Miłosierdzie Pani Dulskiej

Transkrypt

Miłosierdzie Pani Dulskiej
Opowiadanie
Miłosierdzie Pani Dulskiej
Pani Dulska jest osobą samotną. Córki , za głosem serca, czy rozumu,
powierzyły swoje losy zacnym kawalerom i zniknęły, wraz z nimi, gdzieś w
szpitalach Irlandii lub Szwecji. Zbyszko, hulaka, narobiwszy długów w podejrzanych miejscach i okolicznościach, zaginął bez wieści. Nawet, milczący jak
zawsze, mąż Felicjan , odszedł w ciszy do innego świata, nie mówiąc przy tym
nawet słowa: „żegnaj”. I tak , szacowna matrona została sama ze swą kamienicą, która, odebrana wcześniej, a teraz brudna i odrapana , wróciła do prawnej
właścicielki, burząc radość posiadania gromadą niechcianych lokatorów.
Siada więc nasza pani Dulska w staromodnym salonie i starodawnym
fotelu, przed nową, „ z krwawicy” zakupioną „plazmą” i oglądała seriale,
wzruszając się przy tym do łez losami brazylijskich sprzedawczyń, pokojówek i naszych , polskich bisness woman . Po takich feriach płaczu lub radości,
czuje się jak po „odpuszczeniu grzechów” i racjonalnie spogląda w kamieniczne księgi , rachując gdzie i kiedy dokręcić śrubę, podnosząc nie małe już
komorne.
Tak było i teraz .Dzień przed Wigilią Narodzenia Pana, nasza bohaterka ,
wtulona w ciepły fotel, przedrzemała kilka porannych seriali, zaparzyła sobie
mieszaninę ziół, wyjrzała przez okno na nędzne podwórko i wróciła do swojego „okna na świat” oczekując dalszych wzruszeń.
Tym razem jednak , zamiast reklam i kolejnego odcinka płaczliwej historii , pojawiła się na planie znana dziennikarka i tak ,jak innym milionom telewidzów, spojrzała starszej pani w oczy przedstawiając historię - równie
smutną jak w serialach, a jednak prawdziwą:
W małym pokoiku, na wersalce , usadowione obok siebie dzieci, razem
z zapłakaną mamą narzekają na zły los, który pozbawił ich ojca a na dodatek
może pozbawić ich dachu nad głową za nieopłacone komorne.
Tu znana reporterka,pokazała - niczym diabła, prezesa spółdzielni mieszkaniowej, a zaraz potem zapłakaną twarz najmłodszego dziecka siedzącego na kanapie . Śliczny jak cherubin mały Zbynio roni łzy, nie bacząc na telewizyjne akcesoria i energiczne kołysania zapłakanej matki. Dziennikarka kłania się
wszystkim. Zaprasza do wspólnej pomocy, podaje konta, adresy….
Dulska, wzruszyła się do łez. Ocierając oczy poszła do kuchni. Zanim
jednak niesforna woda zawrzała w czajniku, kobieta całym swoim jestestwem
wdychała w siebie obraz płaczącego Zbysia, jego matki i lękliwie spoglądających w kamerę innych dzieci. Nocą , nie pomogły nasenne zioła ( tym bardziej, że jeden z lokatorów, za ścianą, głośno przeklinał swoja żonę), nie pomogły proszki. Biedna kobieta kilkakrotnie zmieniała piernaty, by nad ranem,
zmęczona, zasnąć na kilka godzin . O świcie jednak, razem z nostalgią i bólem
głowy , powrócił obraz szlochającego Zbysia.
- Tak nie można ! – wykrzyknęła do siebie, ścieląc wielkie małżeńskie
łoże – Ludzie muszą sobie pomagać !
Poranek wigilijny był tego roku smutny. Ostry mróz i puszysty śnieg
uciekły gdzieś, zostawiając wigilię bez jakichkolwiek białych złudzeń .
Ot, tak… Tylko dzieci, zapatrzone wcześniej w kolorowe reklamy, stawały się
bardziej natarczywe i oczekujące prezentów , nie bacząc na możliwości rodzinnych portfeli. W tej właśnie atmosferze , nasza droga pani Dulska podjęła ostateczną decyzję. Ruszyła w kierunku staromodnej szafy, gdzie spoczywały garnitury ś. p. Felicjana i z jednej kieszeni, owych zabytkowych ubrań wybrała kilka papierowych nominałów….
- Przecież to Wigilia ! – myślała – Trzeba szybko !
Biegła przez szare korytarze domu. Rozpłomieniona przyjętą misją , nie zauważyła nawet małego Sławka . Ten cichy, wychudzony dziesięciolatek sypiał
często na klatce schodowej , kiedy mama zapraszała na noc „gościa” , który
nie bardzo chciał opuścić łoże przed dziesiątą . Dulska potrąciła go tylko,
mrucząc, że: Klatka to nie lokal . A i tak za dodatkowy lokal to trzeba zapłacić….
Na szczęście sklep z zabawkami był blisko . Tu też oberwało się sprzedawczyniom bo starsza pani , mając serialowe doświadczenie , oceniła ich
kompetencję na poziom: „minus zero” . W rezultacie kupiła sześć piłek , dwanaście lalek, różnej wielkości i konia na biegunach, bo jak twierdził jedyny i
miły jej zdaniem sprzedawca – Dla chłopaka ? W sam raz!
Droga powrotna w górę nie była taka łatwa. Dulska , pozbywszy się i tak
kilku większych bagaży, teraz zmuszała swoje ciało do sporego wysiłku. Zasapana, ze złośliwą zazdrością obserwowała gromadę dzieci biegnących po
drugiej stronie. A tam: dwie starsze dziewczynki, pewnie z drugiej lub trzeciej
klasy pełniły role domowych opiekunek. Jedna taszczyła zdobyty ( chyba na
śmietniku ) i kulejący wózek , a w nim postarzałe brudem niemowlę. Druga , z
dumą nieustępliwej matki zabraniała wszystkiego trzymanej kurczowo, czteroletniej i brudnej jak inni dziewczynce. Tą, zwyczajną, codzienną procesję
uzupełniał umorusany sześciolatek , biegający dookoła starszych sióstr i zaglądający ( niby od niechcenia ale chyba z głodu ) do wszystkich puszek na śmieci
- Znów ta hałastra! – Dulska otarła pot z czoła - Czemu ja mam takich
lokatorów ? Gdyby żył mój ojciec…. – Niech matka przyjdzie umyć schody !
– krzyknęła za nimi i po cichu mruknęła do siebie – Choć tyle z tego robactwa
będę miała.
W takich smutnych przypadkach nasza bohaterka wspominała najwdzięczniejsze lata życia i ginęła w tych wspomnieniach jak w morzu. Teraz
jednak nie . Wdrapała się na pierwsze piętro i w zaciszu ogromnej kuchni borykała z nową dla niej metodą przesyłek pocztowych.
- Sznurek był i było dobrze – marudziła sama do siebie – A teraz te „klejki” i
„klejki” … Po kilku próbach udało się jednak przygotować przesyłkę. Dulska
chwyciła pakunek , wyniosła przed próg i wróciła po wierzchnie okrycie. Droga z górki i w poczuciu spełnianej misji, nie wydawała się tak trudna. Staruszka, walcząc z czasem, dotarła na miejsce i tekturowy sześcian powędrował
zgodnie z przeznaczeniem.
Było jeszcze widno, gdy strażacy z OSP przywieźli na rynek lampki i
ubierali nimi stojącą w centralnym dla miasteczka miejscu choinkę. Dziewczęta, niby niechcący, znalazły się akurat obok pracujących rycerzy ognia. Przedświąteczny gwar wypełniał wszystko.
W tej atmosferze, Dulska – nadawca „Paczki Pragnienia” - poczuła się jak
zbawca świata. : To ona, nie bacząc na czterysta kilometrów, między nią a
Krzysiem , pomoże dziecku w drodze do szczęścia rodzinnego i społecznej
sprawiedliwości.!
Ale teraz Wigilia !. Spojrzała na zegarek. Musi przecież przygotować
skromny poczęstunek . Dla siebie? Nie tylko . . Jest jeszcze Juliasiewiczowa,
która dawniej korzystała z uroków osobistych i wspaniałości życia, a teraz , z
racji więdnącej urody i szybko postępującej osteroporozy zmieniła się niepostrzeżenie z kokietki w dewotkę i odwiedza szanowna ciotkę raz w tygodniu.
pijąc herbatkę i podpytując nadal o Zbyszka.
Dulska, zmęczona wyprawą, postanowiła wracać na skróty, przez rynek .
Na nic wyciągnięte ręce sprzedawców, oferujących wszystko za wszystko.
Odwróciła wzrok od nęcących ale lichych towarów. Znalazła jednak kilka tanich drobiazgów i wzruszona tymi zakupami ruszyła przed siebie. Zadrżała
gdy minął ją zadziorny nastolatek pędzący jak wicher na deskorolce.
- Pani da złotówkę ! – krzyknął i poszybował dalej wiedząc że to nie możliwe.
- Niech ci matka da ! Albo ten twój niby ojciec ! – odkrzyknęła machając ręką –
Albo policja….!
Nie dokończyła, wróciła do domu. Rozpakowała pakunki
- Dla kogo ? Po co ? – Ustawiła prezenty na antycznej komodzie - Są. Tylko komu, co, jak…? – westchnęła patrząc na wyblakłe zdjęcia
Z radością wróciła do pełnionej misji. Oczyma duszy i ekranu telewizora widziała już Krzysia jak razem z zapłakaną - ale ze szczęścia - mamą i rodzeństwem rozpakowują wysłaną paczkę i bujanego wierzchowca. Wzruszyła się
do łez i chyba po raz pierwszy nie zdenerwował jej widok za oknem, gdzie wynędzniała starucha uporczywie wygrzebywała ze śmietnika co większe kawałki
papieru.
Punktualnie o siedemnastej zadzwonił dzwonek. W drzwiach stała Juliasiewiczowa, jak zwykle ubrana i umalowana nad wyraz kolorowo . Tylko to jej zostało z dawnych lat .
- Nie za wcześnie ? – zaćwierkała pretensjonalnie – Ależ co ja mówię! Ciotka
zawsze punktualna jak zegarek.
Dulska pobiegła do kuchni podgrzać wodę i wróciła szybko by podzielić się z
krewną swoim samarytańskim uczynkiem.
Długo jeszcze, przy skromnej wigilijnej kolacji rozpatrywała przyczyny i przewidywane skutki swojej, płynącej z serca decyzji.
- Bo widzisz moje dziecko – perorowała – każdy człowiek ma duszę. A po to
Pan Bóg dał mu oczy by rozglądał się dookoła i naprawiał te drobne boskie
uchybienia….
- Ma ciotka rację – przytaknęła Juliasiewiczowa – wciągając z pieczonego karpia, białe ości .
Za ścianą , mimo płynących z telewizora kolęd, rozległ się rozpaczliwy płacz
dziecka a potem krzyki i trzask demolowanego wnętrza.
- No widzisz ?! – zakrzyknęła Dulska – No widzisz ! Oni znów piją! A za komorne, od pół roku, ani złotówki !
- Ma ciotka rację. – Juliasiewiczowa wyciągnęła długą, białą ość z kolejnego
kawałka karpia.
Wigilia/Boże Narodzenie 2009