Kłamstwa dr Laska

Transkrypt

Kłamstwa dr Laska
Kłamstwa dr Laska
Dr Maciej Lasek
przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (pełni
tę funkcję od 15.II.2012 r.). Wcześniej w PKBWL pełnił funkcję zastępcy
przewodniczącego. Natomiast w Komisji Badania Wypadków Lotniczych
Lotnictwa Państwowego (tzw. komisji Millera) pełnił funkcję zastępcy
przewodniczącego podkomisji lotniczej
W wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” z 3-4.XI.2012 r. pt. „Polecicie? Tak,
polecimy. Tak to się zaczyna” [inny tytuł w wersji internetowej: „Maciej
Lasek: I wybuch i rzekome polecenie zejścia na 50 m - to wszystko są
kłamstwa
smoleńskie”,
patrz:
http://wyborcza.pl/2029020,75478,12788658.html] uznaje, że komisja Millera
nie popełniła żadnych błędów. Podtrzymuje stare stwierdzenia i oceny
mimo braku podstawowych ekspertyz, badań, symulacji i dowodów.
Teza Laska: Lasek twierdzi, że polscy eksperci dokonali oględzin wraku:
Cytat z Macieja Laska: Tak, i to sami, a nie jako osoby towarzyszące
Rosjanom. (…) Rosjanie przeprowadzali swoje prace, a nasi eksperci
dokumentowali i robili swoje pomiary. W raporcie kończącym pracę komisji są
m.in. zdjęcia, na których widać, jak koledzy dokonują pomiaru wysunięcia
trzonów układów sterowniczych. Pobierali też różne próbki. Cały materiał, który
tam zebrali, stanowił bardzo ważny element naszych badań.
Fakty: W całym Raporcie Millera nie ma ani słowa o jakichkolwiek (poza
oglądem zewnętrznym) badaniach wraku samolotu ani o pobieraniu próbek do
badań laboratoryjnych przez polskich ekspertów1. Nie ma też raportu z tych
badań w aneksach i przypisach ani też w materiałach opublikowanych we
wrześniu 2011 r2. Nie wspomina się też o tym w dokumencie sporządzonym przez
Komisję Millera a znanym pod nazwą „Uwagi RP do Raportu MAK” 3 z grudnia
2010 r. A przede wszystkim: w lutym 2011 r. dr. inż Maciej Lasek wraz z 12
innymi członkami komisji Millera wysłał list do ministra Cezarego Grabarczyka,
w którym napisał m.in.:
„...nagły i nieuzgodniony, zarówno z zespołem doradców, jak również ze stroną
rosyjską wyjazd Pana Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac grupy
polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej
dokończenie tych prac, w tym badania wraku samolotu Tu-154M”4.
Również pan płk Edmund Klich w swojej książce „Moja czarna skrzynka”
stwierdza, że eksperci polscy nie przebadali wraku, i to ich obarcza
odpowiedzialnością za niedopełnienie obowiązków.5
Klich tak odpowiada dziennikarzowi na pytania o badanie wraku:
” Red.: Nie mógł Pan po prostu nakazać zbadania wraku? W końcu pełnił Pan
1
http://www.komisja.smolensk.gov.pl/
2
http://www.komisja.smolensk.gov.pl/
3
Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej jako: państwa rejestracji i państwa operatora do projektu Raportu końcowego
z badania wypadku samolotu Tu-154M nr boczny 101, który wydarzył się w dniu 10 kwietnia 2010 r.,
opracowanego przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy MAK. Warszawa 19 grudnia 2010 r.
4
Pismo 13 członków Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego skierowane
2 lutego 2011 roku do Ministra Infrastruktury Cezarego Grabarczyka i Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
Tomasza Arabskiego (cytowane m.in. w: Biała Księga smoleńskiej tragedii. Warszawa, czerwiec-lipiec 2011 r.,
załącznik nr 124, str. 239.)
5
Patrz m.in. Biała Księga smoleńskiej tragedii, 28 miesięcy po Smoleńsku. Raport Zespołu Parlamentarnego.
Sierpień 2012 r., E. Klich: Moja czarna skrzynka. O Katastrofie Smoleńskiej rozmawia Michał Krzymowski.
Warszawa 2012.
funckję akredytowanego a Wierzbicki (mowa o szefie zespołu technicznego
komisji przyp.ZP) był Pana doradcą?
Klich: Powiedziałem mu w obecności Grochowskiego, jego szefa:'Prosze
przygotować plan pracy' .On odmówił, a ten go poparł.Co miałem zrobić?
Pobić go?
Red.:Wierzbicki w ogóle znał się na konstrukcji tupolewa?
Klich: Z tego co wiem, w Smoleńsku nie było nikogo, kto w tej dziedzinie byłby
specjalistą.
Red.:Czy
to
znaczy,
że
Polacy
w
ogóle
nie
chodzili
do
wraku?
Klich: Jeśli chodzili, to niewiele z tego wynikało. W czerwcu zrobiłem odprawę
w Moskwie, na której omawialiśmy wyniki pracy. Wierzbicki przedstawił na niej
tylko tyle, ile mu przekazali Rosjanie.”
Lasek twierdzi, że polscy eksperci pobrali próbki wraku:
Też. Są opisane w jednym z załączników do raportu: m.in. fragmenty ubrań,
parasolka, banknot, nadpalona książka.
Fakty: Żaden z wymienionych przedmiotów nie stanowi „próbki wraku” i żaden
nie został pobrany i przebadany przez komisję Millera. Rzeczy te wzięte 'na
chybił trafił” zostały przekazane przez prokuraturę do badania w Wojskowym
Instytucie Chemii i Radiometrii dopiero w czerwcu 2011 r. WICiR, który je
badał nie posiada certyfikatu badania materiałów wybuchowych a próbki nie
zostały pobrane i opisane zgodnie z przepisami KPK (m.in. nie wiadomo z
jakich miejsc katastrofy pochodzą i co się z nimi działo do czasu poddania
badaniom). Komisja Millera przejęła po prostu tę 'ekspertyzę' od prokuratury i
udaje, że to jej własne badania. Tymczasem jeszcze w grudniu 2010 r. w
Uwagach do Raportu MAK
stwierdzano, że „Strona rosyjska w Raporcie
(mowa o raporcie Anodiny-przyp. ZP) nie przekazała szczegółowych informacji
o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu wypadku. Dane na
temat ekspertyz balistycznych
i pirotechnicznych
są faktycznie nie do
zweryfikowania przez stronę polską ze względu na nieudostepnienie przez stronę
rosyjską materiałów źródłowych.” (Uwagi str. 95).
Trzeba powtórzyc , że Komisja Millera nie dokonała żadnych badań wraku ani
rzeczy ofiar a w szczegolności nie zwróciła się do prokuratury o zbadania i
ekspertyzy z sekcji zwłok i badań ciał ofiar na okoliczność eksplozji materiału
wybuchowego.
Lasek twierdzi, że nie było ingerencji w zapisy czarnych skrzynek
Kolejnym dowodem była analiza czarnych skrzynek z kokpitu. Gdy
otrzymaliśmy kopie ich zapisu, przesłuchaliśmy je, ale jednocześnie
przekazaliśmy
do
ABW
i
policyjnego
Centralnego
Laboratorium
Kryminalistycznego, żeby zrobić dwie ekspertyzy. (…) Oczywiście. I
potwierdziły, że nikt nie ingerował.
Fakty: Komisja Millera nigdy nie miała dostępu do orginałów czarnych
skrzynek przetrzymywanych po dziś dzień w Moskwie. Kopie jakie otrzymał
minister Miller po przewiezieniu ich do Polski w dniu 31 maja 2010 r. zostały
odrzucone przez sekratarz Państwowej Komisji Wypadków Lotniczych jako nie
zabezpieczone we własciwy sposób. I rzeczywiście okazało się, że brak na nich
kluczowych 16 sekund zapisu, po które Miller musiał wracać do Moskwy. Gdy
przywiózł nową kopię okazało się, że zapis jest tak zaszumiony w trakcie
przegrywania przez Rosjan, że nie nadaje się do analizy i znowu trzeba było
jechać do Moskwy. Dopiero za trzecim razem uzyskano „kopię” , która mogła
zostać poddana badaniom, ale co oczywiste jej wiarygodność jest wątpliwa.
Analiza tej kopii została zrealizowana przez Instytut Sehna w Krakowie dopiero
trzy miesiące po ukazaniu się Raportu Millera i w zasadniczych miejscach
ukazuje jego fałszerstwa. Dotyczy to m.in. obecności gen. Andrzeja Błasika w
kokpicie, słów wypowiadanych przez poszczególne osoby w kokpicie (Instytut
Sehna wskazuje, że słowa przypisywane gen. Błasikowi wypowiedział w istocie
drugi pilot, mjr Robert Grzywna) , dźwięku uderzenia w brzozę (Instytut Sehna
wskazuje, że w ogóle takiego dźwięku nie było a w tym czasie odnotowano
dźwiek „przesuwających się przedmiotów”!), i wielu innych słow, zdań i
dźwięków w tym dotyczących np. komendy „odejścia na drugi krąg”.
Z kolei analiza Zespołu Parlamenatrnego wskazuje, że poszczególne
wypowiedzi z polskich transkrypcji są od siebie odległe o inny odstęp czasu niż
te same wypowiedzi z transkrypcji rosyjskiej, co wskazuje, że zapisem lub
kopiami zapisu manipulowano.
Lasek twierdzi, że nie było wybuchu punktowego:
Sprawdzaliśmy, czy nie wystąpiły charakterystyczne odkształcenia konstrukcji
samolotu. Robili to specjaliści, którzy badali niejeden wypadek lotniczy - i to
najczęściej wojskowy, gdzie przy zderzeniu z ziemią następuje eksplozja
materiałów wybuchowych przewożonych przez samolot. Wojsko ma duże
doświadczenie w tego typu badaniach, np. wybuchu bomby przenoszonej pod
Su-22 na poligonie w Nadarzycach, kiedy zginął pilot. I właśnie koledzy, którzy
są w tym wyszkoleni, byli w Smoleńsku. Nie znaleźli żadnego dowodu na
punktowy wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami.
Specjaliści wojskowi nie znaleźli w Smoleńsku żadnego dowodu na punktowy
wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami.
Fakty: Komisja Millera nie dokonała żadnych analiz tej kwestii. Tymczasem
specjaliści Zespołu Parlamentarnego, w tym dr inż. Gregory(Grzegorz)
Szuladziński, mający 40-letnie doświadczenie w badaniu eksplozji wielkich
konstrukcji stalowych, dr inż. Wacław Berczyński, konstruktor Boeinga, prof.
Wiesław Binienda, ekspert NASA i dziekan Wydziału Inżynierii Cywilnej na
Uniwersytecie Akron w USA, prof. dr hab. Jan Obrębski, prof. zwyczajny
Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej oraz wielu innych
badaczy po dokładnych analizach trajektorii lotu, kształtu zachowanych
szczątków samolotu, zwłaszcza tylnej części kadłuba, rozrzutu szczątków,
uszkodzeń ciał ofiar, zapisów skrzynki parametrów lotu ATM-QAR i symulacji
numerycznych jednoznacznie stwierdziło, że przyczyną katastrofy były eksplozje,
które miały miejsce w powietrzu. Jest charakterystyczne, że dr inż. Lasek nie
podaje na potwierdzenie swoich tez ani jednego nazwiska specjalisty
badającego szczątki Tu-154 M i wykluczającego eksplozje. On sam na tym się
nie zna, a wraku nie badał.
Lasek twierdzi, że prowadzono poszukiwania wybuchów na miejscu:
Sprawdzaliśmy, czy nie wystąpiły charakterystyczne odkształcenia konstrukcji
samolotu. Robili to specjaliści, którzy badali niejeden wypadek lotniczy - i to
najczęściej wojskowy, gdzie przy zderzeniu z ziemią następuje eksplozja
materiałów wybuchowych przewożonych przez samolot.
Najpierw oglądamy szczątki. W przypadku tupolewa nie znaleźliśmy niczego,
choćby przy tym sławetnym przecięciu skrzydła, co wskazywałoby na wybuch.
Ewidentnie wszystko było pogięte…
Fakty: Lasek nie podaje żadnego nazwiska specjalisty uwiarygodniającego te
stwierdzenia. Inaczej rzecz się ma z badaniami Zespołu Parlamentarnego,
którego eksperci przedstawili publicznie swoje eksperymenty, badania i
wyliczenia. W omawianej w tym punkcie kwestii szczególne znaczenie mają
badania prof. Biniendy, który dokonał pracochłonnych i kompetentnych analiz
komputerowych, sprawdzając zachowanie się samolotu uderzającego grzbietem
w podłoże o parametrach takich jak smoleńskie. Taki samolot nie rozpada się na
tysiące części, jak w Smoleńsku, a większość pasażerów ma szansę przeżyć.
Binienda przywołuje też liczne przykłady katastrof w warunkach analogicznych
do smoleńskich, gdy nie doszło do takich zniszczeń samolotu a wielu pasażerów
przeżyło. Wystarczy spojrzeć na znane części samolotu Tu-154M nr 101, w tym
np. na tylną część kadłuba między skrzydłami a ogonem, by zrozumieć, że tylko
wybuch mógł tak wywinąć na zewnątrz burty samolotu. Dr Lasek i jego koledzy
nie zadali sobie minimum trudu, by przeanalizować części wraku, bo po prostu
nie analizowali nawet ich zdjęć. Gdyby to uczynili, zobaczyliby nie tylko kesony
śródpłacia wywinięte na zewnątrz, ale także np. osmalenia farby blach resztek
salonki prezydenta, rozerwaną na zewnątrz tytanową konstrukcję nad kołami
podkokpitowymi, wyrwane na zewnątrz panele podłogi śródpłacia, a przede
wszystkim „odstrzeloną” falą uderzeniową część ogonową oraz wyrwane na
zewnątrz fragmenty statecznika pionowego i poziomego. Całościowa analiza,
zwłaszcza lewego skrzydła i jego zniszczeń oraz jego fragmentów rozrzuconych
mniej więcej na przestrzeni 500 m, a zebranych przez ekspertów Zespołu
Parlamentarnego, jest przedstawiona w raporcie „28 miesięcy po Smoleńsku”6.
Lasek twierdzi, że przyczyną katastrofy była brzoza:
dla nas zderzenie z brzozą było i jest całkowicie oczywiste, a dowody
jednoznaczne. (…) Tak, charakterystyczne odkształcenie pokrycia, tzw.
6
28 miesięcy po Smoleńsku. Raport Zespołu Parlamentarnego. Sierpień 2012 r.
harmonijka, które ewidentnie wskazuje, jak skrzydło było niszczone. A to
brzózka przycięta przez skrzydło tupolewa - to zdjęcie jest w naszym raporcie.
Rośnie przy bliższej radiolatarni [ok. 1 km przed progiem pasa]. Nic innego nie
mogło ściąć tej brzózki - wokół jest wysoka sucha trawa i nie ma śladu, by ktoś
podjechał i ściął drzewko.
Na tym zdjęciu jest odcięte przez brzozę skrzydło, końcówka skrzydła... Gdzie
tu są wywinięte części, które mogłyby wskazywać na eksplozję? Niektóre
elementy są wywinięte wręcz do dołu, nie do góry.
Fakty: Zdjęcie częsci lewego skrzydła dowodzi przede wszystkim, że zostało ono
rozerwane od wewnątrz eksplozją, która rozrzuciła górne i dolne poszycie na
odległość ponad 40 m. Z kolei końcówka skrzydła pokazywana przez dra Laska
charakteryzuje się tym, że rozdarta jest od tyłu, a ma nienaruszaną krawędź
natarcia. Jak mogło się to stać, jeśli skrzydło uderzyło w brzozę, jest tajemnicą
dra Laska.
Dr Lasek powołuje się na zdjęcie brzózki obok bliższej radiolatarni i na zdjęcie
'pancernej brzozy' ściętych jego zdaniem przez Tu-154M, ale nie podaje
żadnego dowodu na to, że tak się stało. Zniszczenia drzew mogły zostać równie
dobrze dokonane przez Ił-76, który godzinę wcześniej leciał podobnym torem i
podchodził do lądowania, ostatecznie jednak odlatując do Moskwy. Szkody w
drzewostanie mogły zostać wyrządzone także przez blachy odpadające od
rozpadającego się na skutek eksplozji Tu-154M. Przywoływane przez dra Laska
fotografie terenu i drzew nie zostały wykonane przez komisję Millera, żadne z
zamieszczonych w raporcie tej komisji zdjęć terenu i drzew nie jest podpisane
jako wykonane przez KBWLLP, a większość umieszczonych tam fotografii tych
obiektów została zaczerpnięta z bloga Siergieja Amielina, zresztą bez jego
zgody. Jeśli komisja Millera dysponowała wiarygodnymi zdjęciami, dlaczego
ich nie zamieściła w swoim Raporcie i czemu dr Lasek mówi o nich dopiero
teraz? Nie ma żadnej dokumentacji potwierdzającej fakt zrobienia ich w tamtym
czasie. Istnieją zaś w dyspozycji Zespołu Parlamentarnego opisy miejsca
zdarzenia, w tym brzozy (i jej okolic), w którą miał uderzyć Tu-154M z godzin
14-16 (czasu miejscowego w Smoleńsku) 10 kwietnia 2010 r. Wynika z nich, że
szczątki samolotu znajdowano wówczas na ponad 100 m przed brzozą, na której
wisiały resztki spadających na nią blach, a szczątki samolotu leżały też na
stojącej opodal szopie. Wszystko to świadczy o tym, że na teren ten spadły części
rozpadającego się samolotu, a nie – że był to skutek uderzenia skrzydła w
brzozę, w takim bowiem przypadku blachy znalazłyby się dużo dalej od miejsca
uderzenia, a nie na brzozie lub w jej najbliższym otoczeniu. Hipotezę tę
potwierdzają zapisy z polskiej czarnej skrzynki (ATM-QUAR), które przesądzają
o tym, że Tu-154M nie uderzył w brzozę. Z ekspertyzy ATM znajdującej się w
dyspozycji prokuratury i udostępnionej badaczom uczestniczącym 22-23
października 2012 r. w Konferencji Smoleńskiej wynika bowiem, że katastrofa
zaczęła się między godz. 8:40:58 a 8:40:59 czasu astronomicznego FDR, gdy
czujniki odnotowały skokowy wzrost wibracji silników, najpierw nr 3, potem nr
1 a ostatecznie groźny wzrost drgań podstawy silnika nr 27. Dopiero o godz.
8:40:59,5 samolot przeleciał nad miejscem, gdzie rosła brzoza, a skrzydło
oderwało się od samolotu o godz. 8:41:01, a więc 1,5 sekundy po minięciu
miejsca, w którym rośnie brzoza, co odpowiada mniej więcej 114 metrom od
tego miejsca – czyli stało się to bezpośrednio nad miejscem gdzie znaleziono
skrzydło. Wszystkie te dane zawarte są w opracowanej przez ATM ekspertyzie
skrzynki i stanowi oficjalny dokument prokuratury. Jak słusznie stwierdza dr
Lasek, skrzynka ATM-QAR jest polskiej produkcji, jej zapis jest bardziej
precyzyjny niż zapis rejestratorów analogowych, a odczytu dokonywali polscy
konstruktorzy tej skrzynki.
7
Ekspertyza ATM, str. 45,81.
Analizę tę potwierdza także symulacja zawarta w załączniku 4.11 do
podpisanego przez dra Laska protokołu badania zdarzenia lotniczego przez
komisję Millera8, gdzie pokazano, iż w momencie hipotetycznego uderzenia w
brzozę na wysokości 5 metrów nad ziemią zegary wysokości barycznej samolotu
wskazują, że znajduje się on na wysokości ok. 18 metrów nad poziomem gruntu
– a więc kilka metrów nad brzozą. Dr Lasek publicznie w rozmowie z red. Anitą
Gargas potwierdził wiarygodność tych zapisów zegara barycznego a teraz
udaje, że nie rozumie, iż oznacza to, że samolot przeleciał powyżej brzozy.
Uderzenie w brzozę wykluczają też analizy prof. Biniendy oraz prof. Chrisa
Ciszewskiego, przedstawione na posiedzeniach Zespołu Parlamentarnego i
podczas Konferencji Smoleńskiej w dniach 22-23 października 2012 r.
Wszystko to razem falsyfikuje hipotezę pancernej brzozy i raz na zawsze
kompromituje jej zwolenników.
Lasek twierdzi, że zeznania załogi Jaka są niewiarygodne i poza zeznaniami
chor. R. Musia i por. A. Wosztyla nie ma żadnego dowodu, że załoga jaka
dostała komendę o zejściu na 50 m.:
Nasza komisja dysponowała zapisami rejestratora dźwięku jaka-40 (…) W
żadnym z zapisów nie pada komenda: "możecie zejść na 50 m". Jest mowa
wyłącznie o 100 m.
Lądowanie jaka i słaba znajomość języka rosyjskiego przez jego załogę
wprowadziły dodatkowe zdenerwowanie na wieży. Kontrolerzy nie mogli
wykluczyć, że załoga tupolewa również nie zdoła prawidłowo prowadzić
korespondencji po rosyjsku. (…) Nie ma. A przesłuchaliśmy całą załogę jaka.
8
Protokół badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 – wypadku ciężkiego (katastrofy) samolotu Tu-154M nr
101… Warszawa, 26.07.2011 r., podpisany 26-27.07.2011 r. Załącznik nr 4 – Technika lotnicza i jej eksploatacja.
Załącznik nr 4.11 – Wizualizacja lotu Flightscape (płyta DVD)
Nie będę mówił, co zeznała, to jest objęte tajemnicą. Nie ma też dowodu na
manipulację danymi, bo trzy magnetofony - z jaka, z tupolewa i z wieży potwierdzają to samo.
Dr Lasek świadomie lub z braku kompetencji wprowadza w błąd czytelników. W
momencie, gdy magnetofon Jaka-40 nagrywał·korespondencję między wieżą a
Tu-154M, polski samolot stał już na płycie lotniska a jego czarna skrzynka i
rejestrator zapisu głosu nie działały. Wiarygodność czarnej skrzynki (CVR) Tu154M jest wątpliwa po manipulacjach dokonanych przez Rosjan, których
świadectwem jest brak 16 sekund nagrania na jednej z kopii przekazanych
Polsce. Rejestrator głosu przywoływany przez dr Laska nie mógł w ogóle
nagrać tej rozmowy słyszalnej przez radiostację Jaka 40. Przebieg
korespondencji odbieranej i prowadzonej przez radiostację Jaka 40 na lotnisku
w Smoleńsku był rejestrowany jedynie przez magnetofon MS-61, który następnie
był odsłuchiwany przez załogę po powrocie do Polski. Obecnie od ponad roku
znajduje się w Instytucie Sehna, który go analizuje.Oczywiście słowa te powinny
znajdować się w zapisie korespondencji wieży. Trudno się jednak dziwić, że
Rosjanie nie byli zainteresowani pozostawieniem odczytu swojej winy. Warto
przy okazji wskazać, że strona polska nie dysponuje udokumentowanymi
kopiami tych rozmów a jedynie zapisami pozyskanymi „prywatnie”, tak, że nikt
oficjalnie nie ręczy za ich wiarygodność. W tej sytuacji nie stanowią one
żadnego dowodu. Tymczasem świadectwo chorążego Musia ma charakter
procesowy i zostało złożone pod przysięgą. To samo dotyczy relacji porucznika
Wosztyla, który dodatkowo w dniu 30 października 2012 r. w obecności
dziesiątków kamer na posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego powtórzył, że 10
kwietnia 2010 r. słyszał wydaną przez smoleńskie stanowisko kontroli lotów
komendę zejścia do 50 metrów dla Tu-154M. Por. Artur Wosztyl podtrzymał
swoją relacje publicznie, mimo bezprzykładnego nacisku ze strony Prokuratora
Generalnego Andrzeja Seremeta, który stwierdził, że A. Wosztyl oraz R. Muś
wycofali się ze swoich zeznań. W istocie nic takiego nie miało miejsca: chorąży
R. Muś do swej tragicznej smierci mówił o 50 metrach, a por. A. Wosztyl
publicznie podtrzymał swoje zeznanie.
Lasek twierdzi, że samolot był sprawny do zderzenia z brzozą:
Dokumentacja i zapisy czarnych skrzynek. Wszystkie zapisy parametrów lotu
wskazują, że do zderzenia z brzozą samolot był w stu procentach sprawny.
Fakty: To twierdzenie jest fałszywe. Zapis awarii zawarty w skrzynce ATM-QAR,
czyli właśnie w skrzynce parametrów lotu9, mówi że w miejscu gdzie rosła
brzoza samolot znalazł się o godz. 8:40:59,5, tymczasem awaria silnika nr 1 na
skutek skokowego wzrostu wibracji podstawy silnika zaczęła się między godz.
8:40:58 a 8:40:59, więc na 1,5-05 sekundy wcześniej10. Dr Lasek albo w istocie
nie zapoznał się z ekspertyza ATM-QAR albo świadomie okłamuje czytelników,
przyzwyczajony, że od dwu lat nikt poza nim i jego kolegami nie miał dostępu do
tych dokumentów. Tak jednak już nie jest. Ekspertyza ta jest także w dyspozycji
Zespołu Parlamentarnego, więc dalej już oszukiwać opinii publiczne się nie da.
Rozpad samolotu rozpoczął około sekundę wcześniej niż samolot dotarł w
pobliże miejsca, gdzie rosła brzoza. Skrzynka ATM-QUAR jest najlepszym
dowodem tego, że brzoza nie miała nic wspólnego z tragedią smoleńską a pani
Anodina i pan Lasek po prostu kłamią.
9
Ekspertyza ATM, str. 45.
10
Ekspertyza ATM, str. 81.
Lasek twierdzi, że załoga popełniała błędy skutkujące schodzeniem poniżej
bezpiecznej wysokości i zbyt szybkim zniżaniem Tu-154M nr 101:
Dr Lasek przypisuje to skutkom posługiwania się wysokościomierzem
radiowym zamiast barycznego.
Fakty: Teza o posługiwaniu się przez załogę wysokościomierzem radiowym
zamiast barycznego oparta jest na kłamliwym przypisaniu odczytywania
wysokości przez gen. Błasika. Wiemy już, że jest to nieprawda, a rozstrzyga o
tym ekspertyza Instytutu Sehna, która autorytatywnie (a nie w sposób
fakultatywny czy domniemany, jak twierdzi dr Lasek) wykluczyła, by to gen.
Błasik wydawał jakiekolwiek komendy pilotom. Wszystkie słowa przypisane gen.
Błasikowi przez komisję Millera w istocie wypowiadał drugi pilot mjr Robert
Grzywna, który korzystał z wysokościomierza barycznego, a nie radiowego.
Dodajmy, że gen. Błasika w ogóle nie było w kokpicie, o czym poza ekspertyzą
Instytutu Sehna świadczy także miejsce znalezienia jego ciała – nie w okolicach
kokpitu a przy salonce generalskiej. Nie ma zatem żadnego dowodu na obecność
gen. Błasika w kokpicie, są tylko insynuacje ludzi, którzy chcą go spotwarzyć.
Trzeba też przypomnieć dr. Laskowi, że jak wynika z ekspertyzy ATM-QAR,
której autorytet jest dlań rozstrzygający, radiowysokościomierz uległ ostatecznej
awarii mniej więcej na 7 sekund przed uderzeniem samolotu w ziemię (czyli ok.
500 m przed tym miejscem) więc nie mógł być w jakikolwiek sensowny sposób
używany przez pilotów.
Dr Lasek kręci, sugerując, że gen. Błasikowi dwie wypowiedzi, „nienależące
według naszych odsłuchów do żadnego z członków załogi” zostały (nie wiadomo
przez kogo) „przypisane”. Tymczasem odpowiedzialność za przypisanie tych
wypowiedzi gen. Błasikowi spoczywa na całej Komisji Millera (w tym na dr. inż.
Macieju Lasku osobiście), bo to właśnie członkowie tej komisji (w tym dr Lasek)
bez żadnych zastrzeżeń przyjęli, podpisali i upowszechnili posiłkujące się tym
ustaleniem: raport końcowy z 25.07.2011 r. oraz protokół z badania zdarzenia
lotniczego z 26.07.2011 r. wraz z załącznikami, z których załącznik nr 811 jako
specjaliści dokonujący odpisu podpisali członkowie tej komisji: ppłk. pil. mgr
inż. Robert Benedict i mjr rez. mgr inż. Jerzy Skrzypek.
Lasek podważa ekspertyzę IES i sugeruje, że była błędna:
Komisja, wskazując na jego bierną postawę, jednoznacznie oceniła ją jako
właściwą. Generał nie ingerował w żaden sposób w działania załogi, zostawił
pilotowanie jej dowódcy. To dowódca jest najważniejszą osobą na pokładzie, on
zna całość sytuacji. Wypowiedzi przypisane gen. Błasikowi mogły być formą
zwrócenia uwagi w celu wyrwania załogi z błędnego działania, bo wskazują 200
i 100 m jako punkty graniczne - tu się nic nie dzieje, nic nie widać.
Jeśli zaś przyjąć, jak zaproponował Instytut Sehna, że o 200 i 100 m mówił
drugi pilot, to brak reakcji kapitana po wypowiedzeniu 100 m i dalsze zniżanie
się było jeszcze większym błędem niż ten, który wskazaliśmy w raporcie.
Świadczyłoby o świadomym łamaniu zasad bezpieczeństwa. Jednak odsłuch
rejestracji tła w kokpicie wykonuje się z pewnym prawdopodobieństwem i
również w ekspertyzie Instytutu Sehna nie wykluczono błędnego odczytu
treści wypowiedzi i przypisania do konkretnych osób.
Fakty: Eskpertyza Instytutu Sehna nie jest żadną „propozycją”. W przypadku
obu wypowiedzi („250 metrów” oraz „100 metrów”) komisja Milera, w tym dr
Lasek, przypisała je gen. A. Błasikowi w sposób pewny (a nie jedynie
przypuszczalny), zaś ekspertyza Instytuta Sehna stwierdziła w sposób pewny (a
nie jedynie przypuszczalny), że wypowiedział je mjr R. Grzywna. Znamienny jest
fakt, że dr Lasek nie zadał sobie trudu przypomnienia sobie, jak brzmiała
11
Odpis korespondencji pokładowej z rejestratora fonicznego MARS-BM samolotu Tu-154M nr 101
zarejestrowanej w dniu 10.04.2010 roku.
komenda, na temat której się wypowiada, więc zamiast słów „250 metrów”
przytacza „200 metrów”. Próby dalszego dodatkowego atakowania gen.
Błasika podejmowane przez p. Laska, by uwiarygodnić swoje kłamstwa,
pokazują jak nisko mogą upaść ludzie zacietrzewieni w szkalowaniu bliźnich.
Lasek sugeruje, że nie było eksplozji:
Żadnych nadtopień nie było, a jedyne osmalenia mogły być efektem
krótkotrwałego pożaru paliwa po zderzeniu z ziemią. Żeby można było
wysuwać takie teorie, trzeba przebadać całość materiału. To chyba prof.
Obrębski mówił też o wyrwanych nitach jako potwierdzeniu wybuchu. Polecam
każdemu, by zobaczył próbę statyczną konstrukcji metalowej. W momencie
niszczenia nitowanej konstrukcji następują takie koncentracje naprężeń, że nity
są wyrywane i latają jak pociski.
Fakty: W tej i następnych uwagach Lasek myli autorów poszczególnych
ekspertyz zespołu parlamentarnego, dr. Berczyńskiemu przypisując tezy prof.
Obrębskiego, dr. Szuladzińskiemu tezy prof. Biniendy a prof. Biniendzie tezy dr.
Nowaczyka. Podobnie niekompetentne i nie związane z rzeczywistością są tezy
p. Laska o kształcie wraku, jego kadłuba i części samolotu, a zwłaszcza podłoża.
Ta kwestia ma szczególne znaczenie, gdyż samolot nie wyżłobił żadnej bruzdy
czy innego głębszego śladu w miękkim podłożu – i jest to istotny dowód, iż nie
uderzył w ziemię w sposób opisywany przez dra Laska i zwolenników
„pancernej brzozy”. Udowodnił to prof. Binienda w swoich symulacjach
komputerowych pokazujących, że takie uderzenie musiałoby pozostawić
widoczny ślad na ziemi. Lasek kpi z czytelników, próbując przekonać ich, że
właśnie miękkość podłoża zdecydowała, iż takiego śladu nie ma. Tymczasem w
istocie powinien tam być lej głębokości ponad 1 metra, spowodowany
uderzeniem kadłuba. Nie ma go jednak, gdyż części samolotu spadły na ziemię a
nie uderzyły w nią przetaczając się po powierzchni torem ślizgowym.
Lasek nie podejmuje merytorycznej dyskusji z naukowcami Zespołu
Parlamentarnego i obradującymi podczas Konferencji Smoleńskiej.
Wynika to z braku kompetencji i wiedzy na temat przebiegu katastrofy i
sposobu jej badania, a przede wszystkim kluczowych dowodów, jakimi są
m.in. ekspertyza ATM-QAR, zapis wskaźników barycznych samolotu,
eskpertyza Instytutu Sehna, wyniki sekcji zwłok oraz badania prowadzone
przez ubiegłe dwa lata przez Zespół Parlamentarny.
Lasek autorytatywnie, choć bezpodstawnie wypowiada się na nawet tematy
medyczne:
Nie ma żadnych dowodów na eksplozję. Żadnych. Teorii wybuchu zaprzecza też
sekcja zwłok ministra Wassermanna [przeprowadzona po ekshumacji w 2011 r.].
Nie wykazała pęknięcia błony bębenkowej ucha (to oczywiście informacja z
mediów, bo nie miałem dostępu do wyników tych badań), a musiałoby do tego
dojść podczas eksplozji.
Fakty: Dr Lasek wypowiada się na temat sekcji zwłok na podstawie informacji
prasowych, co jest niedopuszczalne w dyskusji naukowej. Tymczasem do dnia
dzisiejszego nie istnieje całościowa ekspertyza żadnej z dokonanych w Polsce
sekcji zwłok, w tym także ministra Zbigniewa Wassermanna, która na żądanie
rodziny ma zostać uzupełniona m.in. badaniami pirotechnicznymi, które
wykonano dopiero w dniach 17 września i 12 października 2012 r.12 Wyniki tych
badań mają być znane dopiero za ok. sześć miesięcy.
Warto przypomnieć, że wiarygodne informacje na temat tych badań wskazują, że
odnaleziono bardzo liczne ślady materiału wybuchowego zarówno na fotelach
Tu-154M jak i na jego skrzydle. Nie mogą więc te ślady pochodzić ani z okresu
II Wojny Światowej ani od żołnierzy przewożonych tym samolotem do i z Iraku
oraz Afganistanu. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by biegali oni po skrzydłach
samolotu tylko po to, by usatysfakcjonować wyobraźnię panów Kalisza czy
Laska. Odnalezienie licznych sladów materiału wybuchowego w kabinie
Tupolewa
i
na
jego
skrzydłach
potwierdza
ekspertyzy
naukowców
współpracujących z Zespołem Parlamentarnym, że do katastrofy doszło na
skutek eksplozji spowodowanej przez osoby trzecie. Oznacza to, że doszło do
zamordowania Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i polskiej elity zmierzającej na
uroczystości w Katyniu by oddać hołd polskim oficerom ofiarom ludobójstwa
komunistycznego.
12
informacje nt. ekshumacji min. Wassermanna:
http://niezalezna.pl/20759-zespol-smolenski-o-ekshumacji-z-wassermanna
http://niezalezna.pl/18191-przedluzono-badania-ciala-z-wassermanna
http://wpolityce.pl/dzienniki/dobre-nowiny-romana-misiewicza/20230-ekshumacja-ciala-zbigniewawassermanna-opinia-bieglych-na-dalsze-informacje-w-tej-sprawie-na-pewno-warto-czekac
http://niezalezna.pl/33119-rodziny-chca-ekshumacji
http://tvp.info/informacje/polska/szokujace-wyniki-sekcji-zwlok-wassermanna/5349309
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Zaskakujace-wyniki-ekshumacjiWassermanna,wid,13839672,wiadomosc.html

Podobne dokumenty