W krajowej czołówce. "Kronika"
Transkrypt
W krajowej czołówce. "Kronika"
W krajowej czołówce „Kronika” rozmawia z rektorem Uniwersytetu Łódzkiego prof. dr. hab. WIESŁAWEM PUSIEM – Panie rektorze, nowy rok akademicki Uniwersytet Łódzki rozpocznie z dwunastoma wydziałami, bowiem Wydział Fizyki i Chemii dzieli się na dwie odrębne jednostki: Wydział Fizyki i Informatyki Stosowanej oraz Wydział Chemii. Czy nie budzi to uzasadnionych obaw o zbytnie rozdrobnienie uniwersyteckich wydziałów, jako że niektóre z nich de facto stają się jednokierunkowymi? – Nie mamy takich obaw i wątpliwości, bowiem podział wydziałów, a tym samym wzrost ich liczby, wiąże się z finansowaniem badań naukowych. Musimy pamiętać, że w sytuacji, w której Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, podobnie jak poprzednio Komitet Badań Naukowych, przyznaje pieniądze na badania własne oraz tzw. dotację statutową, liczą się te struktury uczelniane, które są samodzielne. Jeżeli poprzednio był Wydział Fizyki i Chemii, to chemia na tym cierpiała. Fizyka otrzymywała większe środki, chemia zaś mniejsze. Przypomnę, że fizyka i chemia mają pierwszą kategorię przyznaną im przez resort nauki i szkolnictwa wyższego. W związku z tym podział wydziału doprowadzi do tego, iż ministerialne dotacje będą o wiele, wiele wyższe. Tak więc jest to działanie racjonalne. Ponadto obydwa wydziały będą starać się rozwijać specjalności, na które jest zapotrzebowanie na rynku pracy. Fizycy np. w większym niż dotychczas stopniu zaangażują się w kształcenie informatyków. Warto też wspomnieć, że jednokierunkowe wydziały funkcjonują od wielu lat w Uniwersytecie Warszawskim, a więc uczelni, na którą od czasu do czasu możemy się powoływać, jako na wiodącą, obok oczywiście Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Podobnie rzecz się ma z kierunkami studiów, których obecnie na naszej uczelni jest 29, niekiedy bardzo specjalistycznych, co absolwentom nie pomaga w znalezieniu zatrudnienia zgodnego z uzyskanymi bardzo „wąskimi” kwalifikacjami udokumentowanymi na dyplomie ukończenia uczelni. Może absolwentom łatwiej byłoby poruszać się na rynku pracy gdyby kierunków studiów było mniej i miały charakter bardziej uniwersalny, stwarzający możliwość szybkiego uzyskiwania specjalizacji, na które jest w danym momencie zapotrzebowanie? – Mamy rzeczywiście 29 kierunków studiów, a na tych kierunkach jeszcze 110 specjalności. A to tylko dlatego, że na absolwentów wielu poszukiwanych specjalności czekają pracodawcy. Weźmy choćby pod uwagę kierunki studiów i specjalności na Wydziale Zarządzania. Kiedyś było tam tylko zarządzanie, dziś zaś poprzednia specjalność finanse i rachunkowość, jest już kierunkiem, dodajmy kierunkiem niezwykle poszukiwanym. Podobnie kierunkiem stała specjalność w zakresie logistyki. Wiemy już, że podczas tegorocznej rekrutacji na pierwszy rok studiów na logistykę zapisało się najwięcej kandydatów. Jeszcze do niedawna taki kierunek studiów w Europie w ogóle nie istniał. Obecnie zaś uważany jest za bardzo ważny w całym świecie. Nowe kierunki i specjalizacje, będące wynikiem zapotrzebowania rynku pracy, pojawiają się także na innych wydziałach, m.in. na Filologicznym, gdzie np. specjalizacja dziennikarstwo i media przekształcona zostaje z nowym rokiem akademickim w kierunek studiów. I to wcale nie przeszkadza. Wręcz odwrotnie mnogość kierunków jest korzystna dla uczelni, gdyż po pierwsze przyciąga do uniwersytetu większą liczbę kandydatów, z których każdy może znaleźć dla siebie interesującą ofertę edukacyjną, a po drugie absolwenci mają większe szanse na znalezienie zatrudnienia. – Na jakim etapie w Uniwersytecie Łódzkim jest wdrażanie dwu- i trzystopniowego systemu studiów, tj. licencjat – magisterium i licencjat – magisterium – doktorat oraz systemu porównywalnych dyplomów, zgodnie z ideą Procesu Bolońskiego, przewidującego utworzenie do roku 2010 wspólnej Europejskiej Przestrzeni Szkolnictwa Wyższego? – Od tego roku, poza psychologią i prawem, wszystkie kierunki studiów na Uniwersytecie Łódzkim przechodzą na dwustopniowy system kształcenia, a więc licencjat i ewentualnie później magisterium. Natomiast stopień trzeci, czyli studia doktoranckie, jest dopiero w trakcie realizacji. Myślę, że w naszym kraju – generalnie rzecz ujmując – studia doktoranckie, w rozumieniu Procesu Bolońskiego, obejmują zbyt małą liczbę młodzieży. Obecnie w całej Polsce mamy zaledwie 31 tys. doktorantów. Gdybyśmy brali pod uwagę wskaźniki, które w dokumentach tego procesu zostały przyjęte, to na studiach doktoranckich powinniśmy mieć około sześć proc. tych, którzy w ogóle dostali się na studia. Obecnie w wyższych uczelniach całego kraju kształci się dwa miliony osób. Na studiach doktoranckich powinno być więc od 120 do 150 tys. słuchaczy. W Uniwersytecie Łódzkim mamy ok. tysiąca doktorantów, a powinno ich być blisko trzy tysiące. Nie jesteśmy jednak w stanie dziś tego zrealizować, głównie ze względu na fakt bardzo ubogiego systemu stypendialnego dla doktorantów. W skali roku możemy zapewnić stypendium co najwyżej stu nowo przyjętym osobom. Mimo to przyjmujemy co roku na studia doktoranckie dwustu-trzystu słuchaczy, a w tym roku przyjmiemy nawet czterystu. W większości, niestety, bez przyznawania stypendium. Co prawda jest jeszcze możliwość uzyskania stypendium socjalnego. Ale nie jest to przecież to czego oczekuje doktorant, szczególnie wywodzący się z niezamożnej rodziny. Mam jednak nadzieję, że jeżeli chodzi o kształcenie doktorantów, zgodnie z ideą Procesu Bolońskiego, uporamy się z tym problemem do roku 2010. Już na początku przyszłego roku resort nauki i szkolnictwa wyższego uruchamia specjalny fundusz stypendialny dla doktorantów. Pieniądze na ten cel nie będą więc pochodzić z ministerialnej dotacji przekazywanej poszczególnym uczelniom, lecz ze wspomnianego specjalnego funduszu tworzonego na szczeblu resortu, który mam nadzieję z każdym rokiem będzie się rozwijał. Natomiast wyraźnie chcę powiedzieć, że doktorzy wykształceni na studiach doktoranckich, tylko w części będą w dalszym ciągu kontynuować badania naukowe. Większość z nich, zgodnie z zapisami dokumentów Procesu Bolońskiego, ma przechodzić do pracy w gospodarce oraz instytucjach i organizacjach, których działalność związana jest z życiem społecznym i kulturalnym. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że wszystkich doktorów nie będą w stanie „wchłonąć” placówki naukowobadawcze. – Dotychczasowe wyniki rekrutacji i poziom wiedzy maturzystów rozpoczynających studia w szkołach wyższych wywołują w ostatnich latach coraz większą falę krytyki. Winą za ten stan rzeczy w znacznej mierze obarcza się szkoły średnie i nauczycieli, źle przygotowanych do wykonywania trudnego zawodu. W jakiś więc sposób odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada również na wyższe uczelnie, głównie zaś uniwersytety, których absolwenci trafiający do szkół nie mają odpowiednich kwalifikacji pedagogicznych. Koło się więc zamyka. Uczelnie nie przygotowują właściwie do zawodu nauczyciela. Z kolei nauczyciel bez dobrego przygotowania „dostarcza” szkołom wyższym źle przygotowanego do studiów maturzystę. Czy w tej sytuacji w Uniwersytecie Łódzkim podejmowane są jakieś przedsięwzięcia mające na celu lepsze, efektywniejsze kształcenie słuchaczy mających zamiar po ukończeniu studiów pracować w szkole? – Brak w tej chwili egzaminów wstępnych do szkół wyższych i wiążący się z tym poziom wiedzy maturzystów w ostatnich dwóch latach jest oczywiście dla nas pewnym problemem, Wyraźnie jednak chcę tu powiedzieć, że „amnestia” ogłoszona przez ministra Romana Giertycha, która jeszcze w tym roku obowiązuje, nie jest szczęśliwym rozwiązaniem. Wspomniana amnestia sprawiła, że 90 proc. maturzystów otrzymało świadectwo dojrzałości. Wydawałoby się więc, że mamy w czym wybierać. Nie jest to jednak tak oczywiste, bo przecież wiadomo, że większość tych młodych ludzi ze względu na swe słabe przygotowanie do matury, nie dostanie się na studia stacjonarne, rozpocznie więc zajęcia na studiach płatnych, zaocznych lub wieczorowych. Dlaczego się tak dzieje i czy jest to tylko wina nauczycieli oraz szkoły, najpierw podstawowej, później średniej? Myślę, że problem jest bardziej złożony. Przede wszystkim nie zgadzam się z tym, że źle kształcimy nauczycieli na uniwersytetach czy akademiach pedagogicznych. Jestem przekonany, że kształcimy dobrze, tyle że do zawodu nauczycielskiego, szczególnie w ostatnich latach, nie przyjmowano zbyt wielu młodych ludzi, bo po prostu zmniejszała się liczba dzieci w szkołach podstawowych, a co za tym idzie, również średnich. Dla większości absolwentów wyższych uczelni zawód nauczyciela stawał więc trudno dostępny z powodu ograniczania etatów w placówkach oświatowych. Do tego dochodzi niskie uposażenie w tej profesji. Młodzi ludzie po studiach, nawet ci, którzy zdobyli kwalifikacje nauczycielskie, najczęściej nie szukali pracy w szkole, tylko gdzie indziej. Istotne jest również, by zaprzestać, nie waham się tego powiedzieć, pewnych manipulacji na poziomie Ministerstwa Edukacji Narodowej, manipulacji o charakterze wybitnie politycznym, mających na celu przypodobanie się części społeczeństwa, tej młodej części. Pokazanie, że łatwo jest zdać egzamin maturalny, a jeśli się go nie zda z jednego przedmiotu, to i tak się będzie kandydatem na studia. To po prostu fatalne i trzeba z tym skończyć. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedną kwestię, o której w Uniwersytecie Łódzkim ciągle się mówi, a mianowicie o słabym przygotowaniu absolwentów szkół średnich z matematyki i fizyki. Z tym także trzeba skończyć. Wystosowany został ostatnio apel do wyższych uczelni, aby oceny z matematyki wpisywać jako jeden z elementów składających się na ogólną punktację decydującą o przyjęciu na różne kierunki studiów. Aby przyzwyczaić maturzystów, że korzystnie jest mieć dobrą ocenę z matematyki na świadectwie, że warto próbować zdawać na egzaminie dojrzałości właśnie matematykę. Przypominam, że za dwa lata matematyka będzie już przedmiotem obowiązkowym na maturze. I całe szczęście. Pamiętajmy też o tym, iż politechniki, ale też i nasze wydziały: Matematyki, dotychczasowy Fizyki i Chemii oraz kierunki ekonomiczne mają problemy ze słuchaczami I i II semestru rozpoczynającymi zajęcia z matematyki. Okazuje się, że są oni tak słabo przygotowani, iż właściwe trzeba ich uczyć tego przedmiotu na nowo. Politechnika Łódzka przez I semestr organizuje dla swoich studentów najzwyczajniejsze w świecie korepetycje. To są na wyższej uczelni działania wręcz kuriozalne, niestety, jednak konieczne. Jeśli natomiast chodzi o najefektywniejsze kształcenie nauczycieli, sądzę że to co obecnie realizujemy jest optymalne. Wyraźnie, i to już przed paru laty, zwiększyła się w dydaktyce liczba godzin obejmujących przedmioty pedagogiczne i z dziedziny psychologii. Ewidentnie też wzrosła liczba godzin praktyk studenckich odbywanych w szkołach. Wszystko idzie więc w tym kierunku, aby tych słuchaczy, którzy oczywiście chcą, lepiej przygotować do zawodu nauczyciela. I na koniec tych rozważań jedna osobista refleksja: nauczycielem w jakimś sensie trzeba się urodzić, a więc ktoś, kto nie ma zamiłowania do tego zawodu, w ogóle nie powinien do niego trafiać. Niezależnie od tego, jakie wykształcenie otrzyma. Taka jest prawda. – W wywiadzie udzielonym roku temu „Kronice” zapowiadał pan rektor prace nad budzącym kontrowersje projektem reformy finansów uczelni, której podstawowym celem miała być samodzielność finansowa wydziałów, czyli dość daleko posunięta w tej dziedzinie decentralizacja. Jakoś sprawa ta ucichła. Czy uniwersytet się z reformy się wycofał, przynajmniej na razie, czy też możemy spodziewać się, że w niezbyt odległym czasie zostanie ona wprowadzona w życie? – Proces reformy finansów uczelni trwa. Zespół prof. Ireny Sobańskiej z Katedry Rachunkowości wypracował taki system liczenia kosztów i przychodów, od poziomu pracowni, zakładu, katedry – aż po szczebel wydziału i wreszcie uczelni. Musimy jednak pamiętać, że aby wdrożyć nowy system zarządzania finansami uniwersytetu, musi być przygotowany odpowiedni program informatyczny. Inaczej nie da się tym systemem zarządzać. Zanim jednak ten program powstanie, musimy również doprowadzić do pewnej zmiany w systemie administracji uczelni. Niebawem powołamy zespół, który to będzie realizował. Od razu zaznaczam, że nie chodzi o zmiany w strukturze administracji i zarządzania uniwersytetem, lecz o sprecyzowanie zakresu obowiązków, jakie mają ciążyć na jego administracji, począwszy od pracowni i zakładów, a skończywszy na administracji centralnej. Gdy się z tym uporamy możliwe będzie zainstalowanie wspomnianego wyżej programu informatycznego i korzystanie z niego w zarządzaniu finansami uczelni. Mam nadzieję, że z tym wszystkim uporamy się do końca obecnej kadencji władz rektorskich i w sierpniu przyszłego roku nowy system zacznie już sprawnie działać. Oczywiście nie zaczniemy od razu od poziomu pracowni ani też nawet zakładu, ale od szczebla wydziału na pewno. Dodam tylko, że ten system decentralizacji zarządzania finansami uniwersytetu, bo tak trzeba go nazwać, nie oznacza decentralizacji uczelni w ogóle, bo byłoby to już „nieszczęście”. Ciągle bowiem, zgodnie z obowiązującą ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym i Statutem UŁ, za kierowanie uniwersytetem odpowiedzialna jest „centrala” i tak być powinno. Mało tego, wspomniana ustawa wyraźnie „centralizuje” zarządzenie uczelnią, a nie odwrotnie. – Mimo rosnących ostatnio nakładów na badania naukowe w budżecie państwa, wciąż środki te nie są wystarczające. Wydaje się, że nauczyciele akademiccy Uniwersytetu Łódzkiego w zbyt małym jeszcze stopniu korzystają z możliwości dofinansowania, jakie w tym względzie stwarzają programy, projekty i granty Unii Europejskiej, a także współpraca z przemysłem i jednostkami samorządu terytorialnego. – To prawda, w tym roku nakłady na badania w naszej uczelni, mam tu na myśli pieniądze z budżetu państwa, wyraźnie wzrosły. A to z tej racji, że na jedenaście, obecnie już dwanaście wydziałów, sześć otrzymało pierwszą kategorię. Nie zawsze się to przekładało na większe środki, ale po odwołaniach, jakie skierowaliśmy do ministerstwa, np. Wydział Nauk o Wychowaniu, który miał kategorię trzecią, teraz ma drugą. Sprawiło, te, że otrzymał dodatkowo z naszego resortu 250 tys. zł, podobnie jak i będący jeszcze przed podziałem Wydział Fizyki i Chemii, któremu dodano 450 tys. zł. W sumie dostaliśmy więcej blisko 1,5 mln zł niż w roku minionym, co świadczy o ogromnym wysiłku środowiska akademickiego uniwersytetu, pracującego ciężko, by znaleźć się w uczelnianej elicie. Obecnie w UŁ tylko jeden wydział, uważam przy tym, że niezasłużenie – Wydział Nauk Geograficznych, otrzymał kategorię trzecią. Pozostałe pięć i sześć mają odpowiednio kategorię drugą i pierwszą. Wśród uniwersytetów polskich jesteśmy więc w czołówce, plasując się na czwartym-piątym miejscu. Przy tej okazji należy wspomnieć, że obecnie, w stosunku do lat poprzednich, coraz więcej projektów zespołowych, ale też i indywidualnych, realizowanych jest w UŁ poprzez udział w programach unijnych. Jeśli chodzi np. o 6. Program Ramowy, który dobiega właśnie końca, to uczestniczą w nim 23 zespoły uniwersyteckie i naukowcy realizujący siedem projektów indywidualnych. Dla porównania, w roku 2002 realizowano w UŁ jedynie sześć projektów unijnych. Oczywiście będziemy dążyć do jeszcze większego udziału nauczycieli akademickich w tego rodzaju przedsięwzięciach, tym bardziej, że w niedalekiej już przyszłości, głównie pieniądze europejskie decydować będą o możliwościach prowadzenia naszych badań naukowych. – Ze sprawą tą wiąże się jednak dość istotna kwestia nadmiernego obciążenie zajęciami dydaktycznymi pracowników naukowych uczelni. Jak pan rektor ocenia pomysły, aby w czasie, w którym nauczyciele akademiccy podejmują intensywne badania naukowe, ich obowiązki dydaktyczne przejmowali inni naukowcy, mniej zaangażowani w prace badawcze, oczywiście odpowiednio za to wynagradzani? – Bardzo wyraźnie chcę powiedzieć, że ci koledzy, którzy realizują projekty objęte ramowymi programami unijnymi otrzymują ode mnie zwolnienia z połowy zajęć dydaktycznych, a były nawet przypadki, gdy np. nasi socjolodzy koordynowali poważny projekt z udziałem naukowców ośmiu innych uniwersytetów europejskich, dwie osoby w ogóle zostały zwolnione z prowadzenia dydaktyki. Tak, by mogły bardziej zaangażować się w prace badawcze. Z drugiej strony, i chcę to wyraźnie powiedzieć, muszę dbać o finanse uczelni, o jej interes. Przyjąłem więc taką zasadę, że jeśli ktoś realizuje duży projekt europejski i ma w ten sposób możliwość dodatkowego zarabiania pieniędzy, przy zmniejszonych obowiązkach dydaktycznych, jakiś procent uposażenia takiego nauczyciela akademickiego w uczelni powinien pochodzić z funduszy europejskich, z których korzysta. Uniwersytet musi bowiem zapłacić komuś, kto przejmie jego obowiązki dydaktyczne. – Z natury rzeczy w takich uczelniach, jak uniwersytety najczęściej uprawia się badania poznawcze, podstawowe, które co prawda sprzyjają rozwojowi „czystej nauki”, kultury i w ogóle postępu cywilizacyjnego, ale w bezpośredni sposób nie przekładają się np. na wzrost gospodarczy, gdyż dopiero mogą stanowić przyczynek do prac aplikacyjnych, a niekiedy w ogóle nie znajdują zastosowania praktycznego. Jaki więc uniwersytety powinny znaleźć „złoty środek”, by świetle Strategii Lizbońskiej rozwijać przede wszystkim badania stosowane, przydatne dla gospodarki i innych dziedzin życia, nie tracąc przy tym z pola widzenia badań poznawczych, tak istotnych dla dalszego rozwoju nauki? – Należy tutaj dokonać pewnego rozróżnienia. W przypadku np. badań poznawczych dotyczących humanistyki, powinniśmy mieć świadomość, że nie przekładają się one od razu na rezultaty, które moglibyśmy dostrzec w życiu gospodarczym. Są one jednak niezbędne dla ogólnego rozwoju kulturalnego, podobnie jaki i nauki społeczne. I to jest zrozumiałe. Natomiast badania podstawowe w dziedzinie nauk biologicznych, chemii, fizyki, także matematyki są niezbędne dla badań aplikacyjnych. Tak się dzieje choćby w sferze dziedzin technicznych. Przywołajmy tu choćby przykład telefonu komórkowego. Najpierw były badania poznawcze fizyków w różnych krajach świata, które przełożyły się później prace badawcze, które znalazły konkretne zastosowane przy konstruowaniu tak popularnych obecnie „komórek”. Dziś taką ważną sferę badań podstawowych stanowi fizyka kwantowa. W tej dziedzinie nasza uczelnia należy do czołówki polskich uniwersytetów, a warto też powiedzieć, że są to prace badawcze o zasięgu światowym. Mogą się one przyczynić do powstania komputerów kwantowych, wysoce skomplikowanych urządzeń, których konstrukcję trudno sobie nawet wyobrazić. Ale ci, którzy się fizyką kwantową zajmują, w przypadku naszej uczelni zespół prof. Jakuba Rembielińskiego, wiedzą że wcześniej lub później stanie się to realne. Trzeba więc mieć świadomość, że badania podstawowe nie przynoszą natychmiast wymiernych efektów dla gospodarki, ale mogą dać je wielokrotnie wyższe w przyszłości. A uniwersytety są przede wszystkim od tego, by z istoty rzeczy właśnie badania podstawowe prowadzić. – Mimo zmniejszenia tempa, w dalszym ciągu w naszej uczelni trwa dobra passa dla uniwersyteckich inwestycji. W końcu marca wmurowany został kamień węgielny pod budowę nowego gmachu dla Wydziału Prawa i Administracji, w maju, w 62. rocznicę powołania UŁ uroczyście przekazana została po generalnym remoncie siedziba Wydziału Nauk i Wychowaniu. Na jakie kolejne uniwersyteckie inwestycje możemy jeszcze liczyć w najbliższych latach? – Od wiosny minionego roku, licząc prace przygotowawcze, realizujemy budowę nowego gmachu dla Wydziału Prawa i Administracji. Roboty przebiegają szybko i sprawnie, ale z pewnością nie zakończą się za mojej kadencji, choć oczywiście bardzo bym chciał. Natomiast wszystko wskazuje na to, że budynek będzie pod dachem jeszcze w tym roku. W następnym natomiast rozpoczną się roboty wykończeniowe, które potrwają do roku 2009, w którym przewiduje się zamknięcie całej inwestycji. Natomiast jeśli chodzi o kolejne lata jesteśmy w trakcie przygotowań – mamy już projekty i studia wykonawcze – do modernizacji siedziby Wydziału EkonomicznoSocjologicznego. Mam tu na myśli dwa budynki po „Palmie”. Przewidujemy też modernizację gmachu fizyki, dokończenie modernizacji poszkolnego budynku Wydziału Chemii przy ul. Tamka, wzniesienie pawilonu łączącego dwa budynki, także chemików, przy ul. Pomorskiej oraz zlikwidowanie znajdującego się tam pofabrycznego obiektu będącego w tak fatalnym stanie technicznym, że nie nadającego się już do remontu. Przyznane zostały nam też na ten cel unijne pieniądze w kwocie 152 mln zł. Staramy się teraz o ich przekazanie, bo ostatecznym dysponentem tych środków jest Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Przewidujmy również wybudowanie przy ul. Matejki nowego pawilonu dla Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska oraz ostateczne zakończenie modernizacji gmachu biologii. Mamy też nadzieję, że za dwa lata, po opuszczeniu przez Wydział Prawa i Administracji zajmowanych dotychczas budynków przy ul. Składowej i Narutowicza, przekażemy je Wydziałowi Studiów Międzynarodowych i Politologicznych. Liczymy także, że zwolniony przez prawników gmach przy ul. Uniwersyteckiej oraz sąsiadujący z nim budynek uczelniany, który opuści Instytut Badań Jądrowych, otrzyma archeologia. Jeśli te wszystkie zamierzenia zrealizujemy do roku 2010, a myślę, że tak się stanie, to Uniwersytet Łódzki – tutaj przypomnę słowa mojego poprzednika rektora Stanisława Liszewskiego – „będzie zbudowany”. – Po raz ostatni już inauguruje pan nowy rok akademicki jako rektor Uniwersytetu Łódzkiego, bo kończy się panu druga kadencja na tym urzędzie. Jakie przy tej okazji towarzyszą panu refleksje, przemyślenia i czysto ludzkie odczucia i co chciałby pan przekazać całej społeczności akademickiej naszej uczelni w tak szczególnym momencie? – Przede wszystkim przez pięć minionych lat sprawowania funkcji rektora zdobyłem pewne doświadczenia życiowe, których wcześniej nie miałem. Byłem co prawda wcześniej dziekanem i prorektorem, ale wówczas odpowiadałem za jakiś jeden sektor, segment działalności uniwersytetu. Natomiast jako rektor odpowiadam właściwie za wszystko. Miałem także okazję czasami poznać gorycz sprawowania tego urzędu, że wspomnę choćby, iż rektor za niesubordynację pracowników uczelni, szczegółów oczywiście nie będę ujawniał, musiał z własnej kieszeni płacić mandaty nałożone np. przez inspekcję pracy. Rektor, jak wiadomo, odpowiada również za finanse uczelni, które musi jakoś trzymać w ryzach. Mimo wielkich, corocznych nakładów na remonty, udało mi się tak zdyscyplinować społeczność uniwersytecką, że nakłady bilansowały się z wydatkami. Choć niekiedy było ciężko. W momencie oddawania nowego gmachu Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego doszło nawet do demonstracji studenckich i niezadowolenia części środowiska, a nawet do głoszenia haseł, że zamiast na bibliotekę, pieniądze powinny być wydatkowane na inne cele, co bardzo mnie wówczas poruszyło. Natomiast generalnie rzecz ujmując udało się nam dokonać dużego postępu nie tylko w dziedzinie inwestycji i modernizacji uczelnianych obiektów. Chcę bowiem przypomnieć, że rozwinęliśmy bardzo badania w wielu sferach nauki, mamy znakomite doświadczenia międzynarodowe we współpracy naukowej, także związane z programem offsetowym, który już zakończyliśmy. Teraz dzięki naszym doświadczeniom z Akceleratorem Technologii i Centrum Innowacji Uniwersytetu Łódzkiego powołaliśmy fundację, która samodzielnie już ma zajmować się wspomaganiem małych i średnich przedsiębiorstw. Warto zaznaczyć, że fundacja ta ma być na własnym utrzymaniu. Działając więc przy UŁ nie będzie równocześnie na „garnuszku” uczelni. Muszę też powiedzieć, że Akcelerator Technologii stanowi obecnie wzorzec dla wielu uczelni uniwersyteckich i politechnicznych w Polsce. Oczywiście wszystkie osiągnięcia i sukcesy UŁ w okresie, w którym sprawuję funkcję rektora to nie tylko zasługa moja i moich najbliższych współpracowników, prorektorów, ale również społeczności akademickiej uniwersytetu. Wydaje mi też, że to, co jako rektor wraz z prorektorami próbowaliśmy wdrożyć w uczelni, znalazło również zrozumienie ze strony całego środowiska UŁ. Zwiększyliśmy np. liczbę doktorantów, o czym mówiłem już wcześniej, ale tutaj chcę dodać, że w ten sposób kształcimy kadrę również dla innych uczelni. Jestem przekonany, że za rok, jako zespół kierujący uczelnią, przekażemy ją nowemu rektorowi w dobrym stanie. I finansowym, i w dziedzinie badań oraz dydaktyki. Oczywiście zawsze można skonstatować, że można było zrobić więcej. Są jednak też pewne bariery i ograniczenia, głównie finansowe, które te możliwości ograniczają. Mam jednak nadzieję, że w niedalekiej już przyszłości polskie szkolnictwo wyższe, w związku z coraz mniejszą liczbą młodzieży rekrutowanej na studia, będzie się rozwijać w nieco innym niż dotychczas kierunku. Zdecydowanie bowiem większe będą nakłady finansowe dla uczelni publicznych ze strony państwa. I wówczas można myśleć o pełniejszym rozwoju przede wszystkim badań naukowych, bo poziom kształcenia mamy naprawdę wysoki. Świadczą o tym oceny zarówno Państwowej Komisji Akredytacyjnej, jak i Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej, a także pewne porównania z zagranicznymi szkołami wyższymi. Rocznie na studia poza granicami kraju wyjeżdża z Uniwersytetu Łódzkiego blisko 400 słuchaczy. Natomiast do nas przyjeżdża już ok. 80 młodych cudzoziemców. Mamy więc też możliwości konfrontowania metod i jakości kształcenia. Natomiast jeśli chodzi o badania naukowe nie zawsze dysponujemy takimi narzędziami abyśmy mogli porównywać się z uniwersytetami zachodnioeuropejskimi, nie mówiąc o amerykańskich. Co prawda na naukę otrzymujemy coraz większe pieniądze unijne, ale sytuacja w tej dziedzinie może diametralnie zmienić się na lepsze dopiero, gdy więcej w naukę inwestować będą przedsiębiorstwa. Wówczas zbliżymy się do modelu amerykańskiego, gdzie przemysł finansuje badania aplikacyjne, co jak wiadomo świetnie się sprawdza, a rezultaty prac naukowych prowadzonych w uczelniach mogą znaleźć zastosowanie w praktyce. Na zakończenie chcę też wyrazić nadzieję, że dynamiczny rozwój naszego kraju przyniesie również pewne korzyści szkolnictwu wyższemu, a mam tu na myśli wzrost nakładów na nie, również w sferze płac, czego życzę serdecznie całej społeczności uniwersytetu u progu rozpoczynającego się właśnie nowego roku akademickiego. – Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: STANISŁAW BĄKOWICZ