Katolicyzm, to najgłośniejszy chichot diabła w historii. Nie da

Transkrypt

Katolicyzm, to najgłośniejszy chichot diabła w historii. Nie da
Katolicyzm, to najgłośniejszy chichot diabła w historii. Nie da
się wymyślić systemu, który by skuteczniej zwodził ludzi
i bardziej obrażał Boga.
Z punktu widzenia Biblii, będącej źródłem i konstytucją chrześcijaństwa katolicyzm,
uważany powszechnie za chrześcijański, wcale chrześcijański nie jest.
Oczywiście takie stwierdzenie musi dziwić zwłaszcza katolików, ponieważ specyficznie
charakteryzuje ich to, że w przeciwieństwie do wyznań faktycznie chrześcijańskich ani
nie znają Pism - które sami nazywają Słowem Bożym i rzekomą podstawą własnej
wiary - ani nieporównywalnej z niczym, zbrodniczej historii swojego "kościoła".
Historii która bezdyskusyjnie udowadnia, że twórcą i panem tej sekty jest ewidentnie
sam diabeł, zaś Bóg co najwyżej tyle ma z nią wspólnego, że jej nienawidzi.
Nienawidzi tak bardzo, jak bardzo może nienawidzić opisanej proroczo w Piśmie
Świętym "wielkiej nierządnicy, pijanej krwią świętych".
Ta fałszywa oblubienica Jezusa Chrystusa - czyli "kościół" udający Jego Kościół kupcząc wiarą naiwnych od początku niszczy Jego dzieło zbawienia. Dla tych, których
udało się jej zwieść i wciągnąć pod swoje rządy, staje się przeszkodą do otrzymania
łaski Bożego wybaczenia, a śmierć Jezusa Chrystusa zamienia dla nich w ofiarę
daremną.
Katolicy, nie mając pojęcia o czym właściwie Pismo Święte mówi i na czym polega
istota jego przesłania, nie widzą jak są w kwestii chrześcijańskiej wiary oszukiwani
przez kler, ani w jak bluźnierczej i wrogiej Bogu i ludziom sekcie tkwią. Poza
wszystkim także w poważnym, osobistym problemie psychicznym.
Specjalne, sterowane przez kler katolickie wychowanie utrzymujące wiernych
w nieświadomości tego co mówi Biblia, i czym jest chrześcijaństwo, to akurat tyle ile
potrzeba żeby później ślepo identyfikowali się z katolicką sektą, uważając katolicyzm
za wiarę chrześcijańską, a siebie za chrześcijan.
Praktyka ta realizowana jest przez odpowiednio wcześnie rozpoczęte pranie mózgów
katolickich wiernych, gdy są jeszcze dziećmi. Z założenia ma to sprawić - i sprawia iż odpowiednio wcześnie poddany katolickiej indoktrynacji człowiek staje się "dobrym
katolikiem", czyli kimś popierającym i identyfikującym się z międzynarodową, para
religijną organizacją, zwaną kościołem katolickim.
Organizacją, fałszywie nauczającą - czyli zgodnie z oficjalną katolicką doktryną
i przeznaczonym do nauczania tejże Katechizmem - że zbawienie człowieka u Boga
nie jest możliwe bez jego przynależności do katolickiego "kościoła".
Po drugie nauczającą także - co wiąże się z powyższym - że KK rzekomo posiada
wyłączne prawo i moc odpuszczania ludziom grzechów, poprzez swoich tak zwanych
"kapłanów". Przy tym nie ma takich grzechów, ani sposobów życia, których KK " nie
odpuszcza", chociaż Biblia stanowi inaczej. Jest to w katolickim wydaniu zrozumiałe,
wszak kler musi "odpuszczać" wszystkim grzechy co najmniej takie, jakie
kiedykolwiek sam popełniał, i popełnia, i które sam sobie odpuszczał i odpuszcza czyli wszelakie, jakie sobie tylko można i nie można wyobrazić.
Tym sposobem podstawowy i dlatego szczególnie eksponowany w Nowym
Testamencie warunek zbawienia, który mówi o konieczności nawrócenia się
grzesznika ze złej drogi po to, aby móc skorzystać z za grzesznej ofiary Jezusa
Chrystusa, katolicyzm w praktyce pomija i deprecjonuje. W rzeczy samej katolicki
kler wykluczając z nauczania ten warunek
zbawienia
i zastępując go
prezentowaniem rzekomo Boskiej, nieograniczonej tolerancji na zło, rozprzestrzenia
w ten sposób heretycką "ewangelię", wyssaną ze swojego własnego, katolickiego
palca.
Jest rzeczą naturalną, że ludzie żyją, jak im się podoba, skoro otrzymują od swojego
"kościoła" sugestię, że Bóg niczego od człowieka nie żąda i bezwarunkowo odpuszcza
wszelkie winy.
- Nawiasem, jako specjalista w dziedzinie wychowania i terapii rodzin dodam, że
najłatwiej wychować socjopatę w rodzinie gdzie panuje podwójna moralność. Gdzie
rodzice żądają od dzieci przestrzegania zasad moralnych, ale sami ich nie
przestrzegają. Nic tak skutecznie nie demoralizuje ludzi jak obłuda - czyli ten znany
z Biblii i potępiony przez Syna Bożego faryzeizm. Tego jednak właśnie uczy
a`moralna i obłudna tzw. wiara katolicka.
Uczy także, głosząc sekciarską i niemającą nic wspólnego z Ewangelią doktrynę
o "jedynie zbawiającym kościele katolickim" - że na wieki potępiona i skazana na
piekło, a więc znienawidzona przez Boga (i tym samym przez katolików), jest cała
część ludzkości nie należąca do katolickiego "kościoła". To w "naturalny" sposób
buduje niechęć, poczucie wyższości, a też często zwykłą nienawiść katolickich
wiernych do wszystkich, którzy katolikami nie są. Tych bowiem, których Bóg rzekomo
potępił "na dzień dobry", bo nie są katolikami - czyli "są Jego wrogami" - szanować
przecież nie można. Kogo interesują bliższe szczegóły, niech sobie poczyta katolicki
Katechizm.
Generalnie KK uczy nietolerancji i arogancji wobec niekatolików, a poza tym,
oczywiście, tego zwykłego, wszechobecnego katolickiego relatywizmu moralnego
i dwulicowości. Rzecz jasna w Polsce - jak to w "normalnym" państwie wyznaniowym
- cała ta "edukacja" jest prowadzona w państwowych szkołach podstawowych
i średnich, pod nazwą "nauka religii".
Tym sposobem; to masowe i powszechne "wychowanie" dzieci i młodzieży do
nietolerancji i kołtuńskiej, zakłamanej katolickiej głupoty, finansuje nominalnie
demokratyczne i rzekomo obywatelskie państwo ze wspólnych, podatniczych
pieniędzy obywateli. Te zaś są, jak wiadomo, pozyskiwane pod przymusem fiskusa
w równej mierze od katolików, jak i od niekatolików i niewierzących.
Co mogą
instytucje
kradzione
nietrudno
sądzić o takim "kościele" i finansującym go państwie ci, których obie te
wspólnie sprowadzają do rangi ludzi niższej kategorii - w dodatku za
im na ten cel i na utrzymywanie takiego
"kościoła" pieniądze(?)
się domyślić.
Z drugiej strony kler i środowiska katolickie rozdzierają szaty i głoszą dziejącą się KK
krzywdę, wszak "w ostatnim czasie nasiliły się ataki na kościół katolicki". - No cóż:
ataki na drani, to odwieczny problem drani. A przecież wystarczyłoby przestać
okradać współobywateli i kierować się Ewangelią. Ataki by ustały. - Tej opcji jednak
"chrześcijański" katolicyzm nigdy nie brał i nie bierze pod uwagę. Przeciwnie; jak
zawsze tylko kombinuje gdzie, komu i skąd da się jeszcze coś wyrwać. - To jest
"chrystusowa" nauka KK.
Do zdziwienia wychowywanych w duchu "jedynie słusznej wiary" katolików dochodzi
więc frustracja i agresywna złość na każdego, kto ośmiela się poddać w wątpliwość
tę katolicką, rzekomo chrześcijańską sprawiedliwość KK, i w ogóle Boże pochodzenie
katolickiego "kościoła".
Do furii doprowadza katolików pytanie: "Jakiż to chrześcijański kościół żyje
z okradania innych, i co ty sam zrobiłeś, skoro uważasz się za chrześcijanina, żeby
twój "kościół" nie przywłaszczał sobie moich pieniędzy ani nie przymuszał mnie do
utrzymywania go?" - Bo ja mam swój własny kościół, który oczywiście również
potrzebuje finansów na własne utrzymanie, lecz który jakoś nikogo w tym celu nie
rabuje. Utrzymuje się po chrześcijańsku - czyli sam - wyłącznie z dobrowolnych
datków swoich członków.
Czy ktokolwiek - poza katolikami mającymi wyprane mózgi - jest w stanie wyobrazić
sobie Jezusa Chrystusa - czyli tego, który między innymi nauczał: "nie kradnij", żeby
następnie po takich naukach, jak ostatni złodziej i obłudnik, nałożył na kogoś
przymusowy haracz i zmuszał go do łożenia na założony przez siebie kościół? Albo
żeby torturował, wykluczał czy palił na stosach tych, co nie są z nim, lub są z nim ale
w sposób który mu nie odpowiada? Czy jakikolwiek normalny człowiek umiałby
pogodzić w swojej głowie obraz tak postępującego Zbawiciela i znieść wynikający
z tego dysonans moralny i logiczny?
I tu rodzi się pytanie: Co katolicy mają w głowach, skoro tego dysonansu nie widzą
i nie odczuwają?
Katolikom ta sprzeczność wszak zupełnie nie przeszkadza. Kradną niekatolickim
współobywatelom, za pomocą zabiegów swojego kleru, podatnicze pieniądze na
potęgę i bez zażenowania. Uważają przy tym, że są ludźmi Jezusa, i że działają dla
Boga i w Bożym imieniu. W szczególności - zgodnie z katolickim dogmatem bezdyskusyjnie i nieomylnie z taką rzekomo wolą Bożą działają papieże, czyniąc
z tego złodziejstwa oficjalną formę działalności swojego KK, oraz dając typowy
przykład katolickiej "moralności".
Tak to katolickie rzezimieszki, mienią się Kościołem Bożym - co gorsza przedstawiając
Syna Bożego jako swojego wspólnika i jako takiego samego rzezimieszka. I jeśli ktoś
powie, że to nie jest prawda, to słucham; kto i w jaki sposób temu temu zaprzeczy?
A jeśli robienie z Boga szefa organizacji złodziei, bandytów i ludobójców nie jest
bluźnierstwem i herezją, to co nim jest?
Oczywiście: jak zostało to już wyżej wspomniane, wykazanie katolikowi tych faktów,
nie wywołuje u niego zastanowienia się nad sobą, oraz nad absurdem przypisywania
bandyckiego Kościoła Katolickiego Bogu. Typową reakcją jest jedynie nienawiść do
każdego, kto te niewygodne fakty śmie przytaczać.
Jednak przecież złodziejstwo "kościoła" katolickiego, to drobiazg - w porównaniu
z oficjalnym, instytucjonalnie realizowanym przez wieki ludobójstwem, czy choćby
z nagminnymi i instytucjonalnie ukrywanymi od zawsze zbrodniami pedofilii wśród
kleru.
Powszechna katolicka niechęć do niedostrzegania niezgodności tej religii z Biblią
i moralnością, jest typowa dla ludzi funkcjonujących według tak zwanych katolickich
"wartości", których wady i zakłamanie sami widzą i wstydzą się ich, lecz z chciwości
i wygodnictwa uprawianych pod wygodnym szyldem "tradycja ojców i dziadów", nie
chcą ich zweryfikować i przestać uczestniczyć
w tym tragicznym spektaklu,
wyreżyserowanym - jak to zaświadcza Pismo Święte - przez diabła.
Chrześcijaństwo jest wszak, według Pisma Świętego - o czym katolicy za wszelką
cenę nie chcą wiedzieć i wręcz nienawidzą słuchać - sposobem życia w dokładnie
określonych przez Boga ramach. Nie chcą przyjmować do wiadomości, że nie ma
czegoś takiego jak chrześcijaństwo ludzi nienawróconych i ignorujących Pismo
Święte, które na swoich stronicach samo o sobie zaświadcza, że jest jego wyłączną
wykładnią i które na jakąkolwiek inną wersję wiary i postępowania żadnego miejsca
absolutnie nikomu nie zostawia. Podobnie nie istnieje na przykład marka MERCEDES,
polegająca na pokątnym produkowaniu przez kogokolwiek, poza autoryzowaną
fabryką, badziewnych aut mniej więcej podobnych do oryginału, i dla zmylenia
naiwnych oznaczonych podrobionym logo marki.
Istotą oryginału jest zawsze ortodoksyjna dbałość o wzorcową, skrupulatnie
realizowaną jakość, opartą o dokładnie określone i spełniane warunki technologiczne.
W tym porównaniu katolicyzm, występujący pod symbolem chrześcijańskiego krzyża,
to podróbka - zwykłe, bazarowe badziewie oznaczone podrobionym znakiem
chrześcijańskiej marki, którą ma udawać, a którą nie jest.
Nie istnieje więc także chrześcijaństwo wypaczone a potem zreformowane - typu
katolicyzm sprowadzony do niektórych, protestanckich postaci, gdzie mimo zmiany
szyldu i kilku zabiegów kosmetycznych, jest to dalej ten sam heretycki, bo
"kapłański" i bałwochwalczy katolicyzm. W przytoczonym porównaniu odpowiada to
staraniom firm typu "krzak", by ich pirackie wyroby, dalekie od wzorca, z pozoru
lepiej przypominały oryginał niż pierwsza, skompromitowana podróbka.
Dopóki czyjekolwiek życie wykracza poza nakreślone w Biblii ramy zwykłej, ludzkiej
przyzwoitości, nie zasługuje na nazwę "chrześcijańskie", a jego właściciel nie może
liczyć na zbawienie. Tak mówi Pismo Święte, i ten obiektywny fakt na równi dotyczy
indywidualnych ludzi, jak i wszelkich tzw. "kościołów" i związków wyznaniowych.
Owszem; można udawać że jest inaczej. Można też swoje nawet najpodlejsze życie
nazywać chrześcijańskim, ale czy w jakikolwiek sposób zmienia to zasady i skutki
które ustanowił Bóg?.
Bez względu na czyjekolwiek zabiegi, oraz stopień odejścia od biblijnego wzorca,
oryginał pozostaje oryginałem, a jakiekolwiek wyprodukowane na zasadzie odstępstw
od niego podróbki, mimo nazwy z chrześcijaństwem w tytule, i tak są tylko marnymi
atrapami, których Bóg - co w Piśmie Świętym wielokrotnie podkreśla - absolutnie
sobie nie życzy i nigdy się na nie zgodzi.
Wybór dla ludzi, przedstawiony w Biblii, jest prosty:
otóż albo realizują
chrześcijaństwo określone przez Boga - co dokładnie opisane jest w Biblii i dostępują zbawienia, albo idą własną drogą i, uprawiając chrześcijańsko podobną
szkodliwą religię, "zbawiają się" sami.
Niczyje przy tym wyobrażenia, ani chciejstwo, nie są przecież w stanie wprowadzić
w błąd Boga, który najlepiej wie jakie dla chrześcijaństwa i zbawienia ludzi zakreślił
zasady życia i ramy zachowań. Który doskonale widzi, z istoty rzeczy będąc
wszechwiedzący, czy dany człowiek względnie organizacja religijna, się w tych
ramach mieści, czy nie. Innymi słowy, kto dalej tkwi w grzechu pierworodnym, bo się
nie nawrócił i nie zaczął żyć na nowo, czyli wedle Jego Przykazań i zasad.
Większości tzw. "chrześcijan" się wydaje, że Bogu do zbawienia człowieka wystarcza
sama jego deklaracja wiary i poprawy. Jest to tyle samo warte co przekonanie, że
bank zadowoli się samą deklaracją zwrotu kredytu, zamiast jego faktycznym
zwrotem. Boży Syn, Jezus, nie po to oddał życie, żeby usłyszeć jedynie czyjeś
obietnice i puste słowo "wierzę", które bez pokrycia w najmniejszym stopniu nie
zmienia człowieka, a tym samym jego położenia wobec Boga i zbawienia.
Bóg, ponieważ jest Bogiem, na pewno nie zmieni swoich doskonałych reguł, bo te
z założenia są niezmienne. Na pewno też nie zrobi tego dlatego, że jakiś tam miliard
ludzi, czy nawet wszyscy na ziemi, będą sobie uprawiać chrześcijańsko podobną
religię, z grubsza i dla niepoznaki wzorowaną na prawdziwej. Nic nie pomoże
nazywanie jej "chrześcijańską" licząc, że liczebność i upór w zbiorowym, tzw.
"rżnięciu głupa" spowoduje, że On zmieni swoje poglądy.
Z punktu widzenia wiary w chrześcijańskiego Boga społeczno-cywilizacyjny problem
z „kościołem” katolickim polega właśnie na tym, że będąc podróbką Kościoła Jezusa
Chrystusa uchodzi powszechnie za oryginalny Kościół Boży i synonim
chrześcijaństwa. Ten trwający od prawie dwóch tysiącleci absurd jest tym bardziej
zadziwiający, że KK jest najbardziej zbrodniczym, zakłamanym i bluźnierczym
systemem, jaki kiedykolwiek istniał na tej planecie.
Z powodu tego absurdu "kościół" katolicki, o którego działalności i księżach, jako
rzekomych kapłanach Bożych, oraz o watykańskim kierownictwie, nigdy nie dało się
powiedzieć niczego dobrego, paradoksalnie funkcjonuje w
świecie w randze
instytucji powołanej do wyznaczania standardów moralności. Co gorsza, za sprawą
tej mistyfikacji wszech czasów, dokonane przez siebie ludobójstwo i wszelkiego typu
inne niezliczone zbrodnie, dawne i obecne, KK przypisuje Bogu, jako swojemu
rzekomemu zwierzchnikowi i zleceniodawcy tychże.
Fakt jest taki, że jedynie ignorant lub szaleniec, stając w obliczu katolicyzmu za
którego chrześcijańsko podobną fasadą kryje się niewyobrażalnie zbrodnicza, ohydna
historia, może uznawać tę instytucję za ramię Dobrego, Wszechmocnego Boga,
a Watykan za ziemską siedzibę Jego władzy.
Ktoś, kto przyjmuje katolicyzm jako wiarę pochodzącą od Stwórcy sam o sobie
zaświadcza, przed Bogiem i ludźmi, iż uważa, że Bóg, który posłał na śmierć
krzyżową swojego jedynego syna, by okazać ludziom swoją miłość i w oparciu o nią
wskazać i wyznaczyć im wyższe standardy sprawiedliwości i dobra, spaprał robotę.
Oto sugeruje, że z założenia Dobry i Wszechmocny Stwórca, wcale wszechmocny ani
kochający nie jest, skoro nie udało mu się zrealizować tego co zamierzył. Skoro
zamiast założyć na ziemi swój święty kościół - jak to planował - założył naszpikowany
ohydnymi, wzajemnie się ochraniającymi zboczeńcami i chciwcami, bandycki kościół
katolicki. W dodatku, wbrew wyrażanym przez siebie chęciom, wprowadził pod tą
nazwą i pod przywództwem swojego nieudolnego syna, oraz jego rzekomych
namiestników-papieży, reżym gorszy i bardziej ludobójczy, niż jakikolwiek inny
w całej historii ludzkości.
Reżym najbardziej pasożytniczy, zbrodniczy, ludobójczy i długotrwały, jaki
kiedykolwiek funkcjonował na świecie. Ktoś taki, przypisując katolicyzm autorstwu
Boga, tym samym stwierdza, że ogarniająca obecnie swoimi mackami cały świat
watykańska,
nieprawdopodobnie
zgniła
moralnie
złodziejsko-pedofilsko-
pederastyczna mafia, która od
zawsze i programowo osłania przed ludzką
sprawiedliwością i karą swoich wszelkiej maści chciwych władzy, pieniędzy i życia na
cudzy koszt "świątobliwych" zwyrodnialców, (oczywiście zdarzają się wśród
katolickich księży ludzie w miarę normalni i idealiści) działa na ziemi rzekomo
z Bożego powołania i w Bożym imieniu. Trzeba być specyficznie mocno umysłowo
zamkniętym człowiekiem, żeby stworzenie i utrzymywanie przy życiu takiego
"kościoła" przypisywać Bogu.
Godzenie się na takie widzenie Boga i chrześcijaństwa, bez poczucia moralnego
dysonansu i dostrzegania oczywistej, logicznej sprzeczności w tym, że z założenia
Doskonały i Dobry Bóg jest jednocześnie niedoskonały i zły, to ewidentny przejaw
wręcz podręcznikowej paranoi. Tej, na pewno żaden specjalista od psychiatrii
klinicznej nie poważy się w takim przypadku zaprzeczyć, chyba że sam byłby
paranoikiem.
Można się oczywiście zastanawiać co powoduje, że zwłaszcza w polskim narodzie
występuje tak liczna populacja ludzi specyficznie intelektualnie upośledzonych,
absurdalnie mylących swoją odległą od moralności i zdrowego rozsądku wiarę,
z precyzyjnie nakreślonym przez Boga, doskonale uporządkowanym logicznie
i moralnie chrześcijaństwem, ale niewątpliwie głównym wyjaśnieniem tego fenomenu
jest fakt katolickiego prania ludziom mózgów, już od ich wczesnego dzieciństwa, oraz
że (i też dlatego) praktycznie żaden szeregowy katolik nie zna Biblii - czyli spisanej
podstawy wiary i jedynej Konstytucji Chrześcijaństwa. Na niej to przecież, jak akurat
słusznie sam też twierdzi on i katoliccy księża, oparta jest jego katolicka i rzekomo
chrześcijańska wiara.
Należycie wyedukowany religijnie katolik, czyli zgodnie z programem katechezy dla
katolickich wiernych, nie zna nawet (bo według założeń KK znać absolutnie nie
powinien), oryginalnego, zapisanego w Biblii brzmienia Dziesięciorga Przykazań
Bożych.
Zna za to fałszywki podawane mu z ambony, oraz na lekcjach katolickiej katechezy czyli sfałszowaną wersję Przykazań i nauk Biblijnych umieszczonych w katolickim
Katechizmie. Nie posiada świadomości, że Katechizm fałszywie podaje rzeczy, które
zupełnie inaczej zapisane są w Piśmie Świętym, ani też nie ma jakiejś choćby
pobieżnej znajomości historii swojej religijnej organizacji, którą on mylnie uważa za
Boży Kościół.
Trudno pojąć jak można, zwłaszcza uważając się za wykształconego człowieka, nic
nie wiedzieć o indywidualnych, rekordowo obrzydliwych zbrodniach papieży i ogólnie
wynikłym z katolickiej herezji, trwającym kilkanaście wieków religijnym, masowym
ludobójstwie, czy też o tym, że już pierwsi apostołowie - ze świętymi Janem i Pawłem
na czele - w ostrych słowach przestrogi i potępienia odcięli się od rzymsko-katolickiej
wersji pseudochrześcijaństwa, które zaczęło się na potęgę panoszyć między innymi
w Rzymie, jeszcze za ich życia.
Tego typu pytania, czyli o to, gdzie podział się u niektórych ludzi elementarny, ludzki
rozum i rozsądek(?) zdają się być proste, a odpowiedzi na nie oczywiste, lecz
niestety, katolicka część ludzi na tym świecie nie chce na nie odpowiadać z obawy, że
gdyby to zrobiła, musiałaby w konsekwencji wprowadzić w swoje życie prawdziwie
chrześcijańskie, czyli biblijne zasady wiary i postępowania. Taka perspektywa,
wiążąca się z bezkompromisowym odrzuceniem tego co u siebie złe i grzeszne, jest
dla katolickich nibychrześcijan, nie do przyjęcia. Zdecydowanie wolą trwać przy
swojej wygodnej, "jedynie słusznej katolickiej wierze", charakterystycznej
i popularnej tym, że pozwala świecić " i diabłu ogarek i Bogu świeczkę".
- Nawiasem mówiąc mało kogo obchodzą religijne poglądy osób postronnych,
a zwłaszcza to, czy przez własną głupotę i zło szykują sobie skończenie w piekle,
wszakże pod warunkiem, że nie przekładają się one w praktyce na szkody dla innych.
Katolicyzm ma tu wiele wspólnego z radykalnym islamem, który też uważa się za
jedynie słuszną wiarę i depcze oraz grabi wszystkich, którzy myślą inaczej.
Działa tu dokładnie ten sam mechanizm, co we wszystkich uzależnieniach; czyli
uciekanie od konfrontacji z rzeczywistością. Wypieranie faktów pozwala tkwić
człowiekowi w jego obłędzie i nie przyjmowanym do wiadomości wygodnym dla
siebie draństwie, które jednak stopniowo zmienia jego życie i ludzi z otoczenia
w koszmar. Świat, niestety, doświadcza katolickiego koszmaru już od prawie dwóch
tysiącleci. Wniósł ten koszmar w życie ludzkiej zbiorowości katolicki kler, a pomaga
mu go przez wieki utrzymywać niemoralna, pseudo chrześcijańska, katolicka wiara.
Wiara zwyczajnych z pozoru ludzi, lecz faktycznie nadzwyczajnie oderwanych od
rzeczywistości. Ludzi, z powodu unikalnego, religijnego wychowania, niespójnych
umysłowo i moralnie. Wiara, która zniszczyła szansę ogółu ludzkości na podążanie
drogą moralności i rozsądku, przez co pociągnęła świat ku chaosowi i nieuchronnej,
bliskiej już zresztą samozagładzie.
Jak powstał katolicyzm i jak zdobył władzę
Datowanie katolicyzmu zaczyna się od dwóch faktów: Pierwszym było heretyckie
odejście zboru rzymskiego od Ewangelii, już w pierwszym wieku, a drugim nominalne
ustanowienie - ok. 300 lat później - chrześcijaństwa oficjalną i obowiązkową religią
w Cesarstwie Rzymskim.
Pogański cesarz Konstantyn (który na wszelki wypadek dał się ochrzcić dopiero na
łożu śmierci) ustanawiając nakazowo w latach 313–325 monoteistyczną religię
w państwie, dla jego wzmocnienia, błędnie sądził - co zresztą ani dla sprawy, ani dla
niego nie miało żadnego znaczenia - że wprowadza chrześcijaństwo.
W tym celu ustanowił biskupa rzymskiego zboru - bo akurat jego miał w Rzymie
najbliżej pod ręką - zwierzchnikiem nowo wprowadzanej wiary na terenie imperium.
Jak wyżej zostało powiedziane; nie zdawał sobie sprawy – i mało by go to zresztą
jako poganina obchodziło – że od ponad dwóch wieków religia, którą uprawiali
biskupi rzymskiego zboru, poza zewnętrznymi pozorami i nazwą, nie miała
z chrześcijaństwem nic wspólnego.
Tak czy inaczej Konstantyn dał swoim edyktem biskupom Rzymu władzę rozciągającą
się nie tylko na całe imperium ale, jak się okazało, także na dalsze kilkanaście
wieków historii.
Z dnia na dzień heretyccy biskupi rzymscy zyskali faktyczną możliwość
nieskrępowanego modyfikowania i nakazowego propagowania pod kątem swoich
potrzeb zasad „chrześcijańskiej” wiary, oraz tępienia pod szyldem władzy państwowej
wszystkich, którzy się z ich własną, zmodyfikowaną wersją "chrześcijaństwa" nie
zgadzali.
Oczywiście, każda urzędowo obowiązująca religia nieuchronnie musi się
sformalizować i zacząć służyć urzędnikom w rękach których spoczywa, a już
zwłaszcza w sytuacji kiedy tenże państwowy urzędnik jest w jednej osobie kapłanem,
policjantem i poborcą podatkowym. W dodatku jeśli uważa, tak jak ksiądz, że
odpowiada tylko przed Bogiem, w którego źle, albo wcale nie wierzy - czyli przed
nikim.
W tych szczęśliwych dla siebie okolicznościach biskupi Rzymu stworzyli podwaliny
religii katolickiej, omyłkowo i na nieszczęście dla ludzkości, uznanej powszechnie za
chrześcijańską. Opartej początkowo "tylko" na lokalnym fałszowaniu Ewangelii, lecz
od czasu wsparcia jej siłą władzy cesarskiej, coraz bardziej wyradzającej się
w kierunku zysku, rabunku, ludobójstwa, władzy i polityki. Niebawem pozwoliło to
biskupom rzymskim zdobyć wpływy i potęgę, zdolną do kontrolowania koronowanych
głów i narodów całego, Zachodniego Świata.
Pierwszy, spektakularny i udokumentowany historycznie dowód na
odstępstwo biskupów rzymskich od Ewangelii dał już Klemens I.
Było to za panowania cesarza Domicjana, gdy w latach 93–97, w łonie zboru
korynckiego toczył się, drugi już, ostry spór pomiędzy zwolennikami czystej
Chrystusowej nauki, a usuniętymi w jego konsekwencji, z korynckiego zboru,
głosicielami heretyckiej, rzymskiej doktryny (na której, za sprawą Konstantyna,
zbudowano później katolicyzm), mieniącymi się według niej „kapłanami", czyli
rzekomo ustanowionymi przez Boga pośrednikami pomiędzy Nim, a ludźmi.
Heretycy, nie mogąc pogodzić się z upokorzeniem i utratą możliwości „kapłańskiego”
(czytaj heretyckiego, uzurpatorsko-pasożytniczego) życia na koszt chrześcijańskiego
zboru w Koryncie, udali się w związku z tym na skargę. Jednak nie na pobliską wyspę
Patmos, gdzie żył jeszcze ukochany uczeń Jezusa, autor Ewangelii, trzech Listów oraz
jego ostatniej części – Apokalipsy – apostoł Jan, ale do biskupa Rzymu, Klemensa,
który tam u siebie, podobnie jak jego poprzednicy, też takie samo pośredniczącodochodowe „kapłaństwo” uprawiał.
(Wszelkie kapłaństwo ludzkie zostało definitywnie i na zawsze zniesione, o czym
wiedzą ci, co przeczytali Nowy Testament. To jest właśnie istotą chrześcijaństwa
i samym jego sednem, że po zwycięskim życiu i ofiarnej śmierci Syna Bożego na
krzyżu, kapłaństwo ludzkie zostało całkowicie i na zawsze zastąpione wyłącznym,
jednoosobowym, kapłaństwem Jezusa Chrystusa.
Doskonałym kapłaństwem
świętego (czystego, bezgrzesznego) Człowieka-Boga, nieustannie przebywającego
w obecności Ojca. Kapłana obdarzonego boskimi atrybutami wszechwiedzy
i wszechmocy między innymi po to właśnie, żeby móc w każdej chwili wysłuchać
każdego, zwracającego się do niego człowieka. Tym samym zakończony został
starotestamentowy okres korzystania przez ludzi z ludzkich pośredników między
Bogiem a ludźmi, czyli z usług tak zwanych kapłanów. Odtąd wszystkie i wszelkie
sprawy ludzie mają załatwiać wyłącznie i osobiście z samym Jezusem Chrystusem.
Powstanie mafii katolickiego kleru i jego wcięcie się w rolę przeznaczoną dla
Zbawiciela, jest uzurpowaniem sobie praw i możliwości należnych jedynie Jezusowi
Chrystusowi, oraz niewyobrażalną podłością wobec ludzi, którym katolicki "kościół"
dla zarobku oferuje swoje fałszywe kapłaństwo i rzekomą możliwość odpuszczania
grzechów, przez co odbiera im szanse na faktyczne wybaczenie im przez Boga win,
i zbawienie.)
Dysydenci przebyli ponad dwa i pół tysiąca kilometrów, dzielące ich od Rzymu,
pokonując w parę miesięcy drogę pięć razy dalszą, dziesięć razy dłuższą czasowo
i dużo trudniejszą, niż gdyby popłynęli statkiem prosto z Koryntu na Patmos, do
apostoła Jana. Oczywiście nie chcieli, aby o ich pojęciu chrześcijaństwa i rzekomej
krzywdzie, wypowiadał się apostoł Jezusa, bo dobrze wiedzieli co by ich czekało.
Świetnie się orientowali, co na temat uprawianego przez nich "kapłaństwa" mówiły
listy specjalnie na tę okazję przysyłane do Koryntian, przez apostoła Pawła, oraz
pełne gniewu na wszelkiego typu heretyków listy apostoła Jana, w których on m.in.
pisze: "Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma
Boga..." (1J.9) oraz: "Napisałem do zboru krótki list, lecz Diotrefes, który lubi
odgrywać wśród nich kierowniczą rolę, nie uznaje nas"(3J.9)
Rzekomi kapłani swoimi heretyckimi poglądami, oraz tym, iż udali się po rozsądzenie
sporu do Klemensa, zamiast do Jana udowodnili, że nie uznawali autorytetu apostoła
potwierdzonego osobiście przez samego Syna Bożego. Autoryzowana przez Jezusa
Chrystusa ewangelia chrześcijańska, głoszona i interpretowana przez Jana apostoła,
wyraźnie oszustom nie odpowiadała. Religijni naciągacze woleli jej rzymską
modyfikację - z czasem spopularyzowaną i nazwaną katolicką. Brali udział
w tworzeniu religii, według której występowali nie tylko jako rzekomi słudzy Boga
i Jezusa, ale w dodatku jako rzekomi kapłani. Do dziś im podobni naciągacze udają
nieistniejącą w prawdziwym chrześcijaństwie kastę kapłanów, podobnie okradając
ludzi z dóbr, i co gorsza ze zbawienia, bo wprowadzają ich na drogę przeklętego
przez Boga bałwochwalstwa.
Apostoł Jan w jednym ze swoich listów o takich "chrześcijanach" napisał:
"...A słyszeliście, że ma przyjść antychryst, lecz oto już teraz wielu antychrystów
powstało (...). Wyszli spośród nas, lecz nie byli z nas. Gdyby bowiem byli z nas,
byliby z nami zostali" (1J. 18-19). Apostoł Paweł w innej części Pisma Świętego
dodaje: "Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię
odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty!" Galacjan
1:8.
Jednak, od tego czasu, rzymski kler i katoliccy rodzice, zwiastują kolejnym
pokoleniom tę samą, odmienną ewangelię, która gwarantuje przekleństwo
wszystkim, którzy ją głoszą i przyjmują.
Heretycy, dotarłszy do Klemensa - według katolickiej rachuby "trzeciego papieża po
Piotrze" - zgodnie ze swoimi oczekiwaniami uzyskali jego poparcie. Zostali
zaopatrzeni w list, (odkryty w XVII wieku, między stronicami Kodeksu
Aleksandriusza) w którym Klemens napisał: "Odsuniętych kapłanów bezwzględnie
przywrócić należy do ich funkcji (...) winnych skazać na osiedlenie z dala od
Koryntu."
Oczywiście, pismo to, nie mało w owym czasie żadnego urzędowego znaczenia
i zostało zlekceważone przez zbór w Koryncie, ale sam fakt jego napisania przez
przełożonego rzymskiego zboru, oraz nakazowa forma judząca do linczu przeciw
prawowiernym chrześcijanom wskazuje, jak niedługo po Jezusie zaczęła się w zborze
rzymskim nie tylko herezja, nastawiona na żerowanie rzekomych kapłanów na
wiernych, ale też, jak wcześnie poczęła kiełkować tak zwana rzymska inkwizycja
biskupia, nie mniej krwawa od późniejszej, papieskiej, którą przez dziewięć wieków
poprzedzała. Fałszowanie Ewangelii i manipulacja, już wówczas stanowiły fundament
taktyki rodzącego się katolickiego kleru.
Apostoł Paweł w 1 Liście do Tymoteusza zwięźle i bez dawania komukolwiek
możliwości do jakichkolwiek tendencyjnych interpretacji, jednoznacznie ujął istotę
chrześcijaństwa: "... jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi,
człowiek, Chrystus Jezus".
- Jeden, jak wiadomo, znaczy jeden, i o czym tu można dyskutować?
W heretyckim katolicyzmie funkcjonują jednakże rzesze fałszywych kapłanów,
sprawujących tę zabronioną ewangelicznie dla ludzi funkcję . Ludzi, którzy dla zysku
i bez wstydu zajmują się nieistniejącą w rzeczywistym chrześcijaństwie pozorowaną, „kapłańską” posługą. Nic więc dziwnego, że pokolenia bezwzględnych
cyników (lub zwykłych głupców), skupiających się tłumnie wokół katolickiej idei
zarabiania na ludzkiej wierze, przez rzekome kapłaństwo, zbudowało na przestrzeni
wieków organizacyjną machinę niedościgłą we wszelkiej zbrodni. - W oszustwach,
obłudzie, wyzysku, rabunku, w żerowaniu na narodach, w klasztornej prostytucji,
w seksualnym molestowaniu dorosłych i dzieci, w nietolerancji, w torturowaniu
i masowym, wielomilionowym ludobójstwie, dokonanym na przestrzeni kilkunastu
stuleci.
Słowa Jezusa: "Ja jestem drzwiami dla owiec” (J10:7), oraz: „…kto nie wchodzi przez
drzwi do owczarni, lecz w inny sposób się tam dostaje, ten jest złodziejem i zbójcą”
(J10:1). wyjaśniają w kontekście jedynego pośrednictwa (kapłaństwa) Chrystusa, że
na nic się zda komukolwiek udawanie, że jest inaczej, i że istnieje jeszcze jakiś inny
sposób dostępu do Boga, niż za osobistym i wyłącznym pośrednictwem Syna Bożego.
Jezus jednak wiedział, że pomimo absolutnie jasnej nauki i tak znajdą się
przeniewiercy chcący dla zysku zająć jego miejsce, oraz tacy, co z wygodnictwa lub
i zamiłowania do grzechu zechcą ich uznawać. Dlatego, z góry i celowo, osądził
zarówno wszelkiego autoramentu cwaniaków-naciągaczy, jak i tych, co udając
głupszych, niż są, pójdą za nimi. To właśnie ze względu na takich ludzi Syn Boży
powiedział: „… kto nie wchodzi przez drzwi do owczarni, lecz w inny sposób się tam
dostaje, ten jest złodziejem i zbójcą.” ( J10:1)
Jeśli ktoś, wierzący w istnienie chrześcijańskiego Boga, przeczyta Biblię, lub inaczej
dowiedziawszy się, jak rzeczy stoją udaje, że wersetów mówiących o wyłącznym
pośrednictwie Jezusa i ostrzegających o złodziejsko-zbójeckim charakterze
jakichkolwiek pośredników w niej nie ma, to niewątpliwie ma poważny problem.
Jak nie chce tego wiedzieć, też ma problem.
Powyższa wypowiedź Syna Bożego zawiera ponadto jeszcze jedno, fundamentalne
przesłanie: Otóż określa, że „przechodząc przez Jezusa”, jak przez symboliczną
bramę prowadzącą do innej rzeczywistości, człowiek, w indywidualnym i świadomym
akcie woli i wiary w niego, jako Zbawiciela i jedynego uprawnionego przez Boga
pośrednika między Bogiem a ludźmi, wchodzi do członkostwa w jego Kościele.
Innymi słowy; Kościół Jezusa Chrystusa jest społecznością ludzi którzy najpierw
(darmo i z łaski) otrzymali z Jego ręki zbawienie, a nie, jak głosi katolicka teologia;
jest katolicką instytucją na prawach wyłączności, powołaną rzekomo przez Boga, i to
po to, żeby grzeszny człowiek w wyniku spełnienia bezwzględnie wymaganego
wstępnego warunku przynależności do KK, mógł następnie przystąpić do księdza-
pośrednika-odpuszczacza grzechów i otrzymać zbawienie od niego, a nie od Jezusa.
Który według katolickiej teologii oddał swoje pośrednictwo ludziom, i to na dodatek
konkretnie i wyłącznie organizacji katolickiej. Szkopuł w tym, że tej za jego życia, ani
długo potem jeszcze nie było.
W katolicyzmie Jezus w związku z tym do niczego nie jest już nikomu potrzebny - jak
tylko do nieustannego, rytualnego mordowania go podczas katolickich czarnych mszy
- zwanego w tej ich liturgicznej fazie "ofiarowaniem" - kończących się następnie
wspólnym zjadaniem jego ciała w które, według ichniej teologii, prawdziwie zamienia
się komunijny, katolicki opłatek, a wino w jego prawdziwą krew. Brrr...!
Według KK, zarówno dostąpienie zbawienia, jak też zachowanie go, jest możliwe
tylko wówczas (kto jest ciekawy szczegółów niech sobie poczyta katolicki Katechizm),
jeśli się jest katolikiem.
Nie bycie katolikiem, jest u Boga, według katolickiej, wyssanej z palca, opartej na
Katechizmie, zamiast na Biblii teologii, największą z wszystkich możliwych przewin
i nieuchronnie skazuje człowieka na wieczne potępienie oraz piekło. To stan, który
wobec każdego niekatolika na ziemi automatycznie skutkuje katolicką klątwą. - O tym
też sobie można w katolickim Katechizmie poczytać.
Nie skazuje człowieka na bezwzględne potępienie jakaś najohydniejsza nawet
zbrodnia, ale właśnie nie należenie do KK. Reasumując: według obowiązującego
w katolicyzmie dogmatu, niekatolik jest najgorszą możliwą i najbardziej
znienawidzoną przez Boga odmianą stworzenia - jest śmieciem, odpadem. Wszystko
inne, według oficjalnej, katolickiej teologi Bóg może wybaczyć, ale nie to.
Jak widać; według teologii stworzonej przez katolicki kler, nie podlega potępieniu
nawet ksiądz-pedofil, czy inny zbrodniarz i łachmyta, o ile jest katolikiem. Potępiony
jest za to każdy inny człowiek-niekatolik, choćby nawet najbardziej kochał Boga
i ludzi, i ze wszystkich sił starał się żyć według Bożych Przykazań i Pisma Świętego.
Według tej katolickiej logiki i teologii wychodzi więc na to, że Jezus Chrystus
przyszedł na świat i dał się zabić nie po to, żeby świat ludzi stał się lepszy, ale żeby nie wiedzieć dlaczego i po co - założyć kompletnie nie liczący się z Jego własnym
Słowem, demoralizujący ludzi i obrażający Jego samego katolicyzm. W dodatku
kierowany przez rzekomo reprezentującą go, umundurowaną w czarne kiecki, mafię
złodziei, morderców i zboczeńców.
Ta absurdalna, heretycka teologia - ewidentnie zorientowana na popularność wśród
niegrzeszącego pomyślunkiem i moralnością ludzkiego tłumu, od prawie dwóch
tysiącleci trzyma ludzką ciemnotę na pasku uzależnienia od KK, stale dostarczając
podszywającej się pod chrześcijaństwo katolickiej sekcie niezbędną ilość wiernych.
Fanatyczny, zmanipulowany tłum ludzki, zapewnia jej w swojej masie wygodny byt,
polityczne wpływy i bezkarność.
Katolicyzm, powstały na bazie zakłamywania Biblii i na ludzkiej krzywdzie, to religia
bardzo wyjątkowa, uprawiana przez wyjątkowych i na swój sposób ciekawych ludzi.
Odwrotnie do wszystkich innych religii na świecie, których istnienie typowo oparte
jest na czytaniu, znajomości i stosowaniu się wierzących do świętych pism własnej
wiary, katolicyzm opiera się akurat na nieznajomości chrześcijańskiego Pisma
Świętego, przez wiernych. Im ta znajomość jest mniejsza, czego kler jest świadomy,
tym lepiej dla katolicyzmu. Katoliccy wierni, którzy z założenia twórców tego
"kościoła" mają żyć w przekonaniu, że katolicyzm jest chrześcijaństwem, są dlatego
od dziecka uczeni zasad katolickiej wiary wyłącznie z ambon i z Katechizmu. Biblia,
dla wrażenia że obowiązuje ona w katolicyzmie i że jest traktowana jak święta
księga, jest wiernym wprawdzie czytana, bo musi, ale tylko wybiórczo. Czytania wielu
jej fragmentów kler unika, jak ognia. Katolicy, z braku osobistego zainteresowania
chrześcijańskim Pismem Świętym, nie zdają więc sobie sprawy, że ta nauka różni się
od oryginalnej chrześcijańskiej nauki, i że padli ofiarą oszustwa. Dzięki tej taktyce,
kler skutecznie może wbijać ludziom do głów przekonanie, że religia katolicka jest
religią chrześcijańską i że rzekomo, chrześcijańska religia stanowi, iż poza katolickim
"kościołem" każdego czeka wieczne potępienie i piekło. W Katechizmie stanowisko to
jest specjalnie uwypuklone, jako oficjalny dogmat wiary. Jest bowiem podstawą do
zdobywania wiernych dla fałszywej wiary "chrześcijańskiej", wszakże pod warunkiem
tego oszustwa, narzucającego ludziom strach, można ich dla katolicyzmu pozyskiwać.
Wiernych jest więc tym więcej i tym lepszymi są katolikami, im mniejsze mają pojęcie
o Biblii i chrześcijaństwie, oraz o tym, czym rzeczywiście katolicyzm jest.
Z tego powodu katolicka religia jest bodaj jedyną na świecie, która swego czasu
nałożyła na wiernych zakaz posiadania i czytania własnego pisma świętego. Zakaz
ten obwarowany był karą śmierci, którą skwapliwie stosowano wobec ciekawskich
pod zarzutem herezji, co śmiało można uznać za sztandarowy przejaw katolickiego
absurdu i typowej dla tej religii paranoi.
Nic w tym dziwnego, wszak klerowi od zawsze chodzi o to, żeby wierni nie
porównywali ich nauki z oryginalną chrześcijańską nauką, znajdującą się w Biblii.
Katolicy są dlatego już nieomal od kołyski przez kler przekonywani, że kocopały, pod
nazwą "chrześcijańska religia katolicka", której zasady są głównie ustnie głoszone
i nauczane przez kler, oparta jest o chrześcijańskie prawdy wiary. Dla katolicyzmu
brak wiedzy szeregowych członków o tym, co rzeczywiście zawiera Pismo Święte, jest
i zawsze było strategicznym warunkiem przetrwania.
Biblia, która katolickie oszustwo i jego satanistyczne pochodzenie ujawnia, zawsze
była, jest, i zawsze będzie dla katolicyzmu najbardziej zagrażającą mu siłą. Kler,
wiedząc o tym i z obawy przed odkryciem szwindlu, już w XIII wieku, gdy słowo
pisane zaczęło wchodzić do powszechnego użycia, wydał oficjalny zakaz jej
posiadania i czytania przez laików.
W ten sposób problem przeniósł się głównie do katolickich głów. Chociaż Biblia
jest nazywana przez katolików Słowem Bożym i Pismem Świętym, (czyli doskonałym
i nietykalnym zbiorem pism autoryzowanych przez samego Boga), katolicki "kościół"
nieustannie tę zasadę obchodzi. Uczy wiernych zgoła innej „ewangelii” niż ta, którą
ona zawiera i której nauczał Jezus, oraz osobiście wybrani przez Niego
i uwierzytelnieni apostołowie.
Bóg, jest w katolicyzmie Bogiem niesuwerennym i uchodzącym za głupszego od
watykańskich biskupów. Ci permanentnie, gdy tylko mogą z tego osiągnąć jakąś
korzyść, „ulepszają” na swój sposób to, co jak sami twierdzą, Doskonały przecież
i Nieomylny Bóg osobiście ustanowił, i co opatrzył wielokrotnie powtarzanym
zastrzeżeniem, aby nikt nie ważył się dokonywać w Jego nauce jakichkolwiek zmian.
(Czy idiotyzm tej sytuacji i postępowania tych ludzi nie jest porażający?).
Biskupi katoliccy, czyli KK, nie biorą jednak takich "szczegółów"o głowy. Stwierdzili
oficjalnie już na soborze trydenckim (1546 r.) że oni, czyli ich tradycja, jest równa
autorytetowi Pisma Świętego i kwita. Sami siebie postawili na równi z Bogiem, sami
wymyślili własne "chrześcijaństwo" i sami robią co chcą. Skutek tych katolickich
"ulepszeń" i debilnych interpretacji, wyrywanych z kontekstu Biblii fragmentów jest
podobny, jakby ktoś twierdził na przykład, że naucza konfucjanizmu, lecz nie robiłby
tego na podstawie całego, spójnego ze sobą Pięcioksięgu tego filozofa, ale według
tylko kilku wybranych, wygodnych dla siebie fragmentów, dopełnionych własnymi
"mądrościami".
Pewnie, że można sobie takie oszustwo uprawiać, ale to już nie byłby konfucjanizm
lecz nadużycie polegające na przywłaszczeniu sobie cudzego znaku firmowego dla
swoich własnych wypocin. Z chrześcijaństwem w wydaniu katolickim jest podobnie.
Wiara katolicka oparta jest na własnych, niemających nic wspólnego z sensem
chrześcijaństwa "mądrościach" i nastawiona wobec Boga na przysłowiowe "rżnięcie
głupa", czyli na udawanie typu: „udaję że nie wiem, że prawda jest inna”.
Twierdzić sobie można wszystko, ale nic nie zmieni faktu, że ta herezja
spowodowała, iż samo tylko ludobójstwo watykańskiej sekty, to co najmniej 40
milionów ofiar, czyli tyle, że gdyby chwyciły się za ręce i utworzyły ludzki łańcuch,
opasałyby nim kulę ziemską. Gdyby ofiary te były zabijane kolejno, co jedną
sekundę, egzekucja trwałaby bez ustanku przez rok i cztery miesiące.
Członkowie watykańskiej sekty mimo to utrzymują, że ten najbardziej zbrodniczy
i pod każdym względem plugawy twór religijny, jaki kiedykolwiek powstał na ziemi,
jest KOŚCIOŁEM Jezusa Chrystusa.
Normalny umysł, nie jest w stanie ogarnąć katolickiej skali zbrodni, zakłamania
i bluźnierstwa Bogu.
Katoliccy mędrcy, o czym ich nie czytający Biblii wierni ogólnie nie wiedzą, między
innymi przeredagowali na własne potrzeby najświętszą i absolutnie nienaruszalną
podstawę wiary w Jedynego Boga, czyli Dziesięć Przykazań Bożych. A przecież
Dekalog -jak samo o tym mówi katolickie Pismo Święte (V M.5,22) - osobiście Bóg,
własną ręką, wypisał na kamiennych tablicach Mojżesza.
Mimo to - z powodu dostrzeżenia przez KK możliwości robienia złotego interesu na
ciągnięciu zysków z bałwochwalczych pielgrzymek tych, których umysłowość
dopuszcza bicie na klęczkach pokłonów i modlenia się do drewna i farby
wyobrażających Marię i przeróżnych "świętych" - katolicki kler postanowił w pewnym
momencie sfałszować Dekalog i nie nauczać wiernych Drugiego Przykazania Bożego.
Tego akurat które literalnie, bezwarunkowo i pod groźbą klątwy Bożej (nakładanej na
cztery następne pokolenia) zabrania kłaniania się jakimkolwiek figurom i obrazom
i oddawania czci czemukolwiek i komukolwiek, poza Bogiem. W związku z tym KK
„sprytnie”, niczym naiwne dziecko, nie umieścił tego przykazania w swoim
Katechizmie. Naucza odtąd takiego "kulawego Dekalogu" swoich wiernych i katolickie
dzieci.
Tak więc typowy katolik, wciągnięty w odwieczną grę kleru o władzę, pieniądze
i wygodne nieróbstwo, nie zdaje sobie sprawy, że Dziesięć Przykazań Bożych wygląda
zupełnie inaczej w katolickim Katechizmie, niż Piśmie Świętym, i że wersja której
nauczono go na lekcjach katolickiej religii, jest fałszywa.
Nie wie, że z powodu wykluczenia na użytek katolickiej katechezy Przykazania
Drugiego, i doprowadzenia w ten sposób do sytuacji że z dziesięciu przykazań zrobiło
się ich dziewięć, katolicki „kościół” dokonał podzielenia Przykazania Dziesiątego na
dwie części, żeby ono udawało dwa. Tym sposobem nauczanych „przykazań”
w dalszym ciągu jest pozornie tyle co trzeba, i co wystarcza, żeby na ludziach
naiwnych sprawiać wrażenie, że tak wygląda prawdziwy Dekalog, oraz że katolicki
tak zwany „kościół”, to rzeczywiście Kościół Boży.
Wersję służącą do nauki katolickiej religii każdy, kto potrafi czytać, może sobie
porównać z Przykazaniami zapisanymi nawet w Biblii katolickiej, i w dwie minuty się
o tym przekręcie przekonać. (II Mojż. 20 i V Mojż.5)
Co ciekawe, wielu katolików do tego stopnia nie wierzy - lub raczej nie chce wierzyć że ich "święty kościół", dopuścił się takiego przekrętu, wobec Boga i ludzi, że mając
nawet we własnym posiadaniu Biblię i katolicki Katechizm, nie chcą sięgnąć po nie na
półkę, by obie wersje Dekalogu porównać i osobiście przekonać się, jak są
manipulowani. Niektórzy nawet coś tam wiedzą, ale boją się prawdy, bo musieliby
coś z nią zrobić. Ponieważ wierzą, że Boży Sąd czeka każdego, wybierają wobec tego
opcję, że gdy już staną przed Bożym Trybunałem, będą udawania durnia i tłumaczyć
się że nie wiedzieli, albo że ktoś ich zwiódł, że winna tradycja i wiara przodków, albo
jakieś inne okoliczności. Liczą, że na tej podstawie Bóg usprawiedliwi ich osobisty
i czynny udział w katolickiej herezji i wspomaganiu zbrodniczego systemu, już choćby
przez samo figurowanie w parafialnych rejestrach członków KK.
Dla katolickich "ojców kościoła", kierujących organizacją mającą z założenia na religii
zarabiać, ukrycie przed wiernymi istnienia prawdziwego (Drugiego) Przykazania stało
się "normalną", biznesową koniecznością. Bóg w nim bowiem osobiście
i bezwzględnie gwarantuje ludziom, że przeklnie każdego bałwochwalcę oddającego
cześć komukolwiek, czy czemukolwiek innemu, niż On sam. I na tym polega katolicki
kłopot, bo w świetle Drugiego Przykazania pielgrzymka do "świętego" obrazu, albo
jakiejś "świętej" figury, jest wysiłkiem wkładanym w uzyskanie od Boga obiecanego
za takie praktyki przekleństwa, a nie błogosławieństwa, jak się wydaje otumanionym
przez kler tłumom.
Warto zauważyć, że przy powszechnej obecnie umiejętności czytania, oraz
bezproblemowej dostępności do Biblii, tłumaczenie się nieznajomością Bożego prawa
lub usprawiedliwianie się na zasadzie; "a bo oni mnie oszukali", nikogo nie
usprawiedliwia. Wychodząc zawczasu na przeciw tym pokrętnym tłumaczeniom, sam
Jezus Chrystus osobiście przestrzegał mówiąc: "Baczcie, byście się nie dali zwieść".
I podobnie jak wiele razy w historii pod przekleństwo i nieszczęścia wchodził naród
żydowski - gdy tylko odstępował od Boga i zaczynał czcić bałwany - tak i dzisiaj
poznać można bałwochwalcze rodziny i narody po tym, jak im się powodzi.
Jeśli w jakimś państwie, gdzie nominalnie panuje chrześcijaństwo, jest chaos,
niedostatek, waśnie, niepokoje społeczne i duża przestępczość, to od razu wiadomo,
że nie jest to kraj protestancki, ale katolicki. Mamy więc w tym towarzystwie Polskę,
Rosję, kraje bałkańskie, Włochy, Hiszpanię, Portugalię, Irlandię, oraz skrajnie biedne,
zalewające cały świat narkotykami, kraje Ameryki Południowej. Jakiś dziwny
"przypadek", nieprawdaż?
Oczywiście trudno się spodziewać, że ponadnarodowa, klerykalna organizacja
cwaniaczków-naciągaczy, która dla swoich celów ocenzurowała Biblię i spreparowała
nawet Dekalog, miałaby się bać Boga, w którego sama ewidentnie nie wierzy, i mieć
opory przed jakąkolwiek inną zbrodnią. Historia pokazuje, że w tej konkurencji w zbrodni - Katolicki Kościół nie ma sobie równych w całych dziejach ludzkości
i z pewnością aż do końca świata już nic i nikt go w tym wątpliwie zaszczytnym
osiągnięciu nie prześcignie.
Swoją drogą to zadziwiające, że tak wielkim masom ludzi na świecie, uważającym
się za chrześcijan, nigdy nie przyszło do głowy żeby otworzyć Biblię – osobisty
Testament Syna Bożego skierowany do wszystkich ludzi razem i do każdego
człowieka z osobna – i, jak wyżej już wspomniałem, porównać chociażby na
początek, Katolickie nauki z oryginałem Dziesięciorga Przykazań.
Zadziwiające jest również to, że nawet mimo posiadanych doktoratów i tytułów
profesorskich, przez katolickich, nielicznych czytelników Biblii (bo przecież i tacy się
zdarzają), z logiką i myśleniem jest u nich, jak u dwuletnich dzieci. Żadne „czarno na
białym” i żadne fakty nie są w stanie się przebić przez ich przekonania, jakie mają na
temat prawości swojego katolickiego, „kościoła”, swojej wiary i siebie samych.
Oczywiście "naukowość" ludzi zindoktrynowanych do zaprzeczania faktom jest fikcją,
a dyplomy takich "naukowców" faktycznie warte tyle, co fałszywki kupione na
bazarze.
Sprawdzają się na tych wszystkich, katolickich "naukowcach" biblijne słowa proroka
Izajasza (6,9-10): "Będziecie stale słuchać, a nie będziecie rozumieli; będziecie
ustawicznie patrzeć, a nie ujrzycie. Albowiem otępiało serce tego ludu, uszy ich
dotknęła głuchota, oczy swe przymrużyli, żeby oczami nie widzieli aby uszami nie
słyszeli, i sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, a Ja żebym ich nie uleczył."
Przerażające, ale i zabawnie, jest katolickie zaprzeczanie rzeczywistości - zwłaszcza
historycznym faktom - oraz „mylenie im się” tego, co w Piśmie Świętym jest
dosłowne z tym, co jest przenośnią, i odwrotnie. Generalnie katolicy interpretują
Pismo Święte nie według logiki i jego kontekstu, ale według swoich formalistycznych
potrzeb. Na przykład metaforę o winie i chlebie, jako symbolach krwi i ciała
Zbawiciela – odzwierciedlających jego Kościół, jako jeden organizm – biorą, zgodnie
z nauką kleru i jego Katechizmem dosłownie.
Skutkiem tego - co jak wiadomo wynika z katolickiego dogmatu - katolicy w sensie
dosłownym uprawiają rytualny kanibalizm. Katolicka „komunia” jest bowiem
obrzędem picia prawdziwej(!) krwi i jedzenia prawdziwego(!) ciała Jezusa w które,
w efekcie nadprzyrodzonego przemienienia - w jakie każdy katolik ma obowiązek
wierzyć - zamieniają się komunijny chleb i wino.
Absurd taki wydaje się nieprawdopodobny, ale przecież każdy może sobie
prawdziwość tego, co tu piszę, sprawdzić.
Jak widać; przy katolickim zwyczaju rytualnego mordowania na krzyżu (tzw.
"ofiarowania) Jezusa na każdej mszy, a następnie zbiorowego, faktycznego pożerania
jego ciała i picia jego krwi, satanistyczne obrzędy najgorszych psychicznych
popaprańców, to pestka.
- A teraz pytanie: Co trzeba mieć pod przysłowiową "kopułą", żeby taki obrzęd
wymyślić i co trzeba pod nią mieć, żeby taki spektakl zaakceptować i w nim
uczestniczyć? -Poza wszystkim czy może żyć godnie i zgodnie naród, skażony takim
wyłączającym rozum i moralność, religijnym fanatyzmem?
Pomijając ohydę przytoczonego rytuału, wskazującego na wyraźne szaleństwo
twórców liturgii zauważmy, że gdy w innym miejscu Ewangelii Jezus jest nazwany
bramą, kler, nie mając widocznie pomysłu jak by mógł tę metaforę wykorzystać dla
wzbogacenia się i umocnienia swojej władzy nad wiernymi, jakoś go swoim wiernym
nie przedstawia pod dosłowną postacią dużych drzwi z klamką i zasuwą.
Generalnie; gdy się analizuje różne tego typu interpretacyjne sztuczki, czynione przez
katolicki kler wobec Słowa Bożego, widać jak ograniczeni i ciemni, a jednocześnie
małpio cwani musieli być ludzie, którzy je powymyślali, i jakim upokorzeniem dla
normalnej ludzkiej inteligencji, jest przyjmowanie tego bełkotu szaleńców, jako
czegoś co można w ogóle zaakceptować, a już zwłaszcza uznać te kretynizmy za
objawione prawdy Bożej wiary. W jakiej to kondycji umysłowej trzeba być, żeby takie
klerykalne potworności i bzdury brać za dobrą monetę i w dodatku dać sobie
wmówić, że pochodzą od doskonale Mądrego i Dobrego Boga?
Wszelkie
absurdalne,
katolickie
zachowania,
jak
rytualny
kanibalizm,
rozczłonkowywanie trupów i oddawanie tym makabrycznym kawałkom
bałwochwalczej czci, czy modlenie się do obrazów i martwych figur - jak do żywych
osób - są dla normalnych ludzi podobnie obrzydliwe i na zdrowy rozum nie
mieszczące się w głowie, co dla specyficznie pokręconych umysłowo katolików
możliwe do przyjęcia.
Dlaczego u katolików rozum śpi? - Ponieważ kler już od dziecka wtłacza im umysłową
destrukcję. Wszystko po to właśnie, by umieli akceptować absurd - by wykształciła
się u nich podwójna "logika" i "moralność".
Co by nie mówić; jest to wprawdzie obrażający ludzką inteligencję, lecz niezbędny
warunek do tego, aby katolickie dzieci odrzuciły zdrowy rozsądek i nie myślały
o narzucanej im religii krytycznie. Warunek realizowany po to, by były gotowe
przyjąć za normę każdą narzuconą im przez katolickich "kapłanów" bzdurę. Aby nie
chciały, gdy dorosną, samodzielnie rozważać spraw dotyczących rozsądku i wiary, jak
też by nie mogły połapać się w tym, w co tak naprawdę zostały wplątane. By się nie
połapały do końca życia co zrobiono z ich głowami, oraz komu tak naprawdę i do
czego służą.
Religijny skutek katolickiego wychowania i nabytej w jego trakcie paranoi jest
taki, że wierni nie ogarniają sensu chrześcijaństwa. Nie widzą w katolicyzmie niczego
złego ani w sensie moralnym, ani społecznym. Z niezmąconym sumieniem potrafią
być członkami organizacji obciążonej
wielomilionowym ludobójstwem,
najplugawszymi zbrodniami kleru i papieży, mieszaniem ludziom w głowach, oraz
bezprzykładnym bluźnierstwem Bogu. W katolickich głowach nie powstaje prosta
i oczywista refleksja, że zbudowany przez kler, zbrodniczy i bluźnierczy system
religijny, w żadnym wypadku nie może pochodzić od Boga.
Za to bez skrępowania i z poczuciem że im, jako wyznawcom „jedynie słusznej” wiary
należą się we wspólnym państwie specjalne przywileje, domagają się
nieskrępowanego finansowego i emocjonalnego na nim żerowania, czyli na
wszystkich niekatolikach.
I chociaż wynalazcą i siewcą tej parachrześcijańskiej moralności jest kler a jego
owieczki wcale nie muszą brać udziału w tym przekręcie przeciw Bogu i ludzkości - to
jednak w nim uczestniczą.
Zdają się być całkiem nie świadomi faktu, że w chrześcijaństwie
i przypisanym mu nowotestamentowym kapłaństwie chodzi jednak o to, że to
starotestamentowe, realizowane kiedyś przez specjalnie wyznaczoną do tego przez
Boga kastę pośredników (Lewitów) zostało (przez tego samego Boga(!) zniesione.
Że bez sensu jest trzymanie się sukmany fałszywego i "na dzień dobry" przeklętego
przez Boga pośrednika, zamiast - jak radzi Biblia - jedynej szaty której warto się
trzymać: szaty Jezusa.
Jednak już wspomniani wyżej, usunięci z korynckiego zboru uzurpatorzy,
podobnie jak robi to od zawsze katolicki kler, koniecznie chcieli żyć na koszt innych.
Ta pasożytnicza katolicka idea, będąca sednem jego herezji i antychrześcijaństwa,
niestety jeszcze funkcjonuje i w jakiejś formie funkcjonować będzie. Zawsze
w ludzkiej populacji będzie istniał odsetek ludzi o umysłowości niezdolnej do
obronienia się przed osobnikami, którzy będą im chcieli sprzedawać fałszywe bilety
do nieba. Zgodnie z ideą katolickiego przekrętu, wciąż się realizuje i zawsze jakoś
będzie się realizował prosty i wygodny dla niepoprawnych grzeszników model
zbawienia, oparty o usługi "kapłana" udającego Bożego pośrednika. Niestety; model
zawsze działający destrukcyjnie na jednostki, oraz na społeczeństwa proporcjonalnie do skali.
Jeśli ktoś czytał Biblię i zna fakty, i mimo to jest w stanie świadomie przyjąć
katolicką ideologię świadczy o sobie, że jest uwarunkowany do bycia na bakier
z rozumem i moralnością. Osąd, czy taki człowiek jest „tylko” zły, czy „tylko” jest
idiotą, albo jedno i drugie, czy po prostu się jeszcze nad swoją wiarą katolicką nie
zastanawiał, należy do Boga. On jeden wie, co i w człowieku siedzi.
W każdym razie bez względu na przyczyny i czyjekolwiek dobre lub złe chęci,
akceptacja absurdu u człowieka na jakimkolwiek polu, zawsze jest zaczątkiem
destrukcji przenoszącej się stopniowo na cały system poznawczy.
Zawsze
"procentuje" fanatyzmem i relatywizmem moralnym. Odbija się na wszystkich
obszarach ludzkiego życia. Nie tylko na tych, które bezpośrednio dotyczą religii
i wiary, ale na wszystkich frontach współżycia z innymi ludźmi. Dlatego nie
przypadkiem, jako naród, jesteśmy dla siebie niesympatyczni, a także dzierżymy
mistrzostwa świata w kompleksach, pesymizmie i braku zadowolenia.
Co zatem jest tak pociągającego w katolicyzmie, że ludzie masowo idą na kompromis
ze zdrowym rozsądkiem i moralnością?
Otóż to mianowicie, że katolicki układ pomiędzy księdzem a wiernym, to korupcyjne
porozumienie za plecami Boga, zawarte pomiędzy zawodowym, aczkolwiek
fałszywym „odpuszczaczem grzechów”, a grzesznikiem. Pierwszy udaje pracownika
Jezusa, żeby móc wygodnie żyć ze swojego rzekomego „pośrednictwa”, a drugi ma
możliwość udawać, że płatny „kapłan–pośrednik” jest prawdziwy i może coś
z Bogiem za niego samego załatwić.
Jeden i drugi ma w razie czego przygotowane dla Pana Boga tłumaczenie, że
„mądrzejsi od niego” go w ten katolicyzm wplątali (rodzina i kościół”) – a on,
biedaczek, nic nie wie i niczemu nie jest winny.
Układ dla obu stron korzystny, bo za życia wygoda, a i do nieba może też się uda
trafić, jeśli tylko na Sądzie Ostatecznym będzie się odpowiednio dobrze udawać głupa
i przekona się Pana Boga, że nie było czasu osobiście zapoznać się z Jego Pismem
Świętym.
Generalnie; katolicki wynalazek „kapłana–spowiednika”, to wygodna i nieustająca
abolicja od grzechów.
I chociaż Pismo Święte mówi zupełnie co innego, kler tym wynalazkiem
spowodował, że podstawowy cel ofiary Jezusa Chrystusa - czyli przekonanie ludzi do
porzucenia grzechu - uległ u wielu zmarnowaniu. Ci, którzy dali się uwieść katolickiej
ideologii, sami blokują u siebie oczekiwane przez Boga zmiany. Te, które uważa za
tak ważne, że dla nich poświęcił Syna.
Istotą chrześcijaństwa jest według Biblii wyłącznie Jezus i praktyczna zmiana na
lepsze ludzi, którzy docenią poświęcenie Ojca i Bożego Syna, bo czują się
w moralnym obowiązku, w imię tego poświęcenia, bezwzględnie dawać się prowadzić
realnemu, żywemu Bogu po to, by według Jego planu (nie swojego własnego), móc
żyć nowym, uczciwym i pożytecznym życiem. O nic więcej w przesłaniu Ewangelii nie
chodzi. Aby było to możliwe, człowiek uzyskał możliwość wymazania listy swoich
grzechów, u Boga, i zaczęcia od nowa, lepszego życia. Do tego potrzeba jednak
nawiązania i zachowywania bezpośredniej, duchowej z Nim łączności – za
pośrednictwem Jezusa i jego Ducha Świętego, którego rolą jest uczenie i powadzenie
ludzi na drodze nieustającej poprawy.
Jezus, wyłączny sprawca Bożego wybaczenia ludzkich grzechów i oczekiwanej
u ludzi nowej postawy, to jedyny kapłan-pośrednik między Bogiem a ludźmi, i tylko
jego pośrednictwo jest szansą i niedającym się pominąć warunkiem zbawienia. Istotą
i sensem chrześcijaństwa jest to właśnie, że nie ma innego kapłana i pośrednika
między Bogiem a ludźmi, niż tylko Jezus Chrystus. Nie ma miejsca w chrześcijaństwie
na jakiekolwiek ludzkie pośrednictw, bo ono się skończyło. Na żadnych "kapłanów
kapłana", czyli "pośredników pośrednika" - Jezusa. Biblia określa to bardzo jasno
i zupełnie inaczej niż naucza katolicyzm.
Ludzkie, starotestamentowe kapłaństwo Bóg zniósł bo, co wytykał kapłanom
Jezus, poszło w kierunku władzy i bezsensownego, obłudnego formalizmu. Jednak
katolicyzm nie tylko ludzkie "kapłaństwo" znów reaktywował, ale jeszcze poszedł
niewyobrażalnie dalej: Oto bowiem, do niemającego już podstaw kastowego
"kapłaństwa" i "normalnie" towarzyszących temu wad faryzeizmu, dodał jeszcze
grabieże i masowe ludobójstwo - popełniane w imię Boga i rzekomo z Jego polecenia
- wobec ludzi nie chcących płacić katolickiemu kościołowi danin, szemrających
przeciw niemu, oraz wobec innowierców.
Takiego bluźnierstwa wcześniej świat nie znał i z pewnością nie dla takiego
"chrześcijaństwa" dał się ukrzyżować Jezus.
Cwaniacy, którzy zapoczątkowali katolicyzm, zauważyli prosty fakt, że nie ma
lepszego interesu na świecie, jak pośrednictwo do życia wiecznego, czyli
„kapłaństwo”.
Jest to sprzedawanie towaru, który każdy chciałby mieć, a którego jakości nie
da się za życia zweryfikować i zareklamować. Nikt jeszcze, zanim nie stanął przed
Sądem Ostatecznym, z tamtej strony nie wrócił i nie opowiedział czy to pośrednictwo
działa. W każdym razie Biblia mówi, że nie.
Oszuści potrzebowali do rozkręcenia interesu dwóch rzeczy: po pierwsze
sfałszować nauczanie Ewangelii, żeby przekonać ludzi, że w ogóle ludzkie
pośrednictwo do zbawienia w dalszym ciągu obowiązuje – podpięte oczywiście pod
szyld Jezusa i chrześcijaństwa – a po drugie, że tylko ich (oszustów) "kościół", jako
absolutnie jedyny na świecie, (to z obawy przed konkurencją), posiada właśnie te
wyjątkowe, "kapłańskie" uprawnienia, tj. do odpuszczania grzechów i wpuszczania
ludzi do raju.
Innymi słowy chodziło tu o najprostszą zasadę rynkową: "przekonaj ludzi, że
twój towar jest dla nich niezbędny, oraz bądź jego jedynym producentem
i sprzedawcą". Jest to zasada stosowana przez każdą (dosłownie i literalnie) sektę
religijną, i po tym się właśnie sekty rozpoznaje, że aby ludzi ze sobą związać
i ciągnąć z nich zyski, używają tego genialnie prostego patentu.
Kler katolicki, ulepszając nieustannie swój pomysł na łatwe życie,
wyspecjalizował się w wymyślaniu co rusz to nowych i coraz bardziej dochodowych
zasad własnej "chrześcijańskiej" wiary, których w Biblii próżno by szukać. Czczenie
figur i obrazów, odpusty grzechów za pieniądze i ludobójstwo w imieniu Jezusa –
żeby pozbywać się wichrzycieli i przeciwników – to były przez ponad tysiąc pięćset
lat, "normalne" cechy katolickiego "chrześcijaństwa".
Poza wszystkim, wszelkie odstępstwa od nauki chrystusowej apostołowie
Jezusa potępiali i przed nimi ostrzegali - z Piotrem włącznie. Człowiekiem dobrym
i prawym w wierze, któremu mimo to katolicki kościół śmie imputować udział
w swoim spisku przeciw Ewangelii i kluczowej dla katolickiej ideologii herezji
o ludzkim, kastowym "kapłaństwie".
Mało tego; to Piotrowi przypisuje zapoczątkowanie tej herezji i przedstawia go,
jako "pierwszego katolickiego papieża".
Drugi czynnik zadziałał w latach 313–325. Cesarz Konstantyn uznał, że
najlepszym sposobem na powstrzymanie postępującego rozpadu rzymskiego
imperium, będzie wprowadzenie powszechnie obowiązującej i niezwiązanej
z wierzeniami podbitych narodów religii. Idealnie nadawało się do tego
monoteistyczne chrześcijaństwo praktykowane przez lokalną, rzymską sektę,
głoszące równość ludzi wszystkich narodowości wobec Boga.
Konstantyn z właściwą sobie konsekwencją zabrał się do religijnych reform
i już na kilka lat przed sterowanym soborem nicejskim, który zwołał dla nadania
swojemu przedsięwzięciu pozorów chrześcijańskiej poprawności i przypieczętowania
nowego ładu w państwie (325 r.), powołał trybunały kościelne w randze sądów
cywilnych, zwolnił kler od uciążliwych obowiązków publicznych i podatków (313
i 319), oraz udzielił mu zezwolenia na przyjmowanie spadków (321). Dodatkowo, dla
unaocznienia i podkreślenia powszechności i stałości reform, jakie prowadził
w cesarstwie, ustanowił niedzielę, zamiast dotychczasowej soboty, obowiązkowym
dla wszystkich „dniem Pańskim”, wolnym od pracy (321r.).
Tym sposobem lokalna, parachrześcijańska sekta, która znalazła się akurat
we właściwym miejscu i czasie pod ręką pogańskiego cesarza–reformatora, z dnia na
dzień uzyskała państwowe poparcie i wielką, religijno–administracyjną władzę,
rozciągającą się na całe rzymskie imperium.
Oczywiście poganin–cesarz, jak wyżej już to było powiedziane, ani nie
zdawał sobie sprawy, ani go to obchodziło, że rzymscy biskupi już dawno temu
odeszli od nauki apostolskiej. Zresztą, aż do czasów Konstantyna, Żydzi starozakonni
nagminnie myleni byli w Rzymie z Żydami-chrześcijanami.
Konstantyn, który był poganinem i dopiero na krótko przed śmiercią dał się
na wszelki wypadek ochrzcić, był pierwszym zwierzchnikiem założonego przez siebie
Katolickiego Kościoła, po czym stanowisko to stało się domeną kolejnych cesarzy.
O ile do tej pory zbór rzymski był "tylko" heretycki, dzięki cesarzowi Konstantynowi
stał się w dodatku państwowy. Odtąd, rzekomo Boży kościół, oficjalnie podlegał
władzy pogańskich cesarzy.
Oczywiście Konstantyn nie mógł się spodziewać, ani go to obchodziło, że dając
swoim edyktem władzę rzymskim biskupom, na całe wieki legitymizuje nazwę
„chrześcijaństwo” dla czegoś, co nim nie jest, i że heretycki, zbrodniczy katolicki
"kościół" będzie odtąd powszechnie mylony z prawdziwym Kościołem Jezusa
Chrystusa.
Dotknięci historycznym łutem szczęścia biskupi Rzymu, odtąd już jako
urzędnicy samego cesarza rzymskiego, bez żadnych przeszkód i na różne sposoby,
mogli sobie uzurpować wyłączność na „jedynie słuszną” interpretację Biblii,
fałszowanie jej przekazu, oraz wprowadzanie wymyślanych przez siebie
"chrześcijańskich" doktryn.
Poszli po nakręcającej się coraz bardziej spirali herezji, dla władzy
i chciwości, która zaowocowała niebawem wielowiekowym, religijnym ludobójstwem
i bezprzykładnym bluźnierstwem Bogu, jako rzekomemu twórcy i założycielowi
katolickiej machiny, oraz zleceniodawcy popełnianych przez kler zbrodni.
Również, praktycznie bez przeszkód, rzymscy biskupi mogli zająć się
przekształcaniem podległych sobie z urzędu chrześcijańskich zborów w całym
cesarstwie, w jeden polityczny organizm, nazwany „kościołem katolickim”. W tym
celu wymyślano coraz to nowe, katolickie dogmaty i prawa kościelne, oraz
zacierające sens chrześcijaństwa zasady katolickiej wiary. Opartej na "kościelnej
tradycji", której autorytet, w roku 1546, na soborze w Trydencie, ogłoszono równym
autorytetowi Pisma Świętego(!). Wiary zwanej oczywiście „chrześcijańską”, aby móc
na rzekomo apostolskiej spuściźnie, skutecznie budować ponadnarodowe, klerykalne
imperium.
W cesarstwie rzymskim wytworzyła się niebawem podobna sytuacja, jaka dzisiaj ma
miejsce w Chinach: Legalny państwowy „kościół chrześcijański”, prześladuje
i pomaga władzy prześladować niezależny Kościół, oparty na Biblii i pełnej Ewangelii,
który zszedł przez to do podziemia.
W Polsce, jest nieco inaczej: Legalna, świecka i nominalnie demokratyczna władza,
jest mocno sterowana przez legalny Kościół Katolicki i wspólnie z nim dyskryminuje
i wykorzystuje wszystkie pozostałe, legalnie i nielegalnie funkcjonujące grupy
wyznaniowe, oraz ateistów.
Najważniejsze katolickie herezje
Poniższa lista odchodzenia przez katolicki kler od chrześcijaństwa
pokazuje, że pomimo powoływania się na Pismo Święte, katolicyzm tak naprawdę
nigdy za święte – czyli nienaruszalne – go nie uznawał. Wykorzystał je natomiast,
jako formalną podstawę do tego co znamy pod nazwą religii katolickiej, i jako pomysł
na stworzenie własnej, chrześcijańskopodobnej, dochodowej i wpływowej politycznie
organizacji. Odtąd kler katolicki nie ustaje we wprowadzaniu coraz to nowych
odstępstw od idei i sensu chrześcijaństwa. Z pewnością nie powiedział jeszcze w tej
kwestii ostatniego słowa.
1. Spór w Koryncie i poparcie biskupa Rzymu, Klemensa I, dla heretyków
i zapoczątkowanie tzw. inkwizycji biskupiej - 93–97
2. Podział na kler i laików - II w.
3. Kult relikwii -190
4. Modlitwy za zmarłych - 300
5. Oddawanie czci aniołom, zmarłym świętym oraz ich wizerunkom - 375
6. Komunia, jako spożywanie prawdziwego ciała i krwi Jezusa - 394
7. Początek kultu Marii (tytuł Matka Boża po raz pierwszy został użyty podczas
posiedzenia Konsylium w Efezie) - 431
8. Chrzest dzieci - 412
9. Umundurowanie księży - 500
10. Zakony zapoczątkowane przez Benedykta z Nursji we Włoszech - 528
11. Papiestwo, jako instytucja (do roku 1024 „ namiestników Boga na ziemi”
zatwierdzali władcy świeccy) - 539
12. Post 40 dniowy - 547
13. Doktryna o czyśćcu, Grzegorz I - 593
14. Całowanie stopy papieża, Konstanty - 709
15. Oddawanie czci wizerunkom i relikwiom (upełnomocnione) - 786
16. Kanonizacja zmarłych świętych , Jan XV - 995
17. Msza, jako oficjalny obrządek ofiarowania Jezusa Chrystusa - XI w.
18. Klątwa kościelna, Grzegorz VII - 1077
19. Bezżenność stanu kapłańskiego - 1079
20. Różaniec (mechaniczna modlitwa) wyn. przez Piotra Hernita - 1090
21. Inkwizycja, Konsylium w Weronie - 1184
22. Sprzedaż tzw. „odpustów”, tj. rzekoma możliwość skrócenia za pieniądze
rzekomych mąk, w rzekomym „czyśćcu" - XII w.
23. Transsubstancja - przeistoczenie opłatka w prawdziwą krew i ciało Jezusa,
24. zabijanego podczas mszy, a następnie rytualna konsumpcja przez wiernych,
25. (tzw. Komunia) Innocenty III, Konsylium Laterańskie - 1215
26. Spowiedź grzechów do księdza zamiast do Boga (obowiązkowa minimum raz
w roku), j.w - 1215
27. Biblia zakazana dla laików, umieszczona w spisie ksiąg zakazanych,
i tropionych przez Inkwizycję – Konsylium w Wenecji - 1229
28. Oficjalne ogłoszenie dogmatu o czyśćcu, Konsylium we Florencji - 1439.
Dodanie do Biblii siedmiu ksiąg apokryficznych, Konsylium w Trencie - 1545
29. Tradycja katolicka oficjalnie ogłoszona autorytetem równym Biblii, Sobór
Trydencki - 1546
30. Dogmat o jedynie zbawiającym Kościele Katolickim - 1854
31. Spis błędów ogłoszony przez Piusa XI, zatwierdzony przez Konsylium
Watykańskie: (potępienie wolności religii, sumienia, mowy, prasy i odkryć
naukowych, nie zatwierdzonych przez kościół Rzymski, oraz ogłoszenie
władzy papieża nad wszelkimi władzami świeckimi) - 1864
32. Dogmat o nieomylności papieży w sprawach wiary i moralności, (Konsylium
Watykańskie) - 1870
33. Szkoły publiczne (niekatolickie) potępione przez Piusa XI - 1930
34. Błogosławieństwo dla faszyzmu, Pius XI - 1935
35. Dogmat o Wniebowzięciu Marii Panny, Pius XII (dziwnym trafem, do tego
czasu nikt o tym fakcie nie słyszał) - 1950
Gdzie w tej sprawie jest nauka?
Patrząc na wielowiekowe, heretycko–legislacyjne zabiegi katolickiego kleru,
czynione dla legitymizowania jego ciemnych interesów i grabieżczo–ludobójczej
działalności, nasuwa się zwłaszcza pytanie: Jaki czynnik doprowadził do nazywania
katolicyzmu chrześcijaństwem, przez rzesze świeckich naukowców posiadających
przecież do badań Biblię i historię, oraz, wynikający z samej istoty naukowości,
obowiązek obiektywnej oceny faktów? Jak to się stało, że nauka i oświata unika
odsłaniania historycznej prawdy, nie tylko w szkołach, ale nawet na świeckich
wyższych uczelniach?
W Polsce pewne wydają się być co najmniej dwa tego powody: Pierwszy to
katolickie, wyznaniowe państwo, w którym podobnie ukrywa się prawdziwą historię
katolickiego „kościoła”, jak ustrój komunistyczny ukrywał zbrodnię katyńską.
Zbrodnie, o których nauczyciele i wykładowcy, w tym rzekomo demokratycznym
państwie boją się mówić.
Katolicyzm, który oficjalnie i masowo zabijał ludzi przez ponad tysiąc pięćset
lat, ciągle nie został osądzony, a w podporządkowanych klerykalnej cenzurze
programach szkolnych nie wspomina się ku przestrodze potomnych, o katolickim
ludobójstwie, najliczniejszym i najohydniejszym w dziejach świata. Dążenie
wyznaniowego państwa polskiego, nakierowane jest na wymazanie z kart historii
zbrodniczych dokonań katolickiego kleru, jak gdyby jego ofiary mniej zasługiwały na
pamięć niż inne, a katolicki system i jego zbrodniarze na osądzenie.
Drugi powód to ten, że w znaczniej mierze katoliccy naukowcy, poddawani są
od dziecka katolickiej indoktrynacji, co zawęża ich horyzonty myślenia i powoduje
paniczną ucieczkę od logicznego wnioskowania burzącego ich własne, katolickie
systemy wartości.
Mówiąc w skrócie; katolicki historyk naukowiec, to nie naukowiec. Gdyby ktoś taki
rzeczywiście był naukowcem, nie mógłby być katolikiem, jak nie da rady być
katolikiem nikt, kto nie umie udawać, że nie było faktów, które były, i naturalnie
wyciąga z nich logiczne i uczciwe wnioski.
W Polsce wszystkim przymusowo i po równo narzuca się katolickie święta,
jako dni wolne od pracy, oraz katolickie „wartości” i specyficzny „patriotyzm”,
oficjalnie uznawany za prawdziwy i polski wyłącznie wówczas, jeśli jest katolicki.
W tym jedynie z nazwy "demokratycznym państwie prawa", nominalnie
katolicka większość okrada rzekomą niekatolicką mniejszość która - co zawsze widać
w przedwyborczych sondażach - w rzeczywistości jest większością.
Od dawna Polski elektorat to około 1/3 katolickich zwolenników prawicy, 1/3
zwolenników lewicy i 1/3 tych, którym nie podoba się ani jedna opcja, ani druga –
głosujących raz na jednych a raz na drugich, na zasadzie; że lepiej zagłosować na
mniejsze zło, niż ryzykować, że znów do władzy dojdą ci gorsi.
Jak by nie liczyć wychodzi na to, że za katolickim reżymem, czyli za prawicową
wersją polskiej pseudodemokracji, opowiada się tylko ok. 30% Polaków. Reszta,
z braku sensownego wyboru, biega od lewicy do prawicy w zależności od tego, która
z opcji aktualnie mniej lub bardziej ją zniesmacza.
Jednak, to ciągle katolicka mniejszość – mimo że prawica raz przy władzy jest,
a raz nie – nieustannie wydaje wspólne, podatnicze pieniądze na fetowanie
przyjazdów swojego guru-papieża, na religię w szkołach, na przerwy w zajęciach
państwowych szkół – czyli tak zwane rekolekcje – i na Fundusz Kościelny.
Dzieje się tak dlatego, ponieważ nie zdające sobie sprawy z faktycznej słabości kleru
kolejne lewicowe rządy, boją się Katolickiego Kościoła, czyli utraty władzy.
Dlatego omijają prawo i elementarną społeczną sprawiedliwość, i hojniej łożą na
katolickie szkoły i uczelnie, niż na szkoły i uczelnie państwowe. Państwo łoży na
miliardowy katolicki Fundusz Kościelny, za co płacą wszyscy podatnicy bez względu
na wyznanie, lub jego brak, lecz innym, równie legalnym, konkordatowym grupom
religijnym, takowego funduszu nie państwo nie zafundowało. – Taka jest w praktyce,
gwarantowana Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej, obywatelska równość w tym
kraju.
W Polsce możliwe jest nawet to, że jakiś katolicki kardynał, jak w przypadku
byłego prezydenta, bez porozumienia z rządem, samozwańczo decyduje, że ma on
spocząć na Wawelu i bezczelnie stawia legalny rząd Rzeczpospolitej Polskiej i cały
naród przed faktem dokonanym. Obrazuje to – pomijając fakt, że rząd jest słaby –
skalę arogancji katolickiej sekty, oraz destrukcji społecznej, upodlenia i lekceważenia,
do jakich polski naród dał się jej doprowadzić.
Jednak duża pociecha płynie stąd, że rzeczony kardynał, aroganckim aktem
kościelnej samowoli, spektakularnie dokonanym na oczach całego polskiego narodu,
strzelił „samobójczego gola” swojej katolickiej sekcie i do jakiegoś stopnia
przyspieszył jej rozpad.
Katolicyzm, czyli paranoja
Czymś typowym dla katolików – chociaż oczywiście od każdej reguły są
wyjątki, lecz już samo pozostawanie katolikiem o czymś jednak świadczy – jest ich
fanatyczne przekonanie o wysokiej próbie katolickiej moralności, oraz "katolickich
wartości”. Powodem tego jest coś, co w sposób szczególny odróżnia myślenie
katolików od pozostałej mniejszości; a jest to zakorzeniona w nich od dziecka
paranoja.
Taka typowa, charakteryzująca się tym, że dotknięty nią człowiek potrafi
uznawać jednocześnie za słuszne, wykluczające się wzajemnie fakty i twierdzenia.
Katolik nie widzi w swoim myśleniu logicznej sprzeczności, gdy wespół z pozostałymi
członkami katolickiej populacji okrada współobywateli–niekatolików i twierdzi, że jest
uczciwy; żyje w katolickim państwie wyznaniowym, ale przekonuje że to demokracja;
ma w swojej oficjalnej katolickiej doktrynie powiedziane, że tylko katolicy mogą być
zbawieni – czyli że Bóg nienawidzi i już skazał na potępienie niekatolików, więc on
"słusznie" też ich nie lubi – ale uważa swoją wiarę za tolerancyjną i nauczającą
miłości(!)… itd. itp…
Przez tę cechę katolicy nie potrafią realnie ocenić własnych moralnych postaw
i systemu, któremu służą. Jest to, z powodu podobieństwa socjotechnicznego
wychowania, zjawisko identyczne, jak to, które występowało w wychowaniu
stalinowskim. Ludzie, będąc od dziecka poddawani praniu mózgu, byli bezkrytyczni
wobec systemu i donosili władzy nawet na swoich przyjaciół, rodzeństwo i rodziców.
Katolik z natury rzeczy musi charakteryzować się relatywną "moralnością", gdyż
inaczej, co jest oczywiste, sumienie by mu nie pozwoliło wzmacniać, już choćby przez
samo tylko swoje członkostwo organizacji, okradającej jego współobywateli, nie
mówiąc o gorszych rzeczach, które ona robiła i robi.
A teraz trochę czarnego humoru
Czasem katolicka paranoja objawia się dość zabawnie. Wychowani na
katechizmie i nie czytający Biblii, ale "praktykujący" katolicy; z jednej strony chórem
i gorliwie na każdej mszy przytakują księdzu, że Biblia jest Słowem Bożym, ale
z drugiej bezkrytycznie przyjmują rzekomo pseudochrześcijańską naukę, która
ewidentnie mu zaprzecza.
Wspominałem wyżej, że sztandarowym przykładem najdalej posuniętej
herezji katolickiej, paranoidalnego myślenia, ale i zmysłu handlowego klerykalnej
organizacji, jest przeznaczona do nauczania katolickich wiernych katechetyczna
wersja „Dziesięciu Przykazań Bożych”. W niej to, (w Katechizmie), ze względu na
masowo uprawiane i dochodowe dla kleru bałwochwalstwo – adoracji wszelkiego
typu "czyniących cuda" podobizn Marii i tzw. „świętych” – nie umieszczono Drugiego
Przykazania i nie naucza się go wiernych.
Katolicki Katechizm od swojego początku prezentuje sfałszowaną wersję
Dziesięciorga przykazań, z której całkowicie wykluczył Drugie. Lecz – i to jest dopiero
ciekawe – aby przynajmniej pozornie ich liczba się zgadzała, Przykazanie Dziesiąte
podzielił kler katolicki na dwie części i zrobił z niego dwa!!!
Katechetyczne "Dziesiąte Przykazanie" w katolickiej wersji, jest dlatego takie
śmieszne i od tak zwanej "czapy” i brzmi: "Ani żadnej rzeczy, która jego jest".
Swoją drogą jakim to trzeba być demonem intelektu, żeby tak ułożone
zdanie, w którym w ogóle nie występuje tryb nakazujący i zupełnie nie wiadomo o co
w nim chodzi, w ogóle nazwać przykazaniem? No, ale wszak właśnie mówimy
o przekręcie uczynionym przez i dla paranoików.
Katolicy; gdy o tym oszustwie od kogoś słyszą – ponieważ sami nie czytają
Biblii - najpierw nie wierzą, że to możliwe, ale gdy się im już pokaże czarno na
białym, że tak jest, niczym małe dzieci zakrywające oczka rękoma, gdy się czegoś
boją, udają, że tego przekrętu nie ma, a także włącza im się zaraz: "a inni...", na
zasadzie jak w przysłowiowym dowcipie: "a dlaczego wy Murzynów bijecie?".
Jeśli ktoś im tej informacji nie wciśnie „na siłę”, a ma do takiej interwencji
moralne prawo chociażby każdy, okradany przez ich katolicki "kościół" niekatolicki
obywatel – za nic nie chcą jej sami od siebie sprawdzać w Biblii. Obawiają się, żeby
sobie przypadkiem nie udowodnić, że „tradycja ich ojców i dziadów", oraz
towarzyszący jej majestatyczny i wielki, katolicki blichtr, to żaden Boży kościół,
a tylko jeden wielki przekręt, niszczący ludzi i obrażający Boga. Uciekają tak
naprawdę od oczywistego i niedającego się w żaden sposób obalić wniosku, że są
tylko naiwnymi biedakami, na których żeruje międzynarodowa mafia cwaniaków
i w dodatku ciągnie ich – co stwierdza Biblia, nie ja – do piekła.
Ci specyficzni ludzie po prostu tak mają, że są śmiesznie nielogiczni
i zakłamani. Z pozoru śmiertelnie poważnie traktują swoją wiarę - jednak bynajmniej
nie dotyczy to Biblii która, jak sami twierdzą, jest Słowem samego Boga i jest w niej
napisane, czego Bóg od nich oczekuje. I bynajmniej nie są skorzy, aby zachowywać
się adekwatnie do tego, co o Biblii mówią, a już na pewno nie daliby się z wierności
Słowu Bożemu zabić. Jeśli już, to raczej kogoś, kto by ich "kościołowi" w takich
fałszerstwach przeszkadzał. Z kolei; jak się biją w piersi, to najchętniej w cudze.
Posiadający takie cechy wierni, o czym kler wie od wieków, mimo iż zwykle
lubią mieć Pismo Święte w domu i się nim chwalić, i tak go nie czytają. Ta zdawałoby
się banalna cecha spowodowała jednak, że katolicki kler, który najpierw ludzi za
posiadanie Biblii zabijał – licząc, że uda mu się wycofać z obiegu wszystkie, pisane
jeszcze wówczas ręcznie egzemplarze, i napisać ją jeszcze raz, po swojemu –
w końcu się zorientował, iż spokojnie i bez ryzyka wytknięcia mu przez wiernych jego
oszustw i herezji wobec Słowa Bożego, może wymyślać na temat wiary co mu się
żywnie podoba, a następnie rozpowszechniać to w formie katechizmu. Prawie nikt
z katolików przecież sam z siebie Biblii nie czytał, a tych co ją czytali i próbowali
zwracać uwagę na kłamstwa kleru nikt nie słuchał, więc żadnego zagrożenia w tej
kwestii nie było. I tak to funkcjonuje do dzisiaj.
Biblii także nie znają – albo co gorzej znając nie poważają – także katoliccy księża.
Przecież nikt, kto ją czytał, a wierzy w Boga i jest przy zdrowych zmysłach, księdzem
by nie był. Na przykład kłaniać się obrazom na własną rękę, a namawiać do tego
innych, lub uczyć fałszywej ewangelii, to jednak inny ciężar gatunkowy.
Od czasu odkrycia pędu ludzi do teologicznej niewiedzy, kler już wie, że
żaden jego przekręt - z fałszowaniem Pisma Świętego wprost, oraz herezjami
skutkującymi nawet masowym, wielowiekowym ludobójstwem włącznie - nie jest
zagrożony obawą przed zdemaskowaniem go przez wiernych. Nie było odtąd
potrzeby by przerabiać katolicką Biblię, nawet w części mówiącej o przykazaniach
Bożych. W XVI wieku dodano do niej „tylko” siedem ksiąg apokryficznych i na tym się
skończyło. Nie istniało i jak widać ciągle nie istnieje realne zagrożenie, że wierni
nagle i masowo zaczną Słowo Boże czytać, i dowie się o tym megaprzekręcie
niebezpiecznie duża liczba ludzi na raz. – Można powiedzieć: chichot diabła na
całego.
Jak się nad tym zastanowić, w głowie się nie mieści, że na takim "drobiazgu
", zadając w dodatku tyle cierpień i zła ludzkości przez tak długi czas, religijna
megamafia zbudowała swoją potęgę, zniewoliła tak wiele narodów i przez wieki
historii tylu miliardom ludzi wyprała mózgi. Okazuje się, że wystarczyło tylko jedno:
nie czytanie przez ludzi jednej, ogólnie dostępnej i powszechnie posiadanej książki(!)
- Biblii.
A wszystko przez to, że zwykły katolik, to faktycznie ktoś specjalnie
uformowany, kogo Katolicki Kościół indoktrynuje od kołyski. Mimo biegania do
kościoła i obnoszenia się ze swoją rzekomo chrześcijańską wiarą, nie ma ktoś taki
potrzeby, ani chęci, poczytać powszechnie dostępnego Słowa Bożego i osobiście
zapoznać się z Testamentem – jaki Bóg dla niego zostawił – lub choćby z oryginałem
Dziesięciorga Przykazań.
Gdyby to człowiek taki uczynił, przeczytałby że Drugie Przykazanie, w jego własnej,
katolickiej Biblii Tysiąclecia brzmi zupełnie inaczej, niż uczono go w ramach katolickiej
katechezy - czyli tak:
"Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie
wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią. Nie
będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg,
jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego
i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż
do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań."
(Księga Wyjścia 20, 4-6)
Wystarczy porównać powyższe z katechetyczną wersją Dziesięciorga Przykazań
i sprawa oszustwa oraz jego motywów, jest jasna i udowodniona. (Oczywiście nie
nieprzyjmującego do wiadomości faktów katolika).
Każdy, kto by chciał Biblię przeczytać, natknąłby się też na wiele
fragmentów, jak przytoczony poniżej, będących zapowiedziami ostrzegającymi
wiernych, przed tym, co miało się dopiero pojawić na świecie i co właśnie wniósł
później katolicyzm. Są to herezje "fałszywego proroka" i oparte na bałwochwalstwie
cuda czynione przez demony, na których zbija on fortunę i zwodzi ludzi, za pomocą
zakazanych przez Boga figur i obrazów.
"I widziałem trzy duchy nieczyste jakby żaby wychodzące z paszczy smoka
i z paszczy zwierzęcia, i z ust fałszywego proroka; a są to czyniące cuda duchy
demonów ..." (Objawienie 16:13-14)
Udawanie nierozgarniętego, niekoniecznie musi się dobrze skończyć
Zważywszy że, (jak mówi Biblia), Bóg swoje Przykazania wypisał na kamiennych
tablicach własnym palcem (Powt. Pr. 9,10), a Jezus Chrystus potwierdził, że nawet
on nie przyszedł ich zmienić, ale wypełnić, i że „Dopóki niebo i ziemia nie przeminą,
ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie” (Mateusza 5:18),
lekceważenie Boga w którego podobno się wierzy, wydaje się tu porażające.
Co by w każdym razie nie powiedzieć, jest paranoją najczystszej wody, że ojcowie
katolickiego „kościoła” dzieło nieomylnego z definicji Boga, od wieków uparcie
„ulepszają” i „poprawiają”.
Jak ocenić umysłowość takich ludzi? – Nie wierzą w istnienie Boga, są idiotami, czy
są idiotami nie wierzącymi w Boga? – Innej możliwości już nie ma.
Nic dziwnego, że katolicka religia, która tak naprawdę od początku jest jedynie nie
mającą z Bogiem nic wspólnego przykrywką dla autorytarnego systemu stworzonego
przez kler i najskrajniejszym zaprzeczeniem chrześcijaństwa, poprowadziła katolicyzm
na drogę wielowiekowego, masowego ludobójstwa, grabieży, moralnej zgnilizny
i wszelkiej zbrodni. Spowodowała, że jego wielomilionowe mordy dokonane na
przestrzeni dziejów, wielokrotnie ilością ofiar i wymyślnością zastosowanych wobec
nich tortur przewyższają to, co od stworzenia świata uczyniły wszystkie inne
zbrodnicze systemy razem wzięte.
Nie tylko inkwizycja i co z tego wynika
Oczywiście, katolickiego ludobójstwa nie należy kojarzyć wyłącznie
z inkwizycyjną eksterminacją ludzi skierowaną na wewnętrznych przeciwników
"rzymskiej wiary".
Zgodnie z katolicką doktryną "obowiązkiem kościoła jest nawracanie innowierców",
co przez stulecia służyło usprawiedliwieniu zbrojnych podbojów i nakładania na
podbite rasy, narody i plemiona, jarzma niewolnictwa. W Europie było to przede
wszystkim wielowiekowe, permanentne szczucie przez papiestwo kogo się dało, do
zaborczych i straszliwie krwawych wojen z islamem - w zamian za obietnice
odpustów za "przysporzenie nowych ziem i dusz Najświętszej Panience i Jezusowi
Chrystusowi". Przez kilkaset lat armie europejskich władców, dla korzyści i z namowy
papiestwa, falami najeżdżały kraje arabskie rabując i przelewając rzeki krwi.
Stąd na zawsze w zwolennikach proroka Mahometa utrwalił się obraz chrześcijaństwa
i chrześcijanina, jako rabusia i mordercy, za który teraz płacimy nie dającą się
zlikwidować wzajemną niechęcią i nieodwracalnym podziałem świata na dwa
zasadnicze, nienawidzące się religijne obozy.
Jednak, co by nie powiedzieć; patrząc na sprawę od strony wiary, mają islamiści
rację w tym, że to, co utrwaliło im się pod pojęciem "chrześcijaństwo", jest religią
szatana, gdyż byli przecież najeżdżani przez heretycki katolicyzm – nie przez
chrześcijan.
Mało który politolog dziś wątpi, że między wielu plagami, jakie dotknęły ludzkość
przez katolicyzm, ostateczną ceną za uprawianie katolickiego "chrześcijaństwa",
będzie według wszelkiego prawdopodobieństwa wywołanie przez islam totalnej
wojny nuklearnej i kompletna zagłada ludzkości.
Można o Arabach, zwłaszcza zamieszkujących kraje europejskie powiedzieć wiele
złego: że lenie, że panoszą się w cudzych krajach i chcieliby żyć kosztem innych – ale
trudno się dziwić, że przy ich zaprogramowanym, przez katolickie "chrześcijaństwo"
wojującym fanatyzmie, zagłada świata i samych siebie, jest dla nich rozwiązaniem
poważnie branym pod uwagę. Według historycznych doświadczeń islamu, i w myśl
oficjalnej, katolickiej doktryny to, co Arabowie uważają za chrześcijaństwo, istnieje
na świecie po to, żeby ich zniszczyć.
Tłumaczono to Arabom tak długo, i tak dobitnie, że ich postrzeganie rzeczywistości,
od średniowiecza kręci się wokół przekonania, że sensem istnienia Zachodu
i chrześcijaństwa, jest wyniszczenie dzieci Allacha.
Na ile potrafili, próbowali Arabowie walczyć z "chrześcijaństwem", a później z jego
kolonializmem i obecnym imperializmem, ale tę walkę przegrywają. Z uwagi na
ubóstwo terenów, jakie w większości zajmują i wynikające z tego ogólne zacofanie
cywilizacyjne, zbliżający się czas, gdy skończy się ropa i zostaną im tylko piaski
pustyni, jest zapowiedzią utraty głównego zabezpieczenia arabskiej niezależności,
oraz nieuchronnie zbliżającego się końca ich nadziei na zmianę położenia. Powstały
więc radykalne plany "honorowej" samozagłady wraz z całym światem, co według
ekstremistów - aczkolwiek zupełnie niezgodnie z Koranem i ujętymi w nim ideami
islamu - miałoby być rozwiązaniem rzekomo miłym Allachowi.
Jak widać islam też ma swój heretycki "katolicyzm", skory do fanatycznego
zamordyzmu wobec swoich, oraz fizycznej eksterminacji "niewiernych". Oba te nurty,
wpadły "dziwnym trafem" na pomysł zastraszania i ludobójstwa, dla utrzymania przez
siebie władzy. W tym sensie podały sobie zakrwawione ręce nad głową niszczonej
wespół, (chociaż niby w niezgodzie i z pozoru oddzielnie), ludzkiej cywilizacji.
O tym, że tak naprawdę zachodni świat nie kręci się wokół zamiaru zniszczenia
islamu, oraz, że katolickie krucjaty nie miały z prawdziwym chrześcijaństwem nic
wspólnego, narodów arabskich przekonać się już dzisiaj nie da. Katolicyzm, jako
fałszywy synonim chrześcijaństwa, i jako jedyny znany islamowi, musiałby się albo
przyznać do krzywd wyrządzonych mu z powodu własnej herezji i błędnego
pojmowania Ewangelii – co byłoby jego samobójstwem – albo zostać oficjalnie
osądzony, przez państwa świata, i zdelegalizowany.
Pierwszą możliwość, jako próbę uratowania świata należy odrzucić, bo wiadomo, że
katolicyzm w gruncie rzeczy to zwykła mafia, i ani dla takiej, ani dla żadnej innej
sprawy się nie poświęci, natomiast na drugie rozwiązanie nikt się, nie zdecyduje.
Byłoby to aktem przyznania się świata zachodniego do moralnego błądzenia przez
ostatnie dwa tysiące lat i wzięcie na siebie odpowiedzialności za miliony islamskich
ofiar. Na to nie pozwolą z kolei obecne miliony "relatywnie moralnych" katolików na
świecie - którzy są zbyt fanatyczni, ciemni i zakłamani, aby choć raz uderzyć się we
własne piersi i wziąć za swój "kościół" i za swoje przekonania religijne
odpowiedzialność.
Jednak, niezależnie od tego że wszystkie przepowiednie biblijne dokładnie się
sprawdzają, można się spodziewać, że i tak w niedługim czasie, pod naciskiem
szalejącego coraz bardziej islamu, wystraszona społeczność zachodniego świata
będzie się starała udobruchać kraje muzułmańskie. Być może nawet zlikwiduje
Watykan i zdelegalizuje katolicyzm, rzucając islamowi na pożarcie rzekomego
sprawcę jego krzywd.
Mówię „rzekomego”, bo tak naprawdę siła katolicyzmu zawsze polegała na wsparciu
państwowej władzy – tak jak ciągle ma to miejsce w Polsce i w wielu krajach – oraz
na głupocie i bierności ludzi.
Osobiście zresztą uważam, że na taki ruch już od dawna jest za późno, i jeśli może
on jeszcze jakoś wpłynąć na dzieje świata, to tylko na tyle, że co najwyżej na bardzo
krótko oddali totalny konflikt i zagładę. Jednak; tonący chwyta się brzytwy – nawet
gdyby miało mu to wydłużyć życie ledwo o parę sekund.
"Dorobek" cywilizacyjny katolicyzmu
Z punktu widzenia normalnych, zdrowych na umyśle ludzi, (wierzących
i niewierzących), katolicyzm przez swoje zbrodnie znacząco przyczynił się do
pociągnięcia gatunku ludzkiego ku zagładzie, pod najbardziej bluźnierczym szyldem
z możliwych; Boga i chrześcijaństwa. Spowodował, że paradoksalnie "Bóg" oraz
"chrześcijaństwo", jako pojęcia odnoszące się do najwyższego, znanego ludziom
dobra, stały się szyldem najbardziej zbrodniczej organizacji, jaką kiedykolwiek nosiła
Ziemia.
Przy tych „cywilizacyjnych osiągnięciach", wspominanie o roli, jaką katolicyzm
odegrał w hamowaniu postępu i nauki - czyli kogo za odkrycia spalił, a kogo "tylko"
wyklął, ograbił i napiętnował - jest zaledwie "ślicznie zgniłą wisienką" na katolickim
torcie plugastwa, i nawet nie warto się nad tym rozwodzić.
Jak na ironię; skołowani doprowadzoną przez stulecia do perfekcji socjotechniką
prania mózgów, członkowie KK z całym przekonaniem uważają się za chrześcijan.
I tak jak nie widzą nic nienormalnego w modleniu się do przedmiotu w postaci
kawałka drewna czy płótna, tak nie widzą swojej absurdalnej i dającej siłę złu
przynależności do religijnej mafii. Organizacji, która o wiele bardziej zasłużyła sobie
na potępienie i delegalizację, niż ustroje, które już to spotkało – czyli nazizm
i stalinizm.
Ten drugi wprawdzie – podobnie jak katolicyzm – kłamał i minimalizował
swoje zbrodnie, ale przynajmniej dokonywał ich na własny rachunek i nigdy nie
twierdził, że mordował ludzi z polecenia Boga.
Jak dotąd nie zebrał się międzynarodowy trybunał, który by katolicyzm
osądził, a jest to z pewnością do zrobienia. Na razie wygląda na to, że katolickie
ludobójstwo, to jedyne tego typu zbrodnie na świecie, które się przedawniają.
Morderca w NKWD-owskiej czapce okazuje się być, nie wiedzieć czemu, bardziej
winnym mordercą od sto razy od niego gorszego, ale w księżym birecie. Ofiara
drugiego, ponieważ zamordowana została pod innym, "lepszym" szyldem
i „wzniosłym”, religijnym hasłem zbawienia duszy mordowanego, jest dla katolików
mniej tragiczna i ważna, niż ofiara tego pierwszego. – Dlaczego?
Swoją drogą jakże gromko domagał się katolicki kler osądzenia komunizmu
grzmiąc, że jest to "imperium zła" i "imperium szatana". Lecz przecież to komunizm
właśnie od KK zapożyczył wiele ze swoich wyrafinowanych metod torturowania ludzi,
a nawet nie wszystkie pomysły na zadawanie ludziom cierpień wykorzystał, z powodu
ich szczególnej drastyczności. Wziął jednak przede wszystkim to, co jest dla
totalitarnego systemu najważniejsze: sposoby skutecznego prania mózgu i zasady
skomplikowanej psychologii totalnego terroru.
Podsumujmy
Watykan, to "królestwo inne niż wszystkie". Takim określeniem, już wieki przed jego
pojawieniem się katolicyzmu na świecie, przepowiedziała jego nadejście Biblia, przez
proroka Daniela.
Państwo obszarowo maleńkie – zaledwie o powierzchni 44 hektarów, ale bajecznie
bogate i wpływowe. W którym nikt niczego nie produkuje, nie sieje, nie orze
i którego "duchowni" obywatele, są jednocześnie obywatelami innych państw.
Państwo, które żyje z wymuszanych herezją „ofiar”, i które żeruje na organizmie
świata niczym rak. W którym nie ma rodzin i które nie wychowuje własnych dzieci,
ale rości sobie prawo do wychowywania cudzych. Które od wszystkich czegoś żąda
i wszystkim coś wytyka, ale samo nigdzie i za nic nie odpowiada. Państwo o rękach
zbrukanych zbrodnią i krwią, jak żadne inne na świecie, ale które mieni się
wyznacznikiem moralności. Jest jedynym „chrześcijańskim” państwem, które
posiadało policję religijną (tzw. „świętą inkwizycję”) i ma wpisany w swoje prawo,
obowiązek mordowania ludzi o innych poglądach religijnych, oraz potępiania klątwą
tych, którzy nie należą do katolickiego kościoła, lub choćby opuszczają „msze
święte”. Które mordowało ludzi za przekonania religijne, w tym Chrześcijan, jeśli
twierdzili że Katolicki Kościół bluźni Bogu twierdząc, iż rabuje i zabija z woli
i w imieniu Boga. Zaiste Watykan, to państwo inne niż wszystkie.
Zatem; jeśli ktoś uważa, że Biblia jest rzeczywiście autoryzowanym pismem
samego Boga to musi przyznać, że katolickie "chrześcijaństwo" nie ma z Bogiem, ani
z Jezusem, nic wspólnego - poza tym tylko: że chrześcijańskiemu Bogu bluźni
a chrześcijaństwo obraża i stawia w złym świetle.
Tak więc, każdy katolik ma dwie możliwości: albo wykluczyć ze swojego
życia katolicyzm i przejść na stronę Boga, albo wykluczyć Boga i zostać przy
katolicyzmie.
Łączenie ze sobą tych wzajemnie wykluczających się możliwości, to
przysłowiowe twierdzenie, że białe jest czarne - czyli paranoja.
Osoby, które potrafią łączyć w swojej głowie takie wykluczające się
wzajemnie sprzeczności, zawsze cechuje relatywizm poznawczy i moralny, oraz chaos
w myśleniu i "nieprzemakalność na logiczne argumenty". To oczywiście specyficznie
odbija się na funkcjonowaniu takiej osoby w ogóle, jako że człowiek posiada tylko
jeden mózg na wszystkie życiowe okazje. Człowiek o podwójnej moralności i logice,
działa jak zawirusowany komputer. Od jednego zakażonego pliku zarażają się
następne, a sprawność całego systemu, w tempie proporcjonalnym do jego jakości
i pojemności, z upływem czasu coraz bardziej i coraz szybciej się pogarsza.
Nie przypadkiem największy, "moherowo-radiomaryjny" fanatyzm,
najczęściej zauważa się u osób o niskim IQ, oraz w podeszłym wieku. Z relatywizmu
w myśleniu rozwijają się problemy w relacjach rodzinnych i społecznych,
uzależnienia, wyuczona bezradność i bezrobotność, oraz wszelkie postawy życiowe
typu: "wszystkiemu winni komuniści i cykliści", i "jakoś to będzie".
Bardzo typowym objawem "zawirusowania" mózgu, jest też bezkrytyczne
podążanie za tłumem i nominalnymi autorytetami na zasadzie: "to nie możliwe, żeby
taki eksponowany człowiek się mylił, albo te miliony ludzi". (Podobnie myślały "te
miliony" Niemców, w nazistowskiej Trzeciej Rzeszy, które dały Hitlerowi władzę, oraz
nie chciały się wychylać z tłumu, „bo przecież te miliony dobrych Niemców nie mogły
się mylić”. Dlatego, tak jak inni pozdrawiali wodza i udawali, że obozy koncentracyjne
nie istnieją. Myśleli podobnie jak te miliardy much, karmiących się tym, czego nazwy
nie wymienię, ale czego normalni ludzie raczej jeść nie powinni.
Jak bardzo "zawirusowuje" ludzi katolicyzm wskazuje ilość osób, przekonanych
w Polsce i na świecie, że jest on kościołem Jezusa Chrystusa (Boga), czyli którym nie
przeszkadza w takim myśleniu wykluczający taką możliwość fakt, że nieprzeliczone
masy ofiar zostały wymordowane przez katolicki kler, rzekomo z Jego rozkazu. Nie
chcą uznać prostego faktu (mówimy o perspektywie ludzi wierzących), że Bóg-Jezus
Chrystus, nawet takiego rozkazu wydać nie mógł. Gdyby takowy wydał nie byłby
tym, za kogo się podaje. Od kłamania na tym świecie, jest diabeł.
Poza wszystkim ludzka wiara w zbawienie, w oparciu o obietnicę jakiegoś szefa armii
złodziei i morderców, w dodatku podającego się za syna Bożego, jest na zdrowy
rozum absurdalna. Jeśli Jezus powołał do życia KK i inkwizycję, oraz kazał ludzi
torturować i palić na stosach za poglądy, to z pewnością też by się nie wzdragał
przed osobistym ich torturowaniem, ani przed podpalaniem pod nimi stosów. Nie
wzdragałby się również przed organizowaniem i osobistym prowadzeniem podbojów
zbrojnych, podczas których setkami tysięcy wybijałby do nogi - z kobietami i dziećmi
włącznie – swoich "wrogów", czyli tych, którzy by w jego dobry charakter i miłość do
wszystkich ludzi nie wierzyli.
Jednak właśnie takiego Jezusa pokazał światu katolicyzm. Sen to zatem, jakiś
koszmarny, czy może ja zwariowałem?
Więc, skoro taki jest ten jakiś tam bóg, i taki kościół katolików, to wniosek może być
tylko jeden: Katolicki bóg, Jezus i kościół, to na pewno nie jest to TEN Bóg, nie TEN
Jezus i nie TEN Kościół, o który chodzi w Piśmie Świętym i od którego pochodzi
prawdziwe, opisane w nim chrześcijaństwo. Innej możliwości zwyczajnie nie ma. Jeśli
jednak znalazłby się ktoś, kto by chciał temu wnioskowi zaprzeczyć, to niech się
zaprodukuje.
Katolicki Kościół "tylko" się pod Kościół Boga podszywa. Bóg katolików, owszem, ma
ten swój katolicki kościół, tyle, że w przeciwieństwie do prawdziwego Jezusa
Chrystusa, jest niewyobrażalnym potworem zła. Więc nie od niego pochodzi Biblia
i chrześcijaństwo.
Statystyczny katolik (wyjątki są, i to coraz częstsze) wcale nie zadaje sobie
trudu przełożenia tak prostej i oczywistej informacji na logiczne, spójnie moralnie
wnioski i na własne życie.
Zwracam uwagę, że próby wytłumaczenia trwających prawie dwa tysiące lat zbrodni
katolickiego kleru „pomyłką”, albo "ułomnością ludzi", (które często się od kleru
i katolików słyszy), są zwykłym, wykrętnym idiotyzmem.
Pomyłkę może popełnić co najwyżej pojedynczy człowiek i zabić kogoś
niechcący, albo ostatecznie w afekcie. Pomyłkę, w trakcie walki i w emocjach może
popełnić na przykład dowódca wojska, i wysłać niechcący ludzi na pewną śmierć. Ale
twierdzić, że trwające prawie dwa tysiąclecia metodyczne ludobójstwo i grabieże,
oparte o specjalnie wydaną w tym celu doktrynę, realizowane przez kolejnych papież
za pomocą specjalnie powołanej do tego instytucji, osadzonej w oficjalnym,
kościelnym prawie było „pomyłką”, jest absurdalne.
Katolicyzm z chwilą swojego powstania, czyli przyjęcia gdzieś przez pierwszą
grupę heretyków „kapłańskiej” i
jedynozbawczej doktryny, automatycznie
i świadomie wszedł na drogę oszustwa, wyzysku i zbrodni. Tą świadomość własnej,
katolickiej herezji i zdawania sobie sprawy z dokonywanego przekrętu, dobitnie już
było widać, gdy korynccy heretycy nie chcieli apostoła Jana, jako arbitra w swoim
sporze z prawowiernymi zborownikami, ale woleli heretyka; biskupa Rzymu. Doktryna
ta stworzyła podwaliny dla religijno–politycznego systemu nastawionego na zysk,
wpływy i władzę. Za wszelką cenę.
Swoją drogą ciekawe jest to, że ten powołany rzekomo przez Boga "kościół",
który zwłaszcza powinien bazować na Biblii i Ewangelii, przez prawie dwa tysiąclecia
mordował ludzi, bo jakoś nie zdołał się doczytać w tym, co sam nazywa Pismem
Świętym, czym właściwie jest to chrześcijaństwo. Nie doczytał się nawet, że Bóg, nie
jest wspólnikiem złoczyńców (Ks.Psalmów 26:5) i mordował "w imię Ojca, i Syna,
i Ducha Świętego" na potęgę - od niemowląt po starców.
Jakby jeszcze tego było mało; sam wbił sobie ostatni gwóźdź do trumny wydając
w roku 1870 dogmat mówiący, że papież jest – za sprawą Ducha Świętego,
oczywiście – nieomylny w sprawach moralności i wiary. Tym samym katolicki kler
udokumentował tylko swój upór w twierdzeniu, że wszystko co katolicki „kościół”
robi, czyni z Bożej woli. Zatwierdził tym samym oficjalnie i do końca swoją
odpowiedzialność za najgorsze bluźnierstwo wobec Boga, jakie kiedykolwiek popełnił
człowiek.
Bóg bowiem, jest według tej doktryny niekwestionowanym, odpowiedzialnym za
wszystko zleceniodawcą wszelkich, zbrodniczych poczynań katolickiego kleru. W ten
sposób KK wykreował obraz "Boga-bandyty", oraz
zwichnął jego pojęcie
i pojmowanie chrześcijańskiej wiary w oczach miliardów ciemnych, zwiedzonych
ludzi.
Powstanie bluźnierczej organizacji antychrysta, które dokonało się przez
utworzenie się kasty płatnych zwodzicieli - rzekomych pośredników między Bogiem
a ludźmi - było już przepowiadane rzez proroków starotestamentowych. Jezus
i apostołowie przestrzegali przed nimi i przygotowywali Kościół na ich pojawienie się:
„Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek
Chrystus Jezus” (1 Tymoteusza 2:), „ ….darmo wzięliście, darmo dawajcie.”
(Mateusza 10:8, Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam
ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty!
(Galacjan 1:8). - Przypomnijmy w tym miejscu, jak to po taką "odmienną ewangelię",
udali się heretycy z Koryntu aż do Rzymu, zamiast po tę oryginalną, do apostoła
Jana.
Jaka ta Ewangelia naprawdę jest, każdy, kto miał możliwość nauczenia się czytania,
może sam się przekonać. A że Biblia jest dla kleru ciągle najbardziej niebezpieczną
księgą, (jeśli jest czytana), to inna sprawa.
Kiedyś katolicki "kościół" za posiadanie Biblii zabijał, a teraz "tylko" twierdzi, że ona
"jest za trudna" dla "zwykłego człowieka". Radzi dobrotliwie, żeby samodzielnie
Słowa Bożego nie czytać. Sugeruje, że te same słowa Ewangelii, które doskonale
rozumiały nieprzebrane tłumy znacznie mniej wykształconych ludzi, dwa tysiące lat
temu słuchające Jezusa i apostołów, są dla współczesnych za trudne... Według
katolickich księży, jesteś na taką lekturę, Szanowny Czytelniku, za głupi.
Jest to więc to samo, co by KK twierdził, że Syn Boży został przez Ojca (co ciekawe
z zasady Wszystkowiedzącego), bezsensownie posłany do z góry przegranej sprawy.
Wychodzi na to, że Syn Boży, Jezus, zupełnie niepotrzebnie i bez żadnego sensu, dał
się ukrzyżować za coś, czego ludzie i tak nie mogli zrozumieć, o czym
Wszechwiedzący Bóg nie wiedział, i co od początku nie miało szansy zadziałać. Taka jest katolicka wersja wydarzeń.
Wniosek według katolickiej wersji dziejów: Bóg jest głupi.
Na podstawie Biblii wyobrażam sobie, że jeśli istnieje Bóg, (a na to pytanie każdy
odpowiada sobie sam), nadejdzie w końcu dla każdego moment, kiedy będzie musiał
przed Nim stanąć i odpowiedzieć Mu na Pytanie: "Za kogo mnie (Boga) uważasz?" Za Boga kochającego, czy za mordercę który powołał i przez tysiąclecia utrzymywał
armię oprawców i złodziei?
- Jezus zaś z pewnością zapyta: "Czy na tym polega twoja wiara we mnie, że
wyobrażasz sobie, iż mógłbym najeżdżać, zabijać, grabić, torturować i podpalać pod
ludźmi stosy za to, że mają inną religię, nie wierzą w Boga w ogóle, względnie wierzą
we mnie inaczej niż ty?
Nie moja to sprawa, co mu wówczas odpowiesz katolicki Czytelniku, ale twoja tak.
Generalnie można stwierdzić, że chrześcijanin tym się różni od katolika, że ani nie
wyręcza Boga w osądzie, ani w organizowaniu komukolwiek piekła.
Katolicyzm natomiast;
i o tym każdy może sobie przeczytać w katolickim
Katechizmie, ideologię decydowania za Boga i organizowania ludziom piekła na ziemi
przyjął za postawę swojej wiary. Ma to zapisane w swojej oficjalnej doktrynie.
Obiecuje pod postacią dogmatu kościelnego, mówiącego o niemożliwości zbawienia
poza katolickim kościołem, Boże potępienie i piekło bez wyjątku dla wszystkich, za
samo nie bycie katolikiem.
Na tej podstawie dał sobie katolicki kler przyzwolenie na ludobójstwo, na
osądzanie i karanie "w imię Boga" innowierców oraz katolików nieprawomyślnych,
i w ogóle na wszelkie inne zbrodnie. Na tej też podstawie do dzisiaj okrada i toczy
narody, jak rak, ale już tylko dlatego, że politycy nie są świadomi jego słabości.
W rzeczywistości, poza garstką moherowych fanatyków, nie posiada on nawet tylu
faktycznych członków, żeby utrzymać kościelne budynki i kler. Cała ta machina
istnieje jeszcze tylko dlatego, że toczy się zabawa w nagiego króla, który już nawet
nie ma gaci, ale nikt nie chce tego głośno powiedzieć, a skorumpowane z klerem,
głupie jak but, ciemnogrodzkie, bo niekonstytucyjnie katolickie państwo, zmusza ogół
nienawidzących kleru obywateli, do jego utrzymywania z podatków.
Efekt tego układu jest taki, że jest on bardzo znaczącym przyczynkiem do
obrzydzenia i wstydu, jakie odczuwa większość Polaków myśląc o swoim
absurdalnym kraju. Opanowanym przez skorumpowane sądownictwo, sprzedajnych
polityków i przez szerzący średniowieczną, inkwizycyjną ciemnotę parachrześcijański
"kościół".
Nie istnieje już w Polsce coś takiego, jak powszechny patriotyzm, a kto tylko
może, ucieka z takiego popapranego kraju. Wielu by najchętniej zapomniało, że są
Polakami, a ogólnie jako naród doszliśmy do tego żałosnego stanu na skutek
zaściankowej, katolicko-moherowej mentalności. Mentalności, w którą wpisana jest
paranoja, kompleksy i relatywistyczna moralność Kalego.
Swego czasu, w ramach pracy badawczej rekomendowanej przez uczelnię,
osobiście zapoznałem się
w Ministerstwie Sprawiedliwości ze statystykami
przestępczości, z których wynika, i co zresztą bez echa wykazywane jest od dawna w
licznych publikacjach, że ilość przestępstw przypadająca na tysiąc statystycznych
osób populacji katolickiej, jest kilkadziesiąt razy wyższa, niż wśród tysiąca
statystycznych osób w jakiejkolwiek innej grupie wyznaniowej.
Na podstawie tej statystyki można powiedzieć, że chyba tylko niesprawny
umysłowo człowiek, może nie domyślić się związku katolickiego wychowania,
z szerzącą się w tej religii patologią.
Te z katolickich dzieci, którym mózgi udało się wyprać najlepiej, czyli
przodujące w bezkrytycyzmie i wierności wobec katolickiej ideologii, zostają,
podobnie jak w stalinizmie, nazizmie, czy każdym innym totalitarnym systemie,
funkcyjnymi pracownikami reżymu –
tu znanymi powszechnie pod nazwą
„chrześcijańskich kapłanów”.
Wyselekcjonowana w ten sposób z ogółu katolickiej populacji grupa
charakteryzuje się – z powodu większego zagęszczenia cech będących wynikiem
prania mózgów – jeszcze większym nasyceniem patologią, niż panująca w szerokiej
populacji zwykłych katolików.
Rzecz jasna nie zmienia to faktu, że w niemałej liczbie są wśród katolików
ludzie uczciwi, którzy żyją "z rozpędu" w tej religii, ponieważ z jakichś względów
jeszcze nie zabrali się za dorosłą i autonomiczną weryfikację swojego stosunku do
swojego "kościoła". Tego, który wcielił ich w swoje szeregi nie pytając o zdanie, gdy
jeszcze byli niemowlętami.
Poza "zwykłym" łamaniem prawa i pospolitym szalbierstwem (patrz m.in.
artykuł "Czy odmowa wykreślenia z rejestru wspólnoty religijnej jest legalna"),
"służba kapłańska" skupia dodatkowo, jako idealnie nadająca się do tego nisza, masy
wszelkiego autoramentu zboczeńców seksualnych.
Z tej "społecznej elity", wywodzą się z kolei, jeszcze bardziej elitarni, czyli
bardziej zawirusowani patologią zwichniętej moralności i paranoi biskupi, w populacji
których, proporcje zboczeń są jeszcze bardziej zagęszczone, ale z wiadomych
względów, łatwiejsze do ukrycia.
Jednym z ich stałych zadań, jako "ojców katolickiego kościoła" i "kapłanów
Bożych", jest tuszowanie zbrodni pedofilii i wszelkich innych draństw dziejących się
w strukturach kleru. (Jeśli ktoś chciałby się temu stwierdzeniu sprzeciwić, to
zapraszam, niech spróbuje.)
Wątpliwej piękności koroną i wątpliwą chlubą tego ekskluzywnego doboru są,
według katolickich kryteriów "chrześcijaństwa" i "świętości" papieże, czyli, za
przeproszeniem, "ojcowie święci". Wybierani z wyselekcjonowanej grupy wyższych
przewodników duchowych katolickiej wiary, wiedzą co się dzieje poniżej, lecz starają
się nie psuć szyków tym, co ich na papieski stołek wybrali.
Nie widzieli na przykład problemu w fakcie molestowanych na świecie setek
tysięcy dzieci, przez podwładnych sobie "kapłanów Dobrego Boga". I nic w tym
dziwnego zważywszy, że katolicki system wybiera na to stanowisko "najlepszych
z najlepszych". – Oczywiście według ekskluzywnych kryteriów świętości ustalonych
przez "stolicę apostolską", z ta różnicą, że wydających się nieco mniej „świętymi” dla
gwałconych.
Nie ma się czemu dziwić, skoro w kryteriach tych mieścił się choćby taki Jan
XII, poległy z ręki mężczyzny, który zastał go w łóżku swojej żony, czy Urban VII,
który potopił w studni niewygodnych dla siebie kardynałów.
Generalnie trzeba stwierdzić, że takie drobiazgi, jak posiadanie przez papieży
własnych domów publicznych, utrzymywanie nałożnic, skrytobójcze zabijanie
poprzedników, czy kupowanie papiestwa, nie warte są, zdaniem katolickich teologów,
roztrząsania czy katolicyzm w powiązaniu z takimi zbrodniami "kapłanów", to aby na
pewno chrześcijaństwo, a dogmat o "świętym" i "nieomylnym w sprawach wiary
i moralności" papieżu nie jest, mówiąc oględnie, nieco przesadzony.
Pomijam, jak o tym wcześniej już wspominałem, że apostoł Piotr w ogóle by nie
wziął udziału w katolickiej herezji, jak też by nie ustanowił swoim następcą jakiegoś
heretyka. Poza wszystkim; naczelne kapłaństwo po nim nie jest dziedziczne, bo
w ogóle żadnego szczególnego kapłaństwa, poza powszechnym, w chrześcijaństwie
nie ma. Nie był też takim kapłanem Piotr, i nikt nie ma i nigdy nie miał po nim czego
w tym względzie dziedziczyć.
Jednak to jeszcze nie wszystko, jak chodzi o katolicki wkręt z rzekomym
posiadaniem ziemskiej władzy od Boga na Ziemi:
Otóż bywało tak, że papieży było na raz dwóch lub więcej. Na przykład na początku
drugiej dekady XV w., papieży katolickich było jednocześnie trzech: Grzegorz XII,
Benedykt XIII i Aleksander V (zresztą otruty następnie przez kolejnego papieża, Jana
XIII).
Który z trzech wymienionych i wzajemnie zwalczających się "namiestników" był w tej
operetce prawdziwy?
Mimo to, nie powstaje w głowach katolickich teologów wątpliwość, czy aby
ten obecnie panujący, wywodzi się od prawowitej linii i rzekomej duchowej spuścizny
po apostole Piotrze – gdyby nawet w przypadku katolicyzmu taka możliwość istniała.
Po drugie, i nie trzeba być specjalnie inteligentnym żeby zauważyć; że do
całkowitego przekreślenia dziedziczenia czegokolwiek po apostole Piotrze, (gdyby
nawet niesłusznie przyjąć, że takowe w ogóle byłoby uzasadnione w stosunku do
kogokolwiek), wystarczyłoby pierwsze morderstwo dokonane na osobie jakiegoś jego
prawowitego następcy, przez kogoś, kto w wyniku tego mordu, zająłby miejsce
zgładzonego.
Czyn taki i zajęcie papieskiego tronu przez zabójcę, byłby przerwaniem
i przekreśleniem na zawsze dotychczasowej, prawowitej linii dziedzictwa, na rzecz
linii nowej, dziedziczonej po mordercy, więc na pewno nie po kimś, do kogo Bóg
mógłby się przyznać.
I nie miałoby żadnego znaczenia, ile takich morderstw w walce o papieski tron
było, i ilu zabójców podawało się później w wyniku zabójstwa poprzednika za
"namiestników Boga na Ziemi". Ważne że tacy mordercy byli, i to nawet wielokrotnie.
Zostawali następnie przez katolickich biskupów - w większości przypadków doskonale
wiedzących, że mają do czynienia z mordercami - obwoływani tak zwanymi "ojcami
świętymi" i rzekomymi następcami Jezusa na ziemi. Papieska sukcesja jest więc co
najwyżej sukcesją po zbrodniarzach, zwielokrotnioną do granic nie mieszczących się
w głowie, przez masę nakładających się na siebie setek biskupich i papieskich
zbrodni. Trzeba mieć nie lada tupet żeby katolicyzm i papiestwo przypisywać Bogu.
Póki co, może jeszcze KK wmawiać z jakimś tam sukcesem, swoje zaprzeczające
elementarnej logice idiotyzmy ludziom o "podrasowanych" praniem mózgów
intelekcie, ale tych coraz bardziej ubywa bo, dzięki Bogu, coraz mniej dzieci trafia do
katolickiej pralni. Dlatego czas katolicyzmu się kończy, co widać po postępującym
wyludnianiu się katolickich kościołów i po spadku "kapłańskich powołań", a wszelkie
żądania wycofania religii ze szkół i zaprzestania kosztem państwa i podatników
łatwego produkowania katolickich, moherowych mózgów sprawiają, że kler wpada
w paniczny kociokwik.
Katoliccy mundurowi widzą co się dzieje więc drapią pod siebie ile się da, póki
jeszcze mogą - zwłaszcza w Polsce.
Polska, ku swojej wiecznej hańbie, stała się światową ostoją katolickiej ideologii
i najwierniejszą zakładniczką Watykanu. Państwo polskie, nominalnie gwarantujące
równość obywateli wszystkich wyznań, stworzyło wbrew własnej konstytucji system,
preferujący katolicyzm ponad inne, legalnie funkcjonujące w kraju wyznania
i finansujący go kosztem niekatolików.
Dobrze by było, gdyby niniejszy tekst przebijał się jakoś do zamkniętych głów
polskich katolików, czyli ludzi czynnie współodpowiedzialnych przez swoje katolickie
członkostwo i za istniejący stan rzeczy.
Którym ich rzekoma, nominalnie
chrześcijańska wiara, paranoidalnie nie przeszkadza należeć do rzekomo
"chrześcijańskiego" „kościoła”, rujnującego na różne sposoby państwo polskie,
produkującego i chroniącego swoich "kapłanów"-zbrodniarzy, oraz okradającego
wszystkich niekatolików.
Ludzi gotowych w swoim katolickim, absurdalnym parachrześcijaństwie pomstować
na każdego, kto im członkostwo w tej religijnej mafii i czynny, osobisty współudział
w niemoralnym przedsięwzięciu wypomina.
Uczciwym ludziom, przypadkowo i „dziedzicznie” uwikłanym w katolicyzm dla
porządku jedynie podpowiem – bo tak naprawdę każdy to wie – że aby przestać
kraść wraz z klerem i innymi katolikami, wystarczy powiedzieć „przepraszam” i po
prostu wypisać się z wrogiej Bogu i ludziom organizacji.
Wiesław Henryk Lipski
P.S. Jak dotąd, spośród czytelników tego artykułu, jeszcze nie znalazł się nikt:
·
kto by na podstawie Biblii zaprzeczył katolickiej herezji, albo na podstawie
historycznych źródeł, administracyjnemu przypadkowi podniesienia heretyckiego
katolicyzmu do synonimu chrześcijaństwa
·
kto by zakwestionował istnienie wielomilionowego katolickiego ludobójstwa,
tortur, stosów i grabieży wobec przeciwników systemu i zwolenników innego niż
katolickie, pojmowania chrześcijaństwa
·
kto by zaprzeczył twierdzeniu, że katolicyzm nie jest chrześcijaństwem,
a katolicki "kościół" nie jest i nigdy nie był Kościołem Jezusa Chrystusa
Niektórzy katoliccy księża są przeświadczeni, że nie z diabłem, ale z Bogiem podpisali
umowę służby, ale to tylko dlatego, że chciwość i pragnienie łatwego życia
spowodowały u nich uśpienie rozumu i sumienia.
Biblia wyraźnie i bezpardonowo mówi do wierzących: „Będziecie mieli te frędzle
(podobnie widoczne oznaki wiary, jak księża sutanna) po to, abyście, gdy na nie
spojrzycie, przypomnieli sobie wszystkie przykazania Pańskie, i abyście je pełnili,
a nie dali się zwieść swoim sercom i swoim oczom, które was prowadzą do
bałwochwalstwa” (Liczb 15:39)
Spójnie dalej stwierdza: „A mój sprawiedliwy z wiary żyć będzie, jeśli się cofnie, nie
upodoba sobie dusza moja w nim." (Hebr. 10:38) Nie ma więc zbawienia dla
niesprawiedliwych.
Człowiek niesprawiedliwy oczywiście może się za chrześcijanina, czyli za
ułaskawionego przez Jezusa uważać, co jednak nie zmienia faktu, że nim nie jest,
i nie spełnia podstawowego warunku do zbawienia. Ktoś taki może się za życia
zapisać do jakiego chce "kościoła", ale nie do Kościoła rzeczywistego, do którego
wyłącznie i własnoręcznie zapisuje Jezus Chrystus. „Jawne zaś są uczynki ciała,
mianowicie: wszeteczeństwo, nieczystość, rozpusta, bałwochwalstwo, czary,
wrogość, spór, zazdrość, gniew, knowania, waśnie, odszczepieństwo, zabójstwa,
pijaństwo, obżarstwo i tym podobne; (…) ci, którzy te rzeczy czynią, Królestwa
Bożego nie odziedziczą.” (Galacjan 5:19)
Tym bardziej jak może się uważać za choćby minimalnie sprawiedliwego ktoś, kto
dopuszcza absurd uchylania Bożych Przykazań oraz, że Dobry Bóg dopuścił się
mistyfikacji z Jezusem i pod przykrywką swojego Kościoła podstępnie wprowadził na
ziemi niewyobrażalnie zbrodniczy, katolicki system, by oszukiwać, grabić i mordować
ludzkość?
Kim trzeba być, żeby w tej potwarzy wobec Boga uczestniczyć, a jednocześnie
spodziewać się od Niego nagrody zbawienia? Gdyby jednostki o takim sposobie
myślenia i takiej moralności traktować jak ludzi normalnych, trzeba by za normę
przyjąć szaleństwo.
Patrząc z perspektywy wiary w Boga i w Biblię, jako Jego Pismo Święte; udawanie
durnia, nie umiejącego odróżnić zła od dobra, i „nie wiedzącego” gdzie jest prawda,
to dosłownie śmiertelnie poważny problem. Tym bardziej dla kogoś kto, jak katolicki
ksiądz, będąc etatowym pracownikiem zbrodniczego, wrogiego Bogu i ludziom
systemu, cynicznie i oszukańczo (wszak posiada Biblię, dostęp do historycznych
i obecnych faktów, oraz umie czytać), podaje się za Bożego pracownika i pod tym
przebraniem ciągnie innych na zatracenie.
Jeśli znajdzie się odważny (może jakiś katolicki ksiądz, albo biskup), który chciałby
sobie podyskutować z przytoczonymi tu antykatolickimi "herezjami" - to ja do
dyskusji zapraszam i wręcz namawiam. - Powiem nawet, że zżera mnie ciekawość;
w jaki sposób ktoś chciałby tu dyskutować z Biblią, historią i faktami, i na co by się
powoływał.
Dla rzeczywiście wierzących w Boga i w to, że On zawsze robi to, co mówi,
przytaczam cytat, który wydaje się być tu chyba najbardziej na miejscu:
" I usłyszałem inny głos z nieba mówiący: Wyjdźcie z niego, ludu mój, abyście nie
byli uczestnikami jego grzechów i aby was nie dotknęły plagi na niego spadające"
(Objawienie 18:1)

Podobne dokumenty