ściągnij wersję pdf

Transkrypt

ściągnij wersję pdf
w magazynie
3: Tytułem wstępu
art_zdarzenia
4: Uwaga! Kabarety! Dominika Rączka
art_zdarzenia
6: Dzikie migawki wspomnień. Michalina Sowa
8: Taniec rozsypanych pereł. Joanna Grabowiecka
9: Temat na topie. Perepłut
rozmowy_na_dwie_głowy
10: Najważniejsze są dobre pomysły. Marek Szulc
14: Nie wiadomo, co się wydarzy”. Maciej Majewski
“
zrecenzowane_książka
18: Ostra i hipnotyczna... Maciej M.arcisz
19: O skojarzeniach rakiem wychodzących.
Magdalena Gruda
20: Mężczyzna kocha się do kwadratu. Magdalena
Gruda
pas_par_tu
22: Arterie 2007... Paulina Krzysztoporska
24: Księga piasku. Justyna Gruszczyk
25: Słów kilka o Zofii Rydet. Tomasz Niemiec
przystanek_poezja
26: Gaszenie. Piotr Tenczyk
z_kamerą_wśród_ludzi
27: Skandynawowie kontra Rosjanie. Katarzyna Dera
29: Hiszpańskie nożyczki i o koreańskich kobietach.
Agni
32: Najwspanialsza historia kiedykolwiek
opowiedziana. Andrzej Muflon” Kieś
“
z_zagranicy
34: Wiatraki kręciły się po raz czwarty... Dawid
Wacławczyk
37: Absurdalia 2007. Docent
40: Foto Art Festiwal. Lucyna Ciućka
41: Nowa europejska siła. Diana Łapin
uwaga_zapowiedź
43: Projekt UCHO_OKO. Piotr Steczek
co_w_trawie_piszczy
44: Kalendarium
wystąpili
48: Nasi autorzy
zdj. Gabriela Dąbek
kultury
Rybnicki Magazyn Kulturalno-Społeczny, nr 23, grudzień 2007
Wydawca:
Fundacja Elektrowni Rybnik, ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik;
tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74;
www.fundacja.rybnik.pl; e-mail: [email protected]
Redakcja:
ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik, tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74;
e-mail: [email protected]
ISSN 1895-0663
Nakład: 1200 bezpłatnych egzemplarzy
Redaktor Naczelna: Katarzyna Dera
Zastępca Redaktora Naczelnego, Korekta, Skład: Gabriela Dąbek
Skład artykułu o Absurdaliach 2007 (str. 37_39): Mariola Rodzik_Ziemiańska
Sekretarz redakcji: Dominika Rączka
Projekt graficzny: Piotr Sobik
Przygotowanie do druku i druk:
INFOPAKT, ul. Przewozowa 4, 44-206 Rybnik; tel. 032-423-85-90; e-mail: [email protected]
Okładka: I _ IV _ Justyna Gruszczyk _ Księga piasku
Wkładka: I _ Hanna Grzonka
II _ Manuele Klein
III, IV _ Grażyna Zarzecka_Czech
Wszelkie prawa zastrzeżone. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych artykułów.
Zastrzegamy sobie prawo do zmian i skrótów w prezentowanych tekstach.
„Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego
Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego”
Miasto Rybnik
zdj. Gabriela Dąbek
TYTUŁEM WSTĘPU
Niezmiernie trudno i nieporęcznie układać życzenia
świąteczno_noworoczne w listopadowy, deszczowy
poranek. Patrzę za okno i widzę, że śnieg to już tylko wspomnienie w postaci mrocznych, przerażających swą głębią dostojnych kałuż, w które co rusz,
z siarczystym słownictwem wpadają niezależnie od
wieku i stanu posiadania przechodnie.
Nie o kałużach jednak będzie, ale o życzeniach. Właśnie z tego rodzaju problemami borykają
się wydawnictwa miesięczników, bowiem kiedy zapracowany człowiek nie pomyśli jeszcze o świętach,
to już we wszystkich punktach sprzedaży gazet
i czasopism, z okładek wyzierają z drwiącym uśmiechem śnieżnobiałe renifery, zielone choinki, prezenty kolorowe (te rozpychają się przeraźliwie) oraz
cala plejada Gwiazdeczek, Panów Gwiazdorów,
Dzieciątek, Aniołków. Na koniec wśród fajerwerków
prężnie wygina się czterocyfrowa liczba 2008, której
forma staje się dla wielu bezwzględna. Podczas, gdy
dzieci cieszą się, że już niebawem będą mieć o jeden
rok więcej, co wiąże się w ich przypadku z liczniejszymi przywilejami, o tyle ich rodzice z tego powodu już niekoniecznie mają ten sam błysk w oku
i uśmiech na twarzy.
Wydawać by się mogło, że powtarzalność
życzeń staje się dla odbiorcy monotonna i często
nieznośna. Każdy z nas owe formułki życzeń zna na
pamięć i stara się nie przywiązywać do tego większego znaczenia. Jest to jednak myślenie pozorne, bo
każdy w sercu nosi nadzieję na lepsze jutro, a to
właśnie życzenia są niezbędnym pośrednikiem do
szczęścia.
Dlatego tradycyjnie po raz trzeci życzę odbiorcom oraz współtwórcom Zalewu kultury nowych
idei, myśli, spostrzeżeń, pasji oraz zadowolenia
z życia prywatnego, które tak naprawdę w największym stopniu wpływa na płodność i jakość życia
zawodowego.
Coraz jaśniejszych sukcesów życzę naszym
rybnickim artystom, przedsięwzięciom kulturalnym, za którymi stoją przecież konkretne mniej lub
bardziej znane osoby, oraz mediom, które rozwijają
się coraz prężniej i znacząco.
Aby ten Nowy Rok przyniósł nam wszystkim obopólne zadowolenie, a słowa w jedności siła
stały się mottem 2008 roku...
Z świąteczno_noworocznym orędziem,
Katarzyna Dera
Redaktor Naczelna Zalewu kultury
[email protected]
www.zalew.art.pl
Instalacja Justyny Gruszczyk
zalew kultury/grudzień 2007
3
art_zdarzenia
UWAGA!
Po raz dwunasty w Rybniku zagościła plejada polskiego kabaretu. Czy dobrego? Ocenić
należy subiektywnie. Mnie osobiście Ryjek pozytywnie zaskoczył. Czym? Apolitycznością.
1
Polska B, Jestem Polakiem, Skecz gruby,
Gdzie baba nie może..., Skecz nie w naszym
stylu, Skecz w pośpiechu, To naprawdę ważne, Tajemnice natury. W tym roku kabarety na takie tematy przygotowywały
skecze. Co najmniej dwa prosiły się o
polityczną metaforę. Tego nie lubię.
Gościł natomiast absurd, mało
było banalnych debat nad zasadnością
posiadania kota i konta. Permanentnie
przewijał się wątek gastronomiczno_higieniczny polskiej emigracji, niemniej
jednak i tu kabaretom nie zabrakło
pomysłów i kreatywności.
2
Nie obyło się zatem bez zaskoczeń, a i skandal się zdarzył, nawet dwa.
Pierwszego wieczoru informacja, że jeden z kabaretów, mających wystąpić
na Małym Ryjku (UCHO) _ nie dojedzie. News dnia. Także dla organizatorów. Przygotowanie (?) czterech skeczy tak bardzo ich zaabsorbowało,
że zapomnieli o wcześniejszych zobowiązaniach. Zdarza się. Kolejny wieczór, kolejna absencja, tym razem usprawiedliwiona. Łowców nie będzie _
wypadek losowy. Program zaczyna się stawać wybrakowanym. Teoretycznie. Hit gonił hit. Zaskoczenie za zaskoczeniem. Pomysł za pomysłem.
I mimo że rybnicka publiczność kocha Łowców i niejeden zastanowił się
jak potraktowaliby temat cieszynianie, zwrotów biletów nie było. Wręcz
przeciwnie. Nawet czwartkowy wieczór rybnicko_zielonogórski powalił.
Dlaczego nawet? W końcu Ryjek to festiwal premier. Reprezentacje obu
środowisk kabaretowych przedstawiły natomiast znane już, ograne podczas Ryjków i Larm skecze.
3
Atmosfera podobna do hali koncertowej, gdzie fani RED
HOT CHILI PEPPERS jednogłośnie poruszają ustami, chwaląc się znajomością anglojęzycznych tekstów. A jakie poruszenie, euforię i burzę oklasków wywoływały wariacje kabareciarzy, którzy od zeszłego spotkania z rybnicką publicznością zmienili szyk zdań! Jednym słowem nic tak nie łączy
artysty z widzem jak możliwość utożsamienia się z postacią
czy funkcja inspicjenta. Był szał.
art_zdarzenia
KABARETY!
4
Napad _ bywała na Ryjku Fraszka, wiemy że warszawski humor nie ma w Rybniku rzeszy wielbicieli. Dwóch znam, jednym z nich okazał się tegoroczny Tajny Juror _ Tadeusz Kolorz, który właśnie im
przyznał swoje Złote Koryto. Za kulturę słowa...
Kulturą tą i świetnym konceptem zdobyli też Melodyjną Nagrodę im. Artura.
5
Dziwi, nie dziwi _ DNO, w przedbiegach niekwestionowany faworyt, po
zeszłorocznym nokaucie dopuściło się złamania regulaminu. Przedstawili
skecz niepremierowy. To dopiero skandal. I gadżety tak jakby się przejadły. Były imponujące, nie da się ukryć, ale już nie było zaskoczeniem, że
będą i że będą wypasione. Złotą Kasetę jednak dostali. Jak najbardziej zasłużoną zresztą.
6
Główne trofea _ Koryto przyznane przez kabarety i Koryto
Publiczności zostały w Rybniku. Kabaret Młodych Panów
wiódł prym w tym roku. Można się dopatrywać w tym fakcie patriotyzmu i lokalnej solidarności, można doszukiwać
się przejawów wdzięczności za miłą gościnę i dobrą organizację, dobrego skądinąd festiwalu. Trafniej jednak chyba
będzie przyznać, że publiczność w Rybniku jest wymagająca i wybrała najlepiej jak mogła. A kabarety też doświadczone, wiedzą co dobre. Młodym Panom gratulujemy!
7
No i niedziela. Ogromne przedsięwzięcie medialne. Po raz pierwszy Telewizja POLSAT realizowała w naszym mieście tak duży
projekt. Piotr Bałtroczyk nagrał w Rybniku trzy odcinki swojego
kabaretowego show. Byłam jedną z nielicznych amatorek obserwujących przygotowania takiej realizacji. Emocje, jakie wywołała we mnie perfekcyjna organizacja na planie, wracają nawet
teraz, w momencie pisania tego tekstu. Piękne widowisko. Były
aniołki, fantastyczna oprawa wizualna, były kabarety, nie zawsze najwyższego „ryjkowego” kalibru, no i Piotr Bałtroczyk był,
w całej swojej oratorskiej krasie.
Nie ma się co rozwodzić nad treścią, opisywać poszczególnych numerów. Komu się udało i widział, wie, co stracili Ci,
których nie było. Nie chcemy im robić przykrości. 12 Ryjek, mimo iż niejubileuszowy, zapisze się w pamięci jako nowatorski,
oryginalny i bez wątpienia zabawny.
tekst: Dominika Rączka
zdjęcia: Maciej Stefaniak
z_pogranicza
Dzikie
migawki
wspomnień
Motyli śpiew rozbrzmiewa wśród Elizejskich Pól.
Pan Michał już wczoraj ściął trawę, poczynając późno w nocy, co rozbudziło moje zmysły. Czy pamiętam twoje dzieciństwo? _ synu, nie miej mi za złe, że
to babcia kupiła ci pierwsze klocki, a ojciec wyjeżdżał w delegację. Przecież miała ci wystarczać tylko
skromna willa. Te klocki.
Ktoś z tyłu przyklasnął w dłonie, moje uszy
poczerwieniały. A sama twarz została blada, to
dziwne. Gdzieś nad chmurami zagwizdały skowronki, to już ranek. W telewizji wyświetlają nieuprzejmy wiatr. Nie rozmawiajmy o wczorajszej nocy.
Przyjaciółko zza oceanu, przytul mnie, śmiało.
W zatłoczonym autobusie ktoś nuci piosenkę, taką
z dziecinnych lat, taką, w której takt przytupuje się
nogą, skacze i biega, wychylam się w przód, by zobaczyć tę małą, zdolną postać. Dziewczynka z afrykańską karnacją, w błękitnej sukience, ściskając
ogromnego, pluszowego misia, gra w klasy. Już nie
krzywię twarzy z wyrazem obrzydzenia, kochać
i tęsknić za latem w roku 1990. Nim zdążyłam ogarnąć i po selekcjonować dzikość myśli uderzających
jak bakterie w trakcie zbliżającej się grypy, dziewczynka znikła. Starsza pani. Cóż, w każdym z nas
drzemie już inne dziecko. Nigdy więcej nie wypiję
soku, przed pracą, jadąc autobusem.
Stojąc sztywno na tarasie w Budapeszcie,
zastanawiam się, czy dobrze dziś księżyc oświetla
moją cerę, w trackie robienia tych zdjęć miałam na
sobie palimpsesty pudru, a na planie było ciemno
i jedynie jeden reflektor świecił w moją stronę, Sztuczności, proszę Cię, skończ już kłamać, przecież
wiem, że ty papier jesteś.
6
zalew kultury/grudzień 2007
Urządzili sobie bal, bal na polanie. Czerwone
dżdżownice w kapeluszach w kropki, muchy wyglądające jak chmara wróżek, najstarszy _ Pan Ślimak _ nie omieszkał się zwracać dzieciom uwagi na
zachowanie i śmiecenie w towarzystwie dam. Przez
słońce zdjęcia nie wyszły. Wszyscy wyszliśmy.
Pociągasz za sznurki Boże, czasem zbyt mocno, czasem subtelnie, jak byś całował przed snem
w skroń. Nie pamiętam tego numeru telefonu.
Udzielam sobie lekcji, jak żeglarz szukam sensu
w szczelinie między wodą a niebem. Tutaj wszystko
staje się przypadkiem, nawet ten podwójny koci
ogon. Poprawiam włosy, to tylko trema, teraz liczy
się Twój podpis, sir president.
Rozpromieniony obraz młodej damy, kwiat,
który nigdy nie pękł, nie rozkwitł. Mężczyzna z siwą brodą rozpoczyna rozmowę, że za grzech powinniśmy zacząć płacić, chowam swój język do małej sakiewki, by nie zobaczył jak bardzo jest brudny,
jeszcze wystawiłby mi rachunek z tej swojej fiskalnej
kasy ukrytej pod długim płaszczem. Młody chłopiec
puszczający na wiatr latawce koloru błękitnego, jakby to był jego kamuflaż. Siedzę niedaleko, kątem
oka przyglądając się jego blond lokom i drobnym
dłoniom, przez które ciągnie się autostrada żył i cudownych stworzeń z plasteliny. Pamiętam tę pocztówkę z Paryża.
Kiedy w mojej głowie pulsuje inny dzień, kiedy oddalam się w tył, w słońcu szukam cienia. Teraz
chcę pobiec, przez las, przez pole, nie patrzę na gałęzie uderzające w moją twarz, nie patrzę już na
zwierzęta przebierające się pod moimi nogami, biegnę w kółko, jak na karuzeli. To uczucie jest takie,
z_pogranicza
jak wtedy, kiedy zjeżdżaliśmy z poręczy u babci.
Nawet jak jej zabrakło. Oni tylko się chowają.
Podnoszę lekko głowę z poduszki. Krzyki zza
ściany wyrwały mnie z martwego snu. Łagodnie
uderzasz ręką w stół, wrzawa rośnie, jak wczoraj.
Pełnia po cichu wkradła się do kuchennego okna,
nie chce zejść z parapetu, choć już trzecią godzinę
tłumaczę jej, że jest za ciężka. Co za młodzież. Co za
starodzież.
To ogromny wysiłek, nie będziemy rozmawiać, będę tak leżeć i patrzeć na pomarszczony sufit, przyglądając się przy okazji małym komarom
przylatującym na żer. Świeży podmuch wiatru rozpłynął się gdzieś po pokoju. Pozostały pastylki powietrza.
Wczoraj w cudzych myślach przeprowadziłam się na wieś, gdzie dom obrośnięty winoroślami
szukał źródeł swojego istnienia. Służba serwuje tu
ziemię, a do popicia podstawiają nam pod nos
szklanki liści. Otwieram
książkę na stronie, gdzie
ostatnio zakończyłam,
wciąż chcę wracać do początku, wciąż szukam
podpowiedzi, może by
tak wyrwać parę, polizać,
zjeść, dotknąć, choć trochę, z dwóch stron, nie
jednej. Pożycz dzbanecznik.
Podkładając sobie
pod głowę stos różnych
zeszytów, zasypiam na
wykładach o anatomii.
Tam przynajmniej da się
spacerować, rzucać kamieniami w ścianę, wykrzyczeć i uderzyć. Przechadzam się po krakowskim rynku, z bocznych
kafejek dochodzą mnie
znane melodie, muzyka
szarpie mną i wciąga w
wir gapiów, roztańczone
dzieci biegają wokół moich kolan, ich uśmiechy,
wesołe okrzyki, kobiety,
zadumane i wtulone w
męskie ramiona, małżeństwa, pary, nie do pary,
jakieś stoły, drzewa, witryny, kręci się i wiruje.
Łapiesz i sadzasz na krawężniku, twoje oczy. To
miało nie boleć. A śpiewa.
Ja wiem, że szaleństwo się opłaca, że czasem
idzie podskoczyć i klasnąć w dłonie, że jutro niebo
zamieni się w teatr rozdwojony na trzy, czy ma sens,
pytaj! Wszystko w ciągu dwudziestu lat przybiera
swój sens, spotykasz ludzi, którzy chcą cię poznać,
masz za sobą stos przekroczonych progów, pierwszy strach przed samotnym spaniem w łóżku, nocne
spacery po wyświechtanej ulicy, jazdę na rowerze,
przejdź przez próg tej książki. Nie wiem, gdzie ty to
schowałeś, ale wiem, że w kieszeni często trzymasz
ciemne okulary. Świeżo zmielona kawa, urok codzienności. Mroki bladych pieszczot.
Tu nie ma czasu na północ, biegnąc na autobus, często mijam własne Ja, które rzadko kiedy się
spóźnia. Świadomość istnienia ponad wszystko. Być
czy mieć, nie pamiętam, co chciałeś przez to powiedzieć. Jednak wiesz, synu, teraz, kiedy tak stoję nad
twoim łóżkiem, widzę cię z dnia na dzień, czuję
obecność i zapach twój, głaszczę po głowie, kiedy
nie rozumiemy oboje matematyki, teraz już wiem,
że jesteś mym odbiciem.
Uparta i pokorna, wodziłam palcem po mapie,
czując delikatny ucisk na
prawe ramię, dziękuję
dziadku, że stałeś za moimi plecami z fajką wypchaną tytoniem. Z tego
tytoniu będą książki.
Autostopem przez holenderski świat, czuję, że
życie nie urwie się, tylko
zakończy. O! Wielki Wóz,
a w nim projekt nowego
domu. Chcę mieć pokój
z wielkim oknem i balkonem, abym mogła czasem ześlizgnąć się na dół
i przebiec rankiem po
świeżej rosie. Kukułka
dopowie resztę.
Nucąc jakiś rytm, maszeruję dziarskim krokiem. Przecież ciągle mi
powtarzasz coś o moralności. Kolorowe cukierki
na ból głowy. Dobry
wieczór.
Polowanie na jaskółki
bez powrotu w rzeczywistość.
Michalina Sowa
[email protected]
zalew kultury/grudzień 2007
7
z_pogranicza
Taniec
rozsypanych
pereł
Dzisiejszej nocy dopełniłam rytuału tańca. Miliony
gwiazd na czarnym niebie i ogromny, mięsisty sierp
księżyca zawieszony tuż nad horyzontem. To księżniczka Salome w całej swojej okazałości bryluje
w bezkresnej komnacie.
Powoli, z namaszczeniem rozebrałam się do
naga. Piasek jest chłodny i pomimo, iż przez cały
wieczór było mi zimno, a nagrzana popołudniowym
słońcem skóra boi się dotyku zimnej wody, morze
okazuje się ciepłe i przytulne. Zachęca mnie pieszczotliwymi liźnięciami w stopy, łydki, kolana, uda…
Pierwszy odcinek jest płytki. Daje mi odrobinę czasu na oswojenie się z wodą. Drugi odcinek, ten głębszy, jest już konkretnym zaproszeniem do nocnej
kąpieli. Mój oddech stopniowo zaczyna się wyrównywać. Następnie znów płytszy, by dać mi możliwość odwrotu. Nie robię tego. I wreszcie ten właściwy, który jest początkiem bezkresu.
To od tego momentu morze objawia swoje
groźne piękno. Staje się niebezpiecznie pociągające.
Obmywając moje ciało, pieści je jak najwytrawniejszy kochanek, który nie zaniedbuje żadnego skrawka skóry. Upojenie każe mi zamknąć oczy. Złudzenie
jest ogromne. Niewidzialne dłonie z lubością wędrują wzdłuż moich pleców. Gwiazdy są jedynymi
świadkami tego pogańskiego rytuału, który chciałabym powtarzać jak najczęściej. Dla oczyszczenia, dla
zmycia wszystkich moich win i złych myśli.
Nad moją głową Salome tańczy samotnie
swój taniec siedmiu zasłon przetykanych złotem. Jako jej kapłanka składam jej moje ciało w ofierze. Fale
otulają mnie coraz drapieżniej. Wdzierają się do
wszystkich zakamarków, by stać się zapowiedzią
długiej rozkoszy. Wystarczy jeden obrót wokół własnej osi ze wzrokiem skierowanym ku niebu, by
stracić poczucie rzeczywistości. By pocałunki syren
składane na skroniach, na ustach, szyi, piersiach,
8
zalew kultury/grudzień 2007
pośladkach i udach zachęciły mnie do całkowitego zanurzenia, do zatracenia się w pieszczotach
wszechświata.
I gdy serce zaczyna bić szybciej, gdy kątem
oka zauważy się linię horyzontu, która odcina się
jak ostrze noża od aksamitu nocy, wtedy trzeba zawrócić. Pomimo upajającej przyjemności, pomimo
poczucia, że stanowi się jedność z Kosmosem, trzeba wyrwać się z objęć Wenus, wytrzymać spojrzenie
Salome i powrócić do świata Ziemi i poczucia bezpieczeństwa, jakie ofiarowuje nam z dyskrecją matki. Wyrwać się z wibrującego pożądania, z przekonania, że to jest właśnie moment, w którym tylko
śmierć może okazać się piękniejsza od życia.
I wrócić, by po kilku krokach, oddechach
i słowach odejść bezpowrotnie, powtarzając w duchu słowa Prousta: Nie istnieje jedność, ani stały charakter. Tylko piach, rozsypane perły z naszyjnika, martwe
liście, rozebrana mozaika, kalejdoskop.
Teraz, w miejscu, w którym się znajduję, trzymam w dłoniach ogromny mosiężny kalejdoskop,
obracam go w dłoniach i przyglądam się z góry
miniaturowym sylwetkom bliskich mi ludzi, które
układają się w fantastyczne wzory. Fragmenty ich
twarzy, ich ciał, ułamki spojrzeń, uczucia rozpadające się na atomy, gesty, które zawisły w próżni.
Próbuję im wybaczyć, ale to nie jest łatwe. Próbuję
wybaczyć sobie, ale to trudniejsze. Adam tłumaczył
mi kiedyś, czym jest fraktal. Teraz już wiem, to moja
osobista nieskończoność. Teraz…, kiedy już za
póżno.
Joanna Grabowiecka
Teatr MasQuera
[email protected]
z_pogranicza
Były od zawsze, prawdopodobnie pojawiły się jeszcze przed nami, tylko, że kiedyś nie robiły wokół siebie szumu. Dziś jest
o Nich głośno. Na podwórkach, w szkołach, telewizji, w religiach, niemalże wszędzie. Rzekomo powinny dawać życie idealne, z mojego punktu widzenia w większości wypadków zabierają je, wysysając chwile, które jeszcze nie miały miejsca, a mogły
być tak wartościowe.
Przykładem utraty chwilowego poczucia bezpieczeństwa
jest wyimaginowana przeze mnie historyjka.
Siedziała sama w domu. Dzień wcześniej on upiekł ciasto.
Wyszedł wynieść śmieci. Ona w tym czasie przyrządziła gofry.
Nie wracał. Minął kwadrans. Dała mu jeszcze piętnaście minut,
może to sąsiad na chwilę zaprosił go do siebie na szybkiego łyka
na rozgrzanie. Nie pojawił się po godzinie. Znów to samo _ przemknęło jej przez zmęczony mózg. Zrezygnowana wyciągnęła
telefon komórkowy z kieszeni. Wpisała jego numer i zadzwoniła.
Pierwszy, drugi,… szósty sygnał, nie odbierał. Spróbowała jeszcze raz. I nadal nic. Spojrzała na płyty DVD, które leżały na
małym stoliku. A mieli wspólnie spędzić wieczór, na szczerej
rozmowie, smacznym podwieczorku, oglądaniu ciekawych filmów i wspólnym poczuciu bezpieczeństwa w nazywanej przez
świat grzesznej intymności. Obiecywał…, obiecywał i nadal nic.
Wiedziała, że jeśli będzie chciał, sam przerwie stan hipnozy. Tylko ona nie miała na to czasu. A jemu wydawało się, że ma go
w nadmiarze, w rzeczywistości, miał go nieco więcej niż ona.
Trwonił życie. Ściągnęła perukę i przejechała dłonią po łysej głowie. Zwymiotowała. Uciekły jej myśli nasiąknięte smutkiem
przegranej, że nie wybrał jej. Nawet nie stawiała go przed wyborem, sam się postawił.
Dawna Ich dziewicza natura dziś jest tylko mitem. XXI
wiek wydarł Im tę tajemniczą aurę. Pisząc o Nich, tworzę w pewien sposób paradoks, ponieważ chciałabym, by ludzie przestali
mówić na Ich temat, a sama jakby o Nich piszę. Dlatego unikam
nazw.
Młodzi wchodzą w bliskie kontakty z Nimi tylko po to, by
okrzyknąć się mianem „fajnych”. Bezmyślnie kopią sobie grób,
niekoniecznie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wystarczy, że
wyjdę z domu a przynajmniej raz usłyszę: Ej, stary ja to miałam
życie…, co ja to nie widziałam… blablabla! Gdzie natura zakopała
antidotum? Gdzie ci ludzie skazili się taką naiwnością?
One niekoniecznie są złe, to po prostu człowiek zmutował
Je na te najgorsze. Są i ci, którzy z rozwagą wymierzają miarkę.
Lecz gdzie się schowali? Pojawiają się na chwilę, by w przeciągu
kilku sekund wykrzyczeć swoje racje. I znów odchodzą, by kiedyś ponownie powstać do walki.
Nie jestem sama, lecz nie mam również nikogo za sobą.
Anioł stróż odszedł, cień nie ma odwagi stanąć w szeregu sprzeciwu. Patrzę, duszę w sobie poglądy i tak jak tamci musze się
schować.
A Ty masz w sobie tyle siły, by stać stale na piedestale zarzutów, stając się w ten sposób łatwym celem?
Perepłut
zalew kultury/grudzień 2007
9
rozmowy_na_dwie_głowy
Najważniejsze
są dobre pomysły
W poprzednim numerze Zalewu kultury ukazała
się relacja z VI Rybnickich Prezentacji Filmu Niezależnego RePeFeNe. W tym numerze drukujemy
rozmowę z Piotrem Matwiejczykiem.
Gościem specjalnym VI Rybnickich Prezentacji Filmu Niezależnego RePeFeNe był Piotr Matwiejczyk _ jeden z najwybitniejszych twórców
polskiego kina niezależnego. Razem z bratem Dominikiem, zajmuje się filmem od 1992 roku. Od 2001
roku działa samodzielnie pod szyldem wytwórni
Muflon Pictures. W swoich produkcjach pełni najczęściej role reżysera i scenarzysty. Bywa również
operatorem, montażystą, aktorem, scenografem,
kompozytorem, kierownikiem produkcji, producentem... Dotychczas nakręcił blisko setkę filmów,
w tym prawie 15 pełnometrażowych, m. in.: Chinacity, Łasice i borsuki, Koszmar minionej zimy, Homo
Father, Emilia, Wstyd, Pamiętasz mnie?, Na boso. Niektóre jego filmy można obejrzeć m. in. na
www.kinoffteka.pl oraz www.filmforum.pl.
Marek Szulc: Podstawowym narzędziem pracy
każdego filmowca jest kamera. W ostatnich latach
stała się ona dostępna niemal dla każdego. Dziś,
każdy kto ma kamerę, może już stać się filmowcem. Zgadzasz się z tą tezą?
Piotr Matwiejczyk: Teraz powstało masę festiwali,
w których już nawet nie trzeba mieć kamery, a wy-
10
zalew kultury/grudzień 2007
starczy telefon komórkowy czy aparat fotograficzny
z możliwością nagrywania ruchu. Nawet na festiwalu Era Nowe Horyzonty był film w konkursie zrobiony za pomocą telefonu. Poza tym jest mnóstwo
serwisów, takich jak YouTube, które również prezentują kino niezależne. Utarło się bowiem, że cokolwiek, co jest nakręcone, jest już filmem niezależnym. Jeśli nie jest to fabułka, to jest to videoart czy
impresja.
M. Sz.: Od czego młody twórca powinien zacząć?
Czy na początku powinno się ćwiczyć warsztat,
czyli robić dobre ujęcia, montaż itp., a dopiero potem, gdy obróbka techniczna nie będzie stanowiła
problemu, skupić się nad sensem dzieła?
P. M.: Warsztat jest jak najbardziej potrzebny. Ale
jest kilka metod, żeby go ćwiczyć. Może to być szkoła filmowa i słuchanie suchych wykładów. Inną
metodę stosowaliśmy z bratem oglądaliśmy filmy
zagraniczne po kilka godzin dziennie. Na tej podstawie robiliśmy swoje projekty. Siłą rzeczy były to
parodie czy trawestacje kina. Na czyimś projekcie
uczyliśmy się realizacji filmu. To jest dobry sposób
dla młodych twórców. Jeśli się nie wie, jaką historię
opowiedzieć, można zabawić się w naśladowanie
kina. Może to zaowocować w przyszłości własnym
pomysłem. Może ktoś zaobserwuje niedograną
sytuację? Może stwierdzi, że powinien opowiedzieć
o czymś, o czym nie opowiedział ktoś inny, bo to
rozmowy_na_dwie_głowy
jest dla niego akurat ciekawsze? Wtedy powstaje
scenariusz na podstawie czyjegoś pomysłu. A warsztat jest już podpatrzony, bo każdy film powstaje
na tej samej bazie _ kamera, kadrowanie, aktorzy...
M. Sz.: Największą bolączką twórców niezależnych są oczywiście pieniądze. Jakie są budżety
Twoich filmów? Skąd czerpiesz pieniądze na ich
kręcenie?
P. M.: Swoje pierwsze filmy robiłem całkowicie za
darmo. Nikt nie dostawał gaż aktorskich ani zapłaty
za swoją pracę. Jeszcze dokładałem własne pieniądze, żeby kupić Pepsi jako formę drobnego cateringu, czy musiałem dać na paliwo, żeby gdzieś dojechać czy przewieźć sprzęt. Krótkometrażowe filmy
miały budżet rzędu 100_200 zł, czyli żadne pieniądze. Brak funduszy daje swobodę, bo można siedzieć dwadzieścia dni zdjęciowych nad tym samym.
Nie trzeba się spinać, żeby nakręcić coś w ciągu
jednego dnia. Nie ma nacisku ze strony producentów, którzy chcą odzyskać utopione w tym filmie
pieniądze. Takie kino bezbudżetowe jest szczere, bo
jest tworzone z pasji. Swoje filmy sam finansuję
i mam nad nimi pełną kontrolę, bo są tworzone
całkowicie na moich warunkach. Ostatnio pojawili
się drobni sponsorzy, jak np.: Multimedia Polska,
która jedynie wsparła częściowo _ ale nie zasponsorowała w całości _ cztery moje projekty. Kiedy są
pieniądze od sponsorów, trzeba wydawać je jak
najrozsądniej. Z jednej strony fundusze z zewnątrz
pozbawiają swobody, ale z drugiej uczą dyscypliny.
W fazie scenariusza można ulepić wszystko. Jak
kiedyś tworzyłem filmy, wiedziałem, że nie będę
potrzebował wynajmować mieszkania, bo będę
kręcił wnętrza u mojego kolegi, nie będę potrzebował ubrań, bo wiem, że każdy przyniesie własne
ciuchy itp. Tak było kiedyś. Teraz już mam budżet
i zatrudniam profesjonalistów do wszystkiego.
M .Sz.: Czy tworząc profesjonalne filmy niezależne, dopuszczasz element „pójścia na żywioł”, czy
sztywno trzymasz się scenariusza?
P. M.: Przy ostatnich produkcjach scenariusz jest
zaakceptowany. Wszyscy podpisują umowę na ten
projekt i nie mogę wówczas już niczego zmieniać
i pozwalać sobie, by „pójść na żywioł”. Reżyseria
kadry z filmu Między nami, dzieciakami
polega na tym, żeby to wszystko dobrze ułożyć,
a potem jeszcze odpowiednio pokierować ekipą, by
wspólnie osiągnąć zamierzony cel. Ale ten cel tworzę na podstawie wcześniej ustalonego scenariusza,
a nie strzępków lepionych na planie. Przykładowo,
jeśli scena powinna trwać trzy minuty, a na planie
stwierdzamy, że nie jesteśmy w stanie ciekawie jej
opowiedzieć w takim czasie, to skracamy, doszlifowujemy z aktorami. Ale nigdy nie usuwamy jej
w całości.
M. Sz.: Jaki jest Twój sposób na film, sposób na
przyciągnięcie widzów?
P. M.: Na początku potrzebny jest ciekawy temat,
którym chciałbym się podzielić z publicznością. Jeśli
mam temat _ zbieram spostrzeżenia. Przy tworzeniu
filmu Na boso zbierałem informacje dotyczące próby
samobójczej, czyli reakcje rodziny, przyjaciół i innych. Z tego starałem się ulepić ciekawą fabułę,
w centrum której będzie ta próba samobójcza. Dla
mnie scenariusz to podstawa. Potem jest jeszcze długa praca z aktorami, dzięki którym wizja zawarta
w scenariuszu musi nabrać rzeczywistości.
M. Sz.: Co roku, zarówno Ty, jak i Dominik, kręcicie po jednym, dwa pełnometrażowe filmy. Skąd
rodzą się pomysły? Sami wymyślacie indywidualnie, czy może w większym zespole?
P. M.: Tworząc film Na boso wiedziałem, że chcę
opowiedzieć historię próby samobójczej _ jak i dlaczego młodzi ludzie targają się na własne życie. Potem wyszła na jaw sprawa Ani molestowanej w gdańskiej szkole. Stwierdziłem, że jest to ciekawy temat.
Przy kręceniu wcześniejszego filmu pt. Pamiętasz
mnie, podczas długiej rozmowy z Mirkiem Baką,
wyszła nam ciekawa historia. Mirek z chęcią zagrał.
Do tego, aby wymyślić pomysł, wystarczy więc spotkanie znajomych, czasem nawet obserwacja ludzi
zalew kultury/grudzień 2007
11
rozmowy_na_dwie_głowy
kadr z filmu Emilia
w tramwaju. Trzeba mieć otwarte oczy i z tego
czerpać.
M. Sz.: Porywasz się w swoich filmach na tematy
bardzo współczesne. Takie, których inni nie odważyliby się podjąć, bo są zbyt delikatne lub za bardzo kontrowersyjne. Na pewno jest to oznaka dużej pewności siebie, poczucie tej offowej „niezależności”. Czy w związku z tym są jakieś tematy,
których wiesz, że nigdy się ich nie podejmiesz?
P. M.: Są tematy, które mnie po prostu nie interesują,
np. polityka. Kiedyś powiedziałem, że mógłbym
zrobić śmieszny serial Romek, Andrzej i kaczory. Potem zaczęło się to za mną ciągnąć i każdy tylko o to
pytał, więc stwierdziłem, że nie ma co rozpowiadać
takich bzdur. Polityka mnie nie interesuje. Oglądam
polityków, ale tylko po to, żeby się z nich pośmiać,
bo dla mnie jest to komedia. Dlatego nie mógłbym
nakręcić serialu typu Ekipa, bo to zupełnie nie mój
klimat. Poza tym, nie lubię żerować na nieszczęściu.
Nie mógłbym zrobić filmu o ofiarach WTC czy
o cierpieniu papieża. Podpinanie się pod postać Karola Wojtyły, jak zrobił niedawno Bodo Kox w filmie
Chłopak z Wadowic. Życie i twórczość Oskara Boszko _
uważam za skandaliczne. Tak samo jak chłopaki
z Monty Pythona, którzy drwili z Jezusa w Żywocie
Briana. Moje kino nie jest po to, żeby obrażać, ale
żeby dzielić się spostrzeżeniami.
M. Sz.: Obserwuję innych twórców niezależnych.
12
zalew kultury/grudzień 2007
Godnym wyszczególnienia jest moim zdaniem _
rzeszowska grupa DDN z Hubertem Gotkowskim
na czele. Jak ich oceniasz?
P. M.: Dobrze, że wspomniałeś o gruie DDN, bo ich
uwielbiam. Byłem z nimi na kilku różnych pokazach. I ja, i oni mieliśmy własne produkcje. Niejednokrotnie na ich filmach bawiłem się lepiej niż na
swoich. Jest to grupa, która rzeczywiście ma pasję.
Jeżdżę po różnych festiwalach i wiele oglądam. Obserwuję, że coraz więcej lepszych twórców rodzi się
w szkołach filmowych, np.: Próba mikrofonu Tomasza
Jurkiewicza z Wydziału Radia i Telewizji UŚ czy Teraz Polska Michała Bilińskiego. Być może są to twórcy jednoroczni, którzy pojawiają się i zanikają. DDN
to długoletnia grupa, która pokazuje, że z każdą
kolejną produkcją dąży do kolejnego swojego celu
i chce robić coraz lepsze filmy.
M. Sz.: Szeroko jest rozpowszechniona akcja
„Wszystko” Artura Wyrzykowskiego, który zbiera
pieniądze na stworzenie filmu od internautów. Na
jego stronie www.wszystko.net pojawiają się już
od roku różne informacje dotyczące scenariusza,
obsady, produkcji, postprodukcji... Czy sądzisz, że
kino niezależne _ jeśli nie obrazem, to musi już
szokować otoczką produkcyjną?
P. M.: PR jest dobry, ale nie po to, żeby wypromować „siebie”, ale żeby wypromować „temat”. Jeśli
ktoś zrobi film w piwnicy, to nie ujrzy on światła
dziennego. Jeśli ktoś chce zrobić film o gejach, którzy adoptują dziecko, to robi otoczkę medialną, żeby
ktoś zaczął się tym interesować. I temat staje się nagłośniony i aktualny. Jeśli jednak chodzi o Artura _
śmiałem się, kiedy codziennie czytałem na stronie
Stopklatki: jest nowy aktor, jest nowy patron medialny... Ma lepszy PR niż Indiana Jones! Jest wokół
tego tyle hałasu, ale dla mnie jest to żałosne. Facet,
zrób film i pokaż go wreszcie! To jest sztuczne dmuchanie wielkiej bańki mydlanej, która pęknie i nic po
niej nie zostanie.
M. Sz.: Jak widzisz przyszłość polskiego offu?
Widzisz ją w jasnych czy czarnych barwach?
P. M.: Moim zdaniem kino profesjonalne i kino niezależne spotka się w pół drogi i będzie tylko „kino”
_ krótkie kino komórkowe, fabularne, eksperymen-
rozmowy_na_dwie_głowy
talne, dokumentalne... Za dwa, trzy lata nie
będzie już taśmy światłoczułej. Pornografia Jana Jakuba Kolskiego zapoczątkowała w polskim filmie erę HD. To samo widzimy w Katyniu Wajdy. Telewizje już teraz wolą dostawać
materiały na nośnikach cyfrowych. Kamery
HD stają się tak jak kilka lat temu cyfrówki.
Jak ktoś mógł wtedy pozwolić sobie na kamerę
cyfrową, to teraz stać go na kamerę HD. Jakość
i sprzęt pną się do góry. Potrzebne są tylko
dobre pomysły. Twórcy profesjonalni niekiedy
mają straszne pomysły, dużo gorsze niż twórcy offowi. Ale mają pieniądze, znajomości
i sprzęt. Niezależni mają tylko dużo fajnych
pomysłów, ale nic więcej. Dlatego myślę, że
oba typy kina spotkają się wkrótce gdzieś w połowie drogi i nie będzie innych klasyfikacji, oprócz
podziału na filmy dobre i złe.
M. Sz.: Czy kino niezależne to miejsce docelowe
dla twórców czy tylko okres przejściowy między
amatorstwem a profesjonalizmem?
P. M.: Wszystko zależy od osoby. Jeśli ktoś tworzy
z pasją, to super osiągnięciem jest życie z tej pasji.
Wtedy kino jest ciekawym punktem przejściowym.
Ale trzeba się też rozwijać, tworząc filmy krótkie,
potem dłuższe, tworzone za 100 zł, a potem za tysiąc, milion... Trening czyni mistrza, a praktyka na
planie rozwija twórcę, który z kolei robi coraz lepsze kino. Jeśli twórca nie ma talentu, to nie zdoła
przejść na wyższą półkę. Grupa filmowa Skurcz
uważa tworzenie filmów jako zabawę. Robi to ciekawie, ale nie pretenduje do superprofesjonalizmu.
Nie potrzebuje wyjść z offu.
M. Sz.: Jakie są Twoje plany na bliższą i dalszą
przyszłość?
P. M.: W listopadzie zaczynam kręcić kolejną fabułę
pt. Skok w bok. Będzie to komediowa, wręcz slapstickowa historia próby zdrady małżeńskiej. Mężczyzna przez swojego kolegę staje u siebie w mieszkaniu
twarzą w twarz z prostytutką. Do domu wraca żona, która zapowiada, że zjedzie się za chwilę rodzina i będzie impreza. Mężczyzna nie wie jak wybrnąć
z tej sytuacji. Musi wyprowadzić prostytutkę, wytłumaczyć jej, że nie skorzysta z jej usług, a żonie
zamknąć oczy na to, co się dzieje. Zjeżdża się coraz
więcej osób, w tym również alfons. Robi się z tego
fajna komedia omyłek. Zamierzam też zrobić wkrótce film Lubię mówić z Tobą, który będzie przedstawiał
dramatyczną sytuację trzydziestoletniego mężczyzny, który nie potrafi dogadać się z mamą i zaczyna
rozmawiać z trupami, których pilnuje pracując jako
dozorca w kostnicy. Obecnie, razem z Dominikiem,
zaczynamy tworzyć coraz droższe produkcje.
W założeniu mają one być lepsze, bo pieniądze mają
być przeznaczone na jakość. To już nie jest zabawa
w kino. Droższe i lepsze produkcje poszerzają horyzonty. Na przyszły rok są opracowywane projekty,
w których mają zagrać europejscy aktorzy. Ale to
jest na razie w fazie rozmów z koproducentami.
M. Sz.: Dziękuję za rozmowę i życzę samych
sukcesów!
Marek Szulc
[email protected]
Zdjęcia: Anna Burek
zalew kultury/grudzień 2007
13
rozmowy_na_dwie_głowy
Nie wiadomo,
co się wydarzy...
Wokalista, kompozytor, aranżer, producent. Pracował z czołówką polskiej sceny jazzowej i nie tylko
(Ewa Bem, Henryk Miśkiewicz, Dorota Miśkiewicz, Anna Szarmach, Kayah, Robert Janson). Zasłynął z występów solowych, jak i z działalności
z grupami POLUCJANCI i THE GLOBETROTTERS. Z tymi ostatnimi wystąpił 19 października
w Rybnickim Centrum Kultury. Na co dzień pogodny i życzliwy. Twierdzi, że jest szczęściarzem.
Przed koncertem udało mi się go namówić na rozmowę. Panie i panowie: Kuba Badach!
Maciej Majewski: Wasza muzyka często jest określana mianem World Music. Zgadzasz się z tym, że
Wasza muzyka jest „muzyką świata”?
Kuba Badach: Tak. Benek Maseli jest z Polski, ja jestem z Polski. To już jest dwóch światowców. Jerzy
Główczewski jest z Polski, a Nippy Noya jest z Indonezji. Tzn. mieszka w Holandii od wielu lat, ale
jest Indonezyjczykiem z pochodzenia, czyli to już
powoduje, że gramy „muzykę świata” (śmiech). Jest
sporo inspiracji różnymi kulturami. Pojawiają się
różne stylizacje: muzyka indyjska, arabska czy też
brzmienia afrykańskie. Także dla łatwiejszego szufladkowania, nie widzę problemu, żeby nazywać to
World Music.
M. M.: Powiedziałeś, że występujesz na scenie ze
swoimi belframi. Jak się czujesz w takiej sytuacji
i czy nie myślałeś o tym, by samemu zostać wykładowcą np.: na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach?
K. B.: Ponieważ właśnie wszedł mój kolega z zespołu (wchodzi Bernard Maseli _ wibrafonista, przyp.
M. M.). Czuję się fantastycznie grając ze swoimi
belframi (śmiech) i nie śmiałbym nigdy wykładać
14
zalew kultury/grudzień 2007
na uczelni. (Nie jestem twoim belfrem _ rzucił Maseli
i wyszedł). To jest rewelacyjna rzecz, bo od tych
gości się po prostu strasznie dużo nauczyłem w trakcie całej żywotności tego zespołu. Ja gdzieś w środku postrzegam tę formację jako swoisty uniwersytet
muzyczny, do którego zostałem zaproszony. Kiedyś
jeszcze tak tego nie odbierałem. Dopiero z perspektywy czasu widzę po prostu, że bardzo dużo się
nauczyłem i cały czas się uczę. I to jest fantastyczne.
Ci faceci są znakomitymi wykładowcami, mają
ogromną, ogromną wiedzę muzyczną. Nippy Noya
jest facetem o przebogatym doświadczeniu życiowym i muzycznym, z racji i wieku, i tego, że grał
z wieloma gigantami muzyki światowej.
Oprócz tego oni mają sporo pokory wobec
wszystkich rzeczy, jakie niesie ten zawód. A nie jest
to tak naprawdę tak prosty zawód. Mają cholerną
świadomość tych trudów trasy. Podróżujesz przez
cały dzień, potem wychodzisz na scenę i wyrzucasz
z siebie wszystko. Uczymy się od siebie nawzajem.
Mamy taką niepisaną zasadę, że zawsze gramy na
100%. Oczywiście, że zdarzają się lepsze koncerty
i gorsze, ale zawsze jest to 100% naszych możliwości
danego dnia. Czasami jesteś w niedyspozycji i nie
idzie tak, jak sobie to zaplanujesz i wymarzysz, ale
przynajmniej szczerze po koncercie mówisz sobie:
OK, to była setka tego, na co mnie dziś było stać. Czasami gramy półtorej godziny, a czasem trzy godziny
grania klubowego, podzielonego na sety. Wywala
się mnóstwo energii, emocji i potem musi zejść z ciebie ta adrenalina. Tak naprawdę puszcza cię dopiero
koło 3.00 w nocy, idziesz spać, a następnego dnia
znowu dymasz samochodem. Dzisiaj jechałem
z Warszawy do Rybnika 6 godzin i 50 minut. To jest
mój arcyrekord. Z perspektywy czasu traktuję to
rozmowy_na_dwie_głowy
jednak i jako łut szczęścia, i chyba jakieś tam przeznaczenie, że znalazłem się w tej formacji. To taki mój
prywatny muzyczny uniwersytet.
M. M.: Chciałem trochę nawiązać do tego, co powiedziałeś. Zastanawia mnie taka kwestia: na koncertach Anny Marii Jopek występuje Mino Cinelu
_ rozchwytywany światowej sławy perkusista. Wy
z kolei macie właściwie nie mniej popularnego
Nippi'ego Noyę. Tymczasem koncerty Anny Marii
Jopek cieszą się dużo większą popularnością niż
Wasze. Z czego to wynika? Czy to nie jest trochę
tak, że jesteście grupą „środowiskową”?
K. B.: Myślę, że zawsze jest to kwestia promocji.
Jako THE GLOBETROTTERS nie sprzedaliśmy takiej ilości płyt, które nas by predysponowały do wykonawców pop, a co za tym idzie _ jesteśmy mniej
rozpoznawalną marką itd. Ten element promocyjny
jest u nas na zupełnie innym poziomie, ale daje nam
to totalną wolność o miejsca, w których gramy, bo
możemy zagrać w bardzo małym mieście, w bardzo
małym klubie. Jest to superdoświadczenie i dla nas,
i dla ludzi, którzy przychodzą na koncerty. Nie mamy statusu gwiazdy, bo wiąże się to z innymi wymaganiami finansowymi i tak dalej. Oczywiście,
byłoby świetnie, gdybyśmy grali w najlepszych salach koncertowych na świecie. Zdarza mi się grać
w tych salach, ale nieregularnie. Mam nadzieję, że
kiedyś będzie tak, że będę grał w nich regularnie,
ale chciałbym mieć też zawsze wolność zagrania
w każdym miejscu, w jakim mi się będzie chciało
zagrać, bez obciążenia gatunkowego typu: a to nie
wypada, a tego się nie da.
Właśnie Nippy Noya będąc gościem z takim
bagażem i renomą, który jak ma ochotę to idzie grać
na ulicę z grajkami i jak mu „zażre”, to może grać
z nimi dwie godziny, bez jakichkolwiek problemów
i poczucia obciachu. Ma świadomość tego, kim jest
i co mu sprawia przyjemność.
To, co robi Ania Jopek jest super sprawą. Że
ma możliwość współpracowania z supermuzykami
i docierania z bardzo dobrą muzyką do coraz większej grupy ludzi. A wiadomo też, że gdy robisz coś,
co nosi znamiona prestiżu, wtedy przyciągasz ludzi,
którzy mają pieniądze. Jeżeli im uda się to zaszczepić, tym lepiej. Wtedy ten krąg ludzi zakręconych
troszeczkę głębiej na sprawy kultury i sztuki się poszerza i to jest wspaniałe.
M. M: Mówicie, że każdy koncert jest inny. Powtarzacie, że nigdy nie wiecie, co się wydarzy na kolejnym koncercie. Czy zdarzył Wam się koncert
kompletnie improwizowany, że po prostu wyszliście i zagraliście to, co Wam w duszy grało, bez gotowych tematów?
K. B.: Zdarzyło się, ale nie były to pełne koncerty,
tylko np.: 2_3 numery. Bardzo często bisy tak wygl-
dają. Zdarzało się też tak, że byliśmy zapraszani na
koncert, na którym występowało więcej wykonawców i każdy z nich wychodził właśnie tylko na 2_3
numery. Podejmowaliśmy wtedy taką decyzję, ponieważ np.: wykonawcy przed nami grali takie ułożone rzeczy, zaaranżowane. Wtedy my jechaliśmy
„bez trzymanki” _ nie wiadomo, co się wydarzy.
Spina jest wtedy wielka, adrenalina skacze. I nawet,
jeśli się wyłożyliśmy, to wiedzieliśmy, że jest to
w stu procentach szczere. Ludzie to też chyba wtedy
rozumieją i inaczej przyjmują taką porażkę (śmiech).
Tak więc zdarzają nam się takie momenty. Każdy
wieczór jest inny właśnie dlatego, że zawsze gramy
na 100%, w związku z tym wszyscy eksplorują część
siebie muzycznie. Zdarza się, że muzycy sobie wymyślą jakiś „ścieg” na solówce, który im się spodoba. To działa, bo solówka się fajnie rozwija, fajnie
wzrasta i zadziałała ileś tam razy i potem powtarzają, bo to np.: wciąga publiczność. Ja za każdym
razem szukam w głowie zupełnie innego „ściegu”.
I czasami polegnę. Jest solówka i wiem, że nie udało
mi się zbudować tego, co sobie założyłem. Gdzieś
tam, któryś element po prostu nie dopasował się, ale
próbowałem, żeby to za każdym razem było inne.
Wtedy masz szansę eksplorować i siebie i swoje
możliwości. To jest jakaś tam gwarancja rozwoju.
M. M.: A czy w ten sposób powstają też Wasze
utwory? Macie temat, a potem go drążycie, ogrywacie na koncertach, by wreszcie go nagrać?
K. B.: Nie, większość materiału jest pisana przez
Benka, ponieważ są to dosyć poważne struktury
aranżacyjne. Nie byłoby szansy na zabudowanie
takiej warstwy aranżacyjnej po prostu. W związku
z tym brzmiałoby to bardziej ubogo, ale właśnie
dlatego jest to równoważone. Są to rzeczy, które są
zaaranżowane wcześniej, ale np.: gramy codę, która
jest za każdym razem kompletnie inna i nie wiadomo, w jaką stronę pójdzie, czy będzie na takim bicie,
czy na innym. Czy będzie taka harmonia, czy inna.
Nie wiadomo. Benek zarzuci jakiś akord i jedziemy
w taką stronę albo w inną stronę. To już są rzeczy,
które krystalizują się na scenie i podejrzewam, że
zalew kultury/grudzień 2007
15
rozmowy_na_dwie_głowy
dzisiaj też będzie kilka takich momentów, że nie
wiem, gdzie pójdziemy. Będziemy się łapać i szukać.
M. M.: Wiele osób myli Twój wokal z głosem Mietka Szcześniaka. Tymczasem, gdy słucham nagrań
z Twoim udziałem, to Twoja barwa wydaje mi się
nieco „brudniejsza” niż Mietka. Czy dbasz w jakikolwiek sposób o swój głos?
K. B.: Tak. Uczyłem się śpiewu u znakomitej pani
profesor _ pani Ewy Mentel, która mi bardzo pomogła w moim śpiewaniu, bo zrobiła rzecz najważniejszą dla mnie, tzn. szukała takich technik, które
pomagają mi nie męczyć się podczas śpiewania.
Poprzez stosowanie wielu technik dbam o to, żeby
sobie „nie zniszczyć” tego instrumentu, bo to są
niewymienialne struny. Nie mogę tak jak gitarzysta
pójść do sklepu i kupić sobie nowego kompletu. Poza tym jest to kwestia wieloletniego doświadczenia.
Wiem, że np.: bezpośrednio po koncercie nie warto
pić litra lodowatej wody, bo nic się niby nie stanie,
ale na te rozgrzane struny idzie lód i to nie jest najfajniejsze. A ja nie jestem gościem typu aaa, wyłączyć
klimatyzację, że jest za ciepło, za gorąco. Nie chodzę
w szalikach. Nie mam takich zapędów, bo uważam,
że nakręcanie tego typu rzeczy powoduje, że mózg
zaczyna inaczej pracować i człowiek staje się o wiele
bardziej podatny na tego typu rzeczy, wtedy sobie
wymyśla, że wokół ma być taka, a nie inna temperatura.
M. M.: Mnie dźwięki, które śpiewasz na koncertach THE GLOBETROTTERS przypominają twórczość Richarda Bony. Czy inspirujesz się może tym
artystą? Co o nim myślisz?
16
zalew kultury/grudzień 2007
K. B.: Nie. Tzn. może jest to jakaś tam delikatna inspiracja. Ja nie mówię w suahili i nie znam narzecza
afrykańskiego. Wymyślam swoje własne wyrazy
dźwiękonaśladowcze. Widziałem wiele koncertów
Bony i jest to absolutnie arcymistrz i wybitna postać,
ale nie mogę powiedzieć, że jakoś jestem nakręcony
strasznie i że się tym inspiruję. Na pewno jest to
jakaś inspiracja. Jeśli coś zobaczyłeś i doceniasz, to
są to rzeczy, które podświadomie zostają i potem
gdzieś to się odpala samoczynnie.
M. M.: Nie mogę nie zapytać o długo oczekiwaną
płytę POLUCJANTÓW. Ale spytam po prostu, czy
ona kiedykolwiek wyjdzie?
K. B.: Nie mogę nie odpowiedzieć (śmiech). Nie
mam nadal zielonego pojęcia. Podejrzewam, że wyjdzie. Ponieważ to już mija siedem lat od wydania
ostatniej płyty (i debiutanckiej zarazem _ Tak Po
Prostu wydana w 2000 r. przez Sony Music Polska. _
przyp. M. M.), coraz więcej osób już nabija się z tego
powodu, że jeszcze nie wyszła. Odpowiem tak: mój
przyjaciel perkusista Robert Luty, który nagrał bębny na ten album trzy lata temu, powiedział, że
chyba nie ma sensu wydawać drugiej płyty. Chyba
trzeba by już trzecią wydać teraz, a drugą wydamy
po trzeciej (śmiech). Tak więc druga płyta pojawi się
między trzecią a czwartą płytą (śmiech). Wydaje mi
się, że jest to jakaś metoda (śmiech). To jest przedziwny twór, przedziwny zespół i skoro tak jest, jak
jest, to tak będzie. Ja w tym momencie pracuję ostro
nad płytą solową, bo chcę to zrobić w najbliższym
czasie i wiąże się z tym mnóstwo planów i propozycji. Podejrzewam, że będziemy przechodnio robić
rozmowy_na_dwie_głowy
POLUCJANTÓW i moje solowe rzeczy itd. Jesteśmy
po prostu jedną, wielką, wspaniałą rodziną muzyczną (śmiech).
M. M.: Uprzedziłeś moje pytanie. Współpracowałeś z wieloma wokalistami i muzykami. Wielokrotnie śpiewałeś w duetach m. in. z różnymi wokalistkami. Czy nie myślałeś o tym, by wypuścić taką
płytę w stylu duety albo taką, jaką wypuściła
Novika?
K. B.: Nie, nie myślałem na razie o takim projekcie,
bo mam zupełnie inne projekty w głowie. Niewykluczone jednak, że napiszę kiedyś taki materiał
stricte duetowy, bo czasami chodzą mi takie rzeczy
po głowie, ale w tej chwili nie jest to w moich
planach.
M. M.: Nagrywacie wszystkie koncerty tej jesiennej trasy. Ma z nich powstać koncertowe DVD...?
K. B.: Miało tak być, ale nie wiem, czy będzie to
miało miejsce. Dzisiaj jest pierwszy koncert i jeszcze
nie zdążyliśmy zrobić narady wojennej. Dopiero
dzisiaj w nocy będę wiedział, czy nagrywamy te
koncerty, czy nie i jak to wygląda technologicznie,
bo jest to troszeczkę skomplikowane.
M. M.: A co będzie dalej? Następna płyta? Both
Sides (ostatnia jak dotąd płyta THE GLOBETROTTERS wydana w 2005 r przez Globe Records _
przyp. M.M.) wyszła dwa lata temu.
K. B.: Tak, zaczynamy nagrywanie nowej płyty 5 i 6
listopada. Pewnie do zimy Benek się upora z tą
płytą.
M. M.: A Twoje ambicje artystyczne na przyszłość?
K. B.: Solowa płyta. Ona na pewno wyjdzie w przyszłym roku. Do końca tego roku chcę ją skończyć.
Planów jest bardzo dużo i są to bardzo dziwne plany. Jeżeli się skonkretyzują, to będzie to dosyć
szeroka sprawa. Nie chcę w tej chwili mówić o tych
rzeczach, żeby nie zapeszyć, ale jestem po kilku bardzo ciekawych i inspirujących spotkaniach. Zapowiada się bardzo ostry przyszły rok, chociaż właściwie najbliższe trzy lata, bo jeśli to wypali to po prostu przez najbliższe trzy lata nie będę miał za bardzo
kiedy spać.
M. M.: I to życie w trasie nabierze jeszcze większego rozpędu.
K. B.: Tak, ale odpoczywałem przez parę lat, więc
teraz mam zgromadzone siły na to, by ostro zasuwać. Jak ja się biorę do roboty, to znaczy, że jest
dobrze (śmiech).
M. M.: Czego Ci mogę życzyć?
K. B.: Żeby to wszystko wypaliło i zaczęło się realizować. I żeby ludzie dalej w to wierzyli!
Maciej Majewski
[email protected]
zdjęcia: Hania Zdziebczok
zalew kultury/grudzień 2007
17
Jej epicka proza jest wyrazem kobiecych doświadczeń. Przedstawia je z pewnym dystansem, sceptycyzmem, ale też ogniem i wizjonerską siłą _ tak
uzasadniono tegoroczną literacką nagrodę dla
Doris Lessing. Jako wierny wyznawca werdyktów
Akademii bez wahania pobiegłem do księgarni.
W 1999 roku w wywiadzie dla Boston Review
Doris Lessing przyznała, że czuje się niewidzialna.
Mimo że przez wielu uważana za jednego z najważniejszych twórców naszych czasów (choć w Polsce
niezbyt znana), nie otrzymała nagrody Szwedzkiej
Akademii.* Teraz mogła wreszcie powiedzieć: To
trwało 30 lat. Zdobyłam wszystkie możliwe nagrody
w Europie, wszystkie te cholerne nagrody. Jestem bardzo
zadowolona. Nobel to królewskie wyróżnienie. Jeszcze
tego samego dnia, w dzień ogłoszenia werdyktu,
jedna z trzech książek Doris Lessing wydana w Polsce _ Piąte dziecko _ trafiła w moje ręce, gotowa do
przeczytania.
Krótka (zaledwie 141 stron) książka noblistki
opowiada historię małżeństwa Harriet i Davida,
których marzeniem jest założenie dużej rodziny _
w grę wchodzi nawet szóstka dzieci. Plan, dosyć
ambitny jak na ich zarobki, okazuje się spełniać:
z pomocą krewnych tworzą ogromny, przytulny
dom, stanowiący przystań dla rodzinnych zjazdów.
Prawdziwe problemy, a także właściwa akcja rozpoczynają się wraz z poczęciem piątego dziecka.
Okaże się ono przekleństwem rodziny Harriet i Davida _ niewytłumaczalnym, legendarnie złym, przerażającym. Wkrótce bohaterowie będą musieli wybrać między dobrem całej rodziny, a jej jednego członka _ Bena _ agresywnego, niezrozumiałego i dzikiego potwora w ludzkiej skórze.
Piąte dziecko to niepokojąca i mroczna historia,
która naprawdę nie pozwala na obojętność (mimo
całej sztampowości tego zwrotu). Siła prozy Lessing
18
zalew kultury/grudzień 2007
tkwi w prowokacyjności możemy ją odczytać jako
ilustrację moralnego dylematu. Jak daleko przebiegają granice matczynej miłości? Czy warto ocalić
życie jednego członka rodziny, płacąc w zamian wyniszczeniem życiorysów całego rodu? Skąd bierze
się zło? Autorka, jak to zwykle bywa, nie podaje
odpowiedzi. Jak sama mówi: Ludzie za bardzo przejmują się przesłaniem książki. Moje pisarstwo to nie przedstawianie idei ja tylko piszę historie.
Akcja przedstawiona jest jednotorowo _ nie
ma miejsca na wątki poboczne czy zbędne dialogi.
Książkę czyta się tak, jakby autorka wyznaczyła
sobie zadanie przedstawienia samej esencji narracji.
I w tym nasyceniu jest moc. Czy zatem żadnych minusów? Jak dla mnie jeden: powstał sequel (Podróż
Bena), opowiadający o losach piątego dziecka po
opuszczeniu rodziny. Jak na razie nie przeczytałem,
ale wydaje mi się, że historia kończy się w idealnym
momencie i dopowiedzenia tylko zepsują uzyskany
efekt.
Piąte dziecko to hipnotyczna i wciągająca proza. Dobrze się dzieje, gdy Nobla dostaje ktoś „nieoczywisty” taki jak Doris Lessing _ dzięki temu mamy szansę poznać nową (choć jakże już sędziwą)
postać światowej literatury. Miejmy nadzieję, że
dzięki nagrodzie wkrótce ukażą się na polskim rynku inne książki autorki np. The Golden Notebook albo
Love, Again. Czytelnicy, wniosek jeden: do księgarni
marsz!
Maciej M.arcisz
[email protected]
* Możemy grzecznie pokiwać głową na to poczucie niewidzialności, jednak trzeba pamiętać że nieprzewidywalność należy do
reguł szwedzkiego jury. Wystarczy przypomnieć Virginię Woolf
czy Jamesa Joyce'a, którzy mimo swojej niekwestionowanej pozycji w świecie literatury, Nobla nigdy nie dostali (nie wspominając o żyjących „pewniakach” takich jak Philip Roth czy Amos
Oz ). Trudno też powiedzieć, ilu jest aktualnie na świecie „najważniejszych twórców naszych czasów” _ pięćdziesięciu, stu?
O skojarzeniach
rakiem wychodzących
Książka Umberto Eco Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów składa się z ośmiu rozdziałów, na
które składają się artykuły oraz wystąpienia z lat
2000_2005. Teksty powstały jako wynik troski,
oburzenia wobec Nowego, które Postępuje, którego nie można powstrzymać.
Kryterium ważności odnosi się do wydarzeń
politycznych i medialnych, uwzględnia dzień
11 września 2001 r., wojny w Afganistanie i Iraku,
dotyczy czasu, w którym we Włoszech do władzy
doszedł Sylvio Berlusconi.
U. Eco jako semiolog, obserwator świata
współczesnego, autor niedawno wydanych: Historii
piękna, Historii brzydoty przedstawia świat, który jak
brzydota ma tysiące twarz, jest ciekawszy, bardziej
interesujący i bardziej człowieka absorbujący. Wartość poznawcza rzeczywistości ukazanej w owej
książce opiera się na nieskrępowanym synkretyzmie
kulturowym. Autor Imienia Róży z okrutną przenikliwością ocenia, recenzuje wytwory pracy twórczej,
jak np. Pasję Mela Gibsona. Nie sposób przy tym na
marginesie czynić własnych zapisków, odnoszących
się do szerszych problemów, choćby korelacji nauka
a magia. Czytamy, iż naukowcy nie powinni uczestniczyć w talk show, bo inaczej będą z magami
utożsamiani, magowie występują, dając tym samym
pokazy efektowne, a nie sprawdzalne. Natomiast
naukowcy są brani za magów, którzy nie potrafią
wywoływać natychmiastowych efektów. Przy znajomości trików każdy może zostać magiem. Zatem, jak
wnioskuję, są profesje, którym pisana jest swego rodzaju izolacja, bycie z boku, nie w centrum.
Krytyk kultury zwraca uwagę na to, że jedyną
nasza nadzieją jest działanie na rzecz form porządku
lokalnego. Wobec tendencji antropologiczno_kulturowych (Europa się bałkanizuje lub upodabnia do
Ameryki Łacińskiej) wciąż trzeba pamiętać o doświadczeniu dyktatur, które ustawia społeczeństwo
na stanowisko czujnego obserwatora i aktywnego
uczestnika życia społecznego. Eco jasno wykłada, że
w czasach pełnej karnawalizacji życia _ nawet czas
pracy jej uległ _ trzeba stać w obronie tożsamości
onomastycznej, ochrony prywatności, ale wydaje mi
się czymś paradoksalnym, że trzeba walczyć o ochronę
prywatności w społeczeństwie ekshibicjonistów. Pozostaje, jak przypuszczam, nauka kształtowania, szerzenia i nagradzania nowej, prywatnej wrażliwości.
Niedoceniana jest powściągliwość wobec siebie i innych. Chyba nie upłynęło jeszcze tyle wody pod
mostami, żeby człowiek zapomniał o wzajemnym
szacunku, życzliwości, prawda? Nie wierzę w taki
regres, że cham rośnie bez hamulczyków. Człowiekiem oświecenia będzie ten, który stwarza etykę
w oparciu o zasadę koniecznej negocjacji. Tylko czy
sąsiad dziś, to jest w Święto Zmarłych, puszczający
na cały regulator sieczkętechniawkę negocjował to
(chociażby) z samym sobą?
Szczególnie ciekawym wydaje mi się artykuł
Komu bije dzwon. Apel z 2001 roku o moralne referendum. Tekst odnosi się do sytuacji, w której gazety,
tygodniki i miesięczniki należą do jednego właściciela i w linii prostej odzwierciedlają jego poglądy;
jest to rozprawa o godności i wolności człowieka
w cywilizowanym, nowoczesnym świecie, kiedy to
właściciel mediów decyduje o kształcie przedstawianej opinii publicznej rzeczywistości. Początek
reżimu, o którym pisze Eco, to sytuacja (nie tylko?)
włoskiej anomalii, która nie ma nic wspólnego z demokratyczną dialektyką. Autor wyróżnia tu przy
okazji elektorat zafascynowany, sycący się krwią,
seksem, sensacją, żywiący się sacrum przeobrażonym w widowisko; elektorat zaangażowany prawicy, ale największe zagrożenie społeczne czyha ze
strony elektoratu niezaangażowanego lewicy, ponieważ na nim jako oświeconym, światłym, trzeźwo
myślącym ciąży bodaj najistotniejsza odpowiedzialność moralna. Ponieważ to oni, jako nie należący do
zalew kultury/grudzień 2007
19
niewolników seriali telewizyjnych, powinni się
przeciwstawić _ w imię wartości _ panującej w mediach gnuśności, która konfirmuje dusze mizerne
przed telewizorami. Żaden człowiek nie jest wyspą
(…). I dlatego nie pytaj nigdy, komu bije dzwon. Bije on
dla ciebie _ Hemingway. Czytamy, słyszmy i rozumiemy apel, nawołujący do tego, aby wziąć odpowiedzialność za kształt rzeczywistości, choćby jej
wycinek, ale jakże istotny dla kształtowania świadomości, wpływający na charakter otaczającej (skłamanej) rzeczywistości. Idzie o to, aby czuć się zobowiązanym moralnie. Kiedy czyta się ten tekst, to
nietrudno jest ustrzec się analogii do akcji na polskiej scenie politycznej za czasów wściekle nam
panującej IV RP. Berlusconi, dysponując aparatem
medialnym, posługiwał się nim po to, żeby skarżyć
się, iż media go prześladują. Występując w telewizji
publicznej czy TV Trwam Kaczyński nadaje na prywatne stacje, czyt. TVN. Przecież obowiązkiem mediów i interesem mediów jest chwytanie wszystkich
okazji, aby wytwarzać i sprzedawać wiadomości _
i to wiadomości budzące ciekawość i smakowite.
Natomiast odwoływanie się do zwykłych ludzi, tj.
do ludu, jest budowaniem fikcji, bo lud jako taki nie
istnieje i ten, który coś podobnego tworzy jest populistą: wymyśla świat, wpasowuje ludzi w swoje ramki, nakazuje wiarę w tę kreację, a urzeczeni wirtualnym obrazem w końcu się zeń utożsamiają się.
Z lektury książki dowiadujemy się przede wszystkim o sytuacji nieszczęsnego laboratorium reżimu
M
M
2
medialnego, jakim są Włochy. Można się tylko po
lekturze Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów zastanawiać, czy Polska nie jest / nie była miernikiem,
papierkiem lakmusowym dla doświadczeń włoskich. Zarówno włoski, jak i polski porządek społeczno_polityczny wiąże osobowość z zapałem docierającą do wirtualnej wyobraźni. Efekt rzeczywistości jest
o tyle widoczny, że społeczeństwo zasadniczo dzieli
się na czytających i oglądających telewizję. Kto czyta
gazety, nie tak łatwo zawierza mówcom, będzie bardziej sceptycznie nastawiony do spiskowej teorii
dziejów Karla Poppera. Aby zapewnić sobie społeczne poparcie dla własnych decyzji, twierdzi się, że
istnieje kraj, grupa, rasa, tajne stowarzyszenie, które
rzekomo spiskują przeciwko suwerenności, spoistości narodu rządzonego przez dyktatora (Wilk i jagnię. Retoryka nadużywania władzy).
21 października 2007 roku pokazał, że ludzie
zaufali Innemu. I kiedy czytam Rakiem. Gorąca wojna
i populizm mediów, to mam nadzieję, że nie będziemy
się już jako czytający paćkać w narzucających się
skojarzeniach anomalnych.
Magdalena Gruda
[email protected]
2
2
MxM=M
2
MxM=M
Mężczyzna
kocha się
do kwadratu
M
2
2
MxM=M
M
2
MxM=M
2
MxM=M
2
MxM=M
M
M
2
2
Mężczyźni Wiktora Jerofiejewa to tom opowiadań, szkiców poświęconych miejscu mężczyzny
zalew kultury/grudzień 2007
2
MxM=M
Jesteśmy samotni, kiedy kochamy, jesteśmy bardziej samotni, kiedy bardziej kochamy. Stajemy się
jednością, kochając. Mężczyzna kocha się do
kwadratu.
20
2
2
MxM=M
2
MxM=M
we współczesnej kulturze. Gdyby tak chcieć scharakteryzować mężczyznę, to trzeba by stwierdzić, że
jest to zwierzę reagujące na proste komendy, bo zrozumiałe. Może mieć twarz mordercy, może mieć piękną łydkę, zawsze z grabiami w ogrodzie życia, natomiast dwudniowy zarost przywoła muzy. Intrygujący typ bliźniaka pozwala kobiecie poczuć smak
życia: Życie nie szczędzi nam cierpienia, ale niebezpieczny mężczyzna pozostawia po sobie ślad przeżytego życia,
a zastraszony przed życiem ucieka. Nie ulega wątpliwości, że mamy w ręce książkę o dużym ładunku
cierpkiego humoru, ironii, uroczej złośliwości.
Ostrość widzenia nakazuje oddanie sprawiedliwości
człowiekowi zorientowanemu na zaspakajanie
przyjemności i wszelkich namiętności. Przy tym
należy pamiętać, że taki typ jest wrażliwy, pragnie
ożywiać otoczenie dookoła siebie. Ożywia samego
siebie. Mężczyzna zaczyna się od porannej erekcji.
W większości przypadków na niej też się kończy. Jerofiejew w zabawny sposób przekonuje, że tylko nieliczni są zdolni do dostrzegania takich coporannych
cudów istnienia. Tylko nieliczni są wyczuleni na
wyrażanie samego siebie. Tylko nieliczni dostrzegają codzienne uprzedmiotowienie „ja”. Mężczyzna,
jak można wnosić po lekturze, uznaje siebie za fakt
banalny i uniwersalny.
Gdyby tak odnieść się do konkretnych utworów, to bez dwóch zdań można powiedzieć, że Autoportret pisarza w płaszczu stanowi najkrótszą formę
w tym zbiorze. Co godne podkreślenia, teksty te
charakteryzuje wyjątkowa zwięzłość, lapidarne, bogate w treść ujęcie rzeczy. Bo jak czytamy, mężczyzna
to jasna sprawa. Wypowiadając się o panach pióra
(Majakowski, de Sade, Bacon, Charitonow), pisarz,
nieco agresywnie, a już na pewno stanowczo ocenia
życie starzejącego się homoseksualisty, szaraczkowego literata, którego twórczość składa się z fragmentów, strzępów (Dajcie mi święty spokój!).
Mężczyzna Jerofiejewa jest podobny do mężczyzny Marqueza. Obaj pragną zdecydowania, stanowczych kroków w życiu. Chcą wiedzieć, jak smakuje życie, nawet za cenę tułaczki i włóczęgi do lat
sędziwych. Nie boją się upływu czasu. Niestraszne
im wyobrażenie o nich samych. Mężczyźni w Mężczyznach, wydawać by się mogło, nie spotkali jeszcze
śpiącej, odmieniającej życie istoty. Oto bohater
książki G. G. Marqueza pod tytułem Rzecz o mych
smutnych dziwkach nie przypuszczał, że śpiąca dziewczyna może siać takie spustoszenia w życiu mężczyzny, 90_letniego mężczyzny, który jak dotąd nie
poznał się na prawdziwym uczuciu. Smakował,
wybierał, przebierał, nie angażował się, tylko koił
swoje trzewia. Wciąż szukał, nie tracąc wiary w to,
że czeka go miłość. Jedyna, wielka, prawdziwa.
W dniu 90. urodzin poraziła go nieprzejednana
energia, siła grawitacji ku Śpiącej. Emeryckie życie
jarego staruszka stało się niepokojące. To było wresz-
cie najprawdziwsze życie, z moim jak najbardziej zdrowym sercem, skazanym na śmierć z dobrej miłości, w
szczęśliwej agonii jakiegokolwiek dnia po ukończeniu
przeze mnie stu lat, jak powie bohater_narrator Rzeczy
o mych smutnych dziwkach. Mężczyzna kocha do
kwadratu, kocha się, kocha. Kocha po wielokroć aż
pokocha.
Wydawać by się mogło, że Wiktor Jerofiejew
porusza się po powierzchni rzeczy, że dotyka tylko
opakowania mężczyzny, eleganckiego smokingu,
w najlepszym razie pięknego torsu. Pozór. Na szczególną uwagę polskich czytelników zasługuje głośny
tekst Gdybym był Polakiem… A gdybym była Polką?
Autor, rejestrując męskie cechy i zachowania
(czy raczej uchodzące za takie), dworuje z obiegowego modelu macho (Facecik), zastanawia się nad
prawdziwością i krwistością postaci męskiej. Można
spostrzec, że fallocentryzm zogniskował świat przedstawiony. Jednakże to, że fallus traci mężczyznę, to
nie znaczy, że mężczyzna traci głowę. Co dziś znaczy być mężczyzną? Czy możliwe jest bycie sobą,
czy też należy umiejętnie i zgrabnie wpisać się w
katalog cech typowych i powszechnie uznanych za
męskie, określonych ze względu na płeć? Jak równoważyć męskiedamskie? Gdzie przebiega granica
śmieszności w modelowaniu przez kulturę masową
wizerunków człowieka? Mężczyźni nie są zbędną
namiętnością.
Magdalena Gruda
[email protected]
zalew kultury/grudzień 2007
21
pas_par_tu
R T E
A
Rzeczywistość to trudna sprawa. Zmagamy się
z nią na co dzień, często stawiamy pytania, na które nikt nie potrafi nam odpowiedzieć. Co z nią zrobić? Jak ją podejść? A może po prostu _ gdzie się
schować? Każdy prędzej czy później znajduje własny sposób na ogarnięcie rzeczywistości. I nie ma
reguły, zasady dyktującej, który ze sposobów jest
najlepszy.
Być może sztuka jest jedynym, właściwym
podejściem do codzienności. Nie istnieją żadne pewniki. Jednak to, z czym mogliśmy spotkać się na
Arteriach daje do myślenia i to niezwykle intensywnego, zwłaszcza, że twórczość zaprezentowaną
w ramach festiwalu _ charakteryzowało przede
wszystkim ogromne zróżnicowanie ze względu na
łagodność / brutalność przekazu. W sztuce współczesnej oba warianty są jak najbardziej pożądane.
A knif polega na specyficznym podejściu do twórczości artystycznej, bez względu na emocjonalność
wytworu.
Arterie 2007, czyli Festiwal Młodej Sztuki
mający miejsce w dniach 18_20 października 2007,
były swego rodzaju bombą artystyczną, która wybuchła na katowickim śmietnisku. Organizatorzy dostarczyli odbiorcom niepospolitych wrażeń, często
wyjątkowych refleksji dotyczących rzeczywistości.
Samo umiejscowienie festiwalu na Starym Dworcu
PKP, Galerii Pralnia Chemiczna i w Instytucie Zero
natchnęło całe przedsięwzięcie słodkim undergroundem, poczuciem istnienia równoległego świata sztuki niezależnej, tworzonej z wyjątkowym przejęciem. Natomiast to, że pierwszoplanowymi bohaterami festiwalu byli ludzie młodzi, radykalni
w swoich działaniach, wytworzyło bardzo dynamiczną atmosferę. Kurator artystyczny Arterii, jakim
jest Bartosz Ka opisywał założenia festiwalu w ten
22
zalew kultury/grudzień 2007
R I
sposób: To, co na pewno jest esencją Festiwalu, to fakt,
że jest to eksperyment, czyli cecha charakterystyczna
młodych artystów _ muzyka, video, konceptualizm, street
art, performance, happeningi, wizualizacje, miksy, instalacje..., osobiście myślę, że będzie to po prostu na bomba.
I tak też było. Prawdziwe szaleństwo.
Już pierwszego dnia mogliśmy doświadczyć
oryginalnej wystawy POTFORA _ dwóch chłopaków z Częstochowy, którzy zdołali zadziwić publikę
obrazami tworzonymi za pomocą szablonów. Dostarczyli oni nie tylko wrażeń estetycznych, ale i _
można powiedzieć, że przede wszystkim _ wrażeń
natury filozoficznej. Przewijający się w wielu ich
pracach motyw blokowisk stanowił oś całego wyobrażenia o rzeczywistości, która nawet w perspektywie szarości monstrum, jakim są osiedla, jest głęboką studnią inspiracji i pozytywnych, dziwnych,
psychodelicznych uniesień.
Równie intensywną twórczość zaprezentowali pozostali artyści, tacy jak MICROWAFLE, 5cet,
PERFORMERZY i inni.
Jednym z istotniejszych zjawisk, jakie mogliśmy zaobserwować na Arteriach była postać wyżej
cytowanego już Bartosza Ka _ człowieka nieprzeciętnego, pełnego organizacyjnego i artystycznego
zapału. Nie pora na słodkości, jednak można śmiało
powiedzieć, że jest to osobowość, której niepodważalnym atutem jest wiara w możliwość niemożliwego. Potwierdzają to pełne oddanie festiwalowi i charyzmatyczna twórczość na scenie, na której zdaje się
dzięki niemu powracać psychorap, utożsamiany
zazwyczaj tylko z jedną grupą, jaką był KALIBER
44. Historię tego młodego twórcy o wielkim talencie
mogliśmy poznać głównie poprzez film autobiograficzny Bartek, którego autorem jest krakowski artysta Rahim Blak. Film wyjaśnia wiele tajemnic dotyczących osoby Bartosza, ale i tak pozostawia odbior-
pas_par_tu
0
2 0 7
E
Psychodeliczna impreza
na katowickim Smietniku
ców wobec zagadkowości, której nie przeskoczy
żadna opowieść.
Przyjazny klimat, otwartość, sztuka, zabawa _
to wszystko skumulowane w jednym miejscu i tak
nie potrafiło zaskarbić sobie szerszego odbioru. Niestety, do niewielu dotarła informacja o festiwalu
i niewiele ludzi zdołało poświęcić swój święty czas
wolny na kontemplację twórczości swoich rówieśników. Największą publikę zdołał przyciągnąć koncert SYNTETICA, który jest już dość dobrze znany
odbiorcom i który budzi wobec pojęcia „muzyki”
niesamowicie paradoksalne odczucia.
Podsumowanie? Nie. Arterie są niekończącą się
opowieścią. I mimo że minęło już trochę czasu od
październikowych uniesień i mimo że od kilku tygodni leżymy zasypani śniegiem warto pozwolić
sobie na refleksję o młodych, niepospolicie aktywnych twórcach i obejrzeć wystawę przeniesioną ze
Starego Dworca do Galerii Pralnia Chemiczna (Katowice, ul. Gliwicka 20). Poza tym, ci którzy nie
skorzystali z darmowych (bo wymagających tylko
chęci) przeżyć estetycznych, nie muszą czekać zbyt
długo, gdyż kolejne Arterie nie za rok (jak to bywało), ale już wiosną 2008 roku. Pierwsze kroki organizacyjne zostały podjęte, projekty w trakcie tworzenia, zapał rosnący i możliwości większe niż dotychczas. Cóż to się będzie działo? Nikt jeszcze nie wie.
Jednak jednego możemy spodziewać się na pewno:
BOMBY W WIELKIM MIEŚCIE.
Paulina Krzysztoporska
obrazy: Monstfur
zdjęcia: Bartek Stypka
PS
Nie chowajmy się przed rzeczywistością, potwory
uśmiechają się do nas życzliwie. W końcu jest to
nasza WSPÓLNA przestrzeń, w której każdy ma
szansę się odnaleźć.
Więcej informacji o twórcach, idei, sponsorach
Arterii 2007 na stronie: www.arterie.slask.pl
Dawka pozytywnej relacji z festiwalu (video):
http://youtube.com/watch?v=9NfokektT5g
zalew kultury/grudzień 2007
23
s
a
P
u
t
r
a
p
KU
S
A
PI
ł
ną
ymk
A
w
G
k
y
,
IĘ
k jęz
iem
ć, ja ym życ
ua
z
KS
a
k
w zł
sn
my
by u
wła
trwa czny,
tała, li. Żyje
e
s
l
g
w
o
yze
ią
po
ontr
k. C e jest gr NAS uż
a ta
k
o
c
r
d
a
u
r
n
P
ri
spo
y, ż
to o
, wy
am
j cza żywam
nak ieszcza
d
się n ym swó
u
e
j
,
d
go
m
ąc
n am
MY
prze orszy o ępić.
maj
, że
e się z nas i
g
j
u
yt
t
a
i
s
d
n
w
d
o
ze
. Je
dze
y, po a się pr energię da się g iące
n
o
ż
s
uło
naż
as i
e nie orzyć ty trzebrozm
sz cz
ełni
o
wa, stuje na a – zup łam stw ie niep na
n
a
n
y
ł
i
ją
o
z
e
c
a
r
ko
zup
fara
pier
róba
ć, ch
wek aoczni m, że to lość, na nąć – p
ó
r
n
i
m
k
a
i
u
ł
a
aży
zon ę ich un ie nas
y to
Żeb le zauw niezlic
n
si
a
d
ż
a
zcze
,
u
i.
liter er jest j ząd, nie by znis
nam
s
it
ła
ę
a
L
i
w
z
s
.
e
c
e
i
z
n
a
na
baw
s bę
wiek
ia oz
ęzyk dy z na
j
czło iszczen
ty
a
s
,
tek
n
eni
każ
zez
ich z h.
r
ter,
eżni
i
l
l
p
a
z
y
w
u
yc
wan
onó
sam esteśmy
mili ześlado
J
m
a
ł
r
żeby
p
zy
asu, zeze
wor ca życia ie.
z
t
c
s
ć
e
pr
ń
oś
dz
Ni
nkre
o ko ię wszę omną il orzone
d
e
o ko ie
i
r
s
w
g
t
g
e
e
dz
,
o
c
n
n
żad
azać
dują
wy,
iłam
znaj oświęc ie przek ie niosą ór kula
ie
n
z
P
n
n
o tw u stras
ry
nic
e
k
t
e
a
i
oj
i
l
t
os
ie p
ściw iącami o język,
o pr nego n
wła
s
P
e
b
.
i
ć
,
ret
ną
racy
nia
em
mni przesła udźwig ic konk ycji tej p anych
z
o
o
kl
yn
tneg stanie g m, żeb ej ekspo ność sz zykoa
d
ł
ę
n
j
w
a
a
ł
e
ol
ow
ały j
ca
ojest
prac dczas k rażnią , odebr ku, spr
a
n
a
o
D
a
.
P
d
n
się
a
.
z
i
ały
ro
zieć
nien rętna u e status , odebr
wied łam olś
t
y
z
a
liter
ócić
form
ch n
na
doz ozycji, i debrały tycznej m odwr
s
o
p
ła
la
jego
kom czenie,
doła
to p
czys tekst. Z przeciw
na
z
o
i
d
w
k
ją
od
języ
ziły
ny p
wad lektual rzystać ów.
zyk
te
el
ko
uszc
r
jej in ję – wy snych c
G
ła
ac
yna
Just
sytu e, do w
z
r
u
nat
24
zalew kultury/grudzień 2007
pas_par_tu
Słów kilka
Moje zetknięcie z osobą Zofii Rydet było całkowicie nieprzewidziane. Znamy wiele sytuacji, gdy
owo narzędzie losu, jakim jest przecież przypadek,
inspiruje nas do czegoś, czemu nie poświęcilibyśmy ułamka uwagi. Jest coś wyjątkowego w tym,
gdy idziemy za impulsem zamiast podążać wcześniej przemyślaną i wykreśloną drogą.
Miałem przyjemność oglądać film Nieskończoność dalekich dróg, podczas którego zrodził się zamysł tego tekstu. Jest coś wyjątkowego w słowach
Zofii Rydet, gdy opowiada o rytuale fotografowania, wybierania motywów i ujęć. Gdy opowiada, jak
podaje rękę nieznajomym, bez przerwy zagadując,
prawiąc komplementy i chwaląc wygląd pomieszczeń w najbiedniejszych chałupach po to, by uwiecznić na zdjęciu widzianą scenę. W zamyśle artystki
fotografia była czymś szczególnym, czymś co pozwala uchwycić w kadrze kawałek historii, zapisując ją i nie pozwalając jej odejść. Dlatego, idąc za
przypadkiem _ prawdziwym i nieprzewidywalnym
posłańcem losu _ chciałbym przedstawić historię
Zofii Rydet.
Życie te wybitnej artystki_fotografika przypadało
w czasach, gdy historia chodziła często ulicami, a ideały
ludzi dotykały XIX wieku _ Jerzy Lewczyński trafnie
opisuje w tych słowach Zofię Rydet. Zainteresowanie fotografią rozbudziło się u artystki, gdy spędzała czas podczas wycieczek, wieczorów dyskusyjnych i konkursów organizowanych przez Gliwickie
Towarzystwo Fotograficzne. Pierwszym impulsem
dla Zofii Rydet była warszawska ekspozycja światowej wystawy pt. Rodzina Człowiecza, gdzie nabrała
znaczenia fotografia reportażowa i dokumentalna.
Początkiem artystycznej historii była indywidualna
wystawa pt. Mały człowiek w galerii Krzywe Koło
w Warszawie. Był to rok 1961. Cykl był poświęcony
różnym wyobrażeniom dzieci, czyli tematowi nieobcemu historii sztuki czy fotografii. Zofia Rydet, tworząc cykl inspirowała się głównie dokonaniami francuskich fotografików: Henri'ego Cartier_Bressona,
Edwarda Boubata oraz malarstwem polskim okresu
Młodej Polski (duże znaczenie dla artystki miały
prace Stanisława Wyspiańskiego).
Po jakże inne, egzystencjonalne i ekspresjonistyczne środki sięgnęła artystka tworząc kolejny
cykl pt. Czas przemijania, który dotyczy problemu
starości i samotności. Ważnym punktem w twór-
o
Zofii Rydet
czości Zofii Rydet jest cykl fotomontaży Świat uczuć
i wyobraźni, nad którym artystka pracowała od lat
60. Składa się z 70 fotografii tworzących 15 serii fotomontaży (m. in.: Narodziny, Macierzyństwo, Odejścia, Zagłada, Manekiny, Obsesja) o treściach symbolicznych, także ocierających się o surrealizm. Sama
artystka tak mówi o cyklu: Mój „Świat uczuć i wyobraźni” mówi o człowieku zagrożonym już od chwili
narodzin, o jego obsesjach, o jego uczuciach, osamotnieniu, pragnieniach, o lęku, przed którym ratuje go tylko
miłość, o tragedii przemijania, o strachu przed zagładą
i zniszczeniem. Najważniejsze dzieło, Zapis Socjologiczny dopiero miało nadejść.
W tym cyklu Zofia Rydet chciała utrwalić
przemijające lub zagrożone życie na wsi, m. in.
Suwalszczyzny, Rzeszowszczyzny i Śląska. Zdjęcia
przedstawiają wnętrza, jednak ważny nie jest sposób ukazania izb, lecz związki łączące domy z ludźmi _ a to odsyła nas do dziewiętnastowiecznej
„fotografii zakładowej”. Dokumentacja szczegółów:
sprzętów, domu, drobiazgów mówiła o osobowości,
duszy człowieka, a nie o samej formie przedmiotu.
W opinii artystki, wykonywane zdjęcia nie były reportażem lecz formą przedłużenia życia przedmiotom, które zatracają pierwotny charakter przybierając inny lub odwrotnie tracą go, popadają w niepamięć. Ważną rolę odegrała tu także wiara artystki
w medium fotograficzne, jako środek zapewniający
życie przedmiotom. Wiara ta jest spadkiem fotograficznej historii, gdy u jej początku sądzono, że postać uwieczniona na zdjęciu „odbiera” duszę żywemu człowiekowi.
W latach 80. artystka pokazała bardziej konceptualny cykl, który nosi tytuł Nieskończoność dalekich dróg, poruszający problem ludzkiego przemijania, za pomocą symboliki dróg i ich końca. Uzupełnieniem jest film krótkometrażowy Andrzeja Różyckiego o takim samym tytule.
Historia często chodzi własnymi drogami.
Nawet o tym nie wiedząc, tworzymy ją i nieświadomie o niej zapominamy. Fotograficzne medium
uchwyca ulotne momenty, zapisując je w naszej
świadomości. Polecam zagłębienie się w twórczość
Zofii Rydet, nawet drogą jak największego
przypadku. Warto.
Tomek Niemiec
[email protected]
zalew kultury/grudzień 2007
25
zdj. Radosław Kaźmierczak
przystanek_poezja
Piotr Tenczyk
Gaszenie
Basi
Nie znamy się dobrze.
Pamiętam jak przyszłaś
do mnie po raz pierwszy.
Było lato.
Gorące chmury przesuwały
się po niebie, nie dając
żadnej ulgi spacerującym.
Siedziałem w cieniu jabłoni.
Wszystko było tak ciężkie.
A bałem się namalować
w sobie chociaż jedną
dynamiczną linię, biegłą.
Zwalniał cały ten świat.
Mało było go w obrazie.
Ty przyszłaś do mnie
wieczorem i zabrałaś
mnie w najmilsze, zimne
nocą, północne rejony.
Fale rwały brzegi skał,
a my staliśmy na nich,
wsłuchując się, płacząc.
Ile piękna jest w zimnie,
tak nieludzkim w swojej
naturze, które nas otoczyło,
zamknęło w sobie.
26
zalew kultury/grudzień 2007
Zabierałaś mnie tam często.
I chociaż wiem, że
tak naprawdę nigdy nie
poznam twojego życia,
myśli twoich i ducha.
To jestem szczęśliwy, że
mogę przebywać w takim
towarzystwie, w naturze.
Zabierz mnie jeszcze ze
sobą, chcę to pamiętać
Przechodziłem później przez
centrum miasta.
I spoglądałem na niebo,
wiedząc już, że to, co
mnie otacza, że to nie
wszystko, że jest głębiej.
Zanurzam się w tym uczuciu.
Pamiętam ciebie i czuję
w każdym kroku twoją
obecność.
Zbieram wszędzie, w trawie
i między gałęziami krzaków
małe ślady poruszających
się zwierząt, owadów.
I pamiętam Ciebie, czuję
w każdym kroku twoją
obecność.
Gasisz mój żar przecież.
Przynosisz spokój fal,
wzburzonego morza północy.
z_kamerą_wśród_ludzi
Skandynawowie kontra Rosjanie
Już od dosyć dawna mam słabość do skandynawskiego kina. Łączenie niebanalnych treści z wyszukaną, a jednocześnie prosta formą daje piorunujące wrażenie. Na zawsze w pamięci pozostanie
film Benta Hamera Historie kuchenne z 2003 roku,
gdzie absurd współgra wyśmienicie w powagą
sytuacji. To jest pewnego rodzaju wyznacznik kina, ludzi, którzy mają do siebie wielki dystans
i pomysłowo wykorzystują to w krytyce społecznych zjawisk i postaw. Pewnego rodzaju szaleństwo jest ich naturalną cechą, bo to właśnie w tym
regionie społeczność z powodu braku wystarczającej ilości słońca, wrodzonej małomówności, odległych sąsiedztw zapada dość często w depresję,
której leczenie na szczęście finansuje państwo.
Tego samego wieczoru mogliśmy zobaczyć
dwa filmy jednego autora. Debiutancki film Jonny
Vang oraz jeden z najnowszych, Kłopotliwy człowiek.
Pozornie różne i odmienne, ale krytycy dopatrują
się tu pewnej kontynuacji, z którą przyglądając się
bliżej nie trudno się nie zgodzić. Tytułowy bohater
pierwszego filmu to samotny egocentryk, który sypia z żoną najlepszego przyjaciela. Pełen euforii i pewności powodzenia rozkręcanego właśnie interesu
z dżdżownicami, dostaje z zaskoczenia łopatą
w głowę. To uderzenie rozpoczyna, jak gong na ringu, walkę z niewidzialnym przeciwnikiem. Walkę
nierówną, która utrudnia, a nawet rujnuje życie bohatera. Od tego momentu pojawia się wątek sensacyjny i tajemniczy, ale i tragikomiczny. Bohater coraz
bardziej poszkodowany fizycznie, z opatrunkiem na
głowie, postrzelony w kilku miejscach, usilnie pragnie znaleźć przestępcę. Z niedawnego playboya
przeobraża się w przerażonego, wzbudzającego jedynie śmiech mieszkańców fantastę. Film mówi
o samotności, braku porozumienia, życiu miasteczka, w którym tak naprawdę każdy jest samotny.
Dramat bohatera, którego co rusz dotykają kolejne
niepowodzenia, pozwala tak naprawdę przyjrzeć się
i dostrzec prawdę, cel życia. Dramat staje się objawieniem. Mścicielem okazuje się kilkunastoletni syn
kochanki, który walczył w ten sposób o miłość rodziców. Kiedy prawda wychodzi na jaw, jonny,
przez małe „j”, staje się prawdziwym, dojrzałym
mężczyzną. Jest już innym człowiekiem, który chce
zmiany i naprawy tego, co brakiem pokory i kłamstwa zniszczył.
W filmie Kłopotliwy człowiek, wszyscy, jak jeden mąż, znajdują wiele odniesień do twórczości
Alfreda Hitchcocka, Davida Lyncha, filmu Truman
show. Ja dorzuciłabym jeszcze swoja lekturę książki
Huxleya Nowy wspaniały świat, bo właśnie taki krajobraz kreuje przed nami reżyser. Świat boski, bez
skazy, zmechanizowany, zamożny, perfekcyjny.
Brakuje w nim tylko, ironicznie mówiąc, drobnych
elementów, takich jak miłość, czułość, namiętność,
prawda, zapach, smak, ogólnie rzecz mówiąc _
życia.
Film rozpoczyna się sceną, kiedy młody bohater stoi w metrze, czekając na pociąg. Do jego uszu
dochodzi, a potem i oczu scena, gdzie dwoje ludzi,
którzy jak maszyny zaprogramowane mielą językiem, oblizując się w imię pocałunku. Chwilę potem
widzimy jak ów bohater rzuca się pod pociąg. Jak
okazuje się ta scena jest tak naprawdę środkiem
filmu, który jak widać może być motywem przewodnim całego filmu, tej niezgody na zastaną rzeczy-
zalew kultury/grudzień 2007
27
Z_kamerą_wśród_ludzi
wistość. Nie wiadomo, kiedy i jak, bohater też tego
nie wie, znajduje się nagle w świecie dobrobytu,
gdzie od razu ma ciekawą pracę, piękne mieszkanie
oraz jak się z czasem okazuje przydzieloną kobietę,
która ma zostać jego żoną. Wszyscy uśmiechnięci,
zadowoleni i szczęśliwi. Początkowo można ulec tej
ułudzie, ale pewne rzeczy zaczynają nam przychodzić do głowy, podobnie jak pozornie szczęśliwemu
Andreasowi. Nie ma dzieci, ludzi starszych, krzywdy, mechaniczne znajomości, sex bez zobowiązań.
Rozmowy dotyczą jedynie nowych wyposażeń i pensji sięgających zenitu. Jego bunt dorasta w momencie, kiedy spotyka przypadkiem mieszkającego
w piwnicy mężczyznę, który ukazuje mu szczelinę
w ścianie, przez którą dochodzi muzyka, a i czasem
prawdziwe zapachy. Pogrążeni w amoku dostania
się do środka, do rzeczywistego świata, który przez
moment widać w szczelinie, od razu przypomina mi
się nasza polska Seksmisja, gdzie podobne, sztuczne
warunki stworzono mężczyznom. Andreas staje się
z czasem niewygodny dla rządzących. Jego kilka
prób obalenia systemu spotyka się z niezadowoleniem, a w końcu z wywiezieniem związanego bohatera w bagażniku w nieznane. Gdzie? Myślę, że tyle
będzie odpowiedzi, ilu odbiorców. Pewne niedopowiedzenie było dla mnie intrygujące. Dla mnie jest
to nicość, która przypomina zesłanie na Syberię, bo
tylko widzimy śnieg, kiedy Andreasowi udaje się
zbiec z tylniej części pojazdu. Totalitaryzm, mechanizm świata, kult pieniędzy, pustych głów i myśli
w określonym kierunku. To było i nikt nie powiedział, że kiedyś nie będzie...
Euforia. Po zakończonym seansie nie miałam
już złudzeń, że tytuł filmu odzwierciedla prawdziwą przewrotność reżysera, który dla ludzi związanych z teatrem tak naprawdę znany jest głównie
jako dramaturg. Jego sztuki, znane również w Polsce (Sny czy Tlen) pełne są zamierzonej kontrowersyjności i nieścisłości. Młody, 33_letni dramaturg,
aktor, a i obecnie debiutujący reżyser, lubi zawodowo, jak i prywatnie, poddawać się wszelkim krytykom. Głośno mówi, o Rosji ,w której panuje drastyczna bieda, a dysproporcje społeczne i związane
z tym zachowania ludzi rzutują w dużym stopniu
na postrzeganie jego kraju. Interesuje go tylko dialog rzeczywisty i współczesny, który w prezentowanym filmie przeniósł środek ciężkości ze słowa
na obraz, plastykę kadru i montażu, barwę oraz całą
gamę naturalnych żywiołów jak woda, ziemia, powietrze. To one właśnie wyznaczają bezkres tej
opowieści, która wydaje się być z góry przesądzona.
Jest to rodzaj fatum, które jak w antycznej tragedii
zawisło nad głowami kochanków. My już dobrze
wiemy, że ta historia nie będzie wyznacznikiem
amerykańskiego, szczęśliwego zakończenia. Mimo
28
zalew kultury/grudzień 2007
że bezkresne niebo, step oraz rzeka dają im możliwość ucieczki, ale oni, jak to przewrotnie w życiu
bywa, latają jak ćmy wokół świeczki. Niekończąca
się gama barwnej scenerii, przepiękna i gorąca jak to
słońce parzące ich ciała muzyka Aidara Gainullina
oraz dzika, nieokiełznana namiętność nadciągnęła
nad nich jak burza, która w przeciągu kilku sekund
pojawiła się nie wiadomo kiedy i skąd. Młody człowiek Peter zakochuje się bezgranicznie w mężatce.
Opętany szaleństwem kręci się wokół ich domu nie
zważając na rozwścieczonego męża. Splot zdarzeń
sprawia, że kobieta w poszukiwaniu pomocy dla
swojej córki pogryzionej przez psa, razem z zakochanym w niej mężczyźnie zaczynają wędrówkę.
Widzowie, z tego, co zdążyłam zauważyć, podzieli
się znacząco na dwa obozy. Jedni, spragnieni konkretnej linii fabularnej nie znajdują tu wiele dla siebie, mówiąc jedynie o ciekawej muzyce i zdjęciach.
Natomiast pozostali przez siedemdziesiąt minut
delektowali się swoistego rodzaju historią opowiedzianą za pomocą świata odbieranego zmysłem
wzroku i słuchu. Do filmu zostali zaproszeni mniej
lub bardziej znani aktorzy teatralni, a w roli Petera
wystąpił scenograf i grafik teatru. Mimika, spojrzenie, gest, bezruch wszystko to wyznacza pewnego
rodzaju teatralną wizyjność. Urzekająca muzyka,
przeraźliwy upał, piach, kurz, urok czerwieni potarganej wędrówką sukienki głównej bohaterki na tle
krajobrazu w odcieniu sepii. Wszystko to napawa
nas odprężeniem, paradoksalnym spokojem, który
co rusz przerywa nerwowy ruch kamery w kierunku męża, który szykuje się na wędrówkę wzdłuż
rzeki. Mąż siedząc nad rzeką, samotny jak obok
stojące jedyne drzewo i rozjuszony jak byk, którego
właśnie co zabił, w nienaturalnym wręcz spokoju
oczekuje kochanków. Co jakiś czas pokazany jest
jako motyw przewodni obraz _ na tle domu Viera
w czerwonej sukience z głową zwróconą w przeciwległą stronę, wypatrująca nadziei, czegoś, co mogłoby ją wyzwolić z mocno schłodzonego już poczucia
obowiązku i przyzwyczajenia. Obraz ten uzupełniony zostaje w ostatnim momencie osobą kochanka, który też wypatruje zmian, ale z pewnością nie
szuka śmierci, która lada moment nadejdzie. Jak
w romantycznej opowieści kochankowie płynąc
spokojnie łodzią w miłosnym uścisku, giną ugodzeni strzałem ze strzelby despotycznego męża. Łódź
płynie dalej, po czym zatopiona niknie jak euforia,
która była tylko nikłym marzeniem.
Katarzyna Dera
[email protected]
z_kamerą_wśród_ludzi
O koreańskich kobietach
i... hiszpańskich nożyczkach*
Kino koreańskie do tej pory kojarzyło mi się tylko
z Pustym domem Kim Kiduka. Na Panią zemstę
czy Oldboya Chan-wook Parka nie miałam dotąd
nastroju, ostatnio jednak przyszedł wreszcie dobry
czas na sięgnięcie po którąś część ze słynnej trylogii tego reżysera, więc z chęcią i sporym zaciekawieniem wybrałam się na Pana Zemstę.
Film w pierwszej części rozwija się dość spokojnie, momentami nawet zabawnie. Dzieją się rzeczy wielkie, jesteśmy świadkami trudnych decyzji,
poświęcenia, ale nie jest to zły świat, może tylko
życie na nim nie jest lekkie. Nawet porwanie małej
dziewczynki nie jest w sumie niczym strasznym.
Owszem, nie popieramy dokonujących przestępstwa, ale chcemy wierzyć, że nie pociągnie ono za
sobą jakichś strasznych konsekwencji. I reżyser pozwala nam trzymać się tej wiary, nastrój dość sielankowy trwa, śmierć wydaje się dość nierealną, cierpienie kiedyś się skończy, samobójstwo nie musiało
nastąpić, ale skoro już się wydarzyło, trzeba będzie
żyć dalej… I ta lekkość niespodziewanie się urywa.
Następuje coś, co przeczuwaliśmy, a jednak do końca łudziliśmy się, że uda się tego uniknąć. Szok.
Prawdziwa tragedia.
I strach. Przed zemstą.
Nie znam kultury koreańskiej, nie wiem, czy
mściwość jest integralną cechą charakteru Koreańczyków _ po obejrzeniu tego filmu jestem jednak
skłonna uwierzyć, że tak właśnie jest. Pragnienie
zemsty wydaje się być jedyną siłą trzymającą bohaterów przy życiu. Dopóki istnieje ostatnia osoba, na
której trzeba dokonać okrutnego rytuału, dopóty
żyć będzie cierpiący. Po wypełnieniu tej strasznej
ceremonii nie ma jednak czasu na zastanawianie się,
na ile była ona skuteczną, na ile przyniosła ukojenie
natychmiast morderca sam staje się ofiarą, przestaje
być myśliwym, teraz jest zaszczutą zwierzyną. A
przed nagonką nie da się uciec, bo tak, jak jemu
udało się zemścić na wszystkich oprawcach, tak samo on znajduje się na czyjejś liście i wreszcie przyjdzie kolej na niego.
I nawet, kiedy ginie chłopak, którego zdążyliśmy polubić i choć wiedzieliśmy, że ta dziwna
tradycja dotyczy także jego, liczyliśmy, że jemu zostanie wybaczony głupi błąd i jakiś chory przypadek
_ kiedy ginie on i wydawać by się mogło, że koło się
zamknęło _ po jego mordercę także ktoś się zjawia.
Hektolitry krwi, cierpienie zadawane na dość
wyuzdane sposoby, ekskrementy, zboczenia _ to
warstwa powierzchowna filmu. Pod nią kryją się
samotność, totalne zagubienie, można powiedzieć:
pogubienie w tym świecie i dzikich zasadach w nim
panujących. Trochę naiwności, rozpaczliwe pragnienie zmiany. Miłość i pożądanie. I nadzieja, którą karmimy się przecież i my w kinowych fotelach. Czując
nieuchronność klęski, nie chcemy smutnego finału.
Liczymy na spokój. Paradoksalnie, ostatnie sceny go
przynoszą…, tylko czy musiał być on okupiony
takim cierpieniem?
Ludzka natura? Wschodnia tradycja? Może
brak matki?.. (Chora siostra i głuchoniemy brat wychowują się sami, za ścianą żyją jacyś zdziczali chłopcy, młoda anarchistka mieszka sama, matka nie
wychowuje porwanej dziewczynki).
To, co jednak dostrzegłam jeszcze w Panu
Zemście, to siła kobiet. Samodzielność w podejmowaniu decyzji _ od małej dziewczynki, która decyduje się skoczyć do wody, nie potrafiąc pływać,
przez lewicową działaczkę, samodzielnie produkującą ulotki i decydującą się na porwanie dziecka, po
chorą, młodą kobietę, która woli umrzeć, niż wywoływać cierpienie innych. Nawet gangowi handlarzy
ludzkimi organami przewodniczy kobieta (matka!
kiedy pojawia się już w tym filmie jakaś matka, jest
absolutnie zepsuta i okrutna!). Właścicielem fabryki
jest mężczyzna, on poszukuje zemsty, tak, jak jego
zalew kultury/grudzień 2007
29
z_kamerą_wśród_ludzi
pracownik, młody chłopak. Tym, co do zemsty jednak popycha, jest miłość do kobiet. Wolnych i żyjących po swojemu. Według ustalanych przez same
siebie zasad. Silnych. Do końca.
Tę znaczącą rolę kobiet dostrzegłam również
w drugim filmie, wyświetlanym tego wieczoru _
horrorze wojennym R-point. Bohaterami są tu właściwie, teoretycznie, sami mężczyźni i to tacy „z krwi
i kości” _ walczący w Wietnamie żołnierze. Wysłani
w samobójczej misji, mającej na celu zbadanie niewyjaśnionych zaginięć żołnierskich oddziałów, lądują w tajemniczym obszarze R-point, gdzie, mówiąc wprost, dzieją się historie naprawdę włos
jeżące na głowie.
Gdzie tu więc miejsce dla kobiet?
Odpowiedź jest prosta: w łóżku. Pierwsze
sceny filmu dzieją się w burdelu, gdzie z rąk prostytutki ginie jeden z żołnierzy. Pożądanie przynosi
śmierć. I na tym nie koniec. Pierwszą i właściwie jedyną ofiarą oddziału jest również kobieta. Żołnierka, której oczy niosą groźbę.
I ta groźba się wypełni, zdradzenie szczegółów zepsułoby jednak przyjemność oglądania filmu,
więc nie opowiem nic więcej. Dość, że kobieca postać pojawi się jeszcze i tu, w tym świecie pełnym
śmierci, świecie, w którym twardzi faceci trzęsą się
ze strachu. Kobieta, którą widzi przedostatni żyjący
bohater, stąpa jednak pewnie. I nie jest tylko sobą.
Jest każdą zgwałconą wieśniaczką, zamordowaną
dziewczynką, prostytutką, zdradzoną żoną, opuszczoną matką. I niesie śmierć, niesie zemstę.
W tym filmie mści się właśnie kobieta.
Być może przesadzam, doszukując się w horrorze czegoś głębszego pod pospolitymi próbami _
niekoniecznie zresztą udanymi _ przerażenia widza.
Ja jednak właśnie tę kobiecą potęgę tu dostrzegłam
Po filmie w sali kinowej rozległy się brawa. Oszczędne, klaskało parę osób. Może trzy. W tym ja.
Pod wpływem empatii ze smutkiem bohatera
ostatniej sceny. Tylko i wyłącznie. Bo na pewno nie
z powodu jakiegoś mocniejszego przeżycia całego
filmu. Co tu przeżywać...?
Rosario Tijeras jest dobrze zrobioną produkcją kolumbijską. I chyba po prostu kraj pochodzenia,
totalna odmienność przedstawionej rzeczywistości
30
zalew kultury/grudzień 2007
i wierzę, że był to celowy
zabieg reżysera.
A skupiając się na
walorach wizualnych filmu, od początku miałam
skojarzenia z grą komputerową. Przede wszystkim dostrzegam podobieństwo do F.E.A.R., klimat przypomina mi też
Silent Hill. I myślę, że
jeśli gra R-point jeszcze
nie istnieje, jest to szansa, którą ktoś powinien
wykorzystać. Zresztą, gra była-by chyba lepsza od
filmu, w którym pewne rzeczy, owszem, są straszne,
ale nie są w stanie faktycznie przerazić.
Niekoniecznie potrafimy sobie wyobrazić, że coś
takiego mogłoby nas spotkać, a przecież bez takiego
wrażenia trudno mówić o dobrze zrobio-nym
horrorze. Jestem pewna natomiast, że te wszys-tkie
efekty w grze komputerowej sprawdziłyby się i
robiłyby piorunujące wrażenie.
Na koniec chcę jeszcze powiedzieć o jednej
wspólnej cesze, łączącej obejrzane 12 listopada filmy
z Pustym domem Kim Kiduka, więc być może (nie
mnie to oceniać, mam zbyt małe doświadczenie) będącej cechą kina koreańskiego w ogóle: milczenie.
Tym produkcjom z całą pewnością nie można zarzucić „przegadania”. Są oszczędne w dialogach,
bohaterowie nie mówią nic ponad to, co konieczne.
W Panu Zemście zresztą jeden z głównych bohaterów nie mówi w ogóle, a w R-poincie postać kobieca
również milczy.
Zachwyciło mnie to kino. Chcę wejść głębiej
w jego ciszę i poczuć jej siłę. W końcu ja jestem
kobietą.
od tej znanej nam _ sprawiają, że mnie przynajmniej
trudno było w film „wejść”. Poczuć go, utożsamić się
z którymkolwiek z bohaterów, z jakąkolwiek emocją,
słowem, symbolem.
Od początku wiedziałam, że ten film będzie mi się
podobał _ oto, co usłyszałam od M.. Opinia co najmniej różniąca się od mojej…, choć początkowo też sądziłam, że film mi się spodoba. Mocne pierwsze sceny (brocząca krwią kobieta niesiona przez zrozpaczonego mężczyznę, biedny szpital _ to zawsze
z_kamerą_wśród_ludzi
czonego mężczyznę, biedny szpital _ to zawsze
działa na widza) zgrabnie przeszły jednak w sytuacje w dyskotece. A taką metaforę trudno mi przyjąć, „uznać za swoją”. Dalej było właściwie tylko
gorzej. Nie doczekałam uzasadnienia dla rzetelnego
przedstawiania scen łóżkowych, dla oszałamiającej
urody głównych bohaterów. Nie dostrzegłam duszy
w samej Rosario. Nie zaufałam jej poetyckim
zwierzeniom.
Być może w Kolumbii życie wygląda właśnie
tak; być może nieustające ćpanie oznacza głębokie
wnętrze i poszukiwanie sensu świata, kolekcjonowanie partnerów seksualnych jest filozofią, być może da się spokojnie zastrzelić faceta w damskiej
toalecie i niezauważenie wyjść z imprezy, mieć
w ogóle na sumieniu około kilkunastu takich zabójstw, chodzić spokojnie w biały dzień ulicami miasta i po aresztowaniu spędzić bodajże rok (maksymalnie) za kratkami. Nie byłam tam, nie wiem. Nie
mogę zakwestionować realizmu, nie znając realiów
tamtego świata. Zresztą _ w nędzne dzielnice i przypadkową śmierć dziecka naprawdę wierzę. W miłość też. Nie wierzę w lateks. W to, że najważniejszy
jest duży biust i zgrabny tyłek. Naiwnie być może,
nie wierzę, że jeśli dla kogoś jednak właśnie te walory mają największe znaczenie, oznacza to cokolwiek
poza brakiem głębszych przeżyć i potrzeb, prymitywizmem i ograniczeniem. Rażą mnie też idealnie
pomalowane paznokcie bohaterki, będącej akurat
w stanie wielomiesięcznego delirium, w stanie zobojętnienia na cały świat, symbolizowanego brudnymi łydkami, powykręcanymi palcami i wiszącymi
nad kuchennym kredensem nożyczkami. Pomijam
w ogóle tanią symbolikę tego przedmiotu czy wskazówek zegara.
Do końca czekałam na zwrot akcji. Zmianę
nastawienia, przesunięcie akcentów. Na jakieś oczyszczenie Rosario.
W oczywistym i przewidywalnym dowodzie
miłości, złożonym wreszcie zakochanemu mężczyźnie, nie dostrzegłam rozpaczy czy piękna. Tylko
brak pomysłu reżysera _ bohaterka jest dla mnie
zbyt mało wiarygodna, żeby móc uwierzyć w jej jakiekolwiek ludzkie gesty i zachowania.
Wiem, że zdradziłam dość sporo elementów
fabuły, a jako że _ moim zdaniem _ trudno mówić tu
o jakichś innych walorach filmu, wynagradzających
braki, komuś być może znacznie zepsułam przyjemność oglądania Rosario Tijeras. Szczerze mówiąc,
wolałabym jednak dowiedzieć się, że ktoś się tym
filmem autentycznie zachwycił, stwierdził, że dawno nic tak dobrego nie widział, dostrzegł tu Wielkie
Przesłanie. Czekam, aż się tym ze mną podzieli,
poszerzy moje horyzonty, widocznie jakoś śmiesznie zawężone. Chociaż…
Drugi film, prezentowany tego dnia w ramach XIV Konfrontacji Filmowych, utwierdził mnie
w przekonaniu, że jednak nie mam wygórowanych
wymagań. Produkcja pt. 3 miesiące, 4 tygodnie i 2
dni bowiem już bardziej do mnie trafiła.
Różnice między filmami widać od samego
początku. Nie ma tu mocnego uderzenia, nie ma
wstrząsu. Jest bieda i beznadzieja _ może bardziej
dla mnie realne, bo choć akcja toczy się w Rumunii
lat 80. ubiegłego wieku, znam świat szpetnych akademików i koszmarnych przyjęć rodzinnych, stare
autobusy, rozwalające się bloki, ciemne podwórka
i brzydkie pokoje hotelowe. Od początku więc
„wchodzę” w tę rzeczywistość, „kupuję” tę historię
nim zaczynam się orientować, kto jest kim.
Myślę, że nie zdradzę wielkiego sekretu, pisząc, że film traktuje o aborcji. Główną bohaterką
nie jest jednak dziewczyna z zaokrąglającym się
brzuchem, tylko jej przyjaciółka, która pomaga
w pozbyciu się problemu. Nie chcę nic więcej opowiadać, wolę skupić się na samym tempie prowadzenia akcji. Niby płynie leniwie, obojętnie, wciąga
jednak maksymalnie i doprowadza do takiej kumulacji napięcia…, że chce się krzyczeć. Prosić
o koniec.
Finał, o którym właściwie od początku wiadomo, że nastąpi właśnie taki, nie jest tu istotny. Nie
na to czekam, wyłamując palce. Czekam na to, kim
stanie się młoda kobieta, na początku przecież będąca po prostu fajną studentką, wygadaną i zaradną,
miłą koleżanką. Kto patrzy na nas w ostatniej scenie? Zobaczcie sami. Zobaczcie koniecznie _ zachęcam zwłaszcza kobiety.
Oprócz aborcji, moim zdaniem, film mówi
bowiem przede wszystkim o kobiecej solidarności.
Zwykle to o mężczyznach mówi się, że są solidarni,
wierni sobie, zgrani. Naszą przyjaźń nazywa się pogardliwie „solidarnością jajników”. Jakże adekwatne określenie na tle tematyki filmu… i jak bardzo
upraszczające chemię, zachodzącą między dwiema
kobietami, które dzielą pokój, stół, mydło. Nawet to
nienarodzone dziecko też w pewnym momencie
staje się wspólne. A może i zmienia matkę.
Oszczędność formy, wyblakłe kolory, od początku atmosfera beznadziei i pustki. Nie zrażają _
czynią film wiarygodnym. Na pewno można mu
wiele zarzucić, znaleźć wady.
_ Jakie to było słabe _ usłyszałam od D. Nie zgadzam
się. Nie dla mnie. Po filmie w sali kinowej nie zabrzmiały brawa. Nikt też nie zaczął rozmawiać, długo
nikt nie wstawał. Prawdziwym tragediom nie potrzeba oklasków, czasem naprawdę najgłośniej
krzyczy cisza.
agni
* tiheras po hiszpańsku to nożyczki”
“
zalew kultury/grudzień 2007
31
z_kamerą_wśród_ludzi
Najwspanialsza histo
ria
a
n
a
i
z
d
ie
w
o
p
o
kiedykolwiek
Chyba nie ma już ludzi, którzy nie zdają sobie
sprawy z tego, że każdy z nas jest manipulowany
na wiele sposobów. Od informacji, które płyną do
nas za pośrednictwem mediów, aż po sposób, w jaki układane są towary na półkach w supermarketach.
Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że istnieją
ludzie wykwalifikowani w technikach manipulacji
(nazywanych ładniej „socjotechniką”), z usług których korzystają politycy oraz inny decydenci, dla
których wizerunek jest kluczową kwestią. Niewielu
jednak wie, jak głęboko jest zakorzeniona manipulacja w historię ludzkości i na jak wielką skalę funkcjonuje w dzisiejszych czasach. Nieco światła na to
zagadnienie postarał się rzucić Peter Joseph, który
stworzył film dokumentalny Zeitgeist.
Zeitgeist jest niskobudżetowym filmem non
profit, który egzystuje głównie w Internecie. Z racji
swojej mocno kontrowersyjnej treści oraz jakże ważnego przekazu w ogóle nie dziwi ten krok autora,
który chce, aby jego przekaz dotarł do jak największej ilości osób. Od czasu premiery (wiosna 2007)
film ten ściągnęło ponad 5 milionów osób, z czego
wersję z polskimi napisami obejrzało ponad 220 tysięcy. Nie są to może oszałamiające liczy, jednak
świadczą o tym, że Zeigeist nie został zignorowany
i trafił do sporej liczy odbiorców.
Obraz ten trwa 116 min i jest podzielony na
trzy części. Pierwsza (The Greatest Story Ever Told)
jest poświęcona religii, z naciskiem na chrześcijaństwo i postać Jezusa. Autor udowadnia, że Biblia
jest tworem opartym na astrologii (ruch Słońca
i gwiazd względem Ziemi), który ma swoje odzwierciedlenie w wielu innych, starszych wierzeniach, natomiast sam Jezus jest hybrydą wielu innych, mitycznych postaci. Część druga (All The
World's a Stage) opowiada o alternatywnej interpretacji wydarzeń z 11.09.2001 r. Temat wielokrotnie
omawiany i komentowany, m. in. przez słynny Fahrenheit 9/11 (reż. Michael Moore). Wspominanie po
raz kolejny ataków terrorystycznych jest jednak
o tyle istotne, że jest to wprowadzenie do części
32
zalew kultury/grudzień 2007
trzeciej (Don't Mind The Men Behind The Curtain),
najbardziej szokującej i przywodzącej na myśl teorie spiskowe snute przez wszelakiej maści pomyleńców. Mimo iż trudno uwierzyć w teorie autora
Zeitgeist o grupie ludzi kontrolującej wielką politykę i wydarzenia na całym świecie, to jednak po
uważnej i wnikliwej analizie filmu zaczynamy myśleć, analizować znane nam fakty, dociekać prawdy
i to w istocie jest sukcesem Petera Josepha. Sam
autor zachęca odbiorców swojego dzieła do samodzielnego sprawdzania wszystkich podanych przez
niego informacji, gdyż walka ze ślepą wiarą w to
wszystko, co zostaje podane nam na tacy jest głównym motywem, który pchnął go do stworzenia
filmu.
Ze wszystkich części największe wrażenie na
zdecydowanej większości widzów wywiera pierwsza. O ile rewelacje na temat elit dążących do władzy nad całą ludzkością można traktować z pobłażaniem, o tyle sposób, w jaki Joseph obnaża fundamenty, na których opiera się religia chrześcijańska,
są szokujące także dla niewierzących. Centralna
postać chrześcijaństwa Jezus, zostaje skonfrontowana z egipskim Horusem, bóstwem o 3000 lat starszym. Historia Horusa przedstawia się następująco: narodził się z dziewicy (Isis _ Marii) 25 grudnia,
czemu towarzyszyła jasna gwiazda na wschodzie,
za którą podążało trzech królów, by oddać mu
cześć. W wieku 30 lat został ochrzczony przez postać zwaną Anup. Miał 12 uczniów, z którymi podróżował i czynił cuda (m. in. uzdrawianie, chodzenie po wodzie). Został ukrzyżowany po tym, jak
został zdradzony przez Typhona. Pochowano go,
lecz po trzech dniach zmartwychwstał. Brzmi znajomo? Ta sama charakterystyka (lub jej części) pasuje do Attis (mitologia frygijska), Kriszny (Indie),
Dionizosa (Grecja), Mithry (Persja), czy wreszcie
najbliższej nam postaci, a przy okazji najmłodszej
w omawianej grupie _ Jezusa. Dlaczego takie, a nie
inne atrybuty charakteryzują powyższe bóstwa?
W wytłumaczeniu tej tezy przychodzi Josephowi
w sukurs astrologia.
Nie jest tajemnicą, że najstarsze cywilizacje
z_kamerą_wśród_ludzi
czciły Słońce, jako obiekt dający im ciepło, światło,
plony, ochronę przed drapieżnikami itd. Od 10 tysięcy lat przed naszą erą historia jest pełna rzeźb
i malowideł przedstawiających Słońce jako obiekt
kultu. Poza tym szczególną atencją były także otaczane gwiazdy, których obserwacja pozwalała przewidywać zdarzenia mające miejsce w dłuższych
cyklach czasu (np.: zaćmienie lub pełnia księżyca).
Jednym z najstarszych obrazów konceptualnych
stworzonych przez ludzkość jest krzyż zodiakalny,
przedstawiający drogę Słońca jaką odbywa ono
w ciągu roku przez dwanaście najważniejszych
konstelacji (gwiazdozbiorów, które zostały nazwane tak, by odzwierciedlać elementy natury związane z okresem, gdy przechodzi przez nie Słońce, np.:
Wodnik _ wiosenne deszcze). Odzwierciedla także
dwanaście miesięcy, cztery pory roku, a także przesilenia i równonoce.
Co się okazuje, gdy skonfrontować religijne
mity z astrologią? Najjaśniejszą gwiazdą na niebie
jest Syriusz, który 24 grudnia leży w jednej linii
z trzema jasnymi gwiazdami z Pasa Oriona (gwiazdy te od starożytności nazywane są „trzema królami”). Linia ta wskazuje wschód Słońca 25 grudnia.
Kolejnym symbolem jest Dziewica Maria. Konstelacja Panny to inaczej „Virgo”, co w języku łacińskim
oznacza „dziewica”. Starożytny symbol Panny to
przerobione „M”. To tłumaczyłoby dlaczego matki
_dziewice z innych kultur także mają imię zaczynające się na literę „M” (matka Adonisa _ Myrra albo
matka Buddy _ Maya).
Jednak najciekawszym zjawiskiem związanym z dniem 25 grudnia jest przesilenie zimowe.
Od przesilenia letniego do zimowego dni staja się
coraz krótsze, zaś Słońce wydaje się oddalać. Zbliżające się przesilenie zimowe symbolizowało dla
starożytnych proces śmierci Słońca. Proces ten dopełniał się 22 grudnia. Poruszające się na południe
Słońce osiąga tego dnia najwyższy punkt na niebie,
po czym zastyga w bezruchu na trzy dni w pobliżu
konstelacji Południowego Krzyża. Po tym czasie
podnosi się o jeden stopień, tym razem na północ,
co zapowiada dłuższe dni, ciepło i wiosnę. Dlatego
właśnie Jezusa i inne solarne bóstwa łączy koncepcja ukrzyżowania i zmartwychwstania po trzech
dniach. Jednak moment, w którym czczono ten
fakt, przypadał dopiero na przesilenie wiosenne,
czyli Wielkanoc, gdy dzień stawał się dłuższy od
nocy (światłość przezwycięża ciemność). Mówiąc
w skrócie, chrześcijaństwo jest po prostu kolejną interpretacją najstarszych wierzeń opierających się na
cyklicznej drodze Słońca.
Oczywiście to bardzo powierzchowne potraktowanie sprawy, lecz nie chodzi o to, by w tym tekście streszczać cały film (zainteresowani na pewno
nie odmówią sobie seansu Zeitgeist i poznania
wszystkich zadziwiających nawiązań i relacji pomiędzy różnymi religiami a astrologią). Zastanawiające jest to, że mimo wydawałoby się oczywistego pochodzenia religii, funkcjonuje ona jako „prawda” dla zdecydowanej większości ludzi na świecie.
Jakie są tego konsekwencje? Zdecydowana większość ludzi jest zniewolona poprzez boskie prawa,
czy raczej manipulowana przez boskich namiestników na ziemi. Historia mówi sama za siebie. Ile
zbrodni usprawiedliwianych było „wolą Boga”?
Problem ten jest aktualny do dzisiaj, wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się obecnie w Azji. Wszelkie
próby dyskusji z doktryną są albo ignorowane albo
zrzucane na karb bluźnierczej działalności diabła
(czy to w inkarnacji USA, czy rogatego gościa z widłami).
Wspomniane rewelacje mogą wywoływać
powątpiewanie, śmiech, oburzenie, zaskoczenie,
z pewnością jednak nie pozostaną bez reakcji. Pierwsza część Zeitgeist, w przeciwieństwie do dwóch
kolejnych (którym bliżej do teorii spiskowych),
opiera się na faktach, które nietrudno zweryfikować. Chociaż nigdy nie wiadomo, czy to sam Szatan nie poukładał tego wszystkiego, by zachwiać
naszą wiarę, ewentualnie Bóg, by ją sprawdzić (niemało jest osób, które rozumują w ten sposób). Najlepiej wyrobić sobie własne zdanie, w czym film na
pewno będzie bardzo pomocny, gdyż zawsze warto
poznać każde zagadnienie z różnych perspektyw.
Andrzej „Muflon” Kieś
[email protected]
oficjalna strona filmu http://zeitgeistmovie.com/
wersja z polskimi napisami:
http://video.google.com/videoplay?docid
=-5870901554543719947
zalew kultury/grudzień 2007
33
z_zagranicy
kręciły się
Wiatraki
Czołem Rybnik! Czołem Silesia! Czołem pozaraciborskie stany! Strasznie nam miło, że nas odwiedziliście! W zeszłym roku po Wiatrakach rozważałem w Zalewie sens bycia, istnienia i organizowania festiwalu. A w tym roku? W tym roku zakręciło nami, że aż hej! Na trzy dni, między 26 a 29 października staliśmy się miejscem spotkania wielu,
bardzo wielu ludzi drogi.
Tegoroczny festiwal zapamiętamy przede
wszystkim z rekordowej frekwencji, która zaskoczyła nas zarówno podczas slajdowisk, pokazów filmowych, jak i koncertów. Wspaniali goście, świetna
publiczność i wyjątkowe koncerty stworzyły razem
wyjątkową i profesjonalną imprezę, o której poziom,
kształt i klimat zabiegaliśmy od kilku lat…
Blok Szok!
W piątkowy ranek przez Strzechę przetoczyło
się ponad 600 uczniów szkół średnich z Raciborza
i Kędzierzyna Koźla. Razem z Marcinem Sienko
(Łowcy zaćmień słońca), Arunem Milcarzem (Afryka
Maraton) i Olą Drużbicką (Ziemia Święta) odbyli piękne, wesołe i naładowane cennymi wiadomościami
lekcje wiedzy o świecie. Lekcje praktyczne, barwne
i niesłychanie autentyczne…, nawet największe
zgrywusy, leszcze i cwaniaki odpadły podczas odjechanej prelekcji Aruna…
czwarty…
po raz
Galeria na końcu świata
O 17.00 mieliśmy jedną z tzw. imprez towarzyszących. Zanim zaczęła się oficjalna część festiwalu, dokonaliśmy otwarcia naszej nowej „galerii
na końcu świata”, umiejscowionej na I piętrze Strzechy. Galeria mieści się w dawnym korytarzu, odremontowanym i profesjonalnie oświetlonym, w czasie weekendów wykorzystywanym jako sala dla
niepalących pubu „Koniec świata”. Pierwszy wernisaż przyciągnął około 50 osób, na których poza winem i pięknymi fotografiami czekała 10 minutowa
prezentacja multimedialna, przygotowana przez
autorkę naszej pierwszej wystawy _ Aleksandrę
Drużbicką. Tytuł wystawy to Sacrum i profanum
Ziemi Świętej.
Piątek _ Wiatraki się rozkręcają…
Festiwal otwarliśmy pokazem Marka Kalmusa, który opowiedział o wyprawie dookoła świętej
góry Kailash w Tybecie. Podobało się gościom, młodzieży, buddystom i tybeto-miłosnikom! Zobaczyliśmy Tybet bez ściemy. Prawdziwy, surowy i… święty! Od tego czasu, aż do niedzielnego wieczora sala
koncertowa Strzechy była cały czas pełna bądź prawie pełna. Podczas koncertów dosłownie pękała
w szwach. Po prelekcji Kalmusa, na scenie pojawił
się Kamil Michnol, dzięki któremu w ciągu niespełna godziny zwiedziliśmy (no, może bardziej „odwiedziliśmy”) wszystkie kontynenty, okrążając
świat wzdłuż i wszerz. Kiedy zaś na scenę wkroczył
zespół ŻYWIOŁAK pozostało nam jedynie modlić
się, by dom kultury nie odleciał gdzieś daleko, daleko… Wielu z nas zapamięta ten koncert na bardzo
długo. Zwłaszcza Ci, dla których zabrakło miejsc
w fotelach. Oni bowiem dali się ponieść
prawdziwemu szaleństwu…
Sobota _ 14 godzin wędrówki przez świat…
Sobota była dniem niezwykle intensywnym.
O 13.00 rozpoczął się wyścig slajdów podróżniczych, podczas którego swoje przygody prezento-
34
zalew kultury/grudzień 2007
z_zagranicy
wali podróżnicy_amatorzy. Podczas czterech slajdowisk zobaczyliśmy Egipt, wyprawę citroenem do
Timbuktu, Australię, Turcję i Islandię. O 15.00 na
scenę wkroczył szalony, energetyczny i wesoły Arun
Milcarz _ człowiek, który od lat zwiedza Afrykę niezwykle dogłębnie. Tym razem dotarł do Czadu,
gdzie w górach Tibesti trafił do więzienia… Kolejnymi gośćmi byli podróżnicy z północy Polski:
Michał Kochańczyk, który tym razem opowiedział
nam o wenezuelskich Tepui i Piotr Opacian _ wyjątkowy kajakarz, który pokazał nam slajdy ze swoich
samotnych wypraw na rzeki Madidi i syberyjską
Lenę oraz dookoła Bajkału. O każdym z tych ludzi
można by snuć bardzo długą opowieść. Ale nie o to
chodzi…
W międzyczasie prowadziliśmy badania empiryczne, których celem było zbadanie, kim są
i skąd pochodzą goście Wiatraków. Okazuje się, że
ponad połowa naszych gości przyjechała na festiwal
spoza Raciborza. Znaczące grupy dojechały z Rybnika, Cieszyna, Jastrzębia, Wodzisławia, Żor i Opola.
Rekordziści przybyli z plecakami z… Torunia i Rzeszowa! Nie liczyliśmy oczywiście naszych studentów, którzy pochodzą z całej Polski, ale przebywają
w Raciborzu na stałe. Wygląda na to, że udało nam
się zaznaczyć swoje miejsce w kalendarzu imprez
środowiska podróżniczego… Na gości czekały indyjskie specjały przygotowane przez bar wegetariański Masala z Rybnika i… różne rodzaje piwa naszych sąsiadów z Ukrainy!
Gwiazdą festiwalu był guru polskiego świata
globtroterskiego _ Andrzej Urbanik, którego misja
propagowania taniego podróżowania i samodzielnego zwiedzania świata oraz prowadzenie wielopłaszczyznowej giełdy wymiany informacji tram-
pingowej _ jest na pewno jednym ze najcenniejszych
źródeł naszego festiwalu. Andrzej pokazał nam
prezentację pt. W górach jest wszystko, co kocham. Odwiedziliśmy góry całego świata: od Tatr i Alp począwszy, poprzez wzniesienia Wysp Kanaryjskich,
Indonezji, Nowej Zelandii, dalekiej Azji, Australii aż
do pięknych wzniesień… kobiecego ciała! Wizyta
tak cenionego i podziwianego przez nas Andrzeja,
zwanego w środowisku podróżniczych „Tourbanikiem” była jednym z najbardziej wzruszających
akcentów tegorocznej edycji Wiatraków. Najwspanialszą rekomendacją dla Wiatraków stało się to, że
Andrzejowi tak spodobał się nasz festiwal, i tak
mocno gratulował nam imprezy, że… zrzekł się
honorarium za pokaz i przekazał go na przyszłoroczną edycję imprezy! Znaczy _ chcąc nie chcąc,
V Wiatraki odbyć się muszą ;)
Wieczorem przyszedł czas na gwiazdę muzyczną, którą był szczecińsko_zakopiański zespół
DIKANDA. Ich występ był nie tylko jednym z najbardziej porywających koncertów, jakie miały miejsce w Raciborzu w ostatnich latach. To był także jeden z najlepiej nagłośnionych koncertów, jakie
zalew kultury/grudzień 2007
35
z_zagranicy
w ogóle pamięta sala koncertowa Strzechy, znana
z trudnych warunków akustycznych. Wszystko
dzięki Jarkowi (akustykowi DIKANDY) i Bartkowi,
który przywiózł z Baborowa jakieś dwie tony świetnego sprzętu… A sam koncert? Najlepsza oceną była postawa publiczności _ tańczącej, szalejącej, śpiewającej, medytującej w ruchu, klaszczącej i słuchającej z otwartymi ustami. Poziom koncertu zespołu
znanego w całej Europie, wyznaczył poziom, jaki
niesłychanie trudno będzie nam utrzymać w przyszłości. Na razie nie mamy w każdym razie pomysłu na to by w jakikolwiek podnieść poprzeczkę
wyżej. PINK FLOYD i Enya odpisali, że na Wiatrakach na razie nie mogą zagrać ;)))
Koncert nie zakończył jednak programu soboty. Na najtwardszych śmiałków (a była ich pełna
po brzegi sala kameralna) czekał przecież nocny
blok filmów górskich, które przywiózł dla nas Zbyszek Piotrowicz _ organizator i dyrektor Międzynarodowego Przeglądu Filmów Górskich w Lądku
Zdroju. Wybrał dla nas zestaw filmów, które jego
zdaniem były najciekawszymi propozycjami zakończonego przed miesiącem festiwalu lądeckiego.
Nikt, kto siedział na sali, nie miał co do tego wątpliwości. Wybór Zbyszka był bardzo słuszny! Maraton
trwał do drugiej w nocy. A po filmach bar był wciąż
otwarty…
Niedziela _ najpiękniejsze emocje na koniec…
W niedzielę spotkaliśmy się o godzinie 15.00,
by przez trzy kolejne godziny oglądać filmy lądeckie. Tym razem czekały na nas trzy produkcje pełnometrażowe. Po filmach przyszedł czas by udać się
do Mongolii… kajakiem! W towarzystwie Rafała
i Magdy Stępskich z wrocławskiego składu Hydroplanem, który dotarł do nas na zaproszenie ekipy
z w pełni nieoficjalnego Raciborskiego Klubu Kajakowego „Jooonyyy” (nazwa nie pochodzi od męskiego angielsko_amerykańskiego imienia, ale od
tekstu: wszyscy pili. Ale jo niyyy!)
Gwiazdami zamykającymi festiwal byli Dominik Bac, Claudia Cardenas i Sławek Skalmierski
_ członkowie załogi jachtu „Stary”, uczestnicy wyprawy „Northwest Passage 2006”, której celem było
pokonanie najtrudniejszego szlaku żeglarskiego
świata _ tzw. Przejścia Północn Zachodniego z Grenlandii, przez morza arktyczne do Alaski. W czasie
godzinnej opowieści, młodzi żeglarze opowiedzieli
nam nie tylko o walce z lodem, zimnem i mgłą, pokazali niedźwiedzie polarne, foki i życie wielorybników, ale i wzięli na wyprawę do ostatnich żyjących
tradycyjnie plemion indiańskich w Ameryce Południowej, pokazali Karaiby. To slajdowisko zyskało
miano najpiękniejszego i najbardziej wzruszającego
spotkania tegorocznej edycji festiwalu. Po slajdach
przyszedł też czas na prezentację perły Wiatraków:
filmu W poszukiwaniu legendy. Film ten jest pasjonującym obrazem opowiadającym o przygodach młodych żeglarzach _ naśladowców Amundsena, którzy nie wahają się wyruszyć w niebezpieczną, lecz
pasjonującą podróż śladami historycznej wyprawy.
Film został wykonany w nowoczesnej technologii
HDV, przy zastosowaniu różnorodnych technik
zdjęciowych takich, jak zdjęcia lotnicze i podwodne,
steadicam, kran kamerowy i mikrokamery oraz
z wykorzystaniem zdjęć z epoki, grafiki i animacji
komputerowej.
Byliśmy pierwszym festiwalem w Polsce, na
którym film ten został pokazany publicznie! Być
może wkrótce będziemy mogli zobaczyć go w jednej
z największych telewizji światowych…
No i po czwartych „Wiatrakach”! W tym roku
przez całą imprezę, w ciągu 3 dni, na 2 salach _
przetoczyło się około 2 tys. osób. Kolejny festiwal
już 25 października 2008 roku. Zapraszamy!
Organizatorem „Wiatraków” jest Stowarzyszenie Artystów i Podróżników GRUPA ROSYNANT, wspomagane przez Raciborskie Centrum
Kultury, Urząd Miasta Racibórz i Starostwo Powiatowe w Raciborzu.
Sponsorami strategicznymi imprezy byli:
Szkoła Językowa SCHOOL OF ENGLISH Jarosława
Thyma (Racibórz, ul. Opawska 31) i HOTEL
POLONIA (Racibórz).
Patronat prasowy sprawowali: Zalew Kultury, Onet.pl, Radio 90 fm, Nowiny Raciborskie,
RTK, portal racibórz.com.pl i Magazyn
Podróżników Globtroter.
Dawid Wacławczyk
[email protected]
zdjęcia: Paweł Okulowski
www.ogl.pl
36
zalew kultury/grudzień 2007
z_zagranicy
DOMOKRĄŻNI ARTYŚCI
NA ABSURDALIACH 2007
Absurd żyje! _ na szczęście nie tylko na arenie politycznej,
ale i tam, gdzie śmiem twierdzić, że czuje się najlepiej _ w pasji i dziełach artystów sztuk wszelakich. 18 listopada bieżącego roku zakończył się pierwszy, trwający pięć dni (a nawet
nocy) w Katowicach Festiwal Kultury Absurdalnej „Absurdalia 2007". Choć niewątpliwie absurdalnym byłoby zorganizowanie publicznej imprezy, nie zakładając sobie żadnych
celów i skwitowanie jej choćby słowami piosenki Anji Garbarek wygląda na zrobioną z przyjemności robienia (It appears
to be done for the pleasure of the doing), organizatorzy
„Absurdaliów" postanowili jednak zadać sobie trud i zdradzić
nam, czemu ten festiwal ich zdaniem ma służyć.
Celem festiwalu jest mianowicie pomoc w wypromowaniu
nieznanych lub niedocenionych artystów regionu Śląska
oraz przedstawienie absurdu jako zjawiska życia codziennego, wciąż funkcjonującego w sztuce. Na zdjęciu Domokrążni Artyści:
Hipolita, Tezeusz i Filostrat
im. St. Wyspiańskiego w Katowicach, na Scenie
w Malarni odbył się przegląd teatralny. Do przeglądu zgłosiły się zespoły aktorów z całego regionu, jednak ze względu na ograniczony czas
trwania przeglądu, organizatorzy zakwalifikowali
drogą selekcji siedem grup. Udział wzięli: Zespół
teatralny ,,KA-TET" ze spektaklem Hamlet według grabarzy na podst. tekstu J. Przybory, Tajemnicza Grupa Bez Nazwy ze swoim Kabaretem
metafizycznym, Koło teatralne „Pokolenie paraboli" _ tytuł spektaklu Pan Tadeusz _ Reaktywacja,
Teatr GART w spektaklu SZARANAGAJAMA,
Teatr Niezależny ze spektaklem Świeże mięso,
Teatr NN w spektaklu Józef i Putyfara oraz Domokrążni Artyści z Domu Kultury w Rybniku _
Chwałowicach z Nudną, a krótką sprawą o Piramie i Tyzbie, a krótką, a śmieszną, a tragiczną.
Odejdźmy na chwilę od samego festiwalu i przyjrzyjmy się Domokrążnym Artystom nieco bliżej.
Zespół powstał w listopadzie 2006 roku z inicjatywy studentów Uniwersytetu Śląskiego Ośrodka
Dydaktycznego w Rybniku oraz licealistów.
Ale czym tak naprawdę jest absurd? Słowo pochodzi od
łacińskiego obs ordine _ poza porządkiem. Jako pojęcie funkcjonuje w obrębie przekonania absurdalnego, czyli takiego,
które w sposób oczywisty nie jest możliwe do utrzymania,
jako że trwa w sprzeczności z logiką. Proste, czyż nie? Powiedzmy, że nie do końca, bowiem często zdarza się, że
absurd figuruje zamiennie z nonsensem. Różnica między
tymi dwoma pojęciami polega na tym, że wyrażenie nonsensowne (jak wskazuje morfologia tego słowa) jest pozbawione znaczenia i nie może być sprzeczne z żadnym zdaniem
(ponieważ nie ma „własnego" zdania). Natomiast absurd
jest nośnikiem znaczenia, choć nie zawsze łatwego w odczytaniu. Mam jednak dosyć tej suchej, wiórowej teorii,
sięgnijmy po fakty na mokro.
„Absurdalia 2007" rozplanowano na pięć dni, począwszy od
środy 14 listopada, kiedy to miały miejsce wykłady na temat
absurdu w kulturze i sztuce, a gośćmi specjalnymi byli
Krzysztof Cugowski i Hirek Wrona. W Teatrze Śląskim
Na zdjęciu Domokrążni Artyści: Tyzbe, Piram i Mur
Zdjęcia: Malwina Zimny
zalew kultury/grudzień 2007
37
z_zagranicy
Piewszym projektem był Perwersyjny Spektakl Spontaniczny _ komedia oparta
na tekstach Tadeusza Boya Żeleńskiego, Marcina Barana i Stanisława Grochowiaka, w reżyserii Marcina Komorowskiego. Premiera odbyła się na zapleczu Księgarni-Antykwariatu „Tania Książka" 3 lutego 2007. Kolejnym projektem
były Wiersze Spontanicznie Wyprane _ happening poetycko_teatralny oparty
na wierszach Marcina Świetlickiego, po raz pierwszy wystawiany w ramach
Juwenaliów 2007 w rybnickim klubie „Strych". W sierpniu bieżącego roku
Domokrążnych Artystów przygarnął Dom Kultury w Rybniku_Chwałowicach
i od wakacji trwały przygotowania do Nudnej, a krótkiej sprawy o Piramie
i Tyzbe, a krótkiej, a śmiesznej, a tragicznej (Rybnicka PREMIERA w grudniu).
Tytuł cokolwiek absurdalny _ musicie przyznać. Nie jest on jednak żadnym
nowatorstwem, otóż pewien pan w szesnastowiecznej Anglii pierwszy wpadł
na ten pomysł pisząc piąty akt Snu nocy letniej _ mówimy o nikim innym jak
Williamie Shakespearze. Założeniem nowego projektu Domokrążnych Artystów była forma absurdalna, zarówno w słowie, jak i realizacji wizualnej (patrz:
scenografia, rekwizyty, kostiumy, charakteryzacje), a elżbietańska komedia
okazała się w tym celu jak znalazł. Język Shakespeara jest obsceniczny i wulgarny (wbrew powszechnemu przekonaniu, ma z sienkiewiczowską poetyką
niewiele wspólnego), a jednocześnie humorystyczny w samym aspekcie
lingwistycznym. Absurd goni absurd, a jeden lingwistyczny żart za drugim
sypie się z rękawów poszczególnych bohaterów..., którzy w interpretacji
Domokrążnych Artystów kładą nacisk na aspekt absurdu wizualnego. Skład
grupy w ciągu minionego roku zmieniał się kilkakrotnie. W najnowszym projekcie pod wspólną nazwą zebrała się grupka artystów znanych mniej lub bardziej z rybnickich „Spotkań ze Sztuką" organizowanych przez Mayę (Mariola
Rodzik_Ziemiańska _ niezależna artystka, znana m. in. z projektu Megiery_Art,
organizatorka cyklu „NOCNE PROWOKACJE" w Teatrze Ziemi Rybnickiej),
która notabene też przyłączyła się do naszej grupy, Ewa Bober (aktorka grupy
Megiery Art, wcześniej w „Studiu Teatralnym" Janusza Majewskiego), Joanna
Dawidowska (współzałożycielka Domokrążnych Artystów, główna rola w Perwersyjnym Spektaklu Spontanicznym), Sławomir Kubat (fotograf_anarchista
absurdalny), Szymon Pniak (członek kabaretu „Noc"), Lech Kurpiński
(wcześniej „Teatr Młodych"), Lech Cesarz (rzeźbiarz, aktor Teatru MasQuera),
Marcin Komorowski (współzałożyciel grupy, poeta, ex-członek teatru
„Z nazwą") oraz Malwina Zimny (nadworny fotograf i operator techniczny).
Na chwilę pozostawmy Domokrążnych Artystów (jeszcze do nich wrócimy).
Tymczasem skupmy się znów na Absurdaliach. W czwartek 15 listopada odbył
się przegląd zespołów muzycznych w katowickim Mega Clubie. Wystąpiło
siedem grup, m. in. Grupa taneczno-wokalna dżem dzemski han SOLO,
ANIMA LIBERTI, PRZYPADKOWY ZESPół NIEZGRANYCH MUZYKÓW
oraz 3 KLUSKI ŚLĄSKIE. Natomiast w Kinie Studyjnym „Światowid" w piątek
16 listopada można było obejrzeć dziewięć absurdalnych filmów części konkursowej, Płytki grób twórcy kultowego Trainspotting oraz 4 krótkometrażowe
filmy niespodzianki.
Zdjęcia: Malwina Zimny
Dotąd wymieniliśmy trzy dyscypliny absurdu w ramach festiwalu, mianowicie teatr, muzykę
i film. Pozostałe, tj. poezja, fotografia i inne sztuki plastyczne
zaprezentowano w sobotę 17
listopada. Ekspozycja prac plastycznych i wystawa fotograficzna odbyły się późnym popołudniem w Klubie Niezależnych
Stowarzyszeń Twórczych „Marchołt" w Katowicach. Kwalifikację do wystawy otrzymał między innymi Sławomir Kubat,
znany ze swojego cokolwiek
nieortodoksyjnego podejścia
do fotografii, której unikalność
nie polega na technice, lecz zestawieniu humoru z kontrowersyjną estetyką. Każdego roku
podczas Rybnickiego Festiwalu
Fotografii, który liczy sobie już
4 edycje, Sławomir Kubat
wystawia coraz to nowe, absurdalne projekty, którymi nieraz
zszokował publikę.
Na zdjęciach: Mariola Rodzik-Ziemiańska - Tyzbe
Ewa Bober - Światło Księżyca
Marcin Komorowski - Lew
Szymon Pniak - Piram
Najbardziej charakterystyczną jest prawdopodobnie seria
zatytułowana Psycho Kuraki _ z autentycznymi modelkami,
prosto z działu mięsnego _ drobiu. Więcej o Sławku, jego
zdjęciach i pomysłach można znaleźć na stronie Psycho
Terror Foto Brigade „Postion 69" _ niezależnej grupy fotograficznej, którą założył w 2002 roku:
http://psychofoto.hu.pl/.
Część poetycka miała charakter slamu. W południe, w budynku Planetarium Śląskiego w Chorzowie zebrali się poeci_slamerzy, by zmierzyć się z sobą, tekstem o tekst. O tym,
kto przegrywa pojedynek, a kto dostaje się do następnej
rundy decydowała publiczność w spontanicznych reakcjach
na usłyszane wiersze. W finale znaleźli się Mirosława
Pajewska, Dawid Koteja oraz Domokrążny Artysta
Marcin Komorowski, który ostatecznie zajął drugie miejsce.
Marcin Komorowski jest współzałożycielem grupy Domokrążnych Artystów, poetą, fotografem i pasjonatem teatru...
i diabli jedynie wiedzą, czym się jeszcze nie parał. Kilkakrotnie publikował na łamach Zalewu Kultury oraz w antologii poezji internetowej Poeci z Sieci (Gdańsk 2006).
Obecnie zbiera materiał na pierwszą, indywidualną
książkę poetycką.
Pierwsza edycja Festiwalu Kultury Absurdalnej zakończyła
się w niedzielę, 18 listopada, ogłoszeniem zwycięzców
podczas gali wręczenia statuetek i nagród niespodzianek
za najbardziej absurdalną sztukę teatralną, zdjęcie, film,
wiersz, pracę plastyczną oraz utwór muzyczny. Organizatorzy pragną dodać, że są zadowoleni z przebiegu
festiwalu, dołożą też wszelkich starań by druga edycja
wypadła co najmniej równie pomyślnie. Ja ze swojej
strony powiem jeszcze tylko, że wyśmienicie się bawiłem
przed, po, jak i podczas imprez w ramach Absurdaliów.
Kto ze mną tam był, dzieli moje zdanie, a kto nie był,
niech po tej krótkiej lekturze wie, czego żałować... lub nie.
Napisał: docent
(Sławomir Kubat: będąc zdrowym ciałem i umysłem
chciałbym uroczyście poinformować iż wszystkie moje
fotografie wysłane na Konkurs Fotografii Absurdalnej zostały zakwalifikowane do objazdowej wystawy prac plastyczno
-fotograficznych nadesłanych na ABSURDALIA 2007”.
“
marcin komorowski: upside down face
jesień najlepiej oddaje
moje uduchowienie - wszystko jest nagie
i mokre, względnie przyjemne.
przyjemności względem siebie
odwracają naszą uwagę
upside down face, jakby nie patrzeć 69
powodów by rzucić palenie
kartek z linearnych zrywów kalendarza.
dosłowia z ust do ust są jak kawa
pod wieczór - zimna, słodka i puszczalska
poddajesz się zabiegom miłosnym:
gdy podmiot liryczny pierdoli cię
raz lub dwa per verse - masz do czynienia z idiomem,
więc nie rób miny jakby to był pierwszy raz.
mógłbym wyjść z siebie, stanąć obok
i powiesić się na pasku zadań
prawdę mówiąc w porywach - porwij się ze mną
na strzępki, potem zapisz zmiany
bądź kontynuuj. będziesz kontynuować
raz po raz lub dwa pełne
obroty świata dysku pod kołami autobusu
nie ulegają kwadraturze,
lecz inwersji: stosunek dwa do jeden;
stosunkowa łatwość w pomijaniu przypisów
pozwala podtrzymać status quo.
roznegliżowane wskutek łuszczycy ściany
zapominają o wstydzie
i nie przemilczają niczego - jesteśmy niczym
wektory w oku cyklopa,
schodzące się punktualnie o szóstej
koincydenty kochają się w szczególe:
od grzecznej do grzesznej skok w bok jest kwestią przegłosu. raz jeszcze,
w świecie opartym na wodzie i algorytmach
spotykamy się niezupełnie przypadkiem.
Zaplanowane wystawy:
- 17.XI - 25.XI.2007r. - Klub Niezależnych Stowarzyszeń
Twórczych “MARCHOŁT” - Katowice
- 25.XI - 2.XII.2007r. - Silesia City Center w Katowicach
- 2.XII - 31.XII.2007r. - Galeria “Melina” w Gliwicach
- 7.I - 21.I.2008r. - Wieżowiec ALTUS w Katowicach.)
(tu jest tekst, jeden z textów, z którymi startowałem
na Absurdaliach. Zaznaczam, iż nie wyrażam zgody
na jakąkolwiek edycję tego wiersza: wszelkie nieścisłości gramatyczne i ortograficzne są zamierzone,
długość wersów i podział również pragnę by zostały
zachowane, jako że nie są przypadkowe)
Autor: Sławomir Kubat - Fotografia pt.: Czas biegnie wolno
Fotografia pt. A nóż mi się coś przypomni
z_zagranicy
Foto
Festival
Art
Gwiazdy fotografii światowej w Bielsku_Białej!
Foto Art Festival jest imprezą wyjątkową. Od pierwszej edycji, która miała miejsce w 2005 roku, festiwal był wydarzeniem na skalę międzynarodową
_ pomyślany i zrealizowany z artystycznym rozmachem. Andrzej i Inez Baturowie, którzy festiwal
wymyślili i zorganizowali, podjęli się zadania,
które wydawało się niemożliwe, a ostatecznie okazało się wielkim sukcesem.
Zaangażowanie, entuzjazm i bezinteresowne
poświęcenie samych organizatorów oraz całej rzeszy wolontariuszy zaowocowało powstaniem nowego prestiżowego wydarzenia kulturalnego. Andrzej
i Inez Baturowie otrzymali doroczną nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, którą przyznaje się najwybitniejszym twórcom za całokształt
artystycznej działalności _ znamienne jest to, że po
raz pierwszy w historii nagrodę taką otrzymali fotograficy!
Autorzy zdjęć prezentowanych na festiwalu,
to najczęściej powtarzające się nazwiska na światowych listach genialnych fotografów: Franco Fontana, Joan Fontcuberta, Sarah Moon, Pedro i Jose
Luis Raota, chińska rodzina Shao czy rodzina Rosenblum. Ogromnym sukcesem jest również to, że
nie tylko przysyłają swoje prace, ale osobiście przyjeżdżają do Bielska_Białej, by spotkać się z miłośnikami fotografii i uczestniczyć w prezentacjach i dyskusjach.
II Festiwal odbył się w terminie 19_28 października. Zostały zaprezentowane prace 23 artystów fotografików z Francji, Wielkiej Brytanii, Czech,
Węgier, Hiszpanii, Stanów Zjednoczonych, Austrii,
Belgii, Holandii, Argentyny, Słowacji, Chin, Litwy
oraz zabytkowe zdjęcia Fotoklubu Polskiego.
Program festiwalu to przede wszystkim wystawy prezentowane w kilkunastu bielskich salach,
ale również maratony autorskie oraz imprezy towarzyszące _ pokazy slajdów, filmów dokumentalnych, warsztaty fotograficzne.
40
zalew kultury/grudzień 2007
Większość wystaw była przedstawiona w Polsce po raz pierwszy, i co ważne, wyłącznie w Bielsku_Białej. Zobaczyliśmy fotografię współczesną
i dawną, barwną i czarno_białą, w szerokim spektrum tematycznym _ portret, pejzaż, dokument, reportaż, eksperyment. To Sarah Moon pokazała nietypową i niezwykłą pracę eksperymentalną _ film
pt. Cyrk, którego statycznym wymiarem były zdjęcia
wybrane kadry z komentarzem. Bez względu na to
czy oglądało się film, czy tylko zdjęcia, widzowie
zostawali wciągnięci w tajemniczą opowieść o miłości, samotności i marzeniach.
Nowoczesne formy, technologiczno_futurystyczne wizje rzeczywistości w fotografiach Franco
Fontany z Włoch, Lukasa Maximiliana Hullera
z Austrii czy Mitry Tabrizian, Iranki mieszkającej na
stałe w Wielkiej Brytanii, z pewnością oglądało się
zupełnie inaczej niż reportażowe zdjęcia pokazujące
przede wszystkim ludzkie emocje w przedziwnych
życiowych okolicznościach. Twarze na fotografiach
Judith M. Horvath z Węgier czy na starych pracach
genialnego Waltera Rosenbluma mówią więcej o historii i kondycji społecznej niż najmądrzejsze książki. Zdjęcia Rosenbluma pokazujące żołnierzy amerykańskich podczas II wojny światowej czy murzyńskie dzieci na ulicach Bronxu zapadają w pamięć
z taką samą siłą, jak fabularne produkcje filmowe.
Gościem specjalnym Festiwalu była żona nieżyjącego WalteraRosenbluma, Naomi Rosenblum _
znakomita krytyk fotografii, ze Stanów Zjednoczonych, autorka prestiżowej Historii fotografii światowej,
zdjęcie: Diana Łapin
z_zagranicy
a córka _ Nina Rosenblum (nominowana do Oscara)
_ prezentowała filmy dokumentalne o fotografach.
Nieprawdopodobne wydaje się to, że „najwięksi
z wielkich” w świecie fotografii rozumianej w kategoriach sztuki, chcieli przyjechać i potraktowali festiwal bardzo serio. Nieprawdopodobne wydaje się
również to, że festiwal nie odbył się w Warszawie,
Krakowie czy Wrocławiu.
Trudno pisać o zdjęciach, czyli o tym, co powinno się oglądać i poczuć. Ze zmarszczek na twarzy starego Cygana można odczytać historię jego ży-
cia, z zamyślenia matki patrzącej na śpiące dzieci
poznamy jej miłość i niepokój, ze zdjęć targowiska
słychach krzyki przekupek, gdakanie kur, ba, nawet
czuć zapachy unoszone przez wiatr. Udzielając wywiadu podczas uroczystości rozpoczęcia festiwalu
Nina Rosenblum powiedziała, że fotografia dlatego
jest tak ważną dziedziną sztuki, bo dzięki niej mamy
możliwość lepiej poznać i zrozumieć świat.
Lucyna Ciućka
Nowasiła
europejska
zdjęcie: Diana Łapin
II edycja Foto Art Festival (Bielsko_Biała, 19_28
październik 2007) już od początku okazała się sukcesem. Otwarcie festiwalu, jak i maratony autorskie w wykonaniu gwiazd światowej fotografii
ściągnęły ogromne ilości ludzi.
Organizatorzy, prasa i wolontariusze w pierwszych dniach imprezy nie mieli chwili wytchnienia _ trzeba było pomóc setkom ludzi. Dwa lata
temu podczas pierwszej edycji festiwalu przyjechało
znacznie mniej osób, sale wystawowe dopiero z czasem powoli się wypełniały, maratony z udziałem
autorów świeciły pustkami (organizatorzy czując się
niezręcznie wobec sław, które przyjechały i nie zastały zbyt wielu zainteresowanych, w tym roku
przygotowali mniejszą salę _ okazało się, że ludzie
stali w drzwiach, ledwo mieszcząc się na widowni).
Ale przecież na każdy rozwój potrzeba chwili czasu.
Można było usłyszeć zdania, ze rośnie nowy fenomen festiwalowy w Europie, a może wkrótce i na
świecie.
Festiwal rozpoczął się dnia 19 października
i już od 10.00 rano można było oglądać prawie
wszystkie wystawy. Zresztą w biurze festiwalowym
w bielskiej Galerii BWA już dzień wcześniej zaczęły
się ostre przygotowania, aby nikomu nie zabrakło
niczego. Niczego, tzn. koszulek, albumów, identyfikatorów i toreb dla wolontariuszy, prasy, vipów
i oczywiście samych autorów, którzy dostali od organizatorów, jak i miasta Bielska_Białej przeróżne
gadżety. Trzeba było wieszać jeszcze prace, o które
sami autorzy nie zawsze należycie zadbali, biegać
zalew kultury/grudzień 2007
41
z_zagranicy
z przeróżnymi rzeczami, których brakowało jeszcze
na niektórych wystawach, dogadać się, kto, gdzie
i kiedy pełni dyżury, itd. A sami autorzy? Przeszczęśliwi! Większość z nich wyrażała się bardzo pozytywnie o festiwalu, organizacji, pomysłach, mieście
i ludziach. Przynieśli kwiaty, podpisywali albumy,
liczni zauroczeni naszym ślicznym (choć w tych
dniach, niestety, deszczowym i pełnym robót drogowych) Bielskiem przedłużyli pobyty o parę dni. Poza tym byli zauroczeni atmosferą i faktem, że wreszcie mogli się też spotkać między sobą, porozmawiać
o fotografii i mieć czas, żeby we wzajemnym wyśmienitym gronie pójść na piwo. Przyjechały sławy
z różnych zakątków świata _ Europy, obu Ameryk,
Azji. W tym, z osób najbardziej znanych i docenionych np.: Sarah Moon, José Luis Raota, Naomi Rosenbloom i wielu innych (spis gwiazd można znaleźć na stronie www.fotoartfestival.art.pl). Piękne
jest również to, że podczas całej inicjatywy każdy
mógł się z nimi spotkać, porozmawiać, poprosić
o autograf; bo większość artystów jest bardzo życzliwa i skromna.
To dobrze, że ten festiwal ma też trochę inny
wydźwięk niż pozostałe wydarzenia fotograficzne
w Polsce. Jest właściwie zarezerwowany dla mistrzów, nie ma wielu wydarzeń dodatkowych,
zwraca uwagę na prezentacje wybitne, dzięki czemu można na nich odpowiednio skupić uwagę.
Dodatkiem w tym roku
były jedynie warsztaty
Sigma, drugi pokaz fotografii i filmu Diany Łapin,
Michała Hyjka i Łukasza
Rotha (Pookaz 2 _ następna edycja w czerwcu
2008) wraz z dias show
oraz wystawa Foto open
i fotografia macro, które
chyba dobrze, ze nie były
zbyt rozreklamowane, bo
nie prezentowały (ge-
42
zalew kultury/grudzień 2007
neralizując) prawie żadnego poziomu.
Festiwal to ciężka praca niewielu i zabawa dla
wielu. To jasne. Państwo Baturowie musieli zacząć
przygotowania tuż po zakończeniu poprzedniej
edycji, dwa lata temu _ aby udało się zebrać silną
ekipę artystów, mieć zapewnionych sponsorów,
miejsce na wystawy, ludzi do pomocy. I faktycznie
podeszli do tego z ogromnym zaangażowaniem. To
godne podziwu, że właściwie w dwójkę byli w stanie doprowadzić tak wielkie przedsięwzięcie do
skutku. Oczywiście byłoby to niemożliwe bez grona
znajomych, przyjaciół, młodych ludzi, którzy pomogli w organizacji wielu rzeczy; co godne podziwu _
przybyli wolontariusze z całej Polski, a nawet z zagranicy, w tym młoda tłumaczka z Belgii.
Z kolejną edycją Foto Art Festival z pewnością będzie znowu dużo zamieszania, dużo do przygotowania, więc już teraz zapraszam do przyłączenia się do tej imprezy. Osobiście chętnie się w nią
angażuję i zrobię to kolejny raz (nie tylko z powodu
mojej pasji fotograficznej). Każdy może znaleźć coś
dla siebie, a najważniejsze, że można wspierać wydarzenia kulturalne i tym samym przyczyniać się do
rozwoju świadomości kulturowej, popularyzacji
sztuki i przekonywać ludzi jak bardzo urozmaica
nam życie chwila oderwana od codziennych obowiązków, a poświęcona na doznania artystyczne.
Diana Łapin
www.dianalapin.republika.pl
www.dartemis.republika.pl
www.myspace.com/dianalapin
zdjęcia: Diana Łapin
uwaga_zapowiedź
8 grudnia w Raciborskim Klubie Ozon odbędzie się pierwsza odsłona projektu UCHO
_OKO, czyli prawdziwa uczta dla wszystkich
tych, którzy jednakową wagę przywiązują zarówno do soczystych dźwięków, jak i do towarzyszącym im ruchomych, pulsujących
obrazów.
Projekt UCHO_OKO ma być cykliczną,
mobilną imprezą nastawioną na prezentację
działań łączących najróżniejsze obszary muzyczne oraz wizualizacje i prace z zakresu
sztuki video.
Pierwsza edycja imprezy poświęcona
będzie dźwiękom elektronicznym…
W Ozonie _ jak na razie jedynym
w okolicy miejscu, które promuje muzykę
klubową i szeroko pojętą elektronikę z wyższej półki _ za gramofonami staną m. in. DJ
Luk S. (Łukasz Stasiowski), łączący surowe
brzmienia techno z przestrzennymi dźwiękami ambientu i DJ Bams (Przemysław Halfar), poruszający się w obszarach breakbeatu
i minimalu _ czyli przedstawiciele wodzisławskiego kolektywu LDC. Pojawi się także
grający na co dzień w Ozonie Dj PHASE.
Za oprawę wizualną odpowiedzialny
będzie VJ @ (Rafał Lisiecki), wykorzystujący
w swoich działaniach realizowane przez siebie krótkometrażowe filmy oraz fotografie,
tworząc specyficzne, perfekcyjnie zsynchronizowane z muzyką impresje _ na co dzień
działający na terenie Krakowa.
Organizacja: Ozon Club / steko
Szczegółowe informacje dotyczące imprezy
na www.ozonclub.pl
Piotr Steczek /[email protected]
zalew kultury/grudzień 2007
43
KALENDARIUM: GRUDZIEŃ 2007
Fundacja Elektrowni Rybnik
www.fundacja.rybnik.pl
7.XII godz. 12.00 _ Pojedynek Artystyczny na Słowa;
Drużyny: VI Liceum Ogólnokształcące i Zespół
Szkół Mechaniczno-Elektrycznych oraz recital Natalii Sikory, wstęp wolny
14.XII godz.19.00 _ LARMO PREMIER; premiera
kabaretu N.O.C. z Rybnika oraz premiera kabaretu
TZDS z Katowic
8_9.XII godz. 10.00 _PROJEKT EXPERIMENTART
(spotkanie piąte); Laboratorium Działań Video, czyli
cykl warsztatów, których celem jest zapoznanie
uczestników z tajnikami sztuki video (VJ-ing, kolaż
video, clip, animacja); www.experimentart.rybnik.pl
Współfinansowane ze środków Ministerstwa Pracy
i Polityki Społecznej w ramach Rządowego Programu Funduszu Inicjatyw Obywatelskich; wstęp:
wcześniejsze zgłoszenia
8.XII godz. 18.00 _ Rybnickie Inspiracje; otwarcie
wystawy poplenerowej oraz koncert saksofonowy;
wstęp wolny
14.XII godz. 12.00 _ Pojedynek Artystyczny na Słowa; Drużyny: Zespół Szkół Ponadpodstawowych
nr 2 i Liceum Ogólnokształcące oraz recital Mariusza Kiljana, wstęp wolny
16.XII godz. 18.00 _ PROJEKT EXPERIMENTART
Zakończanie Projektu _ prezentacja prac powstałych
w ramach warsztatów Laboratorium Działań Video;
Velvet Underground ul. Kościelna 6
Galeria Klubu Energetyka _ hol górny i dolny
wystawa poplenerowa
RYBNICKIE CENTRUM KULTURY
www.kultura.rybnik.pl
1.XII godz.18.00 _ koncert jubileuszowy z okazji 20lecia zespołu CARRANTUOHILL, wystąpią: Urszula Dudziak, Paweł Kukiz, Anna Dymna, Robert
Kasprzycki i wielu innych.
2.XII godz. 19.00 _ koncert finałowy Dni Cecyliańskich; koncert w wykonaniu Filharmonii Rybnickiej
im. Braci Szafranków oraz połączonych chórów
okręgu rybnickiego pod dyrekcją Mirosława Jacka
Błaszczyka; wstęp wolny.
5.XII godz. 17.30 _ Na dachu świata; otwarcie wystawy fotografii o tematyce górskiej Anny Czerwińskiej I Mariana Hudka połączony z pokazem slajdów z wypraw: Mount Everest 2007, Makalu i K-2;
wstęp wolny
44
zalew kultury/grudzień 2007
12.XII godz. 20.00 _ HARLEM GOSPEL CHOIR
Anioły z Harlemu; najlepsze czarne głosy z Ameryki
z najnowszym programem.
16.XII _ Obok; spektakl w wykonaniu zespołów Małego Teatru Tańca TZR.
21.XII godz. 19.00 _ świąteczny koncert jazzowy;
wystąpi Iza Zając Quintet, cena biletu: 20 zł,
młodzież: 10 zł
DYSKUSYJNY KLUB FILMOWY
www.dkf.rybnik.pl
3.XII godz. 19.30 _ Żródło, film prod szwedzkiej, 1960
10.XII godz. 19.30 _ Fanny i Aleksander film prod.
szwedzkiej, 1982
17.XII godz. 19.30 _ Święta rodzina, film prod. Chilijskiej, 2004
POWIATOWA I MIEJSKA BIBLIOTEKA
PUBLICZNA
15.XI_31.XII _ W świecie przygód Astrid Lindgren _
wystawa pokonkursowa
20.XI_31.XII _ wystawa: Stanisław Wyspiański
(1869_1907)
1.XII_31.XII _ Przy wigilijnym stole _ aranżacja _ wystawa prac uczestników Warsztatów Terapii Zajęciowej Nr 1 i Nr 2 w Rybniku (11_12.XII) _ kiermasz
prac WTZ Nr 1 i Nr 2
Ja też potrafię _wystawa rękodzieła czytelniczek _
haft, szydełko
3.XII_31.XII _ wystawa stroików świątecznych
Darii Pająk
Spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki Dyskusja na
temat książki Dom nad rozlewiskiem Małgorzaty
Kalicińskiej
7.XII_4.I _ Nasze wędrowanie _ fotografia Aleksandra
Frosa i Zenona Głowali (wernisaż 7.XII godz. 17.00)
DOM KULTURY CHWAŁOWICE
www.dkchwalowice.pl
9.XII godz. 16.00 _ jarmark świąteczny. Prezentacja
sztuki bożonarodzeniowej połączona z kiermaszem
asortymentu świątecznego wykonanego przez dzieci chwałowickich szkół i przedszkoli
13_14.XII godz10.00 _ XIV Ogólnopolski Festiwal
Kolęd i Pastorałek im Ks. Kazimierza Szwarlika
KINO ZEFIR
30.XI_2XII godz. 18.00 _ U Pana Boga w ogródku, film
prod. pol., cena 11 zł
7_9.XII godz. 18.00 _ Korowód, film prod. pol., 2007,
cena 11 zł
GALERNIK
BIELSKO_BIAŁA
Galeria B&B
ul. 1 Maja 12, tel. 0338297650
Opowieści _ wystawa fotografii Pawła Żaka
(wernisaż 7.XII godz. 18.00 _ do 31XII)
BYTOM
GALERIA SUPLEMENT
ul. Jainty 9, tel. 0327870156
Tomasz Sobieraj _ Doskonały świat _ wystawa fotografii otworkowej (do 31.XII)
GLIWICE
GALERIA 9 (MBP Filia Nr 9)
ul. Czwartaków 18, tel. 0322383943
Anna Elżbieciak _ Afryka _ zwykły dzień niezwykłego
kontynentu
wystawa fotografii (7_31.XII)
JASTRZĘBIE ZDRÓJ
GALERIA Da Vinci (MBP Filia Nr 2)
ul. Witczaka 3A, tel. 0324761361
Mirosław Mizera – Odszukane w cieniu (5_31.XII)
KATOWICE
Galeria Katowice ZPAF ul. Warszawska 5,
tel. 0322537777
ZPAF Okręg Śląski _ Fotografia w dialogu kultur:
I. Tożsamość, II. Granica, III. Europa
(wernisaż 7.XII godz. 18.30 – do 31.I)
Galeria Przy Schodach (Biblioteka Główna AWF)
ul. Mikołowska 72 A, tel. 0322075148
Silesia Press Photo – wystawa fotografii Dominika
Gajdy (5–31.XII)
ORZESZE
GALERIA ORZESZE (MOK)
ul. Rynek 1, tel. 0322215329
Grafika Tajlandzka – ze zbiorów MBP w Gliwicach
(5 – 31 XII)
RACIBÓRZ
Galeria Na Końcu Świata
ul. Londzina 38, tel. 502557238
Aleksandra Drużbicka _ Sacrum i profanum Ziemi
Obiecanej – wystawa fotografii (do 31.XII)
RYBNIK
GALERIA KOLUMNOWA (DK Chwałowice)
ul. 1 Maja 95, tel. 0324216222
Ryszard Karczmarski _ Przestrzeń światła, wystawa
fotografii otworkowej (do 31.XII)
GALERIA FOTOGRAFII DeKa (DK Chwałowice)
ul. 1 Maja 95,
tel. 0324216222
Georgia Krawiec – Niemcy w Polsce
Paweł Janczaruk – Domek fotografa
wystawy fotografii otworkowej (do 31.XII)
GALERIA II PLANU (DK Chwałowice)
ul. 1 Maja 95,
tel. 0324216222
Dominik Pabis – Tajemnica przestrzeni
wystawa fotografii otworkowej (do 31.XII)
GALERIA JASNA (PiMBP)
ul. Szafranka 7, tel. 0324223541
Aleksander Fros i Zenon Głowala – Nasze wędrowanie _ wystawa fotografi
(wernisaż 7.XII godz.17.00 _ 31 XII)
GALERIA SZTUKI (RCK)
ul. Saint Vallier 1,
tel. 0324222132
Anna Czerwińska, Marian Hudek _ 3 x 8000
- Mount Everest, K2, Makalu
wystawa fotografii, wernisaż 5.XII godz.17.30 – 5.I)
TeleGaleria (Telepizza)
ul. Pocztowa 1,
tel. 0324239020
Tam, gdzie zniknie słońce – wystawa fotografii
zaćmień słońca Marcina Sienko
WODZISŁAW ŚLĄSKI
GALERIA NCE
ul. 1 Maja 23B,
tel. 0327293132
Bliżej dziecka – wystawa fotografii Natalii Chmielowiec
(do 15 stycznia)
GALERIA WARTO (MiPBP Filia Nr 13)
oś. XXX – Lecia,
tel. 0324565646
Architektura drewniana _ dziedzictwo kultury – wystwa
fotografii JKF Niezależni
(do 25 stycznia)
ŻORY
GALERIA TRZY KOLORY (MOK – Klub Rebus)
oś. Ks. Władysława,
tel. 0324346031
X lat KANASTY – zbiorowa wystawa fotografii
(do 31 grudnia)
GALERIA FOTOGRAFII (MBP – Filia Nr 7)
ul. Klimka G-2,
tel. 0324342167
Barbara Englender – W zaułkach, bramach – wystawa
fotografii
(do 31 stycznia)
Serdecznie zapraszam do odwiedzenia galerii,
Krzysztof Łapka
www.niezalezni.art.pl
zalew kultury/grudzień 2007
45
www.zalew.art.pl
najlepszy hosting dzięki
Agni _ rocznik '83, przyszła magister nieistniejącego w Polsce zawodu animatora, a z rzeczy pozytywnych: Starsi Panowie, książki (dużo książek), rozkładana czasem ciemnia,
no i Rafał
Andrzej „Muflon” Kieś _ gardłowy death metalowej hordy
CRAWLING DEATH; współtwórca 0v0 Art Promo; współpracuje z pismami Stage Diver oraz Heavy Metal Pages
Dawid Wacławczyk _ założyciel i prezes Stowarzyszenia
Artystów i Podróżników: GRUPA ROSYNANT w Raciborzu (www.rosynant.pl); organizator szeregu imprez kulturalnych i obozów artystycznych; właściciel kulturalnoartystycznego pubu „Koniec Świata”; niezależny dziennikarz pracujący z redakcjami krakowskimi; laureat nagrody prezydenta Raciborza w dziedzinie kultury; organizator
festiwalu Podróżniczego WIATRAKI
(www.wiatraki.rosynant.pl)
Diana Łapin _ rocznik '86;urodzona w Bielsku_Białej;
nauka we włoskiej Genui przyniosła rozwój kariery fotograficznej; uczestniczka wielu fotograficznych wystaw indywidualnych, zbiorowych oraz konkursów w Polsce i za
granicą; piszę prozę i poezję, maluję, wykonuję przedmioty
ceramiczne; organizatorka wieczorków poetyckich w Bielsku_Białej, www.dartemis.republika.pl
www.dianalapin.republika.pl
www.myspace.com/dianalapin
Docent _ rocznik '87, Domokrążny Artysta
Dominika _ na dobrej drodze do znalezienia…
Gabriela Dąbek _ mieszka w Rybniku; polonistka; interesuje ją magia książki, liter, filmu, miejsc
Hanna Zdziebczok _ wciąż studiuje, na różne pytania ciągle odpowiedzi poszukuje; fotografuje , rysuje, podśpiewuje...
Joanna Grabowiecka _ absolwentka teatrologii na UJ i kier.
Sztuki teatru na Uniwersytecie Paris VIII; aktorka, scenograf, reżyser, założycielka Teatru MasQuera; pozbawiona
kontaktu ze sztuką czuje się jak ryba wyrzucona na brzeg;
uwielbia podróże i Paryż
Justyna Gruszczyk _ rocznik '82; w 2002 ukończyła Liceum
Sztuk Plastycznych w Bielsku_Białej _ specjalność artystyczny druk sitowy; ukończyła studia w zakresie malarstwa
Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu; dyplom z wyróżnieniem w 2007 roku u prof. Krzysztofa Pituły, dyplom
z witrażu u ad.Andrzeja Kałuckiego, aneks z rysunku u
prof. Krzysztofa Pituły; zajmuje się malarstwem, instalacją
oraz szkłem artystycznym; w obszarze jej zainteresowań
jest również literatura
Katarzyna Dera _ kulturoznawca; specjalista Public
Relations; jej pasją jest teatr i szeroko rozumiane media
48
zalew kultury/grudzień 2007
Lucyna Ciućka _ zw. Lucy; od 10 lat pracuje w agencji reklamowej w Bielsku_Białej; współpracuje z TV BIELSKO;
obserwuje i pisze _ najczęściej o turystyce i kulturze w regionie; organizuje i prowadzi koncerty i festiwale plenerowe; L _ lubi ludzi, podróże i piękno w każdym wcieleniu;
U _ uczę się cały czas, czasami więcej o sobie samej niż
o świecie, który ją otacza C _ ciągle w biegu, i tak nie nadąża;Y _ yyyyyy... reszta niech pozostanie tajemnicą
Maciej Majewski _ rocznik '84; student dziennikarstwa
i komunikacji społecznej; oprócz zmysłu wrażliwości pojawiło się u niego schorzenie miłość połączona z pasją do
muzyki
Maciej M.arcisz _ lat 27; świeżo upieczony absolwent
Uniwersytetu Połykania Ogni; szuka pracy
Maciek Niemiec _ „(...)wymyśliłem sobie swoje urodziny,
by splatać figla śmierci (...).”
Magdalena Gruda _ absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach
Marek Szulc _ mieszka w Sosonowcu, najczęściej przebywa
w Rybniku; pasjonat szeroko rozumianej współczesności;
ceni sobie Słowo, mówione i pisane _ ale tylko to z dużej
litery i nieodmienne
Michalina Sowa _ bajkopisarz, myśliciel, zmyślacz nałogowy, uzależniony od gumy do żucia, wesoło_energicznego
towarzystwa, aktualnie odpoczywam
Paulina Krzysztoporska _ rocznik ‘85; studiuje filologię
polską na UŚ; mieszka i chłonie rzeczywistość w Katowicach
Perepłut _ mieszkaniec Rybnika, miasta setek nieżywych
dusz; dobrowolnie pozwoliła literaturze za-siąść na piedestale w jej osobistej hierarchii zamiłowań.
Piotr Steczek _ rocznik '80; mieszka w Wodzisławiu Śląskim; twórca filmów i impresji video; działa w grupie Moloch i Teatrze MONITORING; prowokuje różne wydarzenia
i współpracuje z wieloma twórcami poruszającymi się
w najróżniejszych obszarach sztuki; od czasu do czasu pisze
i publikuje
Piotr Tenczyk _ student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Poeta. Kabareciarz. Redaktor literacki pisma
Pomysł, które ukazuje się przy zabrzańskim Klubie Myśli
Humanistycznej. Współzałożyciel kilku grup w tym najważniejszej, czyli grupy Kubek bez Klamek. Wielbiciel Tuwima i wszystkiego, co pachnie starością. Zapalony żeglarz
i beskidzki turysta.
Tomasz Junior” Tokarski _ rocznik '87; cynik z przezna“
czenia, kawiarz z wyboru; Zwolennik Behawioryzmu
Immanentnego

Podobne dokumenty