądał instynkt narodu
zagrożonego.
Rzecznikiem i wykonawcą owego nakazu s t a j e się właśnie człowiek o najbardziej
wrażliwym sumieniu — ksiądz Robak.
Zbrodnia mrokiem osnuła jego przeszłość — ale na tle tej zbrodni wysokość etyki
Robaka i etyki Mickiewiczowskiej uplastycznia się najwyraziściej.
Przed Klucznikiem Gerwazym, którego przepaść po prostu oddziela od wyżyn moralnych
bohatera-pokutnika, spowiada się umierający z winy krwawej.
Jak przedstawia się historia prawdziwa tego czynu?
Miłość wielka, której na przeszkodzie stanęła d u m a rodowa Stolnika, spycha
najdzielniejszego spośród szlachty młodej na dno nieszczęścia, upadku, nędzy. Nie mści się
Jacek Soplica n a sprawcy swej niedoli, choć nie brak mu do tego środków; kroku żadnego
nie czyni na jego szkodę. Trawi się tylko i spala cierpieniem własnym. A oto nadchodzi
chwila fatalna: gdy widząc, jak Stolnik zwycięża, chce się „ze wstydem” oddalić —
urągliwie rzuca mu się w oczy postać tryumfującego wroga. Bez namysłu chwyta za karabin
50
i wypala — i osłupiały, skamieniały po zabójstwie, oczekuje strzału z ręki mściciela
Gerwazego...
Bardziej niźli z miłości, może z głupiej pychy
Zabiłem...
Fałsz! Jeśli poza nienormalnym stanem wyniszczonego duchowo człowieka szukać
należy źródła, to była nim tylko miłość namiętna. To zaś, co Jacek pychą mieni słowem
piętnującym, raczej godne jest imienia dumy szlachetnej. Ale ks. Robak bez względnie
utożsamia dumę swą z pychą występną.
Kluczniku, twoje serce poczciwe nie umie
Uczuć, ile jest piekła w obrażonej dumie.
A chyba jeszcze trudniej zdać sobie sprawę, ile pokory tkwi w słowach tego wielkiej
miary bohatera, co z taką szczerością i prostotą przeciwstawia zbrodniczość własną —
zacności człowieka splamionego świeżo krwią jeńca chłodno przelaną —- człowieka o sercu
twardym, ciasnym i zaciekłym.
Nie dość na tym — umierający pokutnik oskarża siebie o wyrafinowane, zimne
przygotowanie zemsty:
Szatan dumy zaczął mi lepsze plany raić,
Zemścić się krwawo, ale powód zemsty taić.
Jak to? Ten impulsywny, gwałtowny, niepohamowany czło wiek zdolny był do układania
planów takich? Nie — u niego postanowienie od razu w czyn przechodziło; dowodem
postanowienie małżeństwa, które go istotnie ciężką obarcza winą, chociaż usprawiedliwioną
przez stan rozpaczy. Ale ludzie niezdolni do postanowienia czegoś łudzą się często fikcjami
planów, idącymi po linii życzeń tajonych — i gdy są etycznie wrażliwi, czują się
za życzenia odpowiedzialni w równej mierze jak za postano wienia.
Bo właśnie spowiedź Robaka jest skrajnym wyrazem rozwi niętego w najwyższym
stopniu poczucia odpowiedzialności, które sprawia, że wyznaczona sobie samemu pokuta
niewspółmierna jest wobec prawdziwej winy.
To poczucie odpowiedzialności stanowi podstawę e tycznego stosunku do świata —
i chyba u żadnego poety nie znalazło ono wyrazu prostszego, jaśniejszego i silniejszego, jak
u twórcy Wallenroda i Robaka.
A jeszcze wyraźniej ujawni się ono tym, jakie konsekwencje wysnuwa ze zbrodni Jacka
Mickiewicz, któremu ów Jacek był przecież wśród postaci Pana Tadeusza najbliższy.
Los jego układa poeta z tą samą nielitościwą bezwzględno ścią, z jaką Wallenrodowi
kazał męką straszliwą życia i samobójstwem zapłacić za drogę zbrodniczą, narzuconą mu
w heroicznym pełnieniu obowiązku narodowego.
Ekspiacja przewyższająca znacznie miarę winy nie wydała się etyce Mickiewiczowskiej
pokutą dostateczną. Przeto cały plan Robaka, owoc trudów i ofiar życia, zniszczony zostaje
— przez nienawiść Gerwazego. A ta nienawiść źródło miała w zbrodni Jacka. Śmierć
księdza-emisariusza wynika z tegoż splotu fatalnego wypadków. Następstwa czynu
zbrodniczego prześladują winowajcę do śmierci, bez względu na jego etyczne odrodzenie.
Dopiero gdy naprawdę po brzegi wypełniła się i przepełniła czara pokuty, sąd
obiektywny uznaje niezmierną przewagę war tości zasług nad rozmiarami winy — głowę
konającego rozjaśnia aureola świętości.
Bo człowiek o wysokim poziomie odpowiedzialny jest do osta tecznych granic za
przełamanie prawda. Gdy jednak z własnej woli weźmie na siebie ciężar twórczej, owocnej
pokuty, gdy zapłaci za grzech nie samym cierpieniem, lecz działaniem, urasta —
na świętego.
W dziwnie prosty i naturalny sposób poemat o życiu prze ciętnym, pospolitym, doszedł
w podniesieniu jednostki ludzkiej tam, „gdzie graniczą Stwórca i natura” — nie na drodze
natchnienia, jak w Dziadach, lecz na drodze trudu etycznego.
Bezwzględność i niesłychana wysokość postulatów wobec kre acji mających w sobie
część jaźni Mickiewicza przeciwstawia się mocno traktowaniu tych ludzi, którzy stoją poza
obrębem jego osobistości.
Gerwazemu daje poeta w idyllicznej zgodzie z Soplicami, w pogodnym dwugłosie
z Protazym znaleźć epilog burzliwego życia. Ponad obraz gwałtów jego i knowań i fanatycznej
51
ciasnoty wznosi piękno niezłomnego przywiązania do Horeszków. Groźną i tragiczną
w istocie postać osnuwa uśmiechem, żegna w księdze ostatniej rozrzewnieniem.
W tym się streszcza jego stosunek do wszystkich ludzi składających się na Polskę.
W każdym, wydobędzie przede wszystkim rysy dodatnie, sympatyczne, winy jego zrozumie,
wady przebaczy, strony ujemne unieszkodliwi humorem, dodatnie opromieni uczuciem
rzewnym — nawet niesympatycznemu Stolnikowi pozwoli w chwili śmierci wznieść się
do bohaterskiego, chrześcijańskiego przebaczenia — i wzbudzi przekonanie, że — nie ma
właściwie w Polsce ludzi całkiem złych, zupełnie pozbawionych wartości.
Ale to wszystko nie zaćmi ani na chwilę jego sądu.
Gerwazemu przebaczy sercem — udostępni, zbliży go humor e m — sądem napiętnuje go
i potępi.
Gdy Jankiel całość żywej tradycji dziejowej tonami wypowie, dysonans zgrzytliwy
zrozumiały i jasny będzie — Gerwazemu, i j a s n y się stanie wszystkim — przez Gerwazego.
Aż Klucznik pojął mistrza, zakrył ręką Lica
I krzyknął: „Znam! znam głos ten! to jest Targowica!
On zna ten głos — w nim żyje nadal Targowica i nadal podcina złowrogo życie Polski.
Znamy na ogół dobrze — i kto wie, czy nie jest to jedną z cech naszych narodowych —
dwie postawy wobec ludzi: chłodny, ostry, wrogi krytycyzm — i uczuciowe apoteozowanie.
Nie rozumiemy należycie krytycyzmu miłującego.
I to jest powodem, że może zdziwi w pierwszej chwili twier dzenie o istotnym stosunku
Mickiewicza do obrazu społeczności soplicowskiej. Mickiewicz — powie niejeden —
idealizuje i apoteozuje tę zaściankową pospolitość, widzi w niej ideał, stawia ją jako wzór,
bo przecież — przedstawia ją z miłością ciepłą.
Nie — w przeciwieństwie do idealnej fikcji Polaka, którą narzucić pragnęły emigracji
Księgi pielgrzymstwa, w Panu Tadeuszu, malującym naród rzeczywisty, postawą
intelektualną Mickiewicza jest — krytycyzm.
Tylko — należy pamiętać, że poemat ukazuje fazę minioną, bezpowrotnie minioną,
nad którą zaszło już słońce. Inną formę i odmienną dynamikę ma krytycyzm wobec
teraźniejszości a krytycyzm wobec przeszłości; tej przecież ani zmienić, ani naprawić
nie można — satyra staje się nieaktualna. Ostry krytycyzm względem przeszłości posiada
piętno żalu, wyrzutu, jest w istocie (poza obrębem badań naukowych) nie czym innym, jak
zrzucaniem odpowiedzialności z siebie — na przodków, jest goryczą zapytania: ,,Czemu
życie w życia chwili Z taką pychą roztrwonili?”.
Otóż Mickiewicz żalu nie czuł do tej przeszłości żyjącej w błękicie wspomnień
nadniemeńskich. Przeciwnie — wdzięczny był jej za to, że się włączała w jasność jego
dzieciństwa, że przepojona była powietrzem i słońcem Litwy i przepełniona po same krańce
polskością szczerą, że nie była obczyzną, wygnaniem, zamętem bezowocnych szamotań się
emigracji. Wdzięczny b y ł jej tak, jak wdzięczni jesteśmy rodzicom za pogodę lat
dziecinnych, jak wdzięczni jesteśmy starym krewnym, starym przyjaciołom za to, że są
częścią owych obrazów miłych, beztroskich, dalekich, bardziej naszych niż wszystko,
co dziś naszym zwiemy, bo nie podległych już niebezpieczeństwu zmian, nie dających się
odebrać. Widzimy ich słabości, ich wady — lecz wspominamy je z uśmiechem; nie myślimy
czynić za nie wyrzutów. Nie będziemy tych wad naśladować, może nie będziemy nawet
naśladować pewnych przymiotów, nie dostosowanych do dnia dzisiejszego — ale nie
przyjdzie nam do głowy wadzić się z nimi o to; nie bę d z i e m y i c h naprawiali, nie będziemy
ich idealizowali! — kochamy ich takimi, jacy byli naprawdę — z wszystkimi zaletami
i wszystkimi (nieszkodliwymi już we wspomnieniu) wadami.
Tak samo jak Mickiewicz w Księgach idealizował Polaków współczesnych dlatego,
że ich kochał — tak samo nie idealizował Polaków doby m i n i o n e j właśnie z tego powodu,
że ich umiłował.
Ocena ich jednak, chociaż nie miała powodu wznosić się do dynamiki skarg, przestróg,
wyrzutów, była jasna i niezmącona.
Należy to do jasności i przejrzystości Pana Tadeusza, iż tak wyraźna w nim hierarchia
wartości, tak wyraźne, kogo poeta szanuje, a kogo tylko lubi, czym się zachwyca, a czym
się bawi, co pochwala, a z czego się śmieje lub nad czym kiwa z politowaniem głową
52
mądrą, kochającą. Niepotrzebne tu nawet światełka subiektywne, choć i te umie z rzadka
rozrzucać w sposób nadzwyczajny, czy kiedy rozmyślania Telimeny o kwestiach erotycznomatrymonialnych zaopatrzy uwagą: „Wszystko to Telimena dokładnie wiedziała.
Bo i rozum, i wielkie doświadczenie miała” — czy gdy w harmonijnym obrazie uczty
końcowej zaprezentuje Asesora: „Niegdyś Cara, dziś Napoleona Wierny sługa”.
Epopeja Mickiewiczowska nie zawiera jednak zbioru jednostek; jest obrazem
społeczeństwa. To jej walor ogromny w dziedzinie sztuki — ale to i walor wychowawczy,
bo tak jak mało dzieł na świecie, daje odczuć rea lność organizmu społecznego, a tak jak
żadne inne dzieło, daje odczuć realność Polski, w zupeł nej równowadze zespalając to, co
w tej Polsce stałe, niezmienne, nie przemijające, na podobieństwo nieba, które nie inaczej
nad koroną Chrobrego błękitniało — i to, co przemijające, ściśle z epoką jedną związane,
historyczne.
I sąd o społeczeństwie wzbija się ponad poziom oceniania fazy minionej. Nabiera wagi
aktualnej.
Ten sąd wydany jest — zgodnie z postulatami organicznego dzieła sztuki — przez mowę
faktów i związku ich z cechami osób działających. Mickiewicz poddał społeczeństwo swoje
próbie, i to próbie podwójnej: jedną obmyślił sam, drugą wziął z historii. W obu jasno
ukazał zalety polskie: szczere uczucie patriotyczne i męstwo żołnierskie. W obu jasno
zaznaczał sąd ujemny: o niedojrzałości społeczeństwa, o niedorośnięciu do zadań
dziejowych.
Zaznaczał się ów sąd krytyczny już w doborze ośrodka akcji wskazanego tytułem: Pan
Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie. A więc wystąpić ma fizjonomia społeczności
szlacheckiej na tle nadużycia uprawnionego zwyczajem, świadczącego o anarchii, o braku
należytego porządku prawnego. Stanowisko wobec zajazdu ani na chwilę nie budzi
wątpliwości: mąci on harmonię tej sielanki soplicowskiej, dla której Mickiewicz najwyższą
czuje sympatię. Potępia go poeta ukazaniem jego źródeł i motywów, ośmiesza finałem
wojny kokoszej, piętnuje skutkami ściągnięciem Moskali - jako czynnik niszczący w życiu
narodowym.
I gdy czytamy: „Taki miał koniec zajazd ostatni na Litwie” — nikt chyba żałować
nie będzie, że to zajazd ostatni, nikt nie wyczuje tego akcentu serdecznego i rzewnego, jaki
poza tym ma w epopei słowo „ostatni”.
Jakkolwiek zaś ów „zajazd ostatni” wiedzie do potyczki zwycięskiej z Moskalami,
powoduje on klęskę polityczną, będącą najważniejszym naprawdę faktem w strukturze
poematu.
Poemat pisany był po wielkiej klęsce narodowej — wśród „potępieńczych swarów”,
co kazały głęboko i gorzko zastanawiać się nad źródłami niepowodzeń. Nie same Dziady
drezdeńskie zrodziły się z bólu po upadku powstania. Ta rana duchowa, z której wytryska
wielka poezja emigracyjna, krwawi się też w głębiach idylli l itewskiej. Ona to sprawia,
że z myślą o wysiłku narodowym łączy się — myśl o katastrofie. Mądry plan Robaka
zostaje wypaczony i zniszczony. Cóż stąd, że szlachta pobije męstwem żołnierskim oddział
Moskali? Nie dojdzie do powstania Litwy, które przygotował ksiądz-emisariusz. Rezultat
cały — to czasowa emigracja kilku najlepszych jednostek i aureola świętości dokoła głowy
bohatera — ginącego. Nad blaskami napoleońskiej wojny o Polskę unosi się widmo klęski
— cóż stąd, że chwilowo niewidoczne ono wśród hucznej i barwnej zabawy? Nie ukryje się
mimo to przed bystrym okiem Maćka sędziwego...
I nie jest zwichnięcie akcji politycznej dziełem wrogi ego przypadku. Społeczeństwo
przedstawione w Panu Tadeuszu nie może zdobyć się na planowe działanie ogólne. Zbyt
niski poziom jego umysłowy, scharakteryzowany rozmową w karczmie i radą w zaścianku
Dobrzyńskich. Zbyt łatwa w nim przewaga prywaty nad myślą n arodową.
Mickiewicz zdawał sobie z tego sprawę — i nie oczekiwał zbawienia od samoistnej akcji
zbiorowej. On, u którego każde słowo wydobyte jest koniecznością wewnętrzną i pełne ciężaru
treści przeżytej, nie zadowolił się w inwokacji do Matki Boskiej słow ami: „Tak nas powrócisz
na Ojczyzny łono” — ale stwierdził z naciskiem: „Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono”.
Tylko — że realistą był w najpełniejszym znaczeniu, uznającym i odczuwającym
zarówno realność ziemską jak zaświatową — więc tak samo żądał od narodu działania
53
i doskonalenia się, jak oczekiwał pomocy wyższej. Sze dł drogą, którą wskazał jeden
z włoskich pisarzy religijnych wieku XVI w sporze o wol ność woli: „Tak działaj, jakby
wszystko zależało od ciebie — tak się módl, jakby nic od ciebie nie zależało”.
A żądając doskonalenia się bynajmniej nie myślał społecznoś ci soplicowskiej za wzór
stawiać. Ci „ostatni” mili są, drodzy — ale ci, co przyjdą po nich, będą lepsi. Wyższą
od dawnej ma być ta nowa Polska, której zrozumienie okazuje Tadeusz, gdy uwłaszcza
włościan swoich i wykonywa testament Konstytucji 3 maja. Wyższe od dawnego będzie to
społeczeństwo, w którym kaziły, kto zrodził się na ziemi polskiej, kto jej powietrzem
oddycha] i wchłonął jej tradycję, stanie się obywatele mi o pełni praw a pełni obowiązków,
w której znikną dzielące i waśniące, trujące przesądy i ogół stanie się nie tylko indom
polskim, lecz szlachtą polską.
Mickiewicz nie należał do tych romantyków, co pragnęli złudnie do życia powoływać
formy minione i przeszłości przewagę dawać nad przyszłością. Przyjdzie u nas coś na kształt
zachodnioeuropejskiego nawrotu do czasów „gotyckich” — renesans sarmatyzmu.
Reprezentuje go Henryk Rzewuski, Wincenty Pol. Nie reprezentował go nigdy —
Mickiewicz.
Wiedział on i mówił to wyraźnie Panem Tadeuszem, że przeszłość minęła bezpowrotnie.
Ale wiedział, że nie powinna minąć — bez śladu i pamięci.
Rozumiał, iż warunek życia narodu w tym, by żyła ci ągłość tradycji. I rozumiał, że mimo wad
i niedojrzałości społeczeństwa z historii szlacheckiej — niejednej rzeczy można się od niego uczyć.
Zapewne — nie nauczy się odeń człowiek współczesny wszyst kiego. Nie nauczy się
intelektualnego opanowania życia, chociaż sporo podniet dla myśli poznającej znajdzie w bogactwie
poematu, co pomimo prostoty w dziedzinie treści intelektualnej jest przecież jednym z dzieł
najmądrzejszych.
Może też nie nauczy się kultu pracy twórczej w tym stopniu, jakby tego żądał społecznik XX
wieku, jakkolwiek szacunkiem pracy tchnie poemat, któremu tło daje dom Sędziego, zbudowany
pracowitością i ładem. Pod tym względem Mickiewicz, z truda mi obeznany w życiu, nieobcy
ciężkiej, twardej walce o byt, przewyższył ogół romantyków. Ale zasadniczo uznaje poemat
właściwie tylko — pracę na roli. Zgodne to z tradycją polską — i z ogólną tradycją literacką.
Wieki musiały minąć, nim sztuka ujrzała, że piękno pracownika godne jest piękna zapaśników.
Wieki musiały minąć, nim w zakres literatury wejść zdołały zagadnienia pracy, nim moż liwy stał się
pisarz typu Bolesława Prusa. Dawniej, poza dydaktycznymi wierszami o rolnictwie, poezja za temat
uznawała to jedynie, co przekracza obręb pracy codziennej. Czy nauczy się ktoś kultu pracy
od Homera, Sofoklesa, Dantego, Shakespeares, Byrona? Nawet przerastający poprzedników Goethe
nie trud intelektualny Fausta wysunął na czoło w pierwszej części tragedii i dopiero jako starzec
koniec żywota Faustowego opromienił apoteozą pracy; gdy zaś na podobieństwo trudu pracowników
kształtował Wilhelm Meisters Lehrjahre, pracą uczynił dla bohatera — zabawę w teatr.
Nie można mieć żalu do Mickiewicza za to, że nie stosował teorii Julian a Schmidta o „ludzie
przy pracy” jako temacie właściwym literatury — czy nawet idei Stanisława Brzozowskiego.
Nie można mieć żalu, dlaczego zamiast Pana Tadeusza nie napisał — Tunelu Kellermanna. Poezja
polska nieszczególnie by wyszła na takiej zamianie...
Tadeusz nie jest (na szczęście dla poezji) kolekcją wzo rów do naśladowania. Ale gdy znajdzie
się wrażliwa dusza młoda, której stosunek cło lektury jest jeszcze na poziomie naśladownictwa
psychicznego — to pobudzić ją mogą do naśladowania albo po staci o potężnej, sugestywnej
dynamice, albo osoby szczególnie sympatyczne w szczególnie sympatycznych momentach: ofiar ny
ks. Robak lub idący w bój przed uzyskaniem szczęścia Tadeusz.
Poza tym — spłynie w dusze atmosfera etyczna poematu: owa oczywistość obowiązku
narodowego — owo zdrowie moralne, najwyraźniejsze w erotyce, tak jasnej, czystej, naturalnej.
Mickiewicz nie jest moralizatorem; za to ukazuje w sposób nie wątpliwy, że co w erotyce
niezgodne z moralnością, to brzydkie lub co gorsza — śmieszne. Z powodu romansu z Telimeną
najpierw śmiejemy się z Tadeusza, potem irytujemy się z nim ra zem, potem wstydzimy się z nim
i za niego — a wreszcie zapominamy. Pamiętamy za to czyste i świetlane, dalekie
od sentymentalizmu i od romantyczności — uczucie dla Zosi. Zdrowie moralne niesie poemat tym,
co go będą psychicznie naślado wali, i tym, co go zrozumieją i ukochają.
A jeśli ktoś przypadkiem nauczy się od bohaterów sop licowskich jeść z apetytem i z wielką
przyjemnością chodząc po lasach i polach, nie będzie to tak wielką szkodą.
Z owego zdrowia płynie pogoda, co z epopei litewskiej wnika w serca jako dar trwały, niosąc
jasne spojrzenie na świat, wiarę w ludzi, wiarę w naród, wiarę w Boga.
54
Nie jest to pogoda sybaryckiej ospałości, lecz pogoda zdrowia ruchliwego, pełnego sił
żywotnych i gotowego do ekspansji, orzeźwiającego się odpoczynkiem — nie pogoda
niezamąconego ubóstwa ducha, lecz bogactwa, w harmonii swej zdolnego utopić i uciszyć
dysonanse.
Zresztą, tylko powierzchnia epopei lśni spokojem gładkiej tafli wodnej, odbijającej radośnie
piękno świata.
Wyrażając stan duchowy, z którego wyrosło dzieło pogodne, Mickiewicz wypowiedział
najboleśniejsze z wszystkich słów swoich — tym boleśniejsze wobec obiektywnego,
sprawozdawczego tonu:
W całej przeszłości i w całej przyszłości
Jedna już tylko jest kraina taka,
W której jest trochę szczęścia dla Polaka,
Kraj lat dziecinnych...
Symfonia pogody, na którą składa się księga ostatnia i na którą spływa miękka fala promieni
zachodzącego i żegnającego słońca, zna nic tylko przezwyciężone i w harmonię rozwiązane
dysonanse koncertu Jankiela. Oto człowiek najbystrzej patrzący i w trosce o naród najczujniejszy,
stary Maciek Dobrzyński, Słowian gorzkim mąci nastrój — oto na uboczu gdzieś umieszczony
człowiek z tłumu, kapral Dobrzyński Sak, ból swój czyni wtórem szczęścia osobistego bohaterów.
Jestże to tylko uwzględnienie przeciwieństw koniecznych? Jestże kontrastowa smutna twarz
Maćka starego tylko daniną spłaconą prawdzie historycznej, od której mocno różni się
przedstawienie stosunku Litwy do Napoleona w poem acie Mickiewiczowskim?
Pogodę najsilniej często rozsnuwają dokoła siebie ludzie obcy odczuwaniu szczęścia i kto
sięgnie w głąb ich słowa pogodnego i rozpogadzającego, odkryje nieraz podkład bolesny. Optymizm
nie musi płynąć z zamykania oczu na rysy ujemne — kto wniknie w jego podstawę, ujrzy czasem
niespodzianie świadomość bardzo silną wszystkiego, co mroczne, tylko zwyciężoną przez miłość
i mądrość, i przez wielką energię żywotną.
Bóle i burze osobiste Mickiewicza strumieniem tragizmu wdarły się w idyllę , zapełniając życie
Jacka Soplicy. Ból patrioty tkwi w głębiach sądu o społeczeństwie i w zarysowaniu akcji, co planom
politycznym niesie klęskę jako finał nieodwracalny.
Ale że poeta wiarę miał mocną i ufność w Boga i w ludzi — i że realistą był kochającym życie
i widzącym wszelkie jego wartości, co tkwią w szarym dniu powszednim — więc ponad utajone
refleksje smutne wzbił obraz tężyzny i zdrowia, i słoneczności, prześwietlony sercem patrioty
i artysty, i jasnością wspomnień dziecięcych, i będący tym wyraz istszym hymnem na cześć życia
i narodu, iż — nie hymnem jest, ale prostą powieścią.
Powstało wielkie dzieło kojące. A w sztuce równe mają prawo bytu wcielenia potężnych
niepokojów i dążeń twórczych jak har monie jasne spełnienia. Równie wielki jest tum go tycki
i Partenon, Mozart i Beethoven, Rafael i Michał Anioł — ten Michał Anioł, co równoważnikami
czynił kojącą miękkość Nocy i strudzoną posępność Dnia.
Gdy zaś zjawił się twórca, co umiał stworzyć i Konradową Improwizację, i Pana Tadeusza, dał
tym świadectwo, jak bliski był jego duch ideałowi wszechczłowieczeństwa i jak bliska była jego
twórczość ideałowi wszechpoematu.
Cała twórczość. Bo dopełnia się ona w jedność wielką. Bo postawie kontemplatywnej wobec świata, z której
wyłonił się Pan Tadeusz, odpowiada dopełnieniem postawa twórcza, z której wyrosły w męce walk
wewnętrznych Dziady drezdeńskie.
Bo wartością, jaką dał Polsce poeta, nie jest sama tylko epopeja szlachecka ni sam dramat Konrada.
Wartością tą jest — Mickiewicz.
Mickiewicz, wraz z Homerem, Dantem, Shakespearem i Goethem tworzący grupę tych poetów, do których
latami dojrzewać trzeba stopniowo i którzy rosną w miarę, jak dojrzewa ich czytelnik — odsłania wnikającemu
oku coraz nowe, coraz głębsze pokłady. A w głębiach owych coraz bardziej uwydatni się jednolitość
i konsekwencja duchowa tego, w którego duszy dość było przestrzeni dla kilku ludzi, w którego sztuce dość było
przestrzeni dla wielu stylów.
Ten sam wychowawca narodu kazał sobie i drugim wierzyć w doskonałość pielgrzymów polskich, który
w Panu Tadeuszu uświadomił sobie niedojrzałość narodu — tak umiłowanego i tak mimo wszystko godnego
miłości.
Ten sam polityk solidaryzował się z planem księdza Robaka i z pochodem Dąbrowskiego, co po latach miał
iść do ziemi włoskiej i tworzyć legion polski.
Ten sam, co w widzeniu ks. Piotra zapowiadał, że Polskę zbawi nowy Mesjasz ludzkości, mówił do Panny
Świętej:
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem
..................................................................
55
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.
I ten sam człowiek Jacka Soplicę przemienił w księdza Robaka, co z Gustawa stał się Konradem, a nad
Konrada wyniósł Piotra.
Mówiąc o Panu Tadeuszu jako książce budującej można by właściwie — pominąć to wszystko, co zostało
tu zaznaczone.
Wystarczyłoby wskazać w nim arcydzieło sztuki.
Arcydzieła podnoszą i bogacą, i umacniają tym, że są — arcydziełami.
Umoralnieniem jest każde wejście na szczyt.
System myślowy Andrzeja Towiańskiego
(Z monografii: „Juliusz Słowacki. Dzieje twórczości”, t. IV)
Tekst czytany na zajęciach Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej w LO im. Wł. Jagiełły w Płocku w roku szk. 2012/13
Towiański, pozbawiony zdolności konstruktywnych i dialektycznych, nigdy całości systemu
swego nie wyłożył. Stosunkowo najpełniejszy obraz dają dwa jego pisma, Biesiada z r. 1841 i Wielki
Period z r. 1844. Inne pisma i notatki z przemówień i rozmów mają tylko znaczenie pomocnicze, jeśli
idzie o to, by system odtworzyć; najważniejsze są zapiski z nauk, udzielonych Kołu w czerwcu
i lipcu 1842 — ujmują one bowiem towianizm w trzy dogmaty:
1) Związek ducha w ciele z duchami wyższymi bez ciała — świętych obcowanie —
jest głównym dogmatem wiary w epoce nowej [...] 2) Doskonalenie się ducha
przez koleje w czasie od początku do kresu, na jakich Bóg go stawi, podnosząc
lub zniżając w szeregu jestestw, odbywających pielgrzymkę na globie i przy
globie, jest drugim dogmatem, tłumaczącym dzieła miłosierdzia Bożego.
3) Wyzwolenie ducha [...] zależy na zwyciężeniu nie tylk o ciała, ale i umysłu.
Podstawą systemu Towiańskiego jest pojęcie świata jako jedno litej, rozwijającej się stopniowo
zbiorowości duchów nieśmiertelnych, które w ustawicznym kontakcie z sobą przebywają różne fazy
ewolucji częścią w żywotach cielesnych, częścią w bezcielesnych. Na zespole duchów spoczywa
punkt ciężkości; to daje fizjonomię odręb ną koncepcji świata; nie człowiek i Bóg są ośrodkiem
zasadniczym w religijnym pojmowaniu kosmosu, w uznawaniu widzialności wszelkiej za postać
i znak niewidzialnego: człowiek i Bóg są tu niby punktami odległymi, zespolonymi,
ale i przedzielonymi przez olbrzymią masę duchów. Towianizm zyskuje skutkiem tego charak ter
nauki o duchach, demonologii. Przyznając byt nieśmiertelny du chom indywidualnym, odpowiadał
i zasadniczym poglądom chrześcijańskim, i tendencjom indywidualistycznym epoki i kształtował
pluralistyczny pogląd na świat; z drugiej jednak strony skrajne roz wijanie koncepcji solidarnego,
jednolitego zespołu duchów zaspokaja częściowo tendencję monistycz ną, bardziej zaś jeszcze
tendencję społeczną. Duch u Towiańskiego jest jednostką społeczną.
Dla wszelkich demonologii kwestią wagi szczególnej jest hie rarchia duchów. I właśnie bogate
i konsekwentne rozwinięcie hierarchii świata duchowego jest w towianizm ie rysem
najznamienniejszym, warunkującym i kosmogonię, i historiozof ię, i etykę. Świat dla Towiańskiego
nie jest ściśle mówiąc zespołem duchów — jest drabiną czy łańcuchem społeczeństw duchowych
od stopni najniższych materii aż do najwyższego, najbliższe go Bogu. Solidarność, związek istotny
panuje tylko w obrębie każdej społeczności, każdego stopnia; duchy o tym samym stopniu rozwoju,
czyli o tym samym stopniu bliskości lub odległości względem Boga, są jednolitą, razem działają cą
zbiorowością, którą mistrz obrazowo nazywał „kolumną”. Zbioro wości natomiast stopnia różnego
mogą albo ku sobie dążyć, albo się zwalczać, albo sobie dopomagać, ale nie mogą być z sobą
związane, solidarne. W świecie duchowym istnieje tylko związek podob nego z podobnym, równego
z równym. Towiański określa to jako „prawo gatunkowe, prawo harmonii najświętszej”.
Społeczności duchowe nie są jednak zamknięte i ustalone. Każdy duch kolejno przechodzi przez
różne stopnie i staje się kolejno członkiem społeczności, które stoją na tym właśnie stopniu. Cel zaś
ostateczny świata, wyznaczony przez Boga, polega właśnie na tym, by duchy wznosiły się coraz
wyżej, aż nareszcie cały świat sta nie się zespołem duchów wysokich.
Przechodzenie stopni różnych umożliwione jest przez metempsychozę. Duch mianowicie
przebywa kolejno różne żywoty, dopóki nie osiągnie takiej doskonałości, że się wzbije ponad świat
materii. Sformułował to jasno Mickiewicz w komentarzu Wielkiego Periodu. Z głazu i piasku
do najwyższych cherubinów postępuje to, co w zwy czajnej mowie zowiemy duchem. Poziom,
do którego duch dojdzie w żywocie jakimś, pozostaje jego trwałą własnością, dopóki on sam jej nie
zniszczy. Stosownie do tego poziomu zyskuje duch stanowisko odpowiednie w żywocie następnym.
56
Istota ducha jest więc określona przeszłością metempsychiczną. Tę istotę, tę jaźń, przechodzącą
z żywota do żywota, Towiański nazywa „zarodem ducha”. Zaród może hyc z rzeczywistym tokiem
życia w zgodzie lub w sprzeczności — można żyć w zupełnym przeciwieństwie (Towiański
powiedziałby: „w ostateczności”) do zarodu własnego: zbrodniarz może mieć w so bie wielki zaród
ducha. Od tego zarodu zależy potęga człowieka czy innej jednostki; ten zaród określa też tkwiącą
w danym indywiduum możliwość rozwoju.
Skoro życie istotne może b yć w sprzeczności z zarodem, wchodzi tu w grę drugi czynnik, o b o k przeszłości
metempsychicznej decydujący o kolejach. Duch wolną wolą wybiera sobie w każdym żywocie czy też
w różnych tego żywota momentach typ zasadniczy życia wewnętrznego, dążność pewną władnącą — według
terminologii towianizmu wybiera sobie typ pewien ruchu, ten ruch znamionujący nazwał Towiański tonem.
Jakkolwiek zaród ducha z góry przeznacza mu w żywocie miejsce w hierarchii społeczeństw duchowych, jest to
tylko określenie potencjalne, jest to możliwość, która może być lub nie być urzeczywistniona. O istotnej
przynależności — trwałej czy przemijającej — decyduje ton.
Znaczenie tonu stanie się jasne, gdy uświadomimy sobie, jak mistrz Andrzej pojmuje mechanizm czynów
i faktów. Nic na świecie nie jest dziełem odosobnionej jednostki i nikt czynu żadnego sam nie wykonywa.
Zawsze działa wspólnie pewna „kolumna" duchów i tylko w sferze widzialności zastępuje ją jednostka, będąca
narzędziem. Nie człowiek działa, ale złączone z człowiekiem duchy: „Wyobraźmy Człowieka — tak się zaczyna
wykład właściwy w Biesiadzie — jako ostatnią pochwę, ostatni punkt widzialny, przez który Zastępy Duchów
niewidzialne działają”. Dla jakich duchów człowiek stanie się „pochwą”, to zależy od niego — ściślej mówiąc:
od jego tonu. Grozi zaś wielkie niebezpieczeństwo, bo ziemię zalegają chmury duchów niższych, ciemnych,
czyhających na to, by znaleźć dla siebie narzędzie. Są to duchy pokutujące, za karę przykute do ziemi, a pozbawione czasowo organizacji cielesnej. Towiański bowiem piekło w pojęciu chrześcijańskim odrzucał, co było
naturalną konsekwencją jego wiary w rozwój duchów — rozwój może być cofnięty, ale nie może być na wieki
zatamowany. Piekłem jest według niego pokuta duchów bezcielesnych, po śmierci więzionych przy ziemi,
pozbawionych i właściwej duchom wyższym, światłym pełni i życia ziemskiego. Najpotężniejszy z tych
duchów, najsilniej trwający w oporze przeciw Bogu, jest władcą ziemi. Ten „duch ziemi” odpowiada „książęciu
świata tego”, o którym mówi Ewangelia.
Ziemi, jak z tego widać, wyznaczał Towiański miejsce podrzędne wśród „globów”, na których
przemieszkują duchy. W wielkiej fabryce duchów, z jaką mistyk litewski porównuje świat, salą „niższej
operacji”, pełnej smutku i brudu, ale koniecznej, jest ziemia, „między innymi Globami niższa, to jest
przeznaczona do urabiania niższych duchów [...]” (Biesiada).
Ewolucją ducha przed uzyskaniem formy ludzkiej Towiański nie zajmował się bliżej; gdy z konieczności
mówić o niej był zmuszony, ogólnikowo i niejasno zaznaczał (w Wielkim Periodzie), że „wieki ziemia leżała
bezwładna”; że potem tylko „materia ścierała się z materią”, tworząc „wyrób, postęp” w „ogromie
nieożywionym i ożywionym niższym”, następnie „materia na organizację działa”, tj. dokonywa się rozwój
organizmów i „przez organizację duch się budzi”. Owo „zbudzenie się ducha” jest już udziałem człowieka,
któremu dopomaga Bóg. „Do człowieka żadna pomoc z góry”. Ingerencja Boża zaczyna się więc dopiero
z powstaniem człowieka i odtąd też zaczyna się istotna walka ciemności i jasności. Ingerencję Boga nazywa
mistyk „dotknięciem” i w wiekach minionych wskazuje trzykrotny fakt owego „dotknięcia”. „Dotykał Bóg
pierwszego człowieka — dotknął silniej przez Mojżesza — dotknął najsilniej przez Chrystusa — a dotknięcie
i spółka z krainą wyższą coraz silniej i jawniej iść będą przez Epoki Słowa Bożego” (Wielki Period).
Dotknięcie człowieka przez Boga jest przedarciem owych „nieprzejrzanych chmur”, którymi duchy niskie,
ciemne, przesłoniły ziemię, jest nawiązaniem nici (obraz ulubiony Towiańskiego), łączącej niebo z ziemią. Ani
jednak światło, dane pierwszemu człowiekowi, ani objawienie Mojżeszowe nie wystarczyło; ciemne kolumny
zatrzymały władztwo ziemi. Wtedy
[...] Bóg przez zesłanie Jezusa Chrystusa z Górnych Swych Przybyt ków pokonał,
rozproszył w pewnej części złe ziemskie, bo Je zus Chrystus otworzył drogę do Nieba,
pokonał Piekło, to jest niskie duchy za legające ziemię i podług swej natury nią
rządzące, a to przez zasianie Światła Boskiego nauką Swoją Najwyższą, życiem,
przykładem, — a nade wszystko tym Świętym Boskim Tchnieniem, które puścił
na niewielu do tego zaszczytu przygotowanych. — To światło Boskie, skoro oświeciło
wnętrze Ludzi, wnet — stosownie do Prawa gatunkowego, Prawa najświętszej
Harmonii, przez Boga najmocniej bronionego — Kolumny niskich Duchów przez Swą
pochwę, przez swój punkt ziemski działające, musiały ustąpić, a Duchy wyższe,
prawem Harmonii Niebieskiej, Ich miejsce zająć. - Kolumny więc czyściejsze, według
stopnia tej jasności przez Jezusa Chrystusa przyniesionej, na wielu punktach Ziemi
stanęły. Berło piekłu wydartym zostało — a Najświętsza Panna, narzędzie ważne
w sprawie Miłości Pana, głowę węża starła (Biesiada).
Odkupienie pojmował mistyk odmiennie niż Kościół; nie zmazanie grzechu pierworodnego,
lecz sprowadzenie kolumn jasnych jest istotą czynu Zbawiciela. A jakkolwiek ogromną rolę gra u Towiańskiego
57
kult Chrystusa i Matki Boskiej i jakkolwiek mistrz Andrzej unikał dokładnego formułowania sądu o Synu
Bożym, zdaje się, że wiara jego w Chrystusa nie była również zgodna z dogmatem, skoro w Biesiadzie tak się
wyraził: „Jezus Chrystus jest naszą Obroną, jako Ojciec i źródło wszelkiej światłości dla Ziemi od Boga
spuszczonej, a w tej sprawie jest pierwszym po Bogu działaczem [...]” (Biesiada...), (a więc nie Bogiem...).
Ale i rola odkupicielska Jezusa nie wystarczyła. „Światła kolumna” nie uzyskała „berła ziemi” i doszło
wreszcie w czasach najnowszych do tego, że „[...] przez sfałszowanie światła Jezusa Chrystusa, albo przez
zgaszenie jego zupełne, przez nieżywienie ognia Boskiego w sercach, znów kolumny ciemne [...] ziemię
zaległy” (Biesiada). Bóg przecież będzie nadal dopomagał ziemi, zsyłając posłańców swoich, aż do siódmego
posłańca „zło na ziemi zniknie”. Ci posłańcy tworzyć mają „cząstki Słowa Bożego”, będące ciągiem dalszym
„dotknięć” Bożych w czasach minionych i stopniowym odsłonieniem tajemnic, nie wyjawionych jeszcze przez
Chrystusa. Pierwszym z nich jest poprzedzony przez Napoleona Towiański, zjawiający się w chwili, gdy
dopełnia się okres 2000 lat księżycowych (rokiem 2000 byłby według tego rachunku rok 1843). A chociaż teraz
tylko na pewnych punktach ziemi zapali się ogień święty i przez kolumny święte sprowadzi niebo, chociaż
zasępi się potem znowu ziemia, „duch ciemny ziemi już nigdy do dawnej potęgi nie powróci". Nie zerwie się
nigdy, ale umacniać się ciągle będzie łańcuch, wiążący ziemię z niebem. „[...] Ogień Miłości Pańskiej
po wielkim łańcuchu Pańskim przebiega i żywi; a to ciągłe wiązanie się wyższego z niższym zapładnia, podnosi
niższe, aby wszystko po wiekach zlało się w Panu, w najwyższości” (Wielki Period).
Ku temu celowi ostatecznemu nie idzie jednomiernie cała ludzkość; prowadzi ją zastęp duchów na ziemi
najwyższych, dostojnych przez swą „starość”, tj. przez bogactwo żywotów przebytych — duchy te mistyk
nazywa Izraelem. „Wszelki wielki z Izraela”. O misji swe mówi Towiański: „Sprawa święta dla Izraela i przez
Izraela. Słudzy świętej Sprawy, wyłącznie Izraelem zajmijmy się, póki Pan służby naszej dalej nie przeniesie”
(Wielki Period). W starożytności duchy te żyły w narodzie izraelskim; teraz rozdzieliły się między trzy
plemiona — występują jako Izrael-Żyd, Izrael-Francuz, Izrael-Słowianin. Są to jednak te same duchy,
co tworzyły Stary Testament — Towiański jest wcieleniem ponownym Mojżesza. Mówi o tym przy końcu
Wielkiego Periodu w ustępie zatytułowanym Mojżesz: „Jako przed wieki — Izrael z domu niewoli wychodzi
i tenże duch, z którego myśl Boża ratunku Izraela nie zdjęła, prowadzi Izraela do Jerozolimy Niebieskiej
i ziemskiej, co na drodze Pańskiej z otwartymi bramy na syny zbłąkane oczekują” (Wielki Period).
Posłannictwo decydujące przypisuje więc Towiański zbiorowości, nie jednostce; jednostka może wprawdzie
osiągnąć, że „dla jednego sprawiedliwego Bóg ocala kraj” — bo ten sprawiedliwy sprowadził kolumnę świętą
— ale na ogól odgrywa tylko rolę zwiastuna lub przewodnika. Ta zbiorowość może być nawet garstką; uważał
on za dostateczne dla zainicjowania epoki nowej, by grupa niewielka związała się w Kolo. Związek wszakże
uznawał za konieczny i warunkiem podniesienia własnego czynił podnoszenie drugich. Mistyka więc jego była
społeczna, nie indywidualistycznie-egotyczna, chociaż on sam kwestii społecznych nie wysuwał. W każdym
jednak razie ta koncepcja władzy i struktury społecznej, którą rozwija Mickiewicz i Słowacki, była przez
Towiańskiego wyraźnie wskazana: ideałem społeczeństwa jest zgodność jego hierarchii z hierarchią duchową;
największym nieszczęściem jest, jeśli „wyższe ulega niższemu”.
Nie reforma społeczna jednak była jego ideałem, lecz reforma moralna. Rozwój świata uważał za rozwój
etyczny. Tylko przez miłość, woli dobrej płynącą, wznieść się może stworzenie ku Bogu. Wypracowanie więc
tej miłości jest treścią najgłębszą dziejów świata, gdyż Bóg „[...] zbawić mię [...] bez nas, bez tej dobrowolności,
bez tego własnego poruszenia [...] nie może" (Biesiada).
Ta wspólna mistyce chrześcijańskiej etyka miłości ku Bogu rozwinięta została w myśl zasadniczej koncepcji
świata duchowego i znaczenia, jakie ma „ton”. Ponieważ czyny są wspólnym dziełem człowieka i kolumny
duchów, która go bierze za narzędzie, wolna wola naprawdę nie w czynie zewnętrznym się objawia, lecz tylko
w tonie. „Człowiek ma Wolą, ale Ona jest cząstką nieskończenie małą Jego czynności” (Biesiada). Można by tu
zastosować znaną z filozofii najnowszej paradoksalną na pozór tezę: człowiek nie jest odpowiedzialny za czyny,
ale jest odpowiedzialny za swój charakter.
Udoskonalenie wewnętrzne utrudnione jest nie tylko przez pokusy duchów ziemskich, ale i przez to,
że człowiek sam cielesną naturą do ziemi, do sfery niższej należy. Wznoszenie się w górę jest więc zawsze
przezwyciężaniem. To przezwyciężanie oporu we własnym „ja”, to tłumienie w sobie i podnoszenie
pierwiastków niższych nazywa Towiański ofiarą. Łącząc przy tym etykę z psychologią swoistą, kształtuje on
najciekawszą część swego systemu — naukę o drogach ducha, o jego manowcach i o dociskach Bożych.
Ażeby możliwy stał się postęp na drodze ducha, spełnione muszą być poprzednio dwa warunki: najpierw
praca ducha musi w ciągu żywotów wydoskonalić i podatnym uczynić organizm cielesny, co zostaje określone
jako „subtylizacja ciała”, następnie siły duchowe, którym w tym stadium grozi rozproszenie, marnowanie się
w różnych kierunkach, muszą zostać skupione, skoncentrowane; według terminologii Wielkiego Periodu
wytworzyć się musi „ognisko ducha”. W „ognisku” ma zapewniony być „ton słowa”, ma rozżarzyć się „ogień
Pański”. Dokonywa się to przez „troistą ofiarę”. Skupienie ducha w ognisko i „silenie się” na on, na zbliżenie
się do Boga, jest ofiarą ducha. W pismach swoich Towiański daje praktyczne wskazówki, jak ta „ofiara ducha”
ma wyglądać: Oto np. wstając z rana, czujesz się rozproszonym, suchym, cierpkim, bez miłości,
czucia itp.; pracuj więc i sil się w sobie, skupiaj się, podnoś i strój ducha twojego do tonu, który
58
Chrystus Pan okazał w całym życiu swo im i podał człowiekowi, aby on do tego tonu podnosił się
przez wieki. W pracy tej upokarzaj się, krusz się przed Bogiem, budź miłość, czucie, czułość,
poruszaj się, ożywiaj się, zapalaj się wewnętrznie, twórz w sobie cierpliwość, pokój wewnętrzny itp.
(Noty zebrane przez Adama Towiańskiego z kilku rozmów jego z ojcem).
Ale taka „ofiara ducha”, wiodąc do życia w samej tylko modlitwie i w rozmyślaniu, nie jest dostateczna;
należy opanować ciało, czyli „przeć duchem na ciało”, przepoić je tonem ducha — to jest „ofiara ciała".
A wtedy dopiero całe życie, całe postępowanie człowieka będzie uzgodnione z tonem — dokona się „ofiara
czynu”. Wzór ofiary troistej dał Chrystus:
Ciało Chrystusa w tonie ducha stało się Duchem Chrystusa: — najświętszym
Sakramentem; równe Duchowi — poszło z duchem wyżej, jako każdego
po spełnieniu Słowa pójść powinno (ciała zmartwych wstanie). A czyn Chrystusa
był w całym tonie Słowa Bożego; Chrystus we wszystkim wzór spełnienia Słowa
podał. (Wielki Period)
W ofierze przejawia się ruch ducha, kierujący się ku Bogu. Dwa typy tego ruchu wskazuje Towiański:
skruchę i horę. Skrucha jest to wzniesienie się ponad ziemię — hora (= trud) jest powrotem na ziemię, aby ją
i ciało opanować, być nie uwięzionym duchem, ale wolnym a ucieleśnionym. „Skrucha łączy z wyższym, gdzie
zapłodnienie, ton przyjmuje człowiek; hora łączy z niższym, gdzie zapłodnienie, ton daje człowiek [...]”
(Wielki Period). Ażeby ten ruch ducha wszczął się, należy uwolnić się od zainteresowań i brudów ziemskich;
nazywa się to w towianizmie „próżnością”, „wolnością od człowieczeństwa”.
Teoria ofiary troistej i wiązanie skruchy z horą ma na celu zwalczenie jednostronnej kontemplacji
mistycznej. Prawdziwym sługą Sprawy Bożej jest ten tylko, kto każdy moment życia, każdą czynność przepoił
tonem jednolitym. Realizacja jest hasłem Towiańskiego. „Modlitwa chrześcijańska — głosi Wielki Period — to
silenie się Duchem dla spełnienia woli Najwyższej w słowie, branie ruchu Ducha, trzymanie nici Chrystusa
i tłoczenie trudem, ofiarami Ducha strojonego — w ciało, w czyny”.
Ów ruch ducha musi być dobrowolny. Bóg jednak używa czasem sposobów szczególnych, by jednostkę
i społeczeństwo do tego ruchu skłonić. Sposób taki — to dociski, to poddanie bólowi i niewoli; takim dociskiem
są prześladowania Polski przez zaborców. Tak to „miłość, mądrość — i zbrodni dla postępu w pracowni swej
używa” (Wielki Period).
Dokładnie zajmował się też mistyk niebezpieczeństwami, jakie grożą duchowi — i pomijając te pokusy,
które etyka chrześcijańska od wieków omawiała, uwagę zwracał na grzechy, dotąd zdaniem jego lekceważone,
a szczególnie groźne. Za grzechy takie uważa przede wszystkim lenistwo ducha i nadmierne wybujanie rozumu,
który tak, jak ciało, sługą ducha być winien, dalej poprzestawanie na formach religijnych, na obrzędach, bez
istotnego przejęcia się ich treścią. To właśnie powodowało jego krytyczną postawę wobec „Kościoła
urzędowego”. Lękał on się, iż człowiek, łudząc się, że spełnia wszystko, co powinien, tym dalszy będzie
od Boga, tym nierozerwalniej z duchem ziemi związany.
Kraina ducha patrzy na spoczęcie człowieka wyższe, niższe; wedle te go łączy się
i czyni. Nie duch wołany, ale duch tonu wołającego cz łowieka ku pomocy
schodzi. Nie słyszący o Chrystusie — z Chrystusem w spółce; w ciągłym
obrządku i mowie o Chrystusie — z Duchem ziemi w spółce. (Wielki Period)
Ale gorsze jeszcze, gdy duch cele ziemskie uzna za istotne, gdy sądem własnym zwiąże się z tym, co złe,
jako z dobrym, fałszywy „punkt spocznienia” uzna „najwyższym a właściwym sobie” — wtedy zyskuje potęgę,
bo duchy tego stopnia hojnie mu za to zaprzedanie się płacą — zyskuje pochwalę, uznanie, w pracach znajduje
karm dla ducha — zdobywa spokój, zadowolenie — i to właśnie jest ostateczna spółka ze złem.
Niebezpieczniejsza niż droga zbrodni; bo zbrodniarz może w chwili pewnej ujrzeć ohydę otchłani, do której
zmierza, i wtedy wrócić do Boga. Kto złe jako dobre przyjmuje, kto manowce za drogi właściwe uważa, temu
najtrudniej będzie odnaleźć Boga.
Jest w tym skierowaniu wzroku na człowieka wewnętrznego, w tym namiętnym szukaniu Boga wśród walki
ze światem, wśród fantastycznych zapasów z duchami, jakiś rys, który w psychice polskiej niewiele znajduje
odpowiedników, mimo że i Mickiewicza, i Słowackiego tak pociągnął — jest w tym coś z religijnych
niepokojów i tęsknot duszy rosyjskiej, coś, co myśleć każe o Tołstoju. A jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że
z Rosji szły na Litwę prądy mistyczne i że Towiański z samej Rosji podniet zaczerpnął, wtedy nasunie się
przypuszczenie, że mistykę mistrza Andrzeja rozbudziło w znacznej mierze tchnienie rosyjskie i wtedy
zrozumiałe stanie się to, co w towianizmie najdziwniejsze będzie i najboleśniejsze — owo ciążenie ku Rosji,
które wywoła słynną odezwę do cara Mikołaja, owo przełamywanie uczuć nienawiści względem wroga,
by w zespoleniu z duchem rosyjskim cel mistyczny osiągnąć.
59
„Głośne czytanie nocą”
w roku szkolnym 2009/2010, 2010/2011, 2011/2012, 2012/2013
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej.
POLSCY HISTORYCY LITERATURY
23 października 2009 - autorzy urodzeni do roku 1830 (ZJ nr 37)
Julian Bartoszewicz 1821 – 1870, Antoni Małecki 1821 – 1913
Julian Klaczko 1825 – 1906, Władysław Nehring 1830 – 1909
11 grudnia 2009 - autorzy urodzeniu do roku 1846 (ZJ nr 40)
Stanisław Tarnowski 1837 – 1917, Józef Tretiak 1841 – 1923
Bronisław Chlebowski 1846 – 1918
19 lutego 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 42)
Piotr Chmielowski 1848 – 1904
Ignacy Matuszewski 1858 – 1919
21 maja 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 44)
Aleksander Brückner 1856 – 1939
Antoni Mazanowski 1858 – 1916, Mikołaj Mazanowski 1861 - 1944
Wilhelm Bruchnalski 1858 – 1920
23 września 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 46)
Józef Kallenbach 1861 - 1929.
Gabriel Korbut 1862 -1936.
25 listopada 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 49)
Aureli Drogoszewski 1863 – 1943
Stanisław Windakiewicz 1863 -1943
10 marca 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 53)
Ignacy Chrzanowski 1866 - 1940
Wilhelm Feldman 1868 - 1919
19 maja 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 57)
Konstanty Wojciechowski 1872 - 1924, Stanisław Dobrzycki 1875 - 1931
Eugeniusz Kucharski 1880 - 1952
16 czerwca 2011 - nauczyciele akademiccy pani Profesor Zofii Sękowskiej (ZJ nr 59)
Bronisław Gubrynowicz 1870 - 1933, Manfred Kridl 1882 - 1957
Józef Ujejski 1883-1937, Zofia Szmydtowa 1893 - 1977
Zygmunt Szweykowski 1894 - 1978, Konrad Górski 1895 - 1990
20 września 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 60)
Lucjusz Komarnicki 1884-1926
15 grudnia 2011 - autorzy urodzeni do roku 1911 (ZJ nr 64 i 66)
Adam Mickiewicz 1798-1855, Manfred Kridl 1882-1957
Czesław Miłosz 1911-2004
19 lutego 2012 - (ZJ nr 70/200-lecie urodzin Krasińskiego)
Adam Mickiewicz 1798-1855, Stanisław Tarnowski 1837 – 1917
Józef Kallenbach 1861 - 1929, Henryk Galle 1872-1948
Konstanty Wojciechowski 1872-1924, Manfred Kridl 1882-1957
17 maja 2012 - autorzy urodzeni do roku 1918 (ZJ nr 72)
Wacław Borowy 1890-1950
25 października 2012 (ZJ nr 78/Rektorzy Uniwersytetu we Lwowie)
Roman Pilat 1846-1906
Jan Kasprowicz 1860 1926
22 listopada 2012 - autorzy urodzeni do roku 1918 (ZJ nr 80)
Juliusz Kleiner 1886-1957
60

Podobne dokumenty