Pobierz PDF - Koszalińska Biblioteka Publiczna
Transkrypt
Pobierz PDF - Koszalińska Biblioteka Publiczna
K U LT UR A KOS ZA L I Ń S K A 2013 Koszalin 2014 „Kultura Koszalińska. Almanach 2013” Wydany z inicjatywy Rady Kultury przy Prezydencie Koszalina Kolegium Redakcyjne: Jupi Podlaszewski – przewodniczący członkowie: Jadwiga Koprowska Anna Marcinek-Drozdalska Maria Słowik-Tworke Andrzej Ciesielski Małgorzata Kołowska – redaktor prowadzący Wydawca: Koszalińska Biblioteka Publiczna Koszalin plac Polonii 1 tel. 094 348 15 40 Przygotowanie do druku: Go Koncept Andrzej Adamczak ul. Jantarowa 27 75-256 Koszalin tel./fax 94 343 80 83 www.gokoncept.pl Kolegium Redakcyjne dziękuje koszalińskim instytucjom kultury za udostępnienie fotografii z zasobów archiwalnych Projekt okładki: Arkadiusz Docz ISBN-978-83-87317-83-6 ISSN 1879-5504 Szanowni Państwo, almanach „Kultura Koszalińska” zbliża się nieuchronnie do swojej jubileuszowej, dziesiątej już edycji. Zanim jednak zaczniemy świętować ten mały, ale jakże ważny jubileusz, potwierdzający rangę inicjatywy podjętej w 2005 roku przez nowo powstałą wówczas Radę Kultury przy Prezydencie Miasta Koszalina, do rąk Czytelników trafi podsumowanie roku 2013, zawarte w obecnym, dziewiątym tomie publikacji. Najważniejszym wydarzeniem, nie tylko w ubiegłym roku, ale w całej historii kultury polskiego Koszalina, było bez wątpienia otwarcie gmachu Filharmonii Koszalińskiej. Słusznie Kazimierz Rozbicki, swoim znakomitym piórem krytyka muzycznego, głosi zatem koniec bezdomności tej jednej z najważniejszych instytucji kultury w regionie. Wielekroć też w swoim omówieniu akcentuje wysokie walory akustyczne nowej sali koncertowej – wreszcie z najprawdziwszego zdarzenia. Rok 2013 był także czasem znaczących jubileuszy: okrągłych urodzin nestorów koszalińskiej - lecz nie tylko koszalińskiej - kultury, bo gdyby był to wymiar tylko lokalny, czy Andrzej Cwojdziński w swoje osiemdziesięciolecie zostałby patronem Szkoły Muzycznej w Tomaszowie Lubelskim? Dziesiąty raz odbyły się Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”, a także Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej „Reflektor”. Ale swoją coroczną kontynuację miały także tak prestiżowe imprezy, jak choćby „Młodzi i Film”. Zadebiutował natomiast własnym, ogólnopolskim festiwalem monodramu, i co ciekawe, także monodramu radiowego – Teatr Propozycji „Dialog”. Tradycję corocznego konfrontowania młodego teatru umocnił BTD. Wszystko to było powodem, by w Koszalinie pojawiali się wybitni twórcy kultury: filmowcy, reżyserzy teatralni i filmowi, aktorzy, muzycy – dyrygenci i instrumentaliści z Agatą Szymczewską na czele – naszym najdoskonalszym „produktem eksportowym”. Znakomita skrzypaczka chyba nie pogniewa się na to wzięte z kręgu komercji określenie, bo przecież wiemy, że zajmuje ona poczesne miejsce w lotnych sferach kultury wysokiej. Wielu koszalińskich artystów, na stałe tu mieszkających, zaznaczyło swoją obecność w świecie – Zdzisław Pacholski wykazuje w tej mierze imponującą aktywność, ale nie tylko przecież on. Gdyby więc ocenić stan kulturowego posiadania koszalinian, almanach kolejny raz dowodzi, że mamy powody do dumy. A nikt dziś nie powinien już mieć wątpliwości, że na tym obszarze dokonuje się komunikacja międzykulturowa, pozwala on także budować pozytywny wizerunek marki Koszalin, jako synonimu pełni życia. Piotr Jedliński Prezydent Koszalina Almanach 2013 . 3 Po raz dziewiąty spotykamy się z Państwem na kartach Almanachu „Kultura Koszalińska”, tym razem opatrzonym datą 2013 roku. Wzorem poprzednich lat ma on ocalić przed zapomnieniem ogrom niepowtarzalnych wydarzeń kulturalnych w mieście, które odbiły się echem, także poza jego granicami. Nie sposób wymienić wszystkie, aby też sprostać ograniczonym możliwościom wydawniczym wybrano przedstawicieli poszczególnych dziedzin. Wydarzenia muzyczne to oddanie nowego gmachu Filharmonii Koszalińskiej, który nie tylko wpisał się piękną architekturą w pejzaż miasta, ale też stworzył znakomite warunki pracy dla koszalińskich muzyków. Nowy obiekt o znakomitej akustyce gromadzi na każdym koncercie pełną widownię i utwierdza w przekonaniu o celowości tej inwestycji. Musical – rock opera „Fatamorgana?”, napisany i skomponowany przez Adama Sztabę i Marcina Perzynę i wystawiony z okazji dwudziestolecia powstania, zgromadził w sobotni wieczór marcowy w hali widowiskowo-sportowej ponad trzy tysiące widzów, którzy zobaczyli na scenie wykonawców premierowego wykonania, które odbyło się w 1993 roku właśnie w Koszalinie. IV Koszalińskie Konfrontacje Młodych „m-teatr” to prezentacja dorobku artystycznego debiutujących polskich reżyserów, to projekt realizowany przez BTD jako jedyny w Polsce. W galerii Scena mogliśmy zobaczyć wystawę dwóch wybitnych polskich fotografów Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala „Sąsiadka”. Galeria Scena wraz z Centrum Kultury 105 była też organizatorem III Festiwalu Sztuki w Przestrzeni Publicznej Koszart. Natomiast już po raz dziesiąty odbył się Europejski Festiwal Filmowy „ Integracja Ty i Ja”. Festiwal, który wpisał się na stałe w krajobraz artystyczny Koszalina i wyszedł bardzo daleko poza jego granice, docierając aż do Londynu i Brukseli. Festiwal Młodzi i Film jak co roku groma- 4 . Almanach 2013 dzi liczne grono miłośników młodego polskiego kina. Do dziesiątej edycji dotarł także Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej ”Reflektor”, który cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem uczestników i słuchaczy. Nie zabrakło też debiutów, do których należą I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu-Debiuty. Tym samym do rodziny festiwali dołączył jeszcze jeden, którego organizatorem jest Teatr Propozycji Dialog. Rok 2013 to wielkie jubileusze, które rozpoczyna 85-lecie urodzin Gabrieli i Andrzeja Cwojdzińskich, bez których nie byłoby Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku oraz wielu wspaniałych kompozycji, których autorem jest Jubilat. Zygmunt Wujek, artysta rzeźbiarz, spod którego dłuta wyszło kilkaset prac, obchodził 75 rocznicę urodzin. Ukoronowaniem jego jubileuszu była wystawa w koszalińskim Muzeum. „Poeta morza wątpliwości” Czesław Kuriata też ukończył tyleż samo lat. Andrzej Słowik śpiewająco malując dotarł do 70 urodzin. Radio Koszalin liczy sobie 60 lat, a ciągle zaskakuje nas młodzieńczymi pomysłami. Małgorzata Wiercioch już 30 lat zachwyca nas swoją grą na deskach Koszalińskiego Teatru Dramatycznego. Wszystkim Jubilatom życzę dalszych wspaniałych osiągnięć i dużo weny twórczej i wszelkiej pomyślności. Niestety w 2013 roku z wielkim żalem i smutkiem pożegnaliśmy Anatola Ulmana, Ingrid Monikę Zimną, Sergiusza Fabiana Sawickiego i Wiesławę Krodkiewską, bo też każdego roku ubywa kogoś ważnego dla koszalińskiej kultury. Oby nie zabrakło następców, choć o wielu nieobecnych możemy po latach powiedzieć, że pozostają niezastąpieni.... Edward Grzegorz Funke Przewodniczący Rady Kultury przy Prezydencie Miasta Koszalina MU Z Y K A Kazimierz Rozbicki ROK 2013, złota data w kulturze Koszalina Kultura Koszalina to temat obszerny, obejmujący różne jej sfery – od czasu radykalnej przemiany w roku 1944 znacznie zniszczonego miasta Köslin na polski Koszalin. Wówczas to, w obcym jeszcze mieście, nowi jego mieszkańcy organizują swe życie na powojennych gruzach, pośród dominującej konieczności tworzenia podstawowych warunków egzystencji – a była to zbieranina z różnych stron Polski i z różnych warstw społecznych, oraz resztki autochtonów; już wówczas pojawiają się wśród nich wyraźnie artykułowane potrzeby ze sfery życia kulturalnego w różnych jego przejawach, także muzycznych. Trzeba było jednak ponad dziesięciu lat, aby potrzeby owe stopniowo dojrzały i szukały dostępnych form zaspokajania, zaś szczytową ich manifestacją było powołanie w Koszalinie, w marcu 1955 roku, orkiestry symfonicznej. Po roku przygotowań, poszukiwań, rekrutacji muzyków, posunięć organizacyjnych – w marcu 1956 roku w ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury (poniemieckiej Tonhalle) odbył się jej inauguracyjny koncert. Występ Koszalińskiej Orkiestry Symfonicznej przyjęto entuzjastycznie. I odtąd KOS – ładny 6 . Almanach 2013 dźwięczny skrót – zespół pożądany, ale bezdomny, błąkał się po różnych salach, salkach, próby odbywały się w opłakanych warunkach, koncerty - w złej akustyce, bardzo dużo w tak zwanym terenie, ale orkiestra trwała i rozwijała się. Czyniono próby polepszenia warunków jej pracy, warunków jej słuchania, ale były to próby zawsze daremne, kiedy zaś dostała możliwość pracy i grania w owym Tonhalle (WDK) w warunkach znośnych, szybko owa sala stała się quasi-nowoczesnym kinem. W tych warunkach cudem było, że orkiestra stale rozwijała swe możliwości, że koncertowała przy wypełnionych salach i salkach, że przeszła wieloletni proces dojrzewania, doskonalenia gry zespołowej w całym niemal repertuarze symfonicznym. Stopniowo stała się najbardziej reprezentatywnym tworem kultury koszalińskiej, wpisanym do kultury Kraju, zespołem zdolnym do podjęcia ambitnych zadań artystycznych; ale zawsze towarzyszył mu ów lokalowy ogranicznik artystycznej ekspresji. I oto po 58 latach pracy i koncertowania w takich warunkach stał się cud. 7 listopada 2013 roku odbył się pierwszy koncert w Nowej Filharmonii, wspaniałym gmachu pięknie usytuowanym. Cud, ale po prawdzie efekt inteligentnych działań skromnego muzyka, klarnecisty tej orkiestry, któremu 1 stycznia 2004 roku powierzono stanowisko dyrektora naczelnego Filharmonii Koszalińskiej. To On, Robert Wasilewski, oraz światły Prezydent Miasta, Mirosław Mikietyński doprowadzili do rozpoczęcia budowy gmachu filharmonii i jej kontynuowania – w warunkach nieuniknionych oporów towarzyszących specyficznej i kosztownej budowie: słowo k u l t u r a nie zawsze było wytrychem otwierającym wszystkie zamki, czasami nawet je zamykało. I oto Młody Dyrektor, umiejętnie działając w harmonii z władzami miasta, a także utrzymując harmonię pracy orkiestry – wprowadził do wspaniałego gmachu Nowej Filharmonii orkiestrę; dopiero w takich warunkach pokazała ona w pełni swą wartość, swe artystyczne walory i ogromne możliwości. * Ale cofnijmy się do początku 2013 roku i do koncertów Karnawału 2013 granych jeszcze w kinie Kryterium. Filharmonia tradycyjnie przygotowała na ten okres pakiet cotygodniowych wieczorów rozrywkowych. Pierwszy z tych wieczorów, powtarzanych następnego dnia (4/5 stycznia) – z solistką Joanną Tylkowską, był właściwie typowym, popisowym recitalem wokalnym pozostającym w repertuarze i stylu klasycznej operetki, ozdabianym orkiestrowymi tańcami z tegoż repertuaru. Pod wytrawną ręką prowadzącego koncert Rubena Silvy wszystko szło gładko, dominował sopran solistki; choć może nieco nadto nastawiony na ekspozycję jego niewątpliwych walorów miłośnicy pięknych głosów (czyli wszyscy) mieli jednak pełną satysfakcję. Złożyła się na nią także dobra gra orkiestry. Kolejny wieczór (10/11 stycznia) początkowo przebiegał dość kostycznie: solista wieczoru, Piotr Polk, świetny aktor, rozpoczął swój występ w stylu swingujących piosenek sprzed lat kilkudziesięciu – robił to świetnie i ze smakiem, wraz z towarzyszącym mu zespołem, było jednak nieco jak na starej fotografii; dobrze znalazł się tu zespół muzyków orkiestry koszalińskiej. Owe delikatne, stonowane brzmienia i ekspresja zaczęły jednak szybko ustępować miejsca piosenkom podawanym nadal z wielką kulturą, ale rysowanym coraz śmielej, a nade wszystko w bardzo przejrzystych, finezyjnych aranżach. Piotr Polk królował na estradzie swym świetnie podawanym słowem wiążącym i pięknym, wyrazistym śpiewem, doskonale towarzyszył mu od pulpitu dyrygenckiego Tomasz Filipczak a wraz z nim też orkiestra. W sumie wieczór nadzwyczaj udany: interesująca retrospekcja, wysmakowana rozrywka w dobrym stylu. Trzeci wieczór (17/18 stycznia) również przenosił słuchaczy do przeszłości, tym razem tej ozdabianej piosenkarską działalnością Kaliny Jędrusik. Wybitna aktorka śpiewała w repertuarze estradowym, w teatrze, w radiu, także w telewizji, a nade wszystko w Kabarecie Starszych Panów; robiła to znakomicie, we własnym niepowtarzalnym stylu, nobilitującym styl ówczesnej muzyki rozrywkowej. Piosenkarskie nagrania Kaliny Jędrusik zafascynowały współczesną nam śpiewającą aktorkę, Olgę Bończyk, naturalnym owocem tego było nagranie przez tę artystkę albumu płytowego z piosenkami z repertuaru Kaliny Jędrusik. Nagranie w nowym opracowaniu odbiegało, oczywiście, od charakteru i stylu sztuki Kaliny Jędrusik, prezentując współczesny nam świat rozrywki, świat synkopy i jazzu, jaki za czasów Kaliny dopiero nieśmiało podbijał kluby studenckie. Gratulacje dla Pani Olgi za tę płytę, gratulacje za świetny występ wokalny, za ujmujący wdzięk, profesjonalizm, natomiast piosenki Kaliny były raczej nie do poznania dla tych, którzy Kaliny słuchali, znali ich oryginalne brzmienia i interpretacje. Cóż, czas jest nieubłagany. Walorem tego wieczoru pozostała zatem sama osobowość Olgi Bończyk, jej sztuka, wrażliwość, wielka muzykalność i estradowa manifestacja zauroczenia niepowtarzalną sztuką Kaliny Jędrusik. Doskonale wykonał swą pracę dyrygent, Jacek Rogala, przenosząc tę doskonałość także na orkiestrę. Ów orkiestrowo-wokalny nurt koncertów karnawałowych 2013 zamknął bardzo efektownie czwarty wieczór zatytułowany „Brzydula i Rudzielec” (24/25 stycznia), ozdobiony głosami oraz kreacjami Katarzyny Jamróz i Przemysława Brannego. Osią brawurowej akcji rozrywkowej był tu Zbigniew Górny, świetny dyrygent i showman, z wdziękiem, tempem i humorem kształtujący przebieg koncertu, a także prowadzący konkursy angażujące aktywność publiczności (a nawet orkiestry). Barwną kulminacją karnawału, i jego finałem zarazem, było wystawienie w Filharmonii (7/8 lutego) operetki Johanna Straussa Baron cygański niemal w pełnym sztafażu scenicznym: gra aktorska, teksty mówione, kostiumy... Realizacja bardzo udana. Ruben Silva, konstruujący repertuar karnawału, na jego zakończenie zupełnie słusznie sięgnął do formy scenicznej jako stanowiącej najbardziej tu stosowne i atrakcyj- Muzyka . 7 ne addition. Sięgnął bardzo ambitnie i sam koncert ten znakomicie poprowadził. Oczywiście wykorzystywał tu wieloletnie doświadczenia Filharmonii Koszalińskiej i własne w realizacji dzieł scenicznych na estradzie koncertowej – zresztą dzieł nie tylko rozrywkowych, zatem oczywiste, że w przypadku karnawałowych serwitutów mogła to być tylko operetka. I była operetka. I były problemy zrealizowania jej dynamicznej ruchliwości scenicznej na skrawku estrady wyrwanej orkiestrze, ruchliwość zatem po prostu sprowadzono do minimum, a sukces należał do barwnego, dynamicznego zespołu aktorskośpiewaczego. W omawianym przedstawieniu Barona tworzyło go – w uszczuplonej obsadzie – sześcioro znakomitych artystów: Maria Wyłomańska, Julia Iwaszkiewicz, Małgorzata Ratajczak, Tadeusz Szenkler, Przemysław Rezner i Łukasz Ratajczak – artyści związani z Operetką Bydgoską, dobrze już w Koszalinie znani. Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej w nowej sali koncertowej. 8 . Almanach 2013 W tych mocno ograniczających warunkach oddali wspaniale klimat i wszystkie wykonawcze niuanse przynależne operetce i jej akcji. Wszyscy oni wielokrotnie pokazali już w Koszalinie swe wielkie wokalne i aktorskie talenty oraz umiejętności – tak było i tym razem. W wymagającym scenicznego rozmachu Baronie cygańskim dali na skrawku estrady wspaniały pokaz aktorskiego métier i wokalnej brawury. Cofnięta w głąb orkiestra grała i brzmiała znakomicie, zarówno w tutti, jak i w partiach solowych. Na szczególne uznanie zasłużył sam Ruben Silva, którego znamy z dyrygenckiej maestrii: mając przed sobą statyczną orkiestrę, a za sobą rozbieganą, roztańczoną grupę solistów w cudowny sposób jednoczył cały ten tłum w muzyce, w działaniach scenicznych i aktorskich. Był absolutnie znakomity. A już sam siebie przeszedł Andrzej Zborowski nie tylko eksplikując znakomicie w swym słowie wiążącym niezliczone fot. Tomasz Tukajski niuanse libretta, ale zda się wyczarowując wystrój sceniczny i ducha epoki... Przyjęcie wieczoru entuzjastyczne. Jest tu zatem stosowne miejsce, aby przedstawić szerzej sylwetkę Andrzeja Zborowskiego, artysty zajmującego się niezwykle aktywnie popularyzacją muzyki – zwłaszcza że od 1975 roku jest na stałe związany z Koszalinem – przez wiele lat zaś prowadził działalność śpiewaczą na estradach całej Polski. Wychowanek Wydziału Wokalnego Akademii Muzycznej w Katowicach (baryton), w czasie studiów zachłysnął się miłością do opery, co pielęgnuje do dziś. Szybko występy koncertowe poszerzył o niezwykle bogatą działalność popularyzatorską, programując i prowadząc na antenie radiowej audycje dla szkół, a następnie jeżdżąc z ekipami muzycznymi po licznych połaciach Polski z programowanymi przez siebie audycjami umuzykalniającymi. Przyjechał i do Koszalina, tu zaś, za namową Andrzeja Cwojdzińskiego, osiadł i do dziś swą niezwykle aktywną i szeroką działalność kontynuuje: jako śpiewak, jako autor radiowych audycji szkolnych i nie tylko szkolnych, a także jako znakomity konferansjer koncertów, łączący kulturę słowa z dogłębną znajomością wszystkiego, co operowe; przejął tu „berło” po znakomitym Lucjanie Kydryńskim, górując nad nim swym muzycznym wykształceniem muzycznym i estradowym talentem. Postać niezwykła w życiu muzycznym całej Polski – i nasza duma. Po solidnym wypoczynku 22 lutego wróciła Filharmonia do poważnej koncertowej normalności; zainicjował ją wieczór wypełniony dziełami Witolda Lutosławskiego i... Franciszka Schuberta (!), przygotowany na stulecie urodzin najwybitniejszego w XX wieku kompozytora polskiego (1913-1994). Była to manifestacja pożądana, ale mocno ograniczona w stosunku do rangi tego wydarzenia. Lutosławski zasłużył bowiem na co najmniej p e ł n y wieczór symfoniczny jemu poświęcony. Pozostawił dorobek znaczny i różny, z jakiego można wybrać i ułożyć wieczór niezwykle atrakcyjny, obrazujący najważniejsze dokonania jego twórczej drogi. To zaś, co wykonano na poświęconej Mistrzowi połówce owego filharmonicznego wieczoru, każe zapytać: dlaczego na tę tak okrojoną prezentację wybrano akurat Uwerturę na smyczki (1949) oraz Koncert fortepianowy (1988), kiedy w jego dorobku mamy kompozycje będące kamieniami milowymi polskiej muzyki, polskiej symfoniki? Szkoda... Obydwa dzieła wykonano starannie, choć chyba zbyt zachowawczo i, można by powiedzieć: ostrożnie. Dotyczy to szczególnie Koncertu fortepianowego. Przyczyną mogło być nagłe zastępstwo solisty w tym Koncercie. Macieja Grzybowskiego zastąpił na etapie prób Paweł Kowalski, który wywiązał się tu z artystycznego zadania doskonale, lecz z konieczności wpisał się do ogólnego tonu całego wieczoru, prowadzonego przez ukraińskiego dyrygenta, Romana Rewakowicza, tonu pewnej wstrzemięźliwości w planach dynamicznych i w całym przebiegu. Zarówno Uwertura na smyczki, jak i Koncert fortepianowy grane były w obrębie owej wstrzemięźliwej dynamiki i ekspresji. To oczywiste następstwa pracy orkiestry w sali prób absolutnie nie nadającej się do zarysowania bardziej subtelnej dynamiki; cierpią na to wszystkie przygotowywane tu dzieła, ucierpiało też dzieło Lutosławskiego. Poza tym jednak dyrygent prowadził cały program bardzo czytelnie, w doskonałych tempach. A była w nim jeszcze bardzo ładnie brzmiąca i przebiegająca V symfonia B-dur Schuberta, wypełniająca drugą część wieczoru, i która – nawiasem mówiąc – znalazła się tu chyba przypadkowo. Reasumując: sztuka żyje jednak z kontrastów, pięknych kontrastów, zdarzały się takie i na tym wieczorze, ale ogólnie wykonania cechowała owa dynamiczna, a więc i wyrazowa, wstrzemięźliwość. Tempa natomiast były bardzo dobre, orkiestra grała starannie. Koncert przyjęto owacyjnie. Program kolejnego koncertu symfonicznego (1 marca) zawierał tylko dwa dzieła, co nie znaczy, że był ubogi: muzyki było dużo, nawet bardzo dużo. Pierwszą część wieczoru wypełnił Muzyka . 9 Koncert skrzypcowy d-moll Benjamina Brittena, napisany w latach 1939-42, a więc w okresie, kiedy w Europie trwała krwawa wojna. W latach tych młody kompozytor angielski przebywał w USA i Kanadzie, gdzie spokojnie pisał muzykę – m.in. omawiany Koncert skrzypcowy. Dzieło rzadko wykonywane, wielkich rozmiarów, wielkiej piękności i wielkich trudności. Trud nauczenia się jego i wykonywania podjęła Marta Magdalena Lelek, wychowanka uczelni katowickiej i londyńskiej – podjęła i zwyciężyła. Zwyciężył także Britten. To bardzo piękna muzyka: już ze stygmatem XX wieku, ale z tradycyjną melodyjnością, emocjonalnością, kolorystyką. Dzieło przy tym trudne, stawiające wielkie wyzwanie tak przed solistką, jak i orkiestrą, a więc także przed dyrygentem. Omawiane wykonanie, na tych trzech polach, było całkowitym triumfem wykonawców: solistki, grającej prześlicznie, a zarazem burzliwie i dramatycznie gdzie trzeba, oraz Bartosza Żurakowskiego, który orkiestrę tego wieczora prowadził; dyrygenta wybitnego, o bardzo indywidualnym stylu. Akompaniował solistce świetnie, wrażliwie i inspirująco. Oczywiście to wszystko odbywało się w tle, a raczej w brzmieniach orkiestry, na którą Bartosz Żurakowski miał wpływ hipnotyczny: grała nie tylko starannie, ale i pięknie. Zatem zwycięstwo odnieśli wszyscy: autor w nieznanym nam dziele, solistka czarująca pięknym dźwiękiem, muzykalnością i wysmakowaną wirtuozerią, orkiestra grająca jak zahipnotyzowana i dyrygent, swoistą magią wykorzystujący talenty muzyków w nadawaniu dziełu oczekiwanego kształtu. W drugiej części wieczoru zabrzmiała koronująca program VII symfonia d-moll Dworzaka; nie tak sławna, jak jej IX. Siostrzyca; w interpretacji Bartosza Żurakowskiego jawiła się niczym magiczne misterium, łączące w jego przeżyciu publiczność z orkiestrą, zda się, zaczarowaną batutą dyrygenta. To była prawdziwa kreacja i zarazem niezwykłe wydarzenie w naszym koszalińskim życiu muzycznym ostatnich lat. Po dwutygodniowej przerwie w koncertach, Ruben Silva zaspokoił apetyty koszaliń- 10 . Almanach 2013 skich melomanów prowadzonym przez siebie 15 marca programem ułożonym pierwotnie według chronologii historycznej: barok-klasyka, a w klasyce: Mozart-Beethoven. Kolejność na estradzie jednak zmieniono, wykonując na początku – pierwotnie umieszczone w programie dalej – piękne, wstrząsające dzieło Mozarta: Masońska muzyka żałobna KV 477, poświęcając je, w tragicznym zbiegu okoliczności, pamięci młodej harfistki Victorii Anny Jankowskiej, zamordowanej w nocy poprzedzającej próbę do koncertu w Filharmonii Jeleniogórskiej; świetne wykonanie, przejmujące okoliczności. Potem zabrzmiały kompozycje barokowe na solową trąbkę z orkiestrą: Sonata D-dur Torelliego oraz Concerto-Sonata D-dur Telemanna. Na współczesnej wersji trąbki barokowej grał znakomicie Paweł Hulisz – instrument jego był może bardziej miękki w brzmieniu, niż zazwyczaj demonstrują historyczne wzory, ale muzyce niczego to nie ujęło. Pierwszą część wieczoru zakończyła Uwertura do opery Don Giovanni Mozarta (choć rolą jej jest raczej rozpoczynanie...). Grana starannie, w dobrym stylu, przygotowała niejako słuchaczy do VII symfonii A-dur Beethovena, która wypełniła drugą część koncertu; arcydzieło należące do najpiękniejszych w repertuarze symfonicznym w ogóle, ekscytujące w każdej ze swych czterech części i w każdym takcie, porywające w brawurowym finale. Ruben Silva świetnie uwypuklił nieprzebrane bogactwo pomysłów i myśli muzycznych Beethovena, orkiestra grała jak w transie. Wielkie artystyczne wydarzenie. Kolejny koncert zabrzmiał w następnym tygodniu (22 marca) i pozostawił bardzo dobre wrażenia, a nawet przeżycia. Za pulpitem... – nie, nie było pulpitu, ponieważ dyrygujący tego wieczora Jerzy Salwarowski prowadził program z pamięci, jedynie przy wykonywaniu I koncertu fortepianowego Beethovena leżała na pulpicie dyrygenta partytura, co w akompaniamentach jest prawie nieodzowne. Rozpoczęła program uwertura do opery Oberon Webera, czarując romantycznymi urokami barwnego dzieła, świetnie przez dyrygenta przygotowanego i prowadzonego. Natomiast „rząd dusz” w I koncercie fortepianowym C-dur Beethovena objął w pięknym, wysmakowanym stylu, pianista, Marian Sobula; dawno nie słuchaliśmy tak pięknej i doskonałej pianistyki oraz tak dojrzałej interpretacji owej „czupurnej” ucieczki Beethovena od klasycznych szablonów. Urzekające wykonanie i wydarzenie. Zaś po przerwie takimż wydarzeniem było poprowadzenie przez Jerzego Salwarowskiego symfonicznego arcydzieła: IX symfonii „Z Nowego Świata” Antoniego Dworzaka. Maestro Salwarowski swymi oszczędnymi gestami wyczarował wszystkie muzyczne piękności sławnej symfonii, orkiestra grała jak pod hipnozą, ozdobą zaś wykonania była solowa partia rożka angielskiego w jej II części, Largo – jedna z najpiękniejszych w symfonice, grana przepięknie przez Iwonę Przybysławską. Reakcja publiczności była je- dyną możliwą: entuzjastyczną. II kwartał koncertowy Filharmonii 2013 roku rozpoczął 12 kwietnia włoski dyrygent Massimiliano Caldi – artysta poznany już w roku 2011, kiedy to, także na początku kwietnia, świetnie poprowadził wieczór muzyki włoskiej, ukoronowany włoskimi reminiscencjami symfonii „Włoskiej” Mendelssohna. Tym razem uroki stylu Italii roztoczyła jakże niezawodnie Uwertura do opery „Nabucco” Giuseppe Verdiego, prowadzona wzorcowo: sama radość. Pozostałe dzieła, dotąd w Koszalinie niewykonywane, należały do twórców niemieckich, przy czym autor pierwszego z nich pojawił się tu także po raz pierwszy: to Carl Reinecke, wybitna postać niemieckiej i w ogóle europejskiej muzyki XIX wieku. Jego Koncert na flet i orkiestrę D-dur op. 283 wykonała Jagoda Sokołowska O’Donovan. Artystka miała w tym dziele ważniejsze i trudniejsze zadanie, niż wykonanie utworu z re- Paweł Hulisz zachwycił grą na współczesnej wersji trąbki barokowej. fot. Tomasz Tukajski Muzyka . 11 pertuaru obiegowego, Reinecke bowiem stworzył tu rodzaj symfonii koncertującej z solowym fletem, naznaczonej już delikatnie językiem orkiestry przełomu XIX i XX wieku (napisana w 1908), z jego romantyzującą ekspresją. Otóż solistka, grająca pewnie i doskonale technicznie, w tej dość „gęstej” wyrazowo oraz brzmieniowo muzyce wydawała się nie znajdować miejsca na fantazję i uczuciową ekspresję. Całość jednak, z dobrze grającą orkiestrą pod wrażliwą batutą maestro Caldiego, brzmiała bardzo pięknie. Choć wykonana po przerwie II symfonia C-dur op. 61 Roberta Schumanna powstała w latach czterdziestych XIX wieku (ukończona w 1846), to swą ekspresją, energią, burzliwym, a jednocześnie niesłychanie zwartym i logicznym przebiegiem olśniewa, zadziwia, ucieka niejako kategoriom czasu, epoki, stylu, jest przy tym wypowiedzią bardzo osobistą i jedną z najpiękniejszych emanacji romantyzmu, ale romantyzmu skoncentrowanego, ujarzmionego, poddanego logice muzycznego przebiegu. A zarazem ileż tu barw, odcieni, niuansów, jak szeroki wachlarz emocji. Aż nie do wiary, że to wszystko osiągnął Schumann nie wychodząc poza skład klasycznej orkiestry (dodał tylko trzy puzony, używane zresztą bardzo oszczędnie). Massimiliano Caldi prowadził niełatwe dzieło znakomicie, ważąc jego elementy niezwykle czytelnie i logicznie zarówno w linii przebiegu, jak i w warstwie brzmienia. A nade wszystko nadając mu ową zachwycającą, romantyczną emocjonalność, cechowaną smakiem i wrażliwą muzykalnością. Orkiestra zaś dała jeden ze swych najlepszych występów (jakże piękne brzmiące „drzewo” w Adagio espressivo III części!). W następnym tygodniu (19 kwietnia) pełnym składem orkiestry dyrygował Jerzy Kosek, a przy fortepianie zasiadał Paweł Kowalski. Na pulpitach rozłożono dwa monumentalne dzieła: Koncert fortepianowy a-moll op. 17 Ignacego Jana Paderewskiego, oraz IV symfonię f-moll op. 36 Piotra Czajkowskiego. Dzieło 24-letniego Paderewskiego powstało w roku 1884, dzieło 37-letniego Czajkowskiego w 1877 – dzieli je 12 . Almanach 2013 zatem tylko 7 lat, ale poza tym jakże dużo, choć pisane są w tym samym „języku” muzycznym. Podkreślmy, że młodzieńczy utwór Paderewskiego bronił się dzielnie i nie bladł zbytnio obok mistrzowskiego dzieła Czajkowskiego, słuchacze mogli zatem z rozkoszą smakować tak różne, znakomite muzyczne „dania”. Paderewski miał dużo do zawdzięczenia świetnemu, brawurowemu i pełnemu blasku – a gdzie trzeba ujmującemu liryzmem – wykonaniu Pawła Kowalskiego (przy troskliwym akompaniamencie Jerzego Koska), Czajkowski zaś zapewne też czuł się dłużnikiem dyrygenta, bo wykonanie jego „Czwartej” było znakomite. Orkiestrze, grającej wspaniale, pozostało także na tym stole niemało: długo niemilknące owacje publiczności. Piękny koncert. Trzeci kwietniowy koncert koszalińskich filharmoników (26 kwietnia) kontynuował passę bardzo dobrych wykonań. Tym razem przyłożył do tego uzbrojoną w batutę rękę Michał Czubaszek, dyrygent utalentowany, wrażliwy i doświadczony. Rezultat był nadzwyczajny, zwłaszcza, że uzyskany „na gruncie” dwóch muzycznych arcydzieł z najwyższej symfonicznej półki. Pierwsze z tych arcydzieł: Koncert skrzypcowy D-dur op. 61 Ludwiga van Beethovena, interpretacyjnie należało oczywiście do solistki – i tu dyrygent wykazał podwójną niejako maestrię, ponieważ solistka, Katarzyna Duda, niezwykle biegła technicznie, miała własną, wysoce oryginalną koncepcję interpretacyjną tego arcydzieła: na przykład operowanie swoistymi, daleko posuniętymi niuansami temp i dynamiki. Akompaniowanie wykonaniu prezentującemu tak zasadniczą „indywidualizację” przebiegu klasycznego dzieła Beethovena, było dla dyrygenta próbą nie lada. Wyszedł z niej zwycięsko. Solistka też: pokazała przecież tak liczne i powabne atrybuty swej sztuki. A Beethoven? Nie takie już rzeczy słyszał w tysiącach wykonań swego arcydzieła... Po przerwie zabrzmiała III symfonia a-moll op. 56, „Szkocka”, Felixa Mendelssohna, ukończona w 1842 roku: reminiscencje kompozytora po jego podróży morskiej i pobycie w Szkocji w 1829 roku. Jakże silna musiała być inspiracja tą podróżą, jeśli po trzynastu latach znalazła w jego wspomnieniach kształt tak żywy, tak genialnie przetrawiony i oderwany od aspektu marynistycznego. Poetycka narracja, wysmakowana kolorystyka i epicki rozmach – czteroczęściowa, ale wykonywana bez przerw – w jednym ciągu obrazów, barw, nastrojów dostarczyła poetyckich przeżyć o wielkiej sile, jakie zawsze pozostawia natchniona muzyka rzadkiej urody. Jeśli wszystkie te walory dzieła Mendelssohna znalazły swój wyraz w wykonaniu „Szkockiej”, a znalazły, to zasługa godnej uznania sztuki dyrygenckiej Michała Czubaszka. Absolutna precyzja w rytmicznej pulsacji tak zmiennej i w tak zmiennych poetyckich nastrojach, a poza tym kultura, celowość i skuteczność gestów, świetne akompaniamenty – to ujmujące cechy gościa koszalińskich filharmoników. Zalety te znalazły oczywiście swój wyraz w wyjątkowo dobrze grająceji brzmiącej orkiestrze. Zachwycona publiczność długo dziękowała... 17 maja odbył się koncert niezwykły, Ruben Silva żegnał się bowiem z Koszalinem jako szef artystyczny tutejszej Filharmonii. Żegnał się pogodnie, niemal wesoło, wybrał bowiem na ten wieczór wybitne rozrywkowe dzieła twórców północnoamerykańskich, natomiast rodzimym dlań, południowoamerykańskim akcentem wieczoru była – jak pożegnalny bukiet – jego piękna rodaczka, znakomita boliwijska pianistka Marianela Aparicio. W programie królowała muzyka Gershwina i Bernsteina. Już przed rozpoczęciem koncertu zapanował nastrój pożegnania: dyrektor Filharmonii, Robert Wasilewski, poinformował publiczność, że Ruben Silva poprowadzi oto swój ostatni koncert jako dyrektor artystyczny Filharmonii Koszalińskiej. Informację tę publiczność przyjęła z wielką estymą dla zasług i sztuki artysty. Kiedy pojawił się na estradzie, owacjom nie było końca, zabrzmiało „Sto lat” śpiewane z pasją przez całą salę: wierna publiczność dziękowała dyrygentowi za jego wieloletnią prace, za kreacje kon- certowe, za programowanie ambitnego repertuaru symfonicznego, za wprowadzenie do niego najpiękniejszych oper i operetek, za świetną muzyczną rozrywkę świetnie dyrygowaną. Wzruszony Mistrz podniósł batutę i zabrzmiała uwertura Gershwina do opery Girl Crazy, poprawne dziełko mistrza amerykańskiej rozrywki. Po tym estradę oraz widownię wzięła w posiadanie Marianela Aparicio brawurowym i zarazem wysmakowanym wykonaniem Koncertu fortepianowego F-dur Gershwina – utworu niezwykle efektownego, trudnego technicznie, łączącego elementy jazzu z błyskotliwą wirtuozerią w europejskim wydaniu; rewelacyjny występ przyjęty został entuzjastycznie długotrwałą owacją. Dla orkiestry pozostały Tańce symfoniczne z West Side Story oraz poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu z 1928 roku, który wówczas był rewelacją nie tylko dla nowojorczyków, ale także dla całego świata. Wszystkie te utwory Ruben Silva prowadził wspaniale, koszalińska orkiestra zaś przeszła samą siebie w biegłości, zgraniu, polocie. Bardzo silnie owe południowoamerykańskie filiacje zaakcentowano jeszcze raz na koncercie, jaki odbył się 7 czerwca zamykając definitywnie ów historyczny, bo ostatni, 57. sezon Filharmonii Koszalińskiej, Filharmonii „Bezdomnej”; koncert poprzedzający przeprowadzkę orkiestry do nowo wybudowanego gmachu Filharmonii. Ruben Silva powierzył jego poprowadzenie polskiemu dyrygentowi działającemu od lat z górą 30 w stolicy Kolumbii - Bogocie i piastującemu tam najwyższe stanowiska w jej życiu muzycznym. Był to Zbigniew Zając, wychowanek uczelni warszawskiej i katowickiej, fagocista, dyrygent – muzyk, jakiemu nic, co orkiestrowe nie jest obce. Artysta naturalnie zapragnął podzielić się z polską publicznością swą fascynacją muzyczną kulturą amerykańskiego południa, przede wszystkim muzyką Kolumbijczyków (takich twórców, jak Valencia, Bermudez, Parra), oraz zafascynowanego nią Anglika Richarda Harveya; muzyką silnie przepojoną tanecznością i hiszpańskim idiomem stylistycz- Muzyka . 13 nym, ze smakiem i fantazją instrumentowaną, z upodobaniem operującą wielkimi grupami instrumentów. Na jej dynamicznym tle znakomicie wypadła solowa gitara Krzysztofa Pełecha w „Concerto Antico” na gitarę – napisanego w tym amerykańsko-łacińskim duchu przez Harveya. Utwór ten dał soliście możliwość wszechstronnego wirtuozowskiego popisu w narracji żywiołowej, niesłychanie barwnej, porywającej tanecznością, silnie nasyconej wyrazową ekspresją Południa i zarazem gry na najwyższych szczeblach sztuki wirtuozowskiej. W drugiej części finalnego wieczoru pojawiła się wielka historyczna retrospekcja: obydwie suity orkiestrowe z opery Carmen Bizeta – jakby końcowe błogosławieństwo, nostalgiczny powrót do źródeł. Ostatni zaś utwór wieczoru – Columbia tierra querida (Kolumbia ziemia ukochana) uświadomił nam, jak piękna była to droga, jak silnie znaczona poszukiwaniem własnych wartości, własnych środków wyrazu, własnych tradycji. A nade wszystko uświadomił, że dzięki wieloletniej pracy Rubena Silvy w Koszalinie, mieliśmy szczęście tę wspaniałą, muzyczną część południowoamerykańskiej kultury poznawać i przeżywać na pewno w zakresie o wiele większym, niż w jakiejkolwiek innej polskiej filharmonii. I wcale nie jest paradoksem, że właśnie Polak, Zbigniew Zając – dyrygent świetny, wielka osobowość – zbliżył nas kompetentnie do kolumbijskiej sztuki, tak silnie nasyconej miłością do własnej kultury, do jej tradycji. Muzycy koszalińscy, z innego przecież, europejskiego świata, z innych tradycji, innej stylistyki, mieli niełatwe zadania – i tym bardziej chwalebnie, z entuzjazmem, je wykonywali: grali pięknie. Brawa na tym wieczorze długo, długo nie milkły... * Festiwal Organowy. Po owym historycznym czerwcowym koncercie sala kina Kryterium wróciła do swego właściwego powołania: wyświetlania filmów, a muzycy Filharmonii oraz jej skromna, przepracowana administracja, roz- 14 . Almanach 2013 poczęli jakże zasłużony wakacyjny urlop. Główny jednak, dynamiczny nurt życia muzycznego Koszalina bynajmniej nie ustał, ale, jak corocznie, skierowany został do Katedry NMP. Orkiestra grała jeszcze trzykrotnie, ale już w Katedrze, w ramach koszalińskiego Festiwalu Organowego; jest on corocznie wielką letnią imprezą muzyczną, obejmującą obszar środkowego Pomorza, wykorzystującą piękne kościoły i dobre organy w całym tym regionie oraz jego położenie w pasie nadmorskim, a więc i letnie zagęszczenie turystyczne: koncerty Międzynarodowego Festiwalu Organowego cieszą się tu wielkim powodzeniem. Warto przypomnieć, że pierwszy koncert organowy w Koszalinie odbył się roku1967, w ówczesnym Kościele NMP (później Katedrze), w cyklu, jaki nosił nazwę „Koszalińskie Koncerty Organowe”; organizatorem było Koszalińskie Towarzystwo Muzyczne z jego dyrektorem, a zarazem dyrektorem administracyjnym Koszalińskiej Orkiestry Symfonicznej, wielce dla kultury Koszalina zasłużonym Leonem Szostakiem; strona artystyczna zaś należała do Feliksa Rączkowskiego – profesora warszawskiej uczelni muzycznej, organisty tamtejszego Kościoła św. Krzyża. Od początku Festiwal nie ograniczał się do muzyki organowej, uwzględniał w repertuarze także dzieła wokalne, solowe instrumentalne, stopniowo zaczęły pojawiać się chóry, muzyka oratoryjna i symfoniczna, wszelkie zespoły kameralne i literatura kameralna. Festiwal ten w 2013 roku nosił kolejny numer 47., a odbywał się od 5 lipca do 30 sierpnia. Wyznacza on drugi wielki, komplementarny niejako nurt życia muzycznego Koszalina, odbywający się w sezonie letnim, obejmuje także wiele miejscowości środkowego wybrzeża. Jego główny, koszaliński nurt objął 9 piątkowych koncertów z dominującymi organami solowymi, z trzykrotnym wspomnianym udziałem orkiestry Filharmonii Koszalińskiej, a także chórów, zespołów instrumentalnych, solistów; wszystkim koncertom koszalińskim towarzyszyło słowo wiążące Andrzeja Zbo- rowskiego. Poczynając od 10 lipca ruszył drugi, „prowincjonalny”, nurt w świątyniach Białogardu, Bobolic, Darłowa, Dźwirzyna, Sarbinowa i Szczecinka; w sumie dwadzieścia koncertów; ich osią był zawsze recital organowy, któremu towarzyszyły występy chórów, solistów, zespołów instrumentalnych i kameralnych oraz słowo wiążące, jakim dzieliło się troje komentatorów: Małgorzata Orłowska, Wacław Kubicki i Andrzej Zborowski. Omawiany Festiwal 2013 roku był od strony merytorycznej, programowej i w dużym stopniu organizacyjnej dziełem jednego człowieka: Bogdana Narlocha, drugiej (obok Roberta Wasilewskiego) opatrznościowej postaci koszalińskiej kultury: organisty, kameralisty, pedagoga, a także diecezjalnego konsultanta z zakresu organów, kierującego Festiwalem od 1999 roku. Jest on wychowankiem wybitnego organisty, profesora gdańskiej Akademii Muzycznej Leona Batora, brał udział w wielu kursach interpretacji muzyki organowej prowadzonych przez organistów międzynarodowej renomy (Milan Šlechta, Guy Bovet, Ulrik Spang-Hanssen). Od 1995 wspólnie z Markiem Toporowskim organizuje w Koszalinie, w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych – pod patronatem Ministra Kultury – Ogólnopolskie Kursy Interpretacji Organowej, na których wykładało już kilkunastu wybitnych europejskich organistów. Sam uzyskał tytuł doktora habilitowanego, jest wykładowcą w Akademii Sztuki w Szczecinie oraz w Instytucie Muzyki Akademii Pomorskiej w Słupsku; prowadzi klasę organów w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Koszalinie. * Koncert orkiestry Filharmonii Koszalińskiej po wakacyjnej przerwie (20 września) z punktu widzenia logiki kalendarzowej oraz z punktu widzenia oczekiwań winien otwierać jej przełomowy, 58. sezon artystyczny w nowej już sali koncertowej. Ale sala nie była jeszcze w pełni gotowa i, w efekcie, okazał się on niejako przedłużeniem 57. sezonu, bo i odbywał się jak do- tychczas - w sali kina Kryterium, i prowadził go ten sam od lat dyrygent oraz dyrektor artystyczny Ruben Silva. Pozostawaliśmy zatem nadal w kręgu swoistej, wieloletniej ekspozycji stylu i osobowości tego artysty oraz swoistej akustyki sali. Oczywiście, owo wrażenie kontynuacji, a z drugiej strony oczekiwanie na przeprowadzkę do Nowej Filharmonii i radykalną odmianę warunków odbioru muzyki, nie przeszkodziło w słuchaniu i przeżywaniu prezentowanych dzieł. Program zaś był typową triadą koncertową, choć słusznie zmieniono typowy układ wieczoru: na początku, normalnie, zabrzmiało Preludium do opery Lohengrin Wagnera (jakiemu „do twarzy” byłoby z bardziej wysublimowanym, „mistycyzującym” i po prostu ładniejszym brzmieniem...), ale zaraz po nim wykonano (kończącą zazwyczaj koncert) symfonię: była to Symfonia klasyczna Sergiusza Prokofiewa, wykonana poprawnie, co zupełnie wystarczyło na wielką frajdę. Wieczór zaś nietypowo – i zupełnie słusznie – zakończono wielkim dziełem Johannesa Brahmsa: Koncertem skrzypcowym D-dur, który jest może bardziej symfonią koncertującą z solowymi skrzypcami, niż regularnym koncertem solowym. W sposób natchniony grał go znakomity skrzypek Mariusz Patyra, prowadząc jego bogatą, niezwykłą narrację z subtelną finezją, fantazją i romantycznym polotem przy bardzo subtelnym i czujnym towarzyszeniu Rubena Silvy. Prawdziwy wykonawczy majstersztyk i głębokie przeżycie słuchaczy skwitowane niezwykle gorącym przyjęciem. Drugi w nowym sezonie wieczór (27 września) obejmował wykonanie Koncertu fortepianowego g-moll op. 20 Józefa Wieniawskiego oraz Symfonii Es-dur op. 55, Eroiki Ludwiga van Beethovena. Za pulpitem dyrygenckim stanął, po raz pierwszy w Koszalinie Tadeusz Płatek, a miejsce przy klawiaturze filharmonicznego Steinwaya zajęła Beata Bilińska, aby zagrać ów Koncert Wieniawskiego. Jego pierwsze koszalińskie wykonanie miało miejsce na I Koszalińskim Festiwalu Muzyki Polskiej (2009), zorganizowanym przez Filharmonię wespół Muzyka . 15 Agata Szymczewska – jedna z gwiazd, która jako pierwsza rozjaśniła Nową Filharmonię. z miesięcznikiem MUZYKA 21; grał wówczas Tomasz Kamieniak, jak pisałem: doskonale, narracje prowadził płynnie i pewnie – tym bardziej dziwiła pewna emocjonalna wstrzemięźliwość interpretacji.... Tym razem, w wykonaniu Beaty Bilińskiej, dzieło zabrzmiało brawurowo, z całym bogactwem walorów muzycznych i wirtuozowskich; Tadeusz Płatek świetnie współtworzył z orkiestrą przebieg bogatej, arcyromantycznej narracji dzieła. Po przerwie zabrzmiała dawno niewykonywana w Koszalinie Eroica – symfonia-legenda, muzyczny hymn na cześć walki i bohaterstwa. Wielkie wyzwanie dla dyrygenta i orkiestry. A w tym konkretnym przypadku tym większe, że wykonanie odbywało się po wakacyjnej przerwie, przy towarzyszącej temu okresowi obniżce formy orkiestry. Otóż wręcz przeciwnie, orkiestra grała i brzmiała świetnie, dyrygent prowadził bohaterską narrację – w dużym stopniu programowego dzieła – czy- 16 . Almanach 2013 fot. Tomasz Tukajski telnie i zgodnie z owym programem. Ale dotyczy to trzech dalszych części symfonii. Natomiast w części pierwszej dyrygent ową instrukcję autora: Allegro con brio odniósł do tempa, choć znaczy to dosłownie: rześko, wesoło, a więc tyczy jedynie charakteru muzyki. Przez to część pierwsza była przesadnie szybka, dyrygent zaś prowadził każdy takt na owe autorskie „trzy”, i to cały czas obydwiema rękoma – co robiło nieco groteskowe wrażenie i chyba przeszkadzało orkiestrze, niwecząc naturalny, „bohaterski” ton przebiegu i charakteru I części symfonii. Ale dalsze części dzieła eksponowały już pracę dyrygenta świetnego, znajdującego w orkiestrze posłusznego partnera. Był to w sumie doskonale prowadzony, porywający, „bohaterski” fresk Beethovena ze świetnie zagraną częścią drugą: Marszem żałobnym, oraz żywiołowym Scherzem i porywającym Finałem. Przyjęcie zasłużenie bardzo gorące. W październiku odbyły się dwa koncerty: 10 października wykonano III symfonię F-dur op. 90 Johannesa Brahmsa, oraz Antonίna Dvořaka Koncert wiolonczelowy h-moll op. 104, dyrygowała – świetnie – Ewa Strusińska, na wiolonczeli - także świetnie - grał Maciej Młodawski. Podczas kolejnego wieczoru (17 października), zawierającego w programie Uwerturę „Coriolan” Ludwiga van Beethovena, fantazję orkiestrową Francesca da Rimini Piotra Czajkowskiego oraz tegoż I koncert fortepianowy b-moll op. 23 – dyrygował Mateusz Molęda, na fortepianie grał ukraiński pianista Artem Yasynskyy. Oba koncerty zalecające się programami o dużym ciężarze gatunkowym, a także bardzo dobrymi wykonaniami (choć z udziałem nieco kontrowersyjnego pianisty), nie sprawiły zawodu. I wreszcie: 7, 8 i 9 listopada 2013 roku Filharmonia zaprezentowała specjalny program (wykonany czterokrotnie) związany z uroczystym otwarciem swej nowej siedziby w pięknym parku przy ulicy Piastowskiej. Oficjalne otwarcie odbyło się 9 listopada, kiedy szczelnie wypełniającej salę publiczności przedstawiono impresję filmową, zabrzmiał hejnał Koszalina, estradę zapełnili: orkiestra symfoniczna Filharmonii Koszalińskiej oraz koszalińskie chóry „Canzona” i „Koszalin Canta”, aby wspólnie, pod dyrekcją Rubena Silvy, wykonać Hymn Narodowy oraz Mazura z opery Stanisława Moniuszki Straszny dwór; był to świetny występ. Po czym nastąpiły oficjalne wystąpienia. Po nich zaś wyszła na estradę koszalinianka, wybitna skrzypaczka, Agata Szymczewska, aby wykonać z orkiestrą Koncert skrzypcowy D-dur op.35 Piotra Czajkowskiego. Grała wspaniale, z wielką swadą i żarliwością, od pierwszych taktów odkrywając – przede wszystkim dla dużej liczby stałych bywalców Filharmonii – cudowną akustykę tej sali i swe mistrzostwo. Przyjęcie owacyjne. Po przerwie zaś świetnie pomyślany i wykonany lekki program: wiązanka przebojów operowych, musicalowych i muzyki rozrywkowej, z dwójką wybitnych artystów estrady: Alicją Węgorzewską-Whiskerd i Andrze- jem Lampertem. Pierwszy normalny koncert abonamentowy 58. sezonu koncertowego, już w Nowej Filharmonii (15 listopada) prowadził Bartosz Żurakowski, dyrygent od 12 lat związany z Filharmonią Opolską. Program piękny: Beethoven, Mozart, Bruch, Schumann. Sala wypełniona do ostatniego miejsca. Program rozpoczęła, na pewno po raz któryś tam setny, Uwertura Leonora III Beethovena. Od pierwszych taktów zaprezentował się w niej dyrygent kompetentny, precyzyjny, który znakomicie uformował i poprowadził bardzo urozmaicony przebieg efektownego dzieła. I już od początku rozkoszowaliśmy się pięknym brzmieniem, plastycznością i wyrazem tej pierwszej, normalnej prezentacji symfonicznej w Koszalinie w znakomitej akustyce. Skok jakości ogromny – i zarazem niejako odkrycie wysokich artystycznych możliwości i walorów naszych filharmoników. Po wystrzałowej Leonorze znaleźliśmy się w zupełnie innej symfonicznej poetyce: „usymfonizowanym” na klarnet i smyczki orkiestry Kwintecie klarnetowym Mozarta, który uwierzytelnił artystycznie znakomity klarnecista Roman Widaszek z towarzyszeniem świetnie grających pełnych smyczków naszej orkiestry; świetny pomysł, świetne wykonanie. Artysta dał się jeszcze podziwiać w podwójnym, uroczym Koncercie na klarnet i altówkę e-moll op. 88 Maxa Brucha, mając tu za partnera doskonałego Macieja Śmietańskiego, lidera altówek koszalińskiej orkiestry. Obaj muzycy doskonale współgrali i pięknie rysowali wysmakowany Koncert Brucha, po raz pierwszy grany w Koszalinie. Źródłem satysfakcji było także piękne brzmienie smyczków naszej orkiestry wydobyte i uszlachetnione doskonałą akustyką sali, uformowane przez znakomitą pracę dyrygenta. Koronującym popisem gościa z Opola było doskonałe poprowadzenie IV symfonii d-moll Roberta Schumanna – wybuchu niesamowitej ekspresji właściwie jednoczęściowego dzieła wielkiego romantyka; jednoczęściowego, ponieważ tradycyjnie cztery różne człony tego dzieła przebiegają bez przerwy. Ale dzieła nie- Muzyka . 17 słychanie różnego w strukturze, w kalejdoskopowych obrazach, przemianach, kontrastach – i w jego fascynującej, arcyromantycznej, naznaczonej głęboko osobistą nutą, narracji. Świetny koncert, entuzjastyczne przyjęcie. Program kolejnego koncertu (29 listopada) dawał przyjemność obcowania z muzyką z najwyższej klasycznej półki: Mozarta, Beethovena, młodego Schuberta, ale także ze znakomitymi wykonawcami. Obok artystów gościnnych, a byli to japońska pianistka Yuko Kawai i znakomity dyrygent włoski Eraldo Salmieri, zaliczyć do nich należy także zespół koszalińskiej orkiestry, który w nowych warunkach wspaniale rozwinął artystyczne skrzydła i grał na poziomie najlepszych orkiestr europejskich. A to wszystko w akustyce nadającej ich produkcjom wyrazistości, szlachetnego powabu i kolorytu. Wieczór zaś rozpoczynał magiczny klucz, otwierający od wieków przedstawienia i koncerty: uwertura; w tym przypadku uwertura Beethovena do dramatu Goethego Egmont z muzyką, która dla swych walorów wyzwoliła się jednak od teatralnych zależności i otwierała już setki koncertów symfonicznych. Już tu Eraldo Salmieri pokazał się jako dyrygent najwyższej klasy, prowadził bardzo urozmaiconą narrację uwertury znakomicie, także z orkiestrą znakomicie przygotowaną. Po tym elektryzującym, dramatycznym wstępie zmiana nastroju: na estradę wchodzi wiotka, drobna Japonka, Yuko Kawai i z mozartowskiego Koncertu fortepianowego (A-dur, KV 488) wyczarowuje poemat subtelnych barw, nastrojów, radosnej zabawy, cały czas czarując grą pełną mozartowskiego wdzięku. Cudowny występ, subtelna, mistrzowska pianistyka. I znakomita praca dyrygenta. Sala reaguje entuzjastycznie, oklaski długo nie milkną. Po przerwie niespodzianka: Franz Schubert, ale raczej nieznany: jego IV symfonia c-moll, dzieło 19-letniego młodzieńca, który zaczynał już na dobre ulegać romantycznym pokusom, zawsze jednak pozostając, powiedzielibyśmy: muzykantem. Utwór świetnie już napisany, zajmujący, godny stanąć 18 . Almanach 2013 w symfonicznych szrankach, tylko jakich? Klasycznych już nie, romantycznych jeszcze nie... Może dlatego utwór to tak mało znany. Ale już kawał dobrej muzyki. Wykonanie było popisem orkiestry oraz dyrygenta: Eraldo Salmieri przedstawił się tu w pełni jako muzyk znakomity, wrażliwy, biegły we wszystkich aspektach swej sztuki. Koloratury pięknego sopranu Joanny Woś, hipnotyczna batuta Rubena Silvy, bogactwo barw orkiestry symfonicznej Filharmonii Koszalińskiej – i sztuka jej muzyków – oto składniki ekspozycji muzycznych rozkoszy, jakie były udziałem słuchaczy kolejnego koncertu Filharmonii (6 grudnia). Ruben Silva wielokroć już rozpieszczał koszalińskich melomanów swymi wieczorami operowymi, programując je i dyrygując nimi znakomicie, ale tym razem przeszedł chyba samego siebie. Bo też działo się to po raz pierwszy w oprawie pięknej sali koncertowej i w jej cudownej akustyce, kiedy mogliśmy w pełni docenić urodę owych muzycznych darów, jakie pozostawili potomnym wielcy kompozytorzy lekkiej muzy scenicznej, gdyż tylko tacy, z najwyższej półki Polihymnii, znaleźli się w autorskim jak zwykle programie Rubena Silvy, złożonym głównie z arii operowych i operetkowych, na ogół wielokrotnie już w Koszalinie prezentowanych i zawsze nas urzekających. Urzekały i tym razem orkiestra i jej dyrygent, nade wszystko zaś solistka, której cudownie prowadzony i modulowany sopran o pięknej, szlachetnej barwie był frapujący w całej skali, zaś w najwyższych jej sferach naznaczony hipnotyczną niemal ekspozycją piękna i dramatycznego wyrazu: bel canto w najszlachetniejszej postaci, zachowujące wspaniałą równowagę wokalnej wirtuozerii i emocjonalnego wyrazu. Solistka miała w osobie Rubena Silvy partnera znakomitego, który ze zwykłą sobie maestrią i w celnych proporcjach towarzyszył ze swą orkiestrą przebiegom solowych partii oraz wszelkim wyrazowym niuansom ich interpretacji, walory zaś owe nie miałyby tak doskonałej ekspozycji, gdyby nie świetna gra muzyków – uskrzy- dlona niejako cudownym głosem i interpretacją solistki oraz komfortem gry w doskonałej akustyce estrady i sali. W blisko 60-letniej praktyce koncertów rozrywkowych w Koszalinie nie zdarzyła się chyba gra orkiestry tak czujna, tak silnie zintegrowana z partią solową i tak świetnie brzmiąca, rzadko także zdarzały się tak pięknie, pod każdym względem, interpretowane wokalne partie solowe, jak ta omawiana, Joanny Woś, wzbogacona jeszcze jej urodą i wdziękiem. W owej długo ciągnącej się przeszłości brakowało bowiem dla wykonań muzycznych niezbędnego, jak tlen dla oddychania, czynnika: dobrej akustyki. Bez niej najlepsze nawet wykonania nigdy nie brzmiały tak pięknie, jakby mogły. Akustyka nowej sali nie tylko przenosi wiernie wykonywane dźwięki i zespoły dźwięków, ale je wzbogaca, współmodeluje niejako, dodając im szlachetnego kolorytu, poloru, wyrazistości. To rzadki fenomen. Koszalińscy muzycy otrzymali zatem warunki wspaniałe i zarazem zadośćuczynienie za lata akustycznej udręki. Otrzymała je także druga strona sali: wierna koszalińska publiczność. Jej frenetyczne oklaski były w pełni zasłużonym podziękowaniem złożonym wykonawcom za wspaniały koncert, a zarazem kolejnym podziękowaniem złożonym wszystkim tym, którzy budowę Koszalińskiej Filharmonii rozpoczęli i doprowadzili ją do zwycięskiego, zachwycającego finału. Dualistyczny kwiat niezwykłej urody rozkwitł w piątek 13 grudnia pod cudownymi palcami Bernadetty Raatz i pod czarodziejską batutą Pawła Kotli. Program tego wieczora zawierał tylko dwa dzieła, ale jakie: Koncert fortepianowy c-moll Sergiusza Rachmaninowa i, zagraną po przerwie, V symfonię e-moll Piotra Czajkowskiego. Dzieła te to legendy symfonicznego repertuaru, a zarazem wielkie wykonawcze wyzwania. I stało się, że obydwa rozkwitły tego wieczora wszelkimi przypisanymi im powabami, wzbogaconymi kunsztem obydwojga: solistki i dyrygenta oraz rewelacyjnie grającej orkiestry. Zachwyciło wykonanie partii fortepianu, której w dziele Rachmaninowa przypi- suje się zazwyczaj rolę fantastycznego popisu wirtuozowskiego ze szkodą dla głębi, liryki i melancholijnej refleksyjności, cechującej obszerne partie tego dzieła. Solistka ten właśnie wyrazowy nurt eksponowała cudownie, ale gdzie trzeba zachwycała także pianistyką pełną blasku, popisem w wielkim stylu, przy czym cały nurt narracji nasycony był ową tak tu charakterystyczną nutą słowiańską, śpiewnością, co solistka cudownie wyczuła i wyeksponowała. Był to występ piękny, wzbogacony znakomitym, czujnym i wrażliwym towarzyszeniem Pawła Kotli, oraz pięknie brzmiącej we wszystkich swych sekcjach orkiestry, w której uwagę zwróciła partia kotłów grana z wielką kulturą i finezją przez Roberta Kwiatkowskiego. Po przerwie wykonanie V symfonii e-moll Piotra Czajkowskiego. Dzieła-legendy. Napisane w ciągu dwóch miesięcy 1888 roku, szybko podbiło sale koncertowe świata i znalazło się wśród najbardziej popularnych w repertuarze koncertowym. W Koszalinie było wykonane tylko raz, ze względu na wielkie wymagania tak w stosunku do orkiestry, jak i dyrygenta. Na estradzie Nowej Filharmonii pod batutą Pawła Kotli rozwinęło wszystkie swe wyrazowe i brzmieniowe bogactwa. To rzadki przypadek – oglądać tak znakomitą pracę dyrygenta i przeżywać jej artystyczne owoce z taką intensywnością. W nowej sali symfoniczne arcydzieło Czajkowskiego pozwoliło poznać siłę i bogactwo artystycznego przeżycia w stopniu dotąd słuchaczom Filharmonii Koszalińskiej niedostępnym, pozwoliło także poznać swoistą magię, swoisty teatr wielkiej symfoniki. Paweł Kotla prowadził obydwa dzieła znakomicie. W symfonii, nie obligowany do służebnej niejako roli prowadzenia akompaniamentu, pokazał dowodnie, co znaczy i jak wielkie możliwości ma dyrygent w kształtowaniu przebiegu, wyrazu, emocji, brzmienia, zwłaszcza w wielkiej symfonice. Wielkie rozmiarami, a nade wszystko swym artystycznym formatem dzieło Czajkowskiego było zaś terenem idealnym do takiej „lekcji poglądowej”. Koncert symfoniczny 20 grudnia 2013 pro- Muzyka . 19 wadził Ruben Silva, na sali zaś był obecny światowej sławy rosyjski skrzypek, altowiolista, pedagog mieszkający w Anglii - Grigorij Żyslin, który przyjechał do Koszalina specjalnie na występ swej niegdyś studentki, obecnie koncertmistrzyni koszalińskich filharmoników, Agnieszki Tobik. Tego dnia skrzypaczka była solistką wieczoru, grając Koncert skrzypcowy h-moll Camille’a Saint-Saënsa. Przyjazd tej miary sławnego artysty, mistrza, wychowawcy całej armii skrzypków i altowiolistów, był prawdziwym wydarzeniem, a nade wszystko gestem przyjaźni oraz uznania artysty dla talentu i sztuki swojej byłej studentki, współpracującej teraz z mistrzem jako jego asystentka na prowadzonych przezeń Letnich Międzynarodowych Kursach Muzycznych. Agnieszka Tobik od lat pracuje niezwykle aktywnie, dając wykłady i recitale w licznych miastach Polski i poza jej granicami, ale przede wszystkim wzbogaca swą grą, swym talentem i doświadczeniem, grupę smyczków orkiestry Filharmonii Koszalińskiej. Tyle trudny, co piękny Koncert h-moll SaintSaënsa grała świetnie, z pieczołowitym towarzyszeniem dyrygenta, ozdobą zaś były w jego II części (Andantino) dialogi skrzypiec z klarnetem, którego subtelną partię grał z wielką wrażliwością muzyk orkiestry, Rafał Młyńczak. Wieczór otwierała Uwertura do opery Gioacchino Rossiniego Jedwabna drabinka – owe sześć 20 . Almanach 2013 minut cudownej, muzycznej rozkoszy otwierającej koncert. Były one najlepszą poglądową informacją o zmianach w odbiorze muzyki, w brzmieniu, w grze orkiestry, jakie spowodowała radykalna zmiana warunków jej odbioru w Nowej Filharmonii. Przejrzystość muzyki Rossiniego, jej humor, lekkość, doskonała forma, genialna instrumentacja niosą jakby oczywisty przykład muzycznego piękna; choć piekielnie trudnego do wykonawczej realizacji. Na tym wieczorze zabrzmiała doskonale: lekko, przejrzyście, przebieg nacechowany był smakiem, idealnym tempem, świetną grą orkiestry. I na takim tle mogliśmy odczuć, smakować, rozkoszować się cudownym solowym obojem Iwony Przybysławskiej. Grała pięknie: nieskalany rysunek, szlachetna barwa, lekkość artykulacji, humor – jednym słowem cud. I działo się to na tle świetnie brzmiącej orkiestry pod mistrzowską ręką Rubena Silvy. Po takim wstępie całość wieczoru mogła być, musiała być, doskonała – i była: w drugiej części wieczoru zabrzmiała bowiem muzyka wielka: IV symfonia A-dur „Włoska” Mendelssohna, niepodległa już dziedzina Rubena Silvy i orkiestry; narracja prowadzona doskonale, orkiestra grająca ze skupionym entuzjazmem. Drogocenny dar na ten wyjątkowy wieczór pożegnalny Roku Pańskiego 2013, i zarazem historycznego pożegnania Filharmonii Bezdomnej. Maria Słowik-Tworke Trzynaście bram do piękna Koszalińscy Filharmonicy, po 58 latach tułaczki, szczęśliwie doczekali się swojej, z prawdziwego zdarzenia, siedziby. Nowoczesny budynek usytuowany w centrum Koszalina, ma w pobliżu towarzystwo innych obiektów kulturalnych, na które chciałabym zwrócić Państwa uwagę. Do tej pory koncerty odbywały się w sali kinowej Centrum Kultury 105 przy ul. Zwycięstwa. Idąc więc od tego miejsca przez Park Różany, mijamy po prawej stronie dawne Biuro Wystaw Artystycznych – obecnie klub „Kawałek Podłogi” i dochodzimy do ul. Piastowskiej, do nowej Filharmonii, która jest fantastycznie wkomponowana w niezwykle urokliwy, zrewitalizowany Park Książąt Pomorskich. Po prawej stronie ulicy widzimy malowniczo usytuowany na skarpie, zadaszony Amfiteatr im. Ignacego Jana Paderewskiego. Za nim, również w parku, tętni życiem Koszalińska Biblioteka Publiczna. Patrząc od strony budynku Filharmonii, po przeciwległej stronie parku, za Stawem Zamkowym z wędrującą fontanną, znajduje się przy ul. Młyńskiej – Pałac Młynarza, młyn i skansen jamneński, czyli Muzeum w Koszalinie. Wracając starą promenadą z 1817 roku u podnóża murów obronnych, dochodzimy do Domku Kata z XIV w., w którym ma siedzibę Teatr Propozycji Dialog; tuż obok widzimy pomnik Cy- priana Kamila Norwida, autorstwa Ferdynanda Jarocha. Po krótkiej zadumie schodzimy ze skarpy, podziwiając najpiękniejsze i najstarsze drzewa Koszalina, w tym 12 pomników przyrody, mijamy atrakcyjną dużą fontannę, podświetlaną kolorowo, dochodzimy do cicho szemrzącej Dzierżęcinki, pokonujemy romantyczny mostek i ponownie jesteśmy przy imponującym muzycznym sanktuarium, którego strzeże Polihymnia – mitologiczna opiekunka muzyki. Filharmonia (philharmonia) to słowo pochodzenia greckiego. Początkowo były to stowarzyszenia muzyczne, a następnie piękne budowle i sale koncertowe. Filharmonia Koszalińska, której autorami są poznańscy twórcy: architekt Jacek Bułat i jego zespół oraz dr Piotr Pękala – akustyk, jest budowlą doskonałą. Z zewnątrz sprawia wrażenie, jakby wielki bursztyn został zatopiony w szkle, metalu i kamieniu. To unikatowy, nowoczesny obiekt w Koszalinie, pełen piękna i harmonii, godny tego, by królowała w nim muzyka, bo muzyka to kąpiel duszy – jak twierdzi poetka Zenta Mauria Raudive, i powinna mieć właściwą oprawę. A więc z tym większą radością zapraszam Państwa na rekonesans tego pięknego obiektu, w którym trzy tygodnie przed oficjalnym otwarciem spotkałam się z Robertem Wasilewskim – dyrektorem Filharmonii, znającym dobrze wszystkie jego zakamarki i tajemnice. Robert Wasilewski: – Wszystko trwało kilka lat, było wiele trudności, ale pozostała radość i satysfakcja, bo widać efekt wszystkich decyzji, przygotowań, wytężonej pracy administracyjnej i organizacyjnej. Maria Słowik-Tworke: – Budynek ma cztery kondygnacje. Teraz jesteśmy na parterze w przeszklonym foyer, przy głównym wejściu. Wszystko tu zachwyca, robi ogromne wrażenie. Z trzech stron piękne widoki na park. R.W. – Usytuowanie budowli w środku parku i mocno przeszklona konstrukcja jest wręcz fantastyczna, wszyscy to podkreślają. Tutaj w foyer na parterze jest bar, można przy stolikach wypić dobrą kawę lub herbatę i zjeść coś słod- Muzyka . 21 kiego. Na parterze są też kasy biletowe, szatnia i przeszklona winda, którą można dostać się na wyższe piętra, bo foyer ma trzy kondygnacje. Ten budynek, który z zewnątrz wygląda na okazały, wewnątrz jest bardzo zwarty w sensie komunikacyjnym. Z boku holu są specjalne toalety dla osób niepełnosprawnych, a niżej – w podziemiu – dla szerokiej publiczności. Z kolei pokonując kilka schodków w górę dochodzimy do jednego z wielu wejść na salę koncertową. Tych wejść jest 13 na różnych poziomach. Proponuję wejście najszerszymi drzwiami, które przypominają śluzy i znakomicie izolują wszelkie odgłosy z zewnątrz. Wszystko wygląda niezwykle okazale; szkło, metal, kamień, a także drewno – syberyjski modrzew. Materiały są szlachetne, bo i wykonywana w tym wnętrzu muzyka jest najdoskonalszą ze wszystkich sztuk. Chcę też podkreślić, że ze wszystkich stron, gdzie nie spojrzeć, otwierają się piękne widoki na park. To jest urzekające. Miesiąc temu mieliśmy tutaj fotoday i każdy mógł przyjść z aparatem fotograficznym i robić zdjęcia we wszystkich pomieszczeniach. Okazało się, że Filharmonia jest niezwykle inspirującym miejscem, bo rezultat był imponujący. M.S-T. – Proszę Państwa. Dotarliśmy właśnie do sali koncertowej – duszy i serca Filharmonii.... Przyznam się, że z wrażenia zaniemówiłam, po prostu zaparło mi dech w piersiach. Sala jest fantastyczna. R.W. – Muszę powiedzieć, że u większości reakcja jest właśnie taka. Sala jest obszerna. Jej powierzchnia wynosi 875 m.kw. Widownia ma układ amfiteatralny – obszar centralny oraz balkony główne i boczne. Pracę dyrygenta można obserwować od przodu, z boku i centralnie. Dzięki dużej ilości drewna sala jest przytulna. Natomiast liczne w wykończeniu kostki, zała- Dyrektor naczelny Filharmonii Koszalińskiej Robert Wasilweski (z prawej) i Ruben Silva podczas koncertu inaugurującego Nowej Filharmonii. 22 . Almanach 2013 fot. Tomasz Tukajski mania, kratki, drabinki, kąty, nieregularne cięcia, służą akustyce. M.S-T. – Jest dużo przestrzeni, oddechu i są bardzo wygodne fotele, które wypróbowałam. R.W. – Foteli jest 518 (w tym 4 dla osób niepełnosprawnych), w trzech kolorach: pomarańczowym, jasnoczerwonym i bordowym. Daje to interesujący efekt wizualny. M.S-T. – Obszerna estrada dla muzyków ma kilka poziomów. R.W. – Z najwyższego widzimy całą panoramę sali. W środku estrady jest dyskretnie zamaskowany dźwig, to zapadnia na fortepian, która służy bardzo szybkiemu wprowadzeniu instrumentu na estradę. Pod każdym siedzeniem na całej sali znajdują się małe kółeczka – są to elementy automatycznej klimatyzacji. Z kolei nad estradą znajdują się specjalne ekrany akustyczne, które wyglądają jak wielkie szklane tafle. Służą one akustyce, aby dźwięki dobrze słyszeli Filharmonia w wiosennym entourage’u. muzycy i publiczność. M.S-T. – Zapewne pomyślano też o specjalnych reżyserkach technicznych. R.W. – Po przeciwległej stronie estrady widać duże okna, a za nimi reżyserki: dźwięku i światła. Wszystko jest w pełni wyposażone. Warto zwrócić też uwagę na bardzo efektowne, diodowe podświetlenia schodów przy podłodze, a także na detale znajdujące się na suficie, przy głównym wejściu na salę. Ta sala koncertowa stwarza ogromne możliwości, będzie wykorzystywana nie tylko na koncerty symfoniczne, ale także na organizowanie innych imprez, bowiem jest to obiekt wielofunkcyjny i na pewno będzie służyć mieszkańcom Koszalina. Spełnia wszystkie wymagania: akustyczne, estetyczne i wizualne. M.S-T. – Oglądaliśmy część północną budynku przeznaczoną dla publiczności. Natomiast część południowa jest dla administracji, fot. Małgorzata Kołowska Muzyka . 23 dla muzyków i solistów. R.W. – W części podpiwniczonej jest zaplecze techniczne. Są tu też garderoby z prysznicami dla muzyków. M.S-T. – Wszystko jest wykonane bardzo estetycznie, starannie, po prostu elegancko. R.W. – Na wysokości sali koncertowej ulokowano pomieszczenia administracyjne, garderoby z łazienkami dla solistów i pokoje z dobrą akustyką do ćwiczeń indywidualnych i sekcyjnych. Ściany tych pomieszczeń można przesuwać w zależności od potrzeb – powiększać lub zmniejszać. Wszystko jest utrzymane w ciepłej kolorystyce. W tej części są także elementy przeszklone od podłogi do sufitu, z widokami na park. Pokażę jeszcze Pani miejsce szczególne. Jesteśmy już właściwie na dachu Filharmonii. Na jednym z fragmentów drewnianych, które widać z zewnątrz, jest specjalny taras, z widokiem na korony drzew i całą okolicę. To miejsce, trochę odizolowane od reszty świata, może być idealnym kącikiem na relaks lub twórczą pracę. Na czwartej, południowej kondygnacji, są pomieszczenia dla księgowości, sekretariat i gabinet dyrektora oraz cztery hotelowe pokoje gościnne dla artystów oraz aneks kuchenny. M.S-T. – Pokoje ekskluzywne, z pięknym nowoczesnym wyposażeniem w jasnym kolorze i z eleganckimi łazienkami. R.W. – Wróćmy jeszcze do przestronnego foyer, usytuowanego na pierwszym piętrze. Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na nieco pochyloną ścianę z fantastycznymi elementami świetlnymi. To bardzo kunsztowna konstrukcja inżynieryjna, którą widać z zewnątrz i na niej jest umieszczony napis Filharmonia Koszalińska. Rzutniki na tę pochyloną ścianę będą rzucały różne elementy świetlne i graficzne, co jest pięknym, nowoczesnym wystrojem wnętrza. Najwyższy hol, podobnie jak na pierwszym piętrze, wyścielono eleganckim czerwonym dywanem. Nad windą umieszczono niezwykle 24 . Almanach 2013 efektowny świetlik, takie oryginalne „okno do nieba”. Ciekawie także rozwiązano oświetlenie. Reflektory kierują światło na specjalne lustra znajdujące się w suficie, a te z kolei rozpraszają je na całe pomieszczenie. Całość jest wspaniale zagospodarowana, detale przemyślane a widoki na otaczającą przyrodę sprawiają wrażenie, że cały czas jesteśmy w parku. M.S-T. – Panu dyrektorowi dziękuję za interesujący spacer, a Państwa zachęcam do rychłego odwiedzenia Filharmonii. Jej otwarcie, to historyczne wydarzenie nie tylko dla muzyków, ale także dla mieszkańców miasta i regionu. Cieszymy się ogromnie, że udało się pomyślnie zbudować tak imponujący obiekt. Przyznam jednak, że do pierwszej próby orkiestry w nowej sali koncertowej byłam trochę niespokojna (i chyba nie ja jedna), czy ta duża sala spełni wszystkie warunki akustyczne. Te niepokoje okazały się na szczęście niepotrzebne, bo gdy przyszła ze swoim Stadivariusem i słuchem absolutnym Agata Szymczewska – słynna KOSZALINIANKA, rozwiała całkowicie wszelkie niepewności. Artystka była zachwycona brzmieniem i barwą orkiestry, bo rzeczywiście w tej sali wszędzie słychać muzykę bardzo dobrze. Mocnym akcentem był oczywiście uroczysty koncert inaugurujący działalność filharmoników w tym obiekcie. Powiało wielkim światem. Panie w wytwornych, szykownych toaletach, eleganccy panowie i przepiękny wystrój – wszystko to stworzyło wyjątkowy klimat. Czuło się uroczystą atmosferę, pełną wzajemnej życzliwości i radości, bo mamy przecież najpiękniejszą Filharmonię w Polsce. Jestem przeświadczona, że takie uczucia będą nam towarzyszyły podczas wszystkich przyszłych koncertów, już bowiem Arystoteles mawiał, że muzyka jest mową duszy i wpływa na uszlachetnienie obyczajów. Beata Górecka-Młyńczak FATAMORGANA? – reaktywacja! 27 marca 1993 roku młodzi utalentowani uczniowie Liceum Muzycznego im. G. Bacewicz w Koszalinie oraz zaprzyjaźnieni z nimi uczniowie innych szkół w regionie, wystąpili na scenie BTD przedstawiając swój samodzielnie przygotowany musical „FATAMORGANA?”. Musical napisali Adam Sztaba i Marcin Perzyna. Ten pierwszy odpowiadał za muzykę, drugi za libretto i reżyserię. W spektaklu wzięło udział wielu młodych ludzi, którzy marzyli o karierze muzycznej, i dla wielu te marzenia się spełniły: Adam Sztaba, Marcin Perzyna, Reni Jusis, Adam Krylik czy Paweł Kukliński to dziś znaczące nazwiska na polskiej scenie muzycznej, zarówno tej rozrywkowej, jak i klasycznej. Być może niektórym ten spektakl zasugerował drogę życiową, a być może było im to pisane? „FATAMORGANA?” została podzielona na dwie części; w pierwszym akcie młodzi wykonawcy grali siebie, osiemnastolatków, tu i teraz. Kończy się czas nauki, czas beztroski; trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: co robić dalej? Akt drugi to spotkanie przyjaciół po sześciu latach, weryfikacja marzeń i dość smutny bilans – bo nie zawsze życie daje nam to czego chcemy, czasami musimy się sprzeniewierzyć własnym wartościom, dokonywać innych, niż by- śmy chcieli, wyborów. Musical opowiedział, jak się okazało, wiele prawdziwych historii. „Fatamorgana?” powstała z fascynacji musicalem „Metro”. Adam Sztaba i Marcin Perzyna nigdy wcześniej nie widzieli czegoś takiego. Bywali w operze, w teatrze, ale połączenia tańca, muzyki, żywej orkiestry, laserów, choreografii itd., w takim wymiarze do tej pory nie doświadczyli. Wracali z Warszawy do domu z myślą, że fantastycznie byłoby coś takiego zrobić. Małymi kroczkami zaczynają pracę. Tworzą zespół, orkiestrę, solistów, około 16-17 osób i, po raz pierwszy, razem występują na wigilii szkolnej w sali koncertowej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych. Ten występ dodaje skrzydeł młodzieży, więc nie idą na łatwiznę, nie próbują przygotować któregoś ze znanych musicali, jak „Grease” czy „Nędznicy”. Postanawiają wszystko napisać sami, bez pomocy dorosłych – rodziców czy nauczycieli. Ci ostatni są przez długi czas nieświadomi, co ich uczniowie szykują spotykając się na próbach po lekcjach, na szkolnych korytarzach. Oczywiście, że były chwile załamania, że kilka razy autorzy chcieli zakończyć tę pracę myśląc, że nic z tego nie będzie. Okazało się, że ich koledzy często wymyślali sobie wymówki by nie przyjść na próbę, a najbardziej zdeterminowani byli ci, którzy mieli najbardziej „pod górkę”, jak np. Adam Krylik, który z Bobolic dojeżdżał na próby autostopem. Ważnym momentem w powstaniu „FATAMORGANY?” było zaproszenie na próbę ówczesnego dyrektora BTD Ryszarda Majora, który przybył na korytarz szkolny, wysłuchał kilku piosenek i zaproponował pomoc reżyserską. Młodzi jej nie przyjęli, chcieli bowiem, aby ten spektakl był całkowicie ich, ale skorzystali z zaproszenia do BTD na próby na profesjonalnej scenie. „FATAMORGANA?” w 1993 roku okazała się wielkim sukcesem młodzieży. Wystawiono kilkanaście spektakli, każdy z nich przyniósł autorom niewielkie ( ale jednak ) honorarium. Po premierze (26 marca 1993 r. uświetniła w BTD Międzynarodowy Dzień Teatru – dop. red.) prawie cała Muzyka . 25 „Fatamorgana?” 20 lat później. grupa wykonawców pojechała do Krakowa na Festiwal Piosenki Studenckiej (w jury zasiadał m.in. Marek Grechuta) i zdobyła III miejsce. To także zmotywowało uczniów do dalszej pracy i wyboru takiej, a nie innej drogi życiowej. W ubiegłym roku minęło dokładnie 20 lat od premiery „FATAMORGANY?”. Adam Sztaba i Marcin Perzyna, którzy odnieśli już niemały sukces i dalej realizują z powodzeniem swoje plany zawodowe związane z muzyką, a szerzej – show biznesem – postanowili przypomnieć to wydarzenie artystyczne. Jak mówili, łatwiej byłoby im zrealizować je w Warszawie, gdzie mieszkają i gdzie ze względu na pracę przeniosło się kilku ich kolegów z tej pierwszej „FATAMORGANY?”. Panowie jednak uważają się za lokalnych patriotów i od razu zdecydowali, 26 . Almanach 2013 fot. Jacek Imiołek że musical zostanie przypomniany właśnie w Koszalinie. Dzięki temu nie tylko byli nauczyciele autorów i wykonawców, ale i obecna młodzież szkoły a także wielu koszalinian mogło zobaczyć i uczestniczyć w tym święcie. „FATAMORGANA?” przecież była pierwszym poważnym dokonaniem Adama Sztaby i Marcina Perzyny, a dla obu – trampoliną do prawdziwej kariery. Nie było to dokładne odtworzenie spektaklu, trudno przecież trzydziestokilkuletnim ludziom grać osiemnastolatków i to w warunkach nieteatralnych, bo koncert odbył się w nowej hali widowiskowo-sportowej. Artyści skupili się na warstwie tekstowo-muzycznej i wykonali większość utworów z musicalu w nieco innej aranżacji. Wynikało to choćby z tego, że 20 lat wcześniej Adam Sztaba dyrygował orkiestrą li- czącą 20 osób, teraz miał do dyspozycji zdecydowanie większy aparat wykonawczy – dużą orkiestrę ZPSMuz. w Koszalinie. Uczniowie szkoły byli bardzo szczęśliwi mogąc uczestniczyć w tym wydarzeniu. Mając teraz po 17-18 lat, tyle ile ich starsi koledzy wtedy, gdy przygotowywali swój pierwszy spektakl, stali się pomostem łączącym dwa pokolenia muzyków. Orkiestra zresztą została wsparta kilkoma instrumentalistami z zespołu Adama Sztaby, zasiedli w niej także muzycy, którzy 20 lat temu grali w spektaklu, m.in. koncertmistrz Paweł Kukliński. Absolutnie wszyscy wokaliści potwierdzili swój udział w „FATAMORGANIE?” 20 lat później i cała ich siedemnastka pilnie ćwiczyła, by jak najlepiej zaprezentować się na scenie. Pierwsza cześć koncertu była fantastyczna, towarzyszyło jej wiele wzruszeń, wiele wspomnień, na telebimach można było zobaczyć zdjęcia z prób do prapremiery musicalu, a poszczególne piosenki poprzedzały filmiki dokumentujące aktualne próby i wspomnienia. Dla kilku wokalistów to nie było łatwe zadanie, ich życie potoczyło się „niemuzycznie”, nie zajmują się tą dziedziną sztuki, skończyli zupełnie inne studia, pracują w nowych zawodach, założyli rodziny. Wszyscy jednak, nie inaczej jak dwadzieścia lat wcześniej, dali z siebie ile mogli i sprawili się znakomicie. W drugiej części wieczoru wystąpiły gościnnie gwiazdy, z którymi po „FATAMORGANIE?”, już jako profesjonaliści, współpracowali Adam Sztaba i Marcin Perzyna. Oczywiście, ta plejada artystów to tylko pewien wycinek z ich bogatego dorobku, ale i tak zobaczyć na jednym koncercie Natalię Kukulską, Kasię Wilk, Piotra Cugowskiego, grupę LemOn, zwycięzców programu Must Be The Music, czy w końcu Edytę Górniak – to wielkie przeżycie. Gwiazdy zaprezentowały się w swoim repertuarze, który zaaranżował na orkiestrę oczywiście Adam Sztaba; najwięcej braw zebrała chyba Edyta Górniak, której publiczność (a miejsca w hali były zajęte prawie wszystkie), długo nie chciała wypuścić ze sceny. Świetnie zaprezentowała się Natalia Kukulska, ogromne wrażenie zrobiła na mnie niezwykle emocjonalna Kasia Wilk. Młodzież gorąco oklaskiwała także zespół LemOn. To był bardzo udany koncert, także od strony technicznej: nagłośnienie było bardzo dobre (mimo iż hala do łatwych akustycznie miejsc nie należy). Wieczór swoimi zapowiedziami ubarwiali Olaf Lubaszenko i Maciej Rock, a wystąpili: Reni Jusis, Agata Warda, Adam Krylik, Małgorzata Orłowska, Łukasz Poprawski, Maciej Bieniewicz, Marcin Fijałkowski, Katarzyna Ilczyszyn, Jerzy Nogal, Marek Kuciński, Tomasz Łukasiewicz, Anna Mochnacz, Joanna Niedzielska, Zofia Nogal, Grzegorz Piwar, Karolina Rogala, Izabela Wasilewska, Paweł Robak, orkiestra Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych im. G. Bacewicz w Koszalinie, pod dyrekcją Adama Sztaby. Pod sceną, nad wszystkim czuwał reżyser Marcin Perzyna. To było jedno z piękniejszych i najbardziej znaczących wydarzeń muzycznych 2013 roku. Nic dziwnego, że kapituła Nagrody Prezydenta okrzyknęła „FATAMORGANĘ – 20 lat później”, która zwykłą fatamorganą nie była, mianem Imprezy Roku 2013 obok uroczystości otwarcia nowego gmachu Filharmonii Koszalińskiej. Muzyka . 27 Zbigniew Dubiella Powrót gitarowych gryfów I Ogólnopolski Konkurs Gitarowy HITY NA GITARZE Koszalin ma spore tradycje gitarowe. Już w latach 70. ubiegłego wieku odbyło się tutaj dwanaście międzynarodowych festiwali. Później, w cyklu biennale, odbyło się pięć ogólnopolskich konkursów gitarowych dla średnich szkół muzycznych. Ostatnimi laty miłośnicy gitary mieli okazję podziwiania kunsztu muzycznego artystów zaproszonych na cykliczne koncerty Gryfy i Riffy. Na wszystkich tych imprezach gościliśmy wielu znakomitych wirtuozów, by wymienić choćby takich jak: Jorge Cardoso, Tommy Emmanuel, Jorge Morel, Nicola Hall, Wolfgang Lendle, Frank Bungarten, Enver Izmaiłow czy Juan Antonio Muro. Wystąpiła także czołówka polskich gitarzystów: Leszek Potasiński, Krzysztof Pełech, Marcin Dylla, Łukasz Kuropaczewski, Waldemar Gromolak, Adam Fulara, Janusz Popławski, Jarosław Śmietana. Wymieniam tu głównie gitarzystów znanych z kariery solowej, ale na naszych, koszalińskich estradach zaistniało wiele znakomitości grających w zespołach 28 . Almanach 2013 muzycznych, najczęściej rockowych. Koszalin liczy się także w strefie edukacyjnej. Zespół Państwowych Szkól Muzycznych im. Grażyny Bacewicz należy do tych placówek edukacji artystycznej, których absolwenci klasy gitary wyróżnili się znaczną liczbą osiągnięć muzycznych. Są to Ewa Jabłczyńska, Adam Woch, Dariusz Lampkowski i Bianka Szalaty. W ubiegłym roku zainicjowano nowe wydarzenie pod nazwą HITY NA GITARZE. Jego esencją jest konkurs gitarowy, ale każdorazowo ma też wystąpić z recitalem wybitny instrumentalista jako zaproszony gość. Głównym organizatorem przedsięwzięcia jest Pałac Młodzieży w Koszalinie wespół z Centrum Kultury 105. Pierwsze „Hity na Gitarze” odbyły się 22 i 23 marca 2013 roku. Przesłuchania konkursowe odbywały się w sali koncertowej Pałacu Młodzieży. Do konkursu przystąpiło 37 solistów i 9 zespołów z całej Polski, w większości jednak pochodzących z pobliskich regionów. Nowością jest tematyka konkursu. Uczestnicy zobowiązani są do wykonania na gitarze klasycznej kompozycji o charakterze rozrywkowym. Ta tematyka obejmuje dość szeroki zakres utworów, począwszy od opracowań popularnych przebojów (stąd nazwa festiwalu), aranżacji muzyki ludowej różnych krajów (w tym flamenco) i współczesnych kompozycji od muzyki popularnej po jazz. W kategorii zespołów I miejsce zdobył znakomity kwartet gitarowy w składzie: Zuzanna Wężyk, Wojciech Mocarski, Marek Puchowski i Artur Czapiewski, działający przy Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej w Gdańsku a prowadzony przez Joannę Rudnicką. Zespół zachwycił znakomitym wykonaniem parafrazy na temat Różowej pantery pod tytułem Pink Blunk Berta Verschurena. Ten utwór o charakterze scherza, skrzył się rytmicznymi ewolucjami wymagającymi idealnego zgrania członków kwartetu. Gdańska formacja pomysłowo wykonała także muzykę Johna Williamsa z Gwiezdnych wojen w opracowaniu Roberta Horny oraz utwór Pop amerykańskiego mistrza fingerstyle’u Andrew Yorka. Drugie miejsce w tejże ka- Piotr Zarzycki – zdobywca II miejsca w konkursie „Hity na gitarze”. tegorii zajął duet z Państwowej Szkoły Muzycznej w Olsztynie w składzie Rafał Majek i Marta Kula, grając dwa utwory w stylu latynoskim. Członkowie duetu zostali podwójnymi laureatami, zdobywając III miejsce jako tercet gitarowy, w którym jako trzeci zagrał Rafał Majek. W tym składzie wykonali z powodzeniem dwa opracowania tematów z repertuaru słynnego meksykańskiego duetu Rodrigo y Gabriela: Angry and dead again oraz Amuleto. Wyróżnienie otrzymał duet z Pałacu Młodzieży w Koszalinie w składzie: Joanna Pasińska i Joanna Kuczkowska, prowadzony przez Zbigniewa Dubiellę. Duet wykonał rumbę Viento Verde Johena Josnera i Buck’s Blues Michaela Langera. W kategorii solistów w grupie starszej laureatem I miejsca został Dawid Pilarski z miejsco- fot. Monika Kalkowska/PM wości Turek, który udowodnił iż tematy typowe dla gitary akustycznej (z metalowymi strunami), są możliwe do wykonania na gitarze klasycznej. Przebojowo wykonał m.in. Drifing Andy’ego McKee, stosując pomysłowo wszelkie efekty perkusyjne zaplanowane przez kompozytora. Drugie miejsce zajął uczeń koszalińskiej szkoły muzycznej Piotr Zarzycki, wykonując dwa wirtuozowskie utwory. Jednym z nich był szybki taniec Alma llanero Gutierresa, w rytmie wenezuelskiego joropo, a drugim popisowy utwór Davida Brandona Country Jamboree, zawierający przekrój typowych technik dla instrumentów używanych w stylu country. Piotr jest na co dzień uczniem w klasie Zbigniewa Dubielli. III miejsce w tejże grupie zajął Rafał Majek z Olsztyna. Pięknie i z wyczuciem stylu za- Muzyka . 29 grał Swingy Blues francuskiego mistrza gitarowego fingerstyle’u Marcela Dadi’ego. Wyróżnienia otrzymali Marianna Kowal z Gryfic (z klasy Cezarego Strokosza) i Artur Czapiewski z Gdańska (z klasy wymienionej już Joanny Rudnickiej). W grupie najmłodszych uczestników konkursu bezapelacyjnie zwyciężyła młodziutka gitarzystka z Płocka Natalia Sieklucka. Uroczo zagrała m.in. Sambę na wesoło Tatiany Stachak. Swój sukces potwierdziła dwa miesiące później na Międzynarodowym Festiwalu i Konkursie w Trzęsaczu, gdzie zdobyła Grand Prix. Drugim miejscem ex aequo podzielili się Justyna Dąbrowska z Olsztyna i Małgorzata Chomka z Koszalina (z klasy Anny Kabacińskiej). Wyróżnienia otrzymali: Jakub Dwornik z Nowogardu, Bartosz Mojsiewicz i Szymon Rybacki – obaj z Koszalina. Wszystkich wykonawców oceniało jury pod przewodnictwem dr Bartłomieja Marusika z Akademii Muzycznej w Poznaniu. Członkami byli: Zbigniew Dubiella, Marek Dziedzic, Piotr Restecki i Cezary Strokosz. Laureaci wystąpili w sympatycznym koncercie w Pałacu Młodzieży. „Hity na Gitarze” była to nie tylko rywalizacja konkursowa, ale także okazja do doskonalenia warsztatu. Zajęcia pod hasłem Sztuka improwizacji gitarowej poprowadził Bartłomiej Matusik. Zgromadziły one licznych gitarzystów i pedagogów gitary. Zwyczajem, który w zamierzeniu organizatorów także ma stać się tradycją, jest zapraszanie uznanego wykonawcy 30 . Almanach 2013 z gościnnym wieczornym koncertem. Tą gwiazdą miał być duet z Wiednia: Michael Langer i Sabine Ramusch. Niestety, nagła choroba wykonawców pokrzyżowała te plany i ostatecznie na estradzie koszalińskiego Domku Kata wystąpił Piotr Restecki. Bardzo licznie zgromadzona publiczność nie poczuła się zawiedziona i zgotowała gitarzyście gromką owację. Piotr od paru lat koncertuje jako utalentowany instrumentalista na polskiej scenie, a największą sławę przyniósł mu udział w telewizyjnym programie Must be the music, którego został finalistą. Poza gitarowymi standardami gra on swoje kompozycje i opracowania. Wielkie wrażenia wywarła jego interpretacja na gitarze akustycznej hitu Czesława Niemena Dziwny jest ten świat, gdzie dźwięk gitary przypominał skowyt i płacz, dzięki ekspresyjnym podciągnięciom strun. W planowanym na 2014 rok drugim już konkursie gościem będzie polski duet gitarowy Los Desperados, znany ze swej nieprawdopodobnej wirtuozerii. Oby tym razem planów nie pokrzyżowały żadne przeciwności losu. II Ogólnopolski Konkurs Gitarowy HITY NA GITARZE, który odbędzie się 21-22 marca 2014 roku, już teraz zyskał honorowy patronat Prezydenta Miasta Koszalina Piotra Jedlińskiego. Należy mieć nadzieję, że ta piękna muzyczna impreza wpisze się na stałe w kalendarz koszalińskich imprez kulturalnych o zasięgu ogólnopolskim i podtrzyma opinię miasta, w którym gitara ma niebagatelny wpływ na promowanie kultury muzycznej. Małgorzata Kołowska Płyta numer dwa – na piątkę! Unplugged Radia Koszalin Pomysł na akustyczne granie w Studiu Koncertowym im. Czesława Niemena okazał się strzałem w dziesiątkę, chwała tym większa dziennikarzowi Redakcji Muzycznej Radia Koszalin, Adrianowi Adamowiczowi, że realizuje go z żelazną konsekwencją; efektem jest trzeci już rok grania unplugged przy zazwyczaj pełnej widowni i druga płyta koncertowa. Jak pisze Adrian na okładce tego wydawnictwa, stanowi ono podsumowanie drugiego sezonu, który trwał od października 2012 roku do kwietnia 2013. Jak łatwo się domyśleć, jesienią 2013 roku rozpoczął się, zbliżający się do końca, trzeci sezon grania „bez prądu”. Za rok więc pisać zapewne będziemy o płytowej „trójce” - oby też „na piątkę”. Na drugim krążku, noszącym po prostu tytuł „Unplugged Radia Koszalin 2”, znalazło się 15 utworów – po dwa szóstki wykonawców goszczących w kolejnych koncertach i trzy ze wspólnego koncertu „Grunge Unplugged”, podczas którego wystąpili Jola Tubielewicz, Jacek Barzycki i Mariusz Puszczewicz. Przegląd występów unplugged rozpoczyna zespół „Zgagafari”, potem kolejno możemy posłuchać Małgorzaty Ostrowskiej i Zosi Karbowiak, później znów jest czas dla zespołów, a są to: „Manchester” i „Świadomość” oraz „Popcorn”, w przypadku tej ostatniej (nieistniejącej obecnie) kapeli jednak musi od razu pojawić się nazwisko wokalistki Joli Tubielewicz. Przypomnijmy, że ideą koncertów unplugged jest nie tylko granie akustyczne, ale przede wszystkim konfrontowanie miejscowych wykonawców ze sztuką wykonawczą niewspieraną przez techniczne sztuczki, bez retuszu zatem, który niekiedy pozwala miłosiernie maskować niedoskonałości warsztatu wokalnego czy instrumentalnego. Zwłaszcza dla początkujących ekip jest to ogniowa próba muzycznego profesjonalizmu, chociaż i dla tak doświadczonych artystek, do jakich na pewno należy zaliczyć Małgorzatę Ostrowską, jest to sprawdzian artystycznej formy wystawionej na bezpośredni osąd publiczności. A zarejestrowany materiał jeszcze brutalniej może obnażyć nagą prawdę. Granie bez prądu okazuje się jednak graniem „bez pudła”, wszystkie zarejestrowane na płycie utwory brzmią na prawdę dobrze. Niezależnie od stylistyki, a ta rozciąga się od folku, przez swingujący jazz, reagge, po rock. To z pewnością zasługa starannego doboru artystów, ale też i starań z ich strony, aby zwyczajnie nie było plamy. Mamy więc rozbudowane instrumentaria i wysmakowane aranże, brzmienia klubowe, kameralne. Jak zwykle w przypadku nagrań koncertowych nie do przecenienia jest utrwalona na nich atmosfera żywego spotkania muzyków z publicznością, nie tylko wyrażane brawami reakcje słuchaczy na muzykę, ale komunikacja między estradą i audytorium. Oczywiście, w przypadku rodzimych wykonawców na lokalnej scenie na wysoką temperaturę tych koncertów wpływa obecność niejako kibicujących „krewnych i znajomych Królika”. Świetnie na płycie brzmi zespół „Manchester” z bardzo dobrym, wyrazistym wokalem Macieja Tachera. Co ważne w czasach szalejących coverów na szacunek zasługuje fakt, że zespół ma własny repertuar i jest to twórczość co najmniej interesująca muzycznie i tekstowo, zdecydowanie odbiegając od popkulturowej miazgi. Muzyka . 31 Mam świadomość ryzyka posądzenia o nepotyzm (w zespole Popcorn na gitarze basowej grał Krzysztof Kołowski i jest to nieprzypadkowa zbieżność nazwisk, a czas przeszły stąd, że Jola Tubielewicz obecnie pracuje na swoją karierę solową, zapewne zachęcona sukcesem w programie Must Be the Music, w którym doszła do ścisłego finału) najwięcej satysfakcji sprawia słuchanie jej właśnie wokalu, po trzykroć obecnego na płycie. Zwłaszcza covery w jej interpretacji brzmią znakomicie, tym bardziej, że zachowują atrakcyjność oryginału, przynosząc zarazem indywidualną interpretację artystki i jej indywidualne piętno; tak jest w przypadku zarówno zaśpiewanej z Popcornem „Valerie” jak i „Smells Like Teen Spirit” z koncertu „Grunge Unplugged”. Nieco gorzej z twórczością własną, niewolną jeszcze od młodzieńczej naiwności i banału, którego trudno nie usłyszeć gdy Jola Tubielewicz wyznaje w piosence Waldka Pawlukiewicza „Nic mi nie po- 32 . Almanach 2013 trzeba oprócz kromki chleba”. Ale filigranowa i, co tu dużo kryć, śliczna Jola jest wokalistką bardzo dojrzałą. No i ten głos, dla którego oryginalnej twórczości domagał się Adam Sztaba jako juror głos, który doskonale poradził sobie z superhiciorem „Nirvany” i delikatnym towarzyszeniem samotnej przez większość utworu gitary, dopiero w końcówce bowiem dołączają do niej perkusja i saksofon i jest czad. Cieszy potwierdzająca aktywność muzyczną Jacka Barzyckiego jego obecność na płycie, którego „Lewituje” w wersji akustycznej - a i czas, jaki upłynął też zrobił swoje - brzmi przejmująco dojrzale z nutką ironii, jak choćby w zapowiedzi pianistycznych pasaży Adama Stefańskiego: „teraz polecimy trochę Możdżerem”. Także „Alive” w interpretacji Mariusza Puszczewicza brzmi jak należy; by posłużyć się nomenklaturą innej jurorki „Must Be The Music” Elżbiety Zapendowskiej - „wszystko tu się zgadza”. I tego się trzymajmy. T E AT R Łukasz Drewniak Pięć... albo skąd przychodzi samotny chór i ile razy może to nas naprawdę boleć 1. Było sobie do niedawna jeszcze pięć ogólnopolskich festiwali dla młodych reżyserów. Te festiwale funkcjonowały trochę jako orientacyjne punkty na teatralnej mapie Polski: debiutant dzięki ich istnieniu dowiadywał się, gdzie trzeba pojechać i gdzie trzeba wygrać, żeby dostać się do pierwszej ligi, stać się częścią „rodzimego scenicznego mainstreamu”, którym to pojęciem określam twórców nowego teatru i ich spektakle, przyciągające zainteresowanie mediów i publiczności, będące fenomenalnym materiałem eksportowym i wizytówką nowoczesnej młodej Polski i, co za tym idzie, wchodzące na stałe do programów teatralnych showcasów. Myśleliśmy o tych festiwalach jak o pięciostopniowych schodach, po których trzeba wejść, by zobaczyli cię ci, którzy powinni cię zobaczyć. Młodzi mogli na nich dostać nagrody, mogli wywalczyć realizację nowego spektaklu... I co nie mniej ważne: przyjrzeć się, co robią rówieśnicy na tym samym stopniu rozwoju, wejść z nimi w prawdziwą ideowo-estetyczną interakcję. 34 . Almanach 2013 Kłopot w tym, że owe pięć festiwali nigdy nie stanowiło raz zadekretowanego i nienaruszalnego ładu konsumpcji debiutu, ani, jakby powiedzieli Rzymianie cursum honorum młodego reżysera. Komplementarność tych pięciu festiwali wynikała bardziej z lokalnych, oddolnych i niezależnych od siebie ambicji kulturowo-teatralnych niż z chęci zbudowania przejrzystego systemu. To dlatego system złapał zadyszkę, zanim się jeszcze na dobre ukonstytuował i okrzepł. Wszak majowy i toruński Pierwszy Kontakt odbywa się co dwa lata i, siłą rzeczy, popyt nie może nadążyć za podażą, skoro w dwa sezony potrafi się nazbierać ze 30-40 pierwszych, drugich i trzecich spektakli reżyserów kończących studia. Forum Młodej Reżyserii organizowane w listopadzie w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej ma skromny budżet i słaby „piar”, wygląda jak impreza wewnętrzna jednej szkoły teatralnej, chcącej przyglądać się pierwszym krokom niedawnych absolwentów Wydziału Reżyserii Dramatu. Z kolei dział „Paradiso” w ramach krakowskiej Boskiej Komedii raz pączkuje raz zanika, w zależności od tego, jaki jest ostateczny układ programu festiwalu. Za każdym razem pojawia się oczekiwanie, że także spektakle z Paradiso zasłużą na stałą, osobną regulaminową nagrodę dla młodego twórcy, przyznawaną przez międzynarodowe jury. Były jeszcze katowickie Interpretacje, najbardziej zasłużone dla promocji młodych. Na tym przeglądzie piątka jurorów (reżyserów, scenografów, kompozytorów, pisarzy) przyznawała inscenizatorom z tak zwanej grupy juniorów starszych, czyli artystów będących co najwyżej 15 lat po debiucie, mieszki z czekiem na 10 tysięcy złotych: gdy któryś reżyser zdobył trzy – otrzymywał automatycznie Laur Konrada i z reżyserskiego terminatora stawał się kandydatem na mistrza. A młody mistrz już nie stawał w szranki kolejnych konkursów, przechodził do innej, popisowej, „dorosłej” ligi inscenizacyjnej; sam już mógł być jurorem. No, ale każda dobra formuła ma swój koniec, przychodzą przeróżni ulepszacze i od tego roku Laur Konrada będzie mógł otrzymać każdy reżyser w każdym wieku, nawet ten, który go już raz miał. Może festiwal będzie dzięki tym reformom ciekawszy dla miasta, śląskich widzów, ale w zawodowym rankingu zleci na łeb na szyję, bo nikt nie odróżni go od Warszawskich Spotkań Teatralnych czy Boskiej Komedii. Wychodzi na to, że z piątki festiwali dla młodych reżyserów najczystszą formułę i w miarę racjonalną przyszłość ma przed sobą, o ile nie nastąpi żadna katastrofa, koszaliński Festiwal Młodych m-Teatr. To nie jest duży festiwal – ledwie cztery-pięć spektakli w konkursie plus przedstawienia gospodarzy traktowane jako imprezy towarzyszące. Jego atutem może być jednak staranna selekcja, dobieranie przedstawień absolutnie reprezentatywnych dla formułującego się dopiero co stylu młodego reżysera i najnowszych nurtów inscenizacyjnych. Z tych kilku gorących nazwisk, które do Koszalina przyjeżdżają, można ułożyć program reprezentatywny dla tego, co dzieje się w młodym polskim teatrze, pokazać jakie wizje i idee ze sobą rywalizują, o czym chcą rozmawiać z widzami debiutanci, przeciwko czemu kieruje się dziś ich gniew, czego są ciekawi, z jakich elementów budują swój styl pracy i inscenizacji. O ile się nie mylę, koszaliński festiwal nie ma charakteru przeglądu bezpośredniego zaplecza klasy A, bo przecież przyjeżdżają na niego spektakle już wcześniej rozchwytywane, ani tym bardziej castingu na realizatora kolejnej premiery BTD, choć taka nagroda jest jednym z jego założeń. Wygrywając w Koszalinie niekoniecznie od razu skacze się na trampolinie do sławy. Co więc dostaje na tym festiwalu młody reżyser i czego dowiadujemy się o nim, my – widzowie, krytycy, branża teatralna? 2. Wymyśliłem kiedyś idealnego debiutanta – zadeklarowanego buntownika i objawienie sezonu. Potencjalny, wyczekiwany przez wszystkich młody reżyser musiałby łączyć w sobie Karol Puciaty (z prawej) za rolę w „Tape” otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora. fot. Tomasz Gajewski Teatr . 35 wszystko to, czym w swoim czasie cechowali się Grzegorz Jarzyna i Jan Klata. Nazywałby się ów debiutant na przykład Grzejan Klatorzyna i był zarówno artystą-outsiderem, jak i zwierzęciem medialnym, ideowcem i królem życia. W jednej osobie pomieszkiwałby razem geniusz, bezkompromisowość i gniew. Europejskość i polskość. A jego styl teatralny byłby wypadkową – albo nawet olśniewającą kontynuacją – pierwszej fazy artystycznej działalności Jarzyny i Klaty. Grzejan Klatorzyna! Marzenie polskiego teatru. Nie żartuję, przecież błyskawiczne kariery sceniczne i popkulturowe obu panów odpowiadają za teatralny boom w Polsce. To oni przecierali drogę młodszym koleżankom i kolegom, oni wypracowali młodym dzisiejszą łatwość debiutu, brak lęku teatralnych decydentów przed ryzykiem inwestycji w młodość. Sukces Jarzyny i Klaty sprawił, że dyrektorzy teatrów, jak cała Polska długa i szeroka, zadeklarowali jasno: ja też chcę mieć swojego reżysera-pistoleta. Chcę mieć swojego Grzejana Klatorzynę! Czyli: stałą uwagę mediów, tłumy na widowni, modę na nowoczesność, wyrazistość ideową, prowokację światopoglądową, zainteresowanie młodych odbiorców. Młodzi reżyserzy nie musieli już działać w ramach offu, przygotowywać spektakli za przysłowiowe pięć złotych i z grupką przyjaciół-amatorów. Otworzono przed nimi duże sceny, ofiarowano przyzwoite budżety, wsparto doświadczonymi i ciekawymi młodości aktorami. Zaryzykuję tezę, że nigdy nawet w okresie 1956-1970, czyli od popaździernikowej odwilży do pojawienia się formacji „młodych zdolnych” (Grzegorzewski, Kajzar, Cywińska, Prus, Kordziński) polski teatr repertuarowy nie przeżywał takiej inwazji, a co za tym idzie supremacji młodych reżyserów. Ale uwaga! – liczba frapujących twórców na dorobku przekłada się na liczbę ciekawych przedstawień, ale nie decyduje wcale o tym, że możemy tę grupę reżyserów nazwać od razu pokoleniem. Nie ma generacyjnego uderze- Sara Celler-Jezierska jako Bess (z prawej) i Izabela Beń w spektaklu „Przełamując fale”. 36 . Almanach 2013 fot. Tomasz Ziókowski nia, nie ma wspólnego wejścia, jakie 17-15 lat temu wykonali „młodsi zdolniejsi”. Czyli Jarzyna, Warlikowski, Cieplak, Augustynowicz, Fiedor i inni. Pamiętajmy – tamci przychodzili na ziemię jałową, byli prekursorami. Dziś dalej robią żywy teatr i choćby dlatego nie są obiektem ataku młodszych generacji. Wobec ich dorobku trzeba pozycjonować się indywidualnie: na rynku jest ciasno, trzeba szybko wykuć własny styl a nie krzyczeć w tłumie: my chcemy innego teatru! Róbmy rewolucję! Po młodszych zdolniejszych nie ma dziś „generacji” w teatrze. Nie zlepi się Klaty, Zadary, Kleczewskiej i Strzępki w bliską sobie grupę. Są co najwyżej pary podobnych twórców: lustrzane odbicia teatralnych strategii lub samodzielni artyści połączeni na zasadzie awers-rewers. Tak należy myśleć o teatrze Rychcika i Garbaczewskiego, Wysockiej i Szczawińskiej, Zadary i Klemma, Kleczewskiej i Dudy-Gracz, Borczucha i Kaczmarka, Miklasz i Twarkowskiego. Duet Strzępka/Demirski znalazł swoje kontry w postaci tandemów twórczych Janiczak&Rubin, Marciniak-Buszewicz, Kowalski-Holewińska... Nie ma już „pokoleń”, ale rozmowa wewnątrzteatralna jakoś się toczy, spektakle młodych polemizują ze sobą, generują przeciwstawne wizje na ten sam temat. Radykalizm jednego reżysera pociąga za sobą eksperymentalność poczynań drugiego. To nie jest licytacja na wrażliwość, skalę talentu. Chodzi o coś więcej – o ponowne i odmienne zsynchronizowanie teatru ze współczesnością. Zapis i przetworzenie zmieniających się wciąż gustów i wartości. Ten ich teatr jest młody nie dlatego, że niedoskonały, niegotowy, ale młody bo świeży i pionierski w patrzeniu na to, co jest wokół. Bycie teatralnym pionierem nie oznacza dziś prekursorstwa, wykuwania nowych form, przecierania szlaków. Chodzi raczej o współgranie z tym nowym, dziwnym zaskakującym spojrzeniem na świat, teksty kultury i człowieka, jakie rodzi się wokół nas. Młodzi reżyserzy są w końcu bliżej tych młodych, którzy tak tu patrzą i na różne sposoby zapisują to swoje patrzenie. Są pierwsi w rekonstrukcji tego spojrzenia na scenie. Oczywiście, dzięki tej perspektywie młodość teraz jest młodsza niż jeszcze w chwili debiutu Jarzyny i Klaty, którzy byli młodzi, bo definiowali swą młodość jako sprzeciw wobec starego teatru. Dziś młodzi są młodzi wobec innych młodych – twórców-odbiorców. I ich młodość rzeczywiście jest w tym sensie inna i młodsza, ale już wyspecjalizowana, zorientowana na określony temat wiodący, styl pracy, formę teatralną. Takie są teatry uczestników i laureatów koszalińskich Konfrontacji m-Teatr. Przyjrzyjmy się im bliżej. 3. Wojciech Faruga w pokazanym w Koszalinie wałbrzyskim „Betlejem polskim” tak jak i w innych swoich realizacjach (bydgoskich „Wszystkich świętych”, krakowskim „W środku słońca gromadzi się popiół”) bada korzenie wiary. Z czego bierze się nasze odczucie-złudzenie świętości egzystencji? W zbudowanej na scenie świetlicy odbywa się pod okiem niemrawego i niedoświadczonego psychologa grupowa terapia. Opowiedz mi, dlaczego wierzysz. Pokaż, co czcisz. Co uznajesz za cud. Gdzie mieszka twój Bóg i jak z nim rozmawiasz. Ani przez chwilę reżyser nie daje nam szansy na myśl, że obserwujemy wariatów, osoby wykluczone i nieprzystosowane. W nich coś jest, coś, czego nie umiemy nazwać. Oni też tego nie potrafią zwerbalizować. Bohaterowie spektaklu Farugi to męczennicy niewyrażalnego i nieoczywistego, które na co dzień przyjmuje nie wiedzieć czemu formy bylejakie i ulotne. Dlatego w Wałbrzychu może być i Medżugorie, i Fatima. Fałszywe objawienia mieszają się z prawdziwymi. Odpust jest obok medytacji. Kaleka, upośledzona dziewczynka z Radia Maryja musi być członkiem tej samej wspólnoty, co cyniczny telewizyjny kaznodzieja. Ale może przemawiać innym językiem – zamiast kłamstw i manipulacji wybiera kiczowatą piosenkę. Dzieci, których matka była osobistą sekretarką Najświętszej Panienki, słuchają kaset magnetofonowych z jej objawieniami i przekonują, że wszystkie zawarte na nich pro- Teatr . 37 roctwa już się spełniają. Emerytka szuka potężnych czakramów, chce zlokalizować kumulacje pogańskiej i chrześcijańskiej Siły Wyższej, oazówka kolekcjonuje pamiątki z maryjnych sanktuariów, pragnie być dziewczyną Pana Jezusa, odchudza się dla niego. Każdy bohater ma misję, każdy ewangelizuje świat na swój sposób. Faruga testuje sytuację, w której dar religijności może być ciężarem dla człowieka a nie wybawieniem od wszelkiej przyziemności. Ludzie nie chcą być święci, chcą być zwyczajni i szczęśliwi. Religia nie daje szczęścia – daje trud i cierpienie. Sceniczna Maria, nowe wcielenie Matki Boskiej, nie potrafi zrozumieć, dlaczego ją to spotkało – skąd wzięło się owo „niepokalane poczęcie” i czemu właśnie ona musi się z tym zmagać. W niezwykłej, nieomal mistycznej scenie finałowej kurtyna opada na stojącą nieruchomo aktorkę i układa się wokół jej sylwetki jak chusta Maryji. Tandetny, jarmarczny obrazek sceniczny nagle nasyca się obecnością sacrum, zmienia „Betlejem Polskie” Teatru im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu to daleka reminiscencja sztuki Lucjana Rydla. 38 . Almanach 2013 w dzieło jak z płócien starych mistrzów. Nie wiem, czy Faruga wierzy w Boga czy nie. Znacznie ciekawsze jest to, jak on na wiarę patrzy. Jak wybacza ludziom, którzy wierzą i nie wierzą. Maciej Podstawny w kaliskiej, scenicznej wersji filmu Larsa von Triera „Przełamując fale” także kontynuował główne wątki swojej twórczości, znane choćby z wcześniejszego „Ofiarowania” według Tarkowskiego czy „Don Kichota” Pakuły. Podstawny nie pytał o wiarę, choć był blisko; pytał o sens ofiary. Co człowiek może ofiarować drugiemu człowiekowi albo złemu, surowemu Bogu? Co trzeba w sobie mieć, żeby uwierzyć, że jakieś auto da fé odwróci los, zmieni porządek rzeczywistości? Ocali ukochanego? Naiwna i prostolinijna Bess brnie w grzech, łamie zasady, którym podporządkowali się członkowie społeczności wyspy, na której mieszka. Uprawia seks z przygodnymi partnerami, poniża się, bo ma nadzieję, że każda miłość jest dobrem, każda rozkosz może zbawić. Jej ciało zo- fot. Bartłomiej Sowa staje zmasakrowane, aktorka cierpi katusze oblewana strumieniami zimnej wody i wytytłana w błocie, poniewierana przez inne postaci, ale sparaliżowany mąż wstaje ze szpitalnego łóżka. Z wody, którą zraszana jest scena, i światła reflektorów, tworzy się tęcza. Znak przymierza z Bogiem? Nowa nadzieja? Podstawny szuka w takich ekstremalnych przykładach poświęcenia dekalogu nowej ludzko-ludzkiej Biblii. Podstawia w miejsce Boga słowo i pojęcie Miłości. Zamiast wielkich gestów i retoryki łapie na scenie na taśmie filmowej malutkie drgnienia emocji, tkliwe pocałunki, chwile spokoju i wytchnienia. I udaje mu się mówić delikatnie o okrucieństwie i okrutnie o delikatności. Trzeci głos, trzeci sposób na wiarę w gest i słowo pochodzi od Pawła Świątka, który przywiózł do Koszalina głośnego i nagradzanego „Pawia królowej”. Najmłodszy chyba polski reżyser, ledwie dwudziestokilkuletni, zawsze tworzy (krakowskie „Smutki tropików”, wro- cławskie „Mitologie”) świat z gadania. W adaptacji powieści Masłowskiej czwórka aktorów, przebrana niczym tenisowy mikst albo tribut band grupy Abba, relacjonuje w hip-hopowym rytmie perypetie celebryckich kretynów wyszydzonych przez własny język i zdradzonych przez podświadomość. Postaci są wydane na pastwę autokompromitacji, nie żałujemy ich, nie współczujemy. Zastanawiamy się raczej, czy też już mamy w głowach taki sam misz-masz, czy żyjemy ich życiem. Ten spektakl jest jak językowa bomba, która, rzucona w publiczność, wybucha dopiero po jakimś czasie, jak wszyscy wrócimy do domu i otworzymy telewizory, żeby szukać w tych wszystkich serialach, talentshow czy innych talkshow lepszych od siebie. W „Pawiu” słowa biją w widzów jak piłki tenisowe, dręczą nas frazy, okresy, piętrowe metafory. Ta potworna mowa-trawa zostaje w głowie, zaraża myśli, wewnętrzny rytm widza a tym bardziej aktora. Wydaje się wręcz, że to nie aktorzy Krakowski Teatr Stary – „Paw królowej” wg Doroty Masłowskiej. fot. Ryszard Kornecki Teatr . 39 gadają, ale jakieś coś przez nich gada. Świątek pozwala swoim aktorom na jedną pauzę, kiedy siedzą pod ścianami i piją wodę. Jakby szykując się do kolejnego skoku do gardeł bohaterów i widzów. To nieprawdopodobne zrównanie nas i aktorów, tandetnych postaci i scenicznego grupowego medium, które udziela im głosu, boli jak jasna cholera. To już wiemy, że nie ma ucieczki. Masłowska podstawiła lustro: nicość, która jest w nim – przegląda się w nas. Gospodarze zaprezentowali dwa przedstawienia laureatów poprzednich edycji festiwalu: Ewelina Marciniak pokazała „Kobietę z przeszłości” według dramatu Rudolfa Schimmelphenniga. A Paweł Palcat spektakl „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Pierwszy był wejściem na terytorium ciała, pokazującym w jaki sposób można, w jaki kobieta może, manipulować pamięcią i przeszłością miłości. Drugi pokazywał odkłamaną, pozbawioną ideologicznych manipulacji wizję brudnej wojny ojczyźnianej, w której kobiety próbują walczyć na męskich zasadach, płacąc podwójną cenę. Marciniak uruchomiła odwagę aktorki, atakowała nas jej nagością, słownymi prowokacjami, prowokowała zsubiektywizowaną narracją. Wszystko w jej przedstawieniu było eksperymentem, testem reakcji widza i partnera. Sprawdzaliśmy na nowo sens wierności i technologię pożądania, wpuszczeni jakby do środka głowy kobiety pragnącej zemsty i zadośćuczynienia. Palcat inaczej – przyglądał się reakcjom zmaltretowanych przez frontowe realia dziewczyn jakby z boku, beznamiętnie. Wierząc w to, co czują uruchamiał jednak gimnastyczno-formalną konwencję, zamykając w ruchu i rytmie emocje i fakty. Groza frontu wschodniego widziana oczami nastoletnich ochotniczek i odegrana przez szóstkę zuniformizowanych aktorów (trzy kobiety, trzech mężczyzn) przywołana została za pomocą środków wywiedzionych z teatru alternatywnego bądź jeszcze z doświadczeń Meyerholda. Chłód i precyzja scenicznych 40 . Almanach 2013 marszrut tylko tuszowały niewyobrażalne przeżycia bohaterek książki „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Grupa aktorów grała tak, jakby w synchronizacji ruchu, posłuszeństwie choreografii tkwiła tajemnica godności i upodlenia człowieka. Ten spektakl tykał jak zegarek, który idzie do tyłu, wbrew Historii i propagandzie. 4. W każdym z pokazanych na koszalińskim festiwalu przedstawień najważniejszy jest chór. Chór męczenników wiary, chór ofiar języka i celebrytyzacji życia. Rodzina dotknięta karą jest także chórem, trzyma się za ręce, jest spleciona nawet wtedy, kiedy jej częścią staje się kobieta-intruz, kobieta mścicielka („Kobieta z przeszłości). Tak samo jako dziewczęta zagubione w wojennym wirze, teatrze śmierci i musztry („Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”). Chropowatą całość tworzy również zamknięta społeczność, która upokarza seksualnie a potem wydala z siebie ofiarę Bess („Przełamując fale”). To nie przypadek, że w centrum zainteresowania młodego teatru stoi dziś zdezintegrowana zbiorowość, szukająca na powrót całości i poczucia wspólnoty. Skoro na co dzień jesteśmy sami, jesteśmy obok, teatr na nowo ma misję pokazania, jak może wyglądać dziś jedność. Dlaczego skazana jest na niepowodzenie. Dlaczego przybiera takie a nie inne formy. Dlaczego tak o niej próbujemy opowiadać. Koszaliński festiwal okazał się pojedynkiem pięciu narracji o naszej samotności. I jednocześnie doszło do znamiennego paradoksu: bo gadając o niemożności ustanowienia wspólnoty, mówiąc wszelkimi możliwymi teatralnymi językami stworzyliśmy na ten krótki festiwalowy czas teatralną platformę pokoleniową, na której było miejsce dla widzów i twórców, dla różnych optyk i rozpoznań. Nie będzie z tego „pokolenia”, będzie rozmowa. Wystarczy. Rozmowa boli bardziej niż wspólnota. A nawet jej brak. Artur D. Liskowacki Wojna bez sukienki WOJNA jako temat kultury obecna jest we współczesnej literaturze mocno, oswoił ją też dawno polski teatr. W większości przypadków mamy tu jednak do czynienia z metaforyzacją problemu; z wojną jako agresją języka, idei, polityki. O wojnie – tej prawdziwej, na której leje się krew a śmierć nie jest symbolem ani też aktem bohaterstwa – przestaliśmy właściwie mówić w Polsce już dawno. Uznaliśmy, że nasze w tej mierze doświadczenia zostały dostatecznie przetworzone przez kulturę i sztukę, by warte były jakiegoś ponownego, artystycznego oglądu. Jeśli więc pojawia się u nas wojna w książkach, na scenie, na ekranie – służy już tylko efektownym deklaracjom symbolicznym i martyrologicznym, narodowym mszom i apelom, jej traumatyczne echo pojawia się rzadko i na ogół w kontekście społecznych czy politycznych obrachunków. Czego najwyrazistszym przykładem filmowe „Pokłosie” i innego rodzaju obecność wątku Zagłady w polskiej historii oraz rozliczenia z powojennymi zbrodniami komunizmu (Scena Faktu Teatru TVP). Na osobną uwagę zasługuje tu teatralizacja wojny przez różnego rodzaju „rekonstrukcje historyczne” – od bitew września i scen z powstania warszawskiego przez wywózki z getta aż po rzeź wołyńską. Widowiska te – przycią- gające dużą uwagę publiczności i mediów, dla których ich organizatorzy i uczestnicy znajdują uzasadnienie w utrwalaniu narodowej pamięci i przybliżaniu historii tym, którzy o niej mało wiedzą (więc np. ludziom młodym) – stanowią same w sobie intrygujące zjawisko kulturowe, będąc rodzajem kompensaty emocjonalnej za to, co w latach pokoju nie jest możliwe do przeżycia oraz płasko pojętej „polityki historycznej”. Z refleksją prawdziwie historyczną, a tym bardziej głębokim przeżyciem wojny jako takiej, nie mają one nic wspólnego. Przeciwnie, zdają się utrwalać obraz wojny jako gry kostiumowej, „żywych obrazów” rodem z XIX-wiecznego salonu. W tym kontekście koszaliński spektakl „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, zrealizowany na podstawie książki Swietłany Aleksijewicz, nabiera dodatkowych sensów i wartości. Zanotowane przez reporterkę wspomnienia żołnierek Armii Czerwonej, skonfrontowane z ich powojennym losem, to opowieść przejmująca i wieloznaczna. Odziera wojnę z romantycznego mitu i patriotycznej legendy. Książka Aleksijewicz jest reportażem. Choć literackim, to jednak reportażem przede wszystkim. A reportaż na scenie to trudne zadanie. Przeniesiony do teatru pozostaje tam – co najwyżej – sobą, czyli reportażem scenicznym. Nie wzbogacając wszakże sceny dziennikarską wyrazistością, ale i nie dodając prawdzie reportażu walorów sztuki. W efekcie traci na ogół swą moc. Paweł Palcat znalazł jednak dla tej książki trafną formę i na małej scenie BTD przygotował inscenizację nie tylko oddającą jej walory ale i znakomitą teatralnie. Co warte podkreślenia: nie skorzystał z podpowiedzi, jakie daje młody polski teatr starając się szokować ekspresją formy i swobodą w traktowaniu tekstu, szatkowanego dowolnie i używanego publicystycznie albo w ramach wielkich aluzji pośród niekończących się cudzysłowów. To owocuje przedstawieniami świadomie eklektycznymi, barokowo rozbuchanymi, korzystającymi zarazem z elektronicznych i technologicznych gadżetów współczesności, ale doraźnymi, rozbijającymi Teatr . 41 się o pretensje do aktualności i odwagi w głoszeniu prawd na temat naszego „tu i teraz”. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” to mądre i konsekwentne stylistycznie przeciwieństwo takiego teatru. Przedstawienie skromne formalnie, a bardzo – w najlepszym tego słowa znaczeniu – teatralne; wierne wobec tekstu i nie traktujące go użytkowo, ale umiejętnie wydobywające z niego znaczenia głębsze, nie tyle jednak – czy nie tylko – symboliczne, egzystencjalne, ile, by tak rzec, traumatyczne, boleśnie żywe. Spektakl sześciorga obecnych na scenie aktorów (kobiety: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Katarzyna Ulicka-Pyda, Beata Niedziela i mężczyzni: Piotr Krótki, Artur Czerwiński, Marcin Borchardt) akcentuje uniwersalność wojennych historii. Fakt, że są one wpisane w dzieje II wojny światowej i Armii Czerwonej, to „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Scena zbiorowa. 42 . Almanach 2013 rzecz drugorzędna. Scenografia i kostium unikają historycznych czy rodzajowych detali. Odrzucono pokusę – której chętnie ulega teatr „historyczny” – ubrania bohaterów w sowieckie mundury; nie ma tu czerwonych gwiazd ani pepeszy. Mężczyźni odziani są w robocze kombinezony, kobiety – początkowo – w czerwone sukienki, ale stając się żołnierkami także te pokraczne, deformujące sylwetkę kombinezony nałożą. To mocna, czysta scena – ważna dla spektaklu. Widzimy: wojna uniformizuje, zaciera płeć. Ale widzimy też – i o tym jest ta opowieść (nie mająca jednak nic wspólnego z modnym jeszcze niedawno populistycznym gadaniem o „ideologii gender” – zwłaszcza, że przedstawienie zrealizowano zanim jeszcze media i politycy zajęli się tym tematem) – że nie odbiera jej kobiecości; przeciwnie, prowadzi do tragicznych konfliktów fot. Izabela Rogowska/BTD między naturą a kulturą. A że w tym wypadku – paradoks – jest to kultura wojny? Tym mocniej owo zderzenie się unaocznia. Bo kultura wojny to zakamuflowana kultura śmierci. Okrutny, a i cyniczny kamuflaż, jeśli zważyć, że i wojna i śmierć to w języku polskim rodzaj żeński. Kultura śmierci przeciwstawiona jest przecież – wpisanej w kobiecość – kulturze życia. Oczywiście, można rzec, że zastosowana symbolika (czerwień sukienek – życie, miłość, erotyka – zderzona z burą nijakością kombinezonów – synonimem munduru, degradacji jednostki) jest banalna i nienowa. Ale spektakl – choć prosty w formie – nie jest tak jednoznaczny, jak by sugerowała przemiana czerwonego w drelichowe i bure. Czerwień – tym widoczniejsza, że w pozbawionej dekoracji przestrzeni – gra tu rolę różną, zawsze wyrazistą. Zdjęte sukien- ki bywają sztandarem, skrwawionym bandażem, szmatą do podłogi, chustą, płótnem znaczonym krwią miesięczną, ciałem martwego dziecka... To nie tylko zabieg teatralny, ale i znak wpisanej w cały przekaz przemiany. Przemiany życia. Wykorzystywanego, kaleczonego, poniżanego, ale nie dającego się zniszczyć. Symbolika, czytelna, a nienachalna, wyłania się tu zresztą i z innych pomysłów. Jednym z nich jest np. używanie przez aktorów kredy, którą rysują oni na podłodze znaki. A czasem obrysowują swe leżące ciała – ciała martwych żołnierzy. Ale i ludzi po prostu. A i ciała ofiar, zamordowanych. Nie bez przyczyny w ten przecież sposób rysuje się – na miejscu zbrodni – kształt martwego człowieka. Trzeba tu podkreślić, że rzeczywistość Armii Czerwonej, w której kobiety czyniono takimi samymi liniowymi żołnierzami „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Na pierwszym planie Beata Niedziela i Piotr Krótki. fot. Izabela Rogowska/BTD Teatr . 43 jakimi są mężczyźni, była odmienna od realiów służby kobiet w innych armiach. Bezwzględne prawo wojny, dotykające radzieckie żołnierki, stanowi więc szczególne doświadczenie historyczne, ale Palcat je uniwersalizuje, uogólnia. Współczesne wojny – i towarzysząca im kultura, w której feministyczne wartości zdają się służyć złej sprawie i przyczyniają do degradacji kobiet – zakładają wszak, że uzbrojona po zęby kobieta to naturalna codzienność nowoczesnych armii (patrz wojsko Izraela czy USA). Przedstawienie dalekie jest od debat z płasko rozumianym feminizmem, lecz i od taniej, antywojennej publicystyki. Językiem przemawiającym do emocji i wyobraźni mówi o fałszywym micie wojny jako pięknej, męskiej przygody. Bo także mężczyźni-żołnierze mają tu swą własną opowieść. W której kobieta gra swoją rolę. Kobiety na wojnie stają się więc katalizatorem różnych zachowań, a ich obecność w okrutnym świecie mężczyzn wydobywa z niego wszystkie lęki i złe moce. Palcat prowadzi przedstawienie zgodnie z wpisanym w nie rytmem. To także wpływa na jego zmysłowy i emocjonalny odbiór. To rytm kolejnych scen, ale też rytm ich wewnętrznej konstrukcji. Bywa, że podaje go melodia, ale na ogół właśnie samo zbiorowe działanie sceniczne. Bo „Wojna...” to spektakl zespołowy; ruch, gest – powielany przez grających w parach – ona i on – aktorów wzmacnia wrażenie nie tylko żołnierskiego drylu, ale i zbiorowego doświadczenia. W efekcie kameralne opowieści, z których składa się spektakl, układają się w panoramę wojennych i po prostu ludzkich losów. Że przywołuje to – przynajmniej z pamięci tych, co cenili wojenne kino radzieckie – słynną, też 44 . Almanach 2013 rosyjską – opowieść filmową „Los człowieka” według Michaiła Szołochowa? Owszem, ale nic w tym złego. Przeciwnie, tamten piękny, poruszający film Siergieja Bondarczuka także, na swój sposób, uniwersalizował dramaty wojny. Swoją drogą znamienne, że w ten właśnie sposób mówiło się – i to nie raz – o wojnie w kraju, którego oficjalny mit żołnierski, pomnikowy i bohaterski, skażony ideologią i skorodowany propagandą, wyznaczał przez dziesięciolecia wyobrażenia o niej, jako o zjawisku patetycznym, patriotycznym, sztandarowym. Z drugiej strony – kto wie – może właśnie ten kontrast był w ZSRR i Rosji potrzebny, by tym bardziej prawdziwie zabrzmiał ludzki ton tej wojennej pieśni? „Cóż-eś ty za Pani?” – śpiewało się i u nas, chodź na inną, liryczno-zawadiacką nutę. Spektakl Palcata jest nie tylko w tym kontekście zupełnie odmienną melodią. Łzy, które widziałem w oczach niektórych widzów, (dobrze, powiem jasno: kobiet) po jego obejrzeniu – rzecz rzadka w dzisiejszym teatrze! – były znakiem, że słychać tę melodię dobrze i mocno. I dobrze, że tak brzmi, w czasach, gdy wojenne fanfary – jak słychać i widać w marcu roku 2014 – budzą znów stare demony wojny. Bałtycki Teatr Dramatyczny, Swietłana Aleksijewicz,Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, przekład Jerzy Czech, adaptacja sceniczna i reżyseria Paweł Palcat, scenografia i kostiumy Małgorzata Bulanda, muzyka Filip Zawada i Jarosław Jachimowicz, choreografia Witold Jurewicz, obsada: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Beata Niedziela, Katarzyna Ulicka-Pyda, Marcin Borchardt, Artur Czerwiński, Piotr Krótki. Premiera 16 marca 2013. Alina Konieczna Po prostu cudna noc We wrześniu 2013 roku Bałtycki Teatr Dramatyczny zaserwował publiczności dwie premiery. Jeden ze spektakli bezapelacyjnie podbił serca publiczności. Jubileuszowy, sześćdziesiąty rok swojej działalności Bałtycki Teatr Dramatyczny zainaugurował sztuką „Motyle są wolne”, a już tydzień później – 28 września zaprosił publiczność na kolejną premierę – „Noc poety, wiersze i piosenki Jonasza Kofty”. Od pierwszych spektakli było jasne, że to sztuka wyjątkowa. – Po prostu cudna – niemal zgodnie twierdzili widzowie opuszczając teatr i nucąc piękne piosenki, z którymi wiąże się tyle wspomnień. Spektakl wystawiany w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich, rzeczywiście stał się prawdziwym hitem sezonu. Aktorzy dobrze znani publiczności z różnych ról, czasem próbują swoich sił w reżyserowaniu. Dyrektor BTD Zdzisław Derebecki stwarza aktorom taką szansę, a korzystają na tym nie tylko sami zainteresowani, lecz także widzowie, którzy mogą poznać swoich ulubionych aktorów z innej strony. Scenariusz i reżyseria „Nocy poety” to wspólne dzieło zbiorowe. Jego autorzy to: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowskia, Katarzyna Ulicka-Pyda, Piotr Krótki i Wojciech Rogowski. Oprócz nich udział w nim bierze Jacek Zdrojewski jako sam Jonasz Kofta. Aranżacją i przygotowaniem muzycznym zajął się Jaro- sław Barów, szef innego koszalińskiego teatru – Variete Muza, znakomity kompozytor, aranżer i pianista. Twórcy spektaklu zachęcając do przyjścia na spektakl, napisali: – Zapraszamy do spędzenia kilku magicznych chwil z Poetą. Odwiedzimy kabaret „Pod Egidą”, studio radiowej „Trójki”, festiwal w Opolu. Będziemy towarzyszyć Jonaszowi Kofcie w miejscach, gdzie rodziła się i rozkwitała jego poezja, wsłuchując się w piosenki powstałe z wierszy tego wybitnego poety. Każdy, kto wybrał się na spektakl, zapewnia, że było warto. Kameralna Scena na Zapleczu, nastrój, rekwizyty, stroje, dialogi – to tylko niektóre z atutów przedstawienia wprowadzającego widzów w świat utworów niezapomnianego Jonasza Kofty. Na scenie piątka świetnych aktorów, a w roli głównej – piękne wiersze poety. I piosenki, które tak dobrze znamy i lubimy. O wielu z nich pewnie nie wiedzieliśmy, że są dziełem Kofty. Podczas przedstawienia publiczność próbuje zajrzeć do duszy Poety. Podgląda go nocną porą, pełną tajemnic i niedopowiedzeń, kiedy autor ubiera swoje myśli w słowa. Przygląda mu się w kabarecie, w radiowym studiu, na festiwalowej scenie opolskiej. Przekonuje się, że Kofta był wrażliwym artystą, ale też człowiekiem z problemami, słabościami, wątpliwościami. Autorzy koszalińskiego przedstawienia podkreślali, jak trudno było zdobyć informacje o poecie. Dotąd nie powstała żadna biografia, informacji trzeba było szukać w różnych źródłach. A jednak w przedstawieniu udało się pokazać kawałek Kofty – poety i Kofty – człowieka. Przedstawienie rozpoczyna fantastyczne wykonanie piosenki „Śpiewać każdy może”, znanej z satyrycznej wersji Jerzego Stuhra. Tym razem ten utwór brzmi zupełnie inaczej. Wszystkie piosenki, jakie znalazły się w spektaklu, po prostu zachwycają. Niektóre – jak choćby „Do łezki łezka” – wielki przebój Maryli Rodowicz, zaskakują. Piosenka o autobusach zapłakanych deszczem w świetnym wykonaniu Katarzyny Ulickiej-Pydy, staje się bardziej zabawna, niż nostalgiczna. Aranżacje piosenek do tego spektaklu opra- Teatr . 45 cował Jarosław Barów. Słucha się tych dobrze znanych, nieco odkurzonych przebojów, z wielką przyjemnością. Można nawet pośpiewać z aktorami, choćby słynny song „Pamiętajcie o ogrodach”. Jest też „Kwiat jednej nocy”, (pamiętamy go z wersji Alibabek), czy „Radość o poranku” – ta piosenka kończy przedstawienie. Do jej wykonania aktorzy zmieniają kostiumy, czarne ubrania zastępują kolorowymi strojami. Godzina z wierszami i piosenkami Jonasza Kofty jest naprawdę magiczna. Bywa, że czas w teatrze się dłuży. Tym razem jest zupełnie inaczej. Wydaje się nawet, że publiczność wychodzi z teatru z uczuciem niedosytu. Gdyby tak jeszcze jedna piosenka, w końcu było ich tak „Noc poety”zabawna i nostalgiczna. 46 . Almanach 2013 wiele... Czasem teatr nas poucza, napomina, innym razem pobudza do refleksji. Na szczęście mamy też teatr, który najzwyczajniej bawi, relaksuje, odpręża, daje przyjemność. Bez zadęcia, bez patosu, za to z wielką klasą. Taka właśnie jest „Noc poety”. Kto jeszcze nie widział, szczerze polecam. Ten spektakl na pewno szybko z afisza nie będzie zdjęty. Bałtycki Teatr Dramatyczny, „Noc poety. Wiersze i piosenki Jonasza Kofty”, scenariusz i reżyseria zespołowe, scenografia Beata Jasionek, choreografia Arkadiusz Buszko, występują: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowskia, Katarzyna Ulicka-Pyda, Piotr Krótki i Wojciech Rogowski, Jacek Zdrojewski fot. Izabela Rogowska/BTD Grażyna Preder Baloniki na wiwat!!! I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu – Debiuty Baloniki... Morze baloników falujących nad głowami widzów i Iza Kała dyrygująca ze sceny różnobarwną balonikową orkiestrą... Ten malowniczy obraz okazał się chyba najbardziej spektakularną częścią widowiska pod nazwą „I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu – Debiuty. „Strzała Północy 2013”. Nazwa nieco przydługa i trudna do zapamiętania; Strzała Północy też nie wydaje mi się w pełni trafionym symbolem uznania dla twórców tej dziedziny sztuki. Ale sama impreza ze wszech miar ciekawa, potrzebna, inspirująca, poszerzająca kulturalną ofertę Koszalina, gdzie debiutanci filmowi i teatralni mają już swoje festiwale i wierną publiczność a teraz mieć ją mogą także twórcy i amatorzy teatru jednego aktora. Dobrze się stało, że pomysłodawca imprezy, Marek Kołowski zjednał dla tej idei Wiesława Gerasa – najwybitniejszego w Polsce znawcę przedmiotu, a zarazem organizatora Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora, człowieka – instytucję, bez którego sztuka mono- dramów w naszym kraju nie miałaby takiej rangi. Wiesław Geras bywa na wszystkich tego typu przeglądach i festiwalach, jest jurorem wielu z nich, popularyzuje wiedzę o monodramie, wydaje książki na ten temat. W jednej z nich „Czy teatr jednego autora jest teatrem ubogim?” napisał: Zawsze brzydziłem się banalnymi świetlicowymi spotkaniami z popularnymi aktorami. Stawiałem sobie poprzeczkę znacznie wyżej. Dlatego zapraszałem aktorów na poetyckie koncerty albo proponowałem, by przywołali fragmenty swoich aktorskich kreacji, najwspanialsze monologi. Potem już w różnych festiwalowych rytmach była to godzina twórcy. Każdy z zaproszonych aktorów mógł ją sobie sam zagospodarować. (...) A od kiedy w 1961 roku Ludwik Flaszen nazwał koncert poetycki Wojciecha Siemiona teatrem jednego aktora i wprowadził owe trzy słowa do terminologii teatralnej, to postanowiłem najpierw w Toruniu, a potem we wrocławskiej Piwnicy Świdnickiej organizować spektakle teatru jednego aktora. Wkrótce potem, w październiku 1966 roku, Wiesław Geras zorganizował pierwsze Ogólnopolskie Spotkanie Teatrów Jednego Aktora. Dzisiaj jest to jeden z wielu festiwali poświęcony tej dziedzinie sztuki. Specyfiką koszalińskiej imprezy, która wystartowała 10 października 2013 roku, ma być wspieranie debiutów – aktorskich, reżyserskich, dramaturgicznych. Skoro mamy „Młodych i Film” i „m-teatr”, to dlaczego mielibyśmy nie promować młodego monodramu? Całkowicie nowym pomysłem, wypracowanym przez Marka Kołowskiego wspólnie z Januszem Kukułą, dyrektorem Teatru Polskiego Radia, było włączenie do programu imprezy prezentacji radiowych, jeśli także są teatrem jednego aktora. Tylko jedno słuchowisko „O niewiedzy w praktyce, czyli droga do Portugalii” Piotra Cieplaka znalazło się w części konkursowej i otrzymało specjalne wyróżnienie jury. Dwa inne – „Josela Rakowera rozmowa z Bogiem” w wykonaniu Andrzeja Mastalerza i reżyserii Janusza Kukuły oraz „Pani Ka” w wykonaniu Anny Polony i reżyserii Wojciecha Markiewicza Teatr . 47 Laureatką I Dni Monodramu została Iza Kała. Werdykt ogłosił przewodniczący Rady Artystycznej Wiesław Geras, statuetkę „Strzała Północy” wręczył dyrektor festiwalu Marek Kołowski. – stanowiły prezentacje pozakonkursowe. Zostały bardzo wysoko ocenione, jako uzupełnienie programu o radiowy teatr wyobraźni, czyli ten gatunek sztuki, który przemawia do nas innymi środkami, czaruje dźwiękiem, przybliża naprawdę wielką literaturę. W części konkursowej znalazły się cztery monodramy. Aż trzy z nich w sposób żartobliwy i prześmiewczy odnosiły się zarówno do problemów współczesności, jak i ponadczasowych marzeń i pragnień, nieprzemijających tęsknot natury ludzkiej. Jeden był poruszającą opowieścią o okrucieństwach wojny i jej wpływie na los pojedynczego człowieka. Mam tu na myśli zrealizowany w pobliskim Słupsku, w Teatrze Rondo mającym ogromne tradycje w upowszech- 48 . Almanach 2013 fot. Ilona Łukjaniuk nianiu sztuki monodramu, spektakl „Malowane”, w dużej mierze oparty na prozie Swietłany Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Dobrze się stało, że ta propozycja zbiegła się w czasie z premierą w BTD, opartą na tym samym utworze. Koszalińscy teatromani mogli więc porównać obie wersje i zastanowić się nad specyfiką adaptacji literatury w jednym i drugim teatrze. Trzeba przyznać, że Małgorzata Dwulit, wykonawczyni monodramu przygotowanego przez Katarzynę Sygitowicz-Sierosławską, nie miała w tym pojedynku wielkich szans, ale jej świeżość i naturalność przykuwały uwagą i dawały nadzieją na przyszłe sukcesy młodej aktorki. Powróćmy teraz do pozostałych propozycji konkursowych, w lekkiej formie ukazujących nie tylko łatwe strony naszej współczesności. Katowicki aktor Hubert Bronicki w monodramie „Katechizm białego człowieka”, zrealizowanym w teatrze Rawa przez Mirosława Neinerta, wcielił się w rolę organizatora i przewodnika pielgrzymek a zarazem akwizytora, a przede wszystkim hochsztaplera żerującego na ludzkiej naiwności. Ten spektakl zabiera nas w podróż po naszych lękach, fobiach, uprzedzeniach, po Polsce ksenofobicznej, odrzucającej inność, śmiesznej i strasznej zarazem. Jerzy Pal z Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie jako „Kolega Mela Gibsona” sięgnął po tekst artysty kabaretowego Tomasza Jachimka, niezwykle zabawny, żartobliwy, ale bardzo prawdziwie pokazujący dole i niedole aktorskiego żywota. Wszystkie te pragnienia bycia artystą, a nie halabardnikiem, grania ról wielkich a nie „ogonów”, uznania publiczności i zachwytów krytyków... Losy bohatera, Feliksa Rzepki, poznajemy na zasadzie retrospekcji, jako monolog aktora, który za kradzież pieniędzy z kantoru trafił przed oblicze Temidy i dokonuje spowiedzi życia, która ma pokazać, że bohaterem negatywnym stał się mimo woli. I wreszcie spektakl, który zgarnął w Koszalinie (i nie tylko tutaj) najwięcej nagród: „Kredyt zaufania”, napisany i wyreżyserowany przez Anetę Wróbel, w iście brawurowym wykonaniu Izy Kały. To bardzo doświadczona aktorka, już w 2008 roku uznana przez Jacka Sieradzkiego „Nadzieją” Subiektywnego Spisu Aktorów Teatralnych tygodnika „Polityka”, laureatka wielu nagród. Ten spektakl, będący pierwszym monodramem w dorobku Izy Kały, przyniósł jej prawdziwy deszcz nagród, między innymi nagrodę dla najlepszej aktorki na Ogólnopolskim Festiwalu Teatralnym WrzAWA w Warszawie. I teraz Strzała Północy oraz Nagroda Publiczności I Kosza- lińskich Ogólnopolskich Dni Monodramu – Debiuty 2013. Już na początku przedstawienia okazuje się, że uczestniczymy w kursie rozwoju osobistego, którego profesjonalną trenerką jest właśnie Iza Kała. W tej filigranowej kobiecie drzemie sceniczny wulkan, od pierwszych chwil angażujący widownię w ten swoisty one women show. Łącznie z zabawą w baloniki, w które mamy wdmuchiwać nasze strachy, emocje i lęki. A wszystko po to, by pozbyć się złej energii, na nowo uwierzyć we własne możliwości, a przede wszystkim spojrzeć na siebie z dystansem, śmiechem odreagować trudy życia. To lekki i dowcipny show o sprawach nieważnych i podstawowych, takich jak dbanie o urodę, relacje z mężczyznami, życie erotyczne, niespełnione marzenia. Brawurowe wykonanie, humor i walor interaktywnej zabawy z widzem – to wszystko doceniło szanowne jury i publiczność, zgodnie przyznając najważniejsze nagrody koszalińskiego festiwalu. Niedawno, 11 stycznia 2014 roku, w radiowej Jedynce odbyła się premiera słuchowiska Anety Wróbel „Kredyt zaufania” w wykonaniu Izy Kały. Nie będzie chyba dużej pomyłki w przypuszczeniu, że obecność dyrektora Janusza Kukuły na koszalińskim festiwalu miała znaczący wpływ na tę realizację. Monodram jest bardzo trudną sztuką – mówił wspomniany tu już Wiesław Geras, przewodniczący Rady Artystycznej (pozostali jej członkowie to: Zdzisław Derebecki, Marek Kołowski i Krzysztof Rotnicki), podczas uroczystości zakończenia festiwalu. To najtrudniejszy rodzaj teatru, na który mogą się decydować naprawdę doświadczeni aktorzy. Na szczęście w naszym kraju ta sztuka stoi na bardzo wysokim poziomie. Powstaje około stu premier w ciągu roku. Można więc mieć nadzieję, że będzie do kogo skierować kolejną „Strzałę Północy”. Teatr . 49 Dorota Rawicz Cichy głos wielkiego teatrum Teatr Propozycji „Dialog” od ponad półwiecza pełni trudną do przecenienia rolę strażnika czystości języka polskiego. Czyni to nader szlachetnie, uprawiając całkowicie niszowy w dzisiejszych czasach szalejącej kultury masowej teatr rapsodyczny. W ten sposób spełnia testament założycielki teatru przy ulicy Grodzkiej 3 – Henryki Rodkiewicz; zgodnie z nim po pierwsze: nie będzie końca dialogu w sensie metaforycznym i, miejmy nadzieję, dosłownym także, po drugie: w Domku Kata przez Nią i Jej podobnym przysposobionym na świątynię sztuki słowa mówionego, nie ustają próby dowodzenia kreacyjnej siły tegoż słowa, które wszak, jak sama Biblia głosi, dało początek wszechrzeczy. Słowo i pamięć są to dwa krzyżujące się nieustannie tropy, jakimi podąża od kilkudziesięciu lat – bo już od czasów szkolnych związany z „Dialogiem” Marek Kołowski. Wokół słów ożywiających pamięć snuły się więc wspomnienia Czesława Miłosza w spektaklu opatrzonym – jako tytułem – po prostu nazwiskiem Noblisty; później przez pokłady bolesnej pamięci przedzierał się w swoim monologu (a może dialogu z wyimaginowanym, czy raczej tak rzeczywi- 50 . Almanach 2013 stym, jak Śmierć sama interlokutorem) bohater „Traktatu o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego. Trzecim ogniwem tego tryptyku opartego na słowie i pamięci był spektakl przygotowany w 2013 roku; jego marcowa premiera odbyła się dla uczczenia Międzynarodowego Dnia Teatru. Zapraszający na premierę w Teatrze Dialog napisali o ostatnich scenicznych pracach Marka Kołowskiego: W swoich adaptacjach znakomitych tekstów literackich zaprasza odbiorców do rozważań o tym, w jaki sposób zapisane w pamięci wydarzenia determinują nasze życiowe wybory, czy rządzi nami przeznaczenie czy przypadek, na ile przechowywane w pamięci nawet najmniejsze ślady z przeszłości wpływają na przeżywaną rzeczywistość, jaki mają wpływ na postrzeganie współczesnego świata – „epoki amnezji”. Pisząc scenariusz tego spektaklu Marek Kołowski sięgnął po eseje składające się na tom „Lekka przesada”, w którym, jak pisze: poeta Adam Zagajewski – erudyta i obywatel świata – odkrywa przed nami prywatny świat wspomnień, przywołuje utraconą lwowską przeszłość swojej rodziny, wzrusza opisując postać ojca, własne dzieciństwo i młodość. To najbardziej osobista książka Adama Zagajewskiego. Choć brak wspólnego dziedzictwa wschodnio-kresowego Poety i Reżysera, także dla Marka Kołowskiego to bodaj jedna z najbardziej osobistych wypowiedzi teatralnych. Potwierdza to swoboda, z jaką przechodzi on od rutynowego (w sensie samego rytuału, nie zaś sposobu jego realizacji) powitania widzów w teatrze „Dialog” do refleksji poświęconej sztuce teatru, sformułowanej przez Adama Zagajewskiego, tu brzmiącej jak najbardziej osobiste wyznanie wiary w TEATR właśnie: Teatr i Poezja są zarazem przyjaciółmi i antagonistami. Trwa między nimi trudna miłość, zdarzają się rozstania, schadzki, niechęci. Poezja w naszych czasach odeszła od teatru... (...) A może jest inaczej. To nie poezja odeszła od teatru, ale to teatr odszedł od poezji – poważny buchalter ludzkich losów, pan Ibsen, pi- sał już tylko prozą... Tak właśnie niepostrzeżenie z sytuacji quasi towarzysko-oficjalnej przechodzimy do materii teatru, w którym pojawiają się nowi bohaterowie i nowe przestrzenie. Te przestrzenie, to rzecz jasna Lwów, ale także Gliwice, dokąd rodzina Zagajewskich trafiła po wojnie i gdzie, w tamtejszym szpitalu, umierał ojciec poety. To dla każdego z nas przestrzeń innej, ale zawsze własnej, zawsze – i na zawsze – utraconej Arkadii. Poeta wspomina dawne spotkanie z Ciotką Anią. Wróciliśmy z M. z wycieczki ze Lwowa. Gdy powiedzieliśmy mojej ciotce „jakie to piękne miasto”, odpowiedziała sucho: „I co z tego”. (...) Jakby chciała powiedzieć: po co przyszliście, po to żeby powiedzieć to, co i tak sama wiem dobrze. Zbyt dobrze... Oschłe, wręcz opryskliwe „I co z tego” nie może zwieść jednak widza, bo przecież nie ma większego marzenia dla lwowiaka niż to, by znowu znaleźć się we Lwowie...; dla każdego – by wrócić do krainy dzieciństwa i ułudy młodości. (...) Nad ranem w szpitalu zazwyczaj jest cisza.(...) Gdy otworzyłem oczy Pana ojciec patrzył na mnie. Poruszał ustami, lecz te nie wydawały dźwięków, uniósł więc otwartą dłoń, a palcem drugiej ręki zaczął kreślić w niej różne znaki. Szybko zorientowałem się, że to są litery alfabetu, a że ja mam je składać w słowa. (...) Zgadywałem więc słowa, ale żadne z nich nie było właści- Od prawej: Stefania Tomaszewska, Jerzy Litwin i Marek Kołowski. fot. Ilona Łukjaniuk Teatr . 51 we (...) jak pan sądzi, jakie to mogło być słowo... – wspomina lekarz towarzyszący ojcu Poety w jego ostatnich chwilach na TYM świecie, który już nijak nie przypominał tego dawnego, zapisanego w zwrotkach piosenki lwowianki Włady Majewskiej: Wczoraj śniło mi się coś jakby Lwów... i chodzę i błądzę i pytam o drogę ... zbudzona we Lwowie we śnie... ten śpiew wybrzmiewa, gdy wspomnienia pogrążają się gęstniejącej nad sceną ciemności... Pamięć, Słowo i troje aktorów – to doprawdy dość, by na nowo stworzyć Miasto; dość by zaistniał TEATR, tak zdefiniowany wierszem Miłosza w pierwszej części Dialogowego tryptyku o pamięci i słowie: Do was podnoszę kubek, tu, na scenie, Ja, głos, nic więcej, wielkiego teatrum. Przeciw zamkniętym oczom, cierpkim ustom, Przeciw milczeniu, które jest niewolą. Teatr Propozycji Dialog, Adam Zagajewski, „Miasto”, scenariusz i reżyseria Marek Kołowski, występują: Stefania Tomaszewska, Jerzy Litwin i Marek Kołowski. Premiera 11 marca 2013 Stefania Tomaszewska w roli Ciotki Ani. 52 . Almanach 2013 fot. Ilona Łukjaniuk Aleksandra Kostka Trzecie dziecko Pogodynki z Koszalina ...czyli koszalińskie jubileuszowe wspomnienia Aleksandry Kostki... Rok 2003. Pieluchy, karmienie, pranie, sprzątanie... Pieluchy, karmienie, pranie, sprzątanie... Każda kobieta po porodzie wie, co mam na myśli :-) Przy moim drugim dziecku – ten temat zaczął mnie powoli przerastać. Kochałam nad życie Synka i Córeczkę, którzy przyszli na świat rok po roku, ale w głowie – głowie energicznej kobiety czynu i wielbicielki wiru codzienności – coraz częściej pojawiała się myśl „Co by tu zrobić, żeby nie zwariować...?”. Do tej pory intensywnie pracowałam wraz z mężem Piotrem Dzięcielskim jako aktorka w teatrze i jednocześnie wraz z nim jeździłam po całej Polsce realizując przeróżne zlecenia eventowe. Prowadziłam i organizowałam imprezy wieczorne, koncerty, festyny, pikniki, jubileusze, sama występowałam lub zapowiadałam występy... czyli jednym słowem – robiłam to „co tygryski lubią najbardziej”. A tu klops! Inny świat! Z każdym dniem – mimo gigantycznej miłości do nowych Maluśkich Członków Rodziny – zaczęłam być przygniatana monotonią... I TO właśnie był moment narodzin mojego trzeciego dziecka. „A może by tak... coś wymyślić? Ale jak tu pogodzić bycie mamą i pracę?” – myślałam... Rozwiązaniem, które „spadło mi z nieba” okazał się ówczesny Młodzieżowy Dom Kultury w Koszalinie (obecnie Pałac Młodzieży), w którym Pani Dyrektor Iwona Potomska zaproponowała mi etat (Pani Dyrektor – jeszcze raz dziękuję!). Pomysł bardzo mi się spodobał: praca popołudniami przez kilka godzin, uczenie dzieci aktorstwa, wokalu, ruchu scenicznego, dykcji i impostacji głosu (a że oprócz musicalowego aktorstwa mam skończone również studia pedagogiczne – tak więc okazałam się na dzień dobry – pełnowartościowym pracownikiem :-)) Jako nauczycielka musiałam jednak non-stop się rozwijać. I właśnie w pamiętnym 2003 roku, w ramach awansu zawodowego, zaproponowałam narodziny Festiwalu Piosenki Aktorskiej w Koszalinie. Na początku były dywagacje, czy to ma być jedynie regionalny przegląd, czy może konkurs tylko dla dzieci koszalińskich – ale szybko odezwała się moja szeroko pojęta zwariowana natura, która natychmiast obaliła te pomysły i dzięki temu powołałam do życia OGÓLNOPOLSKI FESTIWAL PIOSENKI AKTORSKIEJ. Jak wypływać – to na szerokie i głębokie wody! Początki, oczywiście, nie były łatwe. Najpierw burza mózgów jak nazwać moje trzecie Dzieciątko. W tej burzy aktywnie uczestniczyła Lena Charkiewicz (do niedawna Dyrektor Artystyczny Festiwalu, w pełni oddana piosence aktorskiej nauczycielka i ekspert od emisji głosu). Hasło miało być proste, kojarzące się ze sceną, przyciągające uwagę i jednocześnie pozwalające wykonać statuetkę ewidentnie kojarzącą się z Festiwalem. Wybór padł na REFLEKTOR. Jest mi bardzo miło, że do tej pory nazwa ta przyjmowana jest bardzo ciepło i nadal statuetki Teatr . 53 do niej nawiązują. Następny temat – termin. Wybrałam listopad, bo to miesiąc, w którym niebyt wiele się dzieje. Dodatkowo – jako nauczycielka – pomyślałam o przygotowaniach wokalno-aktorskich do Festiwalu: czyli młodzież chcąca wziąć w nim udział może śmiało po wakacjach zabrać się do szlifowania wybranych piosenek ze swoimi pedagogami. Praca nad regulaminem – to kolejny mój krok. Bardzo mi zależało, aby na REFLEKTORZE odbywała się konfrontacja i wymiana zdań między trzema grupami uczestników: – młodszej młodzieży marzącej o byciu śpiewającym aktorem – starszej młodzieży lubiącej piosenkę aktorską lub przygotowującej się do studiów aktorskich – oraz młodzieży JUŻ uczącej się tego fachu wraz z aktorami zatrudnionymi w teatrach. Patrząc z perspektywy minionych dziesięciu lat chyba mogę stwierdzić, że udała mi się ta konfrontacja. Najbardziej cieszy mnie fakt, iż odbywa się ona w trakcie warsztatów prowadzonych podczas Festiwalu przez niepodważalne Autorytety w dziedzinie piosenki aktorskiej. I tutaj werble: TADAAAM! W ciągu minionych dziesięciu lat – mój ukochany REFLEKTOR uświetniło wielu znakomitych i niepodważalnych artystów, o których śmiało można powiedzieć, ze są to ikony piosenki aktorskiej! Począwszy od Katarzyny Groniec, przez Jacka Wójcickiego, Jacka Bończyka, Ewę Błaszczyk, Joannę Trzepiecińską, Mariana Opanię, Artura Barcisia, Janusza Radka, Zbigniewa Zamachowskiego a skończywszy na Barbarze Dziekan! Ci wybitni śpiewający aktorzy z reguły najpierw przewodniczyli obradom JURY, a na- Laureaci wszystkich festiwali wystąpili w studiu koncertowym Radia Koszalin. 54 . Almanach 2013 fot. Monika Kalkowska stępnego dnia prowadzili warsztaty, zdradzając podczas nich uczestnikom Festiwalu tajniki kunsztu scenicznego i głębię piosenki aktorskiej jako takiej. Á propos uczestników: Kochani – jesteście wspaniali! To WY tworzycie ten Festiwal. Ja pamiętam każdy Wasz występ, czuję do dziś Wasze nerwy, stres i determinację, żeby wygrać lub żeby jak najlepiej pokazać swój talent. Nigdy nie zapomnę, jak siedząc w jury – nie raz i nie dwa śpiewałam z Wami w myślach podczas Waszych występów, jak moja twarz ściągała się w bólu, który przelewaliście ze sceny, lub rozjaśniała się radością, kiedy piosenka była wesoła. Skręcało mnie, gdy komuś „nie wychodziło” lub wpadałam w zachwyt słysząc bliską geniuszu interpretację piosenki. Jadąc każdego roku do Koszalina odczuwałam dreszczyk szczęścia, że znów otrzymam od Was niezwykły prezent Koncert laureatów w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. w postaci Waszej wrażliwości, piękna i talentu. Dzięki Iwonie Potomskiej od 2005 roku kolekcjonuję wszystkie płyty CD z występami Laureatów. Jej pomysł, by nagrywać taką pamiątkową płytę po każdym Festiwalu, okazał się strzałem w dziesiątkę! Mamy również archiwalne nagrania DVD z niemal wszystkich przesłuchań – i TO dopiero jest dawka wspomnień! Rewelacja... Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej REFLEKTOR rozwija się z roku na rok. Najpierw wszystko odbywało się w Młodzieżowym Domu Kultury i była to impreza jednodniowa. Potem, z racji coraz większej liczby zgłoszeń, postanowiliśmy zorganizować ją w ciągu dwóch dni, przy współpracy z Bałtyckim Teatrem Dramatycznym, udostępniającym nam swoją scenę główną na Koncert Galowy Laureatów wraz z koncertem zaproszonej Gwiazdy Festiwalu. Obecnie – zanim ogłoszona jest lista uczestni- fot. Monika Kalkowska Teatr . 55 ków – odbywają się eliminacje na podstawie przysyłanych nagrań. Osoby wysyłają zgłoszenia z całej Polski – począwszy od niemal wszystkich wielkich miast naszego kraju, a skończywszy na najbardziej odległych, niewielkich miejscowościach. To niesamowite, jak dużo jest utalentowanej młodzieży. I tutaj apel: kochani nauczyciele i instruktorzy: pomóżcie takim nieoszlifowanym diamentom trafić do nas! Wystarczy wejść na stronę www.festiwal-reflektor.pl i zgłosić się do odpowiedniej kategorii. Od kilku lat mamy dzięki Maciejowi OsadzieSobczyńskiemu (obecnemu Dyrektorowi Artystycznemu Festiwalu) specjalnie skomponowany przez niego muzyczny motyw przewodni REFLEKTORA. Dzięki Tomkowi Bartosowi i jego firmie Mikrofonika mamy dodatkową festiwalową extra nagrodę „Głos, który ma coś do powiedzenia”. Dzięki wszystkim pracownikom koszalińskiego Pałacu Młodzieży, a także pracownikom BTD mamy rzetelnie i profesjonalnie, a przede wszystkim z sercem przygotowane przyjęcie najzdolniejszej młodzieży Polski; niejedna już z tego grona osoba jest znanym i lubianym aktorem, zarówno telewizyjnym, jak i teatralnym. Za wszystko – ogromne PODZIĘKOWANIA! Jestem dumna, że od początku mogłam uczestniczyć każdego roku w REFLEKTORZE. Najpierw jako pomysłodawca i organizator, 56 . Almanach 2013 a po otrzymaniu pracy w TVP, czyli po wyjeździe do Warszawy, jako gość zapraszany nadal przez Panią Dyrektor Iwonę Potomską. Byłam zaszczycona jej propozycją, abym, oprócz obradowania w jury, rokrocznie dodatkowo reżyserowała lub prowadziła Galę Finałową. Cieszę się, że spotykając w mojej obecnej pracy na korytarzach TVP różne osobistości świata teatru, filmu, piosenki i sceny w szerokim jej rozumieniu, jestem kojarzona nie tylko z pogodą i konferansjerką podczas różnego rodzaju eventów, ale również z Festiwalem Piosenki Aktorskiej, który odbywa się także Koszalinie, a nie tylko, jak to się utarło, we Wrocławiu. Zawsze byłam, jestem i będę koszalinianką – i jestem dumna z tego, że w moim rodzinnym mieście rośnie, stale się rozwija, dojrzewa i pięknieje MOJE TRZECIE DZIECKO – REFLEKTOR. Dziękuję za przychylność, otwartość oraz wszelkie wsparcie samorządowi Koszalina. Dziękuję Bałtyckiemu Teatrowi Dramatycznemu – gdzie już od kilku lat odbywa się Gala Finałowa Reflektora, a przede wszystkim dziękuję Pani Dyrektor Pałacu Młodzieży Iwonie Potomskiej, bo dzięki niej znalazłam żyzny grunt na posadzenie mojej drogiej Roślinki, jaką jest dla mnie Festiwal Reflektor. To dzięki JEJ trosce, jej pozyskiwaniu Sponsorów, Przyjaciół i Instytucji wspierających to Dzieło rozkwita z roku na rok. KSIĄŻKI Anna Marcinek-Drozdalska Tak hartowało się miasto Powojenna historia naszego miasta wciąż czeka na całościowe opracowanie. Dla nas, obecnych mieszkańców, a także dla tych, którym Koszalin jest bliski, okres kształtowania się życia społecznego, kulturalnego i gospodarczego w warunkach chaosu i ruin jest czasem fascynującym, a jednak wciąż nie do końca odkrytym. Od dłuższego czasu Klub Pioniera Miasta Koszalina zachęca do utrwalania wspomnień o pierwszych latach polskiego Koszalina. Warto pokrótce przedstawić to mało znane, a przecież tak zasłużone dla naszego miasta, stowarzyszenie. Powstało w roku 1970 w trakcie obchodów 25-lecia powrotu Koszalina do Macierzy i trwało, mimo zmian organizacyjnych, do roku 1989. Skupiało mieszkańców, którzy z Koszalinem związali się od wczesnych lat powojennych. Reaktywowano je w listopadzie 2004 roku z inicjatywy Marii Hudymowej, obecnie Honorowej Przewodniczącej, w strukturach Stowarzyszenia Przyjaciół Koszalina. Klub jest obecny podczas wielu przedsięwzięć kulturalnych i społecznych podejmowanych lokalnie. Wspomnienia pionierów są niezwykle cennym świadectwem lat powojennych, rysują obraz wznoszonego z ruin miasta, odradzającego 58 . Almanach 2013 się handlu, rzemiosła, oświaty i kultury. Atmosferę pierwszych lat powojennych oraz późniejsze losy mieszkańców oddaje kolejny tom wspomnień Pionierów Koszalina, wydany w 2013 roku przez Koszalińską Bibliotekę Publiczną oraz Stowarzyszenie Przyjaciół Koszalina i Klub Pioniera Miasta Koszalina pod znamiennym tytułem „Mnie to miasto od innych droższe”. Poprzednie tomy, wydane również przez Koszalińską Bibliotekę Publiczną w roku 2009 i 2010, są zbiorem 33 krótkich wspomnień wieloletnich mieszkańców Koszalina oraz not biograficzno-wspomnieniowych o osobach zasłużonych dla naszego miasta. Ostatni tom wspomnień zawdzięczamy kilkunastu autorom, których łączy wspólnota losów; wszyscy oni przyjechali do Koszalina tuż po zakończeniu działań wojennych, jedni – szukając dobrowolnie swego nowego miejsca na ziemi, inni – zmuszeni, często wbrew własnej woli, do porzucenia dotychczasowego życia i wyruszenia na wędrówkę w poszukiwaniu stabilizacji. Jedni byli wówczas dziećmi, inni wchodzili w dorosły świat. Koszalin stał się dla nich tym nowym miejscem, w którym osiedli i któremu poświęcili się bez reszty. Trzeci tom wspomnień w przeważającej mierze zawiera historię powojennej organizacji koszalińskiego rzemiosła i szkolnictwa. Budzi podziw ogrom pracy wykonanej przez zespół redakcyjny, w tym przez Zenona Kasprzaka, nie tylko jako autora własnych wspomnień sięgających listopada 1945 r., gdy jako kilkuletni chłopiec osiadł wraz z rodziną w Koszalinie, ale także jako zasłużonego wieloletniego pedagoga i kronikarza życia oświatowego w naszym mieście. Przez jego gawędy o tamtych czasach przewijają się ówcześni nauczyciele, placówki szkolne, prywatne zabawy, wycieczki, rówieśnicy i przyjaciele, sklepiki i warsztaty. Oglądamy powstający z ruin Koszalin oczami kilkuletniego chłopca, potem rosnące miasto – oczami młodzieńca, wreszcie pedagoga związanego przez całe życie zawodowe z koszalińskim szkolnictwem. Pierwsze lata w naszym mieście, do którego dotarła wraz z mamą i ciotką aż z Wilna, wspomina Janina Wojtowicz z domu Jankowska. Ten okres w jej życiu to nie do końca beztroskie dzieciństwo, często naznaczone niedostatkiem i obawami o kolejny dzień, a jednocześnie wspominane z serdecznością pierwsze nauczycielki, szkoła i koleżanki. O sile łączących z nimi przeżyć i wspomnień niech świadczy to, że znajomości i kontakty przetrwały do dzisiaj. Wspomnienia koszalinian urzekają autentycznością; ich historie pisało samo życie, a zaangażowanie w tworzenie od podstaw powojennego miasta, dla nich tak oczywiste, dla nas jest dowodem codziennej heroicznej pracy w czasach najtrudniejszych, gdy dosłownie z niczego trzeba było budować podwaliny życia w mieście. Jedną z najpilniejszych potrzeb była organizacja oświaty i o tej piszą Joanna Janik, Zenon Kasprzak, Maria Rudecka i Mikołaj Praczuk, wspominają także inni autorzy – Danuta Roszak-Paszke i wspomniana już Janina Wojtowicz. Poznajemy pierwsze szkoły, pierwszych nauczycieli i organizatorów koszalińskiej oświaty, ludzi zaangażowanych i oddanych bez reszty dzieciom, młodzieży i szkole. To dzięki wspomnieniom pionierów nie zaniknie pamięć o pierwszych koszalińskich nauczycielach i organizatorach oświaty: Reginie Nowickiej, Karolu Mytniku, Zofii i Wacławie Witczyńskich, Wandzie Wojdyło. Dodatkowym walorem wspomnień są fotografie z tamtych lat, uwieczniające osoby, zdarzenia, budynki, dzięki którym zatrzymano w kadrze młodość miasta z niepowtarzalną atmosferą wszystkiego, co nowe i okupione wielkim trudem. Powojenne miasto, do którego podążali przybysze z różnych stron, z ciężkim bagażem doświadczeń, wymagało od nich zaangażowania i wytężonej pracy. Potrzebna była nie tylko szkoła, ale także sklepy, warsztaty i pracownie zaspokajające podstawowe potrzeby bytowe mieszkańców. Dużą grupą osób, o których mowa w tomie wspomnień, a które nadawały charakter miastu, są koszalińscy rzemieślnicy. To oni w pierwszych powojennych dniach i latach słu- żyli koszalinianom, uruchamiając zakłady usługowe i produkcyjne. Wraz z przypomnieniem ich sylwetek i dokonań poznajemy historię miasta, któremu oblicze nadawały pierwsze pracownie rzemieślnicze i sklepy, a następnie, na skutek likwidacji sektora prywatnego, spółdzielnie zrzeszające rzemieślników. Godna podziwu jest praca wykonana nad kronikami cechowymi, która zaowocowała spisaniem fascynującej historii cechów rzemieślniczych, osób zaangażowanych w ich tworzenie i obrazu miasta, w którym działały dziesiątki najróżniejszych zakładów, warsztatów, pracowni i sklepików. Koszalińskie rzemiosło tworzyli fachowcy przybyli tu z resztkami wyposażenia własnych przedwojennych warsztatów, z drobnymi zapasami Mnie to miasto od innych droższe... Wspomnienia Koszalińskich Pionierów, wyd. Koszalińska Biblioteka Publiczna, Klub Pioniera Miasta Koszalina, Stowarzyszenie Przyjaciół Koszalina, Koszalin 2013 Książki . 59 materiałów, które jednak nie wystarczyły na długo. Borykali się z problemami lokalowymi, z brakiem surowców, z mało przychylną władzą. A przecież to oni zaopatrywali mieszkańców w pieczywo, mięso, wędliny, warzywa i owoce. To oni produkowali meble, stawiali piece, naprawiali dachy i szklili okna. Koszalińscy rzemieślnicy świadczyli usługi zegarmistrzowskie, fryzjerskie, szewskie, krawieckie, ślusarskie, kowalskie, malarskie, kominiarskie, budowlane i elektryczne. Dzięki ich działalności byt osadników stawał się bliższy normalności, choć nie rozwiązywała ona wielu problemów mieszkańców w różnych dziedzinach życia. Dziś nie ma już śladu po ówczesnych warsztatach, sklepikach, pracowniach, zakładach. Nie ma także większości tych, którzy w nich pracowali. A jednak oni nadawali miastu charakter, zapisali się w pamięci mieszańców, którzy korzystali z ich fachowości, uprzejmości, umiejętności. Wspominają ich członkowie rodzin, często pomagający w prowadzeniu zakładów, ale także ci, którzy przed oczami mają szyldy, witryny sklepowe, siedziby małych firm, do których jako dzieci spieszyli po chleb, wędliny, naprawione buty... Nieocenione walory poznawcze mają wspomnienia Zofii Banasiak, wieloletniej dziennikarki „Głosu Koszalińskiego”, związanej z redakcją tej gazety w latach 1952-1987. Przez jej tekst 60 . Almanach 2013 przewija się mnóstwo postaci: dziennikarzy, redaktorów, grafików, fotografów, korespondentów, linotypistów, zecerów, korektorów, drukarzy... a także księgowych, kadrowych, pracowników administracji i obsługi. To ogromna rzesza ludzi, wspominana z sentymentem i podziwem dla ich fachowości, oddania, zaangażowania. Dla każdej z tych osób autorka ma miłe słowo; jej współpracownicy, znani starszym koszalinianom jedynie ze szpalt gazety, to ludzie z krwi i kości z ich przyzwyczajeniami, wadami, śmiesznostkami, lecz zawsze wspominani ciepło i serdecznie nie tylko w kontekście kontaktów zawodowych, ale też prywatnych spotkań, okraszonych anegdotami. W czasach, kiedy przepływ informacji jest błyskawiczny, gdy korzystamy z prasy w Internecie a wiadomości („newsy”) przekazywane są nawet przez przypadkowych świadków zdarzeń, ten świat klasycznego dziennikarstwa staje się coraz bardziej odległy Tym cenniejsze są opowieści o tym, jak przed laty, gdy nie było wielu technicznych udogodnień, „robiono gazetę”. Trzeci tom wspomnień Pionierów Koszalina skłania do zadumy i refleksji nad czasami, w których nasze miasto dopiero przyoblekało się w swój powojenny kształt, nad losami ludzi, którzy poświęcili większość swego życia dla Koszalina i którym zawdzięczamy tak wiele. Wojciech Konieczny O miłości i śmierci, czyli wiersze Nie z tego ogrodu Mój dom wiersz z dźwięku i ciszy czółenkiem w rękach Księcia wieczności Najnowszy tomik koszalińskiej poetki, Grażyny Mulczyk-Skarżyńskiej, o znaczącym tytule Nie z tego ogrodu, rozpoczyna się powyższym wierszem, będącym swoistym credo poetyckim, a zarazem zgrabną zapowiedzią kolejnej już wędrówki w świat refleksji i emocji, w jaką zabiera nas autorka. Mulczyk-Skarżyńska swoją poetycką podróż zaczęła w 1977 roku i od samego początku wypracowywała swój charakterystyczny styl; jej wiersze są z jednej strony niezwykle nastrojowe, refleksyjne, z drugiej zaś pełne sprzeczności i niepokoju. Ta dychotomia szczególnie obecna jest w jej ostatnich dokonaniach: wydanym w 2010 roku zbiorze W cieniu ze światłem oraz w najnowszym tomiku, Nie z tego ogrodu, który światło dzienne ujrzał w 2013 roku, a który jest jednym z najciekawszych i najdojrzalszych zarazem dokonań w jej twórczości. Każdy ze znajdujących się w tym niepozornym tomiku wierszy to precyzyjnie skonstruowana miniatura poetycka, zaskakująca lekkością i błyskotliwością w posłu- giwaniu się przez autorkę słowem, ale też głębią refleksji i sugestywnością przekazu. Poezja, będąca „domem” autorki, utkana jest z „dźwięku i ciszy” – pełna jest sprzeczności, paradoksów i opozycji, taki jest bowiem sam świat, o którym opowiada: świat, w którym miłość nierozerwalnie łączy się ze śmiercią, tęsknota z nadzieją, a bunt z rezygnacją. Świadomość bycia zaledwie czółenkiem w rękach księcia Wieczności nie jest jednak powodem do rozpaczy – wręcz przeciwnie, to właśnie ona pozwala wypełnić przerażającą pustkę, którą próbuje od siebie odgonić głos poetki. „Wiersze i niewiersze”, jak mówi o swoich utworach na ostatniej stronie tomiku, są bowiem kolejnymi przystankami na drodze – drodze życia, drodze poetyckich poszukiwań, drodze refleksji nad egzystencją i pytaniami o to, czym jest śmierć i czym w jej obliczu jest miłość. O tej ostatniej mówi zresztą, że w pieśń przechodzi – ukojeniem są więc same wiersze. Znamienne, że tomik kończy utwór, będący wyrazem wiary w to, iż miłość silniejsza jest niż śmierć: Miłość jak rzeka płynie w spojrzeniu i wtedy gdy nie ma człowieka Mulczyk-Skarżyńska nie byłaby jednak sobą, gdyby nawet o rzeczach ważnych pisała ze śmiertelną (nomen omen!) powagą. Tym, co sprawia, że jej wiersze dalekie są od pretensjonalnych rozważań i wytartych metafor, którymi wybrukowane jest piekło złej poezji, jest wspomniana już na wstępie lekkość słowa, dystans, ironia i specyficzny humor, którego nie szczędzi nawet wtedy, gdy mówi o sprawach ostatecznych. Najlepiej widać to w wierszu Nagrobek: Tu się ukryła ta co między wierszami tańczyła Książki . 61 który z kolei wspaniale koresponduje z wierszem Na cmentarzu, w którym to: Ziemia do wnętrza się wdziera gryzącym pocałunkiem Ten zaś połączyć można z najkrótszym, ale i chyba najbardziej wymownym w całym tomiku utworem Wspomnienie: Noszę twoje pocałunki na palcach Ileż emocji i ileż skojarzeń w tych trzech tak krótkich tekstach – od zwiewnego, tanecznego epigramatu, urzekającego lekkością i humorystycznym dystansem wobec śmierci, przez barokowy koncept wiersza Na cmentarzu, po nostalgiczne i niezwykle sugestywne Wspomnienie. To wielka sztuka, by mówiąc tak mało, powiedzieć tak wiele – charakterystyczne dla wierszy Grażyny Mulczyk-Skarżyńskiej jest zresztą to, że najlepsze są właśnie wtedy, gdy poetka zamyka się w krótkich formach wypowiedzi. Nie znaczy to jednak, że gdy rozwija skrzydła siła wyrazu jej tekstów jest mniejsza, potrafi bowiem nawet najdłuższy w całym zbiorze wiersz zamknąć zgrabną myślą, która pozostaje w głowie na długo po rozstaniu się z jej poezją. Ta zwięzłość i skromność jest największą siłą, jest ona bowiem szczera i autentyczna – nie ma w niej butnego stawiania wielkich pytań 62 . Almanach 2013 Nie z tego ogrodu, Grażyna Mulczyk Skarżyńska, Koszalin 2013 i głośnego wadzenia się z Bogiem, nie ma zbyt wielu emocji pisanych WIELKIMI LITERAMI, ani melodramatycznych chwytów. Jest pustka, tęsknota, pamięć, nadzieja, miłość i śmierć. I człowiek, który chciałby przeżyć chwilę piękna. To wszystko. Ale to wystarczy. Sylwester Podgórski Pomorze organowe Niech książkę o organach i muzyce organowej recenzuje ekspert w tej dziedzinie! – to była pierwsza (i zdaje się dość rozsądna) myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie po propozycji otrzymanej od Marii Słowik-Tworke. Ta druga myśl, w moim przypadku, zawsze stanowi pewną pokusę, żeby jednak zmierzyć się z materią nie do końca znaną. Podobnie jest z muzyką. Recenzowałem setki płyt, ale de facto najwięcej przyjemności i satysfakcji sprawiły mi te, przy których trzeba było „przysiąść fałdów” i zagłębić się w muzyczną, nie do końca preferowaną czy też znaną przeze mnie, materię. Wciąż jednak miałem wątpliwości, choć lubię literaturę organową, ograniczając się jednak (z małymi wyjątkami - Felix Mendelssohn- Bartholdy) do epoki baroku. Ostatecznie podjąłem wyzwanie, kiedy w moje ręce trafiła niewielkich rozmiarów pozycja pt. „Organy i muzyka organowa na Pomorzu. Do problematyki” Bogdana Narlocha. Nie rozmiar książki dla ocenienia jej wartości jest kluczowy, ale poniższy fragment, na który natrafiłem przy pierwszym, bardzo jeszcze pobieżnym kartkowaniu: Wielce szlachetny, wielce rozumny i szczególnie wielce łaskawy Dobrodzieju! Z owego listu z dnia 16 stycznia wnoszę, że Wasz organista obstaje przy swej dawnej metodzie [gry]), no i Pan jesteś z tego powodu przy- muszony do powierzenia Waszych nowo wyremontowanych organów jakiemuś organiście, który je zachowa w dobrym stanie. Gdyby więc MHH Hartsch wraz z innymi panami Rady zastanowili się byli i przesłali mi na piśmie potwierdzenie co do żądanej kwoty wraz z innymi przynależnymi dochodami, zapewniając mi swobody obywatelskie i prawo do piwowarstwa, gratisowe zakwaterowanie, zwolnienie z akcyzy oraz to, co mi Pan żeś w mojej obecności dobrotliwie przyobiecał, to mógłbym chyba w Imię Boże takie powołanie na ten urząd zaakceptować, przy czym chciałbym jednakowoż uprosić Waszą całą łaskawość i przychylność, abyś zechciał mnie Panie bronić po ojcowsku we wszystkich przeciwnościach losu. O zamiarach przemyślanych przez wielce szanownych panów z Rady prosiłbym mnie jak najszybciej epistołą powiadomić, abym względem tego mógł się jak najszybciej uwinąć tu ze swoimi sprawami, upewniając się również co do tego, iż pod nogami będę miał jeszcze dobre organy, zanim zostaną znów zniszczone, a ja musiałbym na nich wygrywać swoją „hańbę”. Przesyłam uniżenie wyrazy uszanowania wielce szanownym panom z Rady. Tyle z listu Teofila Andreasa Volckmara do burmistrza Koszalina z 2 grudnia 1715 roku. Zaintrygował mnie ten fragment. Toż to samo życie, w którym sztuka koresponduje z naturalnymi potrzebami człowieka, jego chęcią posiadania czy walką o lepsze warunki. Skąd my to znamy? Na tym polu od wieków nic się nie zmieniło. Ten sposób pokazania bardzo wąskiej problematyki pozwala na lepsze zrozumienie zarówno samego zagadnienia, jak i kontekstu historycznego. W tym znaczeniu Rozdział I: „Koszalin – Ośrodek sakralnej kultury muzycznej w perspektywie historycznej” jest najciekawszy dla każdego, bez względu na zainteresowania. Aspekt historyczny jest wg mnie niezwykle istotny. Bogdan Narloch, znawca i wirtuoz organów, skupia się - co zrozumiałe - na zagadnieniach dotyczących dziedzictwa kulturowego w zakresie budownictwa organowego i muzyki organowej Pomorza Zachodniego, które pod Książki . 63 tym względem jest mało znane. Mam jednak wrażenie, że generalnie dziedzictwo kulturowe naszego regionu zawiera zbyt dużo białych plam. To oczywiście, co autor wskazuje, wynika z postanowień konferencji poczdamskiej i nowego podziału Europy po II wojnie światowej. Władza ludowa w Polsce „zadbała”, aby osadnicy na tych ziemiach nie znali prawdziwej historii, ani tym bardziej dorobku kulturowego poprzedników. Tak naprawdę odkrywamy ten dorobek od zaledwie ćwierci wieku, czyli od okresu transformacji ustrojowej 1989 roku. Choćby w tym znaczeniu pozycja Bogdana Narlocha jest godna uwagi i wypełnia może niewielką, ale jednak białą plamę na kulturowej mapie regionu. Przyznam się, że nie zdawałem sobie do tej pory sprawy, jak bogata jest kultura Pomorza dotycząca organów i muzyki organowej; abstrahuję tu od Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej (któremu zresztą dyrektoruje od lat autor książki). Byłem raczej zaskoczony skalą i liczbą instrumentów, które funkcjonowały w świątyniach, zarówno w dużych jak i małych ośrodkach do 1945 roku. Tam najczęściej skupiało się życie muzyczne. Nie inaczej było w Koszalinie, gdzie zbudowany około 1310 roku Kościół Mariacki pełnił niepoślednią rolę. Pomimo dużej wnikliwości i obszernej bibliografii autor przyznaje, że niewiele wiemy o życiu muzycznym w pierwszych wiekach kościoła mariackiego [...] Ciekawym przekazem dotyczącym praktyk muzycznych w kościele mariackim jest historia wizytacji, którą przeprowadził w 1463 roku biskup kamieński Henning. Otóż na prośbę ówczesnego proboszcza tenże zezwolił na zaśpiewanie „Nowej historii świętego Faustyna”, patrona diecezji, rozpoczynającej się od słów „Tu felix Cassubia salutis indubia” [...] 16 lipca 1531 roku kaznodzieja Mikołaj Klein z Lubeki wygłosił pierwsze w koszalińskim kościele mariackim kazanie utrzymane w duchu reformacji. Dowiadujemy się również, że przy kościele istniała szkoła, której zadaniem było przygotowanie śpiewaków i instrumentalistów na potrzeby odbywających się nabożeństw. Autor 64 . Almanach 2013 w podrozdziale „Organy i organiści kościoła mariackiego do roku 1945” prezentuje kantorów i organistów (stanowisko organisty pojawiło się na Pomorzu około 1500 roku), zarówno tych którzy nie mieli wysokich kwalifikacji jak Theodor Schulz (1690-1730) czy tych, którzy w sposób wyjątkowy zapisali się w kronikach jak Gustav Hecht, który w 1906 roku wykonał po raz pierwszy w Koszalinie „Pasję wg św. Mateusza” Jana Sebastiana Bacha czy Otto Voigt (1912-1936), z inicjatywy którego założono orkiestrę smyczkową i można było usłyszeć dzieła Mozarta, Haendla, Schutza czy Bacha (ten fragment dedykuję wszystkim tym, którzy twierdzą, że funkcjonowanie orkiestry i filharmonii w Koszalinie, stutysięcznym mieście, jest czystą fanaberią!). Ten fragment książki jest najbardziej „życiowy”, opowiada bowiem o doli i niedoli organistów. Dowiadujemy się w nim o problemach, z jakimi borykali się oni na przestrzeni wieków. Jedne dotyczyły samego instrumentu, jego konserwacji i remontów, a te drugie głównie sprowadzały się do sfery bytowej i zarobków. Wymagania w stosunku do nich też nie były małe, bo jak czytamy organista musiał być w stanie wymyśleć dowolną fantazję (w formie „Intonatio”, „Toccaty”, „Preludium” lub „Fantazji”) i wykonać ją z pamięci. Poza tym musiał intawolować wielogłosową część wokalną, tzn. utwór wokalny ze śpiewnika – również bez przygotowania – opatrzyć manierami wykonawczymi i koloraturami oraz być w stanie również wykonać tak wielogłosowo opracowany na organy utwór. Musiał również zagrać utwór solowy na organy a vista. W Rozdziale II: „Organy na Pomorzu – wybrane obiekty” autor prezentuje działalność warsztatów organmistrzowskich (pierwsze wzmianki o takiej działalności na tych terenach pochodzą z XVI wieku), czynniki, jakie wpływały na budownictwo organowe przełomu XIX i XX stulecia oraz przedstawia rys organów firmy Schlag & Söhne w katedrze koszalińskiej, organy Barnima Grüneberga w kościele mariackim w Białogardzie i organy Johanna Schulzego w kościele pw. św. Gertrudy w Darłowie. Tu znajdziemy drobiazgową analizę każdego z tych instrumentów, odnośnie budowy (przebudowy), brzmienia, a także zmian wprowadzanych w trakcie ich użytkowania (remonty). Oczywiście, jak na pracę naukową przystało, jest w tym rozdziale specjalistyczny język, który dla laika może brzmieć jak zaklęcia indiańskiego szamana. Manuały, registry, traktura, miechy jednofałdowe, wiatrownica, głosy języczkowe czy wąskomenzurowane – to rzeczywiście specyficzny język. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że mamy do czynienia z najbardziej skomplikowanym i rozbudowanym instrumentem muzycznym. Traktując bowiem każdą piszczałkę jako instrument muzyczny to organy są niczym innym jak orkiestra, w zależności od wielkości, złożona z kilkuset (małe) a nawet kilkunastu tysięcy (wielkie) instrumentów dętych, uruchamianych trakturą (znów trudne słowo!). Autor najwięcej miejsca poświęca organom w koszalińskiej katedrze i nic dziwnego, bo to obecnie jeden z najlepszych instrumentów w kraju, a z pewnością największe dzieło firmy Schlag & Söhne na Pomorzu. Przy okazji Bogdan Narloch weryfikuje i systematyzuje wiele nieprawdziwych ustaleń i wniosków, które pojawiały się we wcześniejszych, polskojęzycznych opracowaniach dotyczących organów w katedrze (posiłkując się najczęściej niemieckojęzycznymi, źródłowymi materiałami). W trzecim i ostatnim rozdziale „Twórczość na organy kompozytorów związanych z Koszalinem i Rejencją Koszalińską” Bogdan Narloch skupia się na pomorskiej muzyce organowej i kompozytorach do końca II wojny światowej, kompozytorach działających po 1945 roku oraz przedstawia charakterystykę wybranych utworów organowych. Dowiadujemy się, że gros muzyki organowej Pomorza powstało do użytku liturgicznego, a twórczość kompozytorów związana z tymi ziemiami (do 1945 roku) jest dziś całkowicie zapomniana. W tym miejscu dochodzimy do płyty CD, będącej jak najbardziej integralną częścią publikacji, zawierającą, zgodnie z intencją „ocalenia od zapomnienia” dzieła kompozytorów pomorskich. Ich związki z regionem są różne, począwszy od Teofila Andreasa Volckmara i Karla Adolfa Lorenza, którzy całe życie spędzili na Pomorzu, a skończywszy na Maxie Regerze, który tylko kilka razy zawitał do Kołobrzegu, ale za to jest najbardziej znanym i cenionym spośród wszystkich. Oprócz wymienionych mamy jeszcze krótkie noty biograficzne Gustava Hechta, Wilhelma Rudnicka, Eberharda Wenzela a także sylwetki kilku innych kompozytorów, których utwory nie trafiły na płytę. Interesujący podrozdział „Kompozytorzy muzyki organowej działający po 1945 roku” opisuje proces formowania się środowiska muzycznego w Koszalinie po II wojnie światowej oraz dokonania najważniejszych twórców piszących na organy: Andrzeja Cwojdzińskiego, Mieszka Górskiego, Kazimierza Bogdan Narloch, Organy i muzyka organowa na Pomorzu. Do problematyki, Koszalin 2013 Książki . 65 Rozbickiego i Winfreda Wojtana. Utwory, które znalazły się na płycie CD, zostały przez autora dokładnie i z wykorzystaniem zapisu nutowego zanalizowane. Tak wnikliwa i celna analiza nie powinna dziwić, gdyż mamy doskonały przykład połączenia ogromnej wiedzy na temat muzyki organowej i praktyki autora książki. Kompletna lista utworów nagranych przez Bogdana Narlocha na płytę „Organy Pomorza Zachodniego” przedstawia się następująco: 1. Teofil Andreas Volckmar (1686-1768) – I Sonata F-Dur 2. Carl Adolf Lorenz (1837-1923) – Toccata & fuga C-Moll op. 62 3. Wilhelm Rudnick (1850-1927) – Concertfantasie g-moll op. 56 4. Andrzej Cwojdziński (1928) – Nocturn op. 46 nr 1 5. Andrzej Cwojdziński (1928) – Nocturn op. 46 nr 7 6. Kazimierz Rozbicki (1932) – Introitus z „Missa festiva” (organ transcription) 7. Teofil Andreas Volckmar (1686-1768) – 2 Tańce polskie 8. Eberhard Wenzel (1896-1982) – Choralvorspiele „Gottes Sohn ist kommen” 9. Max Reger (1873-1916) – Melodia (Larghetto) Op. 129 No 4 10. Eberhard Wenzel (1896-1982) – Choralvorspiele „Christ ist erstanden” 11. Gustav Hecht (1851-1932) – Choralvorspiele „Großer Gott, wir loben dich” 66 . Almanach 2013 Jak na pracę naukową przystaje powstała pozycja, która oprócz podstawowego zagadnienia pokazuje kawałek historii naszego regionu. Historii nie do końca znanej i skrzętnie przez władze PRL-u po II wojnie światowej skrywanej lub pomijanej. Wszystko to w kontekście instrumentu obecnego na Pomorzu w bardzo wielu ośrodkach. Dzięki działalności m.in. Bogdana Narlocha i przeprowadzanym remontom część tych instrumentów powraca do życia, również koncertowego, o czym świadczy wzbogacenie oferty w ramach Międzynarodowego Festiwalu Organowego o takie ośrodki jak Sarbinowo, Bobolice, Białogard, Darłowo, Karlino, Dźwirzyno czy Ustronie Morskie. Po lekturze tej pracy skłonny jestem zgodzić się z jej autorem, że Koszalin jest wiodącym w kraju ośrodkiem kulturalnym propagującym twórczość organową, ważnym miejscem dla rozwoju organów i muzyki organowej w Polsce. Ten ostatni fragment skłonił mnie do jeszcze jednej refleksji, że nic nie jest dane raz na zawsze i w końcowym rozrachunku wszystko zależy od ludzi. Oswoiliśmy się już z tym festiwalem, prawda? Ale skoro jesteśmy tak ważnym ośrodkiem w Polsce, to czy Koszalin i jego władze nie powinny pomyśleć o jeszcze intensywniejszej promocji? O swoistej perle w koronie, którą warto pochwalić się przed światem. Z tym pytaniem zostawiam Czytelników.... Jedno jest pewne, w dziedzinie organów i muzyki organowej eksperta mamy co się zowie. Wojciech Konieczny Sztuka książki Każda nasza książka to wydarzenie – to coś więcej, niż tylko tekst. To spektakl, przedstawienie, do udziału w którym zostaje zaproszony czytelnik i który zarazem aktywnie w nim uczestniczy – mówi Edward Ley i nie sposób nie przyznać mu racji. Sięgając po którąkolwiek z książek Wydawnictwa Artystycznego ma się wrażenie obcowania z czymś niezwykłym, niepowtarzalnym. Na pytanie, z czego to wynika, Edward Ley odpowiada bez wahania: Te książki dają coś, czego inne („zwyczajne” – chciałoby się dopowiedzieć) nie są w stanie zapewnić – emocje, które gwarantować może tylko kontakt z prawdziwą sztuką. Sztuka opiera się na emocjach – twórcy Wydawnictwa Artystycznego, Urszula Kurtiak i Edward Ley, rozumieją to doskonale. Tyle, że idą krok dalej – przeżycia, jakich doznajemy podczas lektury, wzbogacają bowiem o doznania, jakie wynikają z bezpośredniego kontaktu z samą książką: gatunkiem papieru, z którego jest wykonana, krojem pisma, rodzajem oprawy, ilustracjami, materiałami wykorzystanymi do ozdobienia książki, wreszcie – w przypadku tekstów obcojęzycznych – kwestią nowego tłumaczenia. Wszystkie te elementy składają się na jedyne w swoim rodzaju dzieło, jakim są wydawane przez nich książki, które zachwycają na wielu poziomach. Niejednokrotnie, zanim jeszcze zdążymy je otworzyć, zaskoczą nas pomysłowością wykonania, bogactwem i różnorod- nością zdobień. Ba! – nawet zapachem, który się wokół nich roztacza. Twórcy Wydawnictwa Artystycznego wierzą bowiem, że obcowanie z książką to doznanie zmysłowe, stąd też ich dzieła odbiera się za pośrednictwem różnych zmysłów, to zaś daje niepowtarzalną możliwość pełnego przeżycia kontaktu z tekstem. Nigdy nie jest to jednak działanie przypadkowe; Urszula Kurtiak i Edward Ley do każdej książki podchodzą indywidualnie, każdy kolejny tytuł to nowe wyzwanie, którego realizacja poprzedzona jest pracochłonnymi i niezwykle przemyślanymi przygotowaniami. Widać to doskonale w przypadku dzieła „O kosmetyce twarzy pań” Owidiusza. Do naszych czasów przetrwał zaledwie fragment poradnika piękności starożytnego poety, stąd też wydanie go w formie tradycyjnej książki byłoby praktycznie niemożliwe – nawet z ilustracjami i w wersji dwujęzycznej, całość nie przekroczyłaby bowiem kilku stron. Przyjęte przez twórców rozwiązanie okazało się doskonałe: tekst został wydany w taki sposób, w jaki wydawano książki za czasów Owidiusza, czyli w formie papirusowego zwoju, który śmiało mógłby znaleźć się w antycznej bibliotece i trudno byłoby go odróżnić od autentycznych zwojów starożytnych. To jednak wymagało długotrwałych poszukiwań i odwiedzin w muzeach całego świata, nie istniała bowiem jedna recepta na to, jak taki zwój wykonać. Trud jednak się opłacił, a wydanie poradnika Owidiusza okazało się prawdziwym sukcesem. Kolejnym już zresztą, każda bowiem z książek Wydawnictwa Artystycznego – a do dziś ukazało się już ponad 50 tytułów! – jest niepowtarzalnym wydarzeniem, w którym nic nie jest przypadkowe: ani użyty papier, ani kolor okładki, ani zastosowane ozdobniki. Takie podejście do książek jest tym, co odróżnia wydawane przez Urszulę Kurtiak i Edwarda Leya tytuły od innych i co sprawia, że cieszą się takim powodzeniem – zarówno wśród czytelników, jak i specjalistów. Gdy spojrzeć na dotychczasowe dokonania Wydawnictwa Artystycznego, widać, że żadna z ponad pięćdziesięciu wydanych przezeń ksią- Książki . 67 Mark Twain, „Pamiętniki Adama i Ewy”. fot. Kurtiak i Ley żek nie powiela przyjętych wcześniej pomysłów edytorskich. Każdy koncept użyty jest tylko raz, a niejednokrotnie w przypadku konkretnego tytułu poszczególne egzemplarze różnią się między sobą. To zaś z jednej strony daje kolekcjonerowi gwarancję posiadania prawdziwego unikatu, z drugiej pokazuje, że pomysłowość artystów nie zna granic, z trzeciej zaś, że każdy tytuł to nowa przygoda. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak samo podejście twórców do ich pracy – pełne pasji, energii i przekonania, które sprawia, że w dobie coraz większej wulgaryzacji literatury i malejącego czytelnictwa ich działalność ma szczególny sens, książka wciąż może wywoływać emocje, a my sami jesteśmy jeszcze do nich zdolni. Ta myśl przyświeca artystom od samego początku ich działalności, a obecni są na rynku już prawie ćwierć wieku. W tym czasie osiągnęli więcej, niż mogło im się marzyć w chwili, gdy zakładali w Koszalinie swoje wydawnictwo. Początki nie należały do najłatwiejszych, brakowało przede wszystkim materiałów do tworzenia nietypowych wówczas książek, a początkujący prywatny przedsiębiorca musiał radzić 68 . Almanach 2013 sobie z wieloma przeciwnościami – nie tylko losu. Czas pokazał jednak, że racja była po ich stronie: sukcesem okazała się już pierwsza książka, „Sztuka kochania” Owidiusza, po niej zaś przyszły kolejne. W ciągu dwudziestu kilku lat działalności prace Wydawnictwa Artystycznego prezentowane były na targach i wystawach na całym świecie, poszczególne książki zdobyły mnóstwo nagród i wyróżnień, a wśród zleceniodawców znaleźli się m.in. Kancelaria Prezydenta RP, Kancelaria Senatu, PLL Lot, Business Center Club czy Polska Rada Biznesu; dzieła Urszuli Kurtiak i Edwarda Leya trafiały w ręce takich osobistości, jak Jan Paweł II, Benedykt XVI czy Javier Solana. Choć większość ich książek wydawana jest w języku polskim, ich prace doceniają także obcokrajowcy, dla których bariera językowa nie jest żadnym problemem. Sztuka nie zna granic – mówi Edward Ley i przywołuje historię pewnej młodej Chinki, która zachwycała się wspaniale wydanymi tomikami poezji Haliny Poświatowskiej i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Dla niej ważne były nie tylko słowa, wiersze, sama poezja, ale też towarzyszący im zapach, niepowtarzalny koncept wydawniczy, dotyk papieru... Znamiennym jest zresztą, że doceniani byli i są przede wszystkim na świecie, w Polsce bowiem wciąż taka działalność i takie podejście do książek wydaje się być sprawą niszową, choć, co chętnie podkreślają sami zainteresowani, powoli zaczyna się to zmieniać. Paradoksalnie jest to pochodna wspomnianych wcześniej trudności, z jakimi boryka się dziś literatura – podczas gdy z każdej strony coraz bardziej zalewa nas tandeta, wszechobecny kicz i teksty o wątpliwej wartości intelektualnej, a sama książka coraz częściej zastępowana jest przez inne formy i nośniki tekstu; tym bardziej odczuwamy tęsknotę za czymś „prawdziwym”, za autentycznymi emocjami i wzruszeniami. Odpowiedzią na takie potrzeby są właśnie dzieła Urszuli Kurtiak i Edwarda Leya, którzy są przekonani, że prawdziwa sztuka nie da się tak łatwo zdeprecjonować i zawsze będzie na nią zapotrzebowanie. Potrzeba obcowania z pięknem tkwi w nas bowiem zbyt głęboko, żeby krótkotrwałe mody i łatwe rozwiązania mogły ją wykorzenić. Tak, jak kino nie dało się wyprzeć najpierw telewizji, potem rynkowi video, dziś zaś wszelkiej maści nowoczesnym nośnikom, tak książka, której możemy dotknąć, którą możemy powąchać czy obejrzeć na różne sposoby, nie da się całkowicie zastąpić audiobookami czy e-bookami. Każde kolejne wyróżnienie i każda kolejna nagroda są potwierdzeniem, że tak właśnie jest. Rok 2013 był dla Wydawnictwa Artystycznego wyjątkowo udany, a źródłem największych sukcesów było niezwykłe wydanie „Pamiętników Adama i Ewy” Marka Twaina. To jedna z najciekawszych publikacji, jakie wyszły spod ręki Urszuli Kurtiak i Edwarda Leya. Unikatowa w skali światowej i bezprecedensowa książkaobraz, którą można powiesić na ścianie i którą w każdej chwili można wyjąć i przeczytać; jak to zrobić, wie jednak tylko jej właściciel oraz sami twórcy, którzy opatentowali taki koncept wydawniczy. Rozwiązanie tego typu pokazuje, że przed książką wciąż otwierają się nowe drogi rozwoju i wcale nie musi się ona zamykać w tradycyjnej, konwencjonalnej formule. Wydanie „Pamiętników Adama i Ewy” w takiej właśnie formie było oczywiście przemyślanym wyborem – wkomponowana w wiszący na ścianie obraz książka jest z jednej strony wspaniałą ozdobą (także dzięki przepięknym, zróżnicowanym w zależności od egzemplarza okładkom), z drugiej zaś w każdej chwili można po nią sięgnąć i zagłębić się w lekturze. Na pytanie, dlaczego akurat książka Twaina doczekała się takiego wyróżnienia, Urszula Kurtiak odpowiada krótko: Bo to jedna z najpiękniejszych książek, jakie napisano. W 2013 roku wydanie „Pamiętników...” nagrodzono Złotym Medalem Międzynarodowych Targów Poznańskich, na których Urszuli Kurtiak i Edwardowi Leyowi przyznano także Laur Konsumenta. Sukces był więc podwójny, książka została bowiem doceniona zarówno przez specjalistów, jak i czytelników. Warto dodać, że wcześniej „Pamiętniki...” zdobyły sześć innych nagród, stając się tym samym najbardziej docenionym dziełem Wydawnictwa Artystycznego. W pełni zresztą zasłużenie, niezwykły jest bowiem nie tylko format wydania książki, ale także zupełnie nowe podejście do samego tekstu, przetłumaczonego na nowo specjalnie na potrzeby tego wydania, dzięki czemu udało się wzbogacić tekst o niepublikowane wcześniej po polsku fragmenty, w których istotną rolę odgrywa obecny w raju... dinozaur! W 2013 roku Wydawnictwo Artystyczne otrzymało także Nagrodę Prezydenta Miasta Koszalina za „działalność w dziedzinie tworzenia, upowszechniania i ochrony kultury”, a wyjątkowym w skali kraju sukcesem było przyznanie Wydawnictwu Artystycznemu Kurtiak i Ley tytułu Mikroprzedsiębiorcy Roku 2012, przy czym dodać trzeba, że w organizowanym od ośmiu lat przez Fundację Kronenberga przy banku Citi Handlowy konkursie, koszalińskie wydawnictwo okazało się lepsze od 214 innych przedsiębiorstw... Mark Twain, „Pamiętniki Adama i Ewy”. fot. Kurtiak i Ley Książki . 69 Wśród osobistości, które otrzymały książki sygnowane przez Wydawnictwo Artystyczne byli w ubiegłym roku m.in. Prezydent RP Bronisław Komorowski oraz szejk Kuwejtu, Emir Ahmad al-Fahad al-Sabah, który osobiście odebrał specjalnie zamówioną dla niego ekskluzywną książkę – dwujęzyczny tom poezji staroarabskiej Miód i kolokwinta, składający się z dwóch wspólnie oprawionych wolumenów, które można czytać równoległe (arabski tekst obracając karty książki w prawą stronę, polski zaś odwracając je w lewo). Wyróżnieniem, które Urszula Kurtiak i Edward Ley cenią sobie szczególnie, jest z kolei przyjęcie ich do elitarnego Bractwa Kawalerów Gutenberga, zrzeszającego najważniejsze postacie świata poligrafii. Warto również wspomnieć, że ich książki w samym tylko 2013 roku prezentowane były podczas wielu imprez, targów i wydarzeń, m.in. na Międzynarodowych Targach Poznańskich, Targach Książki w Krakowie, Międzynarodowych Targach Jubilerskich w Gdańsku, Targach Sacro-Expo w Kielcach, podczas 70 . Almanach 2013 Nadmorskiego Pleneru Czytelniczego w Gdyni czy też w organizowanej we Wrocławiu akcji edukacyjnej promującej czytelnictwo pod hasłem „Moda na książkę”, a na zakończenie niezwykle udanego roku – na Targach Książki Historycznej w Warszawie. Rok 2014 zapowiada się równie intensywnie, a sami właściciele Wydawnictwa Artystycznego zapewniają, że jeszcze nie raz zaskoczą oryginalnością swoich pomysłów. Na pytanie, jaka będzie przyszłość ich wydawnictwa, Edward Ley bez wahania odpowiada – Świetlana! Nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady. Najlepsi w naszym kraju specjaliści od książki artystycznej zapowiadają coraz intensywniejsze otwieranie się na świat, poszerzanie swojej oferty o nowe tytuły w nowych językach, a także nieustające poszukiwanie nowych rozwiązań formalnych dla swoich książek. Swoimi dotychczasowymi dokonaniami udowodnili, że ogranicza ich tylko ich własna wyobraźnia, ta zaś zdaje się nie mieć granic – podobnie jak ich książki, z których tworzenia zrobili prawdziwą sztukę. Małgorzata Zychowicz Z pisarzami nie tylko ekskluzywnie Spotkania autorskie w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej Spotkanie ma w sobie wiele znaczeń. Ma w sobie przeczucie czegoś wyjątkowego, bo wierzymy, że jest wynikiem przeznaczenia albo zrządzenia losu. Spotkanie to także kontakt osobowy, intymny dialog myśli uczestniczących w nim osób. Może być też zderzeniem „cząstek elementarnych”, które czasem prowadzi do wybicia z utartych torów, trajektorii i dróg. Idea spotkań literackich ma znakomitą tradycję. Bogaci arystokraci zapraszali literatów (zwykle biednych) na obiady (stąd „obiady czwartkowe” króla Stasia) i promowali ich twórczość zachęcając do czytania lub deklamowania własnych utworów. Uczty z czasem stały się jedynie ucztami duchowymi (los literata znacząco się poprawił i nie trzeba było go dokarmiać) i przerodziły się w spotkania autorskie promujące gościa i jego twórczość en masse lub tylko ostatnio wydane dzieło. W organizowaniu spotkań o palmę pierwszeństwa walczą dziś księgarnie, biblioteki, domy kultury a nawet hotele, SPA i centra konferencyjne. W pracy bibliotek spotkania mają bar- dzo długą tradycję. A teraz ta forma kontaktu z czytelnikami przeżywa niezwykły renesans. Powstają agencje autorskie promujące swoich literatów, co bardzo ułatwia dotarcie do pisarzy. Dziś jedyną przeszkodą w realizacji spotkań bywa brak funduszy, zwłaszcza gdy oczekiwane są zbyt wysokie honoraria. Inteligentny bibliotekarz, zanim weźmie się do pracy, przeczyta co na ten temat piszą teoretycy. Otóż jeden z wielkich znawców zagadnień bibliotekoznawstwa prof. Jacek Wojciechowski w swym wielokrotnie wydawanym dziele pt. „Podstawy pracy z czytelnikiem” poświecił spotkaniom autorskim dwie strony zadrukowane „drobnym maczkiem”, które mogą się stać biblią organizatorów. Na zakończenie swych rozważań profesor daje kilka cennych rad. Po pierwsze, aby pod żadnym pozorem nie pozwolić autorowi czytać swej twórczości, bo przecież ze swej natury nie jest przeznaczona do głośnej lektury. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić... Jak wyrwać gościowi jego dzieło i zabronić deklamować; może po prostu wyłączyć mikrofon... Druga rada dotyczy wyboru pisarza według kryterium jego umiejętności wypowiedzi „na żywo”, a trzecia, doskonałego przygotowania spotkania bez liczenia na improwizację. Na zakończenie profesor „krzepi” niezrażonych dotąd bibliotekarzy sformułowaniem, że organizacja spotkania autorskiego jest przedsięwzięciem trudnym, bo w trakcie jego trwania możliwości interwencyjne są niemal żadne. Po przeczytaniu rozdziału o spotkaniach autorskich według prof. Wojciechowskiego powinniśmy zaniechać wszelkich działań, ale zwyciężył w nas duch przekory i ambicji. Dodaliśmy do tego zamiłowanie do promowania literatury, potrzebę osobistego kontaktu z piszącymi osobistościami oraz podzielenia się tymi nietuzinkowymi osobowościami z mieszkańcami Koszalina. Z tych potrzeb i rozważań zrodził się w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej pomysł zorganizowania „Zodiaku Literackiego”, cyklu spotkań z 12 literatami w ciągu całego roku. Liczyliśmy, że ten projekt stanie się stałym Książki . 71 wieloletnim cyklem spotkań, że w ten sposób powstanie przy bibliotece zwarta grupa niezawodnej publiczności chętnie uczestniczącej w spotkaniach z „celebrytami” pióra a później może nawet poetami... Ze względów finansowych stać nas na „półzodiak” w najlepszym razie, ale się nie poddajemy. Najważniejszym kryterium, poza finansowym oczywiście, jest zasada, że zaproszeni goście są ludźmi piszącymi, tj. wydali napisane przez siebie lub w kooperacji książki. Te kryteria spełniają: piszący podróżnicy, reżyserzy, aktorzy, dziennikarze, znani i znaczących literaci, piszący reporterzy, mniej znani poeci i pisarze oraz koszalińscy i regionalni literaci. W 2013 roku Koszalińska Biblioteka Publiczna zorganizowała ogółem 28 różnorodnych spotkań autorskich, w których wzięły udział ponad 2 tysiące osób; spotkania te zawsze połączone były z promocją książek. Dzięki nim odbyliśmy podróże po stylach, rodzajach i gatunkach literackich. Dla ułatwienia można je pogrupować wedle jakiegoś kodu. Wybrałam mieszane kryterium przynależności gatunkowej twórczości oraz pochodzenia autorów. Pierwszy rodzaj spotkań autorskich w KBP to promocje książek historycznych lub o tematyce historycznej. Do nich zaliczyć należy spotkania połączone z promocjami książek: Wiesława Romanowskiego o Stiepanie Banderze, Leszka Żebrowskiego nt. wymiany elit po 1945 roku, Jarosława Kłaczkowa o powstaniu i funkcjonowaniu kościołów luterańskich w Polsce oraz promocję III tomu wspomnień pionierów Koszalina „Mnie to miasto od innych droższe”. Innym rodzajem spotkań są promocje nowych tomików poetyckich. Koszalińscy poeci prezentowali się dwukrotnie przy okazji promocji tomiku „Ze słonecznikiem w tle” Wydawnictwa KryWaj Krystyny Wajdy. Poza tym gościliśmy Renatę Korek z Trzebiatowa z tomikiem „Jechałam aleją światła” oraz Elżbietę Tylendę z Darłowa z tomikami „Dzień Traszki” i „Kolekcja”. Mariusz Szczygieł zagościł w Literackim Zodiaku Koszalińskiej Biblioteki Publicznej. 72 . Almanach 2013 fot. KBP W 2013 roku promowaliśmy również prozaików, a wśród nich Ewę Lenarczyk z Trójmiasta, która sama siebie nazywa „polską Danielle Steel”, i Józefa Pitonia-Droździka – Górala, gawędziarza, niestrudzonego propagatora tradycji poprzez strój i naukę tańców góralskich. Gościliśmy też koszalinian: Magdę Omilianowicz i jej dwie książki „Fakt autentyczny” i „Kalejdoskop II” oraz Ryszarda Walusia i jego „Wstęp do teorii czasu”. Z promocji wydawnictw regionalnych należy wspomnieć o Almanachu Kultura Koszalińska 2012, zawierającym najważniejsze wydarzenia kulturalne miasta, książce Anny Gut „Megality Wujka” o rzeźbiarskiej twórczości artysty Zygmunta Wujka oraz o spotkaniu z koszalińskim podróżnikiem Robertem Nawrockim. Specjalne miejsce wśród spotkań autorskich zajmują spotkania z autorami literatury dla dzieci i młodzieży. Przywiązujemy do nich wielką wagę, mamy bowiem nadzieję odwrócić trend niechęci do lektury i wyrobić nawyk czytania. Pisarstwo dla dzieci i młodzieży ma się bardzo dobrze i jest na bardzo wysokim poziomie. Książki te są świetnie napisane, pięknie wydane i bogato, nowocześnie ilustrowane. Sprowadzanie pisarzy dla młodych to w dzisiejszych czasach czysta przyjemność. Są oni zwykle bardzo dobrze przygotowani do spotkań, tworzą interaktywne, pełne radości minispektakle dla młodej publiczności, zawsze z książkami do kupienia. W 2013 roku gościliśmy: Melanię Kapelusz – pisarkę książek dla maluchów, Barbarę Ciwoniuk – autorkę powieści dla gimnazjalistów, Dariusza Rekosza, wielbiciela Hansa Klossa, autora książek detektywistycznych oraz niekwestionowaną gwiazdę zeszłorocznych spotkań dla dzieci – Marcina Pałasza, twórcę historyjek o Elfim. I kategoria najważniejsza, mająca priorytetowe znaczenie ze względów prestiżowych i dla promocji dobrej marki koszalińskiej książnicy. Gwiazdy „Zodiaku” to osoby znane, których nazwiska przyciągają nieprzebrane tłumy do sali konferencyjnej Koszalińskiej Biblioteki Publicznej. Gdy często martwimy się o frekwencję, tu ugościć musimy nadmiar chętnych. Wystawiamy głośniki na zewnątrz, dostawiamy krzesła, i bardzo się cieszymy, że są – Autorzy i Publiczność. W poprzednim roku gościliśmy: ks. Adama Bonieckiego, który przekonywał nas, że „Lepiej palić fajkę niż czarownice”, Mariusza Czubaja – socjologa i antropologa kultury piszącego kryminały do spółki z Markiem Krajewskim, Michała Ogórka i prof. Jerzego Bralczyk z książką „...Kiełbasa i sznurek” – literackie „lokomotywy” Nocy w Bibliotece, Andrzeja Stasiuka, laureata wielu nagród, pisarza w podróży m.in. do Babadag, Mariusza Szczygła, świetnego reportera codzienności, który sprawia, że świat wokół radośnieje a my lepiej rozumiemy braci Czechów, Marcina Mellera, dziennikarza, reportera wojennego promującego książkę o znamiennym tytule „Między wariatami”. Gdy pisałam teoretycznie o spotkaniach, ich naturze i korzyściach, to takie spotkania miałam na myśli. Spotkania z tymi ludźmi mogę skwitować zdaniem: kto nie był niech żałuje! Bo to nigdy się nie powtórzy. Z innymi ludźmi, w innym miejscu, innego dnia, o innej godzinie, w innej kondycji, kolejne spotkanie będzie na pewno inne. Każde bowiem ma walor wyjątkowości. Nic dwa razy się nie zdarza – jak pisała Noblistka. Spotkania z osobistościami, z ludźmi mądrymi, są jak wywiad ekskluzywny, na wyłączność każdego z uczestników spotkania. Każdy weźmie, co zechce. Jedni godzinę, czy dwie wytchnienia od trudów życia, inni przejrzą się w lustrze cudzych idei, otrzymają potwierdzenie lub zaprzeczenie racji, jeszcze inni coś nowego zrozumieją, z czymś się nie zgodzą, a inni wyjdą wzburzeni – nikt jednak nie pozostanie obojętny. I my, bibliotekarze osiągnęliśmy swoje cele: spotkaliśmy ludzi pióra, których warto poznać, promowaliśmy czytanie, książki i naszą bibliotekę jako miejsce przyjazne i ciekawe, dokąd warto przyjść. Książki . 73 Wiktor Cyrny Spotkanie pełne wspomnień Opowiadanie A pan co tu robi? Na spacer przyszedł? Na cmentarz? Po cmentarzach się teraz spaceruje jak po parkach jakiś! Zadumy tu się szuka. W melancholię wpada. Nie mam nic przeciwko, ale pan uważa, bo to człowieka w depresję może wciągnąć. Jak mi mąż umarł cztery lata temu, tak przychodziłam tu prawie codziennie. Wsiadałam w „jedynkę”, że niby na zakupy do marketu jechałam, a tak naprawdę, to chciałam zobaczyć jak grób się ma. Bo jak o męża za życia dbałam, tak i jego mogiłę muszę pielęgnować! Trochę mi przeszło. Teraz to już rzadziej tu przychodzę. Oko załzawię, że niby od wiatru, ale to wiadomo, że od wspomnień. A pan tu kogoś ma? Też mi coś! Nikogo? Pan nie stąd, znaczy się. Bo jak ktoś bliskich nie chowa tam, gdzie żyje, to znaczy, że nie na swojej ziemi mieszka. Ja pana zanudzam na pewno. Pan sobie idzie dalej. Nie chcę przeszkadzać. Tak tylko porozmawiać chciałam, bo to mnie zdziwiło, że młodziak taki przechadza się tu. A widzę, że pan bez celu chodzi. Bez zniczy w siatce, to – pan się nie obrazi – ale już myśleć zaczęłam, że może pan tu patrzy, co tu można zachachmęcić. Mało takich teraz?! No, ale ja przepraszam, bo widać, że pan to raczej kraść nie przyszedł. Tylko mnie to krew zalewa, wie pan, jak człowiek kwiaty nowe 74 . Almanach 2013 postawi albo znicze droższe kupi, dwa dni i nie ma! A pod koniec października, to już w ogóle rynek wtórny zniczy się zaczyna. Kradną hieny, bo przepraszam, ale inaczej nie nazwę! Że to skrupułów nie ma wcale. Zabierać zmarłemu, to jakby kościół okradać. Potem tacy nowy wkład wsadzą i sprzedadzą, po kosztach, po przecenie, z rabatem w ramach złodziejskiej zniżki. Sumienia nie mają. A tam, widzi pan tego człowieka dalej? To czasem przychodzi z winem i nad grobem pije. Dyskretnie pociągnie parę łyków. Kiedyś nerwy mnie wzięły, że ktoś tak poświęconą ziemię kala i nie wytrzymałam, poszłam zwrócić uwagę. Zbliżyłam się i zauważyłam, że on płacze. To udałam, że do kranu szłam. Tak nie wypada się wciskać pomiędzy czyjś smutek i alkohol. Bo to już musi być okropny żal. Taki, co drapie w przełyku przeraźliwie. I w ten zaogniony ból on wlewał w siebie palące trunki. Bo to rzeczywiście bywa tak, że te ognie smutku i procentów jak się spotkają, to ugaszą pożar duszy. W każdym razie, kiedy wracałam z butelką pełną wody, spojrzałam na nagrobek, a tam wyryte, że „zginęła śmiercią tragiczną”, to mi się już w ogóle żal go strasznie zrobiło, bo to człowiek nieprzygotowany i nagłą śmiercią zaskoczony cierpi najdłużej. Co innego u mnie. Mój mąż długo walczył z nowotworem. Pożerał go strasznie ten rak. Ale powiem panu, że mąż był wesołym człowiekiem. Tak jak wy, młodzi. On to zawsze znalazł w sobie radość! Jakby się urodził w pana czasach. Beztroskich. A życie to go nie oszczędzało. Na wojnie walczył. W Brześciu nad Bugiem. Był pomocnikiem radiotelegrafisty. Opowiadał, że jak Niemcy przyszli, to niewola jednak dobra była. Dostawali jeść i pić. Po ludzku byli traktowani. A jak Ruscy ich przejęli, to się zaczęła katorga. Buty im pozabierali, bo sami nie mieli. Bieda biła od tej armii. Broń to mieli na sznurkach, poprzewieszaną przez ramiona. I wie pan, jak Ruscy ich jako jeńców wzięli, to szczęśliwym trafem ocalał ten mój wesołek. A ja pewnie przynudzam? A to dziwne, że pan ciekawy, bo przecież teraz młodzież się nie interesuje takimi rzeczami. O czym to ja? A właśnie! No i Ruscy pytają Polaków: „Kto z nich jest rolnikiem?”. Mój mąż, choć jeszcze go nie znałam, to mi już pisany był wtedy, pomyślał sobie, że i tak nie ma nic do stracenia i się zgłosił. I Ruscy do tych, co się zgłosili, mówią, że mają iść uprawiać pole. To oni przerażeni szli w stronę lasu i myśleli, że od tyłu ich powystrzelają, ale na szczęście strzelali tylko w niebo, tak dla zabawy, żeby popatrzyć jak Polacy uciekają. Tak mi się przypominają te historie jak tu stoję. Przychodzę co jakiś czas wymienić wkłady w zniczach, co mi jeszcze ich nie pokradli. Mąż się chyba nie obrazi, że mu co tydzień nowych nie kupuję. Drogie to teraz wszystko. Nie to, że mi szkoda, ale oszczędnie żyliśmy i skromnie, więc by chyba zrozumiał, że tak praktycznie jest. Na początku to tu szalałam, stawiałam tego plastikowego cholerstwa, że aż łuna szła od grobu. Co się pan śmieje? Tak jest, jak ktoś bliski umiera, to się chce chociaż w tych zniczach ulokować swoją niemoc. A ile to ludzi pomarło na wojnie, że nawet krzyża im nie postawili. To jak ktoś w dobrych czasach kończy życie, to chociaż niech ten dobrobyt mu po śmierci służy. Pan się nie spieszy? To mogę panu powiedzieć, że mąż do jeszcze jednej niewoli trafił. W czterdziestym piątym, jeszcze przed końcem wojny, ktoś doniósł na niego, że był żołnierzem AK i go Ruscy z domu zabrali. Wsadzili do jakiś partyzanckich okopów, które przerobili na leśne więzienia. Byłam w ciąży z drugim synem. Jak się dowiedziałam gdzie go wsadzili, poszłam do nich prosić. Żeby wypuścili go, bo dziecko ma i jedno jeszcze w drodze, a że sklep prowadziliśmy wcześniej, to cały zapas papierosów jaki został dałam im w zamian. I jak go wyjęli z tej dziury, to już chciałam krzyczeć, że to nie ten. Bo podsunęli mi go, zarośniętego, zawszonego, ledwo żywego. Nie poznałam go. Z rąk Ruskich go wyciągnęłam, za papierosy! Pan to rozumie?! Ile ja bym dała Bogu papierosów, żeby mi go nie zabierał... Tylko Bóg niepalący, więc i z rakiem przegrałam. A walczyłam. Bo to pan nawet nie wie, jaki to ciężar spada na człowieka, gdy się dowiaduje, że najbliższa mu osoba ma nowotwór. A ja to w ogóle, niby z Ruskimi walczyłam, ale panikara jestem i już od razu założyłam najgorsze. Diagnoza. Rak. Wyrok śmierci. I jeszcze ta polska służba zdrowia, wie pan jak to jest. Strach nawet myśleć o szpitalach. Ale nie było tak źle. Bo mąż się nieźle trzymał i nam jeszcze dobrze razem było. Mogłam się nim nasycić. Zapamiętać całego. Tak, żeby na te dni, kiedy tu stoję wspominać go jak najlepiej. Mówił do mnie „Nie przesadzaj”, bo ja cały czas lament nad nim. A on się uśmiechał i przytulał. Jakby tym całym trudnym życiem nieprzejęty. I dopiero trzy ostatnie dni w szpitalu już nie kontaktował. Odchodził powoli. Ale jeszcze jakby zadowolony na twarzy. Na morfinie był, to może dlatego. W ogóle na cmentarzu to człowiek sobie przypomina różne rzeczy. Bo to takie miejsce pełne wspomnień. Gdzie indziej znajdzie pan więcej życiorysów? Tu są wszystkie poskładane w marmurowych płytach. Tylko pomyśleć ile tu historii takich, jak mojego męża. Ja to trochę zazdroszczę panu tych czasów, w których pan żyje, choć ich do końca nie rozumiem. Teraz młodym łatwiej jest. Ale czasów się nie wybiera, za 50 lat to i pan pomyśli, że pan przegrał. Bo tak się właśnie mi wydaje. Że my trochę przegranym pokoleniem jesteśmy. Chociaż nie narzekam, pan źle o mnie nie myśli. Sam pan widzi, że w dobrej formie się trzymam. Piętnaście lat mi zostało, żeby dobrnąć do wieku. Pan sobie wyobraża? Że człowiek ma dla siebie tyle czasu i jeszcze narzeka. Ilu to na wojnie poginęło, co nawet nie zdążyli się zakochać. A powiem panu ciekawą historię, jeśli pan jeszcze chce rozmawiać. Chce? Skoro pan się nigdzie nie spieszy. Bo teraz wszyscy się spieszą. Za czymś biegną. Tylko tu, na cmentarzu, to chyba jakoś każdy zwalnia, bo wypada. Zmarli są cierpliwi, mają dużo czasu, więc trzeba im chociaż oddać te kilka chwil, parę wspomnień, dobrych i złych myśli. Chociaż na pewno pan widział jak niektórzy pierwszego listopada urządzają grobowy maraton. Biegną od jednej mogiły do drugiej. Całą Książki . 75 trasę mają opracowaną, żeby za jednym razem „zaliczyć” całą rodzinę, która już po drugiej stronie. Szybki znicz, coś na kształt modlitwy, karykatura zadumy. Twarze skamieniałe, ale oczy to wędrują po nagrobku. Oceniają, kto jaki znicz kupił, kto był skąpy a kto hojny. Albo lepiej. Co która baba przyjdzie na grób, to przestawia po swojemu. Te kwiaty tam, a te tam, znicze jedna w krzyż, druga w szereg, brzydsze na ziemię, droższe na marmur, szklane razem, plastikowe osobno. I nie dogodzisz. A nie raz słyszałam komentarze, że co to za obrzydlistwo stoi, że to pewnie ciotka postawiła i cała koncepcja zaburzona. Minibarok na grobie źle się prezentuje. I teraz wyrzucić nie wypada, ale w oczy kole szkaradztwo i co zrobić? No, nie dziwię się, że pan się śmieje. Gdzie w tym wszystkim pamięć? Gdzie wspomnienia? Zmarłym trzeba podarować myśli a nie znicze. Co im po tych kwiatach, jak się powoli o nich zapomina. A pamięcią to można i przywrócić życie. Sprawić, że ci, którzy odeszli, są wśród nas na nowo. Pan na przykład poznał teraz mojego męża. Może pan komuś powie o nim dalej, to i dłużej będzie żyć. A, miałam panu opowiedzieć historię! To już kończę, idę, bo coś zimno się robi. Pana też nie będę zatrzymywać. Pan to pewnie z uprzejmości starej baby nie uciszy. No miły pan, ale ja swoje wiem. Tyle już lat minęło... Za czasów wojny, mieliśmy z mężem umowę taką, że jak wracał po nocy, to żeby mu otworzyć drzwi musiał poślinionym palcem potrzeć szybę w kuchni. I wtedy taki dźwięk piskliwy rozchodził się po domu. Wiadomo było, że to on wraca, że jest cały i zdrowy. Jak ja ten dźwięk lubiłam! Tak sobie cicho marzę, żeby którejś nocy przerwał ciszę w moim mieszkaniu. Z najtwardszego snu bym się obudziła! A może tak właśnie odejdę, mąż po mnie przyjdzie i mi da znać, że jest bezpieczny. Upewniona, że to on, otworzę mu drzwi, tylko tym razem nie wpuszczę go do środka, a wyjdę razem z nim. 76 . Almanach 2013 Wiktor Cyrny. fot. Mariusz Czajkowski Wiktor Cyrny jako student Instytutu Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej odebrał nagrodę Ambasady USA i Tygodnika „Wprost” za reportaż „FejsBóg”. W 2013 roku, kontynuując studia na Uniwersytecie Warszawskim, ponownie został laureatem Ogólnopolskiego Konkursu dla Młodych Dziennikarzy. W listopadzie tego samego roku jego proza została doceniona przez jury programu stypendialnego TVP Kultura, które przyznało mu drugą nagrodę za opowiadanie „Spotkanie pełne wspomnień”. Od trzech lat jest związany z koszalińską TV MAX. Jego reportaże ukazują się Tygodniku „Miasto”. Nie wyobraża sobie życia bez pisania, czytania i podróży, choć jego największą pasją jest kolekcjonowanie ludzkich historii, które stara się dostrzec w każdym człowieku. S ZT U K A I A R C HI T E K T U R A Pragnąc rozumieć świat, musimy nieustannie mieć się na baczności, aby nie ustawiać siebie w jego centrum. Tadeusz Sławek „Od-do”. Lekcja przyimków 1. Przyimki, niezwykłe słowa, ascetyczne w swym kształcie, a przecież pomagające tworzyć całe skomplikowane konstelacje wypowiedzi zawsze interesowały Stanisława Dróżdża. Służebność tych skromnych form była czymś znacznie więcej niż tylko zwykłą użytecznością, dzięki której przyimek włączał się w ruch maszynerii gramatyki. Służebność przyimka mierzy się właśnie tym, że znajduje się on zawsze „przy-”; nie roszcząc sobie pretensji do tego, aby być samoistnym przedmiotem, głównym bohaterem, protagonistą wydarzeń, przyimek towarzyszy zdarzeniom. Stoi „przy-” tym, co się wydarza, nie starając się zająć jego miejsca, ale także pokazując swoje zainteresowanie. Jest jak Sanczo Pansa „przy” Don Kichocie; to nie o nim mówią dworni rycerze, ale to on towarzyszy swemu panu, czasami dyskretnie wpływając na przebieg zdarzeń. Towarzyszenie, o którym mówimy, nie jest bierną obserwacją ani chłodnym rezonowaniem; to rodzaj współ-bycia. Obie strony znajdują się w tym samym świecie, 78 . Almanach 2013 i chociaż każda odbiera go inaczej, wciąż razem doznają kolei jego losów. Można powiedzieć nawet, że ten, który jest „przy-” doświadcza ich w większym stopniu, gdyż to, co go spotyka, dotyka go jakby mimo jego woli – on tylko chce „stać przy-”. Wielokrotnie Sanczo skarży się na razy i kuksańce, które cierpi z racji szaleńczych czynów jego pana, a jednak idzie z nim dalej, stoi „przy” nim. Ten, kto „stoi przy-” doświadcza świata w dwójnasób: gdy ten, komu towarzyszy skupia na sobie siłę całego zdarzenia, koncentruje się na nim nie widząc niczego więcej, towarzyszący, stojący przy nim, odbiera równocześnie te zmagania i swoją bezsilność. Nie może powstrzymać biegu zdarzeń, a jeśli niebacznie włączy się w nie, poniesie tego surowe konsekwencje. Jak giermek Rycerza Posępnego Oblicza, który najpierw usiłuje wytłumaczyć swemu panu – zwykle nieskutecznie – niestosowność jego poczynań, a potem leczy własne rany i urazy. Wobec wielkiego rycerskiego romansu, jakim jest dzieło literatury – wiersz, powieść, a nawet pojedyncza metafora – przyimek spełnia szlachetną rolę Sanczo Pansy, który tym razem nie daje się uwieść szaleństwom swego chlebodawcy, ale nie porzuca go. Stoi „przy-”. 2. Stanisław Dróżdż dążył do tego, aby dotrzeć do pustyni języka. Tam, gdzie mowa nie asekuruje się składnymi wypowiedziami, nie przysłania ornamentami, nie stara się przekonać do siebie popisowymi figurami retorycznymi. Słowo nie jest tu bogate, lecz ubogie. Stoi często w samotności na karcie papieru, ale ta samotność nie jest odrzuceniem wspólnoty słów, jaką jest mowa; stanowi właściwie przygotowanie do niej, które ma pozwolić na to, aby ową wspólnotę mowy potraktować z całą należytą powagą. Pustynia jest miejscem oczyszczenia. Język w myśleniu Artysty pustynnieje, to znaczy drogą ćwiczenia stara się zrzucić to, co było wytworem nieuchronnego przecież przyzwyczajenia i nawyku, które wprowadzają wspólnotę mowy w koleiny zwykłej poprawności. Pisze Schelling, że [...] sam język nie jest niczym innym jak tylko ustawicznym schematyzowaniem1. Mówiąc inaczej, pustynia, będąca tradycyjnie miejscem ćwiczenia duchowego, pozwala odrzucić lub przynajmniej przemyśleć dotychczasowe ograniczenia, które w swej krótkowzroczności braliśmy za absolutną wolność. Minimalizm językowy dzieła Dróżdża jest takim ćwiczeniem duchowym zmierzającym do bezgranicznego i bezwarunkowego przebudowania wspólnoty języka; wszystko musi rozpocząć się od zachwiania naszego dotychczasowego sposobu traktowania mowy jako potulnie posłusznego instrumentu. Zaczynamy od miejsca, w którym słowo jest wykrzykiem (w swoim charakterze jednostkowego poruszenia, drgnienia wywołanego redukującym wszelki nadmiar ćwiczeniem duchowym), a czasami powtarzaniem się wzajemnie przechodzących w siebie elementów. Tak jest w przypadku „Od-Do”. Minimalizm tej pracy bierze się po części z napomnienia św. Mateusza przestrzegającego w szóstym rozdziale swej Ewangelii przed wielosłowną modlitwą. Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie do nich podobni!. Modli się ten, kto pilnie strzeże słów, kto poddaje je surowej dyscyplinie, nie pozwalając im zawładnąć sytuacją. W tym sensie każda prawdziwa modlitwa jest zawsze „od – do”, przestrzega granicy słowa, ale czyni to po, aby to, co bezgraniczne, co nie zna żadnego „od – do”, mogło „wślizgnąć się” w nasze życie. 3. „Od-Do” jest permutacją możliwych wzajemnych relacji znaków tworzących te słowa. Ale to więcej niż permutacyjna maszyna. Po pierwsze, przypatrując się planszom dzieła musimy określić nasz sposób ich percepcji jako wewnętrznie rozedrgany i niedomknięty. Nigdy nie możemy 1 2 powiedzieć z całą pewnością, czy w tym, co widzimy odnajdujemy „do” czy „od”, bowiem jeden przyimek płynnie przechodzi w drugi, a granica między nimi jest mocno niepewna. Nasz sąd jest więc sądem „zawieszonym”, nie tylko czasowym i prowizorycznym, ale wewnętrznie pozbawionym pewności. Nie tylko widzę napięcie między „od” i „do”, ale już gdy doczytuję się „od”, odnajduję w nim samym siły zmieniające je w „do”. „Od” wybiega w przyszłość w stronę „do” (i odwrotnie), a nawet więcej – istnieje o tyle, o ile już staje się „do”, ofiaruje się mu, osiągając tożsamość – paradoksalnie – w akcie odrzucenia już niemal pewnej tożsamości. Wszystko wyraźnie wskazuje na to, że nie sprawuję żadnej kontroli ani władzy nad tym pulsowaniem, jestem jego częścią, znajduję się na jego łasce. Dotychczasowa precyzyjna mapa języka zawodzi; teraz nie potrafię odnaleźć na niej punktu zaznaczonego zwykle strzałką i podpisem „jesteś tu”, bowiem jestem „tu” i „tam” jednocześnie. Nie ja działam, ale zostaję wciągnięty w prawdziwy wir działania. 4. Powrócą postaci dwóch wędrowców przemierzających szlaki i bezdroża Kastylii. Bogactwo filozofii polega na jej ubóstwie. W notatce z kwietnia 1858 roku H.D. Thoreau ironicznym gestem kreuje patrona filozofów, którym niespodziewanie zostaje Sancho Pansa. Rolę tę giermek Don Kichota zawdzięcza temu, że pogrążony w marzeniach (owładnięty pragnieniem zostania gubernatorem wyspy), czyni wszystko, aby uniemożliwić ich spełnienie, ustanawiając zbędne więzy, które łączą go z istniejącym stanem rzeczy2. To wskutek tych więzów jednostka nie może działać z wnętrza swego ogołoconego bytowania, lecz od samego początku czyni to jedynie w cudzym imieniu: łączy się z jakąś nieruchawą instytucją, taką jak F.W.J Schelling, Filozofia sztuki, przeł. K.Krzemieniowa. Warszawa: PWN 1983, s.74. H.D.Thoreau, Journal. Boston: Houghton Mifflin 1949, t.10, s.345. Sztuka i Architektura . 79 na przykład rodzina [...], i poczyna śpiewać i przebierać nogami w miejscu, zmierzając w stronę przedmiotu swych marzeń3. Filozof jako Sancha Pansa: zredukowanie powagi myślenia poprzez odsunięcie go od działania. Ale „odsunięcie” to w przypadku tekstu Stanisława Dróżdża jest zupełnie inne: nie ma nic wspólnego z marzycielstwem, wprost przeciwnie – wynika z zerwania więzów łączących nas z utrwalonymi przekonaniami o tym, czym jest dzieło, tekst, znaczenie, język. A zatem, z konieczności, nadwyrężają się więzi z takimi instytucjami kultury Zachodu, jak „literatura” czy „sztuka”. W obliczu „Od-do” nie mamy marzeń, nie zmierzamy w ich kierunku, bowiem to nie my już wyznaczamy kierunki, a punkty umożliwiające ich określenie przestają istnieć. To nie ja „marzę”, to ja jestem przedmiotem „marzenia” tego tekstu i jego osobliwej przestrzeni. 5. Mamy więc do czynienia z oscylacją, którą opisał Jacques Derrida w tekście poświęconym pojęciu znanemu dzięki, między innymi, Platonowi jako chora. Nie jest to prosty przebieg między dwoma biegunami, zwykły, klasyczny ruch od – do, bowiem oscylacja ta oscyluje między dwoma rodzajami oscylacji – podwójnym wykluczeniem (ani/ani) i współuczestnictwem (zarazem to i tamto)4. Dziwne miejsce bez miejsca, w którym nic nie stabilizuje się w stałym kształcie. W tej przestrzeni sygnowanej przez ostre wyznaczniki granicy, nic i nikt nie jest „od – do”, nic i nikt nie mieści się w przepisanych granicach, chociaż te nie przestają przecież istnieć. Tajemnica wszelkiego życia, zauważa Schelling, polega na syntezie absolutu i ograniczenia5. Si- ła pracy Stanisława Dróżdża polega na tym, że choć istotnie otwiera przed nami przestrzeń niemal „nieopisaną”, jednak nie zostawia nas ona obojętnymi. Intryguje, niepokoi, każe zadać pytanie o jej „kształt”. W tym sensie jest wymagająca, zaprzeczając pozornej prostocie i uspokajającej matematyczną przejrzystością kompozycji. Z jednej strony wszystko jest tu w najwyższym stopniu uporządkowane tak, że nic nie powinno nas zaskoczyć; prawda matematycznych permutacji wydaje się niekwestionowana. Lecz z drugiej strony wątpliwości i oscylacje, o których mówiliśmy, zdają się podważać zasadność roszczeń wiedzy ścisłej. Rozum sprowadzony do właściwej mu miary: praca Artysty moderuje arogancję rozumu przebierającego miarę. Nie odrzuca go, lecz właśnie „moderuje” przywracając znaczenie wyobraźni, uczucia, wiary. To korektura pewnego modelu wiedzy i jej relacji z rzeczywistością: gdzie myślenie [...] owładnięte i porwane możliwościami rozumu, zapamiętałe w pragnieniu imitowania nauk przyrodniczych, wysuwa roszczenie do całkowitego zastąpienia metafizyki i religii, uczucia i wiary6. Spokój i pewność wiedzy zakłócone. Maurice Nédoncelle w swej filozofii modlitwy pisze, że tego rodzajem niepokojącym spokojem drogi Boskie wślizgują się w ludzkie7. Jest to rodzaj ćwiczenia duchowego, bowiem duch zakotwicza się w przestrzeni, jest zawsze w najgłębszym sensie „umiejscowiony”. Przypomnijmy, że św. Ignacy Loyola stałym elementem swych Ejercicios uczynił właśnie konieczność wyobrażenia sobie przestrzeni. To zawsze „Wprowadzenie 2” towarzyszące w kolejnych tygodniach „modlitwie przygotowawczej”. Na przykład w „trzecim tygodniu” Ćwiczeń czyta- 3 Ibid., t.10, s.345. 4 J.Derrida, Χώρα/ Chora, przeł. M. Gołębiewska. Warszawa: Wydawnictwo KR 1999, s.13. 5 F.W.J. Schelling, Filozofia sztuki, s.57. 6 W. Lepennies, Niebezpieczne powinowactwa z wyboru, przeł. A. Zeidler-Janiszewska. Warszawa: Oficyna Naukowa, s.68. M.Nédoncelle, Prośba i modlitwa, przeł. M. Tarnowska. Kraków: Znak 1995, s.116. 7 80 . Almanach 2013 my: Wyobrażenie sobie miejsca. Tutaj przyjrzeć się drodze z Betanii do Jerozolimy: czy jest szeroka czy wąska, równa itd8. 6. Gdyby przyjąć, że ład społeczny opiera się na rozpoznaniu przez jednostkę swojego w nim miejsca, owa oscylacja następująca w obrębie chory musi stanowić zachętę do przemyślenia założeń, na których wspiera się świat społeczny i polityczny. Dzieło Stanisława Dróżdża mówi bowiem o przekraczaniu granic zarówno w obrębie sztuki, jak i polityki. W tym pierwszym zakresie artysta wprowadza nas w rolę Sokratesa, który postępuje zaczynając od tułania się, wychodząc z miejsca ruchomego i nieoznaczonego, w każdym razie od przestrzeni wykluczenia [...]9. Jako „wykluczony”, artysta-filozof zabiera głos o tym, o czym, właśnie jako „wykluczony”, nie powinien mówić, bowiem przecież tradycyjnie jedynie „domowi”, ci, którzy znają swoje „od – do”, mają prawo zabierać głos w domowych sprawach. Ale nauka płynąca z pracy Stanisława Dróżdża jest taka, że to głos tych zwykle nie pytanych o zdanie szczególnie liczy się dla wspólnoty, która traktuje siebie poważnie tylko wtedy, gdy nie da się zamknąć w żadnym „od – do”. Ortega y Gasset, przeprowadziwszy medytację nad hiszpańskością Hiszpanii, kończy ją charakterystycznym odrzuceniem myślenia „oddo”: Nie zmuszajcie mnie do tego, abym był tylko Hiszpanem, jeżeli Hiszpania oznacza dla was jedynie człowieka wybrzeża pełnego słonecznego blasku10. „Pojęciokształty” wrocławskiego Artysty rozbrzmiewają podobnym ostrzeżeniem; ich przestrzeń oscylacji otwiera świat wędrówki ludzi „bez miejsca”, a przynajmniej takich, dla których miejsce nie posiada sztywnych granic obfitujących w artystyczne, filozoficzne i poli- tyczne konsekwencje. W rzeczywistości muru berlińskiego, brutalnie wyznaczającego podział na „lepszy” i „gorszy” świat, nauka podważająca precyzyjność owego „od – do” była bezcenna. To inny wymiar wrażliwości, o którą chodziło także w próbach przywrócenia myśleniu naukowemu „uczucia i religii”. Tym razem chodzi o wymiar władzy i jej bezwzględnej pragmatyczności. Co by było, pyta Pessoa, gdyby strateg pomyślał o tym, że każdy jego ruch w grze pogrąża tysiące domów w ciemności i trzy tysiące serc w żałobie? [...] Władza należy do niewrażliwych11. 7. Ten kryzys precyzji jest tym dotkliwszy, że dokonuje się na terenie słów, których specjalnym zadaniem jest wyznaczanie granic. „Od” i „do” zakreślają początek i koniec, zakres terytorialny i czasowy, a więc w sposób fundamentalny porządkują rzeczywistość. Obydwa te przyimki znajdują się na służbie boga Terminusa, który rozstawiał graniczne kamienie i patronował wyznaczaniu obszarów królestw i dominiów. Tymczasem dzieło Artysty wypowiada tę służbę; jest na swój sposób „bez-graniczne”. To, co się w nim dokonuje – ustanowienie pewnego obszaru i znaczenia – zostaje niemal w tym samym momencie unieważnione. Gdyby przenieść część lektury do innego języka zobaczylibyśmy to wyraziście: do w języku angielskim oznacza „czynić”, lecz przecież zanim czynienie owo dobiegło końca już zostało „'od-'czynione”, zdekonstruowane, rozproszone. To drugi powód, dla którego nie wiem, „gdzie jestem”; w świecie, w którym wytwarzanie przedmiotów zostało podniesione do rangi uniwersalnej zasady, to, co „od-czynia”, co przeszkadza i odwraca ów proces musi stać się źródłem poważnej konfuzji. Tekst Stanisława Dróżdża „od-czynia” 8 św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowe, przeł. J. Ożóg. Kraków: WAM 1966, s.80. 9 J.Derrida, Χώρα/ Chora, s.54. 10 O. y Gasset, Medytacje o Don Kichocie, przeł. J. Wojcieszak. Warszawa: Muza 2008, s.74. 11 F. Pessoa, Księga niepokoju, przeł. M. Lipszyc. Warszawa: Świat Literacki 2007, s.241. Sztuka i Architektura . 81 fot. Zdzisław Pacholski „Od-do”. urok świata pragmatycznie wyznaczonych użytecznych celów, precyzyjnie obliczonych karier zmierzających ściśle „do”: „od” jest remedium na bezlitosne i bezwzględne „do”. Pomiędzy nimi otwiera się przestrzeń etycznego namysłu. 8. „Od” nie może więc dopełnić się jako „od”; „do” nie jest w stanie uformować się ostatecznie jako „do”. Gdyby to było możliwe dzieło Stanisława Dróżdża nie powstałoby, bowiem pozostalibyśmy w koleinie naszych językowych i semantycznych przyzwyczajeń. Artysta stara się pokazać zawiłą strukturę tak pozornie jednoznacznych pojęć, jak „początek” i „koniec”. Pierwsze z nich wyznacza sferę „od”; gdy mówi- 82 . Almanach 2013 my „odtąd” odnosimy się do początku pewnej przestrzeni, mówiąc „od dzisiaj” mamy na myśli początek pewnej linii czasu. „Do” jest bliźniaczym odpowiednikiem tego w sferze „końca” – „dotąd” i nie dalej, „do jutra” i nie później. Tymczasem niepewność wprowadzona do wnętrza „od” wykazuje, że „początek” jest już ocieniony „końcem”, a w „końcu” kryją się źródła „początku”. Tak, jakby początek miał być dopełniony końcem, a koniec rozerwany od wewnątrz początkiem. Początek jest darem dla końca i bez niego nie może się spełnić; koniec jest swoją karykaturą, o ile nie ofiaruje siebie początkowi. „Od” nie jest uwięzione w „od”, ale darowuje siebie „do”; „do” z kolei, równie uwolnione od siebie, ofiaruje się „od”. A także czynią to litery: „o” jest darem pośredniczącym między dwoma znakami „d” – DoD. 9. Czegóż tu wokoło siebie upatrujesz, kiedy nie tu miejsce twojego spocznienia [...] wszystko przemija, i ty przeminiesz. Patrz, abyś się nie przywiązał bardzo do żadnej rzeczy... Pouczenie wyjęte z pierwszego rozdziału Księgi Drugiej dzieła Tomasza z Kempis przestrzega przed przywiązaniem do przedmiotów, bowiem tak ścisła relacja może zafałszować kształt naszego zamieszkiwania. Kto przywiązuje się do rzeczy, ten szuka „spocznienia” nie tam, gdzie ono istotnie się znajduje, a ignorowanie przemijania powoduje nadmierną pewność, jaką opatrujemy własną egzystencję. Problem jest poważny, gdyż skoro „wszystko przemija”, zatem podlegają temu procesowi również i przedmioty, a więc przywiązując się do nich usiłujemy wydobyć je z owego nieustannie biegnącego strumienia. Chcąc je zatrzymać przy sobie stajemy się paradoksalnie sprawcami ich zguby. „Od-Do” jest ostrzeżeniem przed taką sytuacją. Nie tylko dwa przyimki nieustannie wibrują przed naszymi oczami uniemożliwiając stabilizację oglądu, ale znajdujemy się jakby w podwójnej pustce – nie wiemy, czy mamy do czynienia z „do” czy „od”, ale przede wszystkim nie wiemy, do czego odnoszą się te tak istotne wyznaczniki. Granice, które wykreślają, rozciągają się w pustym terytorium pozbawionym jakichkolwiek cech szczególnych. Wiedza na temat tego, co jest „od” i co jest „do” jest dla nas zamkniętą księgą. Wszystko staje się teraz grą tych dwóch słów, tych dwóch granic, które wszelako są zamglone, niewyraźne, tak, iż nie wiemy co gdzie jest „tu”, a gdzie jest „tam”. 10. A jednak coś wchodzi pomiędzy te dwa wyznaczniki pomimo ich niewyraźnego kształtu. 12 Gdyby było inaczej, gdyby nic nie wdzierało się pomiędzy nie, nie moglibyśmy ich odczytać, wszystko byłoby tylko nieskładnym zbiorowiskiem liter. Jakaś różnica, od której wszystko zależy, a która nie poddaje się żadnej definicji, nie daje się uchwycić jako różnica między „tym” a „tamtym”. „Od-Do” to dzieło, które chciałbym uznać za przykład„zoegrafii”, zapisu stawania się przedmiotu , a nie tylko opowiadania o nim. To graficzne chwycenie tego, co Grecy – w różnych zresztą interpretacjach – mieli za istotę tego, co jest, i nazywali ző? – życie. Zoegrafia dąży do tego, aby przedstawić to, co się dzieje, w sposób maksymalnie przybliżający nas do rozpatrzenia wydarzeń i przedmiotów w ich istnieniu ogołoconym. W „Od-Do” owo istnienie jest ubogie do tego stopnia, że nawet nie usiłuje przybrać kształtu przedmiotu; wszystko, z czym mamy do czynienia, to ledwie zamazane, niewyraźne granice. Ponieważ rzeczywistość składa się z ogromu fenomenów, zatem jej odpowiedzialna filozoficzna eksploracja musi oznaczać, że obserwujący staje się jakby „bramą”, przez którą strumień zjawisk przepływa, lokując się w horyzoncie świata. Myślenie jest niczym innym, jak szczeliną otwierającą rzeczom świat; nie dlatego, jakoby przedmiot nie istniał bez mojej o nim myśli, lecz dlatego, że to myśl nakierowana na przedmiot czyni go bogatszym w sensie ontologicznym – nic tak istotnie nie kształtuje przedmiotu, jak to, w jaki sposób go myślimy12, pisze Henry David Thoreau w swym „Dzienniku”. „Od-Do” kreśli mapę przestrzeni, w której konstytuuje się jakiś przedmiot, z konieczności poruszając się „od(e)” mnie „do” mnie. Właśnie oko i myśl patrzącego na świat, pod warunkiem, że są odpowiednio nakierowane, pozwalają dostrzec przedmiot w jego głębi. To z kolei oznacza szczególną odpowiedzialność obserwatora: pragnąc rozumieć świat, musimy nieustannie mieć się na baczności, aby nie ustawiać siebie w jego centrum. H.D.Thoreau, op.cit. Sztuka i Architektura . 83 11. *** „Od-do”: figura skończoności ludzkiego losu ograniczonego datami urodzin i śmierci. Ale także i zapytanie: jak możliwy byłby czas po jakimś „końcu”, cóż to za chronologia, która mogłaby objąć czas „po” czasie, po tym, jak czas dobiegł „do” do swego kresu? W tym momencie Stanisław Dróżdż daje propozycję odpowiedzi – czas jest w gruncie rzeczy nie-ludzki, nie uznaje ograniczeń koniecznych człowiekowi. Jest czasem, w którym „do” natychmiast rozpoczyna kolejny przebieg, stając się formą „od”. W ten sposób nieskończone wślizguje się w skończoność. „Od-do”. Od 3 do 7 września 2013 roku w Koszalinie odbył się Festiwal Sztuki w Przestrzeni Publicznej KOSZART, zorganizowany przez Galerię SCENA i Centrum Kultury 105. Jego hasło nadrzędne brzmiało: „Punkty styku. Sztuka przeciw wykluczeniu”, wpisując ten nurt działań performatywnych do programu imprez towarzyszących 10.„Europejskiego Festiwalu Filmowego „Integracja Ty i Ja”, który w tym samych czasie odbywał się w Koszalinie. Jak bowiem pisali organizatorzy: głównym zamierzeniem działań realizowanych w ramach III Festiwalu Koszart w 2013 roku jest stworzenie wspólnych przestrzeni kontaktu i porozumienia pomiędzy mieszkańcami miasta, w tym osobami niepełnosprawnymi oraz kulturą i sztuką. Na program KOSZART-u złożyły się m.in. kampania artystyczno – społeczna, warsztaty integracyjne „Wymiana”, także działania streetartowe. O wydarzeniach KOSZARTU wpisanych w program „Integracji” piszemy szerzej w dziale FILM, omawiając ten festiwal. Tu natomiast prezentujemy tekst dotyczący uznanej za najważniejsze wydarzenie ubiegłorocznego KOSZART-u wystawy Stanisława Dróżdża. Opublikowany w katalogu do pierwszej wystawy „Od.Do”, jaką w 2009 roku zorganizowała galeria Appendix2 w Warszawie, esej przedrukowujemy za zgodą Autora. Stanisław Dróżdż (ur. 15 maja 1939 w Sławkowie, zm. 29 marca 2009 we Wrocławiu) w 1964 roku zadebiutował jako poeta wierszami tradycyjnymi w „Arce. Informatorze Klubu Młodzieży Artystycznej ZSP", a w roku 1967 zaczął pisać pierwsze teksty konkretne. Należy do grona najwybitniejszych przedstawicieli poezji konkretnej. Jego prace są prezentowane na wystawach w kraju i za granicą od 1968 roku. W 1979 roku opracował i opublikował książkę „Poezja konkretna. Wybór tekstów polskich oraz dokumentacja z lat 196777. Członek zwyczajny Związku Polskich Artystów Plastyków, w 2001 roku został laureatem nagrody Fundacji Nowosielskich za twórcze i wizjonerskie połączenie dwóch duchowych dziedzin: sztuki i poezji. Od 1971 związany był z Galerią Foksal w Warszawie. Jego prace znajdują się w kolekcjach prywatnych i muzealnych (m. in. Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Muzeum Sztuki w Łodzi, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, Museum of Contemporary Art w Los Angeles, Schwarz Galeria d'Arte w Mediolanie, Museum of Modern Art w Hunfeld). W 2003 roku reprezentował Polskę na 50. Biennale Sztuki w Wenecji. 84 . Almanach 2013 *** Galeria na Piętrze, „Czasoprzestrzennie/ Od – do” Stanisława Dróżdża (dzieło z Kolekcji Regionalnej Zachęty Sztuki Współczesnej w Szczecinie), wystawa czynna od 4 do 28 września 2013, w ramach III Festiwalu Sztuki w Przestrzeni Publicznej KOSZART „Punkty styku. Sztuka przeciw wykluczeniu”. Małgorzata Kołowska Jak wypełnić tę pustkę? „Sąsiadka” Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala – Białogard, Koszalin, Słupsk Od roku 2001 pomiędzy galeriami rozsianymi po całej Polsce (i nie tylko, przekroczyła bowiem tez wschodnia granicę) krąży wystawa fotograficzna zatytułowana „Sąsiadka”, autorstwa dwóch wybitnych fotografików Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala. Swoją premierę miała w warszawskiej „Zachęcie”, w 60. rocznicę mordu dokonanego na Żydach przez polskich mieszkańców wsi Jedwabne, pod okiem hitlerowców. Nie tylko czas zrealizowania tego artystycznego projektu, ale także jego tytuł są znaczące, jest tu bowiem wyraźne nawiązanie do książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi: Historia zagłady żydowskiego miasteczka”, której polska edycja wstrząsnęła świadomością i sumieniami Polaków, zwłaszcza tych, którzy pielęgnują błogie skądinąd samoprzeświadczenie o rzekomej tolerancji i równie rzekomym (jak się okazuje), odwiecznym a bezgranicznym braku polskiego antysemityzmu, czy szerzej – odwiecznej i wszechogarniającej tolerancji. Wystawa pierwotnie składała się z 12 fotografii. W 2010 artyści przygotowali kolejną jej wersję poszerzoną do 25 fotografii. Premierowe otwarcie tej poszerzonej ekspozycji odbyło się w Galerii Fotografii BWA/ZPAF w Kielcach przy ul. Planty 7; wpisane zostało w kolejną rocznicę pogromu kieleckiego z 4 lipca 1946. Autorom udało się stworzyć dzieło w równym stopniu unikalne, co nowatorskie. (...) Wcześniejsze próby określenia tej artystycznej narracji jako fikcji fotograficznej, fotograficznego eseju lub fałszywego dokumentu, wydają się niezbyt trafne. Najbliższym tej formie kreacji jest chyba arystotelesowskie mimesis, czyli naśladowanie, odgrywanie, wcielanie się w rolę z pomocą sztuki. Autorzy cytując rzeczywistość poprzez mimesis, uczestniczą w pewnej dwoistości fotografii, nadając swoim zdjęciom charakter zarówno dokumentalny, jak i metaforyczny – o wspólnym (co nader rzadkie w przypadku aktów twórczych) przedsięwzięciu Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala można przeczytać na stronie internetowej Związku Polskich Artystów Fotografików. Znamienne jest to, że projekt ów zrodził się w głowach artystów należących do dwóch różnych pokoleń, mających jednak podobne doświadczenie „obcości” wynikające z życia w obcym kraju i konieczności dokonywania świadomego wyboru „swojego” miejsca w świecie, przy jednoczesnym pielęgnowaniu statusu „obywatela świata”. Urodzony w 1929 roku Tadeusz Rolke w tej konfiguracji mógłby pełnić rolę ojca, urodzony w 1950 roku Chris Niedenthal – syna, wobec artyzmu obu twórców trudno bowiem mówić o relacji „mistrz-uczeń”. Tadeusz Rolke przyszedł na świat w Warszawie i jako nastolatek doświadczył okropieństw ale i – jako łącznik między powstańcami Warszawy – heroizmu wojny. Wojenne fotografie są też tymi pierwszymi, jakie wykonał swym Kodakiem. Decyzję o zawodowym oddaniu się fotografii podjął w Niemczech, dokąd trafił jako robotnik przymusowy po upadku Powstania. Frau Genach, jak wspomina, nie była zadowolona z jego pracy, uznając, że jest zbyt słaby fizycz- Sztuka i Architektura . 85 „Sąsiadka” w Galerii >SCENA<. nie i, na dodatek, leniwy. Będę jeździł po świecie i fotografował – zadeklarował wówczas. Po wojnie wrócił do Polski i podjął studia w dziedzinie historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jako rzekomy członek Ruchu Uniwersalistów został aresztowany. Amnestia przywróciła mu wolność, ale wilczy bilet odciął od możliwości kontynuowania studiów. Wtedy podjął definitywną decyzję o zajęciu się fotografią. Pracował dla wielu pism, między innymi krakowskiego wówczas „Przekroju”. Po 1968 roku starał się o paszport, którego mu jednak odmawiano, i dopiero w 1970 roku, na ponad dekadę, wyjechał do Niemiec. Zamieszkał w Hamburgu, pracował dla takich tytułów, jak „Stern” czy „Der Spiegel”. W tym czasie powstał jeden z ważniejszych jego cykli fotograficznych – „Fischmarkt”. Gdy „wybuchł” Karnawał Solidarności, dla „Sterna” zrealizował materiał z kongresu „S” na Politechnice Warszawskiej. Kiedy w stanie wojennym nastąpił exodus Polaków na Zachód – Rolke wrócił do kraju. Do dziś mieszka w Warszawie, jest m.in. wykładowcą na Wydziale Dziennikarstwa UW. Chris Niedenthal urodził się w Londynie, jako syn polskich emigrantów. Polskę odwiedził do- 86 . Almanach 2013 fot. Zdzisław Pacholski piero w wieku 13 lat. Dziesięć lat później, jako absolwent London College of Printing przyjechał tu na stałe. Był pierwszym fotoreporterem, który zrobił reportaż z Wadowic po obraniu kardynała Karola Wojtyły na papieża. Jego autorstwa fotografia Jana Pawła II błogosławiącego przybyłych na Jasną Górę pielgrzymów znalazło się na okładce „Newsweeka”, Był pierwszym fotoreporterem wpuszczonym do hali Stoczni Gdańskiej podczas strajku 1980 r., a jego fotografia z grudnia 1981 roku, na której opancerzony skot stoi na tle kina „Moskwa” i plakatu filmu Francisa Forda Coppoli „Czas apokalipsy” stało się gorzką metaforą stanu wojennego. Pracę fotoreportera dokumentującego tamten czas określa Chris Niedenthal mianem wielkiego wyzwania, tym bardziej, że komunikacja wewnątrz kraju a także Polski ze światem, choćby wskutek wyłączenia telefonów, a później wprowadzenia słynnych „rozmów kontrolowanych” została sparaliżowana. Do tego okresu wrócił wybierając fotografie do albumu „13/12”, który został wydany w 25. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Na inny, równie jednak ważny nurt jego zainteresowań wskazuje cykl „Tabu”, na który składają się wielkoformatowe fotograficz- fot. Zdzisław Pacholski ne portrety osób z zespołem Downa. Na przecięciu fascynacji polityką i uwikłanymi w nią losami ludzi sytuuje się wspólna wystawa Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala „Sąsiadka”. Na tle uliczek i domów ocalałych w miasteczkach pamiętających obecność swych dawnych – żydowskich – mieszkańców wykonali oni cykl fotografii wietnamskiej dziewczynki ubranej w sukienki, w których przedwojenne dzieci mogły biegać po tamtych uliczkach, bawić się w tamtejszych ogródkach, siadywać przed tamtejszymi domami. Obdarzone egzotyczną urodą dziecko staje się metaforą „każdego”, zarazem „innego”, który często (coraz częściej?) pojawia się w naszym sąsiedztwie, swą „innością” budząc różne reakcje i odczucia. Wędrując wyznaczonym przez kolejne fotografie szlakiem towarzyszymy małej Wietnamce w jej różnych, właściwych dzieciom aktywnościach, z dziecięcą skłonnością do zabawy, ruchliwością i ciekawością świata. Niefrasobliwością. Niewinnością. Z każdą fotografią jest jej jednak jakby mniej, ubywa jej; niepostrzeżenie staje się już tylko cieniem. Aż w końcu całkiem znika. Ten brak okazuje się bolesny. Pozostawia tęsknotę. I niepokój. Co się stało? Gdzie jest? Jaką rolę w tej historii odegraliśmy my sami? W towarzyszącym wystawie wydawnictwie jej autorzy mnożą pytania, pisząc m.in.: To dziecko nie ma niebieskich oczu i blond warkoczyka, dziewczynka należy do rodziny sąsiadów, którzy są inni. Na drzwiach ich domu brak liter K+M+B. Do pewnego czasu ta inność mało przeszkadza, granice tolerancji nie są gwałtownie naruszane. Aż do czasu nadejścia wielkiego zła, które wkracza z czasem nienawiści. Koniec znany jest nam wszystkim – to lipiec 1941 roku. Odczytanie tej narracji stanowi naszą prośbę do odbiorców. Sposób na poznanie tkwi w dokładnym zanalizowaniu poszczególnych fotografii. Prosimy o uruchomienie pokładów wrażliwości, zdolności skojarzeń i refleksji. A pytania stawiamy sobie i oglądającym. Czy środki prowadzące do uzyskania określonego nastroju są możliwe do zdefiniowania? Czy atmosfera niepokoju lub grozy jest czytelna? Dlaczego niektóre fotografie są tak proste, że opisywanie ich jest paradoksalne, a oddziaływanie ewidentne? W czym tkwi tajemnica fotografii, inna niż pozostałych mediów wizualnych? Ile zależy od wrażliwości widza, na którą tak bar- Sztuka i Architektura . 87 dzo liczą autorzy? Jak wielka będzie klęska autorów wobec muru niezrozumienia? Sztuka, również sztuka fotografii, zadaje wiele pytań. Nie na wszystkie potrafią odpowiedzieć artyści. Na część z tych pytań mieli (mają, będą mieć) szansę odpowiedzieć widzowie. Mają rację organizatorzy koszalińskiej ekspozycji zwracając uwagę na uniwersalizm podjętego przez obu fotografików tematu i paradokumentalny charakter zdjęć. Choć dokonana przez nich stylizacja przenosi nas w przeszłość, to przecież pozująca do fotografii Maja jest sąsiadką kogoś, kto żyje „tu i teraz”. Każdego z nas. Ta narracja nie kończy się zatem na jednej konkretnej dacie... Wystawa „Sąsiadka” i jej twórcy w 2013 roku trzykrotnie zagościli na Pomorzu środkowym: najpierw w Centrum Kultury Europejskiej w Białogardzie, od 19 lipca do 4 sierpnia – w koszalińskiej Galerii „Scena”; zorganizowany 3 października 2013 roku, wernisaż otwierał 11. Dni Kultury Żydowskiej w Słupsku. W jakimś stopniu wydarzenia na Ziemiach Zachodnich aktualizują Wernisaż w Galerii >SCENA<. 88 . Almanach 2013 jej tematykę, podobnie jak wcześniej uczyniły to publikacje naukowe, na przykład książka „Sąsiedzi” Tomasza Grossa, czy film „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego. Pomorze było świadkiem największej migracji ludności w czasach nowożytnych. W ciągu zaledwie dwóch dziesięcioleci w trakcie i po II wojnie światowej doszło tu do przesiedleń liczonych w milionach ludzi. Już w mrocznych latach powojennych mniejszości na „Nowych Terytoriach Polski” stały się przedmiotem politycznej opresji. Ostentacja, z jaką to czyniono sprawiła, że bezpowrotnie zniknęły z naszego sąsiedztwa dwie grupy etniczne Słowińców i Jamneńczyków. Pomorze to ciągle pogranicze i tygiel etniczny, gdzie pojęcie sąsiedztwa nabiera szczególnego znaczenia. Stan świadomości mieszkańców Polski, jak idzie o sąsiedztwo, wielokulturowość i wielonarodowość, ciągle czeka na wsparcie. Któż lepiej jak nie perswazja sztuki i artyści mogą przyjść jej z pomocą? – retorycznie pyta koszaliński artysta fotografik Zdzisław Pacholski, który był komisarzem każdej z pomorskich prezentacji „Sąsiadki”. fot. Zdzisław Pacholski FILM Magdalena Sendecka Młodzi i Film 2013: z ręką na pulsie Jubileuszowy, choć trzydziesty drugi. Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych obfituje w paradoksy. W 2013 minęło 40 lat od pierwszej imprezy, wtedy odbywającej się pod nazwą I Międzynarodowe Spotkania Filmowe „Młodzież na Ekranie”. Były więc wspomnienia i – jako film otwarcia – pierwszy laureat Wielkiego Jantara – „Iluminacja” Krzysztofa Zanussiego. Z drugiej strony, słychać było głosy: ten festiwal nie ma prawa się udać! I rzeczywiście, jubileusz jubileuszem, a sytuacja była niewesoła. W związku z – błogosławionym przez wszystkich – przywróceniem wrześniowego terminu Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, koszalińska impreza również wróciła do pierwotnej, czerwcowej daty. Ale radość z powrotu w utarte koleiny przytłumił twardy fakt: skoro poprzedni festiwal odbył się we wrześniu, to czas na wyprodukowanie filmów, które mogłyby się znaleźć w konkursie, skrócił się z roku do zaledwie dziewięciu miesięcy. A nawet sześciu, bo przecież gotowy film trzeba zgłosić do selekcji na kilka tygodni przed festiwalem. Przy czym wiadomo, że większość producentów zdjęcia planuje na miesiące wiosenne i letnie, kiedy warunki pogodowe i oświetleniowe sprzyjają ekipom nie tylko w plenerze. Komisja selekcyjna stanęła więc przed trudną decyzją: czy dopuścić do konkursu filmy mniej 90 . Almanach 2013 udane oraz – nazwijmy je tak – półprofesjonalne, czy zdecydować się na wybór zaledwie kilku tytułów. Janusz Kijowski, dyrektor artystyczny festiwalu, wybrał pierwszą drogę. Co zaowocowało słabszym niż zwykle poziomem konkursu filmów pełnometrażowych, ale dało też okazję do ciekawych refleksji. Zobaczyliśmy oto dziesięć filmów tak różnych, że chwilami trudno wręcz znaleźć dla nich wspólny mianownik. Paradokumentalna biografia poety („Baczyński” Kordiana Piwowarskiego) sąsiadowała z kinem gatunkowym: zwariowaną – nieco za bardzo – komedią sensacyjną („Od pełni do pełni” Tomasza Szafrańskiego), i nieudaną choć ambitną próbą horroru („Silent Lake” Mariusza Kuczewskiego). Profesjonalny w każdym calu, choć niskobudżetowy, zrealizowany w Wielkiej Brytanii thriller psychologiczny Katarzyny Klimkiewicz „Zaślepiona” (Flying Blind) – z amatorskimi w jak najgorszym znaczeniu tego słowa rolami, choć z udziałem zawodowych (czasem świetnych) aktorów „Kanadyjskimi sukienkami” Macieja Michalskiego. „Oszukane” Marcina Solarza, zrealizowane w TVN-owskim cyklu „Prawdziwe historie” – z powstałą con amore, wysiłkiem grupy przyjaciół „Magdaleną” Mateusza Znanieckiego. Swoją drogą, losy niemal każdego z filmów startujących w tym konkursie warte są osobnej opowieści i pokazują, jak różne drogi przemierzają polscy debiutanci, aby zobaczyć swój film na wielkim kinowym ekranie. Zacznijmy od laureatki, Katarzyny Klimkiewicz. O absolwentce łódzkiej szkoły filmowej zrobiło się głośno, kiedy jej scenariusz krótkometrażowego filmu „Hanoi – Warszawa” wygrał konkurs Telewizji Kino Polska „Młode kadry – debiutanci”. Nagrodą była realizacja tekstu. A ta okazała się na tyle udana, że zdobyła nie tylko Jantara w Koszalinie ale i kilkanaście innych trofeów, wśród nich – bagatela – Europejską Nagrodę Filmową. Na młodą reżyserkę zwróciła uwagę brytyjska producentka Alison Sterling, która szukała kogoś do realizacji gotowego już scenariusza. Klimkiewicz, z jej wyczuciem na- stroju i zainteresowaniem sprawami polityki, tożsamości kulturowej, ale i psychologii, była idealną kandydatką. I doskonale się sprawdziła. Powstał thriller psychologiczno-polityczny, w którym erotyka współgra z problematyką społeczną. Historia pani inżynier z fabryki dronów, uwikłanej w romans z arabskim studentem, świetnie zagrana, doskonale sfotografowana przez Andrzeja Wojciechowskiego, zasłużyła nie tylko na Wielki Jantar i Nagrodę im. Stanisława Różewicza za reżyserię, ale i Nagrodę Dziennikarzy. Jej uzasadnienie to w zasadzie mini-recenzja, której fragment warto tu przytoczyć: za perfekcyjne wyważenie wszystkich elementów i precyzyjne operowanie językiem filmu, za subtelne pokazanie namiętności [...], za znakomite przełożenie tezy, że prywatne jest polityczne, na język filmowego dramatu. Tegoroczny Wielki Jantar to kino prawdziwie europejskie, bynajmniej nie tylko przez wybór scenerii i tematyki, ale dzięki precyzyjnej, konsekwentnej realizacji. Kolejny film z listy laureatów to „Kamczatka” Jerzego Kowyni, nagrodzona za scenariusz. Doświadczony dokumentalista sam wyprodukował swój późny debiut fabularny. Historia Stacha, wychodzącego z więzienia na kilkudniową przepustkę, ujmuje gęstym nastrojem, świetną grą debiutujących na dużym ekranie Tomasza Sobczaka i Edyty Torhan (Jantary aktorskie), nieoczywistą linią fabularną i surowymi, niosącymi znaczenia zdjęciami Michała Sobocińskiego. Do listy koszalińskich paradoksów można natomiast dopisać fakt, że reżyser samokrytycznie odnosi się właśnie do... scenariusza, który znalazł uznanie w oczach jury pod przewodnictwem Juliusza Machulskiego. Najwięcej statuetek zgarnęła w tym roku „Stacja Warszawa”. I znowu – historia powstania tego filmu jest materiałem na osobną opowieść. Najpierw powstały teksty kilkunastu krótkich nowel, których wspólnym mianownikiem było miejsce akcji – myjnia samochodowa. Takie zadanie dostali słuchacze kursu fabularnego w Szkole Wajdy. Kiedy realizacja nie doszła do Katarzyna Klimkiewicz, autorka filmu „Zaślepiona” odebrała Wielkiego Jantara z rąk Jacka Bromskiego i Juliusza Machulskiego. fot. Ilona Łukjaniuk Film . 91 skutku, kilku z nich postanowiło nie dawać za wygraną. Scenariusz sześciu nowel podpisali Kacper Lisowski, Nenad Miković, Mateusz Rakowicz, Piotr Subbotko i Tymon Wyciszkiewicz, na krześle reżyserskim Piotra Subbotkę zastąpił Maciej Cuske. To był ryzykowny eksperyment – film grupy przyjaciół o różnych temperamentach twórczych, różnych biografiach artystycznych, drogach do zawodu. Przeplatające się wątki, tworzące panoramę miasta, które staje się równorzędnym bohaterem. Wielość historii o różnej sile emocjonalnej, wielość postaci. Przedsięwzięcie karkołomne pod każdym względem, również technicznym. Nie wszystkie zamierzenia twórców się udały, ale ta chropawa opowieść o mieszkańcach szarej, chaotycznej przestrzeni, którym łatwiej przychodzi kontakt z tworami własnej wyobraźni niż z drugim człowiekiem, chwilami jest naprawdę przejmująca. I prowokuje do dyskusji, czasem bardzo gorących, jak przekonali się uczestnicy koszalińskiej debaty „Szczerości za Szczerość”. Młodzi filmowcy wsadzają swoim filmem kij – a raczej kamerę – w mrowisko. To wymaga odwagi. Jurorzy przyznali „Stacji Warszawa” statuetki za zdjęcia Arkadiusza Tomiaka, dzięki którym osobne wątki zespoliły się w jedną całość wizualną, Pawłowi Skorupce za muzykę niebanalnie i subtelnie dopełniającą opowieść filmową i całemu zespołowi dźwiękowców (Aleksander Musiałowski, Mateusz Adamczyk, Marcin Lenarczyk, Zofia Moruś) za stworzenie klimatu wielkiego miasta. No i trzeba koniecznie zapamiętać Klarę Bielawkę – Jantar za debiut aktorski. W teatrze Bielawka ma już ustaloną renomę, najwyższy czas, żeby częściej upominał się o nią film. W „Baczyńskim” Kordian Piwowarski pokusił się o odtworzenie scen z życia poety, łącząc je z zarejestrowanym dokumentalnie slamem poetyckim i zapisem rozmów z uczestnikami wydarzeń sprzed sześćdziesięciu lat, znającymi Krzysztofa Kamila osobiście. Udało się stworzyć całość dość spójną (spora w tym zasługa zdjęć Piotra Niemyjskiego), w której niestety najbar- 92 . Almanach 2013 dziej dyskusyjna wydaje się decyzja obsadowa – Mateusz Kościukiewicz jako Baczyński wypada blado, zwłaszcza kiedy reżyser każe mu recytować wiersze. Budzi też opór decyzja powierzenia prezentowania poezji Baczyńskiego amatorom – slamerom. Ten zabieg miał zapewne pokazać aktualność i bliskość tej poezji dzisiejszym młodym. Niestety, niedostatki dykcji i umiejętności interpretacyjnych wykonawców budzą głównie irytację. Film zaleca się jednak skromnością i wyciszonym tonem całości, co być może doceniła publiczność i Jury Młodzieżowe, za najlepszy film w konkursie pełnych metraży uznając właśnie „Baczyńskiego”. Te cztery filmy wyczerpują listę tegorocznych laureatów Konkursu Debiutów Pełnometrażowych. I trudno się nie zgodzić z werdyktem, choć wśród pozostałych sześciu tytułów da się odnaleźć nie tylko katastrofy i nieporozumienia. Trzy z nich mają cechę wspólną: ich produkcja trwała lat kilka, a droga na ekran to droga przez mękę, choć z różnych powodów. Obronną ręką wyszło z tych zmagań właściwie tylko „Zdjęcie” Macieja Adamka, dokumentalisty z międzynarodowym sukcesem, którego filmy zdobyły kilkadziesiąt nagród festiwalowych. Scenariusz „Zdjęcia” wygrał polski konkurs Hartley-Merrill, a w szrankach międzynarodowych wywalczył III nagrodę. Wydarzyło się to w roku 2006. Premiera filmu na MFF w Montrealu, gdzie zdobył Srebrny Zenith za debiut, odbyła się we wrześniu 2012. Łatwo policzyć, ile trwała produkcja. Mimo to pastelowa opowieść o dojrzewaniu – choć nie wszystkim przypadnie do gustu jej subtelność i powolny rytm – jednak się broni. Trudno to natomiast powiedzieć o „Tajemnicy Westerplatte”, nad którą wylano już wystarczająco dużo łez, by poświęcać jej tutaj miejsce, i o komedii kryminalnej Tomasza Szafrańskiego „Od pełni do pełni”, której perypetie produkcyjne także są dramatyczne. Ta ostatnia to ciekawszy przypadek: wydaje się, że klęska wzięła się z... nadmiaru. Reżyser i współscenarzysta (z Agatą Harrison i Jarosławem Banaszkiem) najwyraźniej nie zapanował nad bogactwem pomysłów fabularnych, a w efekcie dostaliśmy historię, którą trudno się przejąć i – ubawić. Ale koszaliński festiwal to nie tylko pełne metraże. Na szczęście, bo w tym roku to autorzy filmów krótkometrażowych godnie bronili honoru młodego polskiego kina. Jak zwykle zresztą, tyle że w tym roku, wobec mizerii filmów długich, było to o wiele lepiej widoczne. Słuszną decyzję podjęli też organizatorzy, przenosząc wszystkie projekcje konkursowe do kina „Kryterium” a dyskusje „Szczerość za Szczerość” do Galerii Bałtyckiej. Bo – warto powtórzyć – krótkie fabuły, animacje i dokumenty co roku prezentują wysoki, wyrównany poziom. Tu naprawdę widać młode talenty, nie spętane ograniczeniami budżetowymi i ustępstwami na rzecz przyszłej oglądalności. Jantar za fabułę powędrował więc do Julii Kolberger za zgryźliwy „Mazurek”, a wyróżnienie do Łukasza Ostalskiego za wstrząsającą „Matkę”. Ale wśród fabuł warto wymienić co Małgorzata Pieczyńska wśród publiczności festiwalowej. najmniej kilka tytułów: „Magmę” Pawła Maślony, „Zabicie ciotki” Mateusza Głowackiego wg Andrzeja Bursy, „128. szczura” Jakuba Pączka, „Leszczu” Aleksandry Terpińskiej, „Obcego” Piotra Domalewskiego, „Smutne potwory” Justyny Tafel, „Strażników” Krzysztofa Szota. Jury pod wodzą Sławomira Fabickiego miało z czego wybierać. Równie trudny wybór wymusiły dokumenty. Tu również co najmniej kilka tytułów mogło pretendować do nagrody. Jury wybrało spośród nich świetną „Niewiadomą Henryka Fasta” Agnieszki Elbanowskiej (Jantar) i poruszającą „Matkę 24 h” Marcina Janosa Krawczyka (wyróżnienie). Chyba nieco łatwiej było w animacji: Ewa Borysewicz zdeklasowała konkurencję swoim „Do serca Twego”, opowieścią o toksycznej miłości w zdegradowanej przestrzeni. Wyróżnienie powędrowało do Anity Kwiatkowskiej-Naqvi za „Ab ovo”. Tyle filmy. Ale wyliczenie tytułów w gruncie fot. Ilona Łukjaniuk Film . 93 rzeczy niewiele mówi o festiwalu. Bo to przecież, jak sama nazwa wskazuje, święto kina. Koszalin umie świętować. Znakomite koncerty (Julia Marcel, Mitch & Mitch, Jamal, Jessie Evans), spotkania z aktorami prowadzone w niepowtarzalnym stylu przez Macieja Buchwalda – studenta łódzkiej szkoły filmowej, który pokazał w konkursie swój dokument, ale lepiej jest znany jako członek legendarnej grupy impro Klancyk – pokazy specjalne (m.in. debiuty europejskie) i świetna atmosfera i w klubie, i w czasie dyskusji „Szczerość za Szczerość”, i w kuluarach obu festiwalowych kin – to ważny powód, żeby tu przyjeżdżać nawet z drugiego końca Polski. A są i powody poważniejsze – organizatorzy dbają o coraz bardziej interesujące warsztaty. W 2013 roku Arkadiusz Tomiak opowiedział o roli zdjęć w budowaniu narracji filmowej na przykładzie „Obławy”, Piotr Knop, Mateusz Głowacki i Bartosz Idzi rozmawiali o dźwięku Finał koszalińskiego święta kina. 94 . Almanach 2013 w „Zabiciu ciotki” (i nie tylko) z Pauliną Bocheńską, a scenarzyści rozwijali projekty na zamkniętym (i ponoć fascynującym) warsztacie script doctor Mary Kate O’Flanagan. Były też warsztaty storyboardu, konsultacje prawne, rozmowy o promowaniu polskich filmów na rynkach międzynarodowych i duża dyskusja o piractwie w sieci. A w przerwach można było obejrzeć wystawę fotografii Tomasza Tyndyka i archiwalnych zdjęć, przypominających historię jubileuszowej imprezy, na których niektórzy goście ze wzruszeniem odnajdywali własne twarze, a młodzi widzowie – rozpoznawali sporo młodszych, dziś uznanych reżyserów i aktorów. Czy dzisiejsi laureaci za kilkadziesiąt lat przyjadą do Koszalina jako mistrzowie? Wiele wskazuje, że można na to liczyć. To właśnie tutaj puls młodego kina bije najmocniej, tu rodzą się nowe talenty i zaczynają kariery. Warto je śledzić. fot. Ilona Łukjaniuk Izabela Nowak Multimedialny Wysocki pasji pełen Styczeń jest miesiącem wyjątkowym dla wielbicieli legendarnego Wołodii. Właśnie wówczas świętują oni kolejne rocznice urodzin wielkiego rosyjskiego artysty. Od jedenastu lat Koszalin także wpisuje się w międzynarodowy kalendarz obchodów tej rocznicy. W naszym mieście odbywa się niezwykłe wydarzenie artystyczne poświęcone pamięci legendarnego poety, aktora teatralnego i filmowego, pieśniarza i kompozytora. Kolejne Międzynarodowe Festiwale Filmów Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „PASJE WEDŁUG ŚWIĘTEGO WŁODZIMIERZA” zrodzone zostały z artystycznych fascynacji dr Marleny ZIMNEJ, wybitnej znawczyni życia i twórczości Włodzimierza Wysockiego, autorki książek biograficznych poświęconych artyście i tłumaczki jego wierszy. Marlena Zimna jest również założycielką, kustoszem i dyrektorem jedynego w Polsce prywatnego Muzeum Włodzimierza Wysockiego, które – wraz z koszalińskim Centrum Kultury 105 – organizuje kolejne festiwale. Ubiegłoroczny festiwal odbył się w dniach 19-21 stycznia 2013 roku. Fenomen Włodzimierza Wysockiego Nasz festiwal jest bardzo specyficzny – mówi dr Marlena Zimna – Niewiele jest bowiem na świe- cie festiwali poświęconych tylko jednemu człowiekowi. Ale jest to człowiek wyjątkowy. Z pewnością Włodzimierz Wysocki był wybitną, charyzmatyczną osobowością. Ale nie tylko. Istotna jest również jego artystyczna wszechstronność. Zajmował się wieloma dziedzinami sztuki i w każdej z nich zapisał się w sposób znaczący. Wyjątkowe miejsce zajmuje w literaturze jako autor poezji najwyższych lotów. Podobnie jest z muzyką, gdyż ten wszechstronny artysta jest przede wszystkim kojarzony ze śpiewem, kompozycjami i poruszającymi balladami. Kolejnym gatunkiem sztuki bliskim Wysockiemu był teatr, gdzie stworzył wspaniałe kreacje wcielając się w całą galerię postaci – Hamleta, Łopachina w „Wiśniowym Sadzie”, czy Swidrigajłowa w „Zbrodni i karze”. Warto podkreślić, że wykreowany przez Wysockiego Hamlet ma swoje miejsce w każdej encyklopedii teatralnej i w bardzo wielu publikacjach, nie tylko rosyjskich, ale także angielskich, francuskich i niemieckich. Włodzimierz Wysocki zaznaczył się także w kinematografii. Zagrał w dwudziestu ośmiu filmach. Świetne role stworzył w filmie „Gdzie jest czarny kot” oraz w rosyjskim, nieustannie przypominanym hicie wszechczasów „Miejsca spotkania nie można zmienić”. W literaturze, muzyce, teatrze i filmie Włodzimierz Wysocki odnosił bezsprzecznie wielkie sukcesy. Ten fakt poszerza zakres tematyczny naszego festiwalu, zmieniając to wydarzenie w imprezę multidyscyplinarną. Jednak nie tylko sztuka nie pozwala zapomnieć o artyście. Dramatyczne dzieje życia Włodzimierza Wysockiego wpisują się także w niezwykle ciekawy kontekst historyczny. Jest również obecny – oczywiście nie z własnej woli – w historii ruchu olimpijskiego, gdyż wielka manifestacja, jaką stał się pogrzeb artysty, zakłóciła przebieg moskiewskiej olimpiady w 1980 roku. Jedenasta odsłona „Pasji według świętego Włodzimierza” Z roku na rok program kolejnych festiwali „Pasje według świętego Włodzimierza” wzbogaca się o nowe propozycje. Oczywiście, naj- Film . 95 ważniejsze są konkursowe projekcje filmów dokumentalnych rywalizujących o nagrody przyznawane tradycyjnie przez festiwalową publiczność. Nie był to jedyny konkurs rozstrzygnięty podczas ubiegłorocznej imprezy. Przyznano również nagrody w konkursie „Najlepiej o Wołodii” oraz Nagrodę Specjalną za całokształt osiągnieć artystycznych, do której nominowano czterech reżyserów. Filmowym pokazom towarzyszyły prezentacje unikatowych odkryć archiwalnych, spotkania z reżyserami i autorami publikacji poświęconych Wysockiemu, panele dyskusyjne i prezentacje płyt z nagraniami jego utworów. Tradycją są niecierpliwie oczekiwane wieczorne koncerty. W 2013 roku mogliśmy posłuchać festiwalowych gości prezentujących oryginalne interpretacje pieśni Włodzimierza Wysockiego i występujących w dwóch odmiennych odsłonach. Pierwszy festiwalowy dzień zwieńczył nostalgiczny koncert „Lirycznie”, a drugi zakończony został gorąco oklaskiwanym przez publiczność muzycznym spotkaniem „Wysocki. Requiem optymistyczne”. Widzowie mieli także okazję, by zajrzeć do filmowego laboratorium, gdzie zagraniczni reżyserzy, montażyści i archiwiści przybliżali tajniki warsztatu filmowego. Tradycją są również wystawy fotograficz- ne. W 2013 roku była to bardzo interesująca i efektowna ekspozycja „Włodzimierz Wysocki w komiksie, graffiti i... tatuażu”, potwierdzająca fenomen legendarnego barda wolności i jego ponadczasową obecność nawet w kulturze masowej. Od lat niezmienna jest szczególna, bardzo kameralna i jakże odmienna od festiwalowej sztampy atmosfera towarzysząca koszalińskim spotkaniom oraz niekończące się rozmowy wielbicieli Włodzimierza Wysockiego. Swoistym znakiem szczególnym festiwalu jest obecność wybitnych wysockologów przyjeżdżających do Koszalina z wielu, nieraz bardzo odległych i egzotycznych, krajów; Bardzo się cieszę, że po raz jedenasty przybyło do Koszalina tak wielu gości, którzy swoje życie poświęcili popularyzacji życia i twórczości Włodzimierza Wysockiego – witając ich mówił ówczesny zastępca prezydenta Przemysław Krzyżanowski. – Festiwal, który właśnie się rozpoczyna, jest bardzo ważnym wydarzeniem. Inauguruje bowiem nowy rok kulturalny w naszym mieście. Serdecznie dziękuję pani dr Marlenie Zimnej za trud włożony w organizację festiwalu i za zaproszenie do Koszalina tylu wspaniałych osób, dla których Włodzimierz Wysocki stał się życiową pasją. „Włodzimierz Wysocki w komiksie, graffiti i tatuażu” – fragment wystawy. 96 . Almanach 2013 fot. Ilona Łukjaniuk Włodzimierz Wysocki w dokumencie Chociaż od śmierci Włodzimierza Wysockiego miną wkrótce trzydzieści cztery lata, na całym świecie wciąż powstają nowe filmy dokumentalne poświęcone wielkiemu rosyjskiemu artyście. Kolejne pokolenia twórców wciąż intryguje i fascynuje niezwykła osobowość legendarnego Wołodii, obdarzonego tak licznymi talentami i ogromnym osobistym urokiem. W 2013 roku do finałowego konkursu zakwalifikowano dwanaście filmów z dziewięciu krajów: Białorusi, Francji, Grecji, Izraela, Polski, Rosji, Ukrainy, Włoch oraz z debiutującej w konkursowej rywalizacji Australii. Różnorodne gatunkowo filmy dokumentalne łączył bohater – Włodzimierz Wysocki, którego zakochani w artyście twórcy pragną ocalić od zapomnienia. W swoich dokumentach przybliżają widzom różne aspekty bogatej i różnorodnej działalności artystycznej Wysockiego. Podczas konkursowych pokazów oglądaliśmy więc filmy biograficzne, rejestracje z koncertów i spektakli teatralnych z jego udziałem, a także miniatury filmowe przedstawiające różne interpretacje utworów Wysockiego. Trudno się dziwić, że najwięcej filmów reprezentowało Rosję – ojczyznę artysty, w której Wysocki był, jest i będzie postacią kultową, symbolem niezależnego, niepokornego artysty, walczącego z totalitarnym systemem. Obejrzeliśmy więc cztery rosyjskie produkcje: „Dmitrij Mieżewicz o Władimirze Wysockim i nie tylko” w reżyserii Wiktora Kulikowa oraz film „Ach, jak szczęśliwie jesteś urodzony!” Aleksandra Kowanowskiego i Igora Rachmanowa, moskiewskich reżyserów doskonale znanych z koszalińskich festiwali, gdzie wielokrotnie święcili triumfy. Ten obraz poświęcony był relacjom łączącym Włodzimierza Wysockiego z Jurijem Lubimowem, wybitnym reżyserem i wieloletnim dyrektorem legendarnego Teatru na Tagance w Moskwie. Kolejnymi rosyjskimi obrazami były: „Pamięci bardów, którzy odeszli” wyreżyserowany przez Olega Wasina oraz bardzo interesujący film „Pamięci Władimira Wysoc- kiego. Spojrzenie luteranina” w reżyserii pastora Igora Alisowa, przedstawiający spojrzenie człowieka wierzącego na twórczość Włodzimierza Wysockiego. Kinematografię ukraińską reprezentowały dwa filmy: „Dziękuję, przyjacielu” zrealizowany przez Jurija Gucałowa, i Wasila Curmana oraz „Na okoliczność odsłonięcia pomnika Wysockiego w Odessie” w reżyserii Jewhena Ławruka. Z debiutującej w konkursie Australii przyjechał film „Antybajka” zrealizowany przez Grega Vaismana, z Białorusi – „Władimir Wysocki. Ślad białoruski” wyreżyserowany przez Ludmiłę Chochłową i Wiktorię Koseniuk, z Grecji – „Gimnastyka poranna” Vinicio Caposseli, z Francji – „Piosenka o przyjacielu” – dzieło Yvesa Jamaita, z Izraela – „Dotknąć tekstu” w reżyserii Liona Nadela, Alexa Sverdlina i Alekseya Ukleina. W gronie finalistów znalazł się także polski film „Na Wyso(c)kim poziomie” zrealizowany przez Marcina Urbana. Kulturowy most Wysockiego Fenomen Włodzimierza Wysockiego to jeden z najbardziej wyrazistych elementów współczesnej kultury, nie tylko rosyjskiej, ale także europejskiej a nawet światowej. Twórczość legendarnego artysty wciąż podbija nowe kontynenty, zdobywając gorących wielbicieli. Pod każdą szerokością geograficzną kult Włodzimierza Wysockiego znajduje swoich gorliwych wyznawców – mówi dr Marlena Zimna. – Wielu z nich przyjeżdża do Koszalina. Podczas festiwali gościliśmy już artystów i naukowców zza wielkiego muru i zza wielkiej wody, z Bliskiego i Dalekiego Wschodu, a nawet z Afryki, Nieczęsto w Koszalinie mamy okazję spotkać w jednym czasie i w jednym miejscu przedstawicieli tak różnych krajów, profesji, kultur i ras. Niejednokrotnie zdarzało się, że w Koszalinie spotykali się przedstawiciele krajów zantagonizowanych. Podczas wojny gruzińsko-rosyjskiej przyjechali goście z Gruzji i z Rosji, w trakcie ostatnich trzech lat gościliśmy również przedstawicieli Izraela i krajów arabskich, które nawet nie utrzymują stosunków Film . 97 dyplomatycznych z Izraelem. Lecz nasi goście to intelektualiści i artyści, a nie fundamentaliści czy syjoniści. Ale gdy w grę wchodzą silne emocje, temperatura ich dyskusji mogłaby być wysoka... A jednak ci ludzie jednoczyli się w fascynacji twórczością i osobowością Włodzimierza Wysockiego i przez cały czas utrzymują przyjazne kontakty. Okazało się, że wielki rosyjski artysta spełnia rolę pomostu kulturowego, międzynarodowego i międzyreligijnego. W 2013 roku Koszalin gościł zafascynowanych Wysockim artystów, reżyserów, naukowców, piosenkarzy, tłumaczy i literatów z trzynastu krajów: Czech, Francji, Grecji, Gruzji, Iraku, Izraela, Jordanii, Niemiec, Polski, Rosji, Serbii, Ukrainy, Włoch. To spotkanie potwierdziło wielką popularność rosyjskiego artysty w krajach arabskich, gościliśmy więc znakomitości z Bliskiego Wschodu: Huseina El-Hassouna z Ammanu w Jordanii, piosenkarza, muzyka, kompozytora, aranżera, pierwszego w świecie arabskim wykonawcę utworów Włodzimierza. Wysockiego a także lekarza, dyrektora kliniki w Ammanie. Częścią festiwalowego programu była promocja jego płyty „Dzwon na trwogę”; talent wokalny gościa z Jordanii festiwalowa publiczność gorąco oklaskiwała podczas koncertu „Wysocki. Requiem optymistyczne”. Kolejnymi przedstawicielami Bliskiego Wchodu byli goście z Izraela: współautorzy konkursowego filmu „Dotknąć tekstu” – Lion Nadel (nestor koszalińskiego festiwalu) i Alex Sverdlin oraz Tamara i Igal Amitai z Hajfy. Po raz drugi przyjechała do Koszalina z Iraku Gulala Noori Ahmed – wybitna współczesna poetka arabska, a zarazem znakomita tłumaczka poezji Włodzimierza Wysockiego, przekładająca jego twórczość na język kurdyjski i arabski. Sąsiadującą z Bliskim Wchodem Gruzję reprezentował Akaki Gaczecziladze z Tibilisi, „Pasje wg Świętego Włodzimierza” – pierwsza z lewej niestrudzona propagatorka twórczości Wysockiego dr Marlena Zimna. 98 . Almanach 2013 fot. Ilona Łukjaniuk malarz, literat, autor książki „101 arcydzieł Włodzimierza Wysockiego” a także piosenkarz, który zachwycił widzów podczas festiwalowych koncertów. Przedstawicielem Ukrainy był Oleksandr Babenko z Jałty, znany wosockolog, autor licznych publikacji i organizator imprez poświęconych Włodzimierzowi Wysockiemu. Z Grecji przyjechał Demetrios Triantafyllidis, znakomity tłumacz poezji rosyjskiej, autor wielkiej liczby przekładów utworów Włodzimierza Wysockiego. Południową Europę reprezentowali również goście z Serbii – tłumacz literatury rosyjskiej prof. Milivoje Baćović oraz prof. Elena Stanisavljević, pieśniarka i wspaniała interpretatorka utworów rosyjskiego barda. Z Francji, kraju, który był tak bliski Wysockiemu, przyjechała pisarka Anne Le Roy z Paryża, autorka znakomitej biografii Wysockiego, z Czech – Igor Jelínek, naukowiec reprezentujący Uniwersytet w Ostrawie, a także piosenkarz, interpretator twórczości Wysockiego. Liczna grupa wspaniałych gości przyjechała do Koszalina z Rosji. Tę galerię znakomitości otwiera prawosławny duchowny, ojciec Michaił Chodanow z Moskwy. – To postać absolutnie wyjątkowa, prawdziwy człowiek renesansu i w tych słowach nie ma cienia przesady – przedstawiła gościa Marlena Zimna. – Jest prawosławnym duchownym, pisarzem, autorem kilku książek o Włodzimierzu Wysockim, między innymi promowanej w ramach festiwalu publikacji Mam co zaśpiewać, gdy przed Bogiem stanę, dziennikarzem, redaktorem naczelnym czasopisma teologiczno-kulturologicznego „Szósty Zmysł”, protojerejem Cerkwi pod wezwaniem Świętego Jana Apostoła i Ewangelisty, wykładowcą filozofii w Rosyjskim Uniwersytecie Prawosławnym w Moskwie, absolwentem trzech fakultetów. Ukończył także studia w Instytucie Języka Arabskiego w Bagdadzie. Jak się okazało, ojciec Michaił Chodanow jest także obdarzony talentem wokalnym. Podczas festiwalowego koncertu podbił serca publiczności swoimi interpretacjami pieśni Wysockiego, pięknym głosem i ujmującą oso- bowością. Tym prezentacjom dodawał blasku akompaniament kolejnego gościa z Moskwy – Michaiła Kryłowa, zaliczanego do najlepszych rosyjskich gitarzystów. Kolejną wyjątkową osobowością, również z Moskwy, był pastor Igor Alisow, zwierzchnik Parafii Ewangelicko-Luterańskiej pod wezwaniem Świętej Trójcy w Moskwie, a także reżyser, autor jednego z konkursowych filmów „Pamięci Władimira Wysockiego. Spojrzenie luteranina”, realizujący w Koszalinie reportaż o ubiegłorocznym festiwalu „Pasje wg Świętego Włodzimierza”. Kolejny moskwianin, Wadim Syczewski, jest nauczycielem buddyzmu i yogi, autorem licznych rozpraw filozoficznych, między innymi „Życie i nieśmiertelność w buddyzmie”. W historii wysockologii zaznaczył się jako odkrywca unikatowych materiałów archiwalnych z Włodzimierzem Wysockim. Galerię moskiewskich znakomitości zamykał Wadim Duz-Kriatczenko, wieloletni pracownik naukowy największego na świecie Państwowego Muzeum Włodzimierza Wysockiego w Moskwie, znakomity bibliograf, odkrywca nieznanego wcześniej utworu Wysockiego Wschód. Z Rosji przyjechali również Wasilij Popow (Kotłas – Obwód Archangielski), założyciel Muzeum Włodzimierza Wysockiego, Igor Rostowski z Sazonowa, autor kilkotomowej bibliografii publikacji Włodzimierza Wysockiego, Władimir Czejgin, znakomity specjalista w dziedzinie zapisów fonograficznych utworów Wysockiego oraz Wiktor Kulikow, reżyser konkursowego filmu „Dmitrij Mieżewicz o Władimirze Wysockim i nie tylko”, autor książek o Włodzimierzu Wysockim oraz dyrektor Muzeum Wysockiego w Togliatti. Reżyserowi towarzyszył syn, Kirił Kulikow, przedstawiciel najmłodszego pokolenia miłośników twórczości Wysockiego. Triumfatorzy „PASJI WEDŁUG ŚWIĘTEGO WŁODZIMIERZA” - werdykty publiczności Po raz trzeci w historii imprezy przyznana została Nagroda Specjalna za całokształt twór- Film . 99 czości dla filmowca zajmującego się Wysockim. Nominowani do niej reżyserzy to: Robert Dorhelm (Austria – Stany Zjednoczone), Fritz Pleitgen (Niemcy), Mati Talvika (Estonia) i Demetrio Volcica (Włochy). Cała nominowana czwórka to twórcy wybitni o znaczącym dorobku artystycznym. Wyraziście zaznaczyli się też w historii koszalińskiego festiwalu. Ich filmy były zauważane i doceniane – mówi dr Marlena Zimna. – Publiczność zachwycił obraz „Portret Włodzimierza Wysockiego” w reżyserii Roberta Dornhelma i znakomity, zrealizowany w 1972 roku dokument „Wysocki w Tallinie” zrealizowany przez dziennikarza telewizyjnego Mati Talvika z Estonii. Niezwykle wartościowe były również filmy zachodnich korespondentów telewizyjnych – Demetrio Volcica z Włoch i Fritza Pleitgena z Niemiec. W tej kategorii laureatem został Robert Dorhelm. – Myślę, że to właśnie Dorhelm zrealizował najbardziej niezwykły film – komentuje dr Marlena Zimna – który prezentował artystę we wszystkich sferach jego twórczej działalności – poetyckiej, muzycznej, teatralnej, filmowej. Robert Dorhelm pokazał również Wysockiego z perspektywy ludzi bliskich artyście: kolegów z teatru, reżyserów oraz przez pryzmat spojrzenia publiczności, tego niebywałego oddźwięku, jaki jego twórczość wywoływała, tego niesamowitego aplauzu, porównywalnego do reakcji na koncerty Beatlesów. Kolejna z festiwalowych nagród – „Najlepiej o Wołodii” – przeznaczona została dla najbarwniejszej osobowości festiwalu. Ponieważ wszyscy festiwalowi goście zasługiwali na uwagę 100 . Almanach 2013 i podziw, wybór był bardzo trudny. W 2013 roku publiczność wybrała dwóch laureatów, którymi zostali dr Husein El-Hassouna i ojciec Michaił Chodanow. W konkursie filmów dokumentalnych publiczność przyznała trzy nagrody. III nagrodę otrzymał izraelski dokument „Dotknąć tekstu”. Pozostałe nagrody trafiły do rąk reżyserów rosyjskich. Warto zaznaczyć, że decydowały pojedyncze glosy, więc poziom konkursowych prezentacji był bardzo wyrównany. II nagrodę otrzymał film „Dmitrij Mieżewicz o Władimirze Wysockim i nie tylko”. Najważniejszą nagrodą – GRAND PRIX – festiwalowa publiczność uhonorowała film „Pamięci Władimira Wysockiego. Spojrzenie luteranina”. Spodziewałam się takiego werdyktu – konkluduje dr Marlena Zimna. – Może to zabrzmi zaskakująco, ale myślę, że na wybory publiczności wpłynął fakt, że ubiegłoroczny festiwal przebiegał pod znakiem analizy twórczości Wysockiego w ujęciu transcendentalnym i eschatologicznym. Dla Włodzimierza Wysockiego motywy życia i śmierci, odchodzenia i przemijania, były tematami fundamentalnymi. Jestem pewna, że charakterystyczny dla tego artysty bunt skierowany był nie tylko przeciw realiom politycznym, w których z wielkim trudem egzystował. Przede wszystkim był to jednak bunt egzystencjalny wyrażający ból istnienia i przemijania. Wyjątkową cechą ubiegłorocznego festiwalu był również jego ekumeniczny charakter. Wśród festiwalowych gości znaleźli się przedstawiciele kościoła luterańskiego, ewangelickiego, prawosławnego i konfesji buddyjskiej. Małgorzata Kołowska Integracja serca z rozumem 10 Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja” Koszaliński, ale zarazem Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”, miał już wielu patronów i wielu ideom bywał podporządkowany: a to szerzeniu przekonania, że każdy ma swoje Kilimandżaro do zdobycia (ta myśl jest zresztą stale obecna), a to wskazywano na BAJKĘ i obszary wyobraźni jako wyzwalające z różnego rodzaju ograniczeń (bo czymże innym są niepełnosprawności). Wtedy właśnie, w roku 2007, patronem festiwalu został Miś Uszatek, ten sam, „co klapnięte uszko ma”. Uszatek na poważnym festiwalu filmowym, czy to poważne? Ależ tak, bo podczas festiwalowych dni uczestnicy rozlicznych wydarzeń – filmowy konkurs to nie jedyny przecież ich nurt – balansują często pomiędzy szczerym śmiechem i nie mniej szczerym wzruszeniem. A kiedy festiwal się kończy i z placu Polonii znika festiwalowe miasteczko, robi się jakoś zwyczajnie, a raczej nadzwyczajnie smutno i pusto. A przypomnijmy, że bywał to pełen gwaru i szant port z tawerną, było też francuskie miasteczko, ostatnio zaś – na dziesięciolecie festiwalu – powstał totalny plan filmowy z ikonami światowego kina, wśród których królował Chaplin nie tylko „z dykty wycięty” – jak pisał Julian Tuwim w swym „Balu w Operze”, ale „jak żywy”, zmultiplikowany i wszechobecny dzięki młodzieży, która przywdziała kostiumy wiecznego wagabundy, bez względu na płeć pozwoliła sobie domalować wąsiki i przybrać kaczy chód, wcielając się w tę postać tyleż komiczną, co tragiczną. Integracja na wiele sposobów Jako impreza międzynarodowa, ale jednak koszalińska festiwal zintegrował i integruje nadal nie tylko środowiska osób niepełnosprawnych z resztą świata, ale wokół siebie skupia działania różnych instytucji i stowarzyszeń lokalnych – tu, rzecz jasna, musi też pojawić się nazwa Koszalińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, w którego działania z najlepszym możliwym skutkiem wpisana jest „Integracja” – ale też trzeba wymienić Politechnikę Koszalińską, Centrum Kultury 105, Pałac Młodzieży, Teatr Propozycji „Dialog” czy Galerię „SCENA”, twórców i animatorów kultury, społeczników, działaczy organizacji pozarządowych działających na rzecz szeroko rozumianej promocji kultury i wyrównywania szans życiowych obywateli naszego miasta, kraju, Europy, świata. Tak, tak, świata też, dawno bowiem festiwal przekroczył granice Koszalina i Polski, Europy także, w Europie zaś zaistniał wyraziście zrazu za sprawą francuskich przyjaciół i ambasadorów filmowej integracji, w ubiegłym roku zaś goszcząc w Polskim Ośrodku SpołecznoKulturalnym w Londynie i w Radzie Europy w Brukseli. To wspaniałe zwieńczenie jubileuszowego, 10 Europejskiego Festiwalu „Integracja „Ty i Ja”. Pod patronatem Chaplina Ten dziesiąty festiwal w sposób szczególny zadedykowano samemu filmowi jako sztuce, która przemawia do widzów na całym świecie, od stulecia z niewielką już górką dokonując cudu integracji międzykulturowej. Symbolem kina, w którym spotykają się możni tego świata, ale któ- Film . 101 re stało się świątynią kultury prawdziwie popularnej, a nawet masowej (co może skłaniać do refleksji o granicach Sztuki, jednak nie tu miejsce na takie rozważania) jest Charlie Chaplin, który genialnie pogodził sprzeczne ze sobą gatunki, znalazł kompromis miedzy sztuką wysoką a sztuką masową, znajdując swoisty, poetycki i pełen symboli, a jednak zrozumiały powszechnie język, pozwalający komunikować się skutecznie i intensywnie z publicznością ponad wszelkimi podziałami. Do mistrzostwa doprowadzając swój aktorski język komunikacji pozawerbalnej – w czasach kina niemego przecież zaczynał – pogodził ze sobą śmiech i łzy. We wszechobecnych podczas festiwalu Chaplinów wcielili się członkowie grup teatralnych prowadzonych w Pałacu Młodzieży przez Elżbietę Malczewską-Giemzę i Wojciecha Węglowskiego (to on stworzył program imprez towarzyszących sprawiających, że ten dziesiąty festiwal stał się imprezą prawdziwie magiczną). Dodajmy, że atmosferę retro od pierwszych festiwalowych chwil skutecznie pomagali budować przybyli z Łodzi mistrzowie konstrukcji oraz jazdy na bicyklach, słusznie nazwanej „jazdą na wysokim poziomie”; wspięcie się na siodełko jest nie lada wyczynem wymagającym i sprawności fizycznej i... odwagi. Ducha minionego czasu i czar swingu spod znaku Glenna Millera przywoływał także big band prowadzony w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz przez Marcina Fijałkowskiego, zasilony przez studiujących w akademiach muzycznych absolwentów koszalińskiego PZSMuz.. W tym przywołującym aurę początku minionego stulecia entourage’u Chaplin był nieodłącznym towarzyszem gwiazd pojawiających się w festiwalowym, filmowym tym razem, miasteczku; kiedy trzeba było pomagał dostać się na scenę i filmowym klapsem otwierał kolejne „ujęcia” tej ogromnej produkcji w tym swoistym Cinema Cite: spektakle, spotkania, koncerty, recitale, wernisaże. Każdorazowo wręczając kwiat Uczestnikom festiwalu towarzyszyli bohaterowie kina niemego. 102 . Almanach 2013 fot. Ilona Łukjaniuk Chaplin dziękował w imieniu publiczności festiwalowym gościom. A plejada ich była znakomita. Poczynając od otwierającej festiwal swym recitalem, magnetyzującej i niepokornej, wyrazistej i drapieżnej Natalii Sikory po równie znakomitą, ale nieporównanie bardziej liryczną Dorotę Osińską, która wzruszyła i zachwyciła publiczność mimo trudnej do ukrycia niedyspozycji głosowej. Pomiędzy obiema gwiazdami teatru muzycznego i estrady oraz talent show The Voice of Poland, prezentował się Michał Ziomek, zwycięzca krakowskiego Festiwalu Piosenki Zaczarowanej, któremu inwalidzki wózek nie przeszkadza czarować słuchaczy poetycką ale też i zadziorną piosenką. W świat brzmień muzyki hinduskiej natomiast wprowadzał nieliczną już z racji nocnej i zimnej, niestety, pory – zjawiskowy mistrz sitaru Miro Kempiński. Z publicznością spotkali się zasiadający w jury mistrz filmowego dokumentu Andrzej Fidyk i aktor Wojciech Malajkat. Jakże przekonujące było wyznanie obu panów dotyczące wzruszenia płynącego zarówno z ekranu, podczas oglądania festiwalowych filmów, jak i właśnie tych zwykłych-niezwykłych rozmów i spotkań z uczestnikami festiwalu. Gwiazdami spotkań w miasteczku festiwalowym byli też aktorzy Jarosław Boberek i Michał Sitarski, znani przede wszystkim ze swych dubbingowych osiągnięć, dający też swoje głosy postaciom Rozumu i Serca z popularnej reklamy, personifikujący niejako wartość sojuszu rozumu i serca w sprawach nie tylko merkantylnych. A czymże innym jest idea koszalińskiego festiwalu, jak nie nakazem racjonalnego rozwiązywania problemu osób niepełnosprawnych w atmosferze wzajemnej życzliwości i godzenia głosu rozumu i serca? Wyżej, dalej, szybciej – mimo wszystko! Imponującą grupę uczestników festiwalu zawsze stanowią paraolimpijczycy, którzy dotąd spotykali się przede wszystkim z uczniami szkół ponadgimnazjalnych. Strzałem w dziesiątkę okazało się stworzenie możliwości spo- tkania z nimi także w festiwalowym miasteczku, dokąd przyjść mógł każdy. Pełna widownia potwierdziła sens i potrzebę tego rodzaju spotkań z niepełnosprawnymi sportowcami. A w roku 2013 byli to: zawodnik Startu Koszalin Tomasz Rębisz – czterokrotny medalista igrzysk paraolimpijskich w Londynie, Ryszard Fornalczyk – wiceprezes Stowarzyszenie Sportu Niepełnosprawnych Start Koszalin, złoty medalista igrzysk paraolimpijskich, mistrz Europy i Polski (27-krotnie!) w wyciskaniu sztangi leżąc, trener zawodników osiągających wyniki na światowym poziomie; Maciej Sochal – kolejny paraolimpijczyk z Koszalina, który chorobę przekuł na sportowy sukces, zdobywając I miejsce Mistrzostw Świata 2011 r. w pchnięciu kulą i rzucie maczugą, III miejsce Mistrzostw Europy 2012 r. w pchnięciu kulą, IV miejsce Mistrzostw Europy 2012 r. w rzucie maczugą, ma też na swoim koncie starty olimpijskie w Atenach i Londynie. Karol Kozuń ze Zduńskiej Woli, mistrz świata oraz wicemistrz paraolimpiady w Londynie w pchnięciu kulą oraz w rzucie oszczepem. To on opowiadał o swojej niepełnosprawności jako konsekwencji nieodpowiedzialnego życia; będąca skutkiem wypadku samochodowego niepełnosprawność stała się jednak trampoliną do życiowych i sportowych sukcesów. Sprinter Mateusz Michalski jest dwukrotnym medalistą paraolimpijskim, mistrzem świata i mistrzem Europy. W Londynie wywalczył dwa medale – złoty w biegu na 200 m. oraz srebrny na dystansie 100 m. Poznaliśmy też wspaniałe dziewczyny: lekkoatletkę Karolinę Kucharczyk oraz zniewalającą śmiechem, maleńką ciałem (116 cm wzrostu) , ale wielką duchem i osobowością Justynę Kozdryk – sztangistkę, srebrną medalistkę Igrzysk Paraolimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Krzysztof Głombowicz z koszalińskim festiwalem związany jest od wielu lat. Od dzieciństwa zmagał się z chorobą Heinego-Medina. Od tamtej pory ma niedowład nóg, korzysta z aparatu ortopedycznego. Z powodzeniem uprawiał jednak różne dyscypliny sportu: podnoszenie ciężarów, pływanie, strzelectwo, narciarstwo klasycz- Film . 103 ne, lekkoatletykę. Jako dziennikarz sportowy zawsze jest świetnym moderatorem koszalińskich spotkań z kolegami – paraolimpijczykami. Niepełnosprawni szermierze – wśród nich też nie brakowało mistrzów – w koszalińskich szkołach uczyli młodzież władania białą bronią. Podczas końcowego turnieju pełnosprawni nastolatkowie płci obojga mogli zmierzyć się ze swymi mistrzami, jak oni zasiadając na przystosowanym dla niepełnosprawnych szermierzy wózku. Nie było łatwo zwyciężać! I jeszcze jeden niezwykły gość, z którym spotkania były niezwykłym doświadczeniem: – Jestem Łukasz Krasoń, stawiam na nogi ludzi bez marzeń – tak się przedstawił publiczności festiwalowej inicjator akcji „Wstań i jedź”, który na specjalnie skonstruowanym rowerze przejechał pół Polski. Łukasz zmaga się z unieruchamiającą go na wózku dystrofią mięśni. Towarzyszy mu żona Małgorzata i, trzeba to stwierdzić, oboje tworzą uroczą i wzruszającą jednocześnie parę wspierającą się na wspólnej drodze przez życie, bo to nie tylko pełnosprawna, filigranowa i delikatna Małgosia daje oparcie Łukaszowi, chociaż to ona, kiedy wybierali się w swą pierwszą podróż samolotem, musiała osiągnąć tężyznę pozwalającą jej unieść Łukasza na rękach. Spotkania z tymi ludźmi były nie tylko pouczającym i nakazującym pokorę wobec życia doświadczeniem, ale i zaszczytem. Dotyczy to także bohatera niezwykłego spotkania pod hasłem „Siła reportażu”, które poprowadził gospodarz „Ekspresu reporterów” w TVP 2 – Michał Olszański. Jego gościem był Tomasz Leleń, bohater reportażu „Inny szuka szczęścia” obecnej podczas całego festiwalu Joanny Frydrych. Odznaczającego się żywą inteligencją i poczuciem humoru Tomasza los naznaczył zespołem Aspergera – formą autyzmu, która stoi na przeszkodzie w drodze do szczęścia, tego zawodowego (Tomek jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego, nie może jednak znaleźć pracy Wystawa Weroniki Karwowskiej (pierwsza z prawej) każe dostrzec piękno w twarzach ludzi dotkniętych zespołem Downa. 104 . Almanach 2013 fot. Ilona Łukjaniuk i osobistego, a to dlatego, że, jak to zostało ujęte w filmie, jest autentyczny do granic nieakceptowalności. Więcej niż imprezy towarzyszące Bez imprez towarzyszących Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja” nie byłby tym, czym jest, a idea integracji spełniona byłaby tylko częściowo. Tu przecież nie ma dróg na skróty i po łebkach. Więc nie może obyć się bez integracji sztuk wszelakich: poznajemy więc twórczość artystów niepełnosprawnych i ich samych: poetów, malarzy, fotografików; warsztatom fotograficznym poprzedzającym festiwal patronowała Bałtycka Szkoła Fotografii i jej twórca Grzegorz E. Funke; innym profesjonalnym fotografikiem na stałe współpracującym z festiwalem jest Wojtek Szwej, autor wystawy „10 lat Ty i Ja w obiektywie”. W miasteczku festiwalowym przez cały czas trwania imprezy można było oglądać wystawę zorganizowana przez Urząd Marszałkowski w Szczecinie „Wszystko o niepełnosprawnych”. W holu KBP otwarta została też wystawa Wiesława Zięby – grafika, autora rysunków satyrycznych, mistrza animacji filmowej i cenionego autora plakatów filmowych. W tym nurcie niezwykłym wydarzeniem była przygotowana w Muzeum w Koszalinie wystawa malarstwa Weroniki Karwowskiej „Rytm życia”. Młoda artystka na bohaterów swych malarskich portretów wybrała osoby z Zespołem Downa. Są w różnym wieku, od kilkuletnich dzieci poczynając na osobach starszych kończąc. Każdy z jej bohaterów, bez względu na wiek czy płeć, ma swoje niespełnione marzenie: chcą być kochani i chcą kochać – jak każdy. Jeden z portretów przedstawiający młodą kobietę opatrzony został prowokacyjnym tytułem „Matka Boska od Downów”. Reakcje niektórych widzów, upatrujących w tym profanacji, były dość gwałtowne, bez prowokacji jednak nie da się przełamywać stereotypów, z których budowane są najtrwalsze bariery. A skoro o barierach mowa, nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o udziale w festiwa- lu stowarzyszenia „Katarynka” i wrocławskich specjalistów od audiodeskrypcji. Dzięki nim mogliśmy poznać, jak za pomocą słowa sprawy widzialne dostępne stają się także dla osób niewidzących. W ten sposób opracowana została wystawa przygotowana przez Wrocławską Galerię Plakatu Polskiego. KOSZART przeciw wykluczeniu Plastyczno-teatralny nurt festiwalu zintegrowany był w 2013 roku z programem odbywającego się w tym samy czasie KOSZART-u – Festiwalu Sztuki w Przestrzeni Publicznej, jaki po raz trzeci zorganizowała Galeria „SCENA”, od początku będąca partnerem „Integracji”. Nadrzędne hasło Koszart-u w 2013 roku brzmiało: „Punkty styku. Sztuka przeciw wykluczeniu”. Naszym celem jest nawiązanie trójstronnego, niewymuszonego dialogu pomiędzy pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi obywatelami oraz ludźmi kultury za pomocą realizacji wizualnych, wyeksponowanych w przestrzeni publicznej na bilbordach i muralach graffiti. Istotnym elementem tego fragmentu festiwalu będzie prezentacja kampanii artystyczno-społecznej „Wszyscy jesteśmy superbohaterami” Michała Bałdygi. W ramach festiwalu będą również podjęte integracyjne działania warsztatowe pod tytułem Wymiana. W związku z tematem 3 edycji – w celu zwiększenia oddziaływania – autorzy i organizatorzy III Festiwalu KOSZART oraz X Europejskiego Festiwalu Filmowego Integracja Ty i Ja, podjęli decyzję o wspólnej realizacji obu wydarzeń w roku 2013. W ten sposób w praktyce realizujemy ważną ideę integracji i wsparcia dla osób niepełnosprawnych. Do dziś oglądać możemy na fasadzie budynku Biblioteki graffiti przestawiające chłopaka siedzącego z wysoko podniesiona głową na wózku inwalidzkim i hasło: ŻYĆ! MARZYĆ! TWORZYĆ! ZWYCIĘŻAĆ! W pamięci widzów na długo zapewne pozostanie performance Michała Bałdygi „Droga”, pokazujący zmagania człowieka usiłującego pokonać opór krępujących go, elastycznych lin, które z jednej strony ulegały sile mięśni, by po- Film . 105 konać ją doprowadzając do kolejnego upadku. To ciągłe upadanie i podnoszenie się – mimo wszystko i za wszelka cenę – stawało się metaforą nie tylko niepełnosprawności, ale też codziennego wysiłku, by nadać życiu sens i wartość, także za cenę cierpienia. Z artystką kryjącą się pod pseudonimem MOON odebraliśmy wirtualne przesłanie z nieba: Message from the Sky. Oba te wydarzenia wpisywały się w nurt działań parateatralnych i teatralnych. Marzyciele i inni Wojciech Węglowski przygotował dwa przejmujące spektakle pod szyldem Teatru na Kółkach, działającego w Niepublicznym Ośrodku Edukacyjno-Rehabilitacyjnym Kowalkach. Obecność niepełnosprawnych aktorów i ich zaangażowanie w działania sceniczne przydawały głębi przesłaniu wywiedzionemu z dwóch literacko-teatralnych tropów prowadzących do Lewisa Carolla – to w „Alicji po drugiej stronie lu- Andrzej Fidyk (z lewej) i laureaci „Motyla 2013”. 106 . Almanach 2013 stra” oraz Samulea Becketta w „Czekając na...”. Nie sposób nie wspomnieć wiernego festiwalowi od lat warszawskiego Teatru Ruchu Balonik. Swoiste widowiska w stylu retro z bicyklami w roli głównej przygotowali także miłośnicy starych rowerów z Łodzi. Obserwowanie wystylizowanych na cyklistów z początku wieków mistrzów „jazdy na wysokim poziomie” musiało wywoływać podziw dla sprawności: nie jest łatwo zająć usytuowane na wysokości dwóch metrów siodełko, ani też z niego zeskoczyć, a co dopiero wykonywać akrobatyczne ewolucje! Nie brakowało jednak śmiałków wśród widzów – także niepełnoprawnych – którzy odważyli się na tę jazdę z głową chmurach. Dla mniej odważnych alternatywą mógł być „spacer z głową w chmurach”; z tą niezwykłą propozycją parateatralną, jaką jest akcja „Z głową w chmurach. Marzyciele” – przyjechał na koszaliński festiwal Teatr „Delikates” z Warszawy. Jego twórca i animator Wiktor Malinowski za- fot. Ilona Łukjaniuk prosił gości festiwalowego miasteczka na niezwykły spacer z głową w chmurach pomiędzy drzewami parku okalającego Koszalińską Bibliotekę Publiczną. Spacerowałam wraz z innymi z głową w chmurze, słuchając muzyki i poddając się słyszanym w słuchawkach sugestiom i komendom; zapewniam – było to doświadczenie transcendencji. A obserwator z zewnątrz mógł się poczuć jak na planie surrealistycznego filmu Federica Felliniego. Bo jednak na tym festiwalu film ponad wszystko. Przesądził o tym nie tylko główny, konkursowy nurt filmowych prezentacji. Kina w różnych jego odsłonach było bowiem znacznie więcej. Piotr Szarszewski z Instytutu Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej poprowadził poranny cykl codziennych projekcji pod hasłem „Od doktora Caligariego do Rain Mana. Filmowe obrazy niepełnosprawności”. Wieczorami zaś przekonywał, że „Bez barw nie znaczy bezbarwne”, prezentując nieme filmy z początków kina. Współpraca z Politechniką Koszalińską zaowocowała też konferencją naukową „Film – sztuka otwarta. Różnorodne oblicza filmoterapii”, jaka odbyła się w Instytucie Polityki Społecznej i Stosunków Międzynarodowych. Zaprezentowany został film zrealizowany podczas warsztatów animacji filmowej „Let’s animate&integrate”, wpisanych do prestiżowego katalogu dobrych praktyk Narodowej Agencji Programu GRUNDTVIG. Podczas wszystkich festiwalowych dni odbywały się też prowadzone przez wybitnych fachowców warsztaty „Animujemy – Tworzymy – Dokumentujemy”. W tajniki filmowej animacji wprowadzali specjaliści ze Studia Miniatur Filmowych w Warszawie, udźwiękowienia i dubbingu w filmie – z Europom Media w Warszawie. Natomiast Fundacja Fabryka UTU Toruń zrealizowała warsztat „Retroakcja – kreacja – fotografia kreacyjna”. UTU to słowo z języka suahili. Oznacza ducha, esencję, która czyni z nas istotę ludzką. To nasze człowieczeństwo czyni nas wyjątkowymi istotami na na- szej planecie – wyjaśnili goście z Torunia. Ponad granicami Podczas festiwalu krzyżują się drogi nie tylko twórców uprawiających różne dyscypliny artystyczne i osób niepełnosprawnych, w sztuce i sporcie szukających (skutecznie!) możliwości samorealizacji. „Zjeżdżaj cukrzyco – witaj integracjo” – to kolejne spotkanie przełamujące bariery, dowodzące szeroko otwartych ramion organizatorów festiwalu filmowego, którzy nie obawiają się poszerzać granice obszarów międzyludzkiej integracji. A przekroczyły one już dawno opłotki Koszalina. W 2013 r. po raz trzeci Festiwal „Integracja Ty i Ja” odbył się w ponad dwudziestu miejscowościach Polski, dokąd zawitały Małe Festiwale Ty i Ja. Były to: Białogard, Biesiekierz, Będzino, Bobolice, Borne Sulinowo, Bydgoszcz, Dźwirzyno, Grazymy, Jasło, Jawor, Kartuzy, Łomża, Morąg, Nowe Bielice, Gdańsk, Piła, Piława Górna, Polanów, Szczecinek, Ustronie Morskie, Wałcz Zalewo, Ząbkowice Śląskie, Złotów. Festiwalowe filmy wyświetliły kina studyjne w Warszawie, Krakowie, Szczecinie, Białymstoku, Bytomiu, Częstochowie, Elblągu, Koninie, Kielcach, Lubinie, Lublinie, Łodzi, Olsztynie, Poznaniu, Słupsku. W październiku festiwal zawitał do Londynu, a to m.in. dzięki wiele lat związanemu z festiwalem koszalińskiemu dziennikarzowi, dziś londyńczykowi Marcinowi Urbanowi. Wybrane filmy festiwalowe zostały zaprezentowane w londyńskim Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Przegląd otworzył gość specjalny, Kevin Steward, niepełnosprawny wolontariusz, jeden z wybrańców, którzy nieśli pochodnię z ogniem olimpijskim przed igrzyskami w Londynie. Wśród gości znalazła się także Althea Smith, radna i była burmistrz londyńskiej dzielnicy Southwark. Festiwal „Integracja Ty i Ja” zagościł także w Brukseli; 13 listopada 2013 r. jego organizatorzy byli podejmowani w Parlamencie Europejskim. – Wyznacznikiem nowoczesności społeczeństwa jest stopień, w jakim uwzględnia ono Film . 107 potrzeby osób niepełnosprawnych – mówiła Joanna Skrzydlewska, posłanka do Parlamentu Europejskiego z grupy EPP, na której zaproszenie organizatorzy koszalińskiego festiwalu przybyli do Brukseli. – Ten współcześnie panujący pogląd wymusza refleksję nad określeniem, jakim jesteśmy społeczeństwem? Niewątpliwie w ostatnich latach wiele się zmieniło na lepsze, jednak, aby nasze społeczeństwo mogło przybrać miano nowoczesnego, potrzebna jest zmiana w postrzeganiu praw i potrzeb tych osób. Podczas wizyty zaprezentowane zostały filmy: „Zakazać bomb”(Laos), „Życie stylem dowolnym” (Polska), „Glina” (Francja) i „Lucy” (USA). – To, w jaki sposób zostaliśmy przyjęci, odbiór festiwalu i filmów przeszły nasze oczekiwania – mówiła po powrocie Barbara Jaroszyk. – Usłyszeliśmy mnóstwo fantastycznych opinii, zarówno od przedstawicieli Parlamentu Europejskiego, jak i widzów. Wiele osób zadeklarowało chęć długofalowej współpracy z nami. Myślę, że udało nam się tym samym wypromować nie tylko samą imprezę, ale również Koszalin, region i województwo zachodniopomorskie. Mamy nadzieję, że wizyta zaowocuje nowymi perspektywami rozwoju festiwalu. Rozszerzenie pola jego oddziaływania na Europę zawsze było naszym celem. Jesteśmy na dobrej drodze, by to założe- 108 . Almanach 2013 nie twórczo i z sukcesem spełnić. Werdykt jury X Europejskiego Festiwalu „Integracja Ty i Ja” Nagroda specjalna w kategorii film fabularny: „Cień błękitu”, w reż.i Carlosa Lascano (Hiszpania, Francja) za poezję, wzruszenie i magię. Nagroda specjalna w kategorii film fabularny: „Vincent chce nad morze”w reż. Ralfa Huettnera (Niemcy) za nieoczekiwany rozwój wydarzeń. Nagroda specjalna w kategorii film dokumentalny: „Drewniany” w reż. Izoldy Czmok-Nowak (Polska) za poczucie humoru. „Podwójne życie Piotra S.” w reż. Aliny Mrowińskiej (Polska) za wielką miłość. „Prawo do miłości” w reż. Małgorzaty Frydrych (Polska) za determinację i skuteczność reżyserską. Motyl 2013 za najlepszy film amatorski: „Mam takie marzenie” w reż. Małgorzaty i Kajetana Święcichowskich. Motyl 2013 za najlepszy film dokumentalny: „Zespół punka” w reż. Jukki Kärkkäinena i JaniPetteri Passi (Finlandia). Motyl 2013 za najlepszy film fabularny i Nagroda Publiczności: „Dziewczyna z szafy” w reż. Bodo Koxa (Polska). NA S I W Ś W I E C I E Rafał Drozdowski Stare rekwizyty na nowe czasy „Rekwizyty atrybuty” Zdzisława Pacholskiego pochodzą – w większości – z lat 80. poprzedniego stulecia. Można je nazwać fotokomentarzami, które – jak się nietrudno domyślić – mają za swoje tło i za swój kontekst okres stanu wojennego oraz lata fasadowej normalizacji trwającej aż do przełomowego „Rekwizyty atrybuty” w Muzeum Narodowym w Szczecinie. 110 . Almanach 2013 dla Polski roku 1989. Większość z tych fotografii można by jednak nazwać równie dobrze społeczno-politycznymi foto-plakatami, które miały dodawać otuchy społeczeństwu, ośmielać je do oporu wobec niechcianej władzy, ale także bronić je przed nim samym – wskazując na drzemiące w nim pokłady pionowego i poziomego konformizmu, wybijając je z dobrego samopoczucia opartego na uproszczonych diagnozach rzeczywistości i uproszczonej (więc wysokiej) samoocenie, ostrzegając je przed niebezpiecznymi konsekwencjami pozorowania „moralno-politycznej jedności” itd. Ów podwójny krytycyzm fotografii Pacholskiego zaowocował – właściwie od początku – ich podwójnym „wyłączaniem z obiegu”. To jasne, że zdjęcia Pacholskiego nie mogły zyskać aprobaty cenzorów (choć zapewne wielu z nich z radością zawiesiłoby je na ścianie swego cenzorskiego pokoju, traktując ten gest jako autoironiczny komentarz do własnej pracy). Problem w tym, że zdjęcia Pacholskiego – tak naprawdę – nie pasowały również ani do postdadaistycznego klimatu łódzko-warszawskiej Kultury zrzuty (gdyż były za mało ludyczne i za mało szydercze) ani do konwencji sztuki two- fot. Zdzisław Pacholski rzonej w latach stanu wojennego i krótko po nim „ku pokrzepieniu serc” (ponieważ były za mało krzepiące). W rezultacie, potencjalnie najlepszy okres dla „Rekwizytów atrybutów” Pacholskiego – pierwsza połowa lat osiemdziesiątych poprzedniego wieku – nie był dla nich aż tak pomyślny, jak mogłoby się to dziś zdawać. Jeśli namawiam dzisiaj do ponownego zainteresowania się cyklem zdjęć Pacholskiego, do ich ponownego wystawiania, publikowania i oglądania to jednak nie dlatego, że uważam, iż powinniśmy tym zdjęciom jakoś wynagrodzić ich ówczesnego pecha. Wiele znakomitych fotografii miało w tamtych latach jeszcze większego pecha. Sam Pacholski powiedziałby pewnie zresztą, że pech „Rekwizytów atrybutów” nie był – koniec końców – aż tak duży, bo przecież ostatecznie udało się je pokazać w wielu miejscach i zobaczyły je setki, jeśli nie tysiące osób. Wreszcie – upominanie się o bardziej sprawiedliwą ocenę fotografii Pacholskiego po upływie bez mała trzech dekad wydać się może przysłowiową wobec nich niedźwiedzią przysługą. Nie tylko dlatego, że wołanie o sprawiedliwość artystycznych ocen (będące skądinąd ulubionym zajęciem wielu historyków sztuki) zazwy- czaj przynosi efekt odwrotny od zamierzonego. Także dlatego, że oznaczałoby to mimowolne u-muzealnienie tych fotografii, zredukowanie ich do czegoś, co wprawdzie było/ jest wartościowe, lecz przynależy do przeszłości. Upominam się o zdjęcia Pacholskiego i namawiam do tego, by je znów wystawiać, publikować i oglądać z jednego prostego powodu: dlatego, że zachowały one swą aktualność. Paradoksalnie, fotografie – komentarze do sytuacji społecznej i politycznej z początku lat osiemdziesiątych XX wieku rozumie się dziś równie dobrze jak wówczas, gdy Pacholski pokazywał je po raz pierwszy, choć tym razem nie kojarzą się one już (zwłaszcza zapewne młodszym widzom) ze stanem wojennym lecz np. z prowincjonalnością Polski i z jej mocno chwilami postkolonialnym obliczem, z konformizmem korporacyjnych karierowiczów, z naskórkowym charakterem społeczno-kulturowych przemian, pod spodem których bez większego trudu znaleźć można stare kompleksy Polaków, z nieudolnie tuszowaną szpetotą codzienności, z pozornością wielu deklarowanych wartości itd. Uderzać może również to, że owe „stare zdjęcia” Zdzisława Pacholskiego zadziwiająco dobrze pasują do zgoła nowej konwencji gorz- fot. Zdzisław Pacholski Nasi w świecie . 111 ko-błazeńskiej fotografii, która zapełnia dziś portale w rodzaju demotywatory.pl. Wydaje mi się, że wpisana w nie ironia i przebijający z nich sarkazm najlepiej przemawiają dziś do ludzi młodych i bardzo młodych, dla których fotografowanie jest jeszcze jedną „opcją telefonu komórkowego”, zaś zdjęcia – jeszcze jednym pretekstem do zawiązywania i podtrzymywania/konserwowania zapośredniczonych przez Sieć relacji społecznych. Fotografie Pacholskiego – wbrew pozorom – znakomicie nadają się do tego, by je wykorzystać np. jako awatary lub by traktować je jako gotowe wizualne posty, za pomocą których można prowokować do dyskusji bądź komentować toczące się w Sieci rozmowy. Oczywiście jednak – nadają się do tych celów nie z tego powodu, iż są to znakomite zdjęcia (choć są) i nie dlatego, że są odbierane jako zapis historii (najprawdopodobniej nie są...), lecz dlatego, że w dalszym ciągu jawią się jako obrazy przepojone znaczeniami oraz dlatego, że te znaczenia pozwalają, a przynajmniej pomagają tłumaczyć dzisiejszą rzeczywistość. Na koniec, „stare zdjęcia” Pacholskiego pomimo tego, że znakomicie wpasowują się w „kryteria dobroci” zdjęć-w-czasach-Internetu – gdyż aż proszą się, by posługiwać się nimi w celu intensyfikowania przepływów w Sieci i zagęszczania sieciowych relacji (a o to dziś przede wszystkim chodzi) jednocześnie w ostentacyjny sposób odklejają się od dominującego w niej wizualnego stylu. Nie tylko dlatego, że sytuują się bardzo daleko od jed- 112 . Almanach 2013 noznaczności i semantycznej płaskości przysłowiowych „fotek z Facebooka” lub „kontentu” zapełniającego niezliczoną liczbę fotoamatorskich portali. Także z tej przyczyny, że uzmysławiają, iż obrazy – nie muszą być głupie. Tym samym Pacholski staje się dziś ze swoimi zdjęciami kimś w rodzaju niespodziewanego prowokatora. Prowokująca okazuje się już jednak nie symbolika i nie forma jego obrazów ale ich inteligencja. Innymi słowy mówiąc, zdjęcia Pacholskiego są znowu „pod prąd”. Lecz tym razem nie z uwagi na wszyte w nie poglądy społeczne, polityczne bądź estetyczne ale dlatego, że pokazują u-refleksyjniający potencjał fotografii w momencie, w którym nikt już niemal weń nie wierzy i nikt już go właściwie nie oczekuje. *** Cykl fotografii Zdzisława Pacholskiego zatytułowany „Rekwizyty atrybuty” jest wybitnym dokonaniem w historii polskiej fotografii. Jest również jedną z tych propozycji artystycznych, które są wciąż artystycznie żywe i które liczyć dziś mogą na szerokie zainteresowanie społeczne. Z pełnym przekonaniem wspieram zatem swoim głosem wysiłki Zdzisława Pacholskiego zmierzające do pozyskania środków organizacyjnych i finansowych, które pozwolą zwiększyć społeczną widzialność jego projektu i które pomogą temu projektowi utorować drogę do możliwie jak najszerszego kręgu odbiorców. Małgorzata Kołowska Pacholski po trzykroć obecny Wiosną 2013 roku w warszawskiej galerii „Obserwacja“ zagościła wystawa Zdzisława Pacholskiego „Heroizm widzenia”. W publikacji „Kultura Koszalińska. Almanach 2009”, Ryszard Ziarkiewicz recenzował tę wystawę, pisząc o „Zdzisława Pacholskiego heroicznym tu i teraz”. Jak bowiem przypomina na swojej stronie internetowej Związek Polskich Artystów Fotografików (www.zpaf.waw.pl): ekspozycja (warszawska – dop. red.) jest kolejną wersją wystawy, prezentowanej w czerwcu 2009 roku w koszalińskiej Galerii Scena, której towarzyszyła dokumentacja o autorze ze zbiorów galerii „Moje Archiwum“ Andrzeja Ciesielskiego oraz bilboard „Nikt mi nie wmówi, że czarne jest białe, a białe jest czarne”, na nośniku firmy Citylight przy ul. Krakusa i Wandy. W maju 2009 roku wystawa była prezentowana także w Małej Galerii Gorzowskiego Towarzystwa Fotograficznego. Na stronie „Art.&Biznes” o wystawie czytamy: „Heroizm widzenia” jest nierozerwalnie związany z fotografią. Samo pojęcie nie jest wymyślone przez autora. Po raz pierwszy użyła go w książce „O fotografii” Susan Sontag, która wiąże heroizm widzenia z wynalezieniem fotografii. Chodzi o to, że od chwili pojawienia się fotografii w naszym życiu, ów heroizm pozwala odczytywać ob- razy, będące pozorem rzeczywistości, jako rzeczywistość. W tym, co widzimy, zarówno fotografia analogowa jak i cyfrowa posługuje się takim samym kodem przekazywania informacji. Jednak podobieństwa kodów nie tłumaczą ich istoty. Wystawa niejako antycypuje epokę technologii cyfrowej, tworzącej nową panoramę kultury widzenia, w której obrazowanie analogowe jest zastępowane obrazowaniem cyfrowym. Przywołany „heroizm widzenia” mówi o sposobie postrzegania rzeczywistości, dzięki któremu łatwiej połapać się w lawinie „potopu obrazów”. Ekspozycja niejako wnika w technologię cyfrową, w której fotorealistyczne obrazy chwieją wiarygodnością fotografii kształtowanej przez ostatnie 180 lat jej historii. Autor dodaje od siebie: Ze wszystkich zmysłów – na ogół pięciu – najwięcej wrażeń doznajemy poprzez zmysł wzroku. Okazuje się jednak, że ten zmysł najłatwiej oszukać, a nawet można dowolnie nim manipulować. W Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie natomiast gościła inna, także w 2009 roku recenzowana w almanachu „Kultura Koszalińska”, wystawa Zdzisława Pacholskiego „Tutaj-Here-Hier”. Jej otwarcie w 2013 roku zbiegło się z kolejnym wejherowskim koncertem z cyklu „Spotkania z muzyką Kaszub”, zatytułowanym „Kaszubi i ich sąsiedzi“, na który składały się pieśni kaszubskie, polskie, żydowskie, niemieckie i ukraińskie. W ten kontekst znakomicie wpisała się ekspozycja, której literackimi współautorami są: austriacka pisarka Ute Höschele, brytyjski Żyd z Koszalina, laureat Nagrody Nobla, prof. Leslie Baruch Brent, dyrektor artystyczny Międzynarodowego Centrum Sztuki Współczesnej w Heine Martin Rehkopp oraz ks. Henryk Romanik, poeta, wykładowca koszalińskiego Wyższego Seminarium Duchownego. Na przywołanej już stronie (www.zpaf.waw. pl) czytamy: Wystawa „Tutaj, here, hier” jest realizacją tezy, że Pomorze jest ojczyzną ludzi wielu narodowości. „Pomysł wystawy pojawił się parę lat temu. Ludzie, których poznałem podczas swoich wędrówek artystycznych po Europie, po- Nasi w świecie . 113 szerzali moją wiedzę o Pomorzu. Od dawna fotografowałem miejsca, gdzie mieszkam, ale z myślą o tej wystawie dokonałem wyboru 150 fotografii. Przekazałem je przyjaciołom i poprosiłem, żeby wybrali kilka i opatrzyli je krótką literacką formą, poszerzającą przestrzeń, która jest już na fotografii – stwierdza Zdzisław Pacholski. Tak się składa, że także i trzecia, bardzo ważna w dorobku koszalińskiego fotografika wystawa – nosi dziś tytuł „Rekwizyty atrybuty” – od wielu już lat żyje własnym życiem, swymi korzeniami sięgając wczesnych lat 80. i szczęśliwie minionych czasów PRL-u z nieodłączną, a wszechmocną cenzurą. Oko w oko z nią oraz partyjnymi decydentami w kwestiach kultury stanąć musieli organizatorzy koszalińskiej wystawy serigrafii, które w tym samym czasie mieli (bez przeszkód) oglądać widzowie w Niemczech. Było to po „Karnawale Solidarności”, w którym ustanowiona została ustawa o cenzu- „Heroizm widzenia”. 114 . Almanach 2013 rze, gwarantująca prawo do ujawniania śladów ingerencji Urzędu Kontroli Prasy, Radia i Widowisk. Był to jeden z ważniejszych kompromisów, na jakie poszła komunistyczna władza pod presję nacisku spod znaku „S”. Jak się okazuje była to raczej „zmyłka” dla uśpienia czujności opozycji przed wprowadzeniem stanu wojennego. W owym czasie byłam kierownikiem artystycznym i urzędującym członkiem zarządu Stowarzyszenia Teatr Propozycji „Dialog”, do mnie więc w pierwszej kolejności zwrócił się reprezentujący będącego już za (zachodnią!) granicą Zdzisława Pacholskiego ŚP Leonard Kabaciński z propozycją otwarcia wystawy w Domku Kata. Serigrafie Pacholskiego były znakomite, układały się w cykl ostrej satyry na peerelowską podwójną moralność i zakłamanie i z nich wynikającą dotychczasową daremność zrywów wolnościowych. Symbolizowały je takie prace, jak ta ze znakiem victory i rozpiętą między ra- fot. Zdzisław Pacholski mionami V pajęczyną, czy przygwożdżone do ziemi robociarskie buty. Wystawa została zaaranżowana w sali prób na pierwszym piętrze Domku Kata. Aby odbył się wernisaż, pierwszym widzem musiał być jednak cenzor. Przybył, obejrzał i zakwestionował kilka z wyeksponowanych prac – cztery lub pięć. Które – nie pamiętam już teraz. Z panem Leonardem zapowiedzieliśmy: zgodnie z ustawą ujawnimy ślady ingerencji cenzury i po zdjętych pracach pozostawimy puste miejsca. Zanim cenzor opuścił Domek Kata wspiął się na palce i konfidencjonalnie szepnął mi do ucha: Chyba nie chcesz stracić pracy? (Znaliśmy się z czasów studiów w Gdańsku, stąd poufały i konfidencjonalny zarazem ton). Następnego dnia, z samego rana z okna biura w „Dialogu” zobaczyłam biegnących truchcikiem przez park sekretarza propagandy z przyboczną aktywistką KW PZPR. Obejrzeli fotografie Pacholskiego, pocmokali. – A czemu Pacholski otwiera taką wystawę na Zachodzie, a nie w Moskwie? – zapytał towarzysz sekretarz. – Widać, nie zaprosili. – A ujawniać śladów ingerencji cenzury nie należy – powiada. – To po co stanowicie ustawy, których stosować nie wolno? – spytałam. Towarzysze wyszli, przyszedł znajomy milicjant, tata przedszkolnego kolegi mojego syna. – Usłyszałem, że o tobie rozmawiają na komendzie, powiedziałem, że ja wezmę sprawę – powiada. – A jaka jest sprawa? – pytam. Obyło się bez oficjalnego wernisażu. Prace Pacholskiego z tydzień wisiały w Domku Kata i obejrzeli je ci, którzy chcieli i powinni. Dzieje tej wystawy dobrze ilustrują działania koszalińskiego fotografika, które przekraczają granice czasu i przestrzeni, wyznaczone przez proste „tu i teraz”. „Rekwizyty atrybuty” zyskały drugie życie i nowy kontekst. Ale o tym już w tekście prof. Rafała Drozdowskiego. Zdzisław Pacholski – fotografik, ur. w 1947, członek Związku Polskich Artystów Fotografików od 1977. W latach 1978-94 członek Zarządu Głównego i Rady Artystycznej. Inicjator i organizator wystaw w kraju i zagranicą promujących polską sztukę fotograficzną. Komisarz i uczestnik wystawy „70 lat Polskiej fotoawangardy” pokazanej w Bergkamen i Rheine, Niemcy 1991. Był inicjatorem i organizatorem wystaw: „Re-wizja I 1977” i „Re-wizja II 1979”. Brał udział w wystawach m.in.: „Rodzina polska” – Galeria ZPAF Warszawa 1978; „Polska Współczesna Fotografia Artystyczna” – Zachęta, Warszawa 1985; „40-lecie krajobrazu polskiego” – Kielce; Wystawa poplenerowa dla członków ZPAF – Toruń (1985), l nagroda w dziedzinie fotografii barwnej; Wystawa poplenerowa – Plowdiw Bułgaria 1984; „Polska awangarda” – Antwerpia, Belgia (1985); Wystawa Artystów Fotografików Europy Wschodniej „Portfolio” – Budapeszt, Nowy Jork (1986), Polska Fotografia Intermedialna, BWA Poznań 1988, „Blue(s) fieling”, Leiria, Portugalia1997; Biennale Sztuki w Sao Paulo, Brazylia 1989; nota w „ANTOLOGII FOTOGRAFII POLSKIEJ 1839-1989”. Członek honorowy niemieckiego stowarzyszenia Welbcrgener Kreis. Rzeczoznawca Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ds. fotografii. Nasi w świecie . 115 Stanisław Wolski Optymistyczna manifestacja prowincji Sztuka rozwija się nie tylko w dużych ośrodkach. Potwierdza to film „Artyści z Koszalina”, 45 minutowy fabularyzowany dokument o środowisku sztuki nowoczesnej w Koszalinie. Film wyreżyserował Przemek Młyńczyk – jeden z założycieli i przewodniczący Zarządu Fundacji Młodego Kina, która od 1992 roku organizuje Europejski Festiwal Fabuły, Dokumentu i Reklamy Euroshorts, autor m.in. dokumentu „Sędzia Główny”. W pierwszych scenach filmu czeski fotograf Karel Cudlín przyjeżdża do Koszalina, aby stworzyć serię zdjęć w nadmorskiej scenerii. Przypadek sprawia jednak, że jego przewodnikami zostają alternatywni artyści związani z Galerią SCENA: Andrzej Ciesielski, Robert Knuth, Weronika Teplicka, Tomasz Rogaliński, Zdzisław Pacholski. W związku z tym plan jego podróży musi się znacznie zmienić. Film „Artyści z Koszalina” jest częścią wystawy pod równie banalnym tytułem „Niepoprawna sztuka peryferii. Nowocześni z Koszalina?”, przygotowanej przez Galerię Scena do pokazu w różnych ośrodkach sztuki w Polsce. Ta zaskakująca prezentacja jest próbą nawiązania dialogu z centrum i jednocześnie optymistyczną manifestacją „prowincjonalnej Polski”, przywo- 116 . Almanach 2013 łaniem prawa do pamięci, szacunku i uznania. Wystawa „Niepoprawna sztuka peryferii” prezentuje najnowsze osiągnięcia grupy artystów skupionych przy Galerii Scena działającej w Koszalinie od 2006 roku. Prezentacja przygotowana przez Ryszarda Ziarkiewicza jest zaskakująca z dwóch powodów: po pierwsze odsłania przed szerszą publicznością oryginalną, nowoczesną twórczość artystów nieznanych poza samym Koszalinem, po drugie ukazuje aktywną kontynuację tradycji awangardy, której eksperymenty na plenerach w Osiekach pod Koszalinem (1963-1981, Międzynarodowe Spotkania Artystów, Naukowców i Teoretyków Sztuki) tak dobitnie zaznaczyły się w historii sztuki polskiej XX wieku. Na wystawę złożyły się prace artystów wciąż przynależnych do nurtu„nowoczesności” w sztuce, choć przynależnych do różnych generacji – ojców i synów, jak dosłownie spełnia się to w przypadku Andrzeja Ciesielskiego i Michała Ciesielskiego; Robert Knuth, Zdzisław Pacholski czy Stanisław Wolski to raczej ojcowie duchowi młodych twórców: Kamila Jurkowskiego, Anny Szklińskiej, Weroniki Teplickiej, Aleksandry Włodarczyk i Andrzeja Golca oraz Przemysława Młyńczyka, twórcy wspomnianego na wstępie filmu „Artyści z Koszalina”. Integralną częścią wystawy jest zbiór plakatów, fotografii i wydruków związanych z działalnością Galerii Scena w latach 2006-2011 oraz plansze archiwalne z Fundacji Moje Archiwum. *** Wystawa „Nowocześni z Koszalina” stała się impulsem do próby nowego zdefiniowania, czym jest PROWINCJA, a czym CENTRUM. Podjął ją młody architekt Gall Podlaszewski, koszalinianin, który dał się poznać jako pełen zaangażowania reformator przestrzeni miejskiej tak w teorii jak i praktyce (kontrowersyjna akcja „Tak na deptak”); doktoryzuje się aktualnie w Bauhaus-University w Weimarze, co nie przeszkadza mu stawiać pytania istotne dla koszalinian, dobrze wpisujące się też w kontekst oma- wianej wyżej wystawy. Znajdziemy je w tekście pod prowokacyjnym tytułem „Peryferia... preria... PGR-i-ja”, opublikowanego na stronie www.galeriascena.pl (podkreślenia własne, red.) 1. Czy cały cywilizacyjny postęp promieniuje tylko od wielkich metropolii? Zdecydowanie nie, i bardzo często powstaje gdzieś w podróży „między miastami”. (...) Cywilizacyjne napięcie rozciąga się więc pomiędzy dwoma biegunami wsi i metropolii. Jedne nie mogłyby owocnie funkcjonować bez drugich. To napięcie, które geograf Edward Soja określił trzecią przestrzenią (thirdspace) oddaje potrzebę dystansu od dużych ośrodków, niezbędnego oderwania się, by móc z odległej perspektywy pozwolić dojrzewać sprawom istotnym i ulec zapomnieniu tym przelotnym. 2. Co więc tak naprawdę różni peryferia od centrum? (...) Obok wielkości i gęstości zaludnienia trzecim podstawowym wyróżnikiem miejskości jest RÓŻNORODNOŚĆ. Miasto rozwija się przede wszystkim przyciągając ludzi z różnych Artystyczny manifest Aleksandry Włodarczyk. stron świata raczej dlatego, że są różni i dzięki temu przydatni sobie nawzajem, niż w wyniku ich homogeniczności i wspólnoty myśli. Tutaj też zarysowuje się olbrzymia rola ośrodków kreatywnych intelektualnie. Jedynie poprzez rozszerzenie lokalnego dyskursu ponad homogenizującą powtarzalność, miasto może stać się konkurencyjne na globalnym rynku. Należy więc przyciągać oraz instytucjonalnie wspierać heterogenizującą różnorodność – jako zaczyn reprezentowaną w środowisku twórców. 3. Kim są autorzy prac (...) lub może trafniej – z bycia kim ucieszyliby się najbardziej? Parafrazując Lefebvrowski autoportret: Je suis Occitan, c’est-à-dire périphérique – et mondia, jesteśmy z Pomorza środkowego, to znaczy z peryferii i ze świata. Nasyceni doskonałością peryferii nie raz wydostają się z Koszalina do Berlina czy Warszawy, aby spolaryzować swoją przestrzeń życiową. Postpegeerowska wieś to ich ekstremum, w którym potrafią znaleźć surowiec artystyczny, jakiego nie ma w dużym mieście. Kamil Jurkow- fot. Stanisław Wolski Nasi w świecie . 117 ski mistrzowsko dokumentuje odważną interwencję Roberta Knutha, który rozpina znaczenie narodowości pomiędzy godłem państwowym i elementami wiejskiej tożsamości. Otwarta przestrzeń jest pretekstem do innych swobodnych działań bijących mocno w lokalną homogeniczność. Peter Fuss po bilboardowej manifestacji w przestrzeni Koszalina – krytycznego spojrzenia na obecność Kościoła w polskiej rzeczywistości – musiał pogodzić się z ekskomuniką panujących wtedy (3 lata temu) władz. Dzięki artyście echem wybrzmiały ścierające się na Pomorzu od X wieku siły lokalnej pogańskości i importowanego chrześcijaństwa. Poddanie w XIX wieku pod rozwagę fundamentów wiary opartej na faktach, które dawno już przestały istnieć, wywołało powszechny kryzys wiary, który wypełniły szybko inne duchowości takie jak socjalizm lub architektura. (Le Corbusier – Architektura to klucz do wszystkiego). W efekcie architektura miała promować i umożliwić nową kulturę, która byłaby jednocześnie zbiorowa i religijna. I tak Le Corbusier wzmocniony lekturą postaci mesjanistycznych – zaczął projektować siebie jako mesjasza wśród artystów i architektów. Ile z tej postawy pozostało w artystach dzisiaj? Środkowe Pomorze bez wyjątku podlegało wpływom i decyzjom scentralizowanej władzy. Industrializacja Koszalina z czasów Gierka została profesjonalnie udokumentowana przez Zdzisława Pacholskiego. Modernizacja z czasów ekspansji III Rzeszy została również zarejestrowana w przestrzeni. Zatrzymana w połowie budowy autostrada z Berlina do Kaliningradu jest rzadkim przestrzennym dokumentem tego rodzaju. Grupa Grela, Kempiński, Podlaszewski rozpoczęła proces poszukiwania sposobów współczesnego wykorzystania tego dziedzictwa dla wprowadzenia tej części Polski na mapę kulturową Europy. Wiodąca przez samo serce pomorskich peryferii autostrada natrafia na zespół bunkrów z czasów zimnej wojny, który ma posłużyć tej samej grupie projektantów za 118 . Almanach 2013 bazę do stworzenia utopijnej architektury resocjalizacji (Pomeranian Super Bunker). Nieciągłość przestrzenna i społeczna wywołana procesem przesiedleń po 1945 roku tworzy kontekst instalacji fotograficzno-dźwiękowej Roberta Knutha, w której nobilituje między innymi „nowych osadników”, czyli mieszkańców przesiedlonych na Pomorze ze wschodu. Andrzej Ciesielski swoimi wieżami z pudełek po zapałkach rozpiera przestrzeń galerii być może właśnie po to, by wpuścić do niej młodych twórców, którzy już bez oglądania się na warstwy złożonego pomorskiego palimpsestu mogą oddać się ukierunkowanej bardziej osobiście twórczości denotującej lokalne kurioza, jak prezentacja zmyślonego tekstu o artyście Michała Ciesielskiego; interwencyjne obrazki i skecze z życia Koszalina Weroniki Teplickej, czy wreszcie feministyczne, animalistyczne rzeźby i instalacje Tomasza Rogalińskiego mieszające i ośmieszające definicje artyzmu, płci i roli społecznej. W zasadzie nie do końca wiadomo, w jaki sposób po środku koszalińskich peryferii pojawiła się ponad pięć lat temu Galeria Scena. Raczej nie zaprosiło jej tutaj dość konserwatywne przecież lokalne środowisko polityczne. Scena ma chyba coś ze słynnych Plenerów Osieckich, które nieprzypadkowo zostały zesłane w te odludne tereny z misją kultywacji modernistycznej awangardy. Wpisana w definicję świata kultury dwubiegunowość centrum i peryferii znajduje wreszcie swoje twarde podłoże właśnie w instytucji Sceny. Wystawę więc musi dopełniać archiwum działań prowadzonych przez ostatnich pięć lat wokół Galerii Scena połączone z w dużym stopniu z „Moim Archiwum” Andrzeja Ciesielskiego, jednego z nielicznych reprezentantów pokolenia osieckiego. „Niepoprawna sztuka peryferii. Nowocześni z Koszalina. Bałtycka Galeria Stuki Współczesnej, Galeria Kameralna w Słupsku (...) A choćbyś był jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach. I, jak zwykł mawiać już ktoś inny, Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny. Łagodź jej dzikość, okrucieństwo, Do tego też potrzebne męstwo. (...) A więc pamiętaj – w trudną porę Marzeń masz być ambasadorem (...) (Czesław Miłosz, „Traktat moralny”) Małgorzata Kołowska (opr.) Ambasadorki marzeń Z przywołanego wyżej wiersza Czesława Miłosza zaczerpnięty został tytuł wystawy „Ambasadorowie sztuki”. Powyższym cytatem z Noblisty Jacek Kucaba, Prezes Związku Polskich Artystów Plastyków, opatrzył też informację o otwartej 4 listopada 2013 r. w Galeriach DAP Okręgu Warszawskiego Związku Polskich Artystów Plastyków przy ul. Mazowieckiej 11a w Warszawie ekspozycji. Do udziału w niej zaproszone zostały dwie koszalińskie artystki – specjalizująca się w tkaninie artystycznej Bożena Giedych oraz graficzka Ewa Miśkiewicz-Żebrowska. Wystawa czynna była do 25 listopada 2013 r. Poniżej przywołujemy tekst autorstwa J.Kucaby zamieszczony na stronie internetowe ZPAP. Sytuacja sztuki obecnie przypomina zaułek. We wszystkich dziedzinach życia obserwujemy zużycie pomysłów i materiału. Ogłoszono już śmierć autora i zmierzch formy. Nie chciałbym jednak w tym miejscu popadać w typowy dla naszych czasów pesymizm. Wprost przeciwnie – głęboko wierzę, że okres stagnacji nie może trwać wiecznie. Sztuka nieustannie się odradza. I nie sadzę, by trzeba było czekać na jakąś radykalną nowość. Nowe jest bowiem w sztuce tylko to, co własne, co wypływa z wewnętrznego przekonania i temperamentu artysty. Wierzę w triumf wyobraźni. A wystawa, którą mam zaszczyt zaprezentować, jest tego dobitnym przykładem. „Ambasadorowie sztuki” to kolejny, tym razem międzynarodowy projekt Zarządu Głównego Związku Polskich Artystów Plastyków, w którym bierze udział 84 twórców z 10 krajów. Są to zarówno artyści zrzeszeni w ZPAP, jak i twórcy, którzy zostali zaproszeni do projektu za pośrednictwem ambasadorów różnych krajów, mających w Polsce swoje przedstawicielstwa. W tym miejscu dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w tworzenie wystawy. Bez ich pasji i profesjonalizmu zorganizowanie jej w takim kształcie nie byłoby możliwe. Specjalne podziękowanie kieruję do Ambasadorów, którzy zechcieli się włączyć w realizację tego projektu. Szczególne podziękowania kieruję również do Artystów za ich odwagę i postawy, które mają moc przywracania wiary w sztukę. Jestem przekonany, że swoim udziałem wzbogacą wyobraźnię licznych zwiedzających. Sztuka jest rodzajem szczególnej misji. A Artysta jej ambasadorem. Prezentacja objęła wszelkie dyscypliny twórczości, od malarstwa, rzeźby, grafiki po nowe media sztuki. Towarzyszył jej katalog, którego szata graficzna nawiązująca do charakteru prezentowanej wystawy, zrodzona z inspiracji obrazem Holbeina „Ambasadorowie”. Celem wystawy jest ukazanie prac wybitnych artystów, z dużym dorobkiem artystycznym z różnych części Europy oraz wykłady na temat funkcjonowania sztuki w poszczególnych krajach i mechanizmach współczesnego art worldu z udziałem za- Nasi w świecie . 119 Tkanina Bożeny Giedych na wystawie „Ambasadorowie sztuki”. proszonych gości. Wystawa jest bardzo prestiżowa, ukazująca dokonania artystów, którzy swoją twórczością artystyczną na trwale zapisali się w kulturze Europy. Sztuka prezentowanych artystów na wystawie „Ambasadorowie Sztuki” ma przybliżyć warszawskim odbiorcom nie tylko przesłanie poszczególnego artysty, ale również ideę zaprezentowania sztuki wspólnie ze znakomitymi artystami z innych krajów, (tj. Austrii, Łotwy, Italii, Szwecji, 120 . Almanach 2013 fot. Małgorzata Dydio (ZG ZPAP) Francji, Białorusi, Bułgarii, Rosji, Niemiec, Węgier) w celu podkreślenia, iż sztuka może tylko łączyć, nigdy dzielić. Ukazanie różnorodnej sztuki w różnych aspektach podkreśla, że nawet tak wielkie indywidualności, jakimi są artyści prezentujący swoje dzieła na wystawie mogą wspólnie przekazać ponadczasowe wartości, które są niezaprzeczalnym nośnikiem rozwoju ludzkości. – czytamy na stronie: wydarzenia.o.pl JUBILEUSZE Małgorzata Kołowska Muzyczna latorośl Lubelszczyzny pod koszalińskim patronatem 85-lecie urodzin Gabrieli i Andrzeja Cwojdzińskich Obchodzący w 2013 roku swoje 85. urodziny prof. Andrzej Cwojdziński został wybrany na patrona Państwowej Szkoły Muzycznej w Tomaszowie Lubelskim. To niezwykłe wyróżnienie koronuje i honoruje zasługi Jubilata dla polskiej muzyki i szerzej: polskiej kultury. Patronowanie zaś edukacji muzycznej młodego pokolenia doskonale koresponduje z obfitym nurtem twórczości Andrzeja Cwojdzińskiego adresowanej do dzieci właśnie. Związany od 1964 roku z Koszalinem (w 2014 roku zatem przypada kolejny jubileusz Andrzeja Cwojdzińskiego półwiecza jego obecności w Koszalinie) urodził się 25 stycznia 1928 w Jaworznie. Jego ojcem był do dziś ceniony dramaturg Antoni Cwojdziński, autor słynnej „Freuda teorii snów”. Od 1947 studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie pod kierunkiem Artura Malawskiego dyrygenturę (dyplom w 1953) oraz kompozycję (dyplom 122 . Almanach 2013 w 1955). W 1948 rozpoczął pracę jako chórzysta, a następnie asystent dyrygenta i dyrygent chóru Filharmonii Krakowskiej. W latach 1955-57 był asystentem dyrygenta w Filharmonii Łódzkiej, następnie objął funkcje dyrektora, dyrygenta i kierownika artystycznego Filharmonii Lubelskiej, które pełnił do 1963. W 1964 został dyrektorem i kierownikiem artystycznym Filharmonii w Koszalinie, którą kierował do 1979. Był jednocześnie kierownikiem artystycznym Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku (196799) oraz Kołobrzeskich Wieczorów Wiolonczelowych (1972-80). Kilkakrotnie sprawował kierownictwo muzyczne Światowego Festiwalu Chórów Polonijnych w Koszalinie oraz Koszalińskich Koncertów Organowych. Jako dyrygent występował gościnnie w ZSRR, NRD, Czechosłowacji, Bułgarii, Rumunii, Jugosławii i na Węgrzech. Pracę pedagogiczną rozpoczął podczas studiów, będąc w latach 1951-53 wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Aktorskiej w Krakowie, a w latach 1960-62 na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 1991-99 piastował funkcję profesora w Akademii Muzycznej w Gdańsku i w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Słupsku. Andrzej Cwojdziński prowadzi bardzo aktywną działalność społeczną. Jest członkiem zwyczajnym Związku Kompozytorów Polskich. W 2011 na Ogólnopolskim Konkursie Kompozycji Religijnych „Vox Basilicae Calissiensis” w Kaliszu uzyskał III nagrodę za utwór „Boże narodziny”. Za zasługi w rozwoju kultury otrzymał wiele nagród i odznaczeń regionalnych (w Lublinie, Koszalinie i Słupsku) oraz ogólnopolskich: Nagroda Ministra Kultury i Sztuki II stopnia za całokształt działalności (1977) oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1983). W 1988 został uhonorowany medalem „Pro Ecclesia et Pontifice” oraz nagrodą im. Księdza Bolesława Domańskiego za wybitne osiągnięcia twórcze. Przytaczana na stronie internetowej culture. pl biografia prof. A. Cwojdzińskiego uzupełniona jest imponującym spisem dzieł koszalińskiego twórcy. Jubileusz i nadanie zaszczytnej roli patrona muzycznej dziatwy na Lubelszyzczyź- nie niech będzie dobrym pretekstem do utrwalenia tego dorobku, tym bardziej, że wykaz jego dzieł doskonale uzasadnia słuszność wyboru dokonanego przez społeczność Szkoły Muzycznej w Tomaszowie Lubelskim, aby patronem uczynić Andrzeja Cwojdzińskiego, artystę doceniającego wrażliwość najmłodszych odbiorców muzyki, wiele uwagi i sił twórczych im poświęcającego. Pisząc o jubileuszu Andrzeja Cwojdzińskiego nie można pominąć Gabrieli Cwojdzińskiej, będącej rówieśniczką męża. Także Ona oddała swoje życie, nie tylko zresztą zawodowe, muzyce – jako pedagog i animator ważnych przedsięwzięć muzycznych. Jako senator I kadencji ocaliła tradycję odbywających się w Koszalinie światowych festiwali chórów polonijnych, stając zaś na czele koszalińskiego oddziału i uczestnicząc w pracach Krajowej Rady Stowarzyszenia Wspólnota Polska rozwinęła współpracę ze środowiskami polonijnymi, organizując coroczne warsztaty chóralne i organizowane co trzy lata duże festiwale, uzupełniając je corocznymi spotkaniami chórów polonijnych z całego świata. Efektem tych działań było podnoszenie poziomu polonijnej chóralistyki i propagowanie w świecie polskiej literatury muzycznej poprzez udostępnianie przyjeżdżającym do Koszalina chórom zapisów nutowych dzieł zarówno dawnych, jak i współcześnie tworzących polskich kompozytorów. Gabriela Cwojdzińska urodziła się w rodzinie o tradycjach muzycznych, od 1938 w poznańskim konserwatorium uczyła się gry na fortepianie. Od 1943 zajmowała się działalnością kolporterską w ramach Armii Krajowej. Jednocześnie w latach okupacji kontynuowała edukację muzyczną na prywatnych lekcjach Gabriela i Andrzej Cwojdzińscy podczas jubileuszowych uroczystości w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz. fot. Justyna Tukajska Jubileusze . 123 u Haliny Ekier (siostry Jana Ekiera) w Krakowie. Po wojnie nadal była jej uczennicą – w Szkole Muzycznej w Krakowie. Od 1949 występowała w chórze Filharmonii Krakowskiej, od 1955 zajmowała się redakcją programów koncertowych (w Łodzi i Krakowie). W 1958 ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Krakowie w specjalności teoria muzyki. Do 1964 pracowała w szkołach muzycznych w Lublinie – w liceum muzycznym uczyła przedmiotów teoretycznych, w szkole podstawowej muzycznej prowadziła lekcje gry na fortepianie, akompaniowała w audycjach szkolnych w Filharmonii Lubelskiej. Następnie do 1978 była pedagogiem w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia w Koszalinie, a także pianistką w Filharmonii Koszalińskiej. Prowadziła z mężem studium organistowskie w Wyższym Seminarium Duchownym w Koszalinie. Wchodziła w skład Koszalińskiego Tria Fortepianowego. W 1980 zaangażowała się w tworzenie miejskiego Klubu Inteligencji Katolickiej i „Solidarności”. Była wiceprzewodniczącą komisji zakładowej w swoim miejscu pracy, wchodziła w skład regionalnego komitetu zajmującego się więźniami politycznymi. Po wprowadzeniu stanu wojennego współpracowała z podziemiem. 3 maja 1982 została internowana, zwolniono ją 31 sierpnia tego samego roku. Kontynuowała działalność na rzecz pomocy represjonowanym i ich rodzinom (we współpracy m.in. 124 . Almanach 2013 z Komitetem Prymasowskim). Kierowała diecezjalnym komitetem biskupim zajmującym się taką działalnością. W swoim domu zorganizowała punkt dystrybucji nielegalnych wydawnictw. Zajmowała się też redagowaniem, drukiem i kolportażem pism „CDN” i „Gazety Wojennej”. W 1984 ponownie została zatrzymana za przewożenie ulotek, a także sztandaru ufundowanego przez byłych internowanych. Od 1989 do 1991 była senatorem I kadencji z ramienia Komitetu Obywatelskiego. Należała do Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, później przystąpiła do Parlamentarnego Klubu Unii Demokratycznej. Brała udział w pracach Komisji Kultury, Środków Przekazu, Nauki i Edukacji Narodowej oraz Komisji Spraw Emigracji i Polaków za Granicą. Nie ubiegała się o reelekcję, rezygnując z aktywności politycznej. W 1990 była wśród założycieli Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, przez trzynaście lat zasiadała w jego władzach krajowych i regionalnych. Prowadziła aktywną działalność społeczną jako pedagog muzyczny w Koszalinie: organizowała koncerty umuzykalniające dla dzieci i młodzieży, sesje naukowo-artystyczne pedagogów muzycznych i kursy metodyczne dla nauczycieli szkół muzycznych. Obojgu Jubilatom życzymy kolejnych okrągłych rocznic w dobrym zdrowiu, otoczeniu rodziny i przyjaciół i pośród MUZYKI, której bez reszty poświęcili życie. Kamień jest atawizmem trwałej formy (Zygmunt Wujek) Anna Mosiewicz Pamięć zamknięta w kamieniach Jubileusz 75-lecia urodzin artysty rzeźbiarza Zygmunta Wujka W koszalińskim Parku Książąt Pomorskich, w bezpośrednim sąsiedztwie amfiteatru, stoi – zwracająca uwagę przechodniów – rzeźba Zygmunta Wujka, przedstawiająca trzech ludowych muzyków. Artysta wykuł wielopostaciową bryłę w szlachetnym piaskowcu, nadając jej bardzo prostą i oszczędną formę. Syntetyzm tego dzieła, odsłoniętego podczas V Światowego Festiwalu Chórów Polonijnych w 1982 roku, stawia go na czele twórczego dorobku jego twórcy, artysty rzeźbiarza Zygmunta Wujka, który obchodził jesienią 2013 roku jubileusz 75- lecia urodzin. Nieco dalej, w innej części parku, stoją wśród drzew dwie inne rzeźby tego artysty, wykonane w latach sześćdziesiątych z cementu zmieszanego z opiłkami miedzi – Erato i Syrena, powstałe pod wpływem fascynacji rzeźbiarza stylem Xawerego Dunikowskiego. Zygmunt Wujek, rocznik 1938, z racji swego wieku jest nestorem koszalińskiego środowiska artystycznego. Mieszka i tworzy w naszym mieście od 1965 roku, na przestrzeni tego niemal półwiecza był wieloletnim prezesem Zarządu Okręgu Związku Polskich Artystów Plastyków, nauczycielem geometrii w Technikum Budowlanym, uczył rzeźby w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych, od roku 1994 zaś jest wykładowcą w Instytucie Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej. Dziewięć lat prowadził galerię w nieistniejącym już Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki, a powstała wówczas interdyscyplinarna grupa o nazwie 67, skupiająca tak znanych artystów jak: Ludmiła Popiel, Jerzy Fedorowicz, Melchior Zapolnik, Hubert Marchlewicz, Marian Kuśnierz i Andrzej Zwolakiewicz, brała udział w organizacji Międzynarodowych Spotkań Artystów, Naukowców i Teoretyków Sztuki, które do historii przeszły jako „plenery w Osiekach”, ówczesnej stolicy polskiej awangardy. Zygmunt Wujek był na plenerze w 1970 roku, odbywającym się wówczas nie tylko w Osiekach, ale także w Świdwinie, a podczas kolejnego pleneru, rok później, pod hasłem Nauka i sztuka w procesie ochrony strefy widzenia, pełnił ważną funkcję komisarza. Podczas ostatniego spotkania artystów w 1981 roku, Wujek zasiadał w jego radzie programowej. Było to bardzo istotne pod względem artystycznym wydarzenie, w którym znalazł swe odbicie społeczny protest i powstała przed rokiem Solidarność. To właśnie wtedy artysta z Krakowa Jerzy Bereś odbył swój słynny, symboliczny marsz nagiego człowieka z taczkami wolności. W swych rzeźbiarskich realizacjach Zygmunt Wujek wzorował się na dziełach wielu dawnych mistrzów – zarówno na oszczędnych w formie, modernistycznych rzeźbach pochodzącego z Białogardu Joachima Utecha, na dorobku Xawerego Dunikowskiego (jak już wyżej wspomniano), jak i syntetycznych formach autorstwa pochodzącego z Rumunii a tworzącego w Paryżu Constantina Brancusi. Czerpał też ze słynnych, ruchomych rzeźb szwajcarskiego sce- Jubileusze . 125 nografa Jeana Tinguely’ego, przedstawiciela Nowych Realistów oraz sztuki kinetycznej tak mówiącego o swych ożywionych machinach: Mój materiał to bezwartościowy chłam. Bez ruchu jest niczym. Po wyjęciu silnika można wszystko wyrzucić. To co śmieszne, niepotrzebne, nieważne, niepoważne, jest w moich maszynach ważne. Im bardziej zniszczony materiał, tym większa radość. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Zygmunt projektował i nadzorował odlewy wielu medali; Ta mała forma rzeźbiarska – już z racji niewielkich rozmiarów – operuje skrótem, symbolem, pewnego rodzaju kodem. Takie też były medale Wujka, odlewane w brązie; spośród wielu trzeba wspomnieć ten z portretem Katarzyny Jagiellonki, zrobiony na zamówienie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Fińskiej w 1974 roku oraz owalny medal XXV-lecia Muzealnictwa Koszalińskiego z 1972 roku, na którym wklęsła kolumna z wypukłym napisem i romańską głowicą rewersu współgrała z awersem i jego treścią. W innym medalu, który był nagrodą Wojewody Koszalińskiego za wybitne zasługi w twórczości artystycznej, herb miejski Koszalina stawał się na rewersie – według projektu Zygmunta Wujka – symbolem muz, Pegazem. Chociaż wykonywał wiele medali Wujek – silny mężczyzna, nie zrezygnował ze swych zmagań z tak trudną materią, jaką jest kamień. Od wielu lat związany najpierw z Wojewódzkim Komitetem Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a potem jego następcą kontynuującym szlachetne dzieło już w wolnej Polsce, kuł kamienne płyty nagrobne zatrzymując w nich pamięć potomnych o tych, którzy walczyli nie tylko w ostatniej wojnie. Upamiętniał swym kamieniarskim trudem poległych w walkach na koszalińskiej ziemi żołnierzy radzieckich, spoczywających na cmentarzach Białogardu, Kołobrzegu, Szczecinka, Złotowa i wielu innych; z biegiem lat, po przemianach społeczno-politycznych, upamiętniał także obecność na tych ziemiach zwykłych niemieckich mieszkańców Koszalina, Gościna i Złocieńca, robiąc dla nich lapidaria na cmentarzach komunalnych. Wiele uwagi, trudu 126 . Almanach 2013 i twórczej pasji poświęcił Zygmunt kamiennym płytom, wykonanym ku pamięci amerykańskich lotników z krajów całego świata, więzionych i zmarłych w Podborsku koło Tychowa w latach 1944-1945. W dawnym offlagu Gross Born (Borne-Sulinowo) w latach 1939-1945 poległo wielu jeńców polskich i francuskich; ich pamięci strzeże wielki krzyż ze znakiem Polski Walczącej i tablica z Francuskim Krzyżem Wojennym, zrealizowane według projektu Zygmunta Wujka i wykonane w jego pracowni. Dziełem rąk tego rzeźbiarza są liczne pomniki ku czci żołnierzy I Armii Wojska Polskiego, walczących w marcu 1945 roku w Kotle Świdwińskim, zrealizowane w Kaliszu Pomorskim i Karsiborze oraz na linii obrony Wału Pomorskiego – w Drawsku Pomorskim, Gawrońcu, Łobzie, Połczynie Zdroju, Świdwinie i Złocieńcu. Wyjątkowym i monumentalnym dziełem Zygmunta jest sarkofag – ołtarz z brązu, zaprojektowany i zrealizowany na kołobrzeskiej nekropolii wojennej w latach 1979-1980, we współpracy z autorem wcześniejszych realizacji Wiktorem Tołkinem. Ołtarz – miejsce liturgii i pamięci o poległych – wykonany został z wielu materiałów: betonu, marmuru, kamienia, drewna, piaskowca, brązu i mosiądzu. Na nim artysta umieścił dwa hełmy – piastowski i używany podczas II wojny światowej, symbolicznie łącząc średniowieczne dzieje miasta ze współczesnością. Członkowie społeczności żydowskich, mieszkających do 1945 roku w wielu miastach naszego regionu, stawiali na grobach swych bliskich pojedyncze kamienie lub macewy. Zygmunt jest twórcą głazu z tablicą upamiętniającą miejsce po zburzonej synagodze żydowskiej, a także płyty – macewy z piaskowca, z symbolem drzewa i gwiazdą Dawida; stanęły one w miejscu dawnego kirkutu przy ul. Rzecznej w Koszalinie. W 1999 roku Muzeum w Koszalinie zorganizowało monograficzną ekspozycję rzeźb Zygmunta Wujka – artysty, który pół wieku swej zawodowej działalności poświęcił Koszalinowi i którego liczne realizacje w wielu miastach naszego regionu upamiętniają historyczne wydarzenia i postacie z nimi związane. Ówczesna wystawa miała charakter retrospektywny, przeglądowy; artysta pokazał na niej liczne medale, tablice, projekty pomników i rzeźby, jakie wykonał podczas dotychczasowej artystycznej działalności. Z okazji jubileuszu 75-lecia urodzin rzeźbiarza wystawę jego najnowszych, sięgających dwóch lat wstecz rzeźb, zatytułowaną Dokąd idziesz? można było oglądać od 12 sierpnia do 17 września 2013 roku w jednej z sal muzealnego młyna. Zygmunt Wujek, który od kilkudziesięciu lat zmaga się z tak trudnymi i jednocześnie pięknymi, naturalnymi tworzywami jakimi są kamień, drewno i metal, realizuje nie tylko zamówienia, lecz przekuwa w kamień lub odtwarza w drewnie czy metalu swoje osobiste refleksje i doznania. Metale jakich używa, to brąz, w którym stworzył wiele medali i tablic, a także żelazo i mosiądz, będące dla artysty składnikami jego rzeźbiarskich kompozycji. Artysta ceni przede wszystkim naturalny kamień – granit, piaskowiec i trawertyn, których naturalne kolory i różnorodna faktura korespondują z twardymi i gładkimi metalami. Nieważne, czy jest to monumentalny głaz czy niewielki kamień – to tworzywo nie ma dla Zygmunta tajemnic i operuje nim z taką łatwością, jak to czyni z każdym drewnem. Kiedyś używał tak pospolitego materiału, jakim jest cement, który – zmieszany z opiłkami miedzi – pozwalał na uzyskiwanie efektownych rezultatów. Te naturalne materiały rzeźbiarz ten umiejętnie kojarzy ze sobą, łącząc je swym artystycznym zmysłem i intuicją, przeciwstawiając je sobie i harmonijnie komponując. Do jego technicznych umiejętności dochodzi zatem to, czego nie można ani zobaczyć, ani opisać – ów esprit, czyli twórcza umiejętność przełożenia myśli i emocji, przekucia ich w formę, dającą ostateczny efekt. Prezentowane na jubileuszowej wystawie rzeźby były – z nielicznymi wyjątkami – wykonane podczas ostatnich dwóch lat. Swoje refleksje i emocje Zygmunt Wujek oparł na tek- Fragment jubileuszowej wystawy Zygmunta Wujka w Muzeum w Koszalinie. fot. Ilona Łukjaniuk Jubileusze . 127 stach biblijnych, co nie jest takie dziwne, zważywszy, jakie nosi nazwisko... Zapewne to, co dzieje się na pełnym przemocy i gwałtów świecie, spowodowało, że artysta zwrócił uwagę na treści przepowiedni świętego Jana Ewangelisty zawarte w Apokalipsie. Centralną część wystawy zajmowali czterej Rycerze, pełne ekspresji kompozycje z drewna, metalu, porcelany, skóry i kamieni, przedstawiające upiorne postacie krążące nad światem. Biały Rycerz to zwycięzca, fałszywy wódz, Antychryst, wiodący swe zastępy w otchłań zagłady, Siwy to surrealistyczny symbol śmierci, Czarny oznaczał głód, a ostatni – Czerwony – noszący żelazną maskę z szyderczym uśmiechem, zwiastował wojnę i całe zło z nią związane. Złowrogie postacie tych rycerzy można nazwać sztuką postindustrialną; niektóre ich fragmenty do niedawna były narzędziami lub maszynami, a fantazja i twórcza myśl artysty spowodowały, że nadał on im inny sens, że żyją drugim życiem, przeobrażone w ludzkie istoty lub symboliczne kompozycje. W metalowo – drewnianych postaciach głównych bohaterów tej Apokalipsy według Zygmunta Wujka odnaleźć można było niektórych bohaterów powieści Stanisława Lema, których genialny pisarz obdarzył ludzkimi cechami. Zainteresowanie zwiedzających wzbudził cykl rzeźb – w kamieniu, drewnie i gipsie – opatrzonych przez artystę znamiennymi tytułami: Szef mafii, Lejek mądrości, Ślepiec. Inne, jak Niobe czy Jonasz były, jak Rycerze Apokalipsy, reminiscencjami biblijnymi. W tych pracach rzeźbiarz zastosował zabieg celowej ich deformacji, nadającej im z jednej strony tragiczny, a z drugiej surrealistyczny wyraz. Poza wątkami biblijnymi, jakże aktualnymi w kontekście tego, co dzieje się w świecie, Wujek pokazał niektóre swoje projekty i rzeźby sprzed lat: wykonany w brązie projekt krzyża nagrobnego ofiary z Kopalni Wujek, plakiety portretowe ojca Maksymiliana Kolbego i Józefa Piłsudskiego a także dwa obrazy, namalowane z okazji pięćdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego. Zygmunt Wujek jest artystą, który potrafi 128 . Almanach 2013 nadać sens zwyczajnym przedmiotom – nieważne, czy jest to wialnia, licznik od motocykla, śrubokręt czy blacha ocynkowana; on połączy je w sobie wiadomy sposób i stworzy surrealistyczną rzeźbę, której tytuł kieruje nasze myśli na odpowiednie tory. Na jubileuszowej ekspozycji twórca pokazał wiele takich kompozycji, na które złożyły się różne fragmenty, tworząc z nich nową całość. W ten oto sposób ocalił je od zapomnienia, nadając im nowy sens i swoistą wymowę. Dzięki temu swój artystyczny wyraz uzyskały stare zegarowe tarcze, szczęka jelenia, muszle, pasyjka z krzyża, śrubokręty, widły, bosak, lichtarz i wiele innych codziennych przedmiotów, których żywot kończy się zazwyczaj w skupie złomu. Trzy manekiny ubrane w stare, wytarte mundury: niemiecki, polski i sowiecki, przejmujące tułuby symbolizujące bezsens wojen, budzące z jednej strony grozę, a z drugiej litość, były symbolicznym zrównaniem wszystkich żołnierzy, zarówno agresorów, jak i ofiar nie tylko tej ostatniej wojny. Świetnie zaaranżowana wystawa rzeźb Zygmunta Wujka, dobrze osadzona w drewnianym wnętrzu z kamienną ścianą dawnego młyna prezentowała bardzo emocjonalną sztukę, związaną z osobistymi odczuciami autora, postaci znanej i znaczącej w kulturze nie tylko naszego miasta ale i całego regionu. Rzeźbiarz od zawsze brał czynny udział nie tylko w wielu wystawach, akcjach i plenerach środowiska artystycznego, był – i jest nadal – wykładowcą, mającym dobry kontakt z młodzieżą. W 1998 roku w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, pod kierunkiem prof. prof. Józefa Drążkiewicza i Józefa Stasińskiego, uzyskał tytuł doktora sztuki w dziedzinie medalierstwa. Mimo swego wieku Zygmunt obecnie ma otwarty przewód habilitacyjny na uczelni krakowskiej, którego jednym z etapów była wystawa, zaprojektowana i zrealizowana w marcu 2011 roku w przestrzeni posowieckich bunkrów atomowych w Podborsku koło Białogardu. Wystawę zwiedziło ponad 6 tysięcy osób, a dzięki pomocy finansowej Politechniki Kosza- lińskiej powstał o niej interesujący film. Zygmunt Wujek był zawsze artystą, którym kierowały emocje – zarówno wtedy, gdy zbierał fundusze na krzyż nagrobny dla zabitego w kopalni Wujek Janka Stawisińskiego, także i wtedy, gdy był jednym z inicjatorów i wykonawcą Pomnika Ofiar Bolszewizmu, a kilka lat później Pomnika Martyrologii Narodu Polskiego na koszalińskim cmentarzu. Emocje te skierowane zostały – nolens volens – na tory patriotyczne wskutek wielu wydarzeń, dziejących się podczas ostatnich kilkudziesięciu lat. A działo się wiele – stan wojenny, który wywarł na Zygmuncie tak samo wielkie, jak negatywne wrażenie, a po dekadzie – odejście przyjaciela, posła Franciszka Saka i tragiczna śmierć jednego z synów. To specjalnie dla przyjaciela Wujek zrobił piękną, postindustrialną postać Chrystusa, czarną sylwetkę skonstruowaną z fragmentów maszyn i złomu. Tę surrealistyczną i dramatycz- Anna Gut, Megality Zygmunta Wujka, Koszalińska Biblioteka Publiczna 2013 ną w wymowie, ekspresyjną rzeźbę ustawioną na grobie posła Franciszka Saka zaliczyć trzeba do najlepszych prac rzeźbiarza. Zygmunt Wujek jest autorem setek plakiet i tablic poświęconych wielkim ludziom, nagrobków, medali, rzeźb i pamiątkowych głazów. Tak się jakoś złożyło w jego życiu, że większość realizacji artysty ozdabia cmentarze, groby przyjaciół i znajomych, lapidaria, kościoły i inne miejsca pamięci. Zygmunt, miłośnik i znawca kamienia, idzie śladem naszych praprzodków, którzy już w neolicie z kamieni budowali wielkie groby, w epoce brązu ochraniali nimi urny z prochami a w średniowieczu kuli w kamieniu wspaniałe sarkofagi. Ten znany na Pomorzu Zachodnim rzeźbiarz i nestor koszalińskich artystów jest wśród nas jedynym strażnikiem pamięci o czynach, walce i śmierci tych, którzy już od nas odeszli, a którym tak wiele zawdzięczamy. W roku jubileuszu Zygmunta Wujka ukazała się monografia jego twórczości autorstwa Anny Gut, rzeźbiarki a zarazem historyka sztuki; to czyni z niej wyjątkowo kompetentną badaczkę pomników koszalińskiego artysty, o którym pisze: Tworząc pomniki o charakterze megalitycznym rzeźbiarz podejmuje próbę łączenia przeszłości z teraźniejszością, a także uwzględnia przyszłych odbiorców... Mam nadzieję, że niniejsza książka (...) przybliży czytelnikom sylwetkę artysty Zygmunta Wujka. Zaprezentowane prace, być może, przyczynia się do podjęcia kolejnych badań na temat niezwykle bogatej i interesującej twórczości rzeźbiarza – czytamy w odautorskim wstępie. Te nadzieje, wyrażone w pierwszej części wyżej cytowanej wypowiedzi, książka w istocie spełnia, pozwalając spojrzeć na twórczość Z. Wujka w kontekście szeroko omówionej historii megalitów, lepiej też zrozumieć wyznaczoną przez rzeźbiarza sobie samemu rolę strażnika historycznej pamięci. (mk) Jubileusze . 129 Małgorzata Kołowska Poeta morza wątpliwości Rok 2013 obfitował w okrągłe rocznice urodzin luminarzy koszalińskiej kultury. 75. urodziny obchodził także Czesław Kuriata – poeta, prozaik, publicysta, autor słuchowisk radiowych. Urodził się w 1938 roku na Wołyniu; ukończył Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jako poeta debiutował w prasie w pamiętnym roku 1956. Pierwszy tom jego poezji – „Niebo zrównane z ziemią” (z przedmową Juliana Przybosia) ukazał się w roku 1961. W latach 1960-1984 pracował w Rozgłośni Koszalińskiej prowadząc program artystyczny. Wchodził w skład kolegium redakcyjnego koszalińskiego miesięcznika „Pobrzeże”, był członkiem redakcji tygodnika „Morze i Ziemia” w Szczecinie. Redagował comiesięczny dodatek do „Głosu Koszalińskiego” – „Magazyn Literacki” (19761980), w pierwszych latach dziewięćdziesiątych wydawał czasopismo literackie „Arkona”. Współorganizował środowisko literackie Pomorza środkowego, następnie był wieloletnim prezesem koszalińsko-słupskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Opublikował 28 książek, w tym trzy powieści: autobiograficzną „Galop do Wielkiego Lasu” (1965), wznowioną w 2005 roku wraz z poematem „Wołanie Wo- 130 . Almanach 2013 łynia”; wołyńsko-pomorską „Naprawdę już po wojnie” oraz o łagrze „Zorze archangielskie” (1998, 2001, 2004). Ukazały się też m.in. dwa wybory jego poezji: „Wiersze wybrane” (1984, wybór Tadeusza Nowaka) i „Trójwyznanie” (1996, 1999, 2001). Wśród tomów opowiadań znajduje się obszerny zbiór „Wino pestkowe” (1974); w 2011 ukazały się „Słuchowiska i opowiadania” (w większości emitowane w radiu). Jest też autorem dwóch pomorskich poematów historycznych: „Powrót księcia Eryka” (1965, 2001) i „Bogusław X” (1980, 2011). Wśród książek dla dzieci największą popularnością cieszyła się opowieść wierszowana „Ile zawodów ma mama”, wydana dwukrotnie (1985, 1987) w łącznym nakładzie 660 tys. egzemplarzy, oraz „Wiersze, bajki i zagadki” (2009), także dodrukowywane. Wiele utworów pisarza znajduje się w podręcznikach szkolnych dla klas młodszych. Przygotował do druku też kilka książek innych autorów, w tym poetyckich debiutów. Czesław Kuriata, CREDO Jest w nas morze wątpliwości Jest w nas morze pragnienia Gdy zamykają się bramy na oścież I już lądu nawet w kształcie cienia Jest w nas wieczne myśli żeglowanie I chaos pragnień niczym te wody słone Więc morze z ziemią łączy jedno pytanie Jaki nam przypisano los i jaki koniec A jednak między ziemią a burtą jest jakieś jutro Są w nas marzenia wyrzucone przez sztormy Niczym drewno statku do rdzenia zżarte Są w nas ledwo wyczuwalne inne formy Morze spełnienia i mórz na zawsze martwych Czekamy na dziesiątą falę uniesienia Dławieni wiatrem co przekreśla widnokręgi Pękają nam głowy od mgły zaczadzenia Od naszej o sobie tragicznej legendy A jednak między ziemią a burtą jest zawsze jakieś jutro i przestrzeń wypełnia się morzem I nagle mówi odpowiada Twój brzuch paruje jak świeży chleb Czesław Kuriata. fot. archiwum KBP DIALOG I nagle mówi Wyrzuć mnie z tej formy jaką jest ciało Wypełń mnie Wypełniaj mnie wciąż od nowa Bierz przykład z fal morskich Niech rytm będzie wieczny I nagle mówi odpowiada Jesteś mi potrzebna potrzebą powietrza słońca krwi Opłyń mnie morzem Owiń strumykami błyskawicą twoich żył I nagle mówi Niech fale nie ustają Śladem suchej soli wyczerp mnie do dna I nagle mówi Świat jest twoim brzuchem powietrzem śladem dłoni I nagle odpowiada Spalamy się i wciąż marzymy jak Feniks Morze między nami unosi się dymem PROJEKCJA NA BRZEGU MORSKIM Przy tobie tonięcie jest snem, budzenie się wejściem na mieliznę. A jednak: Ty jesteś dla mnie nie do określenia, jak chwila wpadania rzeki do morza. Przy tobie morze rzeźbi w skałach łzę, ptaka zbłąkanego; Drzewo morza w gwiazdach – ślady przecinających się naszych dróg. W tobie dom jak parowiec, który wszedł na dalekie morza. Z ogniskiem, kominem dymiącym i chwilą obiadu. Nawet, gdy pory dnia rozpływają się we mgle. Horyzont łamie się jak podkowa zagubiona przez konia cwałującego na niemym filmie Ta cisza zapowiada gwałtowność ciebie. LIRYK MORSKI Śmieszna mewa przewrotnym znakiem morza odwrotnością jego głębi Tutaj jesteśmy najbliżsi znalezienia kwiatu paproci Oto nasza miłość nieobjęta zamyka nas najściślej Chcę ogłuchnąć na twoją piękność wszystkich syren Miłość nasza z morza wąskim spełnieniem Scylli i Charybdy Miłość nasza morzem niedomówień ziemi Jubileusze . 131 Anna Mosiewicz A cóż to za ptak? 70. urodziny Andrzeja Słowika Andrzej Słowik, artysta malarz, jest postacią w Koszalinie znaną i popularną a jego barwna i nietuzinkowa osobowość opierała się od zawsze na wyjątkowo towarzyskim trybie życia oraz wielkiej swobodzie poruszania się nie tylko po meandrach sztuki, ale także galerii, plenerów, salonów i innych miejsc właściwych artystycznemu środowisku. Ten artysta, który w dobrej kondycji i świetnej formie obchodził w maju 2013 roku jubileusz siedemdziesięciolecia urodzin, stał się – po niemal półwieczu twórczości – indywidualnością wykraczającą poza wszelkie ramy i schematy. Po tych wszystkich latach, podczas których nieustannie poszukiwał coraz to nowych doznań, technik i form – można śmiało stwierdzić, że w jego twórczości najważniejszy był i nadal jest kolor, z upływem czasu i do pewnego momentu coraz to wyraźniejszy, nasycony i tworzący kontrasty. Było tak aż do ostatniej, jubileuszowej wystawy, na której Andrzej Słowik zaprezentował kilkanaście nowych zupełnie obrazów. Uważny obserwator jego twórczości na pewno zauważył zmiany, jakie wówczas pojawiły się w jego malarstwie, do którego wkroczyły wcześniej niespotykane szarości, fiolety i dużo czerni. 132 . Almanach 2013 Malarstwo tego artysty zawsze emanowało ciepłem, witalnością, radością życia, niezależnie od techniki, formy i rodzaju farb. Zawsze z wielkim wyczuciem zestawiał barwy ciepłe i zimne, tworząc kolorystyczne, abstrakcyjne kompozycje, malowane bądź rysowane pastelami na papierze. To nie tylko wpływ profesor Krystyny Łady-Studnickiej z Wyższej Szkoły Sztuki Plastycznych w Gdańsku, w której pracowni Słowik zrobił dyplom w 1969 roku, ale także – a może przede wszystkim – przesądziły o tym właściwe malarzowi cechy, jakimi są wrażliwość na otaczający świat przyrody, optymizm i umiejętność czerpania pełnymi garściami z uroków życia. W czasie studiów, które rozpoczął w roku 1964, a więc pół wieku temu, specjalizował się w malarstwie architektonicznym. Po dyplomie kilka lat mieszkał w Słupsku, a potem przeniósł się do Koszalina, z którym to miastem oraz jego środowiskiem artystycznym związał się na stałe. Początkowy okres pobytu w Koszalinie był dla młodego malarza bardzo twórczy – mógł realizować swą studencką pasję i specjalizację, czyli malarstwo architektoniczne. Wraz z Andrzejem Ciesielskim i Edwardem Rokoszem wykonali na kilkunastu budynkach sgraffitta, które miały upiększać szarą rzeczywistość połowy lat siedemdziesiątych. Do czasów nam współczesnych żadne z nich się nie zachowało, artyście pozostały zatem tylko wspomnienia i kilka zdjęć. Słowik włączył się z entuzjazmem do uczestnictwa w osieckich plenerach, w których brała udział polska awangarda. Sam także organizował akcje artystyczne – tu trzeba wspomnieć o Grupie Wiosna, której celem było ożywienie lokalnych społeczności w małych miastach ówczesnego województwa: Krajence, Połczynie Zdroju i Złotowie. A w kolejnych latach były plenery malarskie w Łącku, „papierowe” w Połczynie Zdroju, warsztaty ceramiczne w Chodzieży i wiele innych, bo Andrzej to niezmiernie towarzyska osoba i obcowanie z bliźnimi sprawia mu nie tylko wielką satysfakcję, ale jest także źródłem, z którego czerpie on owe ulotne wrażenia, przenoszone później na papier lub płótno. Artysta ten jest od wielu lat wierny malarstwu, w którym przemawia do nas bogactwem koloru. Zawsze lubił nasycone barwy i zestawiał je z sobą na zasadzie kontrastu kładąc kolor dużymi plamami, z rozmachem, śmiało i zdecydowanie. Gama kolorystyczna, jaką stosuje w swych obrazach, niesie reminiscencje barw strojów ludowych bądź też kojarzy się z malarstwem na szkle, w sposób niezauważalny ewoluując od czerwieni i różu indyjskiego poprzez brązy, ugry, złocienie – do kobaltu i błękitu paryskiego. Ulubione dwa kolory tego artysty to czerwień we wszystkich odcieniach, od cynobru po ciemny karmin, i złoto, przy czym odnieść można do nich każdą symbolikę: królewską i słoneczną, magiczną i ludową, religijną i pogańską, takie bowiem przesłanie niosą one w tym malarstwie. Symboliczną rolę w twórczości Andrzeja odgrywa złoty lub czerwony okrąg, stanowiący dominantę wielu obrazów i – być może – symbolizujący słońce. Jego kolorowe, abstrakcyjne płótna, malowane technikami mieszanymi, często pokrywa, stanowiąc swego rodzaju dekorację, charakterystyczna i rozpoznawalna złota siatka. Abstrakcyjny kolorysta chyba świadomie unikał przedstawiania w swych obrazach ludzi – ważniejsza tu była impresja, emocjonalny odbiór obrazu, niż proste odczytanie jego treści. Chociaż Andrzej zawsze kochał malarstwo, a w nim kolor, to – mając ducha niespokojnego – poszukiwał coraz to nowych form, ale także i treści dla swej sztuki. Pojawiły się zatem „czarne skrzynki”, będące dla tego artysty swego rodzaju kodem, w którym zamykał pamięć o zwyczajnych zupełnie przedmiotach, nadając im osobiste i bardzo symboliczne treści. Jubileuszowa wystawa w galerii „Na piętrze”. Na pierwszym planie Andrzej Słowik i prowadząca galerię Jadwiga Kabacińska-Słowik. fot. Ilona Łukjaniuk Jubileusze . 133 W tych – zawsze czarnych – skrzynkach, będących ramami zamykającymi artystyczną fabułę, gromadził, kojarzył i nadawał nowy sens różnym drobiazgom, narzędziom, zwykłym, codziennym i użytkowym rzeczom: starym kluczom, śrubom, zapałkom, sztucznym kwiatom, bibelotom i – najbardziej chyba osobistej pamiątce – haftowanej „Madonnie z Magadanu”, która była dziełem rąk matki artysty, zesłanej na daleką Syberię. Skrzynki były intymnym, bardzo dla tego twórcy ważnym zapisem, były schowkami, tajemnymi skrytkami pamięci, materialnym wyobrażeniem zarówno osobistych przeżyć, jak i społecznych problemów, związanych z brakiem wolności. Z czułością i pietyzmem, które odczuwa niemal każdy uważny obserwator jego twórczości, Słowik – realizując swoje „czarne skrzynki” – pochylał się nad starymi, niepotrzebnymi już nikomu przedmiotami, nadając im nowy sens, nową funkcje, symboliczne znaczenie. Tworzył z nich swego rodzaju fetysze, nasycone magią amulety. Po skrzynkach pojawiły się – nieco podobne w formie i stosowanych środkach wyrazu – kaszty drukarskie, które dla Andrzeja były swego rodzaju manifestacją niechęci wobec wszechobecnego wówczas kontrolowania nie tylko czynów, ale przede wszystkim słowa pisanego. W kasztach, tak jak wcześniej w skrzynkach, prosty i oszczędny wymiar tych realizacji narzucił artyście stosowanie skrótu, symbolu, skondensowanej formy zawierającej takie treści, jakie uważny widz może odczytać przez pryzmat własnych odczuć i wiedzy. Kiedy tworzył tę najważniejszą, nazwaną bez ogródek „Ostrą cenzurą”, wmontował w poszczególne przegródki tej drukarskiej szuflady metalowe kolce, wyrażając takim skrótem myślowym nie tylko zapamiętane przeżycia ale także i dosłownie ostry protest. Inną kasztę, którą artysta wyjątkowo zachował dla siebie, noszącą tytuł „Nowy kod”, Słowik wypełnił drewnianymi patyczkami, ułożonymi w formach, które można odczytać jako pradawne kody, znaki porozumienia, piktogramy lub 134 . Almanach 2013 alfabety nie do końca jeszcze odczytane. Sugestia niosącego konflikt społeczny braku porozumienia jest w tym przypadku bardzo czytelna, świadcząc o wrażliwości artysty i wieloznaczności jego twórczości. Z okazji jednej z licznych wystaw Słowika tak o jego kasztach napisał w katalogu Andrzej Konieczny: ...banalny przedmiot, zdawało by się bezużyteczny i wyprany z treści, znajduje swoje miejsce, umieszczony w biograficznym kodzie artysty. To najtrudniejszy rodzaj uprawianej sztuki, wymagający od artysty dystansu do samego siebie, samokrytycznego spojrzenia, autoironii... Niecierpliwy i stale poszukujący coraz to nowych form odnalazł je w starych, porozbiórkowych oknach, wyciąganych przez niego i demontowanych gdzieś, na peryferiach miasta. I znowu wizja artystyczna – ponieważ patrzy się na świat przez okno, można w nim zatrzymać wszystko: nie tylko kolorowe firanki, kwiaty i chmury, ale także słońce, które – jako symbol – towarzyszy Andrzejowi na wielu jego obrazach. Ponownie zamykał w okiennych ramach kolorowe, malarskie wrażenia, które wkomponowywał w prostokąty lub półkola. Jego okna znajdowały licznych, ale niekoniecznie dobrych naśladowców, co zapewne stanowiło dla artysty swego rodzaju satysfakcję, podobnie było z kolejną formą – z krzesłami, którymi – na krótko – zafascynował się i które, znudzony, porzucił... Słowik zawsze doceniał urok i czar starych, nikomu już niepotrzebnych przedmiotów, stąd kolejna fascynacja, tym razem starymi mapami. Dla artysty stanowiły świetny materiał, bo był to dobry gatunkowo papier, wzmocniony płótnem. Na nich Andrzej malował swe abstrakcyjne kompozycje, które niosły, tak jak kaszty i skrzynki, podobny ładunek emocjonalny i nawiązanie do przeszłości. Większość z nich znalazła się na cieszącej się wielkim powodzeniem indywidualnej wystawie, zorganizowanej przed laty przez Galerię Sztuki Współczesnej w Kołobrzegu. Kolejną fascynacją w artystycznym życiu Słowika była porcelana, z której trudną techniką zaznajamiał się podczas kilku kolejnych warsztatów, organizowanych przez Dorotę Waligórę w Chodzieży. Andrzej, który zawsze doceniał dekoracyjność jako jeden z walorów sztuk plastycznych, zanurzył się z pasją w tej kruchej porcelanie, tworząc z niej zarówno delikatne formy, jak i bibeloty, rozdawane hojną ręką wśród znajomych. W artystycznym życiorysie Andrzeja Słowika nie sposób nie wspomnieć o papierze, podstawowym tworzywie kilkunastu ogólnopolskich plenerów, organizowanych w Połczynie Zdroju. Brały w nim udział takie sławy jak Aleksandra Jachtoma i – nieżyjący już – Ryszard Lech. Otwarty na wszystkie techniki i chętnie uczestniczący w grupowych działaniach Słowik wziął udział w kilku z nich, tworząc kolorowe, ozdabiane złotem kolaże. Artysta ten chętnie uczestniczy w cyklicznie organizowanych przez Marię Idziak plenerach – ten nad morzem, w Sianożętach nazywa się „Plener z debetem”, a ten na Krajnie Złotowskiej, w agroturystycznym gospodarstwie nieopodal Złotowa – nazwany został „Hawajami”. Kilkanaście lat temu Andrzej Słowik – z właściwą sobie przekorą – zaczął malować słowiki, czyli sympatyczne (nomen omen!) ptaszki w kapeluszach i kaloszach, z wymyślnymi fryzurami i długimi kolczykami. Zrobił ich bardzo wiele, a że każdy jest inny, to stanowią kolejny prezent wręczany licznym znajomym artysty. Desygnat nazwiska stał się zatem miłym pretekstem do żartobliwej, malarskiej opowieści, dzięki której także na niektórych świątecznych kartkach, któ- rymi „Galeria na Piętrze” obdarowuje liczne grono swych znajomych, panuje ten sympatyczny ptaszek. Chociaż przede wszystkim kojarzony z malarstwem, Andrzej Słowik ma w swym artystycznym życiorysie także instalacje. Jedną z nich wspomina jako wyjątkową, ponieważ mając do dyspozycji całą pustą gotycką katedrę w Neubrandenburgu w taki właśnie sposób upamiętnił 700-lecie tego zaprzyjaźnionego wówczas z Koszalinem niemieckiego miasta. Ważnymi momentami w artystycznym życiorysie Słowika były wystawy w Hamburgu i w Galerii EL w Elblągu, także udział w Ogólnopolskiej Wystawie Malarstwa Aqua Fons Vitae w Bydgoszczy, a także w prestiżowym Festiwalu Malarstwa Współczesnego w Szczecinie. Kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w kraju i za granicą oraz uczestnictwo w licznych plenerach i działaniach edukacyjnych nie wyczerpują jego dokonań, pokazują jednak, jak ważne jest dla tego artysty bycie z ludźmi. Muzeum w Koszalinie, w którego zbiorach jest kilka obrazów Andrzeja, uhonorowało 30-lecie jego pracy artystycznej, organizując w 1999 roku wystawę jego prac. Po kilkunastu latach ekspozycję swych obrazów z okazji 70-lecia urodzin Słowik otworzył w „Galerii na Piętrze”, którą prowadzi jego żona Jadwiga Kabacińska-Słowik. Trzeba mieć nadzieję, że ten artysta nie wyraził jeszcze wszystkiego swym barwnym malarstwem i będzie nam dane obejrzeć kolejne wystawy obrazów Andrzeja Słowika. I jeszcze nie raz nas zaskoczy. Jubileusze . 135 Andrzej Rudnik. Eteryczny marsz nie bez przeszkód do XXI wieku 60 lat Radia Koszalin Długa już ta historia Polskiego Radia Koszalin, a dokładniej „Rozgłośni Polskiego Radia w Koszalinie – Radio Koszalin S.A.”. Rozgłośnia liczy lata swojego istnienia od 15 listopada 1953 roku, kiedy to po raz pierwszy zabrzmiały w eterze słowa zapowiadające program Radia Koszalin, które wtedy było Ekspozyturą Polskiego Radia: Tu Rozgłośnia Polskiego Radia w Koszalinie – tak brzmiały te słowa, które rozpoczęły „marsz” do dwudziestego pierwszego wieku. W latach pięćdziesiątych minionego wieku decyzje o istnieniu instytucji takiej, jak radio zapadały oczywiście w gremiach partyjnych. Tam też postanowiono, że Koszalinowi „Radio” jest potrzebne. Decyzja zapadła stosunkowo późno na tle innych województw podnoszącej się z wojennych zniszczeń Polski. Wcześniej rozpoczęły nadawanie regionalne rozgłośnie w wielu miastach wojewódzkich. Zbigniew Rogowski, młody człowiek, którego losy rzuciły do Koszalina i który tu postanowił zostać dziennikarzem prasowym, spotkał się przypadkowo z pracownikiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR o nazwisku Ciesielski, 136 . Almanach 2013 który zadał proste pytanie: – Rogowski, chcesz pracować w Radiu? Rogowski odpowiedział: – Nie wiem czy się nadaję. – Ale ja wiem, że się nadajesz – odpowiedział aktywista partyjny. Wręczono Zbigniewowi Rogowskiemu pismo, w którym postulowano stworzenie ekspozytury Polskiego Radia w Koszalinie. Efektem podróży do Warszawy i spotkania z „ważnymi urzędnikami” było mianowanie go na stanowisko szefa rzeczywiście powołanej do życia Ekspozytury. Władzom zależało na mówieniu za jej pośrednictwem o osadnictwie i powstawaniu „nowego życia” na Ziemiach Odzyskanych. Pierwszy, piętnastominutowy program wyemitowano 15 listopada 1953 roku, ale emisję poprzedziły, oczywiście, trudne przygotowania. Partia przydzieliła tworzącemu się Radiu poniemiecką willę przy ówczesnej ulicy Armii Czerwonej (obecnej ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego – dop. red.). Sprzętu było niewiele, nagrywano na enerdowskich magnetofonach firmy Presto, a pierwsze nagrania montował i przygotowywał do emisji technik Henryk Jura. Dziennikarze przygotowujący audycje pisali teksty, które czytał lektor. Zajmowano się głównie relacjonowaniem imprez partyjnych. Jednym z pierwszych dziennikarzy był Ryszard Kozłowski, który pracował w rozgłośni krótko, skończył studia prawnicze i został adwokatem. O wiele dłużej pracowała jedna z pierwszych dziennikarek Irena Kwaśniewska. Sygnałem Rozgłośni stał się fragment utworu „O koszalińska ziemio moja” skomponowanego przez Władysława Turowskiego. Do brzmienia instrumentów radiowcy dołączyli szum morza. Pierwsze lata to przede wszystkim relacjonowanie uroczystości państwowych: akademii z różnych okazji, pochodów pierwszomajowych, konferencji partyjnych i akcji ogólnopolskich takich, jak np. żniwa. Lata sześćdziesiąte XX wieku to intensywny rozwój Rozgłośni. Rosła liczba dziennikarzy i pojawiały się możliwości zaistnienia na antenie ogólnopolskiej. Radio zaczęło być lubiane przez mieszkańców regionu, obejmowało swoim zasięgiem obszar późniejszych województw: pilskiego, słupskiego i koszalińskiego, a także części poznańskiego i gdańskiego. Rozwój techniki powodował zwiększanie siły nadajników i poprawiał komfort pracy dziennikarzy. Nad wszystkim jednak czuwała siła przewodnia, czyli Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a w jego imieniu towarzysze z Wydziału Propagandy. Każde słowo, utwór muzyczny czy nagranie musiało uzyskać przed emisją zgodę cenzora z wojewódzkiej delegatury Urzędu Kontroli Prasy, Radia i Widowisk (od 1981 r. był to Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk – dop.red.). Do połowy lat 60. rozgłośnia nadawała średnio dziennie niewiele ponad godzinę programu lokalnego i półtorej minuty (!) na antenie ogólnopolskiej, zwanej wówczas centralną. Przełomowym okazał się rok 1965, gdy z okazji 20-lecia „Powrotu Ziemi Koszalińskiej do Macierzy”, rozgłośnia była gospodarzem całodziennych programów w Polskim Radiu – w Jedynce i Dwójce. Wtedy Radio Koszalin przekroczyło po raz pierwszy 100 godzin rocznego programu na antenie ogólnopolskiej. Z biegiem lat Radio Koszalin stawało się instytucją coraz ważniejszą dla regionu. Nie sposób w krótkim opracowaniu wspomnieć wszystkich dziennikarzy, którzy w nim pracowali. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych stał się Janusz Sternowski, który był sprawozdawcą sportowym i, między innymi, relacjonował Wyścig Pokoju. Głośno rozlegał się głos z Koszalina kiedy mieliśmy nadzieję na „wielką ropę” w Karlinie albo gdy relacjonowano kolejne Festiwale Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu czy Festiwale Pianistyki Polskiej w Słupsku. Genialnym pomysłem okazało się stworzenie na początku lat siedemdziesiątych audycji pod nazwą „Studio Bałtyk”. Wprowadzono wtedy w życie nowatorskie rozwiązanie, polegające na współpracy antenowej trzech rozgłośni: gdańskiej , szczecińskiej i koszalińskiej. Radio rosło w siłę; pod koniec lat siedemdziesiątych pracowało w nim ponad 100 osób, co powodowało, że ciasna stawała się jego siedziba i pojawiły się pomysły na budowę nowej. Wielkie zmiany nastąpiły wraz z transformacją ustrojową już na przełomie lat 1989/1990. Zlikwidowano wtedy cenzurę, a w 1993 r. Komitet ds. Radia i Telewizji. Rozgłośnie stały się jednoosobowymi spółkami Skarbu Państwa. Wtedy też ruszyły prace przy budowie nowej siedziby Radia Koszalin; kamień węgielny wmurowano w styczniu 1998 roku, a już w roku 2002 rozpoczęto nadawanie programu ze zbudowanego kosztem około 20 milionów złotych budynku, wyposażonego w najnowsze osiągnięcia techniki radiowej. Pozwoliły one między innymi na stworzenie profesjonalnego studia koncertowo-nagraniowego, nazwanego imieniem Czesława Niemena. Intensyfikowano także działalność redakcji terenowych: słupskiej, kołobrzeskiej, pilskiej i szczecineckiej. Dzisiaj, po sześćdziesięciu latach, Rozgłośnia zatrudnia około 70. osób, w tej liczbie zaś około 20. dziennikarzy. Osiągają oni znaczące sukcesy przede wszystkim w dziedzinie reportażu radiowego (wielokrotnie najwyższe laury krajowe i międzynarodowe zdobywała Jolanta Rudnik, pisaliśmy też o sukcesach Grażyny Preder – dop. red.). Obecnie znaczącą pozycję w programie zajmują audycje publicystyczne, stanowiące element realizacji misji radia publicznego. Można stwierdzić, że Radio Koszalin stało się znaczącym i stałym elementem życia regionu. Nie wszystko jednak w sześćdziesięcioletniej historii Radia Koszalin służyło jego rozwojowi. Mroczne lata szalejącej cenzury, wpływu sił politycznych na przekazywane treści oraz sterowania programem na szczęście minęły, chociaż jeszcze nie tak dawno pojawiały się wraz ze zmianami politycznymi w Polsce. Pracownicy Rozgłośni pamiętają sprzed kilku lat mianowanie na czołowe funkcje w Radiu Koszalin osób wskazanych przez ówczesną „rządzącą koalicję „indolentów”. Stało się to niejako na rozkaz ówczesnych decydentów partyjnych. Jedynym doświadczeniem członków zarządu i licznych dyrektorów było wtedy posłuszeństwo wobec Jubileusze . 137 tych, którzy wyznaczali ich do dobrze opłacanej „służby” w Radiu. Podejmowano decyzje o grupowych zwolnieniach, wskazywano kto może się wypowiadać w audycjach publicystycznych, zahamowano rozwój Rozgłośni. Jeden z prezesów twierdził z satysfakcją, że nie podejmuje decyzji w najistotniejszych sprawach, bo jest w okresie bezdecyzyjnym – cokolwiek to miało znaczyć. Mianowany dyrektorem biura zarządu młodzieniec zajmował się przede wszystkim pisaniem donosów. Jeden z nich brzmiał: Redaktor X przyszedł do rozgłośni, powiedział do strażnika dzień dobry, wziął gazety, powiedział do widzenia i wyszedł. Inne donosy miały większy ciężar gatunkowy. Dzisiaj tenże „dyrektor” jest „sztukmistrzem” zabawiającym przedszkolaki. Rozgłośnia stała się sławna nie tylko w Polsce, gdy mianowany za miłość do „Samoobrony” prezes został oskarżony przez jedną z pracownic o molestowanie seksualne i mobbing. Sprawa znalazła finał w sądzie, prezes przegrał, ale molestowana i mobbingowana pracownica nie zamierzała już do Radia wrócić. Praca jednego z wiceprezesów, absolwenta szkoły ojca Rydzyka, polegała na dojeżdżaniu służbowym samochodem z Kołobrzegu do Koszalina i z powrotem. Niczym innym się nie wyróżnił, a po utracie pracy w Radiu Koszalin wprowadzał on „po- 138 . Almanach 2013 rządki” w oddziale TVP w Olsztynie. Tam wsławił się działalnością, która doprowadziła do tego, że po raz pierwszy w swojej historii oddział ten przestał emitować program. Ci oryginalni szefowie Radia Koszalin popisali się także karaniem dziennikarki za wygranie ogólnopolskiego konkursu na reportaż. Na szczęście czasy te minęły i wszyscy mają nadzieję, że nie wrócą. Minione 60 lat w historii Radia Koszalin to tysiące audycji wyemitowanych na antenie i zgromadzonych w archiwum, potężna płyto- i taśmoteka, liczne słuchowiska i dziesiątki wspaniałych reportaży o różnorodnej tematyce. Wiele z nich to świadectwa wielkości przemian, które dokonały się na środkowym Pomorzu, opis losów ludzi, na które wpływ miała zarówno skomplikowana historia kraju i regionu, jak też i sprawy codzienne. Każdego dnia dziennikarze Radia Koszalin są wszędzie tam, gdzie tworzy się historia, słuchacze oceniają czy są profesjonalistami, którzy potrafią sprostać ich oczekiwaniom. Ocena jest pozytywna, na co wskazują rosnące wyniki słuchalności. W nowym sześćdziesięcioleciu życzyć należy wielu sukcesów; pojawią się jeśli nie dojdą do głosu politycy i politykierzy sądzący, że wiedzą na czym polega „rzeczywista misja radia publicznego”. A sukcesy Radia Koszalin, jeśli będą, zasilą konto całego Regionu. Izabela Nowak „Nadal chcę grać!!!” 30-lecie pracy scenicznej Małgorzaty Wiercioch Dla Małgorzaty Wiercioch, aktorki Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie, rok 2013 był wyjątkowy. Właśnie wówczas świętowała jubileusz trzydziestolecia pracy artystycznej. Minione lata przyniosły jej około siedemdziesięciu różnorodnych gatunkowo ról, a także uznanie krytyki teatralnej i sympatię publiczności. Chociaż od wielu lat teatr jest dla Małgorzaty Wiercioch wielką życiową pasją, jej pierwszą artystyczną fascynacją była muzyka, a właściwie śpiew solowy. Ale trudno się dziwić, jest ona bowiem obdarzona pięknym, niskim głosem o wyjątkowo oryginalnej barwie. Zanim została aktorką widziała siebie w roli śpiewaczki, najchętniej prezentującej oratoria i kantaty w majestatycznych wnętrzach wielkich katedr... Odkąd pamięta Małgorzata Wiercioch zawsze kochała śpiew. Swoją wielką życiową przygodę ze sztuką rozpoczęła więc od konkursów wokalnych. Pragnęła także uczyć się gry na fortepianie Kontynuacją artystycznej pasji było kształcenie śpiewu solowego w szkole muzycznej w Nowym Targu. Jednak nie tylko piękny glos utalentowanej nastolatki zwrócił uwagę pedagogów. Małgorzata również znakomicie inter- pretowała wiersze. Jej bardzo oryginalna i szalenie indywidualna prezentacja Ody do młodości Adama Mickiewicza zdobyła wielkie uznanie nauczycieli. Oprócz muzyki w życiu Małgorzaty pojawiło się słowo. Dwie artystyczne pasje rozwijała i doskonaliła podczas studiów na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej we Wrocławiu. To był niezwykły czas w moim życiu, piękny i bardzo bogaty w różnorodne doświadczenia – wspomina. – Nie zawsze było łatwo, ale w trudnych momentach skrzydeł dodawało mi uznanie profesorów, przekładające się na celujące oceny. Wówczas jeszcze pragnęłam związać swoje życie z muzyką, którą kochałam całym sercem. Mój głos – mezzosopran, doskonale brzmiał w pieśniach z kanonu muzyki klasycznej, takich jak na przykład partie solowe z oratorium „Mesjasz” Haendla. Ale los szykował dla mnie niespodziankę. Zaproponowano mi połącznie studiów muzycznych z indywidualną nauką aktorstwa. Zgodziłam się i będąc na II roku miałam zajęcia ze sztuki aktorskiej realizowane ze studentami ostatniego roku. W efekcie często wychodziłam z uczelni późno w nocy. Nie było czasu na typowe studenckie życie, omijały mnie dyskoteki i imprezy, ale pojawiła się... miłość, małżeństwo i córeczka Oliwka. Pracę magisterską pisałam z malutkim dzieckiem na kolanach. Sześcioletnie studia zakończył trzyczęściowy egzamin składający się z recitalu, obrony pracy magisterskiej i przedstawienia dyplomowego – „Wesela Figara”, w którym zagrała Marcelinę. Ta rola rozpoczęła bogaty korowód różnorodnych kreacji aktorskich, którymi obecnie poszczycić się może Małgorzata Wiercioch. Po zakończeniu studiów otrzymała propozycję pracy w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, gdzie spędziła cały rok w oczekiwaniu na zakończenie budowy teatru. Nie doczekała się, więc zmieniła Chorzów na Gdynię i rozpoczęła pracę w tamtejszym Teatrze Muzycznym. Tam zadebiutowała na teatralnej scenie w podwójnej roli – jako aktorka i jako piosenkarka. Jej pierwszym gdyń- Jubileusze . 139 Małgorzata Wiercioch w spektaklu „Cafe Sax” wcieliła się w samą Agnieszkę Osiecką. skim przedstawieniem był bowiem reżyserowany przez Jerzego Gruzę musical wszechczasów – „Skrzypek na dachu”, w którym brawurowo zagrała Gołdę i Frumę-Sarę. Musicalowy debiut umożliwił Małgorzacie idealne połączenie pasji wokalnej i aktorskiej. Była więc wielka satysfakcja, równie wielka radość, ale... nie było obiecanego przez dyrektora teatru mieszkania, więc młoda aktorka musiała wynajmować mały pokoik. Tęskniła za Oliwką, bez wahania przyjęła propozycję dyrektora Teatru im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie – już w większym mieszkaniu – spędziła dwa bogate w artystyczne doświadczenia sezony. W jej aktorskie życie wkroczyła teatralna klasyka – Małgorzata grała między innymi w „Krakowiakach i Góralach” Wojciecha Bogusławskiego, „Śnie srebrnym Salomei” Juliusza Słowackiego, „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego i w „Iwonie, księżniczce Bur- 140 . Almanach 2013 fot. archiwum BTD gunda” Witolda Gombrowicza. Kolejnym przystankiem na życiowej drodze Małgorzaty Wiercioch był Tarnów i Teatr im. Ludwika Solskiego. Tym razem zatrzymała się na dłużej. Podczas jedenastu tarnowskich sezonów Małgorzata Wiercioch zapisała na swym artystycznym koncie ponad dwadzieścia kreacji aktorskich. Zagrała między innymi Goplanę w „Balladynie” Juliusza Słowackiego, Halinę w „Łotrzycach” Agnieszki Osieckiej, Olgę w „Miłość, czyli...” Edwarda Stachury, Służącą w „Lekcji” Eugène’a Ionesco i Starca (!) w „Dziadach” Adama Mickiewicza. Z sentymentem wspomina tytułową rolę w spektaklu „Edukacja Rity” Willy’ego Russela inspirowanej „Pigmalionem” George’a Bernarda Shawa oraz spektakle muzyczne – „Brel” w reżyserii Anny Augustynowicz, „Tacy byliśmy. Piosenki z lat 50-tych” i „Youkali. Republika grzesznej miłości” Kurta Weila. W tym spektaklu, wystawionym w rzeszowskim Teatrze im. Wandy Siemaszkowej, wystąpiła gościnnie na zaproszenie reżysera Józefa Opalskiego. Piosenka, ta ambitna, z mądrym literackim testem, zawsze była bliska sercu Małgorzaty Wiercioch. Sukcesem zakończył się jej udział we wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, gdzie w 1990 roku zdobyła wyróżnienie za brawurową interpretację songu Jacques’a Brela „Diabeł”. W następnych latach wiele koncertowała, prezentując swoje recitale w kraju i za granicą. W 1997 roku rozpoczął się nowy, trwający do dziś etap w teatralnej biografii Małgorzaty Wiercioch. Właśnie wówczas zamieszkała w Koszalinie i związała się z Bałtyckim Teatrem Dramatycznym. Chociaż urodziła się w górach i miło wspomina rodzinne strony, to właśnie nasze miasto nazywa „swoim miejscem na ziemi”. Tutaj spełniło się marzenie o własnym mieszkaniu. Małgorzata pokochała morze i spacery. W wędrówkach po mieleńskiej plaży i po koszalińskich parkach towarzyszy jej często sympatyczna kundelka – Zuzia. Jeszcze niedawno Zuzi dotrzymywał towarzystwa Oskar, ukochany jamniczek, którego Małgorzata uratowała od smutnej egzystencji w schronisku. Gdy odszedł, postanowiła zapewnić godne życie kolejnemu jamnikowi. To jej ulubiona rasa. Trwają poszukiwania i pewnie niedługo w jej mieszkaniu pojawi się następny domownik. Koszalińskiej publiczności zaprezentowała się po raz pierwszy w ciepło przyjętej roli Pani Dobrójskiej w „Ślubach panieńskich” Aleksandra Fredry w reżyserii Józefa Skwarka. Siedemnaście lat obecności Małgorzaty Wiercioch w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym umożliwiły aktorce prezentację pełni jej możliwości artystycznych. Grała role dramatyczne, liryczne, komediowe, kreując skrajnie odmienne postaci i obdarzając swoje bohaterki bogatą paletą emocji. Teraz bardzo świadomie podchodzę do każdej scenicznej postaci, analizuję motywy jej postępowania, próbuję wciąż wzbogacać i rozwijać swoją rolę, dodawać jej nowe smaczki– mówi Małgorzata Wiercioch. – Ale zawsze pozostaje uczucie niedosytu. Może powinnam zrobić coś inaczej? Tego typu rozterki są nieuniknione w moim zawodzie, Dlatego cenię reżyserów takich jak Zdzisław Derebecki, Zbigniew Lesień, czy Cezary Domagała, którzy potrafią dotrzeć do aktora, podpowiedzieć pewne rozwiązania, skierować na odpowiednie tory, a potem po prostu nie przeszkadzać. Występowała w wielkiej teatralnej klasyce – między innymi w „Ożenku” Mikołaja Gogola, „Per Goncie” Henryka Ibsena, „Zemście” oraz „Damach i huzarach” Aleksandra Fredry, „Paradach” Jana Potockiego, „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego, „Żabusi” Gabrieli Zapolskiej, „Słudze dwóch panów” Carlo Goldoniego, „Antygonie” Sofoklesa, „Jak wam się podoba” oraz „Romeo i Julii” Williama Szekspira, w scenicznej adaptacji powieści Romaina Rollanda „Colas Breugnon” i „Burzliwym życiu Lejzorka” Iliji Erenburga. Świetnie czuje się również w bardzo lubianych przez publiczność farsach, gdzie zachwyca swoim komediowym talentem. Tak było między innymi w zabawnych spektaklach: „Czego nie widać”, „Stosunki na szczycie”, „Prywatna klinika” i „Wieczór kawalerski”. Wszechstronną aktorkę doskonale poznali także najmłodsi koszalińscy widzowie, którzy często oglądali jej rozliczne wcielenia w adaptacjach znanych baśni. Warto podkreślić, że to właśnie ten gatunek Małgorzata Wiercioch wybrała na swój debiut reżyserski, który – pod opieką artystyczną dyrektora BTD, Zdzisława Derebeckiego – miał miejsce w 2012 roku. Była to współczesna wersja bardzo kochanej przez wszystkie dzieci „Calineczki” Hansa Christiana Andersena. Wokalny talent Małgorzaty Wiercioch koszalińscy widzowie mieli okazję podziwiać w przestawieniach muzycznych. Dużym sukcesem okazała się rola Poetki w „Café Sax”, spektaklu złożonym z nieśmiertelnych piosenek Agnieszki Osieckiej, oraz udział w muzycznym widowisku „Jesteśmy na wczasach, czyli polska mi- Jubileusze . 141 Małgorzata Wiercioch w spektaklu „Strategia motyli”. łość”, przypominającym twórczość Wojciecha Młynarskiego. Wszystkie sceniczne wyzwania Małgorzata Wiercioch traktuje z jednakową powagą i zaangażowaniem Ma jednak swój ulubiony gatunek; – Najbardziej lubię mądre współczesne sztuki, prowokujące do refleksji i wymagające pogłębionej analizy psychologicznej postaci, w którą mam się wcielić – powiedziała. – Zauważyłam jednak niepokojącą prawidłowość. Otóż bardzo często sceniczne historie przypominają moje prywatne życie... Ale z wielką przyjemnością gram w „Zazdrości” i „Strategii motyli”, czyli sztukach Esther Vilar, autorki niezwykle błyskotliwej i przenikliwie patrzącej na świat. 142 . Almanach 2013 fot. archiwum BTD Do tego samego gatunku należy spektakl „Motyle są wolne”, gdzie zagrałam nadopiekuńczą matkę. Ale muszę przyznać, że długo szukałam klucza do tej postaci. Trzy dekady, które Małgorzata Wiercioch poświęciła sztuce teatralnej, przyniosły jej pewność, że aktorstwo jest zawodem wymuszającym bezgranicznego poświęcenia, a teatr jest bardzo wymagający i zaborczy. Jest jednak przekonana, że... bez teatru nie mogłaby żyć Trzydzieści lat minęło bardzo szybko – konkluduje Małgorzata Wiercioch. – To jednocześnie i dużo i mało, ponieważ moim artystycznym marzeniem jest dalsza obecność na scenie teatralnej. Nadal chcę grać! MI S C E L L A N E A Małgorzata Kołowska W filharmonicznym blasku VI Gala Koszalińskiej Kultury Szósta Gala Koszalińskiej Kultury odbyła się 15 marca 2014 roku w nowej siedzibie Filharmonii Koszalińskiej. Piękna sala, udział orkiestry Filharmonii Koszalińskiej pod batutą laureatki tytułu Artysta Roku 2012 Marzeny Diakun, wciąż porywająca syntezą wielkiej symfoniki i jazzu muzyka Georga Gershwina z nieśmiertelnymi „Błękitną rapsodią” (solistą był młody pianista Bartek Kołaczkowski) i „Amerykaninem w Paryżu”, także profesjonalne prowadzenie przez Piotra Dzięcielskiego – wszystko to złożyło się na godną oprawę spotkania z twórcami i animatorami kultury, którzy w 2013 roku odnieśli znaczące sukcesy lub też obchodzili jubileusze pracy twórczej. Kapituła i tym razem pracowała pod przewodnictwem Krystyny Kościńskiej a w jej składzie znaleźli się radni: Ryszard Tarnowski (przewodniczący Komisji Kultury), Izabela Wilke i Marek Reinholtz, przedstawiciele Rady Kultury przy Prezydencie Koszalina: Barbara Jaroszyk, Wojciech Bałdys i Maria Ulicka oraz reprezentujące Wydział Kultury i Spraw Społecznych UM dyr. Dorota Pawłowska i Marzena Śmigielska. 144 . Almanach 2013 Spośród 104 wniosków o Nagrodę Prezydenta zaakceptowano 48, przyznając tyleż nagród pieniężnych o łącznej wartości 51 tys. zł. Okazuje się kolejny raz, że wśród najmłodszych laureatów nagród dominują młodzi instrumentaliści szlifujący swoje talenty w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz i młodzież kształcąca się w Zespole Szkół Plastycznych im. Władysława Hasiora – w tym przypadku możemy mówić o pomyślnym dążeniu do pełnego profesjonalizmu, ale odnosimy też sukcesy w dziedzinie piosenki i tańca towarzyskiego, przekraczając granice amatorskiego uprawiania sztuki, mocno też trzyma się młoda fotografia - zarówno analogowa, jak i posługująca się nowymi technologiami. Wśród dorosłych w roku 2013 pojawiło się wielu jubilatów, można więc mówić o dominacji seniorów, a spośród dziewięciu rozpatrywanych wniosków o przyznanie tytułu Imprezy Roku wybrano dwa, zaszczyt ten przyznając koncertowej oprawie otwarcia nowej siedziby Filharmonii Koszalińskiej i wielkiemu muzycznemu show związanemu z 20-leciem koszalińskiej rock opery „Fatamorgana”. Nagrody II stopnia za osiągnięcia w dziedzinie kultury przyznawane dzieciom i młodzieży (nagrody I stopnia nie przyznano): Sara Bogdanowicz i Katarzyna Ostrowska – Gimnazjum nr 11.Uczennice Grażyny Drożyńskiej; fotografia. Gabriela Chojnacka, Martyna Ćwik – CK 105. Opiekun Ewa Turowska, piosenka. Klaudia Derek – ZSPlast. im. Władysława Hasiora. Uczennica Katarzyny Gwardiak-Kocur. Amelia Dziedzic – ZPSMuz. im. G. Bacewicz. Uczennica klasy skrzypiec Małgorzaty Kobierskiej. Wiktor Dziedzic – ZPSMuz. im. G. Bacewicz. Uczeń klasy skrzypiec Olgi Borowskiej i Hanny Wiącek. Michał Krupa, Gabriela Murawska, Julia Murawska – ZPSMuz. im. G. Bacewicz. Uczniowie klasy fortepianu Aleksandra Murawskiego. Szymon Majchrzak – recytator, CK 105, opiekun Ewa Czapik-Kowalewska. Małgorzata Piekarska – ZPSMuz. im. G. Bacewicz. Uczennica klasy skrzypiec Danuty Kaluty-Jakubowskiej. Ewelina Rutkowska – ZSPlast. im. Władysława Hasiora. Uczennica Katarzyny Gwardiak-Kocur. Natalia Smorowska – Pałac Młodzieży. Sekcja plastyczna Beaty Piwar. Justyna Stawarczyk – ZSPlast. im. Władysława Hasiora. Uczennica Tadeusza Walczaka. Martyna Tomaszewska – Młodzieżowe Koło Filatelistyczne przy Klubie „Przylesie” KSM „Przylesie”. Opiekun Andrzej Skorek. Zofia Tudruj – ZPSMuz im. G. Bacewicz. Uczennica klasy fortepianu Katarzyny Szymczewskiej. Jakub Wianecki – ZSPlast. im. Władysława Hasiora. Uczeń Marii Karpińskiej. Aleksandra Staszak i Konrad Łyda oraz Kinga Kucińska i Aleksander Holz – pary taneczne ze Nagrodzona młodzież. Studia Tańca „PASJA”. Opiekun Robert Rowiński. Szkolna Orkiestra „Kamerton” – ZPSMuz. im. Grażyny Bacewicz, opieka art. Małgorzaty Kobierskiej. Orkiestra koncertowała podczas X Międzynarodowego Festiwalu Orkiestr Młodzieżowych w Neubrandenburgu, pod dyrekcją Adama Sztaby brała również udział w koncercie z okazji 20-lecia musicalu „Fatamorgana”. „Mini Studio Poezji I Piosenki” – CK 105. Opiekun art. Ewa Turowska. Jej podopieczni zdobyli m.in. I miejsce na Festiwalu Piosenki Dziecięcej i Młodzieżowej „Morska Nutka” w Międzyzdrojach, okazali się najlepszym Zespołem na XIX Pomorskiego Przeglądu Piosenki Dziecięcej w Człuchowie i zdobyli „Złoty Żagiel”. Nagrody za działalność w dziedzinie tworzenia, upowszechniania i ochrony kultury Irena Ciesielska – przewodnicząca Samorządu Słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku przy PK. Zbigniew Dubiella – nauczyciel gitary klasycz- fot. Ilona Łukjaniuk Miscellanea . 145 nej. Pomysłodawca i współorganizator Ogólnopolskiego Konkursu Gitarowego „Hity na Gitarze”, cyklu koncertów „Noworoczne popisy gitarzystów” oraz „Gryfy i Riffy”. Tadeusz Galant – wniosek w związku z jubileuszem 60 – lecia Koszalińskiego Okręgu Polskiego Związku Filatelistów, do którego należy od 1978 r., a od 1993 jest prezesem koła miejskiego. Group 4 – Grupa powstała w 2002 r. Obecny skład to: Waldemar Jarosz, Elżbieta Stankiewicz i Milena Szczepańska-Zakrzewska. Pierwsza wystawa Group 4 (troje założycieli i czwarta osoba zaproszona) odbyła się w 2003 r. w CK105. Jerzy Litwin – wiceprezes Stowarzyszenia Teatr Propozycji „Dialog”. Od debiutu scenicznego w 1969 roku jest jednym z najbardziej aktywnych aktorów „Dialogu”. Maciej Osada-Sobczyński – jest autorem muzyki oraz aranżacji instrumentalnych i wokalnych do wielu produkcji scenicznych w BTD. Józef Sprutta – od 2001 roku jest prezesem Sto- warzyszenia Przyjaciół Koszalina; opracował m.in. Portal Historii Miasta Koszalina, „Poczet Patronów Ulic Koszalina, Galerię Burmistrzów i Prezydentów Koszalina oraz Galerię Starostów Powiatu Koszalińskiego. Maria Ulicka – od 2010 r. prezes Zarządu Stowarzyszenia Teatr Propozycji Dialog. W 2013 r. przygotowała spektakl poetycki oparty na twórczości Juliana Tuwima – „Cicer cum caule, czyli groch z kapustą”. Krystyna Wajda-Horodko – jest autorką 6 tomików poezji, zbioru fraszek i baśni. W 2011 r. otworzyła Wydawnictwo KryWaj, które wydaje i promuje koszalińskich twórców. Z jej inicjatywy powstała Koszalińska Scena Literacka. Piotr Zemła – wokalista znany m.in. z udziału w programie Must Be the Music. Stanisław Żabiński – przewodniczący Zarządu Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych „IKAR”, organizator spotkań, wystaw i spektakli poetycko-muzycznych, koncertów charytatywnych Jerzy Litwin, Krystyna Kuczewska-Chudzikiewicz i Maria Ulicka – nagrodzeni „Dialogowcy” i swingujący wokalista Piotr Zemła. 146 . Almanach 2013 fot. Ilona Łukjaniuk np. „Uskrzydlić marzenia – uwierzyć”. Tworzy własną muzykę do wierszy koszalińskich poetów. Krystyna Kuczewska-Chudzikiewicz – związana z teatrem „Dialog” od 1969 r. jako reżyser i aktorka. Przewodniczy Radzie Artystycznej Stowarzyszenia. Chór „Frontowe Drogi” – CK 105. W kwietniu 2013 r. chór obchodził jubileusz 30-lecia. W każdym roku występuje ok. 20-25 razy, głównie przed uczestnikami walk II wojny światowej, Sybirakami, młodzieżą szkolną, wiernymi w kościołach. Chór patronuje festiwalowi szkolnemu „Wyśpiewać Polskę”, organizowanemu przez Szkołę Podstawową nr 6 w Koszalinie. Od 5 lat jest gospodarzem Sceny Seniora w Domku Kata. Zespół liczy aktualnie 37 chórzystów emerytów. Nagrody za osiągnięcia w dziedzinie kultury Wojciech Jaśkiewicz – CK 105. Student Akademii Sztuki w Szczecinie. Zdobywca Grand Prix w kat. solistów w III Międzynarodowym Konkursie – Festiwalu Bajanistów i Akordeonistów – im. Novikova pn. „Ukwiecony maj” w Rosji, Diana Sasha Staniszewska – Stowarzyszenie Szkoły Tańca Top-Toys. Wystąpiła m.in. w Sylwestrowej Nocy Przebojów TV Polsat w Gdyni. W 2013 r. była finalistką programu „Mam Talent”. Aleksandra Aniela Balcer i Kamil Kozłowski – para taneczna, rekomendowana przez Stowarzyszenie „Pasja”. Beata Niedziela – aktorka Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, laureatka nagrody aktorskiej XIII Festiwalu Dramaturgii Współczesnej Rzeczywistość Przedstawiona 2013 w Zabrzu, za rolę Claudii w spektaklu „Kobieta z przeszłości”. Nagrody z okazji jubileuszu twórczego Małgorzata Wiercioch – 30-lecie pracy artystycznej (więcej o niej piszemy w dziale „Jubileusze” niniejszego almanachu – dop. red.) Młodzieżowe Koło Filatelistów – 20-lecie działalności w klubie „W Klocku” KSM „Przylesie”. Jolanta Rudnik – 35-lecie pracy dziennikarskiej. W 2013 roku otrzymała tytuł Reportażysty Roku w Ogólnopolskim Konkursie Reportażystów Radiowych „Melchiory”. W grudniu 2013 Radio Koszalin przyznało jej tytuł „Radiowy Sukces Roku”. (O radiowej twórczości Jolanty Rudnik pisaliśmy obszernie w almanachu podsumowującym 2010 r. – dop. red.) TV Max – 15-lecie istnienia. Bogusław Siwko – 40-lecie pracy twórczej w dziedzinie fotografii artystycznej i grafiki. Chór „Canzona” – w Centrum Kultury 105 powstał w 1999 r. z inicjatywy Mikołaja Borka. Od 2009 r. chórem dyryguje Radosław Wilkiewicz. „Canzona” jest inicjatorem i współorganizatorem Bałtyckiego Festiwalu Chóralnego „Pomerania Cantat”, który odbywa się w Koszalinie od 2011 r. W 2013 r. chór „Canzona” zdobył m.in.”„Srebrną Pochodnię” VI Międzynarodowego Festiwalu Pieśni Maryjnej w Częstochowie i „Brązowe Pasmo” w II Ogólnopolskim Festiwalu Pieśni Maryjnej „Ave Maria” w Chojnicach Nagroda za wybitne osiągnięcia artystyczne i twórcze „Artysta Roku 2013” Zygmunt Wujek – wniosek KBP i Muzeum w Koszalinie. (Obszerny artykuł jemu poświęcony publikujemy w dziale Jubileusze niniejszego almanachu – dop. red.) Nagroda za zaangażowanie i pracę przyczyniającą się do upowszechniania, rozwoju i promocji kultury „Przyjaciel kultury” Ryszard Mroziński – jako prezes Bałtyckiego Banku Spółdzielczego od 2010 r., wspiera działania BTD, jest także mecenasem wielu innych przedsięwzięć kulturalnych w Koszalinie. Wydarzenie Kulturalne Roku 2013 koncerty inaugurujące działalność Filharmonii Koszalińskiej w jej nowej siedzibie. koncert z okazji 20-lecia musicalu „Fatamorgana”. (Oba wydarzenia relacjonujemy w niniejszym almanachu – dop. red.). Miscellanea . 147 Małgorzata Kołowska Koszalin by Night Pierwsza Noc Muzeów została zorganizowana w Berlinie w 1997 roku, od razu przyciągając tłumy spragnione darmowego, ale też z uwagi na mroczną porę bardziej ekscytującego zwiedzania rozmaitych wystaw. Nie tylko berlińczycy w tę noc okupowali muzea i galerie, ale przybysze z całej Europy, zwłasz- Noc w Muzeum w Koszalinie. 148 . Almanach 2013 cza młodzi, dla których możliwość obejrzenia znakomitych dzieł sztuki dawnej i współczesnej bez konieczności kupowania drogich biletów była (i jest) bezcenna. Szybko pomysł podchwyciły kolejne europejskie stolice – Paryż i Amsterdam, obecnie zaś noc muzeów odbywa się w ponad stu miastach Starego Kontynentu. W Polsce pierwszy raz odbyła się w 2003 roku, w poznańskim Muzeum Narodowym. W kolejnych latach dołączały kolejne miasta, nie pomijając, rzecz jasna, stolicy. W 2006 roku swoją pierwszą Noc w Muzeum przeżyli koszalinianie. Z zaproszenia do Muzeum w Koszalinie skorzystało wtedy tak wiele osób, że z trudem wszyscy chętni mieścili się we wnętrzach i na dziedzińcu muzealnym. I tak jest do dziś. Wkrótce nocnego spotkania pozazdrościły inne muzea i galerie w mieście. Także Archiwum Państwowe w Koszalinie stało się stałym uczestnikiem kolejnych nocy muzeów. Nazwa bowiem okazała się tyleż atrakcyjna, fot. Ilona Łukjaniuk co umowna, sprawiając, że nie tylko muzea, otwierają w tę noc gościnne drzwi. 19 maja 2013 roku na nocne spotkania zaprosiło koszalinian aż 20 organizatorów. Wymieńmy ich, bo w pełni na to zasługują: Muzeum w Koszalinie i Archiwum Państwowe to już weterani, podobnie Instytut Pamięci Narodowej. Dzięki nocom muzeów koszalinianie zyskali szansę odkrycia takich placówek jak Muzeum VIII Dywizji Obrony Wybrzeża, Muzeum Obrony Przeciwlotniczej czy – nie muzeum ale też miejsce przywołujące przeszłość i tradycje formacji mundurowych – Salę Tradycji Polskich Formacji Granicznych; a skoro o mundurach mowa, nie zabrakło Policji – na nocną wizytę zaprosił II Komisariat Policji, ale także do akcji włączył się Hufiec Ziemi Koszalińskiej ZHP; Od początku w tę noc czynne jest także Muzeum Wody, pojawił się też nowicjusz wśród „nocnych marków” – Muzeum Aut Zabytkowych przy hotelu „Verde”. Oczywiście galerie: Bałtycka Galeria Noc Muzeów w Archiwum Państwowym. Sztuki w Centrum Kultury 105 i prywatne – „Na Piętrze” oraz po sąsiedzku ulokowana Galeria Zbigniewa Murzyna. W Noc Muzeów można było także zwiedzać starą lokomotywownię i udać się w podróż wąskotorówką lub też odwiedzić Muzeum Zabawek Pluszowych. Na te nocne spotkania przygotowano moc atrakcji; udostępniano nie tylko wystawy stałe i czasowej, ale także organizowano koncerty i projekcje filmowe, pokazy historycznych inscenizacji, działania pozwalające odkryć zarówno urodę czasów minionych jak i ich oblicze bardziej ponure. Noc Muzeów wyraźnie promieniuje na różne sfery życia duchowego i takie nietypowe spotkania z publicznością stają się pomału specjalnością także innych instytucji kultury w Koszalinie. Aktywnością i pomysłowością zaskakuje Koszalińska Biblioteka Publiczna, każdego roku proponując inny temat nocnego spotkania, dla którego zresztą wyznacza odrębny, poza Nocą Mu- fot. archiwum AP Miscellanea . 149 zeów, termin. W roku 2013 Noc w Bibliotece odbyła się po raz czwarty; 21 kwietnia można było się tu przenieść w peerelowską przeszłość, przypomnieć sobie jak wyglądała np. szkolna ławka z kałamarzem czy niegdysiejsze pomoce naukowe, ale nie tylko rzeczywistość szkolna PRL-u została na tę noc reaktywowana. Przeszłość miasta przywołały fotografie, można było przypomnieć sobie dawne, jakże inne od dzisiejszych „kolorówek” pisma ilustrowane czy plakaty. Gwiazdami Nocy w Bibliotece byli „giganci słowa” prof. Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek. Dodajmy, że KBP zainicjowała Noce w Bibliotece, w ślad za nią poszły inne książnice w Polsce. Nową formułę obchodu Międzynarodowego Dnia Teatru (25 marca) zaproponowali w 2013 Noc w Bibliotece. 150 . Almanach 2013 roku także wyznawcy Melpomeny, jednocząc swe siły; dzięki temu teatromani mogli odbyć nocną podróż szlakiem miejscowych scen, których nie ma tak wiele, jak w metropoliach, ale wykazują dużą różnorodność: Bałtycki Teatr Dramatyczny realizując koncepcję teatru repertuarowego, rapsodyczny Dialog”, rozmiłowany w muzyce „Variete” czy młodzieńczo niepokorny Pałac Młodzieży mający kilka zespołów teatralnych. Frekwencja podczas wszystkich tych nocnych spotkań dowodzi, jak bardzo złaknieni jesteśmy przeżyć dalekich od stereotypów i utrwalających dystans konwenansów. Kultura nocą – to więcej niż kultura! fot. archiwum KBP Małgorzata Kołowska Media a tożsamość lokalna Tożsamość lokalna pojmowana jest najczęściej jako poczucie emocjonalnego przywiązania do miejsca zamieszkania, przejawiające się w postawach prospołecznych, patriotyzmie lokalnym oraz gotowości do działań na rzecz jego społeczności. (...) Tożsamość, zarówno ta jednostkowa, jak i kolektywna, nie mogą istnieć bez świadomości, którą współtworzą między innymi przekazy medialne – możemy przeczytać we wstępie autorstwa prof. Jana Kani do publikacji, która drukiem ukazała się co prawda w roku 2014, ale utrwala wystąpienia uczestników konferencji zorganizowanej w Instytucie Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej jesienią 2013 roku. Wydarzenie to wpisane zostało w ciąg działań związanych z obchodami 60- lecia Radia Koszalin. – Celem opracowania jest ukazanie jak media lokalne współtworzą i umacniają tożsamość na przykładzie konkretnego środowiska, w którym funkcjonują. Środowisko to mieści się w przestrzeni Koszalina jako powiatu miejskiego i otaczających go gmin ziemskiego powiatu koszalińskiego. Jak dalej uprzedza czytelnika prof. J. Kania, pod którego naukową pieczą konferencja zo- stała zorganizowana, przedstawione w tomie teksty (...) podzielone zostały na grupy tematyczne wyodrębnione w trzy części. Pierwsza zawiera teksty podejmujące tematykę dotyczącą istoty tożsamości lokalnej oraz jej związków z komunikowaniem medialnym. Bogdan Gębski (dyrektor INiKS, dop. red.) przedstawia rozważania socjologa o miejscu tożsamości lokalnej w rzeczywistości społecznej (Sens tożsamości w świecie rozmytych wartości). W złożoną materię uwarunkowań tożsamości zagłębia się Zdzisław Kroplewski w tekście: Tożsamość człowieka, tożsamość lokalna, media. Iwona Wierzchowiecka-Rudnik analizuje powinności mediów w kontekście międzynarodowych standardów normatywnych (Funkcje mediów lokalnych w świetle międzynarodowych standardów). Uwarunkowania medialne w rozwijaniu tożsamości lokalnej przez pryzmat ich powiązań systemowych i rynkowych rozpatruje Jan Kania (Koszaliński system, region i rynek komunikowania medialnego). Krzysztof Łuszczek w tekście Media katolickie w kształtowaniu tożsamości regionu koszalińskiego wskazuje na medialne zaangażowanie Kościoła katolickiego w koszalińską tożsamość lokalną. Ostatni tekst pierwszego rozdziału, autorstwa Piotra Chrobaka, dotyczy wpływu na tożsamość lokalną związków mediów z bieżącą polityką, określanych w nauce mianem paralelizmu politycznego (Paralelizm polityczny mediów lokalnych w Koszalinie w pierwszej połowie 2013 roku). Część druga zdominowana jest analizą medialnej rzeczywistości generowanej przez prasę. Otwiera ją tekst wystąpienia Elżbiety Juszczak, która podjęła próbę wyczytania tożsamości lokalnej z łamów prasy koszalińskiej w wybranych okresach historycznych. Prof. Robert Cieślak natomiast skupił się na roku 1998, analizując zawartość „Głosu Pomorza i „Głosu Koszalińskiego” w wybranych miesiącach ukazywania się obu tytułów, szukając odpowiedzi na pytanie, czy któryś z nich spróbował w sferze kultury znaleźć argumenty przemawiające za utrzymaniem województwa koszalińskiego. Zaangażowanie Miscellanea . 151 prasy wydawanej przez samorządy w budowanie tożsamości lokalnej omawia Krzysztof Lasiński. Funkcjonowanie wydawnictw szkolnych i akademickich (...) charakteryzuje Paulina Olechowska. W tej części pojawia się tez nowe medium, jakim jest Internet. Wspólny wątek tematyczny tworzą dwa teksty o internetowych formach komunikowania lokalnego. W pierwszym Jacek Wiśniewski koncentruje swoją uwagę na zawartości treściowej lokalnych stron internetowych, pod kątem ich oddziaływania na tożsamość lokalną Barbara Popiel natomiast za cel swoich dociekań badawczych przyjęła (...) kształtowanie i umacnianie tożsamości lokalnej w blogosferze. W ostatnim tekście tej części Michał Urbas prezentuje przegląd tytułów prasowych ukazujących się w Koszalinie oraz w gminach po- wiatu koszalińskiego(...). Trzecia część w całości została poświęcona Radiu Koszalin, a to z uwagi na wspomniany na wstępie szacowny jubileusz rozgłośni. Współtworzenie tożsamości lokalnej przez realizację misji, strategii i komunikacji wizerunkowej Radia Koszalin, wkład Radia Koszalin w rozwijanie lokalności pojmowanej regionalnie, proces budowy strategii Radia zorientowanej na eksponowanie tożsamości regionu koszalińskiego i samego Koszalina, tematyka globalna i europejska z regionalną w programie i pozaprogramowych formach działalności Radia Koszalin – oto kolejne tematy, podjęte podczas konferencji, których zapis znajdujemy w pokonferencyjnej publikacji. Odrębne miejsce poświęcone zostało Jolancie Rudnik, której reportaże przeanalizowane zostały w kontekście zaanga- Od lewej: prof. Jan Kania, prezes Radia Koszalin Piotr Ostrowski i prof. Bogdan Gębski- dyrektor INiKS. 152 . Almanach 2013 fot. Adam Paczkowski/PK żowania ich autorki w budowanie ciągłości tożsamości lokalnej ponad podziałami wynikającymi z historii regionu „Koszalińskie – pamięć i tożsamość regionu pogranicza na przykładzie dokumentów radiowych Jolanty Rudnik” – to tytuł wystąpienia i artykułu Pauliny Olechowskiej, zamykającego część poświęconą koszalińskiej rozgłośni PR. Tak konferencja, jak i lektura książki będącej jej efektem jest wielce pouczająca. Po pierwsze: zdumieć może czytelnika zaskakująco wysoka liczba funkcjonujących na lokalnym rynku mediów. Są to, prócz tradycyjnych, drukowanych dzienników, tygodników czy miesięczników o charakterze głównie informacyjnym, niekiedy opatrzonych podtytułem określającym ich zakres tematyczny jako, najczęściej „społecznokulturalny”, także pisma (pisemka) samorządowe, szkolne czy hobbystyczne. Ale także liczba nadawców radiowych czy telewizyjnych okazuje się wcale pokaźna, nie mówiąc o coraz większej ekspansji w nowej przestrzeni medialnej, jaką daje internet, bez wątpienia odgrywający szczególną rolę jako platforma lokalnego dyskursu społecznego (pomińmy kwestię poziomu owego dyskursu, do którego przenika potoczność i niekiedy niekontrolowana żywiołowość formułowanych sądów). Dla mnie osobiście jednym z najbardziej interesujących wystąpień, jakie znalazły się też w omawianej publikacji, jest tekst prof. Roberta Cieślaka „Wiadomości o kulturze na łamach koszalińskiej prasy codziennej jako pośredni czynnik ustalania tożsamości lokalnej”. Porównanie wydań obu dzienników, ukazujących się w tym samym czasie, po pierwsze ujawniła zaskakujące podobieństwo poruszanej tematyki, w obu też dziennikach kultura najwyraźniej pozostawała strefą marginalizowaną. Badaniu poddano wydania ukazujące w okresach styczeń-luty 1998 oraz październik-listopad tego samego roku. Jak zauważa prof. R. Cieślak: wiadomości o kulturze nie stanowiły materiału czołówkowego na stronie pierwszej (...) W analizowanym okresie na łamach „Głosu Koszalińskie- go” kolumna „Kultura” nie pojawiła się w ogóle, a w „Głosie Pomorza” pojawiła się raz (!). Obie gazety najwięcej uwagi poświęcają imprezom masowym, odwołując się raczej do takich też gustów czytelniczych, uprawiając w ten sposób jawny populizm. Najpierw słuchając wystąpienia prof. Roberta Cieślaka, a później czytając jego tekst znajdowałam potwierdzenie tego, co z tamtego czasu pracy w redakcji „Głosu Pomorza” utrwaliła moja pamięć: przede wszystkim niekończące się spory z prowadzącymi kolejne wydania redaktorami, dlaczego należy zarezerwować poczesne miejsce na recenzję teatralną czy odnotowania takiego czy innego ważnego wydarzenia kulturalnego. A także wyniki badań dotyczących wizerunku ówczesnego czytelnika „Głosu Pomorza”, wedle których był to bezrobotny czterdziestolatek z zawodowym „Media koszalińskie w umacnianiu tożsamości lokalnej”, pod red. Jana Kani, Wydawnictwo Uczelniane Politechniki Koszalińskiej, Koszalin 2014 Miscellanea . 153 wykształceniem. To rzeczywiście wytrącało argumenty za zamieszczaniem recenzji, zapowiedzi, wywiadów z twórcami i animatorami kultury, nawet jeśli wybitni ich przedstawiciele zjeżdżali do Koszalina, co zdarzało się choćby dzięki Filharmonii Koszalińskiej, systematycznie zapraszającej wybitnych solistów i takich dyrygentów. Do bezpowrotnej przeszłości przeszło otwieranie numeru lokalnego dziennika rozmową z wybitnym artystą, kontynuowaną wewnątrz wydania – co było codzienną praktyką w początkach choćby „Gońca Pomorskiego”, który zaczął ukazywać się w końcówce 1989 roku, a z którym związałam się kilka miesięcy później. Nasilające się w połowie lat 90. populizm i skupienie kolejnych właścicieli na wskaźnikach ekonomicznych, najwyraźniej kazało zaprzestać walki o czytelnika o większych wobec „swojej” – bo lokalnej – gazety, oczekiwaniach i szerszym kręgu zainteresowań, wykraczających poza drobne ogłoszenia w dziale „praca”. Badanie przeprowadzone przez prof. Cieślaka pokazało dobitnie utraconą szansę, której bojownicy o województwo koszalińskie nie dostrzegli w obszarze kultury. Ten sam grzech zaniechania obciąża ówczesne media. Prawdą jest, jak pisze w zakończeniu cytowany już prof. Jan Kania, że większość zaprezento- 154 . Almanach 2013 wanych mediów funkcjonuje w samym Koszalinie. Ma w nim swoje siedziby i do jego mieszkańców kieruje w pierwszej kolejności swoje przekazy. Część mediów, tytułów prasowych i form internetowych, działa także w gminach ziemskiego powiatu koszalińskiego. Dominującym ogniwem tego lokalnego systemu i rynku mediów są dziennik Głos Pomorza – Głos Koszaliński i Radio Koszalin S.A. Zwłaszcza to drugie medium odgrywa coraz większą rolę w koszalińskim środowisku medialnym przez siłę swojego oddziaływania oraz dbałość o wysokie standardy profesjonalizmu dziennikarskiego. Dzienniki drukowane, a w Koszalinie w ostatnich miesiącach pojawiają się coraz to nowe, wydają się wciąż dalekie od pełnienia misji upowszechniania i objaśniania kultury, nadal najbardziej gorliwie służąc tej spod znaku masowości i populizmu. „Media koszalińskie w umacnianiu tożsamości lokalnej”, pod red. Jana Kani, Wydawnictwo Uczelniane Politechniki Koszalińskiej, Koszalin 2014; konferencja pod tym samym tytułem odbyła się 15 listopada 2013 roku w auli Instytutu Neofilologii i Komunikacji Społecznej PK przy ul. Kwiatkowskiego oraz w siedzibie Radia Koszalin. P OŻ E GN A N I A Anatol Ulman (1931-2013) Godzi się przypomnieć imię Autora, który odszedł od nas rok temu, i który ukochał bez wzajemności kartoflaną ziemię Pomorza środkowego. Ulman związany z Koszalinem, spędził tu swoje lata zawodowe i emeryckie. Niedługo zabawiał w Słupsku i Gdańsku, przedkładając Koszalin. Miał co wspominać – ukochanych uczniów Liceum im. Dubois i swoje lata nauczycielskie dzielone między szkołę, rodzinę i wspaniałe lektury. Literaturę światową znał jak mało kto, z ducha był czytający i te lektury stały się nawet nie inspiracją, lecz bezpośrednim cytatem, tkanką jego nowych powieści i opowiadań, jak na postmodernistę przystało. Tę ogromną wiedzę literacką, filozoficzną, a także znajomość kilku języków przyswoił sobie ten absolwent polonistyki Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu i jednocześnie z pochodzenia parweniusz, do czego bezustannie się odwoływał, co mitologizował i o czym pisał, więc i ja pozwalam sobie to zauważyć. Nie był synem profesora uniwersytetu lecz synem szewca, kogoś, kto bezustannie coś naprawiał i w poszukiwaniu pracy zmieniał miejsce zamieszkania. Anatol Ulman, już w czasach gimnazjalnych doskonale oczytany, po latach zgromadził wiedzę nadzwyczajną i wiedzę tę uczynił przedmiotem analiz, dociekań, kpin i dyskursu człowieka krotochwilnego i plebejskiego. Jak 156 . Almanach 2013 to w historii literatury powszechnej bywało. Jak w polskiej literaturze XX nie bywało. Dość powiedzieć (jeśli to prawda, a prawdą być może, bo o tym pisał w felietonie) jego babka urodziła jego matkę przy kopaniu ziemniaków, rzecz jasna w polu, i zaraz do roboty się zabrała, bo akord był wymagający. To gruntowne oczytanie Anatola Ulmana, rzecz jasna, pozytywnie wpłynęło na literaturę, jemu jednak się nie przysłużyło, co stawia nasz kraj w odpowiedniej pozycji, w odpowiednim szeregu wśród lepszych krajów europejskich. Jest skandalem, że Polacy nie dbają o swoje poprzez tzw. państwowe instytucje. Nie jest dobrze mieszkać w centrum kartofliska, ale także nad Wisłą. Dość powiedzieć, że Anatol chadzał czasem z pustym żołądkiem, a przecież Hamsun wydał swą głośną powieść o tychże głodowych odczuciach w XIX wieku. Z drugiej jednak strony zjadać z nim zupę, choćby kartoflaną lub marchwiową było intelektualnie rzeczą frapującą. Los dał mu w udziale życie w drugiej połowie XX i na początku XXI wieku w Polsce i na peryferiach kulturowych. Tak więc jego światopogląd został ukształtowany a to najpierw przez II wojnę, którą przeżył w Warszawie, a to czasy PRL, a to w końcu przez transformację ustrojową lat 90. Smutne to okoliczności, jak na myśliciela przystało. Jego temperament twórczy skrajnie racjonalistyczny i po osiemnastowiecznemu libertyński konstatował obyczaje ludzkie i kondycję człowieka nadzwyczaj jasno i byłaby to rzeczywistość wyjątkowo ponura, gdyby nie nadzwyczajna uciecha płynąca z lektury Ulmana. Ulman to bowiem humorysta z upodobaniem do obsceniczności. Znosił swój los godnie, wydając swoje ważne utwory w Koszalinie. Jeden z nich chcę dzisiaj przypomnieć. Są to „Zabawne zbrodnie” (1998). 89 Tyle bowiem stron liczy małoformatowe wydanie tej niezwykłej książeczki. Niezwykłej dla- tego, że autor określa i diagnozuje w niej najważniejsze problemy współczesności. Dobra konstrukcja, przenikliwa myśl – oto co charakteryzuje zbiór . Przy tym pewna zabawa czy łamigłówka intelektualna. Przypowieść, anegdota, jakkolwiek by nazwać te krótkie formy – są brzemienne treścią. Sądzę, że gdyby ta książeczka była przetłumaczona na język angielski i wpadła w odpowiednie ręce – doczekałaby się kariery bestsellera. Oto za zło współczesnego świata, małość ludzi odpowiada wg autora wycofanie łaciny ze szkół. Owa znienawidzona przez uczniów łacina, treść wyłącznie do wkucia, nie jest właśnie tym tylko – martwym językiem. Wszak kulturę – powiada autor – zrodziła łacina. Niesie ona ze sobą przede wszystkim podstawowe wartości, przyswajane dzięki lekturom wybitnych autorów starożytnych. Śmierć łaciny spowodowała zniszczenie tychże, których autor nie wymienia, ale przecież potrafimy ten katalog uzupełnić. Na pierwszym miejscu jest cnota, honor, poświęcenie dla dobra ogółu, słowem to wszystko, co czyni człowieka szlachetnym. Powiada autor: Przede wszystkim zaś, kiedy odpadła łacińska emalia kultury, praw i pozorów, wyjrzała zza odrzuceń łuski prawdziwa do kości Europa zasrańców. Naturalnie Ulmanowska to stylistyka, lecz te same treści wypowiadali w swych wierszach Zbigniew Herbert i Czesław Miłosz. Trudno odrzucić znaczenie wpływu kształcenia człowieka na jego sposób pojmowania świata i podejmowane wybory. Tej śmiałej myśli towarzyszy treść pokazana w zabawny sposób. Oto przybyły do Kluczborka gimnazjalista, pobierający naukę w byłym niemieckim liceum, którego patronem był solidny niemiecki autor, włamuje się do schowka po Hitler Jugend i kradnie kapsułę z łaciną. Znienawidzoną łacinę topi w pobliskich mokradłach, nie mając świadomości jakiego dokonuje przewrotu w historii europejskiej cywilizacji, na której straży stał nobliwy profesor łaciny Korngutt. Przy okazji mamy tu niezwykły historyczny galimatias: młodzieńcy wychowani przez wojnę, niemieckie miasteczko zasiedlone przez zbiorowisko Polaków z różnych regionów, w tym Górali, plebejska zbieranina klasowa kształcona przez cywilizowanego Korngutta, groźba wyjazdu na Syberię za podważanie piastowskich korzeni niemieckich ziem itd. Pisze autor: Kiedy jednak doktor Korngutt zjawił się w Kluczborku ze swoją kapsułą, nie sądzę, by posiadał coś więcej niż tę skrzynkę z łaciną i lichy wyprasowany garnitur, otworzono gimnazjum. Najpierw jednak w budynku naprzeciw kościoła położonego nabożnie wśród parkowych drzew, Gustav Freytag jeszcze podejmował bowiem zwycięzców, którzy nigdy o łacinie nie słyszeli. Ten Freytag pisał z dumą o rozwoju narodu niemieckiego i jego kultury, czego dowodzi „Bilder aus der deutschen Vergangenheit”! Nie gorsze jest opowiadanie o dzieciach, noszące podtytuł: „Baśń na temat funkcji literatury”. Z pozoru proste wydarzenie, jakim jest brutalna zabawa dzieci na podwórku pod blokiem autora, staje się przypowiastką o literaturze. – Tymczasem potem przerobiłem tę krwawą historię w baśń o Bohaterze i nędznych kwiatkach. Tak jak kiedyś ślepol przerobił rzeź trojańską w epicki poemat. Bez takich przeróbek mielibyśmy cywilizację bez kultury. Ulman jest przewrotny jak mało kto. Raz gani współczesność za wycofanie łaciny (w domyśle autorów starożytnych), raz demitologizuje, a właściwie sprowadza do absurdu twórczość Homera. Przy okazji mamy wnikliwą obserwację zachowań dzieci. Mniej więcej wygląda to tak: Wszystko działo się przed południem. O tej porze Dzieci moich pięćdziesięciu sąsiadów oraz ich przyjaciele z bardzo dzikich okolic przebywają w szkołach, na wagarach lub oglądają filmy z kaset video. W szkołach uczą się historii wyrzynania jednych narodów przez drugich oraz innych bohaterskich zajęć. Na wagarach ćwiczą się w wyłamywaniu drzewek, a z filmów biorą wie- Pożegnania . 157 dzę jak przetrwać wśród ludzi rozdzielając ciosy. Jak widać diagnoza cywilizacji jest jednoznaczna. Przedmiotem analizy w tym opowiadaniu jest również los Pierwszej Wiosennej Muchy, postępowanie Bohatera i jak zwykle kolejny galimatias, w który wprowadza nas autor – postępowanie dzieci, strzępy idei, strzępy kultury itd. Wszystko jest tu uprawnione, związki przyczynowo – czasowe zerwane, wzniosłość łączy się z trywialnością. Jak we fragmencie kolejnego opowiadania „Wino o zmierzchu”: Słyszałem chłopie, że ty rozkręciłeś to renesansowe popijanie na łączce, tę pierwotną wspólnotę: każdemu szklanka wina z czerwonych porzeczek. To chyba jedyne opowiadanie, gdzie Ulman nieco łagodzi spojrzenie i nawet z przyjaźnią spogląda na parę działkowiczów zachwyconych sobą i przyrodą na działce. Tyle, że autor oferuje nam obscenicznie opisy kobiety i damsko – męskie relacje. Kobieta ma potężne cycki, pośladki, wydatną płeć, itd. Jest też, jak to u Ulmana, oczywista niechęć do bogatych; jak kto bogaty, to z przekrętu i zły. Ten zły i bogaty mści się za zwyczajne ludzkie szczęście i zabija małżonków. Mamy więc zbrodnię w porzeczkowym raju. Tytuł adekwatny „Wino o zmierzchu”. Warto zauważyć, że realia opowiadań wynikają z codzienności dostępnej wielu. Właśnie to jest interesujące: codzienność, niskość, podrzędność zostaje użyta do rozstrzygania kwestii wysokich idei, cywilizacyjnych dylematów w dziedzinie myśli i idei. Po raz trzeci niezły galimatias. Swojskość tematu – życie towarzyskie Polaków na działkach stała się pretekstem do rozważań o narodowej kulturze. Kulturze składającej się z chaty i pałacu, z chłopstwa i arystokracji, chamów i Potockich. Niektórzy bohaterowie uciekają z chamstwa do karabeli, inni chcą stworzyć muzeum sutereny oraz kurnej chaty. Wbrew pozorom, nie są to wcale sztuczne dylematy. Kultura jest ciągłością. Więc należy wiedzieć, z kim tę ciągłość polską utrzymywać. Kolejne opowiadanie „Wybrane kwestie 158 . Almanach 2013 z teologii XX wieku” łączą wszystkie cechy Ulmanowskiej narracji. Mamy dwóch rozmówców – dyrektora von Kurbskyego i jego podwładnego Gomgieruta, odbywających uczone rozmowy na byłym polu asenizacyjnym. Przechadzkom po dawnej oczyszczalni ścieków towarzyszy miły zapach. Wysypisko śmieci, skład złomu, barakowóz, była oczyszczalnia ścieków zarośnięta krzewami to przestrzeń przywoływana w kolejnych utworach. To oczywiście przestrzeń symboliczna. W czterdziestoletnim gównie zostało utopione popiersie Stalina. Może zresztą nie Stalina tylko Isia, Kim Ir Sena, Castro, Ceausescu, czy innego dyktatora. Rzecz w tym , że znajdujący je nam współcześni wielbią wszystkich i każdego z osobna. Ulman przytacza współczesną teologię – ubóstwienia tychże. Uczucia do dyktatorów są równie żarliwe, co kilkadziesiąt lat temu, bohaterowie poletka tłumaczą ich wielkość. Udziałem czytelnika jest groteska, humor ale i przerażenie. Logika śmierci i terroru zostaje podniesiona do prawd podstawowych ludzkiej egzystencji. Jak to u Ulmana bywa, przyjęcie tej prawdy jest jednak do przyswojenia z powodu gry wyobraźni, konotacji językowych i humoru. Trudno powiedzieć, czy autorowi w tym opowiadaniu udało się sprostać zamysłowi. Zamysł jest zrozumiały, ale narracja siłą rzeczy często sięga po gówno, jak teza, że historia ludzkości zanurzona jest w gównie. Nieco wytchnienia daje nam autor w opowiadaniu „Lato w Klondike”. To miejscami urocza opowieść o nadmorskiej miejscowości latem, gdzie przedsiębiorczy Zayko prowadzi biznes. Dzięki Ulmanowi odkrywamy świat absurdalnych drobiazgów w nadmorskich sklepikach i knajpy z tańczącymi parami. Duża przyjemność dla czytelnika. Ulman oprowadza nas po miejscowości, do której ściągają turyści i, oczywiście, poszukiwacze złota – na zarobek. Okazuje się jednak, że zarabia głównie przedsiębiorczy właściciel nieruchomości Zayko, muzycy muszą zadowolić się mniej intratnymi zajęciami – graniem do kotleta (lejdy, lejdy, lej) i czyszczeniem plaży, a także spaniem w drewnianych budkach. Cóż, Zayko ma głowę do interesu. Katalog problemów XX wieku zamyka opowiadanie „Tapu”. Niewątpliwie ponoszę odpowiedzialność za cały ten postmodernizm. To bowiem ja pochwyciłem tapu do żelaznej klatki i utopiłem w studni pod potężnym kasztanem w zagrodzie Agnieszki Liedersangerin – brzmi początek opowiadania. Sprawa jest podobnej miary, co śmierć łaciny. W przypadku tapu chodzi o płaza, w europejskiej kulturze żabę, która symbolizuje wytwarzane przez kulturę zakazy. Te z kolei stoją na straży porządku i wolności. Skoro żaba – tapu została wrzucona do studni, zakazy Ingrid Monika Zimna (1944-2013) XI Międzynarodowy Festiwal Filmów Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „PASJE WEDŁUG ŚWIĘTEGO WŁODZIMIERZA” upłynął w cieniu wielkiej osobistej tragedii, która dotknęła dr Marlenę Zimną. Na kilka dni przed rozpoczęciem festiwalu niespodziewanie zmarła jej Mama – Ingrid Monika Zimna, niezwykle cie- złamane, względność rzeczy, świata, idei w postaci postmodernizmu przyjęta, a więc żyjemy w nieszczęściu. Bohater, młody chłopak, żabę wyrzucił z zemsty, bo zabroniła mu obcowania cielesnego ze starszą kobietą, jak później się okazało przyrodnią siostrą. Swoboda wyobraźni, że tak powiem, postmodernistyczna. Ciągle modny termin postmodernizmu zrobił karierę, ale nie zapominajmy, że do polskiej literatury jako metodę twórczą wprowadził go Anatol Ulman książką „Cigi de Montbazon” w 1979 roku. Filozof, komik i rewolucjonista w literaturze. Elżbieta Juszczak fot. Ilona Łukjaniuk pła, serdeczna, życzliwa ludziom i światu Osoba. W pełni podzielała artystyczne pasje córki, wspólnie z nią realizowała kolejne festiwale i całym sercem oddana była misji popularyzowania twórczości Włodzimierza Wysockiego. Jej pamięć uczczono minutą ciszy. Ingrid Monika Zimna zawdzięcza swoje oryginalne imię miastu, w którym się urodziła – Berlinowi. Kiedy jako kilkuletnia dziewczynka wraz z rodzicami przyjechała do Polski, imię, tak popularne w Niemczech i w Skandynawii, budziło powszechne zdziwienie. Adaptacja w nieznanym kraju nie była łatwym procesem. Pod koniec lat czterdziestych ubiegłego wieku odmienność mówiącej tylko po niemiecku blondyneczki o wielkich błękitnych oczach nie budziła wielkiej sympatii... Mała Ingrid zaczęła więc używać swego drugiego imienia i w ten sposób stała się Moniką. Kiedy w Jej życiu pojawił się narzeczony a późniejszy mąż, nie przypuszczała, że to Pożegnania . 159 pierwszy z trzech Włodzimierzów, którym poświęca swoje życie. Drugim Włodzimierzem Ingrid Moniki Zimnej był syn, który odziedziczył imię po swoim tacie. Wkrótce państwo Zimni powitali na świecie córkę, Marlenę, która swoje imię zawdzięcza ulubionej aktorce swojej Mamy – Marlenie Dietrich. Po kilku latach w życiu rodziny pojawił się trzeci Włodzimierz – rosyjski artysta Włodzimierz Wysocki. Jego obecność związana była z literackimi pasjami Pani Moniki, która kochała rosyjską kulturę i podziwiała twórczość rosyjskich koryfeuszy pióra. Swoje artystyczne i literackie fascynacje przekazała córce. Dziś dr Marlena Zimna przyznaje, że gdyby nie zaszczepione jej przez Mamę pasje, zostałaby komentatorem sportowym. Uwielbia bowiem nie tylko rosyjską literaturę, ale także i sport. W przyszłości wspólne zainteresowania, które połączyły mamę i córkę, zaowocowały bogatą działalnością popularyzującą życie i twórczość wielkiego rosyjskiego artysty – Włodzimierza Wysockiego. Obie panie organizowały konkursy, koncerty, konferencje naukowe, wystawy fotograficzne, dokonywały naukowych odkryć, były inicjatorkami Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „Pasje według świętego Włodzimierza”, gromadzącego w Koszalinie miłośników Wysockiego ze wszystkich zakątków kuli ziemskiej. Otworzyły także jedyne w Polsce prywatne Muzeum Włodzimierza Wysockiego, które obecnie może się poszczycić niezwykle bogatymi zbiorami liczącymi około dziewiętnastu tysięcy eksponatów. A wszystko zaczęło się w 1984 roku. Piętnastoletnia Marlena była wówczas uczennicą Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Dubois. Zaszczepiona przez mamę sympatia do kultury rosyjskiej zaprowadziła nastolatkę do klasy z rozszerzonym programem nauczania języka rosyjskiego. Pani Ingrid Monika Zim- 160 . Almanach 2013 na gromadziła popularny wówczas miesięcznik „Literatura na świecie”. Październikowy numer z 1984 roku, noszący tytuł „Wysocki i inni”, przekazała córce. Do dziś znajduje się on w muzealnych zbiorach. Pamiętam charakterystyczną okładkę tego numeru „Literatury na świecie”. Na niebieskim tle narysowano postać chłopaka z gitarą. Tym chłopakiem był Włodzimierz Wysocki – wspomina dr Marlena Zimna. – Przeczytałam dwadzieścia dwa wiersze i byłam już pewna, że Wysocki będzie poetą mojego życia. Później dowiedziałam się, że jest autorem co najmniej tysiąca utworów. Wspólnie z Mamą zaczęłyśmy więc poszukiwania, wertując w bibliotekach i archiwach zakurzone roczniki wielu gazet. Wszędzie spotykałyśmy się z życzliwością. To zasługa niezwykłej osobowości mojej Mamy. Zjednywała ludzi swoim czarem, elokwencją, dobrocią i serdecznością. Pamiętam, jakim wielkim szczęściem był dla nas każdy nowy odnaleziony utwór! Epoka skanerów i kserokopiarek była wówczas bardzo odległa, więc pracowicie przepisywałyśmy do zeszycików te wiersze. Przeszłyśmy więc drogę podobną do tej, jaką w ojczyźnie Wysockiego przechodzili jego wielbiciele. Wiersze jego autorstwa nie były wydawane drukiem, więc utwory Wysockiego krążyły w odręcznych odpisach. Pracowicie przepisywano je potem na maszynach, potajemnie oprawiano w introligatorniach i wydawano tomiki w oszałamiającym nakładzie pięciu egzemplarzy... Jakie to szczęście dla literata być tak kochanym! Pani Ingrid Monika Zimna wspierała życiowe wybory swojej nastoletniej córki. Z wielką radością przyjęła decyzję Marleny, która po maturze pragnęła kontynuować naukę na Uniwersytecie Moskiewskim im. M. Łomonosowa. Bo gdzie, jak nie w Moskwie można znaleźć najwięcej śladów ukochanego poety? Kiedy po skończeniu studiów magisterskich i doktoranckich Marlena wróciła do Polski, to właśnie Mama namówiła ją, by wydała drukiem swoje przekłady wierszy Włodzimierza Wysockiego. W ten sposób światło dzienne ujrzał tomik „Włodzimierz Wysocki. Polowanie na wilki. Wiersze i pieśni w przekładzie Marleny Zimnej”. Podczas spotkań promocyjnych Marlena prezentowała czytelnikom przywiezione z Moskwy książki i fotografie związane z Włodzimierzem Wysockim. I właśnie wówczas narodził się pomysł, by te materiały udostępnić osobom zainteresowanym. Ale gdzie? Oczywiście w prywatnym mieszkaniu. Swoją pierwszą siedzibę Muzeum Włodzimierza Wysockiego znalazło więc w poniemieckiej kamienicy przy ulicy Drzymały, trochę mrocznej i cieszącej się złą sławą, ale – jak mówi dr Marlena Zimna – klimat wczesnych utworów Wysockiego bardzo przypominał taki właśnie świat. Lokalizacja nie zniechęcała znamienitych gości. Wciąż rozrastającą się muzealną kolekcję obejrzeli wszyscy rosyjscy konsulowie. Po roku nieformalnej działalności muzeum zostało oficjalnie otwarte już w nowej siedzibie – trzypokojowym mieszkaniu przy ulicy Andersa. W tej uroczystości uczestniczyli przedstawiciele władz Koszalina i Państwowego Muzeum Wysockiego w Moskwie. Uszczęśliwiła nas ta przeprowadzka – mówi dr Marlena Zimna. – Początkowo eksponowaliśmy nasze zbiory w jednym z pokojów. Później Wysocki otrzymał drugie pomieszczenie, które przeznaczyłyśmy na archiwum. W efekcie zaczęłyśmy mieszkać kątem u Wysockiego. Mama zgodziła się nawet na likwidację kuchni! Czy jakaś inna kobieta podjęłaby taką decyzję? Czy zgodziłaby się na takie wyrzeczenia? Spotkało mnie wielkie szczęście, że w najbliższej mi osobie znalazłam człowieka wspierającego mnie we wszystkich działaniach. A bywały przecież bardzo trudne momenty... Liczne grupy, które zjawiały się, by oglądać muzealne zbiory, pani Ingrid Monika Zimna przyjmowała z wielką serdecznością. Z otwartymi ramionami witała też gości ze wszystkich stron świata przybywających do Koszalina na kolejne Festiwale Filmów Dokumentalnych „Pasje według świętego Włodzimierza”. Zdaniem Marleny – to właśnie dzięki serdeczności, dobroci i życiowej mądrości jej Mamy koszaliński festiwal urzekał niezwykle kameralną, wręcz domową atmosferą. Pani Ingrid wiedziała również, że dla wielbicieli Włodzimierza Wysockiego cenna jest każda minuta festiwalu i nie poświęcą tego czasu na poszukiwanie restauracji... Zagraniczni goście byli więc podejmowani polskimi przysmakami. Ale wśród uczestników festiwalu zdarzali się wegetarianie, a nawet frutarianie. Przygotowując poczęstunki dla sympatyków Wysockiego, Pani Ingrid pamiętała o tych kulinarnych upodobaniach, potrzebach i gustach. – To Mama rozpoczęła pewną sympatyczną festiwalową tradycję – mówi dr Marlena Zimna. – Sprawiła, że nasze coroczne spotkania stały się „festiwalem smaków”. Zagraniczni goście, z których wielu znalazło się pod urokiem polskiej kuchni, zaczęli przywozić przysmaki charakterystyczne dla swoich krajów. W ten sposób na naszych na stołach znalazła się między innymi sabra – likier czekoladowo-pomarańczowy z Izraela i arabski deser baklava. Swoje narodowe potrawy przywozili również goście z Włoch. Ubiegłoroczny Festiwal „Pasje Według Świętego Włodzimierza” panie Marlena i Ingrid Monika Zimne przygotowywały razem. Jak zwykle, rozumiały się bez słów tworząc znakomity, idealnie zgrany tandem. Niestety, nagła choroba sprawiła, że Pani Ingrid Monika Zimna nie doczekała jedenastego festiwalu, który obie z córką nazywały „swoim ukochanym artystycznym dzieckiem”. Obok miłości do Włodzimierza Wysockiego, w życiu pani Ingrid Moniki Zimnej była jeszcze jedna pasja, o której opowiedziała dr Marlena: – Mama namiętnie kolekcjonowała pluszowe misie. Zgromadziła ich wielką kolekcję. Wśród tysiąca pluszaków były miniaturki i misie całkiem Pożegnania . 161 słusznych rozmiarów. Z roku na rok zbiory powiększały się, gdyż festiwalowi goście przywozili do Koszalina wciąż nowe misie. Wiedzieli, jak wielką radość sprawią uwielbianej przez nich Mamie. W naszej kolekcji są więc misie z całego świata, nawet z tak odległych państw jak Izrael, Japonia, Korea czy Stany Zjednoczone. Są misie mówiące po rosyjsku, hebrajsku, angielsku, nie- miecku. Jest uwielbiany przez wszystkie dzieci Miś Puchatek, są misie-lekarze, misie-sportowcy, jest słynny angielski policjant, czyli Miś-Bobby. Zastanawiam się teraz, czy ta urocza kolekcja nie powinna trafić do kieleckiego Muzeum Zabawek i Zabawy? Jednak z drugiej strony pragnę, aby pozostała w Koszalinie. Izabela Nowak fot. archiwum prywatne Wiesława Krodkiewska (zm. 7 grudnia 2013) Z żalem zawiadamiamy o śmierci Pani Wiesławy Krodkiewskiej – wieloletniej Przyjaciółki Polskiego Chóru Kameralnego. Wspierała Chór w najcięższych dla niego czasach, oraz cieszyła się wspólnie z artystami z ich sukcesów i osiągnięć. Była – w całej powojennej historii naszego kraju – najbardziej zasłużoną dla polskiej chóralistyki postacią – można przeczytać na stronie internetowej www.polskichorkameralny.pl. Nie tylko Polski Chór Kameralny w ten sposób wyrażał głęboki smutek po śmierci Wiesławy Krodkiewskiej. Jej odejście okryło żałobą wszystkie polskie, a także polonijne środowiska związane z chóralistyką i edukacją muzyczną. 162 . Almanach 2013 Wikipedia o Wiesławie Krodkiewskiej pisze m.in: specjalistka w zakresie muzyki chóralnej, pedagog, kierownik merytoryczny Studium Dyrygentów Chórów Polonijnych w Warszawie oraz twórczyni i kierowniczka Podyplomowego Studium Chórmistrzowskiego i Podypolmowych Studiów Emisji Głosu przy Akademii Muzycznej imienia Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy. Była między innymi wieloletnim członkiem Rady Artystyczno-Programowej Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Sakralnej „Gaude Mater” (w Częstochowie – dop. red.), a także przez blisko 40 lat jurorką Ogólnopolskiego Turnieju Chórów „Legnica Cantat”. Członkini Rady Artystycznej Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” podczas XII Światowego Festiwalu Chórów Polonijnych Koszalin 2006. Była też jurorką podczas XI Festiwalu Piosenki Radzieckiej (w Zielonej górze – dop. red.) w 1975 r. Trzeba by jeszcze dodać liczne zbiory polskiej literatury chóralnej, jakie ukazywały się podług Jej wyboru. Z Koszalinem była związana od 1988 roku, odkąd zaczęły się tu odbywać coroczne zajęcia Studium Dyrygentów Chórów Polonijnych. Jako specjalista do spraw chóralistyki w Centrum Edukacji Artystycznej w Warszawie Wiesława Krodkiewska przez ćwierć wieku przyjeżdżała do Koszalina i sprawowała pieczę organizacyjną i merytoryczną nad tutejszym Studium. An- gażowała wybitnych specjalistów w dziedzinie dyrygentury chóralnej, związanych z akademiami muzycznymi w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Gdańsku, Wrocławiu i Bydgoszczy. Podczas corocznych zjazdów tworzyła prawdziwie rodzinną i przyjazną atmosferę, bez której nie może obyć się edukacja artystyczna, jeśli ma nieść inspirację twórczą. Spotkania studentów, przyjeżdżających do Koszalina z całego – dosłownie – świata i kadry profesorskiej, jak zresztą i pozostałymi organizatorami z koszalińskiego oddziału Stowarzyszenia Wspólnota Polska – z Gabrielą Cwojdzińską czy Zbigniewem Ciechanowskim – to były zawsze spotkania przyjaciół, ludzi ogarniętych tym samym zamiłowaniem do muzyki jako takiej, a chóralistyki w szczególności. W ciągu 25 lat działalności Studium ukończyło je około czterystu dyrygentów. Ich dorobkiem była nie tylko wiedza i umiejętności, ale także 130 tysięcy egzemplarzy nut z polską muzyką, jakie wywieźli Polacy z całego świata do krajów swego zamieszkania. Osobiście Wiesławę Krodkiewską poznałam podczas pierwszego zorganizowanego po przełomie roku 1989 festiwalu (ostatni – jeszcze peerelowski – odbył się w 1988 i po raz pierwszy zagościł na nim chór zza wschodniej granicy – Zespół Pieśni i Tańca „Wilia” z Wilna). Potem otworzył się worek z polskimi chórzystami w dawnym ZSRR: jak grzyby po deszcz na Ukrainie, Litwie, Łotwie, w Białorusi i za Uralem zaczęły powstawać coraz to nowe zespoły, odważające się śpiewać polskie pieśni i odbudowywać poczucie polskości w sercach. Potrzeba podjęcia prawdziwie pozytywistycznej pracy u podstaw stała się oczywista. W budowaniu tej coraz większej rodziny polonijnych chórzystów przez działaczy koszalińskiej „Wspólnoty Polskiej” i całej kadry wykładowców Studium szczególną rolę odgrywała Wiesława Krodkiewska. Była znakomitą znawczynią chóralistyki i równie znakomitym organizatorem, niekwe- stionowanym autorytetem a zarazem osobą obdarzoną niewątpliwą charyzmą – profesjonalna w każdym calu, perfekcyjna, wymagająca od siebie i innych wiele, ale przy tym zniewalająca nie tylko urodą (mimo upływu lat widoczną) i fizyczną delikatnością, którą odnajdowało się także w Jej obyciu. Była osobą o coraz rzadziej dziś spotykanej kulturze osobistej, ciepłą i pełną życzliwości, bezpośrednią w kontaktach, co dość szybko zaowocowało Jej propozycją, abyśmy mówiły sobie po imieniu. Jej obecność z pewnością była wsparciem dla przyjeżdżających do Koszalina z bardzo odległych stron świata bardzo młodych niekiedy studentów z Brazylii, Uzbekistanu czy Kazachstanu. Wielu słuchaczy Studium miało już za sobą studia muzyczne i doświadczenie zawodowe, które w Koszalinie chcieli rozwijać; dla nich Pani Wiesia – bo tak się do Niej zwracali – była prawdziwym partnerem, a dla tych mniej doświadczonych i wyedukowanych – życzliwym przewodnikiem. Kiedy każdego roku, w lipcu spotykałyśmy się na korytarzach Bursy Międzyszkolnej przy ul. Jana Pawła II, która była bazą dla polonijnych chórzystów i ich dyrygentów, można było mieć poczucie, że czas stanął w miejscu, a jeśli przemija, to sprawy toczą się we właściwym kierunku, pozwalając wrażliwym ludziom na rozwój ich talentów, umiejętności, osobowości. W ciągu ostatnich kilku lat podczas corocznego przywitania Wiesia z nieśmiałym, jak to u Niej, uśmiechem uskarżała się na coraz bardziej opuszczające ją zdrowie, ale z niesłabnącą cierpliwością i troską czuwała nad kolejnymi zjazdami i ich uczestnikami, swym regularnym, drobnym pismem wypełniała rejestry przybywających do Koszalina studentów, wypisywała indeksy i dyplomy, które każdego roku trafiały do kolejnych pierwszoroczniaków i absolwentów podczas zawsze wspaniałego koncertu dyplomantów, będącego zarazem powitaniem uczestników chóralnego festiwalu, przybywających gdy kończy- Pożegnania . 163 ła się sesja Studium. Ten właśnie Jej uśmiech, powściągliwa elegancja widoczna w Jej stroju, geście i słowie, czyniły z Niej prawdziwą Damę. I taka na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Ubiegłoroczna decyzja o likwidacji koszalińskiego oddziału Stowarzyszenia Wspólnota Polska kazała z obawami myśleć o przyszłości koszalińskiego Polonijnego Lata; tym bar- Sergiusz Fabian Sawicki (1975-2013) Urodził się w Koszalinie w 1975 roku. Kochał muzykę, miał talent i dlatego poszedł w ślady rodziców – prowadził własny zespół„Marrakesz”, który wykonywał wyrastającą z lat 60. muzykę z pogranicza hard rocka i folku. Zespół powstał w Koszalinie w 2000 r. pod nazwą „Kashmir” i wykonywał własne utwory w stylistyce folk-rockowej inspirowanej muzyką Dalekiego Wschodu. Grupa była laureatem m.in. festiwali: Rock w Armii Koszalin 2000 i 2001, ATA Jelenia Góra 2001. Autorem muzyki większości utworów był gitarzysta – lider zespołu Sergiusz Fabian Sawicki. Grupa włączyła się w ogólnopol- 164 . Almanach 2013 dziej odejście Wiesławy Krodkiewskiej sprawia, że trudno wyobrazić sobie istnienie Studium Dyrygentów Chórów Polonijnych bez Niej. Była Człowiekiem-Instytucją, jedną z tych postaci, które przeczą, jakoby nie było ludzi niezastąpionych. Jej odejście zamyka bardzo ważny rozdział także koszalińskiej kultury. Małgorzata Kołowska fot. Paweł Mielcarek skie akcje dotyczące przeciwdziałaniu narkomanii, takie jak m.in. „Niećpa 2002”, gdzie „Kashmir” występował jako support zespołu „Perfekt”. Później „Kashmir” zmienił nazwę na „Marrakesz”. Sergiusz (przez kolegów zwany Sergio) nagrał z nim album „Pamięci Kasi Sobczyk – Marrakesh i Przyjaciele” wydany nakładem wydawnictwa Fonografika, a poświęcony pamięci matki. Na płycie znalazły się ostatnie nagrania Kasi Sobczyk, a gościnnie wystąpili także: Ania Rusowicz, Wojciech Waglewski, Krzysztof Cugowski, Wanda Kwietniewska i Jarosław Janiszewski. Artysta pracował teraz nad kolejną płytą „Back 2 Beat”, na której mieli się pojawić potomkowie znanych muzyków ery bigbitu, w tym: Natalia Niemen, Karolina Poznakowska, Gaba Zielińska, Sebastian Krajewski czy Maciek Wyrobek. Kiedy urodził się Sergiusz, rodzice przeżywali szczyt popularności. Wychowywali go więc dobrzy znajomi brata mamy, państwo Sitkowie. Prawdziwa nić porozumienia między mamą i synem pojawiła się po powrocie Kasi z Chicago. – Pierwszy ruch wykonała Joanna, moja narzeczona – opowiadał Sergiusz (Małgorzata Puczyłowska, www.pudelek.pl). – Zadzwoniła do Elżbiety Igras, u której mama się zatrzymała. Kiedy mama przyjechała z Warszawy do Koszalina, kupiłem jej wielki bukiet kwiatów. Kontakt przez telefon to przecież nie to samo, co spotkanie, więc w końcu mogliśmy się zobaczyć i usłyszeć, spojrzeć sobie w oczy. Płakaliśmy oboje. Miałem rodzinę Sitków, bardzo poczciwych, prawych ludzi, ale czułem, że jestem skądinąd. Lubiłem przebywać u taty, byłem ulepiony z innej gliny, kochałem muzykę. I nagle pojawiła się w moim życiu mama. /…/ Mieliśmy wtedy ze sobą wspaniały kontakt, widywaliśmy się codziennie, dużo rozmawialiśmy, to był dobry, bardzo dobry rok, mimo jej choroby. Zaśpiewaliśmy z mamą dwa utwory na koncercie charytatywnym w Koszalinie, z którego dochód poszedł na jej leczenie. Później Kasia znalazła się w hospicjum w Warszawie. Była w bardzo złym stanie psychicznym, nie bardzo chciała i mogła widy- wać gości. Tydzień przed śmiercią zadzwoniła do Sergiusza, przeprosiła go i poprosiła, żeby jak najszybciej przyjechał. Na szczęście zdążył i tak pięknie opowiedział o tym spotkaniu: Kiedy puszczałem mamie „O mnie się nie martw” w wersji punkowej, powiedziała: Ale bomba!. Między wierszami próbowała się wciąż tłumaczyć, nie wprost, ale jednak... Nie oceniałem jej. Wychowywali mnie państwo Sitkowie, ale ukształtowały mnie kontakty z ojcem. A filozofię życiową odziedziczyłem po obojgu rodzicach, pół na pół. Nie oceniać, wybaczać, a życie płynie i gaśnie. Ten jeden rok, który spędziłem z moją matką, to nie było dużo. Ale rok to więcej niż nic. 31 lipca 2013 r. Sergiusz wziął ślub ze swoją wieloletnią narzeczoną Joanną. Zmarł po krótkiej chorobie 23 sierpnia 2013 roku, mając 38 lat. Maria Ulicka fot. archiwum prywatne Pożegnania . 165 Kalendarium 19 kwietnia koncert symfoniczny; Jerzy Kosek – dyry- wybranych wydarzeń kulturalnych w Koszalinie w 2013 roku 26 kwietnia koncert symfoniczny; Michał Czubaszek MUZYKA Filharmonia Koszalińska im. Stanisława Moniuszki 4-5 stycznia koncert karnawałowy „W wiedeńskim nastroju”; Ruben Silva – dyrygent, Joanna Tylkowska – sopran; 10-11 stycznia koncert karnawałowy „Znani i lubiani”; Tomasz Filipczak – dyrygent, Piotr Polk – śpiew; 12 stycznia koncert symfoniczny z okazji 20-lecia Chóru Akademickiego Politechniki Koszalińskiej; Marek Bohuszewicz – dyrygent; 17-18 stycznia koncert karnawałowy „Listy z daleka”; Jacek Rogala – dyrygent, Olga Bończyk – śpiew; 24-25 stycznia koncert karnawałowy „Brzydula i rudzielec”; Zbigniew Górny – dyrygent, Katarzyna Jamróz i Przemysław Branny – śpiew; 7-8 lutego koncert karnawałowy Operetka w Filharmonii: J. Strauss „Baron cygański”; Ruben Silva – dyrygent, Marta Wyłomańska i Julia Iwaszkiewicz – sopran, Tadeusz Szlenkier i Łukasz Ratajczak – tenor, Małgorzata Ratajczak – mezzosopran, Przemysław Rezner – baryton; 22 lutego koncert symfoniczny z okazji 100. rocznicy urodzin Witolda Lutosławskiego; Roman Rewakowicz – dyrygent, Paweł Kowalski – fortepian; 1 marca koncert symfoniczny „Genialna symfonika”; Bartosz Żurakowski – dyrygent, Marta Magdalena Lelek – skrzypce; 15 marca koncert symfoniczny „Niezwykły urok małej trąbki”; Ruben Silva – dyrygent, Paweł Hulisz – trąbka; 22 marca koncert symfoniczny „Mistrzowie batuty”; Jerzy Salwarowski – dyrygent, Marian Sobula – fortepian; 4 kwietnia koncert symfoniczny „45. Wiosna Politechniki Koszalińskiej”; Ruben Silva – dyrygent, Joanna Tylkowska – sopran; 6 kwietnia koncert symfoniczny z okazji 8. rocznicy śmierci Jana Pawła II; Jerzy Salwarowski – dyrygent, Chór Cantate Deo; 12 kwietnia koncert symfoniczny; Massimiliano Caldi – dyrygent, Jagoda Sokołowska O’Donovan – flet; 166 . Almanach 2013 gent, Paweł Kowalski – fortepian; – dyrygent, Katarzyna Duda – skrzypce; 17 maja koncert symfoniczny „Boliwijka w objęciach Amerykanów”; Ruben Silva – dyrygent, Marianela Aparicio (Boliwia) – fortepian; 24 maja koncert uczniów Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz; Michał Czubaszek – dyrygent, Wiktor Sommer i Julia Murawska – fortepian, Wiktor Dziedzic i Karolina Gustaw – skrzypce, Roksana Grzesik – flet, Maja Mazur – wibrafon, Bianka Szalaty – gitara, Emilia Jackiewicz – wiolonczela, Michał Cholka – akordeon; 7 czerwca zakończenie sezonu 2012/2013 „Na hiszpańską nutę”; Zbigniew Zając (Kolumbia) – dyrygent, Krzysztof Pełech – gitara; 20 września inauguracja sezonu artystycznego 2013/2014; Ruben Silva – dyrygent, Mariusz Patyra – skrzypce; 27 września koncert symfoniczny „Gwiazda polskiej pianistyki”; Tadeusz Płatek – dyrygent, Beata Bilińska – fortepian; 10 października koncert symfoniczny „Romantyczne nastroje z najwyższej półki...”; Ewa Strusińska – dyrygent, Maciej Młodawski – wiolonczela; 17 października koncert symfoniczny „Beethoven przypomina, Czajkowski zadziwia i czaruje...”; Mateusz Molęda – dyrygent, Artem Yasynskyy (Ukraina) – fortepian; 7-9 listopada otwarcie nowej sali koncertowej; Ruben Silva – dyrygent, Agata Szymczewska – skrzypce, Alicja Węgorzewska-Whiskerd – mezzosopran, Andrzej Lampert – tenor, Chóry Canzona i Koszalin Canta; 15 listopada koncert symfoniczny; Bartosz Żurakowski – dyrygent, Roman Widaszek – klarnet, Maciej Śmietański – altówka; 29 listopada koncert symfoniczny „Porywające interpretacje”; Eraldo Salmieri (Włochy) – dyrygent, Yuko Kawai (Japonia) – fortepian; 6 grudnia koncert symfoniczny „Mistrzowskie śpiewanie”; Ruben Silva – dyrygent, Joanna Woś – sopran; 13 grudnia koncert symfoniczny; Paweł Kotla – dyrygent, Bernadetta Raatz – fortepian; 20 grudnia koncert symfoniczny „Wirtuozeria solo i w zespole”; Ruben Silva – dyrygent, Agnieszka Tobik – skrzypce; 31 grudnia koncert sylwestrowy „Przeboje muzyki filmowej”; Ruben Silva – dyrygent, Jerzy Karwowski – saksofon; 47. Międzynarodowy Festiwal Organowy 5 lipca inauguracja; Marc Baumann (Francja) – organy, Radosław Wilkiewicz – dyrygent, Johanna Krumin (Niemcy) – sopran, Mariusz Monczak – skrzypce, Chór Canzona, Żeński Kameralny Chór Kanon, Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej; 12 lipca Piotr Rojek – organy, Ewa Wardyńska-Wąsikiewicz – alt, Agnieszka Tobik – skrzypce, Karol Borsuk – dyrygent, Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej; 19 lipca Ludmiła Gołub (Rosja) – organy, Zespół Trifolium (Lwowski Zespół Muzyki Barokowej): Bożena Korczyńska (Ukraina) – sopiłka, Anastazja Arbuzowa (Ukraina) – sopiłka, sopran, Krzysztof Firlus – viola da gamba, Marek Toporowski – klawesyn; 26 lipca Matthias Giesen (Austria) – organy, dyrygent, Chór Męski Schola Floriana (Austria); 2 sierpnia Elżbieta Karolak – organy, Jürgen Budday (Niemcy) – dyrygent, Chór kameralny z Maulbronn (Niemcy); 9 sierpnia Marek Stefański – organy, Młodzieżowa Orkiestra Instrumentów Narodowych z Mińska (Białoruś), Sergiusz Gładki (Białoruś) – dyrygent; 16 sierpnia Mario Ciferri (Włochy) – organy, Chór Akademicki Politechniki Warszawskiej, Dariusz Zimnicki – dyrygent; 23 sierpnia Urszula Grahm (Szwecja) – organy, Chór z Kristianstadt (Szwecja), Tornbjörn Gustavsson (Szwecja) – dyrygent; 30 sierpnia zakończenie; Bogdan Narloch – organy, Marzena Michałowska – sopran, Eugeniusz Kus – dyrygent, Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej; Inne 1 stycznia koncert noworoczny: Lucyna Białas – sopran, Marcin Naruszewicz – tenor, zespół Tango Cancion. CK105; 10 stycznia Salon Muzyczny Radia Koszalin: recital fortepianowy Elżbiety Balickiej; 18 stycznia koncert zespołu „Zgagafari”. Kawałek Podłogi; 25 stycznia recital Michała Bajora „Od Piaf do Garou”. BTD; 2 lutego recital Rafała Kowalewskiego. Kawałek Podłogi; 14 lutego koncert Anny Marii Jopek i Macieja Maleń- czuka. HWS; 14 lutego Na Jazzowej Scenie Radia Koszalin: The Other Sound; 15 lutego koncert Studio Batuta Voices. Teatr Variete Muza; 16 lutego koncert zespołu Wojtka Winiarskiego „Good Stuff ” i promocja płyty Marzenie. Teatr Variete Muza; 16 lutego koncert zespołu „Majestic”. Kawałek Podłogi; 23 lutego Kryterium Jazzu: Adam Wendt i Trio Artura Dutkiewicza; CK 105; 28 lutego Unplugged Radia Koszalin: Świadomość; 1 marca koncert „Tośka 9”; CK 105; 8 marca koncert piosenek francuskich „Pod niebem Paryża”. CK105; 9 marca rewia włoska „Un treno per l’Italia”. Teatr Variete Muza; 14 marca Unplugged Radia Koszalin: Jola Tubielewicz & The Popcorn; 17 marca koncert Aloszy Awdiejewa. CK105; 22 marca koncert zespołu „Raggafaya”. Kawałek Podłogi; 23 marca koncert „Fatamorgana? 20 lat później”. HWS; 24 marca koncert „Indios Bravos”. Klub Kreślarnia; 5 kwietnia Kryterium Jazzu: Black Heritage; CK 105; 11 kwietnia Salon Muzyczny Radia Koszalin: Wasko Piano Duo; 11 kwietnia koncert zespołu „Stare Dobre Małżeństwo”. CK105; 11 kwietnia spektakl muzyczny z piosenkami Marleny Dietrich „Dietrich. Taka jestem” – gościnnie Teatr „Ma Scala” Marii Meyer z Chorzowa. STP „Dialog”; 18 kwietnia Grunge Unplugged Radia Koszalin „Koncert w Kratę”; 19 kwietnia Mec Muza Jazz: Orange Trane. Teatr Variete Muza; 20 kwietnia rewia francuska „Avenue des ChampsÉlysées”. Teatr Variete Muza; 21 kwietnia koncert z okazji 30-lecia istnienia Chóru „Frontowe Drogi”. CK105; 27 kwietnia koncert jazzowy Karolak-Sikała-Czerwiński Trio. CK105; 27 kwietnia Julia Vikman – ballady i romanse rosyjskie. Kawałek Podłogi; 10 maja recital Klaudii Wieczorek. Kawałek Podłogi; 24-25 maja Good Vibe Festiwal; 25 maja koncert zespołu „Elektryczne Gitary”. Amfiteatr; Kalendarium . 167 27 maja koncert zespołu „LemON”. CK105; 1-2 czerwca 24. Festiwal Pieśni Religijnej „Cantate Do- 12 grudnia Unplugged Radia Koszalin: Natalia Sikora; 12 grudnia koncert Aleksandry Pietrzak i Bronisława mino” im. Jana Pawła II; Kornausa „Pogodnie, balladowo, lirycznie”. STP „Dialog”; 8 czerwca „Fantazja Musicalu”. CK105; 22-23 czerwca 38. Festiwal Ukraińskich Zespołów 13 grudnia Chór Alabama Gospel. HWS; 15 grudnia koncert Marka Dyjaka. CK105; 21 grudnia recital Szymona Zychowicza. Kawałek Dziecięcych. BTD; 6 lipca recital Piotra Woźniaka. Kawałek Podłogi; 6-14 lipca Studium Dyrygentów Chórów Polonijnych i Polonijne Warsztaty Chóralne; 20 lipca koncert piosenek Anny German „Być może gdzie indziej...”. Amfiteatr; 11 sierpnia koncert Vadim Brodski i przyjaciele. Amfiteatr; 18 sierpnia 2. Prezentacje Piosenki Patriotycznej i Wojskowej. Amfiteatr; 24 sierpnia koncert „Najpiękniejsze musicale świata”. Amfiteatr; 6 września koncert zespołu Cochise. Teatr Variete Muza; 14 września koncert Andrzeja Piasecznego. Amfiteatr; 26-29 września 13. Międzynarodowy Festiwal Zespołowej Muzyki Akordeonowej; 19 października koncert Marka Torzewskiego. BTD; 23-26 października 9. Hanza Jazz Festiwal; 24 października Unplugged Radia Koszalin: Janek Samołyk; 24 października koncert Pawła Orkisza „Ballady żeglarskie i morskie”. STP „Dialog”; 24 października recital Andrzeja Poniedzielskiego promujący płytę „SzlafRock&Roll”. Kawałek Podłogi; 27 października 13. Przegląd Zespołów Śpiewaczych i Folklorystycznych „Złota Jesień”. CK105; 9-10 listopada 33. Festiwal Rockowy „Generacja”; 13 listopada Chór Aleksandrowa. HWS; 14 listopada koncert duetu Ornament „Romanse, dumki, czardasze”. STP „Dialog”; 16-17 listopada 10. Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej „Reflektor 2013”. Pałac Młodzieży/BTD; 18 listopada „Gloria Victis” – spektakl poetycko-muzyczny; reż. Czesław Kaszubiak. Domek Kata; 21 listopada Unplugged Radia Koszalin: Materia; 23 listopada Projekt Grechuta. Teatr Variete Muza; 23-24 listopada 19. Koszaliński Konkurs Poezji i Piosenki Lwowskiej im. Mariana Hemara. Domek Kata; 28 listopada Salon Muzyczny Radia Koszalin: Dorota Jasińska 29 listopada koncert zespołu „Domowe Melodie”. CK105; 168 . Almanach 2013 Podłogi; TEATR Bałtycki Teatr Dramatyczny im. Juliusza Słowackiego 5-6 stycznia M. Guśniowska „Calineczka”; reż. Małgorzata Wiercioch; 5-6 stycznia „Historia Polaka w obrazkach, czyli Odlot w czasie 2”; reż. Piotr Krótki; 10-11 stycznia „Cafe Sax. Piosenki Agnieszki Osieckiej”; reż. Cezary Domagała; 12-13 stycznia R. Hawdon „Wieczór kawalerski”; reż. Zdzisław Derebecki; 12-13 stycznia R. Schimmelpfennig „Kobieta z przeszłości”; reż. Ewelina Marciniak; 16 stycznia M. Schisgal „Się kochamy”; reż. Dariusz Taraszkiewicz – przedstawienie impresaryjne; 19 stycznia R. Cooney „Mayday”; reż. Grzegorz Chrapkiewicz – gościnnie Teatr im. Juliusza Osterwy z Gorzowa Wielkopolskiego; 20 stycznia „Trzy razy Piaf”; reż. Artur Barciś – gościnnie Teatr im. Juliusza Osterwy z Gorzowa Wielkopolskiego; 31 stycznia-1 lutego A. Lindgren „Pippi Pończoszanka – Pippi Langstrumpf”; reż. Wojciech Rogowski; 1-2 lutego „Jesteśmy na wczasach, czyli polska miłość”; reż. Cezary Domagała; 5 lutego W. Masłow „Carski syn”; reż. Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska; 15-17 lutego J. Chapman, D. Freeman „Prywatna klinika”; reż. Jerzy Bończak; 25 lutego J.J. Należyty „Andropauza 2 czyli męska rzecz być z kobietą”; reż. Maciej Damięcki – przedstawienie impresaryjne; 27 lutego-1 marca Tadeusz Różewicz „Kartoteka”; reż. Piotr Ratajczak; 7-8 marca G. Urbán „Niebieski piesek”; reż. Robert Czechowski – gościnnie Lubuski Teatr im. Leona Kruczkowskiego z Zielonej Góry; 9 marca F. Zeller „Prawda”; reż. Jerzy Bończak – przedstawienie impresaryjne; 16 marca S. Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”; reż. Paweł Palcat PREMIERA; 6 kwietnia J. Salom „Intryga”; reż. Zdzisław Derebecki PREMIERA; 16 kwietnia N. Simon „Dziwna para”; reż. Wojciech Adamczyk – gościnnie Teatr Capitol z Warszawy; 22 kwietnia C. Higgins „Harold i Matylda”; reż. Dariusz Taraszkiewicz – gościnnie Ale! Teatr z Warszawy; 24-25 kwietnia Z. Kulwicki „Zatruta studnia”; reż. Zbigniew Kulwicki – gościnnie Centrum Kultury Teatr z Grudziądza; 11 maja M. Kulisz „Myna Mazajło”; reż. Oksana Terefenko – gościnnie Grupa Teatralna Nawpaky; 12 maja monodram Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej „...syn”; reż. Michał Siegoczyński 28-29 maja U. Hub „Na Arce o ósmej”; reż. Agnieszka Mielcarek – gościnnie Lubuski Teatr im. Leona Kruczkowskiego z Zielonej Góry 12-16 czerwca 4. Koszalińskie Konfrontacje Młodych „m-teatr” 23 czerwca E. Szybista „Nie kochać w taką noc...”; reż. Marcin Borchardt – spektakl charytatywny; 21 września L. Gershe „Motyle są wolne”; reż. Zbigniew Lesień PREMIERA; 28 września J. Kofta „Noc poety. Wiersze i piosenki Jonasza Kofty”; PREMIERA; 7 października M. Schisgal „Histerie miłosne”; reż. Piotr Jędrzejas – gościnnie Teatr Studio Buffo z Warszawy; 9-11 października L.M. Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”; reż. Karol Suszka – gościnnie Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego z Płocka; 17-18 października „Karczma diabła”; reż. Zbigniew Kulwicki – gościnnie Centrum Kultury Teatr z Grudziądza; 10 listopada K. Leach „Tajemniczy Mr. Love” – gościnnie Teatr Scena Poczekalnia z Łodzi; 15 listopada W. Weinberger „Jak zostać Sex-Guru w 247 łatwych krokach”; reż. Gabriel Gietzky – gościnnie Teatr Palladium z Warszawy; 20-21 listopada „Baśnie z 1001 nocy”; reż. Marek Kopczyński – gościnnie Edukacyjno-Integracyjny Teatr Lalek Marko z Białogardu; 22-23 listopada „Bajki Samograjki. Sezon 2”; reż. Magdalena Muszyńska-Płaskowicz – spektakl charytatywny; 27 listopada K. Ostrowska „enVogue”; reż. Piotr Grabowski – gościnnie Ale! Teatr z Warszawy; 12 grudnia J. Swift „Podróże Guliwera”; reż. Zdzisław Derebecki PREMIERA; 13 grudnia S. Parulskis „Małżeński Rajd Dakar” – przedstawienie impresaryjne; Stowarzyszenie Teatr Propozycji „Dialog” im. Henryki Rodkiewicz 17 stycznia „I gołąb i żmija, i piołun i miód...”; reż. Maria Ulicka PREMIERA; 14 lutego A. Krym „Sekret żydowskiego szczęścia”; reż. Maria Ulicka; 28 lutego D. Łukasińska „Olga. Eine charmante Frau”; reż. Stanisław Miedziewski – gościnnie Trupa Czango z Warszawy i Teatr Rondo ze Słupska; 21 marca „Miasto” na podstawie utworów A. Zagajewskiego; reż. Marek Kołowski; 9 maja „Romanse i opowiadania Aleksandra Wertyńskiego” koncert w wykonaniu Rosyjskiego Kwartetu Literackiego; 26 września W. Broniewski „Płonę i krzyczę”; reż. Maria Ulicka; 10-12 października I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu – Debiuty „Strzała Północy 2013”; 5 grudnia „Cicer cum caule czyli groch z kapustą” na podstawie twórczości Juliana Tuwima; reż. Maria Ulicka PREMIERA; Teatr Variete Muza 24 stycznia A. Andrus „Godzina z życia mężczyzny” w wykonaniu Piotra Szwedesa; 14 lutego „Jeśli chcesz kobiety, to ją porwij”; reż. Grzegorza Chrapkiewicza; LITERATURA 10 stycznia promocja książki Wiesława Romanowskiego „Bandera – terrorysta z Galicji”. KBP; 17 stycznia spotkanie autorskie z ks. Adamem Bonieckim. KBP; 30 stycznia spotkanie autorskie z Anną CzerwińskąRydel. KBP; 26 lutego promocja tomiku poezji Kazimierza Gałkowskiego „Bliżej życia prozą nut”. Domek Kata; 7 marca promocja almanachu „Ze słonecznikiem w tle”. KBP; 12 marca promocja tomiku wierszy Anny Milewskiej „Mam w sobie siłę”. Domek Kata; 4 kwietnia spotkanie autorskie z Magdą Omilianowicz. KBP; 18 kwietnia spotkanie autorskie z Krzysztofem Kotowskim. KBP Filia 8; Kalendarium . 169 18 kwietnia promocja książki Jerzego Żelaznego „Fatałaszki”. STP „Dialog”; 19 kwietnia promocja książki Jerzego Bralczyka i Michała Ogórka „Kiełbasa i sznurek”. KBP; 25 kwietnia spotkanie autorskie z Dariuszem Rekoszem. KBP; 7 maja promocja książki Józefa Pitonia „W niebie i na ziemi”. KBP; 8 maja finał Przeglądu Recytatorskiego dla Przedszkolaków „Ewusie”. KBP; 8 maja spotkanie autorskie z Katarzyną Żmudą-Trzebiatowską. Kawałek Podłogi; 9 maja spotkanie autorskie z Mariuszem Czubajem. KBP; 10 maja Miejski Konkurs Poetycki „Koszalińska Niezapominajka”. KBP; 22 maja spotkanie poetycko-muzyczne ze Stanisławą Schreuder „Twoim imieniem zapisuję każdy dzień”. Kawałek Podłogi; 23 maja spotkanie z Leszkiem Żulińskim „Poezja dzisiaj”. STP „Dialog”; 23 maja spotkanie autorskie z Andrzejem Stasiukiem. KBP; 27 maja „Wiosna, miłość i Koszalin” – wieczór poezji Krajowego Bractwa Literackiego; 3 czerwca finał 45. Regionalnego Konkursu Recytatorskiego „Ptaki, ptaszki i ptaszęta polne”. KBP; 5 czerwca „Ponad codzienność” – wieczór poezji Krystyny Wajdy Horodko. Kawałek Podłogi; 13 czerwca 17. Miejski Konkurs Dziecięcej Twórczości Poezji i Prozy. Pałac Młodzieży; 14 czerwca promocja antologii poezji członków Krajowego Bractwa Literackiego „Koszalin... Jest takie miejsce”. KBP; 18 czerwca spotkanie autorskie z Ewą Lenarczyk. KBP Filia 8; 18 czerwca promocja książki Leszka Żebrowskiego „Wymiana elit w Polsce Ludowej po 1944 r.”. KBP; 20 czerwca Pecha Kucha z kulturą; promocja publikacji „Kultura koszalińska. Almanach 2012”. KBP; 29 czerwca „Wieczór poezji nie tylko erotycznej” Izabeli Moniki Bill. Kawałek Podłogi; 4 lipca spotkanie autorskie z Marcinem Pałaszem. KBP; 30 lipca promocja książki Tomasza Sakiewicza „Partyzant wolnego słowa”. Klub „Pod Złotą Trąbką”; 8 sierpnia spotkanie autorskie z Ryszardem Walusiem. KBP Filia 9; 4 września Koszalińska Scena Literacka: Beata Piocha; Radio Koszalin; 170 . Almanach 2013 7 września Narodowe czytanie Fredry. KBP; 19 września promocja książki Anny Gut „Megality Wujka”. KBP; 19 września spotkanie autorskie z poetką Renatą Teresą Korek. KBP Filia 11; 20 września promocja książki Ryszarda Ulickiego „Ludzie jak kamienie milowe”. Kawałek Podłogi; 26 września spotkanie autorskie z poetką Elżbietą Tylendą. KBP Filia 8; 2 października Koszalińska Scena Literacka: ks. Henryk Romanik; Radio Koszalin; 17 października promocja książki pod red. Jarosława Kłaczkowa „Kościoły luterańskie na ziemiach polskich (XVI-XX w.). KBP; 19-20 października 8. Turniej Recytatorski Twórczości Religijnej. Domek Kata; 22 października promocja almanachu „Szepty ufności”. KBP; 23 października spotkanie z Melanią Kapelusz. KBP; 26 października promocja książki Emilii Szybistej „Witaj Julku”. Jamno; 28 października „Ciepły uśmiech w jesienny czas” – wieczór poezji Krajowego Bractwa Literackiego; 29 października spotkanie autorskie z Mariuszem Szczygłem. KBP; 5 listopada promocja 3. tomu wspomnień pionierów Koszalina „Mnie to miasto od innych droższe”. KBP; 6 listopada Koszalińska Scena Literacka: Lucyna Raguń; Radio Koszalin; 12 listopada promocja książki Marcina Mellera „Między wariatami”. KBP; 18-19 listopada spotkanie autorskie z Barbarą Ciwoniuk. KBP; 21 listopada spotkanie autorskie z Lechem M. Jakóbem. STP „Dialog”; 25 listopada „Poezja spadającego liścia” – wieczór poezji Krajowego Bractwa Literackiego; 26 listopada promocja książki Jerzego Hawryluka „Od wypraw Włodzimierza do linii Curzona”. Związek Ukraińców; 30 listopada Turniej Recytatorski im. Cypriana Kamila Norwida. STP „Dialog”; 4 grudnia Koszalińska Scena Literacka: Bogusław Janiczek; Radio Koszalin; SZTUKA Muzeum w Koszalinie 7-28 lutego Katarzyna Gerlaczyńska, „Five”; 7 lutego-31 marca „Nie tylko szata zdobi...”, eks- pozycja strojów i biżuterii z Afryki, Azji i Ameryki Południowej; 7 lutego-5 maja Galeria Jednego Obrazu, Józef Brandt, „Obóz zaporożców”; 14 lutego-30 kwietnia „Grafika polska z kolekcji BWA w Olsztynie, 1969-2011”; 20 marca-6 maja „Obrazy święte”, malarstwo Jacka Maślankiewicza; 27 kwietnia Dzień Wolnej Sztuki; 8-15 maja „Wkład własny”, wystawa rzeźby studentów Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej; 28 maja-31 lipca wystawa grupy Koło z Grodna; 1 czerwca-31 sierpnia „Morskie pejzaże. Woda – ląd – powietrze”; 5-16 czerwca „BezCzas bieli, czas koloru”, wystawa tkanin studentów Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej; 26 lipca-30 sierpnia Osiem Kóz Panka; 12 sierpnia-16 września Zygmunt Wujek, „Dokąd idziesz?”, wystawa jubileuszowa; 3-7 września Weronika Karwowska, „Rytm życia”; 19-27 września wystawa Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego „Pasje kolekcjonerskie”; 19 września-17 listopada wystawa pokonkursowa 13. Muzealnych Spotkań z Fotografią; 24 września-14 października malarstwo Aleksieja Bogustova; 8 października-30 listopada „Na tułaczym szlaku – powstańcy listopadowi na Pomorzu”; 16 października-3 listopada Edyta Dzierż „W przestrzeni zmysłów – malarstwo & performance”; 8-28 listopada malarstwo Piotra Jakubczaka; 26 listopada-21 stycznia 2014 „150. rocznica Powstania Styczniowego – niezapomniane obrazy, niezapomniane wiersze”; 3 grudnia-31 stycznia 2014 Stanisław Ignacy Witkiewicz „Witkacy. Rysunki”; 6 grudnia-28 lutego 2014 „Szopki krakowskie”; Bałtycka Galeria Sztuki 14 stycznia-3 lutego „Manifest osobisty” – wystawa studentów Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej; 28 lutego-25 marca fotografie Andrzeja Maciejewskiego „Garden of Eden”; 25 marca-14 kwietnia malarstwo i grafika Waldemara Marszałka „Remanent – mój prywatny”; 19 kwietnia-2 czerwca malarstwo Stanisława Mazusia „W obronie piękna”; 26 kwietnia-3 czerwca tkanina artystyczna Urszuli Januszewskiej „Madonny”. Hol kina; 24-29 czerwca fotografie Tomasza Tyndyka „Dyptyk Tyndyka”; 4 lipca-31 sierpnia „6 x Sztuka”; 20 września-4 listopada wystawa pokonkursowa XI Ogólnopolskiego Biennale Rysunku i Malarstwa klas młodszych szkół plastycznych; 4-14 listopada wystawa plakatów studentów Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej „Dekalog”; od 16 listopada fotografie Edwarda Grzegorza Funke „Indie, Nepal, Bhutan”. Hol kina 22 listopada-6 stycznia 2014 8. wystawa interdyscyplinarna „Fala”; Galeria „Na Piętrze” luty Anna Szklińska „Sen o ciele”; marzec-kwiecień Polska Sztuka Współczesna – malarstwo i grafika; maj malarstwo Andrzeja Słowika; lipiec-sierpień Polska Sztuka Współczesna – malarstwo i grafika; wrzesień Stanisław Dróżdż „Czasoprzestrzennie OD DO”; październik „Konstrukcja i dekonstrukcja”; listopad-grudzień Polska Sztuka Współczesna – malarstwo i grafika; Galeria „Ratusz” 22 stycznia-22 lutego wystawa poplenerowa „Miasto latem” (I p.); 7 lutego-8 marca malarstwo Izabeli Pawlaczyk (II p.); 26 lutego-29 marca Longina Stańczyk „Kolorowy świat” (I p.); 12 marca-19 kwietnia Krystyna Jankowska „Metafizyka obrazu” (II p.); 3-19 kwietnia malarstwo Tomasza Majewskiego (I p.); 23 kwietnia-17 maja malarstwo Katarzyny Chudobińskiej (I p.); 23 kwietnia-24 maja „Techniki graficzne” – prace różnych autorów ze zbiorów Katarzyny Chudobińskiej (II p.); 22 maja-21 czerwca „Radość tworzenia” – wystawa interdyscyplinarna artystów z gminy Wyszewo (I p.); 28 maja-9 sierpnia „Koszalin w sztuce” – wystawa Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu KoszalinSłupsk (II p.); 26 czerwca-19 lipca malarstwo Henryka Blejcha (I p.); 23 lipca-13 września rysunek i malarstwo Beaty Kalendarium . 171 19 listopada-4 grudnia wystawa prac uczestników Walczak (I p.); 13 sierpnia-31 października wystawa prac po- Warsztatów Terapii Zajęciowej nr 2 w Koszalinie; wstałych na XVI Międzynarodowym Plenerze Malarskim „Czas i miejsce dla sztuki” Osieki 2013 (II p.) 9 września „Zaadoptuj rzekę” (III p.); 17 września-11 października wystawa Zespołu Pracy Twórczej Plastyki i Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami „Zwierzęta do adopcji w fotografii i malarstwie” (I p.); 15 października-7 listopada malarstwo Ludmiły Raźniak „Piękno ojczystej ziemi” (I p.) ; 5 listopada-10 grudnia malarstwo Mariana Zielińskiego „Reminiscencje” (II p.); 12 listopada-12 grudnia „Pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego. Historia pomnika w fotografiach i dokumentach” (I p.); od 5 grudnia „Twarze Tuwima” wystawa ze zbiorów Galeria „Region” 9 stycznia-11 lutego wystawa z okazji 150. rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego; 11 lutego-18 marca „Wszystkie koty są nasze” – wystawa pokonkursowa prac plastycznych i fotograficznych z okazji Międzynarodowego Dnia Kota; 18 marca-4 kwietnia wystawa pokonkursowa „Świat bez dyskryminacji”; 5-18 kwietnia wystawa pokonkursowa „Ilustrujemy bajki pana Perrault”; 18-29 kwietnia plakaty okolicznościowe z okresu PRL ze zbiorów KBP; fotografie mieszkańców Koszalina od lat 50-tych do lat 90-tych XX w.; 29 kwietnia-24 maja Salon Ilustratorów Książki Dziecięcej Bohdana Butenki; 28 maja-21 czerwca fotografie Roberta Nawrockiego „Światopogląd: w drodze”; 24-28 czerwca Bartosz Sztybor „Ekranizacje Polskich Komiksów”; 11-31 lipca wystawa pokonkursowa „Ja i mój pies”; 12-26 sierpnia „Człowiek – najlepsza inwestycja”; 2-7 września wystawy towarzyszące 10. EFF Integracja Ty i Ja „Wszystko o niepełnosprawności” oraz „10 lat Ty i Ja w obiektywie”; 16 września-13 października Konstanty Ildefons Gałczyński w 60. rocznicę śmierci poety; 14 października-5 listopada „Moją polityką jest miłość” – wystawa o św. Urszuli Ledóchowskiej; 6-18 listopada „Od niepodległości do II Rzeczypospolitej” ze zbiorów Zygmunta Bieleckiego; 172 . Almanach 2013 Książnicy Pomorskiej w Szczecinie; 11-31 grudnia „Boże Narodzenie w tradycji polskiej”; Galeria >Scena< 15-28 lutego Dorota Świdzińska „Dzienniczek”; 25 kwietnia-5 maja wystawa o koszalińskiej przestrzeni publicznej „Czy Koszalin ma wnętrza?”; 18 maja Bartosz Zygmunt-Siegmund „M-1”; 25 maja-2 czerwca wystawa koszalińskiej grupy fotograficznej W obiektywie „Wasza galeria” 19 lipca-4 sierpnia wystawa Chrisa Niedenthala i Tadeusza Rolke „Sąsiadka”; 27 września Weronika Teplicka „Idiom”; 30 października-8 listopada Zbigniew Taszycki „Fresk”; 15-25 listopada Andrzej Ciesielski „Błahostki i drobiazgi”; 11-15 grudnia wystawa powarsztatowa „Święta w sztuce”; Inne od 11 stycznia fotografie Łucji Wanatowicz „Raz dwa trzy Łucja Patrzy”. Centrala Artystyczna; 15 marca-14 kwietnia „Sztuka młodych” – wystawa artystów zrzeszonych w Galerii Sztuki Disegno. BTD; od 10 maja Anna Dudek „Humanity”. Centrala Artystyczna; od 16 maja Waldemar Jarosz „Gęby”. Kawałek Podłogi; od 7 czerwca 12. Ogólnopolski Konkurs Fotografii Dzieci i Młodzieży „Człowiek, Świat, Przyroda”. Pałac Młodzieży; 3-7 września 3. Festiwal Sztuki w Przestrzeni Publicznej Koszart 2013 „Punkty styku. Sztuka przeciw wykluczeniu”; 10-30 września „Fotografia chłopów Pomorskich”. Archig@leria; listopad wystawa twórczości Czesława Kuriaty w 75. rocznicę urodzin. KBP Filia 5 i 8; FILM 19-21 stycznia 11. Międzynarodowy Festiwal Filmów Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „Pasje według świętego Włodzimierza”; INNE WYDARZENIA 25-31 stycznia 6. Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską”; 22-26 kwietnia 8. Festiwal Filmów Afrykańskich „Afrykamera” 2013. Centrala Artystyczna; 11-13 czerwca przegląd filmów 21. Europejskiego Festiwalu Fabuły, Dokumentu i Reklamy Euroshorts 2012. Galeria >Scena<; 24-29 czerwca 32. Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”; 3-7 września 10. Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”; 15-17 listopada 7. Festiwal Filmowy Pięć Smaków; 6-12 grudnia 7. Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską”; 1-2 marca 18. Festiwal Francuskojęzycznych Teatrów Szkół Średnich; 18-21 marca 3. Żywa Biblioteka; 24 marca 5. Gala Koszalińskiej Kultury; 19 kwietnia 4. Noc w Bibliotece; 18 maja 7. Noc Muzeów; 27 lipca 19. Festiwal Kabaretu „Port Lotniczy Koszalin 2013”. Amfiteatr; 21 września 8. Spotkanie Czterech Kultur; 29 września-27 października 21. Koszalińskie Dni Kultury Chrześcijańskiej; oprac. Anna Kowal Kalendarium . 173 Kto jest kim? Autorzy Almanachu od A do Z Wiktor Cyrny – dziennikarz Łukasz Drewniak – krytyk teatralny Rafał Drozdowski – prof. dr hab., Instytut So- Anna Marcinek-Drozdalska – specjalista ds. cjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu Zbigniew Dubiella – gitarzysta, nauczyciel gry na gitarze klasycznej i propagator klasyki gitarowej, publicysta Aleksandra Dzięcielska – aktorka, dziennikarka Beata Górecka-Młyńczak – dziennikarka Redakcji Muzycznej Radia Koszalin Elżbieta Juszczak – poetka, wykładowca w Instytucie Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej Małgorzata Kołowska – dziennikarka, wykładowca w INiKS Politechniki Koszalińskiej Alina Konieczna – publicystka „Głosu Koszalińskiego Wojciech Konieczny – absolwent polonistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, nauczyciel, dziennikarz, krytyk literacki Anna Kowal – kustosz bibliotekarz w Dziale Informacyjno-Bibliograficznym Koszalińskiej Biblioteki Publicznej Artur Daniel Liskowacki – pisarz, krytyk teatralny, redaktor naczelny „Kuriera Szczecińskiego” Ogólnopolskiego Pisma Społeczno-Kulturalnego „Miesięcznik” Izabela Nowak – publicystka Ogólnopolskiego Pisma Społeczno-Kulturalnego „Miesięcznik” Sylwester Podgórski – dziennikarz Redakcji Muzycznej Radia Koszalin Grażyna Preder – dziennikarka Radia Koszalin Dorota Rawicz – absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie Kazimierz Rozbicki – kompozytor, krytyk muzyczny, publicysta Magdalena Sendecka – krytyk filmowy Tadeusz Sławek – poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, prof. zw. (Katedra Literatury Porównawczej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Maria Słowik-Tworke – dziennikarka Redakcji Muzycznej Radia Koszalin Stanisław Wolski – artysta plastyk Maria Ulicka – redaktor naczelna Ogólnopolskiego Pisma Społeczno-Kulturalnego „Miesięcznik” Małgorzata Zychowicz – kierownik Działu Metodyki i Promocji Koszalińskiej Biblioteki Publicznej 174 . Almanach 2013 wydawniczych Koszalińskiej Biblioteki Publicznej Anna Mosiewicz – historyk sztuki, publicystka Spis treści I • MUZYKA 1. Kazimierz Rozbicki, Rok 2013, złota data w kulturze Koszalina. • 6 2. Maria Słowik-Tworke, Trzynaście bram do piękna. Rozmowa z dyrektorem FK Robertem Wasilewskim. • 21 3. Beata Górecka-Młyńczak, FATAMORGANA? – reaktywacja!. • 25 4. Zbigniew Dubiella, Powrót gitarowych gryfów. • 28 5. Małgorzata Kołowska, Płyta z dwójką – na piątkę. Unplugged Radia Koszalin. • 31 II • TEATR 1. Łukasz Drewniak, Pięć... albo skąd przychodzi samotny chór i ile razy może to nas naprawdę boleć. III Konfrontacje Młodego Teatru m-Teatr. • 34 2. Artur D.Liskowacki, Wojna bez sukienki. • 41 3. Alina Konieczna, Po prostu cudna noc. • 45 4. Grażyna Preder, Baloniki na wiwat!!! I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu – Strzała Północy - Debiuty. • 47 5. Dorota Rawicz, Cichy głos wielkiego teatrum. • 50 6. Aleksandra Dzięcielska, Trzecie dziecko Pogodynki z Koszalina. 10. Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej „Reflektor”. • 53 III • KSIĄŻKI 1. Anna Marcinek-Drozdalska, Tak hartowało się miasto. • 58 2. Wojciech Konieczny, O miłości i śmierci, czyli wiersze „Nie z tego ogrodu”. • 61 3. Sylwester Podgórski, Pomorze organowe. • 63 4. Wojciech Konieczny, Sztuka książki. • 67 5. Małgorzata Zychowicz, Z pisarzami nie tylko ekskluzywnie. • 71 6. Wiktor Cyrny, Spotkanie pełne wspomnień, Opowiadanie. • 74 IV • SZTUKA I ARCHITEKTURA 1. Tadeusz Sławek, „Od-do”. Lekcja przyimków. O twórczości Stanisława Dróżdża. • 78 2. Małgorzata Kołowska, Jak wypełnić tę pustkę? „Sąsiadka” Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala nie tylko w Koszalinie. • 85 V • FILM 1. Magdalena Sendecka, Młodzi i Film 2013: z ręką na pulsie. • 90 2. Izabela Nowak, Multimedialny Wysocki pasji pełen. • 95 3. Małgorzata Kołowska, Integracja serca z rozumem. 10 Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”. • 101 Almanach 2013 . 175 VI • NASI W ŚWIECIE 1. Rafał Drozdowski, Stare rekwizyty na nowe czasy. • 110 2. Małgorzata Kołowska, Pacholski po trzykroć obecny. • 113 3. Stanisław Wolski, Optymistyczna manifestacja prowincji. • 116 4. Małgorzata Kołowska (opr.), Ambasadorki marzeń. • 119 VII • JUBILEUSZE 1. Małgorzata Kołowska, Muzyczna latorośl Lubelszczyzny pod koszalińskim patronatem. 85-lecie urodzin Gabrieli i Andrzeja Cwojdzińskich. • 122 2. Anna Mosiewicz, Pamięć zaklęta w kamieniach. 75. urodziny artysty rzeźbiarza Zygmunta Wujka. • 125 3. Małgorzata Kołowska, Poeta morza wątpliwości. 75. urodziny Czesława Kuriaty. • 130 4. Anna Mosiewicz, A cóż to za ptak? 70. urodziny Andrzeja Słowika. • 132 5. Andrzej Rudnik, Eteryczny marsz nie bez przeszkód do XXI wieku. 60-lecie Radia Koszalin. • 136 6. Izabela Nowak, „Nadal chcę grać!!!” 30-lecie pracy scenicznej Małgorzaty Wiercioch. • 139 VIII • MISCELLANEA 1. Małgorzata Kołowska, VI Gala Koszalińskiej Kultury. • 144 2. Małgorzata Kołowska, Koszalin by Night. • 148 3. Małgorzata Kołowska, Media koszalińskie w umacnianiu lokalnej tożsamości. Konferencja w Instytucie Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej. • 151 IX • POŻEGNANIA 1. Anatol Ulman • 156 2. Ingrid Monika Zimna • 159 3. Wiesława Krodkiewska • 162 4. Sergiusz Fabian Sawicki • 164 X • Anna Kowal, KALENDARIUM 2012. • 166 XI • Kto jest kim? Autorzy almanachu od A do Z. • 174 176 . Almanach 2013