Rejs: Ocean Indyjski, archipelag Seszeli.,Rejs
Transkrypt
Rejs: Ocean Indyjski, archipelag Seszeli.,Rejs
Rejs: Ocean Indyjski, archipelag Seszeli. Czy wiecie co to jest Coco de Mer? Gdzie spacerują składniki ulubionej zupy żeglarzy przeszłości? Czy nietoperz jest jadalny? Dlaczego lubię miejsca gdzie nie ma turystów? Zapraraszam na relację z rejsu w miejsce, gdzie każdy dzień zachwycał. Byłem tam z przyjaciółmi w 2010 roku ale wspomnienia do dziś pozostają żywe w naszej pamięci. Ocean Indyjski, archipelag Seszeli, kilkadziesiąt mil morskich na północ od Mahe. Samotny biały żagiel leniwe przemierza bezkres oceanu. Dwunasto-osobowa załoga turystycznego 44 stopowego katamaranu wygrzewa się w promieniach przedpołudniowego słońca. Nadchodząca z południa burza wypchnęła ich daleko od zamieszkanych wysp. Od wielu godzin nie widać było na horyzoncie żadnej aktywności ludzkiej… Nagle na horyzoncie, od południowego zachodu, pojawia się mały punkt. Z początku fakt ten wzbudza zainteresowanie tylko kapitana a po chwili także załogi, gdy okazuje się, że punkt szybko rośnie w oczach i najwyraźniej celowo utrzymuje kurs kolizyjny. Ktoś zauważa, że porusza się zdecydowanie za szybko. Ktoś inny, że jest zdecydowanie za mały jak na jednostkę handlową. Kolejna osoba nieśmiało szepnęła, że w kierunku skąd płynie leży przecież Somalia, a tam stacjonują… PIRACI !!! Wszyscy z duszą na ramieniu oczekiwali niepewnego… Po chwili niewielka kanonierka z wielkim karabinem na dziobie i uzbrojonymi po zęby marynarzami podpłynęła niemal na wyciągnięcie ręki do burty jachtu. Żołnierze w milczeniu lustrowali jacht i załogę przyglądając się wszystkim razem jak i każdemu z osobna. Po chwili ryknęły stukonne silniki i kanonierka odprowadzana wzrokiem zdziwionych żeglarzy szybko zniknęła na horyzontem. Piratów na Seszelach nie spotkaliśmy ale innych atrakcji było pod dostatkiem. Wszystko zaczęło się pewnego jesiennego dnia na jednym z naszych żeglarskich spotkań. Zastanawialiśmy się, błądząc palcem po mapie, gdzie by popłynąć zimową porą i wyrwać się z objęć smutnej zimy. I tak to w pewnym momencie palec zatrzymał się niemalże na środku Oceanu Indyjskiego – SESZELE – i już wiedzieliśmy gdzie będziemy zimować. Jesień upłynęła szybko pod znakiem przygotowań do rejsu. Załoga zebrała się błyskawicznie, rozdzieliliśmy zadania: samolot, czarter, locja, atrakcje i ciekawostki turystyczne i w końcu pewnego styczniowego dnia spotkaliśmy się ponownie wszyscy razem – tym razem już z plecakami na lotnisku w Warszawie. 16 stycznia, sobota Całe zmęczenie wielogodzinnym lotem pryska jak tylko otworzą się drzwi samolotu. Ciepłe, ale nie gorące powietrze, soczysta zieleń, błękit morza i uśmiechnięci ludzie wynagradzają trudy podróży i od razu wiesz, że warto było. Na lotnisku odbieramy wynajęty wcześniej samochód, którym na raty przemieszczamy się do mariny. Tu należą się wielkie podziękowania dla Ani, która podjęła się zadania kierowcy. Zadanie niebanalne zważywszy, że na Seszelach obowiązuje ruch lewostronny, każde skrzyżowanie jest rondem i jest ich jak grzybów po deszczu. Więc dla osoby, która nigdy nie jeździła po „złej” stronie, sprawa naprawdę nie jest prosta. W marinie odbieramy jacht – wielki katamaran długi – wszystkim opadają szczęki na jego wejściu to środka. Pomimo, że widzieliśmy wrażenia wcale nie są mniejsze. 6 kabin w tym łożem, 4 łazienki, mesa wielkości salonu z kokpit gdzie można się zgubić. Bajka. Orana 44 niemal tak szeroki jak widok i sięgają gretingów po go wielokrotnie na zdjęciach, kapitańska z wielkim małżeńskim mojego rodzinnego mieszkania i Odbieram skrupulatnie z pierwszym oficerem jacht, część załogi ształuje bagaże, druga rusza z „dzielną Anią” na zakupy do pobliskiego marketu. W pobliżu mariny znajduje się niewielki targ rybny gdzie podziwiamy cudowne owoce morza. Niestety, w nadziei na późniejsze zakupy od rybaków, pochopnie nic nie kupujemy. Jak się później przekonamy, Seszele to nie Karaiby. Są bardzo słabo zaludnione więc i o rybaka trudno. Zawsze trzeba korzystać z okazji gdy się trafia, szczególnie w miejscach których nie znamy. Raz dana szansa może się już nie powtórzyć… Do wczesnego popołudnia jacht jest gotowy do wyjścia. Samochód pozostawiamy w porcie z kluczykami na dywaniku – przecież nikt tu nie kradnie. Ustalam z pierwszym jeszcze trasę, która po otrzymaniu komunikatów pogodowych, uległa znacznej modyfikacji – z południa idzie burza. Zapada decyzja: ruszamy na północ na Proslin, aby dać się wyszaleć żywiołowi nad większą wyspą. Wrócimy tu za tydzień a na razie – ahoj oceanie i przygodo. O 16.00 rzucamy cumy i ruszamy na ocean. Po krótkiej żegludze, tuż przed zachodem słońca, rzucamy kotwicę w parku narodowym św. Anny. Jesteśmy sami na kotwicowisku. Pierwsza kolacja w promieniach cudnie zachodzącego słońca, kąpiel wśród niezmierzonej ilości kolorowych ryb, zapierające dech w piersiach widoki sprawiają, że nastroje są dalece bardziej niż dobre a zmęczenie podróżą gdzieś prysło. Radosne rozmowy i wesoły śpiew długo rozbrzmiewają wśród łagodnych fal oceanu… 17 stycznia, niedziela Pomimo wielu atrakcyjnych bodźców poprzedniej nocy, zmęczenie w końcu daje znać o sobie. Załoga śpi długo i twardo. Morze to jednak dyscyplina :-) Mamy w planie na dziś 30 mil, w tym 20 po otwartym oceanie, a więc o 10.00 podnosimy kotwicę i obieramy kurs na północ – śniadanie „na wodzie”. Opływamy Praslin od zachodu i zatrzymujemy się na kąpiel przy niewielkiej bezludnej wysepce St. Pierre. Aparaty pstrykają bo wyspa prześliczna. We wszystkich przewodnikach opisywana jest jako najpiękniejsza wyspa archipelagu. Faktycznie cudo. Po chwili rzucamy aparaty i wskakujemy do wody a tam… akwarium. Niezliczone ilości kolorowych ryb i rybek, które chyba są tak samo zaskoczone jak my. Niemalże można ich dotykać. Warto pamiętać wybierając się na ciepłe akweny aby zawsze zabierać ze sobą maskę, rurkę i płetwy. Wprawdzie zwykle na jachcie jest jakiś sprzęt ale nigdy nie mamy pewności, że będzie sprawny i że wystarczy go dla wszystkich. Po za tym, każdy chyba woli oddychać przez własny ustnik. Nawet jak ktoś nie „snurkuje” w takim miejscu na pewno się nauczy. O 17.00 rzucamy kotwicę przy północnym brzegu Praslin i ruszamy do pobliskiej wioski na kolację. W lokalnym barze za 30 euro od talerzyka jemy owoce morza i lokalne specjały do oporu. Ucztą dla podniebienia był nietoperz owocowy. Pycha. Trochę przepłaciliśmy ale warto było. 18 stycznia, poniedziałek Dziś w planie mamy zwiedzanie doliny de Mai – miejsca gdzie rosną legendarne Coco de Mer. Podnosimy kotwicę o 10.00 by o 12.00 zacumować w głównym porcie Praslin, gdzie tankujemy wodę – na całym archipelagu Seszeli są tylko trzy miejsca gdzie można zatankować wodę. Warto więc z każdej okazji skorzystać nawet, gdy wydaje nam się, że zbiorniki są prawie pełne – zamawiamy busiki, które zawiozą nas do wspomnianego Parku Narodowego. Cały dzień zwiedzamy park, który w większości jest rzadką dżunglą głównie z powodu rosnących tam i tylko tam gigantycznych palm, na których dojrzewają “Coco de Mer”. Te gigantyczne kokosy potrafią osiągnąć wagę nawet 30 kg. Ale to nie ich rozmiar ale kształt rozpalał zmysły ludzi przez wieki. Dojrzały kokos do złudzenia przypomina żeńskie biodra, posiada nawet włoski w odpowiednim miejscu. Seszele zostały odkryte dopiero w XVI wieku ale zamieszkałe są dopiero od XVIII wieku. Palmy rodzące te przedziwne owoce rosną tylko na dwóch wyspach archipelagu, a więc pochodzenie kokosów długo pozostawało nieznane. Znajdowanym na brzegach Indii i Afryki owocom przypisywano cudowne pochodzenie i właściwości, więc niektórzy płacili za nie tyle złota ile ważyły! Czar prysł gdy poznano miejsce gdzie się rodzą, nawet ktoś podobno stracił z tego powodu fortunę. Coco de Mer jak każdy owoc powstaje z kwiatu, czyli żeńskiego owocnika – ma kształt łona. Zgadnijcie jaki ma kształt męska część? – do złudzenia przypomina penis. Uwierzycie? Tymi samymi busami wracamy na jachty. Wieczorem przypływa do nas Rober z zamówioną wcześniej rybą. Za 10 euro od głowy mamy wyborną ucztę. 19 stycznia, wtorek Poprzedniego dnia wieczorem popsuły nam się pompy do wody. Czekamy długo na elektryka. Klimat tropikalny a więc nikomu się nie spieszy. Mamy leniwy dzień. W końcu o 16.00 ruszamy w kierunku kolejnego parku narodowego. Naszym celem są kolejne seszelskie giganty – żółwie lądowe. O 17.30 rzucamy kotwicę u wrót parku w zatoce La Raie na wyspie Curieuse. 20 stycznia, środa Rano pada, ciepły ale intensywny tropikalny deszcz. Cierpliwie czekamy na wypogodzenie. W końcu o 12.00 lądujemy pontonem na plaży gdzie wita nas to po co tu przyjechaliśmy – ponad 100-letni i ponad 100 kg żółw. Cały dzień szwendamy się po wyspie wszędzie spotykając najróżniejszej wielkości żółwie – nawet na szczycie kamiennego wzniesienia. Jest ich tu kilkaset i wydaje się, że są wszędzie. Jedyne miejsce od nich wolne, nadbrzeżny las namorzynowy pełny jest za to ogromnych krabów, które z niezwykłą sprawnością uciekają nam spod nóg do swoich piaskowych norek. Dziś żółwie te są pod całkowitą ochroną ale w przeszłości były cennym źródłem pokarmu. Żeglarze niezwykle chętnie zabierali je na pokład gdzie mogły przetrwać bardzo długo zużywając znikome ilości jedzenia i wody. W długich rejsach świeże mięso zawsze było bezcenne. Pełni wrażeń o 16.00 podnosimy kotwicę i ruszamy na spotkanie kolejnej atrakcji jaką jest wyspa La Dique. 21 stycznia, czwartek La Dique jest trzecią co do wielkości wyspą archipelagu. Znana jest z ogromnych głazów zdobiących jej brzegi oraz kolonialnych plantacji. Ciekawostką jest również to, że na wyspie prawie nie ma samochodów, a do niedawna nie było ich wcale. Jedynym środkiem transportu była dwukółka zaprzężona do wołu. Do dziś pojazdy te ochoczo wożą turystów. Oczywiście pakujemy się w taki wehikuł i jedziemy na plażę oraz plantację kokosów. Pomimo niewątpliwych uroków wyspy jesteśmy przerażeni tłumem, od którego zdążyliśmy już odwyknąć. Codziennie rano kilka szybkich promów zwozi na wyspę niezliczone rzesze turystów z pobliskich wysp. Kto szuka magii Seszeli na pewno jej tu nie znajdzie. Szybko więc pstrykamy zdjęcia i o 15.00 podnosimy kotwicę kierując się ku południowym brzegom Praslin. O 17.30 rzucamy kotwicę w obszernej zatoce Grand Anse. W zasięgu wzroku żadnych turystów – bosko – ruszamy poznać miejscowych. 22 stycznia, piątek Rano wypatrujemy na brzegu poznanego wczoraj kolesia, który obiecał nam świeżą rybę z porannego połowu (wcześniej oprowadził nas po wiosce). O 9.00 podnoszę kotwicę pomimo, że ryby nie ma, dłużej czekać nie mogę. Zatoka jest obszerna i bardzo płytka, potrzebujemy sporo czasu aby z niej wyjść i nie chciałbym by uwięził nas w niej odpływ. Pożegnaliśmy się już z kasą. A tu nagle, ku zdziwieniu wszystkich, koleś zjawia się na plaży. Oddaje ster pierwszemu a sam na pontonie pędzę po rybę. Okazało się, że rybacy akurat tego dnia dłużej zabawili na morzu i tak naprawdę dopiero wracają. Płyniemy im na spotkanie gdzie za przekazane wczoraj 50 rupi (około 30 zł) dostaję od rybaków dwa pęta świeżutkiej, wypatroszonej ryby. Nie wiem czy będziemy w stanie to zjeść jednego wieczoru. Ale nie ryba była dla mnie w tym momencie najważniejsza. Urzekła mnie uczciwość tego ubogiego człowieka, który pomimo szansy „przekręcenia” frajerowatych turystów, dotrzymał słowa. Uwierzcie, ta reguła sprawdza się wszędzie – im dalej od cywilizacji tym uczciwsi ludzie. Tymczasem pogoda się psuje. Zbierają się chmury, z których zaczyna padać. Nie chcąc moknąć obieramy kurs na północ i płyniemy w kierunku Aride – wyspy ptaków. O 15.00 rzucamy kotwicę u brzegów wyspy. Na wyspie nie wolno lądować pontonem więc płyniemy wpław. Zakaz uwarunkowany jest ogromnymi koloniami ptaków, które żyją w środowisku całkowicie pozbawionym drapieżników. Jeden szczur (rattus) pokładowy byłby poważnym zagrożeniem dla lokalnego systemu, a para – klęską. Na wyspie mieszkają tylko trzy osoby, dla których nasze przybycie wydaje się być nie lada atrakcją. Negocjujemy zwiedzanie wyspy i grilla na plaży. Niestety kierownik ośrodka odmawia (aby lądować na wyspie należało kilka dni wcześniej anonsować się i uzyskać zgodę). Trudno. Wracamy na pokład gdzie odpalamy naszego grilla. 23 stycznia, sobota 7.00 rano. Deszcz nas jednak dopadł. Z nieba leją się kubły wody. Część załogi jeszcze śpi gdy podejmujemy decyzję. Zapasy wody i jedzenia jeszcze w normie, a więc wychodzimy na otwarty ocean z nadzieją wypłynięcia poza obszar złej pogody. Płyniemy na silniku 5 godzin pod wiatr i fale ale się opłacało. Deszcz został za nami, przed nami prywatna wyspa Denis otoczona ogromną rafą koralową. Wypatrując rafy przed dziobem ostrożnie wchodzimy do laguny, gdzie rzucamy kotwicę. Tutaj też na lądowanie wymagana jest wcześniejsza zapowiedź. Profilaktycznie, przez radio dopytuję o zgodę, której jednak nie dostajemy. Ładujemy się więc na ponton i płyniemy na rafę gdzie „snurkujemy” do wieczora. Nikt nie chciał wracać! Nieustanne pogonie za rybami i żółwiami nie miały końca. Nawet przepływający w okolicy rekin nie popsuł nikomu nastroju… Dotarliśmy do połowy rejsu zarówno w czasie – minął równo tydzień od wkroczenia na pokład, jak i przestrzeni – osiągnęliśmy maksymalna odległość od portu macierzystego. Czas wracać. Ale o tym i kolejnych przygodach w następnej odsłonie wkrótce. KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. CDN. Trasa rejsu Galeria Rejs: Wyspy Kanaryjskie, luty 2012 3.30 – głośny dźwięk budzika, do którego normalnie jestem przyzwyczajony wrzyna się z bólem w uszy. Czyżby dreszcz niepokoju przed nieznanym? Wszak to mój pierwszy atlantycki rejs! Kilkanaście minut później jadę samochodem, by za następne kilka chwil stać w niewyobrażalnej kolejce do odprawy. Dzień pierwszy 11.02.2012 / sobota / Polska Uff, jestem po wszelkich formalnościach lotniskowych. Rozpoczynam poszukiwanie ziomków. Gości ze sztormiakami, kaloszami, czymkolwiek, co sugeruje, że nie tylko ja mam lecieć w lutym na Wyspy Kanaryjskie aby żeglować. Organizator napisał w mailu: będzie was 3. No to szukam. Na próżno. Może lecą z innych lotnisk… Wsiadam do autobusu i nagle: wysoki kołnierz. Czy to ci? Nie jestem pewien. Ale chwila: worki żeglarskie, buty na białej podeszwie. OK- nie jestem sam. Wsiadamy do samolotu. Moje miejsce to 8D. Koledzy żeglarze mają 8B i 8A. Czy to przypadek? Daniel i jego syn Filip wprowadzają mnie w żeglarski nastrój… Jeszcze tylko 5 godzin… Na lotnisku Teneryfa Południowa odbiera nas kapitan rejsu – Maciek. Po kilku minutach jazdy samochodem jesteśmy w porcie. Bavaria 49 jest już częściowo obsadzona załogą, która kontynuuje wcześniej zaczęty rejs. W sobotę już nie wypłyniemy. Skupimy się na poznaniu jachtu, załogi no i portu, ale za to wieczorem… Dzień drugi 12.02.2012 / niedziela / Hiszpania Po śniadaniu szybki klar, słowo od kapitana (zostałem 3 oficerem, moja wachta zacznie się o 15.00) i wyruszamy. Jest 10.30. Prognoza zapowiadała wiatr do 10 węzłów z północnego wschodu. Bez szału. Plan – „atak” na La Palmę kursem 230 stopni. Mimo słabego wiatru dopada mnie choroba morska. Szczegóły pominę. Do 15.00 jakoś dochodzę do siebie i obejmuje wachtę. Wiat wieje w porywach do 22 węzłów. Nie ma jak to prognozy pogody. Nasza Bavaria zachowuje się bardzo poprawnie. Po zrefowaniu grota o połowę i około 1/3 genuy płyniemy ponad 7 węzłów bejdewindem prawego halsu. Potem kilka zwrotów i po 6,5 godzinach żeglugi przepłynęliśmy 22 mile morskie. Co z tego, kiedy od startu jest to w linii prostej tylko 6 mil morskich. Całkowita zmiana planów. Odpadamy do baksztagu i obieramy nowy cel: Grand Canaria. Przed nami jakieś 70 mil i cała noc żeglugi. Teraz jest ok. 18.00 UTC. Po kilku godzinach drzemki z głową przy silniku z ulgą wstałem o 23.50 na swoją kolejną wachtę. Warunki idealne. Wieje 15-20 węzłów (5B), prawie bezchmurne niebo, ocean rozświetlony blaskiem księżyca. Zapomniałem o niefortunnym początku rejsu. Teraz jest rewelacyjnie. Około godziny 7.30 podchodzimy do pływającego pomostu w porcie Puerto Rico na Grand Canarii. Obieram kurs na sanitariaty. Jak to niewiele potrzeba do szczęścia. Potem tylko śniadanko, mały klar i idziemy pozwiedzać wyspę. Mamy dużo czasu – wypłyniemy dopiero w nocy. Jest już podziałek 13.02.2012. Dzień trzeci 13.02.2012 / poniedziałek Ten dzień postanowiliśmy poświęcić na zwiedzanie. Wyspa jest duża dlatego warto wynająć samochód. W zależności od jego wielkości doba kosztuje od 30 do 60 €. Mamy przewodnik i duże chęci. Początkowo krajobraz jest monotonny, choć ciekawy. Raczej goła skala wulkaniczna, surowa roślinność. Na krętej drodze, co chwila zatoczka do zaparkowania i podziwiania widoków. Po drodze na najwyższy punkt na wyspie – 1800 m.n.p.m. – zwany Roque Nublo, odwiedzamy urokliwe miasteczko Fataga. Temperatura z 22 stopni spada do 6. Dobrze, że w plecaku zawieruszyła mi się ciepła czapka. Zatrzymujemy się jeszcze w kilku urokliwych miejscach. Miasteczko Teror z zabytkowym kościołem. Nie udaje nam się wejść do środka, bo akurat jest… pogrzeb. Ktoś popłynął w ostatni rejs. Powoli wracamy. Jeszcze wypad nad ocean, ale na kąpiel się nie odważę. Trzeba się wyspać. Wtorek zacznie się wcześnie. Dzień czwarty 14.02.2012 wtorek Wtorek 3 rano. Robimy drugie podejście na La Palmę. Zaczęło się wiatrem wiejącym z prędkością 25 węzłów w baksztagu. Wiatr wzmaga się do 30-35 węzłów, z okresowymi podmuchami do 40. Choroba morska w pełni rozwinięta. Wachtę mam od 6.00 do 9.00. Uzyskujemy średnia prędkość przelotową 8 węzłów, choć płyniemy tylko na mocno zrefowanej genule. Kolejną wachtę mam o 3 po południu. Tym razem czuje się ok. W bajdewindzie płyniemy 8-9 węzłów, a rekordowo to nawet 10,2. Po dwudziestu jeden godzinach i 126 milach wpływamy do portu Santa Crus de La Palma. Jest 23.30, wtorek. Dzień piaty 15.02.2012 / środa Jesteśmy na La Palmie. Część załogi wynajętym samochodem pojechała pozwiedzać okolicę. Ja zostałem w centrum Santa Crus. Wielki zapadnięty krater w centrum wyspy robi niesamowite wrażenie. Objechali wyspę dookoła i zrobili kilka fajnych fotek. Chyba było jednak warto jechać, choć w tym czasie zrobiłem trochę zakupów dla żony, dzieci, kolejny pen drive na zdjęcia kolegów. Obejrzałem też replikę St. Marii, którą Krzysztof Kolumb wyruszył właśnie z Wysp Kanaryjskich na podbój Indii. Jak się skończyło wiemy wszyscy… Po południu wraz z pozostałą częścią załogi zniknęliśmy w gwarze wąskich uliczek centrum. W urokliwej knajpce zbieraliśmy siły przed ostatnim przelotem. Jutro powrót na Teneryfę. Dzień szósty 16.02.2012 / czwartek Kolejne mile za mami. Ostatni przelot trwał 26 godzin. Zaczęło się leniwie na silniku przy bezwietrznej pogodzie. 8 godzin kołysania na długiej oceanicznej fali. Wachtę zaczynam o 18.00. mam fart, bo po 15 minutach stawiamy żagle. 3 godziny z wiatrem o sile 15-20 węzłów. Kolejna wachta wypada o 3 w nocy, więc nie marnuję cennego czasu i idę spać. O 3 rano jestem nieprzytomny. Kolejne 3 godziny za sterem przy 4 – 5B. Po wachcie wstaję o 11.00. baksztag, 4B i piękne słońce. Wpływały do Santa Crus na Teneryfie. Jest piątek 17.02.20120 godzina 11.30 czasu lokalnego. Dziś karnawał… Jutro rano oddajemy jacht. Sprawdził się. Moje oczekiwania także. Jeszcze tu wrócę, a na razie… film Kilka praktycznych wskazówek. Loty Loty na wyspy Kanaryjskie to przede wszystkim czartery. Chyba najlepiej rozejrzeć się za ofertami przelotów organizowanymi przez biura podróży. Zwykle czartery organizowanie są od soboty do soboty i oferta biur podróży sprzyja takiemu systemowi. Lot dla dorosłej osoby w okresie ferii zimowych to wydatek około 1500 zł. Czasem można trafić na tańszą ofertę last minute, ale lecąc w grupie jest to dość trudne. Lądowania są zwykle na Teneryfie (północnej lub południowej), ale wyspa nie jest duża i samochodem można wszędzie dojechać w czasie ok 1h. Ubiór Luty na Kanarach to normalna zima, ale temperatury są raczej późno wiosenne (polska skala). Na lądzie około 20 stopni lub więcej. Często można się opalać i nawet kapać. Temperatura wody ok. 18-19 stopni Celsjusza (lepiej niż w upalne lato nad Bałtykiem). Warto zatem zabrać strój letni: bluzki z krótkim rękawem, krótkie spodnie, czapkę z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne, krem od opalania. Dla odważniejszych strój kąpielowy. Jeśli planujecie wyprawy w głąb którejś z odwiedzanych wysp (szczególnie wycieczki w góry – wysokość niektórych z nich dochodzi do 1700 m.n.p.m.) warto ze sobą zabrać coś cieplejszego. Na wysokości 1700 m temperatura spadła do 6 stopni. Brrrr. Na wodzie to inna bajka. Wiatr jest silny i potrafi mocno wychładzać. Jeśli planujecie pływać w nocy (grzechem jest tego nie robić, wrażenia są niezapomniana) weźcie coś naprawdę ciepłego. Obowiązkowe są: porządny kompletny sztormiak na morze, kalosze oprócz normalnych butów pokładowych z miękka podeszwą, ze dwa polary, czapka, ciepłe rękawiczki. Porty Do większości portów trzeba się zgłaszać przez radio. Kanał roboczy znajdziecie obowiązujących locjach. Po podaniu rozmiarów jachtu kapitanat skieruje was do właściwej przystani. Po zacumowaniu należy załatwić w kapitanacie wszystkie formalności. Zwykle wiąże się to z wypełnieniem konkretnego druku zawierającego informacje o jachcie i dane załogi. Opłaty portowe wynoszą ok. 30 euro, w ramach której mamy sanitariaty (zwykle dostaniemy kartę magnetyczną lub przy większych jachtach 2 karty), dostęp do prognoz pogody, często pralnie. Prąd i woda bez ograniczeń. Porty są zmodernizowane i „pływające” pomosty unoszą się wraz z jachtami w czasie pływów. Nie trzeba ustawiać w nocy wacht na cumach. Zwiedzanie wysp Jak już bezpiecznie zacumujemy jacht po dłuższych kilkunastogodzinnych przelotach warto poświęcić trochę czasu na zwiedzanie wysp. Krajobraz wulkaniczny z jednej strony zachwyca swoją surowością, z drugiej bujnością roślinności. Wybierając się w głąb wysp można wypożyczyć samochód. W każdym mieście jest wypożyczalnia. Ceny za auta w zależności od wielkości. Renault Clio ok 35 euro, za dużego vana trzeba zapłacić dwa razy tyle. Warto pamiętać że wulkaniczne góry na wyspach (Grand Canaria, La Palma) dochodzą do 1700-1800 m.n.p.m. na szczytach, z których widok przypomina krajobraz z Gwiezdnych Wojen (na marginesie: właśnie na Kanarach były kręcone zdjęcia do trylogii) temperatura wynosi ok. 4-5 st. Celsjusza. Ciepła czapka i kurtka w plecaku – bezcenne. Zakupy W każdym porcie i miasteczku zrobicie zakupy spożywcze bez problemu. Można płacić kartą kredytową i bankomatów nie brakuje. Co do zakupów pamiątek to niestety lokalna tan… no może trochę przesadzam. Ale sam kupiłem żonie korale z lawy. Przynajmniej w Zakopanem tego nie sprzedają… Pytanie jak długo? Wyspy Kanaryjskie - rejs stażowy A w butach mi chlupie Atlantyk – chciałoby się zaśpiewać. Tak, Atlantyk zachlupał, nieraz oblał zdrowo falą i pokazał swoje słynne „przeciągi”. Było warto! Teneryfa, Hiszpania, Europa. Rejs po Atlantyku był naszą pierwszą klubową wyprawą pod banderą Mariway Sailing Club. Członkowie klubu wraz z kilkoma zaprzyjaźnionymi żeglarzami realizowali rejs stażowy podczas tygodniowego pobytu na Wyspach Kanaryjskich. Chcieliśmy zdobyć jak najwięcej godzin, poznać specyfikę żeglowania po tej części Atlantyku i okiełznać pływy. Do dyspozycji mieliśmy dobrze przygotowany jacht Oceanis 473. Ta kilkuletnia jednostka zaprawiona w licznych rejsach gwarantowała bezpieczną i komfortową żeglugę dla 9 osób. Teneryfa, 3 marca, godzina 18:00 LTC Na sz dz ie ń ro zp oc zą ł si ę do sy ć wc ze śn ie i by ło to pr el ud iu m do te go , co na s mi ał o cz ek ać w na jb li żs zy ch dn ia ch . Mo cn o na ła do wa ni że gl ar sk im hu mo re m st aw il iś my si ę w ma ri ni e Sa nt a Cr uz ab y sp ra wn ie pr ze ją ć ja ch t i wy pł yn ąć na js zy bc ie j ja k si ę da . Po dz ie le ni wc ze śn ie j pr ze z ka pi ta na na wa ch ty or az z pr zy dz ia łe m fu nk cj i za ję li śm y si ę sw oj ą ro bo tą . Pi er ws zy og ar ną ł dz ie nn ik po kł ad ow y i ws ze lk ie pa pi er ki , dr ug i za jm ow ał si ę sz ta uo wa ni em i za be zp ie cz en ie m pr ow ia nt u na mi ni mu m 3 dn i. Tr ze ci of ic er do ko na ł og lę dz in si ln ik a, po mp zę zo wy ch i śr od kó w be zp ie cz eń st wa . Po zo st ał o ty lk o fo rm al ne pr ze je ci e ja ch tu i w dr og ę. Wy jś ci e z po rt u be zp ro bl em ow e, ch oć ci as no i br ak st er ów st ru mi en io wy ch . Za gł ów ka mi zw ię ks za my ob ro ty si ln ik a i ki er uj em y si ę na pó łn oc ny za ch ód w st ro nę La Pa lm y – wy sp y od da lo ne j o ok oł o 10 0 mi l mo rs ki ch . Z po cz ąt ku ws zy sc y są w ko kp ic ie , wi ej e ok oł o 4B fa la dł ug a, wi at r oc zy wi śc ie w mo rd ę. Za cz yn aj ą si ę pi er ws ze ob ja wy ch or ob y mo rs ki ej . Kt o sp óź ni ł si ę z śr od ka mi ty pu av io ma ri n cz y im bi r w ta bl et ka ch ci er pi … Ob sa da st an ow is k zg od na z po dz ia łe m wa ch to wy m, im ro bi si ę pó źn ie j ty m wi ęc ej os ób sc ho dz i do me sy , ab y zł ap ać ch wi lę dr ze mk i i cz ek a na sw oj ą wa ch tę . Pł yn ię ci e po d fa lę ro dz i ko ns ek we nc je w st yl u ni ez łe go ło mo tu w cz ęś ci dz io bo we j, na jp ie rw je st ws pi na ni e si ę na gr zy wę fa li a po te m gł oś ny łu p… i ta k do mo me nt u, ki ed y za cz yn am y od pa da ć za wy sp ą, ob ie ra ją c be zp oś re dn i ku rs na La Pa lm ę. Pł yn ie my ba gs zt ag ie m. Gr ot i fo k (w za sa dz ie ge nu a) pr ac uj ą mi ar ow o. Św ie ci ks ię ży c i na sz e św ia tł a se kt or ow e, po za ty m pu st ka . Św it na dc ho dz i ok oł o 7. 00 , do po rt u w La Pa lm ie wp ły wa my ok oł o go dz in y 15 .0 0. Wi ta na s no wa ma ri na sc ho wa na za ba se ne m dl a pr om ów pa sa że rs ki ch . Je st pr zy tu ln ie , pł yw aj ąc e po mo st y i bl is ko do mi as ta . Po st an aw ia my og ar ną ć si ę po bl is ko do bi e że gl ug i – pr ys zn ic , ga lo we ub ra ni e i je st eś my go to wi do zo ba cz en ia wy sp y. Wc ze śn ie j wc ią ga my ba nd er y: po ls ką i Ma ri wa y Sa il in g Cl ub po d le wy m sa li ng ie m. Wy ci ec zk a do mi as ta pr zy no si na m wi el e ku li na rn yc h do św ia dc ze ń. Ok az uj e si ę, że to wa rz ys tw o pr ef er uj e se a fo od st ąd na st ol e lą du ją kr ew et ki , mu le , ka lm ar y i lo ka ln e pr zy st aw ki . Je st , w cz ym wy bi er ać i sm ak ow ać a po bl is ki sz um pr zy bo ju mi le na s ko i i za ch ęc a do sn u. La Palma, 5 marca, godzina 11:00 LTC Sł on ec zn y po ra ne k le ni wi e za gl ąd a pr ze z bu la je do śr od ka ja ch tu . Po ra nn a to al et a i śn ia da nk o sz yb ko st aw ia ją za ło gę na no gi . Za ła tw ia my fo rm al no śc i po rt ow e, pł ac im y 41 Eu ro za cu mo wa ni e, pr ys zn ic e i to al et y na 9 cz ło nk ów za ło gi to ni ew ie le . Wc ze śn ie j ka pi ta n na pr oś bę ob sł ug i po rt ow ej wy pe łn ia st os pa pi er kó w (z ał og a, ja ch t, da ne pa sz po rt ow e) . Ro zl ic ze ni wy ch od zi my z po rt u – ki er un ek Te ne ry fa i po rt Lo s Gi ga nt es . Że gl ug a pr zy je mn a, św ie ci sł oń ce , wi at r ró wn y 4B , ws zy sc y w ko kp ic ie op ow ia da ją os ob is te wr aż en ia z os ta tn ic h go dz in . Ni eb aw em po ja wi aj ą si ę de lf in y i ro bi ą sh ow : sk ac zą , „a ta ku ją ” łó dk ę, po pr os tu ba wi ą si ę z na mi . W ta ki ej at mo sf er ze up ły wa ją ko le jn e go dz in y re js u, wa ch ta ka mb uz ow a wy da je ob ia de k – w me nu ma my dz iś sp ag he tt i. Do pi er o pó źn ym wi ec zo re m po dc ho dz im y po d ki lk us et me tr ow e kl if y Te ne ry fy . Os ło ni ęc i wy sp ą po st an aw ia my zr zu ci ć ża gl e i na si ln ik u wy pa tr yw ać św ia te ł na wi ga cy jn yc h po rt u. We jś ci e do po rt u Lo s Gi ga nt es ni e je st pr os te , tr ze ba si ę mo cn o ła ma ć w pr aw o po te m je st „z gó rk i” , al e ma ri na , kt ór a mi ał a wg . pr ze wo dn ik a mi eć sp or o wo ln yc h mi ej sc cu mo wn ic zy ch dy sp on uj e ty lk o je dn ym wo ln ym ! Dl a na sz ej 14 me tr ow ej kr yp y wy st ar cz aj ąc e, al e ju ż 2 ja ch ty mi ał yb y pr ob le m. O 23 .0 0 wy ch od zi my do mi as ta i tr af ia my na lo ka ln y ka rn aw ał . Tr wa mi ej sc ow a im pr ez a, ws zy sc y po pr ze bi er an i, sz cz eg ól ni e pa no wi e, na ry nk u go tu ją wi el ką pa el lę i pr zy go to wu ją si ę do po ch od u z og ro mn ą ma ki et ą ry by na le kt yc e. Po te m sz tu cz ne og ni e i za ba wa pr zy dź wi ęk ac h lo ka ln yc h gr aj kó w, kt ór zy mi el i sc en ą na śc ia ni e fr on to we j ko śc io ła . Teneryfa, 6 marca, godzina 11:00 LTC Z ra na id zi em y zo ba cz yć st ro me „s ka ły po d Do we r” – kl if y Te ne ry fy ro bi ą wr aż en ie . Po te m ka wk a w je dn ej z li cz ny ch re st au ra cj i – ko sz t ok . 1, 5 Eu ro , uz up eł ni en ie za pa só w i w dr og ę. Pl an je st na st ęp uj ąc y: po dp ły ni ęc ie do kl if ów , se sj a fo to i ku rs na La Go me rę ko le jn ą z wy sp ar ch ip el ag u Ka na ró w. Pr og no zy do no si ły , że dz ie ń za po wi ad a si ę la jt ow y w wi at r, za rz ąd za my op al an ie . Ws zy st ko id zi e zg od ni e z pl an em do mo me nt u za ob se rw ow an ia żó łw ia mo rs ki eg o, kt ór y dr yf ow ał po po wi er zc hn i. Kr ót ki e sp ot ka ni e i na gl e kt oś ja k pa pi er zb la dł … do st al iś my si ln e ud er ze ni e wi at ru z tz w. pr ze ci ąg u, ja ki ro bi si ę w te j cz ęś ci Ka na ró w, ki ed y wy ch od zi si ę z za wy sp y. Sz yb ki e re fo wa ni e (n a mo rz u tr wa to o wi el e wi ęc ej ni ż na śr ód lą dz iu ) i us ta le ni e ku rs u na Go me rę . Wi ał o po rz ąd ni e i ko rz ys tn ie , dl at eg o ju ż o 17 .0 0 by li śm y w po rc ie . Zg ło si li śm y pr ze z VH F we jś ci e, a mi ły pa n z ob sł ug i ws ka za ł na m mi ej sc e pr zy ke i. Te go dn ia mi el iś my ur od zi ny ko le gi , by ło śm ie sz ni e i gw ar ni e, 2 gi ta ry pr zy wi ez io ne z Po ls ki ro zb rz mi ew ał y ry tm ic zn ie , wz bu dz aj ąc ci ek aw oś ć ok ol ic zn yc h za łó g. La Gomera, 7 marca, godzina 17:00 LTC Ten dzień poświęciliśmy na lekki wypoczynek. Rano zwiedzaliśmy miasteczko w tym dom, w którym K. Kolumb przygotowywał się do swoich wypraw i w którym gościła jego kochanka. Następnie zrobiliśmy obiad ze świeżych produktów, zapłaciliśmy portowe 45 Euro i wystartowaliśmy do nowego etapu. Plan zakładał atak na Grand Kanarię ale… zd ec yd ow al iś my wy ko rz ys tu ją c do go dn y ku rs po pł yn ąć na bę dą cą ni ec o z bo ku wy sp ę El Hi er ro . To by ła je dy na ok az ja do od wi ed zi n te go mi ej sc a. Je go po ło że ni e or az br ak po rt u pr zy st os ow an eg o dl a ja ch tó w, w ba se ni e są ty lk o bo je (p ły w) sk ut ec zn ie zn ie ch ęc a że gl ar zy do wi zy t. My ch ci el iś my „z al ic zy ć” wy sp ę i sk ie ro wa li śm y dz ió b na El Hi er ro . Zn ów by ła no cn a że gl ug a – ws pa ni ał e pr ze ży ci e dl a ka żd eg o że gl ar za , mo cn e fa le , pi ęk ni e ro zw in ię ta ge nu a i bl as k ks ię ży ca w pe łn i. Do sz li śm y ok oł o go dz in y 03 .0 0, wł aś ni e sk oń cz ył si ę pr zy pł yw (2 ,5 m) . Za cu mo wa li śm y lo ng si de bę dą c pr aw ie ró wn o z be to no wy m na db rz eż em , po śr od ku pr aw ej bu rt y mi el iś my dr ab in kę do ko mu ni ka cj i z lą de m. Pó źn a ko la cj a zb ie gł a si ę z wa rt am i na cu ma ch . Od po wi ed ni e lu zo wa ni e cu m i sz pr in gó w po zw al a be zp ie cz ni e st ać w ta ki m mi ej sc u. Ra no o 9. 00 by li śm y w na jn iż sz ym pu nk ci e pł yw u i ab y do st ać si ę na lą d mu si el iś my ws pi na ć si ę po dr ab in ce . Sa mo mi ej sc e je st zw yc za jn e, du ży po rt dl a pr om ów i ba se n dl a ni ew ie lk ic h ło dz i i mo to ró we k. Ja ch tó w br ak . Wy ni ka za pe wn e to z br ak u ty po we j dl a że gl ar zy in fr as tr uk tu ry (p ły wa ją cy ch po mo st ów , ma ri ny , sk le pu it p. ). Sa m po rt ko sz te m 27 ml n Eu ro zo st ał wł aś ni e od da ny do uż yt ku . Ni c tu po na s, sp ły wa my . El Hierro, 8 marca, godzina 10:00 LTC Po cz ąt ko wo ob ra li śm y ku rs na Gr an d Ca na ri ę, ju ż po pr ze dn ie go dn ia mi el iś my do ni ej pł yn ąć . Te ra z pl an by ł am bi tn y do cz as u, ki ed y pr ze li cz yl iś my na sz ą pr ęd ko ść i wy sz ło , że ni ec ał e 5 mi l na go dz in ę po ko ny wa ne na si ln ik u ni e da je na m mo żl iw oś ci do pł yn ię ci a w cz as ie 20 h. Ka pi ta n do ko na ł re wi zj i ku rs u i po po ko na ni u 1/ 3 pl an ow an ej tr as y sk rę ci li śm y w ki er un ku na sz ej do br ej zn aj om ej Te ne ry fy . Mo no to nn a że gl ug a si ln ik ow a ro zc ią ga ła go dz in y, al e i o ty m na le ży pa mi ęt ać , że ja ch ti ng to ni e ty lk o bi el ża gl i, al e i dź wi ęk di es la . Mi ja ją ce go dz in y pr zy bl iż ał y na s do po rt u Ma ri na De l Su r. Po 13 h we sz li śm y do po rt u, do sy ć ci as ne go i ni e na jl ep ie j oz na ko wa ne go od st ro ny mo rz a. To by ła na sz a os ta tn ia no c po za po rt em ma ci er zy st ym , do ść kr ót ka , po ni ew aż pr ze d na mi by ło je sz cz e ok oł o 50 mi l do pr ze pł yn ię ci a. Ja ch t zw yc za jo wo os ta tn ią no c sp ęd za ju ż w ma ri ni e, z kt ór ej si ę wy pł yw a. Teneryfa, 9 marca, godzina 09:30 LTC Rano zdążyliśmy kupić świeże pieczywo i zrobić z ostatnich zapasów śniadanie. Przed nami około 10 godzin żeglowania bajdewindem. Wieje jak zwykle podczas naszego rejsu 4B, wspinamy się mozolnie, co jakiś czas robiąc zwrot przez sztag. Na trawersie mamy linię brzegową wschodniej części Teneryfy. Tego dnia mieliśmy wyjątkowe szczęście i zostaliśmy „zaatakowani” przez stado delfinów liczące około 30 osobników jak i nie więcej. Płynęły z nami około godzinę. Oprócz nich jeszcze tylko przymusowy zwrot – na kolizyjnym kursie była fara – „zelektryzował załogę.” W lekkim zmierzchu wchodziliśmy do portu. Już pachniało końcem rejsu. Postanowiliśmy po zacumowaniu i zdaniu łódki pójść na wieńczącą dzieło kolację do restauracji rybnej. Na sz ym ka na ry js ki m zw yc za je m za mó wi li śm y ca ły st ół ró żn yc h św ie żu tk ic h ży ją te k mo rs ki ch i ro zk os zo wa li śm y si ę sm ak ie m m. in . kr ew et ek i mu li z po po łu dn io we go po ło wu . Że gl ar sk a pr zy go da za ko ńc zy ła si ę z ra na 10 ma rc a. Mu si el iś my za ta nk ow ać , st ąd od cu mo wa li śm y si ę i na bi eg ow o st an ęl iś my pr zy st ac ji pa li w. Do zb io rn ik ów we sz ło bl is ko 11 0 li tr ów di es la , co pr zy ko rz ys tn yc h ce na ch 0, 97 Eu ro za li tr ni e by ło sz ok ie m. Te ne ry fę op us zc za li śm y z po cz uc ie m do br ze sp ęd zo ne go cz as u, sz cz eg ól ni e ci es zą c si ę ze zr ea li zo wa ni a że gl ar sk ic h pl an ów . Z pamiętnika Wujka Dobra Rada choroba morska / nie wolno jej lekceważyć, dopada każdego. Należy odpowiednio wcześnie się przygotować – zażyć tabletki (2h przed wypłynięciem); transport busem z lotniska (9 osób) do portu (65km) kosztował 105 Euro. prowiant / bez problemu wszystko można dostać w licznych sklepach spożywczych, ceny niższe niż w Polsce; pamiątki, zakupy / warto je robić na wyspach nie odkładając zadania na później (np. lotnisko) jest po prostu dużo taniej i mamy większy wybór. Interaktywna trasa rejsu Otwórz mapę w nowym oknie