pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
Nr 39
Rok 1040 od Chrztu Polski
FRONDA
Nr 39
ZESPÓŁ
Nikodem Bończa Tomaszewski. Michał Dylewski, Grzegorz Górny,
Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Bartłomiej Kachniarz, Aleksander Kopiński,
Estera Lobkowicz, Łukasz Łangowski, Filip Memches. Sonia Szostakiewicz,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński
Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego
przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego,
OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT OKŁADKI
Jan Grzegorz Zieliński
grafika na stronach: 65,102,114,126 Maciej M. Michalski
na stronach: 232. 234. 237. 238. 242, 244. 249 oraz inicjały (190-215) Robert Trojanowski
REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA
JMD
ADRES REDAKCJI I WYDAWCY
ul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawa
teł.: (022) 836 54 44: fax: (022) 877 37 35
www.fronda.pl
[email protected]
WYDAWCA
Fronda pl sp. z o.o.
Zarząd: Michał Jeżewski. Tadeusz Grzesik
DRUK
Pracownia AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Kraków
teł.: (012) 422 89 83, 422 13 44, fax: (012) 292 72 96,
e-mail: [email protected]
Prenumerata Pisma Poświeconego Fronda
Księgarnia Ludzi Myślących
ul. Tamka 45. 00-355 Warszawa
te!.: (022) 828 13 79 • e-mail: [email protected] • www.xlm.pl.
Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe
zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.
ISSN 1231-6474
Indeks 380202
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
PIOTR PROSZOWSKI
Wielodzietna rodzina Nocuniów. Piękno i troska
6
NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI
Narodziny Polski Ludowej
12
PAWEŁ SKIBIŃSKI
Porządek miłości. Rozważania o katolicyzmie narodowym
34
ALEKSANDER KOPIŃSKI
Mit ONR-u. Pamięci Stanisława Piaseckiego
46
WOJCIECH WENCEL
Arka Gdynia, moja miłość
66
MAREK ARPAD KOWALSKI
Siła Polski leży w koloniach
72
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ
Z obcego rodu
LATO 2 0 0 6
80
3
MICHAŁ GROMKI
Częstochowy nie oddamy!
100
OLGIERD KOSCIESZA
Lot orła, czyli impresje o Wielkim Romanie
102
BORYS BARSKI
Prawo i Sprawiedliwość.
Rzecz o polsko-żydowskim mesjanizmie politycznym
114
OLAF SWOLKIEŃ
Samoobrona klasy średniej.
Moje spotkania z panem Przewodniczącym
126
JAROSŁAW JAKUBOWSKI
Dzień polski (z notatnika telemana)
138
JANUSZ KOTAŃSKI
Barbaroi
Grecy pod Trapezuntem
Grzesznicy w Galilei
Zdradzony żołnierz
Bajka syberyjska
142
143
144
145
146
WOJCIECH STANISŁAWSKI
Szła dzieweczka do miteczka
148
MACIEJ WALASZCZYK
Kdoź jste bozi bojovnici
158
SZYMON BABUCHOWSKI
Noc
166
MARIAN KRASZAN KRASZEWSKI
Świnia
168
MAREK HORODNICZY
Rozczarowanie, czyli rok 1968 o sobie
172
MAREK ŁAZAROWICZ
Leki z diabelskiej apteki
190
KRZYSZTOF GŁUCH
Santa Fiction & Santasy
4
220
F R O N D A 39
FILIP MEMCHES
Pielgrzymka na wieżę Moria
226
SZCZEPAN TWARDOCH
Zły policjant i wskrzeszenie Łazarza
232
ŁUKASZ ŁANCOWSKI
Kod Shyamalana
238
RAFAŁ DERDA
Ps 49. 14
Spisek przeciwko śmierci
Zanim powiem słowo
250
251
252
BENIAMIN MALCZYK PESSIMUS
***
253
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
Prowincjonalny
List od Godota
Krajobraz bez ptaków
Kalwaria, sierpień
254
255
256
257
ROZMOWA Z KS. DR. STEFANEM MOSZORO DĄBROWSKIM
Nie mamy copyrightu na dyscyplinę
258
Szturm na SEX SHOPY
271
VITTORIO MESSORI
Kawalerowie Niepokalanej
274
Noty o autorach
284
Dzieci nieraz widziały, jak żona klęczała pół godziny
i dłużej. Jak się modliła, padając na twarz. Ze zmęcze­
nia i przed Bogiem. To był dla nich wzór i przykład.
I dlatego modlitwę mają we krwi. Tak jak uczciwość.
W I E L O D Z I E T N A
RODZINA NOCUNIÓW
PIĘKNO
I TROSKA
PIOTR PROSZOWSKI
Miejscowość Borowno, od C z ę s t o c h o w y jak na kangurzy skok. Spokojna ni­
zina, z m ę c z o n a s e n n o ś ć . . . Gdyby nie dwie s m u k ł e , wysokie n e o r e n e s a n s o w e
wieże kościoła św. Wawrzyńca, m o ż n a by B o r o w n o minąć, nie zauważając
go. Ale m y ś m y jechali do B o r o w n a do miejsca niezwykłego. Jechaliśmy do
rodziny Nocuniów, p a ń s t w a Elżbiety i Kazimierza. Rodziców dziewięciorga
dzieci. To na dzisiejsze czasy, kiedy to p r o m i n e n c j a urzędująca w Polsce p r o ­
muje antyrodzinę, najlepiej z ż ó ł w i e m i t a r a n t u l ą w a k w a r i u m , bez dzieci,
6
F R O N D A 39
niezwykłe. Dla m n i e j e d n a k jest to niezwykłość najwyższej p r ó b y h o n o r u ,
szlachetności. Rodzicielski h e r o i z m i macierzyńska odwaga. Jest to r ó w n i e ż
- jak sami N o c u n i o w i e m ó w i ą - p e ł n a pokory zgoda na w y p e ł n i a n i e woli
Bożej. Dzieci Kazimierza i Elżbiety rodziły się w t r u d n y c h czasach k o ń c a lat
70. i w czasie czerni s t a n u wojennego, w latach 1 9 7 5 - 1 9 8 8 . Wyliczanie ich
p r z y p o m i n a t r o c h ę biblijne wyliczanie a b r a h a m o w y c h pokoleń. Ale d o p i e r o
w t e d y w p e ł n i u ś w i a d o m i ć sobie m o ż n a rozległość i głębię rodzicielskiego
t r u d u . Najstarsza jest Małgorzata - b e z h a b i t o w a zakonnica w e s t i a r e k Jezusa.
P o t e m A n n a - jest w Zgorzelcu, ukończyła liceum. P o t e m Andrzej, po woj­
sku, kończył Techniczne Zakłady N a u k o w e . P o t e m Jacek, Tomasz - m a l a r z
amator,
studiujący
optykę,
i jeszcze
Marek, Stanisław, Beata i Marcin.
Wszystkie dzieci, jak się tu mawia,
wyuczone. Troje j u ż p o z a d o m e m .
Sześcioro dalej w r o d z i n n y m d o m u
się gnieździ. R o z m a w i a m y o ich co­
dzienności, o radościach i s m u t k a c h .
Nadziejach i zgryzotach, o ich wie­
rze, k t ó r a była często j e d y n ą ucieczką
i dawała siły na p r z e t r w a n i e najgorszego... W k u c h n i p r a s t a r y kaflowy piec,
który p a m i ę t a jeszcze chleby i ciasta babki i prababki, r o d z i n n e r o b i e n i e
klusek, ugniatanie ciasta w dzieży. Dzieży j u ż nie m a . W życiu rodziny były
m o m e n t y d r a m a t y c z n e . W 1999 roku p a n u Kazimierzowi z o p e r o w a n o c z a r n ą
narośl na plecach. Był u onkologa. Do dziś nie wie, co to było. Wycinek, skal­
pel. Pamięta tylko, jak p o t e m , j u ż po wszystkim, powiedziała mu lekarka, że
p o w i n i e n iść na J a s n ą Górę i podziękować Pani Jasnogórskiej za życie. Więc
domyśla się, że to był nowotwór. Ale to j u ż było. Za n i e g o w t e d y m o d l i ł a
się cała rodzina. Kiedy m ó w i ę , że dla m n i e jest to nie do wyobrażenia, by
dwoje ludzi i - co z r o z u m i a ł e - tylko p a n Kazimierz pracujący z a w o d o w o ,
wychować m o g ł o dziewięcioro dzieci, p a n Kazimierz o d p o w i a d a szczerze
i p r o s t o . N i e daliby rady wychować, wyżywić, wykarmić, wykształcić. I on,
i żona p o c h o d z ą z rodzin wielodzietnych. Więc pomagali wszyscy. I jego
rodzice, i teściowie. Matce dziękuje do dziś, m i m o że nie żyje. - To była
p o m o c całego r o d z i n n e g o dobra. Byli jakby j e d n o przy m o i c h dzieciach
- m ó w i . P o m o c rzeczowa, bo żona na pieniądze by się obraziła. Ale moje
LATO 2 0 0 6
7
dzieci dostawały od chrzestnych, od rodziny pieniądze. Bywało i tak, że ż o n a
od nich pożyczała.
Pan Kazimierz po liceum wybrał kolej. Z o s t a ł kolejarzem. Pracował jako
konduktor. Ukończył kursy m a n e w r o w e g o , zwrotniczego i n a s t a w n i c z e g o .
Później, jak został k i e r o w n i k i e m pociągu, to mu się to b a r d z o przydało.
Pracował nieraz po osiemnaście i dwadzieścia godzin. H a r o w a ł - m ó w i
- jak wół. Dla rodziny. Dla dzieci. Aż do wypadku. P o t e m została już tylko
r e n t a z d r o w o t n a . Mniej niż s k r o m n a . Bo teraz r a z e m z r o d z i n n y m ma 7 1 8
złotych. A przecież wtedy, kiedy był dla swojej rodziny, dla dzieci „ w o l e m "
na kolei, to zarabiał więcej niż jego siostra po studiach, w Warszawie,
w ministerstwie. - To był - jak w s p o m i n a - t r u d radosny. Dla rodziny. Jego
rodzina, bracia, siostra i ze s t r o n y żony także podziwiali go i podpytywali,
jak on to robi, że znajduje jeszcze czas, żeby z dziećmi p o r o z m a w i a ć , d o ­
pilnować pacierza, uczyć ich r a z e m z ż o n ą różańca. I to też była praca dla
rodziny.
3
F R O N D A 39
Wielki koszt pracy. Szybkie d o r a s t a n i e dzieci i n o w e , coraz to n o w e p o ­
trzeby. Dzieci chowali s u r o w o , ale tylko raz j e d e n najstarsze t r o c h ę o b e r w a ł o .
A tak, to rozmowy. Z p e ł n y m zaufaniem. Z w i e r z e ń dzieci nigdy nie zdradził
ani żonie, ani babci. Mówił do nich tak, jak do niego m ó w i ł a m a t k a . N i e
k ł a m - żyj w prawdzie. I dzieci p a n a Kazimierza to zrozumiały. I tą prawdą,
uczciwością żyją do tej pory. Chociaż - zamyśla się p a n Kazimierz - m o ż e
dziś to już nie pamiętają, że to wynieśli z d o m u . . . Tak jak o n . No i szli jego
t r o p e m . Od piątego roku życia był pan Kazimierz m i n i s t r a n t e m . Jego chłopcy
także. Marcin, śpiewa r a z e m z ojcem w chórze kościelnym. To też p o m a g a ł o
w ich w y c h o w a n i u . Byli
bardzo
blisko
Boga.
O w o c e m tej rodzinnej
wiary była Małgorzata.
Poszła jako
najstarsza
córka do b e z h a b i t o w e go
zakonu
Jezusa.
placówce
Dziś
w
westiarek
jest
na
Detroit.
- Niech Pan p o p a t r z y na
ścianę - zachęca n a s go­
spodarz - tu wisi obraz
Pani
Jasnogórskiej.
Wisi tak od 1937 roku. Od ślubu rodziców - Wawrzyńca i Natalii. Z a w s z e
się przy n i m modlimy. Pani Elżbieta m ó w i , że obowiązków nie ubywa. Troje
dzieci poza d o m e m , ale sześcioro przy n a s . Swój dzień zaczyna o szóstej r a n o .
Kończy o północy. Jej, m a t k i , dzień pracy upływa w d o m u . Nieraz wysiada, bo
zdrowie, choć jest, to już nie t o . Ale jest taki dzień radosny. Wigilia. W t e d y
są prawie wszyscy przy przychodzącym na świat Jezusie. I w t e d y ta m a t c z y n a
radość u ś m i e r z a wszystkie bóle, troski, zmęczenie, to, co na co dzień dokucza
i męczy. I modli się za tych, których już nie ma, którzy im kiedyś tak b a r d z o
pomogli. Rodzinna pamięć. R o d z i n n a wdzięczność. A było b a r d z o ciężko. Nie
było na najpilniejsze potrzeby. Na odzież, dzieciom na bilety, za prąd zapłacić.
Było tak, że na niedzielę z a m i a s t r o s o ł u g o t o w a ł o się k o m p o t . N i e m o ż n a było
zabić przecież żywicielek. Bo kury n i o s ą jaja. A z d w u d z i e s t u k o g u t ó w ostał
się j e d e n . . . - Ale czuwa nad n a m i O p a t r z n o ś ć Boża - m ó w i pani Elżbieta. Bo
LATO 2 0 0 6
9
rodzina to jest fundament, podstawa, korzeń. Ja m i a ł a m czworo r o d z e ń s t w a ,
mąż pięcioro, dziadek męża, Michał, m i a ł j e d e n a ś c i o r o dzieci. I było t a m r o ­
d z i n n e szczęście. C z a s e m w biedzie, w t r u d z i e . Ale szczęście. Bo była wielka
rodzina. W niej nikt nigdy nie został s a m . N i e został zdradzony.
Słucham jeszcze ich opowieści o dzieciach. Jak są, j e d n o za d r u g i m . Że - jak
mówi ojciec Kazimierz - j e d n o za drugie by życie o d d a ł o . Są wychowani w Bogu
i d u c h u patriotycznym. Uczyliśmy ich od wczesnego dzieciństwa modlitwy, r ó ­
żańca. Zresztą widzieli, jak m o d l i m y się z żoną, p o t e m modlili się r a z e m z nimi.
Dziś, kiedy się modlą, proszą często, by przyciszyć radio... Ale mieli zawsze
przykład. I m o ż e dlatego nie psuje ich to, że mają komputer, telewizor...
Nie m o g ł e m oprzeć się pytaniu, czy mogli żyć inaczej. Mając j e d n o , dwoje
dzieci, nie mieliby tylu trosk, kłopotów, c z a s e m biedy. Pan Kazimierz o d p o ­
wiada zdecydowanie - n i k t nie b r o n i w Polsce rodziny. A r o d z i n a to p o d s t a w a
n a r o d u . O n i są n ę d z n i i żałośni w t y m p r o p a g o w a n i u 2 + 1 , a j e d e n to najlepiej
kot albo pies. Im chodzi o to, by zniszczyć r o d z i n ę , a więc zniszczyć n a r ó d .
To bierze się stąd, że oni nie wierzą w nic. Tylko w pieniądz. Cóż mi to za r o ­
dzina, kiedy d o m p u s t y i s a m o t n o ś ć ? ! To nieprawda, że jak jest d u ż a rodzina,
d u ż o dzieci, to ta r o d z i n a m u s i się stoczyć! Dlaczego nie pokazują w radiu
i telewizji pozytywnych p r z y k ł a d ó w rodzin wielodzietnych. Ale jak znajdą
taką patologiczną, gdzie jest alkohol i zgorszenie, to zlatują się jak sępy do
padliny i pokazują to światu. To jest p r z e w r o t n o ś ć z p i e k ł a r o d e m . Bo m o g ą
pokazać zło. O b ł ę d n i e u d o w a d n i a ć , że dzieci są z a g r o ż e n i e m dla rodziny.
I ludzie to oglądają, p o t e m się m ą d r z ą . Zatruci t y m j a d e m . - My p o c h o d z i m y
z rodzin wielodzietnych. I w tych naszych r o d z i n a c h wszyscy, jak to się m ó w i ,
wyszli na ludzi. I tak jest w b a r d z o wielu polskich r o d z i n a c h . Ale o nich się
milczy. Dla nich jest zakaz popularyzowania.
Dzieci nieraz widziały, jak ż o n a klęczała p ó ł godziny i d ł u ż e j . Jak się m o d ­
liła, padając na twarz. Ze z m ę c z e n i a i p r z e d Bogiem. To był dla nich w z ó r
i przykład. I dlatego m o d l i t w ę mają we krwi. Tak jak uczciwość. I jeszcze ta
p o m o c rodzinna. Jak sobie trzeba p o m ó c , to m o i czy jej bracia i k r e w n i nie idą
do banku po pożyczkę, bo unikają k o n t a k t u ze złodziejami. Tylko s u p ł a każdy,
co m o ż e i ile m o ż e , i p o m a g a d r u g i e m u . - Szczęście r o d z i n n e m o ż n a znaleźć
także w sytuacjach t r u d n y c h , także w biedzie, k t ó r ą t r z e b a p o k o n a ć - m ó w i
p a n i Elżbieta. - Jak już w s p o m n i a ł a m , m i a ł a m czworo r o d z e ń s t w a i też było
t r u d n o . Człowiek w t r u d z i e się hartuje. W łatwości życia słabnie i często
F R O N D A 39
w dostatku ginie, zatraca się, traci człowieczeństwo. Najgorzej to się załamać.
Trzeba się przed tym bronić. D u ż o modlitwy. Patrzeć t r z e b a ku górze. N i e
w ziemię. Wystarczy, że ziemia na n a s patrzy.
Pani Elżbieta m u s i iść do swoich zajęć. Do krasuli - żywicielki po mleko.
Marcin m u s i jeszcze zajrzeć do książek. Telewizor milczy czarnym e k r a n e m .
Widać nikt tu nie tęskni za idolami, gwiazdami k ł a m s t w a , o b ł u d y i prze­
wrotności. Zaczyna się ich długi, tej pory zimowej, wieczór. Końca pracy nie
widać, chociaż noc nastaje.
PIOTR P R O S Z O W S K I
Zawsze, kiedy słucham prezydenta Lecha Wałęsy, przy­
pominają mi się sceny z Rejsu. Słynne „Nie chcem, ale
muszem" jest nawet lepsze od „aparatem Zorka pięć
zrobiłem kilka zdjęć". Jednak filmowy statek przestał
być metaforą polskiego społeczeństwa. W 1980 roku
ludzie wyśmiani w filmowym Rejsie wywieźli
kaowca na taczkach i przejęli władzę nad stat­
kiem. Jednakże doszło do tego nie na
skutek „postępów modernizacji". Wręcz
przeciwnie. Był to triumf swojskiej pol­
skiej ludowości.
NARODZINY
POLSKI
LUDOWEJ
NIKODEM
BONCZA
TOMASZEWSKI
Talerz z papieżem
G i p s o w e popiersia papieża, plastikowe Madonny,
talerze z O s t a t n i ą Wieczerzą, babcie w beretach,
rowerki n a k o m u n i ę , s z k a r a d n e dewocjonalia,
bazylika w Licheniu,
ś l u b n e usługi foto-wi-
deo, buczący organista, w y s t a w n e n a g r o b k i
z
lastryko.
Polska
religijność
objawia
się
w dziwnych i t r u d n y c h do z r o z u m i e n i a for­
m a c h . Antyklerykalizm sąsiaduje z emocjonalnością o niezwykłym n a t ę ż e n i u . Ci s a m i
ludzie, którzy w latach 90. XX wieku najFRONDA 39
bardziej bali się „klerykalizacji" życia publicznego, kilka lat później nie kryli
w z r u s z e n i a po śmierci papieża. J e d n o c z e ś n i e wspierali p r o g r a m o w o laickie
partie p o s t k o m u n i s t y c z n e i b u d o w a l i bazylikę w Licheniu. Afirmację wiary
łączyli z selektywnym podejściem do praktyk religijnych. T r u d n o to wszystko
zrozumieć i połączyć w całość, tak s a m o jak t r u d n o uchwycić f e n o m e n Radia
Maryja. Intelektualnie wyizolowane elity inteligenckie do tej p o r y nie m o g ą
pojąć „religijności l u d o w e j " . Niezależnie od o s o b i s t e g o s t o s u n k u do wiary
m o d l i t w a l u d u n a p a w a i n t e l e k t u a l i s t ó w a u t e n t y c z n ą trwogą, a staruszka
z r ó ż a ń c e m stała się w r o g i e m p u b l i c z n y m nr 1. Szczególnie niepokoi ich
to, że zaklęcia społeczeństwa obywatelskiego i r o s n ą c e wskaźniki PKB nie
są w stanie egzorcyzmować „bogoojczyźnianej dewocji". Najwyraźniej nie
rozumieją, na co tak n a p r a w d ę się porwali.
Wiek ciemny
Jest rok 1900. Sytuacja Polaków jest obiektywnie rzecz biorąc zła. O wolności
m ó w i tylko garstka radykałów skupionych w o k ó ł „ p o s t ę p o w y c h " idei, socja­
lizmu i nacjonalizmu. Na inteligenckich salonach panuje j e d n a k p r z e k o n a n i e ,
że sytuacja polityczna jest stabilna, a zabory są s t a n e m t r w a ł y m . Trzeźwy re­
alizm nie pozwala marzyć, bo p o ł o ż n i e społeczne Polaków wydaje się tragicz­
ne. O p t y m i s t y c z n e szacunki wskazują, że 70 proc. l u d n o ś ć nie m i a ł o ż a d n e g o
k o n t a k t u z p i s m e m , a zasięg czytelnictwa prasy (ludzie faktycznie p i ś m i e n n i )
obejmuje kilka p r o c e n t Polaków.
P r z y t ł a c z a j ą c ą w i ę k s z o ś ć s p o ł e c z e ń s t w a s t a n o w i ą c h ł o p i (ok. 9 0 p r o c .
ludności),
następują
k t ó r z y żyją w o s o b n y m a g r a r n y m
bardzo
powoli,
a
gospodarka
świecie.
P r z e m i a n y wsi
wiejska pozostaje
zacofana.
I n t e l i g e n c j ę n i e p o k o i j e d n a k c o i n n e g o . C h ł o p i ciągle zdają się żyć w s p o ­
ł e c z e ń s t w i e s t a n o w y m i w o g ó l e n i e u t o ż s a m i a j ą się z P o l s k ą . „ P o l a c y "
i „ p a n y " to dla nich synonimy.
Dziwną niechęć czuli chłopi do uroczystości narodowych - wspominał
Witos - [ . . . ] w naszej okolicy obchodu jeszcze żadnego nie było, a Koś­
ciuszko, Mickiewicz to „jacyś panowie", o których mało kto wie, czy
żyją, czy umarli i co komu dobrego zrobili [...] powstaniec, to u wielu
jeszcze ludzi zbój, złoczyńca, słowem najgorszy człowiek.
LATO 2006
13
W niewesołej sytuacji jest Polski Kościół. W ł a d z e zaborcze dbają o d o b ó r
lojalnego kleru, diecezje często pozostają bez biskupów, s p a d a p o z i o m na­
uczania seminaryjnego, a z n i m p o z i o m kapłanów. W d o d a t k u samodzielni
od czasów likwidacji pańszczyzny chłopi coraz częściej popadają w konflikt
ze swoimi proboszczami.
Jeśli do tego wszystkiego d o d a m y p o w o l n y rozwój e k o n o m i c z n y i g o s p o ­
darczy, mozaikę etniczną pokrywającą ziemie polskie, pogłębiające się różni­
ce między zaborami, to z p r a g m a t y c z n e g o p u n k t u w i d z e n i a Polacy nie mieli
większych szans, żeby p r z e t r w a ć nadchodzący wiek XX.
E w e n t u a l n y konflikt europejski i s t o t n i e m ó g ł d o p r o w a d z i ć do z m i a n .
Ó w c z e s n e doświadczanie historyczne wskazywało, że w XIX wieku przywód­
cy światowi byli zainteresowani Polską wyłącznie jako r e z e r w u a r e m m i ę s a
armatniego, a historia XX wieku tylko p o t w i e r d z i ł a to p r z e k o n a n i e . Gdyby
jeszcze nasi przodkowie wiedzieli, że w k r ó t c e znajdą się p o ś r o d k u konfliktu
m o c a r s t w totalitarnych, dla których l u d o b ó j s t w o jest e l e m e n t e m polityki ta­
kim s a m y m jak dla demokracji w o l n e wybory... Przy tym, co m i a ł o się wyda­
rzyć, czasy z a b o r ó w zdają się o k r e s e m w y t c h n i e n i a i rozwoju. W p o ł o w i e XX
wieku Polska znalazła się p o d p a n o w a n i e m j e d n e g o z najgorszych r e ż i m ó w
w historii, a przez n a s t ę p n e pół wieku w ł a d z a kierowała się wytycznymi ko­
munistycznej eschatologii.
Dziś to wszystko wygląda jak s e n n y koszmar. Ze wszystkich nieszczęść,
które n a s trapiły w m i n i o n y m wieku, Polska wyszła s t o s u n k o w o o b r o n n ą
ręką. Jeszcze 20 lat t e m u obraz Polski A n n o D o m i n i 2 0 0 6 wydałby się tylko
majaczeniem wariata. Większość w y d a r z e ń XX wieku s p a d ł o na n a s jak g r o m
z jasnego nieba. Wystarczy w s p o m n i e ć u p a d e k k o m u n i z m u , k t ó r e g o w ka­
tegoriach historyczno-politycznych n i k t się nie spodziewał. R ó w n i e szybko
i niespodziewanie przyszła niepodległość w 1918 roku.
Historia Polski XX-wiecznej jest jak sen. N a s z e dzieje nie przebiegają
na zwykłej polityczno-materialnej płaszczyźnie politycznej. Polityka polska
m i a ł a to do siebie, że n a w e t wtedy, kiedy n i e k t ó r e wydarzenia m o ż n a było
przewidzieć (np. fakt, że nie ma miejsca dla kraju m i ę d z y k o m u n i s t y c z n ą
Rosja a n a z i s t o w s k i m N i e m c a m i ) , to i tak nie m o ż n a było wiele zrobić, by
im zapobiec. Dlatego ci, którzy kierowali się z a s a d a m i „realizmu politycz­
nego", przegrywali, a z ich trzeźwych p l a n ó w nic nie wychodziło. B u d o w a n o
armię, k t ó r ą n a s t ę p n i e z m i o t ł a wojna. B u d o w a n o przemysł, który zniszczy14
FRONDA 39
ła i wojna, i socjalizm. B u d o w a n o polityczne wizje i plany, na k t ó r e świat
w ogóle nie zważał. Kiedy dziś pytamy, czy m o ż n a było zrobić coś, żeby t e m u
zapobiec, b e z r a d n i e r o z k ł a d a m y ręce. M o ż e t r z e b a było iść na wojnę u b o k u
Hitlera? Może p o w s t a n i e warszawskie było n i e p o t r z e b n e ? M o ż e t r z e b a było
zaakceptować PRL? Na ż a d n e z tych p y t a ń nie ma sensowej i j e d n o z n a c z n e j
odpowiedzi, nie ma alternatywy, k t ó r a wydawałby się lepsza. Czy Polska hit­
lerowska byłaby lepsza od stalinowskiej? Czy inteligencja, k t ó r a nie zginęła­
by w p o w s t a n i u , ocalałby w rękach N K W D ? Czy PRL n a z n a c z o n a g r z e c h e m
p i e r w o r o d n y m t o t a l i t a r y z m u nie była skazana n a u p a d e k ?
C z ę s t o z ż y m a m y się, że Polska jest n i e o b e c n a w z a c h o d n i c h p o d r ę c z n i ­
kach do historii. N i e należy się t e m u dziwić. N o w o c z e ś n i Polacy m i e r z e n i
u s t a l o n ą w XIX wieku pozytywistyczno-scjentystyczną m i a r ą wypadają raczej
słabo (choć nie t a k słabo, jak chcieliby niektórzy nasi „rozdrapywacze r a n " ) .
Ograniczona p o d m i o t o w o ś ć polityczna, niewielki udział w rozwoju n a u k o ­
wo-technicznym, nikła o b e c n o ś ć w ś w i a t o w y m życiu k u l t u r a l n y m składają
się na typowy obraz peryferii współczesnej cywilizacji. N i e k t ó r z y nie chcą
przyjąć tych faktów, inni wyolbrzymiają ich znaczenie, tocząc ekscytujące
spory w rodzaju: „Kto m i a ł rację: Drucki-Lubecki czy Piotr Wysocki?". O b i e
strony przeoczyły przy t y m p o d s t a w o w y fakt: n a s z e dzieje najnowsze rozgry­
wają się na innej płaszczyźnie.
Polska ludowa
Najnowsza historia Polski jest p o d p e w n y m i w z g l ę d a m i kontynuacją tego, co
działo się w XIX wieku, choć proporcje są nieco i n n e . Trwa nieustająca w a l k a
o wolność i zbierane są jej przykre konsekwencje, aż w k o ń c u n a r ó d osiąga
d ł u g o wyczekiwane wyzwolenie. Mniej więcej tak p i s a n a jest w s p ó ł c z e s n a
historia Polski i jest to wizja niewątpliwe prawdziwa, ale dotyczy tylko jednej
warstwy - inteligencji. Nie obejmuje n a t o m i a s t „ l u d u polskiego", czyli c h ł o ­
p ó w i ich dzieci, takich jak Lech Wałęsa i jego koledzy ze stoczni.
Problem dominacji społecznej został zauważony przez s a m ą inteligencję
s t o s u n k o w o wcześnie, j e d n a k nie bardzo było w i a d o m o , jak go rozwiązać.
Obawiano się, że zbytnie uwzględnienie różnic społecznych doprowadzi do
złamania narodowej jedności. Zwłaszcza że r o z u m o w a n i e w kategoriach „kla­
sowych" pachniało m a r k s i z m e m i jego materialistycznymi uproszczeniami.
LATO 2 0 0 6
15
Dlatego na przełomie XIX i XX wieku przyjęto funkcjonujące do dziś założenie,
że warstwy niższe zostają stopniowo włączone w krąg inteligenckiej kultury
i poprzez jej asymilację stają się n a r o d e m na miarę inteligenckich wyobrażeń.
Socjologowie i historycy bez w a h a n i a w s k a ż ą alfabetyzację wsi, m o d e r ­
nizację rolnictwa, industrializację, migrację do m i a s t oraz homogenizację
kulturową, która d o p r o w a d z i ł a do zaniku różnic regionalnych, jako to, co for­
m o w a ł o w s p ó ł c z e s n e s p o ł e c z e ń s t w o polskie. Jeśli d o t e g o d o d a m y społeczną
niechęć d o „wieśniactwa" jako s t a n u u m y s ł u , b ę d z i e m y mieli w z o r c o w y m o ­
del modernizacji n a r o d u chłopskiego.
16
F R O N D A 39
Czy j e d n a k proces t w o r z e n i a s p o ł e c z e ń s t w a inteligenckiego w treści i lu­
d o w e g o w formie przebiegał w t e n sposób? Czy wciągnięcie w o b r ę b kultury
wysokiej było najważniejszym d o ś w i a d c z e n i e m c h ł o p ó w polskich?
Żeby p o z n a ć efekty modernizacji s p o ł e c z e ń s t w a wiejskiego, wystarczy
obejrzeć Rejs Piwowskiego. Cały k o m i z m t e g o filmu wynika ze z d e r z e n i a
ludowej swojskości z n o w y m porządkiem, którzy przejawia się w wszystkich
dziedzinach życia. B o h a t e r o w i e Rejsu śmiesznie bełkoczą n o w o m o w a , bo
próbują się p o d d a ć rygorom polszczyzny literackiej. P r o w a d z ą a b s u r d a l n e
konwersacje, bo poruszają się w obcej sobie p r z e s t r z e n i mieszczańskich m a ­
nier i rozrywek. W czasie kuriozalnych z e b r a ń z lękiem poddają się n o w y m
r y t u a ł o m biurokracji. C h ł o n ą abstrakcyjną wiedzę, k t ó r ą wyrzucają z siebie
w czasie absurdalnych konkursów. Pasażerowie s t a t k u za wszelką cenę usiłują
s t ł u m i ć i ukryć swoje n i e d o s t o s o w a n i e . Z a g u b i e n i p o d p o r z ą d k u j ą się naka­
z o m władzy uosobionej przez słynnego kaowca, bo i n s t y n k t o w n i e czują, że
to w ł a d z a p o m o ż e im żyć w n o w y m świecie. Dla w i d z ó w w latach 70. Rejs był
p o n u r ą tragikomedią o współczesności.
Zawsze, kiedy s ł u c h a m p r e z y d e n t a Lecha Wałęsy, przypominają mi się
sceny z Rejsu. Słynne „Nie chcem, ale m u s z e m " jest n a w e t lepsze od „apa­
r a t e m Z o r k a pięć z r o b i ł e m kilka zdjęć". J e d n a k filmowy s t a t e k p r z e s t a ł być
metaforą polskiego społeczeństwa. W 1980 roku ludzie wyśmiani w filmo­
w y m Rejsie wywieźli kaowca na taczkach i przejęli w ł a d z ę n a d s t a t k i e m .
Jednakże d o s z ł o d o t e g o nie n a s k u t e k „ p o s t ę p ó w modernizacji". Wręcz
przeciwnie. Był to t r i u m f swojskiej polskiej ludowości. O d z y s k a n ą p o d m i o ­
towość chłopskie dzieci zamanifestowały w specyficzny s p o s ó b . Do stoczni
z a p r o s z o n o księdza, na b r a m i e zawisły ikony Maryjne, a Lech Wałęsa wpiął
Matkę Boską C z ę s t o c h o w s k ą w klapę m a r y n a r k i . To wszystko s t a ł o się
możliwe za sprawą dwojga ludzi, którzy wywarli f u n d a m e n t a l n y w p ł y w na
formowanie n o w o c z e s n e g o n a r o d u polskiego: H e l e n y Kowalskiej i Stefana
Wyszyńskiego.
Podwójne życie kucharki
H e l e n a Kowalska, z n a n a na świecie jako św. Faustyna, była największą mistyczką XX wieku. Jej doświadczenie ma wielowymiarowy charakter. N i e k t ó r e wizje
nawiązują z a r ó w n o do archaicznej mistyki średniowiecznej, jak i do dojrzałych
LATO 2 0 0 6
17
tradycji mistyki karmelitańskiej. Wyraźne są r ó w n i e ż wątki h i s t o r y c z n e i es­
chatologiczne, ale istotą mistyki Faustyny jest k u l t u r a i religijność l u d o w a .
Kontekstu chłopskiego w dziele Faustyny nie s p o s ó b p o m i n ą ć ani sprowa­
dzić do b a n a ł ó w w rodzaju „Bóg wybiera p r o s t a c z k ó w " . Życiorys świętej jest
typowy dla chłopskich dzieci pokolenia u r o d z o n e g o o k o ł o 1900 roku. H e l e n a
urodziła się jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Rodziny w i e l o d z i e t n e nie były
w owym czasie niczym niezwykłym. Po zniesieniu pańszczyzny jakość życia
na wsi znacznie się poprawiała i nastąpił b o o m demograficzny. Przeciętna
wiejska gospodyni nadal doświadczała co najmniej s i e d m i u ciąż, ale t e r a z
dorosłego wieku dożywała większość jej dzieci.
Wraz ze w z r o s t e m z a m o ż n o ś c i p o s t ę p o w a ł a alfabetyzacja wsi i choć
działo się to b a r d z o w o l n o i z wielkimi o p o r a m i , to u k s z t a ł t o w a ł a o n a świa­
d o m o ś ć wąskiej, ale aktywnej wiejskiej elity intelektualnej, k t ó r a u w a ż a ł a
umiejętność czytania i pisania za w a ż n e d o b r o . Dzięki n i m w p r z e d e d n i u
I wojny światowej pojawiło się pokolenie wiejskich dzieci, k t ó r e nawyku czy­
tania i pisania nauczyło się od rodziców, rzecz wcześniej nie spotykana. Wiele
wskazuje na to, że rodzice Faustyny należeli do tej grupy.
Niestety życie i dzieło świętej nie zostało jeszcze dokładnie zbadane.
Zdumiewająco m a ł o w i a d o m o o rodzinie Kowalskich, ale wystarczy spojrzeć na
ich dom, żeby się przekonać, że m a m y do czynienia z gospodarzami odbiega­
jącymi od przeciętności. Warto przypomnieć, że obszerny m u r o w a n y budynek,
w którym urodziła się Helena Kowalska, był na polskiej wsi rzadkością, a budow­
nictwo drewniane zaczęło m a s o w o zanikać dopiero w latach 70. XX wieku.
W i e m y również, że rodzice świętej, M a r i a n n a i Stanisław Kowalscy, byli
ludźmi b a r d z o p o b o ż n y m i . To ważne, bo na wsi motywacja religijna była
j e d n y m z głównych m o t o r ó w alfabetyzacji. Używanie w czasie Mszy m o d l i ­
t e w n i k ó w należało do d o b r e g o t o n u i większość c h ł o p ó w uważała, że jest to
właściwy cel n a u k i . P o n a d t o g o s p o d a r z e czytali głównie to, co im proboszcz
zalecał: p o b o ż n ą l e k t u r ę i e w e n t u a l n i e p r a s ę religijną.
Domorośli biografowie Faustyny często przywołują fakt ukończenia przez
świętą trzeciej klasy szkoły podstawowej jako świadectwo jej słabego wykształ­
cenia, dając w t e n sposób d o w ó d własnej ignorancji. W okresie zaborów ukoń­
czenie trzech klas było całkiem niezłym rezultatem. Szczególnie w wypadku
wiejskich dziewcząt, do których edukacji nie przykładano wielkiej wagi w myśl
zasady: „Na co dziewusze pisanie, z tego będzie kiedy i obrazy boskiej sporo, bo
18
F R O N D A 39
gdy dorosną, będą j e n o pisywały listy do kawalerów". Jeśli d o d a t k o w o w e ź m i e
się pod uwagę, że Faustyna poszła do szkoły w wieku lat 12, to znając realia
wiejskiego samouctwa, m o ż n a przypuszczać, że idąc do szkoły, znała p o d s t a w y
czytania i pisania. Niestety nie o p r a c o w a n o do tej pory krytycznego wydania jej
Dzienniczka, ale n a w e t pobieżna lektura wystarczy, aby stwierdzić, że m a m y do
czynienia z autorką wychowaną w kulturze słowa pisanego.
Dalsze życie Heleny Kowalskiej przebiegało w e d ł u g t y p o w e g o dla wiej­
skich dziewcząt s c h e m a t u . Służba w mieszczańskich d o m a c h była n a t u r a l n ą
drogą „kariery" i zazwyczaj t r w a ł a aż do śmierci. J e d n a k F a u s t y n a u w a ż a ł a
ją jedynie za okres przejściowy p r z e d w s t ą p i e n i e m do zakonu. N a p o t k a ł a tu
klasyczną przeszkodę dla wszystkich wiejskich p o s t u l a n t e k - brak p o s a g u .
Stąd p r o b l e m ze znalezieniem zgromadzenia, k t ó r e chciałoby ją przyjąć.
Pamiętajmy jednak, że po w s t ą p i e n i u do klasztoru jej życie nie ulega j a k i m ś
d i a m e t r a l n y m z m i a n o m . F a u s t y n a n a d a l pracuje jako sprzątaczka, p o m o c
k u c h e n n a , pokojowa. Nic dziwnego, że siostry, k t ó r e znały Faustynę, zapa­
miętały ją jako zwykłą, p r z e c i ę t n ą zakonnicę i o s o b ę o s t a t u s i e a d e k w a t n y m
d o p o c h o d z e n i a społecznego.
Religia serca
Świat chłopów, który wydał Faustynę, był ś w i a t e m magicznym. J e g o miesz­
kańcy na co dzień obcowali z n a d n a t u r a l n y m i m o c a m i . W i a r a w czary, gusła,
mityczne stwory łączyła się z wiarą w m o c s a k r a m e n t ó w i o b e c n o ś ć Boga na
ziemi. W swoich p a m i ę t n i k a c h W i t o s z satysfakcją w s p o m i n a ł :
Pod wpływem oświaty i rosnącej świadomości zmuszone były odejść nie­
które straszydła, napastujące ludzi pod mostami i figurami, choć często
znaleziono sobie nowe. Poginęły bezpowrotnie świetliki, włóczące się tak
długo po polach całymi nocami. Przerzedły czary i zabobony. [...] Zmalało
uprzedzenie do lekarzy, choć utrzymała się wiara w babki i znachorów.
Związek z w i e r z e n i a m i l u d o w y m i ma m i ę d z y i n n y m i scena z Dzienniczka,
w
której
wiejskie
matki
przynoszą
Faustynie
swoje
dzieci,
aby
je
p o b ł o g o s ł a w i ł a / u z d r o w i ł a p o c a ł u n k i e m . W k r ę g u ludowych w y o b r a ż e ń p o ­
zostają także n i e k t ó r e wizje takie jak ta:
LATO 2 0 0 6
19
Mój spowiednik odprawia! Mszę św. Po chwili ujrzałam Dziecię Je­
zus na Ołtarzu, które pieszczotliwie i z radością wyciągało rączęta
do niego, jednak ów kaptan po chwili wziął to piękne dziecię
w ręce i połamał i żywcem zjadł. W pierwszej chwili uczułam nie­
chęć do tego kapłana z powodu takiego postępowania z Jezusem,
ale zaraz zostałam oświecona w tej sprawie i poznałam, że jest miły
Bogu ów kapłan.
J e d n a k te folklorystyczne wątki są p o d p o r z ą d k o w a n e waż­
niejszemu doświadczeniu.
J e z u s i Maryja w luźnych szatach odsłaniający w ł a s n e ,
krwawiące serca. To p o w s z e c h n i e z n a n e z kiczowatych
o l e o d r u k ó w p r z e s t a w i e n i e było j e d n ą z najpopular­
niejszych
ikon
religijnych
w
Polsce.
Obraz Jezusa
Miłosiernego n a m a l o w a n y w e d ł u g w s k a z ó w e k siostry
Faustyny wywodzi się w p r o s t z tej tradycji i p o d wzglę­
d e m artystycznym jest r ó w n i e „kiczowaty". Kiczowaty, bo nie
przystaje do w y o b r a ż e ń ludzi kultury wysokiej o pięknie i świętości.
Mistycyzm Faustyny jest wielką syntezą polskiej tradycyjnej religijno­
ści ludowej i prowadzi nas w p r o s t do jej istoty, k t ó r a koncentruje się
wokół kultu Serca Jezusa.
Kult Serca Jezusa narodził się w XVII wieku we Francji za sprawą
Marii Małgorzaty Alacoąue i Jana Eudesa, j e d n a k prawdziwy jego roz­
wój nastąpił w XIX wieku i trwał nieprzerwanie do połowy wieku XX.
Jego ludowy, pierwotny, emocjonalny, pozaintelektualny charakter
został dostrzeżony już u samych początków, co było p o w o d e m rezer­
wy watykańskich teologów w o b e c rozwoju nowych form religijności.
Początkowo kult Najświętszego Serca był praktykowany w elitarnych
środowiskach zakonnych, które przenikała d u c h o w o ś ć pietystyczna.
Jednak około roku 1815 rozpoczął się niezwykle szybki, oddolny
i spontanicznych proces jego umasowienia. Stało się jasne, że kult
Serca jest odpowiedzią na potrzeby d u c h o w e epoki. To dzięki n i e m u
nastąpił niespotykany dotąd rozwój religijności.
Historyczne stereotypy każą n a m r o z u m i e ć wiek XIX jako epokę
sekularyzacji, której m o t o r e m jest rozwój naukowo-techniczny. Nic
20
F R O N D A 39
bardziej mylnego. We Francji druga p o ł o w a XIX wieku to o k r e s kulminacji ży­
cia religijnego m i e r z o n e g o frekwencją na n a b o ż e ń s t w a c h i ilością udzielanych
sakramentów. Uchodzące za epokę dewocji średniowiecze wypada na t y m tle
dość blado. J e d n y m z przejawów t e g o n u r t u było r o z p o w s z e c h n i e n i e n a u k św.
Teresy od Dzieciątka J e z u s u schyłku wieku.
Badacze religijności XIX-wiecznej tacy jak Enrico Cattaneo SJ uważają, że
kult Serca Jezusa był podstawą rozkwitu ówczesnego życia religijnego. Nie
brakuje jednak głosów krytycznych. Historycy postrzegający dzieje z perspek­
tywy postępu niechętnie patrzą na duchowość Serca. Włoch Adolfo O m o d e o
uważał, że
Kontrreformacja była niezdolna do ożywienia wiary chrześcijańskiej
w jej centralnych misteriach i dlatego zwróciła się ku kultowi zastęp­
czemu, jak ten do Najświętszego Serca Jezusowego,
a zwrot ów był
jednym ze znaków słabości duchowej i dekadencji intelektualnej
i moralnej katolicyzmu stającego w czasach nowożytnych w obliczu
procesów modernizacji, to znaczy filozofii immanentnej, moralności
laickiej, cywilizacji liberalnej.
Podobnego zdania był inny krytyk religijności ludowej, Giorgio C a n d e l o r o :
[...] stoimy w obliczu nowych form kultu nieznanych Średniowieczu,
kultów, które wychodzą naprzeciw mas słabo wykształconych, na któ­
rych Kościół jest zmuszony w czasach współczesnych coraz bardziej
się opierać z racji coraz większego oddalania się klas wykształconych.
Do tego rodzaju pobożności należą: kult Najświętszego Serca Jezusa,
Niepokalanego Serca Maryi i Niepokalanego Poczęcia.
Tę wyrastającą z myśli oświecenia krytykę k u l t u Serca t r z e b a u z n a ć za b a r d z o
powierzchowną. Religijność l u d o w a ma wielowymiarowy c h a r a k t e r i t r u d n o
ją uznać za niechciane dziecię p r z e m i a n społecznych. Ciekawy jest tu głos
Flavia De Giorgi, który twierdzi, że
LATO 2006
21
nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego zawiera w sobie za­
sadniczy sposób, w jaki katolicyzm włącza się w procesy modernizacji,
zawiera w sobie uwspółcześnienie eklezjalne jako uwspółcześnienie
symboliczno-pobożnościowe.
De Giorgi wskazuje na nowoczesne aspekty kultu Serca: podobieństwo do prote­
stanckiego pietyzmu, umasowienie, poszukiwanie miłosiernych aspektów boskości. Zdaniem włoskiego historyka rzekoma prymitywność i oddolność symboliki
Serca (która była źródłem początkowych obiekcji ze strony władz kościelnych)
sprawia, że uchwycenie jej sensu jest możliwe poprzez sięgnięcie „do głębi antropologiczno-egzystencjalnej" (wszystkie cytaty za: Enrico Cattaneo SJ, Stulecie
poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusa, t ł u m . H. Droździel SJ).
„Dla ciebie błogosławię krajowi całemu"
D u c h o w o ś ć św. Faustyny wyrasta więc z p o t ę ż n e g o n u r t u tradycji ludowej
i jest jego kulminacją. Ludowość kultu Najświętszego Serca o p i e r a się na
oddolności i spontaniczności, niezależności od k u l t u r y w a r s t w wyższych oraz
absorpcji różnorakich, także niechrześcijańskich, form d u c h o w o ś c i popular­
nej. Chodzi tu p r z e d e w s z y s t k i m o cierpiętniczy w y m i a r religii Serca oraz
obraz świata jako pola n i e u s t a n n y c h z m a g a ń n a d n a t u r a l n y c h mocy, z których
większość jest w r o g a człowiekowi. Jak pisał Witos,
wiedziano, że się wciąż grzeszy „myślą, mową i opuszczaniem do­
brego", stworzyło to zupełną beznadziejność prawie u wszystkich.
R niebie ludzie nie śmieli i marzyć, a czyściec uważali za największe
Ljedynie możliwe dla siebie szczęście. [...] Namnożono sobie tych
grzechów i win po prostu bez liku.
Ludowości nie m o ż n a j e d n a k brać za coś archaicznego, p i e r w o t n e g o , prymi­
tywnego czy p o d ś w i a d o m e g o . D z i e w i ę t n a s t o w i e c z n a k u l t u r a r o m a n t y c z n a ,
dzieło w a r s t w wyższych, nauczyła n a s p a t r z e ć n a l u d o w o ś ć jako r e z e r w u a r
starożytnych tradycji i p i e r w o t n y c h m o c y natury. Rzeczywistość ma j e d n a k
niewiele w s p ó l n e g o z tym bajkowym w y o b r a ż e n i e m . Ludowość, t a k a jaką
22
F R O N D A 39
znamy od czasów pierwszych b a d a ń folklorystycznych, jest silnie p o w i ą z a n a
z nowoczesnością. Fakt, że rozwój kultu Serca postępuje równolegle z p r o ­
cesami modernizacji, j e d n o z n a c z n i e wskazuje na jego związek z r o z k w i t e m
życia d u c h o w e g o , który następuje wraz z m a s o w ą alfabetyzacją.
Co ważniejsze, antropologia nowej d u c h o w o ś c i idzie w tym s a m k i e r u n k u
co świeckie n u r t y nowoczesności. Religia Serca jest w swojej istocie b a r d z o
indywidualistyczna, n a s t a w i o n a na o s o b i s t e przeżycie i s p o t k a n i e z Bogiem.
Dlatego często p o r ó w n y w a n a jest do p i e t y z m u .
Osią Dzienniczka siostry
Faustyny jako zapisu doświadczenia d u c h o w e g o jest o s o b i s t e
spotkanie
z Bogiem o niezwykle p o d m i o t o w y m c h a r a k t e r z e . J e z u s towarzyszy Faustynie
jako przyjaciel i „oblubieniec", a wszystkie i n n e relacje są b l a d y m t ł e m dla
t e g o mistycznego związku. Widać tu wyraźnie, że kult Serca J e z u s a wpisuje
się w proces formowania nowoczesnej p o d m i o t o w o ś c i .
Proces odkrywania człowieka jako p o d m i o t u - a u t o n o m i c z n e j j e d n o s t k i
jest p o w s z e c h n i e wpisywany w s c h e m a t sekularyzacji kultury europejskiej.
Z g o d n i e z n i m Europejczycy odkrywali p o d m i o t o w o ś ć s t o p n i o w o , uwalniając
się od konieczności n a t u r y (dzięki n a u c e , technice) i Boga (dzięki filozofii
nowożytnej, której kulminacją jest N i e t z s c h e i Heidegger). Emancypacja jed­
nostki jest u w a ż a n a za jedyną drogę ku p o d m i o t o w o ś c i .
C h a r a k t e r i rozwój kultu Serca J e z u s a wskazuje wyraźnie, że w skali
masowej proces u p o d m i o t o w i e n i a przebiegał w z u p e ł n i e inny s p o s ó b niż na
uniwersytetach i w salonach. Kultura l u d o w a stworzyła a l t e r n a t y w n ą d r o g ę
do nowoczesnej p o d m i o t o w o ś c i , której f u n d a m e n t e m było dążenie do indy­
w i d u a l n e g o zjednoczenia z Bogiem. W religii Serca Bóg przestaje być p r z e s ł o ­
nięty przez n a t u r ę , przez bariery społeczne i m a t e r i a l n e , a także przez religię
w jej instytucjonalnym wymiarze, i staje się b e z p o ś r e d n i o dostępny.
O b u m a r c i e guseł i n a t u r a l n y c h w i e r z e ń wynikało w ł a ś n i e z p o r z u c e n i a
wszelkich zjawisk, k t ó r e przeszkadzały w i n d y w i d u a l n y m k o n t a k c i e z Bogiem.
D u c h o w o ś ć Serca na p e w n o p o m o g ł a l u d z i o m w y r o s ł y m w tradycji agrarnej
przetrwać t r u d n y o k r e s cywilizacyjnej transformacji. N i e p r z y p a d k o w o prze­
cież świat z e w n ę t r z n y jest tutaj ź r ó d ł e m wynagradzającego cierpienia, które­
m u Jezus nadaje sens.
O d k r y t a w kulcie Najświętszego Serca p o d m i o t o w o ś ć stała się ź r ó d ł e m
zakorzenienia w nowej, dotychczas nie znanej c h ł o p o m w s p ó l n o c i e , w n a r o ­
dzie. Faustyna w s p o m i n a ł a :
LATO 2006
23
Kiedy spostrzegłam życzliwość Jezusa, zaczęłam Go błagać o błogosła­
wieństwo. Wtem rzekł Jezus: „Dla ciebie błogosławię krajowi całemu"
- i uczynił duży znak krzyża nad Ojczyzną naszą.
Widać tu wyraźnie silny indywidualizm
wzgląd na świętą)
połączony z
(Jezus błogosławi krajowi przez
mocnym
przywiązaniem do w s p ó l n o t y
„Ojczyzny naszej".
Jest to synteza doświadczenia d u c h o w e g o Faustyny w jego antropologicz­
n y m i społecznym wymiarze. O d r z u c e n i e wszelkich kolektywnych form my­
ślenia charakterystycznych dla w s p ó l n o t rolniczych oraz w s k a z a n i e n a r o d u
jako wspólnoty, w której zakorzeniony jest człowiek jako j e d n o s t k a . Biorąc
p o d uwagę fakt, że w m o m e n c i e u r o d z i n Faustyny większość c h ł o p ó w utoż­
samiała polskość ze szlachtą, a Polskę u w a ż a ł a za ojczyznę „ p a n ó w " , m a m y
tu do czynienia z p r a w d z i w ą n a r o d o w ą rewolucją.
Organista
W roku 1901, za p a n o w a n i a cara Mikołaja, cztery lata p r z e d przyjściem na
świat św. Faustyny urodził się w Zuzeli n a d Bugiem syn wiejskiego organisty,
Stefan Wyszyński. Jego ojciec, Stanisław Wyszyński, wywodził się z r o d z i n y
c h ł o p ó w podlaskich, ale u d a ł o mu się porzucić profesję przodków. Świadczy
to o niewątpliwych zdolnościach, bo do przyuczenia do z a w o d u dopuszcza­
no tylko p i ś m i e n n y c h chłopców, a tych na Podlasiu końca XIX wieku raczej
brakowało.
Organiści należeli do wiejskiej inteligencji. Mentalnie stanowili o d r ę b n ą
warstwę zawieszoną między kulturą wysoką a c h ł o p s t w e m . Sami podkreślali
własną odrębność, naśladując inteligencki ubiór i obyczajowość, nosili się
„z pańska". Jednak intelektualnie nie dostawali do inteligenckiego k a n o n u
i często byli p r z e d m i o t e m drwin. W efekcie dla c h ł o p ó w byli „ p a n a m i " , a dla
„ p a n ó w " chłopami. Tę chwiejną pozycję świetnie obrazują d w a zdjęcia z rodzin­
nego a l b u m u Wyszyńskich. Na pierwszym zdjęciu z 1906 roku m a m y rodzinę
z pięciorgiem dzieci s p o r t r e t o w a n ą w stylu charakterystycznym dla ówczesnej
inteligencji. Druga fotografia, o 40 lat późniejsza, przedstawiająca Prymasa
z rodzicami na tle wiejskiej chałupy, to typowe zdjęcie chłopskiej rodziny.
24
F R O N D A 39
Status organistów był chwiejny, a sytuacja życiowa często nie do poza­
zdroszczenia. O r g a n i s t a najczęściej nie posiadał własnej ziemi ani stałych
zarobków, żył z d a t k ó w i opłat za d r o b n e usługi (takie jak pisanie i czytanie
pism) zdany na łaskę i niełaskę proboszcza. W praktyce organiści w ę d r o w a l i
między parafiami w p o s z u k i w a n i u lepszych w a r u n k ó w życia, tak też czynił
Stanisław Wyszyński.
Młody Wyszyński, jak każdy syn organisty, miał dość o g r a n i c z o n ą per­
spektywę kariery. Aby nie ulec deklasacji, m ó g ł odziedziczyć po ojcu z a w ó d
albo zostać księdzem. To drugie rozwiązanie było przez wiejskie rodziny uwa­
żane za bardziej p o ż ą d a n e ze w z g l ę d ó w prestiżowych i materialnych.
W r o d z o n e zdolności sprawiły, że Stefan bez większych p r o b l e m ó w d o t a r ł
do gimnazjum, j e d n a k z przyczyn materialnych go nie ukończył. Jeszcze w p o ­
łowie XIX wieku jego sytuacja byłaby b a r d z o t r u d n a , bo bez m a t u r y o n a u c e
w s e m i n a r i u m d u c h o w n y m nie m o ż n a było marzyć. J e d n a k p o d koniec wieku
o b n i ż o n o wymagania, c o otworzyło drogę d o s t a n u d u c h o w n e g o wielu c h ł o p ­
skim dzieciom. Przyszły Prymas mógł k o n t y n u o w a ć edukację w niższym
s e m i n a r i u m d u c h o w n y m i zostać księdzem.
„My nie bili panów, ino Polaków"
Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski, jest dla Polaków p o s t a c i ą dość
kłopotliwą. Z a m k n i ę t y w figurze P r y m a s a Tysiąclecia stał się p r z e d m i o t e m
czci i szacunku, należnego z racji niezliczonych zasług. J e d n a k często jest
to szacunek pusty, p o z b a w i o n y treści. Większość polskich i n t e l e k t u a l i s t ó w
p o p r o s z o n y c h o k o m e n t a r z do p i s m P r y m a s a najpierw wyrazi swój głęboki
szacunek dla jego dzieła, po czym stwierdzi, że to z a d a n i e ich przerasta, bo
jego dzieło pozostaje im n i e z n a n e .
P i s m a kardynała, w których przewijają się stale trzy wątki: maryjny,
n a r o d o w y i antykomunistyczny, p o z b a w i o n e są teologicznych subtelności
i filozoficznych niuansów, ulubionej pożywki inteligencji, i p e w n i e stąd
bierze się ów dystans. J e d n a k p r z e d m i o t e m największego n i e p o r o z u m i e n i a
jest teologia polityczna Wyszyńskiego, której sens nie s p r o w a d z a się tylko
do walki z k o m u n i z m e m w oparciu o h a s ł a n a r o d o w e . F u n d a m e n t a l n y m
osiągnięciem Prymasa jest b o w i e m w p r o w a d z e n i e „ l u d u " d o w s p ó l n o t y na­
rodowej. Dlatego należy go u z n a ć za właściwego t w ó r c ę n o w o c z e s n e g o (czyli
ludowego) n a r o d u polskiego. W b r e w p o z o r o m nie był t o proces „ n a t u r a l n y "
i paradoksalnie k o m u n i ś c i nie byli tu g ł ó w n y m i p r z e c i w n i k a m i . P o d s t a w o w e
problemy, z którymi m u s i a ł się zmierzyć Wyszyński, sięgały k o r z e n i a m i cza­
sów społeczeństwa s t a n o w e g o .
A przecież mamy prawo żądać w XX-m wieku już i od księży, aby nas nie
szarpali, nie bili i żeby wiedzieli, że my już nie ci sami ludzie, których
miał przed sobą ks. Machaczek, i świńmi się traktować nie pozwolemy!
Tak pisał w 1904 roku wybitny działacz ludowy J a k u b Bojko. W n a r o d o w e j
mitologii chłopi p r e z e n t u j ą się jako społeczność g ł ę b o k o i trwale przywiązana
do wiary i Kościoła. M a ł o k t o p a m i ę t a , że p i e r w s z y m formującym doświad­
czeniem polskiego r u c h l u d o w e g o był b a r d z o o s t r y konflikt z galicyjskim
duchowieństwem.
Konserwatywna,
lojalna w o b e c
katolickiej
monarchii
H a b s b u r g ó w hierarchia, z b i s k u p e m t a r n o w s k i m L e o n e m Wałęgą na czele,
zaniepokojona r o z r o s t e m r u c h u chłopskiego podjęła energiczne kroki prze­
ciw jego działaczom. Za p r e n u m e r a t ę prasy ludowej groziła e k s k o m u n i k a
i niedopuszczenie do s a k r a m e n t ó w .
26
F R O N D A 39
Spotkało to między i n n y m i Witosa, k t ó r e m u proboszcz zakazał w s t ę p u
do kościoła.
W kościele wskazywano na mnie palcami, a niektóre kobiety nawet na
ulicy, przechodząc koło mnie, żegnały się nabożnie: punktem kulmi­
nacyjnym tej nagonki było zarządzenie przez ks. Franczaka publicznej
modlitwy o moje nawrócenie
- w s p o m i n a ł wójt z Wierzchosławic. Wydaje się, że jeszcze bardziej od koś­
cielnego bojkotu bolał l u d o w c ó w fakt, że jego o r g a n i z a t o r a m i byli chłopscy
synowie. J a k u b Bojko często podkreślał, że największymi p r z e c i w n i k a m i
u g r u p o w a ń chłopskich byli księża wywodzący z wiejskich rodzin, tacy jak
s a m biskup Wałęga.
Konflikt z d u c h o w i e ń s t w e m był dla l u d o w c ó w niezwykle bolesny, ale nie
został przez c h ł o p ó w przeniesiony na płaszczyznę religijną i nie zachwiał ich
wiarą. Nie m o ż e m y j e d n a k z a p o m n i e ć , że to walka z klerem, a nie z zaborca­
mi, była m o m e n t e m inicjacji politycznej polskich chłopów. Ludowy antyklerykalizm pozostał t r w a ł y m e l e m e n t e m wiejskiej m e n t a l n o ś c i . Związany jest
z n i m p e w i e n dystans do księdza jako osoby z i n n e g o świata, o s o b y związanej
ze świętością i z k u l t u r ą wyższą. S t o s u n e k do „ p a n ó w " i ich ojczyzny był jesz­
cze bardziej skomplikowany.
[W Galicji] od dzieci ojcowie dowiadywali się, że są Polakami. Starzy pańszczyźniaki o tym pojęcia nie mieli i gdy się ktoś zapytał chłopa naszego: „po
coście wy bili w r. 1846 panów", to ten bez zająknięcia powiedział: „O wej, my
nie bili panów, ino Polaków". No, pyta go ten podróżny z za Wisły, inteligent
„a cóż to Wy jesteście"? „Ha, proszę piknie panoska, my są chrześcijany"
- pisał na początku XX wieku Bojko, autor, k t ó r e g o t r u d n o podejrzewać o antyludowość.
Współcześni historycy o s t r o ż n i e piszą, że „jeszcze na początku XX wieku
chłopi polscy w swej olbrzymiej m a s i e posiadali słabo r o z b u d z o n ą świado­
m o ś ć n a r o d o w ą " (J.R. Szaflik). Pod t y m i e u f e m i z m a m i kryje się raczej zu­
pełny brak poczucia przynależności d o n a r o d u . Wybitny h i s t o r y k gospodarki,
Franciszek Bujak, z p r z e r a ż e n i e m n o t o w a ł o k o ł o 1900 roku:
LATO 2 0 0 6
27
Na zapytanie kim są (jakiej narodowości), odpowiadają po namyśle,
że są katolikami w przeciwieństwie do luteranów i Żydów, albo, że są
chłopami, albo wreszcie „cysarskimi", a na przekonywanie ich, że są
Polakami, oburzają się i nie chcą dalej rozmawiać.
P o d o b n e relacje mają charakter masowy. W i t o s o d n o t o w a ł , że chłopi w Galicji
uważali c h ł o p ó w z Królestwa za Moskali i dziwili się, że l u d n o ś ć Królestwa
m ó w i po polsku. Niepodległość Polski kojarzono w p o w r o t e m pańszczyzny,
a cara i cesarza d a r z o n o miłością.
Aby ożywić w ludzie d u c h a patriotycznego, p o s t ę p o w a inteligencja dą­
żyła do zacierania różnic m i ę d z y poszczególnym w a r s t w a m i , ale praktyka
tego „ b r a t a n i a " p o z o s t a w a ł a zgoła o d m i e n n a . C h ł o p i n a p o w i t a n i e „ p a n ó w " ,
a więc ziemian, urzędników, inteligentów, rzucali się do kolan i całowali
po rękach. Prasa l u d o w a apelowała: „Kłaniajmy się, lecz kłaniajmy się jako
człowiek człowiekowi, a nie jako niewolnik p a n u " , j e d n a k te zwyczaje trwały
również w czasach II Rzeczypospolitej. Kiedy inteligenci wzdrygali się p r z e d
p o d o b n y m i wyrazami szacunku, chłopi odbierali to jako wyraz p a ń s k i e g o
niezadowolenia. Nic dziwnego, skoro na co dzień spotykali się z obelży­
w y m t r a k t o w a n i e m , a „wyzwiska: głupcze, d u r n i u , gałganie, złodzieju, są
i n s t r u m e n t e m , za p o m o c ą k t ó r e g o u r z ę d n i k stale wyraża n i e z a d o w o l e n i e " .
Stanowa obyczajowości odzwierciedlała realne podziały społeczne, a izolacja
u g r u p o w a ń ludowych w sejmie galicyjskim pokazuje, że demokratyzacja p o ­
stępowała b a r d z o w o l n o .
II Rzeczpospolita odziedziczyła podziały s t a n o w e w spadku po zabor­
cach. N i e p r z y p a d k o w o w y c h o w a n y na wsi ks. Wyszyński był szczególnie
wyczulony na sprawy społeczne. Swój wysiłek publicystyczny i d u s z p a s t e r s k i
skoncentrował na kwestiach robotniczych. Praca w środowisku wywodzą­
cych się b e z p o ś r e d n i o ze wsi r o b o t n i k ó w fabrycznych pozwoliła p r z y s z ł e m u
Prymasowi krytycznie spojrzeć na kwestie religijności ludowej i jej „ n a t u r a l ­
ny c h a r a k t e r " .
Lata 20. i 30. to czas autentycznej chrystianizacji r u c h u n a r o d o w e g o , a ks.
Wyszyński, jak wielu m ł o d y c h i n t e l i g e n t ó w jego pokolenia, p o z o s t a w a ł p o d
p r z e m o ż n y m jej w p ł y w e m . Późniejsza, tak z w a n a p r y m a s o w s k a „teologia
n a r o d u " jest w dużej m i e r z e p o w t ó r z e n i e m treści m ł o d o n a r o d o w e g o k a t o 28
F R O N D A 39
licyzmu. Przezwyciężono wówczas d a w n ą niechęć ś r o d o w i s k kościelnych
i nacjonalistycznych. K o m p r o m i s był możliwy m i ę d z y i n n y m i dlatego, że na
płaszczyźnie społecznej obie s t r o n y zgadzały się co do p o t r z e b y d e m o k r a t y ­
zacji społecznej w a r s t w niższych oraz konieczności ich rozwoju świadomości
narodowej i obywatelskiej.
M i m o silnego związku z ideami narodowymi w latach 30. nie stanowiły o n e
dla ks. Wyszyńskiego tak wyraźnego drogowskazu ideowego, jak to m i a ł o miej­
sce później. N a u k a społeczna kościoła i jej praktyczne implikacje miały wówczas
o wiele większe znaczenie. Symbolem tej postawy są zawarte we w s p o m n i e ­
niach negocjacje księdza z fabrykantami w sprawie zawieszenia obrazu Serca
Chrystusa w halach fabrycznych. Gdyby nie nadeszły czasy totalitaryzmu,
Wyszyński zostałby pewnie zapamiętany jako znawca i realizator nauki społecz­
nej oraz wybitny kapłan robotników. Jednak historia potoczyła się inaczej.
Teologia narodu
Kiedy w 1946 roku papież Pius XII
mianował ks. Stefana Wyszyńskiego
biskupem, świat, w którym formo­
wało się jego kapłaństwo, już nie
istniał. Dwa lata później, kiedy
został Prymasem Polski, w kraju
zaczynał
funkcjonować
system
stalinowski.
Nowy Prymas nie miał złu­
dzeń co do charakteru nowego
systemu. Totalitaryzm był dla
niego siłą antyludzką i antyboską o
miarze,
eschatologicznym
której
zniszczenie
celem
świata
wy­
jest
opartego
na stworzonym przez Boga
ładzie
naturalnym.
W
tej
sytuacji celem Kościoła stała
się, zdaniem Prymasa, obro
LATO 2006
na porządku naturalnego zarówno w jego ziemskim, społecznym, jak i nadprzyro­
dzonym, mistycznym wymiarze. Strategia, którą wybrał Wyszyński, miała funda­
mentalny wpływ na ukształtowanie nowoczesnego społeczeństwa polskiego.
Z d e c y d o w a n e o d r z u c e n i e p o k u s y „ucieczki" od świata, o d s e p a r o w a n i a
spraw wiary od kwestii społecznych i podjęcia p r ó b y o b r o n y religii zza m u ­
rów Kościoła było b a r d z o t r u d n y m w y b o r e m . Kościoły w innych krajach eu­
ropejskich najczęściej wybierały strategię wycofania p o d n a p o r e m totalitarnej
agresji. O b e c n i e niektórzy uważają, że Kościół polski p o s z e d ł i n n ą drogą, bo
był niezwykle silny, ale tak n a p r a w d ę było o d w r o t n i e . Decyzja P r y m a s a nie
wynikała z siły Kościoła, lecz była jej ź r ó d ł e m .
Aby obronić s p o ł e c z e ń s t w o p r z e d rewolucyjną agresją w sferze doczesnej,
kardynał Wyszyński uznał, że najlepszą o b r o n ą jest idea n a r o d o w a . W kaza­
niach i p r z e m ó w i e n i a c h zaczął b u d o w a ć teologię n a r o d u , k t ó r a była w dużej
mierze o p a r t a na ideach s f o r m u ł o w a n y c h w międzywojniu. N a s t ą p i ł o j e d n a k
znaczne przesunięcie akcentów.
P u n k t e m wyjścia prymasowskiej teologii było założenie, że n a r ó d jest
w s p ó l n o t ą n a t u r a l n ą s t w o r z o n ą przez Boga. Współcześnie wydaje się o n o ,
jeśli p o m i n i e się jego kontekst, nieco archaiczne. Kardynał s f o r m u ł o w a ł je,
przeciwstawiając naród, w s p ó l n o t ę n a t u r a l n ą , s y s t e m o w i k o m u n i s t y c z n e m u ,
którego celem było s t w o r z e n i e n o w e g o , sprzecznego z w o l ą Boga, a więc
również z ł a d e m natury, społeczeństwa. I n n y m i słowy, n a r ó d jest w s p ó l n o t ą
naturalną, a s p o ł e c z e ń s t w o k o m u n i s t y c z n e - sztuczną, n a r ó d stworzył Bóg
(bo cały ład n a t u r a l n y p o c h o d z i od Boga), a s p o ł e c z e ń s t w a k o m u n i s t y c z n e
rewolucja (która jest d z i e ł e m człowieka). W ujęciu Prymasa n a t u r a l n o ś ć
n a r o d u jako w s p ó l n o t y wynika głównie z faktu, że tylko w n a r o d z i e człowiek
m o ż e właściwie zrealizować p o w o ł a n i e , do k t ó r e g o w e z w a ł go Stwórca.
N a d p r z y r o d z o n y m f u n d a m e n t e m teologii n a r o d u j e s t kult maryjny. Jego
ź r ó d ł e m była nie tylko Polska tradycja religijna, lecz także o s o b i s t e doświad­
czenie religijne Prymasa. Pozostawiony bez wszelkiego z e w n ę t r z n e g o oparcia
kardynał Wyszyński uznał, że walka z n i e l u d z k i m s y s t e m e m ma tak n a p r a w ­
dę charakter eschatologiczny i dzieje się p r z e d e w s z y s t k i m w sferze nadprzy­
rodzonej, a największym sojusznikiem w tych zmaganiach jest M a t k a Boska.
Wyszyński był przekonany, że to dzięki bezpośredniej opiece Maryi u d a ł o się
Kościołowi p r z e t r w a ć stalinizm i wygrać walkę z o d g ó r n ą ateizacją lat 60. N i e
miał wątpliwości, że to dzięki niej kardynał Wojtyła został p a p i e ż e m .
30
F R O N D A 39
Narodziny Polski Ludowej
Likwidacja życia a u t o n o m i c z n e g o w o b e c s y s t e m u s p o w o d o w a ł a , że n o w y
lider polskiego Kościoła działał w z u p e ł n y m o s a m o t n i e n i u . W o b e c o g r o m n e j
presji stalinizmu Prymas nie m i a ł ż a d n e g o z e w n ę t r z n e g o oparcia polityczne­
go czy społecznego. S t e r r o r y z o w a n e s p o ł e c z e ń s t w o u t r a c i ł o po sfałszowanych
wyborach p o d m i o t o w o ś ć . Lęk zaczął paraliżować r ó w n i e ż d u c h o w i e ń s t w o ,
k t ó r e szybko znalazło się na celowniku k o m u n i s t y c z n e g o a p a r a t u przemocy.
Najbardziej j e d n a k bolała Prymasa z d r a d a inteligencji. Do tej p o r y p o s t r z e g a ł
ją jako g ł ó w n ą siłę n a r o d o w ą , k t ó r a świetnie dała sobie r a d ę w walce z zabor­
cami. Wyszyński wyraźnie oczekiwał jej wsparcia w walce z k o m u n i z m e m ,
ale go nie otrzymał, co z a o w o c o w a ł o n i e s k r y w a n y m d y s t a n s e m w o b e c inteli­
g e n t ó w w czasach późniejszych.
Prymas uważał, że w p r o w a d z o n y na b a g n e t a c h Armii Czerwonej s y s t e m
stanowi dla Polaków wielkie n i e b e z p i e c z e ń s t w o . Z d z i e s i ą t k o w a n a inteli­
gencja stała na krawędzi wyniszczenia, a ciągnące się od czasów feudaliz m u zaszłości u t r u d n i a ł y l u d o w i przejęcie funkcji głównej siły n a r o d o w e j .
W d o d a t k u „masy l u d o w e " , u z n a n e przez k o m u n i s t ó w za surowiec, z k t ó r e g o
u k s z t a ł t o w a n y zostanie „człowiek radziecki", stały się p r z e d m i o t e m ideolo­
gicznej obróbki.
W tej sytuacji kardynał Wyszyński u z n a ł lud za główny p o d m i o t życia
n a r o d o w e g o i religijnego, który jako jedyny jest w stanie zachować d e p o z y t
wiary i ładu n a t u r a l n e g o . Dlatego przez całe życie afirmował chłopskość, a za
j e d n o ze swoich najważniejszych z a d a ń u z n a ł o c h r o n ę l u d u przez z a k u s a m i
systemu. W j e d n y m z kazań w y g ł o s z o n y m w 1981 r o k u m ó w i ł :
Jeśli zważymy, że istniał specjalny, nieprzyjazny styl odnoszenia się do
świata rolniczego, głębiej pojmujemy dzisiejszą klęskę. Gdyby tylko
jedno zrozumiano, że jesteśmy w ścisłym tego słowa znaczeniu krajem
rolniczym, a jedynie na marginesie przemysłowym, wtedy na pewno
nastąpiłaby harmonia gospodarcza.
Strategia
Prymasa
zaowocowała
ostateczną
realizacją
niespełnionego
m a r z e n i a XIX-wiecznej inteligencji o „ z b r a t a n i u " i p r z e m i a n i e c h ł o p ó w
w Polaków.
LATO 2 0 0 6
31
Filarem działalności Wyszyńskiego była popularyzacja idei n a r o d o w y c h
i kultu Maryjnego w ś r ó d l u d u . W jego myśli wątki n a r o d o w e i religijne zlały
się w n i e r o z e r w a l n ą całość. Przykładem t e g o jest działalność Prymasowskiej
Rady O d b u d o w y Kościołów, której g ł ó w n y m z a ł o ż e n i e m była p r o m o c j a
gotyku jako stylu odzwierciedlającego odwieczny związek wartości chrześ­
cijańskich z n a r o d o w y m i . Wszystkim o d b u d o w a n y m po wojnie k o ś c i o ł o m
przywracano d o m n i e m a n y oryginalny gotycki wygląd, czego ciekawym prze­
j a w e m pozostaje n o w a wersja katedry św. J a n a w Warszawie.
Równocześnie nastąpiło przesunięcie a k c e n t ó w religijności ludowej. Kult
Serca J e z u s a osłabł na rzecz religijności maryjnej. Kult Matki Boskiej, w prze­
ciwieństwie do zindywidualizowanej religii Serca, ma wyraźnie w s p ó l n o t o w y
charakter. Dlatego rozwija się on zawsze wokół świętego c e n t r u m , k t ó r e
koncentruje wysiłek m o d l i t e w n y w s p ó l n o t y oraz jest b r a m ą p r o w a d z ą c a
do świata n a d p r z y r o d z o n e g o . Taką rolę odgrywa oczywiście C z ę s t o c h o w a ,
ale nie m o ż e m y z a p o m n i e ć o s p o n t a n i c z n y m rozwoju wielu lokalnych cen­
t r ó w maryjnych, z których najbardziej s p e k t a k u l a r n ą formę przybrał Licheń.
Prymas Wyszyński często podkreślał w s p ó l n o t o w y c h a r a k t e r p o b o ż n o ś c i
maryjnej, czego p r z y k ł a d e m m o ż e być niezwykła peregrynacja kopii o b r a z u
Matki Boskiej Częstochowskiej w latach 60. XX wieku.
Paradoksalnie działania Prymasa splotły się z działaniami k o m u n i s t y c z n e j
propagandy. Z nie do końca wyjaśnionych przyczyn stalinowska idea rewolu­
cji zakładała powiązanie wyzwolenia społecznego z n a r o d o w y m . Peerelowska
ideologia sięgnęła po tę strategię i c h ę t n i e sięgała po p o d w ó j n ą legitymizację
l u d o w ą i n a r o d o w ą . Obie t r a k t o w a ł a czysto i n s t r u m e n t a l n i e , co w k o ń c u
obróciło się przeciwko systemowi, tak jak to m i a ł o miejsce podczas słynnej
kampanii z okazji 1000-lecia c h r z t u Polski, k t ó r a w b r e w i n t e n c j o m w ł a d z
stała się w a ż n y m p u n k t e m u m o c n i e n i a katolicyzmu o wyraźnie n a r o d o w y m
obliczu.
Prymas był przekonany, że u m o c n i e n i e wywodzącego się z ł a d u n a t u ­
ralnego d u c h a wspólny narodowej d o p r o w a d z i do likwidacji występującego
przeciw prawdzie s y s t e m u socjalistycznego. H i s t o r i a pokazała, że m i a ł rację.
Komuniści przegrali, bo nie rozumieli, że rozwój ś w i a d o m o ś c i n a r o d o w e j jest
związany z emancypacją społeczną, k t ó r a rozsadzi p o s t t o t a l i t a r n y porządek.
Nie m o ż e m y j e d n a k zapomnieć, że dwie sprzeczne siły, Kościół i partia,
32
F R O N D A 39
niezależnie podjęły skuteczne działania nacjonalizacyjne, których efektem
było p o w s t a n i e n o w o c z e s n e g o n a r o d u Polskiego. W rezultacie z t e g o starcia
narodziło się n o w o c z e s n e polskie s p o ł e c z e ń s t w o n a r o d o w e , l u d o w e w formie
i inteligenckie w treści.
NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI
Narodowi katolicy nie mają współcześnie zbyt dobrej pra­
sy. Uważani są za prostaków, wypaczających sens katolicy­
zmu, dewotów, fałszujących szlachetne uczucie miłości Oj­
czyzny. Katolicyzm narodowy jest dla krytyków niezgodny
z duchem Soboru Watykańskiego II, niedemokratyczny,
wewnętrznie sprzeczny, usiłujący na przekór rozumowi
pogodzić narodowy partykularyzm z katolickim uniwer­
salizmem. Jednak czy z tego powodu należy wypchnąć
narodowych katolików poza obręb publicznego dyskursu?
Porządek miłości
Rozważania
o
katolicyzmie
PAWEŁ
narodowym
SKIBIŃSKI
N a r o d o w i katolicy nie mają w s p ó ł c z e ś n i e zbyt dobrej prasy. U w a ż a n i są za
prostaków, wypaczających s e n s katolicyzmu, dewotów, fałszujących szlachet­
ne uczucie miłości Ojczyzny. Katolicyzm n a r o d o w y jest dla jednych krytyków
34
F R O N D A 39
sprzeczny z d u c h e m Soboru Watykańskiego II, dla innych - n i e d e m o k r a t y c z ­
ny, dla jeszcze innych - w e w n ę t r z n i e sprzeczny - próbuje b o w i e m pogodzić
to, co jest nie do p o g o d z e n i a - n a r o d o w y partykularyzm z katolickim uniwer­
salizmem.
N a r o d o w i katolicy w i e l o k r o t n i e sami prowokują nieprzychylne reakcje,
uciekając się do n a d m i e r n i e uproszczonej, a c z a s e m prostackiej argumentacji.
J e d n a k p r o b l e m ich obecności w y m a g a zdecydowanie głębszego n a m y s ł u , niż
p r o p o n u j ą n a m to dzisiejsze liberalne elity, czy to katolickie, czy też katolicy­
zmowi niechętne.
Pisząc o katolicyzmie n a r o d o w y m , nie m a m oczywiście na myśli żadnej
formy kościoła n a r o d o w e g o . Gdy m ó w i ę o n a r o d o w y c h katolikach, chodzi mi
o tych wyznawców katolicyzmu, którzy akceptując w p e ł n i swoją w i e r n o ś ć
papieżowi i m a g i s t e r i u m Kościoła, j e d n o c z e ś n i e podkreślają swe zobowią­
zania w o b e c w ł a s n e g o n a r o d u i traktują wiarę i m i ł o ś ć do Kościoła z jednej
strony oraz m i ł o ś ć do Ojczyzny i n a r o d u z drugiej jako zjawiska nie tylko
niesprzeczne, lecz także wspierające i umacniające się nawzajem.
Pytanie o sens katolicyzmu n a r o d o w e g o natarczywie d o m a g a się o d p o ­
wiedzi. Przed każdym chrześcijaninem, a w szczególności p r z e d katolikiem,
staje zasadniczy dylemat. Musi on określić swój s t o s u n e k do Kościoła, uzgad­
niając go z obowiązkami w o b e c Ojczyzny. Krótko mówiąc, m u s i podjąć p r ó b ę
p o g o d z e n i a religijności z p a t r i o t y z m e m .
Niekiedy jest t o b a n a l n i e p r o s t e , kiedy indziej u r a s t a n a t o m i a s t d o rangi
nierozwiązywalnego p r o b l e m u . Z polskiej p e r s p e k t y w y często nie dostrzega­
my w tej sferze jakiegokolwiek d y l e m a t u . Za n a t u r a l n e uznajemy postawy,
które krytycy polskiego p a t r i o t y z m u nazywają z p r z e k ą s e m „bogoojczyźnian y m i " . Dla znacznej części Polaków, i to nie tylko tych, k t ó r y m bliskie są
p r z e k o n a n i a o b o z u n a r o d o w e g o , wierszyk: „Tylko p o d Krzyżem, tylko p o d
tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak P o l a k i e m " jest wystarczającym
streszczeniem relacji, jakie zachodzą w n a s z y m n a r o d z i e p o m i ę d z y lojalnoś­
cią n a r o d o w ą czy p a t r i o t y z m e m a wiarą katolicką.
Z tej perspektywy j e s t e ś m y n a r o d e m szczęśliwym. N a s i w r o g o w i e naj­
częściej j e d n a k o w o n i e c h ę t n i e odnosili się do polskości i do katolicyzmu.
Nie musieliśmy - jak na przykład W ł o s i w okresie risorgimento - dokonywać
dramatycznych w y b o r ó w pomiędzy n a r o d e m a Kościołem. N a s i główni dzie­
jowi przeciwnicy - Rosjanie i N i e m c y - różnili się od n a s p o d w z g l ę d e m
LATO 2 0 0 6
35
religijnym i upatrywali w Kościele katolickim j e d n e g o z niebezpiecznych
b a s t i o n ó w polskości.
Nie z m i e n i a to faktu, że t a k ż e w Polsce zdarzają się sytuacje, w k t ó r y c h
katolicy podejrzewani są o jakąś formę dwulicowości, podwójnej lojalności.
Padają pytania, czy osoby wierzące są bardziej lojalne w z g l ę d e m Ojczyzny,
państwa, czy też w z g l ę d e m papieża, Kościoła, instytucji kościelnej, do której
należą... Zadawali sobie to pytanie n i e k t ó r z y polscy patrioci w d o b i e p o w s t a ­
nia listopadowego, zadawali je sobie polscy socjaliści w okresie rewolucji
1905 roku, zadawali niektórzy teoretycy nacjonalizmu polskiego - choćby
Z y g m u n t Balicki, zadawał je sobie - przynajmniej do chwili swego spekta­
kularnego n a w r ó c e n i a - Stanisław Brzozowski. Także dziś, śledząc p o p u l a r n e
tygodniki, m o ż e m y znaleźć t e s a m e sugestie, ż e nie m o ż n a d w o m p a n o m
służyć - albo Watykan, albo Polska...
Kościół i Ojczyzna
Teoria podwójnej lojalności, a więc lojalności jeśli nie fałszywej, to przynaj­
mniej chwiejnej i podejrzanej, towarzyszy k a t o l i k o m od b a r d z o dawna, m o ż e
n a w e t od zawsze. O nielojalność w z g l ę d e m cesarza byli o s k a r ż a n i przecież
chrześcijanie w czasach p r z e ś l a d o w a ń rzymskich, a w czasach n a m bliższych
do tych a r g u m e n t ó w sięgali najpierw zwolennicy reformacji, a później libe­
rałowie.
Pierwsi z nich dylemat wyboru p o m i ę d z y Ojczyzną a u n i w e r s a l n y m
Kościołem rozwiązali, sięgając po f o r m u ł ę Kościoła p a ń s t w o w e g o . O s ł a b i a ł a
o n a Kościół, pozbawiając go w y m i a r u p o w s z e c h n e g o i uzależniając od aktual­
nej i lokalnej władzy politycznej. Gdy z a s t o s o w a n a z o s t a ł a zasada cuius regio,
eius religio, zagubiła się gdzieś C h r y s t u s o w a f o r m u ł a „Oddajcie więc Cezarowi
to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga" (Mt 2 1 , 2 2 ) , k t ó r a stoi
u p o d s t a w y katolickiego p r z e k o n a n i a o a u t o n o m i i p o r z ą d k ó w d o c z e s n e g o
i świeckiego. W ł a d z a polityczna m o g ł a t e r a z s w o b o d n i e decydować o su­
mieniach poddanych, a lojalność w o b e c Ojczyzny (często z r ó w n y w a n a z p o ­
s ł u s z e ń s t w e m w o b e c króla) m o g ł a być s w o b o d n i e u t o ż s a m i o n a z lojalnością
w o b e c nakazów przedwiecznego Króla Królów.
W XIX wieku liberałowie starali się rozwiązać p r o b l e m konfliktu lojalno­
ści za p o m o c ą formuły rozdziału p a ń s t w a i Kościoła, k t ó r a j e d n a k najczęściej
36
F R O N D A 39
w ich wyobrażeniach prowadzić m i a ł a do p r y m a t u p a ń s t w a n a d Kościołem.
Liberał - który w p o ł o w i e XIX wieku zazwyczaj był nacjonalistą - pytany, czy
najpierw j e s t e ś m y katolikami, czy p a t r i o t a m i , o d p o w i a d a ł , że z całą p e w n o ś ­
cią najpierw m a m y być d o b r y m i obywatelami p a ń s t w a , a religia jest n a s z ą
prywatną sprawą.
Niewiele się to różniło od formuł wypracowanych kilka p o k o l e ń wcześniej
w społecznościach p r o t e s t a n c k i c h . W tym wypadku p a ń s t w o m i a ł o zachowy­
wać p o z o r n ą n e u t r a l n o ś ć religijną. Paradoksalnie więc w p a ń s t w a c h p r o t e ­
stanckich konflikt społeczności chrześcijan z liberalnym p a ń s t w e m przebie­
gał o wiele mniej burzliwie niż w s p o ł e c z e ń s t w a c h katolickich. P r o t e s t a n c i
nie widzieli nic złego na przykład w szkole p a ń s t w o w e j , bo s a m Kościół był
rodzajem u r z ę d u p a ń s t w o w e g o . N a t o m i a s t dla katolików liberalna koncepcja
p a ń s t w o w e g o w y c h o w a n i a była niegodziwą uzurpacją ze s t r o n y p a ń s t w a ,
zagarniającego n a t u r a l n e k o m p e t e n c j e Kościoła. W języku w s p ó ł c z e s n y c h
politologów moglibyśmy powiedzieć o u z u r p o w a n i u sobie przez p a ń s t w o
kompetencji właściwych s p o ł e c z e ń s t w u czy też o n a d m i e r n e j etatyzacji życia
społecznego.
O podwójnej lojalności katolików mówili w bliższych n a m czasach nie
tylko liberałowie, lecz także k o m u n i ś c i . Robili to ze znacznie większym cy­
n i z m e m niż p o p r z e d n i e pokolenia krytyków katolicyzmu. Gdy występowali
w o b r o n i e p r a w „socjalistycznej Ojczyzny", czynili to w z n a c z n y m s t o p n i u
nieszczerze, bo przecież najwierniej służyli „Ojczyźnie ś w i a t o w e g o proleta­
r i a t u " oraz wizji n o w e g o społeczeństwa, n o w e g o człowieczeństwa.
W Polsce w ł a d z a k o m u n i s t y c z n a p r ó b o w a ł a z m a n i p u l o w a ć w t y m d u c h u
choćby list b i s k u p ó w polskich do b i s k u p ó w niemieckich z 1965 roku, na­
pisany z inicjatywy k a r d y n a ł ó w Wyszyńskiego i Kominka. W n i m to Polacy
„wybaczyli" i „prosili o w y b a c z e n i e " n a r ó d odpowiedzialny za z a m o r d o w a n i e
kilku m i l i o n ó w r o d a k ó w w ciągu kilku zaledwie lat. List t e n w y m a g a ł wiel­
kiej dojrzałości moralnej i k o m u n i s t o m nie u d a ł o się p r z e k o n a ć Polaków, że
Kościół dopuścił się zdrady.
Porządek miłości
Choć wielu krytyków katolicyzmu podejrzewało katolików, mniej lub bardziej
szczerze, o narodową nielojalność, to z p u n k t u widzenia wierzącego katolika jest
LATO 2 0 0 6
37
to zarzut fałszywy, a s a m prob­
lem pozorny. Teologia katolicka
zaliczała przecież patriotyzm do
cnót chrześcijańskich, wywodząc
go
bądź
z
obowiązku
miłości
rodziców i Boga, bądź z cnoty
pobożności (pietas u Św. Tomasza
z Akwinu).
Kościół sformułował też zasa­
dę tzw. ordo caritatis - porządku
miłości. Pozwala ona uniknąć
rysującego się konfliktu lojalno­
ści. Zasada ta mówi, że katolik
jest zobowiązany do miłości każ­
dego bliźniego. Wobec niektórych
spośród otaczających nas ludzi m a m y szczególne zobo­
wiązania. Dotyczą one naszej rodziny, przyjaciół, a także
Ojczyzny i narodu. Dlatego patriotyzm - pojmowany jako
miłość Ojczyzny i rodaków - mieści się w ramach miłości bliź­
niego, ba, nawet w normalnej sytuacji jest jej warunkiem.
Co ważne, to katolickie rozwiązanie zabezpiecza r ó w n i e ż
przed ksenofobią. Niechęć do obcych nie ma b o w i e m nic w s p ó l n e g o z m i ­
łością, nie m o ż e więc być w a r u n k i e m miłości w z g l ę d e m Ojczyzny i n a r o d u .
Koncepcja ordo caritatis chroni przed n a d m i e r n ą egzaltacją „pseudopatriotyczn ą " . O k r e ś l o n e w myśl tej zasady zobowiązania w o b e c Ojczyzny mieszczą się
w p e w n y m porządku ludzkich zobowiązań i ustępują miejsca z o b o w i ą z a n i o m
względem Boga. Działania p o d e j m o w a n e z p o b u d e k patriotycznych p o d d a n e
są zaś ogólnej ocenie m o r a l n e j .
Problem j e d n a k wydaje się znacznie bardziej skomplikowany. Przecież
nie tylko osoby dalekie od Kościoła powątpiewają w m o ż l i w o ś ć u z g o d n i e n i a
katolicyzmu i p a t r i o t y z m u . Także niektórzy katolicy uważają, że żarliwy pa­
triotyzm ogranicza życie d u c h o w e . Z t e g o p u n k t u w i d z e n i a katolik-patriota
jest podejrzany, a n a r o d o w y katolik jest z definicji „ p s e u d o k a t o l i k i e m " . Ci,
nazwijmy ich, „kosmopolici k a t o l i c y z m u " w o l ą d e m o n s t r o w a ć jeśli nie dy­
stans, to przynajmniej swoje u m i a r k o w a n i e w sferze uczuć patriotycznych.
38
F R O N D A 39
Daleki j e s t e m od podejrzewania ich o złą wolę. Zbyt szanuję żarliwą
i szczerą p o b o ż n o ś ć wielu z nich. M u s z ę j e d n a k zaznaczyć, że w m o i m prze­
konaniu m a m y do czynienia z p o w a ż n y m n i e p o r o z u m i e n i e m . Po pierwsze pa­
triotyzm - r o z u m i a n y jako m i ł o ś ć do Ojczyzny i r o d a k ó w - daje się pogodzić
z u n i w e r s a l n y m zobowiązaniem do miłości bliźniego w r a m a c h w s p o m n i a n e ­
go już porządku miłości.
Co więcej wydaje się podejrzana taka f o r m u ł a miłości bliźniego, w k t ó ­
rej pomijamy szczególne zobowiązania w o b e c tych, którzy są
n a m bliżsi z racji p o k r e w i e ń s t w a albo tej samej kultury...
W skrajnej postaci prowadzi o n a do w y n a t u r z e ń , zna­
nych choćby z przypadku takich „katolików", którzy
twierdzą, że „kochają" głodujące dzieci rwandyjskie,
nic n a t o m i a s t nie zrobią, by p o m ó c potrzebującym,
którzy mieszkają w ich mieście.
W tym kontekście wyjaśnień
wymaga także sprawa s t o s u n ­
ku p o m i ę d z y religią a k u l t u r ą
ojczystą. Nie m o ż n a sądzić,
że
religia
zastępuje
kulturę
w ogóle. Byłaby to jakaś forma
fideizmu, postawy przecież przez
Kościół potępianej. Bycie katoli­
kiem „po p r o s t u " nie wystarcza.
Nie ma b o w i e m jednej katolickiej
kultury. M o ż n a powiedzieć n a w e t
więcej
-
katolickie
stwa wytwarzają
cywilizacje.
się
osobne
Zasadniczo
różnią
cywilizacyjnie
choćby
społeczeń­
nawet
między
Irlandczycy,
sobą
Meksykanie
i Filipińczycy.
Oczywiście
katolicyzm
ma
znaczenie kulturotwórcze, wywiera
niezatarte p i ę t n o n a kulturze d a n e g o
n a r o d u . Ale choć tę k u l t u r ę wzbogaca
LATO 2 0 0 6
39
i przekształca, to jej nie p o c h ł a n i a i nie zastępuje. Katolicyzm stoi b o w i e m na
stanowisku „słusznej a u t o n o m i i rzeczy d o c z e s n y c h " .
Podobnie jak społeczna nauka Kościoła nie jest gotowym p r o g r a m e m poli­
tycznym i dopuszcza zajmowanie przez katolików różnych konkretnych p o s t a w
politycznych, tak i w sferze kultury m o ż n a wzrastać w różnych narodowych kul­
turach i być jednocześnie stuprocentowym katolikiem.
Nie jest się więc dzięki katolicyzmowi mniej Polakiem. M o i m z d a n i e m ,
nie m o ż n a m ó w i ć o rzeczywistym uczestniczeniu w życiu swego społeczeń­
stwa, do czego zobowiązany jest każdy katolik, jeśli nie pielęgnuje się swego
patriotyzmu, jeśli nie kultywuje się własnej n a r o d o w e j kultury. N i e m o ż n a
m ó w i ć o p e ł n y m człowieczeństwie, jeśli ś w i a d o m i e zaniedbuje się p e w n ą
jego cząstkę - w t y m wypadku związek z Ojczyzną. W klasycznym ujęciu
katolickim cnoty n a d p r z y r o d z o n e wzrastają na p o d g l e b i u c n ó t ludzkich.
Dlatego wiara, nadzieja i m i ł o ś ć także w jakiejś m i e r z e wymagają p o d k ł a d u
z patriotyzmu, n a w e t jeśli przyjmiemy, że p a t r i o t y z m nie jest po p r o s t u j e d n ą
z postaci miłości.
Z całą pewnością lekceważenie p o s t a w i uczuć patriotycznych nie jest
w żadnym wypadku w a r u n k i e m pogłębienia własnej duchowości. Nic n a m
też nie daje prawa z wyższością spoglądać na naszych przodków, którzy byli
przekonani o nierozerwalnym związku polskości i wiary katolickiej. Zbyt łatwo
przychodzi n a m uznać o b r o ń c ó w Częstochowy z czasów p o t o p u , konfederatów
barskich, p o w s t a ń c ó w styczniowych, księdza Skorupkę, żołnierzy N a r o d o w y c h
Sił Zbrojnych i AK za ludzi, delikatnie mówiąc, nie dość subtelnych w przeży­
waniu swego katolicyzmu. Gdy przyjdzie n a m do głowy, że taki ścisły związek
wiary i patriotyzmu wynika z naiwności naszych przodków, ulegamy złudze­
niu. Równie dobrze przecie to my m o ż e m y czegoś nie r o z u m i e ć . . . Powinniśmy
wnikliwie się przyglądać doświadczeniu poprzednich pokoleń, i jeśli n a w e t nie
podzielamy przekonań naszych przodków, to z pewnością p o w i n n i ś m y p r ó b o ­
wać się od nich uczyć.
Doświadczenie polskie, jeśli chodzi o bliski związek katolicyzmu i patrioty­
zmu, jest o wiele bardziej zachęcające niż doświadczenia wielu innych narodów.
Polski katolicyzm w wielu wypadkach uniknął niebezpiecznych uwikłań politycz­
nych, jednocześnie silnie wiążąc się z naszą kulturą narodową i podkreślając obo­
wiązek miłości Ojczyzny. Najbardziej interesujące są w tej materii losy polskiego
nacjonalizmu, który chętnie przecież korzystał z hasła „Polak-katolik".
40
F R O N D A 39
Francuz-katolik Włoch-katolik Polak-katolik
Nacjonalizm w niektórych swych wydaniach okazał się zjawiskiem b a r d z o
niebezpiecznym. J u ż w XIX stuleciu dała o sobie znać niszcząca m o c nie­
okiełznanej pychy r o z b u d z o n e j przez nacjonalizmy. W XX wieku E u r o p a
i świat także kilkakrotnie przeżywały fale o g r o m n y c h n a r o d o w y c h ekscytacji.
Bodaj najwyższa ich a m p l i t u d a przypada na lata 30. ubiegłego stulecia, na
czas poprzedzający wybuch II wojny światowej. D o s z ł o do niej m i ę d z y i n n y m i
z p o w o d u złego r o z u m i e n i a przez wielu lojalności n a r o d o w y c h .
Krytycy p o s t a w nacjonalistycznych często przytaczają a r g u m e n t y o d w o ­
łujące się w ł a ś n i e do t e g o okresu, przypominając o towarzyszących często
ó w c z e s n e m u nacjonalizmowi ksenofobii i a n t y s e m i t y z m i e . M u s i m y j e d n a k
pamiętać, że w latach 30. mieliśmy do czynienia z nową, bardziej konser­
w a t y w n ą wersją nacjonalizmów, k t ó r e chętniej niż w p o p r z e d n i m stuleciu
szukały u z a s a d n i e ń w religii, także w katolicyzmie. To w ó w c z a s o s t a t e c z n i e
u g r u n t o w a ł a się p o s t a w a narodowokatolicka, k t ó r a zakorzeniła się w wielu
społeczeństwach katolickich.
Krytycy katolicyzmu n a r o d o w e g o stawiają w związku z t y m o k r e s e m
wiele z a r z u t ó w z a r ó w n o n a r o d o w y m katolikom, jak i Kościołowi jako cało­
ści. Ich z d a n i e m Kościół w Polsce wyraźnie wspierał te n a r o d o w e tendencje
i w jakiejś mierze p o n o s i odpowiedzialność za nadużycia z n i m i związane
LATO 2006
41
- głównie za a n t y s e m i t y z m . Z drugiej s t r o n y f o r m u ł o w a n y jest zarzut, że
sami nacjonaliści traktowali swój związek z katolicyzmem w s p o s ó b i n s t r u ­
m e n t a l n y i cyniczny.
Żeby rozważyć te zarzuty, należy przyjrzeć się bliżej relacjom p o m i ę d z y
nacjonalizmami a Kościołem. Pomijając b a r d z o specyficzny przykład niemiec­
ki, teoretycy polityki wskazują na trzy przykłady „czysto" nacjonalistycznych
r u c h ó w w Europie - francuskie „Action Francaise", włoskich nacjonalistów
i polskich n a r o d o w y c h d e m o k r a t ó w .
Ich relacje z Kościołem układały się o d m i e n n i e . Francuski r u c h został
w 1926 roku p o t ę p i o n y przez papieża Piusa XI za z i n s t r u m e n t a l i z o w a n i e
katolicyzmu. Przyczyną p o t ę p i e n i a r u c h u C h a r l e s a M a u r r a s a był nie na­
cjonalizm czy krytyka demokracji p a r l a m e n t a r n e j , lecz s u g e r o w a n i e przez
„Action Francaise", że konieczną polityczną konsekwencją bycia katolikiem
we Francji jest przynależność do tego w ł a ś n i e r u c h u .
Nacjonaliści włoscy nigdy nie byli zażartymi katolikami, raczej uważali,
że katolicyzm osłabia uczucia n a r o d o w e . W latach 20. zaś roztopili się z u p e ł ­
nie w bardziej eklektycznym i d y n a m i c z n y m faszyzmie i w r a z z n i m popadli
w utarczki z Kościołem, który przeciwstawiał się faszystowskiej koncepcji
p a ń s t w a totalnego.
42
FRONDA 39
N a t o m i a s t nic takiego nie przydarzyło się nacjonalistom p o l s k i m . Do
II wojny światowej nacjonaliści nie tylko nie krytykowali katolicyzmu, lecz
w m i a r ę upływu czasu n a w e t coraz bardziej podkreślali konieczność a u t e n ­
tycznego związku między tym, co polskie, a tym, co katolickie.
Pozostaje pytanie, czy to Kościół nie okazał się ślepy i nie dostrzegł
instrumentalizacji katolicyzmu przez endeków. Na p e w n o katolicy polscy
- a także polska hierarchia kościelna - mieli b a r d z o różny s t o s u n e k do rodzi­
m e g o nacjonalizmu. O d ostrej krytyki p o r ó w n i e głębokie poparcie. T r u d n o
historykowi w n i k n ą ć w s u m i e n i a ówczesnych polityków i działaczy. Wielu
e n d e k ó w d a w a ł o d o w o d y żarliwej i szczerej wiary, inni zaś nie kryli obojęt­
ności religijnej. Sam założyciel r u c h u R o m a n D m o w s k i miał w s w y m życiu
r ó ż n e okresy, jeśli chodzi o s t o s u n e k do wiary.
M o ż n a j e d n a k analizować endeckie deklaracje i sposoby ich realizacji.
Nacjonaliści polscy deklaratywnie uznawali p r y m a t etyki katolickiej n a d na­
r o d o w ą lojalnością. W początkach r u c h u j e d e n z najwybitniejszych jego przy­
wódców, eks-socjalista Z y g m u n t Balicki, s f o r m u ł o w a ł z a s a d ę tzw. e g o i z m u
narodowego, j e d n a k nie z o s t a ł a o n a p o w s z e c h n i e zaakceptowana, a n a s t ę p n e
pokolenie n a r o d o w c ó w opowiedziało się za z e r w a n i e m z n i ą w imię w i e r n o ­
ści z a s a d o m katolickim. W ówczesnej E u r o p i e tak kategoryczne stawianie
sprawy nie było wcale częste.
Jak endecy mogli godzić te deklaracje z g w a ł t o w n y m a n t y s e m i t y z m e m , to
już i n n a sprawa. J e d n a k m u s i m y zwrócić uwagę, że p o w t a r z a n e z całą m o c ą
tego rodzaju oświadczenia u c h r o n i ł y w praktyce polski nacjonalizm od p o ­
kusy współpracy z H i t l e r e m , z a r ó w n o p r z e d wojna, jak i podczas wojny. Jest
to godne podkreślenia, bo w Polsce nie wykrystalizowała się ż a d n a - choćby
mniejszościowa - frakcja prohitlerowska, od czego nie był wolny bodaj ża­
d e n r u c h n a r o d o w y w E u r o p i e . J e d e n z radykalnych polskich nacjonalistów
- Wojciech Wasiutyński - zauważył w 1939 roku, że jedynie polski r u c h n a r o ­
dowy i żydowski pozostaje całkowicie w o l n y od fascynacji n a z i z m e m .
N a w e t krytycy polskiego nacjonalizmu nie negują faktu, że endecy ginęli
w walce z nazistami, a wielu z nich, m i m o swojego a n t y s e m i t y z m u , zaangażo­
w a ł o się w p o m o c Ż y d o m . N i e wydaje mi się, aby m o ż n a było ł a t w o odnaleźli
w ś r ó d drzewek Yad Vashem zbyt wiele nazwisk europejskich nacjonalistów,
a mają je polscy narodowcy, p r z e d w o j e n n i antysemici.
LATO 2 0 0 6
43
Żywotność katolicyzmu narodowego
Nie m o ż n a z a p o m n i e ć o d w ó c h innych w a ż n y c h aspekty p r o b l e m u katolicy­
z m u n a r o d o w e g o . Po pierwsze J a n Paweł II - p o s t a ć niezwykle w a ż n a zarów­
no dla Polski, jak i dla Kościoła katolickiego - nie tylko p o d k r e ś l a ł znaczenie
patriotyzmu, lecz także otwarcie f o r m u ł o w a ł tezę o n a r o d z i e jako w s p ó l n o c i e
naturalnej, n a w z ó r rodziny. W o b e c takiej w s p ó l n o t y człowiek m a n a t u r a l n e
zobowiązania, a o n a s a m a s t a n o w i właściwy k o n t e k s t do realizacji przez czło­
wieka swego celu egzystencjalnego - dążenia do zbawienia.
Miłość do narodowej wspólnoty, s ł u ż b a jej, p o s z u k i w a n i e jej d o b r a oka­
zuje się n a t u r a l n ą drogą p r o w a d z ą c ą do zbawienia c z ł o n k ó w tej wspólnoty,
oprócz oczywiście wielu innych zobowiązań, jakie spoczywają na k a ż d y m
człowieku. Na t e n a s p e k t papieskiego n a u c z a n i a zwraca się u w a g ę nie tyl­
ko w ostatniej z osobistych książek J a n a Pawła II p o d z n a m i e n n y m t y t u ł e m
Pamięć i tożsamość, podkreślają go także znawcy jego nauczania, choćby nie
u t o ż s a m i a n y z katolicyzmem n a r o d o w y m Andrzej Półtawski. Papieska myśl
j a s n o dowodzi, że nie jest prawdą, jakoby p o d k r e ś l a n i e swoich zobowiązań
n a r o d o w y c h i patriotycznych m u s i a ł o p r o w a d z i ć do niechęci do obcych i k ł ó ­
ciło się z p o s t u l a t e m miłości bliźniego.
Nie jest m o i m z a m i a r e m przypisywanie papieżowi Polakowi zajmowania
postawy narodowokatolickiej. Nie chodzi też o p r ó b ę wykorzystania autory­
t e t u papieża d o zamknięcia u s t krytykom katolicyzmu n a r o d o w e g o , ale d o
zwrócenia im uwagi, że w swej krytyce nie baczą na z n a c z n ą część n a u c z a n i a
zmarłego n i e d a w n o n a s t ę p c y świętego Piotra. T r u d n o przecież zaprzeczyć
t e m u , że n a r o d o w i katolicy mają p e ł n e p r a w o do p o w o ł y w a n i a się na autory­
tet tego najwybitniejszego bodaj Polaka XX wieku.
O s t a t n i m p r o b l e m e m , na który pragnąłbym zwrócić uwagę, jest niewystar­
czające m o i m zdaniem wyciągnięcie konsekwencji przez liberalnych krytyków
katolicyzmu narodowego z zasady godziwej a u t o n o m i i rzeczy doczesnych, tak
bardzo podkreślanej przez Sobór Watykański II. Wydają się oni popełniać t e n
sam błąd, za który w 1926 roku potępiony został tak nie lubiany przez nich
Maurras. Niedwuznacznie sugerują - a nieraz w p r o s t formułują tezę - że
„prawdziwy" katolik m u s i w p r o s t podzielać ich liberalne przekonania.
Jest to oczywiste i n t e l e k t u a l n e nadużycie. Na ogół przyjmuje się, że to
narodowi katolicy u z u r p u j ą sobie wyłączność r e p r e z e n t o w a n i a katolicyzmu
44
F R O N D A 39
w sferze politycznej. Trzeba j e d n a k zauważyć, że n i e jest w o l n a od takiej
samej pokusy t a k ż e s t r o n a liberalna. Bycie l i b e r a ł e m n i e o z n a c z a bynajmniej
bycia lepszym katolikiem, jak zdają się sugerować n i e k t ó r z y publicyści, a ta
sugestia świadczy raczej o niewystarczającym p o s z a n o w a n i u wolności w m a ­
terii politycznej współbraci w wierze.
N i e wydaje się, żeby w i a r a katolicka p o d p o w i a d a ł a n a m j e d n o z n a c z n i e ,
czy p o w i n n i ś m y być n a r o d o w y m i katolikami, czy raczej z w o l e n n i k a m i li­
beralizmu politycznego. O wyższości jednej lub drugiej p o s t a w y p o w i n n y
przekonywać a r g u m e n t y ze sfery doczesnej, o ile poglądy w y z n a w a n e przez
zwolenników jednej lub drugiej p o s t a w y n i e k ł ó c ą się z n a u k ą Kościoła.
Katolicyzm narodowy, a przynajmniej n i e k t ó r e jego formy, n i e wydaje się z tą
n a u k ą p o z o s t a w a ć w otwartej sprzeczności.
Zagadnienie katolicyzmu n a r o d o w e g o wymaga poważniejszego rozważenia,
niż to zazwyczaj czyniono dotychczas, najczęściej atakując narodowych katoli­
ków za prawdziwie i urojone winy. Nie znaczy to, by ta p o s t a w a nie nastręczała
poważnych p r o b l e m ó w i by jej zwolennicy nie byli zobowiązani do rzetelnego
rozważenia racji podnoszonych przez przeciwników. Zbyt często n a r o d o w i ka­
tolicy upraszczali sobie zadanie, nie podejmując rzetelnego sporu. Nie znaczy
to jednak, że należy ich wypchnąć poza obręb intelektualnego dyskursu. Nasz
rodzimy katolicyzm narodowy wykazuje się niegasnącą żywotnością i należy
wreszcie na serio zastanowić się n a d jego znaczeniem.
PAWEŁ S K I B I Ń S K I
Kontestację można by naprawdę uznać za istotę
oenerowskiego etosu.
Mit ONR-u
ALEKSANDER
KOPIŃSKI
Pamięci
Stanisława
Piaseckiego
Współczesne demokracje nie mówią nigdy: „naród", mówią jedynie: „społeczeństwo",
dlatego właśnie, że naród oznacza ów łańcuch pokoleń wiążący moją przeszłość z moją
przyszłością, podczas gdy społeczeństwo to zaledwie zbiór współczesnych sobie ludzi, mających
wprawdzie pewne wspólne cechy, ale nie mających za to wspólnych historycznych napięć...
Andrzej Trzebiński, Kwiaty z drzew zakazanych
przez most muzyczny xięcia Pepi
w czwórkach, w oktawach, coraz lepiej,
słonecznie; O N R
usuń się śliczny, jeśli laska;
Mecz. Gola. Klaskać! Klaskać! Klaskać!
O
N
R
Konstanty Ildefons Gałczyński, Pieśni o szalonej ulicy
Jedna książka, dwie epoki
Kiedy w roku 1924 E r n s t Jiinger w y d a ł trzecią j u ż wersję s w e g o d e b i u t a n c k i e ­
go In Stahlgewittern i w t y m s a m y m czasie nawiązał w s p ó ł p r a c ę z „V61kischer
B e o b a c h t e r " , t e n polityczny akces
(zresztą, jak się m i a ł o okazać, k r ó t k o t r w a ­
ły) m ó g ł u c h o d z i ć za rodzaj d o n k i s z o t e r i i . Po n i e u d a n y m „ p i w n y m " p u c z u
46
F R O N D A 39
monachijskim minionej jesieni r u c h n a z i s t o w s k i p o s z e d ł w rozsypkę, N S D A P
została zdelegalizowana, a jej k i e r o w n i c t w o z H i t l e r e m i H e s s e m na czele
odsiadywało kilkuletnie wyroki. A j e d n a k zbliżający się w ó w c z a s do trzy­
dziestki p o d p o r u c z n i k w stanie spoczynku, o d z n a c z o n y najwyższym o r d e r e m
wojskowym Królestwa Prus - Pour le Merite, p r z e r e d a g o w a ł swe w s p o m n i e ­
nia z francuskiego frontu Wielkiej Wojny g r u n t o w n i e i w radykalnie nacjo­
nalistycznym d u c h u . N a w e t niektórzy życzliwi pisarzowi krytycy uznają ów
zabieg za „polityczną instrumentalizację k o n k r e t u w o j e n n e g o " .
Polskie t ł u m a c z e n i e tej wersji książki, o p a t r z o n e t y t u ł e m Książę piechoty
(W nawałnicy żelaza),
ukazało
się
nakładem
oficjalnej
wojskowej
oficyny
w 1935 roku. Nie było j u ż w t e d y wątpliwości, że w ł a ś n i e taki m o d e l pa­
mięci i nowoczesnej niemieckiej t o ż s a m o ś c i zwyciężył w republice w e i m a r ­
skiej i dwa lata wcześniej d o p r o w a d z i ł do jej d e m o k r a t y c z n e j transformacji
w Trzecią Rzeszę. Ze i w Polsce fabularyzowane m e m u a r y Jtingera zdobyły
popularność, świadczy ich rychłe, bo po zaledwie t r z e c h latach, w z n o w i e n i e .
Tuż przed k o ń c e m XX stulecia In Stahlgewittern doczekało się u n a s n o w e ­
go wydania. W stalowych burzach to j u ż j e d n a k z u p e ł n i e i n n a książka niż Książę
piechoty, i to nie dlatego, że t a m t o dawniejsze spolszczenie wyszło spod p i ó r a
oddelegowanego do w y k o n a n i a tej pracy z a w o d o w e g o oficera, w s p ó ł c z e s n e
jest zaś d z i e ł e m u c z o n e g o germanisty. Sam a u t o r b o w i e m - t e n wieczny
„ a n a r c h a " o „ a w a n t u r n i c z y m sercu", k t ó r y dożył blisko 103 lat - z m i e n i a ł
swoją pierwszą i najważniejszą książkę jeszcze w i e l o k r o t n i e w r a z z ewolucją
jego własnych poglądów, przesuwających się k o n s e k w e n t n i e na pozycje bar­
dziej u m i a r k o w a n e i k o n s e r w a t y w n e . (Co prawda, trzeba p a m i ę t a ć , iż o w a
ewolucja odbywała się, jeśli nie p o d naciskiem, to z p e w n o ś c i ą nie bez wpły­
wu powojennej geopolityki i historycznych, a n t y n a z i s t o w s k i c h f u n d a m e n t ó w
prawa i kultury federalnych N i e m i e c ) .
W efekcie pochodzący z 1978 roku i u z n a n y przez Jiingera za k a n o n i c z n y
tekst Stalowych burz w p o r ó w n a n i u z wersją o nieco p o n a d p ó ł wieku wcześ­
niejszą jawi się niczym przyprószony na pysku siwizną doświadczenia stary
wilk w zestawieniu z w p r a w d z i e m ł o d y m , lecz za to dysponującym p e ł n y m
u z ę b i e n i e m drapieżnikiem. I to na t y m u ł a d z o n y m oryginale z m u s z o n y był
oprzeć swój przekład z 1999 roku Wojciech Kunicki, k t ó r e g o zasługi dla
przyswojenia p o l s k i e m u czytelnikowi d o r o b k u niemieckiej konserwatywnej
rewolucji t r u d n o skądinąd przecenić.
LATO 2006
47
Dystans tych 60 czy 70 lat, a więc dwóch pokoleń, zmienia diametralnie
wymowę opowieści noszącej wciąż t e n sam tytuł. Ludzie epoki, w której dzieło
Jiingera powstało, z entuzjazmem odnajdywali w Stalowych burzach pochwałę
i usensownienie swego zbrojnego czy cywilnego wysiłku z lat wojny, która
nierzadko zakończyła się dla nich u t r a t ą bliskich lub w ł a s n y m okaleczeniem.
Współcześnie n a t o m i a s t „militarystyczna" wersja książki z połowy lat 20.
uchodzi za obrazę h u m a n i t a r y z m u i apologię okrucieństwa p o p e ł n i a n e g o
w imię szowinistycznie pojmowanego n a r o d u i ojczyzny. Nic z a t e m dziwnego,
że In Stahlgewittem - także w kanonicznym wydaniu soft - pozostaje w cieniu
mającego zgoła inną w y m o w ę Na Zachodzie bez zmian Ericha Marii Remarque'a,
który zresztą zanim przechrzci! się na pacyfizm, zdążył ogłosić bardzo życzliwą
recenzję jednego z wydań owej militarystycznej redakcji w s p o m n i e ń Jiingera.
W cieniu bramy
O s t a t n i o ją odnowili. Wygląda teraz lekko, świeci j a s n y m t y n k i e m i złoce­
niami godła. Ale kiedy 10 lat t e m u oglądałem ją z bliska n i e m a l codziennie,
p r e z e n t o w a ł a się z u p e ł n i e inaczej. Poszarzała, ciemna, o ciężkich żelaznych
okuciach oraz przerdzewiałych r y n n a c h i okapach, tak s a m o s m u t n a w i t a ł a
m n i e r a n o i żegnała wieczorami. P o d o b n i e wygląda na zdjęciu w y k o n a n y m
23 lub 24 listopada 1936 roku od strony Krakowskiego Przedmieścia. Blisko
jej szczytu, na gzymsie, stoi kilka ciemnych sylwetek. A na całą jej szero­
kość rozciągnięte są długie i wąskie t r a n s p a r e n t y z h a s ł a m i : „ Ż ą d a m y g h e t t a
dla Żydów i obniżki o p ł a t ! " , „Śmierć ż y d o k o m u n i e ! " , „Niech żyje Wielka
Polska!", „Blokada aż do zwycięstwa!".
Mit ONR-u funkcjonował na u n i w e r k u w latach 90. p r z e d e w s z y s t k i m
w środowiskach korporanckich, ale w i e d z a o niegdysiejszej p o t ę d z e organi­
zacji na naszej uczelni była dość p o w s z e c h n a . Na t e m a t owej najgłośniejszej
akcji o e n e r o w c ó w na terenie akademickim, zakończonej b r u t a l n ą pacyfikacją
przez u m u n d u r o w a n y c h osiłków z Golędzinowa, p i s a n o n a w e t w d a r m o w y c h
gazetach studenckich.
Czym tłumaczyć f e n o m e n tej żywej pamięci o r u c h u cieszącym się tak złą
sławą? Gdyby blokadę u n i w e r s y t e t u nazwać bardziej w s p ó ł c z e ś n i e - straj­
kiem s t u d e n c k i m , to m o ż n a by jeszcze z r o z u m i e ć o d w o ł y w a n i e się do tej
tradycji przez NZS-owskich k o m b a t a n t ó w . Jeśliby zaś położyć akcent na wy48
F R O N D A 39
s u w a n e przez protestujących p o s t u l a t y e k o n o m i c z n e , p r a w d o p o d o b n i e p o ­
w t ó r z e n i e tak silnej akcji na rzecz o b n i ż e n i a czesnego stałoby się p r z e d m i o ­
t e m w e s t c h n i e ń coraz liczniejszych s t u d e n t ó w zaocznych. J e d n a k m i t O N R - u
nie żywił się ani dogorywającym e t o s e m a n t y k o m u n i z m u , ani e k o n o m i c z n ą
frustracją wielu m o i c h rówieśników.
Paradoksalnie to postępująca komercjalizacja s t u d i ó w i nijaczenie życia
akademickiego, z a m i a s t ośmieszać, jeszcze podsycały legendę r u c h u . I mniej
tu chodziło o szczegółowe hasła, a zwłaszcza o z u p e ł n i e n i e a k t u a l n e p o s t u ­
laty antyżydowskie. Ważniejsza była n a t o m i a s t s a m a ideowość oenerowców,
którzy za swą działalność mogli raczej oczekiwać relegowania z uczelni
niż przyznania im stypendiów, o p a ń s t w o w y c h p o s a d a c h nie wspominając.
N a m i a s t k i owej ideowości pozwalały doświadczyć gromadzące kilkutysięczne
t ł u m y m a r s z e protestacyjne p o wyborze Aleksandra Kwaśniewskiego n a p r e ­
zydenta; marsze, k t ó r e przecież nie były i nie mogły być niczym więcej, niż
tylko manifestacją bezsilnego - więc czystego - sprzeciwu.
Dla m n i e ów mit ONR-u miał jeszcze jeden wymiar: rodzinny. Obaj dziad­
kowie w połowie lat 30. znaleźli się w kręgu oddziaływania organizacji. Ojciec
mojej mamy, studiując w SGH, związał się ponoć z korporacją akademicką,
pozostającą w orbicie ruchu; ale umarł, zanim zdążyłem go dopytać o szczegóły.
Młodszy o blisko dekadę dziadek Kopiński, wówczas gimnazjalista w warszaw­
skiej uczelni technicznej Wawelberga, wraz z kolegami z klasy chodził na spotka­
nia tzw. piątek szkolnych do jednego z przywódców Falangi, Jerzego Hagmajera.
Wszystko to było z a p r o s z e n i e m do u d a n i a się w górę rzeki czasu; tej sa­
mej, z której p r ą d e m s p ł y n ę ł o In Stahlgewittern Jiingera, z żarliwego d e b i u t u
przemieniając się w b e z z ę b n e starcze w s p o m i n k i . Przeszłość - od d a w n a nie
istniejąca i wciąż żywa, odległa jak oglądane w dzieciństwie filmy z cyklu
„W starym kinie" i z a r a z e m bliska jak opowieści przy niedzielnym obiedzie
- prowokowała, by podjąć p r ó b ę p o k o n a n i a t e g o d w u p o k o l e n i o w e g o dystan­
su. Żeby poznać, czyli z r o z u m i e ć .
Faszyzm po sarmacku
Tak n a p r a w d ę to O N R - u właściwie nie było. Deklarację ideową Obozu Narodowo-Radykalnego p o d p i s a n o
14 kwietnia
1934 roku w „kuchni
studenckiej"
Bratniaka Politechniki Warszawskiej, na rogu Koszykowej i C h a ł u b i ń s k i e g o
LATO 2006
49
(w tej samej sali obecnego „pałacyku r e k t o r s k i e g o " z d a w a ł e m 60 lat później
m a t u r ę ) . Organizacja zaczęła się błyskawicznie rozwijać, w ciągu p a r u tygo­
dni pozyskując kilka tysięcy członków, głównie na stołecznych uczelniach. Ale
trzy miesiące później O N R j u ż nie istniał, a kilkuset jego działaczy znajdowa­
ło się w d r o d z e do „obozu o d o s o b n i e n i a " w Berezie Kartuskiej. S p o ś r ó d przy­
w ó d c ó w organizacji a r e s z t o w a n i a u n i k n ą ł bodaj tylko J a n Mosdorf, t y p o w a n y
dotąd na wodza, choć nie miał koniecznej po t e m u charyzmy. Przefarbował
on włosy na r u d o , zaszył się w d w o r z e znajomych na b i a ł o r u s k i m o d l u d z i u
i udawał g u w e r n e r a . Utracił przez to n a w e t tę o d r o b i n ę a u t o r y t e t u , j a k i m
cieszył się w ś r ó d p o d w ł a d n y c h .
O N R jako partia faszystowska stanowił zresztą swego rodzaju k u r i o z u m ,
gdyż g ł ó w n ą cechą r u c h u była t y p o w o polska anarchiczność. Zapoczątkował
g o wszak b u n t m ł o d e g o pokolenia przeciw „starszym p a n o m " , d o m i n u j ą c y m
we władzach S t r o n n i c t w a N a r o d o w e g o . Nic dziwnego, że ci, którzy tworząc
w ł a s n ą organizację, odrzucili - często ku zgorszeniu swych od lat związanych
z endecją rodzin i środowisk - z w i e r z c h n i c t w o żywej legendy, jaką był j u ż
wówczas D m o w s k i , nie byli s k ł o n n i p o d d a ć się n o w e m u liderowi. Na o w e
czasy O N R był po p r o s t u k o n t r k u l t u r ą .
Już z Berezy ruch wyszedł nie dość że zdelegalizowany, to w dodatku p o ­
dzielony. W czasie kilkumiesięcznej odsiadki wykrystalizowały się d w a odłamy,
potocznie nazywane grupami „ A B C " oraz „Falangi" - od tytułów gazet, wokół
których się skupiały. Nazwy O N R używała ta pierwsza, lecz jej oddziaływa­
nie ograniczało się w zasadzie do środowiska własnych ideologów, projek­
tujących rodzimą wersję korporacjonizmu, oraz tajnej s t r u k t u r y p o d n a z w ą
Organizacja Polska, o dość rozbudowanej hierarchii. To dzięki niej ONR-ABC
przetrwał aż do wojny, by w jej czasie utworzyć wraz z secesjonistami z en­
deckiej Narodowej Organizacji Wojskowej alternatywne względem Z W Z - e t u
N a r o d o w e Siły Zbrojne. Z a n i m do Polski wkroczyli sowieci, tradycja sarma­
ckiego warcholstwa zdążyła się jeszcze zrealizować w serii p o r w a ń i zabójstw
czołowych dowódców NSZ-etu, których p o d w ł a d n i podejrzewali o konszachty
z akowską Komendą Główną. (Tę schyłkową fazę r u c h u bez przesadnej stron­
niczości streścił w swym Lamencie nad Babilonem Wacław Holewiński, w scenie
sterroryzowania enesezetowskich sztabowców przez r o z ł a m o w ą bojówkę oraz
w słowach jednego z bohaterów: „Pozwolę sobie zauważyć, panie pułkowniku,
że r o z m o w a z tym o e n e r o w s k i m g ó w n e m jest b e z s e n s o w n a " ) .
50
F R O N D A 39
Kontestację m o ż n a by n a p r a w d ę u z n a ć za i s t o t ę o e n e r o w s k i e g o e t o s u .
To ciążące n a d organizacją fatum p r ó b o w a ł p r z e ł a m a ć t w ó r c a drugiej frakcji
- Bolesław Piasecki. Ruch Narodowo-Radykalny, bo takiej n a z w y używali
sami falangiści, był od grupy „ A B C " skrajniejszy nie tylko w teorii, otwarcie
propagując ustrój totalny, lecz p r z e d e w s z y s t k i m w praktyce, w z o r o w o reali­
zując m o d e l partii wodzowskiej. T r u d n o więc u z n a ć za przypadek, że R N R nie
dotrwał n a w e t do w y b u c h u wojny. Jego z m i e r z c h nastąpił j u ż w 1938 roku,
po tym, jak kluczowa dla p l a n ó w w o d z a koncepcja głębokiej infiltracji r e ż i m u
sanacyjnego, do czego w s t ę p e m było z a a n g a ż o w a n i e się falangistów w orga­
nizację młodzieżówki p a ń s t w o w o t w ó r c z e g o O Z O N - u , p o n i o s ł a fiasko. Z ca­
łej prężnej jeszcze n i e d a w n o organizacji Piaseckiego najwierniejsze okazały
się grupy t z w Uczelni Różnych, czyli l u m p e n p r o l e t a r i a c k i e bojówki. W czasie
wojny w ó d z z b u d o w a ł od n o w a konspiracyjną Konfederację N a r o d u , w k t ó ­
rej czołowe stanowiska zajmowali d a w n i falangiści. KN był j e d n a k n i e m a l
wyłącznie lokalną organizacją w a r s z a w s k ą i jako siła m i l i t a r n a nie odgrywał
w p o d z i e m i u większej roli, a p a m i ę t a się o n i m p r z e d e w s z y s t k i m ze względu
na fakt, że to p o d jego p a t r o n a t e m m ł o d z i literaci Wacław Bojarski, Andrzej
Trzebiński i Tadeusz Gajcy wydawali j e d e n z najważniejszych p e r i o d y k ó w
literackich czasów okupacji: „Sztuka i N a r ó d " .
Jeśliby z a t e m p o m i n ą ć intensywny, ale b a r d z o krótki czas legalnej działal­
ności i b u d o w a n i a struktur, zauważalna na zewnątrz aktywność n a r o d o w y c h
radykałów zajmuje łącznie r a p t e m d w a trzyletnie okresy:
falangistowski
przed wojną ( 1 9 3 5 - 1 9 3 8 ) oraz e n e s z e t o w s k i w czasie wojny ( 1 9 4 2 - 1 9 4 5 ) .
Jako organizacja polityczna O N R nie odegrał właściwie żadnej roli i aż dziw
bierze, że tego p a p i e r o w e g o tygrysa od lat wykorzystują jako straszak liberal­
ni publicyści. Pielęgnowanie czarnej legendy r u c h u , k t ó r y n i e m a l nie istniał,
dowodzi albo ich niewiedzy, albo lekceważenia czytelników, po których jajo­
głowi najwyraźniej nie oczekują krytycznej lektury, lecz jedynie s p r a w n e g o
przyswajania p s e u d o i n t e l e k t u a l n y c h klisz i wyrabiania emocjonalnych o d r u ­
chów warunkowych.
N i e p o r ó w n a n i e większy od politycznego okazał się n a t o m i a s t potencjał
m i t o t w ó r c z y O N R - u . Już s a m a jego n a z w a stała się s y m b o l e m tej krótkiej, bo
trwającej ledwie kilka lat, epoki, kiedy - jak pisał w swych w s p o m n i e n i a c h
jeden z ówczesnych falangistów, Wojciech Wasiutyński - w całej Europie,
od Hiszpanii po R u m u n i ę , m ł o d z i ludzie witali się na d w a sposoby: albo
LATO 2 0 0 6
51
p o d n i e s i e n i e m zaciśniętej pięści, co lansowały „jednolite", bo k i e r o w a n e bez­
p o ś r e d n i o z Kremla, „antyfaszystowskie fronty l u d o w e " , albo wyciągnięciem
ramienia z o t w a r t ą d ł o n i ą w geście „rzymskiego p o z d r o w i e n i a " .
Próba prozy
Pisanie wierszy stanowi przypadłość wieku dojrzewania; co prawda, n i e k t ó ­
rym nie mija o n a nigdy. Z kolei zdolność u p r a w i a n i a eseistyki to po p r o s t u
kwestia lat lektur i doświadczeń. Prawdziwą l i t e r a t u r ą jest d o p i e r o powieść,
w niej b o w i e m z a r ó w n o objawienia poetyckie, jak też konstrukcje dyskursywne podlegają weryfikacji. N i e chodzi tu o ż a d n e wysilone e k s p e r y m e n t y for­
m a l n e , które gdy m i n i e kształtująca je m o d a literacka, okazują się zwyczajnie
nie do czytania. M a m na myśli powieść par excellence, o jakiej we w s p o m n i e n i u
Po śmierci Marii Dąbrowskiej pisał Andrzej Kijowski. P r o g r a m francuskiego na­
turalizmu (u n a s zaś - należałoby d o p o w i e d z i e ć - realizmu krytycznego) nie
był, z d a n i e m krytyka, tylko j e d n y m z e t a p ó w ewolucji sztuki powieściowej,
lecz „ s f o r m u ł o w a n i e m estetyki g a t u n k u w jego kształcie najdojrzalszym,
w kształcie klasycznym". Pisząc więc w poetyce, k t ó r a wykrystalizowała
się w drugiej p o ł o w i e XIX wieku, pisząc „jak Maria D ą b r o w s k a " , marzenia,
postawy i idee poddaje się próbie. Na p r z e s t r z e n i kilkuset s t r o n d r u k u ich
autentyczność bądź p a p i e r o w o ś ć zostaje d o k ł a d n i e s p r a w d z o n a dzięki prze­
łożeniu na żywioł ludzkiej mowy, opisy z a c h o w a ń oraz myśli przedstawia­
nych osób.
„ M i t o t w ó r s t w o - o t o co jest na d n i e epopei, d r a m a t u . I s t o t ą m i t u nie
jest j e d n a k jego anegdota, lecz koncepcja życia, której wcieleniem jest b o h a ­
ter m i t u " - pisał W ł o d z i m i e r z Pietrzak w eseju otwierającym jego w o j e n n y
Rachunek z dwudziestoleciem. O N R stał się swoistą miejską legendą, lecz w ciągu
kilku przedwojennych lat nie z d ą ż o n o jego „koncepcji życia" p o d d a ć p r ó b i e
prozy. W p r a w d z i e w t y m k i e r u n k u zmierzały pierwsze powieści W ł a d y s ł a w a
Jana Grabskiego z połowy lat 30., ale w k r ó t c e z a r ó w n o on, jak i i n n y sympaty­
zujący wówczas z n a r o d o w y m radykalizmem d e b i u t a n t , Jerzy Andrzejewski,
uległ m o d z i e na powieść katolicką a la B e r n a n o s i Mauriac.
O d p o w i e d n i czas n a zarysowanie literackiego p o r t r e t u r u c h u przyszedł
dopiero po klęsce wrześniowej i u p a d k u Drugiej Rzeczypospolitej, co n a t u ­
ralnie skłaniało do p o d s u m o w y w a n i a całego polskiego międzywojnia. Pełny
52
F R O N D A 39
obraz b o h a t e r a o e n e r o w s k i e g o m i t u dałby na p e w n o s a m Pietrzak - d a w n y
falangista, a w czasie wojny szef p r o p a g a n d y KN-u - w p l a n o w a n e j powieś­
ciowej tetralogii Między Wschodem i Zachodem. Co do tego, czy poległy w p o ­
w s t a n i u w a r s z a w s k i m pisarz zdążył dokończyć ów cykl, relacje są sprzeczne;
tak czy siak zachował się zeń tylko j e d e n t o m , z a t y t u ł o w a n y Lot jaskółek, oraz
fragmenty d w ó c h innych. N i e s t e t y m i t u O N R - u nie p o d d a ł p r ó b i e prozy tak­
że Andrzej Trzebiński, również kaenowiec, lecz od Pietrzaka m ł o d s z y o blisko
dekadę i d o p i e r o w trakcie okupacyjnego Wielkiego Czytania poznający świat
dwudziestolecia. W powieści Kwiaty z drzew zakazanych, k t ó r a w o b e c nagłej
śmierci autora, rozstrzelanego w ulicznej egzekucji, u r w a ł a się w p ó ł zdania,
kreśli on obraz grupy totalistów, kierowanej przez niejakiego Zbigniewa. Ale
gdy czytać to równolegle z w o j e n n y m Pamiętnikiem Trzebińskiego, p o w i e ś ć
wydaje się raczej a u t o i r o n i c z n y m p o r t r e t e m jego s a m e g o i s t w o r z o n e g o prze­
zeń Ruchu Kulturowego niż l e g e n d a r n e g o w o d z a Falangi i KN-u oraz jego
podkomendnych.
Jaki los mógł j e d n a k czekać zaraz po wojnie prozę, k t ó r a ukazywałaby
o e n e r o w s k ą „koncepcję życia"? Jeśli jej a u t o r nie znalazłby się na emigracji,
a pozostawszy w kraju, nie wybrałby milczenia, to jaką cenę przyszłoby mu
zapłacić za publikację? Przyczynkiem do tych r o z w a ż a ń m o ż e być h i s t o r i a n o ­
weli Andrzejewskiego Wielki Tydzień, powstałej p o d b e z p o ś r e d n i m w r a ż e n i e m
p o w s t a n i a w w a r s z a w s k i m getcie. O p o w i a d a o n a o s p o t k a n i u p o d m u r a m i
płonącej „dzielnicy z a m k n i ę t e j " J a n a Małeckiego z d a w n ą sympatią, zasy­
m i l o w a n ą Żydówką, k t ó r a ukrywa się po aryjskiej s t r o n i e m u r u . Z chrześ­
cijańskiego poczucia obowiązku udziela on jej schronienia, m i m o że z za­
skoczeniem i niechęcią konstatuje jej obcość w z g l ę d e m polskości i całkowite
u t o ż s a m i e n i e z walczącymi w getcie. Andrzejewski miał więc p r a w o obawiać
się, że powojenni nadzorcy kultury d o p a t r z ą się w t y m e c h a p r z e d w o j e n n y c h
poglądów jego samego, który na ł a m a c h „ P r o s t o z m o s t u " p o s t u l o w a ł , by
m ł o d z i literaci „dopracowali się w sobie ładu n a r o d o w e g o , m o r a l n e g o i s p o ­
łecznego, [...] bez k t ó r e g o nie ma h a r m o n i i ani w życiu, ani w t w ó r c z o ś c i " .
O b a w a była tym bardziej zasadna, że - co nie u s z ł o uwagi o s ó b znających
Wielki Tydzień z p o d z i e m n y c h odczytów - w p i e r w o t n e j wersji o p o w i a d a n i a
Małecki e w i d e n t n i e pełnił funkcję a u t o r s k i e g o porte-parole. W tej sytuacji
przed publikacją w 1945 roku pisarz g r u n t o w n i e p r z e r e d a g o w a ł nowelę,
akcentując swój dystans w o b e c g ł ó w n e g o b o h a t e r a szeregiem k o m e n t a r z y
LATO 2 0 0 6
53
demaskujących jego d r o b n o m i e s z c z a ń s k i e ograniczenia i u p r z e d z e n i a oraz
doklejając m u . . . o e n e r o w s k i e koneksje. N a z w a O N R - u w Polsce Ludowej
miała p r a w o pojawiać się wyłącznie w roli inwektywy.
Obstalunki inteligenckie
W pierwszych latach po „wyzwoleniu" bujnie rozwinął się n u r t litera­
tury, który w p r a w d z i e zyskał m i a n o r o z r a c h u n k ó w inteligenckich,
ale w k t ó r y m rzetelne p r z e d s t a w i a n i e międzywojnia, m o ż l i w e jesz­
cze w powieściach pisanych do szuflady za czasów okupacji, nie
miało już racji bytu. Z a d a n i e pisarzy było b o w i e m z u p e ł n i e i n n e :
mieli oni j e d n o z n a c z n i e d e m a s k o w a ć i zohydzać p a m i ę ć o czasach
dwudziestolecia - czasach
sanacyjnego r e ż i m u ,
kapitalistycznego
wyzysku i endeckiego bojówkarstwa. O b s t a l o w y w a n e w e d l e tej re­
cepty wyroby literackie osiągały najwyższe n a k ł a d y i były w i e l o k r o t n i e
w z n a w i a n e przez p a ń s t w o w e oficyny, a robotnicy pióra, z których war­
sztatów o n e wyszły, otrzymywali od nowej w ł a d z y h o j n ą zapłatę za swą
robociznę. Wiele z nich, ukazując w krzywym zwierciadle p r z e d w o j e n n ą
„ k o ł t u n e r i ę " , przynosiło też karykatury pojedynczych o e n e r o w c ó w oraz
całej organizacji.
Wydane w 1946 roku Mury Jerycha Tadeusza Brezy p o w s t a ł y jeszcze
w czasie wojny, jak skwapliwie zaznaczał autor, lecz d z i w n y m trafem
idealnie wpisywały się w n u r t rozrachunkowy. Nic z a t e m dziwnego, że
kilka lat później, w okresie ofensywy socrealizmu, m o g ł y być przez a u t o r a
z p o w o d z e n i e m k o n t y n u o w a n e w d w u t o m o w y m Niebie i ziemi. Dylogia liczy
łącznie około tysiąca s t r o n i zwyczajnie nie daje się czytać, gdyż n a p i s a n a jest
z n i e z n o ś n ą manierą, k t ó r ą utrwalacze peerelowskich hierarchii literackich
nadal z u p o r e m określają, jak Ryszard M a t u s z e w s k i w swym Alfabecie, „kun­
sztownym, w y s z u k a n y m stylem". W ś r ó d bełkotliwych „ r o z m ó w i s t o t n y c h "
i nieudolnych psychologicznych charakterystyk poszczególnych postaci daje
się wyłowić kilka scen, ukazujących a n o n i m o w y „ r u c h " w trakcie flirtu z koła­
mi rządowymi. Gra toczy się przy tym tyleż o wpływy w ś r ó d m ł o d z i e ż y i wła­
dzę nad krajem, co o elektryzującą i sanacyjnych dygnitarzy, i n a r o d o w y c h
radykałów puszczalską księżniczkę Krystynę M e d e k s z a n k ę . J e d n o c z e ś n i e
elita r u c h u w tajemnicy p r z e d s w y m w o d z e m , n o s z ą c y m urocze n a z w i s k o
54
F R O N D A 39
Papara, knuje, jak s p r o w o k o w a ć bojówkę skrajnej lewicy do p r z e p r o w a d z e n i a
n a ń z a m a c h u . Oczywiście na miejsce w o d p o w i e d n i m m o m e n c i e przybyłaby
odsiecz, lecz dzięki tej napaści w ó d z zyskałby wreszcie należny mu rozgłos.
Prosto z tej narady n a r o d o w c y udają się na przyjęcie do żydowskich p l u t o kratów, by upiwszy się na ich koszt, obmacywać po kątach córki gospoda­
rzy, ich koleżanki, a w ostateczności i p a n i e n k i z własnej organizacji.
Tymczasem Papara planuje wraz z d o w ó d c ą swoich pałkarzy brutal­
ne p r z e p ę d z e n i e żydowskich gruźlików z u z d r o w i s k a w Otwocku,
gdyż t e n „z woli Najwyższego u m y ś l n i e jest bliski Warszawy,
żeby służył n a s z y m r o b o t n i k o m , naszej inteligencji, n a s z y m ar­
t y s t o m " . Jak widać, gdyby Breza u m i a ł pisać, to m ó g ł b y z t e g o
średnich l o t ó w pamfletu sklecić nie najgorszą k o m e d i ę .
Epizod p l a n o w a n e j prowokacji w ś r ó d k o m u n i s t y c z n y c h b o jówkarzy p o ś r e d n i o osłabia j e d e n ze straszaków typowych dla
całej prozy r o z r a c h u n k o w e j . Świadczy on b o w i e m , że od używa­
nia siły nie stroniły także inne, p o z a „faszystowskimi", organizacje,
a posiadanie zbrojnych o d d z i a ł ó w nie s t a n o w i ł o ani wyłączności, ani
n a w e t specjalności O N R - u . Zwłaszcza u m ł o d y c h czytelników, którzy
na ogół nie mieli pojęcia, iż w II RP z p o w o d ó w politycznych najgęściej
strzelały do siebie p a r a m i l i t a r n e milicje PPS-u i KPR co roku ochraniające
konkurencyjne pierwszomajowe pochody, takie p o s t a w i e n i e sprawy przez
Brezę m o g ł o wywołać szok. P o w s z e c h n o ś ć s t o s o w a n i a p r z e m o c y w o b e c
politycznych przeciwników w latach
później
30.
zaświadcza o p u b l i k o w a n a r o k
powieść Jerzego P u t r a m e n t a Rzeczywistość
(jako czytadło znacz­
nie lepsza od Murów Jerycha). L u m i n a r z bierutowskiej kultury, opiewając
działalność i słynny proces wileńskiej grupy H e n r y k a D e m b i ń s k i e g o (w
książce noszącego nazwisko Jasiński), w k t ó r y m s a m również zasiadł na
ławie oskarżonych, kreował p o n u r y obraz Polski p r z e d w r z e ś n i o w e j , a swo­
im nazwiskiem n a d a w a ł mu c h a r a k t e r n i e m a l oficjalnej wykładni dziejów
najnowszych. U P u t r a m e n t a n a r o d o w c y ze szczególnym u p o d o b a n i e m biją
Żydówki i czerwonych harcerzy, co m o ż e nie jest tylko perfidnym oszczer­
stwem, lecz e c h e m osobistych preferencji a u t o r a . Z jego p o r t r e t u w o kilka
lat późniejszym Zniewolonym umyśle Czesława Miłosza, kolegi z czasów wileń­
skich, w i a d o m o b o w i e m , że za m ł o d u , n i m późniejszy a u t o r Rzeczywistości
trafił w orbitę w p ł y w ó w k r y p t o k o m u n i s t y c z n y c h , s a m był p a ł k a r z e m . To,
LATO 2006
55
że P u t r a m e n t nie ulegai h u m a n i t a r y s t y c z n y m m i a z m a t o m , a od wyższości
moralnej w o l a ! zwycięstwa w starciach bezpośrednich, uwidacznia się wy­
raźnie, gdy po serii u p o k o r z e ń pozwala on b o h a t e r o m swej powieści wziąć
wreszcie r e w a n ż na n a r o d o w c a c h podczas wielkiej bijatyki na uniwersytecie.
Z dzisiejszej perspektywy Rzeczywistość wydaje się całkiem s p r a w n ą powieścią
s u b k u l t u r o w ą : wystarczyłoby zmienić tracące m y s z k ą dekoracje proletariac­
kie i faszystowskie, a w ich miejsce podstawić h a s ł a typu „Zabij skina skur­
wysyna!" czy „Brudasy do gazu!", i otrzymalibyśmy s e n t y m e n t a l n ą narrację
p u n k o w o - s k i n o w s k ą z lat 80.
I n n e g o rodzaju t r i u m f nad o e n e r o w c a m i zapewnił Kazimierz Brandys
b o h a t e r o w i swojej powieści Samson z roku 1948 (otwiera o n a r o z r a c h u n k o w y
cykl Między wojnami, zwłaszcza w o s t a t n i c h t o m a c h bliski j u ż socrealizmowi).
Jakub Gold, w s k u t e k biedy z m u s z o n y przerwać s t u d i a na warszawskiej m e ­
dycynie, wychodząc z r e k t o r a t u po o d e b r a n i u d o k u m e n t ó w , trafia na grupę
demonstrujących przed b u d y n k i e m n a r o d o w c ó w i zostaje przez nich
napadnięty. Pobity i sponiewierany, w p e w n y m m o m e n c i e łapie w rękę
kamień i w i n s t y n k t o w n y m o d r u c h u o b r o n y zabija n i m j e d n e g o z napast­
ników. Sąd skazuje go na 10 lat więzienia za u m y ś l n e zabójstwo, z czego do
wybuchu wojny Gold zdąży odsiedzieć tylko dwa. Kompozycja t e g o p r z e ł o ­
m o w e g o wydarzenia w życiu J a k u b a jest tak p r z e w r o t n a , że wręcz perwer­
syjna: zarazem b o w i e m zachował on czystość i n i e w i n n o ś ć ofiary polskiego
antysemityzmu, jak i wyszedł zwycięsko ze starcia z o e n e r o w c a m i , zadając
im całkowicie realne „straty w ludziach"; t y m s a m y m zaś o e n e r o w c y oka­
zują się przegrani i na p o z i o m i e m o r a l n y m , i na „ m i l i t a r n y m " .
Pożegnania Stanisława Dygata ukazały się w tym samym czasie co Samson
i podobnie jak u Brandysa O N R stanowi tutaj esencję rzeczywistości polskiego
dwudziestolecia, a kwestia stosunku do ruchu jest papierkiem lakmusowym,
który służy bohaterowi do odróżniania przyjaciół od przeciwników. Gromada
narodowców pojawia się już w pierwszej scenie powieści: „Uniwersytet wrzał
i huczał. Był maj, miesiąc, w którym kwitną bzy i więdną zimowe troski. Ze
wstrętem przedzierałem się do kwestury przez t ł u m migocący rumianymi
gębami, laskami, korporanckimi «deklami» i wrzaskiem wznoszącego się pod
sufity h y m n u o potężnej Polsce od m o r z a do morza". M i m o jawnej niechęci do
oenerowców jest to ich bodaj najbardziej ludzki obraz w powojennej literaturze,
ludzki przede wszystkim z dwóch powodów: bo chociaż ironicznie, ale wskazana
56
F R O N D A 39
tu zostaje główna idea ruchu, którą bynajmniej nie było, jak to piszą inni autorzy
prozy rozrachunkowej, bicie Żydów, lecz Wielka Polska; ludzki także dlatego, że
wreszcie ukazuje się tu nie bezosobowa masa, lecz twarze żywych ludzi, choćby
typowo inteligencka pogarda kazała je nazywać „rumianymi gębami".
Wraz
z
zadekretowaniem
socrealizmu
na
szczecińskim
zjeździe
związku literatów w 1949 roku wątek o e n e r o w s k i znikł z ich pola widze­
nia, a w kolejnej fali rozrachunków, k t ó r a przyszła w r a z z odwilżą,
pisarze p o d s u m o w y w a l i j u ż nie okres międzywojnia, lecz stalinizmu.
Do prozy O N R powrócił jeszcze tylko na k r ó t k ą chwilę w m i n i p o w i e ści Jerzego Stefana Stawińskiego Sześć wcieleń Jana Piszczyka z 1959
roku. G r o t e s k o w a scena d w ó c h p o c h o d ó w : o z o n o w e g o i o e n e r o w s k i e g o
i niewydarzonego karierowicza p o m i ę d z y nimi, k t ó r y nie wiedząc, jak wy­
brnąć z kłopotliwej sytuacji, w z n o s i raz h a s ł a sanacyjne, raz endeckie, z n a n y
jest już j e d n a k głównie dzięki rok późniejszej ekranizacji Andrzeja M u n k a pt.
Zezowate szczęście.
Ponadpartyjny narodowo-radykalny liberał
Stanisław Piasecki nie należał do O N R - u . Co więcej, aż do w y b u c h u wojny nie
był członkiem żadnej partii, choć od m ł o d o ś c i związany był z o b o z e m n a r o d o ­
wym. Powstaniec śląski i wszechpolak, ukończywszy e k o n o m i ę w Poznaniu,
przeprowadził się do stolicy, gdzie rozpoczął pracę w sędziwej, wychodzącej
już od p ó ł t o r a wieku „Gazecie Warszawskiej", s z t a n d a r o w y m d z i e n n i k u
endecji.
Niewątpliwie i w s p ó l n o t a pokoleniowa,
i wspólnota poglądów
zbliżała go do Ruchu Młodych O b o z u Wielkiej Polski. W 1933 roku w ł a d z e
sanacyjne rozwiązały tę p o n a d s t u t y s i ę c z n ą organizację, a s p o n t a n i c z n y o p ó r
torpedowali także działacze starszego pokolenia, którzy chcieli roztoczyć n a d
młodzieżą ściślejszą kontrolę, wcielając ją do Sekcji M ł o d y c h S t r o n n i c t w a
N a r o d o w e g o . W rezultacie wiele ogniw r u c h u z o s t a ł o b e z p o w r o t n i e u t r a ­
conych przez endecję, a część środowisk p r z e s z ł a do o b o z u rządowego, jak
p o z n a ń s k i Związek Młodych N a r o d o w c ó w Klaudiusza Hrabyka czy l w o w s k a
grupa Zdzisława Stahla.
I w ł a ś n i e w tej sytuacji byli przywódcy RM O W R nie widząc s z a n s na
przejęcie władzy w Polsce ani żadnych k o n k r e t n y c h działań w tym kierun­
ku ze strony „starych" narodowców, zdecydowali się na p o w o ł a n i e własnej
LATO 2 0 0 6
57
organizacji - O b o z u Narodowo-Radykalnego. Stanisław Piasecki (nie mający
zresztą nic w s p ó l n e g o z późniejszym w o d z e m Falangi Bolesławem, choć do
dziś często z n i m mylony) wspierał ich s w o i m d o ś w i a d c z e n i e m , rozkręcając
pierwsze n u m e r y oenerowskiej „Sztafety". Pracował w t y m czasie w d z i e n n i ­
ku „ABC", od 1932 roku redagując cotygodniowy d o d a t e k „ABC Literacko-Artystyczne". N i e m i a ł o to j e d n a k nic w s p ó l n e g o z o p t o w a n i e m za secesjonistyczną grupą, zawiązaną w k r ó t c e wokół tej gazety.
Od początku
1935
roku
Piasecki
zaczął
wydawać w ł a s n y tygodnik
„Prosto z m o s t u " , k t ó r e g o czołowymi p i ó r a m i byli z a r ó w n o starzy-HU]\
Zdziechowski, Adolf Nowaczyński), jak i m ł o d z i endecy (Adam Doboszyński,
Jan Dobraczyński), a także o e n e r o w c y (Mosdorf, Wasiutyński, P i e t r z a k ) . Rok
później, a więc j u ż po definitywnym r o z ł a m i e w s a m y m ONR-ze, r e d a k t o r
u p o m i n a ł swoich co bardziej zapalczywych kolegów: „Rola r u c h u n a r o d o w o -radykalnego, k t ó r e m u wypadki nie pozwoliły się przekształcić w organizację
polityczną, była i jest z n a c z n a w zakresie p r o p a g a n d y i twórczości ideowej,
która miała swój duży wpływ z a r ó w n o na S t r o n n i c t w o N a r o d o w e , jak i na na­
cjonalistyczne skrzydło dawnej sanacji. Ale siłą m a s o w ą jest p r z e d e w s z y s t k i m
S t r o n n i c t w o " . D o końca też zachował o g r o m n y szacunek d o D m o w s k i e g o ,
którego uważał za „największego od czasów Staszica i Konarskiego pisarza
politycznego w Polsce, a t a m t y c h rozległością myśli i świetnością stylu na
p e w n o przewyższającego" i k t ó r e m u poświęcił cały specjalny n u m e r tygodni­
ka po jego śmierci w styczniu 1939 roku.
Ponadpartyjność Stanisława Piaseckiego nie wyczerpywała się j e d n a k
na opłotkach n a w e t najszerzej r o z u m i a n e g o obozu n a r o d o w e g o . Redaktor
„Prosto z m o s t u " z e n t u z j a z m e m przyjmował publikację Beniaminka Karola
Irzykowskiego i cieszył się z sojuszu przeciw „boyszewizmowi" z pepeesowskim „Robotnikiem" oraz „ Z e t e m " sympatyzującego z sanacją Jerzego Brauna.
Pozytywnie recenzował też szkice literackie Jana N e p o m u c e n a Millera, odnaj­
dując w nich nie tyle zapowiedź wolty ideowej pisarza, z n a n e g o z sympatii so­
cjalistycznych, ile po p r o s t u świadectwo odczytywania przezeń prawdy w spo­
sób, m i m o dzielących ich różnic, zbieżny z n i m samym oraz jego środowiskiem
i obozem politycznym. „To, co Miller nazywa uniwersalizmem, jest po p r o s t u
społecznym, zbiorowościowym, antyindywidualistycznym s p o s o b e m patrzenia
na świat. Zgoda. Tak właśnie my, m ł o d e pokolenie, na świat patrzymy. [...]
Błąkamy się jeszcze wszyscy, choć coraz wyraźniejsze się staje, że do j e d n e g o
58
F R O N D A 39
zmierzamy celu. D u ż o jest tych zabląkań w książce Millera, jak ich nie brak
i w naszym obozie, choć w innym o n e idą kierunku. Ale jeśli w książce przeciw­
nika ideowego m o ż n a znaleźć obok rzeczy spornych, czy n a w e t wrogich dużo,
bardzo dużo odczuć i przemyśleń stycznych, lub n a w e t wspólnych, to dowód,
że n o w a świadomość polska coraz się bardziej przeciera".
Nie był też Piasecki cynicznym graczem na scenie literackiej, chociaż za­
r z u c a n o m u „ k a p e r o w a n i e " a u t o r ó w dla pisma, zwłaszcza zaś Gałczyńskiego.
Pomijano j e d n a k przy t y m fakt, że tym, co głównie ich kusiło, była w o l n o ś ć
wypowiedzi, jaka p a n o w a ł a w piśmie, oraz szansa na w y d r u k o w a n i e książki
w serii Biblioteka „Prosto z m o s t u " , w której wydali swe d e b i u t y książkowe
Andrzejewski, Gałczyński, Bolesław Miciński. Ten o s t a t n i tak o d p o w i a d a ł
na napaść Józefa Łobodowskiego na ł a m a c h „Wiadomości Literackich":
„Szczerze j e s t e m wdzięczny red. Piaseckiemu, że mi u m o ż l i w i a tę pracę,
w przeciwieństwie do innych r e d a k t o r ó w [...] nie w y m a g a o d e m n i e rezyg­
nacji ze współpracy w innych p i s m a c h i niczym nie krępuje mojej wypowie­
dzi. Tak się w ł a ś n i e złożyło [...] że w ł a ś n i e w t y m «złowriednym żurnalje»
znalazłem rzecz bezcenną: w o l n o ś ć " . R e d a k t o r nie był wreszcie człowiekiem
m a ł o s t k o w y m , skoro już po d e m o n s t r a c y j n y m r o z s t a n i u się z „ P r o s t o z m o ­
s t u " Andrzejewskiego, a więc z u p e ł n i e b e z i n t e r e s o w n i e , doceniał go jako
czołowego prozaika „nowej, narastającej literatury polskiej". I w a r t o przy
tym pamiętać, że wydając tygodnik, Piasecki nie korzystał z żadnych sub­
wencji p a ń s t w o w y c h ani funduszy partyjnych, a redakcja mieściła się w jego
prywatnym mieszkaniu przy Książęcej 6 (eklektyczna kamienica ocalała i dziś
sąsiaduje z b u d y n k i e m giełdy).
Pisarz w Polsce ONR-u
Czy m i t O N R - u mógł w ogóle zostać zapisany? Jakie w a r u n k i m u s i a ł b y speł­
nić jego twórca? Kim być? Jak pisać? Kto byłby a d r e s a t e m tej prozy? I gdzie
szukać na te pytania odpowiedzi?
W niedokończonej książce Katolickie Państwo Narodu Polskiego, poświęconej
p r o g r a m o w i p o l i t y c z n e m u Falangi, J a n Józef Lipski opisał m.in. deklaracje
r u c h u w kwestii kultury. Jak m o ż n a było przewidzieć, z dociekań tych a u t o r
wysnuł wniosek, że k o n s e k w e n t n i e w p r o w a d z o n y w życie t o t a l i z m falangi­
s t ó w m u s i a ł d o p r o w a d z i ć d o zorganizowania „kultury t w o r z o n e j n a r o z k a z "
LATO 2 0 0 6
59
(by posłużyć się zgrabną f o r m u ł ą Trzebińskiego), ściśle
w e d ł u g wskazań ideologicznych. Sens takich b a d a ń wy­
daje się j e d n a k n a d e r wątpliwy, i to nie tylko dlatego, że są
o n e w istocie formą samosprawdzającej się p r z e p o w i e d n i ,
na której końcu czai się w i d m o literatury i sztuki wyja­
łowionej
przez
polityczną
poprawność
(faszystowską,
stalinowską czy tolerancjonistyczną - to j u ż rzecz wtór­
n a ) . A przecież n a w e t na twórczość socrealistyczną o wiele
większy wpływ niż partyjne wytyczne miały p o s t u l a t y wysoko
postawionych w komunistycznej hierarchii h i s t o r y k ó w i kryty­
ków literatury, polityka wydawnicza p a ń s t w o w y c h oficyn oraz
decyzje artystyczne co ważniejszych pisarzy, cieszą­
cych się zaufaniem władz. M e t o d a Lipskiego nie
przybliży nas z a t e m do odpowiedzi na p o s t a w i o n e
wyżej pytania, m o ż e to n a t o m i a s t uczynić analiza p r o g r a m u lite­
rackiego wpływowych ludzi kultury z kręgu O N R - u . Z tych zaś bez
wątpienia najważniejszą postacią był Stanisław Piasecki. Niewiele
ryzykując, m o ż n a postawić tezę, że gdyby j a k i m ś z r z ą d z e n i e m
losu oenerowcy (z którejkolwiek opcji) przejęli wła­
dzę, to w ł a ś n i e on wziąłby g ł ó w n ą o d p o w i e d z i a l n o ś ć
za sprawy kultury (niezależnie od tego, czy chodziłoby
o o d p o w i e d n i r e s o r t w rządzie, czy też o zarząd c e n t r a l n y m , monopolistycz­
nym k o n c e r n e m wydawniczym). Spróbujmy z a t e m z obfitego, choć d a t u ­
jącego się na zaledwie j e d n ą dekadę, d o r o b k u publicystycznego r e d a k t o r a
„Prosto z m o s t u " wyłowić opis m o d e l o w e g o czy też idealnego pisarza Polski
narodowo-radykalnej.
Program literacki Piaseckiego kierował się p r z e d e w s z y s t k i m przeciwko
„ o k r o p n e m u , zatruwającemu d u s z e i niszczącemu charaktery z a d u c h o w i
Warszawki literackiej", gdzie „obowiązującym w y z n a n i e m wiary jest m y d ł k o waty liberalizm, ckliwy h u m a n i t a r y z m i dzieciuchowaty pacyfizm". Mówiąc
konkretnie, uderzał on w Skamandra, „Wiadomości Literackie", b o y o w o -krzywickie „życie u ł a t w i o n e " i poczęte z ich d u c h a „ k a w i a r n i a n e " p i s a r s t w o
zawodowych literatów. Z a w o d o w s t w o było tu w a ż n y m z a r z u t e m , jako że
redaktor „Prosto z m o s t u " zdecydowanie przychylał się do N o r w i d o w e j tezy,
iż „ p o e t ą się nie jest, p o e t ą się bywa". W konsekwencji pisarz „nie m o ż e
60
F R O N D A 39
i nie p o w i n i e n liczyć na to, że praca literacka da mu p e ł n e
u t r z y m a n i e " , u p i e r a n i e się zaś przy t y m będzie m i a ł o
dlań o p ł a k a n e skutki, bo „konieczność m e c h a n i c z n e j
produkcji tylu a tylu powieści, n o w e l i a r t y k u ł ó w na
r o k [...] m u s i przynieść wyjałowienie t a l e n t u " .
Poza t r o s k ą o p i ó r o pisarza i jego t w ó r c z o ś ć
sprawa m i a ł a j e d n a k jeszcze drugie d n o :
Piasecki u w a ż a ł b o w i e m , że „konieczność
jakiejś
pracy
zarobkowej
poza
literaturą
jest w polskich w a r u n k a c h z n a k o m i t y m an­
tidotum na omraczanie talentów zaduchem
atmosfery cygańsko-literackiej". P o d s t a w o w ą
s p r a w ą dla pisarza pragnącego stworzyć dzieła
n a p r a w d ę w a r t o ś c i o w e jest więc wyrwanie się z bag­
n a środowiska literackiego.
Czy jest to j e d n a k n a p r a w d ę aż takie w a ż n e , z k i m
się zadaje i jak żyje artysta? Czy o r a n d z e jego twór­
czości nie decyduje p r z e d e w s z y s t k i m talent?
Nie
o c e n i a m y przecież autorów, tylko ich utwory. O n i s a m i
jako k o n k r e t n e osoby nie m u s z ą n a s w ogóle obchodzić.
Dość, żeby pisali i wydawali książki przyjemne w lektu­
rze, a zarazem m ą d r e i inspirujące. Na takie p o s t a w i e n i e sprawy Piasecki jed­
n a k a b s o l u t n i e się nie zgadzał: „ N i e oceniajcie człowieka - tylko jego dzieło!
Ba, tylko, że dzieło nie jest i nie m o ż e być przecież niczym i n n y m , jak wypo­
w i a d a n i e m siebie. Nie m o ż e m a r n y człowiek być wielkim artystą. Ściślej: nie
m o ż e człowiek, który p r o g r a m o w o pozwala sobie na m a r n o ś ć , być p i s a r z e m
wielkim. Bo m o ż e być oczywiście p i s a r z e m wielkim człowiek grzeszny, wal­
czący z grzechem. W walce zaś w y p o w i a d a się c h a r a k t e r " .
Piasecki miał z a p e w n e nadzieję, że ś w i a d o m i e p r z e z e ń k s z t a ł t o w a n e
środowisko „Prosto z m o s t u " będzie nie tylko przeciwstawiać się politycznie
czy ideowo salonowi „Wiadomości Literackich", lecz że wytworzy się tutaj
zupełnie inny typ społeczności pisarskiej. Sam r e d a k t o r najchętniej n a z w a ł b y
to p e w n i e „szkołą c h a r a k t e r ó w " , której przyświecałaby „zasada, że m i ę d z y
twórczością a życiem twórcy zachodzi ścisły związek, że nie tylko tworzyć
trzeba pięknie, ale i żyć pięknie, że o s o b i s t e życie artysty jest r ó w n i e w a ż n e
LATO 2006
61
jak jego sztuka, bo jest tej sztuki ź r ó d ł e m " . N i e p r z y p a d k o w o deklarując:
„Jesteśmy p i s m e m walczącym. Walczymy o n o w y typ prozy i poezji polskiej",
Piasecki używał liczby mnogiej. O p o d e j m o w a n i u bądź nie jego wyśrubowa­
nych p o s t u l a t ó w etycznych każdy a u t o r m u s i a ł , rzecz jasna, decydować o s o ­
biście. Niemniej dla r e d a k t o r a było oczywiste, że n a w e t n i e d u ż a s p o ł e c z n o ś ć
pisarska odgrywa wielką rolę w w y k u w a n i u t e g o n o w e g o m o d e l u twórczości
literackiej, dopingując swoich c z ł o n k ó w do p o d e j m o w a n i a wciąż na n o w o
wysiłku d o r a s t a n i a do sztuki.
Za rzecz równie w a ż n ą uważał Piasecki przynależność i żywe uczestnictwo
artystów pióra w szerszej wspólnocie, przede wszystkim tej narodowej, łączą­
cej umarłych, żywych i tych, co przyjdą po nich. „Twórczość z samej swej istoty,
jest aktem przekazywania siebie n a s t ę p n y m pokoleniom. Człowiek z psychiką
przechodnia nie dba o to. Pasjonować to m o ż e tylko człowieka osiadłego".
O w a osiadłość miała dla niego przede wszystkim d w a wymiary. Po pierwsze,
oznaczała całkiem dosłowny związek z ziemią i pracą na roli. Nie była to ko­
lejna wersja inteligenckiej chłopomanii ani też fascynacja prymitywną krzepą,
lecz efekt głębokiego przekonania, że „istotną cechę człowieczeństwa stanowi
potrzeba wyładowania instynktu twórczości w pracy, instynktu m o c n o już za­
głuszonego w zmechanizowanym człowieku miejskim, ale żywego w każdym
człowieku wiejskim". Piasecki proklamował więc literackiemu światkowi, że
o t o teraz „chłopy idą" i nie bez satysfakcji dodawał: „słyszę t e n miarowy r y t m
chłopskich kroków, który n i e d ł u g o już zadudni, m u s i zadudnić potężnie p o ­
przez polską literaturę. Widzę n a w e t forpoczty".
D r u g i m w y m i a r e m osiadłości, w e d l e Piaseckiego, warunkującej w a r t o ś ­
ciową twórczość, było psychiczne w s p ó ł d o ś w i a d c z a n i e „dążeń, uczuć i prag­
nień, które cechują walczące o n o w ą Polskę m ł o d e p o k o l e n i e " . Jako prze­
ciwieństwo inteligenckiej s a m o t n o ś c i , w y o b c o w a n i a z t ł u m u , czy też tylko
imitującej je snobistycznej pozy, r e d a k t o r wskazywał ś w i a d o m e i k o n s e k w e n ­
t n e przylgnięcie do szerszej zbiorowości, co w przypadku m i e s z k a ń c ó w m i a s t
(a to do nich głównie trafiało „Prosto z m o s t u " ) oznaczało p r z e d e w s z y s t k i m
włączenie się w szeregi m a s o w e j organizacji politycznej. Piasecki zachęcał
do tego kroku również twórców, twierdząc, że „przynależność organizacyjna
pisarza o b u s t r o n n e daje korzyści: pisarzowi m o c n e związanie z życiem, ru­
chowi politycznemu zaś wpływ jego wielkiej indywidualności".
62
F R O N D A 39
Pytania zadawane sobie
To o s t a t n i e zdanie, które z p o w o d z e n i e m m o g ł o b y się znaleźć w b r o s z u r z e
Andrzejewskiego Partia i twórczość pisarza, każe się z a s t a n o w i ć n a d różnicami
między r e k o n s t r u o w a n y m tutaj p r o j e k t e m a m o d e l e m „kultury t w o r z o n e j na
rozkaz", u s t a n o w i o n y m w Polsce w roku 1949, szczęśliwie na zaledwie kilka
lat. Czyżby rację miał Czesław Miłosz, gdy u schyłku „ o k r e s u b ł ę d ó w i wypa­
czeń" stwierdzał w Traktacie poetyckim, że „Jest O N R - u spadkobiercą Partia"?
Przynajmniej kilka innych w ą t k ó w w publicystyce Stanisława Piaseckiego
zdaje się takie przypuszczenie p o t w i e r d z a ć .
J e d n y m z nich jest s t o s u n e k do szlacheckiego dziedzictwa. W o d r ó ż n i e n i u
od stalinistów, Piasecki uznaje jego dziejowe zasługi („Dziedzic we d w o r z e
czuł się jak średniowieczny rycerz. I nie była to czcza formułka. M o r a l n e
p r a w o do feudalnego zwierzchnictwa o p ł a c a ł o się k r w i ą " ) , ale też nie żywi
wobec niego przesadnych s e n t y m e n t ó w , k t ó r e u t r u d n i a ł y b y m u pogodze­
nie się z tym, że Polska d w o r ó w i zaścianków n i e u c h r o n n i e o d c h o d z i do
przeszłości. J e d n o c z e ś n i e w y s u w a n e p r z e z e ń propozycje, by „dwie prawdy:
szlachecka i chłopska, tak dziś społecznie p r z e c i w s t a w n e " , połączyły się, jako
że w istocie jest to „jedna prawda, rozszczepiona społecznie, ale k t ó r a m u s i
się z n ó w zestrzelić w j e d n ą s m u g ę . Prawda człowieka wsi, człowieka związa­
nego z przyrodą", n a w e t niezbyt k o n s e r w a t y w n y m z i e m i a n o m m u s i a ł y jeżyć
włosy na głowie. Zwłaszcza zaś tym, którzy przeczytaliby d o d a t k o w o choćby
taką o t o uwagę, r z u c o n ą m i m o c h o d e m na m a r g i n e s i e Pieśni o szalonej ulicy
Gałczyńskiego, gdzie p o e t a wyobraża sobie o e n e r o w s k i m a r s z na Warszawę:
„Bywają okresy, kiedy w «elicie» tak jest d u s z n o , że nie s t r a s z n e ż a d n e przeta­
sowanie. Że staje się o n o w p r o s t n i e z b ę d n e . W ł a ś n i e dlatego, żeby do reszty
nie z d e g e n e r o w a ł a się - cywilizacja".
Czy m a m y tu do czynienia z zapowiedzią rewolucji kulturalnej, podobnej do
tej, jakiej dokonano w Polsce po wojnie? Albo postawmy tę kwestię jeszcze ostrzej.
Czy osławioną formułę Tadeusza Krońskiego z listu do Miłosza: „My sowieckimi
kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji" po ideowych
retuszach Piasecki mógłby przyjąć jako swoją? Czyżby więc ostatecznie prozator­
ski zapis mitu ONR-u okazał się niemożliwy z tego samego powodu, dla którego
Putramentowa Rzeczywistość stała się na pewien czas lekturą szkolną - po prostu
dlatego, że to on i jemu podobni zostali tu osadzeni jako nowa władza?
LATO 2 0 0 6
63
A m o ż e te kilka niepokojących f r a g m e n t ó w to tylko ślady chwilowego
retorycznego galopu, w k t ó r y m niekiedy brakuje czasu na spokojniejszą
refleksję? Bo czyż możliwe, żeby człowiek o tak liberalnym podejściu do
w s p ó ł p r a c o w n i k ó w w ł a s n e g o pisma, o t r z y m a w s z y w swe ręce władzę, stał
się d y k t a t o r e m kultury? Jak silnie łagodzący wpływ na p r a k t y c z n ą realizację
p o s t u l a t ó w Piaseckiego wywarłby katolicyzm, który, tak żarliwie w y z n a w a n y
przez pokolenie ONR-u, u c h r o n i ł je, jak twierdzą badacze, od zarażenia się
hitlerowskim r a s i z m e m ? Wreszcie, czy w o b e c ludzi, których p o s t a w ę defini­
tywnie, bo m o r d e r c z o zweryfikowało doświadczenie wojny, i k t ó r y m nie d a n e
było w z o r e m E r n s t a Jiingera przeżyć o wiele dziesiątków lat i w i e l o k r o t n i e
później przewartościować ideałów swojej młodości, m a m y p r a w o stawiać
pytania p o d o b n e do Miłoszowego?
***
Po klęsce wrześniowej Stanisław Piasecki po raz pierwszy wstąpił do par­
tii, p o d o b n i e jak wielu innych przedwojennych n a r o d o w y c h radykałów
(między nimi mój dziadek po mieczu), zasilając konspiracyjne S t r o n n i c t w o
N a r o d o w e . M i a n o w a n y szefem propagandy, założył „Walkę", j e d n o z najważ­
niejszych czasopism Polski Podziemnej. Pisał do niej n a w e t po a r e s z t o w a n i u
przez Niemców, wysyłając z Pawiaka grypsy z całymi artykułami. Po p o n a d półrocznym śledztwie, 12 czerwca 1941 roku, został rozstrzelany w lesie
w Palmirach.
Pamięć o Stanisławie Piaseckim i „ P r o s t o z m o s t u " , tak jak p a m i ę ć
o ONR-ze, obrosła m i t a m i . J e d n e z nich b u d o w a ł y czarną legendę r u c h u i jego
literackiej ekspozytury. I n n e fascynowały ideowością, o d w a g ą i h e r o i c z n y m
patosem, których nigdy nie zweryfikowała p o r z ą d n a proza. Wszystkie o n e są
wciąż żywe i obecne w pracach historyków, straszakach liberałów i zbiorowej
pamięci kolejnych pokoleń warszawskich s t u d e n t ó w . A O N R jest nadal na­
szym polskim m i t e m d o m o w y m . K o s z m a r e m . M a r z e n i e m .
ALEKSANDER KOPIŃSKI
Czy gdyby w lipcu 1982 roku mój starszy brat zabrał
mnie na mecz gdańskiej Lechii, byłbym dziś fanem
biało-zielonych? Nie sądzę. „Czy ty wiesz, Areczko, jak
ja bardzo kocham cię? Bo mam żółte serce i niebieską
w żyłach krew!" - śpiewają kibice i mają rację. Urodzi­
łem się arkowcem, tak jak urodziłem się Polakiem.
ARKA GDYNIA
moja mtłosc
WOJCIECH WENCEL
Na obiad dorszyk z frytkami i p i w e m , k o n s u m o w a n y na Skwerze Kościuszki,
w j e d n y m z tych drewnianych barów, za k t ó r y m i l a t e m m o ż n a pojeździć na
diabelskim młynie. A p o t e m spacer B u l w a r e m N a d m o r s k i m aż p o d W z g ó r z e
św. Maksymiliana. Jest s o b o t n i e p o p o ł u d n i e , m e w y krążą n a d naszymi gło­
w a m i jak m i n i a t u r o w e szybowce, a za b e t o n o w y m w a ł e m fale rozbijają się na
wielkich kamieniach, robiąc wokół siebie s p o r o s z u m u . Nasi chłopcy koniecz­
nie chcą to zobaczyć, najlepiej zejść po drabince, w p a ś ć do w o d y i zmoczyć
jedyne spodnie. Niedoczekanie wasze. Z r e s z t ą robi się p ó ź n o i t r z e b a wracać.
66
F R O N D A 39
No dobrze, po drodze m o ż e m y pójść na lody. Pamiętasz? Przy E j s m o n d a była
kiedyś taka m a ł a cukiernia...
Kiedy w s p i n a m y się po schodkach na z a d r z e w i o n ą skarpę, ż o n a i dzieci
głośno ustalają lodowe m e n u . Tylko ja m a m ś w i a d o m o ś ć , że zbliżamy się
do miejsca, gdzie przez lata biło moje serce. M i a ł e m ją od początku. Cały
nasz spacer był precyzyjnie z a p l a n o w a n ą misją wywiadowczą. Cukiernia?
W o l n e żarty. Z a m ó w c i e sobie, co chcecie, i poczekajcie przy stoliku. Ja zaraz
wracam.
Ejsmond Park
Co zostało z t e g o s t a d i o n u , który przez p o n a d p ó ł wieku żył piłką n o ż n ą ,
p r z e k l e ń s t w a m i piłkarzy, p o k r z y k i w a n i e m t r e n e r ó w i c h ó r a l n y m i ś p i e w a m i
kibiców? Niewiele: zarośnięta t r a w ą górka, na której siedzieli wyłącznie
szalikowcy, oraz t u n e l dla graczy i sędziów w miejscu, gdzie w z n o s i ł a się
t r y b u n a kryta. B e t o n o w e siedziska wyrwano, kiosk z p a m i ą t k a m i z b u r z o n o ,
zieloną m u r a w ę z a m i e n i o n o na korty t e n i s o w e . F r a g m e n t b r a m y z napi­
s e m STADION MZKS ARKA w i d z i a ł e m n i e d a w n o na obiekcie miejskim
przy ulicy Olimpijskiej, gdzie Arka rozgrywa swoje pierwszoligowe m e c z e .
Z a m o n t o w a n o g o t a m jako pamiątkę, o k r u c h zaginionego świata, k t ó r y m a
być f u n d a m e n t e m nowej tradycji. Ale E j s m o n d Park jest tylko j e d e n - tutaj
na Polance Redłowskiej. N i e da się go przenieść gdzie indziej.
Stoję na szczycie górki i m r u ż ę oczy, czując na twarzy coraz silniejsze u d e ­
rzenia wiatru. Próbuję p r z y p o m n i e ć sobie wszystko, co tu p r z e ż y ł e m . Stadion
powoli zapełnia się niewidzialnymi sylwetkami. Grzegorz Pyc jeszcze raz
mija jak tyczki slalomowe o b r o n ę Goplanii, W i e s ł a w W r o s z p o n o w n i e strze­
la b r a m k ę p r z e w r o t k ą w s p o t k a n i u z Piastem, Wojciech Cirkowski na otarcie
łez bezbłędnie wykonuje r z u t karny w p r z e g r a n y m m e c z u z Lechią. Z u p e ł n i e
jakby d o b r y Bóg cofał n a g r a n i e z h i s t o r i ą mojego k o c h a n e g o k l u b u .
Ten film jest niemy. Jego b o h a t e r o w i e przesuwają się na czarno-białej
t a ś m i e w zwolnionym t e m p i e . Migawki z o s t a t n i e g o m e c z u p ł y n n i e prze­
chodzą w ujęcia z wcześniejszych s p o t k a ń . W filmie nie ma n a p i s ó w ani
dat. Ważne, że to, co wywołuję z pamięci, działo się kiedyś, d a w n o , w p r z e ­
szłości, once u p o n a t i m e in Gdynia, jak w s ł y n n y m dziele Sergia L e o n e
z R o b e r t e m de N i r o .
LATO 2 0 0 6
67
Na Oksywiu Arka jest bogiem
Kiedy właściwie to się zaczęło? Kiedy zainteresowanie przekształciło się w fa­
scynację, nałóg, miłość mojego życia? Może w tę lipcową niedzielę w 1982 roku,
gdy po raz pierwszy przekroczyłem b r a m ę stadionu przy Ejsmonda? Do dziś
doskonale p a m i ę t a m t a m t e n dzień. Mój starszy brat i ja wysiadamy z kolejki
SKM na stacji Wzgórze Nowotki i idziemy, mijając kolejne wieżowce i d o m k i
jednorodzinne, skrzynki z butelkami na mleko i gmach III LO. Najpierw chodni­
kiem, p o t e m żużlową drogą, by w końcu wyjść na szeroką ulicę prowadzącą do
stadionu i zniknąć w tłumie.
W pierwszym po spadku z ekstraklasy m e c z u na w ł a s n y m boisku A r k a
nieoczekiwanie przegrywa z Celulozą Kostrzyn, ale nie to jest najważniejsze.
Liczą się obrazy, k t ó r e z o s t a n ą we m n i e na zawsze: żółto-niebieskie flagi
rozwieszone wokół boiska, górka p o d l a s e m w y p e ł n i o n a najwierniejszymi
kibicami, m o r z e wyłaniające się zza otwartej trybuny. I to poczucie wolności,
kiedy po strzelonym golu zrywamy się i krzyczymy „ J e e e e s t ! " .
Ta jedna chwila unicestwia całą codzienność: stan wojenny, szkołę i d o m .
Nagle wszyscy odnajdujemy się w oku cyklonu, w jądrze mitu, który trwa dzie­
więćdziesiąt m i n u t i jest odnawiany co tydzień lub dwa. Dla prawdziwego kibica
kalendarz rozgrywek ma liturgiczną strukturę, a stadion kochanego klubu jest bło­
gosławiony. Idąc na mecz, przeskakujemy ze zwykłego czasu do czasu świętego i ze
zwyczajnej przestrzeni do strefy sacrum. Nieprzypadkowo napis na jednej z flag
wywieszanych przy ulicy Olimpijskiej głosi: „Na Oksywiu Arka jest bogiem".
W ł a ś n i e t e n religijny charakter kibicowskiej pasji różni ją od pospolitych
nałogów: alkoholu, n a r k o t y k ó w czy pornografii. Podczas gdy n a r k o m a n prag­
nie wejść do „sztucznego raju", zagubić się w iluzji, z a m k n ą ć się na realny
świat i choć na kilka godzin p r z e s t a ć myśleć, kibic głęboko wierzy w realność
m i t u , w k t ó r y m uczestniczy. W gruncie rzeczy p o d o b n y j e s t do człowieka
p r z e d n o w o ż y t n e g o , dla k t ó r e g o - jak pisze Mircea Eliade - świętość oznacza­
ła „tyle, co siła, a o s t a t e c z n i e także po p r o s t u rzeczywistość".
Żółte serce, niebieska krew
Oczywiście, p a n t e o n piłkarskich b o g ó w jest r ó w n i e liczny jak I, II i III liga
r a z e m wzięte. A j e d n a k każdy z n a s kocha j e d e n klub, wierząc, że tylko on
68
F R O N D A 39
jest b o g i e m prawdziwym. Jak w religii: jako chrześcijanin m o ż e s z s z a n o w a ć
ortodoksyjnego Żyda za p o w a ż n e t r a k t o w a n i e kwestii wiary, lecz m a s z świa­
d o m o ś ć , że jego wyznanie skażone jest b ł ę d e m . Na t y m analogie z w i a r ą
się kończą, bo żadna d r u ż y n a piłkarska nie jest d e p o z y t a r i u s z e m p r a w d y
objawionej i nie m o ż e r ó w n a ć się z m i s t y c z n y m ciałem C h r y s t u s a . Ale na
p o z i o m i e religijności n a t u r a l n e j wierny kibic czy identyfikujący się z k l u b e m
piłkarz pozostają i s t o t a m i d u c h o w y m i . K o c h a m Arkę, b o jest o n a dla m n i e
ź r ó d ł e m siły, s y m b o l e m walki, ambicji i h o n o r u , a s t a d i o n przy E j s m o n d a
t o c e n t r u m tego m i t u . H o m o religiosus zawsze poszukuje jakiegoś c e n t r u m ,
w k t ó r y m będzie m ó g ł dostrzec s t r u k t u r ę całego świata. N i c dziwnego, że po
przeprowadzce drużyny Arki na ulicę Olimpijską Grzegorz Witt, j e d e n z jej
ówczesnych filarów, na pytanie: - Jak się czujesz, grając na n o w y m stadionie?,
odpowiedział: - Jak na wyjeździe. Stadion był n a s z y m d r u g i m d o m e m , ser­
c e m klubu, i to serce z o s t a ł o w y r w a n e .
Czy taką m i ł o ś ć m o ż n a sobie wybrać? Czy o tym, że czujesz się na śmierć
i życie zrośnięty z k o n k r e t n y m k l u b e m , decyduje przypadek? Czy gdyby w lip­
cu 1982 roku mój starszy b r a t zabrał m n i e na m e c z gdańskiej Lechii, byłbym
dziś fanem biało-zielonych? Nie sądzę. „Czy ty wiesz, Areczko, jak ja b a r d z o
k o c h a m cię? Bo m a m żółte serce i niebieską w żyłach k r e w ! " - śpiewają ki­
bice i mają rację. U r o d z i ł e m się arkowcem, t a k jak u r o d z i ł e m się Polakiem.
Nauczyć się m o ż n a zawodu, jazdy s a m o c h o d e m i o b i e r a n i a ziemniaków.
D u c h a k l u b u otrzymuje się za d a r m o i albo się go m a , albo n i e .
Klub marzeń miasta z morza
Mój brat chodził na Arkę już wtedy, gdy ja p r ó b o w a ł e m w y m a w i a ć pierw­
sze słowa. W jego opowieściach przewijają się postaci najwybitniejszych
piłkarzy, którzy grali w żółto-niebieskich barwach, m.in. r e p r e z e n t a n t ó w
Polski: Andrzeja Szarmacha, J a n u s z a Kupcewicza, A d a m a Musiała, Tomasza
Korynta. Pełnym blaskiem świecą też k l u b o w e sukcesy: wygrane m e c z e w I li­
dze (np. 3:0 z Legią Warszawa we w r z e ś n i u 1978 r o k u ) , zdobycie P u c h a r u
Polski w 1979 roku, s p o t k a n i a z b u ł g a r s k i m Beroe Stara Z a g o r a w P u c h a r z e
Zdobywców Pucharów.
Moja opowieść o Arce jest inna. To h i s t o r i a gorzkich d w u d z i e s t u t r z e c h
lat oczekiwania na p o w r ó t do ekstraklasy. W i d z i a ł e m blisko dwieście m e c z ó w
LATO 2 0 0 6
69
na w ł a s n y m boisku, byłem na wyjazdach w Warszawie, Poznaniu, R a d o m i u ,
Gorzowie, Bydgoszczy, Toruniu, Słupsku czy Elblągu, ale też w Wałczu,
Policach, Świeciu, U s t c e czy Wąbrzeźnie. Świetnie r o z u m i e m kibiców zaprzy­
jaźnionego z Arką stołecznego klubu, którzy w s w o i m h y m n i e umieścili s ł o ­
wa: „Za te czterdzieści lat, za trzeciej ligi smak, na m i s t r z a Polski przyszedł
czas, to Polonia Warszawa!".
Co prawda, nie zanosi się na to, by Arka m i a ł a w najbliższym czasie p o ­
wtórzyć sukces „czarnych koszul", ale te lata t u ł a n i a się po d r u g o - i trzecioligowych boiskach paradoksalnie s t a n o w i ą w a r t o ś ć o b u klubów. Dzięki n i m m y
kibice nauczyliśmy się marzyć. Nie p o j m ą t e g o fani Legii czy Wisły, dla k t ó ­
rych ekstraklasa jest c h l e b e m p o w s z e d n i m . Ich kluby zawsze miały c h a r a k t e r
imperialny, do bólu profesjonalny, opierały się na transferach za d u ż e pie­
niądze i s k r u p u l a t n i e realizowanych planach. Tymczasem nasi piłkarze przez
lata musieli walczyć o swoją pozycję, gryźć trawę, żeby a w a n s o w a ć choćby do
II ligi. Stąd w Warszawie przy Łazienkowskiej skanduje się dziś „Legię t r z e b a
szanować!", w Krakowie przy R e y m o n t a „Jazda Biała G w i a z d a ! " , a w Gdyni
„Miłość, wiara, walka. Lech, Cracovia, Arka!". To h a s ł o Wielkiej Triady
- kibiców trzech bliskich sobie klubów, z których tylko t e n p o z n a ń s k i nie
doświadczył w o s t a t n i c h dziesięcioleciach u p o k o r z e n i a w III lidze. P o z o s t a ł e
swoją słabość zamieniły w siłę. Inaczej smakuje zwycięstwo o d n i e s i o n e przez
faworyta, inaczej t r i u m f Arki n a d k r a k o w s k ą Wisłą w listopadzie ubiegłego
roku. Warto było czekać te dwadzieścia trzy lata na p o w r ó t do ekstraklasy.
Mit „klubu m a r z e ń m i a s t a z m o r z a " ściśle wiąże się z m i t e m mojej ojczy­
zny. Bo przecież ekstraklasa jest jak niepodległość, o której śnili r o m a n t y c z n i
poeci i b o h a t e r o w i e p o w s t a n i a warszawskiego. N a w e t w s p o m n i a n e zwycię­
stwo n a d Wisłą jest dla m n i e p o n o w i e n i e m metafizycznego c u d u n a d W i s ł ą
z 1920 roku. Dlatego kiedy na m e c z a c h r a z e m z i n n y m i skanduję n a z w ę mojej
drużyny, czuję się d o k ł a d n i e tak s a m o , jakbym krzyczał „Jeszcze Polska nie
zginęła!". M o ż e to ś m i e s z n e , a m o ż e n i e . Ja czuję się z t y m d o b r z e .
Arka to chuligani
Są tacy, k t ó r y m h a s ł o „Arka G d y n i a " kojarzy się tylko z „ u s t a w k a m i " chuliga­
nów. A p o n i e w a ż nie mają pojęcia o zasadach panujących w t y m środowisku,
wymyślają kibicom od zwierząt i boją się iść na stadion, jakby sądzili, że szali70
FRONDA 39
kowcy s t ł u k ą im okulary i wytrącą z ręki książkę wypożyczoną wcześniej z bi­
blioteki. A przecież także w t y m świecie obowiązuje etyka odwagi, lojalności
i h o n o r u . Chuligani z zasady walczą między sobą, nie angażując p o s t r o n n y c h
widzów, i robią to zazwyczaj p o z a s t a d i o n e m , używając gołych pięści, a nie
siekier i noży, jak to sobie wyobrażają futbolowi ignoranci.
Oczywiście, zdarzają się o d s t ę p s t w a od tych reguł, ale ci, którzy się ich
dopuszczają, są w środowisku n a t y c h m i a s t skazywani na banicję. Kiedy
30 m a r c a 2 0 0 3 roku we Wrocławiu fanatycy Śląska przy użyciu „ s p r z ę t u "
zamordowali m ł o d e g o kibica Arki, z kondolencjami i wyrazami wsparcia dla
żółto-niebieskich pospieszyli chuligani n i e m a l wszystkich polskich klubów,
w tym Teddy Boys '95 - najbardziej radykalna g r u p a kibiców znienawidzonej
w Gdyni Legii Warszawa.
„Człowiek wolny, intelektualista, pisarz i p o e t a n a p r a w d ę wolny, k t ó r y
chce być wolny, będzie do końca tego świata miał coś z c h u l i g a n a " - napisał
kiedyś Andrzej Bobkowski w liście do Jerzego Giedroycia. C h o ć s a m - z racji
wieku, kondycji i ogólnej niechęci do w y m i a n y fizycznych a r g u m e n t ó w - nie
biorę udziału w „ u s t a w k a c h " , m a m głęboki s z a c u ne k dla s t a d i o n o w y c h stra­
ceńców, którzy aktywnie b r o n i ą klubowych barw. Bo w i e m , że p o d o b n i e jak ja
chcą oni być wolni, żyć p e ł n i ą życia, robić rzeczy t r u d n e i n i e p o p u l a r n e w kul­
t u r z e „miękkich w a r t o ś c i " . Kto wie? M o ż e te słowa s t a n ą się także s w o i s t y m
m e m e n t o dla piłkarzy Arki, którzy w ł a ś n i e w y c h o d z ą na pierwszoligowe
boiska walczyć o u t r z y m a n i e . N i e c h nie w y c h o d z ą zarabiać pieniędzy, n i e c h
wychodzą realizować nasze m a r z e n i a : bić się, zwyciężać i w s t a w a ć po poraż­
kach. Niech n a w e t w m e c z u na r e m i s walczą o zwycięstwo, bo taka zawsze
była Arka i tego oczekują od niej kibice. „Arka to jest potęga! Arka najlepsza
jest! Arka to chuligani! Arka M Z K S ! " .
WOJCIECH WENCEL
Transparent „Siła Polski leży w koloniach" poprzedzał
wielką manifestację Ligi Morskiej i Kolonialnej orga­
nizacji, która w 1939 roku zrzeszała prawie milion
Polaków. Obywatelom odrodzonego państwa duma
narodowa podpowiadała: jeśli mała Belgia czy uboga
Portugalia mają kolonie, to dlaczego jest ich pozbawio­
na większa od Belgii, bogatsza od Portugalii i nareszcie
suwerenna Polska?
SIŁA POLSKI
LEŻY W KOLONIACH
MAREK ARPAD
KOWALSKI
Polskie fascynacje kolonialne zostały z niejasnych p o w o d ó w prawie cał­
kowicie z a p o m n i a n e , a historycy i publicyści wpajają n a m przekonanie, że
Polska do kolonii nigdy poważnie nie aspirowała. Kolonialny epizod naszej
72
F R O N D A 39
historii jest u w a ż a n y za wstydliwe k u r i o z u m . N i e k t ó r z y historycy uważają,
że ekspansję polskiej szlachty na Kresach W s c h o d n i c h m o ż n a u z n a ć za formę
kolonizacji, k t ó r a odwróciła z a i n t e r e s o w a n i e szlachty od z a m o r s k i c h p o d r ó ­
ży. Coś w tym jest, bo przecież w XVII wieku Kurlandia, k t ó r a była p o l s k i m
l e n n e m , p r o p o n o w a ł a n a s z y m m o n a r c h o m oraz k u p c o m udział w w y p r a w a c h
kolonialnych, ale nie doczekała się z a i n t e r e s o w a n i a . I to m i m o przejściowych
sukcesów w ł a d c ó w kurlandzkich, którzy objęli posiadłości w G a m b i i i na
Tobago na Karaibach.
Polacy zapragnęli kolonii p o d p a l m a m i d o p i e r o 2 0 0 lat później. Pod ko­
niec XIX wieku m ł o d a inteligencja polska myślała nie tylko o odzyskaniu nie­
podległości, lecz także o tym, żeby n a r ó d rósł w siłę na całej ziemi. Wielkimi
o r ę d o w n i k a m i kolonizacji, chociaż nie kolonii, byli, m i ę d z y innymi, R o m a n
D m o w s k i i jego koledzy z Ligi N a r o d o w e j . Dziś prawie n i k t j u ż nie p a m i ę t a ,
że słynny „Przegląd Wszechpolski" został założony przez fascynatów z lwow­
skiego Towarzystwa Geograficzno-Handlowego jako p i s m o p r o m u j ą c e n a r o ­
d o w ą emigrację i kolonizację (pod w a r u n k i e m , że emigracja nie straci kontak­
t ó w ze starym krajem), a D m o w s k i dołączył do redakcji „Przeglądu" kilka lat
później, po ucieczce z Warszawy. Twórca polskiego nacjonalizmu i z a r a z e m
d y p l o m o w a n y p r z y r o d o z n a w c a był zdania, że w o d p o w i e d n i c h w a r u n k a c h ,
nie skrępowany przez zaborców, n a r ó d polski rozkwitnie, czerpiąc z sił na­
tury. W o k u p o w a n y m kraju takich w a r u n k ó w oczywiście nie było, co i n n e g o
w Brazylii, gdzie miejscowe w ł a d z e w o t w a r t y m i r ę k a m i przyjęły tysiące
polskich chłopów, którzy osiedlili się w stanie Parana. D m o w s k i t r a k t o w a ł
sprawę bardzo p o w a ż n e , zebrał fundusze i ruszył za ocean, żeby na w ł a s n e
oczy zobaczyć, jak na łonie n a t u r y k r z e p n i e n a r o d o w a siła. N i e s t e t y polscy
koloniści słabo sobie radzili i z n i e s m a c z o n y „wszechpolak" wracał z Parany
sceptycznie n a s t a w i o n y do potencjału cywilizacyjnego c h ł o p ó w polskich.
Po doświadczeniach brazylijskich nacjonaliści stracili z a i n t e r e s o w a n i e
kolonializmem, ale polskie s p o ł e c z e ń s t w o n a d a l m a r z y ł o o b u d o w i e Polski
w tropikach. Dlatego kiedy w 1918 roku Rzeczpospolita odzyskała u p r a g n i o ­
ną niepodległość, n a t y c h m i a s t zaczęły się p o d n o s i ć głosy, że Polsce należą się
kolonie jako r e k o m p e n s a t a za stracony dla kraju wiek XIX.
Pomysł był prosty i całkiem logiczny. W wyniku I wojny światowej
N i e m c y utraciły swoje terytoria z a m o r s k i e . Byłe kolonie niemieckie dosta­
ły się formalnie p o d zarząd Ligi Narodów, a a d m i n i s t r o w a ł y n i m i Wielka
LATO 2 0 0 6
73
Brytania, Francja i Belgia (pomijam wyspy i archipelagi na Pacyfiku, których
część przypadła także J a p o n i i ) . Tak zwany s y s t e m m a n d a t ó w stanowił w y ł o m
w dotychczasowym porządku kolonialnym i polscy kolonialiści dostrzegli
p e w n ą szansę dla kraju. Wyliczono, że niegdysiejsze ziemie zaboru n i e m i e ­
ckiego stanowiły 1/10 t e r y t o r i u m Niemiec, a l u d n o ś ć polska 1/10 mieszkań­
ców Niemiec. Ponieważ Polska z o s t a ł a u z n a n a za członka Ententy, p r z e t o
74
F R O N D A 39
niektórzy politycy domagali się p r z y z n a n i a Polsce 1/10 d a w n y c h kolonii
niemieckich w r a m a c h m a n d a t ó w . Nie bez p o d s t a w t w i e r d z o n o , że będzie to
najlepsza r e k o m p e n s a t a za p r o w a d z o n ą w czasach Bismarcka m a s o w ą koloni­
zację niemiecką ziem zaboru p r u s k i e g o .
Entuzjaści takiego projektu wezwali w ł a d z e do wystąpienia z tymi p o ­
stulatami jeszcze podczas prac n a d t r a k t a t e m wersalskim. C i e k a w o s t k ą jest
fakt, że j e d n y m z pierwszych, bo j u ż w Sejmie U s t a w o d a w c z y m złożył 14
m a r c a 1919 roku wniosek, by Polska d o m a g a ł a się części kolonii niemieckich,
mianowicie K a m e r u n u , był p o s e ł Tomasz Dąbal z PSL-Lewica, k t ó r y r o k
później wstąpił do Komunistycznej Partii Polski. Rząd j e d n a k nie wykazał
zainteresowania p r o b l e m e m ( p r e m i e r e m był w t e d y Ignacy Paderewski), bo
nie pozwalały na to realia ówczesnej dyplomacji. Wystąpienie z roszczeniami
LATO 2 0 0 6
75
kolonialnymi na p e w n o zirytowałoby Francję oraz Wielką Brytanię i zachwia­
ło pozycją Polski w czasie t r u d n y c h negocjacji wersalskich w sytuacji, kiedy
kraj nie miał j a s n o określonych granic.
Ożywienie zainteresowań ideą kolonialną nastąpiło p o n o w n i e w połowie lat
20. XX wieku. Tym razem sięgnięto do „tradycji polskiego kolonializmu", czyli
działalności Maurycego Beniowskiego na Madagaskarze oraz wyprawy Stefana
Szolca-Rogozińskiego do K a m e r u n u . Z p o w a g ą twierdzono, że ich poczynania
dają Polsce prawno-historyczną p o d s t a w ę do kolonialnych roszczeń.
Po Beniowskim p o z o s t a ł a p i ę k n a legenda. Ten węgierski szlachcic, p o d a ­
jący się za Polaka, był na p e w n o r z u t k i i inteligentny, lecz był także a w a n t u r ­
nikiem, fantastą i m i t o m a n e m przypisującym sobie p r a w d z i w e i w y m y ś l o n e
zasługi. Po k o r o n ę Madagaskaru sięgnął, ale n i e dla Rzeczypospolitej, lecz
dla siebie. W tym celu Beniowski z g r o m a d z i ł przedstawicieli p l e m i o n wy­
spy, którzy jednomyślnie, jak twierdził w swoich p a m i ę t n i k a c h , obwołali go
cesarzem. Jako „król M a d a g a s k a r u " spiskował i k n u ł to na rzecz Francji, to
przeciwko niej, by w końcu zginąć w 1786 roku w czasie potyczki z francuską
ekspedycją
wojskową.
Motywacja Szolca-Rogozińskiego była bardziej patriotyczna. W 1882 roku
ruszył do K a m e r u n u , oficjalnie w celu p r o w a d z e n i a b a d a ń geograficznych.
Ale na statku „Łucja M a ł g o r z a t a " , k t ó r y m dopłynął do Afryki, p o w i e w a ł a
b a n d e r a z Syrenką (polskiej nie m ó g ł wywiesić), a p o d c z a s w y p r a w w i n t e r i o r
zawierał traktaty z kacykami r o z m a i t y c h p l e m i o n i u z n a w a ł się za ich „króla".
W korespondencjach do kraju bez o g r ó d e k pisał, że p o w i ę k s z a „ s t a n polskie­
go p o s i a d a n i a " . I taki był prawdziwy cel jego wyprawy.
Kolonialne
ambicje
Szolca-Rogozińskiego
wspierali
między
innymi
Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz, a na p o c z e t k o s z t ó w jego ekspedycji
zebrano publicznie p o k a ź n e sumy. Liczono na t o , że u d a się zdobyć jakiś skra­
wek Afryki jako polski obszar, najpierw p o d czyimś p r o t e k t o r a t e m (najlepiej
Wielkiej Brytanii), a później, gdy Polska odzyska niepodległość, stworzyć
w ł a s n ą kolonię. Terytoria K a m e r u n u były w ó w c z a s niezależne, ale szybko
zainteresowały się n i m i N i e m c y i obróciły je w swoją posiadłość.
Jest oczywiste, że p o w o ł y w a n i e się na osiągnięcia Beniowskiego i Szolca-Rogozińskiego było fantazją, p o z b a w i o n ą p o d s t a w p r a w n y c h . J e d n a k z kolo­
nialnych u s i ł o w a ń nie r e z y g n o w a n o . Ich ź r ó d ł e m było połączenie n a r o d o w e j
d u m y z trzeźwą kalkulacją. W międzywojniu p a ń s t w a posiadające kolonie
76
F R O N D A 39
u w a ż a n o za mocarstwa, k t ó r e liczą się na arenie m i ę d z y n a r o d o w e j , więc
Polska dążąca do zwiększenia swojej pozycji w świecie n i e m o g ł a się wyrzec
kolonialnych dążeń. Ó w c z e s n a o p i n i a publiczna p o p i e r a ł a te aspiracje, a p o ­
p u l a r n a prasa była p e ł n a a r t y k u ł ó w o zaletach kolonizacji. P o w o ł a n o n a w e t
N a u k o w y I n s t y t u t Emigracyjny i Kolonialny, a na u n i w e r s y t e t a c h w r a m a c h
poszczególnych k a t e d r o r g a n i z o w a n o wykłady i kursy kolonialne.
Najwięcej e n t u z j a s t ó w światowej ekspansji II RP zrzeszała z a ł o ż o n a
w 1930 roku Liga M o r s k a i Kolonialna. Liga w y p r a c o w a ł a dalekosiężny p r o ­
gram kolonialny. Jej twórcy p r o m o w a l i i wspierali organizacyjnie farmerską
emigrację na Czarny Ląd. Polscy osadnicy mieli tworzyć t a m s k u p i o n e na
j e d n y m terenie plantacje. Kiedy ilość afrykańskiej ziemi w polskich rękach
przekroczyłaby p o z i o m krytyczny, Polska miałaby p r e t e k s t do u s t a n o w i e n i e
n a t y m obszarze k o n d o m i n i u m albo w y k u p i e n i a g o n a w ł a s n o ś ć .
Jeszcze w końcu lat 2 0 . XX wieku u w a g ę polskich kolonialistów zwróciła
należąca do Portugalczyków Angola. Słusznie u w a ż a n o , że Portugalia jest
p a ń s t w e m słabym militarnie i gospodarczo, a jej p o c z y n a n i a w Afryce są m a ł o
efektywne, więc m o ż n a by względnie t a n i o o d k u p i ć część angolskiego tery­
t o r i u m . Dlatego kiedy Józef Piłsudski przebywał n a wczasach n a M a d e r z e ,
pojawiły się spekulacje, że p r o w a d z o n e są tajne r o z m o w y z Lizboną w spra­
wie pozyskania Angoli. R o z m ó w takich oczywiście nie było, ale t a m t e j s z e
w ł a d z e poczuły się zaniepokojone t y m i p o g ł o s k a m i i w y b u c h ł dyplomatyczny
skandal. Portugalia oskarżyła Polskę o chęć o d e b r a n i a jej kolonii, a wściekły
Piłsudski po powrocie do kraju o s t r o zbeształ wizjonerów afrykańskiej eks­
pansji.
Nic dziwnego, że Portugalczycy p o t r a k t o w a l i polskie aspiracje powa­
żenie, skoro w 1934 r o k u Liga M o r s k a i Kolonialna zawarła niezależny
układ z r z ą d e m Liberii o wydzierżawieniu plantacji oraz uzyskała h a n d l o w e
i celne u ł a t w i e n i a dla Polaków. Ale i t y m r a z e m skończyło się s k a n d a l e m .
W prasie pojawiły się artykuły, że Liberię m o ż n a właściwie uważać za kolonię
Rzeczypospolitej. Zaniepokojeni Liberyjczycy zaalarmowali cały świat, oskar­
żając polskich p l a n t a t o r ó w o chęć p r z e p r o w a d z e n i a zbrojnego p u c z u . Naciski
zirytowanej polskiej dyplomacji spowodowały, że Liga zaczęła się wycofywać
z Liberii, ale jej działacze pozostali n i e s t r u d z e n i .
W p r z e d e d n i u II wojny światowej u z n a n o , że Madagaskar to d o b r y t e r e n
dla polskiej kolonizacji opartej na p o w o ł a n i u zwartych o b s z a r ó w mających
LATO 2 0 0 6
77
a u t o n o m i ę językową, gospodarczą i k u l t u r a l n ą ( n a t u r a l n i e w y s p a p o z o s t a ł a b y
francuska). S t r o n a francuska z a i n t e r e s o w a ł a się tą koncepcją. W 1937 roku
wysłano na Madagaskar specjalną Komisję S t u d i ó w z m a j o r e m Mieczysławem
Lepeckim na czele w celu zbadania możliwości osadniczych. P r o w a d z o n o tak­
że r o z m o w y na szczeblu r z ą d o w y m z francuskimi m i n i s t r a m i s p r a w zagra­
nicznych i kolonii. Jednocześnie r o z p o c z ę t o akcję p r o p a g a n d o w ą . Sam Arkady
Fiedler w opublikowanej w 1939 roku książce Jutro na Madagaskar wyraźnie
zachęcał do kolonizacji wyspy. J e d n a k z b u d o w y Polski na O c e a n i e Indyjskim
nic nie wyszło, za p a s e m była II wojna światowa, a ś w i a t o w a p r a s a francuska
zaczęła straszyć kolonialnymi aspiracjami Polski.
Międzywojenne inicjatywy kolonialne k r e o w a ł a głównie Liga M o r s k a
i Kolonialna. Rząd był n a t o m i a s t b a r d z o powściągliwy w o b e c jej projektów.
Józef Beck w Ostatnim raporcie w s p o m i n a ł :
W dziedzinie spraw tak zwanych „kolonialnych" przeszła przez Polskę
fala dziecinnej wprost ekscytacji. W pierwszej chwili odpowiedziałem
naszym „kolonistom", że moim zdaniem polskie kolonie zaczynają się
w Rembertowie.
Nie przeszkodziło to j e d n a k polskim d y p l o m a t o m zręcznie grać kolonialną
kartą. Dzięki niej m o ż n a było wywierać nacisk na potęgi kolonialne, negocjo­
wać kwestie emigracyjne i s u r o w c o w e oraz blokować rewizjonizm niemiecki.
Istnienie Ligi Morskiej i Kolonialnej było dla w ł a d z b a r d z o w y g o d n e . Liga
działała na własny r a c h u n e k (choć często była i n s p i r o w a n a przez M S Z ) , więc
w razie skandalu m o ż n a było ł a t w o się odciąć od jej poczynań. M i m o że z dzi­
siejszej perspektywy projekty Ligi Morskiej wydają się fantastyczne, to m u s i ­
my pamiętać, że w okresie m i ę d z y w o j e n n y m miały o n e b a r d z o realny wymiar.
O ich znaczeniu i sile najlepiej świadczą histeryczne reakcje poszczególnych
rządów i zagranicznej opinii publicznej, k t ó r e a u t e n t y c z n i e obawiały się za­
morskiej ekspansji Polaków. Państwa, k t ó r e p o k o n a ł o Rosję bolszewicką, n i k t
nie zamierzał lekceważyć.
W ł a d z e sanacyjne z d y s t a n s e m patrzyły na wizje rozciągnięcia granic
Rzeczypospolitej w tropiki, ale zachowały realistyczną o c e n ę sytuacji. Poza
korzyściami dyplomatycznymi do włączenia w kolonialną grę skłaniała
t r u d n a sytuacja w e w n ę t r z n a . D r u g ą Rzeczpospolitą trapiły o g r o m n e prze78
F R O N D A 39
ludnienie wsi i związane z n i m bezrobocie. G o s p o d a r k a nie rozwijała się na
tyle szybko, żeby w c h ł o n ą ć m a s y migrującego c h ł o p s t w a . J e d y n y m wyjściem
była emigracja. P a ń s t w o m o g ł o albo przyglądać się obojętnie ż y w i o ł o w e m u
wychodźstwu,
albo prowadzić w ł a s n ą politykę
emigracyjną.
W Europie
pierwszej połowy XX wieku ta o s t a t n i a w t e n czy inny s p o s ó b była związana
z kolonializmem.
Nie m o ż e m y też zapominać, że polskie m a r z e n i a kolonialne o d p o w i a d a ł y
na rzeczywiste potrzeby społeczne. W e d ł u g danych z 1 stycznia 1939 roku
Liga Morska i Kolonialna liczyła blisko milion c z ł o n k ó w i o wiele więcej
sympatyków. C h ł o p o m i r o b o t n i k o m stwarzała możliwość emigracji, przed­
siębiorców kusiła szansą włączenia się w globalny rynek, a w s z y s t k i m obywa­
t e l o m m ł o d e g o p a ń s t w a d u m a n a r o d o w a p o d p o w i a d a ł a : jeśli m a ł a Belgia czy
uboga Portugalia mają kolonie, to dlaczego jest ich p o z b a w i o n a większa od
Belgii, bogatsza od Portugalii i nareszcie s u w e r e n n a Polska?
MAREK ARPAD KOWALSKI
Stary dowcip o orkiestrze na Śląsku: dyrygent pyta po
niemiecku, czy poszczególne instrumenty są gotowe.
Po otrzymaniu potwierdzenia mówi: „Also, beginnen
wir! Eins, zwei, drei!" - i w tym momencie płyną słowa:
„Boże, coś Polskę...". Prawda, jak zwykle, okazuje się
bardziej nieprawdopodobna od zmyślenia...
Z OBCEGO R O D U
BARTŁOMIEJ
KACHNIARZ
Ze zdjęcia patrzy na m n i e brodaty starzec o zmęczonej twarzy. O p r ó c z nie­
go na rodzinnej fotografii jest jego syn, synowa i dwoje w n u c z ą t . Sądząc po
porządnych ubraniach, dewizce od zegarka, po porcelanowej lalce w ręce
dziewczynki, są nieźle sytuowani. Za plecami m ł o d s z e g o mężczyzny widać
fragment białej rzeźby ogrodowej. Czy to figura Maryi, potwierdzająca katoli­
ckie wyznanie sportretowanych? U w a g ę o b s e r w a t o r a przyciąga d r o b n y szcze­
gół: w węzeł k r a w a t a seniora r o d u w b i t a jest o z d o b n a szpila z o r ł e m białym.
80
F R O N D A 39
Niby nic dziwnego - n o r m a l n y s p o s ó b wyrażenia patriotycznych uczuć. Ale
dlaczego uczucia te wyraża Niemiec, k t ó r y szukając lepszego życia, p r z e n i ó s ł
się z Prus do Lwowa? Człowiek ze zdjęcia nazywa się W i l h e l m W u n s c h
i jest p r a d z i a d k i e m mojego dziadka. J e s t człowiekiem, który urodził się jako
Niemiec, a u m a r ł jako Polak - m i m o że p a ń s t w o polskie nie istniało, a on s a m
był p o d d a n y m austriackiego cesarza.
Dziewiętnastowieczny Lwów m i a ł t a k magiczny w p ł y w nie tylko n a m o ­
jego a n t e n a t a . Przypadki wybierania przez niemieckojęzycznych A u s t r i a k ó w
polskiej tożsamości narodowej nie były o d o s o b n i o n e - n a w e t jeśli przysyłani
byli oni specjalnie po to, by zarządzać zdobytą prowincją w i m i e n i u w i e d e ń ­
skiego rządu. Stałym p r o b l e m e m u r z ę d n i k ó w galicyjskich było to, że ich
synowie wyrastali na szczerych polskich patriotów.
Szerokim e c h e m o d b i ł o się w Galicji p o w s t a n i e l i s t o p a d o w e .
Nagle Lwów ożywił się nie do poznania. Cały gościniec żółkiewski
zaroił się od śpieszących do Zamościa ochotników. Urzędnicy niemiec­
kiego pochodzenia z przerażeniem widzieli, jak ich właśni synowie wy­
bierają się do polskich szeregów. Konsyljarz Reitzenheim wyśmiewał
się z drugiego, którego syn podąży! do Królestwa, że nie umie wycho­
wywać dzieci w duchu rządowym - aż tu w najbliższym czasie własny
syn jego jedynak prosto z balu wymknął się do powstania. Nawet żoł­
nierze w koszarach śpiewali nasze narodowe pieśni.
Najbardziej radykalny przykład takiego spolszczenia opisuje n i e z m o r d o w a n y
kronikarz Lwowa, Jerzy Janicki:
Ba, toć niejaki Herr Pohl przybył tu z Wiednia w uniformie austriac­
kiego żandarma z surowym befelem, by Iwowiaków na lembergerów
przerobić, do szczętu zgermanizować, a cała misja na tym się skończy­
ła, że rodzony syn wyrósł mu na Wincentego Pola, który nie tylko «h»
z nazwiska zgubił, ale „Pieśnią o ziemi naszej" zasłynął.
Razem z n i m polską tożsamość przyjmowała cała plejada lwowskich (i ogól­
nie galicyjskich) N i e m c ó w i Czechów: Grottgerowie, Zoilowie, Balzerowie,
Friedleinowie, Dietlowie, Beiersdorfowie, Anczycowie, Lamowie, Estreicherowie,
LATO 2 0 0 6
31
Retingerowie, Schmittowie, Smolkowie, Matejkowie. Asymilację przyjezdnych
ułatwiała zbieżność religi i - zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku - spo­
kój społeczny, brak ostrych konfliktów pomiędzy rządem i społeczeństwem.
Czynnikiem nie do przecenienia był też fakt, że tylko przyjęcie polskiej kultury
pozwalało m ł o d e m u człowiekowi we Lwowie wyrwać się ze środowiska rodzi­
ców, z nielicznej niemieckojęzycznej kolonii.
Warto zostać chwilę przy rodzinie Estreicherów, która w kulturze polskiej
zostawiła trwały ślad. Ich nazwisko brzmi niemiecko, m i m o że z n a n y n a m
wariant już jest wersją spolonizowaną, pochodzącą z końca XVIII wieku.
Pierwotnie brzmiało o n o Oesterreicher, co znaczy - Austriak. Rodzina wywo­
dzi się z miasta Igława na Morawach i jest najprawdopodobniej austriackiego
pochodzenia. Protoplasta polskiej gałęzi rodu, D o m i n i k Oesterreicher, przybył
do Warszawy w roku 1778 (a więc już po pierwszym rozbiorze), na zaprosze­
nie H u g o n a Kołłątaja, który wprowadził go na d w ó r króla Stanisława Augusta
Poniatowskiego.
Cztery
lata
później,
w wieku 32 lat, został profesorem rysun­
ku na Uniwersytecie Jagiellońskim, refor­
m o w a n y m właśnie z polecenia Komisji
Edukacji N a r o d o w e j . W Krakowie ożenił
się z Rozalią z Prakeschów, krajanką
z Igławy. O d t ą d na stałe związał się
z Polską - choć wkrótce Rzeczpospolita
przestała istnieć jako p a ń s t w o . Jego syn,
Alojzy, u r o d z o n y już w Krakowie, pozo­
stał na uczelni jako profesor entomologii i przez jakiś czas rektor. Jak bardzo
płynna była w tym czasie tożsamość narodowa, widać na przykładzie jego żony,
Antoniny Rozbierskiej, pochodzącej z litewskiej szlachty, ale do tego s t o p n i a
zniemczonej, że dopiero po ślubie zaczęła się uczyć języka polskiego.
Najmłodszym z siedmiorga dzieci Alojzego i A n t o n i n y był Karol Estreicher
- twórca polskiej bibliografii, której od 1870 do 1908 roku opublikował
22 tomy. Dalsze wydawał j u ż jego syn, Stanisław. W a r t o m o ż e w s p o m n i e ć , że
pionierską pracę w tym zakresie, Bibliograficznych ksiąg dwoje, wydał w Wilnie
w latach 1 8 2 3 - 1 8 2 6 J o a c h i m Lelewel, p r y w a t n i e - syn Karola Maurycego
Loehloeffela z Prus Wschodnich, który polskie szlachectwo o t r z y m a ł w roku
1775, a więc już po pierwszym rozbiorze.
82
F R O N D A 39
Pierwszym w y d a w n i c t w e m , k t ó r e z a i n t e r e s o w a ł o się E s t r e i c h e r o w s k ą bi­
bliografią, była warszawska oficyna S a m u e l a Orgelbranda, k t ó r e g o t r u d n o na­
zwać r d z e n n y m Polakiem. Orgelbrand, założyciel wydawnictwa, k t ó r e przez
jego synów zostało p o d koniec XIX wieku p r z e k s z t a ł c o n e w „Towarzystwo
Akcyjne O d l e w n i Czcionek i D r u k a r n i S. O r g e l b r a n d a Synów", s a m kończył
Rządową Szkołę Rabinów. O p u b l i k o w a ł o k o ł o 6 0 0 tytułów, w t y m 2 8 - t o m o w ą Encyklopedię Powszechną, m o n u m e n t a l n e dzieło, n a d k t ó r y m n a u k o w c y
i pisarze pracowali 10 lat, Starożytną Polskę M. Balińskiego i T. Lipińskiego
(4 t o m y ) , Pomnik do historii obyczajów w Polsce].\. Kraszewskiego, Piśmiennictwo
Polski W.A. Maciejowskiego (3 t o m y ) czy 6 t o m ó w Biblioteki starożytnych pisa­
rzy polskich K.W. Wóycickiego. W ofercie miał o k o ł o 100 t y t u ł ó w hebrajskich,
w ś r ó d których w a r t o wymienić 2 0 - t o m o w y Talmud Babiloński, w y d a n y w 5 tys.
egzemplarzy. Z wydania bibliografii w Warszawie nic j e d n a k nie wyszło.
Plany pokrzyżowało p o w s t a n i e styczniowe. W roku 1868 u m a r ł S a m u e l
Orgelbrand, a Estreicher powrócił do Krakowa.
Samuel O r g e l b r a n d p o c h o w a n y został n a w a r s z a w s k i m
kirkucie, lecz jego o 16 lat m ł o d s z y b r a t Maurycy, także
absolwent Rządowej
Szkoły Rabinów,
ochrzcił
się jako
dorosły człowiek i przyjął katolicyzm. Chyba po to, by nie
wchodzić b r a t u w drogę, przeniósł się do Wilna i t a m p r o ­
wadził księgarnię z w y d a w n i c t w e m . Do Warszawy wrócił po
p o w s t a n i u styczniowym. W roku 1873 zorganizował Spółkę
Wydawniczą Księgarzy Warszawskich, k t ó r a skupiła takie
postaci, jak G e b e t h n e r i Wolff, Michał Glucksberg, G u s t a w
Sennewald, E d w a r d W e n d e .
Boże, coś Polskę
Stary dowcip o orkiestrze na Śląsku: dyrygent pyta po niemiec­
ku, czy poszczególne instrumenty są gotowe. Po otrzymaniu
potwierdzenia mówi: „Also, beginnen wir! Eins, zwei, drei!"
- i w tym momencie płyną słowa: „Boże, coś Polskę...". Prawda,
jak zwykle, okazuje się bardziej nieprawdopodobna od zmyśle­
nia. Otóż w Łodzi, w sierpniu roku 1861, na fali patriotycznego
uniesienia po warszawskich manifestacjach, krwawo s t ł u m i o LATO 2006
nych przez rosyjskie wojsko, Boże, coś Polskę nie tylko po niemiecku przygotowy­
wano, lecz również śpiewano!
Łódź była b o w i e m w tym okresie m i a s t e m p r z e w a ż n i e niemieckojęzycz­
nym. Mniej więcej od lat 30. XIX wieku napływali do Łodzi liczni osadnicy
z Saksonii, Prus, Austrii, Czech, Śląska i Wielkopolski. W s k u t e k t e g o m i a s t o
stało się w przeważającej części niemieckojęzyczne. W z i ę ł o się to z dyna­
micznego rozwoju łódzkiego p r z e m y s ł u , k t ó r y wciąż j e d n a k był zacofany
w s t o s u n k u do s t a n u rozwoju w krajach niemieckich. D o p i e r o rozwój fabryk
w latach 70., wymagający znacznej liczby rąk do pracy, s p o w o d o w a ł n a p ł y w
ludności z dalszych i bliższych wsi i m i a s t e c z e k - co o d w r ó c i ł o proporcje
między N i e m c a m i a Polakami, na korzyść tych o s t a t n i c h .
Ciekawym e p i z o d e m polonizacji o s a d n i k ó w z innych krajów jest sprawa
b a m b r ó w - niemieckich o s a d n i k ó w z P o z n a n i a i okolic. W trakcie p o t o p u
szwedzkiego ( 1 6 5 5 - 1 6 6 0 ) liczba ludności Rzeczypospolitej s p a d ł a o 1/3.
Pół wieku później zniszczenia o p o d o b n e j skali przyniosła wielka wojna
p ó ł n o c n a ( 1 7 0 0 - 1 7 2 1 ) , także t o c z o n a w znacznej części na t e r y t o r i u m
Rzeczypospolitej, choć raczej bez aktywnego jej udziału. Po z a k o ń c z e n i u woj­
ny pojawiła się realna p o t r z e b a p o n o w n e g o zasiedlenia znacznych połaci kra­
ju. W ł a d z e Poznania (którego liczba m i e s z k a ń c ó w z m a l a ł a z 14 tys. w roku
1696 do 4 tys. w 1710) zaprosiły więc do osiedlania w okolicznych w s i a c h
c h ł o p ó w ze względnie p r z e l u d n i o n y c h okolic B a m b e r g u
w Bawarii. J e d y n y m w a r u n k i e m było w y z n a n i e katolic­
kie. W p o ł o w i e XVIII wieku z n a c z n ą część ludności
Poznania stanowili osadnicy, od miejsca p o c h o d z e n i a
nazywani b a m b r a m i . N i e k t ó r e p o d p o z n a ń s k i e wsie stały
się niemieckie w 100 proc.
Bambrzy spolonizowali
się
dość
szybko,
w ciągu
dwóch, trzech pokoleń, i to p o m i m o faktu, że kiedy p r o ­
ces t e n się dokonywał - Wielkopolska była p o d p r u s k i m
z a b o r e m . C z y n n i k i e m przyspieszającym integrację b a m b ­
r ó w było ich katolickie w y z n a n i e . M i m o że przydzielono
im osobny kościół, w k t ó r y m kazania g ł o s z o n o po niemiecku, b a m b r z y woleli
chodzić do kościołów parafialnych, polskich. Pod koniec wieku XIX praktycz­
nie wszyscy b a m b r z y w oficjalnych spisach przyznawali się do n a r o d o w o ś c i
polskiej. Kiedy kanclerz O t t o von Bismarck rozpoczął wojnę k u l t u r o w ą i za84
F R O N D A 39
czął wywierać nacisk germanizacyjny, rodziny b a m b e r s k i e s t a n ę ł y w o b r o n i e
szkół z ojczystym językiem w y k ł a d o w y m - p o l s k i m .
Tabliczka znamionowa z młyna
Niewielka p r o s t o k ą t n a tabliczka z o k s y d o w a n e g o m o s i ą d z u . N a p i s y z ł o ż o ­
ne staroświeckimi czcionkami - i chyba sześcioma r ó ż n y m i krojami p i s m a
na niewielkiej przecież powierzchni. „Zakłady m ł y n a r s k i e braci A. D a g n a n
w Tarnowie". D a g n a n - cóż to za nazwisko?
Listopad 1812 - resztki Wielkiej Armii N a p o l e o n a przekraczają Berezynę,
wymykając się n i e m a l pewnej śmierci z rąk wojsk j e d n o o k i e g o feldmarszał­
ka Kutuzowa. W j e d n y m z o d d z i a ł ó w jest Gabriel d'Agnan, p r z o d e k braci
A n t o n i e g o i Augustyna Dagnanów, francuskim ż o ł n i e r z - raczej nie przesad­
nie wysokiej szarży, bo ma d o p i e r o 21 lat. Ma d o ś ć wojaczki, bo nie dociera
z w o d z e m do Francji. Zostaje w Tarnowie, na d w o r z e księcia E u s t a c h e g o
Sanguszki. Książę też brał udział w wyprawie na Moskwę, tyle że jako gene­
rał, członek sztabu N a p o l e o n a . W Tarnowie d'Agnan poznaje swoją przyszłą
żonę, M a r i a n n ę Faik, Austriaczkę. Przybrana ojczyzna m u s i a ł a przypaść oboj­
gu do gustu, bo synowi, który urodził się w r o k u 1831 dali na chrzcie najbar­
dziej typowe polskie i m i ę - Stanisław. M o ż e na cześć syna księcia, R o m a n a
Stanisława Sanguszki? W każdym razie j u ż syn Gabriela ma p r z e k r ę c o n e
nazwisko - w papierach wpisali mu D'Agna. J e g o syn, też Stanisław nazywa
się już D a g n a n , i ta w ł a ś n i e forma nazwiska się utrwaliła.
Stanisław został przedsiębiorcą m ł y n a r s k i m , jego synowie mają już s p o ­
rą firmę w Tarnowie. Budują i serwisują młyny. Część r o d z i n y zajmuje się
cięciem d r e w n a w tartaku. Tarnowscy sąsiedzi i k o n k u r e n c i D a g n a n ó w to
żydowska r o d z i n a Szancerów, z której p o c h o d z i wielki J a n Marcin Szancer.
D a g n a n o w i e wrośli w Polskę, p o d o b n i e jak inni Francuzi, z r ó ż n y c h p o ­
w o d ó w przybyli. Rodzina L o n g c h a m p s de Berier przyjechała do Polski w la­
tach 4 0 . XVIII wieku - pierwszy z galicyjskich L o n g c h a m p s ó w , Franciszek,
zakładał w e Lwowie m a s o ń s k ą „Lożę t r z e c h b o g i ń " . O d jego n a z w i s k a p o ­
chodzi n a z w a folwarku Lonszanówka, później w ł ą c z o n e g o do miasta. Jego
p o t o m k i e m był wybitny p r z e d w o j e n n y prawnik, R o m a n L o n g c h a m p s d e
Berier, rektor U n i w e r s y t e t u J a n a Kazimierza, z a m o r d o w a n y przez N i e m c ó w .
Dziś jego imię nosi aula U n i w e r s y t e t u Wrocławskiego, a kolejny Franciszek
LATO 2 0 0 6
85
- p o t o m e k h u g e n o t ó w i m a s o n ó w - z o s t a ! księdzem katolickim, o b r o n i w s z y
u p r z e d n i o d o k t o r a t z prawa, co w tej rodzinie jest chyba obowiązkiem.
Podobna
była
genealogia
wybitnego
językoznawcy,
Jana
Niecisława
Baudouina de Courtenay. Przodek jego przybył z Francji w czasach saskich
i był p u ł k o w n i k i e m gwardii cudzoziemskiej A u g u s t a II M o c n e g o . Jego oj­
ciec był geometrą, a on s a m został j e d n y m z najpoważniejszych badaczy
języka polskiego swojej epoki. Wykładał w Kazaniu, Dorpacie, Krakowie
i Petersburgu, a w roku 1922 otarł się n a w e t o p r e z y d e n t u r ę , kiedy to blok
mniejszości zgłosił go z zaskoczenia. Uzyskał 105 głosów.
Francuzem, który przybył do Polski już po rozbiorach, był Józef Fraget.
W roku 1824, na fali zainteresowania Polską wywołanej przez księcia ministra
Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, wyolbrzymionej odwieczną legendą „nie­
ograniczonych rynków wschodnich", przyjechał do Warszawy jako człowiek 27-letni, z opanowanym już fachem złotnika. Biznesplan miał prosty: każdy chciał­
by mieć na stole rodowe srebra, a m a ł o kogo na to stać. Oczywistym targetem
było bogacące się mieszczaństwo. Fraget dodał do tego n o w ą technologię, jaką
było pokrywanie mosiądzu cienką warstwą srebra. Pomysł chwycił w porewolucyjnej Francji, dlaczego nie miałoby się udać i w Polsce? No i się udało.
Komiwojażerzy dobijają się o nakrycia Frageta. Fraget jest bezkon­
kurencyjny. Fraget jest modny. Fraget jest gustowny, jest na ustach
wszystkich. Wyroby jego do złudzenia przypominają srebro. A co
srebro, to srebro. To nie zwykły, goły, żółty jak samowar mosiądz.
Nakrycia od Frageta wyglądają na stole jak prawdziwe stare srebra na
stole magnackim
- pisze Andrzej Wróblewski we Frażetowych łyżeczkach, książce, k t ó r a w o b e c
XIX-wiecznego warszawskiego kapitalizmu jest dziwnie nostalgiczna jak na
rok wydania - 1955.
Rodzina Frageta spolonizowała się zresztą s t o s u n k o w o szybko - już w dru­
gim pokoleniu. Bardziej złożone były losy innej francuskiej rodziny, k t ó r a zwią­
zała się z Polską - Norblinów. Jan Piotr Norblin, artysta z Misy-Faut-Yonne,
przybył do Polski na zaproszenie księżnej Izabeli Czartoryskiej w roku 1774
- i spędził tu 30 lat, zdobywając sławę jako malarz i grafik. Już po rozbiorach
przeniósł się z p o w r o t e m do starej ojczyzny i zmarł t a m w roku 1830, w wieku
86
FRONDA 39
84 lat. Jego syn, Aleksander, osiadł w Warszawie i założył warsztat brązowniczy. Syn jego, Wincenty, wybrał t e n s a m fach, ale nie pozostał w zakładzie ojca
- początkowo założył własny, a później ożenił się z Henryką, w d o w ą po Janie
Cerisy, właścicielu sporej m a n u f a k t u r y złotniczej na N o w y m Mieście - i przejął
zarówno przedsiębiorstwo, jak i kalwińskie wyznanie żony.
Polscy Ormianie
Skąd wzięli się w Polsce Ormianie? Po t y m jak Turcy seldżuccy w XI wieku
podbili Armenię, jej mieszkańcy zaczęli m a s o w o emigrować. We Lwowie spo­
re skupisko O r m i a n istniało już w wieku XII. Po przyłączeniu Rusi Halickiej
Kazimierz Wielki zatwierdził o r m i a ń s k ą o d r ę b n o ś ć religijną, s a m o r z ą d o w ą
i sądowniczą. Jedenaście lat później król nadał biskupowi o r m i a ń s k i e m u we
Lwowie p r a w o wykonywania jurysdykcji biskupiej. N a s t ę p n e gminy ormiań­
skie powstawały w kolejnych miastach na p o ł u d n i o w y m wschodzie p a ń s t w a :
w Kamieńcu Podolskim, Łucku, Barze, Jazłowcu, Z a m o ś c i u i innych. W ł a ś n i e
Ormianie, pośredniczący w handlu pomiędzy Rzecząpospolitą a Turcją i Persją,
wywarli duży wpływ na polską kulturę narodową, powodując, że strój polski
czy polska szabla są prawie orientalne.
O r m i a n i e przyjęli polski strój, język i zwyczaje, s t o p n i o w o tracąc swą
o d r ę b n o ś ć . Od Polaków dzieliła ich właściwie tylko religia. Kościół o r m i a ń ­
ski stracił łączność z R z y m e m w r o k u 4 5 1 , na tle s p o r u o monofizytyzm, na
który nałożył się podbój A r m e n i i przez Persję, skutecznie uniemożliwiając
wyjaśnienie n i e p o r o z u m i e ń . W roku 1691 d o s z ł o j e d n a k do unii o r m i a ń s k i e ­
go Kościoła n a r o d o w e g o z Kościołem katolickim. Na m o c y p o s t a n o w i e ń unii
O r m i a n i e zachowali o d r ę b n o ś ć liturgiczną, dzięki c z e m u w ś r ó d d u c h o w i e ń ­
stwa p r z e t r w a ł a znajomość klasycznego języka o r m i a ń s k i e g o .
Wydaje się to zaskakujące, ale najwybitniejszy h i e r a r c h a o r m i a ń s k i e g o
Kościoła katolickiego, abp Józef Teodorowicz, c z ł o n e k tej mniejszościowej
grupy etnicznej, był j e d n o c z e ś n i e gorącym p o l s k i m patriotą, a także aktyw­
n y m politykiem N a r o d o w e j Demokracji.
Arcybiskup, świetny mówca, znajdował czas na rzeczy nie należące do
obowiązków związanych z z a r z ą d z a n i e m diecezją i t r o s z c z e n i e m się o or­
m i a ń s k ą trzódkę. J u ż jako arcybiskup zasiadał w latach 1 9 0 2 - 1 9 1 4 w sejmie
galicyjskim. Równocześnie, aż do końca I wojny światowej, był c z ł o n k i e m
LATO 2006
87
Izby P a n ó w p a r l a m e n t u austriackiego, gdzie o s t r o w y s t ę p o w a ł w o b r o n i e
p r a w Polaków, p o d n o s z ą c też p r o b l e m niepodległości Polski.
Po odzyskaniu niepodległości został p o s ł e m na Sejm Ustawodawczy,
1919-1922, z r a m i e n i a Związku L u d o w o - N a r o d o w e g o (był w i c e p r z e w o d n i ­
czącym k l u b u poselskiego). To w ł a ś n i e jego kazanie w warszawskiej k a t e d r z e
św. Jana z a i n a u g u r o w a ł o obrady sejmu - arcybiskup przybył na nie w p r o s t
z obleganego przez U k r a i ń c ó w Lwowa. Sam O r m i a n i n i lwowiak, w y s t ę p o w a ł
na arenie międzynarodowej, walcząc o objęcie granicami o d r o d z o n e j Polski
Śląska, Wileńszczyzny i Gdańska.
W następnej kadencji, od roku 1922, był s e n a t o r e m . N i e t r w a ł o to d ł u g o ,
bo z czynnej polityki abp Teodorowicz zrezygnował w roku 1923, na w y r a ź n e
zalecenie papieża Piusa XI, który życzył sobie, by d u c h o w n i nie pełnili p a ń ­
stwowych u r z ę d ó w i koncentrowali się raczej na d u s z p a s t e r s t w i e .
Właśnie w 1923 roku abp Teodorowicz wrócił do innego wielkiego dzieła,
jakim była g r u n t o w n a renowacja lwowskiej katedry ormiańskiej, rozpoczęta
jeszcze przed w y b u c h e m Wielkiej Wojny. A k t e m niezwykłej odwagi było p o ­
wierzenie starej średniowiecznej świątyni nie k o n s e r w a t o r o m i r e s t a u r a t o r o m
zabytków, ale wybitnym ó w c z e s n y m a r t y s t o m . Jan Rosen został a u t o r e m fre­
sków, Józef Mehoffer zaprojektował mozaiki i witraże, r o z b u d o w ę przeprowa­
dzili architekci Witold Minkiewicz i Franciszek Mączyński. Ostateczny efekt
przeszedł wszelkie wyobrażenia. Lwowska katedra o r m i a ń s k a stała się arcy­
dziełem z n a n y m w całej Polsce i budzącym u z n a n i e także za granicą. To właśnie
katedra stała się p o m n i k i e m dla wielkiego Polaka - wielkiego O r m i a n i n a .
Biskup Teodorowicz z m a r ł w roku 1938, a jego p o g r z e b stał się manifesta­
cją patriotyczną, w której wzięło udział tysiące lwowiaków. T r u m n ę z ł o ż o n o
na c m e n t a r z u Orląt Lwowskich - tych samych, których w s p i e r a ł podczas
walki o Lwów. Ówczesny p r e z y d e n t Lwowa Stanisław O s t r o w s k i powiedział
n a d g r o b e m arcybiskupa:
Odszedł od nas na wieki jeden z największych mężów Polski współczes­
nej, postać naprawdę monumentalna, przed którą chyliły się czoła w kor­
nym i pełnym przywiązania hołdzie. Zmarły książę Kościoła był wielką
indywidualnością. Był godnym następcą postaci tej miary, co Oleśnicki,
Skarga, Starowolski, Kajsiewicz, a za naszych czasów - Bilczewski.
88
FRONDA 39
Warszawa - polska sprawa
„Tygodnik I l l u s t r o w a n y " opublikował w 1891 roku tekst Warszawa w świetle
pieniędzy.
Milionerzy warszawscy.
W tekście t y m p o d a n o
spis warszawskich
bogaczy, składający się z 66 nazwisk: Bloch, Berson, Borman, Brun, Daab,
Epstein, Fajans, Fraget, Fukier, Gebethner, Gerlach, Glucksberg, Goldfeder,
Goldstand, Granzow, H a b e r b u s c h , Halpert, H a n t k e , Herse, Hoesick, Klawe,
Kronenberg, Konic, Laski, Levy, Lesser, Lewental, Lilpop, Machlejd, M a r t e n s ,
Michler, N a t a n s o n , Norblin, Pfeiffer, Popiel, Puls, Rau, R e i c h m a n n , Rosen,
Rotwand, Schiele, Seydel, Spiess, Strasburger, Simmler, Szwede, Szlenkier,
Temler, Ulrich, W e r t h e i m , Wawelberg, Wedel, Werner.
Spośród wymienionych chyba tylko Popiel jest n a z w i s k i e m polskim.
Brzmienie pozostałych wskazuje p r z e w a ż n i e n a p o c h o d z e n i e żydowskie ( n p .
Bloch, Kronenberg, Lewental, Rosen) lub n i e m i e c k i e (Herse, Spiess, Lilpop,
Schiele). Są tu także rodziny szwajcarskie ( S i m m l e r ) , szkockie (Machlejd),
francuskie (Norblin, Fraget).
Dla warszawskiej
burżuacji,
szczególnie żydowskiej,
niezwykle pocią­
gająca okazała się polska k u l t u r a szlachecka. A. H e r z t a k pisał o asymilacji
wyższych w a r s t w kupiecko-przemysłowych:
Wzór życia szlacheckiego przemawiał do nowej plutokracji pochodze­
nia żydowskiego. [...] przyjęcie go oznaczało utożsamienie się i z tym,
co społecznie „lepsze", i z polskością. Nabywanie majątków ziemskich
i przyswajanie sobie ziemiańskich form życia stało się tu rzeczą po­
wszechną. [...] Koligacenie się bogatych Żydów z podupadłymi rodami
ziemiańskimi było samo przez się ważnym czynnikiem przejmowania
manier arystokratycznych. Teściowie musieli się wykazać, że są na
poziomie swych utytułowanych zięciów. Bersonowie założyli stajnię
wyścigową, inni zabawiali się polowaniami; wszyscy prowadzili życie
wystawne, budowali pałace, ubiegali się o tytuły szlacheckie itp.
Przyjęcie polskiej kultury n i e j e d n o k r o t n i e wiązało się ze z m i a n ą religii.
Najznakomitszy działacz kapitalistyczny XIX w., Leopold Kronenberg,
przyjął chrzest w 1845 r., na rok przed własnym ślubem. Córki powyLATO 2 0 0 6
89
dawał za polskich arystokratów, zdobył także nobilitację uzyskując herb
Struga. Także jego rywal w działalności gospodarczej, ponad 20 lat młod­
szy od Kronenberga Jan Bloch, przeszedł na katolicyzm, a od 1883 r.
mógł poszczycić się tytułem szlacheckim herbu Ogończyk odmienny.
Obaj wybudowali sobie w Warszawie pałace, utrzymywali kontakty to­
warzyskie i rodzinne z przedstawicielami warstwy arystokratycznej
- o asymilacji warszawskich bogaczy obcego p o c h o d z e n i a szczegółowo pisze
Maria Siennicka.
Najprostszym s p o s o b e m uzyskania gwarancji akceptacji w warszawskiej
socjecie było w ż e n i e n i e się.
Od lat siedemdziesiątych XIX wieku zanotować można wzrastającą
liczbę związków małżeńskich córek przechrztów z synami chrześcijań­
skich rodzin arystokratycznych i ziemiańskich. Najczęściej to właśnie
dziewczęta ze wzbogaconych rodzin pochodzenia żydowskiego wy­
dawane były za polskich i obcych posiadaczy tytułów hrabiowskich
i baranowskich oraz właścicieli ziemskich o polsko brzmiących nazwi­
skach. Dwie córki Leopolda Kronenberga zostały żonami arystokra­
tów: Maria Róża - hrabiego Zamoyskiego, a po owdowieniu - barona
Taube, Róża Maria Karolina - hrabiego Orsetti. Trzy córki Jana Blocha
poślubiły kolejno: Maria Katarzyna - Józefa Kościelskiego [...], Alek­
sandra Emilia została żoną wywodzącego się z dobrej, starej rodziny,
ustosunkowanego Józefa Weyssenhoffa, a Emilia poślubiła potomka
starego rodu - hrabiego Ksawerego Hołyńskiego. Dwie Epsteinówny
zostały żonami hrabiego Rzyszczewskiego i hrabiego Grabowskiego1.
Podobnie postąpiły córki w s p o m n i a n e g o j u ż Józefa Frageta. Aniela wyszła
za p a n a Pawła Kicińskiego, Julia - za Teodora Rogozińskiego z Soczówki
w Opoczyńskiem. Jedynie ś r e d n i a córka H e n r y k a wyszła za p a n a Strejera,
o którym w i a d o m o tyle, że był skromny, pracowity i poważny. W k r ó t c e
jednak u m a r ł i n o w y m m ę ż e m H e n r y k i został p u ł k o w n i k wojsk cesarskich,
Chłopicki, dzięki c z e m u także i o n a dołączyła do skoligaconych sióstr 2 .
Jedyny syn Józefa, Julian Fraget, wydał córkę Marię A n t o n i n ę za Czesława
księcia Światopełk-Mirskiego.
90
F R O N D A 39
W kręgach świeżo wzbogaconej burżuazji s n o b o w a n o się na m a ł ż e ń s t w a
z nosicielami nazwisk kończących się na -ski; d a w a ł o to a w a n s w hierarchii
towarzyskiej. Nie było to j e d n a k p r o s t e i często w y m a g a ł o p o w a ż n e g o głów­
kowania, co barwnie o d m a l o w a ł M a r i a n Gawalewicz, XIX-wieczny pisarz
warszawski, w powieści Mechesy, gdzie brat b r a t u klaruje, jak żyć i jakiej ż o n y
szukać:
Zbankrutowanej szlachcianki - nie wziąłbyś, a arystokratka za nas
nie wyjdzie, z Żydówką żenić się nie możesz, a przechrzcianki szukają
hrabiów, no - i nie potośmy wyszli z tej sfery, aby do niej powracać.
Z biedną się nie ożenisz, bo to mezalians majątkowy i miliony nasze
zresztą są warte, aby za nie dostać coś odpowiedniego [...]. Widzisz
zatem, że to nie łatwe zadanie - ożenić się tak, aby pod każdym
względem dobrze trafić. W tym społeczeństwie nazwiska mają jeszcze
swoją wartość, a pieniądze swoją; jeśli się jedno z drugim dopasuje,
to co...? 3 .
Na ironię zakrawa fakt, że t o , co n a p ł y w o w y m b o g a c z o m w y d a w a ł o się w polszczyźnie najbardziej przyciągające, szczerze m i e r z i ł o czołowego myśliciela
narodowego, R o m a n a D m o w s k i e g o , k t ó r y tak się o wielkopańskich m a n i e ­
rach wyrażał w f u n d a m e n t a l n y c h dla endecji Myślach nowoczesnego Polaka:
Jedynym niemal żywiołem w Polsce, tworzącym w życiu kulturę, po­
została w chwili upadku Rzeczypospolitej sfera wielkoszlachecka. [•••]
Toteż, gdy oświecony ogół krajów zachodnich, rosnąc szybko w liczbę
w ostatnim stuleciu, przyjmował kulturę mieszczańską, kulturę pracy,
zabiegów, wysiłków i obowiązków, u nas ta sama warstwa przyjęła
kulturę wielkoszlachecka,
kulturę
nieobowiązkowości,
używania,
a jeszcze więcej popisywania się, wywyższania itd. Tą kulturą po dziś
dzień żyjemy: ludzie najciężej zarabiający na chleb, gdy im się powodzi,
starają u nas dociągać zaraz do typu wielkopańskiego; synowie zamoż­
nych kupców, przemysłowców, a jeszcze więcej cieszących się dobrą
praktyką lekarzy, adwokatów itd., zarówno z powierzchowności, jak
i z pojęć, które im wpojono, robią wrażenie młodych hrabiów, dosta­
tecznie przygotowanych do odziedziczenia dużej renty; ludzie robiący
LATO 2 0 0 6
91
fortuny na zawijaniu pieprzu lub pisaniu skarg sądowych, tracą je po­
tem, kupując dobra itd.4.
A j e d n a k ta właśnie wielkopańska kultura, niby n i e p r a k t y c z n a tradycja walk
„O w a s z ą wolność i n a s z ą " była w wieku XIX najpraktyczniejsza. Bo jako je­
dyna dawała coś więcej niż tylko p r o s t e zbijanie fortuny, m i a ł a w sobie iskrę
misji, zew poświęcenia i u n i w e r s a l n o ś ć , k t ó r a zjednywała jej z w o l e n n i k ó w
w ś r ó d przybyszów.
Leopold Kronenberg, który m a w i a ł , że „najtrudniej o pierwszy milion,
n a s t ę p n e przychodzą j u ż s a m e " 5 , w okresie p o w s t a n i a styczniowego, z a m i a s t
zajmować się s w o i m d o m e m bankowy, zaangażował się w insurekcję, zosta­
jąc członkiem dyrekcji s t r o n n i c t w a Białych. Błogosławiony a b p Z y g m u n t
Szczęsny Feliński w s p o m i n a , że kiedy k o m i t e t p o w s t a ń c z y żądał od wszyst­
kich zamożniejszych m i e s z k a ń c ó w Warszawy dziesięciu p r o c e n t od d o c h o d u
do kasy narodowej, „jeszcze uprzejmiej znalazł się Leopold K r o n e n b e r g ,
najbogatszy warszawski bankier; gdy b o w i e m z a ż ą d a n o od niego dwadzieścia
tysięcy p o d a t k u , odrzekł, że K o m i t e t się omylił w wyliczeniu, gdyż od niego
należy się czterdzieści, i n a t y c h m i a s t t a k o w ą s u m ę wyliczył". Zresztą, kiedy
m o w a o p o w s t a n i u , w a r t o p a m i ę t a ć , że i s a m R o m u a l d T r a u g u t t p o c h o d z i ł
z niemieckiej rodziny von Traugutt.
Zaangażowanie w p o w s t a n i e nie wyszło K r o n e n b e r g o w i na z d r o w i e - za­
grożony a r e s z t o w a n i e m , lepszego k l i m a t u szukał we Francji. Powrócił w r o k u
1864 i p r z e d śmiercią w roku 1878 zdążył o t r z y m a ć tytuł szlachecki (1868),
założyć Bank H a n d l o w y (1870) i Szkołę H a n d l o w ą w Warszawie ( 1 8 7 5 ) . Jego
syn Stanisław był w s p ó ł t w ó r c ą warszawskiej filharmonii.
O błyskawicznej, z pokolenia na pokolenie, polonizacji warszawskich
N i e m c ó w pisze Bolesław Prus w Lalce. Ignacy Rzecki w s p o m i n a , że w cza­
sach, gdy był jeszcze m ł o d y m s u b i e k t e m , pracował w sklepie niemieckiego
kupca J a n a Mincla, który po polsku m ó w i ł słabo i do k o ń c a życia nie m ó g ł
się języka wyuczyć. O p r ó c z Rzeckiego w sklepie pracowali dwaj b r a t a n k o w i e
właściciela - Jan i Franc Minclowie oraz niejaki August Katz. P r u s kazał całej
tej gromadzie przeżyć następującą scenkę:
Dobry ten człowiek [stary Mincel] miał jedną wadę, oto - nienawidził
Napoleona. Sam nigdy o nim nie wspominał, lecz na dźwięk nazwiska
92
F R O N D A 39
Bonapartego dostawał jakby ataku wścieklizny; siniał na twarzy, pluł
i wrzeszczał: szelma! szpitzbub! rozbójnik!...
Usłyszawszy pierwszy raz tak szkaradne wymysły nieomal straciłem
przytomność. Chciałem coś hardego powiedzieć staremu i uciec do
pana Raczka, który już ożenił się z moją ciotką. Nagle dostrzegłem, że
Jan Mincel zasłoniwszy usta dłonią coś mruczy i robi miny do Katza.
Wytężam słuch i - oto co mówi Jan:
- Baje stary, baje! Napoleon był chwat, choćby za to samo, że wygnał
hyclów Szwabów. Nieprawda, Katz?
A August Katz zmrużył oczy i dalej krajał mydło.
Osłupiałem ze zdziwienia, lecz w tej chwili bardzo polubiłem Jana
Mincla i Augusta Katza. Z czasem przekonałem się, że w naszym
małym sklepie istnieją aż dwa wielkie stronnictwa, z których jedno,
składające się ze starego Mincla i jego matki, bardzo lubiło Niemców,
a drugie, złożone z młodych Minclów i Katza, nienawidziło ich. O ile
pamiętam, ja tylko byłem neutralny.
Była więc dla Prusa (ten akurat, w o d r ó ż n i e n i u od pozostałych b o h a t e r ó w
artykułu był Polakiem nie tylko z w y b o r u ! ) w y o b r a ż a l n a sytuacja, że w la­
tach 40. XIX wieku w Warszawie d w ó c h m ł o d y c h N i e m c ó w t a k b a r d z o jest
Polakami, że - szczerze nie cierpi N i e m c ó w !
Patriotyzm studencki
Ciekawą i właściwie nie opowiedzianą historią jest polonizowanie się N i e m c ó w
i przedstawicieli innych narodowości w polskich korporacjach akademickich,
szczególnie w XIX-wiecznych uczelniach Rygi i D o r p a t u . Z u p e ł n i e niezwykłe są
pod tym względem doświadczenia Konwentu Polonia (zwanego też w p e w n y m
okresie O g ó ł e m S t u d e n t ó w Polskich), który powstał na uniwersytecie dorpackim w roku 1828. Częścią uczelni tej był jedyny w Cesarstwie Rosyjskim
fakultet teologii protestanckiej. Z konieczności, zazwyczaj finansowej, studio­
wali na n i m synowie niemieckich p a s t o r ó w z ziem polskich. Ustrój akademicki
D o r p a t u właściwie przymuszał ich do przystępowania do korporacji, i to nieko­
niecznie w e d ł u g kryterium narodowego. W t a m t y c h czasach decydował raczej
kraj, z którego dany s t u d e n t przybywał - a K o n w e n t Polonia był właściwy dla
LATO 2 0 0 6
93
wszystkich z t e r e n ó w dawnej Rzeczypospolitej. Młodzi ewangelicy uczący się
na p a s t o r ó w przybywali na uczelnię z jeszcze nie do końca wykrystalizowanym
poczuciem n a r o d o w y m i trafiali w p r o s t do patriotycznie nastawionego koła
przyjaciół-Polaków. Doprowadziło to do zjawiska zupełnie zaskakującego:
w rosyjskim imperium, prowadzącym w o b e c Polaków politykę surowszej lub
łagodniejszej rusyfikacji (posuwającej się do zakazywania publicznego używa­
nia języka polskiego) i w k u l t u r o w o niemieckiej prowincji tegoż i m p e r i u m , na
uczelni z językiem wykładowym niemieckim doszło do polonizacji znacznej
części protestanckiej elity.
Jeden z owych spolszczających się Niemców, Edward Heinrich, w s p o m i n a :
Gospodarzem
Ogółu
był
Franciszek
Ungern-Sternberg,
rodem
z witebskiej guberni, student medycyny [...] Otóż ten ówczesny
gospodarz Ogółu po odbytym już głosowaniu miał mnie przyjąć do
stowarzyszenia. Idąc w oznaczonej godzinie na Steinstrasse do domu
Webera, gdzie mieszkał Ungern-Sternberg z bratem swoim Stanisła­
wem, studentem agronomii, doznawałem niemal równego niepokoju,
jak przed matrykulacją. U gospodarza zastałem kasjera, bibliotekarza
i jeszcze dwóch starszych kolegów. W ich obecności miał gospodarz
do mnie przemowę, jak do każdego nowo wstępującego, w której
wyraził cel koła koleżeńskiego i przyszłe moje względem niego obo­
wiązki. Treściwie a poważnie mówił, że zadaniem Ogółu jest łączenie
młodzieży z różnych stron kraju, pomaganie sobie wzajemne intelek­
tualne, etyczne i materialne [...]. Obowiązkiem każdego członka jest
94
F R O N D A 39
poznanie własnej ziemi: prócz studiów specjalnych obowiązkiem jest
więc poznanie historii i literatury własnego narodu. Przez wzajemne
obcowanie kolegów z różnych dzielnic winniśmy tym lepiej poznać
własną ziemię, na której obywateli mamy się kształcić. I rzeczywiście
ówczesny Ogół spełniał to zadanie, jak gdyby były jego dewizą sło­
wa Supińskiego: „Pierwszym artykułem wiary naszej jest powołanie
wszystkich do pracy obywatelskiej, bezwzględna kompetentność każ­
dego stanu, stronnictwa i wyznania. Chlubą narodu jest pozyskiwanie
nowych obywateli".
Warto zdać sobie sprawę z faktu, że słowa te napisał człowiek, którego ojciec
- Teodor - urodził się w Wittenbergu nad Łabą. Sam Edward urodził się już
w Warszawie i, jak wspomina, bardzo słabo znał język niemiecki. Niezwykła m o c
tej opowieści tkwi w fakcie, że o patriotyzmie i obowiązkach narodowych pouczał
Heinricha Franciszek Ungern-Sternberg, z baranowskiej rodziny inflanckiej, czysto
niemieckiego pochodzenia.
O s t o s u n k a c h polsko-niemieckich w Dorpacie świadczy a n e g d o t a przy­
taczana przez J a n a Niedziałkowskiego: „ N a j u b i l e u s z u C u r o n i i [korporacji
niemieckiej] składali życzenia w i m i e n i u Polonii: Weyssenhoff, Schoeneich
i Schmidt. Dziękował im p r e z e s C u r o n i i , D ą b r o w s k i " .
P o d o b n e zdarzenia miały miejsce w Rydze, gdzie miejscowe społeczeń­
stwo niemieckie u f u n d o w a ł o politechnikę. Powstały t a m korporacje A r k o n i a
(1879) i Welecja (1883).
Historyk Welecji w s p o m i n a : „ O t o członek niemieckiego Burschenschaftu
Rubonia, Julius v. Maydell, w prostej linii p o t o m e k osiadłych t a m Kawalerów
Mieczowych,
sprzykrzył
sobie burszowskie obyczaje rodzimej
korporacji,
wystąpił z niej, zbliżył się do Welecji i po niejakim czasie został do niej przy­
jęty. Tam wyrósł na polskiego patriotę. Po pierwszej wojnie światowej osiadł
w Bydgoszczy, a gdy w czasie drugiej wojny światowej odszukał go w Warszawie
pułkownik W e h r m a c h t u , baron v. Maydell, ofiarując mu w imieniu niemieckiej
rodziny p o m o c i opiekę, filister Welecji Juliusz v. Maydell wskazał mu drzwi
mówiąc, że krewniaka w takim m u n d u r z e znać nie chce i niczego od niego nie
przyjmie" 6 . Podobnie na liście członków Arkonii znajdujemy nazwiska fran­
cuskie (Virion, de Rosset), irlandzkie ( 0 ' B r i e n de Lacy, 0 ' R o u r k e ) , szkockie
(Bower de St. Claire) - o niemieckich i żydowskich nie wspominając.
LATO 2 0 0 6
95
Analogiczną do opowieści Niedziałkowskiego h i s t o r i ę o p o w i a d a członek
Arkonii, A d a m Tokarski, o Andrzeju Manteufflu:
W pewnym momencie wywiązała się między nim a gospodarzami dość
burzliwa dyskusja, z której zrozumiałem, że Niemcy chwalili się przed
Rysiem, jako doskonali fechmistrze. A trzeba dodać, że szermierka była
ulubionym sportem Rysia. Pozatym jak z rozmowy wynikało, gospoda­
rze dowiedziawszy się, że Rysio nosi nazwisko Manteuffel, chcieli mu
udowodnić, że jest niemieckiego pochodzenia. Taka postawa Niemców
doprowadziła Rysia do gniewu. Choć ród jego wywodził się z dalekiej
Kurlandji, wszyscy jego członkowie uważali się za Polaków i wielkich
patriotów polskich. Dość powiedzieć, że Rysio wyzwał jednego z roz­
mówców na pojedynek na szable.
Warto wspomnieć i braci Bursche, innych wybitnych duchownych protestan­
ckich, którzy przeszli przez dorpacki Konwent Polonia. Starszy, Juliusz, orga­
nizował wydział teologii ewangelickiej na Uniwersytecie Warszawskim, p o t e m
został jego profesorem. Młodszy z braci, E d m u n d , był S u p e r i n t e n d e n t e m
Generalnym
Kościoła
Ewangelicko-Augsburskiego
w
Polsce
(odpowiednik
prymasa). Niemieckie pochodzenie nie uchroniło ich podczas II wojny świa­
towej. Juliusz Bursche został w 1939 roku aresztowany przez gestapo i osa­
dzony w więzieniu w Moabicie, gdzie zmarł. E d m u n d a więziono w kacetach
Sachsenhausen-Oranienburg i M a u t h a u s e n - G u s e n i ostatecznie z a m o r d o w a n o .
I n n y m z n a n y m l u t e r a ń s k i m p a s t o r e m , c z ł o n k i e m Polonii, był Z y g m u n t
Michelis. C h o ć s a m był p o c h o d z e n i a niemieckiego, to za o b r o n ę Warszawy
w
1939
roku
dostał
Krzyż
Walecznych.
Więziony
w
Sachsenhausen
i O r a n i e n b u r g u , na pytanie o niemieckie korzenie odpowiedział ś m i a ł o : „Jeśli
n a w e t w m o i c h żyłach choćby o d r o b i n a krwi niemieckiej była, to już d a w n o
wasze pluskwy ją wypiły".
Polonizacja rodzin
inflanckich b a r o n ó w jest
zjawiskiem t r u d n y m
do
wytłumaczenia. Ludzie ci pochodzili z rodzin niemieckich i żyli p o d w ł a d z ą
cesarstwa rosyjskiego.
W tych w a r u n k a c h postanawiali zostać Polakami.
Jeden z nich, z u p e ł n i e spolszczony b a r o n G u s t a w Manteuffel, opisywał daw­
ne niemieckie rody, k t ó r e przyjęły polską k u l t u r ę i n a r o d o w o ś ć : Mohlowie,
Platerowie (z nich wywodziła się Emilia Plater), U n g e r n - S t e r n b e r g o w i e .
96
F R O N D A 39
O rodzinie Landsbergów tak pisał:
ród ten przybył na kresy inflanckie znad Renu w XVI w. [...] Gałąź
polska tego rodu kwitnie po dzień dzisiejszy na Litwie i zespoliła się
najzupełniej z nową swoją ojczyzną. Niektórzy jej członkowie zaliczani
są do tzw. Litwomanów.
„Litwomania" Landsbergów zaszła tak daleko, że j e d e n z nich, Vytautas, z o ­
stał w końcu p r e z y d e n t e m Republiki Litwy.
Sita nieistniejącego państwa
Wiek XIX, okres w k t ó r y m p a ń s t w o polskie nie istniało, rozdzielone p o m i ę ­
dzy sąsiadów, był j e d n a k z jakiegoś p o w o d u o k r e s e m narodowej ofensywy.
W sytuacji, gdy dla inteligenta z Warszawy czy W i l n a n a t u r a l n y m k i e r u n k i e m
kariery był w s c h ó d - całe rzesze obcokrajowców przyjmowały język i k u l t u r ę
polską. Jaka była tego przyczyna?
Może rację ma Aleksander Świętochowski, gdy pisze:
Czy wielu jest takich, którzy by odważyli się twierdzić, że Polacy utra­
ciwszy niepodległość, zdobyliby sobie szczęśliwszą dolę, gdyby ulegle
pozwolili jak drób trzymać się w kojcach i zarzynać [...].
Wtłoczenie ogromnej części tego odwiecznie kulturalnego i na­
wykłego do odwiecznej wolności narodu w szranki, które zaledwie
wystarczyłyby potrzebom dzikiej hordy, oddanie go na łup wściekłej
samowoli, odjęcie mu wszystkich praw do naturalnego objawiania
swych myśli, uczuć i dążeń stworzyło zrozumiały determinizm dla
jego chceń, który uzewnętrznił się stałym, w chwilach większego
natężenia wybuchającym buntem. Wszystkie tedy powstania nasze
były koniecznością wywołaną przez warunki naszej niewoli.
Czy tylko koniecznością, której niepodobna było pokonać, ale byłoby
szczęściem uniknąć? Niewątpliwie działał w nich instynkt samozacho­
wawczy, który zawsze rozeznaje właściwe środki ratunku od śmierci,
który pozorami szkód okrywa korzyści i śród klęsk zewnętrznych przepro­
wadza zbawienie wewnętrzne. Być może, iż bez rewolucji w roku '30
LATO 2 0 0 6
97
i '63 naród nasz doskonale by się utuczył i ważyłby dużo, ale praw­
dopodobnie byłby dziś tylko spasionym wieprzem. Stańczycy i ich
krewniacy polityczni mają zupełną słuszność zarzucając nam, że ciągle
burzymy chlew, który nam budują rządy; czy jednak żyjąc spokojnie
w tym chlewie, możemy zachować naszą istotę? Po rozbiorach Polacy
mieli do wyboru dwie drogi: albo wynaturzyć się, znikczemnić, posłużyć
za karm dla swoich zaborców albo nie bacząc na wszystkie straty, porażki,
ruiny, ratować swoje życie ciągłym buntem przeciwko gwałtom.
Polskość okazała się atrakcyjna, bo nierozerwalnie związana była z d u c h e m
wolności, u k s z t a ł t o w a n y m przez I Rzeczpospolitą - p a ń s t w o już nieistnieją­
ce, a na tle ówczesnej Europy z u p e ł n i e wyjątkowe. P a ń s t w o n i e m a l ż e anar­
chistyczne, k t ó r e „nie r z ą d e m stało, a - s w o b o d a m i obywateli!". Być m o ż e
t e n „stały, w chwilach większego n a t ę ż e n i a wybuchający b u n t " , wyrażony
w pismach polskich poetów, pociągał m ł o d z i e ż i inteligentów, bo czuli oni
w n i m t e n p o w i e w w o l n e g o ducha, coś m o c n e g o i prawdziwego. To jest jakaś
odpowiedź, m o ż e zbyt prosta, m o ż e grzesząca pychą „wyższości k u l t u r y pol­
skiej n a d o ś c i e n n e m i " . Ale pytanie pozostaje.
Warto pytanie to zadać sobie raz jeszcze, po dekadach odbrązawiania
polskiej historii, w m a w i a n i a sobie niskiej wartości. Co s p o w o d o w a ł o , że tak
wielu wybitnych myślicieli, pisarzy, naukowców, d u c h o w n y c h wybrało pol­
skość? Co pociągnęło m ł o d z i e ż i s t u d e n t e r i ę ? Co było m a g n e s e m dla w z b o ­
gaconej burżuazji, na tyle silnym, że o d r z u c a ł a swoją k u l t u r ę - niemiecką,
francuską czy żydowską i o p o w i a d a ł a się po stronie polskiej?
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ
Za pomoc udzieloną podczas pracy nad tekstem dziękuję prof. Janowi Rynkowskiemu i dr. Adamowi
Sowińskiemu.
Pisząc tekst, korzystałem z następujących opracowań:
M. Budziarek, Łodzianie a insurekcja styczniowa, „Przegląd Powszechny" 2/2006.
H. i B. Estreicherowie. Acta Universitatis lagiellonicae, marzec-maj 1998.
Bł. Z.Sz. Feliński, Pamiętniki, Warszawa 1986.
A. Herz, Żydzi w kulturze polskiej. Warszawa 1987.
E. Heinrich, Luźne kartki ze wspomnień uniwersyteckich. Warszawa 2 0 0 3 .
J. Janicki. Cały Lwów na mój głów. Warszawa 1993.
M. Łukowska. Mit Lodzermenscha a rzeczywistość dawnej i współczesnej Łodzi, w: Materiały do etnografii
miasta t. 3. Żyrardów 1994.
98
F R O N D A 39
C. Manteuffel. O starodawnej szlachcie krzyżacko-rycerskiej na kresach inflanckich, Lwów 1912.
J. Niedziałkowski, Podzwonne Konwentowi Polonia, „Lwów i Wilno" nr 33, Londyn 1947.
F. Papee, Historia miasta Lwowa w zarysie, Lwów-Warszawa 1924.
M. Siennicka, Portret warszawskiej burżuazji XIX i początku XX wieku, w: Miasto i kultura, t. 2, Warszawa
1998.
W. Szolginia, Tamten Lwów. Z niebios nad Lwowem, Wrocław 1996.
A. Świętochowski, Po siedemdziesięciu pięciu latach.
A. Tokarski. Gdy w żyłach Rysia Manteuffla polska krew zagrała, „Biuletyn Arkoński" nr 37, Warszawa
2001.
A. Wróblewski. Fragetowe łyżeczki. Warszawa 1955.
asw, Ludzie, sylwetki, biografie, http://www.diapozytyw.pl
Księga pamiątkowa stulecia Arkonii, Londyn 1981.
Po/s/ca Korporacja Akademicka „We/ega" 1883-1988. Warszawa 1989.
PRZYPISY
1
M. Siennicka, Portret warszawskiej burżuazji XIX i początku XX wieku, w: Miasto i kultura, t. 2,
Warszawa 1998, s. 94.
2
A. Wróblewski, Fragetowe łyżeczki, Warszawa 1955, s. 23.
3
M. Gawalewicz, Mechesy, Warszawa 1893-1894, t. 1, s. 367, za: M. Siennicka, dz.cyt., s. 96.
R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Wrocław 2002.
4
5
A. Wróblewski, dz.cyt., s. 5.
6
Polska Korporacja Akademicka „Welecja" 1883-1988, Warszawa 1989.
CZĘSTOCHOWY
NIE ODDAMY!
MICHAŁ
GROMKI
Pamiętam, jak ojciec czyta! mi fragmenty Potopu o obronie Częstochowy. P o t e m
w M u z e u m Wojska Polskiego pokazywał mi miecze spod G r u n w a l d u i skrzydła
huzarów spod Wiednia. Kiedy wiele lat później u ś w i a d o m i ł e m sobie, co to zna­
czy, że pracuje on w MSW, było mi bardzo t r u d n o . I do dzisiaj jest t r u d n o .
Jako p o d r o s t e k co wieczór o d b y w a ł e m rytuał w y p r o w a d z a n i a w r a z z ko­
legą z sąsiedztwa jego psa - teriera - na spacer. Chodziliśmy g o d z i n a m i po
uliczkach osiedla Rakowiec, paliliśmy p e t a za p e t e m , gadaliśmy o dziewczy­
nach (wiadomo) oraz o Polsce. Tak, o Polsce. Ze jest o k u p o w a n a przez sowie­
tów, że trzeba jak większość pokoleń w naszej historii walczyć o w o l n o ś ć i że
ponieważ nie ma możliwości p o k o n a n i a sowietów, ostatecznie trzeba będzie
krew przelać, a dziewczyny i m a t k i b ę d ą płakać. Było r o m a n t y c z n i e .
Jakiś czas p o t e m inny kolega z sąsiedztwa, który w p r o w a d z i ł m n i e do
konspiry, przyniósł mi do przeczytania Kolumbów i zapowiedział, że jak prze­
czytam tę książkę, to niechybnie b ę d ę się ubierał w długi płaszcz z w y s o k i m
100
F R O N D A 39
kołnierzem i wypatrywał „godziny W", bo tak kończą wszystkie chłopaki,
które zetknęły się z Zygmuntem, Jerzym i Kolumbem.
W liceum wszyscy „normalni" chcą być choć trochę „pankami". Jarocin,
Róbrege, glany, alpagi, „bić skina sk...syna", anarchia. Zbliża się kolejna
rocznica zabicia ks. Popiełuszki. Zrzucamy się na wieniec i jako nieoficjal­
na delegacja naszego liceum śpiewamy podczas uroczystości rocznicowych
„Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie".
Piszę wypracowanie z Dziadów. Ponosi mnie w temacie polskiego mesjanizmu. Polonistka patrzy mi przez ramię na to, co napisałem i stwierdza
z przekąsem, że „to dość infantylne". Wkurza mnie, więc natychmiast na
marginesie dopisuję: „Jeżeli to jest infantylne, to ja chcę być infantylny".
Potem okazało się, że polonistka podkreśliła tę moją odpowiedź i dopisała:
„Za to cię lubię". Opłacało się.
Komuna dogorywa. Ożywa Pomarańczowa Alternatywa. Wszyscy czuje­
my już lekki przesyt klimatami bogoojczyźnianymi. Poza tym teraz na fali
jest nie Mickiewicz, ale Gombrowicz. Do Warszawy przyjechali „pomarań­
czowi" znajomi z Wrocławia. D o ś ć dziwni. Od razu pobiegli na Starówkę
zobaczyć „mury" Powstania. Wieczorem przy piwie opowiadają o uroczy­
stościach ku czci Ponurego, niezłomnego dowódscy partyzantki w Górach
Świętokrzyskich. Podobno „to był gościu".
Niedawno podczas Dnia Niepodległości 11 listopada zaprowadziłem syna
(cztery i pół roku) na Plac Piłsudskiego na apel poległych. Siedział na moich
ramionach i machał z zapamiętaniem zakupioną przed chwilą dużą biało-czerwoną flagą. I choć to go zajmowało, a nie dość dla niego nudnawy apel,
starałem się opowiadać mu o huzarach, żołnierzach z Katynia, wśród których
leży jego pradziadek, o chłopcach ze Starówki, po której murach tak lubi bie­
gać. Wróciliśmy zmarznięci. Częstochowy nie oddamy.
MICHAŁ GROMKI
Roman Giertych był najczęściej widywany z minimieczykiem o długości półtora centymetra z podwójną szar­
fą. Wszyscy, którzy chodzili z takim małym znaczkiem
w klapie, zostali mniej więcej dwa lata temu zidenty­
fikowani przez dziennikarzy „Gazety Polskiej" jako we­
wnętrzny partyjny krąg, tajna elita elit Giertycha.
LOT
o
ORŁA
czyli impresje
Wielkim Romanie
OLGIERD
KOŚCIESZA
Początek lat 90. Pogrzeb j e d n e g o z s e n i o r ó w r u c h u n a r o d o w e g o . Jak głosi
legenda, po ceremonii dochodzi do p o z n a n i a się dwóch przedstawicieli róż­
nych pokoleń. Ten m ł o d s z y i wyższy (blisko 2 0 0 cm w z r o s t u ) wyciąga wład­
czo rękę i stanowczym głosem oznajmia: „Jestem R o m a n Giertych", stojący
przed n i m człek z przyprószonymi siwizną w ł o s a m i odpowiada: „A ja Jędrzej
D m o w s k i " . Giertych w z b u r z o n y milczy i lustruje lekceważąco r o z m ó w c ę .
Przez długi czas nie m ó g ł uwierzyć i przebaczyć, że k t o ś m ó g ł się zdobyć
102
F R O N D A 39
na tak bezczelny żart i s k o n s t r u o w a ć swoje p e r s o n a l i a na krzyżowej d r w i n i e
z nazwiska wielkiego Polaka, R o m a n a D m o w s k i e g o , i i m i e n i a jego śp. dziad­
ka. Później okazało się, że t e n r z e k o m y ż a r t o w n i ś to całkiem aktywny działacz
społeczny, przydatny do pracy w t e r e n i e .
R o m a n Giertych - zwany „ J u n i o r e m " ,
„Długim",
„Romkiem" lub
„Wielkim R o m k i e m " - to po pierwsze syn prof. Macieja Giertycha, o k t ó r y m
w partii m ó w i się „Profesor", przy czym należy to w y m a w i a ć z p o c h y l o n ą gło­
wą i ściszonym, p e ł n y m uwielbienia g ł o s e m . U l u b i o n y m t e m a t e m wystąpień
Macieja były i są zagrożenia d u c h o w e , sprawy m o r a l n o ś c i oraz z a g a d n i e n i a
cywilizacyjne, choć - co zarzucają mu o p o n e n c i - jest „tylko" d e n d r o l o g i e m .
Z drugiej s t r o n y taki s e n a t o r Niesiołowski jest tylko e n t o m o l o g i e m zakocha­
n y m w m u c h ó w k a c h , a przecież „Gazeta Wyborcza" z n a m i ę t n o ś c i ą drukuje
jego analizy polityczne, więc dlaczego specjaliście od kory mielibyśmy o d m a ­
wiać p r a w a do używania jego własnej tak, jak chce.
Po drugie, R o m a n Giertych to w n u k Jędrzeja Giertycha, polityka e n d e c ­
kiego, p ł o d n e g o , choć różnie o c e n i a n e g o pisarza emigracyjnego, a j e d n o ­
cześnie b a r d z o p ł o d n e g o mężczyzny (dziewięcioro dzieci, z których troje
wybrało celibat: dwie córki zostały zakonnicami, a j e d e n z synów, Wojciech,
d o m i n i k a n i n , jest Teologiem D o m u Papieskiego). Z g o d n i e z legendą Jędrzej
Giertych siadywał u R o m a n a D m o w s k i e g o na kolanach, więc myśl n a r o d o w ą
wyssał z jego piersi.
Aha, jeszcze j e d n o : złośliwi ludzie twierdzą, że r o d z i n a G i e r t y c h ó w to
spolonizowani niemieccy koloniści z Poznańskiego. Ale to tylko plotki za­
wistnych przedstawicieli skrajnej prawicy.
Pokaż mi swój mieczyk, a powiem ci, kim jesteś
R o m a n Giertych zazwyczaj nie nosił oryginalnych mieczyków C h r o b r e g o
czy jego replik. C h o d z i o p i ę c i o c e n t y m e t r o w ą m i n i a t u r ę Szczerbca, miecza
koronacyjnego k r ó l ó w polskich, o w i n i ę t ą potrójnie biało-czerwona szarfą
- symbol p r z e d w o j e n n e g o S t r o n n i c t w a N a r o d o w e g o (używany był r ó w n i e ż
przez i n n e organizacje o orientacji nacjonalistycznej).
R o m a n Giertych był najczęściej widywany z m i n i m i e c z y k i e m o długości
p ó ł t o r a c e n t y m e t r a z p o d w ó j n ą szarfą. Wszyscy, którzy chodzili z t a k i m m a ­
łym znaczkiem w klapie, zostali mniej więcej d w a lata t e m u zidentyfikowani
LATO 2 0 0 6
103
przez dziennikarzy „Gazety Polskiej" jako w e w n ę t r z n y par­
tyjny krąg, tajna elita elit Giertycha, jego najbardziej
zaufany dwór. Ale r z e k o m a loża Giertycha to bujda
na resorach. Gdyby k t o ś chciał coś ukryć, to nie
umieszczałby denuncjującego rekwizytu w klapie
marynarki. Prawda jest taka, że k t o ś na początku lat
90. zamówił m a t r y c ę takiego minimieczyka u grawera.
Minimieczyk wyglądał w p r a w d z i e mniej okazale, ale był bar­
dziej dyskretny i dzięki t e m u lepiej p a s o w a ł do eleganckiego
g a r n i t u r u niż wersja p r z e d w o j e n n a . Jeśli j u ż k t o ś nosi m i n i ­
mieczyk, to ze względu na jego u n i k a t o w o ś ć (matryca zaginęła, a mieczyk nie
był tłoczny w zbyt dużej ilości) i ogólną oldschoolowość.
D o d a t k o w o p o w o d e m n o s z e n i a m i n i m i e c z y k ó w była walka z przesąda­
mi i k o m p l e k s a m i w e w n ą t r z w ł a s n e g o o b o z u . N o s z e n i e t e g o e m b l e m a t u
było i jest w y z w a n i e m r z u c o n y m z w o l e n n i k o m n o s z e n i a zwykłych mi­
niatur, których p o w s z e c h n i e podejrzewa się o k o m p l e k s m a ł e g o członka.
Pięciocentymetrowa m i n i a t u r a miecza to - w e d ł u g z w o l e n n i k ó w p ó ł t o r a c e n t y m e t r o w y c h m i n i a t u r - forma kompensacji, co s t a n o w i ważki dowód, iż
narodowcy nie s t r o n i ą od freudyzmu, czyli są j e d n a k rozgarnięci.
Jestem cool!
W 2002 roku zaczął się festiwal R o m a n a Giertycha w prasie kolorowej i tabloidach. Trwał około d w ó c h lat. Giertych z ż o n ą i córeczkami u ś m i e c h a ł się do
nas z ł a m ó w gazet, miły, sympatyczny, mający zawsze czas dla dziennikarzy.
O tym, że dla swego „wojska" bywa m a ł o przyjemny, wiedziało niewielu.
R o m a n Giertych podbił serca dziennikarzy, bo zaprzeczył opinii, że e n d e k
m u s i być typem p o s ę p n y m i zasadniczym. Wypowiadał się na t e m a t kobiecej
urody, muzyki, mody, życia seksualnego. Często bywał dowcipny, zaskakiwał
paradoksami i niebanalnymi p o r ó w n a n i a m i . M n i e najbardziej podobał się żart:
„Kiedy Rokita kichnie, to mu w TVN-owskich «Faktach» mówią: na zdrowie".
Giertych jest, jak się okazało, człowiekiem p o s t ę p o w y m . N i e wyznaczył
żonie miejsca w k u c h n i . Właściwie to chyba o n a jest głową rodziny. Barbara
Giertych uchodzi za o s o b ę szalenie stanowczą, k t ó r a podejmuje najważniej­
sze decyzje. Co p o z o s t a ł o R o m a n o w i ? O p o w i a d a n i e o p a r t n e r s t w i e . A także
104
F R O N D A 39
o tym, że co wieczór czyta starszej córce bajeczki, a do
młodszej wstaje w nocy. O n a wie, że o tej p o r z e nie
p o w i n n a się spodziewać nikogo innego. R o m a n
Giertych
ćwiczy
stąpieniami,
dykcję
czytając
przed
dzieciom
sejmowymi
przygody
wy­
Pippi
Langstrumpf. Utrzymuje, że czytał je dziewczyn­
k o m kilkakrotnie i jest specjalistą od Pippi, więc m o ż ­
na by go kiedyś p r z e e g z a m i n o w a ć . Tylko k t o się odważy?
Uczestniczył w p o r o d z i e r o d z i n n y m , kiedy na świat
przychodziła druga córka. Przy n a r o d z i n a c h pierwszej n i e
było to możliwe ze względu na konieczność z a s t o s o w a n i a cesarskiego cięcia.
W j e d n y m z wywiadów opowiadał, że przy n a r o d z i n a c h Karoliny rozśmieszał
żonę, a o n a uznała, że ogólnie było zabawnie. Trochę m a ł o to w z n i o s ł e jak na
ż o n ę lidera LPR, ale OK, p r z e k o n a ł a n a s : „Jesteśmy n o r m a l n y m i l u d ź m i [...].
Reagujemy s p o n t a n i c z n i e " . Nie u d a ł o się jej to n a t o m i a s t , gdy zapewniała, że
mąż jest r o m a n t y k i e m , człowiekiem ciepłym i czułym:
Wierszy nie pisze. Na spacery przy księżycu mnie nie zabiera [...]. Za
to przynosi mi kwiaty bez okazji. Dzwoni, żeby powiedzieć, że tęskni.
Rzeczywiście [...] to wrażliwy, uczuciowy chłopak1.
Ten idylliczny obraz psują politycy innych partii. Zwłaszcza ci, którzy znają
Giertycha dłużej lub tylko z Sejmu. Marcin Libicki z PiS uważa, że Giertych
to człowiek z i m n o i bez emocji podchodzący do polityki, a J a n Rokita z PO
w p r o s t m ó w i o jego cynizmie:
Dla niego polityka to teatr. Rozmawia z nami przyjaźnie, ze wszystkim
się zgadza, po czym wkracza na sejmową trybunę i brutalnie miesza
nas z błotem. Kiedy schodzi, znów się uśmiecha i oczekuje, że jego
wystąpienie uznamy za element konwencji2.
W rankingu „Polityki" na najlepszego p o s ł a w 2 0 0 4 roku R o m a n Giertych
znalazł się w pierwszej linii o b o k Ludwika D o r n a (PiS), W i t o l d a G i n t o w t -Dziewałtowskiego (SLD), Jarosława Kaczyńskiego (PiS) i J a n a Rokity ( P O ) .
Widać było wtedy, że Giertych to członek najprawdziwszej pierwszej ligi.
LATO 2 0 0 6
105
Pragmatyzm i thacheryzm
Dziennikarze pamiętają, że zdarzały się konferencje p r a s o w e LPR p r o w a d z o ­
n e p o angielsku. Nie, nie p o to, b y zawojować z a c h o d n i e media, p o p r o s t u
ojciec, Maciej Giertych, z racji wieloletniego p o b y t u w Anglii ma d o b r y brytyj­
ski akcent i nie boi się świata, co więcej, wie, jak się w n i m p o r u s z a ć .
Odpowiadając na pytanie,
k t o jest najlepiej w y k s z t a ł c o n y m p o l s k i m
p o s ł e m do PE, niestety m u s i m y p o m i n ą ć prof. Bronisława G e r e m k a , k t ó r y
swoich t y t u ł ó w dorobił się w Polsce na średniowiecznych m ę t a c h . Pierwsze
miejsce zdobywa Maciej Giertych, który nie wierzy n a w e t w t e o r i ę ewolucji.
Maciej skończył biologię na Oksfordzie, a d o k t o r a t zrobił w Kanadzie, r e s z t ę
t y t u ł ó w zdobył w kraju.
R o m a n Giertych ukończył z kolei p r a w o i historię. Jak d o n o s i ł y media,
jest bodaj najgorzej wykształcony z czworga dzieci Macieja. I n t e r n a u c i pytali
R o m a n a Giertycha w 2 0 0 2 roku, co m u s i a ł o b y się stać, żeby stał się e u r o e n tuzjastą. W z b u r z o n y odpowiedział:
Ależ ja jestem euroentuzjastą. Jestem Europejczykiem, bo to wynika
z mojej polskości. Sprzeciwiam się natomiast wejściu Polski do Unii
Europejskiej3.
Giertych wielokrotnie zapewniał, że gospodarka m u s i być w o l n a od ideologii.
Wchodząc do PE, m i m o twardego stanowiska „UE - n i e ! " , LPR nie zamierzała
podejmować jakichkolwiek
r o z m ó w z Jean-
-Marie Le P e n e m i prawicowymi populista­
mi, marzyła n a t o m i a s t o w s p ó l n y m
klubie z brytyjskimi konserwaty­
stami. M o m e n t był dobry, bo
z Ligi „odeszli - jak stwier­
dził j e d e n
z jej
posłów
- idioci, n a w i e d z o n e baby
i najgorsze o s z o ł o m s t w o " .
Giertych przy wielu oka­
zjach i od wielu lat wypowia­
d a się n a t e m a t w p r o w a d z e n i a
106
F R O N D A 39
ułatwień podatkowych dla rodzin, zmniejszenia liczby u r z ę d ó w i urzędników,
w p r o w a d z e n i a p o d a t k u o b r o t o w e g o , o b r o n y s u w e r e n n o ś c i energetycznej kra­
ju. Podatek liniowy? Giertych o d p o w i a d a : „ C z e m u n i e ? " .
W czerwcu 2 0 0 4 roku J a n Rokita stwierdził: „Giertych to e n d e k n o w o ­
czesny, rozumiejący m e c h a n i z m y współczesnej demokracji, bez u p r z e d z e ń " .
Szkoda, że dziś t e g o nie p o w t ó r z y . . .
Żydzi byli narodem wybranym!
R o m a n Giertych przepytywany kiedyś n a t e m a t n a r o d u w y b r a n e g o o d p o w i e ­
dział, że jest to pytanie teologiczne i należy z n i m iść do księdza, a nie do
polityka. W r o z m o w i e z T o m a s z e m E Terlikowskim wyraził się następująco:
Wiem, że Pan Jezus narodził się w narodzie wybranym. Natomiast
sformułowania św. Pawła odnośnie wybraństwa są jednoznaczne:
z jednej strony Żydzi pozostają narodem wybranym, a z drugiej - Koś­
ciół jest narodem wybranym jako nowe plemię. A więc z jednej strony
wybraństwo pozostało, ale z drugiej Stary Testament się skończył,
a zaczął się Nowy - w Kościele4.
Giertych akceptuje z w r o t majątków Ż y d o m , ale zaraz dodaje, że na takich
samych zasadach jak Polakom, bo „ p a ń s t w o p o w i n n o być ślepe na n a r o d o ­
w o ś ć " . Podałby również rękę m a s o n o w i , b o „niby skąd m a m wiedzieć, k t o
jest m a s o n e m " . Może wystarczyłoby zajrzeć
do publikacji dziadka i ojca... Na uwagę
dziennikarza, że jego najbliższy współ­
pracownik, Wojciech Wierzejski,
wywie­
sił na drzwiach swojego biura poselskie­
go kartę z n a p i s e m : „ D z i e n n i k a r z o m
Gazety
wstęp
Wyborczej
wzbroniony"
i
pederastom
oraz
że
na
spotkaniu w jednej z redakcji p r z e d
Paradą Równości oświadczył, iż nie p o d a
ręki gejom (chodziło o S z y m o n a N i e m c a ) ,
R o m a n Giertych rozbrajająco i szczerze
LATO 2006
107
wyjaśnił: „Niech p a n o d r ó ż n i k a m p a n i ę
wyborczą o d c o d z i e n n o ś c i " .
J e d n o trzeba Giertychowi przyznać.
T r u d n o go przyłapać na wypowiedziach
antysemickich.
Skutecznie
eliminuje
ze
swego o t o c z e n i a ludzi o takich s k ł o n n o ś ­
ciach i pozywa tych, którzy oskarżają LPR
i jego osobiście o a n t y s e m i t y z m . Podkreśla
często, że s a m ma wielu przyjaciół p o c h o d z e n i a
żydowskiego i nie jest to dla n i e g o ż a d e n p r o b ­
lem. Hej, m ł o d z i LPR-owcy, czy Wy też ich znacie?
Pijecie r a z e m piwo? A jak się z n i m i witacie?
Hierarchów pouczymy i błędy im wskażemy
Gdy Ojciec Święty powiedział, że jest przeciwny
karze śmierci, oraz wskazał na konieczność jed­
ności d u c h o w e j Europy, co zwolennicy p o s z e r z a n i a UE od
razu pochwycili jako głos za integracją, R o m a n Giertych m u s i a ł w pierw­
szym wypadku uzasadnić s ł u s z n o ś ć kary śmierci, a w d r u g i m d o k o n a ć takiej
interpretacji słów papieża, aby dowieść, że t e n miał na myśli co i n n e g o , niż
wszyscy sądzą.
Istotnie, j e d n o z n a c z n o ś ć nie była w t e d y m o c n ą s t r o n ą n a s z e g o Wielkiego
Rodaka. Giertych często podkreślał, ż e nie m a p r o b l e m u p o p i e r a n i a ( J a n
Paweł II) lub n e g o w a n i a (o. Tadeusz Rydzyk) wspólnej Europy, że Kościół
prowadzi ludzi do zbawienia, a nie do Unii Europejskiej, z a t e m p r o b l e m y
świeckie p o w i n i e n pozostawić świeckim.
Skupmy się j e d n a k na i n n y m wątku. Giertychowie często przypominają,
że narodowcy zawsze stali na gruncie wierności n a u c e Kościoła katolickiego
i dążyli do tego, by ład publiczny w Polsce oparty był na etyce katolickiej.
Jednocześnie XLX-wieczne SDN, przedwojenne ZLN, SN oraz SN i SN-D
w III RP nie były (w przeciwieństwie do Z C h N ) partiami wyznaniowymi. Nie
jest nią również LPR. Dlatego n i k o m u w LPR nie wpadł do głowy pomysł wysy­
łania do biskupów i parafii broszur propagandowych chwalących w ł a s n e g o kan­
dydata na prezydenta i jego zasługi w walce z mniejszościami seksualnymi.
108
F R O N D A 39
Narodowcy
zachowywali
i
chowują niezależność wobec
za­
Koś­
cioła powszechnego. Będąc wierni
jego nauce, nieraz występowali prze­
ciw jego polityce. Żeby nikogo nie
drażnić, przytoczę tylko przykłady
historyczne - te same, którymi p o ­
sługują się także obaj Giertychowie:
1. Gdy Wojciech Korfanty został
w
1903
roku p o s ł e m ze
Reichstagu,
dydatowi
startował
katolickiej
Śląska do
przeciw
partii
kan­
centrum,
popieranej przez Kościół.
2.
W
okresie
I
wojny
światowej
Watykan sugerował D m o w s k i e m u , aby t e n
porzucił m a r z e n i a o wolnej Polsce i trzymał
z katolicką Austrią. R o m a n D m o w s k i p o s t ę ­
pował j e d n a k w e d ł u g tego, co uważał za słusz­
ne - działał na rzecz r o z p a d u Austro-Węgier na
państwa narodowe.
3. Arcybiskup
Aleksander
Kakowski
współ­
działał z niemieckimi o k u p a n t a m i w r a m a c h tzw.
Rady
Regencyjnej,
podczas
gdy
jego
diecezjanin,
R o m a n D m o w s k i , w s p ó ł p r a c o w a ł z E n t e n t ą , dążąc do klęski
Niemiec.
W latach 80. endecy publicznie krytykowali Kościół za
popieranie, czyli w p u s z c z e n i e na ambony, działaczy
KOR-u. O d w a g ę zabierania głosu w w a ż n y c h spra­
wach, w tym p o l e m i z o w a n i a z h i e r a r c h a m i Kościoła,
tak t ł u m a c z y ojciec R o m a n a Giertycha:
Nasza postawa wierności wobec nauki Kościoła, w połączeniu z nieza­
leżnością polityczną, ma też swoją wartość dla Kościoła, bo służąc mu,
nie obciążamy go naszymi ewentualnymi błędami i nie angażujemy
jego autorytetu do naszych świeckich przecież działań5.
LATO 2 0 0 6
109
W polskim kościele są hierarchowie cieszący się specjalną s y m p a t i ą LPR.
Należy do nich m.in. abp Życiński, który c z ę s t o wypowiada się krytycznie
o LPR. Giertych p o d k r e ś l a z satysfakcją, że ilekroć arcybiskup tak czyni, to
na Lubelszczyźnie z każdymi wyborami nam wzrasta [poparcie]. Wy­
bory do Parlamentu Europejskiego [w 2004 r.] tam wręcz wygraliśmy.
Oczekuję od ks. arcybiskupa, że będzie się o Lidze wypowiadał jeszcze
częściej6.
Jesteśmy wrogami rewolucjonistów
Dziennikarze wielokrotnie zadręczali R o m a n a Giertycha p y t a n i a m i o relacje
z S a m o o b r o n ą , a t e n szybko im wyjaśniał:
Nie wolno w programie mówić ludziom rzeczy, które są demagogią. To
jest podstawowa różnica między nami a Samoobroną. Lepper obiecuje
rzeczy, które są nie do dotrzymania. Przedstawia obraz rzeczywistości
częściowo prawdziwy, bo inaczej nie trafiałby do ludzi, ale recepta, jaką
daje, jest ze zbioru bajek. Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do władzy, daj
Boże, by tak nie było... 7 .
A co Giertych zrobiłby, gdyby Andrzej Lepper chciał zawiązać koalicję
z Ligą?
To tylko jego życzenia. Lepper wyobraża sobie, że ma sojusznika
w LPR, a nie ma. Jest naszym przeciwnikiem i bajarzem politycz­
nym, który tylko może zaszkodzić Polsce. [...] Recepta, że teraz
przyjdziemy my, przedstawiciele ludu pracującego miast i wsi, zabie­
rzemy tym, którzy mają, a damy tym, którzy nie mają, to koncepcja
mogąca się sprawdzać na Podhalu i za czasów Janosika. [...] jestem
przeciwnikiem rewolucji, a to, co proponuje Lepper, prowadzi wprost
do rewolucji. Przyjdą ci z PGR, ci z wiosek, ci z miasteczek i będą
teraz robili porządki. Będzie z tego rewolucja, która skończy się tym
co zawsze - że rewolucja pochłania swoje dzieci. A kraj może popaść
w anarchię8.
(10
FRONDA 39
Giertych zastrzega, że nie chce przewracać p a ń s t w a :
Chcemy zmian w granicach prawa. Polsce potrzebne jest odejście od
Okrągłego Stołu. Chciałbym namówić środowiska, które przy tym
stole siedziały. W wyniku układów okrągłostołowych powstał w Polsce
rak mafii, która kontroluje dużą część polityki, biznesu i mediów. Jeżeli
się tego problemu nie rozwiąże metodami demokratycznymi i ewolu­
cyjnymi, to przyjdzie Andrzej Lepper i jego rewolucja. Ta rewolucja
będzie organizowana przez byłych komunistów stanowiących dzisiaj
zaplecze kadrowe Samoobrony9.
Andrzejowi Lepperowi, który opowiedział się za legalizacją związków h o m o ­
seksualnych, Giertych na konwencji wyborczej w Warszawie powiedział:
Czy pan, panie Lepper, hodował cokolwiek kiedykolwiek? Nie wie
pan, że z dwóch panów świnków lub pań świnek nie będzie małych
świniątek?10.
Orzeł wylądował
Pewnego razu, jeszcze zanim Polanie zasiedlili tereny wokół Gniezna,
nad krainą porosłą po horyzont lasami, leciał potężny orzeł - król
ortów. Orzeł wzbijał się coraz wyżej i wyżej, i nie zauważył, że oto
zbliża się straszna burza. Grad piorunów uderzył w niebotyczne bory,
a jeden z nich trafił orła, który oszołomiony spadł na polanę pośrodku
LATO 2 0 0 6
111
lasów. Polaną wędrował wówczas kupiec z obcych, dalekich krajów
w poszukiwaniu kolejnych niewolników na targ. Kupiec zobaczył orła
leżącego w błocie, a ponieważ naród kupca słynął z okrutnej złośliwo­
ści, kazał on niewolnikom przykuć orła żelaznym łańcuchem do skały
i ruszył w dalszą drogę. Gdy orzeł obudził się, rozpostarł skrzydła
i próbował wznieść się w górę. Ciężki, niewolniczy łańcuch ściągnął
go jednak z powrotem na ziemię. Próbował orzeł wzlecieć wiele razy.
Za każdym razem łańcuch ponownie ściągał go w błoto. Mimo dzie­
siątek prób nie udało mu się zerwać z łańcucha i król orłów legł na
ziemi zdychając.
Orzet jednak nie zauważył, że przy ostatniej próbie jedno z ogniw
łańcucha pękło, osłabione ciągłymi uderzeniami o skałę. Orzeł mógł
wzlecieć w niebo, a zdychał. Zamiast szybować ponad chmurami, legł
w biocie, bo nie walczył do końca.
Jednak są tacy, co opowiadają inny koniec tej historii [...]. Ponoć
w ostatniej chwili życia, gdy jego serce zamierało ze zmęczenia i poni­
żenia, gdy jego siły wydawały się całkowicie wyczerpane, przypomniał
sobie orze! o słowach swojego ojca, również króla ortów, który mówił
mu, że prawdziwie królewski ptak walczy zawsze do końca. Podniósł
orzeł swe skrzydła już bardziej ze względu na pamięć ojca niż na na­
dzieję wolności i wzniósł się ku własnemu zdumieniu z biota ziemi.
Wzniósł się nad polanę i lasy, a grupa słowiańskich wojów, która właś­
nie jechała na polanę, z podziwem spoglądała na królewskiego ptaka
szybującego prosto ku zachodzącemu słońcu.
Tak pisał sześć lat t e m u R o m a n Giertych do czytelników swej książki pt.
Lot orła (Szczecinek 2 0 0 0 ) . On wierzy w jego lot. Życzę W a m tego samego,
Drodzy Zwolennicy m o h e r o w e g o frontu odbudowy.
OLGIERD KOŚCIESZA
PRZYPISY
1
Ich własna liga, Roman i Barbara Giertychowie w rozmowie z Ewą Smolińska-Borecką, „Gala"
2
Cyt. za: Robert Mazurek, Torys z Kórnika. Roman Giertych idzie po władzę, „Wprost" 27 czerwca
2004.
2004.
3
Jestem euroentuzajstą, spotkanie z Romanem Giertychem w Cafe Wprost, „Wprost" 24 listopada 2002.
112
F R O N D A 39
Zamknięty radykał, wywiad Tomasza R Terlikowskiego z Romanem Giertychem, „Ozon" 14 wrześ­
nia 2005.
5
Maciej Giertych, Z nadzieją w przyszłość, Warszawa 2005.
6
Jeśli nie LPR, to Lepper, wywiad Jarosława Kurskiego z Romanem Giertychem, „Gazeta Wyborcza"
7
Thatcher - tak, Lepper - nie, wywiad Małgorzaty Subotić z Romanem Giertychem, „Rzeczpospo­
8
Ibidem.
9 lipca 2004.
lita" 20 maja 2004.
9
Jeśli nie LPR, to Lepper, dz.cyt.
10
Wojciech Szacki, Roman Giertych zagrzewa Ligę, „Gazeta Wyborcza" 16 sierpnia 2005.
Wielu spośród bojowników o utworzenie i niepodległość
Izraela, a następnie polityków tego państwa wychowa­
ło się na kulturze polskiej, na etosie polskich powstań
narodowych. Ludziom tym i ich spadkobiercom obca
była i pozostaje dekadencka, kosmopolityczna zgnilizna
rozkładająca społeczeństwa europejskie. Wartości, które
realizował jako uczestnik powstania w getcie warszaw­
skim Marek Edelman, są skrajnie przeciwne wartościom
przyświecającym działalności sojusznika europejskich
organizacji gejowskich, środowiska miesięcznika „Midrasz", natomiast mieszczą się w tak bliskim Lechowi
Kaczyńskiemu etosie powstania warszawskiego.
Prawo i Sprawiedliwość
Rzecz
o
polsko-żydowskim
tnesjanizmie
politycznym
BORYS B A R S K I
Chodzi o walkę i zwycięstwo, a nie o prawo i sprawiedliwość.
Z mowy Adolfa Hitlera do kilkudziesięciu wysokich oficerów Wehrmachtu
podczas spotkania w Berghofie (1943)
Najgorsi są Żydzi, którzy się wysługują prawicy.
Sentencja przypisywana pewnej redaktor „Gazety Wyborczej"
114
FRONDA
39
Ostentacyjne wyrażanie sympatii do n a r o d u żydowskiego staio się d o b r y m
zwyczajem w ś r ó d elit politycznych i kulturalnych Polski po roku 1989. W t e n
s p o s ó b zaczęto nadrabiać braki, jakie n a g r o m a d z i ł y się po burzliwych wy­
darzeniach z końca lat 60. Polska p o n o w n i e przystąpiła do rodziny p a ń s t w
cywilizowanych
-
państw
prowadzących
aktywną
i
ofensywną
politykę
przezwyciężania antysemickich d e m o n ó w własnej przeszłości. J e d n y m z naj­
ważniejszych e l e m e n t ó w reanimacji tej polityki było nawiązanie s t o s u n k ó w
dyplomatycznych z Izraelem.
Przyjazne s t o s u n k i ze społecznością żydowską s t a n o w i ł y i s t o t n y fragment
wizji s t o s u n k ó w m i ę d z y n a r o d o w y c h każdego kolejnego r z ą d u polskiego, od
ekipy
Tadeusza
Mazowieckiego
począwszy.
Jakiekolwiek
pojawienie
się
wątków antysemickich w dyskursie p u b l i c z n y m było i jest p i ę t n o w a n e nie
tylko przez polityków, lecz r ó w n i e ż przez wszystkie m e d i a o p i n i o t w ó r c z e .
Medialnymi czarnymi c h a r a k t e r a m i Trzeciej Rzeczypospolitej stały się polski
nacjonalizm i polska ksenofobia. D l a t e g o ktokolwiek, k t o w takiej l u b innej
formie wysługiwał się ideologii komunistycznej i r e ż i m o w i p e e r e l o w s k i e m u ,
musiał się rozliczać ze swych m i n i o n y c h z a a n g a ż o w a ń politycznych tylko
wówczas, jeśli o d k r y w a n o w jego życiorysie jakiś, choćby najmniejszy, epizod
antysemicki.
W świetle tych u w a g zaskoczeniem m o ż e być o d p o w i e d ź na pytanie: li­
der którego z polskich u g r u p o w a ń opowiedział się za p r z y s t ą p i e n i e m Izraela
do Unii Europejskiej? Trzeba przyznać, że s t a n o w i s k o takie świadczyłoby
o określonym s t o s u n k u - wyrażającym się także w r o z m a i t y c h d o n i o s ł y c h
gestach - w o b e c p a ń s t w a żydowskiego. A zajął je nie k t o inny, tylko R o m a n
Giertych, upatrując w Izraelu przyczółek cywilizacji zachodniej na Bliskim
Wschodzie.
Trudno
w
roku
nie
2004
odnieść
wrażenia,
niemieckiej
gazecie
że
wypowiedź
cechuje
przede
Giertycha
udzieloną
wszystkim
swoisty
ekscentryzm zużytkowany n a p o t r z e b ę k r e o w a n i a w i z e r u n k u partii p o z a
granicami kraju. Inni ówcześni p r o m i n e n t n i działacze Ligi Polskich Rodzin
nie kryli w t e d y swojego antyizraelskiego nastawienia, p o r ó w n u j ą c zbrod­
niarzy palestyńskich do żołnierzy Armii Krajowej. Istnieje j e d n a k w Polsce
ugrupowanie, którego polityka bliskowschodnia idzie znacznie dalej aniżeli
prasowe w y n u r z e n i a Giertycha. Tym r a z e m chodzi o i n n e g o członka „ m o herowej koalicji".
LATO 2 0 0 6
115
Żydowska partia religijna?
Warszawa to nie jedyne m i a s t o świata, k t ó r e g o w ł a d z e lokalne wydały w roku
2005 zakaz parady gejowskiej. B u r m i s t r z Jerozolimy, Uri Lupolianski z partii
o w y m o w n e j nazwie Yahadut Ha'torah (Zjednoczona Lista Tory), r ó w n i e ż na
taką d e m o n s t r a c j ę nie wyraził zgody. Z a r ó w n o w Polsce, jak i w Izraelu do
głosu doszły środowiska, k t ó r e w swojej wizji p a ń s t w a kierują się p r z e s ł a n ­
kami religijnymi. W Polsce m a m y do czynienia z „politycznymi katolikami",
w Izraelu - z „politycznymi ż y d a m i " . I jedni, i d r u d z y żądają od społeczeń­
stwa obywatelskiego, aby się p o d p o r z ą d k o w a ł o religijnej większości.
Prawo i Sprawiedliwość - p a r t i a Lecha Kaczyńskiego, czołowego p o g r o m ­
cy h o m o s e k s u a l i z m u politycznego w E u r o p i e - nie p r z y p a d k i e m czerpie swą
nazwę ze Starego T e s t a m e n t u . „Bo s ł o w o P a n a jest prawe, a każde J e g o dzieło
niezawodne. On miłuje p r a w o i sprawiedliwość: ziemia jest p e ł n a łaskawości
Pańskiej" (Psalm 3 3 , 4 - 5 ) . P o m i m o składanych przez czołowych polityków
PiS deklaracji o katolicyzmie jawią się o n i p r z e d e w s z y s t k i m jako politycy
talmudyczni. Kiedy przeważająca część prawicy europejskiej - w t y m chrześ­
cijańskiej demokracji - daje sobie spokój z walką o tradycyjny ład moralny, to
na placu boju pozostają jedynie amerykańscy i izraelscy o r ę d o w n i c y uzależ­
nienia u s t a w o d a w s t w a od religii.
Czy jednak taka interpretacja- interpretacjaprogramu Prawa i Sprawiedliwości
jako żydowskiej partii religijnej - jest zasadna? Inspiracja biblijna w nazwie nie
świadczy jeszcze o klerykalnym charakterze ugrupowania. Stary Testament sta­
nowi jeden z duchowych i kulturowych fundamentów cywilizacji zachodniej.
Kanoniczne wartości laickiej demokracji europejskiej tworzą w dużej swej części
zsekularyzowaną wersję przesłania biblijnego, o czym tak często zapominają
dogmatyczni rzecznicy rozdziału religii od państwa.
W a r t o jednocześnie przypomnieć,
Kaczyński,
że dzisiejszy p r e z e s PiS, J a r o s ł a w
zasłynął na początku lat 9 0 .
stwierdzeniem,
iż działalność
Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego - partii, do której należało wielu
obecnych c z ł o n k ó w Prawa i Sprawiedliwości - to p r o s t a d r o g a do dechrystianizacji Polski. O b a w y p r z e d klerykalizacją prawicy m u s i a ł y być w t e d y
p o d y k t o w a n e również t r o s k ą o a u t o r y t e t Kościoła h i e r a r c h i c z n e g o - o to,
aby nie wikłać owego a u t o r y t e t u w bieżącą grę polityczną. J e d n o c z e ś n i e
Porozumienie C e n t r u m - u g r u p o w a n i e , k t ó r e g o J a r o s ł a w Kaczyński był
116
FRONDA 39
twórcą i p r e z e s e m - nie p r z y p a d k i e m bywało o k r e ś l a n e jako „jakobińskie" lub
„republikańskie". Czołowi politycy PC bronili zdobyczy rewolucji francuskiej
przed krytyką swoich kolegów z Z C h N , chociażby M a r k a Jurka.
Tymczasem Uri Lupolianski to - stosując ideologiczne kategorie n o w o ­
czesności - u o s o b i e n i e „bigoterii" i „ c i e m n o t y " . Ten ortodoksyjny żyd, ojciec
dwanaściorga dzieci jest r e p r e z e n t a n t e m t y p o w e g o s t r o n n i c t w a klerykalnego.
Dla Lupolianskiego wszelka p a r a d a gejowska to coś „szkaradnego, obraźliwego,
agresywnego i prowokacyjnego"
(Etgar Lefkovits Lupolianski denies
he's trying to stop J'lem gay pride paradę,
„Jerusalem Post", 18.01.2005). Ż a d e n
liczący się w s w o i m kraju polityk eu­
ropejski nie pozwoliłby sobie na takie
wyznanie.
Z kolei Lech Kaczyński to typowy
inteligent z warszawskiego Żoliborza.
Należy więc do formacji naznaczonej
e t o s e m lewicowo-niepodległościowym,
a z a t e m także nie pozbawionej filosemickich naleciałości. C h o ć Kaczyński
deklaruje się jako katolik, to j e d n a k
godzi swą wiarę z - bądź co bądź lai­
cką - tradycją piłsudczykowską. Z t e g o
wynika jego r e s p e k t w o b e c a u t o n o m i i
państwa
micznych
względem
instytucji
równie
autono­
religijnych.
Nie
znaczy to jednak, że obecny p r e z y d e n t
Polski lekceważy s p o ł e c z n e znaczenie Kościoła katolickiego. N i e m n i e j j e d n a k
daleko m u d o formuły „katolicyzmu politycznego".
Z a b a w n e w t y m w s z y s t k i m jest to, iż z p o w o d u zakazu demonstracji
gejowskiej
zaczęto
Lechowi
Kaczyńskiemu
insynuować
wrogość
wobec
wszelkich mniejszości, a co za t y m idzie sugerować n a w e t sprzyjanie n a s t r o ­
j o m antysemickim. Lupolianskiego oskarżyć o a n t y s e m i t y z m z w i a d o m y c h
względów się nie da.
J e d n o z p e w n o ś c i ą w ł a d z e Warszawy i Jerozolimy łączy: s z a c u n e k dla
uczuć religijnych oraz wrażliwości moralnej m i e s z k a ń c ó w o b u m i a s t . PiS oraz
LATO 2 0 0 6
117
u g r u p o w a n i a izraelskiej prawicy religijnej - choć nie łączą ich ż a d n e k o n t a k t y
- idą tu r a m i ę w r a m i ę . Gdyby j e d n a k na t y m cała sprawa kończyła się, to
partia braci Kaczyńskich różniłaby się od LPR w s p o s ó b nieistotny.
Sojusz z Żydami: synteza piłsudczyzny z dmowszczyzną
Prawo i Sprawiedliwość jest s t r o n n i c t w e m k o n s e r w a t y w n y m i
zarazem
w i e l o n u r t o w y m . Jego k o n s e r w a t y z m przejawia się r ó w n i e ż w a d a p t o w a n i u
rozmaitych idei, k t ó r e mieszczą się w dziedzictwie polskiego p a t r i o t y z m u .
Tak jest w wypadku d w ó c h wielkich tradycji politycznych, k t ó r e choć były
u swych p o d s t a w k o n t r k u l t u r o w e , to j e d n a k w i s t o t n y s p o s ó b się przyczyniły
do odzyskania w 1918 roku przez Polskę niepodległości. C h o d z i oczywiście
o endecję (dmowszczyznę) oraz w s p o m n i a n ą j u ż piłsudczyznę. Każda z tych
tradycji zaoferowała Polakom o s t a t e c z n e rozwiązanie kwestii żydowskiej,
które byłoby l e k a r s t w e m na a n t y s e m i t y z m .
Piłsudczyzna w sprawach n a r o d o w o ś c i o w y c h zawsze była s y n o n i m e m
idei jagiellońskiej. C h o d z i ł o więc o taki kształt p a ń s t w a polskiego, k t ó r e
stanowiłoby szeroką p r z e s t r z e ń przyjazną w s z y s t k i m g r u p o m e t n i c z n y m
ją zamieszkującym. O d n o s i ł o się to, rzecz jasna, r ó w n i e ż do Żydów. Józef
Piłsudski jako w p e w n y m sensie spadkobierca e t o s u szlacheckiego m u s i a ł
być filosemitą. Żydzi przez wieki pełnili w Polsce funkcję „klasy średniej",
tak bardzo potrzebnej w a r s t w o m wyższym. Stąd a n t y s e m i t y z m w n a t u r a l n y
s p o s ó b pojawiał się w ś r ó d ekonomicznej konkurencji Żydów, czyli miesz­
czaństwa polskiego.
Mieszczański a n t y s e m i t y z m był też j e d n y m z k o m p o n e n t ó w d m o w szczyzny. E n d e k o m m a r z y ł o się p a ń s t w o polskie w granicach, k t ó r e gwa­
rantowałyby jego m o n o e t n i c z n y charakter. W tej sytuacji R o m a n D m o w s k i
niezwykle przychylnie o d n o s i ł się do p o m y s ł u s t w o r z e n i a p a ń s t w a żydow­
skiego w Palestynie. Powstanie takiego p a ń s t w a d a w a ł o b y szansę na m a s o w ą
emigrację ludności żydowskiej z Polski na Bliski W s c h ó d . O z n a c z a ł o b y to
jednocześnie narodziny nowoczesnej żydowskiej ś w i a d o m o ś c i n a r o d o w e j wy­
rażającej się w potrzebie p o s i a d a n i a w ł a s n e g o p a ń s t w a . D m o w s k i m ó g ł t a k i m
p r o c e s o m jedynie przyklasnąć.
Do idei jagiellońskiej nawiązuje dziś czołowy polityk PiS, a z a r a z e m
architekt współczesnej
118
polskiej
polityki historycznej,
Kazimierz Michał
F R O N D A 39
Ujazdowski. W rozmaitych projektach, k t ó r y m on patronuje, pojawia się wi­
zja dziejów Polski jako kraju wielu n a r o d o w o ś c i i kultur, umiejących w ciągu
dziejów harmonijnie ze sobą w s p ó ł i s t n i e ć . J e d n o c z e ś n i e Ujazdowski nigdy
nie odcinał się od d o r o b k u endecji, w której widzi p r z e d e w s z y s t k i m z n a k o ­
m i t ą szkołę realistycznej oceny sytuacji m i ę d z y n a r o d o w e j .
Prawo i Sprawiedliwość stosuje więc politykę przyjaznego t r a k t o w a n i a
mniejszości etnicznych w Polsce, a zarazem poparcia dla p a ń s t w n a r o d o w y c h
wobec zagrożeń ze strony imperiów oraz globalnych p o d m i o t ó w politycznych
i gospodarczych. Stosunek do mniejszo­
ści etnicznych to spadek po piłsudczyźnie, n a t o m i a s t do p a ń s t w narodowych
- po dmowszczyźnie. Nie przypadkiem
na białostockiej liście PiS w wyborach
do Sejmu (2005) znalazł się aktywista
mniejszości
litewskiej.
Stanowisko
Prawa i Sprawiedliwości w o b e c sytuacji
p a ń s t w a żydowskiego również wydaje
się klarowne. Na szczególną uwagę za­
sługują tu działania p e w n e g o posła.
Najbardziej proizraelski polityk
Unii Europejskiej
Temat
stosunków
polsko-żydowskich
m o ż e być p o d e j m o w a n y z d w ó c h prze­
ciwległych pozycji: antysemickich oraz anty-antysemickich. W o b u wypad­
kach zachodzi emocjonalny s t o s u n e k do polityki z u d z i a ł e m r e s e n t y m e n t ó w .
Antysemici koncentrują się na a d e k w a t n y c h do rzeczywistości lub wyolbrzy­
mianych krzywdach wyrządzanych P o l a k o m przez finansjerę żydowską oraz
„ ż y d o k o m u n ę " , a swoje oskarżenia okraszają w y t y k a n i e m Izraelowi prawdzi­
wych lub rzekomych z b r o d n i w o b e c Palestyńczyków. Z kolei anty-antysemici
swoje r e s e n t y m e n t y kierują w s t r o n ę realnych l u b urojonych „faszystów",
niegdyś otwarcie eksterminujących l u d n o ś ć żydowską w o b o z a c h k o n c e n t r a ­
cyjnych, a dzisiaj przemycających swoje niecne cele za fasadą „ d e m o k r a t y c z ­
n y c h " partii prawicowych.
LATO 2 0 0 6
119
Arturowi Zawiszy, politykowi PiS, posłowi na Sejm, obie te pozycje są dale­
kie. Jak s a m wyznaje, to właśnie dlatego m o ż e się zajmować problematyką polsko-izraelską, że akceptuje w sobie sceptycyzm, jaki żywi w o b e c Żydów. Fakt
ten pozwala mu na prowadzenie polityki, która nie jest u w i k ł a n a ani w ż a d n e
sentymenty, ani w żadne resentymenty. W Sejmie kadencji 2 0 0 1 - 2 0 0 5 Zawisza
był uczestnikiem prac Polsko-Izraelskiej Grupy Parlamentarnej.
Prawo i Sprawiedliwość jest c z ł o n k i e m Unii na rzecz E u r o p y N a r o d ó w
( U E N ) , organizacji zrzeszającej w Parlamencie Europejskim p a r t i e konser­
watywne. J e d n o c z e ś n i e przy U E N działa nieformalna m i ę d z y n a r o d ó w k a
u g r u p o w a ń z p a ń s t w nie należących do Unii Europejskiej - u g r u p o w a ń p o ­
zostających p r o g r a m o w y m i sojusznikami takich partii jak PiS. Spośród tych
sojuszników trzeba wymienić izraelską J e d n o ś ć N a r o d o w ą (Yisrael Beiteinu),
której liderem jest Yuri Stern.
Zawisza b a r d z o ciepło wyraża się o Sternie. Polityk izraelski ujął Polaka
swoją biografią. Jest i m i g r a n t e m z Rosji o dysydenckiej, a n t y k o m u n i s t y c z ­
nej przeszłości. Języka hebrajskiego uczył się nielegalnie jeszcze w Związku
Sowieckim. O k n e m na świat była dla niego s p r z e d a w a n a w kioskach sowiec­
kich kolorowa p r a s a p e e r e l o w s k a (jest to kolejny d o w ó d tego, że PRL był naj­
weselszym b a r a k i e m w obozie p a ń s t w socjalistycznych). Jako p a r l a m e n t a r z y ­
sta izraelski Stern w s p ó ł p r z e w o d n i c z y w Knesecie oficjalnemu lobby na rzecz
rozwoju k o n t a k t ó w ze w s p ó l n o t a m i chrześcijańskimi, co m o ż n a t r a k t o w a ć
nie tylko jako p r ó b ę p o w o ł a n i a żydowsko-chrześcijańskiej inicjatywy w o b e c
zagrożenia ze s t r o n y f u n d a m e n t a l i z m u islamskiego, lecz r ó w n i e ż s t w o r z e n i a
swoistej koalicji przeciwko d y k t a t u r z e relatywizmu, k t ó r a coraz bardziej daje
o sobie znać w jednoczącej się E u r o p i e .
Na pytanie dziennikarzy jednego z portali internetowych o to, czy Polska może
pełnić funkcję adwokata Izraela w Europie, Zawisza odpowiada następująco:
Osobiście bardzo cieszyłbym się, gdyby to określenie utrwaliło się
i odpowiadało prawdzie, choć sprawa jest sama w sobie ze wszech miar
trudna. Trudna ze względu na powikłania sytuacji bliskowschodniej,
gdzie każda ze stron ma swoje racje i nikt nie jest tam bez winy. Trudna
również ze względu na historię stosunków polsko-żydowskich, które
przecież wielokrotnie były konfliktowe i wcale nie koniecznie z polskiej
winy, bo równie dobrze w tym znaczeniu, że społeczność żydowska zaJ20
F R O N D A 39
chowywała się nielojalnie wobec państwa i narodu polskiego. Tak więc
z jednej strony skomplikowanie kryzysu bliskowschodniego, a z drugiej
- trudna historia nie daje łatwej drogi do współpracy polsko-izraelskiej.
Natomiast ja jestem głębokim zwolennikiem tego, aby ta współpraca
była świadomie umacniana i to z kilku powodów. Po pierwsze jeżeli
zgadzamy się z pewną wizją amerykańską, że należy nieść przesłanie
wolnościowe i wartości cywilizacji zachodniej w te obszary świata, gdzie
ich nie ma, to wtedy widzimy, że to państwo Izrael jest swego rodzaju
forpocztą cywilizacji judeochrześcijańskiej, która z trudem jako jedyne
państwo demokratyczne na Bliskim Wschodzie znajduje swoje miejsce
wśród morza społeczności arabskiej. Drugą kwestią jest to, że Polacy
jako naród o trudnej historii powinni w szczególności sympatyzować
z narodami, które odbudowują swoje państwa i mężnie bronią swojego
interesu narodowego, jednocześnie podkreślając dumnie, że prowadzą
politykę narodową. Państwo Izrael jest znakomitym przykładem, że
można być państwem cywilizowanym, demokratycznym, prowadzą­
cym ofensywną politykę interesu narodowego, dobrym przykładem dla
Polski. Trzecia kwestia jest taka, że Polacy nie zawsze mogą liczyć na
życzliwość diaspory żydowskiej w świecie, jako przykład można podać
agresywne zachowania amerykańskich Żydów czy to w sprawach doty­
czących kwestii historycznych czy wręcz współczesnych kwestii mająt­
kowych. W tym kontekście współpraca Polski i Izraela może być swego
rodzaju antidotum na tamte trudne dyskusje i pokazywać, że Polacy są
gotowi we wszystkim co dobre i godziwe współpracować z jedynym na
świecie państwem żydowskim, czyli Izraelem. Z tych wszystkich powo­
dów uważam, że jest miejsce na taki wręcz strategiczny sojusz i gdyby
Polska rzeczywiście mogła być określana mianem „adwokata Izraela
w Europie" to byłbym tym wysoce usatysfakcjonowany.
(Portal Spraw Zagranicznych, http://psz.pl/content/view/1699/)
Czy
któryś
z
polityków
Platformy
Obywatelskiej
lub
Sojuszu
Lewicy
Demokratycznej - bo o jakichś innych, bądź co bądź niszowych, partiach nie war­
to nawet wspominać - zdobył się na takie śmiałe oświadczenie, idące pod prąd
zarówno tendencjom antysemickim, jak i anty-antysemickim? Przyjaźń polsko-żydowska nie polega na obściskiwaniu się w świetle fotoreporterskich fleszów
LATO 2 0 0 6
121
lidera SLD z byłym ambasadorem Izraela czy też na przepraszaniu za Jedwabne.
Działacze PO czy SLD mają gdzieś polski interes narodowy - w Parlamencie
Europejskim obie partie są członkami frakcji opowiadających się za b u d o w ą
europejskiego państwa ponadnarodowego - a skoro tak, to t r u d n o im również
pojąć politykę prowadzoną przez p a ń s t w o żydowskie. Co prawda, nie stronią
oni od filosemickich deklaracji - w czym jednak nigdy nie prześcigną działaczy
pewnego niszowego ugrupowania oraz środowisk p r o g r a m o w o zajmujących się
wysługiwaniem się kierownictwu spółki Agora - to jednak deklaracje te należy
traktować jako przejaw zwyczajnego koniunkturalizmu.
Nowy antysemityzm
Alain Finkielkraut w s w o i m g ł o ś n y m eseju o w y m o w n y m tytule W imię
Innego. Antysemicka twarz lewicy (sic!, Warszawa 2005) stwierdza, że o b e c n i e
na świecie pojawiają się n o w e linie p o d z i a ł ó w politycznych, k t ó r e wyznacza
s t o s u n e k do działań USA na arenie m i ę d z y n a r o d o w e j oraz do konfliktu bli­
skowschodniego. Żydzi nie są j u ż p o s t r z e g a n i wyłącznie jako z b i o r o w o ś ć
funkcjonująca w diasporze, a więc jako potencjalnie p r z e ś l a d o w a n a (na r ó w n i
na przykład z h o m o s e k s u a l i s t a m i ) g r u p a mniejszościowa.
Ta rola przypada A r a b o m , w tym zwłaszcza Palestyńczykom. Żydzi na­
t o m i a s t są u t o ż s a m i a n i p r z e d e w s z y s t k i m z Izraelem - t y p o w y m p a ń s t w e m
n a r o d o w y m , w d o d a t k u stosującym na co dzień rozwiązania siłowe, z a t e m
t w o r e m nie budzącym bynajmniej sympatii „ p o s t ę p o w e j " części ludzkości.
W e d ł u g Finkielkrauta m a m y d o czynienia z e zjawiskiem n o w e g o antyse­
m i t y z m u . O ile stary był, z d a n i e m myśliciela, związany z europejską skrajną
prawicą i obecnie pozostaje zmarginalizowany, o tyle n o w y jest niebezpiecz­
ny, bo rozprzestrzenia się na m a s o w ą skalę. Ale jest jeszcze różnica, k t ó r a wy­
daje się znacznie poważniejsza. Niegdyś a n t y s e m i t y z m p r e z e n t o w a ł się jako
zaprzeczenie wartości h u m a n i s t y c z n y c h oraz uniwersalistycznej wizji świata.
Obecnie krytyka p o d a d r e s e m Izraela i społeczności żydowskiej odbywa się
p o d h a s ł a m i h u m a n i z m u , pacyfizmu, wielokulturowości, troski o i m i g r a n t ó w
z krajów arabskich i islamskich.
Autor p r z e d m o w y do polskiego wydania książki Finkielkrauta, K o n s t a n t y
Gebert, u b o l e w a n a d tym, że odwieczny sojusznik wszelkich uciskanych
grup mniejszościowych, czyli lewica, zaczyna powielać antysemickie ste122
F R O N D A 39
reotypy. W e d ł u g tego publicysty czymś n i e m a l upokarzającym dla Ż y d ó w
jest proizraelskie s t a n o w i s k o f u n d a m e n t a l i s t ó w p r o t e s t a n c k i c h z USA czy
takich polityków jak włoski „postfaszysta" - k t ó r e g o p a r t i a Sojusz N a r o d o w y
(Alleanza Nazionale) wchodzi skądinąd wraz z PiS w skład U E N - Gianfranco
Fini. P r a w d o p o d o b n i e G e b e r t o w i t r u d n o jest się pogodzić z tym, że p e w n a
forma filosemityzmu stała się u d z i a ł e m „ c i e m n o g r o d u " .
Tymczasem drogi Izraela i lewicy (również żydowskiej) zdają się rozcho­
dzić. Państwo, które z m u s z o n e jest n i e u s t a n n i e dbać o swoje bezpieczeństwo
zewnętrzne i w e w n ę t r z n e , nie m o ż e
sobie pozwolić
na realizację
rozmai­
tych utopijnych projektów. Rewolucja
obyczajowa, a więc d o m e n a współczes­
nej lewicy, uderzając w hierarchiczne
instytucje społeczne - rodzinę, szkołę,
wspólnotę religijną,
każdy
naród:
wojsko - osłabia
Żydów
tak
samo
jak
Polaków. Zastanawiające jest, jak w tej
„tęczowej" koalicji mają się odnaleźć
wyznawcy
ortodoksyjnego
judaizmu.
Dla nich bowiem wszelki seks pozamałżeński to grzech, a zachowania h o ­
moseksualne określają oni jako toevah,
co znaczy obrzydliwość (ciekawe, czy
według Konstantego Geberta ludzie ci
zasługują na m i a n o „ h o m o f o b ó w " ? ) .
W wypadku „tęczowej" lewicy m o ż n a n a t o m i a s t z a o b s e r w o w a ć i n s t r u ­
mentalizację p r o b l e m u a n t y s e m i t y z m u . Żydzi jako g r u p a mniejszościowa
(a domyślamy się,
że każda mniejszość pozostaje p o k r z y w d z o n a przez
większość) są tu p o t r z e b n i wyłącznie do konfrontacji z „ksenofobiczną" pra­
wicą. Ż e r o w a n i e na poczuciu w y o b c o w a n i a ze s p o ł e c z e ń s t w a jest cyniczną
strategią polityczną. D o k ł a d n i e t a k i e m u s a m e m u i n s t r u m e n t a l n e m u trak­
t o w a n i u przez alterglobalistycznych m i ł o ś n i k ó w Trzeciego Świata podlegają
Palestyńczycy.
W m i n i o n y m półwieczu z n a c z n a część diaspory żydowskiej l a n s o w a ł a wi­
z e r u n e k Ż y d ó w jako n a r o d u ofiar (zjawisko tak z w a n e g o Shoah-business). Do
LATO 2 0 0 6
123
chwili obecnej n i e r z a d k o wykorzystywane jest to jako n a r z ę d z i e m o r a l n e g o
szantażu. Stanowcza, t w a r d a polityka Izraela przeczy t a k i e m u w i z e r u n k o w i ,
a jednocześnie dowodzi, że Żydzi potrafią b r o n i ć swojego p a ń s t w a - są nor­
m a l n y m n a r o d e m g o t o w y m walczyć zbrojnie o swój byt.
Ostateczne rozwiązanie kwestii PiS-owskiej?
Afirmacja p o s t a w bohaterskich, m i ł o ś ć ojczyzny, p o c z u w a n i e się do w ł a s n e g o
dziedzictwa historycznego, a więc e l e m e n t y izraelskiego p a t r i o t y z m u , czynią
z Żydów naród, który m o ż e wreszcie opuścić p r o m u j ą c ą political correctness,
wrogą cywilizacji zachodniej, „ t ę c z o w ą " koalicję rzeczywistych l u b urojonych
mniejszości. I co b a r d z o w a ż n e , ma on nieoczekiwanie szansę stać się w z o ­
r e m dla m i e s z k a ń c ó w pogrążonej w kryzysie m o r a l n y m Europy. PiS m o ż e być
j e d n y m z a k u s z e r ó w t e g o procesu.
Najwyższa więc j u ż pora, żeby s t o s u n k a m i polsko-żydowskimi przesta­
li się zajmować w e t e r a n i „ ż y d o k o m u n y " oraz ich dzieci i w n u k i . Leczenie
k o m p l e k s ó w związanych z w ł a s n ą t o ż s a m o ś c i ą oraz s w o i m p o c h o d z e n i e m
bynajmniej sprawy nie ułatwia. Poza t y m przyjazne s t o s u n k i zakładają p o d ­
m i o t o w e t r a k t o w a n i e o b u s t r o n . D o p ó k i Izrael nie p r z e s t a n i e t r a k t o w a ć
zbrodniarza k o m u n i s t y c z n e g o , S a l o m o n a Morela, jako wyłącznie ofiary h o ­
locaustu, k t ó r a z tej przyczyny nie m o ż e stanąć p r z e d p o l s k i m w y m i a r e m
sprawiedliwości, d o p ó t y t r u d n o będzie o szczere i a u t e n t y c z n e p o j e d n a n i e
p o m i ę d z y o b y d w o m a n a r o d a m i . Izraelska filozofka, syjonistka, Raisa E p s t e i n
p r z y t o m n i e stwierdza, że nie ma denazyfikacji bez dekomunizacji.
P a ń s t w o żydowskie zawdzięcza swoje istnienie w z n a c z n y m s t o p n i u
i m i g r a n t o m z t e r e n ó w Drugiej Rzeczypospolitej. Wielu s p o ś r ó d b o j o w n i k ó w
o u t w o r z e n i e i niepodległość Izraela, a n a s t ę p n i e polityków t e g o p a ń s t w a
w y c h o w a ł o się na k u l t u r z e polskiej, na dziełach wieszczów polskiego r o m a n ­
tyzmu, na etosie polskich p o w s t a ń n a r o d o w y c h . L u d z i o m t y m i ich s p a d k o ­
biercom obca była i pozostaje dekadencka, k o s m o p o l i t y c z n a zgnilizna rozkła­
dająca s p o ł e c z e ń s t w a europejskie. Wartości, k t ó r e realizował jako u c z e s t n i k
p o w s t a n i a w getcie w a r s z a w s k i m M a r e k E d e l m a n , są skrajnie p r z e c i w n e
w a r t o ś c i o m przyświecającym działalności sojusznika europejskich organiza­
cji gejowskich, środowiska miesięcznika „Midrasz", n a t o m i a s t mieszczą się
w tak bliskim Lechowi Kaczyńskiemu etosie p o w s t a n i a warszawskiego.
124
F R O N D A 39
Polska jest dziś jednym z największych przyjaciół Izraela i nowy pra­
wicowy rząd RP kontynuuje politykę w tym duchu, prowadzoną przez
wszystkie poprzednie rządy po upadku komunizmu.
A u t o r e m tych słów, cytowanych przez Polską Agencję P r a s o w ą (12.02.2006),
okazuje się Tad Taube, k o m e n t a t o r działającej w USA żydowskiej agencji JTA.
Dalej zauważa o n :
Od upadku komunizmu Polska - kraj, który Żydzi tak lubią nienawidzić
- prowadzi konsekwentnie proamerykańską i proizraelską politykę.
Z d a n i e m k o m e n t a t o r a JTA Lech Kaczyński, „ p r a w d o p o d o b n i e jako jedyny
przywódca europejski", p o r ó w n a ł siebie do p r e m i e r a Izraela, Ariela Szarona.
Taube podkreśla, że a m b a s a d o r Polski w Izraelu p o t ę p i ł t e r r o r y z m palestyń­
ski, co „wywołało wrzaski o b u r z e n i a ze s t r o n y niektórych jego europejskich
kolegów". W konkluzji czytamy:
Żaden kraj w Europie nie jest dziś tak silnie proamerykański i zarazem
proizraelski jak Polska. Rzecz jasna, Polacy zajmują takie stanowisko
częściowo dlatego, że uważają, iż leży to w ich narodowym interesie.
Trudno byłoby jednak znaleźć zdrowszą bazę dla przyjaznego partner­
stwa.
Z a r ó w n o w Polsce, jak i Izraelu wciąż żywe i podzielane przez wielu uczest­
ników debaty publicznej jest przeświadczenie o pozytywnym oddziaływaniu
religii na społeczeństwo. Polacy i Żydzi - d w a wielkie n a r o d y o wspólnej, jak­
że trudnej i skomplikowanej historii - stają dziś w o b r o n i e cywilizacji zachod­
niej, której zagrażają ukryte p o d m a s k ą r u c h ó w „praw człowieka" r o z m a i t e
dewiacyjne trendy. Czy P r a w o i Sprawiedliwość p o d o ł a t e m u wyzwaniu?
BORYS BARSKI
Andrzej Lepper zamiast się puszyć, pytał i słuchał. To
z pewnością utrwaliło moje przyjazne uczucia wobec
pana Przewodniczącego.
SAMOOBRONA
KLASY Ś R E D N I E J
Moje spotkania
z panem Przewodniczącym
OLAF
SWOLKIEN
Moje kontak ty z S a m o o b r o n ą zaczęiy się w latach 90. ubiegłego stulecia.
Najpierw Andrzeja Leppera d o s t r z e g a ł e m w r e ż i m o w y c h m e d i a c h , gdzie
p o m i m o j e d n o s t r o n n i e krytycznych relacji nie u d a ł o się ukryć, że ma on coś
istotnego do powiedzenia, a jego p e ł n e z d r o w e g o rozsądku sądy wyróżniały
się na tle wszechobecnej nowej n o w o m o w y . Również akcje b e z p o ś r e d n i e
i akty obywatelskiego n i e p o s ł u s z e ń s t w a , jak choćby rózgi dla przedstawicieli
126
F R O N D A 39
e s t a b l i s h m e n t u , walka z lichwą, m u s i a ł y b u d z i ć szacunek. W skali kraju kie­
dy ludzie uczciwej pracy bez mającego szerszy w y m i a r o p o r u godzili się na
ogół na upadlające w a r u n k i życia i z a t r u d n i e n i a , S a m o o b r o n a w y d a w a ł a się
jedyną siłą, która przynajmniej szuka jakiejś alternatywy wykraczającej p o z a
doraźny o p ó r czy lokalny strajk.
D u ż e w r a ż e n i e zrobiły na m n i e w t y m kontekście artykuły Andrzeja
Leppera p o ś w i ę c o n e globalizmowi, jakie ukazały się na ł a m a c h p i s m a ekolo­
gów „Zielone Brygady". Wskazywały na to, że jest to jedyny polityk polski,
który dokonywał wówczas wysiłku intelektualnego, by p o z n a ć rzeczywistość
i podważyć w s z e c h o b e c n e dogmaty, z a m i a s t p o w t a r z a ć to, co „każdy n o r m a l ­
ny człowiek wiedzieć p o w i n i e n " , lub zajmować się p r z e k ł a d a n i e m t a m i z p o ­
w r o t e m symbolicznych a t r a p . Świadczyły też o t y m jego k o n t a k t y z instytu­
t e m Schillera. Ja s a m byłem w t e d y k a m p a n i e r e m działającym na rzecz bardziej
prospołecznej i mniej szkodliwej dla polskiej przyrody polityki t r a n s p o r t o w e j .
W 1997 roku szykowaliśmy się wraz z t o w a r z y s z a m i do akcji p o m o c y rolni­
k o m wywłaszczanym przez lobby a u t o s t r a d o w e w Wielkopolsce i szukaliśmy
jakiegoś k o n t a k t u z t y m z u p e ł n i e jeszcze w t e d y dla n a s obcym ś r o d o w i s k i e m .
Chyba także dzięki „Zielonym B r y g a d o m " d o s t a ł e m o d p o w i e d n i k o n t a k t i od­
wiedziłem p a n a Przewodniczącego w siedzibie związku na Marszałkowskiej.
Od razu zrobił na m n i e b a r d z o d o b r e w r a ż e n i e . N i e tylko inteligentny, lecz
przede wszystkim we właściwym tego słowa znaczeniu kulturalny, tą kulturą,
która wynika nie z wyuczonych form, ale z braku w e w n ę t r z n e g o z a k ł a m a n i a
i nieobecności tej charakterystycznej dla polskich i n t e l i g e n t ó w pogardy dla
rodaków, podszytej tchórzliwością myślenia i b u d o w a n y m przez wieki pokor­
nego żebractwa k o m p l e k s e m niższości w o b e c Z a c h o d u .
Andrzej Lepper z a m i a s t się puszyć, pytał i słuchał. To z p e w n o ś c i ą
utrwaliło moje przyjazne uczucia w o b e c p a n a Przewodniczącego. P o t e m
w Wielkopolsce n a s z a akcja r o z w i n ę ł a się b a r d z o p o m y ś l n i e . To było dla m n i e
niezwykle pouczające doświadczenie. Z jednej s t r o n y ja - z rodziny zdekla­
sowanej przez wojnę, kresowej, tak zwanej s t u p r o c e n t o w e j inteligencji, oraz
p a r u ekologów z d r e d a m i , m a r y c h a m i , t e o r i a m i . A z drugiej wiejska remiza,
w której siedzi setka wielkopolskich gospodarzy i trzeba ich przekonać, żeby
się zorganizowali, walczyli o swoje prawa, a j e d n o c z e ś n i e nie m o ż n a ukrywać,
że my to w ogóle a u t o s t r a d nie c h c e m y i w ł a ś n i e dlatego ich do t e g o n a m a w i a ­
my. O dziwo wszystko p o s z ł o świetnie. W t e d y po raz pierwszy p o z n a ł e m polLATO 2006
127
ską klasę średnią, ale tę, k t ó r a swoją pozycję zawdzięcza nie w y s ł u g i w a n i u się
z a c h o d n i m korporacjom, k o n c e r n o m m e d i a l n y m czy r e k l a m o w y m agencjom,
tylko własnej, solidnej i społecznie pożytecznej pracy oraz p r z e d s i ę b i o r c z o ­
ści. Co za domy, co za sady, pieczarkarnie, jak s u t o z a s t a w i o n e stoły, d o b r z e
u t r z y m a n e obejścia i maszyny, jaki ład w rodzinach, sklepy w P o z n a n i u , jaki
rzeczowy s p o s ó b dyskutowania, samoorganizacja i dyscyplina. A przy t y m
r o z m a c h i śmiałość działania. W k r ó t c e p o t e m założyli stowarzyszenie, zor­
ganizowali wraz z n a m i s p r a w n e i b a r w n e d e m o n s t r a c j e , wynajęli p r a w n i k ó w
i dzięki t e m u wywalczyli o wiele lepsze w a r u n k i o d s z k o d o w a ń za to, że ich
g o s p o d a r s t w a zostały przecięte b a r d z o p o n o ć Polsce, czyli p a n u Kulczykowi,
p o t r z e b n ą a u t o s t r a d ą Berlin-Moskwa. P a m i ę t a m świetnie, jak n a s p o t k a n i u
z przedstawicielami Agencji D r ó g i A u t o s t r a d ci ludzie wymusili d o p u s z c z e ­
nie nas do głosu i jak b a r d z o okazali się otwarci na n a s z e a r g u m e n t y p r z e ­
ciw b u d o w i e w ogóle, a slogany o a u t o s t r a d a c h jako recepcie na bezrobocie
zbywali ś m i e c h e m . Jak b a r d z o się w t y m różnili od miejskich, m e d i a l n y c h
mędrków. Różniło ich też jeszcze j e d n o : jako jedyni okazali n a m wdzięczność.
Działając w organizacjach ekologicznych, przyzwyczaiłem się j u ż do tego, że
w Krakowie ludzie n a w e t b a r d z o majętni traktują n a s jako ź r ó d ł o d a r m o w e j
p o m o c y prawnej, ale na ich wdzięczność czy p o m o c m a t e r i a l n ą nie ma co
liczyć. Wielkopolscy rolnicy stanowili tu wyjątek. N i e tylko podziękowali, ale
n a w e t dokonali w p ł a t y n a n a s z e k o n t o .
Kiedy
zimą
1997
roku
na
spotkaniu
organizacji
pozarządowych
w Warszawie pokazywaliśmy film z naszych wspólnych z rolnikami d e m o n ­
stracji w Poznaniu, reakcja była niezwykle charakterystyczna: „Wątpię, czy to
się spodoba intelektualistom ze wschodniego wybrzeża" (w t y m wypadku nie
chodziło bynajmniej o okolice Krynicy Morskiej). To fragment wypowiedzi
bardzo skądinąd eleganckiego z wyglądu i m a n i e r warszawskiego inteligenta
z pewnego stołecznego i n s t y t u t u finansowanego przez fundację, właśnie ze
wschodniego wybrzeża. Jego uwaga była zresztą trafna i fundacje ze wschod­
niego wybrzeża poparcie dla m n i e dozowały o d t ą d znacznie skromniej niż dla
niego. Jednak oprócz oceny doraźnej dobrze odzwierciedlała o n a m e n t a l n ą
lokalizację polskiej inteligencji w dzisiejszym świecie.
N a s t ę p n y raz los zetknął m n i e z p a n e m Przewodniczącym w roku 2 0 0 0 .
Spotkaliśmy się w t e d y p o d a m b a s a d ą S t a n ó w Zjednoczonych w Warszawie.
Protestowaliśmy
128
wspólnie
przeciw
zbrodniczym
praktykom
świńskiego
F R O N D A 39
k o n c e r n u Smithfielda, który w ł a ś n i e rozpoczynał swoją ekspansję w Polsce.
P o t e m udaliśmy się p o d a m b a s a d ę niemiecką, aby wyrazić sprzeciw i zanie­
pokojenie w o b e c wykupu przez N i e m c ó w polskich g r u n t ó w n a z i e m i a c h od­
zyskanych. Trzecim p u n k t e m było wręczenie k w i a t ó w w a m b a s a d z i e federacji
rosyjskiej i p r z e p r o s z e n i e za karygodny wybryk d e p t a n i a flagi t e g o sąsiednie­
go p a ń s t w a przez p o z n a ń s k i c h anarchistów. Traf chciał, że ci sami anarchiści
brali udział w manifestacji przeciw Smithfieldowi i p o d r ó ż o w a l i z n a m i w jed­
nym, wynajętym przez S a m o o b r o n ę a u t o b u s i e . P a m i ę t a m , jak w czasie jazdy
po Warszawie informację o t y m r z u c i ł e m p a n u P r z e w o d n i c z ą c e m u , a on tylko
zaśmiał się d o b r o d u s z n i e z mojego w e s o ł e g o donosiku, a p o t e m powiedział,
„młodzi są i jeszcze wielu rzeczy nie r o z u m i e j ą " . Jak b a r d z o r ó ż n i ł o się to od
tego rytualnego o b u r z a n i a się, z j a k i m m a m y do czynienia n a w e t przy tak
drobnych okazjach u większości u c z e s t n i k ó w polskiego życia p u b l i c z n e g o .
W czasie manifestacji uderzające było, że warszawscy dziennikarze, k t ó ­
rych d o b r z e z n a ł e m z widzenia z p o p r z e d n i c h ekologicznych manifestacji,
nie starali się n a w e t ukryć zdziwienia czy wręcz zgorszenia, że my, ekolodzy,
z Lepperem, że my, inteligenci, z t a k i m p r o s t a k i e m ; to m o ż n a było odczytać
z t o n u i miny. No i m o g ł e m p o r ó w n a ć protekcjonalną, ale u t r z y m a n ą w ra­
m a c h pewnych form, g ł u p a w ą w e s o ł k o w a t o ś ć przydzielaną z u r z ę d u o b r o ń ­
c o m przyrody z j a w n y m c h a m s t w e m i p e ł n ą pogardy agresją, z jaką traktowali
p a n a Przewodniczącego i polskich rolników. Po manifestacji u d a l i ś m y się
r a z e m do jednej z warszawskich restauracji. Z a p a m i ę t a ł e m k ł o p o t y z zesta-
w i e n i e m stolików, jakie robiła n a m obsługa. W t e d y członkowie S a m o o b r o n y
p o p r o s t u ustawili j e tak, jak było n a m wygodnie, p o t e m przybył s a m p a n
Przewodniczący i o b s ł u g a ucichła. Kolejny prosty, spontaniczny, ale i s y m p t o ­
matyczny m ę s k i o d r u c h . Inteligenci p e w n o siedzieliby pokornie, jak im przy­
kazano, i tylko p o d n o s e m dawali coś do z r o z u m i e n i a l u b g ł o ś n o narzekali na
pozostałości socjalizmu w g a s t r o n o m i i . Przy stole po raz kolejny p r z e k o n a ł e m
się, że p a n Przewodniczący jest b a r d z o m ą d r y m i k u l t u r a l n y m człowiekiem,
a r o z m o w a z n i m jest ciekawa i m i ł a . Zdjęcia z naszej wspólnej manifestacji
ukazały się p o t e m na okładce p i s m a ekologów „Zielone Brygady". Wywołało
to „słuszne o b u r z e n i e i zaniepokojenie wszystkich przyzwoitych, r o z s ą d n y c h
członków r u c h u " , a moją organizację k o s z t o w a ł o kolejnych p a r ę tysięcy dola­
r ó w g r a n t u u t r a c o n e g o p o d o n o s i e d o z a c h o d n i c h sponsorów. Tego j e d n a k nie
żałuję, wstyd mi tylko trochę, że na t a m t y m zdjęciu stoję tak, jakbym j e d n a k
ciągle zachowywał p e w i e n d y s t a n s w o b e c p a n a Przewodniczącego, t r a k t o w a ł
rzecz całą w kategoriach ż a r t u czy prowokacji. Dzisiaj, kiedy o g l ą d a m je z sa­
tysfakcją, zmniejsza to nieco moje uczucie słusznej dumy, myślę sobie, że to
było nadal jeszcze t r o c h ę szczeniackie i m a ł o d u s z n e .
Kilka miesięcy p o t e m spotkaliśmy się z n o w u w czasie k a m p a n i i wybor­
czej na urząd prezydenta. Wraz z przedstawicielką amerykańskiej fundacji
walczącej z k o n c e r n e m Smithfielda oraz p a n a m i Filipkiem i Łyżwińskim
podróżowaliśmy d w a d n i po Wielkopolsce,
uczestnicząc w s p o t k a n i a c h
z wyborcami oraz odwiedzając zagrody rolników. Z n o w u jak najlepsze wra­
żenia, k a m p a n i a r o b i o n a głównie w ł a s n y m i , społecznymi siłami; jeździliśmy
w pięć o s ó b s k r o m n y m p r y w a t n y m s a m o c h o d e m . W t e d y też m i a ł e m po raz
pierwszy przyjemność p o z n a ć p a n i ą R e n a t ę Beger i kilku innych działaczy
Samoobrony. To, co r ó ż n i ł o ich od znanych mi polityków, to fakt, że m ó w i l i
n o r m a l n y m językiem i w o d r ó ż n i e n i u od większości z n a n y c h mi i n t e l i g e n t ó w
ich m o w a m i a ł a sens, a o n i rozumieli, co mówią, z a m i a s t d e k l a m o w a ć to,
co widzieli i słyszeli w T V N lub przeczytali w „Wyborczej". No i n i e m a l n i k t
z nich nie żył z p a ń s t w o w e j pensji, nie p r a c o w a ł dla obcych koncernów, zna­
k o m i t a większość m i a ł a n a t o m i a s t w ł a s n e przedsiębiorstwa, czyli ś r e d n i e l u b
d u ż e g o s p o d a r s t w a r o l n e . Chyba to d a w a ł o im p e w n o ś ć i o d w a g ę n a z y w a n i a
rzeczy po i m i e n i u .
Pan Przewodniczący nie został w t e d y p r e z y d e n t e m , ale r o k później jego
partia d o s t a ł a się do p a r l a m e n t u , a on s a m na k r ó t k i o k r e s został po raz
130
F R O N D A 39
pierwszy w i c e m a r s z a ł k i e m Sejmu. W t e d y zetknęliśmy się po raz o s t a t n i jak
dotąd. Tym r a z e m chciałem p a n a Przewodniczącego p r z e k o n a ć do podjęcia
inicjatywy ustawodawczej „Tiry na t o r y " . Jak zwykle s p o t k a ł o m n i e m i ł e
przyjęcie. W sekretariacie k l u b u poselskiego p a n i e z n a n e mi jeszcze z b i u r a
na Marszałkowskiej, elegancko u b r a n e , s k r o m n e , życzliwe, d o b r z e zorga­
nizowane. Pan Przewodniczący po z a p o z n a n i u się z ogólną ideą skierował
nas do przewodniczącego z e s p o ł u swoich doradców, d o k t o r a Z. Tu n i e s t e t y
pierwszy zgrzyt. Ten p a n t r a k t o w a ł n a s n i e u p r z e j m i e i m o i m z d a n i e m s w o i m i
h o r y z o n t a m i oraz wykształceniem nie zasługiwał na p e ł n i e n i e takiej funkcji.
Projekt zostawiliśmy, ale nic nie wyszło. Trochę dlatego, że moje fundusze
ze wschodniego wybrzeża wysychały, aż wyschły, a i p a n Przewodniczący
jakby stawał się mniej rewolucyjny. W przedpokoju m i n ą ł e m się jeszcze
z r e d a k t o r e m J a n u s z e m Rolickim, kiedyś lewicowym r e d a k t o r e m „Trybuny",
a obecnie publicystą piszącym głównie dla gazet wielkiej finansjery. T r u d n o
o lepsze p o d s u m o w a n i e inteligencko-, no właśnie, jakich? relacji w o d r o d z o ­
nej Rzeczypospolitej.
Miałem kontakty głównie w ś r ó d rolników, ale w ś r ó d p o s ł ó w i sympaty­
ków Samoobrony jest też wielu drobnych i średnich przedsiębiorców spoza
Warszawy i Krakowa. Wśród moich inteligenckich znajomych nie ma ich n i e m a l
wcale. W Warszawie większość pracuje w niezliczonych ministerstwach, kance­
lariach, urzędach, agencjach itp., w Krakowie na uczelniach lub w urzędach czy
w koncernach medialnych, najszczęśliwsi dostają fuchy w radach nadzorczych.
Próba życia z pracy w obywatelskich stowarzyszeniach to nie tylko balansowa­
nie na granicy ubóstwa, lecz również uzależnienie od - mówiąc metaforycznie
- fundacji ze wschodniego wybrzeża, czasem od Brukseli. W praktyce po kilku
latach takiej szarpaniny szczytem aspiracji staje się przeskoczenie na znacznie
bardziej stabilną posadę w jakimś urzędzie lub uczelni. Dobitnie potwierdza to
tezy zawarte w pisanym w międzywojniu eseju Floriana Znanieckiego o „lu­
dziach dobrze wychowanych" jako tych, którzy bez gotowej posady nie bardzo
są sobie w stanie poradzić w realnym kapitalizmie. Sytuacja ta u wielu z nich
rodzi niechęć do tych, którzy sobie radzą i są niezależni, a przede wszystkim
mają odwagę głośno mówić o tym, czego polska inteligencja nie widzi lub
udaje, że nie widzi. Manifestacyjna w polskich m e d i a c h i, szerzej, w ś r ó d tak
zwanych inteligentów pogarda do Samoobrony czy w ogóle do polskiej wsi jest
w gruncie rzeczy wynikiem frustracji chłopców i p a n i e n e k na posyłki z wiel­
komiejskich redakcji i zachodnich k o n c e r n ó w kierowanej p o d a d r e s e m ludzi,
którzy mają odwagę walczyć o swoją niezależność, mówić, co myślą, wycho­
dzić na ulicę, wchodzić do Sejmu i polityki bez sponsoringu wielkiego biznesu
i poparcia jego mediów, pracować na swoim. Praktyka III Rzeczypospolitej
i relacje ujawnione n p . w czasie przesłuchań komisji badających afery P Z U czy
Orlenu pokazują, że administracja i aparat p a ń s t w o w y tamtej Rzeczypospolitej
to było także na ogół jedynie narzędzie biznesu podejrzanej czy jawnie gang­
sterskiej proweniencji; to s a m o dotyczy sądownictwa i p r o k u r a t u r y - kolejnej
puli dobrych, inteligenckich posad. To wyzywanie Przewodniczącego Leppera
i Samoobrony od przestępców przez kolegów partyjnych m i n i s t r a Wąsacza
czy Lewandowskiego, udzielane S a m o o b r o n i e przez dziennikarzy „Faktu",
„Rzeczpospolitej" i im p o d o b n y c h lekcje dobrych m a n i e r to nic innego, tylko
współczesna wersja gestów wyższości, spotykanych kiedyś u dworskiej służby
i pańskich lokajów wobec zaściankowego szlachcica, rzemieślnika czy nie daj
Boże chłopa. Ale taka jest psychologiczna prawidłowość, że jak ktoś s a m żyje
w upodleniu i nie ma odwagi się z niego wyrwać, to swoją frustrację wyła­
dowuje w formie agresji na tych, którzy poprzez swoją u p a r t ą walkę o godne
i niezależne życie mu o tym przypominają.
A tak zwani prości ludzie w Polsce i na całym świecie, choć prości, to
dosyć d o b r z e to czują. C h o ć p o d z i w i a m spokój i godność, z j a k ą to znoszą,
to j e d n a k na d ł u ż s z ą m e t ę i o n i ulegają p e w n e m u resentiment, k t ó r y w t y m
wypadku oznacza nieufność i p o g a r d ę w o b e c wyższych form kultury jako ta132
F R O N D A 39
kich, brak r e s p e k t u dla d o b r a w s p ó l n e g o , lekceważenie instytucji p a ń s t w a czy
wręcz w a r c h o l s t w o , przesadny kult siły i r a d z e n i a sobie w w y m i a r z e rodziny,
przy lekceważeniu myślenia w szerszej skali. Tacy ludzie siłą rzeczy dryfować
będą ku b r u t a l n e m u i p r o s t a c k i e m u m o d e l o w i s p o ł e c z n e m u na m o d ł ę USA,
n a t o m i a s t wzory szwajcarskie, skandynawskie czy szerzej z a c h o d n i o e u r o p e j ­
skie p o z o s t a n ą na zawsze poza ich zasięgiem. Dosyć d o b r z e wyraża to kult
a u t o s t r a d i antyludzki, szpetny krajobraz współczesnej Polski, co zresztą jest
winą nie tylko urbanistów, lecz wynika głównie z p o z i o m u cywilizacyjnego
lokalnych radnych i działaczy s a m o r z ą d o w y c h . Tych z kolei wybierają lokalne
społeczności, a na końcu t e g o ł a ń c u s z k a są kształtujące g u s t a bynajmniej nie
lokalne koncerny m e d i a l n o - r e k l a m o w e , w których pracują polscy inteligenci.
Każdy, k t o n p . p r ó b o w a ł otworzyć w III RP sklep, albo lepiej knajpkę czy
stację b e n z y n o w ą w m a ł y m mieście, t e n wie, że jest to z a d a n i e wymagające
nie tylko dawania ł a p ó w e k sanepidowi, n a d z o r o w i b u d o w l a n e m u i całej hor­
dzie u r z ę d a s ó w jak w p ó ź n y m PRL, lecz również, i na t y m polega różnica,
konieczność liczenia się z wizytą żądających haraczu silnorękich, których
szefowie piją z lokalnym p r e z e s e m sądu, p r o k u r a t o r e m , p o s ł e m , b u r m i ­
s t r z e m czy szefem policji. Tak było w III RR II S t a n a c h Zjednoczonych itp.
Oczywiście są różnice p o m i ę d z y K r a k o w e m a m a ł y m m i a s t e m na prowincji,
ale nie zmienia to ogólnego obrazu. W takiej sytuacji t r u d n o się dziwić, że
reprezentujący polską d r o b n ą przedsiębiorczość członkowie S a m o o b r o n y nie
są ludźmi zbyt s u b t e l n y m i . W a r u n k i życia, w jakich wykuwają swój los, są na
to zbyt b r u t a l n e . „Ludziom d o b r z e w y c h o w a n y m " znacznie łatwiej jest zna­
leźć dla siebie miejsce w korporacjach, b a n k a c h czy k o n c e r n a c h r e k l a m o w o medialnych. Tam posady są gotowe, wystarczy tylko d o k ł a d n i e wykonywać
instrukcje p i s e m n e i wyczuwać te milczące. Tu inteligencka s u b t e l n o ś ć oraz
akademicka fachowość m o g ą się przydać. Dotyczy to także świata akademi­
ckiej h u m a n i s t y k i , gdzie w y n i e s i o n a z d o m u p ł y n n o ś ć m ó w i e n i a i pisania
znakomicie przekładają się na telewizyjne wodolejstwo, u s ł u ż n ą sofistykę
czy liczbę publikacji. Postacią, k t ó r a znakomicie ucieleśnia t e n archetyp, jest
sekretarz Krzepicki z kariery N i k o d e m a Dyzmy.
To,
że
to
właśnie
dzisiejsi
Krzepiccy
najczęściej
oskarżają
ludzi
S a m o o b r o n y o t ę s k n o t ę za socjalizmem, to jest - jak powiedział kiedyś mój
czytający n i e d o k ł a d n i e w ł a s n y p o d r ę c z n i k i z ł a p a n y na tej n i e d o k ł a d n o ś c i
przez s t u d e n t ó w profesor socjologii UJ: „Wszystko t a k s a m o tylko na od­
w r ó t " . Ujmując rzecz od s t r o n y s t o s u n k ó w produkcji, to inteligencja s t w o ­
rzyła sobie w III RP o g r o m n e enklawy socjalizmu, a kilkakrotnie zwiększona
w p o r ó w n a n i u do p o n o ć t o t a l i t a r n e g o p a ń s t w a socjalistów liczba u r z ę d n i k ó w
wszelakiego szczebla czy m n o g o ś ć niczego nie uczących wyższych uczelni
najlepiej oddaje tę tendencję. Z n a k o m i c i e czuje się o n a także w globalnym,
bardzo zbliżonym d o socjalizmu kapitalizmie, z d o m i n o w a n y m przez r ó ż n e g o
rodzaju m o n o p o l e .
S a m o o b r o n a w s w o i m początkowym przynajmniej
okresie w y d a w a ł a
się wierzyć w kapitalizm, jaki wyobraża sobie m a ł y Jaś czy d o k t r y n e r przy­
krawający dzisiejszy świat do s c h e m a t ó w A d a m a S m i t h a . Kiedy okazało
się, że w końcu XX wieku jest inaczej, a n o w e p a ń s t w o z a m i a s t r o d z i m y m
p r o d u c e n t o m , służy zagranicznym s p e k u l a n t o m i m o n o p o l o m , w y w o ł a ł o to
gniew, blokady, rózgi. Podziwiać należy Andrzeja Leppera, że mając przeciw
sobie wszystkie bez wyjątku komercyjne i p u b l i c z n e media, zdołał w p r o w a ­
dzić swoją formację do p a r l a m e n t u . Wyjątek stanowiły z b u d o w a n e r ó w n i e ż
w b r e w globalistom m e d i a związane z r a d i e m Maryja choć i o n e p o c z ą t k o w o
próbowały atakować p a n a Przewodniczącego z a tak z w a n y k o m u n i z m . Trzeba
j e d n a k w tym miejscu p r z y p o m n i e ć , że S a m o o b r o n a nigdy nie była klerykalna,
a p a n Przewodniczący w odpowiedzi na ataki grupy h i e r a r c h ó w l a n s o w a n y c h
przez komercyjne m e d i a nie w a h a ł się w s w o i m czasie p r z y p o m n i e ć e p i z o d u
wieszania zdradzieckich b i s k u p ó w w czasie insurekcji kościuszkowskiej.
J e d n a k wraz z wejściem do p a r l a m e n t u i elity w ł a d z y S a m o o b r o n a s t a n ę ł a
134
F R O N D A 39
w o b e c n o r m a l n y c h pokus, jakie niesie taka sytuacja. D o d a t k o w o n a k ł a d a się
na to w e w n ę t r z n a d y n a m i k a kapitalizmu, w k t ó r y m bogaci g o s p o d a r z e stają
się coraz bogatsi, a d r o b n i plajtują, zasilając szeregi miejskiego pólproletariatu ery globalizmu. Wobec takich p o k u s z jednej s t r o n y i stałego o b s t r z a ł u
przez koncerny m e d i a l n e z drugiej S a m o o b r o n a m u s i szukać p o d b u d o w y
ideologicznej czy, jak k t o woli, teoretycznej. S a m ą taktyką, i to jeszcze mając
m e d i a przeciw sobie, więcej ugrać się nie da. Pan Przewodniczący na p e w n o
zdawał i zdaje sobie z tego sprawę. O p r ó c z w s p o m n i a n y c h k o n t a k t ó w z in­
s t y t u t e m Schillera, wspólnych akcji z ekologami, z a i n t e r e s o w a n i a antyglob a l i z m e m i n o w o c z e s n ą psychologią, była też nieszczęsna p r ó b a w y d a w a n i a
gazety z niejakim Leszkiem B. To o s t a t n i e pokazuje n i e s t e t y j u ż zwyczajnie
ludzkie słabości i źle świadczy o znajomości ludzi, casus Borysiuka potwier­
dza niestety tę opinię. Z drugiej s t r o n y p o d c z a s gdy S a m o o b r o n a o d n o s i przy­
najmniej u m i a r k o w a n e sukcesy, to antyglobaliści po s w o i m g ł o ś n y m wejściu
na scenę w Seattlle w dużej m i e r z e dali się z m a n i p u l o w a ć przez l e w a c t w o
będące na garnuszku m i ę d z y n a r o d o w y c h spekulantów. O b r o n i ą c y m jakości
życia zwykłych ludzi Jose Bove j u ż n i e m a l się nie słyszy, jego miejsce zajęły
p o p r a w n e politycznie nicości z show-biznesu l u b felietoniści kawiorowej
lewicy. Proces t e n zachodzi również w Polsce i widoczny jest choćby w dzia­
łaniach tak zwanych Zielonych 2 0 0 4 .
W takiej sytuacji wydaje się n a t u r a l n e , że Andrzej Lepper i jego p a r t i a b ę d ą
szukać sojuszników i ideologii w ś r ó d s p a d k o b i e r c ó w R o m a n a D m o w s k i e g o .
N i e m a l gotowy opis solidarnego p a ń s t w a d r o b n y c h p r o d u c e n t ó w i rzemieśl­
ników znaleźć m o ż n a w pracach A d a m a D o b o s z y ń s k i e g o czy S t a n i s ł a w a
Piaseckiego. Ale m o ż n a poszukać teoretycznej p o d s t a w y do walki z globa­
l i z m e m dalej, a raczej głębiej, i zauważyć za A r y s t o t e l e s e m , że najlepsze są
ustroje o p a r t e w sferze gospodarczej na klasie średniej, a w sferze politycznej
zamiast sojuszu oligarchii i m a n i p u l o w a n y c h przez n i ą m a s z w a n e g o dzisiaj
opacznie demokracją lepszy jest ustrój mieszany. R ó w n i e w a ż n a jest p r o s t a ,
ale z u p e ł n i e dzisiaj z a p o m n i a n a zasada Stagiryty, że w różnych czasach, miej­
scach, społecznościach, k u l t u r a c h i okolicznościach p o t r z e b a w r ó ż n y c h p r o ­
porcjach różnych składników. Ci, którzy mówią, że t ę s k n o t a za h a r m o n i j n y m ,
organicznym s p o ł e c z e ń s t w e m to archaiczna u t o p i a , zapominają, że t ę s k n o t a
za n i m jest najzwyczajniej w świecie p o t r z e b ą ludzkiej psychiki t a k ą s a m ą
jak p o t r z e b a dobra, piękna, bezpieczeństwa. I w ł a ś n i e jako t a k a była o b e c n a
LATO 2 0 0 6
135
od zarania naszej historii, a n a d u p a d k i e m klasy średniej b i a d a n o z a r ó w n o
w Rzymie, jak i w Sparcie w czasach ich oligarchicznego schyłku. Właściciele
działek ziemi stający w szeregu ciężkozbrojnej piechoty bronili też republiki
szwajcarskiej i wykuwali jej dzisiejszą p o m y ś l n o ś ć . D a w n o ś ć t e g o p r a g n i e n i a
stanowi zdecydowanie a r g u m e n t za, a nie przeciw. Obserwując o s t a t n i e wy­
darzenia we Francji, t r u d n o się oprzeć refleksji, że t a k a droga, choć t r u d n a
i niebezpieczna, jest mniej utopijna od tej, jaką dał sobie narzucić w s p ó ł c z e s ­
ny Zachód. Nie są z nią też wcale sprzeczne pozytywne o p i n i e S a m o o b r o n y
0 czasach socjalizmu poststalinowskiego, choć bardziej u z a s a d n i o n e byłoby
sięgnięcie do tradycji gomułkowskiej
niż gierkowskiej. Wielka w ł a s n o ś ć
- dzisiaj r e p r e z e n t o w a n a przez korporacje i banki - w rękach p a ń s t w a l u b p o d
jego ścisła kontrolą, ale gospodarka III-sektorowa, to także p r o g r a m g o m u ł ­
kowskiej PPR z o k r e s u końca wojny, skutecznie zniszczony w czasach stali­
nowskich przez internacjonalistyczną frakcję w obozie k o m u n i s t ó w - których
dzieci i w n u k i odzyskały rząd d u s z w roku 1989, a dzisiaj krzyczą o groźbie
totalitaryzmu, jaką p o n o ć stwarza p r ó b a sanacji Rzeczypospolitej. Próba
podjęta po raz pierwszy r a z e m przez p a r t i e odwołujące się j e d n o c z e ś n i e do
inteligenckiego e t o s u służby publicznej i do tradycji polskiego nacjonalizmu.
S a m o o b r o n a stanowi ich z n a k o m i t e u z u p e ł n i e n i e , przypominając o zwykłych
bytowych p o t r z e b a c h i i n t e r e s a c h polskiej klasy średniej.
Obecny w S a m o o b r o n i e ludowy antyklerykalizm, a m o ż e lepiej: zdrowy
sceptycyzm w o b e c d u c h o w i e ń s t w a też zbliża ją do tych g o m u ł k o w s k i c h tra­
dycji. Gdyby w Polsce utrwalił się sojusz skupiony obecnie w o k ó ł p a k t u sta­
bilizacyjnego, to byłby to p r a w d o p o d o b n i e j e d e n z pierwszych krajów, gdzie
rysuje się szansa na r o z u m n y i ś w i a d o m y o p ó r w o b e c pustoszącej ludzkość
1 resztę przyrody lichwiarskiej m i ę d z y n a r o d ó w k i . W o d r ó ż n i e n i u od zajmują­
cego się w y d u m a n y m i p r o b l e m a m i obyczajowymi z m a n i e r o w a n e g o lewactwa
byłby to o p ó r zogniskowany na rzeczywistych p r o b l e m a c h i wyzwaniach, jakie
stawia p r z e d n a m i epoka. To oznaczałoby o g r o m n y skok cywilizacyjny Polski,
która z naśladującej m e t r o p o l i ę politycznej i ekonomicznej prowincji stałaby
się j e d n y m z ważnych nie tylko uczestników, lecz również k r e a t o r ó w wielkich
współczesnych p r o c e s ó w cywilizacyjnych. D a w a ł o b y to w s p a n i a ł e perspekty­
wy a u t e n t y c z n y m i n t e l e k t u a l i s t o m . Byłoby to też godziwe miejsce pracy dla
tych polskich inteligentów, k t ó r y m nie u ś m i e c h a się rola Krzepickich u b o k u
wielkości niepamiętających swoich życiorysów, kawiarnianych wymyślaczy
136
FRONDA 39
lepszego świata, zarabiających na chleb w świecie gorszym, ale dla tych,
którzy widzą siebie w roli uczciwych urzędników, policjantów, dziennikarzy,
i właśnie inteligencji przejętej e t o s e m służby d o b r u w s p ó l n e m u i reszcie
społeczeństwa. To ich p o p r z e d n i k ó w w y m o r d o w a n o w Katyniu, a p o t e m
dobijano w czasach stalinowskich. Dzisiaj niczym pędy na miejscu o b a l o n e ­
go starego d r z e w a wydają się wyrastać na n o w o . S a m o o b r o n a dodaje t e m u
procesowi koniecznego realizmu, krwistości, sprawiając, że jest on lepiej,
mocniej osadzony w polskiej glebie.
OLAF SWOLKIEŃ
Dzień
Z
POLSKI
N O T A T N I K A
JAROSŁAW
T E L E M A N A
JAKUBOWSKI
7.00
budzi m n i e w i a d o m o ś ć , że Polska w n i e b e z p i e c z e ń s t w i e
7.30
w i a d o m o , że n i e b e z p i e c z e ń s t w o jest p o w a ż n e
8.00
z k o m e n t a r z y przebija t o n zatroskania o losy kraju
8.10
specjalny k o m u n i k a t m ó w i o tym, że trzeba będzie bronić demokracji
8.25
nieśmiałe d e m e n t i niknie w gwarze k o m e n t a r z y
9.00
sprawa jest przesądzona: Polsce grozi quasi-faszystowska d y k t a t u r a
9.05
j e d n a k nie „quasi", to po p r o s t u faszyści
9.30
autorytety m o r a l n e zastanawiają się n a d przyszłością kraju
9.45
reporterzy d o n o s z ą o spadku n a s t r o j ó w w ś r ó d s t u d e n t ó w
9.50
jak studenci, to w i a d o m o , że m o ż e być n i e d o b r z e
10.00
intelektualiści odczuwają głęboką troskę o przyszłość młodej
polskiej demokracji
10.15
pierwsze k o m e n t a r z e prasy światowej wyrażają zaniepokojenie
z p o w o d u sytuacji w Polsce
10.40
10.45
jest źle, a właściwie tragicznie; Polska t o n i e
ktoś, k t o w to wątpi, m u s i być po s t r o n i e faszystowskiej
i anty gejowskiej d y k t a t u r y
10.50
11.00
cała p o s t ę p o w a E u r o p a zaniepokojona sytuacją w Polsce
konferencja p r a s o w a opozycji: Polska w potrzebie, a m o ż e
w potrzasku, nie dosłyszałem
11.20
konferencja prasowa rządu - w i a d o m o , faszyści m u s z ą coś m ó w i ć
12.00
hejnał z wieży Mariackiej b r z m i dziś wyjątkowo elegijnie
12.03
kiedy sikam, słyszę strzępy wypowiedzi lidera opozycji: to j u ż
właściwie wojna ze s p o ł e c z e ń s t w e m
12.05
12.07
138
s p o ł e c z e ń s t w o p o s t a w i o n e w s t a n pełnej mobilizacji
mobilizacja na razie o d w o ł a n a ; lider opozycji ma w planie udział
w m s z y świętej, a p o t e m spacer w ś r ó d zwykłych ludzi
F R O N D A 39
13.00
13.17
w i a d o m o ś c i coraz gorsze, niepokój na giełdzie
w i a d o m o ś ć dnia: m i n i s t e r s p r a w w e w n ę t r z n y c h m a z a krótkie
skarpety, t y m c z a s e m m ó w i o k a m a s z a c h
13.19
profesorowie i docenci z U n i w e r s y t e t u Warszawskiego próbują
zinterpretować zachowanie ministra spraw wewnętrznych
13.35
13.38
sprawy w e w n ę t r z n e w rozsypce, s p o ł e c z e ń s t w o czeka
E u r o p a p o w a ż n i e się z a s t a n a w i a n a d rewizją swego s t a n o w i s k a
w o b e c Polski
13.57
tak dłużej być nie m o ż e
13.58
tak dłużej być nie m u s i
13.59
kiedy p o d g r z e w a m sobie obiad, d o c h o d z ą m n i e strzępy wypowiedzi
lidera opozycji: nie ma j u ż demokracji w Polsce
14.00
w i a d o m o ś ć , że p r z e w o d n i c t w o w pogrzebie polskiej demokracji
wziął na siebie lider opozycji
14.15
konferencja prasowa, ale nie w i a d o m o czyja, w telewizorze z e p s u ł
się kontrast
14.30
j e s t e m t r o c h ę senny, ale nie m o g ę opuścić wystąpienia sejmowego
lidera opozycji
14.38
jeśli Polska nie z m i e n i faszystowsko-antygejowskiego rządu na jakiś
inny, E u r o p a ś m i e r t e l n i e się obrazi
14.45
lider opozycji pije w o d ę i m ó w i dalej
15.45
lider opozycji m ó w i
16.30
lider opozycji mówi, k t o ś d o n o s i w o d ę
16.35
rodzi się podejrzenie, że w o d a m o ż e p o c h o d z i ć ze źródeł rządowych
16.45
lider opozycji ginie. W r a m i o n a c h swoich partyjnych kolegów
16.45
lider partii rządzącej o d p o w i a d a
18.45
lider partii rządzącej odpowiedział, czas na konferencję p r a s o w ą
18.47
g ł ó w n e wydanie Wydarzeń: Polska w ł a ś n i e u t o n ę ł a
19.00
g ł ó w n e wydanie Faktów: Polska T i t a n i k i e m E u r o p y
19.30
g ł ó w n e wydanie Wiadomości, jak zwykle lukier: Polska na razie
jeszcze dryfuje w s t r o n ę góry lodowej. E u r o p a traci cierpliwość
20.05
opozycja oskarża rząd o kiepskie wyniki polskich s p o r t o w c ó w
20.30
sportowcy zdobywają m e d a l e , opozycja udaje się na n a r a d ę
LATO 2 0 0 6
139
20.35
rząd zwołuje konferencję prasową, na której chwali się zdobytymi
przez siebie m e d a l a m i
20.37
opozycja zapewnia, że m e d a l e są prowokacją rządu
20.59
nieoficjalna informacja o możliwym s a m o r o z w i ą z a n i u Sejmu
21.00
nieoficjalna informacja o możliwym samorozwiązaniu Sejmu zepchnięta
przez nieoficjalną informację o możliwym powstaniu nowej koalicji
21.01
nieoficjalna informacja o m o ż l i w y m p o w s t a n i u nowej koalicji
z e p c h n i ę t a przez informację (nieoficjalną) o w p r o w a d z e n i u w
Polsce d y k t a t u r y braci
21.15
brat zaprzecza
21.17
brat też zaprzecza
21.19
lider opozycji m r u ż y oczy do k a m e r y : tak dłużej być nie będzie;
próbuje jeszcze raz
21.40
nieoficjalna informacja, że p o d d r a m a t y c z n y m a p e l e m w o b r o n i e
polskiej demokracji podpisały się prawie wszystkie a u t o r y t e t y
moralne
21.43
korekta: p o d d r a m a t y c z n y m a p e l e m w o b r o n i e polskiej demokracji
podpisały się wszystkie a u t o r y t e t y m o r a l n e
21.44
zaniżenie liczby p o d p i s ó w p o d d r a m a t y c z n y m a p e l e m to spisek
rządowych c e n z o r ó w - u w a ż a lider opozycji
21.45
inicjator d r a m a t y c z n e g o apelu udziela pierwszego wywiadu: Polska
znalazła się na skraju przepaści, właściwie j u ż w n i ą s p a d ł a lub co
najmniej spada
22.00
22.10
serwisy cytują z n a m i e n n e słowa inicjatora d r a m a t y c z n e g o apelu
najlepszy polski dziennikarz gromadzi w s t u d i u lidera opozycji,
inicjatora d r a m a t y c z n e g o apelu i jakiegoś k r e t y n a z o b o z u
faszystowsko-antygejowskiego
22.13
z n a n e są wyniki i n t e r n e t o w e j s o n d y p r z e p r o w a d z o n e j w ś r ó d
w i d z ó w p r o g r a m u najlepszego polskiego dziennikarza: 98,7 proc.
w i d z ó w twierdzi, że najlepszy polski dziennikarz ma rację, 1,3 proc.
zagłosowało inaczej ze zwykłej przekory
22.30
najlepszy polski dziennikarz oskarża faszystowsko-antygejowskiego
kretyna o faszyzm i h o m o f o b i ę w połączeniu z hipokryzją. Lider
opozycji i inicjator d r a m a t y c z n e g o apelu oskarżają o to, o co
oskarżał p r z e d m ó w c a
140
F R O N D A 39
22.40
przedstawiciel o b o z u faszystów próbuje się jeszcze bronić, ale
najlepszy polski dziennikarz pokazuje klasę i wykopuje gnojka ze
studia
23.00
rząd zapowiada złożenie skargi na z a c h o w a n i e najlepszego
polskiego dziennikarza
23.01
opozycja oskarża rząd o s t o s o w a n i e c e n z u r y
23.02
opozycja oskarża rząd o s t o s o w a n i e policyjnego t e r r o r u
23.03
opozycja oskarża rząd o pełzający z a m a c h s t a n u
23.06
p o s t ę p o w a E u r o p a p o w a ż n i e rozważa w p r o w a d z e n i e sankcji w o b e c
23.07
rząd próbuje odpowiedzieć, ale wszystkie kanały zajęte
Polski
23.30
w nocnej audycji radiowej słuchaczka płacze do telefonu: boi się, co
będzie z jej dziećmi, jeśli rząd zrealizuje swój p r o g r a m
23.33
prowadzący n o c n ą audycję pociesza słuchaczkę: obywatelskie
n i e p o s ł u s z e ń s t w o m u s i przynieść s k u t e k
23.45
rządowi udaje się coś powiedzieć, ale k t o by słuchał rządu
23.50
lider opozycji oskarża rząd o cyniczne k ł a m s t w a
23.55
lider opozycji z a p o w i a d a na n a s t ę p n y dzień n a s t ę p n ą konferencję
p o ś w i ę c o n ą dla o d m i a n y ł a m a n i u zasad demokracji przez rząd
23.57
wojska europejskie g o t o w e do interwencji w Polsce
23.59
grupa inicjatywna autorytetów moralnych pracuje nad koncepcją
nowego apelu. Początkowy t e m a t : „Czy w Polsce powrócą k o m o r y
gazowe?" zostaje zmieniony na: „Nie dla k o m ó r gazowych w Polsce!"
000-703 śni mi się, że wyjechałem. Jest mi dobrze, ale w p e w n y m m o m e n c i e
ktoś m n i e pyta, na kogo g ł o s o w a ł e m . Zaczyna się robić gorąco, k t o ś
odkrywa, że p o d s w e t r e m m a m koszulkę z n a p i s e m : „ N i e p ł a k a ł e m
od Środy". Za karę m u s z ę wracać do kraju
7.00
b u d z ę się zlany p o t e m , antygejowscy faszyści szykują się do
z a m a c h u n a nasze pieniądze
JAROSŁAW JAKUBOWSKI
5 KWIETNIA 2006
JANUSZ KOTAŃSKI
BARBAROI
barbarzyńcy lękają się
wód o g r o d ó w
świątyń placów z arkadami
ścian pełnych fresków
n u ż ą ich u m i a r k o w a n e t e m p e r a t u r y
z m i e n n o ś ć p ó r roku
popołudnia
cisza
żywią się
nieskończoną p r z e s t r z e n i ą
bez świętych miejsc
stepy p u s t y n i e dżungle
ogromne amplitudy
ostre zapachy i barwy
grzmoty
mają dla nich wartość p e r g a m i n u
noc niosąca
bezmiar rozpaczy
przeraźliwy świt p o r a n k a
to ich czas
wtedy się lęgną
by zalewać mozaikę światów
duszącym o d o r e m konieczności
142
FRONDA 39
GRECY POD TRAPEZUNTEM
gdy krzyczeli
„thalassa, t h a l a s s a ! "
czuli się już u siebie
z dala od barbarzyńców
tam gdzie d o p ł y n ą triery
otwierała się d o b r a
znana oikumene
miasta nad w o d ą
areopagi targi
świątynne wyrocznie
co nigdy jasnej wieszczby
dać nie mogły
m o r z e wiatr
c i e m n a przepaść p o d p o k ł a d e m
zawsze pewniejsze były
od dróg przez p u s t y n i e
połykających p r z e s t r z e ń satrapii
złotych wielkich k r ó l ó w
LATO
2006
143
GRZESZNICY W GALILEI
mówili szybko
tyle krzywd cierpienia
zmieścić w m i n u c i e krzyku
zaiste się nie da
darli się głośno
zalewali łzami
(na łące owce
stały p o d figami)
w modlitwie nagłej
ochrypli w radości
J e z u s pisał na piasku
i milczał z miłości
bo to trudniejsze
kochać kogoś obok
codziennie d ł u g o
aż do samej śmierci
(nuży się często
zwiewna Afrodyta
Kupidyn strzelać
nie chce
w cel zbyt oczywisty)
lecz krucha miłość ziemska
trwa
wybaczająca d o b r a
144
FRONDA 39
ZDRADZONY ŻOŁNIERZ
Pułkownikowi Ryszardowi Kuklińskiemu
żołnierz zabity
w walce
u m i e r a spokojny
s u m i e n i e czyste
duch jego jest wolny
a co z żołnierzem
przez braci w z g a r d z o n y m
bitym
torturowanym
na śmierć z a m ę c z o n y m
k t o jego duszę n i e ś m i e r t e l n ą
przed t r o n Boży wniesie
(anioł klęczy bezradny
skrzydła stracił w lesie)
Matko Boska zdradzonych
dotknij jego rany
by już się zabliźniła
bo jest z a p o m n i a n y
bo bez m u n d u r u chodził
skonał bez pociechy
za to j e d n o
mu odpuść
wszystkie ciężkie grzechy
LATO 2 0 0 6
145
BAJKA SYBERYJSKA
ciurka w o d a
przez śnieg biały
i zostawia krwawe plamy
wieje wiatr czarny z i m o w y
w rowach leżą zmarzłe głowy
księżyc wzeszedł jest czerwony
dłubią w mózgach głodne w r o n y
z dali t ę s k n a bałałajka
zdechła syberyjska bajka
JANUSZ KOTAŃSKI
Spotkanie Cecy i Arkana w październiku 1993 roku oraz
ich o półtora roku późniejszy ślub stały się ucieleśnie­
niem kolejnych mitów. Do dzisiaj w światowych agen­
cjach fotograficznych świetnie sprzedają się zdjęcia Ar­
kana przebranego w serbski mundur z czasów I wojny
światowej, z bogato złoconym krzyżem pektorałem na
szyi, strzelającego, zgodnie z obyczajem, z pistoletu na
wiwat. Naturalnie dla mediów serbskich było to przede
wszystkim spotkanie Wybranki i Rycerza, by nie rzec
- Dziewicy i Ułana.
SZŁA
DZIEWECZKA
DO
MIT
ECZKA
WOJCIECH
STANISŁAWSKI
Niewiele jest bohaterek, k t ó r e w tak n i e w y m u s z o n y s p o s ó b dostarczałyby
zatrudnienia i profitów etnografom i w y d a w c o m brukowców.
Fenomen
Svetlany R a ż n a t w i ć bywa t ł u m a c z o n y przez analogie - stąd co chwila
przeczytać m o ż n a o „bałkańskiej Marilyn", „bałkańskiej Britney", a bodajże
o „bałkańskiej D o d z i e " .
Rozpaczliwie kiczowata, zarazem n i e u s t a n n i e przyciąga u w a g ę zdecydo­
wanej większości świata redaktorskiego ś m i a ł y m krojem sukien, w których
148
FRONDA 39
nadaje się na niejedną okładkę. W wyalienowanych inteligentach Ceca b u d z i
nadzieję, że b ę d ą mieli okazję napisać na t e m a t „bliski życiu". E t n o g r a f ó w
i badaczy p o p k u l t u r y z definicji u r z e k a kobieta, k t ó r a wydała kilkanaście
a l b u m ó w ze swymi p i o s e n k a m i i przyciąga serbską w i d o w n i ę od głębokiej
prowincji po kluby w Duesseldorfie i B o c h u m . Integralni tradycjonaliści ży­
wią nadzieję, że w jej osobie d o k o n a ł a się w y m a r z o n a synteza k u l t u r y p o p
i autentycznej d u c h o w o ś c i prawosławia, k t ó r a pozwoli odzyskać rząd d u s z
nad n a s t o l e t n i m i bywalcami dyskotek.
Wydaje się jednak, że ci, którzy u p a t r u j ą w Cecy szczególny f e n o m e n ,
padli ofiarą specjalistów od m a r k e t i n g u i że jest to z n a n y w s p ó ł c z e s n y m m e d i o z n a w c o m efekt kuli śniegowej polegający na tym, że raz s t w o r z o n y t e m a t
zaczyna się nakręcać tak bardzo, iż nie w o l n o go przemilczeć.
W rzeczywistości b o w i e m w samej tylko Serbii „ C e c " - z p o d o b n y m
r e p e r t u a r e m , poetyką, h o ż y m a hojnym d e k o l t e m - znaleźć m o ż n a tuziny.
Szansonistki o bliźniaczym genrze spotkać m o ż n a od Chorwacji (Severina)
do Kosowa (Adelina) i p r a w d o p o d o b n i e w większości krajów b a s e n u M o r z a
Śródziemnego. F o r m a t jest wspólny: wielbiciel a r c h e t y p ó w i „długiego trwa­
n i a " będzie go wywodzić od śpiewaczek w szarawarach, umilających p o s i ł e k
lokalnemu bejowi, feministka zaś przywoła ze zgrozą f o r m u ł ę bałkańskiego
m a c h i s m o , który nie przewiduje dla kobiety innej (dodajmy, chwilowej i p o ­
zornej) formy emancypacji niż przez e s t r a d ę .
Tyle że Ceca, za s p r a w ą ślubu z g ł o ś n y m w a t a ż k ą w o j e n n y m , w y d o b y ł a
się z a n o n i m o w o ś c i starletki z serbskiej prowincji i zyskała swoje pięć m i n u t .
Skoro zaś raz stała się s y m b o l e m - pięć m i n u t przeciągnęło się do dziesięciu
lat. I trwa.
Kwiatuszek znad Driny
U r o d z o n a w roku
1973 w wiosce o dźwięcznej prasłowiańskiej n a z w i e
Żitoradzia p o d Prokupljem, na p o ł u d n i u Serbii, córka ślusarza i nauczycielki,
Svetlana rosła bez większych ambicji akademickich. Edukację zakończyła na
t e c h n i k u m rolniczym, gdzie specjalizowała się w h o d o w l i świń; m i a ł a jed­
nak nadzieję n a przyszłość e s t r a d o w ą . N a okręgowych k o n k u r s a c h p i o s e n k i
w o s t a t n i c h latach postitowskiej Jugosławii Lolita z n a d Toplicy podbijała ser­
ca j u r o r ó w w ś r e d n i m wieku u t w o r e m smakowicie z a t y t u ł o w a n y m Kwiatek
LATO 2 0 0 6
149
pełen obietnic
(Cvetak Zanovetak). J e d n o c z e ś n i e
nie
zaniedbywała
ćwiczeń
w aerobiku i body buildingu. Z kariery agronomicznej zrezygnowała zaraz
po osiągnięciu pełnoletniości, uciekając z d o m u w r o k u 1 9 9 1 , by trafiać na
kolejne sceny, w tym na emigracji w N i e m c z e c h .
Jak widać, życiorys to m o c n o przewidywalny; r y t m kolejnych miesięcy
wyznaczają nazwiska kolejnych adoratorów, pracowicie z e s t a w i o n e przez bio­
grafów (na rynku księgarskim w Serbii d o s t ę p n e są w tej chwili trzy biografie
Cecy). Już w t e d y wcielała w jakiś s p o s ó b k a w i a r n i a n ą o d m i a n ę m i t u kariery
„od p u c y b u t a do milionera", zwłaszcza gdy w m i a r ę u p ł y w u czasu prostolinij­
nych piłkarzy i kick b o k s e r ó w zastępowali żołnierze i b o s s o w i e gangów, k t ó r e
w pierwszych miesiącach walk z C h o r w a t a m i i Bośniakami m i a ł y swój złoty
czas. Ten - by nawiązać do obowiązującej w tych kręgach estetyki - ł a ń c u c h
z błyszczących ogniw z a m k n ą ł j e d n a k d o p i e r o c h ł o p a k ze szczerego złota:
starszy o p o n a d dwadzieścia lat s a m o z w a ń c z y k a p i t a n Serbskiej Gwardii
Ochotniczej, Żeljko Rażniatović - Arkan.
Życiorys A r k a n a bez wątpienia godny jest Cecy. Prosty m a ł o l e t n i prze­
stępca, syn oficera z prowincjonalnego g a r n i z o n u , skazany po raz pierwszy
w wieku 14 lat, już jako dziewiętnastolatek, w 1973 roku, w y e m i g r o w a ł
za zgodą s ł u ż b specjalnych na Zachód, gdzie zajmował się r a b u n k a m i
i w y m u s z e n i a m i , w p r z e r w a c h likwidując lub zastraszając j u g o s ł o w i a ń s k i c h
e m i g r a n t ó w politycznych. Z n u ż o n y w i e l o k r o t n y m i w y r o k a m i i t r z y k r o t n ą
odsiadką oraz sławą, jaka wiązała się z w p i s a n i e m go na tzw. c z e r w o n ą listę
Interpolu, w p o ł o w i e lat 80. Żeljko wrócił do Belgradu, by stanąć na czele
nieformalnego stowarzyszenia kibiców stołecznego, pierwszoligowego k l u b u
piłkarskiego Crvena Zvezda oraz przejąć k o n t r o l ę n a d siecią cinkciarzy.
W roku 1990 t e n r z u t k i przedsiębiorca i p a t r i o t a stworzył z kiboli oddzia­
ły Serbskiej Gwardii Ochotniczej. Początkowo były o n e szkolone i skosza­
r o w a n e przez serbskie MSW, rychło j e d n a k G w a r d i a zaczęła zarabiać s a m a
na siebie - na front ruszyła j u ż w roku 1991, i od tej p o r y z w i a d o m o ś c i a m i
0 m o r d e r s t w a c h i gwałtach na chorwackich i bośniackich cywilach m o g ł y
rywalizować tylko legendy o ilościach pozyskiwanej przy okazji ł u p i e n i a
pogranicznych miast „białej techniki s a n i t a r n e j " . Ciężarówki p e ł n e l o d ó w e k
1 pralek ściągały z K n i n u i Vukovaru, galowe m u n d u r y g w a r d z i s t ó w p u c h ł y
od szamerunków, a kapitan A r k a n odgrażał się, „spiskującym przeciw Serbii,
Waszyngtonowi i W a t y k a n o w i " .
150
F R O N D A 39
Spotkanie Cecy i Arkana w październiku 1993 roku oraz ich o półtora roku
późniejszy ślub stały się ucieleśnieniem kolejnych mitów. Do dzisiaj w świa­
towych agencjach fotograficznych świetnie sprzedają się zdjęcia Arkana prze­
branego w serbski m u n d u r z czasów I wojny światowej, z bogato złoconym
krzyżem pektorałem na szyi, strzelającego, zgodnie z obyczajem, z pistoletu na
wiwat. Naturalnie dla mediów serbskich było to przede wszystkim spotkanie
Wybranki i Rycerza, by nie rzec - Dziewicy i Ułana. Jeden z najgłośniejszych
przebojów Cecy owych lat, Kad bi bio ranjen... (Gdybyś ranny był, miły, krwią b y m
cię własną napoiła), zdawał się adresowany do Arkana (który, n o t a bene, z poty­
czek w Górach Dynarskich wychodził bez szwanku) i odwoływał się do żywego
w eposach ludowych archetypu dziewczyny kosowskiej (kosovka devojka), która
po bitwie zagładzie serbskiego rycerstwa w 1389 roku brnie z d z b a n e m przez
pobojowisko, by napoić umierających mężów. Fakt, że Ceca gotowa była poić
kogokolwiek własną krwią, budził dreszcz makabry i erotyzmu a la Dracula.
Zarazem jednak - i tu się kłania d o k t o r Freud - choć m e d i a Miloszevicia
wychwalały j u n a k ó w z Gwardii, nie s p o s ó b było nie zastanawiać się, w jaki
sposób udaje im się pozyskiwać taką ilość broni, przemycanej m i m o blokad
benzyny, whisky i cygar oraz w s p o m n i a n y c h już lodówek. Powszechnie wia­
d o m o było, że „nie ma co o tym gadać", a skoro nie ma co gadać, to znaczy, że
istnieje to „coś", o czym gadać nie należy. Tym s a m y m Svetlana i Żeljko stawali
się swego rodzaju „Piękną i Bestią". Ona, kruchy kwiatek
znad Driny i zarazem Ż o n a i Matka, będąc Powiernicą,
wspierała i rozgrzeszała jego dokonania.
Dojrzewał też mit trzeci - miłości pięknej i nie­
szczęśliwej;
w
wariancie
austro-węgiersko-bałkań-
skim, na kształt uczucia Arcyksięcia Rudolfa i Marii
Vetsery. N i e t r u d n o było sobie wyobrazić, że estra­
dowa diwa i dowódca ścigany od roku 1997 listem
gończym Międzynarodowego Trybunału ds. Zbrodni
w Byłej Jugosławii (ICTY) nie skończą banalnie: m i t t e n
jednak spełnił się dopiero 15 stycznia 2000 roku, kiedy
Żeljko Rażnjatović zlikwidowany został w środku dnia,
w najelegantszym hotelu Belgradu, trzema strzałami
w potylicę. Zmarł w drodze do szpitala na kolanach
żony: do Kennedy'ego upodabnia go i to, że m i m o
LATO 2 0 0 6
obalenia w pół roku później dyktatora, dwóch zmian rządu i dwóch procesów do
dziś nie wiadomo, kto był zleceniodawcą tego zabójstwa: rutynowo obwinia się
0 nie Miloszevicia, który miał się jakoby obawiać popularności Arkana oraz jego
wiedzy o operacjach grup paramilitarnych w Bośni i Kosowie.
W roli Wiernej Towarzyszki i Kapłanki Pamięci Svetlana r ó w n i e ż spraw­
dziła się znakomicie: przez p ó ł t o r a roku żyła w o d o s o b n i e n i u , by wrócić
na scenę w wielkim stylu k o n c e r t e m na belgradzkim stadionie „ M a r a c a n a "
w czerwcu 2 0 0 2 roku. Padło w ó w c z a s kilka r e k o r d ó w : liczba słuchaczy, wpły­
wy z biletów, liczba decybeli. Na tle czarnej, obcisłej s u k n i gwiazdy d o s k o n a l e
p r e z e n t o w a ł y się śnieżnobiałe stroje jej dwojga dzieci - sierot po kapitanie,
1 sukcesy z n ó w się pojawiły, i nie brak ich do dziś.
Nie znaczy to, by nie d o c h o w y w a ł a wierności i d e a ł o m i przyjaciołom
męża, i to za cenę n i e m a ł y c h wyrzeczeń: gdy po z a m a c h u na p r e m i e r a Serbii
Z o r a n a Djindjicia w m a r c u 2 0 0 3 r o k u w ł a d z e wypowiedziały wojnę s t r u k t u ­
r o m przestępczości zorganizowanej, Svetlana znalazła się w ś r ó d pierwszych
aresztowanych. Podczas rewizji w jej willi, w której ukrywali się m.in. szefo­
wie tzw. klanu z Z e m u n a , oskarżani o zlecenie zabójstwa Djindjicia, znale­
ziono m.in. 88 sztuk b r o n i palnej, od r e w o l w e r ó w po pistolety m a s z y n o w e .
Spędziła w areszcie n i e s p e ł n a cztery miesiące - ś r e d n i o po j e d n y m d n i u za
sztukę broni? - ostatecznie j e d n a k nie zapadł ż a d e n wyrok, choć jej bliskie
związki z mafią z e m u ń s k ą nie b u d z ą wątpliwości. Podczas jej uwięzienia na
pikiety protestacyjne zjeżdżały z głębi kraju a u t o k a r y p e ł n e - jak zaświadcza
dziennikarz tygodnika „Vreme" - „wiernych kopii Cecy, jeśli sądzić z u ł o ż e n i a
w ł o s ó w i silikonowych u s t " , a kluby n o c n e milkły z s z a c u n k i e m , gdy n a d
r a n e m o d t w a r z a n o jej najbardziej p o d n i o s ł y u t w ó r : „Jezusie, obdaruj m n i e
lwim sercem, b y m m i a ł a siłę sprostać d n i o m , co n a d c h o d z ą " .
Nie jest to j e d n a k w ż a d n y m razie „ p r a w o s ł a w n y rock". Ceca oferuje
mieszankę wartości, m o ż l i w ą i d o p u s z c z a l n ą tylko w p o p k u l t u r z e , od której
odbiorca nie w y m a g a spójności ani konsekwencji, bo p r z e ż y w a j ą czysto e m o ­
cjonalnie, bo jest to dlań tylko „wiązka i m p u l s ó w " , schlebiających r ó ż n y m
jego przywiązaniom. N i k t nie czyni z a r z u t u niekoherencji b u l w a r ó w k o m ,
które w patetycznym i s e n t y m e n t a l n y m t o n i e traktują o w a r t o ś c i a c h rodzin­
nych, promując na sąsiedniej k o l u m n i e soft p o r n o . N i k t też nie będzie na
serio t r a k t o w a ł Cecy, w której d w ó c h o s t a t n i c h a l b u m a c h deklaracje głębokiej
miłości, k t ó r a trwać będzie po i p o z a grób, przeplatają się z lekkimi frazami
152
F R O N D A 39
o „ r e z e r w o w y m facecie na j e d n ą n o c " w proporcji j e d e n do d w ó c h . O t , „za­
m i e n i ę ciebie na lepszy m o d e l " oraz „zawsze t a m , gdzie t y " - w j e d n y m .
To się sprzedaje. Ceca A . D . 2 0 0 6 podbija diasporę, dla której e s t r a d o w y
c h a r m e liczy się podwójnie. Ceca o b d a r o w u j e wszelkimi w s p o m n i a n y m i
wyżej u r o k a m i i przy okazji leczy z k o m p l e k s ó w oraz przywraca i u o b e c n i a
„kraj lat dziecinnych": dzięki t e m u - dziś w M o n a c h i u m , j u t r o (gdy tylko
D e p a r t a m e n t S t a n u zechce jej wydać wizę) w Chicago - sytuuje się Ceca
gdzieś p o m i ę d z y D o d ą a „Małym W ł a d z i e m " .
Z doświadczeniem i r o z m a c h e m przygotowuje sobie g r u n t do kariery
b u s i n e s s w o m a n . Już dziś doskonale prosperuje jej wydawnictwo m u z y c z n e
„Ceca Musie", które zapewni podaż muzyki neoludowej na długie lata. Kolejne
utwory pozycjonowane są tak, by stały się częścią współczesnej świadomości
kulturowej: rytmiczna pieśń Uważaj, z kim sypiasz dodawała d u c h a narodowej
reprezentacji koszykarzy na niedawnych m i s t r z o s t w a c h świata w Atenach.
Dla każdego coś (nie)mitego
Nie ulega wątpliwości, że z gwiazdki stała się Svetlana Rażnatović gwiazdą
za sprawą związku z A r k a n e m . Tamtego ślubu starczyłoby na t u z i n p i s m ilu­
strowanych, o n a zaś zadbała o t o , by i później swą o s o b ą wypełniać ich łamy.
Podkreślmy j e d n a k s t a n o w c z o : s y m b o l e m serbskiego
turbofolku stała się bardziej za s p r a w ą swego wi­
z e r u n k u niż d o k o n a ń scenicznych czy wyrazistości
tekstów.
O w s z e m , Bałkany t a m t e j dekady z a s m a k o w a ł y
w szczególnego typu rocku - frontowym, prozelickim, przekazującym wartości „z p r z y t u p e m " .
Ostrymi
rytmami,
dobywanymi
z
syntezatorów,
mobilizował swoich Marko T h o m p s o n w Chorwacji,
Arif Vladi w
Kosowie
( n i e z r ó w n a n e Marsze
UCK
o d t w a r z a n e były przezeń n a p i e r w s z y m p o p o w y m
koncercie w Prisztinie po exodusie Serbów w lecie
1999 roku) i wyjątkowo b o g a t o r e p r e z e n t o w a n i
Serbowie, od Baje Malog Knindże do a u t o r ó w
anonimowych.
LATO 2 0 0 6
C h w a ł ę Karadżicia i Mladicia wyjątkowo o s t r o i d o b i t n i e wyśpiewywali
j e d n a k inni - a najobszerniejszy jej wybór znalazł się w wydanej p r z e d t r z e m a
laty antologii p o d prowokacyjnym t y t u ł e m Pieśni z bebechów narodu. „ N i e b ę d ą
j u ż krakać w r o n y / na krzyżu p r a w o s ł a w n y m / P o m ś c i m y n a s z e m a t k i , zadu­
simy cudze / p o w r ó c ą serbskie dni s ł a w n e " . Było tych pieśni bez liku - ale
nie Cecy to genre.
Kilku miejscowych k u l t u r o z n a w c ó w wyspecjalizowało się zresztą w opi­
sywaniu różnych a s p e k t ó w i p a r a d o k s ó w „ f e n o m e n u Cecy". Po p i e r w s z e
bowiem, choć image naszej b o h a t e r k i o d p o w i a d a w s z y s t k i m p r o s t y m p o ­
t r z e b o m bałkańskiego m a c h o , to zarazem, paradoksalnie, jakoś zaprzecza wi­
zerunkowi „kobiety p o d p o r z ą d k o w a n e j " : w d o w a , s a m o d z i e l n i e p r o w a d z ą c a
interesy i wychowująca dzieci, właścicielka w y d a w n i c t w a płytowego, lwica
salonowa i i n w e s t o r k a na czele k l u b u s p o r t o w e g o ? N a w e t jeśli belgradzkie
feministki ciągle biorą Cecę raczej na języki niż na sztandary, to dla wielu
m ł o d y c h kobiet z zapyziałych m i a s t e c z e k varośi bywa o n a w z o r c e m kariery
(inna rzecz, że fałszywym).
Po drugie - choć dla sympatyków ć w i e r ć n u t i p ó ł t o n ó w turbofolk p o z o ­
stanie turbofolkiem, to jeśli j u ż p o d e j m o w a ć się analizy w i z e r u n k u , t r z e b a
uczciwie o d n o t o w a ć jego zmiany. Z szansonistki, u której głos był nieistot­
n y m d o d a t k i e m d o e s t r a d o w e g o półnegliżu, Ceca wyrosła n a „wokalistkę":
nie tylko za s p r a w ą t ł u m u techników, oświetleniowców, wizażystek i frontmanów, lecz również - krzykliwego, ale j e d n a k - stylu. To j u ż nie ś m i e s z n a
w swojej n i e p o r a d n o ś c i kopia n i e z n a n y c h Beverly Hills: to ich całkiem u d a n y
klon.
Po trzecie: Ceca n o l e n s volens stała się u o s o b i e n i e m „jugonostalgii"
i d o w o d e m na to, jak wiele wspólnej tkanki kulturowej z a c h o w a ł o się p i ę t n a ­
ście lat po rozpadzie Jugosławii od Triestu po Ochryd. To, że jej t o u r n e e po
Słowenii i Macedonii g r o m a d z ą tłumy, nie dziwi j u ż nikogo. J e s t n a t o m i a s t
w dalszym ciągu p r z e d m i o t e m z t r u d e m m a s k o w a n e j d u m y dla dziennikarzy
belgradzkich, jawnej zaś zgryzoty dla sarajewskich fakt, że Svetlana ma swych
licznych wielbicieli w Chorwacji i w Bośni, tej samej Bośni, k t ó r a skarży dziś
przed M i ę d z y n a r o d o w y m T r y b u n a ł e m
Sprawiedliwości
w
Hadze
Serbię
o z b r o d n i e ludobójstwa. Kto jak k t o , ale k a p i t a n A r k a n z a s a d n i e cieszy się
w Bośni jak najgorszą sławą - a m i m o to kolejne stoliki r o z s t a w i o n e w z d ł u ż
sarajewskiego d e p t a k u Ferhadija uginają się od pirackich kopii a l b u m ó w jego
154
F R O N D A 39
żony. W swojej bezradności kulturolodzy twierdzili już, myląc chyba oficerów
ck armii i Jego Wieliczestwa z k r ó t k o strzyżonymi mafiosami, że m a m y do
czynienia z f e n o m e n e m „towarzyszy b r o n i " , obdarzających się w z a j e m n y m
s z a c u n k i e m wojowników. T ł u m a c z e n i e zdaje się j e d n a k o wiele p r o s t s z e :
pamięć jest krótka, włosy Cecy - nadal d ł u g i e . . .
F e n o m e n Cecy prowokuje j e d n a k również d o p o s t a w i e n i a d w ó c h innych
kluczowych pytań o serbską przeszłość i t o ż s a m o ś ć . Przede w s z y s t k i m b o ­
w i e m niezwykle t r u d n o ocenić, na ile jej kariera s t a n o w i ł a realizację przemy­
ślanej „polityki k u l t u r a l n e j " czasów p ó ź n e g o Miloszevicia - na ile zaś była
wynikiem skrajnej, pirackiej liberalizacji m e d i ó w ? Pamiętajmy, że p o d d a n y
sankcjom Belgrad nie przestrzegał żadnych u m ó w licencyjnych, w wyniku
czego d o t ą d oszczędnie d a w k o w a n a „ k u l t u r a M T V " p o d b i ł a i zalała Serbię
w ciągu d w ó c h - t r z e c h lat od pierwszego w p r o w a d z e n i a e m b a r g a w 1993
roku, a wraz z nią p r z e s t a ł a obowiązywać o b e c n a d o t ą d „wychowawcza
rola m e d i ó w " . Na w o l n y m rynku wartości m u z y c z n y c h lud wybrał Cecę?
Z a p e w n e tak; pytanie tylko, czy, k t o i na ile d y s k r e t n i e p r o m o w a ł tę a k u r a t
wykonawczynię.
Najistotniejszy j e d n a k wydaje się fakt, że Ceca przywoływana jest w jed­
n y m z najpoważniejszych serbskich sporów, jaki toczy się o s t o s u n e k do m o ­
dernizacji na m o d l ę Z a c h o d u .
Od dyskusji takich nie jest dziś w o l n y ż a d e n chyba
z krajów, k t ó r e nie leżały ongiś w o b r ę b i e „ d o m e n y
karolińskiej". N a d Sawą i D u n a j e m podział na zwo­
lenników „ n o w o c z e s n o ś c i " i „swojskości" jest d u ż o
bardziej czytelny i do dziś stanowi j e d n ą z p o d s t a ­
wowych, jeśli n a w e t nieco zatartych, osi p o d z i a ł u .
Oczywiście, jest to p o c h o d n a później rozpoczętej
modernizacji i dystansu, jaki dzielił od E u r o p y XIX-wieczną Serbię, „wybijającą się na n i e p o d l e g ł o ś ć "
jako j e d n a z prowincji I m p e r i u m O t o m a ń s k i e g o .
W n a s t ę p s t w i e tego j e d n a k dzisiejsze podziały
polityczne i k u l t u r o w e n a d D u n a j e m i Sawą,
n a w e t jeśli w y w o d z o n e są ze s t o s u n k u do
reform, dyktatury Miloszewicia, Titowskiej
odmiany komunizmu
LATO 2 0 0 6
czy p o s t a w y a n t e n a -
t ó w ideowych podczas II wojny, często biorą początek w XIX-wiecznych
dyskusjach n a d tym, czy m o d e r n i z o w a ć par force, czy w zgodzie z p o t r z e b a m i
i możliwościami l u d u . O s t a t e c z n i e , podczas gdy w Polsce pasiaki łowickie
pojawiają się już bodaj tylko na procesjach, a u w a ż a n y przez niektórych za
sól ziemi mieszkaniec PGR-u, glebae adscriptus, paraduje w d r e s a c h i ortalio­
n a c h - w Serbii „swojski wieśniak", w zawadiackiej Sajkaey na głowie, choć
„ p o d k r e o w y w a n y " przez etnografów i specjalistów od turystyki, ma przecież
swój, n a w e t jeśli lekko poszarzały, pierwowzór. Każdej jesieni Serbia dzieli się
na tych, którzy ruszają na festiwal rockowy „ E x i t " do (wojwodińskiego, ergo
europejskiego) N o w e g o Sadu, i tych, którzy zmierzają na s ł y n n e s h o w bał­
kańskich kapel dętych w Guey, w szumadijskim ( o t o m a ń s k i m , d y n a r s k i m . . . )
interiorze - i co roku ktoś zauważa, jak symboliczną ma to w y m o w ę .
O t ó ż Ceca, k t ó r a rozpala do czerwoności s t a d i o n „ M a r a k a n a " i sarajewskie dyskoteki, pozostaje nie do przyjęcia dla o b u tych obozów. Dominujący
dziś na scenie medialnej i akademickiej „ m o d e r n i z a t o r z y " - zwykle liberalni,
iibertolerancyjni, proeuropejscy zwolennicy „kultury p r z e p r o s i n " - odwracają
się od pieśniarki z pogardą. Ich z d a n i e m r e p r e z e n t u j e o n a w czystej postaci
kulturę i ideały zapyziałego miasteczka - tak, tak, patriarchalizm, nietole­
rancja, m a c h i s m o . . . - w p o ś r e d n i zaś s p o s ó b gloryfikuje „serbskie wojny
i zbrodnie".
W b r e w o c z e k i w a n i o m wielu jest j e d n a k serbskich n e o k o n s e r w a t y s t ó w ,
którzy na d o k o n a n i a Cecy p a t r z ą ze zgrozą - nie tyle ze w z g l ę d ó w obycza­
jowych, ile dostrzegając w nich przejęcie i zawłaszczenie przez l u m p e n p r o letariat i p o p k u l t u r ę wartości ludowych. P l a k a t ó w Cecy p r ó ż n o by szukać
w Guey l u b w salach, gdzie zbierają się m ł o d z i zwolennicy z r e f o r m o w a n e g o ,
lecz s u r o w e g o prawosławia.
156
F R O N D A 39
Svetlana Rażnatović pozostaje więc beneficjentką wojen bałkańskich i jej
ofiarą, a przy okazji - d y ż u r n y m s y m b o l e m dla reporterów, a u t o r ó w p r z e w o d ­
ników, przede w s z y s t k i m zaś m o ż e dla zachodnich publicystów, którzy lubią
w trzech-czterech zdaniach rozstrzygać o b a ł k a ń s k i m r a c h u n k u w i n i wzywać
Serbię do „współpracy z Trybunałem H a s k i m " . Opowieści o tym, jak s a m a
Ceca poradzi sobie z pamięcią o swoich d o k o n a n i a c h , doczekamy się, być
może, za kilkanaście lat - i z p e w n o ś c i ą będzie o n a bardziej z ł o ż o n a niż ko­
m e n t a r z e redakcyjne „ G u a r d i a n a " czy „Wyborczej". Z a r a z e m j e d n a k - by nie
wybaczać zbyt ł a t w o w c u d z y m imieniu i nie kończyć w zbyt frywolnym t o n i e
- przytoczmy zakończenie j e d n e g o z uczciwszych t e k s t ó w o karierze Svetlany,
który ukazał się przed d w o m a laty w sarajewskim tygodniku „BH D a n i " :
Ceca Rażnatović nie jest [bezpośrednio] winna wojnom. Jej losy poto­
czyłyby się jednak z pewnością inaczej, gdyby nie stało się to wszystko,
co siĊ stało; gdyby mieszkańcy pewnego spokojnego, cichego świata,
z telewizorem przykrytym szydełkową narzutą i przykurzonym, gip­
sowym popiersiem Tity, przywiezionym z wycieczki i stojącym w kącie
regału, nie zostali wyrzuceni ze swych domów, ot tak, w wytartych
spodniach i w kapciach - by w kwadrans później leżeć w kukuruźniaku
z drugiej strony wiejskiej szosy, z kulą w plecach i drugą w tyle głowy.
WOJCIECH STANISŁAWSKI
Daniel Landa odmienia los czeskiego patrioty skaza­
nego na deficyt bohaterów we własnej historii, łącząc
popkulturę z tradycją i patriotyzmem w sposób absolut­
nie mistrzowski. Jest jednocześnie antytezą cyganerii,
gwiazdorskiego zblazowania i pretensjonalności. Były
skinhead, dziś gwiazda czeskiego showbiznesu idzie cią­
gle pod prąd. W kraju totalnego ateizmu chce odkryć
Tajemnicę chrześcijaństwa w Kościele katolickim.
Kdozjste
bozi bojornici
MACIEJ
WALASZCZYK
W 1 9 8 8 roku w TVP wyemitowano czechosłowacki film Dlaczego? opowiadający
0 grupie chuliganów Sparty Praga, którzy jadąc na mecz, demolują pociąg, biją
1 terroryzują pasażerów, doskonale się przy tym bawiąc. Pamiętam, że przykuł
on uwagę wielu ówczesnych bywalców stadionów, tym bardziej że w porówna158
F R O N D A 39
niu ze Szpitalem na peryferiach, Arabellą, czy Kobietą za ladą, a więc sztandarowy­
mi pozycjami czechosłowackiego kina, wałkowanymi w PRL-owskiej telewizji,
był czymś naprawdę m o c n y m . J e d n ą z głównych ról zagrał w n i m n i e s p e ł n a
dwudziestoletni Daniel Landa, który jako filmowy Pavel krzyczy na stadionie
i na ulicy „Let's go Sparta, let's go!". Rok później w polskich kinach m o ż n a
było go zobaczyć obok m ł o d e g o Olafa Lubaszenki w historycznym dramacie
sensacyjnym Czarny wąwóz. Tymczasem jego kariera filmowa to tylko epizod.
Landa już na początku lat 90. objawił się C z e c h o m jako świetny muzyk, kom­
pozytor i rasowy frontman. W Polsce to człowiek właściwie a n o n i m o w y i z n a n y
dosyć wąskiemu gronu osób. Najczęściej jako wokalista Orlika - legendarnej
skinowskiej kapeli z p r z e ł o m u lat 80. i 90., która po aksamitnej rewolucji za­
częła śpiewać o narodowej d u m i e , historii, piwie i piłce nożnej. Jej istnienie
było jednak krótkie. Dzisiaj Daniel Landa to człowiek sukcesu - tak komercyj­
nego, jak i artystycznego. Rock-opera Krysao jego p o m y s ł u i a u t o r s t w a zdobyła
sobie p o n a d 300 tys. a u d y t o r i u m i - poza Czechami - była wystawiana również
w Niemczech, Austrii i na Słowacji. W Czechach Landa to po p r o s t u gwiazda
na wielką skalę, a do tego postać nie stroniąca od politycznych k o m e n t a r z y
i patriotycznych manifestacji. Teraz zaskakuje p o n o w n i e , deklarując swój zwrot
ku katolicyzmowi jako założyciel enigmatycznego, chrześcijańskiego bractwa
„Ordo L u m e n Templi" i i n t e r p r e t a t o r pieśni Karela Kryla. Przywdziewając biały
strój z charakterystycznym czerwonym krzyżem na piersiach, chce z r ó ż a ń c e m
w dłoni zebrać ludzi gotowych do duchowej o d n o w y Czech.
Pozdrav z fronty
Można powiedzieć o Landzie: tytan pracy. Sam mówi, że na wszystko, co chciałby
zrobić w sztuce i sporcie, potrzebowałby około 200 lat. „Wszystko, co robię, robię
na 100 procent" - deklaruje. Miłość do motocykli i samochodów oraz ryzykownej
jazdy odziedziczył po swoim ojcu - wybitnym czechosłowackim rajdowcu. Jednak
tym, co pociąga go w tego rodzaju zajęciach, jest po prostu wysoka dawka adrena­
liny. Siła, odwaga i prędkość to czynniki mobilizujące jakiś konglomerat męskich
cnót, którymi chce się wykazać, jednocześnie używając życia. „Kiedy oglądam
boks czy hokej, myślę sobie - też bym tak chciał" - deklarował ponad 10 lat t e m u
Landa. Słowa dotrzymywał, wcielając się w coraz to n o w e role i to z sukcesami.
Przez ten czas, poza nagrywaniem płyt, występami w musicalach, dał się również
LATO 2 0 0 6
159
poznać jako kierowca rajdowy. Zdobywał laury podczas krajowych zawodów,
a w 1998 roku zajął szóste miejsce w mistrzostwach Europy. Potem zaczął jeździć
w zawodowej stajni automobilowej. Oczywiście jego ambicje wychodziły daleko
poza sporty motorowe. Próbował również tajskiego boksu. Poza muzyką i sportem
pasjonował się teatrem - zagrał w znanej komedii kryminalnej Kto się boi Virginii
Wolf, pisał scenariusze i muzykę dla telewizji, do filmów, a każda jego aktywność
nie pozostawała bez odzewu. Stał się idolem tysięcy młodych Czechów.
Teksty, które pisze, m ó w i ą o sprawach zazwyczaj przez gwiazdy popkultury
pomijanych i wyszydzanych, a w najlepszym razie poruszanych tak, by niepo­
trzebnie epatować złem. Landa traktuje problemy związane z przemocą w sposób
naturalny, mówiąc, że świat po p r o s t u jest nią przepojony, a życie to ciągła walka
na linii frontu. Landa nie jest apostołem pacyfizmu. Z drugiej strony jego poetyka
to nie jakiś bezmyślny hołd dla świata przemocy i zła. Raczej p e w n e odbicie rze­
czywistości, a na p e w n o i jego własnej postawy życiowej. „Z czego czerpię ener­
gię do tylu spraw, którymi się zajmuję? Nie wiem. Chyba z tych wszystkich n e ­
gatywnych rzeczy, które wokół siebie widzę, to m n i e inspiruje" - mówił w 1993
roku Dan, jak potoczenie mówią o n i m fani, dziennikarze i znajomi. Był przecież
czas, że nosił ze sobą pałkę baseballową i na p e w n o nie była mu o n a potrzebna do
gry. Dzisiaj gustuje w dobrych rewolwerach lub austriackim Glocku 17.
Czeski piosenkarz to człowiek w istocie prostolinijny, który robi w życiu to,
co go bawi - uprawia sport, komponuje muzykę, żyje na wysokich obrotach.
A wszystko to wtłacza w ramy życia rodzinnego. Jest artystą o iście chuligańskiej
duszy, którego cechuje duża charyzma i pomysłowość. Motocyklista, rajdowiec,
były skinhead, wciąż mówiący o sobie „czeski narodowiec" - trzeba przyznać,
że to mieszanka wybuchowa. W jego muzyce i showbiznesowym wizerunku
(niemalże tożsamym z rzeczywistym Landa) dominuje pragnienie dokonania
czegoś wielkiego, rycerskiego. Trochę jak jeden z jego ulubionych b o h a t e r ó w . . .
niemiecki as lotnictwa z czasów I wojny światowej „Czerwony Baron" Manfred
von Richthofen. Dzisiaj „Czerwony Baron" to również p a t r o n jednej z bardziej
stylowych praskich knajp, której właścicielem jest właśnie Daniel Landa.
Neofolk
Właściwie każda jego płyta jest dobra, a na p e w n o ciekawa i b a r d z o p r z e b o ­
jowa. To taki w s p ó ł c z e s n y rockowy folk, świetnie z a a r a n ż o w a n y i zagrany.
F R O N D A 39
A m o ż e prowincjonalny folk p r z e ł o m u wieków? Poza tradycyjnym instru­
m e n t a r i u m i rockowym b r z m i e n i e m w jego m u z y c e słychać dęciaki, flet,
smyki, akordeon, fortepian, s a m p l e r y i elektronikę. Jak się okazuje, jest
to bardzo ciekawy k o n g l o m e r a t stylistyczny: folk, pulsacja ska, p u n k rock,
gotyckie m r o k i i ciężar n u m e t a l u . J u ż po pierwszych p r z e s ł u c h a n i a c h ł a t w o
rozpoznać, że te kawałki pisze facet z p r a w d z i w ą m u z y c z n ą wyobraźnią. Sam
Landa przyznaje, że w ciągu o s t a t n i c h
2 0 lat p o d o b a ł a m u się b a r d z o r ó ż n a
muzyka, choć na początku najchęt­
niej słuchał M a d n e s s lub po p r o s t u
klasycznego
Oi!
amerykańskiej
Nie
lubił
popkultury,
jednak
zalewają­
cej od początku lat 90. czeskie media.
Nie tolerował rapu, który w p e w n y m
m o m e n c i e z d o m i n o w a ł MTV. W ł a ś n i e
w t e d y jego pierwsze solowe płyty zo­
stały o d e b r a n e jako objawienie. Działo
się to w czasie, gdy w Czechach królo­
wali
wykonawcy
pamiętający
czasy
k o m u n i s t y c z n e g o reżimu, a z drugiej
strony imitatorzy zachodnich nowi­
nek. Współcześnie najchętniej
sięga
najwyżej po R a m m s t e i n , k t ó r e g o echa
słychać w o s t a t n i c h płytach artysty.
Co
ciekawe,
komponowanie
kolej­
nych a l b u m ó w i musicali przychodzi
m u ł a t w o . Podobnie jak u d a n a p r ó b a
adaptacji Requiem W.A. M o z a r t a p o d szyldem Rockąuiem. Pomysł nie nowy, ale
całkiem sprawnie zrealizowany, u w i e ń c z o n y płytą i teledyskiem.
A jak było na początku? Landa zaczynał w Orliku - zwykłym „ o i o w y m "
skinhead-bandzie. Co ciekawe, zdobył sobie p o p u l a r n o ś ć r ó w n i e ż w w ą s k i m
gronie słuchaczy w Polsce. U naszych p o ł u d n i o w y c h sąsiadów obydwie płyty
kapeli znalazły oficjalnie - w e d ł u g różnych źródeł - ok. 2 0 0 tys. nabywców.
J e d n a k Landa miał większe ambicje i j u ż w czasie, gdy grał z Orlikiem, napisał
materiał na pierwszą solową płytę Yaleik. To, co w ó w c z a s z a p r o p o n o w a ł , nie
LATO 2 0 0 6
161
m i a ł o nic w s p ó l n e g o z tym, co robił dotychczas. Wciąż j e d n a k p o s i a d a ł o siłę
prawdziwie rockowego brzemienia, k t ó r e w Czechach b a r d z o się p o d o b a ł o
i znajdowało znacznie szersze niż Orlik g r o n o odbiorców. Pojawiły się wy­
wiady, rozgłos, s z u m medialny, fani, pieniądze, wielkie w y t w ó r n i e p ł y t o w e .
Landa od razu p o s t a n o w i ł stanąć w świetle j u p i t e r ó w i śpiewać dla wszyst­
kich. Nie chciał j e d n a k iść na kompromisy, tak jeśli chodzi o w i z e r u n e k ,
jak i m u z y k ę . Za w z ó r s h o w b i z n e s o w y p o s t a w i ł sobie M o t o r h e a d - kapelę
grającą od lat, co chce i jak chce. Z a m i a s t pisać o muzyce, zawsze lepiej jej
p o s ł u c h a ć . . . Tymczasem nie każdy czytelnik „ F r o n d y " znajdzie w sklepie
m u z y c z n y m jego płyty. W Polsce są o n e n i e d o s t ę p n e , a j u ż po p r z e k r o c z e n i u
południowej granicy - właściwie na wyciągnięcie ręki. To r ó w n i e ż f e n o m e n .
Bila liga
Specyfika Czech i ich t o ż s a m o ś c i n a r o d o w e j n o s i zdecydowanie p i ę t n o husytyzmu. Jak p o w s z e c h n i e w i a d o m o , 100 lat p r z e d M a r c i n e m L u t r e m czeski re­
formator religijny i r e k t o r u n i w e r s y t e t u J a n H u s , na k t ó r e g o wywarła w p ł y w
myśl
angielskiego
teologa J o h n a Wycliffe'a,
zaczął
otwarcie
krytykować
Kościół katolicki i jego praktyki. W 1415 roku został oskarżony o herezję,
a p o t e m spalony na stosie w Konstancji. W t e n s p o s ó b pierwsza reformacja
zrodziła w Czechach Kościół kalikstyński (calix - po łacinie kielich). W cztery
lata później pierwsza p r a s k a defenestracja (1419) na R a t u s z u N o w o m i e j s k i m
zapoczątkowała wojny husyckie przeciwko katolickiemu królowi, szlachcie
i papieżowi. W 1434 roku w bitwie p o d L i p a n a m i z o s t a ł a o s t a t e c z n i e p o k o ­
n a n a największa radykalna g r u p a husytów, co zakończyło ich burzliwą epokę.
Czesi j e d n a k stale uznawali H u s a za swego b o h a t e r a n a r o d o w e g o - i kilkaset
lat później Daniel L a n d a stał się dla pewnej grupy czeskich n a s t o l a t k ó w fi­
larem r u c h u naokalikstyńskiego - Vlasteneckej Ligi (organizacji politycznej,
jedynie fasadowo odnoszącej się do h u s y t y z m u ) , której jest o b e c n i e h o n o r o ­
w y m członkiem. N a k o n c e r t a c h Orlika d o c h o d z i ł o d o bijatyk skinheadów-nazistów ze s k i n h e a d a m i , którzy z a m i a s t swastyk nosili na k u r t k a c h plakietki
z kielichami. Swój p a t r i o t y z m na r ó ż n e sposoby Landa manifestuje także na
swoich solowych płytach. Już na pierwszej wziął na w a r s z t a t h u s y c k ą p i e ś ń
religijną - Kdoźjste bozi bojomici, do której śpiewania n a m a w i a na k o n c e r t a c h
swoich fanów. P o t e m t e m a t h u s y t ó w ciągle wracał, ale p o z a t r a u m ą Białej
162
F R O N D A 39
Góry, H u s e m , Masarykiem i czeskimi l o t n i k a m i walczącymi w Anglii w czasie
wojny niewiele znajdował inspiracji do b u d z e n i a d u m y n a r o d o w e j . Częściej
skłaniał do z a d u m y i ironii n a d kondycją m o r a l n ą p o b r a t y m c ó w . Czyżby taki
był los czeskiego patrioty skazanego na deficyt b o h a t e r ó w we własnej h i s t o ­
rii? Takie u t w o r y jak Tradice czy 1938 - k t ó r e g o tytuł nawiązuje do p o d d a n i a
się zdradzonych Czech Hitlerowi - udowadniają, że L a n d a n a w e t w tak nie­
wygodnej sytuacji jest katalizatorem z u p e ł n i e nowej jakości, łącząc w s p o s ó b
absolutnie mistrzowski p o p k u l t u r ę z tradycją i p a t r i o t y z m e m . J e s t t y p e m
artysty, którego w Polsce p r ó ż n o by szukać. Wielkie gwiazdy lat 80. i 9 0 . ta­
kiej roli nie odegrały i nigdy do niej nie aspirowały, a n o w i idole, n p . Michał
Wiśniewski, t o t e m a t d o z u p e ł n i e innych rozważań.
Oczywiście
podczas
swojej
kilkunastoletniej solowej kariery
w dziesiątkach r o z m ó w z dzienni­
karzami Landa m u s i a ł tłumaczyć,
że - m i m o swojego p a t r i o t y z m u ,
fascynacji siłą, m ę s k i m i c n o t a m i
i silnymi c h a r a k t e r a m i - nie jest
faszystą i nie ma nic w s p ó l n e g o
z
rasizmem.
Odpowiadał
prze­
wrotnie, że nie zna dobrej defi­
nicji rasizmu i nie uważa, by rasy
dzieliły się na lepsze i gorsze. Do
dnia dzisiejszego o d p i e r a zarzuty
żurnalistów, dla których ciągle pozostaje
s k i n e m z Orlika śpiewającym „biała liga, biała siła". W j e d n y m z nielicznych
tekstów na t e m a t Landy, jakie ukazały się w Polsce, dziennikarz „Gościa
Niedzielnego" bez n a m y s ł u pisze o n i m jak o neofaszyście, kopiując żywcem
schemat, w jaki wtłoczyli Landę n i e c h ę t n i jego osobie czescy d z i e n n i k a r z e .
Prawdą jest, że w i z e r u n e k Landy - czeskiego patrioty, k r ó t k o o s t r z y ż o n e g o
faceta z t a t u a ż a m i na r a m i o n a c h , p e w n e g o siebie, a m b i t n e g o , odwołującego
się do barw narodowych, czeskiej symboliki, husyckiego m i t u i lubiącego styl
kultowych firm odzieżowych dla s k i n h e a d ó w - nie m ó g ł się zmienić tak rady­
kalnie. Jego o s o b o w o ś ć i działalność wykroczyły po p r o s t u p o z a wąskie r a m y
bycia członkiem kontrowersyjnej s u b k u l t u r o w e j kapeli i z k u l t u r o w e g o mar­
ginesu wypłynęły na szerokie w o d y życia k u l t u r a l n e g o i m e d i a l n e g o Czech.
LATO 2006
163
Jego wypowiedzi dla wysokonakładowych kolorowych p i s m czy telewizji
nie miały nic w s p ó l n e g o z polityczną p o p r a w n o ś c i ą czy s p o w i a d a n i e m się
z tego, co w jego życiu j u ż m i n ę ł o . Jeśli k t o ś zapytał go o imigrantów, szybko
deklarował, że nie ma nic przeciw n i m , ale... „ d o czego p r o w a d z i p s e u d o h u m a n i t a r y z m , m o ż n a zobaczyć w N i e m c z e c h ! Dlatego t r z e b a b r o n i ć swojego
d o m u . Bronić E u r o p y " - m ó w i ł w r o z m o w i e z „ P e n t h o u s e m " , podkreślając,
że ma do tego p e ł n e p r a w o . J e d n o c z e ś n i e d y s t a n s o w a ł się od filozofii, myśli
politycznej, jakichś p o u k ł a d a n y c h s y s t e m ó w myślowych i oczywistych a u t o ­
rytetów. M i m o to szybko skojarzono go z N i e t z s c h e m , co w Landzie wywo­
łuje irytację. Przywoływano również p o s t a ć Rudyarda Kiplinga. Piosenkarz
powołuje się raczej na Karola Maya i jego książki o Indianach, w których
d o b r o i zło oddzielone są w i d o c z n y m i dla każdego granicami.
Kdoź jste bozi bojovnici
Dzisiaj Daniel Landa d o r z u c a do swojego w i z e r u n k u co i n n e g o - wiarę
w Chrystusa, nawrócenie i przebaczenie. Deklaruje też h e r o i c z n ą w o l ę trwa­
nia przy tych wartościach. Bo nie chodzi w t y m miejscu o kolejny skandal, ale
o przyznanie się do katolicyzmu w kraju od lat głęboko laickim, w y z n a n i o w o
indyferentnym, kraju o b a r d z o silnych nastrojach antykatolickich. Tymczasem
Landa wzywa do m o r a l n e g o i religijnego o d r o d z e n i a n a r o d o w e g o , a wszystko
to p o d p a t r o n a t e m praskich hierarchów, którzy - w tym s a m y m czasie - są
z m u s z e n i toczyć ciągłą walkę z w ł a d z a m i cywilnymi o niezależność Kościoła
w Republice Czeskiej. Pierwsze b ł o g o s ł a w i e ń s t w o dał artyście biskup Vaclav
Mały, wielki a u t o r y t e t m o r a l n y i duchowy. D o p i e r o w t y m kontekście feno­
m e n Landy nabiera p r a w d z i w e g o znaczenia. Jego dotychczasowe osiągnięcia
artystyczne i s p o r t o w e stają się jakby mniej znaczące, a kontrowersyjne wy­
powiedzi na t e m a t y n i e p o p r a w n e politycznie są o s t a t e c z n i e t r a k t o w a n e bar­
dziej pobłażliwie. N i e s t e t y stają się też obciążeniem i amunicją dla krytyków.
Już s a m sygnał o e w e n t u a l n e j konwersji przyjęty został k i w a n i e m głowami,
szyderstwem i k p i n a m i : „mesjasz", „kleronacjonalista", „szaleniec", „neofa­
szysta na k o l a n a c h " . To tylko n i e k t ó r e z epitetów, jakich użyto. Jak donosiły
media, koncert pieśni Karela Kryla 1 , s z t a n d a r o w e g o „barda praskiej w i o s n y " ,
pieśniarza i poety, przez wiele lat objętego z a k a z e m p r o m o w a n i a we włas­
n y m kraju, zorganizowany w 2 0 0 4 roku w Katedrze św. Piotra i Pawła na
164
F R O N D A 39
Wyszehradzie, był pilnie strzeżony p r z e d tymi, którzy chcieliby go zakłócić.
Jednocześnie telewizja zdecydowała się go pokazać i wejść w koprodukcję
w zakresie wydania płyty CD i DVD. Wydarzenie k o m e n t o w a n e j e s t do d n i a
dzisiejszego. Jesienią 2 0 0 5 roku p o d h a s ł e m „Burza 2 0 0 5 " Landa dał d w a
spektakularne koncerty w Ostrawie i Pradze. Wydał r ó w n i e ż oświadczenie,
w którym odpowiedział na szyderstwa oraz krzywdzące go opinie, szczegól­
nie te oskarżające go o rasizm, hitleryzm i faszyzm. Ich a d r e s a t a m i są m . i n .
Vaclav Havel oraz Jiof X. Doleżal, j e d e n z głównych z w o l e n n i k ó w legalizacji
tzw. miękkich narkotyków w Czechach. Teraz także naczelny krytyk i prze­
śmiewca poczynań artysty. Tymczasem w tajemnicy rozwija się stowarzysze­
nie „ O r d o L u m e n Templi". Landa ciągle stoi na linii frontu - zbiera c z ł o n k ó w
zaangażowanych w dzieło ewangelizacyjne, p o m o c n a r k o m a n o m i o s o b o m
potrzebującym. Ideą bractwa mają być cztery filary: wiara, łaska, siła i praw­
da. Do jego „ t o t a l n e j " aktywności doszedł d u c h o w y p r z e ł o m - p e ł e n religijnej
refleksji pogłębionej o lekturę P i s m a Świętego i D o k t o r ó w Kościoła, a także
0 kult maryjny i kontemplację. Jego d u c h o w y m p r z e w o d n i k i e m jest j e d e n
z polskich k a p ł a n ó w pracujących obecnie w Pradze. D u c h wieje, kędy chce.
Być m o ż e n a r z ę d z i e m preewangelizacji, o jakiej m ó w i ą polscy księża, s t a n o ­
wiący w Czechach 10 proc. kapłanów, jest w ł a ś n i e Landa?
MACIEJ WALASZCZYK
PRZYPIS
1
W 1969 roku, po wydaniu jedynej oficjalnej i legalnej płyty, Kryl wyemigrował z Czechosłowacji
do Niemiec. Współpracował m.in. z Radiem Wolna Europa. Jesienią 1989 roku wystąpił we
Wrocławiu na Przeglądzie Czechosłowackiej Kultury Niezależnej, na który przybyło ponad 5 tys.
Czechów i Słowaków. Kilka tygodni później został entuzjastycznie powitany w Pradze i znów
stał się bardem kolejnej, tym razem „aksamitnej" rewolucji. Zmarł w 1994 roku.
SZYMON BABUCHOWSKI
NOC
ciemność się kładzie na Giszowcu
r a z e m ze śniegiem który cicho
przykrywa parking sklep i kościół
spoglądam z o k n a jak to wszystko
zastyga w w ą t ł y m świetle l a t a r ń
w obraz stworzony przed w i e k a m i
i czuję jak się czas przeplata:
co było z t y m co się wydarzy
i n a w e t to czego n i e będzie
a co się tylko n a m przyśniło
też się kołysze na t y m wietrze
też się u k ł a d a w s ł o w o „ m i ł o ś ć "
tak bardzo chciałbym n a s w t e n obraz
wpisać - ale nie daję rady
w oczekiwaniu na Twój p o w r ó t
zjadłem p u d e ł k o czekoladek
u r o s ł a sterta b r u d n y c h naczyń
i u b r a ń które t r z e b a wyprać
nie w i e m od czego by tu zacząć
tę akcję oczyszczania życia
czy m u s z ę się wykąpać w śniegu
co spada z każdym Twoim s ł o w e m
czy m o ż e wszystko spalić w piecu
i d o m na zgliszczach w y b u d o w a ć
to będzie d o m ze ścianą płaczu
bez drzwi i okien d o m bez k l a m e k
d o m w k t ó r y m Ciebie nie zobaczę
chyba że zasnę t u ż n a d r a n e m
w t u l o n y w słowa t e g o wiersza
166
F R O N D A 39
w k t ó r y m próbuję n a s uchwycić
jakbym w tych wersach miał zamieszkać
i związać z n i m i całe życie
lecz to nie będą m i ł e słowa
ani też czułe e s e m e s y
to będzie bieg po ostrzu n o ż a
w ę d r ó w k a d o ciemneg o kresu
bezsilna walka z wiatrakami
a czasem n a w e t z s a m y m w i a t r e m
t a n i e m o c k t ó r a m o ż e zbawić
jeśli nie stanie się rozpaczą
ta noc dojrzała do rozwiązań
nie całkiem jasnych - jest jak węgiel
którego światło m o ż e s z p o z n a ć
jeśli go skażesz na spalenie
lecz jeśli zamkniesz go w piwnicy
i schowasz klucz głęboko w szafie
będzie jak pamięć czyjejś krzywdy
albo jak ziarno z m a r n o w a n e
ciemność się kładzie na m y m łóżku
i opowiada straszne bajki
o tym że nigdy tu nie wrócisz
że nigdy ze m n ą nie zatańczysz
a śnieg mi cicho p o d p o w i a d a
żebym Cię zabrał gdzieś na spacer
gdzie świat Ci będzie sam powtarzał
to czego ja nie w y t ł u m a c z ę
na śniegu ktoś zostawił ślady
więc c h o d ź m y za n i m w środek nocy
to będzie nasz o s t a t n i spacer
to właśnie będzie nasz początek
SZYMON BABUCHOWSKI
ŚWINIA
MARIAN
KRASZAN
KRASZEWSKI
W ogromnej sali swoimi wymiarami doskonale wpisującej się w kontekst, jaki
tworzą szerokie, moskiewskie ulice, rozlegle place, przepastne aleje i zwaliste
gmaszyska, siedzi kilkunastu wysokich rangą oficerów rosyjskiej marynarki wo­
jennej. Milczą zamknięci w 8-milionowym mieście, n i e r u c h o m o wpatrzeni w dal
niczym algierski emigrant osiedlony na przedmieściach Paryża. Rosyjski step
i afrykańska pustynia. Przestrzeń wolna aż po komfort horyzontu. Ruble płacone
przez wdzięczną Ojczyznę Matkę i euro darowane w imię zdobyczy rewolucji.
- Swołocz - siedzący na h o n o r o w y m miejscu admirał wykorzystuje dźwięk
telefonicznego dzwonka. - S ł u c h a m . . . Tak... tak... tak... - każda w y m ó w i o n a
sylaba zabiera mu część imperialnej buty. - Trzymać gęby na kłódkę... jak zwy­
kle. To dopiero trzeci w tym roku.
Nagle kolor twarzy a d m i r a ł a zaczyna dostrajać się do czerwieni trzymanej
przy niej słuchawki. Bezsilność i trwoga harcują n i e o k i e ł z n a n e . Cała sala wbi­
ja tępy wzrok w oblicze dowódcy, który właśnie rzuca, kończąc r o z m o w ę :
168
FRONDA 39
- Znajdźcie w i n n y c h tej tragedii. Każdego sukinsyna, który maczał w t y m
palce.
Admirał szybko z m i a t a w z r o k i e m wścibskie spojrzenia p o d w ł a d n y c h . Ich
arabskie patrzenie w dal znika, ustępując karnej p o s t a w i e najwyższej g o t o w o ­
ści. Wszyscy oczekują mrożącej k r e w w żyłach nowiny. W i e d z ą przeszyci na
wskroś i czują, że M a t k a Rosja znalazła się w niebezpieczeństwie.
- Panowie - zaczyna admirał z p a t o s e m - dzisiaj w godzinach p o r a n n y c h na
d n o Morza Czarnego poszedł nasz okręt p o d w o d n y o napędzie a t o m o w y m .
Jego słowa wywołują na sali nagłe, r a d o s n e p o r u s z e n i e . Oficerowie zdej­
mują swoje czapy o patelnianych r o n d a c h , zastępując je p e r u k a m i angiel­
skich sędziów. Gwar przybiera na sile. A d m i r a ł gasi go j e d n y m u d e r z e n i e m
bochniastej łapy, k t ó r a wali w stół niczym siekiera z r e k l a m y p i w a dla klasy
robotniczej. W ciszy przerywanej jedynie o d g ł o s e m żurawia s t u d n i ukrytej na
środku tajgi odzywa się nieśmiały głos b o h a t e r a :
- Obywatelu admirale, czy nie m o ż e m y jak zwykle wydać rozkazu za­
mknięcia gęby na kłódkę, znalezienia w i n n y c h i u k a r a n i a ich bezprzykładnie?
Przecież tonie d o p i e r o trzeci w t y m r o k u . . .
- To nie był zwykły okręt p o d w o d n y ! ! ! - ryczy admirał, ciężko dźwigając
się zza stołu. - Na pokładzie jest n a s z a świnia!
- O mój Boże! - w z d y c h a b o h a t e r i wszyscy słyszą jego n i e m o c . - Trzeba
ogłosić alarm, trzeba ratować, trzeba walczyć o . . . jej życie.
Admirał robi głęboki w d e c h . P o w t ó r n i e sięga po słuchawkę.
- Łączyć z d y ż u r n y m , który ma kody... Tak... To go znajdźcie, d u r n i e !
- stary m a t r o s wygląda, jakby zaraz m i a ł się rozpłakać. - Dyżurny!? O g ł a s z a m
alarm. Macie wyciągnąć świnię. Za wszelką c e n ę . . . N i e o b c h o d z i m n i e , ilu
zginie. To wojsko, rosyjska m a r y n a r k a W O J E N N A , a nie k u r o r t w Truskawiu.
Świnia ma wrócić do bazy. Wykonać! N a t y c h m i a s t !
***
Słońce wisiało znacznie wyżej niż w ubiegłym miesiącu o tej samej porze.
Legionowo już dawno obudziło się do życia. Z łóżek powstali nie tylko ci, którzy
mieli pracę w stolicy. „Mieć pracę" brzmi dzisiaj zupełnie jak „mieć szczęście".
W naprędce skleconym ogródku przed restauracją Przekręt siedziało dwóch
młodych bezrobotnych, którzy mogli pozwolić sobie na kufel piwa, nie zważając na
LATO 2006
169
cenę. Milczeli. Byli w posiadaniu czegoś, co przed chwilą na stronie aukcji interne­
towej zostało wylicytowane na sześć tysięcy peelenów. Mogli spokojnie patrzeć na
oblegające miejski rynek tłumy wagarowiczów - tych młodszych, którzy zerwali się
ze szkolnych zajęć, i starszych podejmujących próbę ucieczki od myślenia o jutrze.
W tej oto scenerii topili się jak pijak w morzu wódki Smalec, Żopa i Kobieta-Siniak.
Wyglądająca jak modelka z plakatów antypatriarchalnej kampanii przeciwko prze­
mocy w rodzinie niewiasta chciała zapomnieć nie tylko o przyszłości. Tego dnia
stroniła również od myśli o wczorajszym spotkaniu z żoną swojego kochanka.
Romantyzm sprawdza się jedynie na krótkich dystansach.
- Co słychać? - Smalec o b c e s o w o zaczepił przechodzącą n i e o p o d a l
Kobietę-Siniaka.
- To widać - o d p o w i e d z i a ł a o d r u c h o w o , przystając na chwilę. Z a r a z
p o t e m zmitygowała się. Chciała odejść, ale z a t r z y m a ł ją głośny, r u b a s z n y
śmiech. N a m i a s t k a reakcji na jej słowa.
- Z czego tak się cieszycie? - zapytała bardziej karcąco niż z ciekawości.
Nie wyglądała na swoje dwadzieścia cztery lata. Mierzyła świat p e r s p e k t y w ą
człowieka bez tożsamości, a czas powoli o d s u w a ł od niej pamięć, której chcia­
ła uniknąć. Z r e s z t ą kogo to obchodzi?
- J e s t e ś m y szczęśliwi - o d p a r ł Ż o p a . - K o n t e m p l u j e m y kasę, k t ó r a jest
n a m pisana.
- Może trzeba gratulować, ale nie w i e m czego. N i e r o z u m i e m . . . - Kobieta-Siniak u ś m i e c h n ę ł a się g r y m a s e m goryczy i pogardy, myśląc, że ma do
czynienia ze złodziejami s a m o c h o d ó w . P o w t ó r n i e p r ó b o w a ł a zejść ze sceny,
jednak zatrzymały ją słowa:
- Skórska świnia.
- Co? - odwróciła się nagle, robiąc k r o k w k i e r u n k u stolika. - Świnia?
- Tak. Skórska. - Ż o p a nagle spoważniał. Przerywając chwilę kłopotliwego
milczenia, zwrócił się do kolegi: - Smalec, wytłumacz jej... Jak m a s z na imię?
-Aga.
- Wytłumacz Adze [tak?], k t ó r ą zapraszamy do n a s [zbliż się, moja d r o ­
ga], dlaczego nagle wzbogaciliśmy się o sześć tysięcy peelenów.
Smalec wciąż u ś m i e c h a ł się szeroko. Zaczął m ó w i ć , z a n i m Agnieszka
usiadła za s t o ł e m .
- To był mój p o m y s ł . Ż o p a potwierdzi. Rok t e m u kupiliśmy prosiaka.
Okazyjna cena. Tajemnica h a n d l o w a . N i e w a ż n e . Rósł szybko. Gdy dojrzał,
170
F R O N D A 39
Pan Tera wydziargał mu pierwszy t a t u a ż . Gołą babę p r z e b i t ą m i e c z e m . G r u b ą
Murzynkę. Nieważne. P o t e m były kolejne - kotwice, węże, wilki, o r n a m e n ­
ty... Nasz prosiak powoli zamieniał się w Skórską Świnię. Teraz już nią jest.
Na allegro Skórska Świnia wyceniona została b a r d z o wysoko. Ktoś g o t ó w jest
zapłacić sześć tysięcy peelenów.
Kobieta-Siniak patrzyła z niedowierzaniem; szeroko o t w a r t y m i oczyma,
jakimi dzieci oglądają bajki na d o b r a n o c . Spoglądała to na Smalca, to na
Żopę, który skinieniem głowy potwierdzał wszystko, o czym m ó w i ł wspól­
nik. Agnieszka, chcąc ukryć zakłopotanie, w ł a s n e zakleszczenie w zaistniałej
sytuacji, zapytała:
- A gdzie jest Pan Tera? N i e świętuje?
- Pilnuje interesu. Siedzi w necie. Uzależniony. Po piętnastoletniej od­
siadce tak mu się stało.
- O rany! Poszedł do więzienia, gdy ja m i a ł a m . . .
Obliczenia
Kobiety-Siniaka
zostały
brutalnie
przerwane
dźwiękiem
dzwonka telefonu k o m ó r k o w e g o . O d e b r a ł Zopa. Bez słowa wysłuchał k o m u ­
nikatu. Zbladł. Rozłączył się.
- Pan Tera informuje nas, że „tera Skórska Świnia kosztuje jedenaście
tysięcy złotych". Ktoś skorzystał z opcji „Kup t e r a z " .
Kto by pomyślał, że to złośliwie głębokie wątpliwości połączą tę trójkę.
Czas jakiś trwali w b e z r u c h u . Pierwsza ocknęła się Kobieta-Siniak. Skierowała
swoje szerokie źrenice w s t r o n ę twarzy Z o p y i zapytała:
- Co teraz?
Smalec długo wybierał n u m e r . Odezwał się do słuchawki g ł o s e m robota:
- Niech p a n kupi n o w e g o prosiaka. Tak. Gdy tylko kasa wpłynie na nasze
konto. Natychmiast!
M A R I A N KRASZAN KRASZEWSKI
Rozczarowanie i niezdolność do odpowiedzi na funda­
mentalne pytania skutkuje w warstwie światopoglądo­
wej najzwyklejszym cynizmem, a w życiu codziennym
- powrotem do uprzednio zanegowanych struktur. Naj­
dobitniej świadczą o tym krytyczne spostrzeżenia Houellebecqa, Faithfull i Bertolucciego, którzy na byłych
„rewolucjonistach" nie pozostawiają suchej nitki.
ROZCZAROWANIE
czyli rok 1968 o sobie
MAREK H O R O D N 1 C Z Y
Wydarzenia końca lat 60. przyjmowały w E u r o p i e
i Stanach Zjednoczonych r ó ż n e formy. Różnice
nie były j e d n a k aż t a k wielkie. Stary k o n t y n e n t
postawił
bardziej
na
retorykę
polityczną,
a A m e r y k a - z n u d z o n a k o n s u m p c j ą - wybrała
ucieczkę od rzeczywistości, eksperymentując
z narkotykami i n o w y m i r u c h a m i religijny­
m i . C h o d z i ł o j e d n a k o to s a m o - m ł o d z i e ż
uznała, że czuje się z m ę c z o n a stylem życia
ufundowanym
na
drobnomieszczańskich
wartościach i w e w n ę t r z n i e wypalonej, z na­
zwy już tylko chrześcijańskiej,
cywilizacji.
Pytanie o to, czy b u n t o w n i c y byli w p e ł n i
świadomi tego, co robią, pozostaje oczywi­
ście o t w a r t e .
W 1982 roku A n d r e Frossard w książce
Wiebryb i krzew rycynusowy stwierdził, że majo­
wa rewolta s t u d e n c k a była dla cywilizacji zachod­
niej tym,
czym dla biblijnej Niniwy J o n a s z o w e
F R O N D A 39
wezwanie do nawrócenia. Francuski pisarz i publicysta z a s t a n a w i a się n a d
s e n s e m t e g o wydarzenia w o d n i e s i e n i u do historii Europy.
Opinii Frossarda w a r t o się przyjrzeć u w a ż n i e , bo jej a u t o r to p o s t a ć
niezwykła. W pierwszej p o ł o w i e lat 30. był skrajnym a n t y k l e r y k a ł e m u p r z e ­
d z o n y m do instytucji Kościoła i religii w ogóle. Taka p o s t a w a nie wzięła się
znikąd. Frossard otrzymał solidną „formację" w d o m u . J e g o ojciec był pierw­
szym przewodniczącym g e n e r a l n y m Komunistycznej Partii Francji. 8 czerwca
1935 roku 20-letni wówczas wojownik p o s t ę p u d o z n a ł n a g ł e g o n a w r ó c e n i a
po wejściu do j e d n e g o z paryskich kościołów.
Co ciekawe, nie od razu podzielił się s w o i m i przeżyciami. Odczekał nie­
mal 40 lat, aż do czasu, kiedy stał się j e d n y m z najbardziej opiniotwórczych
francuskich publicystów, i d o p i e r o w t e d y wydał s ł y n n ą książkę Bóg istnieje.
Spotkałem Go. Sam m ó w i ł wtedy, że gdyby o s w o i m n a w r ó c e n i u opowiedział
zaraz po fakcie, nikt by mu nie uwierzył. Frossard do k o ń c a życia (zmarł
w roku 1995) był j e d n o c z e ś n i e c z ł o n k i e m A k a d e m i i Francuskiej i przyja­
cielem J a n a Pawła II. To j e m u papież udzielił swojego pierwszego wywiadu
rzeki pt. Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II. We wszystkich swoich
książkach dawał świadectwo niezwykłej przenikliwości w d i a g n o z o w a n i u
sytuacji Kościoła i współczesnej cywilizacji. Szczególnie m o c n o w i d a ć to we
w s p o m n i a n y m wyżej Wielorybie..., 36 dowodach na istnienie diabła czy Słuchaj,
Izraelu. Co z a t e m t e n niezwykły człowiek ma do p o w i e d z e n i a o rewolcie stu­
denckiej?
Można powiedzieć, że w maju 1968 roku, podczas wielkich dni stu­
denckiego buntu, rozmnożony Jonasz pojawił się w Niniwie. Była ona
biblijną figurą społeczeństwa konsumpcyjnego, poziomą wieżą Babel,
której przyszłą ruinę wszyscy zgodnie przepowiadali. Warto zauważyć,
że ten oczyszczający okres trwał, podobnie jak w opisie biblijnym, oko­
ło czterdziestu dni, zaś na ulicach zarzuconych miejskimi śmieciami
też nie brakowało popiołu. Moraliści ujawniali wady i pożądliwości
społeczeństwa mieszczańskiego. Jeśli nie wołali wyraźnie ku niebu,
to przynajmniej bardzo głośno; jeśli nie było publicznej skruchy, to
chociaż trochę poszczono. Ludność zniosła bunt bez buntu, tak jakby
uznawała się winną i cierpliwie wysłuchała Jonasza zapowiadającego
jej karę - która także i tym razem nie nadeszła.
LATO 2 0 0 6
173
Analogia między r o k i e m 1968 i Księgą J o n a s z a na pierwszy r z u t oka wydaje
się k o m p l e t n i e absurdalna. N o b o c o w s p ó l n e g o mają z e sobą n a p o m p o w a n i
lewacką n o w o m o w a areligijni s t u d e n c i z J o n a s z e m , a d w u d z i e s t o w i e c z n y
Paryż z p r z e ż a r t ą najgorszymi grzechami N i n i w ą ? Frossard twierdzi, że bar­
dzo wiele. Dowodzi, że barbarzyńcy, którzy rozpętali „rewolucję", byli m i m o ­
wolnymi nosicielami o d n o w y d u c h o w e j dla zmierzającego ku u p a d k o w i świa­
ta Z a c h o d u . Pisarz zdawał sobie oczywiście sprawę z faktu, że potencjalna
o d n o w a d u c h o w a szła przez b a r b a r z y ń s t w o i anarchię, ale to w ł a ś n i e w takiej
formie - kontynuuje - m o g ł o d o k o n a ć się przezwyciężenie owej dekadenckiej
stagnacji, k t ó r a wyznacza schyłek kultury chrześcijańskiej:
Barbarzyńcy są, jeśli można tak powiedzieć, narzędziem Opatrzności.
Pojawiają się, by rozum ludzki przyprowadzić z powrotem do Boga.
Barbarzyńca jest kimś, kto zawsze zmierza do istoty rzeczy. Człowiek
cywilizowany, który wchodzi do kościoła czy jakiejkolwiek zabytkowej
budowli, podziwia architekturę, proporcje, ocenia, smakuje estetykę
budynku, znajdując subtelną przyjemność w ustalaniu czasu jego
pochodzenia. Natomiast barbarzyńca idzie prosto do ołtarza i zabiera
kielich. Kradnie cenny przedmiot, gdyż zmierza do tego, co najistot­
niejsze. Barbarzyńca jest człowiekiem teoretycznie prymitywnym, któ­
ry nie troszczy się o względy estetyczne. Jego uderzeniowe nadejście
atakuje samo „ego" cywilizacji. „Ja" powoli poddaje się przebóstwieniu
w słabości i mierności. Barbarzyńca uniemożliwia człowiekowi zupeł­
ne skupienie się na sobie i czyni szparę w jego systemie zabezpieczeń;
dokonuje brutalnego wyłomu otwierającego człowieka, gatunek ludz­
ki, na nieskończoność, na absolut, na wymiar Boży.
Od wydarzeń majowych m i n ę ł o już niemal 40 lat. Sformułowano też niejedną
interpretację tzw. paryskiej wiosny '68. Zwykle były to opinie skrajne. Warto p o ­
kusić się zatem o spojrzenie na barbarzyńców ich własnymi oczami. Albo oczami
autorów, których o puste krytykanctwo podejrzewać niepodobna, z tego proste­
go powodu, że ich biografie wystarczająco m o c n o wiążą się z rewoltą studencką.
Słowem, swobodnie m o ż n a próbować odpowiedzieć na pytanie, czy najazd bar­
barzyńców (którzy nie wtargnęli z zewnątrz, lecz byli „ p r o d u k t e m " dogorywają­
cej cywilizacji) obudził świat Zachodu do p o n o w n e g o spotkania z Bogiem?
174
F R O N D A 39
Mariannę pełna wiary
Być m o ż e wcześniej byli Elvis Presley i T h e Beatles, ale to Rolling Stonesi
przeszli
do historii jako p o p k u l t u r o w e
uosobienie
nihilizmu,
perwersji
i m ł o d z i e ż o w e g o b u n t u . Z l o t y okres działalności z e s p o ł u stanowił brytyjskie
p r e l u d i u m w y d a r z e ń majowych. Do 1968 roku Jagger i s-ka podłożyli j u ż
p o d angielski middleclass-lifestyle takie rockowe bomby, jak Out Of Our Hands,
December's Children (And Everybody's), Their Satanic Majesties Reąuest czy Beggars
Banąuet. Tym s a m y m byli w awangardzie nihilistycznej rewolty, swoją muzy­
ką, tekstami i z a c h o w a n i e m znacznie wyprzedzając b u n t o w n i k ó w kolejnych
10 lat. W 1969 roku zespół pożegnał Briana J o n e s a . Po jednej z n a r k o t y k o wo-alkoholowych libacji m u z y k u t o p i ł się w b a s e n i e . W 1964 roku do d w o r u
S t o n e s ó w dołączyła M a r i a n n ę Faithfull, n i e o p i e r z o n a piosenkarka, k t ó r a
w e d ł u g niektórych przez kolejne lata m i a ł a prowadzić zespół ku m o r a l n e m u
upadkowi. Dzisiaj całą tę historię m o ż e m y p o z n a ć dzięki wydanej n i e d a w n o
książce Faithfull. Autobiografia.
Pomimo upływu czasu stosunek artystki do przeszłych wydarzeń jest
pełen gorących emocji, eksplodujących głównie w obszernych frag­
mentach poświęconych życiu Micka Jaggera, Keitha Richardsa
i Briana Jonesa. O pozostałych członkach zespołu piosenkarka nie
pisze prawie w ogóle, ponieważ wokół nich nie koncentrowało się
„wielkie życie". Jej wspomnienia należy traktować jako świa­
dectwo
czasów,
a
co
za tym idzie, z dużą
ostrożnością oceniać
ich wartość faktogra­
ficzną. Najbardziej in­
teresująca jest tutaj, doko­
nana z dzisiejszej
perspektywy,
diagnoza
„osiągnięć" obyczajowych towarzystwa skupionego wokół zespołu. Tym bardziej
że Stonesi byli wówczas na etapie prześcigania Beadesów w dziedzinie środowi­
skowego prestiżu. Ich wpływ na umysły młodych Europejczyków i Amerykanów
był bardziej przemożny, niż jesteśmy to sobie dzisiaj w stanie wyobrazić. Atutem
Autobiografii jest za to pewna naiwność w postrzeganiu rzeczywistości. To dzięki
niej bez zbędnego filozofowania możemy poznać charakter i wartość atmosfery
panującej na dworze królów rock'n'rolla.
Już na początku dowiadujemy się, o czym dyskutowały gwiazdy p o p u , beatnicy, muzycy folkowi i m o d n i żurnaliści p o d c z a s j e d n e g o ze s p o t k a ń u ojca
c h r z e s t n e g o muzyki rockowej - Boba Dylana:
A więc naprawdę siedziałam z tymi wszystkimi pomyleńcami i kwia­
tem bohemy. Jednocześnie starałam się jak najszybciej zorientować, co
jest grane. O czym oni rozmawiali w tym świętym miejscu? O pogo­
dzie. Słowo daję, to był temat rozmowy bogów.
Najwyraźniej zdziwiona t y m faktem, M a r i a n n ę nie z a p r z e s t a ł a zgłębiania taj­
ników gwiazdorskiego życia, t y m bardziej że o n a r ó w n i e ż była w ó w c z a s cał­
kiem p o p u l a r n ą gwiazdką p o p . Trzymając rękę n a p u l s i e bieżących t r e n d ó w
w sztuce, w ę d r o w a ł a z Rolling S t o n e s a m i po całym świecie. Z jej opowieści
wynika, że c h l e b e m p o w s z e d n i m ich eskapad było swoiste celebrowanie życia
- rodzaj t e a t r u - k t ó r e m i a ł o na celu zespolenie w j e d n ą całość życia i sztuki.
Bardzo często w jej w s p o m n i e n i a c h pojawiają się r ó w n i e ż o d n i e s i e n i a do
świata pogańskich wierzeń. Ciekawe, że najczęściej w nawiązaniu do życia
członków zespołu. Potrzeba d u c h o w a , o której w s p o m i n a ł Frossard, staje się
tutaj jak najbardziej realna, tyle że przyjmuje o n a formę p o s u n i ę t e j do granic
a b s u r d u wiary... w człowieka. Ten powielany później przez „ w y z n a w c ó w "
gwiazd p o p k u l t u r y bałwochwalczy s t o s u n e k do idola Faithfull o b r a z o w o opi­
sała przy okazji j e d n e g o z k o n c e r t ó w Stonesów. Swoje doświadczenie okre­
śliła jako n i e m a l inicjacyjne, używając w s t o s u n k u do n i e g o słów: „Mroczne,
fanatyczne i niebezpieczne":
Wszyscy wpadli w trans. Mick zaklinacz węży. Całą tę halę opanowała
dionizyjska masowa histeria. Mick z łatwością sterował tymi dziecia­
kami. Wiedział dokładnie, jak dotrzeć do ich dzikich, pierwotnych
176
F R O N D A 39
instynktów. Byłam poganką na ceremonii, którą rozumieli tylko ci,
którzy przyszli tu w prawdziwej wierze. Zupełnie straciłam orientację.
Byłam na plaży w Tunezji, otoczona przez ludożerców, byłam w „Wio­
sce przeklętych", ale nie potrafiłam myśleć o ceglanym murze. Jednak
nie czułam zagrożenia, bo przecież byłam niewidzialna. To nie mnie
chcieli rozszarpać na kawałki, lecz Micka. Mick był ich Dionizosem.
Tańczącym bogiem.
O obecności m r o c z n y c h sił jest w książce z r e s z t ą m o w a jeszcze w wielu miej­
scach, n p .
W moim związku z Mickiem była bez wątpienia jakaś nadprzyrodzona
moc, coś transcendentalnego. Ta siła górowała nad nami, a mnie omal
nie zabiła.
Mick Jagger miał p e ł n ą ś w i a d o m o ś ć wpływu, jaki wywiera na ludzi. Któregoś
razu
w trakcie
narkotykowego
seansu
wokalista
S t o n e s ó w objawił
się
M a r i a n n ę jako Siwa. W p o ł o w i e lat 60. właściwie cała l o n d y ń s k a b o h e m a
nadużywała narkotyków. J e d n a k w o t w i e r a n i u się na n o w e d u c h o w e bodźce
nie chodziło jedynie o c h e m i c z n ą stymulację. Filary ś r o d o w i s k a fascynowały
się - z u p e ł n i e otwarcie to przyznając - o k u l t y z m e m i s a t a n i z m e m :
W tamtym okresie na mojej szafce nocnej leżały przeważnie lektury
na temat okultyzmu i książki lekko pornograficzne. Interesowała mnie
magia, Eliphas Levi, tajemniczy francuski magik z dziewiętnastego
wieku, Aleister Crowley. Fascynowało mnie to wszystko - zakazane
książki, zakazane przyjemności.
Autobiografia Faithfull, będąc w z a m i e r z e n i u p r ó b ą rozliczenia się z t r u d n ą
przeszłością (artystka po r o z s t a n i u z J a g g e r e m przez wiele lat p r o w a d z i ł a
życie kloszarda, nie mogąc wydobyć się z n a ł o g u n a r k o t y k o w e g o ) , s t a ł a się
w istocie m i m o w o l n y m a t a k i e m na „ e t o s " generacji określanej m i a n e m p o ­
kolenia '68. Na przykładzie jej biografii o k a z a ł o się b o w i e m , że za s z u m n y m i
deklaracjami zmiany świata nie poszły ż a d n e konkrety. Skończyło się na de­
strukcji i nihilizmie:
LATO 2 0 0 6
|
77
Anarchia i hedonizm, wszystko, za czym opowiadali się Stonesi
w okresie Goat's Head Soup, było już przebrzmiałe. Zabrakło siły spraw­
czej, duszy, a spowodowała to heroina i kokaina. To był rozkład, nie
anarchia. Jednym z najtrafniejszych argumentów przeciwko niej było
zawsze pytanie: co z tego wyniknie? Czy sama anarchia nie jest tylko
kolejnym symptomem? Zburzymy wszystko, a potem? Na to nigdy nie
mieliśmy odpowiedzi. Chcieliśmy wszystko zmieniać, cały świat, ale
nikt nie wiedział jak, i skończyło się na ekscesach, destrukcji, gorzkich
rozczarowaniach.
Ta diagnoza wypowiedziana po latach robi d u ż e wrażenie, splatając się ze
s p o s o b e m myślenia Frossarda. Rewolta 1968 roku n i e była ż a d n ą rewolu­
cją, ponieważ rewolucja daje zawsze - fakt, że zwykle kaleki - p l a n odnowy.
W wypadku f e r m e n t u o nazwie Rolling S t o n e s m a m y do czynienia raczej
z bolesnym policzkiem w y m i e r z o n y m mieszczańskiej Anglii. Policzkiem,
który w efekcie pozostawił jedynie niewielki czerwony ślad. A w związku
z t y m myśl o o d n o w i e religijnej z o s t a ł a „czasowo z a w i e s z o n a " . Po p r o s t u
- barbarzyńcy nie zadali „starej cywilizacji" p o w a ż n y c h strat.
Zblazowany wizjoner
Bernardo Bertolucci nigdy n i e krył swojej niechęci, a n a w e t nienawiści do
tradycji. Więcej - od początku lat 60. reżyser był wręcz w awangardzie kon­
testacji. W 1968 roku wyreżyserował swoje pierwsze p o w a ż n e dzieło p t .
Partner i od razu ostrze krytyki skierował precyzyjnie przeciwko „skostniałej
kulturze Z a c h o d u " . Film był jedynie w s t ę p e m do dalszych artystycznych
poczynań. Wyraźnie „ a n t y s y s t e m o w e " zabarwienie m i a ł y r ó w n i e ż o p a r t y n a
prozie Alberta Moravii Konformista oraz Strategia pająka. O b a filmy n e g o w a ł y
zgniliznę Z a c h o d u nie w p r o s t . T ł e m w y d a r z e ń był w nich faszyzm włoski,
który w t a m t y m czasie symbolizował p r z e d m i o t niechęci reżysera. Faszyzm
jako filtr oglądu rzeczywistości p r z e ł o m u lat 60. i 70., faszyzm jako a p o g e u m
degeneracji.
Autentycznym skandalem było j e d n a k Ostatnie tango w Paryżu. Tutaj m a m y do
czynienia z dziełem programowym, które na długie lata wyznaczyło filmowym
salonom kierunek rozważań o schyłku Europy. Znajdziemy tu wszystko, z czejyg
FRONDA 39
go zasłyną! później włoski twórca. Przede wszystkim nawiązujący do Śmierci
w Wencji Viscontiego obraz umierającej cywilizacji, którą cechuje jakieś p i ę k n o
w stanie rozkładu. N a w i a s e m mówiąc, p o d o b n ą perspektywę przyjął Bertolucci
w Rzymskiej opowieści, dochodząc j e d n a k do skrajnie różnych wniosków. O tym
za chwilę. Ostatnie tango... jest p r z e d e wszystkim radykalnym atakiem na tzw.
mieszczańskie wartości. Jest to wojna z chrześcijańskim r o z u m i e n i e m miłości,
które jak z m o r a unosi się nad zniewoloną Europą. Takie r o z u m i e n i e miłości
- zdaniem reżysera - jest dzisiaj niemożliwe, a wręcz szkodliwe. Prowadzi o n o
ludzi do frustracji i nienawiści - tak jak w wypadku b o h a t e r a filmu (granego
przez Marlona Brando), który nie mogąc pogodzić się z samobójczą śmiercią
żony, wchodzi w perwersyjny związek z p e w n ą m ł o d ą paryżanką. R o m a n s na­
znaczony wyuzdanym seksem t r w a trzy dni. A m e r y k a n i n i Francuzka nie chcą
nawet znać swoich imion, co wskazuje na ukryte przekonanie, że p o z n a n i e dru­
giego człowieka m o ż e prowadzić tylko do p o m n o ż e n i a bólu i kolejnych niepo­
żądanych komplikacji. N a d filmem u n o s i się śmierć. Po jego obejrzeniu m o ż n a
swobodnie stwierdzić, że jest to j e d n a z najlepiej zrealizowanych apologii destrukcji jako takiej. Bertolucci nie chce (lub nie m o ż e )
wskazać drogi wyjścia z sugestywnie przedstawionego pie­
kła na ziemi. Jest barbarzyńcą, który uderza w najświętsze
miejsce zachodniej cywilizacji i wskazuje jego głęboką
dysfunkcję, a zaraz p o t e m bezradnie rozkłada
ręce.
Włoski
tysta,
ar­
podobnie
jak
Faithfull,
jest raczej prostolinijny.
W
czasie,
dził
w
za
do
filmowym
dogmat
niechęć
nej
gdy w c h o
wielkiej
do
wojną
Słusznie
gry
światku,
przyjął
wypalo­
Europy.
zauważył,
że nie ma w niej już
życia. Jednak, jak na
LATO 2 0 0 6
barbarzyńcę przystało, poruszał się w obrębie tego, co zastał, jak słoń w skła­
dzie porcelany. Przede wszystkim błędnie diagnozował rolę chrześcijaństwa,
utożsamiając je z postoświeceniowym paradygmatem, który w istocie zanego­
wał religię jako zabobon. Kościół - r o z u m o w a ł - jest przecież częścią świata,
który jak najszybciej m u s i odejść w niepamięć. O w a prostolinijność, a w grun­
cie rzeczy również nieoryginalność poszukiwań, objawiła się w twórczości
artysty później, wraz z takimi filmami jak Ostatni cesarz, Mały Budda i Rzymska
opowieść. Fascynacja w s c h o d e m i „wielokulturowością", będąca późniejszą d o ­
m i n a n t ą poszukiwań pokolenia '68, pokazała, że po nihilistycznym buncie nie
pozostało już właściwie nic. Na szczególną uwagę zasługuje n i e u d a n a Rzymska
opowieść. Opierając się na pomyśle p o d o b n y m do tego w Ostatnim tangu..., reży­
ser potwierdza diagnozę u p a d k u cywilizacji, ale jednocześnie śmiało wyznaje:
„Europie p o t r z e b n a jest świeża k r e w ! " . O w ą życiodajną ideę uosabia m ł o d a ,
piękna Afrykanka, w której bez pamięci zakochuje się główny b o h a t e r - w ł o ­
ski pianista i kompozytor Kinsky. Z n o w u jest wielkie mieszkanie, s a m o t n o ś ć ,
dekadenckie piękno, ale t y m r a z e m pojawia się również fascynacja granicząca
z miłością. Więcej - ma miejsce n a w e t coś na kształt ofiary, która ma skłonić
dziewczynę do przyjęcia gorącego afektu. Pianista sprzedaje piękne antyczne
meble, a w końcu także fortepian. Wszystko to symbolizuje starą E u r o p ę wraz
z jej d u c h e m . Potrzeba „ n o w e g o " prowokuje zerwanie wszelkich więzów
z przeszłością.
Wreszcie Bertolucci rozprawia się b e z p o ś r e d n i o z r e w o l t ą 1968 roku
w filmach Ukryte pragnienia i Marzyciele. Przyznam, że o b a filmy poraziły m n i e
radykalną z m i a n ą dotychczasowej optyki. Reżyser p a t r z y na d o r o b e k rewolty
z perspektywy kilkudziesięciu lat i przyjmuje w o b e c niej wręcz moralizatorsko-krytyczną pozę.
Ukryte pragnienia to o p o w i e ś ć o niewinnej n a s t o l a t c e
poszukującej swego ojca. B o h a t e r k a przyjeżdża do starej E u r o p y ze S t a n ó w
Zjednoczonych - symbolu „ n o w e g o świata". Także tutaj pojawia się z a t e m
t ę s k n o t a za „świeżą krwią". Okazuje się, że dziewczyna p o c z ę ł a się na począt­
ku lat 70. w pewnej toskańskiej posiadłości, a człowiek, który dotychczas p o ­
dawał się za jej t a t ę , nie jest n i m w istocie. W s k a z ó w k ą do p o s z u k i w a ń okazu­
je się j e d e n z o s t a t n i c h wierszy m a t k i - poetki, k t ó r a o p o w i a d a w n i m h i s t o r i ę
krótkiej znajomości z p e w n y m mężczyzną. Reżyser niesłychanie sugestywnie
nakreślił w filmie 50-, 60-letnich hippisów, którzy stracili wiarę w d a w n e ide­
ały, a pozostał im j u ż tylko cynizm i rozpacz. We włoskiej posiadłości odby|gQ
FRONDA 3 9
wały się przeszło 20 lat t e m u s p o t k a n i a artystycznej komuny, p o d c z a s których
czczono sztukę, w o l n ą m i ł o ś ć i kontestację. Refleksem tych w y d a r z e ń jest po
latach „zjazd" uczestników owych s p o t k a ń , w k t ó r y m bierze udział b o h a t e r k a
filmu. Wyczuwa się u Bertolucciego a u t e n t y c z n e z a ż e n o w a n i e , kiedy p o r t r e ­
tuje podstarzałych, wyzwolonych h u m a n i s t ó w paradujących nago, opowia­
dających o traceniu cnoty czy roztkliwiających się n a d czasami, k t ó r e minęły.
Jednocześnie w filmie obecny jest zachwyt n a d n i e w i n n o ś c i ą i m ł o d o ś c i ą ,
która szuka „ t r u d n e j " p r a w d y i miłości. C z y j ą znajduje? W o s t a t n i c h scenach
filmu główna b o h a t e r k a traci dziewictwo z p e w n y m m ł o d y m W ł o c h e m . N i e
w i a d o m o , czy będzie z t e g o p r a w d z i w a m i ł o ś ć , czy m o ż e dziewczyna p o p e ł n i
błąd swojej m a t k i . . . Włoski reżyser nie u z m y s ł o w i ł sobie j e d n a k dotąd, skąd
bierze się jego niechęć do czegoś, co niegdyś w s p ó ł t w o r z y ł . Na to pytanie
ostatecznie o d p o w i a d a w filmie Marzyciele, który - tak jak kiedyś Ostatnie tan­
go... - wywołał wielką konsternację. Tym r a z e m była to j e d n a k reakcja typu:
„Jak on mógł? O n , genialne dziecko r o k u 1968?". Faktycznie, t y m r a z e m
oskarżenie nie jest z a w o a l o w a n e i u b r a n e w jakąś m i ł o s n ą h i s t o r i ę . Rzecz
dzieje się w s a m y m oku cyklonu, na kilkanaście d n i p r z e d rozpoczęciem za­
mieszek paryskich. Inteligenci, stymulujący r e w o l t ę p r z e d s t a w i e n i są tu jako
ludzie n i e ś w i a d o m i tego, co robią, niezdecydowani, a o s t a t e c z n i e k o m p l e t n i e
wyalienowani z rzeczywistości. „Rewolucję" r o b i ą m . i n . dzieci takich właś­
nie francuskich „myślicieli" - r o d z e ń s t w o n a s t o l a t k ó w pozostające ze s o b ą
w związku kazirodczym. Ich jedyną aktywnością jest a n a l i z o w a n i e dzieł k i n a
światowego i wzajemne e g z a m i n o w a n i e się z wiedzy na ich t e m a t . Do swego
odrealnionego świata zapraszają p e w n e g o n i e w i n n e g o a m e r y k a ń s k i e g o stu­
denta, którego w kilkanaście d n i d o s z c z ę t n i e demoralizują. Okazuje się, że
inicjatorzy rewolucyjnych z m i a n obyczajów nie mają w sobie nic prócz e n t u ­
zjazmu i w e w n ę t r z n e j zgnilizny. Film wieńczy wstrząsająca scena, w której
rodzice, którzy wyjechali z Paryża na u r l o p , wracają wcześniej, niż zamierzali,
d o d o m u . Zastają t a m roznegliżowane, spite d o n i e p r z y t o m n o ś c i w ł a s n e dzie­
ci, k t ó r e śpią w j e d n y m łóżku ze swym a m e r y k a ń s k i m przyjacielem (po upoj­
nej nocy w „trójkącie"). Rodzice w s t y d z ą się na siebie spojrzeć i m i m o swoich
postępowych poglądów są zgorszeni. Postanawiają j e d n a k pociech nie budzić.
Zostawiają im tylko czek na większą s u m ę i uciekają z p o w r o t e m z Paryża.
Kilka godzin później r o d z e ń s t w o wychodzi na barykady. Film nie p o z o s t a w i a
złudzeń - barbarzyńcy nie mieli w sobie niczego z romantyków, nie p o w o d o LATO 2006
181
wała nimi ż a d n a parareligijna idea, a p o z a t y m byli n i e d o u c z e n i i z a k ł a m a n i .
Czy w t y m kontekście sprawdza się F r o s s a r d o w y obraz b u n t o w n i k ó w - m o r a listów, którzy n a p o m i n a j ą umierającą cywilizację? J e d n o jest p e w n e - n a m y s ł
nad twórczością Bertolucciego pokazuje wyraźnie, że reżyser nie wyleczył się
raczej z niezgody na starą E u r o p ę z jej dziedzictwem. Wyleczył się za to z bez­
krytycznego legitymizowania b u n t u dla s a m e g o b u n t u .
Postmodernistyczne moralizowanie
Michel H o u e l l e b e c ą nie jest b o h a t e r e m w y d a r z e ń 1968 roku. Urodził się 10
lat przed w y b u c h e m rewolty, m ó g ł więc jedynie nasiąknąć a t m o s f e r ą t a m t y c h
lat. Jednakże w ł a ś n i e t e n o k r e s w dziejach XX-wiecznej E u r o p y interesuje go
najbardziej. Opublikował d o t ą d cztery powieści, z których co najmniej trzy
w jakiś s p o s ó b dotykały w y d a r z e ń majowych.
Krytycy - jak informuje polski wydawca jego książek - dopatrywali się
w prozie Houellebecąa n a p i ę t n o w a n i a pokolenia '68, k o n s u m p c j o n i z m u ,
liberalizmu, religii, lewicy, prawicy, białych, czarnych, hippisów, grubasów,
Brazylijczyków, S a l m a n a Rushdiego, A l d o u s a Huxleya i n i e m i e c k i c h różokrzyżowców. Słowem, a u t o r chce s w o i m p i s a r s t w e m krytykować wszystkich
i wszystko, na czym, jak j u ż w i a d o m o , zbił całkiem niezłe pieniądze. Więcej
- wypiera się p o b r a t y m s t w a i d e o w e g o z kimkolwiek. Na p o d s t a w i e lektury
jego książek t r u d n o stwierdzić, czy jest to a u t e n t y c z n a niechęć do identyfi­
kacji, czy kolejna zagrywka promocyjna. Co do j e d n e g o m o ż n a być p e w n y m
- t e n rodzaj pisania spełnia w z n a c z n y m s t o p n i u kryteria „artystycznego
p o s t m o d e r n i z m u " . Dlaczego tylko w z n a c z n y m s t o p n i u ? Przecież do charak­
terystycznego dla estetyki p o s t m o d e r n i s t y c z n e j mylenia t r o p ó w i n t e r p r e t a ­
cyjnych należy dorzucić jeszcze q u a s i - n a u k o w e eseje u m i e s z c z a n e ni z tego,
ni z owego w kluczowych fragmentach książek, swoisty c h ł ó d narracyjny
i p r z e s a d n e e p a t o w a n i e seksem. Katalog takich ś r o d k ó w każe widzieć francu­
skiego prozaika jako kolejną gwiazdę „nowej l i t e r a t u r y " . A j e d n a k jest w jego
książkach coś, co nie pozwala u z n a ć go za s t u p r o c e n t o w e g o p o s t m o d e r n i s t ę .
Houellebecą w d w ó c h sytuacjach staje się gorącym m o r a l i s t ą - kiedy od­
nosi się do s k u t k ó w konsumpcyjnego s p o s o b u życia oraz gdy z a s t a n a w i a się
n a d d o r o b k i e m pokolenia ' 6 8 . Od razu t r z e b a n a d m i e n i ć , że pisarz u m i e s z c z a
o b a zagadnienia w porządku przyczynowo-skutkowym. Najpierw był majowy
182
F R O N D A 39
zryw, a p o t e m - jako jego n i e o c z e k i w a n a konsekwencja - h i p e r k o n s u m p cja. Najwyraźniej widać to w Cząstkach elementarnych. Atmosfera wypalenia
- w s p ó l n a zresztą także Faithfull i Bertolucciemu - skutkuje z n o w u p o s t a w ą
nihilistyczną. Doświadczenie d u c h o w e g o wyniszczenia o d n o s i się w t a k i m
s a m y m s t o p n i u do czasów p r z e d r o k i e m 1968 i po n i m .
Bohaterami swojej prozy czyni francuski pisarz ludzi, k t ó r y m d a n e było
wychowywać się na p r z e ł o m i e lat 60. i 70. U z a s a d n i o n e wydaje się d o m n i e ­
manie, że a u t o r dzieli się z czytelnikiem r ó w n i e ż s w o i m w ł a s n y m doświad­
czeniem. Istnieją b o w i e m p o d o b i e ń s t w a w jego biografii i w biografiach braci
Bruna i Michela ( b o h a t e r ó w Cząstek elementarnych). Ich h i s t o r i a p r o w a d z o n a
jest tak, by czytelnik n i e m a l fizycznie p o c z u ł obrzydzenie do infantylizmu
i nieodpowiedzialności rodziców, którzy powołali c h ł o p c ó w na świat. Obaj
od zarania swojego życia doświadczali fizycznego bólu istnienia. J e d e n był
wciąż upokarzany, drugi alienował się w n a u k ę . Wszystkie te w y d a r z e n i a p o ­
przedzają j e d n a k narodziny, k t ó r e oczywiście n i e były oczekiwane z radością.
Chłopcy przyszli na świat z d w ó c h k r ó t k o t r w a ł y c h związków J a n i n ę - na­
wiedzonej hippiski. J a n i n ę w k r ó t c e „przechrzciła s i ę " z r e s z t ą n a modniejsze,
„amerykańskie" imię J a n e . Ż a d e n z synów nie był przy m a t c e . Z a m i a s t ich
wychowywać, wolała spędzać czas, medytując i ćpając w k o m u n a c h . Ojcowie
Michela i Bruna, którzy zajmowali się s z t u k ą i b i z n e s e m , wykazywali p o d o b ­
nie nikle z a i n t e r e s o w a n i e opieką n a d dziećmi. Ojciec Michela odwiedził kie­
dyś k o m u n ę hippisowską, w której J a n i n ę w ó w c z a s p r z e b y w a ł a z dzieckiem:
Dom wydawał się opuszczony. Ale w salonie siedziała po turecku na
dywanie może piętnastoletnia zupełnie naga dziewczyna. - Gone to the
beach... - rzuciła w odpowiedzi na jego pytanie, po czym z powrotem
zapadła w apatię. W sypialni Janinę wielki brodacz, najwyraźniej pija­
ny, leżał w poprzek łóżka i chrapał. Marc nastawił ucha; usłyszał jakieś
jęki czy rzężenie. W sypialni na piętrze panował odrażający smród,
słońce wpadało przez szybę, rzucając ostre światło na czarno-białą
glazurę. Jego syn czołgał się niezdarnie po posadzce, ślizgając się co
chwila w kałuży uryny i ekskrementów. Mrużył oczy i bez przerwy
jęczał. Wyczuwając ludzką obecność, rzucił się do ucieczki. Marc wziął
go na ręce; przerażona, mała istota drżała w jego ramionach. Wyszedł;
w pobliskim sklepie kupił fotelik dla dziecka. Napisał kilka słów do
LATO 2 0 0 6
1
33
Janinę, wsiadł do samochodu, przypiął dziecko do fotelika i ruszył, kie­
rując się na północ. [•••] Od tego dnia Michel był wychowywany przez
babkę, która po przejściu na emeryturę zamieszkała w departamencie
Yonne, skąd pochodziła.
C h ł ó d bijący z tej opowieści p r z e k ł a d a się n a s t ę p n i e na s p o s ó b p r o w a d z e n i a
narracji. H o u e l l e b e c ą ś w i a d o m i e używa b e z n a m i ę t n e g o kronikarskiego stylu.
Cierpienie, p r z e d s t a w i a n e w t e n sposób, staje się niesłychanie dojmujące dla
czytelnika, który przecież potrzebuje od pisarza jakiegoś p o t w i e r d z e n i a swo­
jego oburzenia. Życie c h ł o p c ó w przeistacza się p o t e m w rodzaj s m u t n e j egzy­
stencji - Bruno pławi się w pornografii i bezskutecznie szuka miłości, Michel
- również nie będąc zdolny do miłości - o s t a t e c z n i e przyjmuje p o s t a w ę u b ó ­
stwienia n a u k i . Kiedy d o c h o d z i do nich informacja o bliskiej śmierci m a t k i ,
mężczyźni udają się we w s k a z a n e miejsce, żeby o d d a ć jej o s t a t n i „ h o ł d " :
Cerę miała ziemistą, bardzo ciemną, z trudem oddychała, wyraźnie
doszła do kresu; ale w półmroku, nad krogulczym nosem błyszczały
białka jej ogromnych oczu. [...] Bruno opadł ciężko na krzesło stojące
obok łóżka. - Stara kurwa z ciebie... - wypowiedział pouczającym to­
nem. Zasługujesz na to, żeby zdechnąć. - Michel usiadł naprzeciwko
niego u wezgłowia i zaciągnął się papierosem. - Chciałaś, żeby cię
spalić? - ciągnął Bruno z werwą. - Proszę bardzo zostaniesz spalona.
Wsypię to, co zostanie po tobie, do jakiegoś pudełka i co rano, jak
tylko się obudzę, odleję się na twoje popioły. - Potrząsnął z satysfakcją
głową; Jane wydała z siebie jakiś chrapliwy dźwięk.
Książka drobiazgowo opisuje s p o ł e c z n e i k u l t u r o w e konsekwencje rewolty
' 6 8 . Francuski skandalista jest cyniczny i bezwzględny. Być m o ż e dlatego
powieść spotkała się z tak o s t r y m przyjęciem we Francji? P o d o b n i e zresztą
jak kolejna jego książka pt. Platforma, opowiadająca historię o świecie nieumiarkowanej konsumpcji. H o u e l l e b e c ą nie ucieka w niej oczywiście od
krytyki „rewolucji n i h i l i z m u " , j e d n a k po zakończeniu lektury widać, że a u t o r
powiela s c h e m a t krytykowania wszystkiego za wszelką cenę. Widać tu prze­
myślaną strategię promocyjną, a przekaz n i e u c h r o n n i e traci na w i a r y g o d n o ­
ści. Czytelnik o d n o s i wrażenie, że nihilistyczna p o s t a w a pisarza jest idealnie
184
F R O N D A 39
skrojona p o d oczekiwania społeczne. N i e w i d z i a l n ą
barierą jest niechęć wydobycia się z b a g n a nihili­
z m u , ku p r o k l a m o w a n i u czegoś bardziej budującego.
O b a w i a m się, że w wypadku H o u e l l e b e c ą a jest to
bariera nie do przejścia. Lepiej b o w i e m sprzedaje
się skandal i perwersja. A p o n a d t o - i to wydaje się
ważniejsze - a u t o r nie znajduje już dystansu, z k t ó ­
rego mógłby dostrzec, że świat nie jest taki zły, jak
mu się wydaje. To przecież „ten świat" tak chętnie,
kupuje jego książki! A u t o r we w ł a s n y m m n i e m a n i u
pozostaje
bardzo
uczciwy.
Zważywszy
na
pozycję
pisarza we Francji, p o r ó w n y w a l n ą jedynie do p o p u ­
larności gwiazd muzyki p o p , wpływ jego twórczości
na m a s y wydaje się przemożny. M o ż n a powiedzieć, że
także w tym wypadku F r o s s a r d o w a diagnoza „ o d n o ­
wy d u c h a Europy przez rewoltę b a r b a r z y ń c ó w " staje
się - przynajmniej t y m c z a s o w o - b e z z a s a d n a . Wszak
Houellebecqowi
pozostaje j u ż tylko p e r m a n e n t n e
oskarżanie i histeryczny rechot.
***
Oczywiście artystów z d y s t a n s o w a n y c h w o b e c wyda­
rzeń końca lat 60. jest znacznie więcej - n p . L e o n a r d
C o h e n , który wiele lat po w y d a n i u w 1966 roku
Pięknych przegranych - j e d n e g o z m a n i f e s t ó w rewolty
- uciekł do klasztoru buddyjskiego i o s t a t e c z n i e zo­
stał t a m wyświęcony n a m n i c h a (charakterystyczne
jest to, że nie odczuwał p o t r z e b y s z u k a n i a p r a w d y
bliżej
własnych korzeni i wszedł
na t y p o w ą dla
artystycznej b o h e m y drogę d u c h o w o ś c i w s c h o d u ) ;
albo Bob Dylan - ojciec c h r z e s t n y m u z y k i rockowej,
bard, poeta, j e d n a z najważniejszych postaci inspiru­
jących młodzieżowy b u n t , po etapie p r z e w o d z e n i a
k o n t r k u l t u r o w y m s a l o n o m i wielu chrześcijańskich iluminacjach ostatecz­
nie zagrał koncert dla papieża J a n a Pawła II. M o ż n a by w y m i e n i a ć znacznie
dłużej.
LATO 2 0 0 6
185
Rozczarowanienie d o p r o w a d z i ł o b o h a t e r ó w '68 d o p o s t a w i e n i a kilku
fundamentalnych pytań, n p . dlaczego n a m się nie u d a ł o ? Czy m i e l i ś m y
coś istotnego do powiedzenia? Czy efekty naszych działań nie przyniosły
w rezultacie więcej złego niż dobrego? N i e m o ż e w związku z t y m dziwić,
że o g r o m n e rzesze h i p p i s ó w i lewaków - z Billem G a t e s e m na czele - z p o ­
w o d z e n i e m rozpoczęły wielkie kariery w biznesie i polityce. Rozczarowanie
i niezdolność do odpowiedzi na f u n d a m e n t a l n e p y t a n i a skutkuje w w a r s t w i e
światopoglądowej najzwyklejszym c y n i z m e m , a w życiu c o d z i e n n y m - p o ­
w r o t e m do u p r z e d n i o z a n e g o w a n y c h struktur. Najdobitniej świadczą o t y m
krytyczne spostrzeżenia Houellebecąa, Faithfull i Bertolucciego, którzy na
byłych rewolucjonistach nie pozostawiają suchej nitki. Frossard opisuje t e n
m e c h a n i z m następująco:
Istniejący początkowo poryw pochodzenia duchowego pod wpływem
zupełnie nieoczekiwanego sukcesu zmienił się w ideologię, wpisu­
jąc się w przestarzałe schematy rewolucyjne. [...] Wielu młodych,
dawnych młodych, dawnych bardzo młodych, którzy robią wrażenie
trochę „przebrzmiałych", powróciło do świata, który czekał na nich
chichocząc. Podziwiałem ich odwagę, gdy świat widział jedynie ich
bezładną i niszczącą pasję. Dziś prowadzą życie jakby na marginesie.
Wprawiło ich w ruch coś bardzo potężnego i dość jasnego. Potem to
ulotne światło zniknęło i oto znów nie mogą wyjść z ciemnego wnętrza
wieży Babel.
W planie d u c h o w y m rewolta p o n i o s ł a z a t e m s r o m o t n ą klęskę. Ta diagnoza
stanie się jeszcze bardziej przygnębiająca, gdy zauważymy, że kolejna p r ó b a
z ł a m a n i a cywilizacyjnego status quo spełzła na niczym tylko dlatego, że barba­
rzyńcy przychodzili z w n ę t r z a umierającej cywilizacji. Kilka lat po p a r y s k i m
maju w Wielkiej Brytanii p o d o b n ą klęskę p o n i e s i e r u c h punkowy. P o w o d y
porażki b ę d ą b a r d z o p o d o b n e , z tą j e d n a k o w o ż różnicą, że znacznie szybciej
znajdą się t a m ludzie, którzy „pokoleniowy b u n t " b ę d ą chcieli z d u ż y m zy­
skiem sprzedać.
Czy z a t e m zostały j u ż wyczerpane wszelkie możliwości potrząśnięcia
skostniałą cywilizacją? D w u d z i e s t o w i e c z n e doświadczenie uczy, że r u c h y
o charakterze społeczno-aktywistycznym zwykle wydają z siebie d o n i o s ł y
186
F R O N D A 39
manifest, by za chwilę spalić się we w ł a s n y m ogniu. O w s z e m , ta chwila m o ż e
trwać dłużej lub krócej, zawsze j e d n a k kończy się b o l e s n y m u p a d k i e m .
Może i s t o t n ą wskazówkę m ó g ł b y tutaj dać Bob Dylan, k t ó r y oddając h o ł d
Janowi Pawłowi II, s k o n s t a t o w a ł z a p e w n e , że upadłej cywilizacji p o t r z e b n y
jest prorok. O potrzebie p r o r o k a pisze także Frossard:
Zadaniem proroka jest przywrócić człowieka do jego pierwotnego
przeznaczenia, czyli do uwielbienia Boga. W naszych czasach nikt
tego nie robi. Jan Paweł II, owszem, sprowadza nas na dobrą drogę, do
istoty rzeczy, lecz sytuacja nie jest jeszcze wystarczająco napięta, aby­
śmy się spostrzegli, że jest on naszą ostatnią deską ratunku. Myślę, że
pewnego dnia wywrze on wpływ decydujący na bieg wydarzeń. Dzisiaj
poza Janem Pawłem II całkowicie brak wielkich głosów sumienia. Już
od dawna nie słyszeliśmy niczego ważnego.
Te słowa zostały spisane w 1982 roku i już dzisiaj w i a d o m o , że były p r o r o c z e .
Zwłaszcza że s t o s u n k o w o n i e d a w n o p r o k l a m o w a n o coś, co w m e d i a c h m a s o ­
wych przyjęło się nazywać „ p o k o l e n i e m J P 2 " .
Pontyfikat był w istocie dla wielu m ł o d y c h ludzi d o ś w i a d c z e n i e m szcze­
gólnym. Większość z nich wręcz nie wyobrażało sobie Stolicy Apostolskiej
z i n n y m papieżem. Co więcej - d a n e im było słuchać człowieka, który już
za życia u z n a w a n y był za świętego. N a u c z a n i e papieskie d a ł o t y m l u d z i o m
„ k o m p e n d i u m " p o s t ę p o w a n i a , o d n o s i ł o się b o w i e m d o n i e m a l wszystkich
a s p e k t ó w ich egzystencji. Zycie i śmierć papieża wytyczyły również granicę
końca wieku. Sądzę, że część historyków za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat
oznaczy koniec XX-wiecznych t o t a l i t a r y z m ó w nie r o k i e m 1989 i u p a d k i e m
M u r u Berlińskiego lecz r o k i e m 2 0 0 5 i w y d a r z e n i e m śmierci J a n a Pawła II.
Jego w wielu miejscach profetyczne n a u c z a n i e (m.in. o t o t a l i t a r n y m charak­
terze p o p k u l t u r y czy niebezpieczeństwach dysproporcji u b ó s t w a i b o g a c t w a
między p o ł u d n i e m i północą) zawiera coś, co m o ż n a n a z w a ć k o m p l e t n ą diag­
n o z ą współczesności.
Idąc za t a k i m z grubsza o p i s e m z a k o ń c z o n e g o d o p i e r o pontyfikatu, dzien­
nikarze ukuli t e r m i n „pokolenie J P 2 " . Propagatorzy tego określenia mieli na
myśli młodzież z a p a t r z o n ą w Karola Wojtyłę i jego dzieło. Niestety, jest to p o ­
jęcie z g a t u n k u „życzeniowych". Na dzień dzisiejszy nie opisuje o n o b o w i e m
LATO 2 0 0 6
187
żadnej konkretnej grupy ludzi. J a s n e wydaje się, że t w ó r c o m etykiety „JP2
G e n e r a t i o n " zależało na s k o n f r o n t o w a n i u go z „ p o k o l e n i e m ' 6 8 " . T r u d n o jed­
n a k p o r ó w n y w a ć coś, co jest nieźle o p i s a n e w literaturze, do czegoś, co w rze­
czywistości nie istnieje. „Pokolenie J P 2 " m i a ł o b y - tak jak ja to r o z u m i e m
- stanowić spójny ruch, który opierając się na n a u c z a n i u i świadectwie Ojca
Świętego, buduje n o w e instytucje i p r z e k u w a d o r o b e k pontyfikatu w rodzaj
„ p a ń s t w a Bożego".
Z grubsza w i a d o m o , co s t a n o w i zaczyn r u c h u 1968 roku - organizacja
(nowa lewica francuska
i
niemiecka,
międzynarodówka
sytuacjonistów,
ruch hippisowski w USA itp.), aktywność (rewolta k u l t u r a l n a 1968 roku we
Francji, t e r r o r y z m w w y d a n i u Baader/Meinhof, wojujący feminizm i t p . ) , swo­
ista „filozofia" (J-P- Sartre, G. Deleuze, J. Derrida, R. D w o r k i n , M. Foucalt czy
J. H a b e r m a s ) i w s p ó ł c z e s n e p r z e n o s z e n i e do świata wielkiej polityki p o m y ­
słów z t a m t y c h lat (np. J o s h k a Fischer czy Daniel C o h n Bendit w s t r u k t u r a c h
UE).
Jak miałaby się z a t e m przejawiać a k t y w n o ś ć przedstawicieli „pokolenia
J P 2 " ? T r u d n o powiedzieć. Widać j e d n a k wyraźnie, że w związku z p r z e ł o m e m
doświadczenia religijnego istnieje wielka p o t r z e b a p r z e b u d z e n i a . Idąc za
diagnozą Frossarda, nie s p o s ó b zaprzeczyć, że pontyfikat J a n a Pawła II zasiał
w ludzkich sercach (a szczególnie w sercach młodzieży) ziarna, k t ó r e zakieł­
kują dopiero po j a k i m ś czasie. Oczywiście j u ż dzisiaj m o ż e m y o b s e r w o w a ć
jakościowe ożywienie w y z n a w c ó w Kościoła. F o r m y radykalnego zaangażo­
w a n i a w sprawy wiary m o ż n a by w y m i e n i a ć d ł u g o . T r u d n o j e d n a k na razie
m ó w i ć o pokoleniu, z k t ó r y m m o ż n a byłoby identyfikować jakiś p r o g r a m czy
manifest. Porównując o w o religijne ożywienie do polityczno-kulturalno-społecznego p r z e ł o m u końca lat 60., należy stwierdzić, że 1. nie ma o n o żadnej
porównywalnej organizacji, 2. jego a k t y w n o ś ć jest i n c y d e n t a l n a ( n p . Świtowe
D n i Młodzieży), 3. t r u d n o powiedzieć, by istniał tu przyswojony katalog dzieł
filozoficznych „pokoleniowo w a ż n y c h " , 4. nie s p o s ó b z r ó w n a ć aktywności
żadnej partii politycznej z ewangelicznym r a d y k a l i z m e m . To, z czym m a m y
do czynienia, jest raczej o d d o l n y m , ściśle religijnym r u c h e m , który o d b y w a
się na r ó ż n e sposoby, na r ó ż n o r o d n y c h drogach. J e d n a k wszystkie te drogi
p r o w a d z ą do jednego, najważniejszego celu - f o r m o w a n i a ku świętości. I tyl­
ko tutaj m o ż n a dopatrywać się nadziei na o d n o w ę kultury. Raz jeszcze w a r t o
przywołać A n d r e Frossarda:
188
F R O N D A 39
„Maj " 6 8 " byt momentem alarmowym, sygnałem. Potem znów wpad­
liśmy w bezwład, w przyzwyczajenie. Powiedziano: „No dobrze, to
było takie krótkie spięcie, fałszywy alarm". Sformułowano różne
wyjaśnienia tego wydarzenia, na przykład: „Młodzież musi się wyżyć",
czy coś w tym rodzaju. Potem „majowe dzieci" rozproszyły się w natu­
rze. Jedni stali się, powiedzmy, wyznawcami Nietzschego, inni zaczęli
krążyć wokół klasztoru, nie wchodząc doń, jeszcze inni urządzili się
w sektorze przemysłowym, a byli i tacy, co przedwcześnie schronili
się pod krzewem rycynusowym, pełni goryczy, głębokiego niesmaku.
Po tym gorącym okresie cywilizacja zachodnia wróciła zwyczajnie na
dawne tory, nie wyciągnąwszy najmniejszych wniosków praktycznych
i duchowych z wydarzenia. Dziś po pewnym czasie, gdy „maj ' 6 8 " nie
jest jeszcze tak odległy, znowu mamy zupełną ospałość intelektualną.
Powróciliśmy do naszych wymiocin, jak mówi Biblia. A jednak ten
przebłysk miał miejsce i szykuje się ciąg dalszy.
MAREK HORODNICZY
LEKI
Z DIABELSKIEJ APTEKI
MAREK
ŁAZAROWICZ
atura i kultura, choć często sobie przeciwstawiane, zdają się
rządzić p o d o b n y m i prawami. J e d n y m z nich jest niewątpliwie
dążenie do wewnętrznej h a r m o n i i . W n a t u r z e liczba dni desz­
czowych m u s i być zawsze z r ó w n o w a ż o n a odpowiednią liczbą
dni słonecznych, by świat przyrody mógł n o r m a l n i e funkcjono­
wać. W kulturze n a t o m i a s t rozmaite oblicza ludzkiej egzysten­
cji m u s z ą znajdować wyraz adekwatny do swego znaczenia. W przeciwnym
razie powstają „białe plamy", które - prędzej czy później - i tak zostaną ponow­
nie wypełnione treścią, tyle że dokona się to w sposób gwałtowny, zupełnie jak
wówczas, gdy po zbyt długim okresie u p a ł ó w nagle następują burze i wichury.
W ostatnich miesiącach t a k i m k u l t u r o w y m szokiem, taką b u r z ą i to
z p i o r u n a m i , były niewątpliwie k o n a n i e i śmierć J a n a Pawia II. Z g o n papie­
ża, wraz z okolicznościami t e n fakt poprzedzającymi, miał oczywiście wiele
wymiarów: duchowo-religijny, społeczny, polityczny, a dla dużej grupy ludzi
także głęboko osobisty. Lecz oprócz tego stał się niesłychanie d o b i t n y m
p r z y p o m n i e n i e m o roli cierpienia w życiu człowieka. W ł a ś n i e człowieka,
pojedynczej osoby, a nie a n o n i m o w e j zbiorowości, ginącej w z a m a c h u ter­
rorystycznym, na froncie którejś z wojen lub w wyniku kolejnej epidemii.
Watykańska „Golgota" J a n a Pawła II stała się tak d o n i o s ł y m w y d a r z e n i e m
medialnym nie tylko z p o w o d u silnej d u c h o w e j , niemal rodzinnej więzi, jaką
190
F R O N D A 39
wielu ludzi o d c z u w a ł o w s t o s u n k u do Ojca Świętego. Z d o m i n o w a ł a ś w i a t o w e
środki komunikacji również dlatego, że m i a ł a walor czegoś z u p e ł n i e n i e s p o ­
tykanego, a zarazem b a r d z o p o t r z e b n e g o , pozostającego w ostrej s p r z e c z n o ­
ści z p r i o r y t e t a m i współczesnej kultury, k t ó r a cierpienie pragnie wyrzucić na
margines ludzkiej świadomości, a najlepiej całkowicie je z niej wyprzeć. Tak
jakby chciała z a p o m n i e ć , że chodzi przecież o najtrudniejsze wyzwanie, p r z e d
jakim m u s i stanąć człowiek. Każdy, bez wyjątku.
Czyż z a t e m nie p o w i n n o być z u p e ł n i e n a o d w r ó t ? Czyż prawdziwie h u ­
m a n i s t y c z n a k u l t u r a nie p o w i n n a p o m a g a ć w z m a g a n i a c h z t y m - by użyć
słów Dostojewskiego - „przeklętym p r o b l e m e m " ? Dlaczego więc z a m i a s t
wspierać człowieka w jego walce z w i e l o r a k i m bólem, często m a m i go fał­
szywymi obietnicami, serwuje zdradliwe środki znieczulające, p r o w a d z i na
m a n o w c e , u których k r e s u czeka s a m o t n o ś ć i rozpacz? Takie i t y m p o d o b n e
pytania nabrały szczególniej aktualności na p r z e ł o m i e m a r c a i k w i e t n i a 2 0 0 5
roku. Są o n e być m o ż e jeszcze bardziej a k t u a l n e dzisiaj, kiedy wszystko wyda­
je się p o m a ł u „wracać do n o r m y " , a wielki p r o b l e m cierpienia zaczyna z n o w u
rozmywać się w „białą p l a m ę " .
Tymczasem niezwykły czas u m i e r a n i a J a n a Pawła II wciąż s t a n o w i swego
rodzaju dar, który - jak On lubił mawiać - został n a m nie tylko dany, lecz
również zadany. Czy jedynymi o w o c a m i „ G o l g o t y " Ojca Świętego mają być
tylko k r ó t k o t r w a ł e wzruszenia, chwilowe nawrócenia, s ł o m i a n y ogień pojed­
n a ń między kibicami piłkarskimi oraz niecierpliwe p r z e b i e r a n i e n o g a m i , aż
Z m a r ł y zostanie wreszcie wyniesiony na ołtarze, co o s t a t e c z n i e przypieczętu­
je jego s t a t u s Wielkiego B o h a t e r a Polaków, o k t ó r y m każdy wie, ale k t ó r e g o
nikt go nie zna? Czy ś w i a d e c t w o papieskiego cierpienia nie zasługuje na t o ,
by w n i k n ą ć w nie głębiej i użyć jako d r o g o w s k a z u do n o w e g o spojrzenia na
siebie i na otaczającą n a s rzeczywistość?
Tekst niniejszy pragnie być p r ó b ą takiego n o w e g o , choć cząstkowego,
spojrzenia na p r o b l e m cierpienia w kinie w s p ó ł c z e s n y m . L e k t u r a niniejszych
rozważań z a p e w n e nie będzie p r z e s a d n i e przyjemna, ale niech usprawiedli­
wi je intencja a u t o r a - dołożyć m a ł ą cegiełkę do dzieła w y p e ł n i a n i a „białych
p l a m " , których istnienie zakłóca w e w n ę t r z n ą h a r m o n i ę kultury, a co za t y m
idzie - w e w n ę t r z n ą h a r m o n i ę człowieka przez n i ą k s z t a ł t o w a n e g o .
Gdzie tkwią źródła tak powszechnej dziś ucieczki od cierpienia? Zapewne
trzeba ich szukać w renesansowym antropocentryzmie, zwłaszcza w jego mutacji
LATO 2 0 0 6
191
epikurejskiej. Prawdziwie radykalny odwrót zaczął się jednak dopiero w czasach
Oświecenia. W sferze ludzkiej myśli dokonało się wówczas bezprecedensowe od­
rzucenie metafizyki i religii na rzecz filozofii „tego świata": ateistycznego racjo­
nalizmu, empiryzmu, h e d o n i z m u i mechanistycznego materializmu. Imponujący
postęp w dziedzinie wiedzy ścisłej (działalność Newtona, Leibniza, Eulera,
Bernoulliego, Lagrange'a, Laplace'a, Lavoisiera, Herschela i innych) oraz towa­
rzyszący mu dynamiczny rozwój techniki (Arkwright, Hargreaves, Harrison, Kay,
Watt) spowodowały przełom w postrzeganiu świata i człowieka. Za naukę zaczę­
to uważać tylko to, co m o ż n a ponad wszelką wątpliwość ustalić poprzez rozu­
mowanie lub doświadczenie i to wyłącznie w ramach rzeczywistości materialnej.
Metafizyka została więc pozbawiona zaszczytnego m i a n a naukowości, czemu
bynajmniej nie przeszkodził fakt, że N e w t o n o w i udało się na drodze logicznego
wnioskowania sformułować kolejny dowód na istnienie Boga. Radykalni m a t e ­
rialiści w rodzaju La Mettriego czy barona d'Holbacha rozwinęli i rozpropagowali
wizję człowieka jako skomplikowanej maszyny, w której to, co duchowe, jest tak
naprawdę tylko kolejną konsekwencją procesów fizjologicznych.
Logicznym
następstwem takiej postawy stało się w kolejnych dziesięcioleciach stopniowe
zrzucanie drażliwego problemu cierpienia z r a m i o n religii (a nierzadko i sztuki)
na barki szeroko pojętej medycyny (w tym psychiatrii).
Wygnanie religii w podejrzane regiony a r o z u m o w e g o p r z e s ą d u z a o w o ­
cowało jeszcze czym i n n y m . U w a g a człowieka s k o n c e n t r o w a ł a się p r z e d e
wszystkim na sprawach doczesnych, a jego talenty i aktywność zostały pod­
p o r z ą d k o w a n e p o s z u k i w a n i u możliwie największej ilości wygód i przyjem­
ności. W cywilizacji opartej na takich zasadach na cierpienie czy śmierć po
p r o s t u nie m o ż e być miejsca. N a w e t w s p o m n i e n i e o nich jest swego rodzaju
skandalem, czymś n i e s t o s o w n y m , a w najlepszym razie wstydliwym. W rezul­
tacie doszło do sytuacji, k t ó r ą z n a k o m i c i e ilustruje a n e g d o t a z życia Stefana
Kisielewskiego, p o m i e s z c z o n a w książce J o a n n y Siedleckiej Wypominki o pisa­
rzach polskich. „Wypomina" córka Kisiela, Krystyna Sławińska:
Byłam z nim na przykład kiedyś na Gaikowej Grapie i zagadał go góral.
„Ładną macie, panocku, córeckę" - powiedział. „Co z tego, kiedy i tak
umrze" - ojciec na to. „Co wy, panocku" - obruszył się góral. „Wszyscy
przecież w końcu umrzemy, wy, baco, też!" - tłumaczył ojciec. Ja? - zdzi­
wił się góral. - A idźcie no, panocku, nie gadajcie gówien!" - krzyknął.
|92
FRONDA 39
Ból, nieuleczalna choroba, kalectwo, śmierć. W społeczeństwach wycho­
wanych przez „późnych w n u k ó w " Oświecenia o takich sprawach, pisząc
Mackiewiczem, „nie trzeba głośno m ó w i ć " . Jeżeli n a w e t jeszcze istnieją, to
przecież kiedyś na p e w n o n a u k a znajdzie na nie sposób. O t o wiara jakże wielu
ludzi „nowoczesnych" i „ponowoczesnych", mająca j u ż spory zastęp swoich
„świętych", bo - wbrew p o z o r o m - n a w e t najwięksi pogromcy religii ochoczo
poświęcali zdrowie i życie na wykuwanie nowych dogmatów, które - a jakże
- skwapliwie oblekali w szaty „naukowości". Francuscy encyklopedyści głęboko
wierzyli w nieomylność r o z u m u i n i e u c h r o n n o ś ć p o s t ę p u , C o m t e w Ludzkość
(koniecznie wielką literą), Marks w społeczeństwo bezklasowe, Nietzsche
w nadczłowieka, a demoliberalny p r o r o k F u k u y a m a w „koniec historii".
Wartość wszystkich tych (a także wielu innych) z a b o b o n ó w została j u ż m o c n o
podważona, a niejednokrotnie brutalnie zweryfikowana w toku dziejów.
Najpierw i n t e l e k t u a l n a „ k o m p r o m i t a c j a " metafizyki i religii, p o t e m ban­
k r u c t w o pseudoracjonalistycznych u t o p i i . . . N a d o m i a r złego, p o m i m o d u ­
żych sukcesów w walce z b ó l e m ciała, wciąż niesatysfakcjonujące wyniki zma­
gań medycyny z cierpieniem d u c h a . Jak d o w o d z ą m.in. publikacje i lekarska
praktyka wybitnego psychiatry prof. A n t o n i e g o Kępińskiego, elektrowstrząsy
czy środki farmakologiczne n i e r z a d k o bywają z a w o d n e w sytuacjach, kiedy
ź r ó d ł e m psychicznych patologii są w s p o m n i e n i a , sny, wyobraźnia, w y r z u t y
sumienia, kompleksy, frustracja, życiowe tragedie, zło w y r z ą d z a n e przez n a s
lub n a m przez innych, a c z a s e m wszystko to j e d n o c z e ś n i e .
Wywodząca się z ideologii O ś w i e c e n i a n a u k a p o m i m o p o n a d d w u s t u lat
wysiłków wciąż przegrywa z cierpieniem. N i e p o m o g ł o n a w e t p o r z u c e n i e racjonalistyczno-empirycznego f u n d a m e n t a l i z m u na rzecz sojuszu z „wiedeń­
skim s z a m a n e m " i jego licznymi u c z n i a m i . I choć kozetka psychoanalityka
stała się j e d n y m z symboli współczesnej kultury i świeckim s u b s t y t u t e m
konfesjonału, to i tak nie rozwiązała wszystkich p r o b l e m ó w . „ G o r s z ą c e " zja­
wisko starczego uwiądu sił fizycznych i psychicznych oraz z a w r o t n a kariera
depresji sprawiają, że w s p ó ł c z e s n a cywilizacja sięga po środki drastyczne.
Legalizowanie narkotyków (na razie „ m i ę k k i c h " ) i eutanazji są dla u s p o ­
kojenia społecznego s u m i e n i a p r z e d s t a w i a n e jako przejaw h u m a n i t a r y z m u
i dążenia człowieka do pełnej wolności. Rzeczywiste przyczyny tych zjawisk
wydają się wszakże daleko mniej w z n i o s ł e , a j e d n ą z nich s t a n o w i zwątpienie
w skuteczność medycznych s p o s o b ó w u ś m i e r z a n i a bólu d u c h o w e g o .
LATO 2 0 0 6
193
W walce współczesnej cywilizacji zachodniej z cierpieniem sporą rolę
odgrywa też tzw. kultura obrazkowa, a zwłaszcza jej najważniejszy składnik
- film. Dzisiejsi inżynierowie dusz, wykorzystując p o t ę ż n ą siłę perswazyjną
kina, aplikują m i l i o n o m ludzi r o z m a i t e symboliczne lekarstwa, mające zafał­
szować i wykoślawić t e n „przeklęty" p r o b l e m , a n a w e t całkowicie wyrugować
go ze świadomości. Trudno się oprzeć wrażeniu, że m e d y k a m e n t y te mają
rodowód iście diabelski, gdyż kłamliwie redukując i zaciemniając najtrudniej­
szą sferę ziemskiego bytowania człowieka, czynią go w o b e c niej b e z b r o n n y m
i bezradnym. M e c h a n i z m działania filmowych „ ś r o d k ó w przeciwbólowych"
jest prosty. Polega na wyparciu wpisanej w f e n o m e n cierpienia semantycznej
i emocjonalnej zawartości, j e d n o z n a c z n i e kojarzącej się z czymś przykrym,
t r u d n y m , przerażającym; a n a s t ę p n i e zastąpieniu jej inną, z reguły zachęca­
jącą do czerpania perwersyjnej przyjemności z barbarzyństwa i w y n a t u r z e ń .
Prym w serwowaniu tych zalatujących siarką specyfików wiedzie oczywiście
popkultura, ale bynajmniej nie posiada m o n o p o l u .
Gwoli ścisłości wypada j e d n a k n a d m i e n i ć , że w o s t a t n i c h latach n a r a s t a
również w filmie tendencja p o s z u k i w a n i a p r a w d y o cierpieniu. Pojawia się
coraz więcej kinowych fabuł próbujących bez „taryfy ulgowej" zmierzyć się
z tym zagadnieniem. Zjawisko to niezwykle ciekawe i domagające się analizy.
Wcześniej jednak w a r t o oczyścić pole dla przyszłej refleksji przez wyodręb­
nienie i charakterystykę czterech najbardziej szkodliwych filmowych „środ­
ków przeciwbólowych". Receptura, wedle której są przyrządzone, jest b a r d z o
podobna, j e d n a k każdy z nich posiada swoje u n i k a t o w e składniki, dzięki
którym różni się od pozostałych.
Gdy serce boli - Desadol ukoi
decydowanie najpopularniejszą, a więc z a r a z e m najskutecz­
niejszą, m e t o d ą zakłamywania p r o b l e m u cierpienia w świa­
domości widza jest z m u s z a n i e go do identyfikacji z rolą kata.
Film, być m o ż e bezwiednie, być m o ż e nie, o b n a ż a tu b a r d z o
nieciekawą s k ł o n n o ś ć ludzkiej n a t u r y - najlepiej z a p o m i n a
się o cierpieniu wówczas, gdy zadaje się je i n n y m . Lęk przed
szeroko r o z u m i a n y m b ó l e m zostaje wyparty przez r ó w n i e p o w s z e c h n ą dla
człowieka pokusę - żądzę władzy. Identyfikując się z filmowym b o h a t e r e m
194
F R O N D A 39
(zwłaszcza w szeroko pojętym kinie sensacyjnym), widz doznaje cokolwiek
perwersyjnej przyjemności, związanej z p o c z u c i e m w s z e c h m o c y i dominacji.
O w o poczucie jest wprawdzie nieco zakamuflowane przez i n n e w a r i a n t y
identyfikacji ( „ n a s z " b o h a t e r jest przystojny, inteligentny, s p r a w n y fizycznie,
ma p o w o d z e n i e u kobiet, a jeśli jest kobietą - u mężczyzn e t c ) . J e d n a k nie
ulega wątpliwości, że dzięki postaci, z k t ó r ą się u t o ż s a m i a , widz m o ż e bez­
karnie (prawo i s u m i e n i e działają przecież tylko w świecie realnym) pastwić
się n a d innymi, ile chce i jak chce. Panuje w s t o p n i u a b s o l u t n y m n a d s w o i m i
ofiarami i ich cierpieniem. „ N a s z " b o h a t e r w p r a w d z i e n a p o t y k a przeszkody
i doświadcza bólu, ale stanowi to jedynie fabularny p r e t e k s t i niejako z a c h ę t ę
do jeszcze wymyślniejszego i dotkliwszego dręczenia „ n a s z e g o " przeciwnika,
który w rezultacie najczęściej u m i e r a . Jest b o w i e m , m o c ą konwencji, od p o ­
czątku skazany na porażkę, więc de facto gra wyłącznie rolę ofiary.
W toku swego rozwoju k i n o znalazło wszakże s p o s ó b na „ucywilizowa­
n i e " podszytego s a d y z m e m p r a g n i e n i a p a n o w a n i a . H i s t o r i a f i l m u z n a p r z e ­
cież liczne dzieła, w których „ n a s z " b o h a t e r n i e j e d n o k r o t n i e staje się j e d y n y m
strażnikiem i k r e a t o r e m ładu w świecie p r z e d s t a w i o n y m na ekranie. C h o ć
p o z o r n i e ma do p o m o c y innych, tak n a p r a w d ę tylko on m o ż e - sparafrazujmy
Szekspira - przywrócić do n o r m y świat, który wyszedł z formy. Satysfakcja,
której doświadcza widz, zwiększa się więc w d w ó j n a s ó b . N i e zasadza się j u ż
jedynie na zaspokajaniu ukrytych, sadystycznych żądz, lecz p r z e d e wszyst­
kim odwołuje się do zakodowanych w ludzkiej d u s z y t ę s k n o t , wynoszących
m o r a l n o ś ć p o n a d bezwzględną skuteczność. Role k a t a i władcy, z k t ó r y m i
identyfikuje się odbiorca, ustępują w ó w c z a s wyraźnie p o l a r o l o m sprawied­
liwego sędziego i n i e z ł o m n e g o obrońcy etycznego p o r z ą d k u . A kiedy te dwie
o s t a t n i e d o m i n u j ą n a d d w i e m a pierwszymi, o t r z y m u j e m y filmy, k t ó r e stają
się a p o t e o z ą e t h o s u rycerskiego. E t h o s rycerski - jak wykazali socjologowie
- oczywiście przybierał w dziejach r ó ż n e postacie, lecz da się w nich w y o d r ę b ­
nić p e w n e e l e m e n t y w s p ó l n e , k t ó r e m.in. zdecydowały, że pojęcie „rycersko­
ści" weszło n a w e t do języka p o t o c z n e g o , a w r a z z n i m do popkultury.
Dostosowany do duchowo-intelektualnych potrzeb zwykłych „zjadaczy chle­
ba" ethos rycerski, wszczepiony zwłaszcza w popularne kino amerykańskie za
czasów obowiązywania Kodeksu Haysa (1934 - 1 9 6 6 ) , skutecznie kiełznał skłon­
ności filmowców do zbijania fortun na rozbudzaniu i zaspokajaniu sadystycznych
pożądań publiczności. W dawnych westernach czy filmach kryminalnych prawie
LATO 2 0 0 6
195
nie ma upajania się przemocą, celebrowania jej fizjologicznych aspektów, na­
dawania jej znamion zabawy lub widowiska baletowego czy absolutyzowania
skuteczności kosztem etyki walki. Bohaterami pozytywnymi są najczęściej
przedstawiciele prawa (szeryfowie, detektywi etc.) lub po p r o s t u ludzie dążący
do sprawiedliwości. Zadawanie cierpienia lub zabijanie nie daje im satysfakcji,
traktują je jako ostateczność, „zlo konieczne" do przywrócenia światu utraconej
harmonii. Do walki na śmierć i życie stają zwykle w obronie słabszych, honoru,
prawa lub pokojowej egzystencji własnej społeczności, której zagrażają siły zła.
Jednak nawet w starciu z wrogiem starają się - na ile to możliwe - respektować
p e w n e zasady. I tak n p . w klasycznych wester­
nach na jednoznaczne potępienie zasługuje
strzelenie przeciwnikowi w plecy czy wszel­
kie zachowania dające się zakwalifikować jako
„kopanie leżącego". W kinie odwołującym się
do ethosu rycerskiego zadawanie cierpienia
jest zwykle skutecznie obwarowane w y m o ­
giem „obrony koniecznej". Nawiązując do
Frommowskich badań nad agresją (vide n p .
Anatomia ludzkiej destrukcyjności), m o ż n a by
nawet powiedzieć, że stanowi formę „agresji
niezłośliwej", czasem po prostu niezbędnej
do
zapewnienia
człowiekowi
minimum
warunków, gwarantujących n o r m a l n ą egzy­
stencję.
W drugiej p o ł o w i e lat 60. ubiegłego stulecia Kodeks Haysa został j e d n a k
z a k w e s t i o n o w a n y i odrzucony. Stało się tak po części na skutek ekspansji
tzw. kontrkultury, a także za przyczyną lawinowego p o c h o d u przez telewizyj­
ne ekrany reporterskich relacji z wojny w W i e t n a m i e . Skala p r e z e n t o w a n e j
t a m brutalności i o k r u c i e ń s t w a okazała się na tyle porażająca, że u m o w n e
sceny p r z e m o c y z e k r a n ó w kin zaczęły nagle razić swoją sztucznością czy
wręcz fałszem. Jeśli d o d a ć do t e g o drobiazgowe telewizyjne analizy zabójstwa
prezydenta J o h n a F. K e n n e d y ' e g o (1963), przyczyny negacji Kodeksu Haysa
stają się jeszcze bardziej z r o z u m i a ł e . Postawa u m i a r u i z d r o w e g o rozsądku
właściwa dojrzałemu u c z e s t n i c t w u w k u l t u r z e została wyparta przez dziecin­
ną w istocie kontestację, k t ó r a - m i a s t w y s t ę p o w a ć tylko przeciw zjawiskom
|9g
FRONDA 39
niepożądanym - p r a g n ę ł a n e g o w a ć wszystko i tworzyć „ n o w y p o r z ą d e k "
w gospodarce, polityce, obyczajowości, s z t u c e . . . I tak, w miejsce filmowych
b o h a t e r ó w „większych niż życie" zaczęto gloryfikować ich radykalne przeci­
wieństwa. Ekrany kin zaludniły się więc b a n d y t a m i , m o r d e r c a m i , gangstera­
mi, p s y c h o p a t a m i i r o z m a i t y m i m ę t a m i o t o c z o n y m i n i m b e m p a t r i a r c h a l n e g o
dostojeństwa (Vito C o r l e o n e ) ; r o m a n t y z m u i egzystencjalnej s a m o t n o ś c i
(Michael
Corleone);
artystycznej
wrażliwości
i
błyskotliwej
inteligencji
(Hannibal Lecter); rozbrajającej głupkowatości (Vincent i Jules z Pulp Fictioń);
czy wzbudzającego sympatię n o n k o n f o r m i z m u w o b e c „ o p r e s y w n e g o "
sy­
s t e m u społecznego (Bonnie Parker i Clyde Barrow z Bomie i Clyde A r t h u r a
P e n n a ) . W Polsce dalekim e c h e m tej tendencji jest choćby a p o t e o z a e s b e k a
w Psach i Psach 2. Ostatnia krew oraz p ł a t n e g o m o r d e r c y w Reichu W ł a d y s ł a w a
Pasikowskiego.
W parze z n o w y m t y p e m b o h a t e r a szedł n o w y s p o s ó b ukazywania
przemocy. „Agresja niezłośliwa" ustąpiła „złośliwej", czyli takiej, w której
zadawanie cierpienia staje się ź r ó d ł e m przyjemności, a n a w e t rozkoszy.
E t h o s rycerski został o d r z u c o n y (choć jego echa wciąż b r z m i ą wyraźnie n p .
w niektórych filmach z Russellem C r o w e ' e m i mniej wyraźnie w e k r a n o w y c h
jatkach ze S t e v e n e m Seagalem, J e a n e m - C l a u d e m Van D a m m e ' e m , D o l p h e m
L u n d g r e n e m e t c ) . W jego miejsce pojawiło się n a t o m i a s t coraz jawniejsze
e p a t o w a n i e s a d y z m e m . Od p r e m i e r y Dzikiej bandy (1969) S a m a Peckinpaha
datuje się w kinie z a c h o d n i m n o w y n u r t o jakże wiele mówiącej n a z w i e „ultraviolence". Zaliczani d o ń , czasem wybitnie u t a l e n t o w a n i , twórcy (Brian
de Palma, M a r t i n Scorsese, 01iver Stone, Q u e n t i n Tarantino, J o h n W o o ,
Robert Rodriguez) szeroko otworzyli drzwi ludzkiej wrażliwości na coraz
wymyślniej sze
sposoby zadawania cierpienia,
ukazywane
z
chirurgiczną
precyzją i p i e t y z m e m dla fizjologicznego szczegółu. Rafał Syska w swej bar­
dzo interesującej książce Film i przemoc. Sposoby obrazowania przemocy w kinie
drobiazgowo i wnikliwie o m a w i a t e n proces. W swoich w y w o d a c h zwraca
m.in. uwagę na o g r o m n ą p o m y s ł o w o ś ć filmowców w u ł a t w i a n i u w i d z o w i
identyfikacji z rolą oprawcy p o z b a w i o n e g o wszelkich s k r u p u ł ó w . W ś r ó d tej
gamy ś r o d k ó w znieczulających najskuteczniejsze są: p o d k r e ś l a n i e fikcyjności
filmowego świata (np. przez sztafaż science fiction, p o e t y k ę k o m i k s u l u b gry
k o m p u t e r o w e j ) , h u m o r (dowcip słowny, postaci i sytuacyjny), wyrafinowany
estetyzm ( „ b a l e t o w e " choreografie walk, z w o l n i o n e ujęcia - tzw. „ s l o w - m o " ,
LATO 2 0 0 6
197
coraz wymyślniejsze efekty specjalne i kąty u s t a w i e n i a k a m e r y ) , n i e p o d w a ­
żalne walory rozrywkowe (wartka, zaskakująca fabuła; perfekcyjna korelacja
m o n t a ż u ze ścieżką dźwiękową) oraz skrajna d e h u m a n i z a c j a ofiary, z a r ó w n o
jakościowa (karykaturalna redukcja przeciwnika do roli s k o ń c z o n e g o łajda­
ka), jak i ilościowa (zabijanie w r o g ó w t u z i n a m i wywołuje w s z a k mniejszy
dyskomfort odbiorcy niż u ś m i e r c e n i e j e d n e g o adwersarza, gdyż w t e d y - chcąc
nie chcąc - zbyt d ł u g o o b s e r w u j e m y jego cierpienie).
Kilkudziesięcioletnie oswajanie d e m o n a sadyzmu połączone z ośmiesza­
n i e m w lewicowych mediach ostrzeżeń o wpływie filmu na m e n t a l n o ś ć zwłasz­
cza m ł o d e g o widza przyniosło spodziewane efekty, n p . w postaci powszechnej
dziś znieczulicy, nad k t ó r ą lamentują socjologowie i etycy. Co więcej, w i d m o
markiza de Sade, unoszące się n a d dzisiejszą p o p k u l t u r ą i poprzeczywistością,
zaczyna się obracać przeciwko w ł a s n y m czcicielom. Rafał Syska opisuje n p .
ekscesy towarzyszące projekcjom Listy Schindlera w kinach amerykańskich:
Najgłośniejsza afera wybuchła w Oakland w stanie Kalifornia, gdy
uczniowie kilku klas tamtejszego liceum podczas najokrutniejszych
scen filmu reagowali wybuchami śmiechu. Zachowanie młodych ludzi
spotkało się z głębokim oburzeniem: kierownik kina żądał przerwania
seansu, media i eksperci akcentowali słowo antysemityzm. Tymczasem
prasa donosiła o kolejnych - dalekich od zamierzeń Spielberga - reak­
cjach na film: w Waszyngtonie obserwowano grupy kobiet w średnim
wieku, doskonale bawiące się podczas seansu; w San Diego jeden z wi­
dzów zastrzelił siedzącą przed nim kobietę, tłumacząc się później, że
czynem tym chciał bronić Żydów. Pomijając ostatnie zdarzenie, które­
go autorem był zapewne niezrównoważony psychicznie człowiek, bez
przeszkód można stwierdzić, że nawet Spielberg - mistrz manipulacji
- nie był w stanie panować nad reakcjami publiczności.
W latach 90. ubiegłego stulecia strategia u s t a w i a n i a w i d z a w roli kata i sady­
sty stała się już do bólu oczywista p o p r z e z w p r o w a d z e n i e r e p r e z e n t a n t a od­
biorcy do świata p r z e d s t a w i o n e g o w filmie. W Urodzonych mordercach (1994)
01ivera S t o n e ' a m a m y nie tylko p a r ę m ł o d y c h ludzi, k t ó r y c h s p o s o b e m n a
życie jest p a s t w i e n i e się n a d b e z b r o n n y m i , przypadkowymi ofiarami. Pojawia
się także swego rodzaju alter ego realnego widza, d z i e n n i k a r z telewizyjny,
198
F R O N D A 39
który rejestruje z b r o d n i e Mickeya i Mallory, by później pokazać je w s w y m
niezmiernie p o p u l a r n y m p r o g r a m i e . W belgijskiej fabule Człowiek pogryzł psa
(1992) Remy Belvaux, A n d r e Bonzela i Benoit Poelvoorde'a p o s u n i ę t o się
o krok dalej. W t y m stylizowanym na d o k u m e n t filmie również występuje
ekipa telewizyjna, nagrywająca działalność seryjnego mordercy. W m i a r ę roz­
woju akcji filmowcy j e d n a k coraz częściej w c h o d z ą w kadr, aż wreszcie stają
się w s p ó l n i k a m i zabójcy i r a z e m z n i m o c h o c z o zadają cierpienie i ś m i e r ć
n i e w i n n y m l u d z i o m ( n p . o h y d n a scena zbiorowego gwałtu z a k o ń c z o n e g o
m o r d e r s t w e m ) . Z kolei w zrealizowanych w 1997 roku Funny Games Austriaka
Michaela H a n e k e g o b r u t a l n i oprawcy terroryzujący p r z y p a d k o w ą r o d z i n ę co
jakiś czas zwracają się t w a r z ą do r e a l n e g o widza, konsultując z n i m w ł a s n e
bezlitosne okrucieństwa.
Rzecz jasna twórcy, którzy zapraszają odbiorców do takich radykalnych
manifestacji sadyzmu, często zapewniają, że wcale nie mają na celu gloryfikacji
okrucieństwa, lecz wręcz przeciwnie - chcą zdemaskować i p o d d a ć bezkom­
promisowej krytyce p r z e m o c tkwiącą w stereotypach współczesnej kultury.
Stroją się w szatki wrażliwych pacyfistów, lecz to paradoksalnie właśnie oni
zachwaszczają kinowe ekrany najstraszliwszymi obrazami zła, niejednokrotnie
budzącymi nie tyle obrzydzenie i sprzeciw, ile n i e z d r o w ą fascynację. O b ł u d a to
czy m o ż e zwykła naiwność? Rafał Syska, śledząc losy najsłynniejszego filmu
Sama Peckinpaha, chce wierzyć raczej w tę d r u g ą e w e n t u a l n o ś ć :
Fenomen Dzikiej bandy stanowi klasyczny przykład rozminięcia się
zamierzeń twórcy z umiejętnościami interpretacyjnymi i potrzebami
odbiorcy. Peckinpah w licznych wywiadach starał się przekonać, że jego
jedynym życzeniem było odebranie przemocy blasku, odbrązowienie
jej i uczynienie nieatrakcyjną, czemu miało służyć ukazanie bestialstwa
oraz zaakcentowanie odrazy i wstrętu. Tymczasem charakterystyczna
dla filmu estetyzacja aktów okrucieństwa przyniosła odwrotny efekt
- widzowie nie tylko nie podzielili społecznych aspiracji reżysera, ale
wręcz pozwolili ponieść się fascynującym obrazom. Po latach Peckin­
pah wspominał, jakim szokiem okazała się dla niego wiadomość, że
zagrzewani do walki nigeryjscy żołnierze oglądali przed każdym po­
jedynkiem Dziką bandę, poszukując w filmie emocjonalnych wzorców,
przygotowujących ich do destrukcyjnych zachowań.
LATO 2 0 0 6
199
Dzieło wybitnego „ k o n t r k u l t u r o w c a " z n a n e g o z antywojennych p o g l ą d ó w
instruktażem
dla zawodowych
morderców,
przebranych
dla n i e p o z n a k i
w wojskowe m u n d u r y ? D o p r a w d y niezwykła ironia losu, a z a r a z e m gorzkie
przypomnienie, że u p r a w i a n i e sztuki to nie tylko kwestia n i e s k r ę p o w a n e j autoekspresji, lecz także odpowiedzialności za d u c h o w y świat odbiorcy. T r u d n o
się dziwić, że po kompromitacji m e t o d y leczenia p r z e m o c y jeszcze większą
dawką p r z e m o c y dziś wielbiciele filmowego s a d y z m u szukają nieco innych
a r g u m e n t ó w n a u z a s a d n i e n i e swych chorych p r a g n i e ń . O d w o ł u j ą się n a
przykład do tez b a r d z o p o p u l a r n e g o n u r t u współczesnej psychologii, tzw. instynktywizmu, wedle k t ó r e g o agresja jest i m m a n e n t n ą cechą ludzkiej natury.
Prawodawcy tej szkoły, tacy jak Konrad Lorenz i I r e n a u s Eibl-Eibelsfeldt (a po
części także Z y g m u n t F r e u d ) , twierdzą, że p o p ę d destrukcyjny jest u człowie­
ka czymś niewykorzenialnym i prędzej czy później m u s i zostać wyładowany.
W przeciwnym razie przerodzi się w a u t o d e s t r u k c j ę . Człowiek j e s t z a t e m
niewolnikiem, w wyniku ewolucji u w i ą z a n y m na smyczy niszczycielskich
instynktów. Filmowa p r z e m o c jest dlań dobrodziejstwem, gdyż wywołuje
katharsis, którego istotę s t a n o w i w ł a ś n i e r o z ł a d o w a n i e narastającego napię­
cia. Niestety, o w o r o z ł a d o w a n i e jest tylko chwilowe, dlatego t r z e b a wciąż je
powtarzać. I wreszcie, last but not least, lepiej pozbywać się p o t e n c j a ł u agre­
sywnych zachowań dzięki identyfikacji z a k t a m i filmowego barbarzyństwa,
niż folgować sadystycznym ż ą d z o m w „ r e a l u " .
D r u g ą strategią o b r o n y k u l t u r o w e g o s a d y z m u staje się od p e w n e g o czasu
n a d a w a n i e t e m u pojęciu pozytywnego znaczenia. Z a c h o w a n i a sadystyczne
kojarzone są n p . z niezwykle m o d n y m dziś pojęciem transgresji, czyli prze­
kraczaniem przez człowieka granic własnej n a t u r y i kultury. Reinterpretacji
ulega też sylwetka złowrogiego m a r k i z a de Sade. Na polskich e k r a n a c h gości­
ły n i e d a w n o d w a filmy (Markiz de Sade Benoit J a c ą u o t a i Zatrute pióro Philipa
Kaufmana), w których a u t o r Stu dwudziestu dni Sodomy p r z e d s t a w i o n y został
nie tyle jako bluźnierca, d e w i a n t i pornograf, ile jako o s o b n i k wyrastający
inteligencją i wiernością s w y m i d e a ł o m p o n a d hipokryzję i m a ł o s t k o w o ś ć
otoczenia, b e z k o m p r o m i s o w y d e k o n s p i r a t o r obyczajowej i moralnej o b ł u ­
dy oraz z b u n t o w a n y m ę c z e n n i k sztuki wciąż poszukujący n o w y c h d o z n a ń .
W procesie wybielania de Sade'a spory udział mają też publikacje popular­
nych myślicieli w rodzaju Pierre'a Klossowskiego, Georgesa Bataille'a czy
H e r b e r t a Marcusego.
200
F R O N D A 39
Nekrofil f o r t e - Zabija p o r ą b a n e życie... na śmierć
Drugim sposobem ucieczki współczesnego kina od problemu cier­
pienia jest nekrofilia. Nie w sensie zboczenia seksualnego, lecz - jak
ujmował to Erich Fromm - w odniesieniu do „namiętności zakorze­
nionych w charakterze". Fromm we wspominanym tu już m o n u ­
mentalnym studium Anatomia ludzkiej destrukcyjności nadał nekrofilii
nowe, stricte psychologiczne, znaczenie. Zdefiniował ją następująco:
Nekrofilia w sensie charakterologicznym może być opisana jako
namiętne upodobanie we wszystkim, co martwe, rozkładające się,
zgnile, chore; stanowi namiętność przekształcania żywego w martwe;
niszczenia dla samego niszczenia; wyłącznego zainteresowania tym,
co czysto mechaniczne. Jest namiętnością rozszarpywania na części
żywych organizmów.
Różnica pomiędzy s a d y z m e m a nekrofilią jest p r z e d e w s z y s t k i m różnicą
natężenia patologicznej skłonności. Z n a k i e m r o z p o z n a w c z y m sadyzmu jest
a b s o l u t n a kontrola i p a n o w a n i e , czego najwyrazistszy przejaw s t a n o w i o c h o ­
cze i wyrafinowane dręczenie ofiary. Nekrofil p o s u w a się o krok dalej - nie
chce się pastwić i napawać p o c z u c i e m władzy, pragnie wyłącznie uśmiercać
wszystko dookoła, nierzadko łącznie z s a m y m sobą. Sadyście ludzie są jesz­
cze do czegoś potrzebni, nekrofil nie potrzebuje ich wcale, o d c z u w a w o b e c
innych przede wszystkim wrogość i nienawiść, a to głównie z tego p o w o d u ,
że żyją.
Cierpienie ukazywane w kinie nekrofilitycznym traci swoje właściwe zna­
czenie i konotacje. Analogicznie jak w kinie sadystycznym staje się ź r ó d ł e m
wynaturzonej przyjemności. Skrajnie turpistyczne sceny ćwiartowania ludz­
kiego ciała i rozłupywania mózgu, przesycone wyszukanym okrucieństwem
obrazy destrukcji i zabijania, niejednokrotnie połączone z aktami kanibalizmu
i wampiryzmu, mają na celu wzbudzenie niezdrowej fascynacji śmiercią i roz­
kładem. G a t u n k i e m najbardziej reprezentatywnym dla kina nekrofilitycznego
jest horror „gore". Od tradycyjnego h o r r o r u różni się tym, że o ile t a m t e n chciał
straszyć i niepokoić, o tyle t e n dąży do zarażenia widza rozkoszą, wynikającą
z kontemplacji
LATO 2 0 0 6
makabrycznego deformowania,
plugawienia,
torturowania
201
i wreszcie pozbawiania życia ludzkiego ciała. Filmy „gore" to wynalazek sto­
sunkowo niedawny. Pojawiły się na p r z e ł o m i e lat 60. i 70. ubiegłego stulecia.
Później stopniowo zyskiwały coraz szerszą popularność, a ich niektórzy twór­
cy zostali tu i ówdzie namaszczeni na „kultowych" (George R o m e r o , Tobe
Hooper, Wes Craven, David C r o n e n b e r g ) . Analogiczny zaszczyt spotkał także
szczególnie sugestywnych b o h a t e r ó w tych tryskających wszelkimi płynami
ustrojowymi produkcji (Freddy Krueger z serii Koszmar z ulicy Wiązów, Jason
Vborhees z cyklu Piątek trzynastego). Powodzenie filmów otwarcie żerujących na
nekrofilitycznych pożądaniach widzów skłoniło wielu twórców „głównego nur­
t u " do - mniej lub bardziej dyskret­
n e g o - pójścia tym s a m y m szlakiem.
Eksperyment okazał się n a d e r opła­
calny, tak finansowo, jak i prestiżo­
wo (vide: Milczenie owiec J o n a t h a n a
D e m m e ' a , Fargo Joela Coena, Obcy
- przebudzenie Jeana-Pierre'a J e u n e t a
czy Hannibal Ridleya Scotta).
Jak wykazał Erich F r o m m , p o ­
tencjał p r a g n i e ń nekrofilitycznych
drzemie
w
naturze
ludzkiej
od
d a w i e n dawna, lecz niebezpiecznie
często
czesnej
uaktywnia
się
we
współ­
cywilizacji cybernetycznej,
k t ó r a nie dość, że uzależniła czło­
wieka od niezliczonych maszyn, to
jeszcze jego s a m e g o z a m i e n i ł a w cyborga, traktującego w ł a s n e ciało i psy­
chikę jak przedmioty, służące do o d n i e s i e n i a sukcesu. Ten o s t a t n i b o w i e m
cieszy się obecnie taką rangą jak w Średniowieczu zbawienie duszy. N i e
trzeba wielkiej spostrzegawczości, by s k o n s t a t o w a ć , że w wielu współczes­
nych h o r r o r a c h i filmach science fiction m a r t w a m a s z y n a s t a ł a się o b i e k t e m
swoistego kultu,
skorelowanego z jej
ś m i e r c i o n o ś n y m i właściwościami.
W Maglownicy (1994) Tobe'a H o o p e r a t y t u ł o w e m u u r z ą d z e n i u p r a l n i c z e m u
(które w d o d a t k u jest „ n a w i e d z o n e " ) t r z e b a co p e w i e n czas składać ofiary
z ludzi niczym o k r u t n e m u b ó s t w u archaicznych pogańskich religii. Z kolei
w eXistenZ (1999) fetyszyzacji podlega w i r t u a l n a gra k o m p u t e r o w a , w The
202
F R O N D A 39
Ring - Krąg (1998) - kaseta wideo, a w Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną
(2003) i Pile (2004) - t y t u ł o w e narzędzie do cięcia (w t y m wypadku, rzecz
jasna, nie d r z e w a ) . W nieco starszej ekranizacji powieści S t e p h e n a Kinga
Christine (1983) w rolę krwiożerczego bożka wciela się n a t o m i a s t s a m o c h ó d .
WW miejsce niegdysiejszych h e r o s ó w walczących ze z ł e m pojawiają się ich
z a u t o m a t y z o w a n e o d p o w i e d n i k i takie jak Terminator, R o b o c o p czy - w wer­
sji dla dzieci - i n s p e k t o r Gadżet. P o k r e w n y m zjawiskiem jest także rosnący
kult g a d ż e t ó w właśnie, wyrazisty zwłaszcza w k i n o w y m serialu o J a m e s i e
Bondzie oraz p r z e z n a c z o n y m dla dzieci cyklu Mali agenci. D o c h o d z i n a w e t
do tego, że prawdziwych a k t o r ó w zastępują postaci w y g e n e r o w a n e przez
k o m p u t e r {Finał Fantasy) lub n i e m a l cała rzeczywistość
przedstawionego
zostaje
„uśmiercona"
przez
filmowego
„wklejenie"
w jej
świata
miejsce
rzeczywistości wirtualnej, wykreowanej przez maszyny, będące w d o d a t k u
jedynie e l e m e n t e m s k ł a d o w y m fabuły
(trylogia Matrix).
O w a „ m o d a na
nie-rzeczywistość", przenikająca zresztą całą w s p ó ł c z e s n ą k u l t u r ę Z a c h o d u ,
została ciekawie o m ó w i o n a w artykule R o m a n a Książka ( „ F r o n d a " nr 3 4 ) .
Autor uchylił się j e d n a k od odpowiedzi na pytanie o przyczyny t e g o s t a n u
rzeczy, sugerując jedynie, że być m o ż e p o w o d e m jest tu d u c h o w e „ u ś p i e n i e "
człowieka w p a ń s t w a c h d o b r o b y t u , w y w o ł a n e przez zalanie go w o d o s p a d e m
s u b s t y t u t ó w rzeczywistości r o d e m z telewizji i kina. W efekcie o w e substy­
t u t y realności b u d z ą dziś większe zaufanie niż realność jako taka. Dlaczego
j e d n a k człowiek tak c h ę t n i e dał się „uśpić"? Próba wyczerpującej o d p o w i e d z i
na to iście pasjonujące pytanie g o d n a jest o s o b n e g o eseju, więc z k o n i e c z n o ­
ści wypada ograniczyć się do - kluczowej, jak sądzę - sugestii. Wydaje się b o ­
wiem, że główną przyczyną owego d u c h o w e g o „ u ś p i e n i a " jest religijna cześć
współczesnego mieszkańca Z a c h o d u dla p o s t ę p u n a u k o w o - t e c h n i c z n e g o . To
właśnie wciąż oszałamiający rozwój n a u k i i techniki s t a n o w i dla dzisiejszego
narcystycznego libertyna o s t a t n i e ź r ó d ł o w e w n ę t r z n e g o spokoju, w z g l ę d n e g o
poczucia bezpieczeństwa i s a m o z a d o w o l e n i a . W n a t u r z e ludzkiej leży p o ­
trzeba wiary, a po „śmierci Boga" i definitywnej kompromitacji marksistow­
skich utopii p o z o s t a ł o j u ż tylko bicie p o k ł o n ó w t e c h n o l o g i c z n e m u cielcowi,
w s p o m a g a n e h o ł u b i e n i e m złudnych mitologii sukcesu, nieograniczonej de­
mokracji i bełkotliwych zaklęć N e w Age. T r u d n o się z a t e m dziwić, że ludzie
tak ufnie powierzają dziś swoje istnienie „ w s z e c h m o g ą c y m " m a s z y n o m (od
samolotu począwszy, na defibrylatorze skończywszy) i t a k o c h o c z o zatracają
LATO 2 0 0 6
203
się w kontemplacji iluzji, wykreowanych przez k o m p u t e r y oraz elektronicz­
ne m e d i a w o l n e g o - jak chcą wierzyć - świata. Dlatego - jak pisał F r o m m
- zamiast podziwiać p i ę k n o krajobrazu, w o l ą zrobić mu zdjęcie, by oglądać
je w a l b u m i e . Dlatego m i a s t brać żywy udział w uroczystościach rodzinnych,
maniakalnie j e „kamerują", b y p o t e m o d t w o r z y ć n a w i d e o . Dlatego z a m i a s t
ze sobą rozmawiać, zasypują się e s e m e s a m i albo „czatują" w Internecie.
Przykłady m o ż n a mnożyć jeszcze d ł u g o . W t y m kontekście n a p r a w d ę t r u d n o
się dziwić popularności, jaką zyskała Baudrillardowska koncepcja symulakrów, które jako w i r t u a l n e falsyfikaty bytu zdają się nie tylko p r z e s ł a n i a ć byt
jako taki, lecz wręcz n e g o w a ć jego istnienie. Z a i s t e groza ogarnia na myśl, co
by było, gdyby tak nagle o d e b r a ć p o n o w o c z e s n e m u człowiekowi wszystkie
jego technologiczne cacka!
Chcąc u ś w i a d o m i ć sobie zastraszający p o s t ę p , jaki w okresie o s t a t n i c h
d w u s t u lat nastąpił w kwestii przyzwolenia na d u c h o w ą nekrofilię, w a r t o ze­
stawić d w a fenomeny k u l t u r o w e . J e d e n z początków XIX, drugi - XXI wieku.
W roku 1818 do kultury zachodniej wkroczył p a t r o n wszystkich piewców,
tudzież wyznawców nekrofilii. Był n i m d o k t o r W i k t o r F r a n k e n s t e i n , g ł ó w n y
b o h a t e r gotyckiej powieści Mary Wollstonecraft Shelley. To on jako pierwszy
tak otwarcie przedkładał o b c o w a n i e z t r u p a m i n a d o b c o w a n i e z l u d ź m i . To
on tak jawnie wzgardził Boskim d a r e m życia, pragnąc stworzyć jego d o s k o ­
nalszą wersję dzięki m a r t w e j , mechaniczno-elektrycznej a p a r a t u r z e . To on
wreszcie tak b e z p r e c e d e n s o w o r o z s m a k o w a ł się w ć w i a r t o w a n i u i p o n o w ­
n y m łączeniu zwłok, b a b r a n i u się w ich trzewiach, w d y c h a n i u w o n i r o z k ł a d u .
Europa, w której żyła Mary Shelley, była już silnie n a z n a c z o n a Kartezjańskim
racjonalizmem i oświeceniowym m a t e r i a l i z m e m . Ciało ludzkie p r z e s t a w a n o
postrzegać jako „świątynię D u c h a Świętego", której integralności nie w y p a d a
bez w a ż n e g o p o w o d u naruszać, a zaczynano jako oddzielony od i n t e l e k t u
m e c h a n i z m , którego funkcjonowaniem m o ż n a sterować, a konstrukcję d o ­
wolnie m o d e l o w a ć . Praktyczną konsekwencją takiego p u n k t u w i d z e n i a stał
się z jednej strony dynamiczny rozwój medycyny (przede w s z y s t k i m chirur­
gii), z drugiej n a t o m i a s t - r ó w n i e szybki p r o c e s groźnej instrumentalizacji
ciała, z a r ó w n o w obrębie sztuki lekarskiej ( n p . kontrowersyjne z a s t o s o w a n i a
chirurgii plastycznej), jak i „transgresyjnie" p o j m o w a n y c h s z t u k pięknych
(np. „body a r t " polegająca na w i e l o k r o t n y m kolczykowaniu genitaliów czy
u p o d a b n i a n i u się do jaszczurki).
204
FRONDA 39
Europa, w której żyła Mary Shelley, nie była jeszcze tak zsekularyzowana
jak obecnie. Autorka kazała więc F r a n k e n s t e i n o w i praktykować jego nekrofilityczny p r o m e t e i z m w głębokiej tajemnicy, usprawiedliwiając po t r o s z e pychę
swego b o h a t e r a w y b u c h o w ą m i e s z a n k ą m ł o d o ś c i i geniuszu. N i e oszczędziła
też W i k t o r o w i strasznych i tragicznych konsekwencji jego działań, obarczając
go d o z g o n n ą samotnością, poczuciem winy oraz głębokiego w s t y d u z p o w o ­
du nieszczęść, k t ó r e s p o w o d o w a ł .
Biedny Wiktor. Gdyby poczekał dwieście lat i zszedł z kart książki do
realnego życia, m ó g ł b y zostać a w a n g a r d o w y m artystą i u l u b i e ń c e m milio­
nów. Mógłby nazywać się n p . G u n t h e r v o n H a g e n s i w sterylnych labora­
toriach p r e p a r o w a ć zwłoki n o w a t o r s k ą m e t o d ą plastynacji. Polegałaby o n a
na opróżnianiu t k a n e k z n a t u r a l n e j zawartości, a n a s t ę p n i e w y p e ł n i a n i u
ich specjalną substancją, dzięki której zwłoki byłyby d o s k o n a l e zakonser­
wowane, a przy tym na tyle sztywne, by je k s z t a ł t o w a ć w e d l e u z n a n i a .
Kiedy i m p e r a t y w n a t c h n i e n i a zmaterializowałby się d o s t a t e c z n i e d u ż ą ilość
razy, p o z o s t a ł o b y j u ż tylko urządzić „ o b w o ź n e n e k r o - a r t " p o d sugerującym
interpretacyjną wieloznaczność t y t u ł e m „Body W o r l d s " . Szczególnym zain­
t e r e s o w a n i e m publiczności i krytyki cieszyłyby się dzieła, przedstawiające
mężczyznę dzierżącego w d ł o n i a c h w ł a s n ą skórę, ciężarną kobietę z roz­
krojonym b r z u c h e m i m a r t w y m p ł o d e m , jak również szachistę z o t w a r t ą
czaszką. Koneserzy i znawcy sztuki podkreślaliby, że te aranżacje plastyczne
von H a g e n s a prowokują d o n a m y s ł u n a d l u d z k ą cielesnością oraz ł a m i ą
tabu, jakie we współczesnej k u l t u r z e n a r a s t a wokół śmierci. O p r ó c z p r e ­
stiżu „Body W o r l d s " przyniosłyby r ó w n i e ż niezłe d o c h o d y z p o n a d 16 m i n
sprzedanych
biletów.
W
sprawach
organizacyjnych
ponowoczesny
Frankenstein mógłby liczyć na z a r a d n o ś ć ojca, za m ł o d u aktywisty N S D A P
i esesmana, służącego p o d J u r g e n e m S t r o o p e m . W p e w n y m zacofanym,
w s c h o d n i o e u r o p e j s k i m kraju - z a m i e s z k a n y m przez siłę r o b o c z ą wpraw­
dzie tanią, ale z a b o b o n n ą i p e ł n ą z a h a m o w a ń - wywołałoby to niejaki
skandal,
ale w czasach,
o których
mowa,
skandal nie
skazywałby na
ostracyzm, lecz w y d a t n i e przybliżał t w ó r c ę do s t a t u s u postaci kultowej.
Zresztą artysta „wypędzony" z „kraju o b o z ó w koncentracyjnych" dawałby
tym s a m y m d o w ó d swojej moralnej wyższości w o b e c n a r o d u , k t ó r y - jak
zauważyłby wcześniej inny z m o ż n y c h t e g o świata - a n t y s e m i t y z m wysysa
nawet z mlekiem matki.
LATO 2006
205
Sumienie skrzeczy - Masochix leczy
ino masochistyczne, czy m o ż e ściślej - filmy o wyraźnym ry­
sie masochistycznym, m o ż n a rozpoznać, p o d o b n i e jak to było
w wypadku kina sadystycznego, dzięki m e c h a n i z m o w i identy­
fikacji. Z tą wszakże różnicą, że widz nie ma się tu utożsamiać
z postacią, która dręczy i poniża, lecz z tą, która jest dręczona
i poniżana, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jeśli w filmach
naznaczonych wyraźnym p i ę t n e m m a s o c h i z m u występuje b o h a t e r pozytywny
(co nie znaczy, że wolny od wad), to na p e w n o zostanie skrajnie upokorzony
i prawie na p e w n o zamordowany. Najczęściej j e d n a k wszystkie postaci są mniej
lub bardziej odpychające. Każda posiada jakąś skazę, na tyle m o c n o eksponowa­
ną przez reżysera, że wywołuje u widza t r u d n y do odrzucenia dyskomfort, nie­
smak, odrazę lub inny rodzaj w e w n ę t r z n e g o sprzeciwu. Klasycznego bohatera
kina masochistycznego niełatwo obdarzyć sympatią, niełatwo mu współczuć,
a czasem nawet niełatwo zrozumieć. Nie tyle z p o w o d u jego niedoskonałości,
ile pewnej egzystencjalnej niepełności. Niepełność owa wydaje się celowym za­
biegiem reżysera filmu masochistycznego. Traktuje on b o w i e m swoich bohate­
rów nie tyle jak ludzi, ile jak marionetki, służące do dwuznacznych zabaw z od­
biorcą. Z a p e w n e analogiczna strategia twórcza daje się zaobserwować w wielu
innych gatunkach filmowych, jednak w wypadku kina masochistycznego jest
szczególnie wyrazista. Tak więc z jednej strony reżyser stara się spoufalić swego
bohatera z widzem, z drugiej natomiast, gdy narodzi się między n i m i choćby
nić intymnej więzi, nagle zaczyna traktować swoją postać jak żywą lalkę, którą
złośliwie nakłuwa szpilkami, by zadać ból z a r ó w n o jej, jak i odbiorcy. Z czasem
ten ostatni zaczyna dochodzić do wniosku, że takie perwersyjne harce stano­
wią istotny, jeśli nie najistotniejszy, cel filmu. Reżyserowi chodzi zaś nie tyle
o ukazanie pełni jakiegoś ludzkiego d r a m a t u , ile o wyrachowane wykorzystanie
najbardziej odrażających jego aspektów do zaprawionych m a s o c h i z m e m psy­
chologicznych manipulacji. Wielki t e m a t ludzkiego cierpienia ulega tu więc
- n o m e n o m e n - bolesnej redukcji. Staje się przede wszystkim e l e m e n t e m p o ­
dejrzanej socjotechniki, mającej (w mniej lub bardziej zakamuflowanej formie)
zaspokajać niezdrowe fascynacje reżysera oraz specyficznej części widowni. Dla
bohatera kina masochistycznego nie m o ż e być żadnej nadziei. Jeśli nawet przez
m o m e n t pojawi się sugestia, że u d a mu się wydźwignąć ze stanu upodlenia,
206
F R O N D A 39
to rychło z nieubłaganą, o k r u t n ą logiką jest o n a n a w e t nie tyle gaszona, ile
wdeptywana w błoto.
Na szczęście w p o r ó w n a n i u z sadystycznym i nekrofilitycznym k i n o m a s o ­
chistyczne jest d u ż o mniej p o p u l a r n e i zasługuje raczej na m i a n o n i s z o w e g o .
Nie znaczy to jednak, że - co p e w i e n czas - jego celuloidowi r e p r e z e n t a n c i nie
stają się o b i e k t e m medialnej sensacji. W o s t a t n i c h latach m i e l i ś m y w E u r o p i e
tego dowody za s p r a w ą filmów Michaela H a n e k e g o i G a s p a r a N o e g o .
Najpierw o drugim z nich, gdyż dysponuje mniejszym talentem. Nazwisko
Gaspara Noego zyskało międzynarodowy rozgłos za sprawą kinowego potworka
pt. Nieodwracalne (2002). Dzieło to stało się jednak sławne nie tyle dzięki swemu
twórcy, ile przede wszystkim za sprawą Moniki Bellucci. Zgodziła się ona bowiem
wystąpić w dziewięciominutowej, bardzo realistycznej scenie gwałtu analnego na
młodej, pięknej, ciężarnej kobiecie, która - kiedy jest już „po wszystkim" - zosta­
je jeszcze bestialsko skatowana i ląduje w szpitalu w stanie śpiączki (a ta, jak na
postępową Francję przystało, zapewne skończy się „dobrą śmiercią"). Rzecz jasna
autor tej subtelnej miniatury erotycznej postanowił udowodnić sobie i światu, że
chodziło mu o coś więcej niż ekscytujące „porno-sado-maso" z międzynarodową
gwiazdą w roli głównej. Tym „czymś więcej" ma być oczywiście sztuka. W tym celu
obudował wspomnianą scenę kilkudziesięcioma minutami fabuły, którą wypełnia­
ją głównie okoliczności makabrycznej jatki w sodomskim klubie „Odbytnica",
tudzież udręka egzystencjalna jednego z bohaterów, spowodowana niemożnością
doprowadzenia do orgazmu swojej byłej partnerki. Tyle - z grubsza - zawartość
intrygi. O artyzmie formy ma przekonać ściągnięta z Memento Christophera Nolana
narracja od końca do początku, a także wściekle „wirująca" kamera (zapewne
wizualne odzwierciedlenie psychiki jednego z bohaterów owładniętego żądzą
krwawej zemsty). Gaspar N o e zaopatrzył też swój film w tzw. filozoficzną klamrę.
Na początku (czyli końcu) m a m y więc aluzję do Nietzschego, kiedy padają słowa,
że dobro i zło nie istnieje - „są tylko fakty" (komentarz jednej z postaci do gwałtu
ojca na własnej córce). Pod koniec zaś (czyli blisko początku) pojawia się plakat
z filmu Kubricka 2001. Odyseja kosmiczna, przedstawiający kosmicznego embriona,
co oddaje stan ducha kobiety, uświadamiającej sobie, że po raz pierwszy jest w cią­
ży (chyba tylko w tym krótkim ujęciu udało się N o e m u otrzeć o prawdziwą sztu­
kę). Intelektualne spoiwo fabuły niesie zatem przesłanie, że nawet najpiękniejsze
i najwznioślejsze przejawy człowieczeństwa m u s z ą paść ofiarą barbarzyńskiego,
nihilistycznego inferno. Niemal mistyczna radość i duchowe uniesienie z powodu
LATO 2006
207
odkrytego właśnie macierzyństwa znajdą bowiem w przyszłości symboliczny finał
w postaci gwałtu ojca na własnej latorośli. Albowiem, jak głosi niebanalne m o t t o
filmu, „czas niszczy wszystko".
Już miażdżąca definitywność tego stwierdzenia zawiera pierwiastek m a s o ­
chizmu, gdyż jest dalekim echem lasciate ogni speranza („porzućcie wszelką na­
dzieję") - werbalnego znaku rozpoznawczego Dantejskiego piekła. Gaspar Noe,
w przeciwieństwie do autora Boskiej komedii, stara się n a m wszakże wmówić, że
piekło nie zaczyna się za bramą śmierci, lecz jeszcze za życia. A skoro tak, to nie
ma rady - trzeba się do niego jakoś dostosować. Więcej - warto je nawet polubić.
Wszak nic innego nie d a n o człowiekowi pod
słońcem. Takie postawienie sprawy stanowi
doskonałe usprawiedliwienie dla słabo skry­
wanej fascynacji, z jaką N o e w Nieodwracalnym
(a
także
portretuje
w
swoich
seksualne
pozostałych filmach)
dewiacje,
zbrodnicze
instynkty i akty sadystycznego okrucieństwa.
Co j e d n a k począć, gdy w tym zwyrod­
niałym
świecie
determinizmu
zła
zapali
się jakaś iskierka dobra? Taka na przykład
Alex grana przez Monice Bellucci - jedyna
postać w Nieodwracalnym zdolna do prawdzi­
wej miłości. Jedyna, bo ojciec jej dziecka to
nieodpowiedzialny egoista, hulaka i furiat.
N a t o m i a s t jej były kochanek pod pozorami
uczuciowości i delikatności skrywa narcyzm i brutalność. O reszcie nie w a r t o
wspominać. Kiedy więc taka iskierka się zapali, d e t e r m i n i z m zła staje p o d zna­
kiem zapytania, a fakt z a d o m o w i e n i a się w z i e m s k i m inferno zaczyna budzić
moralne podejrzenia. Rysuje się wówczas następująca alternatywa: albo rozpo­
cznie się proces duchowej odnowy, albo siły zła zintensyfikują swoje działanie,
by zniszczyć dobro w zarodku. Wybór należy do d e m i u r g a filmowego świata,
czyli reżysera. Gaspar N o e zdecydował się na wariant drugi. W jego ujęciu mak­
syma „czas niszczy wszystko" dotyczy b o w i e m wyłącznie dobra. Z a n i m p r z e t o
zdoła zakiełkować, należy je uśmiercić. I to uśmiercić nieodwołalnie oraz - by
tak rzec - na wszystkich płaszczyznach. Z a n i m więc nieszczęsna Alex (z pew­
nością nieodwracalnie) pogrąży się w comie, m u s i zostać o d a r t a z godności
208
F R O N D A 39
i upokorzona (niech skamle o litość); k r a ń c o w o p o n i ż o n a i t o r t u r o w a n a (niech
zostanie zgwałcona analnie, bo n a w e t s a m a myśl o takim stosunku b u d z i jej
niechęć); p o t w o r n i e oszpecona (niech jej p i ę k n a twarz będzie z m a s a k r o w a n a ) ;
a wreszcie pozbawiona możliwości choćby symbolicznego o d r o d z e n i a (niech
jej świeżo poczęte dziecko u m r z e r a z e m z nią).
O masochistycznej skazie, k t ó r ą n a p i ę t n o w a n e jest Nieodwracalne, wy­
m o w n i e świadczy jeszcze choćby następujący epizod: W czasie g w a ł t u na
Alex w p u s t y m przejściu p o d z i e m n y m pojawia się a n o n i m o w y p r z e c h o d z i e ń .
Widać go w tle, jak zwalnia kroku, aż wreszcie staje. Przez chwilę rozważa, jak
ma postąpić. Czy przyjść t o r t u r o w a n e j kobiecie z p o m o c ą , czy zawrócić? Trwa
to kilkanaście sekund, w czasie których widz bezgłośnie, lecz coraz natarczy­
wiej d o m a g a się: „ N o , z r ó b c o ś ! " . N o e pozwala tajemniczej postaci w oddali
w a h a ć się jakby o d r o b i n ę za d ł u g o , dzięki c z e m u w odbiorcy rodzi się nadzie­
ja, że nieznajomy wkroczy do akcji. Niestety, po chwili o d w r a c a się i wychodzi
z t u n e l u , żegnany przeszywającym wyciem m a l t r e t o w a n e j kobiety.
Bohaterka grana przez Monikę Bellucci jest jedyną postacią w Nieodwracalnym,
z którą w miarę wrażliwy widz jest w stanie się zidentyfikować. Dlatego dziewięciominutowa scena jej katuszy wywołuje szok i sprzeciw. N a t o m i a s t dla
wyznawców d e t e r m i n i z m u zła, nękanych co pewien czas przez gasnący głos
sumienia, ma najwyraźniej stanowić źródło sadomasochistycznej satysfakcji.
Oglądając Nieodwracalne, t r u d n o uwolnić się od wrażenia, że reżysera bynaj­
mniej nie przeraża wykreowany przezeń pejzaż duchowych ruin współczesnej
Europy. On się w tych ruinach czuje całkiem dobrze i budzi jego irytację, gdy
ktoś podejmuje n a i w n ą próbę jakiejkolwiek odbudowy.
Z Michaelem H a n e k e m sprawa jest prostsza i jednocześnie bardziej skom­
plikowana. Prostsza, bo w jego filmach (przynajmniej dwóch, o których będzie
tu mowa) prawie nie ma tej namiastki niepokoju sumienia właściwej dla
Noego. Jest za to nordycki chłód i kalkulacja, spoza których - t r o c h ę się krygu­
jąc - wyziera pogarda. Bardziej skomplikowana n a t o m i a s t dlatego, że o ile N o e
sprawia wrażenie dość p r o s t o d u s z n e g o szokera, zafascynowanego ostateczny­
mi konsekwencjami współczesnego nihilizmu, o tyle Haneke swoje s a d o m a s o chistyczne inklinacje stara się ubrać w k o s t i u m poważnej filozofii twórczej.
Szerszy rozgłos zyskały u n a s d w a jego filmy: w s p o m n i a n e j u ż wcześniej
Funny Games (1997) oraz - zwłaszcza - Pianistka (2001), zrealizowana na kan­
wie prozy świeżo upieczonej noblistki Elfriede Jelinek.
LATO 2 0 0 6
209
Nie chodzi o to, czy i jak pokazywać przemoc, ale by pozwolić widzowi
uświadomić sobie własny stosunek do przemocy i do sposobu, w jaki
została pokazana - w Funny Games chciałem pokazać przemoc taką, jaką
jest naprawdę, to znaczy niemożliwą do strawienia
- takimi słowy austriacki reżyser uzasadniał m o t y w y realizacji pierwszego
z wymienionych filmów. Jakże wiele łączy jego z a p e w n i e n i a z deklaracja­
mi o „odbrązawianiu" okrucieństwa, s k ł a d a n y m i p r z e d laty przez S a m a
Peckinpaha. I niestety - p o d o b n i e jak w w y p a d k u A m e r y k a n i n a - czystość
intencji H a n e k e g o należy opatrzyć z n a k i e m zapytania. W Funny Games m a m y
b o w i e m do czynienia nie tyle z u k a z a n i e m p r z e m o c y taką, „jaka jest napraw­
d ę " , ile z celową, „ n i e m o ż l i w ą do strawienia" przesadą, k t ó r a p r z e r a d z a się
w swego rodzaju t e r r o r w o b e c widza, przyczynę jego p ó ł t o r a g o d z i n n e j m ę ­
czarni (jeśli zamierza obejrzeć dzieło H a n e k e g o do k o ń c a ) .
Akcja filmu toczy się w ciągu jednej nocy w d o m k u l e t n i s k o w y m n a d
jeziorem. W tym czasie rozgrywa się u p i o r n a p s y c h o d r a m a z pogranicza
świata realnego i w i r t u a l n e g o . Ze świata realnego wywodzi się t r z y o s o b o w a
rodzina, k t ó r a wybrała się za m i a s t o na w e e k e n d . Reprezentuje o n a miesz­
czańską klasę ś r e d n i ą zachodniej Europy. Jej członkowie są l u d ź m i „światły­
m i " (nie umieją się modlić), „tolerancyjnymi" (kiedy m o c n o zaniepokojona
żona zwróci się do męża, by wypędził i n t r u z a z d o m u , t e n będzie p r ó b o w a ł
rozwiązać p r o b l e m na d r o d z e spokojnego dialogu) i „ k u l t u r a l n y m i " (słuchają
muzyki klasycznej, ale bardziej cenią sobie w i e d z ę na jej t e m a t niż głęboką
kontemplację p i ę k n a ) . Familia S c h o b e r ó w osiągnęła już etap, gdy niegdysiej­
sze m i ł o s n e porywy coraz częściej zastępuje w y g o d n a r u t y n a m a ł ż e ń s k i e g o
podziału pracy, a w s p ó l n e życie u f o r m o w a ł o się w być m o ż e banalny, ale za to
dający poczucie bezpieczeństwa, stereotyp.
Z kolei z pogranicza jawy i telewizyjnego s n u wywodzi się d w ó c h dwu­
dziestolatków, którzy - ze zdumiewającą bezczelnością zachowując p o z o r y
nienagannych m a n i e r - osaczają nieszczęsnych S c h o b e r ó w i w ciągu kilkuna­
stu godzin fundują im seans wyszukanych psychofizycznych tortur, zakończo­
nych potrójnym m o r d e r s t w e m , mającym w sobie mniej więcej tyle s a m o pa­
tosu co zapięcie rozporka. Oprawcy, choć n o s z ą i m i o n a Peter i Paul, zwracają
się do siebie per Beavis i Butt-Head, nawiązując t y m s a m y m do b o h a t e r ó w
prowokacyjnie „niegrzecznej" kreskówki z MTV.
210
F R O N D A 39
W toku fabuły H a n e k e kilkakrotnie pozwala zaistnieć sytuacji, kiedy wy­
daje się, że przynajmniej część rodziny S c h o b e r ó w ocaleje. Za k a ż d y m j e d n a k
razem w niezwykle brutalny s p o s ó b z ł u d z e n i a w i d z ó w zostają n a w e t n i e tyle
rozwiane, ile wręcz r o z d e p t a n e na miazgę. Wydaje się przy tym, że o k r u c i e ń ­
s t w o Paula i Petera jest a b s o l u t n i e b e z i n t e r e s o w n e . Kiedy p a n S c h o b e r zadaje
rozpaczliwe pytanie: „Dlaczego to robicie?", j e d e n z oprawców, wskazując na
partnera, rozpoczyna szyderczą litanię: „Jego ojciec się rozwiódł, kiedy on
był taki m a l u t k i " ; „Nieprawda, to jego m a t k a się rozwiodła, bo chciała mieć
swojego misiaczka tylko dla siebie. Od t e g o czasu on j e s t p e d a ł e m i b a n d y t ą " ;
„To rozpieszczony gówniarz, u d r ę c z o n y p u s t k ą egzystencji"; „Tak n a p r a w d ę
jest ć p u n e m . Ł a t w o traci nerwy. Ż e b y mieć co grzać, o k r a d a m y b o g a t e rodzi­
ny w letnich d o m k a c h w tej okolicy". To p e ł n e pogardliwej ironii wyliczenie
n a p r o w a d z a na przyczynę prawdziwą, k t ó r a zostaje ujawniona w innej scenie,
kiedy j e d e n z sadystów o d p o w i a d a po p r o s t u - „A dlaczego n i e ? " .
Czyżby więc Fumy Games były z a m i e r z o n ą przez reżysera krytyką w s p ó ł ­
czesnego r o z u m i e n i a tolerancji, k t ó r a - w b r e w własnej etymologii - oznacza
już nie cierpliwe znoszenie tego, czego n i e da się zaakceptować, lecz p e ł n ą
akceptację tego, co jest n i e do zniesienia? O t ó ż n i e . W wywiadzie dla „ K i n a "
(nr 12/1995) Michael H a n e k e m ó w i ł :
Ja nie zamierzam nikogo ani pouczać, ani ostrzegać. Nie robię tego,
ponieważ znaczyłoby to, że posiadłem wiedzę, jak należy urządzić
świat. Jeżeli ktoś przypuszcza dzisiaj, że pouczanie ma sens, po prostu
nie jest zbyt mądry.
Wygląda na to, że H a n e k e g r u n t o w n i e p r z e s t u d i o w a ł G o m b r o w i c z a , gdyż
znakomicie przyswoił sobie życiową dewizę p a n a Cieciszowskiego z Trans-Atlantyku: „Nie j e s t e m ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co
m n i e m a ł albo i nie m n i e m a ł " . W dalszej części wywiadu reżyser stwierdza:
Prasa, telewizja, kino dostarczają łatwych i uspokajających wyjaś­
nień: a to ojciec alkoholik, a to złe środowisko, a to nieczuła matka.
Wszystko staje się proste. Ja tego unikam. Nie interesuje mnie ani
środowisko, w jakim wyrośli moi bohaterowie, ani ich psychologia.
Nie szperam w ich życiorysach. Pokazuję wyłącznie ich zachowania.
LATO 2 0 0 6
211
Stówo „charakter" nie jest trafne w odniesieniu do moich bohaterów.
Wolałbym używać Bressonowskiego określenia „modele".
Te dwa passusy stanowią - w m o i m przekonaniu - klucz zarówno do zrozumie­
nia filozofii twórczej Hanekego, jak i do interpretacji jego filmów. Choć cytowany
wywiad pochodzi sprzed dziesięciu lat, nie wydaje się, by upływ czasu jakoś
szczególnie zmienił sposób myślenia austriackiego reżysera. Jest on bowiem
człowiekiem dojrzałym (rocznik 1942), o ukształtowanej osobowości i ugrun­
towanym światopoglądzie. Tacy ludzie, szczególnie jeśli odnieśli sukces, bywają
nadmiernie pewni siebie i niechętnie m o ­
dyfikują swój p u n k t widzenia na otaczającą
ich rzeczywistość. W ich zachowaniu daje
się odczuć coś z fałszywie pojętej profe­
sorskiej wyższości, a - jak napisał niegdyś
Aleksander hr. Fredro - „prędzej złodziej
przyzna się, że ukradł, niż profesor, że
głupstwo powiedział".
Kłopot w tym, że H a n e k e n i e s t e t y
właśnie
głupstwa
m ó w i . Jak
bowiem
w świetle jego w y w o d ó w wygląda taki n p .
Dostojewski, w k o ń c u j e d e n z najznamie­
nitszych badaczy m r o k ó w ludzkiej duszy?
Przecież Zbrodnia i kara to nic innego, jak
r o z p i s a n e n a kilkaset genialnych s t r o n
„wyjaśnianie" przyczyn makabrycznej i p o z o r n i e pozbawionej m o t y w u zbrod­
ni Raskolnikowa. Dostojewskiego interesuje przy t y m n i e z m i e r n i e (czyżby za
d u ż o oglądał telewizji?) z a r ó w n o c h a r a k t e r nieszczęsnego Rodioną, jak i jego
życiorys, w d o d a t k u i n t e r p r e t o w a n y w r o z m a i t y c h k o n t e k s t a c h : psycholo­
gicznym, socjologicznym, r o d z i n n y m , czy - o zgrozo - religijnym. I z a p r a w d ę
wiele m o ż n a powiedzieć o Zbrodni i karze, ale z p e w n o ś c i ą n i e to, że „wyjaśnie­
nia", których dostarcza, należą do „łatwych i uspokajających".
H a n e k e g o i Dostojewskiego bez w ą t p i e n i a łączy j e d n o - obaj poświęcili
swoją sztukę głównie opisywaniu zła, k t ó r e tkwi w człowieku. Dzieli ich na­
t o m i a s t bardzo wiele. Przede w s z y s t k i m skala t a l e n t u , lecz - co chyba jeszcze
ważniejsze - filozofia twórcza. Dostojewski - choć uporczywie d r ę c z o n y przez
212
F R O N D A 39
d e m o n y h a z a r d u i szowinizmu, choć srodze d o ś w i a d c z o n y w „ o g n i s t y m piecu
zwątpienia" - od czasów katorgi po kres życia starał się być, pisząc s ł o w a m i
bł. Natalii Tułasiewicz, „teocentrycznym h u m a n i s t ą " . H a n e k e jest - i chy­
ba już p o z o s t a n i e - z i m n y m behawiorystą. Dostojewski p e n e t r o w a ł całą
wieloraką i b a r d z o z ł o ż o n ą p r a w d ę o człowieku. H a n e k e g o interesują tylko
„ m o d e l e " , a dokładniej ich „ z a c h o w a n i a " . Dostojewski, m i m o że w y k r e o w a ł
imponującą galerię rozmaitych kanalii, łajdaków, dewiantów, m o r d e r c ó w i sa­
dystów, zawsze widział w nich ludzi i pragnął jakoś „ocalić". H a n e k e p r z e d e
wszystkim bawi się n i m i i poniża. Dostojewski - p r o s z ę wybaczyć g ó r n o l o t n y
banał - kochał człowieka. H a n e k e n i m gardzi.
Behawioryzm austriackiego reżysera p o d s z y t y j e s t p o w s z e c h n ą c h o r o b ą
intelektualną współczesności - obsesyjnym sceptycyzmem. Dla twórcy Funny
Games ludzki charakter (tak przecież d o w a r t o ś c i o w a n y przez lewicowego
wszak i wpływowego Ericha F r o m m a ) , psychika, życiorys, k o n t e k s t społecz­
ny czy relacje r o d z i n n e są czymś na tyle p o z n a w c z o j a ł o w y m , że w ogóle nie
w a r t o się nimi zajmować! To j u ż nie błąd, ale - jak m a w i a p e w i e n felietonista
i działacz s p o r t o w y - „wielbłąd"!
Posunięty ad absurdum sceptycyzm p r o w a d z i do b e h a w i o r y z m u , a t e n
z kolei do nihilizmu, który przejawia się nie tylko w s a d o m a s o c h i z m i e Funny
Games i Pianistki, lecz także w z a w a r t y m we w s p o m n i a n y c h filmach potencja­
le h u m o r y s t y c z n y m (sic!). To bynajmniej nie prowokacja a u t o r a niniejszego
tekstu, ale fakt, przynamniej w ujęciu Michaela H a n e k e g o . W j e d n y m z wy­
w i a d ó w scharakteryzował on specyfikę g a t u n k o w ą Pianistki następująco:
Myślę, że jest to parodia melodramatu, tak jak książka Jelinek jest ro­
dzajem parodii klasycznej powieści psychologicznej. Dlatego mnie za­
interesowała. Uważam ten film za tragikomedię („Kino" nr 1/2002).
A z a t e m tragikomedia, więc - choćby per analogiam do Dnia świra - zawiera
sceny, k t ó r e (nawet jeśli przez łzy) a u t e n t y c z n i e śmieszą. S t a r a ł e m się uważ­
nie oglądać Pianistkę, ale do dziś nie w i e m , o jakie k o n k r e t n i e chodzi. Czy
jest to fragment, kiedy g ł ó w n a b o h a t e r k a p o z b a w i a się dziewictwa żyletką?
A m o ż e ten, kiedy w kazirodczym szale gwałci swoją starą, odpychającą
matkę? Czy m o ż e m o m e n t , w k t ó r y m - podglądając p a r ę uprawiającą seks
w s a m o c h o d z i e - z p o d n i e c e n i a oddaje mocz? A m o ż e chodzi tu o wszystkie
LATO 2 0 0 6
213
sceny w y n a t u r z o n y c h „zbliżeń" p o m i ę d z y Eryką a jej m ł o d y m a d o r a t o r e m ?
Z a p r a w d ę parodystyczny zmysł H a n e k e g o wyprzedza swój czas!
Ironia ironią, ale rzecz jest w s u m i e p o w a ż n a i b a r d z o niepokojąca. O t o
b o w i e m m o d n y i c h ę t n i e n a g r a d z a n y na festiwalach artysta n i e d w u z n a c z n i e
sugeruje, że p r z e d m i o t e m ś m i e c h u m o ż e być ludzkie u p o d l e n i e i p o n i ż e n i e .
W Funny Games (tytuł przecież nieprzypadkowy) na swój wysoce specyficzny
s p o s ó b zabawni są przecież nie tylko Peter i Paul alias Beavis i Butt-Head,
lecz także - a m o ż e p r z e d e w s z y s t k i m - r o d z i n a Schoberów. Ci o s t a t n i w s z a k
wydają się dalekimi k r e w n y m i T u w i m o w s k i c h „strasznych m i e s z c z a n " , są
ludzkimi „ m o d e l a m i " w e w n ę t r z n i e wyjałowionymi, z a p r z ą t n i ę t y m i bezmyśl­
ną konsumpcją, solidarnymi nie tyle we wzajemnej miłości, ile w zwierzęcym
strachu p r z e d śmiercią, na k t ó r ą idą w s u m i e d o ś ć bezwolnie, niczym - jak
napisał Tadeusz Lubelski - „ b a r a n y " . A zatem, jak zdaje się pytać w tytule
i „między k l a t k a m i " filmu reżyser, czyż nie należy się z nich śmiać? Lecz
śmiech to nieprzyjemny, będący z a t r u t y m o w o c e m n a w e t nie tyle politowa­
nia, ile ewidentnej pogardy.
„Tragikomiczność"
Pianistki
posiada
analogiczny
rdzeń.
Trudniej
go wszakże wydobyć dzięki znakomitej kreacji Isabelle H u p p e r t ,
która
- zaryzykuję taką h i p o t e z ę - stoczyła z H a n e k e m swego rodzaju pojedynek
0 człowieczeństwo tytułowej b o h a t e r k i . O d t w ó r c z y n i głównej roli udaje się
kilkakrotnie wiarygodnie ukazać, że p o d s k o r u p ą ciężkiej psychozy Eryka
Kohut skrywa pragnienie autentycznej miłości i wrażliwości na p i ę k n o (w
tym wypadku m u z y k ę S c h u b e r t a i S c h u m a n n a ) . N i e s t e t y reżyser z nawiązką
„ r e k o m p e n s u j e " te m o m e n t y , wprowadzając sceny skrajnych obrzydliwości,
k t ó r y m oddaje się b o h a t e r k a . P o d o b n i e rzecz ma się z jej m ł o d y m a d o r a t o ­
rem, który d ł u g o b r o n i swego w i z e r u n k u nieco nonszalanckiego, ale szczerze
zakochanego chłopaka. Aż do sceny, kiedy najpierw bije Erykę, a n a s t ę p n i e ,
p o w a l a n ą krwią, b r u t a l n i e gwałci. Sam akt seksualny, w s k u t e k trupiej sztyw­
ności kobiety, nabiera w ó w c z a s cech nekrofilii, przyczyniając się do k r a ń c o ­
wego zohydzenia obydwojga jego uczestników. W tej kulminacyjnej dla całej
fabuły scenie znajduje p r a w d o p o d o b n i e p e ł n y wyraz „ t r a g i k o m i c z n a " p a r o d i a
sentymentalnego melodramatu, o którą chodziło Hanekemu.
I jeszcze t y t u ł e m u z u p e ł n i e n i a - z a r ó w n o Funny Games, Pianistka, jak
1 Nieodwracalne m o g ą być r o z p a t r y w a n e w o d e r w a n i u od filozofii artystycz­
nych swoich twórców. Stają się w ó w c z a s przerażającym o b r a z e m d u c h o w e g o
214
F R O N D A 39
spustoszenia, trawiącego kulturę współczesnej Europy. Rozpad autentycz­
nych więzi rodzinnych i społecznych, bezkrytyczny kult wolności p r o w a d z ą ­
cy do zbrodni i dewiacji, aksjologiczna „ziemia j a ł o w a " jako konsekwencja
odrzucenia religii i zakorzenionych w niej wartości moralnych, w e w n ę t r z n a
niedojrzałość skutkująca psychicznymi patologiami i rozpaczliwą s a m o t n o ś ­
cią - to wszystko są ziarna, k t ó r e zasiane w glebę t a l e n t u N o e g o i H a n e k e g o
wyradzają się w c h o r e
filmowe
rośliny w rodzaju Nieodwracalnego, Funny
Games i Pianistki. Czy j e d n a k w s p o m n i a n e u t w o r y są w stanie zadziałać na
zasadzie terapii szokowej? Czy piekielny o d ó r bijący z filmowych a p t e k o b u
reżyserów m o ż e p r z y p o m i n a ć o w ą siłę z Fausta G o e t h e g o , k t ó r a „wiecznie zła
pragnąc, wiecznie czyni d o b r o " ? Z d a n i e m niżej p o d p i s a n e g o szanse na to są
niewielkie. Trzymając się ogrodniczej metafory, wypada b o w i e m powiedzieć,
że z a r ó w n o N o e , jak i H a n e k e podlewają glebę swojego t a l e n t u nie źródlaną,
lecz z a t r u t ą wodą. O w ą t r u c i z n ą jest - jak celnie zauważył Piotr Kletowski
w artykule Europejskie kino z kloaki („Kino" nr 2/2003) - słabo skrywana fa­
scynacja złem. Dlatego, w przeciwieństwie do niektórych polskich krytyków,
nie odważyłbym się nazwać n p . H a n e k e g o moralistą. Jego filmy, p o d o b n i e
jak w przypadku Noego, m o g ą stać się przestrogą, ale chyba wyłącznie dla
widzów, którzy i tak opierają się p o k u s o m n i h i l i z m u . Dla miłujących h a s ł o
„róbta, co c h c e t a " najpewniej b ę d ą tylko kolejną p o d n i e t ą .
Estetyna - silniejszy kunszt od bólu
ak n a p i s a ł e m wcześniej, upiększanie scen p r z e m o c y i cier­
pienia należy do a r s e n a ł u filmowego s a d y z m u . Z d a r z a się
wszakże, że o w o estetyzowanie bólu przybiera postać tak
radykalną i skrajną, że staje się „wartością" s a m ą w sobie.
D r a m a t śmierci lub o k r u c i e ń s t w o t o r t u r zostają w ó w c z a s
spowite w tak gęsty i p o w a b n y w e l o n „piękna", że widz
zdaje się na ich widok d o z n a w a ć a u t e n t y c z n e g o zachwytu. Kontempluje
artystycznie wyrafinowane obrazy i staje mu się obojętne, co o n e tak na­
p r a w d ę przedstawiają. N a t u r a cierpienia jako czegoś złego i n i e r z a d k o
ekstremalnie t r u d n e g o zostaje więc zafałszowana. A n a l o g i c z n e m u proce­
sowi podlega też n a t u r a piękna, k t ó r e ulega redukcji do p o w i e r z c h o w n e ­
go estetyzmu. Różnicę między p i ę k n e m a e s t e t y z m e m w przenikliwych
LATO 2 0 0 6
215
i jasnych słowach wyłożył Dietrich von H i l d e b r a n d w książce Koń Trojański
w Mieście Boga:
Estetyzm jest to wypaczone podejście do piękna. Esteta lubi piękne
rzeczy tak, jak ktoś lubi dobre wino. Nie podchodzi on do nich z czcią
i ze zrozumieniem ich wewnętrznej wartości, która wymaga adekwat­
nej odpowiedzi, lecz traktuje je wyłącznie jako źródło subiektywnej sa­
tysfakcji. Podejście estety, nawet jeśli ma on wyrafinowany smak i jest
wybitnym koneserem, w żaden sposób nie może oddać sprawiedliwo­
ści naturze piękna. Przede wszystkim jest on obojętny na wszelkie inne
wartości, jakie mogą przedmiotowi przysługiwać. Cokolwiek byłoby
motywem danej sytuacji, postrzega on ją wyłącznie z punktu widzenia
swego estetycznego upodobania lub przyjemności. Jego błąd polega nie
na tym, że przecenia on wartość piękna, lecz na tym, że ignoruje inne
podstawowe wartości - przede wszystkim wartości moralne.
A zatem właściwie pojęte piękno nie jest jakąś cechą „samą w sobie", lecz pozo­
staje w nierozerwalnej symbiozie z dobrem. Czyż bowiem już s a m o rozpoznanie
i określenie czegoś jako „piękne" nie zawiera w sobie koniecznego skojarzenia
z czymś pozytywnym, co przynosi radość, zachwyt, w e w n ę t r z n ą harmonię?
Tymczasem cierpienie, n a w e t jeśli jest n i e z b ę d n e do osiągnięcia moralnej
i duchowej doskonałości, słusznie u c h o d z i za d o ś w i a d c z e n i e m r o c z n e , p e ł n e
goryczy, lęku, skazujące człowieka na często e k s t r e m a l n e p r ó b y jego p s y c h o ­
fizycznej wytrzymałości. Prawda o t y m najtrudniejszym w y m i a r z e ludzkiej
egzystencji wymaga, by z jednej s t r o n y nie s p r o w a d z a ć go do roli afrodyzjaku,
stymulującego c i e m n e instynkty (sadyzm, nekrofilia, m a s o c h i z m ) , z drugiej
zaś by nie tworzyć wrażenia, że m a m y do czynienia z r ó ż a n o p a l c ą j u t r z e n k ą
pląsającą po zroszonej łące, kiedy w rzeczywistości chodzi o zionącą o g n i e m
bestię, zostawiającą za sobą spopielony ugór.
W e w s p ó ł c z e s n y m kinie europejskim n a m i a n o wyrafinowanego estety,
który od lat zniekształca istotę p r a w d z i w e g o piękna, bez w ą t p i e n i a zasługuje
Peter Greenaway. Filmy t e g o niezwykle u t a l e n t o w a n e g o reżysera przesycone
są malarską erudycją i n i e s k r ę p o w a n ą w i z u a l n ą wyobraźnią. W k u n s z t o w n i e
zainscenizowanych, pełnych scenograficznego p o l o t u r u c h o m y c h o b r a z a c h
Greenaway uwielbia z t u r p i s t y c z n ą drapieżnością wydobywać wieloraką ohy216
F R O N D A 39
dę z ludzkiej a n a t o m i i , fizjologii i seksualności. Kolorystyczna s u b t e l n o ś ć ,
finezja w o p e r o w a n i u k u l t u r o w y m i symbolami, kaligraficzna precyzja stylu
stają się dla brytyjskiego twórcy rodzajem d r o g o c e n n e g o , k r y s z t a ł o w e g o p u ­
charu, w k t ó r y m podaje widzowi koktajl w ludzkich wymiocin, e k s k r e m e n ­
tów, śliny, krwi, spermy oraz p ł y n ó w p ł o d o w y c h . I, co d z i w n e , w s p ó ł c z e s n a
snobistyczna publika częstokroć to łyka i jeszcze oblizuje się ze s m a k i e m .
Biada zaś t e m u , k t o by odwrócił głowę z g r y m a s e m obrzydzenia.
W o s ł a w i o n y m bluźnierczym Dzieciątku z Macon (1993) m a m y na przy­
kład sceny zadźgania nagiego mężczyzny przez byka oraz w i e l o k r o t n e g o (208
razy!) gwałtu na pewnej dziewicy, z a k o ń c z o n e g o śmiercią tejże. Wszystko to
j e d n a k spowite jest w w y s z u k a n e kolorystyczne i figuratywne aluzje do p ł ó ­
cien Tycjana i Rubensa, u w z n i o ś l o n e skąpanymi w złocie sakralnymi m a l o ­
w i d ł a m i i rzeźbami, przepojone u d u c h o w i o n y m i dźwiękami m u z y k i kościel­
nej. W rezultacie na forum j e d n e g o z najpoważniejszych polskich i n t e r n e t o ­
wych portali filmowych m n o ż ą się o p i n i e typu: „ t r u d n o wyrazić s ł o w a m i , jak
genialny to film [...] to jest to, co n a z y w a m sztuką", „jak dla m n i e to czysta
fantazja [...] to generalnie jest Sztuka", „jeden z lepszych filmów, jakie w ży­
ciu widziałem, z czystym s u m i e n i e m m o g ę go polecić k a ż d e m u wymagające­
mu w i d z o w i " etc. Kiedy zaś j e d e n z d y s k u t a n t ó w przyznaje otwarcie, że „nie
dotrwał do końca tego u t w o r u " , n a t y c h m i a s t otrzymuje pobłażliwy r e s p o n s ,
zdradzający prawdziwego p o n o w o c z e s n e g o konesera: „Istnieją filmy, k t ó r e
bez p e w n e g o przygotowania pozostają dla widza nieczytelne".
Zaiste byłoby g ł u p o t ą i niesprawiedliwością k w e s t i o n o w a ć formalną wir­
tuozerię i niesłychane b o g a c t w o k u l t u r o w y c h t r o p ó w zawartych w p r o d u k ­
cjach Petera Greenawaya. J e d n a k co najmniej r ó w n ą g ł u p o t ą i niesprawiedli­
wością jest niedostrzeganie w tej twórczości oczywistego wypaczenia istoty
p i ę k n a i cierpienia przez wyjątkowo n i e f o r t u n n e ich wymieszanie, a co za tym
idzie zafałszowanie i z r e d u k o w a n i e .
Czy zatem cierpienie nigdy nie ma prawa być autentycznie piękne? Trudne
pytanie. Czy bowiem oba te raczej przeciwstawne porządki da się skojarzyć tak, by
nie zaprzeczały samym sobie? Niełatwo przywołać film, który bezdyskusyjnie speł­
niałby to arcytrudne kryterium. Może Misja Rolanda Joffe, m o ż e Tess Polańskiego,
może Charakter Mike'a van Diema, może Hero Zhanga Yimou, m o ż e . . .
Wracając jednak do głównego n u r t u niniejszych rozważań, p o r a zejść z pie­
destału kultury wysokiej o szczebel niżej. Wśród filmów z założenia skieroLATO 2 0 0 6
217
wanych do masowego widza również nie brak przykładów skrajnej estetyzacji
cierpienia. W ostatnich miesiącach wyróżniło się p o d tym względem zwłaszcza
głośne Sin City - Miasto grzechu Roberta Rodrigueza, Franka Millera i Q u e n t i n a
Tarantino. U t w ó r ten, będący p o d względem plastycznym bardzo efektowną
stylizacją na komiks, oferuje zarazem prawdziwą ucztę dla miłośników filmo­
wego sadyzmu. Do tego stopnia, że n a w e t recenzent ultratolerancyjnej „Gazety
Wyborczej" napisał: „Tu wszystko jest bezbłędnie zrealizowane, ale pozbawio­
ne uczuć, rozrywające związek między p r z e m o c ą a cierpieniem".
Wśród innych filmów, k t ó r e także rozrywają ów związek, hołdując j e d n o ­
cześnie skrajnemu estetyzmowi, na u w a g ę zasługują produkcje mniej l u b bar­
dziej nawiązujące do azjatyckich o d m i a n e t h o s u rycerskiego (chińskie „wuxia", j a p o ń s k a tradycja samurajska). I t a k w g ł o ś n y m Kill Bill ( 2 0 0 3 - 2 0 0 4 )
Q u e n t i n a Tarantino m a m y n a przykład pojedynek Panny Młodej alias Czarnej
M a m b y z O-Ren Ishii - szefową Yakuzy. O b i e p a n i e z zaciekłością zadają
sobie rany k ł u t e i cięte (zdjęty n a w e t zostaje j e d e n skalp) w realiach pięk­
nego z i m o w e g o ogrodu, s p o w i t e g o w a k s a m i t orientalnej nocy. Dynamiczny,
śmiercionośny balet został tu w p i s a n y w g o d n ą m a l a r s k i e g o p ę d z l a scenerię
z tańczącymi leniwie w p o w i e t r z u p ł a t k a m i śniegu. Ten o s t a t n i t w o r z y p o d
s t o p a m i walczących delikatny, biały p u c h , na k t ó r y m szczególnie wyraziście
k o m p o n u j ą się szkarłatne p l a m y krwi.
P o d o b n a sekwencja znalazła się w p r z e e s t e t y z o w a n y m p o z a granicę
śmieszności finale Domu Latających Sztyletów (2003) Z h a n g a Yimou, a u t o r a
- skądinąd u d a n e g o - Hero. O t o d w ó c h p r o t a g o n i s t ó w rozpoczyna swój m o r ­
derczy pojedynek w urokliwych realiach złotej, chińskiej jesieni, a kończy
p o ś r ó d śnieżnej zamieci. W ikonografii chińskiej biel jest w p r a w d z i e k o l o r e m
żałoby, j e d n a k o w o ż przeciętny widz zachodni, dla k t ó r e g o w dużej m i e r z e
został zrealizowany t e n film, nie ma o t y m - n o m e n o m e n - bladego pojęcia.
Dlatego m o ż n a d o m n i e m y w a ć , że g r o t e s k o w e rozciągnięcie w czasie walki
o b u b o h a t e r ó w p o t r z e b n e było po to, by jej k r w a w y finał rozegrał się w m o ż ­
liwie najpiękniejszych „okolicznościach p r z y r o d y " . Taka h i p o t e z a znajduje
d o d a t k o w e potwierdzenie, kiedy u ś m i e r c o n a n i e o p o d a l (jednakowoż jesie­
nią) kobieta nagle (już zimą) ożywa, by otworzyć sobie ranę, z której w iście
t a r a n t i n o w s k i m stylu tryska gejzer p o s o k i . Pytanie, czy jej ślady t w o r z ą na
śniegu wzory nawiązujące do tradycji chińskiej kaligrafii, p o z o s t a w i a m k o m ­
p e t e n t n y m sinologom.
218
F R O N D A 39
Na zakończenie wypada stwierdzić, że o p i s a n e powyżej przypadki filmowej
„ucieczki od cierpienia" s t a n o w i ą wyraz bezsilności i t c h ó r z o s t w a . Kultura
współczesna z d o m i n o w a n a przez swoją wersję „ p o p " stara się z u p o r e m god­
nym lepszej sprawy unikać z a r ó w n o pytań, jak i o d p o w i e d z i o n a t u r ę i sens
ludzkiego bólu, tak fizycznego, jak i d u c h o w e g o . Woli okłamywać, z a m i a s t
szukać prawdy, woli za wszelką cenę p o d t r z y m y w a ć w człowieku s t a n niedoj­
rzałości, zamiast t r a k t o w a ć go p o w a ż n i e . Woli wreszcie ukrywać, że cierpie­
nie jest na zawsze w p i s a n e w ludzką kondycję i będzie istniało, d o p ó k i będzie
istniał świat. Wysiłki n a u k i w walce z wielorakim bólem, choć ze wszech m i a r
godne uznania, zawsze p o z o s t a n ą niewystarczające.
Nie ma człowieka, który nie lękałby się cierpienia. Bali się go najwięksi
święci (choć zawsze byli gotowi je przyjąć), bał się go n a w e t - i to panicznie
- C h r y s t u s w Ogrójcu. W t y m ż e s a m y m Ogrójcu pokazał j e d n a k człowiekowi
drogę przezwyciężania strachu przed b ó l e m . Więcej nawet, biorąc krzyż na
swoje ramiona, ukazał, jak zamienić e k s t r e m a l n e zło cierpienia w ekstremal­
ne d o b r o zbawienia. Współczesny człowiek, k t ó r e g o d u c h o w o ś ć w znacznej
mierze została u f o r m o w a n a przez p o p k u l t u r ę , n i e m a l całkowicie o t y m
zapomniał. Dlatego - ośmielę się zaryzykować taką h i p o t e z ę - O p a t r z n o ś ć
dopuściła, by tak dotkliwe cierpienie i u m i e r a n i e J a n a Pawła II p r z e o b r a z i ł o
się w medialny spektakl - formę perswazji w dzisiejszych czasach najbardziej
z r o z u m i a ł ą i najskuteczniejszą. Wszelkie próby analizowania i opisywania
cierpienia nigdy nie będą w stanie powiedzieć całej p r a w d y o t y m jakże
t r u d n y m doświadczeniu. Z a w s z e b ę d ą w z b u d z a ł y u z a s a d n i o n ą nieufność
słuchacza lub czytelnika. Dlatego co p e w i e n czas p o t r z e b n e jest ś w i a d e c t w o
życia. I to świadectwo otrzymaliśmy. Pełne wyjątkowego poświęcenia, odwa­
gi, nadziei i zawierzenia. Nie w o l n o o n i m z a p o m n i e ć .
MAREK ŁAZAROWICZ
SIERPIEŃ 2004 - SIERPIEŃ 2005
Santa
Fiction
& Santasy
KRZYSZTOF
CŁUCH
Teza artykułu brzmi co następuje: literatura nawiązująca do t e m a t u świąt Bożego
Narodzenia to autonomiczna gałąź fantastyki (mądrzy ludzie powiedzą - kon­
wencja) . I znawcy literatury m u s z ą mieć świadomość jej istnienia.
Jeżeli b o w i e m zwrócimy uwagę na fakt, że co roku powstaje kilkanaście
filmów bożonarodzeniowych, że n a p i s a n o już nieco książek, n a m a l o w a n o
komiksów, no i w końcu n a g r a n o tysiące p i o s e n e k o świętach - to m u s i m y
spojrzeć na to jak na b a r d z o a u t o n o m i c z n ą gałąź sztuki. I jeśli profesorowie
uniwersytetów szczycą się tym, że ich specjalizacją jest literatura dziecięca,
i u n o s z ą się euforią na najmniejsza w z m i a n k ę o Kichusiu majstra Lepigliny,
to nie m o ż n a też na u n i w e r s y t e t a c h p o m i n ą ć czerwonych ryjów reniferów,
bachorów rozwrzeszczanych n a d p r e z e n t a m i p o d c h o i n k ą i grubych o d w ł o ­
ków świętych Mikołajów mnożących się p r z e d e w s z y s t k i m na k i l o m e t r a c h
celuloidu.
Na potrzeby tego artykułu ukuję skrót SS, oznaczający s f o r m u ł o w a n i e
Santa Story albo Santa S o m e t h i n g , albo jak t a m sobie k t o woli nazwać to
zjawisko.
Poniżej p o s t a r a m się zwrócić uwagę na kilka cech tej konwencji, k t ó r e
pozwolą ją n a m wyodrębnić i zanalizować.
SS j a k o f a n t a s t y k a
Zgodnie z tezą Lema u m i e s z c z o n ą w p i e r w s z y m t o m i e Fantastyki i futurologii
powieści o tematyce nadprzyrodzonej, ale religijnej nie m o ż e m y t r a k t o w a ć
220
F R O N D A 39
jako fantastyki. Bo n a w e t jeżeli a u t o r Astronautów nie wierzy w istnienie
D u c h a Świętego, to a u t o r powieści o D u c h u Świętym uznaje Go za e l e m e n t
świata p r z e d s t a w i o n e g o zbieżnego ze ś w i a t e m rzeczywistym.
Gdyby SS było literaturą czysto religijną, nie moglibyśmy m ó w i ć o fan­
tastyce. J e d n a k doskonale sobie zdajemy sprawę, że SS l i t e r a t u r ą religijną
nie jest prawie wcale - nie pojawia się w niej przeważnie ani Dzieciątko
Jezus, ani Maryja Dziewica, ani stary Józef. W SS o wiele częściej pojawia się
Dzieciątko Kevin, stary krasnal z w a n y Świętym Mikołajem i oczywiście r ó ż n e
fantastyczne stwory pokroju Gremlinów, Grinchów, latających reniferów itd.
SS opiera się na (i tutaj użyję słowa, k t ó r e myślę, że w y w o ł a u wielu ekstazę)
MITOLOGII. I jako t w ó r wywodzący się z nowoczesnej mitologii - jest to
p e ł n o p r a w n a fantastyka.
Od razu zastrzegę też, że d u ż y obszar SS - u t w o r y typu Szklana pułapka II
czy Kevin sam w czymś tam - to u t w o r y czysto realistyczne, gdyż nie występują
w nich ż a d n e e l e m e n t y n a d p r z y r o d z o n e . T r u d n o je niestety p o m i n ą ć w anali­
zie n u r t u , gdyż należą o n e do niego bezsprzecznie, nosząc te s a m e cechy.
SS j a k o f a n t a s t y k a z Anglii
Doskonale sobie zdajemy sprawę, że w fantastyce tylko j e d n a i s t o t n a rzecz
nie wywodzi się z Anglii. C h o d z i o Sztucznego Człowieka, k t ó r y p o d posta­
cią Golema czy R o b o t a pochodzi od naszych braci zza p o ł u d n i o w e j granicy
(w tym pierwszym oczywiście mieli swój udział Żydzi, ale d o ś ć o t y m ) .
A Anglicy? Wszak trzy najważniejsze, jeżeli nie jedyne, wątki SF p o w o ł a ł do
życia Wells (te wątki t o : obcy, wehikuł czasu i socjologiczna d y s t o p i a ) . Wszak
fantasy ożywili M c D o n a l d i Tolkien (owszem, p a m i ę t a m o Howardzie, ale
on nie pasuje do głoszonej tezy). Jedynie tzw. l i t e r a t u r a grozy - po n a m y ś l e
uznaję - wywodzi się ze S t a n ó w Zjednoczonych (Poe, Lovecraft). Utnijmy
też tutaj od razu dywagacje, czy piewca t e m a t ó w podróżniczo-wynalazczych,
Francuz Verne, jest twórcą fantastyki - w m o i m m n i e m a n i u raczej nie jest,
bo dla niego Podróż do wnętrza ziemi jest t y m s a m y m , czym D u c h Święty dla
a u t o r ó w Ewangelii. Jedyny fantastyczny wymysł, jaki wyszedł spod pióra tego
pisarza, to Dwa lata wakacji.
No więc co z SS? Chyba wszyscy się domyślamy, że p o w o ł a ł ją do życia
Anglik Karol Dickens. I p o d o b n i e do Wellsa, a zwłaszcza Tolkiena, zrobił on
LATO 2 0 0 6
221
to w t e n sposób, że od razu stworzył o p u s m a g n u m , czyli nakreślił r a m y kon­
wencji i ustawił niebotyczną poprzeczkę.
SS j a k o f a n t a s y
Teoretyk literatury J.
Inglot powiada,
że po przeczytaniu d w ó c h ksią­
żek fantasy jest się w stanie napisać trzecią. N i e zastanawiając się n a d
zasadnością tej tezy, należy przyznać, że literatura SS, analogicznie do
przedstawionego twierdzenia, w t ł o c z o n a jest w dość sztywne schematy.
A prezentują się o n e następująco: n a d c h o d z ą święta i wszyscy chcieli­
by, żeby było jak to na święta - m i ł o , fajnie i przytulnie. J e d n a k okazuje
się, że d u ż o rzeczy jest niefajnych w relacjach międzyludzkich i nadciąga
jakieś
bardzo t r u d n e wyzwanie,
n a d n a t u r a l n a przygoda,
wielka draka,
która sprawia, że wszystko staje się fajne i OK, a b o h a t e r o w i e i s t o s u n k i
między nimi są o d m i e n i o n e . Czyli tak jak w fantasy m a m y o s ł a w i o n e ele­
m e n t y : drużynę i ąuest, tak tutaj mamy, nazwijmy to, B o ż o n a r o d z e n i o w e
Catharsis (BC).
Oddajmy też sprawiedliwość n u r t o w i SS, że potrafi on wyrwać się ze
schematów. M a m y oryginalne filmy typu Silent Night, Bloody Night (myślę,
że nazwa m ó w i s a m a za siebie), piosenki Christmas in Heaven w w y k o n a n i u
sekstetu M o n t h y P y t h o n albo b o ż o n a r o d z e n i o w e g o zeszytu Lobo, w których
to dziełach t e m a t BC został p o t r a k t o w a n y b a r d z o p r z e w r o t n i e .
Jest jeszcze j e d n a i s t o t n a cecha SS,
Wszyscy wszak wiemy,
k t ó r a przybliża ją do
że literatura fantasy,
jest zwrócenie uwagi na świat niewidzialny,
której
fantasy.
misją założycielską
stworzenie przeciwwagi dla
scjentystycznego i materialistycznego p u n k t u w i d z e n i a SF, w rzeczywisto­
ści przyczynia się do zwulgaryzowania s p r a w d u c h a , p o p e ł n i a p o w a ż n y
występek przeciwko s p r a w o m duszy ludzkiej - s p r o w a d z a je do m a r n y c h
paru zaklęć, do wiary w gusła l u b w demony. P o d o b n e s ł o w a m o ż n a p o ­
wiedzieć o SS. Z a m i a s t nawoływać do nawrócenia, nawołuje o n a do za­
palenia d o m o w e g o kominka. Z a m i a s t przynosić światu miecz, przynosi
światu przyjemne zacisze zgody. Tutaj z n ó w m o ż e m y powiedzieć o j a k i m ś
wyjątku od reguły - czyli znaku sprzeciwu, jakim jest p i o s e n k a Christmas
in Heaven.
222
F R O N D A 39
SS j a k o l i t e r a t u r a do k o t l e t a
Pierwsza rzecz, jaka się rzuca w oczy, to fakt, że SS jest s z t u k ą wybitnie sezo­
nową. Sezon na SS, choć w y d ł u ż a n y na siłę, jest w rzeczywistości k r ó t s z y niż
sezon na n i e k t ó r e warzywa. Filmy świąteczne są wyświetlane w listopadzie
oraz g r u d n i u i z d n i e m 24 g r u d n i a kończy się celowość ich wyświetlania.
Zjawisko to m o ż e rodzić w n a s s ł u s z n e wątpliwości, czy sztuka ta p o c h o d z i
ze szczerych p o b u d e k , czy jest jedynie skokiem na kasę, g r a n i e m do kotleta
lub raczej do karpia.
Wydaje się, że j e d n o nie przeczy d r u g i e m u (kasa szczerości), a dosko­
nały przykład dał już ojciec n u r t u , czyli Dickens. Napisał Opowieść wigilijną
ewidentnie dla pieniędzy, co nie przeszkodziło mu zawrzeć w niej bardzo
szczerych,
wątków
(co
głęboko
rok
autobiograficznych
temu
pięknie
opisał
W. Orliński w p e w n y m polskim dzienniku,
k t ó r e m u nie jest wszystko j e d n o ) .
Sezonowość b a r d z o głęboko kłóci się
z naszym p r z e k o n a n i e m o uniwersalnych
zadaniach sztuki. Wydaje się n a m , że na
prawdziwą sztukę czas jest zawsze. I tu
j e s t e ś m y w błędzie. Myślę, że s e z o n o w o ś ć
SS jest odzwierciedleniem b a r d z o poży­
tecznego dla człowieka cyklu. Wyrabia o n a
w ludziach zdolność do różnicowania swo­
ich p o s t a w w ciągu roku. M u s i m y b o w i e m
uczyć się tego, że jest czas na taniec i czas
na śmierć. To n a s kształtuje w czytelną
formę. Sprawia, że j e s t e ś m y czymś więcej
niż b e z ł a d e m . Bardzo b y m się cieszył, gdy­
by w naszej kulturze w y s t ę p o w a ł o coś tak
skrajnie sezonowego jak pieśń, k t ó r ą w z o r e m Indian śpiewałoby się wyłącz­
nie w obliczu śmierci.
Pragnę tutaj w s p o m n i e ć o z u p e ł n i e n o w y m zjawisku, k t ó r e wydaje mi się
całkiem groteskowe. O t ó ż okazuje się, że t a k i m silnie s e z o n o w y m g a t u n k i e m
LATO 2 0 0 6
223
stara się być film grozy. W ś r ó d sześciu p r e m i e r filmowych mających miej­
sce w Polsce w d n i u 28 października 2 0 0 5 roku aż cztery z nich to horrory.
Dystrybutorzy (na szczęście jeszcze nie twórcy) najwyraźniej pragnęliby, aby
dzieła te traktować, jako filmy „ d o znicza" albo do halloweenowej dyni. Jest
to b a r d z o niepokojący t r e n d i bynajmniej nie o b a w i a m się, że s z t u c z n e szczę­
ki w a m p i r ó w wyprą tradycję Dziadów. Sądzę raczej, że należy się bać u p a d k u
i strywializowania tak zacnej poetyki, jaką jest groza.
SS j a k o l i t e r a t u r a satanistyczna
Tak więc wydaje się, że s e z o n o w o ś ć sztuki r e p r e z e n t o w a n a przez SS jest
czymś wyjątkowo p o ż ą d a n y m . J e d n a k umiejscowienie czasowe s e z o n u na
SS jest o wiele bardziej dyskusyjne. Sezon na SS został odwrócony: z a m i a s t
- jak w roku liturgicznym - trwać w trakcie świąt i po nich, ma on miejsce
wyłącznie przed świętami.
O d w r ó c e n i e to j e d e n z e l e m e n t ó w działań satanistycznych. A takich od­
wróceń jest m n ó s t w o . Być m o ż e nie w a r t o za nie winić samej SS, gdyż SS jest
jedynie odbiciem współczesnych zapatrywań na święta Bożego N a r o d z e n i a .
W y m i e ń m y p o z o s t a ł e elementy, k t ó r e uległy o d w r ó c e n i u : z a m i a s t oczeki­
wania m a m y świętowanie na falstarcie, z a m i a s t Dzieciątka Jezus nie m a m y
nic, zamiast świętowania m a m y z a p o m n i e n i e , z a m i a s t u b ó s t w a i wyrzeczeń
m a m y w z m o ż o n ą konsumpcję, z a m i a s t przeżyć d u c h o w y c h m a m y m a t e r i a l n e
prezenty, n a w e t p r e z e n t y z a m i a s t odzwierciedlać hojność, odzwierciedlają
pragnienie posiadania.
Pozycja SS odzwierciedla zniekształconą pozycję świąt w k u l t u r z e m a s o ­
wej. I k u r d e bele, jak mawiał p o g r o m c a Mikołajów - Lobo, lepiej niech wróci
o n o na swoje miejsce.
KRZYSZTOF GŁUCH
Jakim prawem Stwórca żąda od nas, abyśmy mówili do
niego: „Tato", skoro przyzwyczailiśmy się zwracać do
wszystkich bezosobowo i na „ty"?
Pielgrzymka
na wieżę Moria
FILIP MEMCHES
Mojemu Tacie
Poczucie podmiotowości to warunek pełnoprawnego udziału w jakiejkolwiek
relacji międzyludzkiej. Oczywistość ta odnosi się zarówno do obywatela czy
ucznia, jak i do dziecka. Dzięki chrześcijaństwu i czerpiącemu z niego, chcąc
nie chcąc, nowożytnemu humanizmowi, zasada podmiotowości stała się jed­
nym z fundamentów cywilizacji zachodniej. Dzięki niej jesteśmy wyczuleni
na krzywdę, jaką wyrządza człowiek człowiekowi. Dotyczy to również dra­
matów rodzinnych, takich jak chociażby ten, który przydarza się bohaterom
obrazu Andrieja Zwiagincewa Powrót.
Mroczny film rosyjskiego reżysera to fabularnie oszczędna „prosta
historia" (skojarzenia z twórczością Davida Lyncha nie są bezpodstawne
- Zwiagincew uważa go za swego mistrza). Opowiada ona o mężczyźnie, któ­
ry przybywa po 12 latach tajemniczej nieobecności do domu i zabiera swoich
dwóch synów na kilkudniową wycieczkę samochodową. Cel podróży także
pozostaje nieznany. W trakcie ojciec próbuje nadrobić braki, jakie narosły
226
FRONDA
39
w wyniku rozłąki z rodziną. Ale j e d n o c z e ś n i e okazuje się t y r a n e m , a p o n a d ­
to sprawia wrażenie psychopaty. C h ł o p c y odkrywają w n i m nie znoszącego
głosu sprzeciwu, p o z b a w i o n e g o ciepła i przyjaznych emocji b e z w z g l ę d n e g o
wychowawcę, który nie s t r o n i od p r z e m o c y psychicznej, a n a w e t fizycznej.
Starszy syn, Andriej, u n i k a konfliktu z ojcem. Z r e s z t ą p o t ę g a ojca wy­
daje mu się na tyle imponująca, że w a r t o się jej p o d p o r z ą d k o w a ć . C h ł o p a k
obdarza mężczyznę s z a c u n k i e m i lojalnością, co w t y m wypadku oznacza też
bierność w o b e c nadużyć, jakich d o p u s z c z a się ojciec. M ł o d s z y syn, Iwan, nie
godzi się na d e s p o t y z m ojca. Przy każdej nadarzającej się okazji d e m o n s t r u j e
swoją krnąbrność, co wywołuje za każdym r a z e m konfrontację. I w a n w y m a g a
od ojca po p r o s t u człowieczeństwa: aby się u c z u c i o w o otworzył, nawiązał
z chłopcami kontakt, wziął p o d u w a g ę ich potrzeby, u s z a n o w a ł g o d n o ś ć swo­
ich dzieci. Tak już będzie do końca filmu.
Czy j e d n a k taka h u m a n i s t y c z n a p e r s p e k t y w a sprzyja w ł a ś c i w e m u od­
czytaniu tego, co chce n a m reżyser powiedzieć? M o ż e w a r t o w t y m miej­
scu zapoznać się z p r z e m y ś l e n i a m i i n n e g o Rosjanina. Zajrzyjmy do eseju
O Dierżawnikie-Otce i libieralnych nositieliach „edipowa komplieksa" (O Mocarzu-Ojcu
i
liberalnych
nosicielach
„kompleksu
Edypa")
autorstwa
zmarłego
w 2 0 0 3 roku czołowego o r ę d o w n i k a eurazjatyckiej i p r a w o s ł a w n e j o d r ę b n o ­
ści cywilizacyjnej, filozofa i politologa, Aleksandra P a n a r i n a .
W arsenale współczesnej myśli europejskiej - twierdzi Panarin - są t e o ­
rie, które zajmują się figurą Ojca w szczególności. Do takich zaliczyć m o ż n a
z p e w n o ś c i ą freudyzm i neofreudyzm. W antropologii freudowskiej d o c z e s n a
rzeczywistość ludzka p r z e d s t a w i a n a jest jako d r a m a t p i e r w o t n e j n a t u r y wię­
zionej przez cywilizację. Pierwotny żywioł Id ( O n o ) p r z e m a w i a w n a s kapryś­
n y m g ł o s e m Dziecka, k t ó r e zna jedynie s ł o w o „ c h c ę " i nie uznaje takich s ł ó w
jak „ z a b r o n i o n e " czy „ p o w i n i e n e m " . Taka jest w ł a ś n i e „zasada przyjemno­
ści". Socjalizacja Dziecka - przysposobienie go do „zasady rzeczywistości"
- odbywa się za p o ś r e d n i c t w e m ojcowskiego a u t o r y t e t u . Figura Ojca to
spersonifikowana dyscyplina społeczna, w d r a ż a n a w życie przez instytucję
rodziny patriarchalnej. Jeśli chodzi o Matkę, to jest o n a tajną sojuszniczką
infantylnego pierwiastka. Znaczące wydają się pytania, jakie zadają m a t k o m
m a ł o l e t n i synowie, w rodzaju: „Czy d ł u g o jeszcze będzie t a t a w pracy?",
„A czy m o ż e on zabłądzić i nie odnaleźć d r o g i ? " . W pytaniach tych z a w a r t a
jest n i e u ś w i a d o m i o n a nadzieja, że instancja, k t ó r a r e p r e z e n t u j e n o r m ę s p o LATO 2 0 0 6
227
łeczną, ulegnie osłabieniu lub się ulotni, co pozwoliłoby „zasadzie przyjem­
n o ś c i " triumfować n a d „zasadą rzeczywistości".
Freudyzm - p o d k r e ś l a Panarin - za p r z e d m i o t b a d a ń stawia r o d z i n ę ,
a więc analizuje s t o s u n k i p o m i ę d z y jej c z ł o n k a m i w zależności od ról od­
grywanych ze względu na wiek, płeć i p o k r e w i e ń s t w o . Tak więc sytuacją
założycielską rodziny jest konflikt - oddelegowanej przez s p o ł e c z e ń s t w o do
p a n o w a n i a n a d ludzką popędliwością i uosabianej przez wymagającego Ojca
władzy z u o s a b i a n y m przez symbiozę p i e r w i a s t k ó w kobiecego i dziecięcego
żywiołem p i e r w o t n y m .
Jak zauważa Panarin, Z y g m u n t Freud, doceniając znaczenie Id dla rozwoju
człowieka, opowiadał się o s t a t e c z n i e za zwycięstwem r o z u m u n a d p o p ę d a m i ,
cywilizacji n a d p i e r w o t n ą n a t u r ą . Ale n e o f r e u d y z m idzie dalej. Wyraża on
europejskie dążenia emancypacyjne, odrzucające zobowiązania społeczne,
dyscyplinę, autorytet. Współcześni neofreudyści zgadzają się co do tego, że
burżuazyjne s p o ł e c z e ń s t w o jest represyjne,
gdyż pozostaje p a t r i a r c h a l n e .
Ich z d a n i e m burżuazyjny establishment to „ojcowie" narzucający w s z y s t k i m
p o z o s t a ł y m konformistyczne p o s ł u s z e ń s t w o . Aby więc zgłębić cel rewolu­
cji, należy przywołać m i t o Edypie. W z r e i n t e r p r e t o w a n e j , neofreudowskiej
wersji czyn Edypa nie jest tragiczną p o m y ł k ą polegającą na n i e ś w i a d o m y m
zabójstwie Ojca przez Syna. W n o w y m ujęciu Edyp to rewolucjonista-tyranobójca. Dokonuje on skutecznego z a m a c h u na m r o c z n o - a r c h a i c z n ą figurę,
stanowiącą przeszkodę w r o z k o s z o w a n i u się p e ł n i ą życia oraz odbierającą
p r a w o do nigdy nie przemijającego infantylizmu i wolności od wszelkich
n o r m społecznych.
W n i o s k i z eseju Panarina m o g ą się n a m n a s u n ą ć następujące: e k r a n o w y
ojciec to surowy, aczkolwiek d o b r y batiuszka. Andriej zaś wykazuje w s t o s u n ­
ku do niego synowskie o d d a n i e . Z kolei w y c h o w a n y w z n a c z n y m s t o p n i u
przez m a t k ę i babkę Iwan jawi się jako rewolucjonista i b u n t o w n i k . W a r t o tu
zaznaczyć, iż w p e w n y m m o m e n c i e m ł o d s z y syn w przypływie g n i e w u oznaj­
mia ojcu wprost, że lepiej byłoby, gdyby po latach nieobecności nie wracał,
a chłopcy mieszkaliby sobie nadal spokojnie z m a t k ą i babką.
Aleksander Panarin to b r u n a t n o - c z e r w o n y apologeta stalinizmu, w k t ó ­
rym upatruje po p r o s t u ideologię imperialną. Sławi on sowiecką m o c a r s t w o wość, lecz nie p o z o s t a w i a suchej nitki na lewackim k o m p o n e n c i e m i t u z a ł o ­
życielskiego ZSRS. Archaiczną, z a a d a p t o w a n ą przez sowieckich k o m u n i s t ó w
228
F R O N D A 39
„rosyjskość" przeciwstawia i m p o r t o w a n e j , obcej m a s o m l u d o w y m , okcydentalistycznej k o n t r k u l t u r z e . Posiłkując się psychoanalizą, chce u c h r o n i ć swoją
ojczyznę przed l o s e m Z a c h o d u , który uległ dekadenckiej, p o s t m o d e r n i s t y c z ­
nej rewolucji. S u r o w e ojcostwo jako w z ó r s p r a w o w a n i a władzy ma być w t y m
wypadku receptą. Przywołując opinie takich myślicieli jak Panarin - trafiają
one, rzecz jasna, w Rosji na p o d a t n y g r u n t - znajdziemy zawsze a r g u m e n t
usprawiedliwiający nadużycia i p r z e m o c z a r ó w n o w ł a d z y w o b e c obywatela
czy nauczyciela w o b e c ucznia, jak i r o d z i c ó w w o b e c dzieci.
Czy j e d n a k film Andrieja Zwiagincewa n i e zawiera p e w n e g o p r z e s ł a n i a
uniwersalnego,
wykraczającego p o z a lokalne,
rosyjskie
uwarunkowania?
Czy nowożytny h u m a n i z m , a zwłaszcza h e d o n i s t y c z n e i permisywistyczne
tendencje w zachodniej k u l t u r z e liberalnej m i n i o n e g o półwiecza, n i e koli­
dują z tysiącleciami chrześcijańskiego doświadczenia, k t ó r e g o o w o c e mają
być d r o g o w s k a z e m dla każdego człowieka? Czy o p o w i e ś ć Z w i a g i n c e w a n i e
jest w istocie d r a m a t e m religijnym (co z r e s z t ą sugeruje w wywiadach s a m
twórca)?
P u n k t e m z w r o t n y m filmu okazuje się scena na b r z e g u wody. Bracia, k t ó ­
rzy udali się łódką na p o ł ó w ryb, wracają do ojca s p ó ź n i e n i d w i e i p ó ł godziny.
Z tego p o w o d u dochodzi do awantury. Ojciec obarcza w i n ą Andrieja jako
starszego z braci. Bije go, a n a s t ę p n i e chwyta i straszy przystawiając t o p ó r
do jego głowy. W odpowiedzi Iwan wyciąga n ó ż i grozi n i m ojcu. N a s t ę p n i e ,
przerażony całą sytuacją, ucieka w głąb lądu. Ojciec goni go. Za n i m i biegnie
również Andriej.
Z wcześniejszych sekwencji wynika, że Iwan ma lęk wysokości. N i e m n i e j
j e d n a k uciekając p r z e d ojcem, w s p i n a się na wieżę triangulacyjną, na k t ó r ą
wcześniej bał się wchodzić. Ojciec r ó w n i e ż p o s p i e s z n i e r u s z a t a m , aby s p r o ­
wadzić zszokowanego w ł a s n ą desperacją c h ł o p a k a na d ó ł . U szczytu wieży
chwyta się naderwanej deski, k t ó r a o s t a t e c z n i e się obrywa. Ojciec ginie. I w a n
schodzi. Jest ocalony.
Czy m u s i a ł o dojść do tej tragedii? Czy ojciec m u s i a ł s p r o w o k o w a ć m ł o d ­
szego syna swoją porywczością? Czy m u s i a ł w z b u d z a ć do siebie w trakcie
całego wyjazdu wrogość Iwana? Czy m u s i a ł w ogóle wracać do d o m u , aby
rozpocząć p o d r ó ż ku śmierci? Czy to wszystko m u s i a ł o się zdarzyć?
Podobnie d r a m a t y c z n e sytuacje w n a s z y m życiu r o d z ą w n a s p o d o b n e py­
tania. Stawiamy je w relacjach z Ojcem, który praktykuje wyłącznie m o n o l o g ,
LATO 2 0 0 6
2 2 9
nie pyta i nie słucha, lecz jedynie p r z e m a w i a i wydaje polecenia. Pojawia się
wówczas poczucie b e z s e n s u i braku p o d m i o t o w o ś c i . Do t e g o d o c h o d z i chęć
ucieczki w r a m i o n a Matki, Babki, Zony, Kochanki, w p o s z u k i w a n i u autentycz­
nego dialogu, ciepła i w ogóle ludzkich uczuć. Zresztą, gdy tylko Ojciec staje
się p o w o d e m k ł o p o t ó w rodziny, to nieraz jako jej głowa zostaje przez M a t k ę
i Babkę p r z e g n a n y (czytaj: z d e t r o n i z o w a n y ) . Kłopoty znikają. P ę p o w i n a się
umacnia. Pod n i e o b e c n o ś ć Ojca nie ma jej k t o przeciąć. I nie ma k t o p o n i e ś ć
ofiary. „Zasada przyjemności" triumfuje n a d „zasadą rzeczywistości" (nie
bójmy się nawiązywać do s p o s t r z e ż e ń F r e u d a - także w interpretacji P a n a r i n a
- kiedy są o n e trafne).
Tak s a m o jest w relacjach z Bogiem, który przecież n i e j e d n o k r o t n i e
doświadcza n a s bolesnymi i n i e z r o z u m i a ł y m i w y d a r z e n i a m i . Jawi się On
n a m r ó w n i e tajemniczy i niezgłębiony jak Andriejowi i I w a n o w i ich ojciec.
Oskarżamy Go o brak miłości i miłosierdzia. P y t a m y o to, czy m u s i d o p u s z ­
czać Z ł o . Myśl o Jego ofierze wydaje n a m się w kontekście naszych cierpień
na tyle abstrakcyjna i absurdalna, że ją odrzucamy. W d o d a t k u nie potrafimy
oddawać w ł a s n e g o życia n i e m a l w r ó w n y m s t o p n i u , co przyjmować ofiarowa­
nego za n a s cudzego życia, zwłaszcza ofiarowanego przez takiego g b u r a jak
ojciec Andrieja i Iwana.
W dobie f e m i n i z m u i pajdokracji Mężczyzna to wielki n i e z r o z u m i a n y na­
szej epoki. P o d o b n i e jest z miłością ojcowską: k t o nie okazuje uczuć, t e n nie
kocha. A przecież ojciec I w a n a w s p i n a się na wieżę ś w i a d o m y tego, że dziecko
m o ż e sobie zrobić krzywdę, pragnie więc syna u r a t o w a ć . Ż a d n e j innej intencji
tu nie m a . Taki goły fakt niknie j e d n a k w p o t o k u oczekiwań i roszczeń: ojciec
ma być miły, sympatyczny, ciepły.
Warto w filmie zwrócić u w a g ę na jeszcze j e d n ą rzecz. Przejawem tyranii
ojca m o ż e się wydawać to, że w y m a g a on od synów, aby za każdym r a z e m
zwracali się do niego o s o b o w o : „ t a t o " . Iwan przystaje na takie żądanie, choć
z dużymi o p o r a m i . Czy m o ż n a mu się dziwić? Bóg też oczekuje od nas, by­
śmy traktowali Go o s o b o w o . Ale demokratyzacja kultury i obyczajów w du­
chu rewolucji 1968 roku zmierza ku t e m u , abyśmy wszyscy byli dla siebie
k u m p l a m i . P o n a d t o w d e m o k r a t y c z n y m s p o ł e c z e ń s t w i e m a s o w y m stajemy
się a n o n i m o w i . Jakim więc p r a w e m Stwórca żąda od n a s , abyśmy mówili do
niego: „Tato", skoro przyzwyczailiśmy się zwracać do wszystkich b e z o s o b o w o
i na „ty"?
230
F R O N D A 39
Bóg żydów i chrześcijan nadaje każdemu stworzeniu imię. Człowiek
wzywany przez Boga po imieniu doświadcza zarazem tego, że Stwórca prze­
mawia do tożsamości wzywanej osoby. Nadane imię ma ścisły związek z tym,
co decyduje o najgłębszym sensie ludzkiego życia, a więc z powołaniem.
W Ewangelii według świętego Jana czytamy o Dobrym Pasterzu: „woła on
swoje owce po imieniu i wyprowadza je" Q 10, 3 ) . Wyprowadza je również
z niewoli lęku, jaką napawa perspektywa podążania ścieżką wyznaczoną przez
Boga. Człowiek jednak zatyka sobie uszy na Boże wołanie. Realizacja powo­
łania łączy się bowiem z dojrzewaniem, a to ostatnie zawsze boli. Człowiek
woli więc pozostać dzieckiem.
Z łatwością przychodzi
nam - idąc tropem gnostyków i Fiodora
Dostojewskiego - przeciwstawiać miłosiernego i cierpiącego Chrystusa su­
rowemu i bezwzględnemu Bogu. I równie łatwo zapominamy, że Chrystus
w posłuszeństwie swojemu Ojcu wyruszył na Golgotę. To była Ich wspólna
ofiara. Sentymentalny, a w gruncie rzeczy infantylny i niedojrzały wizerunek
Boga, nie pozwala nam tego dostrzec. Kryjący się pod maską Chrystusa, za­
domowiony w naszej religijnej wyobraźni, łagodny bożek wyznawców praw
człowieka sprawdza się jako znieczulenie. Dojrzewać nam jednak nie pozwa­
la. Tymczasem prawdziwym Bogiem jest ktoś inny.
FILIP MEMCHES
PS Zosiu, dzięki.
Niechże więc artyści będą sobie łajdakami. Niech będą
niemoralni czy nawet amoralni, niech gorszą kołtune­
rię do woli, niech szokują - byle malowali jak Caravaggio albo robili filmy jak Ferrara.
ZŁY P O L I C J A N T
i
wskrzeszenie
SZCZEPAN
Łazarza
TWARDOCH
1.
Zarekomendowano mi Złego poruczniku, nienowy film Abla Ferrary, jako dzieł­
ko głęboko katolickie. Zaskoczenie, pierwotnie wywołane wspomnieniami
burzy, jaką kiedyś ten brutalny obraz wywołał w mediach, w z m o g ł o się tylko
wraz z oglądaniem. Nie ustępowało wcale, gdy film mial się ku końcowi,
ustąpiło zupełnie wraz z zakończeniem.
Przez znakomitą część filmu miałem wrażenie, iż religijna interpretacja
Złego porucznika to jakiś ponury żart. Przed seansem wiedziałem, że autor
scenariusza pracuje na co dzień jako katecheta - m i m o to, oglądając obraz
232
F R O N D A 39
najgłębszego m o r a l n e g o u p a d k u b o h a t e r a b r a w u r o w o o d e g r a n e g o przez
Harveya Keitla, u p a d k u u k a z a n e g o bez aluzji czy n i e d o p o w i e d z e ń , życia
przeszytego najgłębszą rozpaczą, n i e m o ż l i w ą j u ż d o s t ł u m i e n i a h a z a r d e m ,
narkotykami i alkoholem, z a s t a n a w i a ł e m się, cóż chrześcijańskiego m o ż e
być w tej przejmującej wizji piekła na ziemi. O d p o w i e d z i udziela finał filmu;
zgwałcona przez latynoskich w y r o s t k ó w z a k o n n i c a gwałci ludzkie poczucie
sprawiedliwości i nie p o m a g a policji w ujęciu swoich oprawców. Kieruje się
boską, nie-ludzką sprawiedliwością, nie przyjmuje a r g u m e n t ó w , że p o m a g a ­
jąc w wymierzeniu sprawiedliwości, m o g ł a b y o c h r o n i ć i n n e kobiety. Będąc
świadkiem tak głębokiej wiary, t y t u ł o w y „zły p o r u c z n i k " przeżywa n a w r ó c e ­
nie, które j e d n a k jest n a w r ó c e n i e m k r w a w y m i b r u t a l n y m , przez to i n n y m od
łzawych historii o p o w i a d a n y c h p o d t y t u ł e m „ ś w i a d e c t w a " przez u c z e s t n i k ó w
nowych r u c h ó w charyzmatycznych.
2.
Przyglądając się narysowanemu kolorową kredką siedemnastowiecznemu por­
tretowi, przedstawiającemu głowę malarza, nie m o g ę się oprzeć wrażeniu, że
przy Michaelu Merisi de Caravaggiu, bohatera streszczonego wcześniej filmu
można by wziąć za przeciętnego burgeois z małymi, mieszczańskimi grzeszkami.
Ze zręcznego p o r t r e t u
spogląda czarnowłosy,
m o ż e trzydziestoletni
mężczyzna. Poważne, s k u p i o n e oczy są oczami człowieka, który, p o t r ą c o n y
przy grze w piłkę po p r o s t u wyciąga rapier i wbija go w swojego obraziciela.
Oczywiście, trzeba mieć wzgląd na e p o k ę - ale jednak, Caravaggio nie d o m a ­
gał się satysfakcji, nie wyzwał przeciwnika na pojedynek. Wbił mu w plecy
ostrze i wrócił do gry.
Caravaggio - m o r d e r c a . Caravaggio - o s z u s t . Caravaggio - h o m o s e k s u a l i s t a .
Caravaggio - pijak. Caravaggio - geniusz.
Dawid, z m i e c z e m w d ł o n i , w drugiej ręce za w ł o s y t r z y m a głowę Goliata.
Dawid to piękny efeb, Goliat ma rysy s a m e g o Caravaggia, z n i e k s z t a ł c o n e
śmiertelnym krzykiem - albo raczej g r y m a s e m głębokiej rozpaczy, rozwiera­
jącym szczęki w n i e m y m wyciu, wywracającym gałki oczne. Dawid, k o c h a n e k
malarza, Szatan, spogląda na o d e r ż n i ę t y ł e b z m i ł o s n ą litością. Z m i ł o ś c i ą dia­
bła do grzesznika, z miłością odtrąconą, z pogardą. Piękny, wyniosły, zimny.
A odcięta głowa patrzy na widza, wyjąc.
LATO 2 0 0 6
2
33
Nie mogąc oderwać w z r o k u od z g r o m a d z o n y c h w londyńskiej N a t i o n a l
Gallery kilkunastu obrazów, z a t y t u ł o w a n y c h d w u z n a c z n i e , chociaż m o ż e bez
takiej intencji, „The Finał Years", m y ś l a ł e m ciągle o skowyczącym policjancie
ze Złego porucznika.
Nieskończona rozpacz Dawida z głową Goliata. Na innym obrazie wyuzdany,
chłodny, chociaż pełen erotyki, bezwzględny ulicznik o ciele Apolla kpi z widza,
występując w roli Jana Chrzciciela - tak, jakby w wiejskich jasełkach w roli Matki
Boskiej wystąpiła dziwka z pobliskiego burdelu. Przerażająca ewolucja Chrystusa
na dwóch Wieczerzach w Emaus, od dorodnego, pyzatego
mężczyzny, bez brody (bo przecież uczniowie go nie
rozpoznali),
spokojnie radosnego,
pewnego
swego
zwycięstwa, do świadomego nędzy tego świata, chude­
go faceta, łamiącego chleb w złym towarzystwie.
To przerażająca korespondencja z krainy prawdzi­
wego grzechu, z głębokich otchłani zła i rozpaczy. Nie
z tych grzeszków, które bogobojne m a t r o n y co tydzień
szepczą do kratek konfesjonału, tylko z grzechów,
które wstrząsają cała konstytucją człowieka - ktoś, kto
popełnia takie zło, rzadko jeszcze w zło wierzy. Jednak
Caravaggio, zanurzając się w piekle, pozostaje ortodok­
syjny - doskonale zna i rozumie n a t u r ę zła. Nie próbuje
go zamazać, usprawiedliwić, przekręcić. Rozpacz, która
go wypełnia, nie jest słabsza od rozpaczy największe­
go nihilisty wszech czasów,
francuskiego R u m u n a
Ciorana, jest tylko dotkliwsza, bo nihilizm Cioranowski nie ma alternatywy. Dla
Ciorana życie jest cierpieniem, nie m o ż e być niczym innym. Caravaggio zaś wie,
że jest na świecie inna droga. Z n a drogę prowadzącą do Boga - tyle że wybiera
inną ścieżkę - w dół. Tę samą, którą kroczył bohater filmu Ferrary.
Tę, k t ó r ą my wszyscy kroczymy.
Pomiędzy skowyczącą głową Caravaggia w d ł o n i m ł o d e j męskiej kurwy,
między p i ę t n a s t o l e t n i m c h ł o p c e m z Dworca, który zrobi wszystko z t y m m i ­
łym p a n e m za obiad w fastfoodzie - m o ż e n a w e t p o z o w a ć do obrazu, na k t ó ­
rym stanie się J a n e m Chrzcicielem - o b o k tej dziewczyny, która, u s ł u c h a w s z y
p o d s z e p t u p o d s t ę p n e j staruchy, w ł a ś n i e o d e r ż n ę ł a ł e b n a g i e m u m a l a r z o w i
ukrywającemu się p o d p s e u d o n i m e m Holofernes, p o m i ę d z y tymi olejnymi
234
F R O N D A 39
korespondencjami z piekła wiszą ilustracje z miejsca, od k t ó r e g o Caravaggio
uciekał, by czasem, na p r ó ż n o , p r ó b o w a ć p o w r o t u .
Pełen siły C h r y s t u s w scenie ubiczowania. W e w n ę t r z n y spokój Św. Fran­
ciszka. Rycerz m a l t a ń s k i , człowiek o p o t ę ż n e j , chrześcijańskiej formacji.
Twarz - p e ł n a życiowych, rycerskich c n ó t - skupienia, odwagi, cichej dumy.
Rękojeść rapiera, k t ó r y m pozujący do o b r a z u na p e w n o potrafi się posłużyć
w zacnej sprawie - widać to z jego oczu. I na końcu, krzyż na piersi i różaniec
- o t o czego będzie bronić s w o i m m i e c z e m , swoją w e w n ę t r z n ą , d u c h o w ą siłą,
s w o i m życiem. Człowiek, który stoi na b i e g u n i e życia przeciwległym do oberżniętej przez D a w i d a głowy Caravaggia.
I wreszcie w s a m y m c e n t r u m wystawy o g r o m n e m a l o w i d ł o , zajmuje
prawie całą ścianę. Wskrzeszenie Łazarza. C h r y s t u s wyciąga d ł o ń , p o w t a r z a ­
jąc gest Boga Ojca stwarzającego A d a m a na fresku Michała Anioła. Tą s a m ą
mocą, która p o w o ł a ł a świat do istnienia, J e z u s w ł a d n y jest p o k o n a ć śmierć.
I powstaje z grobu Łazarz, jeszcze sztywny, gdy Boska iskra przebiega przez
jego ciało, potrafi tylko wyciągnąć rękę do swego Pana. W t y m geście wyciąg­
niętej dłoni, p o m i ę d z y sztywnym r a m i e n i e m J e z u s o w e g o k u m p l a a palcami
Zbawiciela zawiera się całe chrześcijaństwo.
Tak jak w s p o s ó b porażająco, perwersyjnie p i ę k n y zawiera się w miłości
zgwałconej zakonnicy, k t ó r a p o m a g a z ł e m u p o r u c z n i k o w i stać się n a r z ę d z i e m
Chrystusa. Bohater, zagrany przez Keitla, n a w r a c a się, bez spowiedzi, bez
sakramentów, bez niczego - po p r o s t u w o s t a t n i c h godzinach życia zwraca
się ku p o n i ż o n e m u Bogu, k t ó r e g o ujrzał, patrząc przez u c h y l o n e drzwi na
nagą ofiarę gwałtu, p o d d a w a n ą upokarzającemu b a d a n i u . Jego ciało u m i e r a ,
ponosząc cenę i odpowiedzialność za czyny - ale d u s z a żyje.
Caravaggio, w tych k i l k u n a s t u o b r a z a c h z g r o m a d z o n y c h na „The Finał
Years" zawarł całe s p e k t r u m ludzkiego życia, r o z u m i a n e g o w e d ł u g a n t r o ­
pologii chrześcijańskiej.
Od największej,
najpotężniejszej
rozpaczy, jakiej
doświadcza człowiek, który o d w r a c a się od Boga plecami, po siłę i światło,
bijące od Chrystusa. Moc wypełniającą ludzi pobożnych, o d w a ż n y c h i silnych.
Głęboką i s m u t n ą p r z e p a ś ć grzechu - bez t a n d e t n e g o moralizowania, jakiż
to grzech brzydki - grzech u Caravaggia bywa piękny, i o tyleż bardziej jest
przerażający.
Bloom mawiał, że Szekspir wiedział wszystko.
Caravaggio z a p e w n e niewiele m n i e j .
LATO 2 0 0 6
235
3.
Rozpaczliwe p o g a ń s t w o białych dziewczyn w m u r z y ń s k i m klubie w S o h o .
Czarni chłopcy, z k t ó r y m i tańczą, są wysocy, m u s k u l a r n i , piękni - odziani
w o s t a t n i krzyk m o d y z MTV, w y s t u d i o w a n e , u ł o ż o n e z n i e w ą t p l i w y m wyczu­
ciem stylu stroje, u z u p e ł n i o n e s t a r a n n y m i d o d a t k a m i - z ł o t e m łańcuchów,
o d p o w i e d n i m kątem, p o d j a k i m na bakier skręca d a s z e k czapki - albo tylko
szlachetną bielą obcisłej koszulki, wyrzeźbionej m i ę ś n i a m i . C h ł o p c y nie
uśmiechają się do swoich p a r t n e r e k . Prawie n i e ma tutaj czarnych dziewcząt.
Czy dlatego, że siedzą w swoich islamskich d o m a c h i czekają na m ę ż ó w p o z u ­
jących na raperów, czy m o ż e n i e przypłynęły jeszcze z Afryki - n i e w i e m .
Jest za to wiele białych kobiet,
przyciągniętych
samczym urokiem
pięknych Afrykanów: t ł u s t e , n i e f o r e m n e , o brzydkich t w a r z a c h - przy t y m
z u p e ł n i e p o z b a w i o n e kompleksów, zgodnie z p o r a d a m i z „ C o s m o p o l i t a n " .
Wszystkie ubrały się jak dziwki, nic sobie nie robiąc z tego, że ich stroje pa­
sują wyłącznie do u r o d y anorektyczek. Bryły m i ę s a s p o w i t e w obcisłe ciuchy
z MTV - trzęsące się w t a k t muzyki połcie sadła.
Czy ciało m o ż e jakoś o d d a w a ć s t a n duszy? Na p e w n o nie bezwzględnie,
bo przecież brzydota bez t r u d u m o ż e być szlachetna. A jednak, p o g a ń s t w o
i metafizyczna p u s t k a odbija się na t w a r z a c h i w n i e k s z t a ł t n y c h ciałach. Tak
s a m o zresztą, jak widać ją w idealnie w y u z d a n y c h ciałach perfekcyjnych celebrities, z których każda ma cały s z t a b swoich Pigmalionów. Ta perfekcja, tak
s a m o jako brzydota nie m a s k o w a n a s m a k i e m ani skromnością, jest o b j a w e m
zepsucia d u s z . Przycięte kształty gwiazd absolutyzują ciało. To s a m o , na
miarę swoich s k r o m n y c h możliwości, czynią l o n d y ń s k i e dziewczęta p r z e d
wyjściem do klubu - wtłaczają swoje t ł u s t e pośladki w kuse spódniczki, roz­
sadzają je swoimi siedzeniami, w i e r z ą w b e z w z g l ę d n e i p o d ł e k ł a m s t w a , że
każde ciało m o ż e być p i ę k n e .
Scena, k t ó r ą obserwuję z głębokiej loży i p e r s p e k t y w y szklanki z ginem,
prosi się o malarza, który r o z u m i e światło, z n a się na ludzkiej psychice i ma
oko do ludzkich typów. W y o b r a ź m y sobie w s p ó ł c z e s n e g o Caravaggia, k t ó r y
w najmodniejszych, luźnych s p o d n i a c h i czapce na bakier rozbija się po klu­
bach w Londynie lub w s o b o t n i ą n o c na n o w o j o r s k i m Broadwayu p o z w a l a
się unosić kolorowej ludzkiej fali, k t ó r a u n o s i r ó w n i e ż m n i e , niewidzialnego
prawie obserwatora. Jego adidasy błyszczą, pobrzękują ł a ń c u c h y na szyi,
236
F R O N D A 39
uwiera c h r o m o w a n y pistolet za p a s k i e m . A p o t e m wraca do d o m u , płaci
kurwie, imigrantowi z Pakistanu i ś l e p e m u kloszardowi za p o z o w a n i e i d o ­
tknięciem geniuszu maluje sceny rodzajowe albo obrazy religijne. Siedzi przy
stoliku w klubie i szkicuje na serwetce ogryzkiem ołówka: wielki M u r z y n
w białym garniturze, o greckim ciele wyrzeźbionym na siłowni lub w kopal­
ni tuli do siebie brzydką, grubą dziewczynę, k t ó r a i tak wszystko r o z u m i e .
Niemożliwe?
Zły porucznik to dowód, że m o ż n a dziś tworzyć sztukę o p a r t ą na t r a n s c e n ­
dencji, sztukę w p e w n y m sensie religijną - a przy t y m po pierwsze, głęboko
z a n u r z o n ą w codzienności i teraźniejszości, a po drugie i ważniejsze, po
p r o s t u wielką. Bo d o b r a sztuka - to coś wielkiego. Noetyczne, platońskie ob­
jawienie prawdy w znojnej iskrze geniuszu. N i e c h ż e więc artyści b ę d ą sobie
łajdakami. Niech b ę d ą n i e m o r a l n i czy n a w e t a m o r a l n i , niech gorszą k o ł t u n e ­
rię do woli, niech szokują - byle malowali jak Caravaggio albo robili filmy jak
Ferrara. Caravaggio, p o w i e d z m y sobie - pospolity łajdak, tworzył najczystsze,
chrześcijańskie malarstwo, tak jak, toutes proportions gardees, n i e g o d n e d ł o n i e
niegodnego księdza nie naruszają n a t u r y Eucharystii.
Współczesny
malarz
woli
naklejać
paski
na
poręcze
w
Muzeum
G u g g e n h e i m a albo n u r z a ć krucyfiksy. Szalona ucieczka donikąd jeszcze nie
uzasadnia ekstrawagancji.
SZCZEPAN TWARDOCH
A co powiesz, czytelniku, na kij baseballowy jako ale­
gorię drzewa krzyża? Czy nie jest to już pewna przesa­
da? Shyamalan doskonale wie, do kogo zwraca się ze
swoim filmem. Do człowieka, który może nie znać hi­
storii Jezusa z Nazaretu. Może nie wiedzieć, jakie zna­
czenie miała Jego krzyżowa ofiara. Wie za to, do czego
może służyć kij baseballowy.
Kod Shyamalana
ŁUKASZ
ŁANCOWSKI
Kino i telewizja są głównymi nośnikami nowej, postchrzescijańskiej kultury.
Ich pogańska „katecheza" jest agresywna. „Wizyjni" decydenci nie idą na
żadne kompromisy. Każde „ciało obce", które pojawia się i zakłóca przesła­
nie antychrześcijańskich fanatyków, musi zostać wymazane z ramówki. Za
symbol globalnej próby sił w wojnie światów, m o ż n a uznać spór o Pasję Mela
Gibsona. Żyjemy w czasach, gdy specjaliści od public relations wmawiają
238
F R O N D A 39
m a s o m , że p r a g n ą oglądać zawartość s e d e s u o p i e c z ę t o w a n e g o m a r k ą „Big
B r o t h e r " . Kiedy m a s y przestają wierzyć, że z a w a r t o ś ć s e d e s u jest s p e ł n i e n i e m
ich m a r z e ń , szerokim g e s t e m zostają z a p r o s z o n e do latryny obok. Współ­
czesna m a s o w a rozrywka b u d z i w k a ż d y m człowieku posiadającym o d r o b i n ę
poczucia estetyki s ł u s z n ą odrazę.
Oczywiście dzisiejsza u k o n s t y t u o w a n a na św. Augustynie i św. Tomaszu
cywilizacja europejska nie do końca pozbyła się chrześcijańskiego software'u.
Z m i a n a systemu operacyjnego trwa, admini ciągle trafiają na resztki starego
oprogramowania. Ów ginący archetyp wciąż nie pozwala, by bez o p o r ó w pod­
dać się hedonistycznej orgii konsumpcji i telewizyjnego ogłupiania. J e d n a k
jeżeli spotykamy dzisiaj w amerykańskim kinie katolickie czy chrześcijańskie
tropy, to zazwyczaj ukazane są o n e w kontekście wyszukanych dewiacji i zbo­
czeń. Bohaterowie takich produkcji - w otoczce katolickiej symboliki i p r a w d
wiary - w wymyślny sposób m o r d u j ą swe ofiary, oddając się obłędowi, r z e k o m o
p o d b u d o w a n e m u katolicyzmem (Siedem, Gothica, Święci z Bostonu). Znajdziemy
t a m także hipokrytów i frustratów, dla których wypaczona wiara jest tylko in­
s t r u m e n t e m władzy n a d zniewoloną j e d n o s t k ą (Sin City, Koniec niewinności).
Osobną kategorię
stanowią filmy, które
unikając
mniej
lub
bardziej
bezpośredniej konfrontacji z chrześcijaństwem, koncentrują się na propagowaniu
swej opozycyjnej wobec niego ideologii. Konstrukcja fabularna opiera się nie tyle
na solidnej argumentacji, ile raczej na emocjonalnych poruszeniach wywołanych
budzącymi litość widza losami b o h a t e r ó w (Przełamując fale, Vera Drakę, Za wszelką
cenę, Tajemnica Brokeback Mountaiń). Takim o t o sposobem bohaterowie filmów,
niczym aniołowie światłości, niosą alternatywne zbawienie przez skrobankę,
zastrzyk lub ekscentryczny sposób życia.
Obserwując p o p u l a r n o ś ć ekranizacji Kodu Leonarda da Vinci, w najbliższym
czasie m o ż e m y się spodziewać wysypu filmów, promujących w y p a c z o n ą hi­
storię chrześcijaństwa w e d ł u g gnostyckiej w y k ł a d n i . Taki z g r u b s z a s p o s ó b
myślenia gości przecież w kinie j u ż od dość d a w n a (Matrix, Stigmata, Constantine, Lost soulś).
To, jak b a r d z o chrześcijaństwo jest dzisiaj n i e m o d n e , p o k a z a ł o zamiesza­
nie wokół Pasji Mela Gibsona. O t o mieliśmy do czynienia z p a r a d o k s e m . Film
ten, zniszczony przez krytyków, prezentujący p r a w d y niewygodnej religii, stał
się światowym m e g a h i t e m . Miliony p o s t a n o w i ł y z a p o z n a ć się z t y m „odra­
żającym" dziełem: jedni szli na filmowe rekolekcje, d r u d z y zasiadali na sali
LATO 2 0 0 6
239
kinowej w roli fanów „igrzysk". C z ę s t o po emisji ci o s t a t n i mieli szansę po
raz pierwszy zakosztować poważniejszych przeżyć religijnych...
Pasja to jednak wyjątek potwierdzający r e g u ł ę . Filmy o Janie Pawle II, jakie
w o s t a t n i m roku zagościły na naszych ekranach, d r a ż n i ą ckliwością, infanty­
l i z m e m i powierzchownością. Wszystkie bez wyjątku bardziej przypominają
t a n d e t n e dewocjonalia ze s t r a g a n ó w okalających s a n k t u a r i a niż dzieła z d o l n e
zmierzyć się z h i s t o r i ą świętego. Być m o ż e więc fakt, że r e p e r t u a r kin wyglą­
da tak, a nie inaczej, nie wynika z fobii niechęci w o b e c chrześcijaństwa, ale
z marnej jakości „chrześcijańskich" produkcji?
Istnieje jeszcze j e d n a możliwość: m o ż e chodzi tu po p r o s t u o funda­
m e n t a l n y brak z a i n t e r e s o w a n i a ewangelicznym p r z e s ł a n i e m ? Wszak w dzi­
siejszym świecie wszystko reguluje rynek. Prawo podaży i p o p y t u z p o w o ­
d z e n i e m s t o s o w a n e jest w n i e z m i e r n i e delikatnej materii, jaką jest sztuka.
Zasada jest p r o s t a - kiedy będzie potrzeba, znajdzie się p r o d u k t !
Wiele wskazuje na t o , że każdy z tych p o w o d ó w w mniejszym lub więk­
szym s t o p n i u przyczynia się do o p i s a n e g o wyżej s t a n u rzeczy. Głębiej roztrzą­
sać tego nie będziemy.
A n o n i m o w i siewcy
Człowiek żyjący w epoce postchrzescijańskiej, próbując znaleźć o d p o w i e d ź
na pytanie o sens życia l u b przyczyny zła, coraz rzadziej poszukuje p o m o c y
w Kościele. Wciąż j e d n a k nie przestaje go zadawać i stale poszukuje na nie
odpowiedzi. N a w e t zniewolony n i h i l i z m e m , ciągle nosi w sobie n i e u s u w a l n e
z n a m i ę Stworzyciela, ów copyright, pozwalający przywrócić nadzieję, że ist­
nieją odpowiedzi, k t ó r e m o g ą uczynić serce człowieka spokojnym. O tym, że
jest w człowieku p i e r w o t n a p o t r z e b a dobra, p i ę k n a i prawdy, świadczy sukces
takich filmowych tytułów, jak Władca Pierścieni czy Opowieści z Narnii: Lew, Cza­
rownica i Stara Szafa. N i e m o d n e chrześcijaństwo zeszło do podziemia, a p o z o ­
stawione przez wyznawców Cieśli z N a z a r e t u „konie t r o j a ń s k i e " p r z e n i e s i o n e
zostały na ekrany, aby przygotowywać do przyjęcia Ewangelii. Takich „ k o n i "
zostało na tyle d u ż o , by nie t r z e b a było się m a r t w i ć o brak chrześcijańskiego
pierwiastka w ś r ó d kinowych hitów. Paradoks sytuacji polega na tym, że to
nie ortodoksyjni katolicy, jak Mel Gibson, lecz religijnie nieidentyfikowalni
twórcy, tacy jak Peter Jackson czy A n d r e w A d a m s o n , są siewcami ukrytych
240
FRONDA 39
ziaren Ewangelii. O n e s a m e wydają się z r e s z t ą u b o c z n y m efektem wielkiej
maszynki, nastawionej na bicie kolejnych kasowych rekordów.
Wśród „ a n o n i m o w y c h siewców" jest t w ó r c a w a r t szczególnej
uwagi.
Swoimi filmami obsiał już zresztą całkiem spory kawałek „Bożego p o l a " .
Urodził się w 1970 roku w Pondicherry w Indiach. Jego rodzice, lekarze, wy­
emigrowali do Pensylwanii. Tym s p o s o b e m Manojo N i g h t S h y a m a l a n został
obywatelem USA. Chociaż w y s ł a n o go do katolickiej szkoły, w d o m u r a z e m
z rodzicami nadal wyznawał h i n d u i z m . Wszystko wskazuje na to, że jest tak
do dzisiaj. Prawie wszystko, jego filmy b o w i e m przypominają raczej dzieło
chrześcijanina niż hinduisty. Spróbuję opisać to na przykładzie trzech filmów,
w których odniesienia religijne są najbardziej w i d o c z n e .
Nadzieja
Sławę przyniósł reżyserowi film Szósty zmysł. Po p r e m i e r z e artystę zaczęto
nazywać „ n o w y m Spielbergiem". Film wyznaczył także charakterystyczne
cechy w a r s z t a t u reżysera: zaskakujące zwroty akcji, oryginalne ujęcia ka­
dru, m i n i m a l n e , wręcz ascetyczne wykorzystanie efektów k o m p u t e r o w y c h
i dźwiękowych. Shyamalan, p o d o b n i e jak Hitchcock, ma w zwyczaju grać
w swoich filmach krótkie epizody.
Charakterystyczne dla jego filmów jest t o , że g ł ó w n y m b o h a t e r e m reżyser
czyni tzw. mężczyznę po przejściach. W Szóstym zmyśle jest to lekarz - dzie­
cięcy psychiatra - Malcolm C r o w e (w tej roli Bruce Willis). Malcolm w p a d a
w depresję po tym, jak staje się świadkiem s a m o b ó j s t w a j e d n e g o ze swoich
pacjentów - Vincenta, k t ó r e m u nie potrafił p o m ó c p o d c z a s terapii. W wyniku
depresji lekarz traci k o n t a k t z żoną, z k t ó r ą nie potrafi na p o w r ó t nawiązać
relacji. Całkowicie poświęca się sprawie n o w e g o pacjenta - Cole'a. Przypomi­
na mu o n a przypadek sprzed lat. Ma nadzieję, że pomagając t e m u dziecku,
p o m o ż e w jakiś sposób Vincentowi. N a d e wszystko ma j e d n a k nadzieję, że
odkupi swoją w i n ę i uratuje rozpadające się m a ł ż e ń s t w o .
Shyamalan stawia w t y m filmie krytyczną diagnozę współczesnej cywili­
zacji - zwraca uwagę na n i e u m i e j ę t n o ś ć b u d o w a n i a trwałych relacji p o m i ę d z y
ludźmi, przemoc, rozwody, brak nadziei, b e z r a d n o ś ć w o b e c śmierci, d u c h o w e
wyjałowienie. S p o s o b e m n a rozwiązanie p r o b l e m ó w m a być dla współczes­
nego człowieka psychologia, ale ostatecznie okazuje się o n a nieskuteczna,
LATO 2 0 0 6
241
odbiera nadzieję i pozostawia samemu sobie. Już na początku filmu uderza
lakoniczna diagnoza, jaką Malcolm wystawia chłopcu: „Rodzice rozwiedzeni
- stany lękowe - alienacja - zaburzenia nastroju". Poważniejsze oskarżenie
pod adresem egoistycznych dorosłych stawiają u Shyamalana milczące przed­
mioty, np. popsuty zegarek noszony przez Cole'a, który ojciec zapomniał
zabrać, odchodząc do innej kobiety, wydaje się pokazywać, że choć dla ro­
dziców życie toczy się dalej, dla tego dziecka czas się zatrzymał w m o m e n c i e
rozwodu.
Crowe powoli zdobywa zaufanie chłopca. Jest przedstawicielem świata
dorosłych, który takich jak on uważa za „świrów". Świata spod znaku szkieł­
ka i oka. Świata zagubionego w s w o i m racjonalizmie, kastrującym człowieka
duchowo. W końcu jednak Cole wyjawia doktorowi swój sekret: „Widzę nie­
żywych ludzi".
Chłopiec ma swój sposób na radzenie sobie z umarłymi - schronienie
znajduje w kościele, gdzie spędza wolne chwile, bawiąc się żołnierzykami.
Nie można jednak siedzieć przez cały czas w kościele, dlatego Cole konstru­
uje w domu namiot z czerwonego koca, enklawę, w której ustawia zabrane
z kościoła figurki świętych, jakby chciał przenieść do s w e g o naznaczonego
koszmarem życia zamknięte w murach świątyni dające bezpieczeństwo
sacrum. Chłopiec musi sobie jakoś radzić, bo martwi ludzie są wszędzie;
przychodzą zmasakrowani, z odstrzeloną połową głowy, podciętymi żyłami,
poparzeni, agresywni. Potrafią też zranić. Napawają dziecko p r z e r a ż e n i e m .
Czy istnieją naprawdę, czy też są tylko wypartymi przez c h ł o p c a emocjami,
s p o w o d o w a n y m i r o z w o d e m rodziców? W dzisiejszym świecie, który o d r z u c a
wszystko to, co wydaje mu się nieracjonalne, t r u d n o jest C r o w e ' o w i zgodzić
się na pierwszą e w e n t u a l n o ś ć . Jak b a r d z o j e s t e ś m y dzisiaj oddzieleni od tego,
co nadprzyrodzone, p o k a z a n e jest w filmie p o p r z e z s p o s ó b m ó w i e n i a o zmar­
łych. Jedynym, który nie obawia się w y m ó w i ć s ł o w a „ ś m i e r ć " , jest Cole.
W dzisiejszym świecie nie ma miejsca na m ó w i e n i e o śmierci. Mówiąc o niej,
m o ż n a się narazić na przykrości, śmierć to t e m a t t a b u . Dorośli nie potrafią
sobie poradzić z odejściem bliskich. Ich s p o s o b e m na r a d z e n i e sobie ze s t r a t ą
jest wyparcie jej ze świadomości. N a w e t umarli, którzy p r z y c h o d z ą do Cole'a,
nie wiedzą, że nie żyją. Shyamalanowi u d a ł o się zrobić film, w k t ó r y m co
chwilę następuje spotykanie ze śmiercią, a najlepszym do niej k o m e n t a r z e m
jest milczenie.
Shyamalan specyficznie operuje w filmie u c z u c i e m lęku. Widz boi się
razem z CoIe'em i r a z e m z n i m ma t e n lęk p o k o n a ć . Pokonany lęk pozwala
odnaleźć jego s t ł u m i o n y sens. Dzięki C r o w e ' o w i Cole odkrywa, że zmarli
przychodzą do niego po p o m o c , przychodzą, by ich wysłuchał, by przekazał
o s t a t n i ą w i a d o m o ś ć bliskim. P r z e k l e ń s t w o Cole'a staje się dla zmarłych b ł o ­
gosławieństwem.
W filmie Shyamalana nie pada słowo „dusza" ani „czyściec", jednak nie­
t r u d n o dopatrzyć się tu analogii do historii, jakie z n a m y z życiorysów świętych.
Historii o duszach w czyśćcu cierpiących, przychodzących do ludzi z p r o ś b ą
o modlitwę. Być m o ż e Night Shyamalan po p r o s t u wykorzystał motyw, który
zapamiętał z lekcji religii w katolickiej szkole, tylko po to, aby opowiedzieć
swoją własną historię, odartą z konfesyjnego kontekstu? Bez względu na m o ­
tywy, jakie mu towarzyszyły, trzeba przyznać, że w swej artystycznej wizji nie
odbiegł zbyt daleko od ortodoksji. Odrzucenie wyraźnego kontekstu religijnego
pozwala widzowi skupić się na głównym przesłaniu filmu, że nadzieja zawieść
nie może i że w a r t o podjąć ryzyko, by zaufać d r u g i e m u człowiekowi.
Wiara
Tak jak w Szóstym zmyśle przewija się nadzieja na o d k u p i e n i e win, tak w Zna­
kach - wiara w Boga. G ł ó w n y m b o h a t e r e m jest były p a s t o r G r a h a m H e s s (Mel
LATO 2 0 0 6
243
G i b s o n ) . Kościół porzucił po tragicznej śmierci żony. Z p o m o c ą m ł o d s z e g o
brata -RDTXLQ3hoenix) wychowuje dwoje dzieci - córkę Bo i syna M o r g a n a .
Pewnego d n i a na sąsiadującym z ich d o m e m p o l u kukurydzy pojawiają się
dziwne znaki. P o d o b n e znaki pojawiają się na całym świecie. S w o i m wyglą­
d e m nawiązują do pojawiających się w latach 70. z n a k ó w w zbożu, k t ó r e
miały być d o w o d e m o d w i e d z a n i a ziemi przez k o s m i t ó w i k t ó r e o s t a t e c z n i e
okazały się mistyfikacją. Czyżby p o n o w n i e m i a ł a miejsce mistyfikacja - t y m
razem j e d n a k na większą, globalną skalę?
Tytułowe znaki, k t ó r e mają świadczyć o i s t n i e n i u „obcych", to n i e je­
dyne znaki, z jakimi przyjdzie się spotkać widzowi. Pokusiłbym się n a w e t
o stwierdzenie, że cały wątek s.f. posłużył reżyserowi do p o k a z a n i a o wiele
poważniejszego p r o b l e m u . Już p i e r w s z a scena, w której w i d z i m y na ścianie
p u s t e miejsce po krzyżu, świadczy o tym, że nie będzie to po p r o s t u kolejny
film o k o s m i t a c h . Ważniejsza w filmie jest kwestia wiary w Boga. N i e chodzi
j e d n a k o „znaczenie istnienia k o s m i t ó w w kontekście wiary w Boga". Tak
p o s t a w i o n y p r o b l e m wydaje się wręcz n i e p o w a ż n y w o b e c tego, o czym chce
opowiedzieć Shyamalan. Tym, co bardziej niż w y i m a g i n o w a n i kosmici jest
w stanie zachwiać wiarą, jest o s o b i s t e doświadczenie skandalu zła.
W filmie został przyjęty p r o s t y podział na wierzących i niewierzących.
G r a h a m przedstawia go s w e m u b r a t u w s p o s ó b następujący: świat dzieli się
na tych, którzy wierzą w Boga i dzięki t e m u mają nadzieję, że n a w e t jeżeli
coś się w dniach „inwazji k o s m i t ó w " stanie, to On ich nie zostawi, i na tych,
którzy wierzą wyłącznie w przypadek - ci są sami ze s w o i m s t r a c h e m . Gra­
h a m , w przeciwieństwie do b r a t a oraz swoich dzieci, zalicza się do tej drugiej
244
F R O N D A 39
grupy. Z b u n t o w a n y przeciwko Bogu za to, że Ten o d e b r a ł mu żonę, a dzie­
ciom m a t k ę , wykreślił Go ze swego życia. Wierzył, ale został zdradzony. Gdy
przyszła jego apokalipsa, p o s t a n o w i ł p o z o s t a ć sam. N i e z a m i e r z a tracić dla
Boga ani jednej chwili więcej.
Shyamalan o d w a ż n i e stawia pytanie o istnienie Boga, o o p a t r z n o ś ć , prze­
znaczenie człowieka i jego p o w o ł a n i e . N i e poprzestaje na o s k a r ż a n i u Boga
0 to, że się nie objawia. Pozwala mu p r z e m ó w i ć , p o p r z e z . . . znaki. W p l a t a
więc subtelnie w film kolejne e l e m e n t y Bożej u k ł a d a n k i . Przeczące t e m u , co
głoszą frajerzy, „którzy nigdy w życiu nie mieli dziewczyny. Mają po 30 lat
1 wymyślają sobie jakieś kody, analizują grecką mitologię i zakładają tajne
stowarzyszenia, gdzie inni, którzy wcześniej nie mieli dziewczyny, m o g ą
wstąpić".
Boże znaki są b a r d z o realne, są na wyciągnięcie ręki. C h o ć nie zawsze
widoczne dla serca. W Znakach są d o w o d e m na t o , że „starszy Pan z b r o d ą "
nie z a p o m n i a ł o n a s w k o s m i c z n y m niebie. D o w o d e m na to, że jest o b e c n y
w życiu człowieka. Poza t y m wydają się m i e ć także głębsze, symboliczne
znaczenie. W o d a nie po raz pierwszy u S h a y a l a m a n a symbolizuje - p o d o b n i e
jak w Biblii - śmierć i zło; w Szóstym zmyśle Vincent p o p e ł n i a s a m o b ó j s t w o
w łazience; w Niezniszczalnym w o d a jest p i ę t ą achillesową s u p e r b o h a t e r a ;
w Osadzie t ł e m dla r o z m o w y o śmierci jest padający deszcz. W Znakach w o d a
nabiera jeszcze j e d n e g o znaczenia: przywodzi n a myśl w o d ę c h r z t u , k t ó r a
grzebie śmierć grzechu i daje n o w e życie.
Tchnienie to kolejny znak, z n a k życia, k t ó r e g o dawcą jest Bóg. Syn Graha­
ma cierpi na a s t m ę , jego życie zależy od przyjmowania lekarstwa. W czyich
rękach jest istnienie zależne od inhalatora? Czy jest tu jeszcze miejsce dla
Boga, czy pozostaje już wyłącznie przypadek?
A co powiesz, czytelniku, na kij baseballowy jako alegorię d r z e w a krzyża?
Czy nie jest to już p e w n a przesada? Shyamalan d o s k o n a l e wie, do kogo zwra­
ca się ze s w o i m filmem. Do człowieka, k t ó r y m o ż e nie znać historii J e z u s a
z N a z a r e t u . Może nie wiedzieć, jakie znaczenie m i a ł a J e g o krzyżowa ofiara.
Wie za to, do czego m o ż e służyć kij baseballowy. J e d n y m m o ż e przynieść
zwycięstwo i szacunek, i n n y m u p o k o r z e n i e i przegraną. Do człowieka epoki
postchrześcijańskiej, skażonego n i h i l i z m e m , t r z e b a się zwracać za p o m o c ą
prostych obrazów. Pokazanie Pasji religijnemu i g n o r a n t o w i m o ż e sprawić, że
odbierze film jako dzieło z pogranicza sadomasochistycznej pornografii.
LATO 2 0 0 6
2
45
Shyamalan pokazując walkę, jaką toczy z Bogiem G r a h a m Hess, stara się
nie popadać w tani m o r a l i z m ( m o ż n a dyskutować, na ile się mu to udaje).
Pomaga mu w t y m realność zla, jego bliskość i - jak zwykle - strach, p r z e d
jakim stawia widza. Shyamalan jest m i s t r z e m w kreśleniu psychologicznych
portretów, z którymi widz m o ż e się u t o ż s a m i ć , a ostatecznie stanąć w o b e c
tych samych pytań co b o h a t e r filmu.
Ujęcie przedstawiające p u s t e miejsce po krzyżu rozpoczynało film, uję­
ciem krzyża film także się kończy. Scena pierwsza wyraża krzyż odrzucony.
O s t a t n i a - krzyż chwalebny, który zamyka drzwi d o m u H e s s ó w na zlo.
Zakończenie nie wszystkim w i d z o m m o ż e się p o d o b a ć . Część z nich,
zwłaszcza ta, k t ó r a oglądając film, pozwoliła sobie postawić kilka t r u d n y c h
egzystencjalnych pytań, m o ż e się poczuć n a w e t oszukana. Z a m i a s t filmu
o U F O otrzymała opowieść o Tym, o k t ó r y m zwykle nie mówimy.
Miłość
O s t a t n i m , do tej pory, n a k r ę c o n y m przez Shyamalna filmem jest Osada. Tym
razem p r z e n o s i m y się z sali pełnej k o s m i t ó w do Ameryki epoki wiktoriań­
skiej. Nadal j e d n a k pozostajemy w kręgu egzystencjalnych pytań. P o d o b n i e
jak w Znakach, Shyamalan operuje z m i e n n y m i nastrojami. W p o p r z e d n i m
filmie rozładowywał n a s z e lęki h u m o r y s t y c z n y m i scenami, t y m r a z e m o d w o ­
łuje się do ukrytego w widzu r o m a n t y z m u .
Shyamalan, który w Szóstym zmyśle p u n k t o w a ł choroby współczesnej cy­
wilizacji, w Osadzie staje się jej k o n t e s t a t o r e m . Pokazuje widzowi alternatyw­
ną społeczność. Widzimy prawych ludzi, którzy potrafią ze s o b ą nawiązywać
bliskie relacje, są szczerzy, wierni, pomagają sobie nawzajem.
Edward Walker (William Hurt) toczy wewnętrzną walkę o wierność swojej
żonie (Jane Atkinson) wbrew afektowi wobec Alice H u n t (Sigourney Weaver).
Shayamalan dyskutuje ze współczesnym m i t e m przymusowej popędliwości. Wal­
ker zamiast przeprowadzić się do atrakcyjnej wdowy, zostawiając mniej atrakcyjną
żonę i trzy córki, wybiera wewnętrzne zmaganie. Odpowiedzialność za innych jest
ważniejsza niż własne „szczęście". Nie jest to popularny dzisiaj sposób rozwiązy­
wania problemów sercowych. Postawa Walkera ociera się niemal o heroizm.
Mieszkańcy osady toczą swe prawe, bogobojne życie w sielskiej atmosfe­
rze. Spokój w wiosce zakłócają jedynie „ci, o których nie m ó w i m y " . D z i w n e
246
FRONDA 39
stworzenia zamieszkujące okalający o s a d ę las. S t o p n i o w o , w r a z z rozwojem
akcji, reżyser dostarcza widzowi kolejnych informacji o osadzie. Ta u t o p i j n a
społeczność zdaje się skrywać przerażający sekret. D o w i a d u j e m y się, że p o ­
między l u d ź m i a tymi, „o których nie m ó w i m y " , istnieje p a k t o nienaruszal­
ności granic. J e d n i i d r u d z y są zobowiązani do n i e ł a m a n i a umowy. Skazuje
to j e d n a k m i e s z k a ń c ó w na izolację od reszty Bożego świata. Czyni z niej
społeczność toczącą pokojowe życie, w o l n e od zepsucia świata, od k ł a m s t w a ,
zdrady, kradzieży, zabójstw i innych patologii, jakie nękały i nękają wszystkie
społeczeństwa. Mieszkańcy wydają się n a w e t zadowoleni ze swojej izolacji.
Stopniowo dowiadujemy się, że każdy z nich stracił w przeszłości bliskich.
Zawsze były to zabójstwa. M i e s z k a ń c o m osady wydaje się, że zabójcy ich
bliskich byli znacznie straszniejsi od zamieszkujących pobliskie lasy d e m o ­
nicznych „ o n y c h " . Nie s p o s ó b nie zauważyć tu krytyki cywilizacji, w której
żyjemy. M o r d e r s t w a , gwałty, kradzieże są niczym zawieszony n a d g ł o w ą
topór, czekający tylko, by ściąć n a s z e głowy. B o h a t e r o w i e filmu nie są o s t a t n i ­
mi, k t ó r y m przyszedł do głowy p o m y s ł o ucieczce na wieś. O d l u d z i e u o s a b i a
spokój i bezpieczeństwo. Migracja z c e n t r ó w m i a s t do strzeżonych osiedli na
przedmieściach, jaka dokonuje się na naszych oczach, świadczy, że p r a g n i e n i e
p o w o ł a n i a do życia idealnej oddzielonej od zepsucia świata miejskiej społecz­
ności jest wciąż żywe. C h o ć nie wszystkich c h ę t n y c h na to stać.
Idealna u t o p i a jest tak u św. Tomasza M o r u s a , jak u S h y a m a l a n a n i e m o ż ­
liwa. Także i tym r a z e m wszystko, co d o b r e , ma swój koniec. Pakt zawarty
z dziwnymi k r e a t u r a m i zostaje złamany, o s a d ą w s t r z ą s a seria makabrycznych
a k t ó w przemocy. Zło, od k t ó r e g o społeczność m i a ł a być wolna, a k t ó r e i t a k
od początku czaiło się d o o k o ł a (niczym biblijny lew krążący d o o k o ł a i czyha­
jący, by pożreć ofiarę), przekracza granicę i wkracza na t e r e n osady.
T ł e m tych wydarzeń jest jeszcze j e d n a historia. Historia miłości p o m i ę d z y
niewidomą Ivy Walker (debiutująca Bryce Dallas H o w a r d ) a introwertycznym
Luciusem H a n t e m (rewelacyjny J o a ą u i n P h o e n i x ) . W przeciwieństwie do Zna­
ków, gdzie historia U F O jest jedynie i n s t r u m e n t e m do opowiedzenia zupełnie
innej historii, w Osadzie oba wątki są ze sobą nierozerwalnie związane. Real­
n e m u i p o t ę ż n e m u złu Shyamalan przeciwstawia miłość, przed k t ó r ą „świat
ustępuje miejsca, klęka przed nią w podziwie". Miłość p r z e d s t a w i o n a w Osadzie
jest związana z ofiarą. Zdaje się wręcz domagać ofiary! Składa ją tak E d w a r d
Walker, jak i jego córka. Ivy kładzie na szali swoje życie. O s t a t e c z n ą walkę ze
LATO 2006
2
47
ziem toczy niewidoma dziewczyna mająca za oręż swoją niewinność oraz mi­
łość. Przeciwko sobie ma zło będące szaloną anomalią, p o z b a w i o n ą szacunku
dla życia, czystości i niewinności. Shyamalan pokazuje, że nie da się uciec przed
złem. M o ż n a je pokonać. Żeby się to dokonało, trzeba zaprzestać ucieczki i sta­
nąć z n i m twarzą w twarz. N i e w i d o m a Ivy wkracza do przeklętego lasu, by sto­
czyć walkę, w której ceną jest miłość. Słabość i niewinność okazują się jej siłą.
Z ł o zostaje strącone w otchłań, „świat" ustępuje miejsca miłości.
Mieszkańcy osady to ludzie bogobojni i chociaż nie jest to p o w i e d z i a n e
wprost, wyczuwa się, że Bóg zajmuje w ich życiu w a ż n e miejsce. N i e to jest
j e d n a k najważniejszy e l e m e n t świadczący o religijnym p r z e s ł a n i u filmu. Klu­
czowa jest w tym względzie rola, jaką odgrywa w filmie córka Walkera. Wy­
daje się o n a figurą C h r y s t u s a , „owcą n i e m ą w o b e c strzygących ją" (Iz 5 3 , 7),
owcą p r o w a d z o n ą na rzeź.
Shyamalan u n i k a przydzielenia m i e s z k a ń c o m osady konfesyjnej łatki, nie
widzimy, aby uczestniczyli w jakiejkolwiek formie kultu. W ł a d z ę n a d o s a d ą
sprawuje rada starszych, w której p r z e w o d n i c t w o jest rotacyjne i w której
p r ó ż n o szukać księdza czy p a s t o r a . Raczej się domyślamy, że ludzie ci są
chrześcijanami. Fakt ich z a m k n i ę c i a i opozycja w o b e c z e p s u t e g o świata m i a s t
nasuwają skojarzenia z sektą. Być m o ż e po to, by te skojarzenia zmarginali­
zować, reżyser ogranicza się do u k a z a n i a kwestii wiary m i e s z k a ń c ó w osady
n a poziomie wypowiadanych deklaracji. Zabieg t e n pozwala m u uczynić o p o ­
wieść bardziej uniwersalną, u ł a t w i a też w i d z o w i identyfikację z mieszkańca­
mi osady. Trzymając w cieniu kwestię wiary, reżyser p o z w a l a jej w y b r z m i e ć
t a m , gdzie nikt się t e g o nie spodziewa, przez co głęboko dotyka serca. Dzięki
t e m u też Shyamalanowi udaje się u n i k n ą ć t a n i e g o m o r a l i z a t o r s t w a .
***
Chociaż Shyamalan jest h i n d u i s t ą , t r u d n o dzisiaj o lepszy przykład k a s o w e g o
reżysera, propagującego „ewangelizacyjny k o d " . Artysta w s p o s ó b m i s t r z o w ­
ski adaptuje język p o p k u l t u r y do celów preewangelizacyjnych. P o d o b n i e
robili pierwsi chrześcijanie. Żyjemy j e d n a k blisko 2 0 0 0 lat później, z a t e m
papirusy i kamienie zastąpiły klisze i płyty D V D . N i e r o z p o z n a w a l n y dla
wszystkich tajny kod, j a k i m posługuje się w swoich filmach Shyamalan, jest
n a d e r wyraźny dla chrześcijan.
248
F R O N D A 39
Czy reżyser nadal będzie czerpał inspiracje do swych filmów z chrześ­
cijaństwa? Będziemy mogli się o tym p r z e k o n a ć w tym roku. We w r z e ś n i u
na ekrany polskich kin wejdzie n o w y film Shyamalana, do k t ó r e g o napisał
scenariusz i którego jest reżyserem. Film Kobieta w błękitnej wodzie o p o w i a d a
historię kierownika a p a r t a m e n t o w c a , który p e w n e g o d n i a zastaje w s w o i m
basenie tajemniczą nimfę m o r s k ą . To s p o t k a n i e o d m i e n i jego życie i sprawi,
że będzie musiał stanąć t w a r z ą w twarz z d e m o n a m i . Nimfa, basen, apartamentowiec? Co tym r a z e m zakoduje w swej opowieści Shyamalan?
ŁUKASZ ŁANCOWSKI
RAFAŁ DERDA
PS 49, 14
„Słyszałem jak m ó w i ł e ś w p r z e d s i o n k u świątyni
i chciałem cię prosić o autograf. Właściwie,
to parę słów do prasy. Będzie z tego artykuł;
m o ż e cię n a w e t wrzucimy do »człowieka tygodnia«.
P o r o z m a w i a m y o wpływach profetyzmu,
twojej swoiście pojętej soteriologii.
W t r ą ć też krytyczną wypowiedź o sytuacji w kraju.
Rozumiesz: Rzymianie, ucisk; tylko żadnych n a z w i s k " .
On wstał, wyskrobał z ziemi glinę, zmiękczył ją
swoją śliną. N a t a r ł t y m moje oczy, powiedział:
„Tam na p r a w o jest Siloam, sadzawka taka.
Weź, obmyj się z tego świństwa. Jak wrócisz, p o g a d a m y " .
250
FRONDA 39
SPISEK P R Z E C I W K O ŚMIERCI
Nic nie jest moje. Wszystkie słowa, myśli,
każde ścięgno, k o s t k a w m o z a i c e d ł o n i ,
każda kropla krwi, łza co oczyszcza.
Wszystko na kredyt. Siermiężna h i p o t e k a .
Nareszcie p u s t e naczynie, nareszcie przezroczysty.
A teraz, choć będzie bolało, d a m się n a p e ł n i ć ś w i a t ł e m .
To mój mały, pożyczony, spisek przeciwko śmierci.
LATO 2 0 0 6
251
ZANIM POWIEM SŁOWO
Ty już działasz - bez trąb, fanfar, n a w e t aniołów,
albo tego coolowego palca z n i e b a - niepojęte.
Ludzie znajdują miłość podczas p o d r ó ż y koleją,
Citko strzela b r a m k ę z p o ł o w y boiska.
Płuca oczyszczają się ze smoły, ciało z grzechu.
Nie ma rzeczy bez znaczenia, zbyt błahej,
odzyskujemy zapodzianą złotówkę, albo wzrok.
Widzimy, że m u r w zaułku to tylko p ł a c h t y e k r a n u .
RAFAŁ DERDA
B E N I A M I N MALCZYK PESSIMUS
***
p a n źle wymawia słowo g e t t o
wymawia p a n geto
należy mieć na u w a d z e m o c n e t i n i e z a u w a ż a l n e h
h m i m o że n i e m e , nieżywe, spalone, j e s t o b e c n e w myślach
proszę powtórzyć getto
-geto
źle, źle, z n ó w źle
LATO 2 0 0 6
253
STANISŁAW
CHYCZYŃSKI
PROWINCJONALNY
O t o jest wiocha z której wionie w i o s n ą
na polnych grzbietach istne lany pokrzyw
Bogu dziękują że m o g ą tu rosnąć
(dziurawa wierzba t ł u m i w sobie okrzyk)
O t o jest wiocha folklorem z niej wionie
karczmarz na krechę ciuła gorsze grosze
trzecie m i l e n i u m a c h ł o p orze k o n i e m
(psa jeszcze trzyma bo został j a r o s z e m )
Przez środek wiosny toczy się Dziewoja
w ślad za nią patrzą: podciep jełop c h a c h a r
(w karczmie p o d s t o ł e m leży obcy wojak)
Boczy się boczek mizdrzy p e ł n a lacha
rzeknij n a m szczerze Rubensa E u r o p o *
zima gdy przyjdzie co pokażesz c h ł o p o m ?
19 stycznia 2004
* Aluzja do obrazu RE Rubensa Porwanie Europy
254
FRONDA 39
LIST OD GODOTA
Trzynaście lipców czekam na to p i s m o
z ulicy Wiejskiej albo z Kanoniczej
skąd boski Zoil mógłby do m n i e błysnąć
zielonym światłem na k t ó r e wciąż liczę
Kolczastym d r u t e m staje się różaniec
głębiej m n i e rani tępy w z r o k anioła
Po nocach jęczy kulka w o d n a w kranie
m o ż e za tydzień wyjęczy n a m szoah?
Zaprawdę: d ł u g o czekać znaczy cierpieć
(tracę cierpliwość czyli czekam bardziej)
Która więc stoisz na globusie z sierpem
przyślij choć blady p r o g n o s t y k o farcie
abym mógł patrzeć niczym złotopióry
na w ł a s n ą drogę w cieniu wielkiej chmury.
7 lutego 2004
LATO 2 0 0 6
255
KRAJOBRAZ BEZ PTAKÓW
(jakby z Bruegla)
Zima. Na polach - cukier biały jak sól.
Silos z kiszonką sieje słodki fetor.
Na starym krzyżu wisi stary Odlew,
blisko kiszonki, żeby było podlej...
Tuż obok: m ł o d z i w wypasionej bryce,
sami na świecie, robią sobie d o b r z e .
Stara kobieta ciągnie d r z e w o z lasu,
a belfer ciągnie z „przybytku dla a s ó w " .
Czymże jest szczęście? (W.T. o t y m p i s a ł ) .
Pijak bez ręki, ciągnąc ze ś m i e t n i k a
graty na kółkach, myśli już o kasie,
k t ó r ą dziś jeszcze z a m i e n i na szczęście.
W górze dolnopłat, w ł a ś n i e kończąc przelot,
zmierza do Balic. D z i e ń dobry, Brukselo!
tak było 17 lutego 2004
256
F R O N D A 39
KALWARIA, SIERPIEŃ
C z a p a m i kaplic p o ś r ó d k o r o n z liści
kłania się lato z d r o ż o n y m na dróżkach
W r z e ś n i e m już trącą dymy przed lasami
gdy oczy kłuje nagich ściernisk p u s t k a
Jeszcze korowód orkiestr kapel asyst
przejdzie raz j e d e n przez m o s t y C e d r o n u
jeszcze m o c Ave b r z e m i ę c h m u r p o w s t r z y m a
aż brać pątnicza odjedzie do d o m ó w
Siła przykładu zawsze w z m a c n i a wiarę
w g n u ś n y m człowieku który jako d ł u ż n i k
gotów ze strachu zakopać swój t a l e n t
Rokrocznie wzbiera fala t ę s k n o t boskich
w bezliku wiernych co tutaj przychodzą
by doznać c u d u - jak chciał Zebrzydowski
6-7 lipca 2004
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
Kiedy pociąg jedzie przez pustynię, pojawia się ogrom­
na ilość kurzu. Żeby nie zakaszleć się na śmierć, trzeba
wszystko uszczelnić: okna, drzwi, szczeliny. Ale pocią­
gu, który jest w ruchu, nie da się do końca uszczelnić.
Rozwiązanie jest bardzo proste: podnosi się troszeczkę
ciśnienie wewnątrz. Dzięki temu kurz nie może się do­
stać do środka. Czymś takim jest umartwienie. Jeżeli
poprzez dobrowolne umartwienie nie podniesiemy ciś­
nienia wewnętrznego, to po prostu ten świat będzie
w nas wchodził jak kurz.
Nie mamy copyrightu
na dyscyplinę
ROZMOWA Z KS.
DR.
STEFANEM MOSZORO
DĄBROWSKIM
- K I E R O W N I K I E M D U C H O W Y M P R A Ł A T U R Y OPUS DEI W POLSCE
W Kodzie Leonarda da Vinci jest słynny fragment przedstawiający umar­
twienia cielesne członka Opus Dei, niejakiego Sylasa, który swój proceder
mordercy wrogów Kościoła tłumi makabrycznymi praktykami zalecanymi ja­
koby przez Josemarię Escrivę de Balaguera. Z opisu Dana Browna wieje grozą
i masochizmem, krew leje się obficie. Jak to jest w Opus Dei z pokutą?
258
FRONDA
39
Jedyny sposób, żeby p o ś r ó d świata iść b e z k o m p r o m i s o w o za J e z u s e m Chry­
stusem, to być radykalnie k o n t e m p l a t y w n y m , czyli zjednoczonym z n a s z y m
zbawicielem poprzez m o d l i t w ę i p o k u t ę . J e d n a rzecz to c h o r a w y o b r a ź n i a
D a n a Browna, który na p o d s t a w i e wziętych z sufitu, histerycznych t e k s t ó w
stworzył nieprawdziwą wizję Dzieła, a druga - stwierdzenie oczywistego
faktu, że O p u s Dei - również jeśli chodzi o p o k u t ę - wpisuje się w wielo­
wiekową tradycję Kościoła. Dzieło nie jest j a k i m ś specjalnym p r o m o t o r e m
pokuty. Propaguje za to zwykłe u m a r t w i e n i e , k t ó r e jest dla chrześcijanina
n i e u n i k n i o n e . W Wielkim Poście często jest m o w a o trosce o bliźniego. Ta
troska m o ż e być naszym u d z i a ł e m tylko wtedy, gdy nasze serca b ę d ą zdolne
do miłości. W encyklice Deus Caritas Est d o k ł a d n i e o t y m jest m o w a : n a s z a
miłość m u s i być oczyszczona poprzez rezygnowanie z siebie. Największym
wrogiem miłości jest obojętność. Służenie i n n y m jest t r u d n e . Ten t r u d to jest
właśnie to, co Pan J e z u s określa jako o b u m a r c i e dla siebie samego, po to, by
żył Chrystus, który na krzyżu dał n a m przykład p o ś w i ę c e n i a siebie. N i e ma
chrześcijaństwa bez krzyża. I w ł a ś n i e dlatego O p u s Dei p r z y p o m i n a o u m a r ­
twieniu. Może dobrze, że D a n Brown eksponuje to zagadnienie. Oczywiście
wypacza je absolutnie, przedstawiając m o r d e r c ę , który zagłusza wyrzuty su­
mienia poprzez u m a r t w i e n i e . J e d n a k dzięki t e m u wiele o s ó b d o w i e d z i a ł o się
o istnieniu czegoś takiego jak p o k u t a .
W takim razie przejdźmy do konkretów. W Kodzie... złowrogi Sylas nosi
na udzie cilke, czyli - jak tłumaczy to Brown - „skórzany pasek nabity me­
talowymi kolcami wiynającymi się w ciało". Powoduje on taki ból i takie
rany, że morderca wyraźnie kuleje. Czy w Opus Dei rzeczywiście stosuje się
praktykę noszenia tego narzędzia tortur?
Tak, niektórzy członkowie O p u s Dei stosują cilice, z tym, że o w a opaska zakła­
d a n a na u d o nie ma żadnych „kolców wżynających się w c i a ł o " . D a n Brown
zapewne nigdy jej nie widział, gdyż p o p e ł n i a jeszcze wiele innych, delikatnie
mówiąc, nieścisłości w jej opisie. Cilice to druciana obręcz, k t ó r a kłuje i p o w o ­
duje p e w n ą niewygodę, ale bynajmniej nie d o p r o w a d z a do jakichś u s z k o d z e ń
ciała czy krwawienia. Członkowie O p u s Dei, którzy żyją w celibacie, używają
jej zazwyczaj przez dwie godziny dziennie, z wyjątkiem niedziel i świąt. Jest
to sprawa, z k t ó r ą się nie afiszują, bo czynią to dla Pana Boga. Ale skoro D a n
LATO 2 0 0 6
259
Brown podjął t e m a t , to t r z e b a o t y m m ó w i ć . W a r t o w s p o m n i e ć , że rzecznik
Watykanu J o a ą u i n Navarro-Valls, pytany, jako członek O p u s Dei, o tę prak­
tykę, stwierdził, że bardziej uciążliwe niż n o s z e n i e tej opaski wydają mu się
ćwiczenia na siłowni, k t ó r ą regularnie odwiedza.
Czy wcześniej też była stosowana?
Oczywiście, noszenie cilice należy do wielowiekowej tradycji ascezy prakty­
kowanej w licznych zakonach, zwłaszcza k a r m e l i t a ń s k i m , ale decyzję o jej
stosowaniu p o d e j m o w a ł o samodzielnie także wiele innych o s ó b traktujących
poważnie swoją drogę do świętości. P o w s z e c h n e w e z w a n i e do świętości
oznacza, że nie m o ż n a banalizować w y m o g ó w świętości. W i e m na p e w n o , że
Jan Paweł II stosował ją aż do m o m e n t u przyjęcia sakry biskupiej, p o d o b n i e
siostra Faustyna Kowalska, p o m i m o słabego zdrowia. Kto przeczyta u w a ż n i e
Dzienniczek, t e n znajdzie przynajmniej pięć miejsc, gdzie jest o t y m m o w a .
Co więcej, dzięki Dzienniczkowi m o ż n a z r o z u m i e ć i s t o t ę takiego u m a r t w i e ­
nia. Tych przykładów jest b a r d z o d u ż o . O p u s Dei nie o d c i n a się więc ani od
siostry Faustyny, ani od Św. Teresy, ani od św. Edyty Stein, ani od Św. Maksy­
miliana Kolbego, ani od Brata Alberta i tysięcy innych osób, k t ó r e stosowały
t e n rodzaj ascezy.
Świętość jest zjednoczeniem z Bogiem p o p r z e z m i ł o ś ć . D l a t e g o s t o p i e ń
świętości nie wynika ze s t o p n i a t r u d n o ś c i u m a r t w i e ń . S a m fakt p o d e j m o ­
wania pokuty nie z a p e w n i a świętości. Dlatego w tradycji Kościoła p o k u t a
zawsze była połączona z p o s ł u s z e ń s t w e m . R o z t r o p n y k i e r o w n i k d u c h o w y
ukierunkuje zawsze pragnienie p o k u t y na o d p o w i e d n i e tory miłości Bożej.
O d s y ł a m w tej sprawie do Dzienniczka siostry Faustyny. Niestety, jest to książ­
ka, którą często się cytuje, a rzadko czyta.
Ale może to dzisiaj jest już niepotrzebne? Sobór Watykański II tak wiele
zmienił, po co cofać się w mroki wcześniejszej tradycji?
N i e p o r o z u m i e n i e m jest myślenie, że n a u c z a n i e II Soboru Watykańskiego
wzięło się znikąd lub że cofanie się oznacza p o w r a c a n i e do „ m r o c z n y c h "
tradycji. Myślenie, że to, co było przed n a m i , było m r o c z n e i grzeszne, jest
nieracjonalne i zazwyczaj głęboko niesprawiedliwe w o b e c naszych przodków.
2gQ
F R O N D A 39
Nie ma wątpliwości, że pozytywizm wpłynął też na podejście do s p r a w du­
chowych na p r z e ł o m i e XIX i XX wieku. Oczywiście, że m o ż n a w p a ś ć w for­
malizm. Z a p o m n i e ć , że nie chodzi o formę, ale o treść, czyli o m i ł o ś ć .
J e d n a k po Soborze Watykańskim II istniała w Kościele t e n d e n c j a do odci­
n a n i a się od własnych korzeni. Ojciec Święty Benedykt XVI n i e d a w n o m ó w i ł
o „ h e r m e n e u t y c e nieciągłości". Sam fakt, że J o s e p h Ratzinger wybrał imię
Benedykt XVI, pokazuje, że p a p i e s t w o nie zaczęło się od J a n a XXIII, Pawła
VI, J a n a Pawła I... N i e p r z y p a d k o w o też J a n Paweł II o s t a t n i ą swoją książkę za­
tytułował: Pamięć i tożsamość. S a m tytuł jest z n a m i e n n y - „trzeba p a m i ę t a ć ! " .
D a n Brown nie cytuje ani razu P i s m a świętego - p o d s t a w o w e g o ź r ó d ł a trady­
cji. A właśnie czytając Ewangelię, m a m y tę ś w i a d o m o ś ć , że aby iść za J e z u s e m
C h r y s t u s e m , m u s i m y n i e u s t a n n i e pracować n a d sobą, m u s i m y o b u m i e r a ć .
Polecam też u w a ż n e przeczytanie św. Pawła, który chlubił się tym, że tylko
głosił C h r y s t u s a ukrzyżowanego.
Ale nie zaprzeczy chyba Ksiądz, źe w dziejach Kościoła byli asceci, często
wyniesieni potem na ołtarze, którzy stosowali dość wyrafinowane formy
umartwień, np. obwiązywali sobie wokół bioder łańcuch tak ściśle, ie wra­
stał w ciało, albo przywiązywali się w pozycji stojącej za włosy do ściany,
aby nie zasnąć. To też było dobre?
Odwróciłbym tok myślenia: jeżeli ci święci zostali wyniesieni na ołtarze, to na
p e w n o w ich życiu było coś, co współczesnym im chrześcijanom wydawało
się warte naśladowania. Jeżeli czytam u Jana od Krzyża „ m o c n e teksty"
o samozaparciu, to s t a r a m się to
zrozumieć, a nie odrzucić, dlate­
go że obecnie mi to nie o d p o ­
wiada. Oczywiście, że wielu
hagiografów wyświadczy­
ło
niedźwiedzią
przy­
sługę, opisując w życiu
świętych wyłącznie rze­
czy nadzwyczajne,
tak
jakby ich życie polegało
wyłącznie na tym. O p u s
LATO 2 0 0 6
Dei właśnie na to zwraca uwagę, na codzienność jako drogę do świętości: praca
dobrze wykonana, uśmiech na ustach, gdy się jest zmęczonym, o d m a w i a n i e
aktów strzelistych itd. Nie włosiennica, jak n i e d a w n o pisała „La Republica",
decyduje o duchowości O p u s Dei.
Wróćmy więc do praktyk ascetycznych stosowanych w Dziele. Innym „ma­
kabrycznym" umartwieniem zdemaskowanym przez Browna jest biczowa­
nie. Morderczy Sylas w szale ekspiacji okłada się dyscypliną, czyli - wedle
książkowego opisu - pokaźnym biczem zbudowanym z ciężkiej liny pełnej
węzłów - zresztą z resztkami zakrzepłej po poprzednich praktykach krwi
- tnących jego plecy niczym brzytwa. Znów obficie leje się krew.
To także jest b a r d z o b a r w n e , ale dalekie od prawdy. N i e k t ó r z y członkowie
O p u s Dei, po u z g o d n i e n i u tego na kierownictwie d u c h o w y m , stosują co
p r a w d a również dyscyplinę, lecz jest to nic innego, jak niewielki bicz ze
sznurka. Praktyka chłosty owymi s z n u r k a m i r ó w n i e ż jest w p i s a n a w d ł u g ą
tradycję Kościoła. Na przykład Tomasz M e r t o n w swej autobiograficznej
Siedmiopiętrowej górze opisuje, jak po w s t ą p i e n i u do z a k o n u t r a p i s t ó w p o d d a ł
262
F R O N D A 39
się ze z r o z u m i e n i e m i o c h o t ą tej praktyce. Jeżeli zaś chodzi o O p u s Dei, to
dyscypliny używa się raz na tydzień podczas krótkiej modlitwy, jak n p . Z d r o waśka. Oczywiście nie jest to ż a d n a przyjemność, ale t r u d n o też - tak jak robi
to D a n Brown - m ó w i ć o j a k i m ś w y n a t u r z e n i u . N i e p o w o d u j e to k r w a w i e n i a
czy ran. Zresztą w Kodzie Leonarda da Vinci wypaczony jest cały aspekt moty­
wacyjny u m a r t w i e n i a . Pokazywanie, że p o k u t a to przykrywka „wybielająca"
s u m i e n i e zabójcy, zakrawa na antykatolicką p r o p a g a n d ę . Z b r o d n i a r z z pre­
medytacją p o p e ł n i a swój czyn, a później oczyszcza się b i c z o w a n i e m . To jakiś
a b s u r d ! Ani w O p u s Dei, ani w ogóle w Kościele katolickim p o k u t a nigdy nie
miała takiego wymiaru. Istotą u m a r t w i e n i a jest to, by p a n o w a ć n a d ciałem,
jednoczyć się z J e z u s e m C h r y s t u s e m i z l u d ź m i potrzebującymi. To w ł a ś n i e
pewien głód, p e w n a niewygoda p r o w a d z ą do tego, żeby solidaryzować się
z innymi i mieć serce bardziej o t w a r t e na p o t r z e b y bliźniego. Wygodne serce
nie dostrzega p o t r z e b innych ludzi. Dlatego z n a m i e n n e jest, że współcześnie,
kiedy to praktyka ta jest w d u ż y m z a p o m n i e n i u , to w ł a ś n i e M a t k a Teresa tak
o t w a r t a na potrzeby innych posługiwała się dyscypliną i w y m a g a ł a tej prak­
tyki od swych sióstr.
A włosiennica?
Włosiennica, jak s a m a nazwa wskazuje, to coś szorstkiego, coś w rodzaju
podkoszulka z s u r o w e g o płótna, często z d o d a t k i e m ostrego, kłującego w ł o ­
sia. Kiedyś n o s z e n i e jej było j e d n ą z najbardziej r o z p o w s z e c h n i o n y c h form
ascezy. Współcześnie nosili ją n p . papież Paweł VI czy wybitny teolog H a n s
Urs von Balthasar. J e d n a k akurat włosiennicy w O p u s Dei się nie stosuje.
Co nie znaczy, że nie jest to praktyka g o d n a polecenia. Jeżeli k t o ś pójdzie do
jakiegoś klasztoru, to p r a w d o p o d o b n i e okaże się, że siostry mają ją w ofercie
swoich dewocjonaliów. Trzeba poszukać.
Kto w Opus Dei zachęcany jest do praktykowania wspomnianych form asce­
zy? Dan Brown podkreśla, że „wszyscy prawdziwi wyznawcy Drogi".
W s p o m n i a n e u m a r t w i e n i a cielesne, takie jak s t o s o w a n i e cilice czy dyscypliny,
są s t o s o w a n e w O p u s Dei przez tych członków, którzy nie zakładają rodzi­
ny i żyją w celibacie, tak księży, jak świeckich celibatariuszy. M a ł ż o n k o w i e
LATO 2 0 0 6
263
z dziećmi niejako n a t u r a l n i e przeżywają t r u d życia c o d z i e n n e g o i n o s z ą swój
krzyż - na przykład gdy dziecko jest nieuleczalnie c h o r e . N i e znaczy to, że
w ogóle nie praktykują ascezy, lecz stosują jej prostsze, zwyczajowe formy,
takie jak n p . p o s t w zalecanych przez Kościół okresach i d n i a c h .
To dlaczego innym członkom Dzieła, tym żyjącym w celibacie, zaleca się sto­
sowanie tych nadzwyczajnych środków zaczerpniętych z tradycji zakonnej?
Wszyscy, i zakonnicy, i świeccy, pijemy z t e g o s a m e g o źródła. N a t o m i a s t wiel­
k i m n i e b e z p i e c z e ń s t w e m dla ludzi żyjących w celibacie j e s t w y g o d n i c t w o . Ce­
libat to nie ma być takie katolickie wydanie „kultury singla", czyli „wolności
bez zaangażowań". Ktoś, k t o jest gotowy na wielkie p o ś w i ę c e n i a w młodości,
z czasem zaczyna cenić święty spokój - nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma
presji odpowiedzialności za ich u t r z y m a n i e finansowe. Regularnie praktyko­
w a n a asceza p o m a g a mu więc w tym, by nie znalazł się na m a n o w c a c h , nie
p o d d a ł się rozleniwieniu czy wygodnictwu. D r o g a do świętości nie jest sta­
tyczna. N i e m o ż e być takiej sytuacji, że w p e w n y m m o m e n c i e p o p r z e s t a n i e
się na tym, co już się osiągnęło.
Czyli celibat i związane z nim wyzwania muszą być chronione przez szcze­
gólną ascezę, aby nie uległy wypaczeniu?
Tak, z tym, że trzeba to d o b r z e z r o z u m i e ć . Celibat jest dla Królestwa Niebie­
skiego, a nie dla osoby żyjącej w celibacie. Celibat nie j e s t po t o , by mieć święty
spokój - słuchać muzyki, czytać gazety, p o d koniec d n i a oglądać wszystkie wy­
d a n i a wiadomości, pić piwko, nie m i e ć żony (lub męża) na karku. Celibat nie
jest starokawalerstwem. O s t a t e c z n y m celem celibatu j e s t droga do Królestwa
Niebieskiego oraz a p o s t o l s t w o . Największym nieprzyjacielem a p o s t o l s t w a
jest wygodnictwo. Boję się o m ł o d y c h księży, którzy z a m i a s t jak za dobrych
czasów wyjeżdżać z m ł o d z i e ż ą w góry czy chodzić na pielgrzymki, zaczynają
myśleć o odpoczynku i o wyjazdach na Kretę, do Grecji czy śladami św. Pa­
w ł a do Australii... Czasami się dziwię, że t a k daleko m o ż n a d o t r z e ć śladami
św. Pawła! Bardzo bliskie wygodnictwu jest też m n o ż e n i e dóbr, uzależnienie
od pieniędzy, wynalazków techniki. Z d u ż y m zaniepokojeniem p a t r z ę na m o ­
ich braci kapłanów, którzy są uzależnieni od k o m p u t e r a i od I n t e r n e t u . Księża
2g,J
F R O N D A 39
lubią sobie siedzieć do p ó ź n a w nocy, niby szukać jakichś ewangelizacyjnych
t e k s t ó w na necie... Myślę, że przydałoby się również w Polsce p r z y p o m n i e n i e
- także m o i m braciom księżom - o ascezie przy jedzeniu. Ł a k o m s t w o nie
należy do grzechów p i ę t n o w a n y c h przez księży, a j e d n a k jest o n o związane
z p e w n ą ociężałością u m y s ł u . A więc asceza jest d u c h o w i e ń s t w u p o t r z e b n a .
W ascezie chodzi o rodzaj o d e r w a n i a od codzienności. O d e r w a n i a po to, by
być dyspozycyjnym jak Apostołowie, którzy porzucili wszystko i poszli za
Jezusem, by podjąć tę misję, k t ó r a jest najważniejsza. Święty J o s e m a r i a zaś
chciał pokazać, że również świeccy, nie mniej niż zakonnicy i d u c h o w n i , są
wezwani w imię a p o s t o l s t w a do ofiarności. N i e ma świętości light. Oczywi­
ście O p u s Dei z tym się nie afiszuje, pości się przecież w ukryciu. S e k r e t e m
O p u s Dei jest p o w a ż n e t r a k t o w a n i e p o w o ł a n i a . Przy chrzcie świętym otrzy­
maliśmy białą szatę i t r z e b a zrobić wszystko, by jej nie plamić.
Kiedy Ksiądz zacząt stosować zalecone przez Drogę umartwienia?
Z tego, co wiem, na razie w Big Brother uczestniczy się d o b r o w o l n i e . . . m o ż e
nie wypada m ó w i ć o takich osobistych rzeczach... N i e jest to ż a d e n sekret
O p u s Dei, ale należy do życia p r y w a t n e ­
go. Kiedy się wchodzi na o k r e ś l o n ą
drogę p o w o ł a n i a - w m o i m wypad­
ku O p u s Dei - to odkrywa się t o ­
warzyszące jej wymagania. Moja
m a m a była w Auschwitz i d o ­
brze wiedziała, że cierpienie
towarzyszy człowiekowi i że
nawet największe cierpienie
może
stać się okazją do
w z r o s t u i dojrzałości. O n a
wszczepiła m n i e i r o d z e ń s t w u
tę m ą d r o ś ć życiową, k t ó r a p o ­
lega na świadomości, że prędzej
czy później s p o t k a m y się z cier­
pieniem.
To jest czymś
normalnym
dla rodziny chrześcijańskiej. W m o i m
d o m u r o d z i n n y m zawsze w piątki był przestrzegany post, co w Argentynie
wcale nie było aż tak oczywiste. Do Argentyny moja r o d z i n a trafiła na skutek
wojny. Rodzice pochodzili ze Lwowa i po wojnie nie wrócili do Polski. Teraz
m a t k a stara się uzyskać w IPN informacje, w jakich okolicznościach zginął jej
brat na początku lat 50. w Gdańsku.
O p u s Dei nauczyło m n i e p r z e d e w s z y s t k i m s t o s o w a n i a zwykłych u m a r ­
twień, n p . p u n k t u a l n e g o wstawania, intensywnej nauki, p a n o w a n i a n a d za­
chciankami. M o ż n a to nazwać k s z t a ł t o w a n i e m postawy, dzięki której przeze
m n i e nie są z m u s z e n i u m a r t w i a ć się inni. Kiedy mocniej z a a n g a ż o w a ł e m się
w Dzieło, wiedziałem już, że m o g ę podjąć także nieco poważniejsze u m a r ­
twienia. Szczerze mówiąc, nigdy nie w i d z i a ł e m w t y m nic nadzwyczajnego.
Ciekawe, że to, co na pierwszy r z u t oka wygląda b a r d z o poważnie, w istocie
nie jest aż tak t r u d n e . Najtrudniejszy jest s a m fakt p a m i ę t a n i a o r y t m i e prak­
tyk pokutnych. To tylko dwie godziny dziennie, a u t r z y m a n i e takiego porząd­
ku p o m a g a człowiekowi być w ciągłej czujności.
A można się wtedy skupić na czymkolwiek?
Oczywiście, że m o ż n a się skupić na pracy i na r o z m a i t y c h innych zajęciach.
Więcej nawet, dodaje to t e m u , co robimy, smaku, głębi, n o w e g o w y m i a r u .
Na przykład p e w i e n chirurg należący do O p u s Dei twierdził, że cilice zakłada
specjalnie na czas operacji, gdyż „ p o m a g a mu to w koncentracji i przypomina,
że wykonuje operację nie tylko dla pacjenta, lecz także dla Boga".
Czy w innych współczesnych formacjach albo zakonach nadal stosuje się
tego typu praktyki?
Tak, choć większość, niestety, z tego zrezygnowała. M ó w i się, że zakony,
które potrafiły u t r z y m a ć p e w i e n dryl i wymagania, mają też n o w e p o w o ł a n i a .
A gdzie wymagania się obniżają, t a m z czasem ulega się dyktatowi telewizji
i innych rozrywek albo sprzeniewierza dyscyplinie czasowej.
Pragnę zaznaczyć, że d u c h O p u s Dei nie nawiązuje do d u c h o w o ś c i zakon­
nej. Nie jest to d o s t o s o w a n i e praktyk zakonnych do świeckich. P o d o b i e ń s t w a
wynikają z Ewangelii. To C h r y s t u s oddał za n a s życie na krzyżu. K a p ł a ń s t w o
C h r y s t u s a jest związane z ofiarą. Gdy świecki odkrywa, na czym polegają
266
F R O N D A 39
zobowiązania chrztu, r o z u m i e , że m u s i p o d e j m o w a ć ofiarę. Pierwszą rzeczą,
którą m a l u c h otrzymuje w kościele, jest z n a k krzyża na czole, i to jeszcze
przed c h r z t e m świętym.
Ludzie, którzy nie rozumieją sensu ascezy, często pytają: „Czemu ma służyć
zadawanie sobie cielesnego cierpienia?".
Warto zwrócić uwagę na słowo „służyć", zawarte w p y t a n i u . . . J e s t e ś m y za­
nurzeni w niesamowicie p r a g m a t y c z n y m świecie. Miłość n i c z e m u nie służy!
C z e m u ma służyć zatrzymanie się przy cierpiącym? D o b r y S a m a r y t a n i n stra­
cił czas i d w a denary, żeby p o m ó c cierpiącemu. Niewątpliwie skomplikowało
mu to życie. C z e m u ma służyć troska o biednych? C z e m u ma służyć posiada­
nie wielu dzieci? Przecież dzieci przeszkadzają w karierze. C z e m u ma służyć
pójście pieszo do Częstochowy, jeżeli m o ż n a pojechać a u t o b u s e m ? Piel­
grzymka nie jest po to, żeby było fajnie. Oczywiście pielgrzymka dla m ł o d y c h
ludzi m o ż e mieć i taki wymiar, i to też jest w a ż n a sprawa, ale najważniejszym
w y m i a r e m jest składanie P a n u Bogu ofiary. Dojrzewanie p o w o ł a n i a polega
na tym, że od góry Tabor p r z e c h o d z i m y do Golgoty. Czyli od tego, że coś jest
fajne, do tego, że taka jest wola Boża. „Fiat, niech się s t a n i e . . . " . Taki s p o s ó b
myślenia odnajdujemy już u A b r a h a m a . Dlaczego Bóg wymagał od niego
ofiary? Dlaczego A b r a h a m p o r z u c a wszystko i rusza? C z e m u ma służyć głód
towarzyszący p o s t o m zalecanym przez Kościół? Przecież nie chodzi o p r o ­
m o w a n i e anoreksji. Trzeba zrozumieć, że zostaliśmy o d k u p i e n i przez ofiarę
C h r y s t u s a i my, chrześcijanie, jeżeli c h c e m y iść za C h r y s t u s e m , m u s i m y się
z tą ofiarą jednoczyć.
Na przykład poprzez biczowanie?
Na p e w n o biczowanie przypomina o Męce Pańskiej, na p e w n o przypomina
o tym, że zostaliśmy odkupieni poprzez cierpienie. Ale jest też drugi wymiar,
już bardziej przyziemny, ascezy - po p r o s t u p o m a g a n a m o n a żyć w pewnej
dyscyplinie. Niełatwo panować n a d starym człowiekiem. Asceza bez w y m a g a ń
zazwyczaj się nie sprawdza, prowadzi do utraty czujności. A nasze słabości nie
śpią! Lepiej zapobiegać, niż leczyć. U m a r t w i e n i a to taka szczepionka na nasze
podłości. Każdy z nas jest zdolny do najbardziej paskudnych grzechów.
LATO 2 0 0 6
267
No dobrze, ale jak Ksiądz wcześniej zauważył, samo życie często przysparza
nam tyle trudu i cierpienia, że niejako odgrywa to rolę umartwienia. Może
zatem wobec tego znoju i zmagania nie powinno się nakładać na siebie do­
datkowych wyrzeczeń i cierpień?
Bez dobrowolnych u m a r t w i e ń b a r d z o t r u d n o przyjmować te, k t ó r e przynosi
s a m o życie. Spontanicznie o b n i ż a m y poprzeczkę i p o d e j m u j e m y p o k u t ę tylko
wtedy, gdy nie m a m y i n n e g o wyjścia. Gdy m n i e boli głowa, gdy teściowa mi
kołki na głowie ciosa (nie m a m teściowej), cóż, ofiaruję to P a n u Bogu. Świa­
dectwo m i s t y k ó w uczy, że jeżeli nie ma d o b r o w o l n e g o u m a r t w i e n i a , to b i e r n e
u m a r t w i e n i e przynosi niewiele korzyści. M a m takie doświadczenie z Argen­
tyny: kiedy pociąg jedzie przez pustynię, pojawia się o g r o m n a ilość kurzu.
Żeby nie zakaszleć się na śmierć, t r z e b a wszystko uszczelnić: okna, drzwi,
szczeliny. Ale pociągu, który jest w r u c h u , nie da się do końca uszczelnić.
Rozwiązanie jest b a r d z o p r o s t e : p o d n o s i się troszeczkę ciśnienie w e w n ą t r z .
Dzięki t e m u kurz nie m o ż e się d o s t a ć do środka. C z y m ś t a k i m jest u m a r ­
twienie. Jeżeli poprzez d o b r o w o l n e u m a r t w i e n i e nie p o d n i e s i e m y ciśnienia
w e w n ę t r z n e g o , to po p r o s t u t e n świat będzie w n a s wchodził jak kurz. My
n a t o m i a s t nie będziemy wpływać na świat. Tym s a m y m nie b ę d z i e m y mieli
również siły, żeby zapanować n a d alkoholem, n a d k o n s u m p c j ą w różnych wy­
daniach albo n a d w ł a s n y m c h a r a k t e r e m . Po p r o s t u stresy n a s rozłożą. A więc
2fig
F R O N D A 39
n p . ta dyscyplina, jak s a m a n a z w a wskazuje, dyscyplinuje n a s . Oczywiście nie
jest to, p o w t a r z a m , jedyna d r o g a i O p u s Dei bez niej doskonale m o g ł o b y się
obyć. My nie m a m y copyrightu na dyscyplinę.
Jak Ksiądz wcześniej zaznaczył, forma ascezy, jaką podejmujemy, jest za­
leżna od sytuacji życiowej i naszych zadań. Ale też chyba od okresów życia,
możliwości, zdrowia?
Oczywiście forma ascezy m o ż e i p o w i n n a się zmieniać. Wciąż pojawiają się
kolejne wyzwania. Każdy okres w życiu ma swój s m a k i charakter, a r o z s ą d n a
asceza pozwala odnaleźć swoje miejsce niezależnie od tego, czy ma się 30,
40 czy 60 lat. Opaska czy łańcuszek w s t a r s z y m wieku n i e są już p o t r z e b n e ,
bo w t e d y pojawiają się n p . n i e p r z e s p a n e noce. Asceza polega w t e d y na tym,
by się nie skarżyć, nie dosypiać podczas ważnej r o z m o w y czy konferencji, nie
popaść w h i p o c h o n d r i ę i p a n o w a ć n a d c h a r a k t e r e m . Przecież są rzeczy, k t ó r e
w starszym wieku b a r d z o wyprowadzają z r ó w n o w a g i . Osobiście p o d z i w i a m
Jana Pawła II, który, gdy już się nie m ó g ł u ś m i e c h a ć , bo po p r o s t u zesztyw­
niała mu twarz, najbardziej ubolewał n a d tym, że stracił u ś m i e c h . Ten jego
wielki wysiłek na o s t a t n i m etapie życia, żeby nie pokazywać cierpienia na
twarzy, był niesłychanie poruszający.
Chrześcijaństwo to przede wszystkim łaska, a Ksiądz tutaj cały czas o pano­
waniu nad sobą, dyscyplinie...
Oczywiście na pierwszym miejscu jest s p o t k a n i e z C h r y s t u s e m . To jest ła­
ska! Dar i tajemnica. N i k t nie zasłużył na to, by usłyszeć od J e z u s a „pójdź za
M n ą ! " Łaska i odpowiedź. Krzyż to moja o d p o w i e d ź . Miłość szuka znaków,
szuka formy. Zakochany kupuje kwiaty, by ofiarować je swej u k o c h a n e j . To
na modlitwie odkrywamy, że Bóg jest Ojcem, a p o t e m m ó w i m y „bądź w o l a
Twoja", „przyjdź Królestwo Twoje". Świętość polega p r z e d e w s z y s t k i m na
pozwoleniu, by to Bóg działał w n a s z y m życiu, przemieniając je. To j e s t ot­
warcie się na działanie łaski. O w o p o z w o l e n i e oznacza o b u m i e r a n i e „ s t a r e g o
człowieka". W tej perspektywie łatwiej z r o z u m i e ć , co znaczy p o w s z e c h n e
p o w o ł a n i e do świętości. Znając wiele historii świętych, wiedząc, że podczas
procesu kanonizacyjnego poszukuje się c n ó t heroicznych, m o ż n a nabrać mylLATO 2 0 0 6
269
nego wyobrażenia o tym, czym jest świętość. C z ę s t o wówczas myślimy: to
nie dla m n i e , nie c z u ł b y m się na siłach, by być tak heroicznym, to zbyt wielki
ideał dla m n i e . Ale w t e d y świętość byłaby p r z e z n a c z o n a tylko dla wielkich,
takich, jakich widzimy na ołtarzach, którzy b a r d z o się od n a s , n o r m a l n y c h
grzeszników, różnią. C n o t a heroiczna nie oznacza, że święty był k i m ś w r o ­
dzaju s p o r t s m e n a świętości, który wykonuje p e w n e ćwiczenia nieosiągalne
dla zwykłych ludzi. Jest d o k ł a d n i e o d w r o t n i e - kiedy w życiu człowieka obja­
wia się obecność Boga, wówczas wyraźnie widać to wszystko, czego człowiek
nie jest w stanie zrobić sam.
P o w i e m jeszcze raz, że my w O p u s Dei nie p r o m u j e m y dyscypliny i w ł o siennicy za wszelką cenę. Dzieło nie jest p r o m o t o r e m czegoś, co być m o ż e
tradycyjnie jest bardziej związane z p o w o ł a n i e m z a k o n n y m . J e d n a k nie odci­
n a m y się również od tradycji Kościoła i szczerze dziękujemy D a n o w i B r o w n o ­
wi za to, że zmobilizował nas, by otwarcie m ó w i ć na te tematy.
ROZMAWIALI: RAFAŁ TICHY I MAREK HORODNICZY
Obszernie na temat opinii Opus Dei o Kodzie Leonarda da Vinci na stronie www.opusdei.pl
Protest właścicieli pięciu największych bydgoskich SEX
SHOPÓW w sprawie okupowania ich przybytków przez
osoby odprawiające pokutę. Przedsiębiorcy narzekają, że
od ponad trzech tygodni pod drzwiami ich sklepów koczu­
ją młodzi ludzie odziani w wory pokutne.
SZTURM
NA
SEX SHOPY
W zeszłym tygodniu „Nasza Gazeta" opublikowała reportaż na t e m a t renesan­
su popularności tradycyjnych m e t o d pokutnych. Autor reportażu pisał m.in.:
Co najmniej od pięćdziesięciu lat wierni udający się do spowie­
dzi zaraz po wyznaniu swoich win słyszą: „Proszę odmówić
Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario" albo „1 raz Litanię do
Najświętszego Serca Jezusa". Dzisiaj jesteśmy
świadkami radykalnego przełomu. Sami peni­
tenci zaczynają prosić o surową pokutę.
Najciekawsze jest to, źe wielu kapła­
nów chętnie na to przystaje.
Jaki cel przyświeca tym
wszystkim, którzy na
przekór wygodni­
ctwu chcą do­
browolnie
poczuć
na
LATO 2 0 0 6
271
sobie ciężar grzechu? Pani Teresa mówi wprost: „Grzechy odbijają mi
się czkawką pomimo Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario. Zawsze jak dosta­
wałam taką króciutką pokutę, to klękałam na posadzce kościoła i poku­
tę miałam z głowy. Teraz jest zupełnie inaczej". Pan Leszek nie zakłada
zlej woli spowiedników: „Oni myślą, że sama modlitwa wystarczy. I to
taka na odwal. A to nieprawda. Najważniejsze, to pamiętać, że taki
duży grzech to naprawdę potrafi człowieka zabić".
Okazuje się, że Pani Teresa i Pan Leszek nie są wcale wyjątkami.
W Bydgoszczy powstała specjalna strona internetowa www.radykalnapokuta.pl, na której wierni dzielą się swoimi przemyśleniami w spra­
wach dotyczących technik pokutnych. Najbardziej zaskakująca okazała
się popularność strony. Po dwóch miesiącach obecności w sieci odwie­
dza ją regularnie ponad 3500 „unikalnych użytkowników". Wygląda
na to, że ruch pokutników zatacza coraz szersze kręgi. Znany katolicki
piosenkarz Krzysztof Krawczyk powiedział „Naszej Gazecie": „W tym
szaleństwie jest jakaś metoda!".
Artykuł nie pozostał bez wpływu na
opinię publiczną. Sprawą zaintere­
sowała się telewizja. Dziennikarze
dowiedzieli się o wszystkim z pisma,
które czekało na nich w poniedziałek
rano. Okazało się, że był to protest
pięciu
największych
bydgoskich
SEX S H O P Ó W w sprawie okupo­
wania ich przybytków przez osoby
odprawiające pokutę. Przedsiębiorcy
narzekali, że od p o n a d trzech tygodni
pod drzwiami ich sklepów koczują
młodzi ludzie odziani w wory pokut­
n e . Biznesmenów najbardziej szokuje
jednak fakt, że stosują oni bicze i pej­
cze niezgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem. Przy wtórze pieśni religijnych
słychać trzask chłostanej skóry, a co bardziej radykalni pokutnicy dobrowolnie
zakuwają się w kajdanki, przywołując z pamięci niedostępne już w żadnym SEX
272
FRONDA 39
SHOPIE dyby. Cały ten makabryczny spektakl odstrasza klientów. Chcący pozo­
stać anonimowy, stały bywalec R Ó Ż O W E G O OGIERA mówi bez ogródek: „Ci
ludzie przeszkadzają mi w zakupach. Ich religijny fundamentalizm wzbudza we
m n i e obrzydzenie, a poza tym kiedy ich widzę, pryska gdzieś urok samotnych,
cotygodniowych zakupów!". Właściciele sklepów nie cieszą się ze wzrostu obro­
t ó w i ogromnego popytu na akcesoria. Mariola „Pomarańcza" Płochowiak: „To
jest sezonowa moda. A ilu n a m stałych klientów ci fanatycy odstraszą? Przecież
już teraz czuję się jak w tym średniowiecznym filmie Imię różyl U".
Problem wydaje się znacznie bardziej skomplikowany. O t ó ż r u c h y p o k u t n e
r o s n ą w siłę - t e n fakt pozostaje bezdyskusyjny. Aktywność c z ł o n k ó w r u c h u
skupia się na miejscach, w których m o ż n a bez p r o b l e m u zaopatrzyć się w p r o ­
fesjonalny sprzęt do u m a r t w i e n i a . J u ż dziś właściciele SEX S H O P Ó W drżą na
s a m ą myśl o tym, że p o p u l a r n o ś ć radykalnej p o k u t y mogłaby jeszcze bardziej
wzrosnąć. Mariola „ P o m a r a ń c z a " Płochowiak: „A jeśli b ę d ę m u s i a ł a swoje
m a ł e , przytulne przedsiębiorstwo zamienić w sklep z dewocjonaliami?".
Taka perspektywa staje się coraz bardziej realna.
Bądźmy szczerzy: ilu z nas dostrzega związek z Maryją,
widząc przejeżdżającego mercedesa?
Kawalerowie
Niepokalanej
VITTORIO
MESSORI
Upierać się przy szczegółach, czy dać sobie spokój? Nie ma bowiem niemalże dnia,
nie tylko w gazetach, lecz - co jest o wiele poważniejsze - także w książkach uzna­
wanych za zacne, by nie popaść w spory zamęt. A mówię, oczywiście, o dogmacie
o Niepokalanym Poczęciu, mylonym z innym, tym o Dziewiczości Maryi, to jest
o „poczęciu bez udziału człowieka, za sprawą Ducha Świętego". W tym wypadku
zdaje się nie wchodzić w grę jedynie ignorancja religijna naszych współczesnych,
wszak niewątpliwa i wciąż wzrastająca, także z winy pewnej katechezy. Wydaje się
wręcz, że owe dwa słowa - Niepokalane Poczęcie - instynktownie przywodzą na
274
F R O N D A 39
myśl nie poczęcie Maryi, ale Jezusa; dziewiczość Maryi, a nie uchronienie Jej od
grzechu pierworodnego ze względu na odkupienie spełnione przez Syna.
Z a m ę t jest na tyle p o w s z e c h n y i uporczywy, iż daje do myślenia, że być
m o ż e s a m o sobie jest w i n n e wyrażenie: być m o ż e jakieś określenie mniej
d w u z n a c z n e m o g ł o b y ułatwić przyjęcie jego treści. Cóż z a t e m , wymienić?
D o g m a t z 1854 roku m ó w i , jak w i a d o m o , o „pojedynczej łasce i przywile­
ju", poprzez który Maryja „została u s t r z e ż o n a " . Wydaje mi się z a t e m , że nie
byłoby o d s t ę p s t w e m o d wierności d o g m a t o w i zastąpienie N i e p o k a l a n e g o
Poczęcia czymś w rodzaju „Przywileju maryjnego" l u b „ U s t r z e ż e n i a M a r y i " .
Gdyby problem poddać uwadze Kościoła, j e s t e m przekonany, że nie zabra­
kłoby teologom zdolności znalezienia innych zamiennych wyrażeń. Lepszych
niż moje, takiego dyletanta, jakim jestem. W tym miejscu jednakże pojawia się
problem, i to niemały w perspektywie wiary. Jak w i a d o m o , d o g m a t p r o k l a m o ­
wany uroczyście przez Piusa IX był jedynym w jakiś s p o s ó b „ p o t w i e r d z o n y m "
przez Niebo cztery lata później, poprzez objawienia w Lourdes. Więcej jeszcze,
właśnie taka formuła teologiczna zdała się być zaaprobowana do tego stopnia,
że owego 25 marca 1858 roku Pani określiła s a m ą siebie jako „Niepokalane
Poczęcie". Jakże więc moglibyśmy interweniować, n a w e t m i m o dobrych chęci
rozjaśnienia nieco pojęć ludziom, łącznie z tymi, którzy piszą książki i gazety
i którzy myślą o „dziewiczości", podczas gdy chodzi o „grzech p i e r w o r o d n y " ?
Może lepiej dać sobie spokój? Póki co, z a d o w ó l m y się, na ile to konieczne,
uściśleniem: że mianowicie, jak uczy doświadczenie, bez cienia wątpliwości
chodzi o wysiłek syzyfowy.
Jak czytelnicy wiedzą, o p u b l i k o w a ł e m książkę (Cud), k t ó r a o p o w i a d a prze­
dziwną historię dziejącą się w XVI-wiecznej Hiszpanii. Rejon Aragony, gdzie
miał miejsce niesłychany znak, p o z o s t a w a ł p o d k o n t r o l ą z a k o n u Calatrava.
C h o d z i ł o o j e d e n z tych z a k o n ó w mnichów-rycerzy, s p o ś r ó d których naj­
słynniejszy przykład ( m ó w i się o t y m aż nazbyt często w książkach i filmach
fantastycznych) stanowi zakon templariuszy.
Akurat na p o t r z e b y tejże książki p r z e b a d a ł e m , m i ę d z y w i e l o m a i n n y m i
d o k u m e n t a m i , Voto de sangrie en fawor de la Immaculada, ś l u b s k ł a d a n y uroczy­
ście przez kawalerów Calatravos 23 g r u d n i a 1652 roku. Z kwestii niepokala­
nego poczęcia Maryi Hiszpania uczyniła rodzaj p u n k t u h o n o r u czy też p r o b ­
l e m u n a r o d o w e g o . Kiedy ta p r a w d a (jeszcze nie p r z y b r a n a w d o g m a t ) bywała
LATO 2 0 0 6
275
n e g o w a n a z a m b o n y jakiegoś kaznodziei, b u d z i ł a takie p u b l i c z n e zamieszki,
iż królowie musieli zakazywać p o d o b n y c h negacji i angażowali się w naciska­
nie Rzymu, by dotarł do jasnych orzeczeń. J e s t to h i s t o r i a na tyle pasjonująca,
że poświęcimy jej specjalny rozdział.
Z r e s z t ą sami Caballero de Calatrava, mnisi-rycerze walczący na froncie
Reconąuisty, dodali do trzech tradycyjnych dla życia z a k o n n e g o ś l u b ó w
jeszcze jeden. Brzmi on w oryginalnym d o k u m e n c i e z XVII wieku n a s t ę p u ­
jąco: „Przysięgamy, że zawsze b ę d z i e m y bronić, twierdzić i podtrzymywać,
iż chwalebna Dziewica Maryja, Pani Nasza, była p o c z ę t a bez z m a z y grzechu
p i e r w o r o d n e g o i nie zgrzeszyła w A d a m i e . Aby b r o n i ć owej niezaprzeczal­
nej prawdy, k t ó r a przyczynia czci tak wzniosłej Dziewicy, b ę d z i e m y walczyć
z Bożą p o m o c ą hasta la muerte (aż do ś m i e r c i ) " .
Dalej padają i n n e stwierdzenia, r ó w n i e zobowiązujące, na przykład:
„Ślubujemy i przysięgamy nie przyjmować nikogo do n a s z e g o szlachetnego
zakonu, jeśli nie wypowie o w e g o specjalnego ślubu i przyrzeczenia, z a n i m
podejmie i n n e zobowiązania religijne".
Z tą typową p o w a g ą hiszpańską, s k ł o n n ą p o s u n ą ć się aż do przesady (owo
Todo o nada, wszystko albo nic, zapewniające wielkość i szlachetność, lecz czę­
sto także tragedie), na d w a wieki wcześniej, z a n i m Rzym ogłosi d o g m a t , ci ka­
walerowie byli gotowi raczej u m r z e ć , niż wyrzec się N i e p o k a l a n e g o Poczęcia!
Być m o ż e też i dlatego Pani, k t ó r a w ł a ś n i e w t e n s p o s ó b n a z w a ł a siebie samą,
zechciała objawić się w Pirenejach, k t ó r e Francja dzieli z Hiszpanią?
Pytanie bez odpowiedzi, rzecz jasna. N i e m n i e j to, co m n i e p o p y c h a do
wskazania na p e w i e n szczególny zbieg okoliczności, na jaki natrafiłem w m o ­
ich poszukiwaniach, gdy p i s a ł e m Cud, to fakt, że ks. J e r ó n i m o M a s c a r e n n a s ,
dowódca i przełożony generalny z a k o n u Calatrava, t e n sam, k t ó r y złożył
„ślub k r w i " w 1652 roku, był z a r a z e m „ b i s k u p e m w y b r a n y m Leiria". A t o ,
jak w i a d o m o , m a l u t k a diecezja portugalska, na której t e r y t o r i u m znajduje się
miejscowość Fatima.
Okazuje się, że tajemnicze nici „zbiegów okoliczności" i „ p r z y p a d k ó w "
przebiegają p o d s p o d e m , gdziekolwiek zechce się kopać w maryjnym m i s t e ­
rium.
Z p e w n o ś c i ą myślał także o Hiszpanii i jej porywie ku Virgen J o h n H e n r y
N e w m a n , który w taki s p o s ó b o d p o w i a d a ł s w y m b r a c i o m p r o t e s t a n t o m ,
276
FRONDA 39
oskarżającym go o przystąpienie do „ m a r i o l a t r ó w " : „Jeśli przyjrzymy się
Europie, odkryjemy, że zaprzestały czcić Boskiego Syna i przeszły w s t r o n ę
banalnego h u m a n i z m u nie narody, k t ó r e wyróżniały się n a b o ż e ń s t w e m d o
Maryi, lecz akurat te, k t ó r e odrzuciły takie n a b o ż e ń s t w o . Gorliwość w chwa­
leniu Syna wygasła t a m , gdzie nie szła w parze z żarliwością w wysławianiu
Matki. Katolicy będący, całkiem niesłusznie, oskarżani o czczenie s t w o r z e n i a
zamiast Stwórcy, czczą Go nadal. Podczas gdy oskarżyciele, którzy m n i e m a l i
czcić Boga z większą „czystością", przestali Go czcić w ogóle".
Prosta prawda, k t ó r ą w i e l o k r o t n i e przypominaliśmy: jak pokazuje nie­
u s t a n n e doświadczenie historyczne, o b e c n o ś ć Maryi s t a n o w i m o c n y czynnik
stabilności C r e d o . Mariologia to gwarancja p r a w o w i e r n o ś c i chrystologii, k t ó ­
rej w e w n ę t r z n i e i wyłącznie służy.
Pobuszujmy dalej w n o t a t k a c h , r ó w n i e ciekawych. Weźmy, na przykład
to: na początku wieku p e w i e n wielki t e c h n i k (i przemysłowiec) niemiecki, in­
żynier Daimler, p o s t a n o w i ł w y p r o d u k o w a ć samochody, k t ó r e p o d w z g l ę d e m
jakości i wyposażenia byłyby najlepsze w E u r o p i e .
Z a n i m w d r o ż o n o produkcję s a m o c h o d u , należało znaleźć n a z w ę . Daimler,
katolik, wybrał imię swej córki, której, m i m o że była N i e m k ą , n a d a ł j e d n o
z imion, jakie Hiszpanki czerpią z t y t u ł ó w używanych do wzywania Matki
Bożej. W tym wypadku Mercedes p o c h o d z i od Nuestra Senora de las Mercedes,
N a s z a Pani Łaskawa. Nazwa, jak w s z y s t k i m w i a d o m o , zdobyła sobie takie
powodzenie, że n a w e t papieże (oczywiście ci aktualni) tradycyjnie używają
a u t nazywających się tak s a m o jak córka niemieckiego inżyniera.
Jasne, że to zwyczajna anegdotka. Lecz być m o ż e nie taka bezużyteczna,
by stwierdzić często n i e o c z e k i w a n ą o b e c n o ś ć „Maryjną". Bądźmy szczerzy:
ilu z n a s dostrzega związek z Maryją, widząc przejeżdżającego m e r c e d e s a ?
I n n a ciekawa n o t a t k a . P e w n a definicja s a n k t u a r i u m , k t ó r ą z a n o t o w a ł e m ,
znajdując ją nie p a m i ę t a m j u ż gdzie: „Miejsce, w k t ó r y m m o ż n a r o z m a w i a ć
z Maryją i, za jej p o ś r e d n i c t w e m , z C h r y s t u s e m , z cała Trójcą, bez p o t r z e b y
wybierania n u m e r u k i e r u n k o w e g o . . . " .
Odnajduję k o m e n t a r z j e d n e g o p r o t e s t a n t a z racji p e w n e g o rodzaju m a ł e ­
go katolickiego midrasza, właściwego dla starej, cennej dewocji maryjnej.
Pewnego razu Jezus, ze s p u s z c z o n ą g ł o w ą i z u ś m i e c h e m , żalił się: „Nic się
LATO 2 0 0 6
277
nie da zrobić. N a w e t ci, k t ó r y m tu w niebie św. Piotr z a m y k a drzwi, w c h o d z ą ,
moja Matka w p u s z c z a ich b o w i e m przez o k n o " .
Zgorszenie, jak powiedziałem, t e g o p o w a ż n e g o p r o t e s t a n t a , o k t ó r y m
właśnie czytam, tkwi w tym, że uznaje się w Maryi z d o l n o ś ć do przebaczenia,
do przygarniania i do miłosierdzia większą od J e z u s o w e j . J a s n e , że t r z e b a
uważać. Lecz m u s i m y także zważać na sensusfidei wiernych, którzy od zawsze
i n s t y n k t o w n i e uciekają się do Matki, gdy w jakiś s p o s ó b czują się „skrępowa­
n i " w obliczu Syna. Dlaczego a k u r a t t e n rodzaj p o r u s z e n i a serca p o p y c h a ich
w kierunku macierzyńskiego p o ś r e d n i c t w a ?
Być m o ż e kryje się w tym jakaś tajemnica, której m o ż e m y dostrzec jedynie
kontury? Wyrok w trybunale Jezusa skłania się, oczywiście, w s t r o n ę m i ł o ­
sierdzia, lecz o n o współistnieje ze sprawiedliwością. Miłość nie istnieje, jeśli
zapomina czy pomija prawdę; tę o n a s z y m grzechu, którego przygniatająca
rzeczywistość m u s i mieć swój ciężar, jeśli Boża sprawiedliwość chce się ostać.
A z a t e m : m o ż e Maryja w Boskim planie z o s t a ł a p r z e w i d z i a n a jako tylko
i wyłącznie „miłosierdzie", by przeciągnąć w a g ę Syna na s t r o n ę przebacze­
nia? Może C h r y s t u s chce w Niej znaleźć rodzaj alibi - d o p u ś ć m y to n i e o d p o ­
wiednie s ł o w o - by pójść drogą miłosierdzia, p o z a to, czego d o m a g a ł a b y się
sprawiedliwość? Może w tym tkwi sekret, k t ó r y wierzący od w i e k ó w instynk­
t o w n i e wyczuwają i który rzuca ich na kolana p r z e d o b r a z e m Dziewicy i każe
chwytać za różaniec w największej potrzebie?
Pytania t r u d n e , ryzykowne, z konieczności nieścisłe, lecz m o ż e g o d n e
d o d a t k o w e g o pogłębienia?
Pogłębiać jest co, zaledwie o t y m mówiliśmy, by pojąć choćby cokolwiek
z maryjnej zagadki. Posłuchajmy na t e n t e m a t J e a n a G u i t t o n a : „Dziewica,
która w Ewangelii wciąż rozważa («Maryja rozważała wszystkie te sprawy
w swym sercu»), ściągnęła na siebie refleksję wierzących, k t ó r a t r w a j u ż od
d w u d z i e s t u wieków. U św. J a n a cała i s t o t a mariologii jest j u ż obecna; lecz
trzeba było czasu, by nakreślić Jej oblicze i Jej rolę w planie Boga. Maryja,
by być zrozumiana, wymaga długiego czasu, tysiącletniego życia Kościoła. Ta
Dziewica, «która rozważa», d o m a g a się na t e m a t swego i s t n i e n i a spokojnego
przemyślenia".
W swym D r u g i m Liście do Koryntian (4, 3) św. Paweł m ó w i o „Ewangelii
zakrytej" dla tych, „którzy nie w i d z ą jej blasku". By o d n i e ś ć się do tego,
27g
F R O N D A 39
co mówił powyżej G u i t t o n : m o ż e jest w t y m jakaś tajemnicza w s k a z ó w k a
Apostoła o d n o ś n i e do tej „ewangelii Maryi", która, aby się odsłonić, w y m a g a
w i e k ó w refleksji?
Ponieważ ludzie potrzebują Matki, d u ż ą literą, p o z a tą, k t ó r ą im dał rejestr,
gdy odstawili na b o k Matkę niebieską, zaczęli p o s z u k i w a ć innej.
I tak, wraz z XVIII wiekiem i rewolucją francuską (a zwłaszcza z XIX
i XX wiekiem nacjonalizmów) w y ł o n i ł a się Ojczyzna, d u ż ą literą, jako Wielka
Matka. Dla niej, jak niegdyś zakonnicy, poświęcają się n o w i m n i s i - wojskowi.
Oficerowie to jakby h o n o r o w e d u c h o w i e ń s t w o w służbie Matki Ojczyzny. Ta,
w o d r ó ż n i e n i u od Matki ewangelicznej, w y m a g a ofiar ludzkich, ofiar z tych,
którzy „polegli na polu c h w a ł y " . Ojczyzna n i e przez przypadek przedstawia­
na jest jako m ł o d a dziewica: wystarczy w s p o m n i e ć o włoskich, francuskich
i wielu innych znaczkach pocztowych lub m o n e t a c h . Albo s p r ó b o w a ć o d m a ­
wiać litanię loretańską, o d n o s z ą c ją do Ojczyzny: będzie m o ż n a zauważyć, że
w większości „działa", że n a p r a w d ę z a m i a n a zaszła.
Byłem o s t a t n i o w tej Hiszpanii, o której w s p o m i n a ł e m , a k t ó r a rozpędzi­
ła się niepokojącym dryfem w s t r o n ę o d e r w a n i a się od własnej tradycji. Na
wszystkich koszarach czytałem h a s ł o : Todo por la Patria. N i e m o g ł e m n i e p o ­
myśleć o Totus tuus, k t ó r e J a n Paweł II przejął od św. Ludwika Marii G r i g n i o n
LATO 2 0 0 6
2
79
de M o n t f o r t a i umieścił w h e r b i e swego pontyfikatu. J e d n y m s ł o w e m : „ N i e
dowierzaj n a ś l a d o w c o m " ; jest o czym p a m i ę t a ć .
I n n a notatka,
k t ó r a wydała mi
się błyskotliwa,
wydobyta raz jeszcze
z G u i t t o n a : „Maryja s t a n o w i syntezę czasu, łącznik p o m i ę d z y d w i e m a wiecznościami. W Jej N i e p o k a l a n y m Poczęciu było to, co w y p r z e d z i ł o katastrofę
Adama. W Jej W n i e b o w z i ę c i u było to, co k o ń c o w e dla ludzkości, ów p o w r ó t
Syna, który O n a antycypuje. Jest O n a S t w o r z e n i e m początku i k o ń c a " .
W i a d o m o , że część teologii i egzegezy dzisiejszej w y s u w a k ł o p o t l i w e oskarże­
nia p o d a d r e s e m dziewiczego zrodzenia Jezusa. O d p e w n e g o czasu p r o t e s t a n ­
tyzm liberalny zaprzecza m u , traktując m a ł ż e ń s t w o Maryi i Józefa jako ludzki
związek jak każdy inny i twierdząc, że p i e r w o r o d n y J e z u s m i a ł wielu braci
i wiele sióstr. Lecz także w ś r ó d katolików n i e b r a k escamotoges, przemilczeń,
gry słów, by powiedzieć i nie powiedzieć, jakbyśmy mieli do czynienia z m i ­
t e m nie do przyjęcia. Mieliśmy t e g o przykład w pewnej nowej encyklopedii
zredagowanej przez katolików i polecanej przez j e d n e g o biskupa.
A z a t e m nie pozostaje bez racji C h a r l e s G u i g n e b e r t , k a p ł a n e k s k o m u n i kowany z p o w o d u swych t w i e r d z e ń egzegetycznych, lider m o d e r n i z m u , k t ó r y
doszedł do u t r a t y wiary w Ewangelię, stając się na koniec (zgodnie z t y p o w ą
p r z e m i a n ą : od miłości do filantropii, od Kościoła ku loży m a s o ń s k i e j i jej
„ h u m a n i z m o w i " ) p e w n e g o rodzaju a p o s t o ł e m Stowarzyszenia N a r o d ó w , tej
mieszanki hipokryzji i n i e m o ż n o ś c i , w k t ó r y m to ów k a p ł a n C h r y s t u s o w y
dostrzegał pojawiające się mesjańskie Królestwo na z i e m i . . . Każdy cieszy
się tym, co go zadowala. G u i g n e b e r t j e d n a k ż e przekonywał swoich kolegów
biblistów i teologów, którzy pozostali w Kościele, n i e m n i e j p e ł n y c h r e z e r w
i wątpliwości: „ Widzieć dziewicę, k t ó r a rodzi dziecko, n i e jest czymś bardziej
niewiarygodnym, niż widzieć u m a r ł e g o , k t ó r y opuszcza swój g r ó b " .
Pozbawione wszelkiej logiki jest zatem, jak to czyni pewien typ teologii, za­
przeczanie dziewiczemu narodzeniu, by w dalszej kolejności utwierdzać się w wie­
rze w zmartwychwstanie. Jednym słowem: kto nie przyjmuje początku Ewangelii,
nie może p o t e m ocalić jej końca. O t o stwierdzenie twórcy starego modernizmu.
I n n a notatka, k t ó r ą należałoby zgłębić. Maryja n i e uczestniczy, co najwyżej
odrobinę, w słowach Jezusa. N i e uczestniczy w Jego n a u c z a n i u . Lecz uczest280
F R O N D A 39
niczy w Jego ciele: Mesjasz wyszedł z Jej łona, po dziewięciu d ł u g i c h miesią­
cach wzrastania. Więź łącząca obydwoje n i e jest flatus vocis, ale czymś więcej:
więzią ciała i krwi.
Czyż chrześcijaństwo n i e jest s a m y m J e z u s e m , n i e jest Jego O s o b ą , nie
jest ciałem i krwią Eucharystii? Z a t e m „uczestniczyć" w ciele J e z u s a n i e jest
czymś istotniejszym, niż „uczestniczyć", m i m o że to też w a ż n e , w Jego s ł o ­
wach?
Wystrzegając się, co z r o z u m i a ł e , jakichkolwiek obsesji kogoś „ o ś w i e c o n e g o "
- do wszelkich u p o r ó w m a n i a k a l n y c h m a m ironiczny s t o s u n e k - przyznaję,
że pociąga m n i e rozmyślanie na t e m a t dat. Czas s t a n o w i tajemnicę; ani na­
uka, ani filozofia nie zdołały, jak dotąd, dojść do zgody (i być m o ż e nigdy jej
nie osiągną), co do jego definicji.
Jest też coś tajemniczego w odliczaniu czasu stanowiącego to, co nazywa­
my „ d a t ą " . W t y m względzie d o s t r z e g a m znaczenie w fakcie, że św. Ludwik
Maria Grignion de M o n t f o r t przyjął święcenia k a p ł a ń s k i e w 1700 roku (do­
kładnie 5 czerwca). Ów święty, jak w s z y s t k i m w i a d o m o , był a p o s t o ł e m p o ­
święcenia się Maryi, był tym, k t ó r y - kierując swą m i ł o ś ć ku Maryi, by odkryć
Syna - przemierzył p ó ł n o c n y z a c h ó d Francji, g r o m a d z ą c na placach o g r o m n e
tłumy.
LATO 2 0 0 6
281
Przeszedł N o r m a n d i ę , Poitou i Vandeę. Były to miejsca, k t ó r e potrafiły
oprzeć się niegodziwości paryskich jakobinów, ich krwawej dechrystianizacji:
w tym wytrwałym o p o r z e historycy dostrzegają dziedzictwo jego działalności
kaznodziejskiej, całkowicie skoncentrowanej na Dziewicy. D o p r a w d y wydają
się mieć wartość symboliczną jego święcenia kapłańskie a k u r a t w roku, od
którego rozpoczynał się wiek Oświecenia, t e n o s i e m n a s t y wiek ery chrześ­
cijańskiej, który miał wykuć b r o ń antychrześcijańską, będącą w użyciu aż
po dziś dzień. Jasne, że gdy wschodzi n o w o c z e s n o ś ć w r a z z jej ideologiami,
wówczas D u c h Święty budzi rodzaj „maryjnego" a n t i d o t u m przeciwko złu
p o w o d o w a n e m u przez błędy, w jakie ludzie popadają.
Niemniej znaczący wydawał mi się rok święceń - 1918 - i n n e g o wielkiego
krzewiciela potrzeby nietracenia k o n t a k t u z Dziewicą, j a k i m był Maksymilian
Kolbe. Wówczas kończyła się tak z w a n a wielka wojna, najkrwawsza w dzie­
jach, n a z n a c z o n a nacjonalizmem; wówczas też i n n e ideologie p o s t c h r z e ś cijańskie - zapoczątkowane akurat w XVIII wieku - faszystowskie i k o m u ­
nistyczne wkraczały na a r e n ę historii. C z e r w o n e i czarne szykowały się do
p o d a r o w a n i a światu piekielnej epoki.
Raz jeszcze, i to właśnie t a m t e g o roku, maryjne a n t i d o t u m z d a w a ł o się
nieodzowne: jak wcześniej Ludwik, tak teraz Maksymilian.
VITTORIO MESSORI
TŁUMACZYŁ: ROBERT SKRZYPCZAK
Fragment książki Opinie o Maryi, która ukaże się nakładem wydawnictwa Fronda w październiku
2006 roku.
X Szkoła Letnia
Towarzystwa Oświatowo-Naukowego
„Jak zmienić Państwo?"
Zapraszamy wszystkich maturzystów oraz studentów do udziału
w X Szkole Letniej TON, która odbędzie się w dniach 20-26 sierp­
nia w Wyższej Szkole Biznesu-NLU w Nowym Sączu.
Wykładowcami będą politycy, urzędnicy oraz eksperci pracu­
jący aktualnie lub w przeszłości w instytucjach państwowych.
Podczas poprzednich edycji naszych szkół gościliśmy mię­
dzy innymi Kazimierza M. Ujazdowskiego, O. Jacka Salija OP,
Marka Cichockiego, Wojciecha Dziomdziorę, Ryszarda Legutkę,
Rafała Matyję, Tomasza Mertę, Piotra Naimskiego, Wojciecha
Roszkowskiego, Jadwigę Staniszkis oraz Tomasza Żukowskiego.
Osoby zainteresowane prosimy o przesłanie do 25 maja swojego
CV oraz jednostronicowego eseju (1800 znaków ze spacjami) na
temat: „Do czego Polakom potrzebne jest Państwo?"
Nasz adres mailowy:
s z k o l a t o n @ w p . p l
Koszt uczestnictwa w szkole wynosi 300 zł.
Dla dwóch czytelników Frondy
oferujemy możliwość udziału w szkole gratis!!!
Prosimy w mailu powołać się na niniejsze ogłoszenie.
NOTY O AUTORACH
MAREK ARPAD KOWALSKI (1942) zastępca redaktora naczelnego miesięcznika
„Opcja na Prawo". Współpracuje z kilkoma pismami społecznymi, politycznymi oraz
kulturalnymi (m.in. „Notes Wydawniczy", „Najwyższy Czas!"), specjalizując się w tema­
tyce etnograficznej, historycznej i kulturalnej. Ma w dorobku książki popularnonaukowe
dotyczące m.in. sztuki ludowej i kultury w Polsce, na Węgrzech i w Afryce. Doktorant
w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego.
SZYMON BABUCHOWSKI (1977) poeta, dziennikarz „Gościa Niedzielnego", wo­
kalista zespołu Dobre Duchy. Wydał tomiki Sprawy życia, sprawy śmierci (2002) i Czas
stukających kołatek (2004). W przygotowaniu książka poetycka Wiersze na wiatr. Mieszka
w Katowicach, http://free.art.pl/babuchowski.
BORYS BARSKI (1969) politruk, doktryner, speechwriter. Trudni się uprawianiem
propagandy, utrzymuje się głównie z pisania przemówień różnym politykom. Potomek
rabina z rosyjskiej Strefy Osiedlenia (dzisiejsza Białoruś) oraz organisty z sanktuarium
jasnogórskiego. Mieszka z żoną i dwiema córkami w Warszawie.
NIKODEM
BOŃCZA
TOMASZEWSKI
(1974)
doktor
historii,
autor
książki
Demokratyczna geneza nacjonalizmu (Warszawa, 2001). Wkrótce w serii Monografie
Fundacji na rzecz Nauki Polskiej ukaże się jego praca pt. Źródła narodowości.
STANISŁAW CHYCZYŃSKI (1959) poeta, prozaik, krytyk literacki, redaktor miesięcz­
nika „Nihil Novi". Opublikował sześć książek oraz tom wierszy Czarna pończocha (2005).
Mieszka w Kalwarii Zebrzydowskiej.
RAFAŁ DERDA (1978) poeta i prozaik. Pracuje jako nauczyciel języka angielskiego.
Mieszka w Toruniu.
284
F R O N D A 39
KRZYSZTOF GŁUCH (1978) pochodzi z parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Lublinie.
Miłośnik SF i heavy metalu.
MICHAŁ GROMKI (1969) artysta plastyk. Mieszka w Warszawie.
MAREK HORODNICZY (1976) redaktor naczelny „Frondy".
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ (1975) mąż i ojciec, prawnik, mieszka w Stegnie koło
Warszawy. Mawia o sobie, że jest stuprocentowym Polakiem, ale kto go tam wie?
ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) absolwent MISH na Uniwersytecie Warszawskim,
redaktor „Frondy"; za książkę Ludzie z charakterami. 0 okupacyjnym sporze Czesława
Mifosza i Andrzeja Trzebińskiego otrzymał wyróżnienie jury Nagrody Literackiej im. Józefa
Mackiewicza (2005). Mieszka w Warszawie.
OLGIERD KOŚCIESZA (1978) harcerz, początkujący poeta, ostatnio wydał tomik To ja,
Olgierd!, miłośnik twórczości Karola Huberta Rostworowskiego i Adolfa Nowaczyńskiego,
publikuje sporadycznie, obecnie dorabia jako boy hotelowy.
JANUSZ KOTAŃSKI historyk, poeta. Mieszka w Warszawie. Pracuje w Biurze Edukacji
Publicznej IPN, gdzie zajmuje się historią Kościoła, Kresów Wschodnich i współpracą
z mediami. Zamieszczone we „Frondzie" wiersze znajdą się w nowym tomiku poezji
autora pt. Kropla, który ukaże się w tym roku.
MARiAN
KRASZAN
KRASZEWSKI
(1972)
z wykształcenia politolog (UKSW
w Warszawie), z zamiłowania kajakarz. Debiutował w „Krzywym Kole Literatury". Autor
romantycznej gawędy Żal (1997) i zbioru opowiadań Żaluzje (2003). Niezmiennie od
wielu lat ceni sobie ciszę i naleśniki.
ŁUKASZ ŁANGOWSKI (1977) Urodzony w Malborku, mieszka na warszawskim
Żoliborzu. Od 4 lat żonaty. Zajmuje się promocją książek w wydawnictwie Fronda.
MAREK ŁAZAROWICZ (1969) absolwent Polonistyki UW, obecnie pracuje
w TVP. Publikował m.in. w „Opcji Na Prawo". „Christianitas", „Dzień Dobry". Mieszka
w Warszawie.
LATO 2 0 0 6
2g5
BENIAMIN MALCZYK PESSIMUS (1980) prosty archeolog urodzony na Pradze;
spotkać go można na Szmulkach. aczkolwiek ręki prawej sobie uciąć nie da.
FILIP MEMCHES (1969) publicysta. Redaktor „Frondy", współpracownik „Europy"
(cotygodniowego dodatku do „Dziennika"). Żonaty, dzieciaty. Mieszka w Warszawie.
VITTORIO MESSORI (1941) włoski publicysta („Corriere delia Sera") i pisarz, autor
m.in. Czarnych kart Kościoła. Cudu. Raportu o stanie wiary i Opinii o Jezusie. W 2006
Fronda opublikuje dwie książki Messoriego: Śledztwo w sprawie Opus Dei (trzecie wyda­
nie) oraz najnowsze jego dzieło Opinie o Maryi (listopad 2006).
PAWEŁ SKIBIŃSKI (1973) doktor historii, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim,
żonaty, dwoje dzieci.
WOJCIECH STANISŁAWSKI (1968) historyk, doktoryzował się z historii emigracji
rosyjskiej. Od końca lat 90. jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich, gdzie
zajmuje się monitorowaniem sytuacji na Bałkanach. Ostatnio opublikował książkę
Pomarańczowa kokarda. Kalendarium kryzysu politycznego na Ukrainie (Warszawa, 2005).
OLAF SWOLKIEŃ (1960) nauczyciel, aktywista ekologiczny, publicysta Magazynu
„Obywatel", prezes Federacji Zielonych - Grupy Krakowskiej.
SZCZEPAN TWARDOCH (1979) mgr socjologii, studiował także filozofię. Pisarz i pub­
licysta, publikuje w „Gazecie Polskiej", „Opcjach", „Nowej Fantastyce" i „FA-Arcie". Stały
felietonista „Christianitas" oraz „Broni i Amunicji". Mąż swojej żony. Ślązak, mieszka
w Pilchowitz, OS.
MACIEJ WALASZCZYK (1976) noworudzianin mieszkający w Warszawie. Politolog,
kiedyś dziennikarz, obecnie pracownik warszawskiego samorządu.
WOJCIECH WENCEL (1972) poeta, eseista, freelancer. Ostatnio opublikował poemat
Imago mundi (2005). Jest laureatem Nagrody Fundacji im. Kościelskich, redaktorem
„Frondy" i felietonistą tygodnika „Ozon". W praktyce zawodowej stara się naśladować
G.K. Chestertona, który o swoich tekstach powiedział: „Pisałem je z reguły w ostatniej
chwili, wysyłałem zawsze na ostatni moment i wątpię, czy świat by się zawalił, gdybym
wysłał je moment później". Mieszka w Gdańsku.

Podobne dokumenty