Wamp - wywiad - Janusz Radek

Transkrypt

Wamp - wywiad - Janusz Radek
Wamp "Śpiewa jak Farinelli" ‐ mówiono o nim, kiedy w ubiegłym roku zdobywał Grand Prix, nagrody publiczności i dziennikarzy XXIV Przeglądu Piosenki Aktorskiej Wrocław 2003. Mowa o Januszu Radku, wokaliście i aktorze, laureacie nagrody dziennikarzy podczas ubiegłorocznego festiwalu w Opolu 2003, gościu specjalnym Festiwalu Sopot 2003, uczestniku polskich eliminacji festiwalu Eurowizja 2004. W najbliższą niedzielę Janusz Radek przyjeżdża do lubelskiej filharmonii ze swoim najnowszym recitalem "Ja wódkę za wódką...", którego premiera odbyła się wczoraj w Piwnicy pod Baranami. ‐ Dzisiaj we Wrocławiu rozpoczyna się 25. Przegląd Piosenki Aktorskiej, pan był triumfatorem poprzedniego. Co się po nim zmieniło w pana życiu i czy to była wielka zmiana? ‐ Zmiana polegała na moim wyjściu do ludzi. ‐ Uczyniła pana osobą bardziej medialną? ‐ Medialność jako taka jest czymś koszmarnym. Faktem jest natomiast, że zdecydowałem się na startowanie w przeglądzie piosenki aktorskiej po to, by ludzie usłyszeli o mnie i o moich planach artystycznych. Robiłem już wiele różnych rzeczy, pojawiałem się w spektaklach, śpiewałem, ale to wszystko wciąż nie miało szerszego oddźwięku. ‐ Nie uniknie pan posądzenia, że wszystko, co pan robi, miało element premedytacji ‐ chodziło o zyskanie rozgłosu. ‐ No, tak. Inaczej musiałbym śpiewać po teatrach dotąd, dopóki pozwoliłby mi głos, czyli do jakieś sześćdziesiątki. Potem wydałbym płytkę podsumowującą moją karierę, którą kupiłoby dziesięć osób. Zdecydowałem się na ruchy nazwijmy to medialne, bo poczułem, że jestem przygotowany do konfrontacji z państwem, myślę tu o dziennikarzach, o mediach, że mogę przedstawić swój świat, moje wyobrażenia o scenie, o teatrze, o muzyce i o sobie. Dlatego po Wrocławiu było Opole, Sopot, dwa programy w telewizyjnej Dwójce, dlatego też była Eurowizja i parę innych jeszcze rzeczy, które przygotowuję. ‐ Co mianowicie? ‐ Przygotowuję drugą płytę, która ma wyjść już za miesiąc, 24 maja... ‐ Ależ dopiero miesiąc temu ukazała się pana debiutancka płyta "Królowa Nocy"!? ‐ To prawda, jednak wraz z firmą Magic Records idziemy za ciosem i chcemy wydać dwie płyty będące dwoma stronami jednej prowokacji zawartej w "Królowej Nocy". ‐ Używa pan określenia "prowokacja", czy chodzi o to, że w "Królowej Nocy" wciela się pan w kobiety, wampy, szansonistki i równocześnie mężczyzn, zabójców i namiętnych kochanków? ‐ Słowa "prowokacja" używam dlatego, że w taki właśnie sposób wszyscy odbierają spektakl. Był pomysł na to, żeby ludzi zaciekawić naszą historią i zawartym w niej głębszym sensem. To nie są tylko covery i śpiewane imitacje kreacji jakichś znanych ludzi. To nie są parodie. W żadnym wypadku o to nam nie chodziło. Od początku do końca jest to forma pomiędzy spektaklem a show muzycznym, czy teledyskiem różnych małych fabuł, które budują opowieść o zafascynowanym kobietami Sandorze Vessanyi. ‐ Czy ta prowokacja powstała już po Wrocławiu? ‐ Pracę nad "Królową Nocy" rozpoczęliśmy wraz z reżyserem Łukaszem Czujem przed festiwalem we Wrocławiu. To był w całości jego pomysł. Chcieliśmy poprzez humor i teatralny dialog z publicznością wciągąć ją do naszej opowieści. ‐ A druga strona prowokacji? ‐ Druga strona tej prowokacji związana jest z piosenkami m.in. Zygmunta Koniecznego, Andrzeja Zaryckiego, Andrzeja Nowaka. Chodzi o zaśpiewanie największych hitów piwnicznych. Przy czym hity to chyba niewłaściwe słowo. To są piosenki wykonywane niegdyś przez Ewę Demarczyk. Chcę je zaśpiewać z męskiego punktu widzenia. Bo te teksty, pisane także przez Tuwima, Baczyńskiego i Dymnego, pierwotnie były męskimi wyznaniami miłości, wrażliwości. Zmian na damskie dokonywała w nim pani Ewa z Piotrem Skrzyneckim. ‐ Dlaczego zdecydował się pan na taki przewrót? ‐ Chciałbym przypomnieć trochę wspaniałej, a zapomnianej liryki i melodyki, która wypływa z Krakowa i z Piwnicy pod Baranami. Po wszystkich moich popisach zawartych w "Królowej Nocy" w bardzo krótkim czasie chciałbym zaprezentować drugą stronę mojej osobowości, a więc lirycznego faceta i to byłoby uzupełnienie tego, co jest w "Królowej Nocy". ‐ Natura obdarzyła pana głosem o takiej skali, że może pan swobodnie wykonywać partie kobiece i męskie, żonglując tymi skrajnymi sposobami śpiewania. Czy nie jest tak, że te wszystkie pomysły na prowokacje, na płytę damską i męską nie wynikają przypadkiem z faktu, że ma pan tak ogromne możliwości wokalne? ‐ Nie ukrywam, że jest to duży procent całego pomysłu. Ale główną zasadą, która jest nieprzekraczalna, jest to, że nie ma żadnych popisów, żadnych wygłupów po to, by się tylko wygłupiać i popisywać. Wszystko jest utrzymane reżimem zamysłu spektaklu, reżysera, scenariusza i napisanej historii. ‐ Po zwycięstwie we Wrocławiu powiedział pan: "Nie chcę stania przed mikrofonem, robienia szponów, pokazywania dziąseł i zbielałego oka". Brzmi niesamowicie...to pańskie credo? ‐ Nie pomyliła się pani, chociaż w tamtym konkretnym momecie była to odpowiedź na pytanie jak rozumiem taki przegląd. Stwierdziłem wówczas, że pewien szablon tego przeglądu ustanawiają rozhisteryzowane panie ubrane na czarno, młode dziewczyny, które swoją 4‐5 minutową grą na scenie robią z siebie karykatury niektórych wielkich i znanych pieśniarek polskiej i zagranicznej sceny. Wpisując się w ten szablon stają się mało kreatywne i przez to nieciekawe. Dla mnie ten przegląd ma bardzo ważny tytuł: Przegląd Aktorskiej Interpretacji Piosenki. Czyli maksymalnego wykorzystania swoich indywidualnych możliwości nie tylko głosowych, ale i aktorskich. Tworzenia na scenie takiej kreacji, by eliminować te standardowe pozy. ‐ I koturny? ‐ I koturny. Trzeba szukać czegoś interesującego w sobie, w geście, mimice, czegoś, co będzie wykraczało poza ten szablon. Myślę, że w tamtym roku mi się to udało i dlatego dostałem trochę nagród (śmiech). ‐ Robił pan bardzo dużo krańcowo różnych rzeczy ‐ grał pan w kapelach rockowych, występował w kabarecie, śpiewał w musicalach, nagrywał piosenki dla Piwnicy pod Baranami, fascynował twórczością kontrowersyjnego zespołu Tiger Lillies. Próbuję w tym wszystkim znaleźć jakiś wspólny mianownik. Czy w ogóle taki jest? ‐ Jest jeden ‐ ciekawość. Jestem bardzo ciekawy tego, co dzieje się w muzyce i różnych innych dziedzinach. Jedną formą po prostu bardzo szybko bym się znudził. To jest poszukiwanie, ale na takiej zasadzie, że jeżeli do mojego wyrazu potrzebne jest mi reagge to biorę reagge, a jeżeli potrzebny jest rock and roll to biorę właśnie to. Nie chodzi mi o to, by swoją wiarygodność budować na jednym gatunku. Najważniejsza na scenie jest opowieść. Zrobię wszystko, co będzie potrzebne do poszerzenia wyrazu i zwiększenia komunikacji z publicznością. Jeśli to będzie potrzebne, mogę zacząć malować na szkle, rozbijać coś i śpiewać jednocześnie i robić masę różnych rzeczy, a wszystko po to, by opowiadać. To jest dla mnie najistotniejsze. ‐ Co będzie pan śpiewał w Lublinie? ‐ Przedstawię program "Ja wódkę za wódką". To są właśnie te piosenki z repertuaru Piwnicy pod Baranami. ‐ A dalsze plany na ten rok? ‐ Troszkę jeszcze pojeżdżę z dwoma programami, czyli "Królową Nocy" i "Ja wódkę za wódką". Dzisiaj i jutro zaprezentuję "Królową Nocy" w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. We wrześniu przymierzam się do trzeciej, autorskiej płyty. Mam dwadzieścia kilka własnych piosenek. ‐ A marzenia? ‐ Największe to realizacja projektu z Leszkiem Możdżerem. Ale to kwestia przyszłości, bo muszę być do tego bezwzględnie przygotowany. Mieć zagwarantowane finanse, miejsce, tancerzy, reżysera i również Lecha. A przede wszystkim szukam dobrego tekstu. Bo z czymś kiepskim do Lecha nie pójdę. To jest plan, który mam nadzieję kiedyś się zrealizuje, obiecaliśmy sobie to zresztą. źródło: Kurier Lubelski 2004 rozmawiała Małgorzata Prus 

Podobne dokumenty