Bolesław Racięski

Transkrypt

Bolesław Racięski
Bolesław Racięski
Chory ze skalpelem
Scenarzysta telewizyjny Jed Mercurio w jednym z wywiadów tak opisał podstawowy element
każdego serialu medycznego: „Przez te drzwi może nagle przejść każdy. Choć niemal nigdy
samodzielnie”. Owe drzwi to oczywiście wejście do szpitala, a „każdy” to pacjent w
krytycznym stanie, wieziony na łóżku przez wykrzykujących krótkie komendy lekarzy.
Konwencja serialu medycznego, tajemnice ludzkiego ciała i wyobraźnia scenarzystów (często
nieograniczana przez podręczniki medycyny) oferują niemal nieskończone wariacje na temat stanu
pacjenta. W przypadku lekarza sprawa ma się inaczej – tego od przeszło trzydziestu lat telewizja
więzi w jednym schemacie, pozwalając sobie na zaledwie drobne odchylenia.
Już w pierwszym odcinku serialu Nocna zmiana (The Night Shift, 2014) jeden z bohaterów,
TC Callahan, kolejno: śni o służbie w Afganistanie, budzi się w areszcie, do którego trafił za
pijacką bójkę, przeprowadza improwizowaną transfuzję krwi, podważa autorytet dyrektora szpitala
i ledwo powstrzymuje łzy, wspominając wojenną traumę. TC jest zdumiewającym, niemal
parodystycznym konglomeratem najpopularniejszych cech współczesnych telewizyjnych lekarzy:
uroda serialowej gwiazdy idzie u niego w parze z nadzwyczajnym talentem, ale osobiste problemy
nie pozwalają w pełni realizować swoich możliwości. A być może kolejne przeprowadzane operacje
są tylko sposobem na zagłuszenie demonów przeszłości?
TC ma jednak szczęście – jest bohaterem wygładzonego do granic przyzwoitości serialu
stacji NBC, więc jego głównym problemem tak naprawdę nie będą wspomnienia z Afganistanu,
lecz skomplikowane relacje z pięknymi lekarkami. Szczęście mają też pacjenci TC, ten bowiem
zdaje się jeszcze szczerze wierzyć w służbę chorym. Wiele innych telewizyjnych lekarek i lekarzy
poczucie misji straciło już dawno temu.
Jeżeli w przypadku medycyny trudno stwierdzić, że „kiedyś było prościej”, to gdy mówimy
o poświęconych jej serialach, faktycznie można westchnąć z rozrzewnieniem.
Starożytni bogowie
Pierwszy serial medyczny w historii rozpoczynał się od bombastycznej dedykacji dla „strażników
narodzin, uzdrowicieli chorych i opiekunów seniorów”. Lekarz (Medic, 1954–1956) powstał przy
1
współpracy z Los Angeles County Medical Association i jego celem było zarówno edukowanie
widzów, jak i propagowanie określonego wizerunku lekarzy – cudotwórców omnipotentnych, choć
wypranych z uczuć. Tylko tacy mogli sobie poradzić z przedstawianymi w serialu chorobami, które
czasem potrafiły nawet „zagrozić całej ludzkości”. Lekarz przyciągał przed odbiorniki rzesze
widzów, na nieznaną dotąd skalę udowadniając, że nic tak nie fascynuje jak ciężka choroba, a nikt
tak nie podnosi na duchu jak wszechpotężny lekarz – nawet jeżeli istnieje tylko po drugiej stronie
szklanego ekranu. Formuła serialu wyczerpała się jednak zaskakująco szybko – kolejne ludzkie
dramaty, ukazywane z powagą graniczącą z operową sztucznością, nie mogły skutecznie
konkurować z programami rozrywkowymi.
W Stanach Zjednoczonych popularność Lekarza przebić mógł dopiero ktoś o twarzy
Richarda Chamberlaina. Doktor Kildare (1961–1966) zaczynał jako wątpiący i niepewny siebie
stażysta, by – pod przewodnictwem mentora, doktora Gillespiego – wyrosnąć na nadzwyczaj
zdolnego lekarza, skłonnego do poświęceń i szczerze przekonanego o sensie swojej pracy. Kildare,
w przeciwieństwie na przykład do robotów w kitlach z Lekarza, okazywał uczucia i przywiązywał
się do pacjentów. Jednocześnie serial bardzo ostrożnie zdejmował lekarzy z piedestału – Gillespie
bycie doktorem traktował po prostu jako zawód, a nawet sugerował, że podejmują się go ci, którzy
pragną uciec od problemów osobistych. Fundamenty pod złożoną psychologię telewizyjnych
lekarzy zostały położone. Stacja ABC potrafiła jeszcze przyciągnąć przed ekrany rzesze widzów
śledzących kolejne odcinki Doktor Marcusa Welby’ego (1969–1976), gdzie Robert Young wcielał
się w starszego lekarza rodzinnego, który i leczył przeziębienia, i rozwiązywał problemy osobiste
pacjentów. Jednak niemal nieomylni lekarze, zwykle starsi i zawsze płci męskiej, realizujący
wspaniałą misję medycyny i niepodważalnego postępu, powoli zaczęli znikać z ekranów. Przy
akompaniamencie kolejnych eksplozji na froncie wietnamskim zmieniało się amerykańskie
społeczeństwo, zmieniała się również telewizja.
W latach 70. lwią część publiczności zaczyna stanowić młodzież, a telewizyjna figura ojca,
wykorzystywana do znudzenia przez sitcomy poprzednich dwóch dekad, przechodzi kryzys.
Włodarze stacji telewizyjnych odmładzają zatem także bohaterów seriali, w tym lekarzy, na
przykład załogę Medical Center (1969–1976). Przede wszystkim jednak kontrkultura wprowadza
do telewizji odważne obyczajowo tematy: gdy w sitcomie Wszystko w rodzinie (1971–1979)
bohaterowie zaczynają wspominać o seksie i menopauzie, telewizyjne szpitale leczą już choroby
weneryczne i uzależnienia od narkotyków.
Najważniejszym serialem medycznym tego okresu jest niewątpliwie M*A*S*H* (1972–
1983), w którym pierwszy raz tak wyraźnie podważono sens działań lekarzy. „Sokole Oko” i reszta
bohaterów leczą pacjentów – żołnierzy w wojnie koreańskiej – tylko po to, by ci wstali z łóżka i
ruszyli dalej zabijać lub sami padli trupem. Absurdalny humor serialu paradoksalnie podkreślał
2
rozpacz medyków, szczerze i głęboko oddanych sprawie, ale bezradnych wobec sytuacji, w jakiej
się znaleźli. Twórcy M*A*S*H* nie krytykowali samych lekarzy (co najwyżej ujmując im powagi),
tylko niewłaściwie działający system. „Strażnicy narodzin, uzdrowiciele chorych i opiekunowie
seniorów” zostali ostatecznie obnażeni w roku 1982, w którym narodził się model najnowszego
serialu medycznego.
Współcześni śmiertelnicy
St. Elsewhere (1982–1988) zostało nakręcone przez MTM Productions, być może najważniejszą
firmę producencką w całej historii telewizji. W sześciu sezonach stworzono lub udoskonalono
niemal wszystkie schematy stosowane przez późniejsze seriale medyczne: zróżnicowaną (także
płciowo i etnicznie) załogę szpitala, dynamiczną, zręcznie montowaną akcję, prowadzenie kilku
wątków w ramach jednego odcinka, skomplikowane relacje między lekarzami oraz konflikty ze
szpitalną administracją. Niemal każdy ze współczesnych seriali medycznych można wywieść z
któregoś z wątków poruszonych przez serial MTM, choć jeszcze żaden nie zdecydował się na
rozwiązanie choćby zbliżone do jego kuriozalnego zakończenia.
Jednocześnie to w St. Elsewhere lekarze po raz pierwszy z taką wyrazistością zostali
pokazani jako zwyczajni ludzie, których wykańczają dobowe zmiany i którzy w trakcie dyżuru
mogą przeżyć gwałtowne załamanie nerwowe. Bohaterowie serialu MTM cierpieli regularnie:
chorowali na raka, walczyli z uzależnieniem od narkotyków, byli ciągani po sądach przez wściekłe
rodziny pacjentów. To tutaj wykształcił się wzór współczesnego telewizyjnego lekarza: walczącego
i z chorobą pacjenta, i z samym sobą. Siedzący przed telewizorami studenci medycyny pod
wpływem serialu zmieniali plany życiowe, a pozostali widzowie zadawali sobie pytanie: co takiego
musi siedzieć w człowieku, że chce zostać doktorem? Bo w St. Elsewhere lekarze ostatecznie
przestali być bogami, ale ich determinacja była z pewnością nadludzka.
Dramatyczny los telewizyjnego lekarza po St. Elsewhere najlepiej ukazują dwa seriale z –
wydawałoby się – przeciwnych biegunów: Ostry dyżur (1994–2009) i Hoży doktorzy (2001–2010).
Ten pierwszy, kiedyś niezwykle popularny w Polsce serial, stworzony przez Michaela Crichtona,
był dla swoich bohaterów bezlitosny, zwłaszcza w pierwszych kilku sezonach.
Lekarze niemal nie opuszczali szpitala, przysypiając na łóżkach dla pacjentów. Dobro
pacjenta przedkładali nad swoje własne i często płacili za to wysoką cenę – John Carter, w imię
wyższych celów odrzucający majątek rodzinny, uzależnił się od leków. Mark Greene po całej serii
porażek w życiu osobistym zmarł na raka mózgu. Grany przez George’a Clooneya Doug Ross w
końcu zdecydował się rzucić pracę i zamieszkał na łodzi, szczęście odnajdując dopiero z dala od
szpitali i chorych.
3
We współczesnych serialach medycznych lekarze cierpią niemal bez przerwy, żyjąc
wyłącznie od kryzysu do kryzysu. A gdy kryzysu akurat nie ma, wcale nie jest lepiej – Hoży
doktorzy pokazują, co dzieje się z wycieńczonymi bohaterami w przerwach między kolejnymi
operacjami. Sitcom stacji NBC – podobnie jak M*A*S*H* – w skeczach i absurdalnych sytuacjach
przemycał ponurą prawdę: życie (zwłaszcza młodego) lekarza to ciągłe wątpliwości i niepewność
przy niemal każdej podejmowanej decyzji. Ten aspekt znakomicie wygrywają autorzy
Poniedziałkowych poranków (2013) – na początku każdego tygodnia odbywają się przypominające
sądy kapturowe oceny pracy lekarzy, którzy zwykle muszą wysłuchiwać (często słusznych)
oskarżeń o podejmowanie fatalnych wyborów i szkodzenie pacjentom.
Telewizyjni lekarze żyją w zaklętym kręgu – zawód powoduje u nich problemy, które starają
się zagłuszyć obowiązkami. Kolejne operacje co prawda przynoszą chwilowe ukojenie – Meredith z
Chirurgów (2005–) porównuje przeprowadzanie skomplikowanych zabiegów do brania narkotyków
– ale poza salą czeka zwykle tylko wściekła rodzina zmarłego na stole pacjenta. Nic dziwnego, że
wielu serialowych lekarzy zabezpiecza się przed światem twardą skorupą cynizmu, a pacjenci stają
się dla nich wyłącznie źródłem zawodowej samorealizacji. Doktor coraz rzadziej jest bogiem, co
najwyżej może mieć kompleks boga, jak balansujące na tej granicy Grace Devlin z Lekarza mafii
(2012–2013) albo Eleanor O’Hara z Siostry Jackie (2009–).
Rozkładowi ulega więź lekarz–pacjent, zastąpiona przez związek lekarz–przypadek lub
lekarz–anonimowe ciało z wnętrznościami na wierzchu. Bohaterki i bohaterowie Chirurgów w
pierwszych sezonach bardziej niż pacjentami zainteresowani są możliwością wykonania jakiegoś
skomplikowanego zabiegu. Ofiary wypadków są dla nich niczym gwiazdy cudacznego cyrku, który
właśnie przyjechał do miasta i demonstruje, jak podniecająca może być martwica mózgu (widz im
kibicuje, wszak oczekuje dokładnie tego samego). Najsłynniejszy lekarz współczesnej telewizji –
Gregory House (Dr House, 2004–2012) – kontaktów z pacjentami stara się w ogóle unikać; dla
niego od budowania relacji ważniejsze jest dochodzenie do diagnozy w zaciszu własnego gabinetu.
Clear!
Telewizyjny szpital po St. Elsewhere to wspaniałe miejsce dla scenarzystów – każdy pacjent
gwarantuje nową sensację, a wśród przebywających z sobą bez przerwy lekarzy i administratorów
muszą wybuchać namiętności i dramatyczne konflikty. Autorzy Ostrego dyżuru jako pierwsi tak
efektownie wykorzystali potencjał drzemiący w operacjach i skomplikowanych zabiegach.
Widzowie oglądali sceny jak gdyby wyjęte z najbardziej krwawych slasherów. Dzisiejsze serialowe
operacje często dostarczają odbiorcom zabawy przypominającej tę z kinematografu atrakcji – mało
kto rozumie przecież, co naprawdę się dzieje i o czym mówią przekrzykujący się tajemniczymi
4
nazwami lekarze. Chodzi o sensoryczny chaos, pikanie kardiogramu, spanikowane wrzaski i
rzężenie obowiązkowego defibrylatora, o zbliżenia na spocone czoła lekarzy i łzy w oczach
pielęgniarek. W obliczu tego spektaklu wynik operacji jest zwykle nieistotny dla fabuły serialu.
Wspaniale sparodiowali to autorzy Simpsonów (1989–) – w jednym z odcinków doktor Nick
przeprowadza absurdalną, ale efektowną operację za pomocą lampy i drutu, czym od razu zyskuje
sobie szacunek kolegów po fachu.
Pomiędzy kolejnymi scenami rozgrywającymi się przy stole operacyjnym scenarzyści
badają życie samych lekarzy, przede wszystkim ich wzajemne relacje i konflikty. To ten aspekt jest
okazją do eksploracji społecznego i ekonomicznego uwikłania instytucji szpitala. Realne problemy
służby zdrowia czasem wysuwają się na pierwszy plan – jak w Ostrym dyżurze albo Życie przede
wszystkim (2000–2006) – ale scenarzyści rzadko opowiadają się za konkretnym rozwiązaniem,
raczej rozrzedzając debatę uproszczoną argumentacją obu stron konfliktu. Najważniejsze jest starcie
silnych osobowości, co często zresztą kończy się dobrze dla wyników oglądalności samego
programu – wszak najpopularniejszy serial (około)medyczny ostatnich lat, czyli Chirurdzy (trwa
właśnie jedenasty sezon), traktuje szpital tylko jako wygodny setting dla kolejnych miłosnych
konfiguracji, niezmiernie przypominając klasyczne opery mydlane. Lekarze, jak ujął to Abed Nadir
w Community (2009–), „uprawiają seks i ratują ludzkie życie, często jednocześnie”.
Tymczasem w innych rejonach telewizji zaczął się rozwijać drugi rodzaj serialu
medycznego, bardziej niż w St. Elsewhere zapatrzony w klasyczne powieści detektywistyczne i,
przede wszystkim, skomplikowane kazusy z branżowych publikacji. W brytyjskim Monroe (2011–
2012) przez cały odcinek pojawia się niewielu pacjentów, ograniczony jest również personel
szpitala. Zamiast dynamicznej akcji widz śledzi drążenie problemu przez bohaterów, a operacja –
zwykle mało efektowna – stanowi tylko zwieńczenie dłuższego procesu. Garściami z seriali
kryminalnych czerpie oczywiście popularny Dr House, który format „procedurala” przedstawił w
jako opowieść o „pacjencie tygodnia”. Zamiast na kolejnych dynamicznych scenach autorzy tych
seriali skupiają się raczej na medycznym śledztwie – nie na darmo używa się tu takich pojęć, jak
„podejrzany”, „ofiara” i „winny” (te dwa ostatnie są z sobą zresztą często tożsame, gdy ciało
zwraca się przeciw samemu sobie). Faktycznie mamy do czynienia z zaadaptowanym na potrzeby
telewizji studium przypadków z czasopism medycznych, które – jak zauważa Martin Willis w
artykule The Episodic Body: Television Medical Drama and the Lancet’s Case Report – same często
mają dobrze zorganizowaną strukturę narracyjną.
Dr House i Monroe są interesujące przede wszystkim dlatego, że podważają promowaną
przez inne medyczne seriale wizję natychmiastowego rozwiązania, wymagającego zaledwie kilku
badań i efektownej operacji. Określenie choroby jako „przewlekłej” pada przecież w telewizji
nadzwyczaj rzadko, najlepsza odpowiedź zwykle czeka już niecierpliwie na najbliższym stole
5
operacyjnym. Jednocześnie jednak Dr House reprodukuje uproszczony telewizyjny wizerunek
medycyny, wszak żadnego widza programu kolejny skomplikowany przypadek nie wyprowadzi na
manowce – on od początku wie, że diagnozą jest toczeń lub sarkoidoza.
Nieważne jednak, czy dany lekarz lubi główkować, czy raczej spełnia się przy stole
operacyjnym – wzorzec charakterologiczny zwykle pozostaje ten sam. Ponoć większość chorych
wychodzi z gabinetu w pełni usatysfakcjonowana tylko wtedy, gdy doktor poświęci im
wystarczająco dużo czasu, nawet jeżeli banalna choroba wcale tego nie wymaga. Ci pacjenci w
wielu telewizyjnych szpitalach pewnie nie czuli by się najlepiej, gdyż lekarze coraz częściej muszą
się zajmować przede wszystkim własnymi problemami.
Kapsułka:
Serial medyczny w Polsce
Służba zdrowia w historii polskiej telewizji to przede wszystkim dwie piękne i troskliwe lekarki:
Doktor Ewa (1970) i doktor Zosia (Na dobre i na złe, 1999). Obie pomagały pacjentom na
prowincji, z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Szpital w idyllicznej Zielonej Górze z Na dobre i na
złe jest już synonimem NFZ-owskiej utopii, sam serial zaś – jak na telenowelę przystało – zamiast
na pacjentach i ich problemach skupia się na zawiłym życiu osobistym głównych bohaterów.
Podobny kierunek obrali Lekarze (2012) TVN, tu jednak – zgodnie z polityką stacji – akcja
przeniesiona została do dużego miasta. Serial mocno inspirowany jest Chirurgami telewizji ABC,
jednak o ile polscy twórcy dobrze poradzili sobie ze skopiowaniem czołówki, o tyle efektowna
dynamika operacji gdzieś zniknęła. Bohaterowie Lekarzy targani są wątpliwościami niczym ich
koledzy z amerykańskich seriali, ale dotyczą one głównie spraw spoza medycyny. Co innego
Szpital tej samej stacji – tutaj personel pięć razy w tygodniu mierzyć się musi z problemami „prosto
z życia” („uderzyłam go patelnią, a on nie przestaje krwawić”) w modnej ostatnio konwencji
paradokumentu. Polsat w szpitalu umieścił dwa ze swoich wielu sitcomów - Szpital na perypetiach
(2001–2003) i jego kontynuację, Daleko od noszy (2003-2009). Obu udawało się czasem sprawnie
sparodiować sytuację w polskiej służbie zdrowia, której problemy na co dzień rzadko pojawiają się
w telewizji poza programami informacyjnymi.
6