referat krzysztofa kuczkowskiego
Transkrypt
referat krzysztofa kuczkowskiego
KRZYSZTOF KUCZKOWSKI NOWE KSIĄŻKI ANDRZEJA GRZYBA, KS. FRANCISZKA KAMECKIEGO I JANA MAJEWSKIEGO – ZAPISKI RECENZENTA Andrzej Grzyb jako poeta debiutował w 1975 roku na łamach czasopisma „Pomerania”, w tym samym roku ukazał się jego debiut książkowy, tom wierszy Skrajem lasów, a po nim następne: Pejzaż okoliczny (1979), Lustra z pamięci (1983), Stwory (1988) i wiele innych. Dzisiaj ma w dorobku ponad dwadzieścia książek poetyckich i prozatorskich, jest autorem książek dla dzieci, zbiorów baśni kociewskich, literackich reportaży z wypraw na dorsze i łososie, jest także felietonistą w piśmie, w którym debiutował. Przywołuję te wszystkie fakty literackie, żeby pokazać jak w jego twórczości zróżnicowany formalnie żywioł prozy zaczyna brać górę nad żywiołem poezji. Wiersze pisze A. Grzyb coraz rzadziej, a omawiany tutaj tom Nieugaszone pragnienie1 jest wedle relacji autora ostatnią jego książką poetycką i więcej wierszy publikować nie będzie. Nie mam zwyczaju traktować zbyt poważnie tego rodzaju deklaracji, w końcu Grzyb nie jest pierwszym i z pewnością nie jest ostatnim autorem, który tego rodzaju oświadczenia składa. Gdyby jednak, choćby dla potrzeb tego tekstu, potraktować jego słowa z całą powagą, to mielibyśmy prawo oczekiwać, że w ostatnim tomie zawarł autor jakąś ostateczną mądrość, podsumowanie drogi poetyckiej czy nawet przesłanie dla potomnych, tj. przytomnych czytelników jego wierszy. Poszukajmy więc. Książka zawiera jedynie dwanaście (!) wierszy pięknie ilustrowanych grafikami Jana Miśka, artysty od lat specjalizującego się w ozdabianiu książek, szczególnie zaś książek poetyckich. Czy są to wiersze w dorobku poety szczególnie ważne? I tak, i nie. Bez trudu można w nich odnaleźć stałe motywy i poetyckie tropy odnoszące do tego, co autorowi Luster z pamięci najbliższe – do kociewskiego pejzażu z kluczem żurawi i jaskółką przecinającą niebo w tle. Jest w nich „pejzaż okoliczny” i „chłód strumienia w upalne popołudnie”, jest „mgła wieczorna” i „niespokojna rzeka”. Grzyb pozostaje wierny rustykalnemu wystrojowi swoich 1 Andrzej Grzyb, Nieugaszone pragnienie, Jan Misiek – grafika, Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2007. wierszy, a to znaczy, że pozostaje wierny sobie. Ilekroć bowiem wiódł ideowy spór z miastem ponosił artystyczną klęskę. Ilekroć w wierszach odwoływał się do tematyki historiozoficznej wystawiał na szwank wewnętrzną prawdę swoich wierszy. Kiedy jednak pisze teksty biorące się z wędrowania po bliższej i dalszej okolicy, tj. z najbardziej naturalnego porywu serca, jego piórko stawia pewne i precyzyjne znaki, kontury z czułością obrysowują świat, kropki i plamki znajdują najbardziej dla siebie właściwe miejsca. Tom Nieugaszone pragnienie składa się z takich właśnie czułych zapisów, po staroświecku lirycznych, nie wstydzących się uczuć i słów niemodnych. Są to wiersze afirmatywne, są to wiersze miłosne. Są pochwałą „pieśni życia” przez skowronka tkanej „na niebiesiech”. Afirmacją „nienasyceń nocy”, wiecznych pragnień i miłosnych pożądań, tyleż osobowych, co odnoszących się do świętego kołowrotu natury, która dokonuje nieustannej autoprezentacji „w stylu tak powszednim że aż niedościgłym”. A czyż miłosne wyznania i szepty kochanków nie wpisują się w ten sam kołowrót, czyż nie są tak samo wieczne jak zmierzchy i świty, i jak nastające po sobie pory roku? Czyż nie są tak samo nieuchronne, choć zawsze inne? Dialektyka nienasycenia i spełnienia, po którym znowu przychodzi pragnienie, to przesłanie ostatniego, powiedzmy: najnowszego, tomu A. Grzyba. Na końcu książki postawił on wiersz bez tytułu z tomu Cierpka tajemnica świata (1996): „Nie oglądaj się bo złego zobaczysz/ Potkniesz się/ Przeinaczysz// Jeszcze tylko ten lasek/ Pagórek – już widać światła/ Psy szczekają/ Jakby słyszały szum skrzydeł// Nic bardziej niemądrego/ Piękniejszego/ Kocham powiedzieć/ I kochać”. A więc jednak spełnienie... w szczęśliwym powrocie do domu; w słowach banalnych i infantylnych dla tych, którzy mylą miłość z pożądaniem, i słowach mądrych dla prawdziwych miłośników i dla miłośników prawdy; w niestałej stałości pragnienia, którego nie sposób nasycić. * Do formy krótkiego opowiadania Andrzej Grzyb przyzwyczaił swoich czytelników już dawno. Tomy Szare kamyki. Wiersze i małe prozy (1998) czy Prozy małe i mniejsze (2002) zawierają wiele miniaturek, które nie są już prozą poetycką, a jeszcze nie są opowiadaniem. Wydawało się zresztą, że dla poety chcącego otworzyć swoją twórczość na żywioł prozy to naturalna forma, i że od małych próz przejdzie z czasem do formy powieściowej. I tak się poniekąd stało. Książki Ścieżka przez las. Czarna krew (2003) i zwłaszcza Jan Konrad – siedem żywotów i prawdziwa śmierć (2006) pretendować mogą nawet do miana prozy epickiej. Powiedzmy przy tym od razu, że o ich epickości decyduje konstrukcja fabularna utworów i ich warstwa narracyjna, bo sekwencyjna forma nadal pozostaje bliska prozom małym i mniejszym. Dobrze to czy źle? Nie wiem, myślę jednak, że taki jest właśnie pisarski „oddech” Andrzeja Grzyba, że małe prozy najpełniej go opowiadają, że pozwalają na to, by do prozy wchodził cały świat widzialny z jego snami, podaniami, legendami i baśniami. Na tom Niechby i w niebie były szczupaki. Opowieści podróżne2 składa się kilkadziesiąt miniaturek, krótszych i dłuższych, bardziej i mniej sfabularyzowanych, lirycznych impresji, filozofujących refleksji, zamyśleń i zapatrzeń. Czego tu nie ma? Jest fabułka oparta na esemesowej pomyłce, jest krajobraz z martwą sarną w tle, są marzenia senne niejakiej Małgorzaty, dziwaczenia genialnego umysłu, dowcipne „sprawozdanie” ze spotkania literackiego z dziećmi, opis niecnych zwyczajów kota-Sierota i wiele innych różności. Dużo jest o wędkowaniu – o polowaniach na karpie na Wełtawie pod Pragą, o poszukiwaniu dorszy na norweskich fiordach, są opowieści o szczupakach-potworach i o trzynastu szczupakach Pavla. Szczupak pospolity (Esox lucius), choć to ryba drapieżna, a może właśnie dlatego, wart jest – wedle bohatera tytułowego opowiadania – nieba. Szczupak jest wojownikiem a zmaganie się z nim niejednokrotnie przypomina prawdziwą walkę, ba, zmagania dwóch myśliwych, i choć jeden z nich wyposażony jest w nowoczesny sprzęt zakończony grubą żyłką z hakiem, a drugi tylko w skierowane do środka i bardzo ostre zęby, to wynik tej walki wcale nie jest z góry przesądzony. Święta wojna między szczupakiem a człowiekiem ma jeszcze inny aspekt, na poły mistyczny. Otóż wtajemniczeni znają tajemnicę czaszki tego drapieżnika. Jej kości przypominają narzędzia Męki Pańskiej – trzy krzyżyki, jeden pośrodku, dwa po bokach na wzgórkach kości, młotek, tyle gwoździ ile ran w ciele Zbawiciela, piła zębów, chrząstka gąbki w kolorze żółci i włócznia, którą rzymski legionista przebił bok Chrystusa. Jednak najciekawsza moim zdaniem prózka z omawianego 2 Andrzej Grzyb, Niechby i w niebie były szczupaki. Opowieści podróżne, Wydawnictwo „Bernardinum”, Pelplin 2007. tutaj tomu Opowieści podróżnych nie ma nic wspólnego ani z przynętami na żywca, ani z rozmaitymi woblerami, ripperami, z „blachami” obrotowymi, wahadłowymi i innymi. W małej prozie pt. Równocześnie autor zanęca czytelnika fenomenalnymi zmianami perspektywy widzenia. Od intensywnej żółci mniszka lekarskiego i błękitu niezapominajek, od dzieci igrających na łące, „wzrok” wystrzela w podniebne okolice, rejestruje przelatujące wysoko, wysoko samoloty, po których już po chwili zostają tylko „skrzyżowane linie, jakby korytarze wydrążone przez korniki”, dociera do satelitów orbitujących wokół ziemi i Boga Ojca gdzieś w niebie, po to by w ostatnim akapicie niziny ziemi i wyżyny nieba zogniskować w umyśle (wzroku?) człowieka. Jednym rozbłyskiem widzenia – a jednak! – poetyckiego, ogarnia całość. Absolutny majstersztyk. * Ostatnie dwa lata przyniosły przynajmniej cztery książki poetyckie ks. Franciszka Kameckiego. W roku 2006 ukazały się dwa wybory jego wierszy: Podsłuchiwanie siebie3 i Lustro4 (warto dodać, że na ten drugi składają się dwa cykle wierszy: Skarga księdza i Borowiackie monologi), oraz tom Tam gdzie pędraki, zielsko i cisza5, a w roku bieżącym czeskie wydanie Skargi księdza. Radując się ogromną dynamiką wydawniczą księdza-poety z Gruczna, zatrzymajmy się na chwilę przy wierszach z premierowego tomu Tam gdzie pędraki, zielsko i cisza. Jak zwykle u tego autora stykamy się z różnorodnością inspiracji i wielością form wierszowych, od modlitwy i przypowieści, po epifanię i wiersz koncepcyjny; tyleż tu naturalizmu co teologii, tyleż filozoficznego namysłu co zdroworozsądkowych konstatacji. Ks. Franciszek Kamecki uprawia swoje poletko z gorliwością i swadą, nie szukając ani pierwszej przyczyny swojego literackiego zajęcia ani dziury w całym. Nie zastanawia się np. „czy ksiądz musi pisać wiersze? Czy nie wystarczą dary porządku sakramentalnego Kościoła i przede wszystkim Msza Święta?”, po prostu pisze. Ksiądz-poeta Jan Sochoń w artykule pt. Dlaczego piszę?6, 3 Ks. Franciszek Kamecki, Podsłuchiwanie siebie. Wybór wierszy, Galeria Autorska, Bydgoszcz 2006. Ks. Franciszek Kamecki, Lustro, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2006. 5 Ks. Franciszek Kamecki, Tam gdzie pędraki, zielsko i cisza, Galeria Autorska, Bydgoszcz 2006. 6 Ks. Jan Sochoń, Dlaczego piszę, [w:] O pocieszeniu jakie daje literatura. Szkice i uwagi krytyczne, Wydawnictwo Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Warszawa 2004. 4 zatrzymuje się nad tymi pytaniami dłużej. Kreśli kapitalne odpowiedzi, z których przytoczę dwie, bo one właśnie wyjaśniają mi jakoś postawę autora Skargi księdza: „Piszę, bo nie jestem najlepszym księdzem. Ufam, że słowo poezji wzmacnia potrzebę dobra i umniejsza słabości, których trudno się pozbyć. Przynosi poczucie, że nie marnuję Bożych darów. Uczy duszpasterskiej powściągliwości i skromności. Jesteś tylko głosem, niczym więcej. Nie stawaj na podwyższeniu, nie domagaj się pierwszych miejsc. Musisz być przeźroczystym znakiem zapraszającym do miłości. Wtedy, być może, doznasz odrobinę satysfakcji i radości.” „Piszę, ponieważ jestem księdzem, ponieważ przyjaźnię się z wieloma poetami i wreszcie dlatego, że potrzebuję nawrócenia i wsparcia duchowego, widzialnych znaków, aby nie dać się porwać złu, rozrywce i zmysłowemu pięknu. Będę księdzem-poetą dopóty, dopóki nie wygaśnie we mnie miłość”. Dla ks. Jana Sochonia miłość jest źródłem poezji i źródłem bycia kapłanem; tylko w miłości i tylko przez nią tłumaczy się jedno i drugie. Nie tylko wzrost zanurzony jest w miłości – zdaje się dopowiadać ks. Kamecki – również przemijanie. Wiersze ks. Franciszka Kameckiego przekonują, że można stawiać trudne pytania i jednocześnie nie przestawać kochać. Każdego dnia można zaczynać od początku: „Uczę się wciąż jakbym miał dziesięć lat/ oglądam się na wschód słońca i jego zachód/ przewodnikiem przyroda// Gdzie pędraki/ tam urodzajna ziemia// Gdzie zielsko/ tam żywa woda// Gdzie cisza/ tam Pan Bóg hałasuje/ zostawia niepokój/ pod dywanem/ i pytania w skrzynce na listy (...)” (z wiersza: Tam gdzie pędraki, zielsko i cisza). Pytania są trudne i tylko Bóg zna na nie odpowiedź. Rolą poety jest „szukać definicji i sensu” powie w wierszu Nie jestem gołębiem, choć, dodajmy, definicja zawsze będzie niekompletna, a sens – częściowy. No więc sens jest właśnie taki: „Gdzie pędraki/ tam urodzajna ziemia// Gdzie zielsko/ tam żywa woda”. Z dużą doza prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że „zielsko” oznacza tutaj grzech, a „żywa woda” łaskę Ducha Świętego, bo jak powiada św. Paweł w Liście do Rzymian: „Gdzie wzmógł się grzech, tam obficiej rozlała się łaska”. I takie jest właśnie naturalne środowisko pracy księdza-poety, i taka jest jego misja: „Nie jestem gołębiem”, powie w wierszu pod takim właśnie tytułem, „Jestem sęk w desce/ kolec z cierniowego krzaku/ hebel na chropawej belce/ glaspapier aby wygładzić wióry”. I dodaje: „Powtarzam niepokój wystraszonego anioła/ utrwalam kamienie aby stały się chlebami/ po to jestem aby szukać definicji i sensu/ nawet siebie samego chcę podzielić na kawałki/ posmarować jak sznytki na talerzu dla głodnych”. To jest właśnie miłość. Zwyczajne dzielenie się chlebem aż do rozdania samego siebie. Bez teoretycznych uzasadnień. * Debiut książkowy poety Jana Majewskiego miał miejsce w 1996 r. Autor miał wtedy 72 lata (!). Po debiutanckich Wierszach starego psychiatry opublikował tomy Berło z leszczyny (1996), Pan Pejzażu (2000), Podmiot i figura (2002) oraz Pacierz biedronki (2005)7. Tytuł tego ostatniego wchodzi w oczywiste powinowactwa z poezją ks. Jana Twardowskiego, zwanego przecież ks. Janem od Biedronki. Jednak na tej oczywistości podobieństwa kończą się, i to mimo rozsianych tu i ówdzie fraz przypominających poetykę autora Rachunku dla dorosłych, jak np. ta o biedronce, która „kreską kropkami/ wyraża wdzięczność za cud/ bycia biedronką nieco mniejszą od dzięcioła” albo o przylaszczkach z wiersza Baśń o przylaszczkach, które to zostają przyłapane „na gorącym uczynku – podpalaniu lasu”. Pięcioma opublikowanymi do tej pory tomami wierszy Jan Majewski zasłużył sobie na miano poety piszącego na własny rachunek, uparcie zmagającego się z materią poetycką. Autor Berła z leszczyny doskonali wciąż i wyostrza sposób widzenia i przeżywania świata, jakby chcąc udowodnić, że mimo zaawansowanego wieku ciągle możliwe jest świeże, oryginalne spojrzenie na rzeczy – zdawać by się mogło – banalne. Spod jego pióra wychodzą obrazy piękne i zmysłowe, jak ten z wiersza Deska do prasowania: „Nieomal widać jak pragnienia kobiet/ schodzą w palce/ i przez nie w 7 Jan Majewski, Pacierz biedronki i inne wiersze, Media-Kociewiak Tadeusz Majewski, Starogard Gdański 2005. pieszczotliwe pełzanie żelazek/ po szorstkim tynku płótna”. Majewski skupia się właśnie na fenomenach codzienności, na tym co przygodne, przemijające, zmienne, a przecież w zmienności swojej uniwersalne i wydawać by się mogło – nieskończone jak ów „wędrowny wiatr” z otwierającego tom wiersza Świadectwo wiatru. W codzienności doświadczania i przeżywania świata podmiot liryczny jego wierszy doznaje niecodziennych wzruszeń, ma przeświadczenie, że poza realnością świata widzialnego otwiera się nie mniej realna przestrzeń snów i przeczuć; świat, w którym umarli prowadzą swoje zjawiskowe życie tak bardzo podobne do bytowania żywych (Zmarli budzą się), rzeczywistość, w której „Musi być jeszcze ktoś trzeci – któremu/ odstąpisz cząstkę własnego piękna”, ktoś niewidzialny, o kim „ja” liryczne powie: „czując cię mocno z bliska zmysłami/ zobaczyć ciebie nie potrafię” (Musi być jeszcze ktoś). W innym wierszu umiejscowi tę przestrzeń spotkania „nigdzie/ i zarazem wszędzie” (Spotkanie). J. Majewski pisze tak, jakby dotykał tajemnicy, a jednocześnie stara się nie nadawać tym swoim metafizycznym przeczuciom aury nadzwyczajności, wręcz przeciwnie, chodzi o to, by zrozumieć, że: „Ziemia niebo – istnienie/ cały porządek rzeczy – są o wiele prostsze/ niż w ustach mędrców czy poetów (...)// Dlatego pewnie najwięksi mistrze/ prawie niemieją/ w obliczu tej prostoty”, więc „pierwsze przykazanie” starego poety brzmi: „nie gmatwaj/ nie płosz w swym wnętrzu zbędnym poruszeniem/ tego równania które rozwiązuje wszystko/ w tak prosty sposób – jak dwa plus dwa/ równa się cztery” (Prostota pełni). Mamy więc poetę prostoty i zwyczajności, świadomego, że „żyje z łaski”, filozofa pejzażu, lasu i leszczyny, kociewskich wzgórz i duktów przecinających zielone obszary. Poetę, który chwali świat i poemat. Ale robi to na swój sposób – w pełni pokory i zawierzenia. I nie może być inaczej, bo „Poeci którzy wyszli cało/ z krwawej kąpieli dwudziestego wieku/ to już nie morskie latarnie/ na bezludnych wyspach (...)// To zwykli ludzie w tłumie ocalonych/ głodni nieufni bezdomni/ z których wyparowuje lęk nienawiść groza/ i którzy muszą wciąż odmawiać wolność (...)” (Poeci dwudziestego wieku). Poeci uczący się wolności, poeci odmawiający tę wolność jak pacierz, a jednocześnie odmawiający wolności prowadzącej do zniewolenia, wolności bez zasad i szacunku dla świętości. Sam autor Pacierza biedronki nie ma złudzeń, nie liczy na sukces (rynkowy!), pisząc wypełnia swoją powinność. Stąd kiedy wyznaje: „Dziękuję Panie/ za krzesło lampę stolik widok z okna łóżko/ Za chleb powietrze wodę prosto z kranu/ Niewiele masz ze mnie pożytku –/ oprócz tych wierszy/ niezręcznych – niepotrzebnych nikomu/ oblatujących ze mnie cicho jak jesienne liście (...)” (Podziękowanie), nie mamy powodów, żeby mu nie wierzyć. Tak, właśnie tak – poeta jest jak drzewo, zakorzenione w ziemi, wznoszące głowę ku niebu, smagane wichrami i burzami, palone słońcem, jesienią ogołocone z liści, słabe i jakby niepotrzebne, a przecież trwające mimo wszystko. Poeta jest. To wszystko. I dzięki Bogu za to, że są jeszcze tak wierni swojemu powołaniu poeci jak Jan Majewski.