Dziecku najbliższe... - Szkoła Podstawowa nr 1
Transkrypt
Dziecku najbliższe... - Szkoła Podstawowa nr 1
„Dziecku najbliższe...” tomik wydany w ramach regionalnego konkursu literackiego „Gładko tak, lekko tak toczy się w dal...” Polkowice 2013 *** „Cuda i dziwy” Juliana Tuwima to wiersz o rzeczach, które nie są możliwe w rzeczywistości, istnieją tylko w naszej wyobraźni. Nie jest możliwe, żeby ptaszki szczekały, pieski ćwierkały, a krówki fruwały. Słońce na niebie jest żółte, gorące i ogrzewające, a w wierszu – zielone i śpiewające, jakby było żywym stworzeniem. Łąki porośnięte są piękną zieloną trawą, gdy w wierszu jest ona na pewno piękna, ale modra. Nie widziałem również nigdy gniazdek na kwiatkach. W wierszu wiją je motyle. W naszym świecie gniazdka budują ptaszki – na drzewach i pod daszkami. Możliwe, że któregoś dnia w lipcu spadnie śnieg, ale czy będzie on niebieski jak w wierszu Juliana Tuwima? W tym wierszu wyobraźnia działa cuda i pokazuje rożne dziwy istniejące na świecie. Wiersz „Cuda i dziwy” jest bardzo ładny i ciekawy. Dzięki niemu chcemy często przymykać oczy i wyobrażać sobie nasz uroczy świat i choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Wiersz pokazuje, że nasz mózg ma nieograniczone możliwości – wystarczy tylko chcieć z nich korzystać. Mikołaj Winiarski kl. II Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. Beata Mazurek O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci Opowiem wam historię, która przytrafiła mi się w czasie ostatnich wakacji. Pojechałem na dwa tygodnie do cioci. Bardzo ją lubię, bo jest miła i mądra. Prosi mnie czasami o przysługę. Chętnie jej pomagam. Ciocia ma duże poczucie humoru. Lubi robić dzieciom różne psikusy. Kiedyś dała mi niezłą nauczkę. W środę ciocia poprosiła mnie, żebym poszedł do sklepu po chleb i mleko. Gdy wróciłem do domu, zapytała mnie, czy wrzuciłem list do skrzynki. Prosiła mnie o to rano. Przestraszyłem się, bo przecież niczego takiego nie zrobiłem. Może zapomniałem? Zakupy zajęły mi przecież dużo czasu. Postanowiłem udawać, że wszystko załatwiłem. Opowiedziałem cioci, że list wrzuciłem do skrzynki, tak jak prosiła. Ciocia zapytała, czy na pewno to zrobiłem. „Oczywiście, że tak” – potwierdziłem. I zacząłem opowiadać, co widziałem, jak ten list do skrzynki wrzucałem. Mówiłem, że jechało czerwone ferrari i wracał żołnierz z poligonu. Obok mnie przechodziły trzy dziewczynki i rozmawiały przez telefon. Mogły nawet wpaść pod autobus, ale głośno zatrąbił. Aż się przestraszyła krowa, którą prowadził rolnik. Widziałem też tatę mojej koleżanki Halinki. Dokładnie opisałem kopertę, znaczek i skrzynkę na listy. Ciocia słuchała z uwagą. Potem pokiwała głową i powiedziała, że przecież nie dała mi żadnego listu do wrzucenia. A do wuja Leona napisała rano maila. Okazało się, że jestem kłamczuchem. Było mi bardzo wstyd. Przeprosiłem ciocię. III miejsce w kategorii klas I – III Mikołaj Zarzycki kl. II Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. Beata Mazurek *** Rozpoczęły się wakacje. Tato zrobił nam niespodziankę i zabrał nas w góry. „Hura! Pojedziemy pociągiem!” – cieszyłam się razem z siostrą. Pociąg widziałam tylko na obrazkach, a teraz lokomotywę mogłam zobaczyć z bliska. Poszliśmy na stację i bardzo się zdziwiłam, że lokomotywa jest tak ogromna. Para buchała z jej brzucha. Wsiedliśmy do wagonu, których było chyba ze czterdzieści. „Ciekawe co się w nich mieści” – pomyślałam. A każdy był taki ogromy ciężki. Nudziło mi się ogromnie, dlatego poprosiłam tatę, aby przeszedł się za mną do innych wagonów. Byłam taka ciekawa. Gdy tak szliśmy, zobaczyłam, że przewożone są w nich banany, armaty, dębowe stoły i szafy, a nawet słoń niedźwiedź i dwie żyrafy, świnie, kufry i skrzynie. - „Jak ta lokomotywa to wszystko udźwignie” – pomyślałam – „Przecież to taki ciężar”. Wróciliśmy do przedziału i lokomotywa ruszyła. Słyszałam gwizd, świst i koła poszły w ruch. Powolutku szarpnęła wagony i pociągnęła je po szynach. Potem przyspieszyła i gnała coraz prędzej. Spoglądałam przez okno, a ona gnała most i przez tunel. Widziałam góry, lasy i pola. A w uszach tylko pukanie i stukanie kół sunących po szynach. Podróż szybko się skończyła, a ja ciągle zastanawiałam się jak taka maszyna ciągnie taki ogromny ciężar. Aleksandra Rachwalska kl. II Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. Beata Mazurek Bohaterowie Juliana Tuwima w moich oczach Gdybym chciała przeżyć fantastyczne przygody, to tak jak PAN MALUSKIEWICZ. Gdy chodzi o prawdomówność, stanowczo nie polecam naśladować GRZESIA KŁAMCZUCHA. Pamięci takiej jak SŁOŃ TRĄBALSKI z całą pewnością nie chciałby mieć nikt. Być ZOSIĄ SAMOSIĄ? Jak najbardziej, ale wpierw trzeba by posiąść niezbędna wiedzę. RYCERZ KRZYKALSKI poprzez swoją nieskromność nie jest dla mnie przykładem do naśladowania, natomiast śmiało mogę się utożsamić z DYZIEM MARZYCIELEM, słodycze i błogie lenistwo – to jest to!!! Małgorzata Kowalik kl. II Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. Beata Mazurek Moja przygoda z szaloną lokomotywą Pewnego dnia razem z tatą wybrałam się na wycieczkę do muzeum lokomotyw. Pogoda była w sam raz na piesze wędrówki. Po kilku minutach marszu zabolały mnie nogi i pomyślałam, że lepiej było by pojechać lokomotywą. Wybrałam jedną ze stojących na bocznicy i czym prędzej weszłam do jej wnętrza. Od tego momentu rozpoczęła się moja wielka przygoda. Lokomotywa ruszyła nagle z miejsca i pędziła coraz szybciej po torach. Okazało się, że mój tato nie zdążył wsiąść razem ze mną i został na peronie. Opanował mnie niepokój i strach. Próbowałam odnaleźć kogoś, kto pomoże mi w trudnej sytuacji. W połowie drogi przekonałam się, że nic z tego nie wyjdzie, bo w przedziale obok znajdowały się konie i krowy, które wydawały dziwne odgłosy. Za nimi, w kolejnym wagonie siedziały same grubasy, które jadły tłuste kiełbasy. Oni też nie potrafili mi pomóc. Po długich poszukiwaniach pomocy zgłodniałam, więc postanowiłam poszukać jedzenia. Jakież było moje zdziwienie, gdy w czwartym wagonie odnalazłam banany. Postanowiłam skorzystać z okazji i najadłam się do syta. Dobrze, że miałam pełny brzuch, bo kiedy usłyszałam głośne „buch, buch”, musiałam uciekać co sił w nogach przed strzelającą kulami armatą. Znajdowała się ona w szóstym wagonie. Tuż za nią stały krzesła, szafy i stoły. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Z przerażenia przecierałam oczy, mając nadzieję, że w kolejnym przedziale w końcu odnajdę kogoś, kto mi udzieli wsparcia. Niestety to, co zobaczyłam chwilę później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiły się dzikie zwierzęta. Słoń, niedźwiedź, żyrafy i małpy robiły sobie pidżama- party. Powoli odchodziłam od zmysłów. Wtem zorientowałam się, że lokomotywa powoli zwalnia. Sunęła przez tunel i most. Jechała do stacji znajdującej się na wprost. Kiedy ujrzałam przez okno postać mojego tatusia, ucieszyłam się i zapragnęłam mu o wszystkim opowiedzieć. Niestety nie chciał mi wierzyć i powiedział, że miałam zwidy. Kazałam mu wejść do wagonów i sprawdzić. Okazało się, że nic w nich nie było. Dzisiaj nie wiem, czy mi się to czasem nie śniło?. Była to niezwykła przygoda z szaloną lokomotywą w roli głównej. I miejsce w kategorii klas I – III Małgorzata Pieńko kl. II Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. Beata Mazurek wyk. M. Zarzycki Pan Hilary Dawno, dawno temu żył sobie pan Hilary. Pewnego dnia niósł swoje okulary, które kosztowały ponad 500 złotych. Pan Hilary bardzo o nie dbał, bo jeszcze nigdy nie miał takich wspaniałych okularów jak te. Lecz kiedy czytał gazetę, nagle poczuł się tak, jakby nie miał swoich okularów. Ale zareagował na to poważnie. Powiedział – Gdzie podziały się moje okulary?! Wszędzie ich szukał i w kominie, i w swoim płaszczu, a nawet w bucie! Pan Hilary bardzo się zdenerwował i zadzwonił do sprzedawcy tych okularów. - Halo, dzień dobry proszę pana… Pan sprzedaje magiczne okulary? – spytał Hilary. -Ależ to nieporozumienie! Ja nie sprzedaję magicznych okularów. A co się wydarzyło? Zapytał zdziwiony pan sprzedawca. - Ach, żądam zwrotu pieniędzy! Zawołał zdenerwowany Hilary. - Ja pana zapewniam, że nie sprzedajemy magicznych okularów. - Może pan do mnie przyjedzie! Bo jak pan jest taki mądry, to niech mi pan je znajdzie! Rozgniewał się Hilary. Puk, puk! – Proszę! Dzień dobry, więc…. Ach to niemożliwe! Pan ma na nosie okulary! - O, ach bardzo przepraszam, zawstydził się pan Hilary. Do widzenia. No i tak skończyła się historia o panu Hilarym. wyróżnienie w kategorii klas I – III Magdalena Gołębiowska kl. III Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. Marzanna Rzepka Dyzio Marzyciel To był bardzo dziwny wieczór. Nic mi się nie udawało, nawet lekcje odrabiałem z trudem. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, dlatego usiadłem przy oknie i obserwowałem niebo. Ciemne chmury przeplatały się z jasnymi. Marzyłem o tym, by każda z nich zamieniła się w waniliowy krem, malinowe lody i tort czekoladowy. Właśnie w tej chwili mama zawołała mnie na kolację. - Dyzio, Dyzio, zejdź na kolację! - Zaraz mamusiu – odpowiedziałem smutno. - Nie zaraz, tylko teraz – wykrzyknęła mama. Nie miałem wyjścia, zszedłem do kuchni, zjadłem kilka kanapek i poszedłem do swojego pokoju. Znowu spojrzałem w okno i marzenia powróciły. Nagle znalazłem się na pięknej, kwiecistej łące. Położyłem się na plecach i obserwowałem chmury. Wtem jedna z nich obniżyła się i zamieniła w lody o smaku waniliowym. Po chwili wszystkie były tak nisko, że sięgałem po nie z ziemi. To było to, o czym marzyłem. Obłoczki zamieniły się w ciastka, kremy i wafelki. Nagle usłyszałem głos mamy. - Dyzio, Dyzio, czas do szkoły! - Do szkoły? Niestety, to był tylko sen, którego nie zapomnę do końca życia. II miejsce w kategorii klas I – III Paweł Nawara kl. III Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. Marzanna Rzepka W malowniczej górskiej krainie W malowniczej górskiej wsi, ani za siedmioma górami ani za siedmioma lasami tylko w pobliskim sąsiedztwie, mieszkał sobie Gabryś. Nie młody, nie stary, nie niski, nie wysoki, zawsze uśmiechnięty. Jego chatka była skromna, mała i drewniana, postawił ją sobie gdzieś wysoko w górach. Gabryś nie miał wielu bliskich sobie ludzi. Często sam chadzał, jedynie czasem rozmawiał ze swym ojcem. Ludzie na wsi śmiali się z Gabrysia, dokuczali mu i mówili, że najzwyczajniej w świecie jest po prostu głupi. Może to i fakt, lecz ten chłopak wyjątkowy nad wszystko inne ukochał przyrodę. Otaczał troską faunę i florę i dzielnie w życiu znosił swą niedolę. Poszedł raz Gabryś do stajni we wsi. Konie jadły tam owies, a chłopak stwierdził, że jest za gruby dla przecież i zaczął go drobić palcami długo, aż koniom jadło się lepiej choć niestety długo. Innego zaś razu stanął przy strumyku z sitem by zaczerpnąć wody, gdy mu nie wyszło ludzie wciąż szydzili ale on się śmiał, dalej był wesoły i chyba nie wiedział o co wszystkim chodzi. Gabryś lubił ptaki, uczył je latać. We wsi u kowala kozę chciał podkuwać. Chodził dziwny, inny, liczył dziury w płocie, a w międzyczasie drwa do lasu nosił. Taki był ten Gabryś choć nie do końca mądry, to nikomu krzywdy ani myślał zrobić. Gdy nastał dzień deszczowy, chronił czapką kwiaty, żeby krople deszczu ich nie połamały. Gdy słońce świeciło, to on na nie dmuchał, myślał, że się uda ochłodzić go trochę. Tak z letniego deszczu zrobił się śnieżek i już Gabryś pomysł nowy miał na życie. Dzielnie pracował, trudził się srogo, aż z lodu wybudował przytulny domek. Gdy ojciec się pytał, co z tym domkiem zrobi, to Gabryś stwierdził, że do lata postoi, potem w nim zamieszka i będzie mieć chłodek. Raz Gabryś przeraził ojca swego srogo, bo z toporem biegał by zemścić się na musze, Gabryś krzyczał wtedy, że jak nie toporem zaprze się okropnie i muchę udusi. Nic z tego nie wyszło, bo Gabryś się zmęczył i tak nastał wieczór, zaczął świecić księżyc. Wtedy chłopakowi wpadł księżyc w oko, chciał go dostać w prezencie, ciekawe od kogo? Od swojego ojca, bo jego miał tylko, ale on choć dla syna zrobiłby wszystko, tej prośby nie spełnił, Gabryś się zasmucił ale następnego dnia humor mu powrócił. Tak mijały lata, godziny, dni, tygodnie, Gabryś zawsze żył tak jak mu wygodnie. Kochał zwierzęta, był dobrym człowiekiem co z tego, że innym? On był dobry przecież. Anna Kowal kl. III Szkoła Podstawowa w Krzywej im, 10 Brygady Kawalerii Pancernej op.: Beata Bekaluk , wyk. A. Rachwalska *** Jeszcze wczoraj myślałam, że moja siostra Ala jest najmniejsza na świecie, ale tego wieczoru wszystko się zmieniło, gdy wzięłam do reki nową książkę, którą dostałam od cioci Beaty. Była to książka o Panu Maluśkiewiczu i wielorybie. Moja siostra po narodzinach była taka malutka, że z łatwością mogła się zmieścić w małym leżaczku. Leżaczek również był mały i przypominał mi małą łódeczkę, podobną do tej jaką miał bohater mojej książki. Mama przypinała Ali leżaczek do wózka i dno gondoli wykładała cieplutkim kocykiem. Wędrowały w ten sposób po naszym najbliższym i dalszym otoczeniu. Podziwiały kwiaty, ptaki na niebie, rybki w naszym oczku wodnym oraz zajączka i sarnę w pobliskim lesie. Były to dla niej niesamowite wycieczki, na których poznawała coraz więcej świata. Pewnego razu pojechaliśmy z rodzicami w góry i Ala leżąc w swojej gondoli podziwiała otaczający ją krajobraz. Myślę, że była bardzo zadowolona, bo przez cały czas rozglądała się i była uśmiechnięta. Po tej pierwszej w jej życiu dużej wycieczce myślałam, że Alunia widziała już wszystko, ale ona wciąż była ciekawa nowych rzeczy - tak jak Pan Maluśkiewicz. Ja czytałam książkę o ,,Panu Maluśkiewiczu i wielorybie” i dni mojej ciekawskiej siostrzyczki wydawały mi się bardzo podobne do życia małego bohatera książeczki. Pan Maluśkiewicz był najmniejszą postacią na Ziemi i podobnie jak Ala zwiedzał wiele zakątków świata. Ale Pan Maluśkiewicz zwiedził i widział prawie wszystko, wszystko poza wielorybem i chciał go wreszcie zobaczyć. Postanowił spełnić swoje marzenie. Zaczął się pakować, zabrał ze sobą wszystkie najpotrzebniejsze przedmioty: namiot, rower, gramofon, radio, armatę, futro, ubrania oraz strzelbę i nabojów skrzynkę. Wszystkie te rzeczy zapakował do maleńkiej łódeczki z łupinki orzecha włoskiego. Gdy wyruszył w rejs zaczął uważnie przyglądać się morzu. Wiele dni minęło, a wieloryba ciągle nie było. Tęsknił za lądem, aż pewnego dnia zauważył wyspę. Szybko dobił do brzegu i ciekawy nowego lądu zaczął zwiedzać. Trzy dni upłynęły na zwiedzaniu bezludnej wyspy. Mały bohater zrezygnowany na myśl o tym, że nie może zobaczyć wieloryba zasmucił się. Nagle wyspa drgnęła. Okazało się, że to nie wyspa ale wieloryb. Pan Maluśkiewicz bardzo się wystraszył. Szybko spakował swoje rzeczy, przeprosił wieloryba i ruszył w drogę powrotną. Ala również jest osóbką bardzo ciekawą świata, bardzo trudno jest utrzymać ją w domu. Gdy tylko zobaczy troszkę promieni słońca za oknem, pakuje zabawki do plecaka i wychodzi na podwórko bawić się i poznawać nowe zakamarki naszego ogródka. Myślę, że na razie wystarczy jej nasz mały ogródek, ale wkrótce przyjdzie czas, w którym ona również będzie chciała zobaczyć więcej świata, tak jak Pan Maluśkiewicz. Maja Majchrzak kl. II Zespół Szkół w Legnickim Polu Szkoła Podstawowa w Mikołajowicach op.: Wanda Tutaj II miejsce w kategorii klas I – III wyk. M. Kowalik *** Zbliżał się nowy rok szkolny. Coraz bardziej denerwowałam się pójściem do nowej szkoły. Początki są zawsze trudne, tym bardziej, że nikogo nie znałam. Byłam skazana tylko na siebie. Pamiętam, to był poniedziałek. Gdy weszłam do klasy, pani ucząca języka polskiego kazała mi się przedstawić, a następnie usiąść w ławce koło jakiejś dziewczynki. Nagle poczułam jej przeszywające spojrzenie. Ciarki przeszły mi po plecach, ale wyciągnęłam do niej rękę i szepnęłam: „Cześć, jestem Natalia, a ty jak masz na imię?” „Zosia” – odpowiedziała dobitnie i na tym zakończyła rozmowę. Na przerwie było już trochę lepiej, zaczęłam poznawać koleżanki i kolegów z klasy. Po kilku dniach zauważyłam, że wszyscy stanowią miłą oraz zgraną grupę oprócz Zosi, która tak naprawdę z nikim nie rozmawia. Jak się później dowiedziałam, dziewczynka, z którą siedzę w jednej ławce, zwana jest Zosią - Samosią. Nie jest lubiana ze względu na swoje postępowanie. Uważa się za najmądrzejszą, najładniejszą. Zawsze chce być w centrum zainteresowania. Ignoruje rady i wskazówki nauczycieli. Twierdzi, że wszystko umie, a tak naprawdę z nauką ma ogromne problemy. Postanowiłam, że spróbuję pomóc koleżance. Nie było to łatwe, bo Zosia traktowała mnie jak swego największego wroga i odrzucała moją pomoc. Jednak w miarę upływu czasu przekonała się, że mam dobre intencje. Zaczęłyśmy się coraz lepiej rozumieć i spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. Wspólnie uczyłyśmy się matematyki, przyrody oraz historii. Te przedmioty to moja pasja, więc tłumaczyłam koleżance zagadnienia, z którymi miała problem. Wkrótce zaczęła dostawać coraz lepsze oceny. Kiedyś powiedziała: „Dziękuję, Natalko”. Te słowa wiele dla mnie znaczyły. Zauważyłam wielką zmianę u rówieśniczki. W szkole była miła dla koleżanek i kolegów, oczywiście z wzajemnością. Przestała się przechwalać. Zmieniła się nie do poznania. Zrozumiała, że egoizm nie popłaca. Zosia została moją najlepszą przyjaciółką. Nasza przyjaźń trwa do dziś. Natalia Bień kl. V Szkolno-Gimnazjalny Zespół Szkół w Miłkowicach op. p. Irena Kowalska wyk. K. Szumańska *** Lokomotywa sunęła po torach długo. Czasem wchodziła w ostre zakręty, więc skrzynie i kufry wywracały się w wagonie, banany rozsypały się, a świnie głośno kwiczały. Tylko grubasy zdawały sobie sprawę jak ciekawe krajobrazy mijają. Nie zauważyły nawet kiedy skończyła im się kiełbasa! Widziały piękny las. Wjechali na długi most, z którego zsunęli się do ciemnego tunelu. Było tam bardzo ciemno, żyrafy stały się nerwowe. Pasażerowie pociągu czekali, aż wyjadą z tunelu, ale on nie miał końca. Nagle coś szarpnęło lokomotywą! Kilka ostatnich wagonów odczepiło się. Nie było wiadomo, co w nich było, ponieważ skrzynie rozbiły się o mury tunelu. Z szóstego wagonu wyleciała armata. Była ona nabita wielką kulą. Ni z tego ni z owego wystrzeliła!! Huk, jaki usłyszeli pasażerowie, był niesamowity. Nagle zrobiło się już widno. Wokół rozprzestrzeniał się przepiękny widok. Zielona kraina z ogromną ilością kwiatów. Grubasy od razu znalazły wygodne miejsce, by usiąść. Nie mieli już kiełbasy, więc zajadali się bananami. Krowy z pierwszego wagonu odnalazły soczystą trawę i stokrotki. Konie natomiast galopowały po całej okolicy. Śpiący, zmęczony zamieszaniem, niedźwiedź położył się w piasku i usnął spokojnie. Żyrafy natomiast smakowały drzew i krzewów jakich nigdy nie jadły. Była to bowiem bajkowa kraina obudzona wystrzałem przez armatę. Wszystkie krzewy, owoce i drzewa były bardziej kolorowe, słodkie i soczyste niż w rzeczywistości. Zieleń była bardziej wyraźna, słonko mocniej grzało. Tylko świnie narzekały, ponieważ błoto szybko wysychało. Nagle jeden z grubasów zaczął grać na fortepianie. Grał zwyczajnie, bez rytmu, ale inni słyszeli muzykę przecudną. Wszystkim podobało się w tej krainie. Nikt nie chciał wracać do miejsca, z którego wyruszyli. Grubasy naładowały więc armatę jeszcze raz. Strzelała ona tak długo, aż zostały z niej same małe kawałeczki żelaza. Wszyscy byli zadowoleni z tego powodu. Pod wieczór, przy ognisku, jeden z grubasów powiedział, że każdy z nas ma taką bajkową krainę. Jest to miejsce, w którym jest nam bardzo dobrze, ciepło i wygodnie. Nie chcemy stamtąd wracać do rzeczywistości i obowiązków. Często odwiedzamy taką krainę, w wyobraźni. Mateusz Skuza kl. VI Szkoła Podstawowa w Rosochatej op. p. Anna Romaniec *** Gosia była dziewczynką, która myślała, że wszystko wie najlepiej. Wiele jest teraz takich osób... Pewnego ranka Gosia szła do szkoły. Spóźniła się na pierwszą lekcję, ale wkrótce dotarła do swojej klasy. Na drugiej lekcji pani zapytała ją ile jest dwa plus dwa? Dziewczynka powiedziała z pewnością w głosie, że to jest osiem. Podała złą odpowiedź. Nie przejęła się tym. Uważała, że ma rację. Na przerwie wypadły książki z plecaka. Jedna z uczennic podeszła do niej i zaczęła jej pomagać zbierać podręczniki. Dziewczynka zabrała koleżance książki i ze złością powiedziała, że sama je pozbiera. Podeszli do niej inni uczniowie i powiedzieli, że teraz na nią będą mówić ZosiaSamosia, bo wszystko chce sama. Gdy zadzwonił dzwonek, poszła na następną lekcję. Nauczyciel zapytał Gosię, kim był Kopernik i co daje Śląsk? Dziewczynka powiedziała, że Kopernik był Królem, a Śląsk daje sól. Po odpowiedzi uczennicy nauczyciel ze zdziwioną miną zadała jej jeszcze jedno pytanie : - Gdzie leży Kraków? -Kraków leży nad Wartą-cicho odpowiedziała Gosia. Pan prowadzący lekcję był zawiedziony jej odpowiedziami. Po lekcji dziewczynka poszła się przebrać do szatni. Kiedy wracała do domu, zaczepiły ją trzy dziewczyny i zapytały czy warto się uczyć? Gosia krzyknęła: Nie warto! Jesteście głupie” i odwróciła się do nich plecami. Miała łzy w oczach, których nie widziały dziewczyny. Tak naprawdę Gosia zrozumiała, że jej postępowanie nie jest mądre. -l kto tu jest głupi? – pomyślała. -Ja sama... Gosia była dziewczynką, która zrozumiała, że nie wszystko wie… Natalia Bielecka kl. VI Szkoła Podstawowa w Rosochatej op. p. Anna Romaniec Spóźniony Słowik Pewnego dnia pan Słowik obiecał pani Słowikowej, że wróci wcześniej na kolację. Niestety minęła umówiona godzina dziewiąta, a nawet jedenasta, a pana Słowika nie było. Pani Słowikowa na początku narzekała, że mąż zlekceważył obietnicę, a jej wspaniałe i pyszne dania stygną. Jednak gniew szybko przerodził się w strach. Bała się, że mężowi mogło się stać coś złego. Wyobrażała sobie, że jego spóźnienie nie jest zaplanowane. Podejrzenie padło na Skowronka i jego dzieci. - Może to on go zatrzymał ? – lamentowała pani Słowikowa. Bała się przede wszystkim o przepiękny głos męża. Nagle do gniazda wszedł Słowik i zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało. Pani Słowikowa wybuchła gniewem. Przecież to właśnie przez tego hultaja o mało nie dostała zawału serca. Jednak on usprawiedliwiał się, że ten wieczór był zbyt piękny, by szybko przyfrunąć do domu. Wybrał się więc na piechotę. Morał tej bajki taki: ZANIM SIĘ SPÓŹNISZ - ZADZWOŃ ! Weronika Laszczyńska kl. VI Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Anna Sobczyk – Stryjek Pilot Złotopióra W wierszu Juliana Tuwima „W aeroplanie” mowa jest o niezwykłej podróży babci i jej kurki. Kurka miała złote piórka, dlatego nazywana była Złotopiórką. Była wesołą i trochę zwariowaną kokoszką. Często uciekała babci z podwórka. Pewnego dnia kurka – Złotopióra wybiegła w stronę lotniska. Tam zobaczyła aeroplan, czyli samolot. Kurka należała do bardzo skocznych kurek. Bez trudu wskoczyła do samolotu. Babcia nie zostawiła swojej kochanej kokoszki. Martwiła się o nią i też pobiegła w stronę lotniska. Kiedy zobaczyła kurkę w aeroplanie, bez wahania wskoczyła na pokład samolotu. W samolocie kurka z babcią zachowywały się niebezpiecznie. Kurka dziobała, szarpała urządzenia w miejscu przeznaczonym dla pilota. Kręciła się i zmieniała miejsca. Raz była przy skrzydle, a za chwilę przy śmigle. Przez takie zachowanie włączył się silnik samolotu. Kiedy aeroplan unosił się coraz wyżej, babcia zaczęła płakać, a kurka głośno gdakać. Maszyna fikała kozły, mocno bujała, ale coraz wyżej unosiła się w niebo. Zwariowana kurka zaczęła dziobać, drapać silnik, kółka, śruby, ale bezskutecznie. Nie potrafiła zatrzymać samolotu, który leciał coraz wyżej. W pewnej chwili zrezygnowane podróżniczki, zauważyły przepiękne widoki. Wszystko co znajdowało się na ziemi, było dziwne, pomniejszone i bardzo kolorowe. Łąki wyglądały jak zielone chusteczki, a rzeki jak srebrne wstążeczki. Góry przypominały kupki piasku, a wielkie drzewa malutkie krzaki w lesie. Domy wyglądały jak klocki drewniane, pociągi jak gąsienice, ludzie jak mróweczki. Niestety, z takiej odległości małych kurek nie było widać. Babcia z kurką uniosły oczy w górę, a tam zobaczyły białe i puszyste chmury. Samolot unosił się jeszcze wyżej ponad chmurami. Podróżniczki były przejęte. Największe zdziwienie wywołał znajdujący się na środku nieba, wielki księżyc z otwartą buzią. Bały się, że za chwilę ten olbrzym połknie aeroplan. Babcia ze strachu wyskoczyła z samolotu i nagle obudziła się. Po przebudzeniu stwierdziła, że nic złego się nie dzieje. Wszystko znajdowało się na miejscu. Panował porządek, a na grzędzie siedziała zwariowana Złotopióra. Kurka patrząc na zdziwioną babcię, śmiała się z niej. Cała przygoda w aeroplanie okazała się ciekawym i kolorowym snem, w którym wszystko jest możliwe. Hanna Sawczuk Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga Podczas uroczystości podsumowania projektu Dziurawy worek Opowiem wam, jak to ja niosłam worek pełen piasku. W poniedziałek po szkole mama kazała mi zanieść worek piasku do mojego dziadka. - Tylko się pospiesz, ponieważ dziadkowi jest potrzeby natychmiast worek piasku – powiedziała mama. - No dobrze –mruknęłam. Po paru minutach ubrałam kurtkę i wyruszyłam w drogę. Gdy szłam przez wieś, zobaczyłam na środku dróżki jeża. Szedł wolno i spokojnie. Musiałam ominąć go, ponieważ spieszyłam się do dziadka. Nagle usłyszałam, jak ktoś woła:,, Sypie się piasek’’. Nie zwracałam na to uwagi, ale po chwili poczułam, że jest mi lżej nieść. Cieszyłam się. Wreszcie dotarłam do dziadka. Zrzuciłam worek, a tam:,, O rety, nie ma piasku''. - A gdzie masz piasek? – zapytał dziadek. - Pewnie wysypał się, jak ten chłopiec mówił, że coś się sypie. Dziadek zaproponował, żebym napiła się herbaty i odpoczęła, a potem miałam pozbierać ten piasek. Przecież był potrzebny do budowy altanki w ogrodzie. - No, teraz idę, zbiorę piasek z powrotem do worka– zakomunikowałam. - Dobrze, ale się pospiesz zaraz będzie wieczór – ostrzegł dziadek. Zaczęłam rękoma zbierać piasek, praca to żmudna i mozolna. -Już nie daję rady – mówiłam do siebie cichutko. Wracałam tą samą drogą, ale piasku w worku nie przybyło. Już nie udało mi się zapełnić worka. Opowiedziałam mamie, jak piasek sypał się przez całą drogę, ale wracając, zbierałam każde ziarenko. -Cha, cha, cha- wesoło śmiała się mama. -Nie lepiej zaszyć dziurę niż zbierać piasek. Mama kazałam mi zjeść kolację, a potem przyniosła igłę i nici. -Lepiej załataj worek, bo inaczej będziesz nosić ten piasek jak Grześ z wiersza J. Tuwima. Następnego dnia, a była to środa, znów niosłam worek piasku do dziadka. Tylko tym razem cały czas był tak samo ciężki. Nikola Wybraniec kl. IV Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga wyk. M. Wesołek Cudowna podróż Pewnego razu, a było to jesienią, jechałam pociągiem do babci. Bardzo się nudziłam, bo zapomniałam wziąć ze sobą książkę. Usiadłam więc przy oknie, żeby oglądać krajobrazy. Za szybą nie widziałam jednak niczego ciekawego. Było szaro, zimno, padał deszcz. Niebo zakryły ciemne chmury. Mijaliśmy smutne drzewa bez liści i pola, na których nie było już ani jednej zielonej roślinki. Wypatrywałam jakichś zwierzątek, ale wszystkie pochowały się w swoich kryjówkach. Zamknęłam ze znudzenia oczy i wtedy stało się coś dziwnego. Zobaczyłam piękny, kolorowy, wesoły świat. Po różowym niebie wędrowało zielone słoneczko i śpiewało wesołą piosenkę. Za nim w podskokach biegły żółte chmurki, klaszcząc do rytmu. Padał błyszczący śnieg, który znikał, gdy spadał na ziemię. Widziałam truskawkowe łąki i rosnące na nich czekoladowe stokrotki, landrynkowe dmuchawce i piernikowe koniczynki. Między kwiatkami fruwały zajączki i sarenki, a na polach bawiły się w berka wróbelki. Na kwiatkach motyle wiły swoje gniazdka. Na polach rosły lizaki we wszystkich kolorach tęczy. W oddali zobaczyłam wulkan, z którego wydobywała się czerwono-pomarańczowa wata cukrowa. Na drzewach nie było liści tylko cichutko dzwoniące dzwoneczki. Koło nich biegały małe pieski, które ćwierkały, a na gałęziach siedziały szczekające ptaszki. Niedaleko nich biegały ślimaki. W pobliskim lesie odpoczywały zebry w kropki i słonie w paski. Słuchały koncertu, bo na różowej polance pająki przepięknie grały na wiolonczelach. Nagle usłyszałam przeraźliwy gwizd. To pociąg zahamował. Wtedy otworzyłam oczy, a cały ten uroczy świat zniknął. I znowu wszystko wokół mnie było takie zwykłe. Nie smuciłam się jednak, bo właśnie dojechaliśmy do miasteczka, gdzie mieszkała moja ukochana babcia, za którą bardzo się stęskniłam. Od tej pory, gdy wszystko wokół mnie wydaje mi się takie zwyczajne i nudne albo gdy jest mi źle, szybko zamykam oczy i przenoszę się w mój zwariowany świat. Wówczas znikają wszystkie smutki. Maja Górska kl. V Szkoła Podstawowa nr 7 w Legnicy op. p. Katarzyna Stanisławska wyk. K. Jedlecka Cztery wiosła To był smutny i deszczowy wieczór. Siedziałem w kuchni przy oknie i przyglądałem się ogromnym kałużom. Pomyślałem, że byłoby dobrze, gdyby w jednej z nich zamieszkał wieloryb. Nagle usłyszałem głos mamy: -Mateusz, jest późno, odrób lekcje i idź spać. Poszedłem do swojego pokoju. Spojrzałem na półkę z książkami i wziąłem do ręki jedną z nich. Otworzyłem przypadkowo na 54 stronie i postanowiłem sobie poczytać. Poznałem pana Maluśkiewicza. Zaczął mi opowiadać niesamowitą historię, którą przeżył dawno temu. Mój bohater był bardzo malutki, wydaje mi się, że najmniejszy na świecie. Zwierzył się, że podróżował po całym świecie, lecz pewnego razu postanowił, że wyruszy w podróż, by zobaczyć największą rybę. Wcześniej jednak musiał przygotować się do drogi. Zrobił sobie łódkę z łupiny orzecha, wyścielił ją mięciutką watą, a z zapałki wykonał cztery wiosła. Zabrał ze sobą jedzenie, ubrania, broń palną i wiele różnych rzeczy. Aż nie mogłem uwierzyć, że tyle przedmiotów może się zmieścić w malutkiej łupince. Dziwny człowiek wyjaśnił mi, że to wszystko było tyciuteńkie, bo przecież on sam był niewielki. Zabrał łódeczkę, wsiadł na motyla i poleciał do Gdyni. Po godzinie dotarł na miejsce. Trafił do portu, zapytał kapitana, czy znajdzie sią miejsce dla niego na morzu. Po krótkiej rozmowie pan Maluśkiewicz wypłynął w rejs. Morze było spokojne. Jednak nigdzie nie zauważył wieloryba. Minęły już dwa miesiące, a podróżnik był coraz bardziej zmęczony i marzył o powrocie na ląd. Aż któregoś dnia trafił na wyspę. Okazało się, że była to wyspa bezludna. Wtedy pan Maluśkiewicz postanowił zwiedzić ten nieznany ląd. Po krótkiej wycieczce poczuł zmęczenie i zabrał się do rozbijania namiotu. -I co, i co?- zapytałem z niecierpliwością. Gdy wbijałem w ziemię gwoździe, nagle wyspa kichnęła- odpowiedział podróżnik. Okazało się, że rozbiłem namiot na nosie wieloryba. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zrozumiałem, że chciałem wbić gwoździe w jego nos. Niestety, ogromna ryba, którą chciałem poznać, nie była zbyt gościnna. Zażyczyła sobie, bym opuścił ją natychmiast. -Przykro mi- odpowiedziałem rozżalony. -Nie przejmuj się przyjacielu i tak chciałem wrócić do domu. Zabrałem więc swoje rzeczy i popłynąłem do Gdyni. Jestem dumny z tego, że jako jedyny z mojego miasta widziałem ogromnego wieloryba. Nadszedł czas rozstania, pan Maluśkiewicz podał mi rękę na pożegnanie, a w tym samym czasie usłyszałem głos mamy: -Mateusz, znowu usnąłeś w fotelu! Tyle razy ci mówiłam, żebyś od razu kładł się do łóżka. Po kilku minutach, zszedłem na śniadanie, usiadłem przy oknie i zobaczyłem ogromnego wieloryba, który taplał się w kałuży. Obok stał pan Maluśkiewicz ze swoją łódeczką pod pachą i machał mi ręką na pożegnanie. W tym momencie poczułem się bardzo szczęśliwy, uśmiechnąłem się do niego. W jednej chwili moi przyjaciele zniknęli. W drodze do szkoły zastanawiałem się czy to prawda, czy sen. Sięgnąłem ręką do kieszeni, a w niej znajdowały się cztery maleńkie wiosła mojego przyjaciela II miejsce w kategorii klas IV – VI Mateusz Dąbrowski kl. IV Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga Lokomotywa w krainie motyli Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami była piękna kraina, w której mieszkały jedynie kolorowe motyle. Wiodły one życie niezwykle spokojne i bajeczne. Od rana do wieczora latały nad pobliskimi łąkami, a gdy czuły zmęczenie wylegiwały się na pachnących miodem kwiatach. W krainie motyli panowała cisza i spokój. Aż pewnego słonecznego dnia wydarzyło się coś niezwykłego. Gdy najmłodsze motylki pochłonięte były zbieraniem kropel porannej rosy, usłyszały dziwne odgłosy. Coś lub ktoś turkotał: ,,Kto to tak, kto to tak, kto to tak". Przerażone schowały się w konary pobliskich drzew i z niedowierzaniem patrzyły, jak na stację tuż obok ich łąki, na której do tej pory panowała cisza i spokój, wjeżdża lokomotywa. Taka, którą znają tylko z opowiadań swoich rodziców. Początkowo motylki znieruchomiały ze zdziwienia, ale po chwili ruszyły, by z bliska podziwiać tę maszynę. Była piękna i ogromna. Po jej kołach spływa tłusta oliwa. Lokomotywa sapała i dyszała, a motyle patrzyły jak urzeczone, jak żar buchał z jej rozgrzanego brzucha. Do pociągu podoczepiane były wagony. Trzy motylki, które uważano za matematycznych mistrzów, wszystkie je policzyły. Zliczyły ich chyba blisko czterdzieści. Nagle rozległ się jakiś gwizd i świst. Z komina zaczęła buchać para i lokomotywa powoli ruszyła. Przerażone owady uciekały w popłochu, ale obserwowały ją z daleka. Wielka maszyna turkocząc, przejechała przez tunel. Rozpędziła się i minęła pola i las. Zziajana, zdyszana, oddawała wielkie kłęby pary ze swojego brzucha. Gdy rozpędzona lokomotywa zniknęła za horyzontem, w krainie motyli rozpoczęła się wielka dyskusja o tym, co to za wynalazek i jak on działa. Najstarszy motyl wyjaśnił wszystkim, że aby tak ciężka maszyna mogła poruszać się po torach, potrzebne są tłoki, przez które przepływa para i wprawia koła w ruch. Motylki z wielkim zainteresowaniem słuchały opowieści mądrego rodzica. Postanowiły, że jak następnym razem na ich stację zajedzie lokomotywa, zajmą dla siebie cały wagon i wyruszą w daleką podróż. Aleksandra Olszewska kl. IV Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga STÓŁ Rósł las... potężny las, a w nim twarde, wysmukłe i niebosiężne drzewo. I oto pewni drwale tę oto piękną rzeźbę roślinną postanowili ściąć. Bardzo się przy tym namęczyli, aż w końcu ułożyli równiutko sągi drewna wzdłuż ścieżek leśnych. Zziajane konie wlokły drewno do wyznaczonego tartaku. A tam, krzycząc wniebogłosy, maszyna piłowała, cięła, strugała, piszczała, rozpiłowywała kłody, aż się stępiła. I wówczas do pracy przystąpił warszawski stolarz – pomysłowy Adam Wiśniewski. Z listew i desek, młotkiem - klotkiem, heblem -meblem i klajstrem-majstrem, zmontował stół. Ciął, mierzył i zbijał, malował i kleił ... aż w końcu wszystko sprawnie pokleił. Męczył się, sapał, stukał i pukał, aż powstała piękna sztuka – stół pachnący lasem. I tyle to trzeba było właśnie mozołu, aby spośród drzew wybrać to niezwykłe i zamienić w przepiękny , jedyny w swoim rodzaju... po prostu stół. Dafne Peoglu kl. : VI Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej w Rzeszotarach op. p. Danuta Sakłaska Pan Maluśkiewicz i wieloryb Dawno temu, nikt nie wie kiedy, żył sobie pan Maluśkiewicz. Był on najmniejszym człowiekiem na świecie. Wszystko poznał i widział, ale był jeden wyjątek -nie widział nigdy wieloryba. Maluśkiewicz jako zapalony podróżnik, nie mógł sobie pozwolić, żeby nie ujrzeć tego ogromnego ssaka. Po chwili namysłu zrobił sobie łódkę z łupinki orzecha, dno wyścielił watą, a następnie z jednej najzwyklejszej zapałki wystrugał cztery wiosła. Postanowił, że zabierze ze sobą worek z jedzeniem, namiot, rower, beczkę wina i wszystko, co było mu potrzebne. A że wszystko było malusie, wziął łupinkę pod pachę i wsiadł w motyli samolot. –Do Gdyni! - powiedział. Po godzinie był już w Gdyni. Pędem zameldował się w porcie u kapitana. -Czy jest miejsce na morzu ? - zapytał Maluśkiewicz. -Wystarczy na pewno, proszę pana- rzekł uprzejmie kapitan. Pan Maluśkiewicz płynie i płynie. Niestety, nie może znaleźć wieloryba. Nawołuje olbrzyma i marzy o tym, aby móc się nareszcie porządnie wyspać na lądzie. Pewnego dnia patrzy, a przed nim wyspa. Po chwili przybił już do jej brzegu. Postanowił odpocząć, ponieważ był bardzo zmęczony. Jednak, aby móc spać, trzeba rozłożyć namiot. Wbija więc gwoździe do ziemi, aż tu nagle wyspa kichnęła. Po chwili zorientował się, że wbił gwoździe w nozdrze wieloryba. Ryba zdenerwowała się. Nie pozwoliła, żeby nasz podróżnik zaprzyjaźnił się z nią. Więc pan Maluśkiewicz spuścił swoją łódeczkę na morze i szybko odpłynął. Pędem wrócił do Gdyni, a potem do Warszawy. Teraz, gdy ktoś go zapyta, czy widział pan wieloryba, to nos zadziera do góry i mówi : -No chyba....... Weronika Ochab kl. V Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga Przygoda z lokomotywą Pewnego słonecznego dnia wybrałam się wraz z kuzynem na spacer. Najpierw odwiedziliśmy cukiernię i zjedliśmy pyszne ciastka. Później spotkaliśmy koleżankę, która powiedziała, że zabierze nas w pewne miejsce. Zgodziliśmy się, ale w głębi duszy trochę się bałam. W oczach kuzyna też widziałam obawę, byliśmy jednak ciekawi, co Basia chce nam pokazać. Przeszliśmy spory kawałek drogi, chyba około 2 km od domu. Ja i Paweł bardzo się zmęczyliśmy, więc poprosiliśmy Basię, abyśmy usiedli i trochę odpoczęli. W oddali zauważyliśmy lokomotywę. Koleżanka powiedziała, że właśnie to chciała nam pokazać. Podeszliśmy bliżej i zaczęliśmy obserwować maszynę znajdującą się na małej stacyjce. Była ona przerażająca i wyglądała na ciężką, ogromną, a po jej bokach spływał olej, który skojarzył mi się z potem. Lokomotywa była naprawdę wielka, a z jej komina wydobywał się gęsty dym, który przybierał piekielnie czerwoną barwę. Do tego monstrum podpiętych było bardzo dużo wagonów. Spróbowałam je policzyć i wyszło mi chyba ze czterdzieści. W tylu wagonach zmieściłoby się pewnie bardzo dużo rzeczy. Wyglądało to wszystko strasznie. Maszyna przypominała groźnego, sapiącego potwora. Widać było, jakby nie miała siły się poruszyć. Przyglądałam się jej bardzo dokładnie i w pewnym momencie, jakby mnie olśniło. Pomyślałam, że lokomotywa przypomina mi też bardzo chorą, zmęczoną staruszkę, która już nie ma siły i na którą nałożono ogromny ciężar. Zrobiło mi się jej żal. Zauważyłam, że również moi towarzysze posmutnieli. Nagle usłyszeliśmy głośny gwizd. Zaraz po nim – świst! Bardzo się wystraszyłam. Strach pojawił się też w oczach Basi i Pawła. Chcieliśmy stamtąd jak najszybciej uciec. A ona – wielka, straszna lokomotywa, jakby nas goniła. Zobaczyliśmy, że kolos pomalutku zaczął się toczyć po torach. Najpierw strasznie ospale. Potem pociągnęła wszystkie wagony, szarpnęła nimi, aż w końcu rozpędziła się i zniknęła nam z oczu. W oddali słychać było tylko: „Buch, buch, buch”... Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą i uciekliśmy szybko do domu, żeby opowiedzieć tę historię rodzicom. Oni tylko się uśmiechnęli i powiedzieli, że strach ma zawsze wielkie oczy, a na stacyjkę zawitała tylko stara, zabytkowa ciuchcia. Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI Marcelina Maniecka kl. IV Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga wyk. P. Soliwoda Zakręcony pan Hilary Działo się to w grudniu trzynastego w miejscowości Kręcikowo. Pewien pan, o imieniu Hilary zgubił swoje okulary. Ten incydent pociągną za sobą całą lawinę śmiesznych i dziwnych zdarzeń. Właśnie ów pan, wybierał się na ważne spotkanie w sprawie pracy, gdy spostrzegł, że nie ma okularów. - To okropne! - krzyczał pan Hilary. - Gdzie są moje okulary! Poszukiwania odbyły się na szeroką skalę. Przerażony, zaczął szukać swoich okularów w bardzo różnych miejscach. Szukał w szafach, szafkach i szufladach, pod kanapą, na kanapie, w kufrze oraz w piecu. Zajrzał w mysią dziurę, do pianina, wcisnął się nawet do komina. Ale i tam ich nie było. Za to, po tych poszukiwaniach, wyglądał ja kominiarz po ciężkiej pracy. Nos brudny, policzki okopcone, ubranie nie do opisania. A okularów jak nie było, tak nie było. W tym momencie przyszła Hilaremu do głowy dziwna myśl. - To okropne, oburzające -pomyślał. - Co za pech, może ktoś w nocy ukradł mi moje okulary? - Nie mam zamiaru dłużej zwlekać- postanowił sobie pan Hilary. Chwycił telefon i zaczął dzwonić na milicję. Nagle zerka do lusterka, nie chce wierzyć, znowu zerka. -Nie do wiary, tu są moje okulary! Okazało się, że cały czas miał je na swoim nosie. Zmęczony i szczęśliwy pan Hilary z własnymi okularami na nosie, zasnął słodko w fotelu, zamiast pójść na spotkanie w sprawie pracy. Z tej zabawnej opowieści czerpiemy naukę: „pomyśl i szukaj zguby tam, gdzie najpierw powinieneś szukać”. A nasz ,, zakręcony” Hilary żył szczęśliwie i spokojnie dopóki znowu nie zgubił swoich okularów. Natalia Kapiec kl. IV Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga wyk. K. Łupińska Opowiadanie na podstawie wiersza Juliana Tuwima „Rzepka” W pięknym ogrodzie nieopodal starego dębu dziadek zasadził rzepkę. Doglądał jej co dzień. Pielęgnował, aż wyrośnie jędrna i krzepka. Taka to miała być rzepka. Pomyślał, że nadszedł już czas by ją wyrwać, zanieść do domu i tam schrupać ze smakiem. Niestety. Rzepka urosła tak duża, że dziadek w pojedynkę nie miał szans, by ją wyrwać. Postanowił poprosić babcię o pomoc. Ale babcia też nie miała na tyle siły, by z dziadkiem wyrwać rzepkę. Natrudzili się co niemiara. Pomyśleli i doszli do wniosku, że pomoże im wnuczek. Wnuczek z ochotą zabrał się razem z nimi do wyrwania rzepki, ale cały ich wspólny trud spełzł na niczym. Nie dali rady rzepce. Wniosek był prosty. Potrzebowali dodatkowych rąk do pomocy. By pomóc, ochoczo stawili się szczeniaczek Mruczek, kicia i kurka z podwórka. Próbowali wspólnie, ile tylko mieli sił. Ale ich trud nie został uwieńczony sukcesem. Rzepka jak siedziała w ziemi tak nadal siedzi. Wtedy poprosili o pomoc gąskę, która przechodziła tuż obok. Pocili się i sapali. Niestety – rzepki nie wyrwali. Wtedy do pomocy przyleciał bocian – długonos. Ale i z nim wspólne wysiłki nie dały spodziewanego rezultatu. Żabka, która skakała drogą oraz kawka, która miała chrapkę na rzepkę postanowili się przyłączyć. Powiadają, że w większości siła. Czy to powiedzenie sprawdzi się w tym przypadku? Nikt tego nie wiedział. Przystąpili do pracy. Tak mocno się zaparli, tak mocno się nadęli, że po chwili, wpadając jeden na drugiego, rzepkę z ziemi z sukcesem wyciągnęli. Ich radość ze wspólnie wykonanej pracy nie miała końca. No i ten smak. Natalia Pazik kl. VI Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Alina Bobeła wyk. A. Sobczyk Czereśnie Miałam siostrę – tylko siostrę. Nasz ojciec zginął na wojnie, a matka jako pielęgniarka zaraziła się od pacjenta i zachorowała na gruźlicę. Nie miałyśmy żadnych krewnych – wszyscy przedwcześnie pożegnali się z życiem. Ojciec, co prawda, miał brata, lecz wyjechał on do Azji i nie było z nim żadnego kontaktu. Zostałyśmy same… Kończyłam lat trzynaście - Eliza osiemnaście. Była już pełnoletnia, więc mogłam zostać pod jej opieką. Przyjęłyśmy się jako szwaczki do zakładu krawieckiego. Stopniowo interes się rozrastał, aż znani byliśmy na pół Europy. Miałyśmy talent do szycia. Ja byłam jeszcze za młoda, ale moja siostra szybko zdobyła wysoką posadę. Pewnej soboty zdarzyła się tragedia. Osoba zarządzająca naszą fabryką miała wypadek - wpadła pod koła pociągu. Wszyscy zostali wydaleni z pracy. Kupiłyśmy mały domek z ogródkiem. Miałyśmy dach nad głową, lecz zostałyśmy bez pracy. Oszczędności było z dnia na dzień mniej. Nigdzie nie szukano pracowników. Były to czasy biedy i ubóstwa. Przyjęłyśmy się jako sprzątaczki u pewnego szlachcica, ale dostawałyśmy zbyt mało pieniędzy. Postanowiłyśmy otworzyć swój własny interes. Z początku wykonywałyśmy zamówienia i pracowałyśmy we dwie. Szyłyśmy ubrania najtaniej w mieście, a więc z czasem miałyśmy coraz więcej klientów. Stać nas było na pracownicę i wynajęcie lokalu. W przydomowym ogródku posadziłyśmy czereśnię. Znajomy stolarz wykonał dla nas ławkę. Siedzenie na niej pod drzewem stało się naszym ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu. Gdy wyrosły jej długie i bujne gałęzie zwieszały się ,,omdlewając’’ nad stawem, a owoce wyglądały jak rubiny. Uwielbiałyśmy je jeść – czułyśmy się wtedy jak królowe. Ja zaczęłam chodzić do szkoły, a nasza fabryka sięgała granic Azji. Gdy moja siostra załatwiała sprawy dotyczące zakładu, ja uczyłam się w ogrodzie. Lubiłam oderwać się czasem od książki i ,, zatopić moje myśli w wodzie ‘’. Pewnego dnia Eliza zachorowała. Lekarz stwierdził białaczkę. Chodziłam już tylko na obowiązkowe lekcje, bo musiałam zajmować się siostrą i warsztatem. Umarła w rok po wykryciu choroby, w cieniu naszego drzewka. Gorzko płakałam. Czułam żal do wszystkich. Do doktora, bo jej nie uratował. Do siebie, bo źle się nią zaopiekowałam. Do świata, że mi ją zabrał. Była ona moim oparciem, moją pomocą, moją opiekunką. Prowadziła mnie przez całe życie, a teraz po prostu jej nie ma ! Wpadłam w rozpacz i żałobę. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, ale byłam już pełnoletnia i musiałam zająć się najważniejszymi rzeczami – pogrzebem, nauką i fabryką. Przyjaciółka opowiedziała mi o Kochanowskim. Żal po córce przelał na papier. Treny były przepiękne. ,,Że mi moją najmilszą dziewkę jeszcze wróci, a ten nieuśmierzony we mnie żal ukróci.’’. Chciałam zrobić to samo, lecz o czym tu pisać ? Nigdy tego nie robiłam i czułam, że będę w tej dziedzinie beznadziejna. Usiadłam na werandzie, a mój wzrok padł na czereśnię. - O rzeczy, którą razem kochałyśmy najbardziej, podaj mi pomysł ?– mówiłam do drzewa, jak obłąkana. Napisałam o naszej czereśni. Powstał z tego piękny utwór, jak stwierdzili moi znajomi. Nie zależało mi jednak na opinii innych, była to pamiątka po osobie, która jest i zawsze będzie w moim sercu. Eliza śni mi się często. Mówi, że jest ze mnie dumna. Poszłam na Akademię Sztuk Pięknych. Dopiero co zdjęto zakaz przyjmowania kobiet na studia, a już z roku na rok widzę tu coraz więcej niewiast w wieku podobnym do mojego. Moja fabryka znana jest na całym świecie, a ubrania w niej wytwarzane transportuje się po całej kuli ziemskiej. Suknie, płaszcze, kapelusze i surduty kupują władcy i szlachcice. Najwięksi handlarze i bogacze znają już moje nazwisko. Odnalazłam wuja. Dokonałam wiele czynów godnych szacunku i choć wiem, że moja siostra to wszystko widzi, czasem żałuję, że nie ma jej obok mnie. Czereśnia rośnie nadal i z roku na rok wydaje coraz dorodniejsze plony. Założyłam także sad i wytwarzam soki owocowe, ale owoców z tego drzewa nigdy nie zużywam na przetwory. Jest ono wyjątkowe. Wierzę, że duch mojej siostry pozostał na Ziemi w postaci właśnie tej rośliny. Zuzanna Matejewska kl. VI Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Alina Bobeła Familijna rzepka Był ciepły wiosenny dzień. Słońce jaśniało na niebie i budziło przyrodę do życia. Ptaszki radośnie śpiewały i budowały nowe gniazdka. Wszyscy pracowali przy swoich przydomowych ogródkach. Słychać było śmiech i radosne rozmowy. Panie plewiły kwiatki i siały warzywa. W jednym z takich ogródków pracował dziadek. Spośród wielu nasion zasiał również rzepkę. Codziennie chodził do ogrodu i dbał, aby wyrosła na jak największą. Wyrywał chwasty, spulchniał ziemię, podlewał w upalne dni. - Wyrosła rzepka jędrna i krzepka- cieszył się dziadek. Nabrał ochoty na schrupanie rzepki z chlebkiem i zabrał się za jej wyrywanie. Niestety, nie miał na tyle sił i poszedł po babcię. - Wyrosła nam w ogródku piękna rzepka- powiedział – proszę, pomóż mi ją wyrwać. - Dobrze- zgodziła się babcia. -Ja złapię rzepkę, a ty za mnie złap się-obmyślił swoją koncepcję dziadek. Niestety, rzepki nie udało się wyrwać. Postanowili zawołać na pomoc wnuczka. -Złap się za babcię-rozkazał dziadek. -Dobrze dziadku-powiedział wnuczek. Ale nawet w ,,potrojonej’’ sile. Nie udało się wyrwać rzepki. Wnuczek postanowił zawołać na pomoc szczeniaczka Mruczka. Pocili się, sapali, stękali srogo, ciągnęli, ale rzepka dalej tkwiła w ziemi. Mruczek zaszczekał:,, Pomóż nam Kiciu''. Przybiegł na pomoc kotek wąsaty, schwycił Mruczka i też dołączył się do zabawy. Ciągną wszyscy razem, męczą się strasznie, lecz sił nadal za mało, bo rzepka ani drgnie. Więc woła Kicia kurkę z podwórka: - Chodź, kurko do nas! I ciągnie kurka za Kicię, Kicia za Mruczka, Mruczek za wnuczka, wnuczek za babcię, babcia za dziadka, dziadek za rzepkę: „Oj, przydałby się ktoś na przyczepkę!''. Szła sobie dróżką na spacer gąska. Żal jej się zrobiło dobrych gospodarzy i także dołączyła do ,,ogonka’’. Potem zjawił się skrzydlaty przyjaciel bocian, do którego, zapominając o dawnych kłótniach, przyskakała żabka zielona. Z góry widziała to wszystko kawka, a że na rzepkę też miał chrapkę, postanowiła pomóc. Siły swej wszyscy użyli strasznej, tak się zawzięli, tak się nadęli, że nagle rzepkę: -Trrrach! – wyciągnęli. Zmęczeni pracą, zasapani strasznie leżą na trawie. Po chwili odpoczynku dziadek i babcia przygotowali dla strudzonych pomocników ucztę z wyrwanej rzepki. I ja też do nich dołączyłam i surówkę z rzepki pochłonęłam. Weronika Gawrońska kl. IV Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Anna Sawicka Praca zespołowa Opowiem wam, co mnie spotkało, kiedy byłem na wsi u dziadków. Zaczęło się to pierwszego dnia moich wakacji. Spakowałem się tuż po zakończeniu roku szkolnego i rodzice zawieźli mnie do dziadków. Tam spędziłem całe wakacje, które nauczyły mnie czegoś ważnego. Mój dziadek bardzo lubi swój ogródek i zagląda do niego codziennie. Dba o każdą zasadzoną roślinkę. Podlewa je, nawozi i wyrywa chwasty. Na koniec zbiera plony, a babcia przygotowuje z warzyw przetwory na zimę. Pewnego dnia dziadek zobaczył swoją dużą rzepę i postanowił ją wyrwać. Męczył się, ciągnął z całych sił, ale sam nie dawał rady. Babcia, jak zobaczyła zmagania dziadka, postanowiła mu pomóc. Niestety, obydwoje starali się z całych swoich sił i nic. Pomyślałem, że też pomogę dziadkowi. Tym razem wszyscy troje ciągnęliśmy rzepę z całych sił. Stwierdziliśmy, że i nasza trójka nie zdoła sama wyrwać rzepy. Siedliśmy i zaczęliśmy myśleć, w jaki sposób można to zrobić. Postanowiliśmy do pracy zawołać psa dziadków, który nazywa się Mruczek. Po krótkim odpoczynku ponownie spróbowaliśmy, tym razem wraz z Mruczkiem. Każde z nas włożyło w pracę ogromną siłę, aby wyrwać rzepę z ziemi. Niestety, rzepa ani drgnęła, a my byliśmy już strasznie zmęczeni. Wtedy dziadek z babcią zaangażowali do pracy inne zwierzęta. Wszyscy razem spróbowaliśmy ponownie z całą siłą wyrwać rzepę. Ciągnęliśmy uparcie i w końcu udało się. Po takim wysiłku każde z nas upadło na ziemię. Sytuacja była przekomiczna, więc śmialiśmy się głośno. Po wyrwaniu rzepy dziadek umył ją, pokroił i zjedliśmy razem z chlebem. Każde z pomagających nam zwierząt też dostało rarytas, który lubi. Nie wiem, czy to przez pracę jaką włożyliśmy, czy przez to jak mój dziadek dba o rośliny, rzepa smakowała tak pysznie. Po wspólnym posiłku przyszedł czas na odpoczynek przy kominku i herbacie z cytryną. Wszyscy byliśmy dumni z pracy, którą wykonaliśmy. Sam byłem dumny, że dzięki mojej pomocy udało się wyrwać rzepę. Jak przyjechali moi rodzice i mój młodszy brat, opowiedziałem im całą tę historię. Uważnie słuchali, a na koniec zapytali się, czy czegoś mnie ona nauczyła. Powiedziałem, że zrozumiałem, jak ważna jest współpraca. Kiedy dziadek sam ,,zmierzył się’’ z rośliną, został pokonany, ale kiedy wszyscy razem zabraliśmy się do pracy, udało się. To był wspólny wysiłek i sukces. Każde z nas ciężko pracowało i nie ważne, ile miało siły, ważne, że wspólnymi siłami daliśmy radę. Moi rodzice powiedzieli, że są ze mnie dumni, w jaki sposób pomogłem dziadkowi i babci. Podobało się im też, że sam nauczyłem się, jak ważna jest praca w zespole. Na początku myślałem, że to będą nudne wakacje, jednak dzięki nim zrozumiałem, jak ważna jest współpraca i że tylko razem ciężko pracując, uda się osiągną cel. Miałem bardzo edukacyjne wakacje. Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI Michał Jabłoński kl. V Szkoła Podstawowa im. Piastów Śląskich w Piotrowicach op. p. Maria Miazga Sen o warzywach Jestem 10-letnim chłopcem, który bardzo nie lubi jeść warzyw pod żadną postacią. Najbardziej jednak nie lubię zupy jarzynowej. Przygoda, którą opiszę przydarzyła mi się pewnego pięknego, letniego dnia. Moja mama ugotowała na obiad zupę jarzynową. Gdy tylko poczułem jej zapach, uciekłem do swojego pokoju, położyłem się na łóżku i udawałem, że śpię. Miałem nadzieję, że w ten sposób uniknę jedzenia znienawidzonej zupy. Leżałem tak bez ruchu, aż tu nagle i niespodziewanie znalazłem się w odległej galaktyce. Były w niej trzy planety: Warzywniak, Pole i Kuchnia. Na planecie Warzywniak mieszkały kartofle, marchewki, kapusty i selery. Na planecie Pole żyły buraki, fasola, pietruszki i groch, a na planecie Kuchnia urzędował wielki kucharz - Mistrz Noża wraz ze swoimi kompanami Wielkim Tasakiem i Ostryk Scyzorykiem. Był on sojusznikiem planety Warzywniak. Warzywniak i Pole bardzo się nie lubiły i często ze sobą kłóciły. Pewnego pięknego, słonecznego dnia między nimi rozpętała się kolejna wielka kłótnia. Warzywa okrutnie kłóciły się o to, kto z nich jest większy, a kto mniejszy? Kto ładniejszy, kto zgrabniejszy? Kartofle kłóciły się z burakami, marchewki z pietruszkami, kapusta z fasolą i seler z grochem. Planeta Warzywniak przegrywała kłótnię, więc wezwała na pomoc wielkiego Mistrza Noża z planety Kuchnia. Przybył on szybko na pomoc w asyście Tasaka i Scyzoryka. Mistrz Noża miał doskonały sposób na to, aby zaprowadzić pokój pomiędzy obiema planetami. Wraz ze swoimi kompanami pokroił i posiekał wszystkie warzywa z planety Warzywniak i z planety Pole. Zrobił z nich wielki gar zupy jarzynowej, a ponieważ był bardzo, głodny to zjadł całą, pyszną zupę. Od tego dnia nie było żadnych kłótni w tej odległej galaktyce. Otworzyłem oczy i okazało się, że wcale nie udawałem, że śpię. Ja naprawdę usnąłem i miałem fantastyczny, warzywny sen. Tak bardzo zmęczyło mnie obserwowanie kłótni, że bardzo zgłodniałem. Szybko poszedłem do kuchni i zjadłem pyszną zupę, którą ugotowała moja mama. Od tego dnia wprost przepadam za zupą jarzynową. III miejsce w kategorii klas IV – VI Miłosz Kucharczyk kl. IV Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko wyk. M. LKucharczyk „Alfred Słowik i jego komórka” Państwo Alfred i Aldona Słowikowie mieszkali w Ptasim Kraju, w nowoczesnym apartamencie na 167 gałęzi Akacjowego Drzewa. Pani Słowikowa zajmowała się domem. Często biegała na pokazy zdrowej żywności, ponieważ uwielbiała gotować. Pan Słowik był redaktorem naczelnym czasopisma „Ptasie Wiadomości”. To on zajmował się sławną w kraju aferą śmieciową. Udowodnił, że banda skowroniątek od miesięcy zaśmiecała okolicę. Śmieci leżały wszędzie: na ławkach, w karmnikach, na ulicach. Fruwały nawet w powietrzu. Zdolności detektywistyczne redaktora i jego odwaga doprowadziły policję na trop ekologicznych przestępców, a on sam stał się lokalnym bohaterem. To właśnie niepokoiło Aldonę. Bała się zemsty. Tego dnia Alfred był bardzo szczęśliwy. Kończył właśnie kolejny rok swojego życia. Prezent urodzinowy od żony leżał na biurku. To był najnowszy telefon komórkowy – PT7Orzeł. - Wszystkiego najlepszego! Spełnienia marzeń! – powiedziała radośnie Aldona. - Dziękuję! Moja pierwsza komórka! Najdroższy na rynku model!– krzyczał Słowik. Prezent urodzinowy był dokładnie przemyślany. Telefon miał zapewnić bezpieczeństwo dziennikarzowi. Do tej pory korzystał on tylko z aparatu stacjonarnego, stąd kontakt z nim był utrudniony. Szczególnie podczas działań w terenie. To bardzo denerwowało panią Słowikową. Nieraz siedziała w swoim gniazdku na akacji i płakała, kiedy mąż spóźniał się na kolację. Komórka – to dodatkowa ochrona w tak niebezpiecznym dla niego czasie. Banda skowroniątek mogła przecież w każdej chwili zaatakować wścibskiego dziennikarza. Zapowiadał się piękny dzień. Kiedy Słowik wyleciał do pracy, Aldona zaczęła wielkie gotowanie. Zaplanowała na godzinę 9 pyszną kolację urodzinową dla swojego męża: zupkę z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie, motyl z rożna przyprawiany gęstym cieniem z lasku, a na deser tort z wietrzyka w księżycowym blasku. Ulubione dania Alfreda. Godziny mijały szybko, słońce już dawno zaszło, na stole paliły się świecie, a w kuchni pachniały pyszne dania. Słowika nie było jednak w domu. Minęła godzina 11. Zrozpaczona Aldona bezskutecznie próbowała skontaktować się z mężem. Telefon był głuchy. Zadzwoniła na policję, do wszystkich przyjaciół, do szpitali, a nawet przeglądała ostatnie wiadomości na ptasim facebooku. Żadnych informacji, wskazówek, śladu ukochanego. Dla niej był to szok. - To sprawka bandy skowroniątek! – krzyczała do słuchawki w czasie rozmowy z policjantem. - Na pewno go napadli! Szare piórka oskubali, słodki głosik skradli! To przez zazdrość! Z zemsty! Piórka – głupstwo, bo odrosną, ale głos – majątek! A jak go zabili? Co ja wtedy sama zrobię? – płakała do słuchawki. Nagle coś zaszeleściło. Pani Słowikowa spojrzała i nie mogła uwierzyć. Ścieżką szedł jej mąż. Cały i zdrowy. Ćwierkał przy tym tak głośno, że usłyszeli go chyba wszyscy mieszkańcy Akacjowego Drzewa. - Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę! – pytała Aldona. - Wybacz, moje złoto, ale wieczór był taki piękny, że szedłem piechotą! – słodko zaćwierkał Słowik i podarował żonie ogromny bukiet polnych kwiatów. - A co z komórką? Dlaczego nie mogłam się do ciebie dodzwonić? – dopytywała żona. - Komórka? Jaka komórka? Ja mam jakąś komórkę? A......!!!!! – złapał się za głowę pan Słowik. – Zapomniałem, że w ogóle mam telefon i w cale go nie włączyłem. Ja nawet nie wiem jaki jest jego PIN – tłumaczył się zakłopotany mąż. Pani Słowikowa załamała ręce. To była również jej wina. Wiedziała przecież, że Alfred bywał roztargniony. Zwłaszcza kiedy miał dużo pracy. Powinna była dopilnować aktywacji telefonu. A co z ekologicznymi przestępcami? Ze spóźnieniem Słowika nie mieli oczywiście nic wspólnego. Siedzieli grzecznie w celi więziennej na Dębowym Drzewie. Ze swoich komórek też niestety nie mogli korzystać, ale to już z innego powodu. Aleksandra Sobczyk kl. V Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Anna Sobczyk - Stryjek I miejsce w kategorii klas IV - VI Zły dzień Dzisiejszego ranka Kasia wstała, pięknie włosy wyszczotkowała i ze złym humorem powędrowała do szkoły. Dziewczynka miała 10 lat, czyli chodziła do czwartej klasy. Pierwszą lekcją był w-f. Wszyscy biegali, ale Kasia lubi się wyróżniać i zaczęła skakać. Tak skakała, aż się potknęła. Upadła na ziemię z bolącą nogą. -Ałłłłł!- zawyła Nauczyciel podszedł, pomógł się jej podnieść i powiedział -Ojjjjj! „Żeby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała”. Idź do pielęgniarki. Dziewczynka poszła. Okazało się, że nabiła sobie tylko siniaki i nic więcej. Następną lekcją była matematyka. Jak Katarzyna jej nienawidziła, ona po prostu nic nie rozumiała. Na lekcji robili dziwne zadanie o kaczkach. To był „trudny rachunek”. Najpierw były trzy kaczki, potem jedna i druga. Mnożyły się one jak oszalałe. Kasia myśli: „Sprawa trudna! Wyszła pierwsza, a teraz jest siódma!”. Na szczęście zadzwonił dzwonek na następna lekcję, którą był język polski. Ach, polski, to też „trudna sprawa" i jeszcze jakby było mało tego wszystkiego, pani zrobiła dyktando! Było bardzo trudne! Myśli Kaśki były poplątane, ale brzmiały mniej, więcej tak: „Czy pisze się „japko” czy jabłko? „Bżuska” czy brzózka? Główka czy „głufka”? Oj słabo wypadnę.” Dziewczyna była załamana. Kasia wracając do domu po lekcjach, postanowiła, że będzie pilniejszą uczennicą. Pouczy się z matematyki oraz z języka polskiego, bo to trochę wstyd nie znać własnego języka. A co do w-fu przyrzekła sobie, że od teraz zawsze będzie robić to co inni. Hanna Chorążykiewicz kl. VI Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Anna Sobczyk - Stryjek BAMBO W Afryce mieszka wesoły Murzynek Bambo. Przez całe ranki uczy się pilnie ze swej książeczki – „Pierwszej czytanki”. Gdy wraca ze szkoły do domu, to psoci i dokucza innym. Mama wcale z jego zachowania nie jest zachwycona, dlatego codziennie na niego krzyczy. Bambo, mimo próśb mamy, w ogóle nie chce się uspokoić, tylko nadyma policzki i pokazuje swą czarną, roześmianą buzię. Pewnego razu mama zaproponowała, aby napił się mleka. Zanim dokończyła słowo, to wesoły malec zdążył uciec i wdrapać się na drzewo. Prosiła, błagała, żeby zszedł z tego drzewa, ale Bambo i tak sobie nic z tego nie robił i dalej stroił figle – migle. Na takich harcach czas szybko mijał Murzynkowi. Wcale nie miał zamiaru wracać do domu. Gdy więc mama zaczęła go wołać do kąpieli, to udawał, że nie słyszy i uciekał na drzewo. Później tłumaczył, że bał się, że jego skóra się wybieli i straci czarny, błyszczący kolor. Mama wtedy uśmiechała się serdecznie do synka i tuliła do serca. Tak już jest w życiu, że mama kocha swoje dziecko, nawet to, które przysparza jej wiele kłopotów. Murzynek Bambo to dobry chłopak, lubi żartować i śmiać się od ucha do ucha. Szkoda, że nie chodzi ze mną do szkoły, może wówczas dni spędzone w szkole byłyby pełne humoru i nieoczekiwanych sytuacji. Ewelina Małek kl. VI Szkoła Podstawowa im. M. Konopnickiej w Rzeszotarach op. p. Danuta Sakłaska W aeroplanie Cześć! Opowiem Wam o wesołej i zwariowanej kurce złotopiórce, która swoimi niesamowitymi pomysłami doprowadziła babcię do łez. Wyobraźcie sobie, że kiedyś ta kurka uciekła z podwórka. Zdenerwowana babcia truchtem biegła za nieznośną kokoszką. Krzyczała, błagała, żeby kurka wróciła, ale ta się uparła i w ogóle nic sobie nie robiła z próśb babci. Razem tak dreptały, aż dotarły na lotnisko. Tam pociecha babci zobaczyła aeroplan, a że dobrze skakała, więc chyżo wskoczyła na samolot. Babunia w szoku nie wiedziała, co robić, ni stąd, ni zowąd była już obok swojej kurki. Zaczęły się kłócić, szarpać, rzucać i drapać, aż tu nagle warknął silnik aeroplanu. Kura skrzeczeć zaczęła, babcia w górę ręce podnosiła, krzyczała i łzami się zalewała. Nie wiedziały, co zrobić, bo samolot szybował w górę coraz wyżej i wyżej, bujał sobie swobodnie między chmurkami. Prośby babci i drapanie kokoszki na nic się zdały, ponieważ samolot coraz śmielej wznosił się w błękit. Gdy spojrzały w dół, nie wierzyły własnym oczom. Dziwiły się bardzo, ponieważ wszystko było małe. Góry stały się małymi kupkami piasku. Ogromne drzewa były jak krzaczki w lesie. Rzeka przypominała srebrne wstęgi. Łąki wyglądały jak rozłożone zielone chusteczki. Domy zamieniły się w klocki drewniane. Pola ustawiły się w rzędzie jak kratki malowane. Jeziora schowały się w donicach małych. Pociągi ciągnęły się jak gąsienice. Ludzie maszerowali jak mrówki, a krowy pasły się jak boże krówki. Kury tak się zmniejszyły, że w ogóle nie można ich było zobaczyć. Babunia z kokoszką wzrok w rozpaczy skierowały ku górze. Przeraziły się okropnie, bo w jednej chwili chmury zasłoniły całą ziemię, płynęły sobie spokojnie, samolot tonął w ich puchu. Kurka przytuliła się do babci i krzyknęła: - Świat stanął na głowie! Co robić? Co robić? I nagle… wyszedł księżyc. Wydawało się, że jest ze sto razy większy niż ten, co widziały z ziemi. Przymknął jedno oko, a drugim groźnie patrzył na wystraszone pasażerki. Otwierał pomału swe wielkie, srebrne usta i już, już chciał połknąć samolot... Wtem babcia się obudziła. Dziwnie się rozglądała, jakby nic nie rozumiała. Wszędzie panował porządek, nic złego się nie działo. Kurka złotopiórka siedziała sobie na grzędzie i cichutko śmiała się z babci. Zapytacie, dlaczego? Po prostu, okazało się, że to był tylko sen. Paulina Sawicka kl. VI Szkoła Podstawowa im. M. Konopnickiej w Rzeszotarach op. p. Danuta Sakłaska *** Historia, którą Wam opowiem zdarzyła się jakiś czas temu. W małym domku niedaleko lotniska, które niespodziewanie wybudowano nieopodal, mieszkała starsza kobieta i jej kurka o złotych, lśniących piórkach. Obydwie żyły sobie spokojnie do czasu, gdy kurka, która była wesoła i nieco zwariowana, postanowiła opuścić podwórko bez zgody właścicielki. Niebawem jej opiekunka spostrzegła, że kurki nie ma w pobliżu, więc chwyciła swój różowy, cały w dziurach płaszcz, wdziała na nogi stare buty z odklejoną podeszwą i zaraz rzuciła się w pogoń za uciekinierką. Babcia biegła za nią tak szybko, że nawet się nie spostrzegła jak wylądowała w ogromnej kałuży, ponieważ odklejona podeszwa zahaczyła o wystający kamień, lecz babcia się tym nie zmartwiła i gdy tylko dostrzegła złotopiórkę krzyknęła donośnie, żeby natychmiast wróciła, ale ta ani myślała spełniać jej życzenia. Niedaleko lasu było wspomniane lotnisko, którego kobieta nie znosiła, ponieważ było tam znacznie za głośno. Złośliwa kurka wiedziała, że babcia nie lubi lotniska i wręcz panicznie boi się samolotów, dlatego postanowiła ukryć się w jednym z nich. Wskoczyła na aeroplan, a babcia ku jej zaskoczeniu zrobiła to samo. Kurka nie mogła dopuścić do tego, aby babcia ją złapała i już po chwili była przy śmigle. Tam rozpoczęła się wielka szamotanina, która doprowadziła do tego, że uruchomiły motor samolotu. Nagle… znieruchomiały, bo poczuły, że aeroplan się unosi. Już po chwili maszyna oderwała się od ziemi. Dopiero to zdarzenie ostudziło emocje. Jednak ani płacz, ani krzyk na nic się zdały. Aeroplan unosił się coraz wyżej i wyżej! Z góry cały świat wyglądał zupełnie inaczej. Nagle mimo strachu popatrzyły w dół i zobaczyły, że wszystko, co było duże, stało się tak małe jak ziarnka kawy. Za chwilę popatrzyły w górę i dostrzegły księżyc większy niż można było to sobie wyobrazić. Wyglądał groźnie! Złowrogo przyglądał się pasażerkom samolotu. Nagle otworzył usta jak okno i chciał je połknąć. W tym momencie babcia zeskoczyła i... obudziła się! Niepewnie rozejrzała się dookoła, ale ku jej zaskoczeniu wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Także kurka, która serdecznie śmiała się z podniebnej przygody babci. Okazało się, że to był tylko sen! Babcia na długo go zapamiętała i wiele razy opowiadała kurce w długie, jesienne wieczory, gdy po raz kolejny wyłączono im prąd, bo na lotnisku trwały prace remontowe. Wiktoria Chamska kl. VI Szkoła Podstawowa w Gierałtowcu op. p. Joanna Ircha *** Dzisiaj w szkole było dyktando. Jerzemu nie poszło ono najlepiej. Kiedy był już w domu, bardzo zmęczony całym dniem, zasnął. Nagle zorientował się, że przyszły do niego trzy słowa: Brzózka, Jabłko i główka. Zaczęły go pouczać: - Jestem brzózka, nie bżuska! - Jestem jabłko, nie japko! Jestem główka, nie głupka! Wszystkie zaczęły krzyczeć, że obraża je, pisząc ich nazwy z błędami ortograficznymi: - Jak możesz nas obrażać?! Co by było gdybyśmy napisały Jeży i zrobiły z ciebie jeża?! W tym momencie Jerzy obudził się zlany potem i przerażony swoją niewiedzą. Zaczął pracować nad poprawieniem oceny. Wkrótce okazało się, że systematyczna nauka popłaca. Jerzy już dostał szóstkę z poprawy dyktanda! Tomasz Barczycki kl. VI Szkoła Podstawowa w Gierałtowcu op. p. Joanna Ircha *** Pewien starszy pan miał ładną, zadbaną działkę, na której postanowił zasadzić rzepkę. Pielęgnował ją, podlewał, wyrywał wokół niej chwasty. Cieszyło go, że rzepka z każdym dniem jest coraz dorodniejsza. Kiedy warzywo osiągnęło odpowiednie, jego zdaniem, rozmiary, stwierdził, że czas wyciągnąć je z ziemi. Po obfitym posiłku, aby mieć siły, bo rzepka była rzeczywiście słusznych rozmiarów, zabrał się do pracy. Zaparł się i ciągnął rzepkę z całych sił za mocne jak sznur liście. Jednak warzywo ani drgnęło. Zawołał więc do pomocy, równie krzepką jak on, babcię. Staruszkowie próbowali raz z jednej strony, raz z drugiej, aż opadli z sił. Wkrótce ze szkoły wrócił wnuczek, który zaoferował swoją pomoc. Byli pewni, że we troje poradzą sobie, bo przecież ich wnuczek dbał o kondycję fizyczną i trzy razy w tygodniu chodził na siłownię. Ku zaskoczeniu całej trójki warzywo dumnie stało w ziemi. W tej sytuacji wnuk zawołał pieska, który miał ich wesprzeć. Niewiele to pomogło. Potem pojawiły się też inne zwierzęta. Dziadek zdecydował o rozsądnym rozłożeniu sił. Ci, którzy byli najsilniejsi stanęli jak najbliżej rzepki, następnie wszyscy ci, którzy mieli jej mniej. Na umówiony znak: „Ciągnąć” wszyscy wytężyli siły. Nagle rzepka zaczęła się chwiać, korzenie, które mocno wrosły w ziemię puściły. Wszyscy pomocnicy poupadali na siebie, ale rzepka została wyrwana. Babcia zaprosiła wszystkich pomocników na obiad. Zrobiła pyszną surówkę z rzepy. Wszyscy byli zadowoleni, bo przekonali się, że wspólnie można wiele osiągnąć. Radosław Skucha kl. VI Szkoła Podstawowa w Gierałtowcu op. p. Joanna Ircha Opowieść pewnej miłości Żył niegdyś ubogi chłop, co ze swoją starą matką mieszkał w drewnianej, brudnej chateńce. Dla swego pana - szlachcica na roli pracował w pocie czoła, w zapłatę nędzne grosze dostając. I taki żywot wiódł nędzarz, zawsze bosy oraz nagi w zimnej lepiance spał, w krowiej skórze chodził po okrutnym świecie, żywiąc się kradzionymi resztkami. Raz, gdy jak co dzień na polu pot wylewał, ujrzał córę swego władcy, która w karocy ciągniętej przez dereszowatego ogiera dumnie jechała. A piękna ona była…o kruczoczarnych, powiewających na wiosennym wietrzyku włosach. Niebywale błękitnych jak górskie źródełko ślepiach i tak różowej, gładkiej cerze, jakiej nikt chyba nigdy nie widział. Urokiem i inteligentnym spojrzeniem zdobyła serce biedaczyny. Chłopak zakochał się do białego szaleństwa, że wiersze układał i ballady o swej muzie co nocy do księżyca śpiewał, matkę odstawiając na drugi plan, nie przejmując się jej chorobą, bólem, mękami, które bezlitośnie przeżywała w samotności. Chłop nie mógł żyć bez swej ukochanej. Gdy ponownie zobaczył ją, zebrała się w nim odwaga - pospieszył w szaleńczą pogoń za pojazdem swej miłości. Biegł coraz szybciej, pozostawiając za sobą kłęby brązowego dymu. Nagle karoca zastopowała…a z niej wyszła jakże urocza istota, która wpatrywała się uważnie w postać natartego błotem, bosego i brudnego chłopaka, po czym odezwała się do niego ze zdziwieniem - Kim jesteś, po co tak bardzo prędko biegłeś za mą karocą? - Jam jest chłop co bogactw nie posada, jam jest chłop co majątku nie ma, jam jest chłop co miłość do Ciebie ogromną czuje i będzie czuł do grobowej deski…- odpowiedział jej z wielkim, prawdziwym uczuciem. - Ach, te słowa są puste… naprawdę tylko pragniesz pieniędzy i tytułu mego ojca… jeżeli naprawdę mnie kochasz, udowodnij to - powiedziała odwracają się powoli tyłem do swojego wielbiciela. - Cóż mam czynić? Wyjaśnij mi, proszę! - W twojej chacie mieszka ktoś oprócz ciebie, to twa matka… Jeżeli tak bardzo ci na mnie zależy, musisz się jej pozbyć, bo przecież jak podzielisz serce swoje pomiędzy dwie kobiety? -rzekła. Biedaczyna długo zastanawiał się, jak pozbyć się starej matki, aż pewnej ciemnej nocy wywiózł ją wozem do lasu. Śpiącą pozostawił z nadzieją, że rozszarpie ją dzika, leśna zwierzyna. Następnego ranka o wschodzie słońca wrócił na miejsce, gdzie pozostawił matkę, pod starym świerkiem, nie zobaczył jej, poczym… gorzko zapłakał. Ożenił się z swą ukochaną, odbył się huczny ślub i wesele, zamieszkał z żoną, wiódł życie bez trosk i zmartwień. Żył w luksusach, ciesząc się władzą i bogactwem. Lecz w sercu chłopaka z każdym dniem na nowo rodziło się dziwne uczucie, które dawało niesmak na jego licu. Śniły mu się sny, które wprowadzały w jego sercu lęk strach, i niepokój. Budził się spocony, w bezdechu, ledwo łapiąc powietrze w płuca. Wieczorami czuł strach przed zaśnięciem, gdyż nie wiedział, jakie zwidy i zmory zagoszczą w jego śnie. Aż pewnej nocy umęczony zasnął i zobaczył miejsce, w którym pozostawił swą matkę. Siedziała ona na skraju lasu z wyciągniętą do niego dłonią i cichutko spytała: „Synku, czy wszystko w porządku, czy nic ci się nie stało?” Matczyne serce i bezgraniczna miłość wybaczy wszystko… Aleksandra Bajaś kl. VI Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Alina Bobeła Słoń Trąbalski Bardzo dawno temu, a może całkiem niedawno, w pewnym dużym mieście, a może całkiem niewielkim mieszkał sobie słoń. Pan Tomasz Trąbalski. Jak każdy słoń był ogromny. Kły miał i trąbę olbrzymią, ale nie posiadał zbyt dobrej pamięci. Był to wielki zapominalski. Pewnego dnia zaprosił swoich kolegów słoni na karty na godzinę 15:30, lecz kiedy znajomi weszli do środka i grzecznie się przywitali, nikt im nie odpowiadał, wyłącznie cisza. Zapomniał, tego można się było spodziewać! Znowu wyszedł bez uprzedzenia! Kiedy indziej miał przyjść do państwa Krokodylów na filiżankę wody z Nilu, lecz znowu! Oczywiście wypadło mu z głowy! Nie przyszedł! Ma on słoników, malutkie słoniątka. Kocha te swoje pociechy nad życie, ale ich imion nie może zapamiętać. Córce sam na imię nadał Kachna, lecz mówi na nią: Grubachna! Wielgachna! Synek nazywa się Biały Ząbek, a Tomasz krzyczy Trąbek! Bąbek! Myli się nawet, gdy swoje imię wymawia i zamiast Tomasz Trąbalski mówi Tobiasz Bimbalski. Ma żonę Banię, wielką jakby sześć żon miał. Kocha ją, ceni, lecz jej imię uciekło z głowy pana Trąbalskiego. Ona też go szanuje, pomaga i wspiera, więc poprosiła go, by pognał w końcu do lekarza. On by go zbadał, może wyleczył. Tomasz posłuchał głosu swej żony, poszedł. Droga zajęła mu dłużej, niż myślał, ponieważ zapomniał celu tej wyprawy. Trafił po drodze do adwokata, szewca i rejenta. Do późna trwała ta wycieczka, aż w końcu doszedł do kowala, ten chciał go podkuć, więc Tomasz oprzytomniał i przypomniał sobie to, co zapomniał. Kowal go zbadał, miechem podmuchał, do gardła zajrzał, zajrzał do ucha, potem postukał młotem kowalskim, aż w końcu odkrył, co mu dolega. Kowal zastanawiał się nad lekarstwem, aż w końcu wymyślił. Kazał Tomaszowi polewać się wiadrem wody, a na trąbie starannie robić supełek. Niewiele myśląc, Kowal rozpoczął terapię-chlusnął Tomasza wodą i zasupłał trąbę pacjenta. Słoń serdecznie podziękował kowalowi i pędem ruszył do żony. Gdy już do domu w końcu dobiegł. Bania krzyknęła przestraszona wyglądem męża swojego. Trąbalski od razu tłumaczyć się zaczął, że to na pamięć. Zaniepokojona żona znowu głośnym tonem pyta: na co?, na jaką pamięć? Tomasz dalej wyjaśnia, że, no chciał... Bania ma już tego dość i z wrzaskiem pyta: co? Co chciał? Trąbalski na to: „nie wiem, już zapomniałem”. Marta Prucnal kl. V Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Anna Sobczyk - Stryjek Sen Babci Pewna miła babcia miała kurkę. Była ona wesołą i zwariowaną kokoszką. Miała złote piórka. Któregoś dnia babcia zauważyła, że kurka uciekła z jej podwórka. Właścicielka pobiegła za nią. - Wracaj! – krzyknęła. - A ja nie chcę! – odpowiedziała kokoszka. Kurka i babcia biegły w stronę lotniska. Na środku stał aeroplan. Złotopiórka wskoczyła do niego, a babcia za nią. Zaczęły się szamotać i przez to samolot poleciał w górę. - Co się dzieje? – krzyknęła babcia i rozpłakała się. Kurka ze strachu zaczęła gdakać. Przyciskały przyciski na aeroplanie, ale to na nic. On leciał wyżej i wyżej i wyżej. Wtedy babcia spojrzała na dół i zobaczyła bardzo dziwne rzeczy. Góry wyglądały jak kupki piasku, rzeki jak wstążeczki, domy jak klocki drewniane, pociągi jak gąsienice, a ludzie jak mrówki. - Kurek to nawet już nie widać – powiedziała kokoszka. A kiedy spojrzały do góry, to zobaczyły ogromny księżyc, chyba ze sto razy większy niż ten widziany z ziemi. Księżyc otworzył usta i chciał połknąć aeroplan, ale w tym samym czasie babcia zeskoczyła i się obudziła. Okazało się, że to był tylko sen. Nic złego się nie stało, a kurka siedziała na grzędzie i bardzo głośno śmiała się z babci. Agata Wróblewska kl. VI b Szkoła Podstawowa nr 1w Polkowicach op. p. Anna Sobczyk - Stryjek Gosia Samosia Gosia to moja koleżanka. Podobna jest do bohaterki wiersza Juliana Tuwima pt. ,,Zosia Samosia”. Gosia próbuje zrobić wszystko sama. Gdy nie umie rozwiązać zadania, a ja chcę jej pomóc, odpowiada: ,,ja wiem, ale myślę nad innym ćwiczeniem”. Nauczyciele w szkole pytają się jej ,,ile to jest dwa razy dwa? ”, a ona odpowiada zawsze źle. Zosia, która występuje w wierszu robi dokładnie tak samo jak Gosia. Gdy jestem u niej i układamy zabawki po zabawie, zabiera mi je z rąk i mówi, że zrobi sama. Nieraz się jej pytam czy pouczymy się do testu, a ona mówi ,,po co się uczyć i czytać, jak sama wiem wszystko”. Mama pyta się Gosi, co chce na śniadanie, ale ona znowu swoje, znowu swoje i odpowiada sama zrobię. Zosia i Gosia na pewno by się zaprzyjaźniły. Ja bardzo lubię moją koleżankę. Jest miła i umie słuchać, lecz niekiedy śmiać mi się z niej chce, bo w przyszłości jak sobie poradzi ,,sama?” Czasami trzeba prosić o pomoc, bo samemu nie poradzimy sobie w trudnych sytuacjach. Kamila Piotrowska kl. VI b Szkoła Podstawowa nr 1w Polkowicach op. p. Anna Sobczyk - Stryjek Być jak Messi Dyzio codziennie kładzie się na kanapie i marzy... - ,,Trzeba marzyć, bo marzenia się spełniają!’’- mówi mama. - ,,Piłkarz to nie zawód!’’twierdzi tata. Dyzio od dziecka wie, że zostanie piłkarzem. Kiedy zasypia, codziennie śni, jak gra w piłkę nożną. Szósta rano, pobudka. Chłopcy z Barcy udają się na śniadanie, a potem na trening. Na stadionie Camp Nou panuje cisza. Słońce próbuje przedostać się przez szczelny dach. Trening rozpoczyna gwizdek trenera. Dyzio gra na ataku obok Villi i Tella. Nie mogą go dogonić Xavi i Iniesta. Pod nogą Dyzia turla się piłka, która słucha tylko jego. Od czasu do czasu piłkę przejmuje Lionel Messi. Trzy kiwnięcia, kopnięcie lewą nogą i piłka ląduje w bramce Victora Valdesa. Koledzy z drużyny biją Dyziowi brawo. Trener Tito Vilanova gratuluje dobrego treningu. Dla Dyzia to ważne, bo jutro FC Barcelona gra mecz towarzyski z Polską na Stadionie Narodowym w Warszawie. O godzinie 11:00 samolot z piłkarzami Barcy ląduje na lotnisku w Warszawie. Fani FC Barcelony czekają na piłkarzy, a zwłaszcza na tego jednego - Dyzia – ich reprezentanta w Hiszpanii. Kibice są dumni. Głośno skandują: ,,Dy-zio, Dy-zio!...” Piłkarze jadą do hotelu ,,Marriott” w Warszawie, a później na trening. O godzinie 20:00 rozpoczyna się mecz. Dyzio marzył o tej chwili. To tu bije jego serce. Najpierw grany jest hymn FC Barcelony, a później ,,Mazurek Dąbrowskiego.” Sędziowie dają znak rozpoczęcia gry. Bohaterem tego widowiska sportowego jest Dyzio. Pomagają mu koledzy z drużyny, bo wiedzą, że dla Dyzia to ważny mecz. Piłkę podają: Puyol, Pique i Alves. Dyzio kiwa Błaszczykowskiego, Piszczka i Glika. Piłka leci w kierunku bramki, omijając Szczęsnego. Mecz kończy się wynikiem 3:1 dla Barcelony. Dyzio strzelił trzy gole. Stadion Narodowy w Warszawie oszalał. Wszyscy śpiewają ,,Meksykańską falę.” Bohaterem meczu został Dyzio. Trener Fornalik gratuluje chłopakowi i zachęca trenera Barcy, aby piłkarz grał w reprezentacji narodowej. Dyzio wyraża zgodę na reprezentowanie drużyny Polski. Czuje, że teraz Polacy, po raz pierwszy w historii futbolu , zostaną mistrzami świata - w Rio de Jeneiro. O godzinie 6:50 dzwoni budzik. Dyzio słyszy głos mamy: ,,Pobudka, do szkoły...”. Przeciera oczy i kolejny raz wie, że był to tylko sen, w którym kopie piłkę... kopie piłkę... i kopie piłkę... . Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI Michał Józków kl. IV Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Anna Sobczyk - Stryjek Okulary Pewnego letniego popołudnia razem z mamą i bratem wybrałam się na spacer. Poszliśmy do parku , aby nazbierać żołędzi na lekcję plastyki. Po chwili mama zaproponowała nam wizytę u naszego wujka .Hilary, bo tak miał na imię nasz wujek, poprosił nas o pomoc w poszukiwaniu swoich nietypowych okularów. Opisał nam je szczegółowo i po chwili wszyscy zabraliśmy się do szukania. Rozdzieliliśmy się po wszystkich pokojach i zaglądaliśmy w każdy kąt i w każde wskazane przez wujka miejsce. Szukaliśmy w spodniach i w surducie, w lewym bucie, w prawym bucie. –Skandal! krzyknął wujek, nie do wiary! Ktoś mi ukradł okulary. Pod kanapą, na kanapie wszędzie szukał, parska sapie. Po godzinnym poszukiwaniu mój brat zaczął się w głos śmiać. Krzyknął do wujka – Spójrz w lusterko! Nagle zerka do lusterka nie chce wierzyć... Znowu zerka. _ Znalazłem! Są! Okazało się, że je mam na własnym nosie. Śmialiśmy się z wujka, a chwilę później ubraliśmy kurtki i wróciliśmy do domu. Ta przygoda była zabawna, lecz i trochę dramatyczna dla naszego kochanego wujka. Zastanawiam się nad jednym jak można być takim gapą? Pachurka Klaudia kl. V Szkoła Podstawowa nr 1w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko *** Była sobie dziewczynka o imieniu Zosia, ale wszyscy nazywali ją Zosia - Samosia, ponieważ wszystko chciała robić ,,sama!'' ,,sama!'' ,,sama!''. Dla Zosi - Samosi nic nie znaczy szkoła, książka, mama. Niektórzy mówili, że zjadła wszystkie rozumy. Kiedy spytałam Zosię: -Ile jest dwa i dwa?.- Zosia odpowiadała: -Osiem! Mówiła: -Kopernik to król! Przekonywała: -Śląsk daje nam sól! Twierdziła z przekonaniem: -Kraków leży nad Wartą! Mówiła, że samochód sama zrobi i ze wszystkim poradzi sobie. Często powtarzała: -Kto by sobie głowę łamał, kiedy mogę sama, sama! Raz zapytałam Zosię: -Toś ty taka mądra dama? A kto głupi jest? Zosia się przyznała i odpowiedziała: -Ja sama! Gabriela Arlamowska kl. V Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając *** Pewnego lipcowego dnia przechadzałam się piękną, kolorową i puszystą łąką. Czułam zapach ziół i kwiatów. Cudnie pachniały maki, macierzanka, rzepak, a z oddali łaknęłam miodową woń lipy. Zachwycałam się widokiem kolorów łąki. Nagle, nie wiedzieć dlaczego, zrobiło się zimno i spadł niebieski śnieżek. Na drzewach szczekały ptaszki, a w dali ćwierkały pieski. Zaniepokojona , ale pełna optymizmu, spojrzałam na niebo. Tam fruwały grubiutkie krówki. Było to bardzo dziwne, lecz zachwycające, ponieważ nigdy nie widziałam latających krów. To jeszcze nie koniec mojego zdziwienia, bo zauważyłam dziwną, ale cudną zależność w kolorach. Mieniły się i przykuwały wzrok. Nieopodal znajdowała się modra łąka, nad którą śpiewało piękne, zielone słonko. Obok rosło wiele kolorowych kwiatków. Sięgnęłam po jednego, chciałam go poczuć w rękach. Zauważyłam też motylka, który wije na nim gniazdko. Wszystko to trwało może dwie chwilki. Zobaczyłam ten uroczy świat, gdy miałam przymknięte oczy. Kiedy je otworzyłam, wszystko było jak przedtem. Na świecie życie się pięknie toczy, a ja od tamtej pory często zamykam oczy. Justyna Ostrowercha kl. VI Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając *** Hmm... Przyszła ich tu cała gromada! Przed mój piękny, bezowy dom! Myślałem, że chcą mnie odwiedzić, ale nie... oni jednak nie dla mnie tu przyszli... Nie chcą słuchać mego ćwierkania... Nie zerkną nawet na me cudne piórka... Patrzę i co widzę?.. Rwą ściany mego domu! Krzyczałem z rozpaczy, ale nawet głowy nie odwracali, a do niedawna po szkole przychodzili posłuchać jak śpiewam, co za przyjaciele! Chociaż... z drugiej strony, nie dziwię im się. Mój krzak rodzinny zachwyca, jest piękny, śnieżnobiały. Mogła im przecież przyjść ochota zabrać go do siebie, zrobić z niego stroik , ale mnie nie zapytali, a to boli. Narwali, naszarpali, natargali - świeżego, mokrego, a jakże się śmiali przy tym! Po kryjomu, wtrzepotałem się w gałęzie, już narwane! Usłyszałem jak śpiewają i uznałem, że to dla mnie, w podzięce, więc przestałem się złościć. Zaskoczyła mnie jednak reakcja bzu, który zadał mi pytanie : "Kto cię tutaj prosił?", a ja poczułem nagły przypływ energii. Skierowałem głowę w dół - na stracenie, w zapach , dreszcze, perły deszczu. Krzyknąłem , żeby nie przestawali rwać i przynieśli mi jeszcze gałązek! Zaniesione gałęzie ułożyli w stroiku. Zapytałem, czy wiedzą, że to była część mojego domu? Przeprosili i obiecali co dzień odwiedzać mnie w polu. Jeden z chłopców nazywał się Julian Tuwim. Moment rwania bzu uwiecznił w formie wiersza. Ja - ptak bohater jego dzieła miałem szansę opowiedzieć to zdarzenie ze swojego punktu widzenia , ucząc, że każdy może tę samą sytuację odbierać inaczej. Musimy jednak liczyć się ze zdaniem innych. Nikola Jakubowska kl. VI Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając *** Kiedyś zadzwonił do mnie pan Hilary. Zapytał, czy widziałam gdzieś jego okulary. Odpowiedziałam, że nie, ale mogę mu pomóc w poszukiwaniach. Powiedziałam też, że przyjdę do niego za pół godziny, bo muszę odrobić lekcje. W tym samym czasie, gdy ja pracowałam nad zadaniem domowym, pan Hilary nadal szukał, ciągle krzycząc: -Gdzie są moje okulary!? Szukał w spodniach i w surducie, w prawym bucie, w lewym bucie, ale nadal bez rezultatu. Wkrótce, gdy skończyłam pracę, poszłam do pana Hilarego. Zapukałam do drzwi: - Puk, puk! Pan Hilary myślał, że ktoś znalazł jego zgubę i przyszedł oddać. Otworzył podekscytowany i zobaczył, że to ja tam stoję i trzymam lupę w prawej ręce. - Dzień dobry-powiedziałam. - Przyszłam panu pomóc szukać okularów . - Dzień dobry dziecko. Proszę wejść. Od trzech godzin szukam - powiedział ze smutkiem w głosie. Jestem zrozpaczony!. Biedny pan Hilary, współczułam mu. Zauważyłam jednak, że ma je na nosie. Chciałam to powiedzieć , lecz Pan Hilary nie chciał słuchać i zaraz zniknął w szafie. Wszystko w niej poprzewracał. W końcu wyszedł z niej i krzyczał jak szalony: - Skandal! Nie do wiary! Ktoś mi ukradł okulary! Pod kanapą! na kanapie! Szukał! Parskał! Sapał! Znowu chciałam powiedzieć, że ma je na własnym nosie, lecz on znowu mi przerwał i powiedział , żebym szukała, a nie gadała. Już podłogę chciał odrywać, już policję zaczął wzywać! Nagle... Zerknął do lusterka, czy ich czasem nie wciągnęło. Nie chciał wierzyć, więc znowu zerknął... Nagle krzyknął: ,, Znalazłem! Są! Zobacz, miałem je na własnym nosie!'' - Chciałam panu to powiedzieć, lecz ciągle mi pan przerywał! - powiedziałam. - Och! Przepraszam! Nie wiedziałem! Jakoś ci to wynagrodzę! - odpowiedział. - Dobrze! Może chodźmy na lody?! - zapytałam. - To bardzo dobry pomysł. Chodźmy! - zgodził się pan Hilary. Tak skończyła się ta śmieszna historia. Milena Duda kl. IV Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając *** Tydzień temu zaczęły się wakacje. Dzisiaj doleciałam do Afryki. Strasznie mi się nudziło, nie miałam co robić, tylko leżałam i patrzyłam w sufit, aż nagle mama weszła do mojego pokoju i powiedziała, że mogłabym wyjść na dwór, bo koło domu jest huśtawka. Zgodziłam się. Wyszłam na dwór i zobaczyłam, że na mojej huśtawce siedzi pewien miły Murzynek, powiedział coś do mnie po angielsku, ale nie zrozumiałam. Nagle usłyszałam, że się śmieje. Powiedział, że tylko żartuje, bo umie mówić po polsku. Ucieszyłam się, bo wiedziałam, że będziemy się przyjaźnić. Murzynek miał na imię Bambo i był prawdziwym żartownisiem. Pewnego dnia, byłam u niego w domku, gdy mama chłopca powiedziała, że musi iść do łazienki wziąć kąpiel, bo jest brudny. Bambo uciekł na drzewo, bo bał się, że jego skóra zmieni kolor i stanie się biała. Nawet nie mogłam go zachęcić, żeby zszedł. Nie pomagały pyszne cukierki i batoniki. Moje cudowne wakacje szybko dobiegły końca i musiałam lecieć samolotem do domu. Szkoda, ale obiecałam Bambo, że w następne wakacje też go odwiedzę. Nauczyłam się ,że nawet jeśli dzieci się różnią od nas, trzeba być wobec nich miłym i szukać przyjaźni. Oliwia Silnicka kl. IV Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając O Grzesiu kłamczuchu i szkolnym spóźnieniu Był piękny słoneczny dzień w Kunicach. Kwadrans temu zaczęła się już druga lekcja w miejscowej szkole podstawowej. W klasie piątej „a" obecni byli wszyscy uczniowie, oprócz znanego ze swoich licznych spóźnień i ciekawych wymówek Grzesia. Co prawda często nie przychodził na zajęcia na czas, jednak jeszcze nigdy nie ominął całej lekcji. Pani zaczęła już pisać na tablicy białą kredą temat lekcji, gdy nagle do sali wszedł zdyszany Grześ. -Przepraszam za spóźnienie - powiedział. -A jakież to masz dzisiaj usprawiedliwienie, Grzesiu?- spytała pani. Chłopiec usiadł wygodnie na swoim miejscu i zaczął: -Otóż, w drodze do szkoły zaatakowały mnie syreny- pół ryby- pół ludzie! Dzielnie zacząłem się bronić- powaliłem jednego, drugiego, ale trzeci zaszedł mnie od tyłu i nagle pojawiliśmy się w Atlantydzie! Było to piękne miasto- wyglądało zupełnie jak Paryż, lecz zamiast wieży Eiffla, na środku stał pomnik ryby i wszystko było zrobione z pereł i panował tam taki wielki sum, który czesał swoje ogromne wąsy! -Grzesiu - przerwała pani - A jak ty oddychałeś pod wodą? -Do tego jeszcze nie dotarłem. Otóż , syreny zaciągnęły mnie do piwnicy, do której prowadziło tajne wejście wewnątrz pomnika ryby. Na jej płetwie ukryty był przycisk otwierający paszczę stworzenia, w niej była winda, którą zjechaliśmy do czeluści piwnic. Gigantyczną maszyną przypominającą laser zamienili mnie w syrenę, a ja zacząłem walczyć i wypłynąłem z powrotem do miasta. Nagle usłyszałem wołanie o pomoc. Kobiece krzyki dobiegały z pobliskiej wieży. Gdy do niej dopłynąłem, zauważyłem, że wszystkie były zamknięte, więc zawołałem Yodę, który otworzył je, robiąc dziurę w ścianie swym mieczem świetlnym. Gdy weszliśmy do środka, zaatakowali nas setki ninja, lecz Yoda pokonał ich swym mieczem. Niestety spieszył się do chorej babci mieszkającej w lesie, by zanieść jej koszyk ze smakołykami, więc na szczyt wieży musiałem iść sam. Gdy dotarłem na najwyższe piętro i otworzyłem drzwi, znalazłem się w małej komnacie, na środku której piękna księżniczka w różowej sukni siedziała przywiązana do krzesła. To ona wołała pomoc. Rozwiązałem ją, a ona wyczarowała trójgłowego psa Cerbera, który zjadł moją pracę domową! Księżniczka zaczęła się śmiać, a ja straciłem przytomność i obudziłem się w swoim pokoju. I w ten oto sposób spóźniłem się na lekcje. -Oj, Grzesiu.- powiedziała pani.- Dość tych żartów. Powiedz w końcu prawdę! -Ależ ja nie kłamię! Niespodziewanie do klasy weszła mama chłopca. -Dzień dobry - przywitała się - Chciałabym usprawiedliwić spóźnienie Grzesia. Biedaczysko zaspało po tym, jak do późna oglądał „Czerwonego Kapturka", „Ninja", „Mitologię grecką", „Atlantydę" i „Gwiezdne wojny". Śniły mu się rozmaite przygody, więc nie miał zamiaru wstawać do szkoły. -Ach! W końcu poznałam prawdziwą historię!- ucieszyła się pani. Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI Oskar Hofman kl. IV Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p.Bernadeta Zając O Grzesiu kłamczuchu Smutny Grzesiu siedzi zamknięty w swoim zielonym pokoju. Po głowie kołacze mu się jedna myśl: nie jest dobrze, wpadłem jak śliwka w kompot! Nie pociesza go nawet najnowszy wóz strażacki, który dostał na swoje dziesiąte urodziny. Wyrok już zapadł: - Za karę przez miesiąc nie wyjdziesz na dwór! – Powiedziała wyraźnie zdenerwowana ciocia. Grzesiu miał ten zwyczaj, że często mijał się z prawdą. Mimo, iż nie lubił dostawać kar, jego bujna wyobraźnia ciągle płatała mu figle. Ciocia, która się nim opiekowała, bardzo nie lubiła kłamstwa. Próbowała nauczyć chłopca prawdomówności. Pewnego razu postanowiła wystawić go na próbę. Zapytała go o losy listu do wuja Leona.: - Grzesiu, wysłałeś list do wuja? - Ależ oczywiście! – Z przekonaniem odpowiedział chłopiec. - Jesteś pewien? Bardzo mi zależy, żeby list szybko dotarł na miejsce. - Ciociu możesz na mnie polegać – zapewnił Grzesiu i zaczął kłamać jak z nut. Bez zająknięcia opowiadał o szczegółach swojej wyprawy: że skrzynka była czerwona, a na białej kopercie widniał znaczek z Belwederem, a ulicą jechał czerwony autobus i zielona taksówka, tuż za nimi starodawny powóz, a nawet krowę prowadzili i widział tatusia Halinki oraz bardzo wysokiego oficera, a potem jeszcze mijał trzy dziewczynki. Ciocia wszystkiego cierpliwie wysłuchała. - Chłopcze, nie dałam ci żadnego listu! – Ze smutkiem stwierdziła. – Chciałam sprawdzić twoją wiarygodność. Grześ osłupiał. Chciał zapaść się pod ziemię. Przerażonymi oczami wpatrywał się w ciocię i czekał na to, co będzie dalej. - Zapamiętaj, że szydło zawsze wyjdzie z worka, a kłamstwo ma bardzo krótkie nogi. – Z troską w głosie powiedziała ciocia. - Ciociu, ale ja mam długie nogi. – Palnął bez zastanowienia chłopiec i tym samym zdenerwował ciocię. - Dlatego długo będziesz się zastanawiał nad swoim postępowaniem. Szymon Najdziński kl. IV Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając *** Pewnego dnia odwiedziłam panią Słowikową, ponieważ zaprosiła mnie na wieczorną ucztę. Gdy weszłam do domu, zauważyłam że pani Słowikowa płakała, bo Pana Słowika nie było jeszcze w domu. Cała kolacja stygła. - Co pani przygotowała?- skuszona zapachami zapytałam Gospodyni. - Zupę z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w sosie, motyl z rożna przyprawiony gęstym cieniem z lasku i na deser tort z wietrzyka w księżycowym blasku.odpowiedziała zmartwiona Pani Słowikowa. - Co mogło mu się stać? - Może go napadli?- zastanawiała się Pani Słowikowa. - Ale kto? - Na pewno był to skowronek ze swoją bandą! Nagle, jak gdyby nic się nie stało, zjawia się uradowany Pan Słowik. - Gdzieś Ty był?!- zapytała ze zdenerwowaniem Pani Słowikowa. - Kochanie, wieczór był tak piękny, że wracałem piechotą.- odrzekł wesoło Pan Słowik. Pan Słowik wrócił szczęśliwie do domu, a pani Słowikowa uspokoiła się i była radosna. Ewelina Kwiek kl. V Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając *** Pewnego pięknego wieczoru pani Słowikowa zaprosiła mnie na kolację. Postanowiłam, że przyjmę zaproszenie. Nie miałam na ten czas innych planów. Czekałyśmy już tylko na pana Słowika, popijając pyszną kawę wzbogaconą miodem. Minęła dziewiąta, zbliżała się już jedenasta, a pana Słowika nadał nie było. Wystygły wszystkie pyszności, które pani Słowikowa przygotowała: zupa z muszek na wieczornej rosie przeszła pleśnią, sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie rozpływało się w galarecie, a motyl z rożna przyprawiony gęstym cieniem z lasku począł skwierczeć pod wpływem wysokiej temperatury. Deser, czyli tort z wietrzyka w księżycowym blasku, rozpływał się we mgle. Pani Słowikowa w głowie miała same złe myśli, blada i nieprzytomna ze strachu stwierdziła, że od zawsze pan Skowronek zazdrości mu piórek i srebrzystego głosu. Oskarżała o złe czyny pana Skowronka z bandą skowroniątek. Niepokój mojej przyjaciółki - pani Słowikowej - narastał z każdą minutą, aż ... nagle w drzwiach pojawił się pan Słowik pełen energii i w dobrym nastroju. Pani Słowikowa od razu zapytała męża, gdzie tak długo był. Pan Słowik odpowiedział, że wieczór jest taki piękny, że wracał do domu piechotą. Weronika Gała kl. VI Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając *** Pewnego lata, podczas wakacji pojechałam z rodzicami do Afryki. Spotkałam tam chłopca o imieniu Bambo, który wyglądał trochę inaczej niż my bo, ma ciemną skórę i czarne włosy. - Cześć! Mam na imię Bambo – przedstawił się chłopiec. - Cześć Bambo, miło mi cię poznać. Ja jestem Wiktoria – odpowiedziałam. - Witaj w moich stronach, mam nadzieję, że czas spędzony tutaj zapamiętasz na długo. Bambo zaprosił mnie do swojego domu. Wieczór upływał nam na miłej pogawędce, którą przerwała jego mama, oznajmiając, że czas na kąpiel. - Ale mamo, ja się boję, że się wybielę- droczył się z nią Bambo. Wracając z rodzicami do hotelu, nie mogłam się doczekać następnego spotkania z chłopcem i poznania jego przygód. Rano zobaczyłam go siedzącego na czubku drzewa. - Co tam robisz? – zapytałam. - Schowałem się przed mamą, ponieważ każe mi pić mleko, a ja tego nie cierpię! To jest moja kryjówka! – krzyknął. - Ale mleko jest bardzo zdrowe. Ja też piję i bardzo je lubię – odpowiedziałam. Dzień upłynął nam na zwiedzaniu okolicy, dowiedziałam się ciekawych informacji o ludziach zamieszkujących tamte okolice. Bambo opowiadał mi o swojej szkole i przyjaciołach: - Mam nadzieję, że jak przyjedziesz następnym razem, to zwiedzisz moją klasę – oznajmił chłopiec. - Super! – odpowiedziałam. - To może przyjedziesz tu ze swoimi przyjaciółmi, byłoby wspaniale – zaproponował. - Świetny pomysł, już nie mogę się doczekać, kiedy się poznacie – odpowiedziałam. Wracając do swojego domu, ciągle wspominałam przygody, które przeżyłam z Bambo. Pobyt tam nauczył mnie, że nie wolno oceniać ludzi po wyglądzie, bo mogą się okazać bardzo wartościowi. Chłopiec ten był bardzo zabawny, koleżeński. Znalazłam przyjaciela na drugim końcu świata. Wiktoria Włodarczyk kl. IV Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając ABECADŁO Gdy byłam malutka, uczyłam się alfabetu z Julianem Tuwimem. O jejku, wchodzę do pokoju, a tutaj abecadło z pieca spadło, przestraszyłam się, aż krzyknęłam. Jak o ziemię hukło… Mama przybiegła do pokoju i pyta się: - Co się stało ??? - Abecadło rozsypało się po kątach i strasznie się potłukło – rzekłam. Szukałam kropeczki dla „I” Pomogłam naprawić kładeczkę „H” , „B” zwichnęło sobie brzuszki. Była już 19, a ja nadal pomagałam literkom. „A” zwichnęło sobie nóżki, musiałam zbierać kawałki „O” pękło i rozsypało się po całym pokoju. P się przelękło, „T” daszek zgubiło, okazało się, że jest na głowie mojego taty. Poprosiłam i tatuś dał mi daszek literki „T”. „L” uciekało od kąpieli, a więc do „U” wskoczyło, „S” jak wąż się wyprostowało, „R” nogę złamało i po gips jechaliśmy na pogotowie. Spojrzałam na zegar: - Ojejku, już 22.00 – powiedziałam. „W” udawało, że jest „M”. Gdy je obróciłam, poszłam spać, a abecadło stworzyło nową literkę „E”. Rano wszystkie literki zebrały się w szeregu i podziękowały za pomoc. Najpiękniej podziękował literka „E” jak …Emilka, która właśnie dzięki porządkom nauczyła się alfabetu. Emilia Nowaczyk kl. VI Szkoła Podstawowa nr 3 w Polkowicach op. p. Iwona Łużna MOJA RZEPKA Raz w ogródku zasadziłam rzepkę. Dbałam o nią, podlewałam i nawoziłam. Rosła bardzo powoli. Pomyślałam, że muszę się bardziej postarać, aby zaczęła rosnąć. Podlewałam ją codziennie, ale nie było rezultatów. Sądziłam, że to wszystko na marne. Mama mi powiedziała, aby się nigdy nie poddawać. Mamusia miała rację, zaczęłam wszystko od nowa. Rzepa zaczęła w końcu rosnąć. Byłam uradowana. Nadszedł czas zbiorów. Oj, ciężko było ją wyrwać. Pomagała mi mama i tata, a także brat. Udało się. Jak w wierszu… Katarzyna Murawska kl. VI Szkoła Podstawowa nr 3 w Polkowicach op. p. Iwona Łużna O Murzynku Bambo Mieszkał w Afryce. Spotkałam go gdy uczyłam się czytać. Z nim czytaliśmy murzyńskie czytanki i ciągle zaczepiał wszystkich, nawet mnie, jest niegrzecznym murzynkiem. Mama powiedziała do Murzynka, żeby napił się mleka, a Bambo uciekł na drzewo. Ja wypijam jego mleko – było bardzo pyszne. Mama kocha małego Murzynka, bo mówi, że dobry jest chłopak z tego Murzynka. Bambo nie chodzi z nami do szkoły, ale ja byłam w jego szkole. Bardzo mi się tam podobało. Paulina Pacioch kl. V Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko Podróż w wierszach Juliana Tuwima Rano poszłam na stację. Chciałam pojechać lokomotywą w wielką podróż w nieznane. Nie czekałam długo, po chwili ją zobaczyłam. Była bardzo długa, miała ze 40 wagonów. Weszłam do środka, mimo że było pełno ludzi w każdym wagonie. W jednym były krowy, a w drugim konie, w trzecim smażyli grillowane kiełbasy. Chciałam się przysiąść, ale były tam same grubasy. W czwartym leżały banany, a ja zmęczyłam się szukaniem wolnego miejsca, więc usiadłam i zmrużyłam oczy. Śnił mi się Dyzio Marzyciel i obłoczki z kremu waniliowego, z lodów malinowych, ze stosów ciastek oraz niebo z tortu czekoladowego. Przebudziłam się głodna. Pociąg jechał coraz szybciej, gnał coraz prędzej, jakby to była piłeczka, nie stal. Zjadłam trochę bananów i wysiadłam w małej, afrykańskiej wiosce. „Tak długo spałam, że dojechałam aż do Afryki?”- pomyślałam. Lokomotywa była już daleko. Postanowiłam przejść się po wiosce. Nagle zobaczyłam małego Murzynka, który wracał ze szkoły, bo miał w ręce „Pierwszą czytankę”. Chłopiec fikał koziołki, psocił, figlował, a nim mama go upominała: „ Bambo, łobuzie!” A on nadyma buzię. Po chwili usłyszałam znowu mamę Bamba: „ Napij się mleka” Ale on na drzewo uciekł. Albo: „ Choć do kąpieli” Lecz on się bał, że się wybieli. „Wesoły ten Bambo, szkoda, że nie chodzi ze mną do klasy” pomyślałam i poszłam w drogę. Szłam przez afrykańską sawannę i spotkałam słonia i słonicę. Gdy rozmawiali, ona mówiła do niego po imieniu Tomasz, a on po prostu słonica. Ona mówiła do córki „Kachna”, on „Wielgachna”. Do syna mówi „Trąbek”, a jemu na imię jest Biały Ząbek. Spytałam się go, jak się nazywa. On powiedział Tobiasz Bimbalski, ale jego żona powiedziała, że on ma strasznie słabą pamięć i się nazywa Tomasz Trąbalski. Zapomniał kiedyś przyjść do krokodyli na filiżankę wody z Nilu, zaprosił kiedyś kolegów, lecz wyszedł, bo zapomniał o ich przyjściu. Chciałam mu pomóc i zaprowadzić go do lekarza. Nie udało mi się to, więc poszłam w drogę. Spotkałam dwa wiatry, jeden wiatr to był pędziwiatr, a drugi wiatr był spokojny, wiał cichuteńko, leciuteńko. Pędziwiatr dmuchnął tak mocno, że o mało się nie przewróciłam. Drugi delikatnie połaskotał po twarzy i powróciła chęć do dalszej wędrówki. Pożegnałam się i i poszłam w świat. Wieczorem usłyszałam cichy szloch. Zastanowiłam się, skąd on może pochodzić. Okazało się, że to pani Słowikowa płacze. Zrobiło mi się jej żal i spytałam: „ Co się stało?” Piękna Słowikowa smutno odpowiedziała: „Mój ukochany Słowik wyszedł , miał wrócić przed dziewiątą na kolację. Zawsze się trzyma wyznaczonych godzin, a już po jedenastej. Tak się starałam, przygotowując kolację. Wszystko stygnie: zupka z muszek na wieczornej rosie, sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie, motyl z rożna, przyprawiony gęstym cieniem z lasku, a na deser - tort z wietrzyka w księżycowym blasku. Niech pani siada i się częstuje! Może go napadli? O jejku trzeba wezwać policję! To pewnie skowronek z bandą skowroniątek. Lśniące piórka oskubali, głosik zabrali! Piórka odrosną, ale głos to majątek!” Nagle wrócił spóźniony Słowik, gęsto się tłumaczył! Poszłam, bo było ciemno. Rano dziadek i babcia, wnuczek i Mruczek, Kicia i kurka, gąska i ja oraz wiele innych zwierząt wyciągało rzepkę, którą na koniec zjedliśmy! Popłynęłam rzeczką, która bardzo się wije, skręca i wypływa oraz błyszczy jak wstążeczka. W końcu dopłynęłam do domu. Na pisałam sprawozdanie na temat mojej wyprawy. Pani od polskiego mi nie uwierzyła i powiedziała, że to bardzo piękne opowiadanie. Tłumaczyłam: „Proszę pani, to jest sprawozdanie!”. Nauczycielka kręciła głową, ale wstawiła szóstkę. Aleksandra Ziemiańska kl. VI Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI Szkoła Podstawowa nr 3 w Polkowicach op. p. Iwona Łużna Słowik Roman Pewnego rana Roman Słowik zaspał do pracy. Gdy już się tam pojawił, jego szef natychmiast zawołał go do biura. Roman bardzo się wystraszył, bo wiedział, że na pewno wezwanie to jest związane z jego spóźnieniem. Ale tak naprawdę, nie miał się czego obawiać, bowiem czekała na Słowika bardzo miła niespodzianka. Jego szef miał już sześćdziesiąt lat i postanowił przejść na emeryturę, a posadę chciałby przekazać właśnie Słowikowi. Roman od razu się zgodził, pomimo wiadomości, że z tą posadą wiąże się przykra wiadomość, ponieważ Słowik musiałby wylecieć w delegację za wielkie morze. Słowik nie przejął się tą wiadomością, bo wiedział, że może wylecieć za morze ze swoją żoną. Jego szef dał mu wolne, by tą informacją podzielił się z Magdaleną, panią Słowikową. Słowik był tak zachwycony, że wracając do domu, zabłądził i trafił na nieznaną ulicę Kukułek. Roman krążył i krążył po obcej okolicy. Powoli zapadał zmrok. Zbłąkany bardzo się martwił, ponieważ był umówiony z żoną na kolację. Nagle usłyszał sygnał swojego telefonu komórkowego. To był sms od szefa. Wiadomość brzmiała, że wylot za morze, do ciepłych krajów jest już jutro. Zaczytany, potknął się o kamień i wpadł na jednego z członków gangu Dzikich Kukułek. Słowik uśmiechnął się do niego, przeprosił grzecznie, a po krótkiej rozmowie dowiedział się, że gang jutro też wyjeżdża do ciepłych krajów. Bardzo zmęczony Słowik, postanowił przenocować w gniazdku kukułki z gangu. O ósmej rano wraz z gangiem Dzikich Kukułek, Słowik wyleciał za morze. Droga bardzo szybko im zleciała i już po dwóch dniach byli na miejscu. Roman dopiero na miejscu przypomniał sobie o Magdalenie. Opowiedział swojemu prezesowi całą historię i poprosił o pozwolenie na powrót. Prezes Marcel wyraził zgodę na powrót Słowika po żonę. Po długiej podróży, zdyszany wpadł do domu, w którym czekała już na niego zapłakana żona. Pani Słowikowa, zaczęła na niego bardzo krzyczeć. Pan Słowik wyjął wtedy wielki, błyszczący pierścień z pięknym diamentem i bardzo długo przepraszał, klęcząc na zmęczonych nóżkach. Po pewnym czasie Magdalena wybaczyła swemu mężowi i już jako pani dyrektorowa wyleciała z Romanem do ciepłych krajów. Jeszcze długo byli widziani, ponieważ z wielką mocą błyszczał diamentowy pierścień na palcu Magdaleny. Zuzanna Łysiak kl. VI Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej w Buczynie op. p. Marta Kasprzak wyk. K. Szafrańska W poszukiwaniu … okularów Biega, krzyczy pan Hilary: „Gdzie są moje okulary?”. Szukał już ich chyba wszędzie. W końcu zdenerwował się okrutnie, cały się zaczerwienił. - „Idę do sąsiada, może on wie, gdzie są moje okulary.” Sąsiad spojrzał na niego badawczo i z lekkim uśmiechem powiedział - „Szukaj ich tam, gdzie nigdy byś ich nie szukał”. Szukał ich całe popołudnie. W szafce, zlewie, wannie i nawet w muszli klozetowej! Lecz nie znalazł. Hilary myślał, myślał i w końcu wymyślił. „Najpierw się prześpię, rano lepiej działa mózg”. Całą noc śniły mu się okulary, jak leżały na dywaniku w barze. Gdy się obudził, bez namysłu ubrał się i poszedł do baru. Okazało się, że bar otwierają dopiero o 20²³. Cały dzień oglądał „Świat według Mariana” i to na dodatek powtórki! Dochodziła 20²³, Hilary wyruszył do pabu, poprosił Tymbark i zaczął szukać. Pod stołem, na krześle, a nawet pod spódnicą jednej z pań! W końcu usiadł, by się napić. Na kapslu od napoju było napisane „Nigdy się nie poddawaj”. Hilary myśli, myśli i w końcu wymyślił. „Kupię więcej soczków, może tu znajdę kolejną podpowiedź”. I pojawiły się następujące myśli tymbarkowe: „Kumpel prawdę ci powie” i „Chluśniem, bo uśniem”,... ale to nie jest ważne. Pytał się każdego, kogo spotkał. Nikt nic nie wiedział, ale każdy się śmiał. Nie miał już po prostu siły. Siedział w domu cały zapłakany i pisał wiersze melodramatyczne. Potem leżał na kanapie i myślał o tym, jak kupił okulary, jak wpadły mu do sedesu, jak przeczytał anons od swojej byłej żony. „Ach te wspomnienia, ale koniec już z tym, czas na nowy odcinek „Świata według Mariana”. Podczas tego odcinka olśniło go. - „Wiem! Sąsiad mówił, żeby szukać tam, gdzie bym nigdy ich nie szukał”! Przeszukał więc etui na okulary! Nie miał pomysłów, siedział i... tak naprawdę nie robił nic. Płakał i szlochał. Nie mógł uwierzyć. Szukał pocieszenia u rodziny. Z rodziny żył tylko jego brat. Brat wyjechał do Chin i nie miał tam zasięgu. Biedak nic nie mógł począć. Hilary myśli, myśli i w końcu wymyślił. „Może kupię nowe okulary”. Poszedł do „Vision Ekspress”, lecz wszystkie okulary były za drogie. Jedne były za 10zł, ale były o wiele, wiele za małe. Poszedł więc do teleturnieju, w którym główną nagrodą były okulary, ale niestety odpadł w pierwszej rundzie. Puścił totolotka. Trafił 6! Tak 6, jedną liczbę na sześć... Biedak nie miał szczęścia. Zaczął szukać pracy. Zatrudnił się jako kucharz . Już pierwszego dnia go wyrzucili, bo spalił kotlety. Chciał przejść na wcześniejszą emeryturę, ale byłoby to marne 200zł. Roztył się z żalu, a potem schudł z braku pieniędzy. Biedaczek. Sprzyjało mu szczęście, bo akurat dostał zasiłek dla bezrobotnych. Żył biednie, ale chciał zaszaleć, chciał się odprężyć, toteż poszedł z kolegami do baru. Przez parę godzin rozmawiali o różnych sprawach. Hilary już prawie zapomniał o okularach. Był taki szczęśliwy, że zasnął na stole. Obudził się na szpitalu. Zachorował na biegunkę. W szpitalu leżał tydzień. Gdy przyszedł do domu, okazało się, że został okradziony. Biedny Hilary. Bez pieniędzy i okularów. Hilary zgłosił zaginięcie pieniędzy z szafki pod stołem w łazience, w domu dla lalek. Złodziej został znaleziony. Hilary odzyskał pieniądze. Dzielny poszukiwacz myśli, myśli i w końcu wymyślił: - „Skoro policja znalazła pieniądze, to może znajdzie okulary?!” W końcu poszedł na policję. Zgłosił zaginięcie okularów. Policjant ze śmiechem zgodził się na poszukiwania. Gdy wrócił do domu nawet nie chciał oglądać telewizora. Miał komórkę i czekał na jakieś optymistyczne wiadomości, ale pierwszego dnia się nie doczekał. Zamiast spać, grał na komórce w grę „Angry Okulary”, żeby nie przegapić telefonu z posterunku policji. Pięć dni nie spał i się nie kąpał. Aż doczekał się telefonu . Komendant dawał mu wskazówki:- „ Panie Hilary, wstanie pan z kanapy, dojdzie do przedpokoju i popatrzy w lustro”. Policjant w tej chwili się rozłączył. Hilary robił to, co mu kazano. Popatrzył w lustro. Hilary myśli, myśli i w końcu wymyślił: - „O, nie! Naprawdę miałem te okulary cały czas na nosie?!” I od tej pory pan Hilary spędza szczęśliwe chwile ze swoimi okularami. Uszczęśliwił także innych bohaterów tej historii : sprzedawcę w barze, który zarobił ładne pieniądze na Tymbarku oraz komendanta zgłoszenia. policji, który do tej pory uśmiecha się na wspomnienie tego niezwykłego III miejsce w kategorii klas IV – VI Hubert Polewski kl. VI Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej w Buczynie op. p. Marta Kasprzak Urodziny Pewnego razu państwo Trąbalscy, postanowili wyprawić swoim dzieciom: Kachnie i Białemu Ząbkowi siódme urodziny, które miały się odbyć dnia 17.11.2013r. o godzinie 13.30 w Sali Trąbalskiej obok ich domku. Dzieci były bardzo uradowane tym pomysłem, pomagały rodzicom przygotować uroczystość, zrobiły zaproszenia dla swoich przyjaciół oraz udekorowały pięknie salę w różnokolorowe ozdoby: baloniki, serpentyny, gwiazdki, motylki, serduszka. Pożyczyły od babci Zosi piękne, porcelanowe naczynia i srebrne sztućce. Kachna na tę imprezę włożyła śliczną, błyszczącą, różową, długą suknię, którą uszyła jej babcia Zosia oraz niebieskie kolczyki, a Biały Ząbek wystroił się w elegancki niebieski garnitur, do którego założył wielką, czerwoną muchę w granatowe grochy. Rodzice Bania i Tomasz również pięknie wyglądali. Na uroczystość przybyli: babcia Zosia, dziadek Franek, Murzynek Bambo, pan Hilary, Mruczek, gąska, bociek, kurka, Kicia, kawka, żabka, kaczka, indyczka, perliczka, konie, krowy, żyrafy, małpy, niedźwiedź, świnie, atleci, spóźniony Słowik, pani Słowikowa, oraz wszystkie ptaki z ptasiego radia, a także ptasia milicja. Na początku zabawy wszyscy goście zebrali się przy okrągłym stole, na którym stał wielki tort w kształcie serca z masą truskawkową oraz polewą czekoladową. Zebrani wspólnie odśpiewali „Sto lat” i wręczyli prezenty solenizantom, a następnie Kachna z Białym Ząbkiem zdmuchnęli świeczki. Goście wspaniale się bawili : Murzynek Bambo, wesoły chłopczyk, rozbawiał opowiadaniem kawałów oraz zabawnych historii, żyrafy tańczyły walca, niedźwiedź wspólnie ze spóźnionym Słowikiem śpiewali w duecie piosenkę zespołu Weekend - „Ona tańczy dla mnie”, Pan Hilary rapował, śpiewając „ Gdzie są moje okulary”, Mruczek, gąska, bociek, kurka i Kicia bawili się w ganianego, małpy robiły figle, atleci tańczyli „Gangnam style”, ptaki z ptasiego radia ciągle się kłóciły, a ptasia milicja próbowała je rozdzielić, natomiast Pani Słowikowa rozdawała przepisy na zupkę z muszek. Po skończonej zabawie Tomasz Trąbalski ogłosił, że ma niespodziankę dla wszystkich gości, ale muszą wyjść przed salę. Na zewnątrz czekała piękna, ustrojona lokomotywa z wagonami. Uradowani goście wsiedli do środka, a lokomotywa miała za zadanie obwieźć ich po całym świecie. Zwiedzili wieżę Eiffla, łuk triumfalny, wielki mur Chiński, Statuę Wolności byli w lunaparku, zwiedzali pałac prezydencki, Kościół Mariacki oraz sukiennice i wiele innych atrakcji. Po takiej wspaniałej podróży, słoniątka podziękowały wszystkim za tak piękną uroczystość i powiedziały, że jeszcze nigdy nie miały tak fantastycznych urodzin. Goście również podziękowali za udaną zabawę, każdy z przybyłych dostał od państwa Trąbalskich drobny upominek. Mali solenizanci byli tak szczęśliwi, a zarazem zmęczeni tym dniem pełnym wrażeń, że podczas jedzenia kolacji zasnęli przy stole. Ale najważniejsze jest to, że tatuś - Tomasz Trąbalski nie zapomniał o ich święcie ! Paulina Laszczowska kl. V Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej w Buczynie op. p. Marta Kasprzak wyk. J. Kwiatkowska Zaplątany słowik Dawno temu był sobie pan Słowik z panią Słowikową. W pewną niedzielę, gdy mieli siadać do stołu, pani Słowikowa otworzyła lodówkę i okazało się, że jest pusta. Wysłała męża do sklepu, ale pan Słowik nie wiedział, gdzie jest sklep, ponieważ przeprowadzili się do tego miasta w zeszłym tygodniu. Zabrał swojego super smartfona i poszedł. Doszedł do gęstej dżungli. Nie wiedział co dalej, więc wyciągnął swój nowoczesny telefon i zadzwonił do żony, informując ją, że wróci później. Wszedł do dżungli i szedł, szedł i szedł, aż doszedł do jakiejś restauracji, a że Słowik lubił jadać w restauracjach, wszedł do niej i spotkał swojego starego kolegę Bolka. Pan Bolek także lubił jadać na mieście, na dodatek miał urodziny, więc postawił panu Słowikowi owocowego drinka. Jak pan Słowik obudził się rano, nie wiedział, gdzie jest, ale po kilku chwilach przypomniało mu się, gdzie szedł i po co. Wyszedł z restauracji i poszedł dalej. Żona pana Słowika, która miała na imię Martyna, zastanawiała się, gdzie może być pan Słowik. Zagubiony Słowik trochę się ogarnął i poszedł do sklepu. Pomyślał, że jak szybciej będzie leciał, to za niedługo będzie już w sklepie. W końcu zmęczył się i stwierdził, że się zatrzyma. Zatrzymując się, usłyszał jakiś szelest w krzakach, który był jakieś siedem metrów od niego. Podszedł bliżej i nagle coś wyskoczyło, założyło mu worek na głowę, ale więcej już nic nie pamiętał, bo zemdlał. Kiedy się ocknął, dalej nic nie widział, ale słyszał różne głosy. W końcu ktoś ściągnął panu Słowikowi worek z głowy i okazało się, że to słynny złodziej słowikowych głosów , doktor Pijawka. Był najbardziej poszukiwanym złodziejem w dżungli. Pan Słowik trochę się przestraszył, ale miał plan. W nocy, ponieważ wszyscy poszli spać, pan Słowik ponownie użył swojego nowoczesnego smartfona. Na szczęście był wielofunkcyjny, więc wybrał opcję : pilnik. Przepiłował sznury i uciekł do dżungli. Było ciemno, biegł na oślep przed siebie, aż w ciemności dostrzegł jakąś jaskinię. Wszedł do niej i poczekał do rana. Rano obudził się i ruszył szukać ścieżki. Na szczęście nie szukał długo. Znalazł ścieżkę i ponownie po niej poszedł. Pan słowik miał szczęście, koło niego przejeżdżał jakiś handlarz. Bohaterski ptaszek zatrzymał go i zapytał, czy mógłby wsiąść na jego wóz i się z nim zabrać, bo akurat jechał w tamtą stronę. Handlarz pozwolił Słowikowi wsiąść na wóz i pojechali. Jechali parę godzin, aż w końcu dojechali do rozwidlenia drogi i pan Słowik musiał wysiąść. Podziękował handlarzowi i poszedł dalej. Szedł, aż nagle zauważył małego skowronka na ziemi, który wypadł z gniazda. Więc pan Słowik zaczął szukać gniazda na drzewach. Wszedł już prawie na wszystkie drzewa, ale gniazda nie znalazł. Wszedł jeszcze na jedno drzewo i w końcu znalazł gniazdo i na szczęście była w nim mama małego skowronka, więc pan Słowik oddał małego, zszedł z drzewa i ruszył dalej w drogę. W końcu zaczął się zastanawiać, czy jeszcze daleko do sklepu. Wyciągnął nowoczesnego smartfona i już miał dzwonić do żony gdy nagle podbiegł jakiś złodziej i wyrwał panu Słowikowi ze skrzydeł telefon i uciekł do jakiegoś samochodu. Pan Słowik nie mógł skontaktować się z żoną. Próbował szukać złodzieja, ale na próżno. Gdy tak szukał, to w oddali zauważył sklep. Bardzo się ucieszył i poszedł w jego stronę. Wszedł do sklepu i kupił wszystko, co żona napisała mu na kartce. Jak już skończył robić zakupy wyszedł ze sklepu i zobaczył swoją żonę, siedzącą w samochodzie ze szwagrem. Pan słowik wsiadł do samochodu i pojechali. Co najważniejsze szybko i bezpiecznie dotarli do domu, w którym pan Słowik latami opowiadał o swoich przygodach. Wyróżnienie w kategorii klas IV – VI Jakub Rymarowicz kl. VI Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej w Buczynie op. p. Marta Kasprzak *** Pewnego razu stary dziadek pomyślał, że chciałby mieć w ogródku warzywa. Wziął więc z domu nasionka rzepy i zasadził je w ziemi. Nie mógł się powstrzymać, aby nie zajrzeć codziennie do małego warzywnika. Podlewał roślinę, chodził i chodził, aż wreszcie wychodził - wspaniałą i jędrną rzepę. Dziadek dziwił się, że wyhodował tak wielkie warzywo! Oczywiście zapragnął zjeść je ze świeżym chlebem. Pochwycił więc rzepkę i ciągnął, ale ona nie chciała wyjść z ziemi. Doszedł do wniosku, że jeżeli jest tak duża, to sam nie da sobie rady, więc zawołał do pomocy babcię. Pomimo iż babcia trzymała mocno dziadka, a on ciągnął liście rzepy, to bulwa była jakby zaczarowana, bo nawet nie drgnęła. Zawołali wnuka, ale on też nic nie zdziałał. Było to bardzo zabawne, że nikt nie mógł sobie poradzić , nawet dziadek, choć miał w sobie dużo siły. Poszli po psa Mruczka i ciągnęli dalej. Zmęczony był dziadek, babci ręce mdlały, wnuk już protestował, ale pies trwał w swej zawziętości. Kot, który znajdował się w pobliżu, zobaczył to zdarzenie i postanowił pomóc. Nie przestawali szarpać z ziemi „bezbronnej rzepki”, pokładali się ze zmęczenia, na nic się to jednak nie zdało. Nagle sprytny kotek zawołał do siebie kurę, ona zaś zawołała gęś, która szła nieopodal drogą. Próbowali więc w szóstkę. Wtem ujrzeli przelatującego nad nimi bociana i poprosili, aby się przyłączył. Skacząca zielona żabka też nie odmówiła pomocy. Po krótkiej chwili zjawiła się przebiegła kawka, bo bardzo chciała spróbować rzepy. Pomagało prawie całe podwórko dziadka! Kawka złapała się żabki, ona bociana, ten gąski, gąska kurki, kura kota, kot Mruczka, pies wnuka, wnuczek babci, babcia dziadka i na koniec dziadek rzepy. Wszyscy stękali i pocili się, ale trzymali się i nie dawali za wygraną. Aż w końcu rzepa puściła się gruntu, a wszyscy poupadali na siebie. Strasznie bolały ich nogi i ręce, a nawet głowy! Ale dziadek, chociaż najbardziej zmordowany, był szczęśliwy, podziwiając swoje trofeum - efekt mozolnej pracy. Julia Pawlik kl. VI Szkoła Podstawowa w Raszówce op. p. Agata Szczytyńska Bambo Moja kilkudniowa, tak długo oczekiwana przygoda miała się niebawem rozpocząć. Za dwa dni jadę z ciocią Halinką do Afryki, gdzie mieszka mój książkowy kolega. Ma na imię Bambo. Bambo jest bardzo wesołym chłopcem. Jego skóra, w odróżnieniu od naszej, jest koloru czarnego. Sympatyczna buzia oraz krótkie, czarne i mocno kręcone loczki dodają mu uroku. Mieszka w małej afrykańskiej wiosce, gdzie chodzi do szkoły i pilnie uczy się ze swej murzyńskiej „pierwszej czytanki”. Lubi psocić, figlować – jak sam mówi - „to moja praca”. Z wszystkiego najbardziej nie lubi kąpieli. Po prostu boi się, że się wybieli. Pewnego dnia postanowiłam odwiedzić małego Bambo. Wybrałam się na wycieczkę do pobliskiej wioski. Najpierw zostałam zaproszona do murzyńskiego domu. Ogromne było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że znajduje się on na samym szczycie bananowca i w niczym nie przypomina domu, jaki znam. Brak ścian, drewniana podłoga a do tego wszystkiego dach zrobiony z liści palmowych, to ma być dom? Wszystko wyjaśnił mi Bambo. Wysoka temperatura w dzień i w nocy, oraz najbezpieczniejsze schronienie przed dzikimi zwierzętami mają wpływ na umiejscowienie i wygląd tego czegoś, co oni nazywają domem. Najważniejsza jest jednak atmosfera, jaka w nim panuje, a ta była wspaniała. Następnego dnia odwiedziłam murzyńską szkołę. Przed wejściem widniał napis: SCHOOL. Otrzymałam tam swoją pierwszą murzyńską czytankę. Wszystko było napisane w języku angielskim. Nie miałam więc większych problemów, bo uczyłam się pilnie tego języka w Polsce. Zawsze po zajęciach lekcyjnych, wracając z Bambo do jego domu, skakaliśmy po drzewach, to fajna, ale niebezpieczna zabawa. Pewnego dnia, po odrobieniu lekcji poszliśmy odwiedzić małpki. Bambo postanowił zabrać jedną z nich do domu. Jego mama zauważyła małpkę w kuchni jedzącą dopiero co przygotowane ciastka i krzyknęła: „Bambo łobuzie” a on nic nie mówi, tylko czarną nadyma buzię. Zaraz odnieśliśmy małpkę do dżungli. Obeszło się bez kary, bo mama kocha swojego synka, bo dobry chłopak z tego Murzynka. Bambo przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie zaprosi małpki do domu. Kilka dni szybko minęło i musiałam już niestety wracać do domu. Myślę, że jeszcze nie raz, nie dwa odwiedzę Bambo i jego mamę . Mam również nadzieję, że i on kiedyś odwiedzi mnie w Polsce oraz pozna bliżej nasze zwyczaje. Wiktoria Rożek kl. IV Szkoła Podstawowa nr1 w Polkowicach op. p. Natalia Sznajdrowicz Cuda i dziwy Marzyć to znaczy rozmyślać o rzeczach przyjemnych, najczęściej nierealnych. To stwarzanie w wyobraźni jakiegoś obrazu, to myślenie o urzeczywistnieniu czegoś upragnionego… Wojtek to jedenastoletni uczeń piątej klasy jednej ze szkół podstawowych w wielkim mieście. Chłopiec ma młodszą siostrę i starszego brata.. Wraz z rodzicami mieszkają w wieżowcu przy głównej, pełnej wrzawy i hałasu ulicy. Jedynym spokojnym miejscem w okolicy jest mały park, do którego chłopiec często chodzi. Siada tam nad brzegiem rzeki, w cieniu ogromnego dębu i napawa się ciszą. Wsłuchuje się w szum drzew, śpiew ptaków, plusk wody. Pewnego słonecznego dnia, gdy leżał pod dębem a jego twarz owiewał delikatny wiatr, z drzewa spadł żołądź. Nie wiedzieć czemu Wojtek schował go do kieszeni. Od tego czasu działy się tam niesamowite rzeczy. Kiedyś w lipcu, gdy czytał książkę, z nieba zaczął padać śnieżek niebieski. Na drzewach, zamiast znajomego śpiewu, szczekały ptaszki. Po drugiej stronie rzeki, za płotem ćwierkały pieski. Gdy Wojtek spojrzał w górę zobaczył, że zamiast obłoków fruwały krówki. Nad jego znajomą modrą łąką śpiewało z nieba, nie żółte, a zielone słonko. Chłopiec stał i z niedowierzaniem pocierał oczy. Wszystko to było tak nierealne i piękne. Starał się zobaczyć i zapamiętać jak najwięcej. Gniazdka, zamiast na drzewach, na kwiatach wiły, nie ptaszki, ale motylki. Uwijały się przy tym tak szybko, a trwało to wszystko … może dwie chwilki… Nagle wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Wojtek podniósł się z trawy i pobiegł do domu. - Mamo, mamo! A wiesz co ja dziś zobaczyłem? Jaki ten świat jest uroczy! I opowiedział mamie o tym, co wydarzyło się w parku. - Gdy miałem właśnie podejść do krzaka, na którym rosły cukierki czekoladowe, wszystko znikło. - Wojtuś, miałeś przymknięte oczy! Spałeś i śniłeś – powiedziała mama. - Oj tam, mamo! Może tak, ale gdym je otworzył, wszystko się skryło. Wszystkie kolory, dziwy i czary prysły jak banka mydlana. I choć było to piękne, a Wojtuś pragnął, by trwało – znów na świecie jak przedtem było. Wieczorem, gdy smutny kładł się do łóżka, mama przyszła do niego i powiedziała: - Wiesz synku, wszystko się pięknie dzieje i toczy… i pocałowała go na dobranoc. Od tej pory Wojtuś więcej czasu spędzał w parku pod starym dębem, przeżywając niesamowite przygody, o których potem opowiadał mamie. Pewnego wieczoru, stanął przy oknie, spojrzał w księżyc i pomyślał: „Wiem, że to czary, lecz odtąd – często przymykam oczy”. Wtedy widzę to, o czym marzę. Przemierzam miejsca, w których nigdy nie będę. Jestem bohaterem moich ulubionych książek. Tym, kim zawsze chciałem być… Powiem Wam jedno, marzyć zawsze warto. Nigdy bowiem nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach marzenia staną się rzeczywistością. II miejsce w kategorii klas IV – VI Jakub Mikołajczak kl. V Szkoła Podstawowa nr 4 w Legnicy op. p. Monika Markowa wyk. M. Niciński Bambo W pewne gorące wakacje wyjechałam z moimi przyjaciółkami Zuzią i Olą do Afryki. Gdy już dotarłyśmy na miejsce, wynajęłyśmy w pięcio gwiazdkowym hotelu pokój. Nagle z korytarza usłyszałyśmy dźwięki podobne do odgłosów goryla. Byłyśmy bardzo ciekawe co to jest, a zarazem byłyśmy bardzo przestraszone. Chwilami myślałyśmy, że jest to prawdziwy goryl, ale jednak to było nie możliwe. Zuzia, Ola i ja bałyśmy się okropnie! Lecz w pewnej chwili odważyła się Ola wyjść z pokoju. Otworzyła leciutko drzwi, zajrzała przez szparkę, ale po chwili najszybciej jak potrafiła zamknęła drzwi. Następnie Zuzka się spytała: Olka, co to było?! T-t-t-to było coś dziwnego! Jakby czarno-skóry człowiek skrzyżowany z małpą! - odparła jej Aleksandra. Nagle Zuzanna wpadła na genialny pomysł! Przypomniała sobie, że zabrała ze sobą straszny kostium lwa. Powiedziała do nas: Hej, czekajcie! Mam pomysł! Ooo! Jaki? - spytała ze szczęściem Oliwia. Pamiętacie jak się pakowałyśmy? Chciałam spakować ten straszny kostium lwa, ale ty Oliwka mi ciągle nie pozwalałaś, bo mówiłaś tak: ,,Po co ci on?! Przecież nie będziemy szli na żaden bal przebierańców.'', ale w nocy jak spałaś to bezszelestnie go spakowałam.. No i co z tym wspólnego? - spytałyśmy. To, że któraś z nas może go ubrać i przestraszyć ,,to coś''. Wszystkie się przestraszyłyśmy, ale jednak ja się odważyłam. Gdy już miałam na sobie kostium serce mi tak szybko biło, że o mało nie dostałam zawału serca! Z nie pewnością otworzyłam drzwi i wyskoczyłam tak zwinnie i szybko, że to wyglądało tak, jakbym się w ogóle nie bała. Nagle, gdy się rozejrzałam, ujrzałam na małej, ozdobnej palemce chłopca o bardzo przyjaznym wyrazie twarzy. Zdjęłam maskę i zaczęłam się tak ogromnie śmiać, że aż dziewczyny usłyszały mój chichot. Moje przyjaciółki wyszły z pokoju i także się zaczęły śmiać. Później murzynek zeskoczył z palemki i zaczął się śmiać z nami. Wiedziałyśmy, że to musi być bardzo miły chłopiec. Po chwili Zuzka spytała: Cześć, jak masz na imię? Uga buga, trong bżdąg!- odparł nieznajomy. Czy umiesz mówić po Polsku? Hahaha! No oczywiście, że tak! Mam na imię Bambo, a wy? To jest Oliwia, to jest Zuzka, a ja jestem Ola. Miło was poznać. Bardzo długo jeszcze rozmawiałyśmy z Bambem. Zaproponował nam, że jutro zabierze nas do swojej szkoły. Zgodziłyśmy się na jego propozycje propozycje, ponieważ pomyślałyśmy, że to może być bardzo ciekawe! Nadszedł nowy dzień. Byłyśmy bardzo szczęśliwe i nie mogłyśmy się doczekać, kiedy przyjdzie Bambo. Nagle ktoś zapukał do naszych drzwi. Proszę! - krzyknęła Ola. Witajcie dziewczyny! Jesteście już gotowe? Musimy już wychodzić do szkoły. Dobra możemy iść. - odpowiedziała Zuzia. Szybkim krokiem ruszyliśmy w drogę. Gdy już dotarłyśmy murzynek oprowadził nas po całej szkole. Byliśmy bardzo zdziwieni, że Afrykańska szkoła może być tak niesamowita! Kiedy już musieliśmy wracać i dotarłyśmy do hotelu znowu Bambo zaczął figlować i psocić. Nagle jego mama wyszła z sąsiadującego pokoju i powiedziała do niego: Bambo łobuzie! Napij się mleka. Nie mogę! - i uciekł na drzewo. To choć się wykąpać! Nie, boje się, że się wybielę! - odpowiedział Bambo ze strachem. Ale Bambuś! Nie ma się czego bać, to nie możliwe żebyś się wybielił. - powiedziała Aleksandra. A-a-ale, no wy też się wybieliliście od kąpania i od picia mleka, prawda? Nie, po prostu niektórzy mają ciemną skórę, a niektórzy jasną, tak ja Polacy. - wytłumaczyła mu Zuzia. Po tej rozmowie najdokładniej jak umiałyśmy, wytłumaczyłyśmy mu dlaczego mamy jasna skórę, a dlaczego on ma ciemną. Trzeciego dnia, niestety musiałyśmy już lecieć z powrotem do Polski. Murzynek oraz jego koledzy i koleżanki przygotowali dla nas specjalne pożegnanie. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi których poznaliśmy i kiedy już wystartowałyśmy wszyscy nam machali. Oliwia Całus kl. V Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko Abecadło Za górami, za lasami, na wzgórzu był dom. Dom z piecem. Pewnego dnia, abecadło z pieca spadło. O ziemię się chukło. Po kontach się rosypało.Strasznie się potukło i rozwaliło.... Litera ,,i" kropke zgubiło, litera ,,h" złamało kładeczkę, litera ,,b" zbiło sobie brzuszki. Nagle.... Do pokoju weszła gospodyni. Wtedy liery zaczeły się chować, ale wtedy litera ,,a'' zwichnęła nóżki, litera ,,o'' jak balon pękła, aż się ,,p'' przelękło, litera ,,t'' daszek zgubiła, litera ,,l'' do ,,u'' wskoczyła, litera ,,s'' się wyprostowała. Żadna litera nie dała rady się schować. Sylwia gdy zobaczyła te wszystkie litery załamała się, zrobiło jej się smutno więc postanowila im pomóc. Najbardziej gospodyni się zrobiło przykro przez literę ,,r", ponieważ prawą nogę złamało, literę ,,w'' stanęła do góry dnem i udaje, że jest ,,m". Nastoletnia Sylwia pozbierała wszystkie litery od ,,a" do ,,z". Dała do pieca i ogrzała je. Poszła zobaczyć czy czegoś zapomniała kupić. Okazało się, że nie kupiła masła. Zostawiła litery same i poszła. Mineło 5 minut a litera ,,m" i litera ,,w" zrosły sie i są teraz ,,MW", wtedy litera ,,p'' i litera ,,r" zaczeły się śmiać z ,,MW" i właśnie w ten sposóp stały się literą ,,PR". Po 30 minutach gospośa wruciła. Zobaczyła posklejane i porozlewane litery. Po całym pokoju porozlewane były litery od ,,a" do,,z". Nie wiedziała co ma robić. Właśńe w tamtej chwili do pokoju weszedł wilczur. Kiedy zobaczył litery odrazu je pogonił. Gonił, gonił i jeszcze raz gonił,aż w końcu pogonił je z powrotem do pieca. Gospodyni była zła na Bórka i dała mu karę. Po chwili zobaczyła jak litery wychodzą z pieca całe i zdrowe.Zaczeły machać do psa i Sylwi. Litery zaczeły dziękować Burkowi i pęłnoletniej gosposi. Właśnie w ten sposób litery były odnowione i wesołe. Kończąc przygodę, wspólnie zaśpiewali alfabet od ,,a" do ,,z". Ta przygoda była niesamowita, a skąd ja wiem??? Jestem siostrą Sylwii. Nie brałam udziału w tym wydażeniu, ale się przyglądałam. Wiktoria Kubiak kl. V Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko Zapominalski Pewnego dnia, gdy byłem w Afryce na wycieczce, napotkałem słonia. Szedł ciągle w kółko i mruczał coś tam pod trąbą, więc spytałem się go: - Co robisz? - Zapomniałem. - Co zapomniałeś? - Nie wiem! Już wiedziałem, że to słoń zapominalski. Więc powiedziałem: - Jak się nazywasz? - Tomasz Trąbalski. - Mógłbym ci w czymś pomóc? - Tak, boo widzisz jestem bardzo zapominalski, zapomniałem co mama zrobić! - Dobrze, gdzie ostatnio byłeś, gdy wiedziałeś, co chciałeś zrobić? - Byłem w domu. - No to chodźmy! I tak prędko poszliśmy do domu słonia. Miał tam wszystko wielkie! Krzesła stoły i kolegów, którzy na niego czekali, bo zapomniał. - Tomaszu znowu zapomniałeś? Gramy dzisiaj w karty! - Ojej, faktycznie. Znowu zapomniałem! Zapomniał też przyjść na filiżankę wody z Nilu do rodziny Krokodyli. Ma też córkę i synka, ale ich imion też nie pamięta. Synek nazywa się Biały Ząbek, a mówi na niego Trąbek, albo Bombek. A córka ma na imię po prostu Kachna, a mówi na nią Grubachna, Wielgachna! Wreszcie jego żona powiedziała: - Idź do doktora, on cię może zbada! Więc migiem poszliśmy. Prowadził słoń, bo ja nie znałem okolicy. Najpierw poszliśmy do adwokata, szewca i rejenta i wszędzie mówił: „Nie pamiętam!”. Wkrótce dotarliśmy do kowala, zbadał go, zajrzał do ucha do gardła, opukał go młotem kowalskim i powiedział: - Wiem już, panie Trąbalski! Co dzień na głowę wody kubełek oraz na trąbie zrobić supełek. Chlusnął go wodą i zawiązał trąbę. Szybko pobiegliśmy do domu i jego żona powiedziała: - Co to? - Nie mów nikomu! To dla pamięci! - O czym? - No… chciałem… - Co chciałeś? - Nie wiem! Już zapomniałem! Na nic różne sposoby i porady, słoń Trąbalski nie ma pamięci, choć to wyjątek, bo słonie z pamięci słyną bardzo dobrej. Ja też nie poradzę na jego problemy, więc wróciłem do domu z przygody niezwykłej. Marcin Wasilewski kl. V Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko Moja przygoda z murzynkiem Bambo Chciałabym opowiedzieć o mojej przygodzie, która zaczyna się tak: Był piękny dzień, słońce mocno grzało. Nie chciałam go zmarnować siedząc przed telewizorem w domu więc wyszłam na spacer do lasu. Szłam i rozglądając się nasłuchiwałam odgłosów zwierząt. Nagle potknęłam się i wpadłam w gęste krzaki. Nie było mi w nich zbyt wygodnie, ale byłam ciekawa co się za nimi kryje. Nie zastanawiając się ani chwili poszłam dalej. Miałam wrażenie, że te krzaki nigdy się nie skończą, gdy nagle gwałtownie spadłam w dół na coś miękkiego. Po chwili zorientowałam się, że to złoty ciepły piasek. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ale to miejsce, w którym się znalazłam było niesamowite. Wysokie palmy, wielkie kokosy, które na nich rosły i kolorowe papugi latające między gałęziami oraz inne niesamowite rośliny i zwierzęta. Postanowiłam rozejrzeć się po okolicy. Nagle zobaczyłam małego ciemnoskórego chłopca, który wchodził na drzewo i krzyczał, że „nie wejdzie do kąpieli bo się wybieli”. Pomyślałam, że to dziwne, ponieważ kąpiel jest bardzo przyjemna. Podobnie było z mlekiem. Mama krzyczy do Murzynka: „Napij się mleka, a ona na drzewo ucieka”. Murzynek i jego mama wyglądali przyjaźnie, więc podeszłam do nich i przywitałam się. Okazało się, że mały Murzynek nazywa się Bambo. Mama Bambo dopytywała, jak się tu znalazłam? Odpowiedziałam jej, ze sama tego nie wiem. Chłopiec powiedział, że widział mnie na wydmach, ale myślał, że mu się wydaje. Wtedy mama Bambo zapytała, gdzie dokładnie leżałam. Bambo wskazał palce. Czyli na krawędzi lasu i bajek Juliana Tuwima – powiedziała mama. No dobrze…skoro już tu trafiłaś, to może oprowadzimy cię po okolicy i zjesz z nami obiad? Ucieszyłam się i przystałam chętnie na tę propozycję. Bambo oprowadził mnie i pokazał mi coś niesamowitego. Weszliśmy do pięknego ogrodu z różnymi kwiatami, owocami i warzywami, które Bambo uwielbiał. Zainteresowało mnie małe drzewko, z dzikimi owocami w kształcie gwiazdek. Chłopiec powiedział, ze to jego przysmak i zjemy to na obiad. Miał rację, to było pyszne. Dzień dobiegał końca i niestety musiałam wracać do domu. Nie było innego wyjścia. Zanim jednak opuściłam niezwykłą krainę namówiłam Bambo do kąpieli i picia mleka. Potem Bambo odprowadził mnie do miejsca, z którego bezpiecznie wróciłam do domu. Kiedy znalazłam się w domu, poczułam ogromne zmęczenie i od razu zasnęłam. Gdy wstałam następnego dnia rano, zastanawiałam się, czy to była prawda czy sen… Zuzanna Krupińska kl. IV Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko Pstryk Był sobie pewien pstryczek zwany Pstryczek – elektryczek. Stercząc sobie w ścianie, zajadając śniadanie złożone z prądu myśli: - Niektórym brak rozsądku! Bawią się mną, bo tak chcą! Nadchodzi pan Jan, który zawsze jest sam. - Kiedy pstryczek wcisnę… - pstryknął pstryczkiem – Zabłysnę! Bluza się zaświeciła, bo była z cekinów, a na niej widocznych pełno rekinów. „Pstryk” i znów ciemno, „pstryk” i jasno, Aż elektryczkowi zrobiło się ciasno. Kolejne włączenie pstryczka i jedna potyczka. Siłę miał za dwóch, bo to był ogromny zuch. Tak się ukrył mały smyk, lecz tu znowu „pstryk”! Kimże jest ten mały włącznik? Czy to błyskawica prąd przynosi? Czy to ognik? Czy to świetlik? Nie to przewodnik! W górach ci nie pomoże, a gdy pojedziesz nad morze? Przewodnik prądu oczywiście, było o tym nawet w liście! Skąd się wziął? Jak i czemu? To jest drut, w którym ukryty prąd! Pstrykniesz i włączysz PRĄD. Elektryczny, sympatyczny PRĄD! Bystry, zwykły PRRRĄD! Tak sterczy w ścianie pstryczek – eletryczek, którego nazywają pstryczek lub na odwrót. Nie wiem sama, pogubiłam się zaspana. Skąd ten prąd? Skąd to światło? Ja ci powiem! Właśnie stąd! Joanna Turkiewicz kl. V Szkoła Podstawowa w Kunicach op. p. Bernadeta Zając Abecadło Pewnego dnia tata wrzucając węgiel do pieca, przypadkiem strącił abecadło. Rozsypało się po kątach i troszeczkę się poobijało, zmieniając swój kształt. I- zgubiło swoją małą kropeczkę H- złamało swoją krótką kładeczkę B- zbiło swoje obydwa brzuszki A-zwichnęło obie nóżki O-jak balonik pękło P- się przelękło T- swój mały daszek zgubiło L-do malutkiego u wskoczyło S- stanęło na baczność R- małą prawą nóżkę złamało W-się obróciło i na M się zmieniło Po paru dniach dziewczynka znalazła kropeczkę od I, skleiła kładeczkę H, B naprawiła brzuszki, A zawinęła nóżki, O części poskładała, P strach przełamała .Literki takie jak : T, L, S, R, W naprawiła i na piec powiesiła. Mamie powiedziała, że ona je złamała. Lecz tata przyznał się, że to on zepsuł je .Literki wyzdrowiały. Abecadło było całe. Tata obiecał, że już więcej nie zepsuje ich. Natalia Bartków kl. V Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko wyk. J. Gawluk Niesamowity sen o Murzynku Bambo Kiedy wyszłam na spacer w piękny letni dzień, zaczęła się moje przygoda. To były wakacje, poranek wyjątkowo piękny, usypiający wietrzyk kołysał mną lekko, a w mojej głowie zaczęła się tworzyć wyjątkowo piękna melodia. Melodia tak słodka…, że nie da się tego opisać słowami. Byłam już nieco zmęczona, więc postanowiłam przysiąść na pobliskiej ławce. Tak czystej i przytulnej, że aż prosiła, aby na niej usiąść przynajmniej na chwilę. Po mojej głowie dalej snuła się słodka melodia, a wietrzyk był jeszcze przyjemniejszy niż wcześniej. Tak dobrze mi było na tej ławce, że ze zmęczenia zasnęłam. Obudziłam się jednak dość szybko… już nie w przyjemnym parku, lecz w jakiejś tajemniczej gorącej dżungli. Żar lał się z nieba, a nade mną stał mały, ciemnoskóry chłopiec. - Gdzie ja jestem? I … kim ty jesteś?! – zapytałam rozkojarzona. - Mam na imię Bambo. – odpowiedział chłopiec- A ty jesteś w mojej dżungli. - Ale co ja tu robię i jak się tu znalazłam?! - Tego już nie wiem, znalazłem cię leżącą na tym drzewie, ale jeśli chcesz to mogę cię odprowadzić i… - Chwila, co za drzewo? - Zerknij w dół. Spojrzałam i zobaczyłam, że siedzę na drzewie, jakieś dwa metry nad ziemią, przeraziłam się śmiertelnie i gwałtownie spadłam. - Ha, ha, ha! – roześmiał się chłopiec i pomógł mi wstać. - Może się w coś pobawimy? - Chętnie! Umiesz grać w berka? - Berek! – wykrzyknął chłopiec i tyle go widziałam. To była tak długa gonitwa, że nie zauważyłam, kiedy nadszedł wieczór. - To był wyczerpujący dzień. - Może chodźmy już spać? - Dobrze. Dobranoc. - Dobranoc. Zasnęłam natychmiast, a gdy się obudziłam doznałam szoku. Okazało się, że dalej leżę na ławce i że to był tylko sen. Martyna Kapusta kl. IV Szkoła Podstawowa nr 1 w Polkowicach op. p. Katarzyna Pieńko