Historyjki o zbrodniach i karach?
Transkrypt
Historyjki o zbrodniach i karach?
Historyjki o zbrodniach i karach? Waldemar Łysiak / Valdemar Baldhead Perfidia Recenzja zbioru opowiadań sensacyjnych Borys Jagielski Wydawnictwo i rok wydania: Liber, 1991 Rok pierwszego wydania: 1980 Liczba stron: 240 Oprawa i wymiary: miękka, 13 x 20 cm ISBN: 83-03-03218-6 „Perfidia [łac. dosł. niewierność] wyrafinowana przebiegłość, przewrotność, chytrość.” <Za „Słownikiem wyrazów obcych” pod red. prof. dr Jana Tokarskiego, PWN, 1980> „Perfidy — the act of violating faith or allegiance; treachery; faithlessness.” <Za „The Webster’s Comprehensive Dictionary, Typhoon International, 2003> Choćbym nie wiem jak bardzo chciał, ogólnie na temat charakteru twórczości Waldemara Łysiaka, uznanego polskiego pisarza i publicysty o radykalnych niekiedy zapatrywaniach, wypowiadać się nie potrafię i nie mogę, ponieważ jak dotąd w ręce wpadły mi jedynie dwie jego książki. Z historycznym „Stuleciem kłamców” miałem do czynienia kilka lat temu. Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów z dalszej lektury zrezygnowałem, a to już o czymś świadczy, gdyż ja prawie zawsze albo odkładam książkę po pierwszej stronie, albo czytam wytrwale do końca. Niestety, przy „Stuleciu kłamców” opadły mi ręce. Zawarte w tomie poglądy zupełnie mnie nie przekonały, a nie przeszkadzała mi ich kontrowersyjność (którą przecież wszyscy lubimy), lecz sposób przedstawienia — Łysiak wydał mi się osobą szalenie arogancką i na dodatek formułującą swoje myśli w sposób dość bełkotliwy, bo choć pisał jasno i nieskomplikowanie, to nie mógł zdecydować się na jeden styl, co w ostatecznym rozrachunku dało kiepski efekt. Być może silił się na gawędziarstwo, ale niestety mu nie wyszło... Poza tym spoglądam z powątpiewaniem na pisarzy, którzy z entuzjazmem cytują sami siebie i od czasu do czasu przechwalają się bez cienia autoironii. I gdyby „Stulecie kłamców” było pierwszą książką Łysiaka, z jaką przyszło mi się zaznajomić, prawdopodobnie jego twórczość odpuściłbym sobie zupełnie. Ale pierwszą nie było. Pierwsza była „Perfidia”, której naddarty egzemplarz, poniewierający się po półce z książkami rodziców, przypadkowo znalazłem i przeczytałem naprawdę dawno temu. „Perfidia”, która okazała się lekturą na tyle pasjonującą, że na dobre wryła się w moją pamięć i teraz, po latach, gdy tamten stary egzemplarz przepadł bez wieści, postanowiłem wejść w jej posiadanie „na dobre” za sprawą Allegro. Wkrótce książka trafiła w moje ręce i przeczytałem ją raz jeszcze. Byłem niezmiernie ciekaw, czy przetrwała próbę czasu. Od strony technicznej „Perfidia” prezentuje się bardzo niepozornie. Głupia okładka (jabłko szczerzące zęby, co za idiotyzm; grafika z tyłu jest na szczęście sensowniejsza), stare wydanie z początku lat dziewięćdziesiątych (z tego co wiem, nakład od tamtej pory nie był wznawiany) i niezrozumiały cytat umieszczony na stronie tytułowej (oczywiście autorstwa samego Łysiaka). Ale pozory potrafią mylić, o tym wiemy doskonale wszyscy... Czym właściwe jest „Perfidia”? To zbiór dwunastu opowiadań z pogranicza kryminału i sensacji. Liczą sobie średnio po 20 stron, nie są więc żadnymi tam shortami ni eksperymentami literackimi (czego moglibyśmy się chyba po autorze spodziewać), ale pełnoprawnymi opowiadaniami wyposażonymi w fabuły i bohaterów. Podzielono je na trzy części o zachęcająco brzmiących tytułach — „Był sobie policjant”, „Był sobie czas”, „Był sobie strach”. Z pierwszego akapitu recenzji możecie łatwo wywnioskować, że „Perfidia” jest książką przynajmniej dobrą. Nie owijajmy dłużej w bawełnę. Opowiadania są bardzo dobre. Opowiadania ocierają się o prozaiczną wybitność — wybitność beletrystyczną, wybitność sensacyjno-kryminalną, ale wybitność. Pytanie tylko, czy mam polać miodem wszystkie utwory naraz, czy przyjrzeć się wpierw każdemu z osobna? Systematyczne podejście zwycięża po raz wtóry. Kiedy zza pleców dobiegł go cichy skrzyp otwieranych drzwi, pomyślał, że to służący don Anzelma i nie odwrócił się. Nie odwrócili się również Frank i Giuliano. Wszyscy trzej słuchali z uwagą leżącego w koronkowej pościeli starca, który z trudem wydobywał z siebie zdania przerywane szybkim oddechem. Nieoczekiwanie z tyłu dobiegły ich słowa, beznamiętne jak tykanie zegara: - Łapy do góry i nie odwracać. I żadnych kawałów, bo bez namysłu rozwalę. W chwilę później do pokoju wkroczyła grupa ludzi, którzy zaczęli ich obmacywać, szukając broni. Vittorio był pewien, że to któryś z tamtych dwóch gra komedię i że faceci, którzy ich obmacują, to ludzie Franka albo Giuliana. Tylko którego? Który z nich postanowił sięgnąć po sukcesję siłą? <Selekcja> Jak sama nazwa wskazuje, w „Był sobie policjant” znalazły się opowiadania najbardziej kryminalne ze wszystkich, choć wątek sensacyjny przewija się i tak przez cały zbiór, a mafia pojawia się w ponad połowie utworów zawartych w „Perfidii”. „Facet o ładnym nazwisku” stanowi jak najbardziej zachęcające wprowadzenie do lektury, a kolejne opowiadania, „Bestseller”, „Selekcja” i „Hiszpańska szpada” łapią czytelnika za uszy i wciągają go coraz głębiej i głębiej. Warto wspomnieć, że na podstawie „Selekcji” nakręcono przed laty całkiem udane telewizyjne widowisko teatralne. „Był sobie czas” przyjemnie zaskoczy każdego fantastę, bowiem Łysiak uchyla tu wrót sfery science-fiction. O ile „Profesora Meadowsa teoria koła” i „Eliksir młodości” o fantastykę naukową (w postaci telepatii i tytułowego płynu) tylko się ocierają, o tyle „Operacja ‘Waterloo’” i „Odwet Wielkiego Mugu” to już s-f pełną gębą — jakże inaczej nazwiemy historyjkę o podróży w czasie i opowieść snutą przez kosmitę? Przy okazji lektury tej części zbioru dowiemy się także czegoś o alchemii i bitwie pod Waterloo. „Profesora Meadowsa teoria koła” jest pod względem formy najbardziej niekonwencjonalnym utworem w książce, gdyż stanowi jeden długi monolog. Brak podziału na akapity w najmniejszym stopniu nie przeszkadza w lekturze. Nie wiem, kiedy umrę. Może jutro, a może za dwieście cykli. Ale właśnie dlatego, że nie wiem, muszę zarejestrować całą tę historię już teraz, by później można było ją odtwarzać, by ją znano i pamiętano o niej. Gdybym pozostał jedynym nosicielem tej tajemnicy i gdybym zabrał ją ze sobą w niebyt, nie miałbym pełnej satysfakcji z tego, co uczyniłem. A chcę ją mieć, chcę ją wysmakować do dna, chcę, by nawet wówczas, gdy mnie już nie będzie, wiedziano, że byłem zwycięzcą, gdyż zmusiłem dwóch kolejnych Największych Mugów do zapłacenia wystawionego przeze mnie rachunku. Wszystko to zaczęło się przed kilkuset cyklami, gdy ściągnęliśmy na naszą planetę człowieka w czerni i Matkę Wielkich Mugów. Chociaż nie... Zaczęło się jeszcze wcześniej. Chcę, żeby cała ta sprawa była znana również na planecie Stu Barw i na innych planetach i dlatego opowiem wszystko od początku. <Odwet Wielkiego Muga> I wreszcie „Był sobie strach”. Najlepsze opowiadania cwany Łysiak zostawił na koniec... Przede wszystkim „Śmierć motyla” — n a j g e n i a l n i e j s z e studium strachu, z jakim spotkałem się w literaturze. Los zakładnika przejmuje do szpiku kości, wzrusza, pozostawia w sercu niepokój, porusza też pewną przykrą sprawę: kult śmierci we współczesnych mediach. A wszystko to podane na niespełna dwudziestu stronach! Po „Perfidię” warto sięgnąć tylko ze względu na to jedno opowiadanie. Ale to przecież jeszcze nie koniec zbiorku. Następujący zaraz po „Śmierci motyla” „Nieśmiały” to chyba najgorszy utwór w całym zbiorze (tylko w porównaniu z innymi; najgorszy w *p*tym*p* zbiorze wcale nie oznacza, że zły), choć nie można mu odmówić maleńkiej dawki makabrycznego humoru (i nie wiem wcale, czy zamierzonej), a „Pokerowy błąd” jest zajmującym opowiadaniem o... o pokerowym błędzie właśnie. Autor zakończył „Perfidię” mocnym akcentem noszącym tytuł „Twoja mamusia musi być śliczna”. Opowieść o Franciszku i Alicji z powodzeniem mogłaby posłużyć Lucowi Bessonowi za kanwę słynnego filmu „Leon Zawodowiec”, choć obaj zawodowi mordercy i obie dziewczynki trochę się od siebie różnią. Co właściwie stanowi o wielkiej sile tych dwunastu opowiadań? Geniuszu się w nich nie dopatrzymy (za wyjątkiem „Śmierci motyla”), ale wszystkie stanowią połączenie rzemieślniczo solidnych cech. Zbudowane na fundamencie dobrych pomysłów fabuły odznaczają się przejrzystością, dialogi (których tu całkiem sporo) błyskotliwością, bohaterowie nie są ani wycięci z papieru, ani przesadnie prawdziwi — są właśnie tacy, jacy być powinni w prozie, która nie kryje się ze swą fikcyjnością. Na siłę wskażę trzy drobne niedoskonałości. Tam, gdzie zamiana polegałaby tylko na zamianie nazwisk i nazw miejscowości z obcojęzycznych na rodzime, akcja mogłaby dziać się w Polsce. Nikt by nie ucierpiał, a czytelnik poczułby się bardziej swojsko. Nie wiem jak Wy, ale ja czytając polskie książki niefantastyczne wolę spotykać Borewiczów i Karwowskich, a nie Smithów i Johnsonów. Jednak rozumiem, że „Perfidia” powstała na początku lat osiemdziesiątych, a wtedy w polskiej beletrystyce modne było wykorzystywanie realiów zagranicznych. Po drugie, Łysiak, zapewne za sprawą lenistwa, popełnia błędy, które serwis „Movie Mistakes” umieściłby w kategorii „Continuity”. Chyba ze trzy razy nie zgadzają się daty i godziny. W opowiadaniu „Twoja mamusi musi być śliczna” Franciszek spogląda na zegarek, dowiadujemy się, że jest jedenasta, narrator pisze „minęła godzina”, bohater przystępuję do akcji, potem spogląda ponownie na zegarek, którego cyferblat wskazuje 23:10. I wreszcie, opowiadania mogłyby być... dłuższe. Głupi to zarzut, ale prawie wszystkie są na tyle dobre, że czytelnik czytając je ponownie żałuje, iż autor nie rozwinął jakiegoś wątku, iż bohaterów „Selekcji” nie pomęczono trochę dłużej, iż końcowa faza operacji ‘Waterloo’ nie było nieco bardziej skomplikowana. O wysoką szybę banku obijał się tęczoskrzydły motyl. Przecinał chybotliwą przestrzeń pod sufitem, a potem raz jeszcze zawracał ku słońcu i nurkował w swój zagadkowy ból. Odrzucony powtarzał manewr. Zmęczy się albo rozwali łeb — pomyślał Robert — ma mniejsze szanse niż ja. Pocił się. Strach, który paraliżował ich od godziny, przylepił mu koszulę do pleców. Kazali im stać i nie rozmawiać ze sobą. Stał i bolały go nogi. Już raz, przed laty, dusił w sobie ten zwierzęcy strach. Strącili ich z Chrisem nad Normandią. Wylądowali w chwili, gdy od strony szosy skręcał ku nim niemiecki samochód terenowy. Potem bieg przez płytkie bagno i decyzja Chrisa, że powstrzymają Niemców na początku grobli. Leżąc w wodzie nie widział przed sobą nic, jakby i oczy pociły mu się ze strachu. Nie wytrzymał. Zanim tamci nadbiegli na odległość strzału, zerwał się i pobiegł wstecz, ku życiu, półprzytomny z przerażenia. Gdzieś za jego plecami zachłystywał się coraz ciszej automat przyjaciela, a on biegł przed siebie, przez grzęzawisko i przez własny wstyd, dalej i dalej. Dotarł do „maquis” i przez Hiszpanię przerzucono go do Anglii. Rok później dowiedział się, że Chris, chociaż ranny, wyszedł cało z opresji i że po operacji w Londynie odwieziono go do Stanów. Spotkali się po wojnie we Frisco i Chris wyrobił mu etat w banku, w którym sam pracował. I nie powiedział mu nawet: ty świnio! Nie przypuszczał, że to uczucie mdłości i odrętwienia ciała powróci raz jeszcze. Ale powróciło. Otworzyło lśniące metalem i szkłem drzwi na salę wypłat i wśliznęło się wraz z czterema zamaskowanymi mężczyznami, którzy wyjęli spod płaszczy pistolety maszynowe. Jeden z nich zablokował wejście, trzej inni obstawili salę. Z tych trzech jeden wskoczył na pulpit kas i wówczas wszyscy urzędnicy i klienci znaleźli się w polu śmierci. <Śmierć motyla> Jak dotąd umyślnie nie wspomniałem ani słowem o tytułowej perfidii, a przecież zbiór opowiadań nie bez powodu nazywa się tak, a nie inaczej. Utwory tworzą bowiem istną galerię wizerunków Perfidii, która przejawia się w nich na wszelkie możliwe sposoby, która raz wysforowuje się na pierwszy plan, a innym razem błyszczy tylko ślepiami w tle. Naturalną konsekwencją jej obecności są zaskakujące i zazwyczaj przewrotne zakończenia, a do mniej lub bardziej wyrafinowanych oszustw dochodzi zwykle w każdej fabule więcej niż raz. A im więcej razy czytamy te opowiadania, tym mocniej przekonujemy się, że Łysiak nie skłamał w przedostatnim zdaniu krótkiego wstępu umieszczonego na tylnej okładce, oj, nie skłamał... Gorąco polecam. Gdybym kazano mi określić umieszczone w „Perfidii” opowiadania jednym słowem, użyłbym przymiotnika „pierwszorzędne”. Po nieudanej lekturze „Stulecia kłamców” i jak najbardziej udanej lekturze „Perfidii” wysnuwam przypuszczenie, iż gdyby Łysiak zrezygnował z publicystyki i literatury faktu na rzecz czystej beletrystyki, literacki krajobraz w naszym kraju byłby dużo piękniejszy. Jeśli uznacie, że opowiadania, które znajdują się na następnych stronach, to kryminały, czyli historyjki o zbrodniach i karach — będziecie mieli rację, ale niech Bóg zlituje się nad wami. W istocie są to apologetyczne portrety Perfidii, która rządzi obrotami ludzkich spraw, niewidoczna u źródeł, lecz zabójcza w finałach. Zważcie, iż każdy zostaje tu oszukany, a najbardziej wy przy końcu każdej z tych bajek, albowiem dwa razy dwa tylko czasami równa się cztery. Czuwa nad tym bogini Perfidia, bez której życie byłoby smutne jak bat bez grzbietu. <Valdemar Baldhead> OCENA: 10/10 WYJAŚNIENIE: Otrzymałem list od jednego z Czytelników, który skłonił mnie do zamieszczenia tu małego wyjaśnienia, swoistego uzupełnienia recenzji „Perfidii”. Wiem doskonale, że Waldemar Łysiak jest autorem legendarnym, ale w chwili pisania rzeczonego tekstu miałem za sobą jedynie niedokończoną lekturę "Stulecia kłamców" i kilkukrotną lekturę "Perfidii" właśnie. Być może w poprzednim numerze nie podkreśliłem tego dostatecznie mocno, ale wszelkie wygłoszone przeze mnie w recenzji opinie związane były tylko i wyłącznie z tymi dwoma tytułami -- nie wypowiadałem się i nie zamierzałem się wypowiadać na temat całokształtu twórczości W.Ł., którego przecież nie znam. Dodam, że w czasie wakacji (już po przedstawieniu „Perfidii” na łamach „Inkluza”) przeczytałem "Kolebkę" i "Wyspy zaczarowane", dwie pierwsze książki, jakie wyszły spod pióra Łysiaka. Obie niezwykle mi się spodobały i gdy tylko nadarzy się ku temu okazja, z przyjemnością sięgnę po inne utwory tegoż pisarza. Wszystko wskazuje więc na to, że po prostu nie powinienem był zaczynać znajomości z twórczością Łysiaka od „Stulecia kłamców”.