ściągnij wersję pdf
Transkrypt
ściągnij wersję pdf
w magazynie 3: Tytułem wstępu art_zdarzenia 4: Uwaga! Kabarety! Dominika Rączka art_zdarzenia 6: Dzikie migawki wspomnień. Michalina Sowa 8: Taniec rozsypanych pereł. Joanna Grabowiecka 9: Temat na topie. Perepłut rozmowy_na_dwie_głowy 10: Najważniejsze są dobre pomysły. Marek Szulc 14: Nie wiadomo, co się wydarzy”. Maciej Majewski “ zrecenzowane_książka 18: Ostra i hipnotyczna... Maciej M.arcisz 19: O skojarzeniach rakiem wychodzących. Magdalena Gruda 20: Mężczyzna kocha się do kwadratu. Magdalena Gruda pas_par_tu 22: Arterie 2007... Paulina Krzysztoporska 24: Księga piasku. Justyna Gruszczyk 25: Słów kilka o Zofii Rydet. Tomasz Niemiec przystanek_poezja 26: Gaszenie. Piotr Tenczyk z_kamerą_wśród_ludzi 27: Skandynawowie kontra Rosjanie. Katarzyna Dera 29: Hiszpańskie nożyczki i o koreańskich kobietach. Agni 32: Najwspanialsza historia kiedykolwiek opowiedziana. Andrzej Muflon” Kieś “ z_zagranicy 34: Wiatraki kręciły się po raz czwarty... Dawid Wacławczyk 37: Absurdalia 2007. Docent 40: Foto Art Festiwal. Lucyna Ciućka 41: Nowa europejska siła. Diana Łapin uwaga_zapowiedź 43: Projekt UCHO_OKO. Piotr Steczek co_w_trawie_piszczy 44: Kalendarium wystąpili 48: Nasi autorzy zdj. Gabriela Dąbek kultury Rybnicki Magazyn Kulturalno-Społeczny, nr 23, grudzień 2007 Wydawca: Fundacja Elektrowni Rybnik, ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik; tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74; www.fundacja.rybnik.pl; e-mail: [email protected] Redakcja: ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik, tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74; e-mail: [email protected] ISSN 1895-0663 Nakład: 1200 bezpłatnych egzemplarzy Redaktor Naczelna: Katarzyna Dera Zastępca Redaktora Naczelnego, Korekta, Skład: Gabriela Dąbek Skład artykułu o Absurdaliach 2007 (str. 37_39): Mariola Rodzik_Ziemiańska Sekretarz redakcji: Dominika Rączka Projekt graficzny: Piotr Sobik Przygotowanie do druku i druk: INFOPAKT, ul. Przewozowa 4, 44-206 Rybnik; tel. 032-423-85-90; e-mail: [email protected] Okładka: I _ IV _ Justyna Gruszczyk _ Księga piasku Wkładka: I _ Hanna Grzonka II _ Manuele Klein III, IV _ Grażyna Zarzecka_Czech Wszelkie prawa zastrzeżone. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych artykułów. Zastrzegamy sobie prawo do zmian i skrótów w prezentowanych tekstach. „Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego” Miasto Rybnik zdj. Gabriela Dąbek TYTUŁEM WSTĘPU Niezmiernie trudno i nieporęcznie układać życzenia świąteczno_noworoczne w listopadowy, deszczowy poranek. Patrzę za okno i widzę, że śnieg to już tylko wspomnienie w postaci mrocznych, przerażających swą głębią dostojnych kałuż, w które co rusz, z siarczystym słownictwem wpadają niezależnie od wieku i stanu posiadania przechodnie. Nie o kałużach jednak będzie, ale o życzeniach. Właśnie z tego rodzaju problemami borykają się wydawnictwa miesięczników, bowiem kiedy zapracowany człowiek nie pomyśli jeszcze o świętach, to już we wszystkich punktach sprzedaży gazet i czasopism, z okładek wyzierają z drwiącym uśmiechem śnieżnobiałe renifery, zielone choinki, prezenty kolorowe (te rozpychają się przeraźliwie) oraz cala plejada Gwiazdeczek, Panów Gwiazdorów, Dzieciątek, Aniołków. Na koniec wśród fajerwerków prężnie wygina się czterocyfrowa liczba 2008, której forma staje się dla wielu bezwzględna. Podczas, gdy dzieci cieszą się, że już niebawem będą mieć o jeden rok więcej, co wiąże się w ich przypadku z liczniejszymi przywilejami, o tyle ich rodzice z tego powodu już niekoniecznie mają ten sam błysk w oku i uśmiech na twarzy. Wydawać by się mogło, że powtarzalność życzeń staje się dla odbiorcy monotonna i często nieznośna. Każdy z nas owe formułki życzeń zna na pamięć i stara się nie przywiązywać do tego większego znaczenia. Jest to jednak myślenie pozorne, bo każdy w sercu nosi nadzieję na lepsze jutro, a to właśnie życzenia są niezbędnym pośrednikiem do szczęścia. Dlatego tradycyjnie po raz trzeci życzę odbiorcom oraz współtwórcom Zalewu kultury nowych idei, myśli, spostrzeżeń, pasji oraz zadowolenia z życia prywatnego, które tak naprawdę w największym stopniu wpływa na płodność i jakość życia zawodowego. Coraz jaśniejszych sukcesów życzę naszym rybnickim artystom, przedsięwzięciom kulturalnym, za którymi stoją przecież konkretne mniej lub bardziej znane osoby, oraz mediom, które rozwijają się coraz prężniej i znacząco. Aby ten Nowy Rok przyniósł nam wszystkim obopólne zadowolenie, a słowa w jedności siła stały się mottem 2008 roku... Z świąteczno_noworocznym orędziem, Katarzyna Dera Redaktor Naczelna Zalewu kultury [email protected] www.zalew.art.pl Instalacja Justyny Gruszczyk zalew kultury/grudzień 2007 3 art_zdarzenia UWAGA! Po raz dwunasty w Rybniku zagościła plejada polskiego kabaretu. Czy dobrego? Ocenić należy subiektywnie. Mnie osobiście Ryjek pozytywnie zaskoczył. Czym? Apolitycznością. 1 Polska B, Jestem Polakiem, Skecz gruby, Gdzie baba nie może..., Skecz nie w naszym stylu, Skecz w pośpiechu, To naprawdę ważne, Tajemnice natury. W tym roku kabarety na takie tematy przygotowywały skecze. Co najmniej dwa prosiły się o polityczną metaforę. Tego nie lubię. Gościł natomiast absurd, mało było banalnych debat nad zasadnością posiadania kota i konta. Permanentnie przewijał się wątek gastronomiczno_higieniczny polskiej emigracji, niemniej jednak i tu kabaretom nie zabrakło pomysłów i kreatywności. 2 Nie obyło się zatem bez zaskoczeń, a i skandal się zdarzył, nawet dwa. Pierwszego wieczoru informacja, że jeden z kabaretów, mających wystąpić na Małym Ryjku (UCHO) _ nie dojedzie. News dnia. Także dla organizatorów. Przygotowanie (?) czterech skeczy tak bardzo ich zaabsorbowało, że zapomnieli o wcześniejszych zobowiązaniach. Zdarza się. Kolejny wieczór, kolejna absencja, tym razem usprawiedliwiona. Łowców nie będzie _ wypadek losowy. Program zaczyna się stawać wybrakowanym. Teoretycznie. Hit gonił hit. Zaskoczenie za zaskoczeniem. Pomysł za pomysłem. I mimo że rybnicka publiczność kocha Łowców i niejeden zastanowił się jak potraktowaliby temat cieszynianie, zwrotów biletów nie było. Wręcz przeciwnie. Nawet czwartkowy wieczór rybnicko_zielonogórski powalił. Dlaczego nawet? W końcu Ryjek to festiwal premier. Reprezentacje obu środowisk kabaretowych przedstawiły natomiast znane już, ograne podczas Ryjków i Larm skecze. 3 Atmosfera podobna do hali koncertowej, gdzie fani RED HOT CHILI PEPPERS jednogłośnie poruszają ustami, chwaląc się znajomością anglojęzycznych tekstów. A jakie poruszenie, euforię i burzę oklasków wywoływały wariacje kabareciarzy, którzy od zeszłego spotkania z rybnicką publicznością zmienili szyk zdań! Jednym słowem nic tak nie łączy artysty z widzem jak możliwość utożsamienia się z postacią czy funkcja inspicjenta. Był szał. art_zdarzenia KABARETY! 4 Napad _ bywała na Ryjku Fraszka, wiemy że warszawski humor nie ma w Rybniku rzeszy wielbicieli. Dwóch znam, jednym z nich okazał się tegoroczny Tajny Juror _ Tadeusz Kolorz, który właśnie im przyznał swoje Złote Koryto. Za kulturę słowa... Kulturą tą i świetnym konceptem zdobyli też Melodyjną Nagrodę im. Artura. 5 Dziwi, nie dziwi _ DNO, w przedbiegach niekwestionowany faworyt, po zeszłorocznym nokaucie dopuściło się złamania regulaminu. Przedstawili skecz niepremierowy. To dopiero skandal. I gadżety tak jakby się przejadły. Były imponujące, nie da się ukryć, ale już nie było zaskoczeniem, że będą i że będą wypasione. Złotą Kasetę jednak dostali. Jak najbardziej zasłużoną zresztą. 6 Główne trofea _ Koryto przyznane przez kabarety i Koryto Publiczności zostały w Rybniku. Kabaret Młodych Panów wiódł prym w tym roku. Można się dopatrywać w tym fakcie patriotyzmu i lokalnej solidarności, można doszukiwać się przejawów wdzięczności za miłą gościnę i dobrą organizację, dobrego skądinąd festiwalu. Trafniej jednak chyba będzie przyznać, że publiczność w Rybniku jest wymagająca i wybrała najlepiej jak mogła. A kabarety też doświadczone, wiedzą co dobre. Młodym Panom gratulujemy! 7 No i niedziela. Ogromne przedsięwzięcie medialne. Po raz pierwszy Telewizja POLSAT realizowała w naszym mieście tak duży projekt. Piotr Bałtroczyk nagrał w Rybniku trzy odcinki swojego kabaretowego show. Byłam jedną z nielicznych amatorek obserwujących przygotowania takiej realizacji. Emocje, jakie wywołała we mnie perfekcyjna organizacja na planie, wracają nawet teraz, w momencie pisania tego tekstu. Piękne widowisko. Były aniołki, fantastyczna oprawa wizualna, były kabarety, nie zawsze najwyższego „ryjkowego” kalibru, no i Piotr Bałtroczyk był, w całej swojej oratorskiej krasie. Nie ma się co rozwodzić nad treścią, opisywać poszczególnych numerów. Komu się udało i widział, wie, co stracili Ci, których nie było. Nie chcemy im robić przykrości. 12 Ryjek, mimo iż niejubileuszowy, zapisze się w pamięci jako nowatorski, oryginalny i bez wątpienia zabawny. tekst: Dominika Rączka zdjęcia: Maciej Stefaniak z_pogranicza Dzikie migawki wspomnień Motyli śpiew rozbrzmiewa wśród Elizejskich Pól. Pan Michał już wczoraj ściął trawę, poczynając późno w nocy, co rozbudziło moje zmysły. Czy pamiętam twoje dzieciństwo? _ synu, nie miej mi za złe, że to babcia kupiła ci pierwsze klocki, a ojciec wyjeżdżał w delegację. Przecież miała ci wystarczać tylko skromna willa. Te klocki. Ktoś z tyłu przyklasnął w dłonie, moje uszy poczerwieniały. A sama twarz została blada, to dziwne. Gdzieś nad chmurami zagwizdały skowronki, to już ranek. W telewizji wyświetlają nieuprzejmy wiatr. Nie rozmawiajmy o wczorajszej nocy. Przyjaciółko zza oceanu, przytul mnie, śmiało. W zatłoczonym autobusie ktoś nuci piosenkę, taką z dziecinnych lat, taką, w której takt przytupuje się nogą, skacze i biega, wychylam się w przód, by zobaczyć tę małą, zdolną postać. Dziewczynka z afrykańską karnacją, w błękitnej sukience, ściskając ogromnego, pluszowego misia, gra w klasy. Już nie krzywię twarzy z wyrazem obrzydzenia, kochać i tęsknić za latem w roku 1990. Nim zdążyłam ogarnąć i po selekcjonować dzikość myśli uderzających jak bakterie w trakcie zbliżającej się grypy, dziewczynka znikła. Starsza pani. Cóż, w każdym z nas drzemie już inne dziecko. Nigdy więcej nie wypiję soku, przed pracą, jadąc autobusem. Stojąc sztywno na tarasie w Budapeszcie, zastanawiam się, czy dobrze dziś księżyc oświetla moją cerę, w trackie robienia tych zdjęć miałam na sobie palimpsesty pudru, a na planie było ciemno i jedynie jeden reflektor świecił w moją stronę, Sztuczności, proszę Cię, skończ już kłamać, przecież wiem, że ty papier jesteś. 6 zalew kultury/grudzień 2007 Urządzili sobie bal, bal na polanie. Czerwone dżdżownice w kapeluszach w kropki, muchy wyglądające jak chmara wróżek, najstarszy _ Pan Ślimak _ nie omieszkał się zwracać dzieciom uwagi na zachowanie i śmiecenie w towarzystwie dam. Przez słońce zdjęcia nie wyszły. Wszyscy wyszliśmy. Pociągasz za sznurki Boże, czasem zbyt mocno, czasem subtelnie, jak byś całował przed snem w skroń. Nie pamiętam tego numeru telefonu. Udzielam sobie lekcji, jak żeglarz szukam sensu w szczelinie między wodą a niebem. Tutaj wszystko staje się przypadkiem, nawet ten podwójny koci ogon. Poprawiam włosy, to tylko trema, teraz liczy się Twój podpis, sir president. Rozpromieniony obraz młodej damy, kwiat, który nigdy nie pękł, nie rozkwitł. Mężczyzna z siwą brodą rozpoczyna rozmowę, że za grzech powinniśmy zacząć płacić, chowam swój język do małej sakiewki, by nie zobaczył jak bardzo jest brudny, jeszcze wystawiłby mi rachunek z tej swojej fiskalnej kasy ukrytej pod długim płaszczem. Młody chłopiec puszczający na wiatr latawce koloru błękitnego, jakby to był jego kamuflaż. Siedzę niedaleko, kątem oka przyglądając się jego blond lokom i drobnym dłoniom, przez które ciągnie się autostrada żył i cudownych stworzeń z plasteliny. Pamiętam tę pocztówkę z Paryża. Kiedy w mojej głowie pulsuje inny dzień, kiedy oddalam się w tył, w słońcu szukam cienia. Teraz chcę pobiec, przez las, przez pole, nie patrzę na gałęzie uderzające w moją twarz, nie patrzę już na zwierzęta przebierające się pod moimi nogami, biegnę w kółko, jak na karuzeli. To uczucie jest takie, z_pogranicza jak wtedy, kiedy zjeżdżaliśmy z poręczy u babci. Nawet jak jej zabrakło. Oni tylko się chowają. Podnoszę lekko głowę z poduszki. Krzyki zza ściany wyrwały mnie z martwego snu. Łagodnie uderzasz ręką w stół, wrzawa rośnie, jak wczoraj. Pełnia po cichu wkradła się do kuchennego okna, nie chce zejść z parapetu, choć już trzecią godzinę tłumaczę jej, że jest za ciężka. Co za młodzież. Co za starodzież. To ogromny wysiłek, nie będziemy rozmawiać, będę tak leżeć i patrzeć na pomarszczony sufit, przyglądając się przy okazji małym komarom przylatującym na żer. Świeży podmuch wiatru rozpłynął się gdzieś po pokoju. Pozostały pastylki powietrza. Wczoraj w cudzych myślach przeprowadziłam się na wieś, gdzie dom obrośnięty winoroślami szukał źródeł swojego istnienia. Służba serwuje tu ziemię, a do popicia podstawiają nam pod nos szklanki liści. Otwieram książkę na stronie, gdzie ostatnio zakończyłam, wciąż chcę wracać do początku, wciąż szukam podpowiedzi, może by tak wyrwać parę, polizać, zjeść, dotknąć, choć trochę, z dwóch stron, nie jednej. Pożycz dzbanecznik. Podkładając sobie pod głowę stos różnych zeszytów, zasypiam na wykładach o anatomii. Tam przynajmniej da się spacerować, rzucać kamieniami w ścianę, wykrzyczeć i uderzyć. Przechadzam się po krakowskim rynku, z bocznych kafejek dochodzą mnie znane melodie, muzyka szarpie mną i wciąga w wir gapiów, roztańczone dzieci biegają wokół moich kolan, ich uśmiechy, wesołe okrzyki, kobiety, zadumane i wtulone w męskie ramiona, małżeństwa, pary, nie do pary, jakieś stoły, drzewa, witryny, kręci się i wiruje. Łapiesz i sadzasz na krawężniku, twoje oczy. To miało nie boleć. A śpiewa. Ja wiem, że szaleństwo się opłaca, że czasem idzie podskoczyć i klasnąć w dłonie, że jutro niebo zamieni się w teatr rozdwojony na trzy, czy ma sens, pytaj! Wszystko w ciągu dwudziestu lat przybiera swój sens, spotykasz ludzi, którzy chcą cię poznać, masz za sobą stos przekroczonych progów, pierwszy strach przed samotnym spaniem w łóżku, nocne spacery po wyświechtanej ulicy, jazdę na rowerze, przejdź przez próg tej książki. Nie wiem, gdzie ty to schowałeś, ale wiem, że w kieszeni często trzymasz ciemne okulary. Świeżo zmielona kawa, urok codzienności. Mroki bladych pieszczot. Tu nie ma czasu na północ, biegnąc na autobus, często mijam własne Ja, które rzadko kiedy się spóźnia. Świadomość istnienia ponad wszystko. Być czy mieć, nie pamiętam, co chciałeś przez to powiedzieć. Jednak wiesz, synu, teraz, kiedy tak stoję nad twoim łóżkiem, widzę cię z dnia na dzień, czuję obecność i zapach twój, głaszczę po głowie, kiedy nie rozumiemy oboje matematyki, teraz już wiem, że jesteś mym odbiciem. Uparta i pokorna, wodziłam palcem po mapie, czując delikatny ucisk na prawe ramię, dziękuję dziadku, że stałeś za moimi plecami z fajką wypchaną tytoniem. Z tego tytoniu będą książki. Autostopem przez holenderski świat, czuję, że życie nie urwie się, tylko zakończy. O! Wielki Wóz, a w nim projekt nowego domu. Chcę mieć pokój z wielkim oknem i balkonem, abym mogła czasem ześlizgnąć się na dół i przebiec rankiem po świeżej rosie. Kukułka dopowie resztę. Nucąc jakiś rytm, maszeruję dziarskim krokiem. Przecież ciągle mi powtarzasz coś o moralności. Kolorowe cukierki na ból głowy. Dobry wieczór. Polowanie na jaskółki bez powrotu w rzeczywistość. Michalina Sowa [email protected] zalew kultury/grudzień 2007 7 z_pogranicza Taniec rozsypanych pereł Dzisiejszej nocy dopełniłam rytuału tańca. Miliony gwiazd na czarnym niebie i ogromny, mięsisty sierp księżyca zawieszony tuż nad horyzontem. To księżniczka Salome w całej swojej okazałości bryluje w bezkresnej komnacie. Powoli, z namaszczeniem rozebrałam się do naga. Piasek jest chłodny i pomimo, iż przez cały wieczór było mi zimno, a nagrzana popołudniowym słońcem skóra boi się dotyku zimnej wody, morze okazuje się ciepłe i przytulne. Zachęca mnie pieszczotliwymi liźnięciami w stopy, łydki, kolana, uda… Pierwszy odcinek jest płytki. Daje mi odrobinę czasu na oswojenie się z wodą. Drugi odcinek, ten głębszy, jest już konkretnym zaproszeniem do nocnej kąpieli. Mój oddech stopniowo zaczyna się wyrównywać. Następnie znów płytszy, by dać mi możliwość odwrotu. Nie robię tego. I wreszcie ten właściwy, który jest początkiem bezkresu. To od tego momentu morze objawia swoje groźne piękno. Staje się niebezpiecznie pociągające. Obmywając moje ciało, pieści je jak najwytrawniejszy kochanek, który nie zaniedbuje żadnego skrawka skóry. Upojenie każe mi zamknąć oczy. Złudzenie jest ogromne. Niewidzialne dłonie z lubością wędrują wzdłuż moich pleców. Gwiazdy są jedynymi świadkami tego pogańskiego rytuału, który chciałabym powtarzać jak najczęściej. Dla oczyszczenia, dla zmycia wszystkich moich win i złych myśli. Nad moją głową Salome tańczy samotnie swój taniec siedmiu zasłon przetykanych złotem. Jako jej kapłanka składam jej moje ciało w ofierze. Fale otulają mnie coraz drapieżniej. Wdzierają się do wszystkich zakamarków, by stać się zapowiedzią długiej rozkoszy. Wystarczy jeden obrót wokół własnej osi ze wzrokiem skierowanym ku niebu, by stracić poczucie rzeczywistości. By pocałunki syren składane na skroniach, na ustach, szyi, piersiach, 8 zalew kultury/grudzień 2007 pośladkach i udach zachęciły mnie do całkowitego zanurzenia, do zatracenia się w pieszczotach wszechświata. I gdy serce zaczyna bić szybciej, gdy kątem oka zauważy się linię horyzontu, która odcina się jak ostrze noża od aksamitu nocy, wtedy trzeba zawrócić. Pomimo upajającej przyjemności, pomimo poczucia, że stanowi się jedność z Kosmosem, trzeba wyrwać się z objęć Wenus, wytrzymać spojrzenie Salome i powrócić do świata Ziemi i poczucia bezpieczeństwa, jakie ofiarowuje nam z dyskrecją matki. Wyrwać się z wibrującego pożądania, z przekonania, że to jest właśnie moment, w którym tylko śmierć może okazać się piękniejsza od życia. I wrócić, by po kilku krokach, oddechach i słowach odejść bezpowrotnie, powtarzając w duchu słowa Prousta: Nie istnieje jedność, ani stały charakter. Tylko piach, rozsypane perły z naszyjnika, martwe liście, rozebrana mozaika, kalejdoskop. Teraz, w miejscu, w którym się znajduję, trzymam w dłoniach ogromny mosiężny kalejdoskop, obracam go w dłoniach i przyglądam się z góry miniaturowym sylwetkom bliskich mi ludzi, które układają się w fantastyczne wzory. Fragmenty ich twarzy, ich ciał, ułamki spojrzeń, uczucia rozpadające się na atomy, gesty, które zawisły w próżni. Próbuję im wybaczyć, ale to nie jest łatwe. Próbuję wybaczyć sobie, ale to trudniejsze. Adam tłumaczył mi kiedyś, czym jest fraktal. Teraz już wiem, to moja osobista nieskończoność. Teraz…, kiedy już za póżno. Joanna Grabowiecka Teatr MasQuera [email protected] z_pogranicza Były od zawsze, prawdopodobnie pojawiły się jeszcze przed nami, tylko, że kiedyś nie robiły wokół siebie szumu. Dziś jest o Nich głośno. Na podwórkach, w szkołach, telewizji, w religiach, niemalże wszędzie. Rzekomo powinny dawać życie idealne, z mojego punktu widzenia w większości wypadków zabierają je, wysysając chwile, które jeszcze nie miały miejsca, a mogły być tak wartościowe. Przykładem utraty chwilowego poczucia bezpieczeństwa jest wyimaginowana przeze mnie historyjka. Siedziała sama w domu. Dzień wcześniej on upiekł ciasto. Wyszedł wynieść śmieci. Ona w tym czasie przyrządziła gofry. Nie wracał. Minął kwadrans. Dała mu jeszcze piętnaście minut, może to sąsiad na chwilę zaprosił go do siebie na szybkiego łyka na rozgrzanie. Nie pojawił się po godzinie. Znów to samo _ przemknęło jej przez zmęczony mózg. Zrezygnowana wyciągnęła telefon komórkowy z kieszeni. Wpisała jego numer i zadzwoniła. Pierwszy, drugi,… szósty sygnał, nie odbierał. Spróbowała jeszcze raz. I nadal nic. Spojrzała na płyty DVD, które leżały na małym stoliku. A mieli wspólnie spędzić wieczór, na szczerej rozmowie, smacznym podwieczorku, oglądaniu ciekawych filmów i wspólnym poczuciu bezpieczeństwa w nazywanej przez świat grzesznej intymności. Obiecywał…, obiecywał i nadal nic. Wiedziała, że jeśli będzie chciał, sam przerwie stan hipnozy. Tylko ona nie miała na to czasu. A jemu wydawało się, że ma go w nadmiarze, w rzeczywistości, miał go nieco więcej niż ona. Trwonił życie. Ściągnęła perukę i przejechała dłonią po łysej głowie. Zwymiotowała. Uciekły jej myśli nasiąknięte smutkiem przegranej, że nie wybrał jej. Nawet nie stawiała go przed wyborem, sam się postawił. Dawna Ich dziewicza natura dziś jest tylko mitem. XXI wiek wydarł Im tę tajemniczą aurę. Pisząc o Nich, tworzę w pewien sposób paradoks, ponieważ chciałabym, by ludzie przestali mówić na Ich temat, a sama jakby o Nich piszę. Dlatego unikam nazw. Młodzi wchodzą w bliskie kontakty z Nimi tylko po to, by okrzyknąć się mianem „fajnych”. Bezmyślnie kopią sobie grób, niekoniecznie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wystarczy, że wyjdę z domu a przynajmniej raz usłyszę: Ej, stary ja to miałam życie…, co ja to nie widziałam… blablabla! Gdzie natura zakopała antidotum? Gdzie ci ludzie skazili się taką naiwnością? One niekoniecznie są złe, to po prostu człowiek zmutował Je na te najgorsze. Są i ci, którzy z rozwagą wymierzają miarkę. Lecz gdzie się schowali? Pojawiają się na chwilę, by w przeciągu kilku sekund wykrzyczeć swoje racje. I znów odchodzą, by kiedyś ponownie powstać do walki. Nie jestem sama, lecz nie mam również nikogo za sobą. Anioł stróż odszedł, cień nie ma odwagi stanąć w szeregu sprzeciwu. Patrzę, duszę w sobie poglądy i tak jak tamci musze się schować. A Ty masz w sobie tyle siły, by stać stale na piedestale zarzutów, stając się w ten sposób łatwym celem? Perepłut zalew kultury/grudzień 2007 9 rozmowy_na_dwie_głowy Najważniejsze są dobre pomysły W poprzednim numerze Zalewu kultury ukazała się relacja z VI Rybnickich Prezentacji Filmu Niezależnego RePeFeNe. W tym numerze drukujemy rozmowę z Piotrem Matwiejczykiem. Gościem specjalnym VI Rybnickich Prezentacji Filmu Niezależnego RePeFeNe był Piotr Matwiejczyk _ jeden z najwybitniejszych twórców polskiego kina niezależnego. Razem z bratem Dominikiem, zajmuje się filmem od 1992 roku. Od 2001 roku działa samodzielnie pod szyldem wytwórni Muflon Pictures. W swoich produkcjach pełni najczęściej role reżysera i scenarzysty. Bywa również operatorem, montażystą, aktorem, scenografem, kompozytorem, kierownikiem produkcji, producentem... Dotychczas nakręcił blisko setkę filmów, w tym prawie 15 pełnometrażowych, m. in.: Chinacity, Łasice i borsuki, Koszmar minionej zimy, Homo Father, Emilia, Wstyd, Pamiętasz mnie?, Na boso. Niektóre jego filmy można obejrzeć m. in. na www.kinoffteka.pl oraz www.filmforum.pl. Marek Szulc: Podstawowym narzędziem pracy każdego filmowca jest kamera. W ostatnich latach stała się ona dostępna niemal dla każdego. Dziś, każdy kto ma kamerę, może już stać się filmowcem. Zgadzasz się z tą tezą? Piotr Matwiejczyk: Teraz powstało masę festiwali, w których już nawet nie trzeba mieć kamery, a wy- 10 zalew kultury/grudzień 2007 starczy telefon komórkowy czy aparat fotograficzny z możliwością nagrywania ruchu. Nawet na festiwalu Era Nowe Horyzonty był film w konkursie zrobiony za pomocą telefonu. Poza tym jest mnóstwo serwisów, takich jak YouTube, które również prezentują kino niezależne. Utarło się bowiem, że cokolwiek, co jest nakręcone, jest już filmem niezależnym. Jeśli nie jest to fabułka, to jest to videoart czy impresja. M. Sz.: Od czego młody twórca powinien zacząć? Czy na początku powinno się ćwiczyć warsztat, czyli robić dobre ujęcia, montaż itp., a dopiero potem, gdy obróbka techniczna nie będzie stanowiła problemu, skupić się nad sensem dzieła? P. M.: Warsztat jest jak najbardziej potrzebny. Ale jest kilka metod, żeby go ćwiczyć. Może to być szkoła filmowa i słuchanie suchych wykładów. Inną metodę stosowaliśmy z bratem oglądaliśmy filmy zagraniczne po kilka godzin dziennie. Na tej podstawie robiliśmy swoje projekty. Siłą rzeczy były to parodie czy trawestacje kina. Na czyimś projekcie uczyliśmy się realizacji filmu. To jest dobry sposób dla młodych twórców. Jeśli się nie wie, jaką historię opowiedzieć, można zabawić się w naśladowanie kina. Może to zaowocować w przyszłości własnym pomysłem. Może ktoś zaobserwuje niedograną sytuację? Może stwierdzi, że powinien opowiedzieć o czymś, o czym nie opowiedział ktoś inny, bo to rozmowy_na_dwie_głowy jest dla niego akurat ciekawsze? Wtedy powstaje scenariusz na podstawie czyjegoś pomysłu. A warsztat jest już podpatrzony, bo każdy film powstaje na tej samej bazie _ kamera, kadrowanie, aktorzy... M. Sz.: Największą bolączką twórców niezależnych są oczywiście pieniądze. Jakie są budżety Twoich filmów? Skąd czerpiesz pieniądze na ich kręcenie? P. M.: Swoje pierwsze filmy robiłem całkowicie za darmo. Nikt nie dostawał gaż aktorskich ani zapłaty za swoją pracę. Jeszcze dokładałem własne pieniądze, żeby kupić Pepsi jako formę drobnego cateringu, czy musiałem dać na paliwo, żeby gdzieś dojechać czy przewieźć sprzęt. Krótkometrażowe filmy miały budżet rzędu 100_200 zł, czyli żadne pieniądze. Brak funduszy daje swobodę, bo można siedzieć dwadzieścia dni zdjęciowych nad tym samym. Nie trzeba się spinać, żeby nakręcić coś w ciągu jednego dnia. Nie ma nacisku ze strony producentów, którzy chcą odzyskać utopione w tym filmie pieniądze. Takie kino bezbudżetowe jest szczere, bo jest tworzone z pasji. Swoje filmy sam finansuję i mam nad nimi pełną kontrolę, bo są tworzone całkowicie na moich warunkach. Ostatnio pojawili się drobni sponsorzy, jak np.: Multimedia Polska, która jedynie wsparła częściowo _ ale nie zasponsorowała w całości _ cztery moje projekty. Kiedy są pieniądze od sponsorów, trzeba wydawać je jak najrozsądniej. Z jednej strony fundusze z zewnątrz pozbawiają swobody, ale z drugiej uczą dyscypliny. W fazie scenariusza można ulepić wszystko. Jak kiedyś tworzyłem filmy, wiedziałem, że nie będę potrzebował wynajmować mieszkania, bo będę kręcił wnętrza u mojego kolegi, nie będę potrzebował ubrań, bo wiem, że każdy przyniesie własne ciuchy itp. Tak było kiedyś. Teraz już mam budżet i zatrudniam profesjonalistów do wszystkiego. M .Sz.: Czy tworząc profesjonalne filmy niezależne, dopuszczasz element „pójścia na żywioł”, czy sztywno trzymasz się scenariusza? P. M.: Przy ostatnich produkcjach scenariusz jest zaakceptowany. Wszyscy podpisują umowę na ten projekt i nie mogę wówczas już niczego zmieniać i pozwalać sobie, by „pójść na żywioł”. Reżyseria kadry z filmu Między nami, dzieciakami polega na tym, żeby to wszystko dobrze ułożyć, a potem jeszcze odpowiednio pokierować ekipą, by wspólnie osiągnąć zamierzony cel. Ale ten cel tworzę na podstawie wcześniej ustalonego scenariusza, a nie strzępków lepionych na planie. Przykładowo, jeśli scena powinna trwać trzy minuty, a na planie stwierdzamy, że nie jesteśmy w stanie ciekawie jej opowiedzieć w takim czasie, to skracamy, doszlifowujemy z aktorami. Ale nigdy nie usuwamy jej w całości. M. Sz.: Jaki jest Twój sposób na film, sposób na przyciągnięcie widzów? P. M.: Na początku potrzebny jest ciekawy temat, którym chciałbym się podzielić z publicznością. Jeśli mam temat _ zbieram spostrzeżenia. Przy tworzeniu filmu Na boso zbierałem informacje dotyczące próby samobójczej, czyli reakcje rodziny, przyjaciół i innych. Z tego starałem się ulepić ciekawą fabułę, w centrum której będzie ta próba samobójcza. Dla mnie scenariusz to podstawa. Potem jest jeszcze długa praca z aktorami, dzięki którym wizja zawarta w scenariuszu musi nabrać rzeczywistości. M. Sz.: Co roku, zarówno Ty, jak i Dominik, kręcicie po jednym, dwa pełnometrażowe filmy. Skąd rodzą się pomysły? Sami wymyślacie indywidualnie, czy może w większym zespole? P. M.: Tworząc film Na boso wiedziałem, że chcę opowiedzieć historię próby samobójczej _ jak i dlaczego młodzi ludzie targają się na własne życie. Potem wyszła na jaw sprawa Ani molestowanej w gdańskiej szkole. Stwierdziłem, że jest to ciekawy temat. Przy kręceniu wcześniejszego filmu pt. Pamiętasz mnie, podczas długiej rozmowy z Mirkiem Baką, wyszła nam ciekawa historia. Mirek z chęcią zagrał. Do tego, aby wymyślić pomysł, wystarczy więc spotkanie znajomych, czasem nawet obserwacja ludzi zalew kultury/grudzień 2007 11 rozmowy_na_dwie_głowy kadr z filmu Emilia w tramwaju. Trzeba mieć otwarte oczy i z tego czerpać. M. Sz.: Porywasz się w swoich filmach na tematy bardzo współczesne. Takie, których inni nie odważyliby się podjąć, bo są zbyt delikatne lub za bardzo kontrowersyjne. Na pewno jest to oznaka dużej pewności siebie, poczucie tej offowej „niezależności”. Czy w związku z tym są jakieś tematy, których wiesz, że nigdy się ich nie podejmiesz? P. M.: Są tematy, które mnie po prostu nie interesują, np. polityka. Kiedyś powiedziałem, że mógłbym zrobić śmieszny serial Romek, Andrzej i kaczory. Potem zaczęło się to za mną ciągnąć i każdy tylko o to pytał, więc stwierdziłem, że nie ma co rozpowiadać takich bzdur. Polityka mnie nie interesuje. Oglądam polityków, ale tylko po to, żeby się z nich pośmiać, bo dla mnie jest to komedia. Dlatego nie mógłbym nakręcić serialu typu Ekipa, bo to zupełnie nie mój klimat. Poza tym, nie lubię żerować na nieszczęściu. Nie mógłbym zrobić filmu o ofiarach WTC czy o cierpieniu papieża. Podpinanie się pod postać Karola Wojtyły, jak zrobił niedawno Bodo Kox w filmie Chłopak z Wadowic. Życie i twórczość Oskara Boszko _ uważam za skandaliczne. Tak samo jak chłopaki z Monty Pythona, którzy drwili z Jezusa w Żywocie Briana. Moje kino nie jest po to, żeby obrażać, ale żeby dzielić się spostrzeżeniami. M. Sz.: Obserwuję innych twórców niezależnych. 12 zalew kultury/grudzień 2007 Godnym wyszczególnienia jest moim zdaniem _ rzeszowska grupa DDN z Hubertem Gotkowskim na czele. Jak ich oceniasz? P. M.: Dobrze, że wspomniałeś o gruie DDN, bo ich uwielbiam. Byłem z nimi na kilku różnych pokazach. I ja, i oni mieliśmy własne produkcje. Niejednokrotnie na ich filmach bawiłem się lepiej niż na swoich. Jest to grupa, która rzeczywiście ma pasję. Jeżdżę po różnych festiwalach i wiele oglądam. Obserwuję, że coraz więcej lepszych twórców rodzi się w szkołach filmowych, np.: Próba mikrofonu Tomasza Jurkiewicza z Wydziału Radia i Telewizji UŚ czy Teraz Polska Michała Bilińskiego. Być może są to twórcy jednoroczni, którzy pojawiają się i zanikają. DDN to długoletnia grupa, która pokazuje, że z każdą kolejną produkcją dąży do kolejnego swojego celu i chce robić coraz lepsze filmy. M. Sz.: Szeroko jest rozpowszechniona akcja „Wszystko” Artura Wyrzykowskiego, który zbiera pieniądze na stworzenie filmu od internautów. Na jego stronie www.wszystko.net pojawiają się już od roku różne informacje dotyczące scenariusza, obsady, produkcji, postprodukcji... Czy sądzisz, że kino niezależne _ jeśli nie obrazem, to musi już szokować otoczką produkcyjną? P. M.: PR jest dobry, ale nie po to, żeby wypromować „siebie”, ale żeby wypromować „temat”. Jeśli ktoś zrobi film w piwnicy, to nie ujrzy on światła dziennego. Jeśli ktoś chce zrobić film o gejach, którzy adoptują dziecko, to robi otoczkę medialną, żeby ktoś zaczął się tym interesować. I temat staje się nagłośniony i aktualny. Jeśli jednak chodzi o Artura _ śmiałem się, kiedy codziennie czytałem na stronie Stopklatki: jest nowy aktor, jest nowy patron medialny... Ma lepszy PR niż Indiana Jones! Jest wokół tego tyle hałasu, ale dla mnie jest to żałosne. Facet, zrób film i pokaż go wreszcie! To jest sztuczne dmuchanie wielkiej bańki mydlanej, która pęknie i nic po niej nie zostanie. M. Sz.: Jak widzisz przyszłość polskiego offu? Widzisz ją w jasnych czy czarnych barwach? P. M.: Moim zdaniem kino profesjonalne i kino niezależne spotka się w pół drogi i będzie tylko „kino” _ krótkie kino komórkowe, fabularne, eksperymen- rozmowy_na_dwie_głowy talne, dokumentalne... Za dwa, trzy lata nie będzie już taśmy światłoczułej. Pornografia Jana Jakuba Kolskiego zapoczątkowała w polskim filmie erę HD. To samo widzimy w Katyniu Wajdy. Telewizje już teraz wolą dostawać materiały na nośnikach cyfrowych. Kamery HD stają się tak jak kilka lat temu cyfrówki. Jak ktoś mógł wtedy pozwolić sobie na kamerę cyfrową, to teraz stać go na kamerę HD. Jakość i sprzęt pną się do góry. Potrzebne są tylko dobre pomysły. Twórcy profesjonalni niekiedy mają straszne pomysły, dużo gorsze niż twórcy offowi. Ale mają pieniądze, znajomości i sprzęt. Niezależni mają tylko dużo fajnych pomysłów, ale nic więcej. Dlatego myślę, że oba typy kina spotkają się wkrótce gdzieś w połowie drogi i nie będzie innych klasyfikacji, oprócz podziału na filmy dobre i złe. M. Sz.: Czy kino niezależne to miejsce docelowe dla twórców czy tylko okres przejściowy między amatorstwem a profesjonalizmem? P. M.: Wszystko zależy od osoby. Jeśli ktoś tworzy z pasją, to super osiągnięciem jest życie z tej pasji. Wtedy kino jest ciekawym punktem przejściowym. Ale trzeba się też rozwijać, tworząc filmy krótkie, potem dłuższe, tworzone za 100 zł, a potem za tysiąc, milion... Trening czyni mistrza, a praktyka na planie rozwija twórcę, który z kolei robi coraz lepsze kino. Jeśli twórca nie ma talentu, to nie zdoła przejść na wyższą półkę. Grupa filmowa Skurcz uważa tworzenie filmów jako zabawę. Robi to ciekawie, ale nie pretenduje do superprofesjonalizmu. Nie potrzebuje wyjść z offu. M. Sz.: Jakie są Twoje plany na bliższą i dalszą przyszłość? P. M.: W listopadzie zaczynam kręcić kolejną fabułę pt. Skok w bok. Będzie to komediowa, wręcz slapstickowa historia próby zdrady małżeńskiej. Mężczyzna przez swojego kolegę staje u siebie w mieszkaniu twarzą w twarz z prostytutką. Do domu wraca żona, która zapowiada, że zjedzie się za chwilę rodzina i będzie impreza. Mężczyzna nie wie jak wybrnąć z tej sytuacji. Musi wyprowadzić prostytutkę, wytłumaczyć jej, że nie skorzysta z jej usług, a żonie zamknąć oczy na to, co się dzieje. Zjeżdża się coraz więcej osób, w tym również alfons. Robi się z tego fajna komedia omyłek. Zamierzam też zrobić wkrótce film Lubię mówić z Tobą, który będzie przedstawiał dramatyczną sytuację trzydziestoletniego mężczyzny, który nie potrafi dogadać się z mamą i zaczyna rozmawiać z trupami, których pilnuje pracując jako dozorca w kostnicy. Obecnie, razem z Dominikiem, zaczynamy tworzyć coraz droższe produkcje. W założeniu mają one być lepsze, bo pieniądze mają być przeznaczone na jakość. To już nie jest zabawa w kino. Droższe i lepsze produkcje poszerzają horyzonty. Na przyszły rok są opracowywane projekty, w których mają zagrać europejscy aktorzy. Ale to jest na razie w fazie rozmów z koproducentami. M. Sz.: Dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów! Marek Szulc [email protected] Zdjęcia: Anna Burek zalew kultury/grudzień 2007 13 rozmowy_na_dwie_głowy Nie wiadomo, co się wydarzy... Wokalista, kompozytor, aranżer, producent. Pracował z czołówką polskiej sceny jazzowej i nie tylko (Ewa Bem, Henryk Miśkiewicz, Dorota Miśkiewicz, Anna Szarmach, Kayah, Robert Janson). Zasłynął z występów solowych, jak i z działalności z grupami POLUCJANCI i THE GLOBETROTTERS. Z tymi ostatnimi wystąpił 19 października w Rybnickim Centrum Kultury. Na co dzień pogodny i życzliwy. Twierdzi, że jest szczęściarzem. Przed koncertem udało mi się go namówić na rozmowę. Panie i panowie: Kuba Badach! Maciej Majewski: Wasza muzyka często jest określana mianem World Music. Zgadzasz się z tym, że Wasza muzyka jest „muzyką świata”? Kuba Badach: Tak. Benek Maseli jest z Polski, ja jestem z Polski. To już jest dwóch światowców. Jerzy Główczewski jest z Polski, a Nippy Noya jest z Indonezji. Tzn. mieszka w Holandii od wielu lat, ale jest Indonezyjczykiem z pochodzenia, czyli to już powoduje, że gramy „muzykę świata” (śmiech). Jest sporo inspiracji różnymi kulturami. Pojawiają się różne stylizacje: muzyka indyjska, arabska czy też brzmienia afrykańskie. Także dla łatwiejszego szufladkowania, nie widzę problemu, żeby nazywać to World Music. M. M.: Powiedziałeś, że występujesz na scenie ze swoimi belframi. Jak się czujesz w takiej sytuacji i czy nie myślałeś o tym, by samemu zostać wykładowcą np.: na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach? K. B.: Ponieważ właśnie wszedł mój kolega z zespołu (wchodzi Bernard Maseli _ wibrafonista, przyp. M. M.). Czuję się fantastycznie grając ze swoimi belframi (śmiech) i nie śmiałbym nigdy wykładać 14 zalew kultury/grudzień 2007 na uczelni. (Nie jestem twoim belfrem _ rzucił Maseli i wyszedł). To jest rewelacyjna rzecz, bo od tych gości się po prostu strasznie dużo nauczyłem w trakcie całej żywotności tego zespołu. Ja gdzieś w środku postrzegam tę formację jako swoisty uniwersytet muzyczny, do którego zostałem zaproszony. Kiedyś jeszcze tak tego nie odbierałem. Dopiero z perspektywy czasu widzę po prostu, że bardzo dużo się nauczyłem i cały czas się uczę. I to jest fantastyczne. Ci faceci są znakomitymi wykładowcami, mają ogromną, ogromną wiedzę muzyczną. Nippy Noya jest facetem o przebogatym doświadczeniu życiowym i muzycznym, z racji i wieku, i tego, że grał z wieloma gigantami muzyki światowej. Oprócz tego oni mają sporo pokory wobec wszystkich rzeczy, jakie niesie ten zawód. A nie jest to tak naprawdę tak prosty zawód. Mają cholerną świadomość tych trudów trasy. Podróżujesz przez cały dzień, potem wychodzisz na scenę i wyrzucasz z siebie wszystko. Uczymy się od siebie nawzajem. Mamy taką niepisaną zasadę, że zawsze gramy na 100%. Oczywiście, że zdarzają się lepsze koncerty i gorsze, ale zawsze jest to 100% naszych możliwości danego dnia. Czasami jesteś w niedyspozycji i nie idzie tak, jak sobie to zaplanujesz i wymarzysz, ale przynajmniej szczerze po koncercie mówisz sobie: OK, to była setka tego, na co mnie dziś było stać. Czasami gramy półtorej godziny, a czasem trzy godziny grania klubowego, podzielonego na sety. Wywala się mnóstwo energii, emocji i potem musi zejść z ciebie ta adrenalina. Tak naprawdę puszcza cię dopiero koło 3.00 w nocy, idziesz spać, a następnego dnia znowu dymasz samochodem. Dzisiaj jechałem z Warszawy do Rybnika 6 godzin i 50 minut. To jest mój arcyrekord. Z perspektywy czasu traktuję to rozmowy_na_dwie_głowy jednak i jako łut szczęścia, i chyba jakieś tam przeznaczenie, że znalazłem się w tej formacji. To taki mój prywatny muzyczny uniwersytet. M. M.: Chciałem trochę nawiązać do tego, co powiedziałeś. Zastanawia mnie taka kwestia: na koncertach Anny Marii Jopek występuje Mino Cinelu _ rozchwytywany światowej sławy perkusista. Wy z kolei macie właściwie nie mniej popularnego Nippi'ego Noyę. Tymczasem koncerty Anny Marii Jopek cieszą się dużo większą popularnością niż Wasze. Z czego to wynika? Czy to nie jest trochę tak, że jesteście grupą „środowiskową”? K. B.: Myślę, że zawsze jest to kwestia promocji. Jako THE GLOBETROTTERS nie sprzedaliśmy takiej ilości płyt, które nas by predysponowały do wykonawców pop, a co za tym idzie _ jesteśmy mniej rozpoznawalną marką itd. Ten element promocyjny jest u nas na zupełnie innym poziomie, ale daje nam to totalną wolność o miejsca, w których gramy, bo możemy zagrać w bardzo małym mieście, w bardzo małym klubie. Jest to superdoświadczenie i dla nas, i dla ludzi, którzy przychodzą na koncerty. Nie mamy statusu gwiazdy, bo wiąże się to z innymi wymaganiami finansowymi i tak dalej. Oczywiście, byłoby świetnie, gdybyśmy grali w najlepszych salach koncertowych na świecie. Zdarza mi się grać w tych salach, ale nieregularnie. Mam nadzieję, że kiedyś będzie tak, że będę grał w nich regularnie, ale chciałbym mieć też zawsze wolność zagrania w każdym miejscu, w jakim mi się będzie chciało zagrać, bez obciążenia gatunkowego typu: a to nie wypada, a tego się nie da. Właśnie Nippy Noya będąc gościem z takim bagażem i renomą, który jak ma ochotę to idzie grać na ulicę z grajkami i jak mu „zażre”, to może grać z nimi dwie godziny, bez jakichkolwiek problemów i poczucia obciachu. Ma świadomość tego, kim jest i co mu sprawia przyjemność. To, co robi Ania Jopek jest super sprawą. Że ma możliwość współpracowania z supermuzykami i docierania z bardzo dobrą muzyką do coraz większej grupy ludzi. A wiadomo też, że gdy robisz coś, co nosi znamiona prestiżu, wtedy przyciągasz ludzi, którzy mają pieniądze. Jeżeli im uda się to zaszczepić, tym lepiej. Wtedy ten krąg ludzi zakręconych troszeczkę głębiej na sprawy kultury i sztuki się poszerza i to jest wspaniałe. M. M: Mówicie, że każdy koncert jest inny. Powtarzacie, że nigdy nie wiecie, co się wydarzy na kolejnym koncercie. Czy zdarzył Wam się koncert kompletnie improwizowany, że po prostu wyszliście i zagraliście to, co Wam w duszy grało, bez gotowych tematów? K. B.: Zdarzyło się, ale nie były to pełne koncerty, tylko np.: 2_3 numery. Bardzo często bisy tak wygl- dają. Zdarzało się też tak, że byliśmy zapraszani na koncert, na którym występowało więcej wykonawców i każdy z nich wychodził właśnie tylko na 2_3 numery. Podejmowaliśmy wtedy taką decyzję, ponieważ np.: wykonawcy przed nami grali takie ułożone rzeczy, zaaranżowane. Wtedy my jechaliśmy „bez trzymanki” _ nie wiadomo, co się wydarzy. Spina jest wtedy wielka, adrenalina skacze. I nawet, jeśli się wyłożyliśmy, to wiedzieliśmy, że jest to w stu procentach szczere. Ludzie to też chyba wtedy rozumieją i inaczej przyjmują taką porażkę (śmiech). Tak więc zdarzają nam się takie momenty. Każdy wieczór jest inny właśnie dlatego, że zawsze gramy na 100%, w związku z tym wszyscy eksplorują część siebie muzycznie. Zdarza się, że muzycy sobie wymyślą jakiś „ścieg” na solówce, który im się spodoba. To działa, bo solówka się fajnie rozwija, fajnie wzrasta i zadziałała ileś tam razy i potem powtarzają, bo to np.: wciąga publiczność. Ja za każdym razem szukam w głowie zupełnie innego „ściegu”. I czasami polegnę. Jest solówka i wiem, że nie udało mi się zbudować tego, co sobie założyłem. Gdzieś tam, któryś element po prostu nie dopasował się, ale próbowałem, żeby to za każdym razem było inne. Wtedy masz szansę eksplorować i siebie i swoje możliwości. To jest jakaś tam gwarancja rozwoju. M. M.: A czy w ten sposób powstają też Wasze utwory? Macie temat, a potem go drążycie, ogrywacie na koncertach, by wreszcie go nagrać? K. B.: Nie, większość materiału jest pisana przez Benka, ponieważ są to dosyć poważne struktury aranżacyjne. Nie byłoby szansy na zabudowanie takiej warstwy aranżacyjnej po prostu. W związku z tym brzmiałoby to bardziej ubogo, ale właśnie dlatego jest to równoważone. Są to rzeczy, które są zaaranżowane wcześniej, ale np.: gramy codę, która jest za każdym razem kompletnie inna i nie wiadomo, w jaką stronę pójdzie, czy będzie na takim bicie, czy na innym. Czy będzie taka harmonia, czy inna. Nie wiadomo. Benek zarzuci jakiś akord i jedziemy w taką stronę albo w inną stronę. To już są rzeczy, które krystalizują się na scenie i podejrzewam, że zalew kultury/grudzień 2007 15 rozmowy_na_dwie_głowy dzisiaj też będzie kilka takich momentów, że nie wiem, gdzie pójdziemy. Będziemy się łapać i szukać. M. M.: Wiele osób myli Twój wokal z głosem Mietka Szcześniaka. Tymczasem, gdy słucham nagrań z Twoim udziałem, to Twoja barwa wydaje mi się nieco „brudniejsza” niż Mietka. Czy dbasz w jakikolwiek sposób o swój głos? K. B.: Tak. Uczyłem się śpiewu u znakomitej pani profesor _ pani Ewy Mentel, która mi bardzo pomogła w moim śpiewaniu, bo zrobiła rzecz najważniejszą dla mnie, tzn. szukała takich technik, które pomagają mi nie męczyć się podczas śpiewania. Poprzez stosowanie wielu technik dbam o to, żeby sobie „nie zniszczyć” tego instrumentu, bo to są niewymienialne struny. Nie mogę tak jak gitarzysta pójść do sklepu i kupić sobie nowego kompletu. Poza tym jest to kwestia wieloletniego doświadczenia. Wiem, że np.: bezpośrednio po koncercie nie warto pić litra lodowatej wody, bo nic się niby nie stanie, ale na te rozgrzane struny idzie lód i to nie jest najfajniejsze. A ja nie jestem gościem typu aaa, wyłączyć klimatyzację, że jest za ciepło, za gorąco. Nie chodzę w szalikach. Nie mam takich zapędów, bo uważam, że nakręcanie tego typu rzeczy powoduje, że mózg zaczyna inaczej pracować i człowiek staje się o wiele bardziej podatny na tego typu rzeczy, wtedy sobie wymyśla, że wokół ma być taka, a nie inna temperatura. M. M.: Mnie dźwięki, które śpiewasz na koncertach THE GLOBETROTTERS przypominają twórczość Richarda Bony. Czy inspirujesz się może tym artystą? Co o nim myślisz? 16 zalew kultury/grudzień 2007 K. B.: Nie. Tzn. może jest to jakaś tam delikatna inspiracja. Ja nie mówię w suahili i nie znam narzecza afrykańskiego. Wymyślam swoje własne wyrazy dźwiękonaśladowcze. Widziałem wiele koncertów Bony i jest to absolutnie arcymistrz i wybitna postać, ale nie mogę powiedzieć, że jakoś jestem nakręcony strasznie i że się tym inspiruję. Na pewno jest to jakaś inspiracja. Jeśli coś zobaczyłeś i doceniasz, to są to rzeczy, które podświadomie zostają i potem gdzieś to się odpala samoczynnie. M. M.: Nie mogę nie zapytać o długo oczekiwaną płytę POLUCJANTÓW. Ale spytam po prostu, czy ona kiedykolwiek wyjdzie? K. B.: Nie mogę nie odpowiedzieć (śmiech). Nie mam nadal zielonego pojęcia. Podejrzewam, że wyjdzie. Ponieważ to już mija siedem lat od wydania ostatniej płyty (i debiutanckiej zarazem _ Tak Po Prostu wydana w 2000 r. przez Sony Music Polska. _ przyp. M. M.), coraz więcej osób już nabija się z tego powodu, że jeszcze nie wyszła. Odpowiem tak: mój przyjaciel perkusista Robert Luty, który nagrał bębny na ten album trzy lata temu, powiedział, że chyba nie ma sensu wydawać drugiej płyty. Chyba trzeba by już trzecią wydać teraz, a drugą wydamy po trzeciej (śmiech). Tak więc druga płyta pojawi się między trzecią a czwartą płytą (śmiech). Wydaje mi się, że jest to jakaś metoda (śmiech). To jest przedziwny twór, przedziwny zespół i skoro tak jest, jak jest, to tak będzie. Ja w tym momencie pracuję ostro nad płytą solową, bo chcę to zrobić w najbliższym czasie i wiąże się z tym mnóstwo planów i propozycji. Podejrzewam, że będziemy przechodnio robić rozmowy_na_dwie_głowy POLUCJANTÓW i moje solowe rzeczy itd. Jesteśmy po prostu jedną, wielką, wspaniałą rodziną muzyczną (śmiech). M. M.: Uprzedziłeś moje pytanie. Współpracowałeś z wieloma wokalistami i muzykami. Wielokrotnie śpiewałeś w duetach m. in. z różnymi wokalistkami. Czy nie myślałeś o tym, by wypuścić taką płytę w stylu duety albo taką, jaką wypuściła Novika? K. B.: Nie, nie myślałem na razie o takim projekcie, bo mam zupełnie inne projekty w głowie. Niewykluczone jednak, że napiszę kiedyś taki materiał stricte duetowy, bo czasami chodzą mi takie rzeczy po głowie, ale w tej chwili nie jest to w moich planach. M. M.: Nagrywacie wszystkie koncerty tej jesiennej trasy. Ma z nich powstać koncertowe DVD...? K. B.: Miało tak być, ale nie wiem, czy będzie to miało miejsce. Dzisiaj jest pierwszy koncert i jeszcze nie zdążyliśmy zrobić narady wojennej. Dopiero dzisiaj w nocy będę wiedział, czy nagrywamy te koncerty, czy nie i jak to wygląda technologicznie, bo jest to troszeczkę skomplikowane. M. M.: A co będzie dalej? Następna płyta? Both Sides (ostatnia jak dotąd płyta THE GLOBETROTTERS wydana w 2005 r przez Globe Records _ przyp. M.M.) wyszła dwa lata temu. K. B.: Tak, zaczynamy nagrywanie nowej płyty 5 i 6 listopada. Pewnie do zimy Benek się upora z tą płytą. M. M.: A Twoje ambicje artystyczne na przyszłość? K. B.: Solowa płyta. Ona na pewno wyjdzie w przyszłym roku. Do końca tego roku chcę ją skończyć. Planów jest bardzo dużo i są to bardzo dziwne plany. Jeżeli się skonkretyzują, to będzie to dosyć szeroka sprawa. Nie chcę w tej chwili mówić o tych rzeczach, żeby nie zapeszyć, ale jestem po kilku bardzo ciekawych i inspirujących spotkaniach. Zapowiada się bardzo ostry przyszły rok, chociaż właściwie najbliższe trzy lata, bo jeśli to wypali to po prostu przez najbliższe trzy lata nie będę miał za bardzo kiedy spać. M. M.: I to życie w trasie nabierze jeszcze większego rozpędu. K. B.: Tak, ale odpoczywałem przez parę lat, więc teraz mam zgromadzone siły na to, by ostro zasuwać. Jak ja się biorę do roboty, to znaczy, że jest dobrze (śmiech). M. M.: Czego Ci mogę życzyć? K. B.: Żeby to wszystko wypaliło i zaczęło się realizować. I żeby ludzie dalej w to wierzyli! Maciej Majewski [email protected] zdjęcia: Hania Zdziebczok zalew kultury/grudzień 2007 17 Jej epicka proza jest wyrazem kobiecych doświadczeń. Przedstawia je z pewnym dystansem, sceptycyzmem, ale też ogniem i wizjonerską siłą _ tak uzasadniono tegoroczną literacką nagrodę dla Doris Lessing. Jako wierny wyznawca werdyktów Akademii bez wahania pobiegłem do księgarni. W 1999 roku w wywiadzie dla Boston Review Doris Lessing przyznała, że czuje się niewidzialna. Mimo że przez wielu uważana za jednego z najważniejszych twórców naszych czasów (choć w Polsce niezbyt znana), nie otrzymała nagrody Szwedzkiej Akademii.* Teraz mogła wreszcie powiedzieć: To trwało 30 lat. Zdobyłam wszystkie możliwe nagrody w Europie, wszystkie te cholerne nagrody. Jestem bardzo zadowolona. Nobel to królewskie wyróżnienie. Jeszcze tego samego dnia, w dzień ogłoszenia werdyktu, jedna z trzech książek Doris Lessing wydana w Polsce _ Piąte dziecko _ trafiła w moje ręce, gotowa do przeczytania. Krótka (zaledwie 141 stron) książka noblistki opowiada historię małżeństwa Harriet i Davida, których marzeniem jest założenie dużej rodziny _ w grę wchodzi nawet szóstka dzieci. Plan, dosyć ambitny jak na ich zarobki, okazuje się spełniać: z pomocą krewnych tworzą ogromny, przytulny dom, stanowiący przystań dla rodzinnych zjazdów. Prawdziwe problemy, a także właściwa akcja rozpoczynają się wraz z poczęciem piątego dziecka. Okaże się ono przekleństwem rodziny Harriet i Davida _ niewytłumaczalnym, legendarnie złym, przerażającym. Wkrótce bohaterowie będą musieli wybrać między dobrem całej rodziny, a jej jednego członka _ Bena _ agresywnego, niezrozumiałego i dzikiego potwora w ludzkiej skórze. Piąte dziecko to niepokojąca i mroczna historia, która naprawdę nie pozwala na obojętność (mimo całej sztampowości tego zwrotu). Siła prozy Lessing 18 zalew kultury/grudzień 2007 tkwi w prowokacyjności możemy ją odczytać jako ilustrację moralnego dylematu. Jak daleko przebiegają granice matczynej miłości? Czy warto ocalić życie jednego członka rodziny, płacąc w zamian wyniszczeniem życiorysów całego rodu? Skąd bierze się zło? Autorka, jak to zwykle bywa, nie podaje odpowiedzi. Jak sama mówi: Ludzie za bardzo przejmują się przesłaniem książki. Moje pisarstwo to nie przedstawianie idei ja tylko piszę historie. Akcja przedstawiona jest jednotorowo _ nie ma miejsca na wątki poboczne czy zbędne dialogi. Książkę czyta się tak, jakby autorka wyznaczyła sobie zadanie przedstawienia samej esencji narracji. I w tym nasyceniu jest moc. Czy zatem żadnych minusów? Jak dla mnie jeden: powstał sequel (Podróż Bena), opowiadający o losach piątego dziecka po opuszczeniu rodziny. Jak na razie nie przeczytałem, ale wydaje mi się, że historia kończy się w idealnym momencie i dopowiedzenia tylko zepsują uzyskany efekt. Piąte dziecko to hipnotyczna i wciągająca proza. Dobrze się dzieje, gdy Nobla dostaje ktoś „nieoczywisty” taki jak Doris Lessing _ dzięki temu mamy szansę poznać nową (choć jakże już sędziwą) postać światowej literatury. Miejmy nadzieję, że dzięki nagrodzie wkrótce ukażą się na polskim rynku inne książki autorki np. The Golden Notebook albo Love, Again. Czytelnicy, wniosek jeden: do księgarni marsz! Maciej M.arcisz [email protected] * Możemy grzecznie pokiwać głową na to poczucie niewidzialności, jednak trzeba pamiętać że nieprzewidywalność należy do reguł szwedzkiego jury. Wystarczy przypomnieć Virginię Woolf czy Jamesa Joyce'a, którzy mimo swojej niekwestionowanej pozycji w świecie literatury, Nobla nigdy nie dostali (nie wspominając o żyjących „pewniakach” takich jak Philip Roth czy Amos Oz ). Trudno też powiedzieć, ilu jest aktualnie na świecie „najważniejszych twórców naszych czasów” _ pięćdziesięciu, stu? O skojarzeniach rakiem wychodzących Książka Umberto Eco Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów składa się z ośmiu rozdziałów, na które składają się artykuły oraz wystąpienia z lat 2000_2005. Teksty powstały jako wynik troski, oburzenia wobec Nowego, które Postępuje, którego nie można powstrzymać. Kryterium ważności odnosi się do wydarzeń politycznych i medialnych, uwzględnia dzień 11 września 2001 r., wojny w Afganistanie i Iraku, dotyczy czasu, w którym we Włoszech do władzy doszedł Sylvio Berlusconi. U. Eco jako semiolog, obserwator świata współczesnego, autor niedawno wydanych: Historii piękna, Historii brzydoty przedstawia świat, który jak brzydota ma tysiące twarz, jest ciekawszy, bardziej interesujący i bardziej człowieka absorbujący. Wartość poznawcza rzeczywistości ukazanej w owej książce opiera się na nieskrępowanym synkretyzmie kulturowym. Autor Imienia Róży z okrutną przenikliwością ocenia, recenzuje wytwory pracy twórczej, jak np. Pasję Mela Gibsona. Nie sposób przy tym na marginesie czynić własnych zapisków, odnoszących się do szerszych problemów, choćby korelacji nauka a magia. Czytamy, iż naukowcy nie powinni uczestniczyć w talk show, bo inaczej będą z magami utożsamiani, magowie występują, dając tym samym pokazy efektowne, a nie sprawdzalne. Natomiast naukowcy są brani za magów, którzy nie potrafią wywoływać natychmiastowych efektów. Przy znajomości trików każdy może zostać magiem. Zatem, jak wnioskuję, są profesje, którym pisana jest swego rodzaju izolacja, bycie z boku, nie w centrum. Krytyk kultury zwraca uwagę na to, że jedyną nasza nadzieją jest działanie na rzecz form porządku lokalnego. Wobec tendencji antropologiczno_kulturowych (Europa się bałkanizuje lub upodabnia do Ameryki Łacińskiej) wciąż trzeba pamiętać o doświadczeniu dyktatur, które ustawia społeczeństwo na stanowisko czujnego obserwatora i aktywnego uczestnika życia społecznego. Eco jasno wykłada, że w czasach pełnej karnawalizacji życia _ nawet czas pracy jej uległ _ trzeba stać w obronie tożsamości onomastycznej, ochrony prywatności, ale wydaje mi się czymś paradoksalnym, że trzeba walczyć o ochronę prywatności w społeczeństwie ekshibicjonistów. Pozostaje, jak przypuszczam, nauka kształtowania, szerzenia i nagradzania nowej, prywatnej wrażliwości. Niedoceniana jest powściągliwość wobec siebie i innych. Chyba nie upłynęło jeszcze tyle wody pod mostami, żeby człowiek zapomniał o wzajemnym szacunku, życzliwości, prawda? Nie wierzę w taki regres, że cham rośnie bez hamulczyków. Człowiekiem oświecenia będzie ten, który stwarza etykę w oparciu o zasadę koniecznej negocjacji. Tylko czy sąsiad dziś, to jest w Święto Zmarłych, puszczający na cały regulator sieczkętechniawkę negocjował to (chociażby) z samym sobą? Szczególnie ciekawym wydaje mi się artykuł Komu bije dzwon. Apel z 2001 roku o moralne referendum. Tekst odnosi się do sytuacji, w której gazety, tygodniki i miesięczniki należą do jednego właściciela i w linii prostej odzwierciedlają jego poglądy; jest to rozprawa o godności i wolności człowieka w cywilizowanym, nowoczesnym świecie, kiedy to właściciel mediów decyduje o kształcie przedstawianej opinii publicznej rzeczywistości. Początek reżimu, o którym pisze Eco, to sytuacja (nie tylko?) włoskiej anomalii, która nie ma nic wspólnego z demokratyczną dialektyką. Autor wyróżnia tu przy okazji elektorat zafascynowany, sycący się krwią, seksem, sensacją, żywiący się sacrum przeobrażonym w widowisko; elektorat zaangażowany prawicy, ale największe zagrożenie społeczne czyha ze strony elektoratu niezaangażowanego lewicy, ponieważ na nim jako oświeconym, światłym, trzeźwo myślącym ciąży bodaj najistotniejsza odpowiedzialność moralna. Ponieważ to oni, jako nie należący do zalew kultury/grudzień 2007 19 niewolników seriali telewizyjnych, powinni się przeciwstawić _ w imię wartości _ panującej w mediach gnuśności, która konfirmuje dusze mizerne przed telewizorami. Żaden człowiek nie jest wyspą (…). I dlatego nie pytaj nigdy, komu bije dzwon. Bije on dla ciebie _ Hemingway. Czytamy, słyszmy i rozumiemy apel, nawołujący do tego, aby wziąć odpowiedzialność za kształt rzeczywistości, choćby jej wycinek, ale jakże istotny dla kształtowania świadomości, wpływający na charakter otaczającej (skłamanej) rzeczywistości. Idzie o to, aby czuć się zobowiązanym moralnie. Kiedy czyta się ten tekst, to nietrudno jest ustrzec się analogii do akcji na polskiej scenie politycznej za czasów wściekle nam panującej IV RP. Berlusconi, dysponując aparatem medialnym, posługiwał się nim po to, żeby skarżyć się, iż media go prześladują. Występując w telewizji publicznej czy TV Trwam Kaczyński nadaje na prywatne stacje, czyt. TVN. Przecież obowiązkiem mediów i interesem mediów jest chwytanie wszystkich okazji, aby wytwarzać i sprzedawać wiadomości _ i to wiadomości budzące ciekawość i smakowite. Natomiast odwoływanie się do zwykłych ludzi, tj. do ludu, jest budowaniem fikcji, bo lud jako taki nie istnieje i ten, który coś podobnego tworzy jest populistą: wymyśla świat, wpasowuje ludzi w swoje ramki, nakazuje wiarę w tę kreację, a urzeczeni wirtualnym obrazem w końcu się zeń utożsamiają się. Z lektury książki dowiadujemy się przede wszystkim o sytuacji nieszczęsnego laboratorium reżimu M M 2 medialnego, jakim są Włochy. Można się tylko po lekturze Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów zastanawiać, czy Polska nie jest / nie była miernikiem, papierkiem lakmusowym dla doświadczeń włoskich. Zarówno włoski, jak i polski porządek społeczno_polityczny wiąże osobowość z zapałem docierającą do wirtualnej wyobraźni. Efekt rzeczywistości jest o tyle widoczny, że społeczeństwo zasadniczo dzieli się na czytających i oglądających telewizję. Kto czyta gazety, nie tak łatwo zawierza mówcom, będzie bardziej sceptycznie nastawiony do spiskowej teorii dziejów Karla Poppera. Aby zapewnić sobie społeczne poparcie dla własnych decyzji, twierdzi się, że istnieje kraj, grupa, rasa, tajne stowarzyszenie, które rzekomo spiskują przeciwko suwerenności, spoistości narodu rządzonego przez dyktatora (Wilk i jagnię. Retoryka nadużywania władzy). 21 października 2007 roku pokazał, że ludzie zaufali Innemu. I kiedy czytam Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów, to mam nadzieję, że nie będziemy się już jako czytający paćkać w narzucających się skojarzeniach anomalnych. Magdalena Gruda [email protected] 2 2 MxM=M 2 MxM=M Mężczyzna kocha się do kwadratu M 2 2 MxM=M M 2 MxM=M 2 MxM=M 2 MxM=M M M 2 2 Mężczyźni Wiktora Jerofiejewa to tom opowiadań, szkiców poświęconych miejscu mężczyzny zalew kultury/grudzień 2007 2 MxM=M Jesteśmy samotni, kiedy kochamy, jesteśmy bardziej samotni, kiedy bardziej kochamy. Stajemy się jednością, kochając. Mężczyzna kocha się do kwadratu. 20 2 2 MxM=M 2 MxM=M we współczesnej kulturze. Gdyby tak chcieć scharakteryzować mężczyznę, to trzeba by stwierdzić, że jest to zwierzę reagujące na proste komendy, bo zrozumiałe. Może mieć twarz mordercy, może mieć piękną łydkę, zawsze z grabiami w ogrodzie życia, natomiast dwudniowy zarost przywoła muzy. Intrygujący typ bliźniaka pozwala kobiecie poczuć smak życia: Życie nie szczędzi nam cierpienia, ale niebezpieczny mężczyzna pozostawia po sobie ślad przeżytego życia, a zastraszony przed życiem ucieka. Nie ulega wątpliwości, że mamy w ręce książkę o dużym ładunku cierpkiego humoru, ironii, uroczej złośliwości. Ostrość widzenia nakazuje oddanie sprawiedliwości człowiekowi zorientowanemu na zaspakajanie przyjemności i wszelkich namiętności. Przy tym należy pamiętać, że taki typ jest wrażliwy, pragnie ożywiać otoczenie dookoła siebie. Ożywia samego siebie. Mężczyzna zaczyna się od porannej erekcji. W większości przypadków na niej też się kończy. Jerofiejew w zabawny sposób przekonuje, że tylko nieliczni są zdolni do dostrzegania takich coporannych cudów istnienia. Tylko nieliczni są wyczuleni na wyrażanie samego siebie. Tylko nieliczni dostrzegają codzienne uprzedmiotowienie „ja”. Mężczyzna, jak można wnosić po lekturze, uznaje siebie za fakt banalny i uniwersalny. Gdyby tak odnieść się do konkretnych utworów, to bez dwóch zdań można powiedzieć, że Autoportret pisarza w płaszczu stanowi najkrótszą formę w tym zbiorze. Co godne podkreślenia, teksty te charakteryzuje wyjątkowa zwięzłość, lapidarne, bogate w treść ujęcie rzeczy. Bo jak czytamy, mężczyzna to jasna sprawa. Wypowiadając się o panach pióra (Majakowski, de Sade, Bacon, Charitonow), pisarz, nieco agresywnie, a już na pewno stanowczo ocenia życie starzejącego się homoseksualisty, szaraczkowego literata, którego twórczość składa się z fragmentów, strzępów (Dajcie mi święty spokój!). Mężczyzna Jerofiejewa jest podobny do mężczyzny Marqueza. Obaj pragną zdecydowania, stanowczych kroków w życiu. Chcą wiedzieć, jak smakuje życie, nawet za cenę tułaczki i włóczęgi do lat sędziwych. Nie boją się upływu czasu. Niestraszne im wyobrażenie o nich samych. Mężczyźni w Mężczyznach, wydawać by się mogło, nie spotkali jeszcze śpiącej, odmieniającej życie istoty. Oto bohater książki G. G. Marqueza pod tytułem Rzecz o mych smutnych dziwkach nie przypuszczał, że śpiąca dziewczyna może siać takie spustoszenia w życiu mężczyzny, 90_letniego mężczyzny, który jak dotąd nie poznał się na prawdziwym uczuciu. Smakował, wybierał, przebierał, nie angażował się, tylko koił swoje trzewia. Wciąż szukał, nie tracąc wiary w to, że czeka go miłość. Jedyna, wielka, prawdziwa. W dniu 90. urodzin poraziła go nieprzejednana energia, siła grawitacji ku Śpiącej. Emeryckie życie jarego staruszka stało się niepokojące. To było wresz- cie najprawdziwsze życie, z moim jak najbardziej zdrowym sercem, skazanym na śmierć z dobrej miłości, w szczęśliwej agonii jakiegokolwiek dnia po ukończeniu przeze mnie stu lat, jak powie bohater_narrator Rzeczy o mych smutnych dziwkach. Mężczyzna kocha do kwadratu, kocha się, kocha. Kocha po wielokroć aż pokocha. Wydawać by się mogło, że Wiktor Jerofiejew porusza się po powierzchni rzeczy, że dotyka tylko opakowania mężczyzny, eleganckiego smokingu, w najlepszym razie pięknego torsu. Pozór. Na szczególną uwagę polskich czytelników zasługuje głośny tekst Gdybym był Polakiem… A gdybym była Polką? Autor, rejestrując męskie cechy i zachowania (czy raczej uchodzące za takie), dworuje z obiegowego modelu macho (Facecik), zastanawia się nad prawdziwością i krwistością postaci męskiej. Można spostrzec, że fallocentryzm zogniskował świat przedstawiony. Jednakże to, że fallus traci mężczyznę, to nie znaczy, że mężczyzna traci głowę. Co dziś znaczy być mężczyzną? Czy możliwe jest bycie sobą, czy też należy umiejętnie i zgrabnie wpisać się w katalog cech typowych i powszechnie uznanych za męskie, określonych ze względu na płeć? Jak równoważyć męskiedamskie? Gdzie przebiega granica śmieszności w modelowaniu przez kulturę masową wizerunków człowieka? Mężczyźni nie są zbędną namiętnością. Magdalena Gruda [email protected] zalew kultury/grudzień 2007 21 pas_par_tu R T E A Rzeczywistość to trudna sprawa. Zmagamy się z nią na co dzień, często stawiamy pytania, na które nikt nie potrafi nam odpowiedzieć. Co z nią zrobić? Jak ją podejść? A może po prostu _ gdzie się schować? Każdy prędzej czy później znajduje własny sposób na ogarnięcie rzeczywistości. I nie ma reguły, zasady dyktującej, który ze sposobów jest najlepszy. Być może sztuka jest jedynym, właściwym podejściem do codzienności. Nie istnieją żadne pewniki. Jednak to, z czym mogliśmy spotkać się na Arteriach daje do myślenia i to niezwykle intensywnego, zwłaszcza, że twórczość zaprezentowaną w ramach festiwalu _ charakteryzowało przede wszystkim ogromne zróżnicowanie ze względu na łagodność / brutalność przekazu. W sztuce współczesnej oba warianty są jak najbardziej pożądane. A knif polega na specyficznym podejściu do twórczości artystycznej, bez względu na emocjonalność wytworu. Arterie 2007, czyli Festiwal Młodej Sztuki mający miejsce w dniach 18_20 października 2007, były swego rodzaju bombą artystyczną, która wybuchła na katowickim śmietnisku. Organizatorzy dostarczyli odbiorcom niepospolitych wrażeń, często wyjątkowych refleksji dotyczących rzeczywistości. Samo umiejscowienie festiwalu na Starym Dworcu PKP, Galerii Pralnia Chemiczna i w Instytucie Zero natchnęło całe przedsięwzięcie słodkim undergroundem, poczuciem istnienia równoległego świata sztuki niezależnej, tworzonej z wyjątkowym przejęciem. Natomiast to, że pierwszoplanowymi bohaterami festiwalu byli ludzie młodzi, radykalni w swoich działaniach, wytworzyło bardzo dynamiczną atmosferę. Kurator artystyczny Arterii, jakim jest Bartosz Ka opisywał założenia festiwalu w ten 22 zalew kultury/grudzień 2007 R I sposób: To, co na pewno jest esencją Festiwalu, to fakt, że jest to eksperyment, czyli cecha charakterystyczna młodych artystów _ muzyka, video, konceptualizm, street art, performance, happeningi, wizualizacje, miksy, instalacje..., osobiście myślę, że będzie to po prostu na bomba. I tak też było. Prawdziwe szaleństwo. Już pierwszego dnia mogliśmy doświadczyć oryginalnej wystawy POTFORA _ dwóch chłopaków z Częstochowy, którzy zdołali zadziwić publikę obrazami tworzonymi za pomocą szablonów. Dostarczyli oni nie tylko wrażeń estetycznych, ale i _ można powiedzieć, że przede wszystkim _ wrażeń natury filozoficznej. Przewijający się w wielu ich pracach motyw blokowisk stanowił oś całego wyobrażenia o rzeczywistości, która nawet w perspektywie szarości monstrum, jakim są osiedla, jest głęboką studnią inspiracji i pozytywnych, dziwnych, psychodelicznych uniesień. Równie intensywną twórczość zaprezentowali pozostali artyści, tacy jak MICROWAFLE, 5cet, PERFORMERZY i inni. Jednym z istotniejszych zjawisk, jakie mogliśmy zaobserwować na Arteriach była postać wyżej cytowanego już Bartosza Ka _ człowieka nieprzeciętnego, pełnego organizacyjnego i artystycznego zapału. Nie pora na słodkości, jednak można śmiało powiedzieć, że jest to osobowość, której niepodważalnym atutem jest wiara w możliwość niemożliwego. Potwierdzają to pełne oddanie festiwalowi i charyzmatyczna twórczość na scenie, na której zdaje się dzięki niemu powracać psychorap, utożsamiany zazwyczaj tylko z jedną grupą, jaką był KALIBER 44. Historię tego młodego twórcy o wielkim talencie mogliśmy poznać głównie poprzez film autobiograficzny Bartek, którego autorem jest krakowski artysta Rahim Blak. Film wyjaśnia wiele tajemnic dotyczących osoby Bartosza, ale i tak pozostawia odbior- pas_par_tu 0 2 0 7 E Psychodeliczna impreza na katowickim Smietniku ców wobec zagadkowości, której nie przeskoczy żadna opowieść. Przyjazny klimat, otwartość, sztuka, zabawa _ to wszystko skumulowane w jednym miejscu i tak nie potrafiło zaskarbić sobie szerszego odbioru. Niestety, do niewielu dotarła informacja o festiwalu i niewiele ludzi zdołało poświęcić swój święty czas wolny na kontemplację twórczości swoich rówieśników. Największą publikę zdołał przyciągnąć koncert SYNTETICA, który jest już dość dobrze znany odbiorcom i który budzi wobec pojęcia „muzyki” niesamowicie paradoksalne odczucia. Podsumowanie? Nie. Arterie są niekończącą się opowieścią. I mimo że minęło już trochę czasu od październikowych uniesień i mimo że od kilku tygodni leżymy zasypani śniegiem warto pozwolić sobie na refleksję o młodych, niepospolicie aktywnych twórcach i obejrzeć wystawę przeniesioną ze Starego Dworca do Galerii Pralnia Chemiczna (Katowice, ul. Gliwicka 20). Poza tym, ci którzy nie skorzystali z darmowych (bo wymagających tylko chęci) przeżyć estetycznych, nie muszą czekać zbyt długo, gdyż kolejne Arterie nie za rok (jak to bywało), ale już wiosną 2008 roku. Pierwsze kroki organizacyjne zostały podjęte, projekty w trakcie tworzenia, zapał rosnący i możliwości większe niż dotychczas. Cóż to się będzie działo? Nikt jeszcze nie wie. Jednak jednego możemy spodziewać się na pewno: BOMBY W WIELKIM MIEŚCIE. Paulina Krzysztoporska obrazy: Monstfur zdjęcia: Bartek Stypka PS Nie chowajmy się przed rzeczywistością, potwory uśmiechają się do nas życzliwie. W końcu jest to nasza WSPÓLNA przestrzeń, w której każdy ma szansę się odnaleźć. Więcej informacji o twórcach, idei, sponsorach Arterii 2007 na stronie: www.arterie.slask.pl Dawka pozytywnej relacji z festiwalu (video): http://youtube.com/watch?v=9NfokektT5g zalew kultury/grudzień 2007 23 s a P u t r a p KU S A PI ł ną ymk A w G k y , IĘ k jęz iem ć, ja ym życ ua z KS a k w zł sn my by u wła trwa czny, tała, li. Żyje e s l g w o yze ią po ontr k. C e jest gr NAS uż a ta k o c r d a u r n P ri spo y, ż to o , wy am j cza żywam nak ieszcza d się n ym swó u e j , d go m ąc n am MY prze orszy o ępić. maj , że e się z nas i g j u yt t a i s d n w d o ze . Je dze y, po a się pr energię da się g iące n o ż s uło naż as i e nie orzyć ty trzebrozm sz cz ełni o wa, stuje na a – zup łam stw ie niep na n a n y ł i ją o z e c a r ko zup fara pier róba ć, ch wek aoczni m, że to lość, na nąć – p ó r n i m k a i u ł a aży zon ę ich un ie nas y to Żeb le zauw niezlic n si a d ż a zcze , u i. liter er jest j ząd, nie by znis nam s it ła ę a L i w z s . e c e i z n a na baw s bę wiek ia oz ęzyk dy z na j czło iszczen ty a s , tek n eni każ zez ich z h. r ter, eżni i l l p a z y w u yc wan onó sam esteśmy mili ześlado J m a ł r żeby p zy asu, zeze wor ca życia ie. z t c s ć e pr ń oś dz Ni nkre o ko ię wszę omną il orzone d e o ko ie i r s w g t g e e dz , o c n n żad azać dują wy, iłam znaj oświęc ie przek ie niosą ór kula ie n z P n n o tw u stras ry nic e k t e a i oj i l t os ie p ściw iącami o język, o pr nego n wła s P e b . i ć , ret ną racy nia em mni przesła udźwig ic konk ycji tej p anych z o o kl yn tneg stanie g m, żeb ej ekspo ność sz zykoa d ł ę n j w a a ł e ol ow ały j ca ojest prac dczas k rażnią , odebr ku, spr a n a o D a . P d n się a . z i ały ro zieć nien rętna u e status , odebr wied łam olś t y z a liter ócić form ch n na doz ozycji, i debrały tycznej m odwr s o p ła la jego kom czenie, doła to p czys tekst. Z przeciw na z o i d w k ją od języ ziły ny p wad lektual rzystać ów. zyk te el ko uszc r jej in ję – wy snych c G ła ac yna Just sytu e, do w z r u nat 24 zalew kultury/grudzień 2007 pas_par_tu Słów kilka Moje zetknięcie z osobą Zofii Rydet było całkowicie nieprzewidziane. Znamy wiele sytuacji, gdy owo narzędzie losu, jakim jest przecież przypadek, inspiruje nas do czegoś, czemu nie poświęcilibyśmy ułamka uwagi. Jest coś wyjątkowego w tym, gdy idziemy za impulsem zamiast podążać wcześniej przemyślaną i wykreśloną drogą. Miałem przyjemność oglądać film Nieskończoność dalekich dróg, podczas którego zrodził się zamysł tego tekstu. Jest coś wyjątkowego w słowach Zofii Rydet, gdy opowiada o rytuale fotografowania, wybierania motywów i ujęć. Gdy opowiada, jak podaje rękę nieznajomym, bez przerwy zagadując, prawiąc komplementy i chwaląc wygląd pomieszczeń w najbiedniejszych chałupach po to, by uwiecznić na zdjęciu widzianą scenę. W zamyśle artystki fotografia była czymś szczególnym, czymś co pozwala uchwycić w kadrze kawałek historii, zapisując ją i nie pozwalając jej odejść. Dlatego, idąc za przypadkiem _ prawdziwym i nieprzewidywalnym posłańcem losu _ chciałbym przedstawić historię Zofii Rydet. Życie te wybitnej artystki_fotografika przypadało w czasach, gdy historia chodziła często ulicami, a ideały ludzi dotykały XIX wieku _ Jerzy Lewczyński trafnie opisuje w tych słowach Zofię Rydet. Zainteresowanie fotografią rozbudziło się u artystki, gdy spędzała czas podczas wycieczek, wieczorów dyskusyjnych i konkursów organizowanych przez Gliwickie Towarzystwo Fotograficzne. Pierwszym impulsem dla Zofii Rydet była warszawska ekspozycja światowej wystawy pt. Rodzina Człowiecza, gdzie nabrała znaczenia fotografia reportażowa i dokumentalna. Początkiem artystycznej historii była indywidualna wystawa pt. Mały człowiek w galerii Krzywe Koło w Warszawie. Był to rok 1961. Cykl był poświęcony różnym wyobrażeniom dzieci, czyli tematowi nieobcemu historii sztuki czy fotografii. Zofia Rydet, tworząc cykl inspirowała się głównie dokonaniami francuskich fotografików: Henri'ego Cartier_Bressona, Edwarda Boubata oraz malarstwem polskim okresu Młodej Polski (duże znaczenie dla artystki miały prace Stanisława Wyspiańskiego). Po jakże inne, egzystencjonalne i ekspresjonistyczne środki sięgnęła artystka tworząc kolejny cykl pt. Czas przemijania, który dotyczy problemu starości i samotności. Ważnym punktem w twór- o Zofii Rydet czości Zofii Rydet jest cykl fotomontaży Świat uczuć i wyobraźni, nad którym artystka pracowała od lat 60. Składa się z 70 fotografii tworzących 15 serii fotomontaży (m. in.: Narodziny, Macierzyństwo, Odejścia, Zagłada, Manekiny, Obsesja) o treściach symbolicznych, także ocierających się o surrealizm. Sama artystka tak mówi o cyklu: Mój „Świat uczuć i wyobraźni” mówi o człowieku zagrożonym już od chwili narodzin, o jego obsesjach, o jego uczuciach, osamotnieniu, pragnieniach, o lęku, przed którym ratuje go tylko miłość, o tragedii przemijania, o strachu przed zagładą i zniszczeniem. Najważniejsze dzieło, Zapis Socjologiczny dopiero miało nadejść. W tym cyklu Zofia Rydet chciała utrwalić przemijające lub zagrożone życie na wsi, m. in. Suwalszczyzny, Rzeszowszczyzny i Śląska. Zdjęcia przedstawiają wnętrza, jednak ważny nie jest sposób ukazania izb, lecz związki łączące domy z ludźmi _ a to odsyła nas do dziewiętnastowiecznej „fotografii zakładowej”. Dokumentacja szczegółów: sprzętów, domu, drobiazgów mówiła o osobowości, duszy człowieka, a nie o samej formie przedmiotu. W opinii artystki, wykonywane zdjęcia nie były reportażem lecz formą przedłużenia życia przedmiotom, które zatracają pierwotny charakter przybierając inny lub odwrotnie tracą go, popadają w niepamięć. Ważną rolę odegrała tu także wiara artystki w medium fotograficzne, jako środek zapewniający życie przedmiotom. Wiara ta jest spadkiem fotograficznej historii, gdy u jej początku sądzono, że postać uwieczniona na zdjęciu „odbiera” duszę żywemu człowiekowi. W latach 80. artystka pokazała bardziej konceptualny cykl, który nosi tytuł Nieskończoność dalekich dróg, poruszający problem ludzkiego przemijania, za pomocą symboliki dróg i ich końca. Uzupełnieniem jest film krótkometrażowy Andrzeja Różyckiego o takim samym tytule. Historia często chodzi własnymi drogami. Nawet o tym nie wiedząc, tworzymy ją i nieświadomie o niej zapominamy. Fotograficzne medium uchwyca ulotne momenty, zapisując je w naszej świadomości. Polecam zagłębienie się w twórczość Zofii Rydet, nawet drogą jak największego przypadku. Warto. Tomek Niemiec [email protected] zalew kultury/grudzień 2007 25 zdj. Radosław Kaźmierczak przystanek_poezja Piotr Tenczyk Gaszenie Basi Nie znamy się dobrze. Pamiętam jak przyszłaś do mnie po raz pierwszy. Było lato. Gorące chmury przesuwały się po niebie, nie dając żadnej ulgi spacerującym. Siedziałem w cieniu jabłoni. Wszystko było tak ciężkie. A bałem się namalować w sobie chociaż jedną dynamiczną linię, biegłą. Zwalniał cały ten świat. Mało było go w obrazie. Ty przyszłaś do mnie wieczorem i zabrałaś mnie w najmilsze, zimne nocą, północne rejony. Fale rwały brzegi skał, a my staliśmy na nich, wsłuchując się, płacząc. Ile piękna jest w zimnie, tak nieludzkim w swojej naturze, które nas otoczyło, zamknęło w sobie. 26 zalew kultury/grudzień 2007 Zabierałaś mnie tam często. I chociaż wiem, że tak naprawdę nigdy nie poznam twojego życia, myśli twoich i ducha. To jestem szczęśliwy, że mogę przebywać w takim towarzystwie, w naturze. Zabierz mnie jeszcze ze sobą, chcę to pamiętać Przechodziłem później przez centrum miasta. I spoglądałem na niebo, wiedząc już, że to, co mnie otacza, że to nie wszystko, że jest głębiej. Zanurzam się w tym uczuciu. Pamiętam ciebie i czuję w każdym kroku twoją obecność. Zbieram wszędzie, w trawie i między gałęziami krzaków małe ślady poruszających się zwierząt, owadów. I pamiętam Ciebie, czuję w każdym kroku twoją obecność. Gasisz mój żar przecież. Przynosisz spokój fal, wzburzonego morza północy. z_kamerą_wśród_ludzi Skandynawowie kontra Rosjanie Już od dosyć dawna mam słabość do skandynawskiego kina. Łączenie niebanalnych treści z wyszukaną, a jednocześnie prosta formą daje piorunujące wrażenie. Na zawsze w pamięci pozostanie film Benta Hamera Historie kuchenne z 2003 roku, gdzie absurd współgra wyśmienicie w powagą sytuacji. To jest pewnego rodzaju wyznacznik kina, ludzi, którzy mają do siebie wielki dystans i pomysłowo wykorzystują to w krytyce społecznych zjawisk i postaw. Pewnego rodzaju szaleństwo jest ich naturalną cechą, bo to właśnie w tym regionie społeczność z powodu braku wystarczającej ilości słońca, wrodzonej małomówności, odległych sąsiedztw zapada dość często w depresję, której leczenie na szczęście finansuje państwo. Tego samego wieczoru mogliśmy zobaczyć dwa filmy jednego autora. Debiutancki film Jonny Vang oraz jeden z najnowszych, Kłopotliwy człowiek. Pozornie różne i odmienne, ale krytycy dopatrują się tu pewnej kontynuacji, z którą przyglądając się bliżej nie trudno się nie zgodzić. Tytułowy bohater pierwszego filmu to samotny egocentryk, który sypia z żoną najlepszego przyjaciela. Pełen euforii i pewności powodzenia rozkręcanego właśnie interesu z dżdżownicami, dostaje z zaskoczenia łopatą w głowę. To uderzenie rozpoczyna, jak gong na ringu, walkę z niewidzialnym przeciwnikiem. Walkę nierówną, która utrudnia, a nawet rujnuje życie bohatera. Od tego momentu pojawia się wątek sensacyjny i tajemniczy, ale i tragikomiczny. Bohater coraz bardziej poszkodowany fizycznie, z opatrunkiem na głowie, postrzelony w kilku miejscach, usilnie pragnie znaleźć przestępcę. Z niedawnego playboya przeobraża się w przerażonego, wzbudzającego jedynie śmiech mieszkańców fantastę. Film mówi o samotności, braku porozumienia, życiu miasteczka, w którym tak naprawdę każdy jest samotny. Dramat bohatera, którego co rusz dotykają kolejne niepowodzenia, pozwala tak naprawdę przyjrzeć się i dostrzec prawdę, cel życia. Dramat staje się objawieniem. Mścicielem okazuje się kilkunastoletni syn kochanki, który walczył w ten sposób o miłość rodziców. Kiedy prawda wychodzi na jaw, jonny, przez małe „j”, staje się prawdziwym, dojrzałym mężczyzną. Jest już innym człowiekiem, który chce zmiany i naprawy tego, co brakiem pokory i kłamstwa zniszczył. W filmie Kłopotliwy człowiek, wszyscy, jak jeden mąż, znajdują wiele odniesień do twórczości Alfreda Hitchcocka, Davida Lyncha, filmu Truman show. Ja dorzuciłabym jeszcze swoja lekturę książki Huxleya Nowy wspaniały świat, bo właśnie taki krajobraz kreuje przed nami reżyser. Świat boski, bez skazy, zmechanizowany, zamożny, perfekcyjny. Brakuje w nim tylko, ironicznie mówiąc, drobnych elementów, takich jak miłość, czułość, namiętność, prawda, zapach, smak, ogólnie rzecz mówiąc _ życia. Film rozpoczyna się sceną, kiedy młody bohater stoi w metrze, czekając na pociąg. Do jego uszu dochodzi, a potem i oczu scena, gdzie dwoje ludzi, którzy jak maszyny zaprogramowane mielą językiem, oblizując się w imię pocałunku. Chwilę potem widzimy jak ów bohater rzuca się pod pociąg. Jak okazuje się ta scena jest tak naprawdę środkiem filmu, który jak widać może być motywem przewodnim całego filmu, tej niezgody na zastaną rzeczy- zalew kultury/grudzień 2007 27 Z_kamerą_wśród_ludzi wistość. Nie wiadomo, kiedy i jak, bohater też tego nie wie, znajduje się nagle w świecie dobrobytu, gdzie od razu ma ciekawą pracę, piękne mieszkanie oraz jak się z czasem okazuje przydzieloną kobietę, która ma zostać jego żoną. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni i szczęśliwi. Początkowo można ulec tej ułudzie, ale pewne rzeczy zaczynają nam przychodzić do głowy, podobnie jak pozornie szczęśliwemu Andreasowi. Nie ma dzieci, ludzi starszych, krzywdy, mechaniczne znajomości, sex bez zobowiązań. Rozmowy dotyczą jedynie nowych wyposażeń i pensji sięgających zenitu. Jego bunt dorasta w momencie, kiedy spotyka przypadkiem mieszkającego w piwnicy mężczyznę, który ukazuje mu szczelinę w ścianie, przez którą dochodzi muzyka, a i czasem prawdziwe zapachy. Pogrążeni w amoku dostania się do środka, do rzeczywistego świata, który przez moment widać w szczelinie, od razu przypomina mi się nasza polska Seksmisja, gdzie podobne, sztuczne warunki stworzono mężczyznom. Andreas staje się z czasem niewygodny dla rządzących. Jego kilka prób obalenia systemu spotyka się z niezadowoleniem, a w końcu z wywiezieniem związanego bohatera w bagażniku w nieznane. Gdzie? Myślę, że tyle będzie odpowiedzi, ilu odbiorców. Pewne niedopowiedzenie było dla mnie intrygujące. Dla mnie jest to nicość, która przypomina zesłanie na Syberię, bo tylko widzimy śnieg, kiedy Andreasowi udaje się zbiec z tylniej części pojazdu. Totalitaryzm, mechanizm świata, kult pieniędzy, pustych głów i myśli w określonym kierunku. To było i nikt nie powiedział, że kiedyś nie będzie... Euforia. Po zakończonym seansie nie miałam już złudzeń, że tytuł filmu odzwierciedla prawdziwą przewrotność reżysera, który dla ludzi związanych z teatrem tak naprawdę znany jest głównie jako dramaturg. Jego sztuki, znane również w Polsce (Sny czy Tlen) pełne są zamierzonej kontrowersyjności i nieścisłości. Młody, 33_letni dramaturg, aktor, a i obecnie debiutujący reżyser, lubi zawodowo, jak i prywatnie, poddawać się wszelkim krytykom. Głośno mówi, o Rosji ,w której panuje drastyczna bieda, a dysproporcje społeczne i związane z tym zachowania ludzi rzutują w dużym stopniu na postrzeganie jego kraju. Interesuje go tylko dialog rzeczywisty i współczesny, który w prezentowanym filmie przeniósł środek ciężkości ze słowa na obraz, plastykę kadru i montażu, barwę oraz całą gamę naturalnych żywiołów jak woda, ziemia, powietrze. To one właśnie wyznaczają bezkres tej opowieści, która wydaje się być z góry przesądzona. Jest to rodzaj fatum, które jak w antycznej tragedii zawisło nad głowami kochanków. My już dobrze wiemy, że ta historia nie będzie wyznacznikiem amerykańskiego, szczęśliwego zakończenia. Mimo 28 zalew kultury/grudzień 2007 że bezkresne niebo, step oraz rzeka dają im możliwość ucieczki, ale oni, jak to przewrotnie w życiu bywa, latają jak ćmy wokół świeczki. Niekończąca się gama barwnej scenerii, przepiękna i gorąca jak to słońce parzące ich ciała muzyka Aidara Gainullina oraz dzika, nieokiełznana namiętność nadciągnęła nad nich jak burza, która w przeciągu kilku sekund pojawiła się nie wiadomo kiedy i skąd. Młody człowiek Peter zakochuje się bezgranicznie w mężatce. Opętany szaleństwem kręci się wokół ich domu nie zważając na rozwścieczonego męża. Splot zdarzeń sprawia, że kobieta w poszukiwaniu pomocy dla swojej córki pogryzionej przez psa, razem z zakochanym w niej mężczyźnie zaczynają wędrówkę. Widzowie, z tego, co zdążyłam zauważyć, podzieli się znacząco na dwa obozy. Jedni, spragnieni konkretnej linii fabularnej nie znajdują tu wiele dla siebie, mówiąc jedynie o ciekawej muzyce i zdjęciach. Natomiast pozostali przez siedemdziesiąt minut delektowali się swoistego rodzaju historią opowiedzianą za pomocą świata odbieranego zmysłem wzroku i słuchu. Do filmu zostali zaproszeni mniej lub bardziej znani aktorzy teatralni, a w roli Petera wystąpił scenograf i grafik teatru. Mimika, spojrzenie, gest, bezruch wszystko to wyznacza pewnego rodzaju teatralną wizyjność. Urzekająca muzyka, przeraźliwy upał, piach, kurz, urok czerwieni potarganej wędrówką sukienki głównej bohaterki na tle krajobrazu w odcieniu sepii. Wszystko to napawa nas odprężeniem, paradoksalnym spokojem, który co rusz przerywa nerwowy ruch kamery w kierunku męża, który szykuje się na wędrówkę wzdłuż rzeki. Mąż siedząc nad rzeką, samotny jak obok stojące jedyne drzewo i rozjuszony jak byk, którego właśnie co zabił, w nienaturalnym wręcz spokoju oczekuje kochanków. Co jakiś czas pokazany jest jako motyw przewodni obraz _ na tle domu Viera w czerwonej sukience z głową zwróconą w przeciwległą stronę, wypatrująca nadziei, czegoś, co mogłoby ją wyzwolić z mocno schłodzonego już poczucia obowiązku i przyzwyczajenia. Obraz ten uzupełniony zostaje w ostatnim momencie osobą kochanka, który też wypatruje zmian, ale z pewnością nie szuka śmierci, która lada moment nadejdzie. Jak w romantycznej opowieści kochankowie płynąc spokojnie łodzią w miłosnym uścisku, giną ugodzeni strzałem ze strzelby despotycznego męża. Łódź płynie dalej, po czym zatopiona niknie jak euforia, która była tylko nikłym marzeniem. Katarzyna Dera [email protected] z_kamerą_wśród_ludzi O koreańskich kobietach i... hiszpańskich nożyczkach* Kino koreańskie do tej pory kojarzyło mi się tylko z Pustym domem Kim Kiduka. Na Panią zemstę czy Oldboya Chan-wook Parka nie miałam dotąd nastroju, ostatnio jednak przyszedł wreszcie dobry czas na sięgnięcie po którąś część ze słynnej trylogii tego reżysera, więc z chęcią i sporym zaciekawieniem wybrałam się na Pana Zemstę. Film w pierwszej części rozwija się dość spokojnie, momentami nawet zabawnie. Dzieją się rzeczy wielkie, jesteśmy świadkami trudnych decyzji, poświęcenia, ale nie jest to zły świat, może tylko życie na nim nie jest lekkie. Nawet porwanie małej dziewczynki nie jest w sumie niczym strasznym. Owszem, nie popieramy dokonujących przestępstwa, ale chcemy wierzyć, że nie pociągnie ono za sobą jakichś strasznych konsekwencji. I reżyser pozwala nam trzymać się tej wiary, nastrój dość sielankowy trwa, śmierć wydaje się dość nierealną, cierpienie kiedyś się skończy, samobójstwo nie musiało nastąpić, ale skoro już się wydarzyło, trzeba będzie żyć dalej… I ta lekkość niespodziewanie się urywa. Następuje coś, co przeczuwaliśmy, a jednak do końca łudziliśmy się, że uda się tego uniknąć. Szok. Prawdziwa tragedia. I strach. Przed zemstą. Nie znam kultury koreańskiej, nie wiem, czy mściwość jest integralną cechą charakteru Koreańczyków _ po obejrzeniu tego filmu jestem jednak skłonna uwierzyć, że tak właśnie jest. Pragnienie zemsty wydaje się być jedyną siłą trzymającą bohaterów przy życiu. Dopóki istnieje ostatnia osoba, na której trzeba dokonać okrutnego rytuału, dopóty żyć będzie cierpiący. Po wypełnieniu tej strasznej ceremonii nie ma jednak czasu na zastanawianie się, na ile była ona skuteczną, na ile przyniosła ukojenie natychmiast morderca sam staje się ofiarą, przestaje być myśliwym, teraz jest zaszczutą zwierzyną. A przed nagonką nie da się uciec, bo tak, jak jemu udało się zemścić na wszystkich oprawcach, tak samo on znajduje się na czyjejś liście i wreszcie przyjdzie kolej na niego. I nawet, kiedy ginie chłopak, którego zdążyliśmy polubić i choć wiedzieliśmy, że ta dziwna tradycja dotyczy także jego, liczyliśmy, że jemu zostanie wybaczony głupi błąd i jakiś chory przypadek _ kiedy ginie on i wydawać by się mogło, że koło się zamknęło _ po jego mordercę także ktoś się zjawia. Hektolitry krwi, cierpienie zadawane na dość wyuzdane sposoby, ekskrementy, zboczenia _ to warstwa powierzchowna filmu. Pod nią kryją się samotność, totalne zagubienie, można powiedzieć: pogubienie w tym świecie i dzikich zasadach w nim panujących. Trochę naiwności, rozpaczliwe pragnienie zmiany. Miłość i pożądanie. I nadzieja, którą karmimy się przecież i my w kinowych fotelach. Czując nieuchronność klęski, nie chcemy smutnego finału. Liczymy na spokój. Paradoksalnie, ostatnie sceny go przynoszą…, tylko czy musiał być on okupiony takim cierpieniem? Ludzka natura? Wschodnia tradycja? Może brak matki?.. (Chora siostra i głuchoniemy brat wychowują się sami, za ścianą żyją jacyś zdziczali chłopcy, młoda anarchistka mieszka sama, matka nie wychowuje porwanej dziewczynki). To, co jednak dostrzegłam jeszcze w Panu Zemście, to siła kobiet. Samodzielność w podejmowaniu decyzji _ od małej dziewczynki, która decyduje się skoczyć do wody, nie potrafiąc pływać, przez lewicową działaczkę, samodzielnie produkującą ulotki i decydującą się na porwanie dziecka, po chorą, młodą kobietę, która woli umrzeć, niż wywoływać cierpienie innych. Nawet gangowi handlarzy ludzkimi organami przewodniczy kobieta (matka! kiedy pojawia się już w tym filmie jakaś matka, jest absolutnie zepsuta i okrutna!). Właścicielem fabryki jest mężczyzna, on poszukuje zemsty, tak, jak jego zalew kultury/grudzień 2007 29 z_kamerą_wśród_ludzi pracownik, młody chłopak. Tym, co do zemsty jednak popycha, jest miłość do kobiet. Wolnych i żyjących po swojemu. Według ustalanych przez same siebie zasad. Silnych. Do końca. Tę znaczącą rolę kobiet dostrzegłam również w drugim filmie, wyświetlanym tego wieczoru _ horrorze wojennym R-point. Bohaterami są tu właściwie, teoretycznie, sami mężczyźni i to tacy „z krwi i kości” _ walczący w Wietnamie żołnierze. Wysłani w samobójczej misji, mającej na celu zbadanie niewyjaśnionych zaginięć żołnierskich oddziałów, lądują w tajemniczym obszarze R-point, gdzie, mówiąc wprost, dzieją się historie naprawdę włos jeżące na głowie. Gdzie tu więc miejsce dla kobiet? Odpowiedź jest prosta: w łóżku. Pierwsze sceny filmu dzieją się w burdelu, gdzie z rąk prostytutki ginie jeden z żołnierzy. Pożądanie przynosi śmierć. I na tym nie koniec. Pierwszą i właściwie jedyną ofiarą oddziału jest również kobieta. Żołnierka, której oczy niosą groźbę. I ta groźba się wypełni, zdradzenie szczegółów zepsułoby jednak przyjemność oglądania filmu, więc nie opowiem nic więcej. Dość, że kobieca postać pojawi się jeszcze i tu, w tym świecie pełnym śmierci, świecie, w którym twardzi faceci trzęsą się ze strachu. Kobieta, którą widzi przedostatni żyjący bohater, stąpa jednak pewnie. I nie jest tylko sobą. Jest każdą zgwałconą wieśniaczką, zamordowaną dziewczynką, prostytutką, zdradzoną żoną, opuszczoną matką. I niesie śmierć, niesie zemstę. W tym filmie mści się właśnie kobieta. Być może przesadzam, doszukując się w horrorze czegoś głębszego pod pospolitymi próbami _ niekoniecznie zresztą udanymi _ przerażenia widza. Ja jednak właśnie tę kobiecą potęgę tu dostrzegłam Po filmie w sali kinowej rozległy się brawa. Oszczędne, klaskało parę osób. Może trzy. W tym ja. Pod wpływem empatii ze smutkiem bohatera ostatniej sceny. Tylko i wyłącznie. Bo na pewno nie z powodu jakiegoś mocniejszego przeżycia całego filmu. Co tu przeżywać...? Rosario Tijeras jest dobrze zrobioną produkcją kolumbijską. I chyba po prostu kraj pochodzenia, totalna odmienność przedstawionej rzeczywistości 30 zalew kultury/grudzień 2007 i wierzę, że był to celowy zabieg reżysera. A skupiając się na walorach wizualnych filmu, od początku miałam skojarzenia z grą komputerową. Przede wszystkim dostrzegam podobieństwo do F.E.A.R., klimat przypomina mi też Silent Hill. I myślę, że jeśli gra R-point jeszcze nie istnieje, jest to szansa, którą ktoś powinien wykorzystać. Zresztą, gra była-by chyba lepsza od filmu, w którym pewne rzeczy, owszem, są straszne, ale nie są w stanie faktycznie przerazić. Niekoniecznie potrafimy sobie wyobrazić, że coś takiego mogłoby nas spotkać, a przecież bez takiego wrażenia trudno mówić o dobrze zrobio-nym horrorze. Jestem pewna natomiast, że te wszys-tkie efekty w grze komputerowej sprawdziłyby się i robiłyby piorunujące wrażenie. Na koniec chcę jeszcze powiedzieć o jednej wspólnej cesze, łączącej obejrzane 12 listopada filmy z Pustym domem Kim Kiduka, więc być może (nie mnie to oceniać, mam zbyt małe doświadczenie) będącej cechą kina koreańskiego w ogóle: milczenie. Tym produkcjom z całą pewnością nie można zarzucić „przegadania”. Są oszczędne w dialogach, bohaterowie nie mówią nic ponad to, co konieczne. W Panu Zemście zresztą jeden z głównych bohaterów nie mówi w ogóle, a w R-poincie postać kobieca również milczy. Zachwyciło mnie to kino. Chcę wejść głębiej w jego ciszę i poczuć jej siłę. W końcu ja jestem kobietą. od tej znanej nam _ sprawiają, że mnie przynajmniej trudno było w film „wejść”. Poczuć go, utożsamić się z którymkolwiek z bohaterów, z jakąkolwiek emocją, słowem, symbolem. Od początku wiedziałam, że ten film będzie mi się podobał _ oto, co usłyszałam od M.. Opinia co najmniej różniąca się od mojej…, choć początkowo też sądziłam, że film mi się spodoba. Mocne pierwsze sceny (brocząca krwią kobieta niesiona przez zrozpaczonego mężczyznę, biedny szpital _ to zawsze z_kamerą_wśród_ludzi czonego mężczyznę, biedny szpital _ to zawsze działa na widza) zgrabnie przeszły jednak w sytuacje w dyskotece. A taką metaforę trudno mi przyjąć, „uznać za swoją”. Dalej było właściwie tylko gorzej. Nie doczekałam uzasadnienia dla rzetelnego przedstawiania scen łóżkowych, dla oszałamiającej urody głównych bohaterów. Nie dostrzegłam duszy w samej Rosario. Nie zaufałam jej poetyckim zwierzeniom. Być może w Kolumbii życie wygląda właśnie tak; być może nieustające ćpanie oznacza głębokie wnętrze i poszukiwanie sensu świata, kolekcjonowanie partnerów seksualnych jest filozofią, być może da się spokojnie zastrzelić faceta w damskiej toalecie i niezauważenie wyjść z imprezy, mieć w ogóle na sumieniu około kilkunastu takich zabójstw, chodzić spokojnie w biały dzień ulicami miasta i po aresztowaniu spędzić bodajże rok (maksymalnie) za kratkami. Nie byłam tam, nie wiem. Nie mogę zakwestionować realizmu, nie znając realiów tamtego świata. Zresztą _ w nędzne dzielnice i przypadkową śmierć dziecka naprawdę wierzę. W miłość też. Nie wierzę w lateks. W to, że najważniejszy jest duży biust i zgrabny tyłek. Naiwnie być może, nie wierzę, że jeśli dla kogoś jednak właśnie te walory mają największe znaczenie, oznacza to cokolwiek poza brakiem głębszych przeżyć i potrzeb, prymitywizmem i ograniczeniem. Rażą mnie też idealnie pomalowane paznokcie bohaterki, będącej akurat w stanie wielomiesięcznego delirium, w stanie zobojętnienia na cały świat, symbolizowanego brudnymi łydkami, powykręcanymi palcami i wiszącymi nad kuchennym kredensem nożyczkami. Pomijam w ogóle tanią symbolikę tego przedmiotu czy wskazówek zegara. Do końca czekałam na zwrot akcji. Zmianę nastawienia, przesunięcie akcentów. Na jakieś oczyszczenie Rosario. W oczywistym i przewidywalnym dowodzie miłości, złożonym wreszcie zakochanemu mężczyźnie, nie dostrzegłam rozpaczy czy piękna. Tylko brak pomysłu reżysera _ bohaterka jest dla mnie zbyt mało wiarygodna, żeby móc uwierzyć w jej jakiekolwiek ludzkie gesty i zachowania. Wiem, że zdradziłam dość sporo elementów fabuły, a jako że _ moim zdaniem _ trudno mówić tu o jakichś innych walorach filmu, wynagradzających braki, komuś być może znacznie zepsułam przyjemność oglądania Rosario Tijeras. Szczerze mówiąc, wolałabym jednak dowiedzieć się, że ktoś się tym filmem autentycznie zachwycił, stwierdził, że dawno nic tak dobrego nie widział, dostrzegł tu Wielkie Przesłanie. Czekam, aż się tym ze mną podzieli, poszerzy moje horyzonty, widocznie jakoś śmiesznie zawężone. Chociaż… Drugi film, prezentowany tego dnia w ramach XIV Konfrontacji Filmowych, utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak nie mam wygórowanych wymagań. Produkcja pt. 3 miesiące, 4 tygodnie i 2 dni bowiem już bardziej do mnie trafiła. Różnice między filmami widać od samego początku. Nie ma tu mocnego uderzenia, nie ma wstrząsu. Jest bieda i beznadzieja _ może bardziej dla mnie realne, bo choć akcja toczy się w Rumunii lat 80. ubiegłego wieku, znam świat szpetnych akademików i koszmarnych przyjęć rodzinnych, stare autobusy, rozwalające się bloki, ciemne podwórka i brzydkie pokoje hotelowe. Od początku więc „wchodzę” w tę rzeczywistość, „kupuję” tę historię nim zaczynam się orientować, kto jest kim. Myślę, że nie zdradzę wielkiego sekretu, pisząc, że film traktuje o aborcji. Główną bohaterką nie jest jednak dziewczyna z zaokrąglającym się brzuchem, tylko jej przyjaciółka, która pomaga w pozbyciu się problemu. Nie chcę nic więcej opowiadać, wolę skupić się na samym tempie prowadzenia akcji. Niby płynie leniwie, obojętnie, wciąga jednak maksymalnie i doprowadza do takiej kumulacji napięcia…, że chce się krzyczeć. Prosić o koniec. Finał, o którym właściwie od początku wiadomo, że nastąpi właśnie taki, nie jest tu istotny. Nie na to czekam, wyłamując palce. Czekam na to, kim stanie się młoda kobieta, na początku przecież będąca po prostu fajną studentką, wygadaną i zaradną, miłą koleżanką. Kto patrzy na nas w ostatniej scenie? Zobaczcie sami. Zobaczcie koniecznie _ zachęcam zwłaszcza kobiety. Oprócz aborcji, moim zdaniem, film mówi bowiem przede wszystkim o kobiecej solidarności. Zwykle to o mężczyznach mówi się, że są solidarni, wierni sobie, zgrani. Naszą przyjaźń nazywa się pogardliwie „solidarnością jajników”. Jakże adekwatne określenie na tle tematyki filmu… i jak bardzo upraszczające chemię, zachodzącą między dwiema kobietami, które dzielą pokój, stół, mydło. Nawet to nienarodzone dziecko też w pewnym momencie staje się wspólne. A może i zmienia matkę. Oszczędność formy, wyblakłe kolory, od początku atmosfera beznadziei i pustki. Nie zrażają _ czynią film wiarygodnym. Na pewno można mu wiele zarzucić, znaleźć wady. _ Jakie to było słabe _ usłyszałam od D. Nie zgadzam się. Nie dla mnie. Po filmie w sali kinowej nie zabrzmiały brawa. Nikt też nie zaczął rozmawiać, długo nikt nie wstawał. Prawdziwym tragediom nie potrzeba oklasków, czasem naprawdę najgłośniej krzyczy cisza. agni * tiheras po hiszpańsku to nożyczki” “ zalew kultury/grudzień 2007 31 z_kamerą_wśród_ludzi Najwspanialsza histo ria a n a i z d ie w o p o kiedykolwiek Chyba nie ma już ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że każdy z nas jest manipulowany na wiele sposobów. Od informacji, które płyną do nas za pośrednictwem mediów, aż po sposób, w jaki układane są towary na półkach w supermarketach. Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że istnieją ludzie wykwalifikowani w technikach manipulacji (nazywanych ładniej „socjotechniką”), z usług których korzystają politycy oraz inny decydenci, dla których wizerunek jest kluczową kwestią. Niewielu jednak wie, jak głęboko jest zakorzeniona manipulacja w historię ludzkości i na jak wielką skalę funkcjonuje w dzisiejszych czasach. Nieco światła na to zagadnienie postarał się rzucić Peter Joseph, który stworzył film dokumentalny Zeitgeist. Zeitgeist jest niskobudżetowym filmem non profit, który egzystuje głównie w Internecie. Z racji swojej mocno kontrowersyjnej treści oraz jakże ważnego przekazu w ogóle nie dziwi ten krok autora, który chce, aby jego przekaz dotarł do jak największej ilości osób. Od czasu premiery (wiosna 2007) film ten ściągnęło ponad 5 milionów osób, z czego wersję z polskimi napisami obejrzało ponad 220 tysięcy. Nie są to może oszałamiające liczy, jednak świadczą o tym, że Zeigeist nie został zignorowany i trafił do sporej liczy odbiorców. Obraz ten trwa 116 min i jest podzielony na trzy części. Pierwsza (The Greatest Story Ever Told) jest poświęcona religii, z naciskiem na chrześcijaństwo i postać Jezusa. Autor udowadnia, że Biblia jest tworem opartym na astrologii (ruch Słońca i gwiazd względem Ziemi), który ma swoje odzwierciedlenie w wielu innych, starszych wierzeniach, natomiast sam Jezus jest hybrydą wielu innych, mitycznych postaci. Część druga (All The World's a Stage) opowiada o alternatywnej interpretacji wydarzeń z 11.09.2001 r. Temat wielokrotnie omawiany i komentowany, m. in. przez słynny Fahrenheit 9/11 (reż. Michael Moore). Wspominanie po raz kolejny ataków terrorystycznych jest jednak o tyle istotne, że jest to wprowadzenie do części 32 zalew kultury/grudzień 2007 trzeciej (Don't Mind The Men Behind The Curtain), najbardziej szokującej i przywodzącej na myśl teorie spiskowe snute przez wszelakiej maści pomyleńców. Mimo iż trudno uwierzyć w teorie autora Zeitgeist o grupie ludzi kontrolującej wielką politykę i wydarzenia na całym świecie, to jednak po uważnej i wnikliwej analizie filmu zaczynamy myśleć, analizować znane nam fakty, dociekać prawdy i to w istocie jest sukcesem Petera Josepha. Sam autor zachęca odbiorców swojego dzieła do samodzielnego sprawdzania wszystkich podanych przez niego informacji, gdyż walka ze ślepą wiarą w to wszystko, co zostaje podane nam na tacy jest głównym motywem, który pchnął go do stworzenia filmu. Ze wszystkich części największe wrażenie na zdecydowanej większości widzów wywiera pierwsza. O ile rewelacje na temat elit dążących do władzy nad całą ludzkością można traktować z pobłażaniem, o tyle sposób, w jaki Joseph obnaża fundamenty, na których opiera się religia chrześcijańska, są szokujące także dla niewierzących. Centralna postać chrześcijaństwa Jezus, zostaje skonfrontowana z egipskim Horusem, bóstwem o 3000 lat starszym. Historia Horusa przedstawia się następująco: narodził się z dziewicy (Isis _ Marii) 25 grudnia, czemu towarzyszyła jasna gwiazda na wschodzie, za którą podążało trzech królów, by oddać mu cześć. W wieku 30 lat został ochrzczony przez postać zwaną Anup. Miał 12 uczniów, z którymi podróżował i czynił cuda (m. in. uzdrawianie, chodzenie po wodzie). Został ukrzyżowany po tym, jak został zdradzony przez Typhona. Pochowano go, lecz po trzech dniach zmartwychwstał. Brzmi znajomo? Ta sama charakterystyka (lub jej części) pasuje do Attis (mitologia frygijska), Kriszny (Indie), Dionizosa (Grecja), Mithry (Persja), czy wreszcie najbliższej nam postaci, a przy okazji najmłodszej w omawianej grupie _ Jezusa. Dlaczego takie, a nie inne atrybuty charakteryzują powyższe bóstwa? W wytłumaczeniu tej tezy przychodzi Josephowi w sukurs astrologia. Nie jest tajemnicą, że najstarsze cywilizacje z_kamerą_wśród_ludzi czciły Słońce, jako obiekt dający im ciepło, światło, plony, ochronę przed drapieżnikami itd. Od 10 tysięcy lat przed naszą erą historia jest pełna rzeźb i malowideł przedstawiających Słońce jako obiekt kultu. Poza tym szczególną atencją były także otaczane gwiazdy, których obserwacja pozwalała przewidywać zdarzenia mające miejsce w dłuższych cyklach czasu (np.: zaćmienie lub pełnia księżyca). Jednym z najstarszych obrazów konceptualnych stworzonych przez ludzkość jest krzyż zodiakalny, przedstawiający drogę Słońca jaką odbywa ono w ciągu roku przez dwanaście najważniejszych konstelacji (gwiazdozbiorów, które zostały nazwane tak, by odzwierciedlać elementy natury związane z okresem, gdy przechodzi przez nie Słońce, np.: Wodnik _ wiosenne deszcze). Odzwierciedla także dwanaście miesięcy, cztery pory roku, a także przesilenia i równonoce. Co się okazuje, gdy skonfrontować religijne mity z astrologią? Najjaśniejszą gwiazdą na niebie jest Syriusz, który 24 grudnia leży w jednej linii z trzema jasnymi gwiazdami z Pasa Oriona (gwiazdy te od starożytności nazywane są „trzema królami”). Linia ta wskazuje wschód Słońca 25 grudnia. Kolejnym symbolem jest Dziewica Maria. Konstelacja Panny to inaczej „Virgo”, co w języku łacińskim oznacza „dziewica”. Starożytny symbol Panny to przerobione „M”. To tłumaczyłoby dlaczego matki _dziewice z innych kultur także mają imię zaczynające się na literę „M” (matka Adonisa _ Myrra albo matka Buddy _ Maya). Jednak najciekawszym zjawiskiem związanym z dniem 25 grudnia jest przesilenie zimowe. Od przesilenia letniego do zimowego dni staja się coraz krótsze, zaś Słońce wydaje się oddalać. Zbliżające się przesilenie zimowe symbolizowało dla starożytnych proces śmierci Słońca. Proces ten dopełniał się 22 grudnia. Poruszające się na południe Słońce osiąga tego dnia najwyższy punkt na niebie, po czym zastyga w bezruchu na trzy dni w pobliżu konstelacji Południowego Krzyża. Po tym czasie podnosi się o jeden stopień, tym razem na północ, co zapowiada dłuższe dni, ciepło i wiosnę. Dlatego właśnie Jezusa i inne solarne bóstwa łączy koncepcja ukrzyżowania i zmartwychwstania po trzech dniach. Jednak moment, w którym czczono ten fakt, przypadał dopiero na przesilenie wiosenne, czyli Wielkanoc, gdy dzień stawał się dłuższy od nocy (światłość przezwycięża ciemność). Mówiąc w skrócie, chrześcijaństwo jest po prostu kolejną interpretacją najstarszych wierzeń opierających się na cyklicznej drodze Słońca. Oczywiście to bardzo powierzchowne potraktowanie sprawy, lecz nie chodzi o to, by w tym tekście streszczać cały film (zainteresowani na pewno nie odmówią sobie seansu Zeitgeist i poznania wszystkich zadziwiających nawiązań i relacji pomiędzy różnymi religiami a astrologią). Zastanawiające jest to, że mimo wydawałoby się oczywistego pochodzenia religii, funkcjonuje ona jako „prawda” dla zdecydowanej większości ludzi na świecie. Jakie są tego konsekwencje? Zdecydowana większość ludzi jest zniewolona poprzez boskie prawa, czy raczej manipulowana przez boskich namiestników na ziemi. Historia mówi sama za siebie. Ile zbrodni usprawiedliwianych było „wolą Boga”? Problem ten jest aktualny do dzisiaj, wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się obecnie w Azji. Wszelkie próby dyskusji z doktryną są albo ignorowane albo zrzucane na karb bluźnierczej działalności diabła (czy to w inkarnacji USA, czy rogatego gościa z widłami). Wspomniane rewelacje mogą wywoływać powątpiewanie, śmiech, oburzenie, zaskoczenie, z pewnością jednak nie pozostaną bez reakcji. Pierwsza część Zeitgeist, w przeciwieństwie do dwóch kolejnych (którym bliżej do teorii spiskowych), opiera się na faktach, które nietrudno zweryfikować. Chociaż nigdy nie wiadomo, czy to sam Szatan nie poukładał tego wszystkiego, by zachwiać naszą wiarę, ewentualnie Bóg, by ją sprawdzić (niemało jest osób, które rozumują w ten sposób). Najlepiej wyrobić sobie własne zdanie, w czym film na pewno będzie bardzo pomocny, gdyż zawsze warto poznać każde zagadnienie z różnych perspektyw. Andrzej „Muflon” Kieś [email protected] oficjalna strona filmu http://zeitgeistmovie.com/ wersja z polskimi napisami: http://video.google.com/videoplay?docid =-5870901554543719947 zalew kultury/grudzień 2007 33 z_zagranicy kręciły się Wiatraki Czołem Rybnik! Czołem Silesia! Czołem pozaraciborskie stany! Strasznie nam miło, że nas odwiedziliście! W zeszłym roku po Wiatrakach rozważałem w Zalewie sens bycia, istnienia i organizowania festiwalu. A w tym roku? W tym roku zakręciło nami, że aż hej! Na trzy dni, między 26 a 29 października staliśmy się miejscem spotkania wielu, bardzo wielu ludzi drogi. Tegoroczny festiwal zapamiętamy przede wszystkim z rekordowej frekwencji, która zaskoczyła nas zarówno podczas slajdowisk, pokazów filmowych, jak i koncertów. Wspaniali goście, świetna publiczność i wyjątkowe koncerty stworzyły razem wyjątkową i profesjonalną imprezę, o której poziom, kształt i klimat zabiegaliśmy od kilku lat… Blok Szok! W piątkowy ranek przez Strzechę przetoczyło się ponad 600 uczniów szkół średnich z Raciborza i Kędzierzyna Koźla. Razem z Marcinem Sienko (Łowcy zaćmień słońca), Arunem Milcarzem (Afryka Maraton) i Olą Drużbicką (Ziemia Święta) odbyli piękne, wesołe i naładowane cennymi wiadomościami lekcje wiedzy o świecie. Lekcje praktyczne, barwne i niesłychanie autentyczne…, nawet największe zgrywusy, leszcze i cwaniaki odpadły podczas odjechanej prelekcji Aruna… czwarty… po raz Galeria na końcu świata O 17.00 mieliśmy jedną z tzw. imprez towarzyszących. Zanim zaczęła się oficjalna część festiwalu, dokonaliśmy otwarcia naszej nowej „galerii na końcu świata”, umiejscowionej na I piętrze Strzechy. Galeria mieści się w dawnym korytarzu, odremontowanym i profesjonalnie oświetlonym, w czasie weekendów wykorzystywanym jako sala dla niepalących pubu „Koniec świata”. Pierwszy wernisaż przyciągnął około 50 osób, na których poza winem i pięknymi fotografiami czekała 10 minutowa prezentacja multimedialna, przygotowana przez autorkę naszej pierwszej wystawy _ Aleksandrę Drużbicką. Tytuł wystawy to Sacrum i profanum Ziemi Świętej. Piątek _ Wiatraki się rozkręcają… Festiwal otwarliśmy pokazem Marka Kalmusa, który opowiedział o wyprawie dookoła świętej góry Kailash w Tybecie. Podobało się gościom, młodzieży, buddystom i tybeto-miłosnikom! Zobaczyliśmy Tybet bez ściemy. Prawdziwy, surowy i… święty! Od tego czasu, aż do niedzielnego wieczora sala koncertowa Strzechy była cały czas pełna bądź prawie pełna. Podczas koncertów dosłownie pękała w szwach. Po prelekcji Kalmusa, na scenie pojawił się Kamil Michnol, dzięki któremu w ciągu niespełna godziny zwiedziliśmy (no, może bardziej „odwiedziliśmy”) wszystkie kontynenty, okrążając świat wzdłuż i wszerz. Kiedy zaś na scenę wkroczył zespół ŻYWIOŁAK pozostało nam jedynie modlić się, by dom kultury nie odleciał gdzieś daleko, daleko… Wielu z nas zapamięta ten koncert na bardzo długo. Zwłaszcza Ci, dla których zabrakło miejsc w fotelach. Oni bowiem dali się ponieść prawdziwemu szaleństwu… Sobota _ 14 godzin wędrówki przez świat… Sobota była dniem niezwykle intensywnym. O 13.00 rozpoczął się wyścig slajdów podróżniczych, podczas którego swoje przygody prezento- 34 zalew kultury/grudzień 2007 z_zagranicy wali podróżnicy_amatorzy. Podczas czterech slajdowisk zobaczyliśmy Egipt, wyprawę citroenem do Timbuktu, Australię, Turcję i Islandię. O 15.00 na scenę wkroczył szalony, energetyczny i wesoły Arun Milcarz _ człowiek, który od lat zwiedza Afrykę niezwykle dogłębnie. Tym razem dotarł do Czadu, gdzie w górach Tibesti trafił do więzienia… Kolejnymi gośćmi byli podróżnicy z północy Polski: Michał Kochańczyk, który tym razem opowiedział nam o wenezuelskich Tepui i Piotr Opacian _ wyjątkowy kajakarz, który pokazał nam slajdy ze swoich samotnych wypraw na rzeki Madidi i syberyjską Lenę oraz dookoła Bajkału. O każdym z tych ludzi można by snuć bardzo długą opowieść. Ale nie o to chodzi… W międzyczasie prowadziliśmy badania empiryczne, których celem było zbadanie, kim są i skąd pochodzą goście Wiatraków. Okazuje się, że ponad połowa naszych gości przyjechała na festiwal spoza Raciborza. Znaczące grupy dojechały z Rybnika, Cieszyna, Jastrzębia, Wodzisławia, Żor i Opola. Rekordziści przybyli z plecakami z… Torunia i Rzeszowa! Nie liczyliśmy oczywiście naszych studentów, którzy pochodzą z całej Polski, ale przebywają w Raciborzu na stałe. Wygląda na to, że udało nam się zaznaczyć swoje miejsce w kalendarzu imprez środowiska podróżniczego… Na gości czekały indyjskie specjały przygotowane przez bar wegetariański Masala z Rybnika i… różne rodzaje piwa naszych sąsiadów z Ukrainy! Gwiazdą festiwalu był guru polskiego świata globtroterskiego _ Andrzej Urbanik, którego misja propagowania taniego podróżowania i samodzielnego zwiedzania świata oraz prowadzenie wielopłaszczyznowej giełdy wymiany informacji tram- pingowej _ jest na pewno jednym ze najcenniejszych źródeł naszego festiwalu. Andrzej pokazał nam prezentację pt. W górach jest wszystko, co kocham. Odwiedziliśmy góry całego świata: od Tatr i Alp począwszy, poprzez wzniesienia Wysp Kanaryjskich, Indonezji, Nowej Zelandii, dalekiej Azji, Australii aż do pięknych wzniesień… kobiecego ciała! Wizyta tak cenionego i podziwianego przez nas Andrzeja, zwanego w środowisku podróżniczych „Tourbanikiem” była jednym z najbardziej wzruszających akcentów tegorocznej edycji Wiatraków. Najwspanialszą rekomendacją dla Wiatraków stało się to, że Andrzejowi tak spodobał się nasz festiwal, i tak mocno gratulował nam imprezy, że… zrzekł się honorarium za pokaz i przekazał go na przyszłoroczną edycję imprezy! Znaczy _ chcąc nie chcąc, V Wiatraki odbyć się muszą ;) Wieczorem przyszedł czas na gwiazdę muzyczną, którą był szczecińsko_zakopiański zespół DIKANDA. Ich występ był nie tylko jednym z najbardziej porywających koncertów, jakie miały miejsce w Raciborzu w ostatnich latach. To był także jeden z najlepiej nagłośnionych koncertów, jakie zalew kultury/grudzień 2007 35 z_zagranicy w ogóle pamięta sala koncertowa Strzechy, znana z trudnych warunków akustycznych. Wszystko dzięki Jarkowi (akustykowi DIKANDY) i Bartkowi, który przywiózł z Baborowa jakieś dwie tony świetnego sprzętu… A sam koncert? Najlepsza oceną była postawa publiczności _ tańczącej, szalejącej, śpiewającej, medytującej w ruchu, klaszczącej i słuchającej z otwartymi ustami. Poziom koncertu zespołu znanego w całej Europie, wyznaczył poziom, jaki niesłychanie trudno będzie nam utrzymać w przyszłości. Na razie nie mamy w każdym razie pomysłu na to by w jakikolwiek podnieść poprzeczkę wyżej. PINK FLOYD i Enya odpisali, że na Wiatrakach na razie nie mogą zagrać ;))) Koncert nie zakończył jednak programu soboty. Na najtwardszych śmiałków (a była ich pełna po brzegi sala kameralna) czekał przecież nocny blok filmów górskich, które przywiózł dla nas Zbyszek Piotrowicz _ organizator i dyrektor Międzynarodowego Przeglądu Filmów Górskich w Lądku Zdroju. Wybrał dla nas zestaw filmów, które jego zdaniem były najciekawszymi propozycjami zakończonego przed miesiącem festiwalu lądeckiego. Nikt, kto siedział na sali, nie miał co do tego wątpliwości. Wybór Zbyszka był bardzo słuszny! Maraton trwał do drugiej w nocy. A po filmach bar był wciąż otwarty… Niedziela _ najpiękniejsze emocje na koniec… W niedzielę spotkaliśmy się o godzinie 15.00, by przez trzy kolejne godziny oglądać filmy lądeckie. Tym razem czekały na nas trzy produkcje pełnometrażowe. Po filmach przyszedł czas by udać się do Mongolii… kajakiem! W towarzystwie Rafała i Magdy Stępskich z wrocławskiego składu Hydroplanem, który dotarł do nas na zaproszenie ekipy z w pełni nieoficjalnego Raciborskiego Klubu Kajakowego „Jooonyyy” (nazwa nie pochodzi od męskiego angielsko_amerykańskiego imienia, ale od tekstu: wszyscy pili. Ale jo niyyy!) Gwiazdami zamykającymi festiwal byli Dominik Bac, Claudia Cardenas i Sławek Skalmierski _ członkowie załogi jachtu „Stary”, uczestnicy wyprawy „Northwest Passage 2006”, której celem było pokonanie najtrudniejszego szlaku żeglarskiego świata _ tzw. Przejścia Północn Zachodniego z Grenlandii, przez morza arktyczne do Alaski. W czasie godzinnej opowieści, młodzi żeglarze opowiedzieli nam nie tylko o walce z lodem, zimnem i mgłą, pokazali niedźwiedzie polarne, foki i życie wielorybników, ale i wzięli na wyprawę do ostatnich żyjących tradycyjnie plemion indiańskich w Ameryce Południowej, pokazali Karaiby. To slajdowisko zyskało miano najpiękniejszego i najbardziej wzruszającego spotkania tegorocznej edycji festiwalu. Po slajdach przyszedł też czas na prezentację perły Wiatraków: filmu W poszukiwaniu legendy. Film ten jest pasjonującym obrazem opowiadającym o przygodach młodych żeglarzach _ naśladowców Amundsena, którzy nie wahają się wyruszyć w niebezpieczną, lecz pasjonującą podróż śladami historycznej wyprawy. Film został wykonany w nowoczesnej technologii HDV, przy zastosowaniu różnorodnych technik zdjęciowych takich, jak zdjęcia lotnicze i podwodne, steadicam, kran kamerowy i mikrokamery oraz z wykorzystaniem zdjęć z epoki, grafiki i animacji komputerowej. Byliśmy pierwszym festiwalem w Polsce, na którym film ten został pokazany publicznie! Być może wkrótce będziemy mogli zobaczyć go w jednej z największych telewizji światowych… No i po czwartych „Wiatrakach”! W tym roku przez całą imprezę, w ciągu 3 dni, na 2 salach _ przetoczyło się około 2 tys. osób. Kolejny festiwal już 25 października 2008 roku. Zapraszamy! Organizatorem „Wiatraków” jest Stowarzyszenie Artystów i Podróżników GRUPA ROSYNANT, wspomagane przez Raciborskie Centrum Kultury, Urząd Miasta Racibórz i Starostwo Powiatowe w Raciborzu. Sponsorami strategicznymi imprezy byli: Szkoła Językowa SCHOOL OF ENGLISH Jarosława Thyma (Racibórz, ul. Opawska 31) i HOTEL POLONIA (Racibórz). Patronat prasowy sprawowali: Zalew Kultury, Onet.pl, Radio 90 fm, Nowiny Raciborskie, RTK, portal racibórz.com.pl i Magazyn Podróżników Globtroter. Dawid Wacławczyk [email protected] zdjęcia: Paweł Okulowski www.ogl.pl 36 zalew kultury/grudzień 2007 z_zagranicy DOMOKRĄŻNI ARTYŚCI NA ABSURDALIACH 2007 Absurd żyje! _ na szczęście nie tylko na arenie politycznej, ale i tam, gdzie śmiem twierdzić, że czuje się najlepiej _ w pasji i dziełach artystów sztuk wszelakich. 18 listopada bieżącego roku zakończył się pierwszy, trwający pięć dni (a nawet nocy) w Katowicach Festiwal Kultury Absurdalnej „Absurdalia 2007". Choć niewątpliwie absurdalnym byłoby zorganizowanie publicznej imprezy, nie zakładając sobie żadnych celów i skwitowanie jej choćby słowami piosenki Anji Garbarek wygląda na zrobioną z przyjemności robienia (It appears to be done for the pleasure of the doing), organizatorzy „Absurdaliów" postanowili jednak zadać sobie trud i zdradzić nam, czemu ten festiwal ich zdaniem ma służyć. Celem festiwalu jest mianowicie pomoc w wypromowaniu nieznanych lub niedocenionych artystów regionu Śląska oraz przedstawienie absurdu jako zjawiska życia codziennego, wciąż funkcjonującego w sztuce. Na zdjęciu Domokrążni Artyści: Hipolita, Tezeusz i Filostrat im. St. Wyspiańskiego w Katowicach, na Scenie w Malarni odbył się przegląd teatralny. Do przeglądu zgłosiły się zespoły aktorów z całego regionu, jednak ze względu na ograniczony czas trwania przeglądu, organizatorzy zakwalifikowali drogą selekcji siedem grup. Udział wzięli: Zespół teatralny ,,KA-TET" ze spektaklem Hamlet według grabarzy na podst. tekstu J. Przybory, Tajemnicza Grupa Bez Nazwy ze swoim Kabaretem metafizycznym, Koło teatralne „Pokolenie paraboli" _ tytuł spektaklu Pan Tadeusz _ Reaktywacja, Teatr GART w spektaklu SZARANAGAJAMA, Teatr Niezależny ze spektaklem Świeże mięso, Teatr NN w spektaklu Józef i Putyfara oraz Domokrążni Artyści z Domu Kultury w Rybniku _ Chwałowicach z Nudną, a krótką sprawą o Piramie i Tyzbie, a krótką, a śmieszną, a tragiczną. Odejdźmy na chwilę od samego festiwalu i przyjrzyjmy się Domokrążnym Artystom nieco bliżej. Zespół powstał w listopadzie 2006 roku z inicjatywy studentów Uniwersytetu Śląskiego Ośrodka Dydaktycznego w Rybniku oraz licealistów. Ale czym tak naprawdę jest absurd? Słowo pochodzi od łacińskiego obs ordine _ poza porządkiem. Jako pojęcie funkcjonuje w obrębie przekonania absurdalnego, czyli takiego, które w sposób oczywisty nie jest możliwe do utrzymania, jako że trwa w sprzeczności z logiką. Proste, czyż nie? Powiedzmy, że nie do końca, bowiem często zdarza się, że absurd figuruje zamiennie z nonsensem. Różnica między tymi dwoma pojęciami polega na tym, że wyrażenie nonsensowne (jak wskazuje morfologia tego słowa) jest pozbawione znaczenia i nie może być sprzeczne z żadnym zdaniem (ponieważ nie ma „własnego" zdania). Natomiast absurd jest nośnikiem znaczenia, choć nie zawsze łatwego w odczytaniu. Mam jednak dosyć tej suchej, wiórowej teorii, sięgnijmy po fakty na mokro. „Absurdalia 2007" rozplanowano na pięć dni, począwszy od środy 14 listopada, kiedy to miały miejsce wykłady na temat absurdu w kulturze i sztuce, a gośćmi specjalnymi byli Krzysztof Cugowski i Hirek Wrona. W Teatrze Śląskim Na zdjęciu Domokrążni Artyści: Tyzbe, Piram i Mur Zdjęcia: Malwina Zimny zalew kultury/grudzień 2007 37 z_zagranicy Piewszym projektem był Perwersyjny Spektakl Spontaniczny _ komedia oparta na tekstach Tadeusza Boya Żeleńskiego, Marcina Barana i Stanisława Grochowiaka, w reżyserii Marcina Komorowskiego. Premiera odbyła się na zapleczu Księgarni-Antykwariatu „Tania Książka" 3 lutego 2007. Kolejnym projektem były Wiersze Spontanicznie Wyprane _ happening poetycko_teatralny oparty na wierszach Marcina Świetlickiego, po raz pierwszy wystawiany w ramach Juwenaliów 2007 w rybnickim klubie „Strych". W sierpniu bieżącego roku Domokrążnych Artystów przygarnął Dom Kultury w Rybniku_Chwałowicach i od wakacji trwały przygotowania do Nudnej, a krótkiej sprawy o Piramie i Tyzbe, a krótkiej, a śmiesznej, a tragicznej (Rybnicka PREMIERA w grudniu). Tytuł cokolwiek absurdalny _ musicie przyznać. Nie jest on jednak żadnym nowatorstwem, otóż pewien pan w szesnastowiecznej Anglii pierwszy wpadł na ten pomysł pisząc piąty akt Snu nocy letniej _ mówimy o nikim innym jak Williamie Shakespearze. Założeniem nowego projektu Domokrążnych Artystów była forma absurdalna, zarówno w słowie, jak i realizacji wizualnej (patrz: scenografia, rekwizyty, kostiumy, charakteryzacje), a elżbietańska komedia okazała się w tym celu jak znalazł. Język Shakespeara jest obsceniczny i wulgarny (wbrew powszechnemu przekonaniu, ma z sienkiewiczowską poetyką niewiele wspólnego), a jednocześnie humorystyczny w samym aspekcie lingwistycznym. Absurd goni absurd, a jeden lingwistyczny żart za drugim sypie się z rękawów poszczególnych bohaterów..., którzy w interpretacji Domokrążnych Artystów kładą nacisk na aspekt absurdu wizualnego. Skład grupy w ciągu minionego roku zmieniał się kilkakrotnie. W najnowszym projekcie pod wspólną nazwą zebrała się grupka artystów znanych mniej lub bardziej z rybnickich „Spotkań ze Sztuką" organizowanych przez Mayę (Mariola Rodzik_Ziemiańska _ niezależna artystka, znana m. in. z projektu Megiery_Art, organizatorka cyklu „NOCNE PROWOKACJE" w Teatrze Ziemi Rybnickiej), która notabene też przyłączyła się do naszej grupy, Ewa Bober (aktorka grupy Megiery Art, wcześniej w „Studiu Teatralnym" Janusza Majewskiego), Joanna Dawidowska (współzałożycielka Domokrążnych Artystów, główna rola w Perwersyjnym Spektaklu Spontanicznym), Sławomir Kubat (fotograf_anarchista absurdalny), Szymon Pniak (członek kabaretu „Noc"), Lech Kurpiński (wcześniej „Teatr Młodych"), Lech Cesarz (rzeźbiarz, aktor Teatru MasQuera), Marcin Komorowski (współzałożyciel grupy, poeta, ex-członek teatru „Z nazwą") oraz Malwina Zimny (nadworny fotograf i operator techniczny). Na chwilę pozostawmy Domokrążnych Artystów (jeszcze do nich wrócimy). Tymczasem skupmy się znów na Absurdaliach. W czwartek 15 listopada odbył się przegląd zespołów muzycznych w katowickim Mega Clubie. Wystąpiło siedem grup, m. in. Grupa taneczno-wokalna dżem dzemski han SOLO, ANIMA LIBERTI, PRZYPADKOWY ZESPół NIEZGRANYCH MUZYKÓW oraz 3 KLUSKI ŚLĄSKIE. Natomiast w Kinie Studyjnym „Światowid" w piątek 16 listopada można było obejrzeć dziewięć absurdalnych filmów części konkursowej, Płytki grób twórcy kultowego Trainspotting oraz 4 krótkometrażowe filmy niespodzianki. Zdjęcia: Malwina Zimny Dotąd wymieniliśmy trzy dyscypliny absurdu w ramach festiwalu, mianowicie teatr, muzykę i film. Pozostałe, tj. poezja, fotografia i inne sztuki plastyczne zaprezentowano w sobotę 17 listopada. Ekspozycja prac plastycznych i wystawa fotograficzna odbyły się późnym popołudniem w Klubie Niezależnych Stowarzyszeń Twórczych „Marchołt" w Katowicach. Kwalifikację do wystawy otrzymał między innymi Sławomir Kubat, znany ze swojego cokolwiek nieortodoksyjnego podejścia do fotografii, której unikalność nie polega na technice, lecz zestawieniu humoru z kontrowersyjną estetyką. Każdego roku podczas Rybnickiego Festiwalu Fotografii, który liczy sobie już 4 edycje, Sławomir Kubat wystawia coraz to nowe, absurdalne projekty, którymi nieraz zszokował publikę. Na zdjęciach: Mariola Rodzik-Ziemiańska - Tyzbe Ewa Bober - Światło Księżyca Marcin Komorowski - Lew Szymon Pniak - Piram Najbardziej charakterystyczną jest prawdopodobnie seria zatytułowana Psycho Kuraki _ z autentycznymi modelkami, prosto z działu mięsnego _ drobiu. Więcej o Sławku, jego zdjęciach i pomysłach można znaleźć na stronie Psycho Terror Foto Brigade „Postion 69" _ niezależnej grupy fotograficznej, którą założył w 2002 roku: http://psychofoto.hu.pl/. Część poetycka miała charakter slamu. W południe, w budynku Planetarium Śląskiego w Chorzowie zebrali się poeci_slamerzy, by zmierzyć się z sobą, tekstem o tekst. O tym, kto przegrywa pojedynek, a kto dostaje się do następnej rundy decydowała publiczność w spontanicznych reakcjach na usłyszane wiersze. W finale znaleźli się Mirosława Pajewska, Dawid Koteja oraz Domokrążny Artysta Marcin Komorowski, który ostatecznie zajął drugie miejsce. Marcin Komorowski jest współzałożycielem grupy Domokrążnych Artystów, poetą, fotografem i pasjonatem teatru... i diabli jedynie wiedzą, czym się jeszcze nie parał. Kilkakrotnie publikował na łamach Zalewu Kultury oraz w antologii poezji internetowej Poeci z Sieci (Gdańsk 2006). Obecnie zbiera materiał na pierwszą, indywidualną książkę poetycką. Pierwsza edycja Festiwalu Kultury Absurdalnej zakończyła się w niedzielę, 18 listopada, ogłoszeniem zwycięzców podczas gali wręczenia statuetek i nagród niespodzianek za najbardziej absurdalną sztukę teatralną, zdjęcie, film, wiersz, pracę plastyczną oraz utwór muzyczny. Organizatorzy pragną dodać, że są zadowoleni z przebiegu festiwalu, dołożą też wszelkich starań by druga edycja wypadła co najmniej równie pomyślnie. Ja ze swojej strony powiem jeszcze tylko, że wyśmienicie się bawiłem przed, po, jak i podczas imprez w ramach Absurdaliów. Kto ze mną tam był, dzieli moje zdanie, a kto nie był, niech po tej krótkiej lekturze wie, czego żałować... lub nie. Napisał: docent (Sławomir Kubat: będąc zdrowym ciałem i umysłem chciałbym uroczyście poinformować iż wszystkie moje fotografie wysłane na Konkurs Fotografii Absurdalnej zostały zakwalifikowane do objazdowej wystawy prac plastyczno -fotograficznych nadesłanych na ABSURDALIA 2007”. “ marcin komorowski: upside down face jesień najlepiej oddaje moje uduchowienie - wszystko jest nagie i mokre, względnie przyjemne. przyjemności względem siebie odwracają naszą uwagę upside down face, jakby nie patrzeć 69 powodów by rzucić palenie kartek z linearnych zrywów kalendarza. dosłowia z ust do ust są jak kawa pod wieczór - zimna, słodka i puszczalska poddajesz się zabiegom miłosnym: gdy podmiot liryczny pierdoli cię raz lub dwa per verse - masz do czynienia z idiomem, więc nie rób miny jakby to był pierwszy raz. mógłbym wyjść z siebie, stanąć obok i powiesić się na pasku zadań prawdę mówiąc w porywach - porwij się ze mną na strzępki, potem zapisz zmiany bądź kontynuuj. będziesz kontynuować raz po raz lub dwa pełne obroty świata dysku pod kołami autobusu nie ulegają kwadraturze, lecz inwersji: stosunek dwa do jeden; stosunkowa łatwość w pomijaniu przypisów pozwala podtrzymać status quo. roznegliżowane wskutek łuszczycy ściany zapominają o wstydzie i nie przemilczają niczego - jesteśmy niczym wektory w oku cyklopa, schodzące się punktualnie o szóstej koincydenty kochają się w szczególe: od grzecznej do grzesznej skok w bok jest kwestią przegłosu. raz jeszcze, w świecie opartym na wodzie i algorytmach spotykamy się niezupełnie przypadkiem. Zaplanowane wystawy: - 17.XI - 25.XI.2007r. - Klub Niezależnych Stowarzyszeń Twórczych “MARCHOŁT” - Katowice - 25.XI - 2.XII.2007r. - Silesia City Center w Katowicach - 2.XII - 31.XII.2007r. - Galeria “Melina” w Gliwicach - 7.I - 21.I.2008r. - Wieżowiec ALTUS w Katowicach.) (tu jest tekst, jeden z textów, z którymi startowałem na Absurdaliach. Zaznaczam, iż nie wyrażam zgody na jakąkolwiek edycję tego wiersza: wszelkie nieścisłości gramatyczne i ortograficzne są zamierzone, długość wersów i podział również pragnę by zostały zachowane, jako że nie są przypadkowe) Autor: Sławomir Kubat - Fotografia pt.: Czas biegnie wolno Fotografia pt. A nóż mi się coś przypomni z_zagranicy Foto Festival Art Gwiazdy fotografii światowej w Bielsku_Białej! Foto Art Festival jest imprezą wyjątkową. Od pierwszej edycji, która miała miejsce w 2005 roku, festiwal był wydarzeniem na skalę międzynarodową _ pomyślany i zrealizowany z artystycznym rozmachem. Andrzej i Inez Baturowie, którzy festiwal wymyślili i zorganizowali, podjęli się zadania, które wydawało się niemożliwe, a ostatecznie okazało się wielkim sukcesem. Zaangażowanie, entuzjazm i bezinteresowne poświęcenie samych organizatorów oraz całej rzeszy wolontariuszy zaowocowało powstaniem nowego prestiżowego wydarzenia kulturalnego. Andrzej i Inez Baturowie otrzymali doroczną nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, którą przyznaje się najwybitniejszym twórcom za całokształt artystycznej działalności _ znamienne jest to, że po raz pierwszy w historii nagrodę taką otrzymali fotograficy! Autorzy zdjęć prezentowanych na festiwalu, to najczęściej powtarzające się nazwiska na światowych listach genialnych fotografów: Franco Fontana, Joan Fontcuberta, Sarah Moon, Pedro i Jose Luis Raota, chińska rodzina Shao czy rodzina Rosenblum. Ogromnym sukcesem jest również to, że nie tylko przysyłają swoje prace, ale osobiście przyjeżdżają do Bielska_Białej, by spotkać się z miłośnikami fotografii i uczestniczyć w prezentacjach i dyskusjach. II Festiwal odbył się w terminie 19_28 października. Zostały zaprezentowane prace 23 artystów fotografików z Francji, Wielkiej Brytanii, Czech, Węgier, Hiszpanii, Stanów Zjednoczonych, Austrii, Belgii, Holandii, Argentyny, Słowacji, Chin, Litwy oraz zabytkowe zdjęcia Fotoklubu Polskiego. Program festiwalu to przede wszystkim wystawy prezentowane w kilkunastu bielskich salach, ale również maratony autorskie oraz imprezy towarzyszące _ pokazy slajdów, filmów dokumentalnych, warsztaty fotograficzne. 40 zalew kultury/grudzień 2007 Większość wystaw była przedstawiona w Polsce po raz pierwszy, i co ważne, wyłącznie w Bielsku_Białej. Zobaczyliśmy fotografię współczesną i dawną, barwną i czarno_białą, w szerokim spektrum tematycznym _ portret, pejzaż, dokument, reportaż, eksperyment. To Sarah Moon pokazała nietypową i niezwykłą pracę eksperymentalną _ film pt. Cyrk, którego statycznym wymiarem były zdjęcia wybrane kadry z komentarzem. Bez względu na to czy oglądało się film, czy tylko zdjęcia, widzowie zostawali wciągnięci w tajemniczą opowieść o miłości, samotności i marzeniach. Nowoczesne formy, technologiczno_futurystyczne wizje rzeczywistości w fotografiach Franco Fontany z Włoch, Lukasa Maximiliana Hullera z Austrii czy Mitry Tabrizian, Iranki mieszkającej na stałe w Wielkiej Brytanii, z pewnością oglądało się zupełnie inaczej niż reportażowe zdjęcia pokazujące przede wszystkim ludzkie emocje w przedziwnych życiowych okolicznościach. Twarze na fotografiach Judith M. Horvath z Węgier czy na starych pracach genialnego Waltera Rosenbluma mówią więcej o historii i kondycji społecznej niż najmądrzejsze książki. Zdjęcia Rosenbluma pokazujące żołnierzy amerykańskich podczas II wojny światowej czy murzyńskie dzieci na ulicach Bronxu zapadają w pamięć z taką samą siłą, jak fabularne produkcje filmowe. Gościem specjalnym Festiwalu była żona nieżyjącego WalteraRosenbluma, Naomi Rosenblum _ znakomita krytyk fotografii, ze Stanów Zjednoczonych, autorka prestiżowej Historii fotografii światowej, zdjęcie: Diana Łapin z_zagranicy a córka _ Nina Rosenblum (nominowana do Oscara) _ prezentowała filmy dokumentalne o fotografach. Nieprawdopodobne wydaje się to, że „najwięksi z wielkich” w świecie fotografii rozumianej w kategoriach sztuki, chcieli przyjechać i potraktowali festiwal bardzo serio. Nieprawdopodobne wydaje się również to, że festiwal nie odbył się w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. Trudno pisać o zdjęciach, czyli o tym, co powinno się oglądać i poczuć. Ze zmarszczek na twarzy starego Cygana można odczytać historię jego ży- cia, z zamyślenia matki patrzącej na śpiące dzieci poznamy jej miłość i niepokój, ze zdjęć targowiska słychach krzyki przekupek, gdakanie kur, ba, nawet czuć zapachy unoszone przez wiatr. Udzielając wywiadu podczas uroczystości rozpoczęcia festiwalu Nina Rosenblum powiedziała, że fotografia dlatego jest tak ważną dziedziną sztuki, bo dzięki niej mamy możliwość lepiej poznać i zrozumieć świat. Lucyna Ciućka Nowasiła europejska zdjęcie: Diana Łapin II edycja Foto Art Festival (Bielsko_Biała, 19_28 październik 2007) już od początku okazała się sukcesem. Otwarcie festiwalu, jak i maratony autorskie w wykonaniu gwiazd światowej fotografii ściągnęły ogromne ilości ludzi. Organizatorzy, prasa i wolontariusze w pierwszych dniach imprezy nie mieli chwili wytchnienia _ trzeba było pomóc setkom ludzi. Dwa lata temu podczas pierwszej edycji festiwalu przyjechało znacznie mniej osób, sale wystawowe dopiero z czasem powoli się wypełniały, maratony z udziałem autorów świeciły pustkami (organizatorzy czując się niezręcznie wobec sław, które przyjechały i nie zastały zbyt wielu zainteresowanych, w tym roku przygotowali mniejszą salę _ okazało się, że ludzie stali w drzwiach, ledwo mieszcząc się na widowni). Ale przecież na każdy rozwój potrzeba chwili czasu. Można było usłyszeć zdania, ze rośnie nowy fenomen festiwalowy w Europie, a może wkrótce i na świecie. Festiwal rozpoczął się dnia 19 października i już od 10.00 rano można było oglądać prawie wszystkie wystawy. Zresztą w biurze festiwalowym w bielskiej Galerii BWA już dzień wcześniej zaczęły się ostre przygotowania, aby nikomu nie zabrakło niczego. Niczego, tzn. koszulek, albumów, identyfikatorów i toreb dla wolontariuszy, prasy, vipów i oczywiście samych autorów, którzy dostali od organizatorów, jak i miasta Bielska_Białej przeróżne gadżety. Trzeba było wieszać jeszcze prace, o które sami autorzy nie zawsze należycie zadbali, biegać zalew kultury/grudzień 2007 41 z_zagranicy z przeróżnymi rzeczami, których brakowało jeszcze na niektórych wystawach, dogadać się, kto, gdzie i kiedy pełni dyżury, itd. A sami autorzy? Przeszczęśliwi! Większość z nich wyrażała się bardzo pozytywnie o festiwalu, organizacji, pomysłach, mieście i ludziach. Przynieśli kwiaty, podpisywali albumy, liczni zauroczeni naszym ślicznym (choć w tych dniach, niestety, deszczowym i pełnym robót drogowych) Bielskiem przedłużyli pobyty o parę dni. Poza tym byli zauroczeni atmosferą i faktem, że wreszcie mogli się też spotkać między sobą, porozmawiać o fotografii i mieć czas, żeby we wzajemnym wyśmienitym gronie pójść na piwo. Przyjechały sławy z różnych zakątków świata _ Europy, obu Ameryk, Azji. W tym, z osób najbardziej znanych i docenionych np.: Sarah Moon, José Luis Raota, Naomi Rosenbloom i wielu innych (spis gwiazd można znaleźć na stronie www.fotoartfestival.art.pl). Piękne jest również to, że podczas całej inicjatywy każdy mógł się z nimi spotkać, porozmawiać, poprosić o autograf; bo większość artystów jest bardzo życzliwa i skromna. To dobrze, że ten festiwal ma też trochę inny wydźwięk niż pozostałe wydarzenia fotograficzne w Polsce. Jest właściwie zarezerwowany dla mistrzów, nie ma wielu wydarzeń dodatkowych, zwraca uwagę na prezentacje wybitne, dzięki czemu można na nich odpowiednio skupić uwagę. Dodatkiem w tym roku były jedynie warsztaty Sigma, drugi pokaz fotografii i filmu Diany Łapin, Michała Hyjka i Łukasza Rotha (Pookaz 2 _ następna edycja w czerwcu 2008) wraz z dias show oraz wystawa Foto open i fotografia macro, które chyba dobrze, ze nie były zbyt rozreklamowane, bo nie prezentowały (ge- 42 zalew kultury/grudzień 2007 neralizując) prawie żadnego poziomu. Festiwal to ciężka praca niewielu i zabawa dla wielu. To jasne. Państwo Baturowie musieli zacząć przygotowania tuż po zakończeniu poprzedniej edycji, dwa lata temu _ aby udało się zebrać silną ekipę artystów, mieć zapewnionych sponsorów, miejsce na wystawy, ludzi do pomocy. I faktycznie podeszli do tego z ogromnym zaangażowaniem. To godne podziwu, że właściwie w dwójkę byli w stanie doprowadzić tak wielkie przedsięwzięcie do skutku. Oczywiście byłoby to niemożliwe bez grona znajomych, przyjaciół, młodych ludzi, którzy pomogli w organizacji wielu rzeczy; co godne podziwu _ przybyli wolontariusze z całej Polski, a nawet z zagranicy, w tym młoda tłumaczka z Belgii. Z kolejną edycją Foto Art Festival z pewnością będzie znowu dużo zamieszania, dużo do przygotowania, więc już teraz zapraszam do przyłączenia się do tej imprezy. Osobiście chętnie się w nią angażuję i zrobię to kolejny raz (nie tylko z powodu mojej pasji fotograficznej). Każdy może znaleźć coś dla siebie, a najważniejsze, że można wspierać wydarzenia kulturalne i tym samym przyczyniać się do rozwoju świadomości kulturowej, popularyzacji sztuki i przekonywać ludzi jak bardzo urozmaica nam życie chwila oderwana od codziennych obowiązków, a poświęcona na doznania artystyczne. Diana Łapin www.dianalapin.republika.pl www.dartemis.republika.pl www.myspace.com/dianalapin zdjęcia: Diana Łapin uwaga_zapowiedź 8 grudnia w Raciborskim Klubie Ozon odbędzie się pierwsza odsłona projektu UCHO _OKO, czyli prawdziwa uczta dla wszystkich tych, którzy jednakową wagę przywiązują zarówno do soczystych dźwięków, jak i do towarzyszącym im ruchomych, pulsujących obrazów. Projekt UCHO_OKO ma być cykliczną, mobilną imprezą nastawioną na prezentację działań łączących najróżniejsze obszary muzyczne oraz wizualizacje i prace z zakresu sztuki video. Pierwsza edycja imprezy poświęcona będzie dźwiękom elektronicznym… W Ozonie _ jak na razie jedynym w okolicy miejscu, które promuje muzykę klubową i szeroko pojętą elektronikę z wyższej półki _ za gramofonami staną m. in. DJ Luk S. (Łukasz Stasiowski), łączący surowe brzmienia techno z przestrzennymi dźwiękami ambientu i DJ Bams (Przemysław Halfar), poruszający się w obszarach breakbeatu i minimalu _ czyli przedstawiciele wodzisławskiego kolektywu LDC. Pojawi się także grający na co dzień w Ozonie Dj PHASE. Za oprawę wizualną odpowiedzialny będzie VJ @ (Rafał Lisiecki), wykorzystujący w swoich działaniach realizowane przez siebie krótkometrażowe filmy oraz fotografie, tworząc specyficzne, perfekcyjnie zsynchronizowane z muzyką impresje _ na co dzień działający na terenie Krakowa. Organizacja: Ozon Club / steko Szczegółowe informacje dotyczące imprezy na www.ozonclub.pl Piotr Steczek /[email protected] zalew kultury/grudzień 2007 43 KALENDARIUM: GRUDZIEŃ 2007 Fundacja Elektrowni Rybnik www.fundacja.rybnik.pl 7.XII godz. 12.00 _ Pojedynek Artystyczny na Słowa; Drużyny: VI Liceum Ogólnokształcące i Zespół Szkół Mechaniczno-Elektrycznych oraz recital Natalii Sikory, wstęp wolny 14.XII godz.19.00 _ LARMO PREMIER; premiera kabaretu N.O.C. z Rybnika oraz premiera kabaretu TZDS z Katowic 8_9.XII godz. 10.00 _PROJEKT EXPERIMENTART (spotkanie piąte); Laboratorium Działań Video, czyli cykl warsztatów, których celem jest zapoznanie uczestników z tajnikami sztuki video (VJ-ing, kolaż video, clip, animacja); www.experimentart.rybnik.pl Współfinansowane ze środków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w ramach Rządowego Programu Funduszu Inicjatyw Obywatelskich; wstęp: wcześniejsze zgłoszenia 8.XII godz. 18.00 _ Rybnickie Inspiracje; otwarcie wystawy poplenerowej oraz koncert saksofonowy; wstęp wolny 14.XII godz. 12.00 _ Pojedynek Artystyczny na Słowa; Drużyny: Zespół Szkół Ponadpodstawowych nr 2 i Liceum Ogólnokształcące oraz recital Mariusza Kiljana, wstęp wolny 16.XII godz. 18.00 _ PROJEKT EXPERIMENTART Zakończanie Projektu _ prezentacja prac powstałych w ramach warsztatów Laboratorium Działań Video; Velvet Underground ul. Kościelna 6 Galeria Klubu Energetyka _ hol górny i dolny wystawa poplenerowa RYBNICKIE CENTRUM KULTURY www.kultura.rybnik.pl 1.XII godz.18.00 _ koncert jubileuszowy z okazji 20lecia zespołu CARRANTUOHILL, wystąpią: Urszula Dudziak, Paweł Kukiz, Anna Dymna, Robert Kasprzycki i wielu innych. 2.XII godz. 19.00 _ koncert finałowy Dni Cecyliańskich; koncert w wykonaniu Filharmonii Rybnickiej im. Braci Szafranków oraz połączonych chórów okręgu rybnickiego pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka; wstęp wolny. 5.XII godz. 17.30 _ Na dachu świata; otwarcie wystawy fotografii o tematyce górskiej Anny Czerwińskiej I Mariana Hudka połączony z pokazem slajdów z wypraw: Mount Everest 2007, Makalu i K-2; wstęp wolny 44 zalew kultury/grudzień 2007 12.XII godz. 20.00 _ HARLEM GOSPEL CHOIR Anioły z Harlemu; najlepsze czarne głosy z Ameryki z najnowszym programem. 16.XII _ Obok; spektakl w wykonaniu zespołów Małego Teatru Tańca TZR. 21.XII godz. 19.00 _ świąteczny koncert jazzowy; wystąpi Iza Zając Quintet, cena biletu: 20 zł, młodzież: 10 zł DYSKUSYJNY KLUB FILMOWY www.dkf.rybnik.pl 3.XII godz. 19.30 _ Żródło, film prod szwedzkiej, 1960 10.XII godz. 19.30 _ Fanny i Aleksander film prod. szwedzkiej, 1982 17.XII godz. 19.30 _ Święta rodzina, film prod. Chilijskiej, 2004 POWIATOWA I MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA 15.XI_31.XII _ W świecie przygód Astrid Lindgren _ wystawa pokonkursowa 20.XI_31.XII _ wystawa: Stanisław Wyspiański (1869_1907) 1.XII_31.XII _ Przy wigilijnym stole _ aranżacja _ wystawa prac uczestników Warsztatów Terapii Zajęciowej Nr 1 i Nr 2 w Rybniku (11_12.XII) _ kiermasz prac WTZ Nr 1 i Nr 2 Ja też potrafię _wystawa rękodzieła czytelniczek _ haft, szydełko 3.XII_31.XII _ wystawa stroików świątecznych Darii Pająk Spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki Dyskusja na temat książki Dom nad rozlewiskiem Małgorzaty Kalicińskiej 7.XII_4.I _ Nasze wędrowanie _ fotografia Aleksandra Frosa i Zenona Głowali (wernisaż 7.XII godz. 17.00) DOM KULTURY CHWAŁOWICE www.dkchwalowice.pl 9.XII godz. 16.00 _ jarmark świąteczny. Prezentacja sztuki bożonarodzeniowej połączona z kiermaszem asortymentu świątecznego wykonanego przez dzieci chwałowickich szkół i przedszkoli 13_14.XII godz10.00 _ XIV Ogólnopolski Festiwal Kolęd i Pastorałek im Ks. Kazimierza Szwarlika KINO ZEFIR 30.XI_2XII godz. 18.00 _ U Pana Boga w ogródku, film prod. pol., cena 11 zł 7_9.XII godz. 18.00 _ Korowód, film prod. pol., 2007, cena 11 zł GALERNIK BIELSKO_BIAŁA Galeria B&B ul. 1 Maja 12, tel. 0338297650 Opowieści _ wystawa fotografii Pawła Żaka (wernisaż 7.XII godz. 18.00 _ do 31XII) BYTOM GALERIA SUPLEMENT ul. Jainty 9, tel. 0327870156 Tomasz Sobieraj _ Doskonały świat _ wystawa fotografii otworkowej (do 31.XII) GLIWICE GALERIA 9 (MBP Filia Nr 9) ul. Czwartaków 18, tel. 0322383943 Anna Elżbieciak _ Afryka _ zwykły dzień niezwykłego kontynentu wystawa fotografii (7_31.XII) JASTRZĘBIE ZDRÓJ GALERIA Da Vinci (MBP Filia Nr 2) ul. Witczaka 3A, tel. 0324761361 Mirosław Mizera – Odszukane w cieniu (5_31.XII) KATOWICE Galeria Katowice ZPAF ul. Warszawska 5, tel. 0322537777 ZPAF Okręg Śląski _ Fotografia w dialogu kultur: I. Tożsamość, II. Granica, III. Europa (wernisaż 7.XII godz. 18.30 – do 31.I) Galeria Przy Schodach (Biblioteka Główna AWF) ul. Mikołowska 72 A, tel. 0322075148 Silesia Press Photo – wystawa fotografii Dominika Gajdy (5–31.XII) ORZESZE GALERIA ORZESZE (MOK) ul. Rynek 1, tel. 0322215329 Grafika Tajlandzka – ze zbiorów MBP w Gliwicach (5 – 31 XII) RACIBÓRZ Galeria Na Końcu Świata ul. Londzina 38, tel. 502557238 Aleksandra Drużbicka _ Sacrum i profanum Ziemi Obiecanej – wystawa fotografii (do 31.XII) RYBNIK GALERIA KOLUMNOWA (DK Chwałowice) ul. 1 Maja 95, tel. 0324216222 Ryszard Karczmarski _ Przestrzeń światła, wystawa fotografii otworkowej (do 31.XII) GALERIA FOTOGRAFII DeKa (DK Chwałowice) ul. 1 Maja 95, tel. 0324216222 Georgia Krawiec – Niemcy w Polsce Paweł Janczaruk – Domek fotografa wystawy fotografii otworkowej (do 31.XII) GALERIA II PLANU (DK Chwałowice) ul. 1 Maja 95, tel. 0324216222 Dominik Pabis – Tajemnica przestrzeni wystawa fotografii otworkowej (do 31.XII) GALERIA JASNA (PiMBP) ul. Szafranka 7, tel. 0324223541 Aleksander Fros i Zenon Głowala – Nasze wędrowanie _ wystawa fotografi (wernisaż 7.XII godz.17.00 _ 31 XII) GALERIA SZTUKI (RCK) ul. Saint Vallier 1, tel. 0324222132 Anna Czerwińska, Marian Hudek _ 3 x 8000 - Mount Everest, K2, Makalu wystawa fotografii, wernisaż 5.XII godz.17.30 – 5.I) TeleGaleria (Telepizza) ul. Pocztowa 1, tel. 0324239020 Tam, gdzie zniknie słońce – wystawa fotografii zaćmień słońca Marcina Sienko WODZISŁAW ŚLĄSKI GALERIA NCE ul. 1 Maja 23B, tel. 0327293132 Bliżej dziecka – wystawa fotografii Natalii Chmielowiec (do 15 stycznia) GALERIA WARTO (MiPBP Filia Nr 13) oś. XXX – Lecia, tel. 0324565646 Architektura drewniana _ dziedzictwo kultury – wystwa fotografii JKF Niezależni (do 25 stycznia) ŻORY GALERIA TRZY KOLORY (MOK – Klub Rebus) oś. Ks. Władysława, tel. 0324346031 X lat KANASTY – zbiorowa wystawa fotografii (do 31 grudnia) GALERIA FOTOGRAFII (MBP – Filia Nr 7) ul. Klimka G-2, tel. 0324342167 Barbara Englender – W zaułkach, bramach – wystawa fotografii (do 31 stycznia) Serdecznie zapraszam do odwiedzenia galerii, Krzysztof Łapka www.niezalezni.art.pl zalew kultury/grudzień 2007 45 www.zalew.art.pl najlepszy hosting dzięki Agni _ rocznik '83, przyszła magister nieistniejącego w Polsce zawodu animatora, a z rzeczy pozytywnych: Starsi Panowie, książki (dużo książek), rozkładana czasem ciemnia, no i Rafał Andrzej „Muflon” Kieś _ gardłowy death metalowej hordy CRAWLING DEATH; współtwórca 0v0 Art Promo; współpracuje z pismami Stage Diver oraz Heavy Metal Pages Dawid Wacławczyk _ założyciel i prezes Stowarzyszenia Artystów i Podróżników: GRUPA ROSYNANT w Raciborzu (www.rosynant.pl); organizator szeregu imprez kulturalnych i obozów artystycznych; właściciel kulturalnoartystycznego pubu „Koniec Świata”; niezależny dziennikarz pracujący z redakcjami krakowskimi; laureat nagrody prezydenta Raciborza w dziedzinie kultury; organizator festiwalu Podróżniczego WIATRAKI (www.wiatraki.rosynant.pl) Diana Łapin _ rocznik '86;urodzona w Bielsku_Białej; nauka we włoskiej Genui przyniosła rozwój kariery fotograficznej; uczestniczka wielu fotograficznych wystaw indywidualnych, zbiorowych oraz konkursów w Polsce i za granicą; piszę prozę i poezję, maluję, wykonuję przedmioty ceramiczne; organizatorka wieczorków poetyckich w Bielsku_Białej, www.dartemis.republika.pl www.dianalapin.republika.pl www.myspace.com/dianalapin Docent _ rocznik '87, Domokrążny Artysta Dominika _ na dobrej drodze do znalezienia… Gabriela Dąbek _ mieszka w Rybniku; polonistka; interesuje ją magia książki, liter, filmu, miejsc Hanna Zdziebczok _ wciąż studiuje, na różne pytania ciągle odpowiedzi poszukuje; fotografuje , rysuje, podśpiewuje... Joanna Grabowiecka _ absolwentka teatrologii na UJ i kier. Sztuki teatru na Uniwersytecie Paris VIII; aktorka, scenograf, reżyser, założycielka Teatru MasQuera; pozbawiona kontaktu ze sztuką czuje się jak ryba wyrzucona na brzeg; uwielbia podróże i Paryż Justyna Gruszczyk _ rocznik '82; w 2002 ukończyła Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku_Białej _ specjalność artystyczny druk sitowy; ukończyła studia w zakresie malarstwa Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu; dyplom z wyróżnieniem w 2007 roku u prof. Krzysztofa Pituły, dyplom z witrażu u ad.Andrzeja Kałuckiego, aneks z rysunku u prof. Krzysztofa Pituły; zajmuje się malarstwem, instalacją oraz szkłem artystycznym; w obszarze jej zainteresowań jest również literatura Katarzyna Dera _ kulturoznawca; specjalista Public Relations; jej pasją jest teatr i szeroko rozumiane media 48 zalew kultury/grudzień 2007 Lucyna Ciućka _ zw. Lucy; od 10 lat pracuje w agencji reklamowej w Bielsku_Białej; współpracuje z TV BIELSKO; obserwuje i pisze _ najczęściej o turystyce i kulturze w regionie; organizuje i prowadzi koncerty i festiwale plenerowe; L _ lubi ludzi, podróże i piękno w każdym wcieleniu; U _ uczę się cały czas, czasami więcej o sobie samej niż o świecie, który ją otacza C _ ciągle w biegu, i tak nie nadąża;Y _ yyyyyy... reszta niech pozostanie tajemnicą Maciej Majewski _ rocznik '84; student dziennikarstwa i komunikacji społecznej; oprócz zmysłu wrażliwości pojawiło się u niego schorzenie miłość połączona z pasją do muzyki Maciej M.arcisz _ lat 27; świeżo upieczony absolwent Uniwersytetu Połykania Ogni; szuka pracy Maciek Niemiec _ „(...)wymyśliłem sobie swoje urodziny, by splatać figla śmierci (...).” Magdalena Gruda _ absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach Marek Szulc _ mieszka w Sosonowcu, najczęściej przebywa w Rybniku; pasjonat szeroko rozumianej współczesności; ceni sobie Słowo, mówione i pisane _ ale tylko to z dużej litery i nieodmienne Michalina Sowa _ bajkopisarz, myśliciel, zmyślacz nałogowy, uzależniony od gumy do żucia, wesoło_energicznego towarzystwa, aktualnie odpoczywam Paulina Krzysztoporska _ rocznik ‘85; studiuje filologię polską na UŚ; mieszka i chłonie rzeczywistość w Katowicach Perepłut _ mieszkaniec Rybnika, miasta setek nieżywych dusz; dobrowolnie pozwoliła literaturze za-siąść na piedestale w jej osobistej hierarchii zamiłowań. Piotr Steczek _ rocznik '80; mieszka w Wodzisławiu Śląskim; twórca filmów i impresji video; działa w grupie Moloch i Teatrze MONITORING; prowokuje różne wydarzenia i współpracuje z wieloma twórcami poruszającymi się w najróżniejszych obszarach sztuki; od czasu do czasu pisze i publikuje Piotr Tenczyk _ student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Poeta. Kabareciarz. Redaktor literacki pisma Pomysł, które ukazuje się przy zabrzańskim Klubie Myśli Humanistycznej. Współzałożyciel kilku grup w tym najważniejszej, czyli grupy Kubek bez Klamek. Wielbiciel Tuwima i wszystkiego, co pachnie starością. Zapalony żeglarz i beskidzki turysta. Tomasz Junior” Tokarski _ rocznik '87; cynik z przezna“ czenia, kawiarz z wyboru; Zwolennik Behawioryzmu Immanentnego