Dziecku najbliższe... - Szkoła Podstawowa nr 1

Transkrypt

Dziecku najbliższe... - Szkoła Podstawowa nr 1
„Dziecku
najbliższe...”
tomik wydany w ramach
regionalnego konkursu literackiego
„Gładko tak, lekko tak
toczy się w dal...”
Polkowice 2013
***
„Cuda i dziwy” Juliana Tuwima to wiersz o rzeczach, które nie są możliwe w
rzeczywistości, istnieją tylko w naszej wyobraźni.
Nie jest możliwe, żeby ptaszki szczekały, pieski ćwierkały, a krówki fruwały. Słońce
na niebie jest żółte, gorące i ogrzewające, a w wierszu – zielone i śpiewające, jakby było
żywym stworzeniem. Łąki porośnięte są piękną zieloną trawą, gdy w wierszu jest ona na
pewno piękna, ale modra. Nie widziałem również nigdy gniazdek na kwiatkach. W wierszu
wiją je motyle. W naszym świecie gniazdka budują ptaszki – na drzewach i pod daszkami.
Możliwe, że któregoś dnia w lipcu spadnie śnieg, ale czy będzie on niebieski jak w
wierszu Juliana Tuwima? W tym wierszu wyobraźnia działa cuda i pokazuje rożne dziwy
istniejące na świecie.
Wiersz „Cuda i dziwy” jest bardzo ładny i ciekawy. Dzięki niemu chcemy często
przymykać oczy i wyobrażać sobie nasz uroczy świat i choć na chwilę oderwać się od
rzeczywistości. Wiersz pokazuje, że nasz mózg ma nieograniczone możliwości – wystarczy
tylko chcieć z nich korzystać.
Mikołaj Winiarski
kl. II
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. Beata Mazurek
O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci
Opowiem wam historię, która przytrafiła mi się w czasie ostatnich wakacji.
Pojechałem na dwa tygodnie do cioci. Bardzo ją lubię, bo jest miła i mądra. Prosi mnie
czasami o przysługę. Chętnie jej pomagam. Ciocia ma duże poczucie humoru. Lubi robić
dzieciom różne psikusy. Kiedyś dała mi niezłą nauczkę.
W środę ciocia poprosiła mnie, żebym poszedł do sklepu po chleb i mleko. Gdy
wróciłem do domu, zapytała mnie, czy wrzuciłem list do skrzynki. Prosiła mnie o to rano.
Przestraszyłem się, bo przecież niczego takiego nie zrobiłem. Może zapomniałem? Zakupy
zajęły mi przecież dużo czasu. Postanowiłem udawać, że wszystko załatwiłem.
Opowiedziałem cioci, że list wrzuciłem do skrzynki, tak jak prosiła. Ciocia zapytała, czy na
pewno to zrobiłem. „Oczywiście, że tak” – potwierdziłem. I zacząłem opowiadać, co
widziałem, jak ten list do skrzynki wrzucałem. Mówiłem, że jechało czerwone ferrari i wracał
żołnierz z poligonu. Obok mnie przechodziły trzy dziewczynki i rozmawiały przez telefon.
Mogły nawet wpaść pod autobus, ale głośno zatrąbił. Aż się przestraszyła krowa, którą
prowadził rolnik. Widziałem też tatę mojej koleżanki Halinki. Dokładnie opisałem kopertę,
znaczek i skrzynkę na listy. Ciocia słuchała z uwagą. Potem pokiwała głową i powiedziała, że
przecież nie dała mi żadnego listu do wrzucenia. A do wuja Leona napisała rano maila.
Okazało się, że jestem kłamczuchem. Było mi bardzo wstyd. Przeprosiłem ciocię.
III miejsce w kategorii klas I – III
Mikołaj Zarzycki
kl. II
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. Beata Mazurek
***
Rozpoczęły się wakacje. Tato zrobił nam niespodziankę i zabrał nas w góry. „Hura!
Pojedziemy pociągiem!” – cieszyłam się razem z siostrą. Pociąg widziałam tylko na
obrazkach, a teraz lokomotywę mogłam zobaczyć z bliska. Poszliśmy na stację i bardzo się
zdziwiłam, że lokomotywa jest tak ogromna. Para buchała z jej brzucha. Wsiedliśmy do
wagonu, których było chyba ze czterdzieści.
„Ciekawe co się w nich mieści” – pomyślałam. A każdy był taki ogromy ciężki.
Nudziło mi się ogromnie, dlatego poprosiłam tatę, aby przeszedł się za mną do innych
wagonów. Byłam taka ciekawa. Gdy tak szliśmy, zobaczyłam, że przewożone są w nich
banany, armaty, dębowe stoły i szafy, a nawet słoń niedźwiedź i dwie żyrafy, świnie, kufry i
skrzynie. - „Jak ta lokomotywa to wszystko udźwignie” – pomyślałam – „Przecież to taki
ciężar”. Wróciliśmy do przedziału i lokomotywa ruszyła. Słyszałam gwizd, świst i koła
poszły w ruch. Powolutku szarpnęła wagony i pociągnęła je po szynach. Potem przyspieszyła
i gnała coraz prędzej. Spoglądałam przez okno, a ona gnała most i przez tunel. Widziałam
góry, lasy i pola. A w uszach tylko pukanie i stukanie kół sunących po szynach. Podróż
szybko się skończyła, a ja ciągle zastanawiałam się jak taka maszyna ciągnie taki ogromny
ciężar.
Aleksandra Rachwalska
kl. II
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. Beata Mazurek
Bohaterowie Juliana Tuwima w moich oczach
Gdybym chciała przeżyć fantastyczne przygody,
to tak jak PAN MALUSKIEWICZ.
Gdy chodzi o prawdomówność, stanowczo nie
polecam naśladować GRZESIA KŁAMCZUCHA.
Pamięci takiej jak SŁOŃ TRĄBALSKI z całą
pewnością nie chciałby mieć nikt.
Być ZOSIĄ SAMOSIĄ? Jak najbardziej, ale
wpierw trzeba by posiąść niezbędna wiedzę.
RYCERZ KRZYKALSKI poprzez swoją
nieskromność nie jest dla mnie przykładem do
naśladowania, natomiast śmiało mogę się
utożsamić z DYZIEM MARZYCIELEM, słodycze
i błogie lenistwo – to jest to!!!
Małgorzata Kowalik
kl. II
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. Beata Mazurek
Moja przygoda z szaloną lokomotywą
Pewnego dnia razem z tatą wybrałam się na wycieczkę do muzeum lokomotyw.
Pogoda była w sam raz na piesze wędrówki. Po kilku minutach marszu zabolały mnie nogi i
pomyślałam, że lepiej było by pojechać lokomotywą. Wybrałam jedną ze stojących na
bocznicy i czym prędzej weszłam do jej wnętrza. Od tego momentu rozpoczęła się moja
wielka przygoda.
Lokomotywa ruszyła nagle z miejsca i pędziła coraz szybciej po torach. Okazało się,
że mój tato nie zdążył wsiąść razem ze mną i został na peronie. Opanował mnie niepokój i
strach. Próbowałam odnaleźć kogoś, kto pomoże mi w trudnej sytuacji. W połowie drogi
przekonałam się, że nic z tego nie wyjdzie, bo w przedziale obok znajdowały się konie i
krowy, które wydawały dziwne odgłosy. Za nimi, w kolejnym wagonie siedziały same
grubasy, które jadły tłuste kiełbasy. Oni też nie potrafili mi pomóc. Po długich
poszukiwaniach pomocy zgłodniałam, więc postanowiłam poszukać jedzenia. Jakież było
moje zdziwienie, gdy w czwartym wagonie odnalazłam banany. Postanowiłam skorzystać z
okazji i najadłam się do syta. Dobrze, że miałam pełny brzuch, bo kiedy usłyszałam głośne
„buch, buch”, musiałam uciekać co sił w nogach przed strzelającą kulami armatą. Znajdowała
się ona w szóstym wagonie. Tuż za nią stały krzesła, szafy i stoły. Nie mogłam uwierzyć w to,
co widziałam. Z przerażenia przecierałam oczy, mając nadzieję, że w kolejnym przedziale w
końcu odnajdę kogoś, kto mi udzieli wsparcia. Niestety to, co zobaczyłam chwilę później,
przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną, jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, pojawiły się dzikie zwierzęta. Słoń, niedźwiedź, żyrafy i małpy robiły sobie
pidżama- party. Powoli odchodziłam od zmysłów. Wtem zorientowałam się, że lokomotywa
powoli zwalnia. Sunęła przez tunel i most. Jechała do stacji znajdującej się na wprost. Kiedy
ujrzałam przez okno postać mojego tatusia, ucieszyłam się i zapragnęłam mu o wszystkim
opowiedzieć. Niestety nie chciał mi wierzyć i powiedział, że miałam zwidy. Kazałam mu
wejść do wagonów i sprawdzić. Okazało się, że nic w nich nie było.
Dzisiaj nie wiem, czy mi się to czasem nie śniło?. Była to niezwykła przygoda z
szaloną lokomotywą w roli głównej.
I miejsce w kategorii klas I – III
Małgorzata Pieńko
kl. II
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. Beata Mazurek
wyk. M. Zarzycki
Pan Hilary
Dawno, dawno temu żył sobie pan Hilary. Pewnego dnia niósł swoje okulary, które
kosztowały ponad 500 złotych. Pan Hilary bardzo o nie dbał, bo jeszcze nigdy nie miał takich
wspaniałych okularów jak te. Lecz kiedy czytał gazetę, nagle poczuł się tak, jakby nie miał
swoich okularów. Ale zareagował na to poważnie. Powiedział – Gdzie podziały się moje
okulary?! Wszędzie ich szukał i w kominie, i w swoim płaszczu, a nawet w bucie! Pan Hilary
bardzo się zdenerwował i zadzwonił do sprzedawcy tych okularów.
- Halo, dzień dobry proszę pana… Pan sprzedaje magiczne okulary? – spytał Hilary.
-Ależ to nieporozumienie! Ja nie sprzedaję magicznych okularów. A co się wydarzyło?
Zapytał zdziwiony pan sprzedawca.
- Ach, żądam zwrotu pieniędzy! Zawołał zdenerwowany Hilary.
- Ja pana zapewniam, że nie sprzedajemy magicznych okularów.
- Może pan do mnie przyjedzie! Bo jak pan jest taki mądry, to niech mi pan je znajdzie!
Rozgniewał się Hilary.
Puk, puk! – Proszę! Dzień dobry, więc…. Ach to niemożliwe! Pan ma na nosie okulary!
- O, ach bardzo przepraszam, zawstydził się pan Hilary. Do widzenia.
No i tak skończyła się historia o panu Hilarym.
wyróżnienie w kategorii klas I – III
Magdalena Gołębiowska
kl. III
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. Marzanna Rzepka
Dyzio Marzyciel
To był bardzo dziwny wieczór. Nic mi się nie udawało, nawet lekcje odrabiałem z trudem.
Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, dlatego usiadłem przy oknie i obserwowałem niebo.
Ciemne chmury przeplatały się z jasnymi. Marzyłem o tym, by każda z nich zamieniła się w
waniliowy krem, malinowe lody i tort czekoladowy. Właśnie w tej chwili mama zawołała
mnie na kolację.
- Dyzio, Dyzio, zejdź na kolację!
- Zaraz mamusiu – odpowiedziałem smutno.
- Nie zaraz, tylko teraz – wykrzyknęła mama.
Nie miałem wyjścia, zszedłem do kuchni, zjadłem kilka kanapek i poszedłem do swojego
pokoju. Znowu spojrzałem w okno i marzenia powróciły.
Nagle znalazłem się na pięknej, kwiecistej łące. Położyłem się na plecach i
obserwowałem chmury. Wtem jedna z nich obniżyła się i zamieniła w lody o smaku
waniliowym. Po chwili wszystkie były tak nisko, że sięgałem po nie z ziemi. To było to, o
czym marzyłem. Obłoczki zamieniły się w ciastka, kremy i wafelki.
Nagle usłyszałem głos mamy.
- Dyzio, Dyzio, czas do szkoły!
- Do szkoły? Niestety, to był tylko sen, którego nie zapomnę do końca życia.
II miejsce w kategorii klas I – III
Paweł Nawara
kl. III
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. Marzanna Rzepka
W malowniczej górskiej krainie
W malowniczej górskiej wsi, ani za siedmioma górami ani za siedmioma lasami tylko
w pobliskim sąsiedztwie, mieszkał sobie Gabryś. Nie młody, nie stary, nie niski, nie wysoki,
zawsze uśmiechnięty. Jego chatka była skromna, mała i drewniana, postawił ją sobie gdzieś
wysoko w górach. Gabryś nie miał wielu bliskich sobie ludzi. Często sam chadzał, jedynie
czasem rozmawiał ze swym ojcem. Ludzie na wsi śmiali się z Gabrysia, dokuczali mu i
mówili, że najzwyczajniej w świecie jest po prostu głupi. Może to i fakt, lecz ten chłopak
wyjątkowy nad wszystko inne ukochał przyrodę. Otaczał troską faunę i florę i dzielnie w
życiu znosił swą niedolę.
Poszedł raz Gabryś do stajni we wsi. Konie jadły tam owies, a chłopak stwierdził, że
jest za gruby dla przecież i zaczął go drobić palcami długo, aż koniom jadło się lepiej choć
niestety długo. Innego zaś razu stanął przy strumyku z sitem by zaczerpnąć wody, gdy mu
nie wyszło ludzie wciąż szydzili ale on się śmiał, dalej był wesoły i chyba nie wiedział o co
wszystkim chodzi. Gabryś lubił ptaki, uczył je latać. We wsi u kowala kozę chciał podkuwać.
Chodził dziwny, inny, liczył dziury w płocie, a w międzyczasie drwa do lasu nosił. Taki był
ten Gabryś choć nie do końca mądry, to nikomu krzywdy ani myślał zrobić. Gdy nastał dzień
deszczowy, chronił czapką kwiaty, żeby krople deszczu ich nie połamały. Gdy słońce
świeciło, to on na nie dmuchał, myślał, że się uda ochłodzić go trochę. Tak z letniego deszczu
zrobił się śnieżek i już Gabryś pomysł nowy miał na życie. Dzielnie pracował, trudził się
srogo, aż z lodu wybudował przytulny domek. Gdy ojciec się pytał, co z tym domkiem zrobi,
to Gabryś stwierdził, że do lata postoi, potem w nim zamieszka i będzie mieć chłodek. Raz
Gabryś przeraził ojca swego srogo, bo z toporem biegał by zemścić się na musze, Gabryś
krzyczał wtedy, że jak nie toporem zaprze się okropnie i muchę udusi. Nic z tego nie wyszło,
bo Gabryś się zmęczył i tak nastał wieczór, zaczął świecić księżyc. Wtedy chłopakowi wpadł
księżyc w oko, chciał go dostać w prezencie, ciekawe od kogo? Od swojego ojca, bo jego
miał tylko, ale on choć dla syna zrobiłby wszystko, tej prośby nie spełnił, Gabryś się zasmucił
ale następnego dnia humor mu powrócił.
Tak mijały lata, godziny, dni, tygodnie, Gabryś zawsze żył tak jak mu wygodnie.
Kochał zwierzęta, był dobrym człowiekiem co z tego, że innym? On był dobry przecież.
Anna Kowal
kl. III
Szkoła Podstawowa w Krzywej
im, 10 Brygady Kawalerii Pancernej
op.: Beata Bekaluk ,
wyk. A. Rachwalska
***
Jeszcze wczoraj myślałam, że moja siostra Ala jest najmniejsza na świecie, ale tego
wieczoru wszystko się zmieniło, gdy wzięłam do reki nową książkę, którą dostałam od cioci
Beaty. Była to książka o Panu Maluśkiewiczu i wielorybie.
Moja siostra po narodzinach była taka malutka, że z łatwością mogła się zmieścić w
małym leżaczku. Leżaczek również był mały i przypominał mi małą łódeczkę, podobną do tej
jaką miał bohater mojej książki. Mama przypinała Ali leżaczek do wózka i dno gondoli
wykładała cieplutkim kocykiem. Wędrowały w ten sposób po naszym najbliższym i dalszym
otoczeniu. Podziwiały kwiaty, ptaki na niebie, rybki w naszym oczku wodnym oraz zajączka i
sarnę w pobliskim lesie. Były to dla niej niesamowite wycieczki, na których poznawała coraz
więcej świata. Pewnego razu pojechaliśmy z rodzicami w góry i Ala leżąc w swojej gondoli
podziwiała otaczający ją krajobraz. Myślę, że była bardzo zadowolona, bo przez cały czas
rozglądała się i była uśmiechnięta. Po tej pierwszej w jej życiu dużej wycieczce myślałam, że
Alunia widziała już wszystko, ale ona wciąż była ciekawa nowych rzeczy - tak jak Pan
Maluśkiewicz.
Ja czytałam książkę o ,,Panu Maluśkiewiczu i wielorybie” i dni mojej ciekawskiej
siostrzyczki wydawały mi się bardzo podobne do życia małego bohatera książeczki. Pan
Maluśkiewicz był najmniejszą postacią na Ziemi i podobnie jak Ala zwiedzał wiele zakątków
świata. Ale Pan Maluśkiewicz zwiedził i widział prawie wszystko, wszystko poza wielorybem
i chciał go wreszcie zobaczyć. Postanowił spełnić swoje marzenie. Zaczął się pakować,
zabrał ze sobą wszystkie najpotrzebniejsze przedmioty: namiot, rower, gramofon, radio,
armatę, futro, ubrania oraz strzelbę i nabojów skrzynkę. Wszystkie te rzeczy zapakował do
maleńkiej łódeczki z łupinki orzecha włoskiego. Gdy wyruszył w rejs zaczął uważnie
przyglądać się morzu. Wiele dni minęło, a wieloryba ciągle nie było. Tęsknił za lądem, aż
pewnego dnia zauważył wyspę. Szybko dobił do brzegu i ciekawy nowego lądu zaczął
zwiedzać. Trzy dni upłynęły na zwiedzaniu bezludnej wyspy. Mały bohater zrezygnowany na
myśl o tym, że nie może zobaczyć wieloryba zasmucił się. Nagle wyspa drgnęła. Okazało się,
że to nie wyspa ale wieloryb. Pan Maluśkiewicz bardzo się wystraszył. Szybko spakował
swoje rzeczy, przeprosił wieloryba i ruszył w drogę powrotną.
Ala również jest osóbką bardzo ciekawą świata, bardzo trudno jest utrzymać ją w
domu. Gdy tylko zobaczy troszkę promieni słońca za oknem, pakuje zabawki do plecaka i
wychodzi na podwórko bawić się i poznawać nowe zakamarki naszego ogródka. Myślę, że na
razie wystarczy jej nasz mały ogródek, ale wkrótce przyjdzie czas, w którym ona również
będzie chciała zobaczyć więcej świata, tak jak Pan Maluśkiewicz.
Maja Majchrzak
kl. II
Zespół Szkół w Legnickim Polu
Szkoła Podstawowa w Mikołajowicach
op.: Wanda Tutaj
II miejsce w kategorii klas I – III
wyk. M. Kowalik
***
Zbliżał się nowy rok szkolny. Coraz bardziej denerwowałam się pójściem do nowej
szkoły. Początki są zawsze trudne, tym bardziej, że nikogo nie znałam. Byłam skazana tylko
na siebie.
Pamiętam, to był poniedziałek. Gdy weszłam do klasy, pani ucząca języka polskiego
kazała mi się przedstawić, a następnie usiąść w ławce koło jakiejś dziewczynki. Nagle
poczułam jej przeszywające spojrzenie. Ciarki przeszły mi po plecach, ale wyciągnęłam do
niej rękę i szepnęłam: „Cześć, jestem Natalia, a ty jak masz na imię?” „Zosia” –
odpowiedziała dobitnie i na tym zakończyła rozmowę.
Na przerwie było już trochę lepiej, zaczęłam poznawać koleżanki i kolegów
z klasy. Po kilku dniach zauważyłam, że wszyscy stanowią miłą oraz zgraną grupę oprócz
Zosi, która tak naprawdę z nikim nie rozmawia. Jak się później dowiedziałam, dziewczynka,
z którą siedzę w jednej ławce, zwana jest Zosią - Samosią. Nie jest lubiana ze względu na
swoje postępowanie. Uważa się za najmądrzejszą, najładniejszą. Zawsze chce być w centrum
zainteresowania.
Ignoruje
rady
i wskazówki nauczycieli. Twierdzi, że wszystko umie, a tak naprawdę z nauką ma ogromne
problemy.
Postanowiłam, że spróbuję pomóc koleżance. Nie było to łatwe, bo Zosia traktowała
mnie jak swego największego wroga i odrzucała moją pomoc. Jednak
w miarę upływu czasu przekonała się, że mam dobre intencje. Zaczęłyśmy się coraz lepiej
rozumieć i spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. Wspólnie uczyłyśmy się matematyki,
przyrody oraz historii. Te przedmioty to moja pasja, więc tłumaczyłam koleżance
zagadnienia, z którymi miała problem. Wkrótce zaczęła dostawać coraz lepsze oceny. Kiedyś
powiedziała: „Dziękuję, Natalko”. Te słowa wiele dla mnie znaczyły. Zauważyłam wielką
zmianę u rówieśniczki. W szkole była miła dla koleżanek i kolegów, oczywiście z
wzajemnością. Przestała się przechwalać. Zmieniła się nie do poznania.
Zrozumiała, że egoizm nie popłaca. Zosia została moją najlepszą przyjaciółką. Nasza
przyjaźń trwa do dziś.
Natalia Bień
kl. V
Szkolno-Gimnazjalny Zespół Szkół
w Miłkowicach
op. p. Irena Kowalska
wyk. K. Szumańska
***
Lokomotywa sunęła po torach długo. Czasem wchodziła w ostre zakręty, więc skrzynie i
kufry wywracały się w wagonie, banany rozsypały się, a świnie głośno kwiczały. Tylko
grubasy zdawały sobie sprawę jak ciekawe krajobrazy mijają. Nie zauważyły nawet kiedy
skończyła im się kiełbasa! Widziały piękny las.
Wjechali na długi most, z którego zsunęli się do ciemnego tunelu. Było tam bardzo
ciemno, żyrafy stały się nerwowe. Pasażerowie pociągu czekali, aż wyjadą z tunelu, ale on nie
miał końca. Nagle coś szarpnęło lokomotywą! Kilka ostatnich wagonów odczepiło się. Nie
było wiadomo, co w nich było, ponieważ skrzynie rozbiły się o mury tunelu. Z szóstego
wagonu wyleciała armata. Była ona nabita wielką kulą. Ni z tego ni z owego wystrzeliła!!
Huk, jaki usłyszeli pasażerowie, był niesamowity.
Nagle zrobiło się już widno. Wokół rozprzestrzeniał się przepiękny widok. Zielona
kraina z ogromną ilością kwiatów. Grubasy od razu znalazły wygodne miejsce, by usiąść. Nie
mieli już kiełbasy, więc zajadali się bananami. Krowy z pierwszego wagonu odnalazły
soczystą trawę i stokrotki. Konie natomiast galopowały po całej okolicy. Śpiący, zmęczony
zamieszaniem, niedźwiedź położył się w piasku i usnął spokojnie. Żyrafy natomiast
smakowały drzew i krzewów jakich nigdy nie jadły.
Była to bowiem bajkowa kraina obudzona wystrzałem przez armatę. Wszystkie
krzewy, owoce i drzewa były bardziej kolorowe, słodkie i soczyste niż w rzeczywistości.
Zieleń była bardziej wyraźna, słonko mocniej grzało. Tylko świnie narzekały, ponieważ błoto
szybko wysychało. Nagle jeden z grubasów zaczął grać na fortepianie. Grał zwyczajnie, bez
rytmu, ale inni słyszeli muzykę przecudną. Wszystkim podobało się w tej krainie. Nikt nie
chciał wracać do miejsca, z którego wyruszyli. Grubasy naładowały więc armatę jeszcze raz.
Strzelała ona tak długo, aż zostały z niej same małe kawałeczki żelaza. Wszyscy byli
zadowoleni z tego powodu.
Pod wieczór, przy ognisku, jeden z grubasów powiedział, że każdy z nas ma taką
bajkową krainę. Jest to miejsce, w którym jest nam bardzo dobrze, ciepło i wygodnie. Nie
chcemy stamtąd wracać do rzeczywistości i obowiązków. Często odwiedzamy taką krainę, w
wyobraźni.
Mateusz Skuza
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Rosochatej
op. p. Anna Romaniec
***
Gosia była dziewczynką, która myślała, że wszystko wie najlepiej. Wiele jest teraz
takich osób...
Pewnego ranka Gosia szła do szkoły. Spóźniła się na pierwszą lekcję, ale wkrótce
dotarła do swojej klasy. Na drugiej lekcji pani zapytała ją ile jest dwa plus dwa?
Dziewczynka powiedziała z pewnością w głosie, że to jest osiem. Podała złą
odpowiedź. Nie przejęła się tym. Uważała, że ma rację.
Na przerwie wypadły książki z plecaka. Jedna z uczennic podeszła do niej i zaczęła jej
pomagać zbierać podręczniki. Dziewczynka zabrała koleżance książki i ze złością
powiedziała, że sama je pozbiera.
Podeszli do niej inni uczniowie i powiedzieli, że teraz na nią będą mówić ZosiaSamosia, bo wszystko chce sama.
Gdy zadzwonił dzwonek, poszła na następną lekcję. Nauczyciel zapytał Gosię, kim
był Kopernik i co daje Śląsk?
Dziewczynka powiedziała, że Kopernik był Królem, a Śląsk daje sól.
Po odpowiedzi uczennicy nauczyciel ze zdziwioną miną zadała jej jeszcze jedno pytanie :
- Gdzie leży Kraków?
-Kraków leży nad Wartą-cicho odpowiedziała Gosia.
Pan prowadzący lekcję był zawiedziony jej odpowiedziami.
Po lekcji dziewczynka poszła się przebrać do szatni. Kiedy wracała
do domu, zaczepiły ją trzy dziewczyny i zapytały czy warto się uczyć?
Gosia krzyknęła: Nie warto! Jesteście głupie” i odwróciła się do nich plecami. Miała łzy w
oczach, których nie widziały dziewczyny. Tak naprawdę Gosia zrozumiała, że jej
postępowanie nie jest mądre.
-l kto tu jest głupi? – pomyślała.
-Ja sama...
Gosia była dziewczynką, która zrozumiała, że nie wszystko wie…
Natalia Bielecka
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Rosochatej
op. p. Anna Romaniec
Spóźniony Słowik
Pewnego dnia pan Słowik obiecał pani Słowikowej, że wróci wcześniej na kolację.
Niestety minęła umówiona godzina dziewiąta, a nawet jedenasta, a pana Słowika nie
było. Pani Słowikowa na początku narzekała, że mąż zlekceważył obietnicę, a jej wspaniałe i
pyszne dania stygną. Jednak gniew szybko przerodził się w strach. Bała się, że mężowi mogło
się stać coś złego. Wyobrażała sobie, że jego spóźnienie nie jest zaplanowane. Podejrzenie
padło na Skowronka i jego dzieci.
- Może to on go zatrzymał ? – lamentowała pani Słowikowa. Bała się przede wszystkim o
przepiękny głos męża. Nagle do gniazda wszedł Słowik i zachowywał się tak, jak gdyby nic
się nie stało. Pani Słowikowa wybuchła gniewem. Przecież to właśnie przez tego hultaja o
mało nie dostała zawału serca. Jednak on usprawiedliwiał się, że ten wieczór był zbyt piękny,
by szybko przyfrunąć do domu. Wybrał się więc na piechotę.
Morał tej bajki taki:
ZANIM SIĘ SPÓŹNISZ - ZADZWOŃ !
Weronika Laszczyńska
kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Anna Sobczyk – Stryjek
Pilot Złotopióra
W wierszu Juliana Tuwima „W aeroplanie” mowa jest o niezwykłej podróży babci i
jej kurki. Kurka miała złote piórka, dlatego nazywana była Złotopiórką. Była wesołą i trochę
zwariowaną kokoszką. Często uciekała babci z podwórka.
Pewnego dnia kurka – Złotopióra wybiegła w stronę lotniska. Tam zobaczyła
aeroplan, czyli samolot. Kurka należała do bardzo skocznych kurek. Bez trudu wskoczyła do
samolotu. Babcia nie zostawiła swojej kochanej kokoszki. Martwiła się o nią i też pobiegła w
stronę lotniska. Kiedy zobaczyła kurkę w aeroplanie, bez wahania wskoczyła na pokład
samolotu.
W samolocie kurka z babcią zachowywały się niebezpiecznie. Kurka dziobała,
szarpała urządzenia w miejscu przeznaczonym dla pilota. Kręciła się i zmieniała miejsca.
Raz była przy skrzydle, a za chwilę przy śmigle. Przez takie zachowanie włączył się silnik
samolotu. Kiedy aeroplan unosił się coraz wyżej, babcia zaczęła płakać, a kurka głośno
gdakać. Maszyna fikała kozły, mocno bujała, ale coraz wyżej unosiła się w niebo.
Zwariowana kurka zaczęła dziobać, drapać silnik, kółka, śruby, ale bezskutecznie. Nie
potrafiła zatrzymać samolotu, który leciał coraz wyżej.
W pewnej chwili zrezygnowane podróżniczki, zauważyły przepiękne widoki.
Wszystko co znajdowało się na ziemi, było dziwne, pomniejszone i bardzo kolorowe. Łąki
wyglądały jak zielone chusteczki, a rzeki jak srebrne wstążeczki. Góry przypominały kupki
piasku, a wielkie drzewa malutkie krzaki w lesie. Domy wyglądały jak klocki drewniane,
pociągi jak gąsienice, ludzie jak mróweczki. Niestety, z takiej odległości małych kurek nie
było widać.
Babcia z kurką uniosły oczy w górę, a tam zobaczyły białe i puszyste chmury.
Samolot unosił się jeszcze wyżej ponad chmurami. Podróżniczki były przejęte. Największe
zdziwienie wywołał znajdujący się na środku nieba, wielki księżyc z otwartą buzią. Bały się,
że za chwilę ten olbrzym połknie aeroplan. Babcia ze strachu wyskoczyła z samolotu i nagle
obudziła się.
Po przebudzeniu stwierdziła, że nic złego się nie dzieje. Wszystko znajdowało się na
miejscu. Panował porządek, a na grzędzie siedziała zwariowana Złotopióra. Kurka patrząc na
zdziwioną babcię, śmiała się z niej.
Cała przygoda w aeroplanie okazała się ciekawym i kolorowym snem, w którym
wszystko jest możliwe.
Hanna Sawczuk
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
Podczas uroczystości podsumowania
projektu
Dziurawy worek
Opowiem wam, jak to ja niosłam worek pełen piasku.
W poniedziałek po szkole mama kazała mi zanieść worek piasku do mojego dziadka.
- Tylko się pospiesz, ponieważ dziadkowi jest potrzeby natychmiast worek piasku –
powiedziała mama.
- No dobrze –mruknęłam.
Po paru minutach ubrałam kurtkę i wyruszyłam w drogę.
Gdy szłam przez wieś, zobaczyłam na środku dróżki jeża. Szedł wolno
i spokojnie. Musiałam ominąć go, ponieważ spieszyłam się do dziadka. Nagle usłyszałam, jak
ktoś woła:,, Sypie się piasek’’. Nie zwracałam na to uwagi, ale po chwili poczułam, że jest
mi lżej nieść. Cieszyłam się. Wreszcie dotarłam do dziadka. Zrzuciłam worek, a tam:,, O rety,
nie ma piasku''.
- A gdzie masz piasek? – zapytał dziadek.
- Pewnie wysypał się, jak ten chłopiec mówił, że coś się sypie.
Dziadek zaproponował, żebym napiła się herbaty i odpoczęła, a potem miałam pozbierać ten
piasek. Przecież był potrzebny do budowy altanki w ogrodzie.
- No, teraz idę, zbiorę piasek z powrotem do worka– zakomunikowałam.
- Dobrze, ale się pospiesz zaraz będzie wieczór – ostrzegł dziadek.
Zaczęłam rękoma zbierać piasek, praca to żmudna i mozolna.
-Już nie daję rady – mówiłam do siebie cichutko.
Wracałam tą samą drogą, ale piasku w worku nie przybyło. Już nie udało mi się zapełnić
worka. Opowiedziałam mamie, jak piasek sypał się przez całą drogę, ale wracając, zbierałam
każde ziarenko.
-Cha, cha, cha- wesoło śmiała się mama.
-Nie lepiej zaszyć dziurę niż zbierać piasek.
Mama kazałam mi zjeść kolację, a potem przyniosła igłę i nici.
-Lepiej załataj worek, bo inaczej będziesz nosić ten piasek jak Grześ z wiersza J. Tuwima.
Następnego dnia, a była to środa, znów niosłam worek piasku do dziadka. Tylko tym
razem cały czas był tak samo ciężki.
Nikola Wybraniec
kl. IV
Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
wyk. M. Wesołek
Cudowna podróż
Pewnego razu, a było to jesienią, jechałam pociągiem do babci. Bardzo się nudziłam,
bo zapomniałam wziąć ze sobą książkę. Usiadłam więc przy oknie, żeby oglądać krajobrazy.
Za szybą nie widziałam jednak niczego ciekawego. Było szaro, zimno, padał deszcz. Niebo
zakryły ciemne chmury. Mijaliśmy smutne drzewa bez liści i pola, na których nie było już ani
jednej zielonej roślinki. Wypatrywałam jakichś zwierzątek, ale wszystkie pochowały się w
swoich kryjówkach.
Zamknęłam ze znudzenia oczy i wtedy stało się coś dziwnego. Zobaczyłam piękny,
kolorowy, wesoły świat.
Po różowym niebie wędrowało zielone słoneczko i śpiewało wesołą piosenkę. Za nim
w podskokach biegły żółte chmurki, klaszcząc do rytmu. Padał błyszczący śnieg, który znikał,
gdy spadał na ziemię.
Widziałam truskawkowe łąki i rosnące na nich czekoladowe stokrotki, landrynkowe
dmuchawce i piernikowe koniczynki. Między kwiatkami fruwały zajączki i sarenki, a na
polach bawiły się w berka wróbelki. Na kwiatkach motyle wiły swoje gniazdka.
Na polach rosły lizaki we wszystkich kolorach tęczy. W oddali zobaczyłam wulkan, z
którego wydobywała się czerwono-pomarańczowa wata cukrowa.
Na drzewach nie było liści tylko cichutko dzwoniące dzwoneczki. Koło nich biegały
małe pieski, które ćwierkały, a na gałęziach siedziały szczekające ptaszki. Niedaleko nich
biegały ślimaki.
W pobliskim lesie odpoczywały zebry w kropki i słonie w paski. Słuchały koncertu,
bo na różowej polance pająki przepięknie grały na wiolonczelach.
Nagle usłyszałam przeraźliwy gwizd. To pociąg zahamował. Wtedy otworzyłam oczy,
a cały ten uroczy świat zniknął. I znowu wszystko wokół mnie było takie zwykłe. Nie
smuciłam się jednak, bo właśnie dojechaliśmy do miasteczka, gdzie mieszkała moja ukochana
babcia, za którą bardzo się stęskniłam.
Od tej pory, gdy wszystko wokół mnie wydaje mi się takie zwyczajne i nudne albo
gdy jest mi źle, szybko zamykam oczy i przenoszę się w mój zwariowany świat. Wówczas
znikają wszystkie smutki.
Maja Górska
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 7 w Legnicy
op. p. Katarzyna Stanisławska
wyk. K. Jedlecka
Cztery wiosła
To był smutny i deszczowy wieczór. Siedziałem w kuchni przy oknie i przyglądałem się
ogromnym kałużom. Pomyślałem, że byłoby dobrze, gdyby w jednej z nich zamieszkał
wieloryb. Nagle usłyszałem głos mamy:
-Mateusz, jest późno, odrób lekcje i idź spać.
Poszedłem do swojego pokoju. Spojrzałem na półkę z książkami i wziąłem do ręki jedną z
nich. Otworzyłem przypadkowo na 54 stronie i postanowiłem sobie poczytać.
Poznałem pana Maluśkiewicza. Zaczął mi opowiadać niesamowitą historię, którą przeżył
dawno temu. Mój bohater był bardzo malutki, wydaje mi się, że najmniejszy na świecie.
Zwierzył się, że podróżował po całym świecie, lecz pewnego razu postanowił, że wyruszy w
podróż, by zobaczyć największą rybę. Wcześniej jednak musiał przygotować się do drogi.
Zrobił sobie łódkę z łupiny orzecha, wyścielił ją mięciutką watą, a z zapałki wykonał cztery
wiosła. Zabrał ze sobą jedzenie, ubrania, broń palną i wiele różnych rzeczy. Aż nie mogłem
uwierzyć, że tyle przedmiotów może się zmieścić w malutkiej łupince. Dziwny człowiek
wyjaśnił mi, że to wszystko było tyciuteńkie, bo przecież on sam był niewielki.
Zabrał łódeczkę, wsiadł na motyla i poleciał do Gdyni. Po godzinie dotarł na miejsce. Trafił
do portu, zapytał kapitana, czy znajdzie sią miejsce dla niego na morzu. Po krótkiej rozmowie
pan Maluśkiewicz wypłynął w rejs. Morze było spokojne. Jednak nigdzie nie zauważył
wieloryba. Minęły już dwa miesiące, a podróżnik był coraz bardziej zmęczony i marzył o
powrocie na ląd. Aż któregoś dnia trafił na wyspę. Okazało się, że była to wyspa bezludna.
Wtedy pan Maluśkiewicz postanowił zwiedzić ten nieznany ląd. Po krótkiej wycieczce poczuł
zmęczenie i zabrał się do rozbijania namiotu.
-I co, i co?- zapytałem z niecierpliwością.
Gdy wbijałem w ziemię gwoździe, nagle wyspa kichnęła- odpowiedział podróżnik.
Okazało się, że rozbiłem namiot na nosie wieloryba. Jakie było moje zdziwienie, kiedy
zrozumiałem, że chciałem wbić gwoździe w jego nos. Niestety, ogromna ryba, którą chciałem
poznać, nie była zbyt gościnna. Zażyczyła sobie, bym opuścił ją natychmiast.
-Przykro mi- odpowiedziałem rozżalony.
-Nie przejmuj się przyjacielu i tak chciałem wrócić do domu.
Zabrałem więc swoje rzeczy i popłynąłem do Gdyni. Jestem dumny z tego, że jako jedyny z
mojego miasta widziałem ogromnego wieloryba.
Nadszedł czas rozstania, pan Maluśkiewicz podał mi rękę na pożegnanie, a w tym
samym czasie usłyszałem głos mamy:
-Mateusz, znowu usnąłeś w fotelu! Tyle razy ci mówiłam, żebyś od razu kładł się do łóżka.
Po kilku minutach, zszedłem na śniadanie, usiadłem przy oknie i zobaczyłem
ogromnego wieloryba, który taplał się w kałuży. Obok stał pan Maluśkiewicz ze swoją
łódeczką pod pachą i machał mi ręką na pożegnanie. W tym momencie poczułem się bardzo
szczęśliwy, uśmiechnąłem się do niego. W jednej chwili moi przyjaciele zniknęli. W drodze
do szkoły zastanawiałem się czy to prawda, czy sen. Sięgnąłem ręką do kieszeni, a w niej
znajdowały się cztery maleńkie wiosła mojego przyjaciela
II miejsce w kategorii klas IV – VI
Mateusz Dąbrowski
kl. IV
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
Lokomotywa w krainie motyli
Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami była piękna kraina, w której mieszkały
jedynie kolorowe motyle. Wiodły one życie niezwykle spokojne i bajeczne. Od rana do
wieczora latały nad pobliskimi łąkami, a gdy czuły zmęczenie wylegiwały się na pachnących
miodem kwiatach.
W krainie motyli panowała cisza i spokój. Aż pewnego słonecznego dnia wydarzyło się
coś niezwykłego. Gdy najmłodsze motylki pochłonięte były zbieraniem kropel porannej rosy,
usłyszały dziwne odgłosy. Coś lub ktoś turkotał: ,,Kto to tak, kto to tak, kto to tak".
Przerażone schowały się w konary pobliskich drzew i z niedowierzaniem patrzyły, jak na
stację tuż obok ich łąki, na której do tej pory panowała cisza i spokój, wjeżdża lokomotywa.
Taka, którą znają tylko z opowiadań swoich rodziców. Początkowo motylki znieruchomiały
ze zdziwienia, ale po chwili ruszyły, by z bliska podziwiać tę maszynę. Była piękna i
ogromna. Po jej kołach spływa tłusta oliwa. Lokomotywa sapała i dyszała, a motyle patrzyły
jak urzeczone, jak żar buchał z jej rozgrzanego brzucha. Do pociągu podoczepiane były
wagony. Trzy motylki, które uważano za matematycznych mistrzów, wszystkie je policzyły.
Zliczyły ich chyba blisko czterdzieści. Nagle rozległ się jakiś gwizd i świst. Z komina zaczęła
buchać para i lokomotywa powoli ruszyła. Przerażone owady uciekały w popłochu, ale
obserwowały ją z daleka. Wielka maszyna turkocząc, przejechała przez tunel. Rozpędziła się i
minęła pola i las. Zziajana, zdyszana, oddawała wielkie kłęby pary ze swojego brzucha.
Gdy rozpędzona lokomotywa zniknęła za horyzontem, w krainie motyli rozpoczęła się
wielka dyskusja o tym, co to za wynalazek i jak on działa. Najstarszy motyl wyjaśnił
wszystkim, że aby tak ciężka maszyna mogła poruszać się po torach, potrzebne są tłoki, przez
które przepływa para i wprawia koła w ruch. Motylki z wielkim zainteresowaniem słuchały
opowieści mądrego rodzica. Postanowiły, że jak następnym razem na ich stację zajedzie
lokomotywa, zajmą dla siebie cały wagon i wyruszą w daleką podróż.
Aleksandra Olszewska
kl. IV
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
STÓŁ
Rósł las... potężny las, a w nim twarde, wysmukłe i niebosiężne drzewo.
I oto pewni drwale tę oto piękną rzeźbę roślinną postanowili ściąć. Bardzo się przy
tym namęczyli, aż w końcu ułożyli równiutko sągi drewna wzdłuż ścieżek leśnych. Zziajane
konie wlokły drewno do wyznaczonego tartaku. A tam, krzycząc wniebogłosy, maszyna
piłowała, cięła, strugała, piszczała, rozpiłowywała kłody, aż się stępiła.
I wówczas do pracy przystąpił warszawski stolarz – pomysłowy Adam Wiśniewski. Z listew
i desek, młotkiem - klotkiem, heblem -meblem i klajstrem-majstrem, zmontował stół. Ciął,
mierzył i zbijał, malował i kleił ... aż w końcu wszystko sprawnie pokleił. Męczył się, sapał,
stukał i pukał, aż powstała piękna sztuka – stół pachnący lasem.
I tyle to trzeba było właśnie mozołu, aby spośród drzew wybrać to niezwykłe i
zamienić w przepiękny , jedyny w swoim rodzaju... po prostu stół.
Dafne Peoglu
kl. : VI
Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej
w Rzeszotarach
op. p. Danuta Sakłaska
Pan Maluśkiewicz i wieloryb
Dawno temu, nikt nie wie kiedy, żył sobie pan Maluśkiewicz. Był on najmniejszym
człowiekiem na świecie. Wszystko poznał i widział, ale był jeden wyjątek -nie widział nigdy
wieloryba. Maluśkiewicz jako zapalony podróżnik, nie mógł sobie pozwolić, żeby nie ujrzeć
tego ogromnego ssaka. Po chwili namysłu zrobił sobie łódkę z łupinki orzecha, dno wyścielił
watą, a następnie z jednej najzwyklejszej zapałki wystrugał cztery wiosła. Postanowił, że
zabierze ze sobą worek z jedzeniem, namiot, rower, beczkę wina i wszystko, co było mu
potrzebne. A że wszystko było malusie, wziął łupinkę pod pachę i wsiadł w motyli samolot.
–Do Gdyni! - powiedział.
Po godzinie był już w Gdyni. Pędem zameldował się w porcie u kapitana.
-Czy jest miejsce na morzu ? - zapytał Maluśkiewicz.
-Wystarczy na pewno, proszę pana- rzekł uprzejmie kapitan.
Pan Maluśkiewicz płynie i płynie. Niestety, nie może znaleźć wieloryba. Nawołuje olbrzyma i
marzy o tym, aby móc się nareszcie porządnie wyspać na lądzie.
Pewnego dnia patrzy, a przed nim wyspa. Po chwili przybił już do jej brzegu. Postanowił
odpocząć, ponieważ był bardzo zmęczony. Jednak, aby móc spać, trzeba rozłożyć namiot.
Wbija więc gwoździe do ziemi, aż tu nagle wyspa kichnęła. Po chwili zorientował się, że wbił
gwoździe w nozdrze wieloryba. Ryba zdenerwowała się. Nie pozwoliła, żeby nasz podróżnik
zaprzyjaźnił się z nią. Więc pan Maluśkiewicz spuścił swoją łódeczkę na morze i szybko
odpłynął. Pędem wrócił do Gdyni, a potem do Warszawy.
Teraz, gdy ktoś go zapyta, czy widział pan wieloryba, to nos zadziera do góry
i mówi :
-No chyba.......
Weronika Ochab
kl. V
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
Przygoda z lokomotywą
Pewnego słonecznego dnia wybrałam się wraz z kuzynem na spacer. Najpierw
odwiedziliśmy cukiernię i zjedliśmy pyszne ciastka. Później spotkaliśmy koleżankę, która
powiedziała, że zabierze nas w pewne miejsce. Zgodziliśmy się, ale w głębi duszy trochę się
bałam. W oczach kuzyna też widziałam obawę, byliśmy jednak ciekawi, co Basia chce nam
pokazać.
Przeszliśmy spory kawałek drogi, chyba około 2 km od domu. Ja i Paweł bardzo się
zmęczyliśmy, więc poprosiliśmy Basię, abyśmy usiedli i trochę odpoczęli. W oddali
zauważyliśmy lokomotywę. Koleżanka powiedziała, że właśnie to chciała nam pokazać.
Podeszliśmy bliżej i zaczęliśmy obserwować maszynę znajdującą się na małej
stacyjce. Była ona przerażająca i wyglądała na ciężką, ogromną, a po jej bokach spływał olej,
który skojarzył mi się z potem. Lokomotywa była naprawdę wielka, a z jej komina
wydobywał się gęsty dym, który przybierał piekielnie czerwoną barwę. Do tego monstrum
podpiętych było bardzo dużo wagonów. Spróbowałam je policzyć i wyszło mi chyba ze
czterdzieści. W tylu wagonach zmieściłoby się pewnie bardzo dużo rzeczy. Wyglądało to
wszystko strasznie. Maszyna przypominała groźnego, sapiącego potwora. Widać było, jakby
nie miała siły się poruszyć. Przyglądałam się jej bardzo dokładnie i w pewnym momencie,
jakby mnie olśniło. Pomyślałam, że lokomotywa przypomina mi też bardzo chorą, zmęczoną
staruszkę, która już nie ma siły i na którą nałożono ogromny ciężar. Zrobiło mi się jej żal.
Zauważyłam, że również moi towarzysze posmutnieli.
Nagle usłyszeliśmy głośny gwizd. Zaraz po nim – świst! Bardzo się wystraszyłam.
Strach pojawił się też w oczach Basi i Pawła. Chcieliśmy stamtąd jak najszybciej uciec. A ona
– wielka, straszna lokomotywa, jakby nas goniła. Zobaczyliśmy, że kolos pomalutku zaczął
się toczyć po torach. Najpierw strasznie ospale. Potem pociągnęła wszystkie wagony,
szarpnęła nimi, aż w końcu rozpędziła się i zniknęła nam z oczu. W oddali słychać było
tylko: „Buch, buch, buch”...
Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą i uciekliśmy szybko do domu, żeby opowiedzieć tę
historię rodzicom. Oni tylko się uśmiechnęli i powiedzieli, że strach ma zawsze wielkie oczy,
a na stacyjkę zawitała tylko stara, zabytkowa ciuchcia.
Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI
Marcelina Maniecka
kl. IV
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
wyk. P. Soliwoda
Zakręcony pan Hilary
Działo się to w grudniu trzynastego w miejscowości Kręcikowo. Pewien pan, o imieniu
Hilary zgubił swoje okulary. Ten incydent pociągną za sobą całą lawinę śmiesznych i
dziwnych zdarzeń.
Właśnie ów pan, wybierał się na ważne spotkanie w sprawie pracy, gdy spostrzegł, że nie
ma okularów.
- To okropne! - krzyczał pan Hilary.
- Gdzie są moje okulary!
Poszukiwania odbyły się na szeroką skalę. Przerażony, zaczął szukać swoich okularów w
bardzo różnych miejscach. Szukał w szafach, szafkach i szufladach, pod kanapą, na kanapie,
w kufrze oraz w piecu. Zajrzał w mysią dziurę, do pianina, wcisnął się nawet do komina. Ale i
tam ich nie było. Za to, po tych poszukiwaniach, wyglądał ja kominiarz po ciężkiej pracy.
Nos brudny, policzki okopcone, ubranie nie do opisania. A okularów jak nie było, tak nie
było. W tym momencie przyszła Hilaremu do głowy dziwna myśl.
- To okropne, oburzające -pomyślał.
- Co za pech, może ktoś w nocy ukradł mi moje okulary?
- Nie mam zamiaru dłużej zwlekać- postanowił sobie pan Hilary.
Chwycił telefon i zaczął dzwonić na milicję. Nagle zerka do lusterka, nie chce wierzyć,
znowu zerka.
-Nie do wiary, tu są moje okulary!
Okazało się, że cały czas miał je na swoim nosie. Zmęczony i szczęśliwy pan Hilary z
własnymi okularami na nosie, zasnął słodko w fotelu, zamiast pójść na spotkanie w sprawie
pracy.
Z tej zabawnej opowieści czerpiemy naukę: „pomyśl i szukaj zguby tam, gdzie najpierw
powinieneś szukać”. A nasz ,, zakręcony” Hilary żył szczęśliwie i spokojnie dopóki znowu
nie zgubił swoich okularów.
Natalia Kapiec
kl. IV
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
wyk. K. Łupińska
Opowiadanie na podstawie wiersza Juliana Tuwima „Rzepka”
W pięknym ogrodzie nieopodal starego dębu dziadek zasadził rzepkę. Doglądał jej co
dzień. Pielęgnował, aż wyrośnie jędrna i krzepka. Taka to miała być rzepka. Pomyślał, że
nadszedł już czas by ją wyrwać, zanieść do domu i tam schrupać ze smakiem.
Niestety. Rzepka urosła tak duża, że dziadek w pojedynkę nie miał szans, by ją
wyrwać. Postanowił poprosić babcię o pomoc. Ale babcia też nie miała na tyle siły, by z
dziadkiem wyrwać rzepkę. Natrudzili się co niemiara. Pomyśleli i doszli do wniosku, że
pomoże im wnuczek. Wnuczek z ochotą zabrał się razem z nimi do wyrwania rzepki, ale cały
ich wspólny trud spełzł na niczym. Nie dali rady rzepce. Wniosek był prosty. Potrzebowali
dodatkowych rąk do pomocy. By pomóc, ochoczo stawili się szczeniaczek Mruczek, kicia i
kurka z podwórka. Próbowali wspólnie, ile tylko mieli sił. Ale ich trud nie został uwieńczony
sukcesem. Rzepka jak siedziała w ziemi tak nadal siedzi.
Wtedy poprosili o pomoc gąskę, która przechodziła tuż obok. Pocili się i sapali.
Niestety – rzepki nie wyrwali. Wtedy do pomocy przyleciał bocian – długonos. Ale i z nim
wspólne wysiłki nie dały spodziewanego rezultatu. Żabka, która skakała drogą oraz kawka,
która miała chrapkę na rzepkę postanowili się przyłączyć. Powiadają, że w większości siła.
Czy to powiedzenie sprawdzi się w tym przypadku? Nikt tego nie wiedział. Przystąpili do
pracy. Tak mocno się zaparli, tak mocno się nadęli, że po chwili, wpadając jeden na drugiego,
rzepkę z ziemi z sukcesem wyciągnęli.
Ich radość ze wspólnie wykonanej pracy nie miała końca. No i ten smak.
Natalia Pazik
kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Alina Bobeła
wyk. A. Sobczyk
Czereśnie
Miałam siostrę – tylko siostrę. Nasz ojciec zginął na wojnie, a matka jako pielęgniarka
zaraziła się od pacjenta i zachorowała na gruźlicę. Nie miałyśmy żadnych krewnych –
wszyscy przedwcześnie pożegnali się z życiem. Ojciec, co prawda, miał brata, lecz wyjechał
on do Azji i nie było z nim żadnego kontaktu. Zostałyśmy same…
Kończyłam lat trzynaście - Eliza osiemnaście. Była już pełnoletnia, więc mogłam
zostać pod jej opieką. Przyjęłyśmy się jako szwaczki do zakładu krawieckiego. Stopniowo
interes się rozrastał, aż znani byliśmy na pół Europy. Miałyśmy talent do szycia. Ja byłam
jeszcze za młoda, ale moja siostra szybko zdobyła wysoką posadę. Pewnej soboty zdarzyła się
tragedia. Osoba zarządzająca naszą fabryką miała wypadek - wpadła pod koła pociągu.
Wszyscy zostali wydaleni z pracy. Kupiłyśmy mały domek z ogródkiem. Miałyśmy dach nad
głową, lecz zostałyśmy bez pracy. Oszczędności było z dnia na dzień mniej. Nigdzie nie
szukano pracowników. Były to czasy biedy i ubóstwa. Przyjęłyśmy się jako sprzątaczki u
pewnego szlachcica, ale dostawałyśmy zbyt mało pieniędzy. Postanowiłyśmy otworzyć swój
własny interes. Z początku wykonywałyśmy zamówienia i pracowałyśmy we dwie. Szyłyśmy
ubrania najtaniej w mieście, a więc z czasem miałyśmy coraz więcej klientów. Stać nas było
na pracownicę i wynajęcie lokalu. W przydomowym ogródku posadziłyśmy czereśnię.
Znajomy stolarz wykonał dla nas ławkę. Siedzenie na niej pod drzewem stało się naszym
ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu. Gdy wyrosły jej długie i bujne gałęzie zwieszały się ,,omdlewając’’ nad stawem, a owoce wyglądały jak rubiny. Uwielbiałyśmy je
jeść – czułyśmy się wtedy jak królowe. Ja zaczęłam chodzić do szkoły, a nasza fabryka
sięgała granic Azji. Gdy moja siostra załatwiała sprawy dotyczące zakładu, ja uczyłam się w
ogrodzie. Lubiłam oderwać się czasem od książki i ,, zatopić moje myśli w wodzie ‘’.
Pewnego dnia Eliza zachorowała. Lekarz stwierdził białaczkę. Chodziłam już tylko na
obowiązkowe lekcje, bo musiałam zajmować się siostrą i warsztatem. Umarła w rok po
wykryciu choroby, w cieniu naszego drzewka. Gorzko płakałam. Czułam żal do wszystkich.
Do doktora, bo jej nie uratował. Do siebie, bo źle się nią zaopiekowałam. Do świata, że mi ją
zabrał. Była ona moim oparciem, moją pomocą, moją opiekunką. Prowadziła mnie przez całe
życie, a teraz po prostu jej nie ma ! Wpadłam w rozpacz i żałobę. Nie wiedziałam, co ze sobą
zrobić, ale byłam już pełnoletnia i musiałam zająć się najważniejszymi rzeczami –
pogrzebem, nauką i fabryką. Przyjaciółka opowiedziała mi o Kochanowskim. Żal po córce
przelał na papier. Treny były przepiękne. ,,Że mi moją najmilszą dziewkę jeszcze wróci, a ten
nieuśmierzony we mnie żal ukróci.’’. Chciałam zrobić to samo, lecz o czym tu pisać ? Nigdy
tego nie robiłam i czułam, że będę w tej dziedzinie beznadziejna. Usiadłam na werandzie, a
mój wzrok padł na czereśnię. - O rzeczy, którą razem kochałyśmy najbardziej, podaj mi
pomysł ?– mówiłam do drzewa, jak obłąkana. Napisałam o naszej czereśni. Powstał z tego
piękny utwór, jak stwierdzili moi znajomi. Nie zależało mi jednak na opinii innych, była to
pamiątka po osobie, która jest i zawsze będzie w moim sercu.
Eliza śni mi się często. Mówi, że jest ze mnie dumna. Poszłam na Akademię Sztuk
Pięknych. Dopiero co zdjęto zakaz przyjmowania kobiet na studia, a już z roku na rok widzę
tu coraz więcej niewiast w wieku podobnym do mojego. Moja fabryka znana jest na całym
świecie, a ubrania w niej wytwarzane transportuje się po całej kuli ziemskiej. Suknie,
płaszcze, kapelusze i surduty kupują władcy i szlachcice. Najwięksi handlarze i bogacze znają
już moje nazwisko. Odnalazłam wuja. Dokonałam wiele czynów godnych szacunku i choć
wiem, że moja siostra to wszystko widzi, czasem żałuję, że nie ma jej obok mnie. Czereśnia
rośnie nadal i z roku na rok wydaje coraz dorodniejsze plony. Założyłam także sad i
wytwarzam soki owocowe, ale owoców z tego drzewa nigdy nie zużywam na przetwory. Jest
ono wyjątkowe. Wierzę, że duch mojej siostry pozostał na Ziemi w postaci właśnie tej
rośliny.
Zuzanna Matejewska
kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Alina Bobeła
Familijna rzepka
Był ciepły wiosenny dzień. Słońce jaśniało na niebie i budziło przyrodę do życia. Ptaszki
radośnie śpiewały i budowały nowe gniazdka. Wszyscy pracowali przy swoich
przydomowych ogródkach. Słychać było śmiech i radosne rozmowy. Panie plewiły kwiatki i
siały warzywa.
W jednym z takich ogródków pracował dziadek. Spośród wielu nasion zasiał również
rzepkę. Codziennie chodził do ogrodu i dbał, aby wyrosła na jak największą. Wyrywał
chwasty, spulchniał ziemię, podlewał w upalne dni.
- Wyrosła rzepka jędrna i krzepka- cieszył się dziadek.
Nabrał ochoty na schrupanie rzepki z chlebkiem i zabrał się za jej wyrywanie. Niestety, nie
miał na tyle sił i poszedł po babcię.
- Wyrosła nam w ogródku piękna rzepka- powiedział – proszę, pomóż mi ją wyrwać.
- Dobrze- zgodziła się babcia.
-Ja złapię rzepkę, a ty za mnie złap się-obmyślił swoją koncepcję dziadek.
Niestety, rzepki nie udało się wyrwać. Postanowili zawołać na pomoc wnuczka.
-Złap się za babcię-rozkazał dziadek.
-Dobrze dziadku-powiedział wnuczek.
Ale nawet w ,,potrojonej’’ sile. Nie udało się wyrwać rzepki. Wnuczek postanowił zawołać na
pomoc szczeniaczka Mruczka. Pocili się, sapali, stękali srogo, ciągnęli, ale rzepka dalej tkwiła
w ziemi. Mruczek zaszczekał:,, Pomóż nam Kiciu''. Przybiegł na pomoc kotek wąsaty,
schwycił Mruczka i też dołączył się do zabawy. Ciągną wszyscy razem, męczą się strasznie,
lecz sił nadal za mało, bo rzepka ani drgnie. Więc woła Kicia kurkę z podwórka:
- Chodź, kurko do nas!
I ciągnie kurka za Kicię, Kicia za Mruczka, Mruczek za wnuczka, wnuczek za babcię, babcia
za dziadka, dziadek za rzepkę: „Oj, przydałby się ktoś na przyczepkę!''.
Szła sobie dróżką na spacer gąska. Żal jej się zrobiło dobrych gospodarzy i także dołączyła do
,,ogonka’’. Potem zjawił się skrzydlaty przyjaciel bocian, do którego, zapominając o dawnych
kłótniach, przyskakała żabka zielona. Z góry widziała to wszystko kawka, a że na rzepkę też
miał chrapkę, postanowiła pomóc.
Siły swej wszyscy użyli strasznej, tak się zawzięli, tak się nadęli, że nagle rzepkę:
-Trrrach! – wyciągnęli.
Zmęczeni pracą, zasapani strasznie leżą na trawie. Po chwili odpoczynku dziadek i babcia
przygotowali dla strudzonych pomocników ucztę z wyrwanej rzepki. I ja też do nich
dołączyłam
i surówkę z rzepki pochłonęłam.
Weronika Gawrońska
kl. IV
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Anna Sawicka
Praca zespołowa
Opowiem wam, co mnie spotkało, kiedy byłem na wsi u dziadków. Zaczęło się to
pierwszego dnia moich wakacji. Spakowałem się tuż po zakończeniu roku szkolnego i rodzice
zawieźli mnie do dziadków. Tam spędziłem całe wakacje, które nauczyły mnie czegoś
ważnego.
Mój dziadek bardzo lubi swój ogródek i zagląda do niego codziennie. Dba o każdą
zasadzoną roślinkę. Podlewa je, nawozi i wyrywa chwasty. Na koniec zbiera plony, a babcia
przygotowuje z warzyw przetwory na zimę. Pewnego dnia dziadek zobaczył swoją dużą rzepę
i postanowił ją wyrwać. Męczył się, ciągnął z całych sił, ale sam nie dawał rady. Babcia, jak
zobaczyła zmagania dziadka, postanowiła mu pomóc. Niestety, obydwoje starali się z całych
swoich sił i nic. Pomyślałem, że też pomogę dziadkowi. Tym razem wszyscy troje
ciągnęliśmy rzepę z całych sił. Stwierdziliśmy, że i nasza trójka nie zdoła sama wyrwać
rzepy. Siedliśmy i zaczęliśmy myśleć, w jaki sposób można to zrobić. Postanowiliśmy do
pracy zawołać psa dziadków, który nazywa się Mruczek. Po krótkim odpoczynku ponownie
spróbowaliśmy, tym razem wraz z Mruczkiem. Każde z nas włożyło w pracę ogromną siłę,
aby wyrwać rzepę z ziemi. Niestety, rzepa ani drgnęła, a my byliśmy już strasznie zmęczeni.
Wtedy dziadek
z babcią zaangażowali do pracy inne zwierzęta. Wszyscy razem
spróbowaliśmy ponownie z całą siłą wyrwać rzepę. Ciągnęliśmy uparcie i w końcu udało
się. Po takim wysiłku każde z nas upadło na ziemię. Sytuacja była przekomiczna, więc
śmialiśmy się głośno. Po wyrwaniu rzepy dziadek umył ją, pokroił i zjedliśmy razem z
chlebem. Każde z pomagających nam zwierząt też dostało rarytas, który lubi. Nie wiem, czy
to przez pracę jaką włożyliśmy, czy przez to jak mój dziadek dba o rośliny, rzepa smakowała
tak pysznie. Po wspólnym posiłku przyszedł czas na odpoczynek przy kominku i herbacie z
cytryną. Wszyscy byliśmy dumni z pracy, którą wykonaliśmy. Sam byłem dumny, że dzięki
mojej pomocy udało się wyrwać rzepę. Jak przyjechali moi rodzice i mój młodszy brat,
opowiedziałem im całą tę historię. Uważnie słuchali, a na koniec zapytali się, czy czegoś
mnie ona nauczyła. Powiedziałem, że zrozumiałem, jak ważna jest współpraca. Kiedy dziadek
sam ,,zmierzył się’’ z rośliną, został pokonany, ale kiedy wszyscy razem zabraliśmy się do
pracy, udało się. To był wspólny wysiłek i sukces. Każde z nas ciężko pracowało i nie ważne,
ile miało siły, ważne, że wspólnymi siłami daliśmy radę. Moi rodzice powiedzieli, że są ze
mnie dumni, w jaki sposób pomogłem dziadkowi i babci. Podobało się im też, że sam
nauczyłem się, jak ważna jest praca w zespole.
Na początku myślałem, że to będą nudne wakacje, jednak dzięki nim zrozumiałem, jak
ważna jest współpraca i że tylko razem ciężko pracując, uda się osiągną cel. Miałem bardzo
edukacyjne wakacje.
Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI
Michał Jabłoński
kl. V
Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich
w Piotrowicach
op. p. Maria Miazga
Sen o warzywach
Jestem 10-letnim chłopcem, który bardzo nie lubi jeść warzyw pod żadną postacią.
Najbardziej jednak nie lubię zupy jarzynowej. Przygoda, którą opiszę przydarzyła mi się
pewnego pięknego, letniego dnia. Moja mama ugotowała na obiad zupę jarzynową. Gdy tylko
poczułem jej zapach, uciekłem do swojego pokoju, położyłem się na łóżku i udawałem, że śpię.
Miałem nadzieję, że w ten sposób uniknę jedzenia znienawidzonej zupy. Leżałem tak bez ruchu,
aż tu nagle i niespodziewanie znalazłem się w odległej galaktyce.
Były w niej trzy planety: Warzywniak, Pole i Kuchnia. Na planecie Warzywniak
mieszkały kartofle, marchewki, kapusty i selery. Na planecie Pole żyły buraki, fasola, pietruszki i
groch, a na planecie Kuchnia urzędował wielki kucharz - Mistrz Noża wraz ze swoimi
kompanami Wielkim Tasakiem i Ostryk Scyzorykiem. Był on sojusznikiem planety Warzywniak.
Warzywniak i Pole bardzo się nie lubiły i często ze sobą kłóciły. Pewnego pięknego, słonecznego
dnia między nimi rozpętała się kolejna wielka kłótnia. Warzywa okrutnie kłóciły się o to, kto z
nich jest większy, a kto mniejszy? Kto ładniejszy, kto zgrabniejszy? Kartofle kłóciły się z
burakami, marchewki z pietruszkami, kapusta z fasolą i seler z grochem. Planeta Warzywniak
przegrywała kłótnię, więc wezwała na pomoc wielkiego Mistrza Noża z planety Kuchnia. Przybył
on szybko na pomoc w asyście Tasaka i Scyzoryka. Mistrz Noża miał doskonały sposób na to,
aby zaprowadzić pokój pomiędzy obiema planetami. Wraz ze swoimi kompanami pokroił i
posiekał wszystkie warzywa z planety Warzywniak i z planety Pole. Zrobił z nich wielki gar zupy
jarzynowej, a ponieważ był bardzo, głodny to zjadł całą, pyszną zupę. Od tego dnia nie było
żadnych kłótni w tej odległej galaktyce.
Otworzyłem oczy i okazało się, że wcale nie udawałem, że śpię. Ja naprawdę usnąłem
i miałem fantastyczny, warzywny sen. Tak bardzo zmęczyło mnie obserwowanie kłótni, że
bardzo zgłodniałem. Szybko poszedłem do kuchni i zjadłem pyszną zupę, którą ugotowała moja
mama. Od tego dnia wprost przepadam za zupą jarzynową.
III miejsce w kategorii klas IV – VI
Miłosz Kucharczyk
kl. IV
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
wyk. M. LKucharczyk
„Alfred Słowik i jego komórka”
Państwo Alfred i Aldona Słowikowie mieszkali w Ptasim Kraju, w nowoczesnym
apartamencie na 167 gałęzi Akacjowego Drzewa. Pani Słowikowa zajmowała się domem.
Często biegała na pokazy zdrowej żywności, ponieważ uwielbiała gotować. Pan Słowik był
redaktorem naczelnym czasopisma „Ptasie Wiadomości”. To on zajmował się sławną w kraju
aferą śmieciową. Udowodnił, że banda skowroniątek od miesięcy zaśmiecała okolicę. Śmieci
leżały wszędzie: na ławkach, w karmnikach, na ulicach. Fruwały nawet w powietrzu.
Zdolności detektywistyczne redaktora i jego odwaga doprowadziły policję na trop
ekologicznych przestępców, a on sam stał się lokalnym bohaterem. To właśnie niepokoiło
Aldonę. Bała się zemsty.
Tego dnia Alfred był bardzo szczęśliwy. Kończył właśnie kolejny rok swojego życia.
Prezent urodzinowy od żony leżał na biurku. To był najnowszy telefon komórkowy –
PT7Orzeł.
- Wszystkiego najlepszego! Spełnienia marzeń! – powiedziała radośnie Aldona.
- Dziękuję! Moja pierwsza komórka! Najdroższy na rynku model!– krzyczał Słowik.
Prezent urodzinowy był dokładnie przemyślany. Telefon miał zapewnić bezpieczeństwo
dziennikarzowi. Do tej pory korzystał on tylko z aparatu stacjonarnego, stąd kontakt z nim był
utrudniony. Szczególnie podczas działań w terenie. To bardzo denerwowało panią
Słowikową. Nieraz siedziała w swoim gniazdku na akacji i płakała, kiedy mąż spóźniał się na
kolację. Komórka – to dodatkowa ochrona w tak niebezpiecznym dla niego czasie. Banda
skowroniątek mogła przecież w każdej chwili zaatakować wścibskiego dziennikarza.
Zapowiadał się piękny dzień. Kiedy Słowik wyleciał do pracy, Aldona
zaczęła wielkie gotowanie. Zaplanowała na godzinę 9 pyszną kolację urodzinową dla swojego
męża: zupkę z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w konwaliowym
sosie, motyl z rożna przyprawiany gęstym cieniem z lasku, a na deser tort z wietrzyka w
księżycowym blasku. Ulubione dania Alfreda. Godziny mijały szybko, słońce już dawno
zaszło, na stole paliły się świecie, a w kuchni pachniały pyszne dania. Słowika nie było
jednak w domu. Minęła godzina 11. Zrozpaczona Aldona bezskutecznie próbowała
skontaktować się z mężem. Telefon był głuchy. Zadzwoniła na policję, do wszystkich
przyjaciół, do szpitali, a nawet przeglądała ostatnie wiadomości na ptasim facebooku.
Żadnych informacji, wskazówek, śladu ukochanego. Dla niej był to szok.
- To sprawka bandy skowroniątek! – krzyczała do słuchawki w czasie rozmowy z
policjantem. - Na pewno go napadli! Szare piórka oskubali, słodki głosik skradli! To
przez zazdrość! Z zemsty! Piórka – głupstwo, bo odrosną, ale głos – majątek! A jak
go zabili? Co ja wtedy sama zrobię? – płakała do słuchawki.
Nagle coś zaszeleściło. Pani Słowikowa spojrzała i nie mogła uwierzyć. Ścieżką szedł jej
mąż. Cały i zdrowy. Ćwierkał przy tym tak głośno, że usłyszeli go chyba wszyscy
mieszkańcy Akacjowego Drzewa.
- Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę! – pytała Aldona.
- Wybacz, moje złoto, ale wieczór był taki piękny, że szedłem piechotą! – słodko
zaćwierkał Słowik i podarował żonie ogromny bukiet polnych kwiatów.
- A co z komórką? Dlaczego nie mogłam się do ciebie dodzwonić? – dopytywała żona.
- Komórka? Jaka komórka? Ja mam jakąś komórkę? A......!!!!! – złapał się za głowę pan
Słowik. – Zapomniałem, że w ogóle mam telefon i w cale go nie włączyłem. Ja nawet
nie wiem jaki jest jego PIN – tłumaczył się zakłopotany mąż.
Pani Słowikowa załamała ręce. To była również jej wina. Wiedziała przecież, że Alfred
bywał roztargniony. Zwłaszcza kiedy miał dużo pracy. Powinna była dopilnować
aktywacji telefonu.
A co z ekologicznymi przestępcami? Ze spóźnieniem Słowika nie mieli
oczywiście nic wspólnego. Siedzieli grzecznie w celi więziennej na Dębowym Drzewie.
Ze swoich komórek też niestety nie mogli korzystać, ale to już z innego powodu.
Aleksandra Sobczyk
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1
w Polkowicach
op. p. Anna Sobczyk - Stryjek
I miejsce w kategorii klas IV - VI
Zły dzień
Dzisiejszego ranka Kasia wstała, pięknie włosy wyszczotkowała i ze złym humorem
powędrowała do szkoły. Dziewczynka miała 10 lat, czyli chodziła do czwartej klasy.
Pierwszą lekcją był w-f. Wszyscy biegali, ale Kasia lubi się wyróżniać i zaczęła
skakać. Tak skakała, aż się potknęła. Upadła na ziemię z bolącą nogą.
-Ałłłłł!- zawyła
Nauczyciel podszedł, pomógł się jej podnieść i powiedział
-Ojjjjj! „Żeby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała”. Idź do pielęgniarki.
Dziewczynka poszła. Okazało się, że nabiła sobie tylko siniaki i nic więcej.
Następną lekcją była matematyka. Jak Katarzyna jej nienawidziła, ona po prostu nic
nie rozumiała. Na lekcji robili dziwne zadanie o kaczkach. To był „trudny rachunek”.
Najpierw były trzy kaczki, potem jedna i druga. Mnożyły się one jak oszalałe. Kasia myśli:
„Sprawa trudna! Wyszła pierwsza, a teraz jest siódma!”.
Na szczęście zadzwonił dzwonek na następna lekcję, którą był język polski. Ach,
polski, to też „trudna sprawa" i jeszcze jakby było mało tego wszystkiego, pani zrobiła
dyktando! Było bardzo trudne! Myśli Kaśki były poplątane, ale brzmiały mniej, więcej tak:
„Czy pisze się „japko” czy jabłko? „Bżuska” czy brzózka? Główka czy „głufka”? Oj słabo
wypadnę.” Dziewczyna była załamana.
Kasia wracając do domu po lekcjach, postanowiła, że będzie pilniejszą uczennicą.
Pouczy się z matematyki oraz z języka polskiego, bo to trochę wstyd nie znać własnego
języka. A co do w-fu przyrzekła sobie, że od teraz zawsze będzie robić to co inni.
Hanna Chorążykiewicz
kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Anna Sobczyk - Stryjek
BAMBO
W Afryce mieszka wesoły Murzynek Bambo. Przez całe ranki uczy się pilnie ze swej
książeczki – „Pierwszej czytanki”.
Gdy wraca ze szkoły do domu, to psoci i dokucza innym. Mama wcale z jego zachowania
nie jest zachwycona, dlatego codziennie na niego krzyczy. Bambo, mimo próśb mamy, w
ogóle nie chce się uspokoić, tylko nadyma policzki i pokazuje swą czarną, roześmianą buzię.
Pewnego razu mama zaproponowała, aby napił się mleka. Zanim dokończyła słowo, to
wesoły malec zdążył uciec i wdrapać się na drzewo. Prosiła, błagała, żeby zszedł z tego
drzewa, ale Bambo i tak sobie nic z tego nie robił i dalej stroił figle – migle.
Na takich harcach czas szybko mijał Murzynkowi. Wcale nie miał zamiaru wracać do domu.
Gdy więc mama zaczęła go wołać do kąpieli, to udawał, że nie słyszy i uciekał na drzewo.
Później tłumaczył, że bał się, że jego skóra się wybieli i straci czarny, błyszczący kolor.
Mama wtedy uśmiechała się serdecznie do synka i tuliła do serca.
Tak już jest w życiu, że mama kocha swoje dziecko, nawet to, które przysparza jej wiele
kłopotów. Murzynek Bambo to dobry chłopak, lubi żartować i śmiać się od ucha do ucha.
Szkoda, że nie chodzi ze mną do szkoły, może wówczas dni spędzone w szkole byłyby pełne
humoru i nieoczekiwanych sytuacji.
Ewelina Małek
kl. VI
Szkoła Podstawowa im. M. Konopnickiej
w Rzeszotarach
op. p. Danuta Sakłaska
W aeroplanie
Cześć!
Opowiem Wam o wesołej i zwariowanej kurce złotopiórce, która swoimi
niesamowitymi pomysłami doprowadziła babcię do łez.
Wyobraźcie sobie, że kiedyś ta kurka uciekła z podwórka. Zdenerwowana babcia
truchtem biegła za nieznośną kokoszką. Krzyczała, błagała, żeby kurka wróciła, ale ta się
uparła i w ogóle nic sobie nie robiła z próśb babci. Razem tak dreptały, aż dotarły na lotnisko.
Tam pociecha babci zobaczyła aeroplan, a że dobrze skakała, więc chyżo wskoczyła na
samolot. Babunia w szoku nie wiedziała, co robić, ni stąd, ni zowąd była już obok swojej
kurki. Zaczęły się kłócić, szarpać, rzucać i drapać, aż tu nagle warknął silnik aeroplanu. Kura
skrzeczeć zaczęła, babcia w górę ręce podnosiła, krzyczała i łzami się zalewała. Nie
wiedziały, co zrobić, bo samolot szybował w górę coraz wyżej i wyżej, bujał sobie
swobodnie między chmurkami. Prośby babci i drapanie kokoszki na nic się zdały, ponieważ
samolot coraz śmielej wznosił się w błękit. Gdy spojrzały w dół, nie wierzyły własnym
oczom. Dziwiły się bardzo, ponieważ wszystko było małe. Góry stały się małymi kupkami
piasku. Ogromne drzewa były jak krzaczki w lesie. Rzeka przypominała srebrne wstęgi. Łąki
wyglądały jak rozłożone zielone chusteczki. Domy zamieniły się w klocki drewniane. Pola
ustawiły się w rzędzie jak kratki malowane. Jeziora schowały się w donicach małych.
Pociągi ciągnęły się jak gąsienice. Ludzie maszerowali jak mrówki, a krowy pasły się jak
boże krówki. Kury tak się zmniejszyły, że w ogóle nie można ich było zobaczyć. Babunia z
kokoszką wzrok w rozpaczy skierowały ku górze. Przeraziły się okropnie, bo w jednej chwili
chmury zasłoniły całą ziemię, płynęły sobie spokojnie, samolot tonął w ich puchu.
Kurka przytuliła się do babci i krzyknęła:
- Świat stanął na głowie! Co robić? Co robić?
I nagle… wyszedł księżyc. Wydawało się, że jest ze sto razy większy niż ten, co
widziały z ziemi. Przymknął jedno oko, a drugim groźnie patrzył na wystraszone pasażerki.
Otwierał pomału swe wielkie, srebrne usta i już, już chciał połknąć samolot...
Wtem babcia się obudziła. Dziwnie się rozglądała, jakby nic nie rozumiała. Wszędzie
panował porządek, nic złego się nie działo. Kurka złotopiórka siedziała sobie na grzędzie i
cichutko śmiała się z babci. Zapytacie, dlaczego? Po prostu, okazało się, że to był tylko sen.
Paulina Sawicka
kl. VI
Szkoła Podstawowa im. M. Konopnickiej
w Rzeszotarach
op. p. Danuta Sakłaska
***
Historia, którą Wam opowiem zdarzyła się jakiś czas temu.
W małym domku niedaleko lotniska, które niespodziewanie wybudowano nieopodal,
mieszkała starsza kobieta i jej kurka o złotych, lśniących piórkach.
Obydwie żyły sobie spokojnie do czasu, gdy kurka, która była wesoła i nieco zwariowana,
postanowiła opuścić podwórko bez zgody właścicielki. Niebawem jej opiekunka spostrzegła,
że kurki nie ma w pobliżu, więc chwyciła swój różowy, cały w dziurach płaszcz, wdziała na
nogi stare buty z odklejoną podeszwą i zaraz rzuciła się w pogoń za uciekinierką. Babcia
biegła za nią tak szybko, że nawet się nie spostrzegła jak wylądowała w ogromnej kałuży,
ponieważ odklejona podeszwa zahaczyła o wystający kamień, lecz babcia się tym nie
zmartwiła i gdy tylko dostrzegła złotopiórkę krzyknęła donośnie, żeby natychmiast wróciła,
ale ta ani myślała spełniać jej życzenia.
Niedaleko lasu było wspomniane lotnisko, którego kobieta nie znosiła, ponieważ było tam
znacznie za głośno. Złośliwa kurka wiedziała, że babcia nie lubi lotniska i wręcz panicznie
boi się samolotów, dlatego postanowiła ukryć się w jednym z nich. Wskoczyła na aeroplan, a
babcia ku jej zaskoczeniu zrobiła to samo. Kurka nie mogła dopuścić do tego, aby babcia ją
złapała i już po chwili była przy śmigle. Tam rozpoczęła się wielka szamotanina, która
doprowadziła do tego, że uruchomiły motor samolotu. Nagle… znieruchomiały, bo poczuły,
że aeroplan się unosi.
Już po chwili maszyna oderwała się od ziemi. Dopiero to zdarzenie ostudziło emocje. Jednak
ani płacz, ani krzyk na nic się zdały. Aeroplan unosił się coraz wyżej i wyżej! Z góry cały
świat wyglądał zupełnie inaczej. Nagle mimo strachu popatrzyły w dół i zobaczyły, że
wszystko, co było duże, stało się tak małe jak ziarnka kawy. Za chwilę popatrzyły w górę i
dostrzegły księżyc większy niż można było to sobie wyobrazić. Wyglądał groźnie! Złowrogo
przyglądał się pasażerkom samolotu. Nagle otworzył usta jak okno i chciał je połknąć. W tym
momencie babcia zeskoczyła i... obudziła się! Niepewnie rozejrzała się dookoła, ale ku jej
zaskoczeniu wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Także kurka, która serdecznie
śmiała się z podniebnej przygody babci. Okazało się, że to był tylko sen! Babcia na długo go
zapamiętała i wiele razy opowiadała kurce w długie, jesienne wieczory, gdy po raz kolejny
wyłączono im prąd, bo na lotnisku trwały prace remontowe.
Wiktoria Chamska
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Gierałtowcu
op. p. Joanna Ircha
***
Dzisiaj w szkole było dyktando. Jerzemu nie poszło ono najlepiej. Kiedy był już w domu,
bardzo zmęczony całym dniem, zasnął.
Nagle zorientował się, że przyszły do niego trzy słowa: Brzózka, Jabłko i główka.
Zaczęły go pouczać:
- Jestem brzózka, nie bżuska!
- Jestem jabłko, nie japko!
Jestem główka, nie głupka!
Wszystkie zaczęły krzyczeć, że obraża je, pisząc ich nazwy z błędami ortograficznymi:
- Jak możesz nas obrażać?! Co by było gdybyśmy napisały Jeży i zrobiły z ciebie jeża?!
W tym momencie Jerzy obudził się zlany potem i przerażony swoją niewiedzą. Zaczął
pracować nad poprawieniem oceny.
Wkrótce okazało się, że systematyczna nauka popłaca. Jerzy już dostał szóstkę z poprawy
dyktanda!
Tomasz Barczycki
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Gierałtowcu
op. p. Joanna Ircha
***
Pewien starszy pan miał ładną, zadbaną działkę, na której postanowił zasadzić rzepkę.
Pielęgnował ją, podlewał, wyrywał wokół niej chwasty. Cieszyło go, że rzepka z każdym
dniem jest coraz dorodniejsza.
Kiedy warzywo osiągnęło odpowiednie, jego zdaniem, rozmiary, stwierdził, że czas
wyciągnąć je z ziemi. Po obfitym posiłku, aby mieć siły, bo rzepka była rzeczywiście
słusznych rozmiarów, zabrał się do pracy. Zaparł się i ciągnął rzepkę z całych sił za mocne
jak sznur liście. Jednak warzywo ani drgnęło. Zawołał więc do pomocy, równie krzepką jak
on, babcię. Staruszkowie próbowali raz z jednej strony, raz z drugiej, aż opadli z sił. Wkrótce
ze szkoły wrócił wnuczek, który zaoferował swoją pomoc. Byli pewni, że we troje poradzą
sobie, bo przecież ich wnuczek dbał o kondycję fizyczną i trzy razy w tygodniu chodził na
siłownię. Ku zaskoczeniu całej trójki warzywo dumnie stało w ziemi. W tej sytuacji wnuk
zawołał pieska, który miał ich wesprzeć. Niewiele to pomogło. Potem pojawiły się też inne
zwierzęta. Dziadek zdecydował o rozsądnym rozłożeniu sił. Ci, którzy byli najsilniejsi stanęli
jak najbliżej rzepki, następnie wszyscy ci, którzy mieli jej mniej. Na umówiony znak:
„Ciągnąć” wszyscy wytężyli siły. Nagle rzepka zaczęła się chwiać, korzenie, które mocno
wrosły w ziemię puściły. Wszyscy pomocnicy poupadali na siebie, ale rzepka została
wyrwana.
Babcia zaprosiła wszystkich pomocników na obiad. Zrobiła pyszną surówkę z rzepy.
Wszyscy byli zadowoleni, bo przekonali się, że wspólnie można wiele osiągnąć.
Radosław Skucha
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Gierałtowcu
op. p. Joanna Ircha
Opowieść pewnej miłości
Żył niegdyś ubogi chłop, co ze swoją starą matką mieszkał w drewnianej, brudnej chateńce.
Dla swego pana - szlachcica na roli pracował w pocie czoła, w zapłatę nędzne grosze
dostając. I taki żywot wiódł nędzarz, zawsze bosy oraz nagi w zimnej lepiance spał, w
krowiej skórze chodził po okrutnym świecie, żywiąc się kradzionymi resztkami.
Raz, gdy jak co dzień na polu pot wylewał, ujrzał córę swego władcy, która w karocy
ciągniętej przez dereszowatego ogiera dumnie jechała. A piękna ona była…o kruczoczarnych,
powiewających na wiosennym wietrzyku włosach. Niebywale błękitnych jak górskie źródełko
ślepiach i tak różowej, gładkiej cerze, jakiej nikt chyba nigdy nie widział. Urokiem i
inteligentnym spojrzeniem zdobyła serce biedaczyny. Chłopak zakochał się do białego
szaleństwa, że wiersze układał i ballady o swej muzie co nocy do księżyca śpiewał, matkę
odstawiając na drugi plan, nie przejmując się jej chorobą, bólem, mękami, które bezlitośnie
przeżywała w samotności. Chłop nie mógł żyć bez swej ukochanej. Gdy ponownie zobaczył
ją, zebrała się w nim odwaga - pospieszył w szaleńczą pogoń za pojazdem swej miłości.
Biegł coraz szybciej, pozostawiając za sobą kłęby brązowego dymu. Nagle karoca
zastopowała…a z niej wyszła jakże urocza istota, która wpatrywała się uważnie w postać
natartego błotem, bosego i brudnego chłopaka, po czym odezwała się do niego ze
zdziwieniem
- Kim jesteś, po co tak bardzo prędko biegłeś za mą karocą?
- Jam jest chłop co bogactw nie posada, jam jest chłop co majątku nie ma, jam jest chłop co
miłość do Ciebie ogromną czuje i będzie czuł do grobowej deski…- odpowiedział jej z
wielkim, prawdziwym uczuciem.
- Ach, te słowa są puste… naprawdę tylko pragniesz pieniędzy i tytułu mego ojca… jeżeli
naprawdę mnie kochasz, udowodnij to - powiedziała odwracają się powoli tyłem do swojego
wielbiciela.
- Cóż mam czynić? Wyjaśnij mi, proszę!
- W twojej chacie mieszka ktoś oprócz ciebie, to twa matka… Jeżeli tak bardzo ci na mnie
zależy, musisz się jej pozbyć, bo przecież jak podzielisz serce swoje pomiędzy dwie kobiety?
-rzekła.
Biedaczyna długo zastanawiał się, jak pozbyć się starej matki, aż pewnej ciemnej nocy
wywiózł ją wozem do lasu. Śpiącą pozostawił z nadzieją, że rozszarpie ją dzika, leśna
zwierzyna. Następnego ranka o wschodzie słońca wrócił na miejsce, gdzie pozostawił matkę,
pod starym świerkiem, nie zobaczył jej, poczym… gorzko zapłakał.
Ożenił się z swą ukochaną, odbył się huczny ślub i wesele, zamieszkał z żoną, wiódł życie
bez trosk i zmartwień. Żył w luksusach, ciesząc się władzą i bogactwem. Lecz w sercu
chłopaka z każdym dniem na nowo rodziło się dziwne uczucie, które dawało niesmak na jego
licu. Śniły mu się sny, które wprowadzały w jego sercu lęk strach, i niepokój. Budził się
spocony, w bezdechu, ledwo łapiąc powietrze w płuca. Wieczorami czuł strach przed
zaśnięciem, gdyż nie wiedział, jakie zwidy i zmory zagoszczą w jego śnie. Aż pewnej nocy
umęczony zasnął i zobaczył miejsce, w którym pozostawił swą matkę. Siedziała ona na
skraju lasu z wyciągniętą do niego dłonią i cichutko spytała: „Synku, czy wszystko w
porządku, czy nic ci się nie stało?” Matczyne serce i bezgraniczna miłość wybaczy
wszystko…
Aleksandra Bajaś
kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Alina Bobeła
Słoń Trąbalski
Bardzo dawno temu, a może całkiem niedawno, w pewnym dużym mieście, a może
całkiem niewielkim mieszkał sobie słoń. Pan Tomasz Trąbalski. Jak każdy słoń był
ogromny. Kły miał i trąbę olbrzymią, ale nie posiadał zbyt dobrej pamięci. Był to wielki
zapominalski.
Pewnego dnia zaprosił swoich kolegów słoni na karty na godzinę 15:30, lecz kiedy
znajomi weszli do środka i grzecznie się przywitali, nikt im nie odpowiadał, wyłącznie cisza.
Zapomniał, tego można się było spodziewać! Znowu wyszedł bez uprzedzenia! Kiedy
indziej miał przyjść do państwa Krokodylów na filiżankę wody z Nilu, lecz znowu!
Oczywiście wypadło mu z głowy! Nie przyszedł!
Ma on słoników, malutkie słoniątka. Kocha te swoje pociechy nad życie, ale ich imion
nie może zapamiętać. Córce sam na imię nadał Kachna, lecz mówi na nią: Grubachna!
Wielgachna! Synek nazywa się Biały Ząbek, a Tomasz krzyczy Trąbek! Bąbek! Myli się
nawet, gdy swoje imię wymawia i zamiast Tomasz Trąbalski mówi Tobiasz Bimbalski. Ma
żonę Banię, wielką jakby sześć żon miał. Kocha ją, ceni, lecz jej imię uciekło z głowy pana
Trąbalskiego. Ona też go szanuje, pomaga i wspiera, więc poprosiła go, by pognał w końcu
do lekarza. On by go zbadał, może wyleczył. Tomasz posłuchał głosu swej żony, poszedł.
Droga zajęła mu dłużej, niż myślał, ponieważ zapomniał celu tej wyprawy. Trafił po drodze
do adwokata, szewca i rejenta. Do późna trwała ta wycieczka, aż w końcu doszedł do
kowala, ten chciał go podkuć, więc Tomasz oprzytomniał i przypomniał sobie to, co
zapomniał. Kowal go zbadał, miechem podmuchał, do gardła zajrzał, zajrzał do ucha, potem
postukał młotem kowalskim, aż w końcu odkrył, co mu dolega. Kowal zastanawiał się nad
lekarstwem, aż w końcu wymyślił. Kazał Tomaszowi polewać się wiadrem wody, a na trąbie
starannie robić supełek. Niewiele myśląc, Kowal rozpoczął terapię-chlusnął Tomasza wodą i
zasupłał trąbę pacjenta. Słoń serdecznie podziękował kowalowi i pędem ruszył do żony.
Gdy już do domu w końcu dobiegł. Bania krzyknęła przestraszona wyglądem męża
swojego. Trąbalski od razu tłumaczyć się zaczął, że to na pamięć. Zaniepokojona żona
znowu głośnym tonem pyta: na co?, na jaką pamięć? Tomasz dalej wyjaśnia, że, no chciał...
Bania ma już tego dość i z wrzaskiem pyta: co? Co chciał? Trąbalski na to: „nie wiem, już
zapomniałem”.
Marta Prucnal
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Anna Sobczyk - Stryjek
Sen Babci
Pewna miła babcia miała kurkę. Była ona wesołą i zwariowaną kokoszką. Miała złote
piórka.
Któregoś dnia babcia zauważyła, że kurka uciekła z jej podwórka. Właścicielka pobiegła za
nią.
- Wracaj! – krzyknęła.
- A ja nie chcę! – odpowiedziała kokoszka.
Kurka i babcia biegły w stronę lotniska. Na środku stał aeroplan. Złotopiórka wskoczyła do
niego, a babcia za nią. Zaczęły się szamotać i przez to samolot poleciał w górę.
- Co się dzieje? – krzyknęła babcia i rozpłakała się.
Kurka ze strachu zaczęła gdakać. Przyciskały przyciski na aeroplanie, ale to na nic. On leciał
wyżej i wyżej i wyżej. Wtedy babcia spojrzała na dół i zobaczyła bardzo dziwne rzeczy. Góry
wyglądały jak kupki piasku, rzeki jak wstążeczki, domy jak klocki drewniane, pociągi jak
gąsienice, a ludzie jak mrówki.
- Kurek to nawet już nie widać – powiedziała kokoszka.
A kiedy spojrzały do góry, to zobaczyły ogromny księżyc, chyba ze sto razy większy niż ten
widziany z ziemi. Księżyc otworzył usta i chciał połknąć aeroplan, ale w tym samym czasie
babcia zeskoczyła i się obudziła.
Okazało się, że to był tylko sen. Nic złego się nie stało, a kurka siedziała na grzędzie i bardzo
głośno śmiała się z babci.
Agata Wróblewska
kl. VI b
Szkoła Podstawowa nr 1w Polkowicach
op. p. Anna Sobczyk - Stryjek
Gosia Samosia
Gosia to moja koleżanka. Podobna jest do bohaterki wiersza Juliana Tuwima pt.
,,Zosia Samosia”.
Gosia próbuje zrobić wszystko sama. Gdy nie umie rozwiązać zadania, a ja chcę jej
pomóc, odpowiada: ,,ja wiem, ale myślę nad innym ćwiczeniem”. Nauczyciele w szkole
pytają się jej ,,ile to jest dwa razy dwa? ”, a ona odpowiada zawsze źle. Zosia, która
występuje w wierszu robi dokładnie tak samo jak Gosia. Gdy jestem u niej i układamy
zabawki po zabawie, zabiera mi je z rąk i mówi, że zrobi sama. Nieraz się jej pytam czy
pouczymy się do testu, a ona mówi ,,po co się uczyć i czytać, jak sama wiem wszystko”.
Mama pyta się Gosi, co chce na śniadanie, ale ona znowu swoje, znowu swoje i odpowiada
sama zrobię. Zosia i Gosia na pewno by się zaprzyjaźniły. Ja bardzo lubię moją koleżankę.
Jest miła i umie słuchać, lecz niekiedy śmiać mi się z niej chce, bo w przyszłości jak sobie
poradzi ,,sama?”
Czasami trzeba prosić o pomoc, bo samemu nie poradzimy sobie w trudnych
sytuacjach.
Kamila Piotrowska
kl. VI b
Szkoła Podstawowa nr 1w Polkowicach
op. p. Anna Sobczyk - Stryjek
Być jak Messi
Dyzio codziennie kładzie się na kanapie i marzy...
- ,,Trzeba marzyć, bo marzenia się spełniają!’’- mówi mama. - ,,Piłkarz to nie zawód!’’twierdzi tata.
Dyzio od dziecka wie, że zostanie piłkarzem. Kiedy zasypia, codziennie śni, jak gra w piłkę
nożną.
Szósta rano, pobudka. Chłopcy z Barcy udają się na śniadanie, a potem na trening.
Na stadionie Camp Nou panuje cisza. Słońce próbuje przedostać się przez szczelny dach.
Trening rozpoczyna gwizdek trenera. Dyzio gra na ataku obok Villi i Tella. Nie mogą
go dogonić Xavi i Iniesta. Pod nogą Dyzia turla się piłka, która słucha tylko jego. Od czasu
do czasu piłkę przejmuje Lionel Messi. Trzy kiwnięcia, kopnięcie lewą nogą i piłka ląduje
w bramce Victora Valdesa. Koledzy z drużyny biją Dyziowi brawo. Trener Tito Vilanova
gratuluje dobrego treningu. Dla Dyzia to ważne, bo jutro FC Barcelona gra mecz towarzyski
z Polską na Stadionie Narodowym w Warszawie.
O godzinie 11:00 samolot z piłkarzami Barcy ląduje na lotnisku w Warszawie. Fani
FC Barcelony czekają na piłkarzy, a zwłaszcza na tego jednego - Dyzia – ich reprezentanta
w Hiszpanii. Kibice są dumni. Głośno skandują: ,,Dy-zio, Dy-zio!...”
Piłkarze jadą do hotelu ,,Marriott” w Warszawie, a później na trening. O godzinie 20:00
rozpoczyna się mecz. Dyzio marzył o tej chwili. To tu bije jego serce. Najpierw grany jest
hymn FC Barcelony, a później ,,Mazurek Dąbrowskiego.” Sędziowie dają znak rozpoczęcia
gry. Bohaterem tego widowiska sportowego jest Dyzio. Pomagają mu koledzy z drużyny,
bo wiedzą, że dla Dyzia to ważny mecz. Piłkę podają: Puyol, Pique i Alves. Dyzio kiwa
Błaszczykowskiego, Piszczka i Glika. Piłka leci w kierunku bramki, omijając Szczęsnego.
Mecz kończy się wynikiem 3:1 dla Barcelony. Dyzio strzelił trzy gole. Stadion Narodowy
w Warszawie oszalał. Wszyscy śpiewają ,,Meksykańską falę.” Bohaterem meczu został
Dyzio. Trener Fornalik gratuluje chłopakowi i zachęca trenera Barcy, aby piłkarz grał
w reprezentacji narodowej. Dyzio wyraża zgodę na reprezentowanie drużyny Polski. Czuje,
że teraz Polacy, po raz pierwszy w historii futbolu , zostaną mistrzami świata - w Rio de
Jeneiro.
O godzinie 6:50 dzwoni budzik. Dyzio słyszy głos mamy: ,,Pobudka, do szkoły...”.
Przeciera oczy i kolejny raz wie, że był to tylko sen, w którym kopie piłkę... kopie piłkę...
i kopie piłkę... .
Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI
Michał Józków
kl. IV
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Anna Sobczyk - Stryjek
Okulary
Pewnego letniego popołudnia razem z mamą i bratem wybrałam się na spacer.
Poszliśmy do parku , aby nazbierać żołędzi na lekcję plastyki.
Po chwili mama zaproponowała nam wizytę u naszego wujka .Hilary, bo tak miał na
imię nasz wujek, poprosił nas o pomoc w poszukiwaniu swoich nietypowych okularów.
Opisał nam je szczegółowo i po chwili wszyscy zabraliśmy się do szukania. Rozdzieliliśmy
się po wszystkich pokojach i zaglądaliśmy w każdy kąt i w każde wskazane przez wujka
miejsce. Szukaliśmy w spodniach i w surducie, w lewym bucie, w prawym bucie. –Skandal!
krzyknął wujek, nie do wiary! Ktoś mi ukradł okulary. Pod kanapą, na kanapie wszędzie
szukał, parska sapie. Po godzinnym poszukiwaniu mój brat zaczął się w głos śmiać. Krzyknął
do wujka – Spójrz w lusterko! Nagle zerka do lusterka nie chce wierzyć... Znowu zerka. _
Znalazłem! Są! Okazało się, że je mam na własnym nosie.
Śmialiśmy się z wujka, a chwilę później ubraliśmy kurtki i wróciliśmy do domu. Ta
przygoda była zabawna, lecz i trochę dramatyczna dla naszego kochanego wujka.
Zastanawiam się nad jednym jak można być takim gapą?
Pachurka Klaudia
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
***
Była sobie dziewczynka o imieniu Zosia, ale wszyscy nazywali ją Zosia - Samosia,
ponieważ wszystko chciała robić ,,sama!'' ,,sama!'' ,,sama!''.
Dla Zosi - Samosi nic nie znaczy szkoła, książka, mama. Niektórzy mówili, że zjadła
wszystkie rozumy. Kiedy spytałam Zosię:
-Ile jest dwa i dwa?.- Zosia odpowiadała:
-Osiem!
Mówiła:
-Kopernik to król!
Przekonywała:
-Śląsk daje nam sól!
Twierdziła z przekonaniem:
-Kraków leży nad Wartą!
Mówiła, że samochód sama zrobi i ze wszystkim poradzi sobie.
Często powtarzała:
-Kto by sobie głowę łamał, kiedy mogę sama, sama!
Raz zapytałam Zosię:
-Toś ty taka mądra dama? A kto głupi jest?
Zosia się przyznała i odpowiedziała:
-Ja sama!
Gabriela Arlamowska
kl. V
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
***
Pewnego lipcowego dnia przechadzałam się piękną, kolorową i puszystą łąką. Czułam
zapach ziół i kwiatów. Cudnie pachniały maki, macierzanka, rzepak, a z oddali łaknęłam
miodową woń lipy. Zachwycałam się widokiem kolorów łąki.
Nagle, nie wiedzieć dlaczego, zrobiło się zimno i spadł niebieski śnieżek.
Na drzewach szczekały ptaszki, a w dali ćwierkały pieski. Zaniepokojona , ale pełna
optymizmu, spojrzałam na niebo. Tam fruwały grubiutkie krówki. Było to bardzo dziwne,
lecz zachwycające, ponieważ nigdy nie widziałam latających krów. To jeszcze nie koniec
mojego zdziwienia, bo zauważyłam dziwną, ale cudną zależność w kolorach. Mieniły się
i przykuwały wzrok. Nieopodal znajdowała się modra łąka, nad którą śpiewało piękne,
zielone słonko. Obok rosło wiele kolorowych kwiatków. Sięgnęłam po jednego, chciałam go
poczuć w rękach. Zauważyłam też motylka, który wije na nim gniazdko. Wszystko to trwało
może dwie chwilki. Zobaczyłam ten uroczy świat, gdy miałam przymknięte oczy. Kiedy je
otworzyłam, wszystko było jak przedtem.
Na świecie życie się pięknie toczy, a ja od tamtej pory często zamykam oczy.
Justyna Ostrowercha
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
***
Hmm... Przyszła ich tu cała gromada! Przed mój piękny, bezowy dom!
Myślałem, że chcą mnie odwiedzić, ale nie... oni jednak nie dla mnie tu przyszli... Nie chcą
słuchać mego ćwierkania... Nie zerkną nawet na me cudne piórka...
Patrzę i co widzę?.. Rwą ściany mego domu! Krzyczałem z rozpaczy, ale nawet
głowy nie odwracali, a do niedawna po szkole przychodzili posłuchać jak śpiewam, co za
przyjaciele! Chociaż... z drugiej strony, nie dziwię im się.
Mój krzak rodzinny zachwyca, jest piękny, śnieżnobiały. Mogła im przecież przyjść ochota
zabrać go do siebie, zrobić z niego stroik , ale mnie nie zapytali, a to boli.
Narwali, naszarpali, natargali - świeżego, mokrego, a jakże się śmiali przy tym! Po
kryjomu, wtrzepotałem się w gałęzie, już narwane! Usłyszałem jak śpiewają i uznałem, że
to dla mnie, w podzięce, więc przestałem się złościć.
Zaskoczyła mnie jednak reakcja bzu, który zadał mi pytanie : "Kto cię tutaj prosił?", a ja
poczułem nagły przypływ energii. Skierowałem głowę w dół - na stracenie, w zapach ,
dreszcze, perły deszczu. Krzyknąłem , żeby nie przestawali rwać i przynieśli mi jeszcze
gałązek! Zaniesione gałęzie ułożyli w stroiku. Zapytałem, czy wiedzą, że to była część
mojego domu? Przeprosili i obiecali co dzień odwiedzać mnie w polu.
Jeden z chłopców nazywał się Julian Tuwim. Moment rwania bzu uwiecznił w
formie wiersza. Ja - ptak bohater jego dzieła miałem szansę opowiedzieć to zdarzenie ze
swojego punktu widzenia , ucząc, że każdy może tę samą sytuację odbierać inaczej. Musimy
jednak liczyć się ze zdaniem innych.
Nikola Jakubowska
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
***
Kiedyś zadzwonił do mnie pan Hilary. Zapytał, czy widziałam gdzieś jego okulary.
Odpowiedziałam, że nie, ale mogę mu pomóc w poszukiwaniach. Powiedziałam też, że
przyjdę do niego za pół godziny, bo muszę odrobić lekcje. W tym samym czasie, gdy ja
pracowałam nad zadaniem domowym, pan Hilary nadal szukał, ciągle krzycząc:
-Gdzie są moje okulary!?
Szukał w spodniach i w surducie, w prawym bucie, w lewym bucie, ale nadal bez rezultatu.
Wkrótce, gdy skończyłam pracę, poszłam do pana Hilarego. Zapukałam do drzwi:
- Puk, puk!
Pan Hilary myślał, że ktoś znalazł jego zgubę i przyszedł oddać. Otworzył podekscytowany i
zobaczył, że to ja tam stoję i trzymam lupę w prawej ręce.
- Dzień dobry-powiedziałam. - Przyszłam panu pomóc szukać okularów .
- Dzień dobry dziecko. Proszę wejść. Od trzech godzin szukam - powiedział ze smutkiem w
głosie. Jestem zrozpaczony!.
Biedny pan Hilary, współczułam mu. Zauważyłam jednak, że ma je na nosie. Chciałam to
powiedzieć , lecz Pan Hilary nie chciał słuchać i zaraz zniknął w szafie. Wszystko w niej
poprzewracał. W końcu wyszedł z niej i krzyczał jak szalony:
- Skandal! Nie do wiary! Ktoś mi ukradł okulary!
Pod kanapą! na kanapie! Szukał! Parskał! Sapał!
Znowu chciałam powiedzieć, że ma je na własnym nosie, lecz on znowu mi przerwał i
powiedział , żebym szukała, a nie gadała. Już podłogę chciał odrywać, już policję zaczął
wzywać! Nagle... Zerknął do lusterka, czy ich czasem nie wciągnęło. Nie chciał wierzyć, więc
znowu zerknął... Nagle krzyknął:
,, Znalazłem! Są! Zobacz, miałem je na własnym nosie!''
- Chciałam panu to powiedzieć, lecz ciągle mi pan przerywał! - powiedziałam.
- Och! Przepraszam! Nie wiedziałem! Jakoś ci to wynagrodzę! - odpowiedział.
- Dobrze! Może chodźmy na lody?! - zapytałam.
- To bardzo dobry pomysł. Chodźmy! - zgodził się pan Hilary.
Tak skończyła się ta śmieszna historia.
Milena Duda
kl. IV
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
***
Tydzień temu zaczęły się wakacje.
Dzisiaj doleciałam do Afryki. Strasznie mi się nudziło, nie miałam co robić, tylko
leżałam i patrzyłam w sufit, aż nagle mama weszła do mojego pokoju i powiedziała, że
mogłabym wyjść na dwór, bo koło domu jest huśtawka. Zgodziłam się.
Wyszłam na dwór i zobaczyłam, że na mojej huśtawce siedzi pewien miły Murzynek,
powiedział coś do mnie po angielsku, ale nie zrozumiałam. Nagle usłyszałam, że się śmieje.
Powiedział, że tylko żartuje, bo umie mówić po polsku. Ucieszyłam się, bo wiedziałam,
że będziemy się przyjaźnić. Murzynek miał na imię Bambo i był prawdziwym żartownisiem.
Pewnego dnia, byłam u niego w domku, gdy mama chłopca powiedziała, że musi iść do
łazienki wziąć kąpiel, bo jest brudny. Bambo uciekł na drzewo, bo bał się, że jego skóra
zmieni kolor i stanie się biała. Nawet nie mogłam go zachęcić, żeby zszedł. Nie pomagały
pyszne cukierki i batoniki.
Moje cudowne wakacje szybko dobiegły końca i musiałam lecieć samolotem do domu.
Szkoda, ale obiecałam Bambo, że w następne wakacje też go odwiedzę. Nauczyłam się ,że
nawet jeśli dzieci się różnią od nas, trzeba być wobec nich miłym i szukać przyjaźni.
Oliwia Silnicka
kl. IV
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
O Grzesiu kłamczuchu i szkolnym spóźnieniu
Był piękny słoneczny dzień w Kunicach. Kwadrans temu zaczęła się już druga lekcja
w miejscowej szkole podstawowej. W klasie piątej „a" obecni byli wszyscy uczniowie,
oprócz znanego ze swoich licznych spóźnień i ciekawych wymówek Grzesia. Co prawda
często nie przychodził na zajęcia na czas, jednak jeszcze nigdy nie ominął całej lekcji.
Pani zaczęła już pisać na tablicy białą kredą temat lekcji, gdy nagle do sali wszedł zdyszany
Grześ.
-Przepraszam za spóźnienie - powiedział.
-A jakież to masz dzisiaj usprawiedliwienie, Grzesiu?- spytała pani.
Chłopiec usiadł wygodnie na swoim miejscu i zaczął:
-Otóż, w drodze do szkoły zaatakowały mnie syreny- pół ryby- pół ludzie! Dzielnie
zacząłem się bronić- powaliłem jednego, drugiego, ale trzeci zaszedł mnie od tyłu i nagle
pojawiliśmy się w Atlantydzie! Było to piękne miasto- wyglądało zupełnie jak Paryż, lecz
zamiast wieży Eiffla, na środku stał pomnik ryby i wszystko było zrobione z pereł i panował
tam taki wielki sum, który czesał swoje ogromne wąsy!
-Grzesiu - przerwała pani - A jak ty oddychałeś pod wodą?
-Do tego jeszcze nie dotarłem. Otóż , syreny zaciągnęły mnie do piwnicy, do której
prowadziło tajne wejście wewnątrz pomnika ryby. Na jej płetwie ukryty był przycisk
otwierający paszczę stworzenia, w niej była winda, którą zjechaliśmy do czeluści
piwnic. Gigantyczną maszyną przypominającą laser zamienili mnie w syrenę, a ja zacząłem
walczyć i wypłynąłem z powrotem do miasta. Nagle usłyszałem wołanie o pomoc. Kobiece
krzyki dobiegały z pobliskiej wieży. Gdy do niej dopłynąłem, zauważyłem, że wszystkie były
zamknięte, więc zawołałem Yodę, który otworzył je, robiąc dziurę w ścianie swym mieczem
świetlnym. Gdy weszliśmy do środka, zaatakowali nas setki ninja, lecz Yoda pokonał ich
swym mieczem. Niestety spieszył się do chorej babci mieszkającej w lesie, by zanieść jej
koszyk ze smakołykami, więc na szczyt wieży musiałem iść sam. Gdy dotarłem na najwyższe
piętro i otworzyłem drzwi, znalazłem się w małej komnacie, na środku której piękna
księżniczka w różowej sukni siedziała przywiązana do krzesła. To ona wołała pomoc.
Rozwiązałem ją, a ona wyczarowała trójgłowego psa Cerbera, który zjadł moją pracę
domową! Księżniczka zaczęła się śmiać, a ja straciłem przytomność i obudziłem się w swoim
pokoju. I w ten oto sposób spóźniłem się na lekcje.
-Oj, Grzesiu.- powiedziała pani.- Dość tych żartów. Powiedz w końcu prawdę!
-Ależ ja nie kłamię!
Niespodziewanie do klasy weszła mama chłopca.
-Dzień dobry - przywitała się - Chciałabym usprawiedliwić spóźnienie Grzesia.
Biedaczysko zaspało po tym, jak do późna oglądał „Czerwonego Kapturka", „Ninja",
„Mitologię grecką", „Atlantydę" i „Gwiezdne wojny". Śniły mu się rozmaite przygody, więc
nie miał zamiaru wstawać do szkoły.
-Ach! W końcu poznałam prawdziwą historię!- ucieszyła się pani.
Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI
Oskar Hofman
kl. IV
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p.Bernadeta Zając
O Grzesiu kłamczuchu
Smutny Grzesiu siedzi zamknięty w swoim zielonym pokoju. Po głowie kołacze mu się jedna
myśl: nie jest dobrze, wpadłem jak śliwka w kompot! Nie pociesza go nawet najnowszy wóz
strażacki, który dostał na swoje dziesiąte urodziny. Wyrok już zapadł:
- Za karę przez miesiąc nie wyjdziesz na dwór! – Powiedziała wyraźnie zdenerwowana
ciocia.
Grzesiu miał ten zwyczaj, że często mijał się z prawdą. Mimo, iż nie lubił dostawać
kar, jego bujna wyobraźnia ciągle płatała mu figle. Ciocia, która się nim opiekowała, bardzo
nie lubiła kłamstwa. Próbowała nauczyć chłopca prawdomówności.
Pewnego razu postanowiła wystawić go na próbę. Zapytała go o losy listu do
wuja Leona.:
- Grzesiu, wysłałeś list do wuja?
- Ależ oczywiście! – Z przekonaniem odpowiedział chłopiec.
- Jesteś pewien? Bardzo mi zależy, żeby list szybko dotarł na miejsce.
- Ciociu możesz na mnie polegać – zapewnił Grzesiu i zaczął kłamać jak z nut.
Bez zająknięcia opowiadał o szczegółach swojej wyprawy: że skrzynka była czerwona, a na
białej kopercie widniał znaczek z Belwederem, a ulicą jechał czerwony autobus i zielona
taksówka, tuż za nimi starodawny powóz, a nawet krowę prowadzili i widział tatusia Halinki
oraz bardzo wysokiego oficera, a potem jeszcze mijał trzy dziewczynki.
Ciocia wszystkiego cierpliwie wysłuchała.
- Chłopcze, nie dałam ci żadnego listu! – Ze smutkiem stwierdziła. – Chciałam sprawdzić
twoją wiarygodność.
Grześ osłupiał. Chciał zapaść się pod ziemię. Przerażonymi oczami wpatrywał się w ciocię i
czekał na to, co będzie dalej.
- Zapamiętaj, że szydło zawsze wyjdzie z worka, a kłamstwo ma bardzo krótkie nogi. –
Z troską w głosie powiedziała ciocia.
- Ciociu, ale ja mam długie nogi. – Palnął bez zastanowienia chłopiec i tym samym
zdenerwował ciocię.
- Dlatego długo będziesz się zastanawiał nad swoim postępowaniem.
Szymon Najdziński
kl. IV
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
***
Pewnego dnia odwiedziłam panią Słowikową, ponieważ zaprosiła mnie na wieczorną
ucztę.
Gdy weszłam do domu, zauważyłam że pani Słowikowa płakała, bo Pana Słowika nie
było jeszcze w domu. Cała kolacja stygła.
- Co pani przygotowała?- skuszona zapachami zapytałam Gospodyni.
- Zupę z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w sosie, motyl z rożna
przyprawiony gęstym cieniem z lasku i na deser tort z wietrzyka w księżycowym blasku.odpowiedziała zmartwiona Pani Słowikowa.
- Co mogło mu się stać?
- Może go napadli?- zastanawiała się Pani Słowikowa.
- Ale kto?
- Na pewno był to skowronek ze swoją bandą!
Nagle, jak gdyby nic się nie stało, zjawia się uradowany Pan Słowik.
- Gdzieś Ty był?!- zapytała ze zdenerwowaniem Pani Słowikowa.
- Kochanie, wieczór był tak piękny, że wracałem piechotą.- odrzekł wesoło Pan Słowik.
Pan Słowik wrócił szczęśliwie do domu, a pani Słowikowa uspokoiła się i była radosna.
Ewelina Kwiek
kl. V
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
***
Pewnego pięknego wieczoru pani Słowikowa zaprosiła mnie na kolację. Postanowiłam, że
przyjmę zaproszenie. Nie miałam na ten czas innych planów.
Czekałyśmy już tylko na pana Słowika, popijając pyszną kawę wzbogaconą miodem. Minęła
dziewiąta, zbliżała się już jedenasta, a pana Słowika nadał nie było. Wystygły wszystkie
pyszności, które pani Słowikowa przygotowała: zupa z muszek na wieczornej rosie przeszła
pleśnią, sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie rozpływało się w galarecie, a
motyl z rożna przyprawiony gęstym cieniem z lasku począł skwierczeć pod wpływem
wysokiej temperatury. Deser, czyli tort z wietrzyka w księżycowym blasku, rozpływał się we
mgle.
Pani Słowikowa w głowie miała same złe myśli, blada i nieprzytomna ze strachu stwierdziła,
że od zawsze pan Skowronek zazdrości mu piórek i srebrzystego głosu. Oskarżała o złe
czyny pana Skowronka z bandą skowroniątek. Niepokój mojej przyjaciółki - pani
Słowikowej - narastał z każdą minutą, aż ... nagle w drzwiach pojawił się pan Słowik pełen
energii i w dobrym nastroju.
Pani Słowikowa od razu zapytała męża, gdzie tak długo był. Pan Słowik odpowiedział, że
wieczór jest taki piękny, że wracał do domu piechotą.
Weronika Gała
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
***
Pewnego lata, podczas wakacji pojechałam z rodzicami do Afryki. Spotkałam tam chłopca o
imieniu Bambo, który wyglądał trochę inaczej niż my bo, ma ciemną skórę i czarne włosy.
- Cześć! Mam na imię Bambo – przedstawił się chłopiec.
- Cześć Bambo, miło mi cię poznać. Ja jestem Wiktoria – odpowiedziałam.
- Witaj w moich stronach, mam nadzieję, że czas spędzony tutaj zapamiętasz na długo.
Bambo zaprosił mnie do swojego domu. Wieczór upływał nam na miłej pogawędce, którą
przerwała jego mama, oznajmiając, że czas na kąpiel.
- Ale mamo, ja się boję, że się wybielę- droczył się z nią Bambo.
Wracając z rodzicami do hotelu, nie mogłam się doczekać następnego spotkania z chłopcem i
poznania jego przygód.
Rano zobaczyłam go siedzącego na czubku drzewa.
- Co tam robisz? – zapytałam.
- Schowałem się przed mamą, ponieważ każe mi pić mleko, a ja tego nie cierpię! To jest moja
kryjówka! – krzyknął.
- Ale mleko jest bardzo zdrowe. Ja też piję i bardzo je lubię – odpowiedziałam.
Dzień upłynął nam na zwiedzaniu okolicy, dowiedziałam się ciekawych informacji o ludziach
zamieszkujących tamte okolice. Bambo opowiadał mi o swojej szkole i przyjaciołach:
- Mam nadzieję, że jak przyjedziesz następnym razem, to zwiedzisz moją klasę – oznajmił
chłopiec.
- Super! – odpowiedziałam.
- To może przyjedziesz tu ze swoimi przyjaciółmi, byłoby wspaniale – zaproponował.
- Świetny pomysł, już nie mogę się doczekać, kiedy się poznacie – odpowiedziałam.
Wracając do swojego domu, ciągle wspominałam przygody, które przeżyłam z Bambo. Pobyt
tam nauczył mnie, że nie wolno oceniać ludzi po wyglądzie, bo mogą się okazać bardzo
wartościowi. Chłopiec ten był bardzo zabawny, koleżeński. Znalazłam przyjaciela na drugim
końcu świata.
Wiktoria Włodarczyk
kl. IV
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
ABECADŁO
Gdy byłam malutka, uczyłam się alfabetu z Julianem Tuwimem. O jejku, wchodzę do
pokoju, a tutaj abecadło z pieca spadło, przestraszyłam się, aż krzyknęłam. Jak o ziemię
hukło… Mama przybiegła do pokoju i pyta się:
- Co się stało ???
- Abecadło rozsypało się po kątach i strasznie się potłukło – rzekłam. Szukałam kropeczki dla
„I” Pomogłam naprawić kładeczkę „H” , „B” zwichnęło sobie brzuszki. Była już 19, a ja
nadal pomagałam literkom. „A” zwichnęło sobie nóżki, musiałam zbierać kawałki „O” pękło
i rozsypało się po całym pokoju. P się przelękło, „T” daszek zgubiło, okazało się, że jest na
głowie mojego taty. Poprosiłam i tatuś dał mi daszek literki „T”. „L” uciekało od kąpieli, a
więc do „U” wskoczyło, „S” jak wąż się wyprostowało, „R” nogę złamało i po gips
jechaliśmy na pogotowie. Spojrzałam na zegar:
- Ojejku, już 22.00 – powiedziałam.
„W” udawało, że jest „M”. Gdy je obróciłam, poszłam spać, a abecadło stworzyło nową
literkę „E”. Rano wszystkie literki zebrały się w szeregu i podziękowały za pomoc.
Najpiękniej podziękował literka „E” jak …Emilka, która właśnie dzięki porządkom nauczyła
się alfabetu.
Emilia Nowaczyk
kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 3 w Polkowicach
op. p. Iwona Łużna
MOJA RZEPKA
Raz w ogródku zasadziłam rzepkę. Dbałam o nią, podlewałam i nawoziłam. Rosła bardzo
powoli. Pomyślałam, że muszę się bardziej postarać, aby zaczęła rosnąć. Podlewałam ją codziennie,
ale nie było rezultatów. Sądziłam, że to wszystko na marne. Mama mi powiedziała, aby się nigdy nie
poddawać. Mamusia miała rację, zaczęłam wszystko od nowa. Rzepa zaczęła w końcu rosnąć. Byłam
uradowana.
Nadszedł czas zbiorów. Oj, ciężko było ją wyrwać. Pomagała mi mama i tata, a także brat.
Udało się. Jak w wierszu…
Katarzyna Murawska
kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 3 w Polkowicach
op. p. Iwona Łużna
O Murzynku Bambo
Mieszkał w Afryce. Spotkałam go gdy uczyłam się czytać. Z nim czytaliśmy
murzyńskie czytanki i ciągle zaczepiał wszystkich, nawet mnie, jest niegrzecznym
murzynkiem. Mama powiedziała do Murzynka, żeby napił się mleka, a Bambo uciekł na
drzewo. Ja wypijam jego mleko – było bardzo pyszne. Mama kocha małego Murzynka, bo
mówi, że dobry jest chłopak z tego Murzynka. Bambo nie chodzi z nami do szkoły, ale ja
byłam w jego szkole. Bardzo mi się tam podobało.
Paulina Pacioch
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
Podróż w wierszach Juliana Tuwima
Rano poszłam na stację. Chciałam pojechać lokomotywą w wielką podróż w nieznane. Nie czekałam długo, po chwili ją zobaczyłam. Była bardzo długa, miała ze 40
wagonów.
Weszłam do środka, mimo że było pełno ludzi w każdym wagonie. W jednym były
krowy, a w drugim konie, w trzecim smażyli grillowane kiełbasy. Chciałam się przysiąść, ale
były tam same grubasy. W czwartym leżały banany, a ja zmęczyłam się szukaniem wolnego
miejsca, więc usiadłam i zmrużyłam oczy. Śnił mi się Dyzio Marzyciel i obłoczki z kremu
waniliowego, z lodów malinowych, ze stosów ciastek oraz niebo z tortu czekoladowego.
Przebudziłam się głodna. Pociąg jechał coraz szybciej, gnał coraz prędzej, jakby to była
piłeczka, nie stal. Zjadłam trochę bananów i wysiadłam w małej, afrykańskiej wiosce. „Tak
długo spałam, że dojechałam aż do Afryki?”- pomyślałam. Lokomotywa była już daleko.
Postanowiłam przejść się po wiosce. Nagle zobaczyłam małego Murzynka, który wracał ze
szkoły, bo miał w ręce „Pierwszą czytankę”. Chłopiec fikał koziołki, psocił, figlował, a nim
mama go upominała: „ Bambo, łobuzie!” A on nadyma buzię. Po chwili usłyszałam znowu
mamę Bamba: „ Napij się mleka” Ale on na drzewo uciekł. Albo: „ Choć do kąpieli” Lecz
on się bał, że się wybieli. „Wesoły ten Bambo, szkoda, że nie chodzi ze mną do klasy”
pomyślałam i poszłam w drogę. Szłam przez afrykańską sawannę i spotkałam słonia i słonicę.
Gdy rozmawiali, ona mówiła do niego po imieniu Tomasz, a on po prostu słonica. Ona
mówiła do córki „Kachna”, on „Wielgachna”. Do syna mówi „Trąbek”, a jemu na imię jest
Biały Ząbek. Spytałam się go, jak się nazywa. On powiedział Tobiasz Bimbalski, ale jego
żona powiedziała, że on ma strasznie słabą pamięć i się nazywa Tomasz Trąbalski. Zapomniał
kiedyś przyjść do krokodyli na filiżankę wody z Nilu, zaprosił kiedyś kolegów, lecz wyszedł,
bo zapomniał o ich przyjściu. Chciałam mu pomóc i zaprowadzić go do lekarza. Nie udało mi
się to, więc poszłam w drogę. Spotkałam dwa wiatry, jeden wiatr to był pędziwiatr, a drugi
wiatr był spokojny, wiał cichuteńko, leciuteńko. Pędziwiatr dmuchnął tak mocno, że o mało
się nie przewróciłam. Drugi delikatnie połaskotał po twarzy i powróciła chęć do dalszej
wędrówki. Pożegnałam się i i poszłam w świat. Wieczorem usłyszałam cichy szloch.
Zastanowiłam się, skąd on może pochodzić. Okazało się, że to pani Słowikowa płacze.
Zrobiło mi się jej żal i spytałam: „ Co się stało?” Piękna Słowikowa smutno odpowiedziała:
„Mój ukochany Słowik wyszedł , miał wrócić przed dziewiątą na kolację. Zawsze się trzyma
wyznaczonych godzin, a już po jedenastej. Tak się starałam, przygotowując kolację.
Wszystko stygnie: zupka z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w
konwaliowym sosie, motyl z rożna, przyprawiony gęstym cieniem z lasku, a na deser - tort z
wietrzyka w księżycowym blasku. Niech pani siada i się częstuje! Może go napadli? O jejku
trzeba wezwać policję! To pewnie skowronek z bandą skowroniątek. Lśniące piórka oskubali,
głosik zabrali! Piórka odrosną, ale głos to majątek!” Nagle wrócił spóźniony Słowik, gęsto się
tłumaczył! Poszłam, bo było ciemno. Rano dziadek i babcia, wnuczek i Mruczek, Kicia i
kurka, gąska i ja oraz wiele innych zwierząt wyciągało rzepkę, którą na koniec zjedliśmy!
Popłynęłam rzeczką, która bardzo się wije, skręca i wypływa oraz błyszczy jak wstążeczka.
W końcu dopłynęłam do domu. Na pisałam sprawozdanie na temat mojej wyprawy. Pani od
polskiego mi nie uwierzyła i powiedziała, że to bardzo piękne opowiadanie. Tłumaczyłam:
„Proszę pani, to jest sprawozdanie!”. Nauczycielka kręciła głową, ale wstawiła szóstkę.
Aleksandra Ziemiańska
kl. VI
Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI
Szkoła Podstawowa nr 3 w Polkowicach
op. p. Iwona Łużna
Słowik Roman
Pewnego rana Roman Słowik zaspał do pracy. Gdy już się tam pojawił, jego szef
natychmiast zawołał go do biura. Roman bardzo się wystraszył, bo wiedział, że na pewno
wezwanie to jest związane z jego spóźnieniem. Ale tak naprawdę, nie miał się czego obawiać,
bowiem czekała na Słowika bardzo miła niespodzianka. Jego szef miał już sześćdziesiąt lat i
postanowił przejść na emeryturę, a posadę chciałby przekazać właśnie Słowikowi. Roman od
razu się zgodził, pomimo wiadomości, że z tą posadą wiąże się przykra wiadomość, ponieważ
Słowik musiałby wylecieć w delegację za wielkie morze. Słowik nie przejął się tą
wiadomością, bo wiedział, że może wylecieć za morze ze swoją żoną. Jego szef dał mu
wolne, by tą informacją podzielił się z Magdaleną, panią Słowikową. Słowik był tak
zachwycony, że wracając do domu, zabłądził i trafił na nieznaną ulicę Kukułek. Roman
krążył i krążył po obcej okolicy. Powoli zapadał zmrok. Zbłąkany bardzo się martwił,
ponieważ był umówiony z żoną na kolację. Nagle usłyszał sygnał swojego telefonu
komórkowego. To był sms od szefa. Wiadomość brzmiała, że wylot za morze, do ciepłych
krajów jest już jutro. Zaczytany, potknął się o kamień i wpadł na jednego z członków gangu
Dzikich Kukułek. Słowik uśmiechnął się do niego, przeprosił grzecznie, a po krótkiej
rozmowie dowiedział się, że gang jutro też wyjeżdża do ciepłych krajów. Bardzo zmęczony
Słowik, postanowił przenocować w gniazdku kukułki z gangu. O ósmej rano wraz z gangiem
Dzikich Kukułek, Słowik wyleciał za morze. Droga bardzo szybko im zleciała i już po dwóch
dniach byli na miejscu. Roman dopiero na miejscu przypomniał sobie o Magdalenie.
Opowiedział swojemu prezesowi całą historię i poprosił o pozwolenie na powrót. Prezes
Marcel wyraził zgodę na powrót Słowika po żonę. Po długiej podróży, zdyszany wpadł do
domu, w którym czekała już na niego zapłakana żona. Pani Słowikowa, zaczęła na niego
bardzo krzyczeć. Pan Słowik wyjął wtedy wielki, błyszczący pierścień z pięknym diamentem
i bardzo długo przepraszał, klęcząc na zmęczonych nóżkach.
Po pewnym czasie Magdalena wybaczyła swemu mężowi i już jako pani dyrektorowa
wyleciała z Romanem do ciepłych krajów. Jeszcze długo byli widziani, ponieważ z wielką
mocą błyszczał diamentowy pierścień na palcu Magdaleny.
Zuzanna Łysiak
kl. VI
Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej
w Buczynie
op. p. Marta Kasprzak
wyk. K. Szafrańska
W poszukiwaniu … okularów
Biega, krzyczy pan Hilary: „Gdzie są moje okulary?”. Szukał już ich chyba wszędzie.
W końcu zdenerwował się okrutnie, cały się zaczerwienił. - „Idę do sąsiada, może on wie,
gdzie są moje okulary.” Sąsiad spojrzał na niego badawczo i z lekkim uśmiechem powiedział
- „Szukaj ich tam, gdzie nigdy byś ich nie szukał”. Szukał ich całe popołudnie. W szafce,
zlewie, wannie i nawet w muszli klozetowej! Lecz nie znalazł. Hilary myślał, myślał i w
końcu wymyślił. „Najpierw się prześpię, rano lepiej działa mózg”. Całą noc śniły mu się
okulary, jak leżały na dywaniku w barze. Gdy się obudził, bez namysłu ubrał się i poszedł do
baru. Okazało się, że bar otwierają dopiero o 20²³. Cały dzień oglądał „Świat według
Mariana” i to na dodatek powtórki! Dochodziła 20²³, Hilary wyruszył do pabu, poprosił
Tymbark i zaczął szukać. Pod stołem, na krześle, a nawet pod spódnicą jednej z pań! W
końcu usiadł, by się napić. Na kapslu od napoju było napisane „Nigdy się nie poddawaj”.
Hilary myśli, myśli i w końcu wymyślił. „Kupię więcej soczków, może tu znajdę kolejną
podpowiedź”. I pojawiły się następujące myśli tymbarkowe: „Kumpel prawdę ci powie” i
„Chluśniem, bo uśniem”,... ale to nie jest ważne. Pytał się każdego, kogo spotkał. Nikt nic nie
wiedział, ale każdy się śmiał. Nie miał już po prostu siły. Siedział w domu cały zapłakany i
pisał wiersze melodramatyczne. Potem leżał na kanapie i myślał o tym, jak kupił okulary, jak
wpadły mu do sedesu, jak przeczytał anons od swojej byłej żony. „Ach te wspomnienia, ale
koniec już z tym, czas na nowy odcinek „Świata według Mariana”. Podczas tego odcinka
olśniło go. - „Wiem! Sąsiad mówił, żeby szukać tam, gdzie bym nigdy ich nie szukał”!
Przeszukał więc etui na okulary! Nie miał pomysłów, siedział i... tak naprawdę nie robił nic.
Płakał i szlochał. Nie mógł uwierzyć. Szukał pocieszenia u rodziny. Z rodziny żył tylko jego
brat. Brat wyjechał do Chin i nie miał tam zasięgu. Biedak nic nie mógł począć. Hilary myśli,
myśli i w końcu wymyślił. „Może kupię nowe okulary”. Poszedł do „Vision Ekspress”, lecz
wszystkie okulary były za drogie. Jedne były za 10zł, ale były o wiele, wiele za małe. Poszedł
więc do teleturnieju, w którym główną nagrodą były okulary, ale niestety odpadł w pierwszej
rundzie. Puścił totolotka. Trafił 6! Tak 6, jedną liczbę na sześć... Biedak nie miał szczęścia.
Zaczął szukać pracy. Zatrudnił się jako kucharz . Już pierwszego dnia go wyrzucili, bo spalił
kotlety. Chciał przejść na wcześniejszą emeryturę, ale byłoby to marne 200zł. Roztył się z
żalu, a potem schudł z braku pieniędzy. Biedaczek. Sprzyjało mu szczęście, bo akurat dostał
zasiłek dla bezrobotnych. Żył biednie, ale chciał zaszaleć, chciał się odprężyć, toteż poszedł z
kolegami do baru. Przez parę godzin rozmawiali o różnych sprawach. Hilary już prawie
zapomniał o okularach. Był taki szczęśliwy, że zasnął na stole. Obudził się na szpitalu.
Zachorował na biegunkę. W szpitalu leżał tydzień. Gdy przyszedł do domu, okazało się, że
został okradziony. Biedny Hilary. Bez pieniędzy i okularów. Hilary zgłosił zaginięcie
pieniędzy z szafki pod stołem w łazience, w domu dla lalek. Złodziej został znaleziony.
Hilary odzyskał pieniądze. Dzielny poszukiwacz myśli, myśli i w końcu wymyślił: - „Skoro
policja znalazła pieniądze, to może znajdzie okulary?!” W końcu poszedł na policję. Zgłosił
zaginięcie okularów. Policjant ze śmiechem zgodził się na poszukiwania. Gdy wrócił do
domu nawet nie chciał oglądać telewizora. Miał komórkę i czekał na jakieś optymistyczne
wiadomości, ale pierwszego dnia się nie doczekał. Zamiast spać, grał na komórce w grę
„Angry Okulary”, żeby nie przegapić telefonu z posterunku policji. Pięć dni nie spał i się nie
kąpał. Aż doczekał się telefonu . Komendant dawał mu wskazówki:- „ Panie Hilary, wstanie
pan z kanapy, dojdzie do przedpokoju i popatrzy w lustro”. Policjant w tej chwili się
rozłączył. Hilary robił to, co mu kazano. Popatrzył w lustro. Hilary myśli, myśli i w końcu
wymyślił: - „O, nie! Naprawdę miałem te okulary cały czas na nosie?!” I od tej pory pan
Hilary spędza szczęśliwe chwile ze swoimi okularami. Uszczęśliwił także innych bohaterów
tej historii : sprzedawcę w
barze, który zarobił ładne pieniądze na Tymbarku oraz
komendanta
zgłoszenia.
policji, który do tej pory uśmiecha się na wspomnienie tego niezwykłego
III miejsce w kategorii klas IV – VI
Hubert Polewski
kl. VI
Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej
w Buczynie
op. p. Marta Kasprzak
Urodziny
Pewnego razu państwo Trąbalscy, postanowili wyprawić swoim dzieciom: Kachnie i
Białemu Ząbkowi siódme urodziny, które miały się odbyć dnia 17.11.2013r. o godzinie 13.30
w Sali Trąbalskiej obok ich domku.
Dzieci były bardzo uradowane tym pomysłem, pomagały rodzicom przygotować
uroczystość, zrobiły zaproszenia dla swoich przyjaciół oraz udekorowały pięknie salę w
różnokolorowe ozdoby: baloniki, serpentyny, gwiazdki, motylki, serduszka. Pożyczyły od
babci
Zosi
piękne,
porcelanowe
naczynia
i
srebrne
sztućce.
Kachna na tę imprezę włożyła śliczną, błyszczącą, różową, długą suknię, którą uszyła jej
babcia Zosia oraz niebieskie kolczyki, a Biały Ząbek wystroił się w elegancki niebieski
garnitur, do którego założył wielką, czerwoną muchę w granatowe grochy. Rodzice Bania i
Tomasz również pięknie wyglądali. Na uroczystość przybyli: babcia Zosia, dziadek Franek,
Murzynek Bambo, pan Hilary, Mruczek, gąska, bociek, kurka, Kicia, kawka, żabka, kaczka,
indyczka, perliczka, konie, krowy, żyrafy, małpy, niedźwiedź, świnie, atleci, spóźniony
Słowik, pani Słowikowa, oraz wszystkie ptaki z ptasiego radia, a także ptasia milicja.
Na początku zabawy wszyscy goście zebrali się przy okrągłym stole, na którym stał wielki
tort w kształcie serca z masą truskawkową oraz polewą czekoladową. Zebrani wspólnie
odśpiewali „Sto lat” i wręczyli prezenty solenizantom, a następnie Kachna z Białym Ząbkiem
zdmuchnęli świeczki. Goście wspaniale się bawili : Murzynek Bambo, wesoły chłopczyk,
rozbawiał opowiadaniem kawałów oraz zabawnych historii, żyrafy tańczyły walca,
niedźwiedź wspólnie ze spóźnionym Słowikiem śpiewali w duecie piosenkę zespołu
Weekend - „Ona tańczy dla mnie”, Pan Hilary rapował, śpiewając „ Gdzie są moje okulary”,
Mruczek, gąska, bociek, kurka i Kicia bawili się w ganianego, małpy robiły figle, atleci
tańczyli „Gangnam style”, ptaki z ptasiego radia ciągle się kłóciły, a ptasia milicja próbowała
je rozdzielić, natomiast Pani Słowikowa rozdawała przepisy na zupkę z muszek.
Po skończonej zabawie Tomasz Trąbalski ogłosił, że ma niespodziankę dla wszystkich gości,
ale muszą wyjść przed salę. Na zewnątrz czekała piękna, ustrojona lokomotywa z wagonami.
Uradowani goście wsiedli do środka, a lokomotywa miała za zadanie obwieźć ich po całym
świecie. Zwiedzili wieżę Eiffla, łuk triumfalny, wielki mur Chiński, Statuę Wolności byli w
lunaparku, zwiedzali pałac prezydencki, Kościół Mariacki oraz sukiennice i wiele innych
atrakcji. Po takiej wspaniałej podróży, słoniątka podziękowały wszystkim za tak piękną
uroczystość i powiedziały, że jeszcze nigdy nie miały tak fantastycznych urodzin. Goście
również podziękowali za udaną zabawę, każdy z przybyłych dostał od państwa Trąbalskich
drobny upominek.
Mali solenizanci byli tak szczęśliwi, a zarazem zmęczeni tym dniem pełnym wrażeń,
że podczas jedzenia kolacji zasnęli przy stole. Ale najważniejsze jest to, że tatuś - Tomasz
Trąbalski nie zapomniał o ich święcie !
Paulina Laszczowska
kl. V
Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej
w Buczynie
op. p. Marta Kasprzak
wyk. J. Kwiatkowska
Zaplątany słowik
Dawno temu był sobie pan Słowik z panią Słowikową. W pewną
niedzielę, gdy mieli siadać do stołu, pani Słowikowa otworzyła lodówkę i okazało się, że jest
pusta. Wysłała męża do sklepu, ale pan Słowik nie wiedział, gdzie jest sklep, ponieważ
przeprowadzili się do tego miasta w zeszłym tygodniu. Zabrał swojego super smartfona i
poszedł. Doszedł do gęstej dżungli. Nie wiedział co dalej, więc wyciągnął swój nowoczesny
telefon i zadzwonił do żony, informując ją, że wróci później. Wszedł do dżungli i szedł, szedł
i szedł, aż doszedł do jakiejś restauracji, a że Słowik lubił jadać w restauracjach, wszedł do
niej i spotkał swojego starego kolegę Bolka. Pan Bolek także lubił jadać na mieście, na
dodatek miał urodziny, więc postawił panu Słowikowi owocowego drinka. Jak pan Słowik
obudził się rano, nie wiedział, gdzie jest, ale po kilku chwilach przypomniało mu się, gdzie
szedł i po co. Wyszedł z restauracji i poszedł dalej. Żona pana Słowika, która miała na imię
Martyna, zastanawiała się, gdzie może być pan Słowik. Zagubiony Słowik trochę się ogarnął i
poszedł do sklepu. Pomyślał, że jak szybciej będzie leciał, to za niedługo będzie już w
sklepie. W końcu zmęczył się i stwierdził, że się zatrzyma. Zatrzymując się, usłyszał jakiś
szelest w krzakach, który był jakieś siedem metrów od niego. Podszedł bliżej i nagle coś
wyskoczyło, założyło mu worek na głowę, ale więcej już nic nie pamiętał, bo zemdlał. Kiedy
się ocknął, dalej nic nie widział, ale słyszał różne głosy. W końcu ktoś ściągnął panu
Słowikowi worek z głowy i okazało się, że to słynny złodziej słowikowych głosów , doktor
Pijawka. Był najbardziej poszukiwanym złodziejem w dżungli. Pan Słowik trochę się
przestraszył, ale miał plan. W nocy, ponieważ wszyscy poszli spać, pan Słowik ponownie
użył swojego nowoczesnego smartfona. Na szczęście był wielofunkcyjny, więc wybrał opcję
: pilnik. Przepiłował sznury i uciekł do dżungli. Było ciemno, biegł na oślep przed siebie, aż
w ciemności dostrzegł jakąś jaskinię. Wszedł do niej i poczekał do rana. Rano obudził się i
ruszył szukać ścieżki. Na szczęście nie szukał długo. Znalazł ścieżkę i ponownie po niej
poszedł. Pan słowik miał szczęście, koło niego przejeżdżał jakiś handlarz. Bohaterski ptaszek
zatrzymał go i zapytał, czy mógłby wsiąść na jego wóz i się z nim zabrać, bo akurat jechał w
tamtą stronę. Handlarz pozwolił Słowikowi wsiąść na wóz i pojechali. Jechali parę godzin,
aż w końcu dojechali do rozwidlenia drogi i pan Słowik musiał wysiąść. Podziękował
handlarzowi i poszedł dalej. Szedł, aż nagle zauważył małego skowronka na ziemi, który
wypadł z gniazda. Więc pan Słowik zaczął szukać gniazda na drzewach. Wszedł już prawie
na wszystkie drzewa, ale gniazda nie znalazł. Wszedł jeszcze na jedno drzewo i w końcu
znalazł gniazdo i na szczęście była w nim mama małego skowronka, więc pan Słowik oddał
małego, zszedł z drzewa i ruszył dalej w drogę. W końcu zaczął się zastanawiać, czy jeszcze
daleko do sklepu. Wyciągnął nowoczesnego smartfona i już miał dzwonić do żony gdy nagle
podbiegł jakiś złodziej i wyrwał panu Słowikowi ze skrzydeł telefon i uciekł do jakiegoś
samochodu. Pan Słowik nie mógł skontaktować się z żoną. Próbował szukać złodzieja, ale na
próżno. Gdy tak szukał, to w oddali zauważył sklep. Bardzo się ucieszył i poszedł w jego
stronę. Wszedł do sklepu i kupił wszystko, co żona napisała mu na kartce. Jak już skończył
robić zakupy wyszedł ze sklepu i zobaczył swoją żonę, siedzącą w samochodzie ze szwagrem.
Pan słowik wsiadł do samochodu i pojechali. Co najważniejsze szybko i bezpiecznie dotarli
do domu, w którym pan Słowik latami opowiadał o swoich przygodach.
Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI
Jakub Rymarowicz
kl. VI
Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej
w Buczynie
op. p. Marta Kasprzak
***
Pewnego razu stary dziadek pomyślał, że chciałby mieć w ogródku warzywa. Wziął
więc z domu nasionka rzepy i zasadził je w ziemi. Nie mógł się powstrzymać, aby nie zajrzeć
codziennie do małego warzywnika. Podlewał roślinę, chodził i chodził, aż wreszcie
wychodził - wspaniałą i jędrną rzepę.
Dziadek dziwił się, że wyhodował tak wielkie warzywo! Oczywiście zapragnął zjeść
je ze świeżym chlebem. Pochwycił więc rzepkę i ciągnął, ale ona nie chciała wyjść z ziemi.
Doszedł do wniosku, że jeżeli jest tak duża, to sam nie da sobie rady, więc zawołał do
pomocy babcię. Pomimo iż babcia trzymała mocno dziadka, a on ciągnął liście rzepy, to
bulwa była jakby zaczarowana, bo nawet nie drgnęła. Zawołali wnuka, ale on też nic nie
zdziałał. Było to bardzo zabawne, że nikt nie mógł sobie poradzić , nawet dziadek, choć miał
w sobie dużo siły. Poszli po psa Mruczka i ciągnęli dalej. Zmęczony był dziadek, babci ręce
mdlały, wnuk już protestował, ale pies trwał w swej zawziętości. Kot, który znajdował się w
pobliżu, zobaczył to zdarzenie i postanowił pomóc. Nie przestawali szarpać z ziemi
„bezbronnej rzepki”, pokładali się ze zmęczenia, na nic się to jednak nie zdało. Nagle sprytny
kotek zawołał do siebie kurę, ona zaś zawołała gęś, która szła nieopodal drogą. Próbowali
więc w szóstkę. Wtem ujrzeli przelatującego nad nimi bociana i poprosili, aby się przyłączył.
Skacząca zielona żabka też nie odmówiła pomocy. Po krótkiej chwili zjawiła się przebiegła
kawka, bo bardzo chciała spróbować rzepy. Pomagało prawie całe podwórko dziadka! Kawka
złapała się żabki, ona bociana, ten gąski, gąska kurki, kura kota, kot Mruczka, pies wnuka,
wnuczek babci, babcia dziadka i na koniec dziadek rzepy. Wszyscy stękali i pocili się, ale
trzymali się i nie dawali za wygraną. Aż w końcu rzepa puściła się gruntu, a wszyscy
poupadali na siebie. Strasznie bolały ich nogi i ręce, a nawet głowy! Ale dziadek, chociaż
najbardziej zmordowany, był szczęśliwy, podziwiając swoje trofeum - efekt mozolnej pracy.
Julia Pawlik
kl. VI
Szkoła Podstawowa w Raszówce
op. p. Agata Szczytyńska
Bambo
Moja kilkudniowa, tak długo oczekiwana przygoda miała się niebawem rozpocząć. Za dwa
dni jadę z ciocią Halinką do Afryki, gdzie mieszka mój książkowy kolega. Ma na imię
Bambo.
Bambo jest bardzo wesołym chłopcem. Jego skóra, w odróżnieniu od naszej, jest koloru
czarnego. Sympatyczna buzia oraz krótkie, czarne i mocno kręcone loczki dodają mu uroku.
Mieszka w małej afrykańskiej wiosce, gdzie chodzi do szkoły i pilnie uczy się ze swej
murzyńskiej „pierwszej czytanki”. Lubi psocić, figlować – jak sam mówi - „to moja praca”.
Z wszystkiego najbardziej nie lubi kąpieli. Po prostu boi się, że się wybieli.
Pewnego dnia postanowiłam odwiedzić małego Bambo. Wybrałam się na wycieczkę do
pobliskiej wioski. Najpierw zostałam zaproszona do murzyńskiego domu. Ogromne było
moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że znajduje się on na samym szczycie bananowca i w
niczym nie przypomina domu, jaki znam. Brak ścian, drewniana podłoga a do tego
wszystkiego dach zrobiony z liści palmowych, to ma być dom? Wszystko wyjaśnił mi
Bambo. Wysoka temperatura w dzień i w nocy, oraz najbezpieczniejsze schronienie przed
dzikimi zwierzętami mają wpływ na umiejscowienie i wygląd tego czegoś, co oni nazywają
domem. Najważniejsza jest jednak atmosfera, jaka w nim panuje, a ta była wspaniała.
Następnego dnia odwiedziłam murzyńską szkołę. Przed wejściem widniał napis: SCHOOL.
Otrzymałam tam swoją pierwszą murzyńską czytankę. Wszystko było napisane w języku
angielskim. Nie miałam więc większych problemów, bo uczyłam się pilnie tego języka
w Polsce.
Zawsze po zajęciach lekcyjnych, wracając z Bambo do jego domu, skakaliśmy po
drzewach, to fajna, ale niebezpieczna zabawa. Pewnego dnia, po odrobieniu lekcji poszliśmy
odwiedzić małpki. Bambo postanowił zabrać jedną z nich do domu. Jego mama zauważyła
małpkę w kuchni jedzącą dopiero co przygotowane ciastka i krzyknęła: „Bambo łobuzie” a on
nic nie mówi, tylko czarną nadyma buzię. Zaraz odnieśliśmy małpkę do dżungli. Obeszło się
bez kary, bo mama kocha swojego synka, bo dobry chłopak z tego Murzynka. Bambo
przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie zaprosi małpki do domu.
Kilka dni szybko minęło i musiałam już niestety wracać do domu. Myślę, że jeszcze nie
raz, nie dwa odwiedzę Bambo i jego mamę . Mam również nadzieję, że i on kiedyś odwiedzi
mnie w Polsce oraz pozna bliżej nasze zwyczaje.
Wiktoria Rożek
kl. IV
Szkoła Podstawowa nr1 w Polkowicach
op. p. Natalia Sznajdrowicz
Cuda i dziwy
Marzyć to znaczy rozmyślać o rzeczach przyjemnych, najczęściej nierealnych. To
stwarzanie w wyobraźni jakiegoś obrazu, to myślenie o urzeczywistnieniu czegoś
upragnionego…
Wojtek to jedenastoletni uczeń piątej klasy jednej ze szkół podstawowych w wielkim
mieście. Chłopiec ma młodszą siostrę i starszego brata.. Wraz z rodzicami mieszkają w
wieżowcu przy głównej, pełnej wrzawy i hałasu ulicy. Jedynym spokojnym miejscem w
okolicy jest mały park, do którego chłopiec często chodzi. Siada tam nad brzegiem rzeki, w
cieniu ogromnego dębu i napawa się ciszą. Wsłuchuje się w szum drzew, śpiew ptaków, plusk
wody.
Pewnego słonecznego dnia, gdy leżał pod dębem a jego twarz owiewał delikatny
wiatr, z drzewa spadł żołądź. Nie wiedzieć czemu Wojtek schował go do kieszeni. Od tego
czasu działy się tam niesamowite rzeczy.
Kiedyś w lipcu, gdy czytał książkę, z nieba zaczął padać śnieżek niebieski. Na
drzewach, zamiast znajomego śpiewu, szczekały ptaszki. Po drugiej stronie rzeki, za płotem
ćwierkały pieski. Gdy Wojtek spojrzał w górę zobaczył, że zamiast obłoków fruwały krówki.
Nad jego znajomą modrą łąką śpiewało z nieba, nie żółte, a zielone słonko. Chłopiec stał i z
niedowierzaniem pocierał oczy. Wszystko to było tak nierealne i piękne. Starał się zobaczyć i
zapamiętać jak najwięcej. Gniazdka, zamiast na drzewach, na kwiatach wiły, nie ptaszki, ale
motylki. Uwijały się przy tym tak szybko, a trwało to wszystko … może dwie chwilki…
Nagle wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Wojtek podniósł się z trawy i pobiegł do domu.
- Mamo, mamo! A wiesz co ja dziś zobaczyłem? Jaki ten świat jest uroczy!
I opowiedział mamie o tym, co wydarzyło się w parku.
- Gdy miałem właśnie podejść do krzaka, na którym rosły cukierki czekoladowe, wszystko
znikło.
- Wojtuś, miałeś przymknięte oczy! Spałeś i śniłeś – powiedziała mama.
- Oj tam, mamo! Może tak, ale gdym je otworzył, wszystko się skryło. Wszystkie kolory,
dziwy i czary prysły jak banka mydlana.
I choć było to piękne, a Wojtuś pragnął, by trwało – znów na świecie jak przedtem było.
Wieczorem, gdy smutny kładł się do łóżka, mama przyszła do niego i powiedziała:
- Wiesz synku, wszystko się pięknie dzieje i toczy… i pocałowała go na dobranoc.
Od tej pory Wojtuś więcej czasu spędzał w parku pod starym dębem, przeżywając
niesamowite przygody, o których potem opowiadał mamie.
Pewnego wieczoru, stanął przy oknie, spojrzał w księżyc i pomyślał: „Wiem, że to
czary, lecz odtąd – często przymykam oczy”. Wtedy widzę to, o czym marzę. Przemierzam
miejsca, w których nigdy nie będę. Jestem bohaterem moich ulubionych książek. Tym, kim
zawsze chciałem być…
Powiem Wam jedno, marzyć zawsze warto. Nigdy bowiem nie wiadomo kiedy i w
jakich okolicznościach marzenia staną się rzeczywistością.
II miejsce w kategorii klas IV – VI
Jakub Mikołajczak
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 4 w Legnicy
op. p. Monika Markowa
wyk. M. Niciński
Bambo
W pewne gorące wakacje wyjechałam z moimi przyjaciółkami Zuzią i Olą do Afryki. Gdy już
dotarłyśmy na miejsce, wynajęłyśmy w pięcio gwiazdkowym hotelu pokój. Nagle z korytarza
usłyszałyśmy dźwięki podobne do odgłosów goryla. Byłyśmy bardzo ciekawe co to jest, a
zarazem byłyśmy bardzo przestraszone. Chwilami myślałyśmy, że jest to prawdziwy goryl,
ale jednak to było nie możliwe. Zuzia, Ola i ja bałyśmy się okropnie! Lecz w pewnej chwili
odważyła się Ola wyjść z pokoju. Otworzyła leciutko drzwi, zajrzała przez szparkę, ale po
chwili najszybciej jak potrafiła zamknęła drzwi. Następnie Zuzka się spytała:
Olka, co to było?!
T-t-t-to było coś dziwnego! Jakby czarno-skóry człowiek skrzyżowany z małpą! - odparła jej
Aleksandra.
Nagle Zuzanna wpadła na genialny pomysł! Przypomniała sobie, że zabrała ze sobą straszny
kostium lwa. Powiedziała do nas:
Hej, czekajcie! Mam pomysł!
Ooo! Jaki? - spytała ze szczęściem Oliwia.
Pamiętacie jak się pakowałyśmy? Chciałam spakować ten straszny kostium lwa, ale ty
Oliwka mi ciągle nie pozwalałaś, bo mówiłaś tak: ,,Po co ci on?! Przecież nie będziemy szli
na żaden bal przebierańców.'', ale w nocy jak spałaś to bezszelestnie go spakowałam..
No i co z tym wspólnego? - spytałyśmy.
To, że któraś z nas może go ubrać i przestraszyć ,,to coś''.
Wszystkie się przestraszyłyśmy, ale jednak ja się odważyłam. Gdy już miałam na sobie
kostium serce mi tak szybko biło, że o mało nie dostałam zawału serca! Z nie pewnością
otworzyłam drzwi i wyskoczyłam tak zwinnie i szybko, że to wyglądało tak, jakbym się w
ogóle nie bała. Nagle, gdy się rozejrzałam, ujrzałam na małej, ozdobnej palemce chłopca o
bardzo przyjaznym wyrazie twarzy. Zdjęłam maskę i zaczęłam się tak ogromnie śmiać, że aż
dziewczyny usłyszały mój chichot. Moje przyjaciółki wyszły z pokoju i także się zaczęły
śmiać. Później murzynek zeskoczył z palemki i zaczął się śmiać z nami. Wiedziałyśmy, że to
musi być bardzo miły chłopiec. Po chwili Zuzka spytała:
Cześć, jak masz na imię?
Uga buga, trong bżdąg!- odparł nieznajomy.
Czy umiesz mówić po Polsku?
Hahaha! No oczywiście, że tak! Mam na imię Bambo, a wy?
To jest Oliwia, to jest Zuzka, a ja jestem Ola.
Miło was poznać.
Bardzo długo jeszcze rozmawiałyśmy z Bambem. Zaproponował nam, że jutro zabierze nas
do swojej szkoły. Zgodziłyśmy się na jego propozycje propozycje, ponieważ pomyślałyśmy,
że to może być bardzo ciekawe!
Nadszedł nowy dzień. Byłyśmy bardzo szczęśliwe i nie mogłyśmy się doczekać, kiedy
przyjdzie Bambo. Nagle ktoś zapukał do naszych drzwi.
Proszę! - krzyknęła Ola.
Witajcie dziewczyny! Jesteście już gotowe? Musimy już wychodzić do szkoły.
Dobra możemy iść. - odpowiedziała Zuzia.
Szybkim krokiem ruszyliśmy w drogę. Gdy już dotarłyśmy murzynek oprowadził nas po całej
szkole. Byliśmy bardzo zdziwieni, że Afrykańska szkoła może być tak niesamowita! Kiedy
już musieliśmy wracać i dotarłyśmy do hotelu znowu Bambo zaczął figlować i psocić. Nagle
jego mama wyszła z sąsiadującego pokoju i powiedziała do niego:
Bambo łobuzie! Napij się mleka.
Nie mogę! - i uciekł na drzewo.
To choć się wykąpać!
Nie, boje się, że się wybielę! - odpowiedział Bambo ze strachem.
Ale Bambuś! Nie ma się czego bać, to nie możliwe żebyś się wybielił. - powiedziała
Aleksandra.
A-a-ale, no wy też się wybieliliście od kąpania i od picia mleka, prawda?
Nie, po prostu niektórzy mają ciemną skórę, a niektórzy jasną, tak ja Polacy. - wytłumaczyła
mu Zuzia.
Po tej rozmowie najdokładniej jak umiałyśmy, wytłumaczyłyśmy mu dlaczego mamy jasna
skórę, a dlaczego on ma ciemną.
Trzeciego dnia, niestety musiałyśmy już lecieć z powrotem do Polski. Murzynek oraz jego
koledzy i koleżanki przygotowali dla nas specjalne pożegnanie. Pożegnaliśmy się ze
wszystkimi których poznaliśmy i kiedy już wystartowałyśmy wszyscy nam machali.
Oliwia Całus
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
Abecadło
Za górami, za lasami, na wzgórzu był dom. Dom z piecem. Pewnego dnia, abecadło z
pieca spadło. O ziemię się chukło. Po kontach się rosypało.Strasznie się potukło i rozwaliło....
Litera ,,i" kropke zgubiło, litera ,,h" złamało kładeczkę, litera ,,b" zbiło sobie brzuszki.
Nagle.... Do pokoju weszła gospodyni. Wtedy liery zaczeły się chować, ale wtedy litera ,,a''
zwichnęła nóżki, litera ,,o'' jak balon pękła, aż się ,,p'' przelękło, litera ,,t'' daszek zgubiła,
litera ,,l'' do ,,u'' wskoczyła, litera ,,s'' się wyprostowała. Żadna litera nie dała rady się
schować. Sylwia gdy zobaczyła te wszystkie litery załamała się, zrobiło jej się smutno więc
postanowila im pomóc. Najbardziej gospodyni się zrobiło przykro przez literę ,,r", ponieważ
prawą nogę złamało, literę ,,w'' stanęła do góry dnem i udaje, że jest ,,m". Nastoletnia Sylwia
pozbierała wszystkie litery od ,,a" do ,,z". Dała do pieca i ogrzała je. Poszła zobaczyć czy
czegoś zapomniała kupić. Okazało się, że nie kupiła masła. Zostawiła litery same i poszła.
Mineło 5 minut a litera ,,m" i litera ,,w" zrosły sie i są teraz ,,MW", wtedy litera ,,p'' i litera
,,r" zaczeły się śmiać z ,,MW" i właśnie w ten sposóp stały się literą ,,PR". Po 30 minutach
gospośa wruciła. Zobaczyła posklejane i porozlewane litery. Po całym pokoju porozlewane
były litery od ,,a" do,,z". Nie wiedziała co ma robić. Właśńe w tamtej chwili do pokoju
weszedł wilczur. Kiedy zobaczył litery odrazu je pogonił. Gonił, gonił i jeszcze raz gonił,aż w
końcu pogonił je z powrotem do pieca. Gospodyni była zła na Bórka i dała mu karę. Po chwili
zobaczyła jak litery wychodzą z pieca całe i zdrowe.Zaczeły machać do psa i Sylwi. Litery
zaczeły dziękować Burkowi i pęłnoletniej gosposi. Właśnie w ten sposób litery były
odnowione i wesołe.
Kończąc przygodę, wspólnie zaśpiewali alfabet od ,,a" do ,,z". Ta przygoda była
niesamowita, a skąd ja wiem??? Jestem siostrą Sylwii. Nie brałam udziału w tym wydażeniu,
ale się przyglądałam.
Wiktoria Kubiak
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
Zapominalski
Pewnego dnia, gdy byłem w Afryce na wycieczce, napotkałem słonia. Szedł ciągle w
kółko i mruczał coś tam pod trąbą, więc spytałem się go:
- Co robisz?
- Zapomniałem.
- Co zapomniałeś?
- Nie wiem!
Już wiedziałem, że to słoń zapominalski. Więc powiedziałem:
- Jak się nazywasz?
- Tomasz Trąbalski.
- Mógłbym ci w czymś pomóc?
- Tak, boo widzisz jestem bardzo zapominalski, zapomniałem co mama zrobić!
- Dobrze, gdzie ostatnio byłeś, gdy wiedziałeś, co chciałeś zrobić?
- Byłem w domu.
- No to chodźmy!
I tak prędko poszliśmy do domu słonia. Miał tam wszystko wielkie! Krzesła stoły i kolegów,
którzy na niego czekali, bo zapomniał.
- Tomaszu znowu zapomniałeś? Gramy dzisiaj w karty!
- Ojej, faktycznie. Znowu zapomniałem!
Zapomniał też przyjść na filiżankę wody z Nilu do rodziny Krokodyli. Ma też córkę i synka,
ale ich imion też nie pamięta. Synek nazywa się Biały Ząbek, a mówi na niego Trąbek, albo
Bombek.
A córka ma na imię po prostu Kachna, a mówi na nią Grubachna, Wielgachna! Wreszcie jego
żona powiedziała:
- Idź do doktora, on cię może zbada!
Więc migiem poszliśmy. Prowadził słoń, bo ja nie znałem okolicy. Najpierw poszliśmy do
adwokata, szewca i rejenta i wszędzie mówił: „Nie pamiętam!”. Wkrótce dotarliśmy do
kowala, zbadał go, zajrzał do ucha do gardła, opukał go młotem kowalskim i powiedział:
- Wiem już, panie Trąbalski! Co dzień na głowę wody kubełek oraz na trąbie zrobić supełek.
Chlusnął go wodą i zawiązał trąbę. Szybko pobiegliśmy do domu i jego żona powiedziała:
- Co to?
- Nie mów nikomu! To dla pamięci!
- O czym?
- No… chciałem…
- Co chciałeś?
- Nie wiem! Już zapomniałem!
Na nic różne sposoby i porady, słoń Trąbalski nie ma pamięci, choć to wyjątek, bo słonie z
pamięci słyną bardzo dobrej. Ja też nie poradzę na jego problemy, więc wróciłem do domu z
przygody niezwykłej.
Marcin Wasilewski
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
Moja przygoda z murzynkiem Bambo
Chciałabym opowiedzieć o mojej przygodzie, która zaczyna się tak:
Był piękny dzień, słońce mocno grzało. Nie chciałam go zmarnować siedząc przed
telewizorem w domu więc wyszłam na spacer do lasu. Szłam i rozglądając się nasłuchiwałam
odgłosów zwierząt. Nagle potknęłam się i wpadłam w gęste krzaki.
Nie było mi w nich zbyt wygodnie, ale byłam ciekawa co się za nimi kryje. Nie zastanawiając
się ani chwili poszłam dalej.
Miałam wrażenie, że te krzaki nigdy się nie skończą, gdy nagle gwałtownie spadłam w dół na
coś miękkiego.
Po chwili zorientowałam się, że to złoty ciepły piasek. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ale to
miejsce, w którym się znalazłam było niesamowite.
Wysokie palmy, wielkie kokosy, które na nich rosły i kolorowe papugi latające między
gałęziami oraz inne niesamowite rośliny i zwierzęta. Postanowiłam rozejrzeć się po okolicy.
Nagle zobaczyłam małego ciemnoskórego chłopca, który wchodził na drzewo i krzyczał, że
„nie wejdzie do kąpieli bo się wybieli”. Pomyślałam, że to dziwne, ponieważ kąpiel jest
bardzo przyjemna. Podobnie było z mlekiem. Mama krzyczy do Murzynka: „Napij się mleka,
a ona na drzewo ucieka”.
Murzynek i jego mama wyglądali przyjaźnie, więc podeszłam do nich i przywitałam się.
Okazało się, że mały Murzynek nazywa się Bambo. Mama Bambo dopytywała, jak się tu
znalazłam? Odpowiedziałam jej, ze sama tego nie wiem.
Chłopiec powiedział, że widział mnie na wydmach, ale myślał, że mu się wydaje. Wtedy
mama Bambo zapytała, gdzie dokładnie leżałam. Bambo wskazał palce. Czyli na krawędzi
lasu i bajek Juliana Tuwima – powiedziała mama.
No dobrze…skoro już tu trafiłaś, to może oprowadzimy cię po okolicy i zjesz z nami obiad?
Ucieszyłam się i przystałam chętnie na tę propozycję. Bambo oprowadził mnie i pokazał mi
coś niesamowitego. Weszliśmy do pięknego ogrodu z różnymi kwiatami, owocami i
warzywami, które Bambo uwielbiał.
Zainteresowało mnie małe drzewko, z dzikimi owocami w kształcie gwiazdek. Chłopiec
powiedział, ze to jego przysmak i zjemy to na obiad. Miał rację, to było pyszne.
Dzień dobiegał końca i niestety musiałam wracać do domu. Nie było innego wyjścia. Zanim
jednak opuściłam niezwykłą krainę namówiłam Bambo do kąpieli i picia mleka. Potem
Bambo odprowadził mnie do miejsca, z którego bezpiecznie wróciłam do domu. Kiedy
znalazłam się w domu, poczułam ogromne zmęczenie i od razu zasnęłam.
Gdy wstałam następnego dnia rano, zastanawiałam się, czy to była prawda czy sen…
Zuzanna Krupińska
kl. IV
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
Pstryk
Był sobie pewien pstryczek zwany Pstryczek – elektryczek. Stercząc sobie w ścianie,
zajadając śniadanie złożone z prądu myśli:
- Niektórym brak rozsądku! Bawią się mną, bo tak chcą!
Nadchodzi pan Jan, który zawsze jest sam.
- Kiedy pstryczek wcisnę… - pstryknął pstryczkiem – Zabłysnę!
Bluza się zaświeciła, bo była z cekinów, a na niej widocznych pełno rekinów. „Pstryk” i znów
ciemno, „pstryk” i jasno, Aż elektryczkowi zrobiło się ciasno. Kolejne włączenie pstryczka i
jedna potyczka. Siłę miał za dwóch, bo to był ogromny zuch. Tak się ukrył mały smyk, lecz tu
znowu „pstryk”! Kimże jest ten mały włącznik? Czy to błyskawica prąd przynosi? Czy to
ognik? Czy to świetlik? Nie to przewodnik! W górach ci nie pomoże, a gdy pojedziesz nad
morze? Przewodnik prądu oczywiście, było o tym nawet w liście! Skąd się wziął? Jak i
czemu? To jest drut, w którym ukryty prąd! Pstrykniesz i włączysz PRĄD. Elektryczny,
sympatyczny PRĄD! Bystry, zwykły PRRRĄD! Tak sterczy w ścianie pstryczek – eletryczek,
którego nazywają pstryczek lub na odwrót. Nie wiem sama, pogubiłam się zaspana.
Skąd ten prąd? Skąd to światło? Ja ci powiem! Właśnie stąd!
Joanna Turkiewicz
kl. V
Szkoła Podstawowa w Kunicach
op. p. Bernadeta Zając
Abecadło
Pewnego dnia tata wrzucając węgiel do pieca, przypadkiem strącił abecadło.
Rozsypało się po kątach i troszeczkę się poobijało, zmieniając swój kształt.
I- zgubiło swoją małą kropeczkę
H- złamało swoją krótką kładeczkę
B- zbiło swoje obydwa brzuszki
A-zwichnęło obie nóżki
O-jak balonik pękło
P- się przelękło
T- swój mały daszek zgubiło
L-do malutkiego u wskoczyło
S- stanęło na baczność
R- małą prawą nóżkę złamało
W-się obróciło i na M się zmieniło
Po paru dniach dziewczynka znalazła kropeczkę od I, skleiła kładeczkę H, B naprawiła
brzuszki, A zawinęła nóżki, O części poskładała, P strach przełamała .Literki takie jak :
T, L, S, R, W naprawiła i na piec powiesiła. Mamie powiedziała, że ona je złamała. Lecz tata
przyznał się, że to on zepsuł je .Literki wyzdrowiały. Abecadło było całe.
Tata obiecał, że już więcej nie
zepsuje ich.
Natalia Bartków
kl. V
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko
wyk. J. Gawluk
Niesamowity sen o Murzynku Bambo
Kiedy wyszłam na spacer w piękny letni dzień, zaczęła się moje przygoda.
To były wakacje, poranek wyjątkowo piękny, usypiający wietrzyk kołysał mną
lekko, a w mojej głowie zaczęła się tworzyć wyjątkowo piękna melodia. Melodia tak
słodka…, że nie da się tego opisać słowami.
Byłam już nieco zmęczona, więc postanowiłam przysiąść na pobliskiej ławce. Tak czystej i
przytulnej, że aż prosiła, aby na niej usiąść przynajmniej na chwilę. Po mojej głowie dalej
snuła się słodka melodia, a wietrzyk był jeszcze przyjemniejszy niż wcześniej. Tak dobrze mi
było na tej ławce, że ze zmęczenia zasnęłam. Obudziłam się jednak dość szybko… już nie w
przyjemnym parku, lecz w jakiejś tajemniczej gorącej dżungli. Żar lał się z nieba, a nade mną
stał mały, ciemnoskóry chłopiec.
- Gdzie ja jestem? I … kim ty jesteś?! – zapytałam rozkojarzona.
- Mam na imię Bambo. – odpowiedział chłopiec- A ty jesteś w mojej dżungli.
- Ale co ja tu robię i jak się tu znalazłam?!
- Tego już nie wiem, znalazłem cię leżącą na tym drzewie, ale jeśli chcesz to mogę cię
odprowadzić i…
- Chwila, co za drzewo?
- Zerknij w dół.
Spojrzałam i zobaczyłam, że siedzę na drzewie, jakieś dwa metry nad ziemią, przeraziłam się
śmiertelnie i gwałtownie spadłam.
- Ha, ha, ha! – roześmiał się chłopiec i pomógł mi wstać.
- Może się w coś pobawimy?
- Chętnie! Umiesz grać w berka?
- Berek! – wykrzyknął chłopiec i tyle go widziałam. To była tak długa gonitwa, że nie
zauważyłam, kiedy nadszedł wieczór.
- To był wyczerpujący dzień.
- Może chodźmy już spać?
- Dobrze. Dobranoc.
- Dobranoc.
Zasnęłam natychmiast, a gdy się obudziłam doznałam szoku. Okazało się, że
dalej leżę na ławce i że to był tylko sen.
Martyna Kapusta
kl. IV
Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach
op. p. Katarzyna Pieńko