pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
Nr 30
Rok 2003 od narodzenia Chrystusa
FRONDA
PISMO POŚWIĘCONE
Nr 30
ZESPÓŁ
Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski. Natalia Budzyńska,
Marek Jan Chodakiewicz, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński, Mariusz Gajda,
Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski,
Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicż, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński
PROJEKT OKŁADKI I OPRACOWANIE GRAFICZNE
Jan Zieliński
grafiki i fotografie na stronach 25,69,100-127,179,267,269
Maciej M. Michalski
ADRES REDAKCJI
Ul. Jana Olbrachta 94
01-102 Warszawa
tel. 8365444
fax: 8773735
www.fronda.pl
[email protected]
WYDAWCA
Fronda.pl Sp. Z o.o.
Zarząd: Michał Jeżewski
DRUK
Caudium, 20-075, Lublin, ul. Ogrodowa12
PRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO FRONDA
dostępna jest w firmie Kolporter.
Wszystkie informacje - www.kolporter.com.pl
Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym prosimy wysłać stałe
zamówienie (wzór na str. 376) na adres [email protected]
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów nie zamówionych nie odsyłamy.
ISSN 1231-6474
lndex 380202
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ
Warszawa Śródmieście-Milanówek, godzina 23:42
7
WOJCIECH KUDYBA
Świnia
8
MAREK CZUKU
Róbta co chceta
26
GRZEGORZ GÓRNY
Raport o mniejszości
28
ROZMOWA Z GERARDEM VAN DEN AARDWEGIEM
Tylko prawda wyzwala
36
KRISTOFF N.
Nie spotkałem szczęśliwego homoseksualisty
50
JOHAN VAN DER SLUIS
Kiedy gej spotyka Chrystusa
60
LARRY HOGAN
Homoseksualizm w Starym i Nowym Testamencie
70
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
W obliczu homoseksualnej herezji
80
KRZYSZTOF GŁUCH
Jestem faszystą
95
KRZYSZTOF KEZWOŃ
Najlepsza woda z mózgu na sorbonie
97
ANDRIEJ KU RAJ EW
Ofiara ludzka i ofiara Boska
JESIEN-2003
100
3
MARK P. SHEA
Felietony metafizyczne
-
128
LECH JĘCZMYK
Myśli nieoryginalne
148
PETER KREEFT
Filary niewiary - Kant
160
PAWEŁ KĘSKA
Szary krajobraz
166
Trójca Rublowa
167
* * * (jedziemy)
168
Holenderska pasja
169
ROZMOWA Z MARKIEM JACKOWSKIM
Przeżreć samego siebie do końca
170
ROZMOWA Z MUŃKIEM STASZCZYKIEM
Chciałbym ich życiem poczęstować
180
ROZMOWA Z ROBERTEM TEKIELIM
Najistotniejszym problemem jest codzienność
190
JOLANTA POPŁAWSKA
Dufam-ufam. Ocean miłości
albo sadysta i masochiści
203
ROZMOWA Z SYLWIĄ KRÓL
Silnie dosyć, ale się przypomniał...
210
ERNST WEISSKOPF
Kiedy Mołotow mówi „NIET!"
222
ZENON CHOCIMSKI
Papież otwarty i jego wrogowie
albo czy Jan XXIII był Antychrystem?
4
228
FRONDA
30
ROMAN MISIEWCZ
* * * (otul mnie mamo swym wełnianym głosem)
231
MACIEJ M. MICHALSKI, JAN ZIELIŃSKI
Zapraszamy na komiks
232
ALEKSANDER KOPIŃSKI
Klerk pośród szaleńców
236
MICHAŁ KLIZMA
Z pamiętniczka czeladnika podejrzeń
252
ALEKSANDER BOCIANOWSKI
Budując globalną wioskę i demontując
258
WOJCIECH BOROS
Krótki wiersz historyczny albo babcia
Anny Marii Krystyna AA. (1926) po ciężkiej operacji
przeprowadza się do córki
* * * (Białe zabiło wszystkie liście)
262
263
I M P R I M A T U R *
» MIECZYSŁAW SAMBORSKI
Edi wobec „heroizmu zła"
264
• FILIP MEMCHES
Przez grzech do zmartwychwstania
270
» NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
Polski tradycjonalizm romański
274
MAREK A. CICHOCKI KONTRA ADAM WIELOMSKI
Konserwatyzm vs. Tradycjonalizm
288
• WOJCIECH WENCEL
Murzynek Bambo zszedł z drzewa
290
• ANDRZEJ BORKOWSKI
Metafizyka wina
JESIEŃ-2003
298
5
• PAWEŁ ZAWADZKI
Wielka symfonia XIX-wiecznej pomocy
304
• REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK
Zapomniany pragmatyk
312
• MAREK JAN CHODAKIEWICZ
Papież na ławie oskarżonych
318
• ADAM LUBICZ
Piekło i niebo literatów
324
• ROMAN MISIEWICZ
Wszyscy jesteśmy dębowieckimi chłopcami
336
• NATALIA BUDZYŃSKA
Prywatne teologie
342
MICHAŁ WOJCIECHOWSKI
Słownik naszej nowomowy
345
Doniesienie o przestępstwie
354
MACIEJ PŁOMIEŃ
Zamiast „Ody do radości"
355
PAWEŁ KANTURSKI
Big Bit? Big Bang? Big Brother!
357
FILIP MEMCHES
Koszmar warszawskiej inteligencji
6
(Coś w Polsce pękło, coś się skończyło)
364
NOTY O AUTORACH
365
FRONDA
30
JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ
Warszawa Śródmieście - Milanówek, godzina 23:42
Przez Warszawę Zachodnią jechały pociągi
Wiały przez nie ostatnie zimowe przeciągi
I jak żywa osoba śnieg szedł przez wagony
Miał swój orszak - to były kawki i gawrony
To były suche olchy wierzby te wzdłuż torów
Przez Zachodnią Warszawę Ursus i Jaktorów
Na podłodze leżała zgwałcona dziewczyna
W gazecie było foto - we krwi trup Rywina
To były suche olchy zamarznięte stawy
To był ostatni pociąg jak sztandar Warszawy
Kosmos żywa osoba wchodził do wagonów
I była wokół wieczność wysokich peronów
I ci co tam jechali to w wieczności spali
Tu nad każdym gwiazdeczka kiedyś się zapali
0 Mazowsze ty moja rodzinna kraino
Ja nie wiem za co teraz twoi chłopcy giną
1 czas tu jest jak czaszka - strzaskana i pusta
I zamieć szła wzdłuż torów i płakała w chrustach
Niż ten płacz ja innego nie chcę mieć pomnika
W gazecie było foto - we krwi trup Michnika
Już zbliżają się światła smutnego Brwinowa
Jutro będzie w gazecie jakaś inna głowa
Lecz kto jak ja - w krainie tej jest urodzony
Tego w wieczność zawiozą te same wagony
/ marca 2003 roku
JESIEŃ-2003
7
Świnia jest medialna. Czy chcemy tego, czy nie - zwra­
ca uwagę, zatrzymuje wzrok, wyrywa z obojętności,
podnosi nakłady i oglądalność. Nierogacizną zawsze
była przedmiotem zainteresowania ludzkości. Zwierzuch, od kiedy istnieje, z uporem porusza opinię pu­
bliczną, skupia na sobie obiektywy kamer. Jest urodzo­
nym prowokatorem. Zawodowym dostawcą newsów.
Profesjonalnym dystrybutorem wiadomości. Dealerem
sensacji. Dlatego też ma dziś tak wielkie znaczenie.
ŚWINIA
WOJCIECH
KUDYBA
Z a m k n ą ł e m oczy, p o w t ó r n i e je o t w a r ł e m , ale niejasne poczucie dyskomfor­
tu nie zmniejszyło się ani trochę. Nie p o m o g ł o ani naciąganie kołdry na gło­
wę, ani magiczne c h o w a n i e milczącego budzika p o d poduszką, ani zwijanie
się w kłębek. Z a m i a s t spokojnego rejsu na wielkim p o d u s z k o w c u łóżka niecierpliwe obijanie się o brzeg. Z a m i a s t cienistej plaży na Majorce - k u p a
kamieni n a k r a p i a n a p a m i ą t k a m i po w ę d r o w n y c h p t a k a c h . Z a m i a s t lekkiej
bryzy s o b o t n i e g o ranka - d u s z n e p o w i e t r z e piątku.
- Idziesz do gabinetu?
8
FRONDA
30
Glos A n i u t y z p o z o r u rozproszył się po pościeli nieważką, a k s a m i t n ą
c h m u r ą i zamarł w głębinach materaca, w istocie j e d n a k czekał przyczajony
i gdybym nie odpowiedział, gotów był pojawić się z n o w u , a n a w e t - p o d e ­
rwać się na r ó w n e nogi.
- Pójdę sprawdzić pocztę w internecie. Jak wstaniesz, zrobię ci kawę.
Uchylam żaluzje i patrzę na osiedle. Mokro. A n i u t a chowa nogę pod koł­
drą, coś mruczy, gdy zamykam za sobą drzwi. Chwilowa ulga, ale już za chwi­
lę tuż za drzwiami toalety z n ó w to s a m o uczucie: coś jest nie tak. Przeciągam
dłonią po szorstkiej stromiźnie policzka, drapię się po głowie, ale nie pomaga.
Oglądam paznokcie, usiłując rozpoznać jakieś oznaki kryzysu, przeciągam się,
poszukując s y m p t o m ó w choroby. Nic. W rurach miarowy leniwy szmer, nie­
cierpliwy w o d o s p a d spłuczki, medytacyjne m a m r o t a n i e czajnika. Wszystko ta­
kie jak zawsze. Każda rzecz na s w o i m miejscu, m i m o to j e d n a k coś się nie zga­
dza. Przybliżam twarz do szyby i czuję, jak pojawia się jakiś błysk: zmienili czas
i wciąż jest jeszcze piątek. Drugi, dodatkowy piątek w tygodniu. Nie ma m n i e
przy biurku, więc pani Janeczka biegnie do męskiej toalety. Zdzich wydzwania,
ale nie odbieram. Jakiś staruszek krzyczy w holu, że nie będzie już dłużej cze­
kał, żeby założyć k o n t o i rusza przed siebie, przyciskając do boku m a s y w n ą ha­
labardę laski. Dyrektor chowa się w gabinecie i źle wyraża się o matce. Stop­
n i o w o wszyscy zaczynają
się
kręcić w
kółko w
nerwowym
pośpiechu
i w samym środku holu tworzy się ogromny wir, który wciąga wszystko. Po
chwili w miejscu, gdzie stał bank, widać jedynie okrągły o t w ó r w ziemi. Na je­
go brzegu, niczym chorągiew podbitego księstwa, powiewa nasz najnowszy
plakat: „przeprowadzamy bezpieczne akcje". T u ż przy n i m stoi jakieś dziecko
z Kubusiem Puchatkiem pod pachą. Zaczyna padać.
- Jest kawa?
Wychodzę z toalety, pochylam się n a d A n i u t ą . W i ę c to j e d n a k coś i n n e ­
go. C o ś o wiele gorszego: z a p o m n i a ł e m o d e b r a ć Kacpra z przedszkola.
Dzwonili za m n ą , ale byłem poza zasięgiem. A n i u t y nie było w d o m u . Pani
Zyta została z m a ł y m na noc w sali nr 7. D ł u g o się bawił, p o t e m t r o c h ę pła­
kał, wreszcie zasnął, w t u l o n y w miękki r ę k a w jej frotowej piżamy. Już nigdy
n i k o m u nie zaufa. Kiedy dorośnie, zostanie k o n t r o l e r e m s k a r b o w y m . N i e za­
łoży rodziny, nie kupi psa. Wykończy kilka firm, k t ó r e w p a d ł y w chwilowe
tarapaty. W p a d n i e w alkoholizm. U m r z e na zawał.
JESIEŃ-2003
9
- A p o w i n n a być?
- Spiesz się!
A n i u t a wyskakuje spod kołdry i zaczyna p o r a n n y taniec. Nie lubię e r e m e fu, ale się nie sprzeciwiam. Najchętniej b u d z i ł b y m się za piętnaście siódma,
kiedy dwójka zaczyna wiadomości, ale wtedy nie byłoby żadnych t a ń c ó w .
Niech tańczy. Jest s o b o t a i zaczyna się satynowy taniec Aniuty: strzeliste wie­
że podskoków, pnącza figur, cztery żywioły natury. A n i u t a r a n k i e m . A n i u t a
w dzień. N a l e w a m kawę do filiżanki i bez pośpiechu z n i k a m w łazience.
Tak, tak to chyba wyglądało: z n i k a m w łazience i staję n a d u m y w a l k ą na­
przeciw lustra. Powoli o d w r a c a m wzrok, jakbym chciał się u p e w n i ć , czy ca­
ła reszta łazienki jest w tym s a m y m miejscu i jeszcze raz, t y m r a z e m na d ł u ­
żej, przywieram w z r o k i e m do obojętnej tafli, przechowującej teraz obce,
zupełnie n i e z n a n e odbicie. Nic, o czym b y m wiedział do tej pory: n a d umy­
walką naprzeciw lustra stoi facet w ś r e d n i m wieku i usiłuje zapiąć p o d bro­
d ą g r a n a t o w ą piżamę. Idzie m u o p o r n i e , p o n i e w a ż p i ż a m a w y b r z u s z a się
i napina, aż wreszcie ujawnia g w a ł t o w n i e swoją zawartość. Spomiędzy jej
fałd wychyla się okrągły ryjek, nieco później - j e d n o i drugie oczko, a wresz­
cie: dwa oklapnięte uszka. Przez chwilę t r w a s z a m o t a n i n a , w czasie której
niewielka głowa świni zostaje z e p c h n i ę t a w dół i zawiązana p a s k i e m kąpie­
lowego płaszcza.
- Jesteś t a m jeszcze?
A n i u t a skończyła t a ń c e i idzie do k u c h n i w szlafroku i w m i ę k k i c h zielo­
nych pantoflach z p o m p o n a m i . Mężczyzna w łazience blednie i zastyga
w b e z r u c h u . Co jej powie? Ze z n ó w utył? Ze to od p i w a i że m u s i zacząć bie­
gać? Zażartuje, że to o b r z ę k głodowy i że śnią mu się po nocach - tak jak
w i ę ź n i o m w łagrach - wielkie baby z ciasta? Schyli się i uda, że w k ł a d a skar­
petki, a p o t e m p r ę d k o gdzieś wyskoczy?
- Gdzie jesteś?
Chyłkiem w y m y k a m się do pokoju, wciągam spodnie, a p o t e m całą resz­
tę. Koszula i l u ź n a bluza z polaru sprawiają, że świnia maleje, rozpuszcza się
pod w a r s t w a m i tkanin, więc odkrzykuję:
- Nie ma mleka!
A n i u t a wychyla się z k u c h n i i przytula tak m o c n o , że cierpnę na s a m ą
myśl, że coś wyczuje.
10
FRONDA
30
- Byłeś u Kacpra?
- Tak, nie kaszle.
Zbiegam po schodach i chciwie łapię w p ł u c a gęste, wilgotne p o w i e t r z e
deszczowego czerwca. N i k t nic nie wie. Świnia nie m o ż e być p r a w d z i w ą świ­
nią. Prawdziwa świnia kwiczy i c h r u m k a . Zjada ziemniaki w m u n d u r k a c h
i płatki owsiane. Pije kefir i tarza się w surowcach, z których m o ż n a p r o d u ­
kować biopaliwo. Praw­
dziwa
świnia jest
okrzesana.
nie­
Prawdziwa
świnia cuchnie. Co in­
nego u m n i e . Moja świ­
nia ma charakter wirtu­
alny.
Prawdopodobnie
jest b o h a t e r k ą któregoś
z m o i c h wczesnych opo­
wiadań. Z a p o m n i a ł e m
o niej, jak się z a p o m i n a o dalekich k r e w n y c h i kolegach z klasy. Niby ich nie
ma, lecz przychodzi dzień, kiedy nagle zjawiają się w snach, wychylają z lu­
stra i trzeba im wysyłać kartki na święta lub dawać na m s z ę za nich. Zjawi­
ła się, bo zbyt ostentacyjnie skazywałem ją na z a p o m n i e n i e . Wystarczy przy­
wrócić jej właściwe miejsce, a p r z e s t a n i e się pokazywać. P o w i n i e n e m z k i m ś
o niej porozmawiać. Kupię m l e k o i u m ó w i ę się ze Z d z i c h e m . Albo nie. Za­
cznę o niej pisać. Kupię mleko, płatki c y n a m o n o w e , cztery o r z e c h o w e b a t o ­
niki, dwie paczki g u m bez c u k r u i gruby n o t a t n i k w twardej oprawie. Jeszcze
dziś zacznę pisać p a m i ę t n i k . Prawdziwy p a m i ę t n i k . Zawsze o tym m a r z y ł e m .
Nic do d r u k u . Nic na z a m ó w i e n i e . Nareszcie coś do szuflady. I n t y m n a księ­
ga, zamykana na klucz n a w e t przed rodziną. H o r t u s inclusus. O g r ó d zapie­
czętowany.
- Dzień dobry.
Skłaniam głowę jak zawsze, p o t r z ą s a m nią w p r a w n y m , wyćwiczonym ru­
chem, ale jest całkiem inaczej. Kiwam, ale jest inaczej niż wczoraj, o d m i e n ­
nie niż we czwartek i niż kiedykolwiek. Z u p e ł n i e nie tak s a m o , p o n i e w a ż coś
ukrywam, inaczej, p o n i e w a ż coś w i e m .
- Dzień dobry.
JESIEŃ-2003
11
Pani Janeczka jest za to zupełnie codzienna. Ubiera się p o d o b n i e i idzie
podobnie, jak zawsze. P o d o b n i e jak w i n n e dni, przenikliwe oczy p a n i Ja­
neczki natrafiają podczas spaceru na s e n t y m e n t a l n e zarośla białych bzów, za­
glądają do okien naprzeciwko, odwiedzają n i e p e w n e n i e b o . W chwili, kiedy
się kłaniam, staje się jednak jasne, że spoczną na m n i e . Jest prawie p e w n e ,
że chociaż pani Janeczka jest taka s a m a jak wczoraj, to jej wzrok jest już in­
ny. W i a d o m o , że kiedy zwyczajny-niezwyczajny w z r o k p a n i Janeczki d o t r z e
do m n i e - choćby n a w e t nie chciał, choćby się wzbraniał - i tak przenicuje
m n i e na wylot, przewierci m n i e niczym utwory Gombrowicza, p r z e n i k n i e na
wskroś jak Słowacki. Od razu staje się oczywiste, że odkryję na sobie niepo­
kojący wzrok Innego, deprymujące spojrzenie, k t ó r e g o nie m o ż n a odeprzeć.
Od razu wiem, że b ę d ą to oczy, przed którymi m o ż n a tylko uciec, pierzchnąć
w k o s t i u m , w m a s k ę . Źrenice, k t ó r e sprawiają, że s c h o w a m się za sztywne
przebranie, zniknę, wystawię jedynie oczy, dwoje u s z u i kawałek u s t . Sartre
ma p r a w d o p o d o b n i e rację: świnia to inni. T r z o d a chlewna jest, jeśli tak m o ż ­
na powiedzieć, p r o d u k t e m społecznym. T w o r e m , który rodzi się p o d c z a s
moich relacji z innymi. Gdyby nie inni, p r o b l e m świni być m o ż e w ogóle by
nie istniał. To inni n i e u s t a n n i e podkładają mi nierogatego, to ich spojrzenie
sprawia, że zaczynam go czuć w sobie i s k ł o n n y j e s t e m do p e w n e g o s t o p n i a
się z n i m u t o ż s a m i a ć . W z r o k i n n e g o z daleka przygotowuje mi oswojonego
dzika, a kiedy się zbliżam, po p r o s t u wtłacza mi go za kołnierz. Prawdo­
p o d o b n i e nie jest przypadkiem, że pierwszy raz zobaczyłem świnię w łazien­
ce, gdyż jej w y s t ę p o w a n i u zawsze towarzyszy na początku uczucie w s t y d u .
Gdyby nie Pani Janeczka, świnia byłaby czymś z u p e ł n i e n i e o d c z u w a l n y m .
Być m o ż e byłaby n i e b y t e m . . .
- Na zakupy?
- Tak, na zakupy.
O d w r a c a m się i zamyślam. To inny budzi we m n i e ś w i a d o m o ś ć posiada­
nia świni...
- Na zakupy...
Mijam topolową aleję i nagle u ś w i a d a m i a m sobie, że pojutrze jest ponie­
działek. Sartre niespodziewanie rozpływa się we mgle i pozostaje jedynie
pierwszy dzień pracy. Chciałbym o tym jak najszybciej zapomnieć, wymyślam
naprędce inne dni, uciekam w niedzielę, znikam za p a r a w a n e m soboty, chro­
nię się we wtorku, ale poniedziałek jest silniejszy. Poniedziałek zwycięża.
12
FRONDA
30
Wyobraźnia pokonuje moją wolę. Świat nie jest już wolą, jest wyłącznie wy­
obrażeniem i wiem już, jak będzie: świnia nie ustąpi. Nie pierzchnie poruszo­
na rodzinną niedzielą. Nie zniknie pod n a p o r e m pozytywnych uczuć. Nic z te­
go. Przyczai się jedynie i poczeka, by się objawić. O b u d z ę się wcześniej niż
zwykle i przez chwilę będę rozważał możliwość kilkudniowego zwolnienia le­
karskiego. Popatrzę w sufit, jakby właśnie stamtąd, z białej góry miał przyjść
ratunek. Położę ręce na kołdrze i z a m k n ę oczy, żebym wyglądał na wymęczo­
nego. Poszukam zapomnianej miny zbolałego starca. Jęknę. W o b e c tak oczy­
wistych d o w o d ó w A n i u t a zapyta, czy nie j e s t e m chory, a wtedy nagle zrozu­
miem, że nie pójdę do lekarza, bo to mój znajomy i mógłby coś zauważyć.
Odpowiem, że wszystko w porządku, po czym włożę niebieską koszulę i zaci­
snę pod szyją pętlę czerwonego krawata. W o l n o powieszę na sobie marynar­
kę, k o p n ę stołek, który nie w i a d o m o czemu pojawi się p o d nogami, zawisnę
na chwilę przy klamce a u t a i kilkanaście m i n u t później będę już w b a n k u .
„Jestem t r u p e m " - pomyślę, widząc, że prawie wszystkie kasjerki wpa­
trują się we m n i e swym u w a ż n y m , n i e b i e s k i m w z r o k i e m . W gąszczu ich
spojrzeń zobaczę niewielki tunel, który będzie prowadził do mojego biurka.
Zacznę się przeciskać z m o z o ł e m , a w t e d y p a n i Janeczka p o w i e :
- N o , nareszcie wygląda pan jak człowiek! - S a p n ę i z ulgą o p a d n ę na fo­
tel, prosząc o kawę. Zdzich klepnie m n i e lekko po b r z u c h u i n a d m i e n i , że na­
reszcie osiągnąłem w życiu coś s e n s o w n e g o . Skryję się za p a p i e r a m i i b ę d ę
pracował do późna. Dyrektor powie, że się z m i e n i ł e m .
- Wypadły P a n u chusteczki!
Dziewczyna schyla się i podaje mi białą szeleszczącą p a c z u s z k ę . U ś m i e ­
cha się i m ó w i ę coś do niej, coś lekkiego t u ż o b o k r o m a n t y c z n i e p o s t r z ę p i o ­
nych główek sałaty, coś d o w c i p n e g o p o d g e o m e t r y c z n ą p e r s p e k t y w ą p u s z e k
kukurydzy, coś niezobowiązującego przy klasycznych okrągłościach p o m a ­
rańczy. Ma w sobie jakąś jasność. Coś świeżego i n i e n a r u s z o n e g o , jakieś za­
pasy ciepła. P o d c h o d z ę do chłodnych, kubistycznych spiętrzeń z prawej stro­
ny, wyjmuję sześcian mleka, w r z u c a m do koszyka i wiem, że to m o ż e być
jakiś sposób: uciec przed świnią w m ł o d o ś ć . N i e w jasność, ale w energicz­
ność: we frugo, w hip h o p i w dyskotekę. Nie w ciepło, ale w towarzyskość:
w czaterie i bary, w parki i stadiony. W i e m , że to jest możliwe: schodzę po
schodach do p u b u i z a m a w i a m dla nich piwo. Stawiam od razu cztery kolejki
JESIEŃ-2003
13
i cieszy mnie, że bąbelki dostają się do naszych głów, zmieniają kolory świa­
ta, przesuwają proporcje, łagodzą kanty. Stawiam kolejkę i cieszy m n i e , żeklimat od razu zmienia się nie do poznania, cieszy m n i e , że w t a k i m pejzażu
świnia nie jest niczym d z i w n y m i m o g ę o p o w i a d a ć do woli o okrągłym ryj­
ku, o kłapouchej głowie, a n a w e t o oczkach. O p o w i a d a m o wszystkim. M ó ­
wię b a r w n i e i bez zająk­
nięcia,
bez jakichkolwiek
przerw w y k ł a d a m
na stół,
świnię
d e m o n s t r u j ę jej
wszystkie zdolności, każę
jej skakać przez płonące
koła, miauczeć i wyginać
grzbiet, żonglować piłka­
mi i p r o s t o w a ć ogon. Jest
w s w o i m żywiole. Popisu­
je
się
przed
widownią.
Chodzi na d w ó c h łapach i c h r u m k a . Z u p e ł n i e m n i e ignoruje, jakbym w ogó­
le nie istniał. Jest tylko ona. Wychodzi ze m n i e na zewnątrz i przyćmiewa
m n i e swoimi w r o d z o n y m i t a l e n t a m i . Wygłasza m o n o l o g do w i d z ó w i kłania
się na zakończenie. J e s t e m zdruzgotany. Jest większa o d e m n i e . Schylam gło­
wę i przyczerniam krajobraz. Kładę głową na stole, więc pochylają się n a d e
m n ą i b a r d z o mi współczują. Z d a r z a się nawet, że n i e k t ó r e nastolatki przy­
tulają się do m n i e i szepczą ze z r o z u m i e n i e m :
- Wiesz, Siwy, jesteś w s u m i e biedny...
- J e s t w porządku, jest w porządku...
Szepczę i grzeję się p o t e m w cieple ich słów do trzeciej. Pięć po trzeciej
nie ma już nikogo. Kiedy zostaję s a m na s a m z lśniącym k o n t u a r e m , s t a r a m
się utopić świnię w alkoholu. O t w i e r a m b u t e l k ę i próbuję w e p c h n ą ć do niej
zwierzaka. Dżin w lampie Alladyna. Wystarczy go t a m z a m k n ą ć . Mocuję się
przez chwilę, ale nierogacizną jest b a r d z o przebiegła i nie reaguje na moje
namowy. P o d s u w a m jej skórki od chleba i kawałki m a n d a r y n k i , wabię reszt­
kami schabowego i ćwikłą z c h r z a n e m , m a m i ę b a n a n a m i i s o k i e m z porze­
czek, częstuję a l k o h o l e m . Nic. Wielka p u s t k a . Kilka p u s t y c h stołów, k t ó r e
powoli najeżają się t a b o r e t a m i . Lśniąca nicość posadzki. Ż ó ł t a p u s t y n i a par­
kietu. Barman wzywa t a k s ó w k ę i jacyś p a n o w i e z a n o s z ą m n i e do h o t e l u .
14
FRONDA
30
Budzę się n a s t ę p n e g o d n i a po p o ł u d n i u , czując, że świnia w m o i m ciele sta­
lą się jeszcze cięższa. Czas staje się płynącą s m o ł ą .
- „Morświny p i k a n t n e " .
Powoli przybliżam p u s z k ę do oczu. Czegoś takiego jeszcze nie widzia­
ł e m . I to w d o d a t k u w promocji. Pakuję do koszyka dwie puszki i od razu na­
trafiam na spojrzenie ochroniarza.
- Bardzo d o b r e do wódeczki.
Ochroniarz ma na sobie solidny, czarny strój i wszystko, co m ó w i , b r z m i
z u p e ł n i e wiarygodnie. Bardzo d o b r e do w ó d e c z k i . . . Do wódeczki i wieczor­
nej telewizji. D o b r e do długiego deszczu i do b a r u . Z d r o w e na c h a n d r ę i na
sobotnią s a m o t n o ś ć . Świetne do czatu i do interii.
- Dzięki... Wielkie dzięki... - o d p o w i a d a m i nagle czuję jakiś przebłysk
zdrowego rozsądku. Już s u n ę do długiej, wysrebrzonej lady, j u ż wzbijam się
popychany nieoczekiwaną myślą, lecę uskrzydlony n a g ł y m rozwiązaniem,
p o d n o s z ę się, upojony nadzieją wolności, już szybuję p o r u s z o n y o b i e t n i c ą
wyzwolenia, n i e u c h r o n n i e z m i e r z a m d o swobody, k o n s e k w e n t n i e zbliżam
się do rozwiązania, w s p o s ó b a b s o l u t n i e konieczny przybliżam się do bukie­
t ó w szynek, do wawrzynowych girland drobiowych parówek, do złocistych
polędwic, d o p a s z t e t ó w m a l o w a n y c h z b o ż e m r o z m a i t y m , d o dzięcieliny pie­
czonych wątróbek, do gruszy i do białej gryki schabów.
- C o ś jeszcze? - pyta s m u t n a p a n i w ż ó ł t a w y m kaszkiecie.
- Nie, chyba nie. Dziękuję.
Jest dobrze. Jest b a r d z o dobrze, więc u ś m i e c h a m się na całą szerokość.
Jest tak dobrze, że r o z s z e r z a m się optymistycznie u góry. Z u p e ł n i e nieźle,
więc r o z p r z e s t r z e n i a m się przyjaźnie na twarzy. J e s t tak wspaniale, że nie
oczekuję niczego w z a m i a n . O d c h o d z ę ze stoiska z w ę d l i n a m i i ż ó ł t y m se­
r e m z p o d n i e s i o n ą głową i z a d a r t y m n o s e m . O d w r a c a m się u ś m i e c h n i ę t y jak
Amerykanin. O p u s z c z a m je lekko jak Murzyn, o d c h o d z ę poruszając się pew­
n y m k r o k i e m wodzireja, idę u n o s z ą c lekko ręce jak kapłani i sportowcy. Tak,
j e s t e m zwycięzcą. W i e r z ę w siebie. Jest lepiej. J e s t wyśmienicie. N i e b o za­
czyna się wypogadzać. J e s t w p o r z ą d k u i na p e w n o j u t r o p r z e s t a n i e padać.
Pojutrze wyjedziemy n a d m o r z e . Jest tak, jak p o w i n n o być.
„ O t o , co z ciebie z o s t a n i e " - m ó w i ę do świni. „ P o p a t r z " - m ó w i ę do niej,
przysuwając się do steków, boczków i golonek. „Tak w ł a ś n i e skończysz" mówię, p o d n o s z ą c do góry zawiniątko z p l a s t e r k a m i szlacheckiej... „Nic ci
JESIEŃ-2003
15
nie p o m o ż e " - p o w t a r z a m , pochylając się n a d salcesonem i galaretką z n ó ­
żek. „Zginiesz, nie m o ż e s z nic na to p o r a d z i ć " - szepczę, podsuwając jej p o d
n o s kłębki kiełbasy i m r o c z n e łańcuchy kaszanki.
Tak. Tak m u s i być. O d c h o d z ę ogarnięty n i e o c z e k i w a n ą wizją końca, nie­
s p o d z i e w a n y m rozwiązaniem. Świnia m u s i zginąć. Ponieważ jest wirtualna,
jej d o m o s t w e m jest świat symboli. Ponieważ nie jest t w o r e m m a t e r i a l n y m ,
jej środowiskiem jest język. Należy u s u n ą ć świnię z języka, w t e d y zniknie
również z naszej świadomości. N a s z język jest p r z e s a d n i e przesiąknięty świ­
nią, należy z a t e m podjąć w z m o ż o n e starania o jego oczyszczenie. O d p o w i e d ­
nie j e d n o s t k i administracyjne, służby, m e d i a i a u t o r y t e t y p o w i n n y zadbać
o to, by nie u ż y w a n o imienia świni n a d a r e m n o . W miejsce słowa „świnia"
p o w i n n i ś m y z a p r o p o n o w a ć wyrazy bliskoznaczne, takie jak:
„zwierzak",
„czworonóg", „nierogatek", „ryjek", „klapouchy", „zakręcony", „ c h y t r u s " ,
„chrząkacz", „ciamkacz" oraz „ b l o n d y n " . Z a m i a s t „ ś w i n t u c h " m o ż n a będzie
mówić „zwierzuch". Z a m i a s t „świnić" - „zwierzuchać", a w związku z tym
z w r o t n a i d o k o n a n a forma w s p o m n i a n e g o czasownika p o w i n n a brzmieć „zezwierzuchać się".
N i e ł a t w o znaleźć alternatywę dla słowa „ ś w i ń s t w o " .
„ D r a ń s t w o " z u p e ł n i e się nie nadaje. „ Z w i e r s t w o " jest pożyczką z rosyjskie­
go. Wydaje się, że b ę d z i e m y musieli z u p e ł n i e je p o m i n ą ć . O wiele łatwiej na­
t o m i a s t rozwiązać p r o b l e m związków frazeologicznych. M a m y właściwie tyl­
ko jeden, który łatwo m o ż n a zastąpić z w r o t e m „podłożyć k o m u ś czworonoga,
ryjka, chrząkacza, b l o n d y n a i t p . " Kto panuje n a d językiem, panuje n a d rze­
czywistością. Koniec k ł o p o t ó w . Lekkim k r o k i e m p o d c h o d z ę do kasy. Lekko,
jakbym był s y n e m milionera, w k ł a d a m rękę do kieszeni. Sięgam, jakbym był
córką p r e m i e r a lub w n u k i e m prezesa N B P . Bez ż a d n e g o wysiłku wyjmuję
portfel i nie patrząc na cyfry, płacę za wszystko. Bez j e d n e g o spojrzenia wy­
chodzę na zewnątrz - p r o s t o w r a d o s n e p o w i e t r z e p o r a n k a . Jest cieplej. Tra­
wy p o d n o s z ą źdźbła ciężkie od kropel. Topole s z u m i ą wakacjami.
- Nie myślałeś o psychoterapii?
M r ó w a przestaje d z w o n i ć r e k l a m ó w k ą z p u s z k a m i po pepsi i schyla się
po kolejne źdźbło trawy. Siedzimy na ławce i kiedy p a t r z ę na p o m a r s z c z o n ą
twarz Mrówy, wszystko jest inaczej. Spoglądam na M r ó w ę i wiem, że wszyst­
ko jest iluzją. J e d n o spojrzenie i wiem, że nie m o ż n a ufać z m y s ł o m . Zaczy­
n a m rozumieć, że otaczają n a s pozory. Ze g o n i m y za w i a t r e m , biegniemy za
16
FRONDA
30
złudą i n a p e ł n i a m y n a s z e życie śmieciami. M r ó w a jest śmieciarzem. Mógłby
mówić, że jest zbieraczem z ł o m u lub d y s t r y b u t o r e m metali kolorowych.
Mógłby dawać do zrozumienia, że zajmuje się z a r z ą d z a n i e m o d p a d a m i albo
m a r k e t i n g i e m a l u m i n i u m . Gdyby tylko chciał, mógłby n a w e t m ó w i ć , że jest
pisarzem. Ze jest p o e t ą - wyklętym, o s t a t n i m n o n k o n f o r m i s t ą U r s y n o w a .
Mógłby m ó w i ć co innego, ale m ó w i tylko t o . Tylko to, że jest śmieciarzem.
- Świat to j e d e n wielki śmietnik... - m ó w i M r ó w a . Świat to ś m i e t n i k .
Mrówa oczyszcza świat ze śmieci. Z a n i m wejdę do d o m u z z a k u p a m i , zwie­
r z a m się Mrowie ze wszystkiego. M ó w i ę m u , co się s t a ł o i że nie wiem, dla­
czego akurat ja.
Nie, nie myślałem.
- Nie myślałem - o d p o w i a d a m i od razu w i d z ę siebie przed g a b i n e t e m
z n a n e g o w mieście psychologa, od razu widzę, że to on, że trafiłem do nie­
go, od razu wiem, że to Love-Star, że tak go w ł a ś n i e nazywają. Od razu
wiem, że przychodzę godzinę wcześniej i z a n i m z o s t a n ę przyjęty, z d o ł a m
przeczytać wszystkie p i s m a kobiece, jakie leżą na szklanym stoliku. Od p o ­
czątku przeczuwam, że j e s t e m zaniepokojony i nie wiem, co będzie.
- Zapraszam!
Profesor Love-Star jest b a r d z o miły, m ą d r y i gładko wygolony. Wszelkie
obawy pryskają. Nie c h o w a się p o d stolik, nie skacze po biurkach, nie mole­
stuje, nie zasłania okien, nie robi m i n . Przeciwnie: traktuje m n i e nadzwyczaj
uprzejmie. Pyta, na jakie artykuły z p i s m w poczekalni z w r ó c i ł e m szczegól­
ną uwagę oraz o to, c z e m u czytając drapię się p o d p a c h a m i . Patrzy mi w oczy
i zapytuje, jakie choroby zakaźne p r z e b y ł e m i czy często d o s t a w a ł e m w skó­
rę w dzieciństwie. Ciekawi go moja rodzina i praca, interesują go moje pasje
literackie i a u t o . Zwraca uwagę na moje u b r a n i e i s p o s ó b siedzenia. Patrzy
na mój charakter pisma. Jest b a r d z o mądry. M ą d r z e pochyla się, coś pisze
w swoich aktach, cmoka, a wreszcie stawia h i p o t e t y c z n ą diagnozę.
R o z p o z n a n i e robi na m n i e w r a ż e n i e . J e s t być m o ż e nieco u p r o s z c z o n e
i płytkie, n i e p o d o b n a j e d n a k o d m ó w i ć mu błyskotliwości, a n a w e t inteligen­
cji. Okazuje się, że świnia p o c h o d z i od małpy. Jest z m a t e r i a l i z o w a n y m
k s z t a ł t e m tego, co w psychice najbardziej p i e r w o t n e . Wiązką psychicznych
a t a w i z m ó w odziedziczonych po m o i c h zwierzęcych p r z o d k a c h . C z y m ś w ro­
dzaju przeciwwagi dla mojej nazbyt wyedukowanej świadomości. N i e z b ę d n ą
łyżką dziegciu w beczce i n t e l e k t u a l n e g o m i o d u spadziowego. J e s t dla mojej
JESIEŃ-2003
17
zmęczonej psychiki tym, czym był dla s z l a c h e t n e g o D o n Kichota r u b a s z n y
Sancho Pansa. P o w i n i e n e m codziennie biegać i nie zaniedbywać okazjonal­
nych k o n t a k t ó w z k o b i e t a m i . M a m zapłacić w recepcji i przyjść za miesiąc.
Z a m y k a m drzwi, schodzę ze s c h o d ó w i s p l u w a m na trawnik.
- M r ó w a - m ó w i ę - przecież to bez s e n s u . Świnia to śmieć.
Schylam się i p o d o b n i e jak on rozgryzam cierpkie ź d ź b ł o trawy. Zza wie­
żowców z n ó w w y s u w a się c i e m n a p ł a c h t a deszczu. M u s i m y się chronić.
- A gdyby tak j e d n a k pójść na całość?
W r a c a m do d o m u , j e m śniadanie i s t a r a m się w y m k n ą ć do garażu.
- M u s z ę wymienić t ł u m i k .
A n i u t a u k ł a d a z Kacprem puzzle i m ó w i , ż e b y m wrócił na obiad. Biorę
narzędzia, przeświadczony, że w m o i m p r z y p a d k u m o g ą zadziałać jedynie ra­
dykalne i drastyczne środki. Żadnej połowiczności. Ż a d n y c h k o m p r o m i s ó w ,
pertraktacji i wzajemnych u s t ę p s t w . Albo świnia, albo ja. W y p o w i e d z i a ł e m
wojnę, której skutki m u s z ą być ś m i e r t e l n e . N i e chodzi o pojedynek. Świnia
nie jest przeciwnikiem h o n o r o w y m i nie stawi się na u d e p t a n e pole. Coś, co
m o g ł o być szlachetną walką R o l a n d a z Saracenami, jest d r o b n o m i e s z c z a ń skim p o l o w a n i e m na dzika lub zgoła n a g o n k ą na zające. Nic nie szkodzi..
Dziś mój tryumf albo zgon. Dziś w ciemności niechaj drży tyran. W c h o d z ę
do k a n a ł u uzbrojony w ś r u b o k r ę t oraz m ł o t e k . Powoli s k u w a m m e t a l o w ą
opaskę, ale j e s t e m gotowy na wszystko. W o l n o s t u k a m w m e t a l , ale tak na­
p r a w d ę czekam tylko na nią. W i e m , że się wychyli i kiedy tylko d o s t r z e g a m
jej ślepia, strzelam w s a m środek i p a d a m na ziemię. Ściągam flanelową ko­
szulę i zaklejam p l a s t r e m r a n ę - na szczęście niegroźną. Kończę t ł u m i k
i w r a c a m do d o m u . Wciąż leje. J e s t e m przybity.
- Nic ci się nie stało?
A n i u t a jeszcze raz sprawdza o p a t r u n e k i idzie szykować obiad.
- N i c . . . - m r u c z ę i o p u s z c z a m głowę. Za o k n e m nieustępliwy deszcz.
W o d a u d e r z a o szyby i parapety, p r z e n i k a do d o m ó w . Idę na chwilę do Kac­
pra, ale wiem, że nie jest dobrze. Udaję zucha, ale czuję, że jest ciężko. J e s t
niewesoło, bo okazało się, że wojna, k t ó r ą w y p o w i e d z i a ł e m świni, nie jest
wyprawą krzyżową. Nie jest w y m i e r z o n a p r z e c i w k o obcym, nie u d e r z a
w agresywnego
i
prymitywnego wroga zewnętrznego.
Prawdę
mówiąc,
w ogóle nie jest wyprawą. J e s t raczej rodzajem przewlekłej i wyczerpującej
18
FRONDA
30
wojny d o m o w e j . Śrubokręt, który ugodził świnię i być m o ż e odciął jej p r a w e
ucho, trafił w gruncie rzeczy we m n i e . Uderzając w świnię, u d e r z y ł e m w sie­
bie. Walka ze świnią jest rodzajem walki z s a m y m sobą. Jest z m a g a n i e m we­
w n ę t r z n y m . Myślałem do tej pory, że świnia - wirtualna, psychiczna czy też
rzeczywista - jest w o b e c m n i e s a m e g o czymś z e w n ę t r z n y m . Jest j e d n a k ina­
czej. Świnia nie jest czymś i n n y m ode m n i e . Jest częścią m n i e s a m e g o . C h o ć
t r u d n o się do tego przyznać, z m u s z o n y j e s t e m przedstawić fakty tak, jak się
rzeczywiście mają: w jakiejś mierze, w jakimś procencie, jakiejś mniejszej lub
większej części, w p e w n y m sensie i p o d p e w n y m i w a r u n k a m i j e s t e m nie tyl­
ko sobą, ale także k i m ś i n n y m . Sartre być m o ż e ma rację, sugerując, że świ­
nia to inni. Dzisiaj d o w i e d z i a ł e m się j e d n a k czegoś więcej. Inny to ja sam.
Nie jest dobrze, bo okazało się, że w jakiejś m i e r z e j e s t e m świnią...
- Nic ci się nie stało?
Aniuta pochyla się nade mną, stawia zupę, p o t e m drugie i na chwilę zapo­
m i n a m o wszystkim, przez chwilę z n ó w jesteśmy razem, przez pół godziny nic
n a m nie przeszkadza być dla siebie: ani deszcz, ani stare meble, ani kredyt. Kac­
per drzemie po obiedzie i ja też powoli pogrążam się w sennych majakach, wol­
no przyjmuję bezpieczną pozycję, niespiesznie patrzę, jak A n i u t a sięga po książ­
kę, jak podwija nogi na
fotelu i zatapia się w lek­
turze, bez pośpiechu pa­
trzę, jak wszystko obraca
się w sen, całkiem spokoj­
nie śnię o tym, co zawsze:
o wielkim sukcesie i wca­
le m n i e nie dziwi, że je­
stem d y r e k t o r e m potęż­
nej
korporacji,
przyjmuję
zagraniczne delegacje i do­
konuję strategicznych in­
westycji. Sen taki jak zawsze. Sen epoki. Z drogi do Krakowa znikają korki, zni­
ka zresztą i sama droga - zastąpiona sześciopasmową autostradą. Jeden
z wielkich koncernów - czując, że w tym regionie pieniądze leżą w ziemi, dzię­
ki m o i m sugestiom, inwestuje koszmarne pieniądze w b u d o w ę potężnego we­
sołego miasteczka. Stare kopalnie i te, które zbankrutowały zupełnie niedawno,
JESIEŃ-2003
19
połączono z innymi jaskiniami w okolicy, tworząc tak zwany Podziemny Park
Pepsicolowy. Dzięki kampanii medialnej n o w ą atrakcję zaczyna odwiedzać każ­
dego roku około pięciu milionów spragnionych turystów, głównie ze W s c h o d u .
Moi przeciwnicy przebąkują, że zaprzedałem duszę diabłu, ale nikt w to nie
wierzy. Bezrobocie staje się przeszłością. Któregoś dnia otrzymuję propozycję
udziału w wyborach parlamentarnych, później zaś, w wielkiej tajemnicy, ktoś
proponuje mi fotel prezydenta i wtedy zaczynam się wahać. P o w o d e m są kło­
poty ze świnią. Tak jak i inni, próbuję bowiem najpierw lekceważyć świnię
i w ogóle jej nie zauważam. Z czasem j e s t e m już na tyle oswojony z jej wido­
kiem, że uznaję go za normalny - podobnie zresztą jak moja rodzina. Co wię­
cej, często ulegam świni i stopniowo zaczynam spełniać wszystkie jej zachcian­
ki. Uważam, że świnia jest podstawą sukcesu i że w ogóle nieustannie żyjemy
w czasie, który chińskie kalendarze nazwały Rokiem Świni. Zdarza się, że klę­
k a m w chwili, gdy zwierzak wychyla się w całej swej okazałości, i p o w t a r z a m
m o i m jedwabistym, niskim głosem: „trwaj świnio, jesteś piękna". Jest w tym
nie tylko zachwyt, ale i bezgraniczne przywiązanie. Skutki przychodzą stopnio­
wo i są łatwe do przewidzenia. Najpierw wyrastają mi oklapłe uszy, p o t e m
okrągły, dziurkowany ryjek, p o t e m szczecina, p o t e m cała reszta. Przez pewien
czas unikam życia towarzyskiego, stopniowo jednak wszyscy znajomi oswajają
się z m o i m n o w y m wizerunkiem i chwalą moje obecne, m o c n o zaokrąglone
kształty. Biorę nawet udział w wielkiej kampanii reklamującej w Unii Europej­
skiej polską dziczyznę i biopaliwa. Otaczają m n i e kobiety i przyjaciele. Któregoś
dnia niepotrzebnie jednak idę po coś do ubogiej dzielnicy nad rzeką. Niepo­
trzebnie wdaję się w charytatywność, wierząc, że jest najlepszym sposobem na
zdobycie sławy i dobrej opinii. Wychodzę z jakiegoś szpitala na ulicę, a wtedy
jakieś dziecko krzyczy coś o świni i ucieka do mamy. Na drugi dzień m a m p o d
d o m e m szesnaście ekip telewizyjnych, trzydzieści osiem radiowych i o ś m i u s e t
przedstawicieli prasy. Jestem skończony.
- O b u d ź się.
A n i u t a szarpie m n i e m o c n o za ramię. M u s i m y jeść więcej ryb i trawy
morskiej. Od j u t r a zaczynamy dietę m a r c h e w k o w ą . Przez sen wciąż krzy­
czysz o świni... Chcesz kawy?
- Tak, koniecznie. - Zeskakuję z sofy i czuję nagle, że m a m jakiś p o m y s ł .
Wstaję i otwarcie m ó w i ę , że m u s z ę w p a ś ć na chwilę do Zdzicha. Ze pożyczył
20
FRONDA
30
m i o s t a t n i o d w a t o m y instrukcji d o n a s z e g o n o w e g o p r o g r a m u . Ż e w r ó c ę z a
godzinę. Zdzich wydaje mi się s p o s o b e m na zły sen.
- Narysujesz mi słonia? - Kacper p o d s u w a blok i kredki, więc ustępuję.
Robię słonia na szaro, dopijam resztki kawy i biorę z kąta parasol.
- J a k przestanie padać, pojedziemy n a d m o r z e . . .
Wychodzę na ulicę p r o s t o p o d strugi p o t o p u . Deszcz leje j u ż z przerwa­
mi czterdzieści godzin. Ludzie stoją na p r z y s t a n k a c h skuleni, pomniejszeni,
jak w piosence o k r a s n o l u d k a c h .
- „Pod grzybkami nasze b u d k i . . . " - m ó w i ę do p a n a Adama, patrząc na de­
filujące parasole. Pan A d a m spod szesnastki ma dziś dobry h u m o r , więc łapie
wszystko w lot. Pan A d a m ma dobry h u m o r , bo z n ó w rozwiązał krzyżówkę
i czeka na nagrody. Pan A d a m jest w d o b r y m h u m o r z e , bo jedzie do córki.
- „My j e s t e ś m y krasnoludki, h o p s a sa, h o p s a sa" - o d p o w i a d a i w s k a k u ­
je do „ s i ó d e m k i " . Dobrze, że jeszcze są ludzie z p o c z u c i e m h u m o r u . D o b r z e ,
że deszcz nie zepsuł jeszcze p a n u A d a m o w i duszy. C z e k a m na „dwudziest­
kę piątkę", patrzę w m o k r ą szybę i po chwili j e s t e m na miejscu.
- Nic nie rozumiesz.
Zdzich zaciąga się d y m e m , jakby w ł a ś n i e z niego czerpał całą swoją m ą ­
drość.
- Świnia jest medialna. Czy chcemy tego, czy nie - zwraca uwagę, zatrzy­
muje wzrok, wyrywa z obojętności, p o d n o s i n a k ł a d y i oglądalność. Nieroga­
cizną zawsze była p r z e d m i o t e m z a i n t e r e s o w a n i a ludzkości. Z w i e r z u c h , od
kiedy istnieje, z u p o r e m p o r u s z a o p i n i ę publiczną, skupia na sobie obiekty­
w y kamer. Jest u r o d z o n y m p r o w o k a t o r e m . Z a w o d o w y m d o s t a w c ą n e w s ó w .
Profesjonalnym d y s t r y b u t o r e m w i a d o m o ś c i . D e a l e r e m sensacji. Dlatego też
ma dziś tak wielkie znaczenie. W ł a ś n i e dlatego pokazuje się go w telewizji,
pisze się o n i m we wszystkich pismach, robi z n i m wywiady. W ł a ś n i e z tych
p o w o d ó w m ó g ł d o p e w n e g o s t o p n i a zawładnąć i n t e r n e t e m . Ludzie wiedzą,
że m o g ą najłatwiej zwrócić na siebie uwagę, gdy s t a n ą się do niego p o d o b n i .
Chcą wyglądać jak on, wyrażać się jak on, p o r u s z a ć się tak jak on i w ogóle
zachowywać się na jego w z ó r i p o d o b i e ń s t w o . N i e ma w t y m ż a d n e g o b u n t u
przeciwko z a s a d o m . Jest c h ł o d n a kalkulacja. Prawie nie ma krajów, w k t ó ­
rych świnie nie mogłyby sprawować ważnych publicznych funkcji, obejmo­
wać kluczowych stanowisk. Świnia jest opłacalna...
JESIEŃ-2003
21
- Skąd się bierze? - Wstaję z fotela i czuję, że gadanie Z d z i c h a wcale
m n i e nie pociesza. P o d n o s z ę się, bo widzę, że to wcale nie t e n s a m Zdzich,
z którym s t u d i o w a ł e m p r a w o w o d m i e n n e j epoce. U n o s z ę się, bo to jakiś in­
ny Idzich. Niecierpliwię się, bo to k t o ś inny.
- To p r o s t e .
Zdzich c m o k a i nagle czuję, że n o w y Zdzich ma r e c e p t ę na wszystko. N o ­
wy Zdzich a w a n s o w a ł i wie teraz, o co chodzi w życiu. Nowy, wszechwiedzą­
cy Zdzich wciąż się spieszy. Spieszy się idąc i spieszy się siedząc. Udziela p o ­
spiesznych
rad
i
wygłasza
pospieszne
opinie.
Pospiesznie
pracuje,
pospiesznie je i pospiesznie śpi. Pospiesznie patrzy na kobiety i p o s p i e s z n i e
wraca do swych zajęć. J e s t tak zajęty, że n a w e t s a m e g o siebie widuje jedynie
dwa razy w tygodniu. Jest zajęty z żarliwością neofity, zajęty w s p o s ó b żar­
łoczny i zachłanny, zajęty i p r z e m ą d r z a ł y jak dziennikarz. P r z e m ą d r z a ł y
i nieustępliwy jak telewizor.
- To p r o s t e . Twoja świnia jest projekcją p r a g n i e n i a sukcesu. Chcesz, że­
by cię d o s t r z e ż o n o . Chcesz być. Być choćby na j e d e n sezon, choćby dla kilku
osób, ale jednak. Chcesz być gwiazdą. Chcesz być obecny. Chcesz się liczyć.
To dlatego wydobywasz z siebie niewielki ryj, chytre oczy, charakterystycz­
ne małżowiny. Wydobywasz intuicyjnie, bo tak n a p r a w d ę nic nie wiesz
o wielkim m a r k e t i n g u . N i e wyobrażasz sobie, jak wielki wpływ k ł a p o u c h y
wywiera dziś na m o d ę , politykę, s z t u k ę . Nie zdajesz sobie sprawy, że rządzi
prasą, m a l a r s t w e m , filmem, s p o r t e m . N a j p r a w d o p o d o b n i e j nie słyszałeś, że
w listopadzie mają się pojawić na rynku sanki w kształcie ryjka i świniopod o b n e b o m b k i na c h o i n k ę . N i e widziałeś instalacji w Brukseli, więc nie m o ­
żesz wiedzieć o świętych obrazach, przykrytych pieczeniami, s c h a b e m i wą­
t r ó b k ą z gęsi. Jesteś z i n n e g o świata. Nie c h o r o w a ł e ś w dzieciństwie na
świnkę, nie widziałeś wielkich hodowli w PGR-ach na północy. Nigdy nie by­
łeś w rzeźni i p r a w d o p o d o b n i e wciąż wydaje ci się, że szynka r o ś n i e w pusz­
ce przez pączkowanie. J e s t e ś z u p e ł n i e nieprzystosowany, nie nadajesz się do
wyścigów. Nic nie r o z u m i e s z .
- A Kacper? A A n i u t a ?
Podchodzę do o k n a i o d s ł a n i a m firankę. J e s t prawie c i e m n o . Po ulicy
przesuwają się ludzie z p o d k r ę c o n y m i o g o n k a m i , s p o d wędrujących paraso­
li wychylają się wielkie uszy, okrągłe oczka świdrują witryny, d r o b n e kopyt­
ka stukają o t r o t u a r . Nie j e s t e m sam, ale to ż a d n a pociecha. Zdzich r o z p i n a
22
FRONDA
30
nagle koszulę pod szyją i zwierzak n a t y c h m i a s t wychyla się w s t r o n ę stołu,
prawie n a t y c h m i a s t sięga po orzeszki, szybkim, w p r a w n y m r u c h e m k o n s u ­
muje arachidy. Stoję p o d o k n e m i słyszę, jak zza ściany dobiega c h r u m k a n i e
sąsiadów, stoję i słyszę, że ktoś wbiega z k w i k i e m na klatkę, chcąc nie chcąc
wsłuchuję się w czyjeś ciamkanie.
- A Kacper?
W pośpiechu z o s t a w i a m Z d z i c h a i w r a c a m do d o m u , spiesznie wyprowa­
d z a m a u t o i tankuję do p e ł n a . Niecierpliwie, najszybciej jak to m o ż l i w e pa­
kujemy wszystkie p o t r z e b n e rzeczy, w nieoczekiwanym t e m p i e zbieramy się
do dalekiej drogi, w n i e s p o d z i e w a n y m trybie biorę urlop, nagłym r z u t e m
przekraczam piętrzące się d o t ą d obawy, k r o k i e m p l o t k a r z a p r z e s a d z a m psy­
chiczne bariery, zbójnickim skokiem p o k o n u j ę lęki i o t o m k n i e m y a u t o s t r a ­
dą, o t o mijamy u ś p i o n e osiedla, o t o p r z e d z i e r a m y się przez dzikie pola,
przez stepy i przez Puszczę K a m p i n o s k ą , przez wądoły i chaszcze, przez nie­
wielkie m i a s t a i przez kilometry. Jest c i e m n o . P r o w a d z ę w ciemności. Patrzę
na czerwone wskazówki licznika i na drogę, k t ó r ą roztrącają reflektory. Je­
steśmy na niej n i e o m a l s a m o t n i . Wysokie c i e m n e d r z e w a ukrywają dalekie
d o m o s t w a . N o c n e pola przechowują długie interwały ciszy. Wyjeżdżamy
na wzgórze i o s u w a m y się w s m u t n ą d o l i n ę wielkiej rzeki. W wielką s m u t ę
JESIEŃ-2003
23
doliny. Nic nie m ó w i m y i słychać tylko s z u m . Wielki s z u m , jakby u d e r z e n i e .
Dolina rzeki jest p e ł n a g w a ł t o w n e g o wiatru. O s u w a m y się w nią i u n o s i n a s
odtąd przed siebie, prowadzi n a s w wietrze i w ogniu świateł, wyznacza n a m
drogę i cel, ogarnia n a s i uwalnia, kołysze i niesie.
- Popatrz - m ó w i A n i u t a - t a m już jest dzień.
Wychylam się i widzę jasne p a s m o w dole, przyspieszam i z a p o m i n a m
o zakrętach, pochylamy się na każdym łuku, bo już niedaleko. M k n i e m y co­
raz szybciej i przybywamy w pośpiechu, doganiamy świetlistą s m u g ę i pozwa­
lamy się jej przenikać, rozpinamy kurtki i chcemy, żeby na n a s spadła, podwi­
jamy rękawy i pragniemy, żeby była w naszych rękach. Zatrzymujemy się na
samym końcu i wychodzimy. T r z y m a m śpiącego Kacpra na rękach i powoli
p o s u w a m się w k i e r u n k u m o r z a .
- Zdejmij buty. M u s i s z zdjąć buty.
Z o s t a w i a m y b u t y i idziemy odtąd blisko ziemi, nie odrywamy się od niej
ani nie przekraczamy, po p r o s t u ruch w j a k i m ś k i e r u n k u , p o w o l n e p o s u w a ­
nie się w s t r o n ę oceanu, d r o b n e kroki ku p r z e s t r z e n i bez granic, niewielkie
kroki ku c z e m u ś i n n e m u .
- Dobrze, że się u d a ł o - m ó w i Aniuta.
W o l n o w c h o d z i m y do wielkiej, świetlistej wody, b r o d z i m y w jej kolo­
rach, zatapiamy się w jej g w a ł t o w n y m szumie, c h o d z i m y w jej p ł o m i e n i a c h ,
odpoczywamy w jej językach i tylko to jest w a ż n e . Jest tylko t o : tylko b r o d z e ­
nie w ogniu, tylko z a n u r z a n i e w wodzie, tylko oczyszczenie z podróży, ob­
mywanie po długiej i mozolnej d r o d z e .
- Dobrze, że się u d a ł o - m ó w i ę , czując, że świnia nagle odpływa, jakby
zabierał ją prąd, roztapia się, staje się nieważka, przestaje uwierać, o d d a l a się
chrumkając coś p o d n o s e m , znika za h o r y z o n t e m , pokwikuje i przepada,
przepada, jakby nigdy już nie m i a ł a wrócić, znika, jakby nigdy już nie m i a ł a
m n i e dręczyć.
- Dobrze, że jesteśmy r a z e m . . .
To z n ó w głos Aniuty. Nic nie m ó w i ę . . . Patrzę i s ł u c h a m . Patrzę i próbuję
się uśmiechnąć, u ś m i e c h a m się, jakby spadł ze m n i e wielki ciężar, u ś m i e c h a m
się, jakby ktoś zdjął ze m n i e sobotnie zakupy. Prostuję się, jakbym nagle prze­
stał pchać w supermarkecie wózek. Wstaję nagle lekki, nagle zdolny do długie­
go lotu i do muzyki - uwolniony do wielkiego m o r z a i do c h m u r , do horyzon­
tu i do dalekiej linii brzegu, wstaję i rozpościeram, p o d n o s z ę się i ogarniam.
24
FRONDA
30
- J e s t lepiej niż myślisz... Piękniej niż myślisz...
O d w r a c a m się do Aniuty i z a n u r z a m się w wodzie. W oddali s t a t e k wy­
syła jakieś znaki i zaczyna zbliżać się do p o r t u . Latarnia o d p o w i a d a spokoj­
nym p r o m i e n i e m . Powoli zaczyna się odpływ i nie m u s i m y się już nigdzie
spieszyć. Nie m u s i m y już nigdzie jechać. Zycie bez. świni jest m o ż l i w e . Zy­
cie ze świnią jest niemożliwe. M o ż e m y teraz zbierać m u s z l e . M o ż e m y teraz
usiąść naprzeciwko słońca. M o ż e m y spokojnie patrzeć, jak turyści rozkłada­
ją parasole i d w a albo trzy razy w s t ę p u j ą do tej samej wody. M o ż e m y zostać
albo odejść. M o ż e m y z a m ó w i ć lody albo o r a n ż a d ę . M o ż e m y zjeść pieczoną
rybę. M o ż e m y spokojnie zasnąć.
WOJCIECH KUDYBA
JESIEŃ-2003
25
MAREK CZUKU
Róbta co chceta
Nie liczta się z innymi, hałasujta
Urządzajta parady techno
Pijta, palta, ćpajta
Plujta, wymiotujta, startujta w wyborach
Obiecujta złote góry i gruszki na wierzbie
Oszukujta, korumpujta, bierzta łapówki
Bądźta pewni siebie, oklaskujta
Kupujta co chceta i kogo chceta
Nadążajta za modą, bądźta biznesłumen
Lubta hity i bestsellery, ścigajta się
Pozujta, udawajta, wywyższajta się
Wymądrzajta się, przechwalajta, szarżujta
Poniżajta, bijta, wymuszajta
Kopta leżącego, znęcajta się
Kłóćta się, ubliżajta, wyśmiewajta
Idźta po trupach, awansujta
Zarabiajta, zarabiajta, zarabiajta
Piszta po murach, śmiećta, niszczta przyrodę
Zalewajta sąsiadów, wyrzucajta przez okno
Podglądajta, plotkujta, obgadujta
Mówta co chceta, bluźnijta, kłamta
Wróżta, czarujta, wierzta w horoskopy
Mówta bzdury, bełkoczta, przeklinajta
Nie słuchajta i nie szanujta innych
Nie dotrzymujta słowa, nie ustępujta
Nie myjta się, zakładajta seksszopy
Oglądajta pornosy i książeczki czekowe
Nie czytajta książek, nie uczta się
Wyrzucajta z pracy, redukujta, transformujta
Nie spłacajta długów, prywatyzujta
Umarzajta z powodu znikomej szkodliwości albo przedawnienia
26
FRONDA
30
Pouczajta, strofujta, europeizujta
Piszta głupoty, centa się, dawajta zły przykład
Podkładajta śmiech pod filmy, nadawajta reklamy
Oglądajta telewizję, czytajta gazetki, nie myślta
Głupiejta, głupiejta, głupiejta
Miejta bogów cudzych, bierzta imię nadaremno
Nie święćta, nie czcijta
Zabijajta, cudzołóżta, kradnijta
Mówta fałszywe świadectwo
Pożądajta żony i każdej rzeczy
Wychowujta dzieci na swój obraz i podobieństwo
Amen
JESIEŃ-2003
27
Głośny raport Instytutu Kinseya z 1978 roku podawał,
że połowa badanych homoseksualistów przyznała się
do kontaktów z co najmniej 500 różnymi partnerami
seksualnymi. Aż 62 proc. gejów przyznało też, że ko­
rzysta z łaźni homoseksualnych w celu nawiązania
anonimowych stosunków płciowych.
RAPORT
MNIEJSZOŚCI
GRZEGORZ
GÓRNY
Krajem, który stał się p i o n i e r e m w n a d a w a n i u h o m o s e k s u a l i s t o m szerokich
przywilejów
społecznych,
jest
Holandia.
Zalegalizowano
tam
zarówno
związki h o m o s e k s u a l n e , jak i p r a w o do adopcji dzieci przez pary gejowskie.
A m s t e r d a m , w c e n t r u m którego znajduje się p o n a d s t o k l u b ó w gejowskich,
u z n a w a n y jest za h o m o s e k s u a l n e c e n t r u m Europy. Politycy przyznający się
28
FRONDA
30
oficjalnie do h o m o s e k s u a l i z m u robią t a m błyskotliwe kariery, jak n p . za­
strzelony n i e d a w n o Pim F o r t u y n .
Jednocześnie - o czym się b a r d z o m a t o m ó w i - H o l a n d i a jest krajem, k t ó ­
ry przoduje na świecie w terapii h o m o s e k s u a l i s t ó w . Najdłużej p r a k t y k ę ich
leczenia prowadzi profesor Gerard van d e n Aardweg, wybitny psychotera­
peuta, wykładowca u n i w e r s y t e t ó w w Europie, Stanach Zjednoczonych i Bra­
zylii. Od p o n a d 30 lat przyjmuje pacjentów w s w o i m gabinecie w pobliżu
H a a r l e m u . W tym czasie zdołał p r z e p r o w a d z i ć od h o m o s e k s u a l i z m u do het e r o s e k s u a l i z m u kilkaset o s ó b .
Nie ma „genu homoseksualizmu"
P u n k t e m wyjścia dla terapii o s ó b o skłonnościach h o m o s e k s u a l n y c h jest
zdefiniowanie s a m e g o zjawiska. Co ciekawe, w ś r ó d działaczy r u c h u gejow­
skiego r o z p o w s z e c h n i ł o się p r z e k o n a n i e , że h o m o s e k s u a l i z m jest zjawi­
skiem bądź w r o d z o n y m , bądź dziedzicznym, bądź u w a r u n k o w a n y m gene­
tycznie lub h o r m o n a l n i e . T y m c z a s e m n a u k a niczego takiego nie p o t w i e r d z a .
Nowojorski psychiatra Lawrence H a t t e r e r u w a ż a takie teorie wręcz za dzie­
więtnastowieczne.
Wiele b a d a ń wykazało, że nie ma w r o d z o n e g o h o m o s e k s u a l i z m u . Naj­
bardziej z n a n e są obserwacje profesora J. D. Rainera, analizującego przypad­
ki bliźniąt jednojajowych, z których j e d n o okazywało się hetero-, a drugie
h o m o s e k s u a l i s t ą . Profesor W. H. Perloff wykluczył z kolei w p ł y w h o r m o n ó w
na p o w s t a w a n i e h o m o s e k s u a l i z m u , klasyfikując go j a k o „zjawisko czysto
psychiczne". Do p o d o b n y c h w n i o s k ó w doszli również tacy uczeni, jak m.in.
Karen Horney, Charles Socarides czy Marcel Eck. N a w e t tak życzliwi w o b e c
r u c h u gejowskiego seksuologowie, jak M a s t e r s i J o h n s o n stwierdzili, że źró­
d ł e m h o m o s e k s u a l i z m u są „nabyte preferencje".
Raz na jakiś czas światową prasę obiega co p r a w d a news, że w ł a ś n i e od­
kryto „gen h o m o s e k s u a l i z m u " , ale za każdym r a z e m okazuje się to plotką.
Z wieloma h o m o s e k s u a l i s t a m i jako swoimi pacjentami stykał się już Zyg­
m u n t Freud. Analizując ich fantazje oraz sny, zawsze p o d p o w i e r z c h n i ą wy­
krywał ślady n o r m a l n e g o , głęboko ukrytego u s p o s o b i e n i a h e t e r o s e k s u a l n e g o .
To właśnie uczniowie Freuda - Alfred Adler i W i l h e l m Stekel - powiązali
homoseksualizm z zaburzeniami neurotycznymi. Pierwszy zdefiniował go jako
JESIEŃ-2003
29
kompleks niższości, drugi jako psychiczny infantylizm. Sam profesor van den
Aardweg uważa h o m o s e k s u a l i z m za zaburzenie emocjonalne rozwijające się
już w dzieciństwie i okresie dojrzewania. G ł ó w n y m jego ź r ó d ł e m są, w e d ł u g
niego, n i e n o r m a l n e relacje z m a t k ą ,
a zwłaszcza z ojcem. Najczęściej chłopiec
jest albo zbyt rozpieszczany przez mat­
kę, albo niedoceniany przez ojca (albo
j e d n o i drugie), co powoduje, że w p a d a
w kompleks niższości na punkcie swojej
męskości. Kanadyjski lekarz Irving Bieber, który opiekował się wieloma gejami,
stwierdził, że nie spotka! wśród nich ani
jednego
przypadku
normalnej
relacji
między synem a ojcem.
Środowisko n a u k o w e na świecie w kwe­
stii definicji h o m o s e k s u a l i z m u oraz te­
rapii o s ó b o tego typu skłonnościach
jest głęboko podzielone. Przypomnijmy,
że kiedy w 1973 roku Amerykańskie To­
warzystwo Psychiatryczne u s u n ę ł o ha­
sło „ h o m o s e k s u a l i z m " z „Podręcznika
zaburzeń psychicznych", za decyzją tą
opowiedziało się 58 proc. c z ł o n k ó w tej
instytucji. J e d n y m z największych zwo­
lenników
wykreślenia
homoseksuali­
z m u z rejestru zaburzeń był wówczas
doktor, dziś zaś profesor psychiatrii Ro­
bert Spitzer z U n i w e r s y t e t u Columbia.
W roku 2 0 0 0 publicznie odżegnał się on
od
swego
stanowiska
z
roku
1973
i stwierdził, że oświadczenie ATP było
zbyt p o c h o p n e i nie p o p r z e d z o n e nale­
żytymi
badaniami.
On s a m glosował
wówczas za z m i a n ą definicji h o m o s e k ­
sualizmu, chociaż nie zajmował się tym
FRONDA
30
p r o b l e m e m . Później rozpoczął jednak z a a w a n s o w a n e
badania nad h o m o s e k s u a l i z m e m , co d o p r o w a d z i ł o go
do rewizji poprzedniego stanowiska i do stwierdzenia,
że h o m o s e k s u a l i z m jest z a b u r z e n i e m seksualnym
i m o ż n a go wyleczyć.
Bardzo wielu psychologów, psychiatrów i psy­
choterapeutów nadal uważa zresztą homoseksualizm
za zaburzenie orientacji seksualnej. Można wśród nich
znaleźć m. in. takie postaci, jak w s p o m i n a n y już van
den Aardweg z Holandii, Christa Meves z Niemiec,
Abram Kardiner, Richard C o h e n oraz Joseph Nicolusi z USA czy Jost Kiser ze Szwajcarii i wielu innych.
O ile nie ma żadnego d o w o d u na to, by h o m o ­
seksualizm był u w a r u n k o w a n y biologicznie, o ty­
le istnieje bardzo wiele u d o k u m e n t o w a n y c h przy­
padków, że jest on preferencją nabytą obyczajowo.
Wystarczy w s p o m n i e ć chociażby ludzi,
którzy jako
osoby nieletnie zostali wykorzystani seksualnie przez
starszych mężczyzn, co stało się początkiem ich ho­
moseksualnej orientacji.
Samotność geja
P r e k u r s o r e m leczenia gejów w Holandii był zmarły
w 1965 r. profesor psychiatrii J o h a n Leonard Arndt.
Pod koniec życia, mając za sobą wieloletnią praktykę,
oświadczył: „Nigdy nie widziałem z d r o w e g o i szczę­
śliwego h o m o s e k s u a l i s t y " . Jego pacjenci narzekali
najczęściej
na
samotność,
brak
ustabilizowania
w k o n t a k t a c h oraz depresje.
Obserwacje
innego
holenderskiego
profesora,
Adrianusa Dingemana de Groota, dowiodły, że h o m o ­
seksualiści mają poczucie wrażliwości typowe dla neuro­
tyków i są bardziej rozchwiani emocjonalnie niż heteroseksualiści.
JESIEŃ-2003
Potwierdziły to badania naukowców
z u n i w e r s y t e t u s t a n o w e g o I n d i a n a (USA), z których
wynika, że aż 60 proc. „dobrze przystosowanych spo­
łecznie" gejów p r o s i ł o o p o m o c psychiatryczną lub
psychologiczną.
Działacze ruchów h o m o s e k s u a l n y c h nie zaprze­
czają tym danym, dodają jednak do nich w ł a s n ą in­
terpretację. Ich zdaniem, problemy osobiste gejów
biorą się z braku tolerancji ze strony otoczenia oraz
z niemożności funkcjonowania w społeczeństwie na
takich samych prawach, jak heteroseksualiści. W Ho­
landii te bariery już jednak nie istnieją - h o m o s e k ­
sualizm jest powszechnie akceptowany oraz praw­
nie usankcjonowany - a jednak skala p r o b l e m ó w
neurotycznych wśród gejów wcale się nie zmniej­
szyła. Z d a n i e m holenderskich psychologów, świad­
czy to o tym, iż źródło niepokojów znajduje się nie
w otoczeniu, lecz we w n ę t r z u osoby.
Co ciekawe, od p r o b l e m ó w tych nie ucieka holender­
ska prasa gejowska. W krajach, w których homoseksu­
aliści walczą o prawa społeczne, przedstawiają oni
swój ruch niemal wyłącznie w różowych barwach.
T a m jednak, gdzie już wywalczyli te prawa, jak n p .
w Holandii, zaczynają prezentować także swe ciemne
strony. Jednym z bardziej dyskutowanych w tym środo­
wisku problemów jest kwestia samotności starych ho­
moseksualistów. Narzekają oni, że w związkach z part­
nerami liczy się głównie seks, wobec czego oni - nie
posiadając już m ł o d e g o i pięknego ciała - nie mają
szans na zbliżenie z kimkolwiek. Są skazani na kupo­
wanie seksu za pieniądze u nastolatków, ale czyjejś bli­
skości i oparcia na starość nie kupią.
Pim Fortuyn, zamordowany lider populistycznej partii
holenderskiej, w jednym ze swoich ostatnich wywiadów
powiedział, że homoseksualizm jest dla niego jak znie­
wolenie, a ceną za ten wybór jest straszliwa samotność.
FRONDA
30
Humor jako lekarstwo
Ruch gejowski często przedstawia siebie jako p r z e ś l a d o w a n ą mniejszość
i ofiarę nieżyczliwego społeczeństwa. Profesor van d e n A a r d w e g zauważył
p o d o b n y m e c h a n i z m u pojedynczych h o m o s e k s u a l i s t ó w - mają oni skłon­
ność do p r z e s a d n e g o użalania się i rozczulania n a d sobą, do p o s t r z e g a n i a sie­
bie w kategoriach wiecznej ofiary, wręcz do autodramatyzacji. Takie uczucia
psychologia określa jako niedojrzałe emocjonalnie i egocentryczne. Na bazie
takich właśnie uczuć bazuje k o m p l e k s niższości, z którego - z d a n i e m h o l e n ­
derskiego profesora - wyrasta s k ł o n n o ś ć h o m o s e k s u a l n a .
Dlatego tak wielką rolę w terapii van d e n Aardwega odgrywa poczucie
h u m o r u . Proponuje on p o k o n a n i e ciągłego n a r z e k a n i a i u s k a r ż a n i a się po­
przez śmiech - głównie ś m i e c h z s a m e g o siebie. A u t o i r o n i a p o m a g a odkryć
„infantylne dziecko siedzące w środku d o r o s ł e g o " - jak nazywa je h o l e n d e r ­
ski t e r a p e u t a . H u m o r stanowi więc a n t i d o t u m na i m p u l s y o c h a r a k t e r z e n e u ­
rotycznym. Profesor odkrył też ciekawą zależność: im mniej roztkliwiania się
nad sobą, tym mniejsza s k ł o n n o ś ć do z a c h o w a ń h o m o s e k s u a l n y c h .
Generalnie terapia t r w a kilka lat. Polega o n a głównie na wglądzie we
własne w n ę t r z e i na w e w n ę t r z n y m z m a g a n i u . Jej celem jest uzyskanie e m o ­
cjonalnej dojrzałości do m a ł ż e ń s t w a , p o w o d z e n i e zaś zależy od motywacji
danej osoby, jej wytrwałości i szczerości w o b e c siebie.
JESIEŃ-2003
33
Jednym z pierwszych pacjentów van den Aarwega był 60-letni dziś Piet, któ­
ry zetkną! się z profesorem w 1971 roku. Do dziś odwiedza go, ale już towarzy­
sko, jest bowiem przykładnym m ę ż e m i ojcem dziewięciorga dzieci. Tak wspo­
mina siebie sprzed lat: „Lokowałem wówczas swoje uczucia w chłopakach, ale
nigdy nie byłem szczęśliwy... Ciągle koncentrowałem się tylko na sobie samym.
Ciągle tylko ja, ja i ja. To ja sam byłem w c e n t r u m swojego zainteresowania."
Piet podkreśla, że d o p i e r o po zniknięciu s k ł o n n o ś c i h o m o s e k s u a l n y c h
tak n a p r a w d ę przestał się skupiać na sobie i zaczął dostrzegać drugie osoby.
Do podobnych wniosków dochodzi Kristoff, 40-letni Niemiec, który pracu­
je obecnie jako wolontariusz w hospicjum, towarzysząc umierającym. Czuł się
jako homoseksualista głęboko nieszczęśliwy, ale nie wiedział, co z tym faktem
zrobić. „Kiedy wpadła mi w ręce książka profesora van den Aardwega, było to
dla m n i e jak objawienie - rozpoznałem w niej siebie oraz różne detale z moje­
go życia" - wspomina. Natychmiast pojechał do Holandii. Przez dwa lata dojeż­
dżał na spotkania terapeutyczne z Zagłębia Ruhry do Haarlemu. Obecnie nie
odczuwa już do mężczyzn żadnego pociągu seksualnego.
Czynnik religijny
Van d e n A a r d w e g nie stosuje w swej pracy żadnych chrześcijańskich teorii
czy koncepcji, choć podkreśla, że osoby wierzące mają większą motywację
i silniejszą wolę do walki ze swoimi s k ł o n n o ś c i a m i niż osoby niewierzące.
W o d r ó ż n i e n i u od niego na chrześcijańskich p o d s t a w a c h o p i e r a swą
działalność h o l e n d e r s k i ruch E H A H (Opieka Ewangeliczna n a d H o m o s e k s u ­
alistami). Założył go w 1975 r o k u w A m s t e r d a m i e były h o m o s e k s u a l i s t a Jo­
h a n van der Sluis. Przestał być gejem p o d w p ł y w e m głębokiego n a w r ó c e n i a
religijnego, a swój przypadek opisał w autobiografii zatytułowanej „Nie je­
s t e m już taki". Ź r ó d ł a swojego h o m o s e k s u a l i z m u wskazywał w chorych re­
lacjach z ojcem i w k o m p l e k s i e niższości.
W k r ó t c e po wydaniu książki do van der Sluisa zaczęli zgłaszać się z proś­
bą o p o m o c pierwsi geje. Z czasem było ich tak wielu, że p o s t a n o w i ł założyć
ośrodek p o m o c y o s o b o m uzależnionym o d h o m o s e k s u a l i z m u . C o r o k u zgła­
sza się do niego ok. 50 o s ó b .
W t e n s p o s ó b 10 lat t e m u trafił do E H A H m ł o d y m u z y k Allard Buhre,
który z p o w o d u swej orientacji seksualnej cierpiał wówczas na depresję. Dziś
34
FRONDA
30
pracuje on jako street walker i w każdy w e e k e n d o d w i e d z a a m s t e r d a m s k i e gay
clubs, gdzie p r z e p r o w a d z a ok. 80 r o z m ó w z h o m o s e k s u a l i s t a m i , przekonując
ich, że istnieje a l t e r n a t y w n a droga w o b e c ich s p o s o b u życia.
Allard opowiada o dużej rotacji p a r t n e r ó w w ś r o d o w i s k u h o m o s e k s u a l ­
nym. Potwierdzają to n a w e t badacze przychylni r u c h o w i gejowskiemu, n p .
głośny raport I n s t y t u t u Kinseya z 1978 r o k u p o d a w a ł , że p o ł o w a b a d a n y c h
h o m o s e k s u a l i s t ó w przyznała się do k o n t a k t ó w z co najmniej 500 r ó ż n y m i
p a r t n e r a m i seksualnymi. Aż 62 proc. gejów przyznało też, że korzysta z łaź­
ni h o m o s e k s u a l n y c h w celu nawiązania a n o n i m o w y c h s t o s u n k ó w płciowych.
W e d ł u g Allarda, taka z m i e n n o ś ć p a r t n e r ó w wynika z ciągłego niezaspokojenia i nienasyconej tęsknoty, jaka trawi gejów. Ponieważ drugi mężczyzna
nigdy do końca nie jest w stanie dać tego, co kobieta - wpadają w oni w ciąg
nieustannych poszukiwań.
N i e d a w n o Allard spotkał 20-letniego T u r k a D ż e m a l a Yalcinkayę. C h ł o ­
pak czuł odrazę do swojego h o m o s e k s u a l n e g o trybu życia i trzy razy p r ó b o ­
wał p o p e ł n i ć s a m o b ó j s t w o . Allard p o z n a ł go, kiedy D ż e m a l ciężko ranił się
n o ż e m . „Myślałem, że znajdę szczęście w ś r o d o w i s k u h o m o s e k s u a l i s t ó w m ó w i Turek. - Ale w większości to były złe doświadczenia. Ci faceci chcieli
jedynie uprawiać ze m n ą seks. To w s z y s t k o działało jak a u t o m a t y c z n y pilot.
Wiem, że większość ludzi w tym ś r o d o w i s k u funkcjonuje i czuje w t e n s a m
sposób. Słowo gay znaczy wesoły, szczęśliwy, i oni zachowują się, jakby tacy
byli, ale tak n a p r a w d ę nie są szczęśliwi." Dzięki Allardowi D ż e m a l przyjął
chrzest i o d m i e n i ł swe życie.
P o d o b n e ośrodki, chociaż w Holandii mają najdłuższą tradycję, działają
od d a w n a także w innych krajach. Istnieje r ó w n i e ż m i ę d z y n a r o d o w a federa­
cja organizacji zajmujących się p o m o c ą h o m o s e k s u a l i s t o m - E x o d u s . Polska
stawia na tej d r o d z e d o p i e r o pierwsze kroki. Skoro j e d n a k w c h o d z i m y do
Unii Europejskiej, to m o ż e i u nas pojawią się p o d o b n e rozwiązania.
GRZEGORZ GÓRNY
JESIEN2003
35
TYL
KO
PRAWDA
WY
ZW
ALA
ROZMOWA
Z
GERARDEM
V A N
DEN
AARDWEGIEM
Panie Profesorze, od 1967 roku prowadzi Pan praktykę psychoterapeutycz­
ną dla homoseksualistów. W ciągu tego czasu zdołał Pan pomóc kilkuset
homoseksualistom porzucić dotychczasową preferencję seksualną i stać się
heteroseksualistami. Czy na podstawie zarówno swoich badań teoretycz­
nych, jak i praktycznej terapii może Pan odpowiedzieć na pytanie, czy ho­
moseksualizm jest normalny? Sami homoseksualiści często mówią: taki się
urodziłem, więc muszę już taki być...
Po pierwsze: jeżeli n a w e t to prawda, że m o ż n a się urodzić h o m o s e k s u a l i s t ą ,
to s a m o w sobie nie oznacza jeszcze, że jest to n o r m a l n e . Jest wiele rzeczy,
z którymi się rodzimy, a k t ó r e są c h o r o b a m i . Po drugie: nie m o ż n a się u r o ­
dzić h o m o s e k s u a l i s t ą . Po trzecie zaś: nie jest to t a k ż e n o r m a l n e . Ze nie jest
to n o r m a l n a sprawa, to m o ż e zobaczyć - jak sądzę - każdy. Kto choć t r o c h ę
zna się na l u d z k i m organizmie, t e n dostrzega, że funkcjonowanie ciała, bu­
d o w a o r g a n ó w czy precyzja p r o c e s ó w biologicznych n a s t a w i o n y c h na obszar
36
FRONDA
30
seksualności mają na względzie prokreację. Dlatego n o n s e n s e m jest uważać,
że byłoby n o r m a l n e , gdyby istniała m a ł a grupa ludzi, k t ó r a m i m o tych
wszystkich funkcji, gdy wszystko działałoby p r a w i d ł o w o , nie m o g ł a b y osią­
gnąć celu, jakim jest przyciągnięcie o d m i e n n e j płci.
To s a m o byłoby, gdybyśmy n p . patrzyli na m o t y l e lecące na poszukiwa­
nie swojego p a r t n e r a , który ma przecież na skrzydłach o k r e ś l o n e znaki, wzo­
ry i kolory. Jak świetnie jest to zorganizowane w całej przyrodzie! A u czło­
wieka nagle miałoby być inaczej? To byłoby n i e n o r m a l n e .
To oczywiste, że zdarzają się z a b u r z e n i a p e w n y c h funkcji i by to stwier­
dzić, nie są konieczne wieloletnie studia psychologiczne czy psychiatryczne;
to m o ż e zobaczyć każdy.
Od czasu do czasu m o ż n a znaleźć notki w prasie, że homoseksualiści mie­
liby być odmienni, inaczej ukształtowani czy uformowani niż heteroseksualiści.
Albo że zostały znalezione czynniki h o r m o n a l n e czy też geny - tak zwany „gen
homoseksualny" - ale to wszystko okazało się bzdurą. Nic nie zostało znalezio­
ne. Wszystko, co odkryto, to jedynie to, że ci ludzie z p u n k t u widzenia biologii
są na szczęście całkiem normalni i całkowicie zdrowi. A to oznacza, że w zasa­
dzie posiadają również instynkt heteroseksualny. Jeżeli zaś nie m o ż e on dobrze
funkcjonować, to m a m y do czynienia z zaburzeniem instynktu seksualnego, co
jest pewnego rodzaju neurozą, w tym wypadku n e u r o z ą seksualną.
H o m o s e k s u a l i z m , takie jest moje zdanie, należy do szerokiego o b s z a r u
zaburzeń nerwicowych, tak jak nerwica n a t r ę c t w , szereg o d m i a n k o m p l e k ­
sów niższości, depresje nerwicowe, a także w ł a ś n i e z a b u r z e n i a s e k s u a l n e .
W ś r ó d tych o s t a t n i c h m a m y nie tylko h o m o s e k s u a l i z m , ale też ekshibicjo­
nizm, fetyszyzm, m a s o c h i z m czy pedofilię - nie p o w i n n i ś m y przy t y m zapo­
minać, że jest pedofilia h e t e r o s e k s u a l n a i h o m o s e k s u a l n a . Dlatego nie p o ­
winno
się
uważać
homoseksualizmu
za
zjawisko
odosobnione,
jedyne
w swoim rodzaju.
Czy wobec tego można powiedzieć, że homoseksualizm jest chorobą?
Nie używam raczej
tego słowa,
które niekiedy nie wywołuje dobrych
skojarzeń. Mówiąc o chorobie, myślimy raczej o czymś cielesnym, o ciele­
snym schorzeniu. A to nie jest t o . To jest tak, jak z u z d r o w i e n i e m : o w s z e m ,
m o ż n a powiedzieć „ u z d r o w i e n i e " , ale b r z m i to tak t r o c h ę symbolicznie,
JESIEŃ-2003
37
uzdrowienie oznacza p r z e m i a n ę , p o p r a w ę . T o jest oczywiście u z d r o w i e n i e ,
ale u z d r o w i e n i e psychiczne, tak jak psychiczne jest z a b u r z e n i e .
Skąd się bierze to zaburzenie?
W c e n t r u m znajduje się kompleks niższości dotyczący obszaru męskości, u les­
bijek zaś kompleks niższości związany ze sferą kobiecości. M o ż n a czuć się nie­
dowartościowanym w wielu obszarach swego „ja", n p . w związku z inteligen­
cją, rasą czy pochodzeniem społecznym - pochodzę z tej, a nie innej warstwy
społecznej i z tego powodu odczuwam p e w n e niedowartościowanie, pewien
kompleks. Słowem, odczuwać niższość, niedowartościowanie oznacza mieć po­
czucie, a nawet pewność, że jest się mniej wartym w specyficznym obszarze m ę ­
skości czy też kobiecości - i to s a m o dotyczy odczuć homoseksualnych.
Jakie mogą być przyczyny powstania tego kompleksu?
Czynniki są r o z m a i t e . W pierwszym rzędzie k o m p l e k s rozwijający się w m ę ­
skim h o m o s e k s u a l i z m i e związany jest z b r a k i e m identyfikacji z ojcem l u b
z n i e p e ł n ą czy u ł o m n ą o s o b i s t ą relacją z n i m . Ojciec w r o d z i n i e jest dla
chłopca p r z e d e wszystkim mężczyzną - g ł ó w n y m , p i e r w s z y m m ę ż c z y z n ą na
świecie - i chłopiec stara się go n a ś l a d o w a ć . Rozwija w sobie poczucie, że też
jest c h ł o p c e m , że d o b r z e jest być fajnym, p r a w d z i w y m c h ł o p a k i e m . Jeżeli syn
wyczuwa, że ojciec go lubi, uznaje to, że jest c h ł o p c e m , i kiedy n p . ojciec wy­
konuje n i e k t ó r e czynności w s p ó l n i e ze s w o i m synem, takie t y p o w o m ę s k i e
rzeczy w naszej kulturze, albo r o z m a w i a z c h ł o p c e m w m ę s k i s p o s ó b , to
chłopiec nabiera poczucia, że o t o należę do świata mężczyzn, a w p i e r w s z y m
rzędzie do świata swego ojca.
Jeżeli więc brakuje tej więzi, jeżeli ojciec wykazuje niewielkie zainteresowanie
synem, a może jest już bardzo stary albo zbyt zajęty, zapracowany i nigdy go nie
ma w domu, jeżeli syn prawie wcale nie zna swego ojca, bo albo go nie ma, albo
chłopiec mieszka razem z rozwiedzioną m a t k ą i ojciec nie za bardzo się n i m inte­
resuje, i jeżeli w takich przypadkach chłopiec nie ma też innych ojcowskich od­
niesień w swoim życiu - może to być starszy brat, wujek, stryjek, a może nauczy­
ciel lub sąsiad - to wzrastając ma niewielkie szanse, by rozwijać swe męskie
właściwości. Potem dochodzi do kontaktu z innymi chłopcami - a są to dzieci,
38
FRONDA
30
dzieci zaś zawsze lubią się p o r ó w n y w a ć
i p o r ó w n u j ą się z innymi. I tak chłopiec
zaczyna odczuwać,
że jest m a ł o czy
mniej męski, m a ł o odważny, a ten
świat chłopców, świat m ł o d y c h męż­
czyzn jest dla niego obcy...
Reasumując,
czynnik ojcowski
to często
„psychologicznie brakujący ojciec". Bo n a w e t
kiedy ojciec wprawdzie jest, ale jest on starszym
p a n e m albo jest zbyt m a ł o ojcowski czy męski, to w t e d y staje się właściwie
nieobecny, staje się „psychologicznie n i e o b e c n y m ojcem".
Drugim istotnym czynnikiem jest matka, która p o w i n n a powstrzymywać
się od przesadnej troskliwości, również wówczas, gdy m a ł ż e ń s t w o nawala. To
jest bardzo ważne. Kiedy m a t k a za bardzo kieruje się na chłopca, utrzymuje
z n i m zbyt m o c n e więzi albo ma trochę zbyt d u ż e skłonności do p a n o w a n i a
nad nim, jest szybka i aktywna i wszystko robi sama, to wówczas odbiera mu
inicjatywę. Ten czynnik matczyny m o ż e doprowadzić do tego, że chłopiec za
m a ł o rozwinie swoje chłopięctwo. Chłopiec, z którym o b c h o d z o n o się zbyt
troskliwie, bardziej się boi - czuje strach przed obrażeniami ciała, strach przed
drobnymi bijatykami z innymi chłopcami, nie bierze udziału w sztubackich
figlach. I choć jest posłuszny i grzeczny, to jednak zbyt m a ł o samodzielny.
Kiedy oba te czynniki - ojca i matki - zbierają się razem w rodzinę, to wtedy
prawdopodobieństwo, że chłopiec będzie czuł się niedowartościowany wśród
rówieśników, w tym świecie chłopców, zdecydowanie rośnie.
Czy tylko czynnik rodzicielski jest decydujący?
Dochodzą do tego też i i n n e czynniki, n p . pozycja, miejsce w ś r ó d dzieci. Pod­
d a n o n p . statystycznej analizie r o d z e ń s t w a , ale tylko braci i okazało się, że
istnieje d u ż e statystyczne p r a w d o p o d o b i e ń s t w o rozwinięcia się h o m o s e k s u ­
alizmu u m ł o d s z e g o lub najmłodszego z braci. Stwierdzono, że częściej
wśród braci jeden, i to na ogół m ł o d s z y lub najmłodszy, jest mniej męski,
traktowany bardziej troskliwie albo nie a k c e p t o w a n y przez starszego b r a t a
jako mężczyzna: m ó w i ę ci, idź p o b a w się z siostrą... Taki s c h e m a t : my m ę ż ­
czyźni, a on inny. Z a t e m grupa dzieci ma b a r d z o d u ż e znaczenie.
JESIEŃ-2003
39
Niekiedy d o c h o d z ą też i n n e rzeczy, związane z ciałem. C z ę s t o słyszałem
od mężczyzn, że w swojej m ł o d o ś c i zależni byli od swych w a d cielesnych: ją­
kali się, byli b a r d z o grubi albo mieli jakieś i n n e wady, których doświadczali
jako u ł o m n o ś c i . I to jest właściwie z r o z u m i a ł e , gdyż ten, k t o jest głuchy, k t o
nie słyszy, tak czy o w a k szybko czuje się wykluczony z grupy.
Kolejnym czynnikiem jest wychowanie, n p . przez dziadków. Bywa, że
m a t k a nie m o ż e wychowywać, ojca n i e m a , pozostają z a t e m dziadkowie, d o ­
brzy ludzie - wychowali chłopca, ale mieli j u ż 60 lat i więcej. Dziecko rozwi­
jało się więc b a r d z o dziecięco, jak bobas, i m i m o że i n n i rówieśnicy byli już
o wiele bardziej rozwinięci, to o n o nadal czuło się jak b o b a s . I tu brakuje
oczywiście m ę s k i e g o wpływu, wpływu m ł o d s z e g o mężczyzny.
W s k u t e k tych wszystkich czynników d o c h o d z i do tego, że chłopiec czu­
je się nieswojo w grupie swych kolegów. Nie pasuje do nich, bo są zbyt szor­
stcy, bo mają zwyczaje, których on nie zna. W s p o m n i a n e czynniki przygoto­
wują do tego, co będzie się działo w okresie n a s t o l e t n i m , czyli od 10, 12 do
16 lat. Czynniki te wiążą się w t e d y d o p i e r o ze sobą. I jeżeli chłopiec nie wi­
dzi się p o t e m w grupie chłopców, w t y m m ę s k i m świecie, nie pasuje do nie­
go, nie czuje się t a m swojsko, to w ó w c z a s m o ż e to d o p r o w a d z i ć do powsta­
nia k o m p l e k s ó w .
Często może się zdarzyć, że chłopiec jest bity czy wyśmiewany przez innych,
co jest bardzo upokarzające. Pewien mężczyzna jako chłopiec został wychowany
przez matkę, był takim maminsynkiem. Potem, gdy miał już 12 lat, przeprowa­
dził się i poszedł do szkoły, gdzie spotkał się z obcymi chłopcami, którzy go prze­
zywali „Młoda D a m a " albo „Damulka". Nawet nauczyciel mówił: ta m ł o d a damulka to Karl, a teraz chodź na środek i coś powiedz. To było oczywiście bardzo
żenujące. Od tej pory młody wówczas mężczyzna miał poczucie, że nie jest praw­
dziwym chłopcem, że jest raczej swego rodzaju dziewczyną, że ma więcej kobie­
cych przyzwyczajeń, gestów etc. I przyzwyczaił się.
Bardzo ważny jest też sport. Statystycznie homoseksualiści bardzo rzadko
jako chłopcy grali w piłkę nożną. A w naszej kulturze - czy to w Polsce, czy
w Holandii, czy w Brazylii - gra się w piłkę i gra ta jest właściwie jedyną formą
aktywności chłopców, która jeszcze nie została całkiem przejęta przez dziew­
czyny. Kopie się piłkę i jest to typowe. Futbol jest również p e w n ą formą walki,
współzawodnictwa. T a m liczą się siły, trzeba atakować. Jest to z a t e m także
zdrowa, n o r m a l n a forma agresji, możliwość wyżycia się w sposób sportowy.
40
FRONDA
30
Ale tamci chłopcy nie grali. Nie wiadomo, czy rzeczywiście nie potrafili grać
w piłkę, czy bali się przegranej, zranienia. Tu zaczyna się kompleks niższości.
Unikali bijatyk, futbolu, w Stanach Zjednoczonych unikali baseballu.
Powiedział Pan o czynnikach wpływających na powstanie homoseksuali­
zmu, a jak wygląda jego rozwój?
W okresie p r z e d n a s t o l e t n i m i n a s t o l e t n i m c h ł o p a k m o ż e czuć się s a m o t n y ,
kiedy nie ma przyjaciela. R ó w n i e ż dziewczęta w w i e k u 12-14 lat p r a g n ą mieć
przyjaciółkę - i jeśli ją mają, to dobrze, bo to w p i s a n e jest w tę fazę rozwo­
ju. Chłopak, który nie potrafi zawiązać przyjaźni, który czuje się bardziej
swojsko w towarzystwie dziewcząt, który boi się r ó w i e ś n i k ó w - jeśli zamy­
ka się w sobie i zaczyna rozwijać w sobie t ę s k n o t ę za przyjacielem, to w ó w ­
czas już coś się zaczyna.
Przede wszystkim zaczyna się pragnąć przyjaciela, osobistego przyjaciela.
P o t e m pojawia się podziw, że on ma to, czego mi brakuje, ma to, co jest p o p u ­
larne: jest odważny, wygląda męsko, silnie, a ja m o g ę mieć uczucie, że nie wy­
glądam tak krzepko, że j e s t e m mały... I tu zaczyna grać rolę cielesny k o m p l e k s
niższości. Czuję się gorszy, bardziej brzydki, ale przede wszystkim jest to kwe­
stia męskości i wówczas podziwia się przyjaciela z dystansu i pragnie się go.
W okresie n a s t o l e t n i m w takich fantazjach, by mieć przyjaciela, zaczyna
pojawiać się aspekt erotyczny. Rozwój seksualny w t y m okresie jeszcze trwa,
ta sfera nie jest w pełni u k s z t a ł t o w a n a . To w s z y s t k o są właściwie jeszcze
dziecięce i infantylne fantazje. Początkowo interesującym o b i e k t e m p o d
względem s e k s u a l n y m jest w ł a s n e ciało, a t a k ż e ciało przyjaciela. W t e d y al­
bo od czasu do czasu mają miejsce gry erotyczne z przyjacielem, albo też tyl­
ko w wyobraźni i z s a m o z a s p o k o j e n i e m . M o ż n a sobie wyobrazić, że t e n przy­
jaciel bawi się w gry erotyczne. To jest oczywiście i n t y m n e , ale p o ł ą c z o n e
z wielkim uwielbieniem, m o ż n a by n a w e t powiedzieć: z idolatrią, u b ó s t w i e ­
n i e m męskości innego: jego penis, jego szerokie r a m i o n a , jego m ę s k i głos,
jego męskie spojrzenie są p r z e d m i o t e m w e s t c h n i e ń . J e s t to więc dziecięcy
podziw, ale m o ż e być on b a r d z o silny i t y m mocniejszy, im większe jest p o ­
czucie s a m o t n o ś c i i niższości. W ó w c z a s p r a g n i e się bardziej.
I ostatni p u n k t - nawyk. Nawyk umożliwia łączenie t ę s k n o t ę za ubóstwia­
nym z poczuciem litowania się n a d sobą. Brzmi to m o ż e ostro, prawda?
JESIEŃ2003
41
Nie zaprzeczam.
Poczucie niższości zawsze jest związane z użalaniem się nad sobą. To nie jest
świadome i nie sądzę, by miody człowiek chciał się świadomie nad sobą użalać,
raczej czyni to w sposób spontaniczny. „Ja" jest najważniejszym, co istnieje,
a u dzieci to „ja" jest jeszcze większe, bo dzieci są bardzo egocentryczne. Kiedy
więc dziecko czuje się niedowartościowane, kiedy ma poczucie, że znaczy mniej
niż reszta albo że jest nikim, że nie ma tego, nie ma owego itd., to wtedy poja­
wia się uczucie smutku. Smutek jest s t a n e m normalnym. Dzieci łatwiej płaczą.
W okresie nastoletnim jest więc wiele użalania się nad sobą.
Ale to litowanie się nad sobą w okresie nastoletnim mo­
żemy określić jeszcze innym t e r m i n e m - jest to „samo-dramatyzowanie", co właściwie jeszcze lepiej wyraża, o co
chodzi, dzieci w tej fazie życia mają bowiem więk­
szą skłonność, by dramatyzować nad sobą:
mój ojciec wcale m n i e nie kocha, on mnie
nienawidzi... W rzeczywistości ojciec jest
może trochę za bardzo egocentryczny...
ale czy m n i e nienawidzi? Dziecko jed­
nakże m o ż e to tak odczuwać: czuję się
ofiarą nienawiści ojca! Właśnie, ważne słowo ofiara, czuć się ofiarą, a nawet czuć się męczenni­
kiem. Zastaje to więc jeszcze bardziej wzmocnio­
ne, to samo-dramatyzowanie, dramatyzowanie nad swoją krzywdą, swoim bó­
lem. Dzieje się tak zawsze w przed-fazie homoseksualizacji danej osoby. Nikt nie
lubi tęsknić w samotności.
W rzeczywistości człowiek użala się nad sobą b a r d z o szybko i b a r d z o ła­
two. Myślę nawet, że tylko święci nigdy się nad sobą nie użalali. Ale więk­
szość ludzkości jak najbardziej, i to często! A dzieci z całą pewnością. Więc
chłopiec czuje się wówczas biedny i samotny, gdyż nie jest taki jak inni, a p o ­
dziw dla u p r a g n i o n e g o przyjaciela jest tragiczny, bo on wszak nigdy nie bę­
dzie m o i m przyjacielem, bo j e s t e m nikim. To b o l e s n a s a m o t n o ś ć .
Powstrzymanie się od użalania nad sobą nie jest łatwe nawet dla dorosłych,
a cóż dopiero mówić o dzieciach. Dlatego powinny one otrzymywać duże wspar­
cie, powinno się im okazywać wiele serdeczności, wtedy są w stanie niejedno
42
FRONDA
30
znieść. Dzieci te są zwykle pozostawiane same sobie, uciekają w samotność, za­
padają się w głąb siebie, uciekają w wyobraźnię. Takie same fantazje homoseksu­
alne występują też i u dorosłych 50-, 60-letnich mężczyzn. Ale są to zawsze tylko
infantylne fantazje nastolatków z okresu dojrzewania. I zawsze są to takie fanta­
zje, w których pociesza się trochę samego siebie.
Wydaje się, że ta skłonność do samo-dramatyzacji cechuje w ogóle społecz­
ność homoseksualną.
U każdego dorosłego h o m o s e k s u a l i s t y spotyka się p e w n ą dozę litości n a d so­
bą samym. Nieświadoma, stała litość n a d sobą wynika nie z tego, że jest się
homoseksualistą, lecz raczej z poczucia, że nie jest się t a k i m s a m y m mężczy­
z n ą jak inni, że się czuje wykluczonym z grupy r ó w i e ś n i k ó w już w młodości.
I to t ł u m a c z y on sobie dyskryminacją, że jest biedny, prześladowany. I to
jest oficjalne s t a n o w i s k o h o m o s e k s u a l i s t ó w - że są b i e d n y m i ofiarami. A to
d o k ł a d n i e pasuje do chłopięcych m a r z e ń , idealnie się w n i e wpasowuje, gdyż
oni zawsze mieli poczucie, że znajdują się p o z a g r u p ą r ó w i e ś n i k ó w . I stąd
właśnie to pragnienie przyjaciela, to p o s z u k i w a n i e przyjaciela-mężczyzny.
M o ż n a by rzec, że oni są zafascynowani męskością. Ich t r a g i z m widać, kiedy
ci dorośli homoseksualiści bawią się w Gayparade. To tylko zabawa, ale we­
wnątrz rozgrywa się tragedia: ciągle szukać, a nigdy nie znaleźć.
No właśnie, dane dotyczące rotacji partnerów homoseksualnych są olbrzy­
mie - idą w setki, a nawet w tysiące...
To, o czym mówiłem, tłumaczy, dlaczego stosunki homoseksualne zazwyczaj nie
mogą być długotrwałe. Dziecięca fantazja jest bowiem specyficzna, jest to fanta­
zja o poszukiwaniu, która nigdy nie zostaje zaspokojona. Wygląda to tak: ach,
gdybym to miał dobrego przyjaciela. Jest to zawsze skarga, która powraca, że ty
nie kochasz mnie przecież jak ten pierwszy. Skargi, żale, a p o t e m widzę nowego
przyjaciela i on jest jeszcze piękniejszy. Podam następujące porównanie. Kiedy
dziecko czuło się ubogie, finansowo biedne, to jest możliwe, co czasami się zda­
rza, że w dziecku tym rozwinie się kompleks niższości i by samo się pocieszyć,
szuka ono bogactwa i pieniędzy, i kiedy już zostanie bogatym człowiekiem, to tę­
sknota nie mija. W pełni rozkoszuje się bogactwem, ale cały czas „dostaje kopa",
JESIEŃ
2003
43
żeby mieć coraz więcej. To jest rodzaj narkotyku, ponieważ wciąż jeszcze czuje się
dzieckiem, które niczego nie ma, które jest tylko biednym odrzuconym malcem.
Tamci nadal mają dużo, to i ja muszę mieć coraz więcej. Podobnie homoseksu­
alizm - jest chorobliwym pociągiem do męskości. To pożądanie zasadniczo nigdy
nie działa tak jak „kop" czy alkohol, ale też nigdy nie jest trwałym spokojem.
Czy ten stan można w ogóle nazwać miłością?
To jest egocentryzm. Poszukiwanie miłości, przyjaźni i zwrócenia uwagi na mo­
je biedne „ja". Bo prawda jest taka: „miłość homoseksualna" nie jest miłością,
jest tęsknotą, jest pragnieniem... To uczucie, które ma miejsce także w okresie
nastoletnim. Ale w momencie głębszej analizy okazuje się, że jest to uczucie
ubogie. Wychodzi wówczas na jaw, że ci ludzie robią to tylko dla siebie. Pragną
otrzymywać od drugiego miłość czy serdeczność. Nie jest to więc prawdziwa,
dojrzała forma miłości, która polega nie tyle na braniu, co dawaniu z siebie,
wręcz poświęcaniu się. Dlatego jest to fałszywe. Niektórzy powiadają: dlaczego
homoseksualiści nie mogą kochać tak, jak chcą? Każdy ma przecież prawo do mi­
łości. Ale po analizie okazuje się, że to nie jest prawdziwa miłość.
Musimy jasno stwierdzić, że ludzie, którzy mają ten kompleks, właściwie są po
trosze ofiarami, ale w zupełnie innym sensie niż ten, w którym niektórzy z nich pra­
gną się na ofiary kreować. Dziecko, które jest samotne, szuka towarzystwa innych
chłopców z grupy i wówczas może nastąpić reakcja pocieszenia, i jeśli pozostaje o n o
w tym nieustępliwe, zaczyna karmić się fantazjami, ma częste, bardzo częste masturbacyjne fantazje, szuka kontaktu etc. - to staje się to obsesją. Nie jest więc wiel­
ką radością mieć uczucia homoseksualne. Sentymentalizm nie jest odpowiedzią.
A co jest odpowiedzią?
W i a d o m o , że m o ż n a poddać analizie biednych uzależnionych alkoholików.
Można prześledzić drogę, jak ktoś został alkoholikiem. Ale przede wszystkim
ci ludzie potrzebują rzeczywistej, zdrowej pomocy, to jest pełnego, prawdzi­
wego zrozumienia, bez cienia s e n t y m e n t u w stylu: od kiedy tak żyjesz? jak
często pijesz? etc. To nie jest p o m o c , w t e n s p o s ó b nie m o ż n a p o m ó c alkoho­
likowi. Chodzi o z r o z u m i e n i e na bazie wglądu, przejrzenia i wsparcie - tego
ci ludzie potrzebują bardzo m o c n o . Potrzebują p r z e d e wszystkim wsparcia,
44
FRONDA
30
ludzkiego wsparcia, towarzystwa i pomocy. Wielu z nich czuje się izolowa­
nych w swoim życiu nie dlatego, że s p o ł e c z e ń s t w o miałoby dyskryminować
h o m o s e k s u a l i s t ó w zawsze i wszędzie. To nieprawda, co widać choćby w H o ­
landii, gdzie m o ż n a robić, co się chce. Ale w e w n ę t r z n i e są to ludzie s a m o t n i ,
którzy nie potrafią stworzyć dobrych więzi i tworzą niedojrzałe relacje. Trze­
ba więc zrozumieć, że prawdziwych przyjaciół mają bardzo rzadko.
Jak się przedstawia sprawa ich aktywności seksualnej?
Są ludzie, którzy mają uczucia h o m o s e k s u a l n e , ale nie chcieliby ich ujawniać,
nie chcą być aktywni i pozostają jedynie przy fantazjach, i robią to sami ze so­
bą. Ale jak już taki człowiek staje się aktywny, to przeważnie na początku za­
kochuje się w j e d n y m chłopaku, ale p o t e m dochodzi do rozstania, p o t e m
przychodzi n a s t ę p n y przyjaciel, p o t e m inny i z n o w u inny, i jeszcze inny...,
i ostatecznie są to setki przypadków, krótkotrwałych naturalnie, związków
partnerskich. N i e d a w n o p r z e p r o w a d z o n o ankietę w N i e m c z e c h i w USA,
która porównywała długość związków u aktywnych h o m o s e k s u a l i s t ó w . I oka­
zało się, że 60 proc. z nich nie jest w stanie przetrwać j e d n e g o roku, zaś
z 40 proc. związków, które trwają rok i dłużej, niewielka liczba, bo tylko 2-3 proc.
związków partnerskich trwa dłużej niż pięć lat.
Z a t e m regułą h o m o s e k s u a l i z m u jest niewierność, także wtedy, gdy żyje
się wspólnie pod j e d n y m d a c h e m . Jest to chorobliwy pociąg charakteryzują­
cy nałogowca, to zaburzenie funkcji, po p r o s t u nerwica. Do t e g o d o c h o d z ą
jeszcze i n n e rzeczy, jak e p i d e m i a AIDS, k t ó r a się dość szybko rozprzestrze­
nia w tym środowisku. P o d o b n i e jak szereg innych c h o r ó b wenerycznych.
Nawet pisany z pozycji niezwykle przychylnych środowiskom gejowskim ra­
port Instytutu Kinseya o homoseksualistach stwierdzał, że „około dwie trzecie
mężczyzn każdej z ras zaraziło się w jakimś momencie chorobą weneryczną
w wyniku stosunków homoseksualnych"...
Z punktu widzenia medycyny nie jest to rzeczywiście najzdrowsza grupa. Ale po­
mijając już tę kwestię, homoseksualizm prowadzi również do samotności. Nie­
którzy z nich pokazują, że są bardzo szczęśliwi, i żyją radośnie, że rozkoszują się
życiem... Ale to są „kopy", jakie m o ż e sobie strzelić każdy alkoholik...
JESIEŃ-2003
45
Nie mówię, że każdy homoseksualista powinien poddać się terapii - niech
zrobi to wtedy, kiedy to tylko możliwe i kiedy tego chce. Kiedy ma duże przeko­
nanie, chce spróbować zmienić swoją sytuację. Każdy homoseksualista, który się
nad tym zastanowi, będzie potrafił rozważyć, że z tymi dążnościami nie da sobie
rady, więc powinien spróbować być uczciwy i podjąć walkę.
Wszyscy my, ludzie, m a m y swoje przywary, złe przyzwyczajenia. M a m y
wiele rzeczy, które nie są do końca dorosłe, nie całkiem dojrzałe, i każdy
człowiek p o w i n i e n właściwie w p e w n y c h dziedzinach swego życia t r o c h ę
walczyć s a m ze sobą. To nie jest takie p r o s t e być rzeczywiście d o r o s ł y m . To
się tyczy też h o m o s e k s u a l i s t ó w . H o m o s e k s u a l i s t a p r z e d e w s z y s t k i m ma wal­
czyć na tym w ł a ś n i e polu, p o n i e w a ż jego uczucie i z a b u r z e n i e jest psycholo­
giczne. Ale z drugiej s t r o n y jest to także nałóg: o d d a w a n i e się fantazjom, p o ­
szukiwanie k o n t a k t ó w - to m o ż e dawać na krótki czas
ulgę, ale j e d n a k jest to nałóg. Tak zresztą odczuwają to
w innych kulturach, nie tylko w tradycji chrześci­
jańskiej.
Chińczycy,
którzy przecież nie
są
chrześcijanami, również odczuwają to sil­
nie jako n a ł ó g moralny. M a h o m e t a n i e ,
którzy mają oczywiście swoją wiarę,
także traktują to jako nałóg. Tak jest
wszędzie.
Wracając do walki wewnętrznej, musi
być dobra moralna pewność zmiany i wsparcie,
żeby walczyć. Walka m u s i być spokojna, regu­
larna i cierpliwa. Gdy się ją rozpocznie, czło­
wiek będzie czuł się stopniowo bardziej wolny i bardziej zadowolony. To ciężka
droga, ale daje zadowolenie. Dopiero w ramach tej woli walki, sporu z samym
sobą ma miejsce w terapii leczenie. Potrzebne jest samozrozumienie, poznanie
charakteru, a następnie wsparcie walki.
Jak ta walka wygląda?
Opisałem kilka propozycji takiej walki w wydanym przeze m n i e podręczniku do
samoterapii homoseksualistów. Często zdarza się pewna arogancja. Specyfiką tej
grupy jest bowiem jej infantylność. To syndrom dziecka, które za długo było
46
FRONDA
30
w domu, chłopca, który za bardzo został ukochany. Jest niezwykły, jest wrażli­
wy, bardzo czuły, bardzo uzdolniony, czuje się niezwykły. A to m o ż e doprowa­
dzić do pewnej arogancji. Zakwestionowanie tego jest bardzo ważne.
Na ogół wszyscy ćwiczymy cnotę. Jest możliwe ćwiczenie jej również tera­
peutycznie, czyli podczas zróżnicowanej terapii, poprzez wsparcie i walkę ze sa­
mym sobą. Kiedy człowiek jest uczciwy, żyje w zgodzie z samym sobą, jest w sta­
nie dostrzec swój egocentryzm, n p . w przyjaźniach. Kolejną ważną cnotą jest
pokora. Zaobserwowałem, że im ktoś bardziej jest pokorny, tym mniej w n i m
skłonności homoseksualnych. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu skoncentrowa­
nie na sobie, na swoim „ja" jest mniejsze. Idzie to w parze z większym zaintere­
sowaniem innymi osobami, z uczeniem się. Trzeba uczyć się, by naprawdę ko­
chać. I to jest bardzo konkretne, egzystencjalne, bo w m o i m życiu jest inaczej niż
w twoim, moje otoczenie jest inne niż twoje itd.
Im bardziej taki człowiek się uczy, a to oznacza, że dokonuje poświęceń,
składa swoje małe ofiary, tym bardziej przezwycięża swój dziecięcy egocentryzm.
A uczenie się bycia dorosłym oznacza również uczenie się miłości - to ogólna za­
sada, jak sądzę. Mówi się czasami o kimś, że ta osoba jest za mało dorosła, jest
za bardzo dziecinna, a właściwie to można by powiedzieć, że ona może jeszcze
za mało kocha, za m a ł o się uczy, by wziąć na siebie odpowiedzialność za drugą
osobę. Wziąć na siebie zmartwienia innego, bo miłość jest rzeczywiście zainte­
resowana innym a nie sobą.
Skupianie się na sobie może prowadzić do narcyzmu.
Narcyzm jest wyraźny u niektórych homoseksualistów. Na przykład w zachowa­
niu, w ubraniu, w wyglądzie. To jest dziecięcy egocentryzm. Właściwie to jest to
śmieszne. Mówiłem o śmiechu w naszej metodzie. W rzeczywistości autoironia
odgrywa dużą rolę w terapii. Najpierw powinienem zobaczyć p e w n ą infantylność
w samym sobie i naprawdę zrozumieć siebie jako infantylnego. Potem próbuję
z tego trochę pożartować, starając się nie brać siebie tak tragicznie, tak serio. Na­
leży umieć śmiać się z samego siebie. To jest czasami najtrudniejsze. Mówiliśmy
o litowaniu się nad samym sobą. Z tego bierze się n p . poczucie bycia ofiarą w sy­
tuacji, gdy jest się omyłkowo przez kogoś potraktowanym czy niezrozumianym.
Ale gdy nie jest się zrozumianym, to m o ż e od czasu do czasu zapytać, co właści­
wie można więcej zrozumieć?
JESIEŃ-2003
47
Na ile w terapii osób o skłonnościach homoseksualnych może pomóc rozbudzo­
ne życie duchowe i religijne?
Profesor Robert Spitzer, który jeszcze w 1973 r o k u był z w o l e n n i k i e m „odpatologizowania" h o m o s e k s u a l i z m u , a obecnie zmienił swój pogląd i uważa, że
h o m o s e k s u a l i z m jest s t a n e m , który m o ż n a zmienić, uważa, że terapia tych
osób jest związana z ich osobistą wiarą. Takie s a m o jest doświadczenie m o ­
je i wielu innych psychiatrów. O s o b y głębiej wierzące mają większe szanse
na uzdrowienie. Nie m a m przy tym na myśli wiary jako w y u c z o n e g o pacie­
rza czy o d p r a w i o n e g o bezrefleksyjnie o b r z ę d u . Myślę raczej o wierze osobi­
stej, kiedy się modli, rozważa się z Bogiem swoje p o s t ę p o w a n i e , wchodzi
z N i m w dialog i postępuje za g ł o s e m s u m i e n i a . Bóg m ó w i w s u m i e n i u
w sprawach być m o ż e nieraz b a r d z o błahych, ale jeżeli się słucha, d o b r z e wy­
czuwa, to wówczas m o ż n a to również w n i e ś ć do praktyki. I to jest p e w n e : to
daje olbrzymią m o c .
To nie jest tak, że modlitwa przynosi automatyczne uzdrowienie jak za naci­
śnięciem guzika. Najpierw jest osobista wiara połączona ściśle z modlitwą, ale
musi być też praca nad samym sobą. Nie jest to zatem wiara bierna, lecz aktyw­
na. Przejawia się ona w modlitwach za innych i próbach życia w przyjaźni z Bo­
giem - to pragnienie, by całe życie było zgodne z Jego wolą.
Jako psycholog u w a ż a m , że najlepsza jest psychoterapia p o ł ą c z o n a z reli­
gijnością. D u s z a człowieka jest religijna. I to wszystko, co wiąże się z naszym
c h a r a k t e r e m , z w y n a t u r z e n i a m i , n a ł o g a m i , ale i z c n o t a m i , rozgrywa się
w ludzkiej duszy. M a m y więc płaszczyznę psychiczną ale, również głębszą
płaszczyznę - d u c h o w ą , religijną - i byłoby a b s u r d e m to rozdzielać. A sfera
religijna jest ź r ó d ł e m energii dla n a s . To podejście s p r a w d z a się też w przy­
padku a n o n i m o w y c h alkoholików.
Jak wygląda zależność między zaangażowaniem homoseksualnym a re­
ligijnym?
Wśród moich klientów są osoby zarówno wierzące, jak i niewierzące. Zaobser­
wowałem, że im bardziej jest się homoseksualistą, tym mniej będzie się miało
w sobie wiary. Jeśli człowiek staje się aktywnym homoseksualistą, to albo się od
wiary radykalnie odwraca, albo stopniowo ona odchodzi, zanika. Niekiedy może
48
FRONDA
30
to być perfekcyjna, doskonalą wiara, lecz nie będzie to już właściwy, osobisty
kontakt z Bogiem, który sprawia, że m o ż n a próbować żyć w zgodzie ze swym su­
mieniem.
W terapii może to powrócić, niekiedy trochę, niekiedy bardzo. Ale oznacza
to, że osoba, która zastanawia się i szuka prawdy w sobie samym, przechodzi na
płaszczyznę religijną, moralną, duchową. Poszukiwanie prawdy jest, tak myślę,
warunkiem powodzenia terapii. Bo prawda wyzwala.
Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ: GRZEGORZ GÓRNY
AERDENHOUT K. HAARLEMU, KWIECIEŃ 2003
JESIEŃ
2003
49
Moja matka, która jest bardzo wierzącą osobą, usłyszała,
że jest pewien zakonnik, który zna się dobrze na proble­
mach homoseksualizmu. Długo mi o tym opowiadała
i w końcu wymogła na mnie, bym spotkał się z tym augustianinem. Do spotkania doszło w Wurzburgu. Okazało się,
że zakonnik też jest homoseksualistą. Powiedział mi, że ży­
cie jako homoseksualista jest zgodne z wiarą. Według nie­
go, powinienem znaleźć sobie mężczyznę i spędzić z nim
życie. Z matką radził mi zerwać kontakty. Po tym spotka­
niu wszedłem na całego w środowisko homoseksualistów.
Nie
spotkałem
szczęśliwego
homoseksualisty
KRISTOFF
N.
Pierwsze h o m o s e k s u a l n e odczucia o d k r y ł e m w sobie już b a r d z o wcześnie,
w wieku 14-15 lat. M i a ł e m w t a m t y m czasie k o n t a k t y z m o i m k u z y n e m , ale
t r a k t o w a ł e m to bardziej jako rodzaj zabawy. Dzisiaj wygląda to tak, że on ni­
gdy nie wykazywał skłonności h o m o s e k s u a l n y c h oprócz t a m t e g o o k r e s u .
U m n i e skłonności te w z m o c n i ł y się. Z a i n t e r e s o w a n i e m ę s k i m ciałem było
50
FRONDA
30
u m n i e większe niż ciałem kobiecym. P o m i m o to w i e d z i a ł e m od początku,
że nie było to coś, czego p r a g n ą ł e m , p o n i e w a ż zawsze m a r z y ł e m o tym, że­
by być normalny, tak jak inni chłopcy w m o i m wieku. W okresie szkolnym
d y s t a n s o w a ł e m się do nich t r o c h ę i na nieszczęście s p o t k a ł e m n i e b a w e m ko­
legę, który odczuwał p o d o b n i e jak ja. W k r ó t c e nawiązała się między n a m i
w s p ó l n o t a d u s z i trwała b a r d z o d ł u g o , m i m o że nie d o s z ł o do k o n t a k t ó w
seksualnych.
W d o m u rodziców, który zawsze był i jest b a r d z o religijnym d o m e m , ni­
gdy nie rozmawialiśmy na t e m a t h o m o s e k s u a l i z m u . Z dzisiejszego p u n k t u
widzenia u w a ż a m to za błąd, ponieważ d o r a s t a ł e m p o d w e w n ę t r z n ą presją.
W czasie s t u d i ó w p o z n a ł e m swoją późniejszą żonę, chociaż z a i n t e r e s o ­
wanie mężczyznami było silniejsze. Nie s t a r a ł e m się o p o z n a w a n i e dziew­
czyn, choć okazji było d u ż o .
Interesowali mnie właściwie tylko mężczyźni.
Z drugiej strony chciałem w przyszłości założyć rodzinę, a do tego p o t r z e b ­
na była oczywiście kobieta. Ponieważ moja przyjaciółka b a r d z o się m n ą i n t e ­
resowała, przystałem na t o . M i a ł e m w t e d y pierwsze doświadczenie z m ę ż ­
czyzną i u w a ż a ł e m to za coś pięknego. W i e d z i a ł e m j e d n a k od razu, że nie
zostanie to z a a k c e p t o w a n e . Tak więc w pierwszej kolejności z a s t a n a w i a ł e m
się, co powie rodzina, co powie s p o ł e c z e ń s t w o . Jest to b a r d z o typowe dla h o ­
moseksualisty, ponieważ w p o c z ą t k o w y m s t a d i u m próbuje on wszystko so­
bie wytłumaczyć i usprawiedliwić się.
W t e d y zdecydowałem się powiedzieć o swoich h o m o s e k s u a l n y c h skłon­
nościach mojej przyjaciółce, że dla m n i e to żaden p r o b l e m , p o n i e w a ż m o g ę
je w sobie s t ł u m i ć i przejdą jakoś z biegiem czasu, jak choroba, k t ó r a prze­
mija. Zaskakujące, że moja przyjaciółka widziała to w p o d o b n y s p o s ó b
do m n i e i nie był to dla niej przypuszczalnie żaden p r o b l e m . Jak się później
okazało, był to p r o b l e m i przez cały czas t r w a n i a n a s z e g o związku, a później
w trakcie m a ł ż e ń s t w a ciągle obserwowała, z jakimi m ę ż c z y z n a m i r o z m a ­
wiam, z kim się s p o t y k a m itd. W czasie s t u d i ó w m i a ł e m d o b r e g o przyjacie­
la, który był h o m o s e k s u a l i s t ą i moja przyjaciółka wiedziała o t y m . N i e
mieliśmy k o n t a k t u seksualnego, ale odwiedzaliśmy r a z e m wiele dyskotek,
co jest typowe dla życia studenckiego. Były to oczywiście dyskoteki dla
JESIEŃ-2003
51
h o m o s e k s u a l i s t ó w . P e w n e g o razu z a b r a ł e m ze sobą moją przyjaciółkę i o n a
oczywiście stwierdziła, że jest to odrażające. Teraz to widzę z u p e ł n i e jasno,
ale wtedy nic nie r o z u m i a ł e m .
W t a m t y m czasie zdecydowałem się na m a ł ż e ń s t w o z przeświadczeniem,
że wszystko jakoś s a m o się ułoży. W o k ó ł m n i e inni zakładali rodziny i ja rów­
nież chciałem to zrobić. Pierwsze dwa lata m a ł ż e ń s t w a przebiegły bezproble­
mowo, przy czym moja żona wymogła na m n i e od razu, abym za­
kończył
wszystkie
kontakty
z
moimi
homoseksualnymi
przyjaciółmi. Tak też zrobiłem, chociaż z ciężkim sercem, ponieważ
rozwinęły się już przyjaźnie i nie u w a ż a ł e m tego za całkowicie fair.
Można powiedzieć, że h o m o s e k s u a l n e skłonności przejawiały się
podświadomie obciążały nasze m a ł ż e ń s t w o . W d o m u był to t e m a t
tabu, o którym się nie mówiło, i wiem, że dla mojej ówczesnej żony
był to duży problem. Po narodzinach dzieci, a raczej po narodzinach
pierwszego dziecka, zaczęło być gorzej - jest to ciężka faza w życiu
małżeństwa. Skłonności do mężczyzn wciąż we m n i e tkwiły. Niestety, podczas
drugiej ciąży mojej żony m i a ł e m k o n t a k t z mężczyzną i krótką zażyłość. W n i o ­
sło to do naszego życia małżeńskiego zgrzyt, dał znać o sobie w n a s t ę p n y m ro­
ku, ponieważ wtedy powiedziałem żonie, że nigdy jej nie kochałem. Do dzisiaj
nie m o g ę zrozumieć, dlaczego wówczas nie odeszła.
Następne lata małżeństwa były dla nas torturą.
Dla niej, ponieważ m i a ł a świadomość, że żyje z mężczyzną, który jej nie ko­
cha. Dla m n i e , p o n i e w a ż nacisk i k o n t r o l a z jej strony stały się tak silne, że
nie m o g ł e m zrobić kroku bez jej wiedzy; n a w e t moje spojrzenia były k o n t r o ­
lowane. Chciała wiedzieć, z k i m się spotykam, chociaż w t a m t y m czasie nie
m i a ł e m już żadnych k o n t a k t ó w . Doszły do tego jeszcze p r y w a t n e problemy,
które nie miały nic w s p ó l n e g o z h o m o s e k s u a l i z m e m , oraz z r o z u m i e n i e , że
my we dwoje w n o r m a l n y c h w a r u n k a c h nie moglibyśmy stworzyć udanej pa­
ry. Łatwo to było z r o z u m i e ć z naszych p o s t a w : o n a była zakochana, ja chcia­
łem mieć rodzinę. To sprawiło, że się pobraliśmy. Z o n a w k o ń c u m n i e o p u ­
ściła, a mój świat się zawalił, p o n i e w a ż zabrała ze sobą również dzieci.
Po t r u d n y m dla m n i e okresie o ś m i u miesięcy zacząłem się z tego otrzą­
sać i akurat wtedy trafiłem na p e w n e g o ojca a u g u s t i a n i n a . W t a m t y m czasie
J2
FRONDA
30
p o w i a d o m i ł e m rodziców, że j e s t e m h o m o s e k s u a l i s t ą i m i a ł e m k o n t a k t y
z mężczyznami. Moja matka, k t ó r a jest b a r d z o wierzącą osobą, usłyszała, że
jest pewien zakonnik, który z n a się d o b r z e na p r o b l e m a c h h o m o s e k s u a l i ­
z m u . D ł u g o mi o tym o p o w i a d a ł a i w k o ń c u w y m o g ł a na m n i e , b y m spotkał
się z tym a u g u s t i a n i n e m . Do s p o t k a n i a d o s z ł o w W u r z b u r g u . O k a z a ł o się, że
zakonnik też jest h o m o s e k s u a l i s t ą . Powiedział mi, że życie jako h o m o s e k s u ­
alista jest zgodne z wiarą. W e d ł u g niego, moje przeżycia były z n a k i e m - p o ­
przez rozpad m a ł ż e ń s t w a wygrał mój h o m o s e k s u a l i z m , t z n . p o w i n i e n e m
znaleźć sobie mężczyznę i spędzić z n i m życie. Z m a t k ą radził mi zerwać
kontakty.
Po tym spotkaniu w s z e d ł e m na całego w środowisko homoseksualistów,
co było dla m n i e n o w e i bardzo pasjonujące. Bardzo szybko m i a ł e m związek
z m ł o d y m mężczyzną, który trafił t a m ze środowiska związanego z narkotyka­
mi. Poza tym, że wspierałem go finansowo, i to dosyć znacząco, na początku
mój partner twierdził, że m n i e kocha. Ja m i a ł e m takie wyobrażenie, że nasz
związek powinien wyglądać jak między m a ł ż o n k a m i . P r z e k o n a ł e m się j e d n a k
- i to nie tylko na podstawie tego związku - że wszystko polega jedynie na sek­
sie i powierzchowności. Związek t e n rozpadł się po trzech miesiącach.
W tym czasie oddaliłem się i coraz bardziej ograniczałem kontakty z m o i m i
n i e - h o m o s e k s u a l n y m i przyjaciółmi. W t e d y też, po d w ó c h lub trzech miesią­
cach, p o z n a ł e m kobietę, z k t ó r ą się związałem, p o n i e w a ż m a r z e n i e o nor­
m a l n y m życiu cały czas było we m n i e o b e c n e . Związek t e n r o z p a d ł się bar­
dzo szybko - nie była to miłość, a jedynie chęć bycia z n o w u z kobietą. Jakieś
dwa, trzy tygodnie p o tym r o z s t a n i u p o z n a ł e m z n ó w innego, m ł o d e g o m ę ż ­
czyznę. Wierzyłem, że w k o ń c u znalazłem p r a w d z i w e uczucie. Częściej
m i e s z k a ł e m u niego niż u siebie w d o m u . W czasie tego związku, który trwał
p ó ł t o r a roku, z d e c y d o w a ł e m się na t r w a ł e życie h o m o s e k s u a l i s t y , spalenie
wszystkich m o s t ó w łączących m n i e z d o m e m oraz rozpoczęcie n o w e g o
życia. Ponieważ moje k o n t a k t y z h e t e r o s e k s u a l n y m i przyjaciółmi, a szczegól­
nie z moją rodziną stawały się coraz rzadsze, byłem b a r d z o uzależniony od
JESIEŃ-2003
53
mojego ówczesnego przyjaciela. On był właściwie wszystkim, co mi z o s t a ł o .
D o s z ł o do tego, że nie m o g ł e m myśleć j a s n o o niczym i n n y m , tylko o n i m .
W zasadzie, kiedy do niego przychodziłem, całe moje życie, moja praca, ro­
dzina, środowisko stawały się dla m n i e o k r o p n e . Ż y ł e m tylko chwilami na­
szego bycia razem, a r a n o z m u s z a ł e m się do p o w r o t u do tego szarego, znie­
nawidzonego życia. Tego się t r z y m a ł e m . W y d a w a ł o mi się, że ta p r a w d z i w a
miłość, k t ó r ą wreszcie znalazłem, odgradzała m n i e od z e w n ę t r z n e g o świata.
Dzisiaj widzę to oczywiście całkowicie inaczej.
Związek ten rozpadł się po p ó ł t o r a roku z winy mojego przyjaciela.
Z r e s z t ą wszystkie moje związki rozpadały się z winy innych, nigdy mojej. Ja
zawsze troszczyłem się o związki. Kiedy w r ó c i ł e m do d o m u po t y m rozsta­
niu, z o s t a ł e m z u p e ł n i e sam. W zasadzie nie m i a ł e m j u ż nic, odkąd straciłem
jego. W ciągu tych 18 miesięcy prawie straciłem swoją rodzinę, straciłem
kontakty z o t o c z e n i e m , z m o i m i przyjaciółmi. Kiedy siedziałem w d o m u
przez n a s t ę p n e d w a dni, pozostały mi tylko d w a wyjścia:
odebrać sobie życie albo zmienić się całkowicie.
Na szczęście miesiąc wcześniej m i a ł e m o s t r ą sprzeczkę z moją
starszą siostrą, k t ó r a miała w t e d y k o n t a k t y z O p u s Dei. Powie­
działa mi, że jest wyjście - m o ż n a się zmienić, a droga, k t ó r ą p o ­
dążam, nie uczyni m n i e szczęśliwym, n a w e t jeśli b ę d ę udawał, że
j e s t e m szczęśliwy. Po tej r o z m o w i e rozstaliśmy się b a r d z o źli na
siebie. Ale w t y m t r u d n y m dla m n i e czasie p o w s t a ł a w mojej gło­
wie idea, że m o ż e rzeczywiście jest jakaś droga wyjścia. Na trzeci
dzień, po d w ó c h nieprzespanych nocach, z a d z w o n i ł e m do niej
i p o p r o s i ł e m o dalszą p o m o c . Dała mi adres księdza z O p u s Dei, który znał
d o k t o r a van den Aardwega i do k t ó r e g o n a t y c h m i a s t z a d z w o n i ł e m . Niestety,
okazało się, że d o k t o r opuścił N i e m c y i przeniósł się do Holandii. M n i e by­
ło wszystko j e d n o , byłem gotowy pojechać n a w e t jeszcze dalej, jeśli znalazł­
bym kogoś, kto m ó g ł b y mi p o m ó c . Z a d z w o n i ł e m do n i e g o i u m ó w i ł e m się
na termin, który został wyznaczony cztery tygodnie później.
W międzyczasie k u p i ł e m książkę van d e n A a r d w e g a pt. „ D r a m a t zwykłe­
go h o m o s e k s u a l i s t y " . Ta książka była dla m n i e objawieniem, p o n i e w a ż d o ­
kładnie opisywała moje życie od dzieciństwa aż do tego p u n k t u , w k t ó r y m
54
FRONDA
30
się wtedy znajdowałem. A był to p u n k t rozstrzygający, który zaważył na tym,
że terapia ta wydała się o d p o w i e d n i a dla m n i e . Człowiek, który tak d ł u g o
zajmował się tą materią, p r o b l e m e m h o m o s e k s u a l i z m u , opisał tak d o k ł a d n i e
moją sytuację, że coś m u s i a ł o być w tej terapii. Pojechałem do niego, ale j u ż
z książki wiedziałem, że mój przypadek jest szczególnie ciężki. Na pierwsze
oznaki poprawy trzeba było d ł u g o czekać, a dla m n i e - jako człowieka nie­
cierpliwego - nie była to ciekawa perspektywa.
Wtedy też miał miejsce pierwszy k o n t a k t z O p u s Dei, do którego wcześniej
byłem n a s t a w i o n y b a r d z o negatywnie. M i a ł e m n a t e n t e m a t wiele sprzeczek
z moją siostrą, p o n i e w a ż dla m n i e była to sekta, ludzie, którzy byli zbyt su­
rowi, dzielili się na kasty i pozbawiali się każdej przyjemności. To był mój
obraz O p u s Dei. Zadziwiające, że z t a k i m n a s t a w i e n i e m p o p r o s i ł e m siostrę
o k o n t a k t z n i m i . Ciekawe jest, że inicjatywa wyszła o d e m n i e , nie z ze­
wnątrz - ja s a m tego chciałem. Dzisiaj widzę w t y m działanie Boga, że d o ­
s t a ł e m się do ludzi, którzy mogli mi p o m ó c . Byli otwarci na mój p r o b l e m ,
rozmawiali ze m n ą , nie osądzali, nie mówili: mój Boże, wziąłeś taki ciężar na
siebie, że nie podołasz. Dodawali mi odwagi i wspierali - na początku czę­
sto, a później, gdy nie było to j u ż tak p o t r z e b n e , dali mi więcej swobody.
Przez to wróciłem również do wiary.
W czasie trwania terapii z d a ł e m sobie sprawę, że w m o i m przypad­
ku wcale nie chodzi - lub nie chodziło - o s e k s u a l n ą orientację,
lecz o z a t r z y m a n i e w m o i m rozwoju o s o b o w y m . Inni poszli dalej
w rozwoju swojej orientacji i stali się m ę ż c z y z n a m i zainteresowa­
nymi dziewczynami. Ja z o s t a ł e m c h ł o p c e m , który był niepewny,
który nigdy nie miał odwagi, był raczej t y p e m spokojnym, który ni­
gdy nie chciał się ubrudzić, który zawsze chciał stać w d r u g i m rzę­
dzie, nigdy w pierwszym, który nie chciał rzucać się w oczy. To by­
ło całkiem n o w e odkrycie, a perspektywa, że
można całkowicie zmienić swoją osobowość,
była tak kusząca, że p o w i e d z i a ł e m sobie: zrobię t o .
Na początku terapii byłem sam, t z n . właściwie nie o p o w i a d a ł e m n i k o m u ,
n a w e t rodzinie, o terapii, tylko p r ó b o w a ł e m radzić sobie s a m e m u . Zaanga­
żowałem się zawodowo, tak że moja profesja z n ó w sprawiała mi przyjemność.
JESIEŃ-2003
55
Założyłem agencję reklamową. Przeżyłem wiele t r u d n y c h chwil, ale o d n i o ­
słem sukces. To u m o c n i ł o m n i e w e w n ę t r z n i e . Wszystkimi konfliktami, które
wtedy miałem, dzieliłem się nie z innymi, lecz z Bogiem. To było doświadcze­
nie, którego wcześniej nie m i a ł e m . Ze p r o b l e m y da się rozwiązywać nie przy
pomocy innych, tzw. dobrych przyjaciół, ale m o ż n a p r ó b o w a ć robić to same­
m u , a właściwie razem z Bogiem. Doświadczenie Boga, doświadczenie wspar­
cia, że w żadnej sytuacji nie j e s t e m sam, sprawiło, że rzeczywiście z d a ł e m się
na Niego. Z praktycznego p u n k t u widzenia bardzo p o m o c n e było O p u s Dei,
w którym znalazłem p a r t n e r a do rozmowy. T a m m o ż n a było rozmawiać o do­
świadczeniu Boga bez wrażenia, że ktoś patrzy na ciebie krzywo.
Jednocześnie zauważyłem, że h o m o s e k s u a l i z m nie był już dla m n i e tak
ważny. Nie było w a ż n e pytanie, czy chcę być teraz z k o b i e t ą czy, z mężczy­
zną, ale w a ż n a była cała moja osobowość. Z a u w a ż y ł e m , że s t a ł e m się silniej­
szy, spokojniejszy. O ile wcześniej p o s z u k i w a ł e m wciąż p a r t n e r a lub part­
nerki, z którymi m ó g ł b y m być szczęśliwy, o tyle teraz dylemat, czy ma to być
kobieta, czy mężczyzna, oddalił się o d e m n i e , p o n i e w a ż byłem tak zajęty
tym, co sobie założyłem, że nie m i a ł e m czasu na nic innego. Nie m i a ł e m cza­
su na zawieranie nowych znajomości, a już na p e w n o nie h o m o s e k s u a l n y c h .
Kiedy p o w i e d z i a ł e m m o j e m u s t a r e m u przyjacielowi, r ó w n i e ż h o m o s e k s u a l i ­
ście, o terapii, jaką przechodzę, natrafiłem oczywiście na n i e z r o z u m i e n i e .
Wiele ze m n ą dyskutował i był p e w n i e rozczarowany, że nie u d a ł o mu się
odwieść m n i e od tej drogi, ale w k o ń c u to zaakceptował - ciekawość była
większa niż niechęć. Dzisiaj n a w e t dzwoni do m n i e i pyta o p o w o d z e n i e te-
56
FRONDA
30
rapii. To też u p e w n i a m n i e , że wybrałem właściwą drogę. A także przeświad­
czenie, że wszyscy szukają tej drogi, ale nie mają odwagi, aby nią pójść.
Na początku nie byłem zbyt z a d o w o l o n y z terapii. W pierwszych czte­
rech, pięciu miesiącach nie przebiegało to zbyt szybko. W czasie w o l n y m ,
czyli w niedziele, nie w i e d z i a ł e m co ze sobą robić.
W pierwszym tygodniu wszystko było w porządku,
ale później wydawało mi się, że się cofam. N i e
byłem już tak spokojny i pewny. S k o n t a k t o w a ­
ł e m się z n ó w z d o k t o r e m van d e n A a r d w e g i e m
i zapytałem, czy nie p o w i n i e n e m zrobić czegoś
innego. Odpowiedział mi, że p r o b l e m leży
w tym, że troszczę się tylko o siebie, że m o ­
ja osoba jest cały czas w c e n t r u m , że
JA jestem najważniejszy.
Przemyślałem to i stwierdziłem, że pójdę pracować do hospicjum. Hospicja
są s t o s u n k o w o m a ł o znane, m a ł o p o p u l a r n e , p o n i e w a ż ludzie wyobrażają je
sobie jako c i e m n e miejsce, d o m śmierci. Na początku coś m ó w i ł o mi, że je­
s t e m zbyt słaby, zbyt wrażliwy, aby opiekować się śmiertelnie chorymi ludź­
mi. Również mój przyjaciel z O p u s Dei sugerował, b y m to sobie d o b r z e prze­
myślał, ponieważ takie miejsca są o d p o w i e d n i e dla silniejszych c h a r a k t e r ó w .
Podjąłem sam decyzję i p o w i e d z i a ł e m sobie: zrobię to. Z a d z w o n i ł e m t a m
i pojechałem. Przepracowałem j e d e n dzień na p r ó b ę w hospicjum przyjmu­
jącym pacjentów chorych na raka, k t ó r y m pozostały tylko trzy miesiące ży­
cia. Wiedziałem już po pierwszym dniu, chociaż był b a r d z o ciężki, że zosta­
nę t a m . Pracuję do dziś. Praca, opieka n a d śmiertelnie chorymi l u d ź m i
zbliżyła m n i e bardzo do Boga.
N i e d ł u g o p o t e m s p o t k a ł e m moją dzisiejszą przyjaciółkę, m a m nadzieję,
że przyszłą żonę, która znała m n i e wcześniej, kiedy byłem h o m o s e k s u a l i s t ą
i żyłem z m o i m p o p r z e d n i m p a r t n e r e m . Już w t e d y zakochała się we m n i e , ale
było oczywiste, że ta miłość nie jest możliwa. N a s z e k o n t a k t y były luźne,
telefonowaliśmy do siebie przez kilka miesięcy. Później p o w i e d z i a ł e m jej,
że j e s t e m h o m o s e k s u a l i s t ą i j e s t e m w trakcie terapii. Z a i n t e r e s o w a ł a się
tym. Poza tym w hospicjum, w k t ó r y m obecnie pracuję, p r z e d p a r o m a laty
JESIEŃ-2003
57
zmarła jej m a t k a . To z a o w o c o w a ł o g ł ę b o k i m p o r o z u m i e n i e m , k t ó r e później
rozwinęło się, ale w d ł u ż s z y m czasie. Nie odbyło się to tak, jak zawsze się
spodziewałem, czyli trzask - i ludzie zakochują się w sobie. N i c takiego się
nie stało. W s z y s t k o przebiegało l u ź n o i, jak myślę, jest to zdrowe, że dora­
stamy r a z e m . Praktycznie wypracowaliśmy n a s z ą miłość. T e n rozwój wciąż
odbywa się w n a s z y m związku, tzn. czuję od d w u i p ó ł roku - co jest
najdłuższym związkiem od czasu r o z w o d u z moją byłą ż o n ą - jak­
bym dzisiaj d o p i e r o się zakochał. M a m też wrażenie, że jest to
zdrowy związek.
Dzisiaj jeżdżę j u ż b a r d z o r z a d k o do profesora van d e n
Aardwega. Tylko na o k r e ś l o n e terminy, d w a razy w roku,
ze względu na d ł u g ą drogę: dwie godziny tam, dwie godziny
z p o w r o t e m i dwie godziny terapii. Ale widzę już jasno swoją sytuację,
z n a m swoje słabe strony, wiem, jak je zwalczać. Nie j e s t e m jeszcze
h e t e r o s e k s u a l n y . Dzisiaj j e s t e m w t a k i m p o ł o ż e n i u , że nie j e s t e m
już obciążony, j e s t e m wolny. Nie m i a ł e m żadnych k o n t a k t ó w
h o m o s e k s u a l n y c h oprócz kilku telefonów od m o i c h sta­
rych przyjaciół, ale mają o n e miejsce b a r d z o r z a d k o .
I kiedy s p o t y k a m y się, stoję na n e u t r a l n y m gruncie, co
jest r e s p e k t o w a n e . W o s t a t n i m roku, jak sobie przypomi­
n a m , miały miejsce dwie, trzy r o z m o w y telefoniczne
i j e d n o s p o t k a n i e . Z a u w a ż a m , że
te dwa światy coraz bardziej oddalają się od siebie.
Rzeczy, które opowiadają mi homoseksualiści, w ogóle m n i e nie interesują;
u w a ż a m je za p o w i e r z c h o w n e . Z a u w a ż y ł e m z r e s z t ą to już, kiedy prowadzi­
łem aktywne życie h o m o s e k s u a l i s t y . C h o d z i o p o w i e r z c h o w n o ś ć relacji, nie­
p e w n o ś ć w życiu każdego h o m o s e k s u a l i s t y oraz n i e z a d o w o l e n i e ze swojej
osobowości. J e s t e m m o c n o przekonany, że nie jest to p r o b l e m społeczny, jak
to się przedstawia. Mówi się, że s p o ł e c z e ń s t w o jest przeciwko h o m o s e k s u ­
alistom, że nie pozwala się im kochać. N i e zgadza się to z rzeczywistością,
jeśli zbadać to dokładniej, p o n i e w a ż nigdy h o m o s e k s u a l i ś c i n i e mieli takiej
wolności jak dzisiaj, a p o m i m o to n i e z a d o w o l e n i e w ś r ó d nich jest takie sa­
m o . Nie z n a m żadnego h o m o s e k s u a l i s t y , który byłby w pełni szczęśliwy.
58
FRONDA
30
Obecnie p o m a g a m m o j e m u d o b r e m u przyjacielowi, a przynajmniej sta­
r a m się go przekonać, żeby zaczął t e r a p i ę . Jest teraz w p u n k c i e , w k t ó r y m n i e
opłaca się dalej żyć. Jest p r z e k o n a n y , że nie znajdzie szczęścia w życiu. Cza­
sami myślę, że jest taki p u n k t w życiu każdego h o m o s e k s u a l i s t y , w k t ó r y m
ma on wątpliwości, czy będzie kiedykolwiek szczęśliwy.
W USA p o w s t a ł o na szczęście d u ż o inicjatyw zajmujących się t y m p r o ­
b l e m e m . Żałuję b a r d z o , ż e N i e m c y s ą białą p l a m ą p o d t y m w z g l ę d e m . Sam
przyłączyłem się do grupy i n t e r n e t o w e j „People can c h a n g e " , k t ó r a p o m a g a
h o m o s e k s u a l i s t o m chcącym się zmienić, pokazuje r ó ż n e środki wspierające
tę drogę, r ó ż n e formy terapii. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wybieram
się na spotkanie z p e w n y m człowiekiem mieszkającym we Frankfurcie, które­
go p o z n a ł e m jako pierwszego N i e m c a w tej grupie internetowej, i który rów­
nież chce zacząć terapię. Jest nieszczęśliwy i chce porzucić h o m o s e k s u a l i z m .
KRISTOFF N.
MOENCHENGLADBACH, KWIECIEŃ 2003
JESIEŃ-2003
59
G D Y GEJ
SPOTYKA
JEZUSA
JOHAN
V A N
DER
SLUIS
Kiedyś b y ł e m gejem. Dzisiaj już nie j e s t e m
h o m o s e k s u a l i s t ą , właściwie t o dłużej j e s t e m
h e t e r o s e k s u a l i s t ą niż h o m o s e k s u a l i s t ą . M a m
65 lat, a jako h o m o s e k s u a l i s t a żyłem od 15.
do 2 8 . roku życia. Kiedy m i a ł e m 13 lat, od­
kryłem, że nie zakochuję się w dziewczy­
nach, jak m o i koledzy, ale w c h ł o p a k a c h .
N i e tylko z a k o c h i w a ł e m się w swoich przyjaciołach, ale zacząłem o d c z u w a ć do nich
pociąg seksualny.
Mój ojciec był rolnikiem, w y c h o w a ł e m się na
wsi. P o c h o d z ę z wielodzietnej rodziny. Nigdy
nie l u b i ł e m pracy w g o s p o d a r s t w i e . N i e b y ł e m
wytrzymałym, silnym c h ł o p a k i e m . N a b r a ł e m p r z e k o n a n i a - i my­
ślę, że był to j e d e n z korzeni mojego h o m o s e k s u a l i z m u - że n i e je
s t e m w pełni mężczyzną. Zaczął m n i e p r z e ś l a d o w a ć k o m p l e k s niż­
szości związany z moją męskością. N i e b y ł e m silnym c h ł o p a k i e m
i myślałem: „Nie j e s t e m p r a w d z i w y m mężczyzną, m a m więcej
w s p ó l n e g o z k o b i e t a m i " . Zbyt m a ł o u t o ż s a m i a ł e m się z i n n y m i
mężczyznami i w rezultacie nie rozwijałem się j a k o mężczyzna.
J e s t e m przekonany, że to d a ł o początek m o i m u c z u c i o m h o ­
moseksualnym
Wcale m n i e to nie cieszyło. W y r a s t a ł e m w chrześcijań­
skim d o m u i wiedziałem, że h o m o s e k s u a l i z m jest g r z e c h e m .
60
FRONDA
30
Moje uczucia były j e d n a k na tyle silne, że w k o ń c u zacząłem żyć zgodnie z ni­
mi. M i a ł e m kilka k o n t a k t ó w seksualnych z c h ł o p a k a m i i w m i a r ę u p ł y w u
czasu p o s t a n o w i ł e m żyć jak h o m o s e k s u a l i s t a .
Nie wystarczały mi już tylko przygodne k o n t a k t y i spotkania, p r a g n ą ł e m
stałego związku. Przez o s t a t n i e trzy lata życia jako h o m o s e k s u a l i s t a żyłem
z j e d n y m przyjacielem. Mieszkaliśmy razem, robiliśmy wszystko r a z e m .
Trwało to, dopóki nie skończyłem 28 lat.
Stary człowiek
W p e w n y m m o m e n c i e p o s t a n o w i ł e m skończyć z h o m o ­
seksualnym stylem życia. N a d a l mi to o d p o w i a d a ł o , ale
nie m i a ł e m pokoju z Bogiem. Przeczytałem książkę Billy
G r a h a m a „Pokój z Bogiem" i odkryłem, że żyjąc jako h o ­
moseksualista, nie m o g ę t e g o osiągnąć.
Niektórzy chrześcijanie mówili: „Nie m u s i s z nic zmie­
niać, jesteś przecież w stałym związku, p e ł n y m miłości
i wierności, i to jest w p o r z ą d k u " . Ale m i m o to b r a k o w a ł o mi
pokoju.
S p o t k a ł e m się kiedyś z p a s t o r e m , żeby o t y m p o r o z m a w i a ć .
Powiedział mi wtedy, że m o g ę tak dalej żyć. Jeżeli j e s t e m w i e r n y
m o j e m u p a r t n e r o w i , to nie ma w t y m nic złego. To n i e jest grzech.
W Holandii jest to dość p o w s z e c h n i e a k c e p t o w a n e . Poprzez
tego p a s t o r a trafiłem do seksuologa, który powiedział: „Twoje
uczucia h o m o s e k s u a l n e są głębokie, więc poszukaj sobie part­
n e r a i żyj tak dalej". Zacząłem więc tak żyć i b a r d z o d o b r z e się
w tym c z u ł e m . Lubiłem chodzić po b a r a c h gejowskich, lubi­
ł e m spędzać czas z przyjaciółmi. Tak n a p r a w d ę c z u ł e m się
wtedy wolny. W k o ń c u p o d d a ł e m się s w o i m najgłębszym
uczuciom. Wcześniej, kiedy ich nie a k c e p t o w a ł e m , myśla­
ł e m : „Tak nie m o ż n a " , ale kiedy je z a a k c e p t o w a ł e m i zaczą­
ł e m żyć w t e n sposób, byłem dosyć zadowolony.
Tak więc p o w o d e m , dla k t ó r e g o skończyłem z t y m stylem
życia, nie było to, że p r z e s t a ł o mi się o n o p o d o b a ć . Lubiłem takie życie.
Wszyscy moi przyjaciele byli h o m o s e k s u a l i s t a m i i k a ż d ą w o l n ą chwilę spęJESIEŃ
2003
61
dzałem z n i m i . Trafiłem też do świata sztuki. C h o d z i l i ś m y na r ó ż n e imprezy
k u l t u r a l n e i po p r o s t u lubiłem t o . Skończyłem z tym rodzajem życia, bo nie
byłem w stanie nadal łączyć go z moją wiarą.
W t e d y s p o t k a ł e m chrześcijan, którzy mówili co i n n e g o niż większość:
„Możesz się zmienić, z m i a n a jest m o ż l i w a " . Ci chrześcijanie modlili się wte­
dy ze m n ą , żeby moje h o m o s e k s u a l n e uczucia zostały z a b r a n e . To był począ­
tek mojej przemiany.
Z Biblii wiedziałem: h o m o s e k s u a l i z m jest g r z e c h e m . Owi chrześcijanie
mówili: „Nie m a s z pokoju z Bogiem. Nie odziedziczysz Królestwa Bożego,
jeżeli dalej będziesz tak żył. Nie będzie w n i m miejsca dla ciebie."
I to sprawiło, że skończyłem z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia; chciałem
odziedziczyć Królestwo Boże. Biblia mówi, że k t o tak żyje, nie trafi do Nieba.
Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian pisze, że homoseksualiści nie odziedziczą
Królestwa Niebieskiego. W Liście do Rzymian pisze też, że taki sposób życia
jest przeciwny naturze.
W t e d y wcale tego nie c z u ł e m i myślałem, że ten styl życia do m n i e pa­
suje. Ale jednak to było nienaturalnie, bo niezgodne z p o r z ą d k i e m stworze­
nia. Skończyłem więc z tym stylem życia tylko i wyłącznie dlatego, że Boże
Słowo mówi, że jest to zakazane. Poza tym chciałem osiągnąć cel, który Bóg
miał dla m n i e .
W s p o m n i a ł e m , że ci chrześcijanie modlili się nade m n ą . J e d n a modlitwa nie
zmienia wszystkiego od razu, ale ci chrześcijanie powiedzieli mi, że m o g ę uwie­
rzyć, że zmiana jest możliwa. Kiedy Chrystus wchodzi do mojego życia, rodzę
się na nowo. Wiem, że staję się n o w y m stworzeniem - w Chrystusie, i że m o ­
ja stara natura została ukrzyżowana z Chrystusem. A więc m u s i a ł e m nauczyć
się traktować swoją starą n a t u r ę tak, jakby była martwa. H o m o s e k s u a l n e skłon­
ności są częścią tej starej natury, bo Biblia mówi, że h o m o s e k s u a l i z m jest grze­
chem. Muszę nauczyć się traktować moją starą n a t u r ę jak m a r t w ą i żyć przez
wiarę. W Chrystusie jestem n o w y m stworzeniem i to m n i e zmienia.
Nowe stworzenie
Mając 28 lat, zerwałem z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia. Przez n a s t ę p n e pięć lat
byłem sam. W trakcie tych pięciu lat moje h o m o s e k s u a l n e uczucia wygasły. Na
początku wciąż były obecne, ale stopniowo ustępowały. Trwało to do m o m e n g2
FRONDA
30
tu, kiedy obudziły się we m n i e uczucia heteroseksualne. Wcześniej modliłem
się do Boga, że chciałbym się ożenić dopiero wtedy, kiedy będę wolny od uczuć
homoseksualnych i zacznę czuć się heteroseksualistą. I tak się stało. Zakocha­
łem się i ożeniłem pięć lat po zerwaniu z homosek­
sualizmem. Od m o m e n t u ślubu moje uczucia hete­
roseksualne rozwijały się. Jestem żonaty od 31 lat
i już nie m a m homoseksualnych pokus. M a m rodzi­
nę, troje dorosłych dzieci. Zycie homoseksualisty po­
zostawiłem za sobą. W trakcie pierwszych lat musia­
łem czasami walczyć z pokusami, ale teraz czuję się
przede wszystkim heteroseksualistą i już nie odczu­
wam pokus homoseksualnych.
Na początku czułem się wolny. Bardzo się cieszy­
łem, że Bóg znalazł się na pierwszym miejscu w m o i m
życiu. Mówiłem: „Boże, Ty jesteś najważniejszy".
By­
łem dzieckiem w wierze i to d a w a ł o mi wiele radości. Ale
moje poprzednie uczucia wciąż mi towarzyszyły i to było
bardzo t r u d n e . W trakcie pierwszego roku często wracały do
m n i e h o m o s e k s u a l n e emocje i byłem w t e d y rozczarowany
Bogiem. Chciałem się zmienić, ale kiedy widziałem mężczy­
znę, nadal c z u ł e m się homoseksualistą. I m u s i a ł e m wal­
czyć dalej, wracać do Boga, p o d d a w a ć Mu moje myśli. To
była walka przeciwko s a m e m u sobie. Nie m i a ł e m jeszcze
uczuć heteroseksualnych i było mi n a p r a w d ę t r u d n o .
Czasami byłem rozżalony. T e n proces wymagał wytrwa­
łości. Ale kiedy minął pierwszy rok, p o m i m o p o k u s
zdecydowałem się wytrwać.
W ciągu tych pięciu lat m i a ł e m tylko j e d e n k o n t a k t
h o m o s e k s u a l n y . Byłem na urlopie i wiele czasu spę­
d z a ł e m na plaży; było to miejsce, gdzie spotykało się wielu h o m o s e k s u ­
alistów. I wtedy, t e n j e d e n raz, u p a d ł e m . To sprawiło, że wiele się nauczy­
łem, bo byłem b a r d z o rozczarowany sobą. Mijały w ł a ś n i e cztery lata,
od kiedy z e r w a ł e m z h o m o s e k s u a l n y m życiem, a tu nagle z n o w u m i a ł e m
tego typu k o n t a k t . To nauczyło m n i e , że nigdy nie p o w i n i e n e m być zbyt
p e w n y siebie. Poza t y m z r o z u m i a ł e m , że to m o ż e wrócić do m n i e w k a ż d y m
JESIEŃ-2003
63
m o m e n c i e życia. Po t y m wydarzeniu z n o w u podjąłem decyzję o naśladowa­
niu Boga: nie wrócę do d a w n e g o stylu życia, w y t r w a m . P o t e m p o k u s y stawa­
ły się coraz słabsze, również ze względu na rozwijające się we m n i e uczucia
h e t e r o s e k s u a l n e . Od kiedy się o ż e n i ł e m , nie zdarzył mi się p o w r ó t do uczuć
homoseksualnych.
Od czasu do czasu dawał o sobie znać mój kompleks niższości. Było to szcze­
gólnie trudne w pierwszym roku naszego małżeństwa. Nie czułem się w pełni
wartościowy. Nie pragnąłem wprawdzie kontaktu z mężczyznami, ale wycofy­
wałem się i zamykałem w sobie. Zdarzało mi się wtedy czasami odczuwać ho­
moseksualne pragnienia, ale były one coraz słabsze. Teraz czuję się naprawdę
stuprocentowym heteroseksualistą i już nie m a m pokus homoseksualnych.
Kiedy porównuję swoje obecne życie, r o d z i n ę z dziećmi,
z m o i m życiem wtedy, czuję się bardziej s p e ł n i o n y
niż
w
życiu,
które
bało mi się to wtedy, ale dzi­
siaj już nie chcę do tego wracać. Jest to bardzo
ograniczający styl życia, często zrywa się relacje i zaczyna
nowe. Byłem co prawda w stałym związku, ale m i m o to obydwaj mieliśmy kon­
takty na boku. Mój partner tak robił, ja też czasami spotykałem się z kimś.
Mieszkaliśmy razem, ale nie było w tym ani miłości, ani wierności. Dlatego szu­
kałem i znalazłem wyjście. Teraz pokazuję innym, że zmiana jest możliwa.
To nie nasze uczucia powinny być naszymi przewodnikami. Nie to, co czu­
jemy, decyduje o naszym rozwoju. Rozstrzygające jest Słowo Boże, które mówi,
że osiągniesz prawdziwe szczęście i spełnienie, jeśli będziesz posłuszny Bogu.
64
FRONDA
30
Prawdziwy mężczyzna
Jak w s p o m n i a ł e m , o ż e n i ł e m się pięć lat po zerwa­
niu z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia i w tym
okresie p i s a ł e m książkę pt. „Nie je­
stem już taki", w której opisa­
ł e m moją historię.
Niektórzy ludzie po przeczytaniu tej książki szukali ze
m n ą k o n t a k t u , więc przychodzili d o n a s d o d o m u , żeby p r o ­
sić o p o m o c . Po pięciu latach, kiedy m i a ł e m już rodzinę, stwierdziłem, że
staje się to dla nas zbyt absorbujące, gdyż zgłaszających się było coraz wię­
cej. Pracowałem w t e d y w Fundacji C e n t r u m Kryzysowego „Tot Heil d e s
Volks" („Ku Błogosławieństwu L u d z i o m " ) i kiedy p o w i e d z i a ł e m dyrektoro­
wi, że planuję skończyć z przyjmowaniem ludzi w d o m u , z a p r o p o n o w a ł , czy
nie chciałbym robić tego w fundacji. Tak założyliśmy E H A H (Opiekę Ewan­
geliczną n a d H o m o s e k s u a l i s t a m i ) , której n a z w ę n i e d ł u g o p o t e m zmienili­
śmy na Opiekę Ewangeliczną n a d T o ż s a m o ś c i ą Seksualną, bo p o m a g a m y nie
tylko h o m o s e k s u a l i s t o m , lecz również l u d z i o m u z a l e ż n i o n y m od seksu.
Ludzie kontaktują się z n a m i , d z w o n i ą lub przychodzą i u m a w i a m y się
na w s t ę p n ą r o z m o w ę . Podczas tej r o z m o w y s k u p i a m y się na ich głównych
potrzebach. Większość chrześcijan przychodzi do n a s z p y t a n i e m : „Czy m o ­
żecie mi p o m ó c w zerwaniu z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia? Czy możecie
mi p o m ó c trafić na drogę p r z e m i a n y ? "
My twierdzimy: „ Z m i a n a jest możli­
wa". W e d ł u g nas, bycie h o m o s e k s u a l i s t ą nie jest częścią n a t u r y człowie­
ka, ale jego u k i e r u n k o w a n i e m , orientacją.
Orientacją, k t ó r ą m o ż n a zmienić.
Mówiąc
o przemianie, m a m na my­
śli nie tylko przejście od uczuć h o ­
moseksualnych do heteroseksualnych, ale
coś szerszego: jak m o ż e m y spełniać Boże oczeki­
wania, jak realizować Jego plan dla nas? Zycie
JESIEŃ
2003
chrześcijańskie przynosi b o w i e m ze s o b ą p r z e m i a n ę w e w n ę t r z n ą i prawdzi­
wy rozwój duchowy.
Z m i a n a m o ż e oznaczać, że człowiek kończy z h o m o s e k s u a l n y m stylem
życia i doświadcza s p e ł n i o n e g o życia w celibacie, bądź też zaczyna żyć jako
heteroseksualistą. Po naszej terapii niektórzy ludzie zmienili się na tyle, że
zawarli m a ł ż e ń s t w a .
P r o w a d z i m y r o z m o w y indywidualne i w grupach. Na początku raczej in­
dywidualne. Ludzie przychodzą d o n a s c o d w a tygodnie n a g o d z i n n ą r o z m o ­
wę. O m a w i a m y ich s e k s u a l n ą przeszłość. Co oznaczają dla nich h o m o s e k s u ­
alne
uczucia?
Czym
może
t o być
spowodowane?
Potem
dajemy i m
wskazówki prowadzące do zmiany. Po pierwszej r o z m o w i e wprowadzającej
m a m y j e d n o albo d w a s p o t k a n i a p o ś w i ę c o n e przeszłości, a p o t e m kilkana­
ście s p o t k a ń na r o z m o w y o życiu przez wiarę. M ó w i m y o tym, że jest o n o
możliwe, że wszystko zaczyna się od naszego w n ę t r z a , a także o tym, jak p o ­
strzegać siebie samego. Koncentrujemy się na tych d w ó c h rzeczach: życiu
z wiary i jak sobie radzić z k o m p l e k s e m niższości.
J e s t e ś m y b o w i e m p r z e k o n a n i , że są dwie możliwe przyczyny h o m o s e k s u ­
alizmu: pierwsza - z a b u r z e n i a n e u r o t y c z n e , niedorozwój psychiczny d a n e g o
człowieka i d r u g a - siła grzechu, k t ó r a powoduje, że ludzie upadają.
66
FRONDA
30
Jeśli chodzi o rozwój psychiczny, to chcemy pokazać l u d z i o m , że m o ż n a
zmienić myślenie o sobie s a m y m i z r o z u m i e ć , że nie ma p o w o d ó w do myśle­
nia o sobie źle. S e d n e m uczuć h o m o s e k s u a l n y c h jest b o w i e m szczególny ro­
dzaj k o m p l e k s u niższości. Kiedyś jako mężczyzna m i a ł e m k o m p l e k s niższo­
ści. Nie c z u ł e m się w pełni m ę ż c z y z n ą i s z u k a ł e m d o p e ł n i e n i a u i n n e g o
mężczyzny. Na tym w ł a ś n i e polega h o m o s e k s u a l i z m . W y p e ł n i a ł e m swoją
pustkę, braki męskości, pożądając i n n e g o mężczyzny, zakochując się i kieru­
jąc w jego s t r o n ę moje seksualne zainteresowania. „Uzupełniając się" i n n y m
mężczyzną, myślałem, że w t e n s p o s ó b s a m s t a n ę się w n i m p e ł n i . Ale teraz
myślę, że nie tak p o w i n n o to wyglądać. Wierzę, że Bóg chce, abyśmy stawali
się prawdziwymi mężczyznami, korzystając z Jego m e t o d .
N a u c z y ł e m się, że nie m u s z ę czuć się mniej wartościowy j a k o mężczyzna,
ale że m o g ę być p r a w d z i w y m mężczyzną, tak jak Bóg to z a p l a n o w a ł . To nie
znaczy, że nagle s t a ł e m się t w a r d y m facetem. Z a a k c e p t o w a ł e m fakt, że je­
s t e m wrażliwy. Nie j e s t e m t w a r d z i e l e m i nadal nie lubię pracy w gospodar­
stwie, ale m i m o to m o g ę być p r a w d z i w y m mężczyzną. T e n szczególny k o m ­
pleks niższości został u s u n i ę t y i dlatego m o g ł e m z m i e n i ć się w e w n ę t r z n i e .
Oprócz tego n a u c z y ł e m się żyć przez wiarę.
O s o b o m , k t ó r e do n a s przychodzą, m ó w i m y : „ N i e pytaj Boga, czy zabie­
rze ci uczucia h o m o s e k s u a l n e , ale n a u c z się uważać starą n a t u r ę za m a r t w ą ,
jeżeli o d d a ł e ś życie Jezusowi. Nie wypieraj się jej, nie t ł u m , ale n a u c z się
t r a k t o w a ć ją jak m a r t w ą w wierze, że w Jezusie jesteś n o w y m s t w o r z e n i e m . "
To jest proces. To się nie dzieje w j e d n y m d n i u . Jeżeli żyjesz wiarą, twoje
uczucia m o g ą się zmieniać. Jeżeli poradzisz sobie z k o m p l e k s e m niższości
i zaczniesz żyć z wiary, istnieje możliwość, że uczucia u l e g n ą z m i a n i e .
Droga przemian
Po pierwszych 10 i po 20 latach naszej pracy robiliśmy s p r a w o z d a n i a p o d s u ­
mowujące. Wynika z nich, że co r o k u przychodzi do n a s o k o ł o 50 n o w y c h lu­
dzi, szukając pomocy. Pracujemy p o n a d 25 lat i z r a p o r t u wynika, że p o ł o w a
ludzi wybiera drogę przemiany. D r u g a p o ł o w a wraca do starego życia i nie
korzysta z tej drogi, a czasami n a w e t zwraca się przeciwko n a m . Ale p o ł o w a
idzie drogą przemiany. O k o ł o 20-25 p r o c e n t z nich zawiera m a ł ż e ń s t w a ,
żeni się lub wychodzi za mąż. P o z o s t a ł e 25-30 p r o c e n t p r o w a d z i s p e ł n i o n e
JESIEŃ
2003
67
życie w celibacie, nie bierze ślubu. C z a s a m i mają jeszcze h o m o s e k s u a l n e
uczucia i pokusy, ale idą drogą p r z e m i a n p o p r z e z abstynencję seksualną.
Nie m ó w i m y , że każdy, k t o do n a s przyjdzie, na p e w n o się zmieni, ale na­
szym zdaniem, b a r d z o w a ż n e jest pójście drogą p r z e m i a n i życie w abstynen­
cji. Do tego p o t r z e b a wiele siły. I tu d o t y k a m y b a r d z o w a ż n e g o a s p e k t u : nie­
sienia krzyża. Bóg chce dać n a m siłę do niesienia naszego krzyża.
Wierzymy, że Bóg chce dawać n a m siłę, i t e n w e w n ę t r z n y proces często
zaczyna się wtedy, kiedy przyznajemy Bogu c e n t r a l n i e miejsce w n a s z y m ży­
ciu. To jest zasada życia z wiary. C e n t r a l n e miejsce dla Boga w n a s z y m ży­
ciu. Nie liczy się to, co ty czujesz, ale czy niesiesz swój krzyż, mówiąc: „Bo­
że, chcę Cię naśladować, chcę iść tylko za T o b ą " . Co ciekawe, ludzie, którzy
przychodzą do nas, są w większości chrześcijanami. Ludzie nie n a w r ó c e n i
generalnie nie mają z t y m p r o b l e m u . Po p r o s t u żyją zgodnie z panującą
w świecie opinią, że wszystko jest w p o r z ą d k u i że tak m o ż e zostać. Ale dla
chrześcijan to jest p r o b l e m . Przychodzą do n a s ludzie z wielu k o ś c i o ł ó w
i w s p ó l n o t , którzy wierzą i nie mają pokoju, żyjąc w t e n s p o s ó b .
W naszej pracy od s a m e g o początku n a p o t y k a l i ś m y wielki opór. Mieli­
śmy n a p a d y n a nasze b i u r o . Ruch h o m o s e k s u a l i s t ó w p r o w a d z i ł k a m p a n i ę
przeciwko naszej pracy. Malowali na ścianie r ó ż o w e trójkąty, wtargnęli do
naszego b u d y n k u i okupowali go przez jakiś czas. Mieliśmy też kilka przy­
p a d k ó w fałszywych zgłoszeń: ktoś udawał, że przyjechał po p o m o c , a na­
p r a w d ę został wysłany przez C O C , wielki r u c h h o m o s e k s u a l i s t ó w w Holan­
dii. P o t e m czytaliśmy r e p o r t a ż o t y m w m a g a z y n a c h gejowskich, gdzie n a s z a
praca była p r z e d s t a w i o n a w b a r d z o n e g a t y w n y m świetle.
O n i są przeciwko n a m , gdyż nie chcą uznać, że z m i a n a jest możliwa. Lu­
dzie nie m u s z ą zgadzać się z n a s z ą opinią, m o ż e m y mieć r ó ż n e p u n k t y wi­
dzenia, ale myślę, że każdy p o w i n i e n mieć okazję z a p o z n a n i a się z n a s z ą wi­
zją i e w e n t u a l n e g o uznania, że jest o n a możliwa. Ludzie na całym świecie
doświadczają zmian, a to znaczy, że jest o n a możliwa.
Powody, dla których h o m o s e k s u a l i ś c i przeciwstawiają się n a m , m ó w i ą
w e d ł u g m n i e coś o nich samych. Myślę, że nie chcą przyjąć do wiadomości,
że z m i a n a jest możliwa. To jest też b a r d z o o s o b i s t a sprawa, bo to oznacza­
łoby, że oni też m o g ą się zmienić, ale t e g o n i e chcą. Myślę, że h o m o s e k s u ­
alista w k o ń c u t ł u m i myśl, że Bóg zaplanował to inaczej. To jest t r u d n a , oso­
bista sprawa. Ja też chciałem p o z o s t a ć taki, jak b y ł e m . Też n i e c h ę t n i e
68
FRONDA
30
s ł u c h a ł e m o możliwości z m i a n . Bo p r z e m i a n a jest w p e w n y m sensie proce­
s e m zaprzeczania s a m e m u sobie. C z ę s t o wolimy po p r o s t u p o d d a w a ć się na­
szym u c z u c i o m . Ludzie nie chcą słyszeć, że istnieje droga przemiany, d o s t ę p ­
na dla każdego. Krzyczą tak głośno, bo nie chcą o t y m s ł u c h a ć .
JOHAN VAN DER SLUIS
ALMERE, KWIECIEŃ 2003
JESIEŃ
2003
69
W 2 Księdze Machabejskiej (4,12) czytamy: „Umyślnie
bowiem pod samym zamkiem wybudował gimnazjum i
najlepszych młodzieńców zachęcił do włożenia greckiego
kapelusza". Jednakże wiele tłumaczeń biblijnych błędnie
rozumie słowa: „hypotasson hypo petasori". Zamiast
„włożenia greckiego kapelusza" powinno być: „uwieść
pod grecki kapelusz". Św. Hieronim bardzo dobrze zrozu­
miał seksualny sens tych słów i przetłumaczył „in lupanaribus ponere", tzn. „zaprowadzić do burdelu".
H
O
M
O
S E K S U
A
w
L
I
Starym
Z
M
i Nowym
Testamencie
LARRY
HOCAN
W społeczeństwie, w k t ó r y m wiatr tolerancji wieje wszędzie, t r u d n o jest
w pewnych kręgach rozmawiać o p r o b l e m i e h o m o s e k s u a l i z m u w Biblii. Po­
nieważ kościelna m o r a l n o ś ć związana z seksualnością jest b a r d z o często od­
rzucana, nie dziwi fakt kontrowersyjności t e g o t e m a t u . C z ę s t o cytuje się
fragmenty z Biblii i interpretuje je na n o w o , nie bacząc na tradycję w y k ł a d n i
Kościoła. Przy t y m z a p o m i n a się o ważnej zasadzie biblijnej wykładni, k t ó r a
była p o d k r e ś l a n a z a r ó w n o przez Sobór W a t y k a ń s k i II, jak też Papieską Ko­
misję Biblijną: „Wydawanie obowiązującej interpretacji zapisanego l u b prze70
FRONDA
30
kazanego Słowa Bożego spoczywa wyłącznie na Urzędzie Nauczycielskim
Kościoła, którego władza s p r a w o w a n a jest w imię J e z u s a C h r y s t u s a " .
Przy wykładni u s t ę p ó w biblijnych należy zawsze mieć świadomość, jak ro­
zumieli te fragmenty Ojcowie Kościoła w pierwszych wiekach. Byli w k o ń c u
najbliżej tych pism. U w a ż a m za dziwne, że większość nowych komentarzy,
szczególnie w języku angielskim i niemieckim, ignoruje Ojców Kościoła.
Poza tym w a ż n e jest, aby znać interpretację d a n e g o u s t ę p u z literatury
żydowskiej. Po p r o s t u dlatego, że nasza n a u k a m o r a l n a zgadza się z n a u k ą
ortodoksyjnych Żydów. Inny powód, dlaczego taka wiedza jest przydatna,
jest następujący: często zarzuca się Kościołowi, ale nie Ż y d o m , że jego p o ­
dejście do seksualności jest d y k t o w a n e s t r a c h e m , a n a u k a dotycząca t e g o
p r z e d m i o t u jest po p r o s t u niezdrowa. „Jak m o ż n a tak żyć?" - padają zarzu­
ty. Dlatego w a r t o wiedzieć, czego nauczają w swoich p i s m a c h rabini.
Oczywiście, niemożliwe jest w k r ó t k i m wystąpieniu p r z e d s t a w i ć szcze­
gółową egzegezę wszystkich związanych z t e m a t e m cytatów biblijnych. M o ­
gę jedynie wskazać o d p o w i e d n i ą literaturę.
Homoseksualizm w Starym Testamencie
N a u k a Starego T e s t a m e n t u o h o m o s e k s u a l i z m i e zaczyna się w Księdze Ro­
dzaju: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz (...) stworzył mężczyznę
i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, m ó w i ą c do nich: Bądźcie p ł o d n i
i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie p o d d a n ą " .
W d r u g i m rozdziale czytamy: „ P o t e m Pan Bóg rzekł: N i e jest dobrze, żeby
mężczyzna był sam; uczynię mu z a t e m o d p o w i e d n i ą dla n i e g o p o m o c " . Re­
akcja A d a m a na kobietę, dar Boży, jest następująca: „Ta d o p i e r o jest kością
z moich kości i ciałem z m e g o ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta
z mężczyzny została wzięta. Dlatego to mężczyzna o p u s z c z a ojca swego
i m a t k ę swoją i łączy się ze swą ż o n ą tak ściśle, że stają się j e d n y m c i a ł e m " .
Biblijna n a u k a o homoseksualizmie opiera się na r o z u m i e n i u płci i m a ł ż e ń ­
stwa w pierwszych dwóch rozdziałach Księgi Rodzaju. Rozdziały te m ó w i ą za­
r ó w n o o płodności, jak również o p a r t n e r s k i m związku, wyłączają n a t o m i a s t
homoseksualizm jako przeciwstawny prawdzieo stworzeniu. Oznacza to, że
nie powinniśmy traktować nauki o homoseksualizmie jako reakcji na kulty po­
gańskie, lecz jako logiczne n a s t ę p s t w o biblijnego obrazu człowieka.
JESIEŃ-2003
71
Wydaje się, że tak mocne potępienie homoseksualizmu w Starym Testamen­
cie było czymś niepowtarzalnym w czasach starożytnych. Na Bliskim Wschodzie
zachowania homoseksualne były tolerowane, jeśli nie wręcz pochwalane, co
miało miejsce wśród Greków, przy założeniu, że obaj partnerzy wyrażają na to
zgodę. W Mezopotamii homoseksualizm był jedynie wtedy zabroniony, kiedy
kogoś do niego zmuszano. W Egipcie jedynie pedofilia była zakazana.
Biblijne „ n i e " dla h o m o s e k s u a l i z m u staje się p r a w e m . Tak m ó w i o tym
Księga Kapłańska: „Nie będziesz obcował z mężczyzną [zakar - płeć m ę s k a ] ,
tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!" Oraz: „Ktokolwiek obcu­
je cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, p o p e ł n i a obrzydliwość.
Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli".
Warto zauważyć, że pojęcie osoby, z którą się „obcuje", nie oznacza jedynie
„mężczyzny" (tzn. dorosłego), ale „płeć męską", czyli każdą osobę tej płci bez
wskazania na wiek. Ponieważ słowo ischa, „kobieta", jest użyte w innym miejscu,
można by spodziewać się również tutaj słowa „mężczyzna". Jest jednak inaczej.
Po drugie, takie zachowanie zostało nazwane obrzydliwością. Słowo toebah
jest mocnym sformułowaniem i określa kilka wykroczeń z a r ó w n o przeciw ry­
tualnym prawom, jak też przeciw prawu moral­
n e m u . H o m o s e k s u a l i z m nie został przedsta­
wiony jako najgorsza wśród innych obrzydli­
wości. W każdym razie wszystkie te czyny
stoją w sprzeczności ze szczególnym s t o s u n k i e m
Izraela do Boga oraz z n a d a n y m mu przez Boga za­
daniem: „Będziecie dla m n i e święci, bo ja j e s t e m
święty, Ja Pan, i oddzieliłem was od innych naro­
dów, abyście byli m o i m i " (Kpi 20, 26).
W związku z tymi fragmentami z Księgi
Kapłańskiej da się zauważyć, co na­
stępuje: p o n i e w a ż wielu dzisiej­
szych egzegetów uważa, że o w e
u s t ę p y „prawa świętości" p o w s t a ­
ły podczas wygnania, wyrażają oni
pogląd, iż chodzi p r z e d e wszyst­
kim o prostytucję sakralną w o t o czeniu Izraela. Jest j e d n a k wątpliwe,
72
FRONDA
30
czy takie zagrożenie w Babilonie i s t n i a ł o . W każdym razie w 18 rozdziale wy­
mienia się kult Molocha. Jeśli a r g u m e n t u j e się, że zakaz h o m o s e k s u a l i z m u
związany był jedynie z t y m k u l t e m , skąd w o b e c tego nierząd z k r e w n y m i
i kobietami podczas menstruacji wymieniany również w t y m rozdziale? Po­
za tym zakaz h o m o s e k s u a l n y c h z a c h o w a ń jest z n ó w w y m i e n i a n y w rozdzia­
le 20, gdzie w ogóle nie ma m o w y o w s p o m n i a n y m kulcie. Wreszcie, zbyt
p o c h o p n i e jest twierdzić, co czynią niektórzy znawcy Starego T e s t a m e n t u , że
Izrael właśnie odrzucił obrzędy swoich pogańskich sąsiadów.
Zwyczaje starożytnego Izraela m o ż e m y przypisać boskiej opatrzności lub
stwierdzić, że niektóre z nich zostały przyjęte, inne odrzucone. Włą­
czono różne obyczaje dotyczące składania ofiar oraz powszechnie
panujące na Bliskim Wschodzie obyczaje dotyczące małżeństwa
i stosunków przedmałżeńskich. O d r z u c o n o kazirodztwo, jedze­
nie mięsa wieprzowego oraz homoseksualizm.
Chciałbym do tego dodać, że wiązanie prostytucji sakral­
nej z h o m o s e k s u a l i z m e m jest dzisiaj wielce wątpliwe. Nie
ma jednoznacznych poszlak, że istniała prostytucja sakralna
wśród Kananejczyków. Kiedy wiąże się jednak h o m o s e k s u ­
alizm z mieszkańcami ziemi Kanaan, nie znaczy to, że pozo­
staje on grzechem tylko w obrębie sprawowania kultu, a prze­
staje n i m być poza nim. Często z a p o m i n a się o tym aspekcie.
Pseudo-Klemens Rzymski reprezentuje stanowisko, że niebez­
pieczeństwo kultów pogańskich polega na tym, prowadzą o n e
do homoseksualnych zachowań, a nie odwrotnie. W talmudycznej wykładni Księgi Rodzaju istnieje 7 zakazów wiążących
p o t o m k ó w Noego. Zgodnie z tą listą, piąty zakaz przeciw łama­
niu małżeństwa odnosi się, w e d ł u g Mojżesza Majmonidesa,
również do zachowań homoseksualnych.
W r ó ć m y do pierwszej księgi Starego T e s t a m e n t u . N i e k t ó ­
rzy z egzegetów twierdzą, że rozdział p o ś w i ę c o n y S o d o m i e
i G o m o r z e traktuje p r z e d e w s z y s t k i m o n a r u s z e n i u p r a w a go­
ścinności. Ale dokładniejsza analiza wczesnych t e k s t ó w wskazu­
je, że S o d o m a i G o m o r a reprezentują ciężkie grzechy i wykrocze­
nia. Z jednej strony, należy stwierdzić, że taką wykładnię t e k s t u
(podkreślenie
JES1EŃ2003
n a r u s z e n i a p r a w a gościnności)
m o ż n a znaleźć
73
w tekstach judaistycznych, chociaż nie jest o n a jedyną. Z drugiej strony Ko­
ściół w swojej wykładni jednoznacznie wskazuje na h o m o s e k s u a l i z m . J a s n e
jest, że naruszenie prawa gościnności nastąpiło poprzez zachowania h o m o ­
seksualne. Podobny przypadek znajdujemy w rozdziale 19 Księgi Sędziów.
Chociaż podkreślanie h o m o s e k s u a l n y c h skłonności często przypisywane
jest Filonowi z Aleksandrii, który grzechy S o d o m y i G o m o r y traktuje jako
seksualną perwersję, to również J u s t y n Męczennik opisuje s o d o m i ę jako
obrzydliwość. W s p o m i n a m Justyna, p o n i e w a ż nie m a ż a d n e g o d o w o d u n a
istnienie wpływów Filona przed k o ń c e m II stulecia. Oddziaływał on głównie
na alegoryczną egzegezę Pisma Świętego, z czego z n a n a była tradycja Kościo­
ła aleksandryjskiego. W ś r ó d Żydów z a p o m n i a n o niemal o Filonie Aleksan­
dryjskim. Nie miał ż a d n e g o wpływu na teologię, t a k ą jaka została sformuło­
w a n a w rabinistycznych pismach, również na n a u k ę o h o m o s e k s u a l i z m i e .
Taki wpływ nie był konieczny. F a k t e m jest, że tradycja judaistyczna t r a k t o ­
wała każdą formę nierządu, włączając w to masturbację, jako występek prze­
ciw Torze, tzn. skierowaną przeciw woli Bożej i dlatego zakazaną.
Niewątpliwie interpretacja grzechów S o d o m y i G o m o r y jako z a c h o w a n i a
h o m o s e k s u a l n e g o stała się z a r ó w n o w Kościele, jak i w p o w s z e c h n y m języ­
ku (sodomia) najbardziej r o z p o w s z e c h n i o n ą wykładnią i nią posługuje się
również list Św. Judy (Jud 7). Cytuję i p o p r a w i a m na m a r g i n e s i e t ł u m a c z e ­
nie: „jak S o d o m a i G o m o r a i w ich sąsiedztwie [ p o ł o ż o n e ] mia­
sta - w p o d o b n y s p o s ó b jak o n e oddawszy się rozpuście i p o ­
żądaniu w inny s p o s ó b - s t a n o w i ą przykład przez to, że p o n o ­
szą karę wiecznego ognia". Niestety, obecne t ł u m a c z e n i e
jest mylące. Właściwe t ł u m a c z e n i e b r z m i : „w p o d o b n y
s p o s ó b jak o n e oddawszy się rozpuście i p o ż ą d a n i u cu­
dzego ciała [sarkos heteras]".
[W polskim t ł u m a c z e n i u
Biblii Tysiąclecia użyto tego, p r a w i d ł o w e g o określenia przyp. t ł u m . ] Sarkos heteras znaczy „ i n n e ciało",
a nie „inny s p o s ó b " . N a w e t jeśli frag­
m e n t t e n opisuje nierząd z anio­
łami, to aniołowie byli m ę ­
skimi figurami.
Niestety, w dyskusji o p o ­
dejściu Biblii do h o m o s e k FRONDA
30
sualizmu pomija się księgi machabejskie, chociaż w e d ł u g ka­
tolickiego ujęcia, jak również ujęcia Kościoła p r a w o s ł a w n e ­
go, są o n e częścią P i s m a Świętego. N i e k t ó r e n o w e ko­
m e n t a r z e do ksiąg machabejskich traktują w p r o w a d z e n i e
h o m o s e k s u a l n y c h zwyczajów jako część w y m u s z o n e j hellenizacji. Celem hellenizatorów było osłabić J a h w e jako jedy­
nego Boga. Powinien być b o g i e m p o ś r ó d innych b o g ó w
i bogiń. To n i e b e z p i e c z e ń s t w o dla wierzeń żydowskich
było z pewnością o wiele większe niż n a r u s z e n i e władzy p a ń s t w a przez o w ą
w y m u s z o n ą hellenizację. Tzw. g i m n a z j u m z n a n e było z tego, że u p r a w i a n o
w n i m pedofilię, dorośli mężczyźni byli czynni h o m o s e k s u a l n i e , chociaż od­
powiedni u s t ę p (1 Mch 1,48) odnosi się p r z e d e wszystkim do pedofilii: „że­
by synów swoich pozostawiali bez obrzezania i żeby d u s z e swoje brukali
wszystkim, co jest nieczyste i ś w i a t o w e " . Cel: „W t e n s p o s ó b mieli zapo­
m n i e ć o Prawie i zarzucić wszystkie jego nakazy". Prawo to obejmuje rów­
nież zakaz h o m o s e k s u a l i z m u .
W 2 Księdze Machabejskiej (4,12) to n i e b e z p i e c z e ń s t w o jest oczywiste:
„Umyślnie b o w i e m pod s a m y m z a m k i e m w y b u d o w a ł g i m n a z j u m i najlep­
szych m ł o d z i e ń c ó w zachęcił do w ł o ż e n i a greckiego k a p e l u s z a " . J e d n a k ż e
wiele t ł u m a c z e ń biblijnych b ł ę d n i e r o z u m i e słowa: hypotasson hypo petason.
Zamiast „włożenia greckiego k a p e l u s z a " p o w i n n o być: „uwieść pod grecki
kapelusz". Św. H i e r o n i m b a r d z o d o b r z e zrozumiał seksualny sens tych słów
i przetłumaczył in lupanaribus pomrę, tzn. „zaprowadzić do b u r d e l u " .
Sprawa wyda się jeszcze bardziej j e d n o z n a c z n a , jeśli p o p r a w n i e p r z e t ł u ­
maczymy fragment 1 Mch 1,15: „Pozbył się też z n a k u obrzezania i odpadli
od świętego przymierza. Sprzęgli się też z p o g a n a m i i zaprzedali się [im], aby
robić to, co z ł e " . Słowo zeugizein - „sprzęgnąć się" jest w s t o s u n k u do ludzi
metaforą seksualnego zjednoczenia, która w połączeniu z tym f r a g m e n t e m
oznaczać m o ż e jedynie h o m o s e k s u a l n e z a c h o w a n i e . I n n ą w s k a z ó w k ą doty­
czącą
homoseksualizmu
jest
ofiara
dla
boga
Heraklesa,
wspomniana
w 2 Mch 4,19. Herakles u G r e k ó w był s y m b o l e m miłości h o m o s e k s u a l n e j .
To, że h o m o s e k s u a l i z m traktowany był jako grzech, i to nie tylko w związ­
ku z możliwym bałwochwalstwem, widzimy z późniejszych u w a g na t e n te­
m a t u Ojców Kościoła i w tekstach rabinicznych, a mianowicie ok. 4 0 0 lat po
Chrystusie, kiedy to kulty pogańskie nie stanowiły już ż a d n e g o zagrożenia.
JESIEŃ
2003
75
Jeśli chodzi o N o w y T e s t a m e n t , często zauważa się, że J e z u s (lub
czterej ewangeliści) nie w s p o m i n a j ą nic na t e n t e m a t , n a t o m i a s t
już św. Paweł b a r d z o d u ż o pisze o h o m o s e k s u a l i z m i e . Czy m o ­
gło być tak, że w czasach J e z u s a h o m o s e k s u a l i z m był prawie
nieobecny i dlatego nie stanowił ż a d n e g o p r o b l e m u ? Rów­
nież w ś r ó d dzisiejszych ortodoksyjnych Ż y d ó w t e m a t t e n
nie istnieje. Ale kiedy we w s p ó l n o c i e (czy Kościele) staje się
on p r o b l e m e m , kaznodzieja m u s i o t y m m ó w i ć . W p a w i o w y c h
w s p ó l n o t a c h sytuacja wyglądała inaczej niż w Izraelu z p o ­
w o d u wielu w p ł y w ó w hellenistycznych. Nie oznacza to, że
p o s t a w a św. Pawła w o b e c h o m o s e k s u a l i z m u była w y n i k i e m wpływu helleni­
stycznego świata lub hellenistyczno-żydowskiego myślenia. J e s t to p r z e d e
wszystkim myślenie oryginalnie żydowskie. On s a m m ó w i przecież o s w o i m
rabinicznym wykształceniu. Oczywiście nie m o ż e m y stwierdzić, co to d o ­
kładnie znaczy, poza tym, że był on o b e z n a n y z t y m ś w i a t e m i że jego egzegeza jest typowo żydowską egzegezą z pierwszych wieków.
Oczywiście wiele t e k s t ó w rabinicznych w ich ówczesnej formie z o s t a ł o
później zredagowanych jako listy św. Pawła. W e d ł u g tradycji żydowskiej za­
wierają o n e u s t n ą T o r ę (torah be-al peh), która p o w s t a ł a kilka w i e k ó w p r z e d
C h r y s t u s e m . W każdym razie teksty te d o b r z e odzwierciedlają myślenie
pierwszych stuleci. T a l m u d postrzega każde s e k s u a l n e z a c h o w a n i e poza
m a ł ż e ń s k i m jako grzeszne. W tym zachowania lesbijskie.
Homoseksualizm w Nowym Testamencie
Zwykle egzegeci wskazują następujące cztery fragmenty: 1 Kor 6,9-11; 1 Tm 1,9;
Rz 1,18-28 oraz J u d 7. W tzw. liście występków z 1 Kor 6,9-11 d w a słowa są
t r u d n e do przetłumaczenia: malakoi oraz arsenokoitai. T ł u m a c z e n i e w niemiec­
kiej Biblii (Einheitsiibersetzung) brzmi: r o z p u s t n i chłopcy (Lustknaben) oraz bez­
czeszczący chłopców (Knabenschander). Drugie słowo - arsenokoitai - wydaje
się być neologizmem. Mogło być tak, że św. Paweł miał tu na myśli pedofilię
i prostytucję, a dopiero później Ojcowie Kościoła rozszerzyli znaczenie na
każdą formę h o m o s e k s u a l n e g o zachowania. Niemieckie przekłady tego wer­
su ulegają p r a w d o p o d o b n i e wpływowi t ł u m a c z e n i a Lutra. Wystarczy j e d n a k
spojrzeć na tłumaczenia w innych językach, aby zauważyć różnice: depraves,
76
FRONDA
30
gens de tnoeurs infames (Biblia Jerozolimska); małeprostitutes, sodomites (New Revised Standard); effeminati, depravati (La Bibbia, Edizione San Paolo) [Biblia
Tysiąclecia:
„rozwieźli, mężczyźni współżyjący ze s o b ą " - przyp. t ł u m . ]
Z pewnością Wulgata jest kluczem do z r o z u m i e n i a słów w pierwszych wie­
kach Kościoła: molles, masculorum concubitores.
To samo słowo arsenokoitai, „bezczeszczący chłopców" zostało użyte w 1 Tm
1,10 i w językach francuskim, angielskim, włoskim oraz łacińskim brzmi homosexuels, sodomites, omosessuali, masculorum concubitoribus [w polskim:
„mężczyźni
współżyjący ze sobą" - przyp. t ł u m ] . Nie m o ż n a zgodzić się, że niemieckie tłu­
maczenie jest prawidłowe i oznacza o n o pedofilię. Potwierdza to słownik kla­
syczny. Słowo „arsenokoitai" oznacza stosunek płciowy między mężczyznami.
Słynny u s t ę p z Listu do Rzymian (1,26-27) jest szczególnie interesujący,
ponieważ niektórzy egzegeci twierdzą, że w e r s 26 nie dotyczy miłości lesbijskiej, a wers 27 m ó w i tylko o zachowaniach h o m o s e k s u a l n y c h w ś r ó d h e t e ­
roseksualnych mężczyzn. Tekst wygląda następująco: „Dlatego to wydał ich
Bóg na p a s t w ę bezecnych n a m i ę t n o ś c i : mianowicie kobiety ich p r z e m i e n i ł y
pożycie zgodne z n a t u r ą na przeciwne n a t u r z e . P o d o b n i e też i mężczyźni, p o ­
rzuciwszy n o r m a l n e współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie,
mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie p o n o s z ą c
zapłatę należną za zboczenie".
Te wersy s t a n o w i ą część akapitu zaczynającego się następująco: „Albo­
wiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką b e z b o ż n o ś ć i n i e p r a w o ś ć
tych ludzi, którzy przez n i e p r a w o ś ć nakładają prawdzie p ę t a " . C h o d z i tu
o zamęt duchowy. Z a c h o w a n i e jest w y r a z e m widzialnego odejścia człowieka
od Boga, to znaczy występuje przeciwko porządkowi stworzenia. W każdym
razie tak rozumieli te wersy Ojcowie Kościoła.
Orygenes pisze w s w o i m k o m e n t a r z u do Listu do Rzymian
wyczerpująco o wersach 26 i 27. Dla niego takie z a c h o w a n i e
stoi nie tylko contra naturam ( a r g u m e n t „prawa n a t u r a l n e g o " ) ,
ale
przede
wszystkim
człowiek jest
jest
świątynią
świętokradztwem,
Boga,
a takie
ponieważ
z a c h o w a n i e jest
per se profanacją świątyni. W e d ł u g Orygenesa z a c h o w a n i e
h o m o s e k s u a l n e jest grzeszne, nie tylko dlatego, że zakazuje
go T o r a i jest „contra naturam", ale p o n i e w a ż jest występ­
kiem
JESIEŃ-2003
przeciwko
wierze.
Według
rabinicznego
pisma
77
Sefer h a - H i n n u k h , h o m o s e k s u a l n e zachowanie kłóci się z godnością
człowieka.
Argumentuje się, że w Liście do Rzymian (1,26) nie ma m o w y o za­
chowaniu lesbijskim, jednak sprzeciwia się to w y r a ź n e m u sensowi
samego tekstu. Słowo homoios p r z e t ł u m a c z o n e jako „ p o d o b n i e t e ż "
wskazuje na paralelę między zachowaniami kobiet i mężczyzn.
Bez tego łączącego słowa i bez wersu o mężczyznach możliwa
byłaby inna interpretacja, n p . „bezpenetracyjny s t o s u n e k płciowy
jako antyczna forma zapobiegania ciąży", jak to formułuje diece­
zjalne Koło H o m o s e k s u a l n y c h D u c h o w n y c h z Innsbrucka.
W związku z tą kwestią - czy rzeczywiście chodzi tu o zachowa­
nie lesbijskie czy nie - M a r t i n Stowasser pisze: „Zadziwiające
jest, że w tych skąpych świadectwach, które w starożytności m ó ­
wią o miłości lesbijskiej, nie przeciwstawia się jej m ę s k i e m u h o m o ­
seksualizmowi, lecz zawsze z a c h o w a n i u h e t e r o s e k s u a l n e m u . W jesz­
cze rzadszych źródłach, w których w s p o m i n a się o obu sprawach,
nie przytacza się lesbijskiej miłości samej, a najczęściej jako d o ­
datek do męskiej p r o b l e m a t y k i " .
Innymi słowy, św. Paweł nie mógł mieć na myśli t e m a t y k i lesbijskiej, po­
nieważ w literaturze nie zdarza się, aby z a c h o w a n i e lesbijskie było wymie­
niane przed h o m o s e k s u a l n y m z a c h o w a n i e m m ę s k i m . - To j e d n a k nie jest ża­
den d o w ó d ! To, że świadectwa o miłości lesbijskiej są skąpe, zgoda.
Co do p u n k t u drugiego, a mianowicie że w wersie 27 h o m o s e k s u a l n e za­
chowanie dotyczy mężczyzn h e t e r o s e k s u a l n y c h , to nie ma w tekście na t e n
t e m a t żadnej wskazówki. Teoretycznie taka interpretacja jest j e d n a k możli­
wa. Oczywiście, ważniejsze od tej interpretacji jest to, że p o t ę p i e n i e h o m o ­
seksualnych zachowań nie byłoby i n n e w ś r ó d mężczyzn o h o m o s e k s u a l n y c h
skłonnościach, a mianowicie: każde seksualne z a c h o w a n i e poza m a ł ż e ń ­
s t w e m jest p o t ę p i o n e i t r a k t o w a n e jako nierząd.
N a s t ę p n y a r g u m e n t przeciw twierdzeniu, że św. Paweł m ó w i ł w t y m
fragmencie tylko o skłonnościach h o m o s e k s u a l n y c h w ś r ó d mężczyzn h e t e r o ­
seksualnych, znajdujemy w „Invokavit E r k l a r u n g " na t e m a t „Kościół i h o m o ­
seksualizm", p o d p i s a n y m przez p o n a d 150 d u c h o w n y c h Kościoła Ewangelic­
kiego (wyznania a u g s b u r s k i e g o i r e f o r m o w a n e g o ) . T e n a r g u m e n t opiera się
na formach greckich czasowników, których używa św. Paweł w swoich li78
FRONDA
30
stach, kiedy pisze o zachowaniach seksualnych. Chociaż u w a ż a m te spo­
strzeżenia w połączeniu z i n n y m i a r g u m e n t a m i za b a r d z o interesujące, był­
bym j e d n a k ostrożny, p o n i e w a ż Paweł nie zawsze systematycznie używa
form czasownikowych.
J e d n o m o ż e m y stwierdzić: w wypowiedziach pawiowych nie chodzi na
p e w n o o jego o s o b i s t e r o z u m i e n i e h o m o s e k s u a l i z m u . N a t u r a l n i e , nie wie­
dział on ani nie zastanawia! się, czy h o m o s e k s u a l i z m jest nabyty, czy „gene­
tycznie u w a r u n k o w a n y " . Byłoby m u t o z a p e w n e obojętne. Jego z a m i a r e m
nie
była
ocena
osoby
grzesznika,
lecz
zawsze jedynie
poprawna,
tzn.
d o k o n a n a w świetle Objawienia, ocena zachowania.
N a u k a Kościoła dotycząca h o m o s e k s u a l i z m u opiera się nie tylko na tych
kilku u s t ę p a c h biblijnych, k t ó r e traktują o o w y m p r o b l e m i e (lub nie t r a k t u ­
ją, w e d ł u g niektórych egzegetów). Koniec k o ń c ó w n a u k a ta opiera się na ca­
łościowym, biblijnym i kościelnym r o z u m i e n i u seksualności i m a ł ż e ń s t w a .
Pierwsza księga Pisma Świętego zaczyna się wypowiedziami o seksualności
i m a ł ż e ń s t w i e . Te wypowiedzi są f u n d a m e n t e m , na k t ó r y m z b u d o w a n a jest
biblijna n a u k a o h o m o s e k s u a l i z m i e .
LARRY HOGAN
TŁUMACZYŁ: HUBERT CZAPLICKI
JESIEŃ-2003
79
Dla licznych chrześcijan Trzeciego Świata próba narzu­
cenia ich anglikanizmowi „błogosławienia związków
jednopłciowych" jest pozostałością kolonialnego i im­
perialistycznego pojmowania chrześcijaństwa, jakie
właściwe jest dla krajów i Kościołów zachodnich.
W obliczu
homoseksualnej
herezji
TOMASZ
P.
TERLIKOWSKI
Jezus był h o m o s e k s u a l i s t ą , geje są bliżej Boga, a błogosławienie związków
jednopłciowych
w
kościele jest
takim
samym
zwycięstwem
bojowników
o prawa człowieka, jak wcześniej zniesienie niewolnictwa. Takie głosy coraz
80
FRONDA
30
częściej m o ż n a usłyszeć od teologów i h i e r a r c h ó w Kościoła anglikańskiego,
w t y m od jego zwierzchnika, abp. R o w a n a Williamsa. Sprzeciwiają się im
zdecydowanie anglikańscy konserwatyści, należący do n u r t u ewangelikalnego i anglokatolickiego.
Wszystko to pokazuje, że W s p ó l n o t a Anglikańska stoi obecnie w obliczu
o g r o m n e g o rozłamu, by nie powiedzieć w p r o s t - schizmy. Dotyczy on stosun­
ku do ordynowania czynnych h o m o s e k s u a l i s t ó w i rytu „ b ł o g o s ł a w i e ń s t w a "
tzw. związków h o m o s e k s u a l n y c h (same-sex unions). Część z a c h o d n i c h diecezji,
parafii czy metropolii wprowadziła już oficjalnie takie ryty, a n a w e t zamierza
wybrać na swoich zwierzchników mężczyzn, którzy dla p a r t n e r ó w h o m o s e k ­
sualnych rozbili w ł a s n e rodziny (chodzi o ks. G e n e R o b i n s o n a z diecezji N e w
H a m p s h i r e , który porzucił żonę i dwójkę dzieci dla swojego p a r t n e r a , do cze­
go przyznaje się w swojej biografii, prezentowanej przez diecezję. - Odpowie­
działem na Boże wezwanie do odkrycia siebie, jako mężczyzny homoseksualisty. To by­
ła najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Mogłem stracić dzieci i moje kapłaństwo. Ałe
zrobiłem to, by zachować jedność ze sobą i z Bogiem - t ł u m a c z y swoją decyzję kan­
dydat na biskupa). I n n e kościoły W s p ó l n o t y Anglikańskiej - szczególnie te
z Afryki czy krajów azjatyckich - zdecydowanie sprzeciwiają się t a k i m prakty­
kom, uważając je za nie do pogodzenia nie tylko z chrześcijańską, wypływają­
cą z Biblii moralnością, ale także z lokalnymi k u l t u r a m i , w których przyszło
im działać (osobną kwestią jest fakt, że n p . jedna ze w s p ó l n o t afrykańskich
przeciwnych h o m o s e k s u a l i z m o w i walczy o i n n ą z m i a n ę tradycyjnej m o r a l n o ­
ści seksualnej, domagając się akceptacji poligamii).
R o z ł a m dotyka również diecezje, k t ó r e sprzeciwiają się z m i a n o m . Środo­
wiska anglikanów ewangelikalnych - odwołujących się do tradycji p u r y t a ń skich - uważają wszelkie próby w p r o w a d z a n i a takich n o w i n e k za herezję
sprzeczną z d u c h e m Pisma Świętego, nie uznając wręcz za godnych m i a n a bi­
skupa tych wszystkich, którzy postulują w p r o w a d z e n i e owych z m i a n (środo­
wiska te bojkotują m.in. o b e c n e g o zwierzchnika d u c h o w e g o anglikanów, ar­
cybiskupa C a n t e r b u r y R o w a n a W i l l i a m s a ) .
Spory te - a dzielą o n e nie tylko anglikanów, ale i i n n e kościoły p r o t e ­
stanckie - są w Polsce bardzo słabo z n a n e . Docierają do n a s najwyżej pogło­
ski czy plotki o wprowadzanych t a m zmianach. Cała teologiczna czy etyczna
strona tych n o w i n e k w tradycyjnej n a u c e chrześcijaństwa o h o m o s e k s u a l i ­
zmie, ich uzasadnienia czy stanowiska są u n a s niemal n i e z n a n e . Spróbujmy
JESIEŃ'2003
81
choćby częściowo nadrobić te braki i przyjrzyjmy się raportowi „True U n i o n
in t h e Body?", p r z y g o t o w a n e m u dla W s p ó l n o t y Anglikańskiej przez komisję
pod kierunkiem arcybiskupa Zachodnich Indii Drexela W e l l i n g t o n a Gomeza.
D o k u m e n t ten nie jest bynajmniej o s t a t e c z n y m s t a n o w i s k i e m Kościoła
anglikańskiego w tej sprawie. Dzięki n i e m u wprawdzie prymasi w s p ó l n o t an­
glikańskich na spotkaniu w maju 2 0 0 3 r o k u uznali, że nie m o ż n a błogosławić
związków jednopłciowych, j e d n a k wielu z nich (w tym również abp R o w a n
Williams) uważa, że p r o b l e m e m nie jest s a m o błogosławienie, lecz raczej
fakt, iż jego w p r o w a d z e n i e niemal na p e w n o zakończy się schizmą konserwa­
tywnych parafii. M i m o to w a r t o p o z n a ć ów tekst, na płaszczyźnie politycznej
p r a w d o p o d o b n i e również w Polsce czeka nas b o w i e m d e b a t a nad legalizacją
cywilnych związków jednopłciowych.
Błogosławić czy nie błogosławić - oto jest pytanie
Bezpośrednim p o w o d e m p o w s t a n i a d o k u m e n t u , jak przyznają jego autorzy,
jest nie tyle dyskusja w o k ó ł p r o b l e m u h o m o s e k s u a l i z m u , j a k ą od wielu lat
p r o w a d z ą anglikańscy teologowie, ile s c h i z m a w e w n ą t r z Anglikańskiego Ko­
ścioła Kanady, która p o w s t a ł a w efekcie p r z e g ł o s o w a n i a przez diecezję N e w
W e s t m i n s t e r rytu b ł o g o s ł a w i e ń s t w a związków jednopłciowych. Decyzji tej,
p o p r z e d z o n e j u z n a n i e m konieczności w p r o w a d z e n i a
takiego rytu, sprzeciwiły się k o n s e r w a t y w n e pa­
rafie i w s p ó l n o t y tej diecezji, k t ó r e utworzyły
grupę
„Anglican
Communion
in
New
Westminster"1.
H i s t o r i a t e g o sporu sięga j e d n a k znacznie
dalej wstecz. Po raz pierwszy p o w a ż n i e
problem stosunku do homoseksualizmu
postawił kanadyjski H o u s e of Bishops j u ż
w 1976 roku. Po trzech latach zajmowania się
tą
kwestią
kanadyjscy
anglikanie
opublikowali
oświadczenie, w k t ó r y m stwierdzili, że h o m o ­
seksualiści jako
dzieci
Boże
posiadają
takie
s a m e prawa, jak wszystkie i n n e osoby w Ko­
ściele i m u s z ą być t r a k t o w a n e z miłością,
FRONDA
30
akceptacją i tolerancją. J e d n o c z e ś n i e j e d n a k oświadczenie zdecydowanie od­
rzucało możliwość błogosławienia związków o s ó b tej samej płci i podkreślałało, że s a m e akty h o m o s e k s u a l n e są czymś nie do zaakceptowania.
Po kilkunastu latach ciszy s p r a w a p o n o w n i e zaistniała publicznie w ży­
ciu Kościoła anglikańskiego. W 1992 r o k u Synod G e n e r a l n y poprosił bisku­
p ó w kanadyjskich, by powołali specjalną komisję, k t ó r a zajęłaby się refleksją
nad możliwościami błogosławienia związków h o m o s e k s u a l n y c h . W 1995 ro­
ku kolejny synod zaapelował o podjęcie konsultacji na t e m a t liturgicznych
możliwości błogosławienia takich par. J e d n a k d w a lata później H o u s e of Bis h o p s p o d t r z y m a ł s t a n o w i s k o Kościoła Kanady z 1979 roku. Rok później
diecezja N e w W e s t m i n s t e r s a m o w o l n i e zwróciła się z p r o ś b ą do swojego bi­
s k u p a (179 głosów za, 170 przeciw) o z a t w i e r d z e n i e liturgii błogosławienia
związków h o m o s e k s u a l n y c h . N i e s p e ł n a miesiąc później Synod G e n e r a l n y
Kościoła anglikańskiego w Kanadzie p o n o w n i e odrzucił możliwość takich
działań. Decyzję tę potwierdzili w k r ó t c e p o t e m biskupi anglikańscy z całego
świata na Konferencji L a m b e t h w Londynie.
Uchwały Konferencji L a m b e t h nie zostały j e d n a k przyjęte j e d n o g ł o ś n i e .
Liczni biskupi anglikańscy, szczególnie z bogatych krajów zachodnich - USA,
Kanady, a także Wielkiej Brytanii - otwarcie deklarowali po jej zakończeniu,
że byli przeciwni potępieniu możliwości
błogosławienia związków h o m o s e k s u a l ­
nych. Biskup J o h n Spong z diecezji N e wark podkreślał, że decyzje konferencji
zostały w y m u s z o n e przez zjednoczone
siły
amerykańskich
konserwatystów,
brytyjskich ewangelikałów oraz bisku­
p ó w z krajów Trzeciego Świata i że on
sam nie zgadza się z nimi, uważając
końcowe p o s t a n o w i e n i a za nieludzkie
i niechrześcijańskie. Deklarację osobi­
stej niezgody z decyzjami Konferencji L a m b e t h złożył wówczas także obecny
zwierzchnik anglikanów, abp Williams. Bunt lobby h o m o s e k s u a l n e g o ogarnął
również diecezje anglikańskie w Stanach Zjednoczonych. Zaczęły o n e m i a n o ­
wać swoimi zwierzchnikami księży otwarcie opowiadających się za z m i a n ą
tradycyjnej nauki chrześcijańskiej dotyczącej h o m o s e k s u a l i z m u 2 . O s t a t n i o
JESIEŃ-2003
83
pojawiły się nawet projekty powoływania na s t a n o w i s k a b i s k u p ó w o s ó b afi­
szujących się w ł a s n y m h o m o s e k s u a l i z m e m , które porzuciły żony i dzieci dla
swoich p a r t n e r ó w .
W s z y s t k o to w p ł y n ę ł o na diecezję N e w W e s t m i n s t e r , k t ó r a w 2 0 0 1 roku
p o n o w n i e zwróciła się do swojego b i s k u p a Michaela I n g h a m a z p r o ś b ą (tym
razem s t o s u n k i e m głosów 2 2 6 za do 174 przeciw) o z a t w i e r d z e n i e rytu bło­
gosławieństwa związków jednoplciowych. Biskup p r o ś b ę odrzucił, m o t y w u ­
jąc to koniecznością p r z e p r o w a d z e n i a głębszej dyskusji w diecezji. Rok póź­
niej p r o ś b ę p o n o w i o n o (215 za, 129 przeciw), a b i s k u p odpowiedział na nią
pozytywnie. D o p r o w a d z i ł o to do w y ł a m a n i a się z diecezji wspólnoty, k t ó r a
decyzję tą u z n a ł a nie tylko za zrywającą j e d n o ś ć W s p ó l n o t y Anglikańskiej,
ale także niezgodną z n a u c z a n i e m P i s m a Świętego. W sierpniu 2 0 0 2 roku
decyzję biskupa i diecezji potępił także ówczesny arcybiskup C a n t e r b u r y
George Carey, który uznał, że j e d n o s t r o n n a akceptacja błogosławienia związ­
ków h o m o s e k s u a l n y c h jest działaniem schizmatyckim.
P o d o b n ą decyzję podjęli prymasi w s p ó l n o t anglikańskich podczas tego­
rocznego majowego spotkania w Brazylii. Arcybiskup C a n t e r b u r y i inni liderzy w s p ó l n o t anglikańskich jed­
nomyślnie
odmówili
„małżeństwom"
wsparcia
homoseksual­
n y m . Prymasi zdystansowali się
w t e n s p o s ó b od części liberal­
nych
biskupów,
głównie
którzy
z
pochodzących
krajów z a c h o d n i c h ,
przedstawiali
prawo
do
zawierania związków j e d n o p ł c i o wych jako wielką zdobycz cywili­
zacji. O ś w i a d c z e n i e to zaskoczyło
liberalne skrzydło kościoła, które s p o d z i e w a ł o się, że abp Williams p o p r z e
ich propozycję.
Prymasi w specjalnym liście podkreślili, że problem publicznego błogosławie­
nia związków tej samej płci nadal jest źródłem możliwych kontrowersji dzielących Ko­
ściół... Nie ma w tej kwestii teologicznego konsensusu, jednak my, jako jedno ciało, nie
możemy wesprzeć takich rytów - napisali prymasi w oświadczeniu. Nie oznacza
to jednak, że wszyscy glosujący za o d r z u c e n i e m rytu b ł o g o s ł a w i e ń s t w a
84
FRONDA
30
związków jednopłciowych są mu rzeczywiście przeciwni. Z d a n i e m licznych
k o m e n t a t o r ó w , p o w ó d tej zgodności jest inny. Anglikanie obawiali się bo­
w i e m rozłamu, który mógł trwałe podzielić t e n Kościół nie tylko na d w a n u r ­
ty - liberalny i konserwatywny, ale także na anglikanizm krajów Trzeciego
Świata i anglikanizm p a ń s t w Z a c h o d u . Jeden z b i s k u p ó w indyjskich już
w czasie trwania debaty j a s n o podkreślił, że kościoły akceptujące h o m o s e k ­
sualizm, który jest grzechem, p o w i n n y pójść w ł a s n ą drogą i nie podszywać
się pod określenie „anglikański".
J e d n o g ł o ś n e oświadczenie b i s k u p ó w nie oznaczało j e d n a k k o ń c a kłopo­
tów. Już w kilka dni po w s p ó l n y m wystąpieniu p r y m a s ó w W s p ó l n o t y Angli­
kańskiej biskup N e w H a m p s h i r e Michael I n g h a m udzielił pierwszego „ślu­
b u " h o m o s e k s u a l n e g o (czy też dokładniej pobłogosławił pierwszy tego typu
związek), nie licząc się w ogóle ze z d a n i e m swoich zwierzchników. Wywo­
łało to n a t y c h m i a s t o w ą reakcję siedmiu p r y m a s ó w anglikańskich z Afryki
i Azji, którzy zaapelowali o wyłączenie bp. I n g h a m a ze wspólnoty. Trzech
z nich p o i n f o r m o w a ł o już n a w e t o zerwaniu k o m u n i i z diecezją w N e w
H a m p s h i r e . Charakterystyczne jest jednak, że arcybiskup C a n t e r b u r y wyra­
ził tylko s m u t e k z p o w o d u decyzji kanadyjskiego biskupa, a do p r o t e s t u
przeciwko j e d n o s t r o n n y m , r o z ł a m o w y m d z i a ł a n i o m nie przyłączył się ż a d e n
biskup z p a ń s t w zachodnich.
Homoseksualizm jako nowe stadium imperializmu i kolonializmu
Zagrożenie schizmą wewnątrz W s p ó l n o t y Anglikańskiej nie jest jedynym
p o w o d e m , dla którego Konferencja Prymasów zajęła się tym p r o b l e m e m .
Z d a n i e m a u t o r ó w raportu „True U n i o n in t h e Body?", równie i s t o t n y m
p o w o d e m powstania tego d o k u m e n t u jest coraz liczniejsze i w p ł y w o w e
lobby tzw. gejów i lesbijek chrześcijańskich. Dysponuje o n o nie tylko
własnymi s t r o n a m i i n t e r n e t o w y m i (w języku polskim funkcjonuje n p .
wirtualny byt o wdzięcznej nazwie E k u m e n i c z n y Kościół Gejów i Les­
bijek),
ale także
kościelnymi organizacjami
(np.
Metropolitan
Church, który propaguje w ś r ó d protestanckich kościołów ordyno­
wanie na duchownych nie tylko h o m o s e k s u a l i s t ó w , ale też biseksualistów,
transwestytów oraz transseksualistów).
Aktywnie
wspierają ich także liczni teologowie i d u c h o w n i anglikańscy,
JESIEŃ2003
którzy - jak o s t a t n i o pewien australijski uczony - dowodzą, że n a w e t Jezus
byt homoseksualistą. Lobbystą gejowskim był do n i e d a w n a także obecny h o ­
norowy zwierzchnik W s p ó l n o t y Anglikańskiej, abp R o w a n Williams, który
w wywiadach dla brytyjskich gazet otwarcie przyznawał, że ordynował na du­
c h o w n e g o aktywnego h o m o s e k s u a l i s t ę oraz d o m a g a ł się rewizji n a u c z a n i a
kościoła na t e m a t h o m o s e k s u a l i z m u (obecnie nie wypowiada się na t e n te­
mat, starając się nie zniechęcać do siebie k o n s e r w a t y s t ó w ) .
Lobby h o m o s e k s u a l n e spotyka się jednak ze zdecydowanym o d r z u c e n i e m
nie tylko wśród konserwatywnie nastawionych anglikanów ewangelikalnych
(nawiązujących do tradycji purytańskiej
i do fundamentalizmu biblijnego) czy anglokatolickich, ale także w całych Kościo­
łach anglikańskich z regionów Trzeciego
Świata. Ich liderzy otwarcie przypomina­
ją, że jeśli anglikanizm odrzuci zasady
ustalone podczas Konferencji L a m b e t h potępiające akty h o m o s e k s u a l n e - oni sa­
mi odrzucą zwierzchnictwo Kościoła Anglii i utworzą w ł a s n ą tradycyjną wspólnotę. Konserwatywni liderzy anglikań­
scy zwracają również uwagę na fakt, że d o m a g a n i e się praw seksualnych dla
homoseksualistów jest efektem zainfekowania życia chrześcijańskiego zachod­
n i m k o n s u m e r y z m e m , h e d o n i z m e m oraz seksualizmem, nie ma n a t o m i a s t nic
wspólnego z literą Ewangelii (co ciekawe, na wierność „ d u c h o w i " Ewangelii,
lecz nie jej literze, powołują się zwykle zwolennicy „równych p r a w " dla aktyw­
nych h o m o s e k s u a l i s t ó w ) . Dla licznych chrześcijan Trzeciego Świata p r ó b a na­
rzucenia ich anglikanizmowi „błogosławienia związków jednopłciowych" jest
także pozostałością kolonialnego i imperialistycznego pojmowania chrześci­
jaństwa, jakie właściwe jest dla krajów i Kościołów zachodnich.
J e d n o s t r o n n e wprowadzenie błogosławienia związków h o m o s e k s u a l n y c h
byłoby więc nie tylko aktem, który liczne rzesze wiernych uznałyby za heretyc­
ki (już teraz ewangelikałowie angielscy nie chcą przyjmować na swoich spo­
tkaniach abp. Williamsa zarzucając mu właśnie propagowanie homoseksuali­
z m u oraz odrzucanie absolutnego autorytetu Biblii), ale także takim, który
doprowadziłby do trwałego podziału tej wspólnoty na bogate i liberalne Ko­
ścioły Zachodu i biedne, konserwatywne Kościoły Trzeciego Świata.
86
FRONDA
30
Trzecia płeć - trzecia droga
Poważne k ł o p o t y w tej części teologii anglikańskiej, k t ó r a w s p i e r a czynny
h o m o s e k s u a l i z m , wywołuje r ó w n i e ż pytanie, czym mają być o w e „błogosła­
w i o n e " związki h o m o s e k s u a l n e . W ś r ó d rewizjonistów czy m o d e r n i s t ó w te­
go n u r t u chrześcijaństwa, jak wskazuje a b p G o m e z , d o s t r z e c m o ż n a przynaj­
mniej trzy r ó ż n e r o z u m i e n i a związków jednopłciowych.
Pierwszy z nich uznaje, że związki h o m o s e k s u a l n e p o w i n n y być rozu­
m i a n e jako całkowicie o d m i e n n e od tradycyjnego m a ł ż e ń s t w a . N i e k t ó r z y
z przedstawicieli tego n u r t u i d e o w o w zasadzie niczym n i e różnią się od
„świeckich" bojowników o „ r ó w n o u p r a w n i e n i e h o m o s e k s u a l i s t ó w " . Ich „ha­
słem stało się nawoływanie do uwolnienia się od „nakazanych" ról - wyjaśnia isto­
tę tego s t a n o w i s k a Gerard van d e n Aardweg. - Określenie „nakazanych" suge­
ruje,
że
dotychczas
byliśmy
zmuszani pod presją
tradycyjnych form męskości i kobiecości,
do
wyznawania
do przyjmowania arbitralnych,
naszej
kultury
narzuconych
sposobów odnoszenia się do płci przeciwnej i do przyjęcia małżeństwa, jako jedynego
wyobrażalnego rodzaju związku homoseksualnego.
A przecież,
zgodnie z używanymi
argumentami, natura seksualna jest o wiele bogatsza, miewa różne odmiany i nowo­
czesna nauka wykazała istnienie całkiem odmiennych, choć równie naturalnych typów
seksualności,
miłości seksualnej i związków homoseksualnych. A
więc pozwólmy im
istnieć, uwolnijmy się od przestarzałych uprzedzeń!"3. Z w o l e n n i c y t e g o n u r t u zwy­
kle nie domagają się od kościołów b ł o g o s ł a w i e ń s t w a dla swych związków,
uważając już s a m zwyczaj legitymizowania takich p a r za efekt z n i e w o l e n i a
n o r m a m i opresyjnego s p o ł e c z e ń s t w a h e t e r o s e k s u a l n e g o . Wielu i n n y c h d o ­
m a g a się tylko swoistej akceptacji dla ich związków - jak je określają - przy­
jacielskich bez konieczności ich błogosławienia. Mają oni b o w i e m świado­
mość faktu, iż z samej n a t u r y ich związki i s t o t n i e r ó ż n i ą się od m a ł ż e ń s t w .
Druga grupa anglikańskich teologów uznaje, że związki j e d n o p ł c i o w e
mają t e n s a m c h a r a k t e r co m a ł ż e ń s t w a (nazywają je wręcz „ m a ł ż e ń s t w a m i
h o m o s e k s u a l n y m i " ) . W e d ł u g nich pary takie p o w i n n y być t r a k t o w a n e przez
Kościół jak zwykłe m a ł ż e ń s t w a , i to do tego stopnia, że do ich zawierania p o ­
w i n n o się używać n o r m a l n e g o rytu m a ł ż e ń s k i e g o (nie jest jasne, jak owi
„ m a ł ż o n k o w i e " mieliby przysięgać, że przyjmą i wychowają p o t o m k ó w , ale
mniejsza z t y m ) . Oczywiście w y m a g a to n o w e g o ujęcia tradycyjnej etyki
chrześcijańskiej, zakorzenionej w n a u c z a n i u biblijnym, tak by za grzech
JESIEŃ-2003
87
uznawała o n a tylko „wolną m i ł o ś ć " z a r ó w n o h o m o - , jak i h e t e r o s e k s u a l n ą ,
dopuszczała zaś każdy rodzaj seksu w związkach stałych, opartych na m i ł o ­
ści i wierności.
Trzecia wreszcie grupa teologów uznaje, że związki jednopłciowe p o w i n n y
mieć quasi-małżeński charakter. Ich zdaniem, pary takie nie p o w i n n y być na­
zywane małżeństwami, ale powinny być czymś p o ś r e d n i m między życiem sa­
m o t n y m a małżeńskim. W efekcie związki takie otrzymują w ich myśli zwykle
charakter konkubinatów, przy czym toczy się spór, na ile powinny być o n e
zbliżone do małżeństwa poprzez akceptację wierności, m o n o g a m i i i trwałości.
Teolodzy i d u c h o w n i z diecezji N e w W e s t m i n s t e r w rycie błogosławień­
stwa związków jednopłciowych i dołączonych do niego wyjaśnieniach o p o ­
wiadają się za trzecią formą r o z u m i e n i a związków h o m o s e k s u a l n y c h . Ryt
błogosławieństwa p a r h o m o s e k s u a l n y c h nie jest rytem m a ł ż e ń s k i m - du­
chowny nie ogłasza takiej pary m a ł ż o n k a m i , a jedynie błogosławi istniejący
już (co znaczy, że s k o n s u m o w a n y ) związek 1 .
„Homoseksualistą i heteroseksualistą stworzył ich"
Tradycyjnie nastawieni teologowie anglikańscy przeciwstawiają n o w i n k o m
liberałów solidnie u g r u n t o w a n ą w Piśmie Świętym chrześcijańską etykę sek­
sualną (jej p r z e d s t a w i e n i u p o ś w i ę c o n y jest cały rozdział 3 r a p o r t u „True
U n i o n in t h e Body?").
Konserwatyści przypominają, że tradycja chrześcijańska przyjmuje tylko
takie style życia, jak m a ł ż e ń s t w o i celibat oraz stan wstrzemięźliwości sek­
sualnej (zwykle przejściowy, a przynajmniej nie związany z a k t e m decyzyj­
nym wyrażonym, przez śluby lub m a ł ż e ń s t w o ) . Etycznym w e z w a n i e m kiero­
w a n y m do każdego chrześcijanina, niezależnie od w y b r a n e g o przez niego
stylu życia, jest w e z w a n i e do życia w czystości (oznaczającego w m a ł ż e ń ­
stwie wierność m a ł ż o n k o w i , a w przypadku wyboru celibatu lub życia w sa­
m o t n o ś c i z innych p o w o d ó w - wstrzemięźliwość s e k s u a l n ą ) . Oczywiście,
podkreślają autorzy d o k u m e n t u , z a r ó w n o w ś r ó d celibatariuszy, jak i mał­
ż o n k ó w często dochodzi do ł a m a n i a zasad czystości czy wierności, to jednak
nie podważa znaczenia samych norm.
Takie p o s t a w i e n i e sprawy z konieczności wpływa na s t o s u n e k tradycyj­
nego anglikanizmu do aktywności h o m o s e k s u a l n e j , a w szczególności do
gg
FRONDA
30
związków jednopłciowych.
O b a te zjawiska Kościół t e n - przynajmniej
w e d ł u g a u t o r ó w o m a w i a n e g o d o k u m e n t u - potępia. N i e oznacza to jednak,
jak d o w o d z ą anglikańscy liberałowie, że osoba o orientacji homoseksualnej auto­
matycznie skazana jest na życie w celibacie. Z d a n i e m komisji p o d k i e r u n k i e m
abp. Gomeza, już takie s f o r m u ł o w a n i e zawiera d w a zasadnicze błędy teolo­
giczne. Po pierwsze, nie ma, jak dotąd, d o w o d ó w na to, że h o m o s e k s u a l i z m
jest czymś, co ontologicznie wpływa na o s o b ę ludzką, co stanowi zasadniczą,
i s t o t n ą część jej tożsamości jako osoby. Po drugie zaś, używając określenia
„celibat" na określenie czegoś, co tradycyjna n a u k a chrześcijańska u w a ż a ł a
za zwykłą wstrzemięźliwość p o z a m a ł ż e ń s k ą , m o d e r n i s t y c z n a teologia p o ­
średnio odrzuca s a m ą możliwość wstrzemięźliwości seksualnej. W istocie
oznacza to, że anglikańscy liberałowie
negują
nawet
możliwość
życia
bez
seksu; uważają, że s t o s u n k i seksualne
-
podejmowane
w
zależności
od
upodobań z rozmaitymi partnerami stanowią i s t o t n ą część bycia człowie­
kiem, z której nikt nie m o ż e zrezy­
gnować. Stoi to w oczywistej sprzecz­
ności
nie
tylko
z
nauczaniem
Ewangelii, ale także choćby z wielo­
wiekową praktyką życia monastycz­
nego. Ostatecznie więc przyjęcie s t a n o w i s k a liberalnego oznacza nie tylko
zerwanie z tradycyjną moralnością, lecz w konsekwencji także o d r z u c e n i e
wartości życia s a m o t n e g o czy z a k o n n e g o .
Sam fakt posiadania (cokolwiek to oznacza) orientacji h o m o s e k s u a l n e j jak wskazuje raport „True U n i o n in t h e Body?" - nie skazuje nikogo na jakiś
sposób życia. Może się oczywiście okazać, iż człowiek stwierdzający, że jego
popęd seksualny u k i e r u n k o w a n y jest niewłaściwie, m o ż e odczytać to jako
swoiste wezwanie, głos Boży, p o w o ł a n i e wzywające go do życia w s a m o t n o ­
ści czy wręcz w celibacie. W t e n s p o s ó b „obiektywna n i e p r a w i d ł o w o ś ć " , ja­
ką jest h o m o s e k s u a l i z m , m o ż e zostać przezwyciężona, a przynajmniej zneu­
tralizowana. Ujmując rzecz delikatniej, m o ż n a powiedzieć - za r a p o r t e m - że
odczytanie w sobie orientacji h o m o s e k s u a l n e j m o ż e stać się z n a k i e m wska­
zującym, że p o w i n n o się zrezygnować z życia w m a ł ż e ń s t w i e i zdecydować
JESIEŃ
2003
89
n a s a m o t n o ś ć (niekoniecznie związaną ś l u b a m i ) . Nie m a j e d n a k najmniej­
szych p o w o d ó w , by uznawać, że zawsze m u s i tak być. Samotność nie jest jedy­
nym powołaniem.
Pozostaje jeszcze małżeństwo heteroseksualne - zauważają a u t o ­
rzy raportu, dodając, że istnieją liczne d o w o d y na to, iż osoby, k t ó r e w jakimś
okresie swojego życia p o d e j m o w a ł y aktywność h o m o s e k s u a l n ą , tworzyły
później szczęśliwe rodziny. Me ma zatem absolutnej sprzeczności między byciem
w małżeństwie a doświadczaniem siebie jako osoby homoseksualnej.
O ile t r u d n o nie zgodzić się z tezą, że o s o b a h o m o s e k s u a l n a po dobrej te­
rapii psychologicznej, która przywróciła ją do s t a n u h e t e r o s e k s u a l n e g o , m o ­
że stworzyć n o r m a l n e m a ł ż e ń s t w o , o tyle niebezpieczne wydaje się mi uzna­
nie, że możliwość taką mają również osoby, k t ó r e nadal uważają się za
h o m o s e k s u a l i s t ó w i zachowują psychologiczne cechy właściwe dla t e g o sta­
n u . Na p o d o b n ą kwestię zwraca uwagę ks. Dariusz Kowalczyk SJ, podkreśla­
jąc, że osoby h o m o s e k s u a l n e ze względu na p e w n e predyspozycje psychicz­
ne nie p o w i n n y być d o p u s z c z a n e do posługi kapłańskiej 5 .
Niezależnie od tej dyskusji t r u d n o się j e d n a k nie zgodzić z tezą, że abso­
lutnie niedopuszczalne jest dla chrześcijanina u z n a n i e wartości jakiejś trze­
ciej drogi życia - pomiędzy małżeństwem a samotnością, już s a m o u z n a n i e „związ­
ków j e d n o p ł c i o w y c h " oznaczałoby z życiowej konieczności (jak wskazuje
raport większość związków h o m o s e k s u a l n y c h jest k r ó t k o t r w a ł a i nigdy nie
wyłączna) zerwanie z tradycyjnym w y m o g i e m m o n o g a m i i i absolutnej wier­
ności do końca życia, jaki Kościół n a k ł a d a na każde u z n a n e przez siebie m a ł ­
ż e ń s t w o czy związek.
<JQ
FRONDA
30
Znacznie poważniejszym p r o b l e m e m teologicznym jest j e d n a k fakt, że
uznanie „związków jednopłciowych" oznacza z konieczności o d r z u c e n i e wi­
dzenia związku kobiety i mężczyzny jako obrazu i p o d o b i e ń s t w a stwarzające­
go Boga czy też jako znaku jednoczącej mocy i miłości Boga. M a ł ż e ń s t w o gdy u z n a się, że m o ż e być o n o związkiem o s ó b jednej płci - traci także m o c
bycia symbolem zjednoczenia przeciwieństw, pojednania różnorodności, czy
wręcz bycia u ł o m n y m symbolem jedności właściwej Trójcy Świętej. Związki
h o m o s e k s u a l n e z n a t u r y są również z a m k n i ę t e na wielki d a r życia, jakim Bóg
obdarował m a ł ż e ń s t w o . Jakkolwiek dobre może więc być pozostawanie w związku
dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet, związek taki niezdolny jest jednak do bycia świa­
dectwem tych dwóch zasadniczych prawd teologicznych - wskazują autorzy r a p o r t u .
Teologicznie u z n a n i e możliwości „ b ł o g o s ł a w i e n i a " związków h o m o s e k ­
sualnych oznacza konieczność o d r z u c e n i a całej tradycyjnej m o r a l n o ś c i sek­
sualnej. Po uznaniu takiego rytu Kościół nie mógłby dłużej głosić, że czystość jest
osiągalna jedynie we właściwej dla samotności abstynencji seksualnej lub seksualnej
wierności jednej osobie. To zaś prowadzi do odrzucenia historycznej i biblijnej nauki,
że seks poza heteroseksualnym małżeństwem jest formą cudzołóstwa i niemoralności
seksualnej. W konsekwencji p r o w a d z i ł o b y to do u z n a n i a , że wszystkie przy­
kazania odnoszące się do m o r a l n o ś c i seksualnej nie mają m o c y wiążącej.
Człowiek mógłby wybierać, co chce z Dekalogu, uznając w i e r n o ś ć l u b nie­
wierność żonie nie za przykazanie Boga d a n e na Synaju, a jedynie osobisty
wybór, p o d e j m o w a n y w zależności od okoliczności czy nastrojów.
Ostatnim,
lecz
chyba najważniejszym
skutkiem
zgody na kościelne
usankcjonowanie m a ł ż e ń s t w jednopłciowych, byłoby p o w s t a n i e nowej an­
tropologii, w której jedyną i s t o t n ą różnicą między l u d ź m i nie byłaby płeć,
lecz orientacja seksualna. M o ż n a wręcz powiedzieć, że chrześcijańscy zwo­
lennicy h o m o s e k s u a l i z m u p o w i n n i w miejsce biblijnego „mężczyzną i kobie­
tą stworzył ich", w swoich Bibliach umieścić słowa: „ h o m o s e k s u a l i s t ą i h e ­
teroseksualistą stworzył ich".
Czy Wspólnota Anglikańska jeszcze istnieje?
Nie da się także usprawiedliwić związków jednopłciowych z p u n k t u widze­
nia P i s m a Świętego. Autorzy r a p o r t u podkreślają b o w i e m , że Biblia daje ja­
s n ą odpowiedź na wątpliwości tych wszystkich, którzy nie wiedzą, jak oceJESIEŃ
2003
91
niać praktyki h o m o s e k s u a l n e . I nie chodzi tu tylko o kilka wyizolowanych
cytatów ze Starego i N o w e g o T e s t a m e n t u , k t ó r e wyraźnie potępiają h o m o ­
seksualizm, ale o całą teologię biblijną, szczególnie teologię m a ł ż e ń s t w a i ro­
dziny oraz teologię stworzenia. To w ł a ś n i e w tych rejonach refleksji teolo­
gicznej abp G o m e z i jego komisja poszukuje najgłębszych u z a s a d n i e ń dla
odrzucenia możliwości błogosławienia związków jednopłciowych.
Raport „True U n i o n in t h e Body?" odrzuca również p r z e k o n a n i e wielu li­
beralnych teologów, nie tylko anglikańskich, lecz również innych d e n o m i n a cji protestanckich, którzy uważają, że
Biblia
potępia
tylko
pewien
rodzaj
związków h o m o s e k s u a l n y c h - doko­
nywanych bez miłości i przez osoby
0 orientacji heteroseksualnej. Przeczy
temu
cała teologia biblijna - wizja
stworzenia,
upadku,
odnowienia
1 zbawienia zawarta w Piśmie Świę­
tym. Co więcej - podkreślają autorzy
r a p o r t u - teolodzy, którzy myślą w t e n
sposób, m u s z ą sobie odpowiedzieć na
pytanie, jak pogodzić swe p r z e k o n a n i a z faktem, że konsekwencją przyjęcia
możliwości błogosławienia związków jednopłciowych jest ostatecznie znisz­
czenie tradycyjnej chrześcijańskiej moralności oraz kres r o z u m i e n i a związku
między C h r y s t u s e m a Kościołem jako związku m a ł ż e ń s k i e g o .
O s t a t e c z n i e j e d n a k anglikańscy tradycjonaliści odwołują się do lojalności
wobec innych c z ł o n k ó w W s p ó l n o t y Anglikańskiej. Jak możliwe jest zachowanie
jedności Ciała Kościoła, gdy jedna z jego części przyjmuje błogosławienie czegoś, co in­
na zdecydowanie potępia, jako grzech? A r g u m e n t t e n jest j e d n a k z perspektywy
rozdartego od zawsze s p o r a m i teologicznymi Kościoła anglikańskiego co naj­
mniej nie na miejscu. Od d a w n a mieszczą się w n i m b o w i e m zdecydowani
zwolennicy ordynacji d u c h o w n e j czy biskupiej kobiet oraz r ó w n i e zdecydo­
wani jej przeciwnicy. Od w i e k ó w w Kościele Anglii zgodnie współżyją ze so­
bą osoby p r z e k o n a n e , że k a p ł a ń s t w o czy m a ł ż e ń s t w o , jest s a k r a m e n t e m oraz
odrzucający takie twierdzenie. Podział na błogosławiących związki j e d n o p ł ciowe i niebłogosławiących byłby więc tylko d o d a t k o w ą rysą w i tak już roz­
dartym Kościele.
92
FRONDA
30
Jest to tym bardziej p r a w d o p o d o b n e , że h i e r a r c h o w i e kanadyjscy, stara­
jąc się uleczyć p o w s t a ł ą w wyniku działań biskupa z N e w W e s t m i n s t e r schi­
zmę, zamiast potępić tego o s t a t n i e g o - zdecydowali się na u t w o r z e n i e dla
anglikańskich k o n s e r w a t y s t ó w dodatkowej jurysdykcji, w której mogliby oni
żyć w zgodzie z w ł a s n y m i poglądami. Ciekawy to p o m y s ł w życiu Kościoła zsyłanie rzeczników biblijnej prawdy do r e z e r w a t u !
Potępienie aktów homoseksualnych nie oznacza jednak, tak jak w przypad­
ku nauczania Stolicy Apostolskiej, wykluczenia aktywnych gejów ze wspólno­
ty Kościoła. Powołując się na deklarację z Lambeth, autorzy raportu abp. Gomeza jasno
o
podkreślają,
skłonnościach
że
osoby
homoseksualnych
muszą być zapewnione o tym, że są ko­
chane przez Boga, i tak jak wszystkie osoby
ochrzczone, wierzące i wierne, niezależnie
od ich orientacji seksualnej, są w pełni
członkami Ciała Chrystusa.
W raporcie podkreśla się również
konieczność naprawienia wszystkich
błędów - tak przeszłych, jak i obec­
nych - które p o p e ł n i a n o w d u s z p a ­
sterstwie o s ó b h o m o s e k s u a l n y c h , oraz p o t r z e b ę w s ł u c h a n i a się w doświad­
czenia h o m o s e k s u a l i s t ó w i podjęcia próby z r o z u m i e n i a ich sytuacji. Autorzy
proponują także podjęcie b a d a ń nad a l t e r n a t y w n y m i w o b e c błogosławienia
związków jednopłciowych m e t o d a m i d u s z p a s t e r s k i e g o wsparcia dla h o m o ­
seksualistów. Poszukiwania te p o w i n n y odbywać się na swoiście pojętej
„trzeciej d r o d z e " - między restrykcyjnością islamu a p e r m i s y w i z m e m i sek­
s u a l i z m e m współczesnej
cywilizacji liberalnej.
W swojej praktyce duszpaster­
skiej Kościół musi głosić zarówno prawdę, jak i łaskę poprzez bycie miejscem styku Bo­
skich Przykazań i Boskiego Miłosierdzia - podkreślają a u t o r z y r a p o r t u .
Niestety, niewiele wskazuje na to, by twierdzenia zawarte w raporcie a b p
Gomeza realnie zmieniły sytuację w Kościele anglikańskim i odwróciły obec­
ny w jego liberalnym n u r c i e t r e n d do pełnej akceptacji h o m o s e k s u a l i z m u .
Znacznie bardziej p r a w d o p o d o b n a jest sytuacja, w której p o p r z e z s t o p n i o w e
w p r o w a d z a n i e przez liberalne w s p ó l n o t y nowych praktyk liturgicznych za
kilka lat W s p ó l n o t a Anglikańska będzie m u s i a ł a zaakceptować fakt istnienia
JESIEŃ
2003
93
kilkudziesięciu Kościołów, k t ó r e błogosławią związki j e d n o p ł c i o w e . Wtedy,
tak jak to było w przypadku pierwszych o r d y n o w a n y c h na d u c h o w n y c h ko­
biet, prymasi zadecydują, że w tej k o n k r e t n e j kwestii decyzje p o w i n n y podej­
m o w a ć s a m e w s p ó l n o t y lokalne.
Wywoła to oczywiście wściekłość tradycjonalistów. Część z nich przej­
dzie na katolicyzm l u b prawosławie, część stworzy w ł a s n e , k o n s e r w a t y w n e
i ewangelikalne Kościoły staroanglikańskie, część z a p e w n e skorzysta ze
stworzonej specjalnie dla nich możliwości przyłączenia się do jednej z diece­
zji personalnych o n a s t a w i e n i u a n t y h o m o s e k s u a l n y m . I na t y m sprawa się
zakończy. P r o b l e m e m jest tylko fakt, że - jak z a u w a ż y ł o w liście związanym
ze schizmatyckim b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m w N e w W e s t m i n s t e r s i e d m i u angli­
kańskich p r y m a s ó w - w takiej sytuacji anglikanizm p r z e s t a n i e być w s p ó l n o ­
tą - a stanie się federacją (dość zresztą luźną) Kościołów, k t ó r e łączy wspól­
na historia i niewiele więcej.
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
PRZYPISY:
1 „True Union in the Body? A contribution to the discussion within the Anglican Communion
concerning the public blessing of same-sex unions. A paper commissioned by the Most Revd
Drexel Wellington Gomez Archbishop of the West Indies", s. 1.
2 M. Rodgers, „Same-sex unions divide Angflicans", „Southern Cross", March 1999 - wydanie
online: www.anglicanmedia.com.au/old/march99/main.html
3 G. Van den Aardweg, „Homoseksualizm i nadzieja", dum. M. Sobieszczański, Warszawa, bdw., s. 14.
4 R. G. Leggett, „Text in Context: The Blessing of Same-Gender Covenants in the Diocese
of New Westminster", Vancouver School of Theology, s. 4.
5 D. Kowalczyk, „Spór o homoseksualizm", w: tegoż, „Między dogmatem a herezją", Warszawa 2003,
s. 120-139.
94
FRONDA
30
JESTEM FA­
SZYSTĄ
KRZYSZTOF
GŁUCH
To nie moja wina. T a k i m się urodziłem i takim m n i e należy zaakceptować.
J e s t e m FASZYSTĄ, zaczynałem to sobie u ś w i a d a m i a ć , kiedy rozmawia­
łem z k u m p l e m i on powiedział „pójdziemy do m n i e ? " .
Z g o d z i ł e m się, jeszcze nie b a r d z o w i e d z i a ł e m na co, c z u ł e m jednak, że
m u s z ę pójść. Ze jeżeli z tego zrezygnuję, to m o g ę zatracić coś b e z p o w r o t n i e .
Pokazał mi różne faszystowskie gadżety, p o t e m z o s t a ł e m u niego na n o c
i on pokazał mi cały u r o k faszystowskiego życia.
To żenujące, że ludzie nie potrafią m n i e zaakceptować, uważają to za od­
chylenie, a ja przecież j e s t e m taki od urodzenia, o d k r y ł e m w sobie coś, co za­
wsze w e m n i e tkwiło.
W s t y d z ę się przyznać do tego w towarzystwie, bo moje o t o c z e n i e nie ak­
ceptuje tego, taka jest ta Polska, zacofany kraj.
Albo Kościół katolicki, księża potępiają faszystów, a przecież wszyscy
wiedzą, że w ś r ó d księży jest najwięcej faszystów, tylko o t y m się nie m ó w i
w tym pojebanym kraju, ale i tutaj kiedyś się to z m i e n i .
.
Tylko zacofane s p o ł e c z e ń s t w a nie akceptują faszyzmu, w historii zawsze,
gdy s p o ł e c z e ń s t w a akceptowały faszyzm, to tworzyły wielkie dzieła: staro­
żytna Grecja, Egipt, Fenicja, C e s a r s t w o Rzymskie, Inkowie, C e s a r s t w o Japo­
nii - z tolerancją podchodziły do faszyzmu i do czego doszły!
Gdybyśmy chcieli pozbyć się faszyzmu, musielibyśmy pozbawić się filo­
zofii Friedricha Nietzschego, M a r t i n a Heideggera, poezji Ezry P o u n d a i wie­
lu, wielu innych wspaniałych twórców.
JESIEŃ
2003
95
W cywilizowanych krajach już akceptuje się faszyzm - Włochy, Niemcy,
t a m ludzie rozumieją, że 10 p r o c e n t populacji to są faszyści i potrafią to za­
akceptować. Organizujemy t a m swoje parady faszystów, na których zakłada­
my swoje u l u b i o n e faszystowskie stroje i s ł u c h a m y swojej faszystowskiej
muzyki.
Teraz j e s t e m człowiekiem wyzwolonym i nie pozwolę sobie tego odebrać,
jestem sobą, niektórzy m ó w i ą w telewizji albo w radiu, że m o ż n a się zmieniać
i przestać być faszystą. Ciekawe, czy oni by potrafili? Co oni m o g ą wiedzieć
0 faszyzmie, skoro faszystami nie są? Gdzie w Piśmie Świętym jest napisane,
że nie należy być faszystą? W Biblii, szczególnie w Starym T e s t a m e n c i e , jest
wiele fragmentów mówiących o tym, że faszyzm istniał w ś r ó d Hebrajczyków
1 był akceptowany społecznie. Tak było też w ś r ó d pierwotnych chrześcijan,
dopiero Kościół katolicki w III wieku naszej ery zaczął wymazywać fragmen­
ty mówiące o faszyzmie.
Tak n a p r a w d ę faszyści to mili, czyści, zadbani ludzie, a niefaszyści się nie
myją, nie umieją tańczyć, mają b r u d za p a z n o k c i a m i i śmierdzi im z ust.
Jak k t o ś lubi, to m o ż e mu śmierdzieć z ust, ale ja wolę być faszystą.
KRZYSZTOF CŁUCH
96
FRONDA
30
KRZYSZTOF KEZWOŃ
Najlepsza woda z mózgu na Sorbonie
pokój za wszelką cenę
my w europie wiemy co to wojna
wolimy już rządy mułłów i imamów
nasze stare chrześcijaństwo spróchniało
jesteśmy nowocześni i otwarci na inne kultury
amerykanie to gbury
zaledwie dwieście lat państwowości
biblia i rewolwer
my mieliśmy woltera marksa nietzschego
amerykanie jeszcze się modlą
my nie mamy złudzeń
chcemy wygody i komfortu
islam daje nam pokój
macice algierek pakistanek turczynek
są wydajniejsze od naszych
francuskich angielskich niemieckich
ale pokój jest najważniejszy
co nas obchodzi husajn
stosował broń chemiczną wobec kurdów
nie wtrącamy się chcemy pokoju
algierczycy są tacy sympatyczni
musimy uznać różnorodność kultur
a że wyżynają się z gorliwości religijnej
cóż uznajemy różnicę obyczajów
wieżowce w nowym jorku nie były pokojowo nastawione
wierzymy że kiedyś nasza mniejszość europejczyków
będzie tolerowana przez władze islamskie
niech żyje islam i socjalizm
widzieliśmy że nasi koledzy pacyfiści
chcieli bronić szpitale
przed atakiem amerykańskich imperialistów
JESIEŃ-2003
97
husajn zaproponował jednak ochronę celów strategicznych
więc opuścili ten sympatyczny kraj
cóż my europejczycy
cenimy życie skoro nie ma boga
lepiej że nasi wyjechali z iraku
ale i tak bush to bigot i faszysta
bądźmy szczerzy nie chcieliśmy ginąć za gdańsk
wiecie czego się po nas spodziewać
dziś jesteśmy jeszcze bardziej pokojowo nastawieni niż za hitlera
najlepsza woda mineralna z vichy
make love not war
hare kriszna
niech żyje kim ir sen
precz z imperializmem
arafat to bohater sprawy pokoju
najlepsza woda mineralna z vichy
KRZYSZTOF KEZWOŃ
98
FRONDA
30
W namiocie Dża-lamy wisiał „ t u l u m " - skóra zdarta
w roku 1913 z kirgiskiego jeńca bez rozcięć, w kształ­
cie worka, dokładnie wypreparowana przy pomocy
soli i wysuszona. To nie był łup wojenny, lecz najpo­
trzebniejsze narzędzie modlitwy.
OFIARA LUDZKA
A
OFIARA BOSKA
DIAKON
ANDRIEI
KURAIEW
Jest takie p l e m i ę w Nowej Gwinei, przy zawieraniu znajomości z p r z e d s t a ­
wicielami którego w ż a d n y m wypadku nie w o l n o p o d a w a ć swojego imienia,
przekazywać jakichkolwiek w i a d o m o ś c i o sobie czy też korzystać z ich po­
mocy. To są asmaci - bardzo dziwny naród, wzmianka o którym wywołuje lęk, bo
to są okrutni łowcy czaszek i kanibale. W roku 1961 znikł tam bez śladu Michael
Rockefeller, syn człowieka,
100
który był wówczas burmistrzem Nowego Jorku i jednym
FRONDA
30
z najbogatszych ludzi Ameryki.
Dwudziestu marynarzy kapitana
Cooke'a,
którzy
w roku 1770 wyszli ze statku na brzeg w poszukiwaniu wody, zostało ofiarami tubyl­
ców. Miejsce to zdobyło złą sławę. Ludożerstwo, dziwne i niezrozumiałe, utrwaliło
w oczach cywilizowanego świata obraz asmatów jako łaknących krwi potworów.
W latach 20. Holendrzy, którzy panowali na tych terytoriach, zdecydowanie walczyli
z ludożerstwem. Potem walkę tę z taką samą mocą kontynuowali Indonezyjczycy. Ale
kanibalizm nie został zwyciężony, lecz istniał dalej, tylko już w podziemiu. Asmaci
wyeliminowali wszelkie oznaki ludożerstwa ze swego życia publicznego.
Uważają oni,
że śmierć jednego człowieka dodaje mocy życiowej innemu. Zabijając człowieka z in­
nego plemienia, w ten sposób jakby przedłużają swoje własne życie. Lecz tylko ten, kto
zna imię zabitego, może „korzystać" całkowicie z owoców polowania. Dlatego powo­
dzenie wojownika asmackiego zależy od umiejętności dopilnowania swojej ofiary i do­
wiedzenia się jak najwięcej na jej temat. „Moralnym" podłożem dla działalności łow­
ców głów są duchy przodków, które ciągle wymagają zemsty.
To ich dusze ponoszą odpowiedzialność za wszystko, to ich duchowe siły bronią
przed złymi mocami, które czyhają na człowieka wszędzie. Dlatego kult zmarłych stał
się organiczną częścią asmackich wierzeń... Chwałą wojownika jest zwycięstwo i nie
jest wcale ważne, za jaką cenę. Jeżeli jest to potrzebne, zaprzyjaźni się w tym celu
z mieszkańcami sąsiedniej wioski, zaprosi ich do siebie w gości, poczęstuje, udzieli po­
mocy, a wszystko po to, żeby dowiedzieć się na temat wroga jak najwięcej, a pewnego
razu napaść i zabić. Z perspektywy białego człowieka jest to dziwny styl relacji. Bar­
dzo logicznie w tym kontekście wygląda odbiór przez asmatów historii biblijnej, ciągle
cierpliwie opowiadanej im przez misjonarzy, którzy sami jeszcze nie tak dawno cier­
pieli od podstępnych kanibali. Tak więc Judasz w oczach asmatów wygląda w porów­
naniu z ciągle wybierającym, słabym i szczerym Chrystusem na prawdziwego zwycięskie­
go wojownika, ponieważ potrafił zdobyć zaufanie wroga, dopilnował odpowiedniego
momentu, okłamał swoją ofiarę i zadał doskonały cios. Osiągnął swój cel, przeżył,
a Chrystus...
Asmaci. Mężni, mocni wojownicy, ludzie, którzy nie ustąpili przed okupantami.
Tak, z perspektywy białego człowieka są oni podstępni, chytrzy, łaknący krwi, nie wy­
znający naszych zasad moralności i naszego stylu życia. Szkoda jednak, jeśli kiedyś cy­
wilizacja zniszczy ich unikalność.1
Jeśli akceptują Państwo zmartwienie autora powyższego artykułu z „Ogonioka", że ludożerstwo m o ż e kiedyś zniknąć, w rezultacie czego nasz świat stanie
trochę mniej pluralistyczny, m o g ą P a ń s t w o dalej nie czytać niniejszego t e k s t u .
JESIEŃ-2003
101
Na pytanie: „czy nie jest obojętne, w jaki s p o s ó b w i e r z y m y ? " - w przeci­
wieństwie do prasy typu „ O g o n i o k a " od razu o d p o w i a d a m : nie, nie jest.
Nie jest to jedno i to samo - czy ludzie jedzą siebie nawzajem, czy baraninę. N i e
jest to j e d n o i to s a m o - czy m o d l ą się do Chrystusa, czy do Belzebuba.
Rozważaniami na t e m a t kanibalizmu, jak myślę, m o ż n a zakończyć dys­
kusję na t e m a t : czy m o ż n a p o r ó w n y w a ć religie między sobą?. Tak jest,
|
Q2
FRONDA
30
religie są różne, różnice p o m i ę d z y nimi m o ż n a zauważyć, p o t e m u ś w i a d o m i ć
sobie, że j e d n e praktyki religijne są, delikatnie mówiąc, „bardziej archaicz­
n e " , a i n n e „bardziej d u c h o w e " . Religia, w której są p r a k t y k o w a n e ofiary
z ludzi, wydaje mi się „mniej w z n i o s ł a " niż ta, k t ó r a w y m a g a tylko ofiar ze
zwierząt. Z kolei religia, k t ó r a zaleca na święto zabijać jagnięta, ustępuje tej,
w której „ofiarą w i e c z o r n ą " nazywa się u s t n a m o d l i t w a i zwrócenie serca
człowieka ku Bogu. I n a w e t jeśli mi u d o w o d n i ą , że kult domagający się ofiar
z ludzi jest starszy od praktyki czytania p s a l m ó w wieczorem, to i tak w o l ę
nie mieć nic w s p ó l n e g o z „ezoterycznymi legendami s t a r o ż y t n o ś c i " i pozo­
stać w łonie nie tak starej tradycji.
Całkowicie akceptuję wybór m ł o d e g o b r a m i a n a h i n d u s k i e g o , który zmie­
nił swoją starą „ezoteryczną" tradycję na m ł o d s z e i mniej poetyckie chrześci­
jaństwo: Mój dziadek Singh praktykował okultyzm na serio i zawsze krytykował
tych,
którzy zajmowali się wyłącznie filozofią i nawet nie dążyli do wykorzystania
nadprzyrodzonych mocy. Pewnego razu moja babcia Nani wyjawiła mi tajemnicę, któ­
rą ukrywała przez wiele lat: Singh złożył w ofierze swego pierworodnego syna swojej
ulubionej bogini Lakszmi, małżonce Wisznu-stróża. W Indiach był taki zwyczaj, cho­
ciaż nikt o nim otwarcie nie mówił. Jako bogini bogactwa i dobrobytu pomogła ona
dziadkowi w błyskawicznie krótkim czasie zostać najbogatszym i najbardziej wpływo­
wym człowiekiem w Trynidadzie.2
W tym artykule faktycznie nie b ę d ę m ó w i ł w s w o i m i m i e n i u . C h c ę po
p r o s t u pokazać, w jakim kontekście z a b r z m i a ł o w e z w a n i e p r o r o k ó w , a p o ­
t e m Chrystusa. To, co tkwi głęboko w w o d a c h historii, często jest odbiera­
ne niewyraźnie i nostalgicznie. Ale są na ziemi wysep­
ki, gdzie wiele p o z o s t a ł o tak, jak dawniej. T a m nie
usłyszeli Ewangelii.
J e d n ą z takich wysepek jest świat l a m a i z m u . Substratem, który „ z a m r o z i ł " Tybet, zatrzymując jego
rozwój d u c h o w y w epoce przedbiblijnej,
był b u d ­
dyzm. Problem polega na tym, ze w b u d d y z m i e nie
ma pojęcia Boga.
Ani Jedynego
Osobowego
Boga
Stwórcy nie ma w filozofii b u d d y z m u , ani n a w e t Brahm a n a , D u c h a Wszechświata. Wszystko, co istnieje,
jest psychicznym p o t o k i e m . W s z y s t k o jest objawie­
n i e m energii psychicznej i dlatego ze wszystkiego
JESIEŃ-2003
103
m o ż n a korzystać, ale pod j e d n y m w a r u n k i e m - nie szkodzić wspólnocie
buddystów.
Do Tybetu b u d d y z m mahajana przyszedł w VII wieku. W IX stuleciu d o ­
tarł on przez arystokrację i kręgi n a u k o w e do pospolitej ludności w formie
lamaizmu, s t w o r z o n e g o przez P a d m ę S a m b h a w ę .
Ludność Tybetu wtedy jeszcze była w epoce s z a m a n i z m u . Ich w i a r a p o ­
legała na k o n t a k t o w a n i u się z d u c h a m i , i to d u c h a m i całkowicie i otwarcie
złymi. Z g o d n i e z logiką rozwoju religijnego, z c z a s e m mogliby oni zaakcep­
tować ideę J e d y n e g o Bóstwa i pójść o g ó l n o l u d z k ą drogą rozwoju... Lecz przy­
szli do nich buddyjscy kaznodzieje i powiedzieli, że Boga nie m a . Ale d u c h y
są (ponieważ filozofia b u d d y z m u w zasadzie d o p u s z c z a r ó ż n e formy istnie­
nia, jeśli tylko ktoś stale i zdecydowanie myśli o nich oraz przekazuje im
swoją energię). N a p r a w d ę każdy b u d d y s t a wie, że p o s ł u c h a ć kazania Bud­
dy przylecieli n a w e t bogowie. A Bóg nie przyszedł. Znaczy to, że Go n i e
m a . Szamański kult został w z m o c n i o n y filozofią b u d d y z m u .
Po przybyciu do Tybetu P a d m a S a m b h a w a rozpoczął b u d o w ę klasz­
toru Samie. D e m o n y j e d n a k sprzeciwiały się b u d o w i e .
P a d m a S a m b h a w a rozpoczął walkę przeciwko n i m ,
zwyciężył i zrobił z nich niewolników,
którzy ukończyli b u d o w ę . 3 Tak pojawiło
się
ulubione
powiedzenie
Heleny
Roerich: „ D e m o n y budują świątynię".
Poza t y m założyciel l a m a i z m u po zwy­
cięstwie
nad
mocami
diabelskimi
jako w a r u n e k odzyskania przez nie
wolności postawił przed n i m i bardziej
długofalowe zadanie. Od tego czasu zobowiązane
one
zostały
do
o b r o n y czystości
buddyjskiej
wiary. Z p u n k t u widzenia t a n t r y z m u nie opłaca
się w ogóle unikać k o n t a k t ó w z d u c h a m i ciem­
ności i złymi energiami, ponieważ nie w a r t o
odrzucać ich, lecz należy nauczyć się wykorzy­
stywać je w swoich
celach.
Każda energia
m o ż e przydać się w okultystycznym gospo­
darstwie.
104
FRONDA
.10
Oparte na takim założeniu dogadzanie tym o k r u t n y m i krwiożerczym de­
m o n o m zajęło naczelne miejsce w kulcie miejscowej ludności. W buddyjskich
klasztorach Mongolii i Tybetu codzienne n a b o ż e ń s t w o p o r a n n e zaczyna się od
złożenia krwawej ofiary „obrońcy wiary Dżamsaranowi oraz i n n y m o k r u t n y m
b ó s t w o m i d e m o n o m " , „boskim k a t o m i zabójcom w r o g ó w wiary i c n ó t " .
O t o opis o w e g o n a b o ż e ń s t w a , przytoczony w księdze rosyjskiego e t n o ­
grafa A. M. Pozdniejewa, wydanej p o n o w n i e w 1933 r o k u w Kałmucji p r z e z
samych b u d d y s t ó w : Ci, którzy przynoszą balin huwaraki przed rozpoczęciem nabo­
żeństwa,
najpierw powinni kontemplować Dżamsarana i wyobrazić sobie całą prze­
strzeń świata pustą. W tej pustej przestrzeni muszą wyobrazić sobie bezgraniczne mo­
rze ludzkiej i końskiej krwi ze wzburzonymi falami; pośrodku tych fal - prostokątną
miedzianą górę, na jej szczycie - słońce, zwłoki człowieka i zwłoki konia, a na nich
stoi Dżamsaran. Twarz ma czerwoną, w prawej ręce, z której wychodzi ogień,
trzyma miedziany miecz oparty o niebo; mieczem tym siecze życie tych, którzy
złamali obietnice. Lewa ręka trzyma nerki i wątrobę wrogów wiary, pod pa­
chą znajduje się wciśnięta skórzana czerwona flaga.
Usta są szeroko otwarte,
widać cztery białe kły, ma troje oczu i straszliwie zagnie­
wany widok.
Ukoronowany jest pięcioma ludzkimi czasz­
kami. Stoi pośród płomieni ognia mądrości.
Po z ł o ż e n i u kielicha krwi t e m u oraz in­
n y m d e m o n o m , wyznawcy wzywają ich,
by
zniszczyli
wrogów,
szczególnie
tych, k t ó r z y p r z e s z k a d z a j ą r o z p o ­
w s z e c h n i a n i u się wiary i świętości
buddyzmu. Oto zwrócone ku nim
wołanie:
swoje
wieczne
Przywołuję
mieszkanie
w
tego,
który ma
południowo-zachodniej
ziemi trupów, władcę życia, wielkich czerwonych ka­
tów
i
szymnusów,
którzy
pilnie
strzegą
poleceń
Dżamsarana, przybywajcie na mocy obietnicy... Żeby
pocieszyć Dżamsarana i jego towarzyszy, witam ich
wielkim
morzem
rożnej
krwi...
Om-ma-hum...
Uczyńcie prochem wszystkie wrogie moce i prze­
szkody, zgodnie ze swymi srogimi i okrutnymi pra­
wami... Ty, który otworzyłeś usta i pokazałeś kły,
JESIEŃ-2003
105
ty, który masz troje oczu na strasznej Warzy, ty, który zawiązałeś w warkocz swe
ciemnożółte włosy, ty, który włożyłeś na siebie wieniec z czaszek, majestatyczny boha­
terze, obdarzony twarzą, na którą nie da się patrzyć, uwielbiam ciebie! Wychwalam
stojącą po twojej prawicy Uhin-tengri, która trzyma w swych rękach miecz i gwoźdź,
która ma granatowe ciało i czerwoną twarz! Krółu stróżów-jakszasów, matko z czer­
woną twarzą, wściekłych ośmiu noszących miecze, straszliwi kaci, pomnóżcie waszą
energię! Wszystkim grzesznym, czyniącym przeszkody lamaizmowi, wszystkim, którzy
trzymają się herezji, pokażcie waszą siłę i ratujcie, wyzwolicie! Posyłając z góry szymnusów używających noży, zagarnijcie wrogów siecią, przebijcie ich gwoździami, znisz­
czcie ich mieczami, uderzcie włóczniami, zjedzcie serce! Ale przymuszając ich, by skoń­
czyli swe ziemskie złe istnienie, uratujcie ich dusze! Połóżcie kres życiu tych złych
wrogów! Ich mięso, krew i kości zjedźcie waszymi ustami! Przyjmijcie tą ofiarę ciała
i krwi znienawidzonych wrogów! Poprowadźcie mnie drogą cnoty, ale pokarajcie wro­
gów jawnymi znakami! Zniszczycie wrogów lamaizmu i wiary w ogóle, ponieważ tyl­
ko tak można zachować wiarę i świętą naukę!4
Tak więc jeśli m ó w i m y , że wszystkie religie są j e d n a k o w e , w a r t o przyj­
rzeć im się bliżej. I zapytać, czy m o ż n a , p r z y k ł a d o w o , na j e d n y m o ł t a r z u p o ­
stawić „Zbawiciela" Andrieja R u b l o w a i m a s k i b ó s t w l a m a i z m u ? Czy m o ż n a
w r a m a c h j e d n e g o p o r a n n e g o n a b o ż e ń s t w a przeczytać m o d l i t w ę chrześcija­
n i n a i m o d l i t w ę tybetańskiego m n i c h a ?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, t r z e b a zwrócić się ku t e k s t o m . P o r a n ­
n ą m o d l i t w ę b u d d y s t y już słyszeliśmy. Dla p o r ó w n a n i a p r o p o n u j ę p o r a n n ą
m o d l i t w ę p r a w o s ł a w n e g o chrześcijanina, ale nie do Boga, tylko do A n i o ł a
Stróża: Aniele święty, bądź towarzyszem mojej grzesznej duszy i mego niecnotliwego
życia; nie porzucaj mnie, grzesznego, nie odstępuj ode mnie z powodu moich braków;
nie pozwól podstępnym demonom rządzić mną za pomocą ciała; umocnij mnie, biedne­
go i słabego, i prowadź mnie drogą zbawienia. Święty Aniele Boży, stróżu i patronie
mojej grzesznej duszy i ciała, wybacz mi wszystko, czym obraziłem Ciebie podczas me­
go ziemskiego istnienia, i to, czym obraziłem Ciebie dzisiejszej nocy; opiekuj się mną
w dniu dzisiejszym, strzeż mnie od wszelkich pokus, bym żadnym grzechem nie obra­
ził Boga. Módl się za mną do Pana, żeby utwierdził mnie w swej bojaźni i udzielił swo­
ich łask obficie. Amen.
Jak słusznie zauważa L. Józefowicz, Archanioła Michała, przywódcę wojska
niebieskiego, który też jest bardzo wojowniczy, trudno wyobrazić sobie w diademie ze
ściętych głów i ściskającego zębami wnętrzności przeciwników chrześcijaństwa. I na-
106
FRONDA
30
wet jeśli te fizjologiczne szczegóły były tylko symbolami walki wyłącznie duchowej,
sam ów metaforyczny język zasadniczo różni się od języka chrześcijańskiego.5
W tybetańskiej Szambali m i a ł a miejsce i praktyka. Mnie, przebywającemu
od 15 lat pośród Mongołów, wydawała się czymś bardzo dziwnym rozmowa z kapła­
nem, buddyjskim lamą, przedstawicielem ruchu „chroń wszystko, co żyje", na temat
ofiar z ludzi.6 A j e d n a k n i e d o w i a r e k zobaczył to na w ł a s n e oczy. Ofiary z lu­
dzi istniały u p ó ł n o c n y c h b u d d y s t ó w do XX wieku.
JESIEŃ
2003
107
O t o na przykład j e d n o z dzieł słynnego T u s z e g u n - l a m y (albo Dża-lamy),
który uważał siebie za wcielenie Mahakali, Wielkiego C z a r n e g o Boga, -wywo­
łującego niemal przez pól wieku zamieszanie w stepie, wzbudzającego lęk u nomadów
i uznawanego za świętego jeszcze za życia.7 W s i e r p n i u 1912 r o k u po walce przy
chińskiej twierdzy Kobdo M o n g o ł o w i e porwali 35 chińskich h a n d l a r z y (pro­
szę zauważyć: to nie byli żołnierze, lecz kupcy). Zdecydowali postąpić z ni­
mi w e d ł u g d a w n e g o tantryjskiego r y t u a ł u „ p o ś w i ę c e n i a s z t a n d a r ó w " . Zwołu­
jąc naród przy pomocy trąb z muszli, lamowie przynieśli damary - bębny zrobione ze
skóry ludzi, instrumenty muzyczne z człowieczych kości, garnuszki z krwią dla demo­
nów. Lamowie, i przełożeni, i podwładni, .z wielkim trudem przeszli przez tłum...
Z dużą sprawnością szybko rozebrali ofiary. Ręce i nogi ich założyli za plecy, głowy
ofiar zwrócone były ku niebu, warkocze zaś przywiązane do rąk i nóg w taki sposób,
by pierś wypięta była naprzód. Lamowie zaczęli coraz głośniej czytać modlitwy i za­
klęcia, coraz szybszy stawał się ich okropny śpiew. Do przodu wystąpił Dża-lama, jak
wszyscy lamowie z gołą głową, w czerwonym płaszczu. Wypowiedziawszy słowa mo­
dlitwy, przyklęknął przed pierwszym z Chińczyków, wziął do lewej ręki krotki nóż
ofiarniczy podobny do sierpa.. Błyskawicznie uderzywszy lewą ręką w pierś, Dża-lama
prawą wydarł jeszcze żywe serce. Strumieniami krwi Mongołowie napisali na płótnie
„formuły zaklęć", gwarantujące im pomoc dokszytów, które doceniły ich zwycięstwo.
Potem Dża-lama włożył skrwawione serce do przygotowanej wcześniej gabaii - kieli­
cha, który zrobiony był z górnej części czaszki człowieka, upiększonej srebrem. I znów
jęk nowej ofiary, dopóki wszystkich pięć sztandarów nie zostało wymalowanych krwią
z serc. Lamowie szybkim uderzeniem noża otwierali czaszki i natychmiast rzucali cie­
pły jeszcze mózg do gabałi, do martwych serc... Widzowie na początku odchodzili
przestraszeni, ale potem krzyczeli coś, okazując zadowolenie, jakby w ich duszach za­
czynał płonąć mały ogień... Nadeszła kolej następnych pięciu ofiar, w tym i porwane­
go Sarta. Właśnie do niego pierwszego podszedł Dża-lama. Wysokie „allah-il-allah"
zabrzmiało w dolinie, podczas gdy on cienką ludzką kością otworzył Sortowi arterię
i zaczął wypuszczać krew do gabali. Sart umierał jak prawdziwy muzułmanin: odma­
wiał ostatnią modlitwę i patrzył w ojczyste strony, dopóki nie upadł na trawę. Los je­
go czterech towarzyszy nie był lepszy. Powoli tracili krew. Dża-lama tą krwią umie­
rających wrogów pokropił stojących w pobliżu i drżących ze strachu żołnierzy. Martwe
ofiary rzucono w ogień.11
Kiedy zarządca księcia d o t a r ł na miejsce ofiary i p r ó b o w a ł z a t r z y m a ć ry­
tuał, mówiąc, że „żółta wiara" nie akceptuje takich obrzędów, odpowiedziano
108
FRONDA
30
m u : Dża-bogdo-lama sprawuje ofiarę tantryjską zgodnie ze starym rytem, który jest
przekazywany ustnie i potajemnie. Jego rozkaz jest dla nas ważniejszy! Tak nakazuje
postępować z wrogami religii Mahakala. Co j e s t n a p r a w d ę w a r t e s ł o w o księcia
w p o r ó w n a n i u z a u t o r y t e t e m świętego! A on jest n a w e t więcej niż świętym:
Mahakala najpierw był jednym z wcieleń Sziwyjako niszczyciela świata.''
Mahakalę lamowie-malarze powinni byli malować zawsze z mieczem albo nożem, na
tle oczyszczającego ognia, z szeroko otwartymi ustami, które są gotowe wpijać się w serJESIEŃ-2003
109
ce wrogów żółtej wiary, wypić ich jeszcze nie wystygłą krew. Ten dokszyt (po tybetańsku,
w sanskrycie: dżarmapal) nie tylko zwycięża Zło, ale przeżywa zadowolenie na widok cier­
pień nosiciela owego Zła.™ To nie jest wcale obraz ciemnych mocy, to nie oblicze zła.
Nie, to jest po prostu obraz patrona „żółtej wiary", oblicze tych mocy, które
bronią buddyzmu tybetańskiego. Z a r ó w n o on, jak i p o d o b n e mu duchy nazy-
110
FRONDA
30
w a n e są w lamaizmie „ O ś m i o m a Straszliwymi" (Mahakala, Zagan-Mahakala,
Erlik-Han, Ohin-Tengri, Durben-Nigurtu, Namsaraj, Dżamsaran, Pamba). 1 1
Mahakala jest d e m o n e m , który s a m nie potrafi osiągnąć nirwany, lecz
podbity przez P a d m ę S a m b h a w ę i innych buddyjskich b o h a t e r ó w musi wiecz­
nie walczyć z tymi,
którzy przeszkadzają w rozpowszechnieniu buddyzmu, przynosi
zło ludziom lub przeszkadza im sprawować święte obrzędy."
Dalajlamowie (według ś w i a d e c t w a o b e c n e g o Dalajlamy XIV) od dzieciń­
stwa związani są z c z a r n y m b o g i e m Mahakala: Wkrótce po moim urodzeniu na
dachu naszego domu osiedliła się para kruków. To jest szczególnie interesujące, ponie­
waż podobne rzeczy przydarzyły się i po urodzeniu pierwszego,
siódmego,
ósmego
i dwunastego Dalajlamy. Później, kiedy Pierwszy Dalajlama wyrósł i dotarł na wyży­
ny praktyk duchowych, podczas medytacji miał bezpośredni kontakt z bóstwem-obrońcą Mahakala. I wtedy Mahakala powiedział mu: „Ci, którzy jak ty podtrzymują na­
ukę buddyzmu, potrzebują obrońcy podobnego do mnie". Tak więc widać z tego, że
między Mahakala, krukami i Dalajlamami istnieje pewna więź."
Poza t y m l a u r e a t Pokojowej N a g r o d y N o b l a wcale n i e wyrzeka się w s p ó ł ­
pracy z d e m o n a m i i „ b o s k i m i k a t a m i " : Zeby współpracować z tzw. gniewnymi
obrońcami,
musimy osiągnąć konieczny poziom rozwoju duchowego. Kiedy człowiek
osiągnie pewne wyniki albo stabilność w praktykowaniu jogi, szczególnie w dziedzinie
jogi bóstw, i rozwija w sobie dumę tego bóstwa, otrzymuje zdolność wykorzystywania
mocy różnych obrońców i bóstw... To jest prawidłowa droga... Zrobiłem poświęcenie
czakry Kali. Wyobrażałem sobie przy tym przeróżnych obrońców narodu tybetańskie­
go, tybetańskiego społeczeństwa... Te bóstwa mogą wywierać wpływ na to, co się dzie­
je w świecie."
Dalajlama nie powiedział, niestety, że po to, by wywrzeć w p ł y w na o w e
„gniewne b ó s t w a " i p r z y m u s i ć je do „wywarcia w p ł y w u na t o , co się dzieje
w świecie", trzeba wypełnić tajne obrzędy tantry. To, co robił Dża-lama, n i e
jest orgią wariata; złożenie takiej ofiary jest dostępne tylko dla tych wybranych
jednostek,
które, zgodnie z tantryzmem, dostąpiły obietnicy diamentowego rydwanu
Wadżry.15 To, czego Dża-lama nie robił często, i n s p i r o w a n e było zwykłymi
o b r z ę d a m i l a m a i z m u . Przykładowo: w n a m i o c i e Dża-lamy wisiał „ t u l u m " skóra zdarta w roku 1913 z kirgiskiego jeńca, bez rozcięć, w kształcie wor­
ka, d o k ł a d n i e w y p r e p a r o w a n a przy p o m o c y soli i w y s u s z o n a . To nie był ł u p
wojenny, lecz najpotrzebniejsze narzędzie modlitwy. Są takie modły łamów,
kiedy należy położyć przed sobą skórę Mangusa - wcielenia zła; inna sprawa, że kiedy jej
JESIEŃ-2003
111
brakuje, to trzeba położyć' kawałek białej tkaniny, która symbolizuje tulum Mangusa.
Ponieważ Dża-lama zaczął
przyszłych
huralów,
budować duży
klasztor,
potrzebował skóry
wroga
dla
nabożeństw.16
„ T u l u m " towarzyszący Dża-lamie w jego p o d r ó ż a c h jest interesujący jesz­
cze z innego p o w o d u . Każdy naród, każde miasto, oprócz u s z a n o w a n i a Jedy­
nego Niebieskiego Ojca (jeśli jeszcze o N i m pamiętają), dąży do tego, by mieć
„bliższego" niebieskiego patrona. M o s k w a ma św. Jerzego, Sankt-Peterburg
św. Aleksandra Newskiego. W starożytności Pallas A t e n a była p a t r o n k ą Aten,
Artemida - Efezu... A kogo lamaici uważają za p a t r o n k ę swej świętej stolicy,
Lhasy? Boginię Lhamo. Jej w i z e r u n e k ukazuje ją jako skaczącą w m o r z u krwi
na mule, okrytym straszliwym nakryciem - „ t u l u m e m " zrobionym ze skóry
jej syna, którego s a m a zabiła, ponieważ zdradził „żółtą wiarę". 1 7
Obrzędy Dża-lamy nie były na tyle ezoteryczne, by nikt inny ich nie prak­
tykował. Kiedy j e d e n ze współtowarzyszy Dża-lamy, Maksarżaw, zdobył wła­
dzę, nie tylko zniszczył biały garnizon a t a m a n a Kazancewa (cześć dywizji ba­
r o n a U n g e r n a von S t e r n b e r g a ) . Zjedzone z o s t a ł o r ó w n i e ż serce e s a u ł a
W a n d a n o w a , buriackiego buddysty. Kiedy Wandanow zjawił się w obozie, czedżyn-lama od razu wpadł w trans, bóstwo, które wcieliło się w niego, domagało się ja­
ko ofiary żywego serca Wandanowa. Zastrzelono Wandanowa, a wyjęte serce oddano
opętanemu czedżynowi, który zjadł je w eks­
tazie. Później mówił, że podczas transu
działało przez niego bóstwo i to nie
on, ale ono zjadło serce
Wandanowa.19
Uezestnicy owego ry­
tu opowiadali Burdukowowi, że jego [Wanadanowa]
zabrali
w
na
medycynie
tłuszcz i mięso
leki,
ponieważ
tybetańskiej
mięso,
tłuszcz, czaszka człowieka i wiele innych rze­
czy jest wykorzystywanych jako leki. Mię­
so i tłuszcz w większości wypadków
są
brane
od
straconych".
112
FRONDA
30
W a n d a n o w został złożony w ofierze podczas znanego n a m już rytuału świę­
cenia sztandarów. Lecz w tym wypadku były to już czerwone sztandary bolszewi­
ków. Przywódca czerwonych M o n g o ł ó w , Maksarżaw, o t r z y m a ł n i e d ł u g o p o ­
t e m O r d e r C z e r w o n e g o Sztandaru...
N i e d ł u g o później do owych „czerwonych M o n g o ł ó w " (według określenia
Burdukowa) trafił jako jeniec feldfebel F i l i m o n o w z Bijska. I w t y m wypad­
ku serce jeńca było ofiarowane c z e r w o n e m u s z t a n d a r o w i i zjedzone. Obrząd­
ku d o k o n a ł ten s a m obecny przy Maksarżawie czedżyn-lama. Ciekawe, że we
współczesnych przypadkach składania ofiar z ludzi inicjatorami byli przełożeni lamaizmu - Dża-lama i czedżyn.20
Nie chodzi o ekscesy. To jest tradycja. Oczywiście, ezoteryczna... W północ­
nym buddyzmie w świątyniach wykorzystywane są instrumenty muzyczne z człowie­
czych kości, z tego samego materiału zrobione są i ziarna buddyjskich różańców... Gabala
była produkowana z czaszki prawiczka, który zmarł śmiercią naturalną i nie zabił żadnej
żywej istoty. Do niej była wylewana krew ofiamiczych zwierząt dla przywołania groźnych
dżarmapali.2'
Kiedy opowiadałem innym o takich stronach buddyzmu, ludzie zazwyczaj
reagują jednakowo: To nieprawda. Wszyscy wiedzą, że buddyzm jest najbardziej poko­
jowy ze wszystkich religii na ziemi! Ludzie w tak dużym stopniu uwikłani są w idee
obowiązującego „pokoju pomiędzy religia­
mi", na tyle zniewoliła ich propagan­
da
„równej
wartości"
(chociaż
przy tym istnieje domnie­
mana
wyższość
bud­
dyzmu nad chrześci­
jaństwem), że nawet
Inessa Łomakina, au­
torka księgi o Dża-lamie,
w której jest tyle okrop
nych scen, uważa za konieczne
głoszenie
komplementów pod adresem
„mądrości lamaizmu". Młoda kobieta, człon­
kini buddyjskiej wspólnoty z Peter­
sburga, po przeczytaniu frag­
mentu
tego
JESIEŃ-2003
rękopisu
113
zapytała mnie „Dlaczego te wszystkie okropieństwa, te ofiary? Buddysta nie zerwie na­
wet trawy, uwielbia wszystko, co żyje na ziemi. A może Pani jest przeciwniczką odrodze­
nia lamaizmu?" „Nie, nie jestem przeciwniczką, teraz chyba każda wiara jest dobra.
Tylko lamaizmjest wiarą osobliwą, która ma w sobie cos' z mądrości Stepu".22 Oczywi­
ście, wydzierać serca z piersi ludzi - to jest „dla dobra człowieka". Karma zabi­
tego staje się od tego lepsza.
FRONDA
30
Dla U n g e r n a i Dża-lamy krew na kwiecie buddyjskiego lotosu wydawała
się czymś bardzo dla niego naturalnym i prawdziwym." Kiedy B u r d u k o w zapyta!
Dża-lamę, jak będąc m n i c h e m buddyjskim m o ż e nosić oręż, walczyć i zabi­
jać, t e n odpowiedział m u : Ta prawda („chroń wszystko, co żyje") jest dla tych, któ­
rzy dążą do doskonałości, lecz nie dla doskonałych. Podobnie jak człowiek, który
wszedł na górę, powinien zejść na dół, tak i doskonali powinni zejść w dół, w świat,
żeby służyć dobru innych i brać na siebie ich grzechy. Jeśli doskonały wie, że jakiś czło­
wiek może zniszczyć tysiące sobie podobnych i sprowadzić nieszczęście na naród, mo­
że on zabić takiego człowieka, żeby uratować tysiące i naród. Zabójstwem oczyszcza
duszę grzesznika i przyjmuje jego grzechy na siebie." Tak więc b u d d y z m potrafi
usprawiedliwiać p r z e s t ę p s t w a d o k o n y w a n e przez swych z w o l e n n i k ó w .
Nie zważając na to, współczesna propaganda k u l t u r o w a (tak okultystyczna,
jak i świecka) ciągle narzuca k ł a m s t w a na t e m a t lojalności i pokojowego cha­
rakteru b u d d y z m u w przeciwieństwie do „łaknących krwi" chrześcijan. To są
hasła w stylu: Buddyści są jedynymi z wierzących, którzy w ciągu dwóch i pół tysiąca lat
nigdy nie byli przyczyną rozlewu krwi. Buddyści nigdy nie rozpoczynali wojny, tym bar­
dziej ze swymi współziomkami. Nigdy nie zmuszali do przyjęcia swej wiary ogniem i mie­
czem, jak to robili chrześcijanie.15
Cóż, p o s ł u c h a j m y opinii specjalisty-historyka: Większość zachodnich bada­
czy buddyzmu podkreśla „pokojowy" charakter jego nauki w porównywaniu z islamem
albo chrześcijaństwem, zapominając o tym, że wielu książąt starożytnego i średnio­
wiecznego Wschodu było nazywanych w buddyzmie „czakrawartynami", „bodhisatwami", „buddharadżami", chociaż niektórzy z nich słynęli ze skrajnego okrucieństwa
i niszczenia całych narodów, np. Asioka, Dżyngis-chan i inni. Historia zna wiele wy­
padków, kiedy agresja była usprawiedliwiana motywami religijnymi: są to wojny na
wyspie Cejlon o Ząb Buddy, pochód króla birmańskiego Anurudhi przeciwko państwu
Thaton w celu otrzymania prawa palijskiego itp. E. O. Berzin zauważa, że „walka
w celu niszczenia państw starego typu i tworzenie państw nowego rodzaju, jak to
się działo w średniowieczu, dokonywały się pod hasłami religijnymi. W taki sposób na
pierwszy rzut oka przedstawia się walka buddyzmu hinajany z buddyzmem mahajany
w Tajlandii,
Kambodży,
Laosie,
walka starych animistycznych kultów przeciwko
buddyzmowi hinajany w Birmie, walka konfucjanizmu przeciwko buddyzmowi maha­
jany w Wietnamie, w końcu walka synkretycznej religii buddyzmu-hinduizmu przeciw­
ko kapłanom każdej z tych religii osobno w Indonezji. Konieczność i sprawiedliwość ta­
kiej polityki władców - patronów sanghi i karmy - ideologowie buddyzmu uzasadniali
JESIEŃ
2003
115
odwołując się do edyktów Asioki, które stanowią uświęconą egzegezę buddyjskiej
terawady, oraz do kanonicznego traktatu „Milindapańha", który w ogóle rozpatruje
naturę tych wojen za pośrednictwem koncepcji czakrawartina. Trzeba zauważyć, że
polityka dharmawidżaji
w państwach
(dosłownie: „podbojów przy pomocy dharmy") jest znana
buddyzmu południowego jako
część koncepcji
czakrawartina,
zgodnie
z którą władca powinien rozpowszechniać dharmę na sąsiednie państwa, tzn. podboje
są jego obowiązkiem.1''
Często bywało, że buddyjskie sekty Tybetu załatwiały p o r a c h u n k i między
sobą z bronią w ręku. 2 7 W Japonii zaś b u d d y z m i szintoizm przelewał już krew
chrześcijan. Przed rozpoczęciem prześladowań żyło ich t a m 300 tysięcy. Uzna­
no to za zagrożenie dla n a r o d o w e g o bezpieczeństwa Japonii i dobrobytu bud­
dyjskich
klasztorów.
Wyjęto
chrześcijaństwo
spod
prawa.
W roku
1623
stracono 27 chrześcijan. W latach 1618-21 zabito kolejnych 50 chrześcijan-Japończyków. N a s t ę p n y rok - 1622 - przeszedł do historii Kościoła japońskie­
go jako rok męczenników: 30 chrześcijanom ścięto głowę, 25 spalono żywcem
(wśród nich dziewięciu katolickich kapłanów-obcokrajowców). Trwało to dwa
i pół wieku. Kiedy w drugiej połowie XIX stulecia chrześcijaństwo w Japonii
odzyskało wolność, wyznawców Chrystusa p o z o s t a ł o t a m 100 tysięcy (histo­
rycy podkreślają, że tylko ci wyrzekli się wiary, większość wybrała śmierć). 2 8
Podłożem filozoficznym tych prześladowań był traktat „O szkodliwości chrze­
ścijaństwa", napisany przez buddyjskiego m n i c h a Sudena. 2 9
Najskuteczniejszą częścią w s p o m n i a n e j j u ż dywizji U n g e r n a von Sternberga była tybetańska „setka", którą zaoferował b a r o n o w i Dalajlama. 3 0 Tak
więc lamowie tybetańscy posiadali z a r ó w n o doświadczenie wojskowe, jak
i cele, dla osiągnięcia których nie tylko utrzymywali wojsko, ale i wysyłali je
poza granice Tybetu.
Ofiary z ludzi w b u d d y z m i e w s p ó ł c z e s n y m zaprzeczają chyba tylko wy­
idealizowanym europejskim w y o b r a ż e n i o m na jego t e m a t , nie zaś historii sa­
mego buddyzmu.
W swojej historii chrześcijanie przelali z a p e w n e nie mniej krwi niż b u d ­
dyści. Ale nigdy krew ta nie była rytualna. I dlatego kościelne życie, przepeł­
n i o n e szarością, n u d ą oraz grzeszkami d u c h o w i e ń s t w a i świeckich, w scholastycznym
spokoju
poszukujące
odpowiedzi
na
swoje
problemy,
jest
wyraźnie lepsze od wariackiego p ł o m i e n i a , który rozpala w e t e r a n ó w „kon­
t a k t ó w z Kosmicznym R o z u m e m " .
116
FRONDA
30
Byłem w Meksyku. Wchodziłem na piramidy...
Cóż one by powiedziały, gdyby zaczęły mówić?
Nic.
W najlepszym wypadku o zwycięstwach
nad sąsiednim plemieniem,
o roztrzaskanych
głowach. O tym, że wylana do misy
ludzka krew dla boga Słońca wzmacnia jego mięśnie;
że ofiara wieczorna ośmiu młodych i mocnych
zabezpiecza świt lepiej niż budzik.
Niech już lepiej będzie syfilis, lepsze armaty
koziorożców Corteza niż ta ofiara.
Jeśli sądzone jest wam oczami nakarmić kruki,
Lepiej, kiedy zabójca jest zabójcą, nie astronomem.
Józef Brodski „Meksykański d i v e r t i s s e m e n t " .
T e n świat pogańskich ofiar był d o b r z e z n a n y l u d z i o m Biblii. N i e wszyscy
poganie składali ofiary z ludzi. Na przykład nienawiść Rzymian do Kartagi­
ny m o ż n a wyjaśnić także ich sprzeciwem w o b e c ofiar z ludzi, składanych
przez Afrykańczyków." Obrzydzenie biblijnych p r o r o k ó w w o b e c p o g a ń s t w a
staje się z r o z u m i a ł e na tle kananejskich praktyk palenia n i e m o w l ą t na chwa­
łę Baalowi. Radykalne wyrzeczenie się „dziedzictwa antycznego świata"
przez pierwszych chrześcijan także staje się jasne, jeśli p r z y p o m n i m y sobie,
że w głębi tego „dziedzictwa" spływa ludzka k r e w . 3 2 1 fakt, że p o m n i k i Peruna w r z u c o n o do D n i e p r u , p r z e s t a n i e być nazywany „zniszczeniem kultural­
nych pamiątek ojczystej przeszłości", jeśli p r z y p o m n i m y sobie, że jeszcze
kilka lat przed c h r z t e m Rusi s k ł a d a n o P e r u n o w i ofiary z chrześcijan.
Nie z p o w o d u o k r u c i e ń s t w a ludzi s k ł a d a n o takie ofiary, najprawdo­
podobniej z rozpaczy. Bóg był b a r d z o daleko. Bardzo blisko zaś byli bogowie,
którzy mieli kapryśny charakter: dziś pomagają - j u t r o szydzą. W geście
ostatecznej nadziei ludzie zabijali się nawzajem p r z e d obliczem bogów, li­
cząc, że m o ż e to uczyni ich chociaż o d r o b i n ę miłosierniejszymi...
Trudna do zrozumienia staje się Ewangelia bez opowieści o grzechu pierwo­
rodnym. Niemożliwe jest zrozumienie światła góry Tabor bez wiedzy na t e m a t tej
otchłani, do której trafili ludzie. Przez długi czas wspólnota ludzka dążyła do owej
„pełni czasów", zanim można jej wreszcie było powierzyć Ewangelię. Przez ten
czas upłynęło nie tylko wiele wody, lecz również wiele krwi na licznych ołtarzach.
JESIEŃ2003
117
Jest odrobina prawdy w tym krwawym zamieszaniu religijnych uczuć. Na­
prawdę „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia g r z e c h ó w " (Hbr 9,22). Krew
jest życiem i człowiek odczuwa potrzebę, by życie, „cały nasz żywot" zawie­
rzyć, poświęcić wyższemu światu. Poza tym Bóg prosi ludzi: „Synu, daj Mi
swe serce". Ale i duchy chcą całkowicie p o d p o r z ą d k o w a ć sobie człowieka. Za­
prawdę, jak pisał Dostojewski - „tu diabeł walczy z Bogiem, a p o l e m bitwy
118
FRONDA
30
jest serce człowieka". Przymierze nie m o ż e być p o w i e r z c h o w n e , m u s i być za­
warte nie na uboczu życia człowieka, lecz w s a m y m jego c e n t r u m - w sercu.
Wówczas duchy proszą: wyjmij to serce na rękę i daj je n a m . Na z n a k odda­
nia siebie d u c h o w y m m o c o m człowiek rozlewa k r e w swoją i k r e w ofiar.
Jest możliwe, że i w ś r ó d S e m i t ó w istniał w czasach s t a r o t e s t a m e n t o w y c h
kult ludzkich ofiar. Ofiara Jeftego jest p r z y k ł a d e m tej archaicznej praktyki.
Wasilij R o z a n o w , być m o ż e słusznie, uważał, że o b r z e z a n i e było t r a k t o w a n e
jako z a s t ę p s t w o kananejskiego zwyczaju ofiar z p i e r w o r o d n y c h . 3 4
Ale nie krew ludzi, lecz k r e w zwierząt ofiarnych leje się w świecie Starego
T e s t a m e n t u . I jest to lepsze od „ofiary wieczornej o ś m i u m ł o d y c h i m o c n y c h " .
T y m niemniej jeśli z n a m y t e c h n i c z n ą s t r o n ą r y t ó w s t a r o t e s t a m e n t o w y c h ,
to plany o d b u d o w y Świątyni Jerozolimskiej o r a z o d n o w i e n i a k u l t u wcale nie
budzą entuzjazmu.
Kapłani chodzili w strumieniach posoki, a ich ręce były - w najbardziej dosłow­
nym znaczeniu - unurzane „po łokcie we krwi". Ofiarując synogarlice - kapłan brał
gołębie, skręcał im karki i przełamywał (na żywca - znów idea bółu) kości skrzydeł.35
Całopalenie z ptaków dokonuje się następująco: kapłan przyciska głowę od strony
karku i oddzielają od tułowia, potem wyciska krew głowy i krew tułowia na ścianę oł­
tarza powyżej granicy, która dzieli ołtarz na dwoje; bierze głowę i przystawia ją miej­
scem oderwania do ołtarza, naciera sołą i wrzuca do ognia, który płonie na ołtarzu; po­
tem ręką odrywa od tułowia gardziel i skórę, która jest pod nią, razem z piórami i wydziera wychodzące wnętrzności - i wrzuca wszystko w popiół; potem, trzymając za
skrzydła, bez pomocy noża, rozrywa resztę, nie dzieląc na części, nacierając solą i rzu­
cając w ogień ołtarza. W jaki sposób dokonuje się rozrywanie? Otóż wbija on paznok­
cie głęboko w kark; jeśli chce - może poruszać paznokciem w tą i z powrotem, a jeśli
nie chce - to wciska paznokieć... Jak trzymać ofiarę z ptaka podczas rozdzierania pa­
znokciem? Obie nogi ptaka kapłan trzyma pomiędzy dwoma palcami i oba skrzydła
między dwoma palcami, odciąga szyję dwoma palcami i rozrywa paznokciem36.
C o d z i e n n a ofiara p o r a n n a b a r a n k a (tamida) d o k o n y w a n a była w n a s t ę p u ­
jący s p o s ó b : Kapłan mówi do tych, za których jest składana ofiara: „Proszę wyjść
i przynieść baranka z pokoju baranków". Barankowi przywiązywano przednią nogę
do tylnej. Głowa zwrócona jest na południe, a pysk zwraca się na zachód. Ten, kto za­
bija, stoi na wschodzie, a twarz ma zwróconą na zachód. Ten, kto zdejmuje skórę, nie
powinien łamać tylnej nogi, ale ma zrobić dziurę w kolanie i powiesić baranka; potem
zdejmuje skórę do piersi, a kiedy dociera do piersi, odcina głowę i przekazuje ją temu,
JESIEŃ
2003
119
do kogo ona należy; później odcina tylne nogi i przekazuje temu, do kogo należą; na­
stępnie kończy zdejmowanie skóry, rozrywa serce, wypuszcza z niego krew, odcina rę­
ce (czyli przednie nogi). Potem wszyscy uczestnicy obrzędu ofiarnego stają dookoła oł­
tarza i trzymają części rozciętego baranka w następujący sposób: pierwszy trzyma
głowę i jedną tylną nogę: głowę w prawej ręce, nos jest zwrócony ku górnej części rę­
ki, rogi znajdują się pomiędzy palcami, miejsce rozcięcia jest na wierzchu i tłuszcze są
nad nim, prawa tylna noga jest w jego lewej ręce ze skórą na wierzchu; drugi trzyma
ręce (przednie nogi): prawą nogę trzyma w prawej ręce, lewą w lewej, skóra jest na
wierzchu; trzeci trzyma ogon i drugą tylną nogę: ogon w prawej ręce, tłuszcz wisi po­
między palcami razem z wątrobą i nerkami, lewa tylna noga jest w lewej ręce... W su­
mie stoi ich dziewięciu. Kładą oni swoje części przy dolnej połowie keweszu, solą je
i idą do pokoju gazit, żeby przeczytać Szema (modlitwę poranną).
Ołtarz całopalenia miał 30 łokci szerokości i 15 łokci wysokości. Ogień płonął
na nim zawsze. To nie było ognisko, to był prawdziwy pożar. Można
sobie wyobra­
zić trzaskanie i huk ognia na takim ołtarzu. To był dosłownie huragan nad świątynią.
Zgodnie z tradycją, ogień ten nie gasł nawet podczas deszczu. Tu były palone nawet
byki, nie mówiąc już o mnóstwie kozłów i baranów. Łatwo jest wyobrazić sobie za­
pach spalenizny i tłuszczu, jeśli nawet od jednego szaszłyka na Wschodzie śmierdzi na
kiłka ulic! Według Józefa Flawiusza, na Paschę zabijano 265 tysięcy baranków...
Czasem kapłani chodzili po kolana we krwi, a cały olbrzymi dziedziniec zalany był
krwią. Ten, kto miał słabe nerwy, lepiej by tam nie wchodził. W Święto Namiotów
w jednym dniu składano ofiarę z
13
byków.
Starotestamentowy kult specjalnie
straszył swymi rozmiarami. Tak obraz k u l t u starożytnych Izraelitów o d t w a r z a
o. Paweł Floreński. 3 7
Było to o g ó l n e p r a w i d ł o Mojżeszowego rytu: n a m a s z c z e n i e i p o k r o p i e n i e
krwią. Mniej więcej tak, jak n a s z e n a m a s z c z e n i e olejkiem i p o k r o p i e n i e wo­
dą święconą. I p o d o b n i e jak „Instrukcja dla p r a w o s ł a w n y c h p a s t e r z y " m ó w i
o tym, jak trzymać n i e m o w l ę podczas c h r z t u , żeby mu nie uczynić mu
krzywdy, tak j u d a i z m przechowuje w s k a z ó w k i co do zabijania zwierząt. N a s z
kapłan kropi wodą, żydowski k a p ł a n kropił krwią.
I o t o cała m o c i g w a ł t o w n o ś ć starego k u l t u zastąpiona zostaje wzniesie­
n i e m kawałka chleba i kielicha wina... Ilościowa majestatyczność s t a r o t e s t a m e n t o w e g o k u l t u jakby zmniejsza się do jakościowego napięcia k u l t u n o w o t e s t a m e n t o w e g o . Chrześcijaństwo jest o wiełe gęstsze od judaizmu i do końca
odpowiada na sprawiedliwe ( bo „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia grzechów" -
120
FRONDA
30
mówi Apostoł) dążenia judaizmu; lecz judaizm ciągle dąży do zaspokojenia swoich po­
trzeb duchowych krótkotrwałymi, i dlatego niewystarczającymi, środkami.3"
Bo już w Starym T e s t a m e n c i e Bóg zaczyna wychowywać ludzi do innych
ofiar. „Ofiarą miłą Bogu jest d u c h s k r u s z o n y " - objawia Psalmiście. A m o s o wi m ó w i : Nienawidzę, brzydzę się waszymi świętami. Nie będę miał upodobania
w waszych uroczystych zebraniach. Bo kiedy składacie Mi całopalenia i wasze ofiary,
nie znoszę tego, na ofiary biesiadne z tucznych wołów nie chcę patrzeć (Am 5 , 2 1 -22).
To s a m o słyszy i Jeremiasz: Nie podobają Mi się wasze całopalenia, a wasze krwa­
we ofiary nie są Mi przyjemne (Jr 6,20). A Izajasz przekazuje s w e m u n a r o d o w i :
JESIEŃ-2003
121
Co mi po mnóstwie waszych ofiar? - mówi Pan. Syt jestem całopalenia kozłów i łoju
tłustych cielców. Krew wołów i baranów, i kozłów mi obrzydła. Gdy przychodzicie, by
stanąć przede Mną, kto tego żądał od was, żebyście wydeptywali me dziedzińce? Prze­
stańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, sza­
baty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawi­
dzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Mi
sieje znosić! Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnoży­
li modlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi. Obmyjcie się, czyści bądźcie!
Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło! Zaprawiaj­
cie się w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie
słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie! (Iz 1,11-17).
I o t o n a d c h o d z i godzina N o w e g o T e s t a m e n t u . Jeśli p r z e d t e m na ofiarę
dla Boga p ę d z o n o trzody, to teraz s a m Bóg przyszedł do ludzi ze swoją Ofia­
rą, ze s w o i m d a r e m . Próby człowieka, by w ł a s n y m i siłami d o t r z e ć do Boga,
ludzka gotowość wyciskania krwi z siebie i ze zwierząt ofiarnych k r o p l a po
kropli tylko dlatego, żeby jej ź r ó d e ł k o w o ł a ł o z ziemi do nieba, straciły s e n s :
Prawo nie dawało niczemu pełnej doskonałości (Hbr 7,19). Ofiary Starego Testa­
m e n t u nie mogą jednak udoskonalić w sumieniu tego, który spełnia służbę Bożą (Hbr
9,9). N a p r a w d ę składanie ofiar jest s p r a w ą nieczystego s u m i e n i a , niepokoju
uczuć, przeżywania n i e n o r m a l n o ś c i swego życia. Ale po złożeniu tych ofiar
i tak nic się nie zmieniało. I dlatego p o w s t a w a ł a p o t r z e b a nowych ofiar, dla­
tego ofiary te s k ł a d a n o codziennie. T r u p y zwierząt nie m o g ł y j e d n a k zasypać
przepaści m i ę d z y Bogiem a człowiekiem.
Lecz przyszedł Chrystus, Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Odpo­
wiedzialność za grzechy, którą Chrystus wziął na siebie, nie była ani prawna,
ani moralna. Przyjął On odpowiedzialność za skutki naszych grzechów. Aurę
śmierci, którą otoczyli siebie ludzie i która oddzieliła ich od Boga, Chrystus na­
pełnił sobą. Nie przestał być Bogiem, a stał się człowiekiem. Ludzie daleko ode­
szli od Boga - aż do granic nieistnienia - i tam, do tych samych granic swobod­
nie dotarł Chrystus. Nie przyjmując grzechu, lecz jego skutki. Jak strażak, który
rzuca się w ogień, nie ma udziału w winie tego, k t o pożar wywołał, lecz ma
udział w bólach tych, którzy pozostali w palącym się gmachu.
Ale nie wszystkich ludzi C h r y s t u s odnalazł na ziemi. W i e l u j u ż o d e s z ł o
do szeolu, w śmierć. I w t e d y Pasterz idzie za zaginionymi o w c a m i do szeolu,
żeby i t a m , w istnieniu po śmierci człowiek m ó g ł znajdować Boga. C h r y s t u s
122
FRONDA
30
przelewa swoją Krew nie po to, żeby zadośćuczynić Ojcu i stworzyć Mu
„prawną możliwość a m n e s t i i " dla ludzi. Mocą Jego Krwi, Jego szukająca lu­
dzi miłość o t r z y m a możliwość wejścia do świata śmierci. Lecz nie jak Deus ex
machina wchodzi C h r y s t u s do o t c h ł a n i , On schodzi t a m , do stolicy swego
wroga drogą n a t u r a l n ą - przez swoją w ł a s n ą śmierć. C h r y s t u s w m ę k a c h
u m i e r a na Krzyżu nie dlatego, że składa ofiarę Ojcu lub diabłu - „On rozłożył
Swe ręce na krzyżu, żeby przytulić cały Wszechświat" (Św. Cyryl J e r o z o l i m s k i ) .
JESIEŃ
2003
123
Ofiara C h r y s t u s a jest d a r e m Jego miłości do nas, ludzi. On daje n a m sie­
bie, swoje Życie, pełnię swojej Wieczności. N i e potrafiliśmy złożyć Bogu na­
leżnego d a r u . Bóg wychodzi na s p o t k a n i e i o b d a r z a n a s sobą.
Bóg i człowiek ofiarował l u d z i o m siebie, dał n a m swoje życie nie po to,
żeby umrzeć, lecz byśmy żyli w N i m . I dlatego chrześcijańska ofiara, Liturgia,
sprawuje się ze słowami: „Twoje z Twojego Tobie przynosimy za wszystkich
i za wszystko". Teraz przynosimy Bogu nie swoje, a Jego. Nie z w ł a s n ą krwią
idziemy do ołtarza. Bierzemy owoc krzewu winnego, który stworzył Stwórca.
Kielich wina - oto, co jest nasze w Liturgii (plus nasze serca, o których uświę­
cenie prosimy). Prosimy, żeby t e n pierwszy d a r Stwórcy stał się d r u g i m da­
rem - Krwią Chrystusa; żeby był przesiąknięty Życiem Chrystusa. Od Twoich
ludzi, z Twojej ziemi przynosimy Tobie, Panie, Twoje Życie, ponieważ odda­
łeś je dla wszystkich jako wybawienie od wszelkiego zła. I prosimy, żeby T w o ­
je Życie, Twoja Krew, Twój D u c h żyły i działały w n a s . „Panie, ześlij D u c h a
Świętego na te dary", brzmi najważniejsza m o d l i t w a Liturgii.
Przynosimy Bogu na o ł t a r z symbol Przymierza - w i n o i chleb. A z a m i a s t
nich otrzymujemy Realność: Ciało i Krew; Życie C h r y s t u s a . „Z bojaźnią Bo­
żą, miłością i wiarą - przyjdźcie".
Właściwy dar dla Boga to taki, który pozwala głębi n a s z e g o s u m i e n i a być
z Bogiem. Nie m a m y w sobie stałości. D l a t e g o po religijnych, p o k u t n y c h al­
bo r a d o ś n i e chwalebnych przeżyciach często w r a c a m y na d r o g ę d o g a d z a n i a
ciału. Lecz jest Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki ( H b r 13,8).
/ dlatego nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary naj­
pierw za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze,
ofiarując samego siebie ( H b r 7,27).
Ofiary C h r y s t u s a n i e w o l n o powtórzyć, jest to bez s e n s u : Chrystus bowiem
wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi,
będącej odbiciem prawdziwej
świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga,
nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świą­
tyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tym­
czasem raz jeden ukazał się teraz na końcu wieków na zgładzenie grzechów przez ofia­
rę z samego siebie (Hbr 9, 24-26).
Awatarzy - „zbawcy" z Indii z m u s z e n i są przychodzić regularnie. Za każ­
dym razem, kiedy ludzie zapominają o p r a w a c h karmy, p o w i n n i oni przycho­
dzić i p r z y p o m i n a ć im o tym. M ó w i ą oni na t e m a t k o s m i c z n e g o cyklu
124
FRONDA
30
i w tym cyklu sami biorą udział. Biblia posiada linearną koncepcję historii;
każdy m o m e n t czasu jest w niej unikalny, n i e p o w t a r z a l n y i odpowiedzialny.
W czasie biblijnym możliwe są n i e p o w t a r z a l n e wydarzenia. Najważniejszym
z nich było przyjście Chrystusa. C h r y s t u s nie apeluje ani do r o z u m u , ani do
pamięci, dlatego skutek Jego przyjścia jest większy. Sobą z m i e n i ł On całą
s t r u k t u r ę k o s m o s u . Ponieważ przyszedł nie z książkami, ani nie przez krew ko­
złów i cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdo­
bywszy wieczne odkupienie... Krew Chrystusa,
który przez Ducha wiecznego złożył
Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczyn­
ków, abyście służyć mogli Bogu żywemu (Hbr 9,12.14) Teraz mamy więc, bracia,
pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa. On nam zapoczątko­
wał drogę nową i żywą (Hbr 10,19-20).
Jeśli do tej świątyni, w której człowiek spotyka Boga, m o ż n a było wejść
drogą ofiar d o k o n y w a n y c h przez ludzi, wówczas m o ż n a byłoby pozytywnie
ocenić znaczenie innych, niechrześcijańskich dróg religijnych. Jeśliby do tej
świątyni człowiek wchodził za p o m o c ą m n o ż e n i a swojej wiedzy o Realności,
drogą g r o m a d z e n i a gnozy, w t e d y m o ż n a byłoby oczekiwać na n o w ą religię
jako owoc „ewolucji ludzkiej kultury". Ale Bóg zechciał, by wejście do tej
świątyni odbyło się przez Jego m i ł o ś ć i ofiarę. Ta ofiara już jest złożona. Je­
d e n raz na zawsze.
Nie w a r t o się bać niezwykłości Bożej decyzji. N i e w a r t o uciekać od Chry­
stusa i Jego Kościoła do Szambali, Indii albo w „Trzeci T e s t a m e n t " . Bóg od
JESIEŃ
2003
125
d a w n a już czeka na n a s w zwykłym parafialnym k o ś c i ó ł k u przy sąsiedniej
ulicy, w k t ó r y m w k a ż d ą niedzielę od r a n a sprawuje się Tajemnica Miłości.
Ta Miłość, k t ó r a kiedyś stworzyła s ł o ń c e i gwiazdy, żyje i u o b e c n i a się w kie­
lichu
Eucharystii:
Eucharystia południem wiecznym trwa,
I wszyscy łączą się w Komunii z radością,
I Kielich Boski źródło szczęścia ma,
Niewyczerpane źródło szczęścia i miłości...
Osip
Mandelsztam
DIAKON ANDRIE- KURAJEW
TŁUMACZYŁA: ŚWIETLANA WIŚNIEWSKA
Powyższy tekst jest rozdziaŁem książki „Jeśli Bóg jest liubow", Moskwa 1997
PRZYPISY:
1
I. Czerniak, „U ochotników za goiowami", „Ogoniok" 20/1995
2
3
4
R. Rabindranat, „Maharadż. Smiert' odnogo duru", Nowosybirsk 1995
Por. A. David-Noel, „Mistyki i magi Tibeta", Moskwa 1991
A. Pozdniejew, „Oczerki byta buddijskich monastyriej i buddijskogo duchowieństwa w Mon­
golii i swiazi s otnoszenijem siego posliedniego k narodu", Sankt-Petersburg 1887
5
L. Józefowicz, „Samodierżec pustyni. Fienomien sud'by barona R.F. Ungern-Sternberga",
Moskwa 1993
6
A. W. Burdukow, „Czielowieczieskije żertwoprinoszenija u sowriemiennych mongolow",
„Sibirskije Ogni" 3/1927
7
I. Łomakina, „Goiowa Dża-lamy", „Nauka i religia" 1/1992
8
Ibidem
9
A. David-Noel, op. cit.
10 I. Łomakina, op. cit.
11 L. Józefowicz, op. cit.
12 Ibidem
13 Interwiu Dalajlamy XIV z Dż. Awedonom, „Put' k siebie" 3/1995
126
FRONDA
30
14
15
16
17
18
19
20
Ibidem
I. Łomakina, op. cit.
Ibidem
Ibidem
A. W. Burdukow, op. cit.
Ibidem
Ibidem
21 L. Józefowicz, op. cit.
22 I. Łomakina, op. cit.
23 L. Józefowicz Ibidem
24 Ibidem
25
L. Dmitrijewa, „Karma w swietie Tajnoj Doktriny E. P. Btawatskoj i Agni Jogi Rerichow",
„Biesieda" (Kiszyniów) 9/1996
26 W. I. Korniew, „Buddizm i obszcziestwo w stranach Jużnoj i Jugo-Wostocznoj Azii", Moskwa 1987
27 O.N. Szyszkin, „K. Rerich. Moszcz' pieszczier", „Siegodnia" 10.12.1994
28 G. Sansom, „A History of Japan", Stanford, California 1963
29 Nagato Hirosi, „Istorija fitosofskoj myśli Japonii", Moskwa 1991
30 L. Józefowicz, op. cit.
31 G. K. Chesterton, „Wiecznyj czietowiek", Moskwa 1991
32 F. F. Zieliński), „Driewniegrieczieskaja religia", Kijów 1993; Lukian, „Zews tragiczieskij" w:
„Izbrannoje", Moskwa 1996
33 „Powiest' wriemiennych liet", Moskwa 1978
34 W. Rozanow, „Ważnyj istoriczieskij wopros",w: „Oboniatielnoje i osjazatielnoje otnoszenije
Jewriejew k krowi", Sankt-Petersburg 1914
35 Ibidem
36 Talmud. Traktat Zevachim, cyt. za: W. Rozanow, op. cit.
37 P. Florenskij, „Filosofia kulta", Bogoslowskije trudy" 17/1977
38 W. Rozanow, „W druguju ploskost'", W. Rozanow, op. cit.
JESIEŃ-2003
127
Teologia chrześcijańska musi być „skomplikowana".
Teologia jest studiowaniem życia nadprzyrodzonego,
tak, jak biologia jest studiowaniem życia naturalnego.
Domaganie się, by Teologia, Królowa Nauk, była pro­
sta, ma niewiele więcej sensu niż domaganie się, by
komórki były wypełnione jakąś bezkształtną galaretą,
a nie tymi wszystkimi chromosomami, rybosomami
i mitochondriami.
FELIETONY
METAFIZYCZNE
MARK
P.
SHEA
Przy łamaniu chleba
Pewna moja znajoma d o z n a ł a kiedyś amnezji. P e w n e g o ranka, jej otoczenie
nagle zaczęło wyglądać dziwnie i odkryła, że nie m o ż e r o z p o z n a ć swojego
d o m u lub p r z y p o m n i e ć sobie, gdzie mieszka. Sięgając niezgrabnie po tele­
fon, p r ó b o w a ł a rozpaczliwie wezwać kogoś na p o m o c . J e d n a k jakkolwiek by
128
FRONDA
30
próbowała, nie mogła p r z y p o m n i e ć sobie n a w e t n u m e r u telefonu do swojej
najlepszej przyjaciółki.
W tym m o m e n c i e stało się coś niezwykłego: P o d n o s z ą c s ł u c h a w k ę od­
kryła, że jej ręka wiedziała, jaki n u m e r wybić, chociaż jej m ó z g nie potrafił go
zwerbalizować. Tak więc połączyła się ze swoją przyjaciółką i u d a ł o się jej
uzyskać p o m o c .
Czasami myślę o tej historii, kiedy ludzie m ó w i ą o obrzędzie lub liturgii
jako o p o z b a w i o n y m znaczenia zachowywaniu p o z o r ó w . Gdyż wielu ludzi
w naszej k u l t u r z e ma tendencję do zrównywania „ r o z u m i e n i a " (szczególnie
rzeczy religijnych) jedynie i wyłącznie ze zdolnością werbalnej artykulacji
p e w n e g o zestawu pojęć i uczuć. Pogląd jest to taki, że jeśli ktoś nie potrafi
szczerze p o d a ć krok po kroku opisu swojej relacji z P a n e m , to ta relacja jest
podejrzana. Stąd katolicy (którzy często nie są zbyt wygadani na t e m a t swo­
jej wiary i którzy notorycznie robią tę s a m ą rzecz dzień po dniu, tydzień po
tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku) często są g ł ó w n y m i podejrzany­
mi, jako członkowie grupy wybranych sztywniaków - d u c h o w o m a r t w y c h
obrzędowców, którzy zachowują formę ewangelii, pozostając w t y m s a m y m
czasie k o m p l e t n i e „ n i e p r z e m a k a l n y m i " na jej rzeczywistość. Te wszystkie
znaki krzyża. To całe w s t a w a n i e i klękanie. Te wszystkie „ s z a b l o n o w e zwro­
ty". Gdzie jest prawdziwa znajomość P a n a w takich rytuałach?
O d p o w i e d ź ortodoksyjnego katolika: w naszych ciałach, nie tylko w na­
szych
głowach,
tak p o
p r o s t u jak w s p o m n i a n a wyżej
kobieta miała
znajomość n u m e r u telefonu swojej przyjaciółki z a r ó w n o w swej ręce, jak
i w głowie.
Jest to dziwny pogląd dla naszej współczesnej kultury, ale jest to pogląd
biblijny. Rozważ na początek sposób, w jaki biblijni pisarze używają słowa
„znać". Dla nich „znajomość" o s ó b (a w szczególności Pana) zawsze ma cha­
rakter z a r ó w n o cielesny, jak i duchowy. P o m i ę d z y m ę ż e m i żoną, na przykład,
biblijny sens słowa „ z n a ć " ma wyraźnie konotacje s e k s u a l n e : „ A d a m p o t y m
poznał żonę swoje"
(Rdz 4,1). P o d o b n i e dla pisarzy Starego T e s t a m e n t u
„znajomość" Tory oznacza więcej niż tylko jej werbalizację. Obejmuje o n a
najprzeróżniejsze akty cielesnych obrzędów, przeznaczonych na to, by uczy­
nić Prawo nie tylko częścią czyjegoś myślenia, ale częścią czyjejś całej istoty,
cielesnej i d u c h o w e j . Stąd Księga P o w t ó r z o n e g o Prawa nakazuje w i e r n y m
Izraela: „Przywiążesz je [Boże przykazania] do twojej ręki jako znak. N i e c h
JESIEŃ-2003
129
o n e ci będą o z d o b ą przed o c z a m i " (Pwt 6,8) - przykazanie p o t r a k t o w a n e d o ­
słownie przez z a s t o s o w a n i e filakterii. P o d o b n i e Stary T e s t a m e n t jest z d o m i ­
n o w a n y przez o g r o m n ą ilość przypisanych o b r z ę d ó w cielesnych, służących
p r a w i d ł o w e m u uwielbieniu Boga: obrzęd, który w s p o s ó b jasny skierowany
do całej naszej istoty, a nie tylko po p r o s t u do naszych głów lub d u s z . Kult,
w myśleniu s t a r o t e s t a m e n t o w e g o Żyda obejmuje działanie, p o s ł u s z e ń s t w o ,
czynienie - nie tylko słowa.
Ale my nie żyjemy p o d Starym Przymierzem. N i e j e s t e ś m y już, p o w i a d a
św. Paweł, pod P r a w e m . To prawda. Ale wciąż j e s t e ś m y l u d ź m i , a przez to
wciąż istotami cielesnymi. To dlatego J e z u s nie wzywa nas, byśmy byli „wol­
n i " od obrzędu i liturgii, tylko wolni od obciążenia przypuszczeniem, że ob­
rzęd m o ż e n a m kupić m i ł o ś ć Boga. Jak s a m m ó w i , m a m y uwielbiać Boga, nie
tylko słownie, ale „całym s w o i m sercem, całą swoją duszą, całym s w o i m
u m y s ł e m i całą swoją m o c ą " . A to jest z a k o r z e n i o n e w samej istocie N o w e ­
go T e s t a m e n t u - gdyż, kiedy Bóg objawił n a m siebie, nie tylko m ó w i ł albo
przekazał p e w n e s ł o w n e koncepty. Słowo nie stało się s ł o w e m , Słowo s t a ł o
się ciałem.
W a r t o zwrócić na to uwagę, p o n i e w a ż w s p ó ł c z e s n o ś ć bez przerwy przy­
ucza nas myśleć o Jezusie p r z e d e w s z y s t k i m jako nauczycielu i myśleć
0 uczeniu p r z e d e wszystkim jako „przekazywaniu pojęć". Z p e w n o ś c i ą J e z u s
nauczał. Kazanie na Górze, przypowieści, dysputy są w całości w e r b a l n ą ar­
tykulacją Bożego objawienia i zaczynają k a p ł a ń s t w o C h r y s t u s a tak jak Litur­
gia Słowa zaczyna k a p ł a ń s t w o Mszy. Jego słowa są dla n a s i s t o t n e , a prze­
trwają n i e b o i ziemię. Ale Jego słowa, a w szczególności słowa na k o ń c u Jego
życia nie są k o ń c e m s a m y m w sobie. Wskazują na straszny gest Jego śmierci
1 zmartwychwstania: gest, który wykracza poza słowa, jest głębszy niż słowa,
niedotykalny przez słowa. Stąd o s t a t n i czyn d o k o n a n y w obecności Jego
uczniów (a tym s a m y m rzecz, która rozpoczyna Jego M ę k ę ) , nie jest poucza­
niem, ale gestem. I to gestem, który wskazuje nie na pojęcie, ale na cielesny
fakt, jakim jest Jego ciało u k r z y ż o w a n e za n a s : wziął chleb, p o ł a m a ł go i dał
uczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie, to jest ciało m o j e " .
To objawienie przez ciało - przez gest - jest s p o s o b e m , w jaki Zmartwych­
wstały C h r y s t u s objawia również siebie s a m e g o . Uczniowie na d r o d z e do
E m a u s rozmawiali i rozmawiali z J e z u s e m . Usłyszeli d u ż ą ilość werbalnie
wyartykułowanej ewangelii z u s t s a m e g o Syna Bożego. N i e żeby t a k a m o w a
f
JQ
FRONDA
30
była bezowocna. Czuli, że serca w nich pałały. Ale doszli do poznania Go tyl­
ko przez Jego gest - p o n o w n i e przy ł a m a n i u chleba (Łk 24,30-31). Było to,
jak cała wiedza biblijna, swego rodzaju cielesne s p o t k a n i e z Prawdą, a nie tyl­
ko u m y s ł o w e z r o z u m i e n i e . To w ł a ś n i e w t e n sposób, a nie tylko przez zapa­
miętanie Jego słów, poznajemy G o . I to w ł a ś n i e w t e n s p o s ó b , a nie tylko
przez głoszenie Jego słów, Kościół przez wieki Go n a ś l a d o w a ł . N i e tylko p o ­
wtarzamy Jego słowa, p o w t a r z a m y również Jego gesty, biorąc chleb, składa­
jąc dziękczynienie, łamiąc go i dzieląc z Jego uczniami.
Jest to p o w ó d wszystkich z n a k ó w krzyża, pochyleń, s k ł o n ó w głowy, klę­
kania, w z n o s z e n i a rąk, g e s t ó w responsoryjnych, namaszczenia, przekazywa­
nia pozdrowień, o b r z ę d ó w i rytów. Uczymy się nie tylko głową, ale także na­
szymi
ramionami
i nogami, jak być takim, jak O n .
O t r z y m u j e m y od
Chrystusa nie tylko pojęcia, ale życie. A życie dla N i e g o (i dla nas) jest rze­
czą cielesną.
Czy wobec tego słowa są bezużyteczne? Z p e w n o ś c i ą nie. „Głoście sło­
w o " - m ó w i św. Paweł. I naśladuje tylko swojego Mistrza, który nauczał
w całej Ziemi Świętej. To dlatego p o ł o w a Mszy jest p o ś w i ę c o n a Liturgii Sło­
wa. Ale ewangelia, która składa się tylko ze słów i jest s k i e r o w a n a tylko do
naszych głów, nie jest ewangelią Słowa, k t ó r e stało się ciałem. Potrzebujemy
pełni daru, który dał n a m Bóg - daru, który objawił się nie tylko w słowach,
ale także przy ł a m a n i u chleba.
Łazarz i bogacz
Niektórzy ludzie m ó w i ą o piekle jako czymś, co m o ż e spaść na ciebie - jak
sejf z okna na trzecim piętrze. Idziesz sobie, jesteś m i ł ą o s o b ą i b u m ! Idziesz
do piekła!
„Opuściłem dzisiaj rano mszę, ponieważ zaspałem, a p o t e m m u s i a ł e m iść
do pracy. Czy pójdę do piekła?" „Czy taki a taki pójdzie do piekła, ponieważ
JESIEŃ 2003
-|31
nigdy nie słyszał Ewangelii?" „A co, jeśli nie b ę d ę czegoś p a m i ę t a ł przy spo­
wiedzi? Czy Bóg osądzi m n i e bardziej s u r o w o ? " Te i p o d o b n e pytania niepo­
koją wielu ludzi. Chrześcijańska teologia, p o z a i n n y m i sprawami, zajmuje się
zwalczaniem takich poglądów b a r d z o p r o s t y m s t w i e r d z e n i e m : nikt nie idzie
do piekła przypadkiem.
Piekło jest wyborem, wyborem u m y ś l n y m i p o d t r z y m y w a n y m , by odrzu­
cić łaskę. Z a r ó w n o A m o s , jak i J e z u s wskazują na to w dzisiejszym czytaniu.
A m o s atakuje ludzi, którzy wybrali, dzień po dniu, rok po roku, i g n o r o w a n i e
w y r z u t ó w sumienia. Przychodzi on - jak w e d ł u g S a m u e l a J o h n s o n a , czynią
wszyscy prawdziwi nauczyciele etyki - nie by instruować, ale by p r z y p o m i ­
nać. A m o s nie mówi tym b e z d u s z n y m , t ł u s t y m , p o z b a w i o n y m serca b r u t a ­
lom w Izraelu czegoś, czego nigdy p r z e d t e m nie słyszeli. Mówi im coś, co
ignorowali od czasów szkółki niedzielnej. Kara, k t ó r ą im przepowiada, nie
jest przypadkiem. Jest logicznym r e z u l t a t e m a k u m u l o w a n i a ich wyborów.
Tę s a m ą kwestię p o r u s z a z jeszcze większą m o c ą n a w e t nasz P a n w przy­
powieści o Łazarzu i bogaczu. Bogacz, znalazłszy się w piekle po uporczy­
w y m ignorowaniu za życia Bożego w o ł a n i a do łaski (w osobie Łazarza, k t ó ­
ry siedział na zewnątrz u jego drzwi pokryty w r z o d a m i ) , robi coś dziwnego.
Prosi o to, by mu p o z w o l o n o pójść i ostrzec swoich braci. Ponieważ bogacz
jest w piekle (to znaczy w stanie k o m p l e t n e g o i t o t a l n e g o uwięzienia w so­
bie s a m y m ) , jego widoczna troska o własnych braci nie m o ż e być tym, na co
wygląda. Potępieni nie troszczą się o nikogo z wyjątkiem siebie samych.
A więc p o z o r n ą t r o s k ę bogacza o jego braci należy r o z u m i e ć jako po p r o s t u
jeszcze jeden sposób, by usprawiedliwiać siebie samego.
By to zrozumieć, m u s i m y tylko rozważyć odpowiedź, jaką A b r a h a m daje
bogaczowi. Jest to to, co z a n o t o w a l i ś m y wyżej: nikt nie idzie do piekła przy­
padkiem. A jeśli już k t o ś p o s t a n o w i i jest z d e t e r m i n o w a n y t a m iść, ż a d n e
specjalne efekty, takie jak d u c h zmarłego, nie n a w r ó c ą go z wybranej i upar­
cie pożądanej ścieżki. Nie, mają Mojżesza i p r o r o k ó w , niech ich słuchają (tak
jak p o w i n i e n e ś był i ty, bogaczu). Ich brak usprawiedliwienia jest tym sa­
m y m w przypadku bogacza. Wiedział, co robi.
W a ż n ą rzeczą jest, by wyjść poza tę historię (żeby nie zabrzmiało to tak,
że Jezus przychodzi, by potępić, a nie zbawić) i pamiętać, że jest to historia
wewnątrz historii.
Chociaż bogaczowi nie udaje się powrócić do życia
i ostrzec swoich braci, Opowiadający tę historię powrócił do życia. A zmar132
FRONDA
30
twych wstając, pokazał, że mówił p r o s t ą p r a w d ę : byli, są i zawsze będą tacy
w tym życiu, którzy nie uwierzą, choćby Ktoś p o w s t a ł z martwych. Ale to, te­
raz i wówczas, nie będzie przypadek, który na nich spadnie. To będzie wybór.
A więc nie daj się nabrać na zbijające z t r o p u gadanie o tym, jak to nie je­
steśmy odpowiedzialni za nasze wybory. J e z u s nie zostawił n a m tej furtki
otworem,
szczególnie
nam,
którzy zostaliśmy o b d a r z e n i
łaską c h r z t u
i wszystkim bogactwami Wiary. Nie j e s t e ś m y bezradni. M o ż e m y odpowie­
dzieć na łaskę i dostąpić zbawienia. Jest to nasz wybór.
Przerażające miłosierdzie
Czasami wydaje mi się, że najtrudniejszą do przyjęcia rzeczą dotyczącą
Ewangelii jest nie gniew Boga, ale Jego miłosierdzie. Myślę na przykład o tym,
jak parę lat t e m u seryjny m o r d e r c a dzieci, Wesley Allen Dodd,
stojąc
pod szubienicą w W a s h i n g t o n State, wyznawał swoją wiarę w J e z u s a i na­
dzieję na niebo. Świadkowie syczeli z pogardy. Jak w przypadku Jonasza, ja­
kaś ciemna s t r o n a naszego ja „słusznie gniewa się ś m i e r t e l n i e " na myśl, że
Bóg mógłby okazać miłosierdzie w o b e c naszych w r o g ó w (Jon 4,9).
Zadziwiająca jest ta lekcja z przypowieści o synu m a r n o t r a w n y m : ma być
ona pocieszeniem, ale szokującym pocieszeniem.
Kontekst przypowieści o synu m a r n o t r a w n y m jest w jakiś s p o s ó b daleki
od naszego doświadczenia. Nie czujemy już więcej obrzydzenia w s t o s u n k u
do tych kolorowych biblijnych postaci - „ p o b o r c ó w p o d a t k o w y c h i grzeszni­
ków". Żeby uchwycić sens rzeczy, m u s i m y z a m i a s t t e g o wyobrazić sobie Je­
zusa jadającego z wydawcami pornografii dziecięcej i h a n d l a r z a m i narkoty­
ków, by z r o z u m i e ć coś z odrazy, jaką p r o r o k o w a ł u swoich z i o m k ó w . „Ten
przyjmuje grzeszników i jada z n i m i " (Łk 15, 2 ) . W o d p o w i e d z i J e z u s o p o ­
wiada historię m ł o d s z e g o syna (częstego b o h a t e r a żydowskiej historii, jak
JESIEŃ-2003
133
Izaak, J a k u b i Józef), który jest n i k c z e m n y m c y m b a ł e m . Syn prosi o swój spa­
dek. Czytaj: m ó w i do swojego ojca - „Żałuję, że jeszcze nie u m a r ł e ś " . O p u s z ­
cza Ziemię Obiecaną. Czytaj: odwraca się plecami do swojego l u d u . W koń­
cu, szybko zaczyna szaleć z p o g a n k a m i i d o b r z e u s t a w i o n y m i p o ś r e d n i k a m i
w h a n d l u kokainą, stacza się po r ó w n i pochyłej, i kończy m a r z ą c o j e d z e n i u
dla świń, byle tylko n a p e ł n i ć swój żołądek. Czytaj: o d w r a c a się plecami do
Boga. W oczach chrześcijańskiej publiczności, m ł o d s z y syn jest definicją T o ­
talnego Nieudacznika, Który M o ż e W i n i ć Tylko Siebie Samego.
I, żebyśmy tutaj nie zapomnieli, że jego nawrócenie, s p o w o d o w a n e
p u s t y m żołądkiem, jest n i e z u p e ł n i e tak białe, jak śnieg. „Iluż to n a j e m n i k ó w
mojego ojca ma p o d d o s t a t k i e m c h l e b a ? " - pyta się. Ale jest to, jak p o d k r e ­
śla Jezus, prawdziwe o p a m i ę t a n i e się. I tak, n i e d o s k o n a l e żałując za grzechy,
ale szczerze pragnąc pojednania ze s w o i m Ojcem, wlecze się do d o m u , w ła­
chach, jak ustawiany przy d r o d z e strach na wróble, wyzuty z p e w n o ś c i sie­
bie, p o k o r n i e licząc na pracę przy czyszczeniu stajni.
T y m c z a s e m Ojciec, ograbiony, p o r z u c o n y i o d e p c h n i ę t y jak król Lear, nie
poddaje się gorzkim uczuciom. Przeciwnie, J e z u s o p o w i a d a n a m , że biegnie
do utraty tchu, by spotkać swojego syna, kiedy t e n jest jeszcze daleko. Syn,
mający nadzieję, że może d o s t a n i e legowisko z kozami, zostaje ubrany, dosta­
je rodzinny pierścień i jest fetowany w i d o w i s k o w ą ucztą!
Tym jednym
d r a m a t y c z n y m g e s t e m Ojciec czyni dla niego to, co Bóg uczynił dla Izraela
dawniej, w czasach Jozuego: „zrzuca h a ń b ę egipską"
0oz 5,9). B r u d n e
łachy zostają zrzucone i, jak m ó w i Paweł, staje się on „ n o w y m s t w o r z e n i e m "
(2 Kor 5,17). Miłosierdzie Boże jest hojne.
Zbyt hojne, w rzeczywistości, dla Starszego Brata. To on jest tym, który
pożyczył swój s a m o c h ó d m ł o d s z e m u i dostał go z p o w r o t e m z tajemniczą ry­
są na lakierze. To on jest tym, który odrzucił d o b r ą pracę, by zostać na far­
m i e i p o m ó c , kiedy jego brat nawiał z miasta. To on jest tym, który tak bar­
dzo starał się być dobry. Teraz jest g o t ó w w y b u c h n ą ć z p o w o d u d o z n a n e g o
rozczarowania. „ O t o tyle lat ci służę - wrzeszczy na swojego Ojca -i nigdy
nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale m n i e nie dałeś nigdy koźlęcia, że­
b y m się zabawił z przyjaciółmi." Zrobił wszystko, czego od niego oczekiwa­
no i wciąż nic, co zrobił, nie k u p i ł o mu miłości jego Ojca.
I ma rację. Nic nie może kupić tej m i ł o ś c i . . . p o n i e w a ż była o n a d a n a dar­
mo z a r ó w n o j e m u , jak i jego b r a t u . „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy
134
FRONDA
30
m n i e - m ó w i ojciec ze wzruszającą łagodnością - i w s z y s t k o moje do ciebie
należy." Starszy Brat z a m i a s t starać się zdobyć m i ł o ś ć swojego Ojca, m ó g ł b y
równie d o b r z e p r ó b o w a ć wywarzyć drzwi, które i tak już stały s z e r o k o
otwarte. W rzeczywistości to serce Starszego Brata jest z a m k n i ę t e . Ponieważ
miłość jest tą jedyną z wszystkich rzeczy, które Ojciec kiedykolwiek m u s i a ł
dać. A tą obdarza j e d n a k o w o z a r ó w n o dobrych, jak i złych. D o p ó k i Starszy
Syn nie powie „ t a k " o w e m u tak n i e w i a r y g o d n e m u miłosierdziu, n a w e t dla
cymbałów, nie wejdzie przez drzwi na uroczystość. Z a s t a n a w i a m się, co zro­
bi. Z a s t a n a w i a m się, co zrobimy ty i ja.
Pochwała klepania modlitw
Ktoś kiedyś powiedział, że Amerykanie darzą szacunkiem proroków, a nie księ­
ży. To znaczy, że wierzymy albo przynajmniej szanujemy niemal każde przesła­
nie religijne tak długo, jak długo osoba, od której je słyszymy, twierdzi, że opie­
ra je na niewysłowionym osobistym doświadczeniu Boga lub przynajmniej na
przekonaniu wyrastającym z prywatnej oceny sytuacji. Ale jeśli przyjdzie ktoś
przynosząc przesłanie oparte na czyimś innym autorytecie, skłonni jesteśmy do
podejrzeń i traktowania go z lekceważeniem. Prorok jest osobiście autentyczny.
Ksiądz, z drugiej strony, po prostu „trzyma się linii partii". Z podtekstu wyni­
ka tutaj, że prawdziwą duchowość m o ż n a odnaleźć tylko w spontanicznym wy­
buchu, płynącym z indywidualnego serca, a nie w przedstawieniu Tradycji.
To dlatego tak dziwnie p a t r z o n o na mojego przyjaciela T y m o t e u s z a . Je­
den z przyjaciół spytał go, co sądził o jakiejś kwestii w teologii i T y m o t e u s z
odpowiedział, że nie wie i że m u s i pójść do d o m u i sprawdzić to w katechi­
zmie. Powiedział swojemu przyjacielowi, że wierzy w to, co jest n a p i s a n e
w katechizmie.
Amerykanie uważają tego typu podejście za a b s u r d a l n e . Religia p o w i n n a
być w sercu, a nie w książce, nieprawdaż?
JESIEŃ-2003
135
Cóż, p o w i n n a . Ale to nie oznacza, że cokolwiek przyjdzie n a m do głowy
lub serca, m u s i koniecznie być S ł o w e m Bożym. C z a s a m i na przykład n a s z e
usiłowania, by modlić się s p o n t a n i c z n i e i głęboko, p r o w a d z ą n a s do czegoś,
co bardziej p r z y p o m i n a wyuczoną, m a ł o osobistą m o d l i t w ę . Jak w t y m żar­
cie rysunkowym, który kiedyś widziałem - pochyleni, oczy m o c n o zaciśnię­
te w żarliwym uniesieniu, m o d l i m y się: „O Panie, po p r o s t u n a p r a w d ę pra­
gnę, by po p r o s t u n a p r a w d ę się modlić, byś po p r o s t u n a p r a w d ę m n i e
dotknął, Panie, w taki specjalny s p o s ó b w ł a ś n i e teraz i byś po p r o s t u na­
p r a w d ę zabrał słowa «po prostu» i «naprawdę» z mojej m o d l i t w y " . Zapał nie
zawsze sprzyja głębi, głębia sprzyja głębi. A głębię m o ż n a , tak sądzę, osią­
gnąć nie przez p o r z u c e n i e modlitwy pamięciowej (co jest niemożliwe, gdyż
lubimy i potrzebujemy starych i znajomych rzeczy), ale przez n a u c z e n i e się
głębszej modlitwy pamięciowej.
Wydaje się to dziwne, d o p ó k i nie u ś w i a d o m i m y sobie, jak wychowujemy
nasze dzieci. Praktycznie ż a d n a z rzeczy, k t ó r e r o b i m y jako dorośli, nie wy­
daje się n a m s p o n t a n i c z n a i autentyczna, kiedy j e s t e ś m y dziećmi. Uczymy
się kultywować cywilizowane zwyczaje w m o w i e , higienie i w towarzyskich
k o n t a k t a c h przez n a r z u c o n e n a m z a p a m i ę t y w a n i e („Powiedz «dziękuję»,
skarbie." „Twój n o s e k jest mokry. W y d m u c h a j n o s e k . " „Zakryj usta, kiedy
ziewasz, kochanie.") aż stają się częścią n a s . W t e n w ł a ś n i e s p o s ó b nauczyli­
śmy się czytać. W t e n w ł a ś n i e s p o s ó b nauczyliśmy się pisać. W t e n w ł a ś n i e
sposób nauczyliśmy się być k o m p e t e n t n y m i dorosłymi, a nie po p r o s t u wy­
sokimi n a m e t r osiemdziesiąt pięciolatkami.
W t e n s a m s p o s ó b „ p u s t e " p a m i ę c i o w e m o d l i t w y mogą, przez zdyscypli­
n o w a n e powtarzanie, przestać być „ n i e a u t e n t y c z n e " i stać się częścią naszej
duchowej natury. Jest to d o k ł a d n i e część u z a s a d n i e n i a dla liturgii, w której
dobrowolnie zostawiamy na boku to, jak m a m y o c h o t ę o d p o w i a d a ć Bogu,
i po p r o s t u przyłączamy się do modlitwy, k t ó r ą całe Ciało Chrystusa, prowa­
d z o n e przez D u c h a Świętego ofiaruje w czasie Eucharystii. Stoimy, klęczy­
my, m o d l i m y się i oddajemy cześć, chwałę i uwielbienie, nie dlatego, że ta­
ką m a m y ochotę, ale dlatego, że jest to „ s ł u s z n e i z b a w i e n n e , abyśmy zawsze
i wszędzie Tobie składali dziękczynienie przez n a s z e g o P a n a J e z u s a Chrystu­
sa". A kiedy tak czynimy, odkrywamy, że n a b y w a m y s ł o w n i c t w a i zwyczaju
patrzenia, których nigdy byśmy nie odkryli, gdybyśmy byli z m u s z e n i polegać
na naszych własnych s k r o m n y c h środkach. Odkrywamy, że „ p a p u z i a modli-
136
FRONDA
30
t w a " i „zachowywanie p o z o r ó w " o b d a r o w u j ą n a s w i d o k i e m świata, który
jest d u ż o starszy, głębszy i bogatszy niż nasza w ł a s n a o g r a n i c z o n a perspek­
tywa pozwoliłaby n a m kiedykolwiek dostrzec. Z wdzięcznością o d k r y w a m y
prawdę średniowiecznego przysłowia, k t ó r e powiada, że „jeśli w i d z i m y dalej
niż nasi przodkowie, to dlatego, że s t o i m y na b a r k a c h o l b r z y m ó w " .
W obronie teologii
„No, n o ! - powiedział mój przyjaciel spoglądając znad c z a s o p i s m a n a u k o w e ­
go. - Czy wiedziałeś, że D N A jest zwinięte w każdym jądrze k o m ó r k o w y m
twojego ciała w b a r d z o precyzyjny i funkcjonalny sposób? Piszą tutaj, że wy­
gląda to tak, jakby 30 mil pajęczej nici zostało d o k ł a d n i e zwinięte w p e s t c e
czereśni!"
Też myślę, że tego typu rzeczy są zdumiewające. Ale co u d e r z a m n i e ja­
ko rzecz ś m i e s z n a to to, że t e n s a m przyjaciel, który po p r o s t u uwielbia czy­
tać o tego typu sprawach w c z a s o p i s m a c h naukowych, nie robi sobie nic
z lekceważenia teologii jako b ł a h o s t k i typu „aniołowie na główce szpilki".
Powiadają, że religia p o w i n n a być prosta, n i e s k o m p l i k o w a n a . Powiadają tak,
ponieważ współcześni wyobrażają sobie p r a w d ę religijną jako z w i e w n ą spe­
kulację, nie związaną z „ p r a w d z i w y m życiem", na k t ó r ą ktoś nabrał g r u p k ę
ludzi. To dlatego myślimy, że chrześcijaństwo m o g ł o b y być p r o s t s z e , gdyby
tylko „Kościół" tak zechciał, ale nigdy nie w y o b r a ż a m y sobie, że D N A m o ­
głoby być prostsze, gdyby tylko „ N a u k o w c y " tak zechcieli. Wiemy, że N a u k a
jest ograniczona do opisu tego, co rzeczywiście istnieje, nie tego, co n a u k o w ­
cy chcieliby, żeby istniało. Ale jakoś zapomnieliśmy, że Teologia jest zobowią­
zana do tego s a m e g o .
Chrześcijaństwo nie jest czymś, co ktoś sobie wymyślił. Zaczęło się nie
od filozoficznych spekulacji na t e m a t a n i o ł ó w i szpilek, ale od p r a w d z i w e g o
JESIEŃ2003
137
wydarzenia, które w a l n ę ł o grupkę ludzi m i ę d z y oczy i p o z o s t a w i ł o z d u m i o ­
nych i pytających się: „Co to było?" T y m w y d a r z e n i e m było życie, nauczanie,
śmierć, z m a r t w y c h w s t a n i e i w n i e b o w s t ą p i e n i e Jezusa. A J e z u s przyszedł nie
po to, byśmy mogli mieć Teorię Większej Obfitości, ale, by przynieść Króle­
stwo Boże z tak przerażająco rzeczywistą mocą, że więcej niż tylko w j e d n y m
przypadku był grzecznie p r o s z o n y o o p u s z c z e n i e posiadłości. Sami a p o s t o ł o ­
wie z początku nie b a r d z o wiedzieli, co o tym myśleć. Ale J e z u s z m u s i ł ich,
by stanęli twarzą w twarz nie z jakąś abstrakcją, ale z N i m s a m y m .
„Za kogo m n i e u w a ż a c i e ? " - spytał ich. O b g a d a n o r ó ż n e teorie. Jere­
miasz? Jan Chrzciciel, który powrócił z m a r t w y c h ? Ż a d n a z nich nie pasowa­
ła do posiadanych danych, dopóki nie odezwał się Piotr i zaoferował nie t e o ­
rię, ale rzeczywistość. „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga ż y w e g o " - powiedział.
Miał rację. I on, i miliard albo coś k o ł o t e g o chrześcijan po n i m poświę­
ciło się j e d n e m u m o n u m e n t a l n e m u b a d a n i u o g r o m u zwiniętego w te sześć
słów, d o k ł a d n i e tak, jak biologia m o l e k u l a r n a jest b a d a n i e m o g r o m u zręcz­
nie zwiniętego w jądrze k o m ó r k o w y m . Cały sens życia, Eucharystia, n a u k a
o Trójcy Świętej, godność i przeznaczenie osoby ludzkiej, i zbawienie świata
są zwinięte i s k o m p r e s o w a n e w słowach Piotra.
To dlatego teologia chrześcijańska m u s i być „ s k o m p l i k o w a n a " . Teologia
jest s t u d i o w a n i e m życia n a d p r z y r o d z o n e g o , tak jak biologia jest studiowa­
n i e m życia n a t u r a l n e g o . D o m a g a n i e się, by Teologia, Królowa N a u k , była
prosta, ma niewiele więcej s e n s u niż d o m a g a n i e się, by k o m ó r k i były wypeł­
n i o n e jakąś b e z k s z t a ł t n ą galaretą, a nie tymi wszystkimi c h r o m o s o m a m i , ry­
b o s o m a m i i m i t o c h o n d r i a m i . Ani nie robimy sobie też przysługi, pozbawia­
jąc się czystego z d u m i e n i a i ludzkiej godności, k t ó r a do n a s należy jako
zadanie teologii. Myślisz, że k o m ó r k a jest super? P o w i n i e n e ś s p o t k a ć Tego,
który j ą wynalazł! J e s t e ś z d u m i o n y r o z m i a r e m wszechświata? T o p e s t k a
w p o r ó w n a n i u z Bogiem! Myślisz, że poszukiwacze przygód, którzy badali
ziemię, byli interesujący? Spróbuj przygody b a d a n i a nieba! Badanie takich
rzeczy, powiada Księga Przysłów, jest „chwałą k r ó l ó w " .
Ale najbardziej zdumiewające ze wszystkiego jest to, że t e n s a m Bóg zwi­
nął swoje boskie życie w czymś mniejszym niż p e s t k a wiśni, czymś n a w e t
mniejszym niż ziarnko gorczycy.
Umieścił je w sercu grzesznych ludzi, takich jak ty i ja i obiecał, że będzie
rosło, aż wypełni n i e b o i ziemię.
138
FRONDA
30
Osobista w i a r a
Żałuję, że nie dostaję p a r u c e n t ó w za każdym razem, kiedy słyszę, jak mój
przyjaciel m ó w i : „Myślę, że wiara jest sprawą osobistą. Sądzę, że n i e powin­
niśmy narzucać i n n y m naszej wiary." Kiedy pytam, co w rzeczywistości ozna­
cza narzucanie innym naszej wiary, o d p o w i e d ź z reguły s p r o w a d z a się do stwier­
dzenia: „Mówienie o naszej wierze w jakikolwiek s p o s ó b " . Myśl, k t ó r a stoi za
tym poglądem, jest taka, że osobisty oznacza subiektywny, prywatny, ezoteryczny
i skierowany do wewnątrz.
Sam w to wierzyłem, kiedy byłem n a s t o l a t k i e m . D o ś w i a d c z e n i a „ d u c h o ­
w e " - m y ś l a ł e m - to coś takiego, co w i n n o się n a m przytrafiać, kiedy osią­
gnęliśmy jakiś specjalny rodzaj świadomości, jakieś plateau kontemplacji,
które jest w z b r o n i o n e dla reszty n i e m y t e g o s t a d a ludzkiego, jakiś s t a n mi­
stycznego olśnienia niemożliwego do przekazania m o t ł o c h o w i . Aczkolwiek
kiedy d o r o s ł e m (i szczególnie kiedy lepiej z r o z u m i a ł e m wiarę katolicką) na­
uczyłem się czegoś, co p o w i n i e n e m był wiedzieć przez cały czas.
O s o b i s t e sprawy nie są prywatne, o s o b i s t e sprawy są powszechne.
Kiedy tak naprawdę czujemy najgłębsze p o r u s z e n i a naszych serc? D o k ł a d ­
nie wtedy, kiedy okazuje się, że jesteśmy powiązani z drugą istotą ludzką
przez jakieś doświadczenie, które jest zupełnie powszechne. W s p ó l n y posiłek,
opłakiwanie zmarłego przyjaciela, opowiadanie dowcipu, cieszenie się książką
lub filmem, które oboje n a m i ę t n i e pokochaliśmy, poczucie dumy, kiedy nasze
dzieci wyrastają na dobrych chłopców i dziewczyny, oglądanie w s c h o d u słoń­
ca, radość z pierwszego śniegu. To są te rzeczy, które o d c z u w a m y najgłębiej
i najbardziej osobiście. I nie są one rzeczami rzadkimi lub ezoterycznymi, zna­
nymi tylko wybranym, ale rzeczami powszechnymi, dzielonymi przez wszyst­
kich. To właśnie wtedy, kiedy spotykamy i n n ą osobę, k t ó r a pokochała i prze­
żyła (i doceniła!) tego typu rzeczy w jej c o d z i e n n y m człowieczeństwie, coś
JESIEŃ-2003
139
w nas raduje się i krzyczy: „Ty też? Myślałem, że j e s t e m j e d y n y ! " Kiedy spo­
tykamy coś, co jest uniwersalne, s p o t y k a m y coś, co jest najbardziej osobiste,
i jesteśmy p r o w a d z e n i nie na jakiś izolowany szczyt mistycyzmu, ale na sze­
roką r ó w n i n ę rodziny ludzkiej.
Nie jest to żaden przypadek i jest to p r a w d z i w e „w każdym calu". Co
sprawia, że wielki nauczyciel d u c h o w y jest wielki? Czy to, że on lub o n a m ó ­
wią n a m coś, czego nigdy p r z e d t e m nie słyszeliśmy, lub że p r o w a d z ą n a s do
ukrytych jaskiń mistycznej, mądrości przeznaczonych tylko dla wtajemniczo­
nych? Przeciwnie, wielcy nauczyciele d u c h o w i bardziej n a m przypominają niż
nas instruują. Stąd Mojżesz powiada: „Nie m ó w w sercu swoim: Któż zdoła
wstąpić do nieba?... albo: Któż zstąpi do O t c h ł a n i ? . . . Słowo to jest blisko cie­
bie, na twoich ustach i w sercu t w o i m " (Rz 10,6-8; por. Pwt 30,12-14). Po­
d o b n i e Izajasz chwyta Izrael i potrząsa n i m , mówiąc: „Czy nie wiecie tego?
Czyście nie słyszeli? Czy w a m nie g ł o s z o n o od p o c z ą t k u ? " (Iz 40, 2 1 ) . M ó ­
wiąc krótko, to nie jest prywatne. Każdy z n a te rzeczy.
To dlatego kiedy bogaty m ł o d z i e n i e c w o ł a : „Co m a m czynić, by osiągnąć
życie wieczne?", nasz Pan również nie m ó w i mu nic n o w e g o : czyń, co powie­
dział Mojżesz. Kochaj twojego bliźniego. M ó w p r a w d ę . To co zwykle. J e z u s
nie wysyła go na szarlatańską misję w p o s z u k i w a n i u p o p r z e s t a w i a n y c h engramów, ale odsyła w p r o s t z p o w r o t e m do tych p o w s z e c h n y c h rzeczy, któ­
rych nauczył się na kolanach m a t k i .
Ale bogaty m ł o d z i e n i e c nie mógł tego przyjąć. Najwidoczniej p o s z u k i w a ł
m o d n e g o k u r s u p o w r o t u do przeszłego życia lub cokolwiek t a m Shirley MacLaine jego czasów m i a ł a do sprzedania, ponieważ kiedy J e z u s sprawdził go
nieefektownym, b a n a l n y m s t w i e r d z e n i e m , że miał za d u ż o forsy, stanął jak
wryty. Jego bogactwo było jego prywatną sprawą, p o d o b n i e jak chciał, by był
nią Bóg. I tak odszedł s m u t n y - nici z d u c h o w e g o dreszczyku. Ż a d n e g o ob­
jawienia p r z e z n a c z o n e g o dla bogatych i sławnych. O k a z a ł o się, że t e n przy­
puszczalny Mesjasz był po p r o s t u jeszcze j e d n y m wiejskim stolarzem, mar­
twiącym się o pieniądze, g ł o ś n o pokrzykującym. Jakie to p o s p o l i t e !
Wiejski stolarz, ze swojej strony, poszedł i n n ą drogą - i w k o ń c u p o w s t a ł
z martwych i został ogłoszony Królem Królów i P a n e m P a n ó w .
Jest to dziwna właściwość Boskiego objawienia - jest o n o ukryte w wi­
docznym miejscu. Coś jak Słowo, k t ó r e stało się ciałem. Mógłbyś patrzeć na
Niego i zależnie od tego, czy wybrałbyś oczy do patrzenia, czy też nie, mógłbyś
140
FRONDA
30
dostrzec stolarza albo Wcieloną D r u g ą O s o b ę Trójcy Świętej. W s z y s t k o
zależy od tego, czy wierzysz, że Bóg jest tak wątły, że m o ż e objawić siebie
tylko wrażliwym l u d z i o m w prywatnych transach, czy też tak potężny, że
pozwala się ukrzyżować w jasny dzień i wznieść do góry, by cały świat m ó g ł
go dostrzec.
Oszukać w y r o c z n i ę
Jednym z najbardziej p o p u l a r n y c h o p o w i a d a ń na świecie jest o p o w i a d a n i e
pt. „Oszukać wyrocznię". Pomysł jest taki, że N i e b o wyrokuje o losie bo­
hatera i nic nie jest w s t a n i e tego zmienić. Bohater lub m o ż e rodzice b o h a t e ­
ra, lub jego o p i e k u n o w i e , jeśli nasz b o h a t e r jest dzieckiem, próbuje n a s t ę p ­
nie oszukać wyrocznię, ukrywając go w dalekiej krainie albo sprzedając
w niewolę czy coś w tym stylu. Czyniąc tak, wprawiają w r u c h m e c h a n i z m
spełniania się proroctwa. I tak, w starożytnej Grecji, p r z e z n a c z e n i e m Edypa
jest zabicie swojego ojca i poślubienie swojej m a t k i . W s t a r o ż y t n y m Izraelu
przeznaczeniem Józefa jest w ł a d z a n a d swoimi braćmi i ojcem. O p i e k u n o w i e
Edypa i bracia Józefa m o z o l ą się, by u d a r e m n i ć p r z e p o w i e d n i e swoich
wyroczni, ale każdy krok, który czynią, jest j e d n y m więcej k r o k i e m ku ich
realizacji.
Jest szczególne, że to p o g a ń s k i e o p o w i a d a n i e opisuje n i e b o w p o n u r e j
konspiracji przeciwko człowiekowi. Bogowie wycinają Edypowi n u m e r , który
sprowadza się do dość p o n u r e g o dowcipu. W przeciwieństwie do historii
Józefa, która jest p r z e d e w s z y s t k i m radosna. Wybierając Józefa, Bóg „konspir o w a ł " tutaj, by ocalić wszystkich od śmierci głodowej. To bracia Józefa
zmawiają się i spiskują. Bóg po p r o s t u przyjmuje to całe spiskowanie i „ska­
zuje" każdego na pojednanie i radość, co jest p r a w d o p o d o b n i e najbar­
dziej uroczym z a k o ń c z e n i e m tej opowieści w całej przedchrześcijańskiej
starożytności.
JESIEŃ2003
|41
T e n pomysł pozytywnej wersji o p o w i a d a n i a „ O s z u k a ć w y r o c z n i ę " z n a n y
jest Łukaszowi, kiedy o p o w i a d a on historię Niedzieli Palmowej. O p o w i a d a ­
nie to rozpoczyna Historię Męki Pańskiej d o k ł a d n i e w taki sposób, jak p r o ­
cesja na wejście rozpoczyna Mszę, i z t e g o s a m e g o p o w o d u . Jest to przypo­
m n i e n i e , że całe cierpienie i ofiara, k t ó r e mają nastąpić, nie są z a k o ń c z e n i e m
opowiadania, ale ostatecznie częścią uroczystości w sali t r o n o w e j nieba. Ale
cierpienie będzie p r a w d z i w e i będzie s p o w o d o w a n e przez p r a w d z i w ą l u d z k ą
nienawiść i pragnienie, by oszukać s a m e wyrocznie Boga.
Tak więc faryzeusze zwracają Jezusowi uwagę, kiedy Jego uczniowie w o ­
łają „ H o s a n n a " : „Nauczycielu, zabroń tego. s w o i m u c z n i o m ! " Ale wyrocznia
m ó w i : „ P o w i a d a m w a m : Jeśli ci umilkną, k a m i e n i e w o ł a ć b ę d ą ! " Cała pozo­
stała część Historii Męki Pańskiej zapisuje to, co się dzieje, kiedy w r o g o w i e
Jezusa próbują oszukać tę wyrocznię; wyrocznię, k t ó r a - jak pokazuje reszta
czytań z Niedzieli Palmowej - tkwi k o r z e n i a m i w wielu ciemnych i dziwnych
słowach z Tradycji Izraela. Kościół, oprócz radości, której chce, byśmy d o ­
świadczyli śpiewając „ H o s a n n a " , pragnie również, byśmy poczuli cały ciężar
„godziny", która w k r ó t c e s p a d n i e n a Jezusa, jak u d e r z e n i e p o t ę ż n e g o m ł o t a .
I tak czytamy więc Psalm 22, który wciąż wywołuje dreszcze, jako że p r o r o ­
kuje przeznaczenie Mesjasza: „Przebodli ręce i nogi moje, policzyć m o g ę
wszystkie moje kości". Jest to chwila, do której p r o w a d z i ł a cała h i s t o r i a czło­
wieka, chwila zdrady, spisku, n i e p r z e n i k n i o n e j ciemności i śmierci. Wszyst­
kie, dotąd będące w konflikcie, siły na świecie, W ł a d z e i Zwierzchności
w p o z b a w i o n y m nieba Religijnym Establishmencie, P a ń s t w o , T ł u m , Zdra­
dzieccy Przyjaciele, Tchórzliwi Naśladowcy - jednają się w tej jednej m r o ż ą ­
cej chwili, próbując oszukać wyrocznię.
Sanhedryn ma najbardziej szczere podejście do o s z u k a n i a wyroczni: za­
bić wyrocznię. Ale inni również próbują o s z u k a ć wyrocznię. Piotr sprzeciwia
się wyroczni, kiedy Ta prorokuje jego zaparcie się - po czym idzie spełnić te
słowa. Piłat (którego ż o n a ma proroczy sen, będący o s t r z e ż e n i e m w sprawie
Jezusa) próbuje wydać Go H e r o d o w i . I Piłat przekonuje się, że nie jest ł a t w o
oszukać wyrocznię. Zaiste, z wszystkich postaci tej przejmującej historii tyl­
ko j e d n a z r o z u m i a ł a p r a w d ę o próbie o s z u k a n i a wyroczni. Modli się O n :
„Ojcze, nie moja wola, lecz Twoja niech się s t a n i e " . Czyniąc tak, p r z e m i e n i a
„przeznaczenie" w b ł o g o s ł a w i e ń s t w o . Tak jak p r o r o k o w a ł o N i m Izajasz,
nie b u n t o w a ł się, nie odwrócił plecami. P o d d a ł swoje plecy tym, którzy
142
FRONDA
30
Go bili, swoje policzki tym, którzy targali Go za b r o d ę . J e z u s nie p r ó b o w a ł
oszukać wyroczni Izraela, ale z a m i a s t tego, jak p o w i a d a Paweł, „uniżył same­
go siebie, stawszy się p o s ł u s z n y m aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej"
.1 tak, kiedy Jego wrogowie u r u c h o m i l i wszystkie swoje p r z e m y ś l n e p u ­
łapki,
przechytrzyli
Niebo,
oszukali
wyrocznię
i
zamknęli
szczelnie
„ K ł a m c ę " w grobowcu, mogli w k o ń c u r a d o w a ć się, że Jego uczniowie mil­
czeli w żalu i szoku.
Do chwili, kiedy trzy dni później wielki kamień, który zakrywał Jego grób,
został odsunięty i zaczął wołać, jak przepowiedziała wyrocznia. I wciąż woła.
Zadawanie pytań
W 1996 roku Papież powiedział, że nie ma nic złego w myśleniu, że Bóg
mógłby użyć ewolucji, by stworzyć ciało pierwszych istot ludzkich. I n n y m i
słowy, powiedział, że katolicy mogą, jeśli tak im się p o d o b a , wierzyć, iż Bóg
uformował A d a m a z p r o c h u ziemi n a a a a a p r a w d ę w o o o o o l n o z a m i a s t b a r d z o
szybko. Ta b a n a l n a wolność katolickiego n a u c z a n i a (która była tylko e c h e m
encykliki Papieża Piusa XII Humani Generis i k t ó r a m o ż e być p r z e ś l e d z o n a
wstecz do czasów patrystycznych) została p o w i t a n a jako k o m p l e t n a rewolu­
cja teologiczna w Kościele, który, jak m e d i a zdają się sobie wyobrażać, zabra­
niał dotąd s a m e g o w s p o m i n a n i a Darwina. Papież - zostaliśmy p o i n f o r m o ­
wani, ostatecznie „ u z n a ł " możliwość, że ewolucja m o ż e być p r a w d ą . Dla
kogokolwiek mającego e l e m e n t a r n ą znajomość Wiary, było to r ó w n o z n a c z ­
ne stwierdzeniu, że Papież „przyznał", iż Ewangelie zostały u ł o ż o n e po grec­
ku a nie po angielsku. Olśniewająca informacja, a raczej brak nowych wiado­
mości!
Jakie jest t ł u m a c z e n i e tego dziwnego n i e p o r o z u m i e n i a w postrzeganiuWiary? Jest n i m milczące założenie, że m ó w m y co c h c e m y o n i e z m i e r n i e
długiej i r ó ż n o r o d n e j historii wsparcia Kościoła dla żywej myśli (wsparcia,
JESIEŃ-2003
143
które wydało umysły, począwszy od T o m a s z a z A k w i n u po Edytę Stein), ale
katolicy muszą mieć głęboko z a k o r z e n i o n y lęk p r z e d p y t a n i a m i . J e s t to p o ­
gląd, który mówi, że „wiara" oznacza przerażenie na myśl o zbyt g ł ę b o k i m
wejrzeniu w rzeczy, gdyż nasz kruchy Bóg m ó g ł b y wyparować w o k r u t n y m
świetle dociekliwych pytań.
A jednak n a w e t pobieżny rzut oka na N o w y T e s t a m e n t wyjawia, że Wia­
ra katolicka rodziła się pośród bardzo k o n k r e t n y c h i b a r d z o t r u d n y c h pytań.
Pytań bezczelnych, jak to Piotra: „ O t o my opuściliśmy wszystko i poszliśmy
za Tobą, cóż więc o t r z y m a m y ? " Pytań szczerych, jak to Maryi: „Jakże się to
stanie, skoro nie z n a m m ę ż a ? " Pytań sceptycznych, jak wątpliwości Zacharia­
sza, dotyczące poczęcia jego syna Jana Chrzciciela. Pytań niedowierzających:
„Jak On może n a m dać swoje ciało do spożycia?" Pytań podchwytliwych,
oskarżycielskich, jak: „Czy w o l n o płacić p o d a t e k Cezarowi, czy n i e ? "
Krótko mówiąc, jeśli Bóg obawia się pytań, to ma zabawny s p o s ó b oka­
zywania tego. Gdyż począwszy od czasów A b r a h a m a (którego najstarsze za­
pisane słowa w y m ó w i o n e do Boga są p y t a n i e m - Rdz 15,2) wybiera ludzi,
którzy nie robią nic innego, tylko zadają mu pytania i kłócą się z n i m . W b r e w
poglądom ludzi z prasy, że Bóg myśli o sobie jako o W i e l k i m i S t r a s z n y m Oz,
wygląda na to, że rzeczywistość
j a k i m ś s p o s o b e m jest z u p e ł n i e i n n a . Bóg
traktuje nas nie jako uniżonych, bezmyślnych niewolników, ale jako osoby.
A osoby zadają pytania. Chcą p o z n a ć rzeczy takie, jak to k i m są, skąd p o c h o ­
dzą, co p o w i n n i teraz robić, skoro tu są i d o k ą d zmierzają.
Ewangelia, daleka od ucinania tych pytań, o d p o w i a d a na nie. Mówi n a m ,
że jesteśmy s t w o r z e n i a m i uczynionymi na obraz Boży, ale k t ó r e z b u n t o w a ł y
się przeciwko Bogu. Mówi, że Bóg stał się człowiekiem, u m a r ł i p o w s t a ł po
to, by ocalić je od konsekwencji t e g o b u n t u . Mówi, że j e s t e ś m y tajemniczą
mieszaniną d u c h a i błota (i że j e s t e ś m y n i e z r ó w n o w a ż e n i , jeśli czynimy sie­
bie w całości d u c h a m i , jak wyznawcy N e w Age, lub w całości b ł o t e m , jak
ekstremalni ewolucjoniści). Mówi, że m u s i m y się przyłączyć do Boga-Człowieka, Jezusa, w Jego Ciele, Kościele, po to, by zagnieść Go jak ciasto w n a s z e
kości i w świat. I mówi, że jeśli tak uczynimy, to b ę d z i e m y z N i m na zawsze,
zaczynając od teraz.
To są konkretne odpowiedzi na konkretne pytania - najkonkretniejsze
pytania na świecie. Tak więc daleki od obawiania się ich, Ojciec Święty robi
wszystko, co m o ż e , by p r z e k o n a ć p a r ę z nas, nieśmiałych istot, byśmy p o m y -
144
FRONDA
30
śleli o rozważeniu ich pokrótce. Być może dlatego właśnie powtarza: „Nie
lękajcie się".
Żony niechaj b ę d ą p o d d a n e " ?
Nie tak d a w n o baptysta z P o ł u d n i a wzniecił nieco k u r z u w a m e r y k a ń s k i m
krajobrazie kulturalnym, traktując jako s ł o w o Boże Pawiowe n a w o ł y w a n i e
z Listu do Efezjan (5,22) , by żony „poddały się" lub „były p o d d a n e " s w y m
m ę ż o m . Ta j e d n a fraza, w y r w a n a k o m p l e t n i e z k o n t e k s t u przez a m e r y k a ń s k ą
prasę, została rozgłoszona jako jeszcze j e d e n d o w ó d na r z e k o m o n e a n d e r t a l ską p o s t a w ę chrześcijańskiej tradycji w o b e c kobiet.
Sprawa jest też taka, że fragment t e n jest t r u d n ą m o w ą , t r u d n ą z a r ó w n o
dla katolików, jak i baptystów, gdyż jest to również część naszej Biblii. Ale
nie jest t r u d n ą m o w ą ze względów, jakie n o r m a l n i e sobie wyobrażamy. J e s t
t r u d n ą m o w ą z e wzglądów wyrażonych przez M i s t r z a Pawła:
musimy
u m r z e ć po to, by żyć.
Jakie są powody, dla których ten tekst n o r m a l n i e u w a ż a m y za trudny? Uj­
mując to zwięźle, jesteśmy w zupełności przekonani, że Paweł tak naprawdę
miał na myśli to, że „Kobieta jest własnością, a Mężczyzna jest P a n e m . " Jest
to typowe, że następnie m ó w i m y coś w stylu: „To po p r o s t u żydowski szowi­
nizm Pawła, n o r m a l n y dla I stulecia, mącący czyste w o d y Ewangelii prostac­
kimi poglądami o hierarchii i męskiej dominacji". J e d n a k fakty są takie, że to
Paweł jest tym, który wyraźnie mówi, że w Chrystusie Jezusie nie ma Żyda
ani Greka, niewolnika ani wolnego, mężczyzny ani kobiety (Ga 3,28). Jeśli Pa­
weł próbuje tylko mechanicznie potwierdzić układ społeczny rejonu Morza
Śródziemnego z I wieku, to ma zabawny s p o s ó b okazywania tego.
A więc dobrze. Jeśli Paweł nie zakłada po p r o s t u , że Mężczyzna stoi wy­
żej od Kobiety, to o co mu chodzi? Kościół wierzy, że Paweł próbuje nauczać
JESIEŃ-2003
145
świat o radykalnie o d m i e n n y m p o r z ą d k u w związkach. Gdyż Paweł wyraźnie
daje do zrozumienia, że jego pogląd na Mężczyznę i Kobietę*jest zakorzenio­
ny nie we współczesnych mu poglądach o niższości Kobiety, ale w odwiecz­
nej prawdzie o wzajemnej, obdarzającej sobą miłości Trójcy Świętej i Bożej
pełnej poświęcenia miłości dla Jego Kościoła. Tak jak Kościół wierzy, że Oj­
ciec, Syn i D u c h Święty są a b s o l u t n i e r ó w n i w Boskiej godności, tak wierzy,
że Mężczyzna i Kobieta są a b s o l u t n i e r ó w n i w godności ludzkiej. Tak jak Ko­
ściół odróżnia O s o b y Boże, tak o d r ó ż n i a osoby w rodzinie ludzkiej. I tak jak
Kościół głosi w ł a s n ą ofiarę C h r y s t u s a U k r z y ż o w a n e g o za Jego Oblubienicę,
tak zachęca m ę ż ó w i żony, by wkroczyli w życie w z a j e m n e g o samo-ofiarowania się. Krótko mówiąc, kościelne r o z u m i e n i e m a ł ż e ń s t w a jest zakorze­
n i o n e w życiu Trójcy Świętej i w związku C h r y s t u s a z Jego Kościołem.
Implikacje takiego spojrzenia na m a ł ż e ń s t w o są głębokie. Przede wszyst­
kim oznacza to, że Księga Rodzaju zawiera b a r d z o przenikliwe w swej głębi
spostrzeżenie, kiedy m ó w i : „ n a obraz Boży go stworzył, stworzył m ę ż c z y z n ę
i n i e w i a s t ę " (Rdz 1,27). Ani s a m mężczyzna, ani s a m a kobieta nie wyobra­
żają w pełni życia Trójcy Świętej. To s a m o dotyczy Mężczyzny dominujące­
go nad Kobietą lub Kobiety dominującej n a d Mężczyzną. Gdyż jak Trójca
Święta jest o b o p ó l n ą miłością, tak r o d z i n a l u d z k a żyjąca i wzrastająca w mi­
łości jest właściwą tegoż Ikoną. Przy t a k i m spojrzeniu na r o d z i n ę współcze­
sne d o g m a t y egalitaryzmu, k t ó r e postrzegają mężczyzn i kobiety jako z zało­
żenia ze sobą konkurujących, nie mają ż a d n e g o sensu.
To dlatego jest sprawą n i e z m i e r n i e ważną, by czytać List do Efezjan 5,22
w kontekście Pawiowego spojrzenia na Chrystusa. Gdyż ani t e n fragment,
ani reszta jego zachęt dla p a r m a ł ż e ń s k i c h nie są z r o z u m i a ł e , jeśli są wyjęte
z k o n t e k s t u , jakim jest P a w ł o w e r o z u m i e n i e związku C h r y s t u s a i Kościoła.
Kobiece p o d d a n i e mężczyźnie jest nierozłącznie związane, w myśli Pawła nie
z jej s t a t u s e m jako własności, ale z jej godnością w C h r y s t u s i e i z powoła­
n i e m z a r ó w n o Mężczyzny, jak i Kobiety do w k r o c z e n i a w związek Miłości,
nie Dominacji. D o k ł a d n i e dlatego cały fragment o m a ł ż e ń s t w i e zaczyna się
w e z w a n i e m skierowanym zarówno do mężczyzny, jak i kobiety: „Bądźcie so­
bie wzajemnie p o d d a n i w bojaźni C h r y s t u s o w e j " (Ef 5,21). To dlatego rów­
nież dalej Paweł wzywa każdego m ę ż a : „miłujcie żony, bo i C h r y s t u s u m i ł o ­
wał Kościół". To wszystko, p o w i a d a Paweł, o d n o s i się, nie do jakiegoś
d o g m a t u , że kobieta nie jest człowiekiem, ani do poglądu, że mężczyzna jest
146
FRONDA
30
z n a t u r y wyższy, ani do ż a d n e g o w s p ó ł c z e s n e g o u p r z e d z e n i a . To o d n o s i się
„do C h r y s t u s a i do Kościoła". Jest to s a k r a m e n t : obraz i p r z e d s m a k C h r y s t u ­
sa Ukrzyżowanego i Jego Oblubienicy. N i e jest to p r z y z n a n i e Mężczyźnie
prawa do bycia
świnią, lecz do bycia, jeśli to konieczne, b a r a n k i e m prowa­
d z o n y m na rzeź z miłości do jego U k o c h a n e j . N i e nakazuje się tu Kobiecie
by płaszczyła się, ale ogłasza się jej p e ł n ą g o d n o ś ć w C h r y s t u s i e Jezusie, do
tego by wyobrażała miłość, jaką żywi O b l u b i e n i c a do swego O b l u b i e ń c a .
MARK P. SHEA
TŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAK
Copyright © Mark P. Shea 2001
PRZYPIS:
* Posłużyłem się przekładem ks. Jakuba Wujka, gdyż w Biblii Tysiąclecia fragment ten brzmi:
„Mężczyzna zbliżył się do swej żony Ewy" (przyp. tłum.).
JESIEŃ2003
147
Ludzie, którzy usiłują bez Boga zrozumieć świat, histo­
rię, człowieka, są jak dziecko układające łamigłówkę
(czyli w nowomowie puzel), które nie wie, że najważ­
niejszy kawałek wpadł mu pod dywan. Frustracja
i rozpacz murowane, przykro patrzeć. W literaturze na
różny sposób mamy to u Vonneguta i Becketta.
MYŚLI
NIEORYGINALNE
LECH
IECZMYK
Jeżeli j e s t e m z czegoś w życiu d u m n y , to tylko ze swojej nieprzeciętnej
skromności. M i m o to zapisuję n i e k t ó r e swoje myśli, choć wiem, że nie są
oryginalne. Zwłaszcza w dziedzinie spraw ważnych, bo tu od tysięcy lat dep148
FRONDA
30
czemy po tym s a m y m polu i na k a ż d y m jego kawałku s t a n ę ł a już czyjaś sto­
pa. Jeżeli n a m się wydaje, że j e s t e ś m y oryginalni, to znaczy, że j e s t e ś m y sła­
bo oczytani. Albo bierzemy o d m i e n n o ś ć i d i o m u za n o w o ś ć myśli. A j e d n a k
każdy z nas odkrywa dla siebie świat na n o w o , czy to wyruszając na śmiałe
wyprawy, czy grzebiąc w starych m a p a c h . I dziwi się, choć inni p r z e d n i m
dziwili się w t y m miejscu sto tysięcy razy. Jak radzą sufi: „Sprzedaj całą swo­
ją m ą d r o ś ć i k u p sobie ziarenko zdziwienia".
*
Japońscy buddyści tak m ó w i ą o rozwoju m n i c h a : początkujący u c z e ń uważa,
że góry to góry, a doliny to doliny. Po latach medytacji i zgłębiania zagadek
- k o a n ó w nie jest już niczego pewien, s k ł o n n y jest podejrzewać, że góry m o ­
gą być w istocie dolinami, a doliny górami. Ci, którzy po wielu latach pracy
doznają wreszcie olśnienia - satori, pozbywają się wszelkich wątpliwości
i widzą, że jak góra, to góra, a jak dolina, to dolina.
Tak jest i z naszą religijnością. Najpierw m a m y p r o s t ą i n a i w n ą religij­
ność wieśniaków i dzieci. P o t e m jest kategoria ludzi, którzy zastanawiają się
nad swoją religijnością, próbują ją przegryźć r o z u m e m , studiują teologię (le­
piej by czytali żywoty świętych), reformują Kościół. To ludzie rozbiegani d u ­
chem, głupio-mądrzy (o stuka sapientia!), p o d a t n i w s w o i m r o z c h w i a n i u na
wszelkie herezje. Nieszczęśliwi, którzy zatrzymają się na t y m etapie.
Bo sztuka polega na tym, żeby p r z e b r n ą ć przez t e n okres z p o m o c ą Bożej
Łaski i uwierzyć j a s n o i czysto, tak jak wierzą dzieci i wieśniacy. Jak m a t k a
Teresa i Papież.
Rozumiał to wspaniale Prymas Wyszyński. A wszyscy, którzy krytykują
religijność ludową, maryjną, związek Kościoła ze wsią, wszyscy, którzy
chcieliby dominacji katolicyzmu w y d y s k u t o w a n e g o na salonach, od Z ł e g o
i Głupiego przychodzą.
*
Przez tysiące lat ludzie przynosili b o g o m dary. Składany w ofierze p r z e d m i o t
musiał być bogów godny: kosztowny, o z d o b n y i doskonały, bez najmniejszej
skazy. W akcie ofiary p r z e d m i o t niszczono, aby nikt prócz b ó s t w a nie m ó g ł
JESIEŃ-2003
149
j u ż z niego korzystać. Również ofiary zwierzęce m u s i a ł y być
m ł o d e , p i ę k n e i nieskalane, najlepiej całkiem białe. Zwie­
rzęta zabijano i palono, żeby ż a d e n k a p ł a n ani sługa
świątynny nie mógł b o g ó w podjadać.
Najwyższą formą ofiary, jaką człowiek m ó g ł b y
złożyć b ó s t w u , było o d d a n i e m u u k o c h a n e g o
p i e r w o r o d n e g o syna. Tu nie m o ż n a się było
wykręcić dzieckiem s i ó d m y m czy garbatym
lub kulawym, fizyczna i u m y s ł o w a d o s k o n a ­
łość była w a r u n k i e m koniecznym. Świadec­
t w a takich ofiar znajdujemy w wykopali­
skach, także europejskich, i biblijna ofiara
z Izaaka nie jest czymś o d o s o b n i o n y m , jest
p o d s u m o w a n i e m i u o g ó l n i e n i e m czegoś, co
było d ł u g o o b e c n e w historii ludzkości.
Ofiara
Chrystusa
jest
zwierciadlanym
odbiciem ofiary Izaaka. O t o Bóg składa w ofie­
rze za ludzi swojego Syna, d o s k o n a ł e g o i bez­
grzesznego. Wyniszczenie J e z u s a przed Ukrzyżowa­
n i e m i Jego śmierć to o d p o w i e d n i k niszczenia l u b
palenia ofiary. ( Z n a k i e m tego jest p r z e ł a m y w a n i e Hostii
przez kapłana.) To odwrócenie idei ofiary m o ż e p o c h o d z i ć tylko
od Boga i s a m o przez się jest wystarczającym d o w o d e m na p r a w d z i w o ś ć
naszej wiary. Człowiek nie byłby w stanie czegoś takiego wymyślić, a gdyby
wymyślił, nie miałoby to ż a d n e g o sensu, byłoby tylko p o d ł y m bluźnierstwem. (Tyle razy składaliśmy ofiary Bogu, niech teraz On złoży n a m w ofie­
rze to, co ma najcenniejszego.) Żelazna logika tej ofiary wskazuje, że na jej
drugim końcu znajduje się Bóg, który p r z e m ó w i ł do ludzi z największą moż­
liwą potęgą.
Z logiki tej zwierciadlanej ofiary wynika niezbicie, że C h r y s t u s nie mógł
być kulawym kaleką, jak utrzymuje tradycja wschodnia. (Patrz: krzyż z krzy­
wą podpórką.) Zresztą w s p o m n i a ł a b y o tym któraś z Ewangelii, a Tomasz-niedowiarek, widząc zmartwychwstałego Chrystusa, p e w n i e zmierzyłby mu
nogi sznurkiem. Messori p o d p o w i a d a rozwiązanie: Kościół W s c h o d n i opierał
się na świadectwie C a ł u n u , który był o b r a z e m Chrystusa już skatowanego.
150
FRONDA
30
*
Cargo w języku m i ę d z y n a r o d o w y m to ł a d u n e k , towar. Kult cargo p o w s t a ł na
Nowej Gwinei, gdzie podczas II wojny światowej A m e r y k a n i e zbwdowali lot­
nisko wojskowe i krajowcy, żyjący w epoce k a m i e n n e j , byli świadkami, jak
opuszczające się z nieba samoloty wyrzucały z siebie
wszelkie dobra. Wojna się skończyła, Ameryka­
nie odlecieli, a biedni krajowcy przez dziesię­
ciolecia na o p u s t o s z a ł y m l o t n i s k u odpra­
wiali
modły
do
uplecionych
z
trawy
makiet samolotów, na p r ó ż n o licząc na
jakiś zrzut konserw, piwa, p o d k o s z u l k ó w
i zdjęć gołych białych kobiet.
Żydzi
zostali
wybrani
(nazwijmy
rzecz po imieniu: wyznaczeni) do j e d n e g o
zadania: mieli przygotować lądowisko dla
Chrystusa.
Wielki
prorok
Eliasz
mówił
wprost - wyrównujcie pasy s t a r t o w e dla Pana.
C h r y s t u s wylądował, sformował swoją a r m i ę (którąteraz dowodzi za p o m o c ą niebieskiego i n t e r n e t u ) i odleciał. Jego wojsko p o ­
szło zdobywać świat, na zarosłym c h w a s t a m i pasie s t a r t o w y m pozostali wy­
znawcy cargo.
*
Buddyzm i chrześcijaństwo. Tak p o d o b n e , a tak różne. B u d d y z m to szczyt te­
go, co człowiek m o ż e osiągnąć bez Objawienia.
Cierpienie jest p o w s z e c h n e . Zgoda.
Ź r ó d ł e m cierpienia jest pożądanie. Jeżeli u z n a m y , że Grzech Pierworod­
ny jest ź r ó d ł e m pożądania, to i tu zgoda.
Cierpienia m o ż n a uniknąć, znosząc p o ż ą d a n i e . My cierpienie akceptuje­
my, jak indiańscy chłopcy zdający egzamin na wojownika. Przyjmujemy
i ofiarujemy Bogu, którego buddyści nie znają.
Pożądanie m o ż n a u s u n ą ć , postępując o ś m i o r a k ą ścieżką. N a pierwszy
rzut oka p o d o b n e do naszych o ś m i u b ł o g o s ł a w i e ń s t w . Ale brak t a m miłości,
JESIEŃ-2003
151
żarliwości, szaleństwa nawet, bez którego nie ma chrześcijaństwa. My akcep­
tujemy świat jako dar Boży, wraz z jego cierpieniem. Oni, odrzucając cierpie­
nie, wyrzucają wraz z n i m cały świat. Taka jest różnica między religią życia
a najpiękniejszą n a w e t religią śmierci.
*
AIDS d u c h o w y - s y n d r o m braku o d p o r n o ś c i na pokusy. Z a r a ż o n y p a d a od
pierwszego p o d m u c h u pokusy, więcej, rozgląda się, od czego by tu upaść.
Trzeba być chytrym, ułatwiać sobie życie i u n i k a ć p o k u s . Tak uczył ko­
deks samurajów: na pierwszym miejscu czujność, u n i k a n i e sytuacji, k t ó r e
mogą prowadzić do walki.
*
Jakże żałosne są te wszystkie feministki! Kobiety zawsze miały o t w a r t ą dro­
gę do prawdziwej wielkości, bo ta droga prowadzi p i o n o w o w górę i nikt nie
m o ż e jej zablokować. W s p a n i a ł e są te nasze baby w Kościele, osiągające nie
tylko pełnię człowieczeństwa, ale wykraczające p o n a d ludzkie p a r a m e t r y .
A w d r o d z e do świętości, przy okazji niejako, m i m o c h o d e m , uzyskujące dia­
m e n t o w ą jasność u m y s ł u , jaka największym u c z o n y m zdarzy się raz w życiu.
Święta T e r e s a od Jezusa, po babsku roztrajkotana, p r o w a d z i przy t y m
przejrzysty, śmiertelnie logiczny i praktyczny wykład w y c h o d z e n i a p o z a
człowieczeństwo, p o r a d n i k wydobywania duszy anielskiej z czerepu rubasz­
nego.
A święta Katarzyna ze Sieny osiąga w swoich m o d l i t w a c h zwartość i na­
tężenie słowa, jakie są u d z i a ł e m tylko największych p o e t ó w .
„Panie mój, ukarz m n i e za grzechy moje i nie bacz na moje nieprawości.
J e d n o tylko m a m ciało, ale s k ł a d a m Ci je w ofierze. O t o moje ciało, o t o m o ja krew. Zniszcz ciało, wypruj żyły, p o ł a m kości m o ­
je, zetrzyj je na p r o c h i rozrzuć na cztery s t r o n y
świata. Przyjmij to jako ofiarę za tych wszyst­
kich,
za których
się
m o d l ę do C i e b i e . "
(A m o d l i ł a się za Papieża, prowadząc go tą
swoją p o t ę ż n ą m o d l i t w ą jak po sznurku.)
FRONDA
30
Przypomina się s o n e t D o n n e ' a „Bater My Heart, T h r e e - p e r s o n e d G o d " .
Barańczak przetłumaczył to „ Z m i a ż d ż moje serce, Boże, jak z m u r s z a ł ą ścia­
n ę " , ale ja wolę starszy przekład Mierzejewskiego: „Roztrzaskaj moje serce,
Trójjedyny Boże". Barańczak zgubił gdzieś, bagatela, Trójcę Świętą.
*
Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, m o g ą sobie żyć na p o z i o m i e gadającego
zwierzęcia.
Ludzie, którzy usiłują bez Boga z r o z u m i e ć świat, historię, człowieka, są
jak dziecko układające łamigłówkę (czyli w n o w o m o w i e puzel), k t ó r e nie
wie, że najważniejszy kawałek w p a d ł mu p o d dywan. Frustracja i rozpacz
m u r o w a n e , przykro patrzeć. W literaturze na różny s p o s ó b m a m y to u Vonn e g u t a i Becketta.
A Szatan jest jak złośliwy wujek, który p o d k ł a d a dziecku kawałek z innej
układanki i mówi, że to się na p e w n o da ułożyć.
*
Bóg jest wiecznie obecny w s t w o r z o n y m przez siebie świecie, a człowiek ro­
dzi się wyposażony w organy pozwalające o d c z u w a ć Jego o b e c n o ś ć .
Ludzie zawsze odczuwali tę obecność: w majestatycznym dębie, w y m ó ­
słej górze, w p o s z u m i e wiatru i głosie g r z m o t u , ale w czasach p r z e d Objaw i e n i e m myśleli, że są osobni bogowie dębu, góry, w i a t r u i g r z m o t u , osob­
no też oddawali im cześć. Poganie zasługują na szacunek jako ludzie, którzy
zbliżali się do Boga o tyle, o ile pozwalały im ich ograniczenia.
W s p ó ł c z e ś n i neopoganie, którzy zetknęli się z Objawieniem i je odrzuci­
li, nie są p o d o b i e ń s t w e m , ale p r z e c i w i e ń s t w e m t a m t y c h pogan, bo oni odda­
lają się od Boga.
*
Chrześcijanie i Żydzi m o g ą z p o w o d z e n i e m prowadzić
dialog na t e m a t m e t o d n a w a d n i a n i a pustyni, ale między
ich religiami dialog jest niemożliwy. Albo Syn Boży
JESIEŃ
2003
odwiedził Z i e m i ę i wówczas bycie dziś s t a r o t e s t a m e n t o w y m Ż y d e m jest bez
sensu, albo J e z u s nie był Synem Bożym i nie wstał z martwych, a w t e d y bez
sensu jest chrześcijaństwo. Takiej sprzeczności nie ma m i ę d z y ż a d n y m i in­
nymi religiami, tylko tu jest albo-albo.
Różnica jest taka, że chrześcijanie m ó w i ą : religia Mojżesza była prawdzi­
wa do roku pierwszego, a właściwie do śmierci C h r y s t u s a na Krzyżu, kiedy
rozdarta została zasłona w świątyni. Dlatego A b r a h a m , J a k u b , Izaak i Moj­
żesz są naszymi p r z o d k a m i d u c h o w y m i . Mówi święty Paweł: „Strzeżcie się
psów, strzeżcie się złych pracowników, strzeżcie się okaleczeńców! [to jest
obrzezańców].
My
b o w i e m j e s t e ś m y prawdziwie
ludem
obrzezanym..."
A Żydzi mówią, że nasza religia jest n i e w a ż n a od s a m e g o początku, bo ina­
czej musieliby wyrzec się swojej.
Rozmawiajmy więc o n a w a d n i a n i u pustyni. I bądźmy otwarci na wszyst­
kich, którzy chcą uznać Chrystusa.
*
Sam Bóg i Jego Matka objawiali się w ubiegłym stuleciu wystar­
czającą liczbę razy, żeby m o ż n a było zauważyć p e w n e prawi­
dłowości. Bóg k o n s e k w e n t n i e objawia p r o s t a c z k o m to, co
zakrył przed m ą d r a l a m i , zwraca się do u m y s ł ó w m ł o d y c h
i prostych, nieskażonych n a d m i e r n ą wiedzą, k t ó r a wi­
docznie jest tu przeszkodą. Środek przekazu w i n i e n być
przezroczysty. Bóg m ó w i do p a s t u s z k ó w , do prostych
m n i c h ó w i m n i s z e k . I nie wdaje się z ludźmi w d y s p u t y teo­
logiczne - widocznie nie jest n a m to p o t r z e b n e do Zbawienia.
*
Polacy będą pozostawać p o d szczególną opieką J e z u s a i Maryi, dopóki będą
Chrystusowi służyć, dopóki b ę d ą z siebie wydawać świętych i wielkich ka­
płanów, dopóki będą się modlić.
Jeżeli kiedyś p r z e s t a n ą być Bogu użyteczni, p r z e s t a n ą cieszyć się Jego
opieką. Będą skazani na życie o własnych siłach i szybko pójdą na zatracenie.
Czuję, że Bóg posługuje się żelazną logiką, k t ó r a jest dla człowieka
154
FRONDA
30
do pojęcia. Brakuje n a m tylko c z a s e m informacji, zwłaszcza z przyszłości.
N i e z r o z u m i a ł e jest n a t o m i a s t Boże Miłosierdzie. I cierpliwość.
*
U rdzennych m i e s z k a ń c ó w Australii e g z a m i n dojrzałości wyglądał w t e n
sposób, że starsi plemienia wyprowadzali chłopca mniej więcej d w u n a s t o l e t ­
niego na pustynię i t a m pozostawiali. Jeżeli zdołał wrócić do siedziby plemie­
nia, to znaczyło, że zdał, jeżeli zabłądził i usechł, to znaczyło, że oblał.
Egzamin, rzecz jasna, p o p r z e d z a ł a edukacja, obejmująca s z t u k ę poszuki­
wania w o d y i zdobywania pożywienia, ale p r z e d e w s z y s t k i m p o s ł u g i w a n i a
się m e n t a l n ą mapą, z a p a m i ę t y w a n ą za p o m o c ą pieśni. (Pięknie napisał o t y m
Bruce Chatwin.) Z wiekiem pieśń się wydłużała, a m a p a o b e j m o w a ł a coraz
rozleglejsze t e r y t o r i u m .
Czasami myślę o naszej ziemskiej pielgrzymce jak o t a k i m w ł a ś n i e pu­
stynnym egzaminie.
*
We wszechświecie rządzi p r z e m o ż n e p r a w o r o z p r a s z a n i a się energii, której
zapas wszechświat o t r z y m a ! w chwili p o w s t a n i a . M o ż n a powiedzieć, że zo­
sta! wyposażony w m e c h a n i z m autodestrukcji i p o d t y m w z g l ę d e m przypo­
m i n a wszystkie urządzenia na baterie.
Zaistnienie w wymiarze lokalnym procesu o d w r o t n e g o skupiania rozproszonej energii - u w i e ń c z o n e g o
p o w s t a n i e m życia r o z u m n e g o ,
samo
jest
zdolne
do
które
procesów
twórczych, czyli t w o r z e n i a czegoś
z niczego, jest dla m n i e wystar­
czającym
dowodem
na istnienie
Boga W s z e c h m o g ą c e g o ,
zawieszają­
cego działanie swoich własnych praw.
Tak jak Żydzi, przechodzący suchą n o g ą przez Morze Czer­
wone, j e s t e ś m y osłonięci d ł o ń m i Boga przed p r a w a m i przyrody. Je­
żeli naruszymy Jego cierpliwość, Bóg nie m u s i n a s wcale karać, wystarczy, że
JESIEŃ
2003
155
odłączy zasilanie swojego miłosierdzia, pozwalając działać p r a w o m fizyki
i sprawiedliwości.
Z n a k o m i t y pisarz amerykański Philip K. Dick w powieści „ U b i k " przej­
mująco przedstawił świat, który bez Bożej interwencji (w postaci tytułowej
substancji, nazwanej tak od łacińskiego słowa „wszechobecny") n a t y c h m i a s t
zaczyna więdnąć.
*
Religia C h r y s t u s a rosła przez kolejne katastrofy.
Ukrzyżowanie Jezusa prowadzi do Jego zmartwychwstania i zesłania Du­
cha Świętego. To jest „big b a n g " chrześcijaństwa, potężny impuls początkowy.
Żydzi mieli za zadanie przygotowanie miejsca dla C h r y s t u s a i wyprowa­
dzenie Jego Dobrej N o w i n y z j e d n e g o p l e m i e n i a na cały okrąg M o r z a Śród­
ziemnego. Wydali z siebie ekipę, k t ó r a to zadanie w y k o n a ł a w z o r o w o . Wy­
znawcy Jezusa opuszczają Jerozolimę przed jej rzezią i w y n o s z ą swoją religię
z izraelskiego k o k o n u w świat.
W kilka w i e k ó w później święty Patryk, godny n a s t ę p c a świętego Pawła,
wyprowadził chrześcijaństwo z ruin i m p e r i u m rzymskiego do Celtów, Ger­
m a n ó w i Słowian, tworząc podwaliny pod chrześcijańską E u r o p ę . W tysiąc
lat później, po u p a d k u Bizancjum, chrześcijaństwo t r w a ł o w Kijowie i M o ­
skwie, żeby dojść do W ł a d y w o s t o k u i zachodnich wybrzeży Ameryki Północ­
nej, gdzie p a m i ą t k ą po rosyjskiej Alasce są dziś p r a w o s ł a w n i Indianie.
Były i odwroty: Afryka P ó ł n o c n a (teren świętego A u g u s t y n a ! ) , Pół­
wysep Arabski, Azja Mniejsza. Ciężka orka w Indiach, Chinach, Ja­
ponii. U t r a t a wpływów w ś r ó d M o n g o ł ó w (słaba o d n o g a n e s t o riańska), n a w r ó t p o g a ń s t w a w k o m u n i s t y c z n e j Rosji. Ale kraje
kontrreformacji nawróciły A m e r y k ę Ś r o d k o w ą i
Południową,
a protestanci P ó ł n o c n ą (różnicę odczuli na swojej czerwo­
nej skórze Indianie). I Filipiny, na których dziś chrzci się więcej
dzieci niż w Hiszpanii, Włoszech, Francji i Polsce r a z e m wziętych.
Dziś zbliża się u p a d e k cywilizacji zachodniej, E u r o p a usycha,
odcinając się od swoich religijnych, kulturalnych i historycznych
korzeni, następuje p o t ę ż n e wymieszanie ludności świata. Z wielkie­
go z a m ę t u wyjdzie chrześcijaństwo jako religia prawdziwie światowa.
156
FRONDA
30
*
„Myślę, więc j e s t e m " .
Jestem, więc myślę.
Myślę, że j e s t e m . N o , wydaje mi się, że j e s t e m .
Skoro już jestem, to sobie pomyślę.
Wiem, że Bóg jest, a m n i e nie ma. Szkoda słów, p a n i e Kartezjusz.
*
Wszystko, co we m n i e dobre, p o c h o d z i od Boga, a do
wszystkiego co zle, głupie i n i e p o t r z e b n e d o s z e d ł e m
własnym r o z u m e m . Dlatego i m mniej m n i e w e m n i e ,
tym lepiej.
Wszelkie przywiązanie do w ł a s n e g o ja jest
przywiązaniem do złego.
*
Jezus przyszedł na świat, żeby zdobywać ludzi dla
Boga. Być u c z n i e m Jezusa to iść w jego ślady.
A jak działał Jezus? Słowem, przykładem, cuda­
mi. Słowo i przykład to jasne. A skąd wziąć cuda?
Od tego jest modlitwa.
Nie m a r n o w a ć czasu. O d p r a c o w a ć czyściec na ziemi. Tyle, ile się da.
*
Prędzej wielbłąd przelezie przez u c h o igielne niż człowiek sukcesu wciśnie
się do raju.
Nic tak nie oddala od Boga, jak sukces.
Jednych ludzi Bóg doświadcza kalectwem, brzydotą,
JESIEŃ-2003
157
innych u r o d ą i sukcesem. Ta d r u g a p r ó b a jest bodajże trudniejsza. Ale... ni­
gdy nie dostajemy zadań p o n a d swoje możliwości.
Niektórzy ludzie wierzą w Boga. Bóg wierzy we wszystkich ludzi, ale nie­
którzy go zawodzą.
Armia C h r y s t u s a składa się z samych o c h o t n i k ó w . J e d y n y m chyba wyjątkiem
jest święty Paweł, siłą wcielony w k a m a s z e . A m o ż e wszyscy zostajemy p o ­
rwani, tylko o tym nie wiemy?
*
Wielu ludzi wierzy nie tyle w Boże Miłosierdzie, co
w Bożą pobłażliwość. Z a w i o d ą się. Kiedy się ock­
ną na t a m t y m świecie, z e t k n ą się j u ż tylko ze
Sprawiedliwością.
*
Leżysz z mądrzejszą od siebie książką, s ł u c h a s z
n o k t u r n ó w Szopena i nic cię n i e boli, n a w e t sta­
ra miłość. Doceniasz w t e d y całe p i ę k n o życia
i czujesz, że m ó g ł b y ś się z n i m w każdej chwili p o ­
żegnać - bez żalu i z przyjaźnią.
*
W tych moich myślach nic n o w e g o . W i e l o k r o t n i e po ich zapisaniu odnajdo­
w a ł e m bliskie treściowo, a n i e r z a d k o prawie identyczne w formie zdania
u świętych. Sprawiało mi to zawsze wielką radość. Bo k ł a m s t w m o ż e być
wiele, a prawda jest jedna.
158
FRONDA
30
Jeżeli na d r o d z e swoich p r z e m y ś l e ń s p o t y k a m świętych, to znaczy, że je­
s t e m na d r o d z e właściwej. Dzień dobry, święty H i e r o n i m i e , u s z a n o w a n i e
święty Bernardzie, d ł o n i e całuję, m a t k o T e r e s o , święta T e r e s o z Avila, u k ł o ­
ny dla wszystkich świętych T e r e s . Takie świętych na p i ś m i e o b c o w a n i e .
A gdyby u d a ł o mi się powiedzieć coś całkiem oryginalnego, zastanawiał­
bym się, gdzie też w d a ł e m się w jakąś herezję.
LECH JĘCZMYK
JESIEŃ
2003
159
FILARY
NIEWIARY
-KANTPETER
KREEFT
Niewielu filozofów w historii pisało tak nie dającym się czytać i o s c h ł y m sty­
lem, jak I m m a n u e l Kant. J e d n a k niewielu m i a ł o bardziej niszczący w p ł y w na
myśl ludzką.
Mówi się, że o d d a n y służący Kanta, L u m p p e , czytał wiernie każdą rzecz, ja­
ką jego pan opublikował, ale kiedy Kant o p u b l i k o w a ł swoją najważniejszą
pracę, „Krytykę czystego r o z u m u " , L u m p p e zaczął, ale nie skończył, p o n i e ­
waż, jak powiedział, gdyby skończył, to m u s i a ł o to by być w szpitalu psychia­
trycznym. Wielu s t u d e n t ó w od t a m t e g o czasu podzielało jego uczucia.
A jednak ten abstrakcyjny filozof, piszący abstrakcyjnym stylem o abstrakcyj­
nych zagadnieniach, jest, jak sądzę, p o d s t a w o w y m ź r ó d ł e m myśli, k t ó r a dzi­
siaj zagraża wierze (a tym s a m y m d u s z o m ) bardziej niż jakakolwiek i n n a myśli, że p r a w d a jest subiektywna.
Prości mieszkańcy jego r o d z i n n e g o Królewca, gdzie m i e s z k a ł i pisał w dru­
giej polowie XVIII wieku, rozumieli to lepiej niż zawodowi uczeni, p o n i e w a ż
przezwali Kanta m i a n e m „Niszczyciel" i nadawali s w o i m p s o m jego imię.
1
FRONDA
30
Był łagodnym, m i ł y m i p o b o ż n y m człowiekiem, tak p u n k t u a l n y m , że sąsie­
dzi nastawiali swoje zegary w e d ł u g jego codziennych spacerów. P o d s t a w o w a
intencja jego filozofii była szlachetna: przywrócić l u d z k ą g o d n o ś ć p o ś r ó d
sceptycznego świata oddającego cześć n a u c e .
Ta intencja staje się jasna, gdy przytoczymy p e w n ą a n e g d o t ę . Kant uczestni­
czył w wykładzie materialistycznego a s t r o n o m a , k t ó r e g o t e m a t e m było miej­
sce człowieka we wszechświecie. A s t r o n o m zakończył swój wykład n a s t ę p u ­
jąco: „A więc widzicie, że z p u n k t u w i d z e n i a a s t r o n o m i i , człowiek jest
z u p e ł n i e bez znaczenia". Kant odpowiedział: Profesorze, z a p o m n i a ł p a n
0 jednej ważnej rzeczy - człowiek jest a s t r o n o m e m " .
Kant, bardziej niż jakikolwiek inny myśliciel, stał się b o d ź c e m do t y p o w o
współczesnego zwrotu ku obiektywnemu
do subiektywnego.
Może
to
brzmieć pięknie dopóki nie u ś w i a d o m i m y sobie, że oznaczało to dla n i e g o
przedefiniowanie samej p r a w d y jako subiektywnej. A konsekwencje tej idei
są katastrofalne.
Jeśli kiedykolwiek angażujemy się w dyskusję z niewierzącymi na t e m a t na­
szej wiary, w i e m y z doświadczenia, że najpowszechniejszą p r z e s z k o d ą dla
wiary nie jest dzisiaj jakaś uczciwa i n t e l e k t u a l n a t r u d n o ś ć , jak p r o b l e m zła
albo d o g m a t o Trójcy Świętej, ale założenie, że religia nie m o ż e w ż a d e n spo­
sób dotyczyć faktów i obiektywnej prawdy; że jakakolwiek p r ó b a p r z e k o n a ­
nia drugiej osoby, że Twoja wiara jest p r a w d z i w a - obiektywnie prawdziwa,
prawdziwa dla każdego - jest n i e p r a w d o p o d o b n ą arogancją.
Sprawą religii, w e d ł u g tego s p o s o b u myślenia, jest praktyka, a nie teoria,
wartości, a nie fakty; coś s u b i e k t y w n e g o i prywatnego, n i e o b i e k t y w n e g o
1 publicznego. D o g m a t jest „ d o d a t k i e m " , i to złym d o d a t k i e m do tego, p o ­
nieważ d o g m a t sprzyja d o g m a t y z m o w i . Religia, w skrócie, r ó w n a się etyce.
A ponieważ etyka chrześcijańska jest b a r d z o p o d o b n a do etyk większości in­
nych ważnych religii, nie ma znaczenia, czy jesteś chrześcijaninem, czy też
nie; to, co się liczy, to to, czy jesteś „ d o b r ą o s o b ą " . (Ludzie, którzy w to wie­
rzą, zazwyczaj także wierzą, że właściwie n i e m a l każdy, oprócz Adolfa Hitle­
ra i Charlesa M a n s o n a , jest „ d o b r ą osobą".)
JESIEŃ2003
161
Kant jest w dużej mierze odpowiedzialny za t e n s p o s ó b myślenia. P o m ó g ł
pogrzebać średniowieczną syntezę wiary i r o z u m u . Opisał swoją filozofię ja­
ko „ u s u w a n i e pretensji r o z u m u po to, by zrobić miejsce dla wiary" - jakby
wiara i r o z u m były nieprzyjaciółmi, a nie sojusznikami. W Kancie l u t e r a ń s k i
rozwód pomiędzy wiarą i r o z u m e m został sfinalizowany.
Kant uważał, że religia nigdy nie m o ż e być kwestią r o z u m u , d o w o d u czy ar­
g u m e n t u albo n a w e t kwestią wiedzy, ale kwestią uczucia, p o b u d k i i nasta­
wienia. To założenie głęboko w p ł y n ę ł o na u m y s ł y większości religijnych na­
uczycieli (np. t w ó r c ó w k a t e c h i z m u i wydziałów teologii) dzisiaj, którzy
odwrócili swoją uwagę od p o d s t a w o w y c h faktów na t e m a t wiary, obiektyw­
nych faktów opowiedzianych w Piśmie i streszczonych w a p o s t o l s k i m wy­
znaniu wiary. Rozwiedli oni wiarę z r o z u m e m i połączyli ją z p o p u l a r n ą psy­
chologią, ponieważ „kupili" filozofię Kanta.
„Dwie rzeczy napełniają m n i e p o d z i w e m - wyznał Kant - n i e b o gwiaździste
nade m n ą i p r a w o m o r a l n e we m n i e . " To, co człowiek podziwia, n a p e ł n i a je­
go serce i ukierunkowuje jego myśl. Zauważ, że Kant podziwia dwie rzeczy:
nie Boga, nie Chrystusa, nie Stworzenie, nie Wcielenie, Z m a r t w y c h w s t a n i e
i Sąd, ale „niebo gwiaździste nade m n ą i p r a w o m o r a l n e we m n i e " . „ N i e b o
gwiaździste n a d e m n ą " jest f i z y c z n y m w s z e c h ś w i a t e m z n a n y m współczesnej
nauce. Kant degraduje wszystko i n n e do subiektywności. P r a w o m o r a l n e nie
jest „na zewnątrz", ale „ w e w n ą t r z " ; nie obiektywne, ale subiektywne; nie
jest p r a w e m n a t u r a l n y m tego, co obiektywnie d o b r e i złe, k t ó r e p o c h o d z i od
Boga, ale p r a w e m t w o r z o n y m przez człowieka, k t ó r y m sami decydujemy się
związać. (Ale jeśli 'się sami zwiążemy, czy rzeczywiście j e s t e ś m y związani?)
Moralność jest tylko kwestią subiektywnej intencji. Nie ma treści z wyjąt­
kiem Złotej Zasady („imperatywu kategorycznego" K a n t a ) .
2
FRONDA
30
Jeśli p r a w o m o r a l n e p o c h o d z i ł o b y od Boga z a m i a s t od człowieka, a r g u m e n ­
tuje Kant, wtedy człowiek nie byłby wolny w znaczeniu bycia niezależnym.
To prawda. Kant n a s t ę p n i e a r g u m e n t u j e , że człowiek m u s i być niezależny,
a wobec tego p r a w o m o r a l n e nie p o c h o d z i od Boga, ale od człowieka. Kościół
a r g u m e n t u j e na p o d s t a w i e tej samej przesłanki, że p r a w o m o r a l n e w rzeczy­
wistości pochodzi od Boga, a w o b e c tego człowiek nie jest niezależny. Ma
wolność wyboru p o m i ę d z y p o s ł u s z e ń s t w e m lub n i e p o s ł u s z e ń s t w e m p r a w u
m o r a l n e m u , ale nie ma wolności k r e o w a n i a s a m e g o prawa.
Chociaż Kant uważał siebie za chrześcijanina, otwarcie zaprzeczał, byśmy mogli
poznać, że naprawdę istnieje (1) Bóg, (2) wolna wola,
(3) nieśmiertelność. Powiedział, że m u s i m y żyć tak,
jakby te trzy idee były prawdziwe, ponieważ jeśli bę­
dziemy w nie wierzyć, potraktujemy moralność
poważnie, a jeśli nie, to nie potraktujemy jej po­
ważnie. To usprawiedliwianie wiary czysto prak­
tycznymi powodami jest strasznym błędem. Kant
wierzy w Boga nie dlatego, że jest to prawdziwe, ale
dlatego, że jest to pomocne. Czemu by wobec tego nie wie­
rzyć w Świętego Mikołaja? Gdybym był Bogiem, wolałbym uczciwego ateistę niż
nieuczciwego teistę, a Kant jest, jak dla mnie, nieuczciwym teistą, ponieważ ist­
nieje tylko jeden uczciwy powód, by w coś wierzyć: bo jest to prawdziwe.
Ci, którzy próbują „ s p r z e d a w a ć " wiarę chrześcijańską w k a n t o w s k i m rozu­
mieniu, jako „system w a r t o ś c i " zamiast jako p r a w d ę , przez p o k o l e n i a nie
osiągali rezultatów. W obliczu istnienienia tak wielu konkurujących „syste­
m ó w w a r t o ś c i " na rynku dlaczego ktokolwiek miałby woleć raczej chrześci­
jańską wersję od prostszej, mającej mniejsze zaplecze teologiczne i łatwiej­
szej, z mniejszą ilością niewygodnych w y m a g a ń moralnych?
W rezultacie Kant porzucił walkę, wycofując się z pola bitwy faktów. Wierzył
w wielki mit XVIII-wiecznego „oświecenia" (cóż za ironiczna nazwa!) - że new­
tonowska nauka miała tu pozostać, a chrześcijaństwo, żeby ocaleć, musiało zna­
leźć sobie nowe miejsce w nowym krajobrazie umysłowym, naszkicowanym
przez nową naukę. Jedynym pozostawionym mu miejscem była subiektywność.
JESIEŃ-2003
163
Oznaczało t o ignorowanie albo i n t e r p r e t o w a n i e jako m i t u n a d p r z y r o d z o n y c h
i cudownych roszczeń tradycyjnego chrześcijaństwa. Strategia K a n t a była
w istocie p o d o b n a do tej stosowanej przez Rudolfa B u l t m a n n a , ojca „ d e m i tologizacji" i człowieka, który p r a w d o p o d o b n i e jest bardziej odpowiedzialny
za u t r a t ę wiary u s t u d e n t ó w katolickich college'ów niż ktokolwiek inny.
Wielu profesorów teologii idzie w ślady jego teorii krytycyzmu, k t ó r a biblij­
ne opisy cudów, o p a r t e na świadectwie naocznych świadków, redukuje do
zwykłych mitów, „wartości" i „pobożnych interpretacji".
O t o , co powiedział B u l t m a n n o przypuszczalnym konflikcie m i ę d z y wiarą
a nauką: „ N a u k o w y obraz świata p o z o s t a n i e i będzie się d o m a g a ć swoich
praw przeciw jakiejkolwiek teologii, choćby najbardziej imponującej, która
wejdzie z n i m w konflikt". O ironio, t e n s a m „ n a u k o w y obraz świata" new­
tonowskiej fizyki, który Kant i B u l t m a n n przyjęli jako a b s o l u t n y i n i e z m i e n ­
ny, został niemal p o w s z e c h n i e z a k w e s t i o n o w a n y przez samych n a u k o w c ó w !
Podstawowe pytanie Kanta brzmiało: jak m o ż e m y poznać prawdę? W młodości
przyjął odpowiedź racjonalizmu, która mówiła, że znamy prawdę dzięki intelek­
towi, a nie dzięki zmysłom i że intelekt posiada swoje własne „wrodzone idee".
Potem Kant przeczytał pisma empirysty Davida H u m a , o którym, powiedział, że
ten obudził go z dogmatycznej drzemki. Podobnie jak inni empiryści, H u m e wie­
rzył, że możemy poznać prawdę tylko przez zmysły i że nie ma żadnych „wro­
dzonych idei". Ale przesłanki H u m a doprowadziły Kanta do sceptycyzmu, do za­
przeczenia, że jesteśmy kiedykolwiek wstanie poznać prawdę z jakąkolwiek
pewnością. Kant postrzegał zarówno „dogmatyzm" racjonalizmu, jak i scepty­
cyzm empiryzmu jako niemożliwy do przyjęcia - i poszukiwał trzeciej drogi.
Istniała taka trzecia teoria, d o s t ę p n a od czasów Arystotelesa. Była to zdro­
w o r o z s ą d k o w a filozofia realizmu, w e d l e której m o ż e m y p o z n a ć p r a w d ę za­
r ó w n o przez intelekt, jak i zmysły, jeśli tylko będą o n e działać p r a w i d ł o w o
i jako t a n d e m , jak dwa ostrza nożyczek. Z a m i a s t powrócić do tradycyjnego
realizmu, Kant wynalazł k o m p l e t n i e n o w ą teorię wiedzy, zazwyczaj nazywa­
ną idealizmem. Nazwał ją swoją „ k o p e r n i k a ń s k ą rewolucją w filozofii". Naj­
prostszy t e r m i n na jej określenie to subiektywizm. S p r o w a d z a się o n a do
przedefiniowania samej prawdy jako subiektywnej, a nie obiektywnej.
•J
F5O N D A
30
Wszyscy p o p r z e d n i filozofowie przyjmowali, że p r a w d a była obiektywna.
O t o w y ł o ż o n e w prosty sposób, co z d r o w o r o z s ą d k o w o r o z u m i e m y przez
„ p r a w d ę " : znać to, co rzeczywiście istnieje, d o s t o s o w y w a ć u m y s ł do obiek­
tywnej rzeczywistości. Niektórzy filozofowie (racjonaliści) myśleli, że m o ż e ­
my osiągnąć t e n cel tylko przez r o z u m . W c z e ś n i empiryści (jak Locke) my­
śleli,
że m o ż e m y go osiągnąć przez
doświadczenie.
Późny sceptyczny
empirysta H u m e myślał, że nie m o ż e m y go osiągnąć z jakąkolwiek p e w n o ­
ścią. Kant zaprzeczył założeniu w s p ó l n e m u w s z y s t k i m t r z e m k o n k u r u j ą c y m
filozofiom - że w ogóle p o w i n n i ś m y go osiągnąć, że p r a w d a oznacza d o s t o ­
sowanie do obiektywnej rzeczywistości. K a n t o w s k a „rewolucja k o p e r n i k a ń ska" przedefiniowuje s a m ą p r a w d ę , jako rzeczywistość d o s t o s o w u j ą c ą się do
idei. „ D o tej pory z a k ł a d a n o , że cała n a s z a w i e d z a m u s i się d o s t o s o w a ć do
p r z e d m i o t ó w . . . możliwy jest większy p o s t ę p , jeśli przyjmiemy p r z e c i w n ą hi­
p o t e z ę - że p r z e d m i o t y myśli m u s z ą się d o s t o s o w a ć do naszej wiedzy."
Kant twierdził, że cała nasza wiedza jest subiektywna. No cóż, czy ta wiedza
jest subiektywna? Jeśli tak jest, to wiedza na t e m a t tego faktu jest także su­
biektywna, i tak dalej, i zostajemy zredukowani do niekończącego się gabine­
tu luster. Filozofia Kanta jest d o s k o n a l ą filozofią dla piekła. Być m o ż e potępie­
ni wspólnie wierzą, że w rzeczywistości nie są w piekle - to wszystko dzieje się
tylko w ich umysłach. I być m o ż e tak jest. Być m o ż e to jest w ł a ś n i e piekło.
PETER KREEFT
TŁUMACZYŁ JAN J. FRANCZAK
Pierwodruk: „The Pillars of Unbelief- Kant".
„The National Catholic Register". (January - February 1988).
Copyright © The National Catholic Register 1988
www.ncregister.com
JESIEŃ-2003
165
PAWEŁ KĘSKA
Szary krajobraz
Szkło
za szkłem
żółte pola zamazane
światłem
dalej
mały kosmos
rząd grusz
166
FRONDA
30
Trójca Rublowa
Wyszliśmy
na drogę
łapać wróble
oni rozstawili sznurkową siatkę
ja naganiałem
potem
ojciec zaparzył kawę
potem
rozmawialiśmy
potem
nastała noc
rozmawialiśmy
aż do siódmej
rano
poszedłem spać
ten świat
bez nas
nie miałby
sensu
JESIEŃ-2003
167
*
*
*
jedziemy
księżycowym wąwozem
przez kartoflisko
za rzeką
już tylko dźwięk
szybciej
szybciej!
168
FRONDA
30
Holenderska Pasja
(rzecz o t a k zwanej martwej n a t u r z e )
ogromne skrzydła
wertykalne
horyzontalne
drewniane zaćmienie
przeraźliwa pauza
źrenic
na poddaszu
w misterium geometrii
zamyślony cieśla
Xrystus
PAWEŁ KĘSKA
JESIEŃ-2003
169
Leżę na łożu boleści w szpitalu, tutaj w Warszawie, za­
truty alkoholem do takich granic już możliwości właści­
wie, rozmawiam z tymi pacjentami, którzy mówią: „był
ksiądz, no, tu przychodzi codziennie", właściwie to mi
się chciało wyspowiadać. Miałem niesamowite przeży­
cie w tym takim zatrutym organizmie, a jednocześnie
takim, no, właściwie wyposzczonym, bo przecież nic się
nie je przez dwa tygodnie, widzę, że jest ksiądz, ale tak,
jakby go nie było, stoi przy mnie, ale tak, jakby był ja­
kimś takim przekaźnikiem, jakimś ekranem, przez któ­
ry przechodzi tylko coś, co idzie gdzieś tam.
PrzeĪreć
samego
siebie do końca
ROZMOWA
Z
MARKIEM
JACKOWSKIM
Jest Pan znany jako muzyk, kompozytor, związany z zespołem Maanam,
prawda? Chociaż nie zawsze Pan w zespole Maanam grał.
N o , to już będzie 2 1 . . . prawie 22 lata, więc spory s z m a t czasu. D u ż o - d w i e
dekady w M a a n a m i e . I dlatego ludzie b ę d ą kojarzyć m n i e zawsze z t y m ze­
s p o ł e m czy kojarzą w tej chwili, bo to jest taka twarz i telewizyjna, i gdzieś
w środkach m a s o w e g o przekazu, i na k o n c e r t a c h . N a t o m i a s t , oprócz wszyst­
kiego, jestem, no, człowiekiem starającym się być n o r m a l n y m , podróżujący,
trochę pielgrzym, t r o c h ę kierowca, t r o c h ę muzyk.
170
FRONDA
30
Pewnie nie każdy Pana zna z tej strony, że Pan dzisiaj jest ojcem, mężem
i jest kimś, kto właśnie Pana Boga odnalazł. Może pójdźmy ta drogą.
Tu trzeba by było właściwie w s p o m n i e ć m o ż e o d w ó c h sprawach. Byłem
wczoraj u swojej siostry, która jest w szpitalu we W r o c ł a w i u . M u s i być p o d
stałą opieką lekarską. I nagle taka starsza pani m ó w i : „Panie Marku, p a n a
siostra n a m zakazała się modlić, m ó w i , że ma do n a s pretensje, że my się
modlimy, po co my się tyle modlimy? O n a nie wierzy w Boga". I tutaj sobie
uzmysłowiłem, jakie s p u s t o s z e n i e w duszy człowieka potrafiły zrobić t a m t e
czasy. P a m i ę t a m fantastycznie z u p e ł n i e czas, kiedy p r z y s t ę p o w a ł e m do Ko­
m u n i i Pierwszej swojej; c h o d z i ł e m p r z e d K o m u n i ą kilka k i l o m e t r ó w do ko­
ściółka w Barczewie; był maj, czerwiec, lato, w s p a n i a ł y czas. Później przyszła
szkoła i to spustoszenie, która szkoła potrafiła zrobić czy czasy, k t ó r e były...
to czasami t r w a do dzisiaj, czyli w y c h o w a n i e w czasach stalinowskich - to
potrafiło się zakodować na wiele lat. I cóż ja m o g ł e m wczoraj zrobić? Jak ta
pani mi mówi, że moja siostra jest... do dzisiaj to trwało, do dzisiaj t r w a ł o .
Ja m ó w i ę : „Słuchaj, tak n a p r a w d ę to k t o ci w życiu z ludzi p o m ó g ł ? "
Do siostry Pan tak mówił?
Tak. „Czy tak n a p r a w d ę m o ż e s z do k o ń c a ufać człowiekowi? Bo tak wszyst­
ko: ludzie, ludzie, ludzie, prawda? Boga nie m a " . N o , siedzę wczoraj bezrad­
ny w ogóle, co m a m robić? A pani, że o piętnastej tutaj w kapliczce kościel­
nej jest Msza, no to wziąłem siostrę t a m specjalnie - spędziliśmy j u ż p a r ę
godzin na spacerach, różnych takich... Poszliśmy sobie do kapliczki, ksiądz,
który sprawował Mszę, n a w e t siłą r o z p ę d u dał jej...
...komunię.
K o m u n i ę . Tak spojrzał na m n i e , czy tak? N o , ja tylko r o z ł o ż y ł e m ręce i tak,
że to już zadziałała siła inna. W k o ń c u m ó w i ę do siostry: „ N o jak było?", m ó ­
wi: „Fajnie b y ł o " . Może coś się zacznie budzić, m o ż e coś będzie... Więc jak
to jest z człowiekiem, który nie wierzy? T r u d n o . C z a s a m i jest to j e d n o sło­
wo, czasami j e d n o zdarzenie, czasami lata.
JESIEŃ2003
171
Wspominał Pan Pierwszą Komunię, że to jest dla Pana taki ważny moment.
Jak to było?
Były to piękne czasy, p a m i ę t a m właściwie t e n kościół, p a m i ę t a m te ilustra­
cje jakieś, p a m i ę t a m K o m u n i ę , aurę, a u r ę i takie przeniesienie b e z p o ś r e d n i e
jak gdyby wzwyż, w górę. Później szkoła - tak jak m ó w i ł e m - skutecznie so­
bie poradziła z tymi wszystkimi s p r a w a m i . Konkretnie, ja p a m i ę t a m - książ­
ka W a n d y Wasilewskiej „W pierwotnej puszczy". Proszę sobie wyobrazić,
jak niesamowicie potrafi coś takiego a g e n t u r a l n e g o wręcz zadziałać i jakie
zrobić... to byli sprytni ludzie.
No ale jako lekturę Pan dostał tę książkę?
Kierownik szkoły wręczył mi to po p r o s t u i... „To przeczytaj sobie, jak to t a m
jest, m o ż e ci się to jakoś przyda, ci się rozjaśni w głowie t r o c h ę . " No i prze­
czytałem, mówię: „Panie Boże, ja już w Ciebie nie wierzę". Dzisiaj się z tego
śmieję, ale to lata... na lata jakoś tak... bo to człowiek przestaje o t y m myśleć.
To było w podstawowej szkole jeszcze?
Szkoła, studia, lata młodości, rock a n d roli, i to tak gdzieś p o t e m to ucieka,
jest takie n o r m a l n e życie - m ł o d z i e ż o w e , się toczy. Gdzie t a m Bóg? Gdzie
w ogóle jakieś sprawy?
Ale zatrzymajmy się na tym.
Czasy hippisowskie, 1969 rok, Kraków, kolorowy, wspaniały... Ja siedziałem
w upalne dni w Bibliotece Jagiellońskiej, czytałem literaturę po angielsku, bo
akurat było sporo książek - jakieś m a n d a l e , wydawnictwa z m a n d a l a m i tybe­
tańskimi. Nic nie r o z u m i a ł e m z tego, ale w tej literaturze zen-buddyjskiej, na
którą ja trafiłem, coś było takiego prostego, coś, co mi jak gdyby odpowiada­
ło, to znaczy, że rzeczywiście jest coś takiego, że słowa... człowiek r o z m a w i a
i ciągle jest właściwie k ł a m s t w o , ciągle ta dwójnia przeciwieństw, ciągle jest
to „białe - czarne", „tak - nie"; człowiek jest p e ł n y słów, więc jest p e ł e n mar­
twoty. No to dobrze, sprawdźmy, bo gdzieś się przez cały czas pojawia postać
72
FRONDA
30
Jezusa. Czy Jezus byl zen-buddystą? Niektórzy tak próbowali, że On też wła­
ściwie: „Bądź p r z e c h o d n i e m " . Z d a ł e m sobie sprawę, że nigdy Jezus nie był mi
osobą obcą, że to się gdzieś przewija i w rodzinie w różnych jakichś takich
chwilach, jakichś takich fragmentarycznych sprawach: M a m a modląca się, czy
to, że nie chodziliśmy do kościoła, bo był daleko, ale gdzieś ta m o d l i t w a w do­
mu była zawsze. Mówię: „Przecież J e z u s ma s ł o w o żywe", przecież to wcale
nie wyklucza, ta cała sytuacja, tej mojej medytacji zen-buddyjskiej, na mój
oczywiście sposób myślenia, nie wyklucza tego, że jest j e d n a k słowo żywe.
W Świnoujściu byliśmy na FAM-ie, Kora p o d a r o w a ł a mi medalik, który od
dziadka gdzieś t a m swojego czy wujka gdzieś wzięła - taki kolo­
rowy, ceramiczny medalik, „ M u t t e r Gottes-Berg" - po niemiecku
było napisane. Rzeczywiście, m a m medalik, jest piękny, jakoś
tak czuję bliskość tego, nie jest dla mnie...
Tak, gdzieś tu Kora się pojawia, ponieważ, chcąc nie chcąc
jest Pan znany...
O n a się pojawiła w 1969 roku, kiedy jeszcze przed prze­
niesieniem się do Krakowa na ostatni rok studiów przy­
jechaliśmy z miasta Łodzi z zespołem, żeby zagrać
w Piwnicy pod Baranami. I Kora przyszła, ktoś ją przycią­
gnął na ten koncert, siedziała na dziedzińcu Pałacu pod Bara­
nami, na kolumnach, które wynieśliśmy z tej Piwnicy - piękna
dziewczyna, czarne włosy. No i zostałem w Krakowie, gdzieś
tam zaczęliśmy się spotykać. I tak właściwie gdzieś pod skórą
wiedziałem od samego początku, że gdzieś... bo być m o ż e jest
tak, że człowiek od razu wie, że ludzie pasują do siebie - czasa­
mi jest to zauroczenie, ale jest coś tak pod skórą, że jednak nie
jest to do końca takie, jak to się mówi, spasowanie. Coś takiego
było, no i tak właściwie p o t e m to wyszło.
Ale ślub jako osoby niewierzące zawarliście?
Tak. Ślub, Urząd Stanu Cywilnego, m n ó s t w o gości w Piwnicy pod Ba­
ranami, Ewa Demarczyk z kwiatami, no, cyganeria cała krakowska.
JESIEŃ-2003
Ale życie potem jakoś tak szybko pokazuje, że właściwie... no, że nie wszystko jest
tak, jak sobie młodzieńczymi oczyma człowiek wyobraża, że można się zakochać,
można się zauroczyć, ale małżeństwo to jest jak gdyby troszkę jednak jeszcze coś
innego. To takie już prawdziwe - prawdziwe w tym sensie, że jeżeli zawieram
przed ludźmi małżeństwo, no to to jest takie małżeństwo ludzkie, natomiast je­
żeli wierzę czy uwierzyłem i zawieram małżeństwo przed Panem Bogiem, no to
tu już jest sprawa naprawdę poważna, bo to już jest sprawa taka na całość.
Nie chcę tego tak rozdrapywać w ogóle, ale mówi Pan o Korze bardzo cie­
pło wspominając...
Biliśmy się przecież, za włosy m n i e Kora ciągnęła, byłem posi­
niaczony, zresztą popijałem wtedy czasami za d u ż o m o ż e wina,
właśnie w Piwnicy, no, czy gdzieś z kolegami. Kora miała krze­
pę, do dzisiaj widać, że ma krzepę, na scenie, że jest to osoba
mocna, chociaż te kilometry każdego wykańczają przecież i ty­
le lat pracy na scenie. Tak że dawała sobie radę. Były to czasy
burzliwe; dzisiaj m o ż e m y się z tego właściwie trochę i pośmiać,
i pożartować, bo wtedy to wyglądało m o ż e inaczej - były dra­
matyczne przecież przejścia. No każdy ma tę swoją drogę dłuższą, krótszą, trudniejszą, łatwiejszą. Wydaje się, że tak ła­
twiejsze to jednak niespecjalnie, że każdy ma jednak po równo;
m o ż e to krócej trwać, m o ż e dłużej trwać, ale t e n ciężar tak jest czasami wło­
żony, no to jest po to, żeby w ogóle wiedzieć, że się jest, żeby wiedzieć, że się
żyje, żeby wiedzieć, kim się właściwie jest. Jeżeli człowiek tak do końca siebie
nie przełamie, nie przeżre samego siebie do końca, jak to jest z narkotykami,
przy odrzuceniu narkotyków - trzeba siebie złamać, czy przy alkoholu, trzeba
siebie złamać, siebie samego, złamać po prostu, zaprzeć się siebie, tego alko­
holu. Dopiero wtedy człowiek wie, kim naprawdę jest. To jest niesamowite.
Ale co Panu nie pasowało w Pana życiu wtedy? Co tak najbardziej doskwie­
rało?
Chciałem się wyspowiadać, chciałem być w zgodzie z J e z u s e m , z P a n e m Bo­
giem, no bo albo tak, albo tak. Jeżeli wraca wiara, jeżeli widzę, że to zaczyna
|74
FRONDA
30
nagle to światło wracać, i widzę, że to jest prawda, no to m u s z ę u p o r z ą d k o ­
wać to, prawda? I to ludzie... przecież miliony ludzi potrafią powiedzieć, że
wiedzą, o czym ja m ó w i ę . A tutaj nie mogę, bo nie m o ż e m y wziąć ślubu ko­
ścielnego, bo druga s t r o n a nie chce. Nie m a m nic do Kory przecież, że tak wy­
szło, no bo takie było to t r o c h ę zlepione m o ż e na siłę, że to nie była j e d n a k
ta para, która p o w i n n a być na wieczność, k r ó t k o mówiąc, prawda? M o ż e m y
pracować, m o ż e m y tworzyć różne rzeczy razem, bo to funkcjonuje, to rzeczy­
wiście zdaje egzamin, poza tym moglibyśmy się skłócić na całe życie, n o , po
co? Kora miała tyle, m i m o wszystko, jakiegoś t a m też światła, n o , że pracuje­
my, że nie ma jakiejś nienawiści między n a m i z różnych t a m p o w o d ó w , któ­
re były, a to, że szuka, no to ileż m i l i o n ó w ludzi szuka jeszcze. Myślę, że Je­
zus nie jest dla niej osobą obcą, na p e w n o . Myślę, że to, że
w dzieciństwie stykała się z różnymi dość ciężkimi takimi sy­
tuacjami - była przecież w d o m u dziecka, p r o w a d z o n y m przez
zakonnice - że to dzieciństwo zaważyło na tym, że... bo jest
coś takiego u ludzi: „Jezus - tak, Bóg - tak, ale kler - n i e " . Te­
raz m o g ę powiedzieć, że m i a ł e m to szczęście, że... było wiele,
wiele różnych zdarzeń... Leżę na łożu boleści w szpitalu, tutaj
w Warszawie, zatruty alkoholem do takich granic już możli­
wości właściwie, to tak jest, że albo się przeżyje, albo się nie
przeżyje; ci którzy byli kiedykolwiek w p o d o b n y c h sytuacjach,
wiedzą, o czym m ó w i ę . Pierwszy dzień leżę n i e p r z y t o m n y zupełnie, taki, że
ani ręką, ani nogą ruszyć, widzę, że ksiądz był, t a m lewym o k i e m gdzieś, póź­
niej, jak już tak po kilkunastu godzinach do siebie jakoś tak zacząłem d o c h o ­
dzić, r o z m a w i a m z tymi pacjentami, którzy mówią: „Był ksiądz, n o , tu przy­
chodzi codziennie", właściwie to mi się chciało wyspowiadać. No i r a n o też
taki jeszcze nie za bardzo, n a s t ę p n e g o poranka, jest szósta rano, ksiądz jest spowiada, już wychodzi, a t a m mówią: „Tu jeszcze jest taki delikwent... on też
tak chciał wyspowiadać się". Byłem tak słaby, że właściwie nie b a r d z o m o ­
głem sobie ani przypomnieć w ogóle, ani... Miałem n i e s a m o w i t e przeżycie
w tym takim z a t r u t y m organizmie, a jednocześnie takim, no, właściwie wy­
poszczonym, bo przecież nic się nie je przez dwa tygodnie, widzę, że jest
ksiądz, ale tak, jakby go nie było, stoi przy mnie, ale tak, jakby był jakimś ta­
kim przekaźnikiem, jakimś ekranem, przez który przechodzi tylko coś, co idzie
gdzieś tam. Ale m n i e to było dane na takim łożu boleści, tak że w n o r m a l n y m
JESIEŃ 2003
175
stanie, nie wiem, czy bym w ogóle kiedykolwiek też tak, w taki czysty s p o s ó b
to widział. R o z u m i e m ludzi, którzy tego nie czują; to czasami jest tak też jak
w małżeństwie, w zen-buddyzmie jest też coś takiego, że m i s t r z n i e szuka
uczniów - uczniowie, jak są gotowi, to znajdują mistrza. Jeżeli chcesz iść do
spowiedzi, to prędzej czy później znajdziesz spowiednika właściwego, bo to
przynosi pokój ducha. Jeżeli u p a d a m y codziennie, a u p a d a m y codziennie, no
to wszyscy wiemy: ze zmęczenia, ze słabości, no to bez tego światła już nie
pójdziemy nigdzie. Dobrze m ó w i ę czy źle mówię?
Tak pomyślałem sobie, że dla mnie to najważniejszy rys mojej drogi ducho­
wej to jest właśnie powracanie i spowiadanie się. Że nawet jeżeli czuję, że
nie spełniam, nie jestem w stanie, jakichś tam moich pragnień, nawet ta­
kich dobrych, to to powracanie jest dla mnie taką gwarancją, że chociaż na
tej drodze dojdę jakoś do tego, kim powinienem naprawdę być. To ja to
rozumiem.
Człowiek ma z a k o d o w a n e to, że ludzie są zawzięci, 30 lat się potrafi proce­
sować o miedzę, stracić wszystkie pieniądze; zawzięci ludzie są, zawzięci. Jak
t r u d n o jest człowiekowi przypuścić w najśmielszych swoich jakichś t a m
snach, że Bóg przebacza za każdym razem, kiedy się do N i e g o zwracamy, lu­
dzie - nie. Więc jak sobie w ogóle wyobrazić, że Pan Bóg m o ż e n a m wyba­
czyć tyle razy, ile razy u p a d n i e m y , jeżeli tylko przyjdziemy: „Panie Boże, upa­
dłem".
A zatrzymajmy się w takim razie na tym łożu boleści jeszcze na moment.
To był jakiś większy problem, ten alkohol? Bo jak Pan mówi o takim zatru­
ciu, to się zdarza...
Problem narodowy.
No, problem narodowy, czyli...
Problem ogólnoświatowy, powiedziałbym.
No, a Pana?
176
FRONDA
30
No, poważny. Rock and roli sprzyja, życie ar­
tystyczne, powrót późny po koncertach, w ho­
telach w dawnych czasach nic nie było już,
11:00 - zamknięte po koncertach, dwa koncer­
ty dziennie. To paliwo, które nas trzymało
przy życiu, w cudzysłowie, wieczorem piwko
jeszcze jakieś t a m czy coś więcej, czasami się
popłynęło dość zdrowo. Jak był zespół inny, na
przykład TSA czy jakiś t a m inny, to: „Och,
przyjacielu", Oddział Zamknięty: „Och, jak
fantastycznie", no to do rana... A rano trzeba
się leczyć, a jak się trzeba leczyć, to następny dzień, p o t e m następny, p o t e m na­
stępny... tak się wydłuża. Problem ogólnonarodowy. Ja m i a ł e m to szczęście, że
trafiłem na Goplańską w Warszawie - m o g ę to powiedzieć, bo jeżeli to gdzie­
kolwiek dotrze do ludzi, to to jest dla m n i e bardzo ważne. Są różne stowarzy­
szenia, różne miejsca, gdzie m o ż n a się udać, najważniejsze jest to, żeby spotkać
kogoś, kto przestał pić. Nie spotkać tego, kto będzie leczył, kto przyniesie piw­
ko, żeby... „Bo ty się tak źle czujesz, to ja ci tutaj piweczko, żebyś doszedł jakoś,
wycieniował" - nie, spotkać kogoś, kto przestał pić. I o dziwo, tak jak w tych
pierwszych dniach się wydaje niemożliwe, żeby bez tego żyć, bo to boli wszyst­
ko, boli przecież, to nagle po tym, po miesiącu, jeżeli się u d a miesiąc, dwa mie­
siące, to widać nagle z tamtej strony - wróciłem do życia, wróciłem do żywych.
I udało się Panu zostawić alkohol całkiem?
Jeżeli, to pod postacią, nie wiem, m o ż e jakiegoś lekarstwa, ale to też u n i k a m ,
p y t a m się, czy nie ma.
Przejdźmy jeszcze do tego rodzinnego momentu, ponieważ zatrzymaliśmy
się na tym, że to pragnienie spowiedzi, to poszukiwanie, ono jakoś tak mi­
mo wszystko uderzało w to wasze małżeństwo z Korą, prawda? Bo Pan
mówi, że „ona nie chciała, ja już też tak nie chciałem".
Ja też nie byłem człowiekiem godnym zaufania tak do końca, to oczywiste. Ale mi
się wydaje, że przede wszystkim to jest coś takiego, że gdzieś jest to poczucie, że
JESIEŃ 2003
177
pasujemy do siebie w stu procentach, ale gdzieś jest to uczucie, że tak do koń­
ca nie za bardzo, i się szuka, i się szuka. Kora szukała, no i j e d n a k z Sipowiczem są tyle lat; wydaje mi się, że to jest t e n związek taki prawdziwy.
To o tym obecnym Pana małżeństwie jeszcze powiedzmy. Jak to było? Jak
to się stało?
Wszyscy będą m o ż e myśleli, że j e s t e m taki t r o c h ę n i e p o w a ż n y w s w o i m wie­
ku; no, czasami to tak...
Już Pan był po rozwodzie z Korą?
Tak, tak, tak, mało tego, po drugim małżeństwie - drugie małżeństwo cywilne.
Też bez ślubu kościelnego... Myślałem, że mi się przy drugim wyprostuje, abso­
lutnie nic z tego nie wyszło. Starałem się, bo to było rozbicie małżeństwa wła­
śnie kościelnego, zawartego przed... to są takie bardzo ciężkie sytuacje, że jestem
wierzący, a do czegoś takiego doszło, czy z p o w o d u alkoholu, czy z p o w o d u sła­
bości - makabra. No to mówię: „Panie Boże, no, gdzieś m u s i być ktoś na świe­
cie, przecież nie może być, że tak będę szukał i szukał, i szukał..." No i przyjeż­
dżam - jakaś taka miejscowość, 3 maj, święto narodowe, koncert, gdzieś
Legnickie. Przed koncertem, godzinę przed koncertem, patrzę: jakaś dziewczy­
na, taka młoda, wymalowana, cały czas się do mnie śmieje, nikogo na sali nie
ma. No, tak chodzę, udaję, że nic, m a m swoje sprawy, próba akustyczna... Tak
przekładając na język anegdotyczny: „No, Panie Boże, chyba jakaś pomyłka tu­
taj, no, ładna, ale za młoda, to tak w ogóle, chyba nie za bardzo..." P o t e m jest
koncert, cały czas stoi naprzeciwko mnie, śmieje się, tańczy, no i, żebym auto­
graf... jakoś coś mi t a m się odzywa w m o i m wnętrzu... „Po koncercie, po koncer­
cie, no bo teraz gramy, to nie bardzo". Przychodzi po koncercie po autograf, tak
sobie myślę: „Nie, no to w ogóle nie ma co, zamykamy rozdział, wyjeżdżamy",
ale słyszę: „Weź przynajmniej n u m e r telefonu". Więc tak anegdotycznie... Przez
trzy miesiące... mówię: „Nie będę dzwonił - to już kompletne wariactwo". Nasz
perkusista w końcu tak... rozmawiam z nim, mówię: „Słuchaj...", „Pamiętam,
pamiętam, co się przejmujesz - mówi - Charlie Chaplin miał dużo młodszą, zo­
bacz, ile dzieci miał, wszystko będzie OK". No i zadzwoniłem, i tak się to wszyst­
ko p o t e m potoczyło, że są trzy córeczki, prawdziwe małżeństwo.
178
FRONDA
30
Sakramentalne.
S a k r a m e n t a l n e . I niech to nie b r z m i n a p r a w d ę ś m i e s z n i e dla nikogo, bo to
jednak jest... drogi Boże są r ó ż n e i człowiek s w o i m r o z u m e m m o ż e sobie tyl­
ko jak gdyby napaskudzić, m o ż e wiele rzeczy zniekształcić. P o z w ó l m y P a n u
Bogu prowadzić tak, jak On uważa, że jest d o b r z e . Jeżeli tak m i a ł o być, to tak
jest, niech tak będzie.
Bardzo dziękuję za spotkanie.
ROZMAWIAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OP
Powyższy tekst jest zapisem rozmowy przeprowadzonej
w ramach programu „Czarno-biały", wyemitowanego w Telewizji Puls w 2001 roku.
JESIEŃ-2003
179
Wiadomo, kto to jest diabeł - diabeł to taki koleżka,
co tam stoi na boku i mówi: „Chodź, chodź", a szcze­
gólnie zależy mu, jak taki facet, na przykład jak ja,
może nie tak znowu bardzo diabelski, bo absolutnie
nigdy nie byłem gdzieś tam... ale odpływa taki koleż­
ka, który mógłby być jego kumplem, nie?
Chciałbym ich
życiem
poczęstować
ROZMOWA
Z
MUNKIEM
STASZCZYKIEM
Chciałbym spotkać się z Tobą jako z człowiekiem, który ma swoją historię
i swój bardzo ważny życiowy przełom.
Nie chciałbym tego jakoś nazywać patetycznie, ale rzeczywiście nastąpiła ja­
kaś p o w a ż n a z m i a n a w m o i m myśleniu.
To może zacznijmy od dzisiaj, Co dla Ciebie dzisiaj jest ważne? O co Ci chodzi? Na czym Ci zależy?
180
FRONDA
30
Nigdy nie byłem ateistą, to znaczy nigdy nie byłem o s o b ą niewierzącą. Na­
t o m i a s t generalnie, tak jak to w polskiej statystyce i tradycji bywa w więk­
szości przypadków, o d b y ł e m tę całą drogę, jak to odbywają dzieciaki, po pro­
stu przez wszystkie s a k r a m e n t y . P o t e m zacząłem grać w różnych zespołach;
ta historia mojego zespołu to 20 lat prawie. Gdzieś tak, m ó w i ą c k r ó t k o , od­
płynąłem - m u z y k a rockandrollowa, cala akcja, k t ó r a się z t y m wiąże, to jest
dosyć taka specyficzna sytuacja. Jak gdyby o t a r ł e m się o wszystko, co jest
możliwe i o b e c n e w tym świecie: m ó w i ę tu o narkotykach, o różnych takich
sytuacjach. Nie byłem nigdy jakimś d e g e n e r a t e m ani człowiekiem, który le­
ży na ulicy czy coś w t y m stylu. N o , m ó w i ą c k r ó t k o , o d p ł y n ą ł e m s t r a s z n i e
daleko od Boga, gdzieś t a m . M i a ł e m zawirowania takie różne, w zasadzie d o ­
syć kiepsko się zaczęło dziać w mojej rodzinie - jakiś mniejszy k o n t a k t i ta­
kie jakieś luki, takie złe rzeczy. Nie byłem m o ż e t o t a l n y m egoistą, ale t e n za­
wód bycia na scenie, w y s t ę p o w a n i a skupia cię b a r d z o na twojej osobie myślisz, że jesteś najważniejszy. To znaczy nigdy, m ó w i ą c k r ó t k o , n i e odwa­
liła mi sodowa, nie byłem niemiły w o b e c ludzi, n a t o m i a s t jest coś takiego,
że wydaje ci się, że to, co robisz, jest najważniejsze, to jest OK, na t y m się
m u s i s z skupić. Teraz wiem, że to nieprawda, że jest wiele ważniejszych rze­
czy, na przykład pójście ze s w o i m dzieciakiem na łąkę, p o g r a n i e z n i m w pił­
kę niż zagranie 15 k o n c e r t ó w .
A dzieci, jakie są? Duże?
Jedenaście - syn, i córka - siedem.
Jak długo jesteś w małżeństwie?
Piętnaście lat.
I mówisz, że ta praca, ta rola, którą też odgrywasz, bo tak to jest właśnie
z gwiazdami, że ona Cię, mówisz, tak skierowała, że odpłynąłeś.
Mówię tu o używkach i o kobietach, po p r o s t u ' o d w ó c h rzeczach. Troszecz­
kę się odpływa przez to, że generalnie wydaje ci się, że wszystko jest OK.
1 przyszedł m o m e n t , kiedy stwierdziłem, że to nie jest OK.
JESIEŃ-2003
181
To na tym się skupmy teraz. Jak to się działo? Jak zobaczyłeś, że to nie jest OK?
W tym m o m e n c i e , kiedy t e n cały, m ó w i ą c k r ó t k o , h e d o n i z m dochodził do ja­
kiegoś p u n k t u , zaczęło mi być po p r o s t u źle - źle z tym wszystkim. To są
n o r m a l n e rzeczy, powiązane... ja wiem... to się na­
zywa r a c h u n e k s u m i e n i a . To się nazywa do­
kładnie tak. Moja sytuacja r o d z i n n a była m o ­
że nie tragiczna, ale nigdy nie była tak zła,
jak parę lat t e m u . Po p r o s t u gdzieś t a m sta­
ło to wszystko na granicy jakiegoś prawie
że... m o ż e nie rozpadu, ale blisko było cze­
goś niedobrego, czegoś s m u t n e g o . . . I na­
gle dostaję jakiś przypadkowy telefon od
księdza, który m ó w i : „ Z a p r a s z a m cię na
spotkanie z m ł o d z i e ż ą w kościele na ulicy D o ­
minikańskiej w W a r s z a w i e " . Myślę: „Ksiądz? Spo­
tkanie z m ł o d z i e ż ą ? " Jakoś mi to z a p a c h n i a ł o tak oazowo, ale m ó w i ę : „ D o ­
bra, jestem..." W ł a ś n i e poprzez to, że k o c h a m ludzi, n a p r a w d ę , to w ł a ś n i e
chyba to Bóg ze m n ą zrobił, że n a w e t w tym m o m e n c i e , kiedy odpływałem,
że zawsze tych ludzi w jakiś s p o s c b s p o t y k a ł e m . Dla m n i e n a p r a w d ę - to nie
jest kokieteria - nie było nigdy w a ż n e , czy k t o ś jest ślusarzem, czy gwiazdą
rocka. I p o s z e d ł e m t a m . P r z y c h o d i ę , siedzi d o m i n i k a n i n , tak jak Ty, no i sie­
dzą ludzie, tak zwana młodzież, ludzie, no, różni: p u n k o w c y , r a s t a m a n i , nie
wiem, hip-hopowcy. T e n ksiądz to prowadzi; dal mi swoją książkę: „Jak
chcesz, to przeczytaj, jak chcesz, to n i e " . To był p u n k t . R ó w n i e d o b r z e m o ­
głem pójść do d o m u i powiedzie^: „Byłem na s p o t k a n i u z młodzieżą, fajny
ksiądz, miły człowiek, o t w a r t ą m
głowę", ale nie - zacząłem czytać tę książ­
kę, zacząłem do niego dzwonić, zaprzyjaźniliśmy się. To jest mój przyjaciel
w tej chwili; nikt m n i e do tego m° z m u s z a ł . Zacząłem chodzić do kościoła,
na m s z e - z przyjemności, po p r o s t u tak. Kiedyś Msza święta? Po co? Ja je­
stem wyjątkowy, ja sobie sam to -
łatwię, po co jest ta Msza święta? Tyle lu­
dzi, w ogóle bez sensu - m i a ł e m t e n p r o b l e m . I nagle stwierdziłem, że chcę
iść do kościoła. Zacząłem chodzić na m s z e - sam z u p e ł n i e - po p r o s t u słu­
chać tego wszystkiego. Po chyba, ja wiem, 15 latach w y s p o w i a d a ł e m się, s a m
chciałem - z 15 lat. To była długa rozmowa, to była taka rozmowa, jak dzisiaj,
182
FRONDA
30
tylko to zostało u z n a n e za spowiedź - to n a w e t nie był konfesjonał - w ł a ś n i e
z tym m o i m przyjacielem; on u z n a ł to za spowiedź.
Nie, no, takie miejsce spowiedzi, ale spowiedź była prawdziwa.
Tak. Był taki m o m e n t mojej takiej tylko fascynacji J e z u s e m , takiej: „O Jezu,
jaki już j e s t e m dobry, jaki jestem, kurczę, kapitalny". Po p r o s t u to było dla
m n i e coś n o w e g o - nie to, że kolejna zabawka, tylko stwierdziłem, że j e s t e m
dobry. I to też troszeczkę człowieka w taką pychę w p r o w a d z a . M a ł o , t r z e b a
strasznie pracować, strasznie te wszystkie sprawy swoje t r z y m a ć m o c n o ,
m ó w i ę o tych wszystkich sprawach, bo w i a d o m o , że... w i a d o m o , k t o to jest
diabeł - diabeł to taki koleżka, co t a m stoi na b o k u i m ó w i : „ C h o d ź , c h o d ź " ,
a szczególnie zależy m u , jak taki facet, na przykład jak ja, m o ż e nie tak z n o ­
wu bardzo diabelski, bo a b s o l u t n i e nigdy nie b y ł e m gdzieś t a m . . . ale odpły­
wa taki koleżka, który mógłby być jego k u m p l e m , nie?
Czyli, żebym dobrze zrozumiał, wtedy, kiedy się wyspowiadałeś, zacząłeś
chodzić na msze, zobaczyłeś, że też zagraża Ci taka euforia, nie?
Tak. Długo, d ł u g o taki byłem zafascynowany J e z u s e m . I sobą troszeczkę też:
„Jestem taki fajny, j e s t e m fajny c h ł o p a k " . I generalnie t e n drugi e t a p , o k t ó ­
rym teraz m ó w i ę , to jest to, że nie fascynacja, tylko praca. To znaczy nie to,
że już nie ma fascynacji, to jest p o n o ć z u p e ł n i e z d r o w y objaw, to z a k o c h a n i e
się, bo się n a w e t p y t a ł e m t e g o mojego przyjaciela - m ó w i ę : „Słuchaj, stary,
czy to nie jest jakaś egzaltowana jazda, wiesz, bo ja n a p r a w d ę to wszystko
czuję, n i e ? " I to był taki mój sukces. Ale p o t e m stwierdziłem, że to t r z e b a
traktować wszystko jako chleb p o w s z e d n i - taki zwykły, codzienny, m o ż e
n u d n y n a w e t . I teraz j e s t e m na t a k i m etapie i na t a k i m etapie walczę ze swo­
imi słabościami; walczę... to znaczy żyję, rozumiesz... W i e m j e d n o , że na
p e w n o nie widzę sensowniejszej prawdy na t y m świecie - tyle. No nie widzę.
Wiesz, ludzi czasami, m ł o d y c h ludzi, m ł o d s z y c h o d e m n i e , fascynują r ó ż n e
sekty, szatan ich fascynuje, bo myślą, że to jest wolność...
To jest tak, że w życiu duchowym rzeczywiście tak jest, że pewne zjawiska
mają swój czas; właśnie jest taki czas fascynacji, jest taki czas przewrotu, czaJESIEŃ'2003
183
sami jest taki czas przygotowania do przewrotu, kiedy człowiek widzi, że
jest... właśnie, że odpłynął, tak jak mówisz, że żyje nie tak, jak by chciał; cza­
sami wtedy przydarzają się bardzo poważne grzechy także. Jedno jest istot­
ne: żeby dać sobie czas. Wolność jest możliwa tylko wtedy, kiedy ona jest
prawdziwa, dlatego jest różna wolność człowieka, który gdzieś wpadł w jakąś
sektę, a różna wolność człowieka, który odkrył, że tu jest prawda, i to jest...
Spotykam się z tym, czytam r ó ż n ą literaturę ludzi m ł o ­
dych, b a r d z o taką niezależną, w y d a w a n ą gdzieś w offsajdzie, nie wiem, jest fascynacja śmiercią, s a m o b ó j ­
s t w e m - w s u m i e d e m o n e m , s z a t a n e m , który
wydaje się mocny, a tak n a p r a w d ę zależy to oczy­
wiście od wielu czynników: od twojego oparcia ja­
kiegoś t a m w rodzinie, k t ó r e jest p o d s t a w ą , od ja­
kiejś miłości, k t ó r ą złapałeś jako dzieciak. Oczywiście
możesz tę miłość mieć i też m o ż e s z odpłynąć b a r d z o
daleko, chociaż ta baza zawsze jest w t e d y jakby większa.
Mówię to dlatego, żeby powiedzieć ludziom, że Bóg jest w ogóle fajniejszy
od szatana, chociaż szatan wydaje się taki fajny p o p r z e z te swoje gadżety itd.
To jest strasznie proste, to znaczy p r o s t e i t r u d n e , ale jeżeli ci jest n a p r a w d ę
źle, to spróbuj powiedzieć o tym Bogu. Po prostu... Mówię też do ludzi m ł o ­
dych: „Spróbuj, a będzie ci lepiej". Bo przecież m n ó s t w u ludzi jest b a r d z o
źle; ja nie m ó w i ę tu już o materialnych sprawach, m ó w i ę o czysto d u c h o ­
wych sprawach. O s t a t n i o słyszałem o wielu przykładach samobójstw, n a w e t
ludzi, których z n a ł e m , to jest strasznie przykre - j e s t e m na świeżo po takiej
traumie, dlatego o tym m ó w i ę .
Chodzi, myślę, o coś takiego, że jeżeli spotykasz się z tą właśnie pop-kulturą,
która ci proponuje właśnie bezustannie coś, no to ta kultura ci proponuje,
że wszystko będzie szybko, skutecznie, uspokoi ci wszystkie twoje pragnie­
nia. I oczywiście, że każdy wie, że to jest tylko pewien język, ale rzeczywi­
ście człowiek potrzebuje, żeby mieć jakieś oparcie na zawsze, żeby mieć
szczęście, które nie przeminie, żeby mieć miłość, która trwa, ale jej nie do­
staniesz, kupując jakiś gadżet, mimo że ci oferują, że ten gadżet ci to za­
spokoi. Jednak język, którym się to posługuje, właśnie te propozycje tego
184
FRONDA
30
świata właśnie tych błyskotek, ten język jest religijny - on odwołuje się do
czegoś takiego, czego człowiek naprawdę potrzebuje, właśnie potrzebuje
oparcia, prawdy, właśnie wolności...
Jak ja p a m i ę t a m , jak byłem na t y m etapie p o c z ą t k o w y m t e g o mojego odpły­
nięcia, wydawało mi się, że w o l n o ś ć to w ogóle na czymś i n n y m polega, to
znaczy, że w ł a ś n i e jest t a m - w tej sferze h e d o n i z m u . G e n e r a l n i e m ó w i ę
0 kobietach, o używkach, o seksie, o tym, że to jest wolność, ale generalnie,
kiedy jesteś w tym, to po prostu... w jakiś s p o s ó b , w jakimkolwiek n a ł o g u je­
steś mocniej i dłużej, zaczynasz się b a r d z o m o c n o wikłać, to jest taki począ­
tek: „Stary, ty jesteś silny, s a m decydujesz itd., itd., itd." - nie ma tutaj ani
pokory, ani refleksji w t y m wszystkim. I okazuje się po p r o s t u , że to nie jest
ż a d n a wolność. Dlatego ci p o t e m jest źle i dlatego p o t e m albo gdzieś przy­
chodzisz do Boga, albo odpływasz z u p e ł n i e .
Ale mam pytanie dotyczące Twojej pracy i Twojej rodziny: coś się musiało
zmienić także w Twojej rodzinie, jak odkryłeś, że tutaj, gdzieś w Panu Bo­
gu, znalazłeś jakoś swoją wolność czy to, czego szukałeś?
Mówiąc krótko, to nie tak, że zły t a t a teraz jest d o b r y t a t a - tak nie było...
W i e m tylko j e d n o , że o g r o m n ą przyjemność sprawia mi siedzenie w d o m u ,
to znaczy jest to dla m n i e przyjemność, a n i e jakaś katorga. To nigdy n i e by­
ła katorga, tylko generalnie - m ó w i ą c językiem p r z y z i e m n y m , naszym, ludz­
kim - w o l a ł e m spędzić jakiś czas t e m u na przykład pięć godzin w knajpie, pi­
jąc p i w o z kolegą, a trzy godziny w d o m u - taka proporcja. A teraz wolę
spędzić 45 godzin w d o m u , a dwie godziny w tej knajpie, p r z y k ł a d o w o . Bo
zawsze było, że t a t a kochał dzieci, kochał żonę, całował, p r e z e n t y k u p o w a ł
1 w i a d o m o , że s e r d u s z k o mi biło. Po p r o s t u s t a n o w i m y takie m o c n e k o m b o ;
wiesz, mi się wydaje, że jest o n o b a r d z o t r u d n e w tej chwili do rozbicia - m ó ­
wię o naszej czwórce: Marta, Janek, Marysia i ja. A o n i stanowili w trójkę za­
wsze m o c n e k o m b o , a ja troszeczkę, m ó w i ą c krótko... t a m gdzieś była luka,
ten odjazd... Siedzenie w d o m u , granie w warcaby z s y n e m czy oglądanie ra­
zem meczu piłkarskiego, te wszystkie takie d r o b n e , c o d z i e n n e sprawy spra­
wiają mi o g r o m n ą radość... O d k r y ł e m tę w a r t o ś ć i j e s t e m wdzięczny za to,
że ją odkryłem.
JESIEŃ2003
|glj
Tak trochę bywa, że jak jakiś przewrót w człowieku powstaje, to pewne
rzeczy przestają cieszyć, zaczynają cieszyć nowe. Jak to wpłynęło na to, co
chcesz mówić teraz przez swoją muzykę?
Ta z m i a n a jest w tej chwili taka, że traktuję to wszystko wolniej, w katego­
rii takiej „co będzie, to będzie". Pracujemy, s t a r a m y się zrobić jak najlepszy
album, ale nigdy się nie wspinaliśmy w kategoriach takich, żeby tylko i wy­
łącznie m u s i a ł o się sprzedać. Jak się sprzedawało, to super, bo przecież
oprócz tego z tego żyjemy i nigdy nie b y ł e m hipokrytą, o pieniądzach także
potrafię rozmawiać i o pracy, bo to jest moja praca, ja daję z siebie m a x . Są
fani, co kupują bilety, przychodzą na mój k o n c e r t i ja s t a r a m się być jak naj­
lepszy. Wiesz, co się zmieniło? Chodzi mi po p r o s t u o to, żeby l u d z i o m prze­
kazać pozytywną energię - miłość. Oczywiście, ś p i e w a m o rzeczach różnych,
generalnie o tych szarych też, ale m a ł o m n i e interesuje, m o ż e mniej niż kie­
dyś, sytuacja polityczna, jakaś taka sytuacja na przykład, kto w d a n y m m o ­
mencie jest p r e m i e r e m , a k t o p r e z y d e n t e m . Chciałbym dać d o b r ą wibrację
186
FRONDA
30
ludziom, nie zlą, dlatego że po p r o s t u nie p o w i n n i d o s t a w a ć złej. Ja n i e chcę
im sprzedawać, nie chcę ich częstować, wiesz czym, śmiercią.
Trucizną.
Chciałbym ich życiem poczęstować.
Tak myślę, że tego typu przewrót, bo zobaczyłeś, że coś jest dla Ciebie naj­
ważniejsze na świecie, nawet jeżeli to, właśnie mówisz, że gdzieś było, bo nie
chciałeś robić zła, kochałeś coś, starałeś się jakoś, najlepiej jak potrafiłeś,
a nagle coś zabłysnęło tak, że „to jest to najważniejsze na świecie", prawda?
Odkryłeś Boga. I teraz pytam o coś takiego: gdybyś tak sobie przypomniał
takie momenty, kiedy... wtedy gdy byłeś najniżej, były takie przebłyski, że
coś jest warte albo coś jest niewarte, coś jest fałszywe, a coś jest prawdziwe.
Nie chciałbym t e g o nazwać początkiem, ale... po p r o s t u s t r a c i ł e m przyjacie­
la, najlepszego, który ze m n ą zakładał t e n zespół, grał na perkusji. Nigdy bra­
ta nie m i a ł e m ; to był z bloku kolega, najbliższy przyjaciel z m ł o d o ś c i , który
grał przez pięć lat ze m n ą , założył t e n zespół, wszystko r a z e m itd., p o t e m on
poszedł w różne biznesy, wysokie stanowiska... się zabił, s a m o c h o d e m ,
w 1998 roku, w styczniu. I tak jakby, nie wiem, od t e g o m o m e n t u , po t y m
pogrzebie, to c z u ł e m , jakby on mi to mówił, wiesz, przez Boga, że ja b a r d z o
źle robię, m ó w i ł po prostu, że moja sytuacja r o d z i n n a i w ogóle... jest kata­
strofalna, że ja m u s z ę coś z t y m zrobić. Po pogrzebie po p r o s t u p o r o z m a w i a ­
łem z moją ż o n ą na t e m a t m o i c h wszystkich, m ó w i ą c k r ó t k o , grzechów. N i e
do końca wszystkich, bo jej wszystkiego nie p o w i e d z i a ł e m , p o t e m jeszcze
wszystko wyszło dalej - to był początek tej katharsis. M u s i a ł e m s a m to p o ­
wiedzieć; nic mi tutaj nikt n i e odkrywał, nie było jakiejś kwestii typu, że k t o ś
m n i e przyłapał...
Chciałeś...
Siadłem i m ó w i ę : „Ja m u s z ę " . Taki facet n o r m a l n y m ó g ł b y powiedzieć: „Jak
to? Ty się przyznajesz żonie do zdrady? Do takich rzeczy bolesnych? No
przecież to jest w ogóle kula w twoją gło\> e".
JESIEŃ2003
187
Ona potrafiła Ci przebaczyć?
N o . Niesamowicie m o c n a sprawa, niesamowicie m o c n a sprawa, dla m n i e
bardzo mocna...
Dla mnie to to są najmocniejsze rzeczy w życiu, kiedy coś takiego się dzie­
je pomiędzy ludźmi.
Mówisz?
Tak. Kiedy wiesz, że ktoś ci naprawdę przebaczył, i ty wierzysz, że to się
rzeczywiście stało.
A dlaczego najmocniejsze?
Myślę, że takie, które najwięcej budują pomiędzy ludźmi i najwięcej też
kosztują, to znaczy żonę pewnie to kosztowało bardzo dużo, nie? I też Cie­
bie, bo to oznaczało danie siebie jakoś jej.
Wiesz, teraz sobie p r z y p o m n i a ł e m , to było coś dla m n i e d z i w n e g o b a r d z o .
Już 10 lat grałem m u z y k ę i przyjechał jakiś facet, w ogóle ja go nie z n a ł e m ,
przyjechał do studia, wysoki facet z dziewczyną, jakiś p e r k u s i s t a - z Lubli­
na? Nagrywaliśmy płytę swoją kolejną, byliśmy już dosyć p o p u l a r n i , ja b y ł e m
wtedy bez s a m o c h o d u , a to było w Izabelinie p o d W a r s z a w ą i on m ó w i : „To
ja cię zawiozę", ja m ó w i ę : „ S u p e r " . Jadę z n i m , a on m ó w i tak: „Słuchaj, faj­
ne te piosenki gracie, ale dla kogo ty to robisz? Dla k o g o ? " . Ja m ó w i ę : „Jak
to dla kogo? Dla ludzi, no i... dla siebie". „Ale po co ty piszesz te teksty? Dla
kogo?". A ja m ó w i ę : „Jakie ty mi pytania zadajesz? Jak to dla k o g o ? " Ja go
nie z r o z u m i a ł e m , z u p e ł n i e ; on chyba n a w e t nie użył s ł o w a „Bóg", wiesz,
a miał to na myśli. Słuchaj, przez n a s t ę p n e 10 lat to pytanie gdzieś krążyło.
Po 15 latach, kiedy na takiej płycie, „Prymityw", napisaliśmy 14 chyba pio­
senek, a piętnastej nie było, była do niej muzyka, a nie było t e k s t u , m ó w i ę :
„O czym tu napisać t e k s t ? " I w t e d y sobie to p r z y p o m n i a ł e m . I ta p i o s e n k a
się nazywa „Bóg". O n a jest o takiej mojej, jako człowieczka, relacji: jak ja
bym to widział - po p r o s t u moja forma jakiejś takiej modlitwy... to znaczy
188
FRONDA
30
rozmowy. To był pierwszy taki krok, że n a p i s a ł e m taki tekst. „Bóg". I okaza­
ło się, że to w ogóle wszyscy d o k ł a d n i e zrozumieli bez żadnej patetyczności.
Czyli można napisać piosenkę dla Boga? Już się dowiedziałeś o tym, w końcu?
Oczywiście, że tak. Tylko to nie jest taka praca na z a m ó w i e n i e .
Pewnie, że nie. Ja myślę, że to jest dobre pytanie, naprawdę, bo... no, w Bi­
blii właśnie tak jest, że to, co robimy, właśnie robisz, pracujesz, żyjesz
w rodzinie, masz przyjaciół, dzieci, że to jest też coś takiego, jak taka pieśń
chwały, nie? - że to wszystko jest taką pieśnią. Myślę, że także to, co ro­
bisz. Bardzo Ci dziękuję za spotkanie; zostańmy w tym momencie: dla ko­
go to robisz? Z takim pytaniem zostańmy.
OK.
Dzięki, dziękuję za spotkanie.
ROZMAWIAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OP
Powyższy tekst jest zapisem rozmowy przeprowadzonej
w ramach programu „Czarno-biały", wyemitowanego w Telewizji Puls w 2001 roku.
JESIEŃ-2003
189
Moje zdolności, które otrzymałem od Boga, wykorzy­
stywałem do manipulowania i krzywdzenia ludzi. Ja
to dzisiaj wiem.
najistotniejszym
probleMem
jest
ROZMOWA
codzienność
Z
ROBERTEM
TEKIELIM
Co spowodowało, że od robienia artystycznego pisma nagle znalazłeś się po
uszy w ezoteryzmie i okultyzmie? Czy były to świadome decyzje, fascynacje?
W p e w n y m m o m e n c i e p o w o d o w a n y pychą podjąłem się rzeczy, które m n i e
przekraczały. R o b i ł e m czasopismo, o k t ó r y m profesorowie mówili, że jest to
n o w a „ C h i m e r a " , n o w e „ W i a d o m o ś c i Literackie".
Byłem p o r ó w n y w a n y
z Grydzewskim i Giedroyciem i to mi b a r d z o d o b r z e robiło. O p r ó c z p i s m a
robiliśmy książki i cykliczne p r o g r a m y telewizyjne. W s z e d ł e m na p o z i o m ,
nad którym już nie p a n o w a ł e m . Jeśli w instytucji, k t ó r ą stworzyłeś, zarabia
FRONDA
30
40, 70 osób, to konsekwencje n a w e t banalnych decyzji, których w ciągu
dnia musisz podjąć 80, m o g ą być b a r d z o dojmujące... C z u ł e m się w tym
totalnie bezradny. I zacząłem s t u d i a nad skutecznością, k t ó r e d o p r o w a ­
dziły m n i e do o k u l t y z m u . N i e wiedziałem, że to okultyzm, bo w s z y s t k o
było u b r a n e w płaszcz s f o r m u ł o w a ń p a r a n a u k o w y c h : „synchronizacja półkul
m ó z g u " e t c , etc... D o s z e d ł e m d o tego, ż e moja w ł a d z a n a d l u d ź m i , którzy
albo byli otwarci na mój autorytet, albo mieli rozbitą n a t u r a l n ą o s ł o n ę
chroniącą człowieka od świata niewidzialnego, była b a r d z o duża. Słysza­
ł e m myśli innych ludzi, c z u ł e m , co ich boli. Na p o d s t a w i e różnych sygnałów,
które n i e ś w i a d o m i e nadawali, m o w y ich ciała, b y ł e m w stanie odczytać
różne historie. Koncentrując się i wysyłając „ e n e r g i ę " na odległość p o w o ­
d o w a ł e m , że facetowi 30 m e t r ó w o d e m n i e włosy na k r ę g o s ł u p i e stawały
dęba i był przerażony. Przychodziły do m n i e c h o r e zwierzęta, korzystały
z tego mojego otwarcia. Z n a ł e m wyniki m e c z ó w p r z e d ich zakończe­
n i e m . K o m p l e t n i e nad tym nie p a n o w a ł e m , ale to n i e s a m o w i c i e b u d o w a ­
ło moją pychę.
Doszliśmy do takiego m o m e n t u , że uczestniczyliśmy z ż o n ą w zawiązy­
waniu stowarzyszenia Gnosis. Spotkaliśmy się t a m z l u d ź m i , którzy parają
się gnozą, magią, psychotroniką... Spotkaliśmy t a m również T o m k a Budzyń­
skiego, ale po pierwszym czy po d r u g i m razie zniknął. Zobaczywszy tych
wszystkich ludzi na sali (poza j e d n y m m a ł ż e ń s t w e m profesorskim), poczu­
liśmy z ż o n ą s k o n c e n t r o w a n e zło.
Jak się to objawiło? Chłodem?
Wiesz, nie potrafię tego odtworzyć. Po p r o s t u weszliśmy na tę salę i poczu­
liśmy bardzo wyraźnie, że ci ludzie robią krzywdę i n n y m . Moja ż o n a ma d u ­
żą intuicję, jest wrażliwą o s o b ą - ufam jej, ale n a w e t ja ś w i a d o m i e to c z u ł e m .
Koncentracja zła na sali była tak p o t ę ż n a , że m y ś m y się po p r o s t u regularnie
przestraszyli. Przestraszyliśmy się tych psychotroników, b i o e n e r g o t e r a p e u ­
tów, m a g ó w - k a h u n ó w , a d e p t ó w Silvy, reiki, badaczy tarota.
Ile na sali było osób?
Koło siedemdziesięciu..
JESIEŃ-2003
191
Sama śmietanka?
Tak, elita tego środowiska. Prokopiuk, Stefański... Sami znani goście... Było t a m
stoisko z różnymi amuletami, talizmanami. Wracając z tego spotkania w war­
szawskim M u z e u m Etnograficznym, postanowiliśmy w strachu, że też m u s i m y
mieć swoje talizmany. Oni mają
swoje amulety, my - swoje. I żo­
na kupiła mi w sklepie z biżute­
rią... srebrny krzyżyk. Solidna,
duża forma, nie z lanego srebra,
ale z blachy. Krzyżyk zrobiony
na formę trójwymiarową, ale ra­
m i o n a w środku ma puste. Za­
wiesiłem go na szyi. Krzyżyk po
pierwszej nocy pokrył się czer­
nią.
Po p r o s t u w miejscach,
gdzie stykał się z ciałem, stał się czarny. Poszliśmy do naszej znajomej, która
zajmuje się srebrem, ale ona przekonywała, że srebro się tak nie zachowuje.
Drugiego dnia, gdy się z b u d z i ł e m , krzyżyk był pogięty. Nie p o ł a m a n y , ale
widać było, że działała na niego jakaś b a r d z o d u ż a siła. Niezwykle t r u d n o
jest taką w y p u k ł ą formę zagiąć do środka... T y m bardziej w łóżku. Jest to nie­
możliwe, kości są zbyt miękkie. N a s z znajomy ateista śmiał się: „Trzeciego
dnia obudzisz się, a krzyżyk będzie wisiał do góry n o g a m i " . . .
N a n a s t ę p n y m s p o t k a n i u k l u b u G n o s i s p o d a n o n a m deklaracje człon­
kowskie, ale m y ś m y je ś w i a d o m i e odrzucili. N i e podaliśmy n a w e t swoich da­
nych. Po p r o s t u czuliśmy głęboko, że to coś groźnego i baliśmy się, że ci lu­
dzie m o g ą coś uczynić z naszymi p o d p i s a m i , by n a s skrzywdzić. Po latach
Budzy opowiedział mi, że też skojarzyło mu się to z cyrografem...
Przestaliśmy się t a m pojawiać. P o t e m d o s z e d ł e m do w n i o s k u , że trzeba
mój krzyżyk poświęcić. Pojechałem do mojej rodzinnej miejscowości. Z n a ­
ł e m w s p a n i a ł e g o księdza, który nie miał gospodyni, nie grał w karty - świę­
ty człowiek. On poświęcił mi krzyżyk i... n a s t ę p n e g o d n i a czarny osad znik­
nął. Do dziś noszę ten pogięty krzyżyk.
I p o t e m już poszło... Na początku pomyśleliśmy sobie: co robią katolicy?
Katolicy chodzą co niedzielę do kościoła. Więc jeździliśmy sobie po Warsza192
FRONDA
30
wie, na początku z naszą przyjaciółką, później j u ż sami. Szukaliśmy. Byliśmy
w j e d n y m kościele, w drugim, w trzecim, aż w k o ń c u trafiliśmy do d o m i n i ­
kańskiego kościoła Św. Jacka na ul. Freta. Później w t y m kościele wzięliśmy
ślub, ochrzciliśmy dziecko... Ale wtedy, w czasie Mszy świętych, działy się
rzeczy po p r o s t u straszne. N i e p r a w d o p o d o b n e . Wychodziliśmy z kościoła
i nie pamiętaliśmy ani j e d n e g o słowa z czytań.
Miałem ostatnio ważną rozmowę z pewnym zakonnikiem. Radził, bym
przeczytał fragment Pisma Świętego. Z rozmowy zapamiętałem wszystko,
prócz tego cytatu (a powtarzałem go sobie kilkakrotnie). Kapłan powiedział
mi później, że jeśli taka sytuacja się zdarza, to po prostu zabiera to demon.
Nie p a m i ę t a l i ś m y z u p e ł n i e nic. Działy się w t e d y rzeczy d z i w n e . I to n i e jest
moja wyobraźnia, ale sytuacje były takie, że n p . t r z y n a s t o l e t n i a dziewczynka
zachowywała się w s p o s ó b prowokacyjny, wulgarny. C z ę s t o p o d s u w a n e by­
ły mi takie rzeczy...
Wiedzieliście, co z tym robić, czy byliście bezradni?
Gubiliśmy się. Nasza świadomość była wówczas zupełnie zerowa. Wydawało się,
że czas ten trwał i trwał, ale na szczęście już samo to nasze wychylenie w stronę
Pana Boga powodowało, że On brał wszystko w Swoje ręce. Trafiliśmy do ojca Jac­
ka Salija. Zaczęliśmy rozmawiać. Potem był chrzest żony i cała reszta...
W t e d y też c h o d z i ł e m n a c z u w a n i a m o d l i t e w n e d o p a u l i n ó w n a Długą,
gdzie D u c h Święty działał w s p o s ó b niezwykle wyczuwalny, wyraźny. Ale t o ­
warzyszyły mi cały czas sytuacje n i e p r a w d o p o d o b n y c h k u s z e ń . Najtrudniej­
sze były zwłaszcza te o p a r t e na p o z o r a c h dobra, gdzie okazywało się, że
w tym, co robię, wcale nie j e s t e m b e z i n t e r e s o w n y . Taki s c h e m a t : jakaś oso­
ba ma interesy w o b e c m n i e , a ja udaję, że t e g o nie widzę.
Był to czas potężnych a m p l i t u d . G w a ł t o w n y c h w z l o t ó w ku P a n u Bogu.
P a m i ę t a m czuwania n a Długiej. O d dwudziestej d o czwartej n a r a n e m . . . t a m
n a p r a w d ę działy się rzeczy p o t ę ż n e .
Wpuszczaliście w to wszystko Maryję czy mieliście kłopot z Jej przyjęciem?
Jej świętość jest dla wielu nie do przełknięcia...
JESIEŃ-2003
193
Była z n a m i od początku. Było to dla nas oczywiste. Moja ż o n a d o ś ć szybko
się z N i ą dogadała i ma do Niej wielkie n a b o ż e ń s t w o . . .
Konsekwencje tego, że byłem b a r d z o d ł u g o p o z a Kościołem, i zła, k t ó r e
uczyniłem, są przez cały czas o b e c n e w m o i m życiu. Pan Bóg zabrał mi na­
t o m i a s t kilka „zdolności", j e d n ą zostawił, uzdrowił też całkowicie kilka dzie­
dzin mojego życia. Nie wszystkie - p e w n e rzeczy zostawił mi do osobistej
pracy. I teraz w ł a ś n i e trwa ta droga uzdrawiania. Bardzo t r u d n a . Składająca
się z m a l u t e ń k i c h , głupich spraw. Człowiek czyta gazetę, książkę i nie chce
pobawić się z dziećmi...
Nie tęsknisz za czasami, gdy młodzi ludzie zabijali się za „brulionem"? Gdy
opinie wygłoszone w twoim piśmie traktowali jako wyrocznię? Gdy marzyli
byście zamieścili ich wiersz, grafikę? Poczta redakcyjna - teksty odrzucone
- miała czasami kilka stron...
Nie tęsknię. Kilka lat t e m u , również z T o m k i e m Budzyńskim, rozważaliśmy,
że istnieje przecież możliwość, że Pan Bóg będzie chciał, żebyśmy rzucili
w zupełności to, co robiliśmy do tej pory. T o m e k m ó w i ł wówczas: „Boję się.
Nie wiem, czy byłbym w stanie przestać śpiewać." Ja p o w i e d z i a ł e m wtedy,
że nie m a m żadnych s e n t y m e n t ó w . Jeśli m a m to rzucić, m o g ę to uczynić. I to
się właściwie stało.
Z takimi dającymi prestiż s p r a w a m i m i a ł e m o wiele mniejszy p r o b l e m
niż m ó g ł b y m przypuszczać, ale to nie było najważniejsze w historii, k t ó r ą
Bóg n a m przygotował. Był też survival. Pan Bóg, gdy m i a ł e m już syna, dał
czas dwuletniego p o s t u . Nie zarobiłem przez t e n czas ani grosza. R o b i ł e m
d o k ł a d n i e to samo, co wcześniej, nie s t a ł e m się przecież z d n i a na dzień
głupszy, a tu nic! Z a ł a t w i a ł e m na przykład jakieś d u ż e k o n t r a k t y z telewizją,
gdzie na d o k u m e n c i e p o t r z e b o w a ł e m siedmiu p o d p i s ó w i trzykrotnie u m o ­
wa wracała z sześcioma... Ktoś znajdował jakieś błędy, wady p r a w n e w róż­
nych moich d o k u m e n t a c h . . .
A po telewizji krążył okólnik, by „unikać kontaktów z Robertem Tekielą"...
Na przykład (śmiech). Sporządzano r ó ż n e czarne listy... I w b r e w p o z o r o m był
to czas j e d n e g o z większych b ł o g o s ł a w i e ń s t w w m o i m życiu.
94
FRONDA
30
Bolały Cię recenzje w prasie i oskarżenia o to, że nowe „bruliony" stawały
się nudnymi skarbczykami? Pamiętam, „Wyborcza", zamieszczając krótką
notkę biograficzną, podpisała ją „Tekieli - szef neogówniarzerii"...
Tak, ale to określenie wymyślił Wojtek Bockenheim, by inny, duży t e k s t
o „brulionie" się w ogóle ukazał. Zeszyt „ b r u l i o n u " , który - w e d l e „Wybor­
czej" - był „ n u d n y m skarbczykiem", zawiera fascynujące, niewiarygodne hi­
storie i sprzedawał się najlepiej ze wszystkich n u m e r ó w ! Bez żadnej j u ż wte­
dy reklamy.
Wiesz, nie p r z e j m o w a ł e m się takimi o s k a r ż e n i a m i p r z e d e w s z y s t k i m dla­
tego, że przeżywałem w t e d y czas, gdy przerażony b u d z i ł e m się, s p o c o n y
w k o m p l e t n i e mokrej podkoszulce, s u s z y ł e m ją na kaloryferze i kiedy wie­
czorem chciałem ją ubrać, okazywało się, że nie m o g ę jej włożyć, bo ma tak
intensywny zapach... po p r o s t u śmierdzi. I ja potrafię sobie wyobrazić, co by­
ło w Ogrodzie O l i w n y m . I co to znaczy p o t przerażenia.
Był to czas, kiedy byliśmy już w Kościele, ale żyliśmy wciąż w e d ł u g sta­
rych s c h e m a t ó w . D o p i e r o po d w ó c h latach takiej absolutnej p u s t y n i (mieli­
śmy długi u 70 osób, m u s i e l i ś m y sprzedać s a m o c h ó d - sytuacja była napraw­
dę katastrofalna) d o t a r ł o do m n i e , że wszystko to, co kiedyś w y d a w a ł o mi
się moją zasługą, efektem m o i c h wielkich t a l e n t ó w , było tylko i wyłącznie
d a r e m P a n a Boga. I t e n czas był, jak j u ż m ó w i ł e m , największym błogosła­
w i e ń s t w e m , bo po p r o s t u z r o z u m i a ł e m wreszcie, jak n a p r a w d ę świat jest
zbudowany. O d r z u c i ł e m wszystkie n e w a g e ' o w e z ł u d z e n i a o sile psychiki
kreującej rzeczywistość m a t e r i a l n ą itd., itp. Z r z u c i ł e m z siebie cały t e n pseudointelektualny bagaż badań, p o s z u k i w a ń , fascynacji... J e d n y m s ł o w e m : wyj­
ście z p o t w o r n e g o zaciemnienia. Mój u m y s ł był w kleszczach, moje oczy by­
ły n i e p r a w d o p o d o b n i e
z a s ł o n i ę t e przez konsekwencje mojego grzechu.
Przebiłem się do rzeczywistości. M i a ł e m poczucie jakbym wypłynął. D o ­
słownie. Coś, co m n i e dotąd otaczało, a co w y d a w a ł o mi się p o w i e t r z e m , to
była w o d a albo jakaś przezroczysta maź, powodująca, że wszystkie moje ru­
chy były p o w o l n e . Po rekolekcjach O d n o w y w D u c h u Świętym i po modli­
twie o u w o l n i e n i e Pan zabrał mi wszystkie przesądy. N i e p r a w d o p o d o b n e
uczucie wolności i lekkości...
Po p e w n y m czasie nasi przyjaciele zaczęli robić Radio Plus. Byłem j e d n ą
z niewielu osób, k t ó r e miały radiowe doświadczenie. Budowaliśmy to radio,
JESIEŃ-2003
195
jego intelektualne zaplecze. I nagle o k a z a ł o się, że przez m ł o d y c h ludzi t a m
pracujących moja praca jest b a r d z o negatywnie oceniana. Jakieś n a w r ó c e n i a ?
Jakieś świadectwa? Straszna kicha... I z n ó w o k r e s pustyni, w k t ó r y m kwe­
s t i o n o w a n o właściwie wszystko, co r o b i ł e m . Wiesz, t r z y d z i e s t o s i e d m i o l e t n i
człowiek dowiaduje się, że pracuje p e w n i e jedynie dlatego, że jest jakimś
znajomym prezesa...
Wymagało to pokory, na jaką m n i e nie było stać, ale - dzięki Bogu - ja­
koś to przeszedłem... Wiedziałem, że to o k r e s oczyszczenia... Na o s ł o d ę Pan
Bóg dał badania p o p u l a r n o ś c i poszczególnych p r o g r a m ó w radiowych, gdzie
okazało się, że „Pocieszenie i s t r a p i e n i e " jest - proporcjonalnie do mniejsze­
go a u d y t o r i u m w i e c z o r e m - j e d n ą z najchętniej słuchanych audycji w sieci
Plusa. P a m i ę t a m , jak zdziwiło to J a n k a Pospieszalskiego... D z i ę k o w a ł e m Bo­
gu, który się m n ą posłużył...
Pierwszym i najważniejszym p o w o d e m , dla k t ó r e g o m u s z ę się nawracać
są oczywiście moje dzieci i to, że uczestniczą jakoś w k o m u n i i mojego wcze­
śniejszego grzechu, bo nie wszystko z o s t a ł o jeszcze oczyszczone. M a m też
nadzieję, że Pan Bóg j e d n a k chce przeze m n i e czynić wielkie rzeczy.
Czy to nie jest pokusa? Otrzymałem kiedyś proroctwo, że Pan Bóg uczyni
przeze mnie wielkie rzeczy, ale chce, abym był pokorny i chwalił Co jak
Maryja. Ta pierwsza część napełniła mnie początkowo radością, ale i py­
chą. Ale druga... Pokorny i oddany jak Maryja. Boże, jak to możliwe?
Wiesz, ja m i a ł e m d o k ł a d n i e takie s a m o p r o r o c t w o ! To jest d o k ł a d n i e moje
doświadczenie. Identyczna obietnica: wielkie dzieła p o d w a r u n k i e m pokory.
(śmiech)
„Różaniec - modlitwa mocy, a więc znienawidzona przez węża" - pisałeś
niedawno, wspominając, że każda próba podjęcia tej modlitwy przerywa­
na była jakimiś zawirowaniami, kłótniami... Uspokoiło się? Zrezygnowali­
ście z różańca?
Podchodziliśmy do tego z Olgą trzy razy. I każda z tych p r ó b była n i e u d a n a .
Trwały o n e n a w e t przez pół roku, więc to nie jest tak, że j e s t e ś m y ludźmi,
którzy się ł a t w o poddają...
196
FRONDA
30
W p e w n y m przełomie w m o i m życiu m o d l i t e w n y m z o r i e n t o w a ł e m się
w trakcie pisania świadectwa do „Życia D u c h o w e g o " ojca Józefa Augustyna,
jezuity. Pisałem i wiedziałem,
że kończę jakiś etap mojego
życia, otwiera się coś nowe­
go. Po raz pierwszy sam, nie
dzięki n p . rekolekcjom, wy­
rwałem się z duchowej apatii.
Dzięki codziennej modlitwie.
Modlitwie
wbrew
„uczu­
c i o m " opuszczenia,
bezsen­
su. A p o t e m 4 października
złapałem się na tym, że od
czterech dni codziennie o d m a w i a m trzy tajemnice różańca. To łaska, bo wcze­
śniej nie potrafiłem o d m ó w i ć dziesiątki... I jakoś udaje się do dzisiaj. W i e m , że
jest to strasznie t r u d n a modlitwa i wszystko jeszcze przede mną...
Ta wasza „religijność ludowa" była obiektem medialnych kpin...
Spotykałem się p r z e d e w s z y s t k i m ze zdziwieniem. Gdybym nawrócił się na
środowisko „Tygodnika P o w s z e c h n e g o " , jakiegoś intelektualizowania, to by­
łoby jeszcze z r o z u m i a ł e . Ale Maryja, w o d a święcona, różaniec? To było
strasznie t r u d n e do zaakceptowania. Ale ja to r o z u m i e m . Sam takie rzeczy
odrzucałem.
Struktura h a p p e n i n g u , jakim był „brulion", była taka, że wywoływaliśmy
celowo różne kryzysy i ataki na nas i p o w i e m Ci szczerze, że m n i e z u p e ł n i e
to nie rusza, że ktoś m ó w i jakieś dziwne rzeczy na nasz t e m a t . Poza jakimiś
głębokimi przejawami niesprawiedliwości, które l u d z i o m n i e z o r i e n t o w a n y m
mogą poprzestawiać w głowie. Zauważyłem, że naszych byłych fanów, szcze­
gólnie tych spod znaku „Gazety Wyborczej" i „Tygodnika P o w s z e c h n e g o " ,
rzeczywiście głęboko niepokoi właśnie t e n nasz „katolicyzm ludowy": Mary­
ja, różaniec. Chodzi mi o ludzi, którzy przestali być już młodzi, ale pozostali
w tym uchwycie młodzieńczym, o środowisko, którego największa nagroda li­
teracka w tym kraju promuje twórczość związaną z czynnościami frapującymi
siedemnastolatków, bo większości d w u d z i e s t o l a t k ó w to już raczej nie...
JESIEŃ-2003
197
Czy nie boisz się, że będziesz musiał zostać prorokiem, opowiadającym na
łonie Kościoła o okultyzmie, wiedzy ezoterycznej?... Jak np. ojciec Verlinde, którego często cytujesz w swych pismach. A może wolałbyś o tym za­
pomnieć, zostawić to za drzwiami...
Jak m ó w i ł e m , j e d n ą ze „starych" rzeczy Pan Bóg mi zostawił. Na przykład do
dziś widzę i czuję energię... Powoli zaczynam o t y m pisać... Do „ A z y m u t u "
ojca Macieja Zięby, do „Życia D u c h o w e g o " . . . W y s y ł a m takie delikatne sy­
gnały, patrząc, jak to się przyjmuje, bo nie chciałbym n i k o m u krzywdy zro­
bić. Myślę, że chrześcijaństwo stoi przed w a ż n ą p r z e m i a n ą . Będzie m u s i a ł o
zaakceptować jakąś cząstkową p r a w d ę , która nie była mu d o t ą d p o t r z e b a . Bo
i okultyzm, i ezoteryzm są efektem nieudanej translacji doświadczeń W s c h o ­
d u n a egocentryczną k u l t u r ę Z a c h o d u . W s c h o d n i a m i s t y k a n a t u r a l n a prowa­
dzi do rozwoju mocy (siddhi): adepci lewitują, bilokują, itp. G ł ó w n y n u r t hin­
duizmu
i
buddyzmu,
prawdziwe
szkoły rozwoju
duchowego,
zakazują
wykorzystywania tych n a t u r a l n y c h właściwości, pojawiających się wraz ze
z m i a n a m i wywoływanymi s t o s o w a n i e m t e c h n i k mistyki n a t u r a l n e j , gdyż są
sprzeczne z p o d s t a w o w y m celem mistyki wschodniej - rozpłynięciem się
„ja". O n e po p r o s t u to egotyczne „ja" wzmacniają. Europejczycy ze szkół
hermetycznych, okultystycznych t e n przygodny, nieistotny e l e m e n t , j a k i m są
moce, stawiają jako cel. T r u d n o o większe n i e p o r o z u m i e n i e . W o b e c coraz
większego r o z p o w s z e c h n i e n i a wiedzy o tych sprawach, wiedzy rozpowszech­
nianej dziś przez książki i m e d i a elektroniczne, chrześcijanie nie b ę d ą mogli
jak dotąd mówić, że t e n niższy - s t w o r z o n y - p o z i o m rzeczywistości d u c h o ­
wej nie istnieje (mając właściwie pragmatycznie rację, bo w i e d z a ta jest zu­
pełnie n i e p o t r z e b n a do zbawienia, a n a w e t wielu w n i m p r z e s z k o d z i ł a ) .
Trzeba będzie zrezygnować z T o m a s z o w e j definicji c u d u j a k o boskiego
zawieszenia p r a w natury. Bóg nie ingeruje k a ż d o r a z o w o , gdy jogin czyta
w myślach człowieka, dla którego jest a u t o r y t e t e m , bądź gdy lewituje. Ta m i ­
styka jest n a p r a w d ę n a t u r a l n a . Dotyczy p e w n y c h właściwości niższego świa­
ta duchowego, nie Boskiego, w którym j e s t e ś m y z a n u r z e n i , ale który jest dla
większości ludzi zasłonięty (i d o b r z e ) .
W s c h o d n i a mistyka n a t u r a l n a kończy się t a m , gdzie zaczyna się droga
chrześcijanina. Oni nie wiedzą o istnieniu t r a n s c e n d e n t n e g o TY, kogoś, k t o
szaleńczo pragnie, by każdy z n a s kochał Go r ó w n i e szaleńczo.
198
FRONDA
30
Trzeba będzie - nie tracąc, rzecz jasna, niczego z Objawienia - zaakcepto­
wać istnienie tego, co wnosi tradycja nieobjawiona. Nie zmieni to prawdy gło­
szonej przez Kościół i, wbrew pozorom, nie będzie to wcale wielka zmiana. Bę­
dzie to rzecz naprawdę mało istotna i dotycząca jedynie przestrzeni, które były
dotąd opisywane przez literaturę Zachodu jako „nadwrażliwość" czy „nadmier­
na wrażliwość". Ważne jest spojrzenie na to przez pryzmat nauki... Niektórzy
mówią: tego świata nie ma. Jest! Doświadczyłem tego! Nie ma to wpływu na
Objawienie i nie jest to „do zbawienia koniecznie p o t r z e b n e " , ale nie będzie
można tego odrzucać. Szczególnie teraz, w obliczu tak olbrzymiej presji, gdy na­
wet kolorowe pisma dla kobiet przynoszą całą masę wiedzy okultystycznej. Mó­
wienie, że tego świata nie ma w czasach, gdy ludzie opierają się na doświadcze­
niu,
sprawia,
że
stają
się
zupełnie
bezbronni,
tak jak
np.
Gustaw
Herling-Grudziński - ateista, który nagle zauważył jakieś przejawy działania
mocy naturalnej i... wpadł w to jak w przepaść. Robiąc potworny wstyd polskim
intelektualistom. Bo jeśli człowiek nie jest przygotowany, że takie rzeczy mogą
się dziać, to przepada, gdy zdarzy mu się coś „niefizjologicznego". Dlatego kato­
lik, który wie o przejawach niższego świata duchowego, o przestrzeni mistyki
naturalnej, i potrafi je nazwać, m o ż e zachowywać się spokojnie, trzeźwo... I nie
będzie ulegał, jak wspomniany Herling-Grudziński czy inni intelektualiści, takim
prymitywnym fascynacjom, które wytłumaczyłaby pierwsza baba za rogiem...
JESIEŃ-2003
199
W Polsce są przecież żywe tradycje czarostwa słowiańskiego... i to jest poziom
adepcki, ale ktoś, kto jest intelektualistą, przepada z p o w o d u braku języka.
Twoje nawrócenie jest ogromną łaską. Czujesz się tym wciąż zaskoczony
czy przyzwyczaiłeś się już do tego i zadomowiłeś się w Kościele?
Pytasz o p i e r w o t n ą miłość... O pierwsze i drugie n a w r ó c e n i e . N i e w i e m , czy
j e s t e m po d r u g i m n a w r ó c e n i u . N i e wiem, czy rzeczywiście nie u c i e k ł b y m
spod krzyża. W tej chwili najistotniejszym p r o b l e m e m jest dla m n i e codzien­
ność. O k a z a ł o się, że-ja-jestem n a p r a w d ę radykalny, ale we wszystkich dzie­
dzinach prócz duchowe}, A jeśli chodzi o wyrzeczenie, o d d a n i e siebie, zapo­
m n i e n i e o sobie, to nie j e s t e m wcale radykalny. Ale p o n i e w a ż w s z y s t k o to
ma s t r u k t u r ę „albo-albo", z m u s z a m się co jakiś czas do takiej w ł a ś n i e reflek­
sji i do stwierdzenia, że jest tu coś nie tak... Bo d u ż o się gada, szczególnie
w jakichś sytuacjach publicznych, gdzie s k ł a d a m ś w i a d e c t w o i o n o ma d o b r y
wpływ na innych ludzi, ale później moja ż o n a m ó w i : „Słuchaj, słyszałam, co
mówiłeś, a jak jest w życiu?"
Gubię się t r o c h ę w mnożących się o s t a t n i o od Święta A r c h a n i o ł ó w róż­
nych dziwnych sytuacjach. M a m firmę p r o d u c e n c k ą i o s t a t n i o z n a l a z ł e m się
w sytuacji, w której z o s t a ł e m p o s t a w i o n y p r z e d o s k a r ż e n i e m o nieuczciwość.
Stwierdzono p o p r o s t u , ż e j e s t e m złodziejem. T o takie d o g ł ę b n e u p o k o r z e ­
nie z e w n ę t r z n e . Ale jest też u p o k o r z e n i e w e w n ę t r z n e - przecież d o p i e r o
wtedy m o g ł e m się p r z e d sobą przyznać, że cesarzowi nie o d d a w a ł e m co do
grosza wszystkiego, co p o w i n i e n e m . Co z tego, że przepisy są a b s u r d a l n e .
Z r ó b to na czysto, a Bóg o d d a ci w trójnasób. W b r e w logice i r a c h u n k o w i
prawdopodobieństwa.
Było to u p o k o r z e n i e budujące: nie śpisz przez trzy noce, nie ma ż a d n e g o
rozwiązania sytuacji, oddajesz całą sytuację P a n u Bogu i nagle znajdujesz Je­
go wyjście. I to wyjście jest w sytuacji publicznej. I to takiej, że gdyby m i a ł a
się ona potoczyć tylko w e d ł u g ludzkich w e k t o r ó w , musiałaby skończyć się
tragedią. Musiałbym p e w n i e sprzedać d o m , o d d a ć p o t ę ż n e pieniądze - po
p r o s t u jakaś sytuacja przekraczająca zwykłe życie. I nagle słyszysz takie deli­
k a t n e pstryknięcie i wszystko zaczyna się toczyć w d r u g ą stronę... Ja całą tę
sytuację o d d a ł e m Matce Bożej. I widać jej m e t o d ę działania: niezwykle sub­
telną, delikatną. Nikt nie został poddany żadnej presji, ż a d n e m u przymusowi...
200
FRONDA
30
Wolność ludzka nie została w żaden s p o s ó b zagrożona. Wiesz, gdy p o c z u ł e m
masywność i o g r o m tej sytuacji, tej pomocy, p o c z u ł e m szarpnięcie, że m u s z ę
przed Najświętszy Sakrament, podziękować... To było tak n a t u r a l n e , jak wo­
łanie dziecka o ratunek... M a m relację z Bogiem, ale jest o n a szalenie t r u d n a .
Bo jest o p a r t a na prawdzie. A człowiek niestety tej p r a w d y nie chce.
Jak oceniasz dziś czas „brulionu"? Hasła w stylu „Baranku Boży odp... się",
„Boże chroń mnie przed katolikami"? Czy jest on dla Ciebie czasem defini­
tywnie straconym? Widzisz tylko przekleństwo czy też błogosławieństwo?
Wiesz, ilekroć r o z m a w i a m z ludźmi, którzy jak ja mają swoje za paznokciami,
widzę, że oni są niezwykle zbulwersowani tym, że ja to k o m p l e t n i e o d c i n a m .
Moje zdolności, k t ó r e o t r z y m a ł e m od Boga, wykorzystywałem do m a n i ­
p u l o w a n i a i krzywdzenia ludzi. Ja to dzisiaj w i e m . I pozwala mi to wejść
w różne sytuacje ze s ł o w e m prawdy. Jasne, nie o d r z u c a m wszystkich pozy­
tywów, k t ó r e były. Jeśli oddajesz Bogu życie, On z wszystkiego w y p r o w a d z a
m a k s i m u m dobra, k t ó r e m o ż n a wyprowadzić. J e s t e m pewien, że m i ł o ś ć Pa­
na Boga polega najbardziej na tym, że daje całkowitą w o l n o ś ć . Ale o n a nie
byłaby całkowita, jeśli byłaby zabezpieczeniem od konsekwencji n a s z e g o
działania. Ja cały czas czekam na m o m e n t , w k t ó r y m P a n Bóg, oczyściwszy
m n i e , będzie m n i e używał, abym mógł zadośćuczynić za to wszystko, co
uczyniłem.
A to, że w ostatnich „brulionach" publikowałeś np. świadectwa ojca Verlinde,
których nie można było znaleźć nigdzie indziej, nie jest formę zadośćuczy­
nienia?
O s t a t n i e d w a n u m e r y to z u p e ł n i e o s o b n a kwestia. To nie jest ta historia, od
której ja się odcinam. To n u m e r y , n a d którymi m i a ł e m po raz pierwszy w ca­
łości ś w i a d o m ą k o n t r o l ę .
Czy nie jest brakiem pokory z Twojej strony stwierdzenie, że by zadość­
uczynić za wszystkie zło, które było Twoim udziałem, musiałbyś zostać mę­
czennikiem? A może Bóg nie chce, byś był męczennikiem. To trochę tak,
jakbyś samemu chciał wszystko naprawić...
JESIEŃ-2003
201
Masz rację. U ś w i a d o m i ł a mi to moja żona. Jeśli ta p o k u t a miałaby być sku­
teczna, nie m o ż e składać się z ekscesów, ale z codzienności. I ja to przyjmu­
ję. Ta moja wypowiedź była raczej figurą, dzięki t e m u ją z a p a m i ę t a ł e ś . Gdy­
bym m ó w i ł o codzienności, w ogóle byś jej nie zapamiętał... O n a była tylko
po to, by wypowiedzieć moją ś w i a d o m o ś ć zła, k t ó r e u c z y n i ł e m i p r z e d któ­
rym nie uciekam, ale którym się też nie katuję. Bóg uzdrawia, ale nie zabie­
ra tego, co było. Oddaję życie Jezusowi, p r z e c h o d z ę t e n e t a p nawrócenia,
oczyszczenia, postawienia m n i e w prawdzie, rozeznania p o w o ł a n i a i oczeku­
ję m o m e n t u , w którym spełni się to, co C h r y s t u s obiecał, że „będziecie mieli
życie, i to w obfitości", że będzie radość, będzie p o k ó j . Jeśli r o z e z n a ł e m do­
brze swe p o w o ł a n i e , praca będzie p o w o d o w a ł a z m ę c z e n i e , ale m n i e nie zdołuje: przyjdę do d o m u i b ę d ę m ó g ł się bawić z dziećmi nie reagując agresją
na ich głośne zabawy. Ale m o ż e to będzie walka do k o ń c a życia z m a ł y m i
upierdliwościami mojej natury? M o ż e to jest największa próba?
Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ: MARCIN JAKIMOWICZ
WIOSNA 2002
202
FRONDA
30
No i kiedy było to objawienie, za dwadzieścia siódma,
moje dziecko się obraca i mówi: - Mamo, zobacz, z te­
go słońca wypływa krzyż. Ja w ogóle nie odwróciłam
się, nawet nie spojrzałam. - Dziecko, mówię, tu jest je­
den co lepszy wariat, latające słońca, wirujące księży­
ce, dziecko, ja cię bardzo proszę, pilnuj tego różańca,
żeby ci nie gwizdnęli!
ocean miłości
albo
sadysta i masochiści
DUFAM-UFAM
JOLANTA
POPŁAWSKA
Może zacznijmy od tego, że było parę takich dni, które zupełnie zmieniły
pani życie.
Było tych parę dni, k t ó r e z u p e ł n i e zmieniły moje życie... C h o ć właściwie jed­
na chwila zaważyła, j e d n a s e k u n d a na Górze Objawień w Medżugorje...
D o t a r ł a m t a m jako o s o b a niewierząca, sceptyczna b a r d z o w o b e c s p r a w
religii, nie lubiąca księży, nie chodząca właściwie do Kościoła. Traktująca
JESIEŃ2003
203
Matkę Bożą jako atrakcję turystyczną, k t ó r ą t a m m i a ł a m zobaczyć, m i m o że
w s u m i e nie wierzyłam, że to wszystko jest prawdą...
Moja cała rodzina to „katolicy niepraktykujący". Bywaliśmy w kościele je­
dynie z p o w o d u p o g r z e b ó w czy ślubów. M a ł ż e ń s t w o z a w a r ł a m w kościele
tylko właściwie na życzenie m a m y . O n o b a r d z o się szybko r o z p a d ł o , właści­
wie nie m i a ł o żadnych szans przeżycia. Ja nie z a m i e r z a ł a m
ani trwałości t e g o związku, ani że b ę d ę m i a ł a dzieci...
Właściwie dziecko było j a k i m ś t a m p r z y p a d k i e m w ostat­
n i m okresie tego związku. Żyjąca jeszcze w t e d y babcia na­
m ó w i ł a m n i e , żebym zostawiła dziecko, nie u s u n ę ł a cią­
ży... bo nie u w a ż a ł a m aborcji za problem...
Później p o z n a ł a m kogoś n a s t ę p n e g o , człowieka, z k t ó ­
rym byłam przez wiele, wiele lat, który p o m ó g ł mi wycho­
wać dziecko. Bardzo d o b r e g o człowieka, ale również żyją­
cego w taki s a m sposób, jak ja.
P o w o d z i ł o mi się b a r d z o dobrze, wyjeżdżałam za grani­
cę, c h o d z i ł a m na wystawy, byłam przez otoczenie uważa­
na za osobę, której się w życiu p o w i o d ł o . Byłam zawsze
b a r d z o atrakcyjna, d b a ł a m o linię, o to, żeby być na czasie,
na topie. Ale w tym całym p o w o d z e n i u ciągle m i a ł a m wrażenie, że coś ma
się jeszcze zdarzyć, jakoś ciągle b r a k o w a ł o mi sensu.
I właściwie miałam jeden taki m o m e n t w życiu... kiedy nie m o g ł a m już
znieść ani tego związku, ani samej siebie... około 12 lat byliśmy razem... I wte­
dy właśnie wyjechałam na jedną z wycieczek turystycznych do Medżugorje.
T r o c h ę wcześniej moja córka zapisała n a s na pielgrzymkę do C z ę s t o c h o ­
wy - m n i e i siebie. I ja zdecydowałam, że pójdę dla figury... b a r d z o d o b r z e
mi to zrobi, jak się troszeczkę przebiegnę...
Początek był dla m n i e straszny, po trzech d n i a c h d o s t a ł a m szału... N i e
m o g ł a m znieść tych ludzi, którzy się bez przerwy modlą, nie m o g ł a m znieść
tych w a r u n k ó w , nie m o g ł a m znieść, że k r e m y ze m n i e spływają, nie m o g ł a m
znieść kurzu... Jak zobaczyłam się w lusterku, to myślałam, że u m r ę . I p o ­
wiedziałam do Matki Bożej, żeby coś wymyśliła - pierwszy raz się w t e d y oso­
b o w o zwróciłam do Matki Bożej - żeby mi p o m o g ł a , bo ja tak dłużej nie wy­
trzymam. No i M a t k a Boża zareagowała n a t y c h m i a s t . O b o k m n i e szła pani,
która poszła na pielgrzymkę dlatego, że jej mąż popijał za d u ż o alkoholu,
204
FRONDA
30
która m i a ł a trójkę dzieci... Po d w ó c h d n i a c h p o o t w i e r a ł y jej się rany na n o ­
gach i płakała, że nie może... że nie dojdzie. Ja nagle zobaczyłam siebie na jej
tle, no i p o c z u ł a m się t r o c h ę nieswojo. Z o r g a n i z o w a ł a m jej w ó z e k inwalidz­
ki, w ł a d o w a ł a m na t e n wózek i zaczęłam ją pchać. A w a ż y ł a m w t e d y 50 ki­
logramów, a o n a osiemdziesiąt parę. I to był chyba t e n p r z e ł o m w ł a ś n i e
pierwszy, kiedy ja w ogóle zobaczyłam drugiego człowieka.
Powoli się t a m zaczęłam zaprzyjaźniać z tymi ludźmi... n o , zaprzyjaźniać
to m o ż e za d u ż o powiedziane, zaczęłam słuchać. Ale w p e w n y m m o m e n c i e
tak się na nich popatrzyłam, jak oni ciągle o tym Bogu. Tak idą i ciągle m ó ­
wią: - Och, boli m n i e serce, i Panie Boże daj mi serce z d r o w e . Za chwilę: Syn mi u m a r ł , no to ja s ł u c h a m tej kobiety i dowiaduję się, że 13 lat t e m u . . .
Ciągle jakieś jęki i myślę: t e n Bóg to jakiś sadysta, a oni to masochiści. Wy­
rwałam w końcu k o m u ś t e n mikrofon i m ó w i ę : - Wiesz co, Panie Boże, ja to
Ci dziękuję za to, że żyję, że m a m u d a n e dziecko, że m a m rodziców, że m o ­
głam sobie pojeździć po świecie, i za to nawet, że m a m d w a psy... W Często­
chowie już na Mszę nie p o s z ł a m , bo to już było dla m n i e za d u ż o , nie czu­
łam takiej potrzeby. I w r ó c i ł a m do d o m u .
Za kilka dni m i a ł a m wyruszyć na pielgrzymkę do Medżugorje. Z a p i s a ł a m
się na nią tylko dlatego, że d o w i e d z i a ł a m się, że jest l u k s u s o w y a u t o b u s i że
pensjonaty są b a r d z o dobrze wyposażone... To m o ż e się dziś wydawać dziw­
ne, ale ja wtedy n a p r a w d ę p o t r a k t o w a ł a m to jako s t u p r o c e n t o w y wyjazd t u ­
rystyczny. A tu jak tylko w s i a d ł a m do tego a u t o b u s u , po kilku chwilach
ksiądz m ó w i : - No to teraz wyciągamy różańce... Myślałam, że d o s t a n ę po
raz kolejny szału. M i a ł a m różańce, ale z a p a k o w a n e gdzieś g ł ę b o k o w torbie...
W Medżugorje pani, z k t ó r ą akurat w pensjonacie m i a ł a m pokój, jak tyl­
ko zdążyłam się rozebrać, mówi, żebyśmy poszły na Mszę... N o , nie p o w i e m ,
zareagowałam dość gwałtownie... W k o ń c u j e d n a k p r z e m o g ł a m się i p o ­
szłam na ten plac, ale tak za b a r d z o m n i e nie i n t e r e s o w a ł o , że t a m ma się coś
dziać z tym s ł o ń c e m . No i kiedy było to objawienie, za dwadzieścia siódma,
moje dziecko się obraca i m ó w i : - M a m o , zobacz, z t e g o słońca wypływa
krzyż. Ja w ogóle nie o d w r ó c i ł a m się, n a w e t nie spojrzałam. - Dziecko, m ó ­
wię, tu jest j e d e n co lepszy wariat, latające słońca, wirujące księżyce, dziec­
ko, ja cię bardzo proszę, pilnuj t e g o różańca, żeby ci nie gwizdnęli!
N a s t ę p n e g o dnia poszliśmy na G ó r ę Objawień, ja sobie u s i a d ł a m z boku.
I tak patrzę, krzyż jak krzyż, krzaki jak krzaki. Ale j e d n a z p a ń widzi, że ja
JESIEŃ-2003
205
ani się nie modlę, ani nic nie robię, tylko sobie podziwiam - więc wyciągnęłam
modlitwę, to była Koronka do Miłosierdzia Bożego, przeczytałam tę Koronkę,
nie o d m ó w i ł a m tylko przeczytałam i odwróciłam ją na drugą stronę i patrzę:
jest obrazek, jest Pan Jezus, jest napis „Jezu ufam Tobie". I tak patrzę, i m ó ­
wię: ufam, ufam, dufam-ufam, ale w co ufam? W co ufam, o co tu w ogóle cho­
dzi? Bez sensu... Twarz Pana Jezusa i napis „Jezu ufam Tobie", ale w czym?
I w tym m o m e n c i e usłyszałam głos. To nie był głos we mnie, tylko gdzieś tak
jakby obok, t r u d n o mi to opowiedzieć, wszystko się działo bardzo szybko.
- No i co, przyszłaś? No więc, ja zawsze byłam taka bardzo p e w n a siebie, po­
wiedziałam: - No przyszłam. - A po co przyszłaś? - A bo chciałam!
N o , ale w tym m o m e n c i e p o m y ś l a ł a m : zaraz, zaraz. Co? Ja s a m a ze sobą
rozmawiam, coś jest ze mną... Jakoś tak się p o c z u ł a m dziwnie. W t e d y t e n
głos m ó w i : - A powiedzieć ci twoje największe grzechy? A nie był zbyt sym­
patyczny t e n głos. Ja m ó w i ę : - No powiedz. I t e n głos powiedział mi te d w a
grzechy, no i to właśnie było z ł a m a n i e s a k r a m e n t u m a ł ż e ń s t w a i aborcja.
I w tym m o m e n c i e z r o z u m i a ł a m , że t e n głos nie jest dobry.
Dla kogoś, kto jest niewierzący, to było straszne w ogóle... N i e wierzący,
że istnieje diabeł, tylko t a m jakieś zło... siły ciemności, o, tak sobie to wy­
obrażałam... I słyszę: - To ja, szatan... To było tak piorunujące wrażenie, że
natychmiast z g n i o t ł a m całą tę karteczkę, z ł a p a ł a m dziecko i zaczęłam ucie­
kać. Dobiegłam, nie wiem, jak sobie nóg nie p o ł a m a ł a m , do p o ł o w y góry
i ,v tym m o m e n c i e z a t r z y m a ł a m się i m ó w i ę : - Zaraz, zaraz, chwileczkę, diah ł do m n i e mówi... Nie, no skociałam, no skociałam z u p e ł n i e ! Od tych fan,..yków religijnych p o c h r z a n i ł o mi się w głowie po p r o s t u . I m ó w i ę : - Ko­
n i e c , dosyć tej religii, tych wyjazdów, bo ja całkiem zgłupieję...
Wracając szliśmy w s t r o n ę Niebieskiego Krzyża, w t e d y jeszcze nie wie­
działam, że t a m są uzdrowienia... Z n o w u wszyscy rzucili się p o d t e n Niebie­
ski Krzyż, ale ja już byłam ostrożna, już do nich w ogóle nie d o c h o d z i ł a m ,
a krzyże to już omijałam z daleka. P o s z ł a m sobie na polankę, u s i a d ł a m , to
wszystko ze m n i e opadło...
Nagle czuję zapach... - Nieee, no - m ó w i ę . - Coś ze m n ą jest nie tak...
Tak piękny t e n zapach, niektórzy mówią, że jest to zapach lilii czy róż, ja nie
u m i a ł a m tego powiedzieć... był b a r d z o piękny. Ale pytam, już b a r d z o ostroż­
nie: - Dziecko, czujesz t e n zapach? - Jaki zapach, m a m o ? - N o , nie czujesz
tego z a p a c h u ? ? ! ! - Nie, m a m o , nie czuję... W i ę c o s t r o ż n i e do takiej pani
206
FRONDA
30
obok: - Ale pani ładnie pachnie... - Ja ładnie p a c h n ę ? Mówi patrząc na m n i e
cokolwiek dziwnie, p o n i e w a ż zeszła z Góry Objawień i była spocona, więc
nie wiedziała, czy to jest jakaś złośliwość...
W tym m o m e n c i e rzuciłam się do tego Niebieskiego Krzyża, już nie wybie­
rałam ławeczki, żeby było wygodnie, tylko b u c h n ę ł a m t a m na kolana, na te ka­
mienie i mówię: - Matko Boża, Ty chcesz żebym zwariowała? O to Ci chodzi?
Ja m a m dwunastoletnie dziecko, ja ją m u s z ą wychować... Zobacz, ci ludzie się
modlą, coś czują... Ja nie czuję nic, nie czuję tej Mszy świętej, tej modlitwy...
Jestem pusta jak bęben... Jeżeli ten Bóg jest w niebie i tak nas strasznie kocha,
daj mi raz w życiu poczuć tę miłość!
I w jednej sekundzie, nie u m i e m powiedzieć, bo to jest b a r d z o dziwne...
Ciałem byłam tu, ale widziałam swą d u s z ę po drugiej stronie... Nie wiem...
jakby po drugiej stronie życia... W i d z i a ł a m swoją d u s z ę czarną od grzechów,
widziałam ją jako taką, taką... kulkę, wiedziałam, że to j e s t e m ja i że idę do
piekła. To było straszne. Nie widziałam piekła, c z u ł a m je za sobą, ale było
tak straszne... nigdy w życiu nie z d a w a ł a m sobie sprawy, że o n o m o ż e być
tak straszne...
I w tym m o m e n c i e p o c z u ł a m przed sobą Ocean Miłości i Miłosierdzia,
On był bez granic i bez końca. Przyciągał m n i e z tak n i e s a m o w i t ą miłością
i z taką siłą, że po p r o s t u wiedziałam, że całym m o i m celem w życiu jest
przejść przez życie i na koniec zatonąć w Bogu, zostać t a m . Ze to jest jedy­
nym celem mojego życia... I tak z a p r a g n ę ł a m do tego Boga wrócić!
JESIEŃ-2003
207
Ale zdawałam sobie sprawę, że życie, które dotąd p r o w a d z i ł a m , nie daje mi
w Bogu zatonąć. To było okropne, bo wtedy moja d u s z a zaczęła k o n a ć z m i ł o ­
ści... nie wiem, jak to powiedzieć... na j e d n ą s e k u n d ę o n a konała kilka razys sto
razy, t r u d n o mi powiedzieć... Podrywała się do lotu w takim oszalałym bólu
i upadała z p o w r o t e m , i znowu... Nie wiem, chyba ludzie potępieni tak cier­
pią... Straszne cierpienie... W y b u c h ł a m wtedy takim płaczem... właściwie wy­
płakałam całe swoje życie, wszystkie swoje grzechy i cały t e n ból istnienia...
W y d a w a ł o mi się, w t e d y tak mi się wydawało, tak sobie myślałam, że
przyjmuję jakąś energię... m o ż e D u c h a Świętego... jakby ta p u s t a d u s z a się
napełniała i n a p e ł n i a ł a bez końca... Miłością... t r u d n o mi powiedzieć... To
wrażenie się skończyło, m n i e się wydawało, że t r w a ł o d ł u g o , ale to była se­
k u n d a . Wszyscy w o k ó ł byli zdziwieni: b y ł a m spokojna i nagle w y b u c h ł a m
płaczem... a dla m n i e t r w a ł o to jakiś t a m czas. I nagle rozejrzałam się i zoba­
czyłam świat oczami Boga. Był tak piękny, nigdy nie myślałam, że świat jest
taki piękny... te trawy jak szumiały, te ptaki kwiliły i to w s z y s t k o śpiewało
h y m n pochwalny na cześć Boga... Ja nie u m i e m t e g o powiedzieć...
Po p r o s t u myślałam, że u m r ę ze szczęścia. C h c i a ł a m chodzić do tych lu­
dzi, całować ich po rękach, powiedzieć, że jak chcą, to m o g ę o d d a ć życie za
nich... M i a ł a m tak rozanieloną buzię, że wszyscy myśleli, że j e s t e m s t u k n i ę ­
ta, ale było to najwspanialsze uczucie, jakie w życiu kiedykolwiek m i a ł a m .
I właściwie ta radość życia została we m n i e . I właściwie nic nie jest w sta­
nie... m o g ę jęczeć, uskarżać się, bo taki m a m po p r o s t u charakter, t a k a je­
s t e m po p r o s t u słaba, ale gdyby ktoś mi teraz powiedział: - W e ź k o s t u r w rę­
kę i rusz do nieba - to bym wszystko zostawiła, w jednej chwili, w ogóle b y m
się nie zastanawiała. Jak teraz k t o ś mi m ó w i , że chce się dorabiać t e g o czy
tego, to ja na niego patrzę i m ó w i ę : - Człowieku, ale t e n bagaż w niebie ci
w ogóle nie będzie potrzebny, t e n balast cię tylko zatrzymuje.
I tak trzeci rok j e s t e m na tej d r o d z e i nie z a m i e r z a m z niej zejść. C z a s e m
jest t r u d n o , czasem jest lżej, ale wiem, że to jest droga właściwa.
Kiedy wróciłam do d o m u , natychmiast przestaliśmy ze sobą sypiać. Po kil­
ku miesiącach powiedziałam, że m u s i się wyprowadzić, że m o ż e sobie miesz­
kać u siebie. Miał też drugie mieszkanie, swoje. W pierwszej chwili myślał, że
zwariowałam, że mi się całkowicie w głowie przewróciło. Mówił, że wszystko
może zrozumieć, moje codzienne Msze święte, zgadza się na te modlitwy trzy­
godzinne, zgadza się nawet na to, że od niego uciekam i że śpię osobno, ale
208
FRONDA
30
mówi: - Kobieto, ja cię nie będę dotykał, tylko dlaczego ja się m u s z ę wypro­
wadzić? - Bo Pan Jezus jest na pierwszym miejscu i tak m u s i być. N i e była to
na p e w n o dla niego łatwa sprawa. Było mu na p e w n o o wiele ciężej niż m n i e .
Ale nie miał żadnego wyjścia. P a m i ę t a m j e d n ą z takich r o z m ó w : - Słuchaj,
przecież ty nie pracujesz... - zezłościł się... - Jakbym cię teraz zostawił, to je­
steś sama z dzieckiem, m o ż e nie dostaniesz pracy, nie boisz się? - Co ty, ja je­
stem już po drugiej stronie tej zasłony... jak nie d o s t a n ę pracy, to s p r z e d a m
meble, p o t e m sprzedam wszystko, co się da, a p o t e m się położę i u m r ę z gło­
du... - T y jesteś stuknięta, - Nie, ja j e s t e m szczęśliwa...
N i e w y s p o w i a d a ł a m się n a w e t w Medżugorje, jak w r ó c i ł a m do Polski,
p o s z ł a m na Mszę świętą. I na początku było fajnie, n a w e t n i e w i e d z i a ł a m , że
nie przyjmuję K o m u n i i świętej. Tylko d o p i e r o po j a k i m ś czasie tak p a t r z ę ,
patrzę i myślę: coś jest ze m n ą nie tak, bo oni t a m gdzieś chodzą, a ja nie.
Aha, to ja się jeszcze m u s z ę wyspowiadać. Kiedy już p r z e b r n ę ł a m p r z e z spo­
wiedź, byłam b a r d z o ucieszona. Pierwszy raz przyjęłam P a n a Jezusa, no
i szlam do d o m u b a r d z o d u m n a . Szlam w taki b a r d z o d z i w n y sposób, chcia­
łabym n a w e t teraz czasami iść w taki s p o s ó b . Po p r o s t u c z u ł a m P a n a J e z u s a
tutaj, w klatce piersiowej, w sercu, czułam, że go niosę. To było n i e s a m o w i ­
te uczucie, szłam b a r d z o o s t r o ż n i e , żeby n a w e t się nie zabujać. Żeby P a n u
Jezusowi było tak wygodnie, jak to tylko jest m o ż l i w e .
JOLANTA POPŁAWSKA
WYSŁUCHAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OP
Zapis jednego z odcinków programu „czarno-biały" wyprodukowanego w 2001 roku przez firmę
angel house brulion Itd dla Telewizji Puls. Fragment książki pod tym samym tytułem, która
wkrótce ukaże się na rynku nakładem Fundacji brulionu.
W pewnym momencie coś mi kazało uklęknąć. Za­
częłam się tak bardzo, bardzo mocno modlić i wtedy
podszedł do mikrofonu mój kierownik duchowy i po­
wiedział, że jedna z naszych koleżanek jest uzdrawia­
na, nie mogła mieć dzieci, ale teraz już będzie mogła
mieć. A ja wtedy poczułam ogromny żar w sobie, ty­
siące igiełek i obecność Pana Boga przy mnie. I wtedy
poczułam się jak proszek, pył, który Pan dotknął...
się
Silnie
dosyć, ale
przypomniał
jak odruch
ROZMOWA
bezwarunkowy
Z
SYLWIA
KROL
Jesteś osobą młodą. Co porabiasz?
Tak, m a m 27 lat. To chyba jeszcze zaliczam się do
o s ó b młodych... Pracuję w branży m a r k e t i n g o w e j .
I kogo do czego namawiasz?
Nie, nie n a m a w i a m , tylko pokazuję ludziom...
...zawodowe podejście...
Tak. Nie m o g ę pracy postrzegać jako czegoś złego, bo
nie m o g ł a b y m tego robić.
210
FRONDA
30
Namawianie nie musi być czymś złym...
Ale źle się kojarzy. Jeśli kogoś n a m a w i a m , to znaczy, że t e n k t o ś czegoś ta­
kiego nie chce i m u s z ę mu w jakiś s p o s ó b u d o w a d n i a ć , że to jest dla niego
konieczne, a jeżeli k o m u ś tylko coś daję jako p u n k t odniesienia, inaczej też
na to reaguje.
Najskuteczniejszą propagandą jest prawda.
Dokładnie.
Czy Twoje życie było radosne?
Nie zawsze. Właściwie długi czas nie było radosne. W poszukiwaniu radości ro­
biłam różne dziwne rzeczy. Ale już wiem, którą drogą iść, żeby być radosnym.
Jestem osobą wierzącą od dzieciństwa. Byłam m a ł ą dziewczynką i już cho­
dziłam na krucjatę. To była taka krucjata eucharystyczna dla dzieci, które przy­
stępowały do pierwszej Komunii świętej. W t e d y p o z n a ł a m Pana Boga, i to na­
prawdę, tak bardzo blisko. On byl prawdziwie w m o i m sercu, tak do siódmej
klasy. Później trochę n a m się rozeszły drogi. To znaczy On był zawsze przy
m n i e i zawsze wiedziałam, że m o g ę do Niego pójść... i rzeczywiście tak było,
kiedy miałam jakiś problem. Ale w życiu m o i m Go nie było... p o w i e m inaczej:
nie do każdej rzeczy Go zapraszałam... Podzieliłam życie na czas dla Pana Bo­
ga, czyli niedzielę, którą, tak myślę, z czasem przestałam rozumieć, do tego
wieczorna modlitwa - bo wtedy rzeczywiście wieczorami się m o d l i ł a m - i ty­
le. Całe pozostałe moje życie toczyło się zupełnie i n n y m k o ł e m .
W liceum to już n a m się całkiem rozeszły drogi, chociaż jak to zwykle by­
wa, kiedy trwoga, to do P a n a Boga: przed m a t u r ą p r z y p o m n i a ł a m sobie, do
kogo trzeba się zwrócić, k t o jest m o c ą najwyższą. Na s t u d i a c h też było życie
obok, m i m o że u w a ż a ł a m się za o s o b ę b a r d z o wierzącą...
Trzy lata t e m u . . . Pan Bóg m n i e b a r d z o m o c n o doświadcza... Dokładniej
mówiąc... Zwalniają m n i e z pracy, p o t e m b a r d z o n i e m i ł e r o z s t a n i e z chłopa­
kiem, śmierć dziadka. W k o ń c u okazuje się, że j e s t e m c h o r a na c h o r o b ę nie­
uleczalną. To wszystko dzieje się w ciągu d w ó c h miesięcy.
JESIEŃ-2003
211
To właściwie jest sytuacja, której człowiek sam nie jest w stanie znieść.
Ja nie potrafiłam znieść... Wcześniej zaczęłam chodzić na s p o t k a n i a O d n o w y
w D u c h u Świętym w Łodzi - bo j e s t e m z Łodzi - ale tak n a p r a w d ę zaczęłam
się w to angażować d o p i e r o po tych wydarzeniach.
I później, już po b a r d z o silnym powrocie do P a n a Boga, chęci bycia przy
N i m cały czas, p o t r z e b y modlitwy i zaufania Mu, zaczęłam widzieć sens te­
go, że On m u s i być obecny w każdej chwili m e g o życia.
Pan Bóg postępuje tak ostro tylko z ludźmi, których bardzo kocha...
U h m , tak. Tylko, myślę, że Pan Bóg w i e l o k r o t n i e dawał mi znaki, ale ja je
omijałam. Aż w k o ń c u m u s i a ł zadziałać t r o c h ę mocniej.
Ile lat trwała ta twoja droga obok Boga?
Oj, b a r d z o długo, prawie całe liceum, prawie całe studia.
Dziesięć lat... Jak się zaczyna od drobnej rzeczy, to grzech ma taką właści­
wość, że jest zachłanny. Jak daleko w tym...
Nie, Pan Bóg mi na to nie pozwolił. Za k a ż d y m r a z e m stawiał kogoś, k t o był
barierą, żebym gdzieś dalej nie weszła. Nie pozwalał mi nigdzie dalej wejść.
Myślę też, że ś w i a d o m o ś ć Boga, ta ś w i a d o m o ś ć , k t ó r ą m i a ł a m z dzieciństwa,
Boga prawdziwego, żywego, nie pozwalała mi, żeby wejść gdzieś dalej w zło.
Zgadza się, zło wciąga. Ale nie zaplątałam się tak bardzo, żebym n i e m o ­
gła wyjść... To znaczy, nie m o g ł a m wyjść, ale to już było coś i n n e g o .
Na czym polegała Twoja niewola?
Ta niewola to jest „ja". JA wszystko potrafię najlepiej, JA nie potrzebuję ni­
kogo, żeby mi pomógł...
Czyli odepchnęłaś Co po prostu...
212
FRONDA
30
Tak, d o k ł a d n i e .
Ale ci się przypomniał.
Zgadza się, silnie dosyć, ale się przypomniał...
Dobrze. Wróćmy do momentu kiedy zaczynasz przeżywać re­
lację z Bogiem w taki sposób, jak kiedyś w dzieciństwie...
Najpierw chrzest w D u c h u Świętym, kiedy P a n J e z u s b a r d z o na­
macalnie łapie m n i e za ręce. To jest o g r o m n e w z b u r z e n i e , dla
wszystkich oczywiście... Dla m n i e było to olbrzymie przeżycie
emocjonalne... Kiedy m i a ł a m z a m k n i ę t e oczy, p o c z u ł a m , jak k t o ś
m n i e łapie za ręce, bo się za chwilę przewrócę... O t w o r z y ł a m oczy i n i k t
m n i e nie trzymał za ręce, nikt fizyczny, stojący k o ł o m n i e . I w i e d z i a ł a m , że
to Pan Jezus przyszedł, żeby m n i e przytrzymać...
...a czemu się przewracałaś?
To było tak silne przeżycie, że nie m o g ł a m się u t r z y m a ć na kolanach...
Słuchaj, muszę zadać to pytanie. Właściwie cały czas płaczesz i ludzie za
chwilę przestaną ci wierzyć... pracujesz w takiej branży, że musisz być oso­
bą opanowaną, osobą, która ma dobry kontakt z ludźmi.
Chcę pokazać skalę tego, co cię spotkało, że to cię tak wzrusza. Z ilo­
ma osobami masz kontakt codziennie w pracy?
Ja wiem... z d w u d z i e s t o m a . . .
I wszystkim pokazujesz jakie cechy przedmiotów?... jakich przedmiotów?
Skoro ich nie zachęcasz...
...realne cechy p r z e d m i o t ó w . To jest b r a n ż a b u d o w l a n a , więc na przykład
wiertarki. Dlaczego d a n a wiertarka jest dobra, jaki jest sens używania wier­
tarki takiej bądź innej firmy, jakie ma cechy, dlaczego ta cena jest korzystna,
JESIEŃ-2003
213
dlaczego w a r t o użyć wiertarki na akumulator albo na prąd. To są rzeczy bar­
dzo p r o s t e i bardzo n a m a c a l n e , które można sprawdzić.
Jesteś osobą, która fruwa w chmurach czy chodzi po ziemi?
Bardzo m o c n o c h o d z ę po ziemi... Tylko jak ktoś spotyka Boga, to kruszeje
w n i m wszystko! Człowiek przestaje się czuć silny silą swoją, tylko odczu­
wa, że jest pyłem przy P a n u Bogu.
O jaki dar Ducha Świętego się modliłaś na rekolekcjach?
O dar Mądrości...
...no tak, bojaźń Boża już nie jest ci teraz potrzebna... Jesteśmy przy tym,
jak cię Pan Jezus trzyma za ręce, nie przewróciłaś się.
Nie p r z e w r ó c i ł a m się...
Spotkałam Pana J e z u s a osobiście wiele razy... d o k ł a d n i e mówiąc, trzy ra­
zy... Za jakiś czas pojechałam na kolein
^kolekcje, gdzie p o p r o s i ł a m o m o ­
dlitwę w s t a w i e n n i c z ą o dar Miłości
Dlaczego o ten właśnie dar?
C z u ł a m p o t r z e b ę lego w ł a ś n i e d a r u . I z n o w u to było
b a r d z o i n t e n s y w n e przeżycie... W i d z i a ł a m P a n a J e z u s a
zbliżającego się do m n i e i wylewającego całą swoją
miłość... To jest takie piękne., to jest nie tylko tak, że
się widzi, tak jak ja widzę teraz ciebie, tylko to jest widze­
nie oczyma duszy... Nie widziałam postaci, tylko zbliżają­
ce się stopy Pana... Słyszałam w m o d l i t w i e osoby, k t ó r e się
n a d e m n ą modliły, t ę wielką radość, t ę o g r o m n ą miłość,
którą Pan wylał r ó w n i e ż na nie, na dwie dziewczyny m o ­
dlące się n a d e mną... Dlatego m ó w i e n i e o tym jest ca­
ły czas n a p r a w d ę b a r d z o wzruszające... bo to jest p o ­
ruszenie serca...
I m i m o że w pracy faktycznie
FRONDA
30
jestem, m u s z ę być, o s o b ą rzeczową, jeżeli chodzi o k o n t a k t y z Bogiem,
wiążą się o n e nie tylko z przeżyciem emocjonalnym, ale także z p o r u s z e ­
n i e m u m y s ł u do takiej głębi, że nie czuję, że to jest mój u m y s ł , tak jak­
bym go oddała...
Miał sandały czy był na bosaka?
Nie, to były stopy bose...
Trzecie spotkanie, teraz n a p e w n o z n ó w b ę d ę w z r u s z o n a , b o dotyczy m o ­
jego uzdrowienia... O c h o r o b i e d o w i e d z i a ł a m się d w a i pół r o k u t e m u .
W związku z nią traciłam możliwość bycia m a t k ą . Jest to c h o r o b a nieuleczal­
na, m o ż n a ją zaleczać, ale o n a nigdy nie da się wyleczyć. J e s t e m p a n n ą , więc
ilekroć myślałam o tej chorobie, myślałam: to nic, kiedy b ę d ę m i a ł a męża, to
się p o m o d l ę , żeby m n i e Pan Bóg z t e g o u z d r o w i ł . Ale kiedy teraz b y ł a m na
rekolekcjach i kiedy była Msza o u z d r o w i e n i e , p o c z u ł a m o g r o m n ą p o t r z e b ę
p o m o d l e n i a się w ł a ś n i e o u z d r o w i e n i e z tej choroby. I m i ę d z y k i l k o m a i n t e n ­
cjami była również ta prośba.
Wierzyłaś, że to się może stać?
Bardzo. Wiedziałam, że to się stanie. Ja to w i e d z i a ł a m w m o m e n c i e oczeki­
wania na tę m o d l i t w ę . Jest to taka dosyć d z i w n a sprawa, bo kiedy człowiek
ma m ó w i ć o narządach płciowych, jest p e w n a t r u d n o ś ć w opisaniu. Ja w i e m ,
jak się nazywa ta choroba, w i e m na czym polega. Z a s t a n a w i a ł a m się, jak to
będzie, kiedy ta osoba, która d o s t a n i e słowo, p o w i e o uzdrowieniu... Do te­
go stopnia. Wiedziałam, że Pan przyjdzie i m n i e u z d r o w i . Rozmawiając
z N i m , z a s t a n a w i a ł a m się, jak to będzie, kiedy t e n człowiek podejdzie do mi­
krofonu i powie, że k t o ś t a m jest uzdrawiany. Dlatego wiedziałam, że to się
stanie. To była tak silna wiara, że to już nie była wiara, tylko ś w i a d o m o ś ć .
I faktycznie, kiedy zaczęliśmy się modlić, większość m o d l i ł a się na stoją­
co i ja też, ale w p e w n y m m o m e n c i e coś mi kazało uklęknąć, więc u k l ę k n ę ­
ł a m . Zaczęłam się tak bardzo, b a r d z o m o c n o modlić i w t e d y p o d s z e d ł mój
kierownik d u c h o w y do mikrofonu i powiedział, że j e d n a z naszych koleża­
nek jest uzdrawiana, nie m o g ł a miHüGzieci, ale teraz już będzie m o g ł a mieć.
A ja wtedy poczułam taki ogromnyEyO w sobie, takie tysiące igiełek i obecność
JESIEŃ-2003
215
Pana Boga przy m n i e . I w t e d y p o c z u ł a m się jak taki proszek, pył, który P a n
dotknął... No i to było moje trzecie s p o t k a n i e .
Powiedz o wynikach, na które czekałaś, gdy umawialiśmy się na spotkanie.
A, wyniki. No cóż, lekarz obejrzał m n i e i stwierdził, że w s z y s t k o jest pięk­
nie, czysto. W s z y s t k o jest b a r d z o ładnie, w s z y s t k o jest d o b r z e . A było zupeł­
nie inaczej.
No to nieźle...
N o t o jest b a r d z o piękne...
No i co teraz będzie, jakie jest twoje powołanie? Co myślałaś sobie kiedyś?
Co będzie?
Ja m i a ł a m plan. Ja jako ja m i a ł a m zawsze plan, który był do zrealizowania.
Miałam być matką, m i a ł a m mieć dwójkę dzieci i oczywiście męża, m i a ł a m
mieć w s p a n i a ł ą pracę i w ogóle m i a ł o być wszystko pięknie i b o s k o . Później,
kiedy zaczął się t e n taki trudniejszy dla m n i e czas...
...ale mnie interesuje jeszcze wcześniej: masz 19 lat i chcesz mieć męża
i dwoje dzieci, ale nie masz, potem 21 lat i nie masz, 23 i nie masz...
Tak n a p r a w d ę myślałam, że m ę ż a b ę d ę miała, jak skończę studia. Na stu­
diach m i a ł a m p o z n a ć tego księcia z bajki i wyjść za niego po zakończeniu
studiów.
Nie ma księcia i co?
Nie ma księcia i zaczyna się w ł a ś n i e drążenie, czy aby nie j e s t e m p o w o ł a n a
do zakonu, czy m a m być sama? I to są też rozmowy, takie bliskie, z P a n e m
Bogiem.
Ale skoro On był gdzieś daleko, to jak z Nim rozmawiałaś?
FRONDA
30
To nie jest tak, że On jest jakoś b a r d z o d a l e k o w m o i m życiu. Ale na przy­
kład przychodzą do m n i e znajomi - już nie m a m P a n a Boga. A jak zostaję sa­
ma - to z N i m c h ę t n i e p o r o z m a w i a m . . . To było na tej zasadzie. To nie było
tak, że wiecznie z a m k n i ę t e drzwi, a On za szybą. C z a s e m o t w i e r a ł a m Mu
okienko, żeby porozmawiać, ale tylko kiedy ja m i a ł a m t a k ą potrzebę...
Dobrze. Wróćmy... Nie ma chłopa, może zakon...
Dokładnie, nie ma chłopa, m o ż e zakon... Ale na myśl o zakonie do­
stawałam wręcz dreszczy, gorączki i było mi przerażająco...
myślałam sobie jednak, że m o ż e zły d u c h tak działa. I fak­
tycznie, wkradał się wielokrotnie w moje myśli, żeby mi
pokazać: jeżeli wybierzesz Pana Boga, będziesz musiała iść
do zakonu i cierpieć... Wielokrotnie mi to tak właśnie
przedstawiał. Oczywiście nie mówię, że życie w zakonie
jest cierpieniem... Tylko tak to sobie wyobrażałam...
W t e d y sobie narzuciłam takie t e m p o , żeby nie
mieć czasu na myślenie. Na o s t a t n i m roku s t u d i ó w
podjęłam pracę i ta praca m n i e tak b a r d z o p o c h ł o ­
nęła, że wręcz nie m i a ł a m czasu napisać pracy m a ­
gisterskiej. I kiedy zwolnili m n i e z tej pracy i to
wszystko się zaczęło tak nagle rozpadać, t e n wielki
mój plan, wtedy p o c z u ł a m - oczywiście to w y m a g a ł o
czasu - że byłam zniewolona, i to b a r d z o intensyw­
nie. Nie m i a ł a m w ogóle czasu dla siebie. I w ogóle
siebie w żaden s p o s ó b nie d o s t r z e g a ł a m , nie m ó ­
wiąc o Bogu...
Nigdy nie czułam tak n a p r a w d ę p o t r z e b y znajdo­
wania się w wyścigu szczurów, to nie było nigdy m o ­
im celem. Zawsze tak n a p r a w d ę chciałam, oczywi­
ście,
zrealizować
się
w
pracy,
znaleźć
w
niej
przyjemność, ale to nie było coś, dla czego miała­
bym rzucać wszystko.
To oczywiście może wyglądać na zaprzeczenie te­
go wszystkiego, co teraz mówię, no ze względu na to,
JESIEŃ
2003
że nie m a m męża. Po prostu nie spotkałam wówczas tego człowieka, który jest
mi przeznaczony. Wielokrotnie to polegało na tym, że się naprawdę zastanawia­
łam, czy aby na p e w n o nie jest to zakon. Ale już wiem że nie, bo na tych reko­
lekcjach się zapytałam Pana Boga i wiem, że Pan widzi m n i e jako żonę i matkę.
Nie do końca rozumiem. Mnóstwo twoich koleżanek jest z chłopakami,
żyją jak mąż z żoną, czy to nie jest coś, z czym masz kłopot? Czy w pracę
uciekłaś od takiego myślenia? Bo ty mówisz coś takiego, co ze stu dziew­
czyn zapytanych na ulicy, dla większości byłoby czymś zupełnie kosmicz­
nym... Kiedyś był narzeczony, narzeczona, teraz jest chłopak, dziewczyna.
Czy ten sposób życia, który jest w tej chwili dominujący, nie był dla ciebie
pokusą? Co cię przed tym chroniło?
Oczywiście był pokusą. O g r o m n ą p o k u s ą . J e d n a k ta o b e c n o ś ć P a n a Boga
w tej ciszy, raz na jakiś czas na s p o t k a n i a c h z N i m , zostawiała na tyle m o c ­
ny ślad, że wiedziałam, że to nie jest coś, co jest dla m n i e , że to m n i e rani...
Więc początek twojej opowieści, to trzeba brać z bardzo dużym dystansem,
bo ty nie byłaś daleko od Boga, tylko On nie był w całym twoim życiu.
Ja p o r ó w n y w a ł a m to z d n i e m dzisiejszym, bo dzisiaj się staram, żeby Bóg był
cały czas...
Ale jednak był na tyle obecny, że cała ta wszechobecna moda kulturowa,
promująca tylko i wyłącznie przyjemność... Twoja relacja z Panem Bogiem
była wystarczająca, żeby tę modę odrzucić.
Tak, i wpojone wartości, to czasem działa jak o d r u c h bezwarunkowy. I wiem,
że coś, m i m o że teraz jest smaczne, później będzie bardzo nieprzyjemne...
To niesamowite. Pan Bóg bardzo cię pilnował.
Zgadza się, b a r d z o m n i e pilnował. On właściwe zawsze jest. Teraz jeszcze
chyba bardziej. Z a w s z e mi przysyłał kogoś, k t o w razie czego stawał na m o ­
jej drodze i mówił: to nie ma sensu...
218
FRONDA
30
Cudownie. Pan Bóg osiągnął to, co chciał: wreszcie jesteś z Nim tak, jak On
chce, po tym długim czasie... Czym były te rekolekcje? Co jeszcze oprócz te­
go, że zostałaś uzdrowiona fizycznk
somatycznie, się zdarzyło?
Nauczyłam się jednej ważnej rzeczy, czyli zaufania do Pana, bo całe życie
m i a ł a m p r o b l e m y z tym, że Pan Bóg tak, oczywiście, ale ja to po swojemu
zrobię... A teraz nie boję się n a s t ę p n e g o dnia, bo w i e m , że bez względu na
to, jak zły on się okaże, Pan Bóg
jest
m n ą i to jest część Jego p l a n u . Takie­
go planu, który skończy się dla mnie wielkim h a p p y e n d e m . Jeżeli d a n e g o
dnia jeszcze tego nie dostrzegę, d o s t r z e g ę t o n a s t ę p n e g o d n i a n a p e w n o .
To, o czym mówisz, to jest wolność
Dokładnie, d o k ł a d n i e tak. Jeżeli
u c z u w a m stres z jakiegoś p o w o d u , zwy­
czajnie sobie myślę: spokojnie, przecież to jest część planu, po co ja się n a d
tym zastanawiam?
I jeszcze jednej ważnej rzeczy
3
ię nauczyłam, mianowicie, że P a n k o c h a
wszystkich ludzi, każdą o s o b ę b a r d z o m o c n o . C z a s e m jest tak, że się spoty­
ka kogoś, kogo się nie lubi, bo albo się zasłużył, albo się nie zasłużył i nie lu­
bi się go, bo się go nie lubi. I w t e d y kiedy m a m taki t r u d n y k o n t a k t z t a k ą
osobą, patrzę na niego i myślę: Bóg go tak b a r d z o m o c n o kocha... Od razu
robi mi się w sercu cieplej i widzę w n i m m i ł o ś ć Pana, i nagle m o g ę z n i m
rozmawiać. To wcześniej było dużo, d u ż o trudniejsze.
Na tych rekolekcjach dają też takie narzędzia, jak rachunek sumienia i ro­
zeznawanie duchowe. Czy to jest coś ważnego w tej chwili w twoim życiu?
Już minęło ile: dwa, trzy tygodnie?
Tak, jest to coś w a ż n e g o w m o i m życiu. Rozeznaję d u c h o w o swoje stany
i tak jadąc tutaj, dzisiaj byłam w stanie strapienia. Myślę, że zły starał się, jak
mógł, żebym nie d o t a r ł a albo żeby mi nie p o s z ł o , albo żebym była b a r d z o
z d e n e r w o w a n a . Stąd m o ż e wszv-' kie te emocje, k t ó r e wyszły na początku...
Rozeznanie jest ważne, bo wic- / faktycznie człowiek jest ostrożniejszy, zwra­
ca uwagę na to, że dzisiaj w związku z tym, że czuję się taka niepewna, wiem, że
jestem podenerwowana, muszę uważać na to, co będę mówić do innych ludzi.
JESIEŃ-2003
219
R a c h u n e k sumienia, no niestety, to jest już trudniejsze, ze względu na to,
że trzeba być b a r d z o regularnym, a u m n i e z regularnością jest k r u c h o ,
w związku z tym raz na jakiś czas robię. Pierwszy tydzień po przyjeździe by­
ł a m bardzo pilna i r o b i ł a m codziennie, co przynosiło takie n i e s a m o w i t e efek­
ty, że n a w e t nie sądziłam... Bo nagle n a s t ę p n e g o dnia ł a p a ł a m się t u ż p r z e d
p o p e ł n i e n i e m b ł ę d u . Ale im dalej od rekolekcji, im więcej rzeczy tutaj w ży­
ciu, to trudniej to wszystko u t r z y m a ć .
Ale co, chcesz się poddać?
Nie, nie chcę się poddać...
...właściwie już się poddałaś, skoro nie robisz tego codziennie...
To jest t r o c h ę tak, że widzę, jak b a r d z o świat na m n i e wpływa, jak b a r d z o
d u ż o mi zabiera, przygniata m n i e sobą, jak d u ż o mi już zabrał po tych reko­
lekcjach. Ale jednej rzeczy nie m o ż e mi j u ż zabrać: poczucia P a n a Boga przy
m n i e . I chociaż im dalej od rekolekcji, t y m coraz ciężej jest mi iść, m i m o
wszystko to poczucie we m n i e tkwi i tego chyba już się nie da zabrać.
Ale wiesz, zły działa przy pomocy metody salami, obcinania małych pla­
sterków. I nagle człowiek się łapie na tym, że...
Nie, ale ja pielęgnuję p e w n e rzeczy. To nie jest tak, że już puściłam, a niech
poleci, najwyżej jeszcze raz pojadę na rekolekcje. Nie, nie. Po pierwsze, co
tydzień c h o d z ę na s p o t k a n i a wspólnoty. N a z y w a się W o d a Życia. I t a m jest
m o d l i t w a w s p ó l n o t o w a , o n a jest dla m n i e b a r d z o ważna, b a r d z o jej p o t r z e ­
buję. Modlitwa w językach, wielbienie P a n a Boga, to m n i e z tego świata wy­
ciąga i pozwala z n o w u spojrzeć spokojnie. Poza tym już na w s z y s t k o zupeł­
nie inaczej patrzę troszeczkę, wszystko się t r o c h ę z m i e n i ł o . M i m o że t e n
świat faktycznie wpływa na moje życie, to on się już zmienił w m o i c h oczach.
Kim była ta Osoba, która do ciebie przyszła? Trzykrotnie cię dotknęła, kto
to jest?
220
FRONDA
30
To jest MIŁOŚĆ. Taka Miłość, k t ó r a przyjmuje m n i e taką, jaką j e s t e m . Dla
tej Miłości chcę się starać, chcę się zmieniać, chcę stawać się lepsza.
Ale dlaczego płyną ci łzy, skoro to jest taka miłość, jak o tym mówisz?
Bo to jest taka wieka miłość...
Dziękuję. Z Panem Bogiem.
Z P a n e m Bogiem.
ROZMAWIAŁ: ROBERT TEKIELI
Zapis audycji „Pocieszenie i strapienie" z marca 2003 roku.
emitowanej na sielskich falach radia Józef 96.5 fm.
Kiedy po Wielkanocy 1955 roku kolejna delegacja au­
striacka wylatywała na rokowania do Moskwy, mini­
ster spraw zagranicznych Leopold Figi powiedział je­
dynie: „Pozostała już tylko modlitwa".
KIEDY
MOŁOTOW
MÓWI:
NIET!
ERNST
WEISSKOPF
W czerwcu 1953 roku sowieckie czołgi k r w a w o s t ł u m i ł y p o w s t a n i e niemiec­
kich r o b o t n i k ó w w Berlinie W s c h o d n i m . W listopadzie 1956 roku A r m i a So­
wiecka bezwzględnie rozprawiła się z w ę g i e r s k i m p o w s t a n i e m a n t y k o m u n i ­
stycznym w Budapeszcie.
W latach
50.
w Europie
Środkowej
n i e do
pomyślenia było w y d o s t a n i e się z sowieckiej strefy w p ł y w ó w .
A jednak p o m i ę d z y obu w s p o m n i a n y m i wyżej w y d a r z e n i a m i - w 1955
roku - Sowieci d o b r o w o l n i e wycofali się z Austrii. Nigdy p r z e d t e m ani po­
t e m " aż do u p a d k u k o m u n i z m u - nie zdarzyło się, aby ZSRS s a m bez wal­
ki oddawał zajęty wcześniej kraj. Do dziś historycy nie potrafią przekonują­
co wyjaśnić m o t y w ó w p o s t ę p o w a n i a K r e m l a
Ówczesny kanclerz Austrii Julius Raab nie miał j e d n a k wątpliwości, dla­
czego tak się stało: „To M a t k a Boża p o m o g ł a n a m w uzyskaniu t r a k t a t u po­
kojowego". Podkreślając zasługi sobie współczesnych, w i e d e ń s k i polityk na
pierwszym miejscu wymienił franciszkańskiego m n i c h a : o. P e t r u s a Pavlicka.
222
FRONDA
30
Apostata i rozwodnik
O t t o Augustin Pavlicek urodził się w 1902 roku w Innsbrucku. W wieku lat
dwóch stracił matkę, która zmarła na skutek zakażenia krwi podczas zabiegu
dentystycznego. Wraz z ojcem - zawodowym oficerem oraz b r a t e m Josefem
często zmieniał miejsce zamieszkania, był m.in. w Sarajewie, Trawniku, Wied­
niu i Pradze. Na wyraźne życzenie ojca podjął pracę w fabryce mebli, ale ode­
zwała się w n i m dusza artystyczna. Skończył Akademię Sztuk Pięknych we
Wrocławiu i został w ę d r o w n y m malarzem, włóczącym się po całej Europie
i zarabiającym na życie ze sprzedaży obrazów. W roku 1930 osiadł w wyma­
rzonym Paryżu, ale ostra konkurencja malarzy sprawiła, że nie mógł znaleźć na
swoje p ł ó t n a nabywców i klepał biedę. Przeprowadził się więc najpierw do
Londynu, a p o t e m do Cambridge, gdzie nieźle prosperował jako twórca plaka­
tów i projektant torebek. Poznał t a m kobietę, z którą szybko się ożenił i jesz­
cze szybciej rozwiódł. Po trzech latach pobytu w Anglii wrócił do Pragi.
15 grudnia 1935 roku oficjalnie powrócił na ł o n o Kościoła katolickiego,
który porzucił w m ł o d o ś c i . Nie w i a d o m o , jakie wydarzenia kryły się za tą
decyzją. Sam O t t o A u g u s t i n nigdy nie opowiadał n i k o m u , w jaki s p o s ó b
wrócił do wiary. Mówił tylko enigmatycznie, że był to s k u t e k m o d l i t w jego
brata. Z a n i m porzucił m a l a r s t w o najpóźniejsze swoje p ł ó t n a poświęcił
zgłębianiu tajemnicy wiary. O s t a t n i m jego o b r a z e m było „ W s k r z e s z e n i e
Łazarza".
Poczuł p o w o ł a n i e do życia z a k o n n e g o . Miał j e d n a k
wątpliwości, czy jako a p o s t a t a i r o z w o d n i k jest tego god­
ny. Znajomy prowincjał d o m i n i k a n ó w w Pradze poradził
m u , by pojechał po radę do K o n n e r s r e u t h w Bawarii, do
sławnej stygmatyczki Teresy N e u m a n n . Mistyczka, k t ó r a
wiele lat żyła bez jedzenia i picia, karmiąc się tylko Eu­
charystią, zanim otworzył u s t a powiedziała m u : „Już naj­
wyższy czas, byś został księdzem. Będę się za ciebie m o ­
dlić i składać ofiary". Po wyjściu od Teresy poszedł do
kościoła Franciszkanów w K o n n e r s r e u t h - miejsca chrz­
tu franciszkańskiego m ę c z e n n i k a bł.
Liberata Weissa.
T a m podczas modlitwy zrozumiał, że m o ż e wstąpić tylko
do zakonu św. Franciszka z Asyżu.
JESIEŃ-2003
Został przyjęty dopiero za trzecim razem. Odmówiły mu prowincje w Wied­
niu i w Tyrolu. Dopiero w Pradze w 1937 roku otworzyły się przed n i m drzwi
klasztoru. Wzorem św. Franciszka rozdał cały swój majątek - wszystkie obrazy,
meble czy ubrania - ubogim. Kiedy wstąpił do zakonu, nie posiadał dosłownie nic.
W g r u d n i u 1941 roku przyjął święcenia k a p ł a ń s k i e oraz imię z a k o n n e
P e t r u s . Pół roku później został a r e s z t o w a n y przez G e s t a p o i p o s t a w i o n y
przed sądem w o j e n n y m z p o w o d u o d m o w y służby wojskowej. Po pięciomie­
sięcznej rozprawie został wcielony do armii jako sanitariusz. W sierpniu
1944 roku, zatrzymany przez A m e r y k a n ó w , trafił do o b o z u jenieckiego
w C h e r b o u r g u , gdzie został o b o z o w y m k a p e l a n e m . T a m w p a d ł a mu w ręce
m a l e ń k a książka p o ś w i ę c o n a objawieniom w F a t i m i e w 1917 roku. W świe­
tle maryjnych p r o r o c t w nagle zaczął dostrzegać sens w y d a r z e ń o s t a t n i e g o
ćwierćwiecza.
Postanie z Fatimy
Pierwsze kroki po zwolnieniu z obozu o. Pavlicek kieruje do najsłynniejsze­
go s a n k t u a r i u m maryjnego w Austrii - bazyliki w Mariazell, gdzie d ł u g o klę­
czy przed o b r a z e m M a g n a M a t e r Austria. Podczas m o d l i t w y słyszy w s w o i m
w n ę t r z u wyraźny głos: „Czyńcie, co w a m m ó w i ę , a będzie w a m dany p o k ó j ! "
Dopiero później się dowie, że były to te s a m e słowa, k t ó r e usłyszeli p a s t u s z ­
kowie w Fatimie.
Mali wizjonerzy w Fatimie usłyszeli, że j e d y n y m r a t u n k i e m p r z e d wojną
i zniszczeniem jest zawierzenie się N i e p o k a l a n e m u Sercu Maryi. W s k a z a n i e
to wzięli sobie do serca biskupi portugalscy, którzy 13 maja 1931 roku (w rocz­
nicę objawień fatimskich) w akcie z b i o r o w y m poświęcili Portugalię N i e p o ­
k a l a n e m u Sercu Maryi. H i e r a r c h o w i e byli zaniepokojeni, gdyż był to czas
r o z r u c h ó w społecznych, a k o m u n i ś c i podsycali nastroje rewolucyjne. Pięć lat
później, gdy w sąsiedniej Hiszpanii w y b u c h ł a wojna d o m o w a , biskupi p o r t u ­
galscy z g r o m a d z e n i w fatimskiej kaplicy ślubowali, że o d n o w i ą uroczyście
akt poświęcenia, jeśli Portugalia u c h r o n i o n a z o s t a n i e od bratobójczej wojny.
Słowa dotrzymali: 13 maja 1938 roku w Fatimie 20 arcybiskupów i bisku­
p ó w oraz tysiąc k a p ł a n ó w uczestniczyło w zawierzeniu ojczyzny Matce Bożej.
Razem z nimi swoją ojczyznę poświęciło N i e p o k a l a n e m u Sercu Maryi aż pół
miliona obecnych w Fatimie Portugalczyków. We wszystkich parafiach w kraju
224
FRONDA
30
jednoczyło się z nimi d u c h o w o kolejnych kilkaset tysięcy
osób. Bardzo wielu mieszkańców przejęto się na serio orę­
dziem fatimskim i zaczęło regularnie praktykować modli­
twę różańcową oraz różnego rodzaju posty.
Tego s a m e g o d n i a Episkopat portugalski skierował
do papieża Piusa XI list, w k t ó r y m podkreślał, że to Ma­
ryja „ u r a t o w a ł a Portugalię,
zwłaszcza w tych d w ó c h
ostatnich latach, od n i e b e z p i e c z e ń s t w a k o m u n i z m u " .
Dziesięć lat później zagrożona przez k o m u n i z m była
Austria. Po II wojnie światowej kraj podzielony został na
strefy okupacyjne, a duża jego część znalazła się w orbi­
cie wpływów sowieckich.
Studiując treść oraz dzieje objawień fatimskich, o. Pavlicek zrozumiał, że j e d y n y m r a t u n k i e m p r z e d k o m u n i ­
z m e m , który jest złem d u c h o w y m , m o ż e być tylko d u c h o ­
wa m o c dobra, płynąca z zawierzenia Bogu i Maryi.
M o ł o t o w m ó w i : NIET!
W 1947 roku o. Pavlicek założył P o k u t n ą Krucjatę Ró­
żańcową, której celem było wypełnianie orędzia fatim­
skiego poprzez wezwanie A u s t r i a k ó w do pokuty, modli­
twy i nawrócenia. Rozpoczął misje w wielu m i a s t a c h
austriackich - wierni nie mieścili się w świątyniach na
mszach przez niego odprawianych, w j e d n y m z kościołów
spowiadał 72 godziny bez przerwy, zdarzało się wiele na­
wróceń i p o w r o t ó w do wiary po latach apostazji.
W 1950 roku o. Pavlicek wystąpił z ideą zorganizowa­
nia nocnej Procesji Światła w intencji wycofania wojsk
okupacyjnych z Austrii.
Procesja miała rozpocząć się
w wiedeńskim kościele w o t y w n y m (Votivkirche), przejść
przez stołeczny Ring i zakończyć się w klasztorze Fran­
ciszkanów. Ówczesny kanclerz Leopold Figi, który postano­
wił wziąć w niej udział, powiedział w przededniu do o. Pavlicka: „Nawet jeśli pójdziemy tylko my dwaj, to ojczyzna
JESIEŃ2003
jest tego warta". Przyszły jednak dziesiątki tysięcy ludzi, którzy w jednej dło­
ni trzymali świece, w drugiej różańce.
W 1954 roku - w s e t n ą rocznicę ogłoszenia d o g m a t u o N i e p o k a l a n y m
Poczęciu Maryi - o. Pavlicek p r z e k o n a ł rząd, aby święto to, przypadające na
8 grudnia, uczynić d n i e m w o l n y m od pracy. Tak było p r z e d A n s c h l u s s e m , ale
naziści zlikwidowali dzień wolny. Po wojnie święto p r z y w r ó c o n o do kalen­
darza p a ń s t w o w e g o , ale po d w ó c h latach z przyczyn e k o n o m i c z n y c h z n ó w
w p r o w a d z o n o dzień roboczy. W intencji przywrócenia święta m o d l i ł o się
500 tysięcy c z ł o n k ó w Pokutnej Krucjaty Różańcowej.
Ojciec Pavlicek miał nadzieję, że jest też możliwe w y m o d l e n i e wycofania
się Sowietów z jego ojczyzny. W liście do kanclerza Juliusa Raaba pisał: „Mo­
żemy przejść od NIET do TAK tylko przez Maryję". Było to nawiązanie do
rozmowy, jaką w grudniu 1954 roku przeprowadził ówczesny m i n i s t e r spraw
zagranicznych ZSRS Wiaczesław M o ł o t o w z szefem austriackiej dyplomacji
Leopoldem Figlem. M o ł o t o w odpowiedział wówczas kategorycznym N I E T !
na propozycję wypuszczenia Austrii z moskiewskiej strefy wpływów.
Pozostała już tylko modlitwa
Ogółem wiedeńscy politycy podjęli aż 300 p r ó b zawarcia porozumienia z Krem­
lem. Wszystkie zakończyły się fiaskiem. Kiedy wkrótce po Wielkanocy 1955 ro­
ku kolejna delegacja austriacka wylatywała na rokowania do Moskwy, kanclerz
Julius Raab poprosił o. Pavlicka: „Proszę się modlić! Niech wszyscy członkowie
Krucjaty się modlą". To s a m o powtórzył szef dyplomacji Figi: „Pozostała już tyl­
ko modlitwa". Kościoły w Austrii zapełniły się ludźmi na klęczkach.
13 kwietnia 1955 roku Rosjanie zmienili zdanie. Tak w s p o m i n a ł to osobi­
sty sekretarz austriackiego kanclerza: „Raab wyjął oprawiony w skórę kalendarz
z 1955 roku i otworzył go na dniach, w których austriacka delegacja przebywa­
ła w Moskwie. T a m widniała notatka: «Dziś jest dzień fatimski (13 kwietnia).
Rosjanie stwardnieli, są stanowczy, nie zmieniają zdania.» I akt strzelisty do
matki Bożej, by upraszała łaski dla narodu austriackiego. Raab zauważył: «Widzisz, Prantner, to Matka Boża pomogła n a m uzyskać u m o w ę państwową*."
W maju - miesiącu maryjnym - p o d p i s a n o u k ł a d o wycofaniu się Sowie­
tów z Austrii, w październiku zaś - kolejnym maryjnym miesiącu - o s t a t n i
żołnierz sowiecki opuścił austriacką ziemię. Po t y m w y d a r z e n i u na znak
226
FRONDA
30
dziękczynienia Bogu przez trzy doby, dzień i noc, biły
d z w o n y we wszystkich austriackich kościołach.
Podczas uroczystości maryjnej
(Fest-Maria-Nahme)
w W i e d n i u kanclerz Raab p o p r o w a d z i ł m o d l i t w ę , k t ó r ą
zakończył słowami: „Jesteśmy w o l n i ! Dziękujemy Ci za
to, Maryjo!"
Austriacki
przywódca
przewidywał,
że
wydarzenia
1955 roku b ę d ą przez wielu publicystów i h i s t o r y k ó w zu­
p e ł n i e inaczej i n t e r p r e t o w a n e : „Już widzę tzw. światłych,
którzy po swojemu wyjaśniają t e n f e n o m e n " . N i e pozosta­
wiał j e d n a k wątpliwości, c z e m u Austriacy zawdzięczają
dar wolności: „Modlitwa była n a s z ą b r o n i ą i m o c ą " .
Epilog
Po 1955 roku P o k u t n a Krucjata Różańcowa zaczęła rozsze­
rzać swoją działalność na cały świat. Intencje m o d l i t e w n e
jej członków stały się zresztą bardziej globalne - m o d l o n o
się przede wszystkim o uniknięcie wojny a t o m o w e j i upa­
dek k o m u n i z m u . Do d e m o n t a ż u systemu sowieckiego rze­
czywiście doszło, j e d n a k o. Pavlicek już tego nie doczekał.
W 1970 roku przeszedł zawał serca i od tego czasu zaczął
ciężko chorować. Dolegliwości były na tyle p o w a ż n e , że nie
mógł nawet spełniać posługi kapłańskiej. Ofiarował j e d n a k
swoje cierpienia w różnych intencjach, m.in. za J a n a Paw­
ła II, którego odwiedził w maju 1981 roku, kilka dni przed
z a m a c h e m na placu Św. Piotra.
Ojciec Pavlicek z m a r ł 14 g r u d n i a 1982 roku. Na jego
grobie wyryto napis: „Austria dziękuje ojcu P e t r u s o w i " .
ERNST WEISSKOPF
P.S. Założona przez o. Pavlicka Krucjata działa nadal p o d
kierownictwem jego ucznia i następcy, o. B e n n o Mikockiego, i liczy sobie 700 tysięcy członków.
JESIEŃ-2003
Vittorio Messori doszedł do wniosku, że Jan XXIII został
przez dzisiejszych komentatorów potraktowany podob­
nie jak Jezus Chrystus przez niektórych XX-wiecznych
egzegetów - tak więc jest „Roncalli historyczny" oraz
„Roncalli mityczny".
PAPIEŻ OTWARTY
I JEGO WROGOWIE
albo
CZY J A N XXIII BYŁ
ANTYCHRYSTEM?
ZENON
CHOCIMSKI
Świat demoliberalny ma swoich papieży, których lubi, i takich, których nie lu­
bi. Przeciwstawia nie tylko jedną osobowość drugiej, lecz także nauczanie jed­
nych papieży nauczaniu drugich. Do najbardziej nie lubianych biskupów
Rzymu w XX wieku należą z pewnością: św. Pius X, krytykowany za potępienie
modernizmu w teologii katolickiej, oraz Pius XII, oskarżany o to, jakoby miał być
„papieżem Hitlera". Z kolei do najbardziej lubianych należy Jan Paweł I, który
228
FRONDA
30
z powodu krótkiego (zaledwie 33-dniowego) pontyfikatu nLH
zdążył właściwie niczego dokonać, dlatego też wiele me­
diów snuje plany dalekosiężnych postępowych reform, jakie
p o d o b n o miały się d o k o n a ć w Kościele, gdyby ów papież
żył dłużej (chodzi zwłaszcza o liberalizację w sferze sek­
sualnej, np. o akceptację dla antykoncepcji).
Najbardziej jednak h o ł u b i o n y przez ś r o d o w i s k a demoliberalne w ubiegłym stuleciu był bez wątpienia Jan XXIII, p r z e d s t a w i a n y
jako człowiek niezwykle otwarty, tolerancyjny, postępowy, szczery d e m o k r a ­
ta, który p o s t a n o w i ł zerwać z a u t o k r a t y c z n ą tradycją Kościoła. Z a i n a u g u r o ­
wał Sobór Watykański II, nazywany niekiedy „rewolucją w Kościele". Z tego
p o w o d u za głównego krytyka „papieża u ś m i e c h u " u c h o d z ą fanatycy religijni
ze środowisk lefebrystów czy s e d e w a k a n t y s t ó w , dystansujących się w o b e c
Vaticaum S e c u n d u m .
Z o b r a z e m tym jakoś kłóci się kilka faktów. Pierwszy z nich to artykuł
kardynała Angelo G i u s e p p e Roncalliego z 2 stycznia 1957 roku (a więc opu­
blikowany na rok przed jego w y b o r e m na Stolicę P i o t r o w a ) , w k t ó r y m przy­
szły Jan XXIII wyjaśnia, jakich jest obecnie pięć ran U k r z y ż o w a n e g o . Są to:
„imperializm,
marksizm,
progresywistyczna demokracja,
masoneria,
la-
icyzm". Co za zgrzyt dla p o s t ę p o w e g o u c h a !
Drugi fakt to nieustępliwość wobec k o m u n i z m u . Przywykło się uważać, że
najostrzej przeciw t e m u systemowi występował Pius XII, który w lipcu 1949 ro­
ku ogłosił ekskomunikę dla katolików wspierających i propagujących komu­
nizm. Argumentował następująco: „Komunizm bowiem jest materialistyczny
i antychrześcijański; ponieważ przywódcy komunistyczni, nawet jeżeli słowami
deklarują, że nie walczą z religią, jednak w rzeczywistości tak w doktrynie jak
i w działaniu są przeciwko Bogu, prawdziwej religii i Kościołowi Chrystusa".
Wydawać by się mogło, że ostrzej już nie można potępić współpracy z komu­
nizmem. A jednak. Następca Piusa XII, „papież dobroci", Jan XXIII, dekretem
Świętego Oficjum z marca 1959 roku rozciągnął owo potępienie i ekskomunikę
także na „tych, którzy głosują na kandydatów noszących imię chrześcijan, jednak
w praktyce przyłączają się do komunistów i faworyzują ich działanie". Czyli potę­
pił nie tylko bolszewików, lecz również poputczików i „pożytecznych idiotów".
Trzeci fakt to z a t w i e r d z o n e przez Jana XXIII wpisanie do i n d e k s u ksiąg
zakazanych Świętego Oficjum p i s m Teilharda de C h a r d i n a - p o s t ę p o w e g o
JESIEŃ-2003
229
teologa, ulubieńca demoliberalnych mediów, który postanowił połączyć chrze­
ścijaństwo z teorią ewolucji. Lewicowi i liberalni publicyści wręcz oszaleli na
p u n k c i e Teilharda, który pisał, że ewolucja „ s t a n o w i ogólne założenie, do
którego trzeba nagiąć wszystkie teorie, wszystkie przypuszczenia, wszystkie
systemy; m u s z ą się z nią zgadzać, jeśli mają być wyobrażalne i prawdziwe.
Ewolucja to światło wyjaśniające wszystkie fakty, droga, po której podążać
m u s z ą wszystkie systemy myśli - o t o czym jest ewolucja." Kościół p o d prze­
w o d n i c t w e m J a n a XXIII, dla k t ó r e g o j e d y n y m ś w i a t ł e m i j e d y n ą d r o g ą był
Chrystus, określił j e d n a k teorię T e i l h a r d a j a k o sprzeczną z p r a w d a m i wiary
oraz wyklął każdego, k t o by ją wyznawał.
Tak więc kreowany przez m e d i a obraz „papieża d o b r o c i " - jako osoby, dla
której najważniejsze jest aggiornamento
(uwspółcześnienie), r o z u m i a n e jako
akceptacja dla wszystkiego, co n o w e , tylko dlatego, że jest to w s p ó ł c z e s n e
- mija się z prawdą. Vittorio Messori, doszedł n a w e t do wniosku, że Jan XXIII
został przez dzisiejszych k o m e n t a t o r ó w p o t r a k t o w a n y p o d o b n i e jak J e z u s
C h r y s t u s przez niektórych XX-wiecznych e g z e g e t ó w - tak więc jest „Roncal­
li historyczny" oraz „Roncalli mityczny".
Podobnie przedstawia się sytuacja z jego krytykami. O p o n e n c i papieża, ja­
ko wrogowie V a t i c a n u m II, mają się wywodzić głównie z szeregów oszalałych
fanatyków religijnych. T y m c z a s e m 15 stycznia 1968 roku Czesław Miłosz
w liście do T h o m a s a M e r t o n a pisał: „ D o s t a ł e m listy od mojego bliskiego przy­
jaciela, Turowicza, redaktora naczelnego «Tygodnika Powszechnego» w Kra­
kowie, z Rzymu, gdzie przewodniczył j a k i e m u ś k o m i t e t o w i świeckich, czy
coś w t y m guście. O p o w i a d a ł e m mu w swoich listach o m o i c h podejrzeniach,
czy Jan XXIII nie był przypadkiem A n t y c h r y s t e m - jasne jest, że Antychryst
p o tylu wiekach doświadczenia n i e m ó g ł b y zjawić się w m n i e j
spryt­
nym przebraniu. D o r a d z a ł e m Turowiczowi, żeby zainicjował w Polsce n o w ą
herezję, polegającą na d o k ł a d n y m o d w r ó c e n i u panujących t r e n d ó w , a m i a n o ­
wicie trwać przy łacinie i tradycyjnej liturgii, dać sobie spokój z wszelkim zaj­
m o w a n i e m się seksem, pigułką etc. Ale z Polski nie wyjdzie ż a d n a herezja.
Może się mylę, ale wydaje mi się, że Kościół rzymskokatolicki ma teraz aspi­
racje do zajęcia miejsca p r o t e s t a n t y z m u , a nie m o ż e być nic gorszego."
Nic nie jest takie, jak się wydaje.
ZENON CHOCIMSKI
230
FRONDA
30
ROMAN MISIEWICZ
otul mnie mamo swym wełnianym głosem
po Twym odejściu pierwszy pada śnieg
w ciszy z urwiska skacze noc a potem
mgła snu okrywa oka mego brzeg
łódka odbija od mlecznej przystani
starzec przewoźnik zapada się w czerń
klepki dębowe i śnieg pod butami
skrzypią boleśnie zanurzam się w sen
otul mnie mamo ostatni raz jeszcze
z gór spływa ostry lodowcowy wiatr
zanim odetchnie napęczniała deszczem
dolina chłonąc światło jednej z gwiazd
JESIEŃ-2003
231
232
FRONDA
30
JESIEŃ-2003
233
234
FRONDA
30
JESIEŃ-2003
235
Inne paszkwile przebił brutalnością tekst Jerzego Pu­
tramenta: kolega Miłosza ze studenckich, wileńskich
czasów dowodził, że „cechą charakteru dominującą ży­
ciową postawę autora Ocalenia, skądinąd znakomitego
poety, jest tchórzostwo, które kazało mu [...] w wojen­
nej Warszawie unikać konspiracyjnej działalności
i przyjąć litewski paszport".
KLERK
POŚRÓD
SZALEŃCÓW
ALEKSANDER
KOPIŃSKI
-
Nikt z
Zapomnieli
synku
przyjaciele.
kolegów ciebie nie wspomina.
Zbudowali
A
matka,
śmieszny
byłeś i
Leży Gajcy,
twojego
imienia.
póki jest,
pamięta
dziecinny.
Ze
że
niedobrej
A ja nie wiem,
Kiedy z
(...)
nigdy się nie dowie
Ze warszawska bitwa zeszła na nic.
- Mówią synku,
(...)
Warszawie pomniki
na żadnym
Tylko
Jaki
w
wstydzić się
(...)
trzeba,
broniłeś ty sprawy,
niechaj Bóg osądzi
tobą rozmawiać nie mogę.
Czesiaw Miłosz, Ballada (1958)
Latem 1942 r. Andrzej Trzebiński, 2 1 - l e t n i r e d a k t o r „Sztuki i N a r o d u " ,
opublikował na ł a m a c h „ S i N - u " t e k s t Udajmy, ze istniejemy gdzie indziej (zob.
236
FRONDA
30
APR, 3 3 - 3 9 ) ' - głośną wówczas, a dziś już n i e m a l legendarną, p o l e m i c z n ą
czy wręcz pamfletową odpowiedź na rekst starszego o d e k a d ę C z e s ł a w a Mi­
łosza, wygłoszony kilka miesięcy wcześniej w trakcie konspiracyjnego „kon­
c e r t u " (jak nazywano za okupacji tajne odczyty literackie). Artykuł t e n nie
oznaczał dlań jednak bynajmniej k o ń c a „sprawy Miłosza". M ł o d y krytyk wra­
ca! do tego t e m a t u jeszcze wielokrotnie, czego liczne świadectwa znajduje­
my w jego p a m i ę t n i k o w y c h zapiskach z
1943 r. N o t a t k i te nie są pozbawio­
ne p e w n e g o odcienia skruchy: „O Miłoszu myślę znacznie lepiej niż kiedyś.
W t e d y jeszcze o g r o m n i e drażniło m n i e to wszystko, co Miłosz myślał. Szcze­
gólnie ta jego gloryfikacja demokracji i metafizyki były mi z g r u n t u obce.
Ale dzisiaj już, kiedy p o z n a ł e m t e n świat «literatury dwudziestolecia" przez
pryzmat osobistych r o z m ó w , wizyt, nieoficjalnych legend - s k ł o n n y j e s t e m
uznać w Miłoszu za znacznie ważniejsze od tego, co on t a m sobie myśli
o demokracji i metafizyce, to, czym obiektywnie w naszej rzeczywistości li­
terackiej jest. [...] jest j e d n a k początkiem c h a r a k t e r u " (P, 1 7 3 - 1 7 4 ) .
Dystans czasowy, a zapewne i pomyślne efekty wielomiesięcznych starań
Trzebińskiego, którego ambicją było przecież wypracować sobie pozycję w li­
terackim światku okupacyjnej Warszawy, pozwoliły mu spojrzeć na autora
Trzech zim inaczej niż jako na li tylko przeciwnika, który w d o d a t k u przewyż­
szał go i erudycją, i dorobkiem, i - last but not least - pozycją towarzyską.
W gruncie rzeczy bowiem ich stanowiska nie były aż tak odległe, jak się to
obydwu wydawało wiosną 1942 r. Wtedy, podczas p a m i ę t n e g o spotkania na
warszawskim Służewie, w odpowiedzi na prośbę Miłosza o opinię nt. własne­
go tekstu, Trzebiński wraz ze swym kolegą z „ S i N - u " , W a c ł a w e m Bojarskim,
nie zawahali się napaść na autora, zarzucając go całą m a s ą uwag krytycznych,
przez co zamiast dyskusji sprowokowali bez m a ł a publiczną a w a n t u r ę .
Dwie lektury Brzozowskiego
Tymczasem podstawowe konstatacje Miłosza i Trzebińskiego świadczą, że dość
podobnie oceniali oni tę godzinę historii, w jakiej przyszło im żyć. W wiele lat
później autor Legend nowoczesności napisze, że jego wojenne eseje były poszukiwa­
niem odpowiedzi na pytanie, „dlaczego duch europejski poniósł tak okropne fiasco" (LN, 279); podobnie Trzebiński określił współczesność jako „kulturalny ka­
taklizm" (APR, 34). Obaj również, aby zrozumieć aktualną sytuację Europy
JESIEŃ-2003
237
i Polski, odwoływali się do filozofii dziejów, czerpiąc jednak z różnych faz jej
poheglowskiego rozwoju. O ile więc wywody Miłosza wpisywały się w tradycję
Marksowską, która historię pojmuje jako ciąg dialektycznie wynikających z sie­
bie zdarzeń, gdzie ludzkość jedynie urzeczywistnia i tak konieczne procesy 2 o tyle myśl, jaką wyrazić chciał Trzebiński, wyrastała z bardzo swoistej inter­
pretacji heglizmu autorstwa jego mistrza, Stanisława Brzozowskiego 3 . Zresztą,
jak wynika z przypisów do Zupełnego wyzwolenia - szkicu, który stał się począt­
kiem owej kontrowersji - Miłosz, przygotowując swój odczyt, właśnie od auto­
ra Idei czerpał wiedzę o materializmie dialektycznym. 4
Dla Trzebińskiego n a t o m i a s t lektura dzieł a u t o r a Legendy Młodej Połski była
czymś znacznie więcej niż tylko źródłem wiedzy o Marksie - wskazywała bo­
wiem drogi wyjścia poza mechanicyzm i d e t e r m i n i z m XIX-wiecznej
lewicy heglowskiej. Sama filozofia Brzozowskiego b o w i e m to historyzm w d u ż y m stopniu już ograniczony: jego istotne cechy to
brak wiary w możliwość osiągnięcia ideału „społeczeństwa bezklasowego" oraz otwarcie na różnorakie inspiracje, chociażby
koncepcjami Georgesa Sorela (Trzebiński w r a m a c h konspira­
cyjnych studiów czytał jego Reflexions sur la yiolence). Z d a n i e m
francuskiego myśliciela, twórcy syndykalizmu, logika materiali­
z m u historycznego nie opisuje wyczerpująco zjawisk społecz­
nych, gdyż na ludzkie zachowania i kształtowanie się masowych
r u c h ó w istotny wpływ mają „mity", takie jak n p . m i t strajku po­
wszechnego w brytyjskim ruchu związkowym. 5 Skoro więc jako ana­
logiczny m i t potraktować m o ż n a Marksowski cel dziejów - p o w r ó t
do „pierwotnego k o m u n i z m u " , to stąd blisko już do u z n a n i a
w człowieku p o d m i o t u historii, za którą staje się on odpowiedzialny, jako że
sam ją kształtuje, w ł a s n y m wysiłkiem realizując swoje ideały.
Filozoficzne inspiracje redaktora „SiN-u" wciąż jeszcze czekają na swego ba­
dacza. N a m niech wystarczy tutaj robocza - niezbyt chyba ryzykowna - hipote­
za, że właśnie w „światopoglądzie pracy i swobody" Brzozowskiego mają swe
korzenie powracające często w publicystyce Trzebińskiego postulaty czynnego
zaangażowania się twórców polskiej kultury w kształtowanie przyszłości cywi­
lizacji europejskiej. Czy jednak naszkicowana powyżej filozoficzna różnica po­
między deterministycznym historyzmem Miłosza a aktywizmem brzozowszczyka Trzebińskiego
238
to
wyczerpujące
wyjaśnienie
g w a ł t o w n e g o wystąpienia
FRONDA
30
młodego pisarza? Czy taki był powód jego wzburzenia podczas służewskiego od­
czytu? Co kazało Trzebińskiemu przez wiele tygodni pracować nad polemiczną
odpowiedzią? Sam autor Zupełnego wyzwolenia w kilkanaście lat później określał
swoje wystąpienie jako „atak na Andre Gide'a", którego wolał nie ogłaszać po
wojnie i pozostawił go w rękopisie, jako „zbyt obsesyjny". 6 Chociaż nam, zna­
jącym ów esej tylko z Legend nowoczesności (gdzie z górą pół wieku od m o m e n t u
napisania został on opublikowany), tak surowa samoocena Miłosza musi wydać
się przesadzona, to być może jednak pewien wpływ na t e m p e r a t u r ę reakcji Trze­
bińskiego miał ton wysłuchanego odczytu. M i m o wszystko sądzę, że
ostatecznie o tak emocjonalnym odbiorze zadecydowała inna kwe­
stia: m a m tu na myśli postawę autora Legend, którą po latach
określono mianem stoickiej, a która zwłaszcza w latach wojny,
choć również długo p o t e m prowokowała reakcje skrajne oraz
najbardziej fantastyczne spekulacje i podejrzenia.
Straszenie litewskim paszportem
Kontrowersje te ze szczególną mocą doszły do głosu w krajo­
wych dyskusjach wokół „ucieczki" autora Ocalenia na Zachód 7 .
Ich podjęcie stało się możliwe dopiero na fali przedpaździernikowej
odwilży, w niespełna miesiąc po opublikowaniu przez A d a m a Waży­
ka Poematu dla dorosłych, za to już w kilka lat po sporach, jakie bez­
pośrednio po zerwaniu Miłosza z rządem warszawskim toczyły się
na łamach „Wiadomości" londyńskich i paryskiej „Kultury". Wcześniej bowiem
komunistyczne władze nie życzyły sobie podejmowania jakichkolwiek polemik
w tej sprawie i wolały przemilczeć opublikowany przez Giedroycia w maju
1951 r. manifest pt. Me oraz późniejszy o dwa lata Zniewolony umysł.
Pretekstem do podjęcia na n o w o nieco już przygasłego t e m a t u stało się
opublikowanie przez Kazimierza Brandysa jesienią 1955 r. opowiadania Nim
będzie zapomniany". Postać głównego bohatera, sławnego artysty W e y m o n t a ,
który będąc u szczytu kariery, opuścił kraj, a na obczyźnie ogłosił zjadliwy p a m flet na swą socjalistyczną ojczyznę i jej elity, powszechnie odczytano jako aluzję
do „sprawy Miłosza" oraz jego emigracyjnych wystąpień publicystycznych. Ata­
ki, z jakimi wkrótce wystąpili R o m a n Zimand, Jerzy P u t r a m e n t i R o m a n Bratny, a w których słowo „zdrajca" nie należało do najrzadszych, interesują nas tu
JESIEŃ-2003
239
jednak z nieco innych powo1
~
dów. O t ó ż w każdym z nich pojawiaty się nawiązania do czasów woj-
==•
•
ny i okupacji, a zwłaszcza podniesiony
przez Brandysa wątek litewskiego paszpor­
tu, którym miał się posługiwać Miłosz i k t ó r e m u
pisarz zawdzięczał jakoby swe ówczesne bezpieczeństwo, a nawet - życie. Zda­
niem Zimanda, opowiadanie Brandysa ukazywało człowieka, który „uciekł nie
po prostu z Polski, a który chciał uciec z historii" własnego kraju. 9 Bratny pisał
wprost, że wojenne wspomnienia w Zniewolonym umyśle są świadectwem „kom­
pleksu człowieka, którego «walka narodu o niepodległość nie pozostawiła obo­
jętnym"... (o tyle, że chcąc uniknąć jej skutków, zmienił narodowość...)"; au­
tor, piszący właśnie w t a m t y m czasie Kolumbów. Rocznik 20, twierdził też, że
podczas okupacji Miłosz oficjalnie figurował w aktach władz niemieckich jako
Milsius, obywatel litewski. 1 0 Cytowane paszkwile przebił jednak brutalnością
tekst Jerzego Putramenta: kolega Miłosza ze studenckich, wileńskich czasów
dowodził, że „cechą charakteru dominującą życiową postawę autora Ocalenia,
skądinąd znakomitego poety, jest tchórzostwo, które kazało mu [...] w wojen­
nej Warszawie unikać konspiracyjnej działalności i przyjąć litewski paszport" 1 1 .
Dlaczego tak wiele uwagi poświęcam tutaj tym niewybrednym napaściom,
tak m o c n o naznaczonym k o n t e k s t e m tzw. rozrachunków z mijającą „epoką błę­
dów i wypaczeń" oraz chęcią pisarzy, by odwrócić uwagę od własnego zaanga­
żowania w realizm socjalistyczny i cudzym kosztem oczyścić siebie samych?
Czynię tak, ponieważ o w o uparte odwoływanie się do okupacyjnych historii
wydaje mi się znamienne. Ów litewski paszport „w ciepłym portfelu" - jak pi­
sał miody Jarosław Marek Rymkiewicz w wierszu, który swoją drogą, był jakimś
wyrazem wdzięczności i spłatą długu wobec starszego, fascynującego i inspiru­
jącego go poety - nie przypadkiem przecież stał się wówczas niemal obowiąz­
kowym rekwizytem wszelkich wypowiedzi nt. „sprawy" Miłosza. 1 2 Krótko m ó ­
wiąc,
240
sądzę,
iż a u t o r z y wiedzieli,
co robią,
liczyli b o w i e m na to,
FRONDA
że
30
w środowiskach inteligenckich, zwłaszcza warszawskich, wciąż żywa pozostaje
pamięć o zdarzeniach sprzed kilkunastu lat, kiedy osoba Czesława Miłosza i je­
go krytyczny stosunek wobec postaw dominujących szczególnie wśród m ł o ­
dzieży zaangażowanej w politycznym i kulturalnym podziemiu budziły na ogół
nieprzychylne reakcje. Z n a m i e n n e zdaje się wreszcie i to, że akurat tym właśnie
fragmentom oskarżeń ze strony PRL-owskich literatów poświęcił wówczas Mi­
łosz najwięcej miejsca w swoich odpowiedziach i wyjaśnieniach 1 3 . Czyżby więc
jednak - niezależnie, jak w istocie wyglądała sprawa osławionego d o k u m e n t u
poety - coś było tutaj na rzeczy?
W o j e n n a egzaltacja
W jednym z
okupacyjnych esejów włączonych do Legend nowoczesności Mi­
łosz pisze o b o h a t e r z e Tołstojowskiej Wojny i pokoju, Pierre Bezuchowie,
który po wybuchu wielkiego pożaru i
zdobyciu Moskwy przez wojska N a p o ­
leona w p a d a w stan „podniecenia graniczącego z s z a l e ń s t w e m " ; s t a n - jak
zauważył Jan Błoński - „niezbyt chyba różny od w e w n ę t r z n y c h d o z n a ń m ł o ­
dych ludzi z AK" (IN, 83, XVII). „ O w ł a d n ę ł o n i m - pisze dalej Miłosz - p o ­
czucie niejasnego, ale silnie o d c z u w a n e g o obowiązku, konieczność wzięcia
czynnego udziału za wszelką c e n ę " (IN, 8 3 ) . W e d ł u g Błońskiego, t e n spo­
w o d o w a n y wielkimi wydarzeniami historycznymi s t a n gotowości do podję­
cia Zadania, oczekiwanie sposobności do Czynu - „to jest w ł a ś n i e m o m e n t ,
na jaki czyha «nowe bóstwo». Może n i m być [...] N a p o l e o n , wielka Polska,
zwycięstwo k o m u n i z m u . . . " (IN, XVIII).
Po śmierci Wacława Bojarskiego, przeczuwając los własny i tak wielu
swych rówieśników, Trzebiński zapisał w swym Pamiętniku zdania niekiedy
uznawane za prorocze: „Pochłonie nas historia. Młodych, dwudziestoletnich
chłopców" (P, 163). Jednak, według Miłosza-Błońskiego, to nie p o t w ó r dzie­
jów pożarł akowską młodzież, lecz patriotyczna b u r z a uczuć - odbierająca
zdrowy rozsądek i zdolność racjonalnej oceny własnych możliwości w starciu
z najeźdźcą - sprawiła, że całe pokolenie rzuciło się na oślep w jego paszczę:
Dwudziestoletni poeci
Warszawy
Nie chcieli wiedzieć, że Coś w tym stuleciu
Myślom ulega, nie Dawidom z procą.
JESIEŃ-2003
241
Kiedy w 1956 r. Miłosz pisał t e n wielokrotnie później cytowany fragment
Traktatu poetyckiego, nie znał jeszcze pamiętnikowej „ r o z m o w y " Trzebińskie­
go ze zmarłym przyjacielem z „ S i N - u " : „Myślałeś o sobie jako o postaci hi­
storycznej. Ja t a k ż e " (P, 163) - przyznaje a u t o r Polski fantastycznej i,
rzeczywi­
ście, podobnych d o w o d ó w owego „szaleństwa" m ł o d y c h p o e t ó w - ż o ł n i e r z y
m o ż n a w jego dzienniku znaleźć m n ó s t w o .
Różnice filozoficzne dzielące Miłosza i Trzebińskiego wydają się w t ó r n e
wobec tego, jak każdy z nich pojmował swoją rolę w t a m t y m k o n k r e t n y m
m o m e n c i e dziejów. Autor Trzech zim po latach tak opisywał receptę, wedle któ­
rej starał się myśleć i tworzyć w epoce „spełnionej Apokalipsy": „jeżeli
wszystko w tobie jest dygotem, nienawiścią i rozpaczą, pisz zdania wyważo­
ne, doskonale spokojne; zmień się w stwór niecielesny, oglądający siebie cie­
lesnego i bieżące wypadki z o g r o m n e g o d y s t a n s u " (IN, 280). Jak na napisa­
ne wedle tej metody, chłodne, erudycyjne szkice, znane n a m z Legend
nowoczesności, mogli zareagować początkujący pisarze, którzy w każdej chwili
- biorąc udział w tajnych kompletach i szkoleniach podoficerskich, rozpro­
wadzając p o d z i e m n ą prasę czy też organizując konspiracyjne wieczory literac­
kie - ryzykowali własnym życiem, by za wszelką cenę podtrzymać życie pol­
skiej kultury? Reagowali gwałtownie, nie mogąc zrozumieć tego rozdźwięku
między grozą okupacyjnego terroru a niespiesznym n a m y s ł e m n a d dalekimi
konsekwencjami literackich i filozoficznych idei ostatnich kilku stuleci. Nie
potrafili albo raczej - nie chcieli zdobyć się na dystans, dzięki k t ó r e m u dziś jest
dla nas oczywiste, że w wojennych szkicach Miłosza „z pozoru tylko chodzi­
ło o oderwane rozważania. W istocie - pisał po latach a u t o r Legend - przepro­
wadzałem, pośrednio, rozprawę z przedwojennym Ideolo, a przecie okupowa­
na Warszawa żyła jego dalszym ciągiem. Dla m n i e to wszystko było skończone
i nie mogły udawać się rozmowy z m ł o d s z y m i o lat dziesięć poetami ze
«Sztuki i Narodu», skoro oni nie rozumieli, że się skończyło" (LN, 2 8 2 ) .
Co oznacza w tej wypowiedzi Tuwimowskie „ideolo"? Jeśli miał to być
pseudonim „przyrodzonej endeckości" prawicowych „Lechitów", to diagnozę
Miłosza trzeba uznać za całkowicie chybioną, gdyż akurat o w o patriotyczne
„podniecenie graniczące z szaleństwem" nie wyróżniało SiN-owców na tle ich
rówieśników. Stanisław Marczak-Oborski pisał, że w najwybitniejszym współ­
pracowniku redagowanego przezeń lewicowego pisma literackiego „Droga",
Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, „raziła nas wszystkich postawa «spokojnego
242
FRONDA
30
aniola», patrzącego jakby z dalekiego i wyniosłego wzgórza na dziejące się
sprawy. To s a m o drażniło nas również u wielu wybitnych starszych pisarzy.
Rzeczywistość tak brutalnie kopała b u t e m w twarz, że t r u d n o było uwierzyć
w szczerość doraźnej mądrości pojmującej i rozgrzeszającej czasy" 1 4 . Z kolei
wywodzący się z kręgu żoliborskich socjalistów Tadeusz Sołtan wspominał, jak
w dyskusji podczas tajnego odczytu Irzykowskiego o Witkacym głos zabrał
autor Legend nowoczesności: „w błyskotliwym wystąpieniu Miłosza uderzyła nas
jednak odmienność w stosunku do postawy osobistego wszechstronnego zaan­
gażowania w toczącej się walce. Postawa ta cechowała natomiast - bez wzglę­
du nawet na różnice odcieni ideologicznych - niemal wszystkich młodych i naj­
młodszych twórców spośród naszego pokolenia. Miłosz był zaś swojego rodzaju
widzem tych wielkich zmagań, ich neutralnym, poetyckim k o m e n t a t o r e m " 1 5 .
Gdzie indziej zaś Sołtan napisze, że „Czesławowi Miłoszowi nawet w bezpo­
średnich dyskusjach młodzi pisarze wojennego pokolenia zarzucali [...] p o m n i ­
kową pozę". 1 6 (Inną sprawą, o której jednak nie wolno zapominać, jest fakt, że
za przyjmowanie owej „pozy" w trakcie podziemnych „koncertów" gro­
ziły Miłoszowi takie same represje ze strony Niemców, jak SiN-owcom
i ich rówieśnikom za wygłaszanie buńczucznych manifestów i kom­
ponowanie partyzanckich piosenek.)
Znamienne wydaje się również, że w dyskusji dotyczącej Kamie­
ni na szaniec, jaka przetoczyła się przez łamy prasy konspiracyjnej na
przełomie 1943/44 r. pod wpływem dwóch masowych - jak na ów­
czesne, konspiracyjne warunki - edycji powieści Aleksandra Kamińskiego, zastrzeżenia dotyczyły jedynie jej „wpływu na psychikę mło­
dzieży, chłonącej tego typu literaturę zachłannie" („SiN") oraz
„pewnej postawy wychowawczej", która ignoruje „wszystkie
przeszkody i załamania, stwarza­
jąc
sztucznie wyidealizowany
monolit ludzki",
a młodemu
człowiekowi wyznacza maksymalistyczne wzory i każe być „najlep­
szym konspiratorem, bojowcem,
żołnierzem, a po wojnie najlep-
szym urzędnikiem czy po prostu obywatelem" („Droga" i „Płomienie"). Niko­
mu natomiast nie przyszło na myśl kwestionować bohaterstwa harcerzy z Sza­
rych Szeregów, sensu służby „Sprawie" i ofiar, jakie dla niej ponieśli „Alek",
„Rudy" i „Zośka", czy wreszcie celowości samej walki o niepodległość; pytanie
dotyczyło bowiem nie tego, czy walczyć, lecz - „o co i jak walczyć". 1 7 Tak więc
akurat w kwestii wyboru pomiędzy zaangażowaniem a dystansem wobec ak­
tualnych wydarzeń bez wątpienia mówić m o ż n a o ponadpolitycznej i międzyśrodowiskowej wspólnocie pokolenia wojennego, które przedkładało aktywizm
nad odrzucany z niechęcią i zniecierpliwieniem klerkizm.
I zresztą ta w s p ó l n o t a obejmowała nie tylko „młodych i najmłodszych
twórców", co p o ś r e d n i o przyznaje Jan Błoński, tak pisząc o „listach-esejach",
wymienianych
przez
Miłosza z J e r z y m A n d r z e j e w s k i m
u schyłku
lata
1942 r.: „Andrzejewski nie uwolnił się od wojennej egzaltacji. Porywa go
uniesienie, chce zaraz b u d o w a ć Królestwo Boże na ziemi, d o k o n a ć radykalne­
go p r z e ł o m u ! I to właśnie budzi w Miłoszu najgłębszą nieufność" (LN, XIX).
Podejrzliwość a u t o r a Legend, według krakowskiego badacza, s p o w o d o w a n a
była nie opuszczającą go ani na chwilę świadomością, że zło obecne jest w ca­
łym świecie, również po „naszej" stronie zbrojnego konfliktu. Pisarz wie, że
„diabeł nigdy z człowieka nie zrezygnuje, póki t e n po ziemi chodzi" (LN, XX),
dlatego - jak wyznaje Miłosz w j e d n y m z listów - coś się w n i m b u n t u j e
i żąda, aby wymierzał on sprawiedliwość i osądzał z a r ó w n o prześladowców,
jak i prześladowanych, „miarą inną niż miara patriotycznych uniesień" (LN, 201).
Jan Błoński twierdzi, że korespondencyjna dyskusja Miłosza z a u t o r e m Wiel­
kiego tygodnia urwała się bez końcowych wniosków, jakby w pól zdania, wła­
śnie z p o w o d u „różnicy postawy twórczej, jaka u Andrzejewskiego zakłada
n a m i ę t n ą wyznawczość. Tymczasem dla Miłosza literatura rodzi się raczej
z d o m y s ł ó w i wątpliwości, z braku zaufania do n a m i ę t n o ś c i lub, przynaj­
mniej, z oglądania tychże pod bardzo rozmaitymi k ą t a m i " (LN, X).
33-letni Jerzy Andrzejewski - podobnie jak o ponad dziesięć lat młodsi re­
daktorzy „Sztuki i N a r o d u " i całe „pokolenie Kolumbów" - poddaje się „wojen­
nej egzaltacji" i gorączkowo szuka a n t i d o t u m na szalejące wokół zło, a wciąż
jeszcze nie porzuciwszy swej przedwojennej, „katolickiej" kreacji, w chrześci­
jaństwie upatruje siły zdolnej przeprowadzić ludzkość przez „epokę pieców" i...
„zagania przyjaciela do kościoła" (LN, XXII). Czyżby więc ledwie zaczęty spór
Trzebińskiego z Miłoszem nie mógł się rozwinąć z tych samych powodów, dla
244
FRONDA
30
których - według Błońskiego - urwała się listowna dyskusja auto­
ra Legend z Andrzejewskim?
Tak
właśnie
sądzi
Jan
Mara: jego zdaniem, zasadniczą płaszczyzną
sporu Miłosza z SiN-owcami nie był „nacjonalizm,
katolicyzm i dość ciasny doktrynalnie, choć szlachet­
nie
umotywowany utylitaryzm
«dwudziestoletnich
poetów Warszawy», ale stosunek do historii. [...] Trzebiński był rzecznikiem
żarliwego zaangażowania, Miłosz chłodnego dystansu" 1 8 . Skoro więc w t a m t y m
czasie aktywizm SiN-owców udzielał się również starszym pokoleniom literac­
kiej Warszawy, to co umożliwiło autorowi Legend zachowanie „stoickiego" spo­
koju wbrew powszechnej gorączce?
Świadomi i nieświadomi faszyści
Miłosz, wedle jego własnych słów, stara się panować nad „własnymi skłonnościa­
mi, które pchają mnie ku żarliwości większej niżbym sobie tego życzył. Wystar­
czy, abym popuścił sobie trochę cugli, a zaczynam przemawiać t o n e m proroka
i kaznodziei..." (LN, 189). Nie chcąc być kapłanem jakiejś prawdy czy wyznaw­
cą uważającym swoją wiarę za panaceum na bolączki ludzkości, autor Legend wy­
biera drogę wątpienia. Rozważając różne propozycje wyjścia ze ślepego zaułka,
w jakim znalazła się Europa, będzie podnosić wszelkie możliwe zastrzeżenia. Jak
sam twierdzi, „w tym niezdecydowaniu jest już wybór. Wyraża się on położe­
niem nacisku na jedne strony człowieka z pominięciem innych, zespołem cyto­
wanych nazwisk i ogółem sympatyj oraz uprzedzeń" (LN, 276). Jan Błoński wy­
łoży to prościej, pisząc, że ten wybór to „odrzucenie fanatyzmu i nieufność do
gotowych rozwiązań" (LN, X). Trzeba by jednak powiedzieć, że wystrzegając się
„tonu proroka i kaznodziei", Miłosz nie tyle deklaruje nieufność wobec zasta­
nych interpretacji współczesnego kryzysu, co raczej odrzuca a priori samą możli­
wość poznania prawdy o jego istocie i drogach wyjścia. Gdyby bowiem było ina­
czej, musiałby liczyć się z ewentualnością przemawiania na podwyższonym
diapazonie, jak ten, kto wie, co należy robić, i wzywa do działania. Autor Legend
deklaruje jednak: „Mnie wystarcza rysowanie przeciwieństw, wystarcza sama wę­
drówka po ogrodzie, gdzie rosną obok siebie «za» i «przeciw». Dlatego jestem
znacznie bardziej obserwatorem [...] niż zwolennikiem rozwiązań" (LN, 255).
JESIEŃ-2003
245
Skąd ten minimalizm w epoce, która na gwałt potrzebuje odpowiedzi?
Czy kiedy każdy dzień przynosi kolejne ofiary fałszywych ideologii, pisarz m o ­
że zajmować postawę niezainteresowanego sprawami bieżącymi klerka; posta­
wę - przypomnijmy - zakwestionowaną przez samego Miłosza w eseju Zupeł­
ne wyzwolenie i s k o m p r o m i t o w a n ą , jego zdaniem, przez takich p i ę k n o d u c h ó w ,
jak Gide czy Nietzsche? Skoro jednak „z pochwalą czynu, jako przeciwieństwa
intelektu" występują dzisiaj „świadomi czy też nieświadomi faszyści" (IN,
244), to Miłosz na wszelki wypadek o d s u w a możliwie daleko od siebie myśl
0 znalezieniu jasnej odpowiedzi na wojenne „fiasko europejskiego d u c h a " .
Wyraźnie pobrzmiewają tu echa służewskiej dyskusji sprzed pół roku, a za­
p e w n e także lektury repliki Trzebińskiego. Po konfrontacji z SiN-owcami Mi­
łosz dokonuje więc pewnej rehabilitacji klerkizmu i szkicuje projekt nowej
postawy europejskiego intelektualisty: „Chodzi o p e w n ą m e n t a l n o ś ć bezinte­
resowną, o spojrzenie z dystansu na namiętności i walki ludzkie" (LN, 2 7 1 ) .
Bezinteresowność trzeba tu rozumieć jako nieuleganie duchowi epoki, naka­
zującemu szybkie przechodzenie od myśli do działania, od teoretycznych po­
szukiwań do praktycznych rozwiązań, przed czym a u t o r Legend ostrzega też
Andrzejewskiego. „Wyrok, jaki wydały na «intelektualistów» wypadki politycz­
ne, nie przesądza jeszcze ostatecznie sprawy na ich niekorzyść - pisze Miłosz,
nawiązując chyba również do epitetów Trzebińskiego p o d swoim adresem. Przeciwnie, obowiązki, jakie na siebie przyjęli, oczyściły intelektualizm z wie­
lu wad, przede wszystkim z grzechu ucieczki od rzeczywistości. [...] «Intelektualista» zaczął nosić m u n d u r i oznaki [...] Dzisiaj jest (bo musi być) antyfaszystą i z nielicznymi wyjątkami antystalinowcem, zna pożałowania godne
skutki liberalnej demokracji i poszukuje nowych s p o s o b ó w planowania, wol­
nych od głupoty i zbrodniczości t o t a l i z m u " (IN, 2 7 1 - 2 7 2 ) .
Z a d a n i e klerka czasu wojny totalnej to, jak chce Miłosz, „łagodzić absur­
dalność zbiorowych p o p ę d ó w , nadając im szlachetniejszy k i e r u n e k " czy na­
wet „zabrać się do wychowywania" (IN, 2 7 3 ) . Czym by ta pedagogia intelek­
tualistów miała się różnić od prorockich kazań, których wygłaszania a u t o r
Legend chciał unikać? Jak w i a d o m o , zazwyczaj n i e różni się o n a niczym, m o ­
że tylko większą chimerycznością d o k t r y n głoszonych przez k a p ł a n ó w świec­
kich religii. Zatoczywszy k o ł o w p o s z u k i w a n i u definicji swej postawy, Mi­
łosz
wraca
więc
do
punktu
wyjścia,
w opozycji
do
„tonu
proroka
1 kaznodziei", proponując t o n świeckiego m ę d r c a . W j a k i m ś s t o p n i u jest to
246
FRONDA
30
s p o w o d o w a n e tym, że w korespondencji z A n d r z e j e w s k i m Miłosz daje od­
p ó r konfesyjnej p o s t a w i e przyjaciela, być m o ż e idąc w
swym sprzeciwie wo­
bec religijnej egzaltacji dalej niż s a m by chciał. J e d n a k to nie tylko p o s t a w a
„świadomych i nieświadomych faszystów" skłaniała p o e t ę do o s t r o ż n o ś c i .
Co najmniej r ó w n i e w a ż n y m ź r ó d ł e m jego - nieco p r z e k o r n e g o - stoicyzmu
było w s p o m n i e n i e własnych młodzieńczych konfesji i egzaltacji.
Dystans wiedzy i wstydu
W pierwszej połowie lat 30. w okresie studiów na Uniwersytecie Stefana Ba­
torego Miłosz był aktywnym uczestnikiem Klubu Włóczęgów, stanowiącego
alternatywę wobec korporacji akademickich, oraz w s p ó ł t w ó r c ą grupy poetyc­
kiej „Zagary"." Pod względem towarzyskim oba te środowiska w d u ż y m stop­
niu się przenikały: do najbliższego kręgu przyjaciół poety należeli Lech Beynar
(po wojnie znany pod literackim p s e u d o n i m e m jako Paweł Jasienica), Jerzy Za­
górski, T e o d o r Bujnicki, Henryk Dembiński i Stefan Jędrychowski. Nazwiska
trzech ostatnich wyznaczają polityczne oblicze grupy, które było radykalnie le­
wicowe: młodzi pisarze sympatyzowali z k o m u n i z m e m - z a p e w n e w d u ż y m
stopniu z chęci przeciwstawienia się ideowej supremacji endecji wśród pol­
skiej młodzieży, a także tym p r z e m i a n o m w łonie rządzącego obozu belwederskiego, o których Antoni Słonimski po latach napisał: „gdy skończył się
świat szwoleżerów, niektórzy bojowcy zbliżyli się do bojówkarzy" 2 0 .
„Przed 1939 rokiem - w s p o m i n a Miłosz w Roku myśliwego - stanowi istnie­
jącemu nie dawałem żadnych szans i p o w i n i e n e m był zostać komunistą, cóż
kiedy moja świadomość tego, czym jest Rosja stalinowska, na to nie pozwalała" 2 1 .
Był jednak - jak sam to określił - „namiętnym" czytelnikiem KPP-owskiego
„Miesięcznika Literackiego", który redagowali Aleksander Wat, Andrzej Stawar
i Władysław Broniewski. Będąc w wieku Trzebińskiego i jego kolegów ze
„Sztuki i N a r o d u " , we własnej publicystyce zdarzało mu się bez ironii nazywać
Związek Sowiecki „najciekawszym krajem świata". 2 2 U schyłku dwudziestole­
cia, częściowo pod wpływem swego stryja, francusko-litewskiego symbolisty
i ezoterycznego mistyka, O s k a r a Miłosza, a u t o r Trzech zim ostygł w sympa­
tii dla „obozu p o s t ę p u " i „frontów ludowych"; spory rozgłos zyskały wów­
czas jego wystąpienia w obronie kultury i poezji przed uroszczeniami wszel­
kich ideologii i r u c h ó w masowych 2 1 . Z a r a z e m j e d n a k zmaganie z w u l g a r n y m
JESIEŃ-2003
247
marksizmem „łączyło się u Miłosza z brakiem wiary w inny wariant historii"
i katastroficznym przeświadczeniem, że przyszłość należeć będzie do „wier­
nych, ale.tępych wyznawców" 2 4 .
Wprawdzie po przeprowadzce do stołecznej centrali Polskiego Radia,
w którym pracował od 1936 r., poeta utrzymywał stały kontakt z zupełnie in­
nym już środowiskiem - inteligencją katolicką, skupioną wokół kwartalnika
„Verbum", redagowanego przez ks. Władysława Kornilowicza, oraz zakładu
dla ociemniałych w Laskach, którego „Ojciec" był duchowym o p i e k u n e m - jed­
nak w czasach eugenicznych eksperymentów na więźniach rozsianych po Pol­
sce kacetów dość upiornej dosłowności musiały nabierać takie choćby jego cał­
kiem niedawne sformułowania: „celem p o w i n n o być urobienie takiego typu
człowieka, jaki ze względów społecz­
nych jest w najbliższej przyszłości po­
trzebny. A więc artysta kieruje hodow­
lą ludzi" 2 5 .
wczesnej
Po wielu latach o swej
publicystyce
Miłosz
będzie
m ó w i ł : „idiotyczne artykuły", „żdanowszczyzna" 2 6 , „bardzo naiwne i głu­
pie", „kuriozum" 2 7 . Nie jest to jedyne
w s p o m n i e n i e dające autorowi Bulionu
z gwoździ okazję do mnożenia podob­
nych określeń, zdradzających poczucie
wstydu i zażenowania. Ówczesna po­
stawa polityczna poety miała również
wpływ na jego wiersze, co autor przy­
znaje już nieco oględniej:
„pierwszy
szczupły tomik poezji, Poemat o czasie
zastygłym
(1933), zepsuły rozważania
socjalne" 2 8 ; był on „poetycko regresem
w stosunku do wierszy, które pisałem
wcześniej [...] Te moje młodzieńcze wiersze, głupawe, prawda..." 2 4 W y m o w n a
jest również konsekwentna niezgoda pisarza na przedrukowywanie wierszy
z jego pierwszej książki poetyckiej (wyjątek od tej zasady uczynił Miłosz dopie­
ro niedawno w pierwszym z pięciu t o m ó w wierszy, jakie mają się ukazać
w edycji jego dzieł zebranych).
248
FRONDA
30
„Pana późniejsza twórczość jest w zasadzie bardzo stoicka. A to jedyny
okres, kiedy Pan w ogóle nie jest stoicki" - na to pytanie jeszcze w swoje dzie­
więćdziesiąte urodziny poeta odpowie śmiechem, skrywającym bolesną wiedzę,
jaką miał już 60
lat wcześniej. 3 0 Pisząc Legendy nowoczesności, Miłosz nie tyl­
ko b o w i e m uważał, że w czasach p o w s z e c h n e g o „ s z a l e ń s t w a " t r z e b a zacho­
wać spokój i dystans, n a w e t za cenę o b r z u c e n i a b ł o t e m i o p u s z c z e n i a przez
własnych rodaków. Wiedział również, że rzucając się w wir wydarzeń i go­
rączkowo chwytając pierwsze z brzegu odpowiedzi na dręczące nas pytania,
popełnić m o ż n a głupstwa, za które przez długie lata płaci się znoszeniem zasłu­
żonych szyderstw. Wiedział to na własnym przykładzie, lecz także na przykła­
dzie swego przyjaciela, Jerzego Andrzejewskiego: przed wojną żarliwego naśla­
dowcy
francuskiej
powieści
katolickiej,
teraz już
niewierzącego,
lecz
nie
mogącego się obejść bez komfortu pewności, jaki dawała mu religia; jej pragnie­
nie zaraz po wojnie uczyni z autora Lodu serca piewcę „Nowej Wiary".
I
to także są korzenie - w o j e n n e g o i p o w o j e n n e g o - stoicyzmu Czesła­
wa Miłosza.
ALEKSANDER KOPIŃSKI
Tekst jest fragmentem rozdz. III pracy „Ludzie z charakterami. O okupacyjnym sporze Czestawa Miło­
sza i Andrzeja Trzebińskiego" (zob. także rozdz. I: Starzec / dziarscy chłopcy, „Arcana" 2003. nr 1;
rozdz. II: Spotkanie. „Ethos" 2003, w druku; rozdz. IVa: Metoda wiary i pokusa czystej intencji, „W
drodze" 2003, nr 6; rozdz. IVb: Między historią a wiecznością, „Topos" 2003, w druku).
Catość ukaże się niebawem jako książka nakładem Biblioteki Frondy.
PRZYPISY:
1
Skrótami (z podaniem numeru strony) oznaczono cytaty z następujących źródeł: LN - Cz. Mi­
łosz, Legendy nowoczesności. Eseje okupacyjne. Listy-eseje Jerzego Andrzejewskiego i Czesława Miłosza,
wstęp J. Błoński, Kraków 1996; APR - A. Trzebiński, Aby podnieść róże. Szkice literackie i dramat,
wstęp i oprać. M. Urbanowski, Warszawa 1999; P - tegoż, Pamiętnik, wstęp i oprać. P. Rodak,
Warszawa 2001.
2
O filozoficznych inspiracjach Miłosza zob. K. Zajas, Miłosz i filozofia, Kraków 1997.
3
O filozofii Brzozowskiego zob. B. Suchodolski, Stanisław Brzozowski. Rozwój ideologii, Warszawa
1933; A. Mencwel, Stanisław Brzozowski. Kształtowanie myśli krytycznej, Warszawa 1976; A. Walic­
ki, Stanisław Brzozowski - drogi myśli, Warszawa 1977; L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu. Po­
wstanie - rozwój - rozkład, Londyn 1988, rozdz. Stanisław Brzozowski - marksizm jako subiektywizm hi­
storyczny.
4
Por. Cz. Miłosz, Zupełne wyzwolenie, w: LN, 67-68. Maciej Urbanowski sugeruje, że to właśnie za­
fascynowanie twórców „SiN-u" myślą Brzozowskiego mogło zadecydować o negatywnym sto-
JESIEŃ-2003
249
sunku doń Miłosza, który w innym wojennym szkicu nazwie autora Głosów wśród nocy „odrażają­
cym" (LN, 132), „z czego po latach tłumaczyć się będzie Człowiekiem wśród skorpionów" (M. Urba­
nowski, Wokół „Szkiców piórkiem", w: tegoż, Oczyszczenie. Szkice o literaturze polskiej XX wieku, Kra­
ków 2002, s. 212). Sam Miłosz zdaje się rzeczywiście potwierdzać te przypuszczenia, gdy pisze
0 stopniowym „zawłaszczaniu" Brzozowskiego przez prawicę: „Przygarniano Brzozowskiego co
prawda ostrożnie i powoli. Dopiero podczas II wojny światowej nazwisko zyskało popularność
wśród podziemnej prawicy, do tego stopnia, że otwierając jej drukowane czy odbijane na powie­
laczu periodyki (zwykle grawitujące dokoła Konfederacji Narodu) natrafiało się co chwila na fan­
tastycznie mętne próby podania tego wielkiego już Polaka w odpowiednim ideologicznym sosie.
Narodowa Demokracja mściła się na Brzozowskim roznosząc ze szczególnym smakiem wieść, że
byt agentem Ochrany. Jej spadkobiercy przyjmowali tę pogłoskę, dla nich raczej wygodną: i «wina» pisarza, i jego materializm historyczny to były jego błądzenia, zanim nie przybił do katolicko-narodowego portu. [...] Dlaczego w 1943 r., w szkicu o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu,
przyznając, że dwie są osobistości w polskiej nowszej literaturze, do których trzeba ciągle powra­
cać: Brzozowski i Witkiewicz, napisałem, że Brzozowski jest «odrażający»? Nieuczciwość zwykle
pochodzi z podszeptów ambicji. Podziemne pisemka prawicowe doprowadzały mnie do furii,
a w nich bez ustanku: Brzozowski, Brzozowski. Spreparowany, przesłonił mi prawdziwego.
Chciałem się odgrodzić, poniżało mnie przyłączanie się do ich chóru" (Cz. Miłosz, Człowiek wśród
skorpionów. Studium o Stanisławie Brzozowskim, Warszawa 1982, s. 58, 61). Szerzej na ten temat
zob. M. Wyka, Miłosz i Brzozowski, w zbiorze: Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości po­
ety, red. J. Kwiatkowski, Kraków-Wrocław 1985.
5
O Sorelu zob. L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu..., rozdz. Georges Sorel - marksizm jansenistyczny.
6
7
Cz. Miłosz, Rodzinna Europa, Kraków 1994, s. 234.
Na ten temat zob. J. Pyszny, „Sprawa Miłosza", czyli poeta w czyśćcu, w zbiorze: Poznawanie Miłosza
Z. Część pierwsza 1980-1998, red. A. Fiut, Kraków 2000, zwłaszcza s. 71-80.
8
K. Brandys, Mm będzie zapomniany, „Nowa Kultura" 1955, nr 38.
9
R. Zimand, „Za chwilę na scenę wejdzie Autor", „Po prostu" 1956, nr 5; cyt. za: J. Pyszny, „Sprawa
Miłosza"..., s.
77.
10
R. Bratny, Drugi oddział klerków, „Po prostu" 1956, nr 4; cyt. za: J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"...,
11
J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., s. 74; por. J. Putrament, Coś z Miłosza, „Przegląd Kulturalny"
1956, nr 1.
12
J.M. Rymkiewicz, Czesław Miłosz, „Kronika" 1956, nr 14; por. J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., s.
13
Por. list Cz. Miłosza do paryskiej „Kultury" 1956, nr 2.
14
S. Marczak-Oborski, jeszcze jedna cyganeria, w zbiorze: W gałązce dymu, w ognia blasku... Wspo­
s. 76.
64.
mnienia o Wacławie Bojarskim, Tadeuszu Gajcym, Onufrym Bronisławie Kopczyńskim, Wojciechu Menelu,
Zdzisławie Stroińskim, Andrzeju Trzebińskim, oprać. J. Szczypka, Warszawa 1977, s. 312. Odmien­
ność postawy Baczyńskiego w stosunku do rówieśników, zbliżająca go do pisarzy starszego po­
kolenia, w jakimś stopniu jest efektem tego, że - poza niekwestionowanym talentem - również
atmosfera domu rodzinnego i nazwisko ojca, znanego przed wojną lewicowego krytyka literac­
kiego, Stanisława Baczyńskiego, zapewniły mu start w świat literatury, o jakim tylko marzyć mo­
gli inni „Kolumbowie". Wspierali go wszak Kazimierz Wyka (słynny List do Jana Bugaja) i Cze­
sław Miłosz (Baczyński jako jedyny z generacji wojennej umieścił swe utwory w konspiracyjnej
antologii Pieśń niepodległa), a Jerzy Andrzejewski i Jarosław Iwaszkiewicz służyli doświadczeniem
1 obdarzyli przyjaźnią. Por. K. Wyka, List do Jana Bugaja, pierwodruk: „Miesięcznik Literacki",
nr 7, czerwiec 1943, przedruk w: Konspiracyjna publicystyka literacka 1940-1944. Antologia, wstęp
250
FRONDA
30
i oprać. Z. Jastrzębski, Kraków 1973; Cz. Miłosz, Strefa chroniona, w: tegoż, Ogród nauk, Lublin
1986, s. 145; P. Rodak, Wizje kultury pokolenia wojennego, Wrocław 2000, s. 236-237.
15
Wspomnienie T. Sołtana, w zbiorze: Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, Warsza­
wa 1961, s. 291. Wzmianki w dzienniku Trzebińskiego świadczą, że również i on brał udział
w owym spotkaniu (P, 83, 91).
16
T. Sołtan, Motywy i fascynacje, Warszawa 1978, s. 125. Na ten temat zob. także Z. Jastrzębski,
Literatura pokolenia wojennego wobec dwudziestolecia, Warszawa 1969, s. 73-75.
17
Por.J. Oborski [S. Marczak], Dwie książki, „Sztuka i Naród", nr 13, listopad 1943; Kael [K. Li­
piński], Kamienie na szaniec, „Droga", nr 2, 1944, przedruk: „Płomienie", nr 6, kwiecień 1944; oba
teksty cyt. za: P. Rodak, Wizje kultury,.., s. 98-100; A. Kamiński, Kamienie na szaniec, wstęp
i oprać. K. Heska-Kwaśniewicz, Warszawa 1995. Szerzej o dyskusji wokół Kamieni na szaniec
zob. P. Rodak, Wizje kultury..., rozdz. II: O co i jak walczyć?
18
J.
Marx, Erupcje histerycznej konfesji i poetyckie wyrobnictwo, w: tegoż, Dwudziestoletni poeci Warszawy,
Warszawa 1994, s. 570.
19
Zob. W.P. Szymański, „Żagary" i żagaryści, w: tegoż, Moje dwudziestolecie 1918-1939, Kraków
1998; A. Zieniewicz, Idące Wilno. Szkice o Żagarach, Warszawa 1987, zwłaszcza szkic wprowadza­
jący Splątany węzeł (inicjacje polityczne); St. Bereś, Ostatnia wileńska plejada. Szkice o poezji kręgu Żagarów, Warszawa 1990, zwłaszcza rozdz. I: „Już nic, to tylko stoi obłok nad sekcją twórczości oryginal­
nej" oraz II: Strategia Zagórów.
20
A. Słonimski, Ciekawość. Felietony 1973-1976, Warszawa 1981, s. 139.
21
Cz. Miłosz, Rok myśliwego, Kraków 1991, s. 135.
22
Por. A. Wat, Mój wiek. Pamiętnik mówiony, Warszawa 1990, tom I, s. 59; Cz. Miłosz, Sens regio­
nalizmu, „Piony" 1932, nr 2.
23
24
Zob. Cz. Miłosz, List do obrońców kultury, „Poprostu" 1936, nr 12.
Por. A. Stawiarska, Wieszcz rewolucji, Miłosz sam, „Gazeta Wyborcza", 29-30 XII 2001 (cz. I),
31 XII 2001-1 I 2002 (cz. II).
25
Jan [Cz.
26
Wstawać rano, pisać, a potem na jagody... [wywiad A. Michnika z Cz. Miłoszem], „Gazeta Wybor­
Miłosz], Bulion z gwoździ, „Żagpiy" 1931,
nr 5.
cza", 8-9 VI 1991.
27
Taki Zeitgeist [wywiad A. Stawiarskiej z Cz. Miłoszem], „Gazeta Wyborcza", 30 VI-1 VII 2001.
28
Cz. Miłosz, Historia literatury polskiej do roku 1939, tłum. Maria Tarnowska, Kraków 1993, s. 472.
29
Taki Zeitgeist... Szerzej o początkach twórczości Miłosza i jego programie poetyckim w latach
30. zob. J. Kwiatkowski, „Poemat o czasie zastygłym", w zbiorze: Poznawanie Mitosza. Studia i szki­
ce...; St. Bereś, Ostatnia wileńska plejada..., podrozdz. Czarny Ariel poezji społecznej w poświęconym
Miłoszowi rozdz. VII: Lad dojrzały do katastrofy czy katastrofa dojrzała do ładu, s. 226-260; K. Dyb­
ciak, Młody Miłosz - prozaik bliski personalizmowi, „Więź" 1996, nr 6.
30
Por. Taki Zeitgeist...
JESIEŃ-2003
251
W zachwytach nad Grotowskim o jedno chodzi - o pol­
skość - że tę polskość w końcu w świecie doceniono, na
piedestał wyniesiono, na festiwalach nagrodzono, na
uniwersytety zaproszono.
Z DZIENNICZKA
CZELADNIKA
PODEJRZEŃ
MICHAŁ
KLIZMA
Mój kochany pamiętniczku, czy p a m i ę t a s z dzień, w k t ó r y m u m a r i Jerzy Gro­
towski? „Grotowski wielkim reżyserem byl" - usłyszeć m o ż n a było w radiu,
zobaczyć w telewizji i przeczytać w gazetach, gdzie wszyscy na wyprzódki
prześcigali się w aktach strzelistych ku czci w i e k o p o m n e g o twórcy. Przedsta­
wiciele różnych partii, zaproszeni do komercyjnego radia na dyskusję poli­
tyczną, wygłaszali długie m o n o l o g i o wielkim Polaku, k t ó r e g o docenił cały
świat, i o wielkiej stracie dla europejskiej kultury, jaką s t a n o w i ł a śmierć re­
żysera. „Grotowski zachwyca" - powtarzali unisono. Ale - chciałoby się zapytać
252
FRONDA
30
- jak to zachwyca, skoro prawie nikt tak n a p r a w d ę nie widział jego p r z e d s t a ­
wień? Z n a je zaledwie garstka w i d z ó w sprzed ćwierć wieku, bywalców w r o ­
cławskiego T e a t r u Laboratorium, oraz g r u p k a t e a t r o l o g ó w o specyficznych
gustach. Pozostała rzesza dzisiejszych a d m i r a t o r ó w G r o t o w s k i e g o nie ma
pojęcia o jego spektaklach, a tylko słyszała, że był wielkim r e f o r m a t o r e m te­
atralnym, który znalazł u z n a n i e na świecie, czego d o w o d e m fakt, że - jak p o ­
wtarzają z n a m a s z c z e n i e m - został d r u g i m w dziejach, po Mickiewiczu, Po­
lakiem wykładającym w College de France.
Powszechny i bezkrytyczny zachwyt G r o t o w s k i m przy k o m p l e t n e j nie­
znajomości jego dzieła, to przejaw polskiego k o m p l e k s u niższości. M a ł o k t o
zastanawia się n a d tym, na czym miałaby polegać wielkość reżysera. Bo też
nie ma się właściwie nad czym zastanawiać - był wielki, bo był znany na ca­
łym świecie i szanowany, bo jego nazwisko było g ł o ś n e oraz i n s p i r o w a ł o ca­
ły świat teatru. Ergo: „Grotowski wielkim reżyserem b y ł " .
Przypomina mi się, mój k o c h a n y p a m i ę t n i c z k u , książka, jaką onegdaj wy­
kopałem spod zwałów międzywojennych w o l u m i n ó w w w a r s z a w s k i m antyk­
wariacie „Kosmos-Logos". N o s i ł a tytuł „Polskość N i e t z s c h e g o i jego filozo­
fii". Jej a u t o r e m był niejaki Bernard Szarlitt. Rok wydania: 1930. Otóż, jak
z a p e w n e pamiętasz, w o s t a t n i m okresie życia N i e t z s c h e ogłosił się nie tylko
Bogiem, ale - jak pisał w liście „ d o szlachetnych P o l a k ó w " - „ j e s t e m bardziej
jeszcze Polakiem niż Bogiem". Wyznawał im też: „Żyję w ś r ó d w a s j a k o Ma­
tejko - Ukrzyżowany". W n o t a t k a c h turyńskich pisał, iż odnajduje swoją p o ­
dobiznę na każdym z o b r a z ó w Matejki, Bismarckowi zaś radził nucić do
ucha: „Jeszcze Polska n i e zginęła, póki Nietzky żyje".
Owych szalonych listów i zapisków chwycił się Szarlitt i o p u b l i k o w a ł
dzieło o p a r t e na d w ó c h p r z e s ł a n k a c h - że t o ż s a m o ś ć p o l s k a jest katolicka
i że N i e t z s c h e był Polakiem. Wyciągnął stąd n i e z a w o d n y wniosek, iż filozo­
fia a u t o r a „Antychrysta" jest na w s k r o ś przesiąknięta polskością i d u c h e m
katolicyzmu. Tak n a p r a w d ę Szarlitta niewiele o b c h o d z i ł o , co N i e t z s c h e miał
do powiedzenia. Zależało mu tylko na u d o w o d n i e n i u , że j e d e n z najbardziej
wpływowych filozofów świata był wielkim Polakiem, a jego myśl jest arcypolska i arcykatolicka.
N a w e t gdybyśmy p o m i n ę l i żarliwą i n a m i ę t n ą wojnę, jaką N i e t z s c h e wy­
powiedział Chrystusowi, i skoncentrowali się jedynie na chrześcijańskim
epizodzie w życiu filozofa, to m u s i m y stwierdzić, że i w ó w c z a s daleko mu
JESIEŃ-2003
253
było do katolicyzmu. Jeszcze p r z e d „ u ś m i e r c e n i e m " Boga, w liście do Rohdego w 1875 roku N i e t z s c h e pisał: „ N a s z e dobre, czyste p o w i e t r z e p r o t e ­
stanckie! Nigdy dotąd nie o d c z u w a ł e m najserdeczniejszej zależności od du­
cha Lutra tak p o t ę ż n i e jak teraz... I ja wierzę, że r e p r e z e n t u j ę coś świętego
i do głębi się wstydzę, gdy s p o t y k a m się z podejrzeniami, że m ó g ł b y m mieć
coś w s p ó l n e g o z d u c h e m do g r u n t u mi n i e n a w i s t n e g o katolicyzmu."
W s z e c h o b e c n e zachwyty nad G r o t o w s k i m p o d o b n e j są próby, co h y m n y
Szarlitta na cześć Nietzschego, p o n i e w a ż o j e d n o w nich chodzi - o polskość,
i że tę polskość w k o ń c u w świecie d o c e n i o n o , na piedestał wyniesiono, na
festiwalach n a g r o d z o n o , na uniwersytety z a p r o s z o n o .
A tymczasem, mój drogi, nikt nie zauważył, że Grotowski był tak napraw­
dę polskim o d p o w i e d n i k i e m Maryny Cwigun. T e a t r o l o g o m nazwisko C w i g u n
niewiele powie, więc wyjaśnijmy, że była o n a działaczką K o m s o m o ł u , która
następnie stalą się guru Wielkiego Białego Bractwa. Jerzy Grotowski, który
w 1955 roku wyjechał jako działacz Z M P na studia do Moskwy, udał się stam­
tąd do Azji Środkowej, gdzie przeżył d u c h o w y p r z e ł o m . Jak stwierdził swego
czasu Robert Tekieli, „wyjechał gruby k o m u c h , wrócił cienki g u r u " .
W wypowiedziach o teatrze Grotowskiego wiele m ó w i się o poczuciu sakralności. Gdyby jednak bliżej zapytać wypowiadających się, co przez to sacrum rozu­
mieją, nie dadzą zadowalającej odpowiedzi - dominuje mglistość, nieokreślo­
ność, mętność, niejasne przeczucia, dziwne wrażenia. Pewien mój znajomy,
254
FRONDA
30
który w latach 70. oglądał spektakl Grotowskiego, miał wrażenie jakby uczestni­
czył w czarnej mszy. Być może nie jest wcale przypadkiem, że prymas Wyszyń­
ski surowo potępił przedstawienie „Apocalypsis c u m figuris".
M a m w ręku „Tygodnik Powszechny" z blokiem t e k s t ó w poświęconych pa­
mięci zmarłego reżysera. Jan Błoński napisał w nim, że Grotowski „ s t o p n i o w o
zmienił sui generis szkołę teatralną w szkołę życia, d u c h o w e g o oczywiście.
Na «święta» Instytutu składały się działania «od rytu prostsze», d o s t ę p n e każ­
demu, a więc ekstatyczny taniec, wygnanie do lasu, glossolalia, kąpiel oczysz­
czająca, marsz inicjacyjny... znane z tradycji animistycznej, szamańskiej, ma­
sońskiej, żydowskiej czy chrześcijańskiej, orientalnej także... Oczywiście, nikt
działań święta nie wyjaśniał, ani nie k o m e n t o w a ł . Co więcej, wzrastające t e m ­
po czynności uniemożliwiało praktycznie refleksję uczestników. Ale też «święta» zmierzały do pojednania z przyrodą (życiem) i wprawienia uczestników
w duchową równowagę, w coś, co m o ż n a nazwać zażyłością ze światem..."
Tak sobie myślę, mój kochany pamiętniczku, że t e n t e k s t m o ż e być świa­
d e c t w e m kapitulacji środowisk katolickich przed w s p ó ł c z e s n ą k u l t u r ą . O t ó ż
nasi kochani katolicy z reguły albo wybierają milczenie - bo cóż m o g ą o Grot o w s k i m napisać, s k o r o go nie znają - albo przyjmują miary świata laickiego
- i pieją z zachwytu na cześć twórcy, przepisując z innych gazet k o m p l e m e n ­
ty. Rezygnują w ten s p o s ó b z chrześcijańskiej p o w i n n o ś c i rozróżniania du­
chów, o której m ó w i P i s m o Święte: „ U m i ł o w a n i , nie dowierzajcie k a ż d e m u
duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych p r o r o k ó w
pojawiło się na świecie" (1 J 4,1).
Wszyscy chyba się zgodzą, że dzieło G r o t o w s k i e g o p r z e n i k n i ę t e było du­
chowością. Być m o ż e dla niektórych fakt, że jakieś zjawisko jest nosicielem
d u c h a w czasach materializmu, racjonalizmu i k o n s u m p c j o n i z m u , wydaje się
całkowicie pozytywne. Na chrześcijanach ciąży j e d n a k obowiązek rozróżnia­
nia d u c h ó w . Nie m o g ą się oni zadowalać akceptacją wszystkiego, co d u c h o ­
we, gdyż „nie wszyscy są naszego d u c h a " (1 J 2,19). O w s z e m , m o g ą w tym
dostrzec pozytywny przykład głodu duchowości, j e d n a k ż e m u s z ą zapytać, od
jakiego d u c h a dany fenomen pochodzi.
W s z y s t k o zależy od tego, jakie k r y t e r i u m przyjmiemy za p o d s t a w o w e :
estetyczne czy d u c h o w e . Błoński - po pierwsze - w y m i e n i a o b o k siebie jed­
nym t c h e m ryty animistyczne, szamańskie, m a s o ń s k i e , o r i e n t a l n e i chrześci­
jańskie, bez żadnej próby ich wartościowania. Po drugie: p o t w i e r d z a ich
transowy, ekstatyczny charakter, pisząc o wyłączeniu się refleksji uczestni­
k ó w owych o b r z ę d ó w . Po trzecie: nazywa o w e obrzędy „ ś w i ę t a m i " , wskazu­
jąc na ich sakralny charakter. Po czwarte: uważa, że owa synkretyczna skła­
d a n k a rytów prowadzi do osiągnięcia duchowej równowagi, czyli pojednania
z przyrodą, ma więc charakter panteistyczny.
W kategoriach opisowych, mój kochany p a m i ę t n i c z k u , być m o ż e wszyst­
ko się zgadza, ale co ma myśleć o t y m przeciętny chrześcijan? Biedny chrze­
ścijanin patrzy na Grotowskiego... i często nie wie, co myśleć.
P o d s t a w ą jest rozróżnienie d u c h o w e . Chrześcijanin nie m o ż e zgodzić się
na zrównanie swoich o b r z ę d ó w z s z a m a ń s k i m i czy m a s o ń s k i m i . N i e m o ż e
zaakceptować p a n t e i z m u . Jeżeli spojrzymy na działalność G r o t o w s k i e g o
w kategoriach duchowych, to oczom n a s z y m u k a ż e się sekta - tyle że o p a k o ­
w a n a bardziej estetycznie niż Wielkie Białe Bractwo. M i a ł e m w rękach bro­
szury Maryny C w i g u n i Jurija K r i w o n o g o w a - praktyki przez nich zalecane
niespecjalnie różniły się od „ t e c h n i k " G r o t o w s k i e g o .
Zmarły reżyser n a w e t w publikacjach mu przychylnych nazywany jest gu­
ru, magiem, p r o r o k i e m lub s z a m a n e m . Bo też stworzył on raczej coś na
kształt sekty niż trupy czy zespołu teatralnego w tradycyjnym r o z u m i e n i u .
Wystarczy poczytać w s p o m n i e n i a aktorów, którzy przewinęli się przez teatr
Grotowskiego. Mówią, że na spektakl chodziło się jak do kościoła, że prze­
strzeń u t k a n a była jakby z materii subtelnej, że n a s t ę p o w a ł a ich p r z e m i a n a
256
FRONDA
30
siebie w akcie całkowitym. Czytamy o utracie prywatności i ludzkich d r a m a ­
tach, wynikających z faktu, że jeden człowiek k o n s t r u o w a ł sensy ludzkie,
a tym s a m y m uzależniał ich od siebie.
Mój kochany, czy nie z a s t a n o w i ł o cię, że te s a m e gazety, k t ó r e tak za­
chwycają się e k s p e r y m e n t a m i formalnymi G r o t o w s k i e g o , wybrzydzają na kiczowatość s a n k t u a r i u m w Licheniu? To prawda, że licheńska bazylika nie
wyszła spod ręki Michała Anioła czy Berniniego - i z d z i e ł a m i Nizzoliego czy
Albiniego k o n k u r s u a r c h i t e k t o n i c z n e g o p e w n i e by nie wygrała.
Gdybyśmy oddali sąd e s t e t o m , z p e w n o ś c i ą przyznaliby G r o t o w s k i e m u
wyższość nad b u d o w n i c z y m i Lichenia. Myślę, że nie dostrzegliby j e d n a k cze­
goś głębszego. Aby to sobie u p r z y t o m n i ć , sięgnijmy do „ D z i e n n i c z k a " sio­
stry Faustyny, której C h r y s t u s podczas wizji polecił n a m a l o w a n i e swojego
obrazu. Jak p a m i ę t a s z , zleciła o n a w y k o n a n i e dzieła p e w n e m u malarzowi,
k t ó r e m u opowiedziała widzenie. Kossak czy Malczewski to on nie był, t o t e ż
siostrzyczka przeżyła szok.
„W pewnej chwili, kiedy byłam u tego malarza, który maluje ten obraz, i zo­
baczyłam, że nie jest tak piękny, jakim jest Jezus - zasmuciłam się tym bardzo,
jednak ukryłam to w sercu głęboko. Kiedyśmy wyszły od tego malarza, m a t k a
przełożona została w mieście dla załatwienia różnych spraw, ja sama powróci­
łam do d o m u . Zaraz udałam się do kaplicy i napłakałam się bardzo. Rzekłam
do Pana: Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś? - W t e m usłyszałam ta­
kie słowa: Me w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej."
Obraz Jezusa Miłosiernego wielu m o ż e wydawać się kiczowaty. Siostrze
Faustynie też się nie p o d o b a ł . Dziewczyna z a ł a m a ł a się, jak go zobaczyła.
T r u d n o , C h r y s t u s j e d n a k zalegalizował t e n kicz. Bo kicz z czystego serca zna­
czy w oczach Boga więcej niż arcydzieło z nieczystych intencji.
MICHAŁ KLIZMA
JESIEŃ-2003
257
Kiedy Claude Levy-Strauss przyjechał do Brazylii i na pla­
ży Copacabana zobaczył młodego Indianina w koszulce
z napisem „Marlboro", popijającego z puszki Pepsi i słu­
chającego przyłożonego do ucha radia tranzystorowego ogłosił śmierć nauki, którą się zajmował - etnologii, gdyż
stwierdził zanik różnic między poszczególnymi kulturami.
B U D U J Ą C
GLOBALNĄ
W I O S K Ę
I DEMONTUJĄC
ALEKSANDER
B O C I A NO W S K I
.
Jedna z legend W s c h o d u o p o w i a d a o cesarzu, który dal słowo, że wzniesie
przepiękny pałac, a wkrótce p o t e m usłyszał p r z e p o w i e d n i ę , że u m r z e na­
tychmiast, jak tylko pałac zostanie ukończony. Ponieważ nie chciał łamać ce­
sarskiej obietnicy, a nie miał też ochoty u m i e r a ć , wydał s w o i m s ł u g o m tajny
rozkaz, aby nocą po kryjomu rozbierali to, co za d n i a z o s t a ł o w y b u d o w a n e .
258
FRONDA
30
2.
We Francji nie b r a k o w a ł o pisarzy, którzy byli lotnikami (np. A n d r e Malraux
czy R o m a i n Gary), ale tylko o j e d n y m z nich m o ż n a powiedzieć, że najpierw
był lotnikiem, a d o p i e r o p o t e m pisarzem. Dla Saint-Exupery'ego żywiołem
było nie pisarstwo, lecz lotnictwo. Było o n o jego p o w o ł a n i e m , k t ó r e g o naka­
zu nie mógł nie u s ł u c h a ć . Cała jego twórczość wyrastała nie z przeczytanych
książek, lecz z „życia tęgiego", którego p o c h w a ł ę n i e s t r u d z e n i e głosił. „ D o ­
bre życie jest s p e ł n i e n i e m " - powtarzał.
3.
Być r e p o r t e r e m to dla Ryszarda Kapuścińskiego taka s a m a misja, jak dla
Exupery'ego być lotnikiem. Obaj traktują swoje p o w o ł a n i e - pilota oraz ko­
r e s p o n d e n t a - u ż y t k o w o : jako s ł u ż b ę ludziom. Pierwszy jako lotnik walczy
z czasem, aby poczta z Ameryki Południowej m o g ł a jak najszybciej d o t r z e ć
do Europy; drugi liczy każdą m i n u t ę , by informacja o w y b u c h u wojny mię­
dzy H o n d u r a s e m a Salwadorem znalazła się jak najprędzej w światowych
serwisach. Obydwaj wiele razy ryzykują życiem: pierwszy - kiedy w p a d a
w turbulencję nad A n d a m i czy też rozstrzaskuje s a m o l o t na Saharze, drugi ugryziony przez skorpiona w Ogadenie lub czekający na wyrok śmierci w Bu­
rundi. Obydwaj ścigają się z czasem i zmniejszają odległości komunikacyjne
między ludźmi. Obaj uczestniczą w b u d o w i e globalnej wioski McLuhana.
4.
Globalna wioska jest h o m o g e n i c z n a . Ta s a m a reklama p o k a z y w a n a jest jed­
nocześnie w Tokio, Moskwie, Nairobi i Montevideo, t e n sam serial telewi­
zyjny „Dynastia" kształtuje gusta ludzi w Dallas, Seulu, Dakarze i Skiernie­
wicach. Kiedy Claude Levy-Strauss przyjechał do Brazylii i na
plaży Copacabana zobaczył m ł o d e g o Indianina w koszulce z na­
pisem „Marlboro", popijającego z puszki Pepsi i słuchającego
przyłożonego do ucha radia t r a n z y s t o r o w e g o - ogłosił śmierć
nauki, k t ó r ą się zajmował - etnologii, gdyż stwierdził zanik róż­
nic między poszczególnymi k u l t u r a m i .
JESIEŃ
2003
259
5.
To, co Saint-Exupery i Kapuściński za d n i a wybudują - j a k o pilot pocztowy
i jako k o r e s p o n d e n t wojenny - to po cichu d e m o n t u j ą - już j a k o pisarze. Pi­
sarstwo ich to sprzeciw w o b e c homogenizacji świata, to d o s t r z e ż e n i e wielobarwności i r ó ż n o r o d n o ś c i życia w jego wielu przejawach. Kapuściński m ó ­
wi o istnieniu d w ó c h rodzajów r e p o r t a ż u : d z i e n n i k a r s k i e g o i literackiego.
Pierwszy opiera się na szybkiej, bieżącej informacji i to on jest g ł ó w n ą stra­
wą większości m a s s - m e d i ó w . Drugi z p o t o k u dziejących się wydarzeń powi­
nien wysnuć głębszą refleksję, uchwycić t o , co p o n a d c z a s o w e : „Nie ma już
k o m u n i z m u , nie ma Gorbaczowa, w k r ó t c e m o ż e nie być Jelcyna, ale ta bab­
cia, którą gdzieś t a m na Syberii odnajduję, jej d r e w n i a n y d o m e k , bieda, któ­
ra t a m panuje, i s p o s ó b myślenia babci, jej m e n t a l n o ś ć , jej p r ó b y znalezienia
ładu w e w n ę t r z n e g o , spokoju i o d p o r n o ś c i na przeciwności losu - to było za­
wsze, jest i myślę, że jeszcze d ł u g o b ę d z i e " .
6.
Legenda o cesarzu kończy się w y b u d o w a n i e m pałacu. Budowniczowie więcej
wznoszą za dnia niż d e m o n t u j ą w nocy. Cesarz umiera. W globalnej wiosce tę­
gie życie lotnika czy reportera staje się niepotrzebne. Podczas wojen w Zatoce
Perskiej czy Afganistanie automatyczny pilot w bezzałogowym samolocie za­
stąpił żywego człowieka, a korespondencje przesyłane przez satelity zamieniły
się w audiowizualne koncerty przypominające gry k o m p u t e r o w e .
ALEKSANDER BOCIANOWSKI
260
FRONDA
30
REKLAMA
MARABUTA
JESIEŃ-2003
261
WOJCIECH BOROS
Krótki wiersz historyczny albo babcia Anny Marii
Krystyna M. (1926) po ciężkiej operacji przeprowadza
się do córki
Zmieniłem adres. Mieszkam nad komisariatem policji drogowej.
Całodobowa ochrona za zasługi dla kultury polskiej stała się faktem.
Za rogiem brama więzienia na Kurkowej, w którym siedział Piłsudski.
Wysoko w wieżyczce dobry dwuoki strażnik zawsze przed snem
bawi się karabinem.
Po lewej sąd wojewódzki. Vis-a-vis - Szpital im. Mikołaja Kopernika.
Po prawej forty napoleońskie i słowiańskie grodzisko ze zbiorową
mogiłą więźniów:
Niemców, Polaków, Kaszubów, wojna wie jeszcze kogo, zmarłych
na tyfus w 1945.
Ławeczki. Drobni pijaczkowie. Prawdziwi dresiarze prosto
z Masłowskiej.
Ładny staw. Ania z Julka karmią kaczki.
Kto z Was - pytam retorycznie niczym Piotr Skarga kto z Was ludzie ma takie perspektywy?
2.12.2002
262
FRONDA
30
Białe zabiło wszystkie liście dziadek mróz z zamrażarki wyszedł
porzucił kurę Dąbrowskiego
zjechał po słupkach rtęci w miasto
skuł nam nosy
pozamykał ostatnie kałuże
obnażył przed dziećmi gładkie ślizgawki
nieliczni jak sople imają się przystanków
przymarzają do nocnych witryn z jadłem i napitkiem
patrioci slalomem wjeżdżają w zaspy
ostrożnie by nie potłuc tego co w siatce
zimne bankomaty pozwalają wkładać
pod srebrne sukienki dłonie magnetyczne
siekiery śnią o nieletnich choinkach
w czerwonej poświacie karp księżyca zastygł...
29.11.2001
JESIEŃ-2003
263
Mało kto czytuje artykuły Zygmunta Baumana,
za to miliony chodzą do kina. Film stał się naj­
ważniejszą trybuną dla nauczycieli nowej toleran­
cji. Kino „heroizmu z ł a " jest cenione przez jurorów
różnych konkursów, przez dziennikarzy i polityków,
bo w ich oczach pełni przede wszystkim funkcje edu­
kacyjne. Obejrzenie filmu von Triera czy Almodovara
ma służyć oświeceniu ludu, jest lekcją tolerancji.
Edi w o b e c
„heroizmu z ł a "
MIECZYSŁAW
SAMBORSKI
Edi jest całkiem przeciętny jako film. Czasem męczy dłużyznami (które miały
chyba nastrajać refleksyjnie, a nudzą), czasem irytuje b a n a l n ą symboliką (pęk­
nięta droga jako metafora życia), nie olśniewa przeciętną grą aktorską (filmo­
wy partner Ediego - Jureczek wypada o wiele lepiej od tytułowego b o h a t e r a ) .
264
FRONDA
30
W dodatku reżyser usiłuje niekiedy pogłębić postać Ediego, mędrca-prostaczka, używając oklepanych schematów. Edi wciąż czyta książki (znaczy
mądry jest), ale w filmie nie widać, żeby lektura miały wpływ na jego wybory
życiowe. Edi jest czuły. Sprzedaje swoje książki i kupuje biednemu chłopacz­
kowi plastikowy samochód (litości...). Edi naucza. Z jego ust płyną ważne de­
wizy życiowe: Co my tu mamy za życie? Swoje życie, swoje albo Wigilia jest zawsze
wtedy, kiedy my tego chcemy (motta rodem z pocztówek internetowych).
Nie będę się dalej znęcać, bo pod pewnym względem Edi jest jednak fil­
m e m wyjątkowym. Reżyser Piotr Trzaskalski ukazał, że możliwe jest być do­
brym człowiekiem, po prostu żyć dobrze. Zwykłe, banalne, oczywiste? Nie
we współczesnym kinie.
Od pewnego czasu nowoczesne kino z ambicjami zostało bez reszty zdo­
minowane przez nurt „heroizmu zła". M i m o różnorodności form i tempera­
m e n t ó w istnieje grupa reżyserów, którzy wspólnym wysiłkiem starają się
nam udowodnić, że we współczesnym świecie nie można być dobrym czło­
wiekiem, dobrym w normalnym tego słowa znaczeniu. N o w o c z e s n o ś ć prze­
wróciła wszystko do góry nogami. To, co kiedyś było dobrem, dziś jest złem,
a to, co złe, dziś okazuje się dobre.
Aby to udowodnić, twórcy z kręgu „heroizmu zła" wprowadzają do swoich
filmów nowy typ postaci - herosa zła. Taki bohater, stojąc przed wyborem: do­
bro czy zło - wybiera zło, a rozwój fabuły ma nas skłonić do przekonania, że
w istocie był to najlepszy wybór. Na tym polega „heroizm zła".
Wybierając to, co jest uznawane za złe, heros zmaga się z wrogim otocze­
niem, które hołduje tradycyjnym kanonom etycznym. Kołtuństwo nie rozumie
jego wyboru zła i usiłuje go powstrzymać. Heros zła walczy także z własnym
sumieniem. By wybrać zło, musi przełamać własne opory wewnętrzne.
Heros zła jest pod każdym względem postacią tragiczną. Wybrane przez
niego zło nie przemienia się w dobro. Okazuje się, że w istocie czynił źle, ale
był to najlepszy z możliwych wyborów. Jako człowiek prawy po prostu nie mógł
wybrać inaczej. W ten sposób dochodzimy do głównego przesłania kina „hero­
izmu zła". We współczesnym świecie nie ma ani dobra, ani zła, wszystko jest
zagmatwane, nieokreślone, zawieszone w próżni. Człowiek musi sam zmagać
się z chaosem w świecie, w którym zło może się okazać dobrem, a dobro złem.
Sztandarowym dziełem „heroizmu zła" jest Przełamując fale Larsa von Triera.
Duński reżyser zaproponował wzór filmu, który stał się modelowy dla całego
JESIEŃ-2003
265
n u r t u . Główna bohaterka oddaje się perwersyjnym praktykom seksualnym na
oczach okaleczonego męża. Czyni to na jego własną prośbę, wbrew sobie i purytańskiemu otoczeniu. W reżyserskim zamierzeniu jest to najgłębszy wyraz
miłości małżeńskiej, jaki kobieta m o ż e dać. W ten sposób rodzi się heroizm zła:
żona grzeszy w imię prawdziwej miłości.
Wszystkie filmy von Triera są zazwyczaj ponurymi wariacjami wokół „he­
roicznego zła". To s a m o m o ż n a powiedzieć o nieco pogodniejszym kinie Almodovara. Zaludniający jego filmy zakręceni zboczeńcy, weseli pederaści, miłe
dziwki, zdziwaczali transwestyci nieustannie czynią perwersje i podejmują wąt­
pliwe moralnie wybory, które ostatecznie okazują się na wskroś pozytywne.
W oscarowym Porozmawiaj z nią maniakalny pielęgniarz zakochuje
się
w znajdującej się pod jego opieką dziewczynie pozostającej w stanie śpiączki.
Pewnej nocy spółkuje ze swoją bezwolną podopieczną, która zachodzi w ciążę.
Otoczenie jest wstrząśnięte, uznaje ten akt miłości za gwałt i zamyka m a n i a k a
w więzieniu. Nowy Romeo, oddzielony od swojej ukochanej, popełnia samo­
bójstwo. Natomiast jego występek okazuje się zbawienny, dziewczyna budzi się
ze śpiączki w czasie porodu.
Za popularnością von Triera i Almodovara podążają t ł u m y pomniejszych
twórców „kina z ambicjami". Coraz trudniej znaleźć filmy nie tknięte wpływa­
mi „heroizmu zła". Na ekranach dziwactwa, manie i zboczenia toczą triumfal­
ne pojedynki z tradycją, rodziną i sacrum. Często daje to zupełnie kuriozalne re­
zultaty (patrz: Godziny Stephana Daldry).
Nowatorstwo kina „heroizmu zła" polega na popularyzacji wizji świata skom­
plikowanego na niespotykaną dotąd skalę. Filmy von Triera i Almodovara stały
się lekcją etyki dla zachwyconej i nie do końca świadomej istoty przesłania eu­
ropejskiej klasy średniej.
Samo przesłanie jest jednak stare. Już sto lat t e m u niemieccy filozofowie do­
szli do wniosku, że w społeczeństwie nowoczesnym następuje rozdźwięk mię­
dzy praktyką życia prywatnego, światem, w którym naprawdę żyjemy, a reguła­
mi narzuconymi przez instytucje życia społecznego. Dawniej to, co godziło się
czynić, i to, co było nakazane, pokrywało się. Nie godziło się kraść i Kościół m ó ­
wił „Nie kradnij", nie godziło się cudzołożyć i Kościół mówił „Nie cudzołóż", nie
godziło się nie wierzyć i Kościół mówił „Nie będziesz miał bogów cudzych..."
Jednak Kościół znikł, a na jego miejscu pojawiły się n o w e instytucje, któ­
rych reguły mają się nijak do naszego życia. Państwo pozwala n a m wierzyć lub
266
FRONDA
30
nie wierzyć, rozwodzić się i żenić, rodzić dzieci i dokonywać aborcji. P a ń s t w o
czasami zmusza nas do czegoś, co akceptujemy: „nie bij dzieci", albo do czegoś,
co budzi niesmak: „akceptuj homoseksualizm". Kapryśne i z m i e n n e są reguły
narzucone przez państwo.
Nowoczesne społeczeństwo pozbawione zostało instytucji etycznych. W Krótkim filmie o zabijaniu Kieślowski podważa kompetencje prawa jako instancji mogą­
cej rozstrzygać o wartości ludzkich wyborów, nawet tych złych. Podobnie nauka
i technika dostarczają wizji świata odartych z wartości. Medycyna może utrzymy­
wać pacjenta w stanie śpiączki przy życiu, ale nie rozstrzygnie o jego prawie
do życia. Osamotniony
człowiek
staje wobec
pytania: co czynić?
Potężny chór głosów
wyśpiewuje od czasów
Maxa W e b e r a na nie­
miecką n u t ę tą s a m ą
pieśń,
wzywającą
do
pogodzenia się z lo­
s e m człowieka nowo­
czesnego.
Akceptacja
wieloznacznego
świa­
ta, w którym zło m o ż e
stać się d o b r e m a dobro złem, jest naszym podstawowym zadaniem. Wszyscy powinniśmy się stać
herosami zła. Nie przekonanym filozofowie i socjologowie, pisarze i artyści, in­
telektualiści wszelkiej maści niestrudzenie powtarzają, że inaczej się nie da.
Mało kto czytuje artykuły Z y g m u n t a Baumana, za to miliony chodzą do ki­
na. Film stał się najważniejszą trybuną dla nauczycieli nowej tolerancji. Kino
„heroizmu zła" jest cenione przez jurorów różnych konkursów, przez dzienni­
karzy i polityków, bo w ich oczach pełni przede wszystkim funkcje edukacyjne.
Obejrzenie filmu von Triera czy Almodovara ma służyć oświeceniu ludu, jest
lekcją tolerancji. W świecie, w którym to, co złe, okazuje się dobre, a to, co do­
bre, okazuje się złe, tolerancja oznacza akceptację wszystkiego, co niesie życie.
Nie mając możliwości ani prawa rozróżniania dobra i zła, m u s i m y bez rozstrzy­
gania, bez osądzania i bez wartościowania przyjmować wszystko.
JESIEŃ2003
267
Nie chcesz się z tym pogodzić? Nie masz wyboru - twierdzą prorocy współ­
czesności. Twój świat, nasz świat jest tak skonstruowany i koniec. Możesz te­
go nie akceptować, ale nie możesz zmienić obiektywnie istniejącej rzeczywisto­
ści. Lepiej pogodzić się z wymogami konieczności dziejowej.
Sprzeciw wobec piewców „heroizmu zła" jest czymś rzadkim i oryginalnym.
Niemniej istnieje wąskie grono ludzi skłonnych twierdzić, że w „skomplikowa­
nym świecie" nowoczesności stare reguły nadal nas obowiązują. Świat się zmie­
nił, ale nadal m o ż n a być dobrym lub złym człowiekiem, nadal m o ż n a wybierać,
rozstrzygać, osądzać.
Takie przesłanie zawiera film Fargo braci C o h e n . Wszystko jest w n i m na
opak w stosunku do s c h e m a t ó w używanych przez piewców „heroicznego zła".
Ograniczona prowincjonalna policjantka tropi porywaczy, którzy uciekają przed
sprawiedliwością, mordując przy okazji każdego, k t o stanie im na drodze. Nie
ma tu żadnych dylematów moralnych. To zupełna zgroza, zważywszy, że m a m y
do czynienia z filmem Cohenów, a nie J o h n a Wayne'a.
Z ł o i głupota zmierzają ku nieuchronnej klęsce z starciu z dobrą policjant­
ką. Funkcjonariuszka Marge i mieszkańcy Fargo są po p r o s t u dobrzy, bezre­
fleksyjnie, bez dzielenia włosa na czworo, bez wątpliwości żyją dobrym życiem.
Marge nie jest w stanie zrozumieć motywów kierujących porywaczami. Z ł o jest
dla niej bezrozumne, łatwe do rozpoznania, proste do uniknięcia.
Edi jest ciekawy z t e g o s a m e g o p o w o d u . Jest po p r o s t u dobry. Trzaskalski rzuca go na s a m o d n o życia. Edi jest b e z d o m n y m , utrzymuje się zbiera­
jąc złom r a z e m z przyjacielem Jureczkiem. Żyją w wielkim mieście, k t ó r e nie
zna zasad i reguł, gdzie nędzy nowoczesności nie przykrywa lukier bogactw,
a człowiek odkrywa p r a w d ę o sobie. I nie jest to p r a w d a r a d o s n a . Na s a m y m
d n i e drabiny społecznej jedynie alkohol przynosi ulgę i p o m a g a p o d e j m o w a ć
decyzje. W t y m świecie nie ma d o b r a ani zła, jest tylko wola p r z e t r w a n i a do
kolejnego łyku jabola.
Wszechotaczające zło wywołuje szczególną reakcję Ediego. Biernie akceptu­
jąc własną krzywdę, stara się być dobrym, wprowadzić dobro do świata, w któ­
rym żyje. Edi to film o sile biernego dobra, które oznacza zakwestionowanie
skorumpowanego świata.
Posądzony o gwałt, Edi nadstawia prawy policzek, wyciąga drugą rękę, pozwa­
la się wykastrować, by bronić dziewczyny, która go oskarżyła, i jej dziecka.
Potem przyjmuje cudze dziecko, ź r ó d ł o własnych nieszczęść, zapewnia mu
268
FRONDA
30
opiekę i miłość. W końcu, z m u s z o n y przez o p r a w c ó w oddaje n i e m o w l ę m a t ­
ce, nie wypowiadając słowa skargi, nie broni się przed e w i d e n t n ą krzywdą.
Trzaskalski zdaje się twierdzić, że w obliczu zła w a r t o nadstawić drugi po­
liczek, warto biernie przyjąć zło, by ocalić dobro. Bierność chroni Ediego, który
stara się być po prostu dobry, przed uwikłaniem się w reguły zła. Bierność złomiarza oznacza odrzucenie zasad zdeprawowanego otoczenia i o b r o n ę dobra.
Sytuacja Ediego jest sytuacją n a s wszystkich, m i e s z k a ń c ó w n o w o c z e s n o ­
ści. Zamieszkujemy rozpadający się świat, w k t ó r y m nie ma j u ż d o b r a i zła.
Ale oznacza t o , że j e s t e ś m y skazani na „ h e r o i z m z ł a " . W końcowej scenie
filmu Edi p o r z u c a swój azyl - wieś i w r a c a do miasta, do z d e p r a w o w a n e g o
świata, który niesie nieszczęście. Wraca, bo wie, że n a w e t w t a k i m miejscu
m o ż n a być d o b r y m człowiekiem.
Wysiłek Trzaskalskiego - to, co chce
przekazać w Edim - jest we współcze­
snym kinie unikalny. Trzeba mieć
odwagę, by zakwestionować „hero­
izm zła". Nie jest to zadanie łatwe,
bo współczesność niesie estetyczną
atrakcyjność zła. W s p ó ł c z e s n e m u
odbiorcy dobro zdaje się być miałkie,
n u d n e i banalne, a zło ekspresyjne,
ciekawe i oryginalne. Dlatego łatwiej
(i z większym zyskiem) m o ż n a zro­
bić film o złomiarzu - mordercy-psychopacie niż o złomiarzu - dobrym
człowieku
(to nawet brzmi źle!).
Tymczasem Trzaskalskiemu
się
stworzyć
ciekawy
film,
udało
który
przyciągnął do kin już 400 tysięcy wi­
dzów.
Gdyby nie niedociągnięcia,
o których wspomniałem na począt­
ku, powstałby film wybitny. A tak
m a m y film dobry, po prostu dobry.
MIECZYSŁAW SAMBORSKI
Cdi. rei. Piotr Trzaskalski. Polska. 2002
JESIEŃ
2003
269
Szantaż emocjonalny należy do najbardziej sku­
tecznych środków perswazji ideologicznej. Być
może Almodovar potępitby litość, która w wielu
przypadkach staje się argumentem za eutanazją. Ale
jednocześnie wykorzystuje ten afekt, aby z zachowa­
nia swego bohatera zdjąć ciężar dewiacji seksualnej.
Z tego też powodu pielęgniarz może się nam jawić ja­
ko kolejna godna współczucia, niewinna ofiara społe­
czeństwa, które „represjonuje" wszelkie formy „miło­
ści". Z nekrofilią włącznie.
do
Przez grzech
zmartwychwstania
FILIP
Strzeżcie
się fałszywych proroków,
MEMCHES
którzy przychodzą
do
was
rze,
są
drapieżnymi
a
wewnątrz
w
owczej
skó­
wilkami.
Ewangelia według świętego Mateusza 7,15
Kultura wrażliwości na ludzkie cierpienie kwitnie. Przejawem t e g o jest cho­
ciażby oswajanie się ze zjawiskiem eutanazji. Litość z a d o m o w i ł a się w m e n ­
talności współczesnego człowieka na d o b r e . To w ł a ś n i e z litości w o b e c osób,
które r z e k o m o nie chcą żyć, h o l e n d e r s k i e czy belgijskie u s t a w o d a w s t w o ze­
zwala lekarzom na eutanazję.
270
FRONDA
30
Dla Jana Pawła II owa wrażliwość jest fałszywa i o b ł u d n a . Papież dostrze­
ga w niej m e c h a n i z m psychologiczny, który ma zwalniać od o d p o w i e d z i a l n o ­
ści za relacje z l u d ź m i będącymi u p r o g u śmierci, lecz wciąż pozostającymi
przy życiu. S t a n o w i s k o J a n a Pawła II jest z n a n e i nie p o w i n n o nikogo dziwić.
P e w n y m zaskoczeniem m o ż e być n a t o m i a s t w i a d o m o ś ć , iż w s u k u r s Papie­
żowi - świadomie czy nie, to bez znaczenia - idzie nie k t o inny, tylko z n a n y
skandalista i obrazoburca, P e d r o Almodovar.
W obsypanym nagrodami (między innymi Oscarem 2003 w kategorii Orygi­
nalny Scenariusz) obrazie Porozmawiaj z nią, hiszpański reżyser przedstawia hi­
storię dwóch miłości: dziennikarza Marco do Lydii, która jest zawodowym tor­
readorem oraz pielęgniarza Benigno do tancerki Alicii. Obie kobiety zapadają
w śpiączkę: pierwsza w wyniku ciężkiej kontuzji odniesionej na arenie, druga wypadku drogowego. Obie trafiają do tego samego szpitala. Spotykają się t a m
też Marco i Benigno. Marco jest zrozpaczony. Nie wierzy w to, że Lydia odzyska
kiedykolwiek świadomość. Inaczej jest z pracującym w tym szpitalu Benigno.
Ten z kolei traktuje Alicie tak, jakby była przytomna: troszczy się o jej fryzurę,
cerę, w ogóle o wygląd, a przede wszystkim do niej mówi. I wierzy, że w ten spo­
sób utrzymuje swą ukochaną przy życiu, a ona mu kiedyś odpowie.
JESIEŃ2003
271
Ludzie pogrążeni w śpiączce to w p o w s z e c h n y m p r z e k o n a n i u rośliny,
a więc trupy. A l m o d o v a r zdaje się takie podejście odrzucać. Jego film m o ż e
być n a w e t o d e b r a n y jako swego rodzaju manifest pro life. Benigno widzi bo­
w i e m w Alicii żywego człowieka i usiłuje swoją p o s t a w ą zarazić także Mar­
co. Pójdźmy j e d n a k dalej.
Benigno zaprzyjaźnia się z Marco. T y m c z a s e m Lydia u m i e r a . P o s t a w a
pielęgniarza pozostaje k o n s e k w e n t n a . Jego m i ł o ś ć do n i e p r z y t o m n e j Alicii
nie zna granic. Obejmuje także seks. T a n c e r k a zachodzi w ciążę. Za swój
czyn pielęgniarz trafia do więzienia, gdzie p o p e ł n i a s a m o b ó j s t w o . M a r c o na­
dal rozpacza. Po stracie ukochanej traci przyjaciela. Alicia rodzi dziecko. Jest
o n o m a r t w e . Ale tancerka odzyskuje p r z y t o m n o ś ć . „ M i ł o ś ć " pielęgniarza sugeruje n a m reżyser - okazuje się silniejsza od śmierci. W z r u s z e n i e sięga
zenitu. Wychodzimy z kina z a h i p n o t y z o w a n i .
R o b o t a Benigno nie jest pionierska. Wcześniej g r u n t przygotowała mu
chociażby b o h a t e r k a obrazu Larsa von Triera, Przełamując fale. Bess r ó w n i e ż
złamała społeczne tabu. O d d a w a ł a się swym ciałem k a ż d e m u , bo t e g o wła­
śnie oczekiwał jej całkowicie sparaliżowany mąż. J a n pragnął, aby inni m ę ż ­
czyźni zastępowali go seksualnie. Chciał w d o d a t k u , żeby ż o n a mu o tym
wszystkim opowiadała. A wszystko z „ m i ł o ś c i " do niej. Z a s z c z u t a przez swe
purytańskie środowisko, „ w i e r n a " s w e m u m ę ż o w i , Bess u m a r ł a . I w t e d y Jan
stanął na nogi.
Szantaż emocjonalny należy do najbardziej skutecznych ś r o d k ó w perswa­
zji ideologicznej. Być m o ż e A l m o d o v a r p o t ę p i ł b y litość, która w wielu przy­
padkach staje się a r g u m e n t e m za eutanazją. Ale j e d n o c z e ś n i e wykorzystuje
ten afekt, aby z zachowania Benigno zdjąć ciężar dewiacji seksualnej. S a m a
scena gwałtu na Alicii zostaje n a m o s z c z ę d z o n a ( p r z y p o m i n a się reakcja
zwolenników aborcji, protestujących przeciw e m i t o w a n i u filmu „ N i e m y
krzyk" - nie m o g ą znieść, odartej z podniosłej retoryki i s e n t y m e n t a l n e j
otoczki, brutalnej p r a w d y ) . Z tego też p o w o d u pielęgniarz m o ż e się jawić ja­
ko kolejna godna współczucia, n i e w i n n a ofiara społeczeństwa, k t ó r e „repre­
sjonuje" wszelkie formy „miłości". Z nekrofilią włącznie.
Taka jest „ D o b r a N o w i n a " Almodovara: gwarancją z m a r t w y c h w s t a n i a
jest grzech. W e d ł u g hiszpańskiego twórcy, zbawienie przynoszą transgresja
m o r a l n a oraz wojna ze s p o ł e c z e ń s t w e m . Miłość jako przekraczanie i zwal­
czanie wszelkich n o r m - stara gnostycka bajka z n ó w w pochrześcijańskim
272
FRONDA
30
świecie zaznacza, swą o b e c n o ś ć . Kapłani z sekty Almodovara, v o n Triera i im
p o d o b n y c h wiedzą, jakich ś r o d k ó w należy użyć, żeby u o d b i o r c ó w wywołać
o d p o w i e d n i e emocje, k t ó r e otwierają na tę s w o i s t ą k a t e c h e z ę . Od tych skąd­
inąd wybitnych artystów, od ich wpływowych m e c e n a s ó w i p r o m o t o r ó w m o ­
żemy usłyszeć, iż jeśli nie p o d d a m y się w z r u s z e n i u , to o k a ż e m y się jedynie
c z ł e k o p o d o b n y m i p o t w o r a m i . Szkoda, że wielu z n a s na takie bajki daje się
nabierać.
FILIP MEMCHES
Porozmawiaj z nią. rei. Pedro Almodovar, Hiszpania 2002
JESIEŃ-2003
273
Wydarzenia dziejowe czasem zdają się negować
odwieczne prawdy. Dlatego, parafrazując Hegla,
tradycjonalista mógłby powiedzieć: jeśli fakty są
przeciwko Tradycji, to tym gorzej dla faktów. Co
prawda tradycjonalizm, jeśli może, to chętnie odwołu­
je się do kategorii empirycznych i historycznych, ale
ostateczną instancją określającą, co jest, a co nie jest
częścią Tradycji, są idee w umyśle Boga. Znają je tylko
Bóg i... tradycjonaliści.
POLSKI
TRADYCJONALIZM
ROMAŃSKI
NIKODEM
BONCZ A-TOMASZEWSKI
Pewnego d n i a w latach 30. XX wieku, gdzieś w słonecznej Hiszpanii, na pla­
cu przed kościołem zebrał się oddział a n a r c h i s t ó w . T r w a ł a wojna d o m o w a
i iberyjscy a p o s t o ł o w i e wolności absolutnej zaprawiali się w ucieleśnianiu
starej tezy: gdzie nie ma prawdy, t a m rządzi siła. Od r a n a zdążyli się u p o r a ć
z przedstawicielami wiejskiego establishmentu,
n a s t ę p n i e splądrowali kościół
i ukrzyżowali proboszcza. Dzień jak co dzień. J e d n a k żołnierze wolności
czuli, że ich misja wymaga dopełnienia, że z b u r z o n a świątynia, p o d a r t e or-
274
FRONDA
30
naty i t r u p proboszcza to nie wszystko. Od d a w n a przypuszczali, że p a s m o
śmierci i zniszczenia, k t ó r e niosą, ma głębszy sens, że nie jest to zwykłe za­
czadzenie w o j e n n ą p r z e m o c ą . Pragnęli z n a k u wyrażającego istotę ich m o r ­
derczej aktywności. Dlatego, m i m o gorąca i znużenia, anarchiści podjęli n o ­
wy wysiłek, który byłby dla nich z n a k i e m sensu. Postanowili po raz drugi
zabić Jezusa Chrystusa.
Kiedy serie z k a r a b i n ó w siekały wywleczonego
przed Kościół Boga, żołnierzy p r z e p e ł n i a ł o poczucie spełnienia.
Wiek wcześniej we Francji zalęknieni chłopi zebrali się p o d d r z e w e m ,
które z a s a d z o n o na rynku jako znak nowej Pani - Rewolucji. D r z e w o zasa­
dzono, a kościół z a m k n i ę t o i w y p ę d z o n o księdza. Być m o ż e wrócił, s k o r o n o ­
wa władza kazała zebrać się p r z e d świątynią, w której od r a n a trwał nie­
u s t a n n y ruch. Ktoś w e w n ą t r z o d k u r z a ł sztandary, i n n y ustawiał baldachim,
w oknach błyskała złota m o n s t r a n c j a . W k o ń c u gwar u s t a ł . Obcy ludzie
w procesji przechodzili przez gotycki portal, tak jak w czasie Bożego Ciała.
Tyle, że był sierpień. I wszystko na opak. Kobiety szły w s u t a n n a c h , m ę ż ­
czyźni przebrani za błaznów, święci na s z t a n d a r a c h spółkowali, J e z u s na
krzyżu zwisał do góry nogami, a za szybką m o n s t r a n c j i u t k n i ę t o kawałek
świńskiego mięsa.
P o d o b n e sceny powracały n i e u s t a n n i e wszędzie t a m , gdzie w y b u c h a ł a
Rewolucja. Niezależnie od miejsca i czasu zawsze powracał t e n s a m rytuał.
W ś r ó d świadków tych zdarzeń, przypatrujących się n i e z w y k ł e m u widowi­
sku, byli tacy, którzy odczuli metafizyczną grozę. O t o antychryst zstąpił na
ziemię. Wiara obudziła w nich trwogę, a nadzieja w o l ę o p o r u . Sprzeciw w o ­
bec powtórnej śmierci Boga. Tak narodził się k o n s e r w a t y z m .
Doświadczenie konserwatywne
Źródeł k o n s e r w a t y z m u nie znajdziemy w porządku idei. Nie został on wy­
myślony ani w salonach, ani na uniwersyteckich k a t e d r a c h . To doświadcze­
nie, realne i niezwykłe przeżycie zrodziło k o n s e r w a t y z m . G r o z a rewolucji
uczyniła z m ł o d e g o liberała J o s e p h a de M a i s t r e ' a piewcę papieża i kata,
a spolegliwych francuskich c h ł o p ó w z a m i e n i ł a w kontrrewolucyjnych p o ­
wstańców. Dziś t r u d n o n a m odtworzyć trwogę, k t ó r ą odczuli świadkowie
tamtych wydarzeń. Laicyzacja zrobiła zbyt d u ż e postępy, abyśmy mogli
w pełni doświadczyć archaicznego lęku na w i d o k śmierci Boga. Reakcja WitJESIEŃ2003
275
kacego, świadka zwycięstwa bolszewików, jest w y m o w n a i m u s i n a m wy­
starczyć. C h o ć nie pojmiemy już nigdy p i e r w o t n e g o p r z e r a ż e n i a francuskich
czy hiszpańskich chłopów, przy którym rewolucyjne lęki a u t o r a Szewców (py­
tania o losy kultury i cywilizacji ludzkiej) są tylko fobiami.
Świadomość roli doświadczenia dla n a r o d z i n k o n s e r w a t y z m u jest nie­
zbędna do z r o z u m i e n i a wysiłków jego o b r o ń c ó w . Wymachujący królewskimi
chorągwiami, odmawiający łacińskie pacierze integralni konserwatyści, piew­
cy wsi i feudalizmu wydają się na pierwszy rzut oka reliktem dziejów, żywą
skamieliną historii. Ich idee są beznadziejnie utopijne, a gesty teatralne, jeśli
p o m i n i e m y rolę pierwotnego doświadczenia. Dlatego lekturę nowych książek
polskich tradycjonalistów - Filozofii politycznej francuskiego
tradycjonalizmu Ada­
ma Wielomskiego oraz m o n u m e n t a l n e j apologii Jacka Bartyzla Umierać, ale po­
woli - poprzedzić trzeba p r z y p o m n i e n i e m t a m t y c h wydarzeń.
Polscy obrońcy ładu
Zestawienie tych d w ó c h prac jest m o ż e nie do k o ń c a s ł u s z n e . Różny jest za­
kres i różne są ambicje a u t o r ó w . Wielka praca Bartyzla niewątpliwie jest
dziełem wyjątkowym. A u t o r stara się z a p r e z e n t o w a ć duży fragment europej­
skiej myśli konserwatywnej. Nie kryje się przy tym za p a r a w a n e m akademic­
kiego obiektywizmu. Niektórych m o ż e to razić, szczególnie w połączeniu
z biblijno-prorocką retoryką. Umierać, ale powoli m o g ł o b y być apologią kon­
serwatyzmu, ale ze względu na p ł o m i e n n y styl Bartyzla jest to lektura trud­
na dla tych, którzy nie zaliczają się do grona wyznawców. T e n p o t ę ż n y t o m na
p e w n o wymaga od w s p ó ł c z e s n e g o czytelnika lektury przyjaznej.
Subiektywne spojrzenie nie obniża jednak wartości książki (kto by chciał
czytać kolejny podręcznik z historii konserwatyzmu, tym bardziej taki, który li­
czy tysiąc stron). Dzięki n i e m u Umierać... nie jest tradycyjną historią idei, tylko
opowieścią o ludziach. Jest to książka raczej o konserwatystach, a nie o myślach
konserwatywnych. Bartyzlowi udała się t r u d n a sztuka połączenia dziejów idei
z historią człowieka. W jego pracy to ludzie są twórcami idei, to oni je pielęgnu­
ją, to oni sprawiają, że idee mają konsekwencje albo ich nie mają. Autor sta­
nowczo odrzuca częste wśród historyków idei (milcząco wyznawane) heglow­
skie złożenie, że idee żyją własnym życiem, że zmieniają się zgodnie z własną,
niezależną logiką. Ludzie zaś, jak papier lub dyskietka, są tylko nośnikami.
276
FRONDA
30
Książka Wielomskiego jest inna. Choć autora m o ż e m y zaliczyć do grona
polskich tradycjonalistów, to w Filozofii politycznej francuskiego tradycjonalizmu
stara się on zachować dystans. Czasem daje się jednak ponieść temperamen­
towi. W niezbyt udanym wstępie zdarza mu się na przykład kwestionować
antykomunizm XVIII-wiecznego filozofa Edmunda Burke'a. Aby zdyskredy­
tować zachowawcze oblicze zgnuśniałego brytyjskiego konserwatyzmu, za­
daje pytanie: Czy gdyby Burkę żył dzisiaj w Polsce, to czy przypadkiem nie głosował­
by na SLD?
Właściwa część książki jest całkowicie pozbawiona tego typu lapsusów.
Wielomski nie popada ani w apologię, ani w nadmierny krytycyzm, by dać czy­
telnikowi wyważony wykład filozofii politycznej twórców francuskiego konser­
watyzmu. Moim zdaniem, jest to najlepsza dostępna w Polsce praca tego typu.
Zestawiając obie książki, trzeba położyć nacisk na unikalny wysiłek
Bartyzla. Nie chodzi oczywiście o objętość, tylko o skalę zain­
teresowań i wielowątkowość rekonstrukcji. Wiedza i erudy­
cja łódzkiego historyka są olbrzymie. Jego propozycja połą­
czenia
rozmaitych
nurtów
konserwatywnych
Francji,
Hiszpanii, Włoch i Portugalii w jedną całość nie budzi więk­
szych wątpliwości. Zaproponowana w Umierać, ale powoli kon­
strukcja ideowa
romańskiego konserwatyzmu jest
spójna
i przekonująca, co jest wielkim sukcesem autora.
Tradycjonalizm przeciw konserwatyzmowi
Umierać, ale powoli i Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu wyrastają
ideowo z tej samej konserwatywnej tradycji. Bartyzel nazywa ją tradycjonali­
zmem, a Wielomski konserwatyzmem francuskim. Obaj identyfikują się z tym
nurtem na tyle mocno, że wszystkie inne wersje konserwatyzmu uważają za
miałkie lub wręcz szkodliwe. Dzięki temu wyostrzeniu różnic uzyskujemy
precyzyjny opis konserwatyzmu, ale jest w tym trochę sekciarskiego zapału.
Bartyzel wręcz dystansuje się od konserwatyzmu, starannie odróżniając od
niego to, co nazywa romańskim tradycjonalizmem.
Różnice terminologiczne są w obu przypadkach kosmetyczne. Obaj autorzy
prezentują ten sam nurt ideowy i zgadzają się co do pryncypiów. Konserwatyzm
francuski, wywodzący się z myśli de Maistre'a, de Bolanda i de La Mennaisa,
JESIEŃ
2003
277
uważają za najdoskonalszą formę myśli konserwatywnej (Wielomski). Koncep­
cje kontrrewolucjonistów dały początek wielkiemu nurtowi ideowemu, który
rozpowszechnił się w krajach romańskiej Europy (Bartyzel).
T e n k o n s e r w a t y z m czy też tradycjonalizm romański różni się wyraźnie
od propozycji anglosaskich oraz niemieckich. Z d a n i e m o b r o ń ­
ców tradycjonalizmu r o m a ń s k i e g o , nasycony d u c h e m germańszczyzny k o n s e r w a t y z m przybrał zwyrodniałe, rasistowsko-volkistowiskie kształty, by uwikłać się w n a z i z m (drugi,
o b o k k o m u n i z m u , n u r t anty-tradycji). W t e n s p o s ó b N i e m c y
roztrwonili depozyt Tradycji.
Na m i a n o o b r o ń c ó w cywilizacji europejskiej nie zasługują
również
konserwatyści
anglosascy.
Nie
rozumieją
oni
istoty
współczesnych p r z e m i a n cywilizacyjnych, nie dostrzegają znisz­
czenia, które niesie nowoczesność. Zachowawcze postulaty Anglosasów są je­
dynie p a r a w a n e m dla k o m p r o m i s u , który zawarli z liberałami. Godząc się na
ewolucyjne zmiany i postulując rozwój w miejsce Postępu, stali się nieświa­
d o m y m i poplecznikami destrukcji Tradycji.
Dla k o n s e r w a t y s t ó w r o m a ń s k i c h jest jasne, że jedyny prawdziwy konser­
watyzm to ten, który sami głoszą. Dlatego niekiedy akcentują swoją odręb­
ność od k o n s e r w a t y z m u w
ogóle. Czysty konserwatyzm to tradycjonalizm - pi­
sze Wielomski.
Rzeczywistość prawdziwa
Tradycjonalizm to myśl kontrrewolucyjna i reakcyjna w p e ł n y m tego sło­
wa znaczeniu. Jej f u n d a m e n t e m jest całkowita negacja zmian, k t ó r e przynio­
sła Rewolucja F r a n c u s k a i wszystkiego, co przyszło po niej. Tradycjonalizm
odrzuca nowoczesność totalnie, we wszystkich jej przejawach politycznych,
społecznych i k u l t u r o w y c h . To, co przyniosła kiedyś, co przynosi dzisiaj, i to,
co w przyszłości będzie przez nią przyniesione, zostaje z a n e g o w a n e .
Wynika to z przekonania, że przemiany, których symbolicznym począt­
kiem było z b u r z e n i e Bastylii, są j e d n ą wielką r e w o l t ą przeciwko Prawdzie.
Cywilizacja europejska u
swych grecko-rzymskich k o r z e n i dążyła do rozpo­
znania i realizacji Prawdy w świecie. Objawienie judeo-chrześcijańskie p o ­
głębiło związek z Prawdą i z a p e w n i ł o wielowiekowy rozwój cywilizacji opar-
278
FRONDA
30
tej na d w ó c h filarach prawdy - Kościele i Monarchii. Porządek tradycyjnego
społeczeństwa europejskiego byl realizacją idei Ładu, z a p r o p o n o w a n ą czło­
wiekowi przez s a m e g o Boga. T a m t e n świat urzeczywistniał w świecie Praw­
dę zawartą w
u m y ś l e Boga, dlatego tradycjonaliści nazywają go rzeczywisto­
ścią prawdziwą.
Rewolucja zburzyła boski ład. Na jego gruzach człowiek zaczął w z n o s i ć
świat na swoją m o d ł ę . N o w a rzeczywistość okazała się k a r y k a t u r ą prawdy,
a nowy ład negacją wszystkiego, co p i ę k n e i d o b r e . Dlatego n o w o c z e s n o ś ć
jest
nierzeczywistością albo
rzeczywistością fałszywą.
Przypomnienie neoplatońskiej koncepcji p r a w d y ( p r a w d a to idee w umy­
śle Boga, a świat jest ich odbiciem) pozwala tradycjonalistom na r z u c e n i e
wyzwania rzeczywistości empirycznej. W s p ó ł c z e s n a cywilizacja buduje ra­
kiety kosmiczne, wznosi w s p a n i a ł e miasta, k a r m i miliony, u m o ż l i w i a ma­
s o m sprawowanie władzy e t c , ale choćby o d n o s i ł a nie w i a d o m o jakie sukce­
sy, to i tak p o z o s t a n i e z ł u d z e n i e m . W jej dziełach nie znajdziemy ręki Boga.
Dlatego należy ją bezwzględnie odrzucić.
Prawda jest po naszej stronie - t w i e r d z ą z kolei spadkobiercy Rewolucji.
N o w o c z e s n o ś ć wydała słodkie owoce. Demokracja wydobyła l u d z k o ś ć s p o d
władzy królewskiej
tyranii.
N a u k a o s w o b o d z i ł a człowieka z ciemnoty,
a technika uwolniła spod p a n o w a n i a kaprysów przyrody. H i s t o r i a jest po na­
szej stronie - głoszą rewolucjoniści - bo z m i a n y są n i e o d w r a c a l n e . N i e da się
cofnąć czasu, wrócić do feudalnego świata, zamienić s a m o c h o d y na powozy,
szklane d o m y na ziemianki, lekarzy na z n a c h o r ó w .
P o t ę ż n a presja rzeczywistości nie robi na tradycjonalistach większego
wrażenia. Heroicznie podejmują r z u c o n e przez Historię wyzwanie. N i e
uznają jej reguł, nie wierzą w istnienie „konieczności dziejowej". P r a w d a
zwycięży,
rzeczywistość prawdziwa
zostanie
przywrócona,
Ład
zatriumfuje.
D o k o n a się to w b r e w Rewolucji i jej bluźnierczym p l a n o m . Jak? Tego nie
w i a d o m o , bo n i e z n a n e są zamysły Boga.
Powrót króla
Trzeba przyznać, że filozoficzny f u n d a m e n t tradycjonalizmu jest całkiem so­
lidny. Jego metafizyczna siła, która pozwala opierać się Historii, jest ź r ó d ł e m
wielkiej nadziei. Odrzucając nowoczesność, tradycjonalista k o n c e n t r u j e s w ą
JESIEŃ
2003
279
uwagę na r e k o n s t r u o w a n i u Tradycji, czyli historycznych form, jakie przyjmo­
wała
rzeczywistość prawdziwa.
Jednak p r a w d a zawarta w tradycji nie m o ż e być zbytnio u w i k ł a n a w hi­
storię. Wydarzenia dziejowe czasem zdają się n e g o w a ć odwieczne prawdy.
Dlatego, parafrazując Hegla, tradycjonalista m ó g ł b y powiedzieć: je­
śli fakty są przeciwko Tradycji, to tym gorzej dla faktów. Co p r a w d a
tradycjonalizm, jeśli m o ż e , to c h ę t n i e odwołuje się do kate­
gorii empirycznych i historycznych, ale o s t a t e c z n ą instancją
określającą, co jest, a co nie jest częścią Tradycji, są idee
w umyśle Boga. Znają je tylko Bóg i... tradycjonaliści.
Filarami Tradycji są M o n a r c h i a i Katolicyzm. Konserwa­
tyzm r o m a ń s k i silnie podkreśla nierozłączność tych d w ó c h
instytucji. W idealnym społeczeństwie te dwie siły wspierają
się w walce o u t r z y m a n i e ł a d u . M o n a r c h i a w osobie króla-suwerena gwarantuje odpolitycznienie społeczeństwa. Polityką zajmuje się wład­
ca, dzięki c z e m u lud m o ż e s k o n c e n t r o w a ć się na innych dziedzinach życia.
Z a p e w n i e n i e szczęścia p o d d a n y m jest j e d n a k w t ó r n e wobec celu nad­
rzędnego, czyli o b r o n y Ładu. Król jest jego g w a r a n t e m , bo p o s i a d a k o m p e ­
tencje doczesne i t r a n s c e n d e n t a l n e . W społeczeństwie tradycyjnym jest nie
tylko władcą, ale również k a p ł a n e m . Przykładów nie trzeba szukać daleko:
wawelski nagrobek Kazimierza Jagiellończyka p r z e d s t a w i a z m a r ł e g o króla
w ornacie.
Pontifex
maximus
Władza królewska miała szerokie kompetencje sakralne i mogłaby się zmienić
w tyranię bez wsparcia Kościoła. Kościół katolicki, zbudowany na prawdzie
objawionej przez samego Boga, jest jedyną prawowitą instytucją religijną na
Ziemi. To Kościół otrzymał Tradycję objawioną i jako jedyny niesie przez stu­
lecia depozyt prawdy. Katolicyzm to ciągłość i n i e z m i e n n o ś ć prawdy.
Ograniczenie roli Kościoła do sfery religijnej jest, z d a n i e m konserwaty­
stów romańskich, niedopuszczalne. Tak jak w ł a d z a świecka posiada atrybuty
święte, wyrastające z samej istoty rzeczywistości, tak władza d u c h o w n a
wkracza w sferę doczesną. Postulowany współcześnie rozdział sacrum i profanum jest źródłem sekularyzacji społecznej i destrukcji życia religijnego. W rze-
280
FRONDA
30
czywistości taki rozdział jest utopią, a r g u m e n t u j ą tradycjonaliści, bo w pozba­
wionym sacrum społeczeństwie władza świecka zajmuje miejsce Boga.
Dlatego rola Kościoła p o w i n n a być możliwie szeroka. Papież i s u w e r e n
powinni się wspierać i u z u p e ł n i a ć jako strażnicy Ładu, a p o d p o r z ą d k o w a n e
im hierarchie - d u c h o w n a i świecka - w i n n y im służyć, tak jak aniołowie
służą Bogu. W Kościele wszelka w ł a d z a p o c h o d z i od Boga, a nie od ludu,
więc wszelkie instytucje d e m o k r a t y c z n e są zgoła a b s u r d a l n e . W ł a d z a suwerena też jest boskiej proweniencji, p o p r z e z niego Bóg rządzi ś w i a t e m . Lud,
ingerując w kompetencje suwerena, p o d w a ż a boskie zamysły.
Wizja w s p ó l n o t y z b u d o w a n e j w o k ó ł Monarchii i Ko­
ścioła jest najbardziej wyrazistą ideą tradycjonalizmu.
Tak r o z u m i a n y tradycyjny porządek ma być alterna­
tywą dla społeczeństwa n o w o c z e s n e g o . Dla ro­
mańskich k o n s e r w a t y s t ó w taka propozycja jest
w pełni realistyczna i prawdziwa. Mogłoby się
wydawać, że proklamacja p o w r o t u króla jest tyl­
ko symbolem sprzeciwu. Tak j e d n a k nie jest.
Tradycjonalizm nie jest b o w i e m , jak m n i e m a j ą
niektórzy, ideologią kontestacji.
Tradycjonaliści
c h ę t n i e nawiązują do wszel­
kich możliwych koncepcji antymodernistycznych,
od krytyki liberalizmu i demokracji, poprzez przemia­
ny obyczajów, po XX-wieczne reformy Kościoła. Ta kry­
tyka nie ma j e d n a k jakiegoś wiążącego w ą t k u . C h o d z i odrzuce­
nie świata po 1789 roku we wszystkich jego a s p e k t a c h po to, by zrobić
miejsce dla restytucji starego ładu.
Dlatego tradycjonalizm jest p r z e d e
wszystkim ofertą pozytywną, ofertą przyjęcia Tradycji.
Marzenia Starego Subiekta
Królowie w gronostajowych płaszczach i kaci z zakrwawionymi t o p o r a m i ,
d u m n i arystokraci w p u r p u r z e i chłopi orzący pola, papież niesiony w złotej
lektyce i rycerze zdobywający Jerozolimę, kurpiowskie chaty w ś r ó d gotyckich
katedr. Wizualizacja społecznych p o s t u l a t ó w tradycjonalizmu budzi grozę lu­
dzi przywiązanych do nowoczesności bądź przyjazne u ś m i e c h y jej krytyków.
JESIEŃ.2003
281
W interpretacji „liberalnej" tradycjonalizm jest projekcją chorych umy­
słów, ludzi nienawidzących świata, w k t ó r y m przyszło im żyć. Kuriozalne
koncepcje, n a i w n e tęsknoty, p ł o n n e nadzieje t w o r z ą m i e s z a n k ę z u p e ł n i e nie­
s t r a w n ą dla lewicowego czytelnika. Poglądy t e g o typu nie mieszczą się
w granicach tolerancji i p o w i n n y być bezwzględnie spychane na m a r g i n e s .
Postaciami tradycjonalistów należy straszyć dzieci i opinię publiczną.
Spojrzenie z perspektywy konserwatywnej jest nieco bardziej w y w a ż o n e .
P r o p o n o w a n a przez tradycjonalizm negacja n o w o c z e s n o ś c i jest interesująca,
a poprzez swoją m o c i wyrazistość staje się znacząca. Dlatego jest on p a r t n e ­
r e m dla wszystkich krytyków n o w o c z e s n o ś c i .
J e d n a k tradycjonaliści domagają się czegoś więcej: u z n a n i a dla pozytyw­
nej części swojej doktryny, z m o n a r c h i ą , Kościołem i całą archaiczną otocz­
ką. Tylko że wówczas wizje Jacka Bartyzla zdają się p r z y p o m i n a ć m a r z e n i a
Starego Subiekta o N a p o l e o n i d a c h . J a k o m e l a n ż szlachetnych intencji, da­
remnych t ę s k n o t i p r ó ż n y c h żali, zasługujący bardziej na p o b ł a ż a n i e niż p o ­
tępienie.
H e r m e t y c z n e s t a n o w i s k o tradycjonalistów sprawia, że łatwo ich zlekce­
ważyć, a trudniej docenić. Spór o utopijność bądź realizm ich myślenia (skąd­
inąd ciekawy, bo na p r z e ł o m i e XVIII i XIX wieku to myśl rewolucyjna była
utopią, a nie odwrotnie) lub sens o b r o n y tradycji trydenckiej przeciw refor­
m o m Soboru Watykańskiego II przesłania metapolityczne aspekty tradycjonalistycznego myślenia. Tymczasem to o n e są najciekawsze. Pod wyciągnię­
tymi z l a m u s a sztandarami, szablami i berłami kryją się w a ż n e problemy.
Teologia polityczna
Postulowany przez tradycjonalistów sojusz t r o n u i ołtarza wydaje się być
archaiczny i szkodliwy nie tylko dla z w o l e n n i k ó w laicyzacji społecznej,
ale również dla ludzi głęboko religijnych. M i m o n a r z e k a ń części radykałów,
których drażni widok koloratki na ulicy i w i d o k babci z r ó ż a ń c e m w parku,
doszliśmy do p u n k t u , w k t ó r y m rozdział Kościoła i P a ń s t w a j u ż się d o k o n a ł .
Wyrazistość tradycjonalistycznego myślenia u ł a t w i a n a m d o s t r z e ż e n i e tej
prawdy.
W s p ó ł c z e s n a m o n a r c h i a konstytucyjna, p o w i e d z m y belgijska czy brytyj­
ska, jest w gruncie rzeczy t e a t r e m , który w niczym nie n a r u s z a liberalno2g2
FRONDA
30
-demokratycznego systemu. N i k t j u ż nie wierzy w n a d p r z y r o d z o n e atrybuty
władcy. M o n a r c h i a istnieje jakby z przyzwyczajenia, ani konieczna, ani
zbędna, z różnych przyczyn tolerowana.
Podobnie obecność Kościoła we w s p ó ł c z e s n y m życiu publicznym jest tyl­
ko ozdobnikiem. W y s t ę p o w a n i e b i s k u p ó w w towarzystwie p o s ł ó w jest zna­
kiem uznania jednej instytucji społecznej dla drugiej. Nie ma j e d n a k znacze­
nia religijnego, porządek sakralny nie legitymizuje demokratycznej
władzy i nie jest jej p o t r z e b n y jako źródło suwerenności. Religia
w życiu publicznym m o ż e być, co najwyżej, j e d n y m ze źródeł
moralności.
Akceptacja dla tego s t a n u rzeczy wydaje się być
o b u s t r o n n a . W ł a d z a nie potrzebuje j u ż Kościoła,
a Kościół nie potrzebuje j u ż władzy. Ludzie wierzą­
cy zaakceptowali ten stan rzeczy, czego zdają się nie
dostrzegać
dyżurni
bojownicy z
„klerykalizacją",
wciąż żyjący lekturą Czerwonego i czarnego. C h o ć antyklerykalne postulaty zepchnięcia religii do kata­
k u m b są niepokojące, to wizja księdza p r y m a s a idą­
cego r a m i ę w ramię z p r e m i e r e m albo e p i s k o p a t u
obradującego wspólnie z radą m i n i s t r ó w jest wła­
ściwie nie do przyjęcia. W odczuciu w s p ó ł c z e s n e g o
katolika taki sojusz zagraża a u t o n o m i i ewangeliczne­
go p o s ł a n n i c t w a bardziej niż zaciekły p a ń s t w o w y antyklerykalizm. Dlatego m o ż e się wydawać, że publiczny rozdział profanum i sa­
crum jest porządany i pożyteczny dla o b u stron.
Doświadczenie historyczne pokazuje j e d n a k co i n n e g o . Carl S c h m i t t
i Erie Voegelin zwrócili uwagę na fakt, że ludzkie wyobrażenia o p o r z ą d k u
społecznym są odbiciem wizji świata n a d p r z y r o d z o n e g o . Na przykład Sarma­
ci wyobrażali sobie n i e b o na kształt sejmu: J e z u s jak król siedzi p o ś r o d k u ,
aniołowie jak senatorzy t u ż obok, dalej święci jak szlachta etc. Analogii by­
ło znacznie więcej. Wojny z T u r k a m i były p r o s t y m p r z e ł o ż e n i e m bojów mi­
licji anielskiej z z a s t ę p a m i szatana.
Kiedy brakuje wizji świata n a d p r z y r o d z o n e g o albo jest o n a b a r d z o słaba
i n i e k o n k r e t n a , to porządek doczesny określa wizję zaświatów. W k o m u n i ­
zmie przemiany społeczne oraz istnienie władzy ludowej były wręcz w p i s a n e
JESIEŃ
2003
283
w ontologiczny porządek n a t u r y i p o d p o r z ą d k o w a n e jej p r a w o m . W d e m o ­
kracji tendencje do teologizacji zakreślone są z
nie wiele mniejszą silą. D e m o ­
kracja u w a ż a n a jest za porządek n a t u r a l n y i bezalternatywny. Łączy się to
z przeświadczeniem, że d e m o k r a t y c z n y m r e g u ł o m należy p o d d a ć wszystkie
sfery życia, od etyki poczynając. Mówiąc językiem teologii politycznej, d o ­
chodzi do deifikacji l u d u jako s u w e r e n a o boskich atrybutach.
Jeśli uznamy, że sojusz p a ń s t w a i Kościoła niesie zagrożenie dla wiary
i dla społeczeństwa, to rozdział t r o n u i o ł t a r z a okazuje się dla r ó w n i e niebez­
pieczny. Skoro uznamy, że tradycjonalistyczny p o s t u l a t zespolenia władzy
świeckiej i d u c h o w n e j jest zbyt daleko idącą utopią, to r ó w n o c z e ś n i e m u s i ­
my sobie zdać sprawę z tego, że w s p ó ł c z e s n a idea całkowitego rozdzielenia
tych sfer jest równie utopijna.
Tradycjonalizm i nowoczesność
Pierwszym znanym z imienia myślicielem,
który protestował przeciwko rewolucyjnym
zmianom politycznym i społecznym w swoim kraju, był Heraklit z Efezu. Już u tego
starożytnego filozofa
serwatywne
odnajdziemy
stwierdzenia
-
typowe
kon­
dumnie
pro­
klamuje W i e l o m s k i i w y m i e n i a jeszcze
Platona oraz Arystotelesa jako ojców kon­
s e r w a t y z m u . Konserwatyzm to ruch intelektual­
ny (i polityczny) epoki nowoczesnej, który rodzi się
właśnie przeciwko niej - t a k ą definicję przytacza nie­
co dalej a u t o r Filozofii politycznej francuskiego trady­
cjonalizmu.
Sprzeczność m i ę d z y tymi s t w i e r d z e n i a m i uka­
zuje napięty s t o s u n e k tradycjonalizmu d o n o w o ­
czesności. Z n i e n a w i d z o n a Rewolucja była przecież
w takim s a m y m s t o p n i u ź r ó d ł e m demokracji i liberalizmu, co konserwaty­
z m u . Przed 1789 r o k i e m nie było żadnych k o n s e r w a t y s t ó w . Ekspresyjny
piewca publicznego ścinania g ł ó w J o s e p h de M a i s t r e był człowiekiem o libe­
ralnych skłonnościach.
Tradycjonaliści d o s k o n a l e zdają sobie sprawę z tego, że p r z e d powsta­
n i e m nowoczesności nie m o g ł o dojść do cywilizacyjnego sporu, który u m o w -
284
FRONDA
30
nie podzielił E u r o p ę na lewicę i prawicę. J e d n a k c z a s e m coś przebąkują o Heraklicie i św. T o m a s z u , stojącymi r a m i ę w r a m i ę z g e n e r a ł e m F r a n c o i Julius e m Evolą. W s z y s t k o po to, żeby zerwać wszystkie więzi z tym, co n o w e .
Mogłoby się przecież okazać, że zantagonizo­
w a n e siły, k o n s e r w a t y z m i liberalizm, są
przez n o w o c z e s n o ś ć sczepione niczym sy­
jamskie bliźniaki.
Tradycjonalizm wikła się w sprzeczność, gdy
usiłuje podważyć fakt, że k o n s e r w a t y z m jest n u r t e m
integralnie związanym z nowoczesnością. I to nie tyl­
ko dlatego, że bez chęci obalenia starego p o r z ą d k u
nie byłoby jego o b r o ń c ó w . K o n s e r w a t y z m jest istot o w o związany z nowoczesnością, jest częścią jej
fundamentów.
Aby to zrozumieć, należy zrewidować prawicowy
mit, jakoby konserwatyzm był jedynym prawdziwym n u r t e m kontestacji
współczesnych p r z e m i a n . Konserwatyzm był pierwszym t a k i m n u r t e m , ale
nie jedynym. W połowie XIX wieku narodził się szeroki n u r t lewicowej kon­
testacji nowoczesności w imię p o w r o t u do „pierwotnego ustroju", gdzie wszyst­
ko było wspólne.
Podobnie jak k o n s e r w a t y z m nie m a m o n o p o l u n a k w e s t i o n o w a n i e
zmian, tak ideologia „liberalna" n i e s ł u s z n i e przywłaszcza sobie m i a n o jedy­
nego ich rzecznika. Kiedy lewica w e s z ł a w fazę kontestacji, k o n s e r w a t y z m
zaczął ulegać i s t o t n y m p r z e o b r a ż e n i e m , by stać się siłą n a p ę d o w ą n o w y c h
w z o r ó w społecznych. D o s z ł o chociażby do wchłonięcia nacjonalizmu, kon­
cepcji egalitarnej, demokratycznej i „liberalnej", która o k a z a ł a się f u n d a m e n ­
t e m p r z e m i a n społeczno-politycznych w XX wieku.
Tradycjonaliści nie chcą uznać tego, że w r a m a c h n o w o c z e s n o ś c i jest
możliwa restytucja Prawdy. Nie dopuszczają do siebie myśli, że konserwa­
tyzm jest tak n a p r a w d ę a l t e r n a t y w n ą ideologią zmiany.
Czy możliwy jest tradycjonalizm polski?
Być tradycjonalistą w Polsce to nie lada wyzwanie. N a s z a h i s t o r i a p o d każ­
dym względem urąga tradycjonalizmowi. O s t a t n i dziedziczny m o n a r c h a ,
JESIEŃ-2003
285
Kazimierz Wielki, zmarł p o n a d s i e d e m w i e k ó w t e m u . Dwieście lat później
szlachta przekształciła p a ń s t w o s t a n o w e w republikę. Król stał się dożywot­
nim prezydentem, a jego władza była ledwie cieniem kompetencji króla-slońce,
Ludwika XIV. W Polsce ż a d n e z m a r z e ń tradycjonalistów o idealnym u s t r o ­
ju nie zostało s p e ł n i o n e . N o , m o ż e p o z a j e d n y m : w okresie bezkrólewia pry­
m a s Polski stawał się władcą.
W XIX wieku było jeszcze gorzej. Nic, co polskie, nie n a d a w a ł o się do te­
go, by zostać k o n s e r w o w a n e . W a l k a o niepodległość oznaczała obalenie Ła­
du, strącenie królów z t r o n u , podejrzliwość w o b e c u l t r a m o n t a n i z m u , wy­
zwolenie ludu. Z perspektywy r o m a ń s k i e g o tradycjonalisty Polacy to n a r ó d
zajęty n i e u s t a n n y m k n u c i e m przeciw Tradycji.
W d o d a t k u tak się jakoś złożyło, że w o k ó ł wpływowych l u m i n a r z y pol­
skiej
myśli
konserwatywnej,
margrabiego
Wielopolskiego,
krakowskich
stańczyków i innych, czuć delikatną w o ń zdrady. Bycie k o n s e r w a t y s t ą ozna­
czało przecież poparcie dla lokalnych m o n a r c h i i i o d r z u c e n i e wywrotowych,
liberalnych dążeń n a r o d o w y c h .
Idąc dalej, m o ż n a powiedzieć, że w Polsce nie ma żadnej ciągłej tradycji
konserwatywnego myślenia. Owszem, są gdzieniegdzie konserwatyści i środo­
wiska konserwatywne, ale nie tworzą o n e zwartego n u r t u . Sami stańczycy wio­
sny nie czynią. Zresztą ówczesna opinia publiczna uważała ich za kolaboran­
tów (casus historyka Michała Bobrzyńskiego, n a m i e s t n i k a Galicji przed I wojną
światową), co stawia po znakiem zapytania „polskość" całego n u r t u . Może po­
winniśmy ich traktować jako konserwatystów austro-węgierskich?
Ku u t r a p i e n i u z w o l e n n i k ó w westernizacji dziejów naszej myśli politycz­
nej, w Polsce nie ma żadnej tradycji konserwatywnej (tak jak nie było żadnej
286
FRONDA
30
tradycji liberalnej). Inteligencja, g ł ó w n a siła n a r o d o w o t w ó r c z a , nie zdradza­
ła większych skłonności k o n s e r w a t y w n y c h . W s p ó ł c z e s n y n a r ó d polski został
politycznie u f o r m o w a n y przez dwa n u r t y o wyraźnie k o n t r k u l t u r o w e j p r o ­
weniencji: nacjonalizm D m o w s k i e g o i socjalizm Piłsudskiego.
O s t a t n i Piast zmarł w XVII wieku. I jak tu być p o l s k i m tradycjonalistą?
NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
Jacek Bartyzel, Umierać, ale powoli. 0 monarchistycznej i katolickiej kontrrewolucji w krajach romań­
skich 1815-2000, wyd. Arcana, Kraków 2002.
Adam Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizm 1789-1830, wyd. Arcana, Kraków 2003
JESIEŃ
2003
287
KONSERWA
TYZM
vs.
TRADYCJO
NALIZM
Marek A. Cichocki kontra
Adam Wielomski
Stanowczo
potępiamy
dogmatyzm
i
sekciarstwo
przywódców
chińskich
Władysław Gomułka
Bolszewicy nienawidzili m i e n s z e w i k ó w , stalinowcy zwalczali trockistów,
natolińczycy tępili p u ł a w i a n . Boje wewnątrzpartyjne są bardziej zacięte niż
walki z zagrożeniem z e w n ę t r z n y m . W Polsce millerowcy tępią ludzi Kwa­
śniewskiego, w Kościele katolewica walczy z katoprawicą, wywiad wojskowy
konkuruje ze s ł u ż b a m i cywilnymi w kierowaniu gospodarką. Każdy ma swo­
je „zagrożenie w e w n ę t r z n e " . Tylko A d a m Michnik nie ma z kim walczyć, bo
oczyścił w ł a s n e szeregi z w r o g ó w w e w n ę t r z n y c h .
Widowiskowy charakter takich batalii w połączeniu z i n t y m n y m i więza­
mi łączącymi walczących sprawiają, że konflikty w e w n ę t r z n e są m i ł e o c z o m
publiczności. Dlatego z a p r a s z a m y P a ń s t w a na pojedynek naszych rodzimych
konserwatystów.
Do walki s t a n ą politolodzy, publicyści oraz pracownicy n a u k o w i :
A d a m W i e l o m s k i w barwach polskiego tradycjonalizmu
i Marek A. Cichocki z t e a m u „ K o n s e r w a t y z m polski".
288
FRONDA
30
Tradycjonalista o konserwatyzmie
Konserwatysta o tradycjonalizmie
[Konserwatyści]*
Tradycjonaliści* z u p e ł n i e b ł ę d n i e
ograniczają
się
tylko i wyłącznie do obrony istnieją­
poszukiwali
cej rzeczywistości
działania i p o d e j m o w a n i a decyzji
ograniczeń
ludzkiego
w przeszłości
Konserwatyzm jest zapatrzony w te­
raźniejszość
Tradycjonalizm odznacza się także
skłonnością do
„mumifikowana"
przeszłości
Zasadniczą cechą [konserwatyzmu]
Dla tradycjonalistów istnieją jedy­
jest pragmatyzm
nie reguły przeszłości
[Konserwatyzm]
jest
prawicową
Przeciwieństwo
[między tradycjo­
wersją oświeceniowej skłonności do
nalistami a rewolucjonistami] jest
teorii i abstrakcji
pozorne
Ewolucyjny
konserwatysta
żyjący
dziś w Polsce pochwalałby „okrągły
Tradycjonalizm m o ż e mieć p o s t a ć
skrajnie lewicową
s t ó ł " i ganił a n t y k o m u n i z m
Każdy zwycięzca jest
konserwaty­
W praktyce nie ma żadnych prze­
stą, o ile przejął władzę (...) zwycię­
szkód,
żający komuniści stają się konser­
stał się a n a r c h i s t ą i o d w r o t n i e
by
dawny
tradycjonalista
watystami
[Konserwatyzm] nie u m i e Rewolu­
Tradycjonalizm jest jedną z gorszych
cji Francuskiej przeciwstawić żadnej
odmian partykularyzmu wymierzo­
wizji porządku porewolucyjnego
nego we wspólnotę polityczną
Wszystkie cytaty za:
Adam Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu 1789-1830, Arcana, Kraków 2003;
Marek A. Cichocki, Ciągłość i zmiana. Czy konserwatyzm może nie być rewolucyjny?. Więź, Warszawa 1999.
* Dla wygody czytelnika uprościliśmy wprowadzającą zamęt nomenklaturę epitetów. Konserwa­
tyzm ewolucyjny, zwany też brytyjskim, angolsaskim, afirmatywnym, nazwaliśmy po prostu kon­
serwatyzmem. Natomiast tradycjonalizm pozosta) tradycjonalizmem, choć może to on jest konser­
watyzmem „prawdziwym" (inne dopuszczalne nazwy: reakcjonizm, konserwatyzm romański).
Zabieg ten nie ma żadnego podtekstu politycznego, moralnego ani żadnego innego. Chodzi jedy­
nie o poprawienie sportowych walorów pojedynku.
JESIEN-2003
289
Jeżeli staropolskie podręczniki pierwszoklasistów
łączyły wiedzę z religią, a Elementarz Falskiego niezależnie od ideologicznych uproszczeń - mówił po­
ważnie o świecie, starając się wyjaśnić rządzące nim
prawa, to nowe elementarze skupiają się raczej na
rozrywce. Na szczęście nie są przesadnie rewolucyjne
w przedstawianiu współczesnych realiów. Z pierwszej
klasy nasze pociechy wychodzą zatem bez całościowe­
go obrazu świata, ale i bez postępowych stereotypów,
charakterystycznych na przykład dla prasy kobiecej.
Murzynek
Bambo
zszedł
z drzewa
WOJCIECH
WENCEL
Któż nie pamięta wypracowań szkolnych na temat: „Jak będzie wyglądał świat
w roku 2000". Niezależnie od tego, czy pisaliśmy je my, nasze starsze rodzeństwo
czy nasi rodzice, pojawiały się w nich podobne motywy: szklane domy, fantazyj­
ne pojazdy i kosmiczne rekwizyty. Te ostatnie zmieniały się, oczywiście, w miarę
postępu technicznego - najpierw były to po prostu uśmiechnięte gwiazdy z Małe­
go Księcia Antoine de Saint-Exupery, później roboty i rakiety, wreszcie nie ziden­
tyfikowane pojazdy latające, które na naszej planecie urządziły sobie postój.
W ciągu ostatniego półwiecza świat n a p r a w d ę zaroił się od nowych wyna­
lazków. Być może najbardziej zmienił się jednak m o d e l wychowania dzieci,
290
FRONDA
30
a w konsekwencji - sposób postrzegania przez nie rzeczywistości. Żeby się
o tym przekonać, wystarczy p o r ó w n a ć d a w n e i n o w e elementarze. Przeznaczo­
ne do nauki czytania i pisania, stanowią one zarazem swoiste k o m p e n d i u m
wiedzy o świecie. Mówiąc o najprostszych zjawiskach, przedmiotach i rela­
cjach międzyludzkich, odsłaniają system wartości typowy dla danej epoki.
Literki plus katechizm
Ciekawe, że p o p u l a r n e podręczniki pierwszoklasistów mają r o d o w ó d p r o t e ­
stancki. Pierwszy e l e m e n t a r z w p r o w a d z o n o XV wieku w Anglii. Sto lat póź­
niej ukazała się w Królewcu Nauka krótka ku czytaniu pisma
polskiego protestantów, łącząca treści edukacyjne z modlitwa­
mi i k a t e c h i z m e m . Bliski związek z religią cechował też ko­
lejne elementarze, z a r ó w n o te p r o t e s t a n c k i e , jak i katolickie.
M i m o że początki były obiecujące p o d w z g l ę d e m graficz­
nym
(gotycka czcionka,
całostronicowe
ryciny),
XVIII- i XIX-wieczne edycje w y d a w a n o b a r d z o s k r o m ­
nie, bez ilustracji, ze względu na niską cenę nazywając je
„groszówkami".
Obok
tekstów
religijnych
pojawiały
się
w nich teksty świeckie. Duży rozgłos zyskał zwłaszcza
opublikowany w 1785 roku przez Komisję Edukacji N a r o ­
dowej
Elementarz
dla
szkół parafialnych
narodowych,
w
którym
sąsiadowały ze sobą działy Nauka czytania i pisania, Katechizm,
Nauka moralna i Nauka rachunków.
Bezsprzecznie
najpopularniejszym
polskim
elementa­
rzem pozostaje j e d n a k w y d a n a po raz pierwszy w 1910 ro­
ku, bogato ilustrowana Nauka czytania i pisania M a r i a n a
Falskiego - pedagoga, twórcy międzywojennego o ś r o d k a
badań statystycznych przy Ministerstwie W y z n a ń Religij­
nych i Oświecenia Publicznego, a po wojnie profesora Polskiej
Akademii N a u k . To w ł a ś n i e z różnych wersji tej książki uczyły
się kolejne pokolenia Polaków przez niemal cały XX wiek
(ostatnie wydanie: 1975 r o k ) . Po wojnie, w o b e c braku k o n k u ­
rencji, a u t o r uprościł n a w e t tytuł dzieła. Klasyczny już dziś Ele­
mentarz był przez niego p o p r a w i a n y przez p o n a d 60 lat, ale najbardziej rewoJESIEŃ-2003
291
lucyjne zmiany d o k o n a ł y się w n i m w pierwszych latach Peerelu, kiedy ob­
razki rodzajowe u z u p e ł n i o n o h i t a m i poetyckiej wyobraźni. Nic dziwnego, że
po okresie niezbyt u d a n y c h p o s z u k i w a ń nowej formuły p o d r ę c z n i k a pierw­
szoklasistów W y d a w n i c t w a Szkolne i Pedagogiczne zdecydowały się niedaw­
no wznowić l e g e n d a r n ą pozycję.
Słynne Abecadło, które „z pieca spadło", Kotek, któremu śni się „wielka rzeka
pełna mleka", wreszcie Paweł i Gaweł, którzy „w jednym stali d o m u " - to tylko
garść powszechnie znanych i lubianych tytułów, w dodatku sygnowanych nazwi­
skami wybitnych poetów: Juliana Tuwima i Aleksandra Fredry. A co dopiero po­
wiedzieć o rewelacyjnym wierszu T u w i m a Bambo, niesłusznie uznanym w la­
tach 90. za rasistowski ze względu na cechy Murzynka, który „gdy do domu wra­
ca,/ Psoci, figluje - to jego praca", a kiedy m a m a powiada „napij się mleka", „on
na drzewo mamie ucieka"? Czyżby nadgorliwi obrońcy praw człowieka nie do­
strzegli zakończenia wiersza, wyraźnie antycypującego rzeczywistość Unii Euro­
pejskiej: „Szkoda, że Bambo czarny, wesoły/ Nie chodzi razem z nami do szkoły"?
Dziś marzenia powoli się spełniają. Coraz więcej M u r z y n k ó w w polskich
szkołach, choć - w zgodzie ze s t a n d a r d a m i politycznej poprawności - okre­
śla się ich raczej od koloru skóry, a w j e d n y m z nowszych
podręczników dla pierwszaków na d r z e w o ucieka już nie
Bambo, lecz m a ł p k a .
Smutna jest dola zająca
Z a r ó w n o w przedwojennych, jak i w powojen­
nych wersjach Elementarza Falskiego zdecydowa­
nie d o m i n u j ą krajobrazy r u s t y k a l n e : wioski, pola, dro­
gi, sady, zagrody. Zycie biegnie m i a r o w o . P o s ł u s z n i e
zmieniają się pory roku,
miesiące
i dni
tygodnia.
W s z y s t k o - jak m ó w i Księga Koheleta - ma swoje miej­
sce i swój czas p o d s ł o ń c e m : „ N a rynku od r a n a jest
targ. Ile tu w o z ó w na targu. Ile jaj i serów. Ile ogór­
ków i owoców".
Każda czynność posiada też swój cel. C h o d z i się na
grzyby, do uli, zbiera się owoce w sadzie. Mężczyźni
pracują w polu, w m ł y n i e albo w kuźni. Na z i m ę robi
292
FRONDA
30
się zapasy, pamiętając zwłaszcza o tym, że „konfitury są d o b r e do h e r b a t y " .
Co roku przyjeżdżają do wsi „fury z w ę g l e m " . N i e s p o s ó b wyobrazić sobie,
że którejś jesieni mogłoby ich zabraknąć.
Człowiek jest tu e l e m e n t e m rozległego ładu natury. Bociany, gąski, koty,
wiewiórki wykonują tak s a m o celowe czynności, jak ludzie. Dzieci w każdej
chwili wiedzą, czego się spodziewać. N a w e t o k r u c i e ń s t w o świata, symboli­
z o w a n e p o s t a w ą psa Morusa, który goni zająca „za t e n m a l u t k i listek kapu­
sty", daje się oswoić za p o m o c ą współczującej refleksji: „ S m u t n a jest dola za­
jąca". Rzeczywistość jawi się jako obiektywna, stabilna, a n i e z m i e n n o ś ć
rządzących nią p r a w daje b o h a t e r o m e l e m e n t a r z a poczucie bezpieczeństwa.
Czym tu się martwić, skoro idzie się do szkoły p r o s t ą drogą, w y s a d z a n ą
d r z e w k a m i owocowymi? „A jak dziecko zachoruje, m a m a kaszkę u g o t u j e . "
Sprzyja takiej perspektywie niezwykła w p r o s t trwałość materii. Człowiek
s a m z tego, co ma p o d ręką, tworzy wiele n o w y c h p r z e d m i o t ó w , a z e p s u t y c h
nie wyrzuca do kosza, lecz je naprawia: „ W p a d a J a n e k do szewca. - Dzień
dobry p a n u , przynoszę moje b u t y do naprawy. - Oj, b u t y stare. Bardzo zdar­
te. Już niewiele warte. J a n e k się przestraszył. Ale p a n szewc tylko straszył.
Naprawi buty. I będą jak n o w e " .
Niech się święci pierwszy maja!
Po wojnie t e n sielankowy wątek został przez Falskiego z r e i n t e r p r e t o w a n y
w d u c h u peerelowskiej ideologii. Człowiek stał się głównie e l e m e n t e m ładu
społecznego, u g r u n t o w a n e g o przez sojusz robotniczo-chłopsko-inteligencki.
W powojennych wydaniach Elementarza p o d s t a w ę m a s o w e j produkcji s t a n o ­
wią wielkie fabryki, z N o w ą H u t ą na czele, w których p r o d u k u j e się d o s ł o w ­
nie wszystko: od s a m o l o t ó w i p ł u g ó w po fartuszki i zabawki. T a t o Ali jest
inżynierem na budowie, m o ż e a r c h i t e k t e m , bo na j e d n y m z o b r a z k ó w widzi­
my go przy desce kreślarskiej. Nosi kapelusz. Z kolei t a t o Oli jest r o b o t n i ­
kiem. Pracuje w p a ń s t w o w y m zakładzie, obsługując jakąś wielką m a s z y n ę .
Nosi czapkę-leninówkę. Ojcowie Olka i T o m k a to rolnicy. Na ilustracjach zgodnie z ideą p o s t ę p u t e c h n i c z n e g o - pierwszy z nich kosi zboże kosą
i mieszka w m a r n e j chacie otoczonej d r e w n i a n y m p ł o t e m , drugi żnie żni­
wiarką na tle imponującego gospodarstwa, do k t ó r e g o p r o w a d z ą p r z e w o d y
wysokiego napięcia.
JESIEŃ-2003
293
Peerelowską n o w i n k ą jest również u s t ę p p o ś w i ę c o n y o b c h o d o m pierw­
szego maja, kiedy to stają fabryki i nie ma lekcji. „Bo i my, jak d o r o ś n i e m y ,
będziemy ludźmi pracy" - m ó w i ą dzieci. M a m y też kolejną, czytelną zapo­
wiedź Unii Europejskiej. Na r y s u n k u chłopcy i dziewczynki paradują z flaga­
mi „ d e m o l u d ó w " oraz socjalistycznych W i o c h i Francji: „To są nasi bliżsi
i dalsi koledzy z różnych krajów. My się jeszcze z n i m i nie z n a m y . I m a ł o
o sobie wiemy. Ale jak się ze sobą p o z n a m y , na p e w n o się p o k o c h a m y . Bę­
dziemy zgodnie się uczyć. Z g o d n i e b ę d z i e m y pracować. W e ź m i e m y się wszy­
scy za ręce. Z r o b i m y wielkie k o ł o . I bawić się b ę d z i e m y zgodnie i w e s o ł o . "
Doprawdy, brakuje tylko przyszłych h o l e n d e r s k i c h gejów, którzy dziś s t a n o ­
wią o kolorycie jednoczącej się Europy.
Fakty i sumienie
M i m o wszystko także w powojennych edycjach Elementarza m i ę d z y mężczy­
z n a m i a k o b i e t a m i istnieje wyraźny podział obowiązków. W b r e w socjali­
stycznemu wzorcowi kobiety-robotnika, m a m a nie pracuje w zakładzie
odzieżowym, lecz zajmuje się d o m e m : wyszywa, gotuje g r o c h ó w k ę i opieku­
je się dziećmi.
Różnica z a i n t e r e s o w a ń m i ę d z y płciami ujawnia się j u ż
w pierwszych latach ludzkiego życia. Ala ma m a ł e , ł a d n e p u d e ł k o i J a n e k ma
p o d o b n e , j e d n a k dziewczynka przechowuje w n i m igły, nici i l u s t e r k o ,
a chłopiec piłę, obcęgi i m ł o t e k .
Dzieci nie są - jak bywa to obecnie - biernymi m a s k o t k a m i swoich rodzi­
ców, ale twórczo w c h o d z ą w świat dorosłych. Ala daje m a m i e w p r e z e n c i e
gwiazdkowym „ ł a d n ą t o r e b k ę " , k t ó r ą s a m a zrobiła. Marysia pierze i usypia
m ł o d s z e r o d z e ń s t w o . Józia miele m i ę s o na obiad. -Miecio obiera ziemniaki.
N a w e t najmłodsza w t y m gronie Zosia p o d l e w a kwiatki na oknie, k a r m i kot­
ka i nawleka babci igiełkę. Dzięki t e m u dzieci radzą sobie w najtrudniejszych
sytuacjach. „Janek i Ala idą na lód. Jest duży m r ó z . Ale o n i idą ż w a w o i we­
soło. Mają tylko j e d n ą p a r ę łyżew. Ale to nic. Bo i tak pojadą. Każde włoży
j e d n ą łyżwę."
P r ó ż n o szukać tu śladów tak m o d n e j dziś asertywności jako m e t o d y wy­
chowawczej. Kiedy Dyzio jeździ po pokoju na hulajnodze, sąsiadka a r g u m e n ­
tuje, odwołując się do faktów, a nie w ł a s n e g o samopoczucia; z a m i a s t „Boli
m n i e głowa", m ó w i : „U n a s cały sufit się trzęsie". To wystarczy, resztę p o -
294
FRONDA
30
zostawia się dziecięcej dociekliwości i s u m i e n i u . Relacja m i ę d z y dziećmi
a rodzicami zasadza się głównie na autorytecie, nie trzeba jej wypracowywać
niejako od początku, w myśl obowiązujących dziś d o g m a t ó w o intelektual­
nym partnerstwie.
Narysuj sobie ufoludki
Co ciekawe, na tym tle n o w e e l e m e n t a r z e p r z e ł o m u tysiącleci p r e z e n t u j ą się
zaskakująco zachowawczo. W książce Chociaż mało mamy lat... R e n a t y J a n u s
1 Jadwigi Waluś, nie wiedzieć czemu, występują archaiczne i m i o n a Heniek,
Edek, Emil i R o m e k . Czasami dochodzi j e d n a k do głosu także a k t u a l n y
„duch czasu". Emil z R o m k i e m ,
zamiast zbić z desek d o m e k dla
ptaszków,
„robią m e t a l o w e g o
r o b o t a " (ciekawe jak...). „Tu robot MA-KRO 6. Jes-tem go-to-wy do wy-pra-wy w kos-mos. Brak mi tyl-ko o-le-ju" - sylabizuje tajemnicza maszyna.
Dzieci wyruszają w k o s m o s „rakietą cacko", wy
mieniając uwagi w stylu: „- Urokliwa ta galak­
tyka. - Tylko kosmici i my w i e m y coś o t y m . "
Nieszczęsny
wątek
kosmiczny
powtarza
się w Moim elementarzu Elżbiety Bober i Marii
Brandt-Konopki, skądinąd w z o r o w a n y m na
dziele Falskiego. „Radek ma od Eli bratki,
a od T o m k a robota. Do robota tata da
2 baterie." Radek rysuje rakietę i ufoludka. To jego główna pasja. Jak się
okazuje, nie jest jednak pozbawiony
pewnego
autokrytycyzmu.
Kilka
stron dalej wyznaje: „- Elu, jest mi
s m u t n o . - Narysuj sobie ufoludki namawia Ela. - Eee, to takie n u d n e ,
stale tylko te ufoludki - m ó w i Radek.
- No to budujmy namiot, R a d k u ! " .
JESIEN2003
295
Ela ma siedem lat i chodzi w T-shircie. Jej d o m nie jest j u ż wiejską cha­
tą, ale j e d n o r o d z i n n ą willą z talerzem a n t e n y satelitarnej na d a c h u . N a r e s z ­
cie m a m y jakieś odniesienia do rzeczywistości społecznej nowej Polski: „W
stolicy odbywały się targi k o m p u t e r o w e . T a t a Eli k u p o w a ł t a m k o m p u t e r dla
swojej firmy." M i m o to z i l u s t r o w a n e w e l e m e n t a r z u obyczaje wydają się
dość tradycyjne. Świat nadal jest p o u k ł a d a n y , dzieci łowią raki, bawią się za­
bawkami, odpoczywają n a d m o r z e m i wołają: „Ale ta m a m a d o b r a ! " O dzi­
wo, m a m a wcale nie chodzi do pracy, ale wykonuje p r o s t e czynności d o m o ­
we: piecze ciasto, nalewa sok i robi b e r e t na d r u t a c h !
Jak w kalejdoskopie
W Słonecznym świecie p o d redakcją Zofii Rejniak do głosu d o c h o d z i n o w a ten­
dencja edukacyjna do r o z k ł a d a n i a rzeczywistości na szereg nie powiązanych
ze sobą e l e m e n t ó w . Książka jest antologią przysłów, zagadek, r e b u s ó w .
Choć prezentuje wyższy p o z i o m intelektualny niż i n n e e l e m e n t a r z e , w grun­
cie rzeczy nie daje spójnej wiedzy o świecie, jeśli nie liczyć pojedynczych fraz,
stanowiących jakby zapowiedź przysposobienia do życia w rodzinie: „ C h ł o ­
piec wziął dziewczynkę m o c n o za rękę - nie dlatego, żeby było ślisko. Zda­
w a ł o mu się, że tak jej będzie mniej s m u t n o . "
Wybitnie zabawowy charakter ma też seria z Figielkiem, o p r a c o w a n a
przez J a n i n ę Korzańską i R e n a t ę Mreńca. Składają się na n i ą antologie p o ­
ciesznych, choć często odrealnionych dykteryjek o zwierzątkach, zabawach,
feriach i szalonych wynalazcach. N a w e t tutaj pojawiają się j e d n a k wyraźne
akcenty patriotyczne. Póki co, autorki nowych e l e m e n t a r z y pozostają głuche
n a internacjonalistyczną n o w o m o w ę Unii Europejskiej. N a w s p ó ł c z e s n ą
wersję p o c h o d u dzieci z flagami z a p e w n e przyjdzie n a m poczekać jeszcze kil­
ka lat.
Jeżeli staropolskie podręczniki pierwszoklasistów łączyły wiedzę z reli­
gią, a Elementarz Falskiego - niezależnie od ideologicznych u p r o s z c z e ń - m ó ­
wił poważnie o świecie, starając się wyjaśnić rządzące n i m prawa, to n o w e
elementarze skupiają się raczej na rozrywce. Na szczęście nie są p r z e s a d n i e
rewolucyjne w p r z e d s t a w i a n i u współczesnych realiów. Dzieci mają „ n a we­
s o ł o " uczyć się z nich literek, a nie p o z n a w a ć to, co i tak widać przez o k n o .
Z pierwszej klasy nasze pociechy wychodzą z a t e m bez całościowego o b r a z u
296
FRONDA
30
świata, ale i bez p o s t ę p o w y c h stereotypów, charakterystycznych na przykład
dla prasy kobiecej. Cóż z tego jednak, kiedy mniej więcej w t y m s a m y m cza­
sie po raz pierwszy zderzają się z falą filmów, p r o g r a m ó w telewizyjnych, ko­
m i k s ó w i gier k o m p u t e r o w y c h , k t ó r e rozbijają ich ś w i a d o m o ś ć w przysło­
wiowy proch?
WOJCIECH WENCEL
Marian Falski. Elementarz, ilustrował Jerzy Karolak,
Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 2003
JESIEŃ-2003
297
Scjentysta kwestie higieny uważa za nierozwiązy­
walne, bo ręce można umyć mydłem, mydło moż­
na spłukać wodą, ale wody już niczym zmyć się nie da.
metafizyka
ANDRZEJ
BORKOWSKI
W Europie istnieją właściwie trzy kultury: oliwy i wina, m a s ł a i piwa oraz
smalcu i wódki. Polska dzięki z a b o r o m miała unikalną okazję, by d o k o n a ć je­
dynej w swoim rodzaju syntezy. Nasi zaborcy należeli b o w i e m do różnych krę­
gów kulturowych. Rosjanie, którzy t e m a t s a m o g o n u i słoniny potrafią uczynić
p r o b l e m e m metafizycznym, przynależą niewątpliwie do zony smalcu i wódki.
Niemcy, których browary i mleczarnie słyną na cały świat, to z kolei przestrzeń
masła i piwa. Austriacy zaś, jeszcze n i e d a w n o posiadający swe winnice i gaje
oliwne nad Adriatykiem, czuć się m o g ą mieszkańcami sfery oliwy i wina.
Z d a n i e m niektórych k u l t u r o z n a w c ó w , krajem bardziej od n a s p r e d y s p o ­
n o w a n y m d o p o d o b n e j syntezy s ą Niemcy, k t ó r e m o ż n a podzielić n a trzy
298
FRONDA
30
części kulturowo-geograficzne: zachód i p o ł u d n i e , czyli W e i n l a n d , p ó ł n o c ,
czyli Bierland, oraz wschód, czyli Schnapsland. N i e m c o m jednak, p o d o b n i e
zresztą jak Polakom, zabrakło osobowości zdolnych d o k o n a ć takowej synte­
zy nie tylko na poziomie praktycznym, czyli pracy s o k ó w trawiennych, lecz
również na poziomie teoretycznym, czyli roboty szarych k o m ó r e k .
Kwakrzy i katolicy
Francuski p o e t a Paul Claudel, obywatel strefy w i n a i oliwy, a zara­
zem gorliwy katolik, wiązał o w o zróżnicowanie kulturowo-gastron o m i c z n e z religią. Przebywając jako a m b a s a d o r w Stanach Zjedno­
czonych, n o t o w a ł w 1930 roku: „Wszystkie te s m u t n e lury p r o t e s t a n c k i e :
near-beer, cider, ginger-ale, coca-cola etc. Najświętsza P a n n a powiada smęt­
nie: wina to oni nie mają wcale."
Claudel, nawiązując do słów wypowiedzianych przez Maryję w Kanie Ga­
lilejskiej, przypomina, że s a m C h r y s t u s należał niewątpliwie do kultury w i n a
i oliwy. W tej sferze jednak naśladowanie Mistrza nie jest obowiązkowe - dla
Gilberta Keitha C h e s t e r t o n a na przykład każda niedziela oznaczała obowiąz­
kowo mszę w kościele oraz kufel dobrego angielskiego piwa w gospodzie.
Andrzej Mikułowski, który w Beaconsfield miał w i e l o k r o t n i e możliwość
uczestniczenia w niedzielnej mszy świętej wspólnie z C h e s t e r t o n e m , porów­
nywał dla k o n t r a s t u jej atmosferę z n a b o ż e ń s t w a m i k w a k r ó w w niedalekim
J o u r d a n s . „U krańca wsi stoi w większym ogrodzie stary nieduży d o m , któ­
ry jest Mekką kwakrów, owej najbardziej protestanckiej z wszystkich chrze­
ścijańskich sekt. Przed d o m e m modlitwy, na pustej łączce nieporosłej n a w e t
wysoką t r a w ą sterczą s a m o t n i e d w a j e d n a k o w e k a m i e n i e ociosane w formę
podłużnych kostek - to groby założycieli religii. W n ę t r z e to spora, z u p e ł n i e
p u s t a salka, w której odbywają się n a b o ż e ń s t w a , a właściwie rozmyślania.
Na prostych, d r e w n i a n y c h ławkach, ustawionych rzędami w czterech pu­
stych ścianach nieozdobionych niczym, siedzi g r o m a d k a angielskich «szarych ludzi» w atmosferze dziwnej bezcelowości. Co chwila ktoś p o d n o s i się
z miejsca i archaicznym biblijnym językiem wygłasza parę słów moralnej na­
uki. Są to przeważnie słowa o gniewie Bożym, s u c h e i teologiczne, choć bez­
p o ś r e d n i o dydaktyczne uwagi. Skończywszy, siada i wszyscy pogrążają się
w milczeniu."
JESIEŃ
2003
299
Z atmosferą w J o u r d a n s wyraźnie kontrastowała m s z a w Beaconsfield. Jak
opisuje Mikułowski, „gdy wszedłem, blask słońca wpadającego przez różnoko­
lorowe szyby witraży zdawał się doskonale łączyć rozśpiewane wnętrze kościół­
ka z pełnym blasku i gwaru p o p o ł u d n i e m letnim za oknami. Dwóch małych
chłopców w białych komżach na czerwonych sutannach służyło do mszy, po
dwóch stronach ołtarza, na dwóch dużych blaszanych kręgach jarzyły się dzie­
siątki poustawianych ofiarnych świeczek. Kościół tętnił blaskiem, śpiewem, ra­
dością. A wśród klęczących wiernych górowała o g r o m n a postać o zwichrzonej
grzywie białych włosów nad czerwoną twarzą: G. K. Chesterton. W ś r ó d całej
rozmodlonej rzeszy wybijał się i wyróżniał, choć klęczał, śpiewał i modlił się jak
inni. Z całej postaci biła radość, ufność, pewność życia - w modlitwie jego mia­
ło być więcej dziękczynienia, wdzięczności, hołdu, niż lęku, ekstazy, błagania."
Purytanin i scjentysta
Angielski pisarz z p e w n o ś c i ą znalazłby w s p ó l n y język z węgier­
skim myślicielem Belą H a m v a s e m , a u t o r e m jedynej w s w o i m ro­
dzaju Filozofii wina. T e m u o s t a t n i e m u z p e w n o ś c i ą zaś obca była p o ­
stawa kwakrów, owych pozbawionych radości życia a b s t y n e n t ó w , których
zaliczył w swojej książce do kategorii p u r y t a n ó w .
Purytanin - jak pisze H a m v a s - „każdą bardziej u r o d z i w ą kobietę p o s ł a ł ­
by n a t y c h m i a s t na stos; każdy za t ł u s t y kawałek lub za słodki kęs dałby świ­
ni; p r z e ś m i e w c ę skazałby na dożywocie, a najbardziej nienawidzi wina, gdyż
niczego bardziej się nie obawia jak w ł a ś n i e t e g o t r u n k u . P u r y t a n i n jest kwin­
tesencją człowieka abstrakcyjnego. Jest i s t o t ą bez serca." „Najbardziej krwa­
we bitwy i najpotworniejsze rewolucje świat zawdzięcza w ł a ś n i e p u r y t a n o m .
A wszystko dlatego, że ten ubogi d u c h e m człowiek z a m i a s t Boga tworzy so­
bie w ł a s n ą ideę i uważa, że o n a jest najlepsza."
I n n y m w r o g i e m wina, a zarazem kolejną postacią obcą H a n w a s o w i , jest
scjentysta: „Scjentysta nie zna miłości, opiera się na instynkcie seksualnym,
nie pracuje, lecz produkuje, nie sypia, lecz regeneruje energię biologiczną,
nie je mięsa, ziemniaków, śliwek, gruszek, jabłek, czy też chleba z m a s ł e m ,
tylko spożywa kalorie, witaminy, węglowodany, białko; n i e pije wina, lecz al­
kohol, co tydzień się waży; kiedy boli go głowa, zażywa o s i e m r ó ż n e g o ro­
dzaju p r o s z k ó w i pigułek, gdy ma rozwolnienie, biegnie do lekarza, dyskutu-
300
FRONDA
30
je z n i m o wzrastającej przeciętnej lat życia, kwestie higieny u w a ż a za nie­
rozwiązywalne, bo ręce m o ż n a u m y ć m y d ł e m , m y d ł o m o ż n a spłukać wodą,
ale w o d y już niczym zmyć się nie d a . "
Chrześcijanin i ateista
Obydwaj - purytanin i scjentysta - są ludźmi abstrakcyjnymi.
W odróżnieniu od nich człowiekiem a u t e n t y c z n y m i p e ł n y m m o ż e
być tylko ten, k t o wyznaje d o b r ą religię. Jak pisze Hamvas, „ D o b r a re­
ligia uzbraja człowieka w inteligencję, uczucia, wrażliwość serca oraz - co jest
m o i m osobistym odkryciem - w umiejętność prawdziwego korzystania z ży­
cia. Nie ma z a t e m potrzeby, żeby człowiek dobrej religii wywyższał się p o n a d
innych; i tak posiada n i e z m i e r n ą przewagę. Chrześcijaństwo jest autentyczne,
wszystko inne - sztuczne."
Nic więc zaskakującego, iż H a n w a s nie m o ż e nadziwić się, „jakim c u d e m
p o w s t a ł a ta fałszywa opinia, że ateista p o d w z g l ę d e m inteligencji, korzysta­
nia z u r o k u życia, swobody myślenia, praktycyzmu i człowieczeństwa stoi
wyżej niż wierzący, religijny c z ł o w i e k ? "
Umiejętność prawdziwego korzystania z u r o k ó w życia s t a n o w i więc
przywilej chrześcijaństwa i jest to nierozdzielnie złączone z w i n e m , gdyż
„woda p r z e m i e n i a się w wino, a w i n o p r z e m i e n i a się w krew. W o d a jest m a ­
terią, w i n o duszą, krew i n t e l e k t e m . Z materii powstaje d u c h , z d u c h a inte­
lekt, o t o podwójna transformacja, jaką m u s i m y przechodzić na ziemi."
Pierwszą winnicę - jak podaje Biblia - zasadził N o e po opadnięciu w ó d
p o t o p u na zboczach Araratu. Była ona, wraz z w i e l o b a r w n ą tęczą, przypie­
c z ę t o w a n i e m przymierza noahickiego, jakie zawarł J a h w e z ocalałą ludzko­
ścią. Także w c e n t r u m O s t a t e c z n e g o Przymierza, jakie d o k o n a ł o się w Wiel­
kim Tygodniu w Jerozolimie, stały: w i n o i krew.
Pisząc o metafizyce wina, H a n w a s , choć wnikliwy czytelnik Nietzschego,
nie rozwodzi się niemal w ogóle na t e m a t bachanaliów, dionizyjskich uroczy­
stości, w których wino p o b u d z a ł o do wyuzdanych sakralnych orgii. W s p o m i ­
na tylko „o owej groźnej władzy wina, czyli o p o w s t a n i u skłonności do łatwe­
go oddawania się, do zwyczajnego k u r e s t w a " . Węgierski myśliciel-smakosz
i filozof-bibosz wskazuje przy tym na w i n o nie jako przyczynę rozpusty, lecz
raczej na coś w rodzaju papierka lakmusowego, wyjawiającego zamysły serc:
JESIEŃ-2003
301
„Kiedy kobieta pije wino, wtedy właśnie wychodzi na jaw, w k t ó r ą s t r o n ę się
skłania, czy jest prostytutką, czy też jej miłość jest innego g a t u n k u " .
Geniusze i b a ł w o c h w a l c y
Filozofię wina kreślił H a m v a s w Bereny n a d B a l a t o n e m l a t e m 1945
roku, gdy A r m i a C z e r w o n a zaczynała okupację Węgier. „Świat
dzieli się na kraje wina i wódki, a z a t e m istnieją r ó w n i e ż n a r o d y w i n a
i narody w ó d k i " - pisał w czasie, gdy w ó d c z a n e i m p e r i u m zalało jego w i n n ą
ojczyznę. „ N a r o d y w i n a są genialne, n a r o d y wódki, jeśli n a w e t n i e wszystkie
są ateistyczne, to generalnie skłaniają się do bałwochwalstwa. Wielkie nacje
wina to Grecy, Dalmatynowie, Hiszpanie, E t r u s k o w i e oraz m i e s z k a ń c y kra­
jów wybitnie stworzonych do u p r a w y winorośli: Włosi, Francuzi, Węgrzy.
Te narody rzadko mają ambicje zmierzające do zbawiania świata czy wpły­
wania na losy dziejów za p o m o c ą k a r a b i n u bądź pałki. Bo w i n o c h r o n i p r z e d
takimi z a k u s a m i . " Z d a n i e m węgierskiego myśliciela, n a r o d y w i n a kultywują
tradycje złotego wieku, co wynika z najistotniejszych twórczych właściwości
wina - swoistej esencji świata idyllicznego. N a r o d y w ó d k i mają z kolei
skłonności rewolucyjne i a u t o r y t a r n e , z a m i a s t wracać do tradycji p r a g n ą
tworzenia n o w e g o początku, z b u d o w a n i a n o w e g o świata.
Ta różnica między nimi uwidacznia się najjaskrawiej w sposobie upijania
się. „Ten, k t o wypił d u ż o w i n a - tańczy, t e n k t o schlał się w ó d k ą - pada,
przewraca się, wali głową w przeszkodę, by już p o t e m nie p o d n i e ś ć się z zie­
mi. Pierwszy uprawia paraboliczny taniec, drugi p o r u s z a się kanciastymi za­
ł a m a n i a m i . Pierwszy krąży, drugi się czołga. Tak w ł a ś n i e wygląda różnica
między n a r o d a m i w i n a a n a r o d a m i wódki, wyrażająca się nie tylko w ru­
chach, ale i sposobie myślenia, uczuciach i stylu życia."
Polak - Węgier
Po zakończeniu zimnej wojny, w epoce globalizacji być m o ż e staje
przed nami nowy Kulturkampf. To, co Samuel H u n t i n g t o n nazywa
„starciem cywilizacji", to, co kardynał Joseph Ratzinger określa m i a n e m
wyzwania religii Dalekiego W s c h o d u dla chrześcijaństwa, Octavio Paz przedsta­
wia jako konflikt „kultury wina" i „kultury narkotyków". Meksykański noblista
302
FRONDA
30
odmalowuje ten spór następująco: „Z jednej strony rozmowa, z drugiej zamknię­
cie się w sobie. Wspólnota przeciw kontemplacji. Dlatego w braminizmie i bud­
dyzmie obraz mędrca to samotna postać w grocie lub pod drzewem. Nic bardziej
odległego od stołu i uczty czy też powszechnej wspólnoty chrześcijan. W hym­
nach Rigwedy i Atharwawedy wspomina się często tajemniczą substancję «soma», którą wielu orientalistów nie waha się utożsamić z p e w n ą postacią haszy­
szu." Piątą k o l u m n ą kultury narkotyków wewnątrz cywilizacji wina jest p o p
kultura, począwszy od hippisów w latach 60., a kończąc na techno.
Szkoda, że w p o d o b n y c h rozważaniach brakuje polskiego głosu. Polacy,
zresztą tak jak Niemcy, nie wykorzystali swego potencjału w i e l o k u l t u r o w o ści, by rozwinąć refleksję nad istotą wina, piwa czy wódki. Być m o ż e t o , co
p o w i n n o być naszą siłą, okazało się w rzeczywistości słabością, gdyż w żad­
nej z tych k u l t u r nie byliśmy n a p r a w d ę g ł ę b o k o z a k o r z e n i e n i . N i e j e s t e ś m y
obywatelami krainy wina, tak jak Węgrzy, nie m a m y ojczyzny p i w e m płyną­
cej na wzór Czechów, gdzie n a m do rozległych p r z e s t r z e n i w ó d c z a n e g o im­
p e r i u m tak odurzających Rosjan.
Czytajmy więc Belę Hanwasa, pamiętając, że najlepsze w i n a w Rzeczypo­
spolitej jagiellońskiej przywożone były przez Karpaty z okolic Szekszard,
Egeru i Miskolca, r o z l e w a n e w piwnicach w Bieczu i p o w s z e c h n i e spożywa­
ne przez lechicką oraz litewską brać szlachecką, k t ó r a ów szlachetny t r u n e k
- od miejsca p o c h o d z e n i a - nazywała w ę g r z y n e m . Lekturę Filozofii wina po­
pijajmy egri bikaverem, tokajem l u b kadarką, czynnością tą potwierdzając
nasze aspiracje do najpiękniejszej z europejskich k u l t u r - k u l t u r y wina.
ANDRZEJ BORKOWSKI
Bela Hanwas Filozofia wina, EMKA. Warszawa 2002
JESIEŃ
2003
303
„(...) wiersza na zgon hr. Zabiełły egzemplarzy
33, znaków nieskazitelnej służby 2, krzyż wojsko­
wy, medal żelazny, rurka blaszana do patentu, kalosz
elastyczny uszkodzony jeden, szpada i kapelusz stary,
puzderko do cygar z haftem, rycin młodzianków czyli
wycięcie dzieci przez Heroda sztuk 10, męka pańska
wewnątrz flaszki i kłódka sztuczna, której nikt otwo­
rzyć nie może (...)"
WIELKA
SYMFONIA
XIX-WIECZNEJ
POMOCY
PAWEŁ
Z A W A D Z K,
„Cokolwiek dobrego zrobiliście, słudzy nieużyteczni jesteście, zrobiliście, co
zrobić należało" - m ó w i Pismo. T w a r d e słowa, pozbawiające z ł u d z e ń .
W e d ł u g św. Augustyna, człowiek bogaty m o ż e dobrze spożytkować swą
własność, jeżeli przekaże dobra wykraczające p o n a d potrzeby w ł a s n e na rzecz
304
FRONDA
30
osób potrzebujących. W e d ł u g św. Franciszka z Asyżu, społeczność ludzka
oparta na braterstwie i miłości wymaga zainteresowania najsłabszymi i naj­
uboższymi. Św. T o m a s z z Akwinu wskazywał, że ź r ó d ł o miłosierdzia wynika
z chrześcijańskiej miłości, ale także z realizacji powinności społecznych.
J e d n a z pierwszych polskich fundacji charytatywnych p o w s t a ł a dzięki da­
rowiźnie księcia Władysława H e r m a n a w p o d z i ę k o w a n i u za męskiego p o t o m ­
ka. Począwszy od synodu gnieźnieńskiego w 1000 roku, kwestie szpitalnictwa
i opieki nad ubogimi były o m a w i a n e regularnie na kolejnych synodach.
Średniowiecze odznaczało się przychylnym s t o s u n k i e m do ubogich, lecz
kiedy u progu ery nowożytnej biednych przybyło - u b ó s t w o zaczęło być
p o s t r z e g a n e jako zło konieczne, zagrażające p o r z ą d k o w i s p o ł e c z n e m u . Śle­
dząc dziś głosy prasy światowej na t e m a t źródeł t e r r o r y z m u , m o ż n a o d n i e ś ć
wrażenie, iż z a p o m n i a n o o tej prostej prawdzie - że b i e d a i n ę d z a r o d z ą roz­
pacz i desperację, a stąd j u ż blisko do decyzji o udziale w aktach p r z e m o c y
i terroru.
W historii Polski dominującą rolę w dziedzinie finansowania i a d m i n i ­
strowania dobroczynnością spełniał Kościół, zwłaszcza klasztory i b r a c t w a
religijne - z których należy wymienić pierwsze Bractwo Św. Łazarza, powsta­
łe w Krakowie w 1448 roku z inicjatywy b i s k u p a Zbigniewa Oleśnickiego.
P r z e ł o m e m w historii polskiej dobroczynności był d e k r e t p o d p i s a n y
przez p r e z y d e n t a Bieruta w 1952 roku, który znosił fundacje; p a ń s t w o prze­
jęło ich majątek i zaczęło sprawować k o n t r o l ę n a d tymi, k t ó r e p r z e t r w a ł y
pod n o w y m zarządem, często utrudniając im aktywność.
Te i i n n e w i a d o m o ś c i znaleźć m o ż n a w książce dr Ewy Leś pt. Zarys histo­
rii dobroczynności i filantropii w Polsce. Wcześniej, w nakładzie zaledwie 500 eg­
zemplarzy ukazała się praca Elżbiety M a z u r pt. Dobroczynność w Warszawie
XIX wieku. Dość t r u d n o ją znaleźć w księgarniach, a jest to fascynująca lek­
tura, zaskakująca czytelnika niezwykłymi w i a d o m o ś c i a m i o życiu dawnej
Warszawy. Liczącej kilkaset tysięcy m i e s z k a ń c ó w - z czego p o n a d 100 tysię­
cy korzystało z p o m o c y W a r s z a w s k i e g o Towarzystwa D o b r o c z y n n o ś c i .
Inicjatorkami założenia W T D były ówczesne e m a n c y p a n t k i - hr. Zofia
Zamoyska, T e r e s a Kicka i T e r e s a G u t a k o w s k a . T o w a r z y s t w o p o w s t a ł o w wi­
gilię Bożego N a r o d z e n i a 1814 roku, a „ U s t a w ę T o w a r z y s t w a " napisał Julian
Ursyn Niemcewicz. Cztery lata później car Aleksander I przyznał dla W T D
gmach na rogu ul. Bednarskiej i Krakowskiego Przedmieścia (dawny klasztor
JESIEŃ-2003
305
k a r m e l i t a n e k z istniejącym do dziś n a p i s e m „Res sacra m i s e r " ) i s t o s o w n ą
kwotę n a r e m o n t .
Najwybitniejsi publicyści t a m t y c h czasów c h ę t n i e i często podejmowali
na łamach prasy t e m a t nędzy i dobroczynności - to dzięki a r t y k u ł o m Bole­
sława Prusa, Marii Konopnickiej, Aleksandra Świętochowskiego w i e m y o n ę ­
dzy wówczas panującej i s p o s o b a c h radzenia sobie z nią. C i e k a w o s t k ą jest
fakt, że już w 1901 roku A k a d e m i a Umiejętności w y s u n ę ł a polskiego kandy­
data do Pokojowej N a g r o d y N o b l a - był n i m j e d e n z najbardziej aktywnych
działaczy W T D , Jan Gotlib, przemysłowiec, bankier, e k o n o m i s t a , z a s ł u ż o n y
dla rozwoju kolejnictwa w Królestwie Polskim.
Przy lekturze książki zaskakuje pomysłowość, wyobraźnia, r ó ż n o r o d n o ś ć
form aktywności dobroczynnej. Każda sytuacja egzystencjalna, jaka m o g ł a
się zdarzyć, była objęta jakąś formą pomocy. W y o b r a ź n i a s p o ł e c z n a i wrażli­
wość na biedę wydają się być większe i ciekawsze niż dzisiejsze osiągnięcia
socjologii. Lub po p r o s t u m o ż n a stwierdzić, że od naszych p r z o d k ó w jeszcze
wiele m o ż e m y się nauczyć. Ich u z n a n i e zdobyłyby m o ż e akcje Janiny Ochoj­
skiej, Marka Kotańskiego, J u r k a Owsiaka. P o r ó w n a n i a proporcji też nie wy­
padają dla n a s korzystnie - w Leksykonie zakonów w Polsce w y d a n y m przez KAI
w 1998 roku figuruje zaledwie 20 schronisk dla s a m o t n y c h m a t e k w całym
kraju - co jest liczbą bardzo małą, jeśli wziąć pod u w a g ę
dzisiejszą liczbę
ludności. Nie mówiąc już o b a r d z o d o n o ś n y m głosie współczesnych „ e m a n ­
cypantek", domagających się p r a w a do aborcji i realizacji wizji Juliusza
Machulskiego z Seksmisji - co w a r t o zestawić z aktywnością d o b r o c z y n n ą
XIX-wiecznych arystokratek warszawskich...
W y m i e ń m y organizacje
d o b r o c z y n n e w kolejności
ich
powstawania:
Warszawskie T o w a r z y s t w o Dobroczynności (1814), T o w a r z y s t w o Pań Miło­
sierdzia Św. W i n c e n t e g o a Paulo (1854), Stowarzyszenie D a m O p i e k u n e k
przy G m i n i e Ewangelickiej (1856), Rosyjskie T o w a r z y s t w o D o b r o c z y n n o ś c i
(1860), Biuro Informacyjne o Nędzy Wyjątkowej (1870), T o w a r z y s t w o Ko3Qg
FRONDA
30
lonii Letnich (1882), Towarzystwo Opieki nad Ubogimi Matkami oraz ich
Dziećmi (1885), Ewangelicko-Augsburskie Stowarzyszenie Opieki nad Dziewi­
cami (1889), Towarzystwo Przytułków Noclegowych, Tanich Garkuchni, Her­
baciarni oraz D o m ó w Zarobkowych (1895), Pogotowie R a t u n k o w e (1897),
P r a w o s ł a w n e T o w a r z y s t w o Dobroczynności (1900), Bratnia P o m o c dla Ży­
d ó w (1900), T o w a r z y s t w o W s p o m a g a n i a Ubogich Ż y d ó w (1901), Chrześci­
jańskie T o w a r z y s t w o O c h r o n y Kobiet ( 1 9 0 2 ) .
Dodajmy, że działalność charytatywna - czyli czynienie dobra - łączyła
przedstawicieli wszystkich wyznań. Ze względów czysto politycznych warsza­
wiacy odrzucali działalność charytatywną Cerkwi prawosławnej, a solidarność
w dobroczynności katolików, Żydów, ewangelików zakłócił dopiero rozwój na­
cjonalizmu i ideologii syjonistycznej. Lecz zanim to nastąpiło, m o ż n a było od­
notować wiele wydarzeń godnych naśladowania dziś. Na przykład jedną z bar­
dziej zasłużonych dla dobroczynności była rodzina Karola (1839-1900) i Marii
Szlenkierów, którzy wspierali wiele instytucji charytatywnych, a w testamencie
znaczną część sześciomilionowego majątku Karol Szlenkier zapisał na cele cha­
rytatywne. Ciekawe, kto w dzisiejszych czasach powtórzy ten wyczyn?...
W 1858 roku Franciszka Robaczowska wynajęła na w ł a s n y koszt na N o ­
wym Mieście niewielki d o m e k z p r z e z n a c z e n i e m na „Przytulisko" dla kobiet
nie mających d a c h u nad głową, pożywienia ani pracy. U d z i e l a n o w n i m
schronienia r e k o n w a l e s c e n t k o m , k t ó r e opuściły szpital, służącym bez pracy
oraz k o b i e t o m zwolnionym z więzienia. M i m o że „Przytulisko" m i a ł o tylko
24 miejsca, cieszyło się wielką p o p u l a r n o ś c i ą - więc założycielka nabyła
większy budynek przy ul. Wilczej i d o p i e r o z p o w o d u wyczerpania się jej
funduszy „Przytulisko" zostało przejęte przez W a r s z a w s k i e T o w a r z y s t w o
Dobroczynności. Ciekawe, że dzisiejsze „feministki" jakoś nie kwapią się do
naśladowania aktywności Franciszki Robaczowskiej... co jest o tyle dziwne,
że badania a n k i e t o w e wskazują, iż w 50 proc. w y p a d k ó w przyczyną aborcji
jest nędza, t r u d n a sytuacja życiowa i brak pomocy.
JESIEŃ-2003
307
Po wielu dysputach prasowych w 1885 roku p o w s t a ł o T o w a r z y s t w o
Opieki nad Ubogimi M a t k a m i i ich Dziećmi. Bolesław P r u s na ł a m a c h „Ku­
riera W a r s z a w s k i e g o " wyraził nadzieję, że przy o d p o w i e d n i m poparciu spo­
łeczeństwa Warszawy, m o ż e o n o ograniczyć liczbę p o d r z u t k ó w i dzieciobój­
czyń. Do p o w s t a n i a Towarzystwa w największym s t o p n i u przyczyniła się
ofiarność hr. Julii Branickiej, która przez trzy kolejne lata przeznaczała na je­
go rozwój po 2 4 0 0 rubli rocznie. Celem T o w a r z y s t w a było „niesienie p o m o ­
cy ubogim k o b i e t o m w o s t a t n i m okresie ciąży oraz po odbyciu p o ł o g u , gdy
są one pozbawione m o ż n o ś c i u t r z y m a ć siebie i n o w o n a r o d z o n e dziecię". Dla
przykładu - w j e d n y m tylko przytułku w ciągu r o k u 1889 znalazło opiekę
266 matek, dzieci urodziło się w tym czasie 242, z m a r ł o pięcioro...
Pierwsza kobieta d o p u s z c z o n a na ziemiach polskich do wykonywania za­
w o d u lekarza, dr A n n a z T o m a s z e w i c z ó w Dobrska, w latach 1882-1911 kie­
rowała z a k ł a d e m położniczym Towarzystwa Opieki nad Ubogimi M a t k a m i
oraz ich Dziećmi, zorganizowała też szkołę dla położnych. Ciekawe, jak sko­
m e n t o w a ł a b y aktywność dzisiejszych „feministek"?...
W 1902 roku, z inicjatywy G u s t a w a hr. Przeździeckiego i dr Józefa Za­
wadzkiego p o w s t a ł o Chrześcijańskie T o w a r z y s t w o O c h r o n y Kobiet. Miało się
zajmować „obroną dziewcząt i kobiet od u p a d k u oraz d o p r o w a d z e n i e m upa­
dłych na drogę cnoty". Jego ustawa przewidywała następujące obowiązki:
1. Zawiadamiać sądy właściwe o konieczności utworzenia opieki nad siero­
tami oraz dziećmi porzuconemi. 2. Pomagać niezamożnym rodzicom i opie­
kunom do wynalezienia stosownej opieki i zajęcia dla dzieci. 3. Dopoma­
gać
starszym
dziewczętom
i
kobietom
młodym
do
wyszukania
pracy
uczciwej. 4. Chronić je od niebezpieczeństw, jakie grożą im niejednokrot­
nie przy poszukiwaniu pracy, a w tym celu wszędzie na stacyi kolei, stat­
ków itp. wywieszać zawiadomienia specyalne, drukowane w języku rosyj­
skim, polskim
i cudzoziemskich.
5.
Zapobiegać wywożeniu dziewcząt za
granicę oraz zapobiegać tzw. „handlowi żywym towarem". 6. Latem w cza-
308
FRONDA
30
sie zmniejszenia robót w pracowniach dopomagać młodym robotnicom po­
zbawionym zajęcia i środków do życia do uzyskania pracy w mieście lub na
wsi. 7. Skłaniać do pracy uczciwej młode kobiety, leczące się w szpitalach
i instytucjach położniczych, dopomagać im do uzyskania pracy, ew. dostar­
czyć odpowiedniego przytułku. 8.
tylko członkowie
Utrzymywać agentów (którymi mogą być
Towarzystwa zatwierdzeni przez generał-gubernatora do
wypełniania zadań Towarzystwa).
9.
Wydawać i rozprzestrzeniać książki
i broszury w sprawach działalności Towarzystwa, miewać odczyty o korzy­
ściach wstrzemięźliwości z punktu widzenia religii,
moralności i hygieny.
10. Dopomagać wreszcie do umieszczania upadłych w istniejących w War­
szawie zakładach („Tygodnik Polski" nr 2 / 1 9 0 2 ) .
W 1901 roku Angielka, Miss Williams, założyła s c h r o n i s k o dla kobiet p o d
w e z w a n i e m św. Jadwigi przy ul. Wiejskiej 16. O dziwo, t e n i i n n e zakłady za­
łożone przez Miss Williams nie cieszyły się z b y t n i m p o w o d z e n i e m - przy­
czyną był nadmiar... demokracji ( ! ! ! ) . „(...) Nauczycielka miałaby m i e s z k a ć
o ścianę ze szwaczką lub sklepową? P r z e n i g d y ! "
Z inicjatywy Seweryny Tymowskiej p o w s t a ł o schronisko dla 10 p o d u p a ­
dłych obywatelek ziemskich. W t y m s a m y m czasie Emilia D ę b s k a p o w o ł a ł a
do życia Towarzystwo Opieki nad Służącymi, z bogatym p r o g r a m e m pomocy.
W działalności dobroczynnej brały udział warszawskie apteki - w 1870 ro­
ku 20 aptek d e k l a r o w a ł o b e z p ł a t n e w y d a w a n i e leków. W i e l u lekarzy udzie­
lało bezpłatnej p o m o c y najbiedniejszym całymi latami. Tu w a r t o w s p o m n i e ć
Karola Benni (1843-1916), współzałożyciela i działacza T o w a r z y s t w a Przeciwżebraczego i wielu innych stowarzyszeń dobroczynnych, który przez całe
życie z a w o d o w e udzielał b e z p ł a t n y c h p o r a d lekarskich w wielu instytucjach
charytatywnych Warszawy. O p r ó c z tego, że był c e n i o n y m lekarzem, który
nie żałował czasu dla najbiedniejszych, od 1898 r o k u był w i c e p r e z e s e m To­
warzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, kładąc o g r o m n e zasługi przy b u d o w i e
JESIEŃ2003
309
gmachu Zachęty. Ciekawe, co powiedziałby dziś o współczesnych artystach,
prezentujących „ s z t u k ę żenującą"?
Zdarzające się w dzisiejszych gazetach prośby o p o m o c przypominają
działalność Biura Informacyjnego o Nędzy Wyjątkowej. D a n e o osobach bied­
nych były publikowane na łamach „Kuriera W a r s z a w s k i e g o " dopiero po sta­
rannym sprawdzeniu ich sytuacji materialnej przez dwie wyznaczone do tego
siostry miłosierdzia. Osoby, które chciały ofiarować pieniądze lub dary, m o ­
gły je osobiście zanosić p o d wskazany adres lub składać w Biurze Informacyj­
nym. „Przegląd Tygodniowy" (nr 6/1871) pisał: „Dla nas sympatycznymi są
nadzwyczaj zasady tej instytucji: wspiera o n a n ę d z ę bez różnicy wyznania,
wspiera ją natychmiast, rozdzielając wszystkie fundusze... wspiera osobiście.
Dwie Siostry Miłosierdzia, zaopatrzone fundusikiem (5 rubli srebrem) co­
dziennie wychodzą na miasto, spieszą w zaułki nędzy, sprawdzają zaniesione
prośby, badają położenie, a gdzie potrzeba ratują natychmiast..."
W naszych czasach m o ż e tylko pierwsze lata po w p r o w a d z e n i u s t a n u w o ­
j e n n e g o były słabym e c h e m tamtej żarliwej dobroczynności - czyżby tylko
sytuacje zagrożenia wyzwalały w nas chęć czynienia dobra?
Sądzę, że nie ma przesady w stwierdzeniu, że od naszych p r z o d k ó w jesz­
cze wiele m o ż e m y się nauczyć. Hojności, wyobraźni, p o m y s ł o w o ś c i , bezinte­
resowności, wrażliwości.
310
FRONDA
30
Potrafiono też się bawić - b a l o w a n o d o b r o c z y n n i e z t a k i m z a p a ł e m , że aż
Bolesław Prus sypał g r o m a m i i krytykował te zabawy w prasie.
Warszawskie T o w a r z y s t w o
D o b r o c z y n n o ś c i w swych
sprawozdaniach
z wielką s k r u p u l a t n o ś c i ą o d n o t o w y w a ł o każdy d a r na rzecz T o w a r z y s t w a .
W wykazie „ d o c h o d ó w z rozmaitych ź r ó d e ł " za rok 1852 widniały m.in. ta­
kie pozycje: „(...) za s p r z e d a n ą sarnę n a d e s ł a n ą p r z e z J.W. Ober-policmajstra
rubli s r e b r e m 4 k o p . 60", w wykazie d a r ó w i ofiar w n a t u r z e : „cukier, ryż,
4 zające (...) 10 garncy kaszy gryczanej, 8 garncy g r o c h u (...) garniec spirytu­
su francuskiego dla dzieci chorych na cholerę (...)".
Osoby sporządzające te szczegółowe wykazy były t a k d o k ł a d n e , że spisa­
ły też takie dary: „(...) wiersza na zgon h r . Zabiełły egzemplarzy 3 3 , z n a k ó w
nieskazitelnej służby 2, krzyż wojskowy, m e d a l żelazny, r u r k a blaszana do
p a t e n t u , kalosz elastyczny u s z k o d z o n y jeden, szpada i k a p e l u s z stary, p u z ­
d e r k o do cygar z haftem, rycin m ł o d z i a n k ó w czyli wycięcie dzieci przez H e ­
roda s z t u k 10, m ę k a p a ń s k a w e w n ą t r z flaszki i k ł ó d k a sztuczna, której nikt
otworzyć nie m o ż e (...)".
Co s y m p a t y k o m Piwnicy Pod Baranami oraz młodzieży z okazji D n i a
Babci i D n i a Dziadka, k t ó r e m i n ę ł y - serdecznie dedykuję.
PAWEŁ ZAWADZKI
Ewa Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce. Prószyński i S-ka, Warszawa 2001
Elżbieta Mazur, Dobroczynność w Warszawie XIX wieku.
Instytut Archeologii i Etnologii PAN, Warszawa 2000
JESIEŃ-2003
311
Wydana przez Studnickiego w lipcu 1939 roku
w Warszawie książka pt. Wobec nadchodzącej
1/ wojny światowej została skonfiskowana, a on sam
w trakcie utajnionej rozprawy sądowej, słysząc dobie­
gające z ulicy Miodowej kroki maszerujących żołnie­
rzy, rozpłakał się z bezsiły i braku możliwości przeciw­
działania katastrofie.
ZAPOMNIANY
PRAGMATYK
R E M I G I U S Z
W Ł A S T - M A T U S Z A K
Jednym z wielkich nieobecnych w najnowszej historii Polski u c z y n i o n o Wła­
dysława
Studnickiego
- wybitnego
polityka
i
błyskotliwego
publicystę
ubiegłego wieku. Niemal 50 lat sowietyzacji Polski s p o w o d o w a ł o prawie
nieodwracalne zmiany tak w zbiorowej m e n t a l n o ś c i , jak i pamięci n a r o d o ­
wej. W gronie znanych mi n a u k o w c ó w - h u m a n i s t ó w zaledwie j e d n a o s o b a
słyszała (!) o Władysławie Studnickim, a jak sądzę, w ś r ó d „elit" politycznych
znajomość jego d o k o n a ń i idei jest niemal r ó w n a zeru. Prawie wszystkie
312
FRONDA
30
publikacje encyklopedyczne w y d a n e w PRL, z Literaturą polską - przewodni­
kiem encyklopedycznym P W N na czele, ignorowały jego istnienie, a gdy już
w s p o m i n a n o o nim, to zawsze z etykietką „germanofila", co a u t o m a t y c z n i e
dyskredytowało całkowicie z a r ó w n o jego, jak i jego polityczne racje.
Komunizm i
p o s t k o m u n i z m w Polsce zohydziły na kilka p o k o l e ń
takie pojęcia, jak m.in.: towarzysz, socjalizm, germanofil. Są to dzisiaj okre­
ślenia o wybitnie negatywnych konotacjach - a „germanofil" o d b i e r a n e
jest prawie jak hitlerowiec czy faszysta. Ale, o dziwo, nikt w Polsce nie ma
nic przeciwko byciu „polonofilem" - vide działający w Anglii lord D u d l e y Cou t t s Stuart (1803-1854), wspierająca n a s we Francji Rosa Bailly (1890-1967)
czy trwająca do
dziś
na straconej
placówce
w Drohobyczu,
80-letnia
Dora Kacnelson. Wszyscy wymienieni to wybitni, b e z i n t e r e s o w n i polonofile, których darzymy p e ł n y m szacunkiem; ale niech tylko k t o ś w Polsce spró­
buje być germanofilem, i niech się do t e g o publicznie przyzna, to bez wzglę­
du co chciałby n a m przekazać czy zaoferować, jest a u t o m a t y c z n i e skazany na
potępienie.
Władysław Studnicki był t y p o w y m „ P o l a k i e m - o b w a r z a n k i e m " z dalekich
Kresów, z Ziem Zabranych (ur. 1867 w Dyneburgu na Łotwie, zm. 1953 w Lon­
dynie). Wychował się w cieniu twierdzy dyneburskiej, w rodzinie p o w s t a ń ­
ców styczniowych. Jego pierwsze w s p o m n i e n i e dzieciństwa to spacery z m a t ­
ką do miejsca stracenia Leona hr.
Platera.
Duch powstańca i duchy
wszystkich bojowników i zesłańców towarzyszyły mu przez cała m ł o d o ś ć .
Jako uczeń spędza miesiąc w warszawskiej Cytadeli. Mając 21 lat działa w
II Proletariacie, dwa lata później zostaje zesłany na Syberię. Jest gościem kolo­
nii polskiej w Tobolsku, widzi wymierające pokolenie powstańców stycznio­
wych oraz rusyfikację ich dzieci i wnuków. Działa we władzach PPS. Poznaje ta­
kich
politycznych
herosów,
jak
Witold
Jodko-Narkiewicz,
Bolesław
Jędrzejewski, Feliks Perl, Leon Wasilewski (ojciec W a n d y - córki chrzestnej Jó­
zefa Piłsudskiego), Ignacy Mościcki, Stanisław Wojciechowski, no i oczywiście
późniejszy Komendant Państwa - Marszałek Piłsudski. Angażuje się ostro w pu­
blicystykę towarzyszącą wojnie rosyjsko-japońskiej 1904/5 roku. Zostaje zapro­
szony przez byłego attache wojskowego w Rosji, Akaschiego do Japonii (rezygnu­
je z podróży - Józef Piłsudski zaryzykował jednak daleką drogę i dzięki t e m u
wojskowy wywiad japoński był n a m bardzo przychylny aż do samego 1945 ro­
ku). Sugerował politykom japońskim zwerbowanie w USA 10 tys. polskich
JESIEŃ.2003
313
legionistów i wystanie ich na front do Port Arthur. Ich zwycięstwa wywołałyby
polityczne wrzenie w Kongresówce. W 1910 roku publikuje w Poznaniu
znaczącą dla europejskiej polityki książkę pt. Sprawa polska. Skłania
też Henryka Sienkiewicza (co znając charakter noblisty, nie było ła­
twe) do wycofania się z obchodów 500-lecia bitwy grunwaldzkiej, jako
propagandowej fety służącej wspieraniu rosyjskiej polityki anty­
europejskiej i panslawistycznej. Cały rok 1911 spędza w USA,
działając wśród Polonii. Wraca i angażuje się we wszelkie pró­
by wskrzeszania bytu Polski w oparciu o państwa centralne.
Jego p r a g m a t y c z n e germanofilstwo o p a r t e jest na zało­
żeniu europejskiej h e g e m o n i i N i e m i e c wspieranych przez Polskę (w przed­
rozbiorowych granicach). J e d e n z wpływowych m i n i s t r ó w niemieckich, Matthias Erzberger określił Studnickiego jako ojca aktu 5 listopada - ogłoszenia na
Z a m k u Królewskim w W a r s z a w i e deklaracji d w ó c h cesarzy - N i e m i e c i Austro-Węgier, zapowiadającej p o w s t a n i e niezawisłego Królestwa Polskiego.
W latach 1917-18 Studnicki usiłuje p r z e k o n a ć s t e r e o t y p o w o myślących p o ­
lityków niemieckich i „ k o n s e r w ę " polską, iż kilkusettysięczna a r m i a polska
(powołana z p o b o r u ) zluzowałaby na froncie rosyjskim siły p o t r z e b n e do
rozgromienia Anglii i Francji - naszych rzekomych aliantów na zachodzie
(vide antypolskie działania Lloyda George'a, próby rewizji granic polskich na
rzecz Niemiec, inicjowane w latach 1930-33 przez aliantów, a u t r ą c o n e przez
Piłsudskiego s a m o d z i e l n y m p a k t e m polsko-niemieckim itd.)
Lata
1933-39
to
dla Studnickiego wyjątkowo
ciężki czas n i e z r o z u m i e n i a i odepchnięcia. Był bez­
względnym realistą politycznym, odrzucał - nie
bacząc na osobiste konsekwencje - wszelkie
obiegowe, u z n a n e frazesy oraz s c h e m a t y poli­
t y c z n e g o myślenia. Jego w y d a n a w lipcu 1939 ro­
ku (!) w W a r s z a w i e książka pt. Wobec nadchodzącej II woj­
ny światowej została skonfiskowana, a on sam w trakcie utajnionej rozprawy
sądowej, słysząc dobiegające z ulicy Miodowej kroki maszerujących żołnie­
rzy, rozpłakał się z bezsiły i braku możliwości przeciwdziałania katastrofie.
Zatajone przed s p o ł e c z e ń s t w e m dzieło Studnickiego to j e d n a z donioślej­
szych polskich prac politycznych. Czytając po latach kolejne jej rozdziały,
a szczególnie Neutralność czy udział Polski w wojnie oraz Zbrojna neutralność
314
FRONDA
30
w trakcie wojny Niemiec z ZSRR (to, co zrealizował generał F r a n c o ) , j e s t e ś m y
z m u s z e n i przyznać a u t o r o w i rację. Z d u ż ą d o z ą niechęci do rewido­
wania naszych utartych poglądów, w któ­
rych zostaliśmy wychowani, nagle znajdu­
jemy
wyjścia
-
możliwość
zapobieżenia
nadciągającej w 1939 roku politycznej i mili­
tarnej katastrofie narodowej, k t ó r a p o c h ł o n ę ł a sześć m i l i o n ó w oby­
wateli, a jej skutki o d c z u w a m y i b ę d z i e m y o d c z u w a ć jeszcze przez ,
wiele pokoleń.
Władysław Studnicki u n a o c z n i a n a m , że w Polsce w 1939 roku było
40 tys. s a m o c h o d ó w , a w III Rzeszy 700 tys. (!), że liczba r o b o t n i k ó w pracu­
jących w przemyśle m a s z y n o w y m w latach 2 0 . wynosiła 97 tys. po s t r o n i e
polskiej i 2.491 tys. po s t r o n i e Rzeszy! Wielkość armii niemieckiej we wrze­
śniu 1939 roku określano na 2.650 tys. żołnierzy - a armii polskiej po nie­
udanej mobilizacji - na 900 tys. Klęska była n i e u n i k n i o n a ! Wiedzieli to też
rozmówcy autora: płk Ignacy M a t u s z e w s k i , Adolf Bocheński, Jerzy Giedroyc
i Stanisław Cat-Mackiewicz, który swoje „defetystyczne artykuły" w wileń­
skim „Słowie" przypłacił Berezą Kartuską. Analizując dzisiaj p o s t u l a t y
i wnioski Studnickiego, odnoszące się do samobójczej polityki polskiej z lat
1936-39, m u s i m y ze s m u t k i e m przyznać mu rację. Z b r a k u miejsca (bo Studnickiemu należy się o b s z e r n a monografia, a nie moja p u n k t o w a n o t a recenzyjna) p r a g n ę przedstawić tylko sprawę W o l n e g o Miasta Gdańska, k t ó r a
stała się p r e t e k s e m do rozpoczęcia w y b u c h u II wojny światowej. A u t o r u d o ­
wadnia, iż l u d n o ś ć i administracja W M G były w 99 p r o c e n t a c h niemieckie.
Po zajęciu przez N i e m c y 15 m a r c a 1939 r o k u Czech ( k a d ł u b o w y c h ) , 21 m a r ­
ca - litewskiej Kłajpedy i zażądaniu 28 m a r c a G d a ń s k a i autostrady, Polska
mając gwarancję zachowania Poczty Polskiej i Wojskowej Składnicy Przeła­
dunkowej oraz użytkowania p o r t u i z a p e w n i e n i e wzajemnego p o s z a n o w a n i a
praw mniejszości narodowych, p o w i n n a była się na propozycje Rzeszy zgo­
dzić, targując się j e d n o c z e ś n i e o wielkość koncesji w zarządzaniu Słowacją,
co zabezpieczyłoby kilkaset k i l o m e t r ó w granicy p a ń s t w o w e j : od Cieszyna do
wysokości Przemyśla, a to z kolei zdecydowanie o d s u n ę ł o b y groźbę oskrzy­
dlenia kraju (!). Co n a t o m i a s t robi p o d p u ł k o w n i k artylerii konnej Józef
Beck? Wygłasza demagogiczne h a s ł a bez pokrycia: „ N i e o d d a m y n a w e t guzi­
ka" itd. Czytając i analizując Studnickiego, lepiej r o z u m i e m y , jak perfidna
JESIEŃ-2003
315
i obłudna była polityka Anglii i Francji wobec sojuszniczej Polski i jak krótko­
wzroczne były działania koterii „sierot po Marszałku". Finał jest n a m znany i co
roku 1 września przypominany w wersji frazesów i myślowych stereotypów.
Utartej s z t a m p i e politycznego myślenia ulegał też Hitler - jego działania
musiały p c h n ą ć Polskę w r a m i o n a tradycyjnie perfidnego Albionu, oddaliły
go też od Moskwy o decydujące 3 0 0 k i l o m e t r ó w i doprowadziły do tego, że
stracił Polskę jako kraj zbrojnie n e u t r a l n y w o b e c swojej przyszłej wojny na
Zachodzie Europy. Trzy kapitalne błędy polityczne za j e d n y m z a m a c h e m !
W 1936 roku N S D A P zaprosiła na swój doroczny zjazd gości h o n o r o ­
wych z Polski: Stanisława Cata-Mackiewicza, prof. Z y g m u n t a Łempickiego
z UW ( z a m o r d o w a n e g o w O ś w i ę c i m i u w 1943 roku) i Studnickiego. T e n
o s t a t n i został p r z e d s t a w i o n y Hitlerowi i Goebbelsowi oraz r o z m a w i a ł z mi­
n i s t r e m R i b b e n t r o p e m przez p o n a d dwie godziny.
Wojna zastaje zdruzgotanego Studnickiego w Rabce. Do 15 października
Hitler nie mial koncepcji, co zrobić z kadłubową Polską. Elity wyrosłe w Niem­
czech cesarskich i Republice Weimarskiej skłaniały się ku utworzeniu państwa
i rządu polskiego pod przewodnictwem Janusza ks. Radziwiłła (został on przy­
jęty przez marszałka Góringa), A d a m a hr. Ronikiera lub właśnie Studnickiego,
Hitler zaakceptował jednak projekty H i m m l e r a i powołał do życia kolonię nie­
miecką pod szyldem Generalnego Gubernatorstwa z H a n s e m Frankiem na cze­
le. 3 listopada Studnicki wraca do Warszawy. Po paru daniach zaczyna niestru­
dzenie działać. W okresie I wojny światowej był skutecznym doradcą gen. von
Beselera, teraz chce to powtórzyć. N i e b a w e m odwiedza wojskowego k o m e n ­
danta Warszawy gen. von Nesselrode, ten prosi o m e m o r a n d u m na piśmie.
Studnicki wysyła do Hitlera telegram protestujący przeciw przygotowaniom do
wysadzenia w powietrze Z a m k u Królewskiego i w ten sposób ratuje jego uszko­
dzoną bryłę aż do czasu powstania warszawskiego. Spotyka się wielokrotnie
z gubernatorem Fisherem, w grudniu 1939 roku (!) jedzie do Berlina. Jego me­
moriał dociera do Goebbelsa i Hitlera. Zostaje aresztowany, trafia do szpitala
Charite, a po kilku dniach zostaje przyjęty przez Reichsministra Propagandy. Po
teatralnej awanturze Kuternoga nagle trzeźwo pyta: „Na co pan liczy w przy­
szłości?" i dostaje od Studnickiego wykładnię niemieckich błędów popełnio­
nych w okupowanej Polsce, tak wobec Rosji, jak i Zachodu. Goebbels jest za­
skoczony i poruszony. Każe izolować go w s a n a t o r i u m pod Berlinem. Po zajęciu
Francji szał niemieckiej pychy oddala Studnickiego w polityczny niebyt. Wraca
316
FRONDA
30
do Warszawy i korzystając ze swych możliwości r o z m ó w z niemieckimi promi­
nentami, ratuje z więzienia m.in. Adolfa Nowaczyńskiego, Bolesława Piaseckie­
go i innych. W kwietniu 1941 roku zostaje aresztowany i osadzony na Pawia­
ku. Jest więziony 14 miesięcy (!), zostaje wypuszczony dopiero w sierpniu 1942
roku, gdy sytuacja strategiczna Niemiec zaczyna się pogarszać. Jesienią 1943 ro­
ku H a n s Frank pierwszy raz zwraca się oficjalnie do Polaków, zwołując przed­
stawicieli Rady Głównej Opiekuńczej, kierowanej przez hr. Ronikiera.
Studnicki występuje przeciw sabotażowi na korzyść ZSRS ( a r g u m e n t do
obalenia jeszcze j e d n e g o stereotypu myślowego - bo przecież wszystko, co
w z m a c n i a ł o po Jałcie Sowietów, działało nas szkodę Polski) i u ś w i a d a m i a nie­
mieckim czynnikom wojskowym prowokacyjną rolę PPR i Gwardii Ludowej,
których działania nakręcały spiralę terroru w GG. Występuje w W a r s z a w i e
przeciwko wybuchowi p o w s t a n i a . N i e m c y ostrzegają go, że p o w i n i e n obawiać
się o swoje życie. Na d w a dni przed p o w s t a n i e m wyjeżdża do K r a k o w a , gdzie
przeprowadza o s t a t n i e r o z m o w y z niemiecką administracją GG. Wyjeżdża na
Węgry i po kapitulacji N i e m i e c udaje się przez Tyrol do W ł o c h i Anglii.
Umiera w apogeum nocy stalinowskiej. Nad jego grobem przemawiają daw­
ni oponenci polityczni, przyznając mu polityczną rację. Sądzę, że jest to jedyny
wypadek w naszej historii, gdy wrogowie publicznie okazali szacunek zmarłemu
przeciwnikowi politycznemu.
REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK
Władysław Studnicki, Pisma Wybrane
tom I: Z przeżyć i walki, s. 507
tom II: Polityka międzynarodowa Polski w okresie międzywojennym, s. 375
tom III: Ludzie, idee i czyny. s. 354
tom IV: Tragiczne manowce. Próby przeciwdziałania katastrofom narodowym
Wydawnictwo Adam Marszałek. Toruń 2002
1939-1945, s. 275
Według niemieckiej policji bezpieczeństwa SD,
Pius XII w orędziu bożonarodzeniowym w 1942 ro­
ku „właściwie oskarża naród niemiecki o niesprawie­
dliwość wobec Żydów i czyni siebie rzecznikiem Ży­
dów, którzy są zbrodniarzami wojennymi".
PAPIEŻ
N A ŁAWIE
OSKARŻONYCH
MAREK
Nie
Piusa XII...
armii
ma
takiej
Żaden
JAN
otchłani
CHODAKIEWICZ
rozpaczy,
do
której
bohater w historii nie dowodził
waleczniejszej
i
bardziej
Piusa XII
nie zstąpiłby
duch
taką armią;
nie
bohaterskiej
w
imię
niż
miłości
było
też
ta prowadzona przez
chrześcijańskiego
miłosierdzia.
Eugenio Zoili, w latach 1938-1945 naczelny rabin Rzymu,
o postawie papieża podczas wojny
Nasze czasy stały się
o
wielkich prawdach
bogatsze
moralnych,
dzięki
ponad
temu głosowi,
zgiełkiem
mówiącemu
toczącego
donośnie
się
konfliktu.
Golda Meir, premier Izraela w latach 1969-1974, o papieżu Piusie XII
Pius XII ocenia każdą
rzecz z punktu
widzenia,
ich
który przerasta
przedsięwzięcia
i
ludzi,
kłótnie.
General Charles de Gaulle, w czasie II wojny światowej szef Komitetu Wolnej Francji
Żyjąc w w a r u n k a c h e k s t r e m a l n e g o zagrożenia, w krajach, gdzie cenzura,
przemoc i terror policji są rzeczą n a g m i n n ą , wypracowujemy słownictwo,
które pozwala n a m w m i a r ę bezpiecznie k o m u n i k o w a ć się między sobą.
318
FRONDA
30
Wielu z nas pamięta, że n p . w PRL s z t u k a aluzji została d o p r o w a d z o n a do
a b s u r d u . Wystarczyło j e d n o n i e w i n n e zdanie i wszyscy wiedzieli, o co cho­
dzi: śmiali się, martwili bądź bali. Dziwi więc, że gdy jakiś czas t e m u „Gaze­
ta Wyborcza" p r z e d r u k o w a ł a artykuł Istvana Deaka, n o t a b e n e mojego profe­
sora z Columbia University, krytyczny w stosunku do postawy Papieża Piusa XII
podczas II wojny światowej, niektórzy polscy czytelnicy wydawali się prze­
konani jego a r g u m e n t a m i . Polecam im l e k t u r ę pracy Pierre'a Bleta jako prze­
ciwwagę do obecnie obowiązującej negatywnej interpretacji roli papieża,
której prof. Deak jest jedynie najłagodniejszym wyrazicielem.
Ojciec Blet SJ doktoryzował się z historii na Sorbonie. D z i e ł e m jego życia
była współredakcja, wraz z c z t e r e m a innymi n a u k o w c a m i , 12 t o m ó w doku­
m e n t ó w , dotyczących spraw zagranicznych W a t y k a n u między 1939 a 1945
rokiem. W o j e n n a polityka Stolicy Apostolskiej opierała się na kilku elemen­
tach doktrynalnych. Po pierwsze, W a t y k a n jak zawsze miał działać p r z e d e
wszystkim na korzyść Kościoła katolickiego i katolików. Po drugie, jak naj­
szybsze przywrócenie pokoju m i a ł o zaistnieć w oparciu o zasadę indywidual­
nej (a nie kolektywnej - narodowej) odpowiedzialności za wywołanie i pro­
w a d z e n i e wojny.
P o trzecie,
istniał
p a r y t e t zła m i ę d z y n a r o d o w y m i
socjalistami a k o m u n i s t a m i . Po czwarte, W a t y k a n zachowywał niezależność
(impartiality) raczej niż n e u t r a l n o ś ć (neutralny) w obliczu konfliktu i p r ó b ma­
nipulacji Stolicy Piotrowej przez walczące strony dla celów p r o p a g a n d o w y c h .
W m a r c u 1939 roku germanofilski szef watykańskiej dyplomacji, kardy­
nał Eugenio Pacelli, został wybrany p a p i e ż e m . J a k o Pius XII miał połączyć
niezmiernie t r u d n e role d u c h o w e g o p r z e w o d n i k a katolików oraz p r a g m a ­
tycznego przywódcy P a ń s t w a Kościelnego. Blet tłumaczy, że Ojciec Święty
wolał cichą dyplomację i p e ł n e aluzji wypowiedzi od r o m a n t y c z n y c h p r o t e ­
stów. Na przykład w 1940 roku papież miał „formalnie p o t ę p i ć n a r u s z e n i e
belgijskiej neutralności" przez III Rzeszę. „W obliczu okrutnej wojny" Pius XII
przesłał Belgom swe „ojcowskie p o z d r o w i e n i a " i „ b ł o g o s ł a w i e ń s t w a " oraz
wyraził nadzieję, że „ p e ł n a niepodległość i w o l n o ś ć Belgii będzie przywróco­
n a " . Dla czytelnika czy słuchacza nie doszlifowanego d o ś w i a d c z e n i e m t o t a ­
litaryzmu na pierwszy rzut oka papieskie orędzie ż a d n e g o „ p o t ę p i e n i a " nie
wyraża. J e d n a k z a i n t e r e s o w a n i n a t y c h m i a s t odszyfrowali intencje Piusa XII.
We W ł o s z e c h wściekli
faszyści bili
gazeciarzy sprzedających watykański
„L'Osservatore R o m a n o " oraz spalili część jego n a k ł a d u . Z drugiej strony,
JESIEŃ-2003
319
Belgowie okazali Piusowi XII swą wdzięczność. W i n n y m g ł o ś n y m wypadku,
wygłaszając orędzie b o ż o n a r o d z e n i o w e w 1942 roku, papież modlił się za
„setki tysięcy tych, którzy bez własnej winy, a czasami tylko z p o w o d u ich
narodowości czy rasy są przeznaczeni do zabicia albo po p r o s t u do p o w o l n e ­
go wymierania". M i m o że obecnie k t o ś mógłby stwierdzić, iż było to n i e d o ­
stateczne i nie dosyć z r o z u m i a ł e p o t ę p i e n i e H o l o c a u s t u Żydów, n i e m i e c k a
policja bezpieczeństwa n a t y c h m i a s t odszyfrowała intencje papieskie. W e ­
dług SD, Pius XII „właściwie oskarża n a r ó d niemiecki o niesprawiedliwość
wobec Ż y d ó w i czyni siebie rzecznikiem Żydów, którzy są z b r o d n i a r z a m i
w o j e n n y m i " . Z drugiej strony, przedstawiciele żydostwa dziękowali Ojcu
Świętemu za to orędzie, a szczególnie za działania dyplomacji watykańskiej,
która w e d ł u g historyka żydowskiego Pinkasa Lapide, przyczyniła się do ura­
towania 850 tysięcy Ż y d ó w w całej E u r o p i e . Czyli w k o n t e k ś c i e lat wojen­
nych papieska aluzja miała m o c d u ż o większą niż w czasach, gdy m o ż n a wie­
le rzeczy m ó w i ć otwarcie.
Jak stwierdził Blet, „zasada, którą kierowała się Stolica Apostolska pozo­
stawała zawsze taka sama: zgodzić się na każdą akceptowalną możliwość, któ­
ra m o ż e zaprowadzić do załagodzenia sytuacji [detente]
i udzielić praktycznej pomocy... ka­
tolikom, którzy byli prześlado­
wani. Jednocześnie,
zdając
sobie sprawę z konkretnych
sytuacji, należy wstrzymać
się
od
jakiegokolwiek
działania, które byłoby
zbyt p r z e s a d z o n e bądź
zbyt
idealistyczne." Jak
stwierdził s a m Pius XII,
„ d o r a d z a m o s t r o ż n o ś ć , ad
majora mala vitanda [aby uniknąć
większego zła], m i m o rzekomych powodów, które sugerują, aby zrobić od­
wrotnie".
Doskonale widać tę zasadę na przykładzie Polski. M i m o cichych deklara­
cji o papieskiej życzliwości dla naszego kraju Rząd RP na w y c h o d ź s t w i e pro­
testował przeciwko d w ó m a s p e k t o m polityki W a t y k a n u . P o pierwsze, w b r e w
320
FRONDA
30
k o n k o r d a t o w i Pius XII u s t a n o w i ł niemieckiego b i s k u p a na p o l s k i m teryto­
r i u m tzw. Kraju W a r t y oraz p o w o ł a ł do życia o d r ę b n e s t r u k t u r y d u c h o w n y c h
dla katolików Polaków i N i e m c ó w w Wielkopolsce. W a t y k a n tłumaczył, że
po zabiciu dużej części polskich księży przez N i e m c ó w oraz zgładzeniu,
uwięzieniu czy wygnaniu b i s k u p ó w papież był z m u s z o n y t y m c z a s o w o erygo­
wać biskupa gdańskiego na polskiej diecezji. Jeśli chodzi o podział opieki ka­
płańskiej w e d ł u g kryteriów narodowościowych, z o s t a ł o to uczynione, aby
zapobiec narodowosocjalistycznym p r ó b o m u s t a n o w i e n i a n o w e g o Kościoła
„katolickiego" dla N i e m c ó w w Wielkopolsce, który byłby niezależny od Wa­
tykanu. Jak widać, interesy W a t y k a n u nie zawsze są zbieżne z i n t e r e s a m i
Polski. Drugi p u n k t sporny między r z ą d e m RP a Stolicą A p o s t o l s k ą dotyczył
„milczenia papieża".
Polacy apelowali wielokrotnie o p o t ę p i e n i e N i e m c ó w i o słowa otuchy.
Szczególnie wytrwale kołatali o to biskupi Karol R a d o ń s k i i Z y g m u n t Ka­
czyński, którzy znajdowali się w Londynie. E p i s k o p a t w kraju p o c z ą t k o w o
przyjął p o d o b n ą postawę. Arcybiskup A d a m książę Sapieha kilkakrotnie pro­
sił o papieską interwencję, ale w l u t y m 1942 r o k u zmienił zdanie. U z n a ł , że
o t w a r t e p o t ę p i e n i e sytuacji w Polsce jedynie w z m o ż e niemiecki terror. Kazał
nawet zniszczyć list, który przez włoskiego kapelana miał z a m i a r wysłać do
papieża. Postawa arcybiskupa Sapiehy utwierdziła papieża w słuszności
swych działań od początku wojny.
JESIEŃ-2003
321
30 września 1939 roku Pius XII pocieszał Polaków, służących od tysiącle­
cia w „szlachetnej obronie chrześcijańskiej Europy". Podkreślał, że m i m o iż
Polska była już w niewoli, „to przecież jednak zmartwychwstała". Zgromadze­
ni na audiencji Polacy jednoznacznie odebrali to jako zachętę do walki o nie­
podległość. Na początku października 1939 roku Pius XII wstawił do swej en­
cykliki Summi Pontificatus kilka aluzji do „Polski, która - ze względu na swe
wspaniale osiągnięcia w historii cywilizacji chrześcijańskiej - ma p r a w o do
ludzkiej i braterskiej sympatii oraz która jest p e w n a p o t ę ż n e g o orędownictwa
Maryi... [Polska] ma czekać na godzinę swego zmartwychwstania w sprawie­
dliwości i pokoju". Z m i a n a zaszła niedługo p o t e m . W maju 1940 roku Pius XII
stwierdził, że „straszne rzeczy dzieją się w Polsce. Może jesteśmy zobowiąza­
ni wypowiedzieć się w ognisty sposób przeciw tym rzeczom; ale od tego po­
wstrzymuje nas wiedza, że jeśli przemówimy, to tylko pogorszymy sytuację
tych nieszczęsnych ludzi." Jego n a s t ę p n e wypowiedzi na t e m a t Polski były
rzadkie i równie oględne. Radio watykańskie pod kierownictwem ojca Włodzi­
mierza hr. Ledóchowskiego, generała jezuitów, na początku potępiało szaleją­
cy w okupowanej Polsce „stan terroru, degradacji i - ośmielmy się powiedzieć
- barbarzyństwa p o d o b n e g o do tego, które komuniści narzucili Hiszpanii
w 1936 r o k u " . Później i radio zamilkło wobec p r o t e s t ó w dyplomacji niemiec­
kiej, która skarżyła się, że audycje są nieobiektywne, nie wspominają b o w i e m
o „polskich terrorystach" (czyli o p o d z i e m i u ) .
Jednak przez pewien czas listy papieskie ze słowami pociechy docierały do
Polski. Arcybiskup Sapieha zdecydował się nie odczytywać ich z a m b o n , aby
nie wywoływać represji niemieckich. W październiku 1942 roku pisał do Rzy­
m u : „wielce boli nas fakt, że nie m o ż e m y poinformować wiernych o listach
Waszej Świątobliwości, ale gdybyśmy to uczynili, byłoby to p r e t e k s t e m do
nowych prześladowań". W rezultacie, jak r a p o r t o w a ł niemiecki franciszkanin,
„słychać u Polaków katolików [skargi], czy jest Bóg, jeśli takie niesprawiedli­
wości są możliwe, a czy też i papież, o k t ó r y m tyle się słyszało, gdy sprawy
stały dobrze dla Polaków [przed wojną], całkowicie nie z a p o m n i a ł Polaków
w ich godzinie tak wielkiej potrzeby". P r a w d o p o d o b n i e między innymi dlate­
go w grudniu 1942 roku Pius XII zabrał głos na t e m a t cierpień w Polsce. Na­
stępnie 3 czerwca 1943 roku papież zwrócił uwagę na „tragiczny los n a r o d u
polskiego", z którego wywodzi się „tylu świętych i b o h a t e r ó w " chrześcijań­
skiej Europy. Arcybiskup Sapieha, p r y m a s A u g u s t H l o n d i w ł a d z e RP w Lon-
322
FRONDA
30
dynie byty za to b a r d z o wdzięczne papieżowi. Oczywiście po wyzwoleniu Rzy­
mu przez aliantów Pius XII m ó w i ! o Polsce częściej i bardziej otwarcie.
Przez cały okres wojny Watykan pomagał RP w m i a r ę swych możliwości.
Mimo niemieckich protestów, na jego terenie działało poselstwo polskie, kiero­
wane przez Kazimierza Papee. Pełniło o n o także funkcję c e n t r u m polskiego wy­
wiadu na Włochy. Oprócz tego dyplomacja watykańska interweniowała na
rzecz Polaków: wysyłano noty protestacyjne z żądaniami, aby ulżyć losowi pol­
skich robotników przymusowych w Rzeszy; apelowano w Madrycie o zwolnie­
nie polskich internowanych z obozu Miranda del Ebro. W miarę ponoszenia
kolejnych klęsk przez wojska niemiecke Watykan wszędzie i stale ostrzegał
przed sowieckim niebezpieczeństwem i protestował przeciw sprzedaniu Polski
Stalinowi. Oczywiście nie zdało się to na wiele. O losie RP decydowali Sowieci
i Anglosasi. Pomoc Stolicy Apostolskiej była m o ż e i symboliczna, ale wielu Po­
laków w kraju pokrzepiała myśl, że do początku lat 70. w Watykanie funkcjo­
nowała ambasada RP, a nie zaś PRL.
MAREK JAN CHODAKIEWICZ
Pierre Blet SJ, Pius XII and the Second World War: According to the Archives of the Vatican.
Paulist Press. New York 1999
Pierre Blet SJ. Pius XII i druga wojna światowa w tajnych archiwach watykańskich.
Księgarnia św. Jacka, Katowice 2000
JESIEŃ-2003
323
Podkreślanie w poezji Jacka Podsiadły przez nie
wiedzieć czemu tak dlań litościwych krytyków
„epickiego rozmachu", „niezwykłej wprost płodno­
ści", wreszcie „oryginalnej w swych rozmiarach wersy­
fikacji" (chodzi o nie mieszczące się w szpaltach dru­
karskich tasiemce słów) - to na dziesiątki sposobów
odmieniane pseudonimy zwyczajnej grafomanii. I na­
wet bardzo prawdopodobny sukces w postaci znale­
zienia się kolejnego wydania Wierszy zebranych JacPo
wśród gimnazjalnych bestsellerów nic tu nie zmieni.
piekło i niebo
literatów
ADAM
324
LUBICZ
FRONDA
30
Wciąż
uciekamy.
Z miasta do
miasta.
Inteligenci.
Tęskniąca
Milionem
nacja.
Ginąca
klasa.
Mali,
zmarznięci.
Z
gramofonami,
rodzin.
Z kraju do kraju.
-
Powiedzcie,
gdzie jest
wasza
Wciąż
A
ojczyzna?
nas
pytają.
my nie wiemy; a my plączemy,
Jak
Pod
sztuczną
Na
woda
morska.
listy
piszemy
palmą
brudnych
dworcach.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Me
bardzo
mi się podoba,
bocznymi
drogami po
pojedziemy po
dziurach,
mało do patrzenia.
że
dziurach.
mamy jechać główną
[...] Jestem
lubię jazdę po
[...]
Wiadomo,
ciekawego,
drogą,
zadowolony,
dziurach,
bo
lepiej jest jechać
że
nagłownej
z powrotem
drodze jest
że na głównej drodze nie widać nic
lepiej pić wódkę,
żeby
czas
szybciej
zleciał
J. Cienki, Koniec rozdziału pierwszego, „Exkluziv" 1994, nr 5
Jak się zostaje klasykiem
Bez większego ryzyka m o ż n a powiedzieć, że spory p o k o l e n i o w e n a r o d z i ł y się
u nas wraz z n o w o c z e s n ą — czyli ś w i a d o m ą własnej przeszłości i projek­
tującą swą przyszłość — literaturą. Klasycy i romantycy, pozytywiści i M ł o d a
Polska, S k a m a n d e r i obie międzywojenne awangardy, generacja w o j e n n a na
czele ze „Sztuką i N a r o d e m " oraz „ p a n o w i e intelektualiści", p o k o l e n i e
„ W s p ó ł c z e s n o ś c i " z o k r e s u gomułkowskiej „małej stabilizacji" i p o m a r c o w e
pokolenie Nowej Fali — to nie tylko t e r m i n y organizujące dzieje polskiej
kultury, ale też wyznaczniki pewnej tradycji myślenia o jej rozwoju. Myślenie
takie pozwala b a d a c z o m u p o r z ą d k o w a ć całą m a s ę r ó ż n o r o d n y c h zjawisk
oraz z b u d o w a ć wyrazisty i b a r d z o sugestywny, a przez to ł a t w o przyswajal­
n y obraz historycznych zdarzeń. Z a r a z e m j e d n a k p a r a d y g m a t ó w p o d a t n y
JESIEŃ-2003
325
jest na manipulację: w takiej perspektywie zamanifestowanie p o k o l e n i o w e g o
p r z e ł o m u wydaje się b o w i e m najprostszą i z a p e w n e jedyną drogą na karty
p o d r ę c z n i k ó w historii literatury dla t w ó r c ó w średnich co najwyżej lotów,
którzy inaczej nigdy by takiej nobilitacji nie dostąpili.
Tym w ł a ś n i e s p o s o b e m n a pisarski p a r n a s trafiło p o k o l e n i e „ b r u L i o n u " .
Jego wystąpienia z początku lat 90. zdążyły j u ż przejść do legendy, dlatego
nie ma p o t r z e b y p r z y p o m i n a ć wszystkich tych zabiegów promocyjnych
w rodzaju
Pałacem
osławionego palenia przez
Kultury.
Samo
zjawisko,
poetów własnych
gatunkowo
bliższe
tomików pod
socjologii
życia
środowisk literackich niż estetyce, wciąż czeka na s w ą monografię. D o ś ć że
akcja ta, chyba raczej intuicyjnie niż z p e ł n y m r o z m y s ł e m i z n a w s t w e m
prawideł m a r k e t i n g u kierowana przez R o b e r t a Tekielego, przyniosła zamier­
zony (czy m o ż e — wymarzony) efekt: teza o analogii m i ę d z y r o k i e m 1989 a
1918 zyskała w p ł y w o w e g o o r ę d o w n i k a w osobie s a m e g o J a n a Błońskiego;
„bL" obwieścił z t r i u m f e m pojawienie się „ n o w y c h s k a m a n d r y t ó w " , jego
frontmani zaś, z M a r c i n e m Świetlickim i J a c k i e m P o d s i a d ł o na czele, przez
zasłużonych badaczy polskiej literatury, jak Jan T o m k o w s k i , zaliczeni zostali
w poczet jej „największych n a d z i e i " .
W a r t a p o d k r e ś l e n i a wydaje się n a t o m i a s t rażąca sprzeczność p o m i ę d z y
p o s t a w ą d e k l a r o w a n ą przez p o e t ó w u r o d z o n y c h po r o k u 1960 a faktycznym
c h a r a k t e r e m ich wystąpień. Czerpiąc p e ł n y m i garściami z poetyki nowojor­
czyków,
Franka 0'Hary
i J o h n a Ashbery'ego,
wyłącznie p e r s p e k t y w ę p o s t r z e g a n i a świata;
siderów,
stroniących od s p r a w społecznych,
zwłaszcza d r u g o o b i e g o w ą twórczość lat
zakładającej
prywatną
drapując się w szaty o u t ­
których w p ł y w cechował
80.; w s p o s ó b oczywisty aspirując
do m i a n a nowych Wojaczków i S t a c h u r ó w (obojętne, do jakich publicznie
wykonywanych grymasów nie uciekaliby się nasi b o h a t e r o w i e , by stworzyć
pozory dystansu czy obojętności w z g l ę d e m idoli swych lat młodzieńczych)
—
ci
rzekomi
indywidualiści
zarówno
w
świadomości
zawodowych
(piszących o literaturze) oraz przeciętnych czytelników, jak i w rzeczywis­
tości całkowicie empirycznej (w trakcie r ó ż n e g o rodzaju zjazdów, festiwali,
wieczorów itd.
itp.)
funkcjonowali
gromadnie, jako podmiot niemalże
zbiorowy: „nowa, m ł o d a poezja". P o s t a w a b r u L i o n o w c ó w nie tylko więc
potwierdzała tezę Ryszarda Legutki o u p o d o b a n i u polskiej inteligencji do
życia i myślenia „ s t a d n e g o " , ale wręcz m o g ł a sugerować, że t e n c h a r a k t e r
326
FRONDA
30
naszych „ p i n ó w " (jak nazwał p o s t ę p o w y c h i n t e l e k t u a l i s t ó w Rafał G r u p i ń ski) jest wrodzony, że wysysają go oni z m l e k i e m m a t k i i j u ż idąc do szkół,
co bardziej niezależne i mocniej przywiązane do swej wyjątkowej i niezby­
walnej „pojedynczości" indywidua zaczynają rozglądać się za koterią, w k t ó ­
rej
towarzystwie m i ł o będzie im się b u n t o w a ć przeciw „ o p r e s y j n e m u "
społeczeństwu.
Niewielu lat trzeba było, aby b a n k r u c t w o tej formacji stało się oczywisto­
ścią. Pierwsza z wymienionych sław p o k o l e n i a „ b r u L i o n u " już trzeci swój to­
mik zapełniła w znacznej części r e m i k s a m i własnych s z t a n d a r o w y c h wierszy
z okresu „burzy i n a p o r u " . Pojęcie zaczerpnięte ze świata muzyki rozrywko­
wej trafnie opisuje dalszą drogę twórczą lidera p o s t p u n k o w y c h Świetlików.
Bez wątpienia dużej klasy talent językowy Świetlickiego okazał się paradok­
salnie przyczyną jego zguby jako poety: najwyraźniej nie mając j u ż nic n o w e ­
go do powiedzenia, od lat zajmuje się on li tylko mniej lub bardziej spraw­
nym s a m o p o w i e l a n i e m , do z n u d z e n i a m n o ż y kolejne wersje tego s a m e g o
w gruncie rzeczy wiersza, z u p o r e m g o d n y m lepszej sprawy p o p r a w i a maki­
jaż na swej lirycznej masce. Z pierwotnej, świeżej w Zimnych krajach p r o p o ­
zycji poetyckiej w późniejszych o ledwie kilka lat 37 wierszach o wódce i papie­
rosach ostała się już jedynie n i e z n o ś n a m a n i e r a . O d r u g i m z w y m i e n i o n y c h
bruLionowców p o w i e m to tylko, co d a w n o już p o w i n n o było zostać powie-
JESIEŃ-2003
327
dziane: że p o d k r e ś l a n i e w jego poezji przez nie wiedzieć c z e m u tak dlań
litościwych krytyków „epickiego r o z m a c h u " , „niezwykłej w p r o s t p ł o d n o ś c i " ,
wreszcie „oryginalnej w swych r o z m i a r a c h wersyfikacji" (chodzi o nie miesz­
czące się w szpaltach d r u k a r s k i c h t a s i e m c e słów) - to na dziesiątki sposo­
b ó w o d m i e n i a n e p s e u d o n i m y zwyczajnej grafomanii. I n a w e t b a r d z o praw­
d o p o d o b n y sukces w postaci znalezienia się kolejnego wydania Wierszy
zebranych JacPo w ś r ó d gimnazjalnych bestsellerów nic tu nie zmieni.
Podzwonne dla pokolenia „bL"
Tak szybki krach nadziei wiązanych w s w o i m czasie z p o k o l e n i e m „bruLio­
n u " był z a p e w n e przykrym d o ś w i a d c z e n i e m dla niektórych towarzyszących
mu wiernie k o m e n t a t o r ó w i krytyków, z p e w n o ś c i ą n a t o m i a s t - dla sa­
mych zainteresowanych. Świadczyć o tym m o ż e fakt, iż powieść satyryczna
Katecheci i frustraci Marianny G. Świeduchowskiej (czyli Świetlickiego i jego
kolegi z zespołu, Grzegorza D y d u c h a ) , likwidująca m i t „nowych skamandry­
tów", tak jak niegdyś piekielnie złośliwe Małpie zwierciadło N o w a c z y ń s k i e g o
i Słówka Boya likwidowały p a t o s m o d e r n i s t ó w , światło d z i e n n e ujrzała
dopiero w o s i e m lat po jej pierwszych zapowiedziach. T r u d n o się z r e s z t ą
t e m u dziwić, jej pisanie m u s i a ł o być dla MŚ t e r a p i ą dosyć bolesną. Niełat­
wo przecież sporządzać p o r t r e t t r u m i e n n y m a r z e ń w ł a s n y c h oraz swych
kolegów i przyjaciół - bo czymże i n n y m jest ta „galicyjska satyra środowisko­
wa", jak określa ją cytowanymi na okładce s ł o w a m i Jerzego Jarzębskiego
wydawca?
Książka to miejscami b a r d z o zabawna, napisana, o w s z e m , z p r a w d z i w y m
t a l e n t e m satyryka, o b s e r w a t o r a swoich i cudzych ś m i e s z n o s t e k . Ale t y m sa­
m y m książka to s m u t n a , nie o t a k i m wszak talencie p o k o l e n i e „ b r u L i o n u "
oraz jego krytycy i czytelnicy (że o czytelniczkach n i e w s p o m n ę ) marzyli.
Cóż, tak krawiec kraje... A kraje tak o t o : rok 1993, cała poetycka Polska
przestępując z nogi na nogę, n e r w o w o wyczekuje w e r d y k t u jury emigracyj­
nej nagrody G n a t o w s k i c h . Wreszcie - jest. Rozdzwaniają się telefony.
— Gnatowskich dostał Schyschko.
— Nie pierdol, Marian. Schyschko? [...]
328
FRONDA
30
— Więc nie pan.
— A kto?
— A Schyschko. [...]
—
Schyschko.
— Dostał?
— No. Świeckiego szlag trafi. [...]
— Wkurwić cię?
— No?
— Schyschko dostał.
— Tu jest Starosądecki. Pójdę go wkurwić. [...]
— Wkurwić cię?
— Ja też mogę cię wkurwić.
— Schyschko?
—
Schyschko.
Kim są prowadzący te urocze dialogi bohaterowie-literaci, noszący ł a t w e do
rozszyfrowania nazwiska? Poza najbardziej z a i n t e r e s o w a n y m i - pierwowzo­
rami poszczególnych postaci - chyba nikt nie chciałby się dzisiaj zajmować
u w a ż n y m śledzeniem ich karykatur, s k o r o n a w e t ich wiersze, nie m ó w i ą c
o twarzach i zwyczajach, słabo już p a m i ę t a m y . . . (Zresztą ciekawy czytelnik
łatwo m o ż e sobie sprawdzić, k t o otrzymał w t a m t y m r o k u w a ż n ą emigracyj­
ną nagrodę dla m ł o d y c h pisarzy, a k t o doczekał się na nią d o p i e r o po kilku
latach albo i wcale.) Łatwo j e d n a k stwierdzić, że są to - dosyć w i e r n e w su­
mie, m i m o że zakrawające na karykaturę - p o r t r e t y kolegów po piórze dwu­
głowej „ a u t o r k i " : tych wszystkich nabzdyczonych typków, robiących t ł o k
w snobistycznych krakowskich kawiarniach oraz w trakcie żoliborskich, le­
gnickich czy innych jakichś poetyckich s p ę d ó w - z całą ich m e g a l o m a n i ą ,
chorobliwymi ambicjami i b r a k i e m realnego r o z e z n a n i a własnej wartości
1 t a l e n t u . Uwaga ich powieściowych „ k l o n ó w " k o n c e n t r u j e się w o k ó ł trzech,
właściwie równorzędnych, spraw: kobiet, w ó d k i i walki o u z n a n i e w „rówie­
śniczym" oraz „ d o r o s ł y m " towarzystwie, do którego p r a g n ą się d o s t a ć .
Dziwna to j e d n a k uwaga, bo jakoś strasznie n i e u w a ż n a .
JESiEŃ
2003
329
— Jaka ona jest? — zapytał Świecki wskazując na owe kłęby pary za szybą,
przesłaniające niemal całkowicie wiotką postać małżonki młodego Pilchera.
— Kto?
— Ona.
— Kto?
— Twoja żona, Kazimiera.
— Jaka ona jest? — zadziwił się młody Pilcher i odwrócił się w stronę salonu kosme­
tycznego. Z jego żony spływały kłęby pary, a panie w różowych fartuchach poruszały
się żwawo. — No, laska z niej sthaszliwa — błogo uśmiechnął się młody Pilcher
i popatrzył tryumfalnie po kawiarni.
B o h a t e r ó w tej powieści nie interesuje b o w i e m nic ani nikt oprócz nich
samych.
W d o d a t k u właściwie wszystko,
czym
się
zajmują,
zdaje
się
pogłębiać ich frustrację, chyba dlatego, że m a ł o co robią z autentycznej
potrzeby, większość zaś działań i r z e k o m y c h z a i n t e r e s o w a ń jest tylko pozą,
obliczoną na z d y s t a n s o w a n i e „ k o n k u r e n c j i " i zwrócenie na siebie uwagi
„ a u t o r y t e t ó w " . N a w e t lejąca się litrami w ó d k a i p a l o n e j e d e n za d r u g i m
papierosy nie są wcale ź r ó d ł e m przyjemności, lecz k o n i e c z n y m e l e m e n t e m
życia literackiego, jakiego ż a d n e m u szanującemu się m ł o d e m u t a l e n t o w i po
p r o s t u nie wypada unikać.
Ktoś nieobyty powiedziałby, że jechało od niego wódą.
— Ode mnie też jedzie — myślał Świecki — ale jak ode mnie jedzie, to jakoś mi nie
przeszkadza, a jak jedzie od niego to mi się niedobrze robi, i po co ja się tak męczę?
Czytając Katechetów i frustratów, niejeden raz z a d a w a ł e m sobie to w ł a ś n i e py­
tanie Świeckiego: po co oni się tak męczyli, a co po n i e k t ó r z y z nich m ę c z ą
się nadal? Tytułowi frustraci, są j e d n a k zbyt zajęci s o b ą czy raczej swoją
twórczością, a właściwie to n a w e t nie nią, tylko jej n o t o w a n i a m i na literac­
kiej giełdzie, żeby zdobyć się na d y s t a n s i podjąć jakąkolwiek autorefleksję.
Zabłąkani w tej pogoni za swoją szansą, tułając się m i ę d z y redakcją a kawiar­
nią, przysiadając się to biurka, to do stolika, przy k t ó r y m swoje wyniesienie
celebrują pisarskie autorytety, marząc, by i na nich p a d ł choć j e d e n p r o m y k
sławy tamtych, w najlepszym razie trafiają skacowani n a d r a n e m p o d sztucz­
ną p a l m ę z p r z e d w o j e n n e g o wiersza Gałczyńskiego, k t ó r a w naszych czasach
330
FRONDA
30
przybrała formę „dzieła sztuki", u s t a w i o n e g o na w a r s z a w s k i m r o n d z i e De
Gaulle'a.
Dla poprawienia swej „pozycji" gotowi są na wszystko. S p o s o b e m na zdo­
bycie prestiżowego i intratnego lauru Gnatowskich m o ż e być choćby pożyczka
pieniężna od jednego z członków jury w wysokości równej kwocie nagrody
i niespłacanie długu, dopóki zdesperowany wierzyciel, wyłącznie w celu odzy­
skania tejże sumy, nie zjedna przychylności reszty szacownego g r e m i u m dla
poetyckiej kandydatury swego dłużnika. „Lansować się", jak to dzisiaj m ó w i
młodzież, m o ż n a jednak i na inne sposoby, n p . po wazeliniarsku organizując
triumfalny wjazd k o n k u r e n t a - l a u r e a t a do „stolicy polskiej poezji" - Krakowa.
— Witaj, klakierze jeden — powiedział, patrząc mu w oczy Owietz.
— Witaj, ubeku seksualny — powiedział, patrząc w oczy Owietzowi Syflas.
— Mizdrzyłeś się straszliwie dzisiaj na dworcu [...]
— Stary, to postmodernizm miał być. A ci ludzie — widziałeś? Wiocha, anarchia i
brak samokontroli.
Zresztą nie bądź taki niezależny twórca.
Wazeliniarz jesteś i
hipokryta jak wszyscy z peryferyjnych osiedli.
Książeczka więc to zabawna miejscami i czyta się ją przyjemnie, bo s a m a
p o z b a w i o n a jest zadęcia i wygórowanych ambicji cechujących jej b o h a t e r ó w .
JESIEŃ2003
331
Taka też wydaje się dzisiaj poezja p o k o l e n i a „ b r u L i o n u " , rzecz jasna, w jej
lepszych realizacjach. Pozostanie po niej m o ż e jakaś legenda ś r o d o w i s k o w a ,
przede wszystkim j e d n a k - chichot, d o z o w a n y dla rozrywki p o m i ę d z y praw­
dziwymi l e k t u r a m i . Poniewczasie p r z y p o m i n a się z d r o w o r o z s ą d k o w e powie­
dzenie ciotki Atanazego Bazakbala z W i t k a c o w e g o Pożegnania jesieni: „Wzię­
libyście się lepiej, chłopcy, do jakiejś pożytecznej pracy".
W bok od głównej drogi
Skoro więc generację „bL" bez większego żalu spisać m o ż n a j u ż dziś na stra­
ty, powstaje pytanie, k t o przyjdzie po nich? Kto zajmie ich miejsce w ś r ó d
osławionych „nadziei polskiej literatury"? Wiele się o s t a t n i o pisze o „roczni­
kach siedemdziesiątych". Spośród grona d w u d z i e s t o k i l k u l a t k ó w usilnie „lan­
sujących się" Tekstyliach (omawianych w prasie znacznie szerzej i poważniej
niż na to zasługują) p e w n e szanse dawałbym tylko Jarosławowi Lipszycowi:
lepszą przyszłość jego poezji d o s t r z e g a m b o w i e m w p r z e d r u k o w y w a n y m j u ż
na tych łamach wierszu o sprawie J e d w a b n e g o oraz innych, gdzie m ł o d y au­
tor podejmuje wątek w ł a s n e g o zmagania z żydowskością. O b a w i a m się jed­
nak, że nad takie „pozaliterackie" aspekty poezji w dalszym ciągu przedkła­
dać on będzie swoje m a ł o k o m u n i k a t y w n e neolingwistyczne ł a m a ń c e .
Poetami u r o d z o n y m i w latach 70. właśnie jako p e w n ą g r u p ą pokolenio­
wą zajęła się n i e d a w n o redakcja sopockiego „ T o p o s u " , o k ł a d k ę najnowszego,
potrójnego n u m e r u p i s m a opatrując grafiką z wypisanym jak gdyby m o t t e m
z jednego z owych r e m i k s ó w MS, Me dla Jana Polkowskiego: „Historia literatu­
ry wchłania wszystko. Tak. / Historia nieba wybredniejsza jest". Poświęcony
2 0 - i 3 0 - l a t k o m blok spinają k l a m r ą d w a wywiady: otwierający, z M a r c i n e m
Swietlickim właśnie, oraz zamykający - z Wojciechem W e n c l e m . S a m o już ta­
kie postawienie sprawy (jaskrawię o d m i e n n e niż w Tekstyliach, gdzie a u t o r
Ody chorej duszy został całkowicie przemilczany!) delikatnie sugeruje, k t o sta­
je się obecnie pierwszym głosem „generacji X". Paradoksalnie jest to poeta,
który nad alienację, b u n t i obojętny na wszystko p e r m i s y w i z m przedkłada
przywiązanie do przeżywanej b a r d z o osobiście religii i k o n s e r w a t y w n e g o sys­
t e m u wartości oraz szacunek dla całego d o r o b k u polskiej i europejskiej kul­
tury, zwłaszcza zaś dla tradycji T.S. Eliota i Josifa Brodskiego, której czuje się
depozytariuszem i którą chce twórczo k o n t y n u o w a ć . Rzeczywiście, d o r o b -
332
FRONDA
30
kiem, u z n a n i e m i zdobytymi już laurami gdański p o e t a bije na głowę swych
zbliżających się n i e u c h r o n n i e do trzydziestki rówieśników.
Ale też trzeba pamiętać, że sam Wencel żadnej pokoleniowej wspólnoty li­
terackiej nigdy nie szukał. Wybierał raczej p o k r e w i e ń s t w o wyobraźni, a także
wyznawanych zasad, które łączą go przede wszystkim ze starszymi o dekadę,
pozostającymi jednak z dala od pokoleniowej ofensywy „bruLionu", poetami
prowincji i trudnej, niekiedy ocierającej się o herezję, wiary: Krzysztofem Koehlerem, Dariuszem Suską i p ó ź n o wypływającymi na szerokie literackie wo­
dy Mirosławem Woźniakiem i Krzysztofem Czacharowskim, a także (choć
z wieloma zastrzeżeniami) z najważniejszymi poetami metafizycznymi lat 80.
- Zbigniewem Machejem, A d a m e m Zagajewskim, Bronisławem Majem oraz
nestorami polskiego parnasu, jak Czesław Miłosz czy Jarosław Marek Rymkie­
wicz. Wencel od lat mozolnie, wbrew k o n i u n k t u r o m ideologicznym i stadnym
p o k u s o m „życia ułatwionego", wypracowuje sobie miejsce osobne. Z poetyc­
kich gustów klasyk (co sam po wielekroć deklarował), lokalny patriota rodzin­
nych Kaszub, owej „ziemi świętej" z tytułu jego ostatniego t o m i k u (ochrzczo­
ny nawet
przez A d a m a
Michnika ideologiem
„archaicznej
wspólnoty
kaszubskiej wioski") - okazuje się być największym b u n t o w n i k i e m w świecie
pełnym łudząco do siebie podobnych „indywidualności" pisarskich.
JESIEŃ-2003
333
I właśnie patrząc na przykład tego poety, u t w i e r d z a m się w p r z e k o n a n i u ,
że jeśli młodzi pisarze roczników siedemdziesiątych nie okażą się m e t e o r a ­
mi p o d o b n y m i ich starszym kolegom z pokolenia „bL" i n a p r a w d ę z o s t a n ą
w polskiej literaturze przez lata, to stanie się tak w ł a ś n i e dlatego, iż nie są
żadnym pokoleniem, nic ich nie łączy, a znając historię t a m t y c h , nie m o g ą
już mieć złudzeń, jakoby trafienie do skryptu dla nienajpilniejszych s t u d e n ­
tów polonistyki r ó w n o z n a c z n e było z z a p e w n i e n i e m sobie miejsca w histo­
rii. Stać się tak m o ż e tylko wtedy, gdy poszczególni z nich, nie bacząc na śro­
dowiskowe
układy
i
koteryjne
pokusy,
wypracują własny styl,
jakiego
w poprzedniej generacji zabrakło. Bo m ó w i e n i e w ł a s n y m , r o z p o z n a w a l n y m
głosem to najlepszy s p o s ó b prawdziwej, trwałej promocji swego pisania.
Sądzę zresztą, że już widać czołówkę p e l e t o n u , zbierającego się do pogo­
ni za s a m o t n i e dotąd uciekającym W e n c l e m . T a d e u s z Dąbrowski - n a z w i s k o
tego ledwie 25-letniego chłopca zdążyło j u ż przyciągnąć uwagę, lecz za n i m
idą n a s t ę p n i . A r t u r Nowaczewski ma zadatki na r ó w n i e ciekawego krytyka,
co i poetę; w każdym razie jak nikt inny r o z u m i e i u m i e opisać sytuację du­
chową i ś r o d o w i s k o w ą dzisiejszego m ł o d e g o pisarza. Poza w y m i e n i o n y m i
gdańszczanami sympatię moją budzi też Ślązak, Szymon Babuchowski; dla
jego niewątpliwego t a l e n t u n i e b e z p i e c z e ń s t w e m okazać się j e d n a k m o ż e wy-
334
FRONDA
30
raźna ś w i a d o m o ś ć p o k r e w i e ń s t w d u c h o w y c h z twórczością W e n c l a : oba­
w i a m się, że jeśli Babuchowski w dalszym ciągu tak wiele czasu i wysiłku p o ­
święcać będzie k o m e n t o w a n i u i s p o r o m o poezję a u t o r a Ody chorej duszy l u b
n p . zechce pisać na t e n t e m a t d o k t o r a t , w ó w c z a s nazbyt silne e c h o tych za­
interesowań w jego w ł a s n y c h wierszach, słyszalne i dzisiaj, da mniej życzli­
w y m okazję do oskarżeń o e p i g o n i z m .
Może z a t e m najbliższe lata pokażą, że d r o g ą poezji nie jest a u t o s t r a d a
m a s s m e d i ó w i k u l t u r a l n o - b i z n e s o w y c h salonów, z której - jak to z a u t o s t r a ­
dy - niewiele widać, lecz boczna droga drugiej, a m o ż e i trzeciej kolejności
odśnieżania, po której, przez najbliższą n a m , nieraz i p r o w i n c j o n a l n ą okoli­
cę, zmierza się p r o s t o do poetyckiego nieba...?
ADAM LUBICZ
Marianna C. Świeduchowska, Katecheci i frustraci. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001
Tekstylia. 0 ..rocznikach siedemdziesiątych". wybór i opracowanie Piotr Marecki, Igor Stokfiszewski,
Michat Witkowski, Krakowska Alternatywa „Rabid". Kraków 2002
„Topos. Dwumiesięcznik literacki", redaktor naczelny Krzysztof Kuczkowski, Towarzystwo Przyja­
ciół Sopotu, Rok XI. 2003, nr 1-3 (68-70)
JESIEŃ
2003
335
A jednak Dtuskiemu udaje się powracać. Wciąż
jest „chłopcem o czerwonych dłoniach". Niektórzy
do końca życia znają tajne drogi między snopkami,
kępami uschłych badyli. Wiedzą, jak się łączą miedze.
Budzą się rano i widzą „bażanta, który tańczy pod ich
oknem".
Wszyscy
jesteśmy
dębowieckimi
chłopcami
ROMAN
MISIEWICZ
Lubię
choć już
nie
wracać z podróży do Nikąd,
wierzę w złotą
łódź Arkadii.
(Stary dom)
O t o krajobraz, jaki o t w i e r a się p r z e d n a m i w r a z z p o d n i e s i e n i e m okładki, na
której widnieje o k i e n k o w wyplecionym z wikliny drzewie. N a d z a g o n e m
k a r c z e m n e g o stołu wznosi się ciężka głowa geodety. Sonar w z r o k u o d m i e r z a
odległość p o m i ę d z y szklanką i talerzykiem. G ł o w a w z n o s i się wyżej. Ogar­
nia całą p r z e s t r z e ń . Już dzień. T r z e b a iść do d o m u . Rozpaczliwy krzyk odsu­
wanego krzesła. Trzaśniecie d r z w i a m i . Blady świat.
D ł o ń dotyka daszka czapki jak przy słowach: „ N i e c h będzie pochwalo­
ny". Skupienie n a d d r o b n y m o g n i e m papierosa, a p o t e m lekko pochylony
cień przemyka obok starego d o m u z cegły i kamienia, nie zwracając uwagi na
336
FRONDA
30
z m a r z n i ę t ą p o s t a ć świętego Floriana. Dzień jasnopopielaty. Mgliście. „A nie
zapomnieliście taśmy mierniczej, Józefie?" - cień pyta s a m e g o siebie. Klep­
nięcie po kieszeni. Jest! M o ż n a iść dalej.
Postać przemierza p r z e s t r z e ń w o l n e g o m i a s t a Dębowca. Miasta, a właści­
wie miasteczka p o ł o ż o n e g o z p i e t y z m e m na r z e m i e n i u wzgórza; w procy
rzek: Wisłoki i Dębownicy. To stąd wyrzuciło w świat Stanisława - syna Jó­
zefa i Anatoli. Z maleńkiego, białego d o m u , przylegające­
go o g r o d e m do ulicy Syzma, k t ó r a o p a d a ku b u d y n k o m
s a n k t u a r i u m , a dalej wznosi się do rynku i kościoła pa­
rafialnego, gdzie w g ł ó w n y m o ł t a r z u z a m k n i ę t o bezskórnego świętego Bartłomieja.
Na p o d w ó r z u
szczekają psy.
Musi
ktoś obcy przyjechał. Na Kłaputa by nie
szczekały. Do miejscowych są przyzwy­
czajone. Ci często tu przychodzą s n u ć dziwne dzieciom - dębowieckie historie.
Józef przyspiesza.
W t a p i a się w p o p i e l a t ą
mgłę, rozmywa. Z a n i m t a o p a d n i e , m i n i e
28 lat. I choć w a r c h i t e k t u r z e D ę b o w c a nie­
wiele się zmieni, będzie już n o w e tysiąclecie.
Rok 2 0 0 3 .
Tytuł wydanego przed d w o m a laty t o m u Sta­
nisława
Dłuskiego
to
Samotny zielony krawat.
Sztandarowy wiersz z tamtej książki znalazł się
także w tegorocznych Elegiach dębowieckich, jed­
nak jego tytuł został zmieniony na Świat we­
dług Klaputa. Pierwsze skojarzenie oglądacza
telewizyjnych seriali to Świat według Kiepskich
- niewybredna komedia quasirodzinna. Ale
Dłuski bezlitośnie zabiera spokój miłośni­
kom seriali. Bo tak jak pierwowzorem Sa­
motnego zielonego krawata był Samotny biały ża­
giel, tak wyjściem dla Świata według Kłaputa jest Świat według Garpa - poetycka hi­
storia, opowiedziana przez chłopca odbierającego świat zupełnie inaczej niż po­
zostali mieszkańcy ziemi. Żyjącego w zupełnie innej rzeczywistości.
JESIEŃ-2003
337
Widzę też siebie. Chłopaka o czerwonych
dłoniach. W wysokiej trawie. Dnia.
Który idzie przez owies. Przez miedze
pachnące gusłami. Biedą. I Kyrie ełejson.
Bez uzdy. W pachnącej kołysce. Lot
nad mieczem pogody.
(Psalm dębowiecki)
Czy powyższy opis to faktycznie i n n a rzeczywi­
stość? Zależy dla kogo. Na p e w n o dla tego, k t o
urodził się i wychował w „cywilizacji pięciu gro­
szy", będzie to d z i w n a bajka. Bajka, w której czasy
Franciszka Józefa są wciąż żywe; gdzie życie „nie
zapiernicza z górki z z a w r o t n ą szybkością", a snuje
się leniwie jak biały d y m z k o m i n a w b e z w i e t r z n y zi­
m o w y dzień. Gdzie nie przelicza się wszystkiego,
a przyjmuje, j a k i m jest.
Poeta Dłuski, mieszkający i pracu­
jący na co dzień w mieście akademic­
kim, m a ś w i a d o m o ś ć nieprzystawalności
świata, w którym się urodził, do tego, w któ­
rym mieszka dziś. I chociaż z a r ó w n o asfaltową, jak
i żelazną drogę z Rzeszowa do Dębowca przez Jasło
zna na pamięć, nie u m i e już inaczej niż poprzez
swoje wiersze t a m powrócić. Ale czasem i p o d r ó ż
poprzez poezję wydaje się niemożliwa. C o ś wiąże
nogi, pali mapy, świeci w oczy. Droga zaciera się.
Rozpadają się dawne obrazy:
[...]
posiwiałe śliwy przestają
rodzić szpaki i zapach
przypalonych
powideł,
rdzewieje rower marki
Ukraina, pleśnieje krzyż
338
FRONDA
30
nad starym domem. Ojciec
zasnął już w popiele dni
i nocy, odleciały bociany
mojej pamięci [...]
(Obrazy z Dębowca)
Czy Dębowiec dzieciństwa staje się dla niego
miejscem mitycznym? Czymś, co kiedyś było, ale
czego wcale nie m o ż n a dziś być p e w n y m . Co
wprawdzie t r z y m a n e jest jeszcze przez pamięć,
jak obrazy „dzięcioła zielonosiwego" czy „ ł u k ó w
katedry wysokich jak h o s a n n a " , ale u m y s ł nie jest
już pewien, czy to rzeczywiście było, czy śniło się
tylko. Czy kraina istniała n a p r a w d ę , czy była tyl­
ko w y t w o r e m dziecięcej wyobraźni?
Z wierszy m o ż n a zebrać i s p r ó b o w a ć rozrysować arkadyjską krainę. Krainę nie mniej fanta­
styczną niż ta z mitologii greckiej i nie mniej fan­
tasy niż tolkienowska:
śmiałem się całym dziobem
kiedy odlatywałem do raju
na Kobylej Górze za Dębowicą [...]
(Dzięcioł
zielonosiwy)
Jeszcze dalej, za Kobylą
Górą mieszka rozpacz [...]
(Ptaki napadają świt)
N o , ale dziś jest s p o t k a n i e a u t o r s k i e w rzeczywistym D o m u Kultury, części
remizy straży pożarnej. Nie w wirtualnej rzeczywistości. Z d e r z e n i e przeszło­
ści z teraźniejszością. P o m i e s z a n i e przestrzeni. Zakrzywienie w y m i a r u .
Przyjeżdżam do rodzinnego, obolałego Dębowca,
spotykam miejscowe staruszki, dla których
JESIEŃ-2003
339
Zdrowaś Mario to codzienna tabletka na ból
głowy [...]
Synowie wyjechali do miasta,
[...] dni
porzucone dla macochy, cywilizacji za pięć groszy.
(Piosenka dla opuszczonych matek)
Podczas swego wieczoru w D ę b o w c u p o e t a s ł u c h a p o p i s u w o k a l n e g o dzieci
miejscowych p r o m i n e n t ó w i zadaje sobie po raz kolejny pytanie, czy rzeczy­
wiście jest w miejscu swego wyjścia. Czy jest w n i m tylko p o z o r n i e . Czy wy­
jazd, a właściwie szereg wyjazdów stąd nie zmieniły go całkowicie. Czy na­
stąpiło wymieszanie czasów, przestrzeni, kultur, czy raczej d o b r o w o l n a
ucieczka z raju s p o w o d o w a ł a brak możliwości p o w r o t u . Czy to nie zatwar­
działość syna m a r n o t r a w n e g o czyni p o w r ó t niemożliwym.
Jest teraz tutaj, teoretycznie w miejscu swojego dzieciństwa, do którego wdar­
ły się obce obyczaje i dziwna moralność bez zasad. Czy może istnieć moralność
bez zasad? Ale czy nie dlatego tak na to patrzy, że sam jest skażony? Przez co ska­
żony? Środowisko, w jakim teraz żyje? Spogląda chłodnym okiem, z dystansu na
wszystko, co dzieje się wokół. Zastanawia się, po co właściwie odchodzimy? My,
dębowieccy chłopcy, opuszczający rodzinne strony. Pędzący do wielkich miast za
sławą, pieniądzem, karierą? Jak inni, wiecznie poszukujący żeru? Sycący swe am­
bicje czerwonymi, sportowymi autami, kolejnymi publikacjami; zmieniający part­
nerki na nowe modele? Jak mogliśmy tak spłycić własną wizję świata z dzieciń­
stwa? Jak możemy patrzeć na dach rodzinnego d o m u i zamiast widzieć bocianie
gniazdo, przeliczać koszt blachy i robocizny potrzebnej do jego naprawienia. Jak
możemy... my. Wszyscy przecież jesteśmy dębowieckimi chłopcami.
Jest coraz jaśniej. O p a d a mgła.
pod parasolem świtu wyłania się
twarz Ojca, ciało staje się bramą
dla opuszczonych
(Narodzony
w popiele)
A jednak D ł u s k i e m u udaje się powracać. Wciąż jest „chłopcem o czerwonych
dłoniach". Niektórzy do końca życia znają tajne drogi między snopkami, kępa-
340
FRONDA
30
mi uschłych badyli. Wiedzą, jak się łączą miedze. Budzą się r a n o i widzą „ba­
żanta, który tańczy pod ich o k n e m " . Lecą za n i m „nad mleczem pogody". Nie­
którym jest d a n e p r a w o do p o w r o t u . I udaje się im wrócić. N i e tylko do „obo­
lałego, starego D ę b o w c a " i do „białego d o m u " . Udaje się im wrócić do siebie.
Może to dzięki jabłkom zrywanym potajemnie w „ogrodzie A b r a h a m a " ?
Wracam do starego domu, pochylonego jak
mój ojciec, który przekroczył próg ostatniego dnia.
(Stary dom)
ROMAN MISIEWICZ
Stanisław Dłuski. Elegie dębowieckie,
Biblioteka Nowej Okolicy Poetów, tom 8. Rzeszów-Tarnobrzeg 2003
JESIEŃ-2003
341
Kiedy Adam Bujak, fotograf Jana Pawła II, odpo­
wiadając na pytanie, czy przekazał dzieciom wiarę,
mówi: „Myślę, że do końca nie przekazałam im wia­
ry", Alina Janowska przyznaje się: „Żyję w grzechu.
Mój mąż jest po rozwodzie z pierwszą żoną", a Jan Ja­
kub Kolski wypowiada zdanie: „Popełniam prawie
wszystkie grzechy świata" - to są to najważniejsze mo­
menty tej książki.
Prywatne
teologie
NATALIA
BUDZYŃSKA
Pytanie: „Czy wierzysz w Boga?" wielu ludzi u z n a za z a m a c h na w o l n o ś ć
człowieka. Dlaczego tak t r u d n o jest r o z m a w i a ć o Bogu? Bo nie wypada, bo
to takie osobiste i i n t y m n e ? To sfera życia całkowicie zakazana do upublicz­
nienia przez tak zwanych d o b r z e wychowanych, najczęściej niewierzących.
Nie w o l n o przyznawać się publicznie do tego, że w i a r a w Boga jest drogo­
w s k a z e m życiowych wyborów, bo niektórzy m o g ą źle się poczuć. Albo nie-
342
FRONDA
30
wygodnie. Mogą poczuć się zawstydzeni albo zażenowa­
ni, albo n a w e t m o g ą nagle zacząć pogardzać kimś, k t o
najwyraźniej nie potrafi s a m sobie poradzić w życiu.
Z n a m n a w e t dziennikarza katolickiego, który uważa, że
pytań o wiarę nie należy zadawać, no chyba że księdzu.
Choć właściwie jest również wysoce n i e k u l t u r a l n e pytać
księdza o to, czy wierzy. Straszne faux pas. A ja strasznie
się cieszę, że Pani Izabela Górnicka-Zdziech p o p e ł n i ł a ich
całe m n ó s t w o . Co rusz b o w i e m pyta się: „Czy wierzy Pa­
ni/Pan w Boga?", a n a w e t jeszcze gorzej: „Jaki jest Pa­
ni/Pana najcięższy grzech?". Co najdziwniejsze, otrzymuje całkiem szczere m a m nadzieję - odpowiedzi. Sama, oprócz tego, że jest dziennikarką, jest też
poetką i m o ż e dlatego wybrała na r o z m ó w c ó w a r t y s t ó w i ludzi kultury. Ale
właściwie to ona jest b o h a t e r k ą tej książki: genialnie w p r o s t prowadzi roz­
mowy, a to wielka sztuka pokazać r o z m ó w c ę takiego, jaki jest, nie wykre­
owanego. Jak o n a to zrobiła, że ci „wielcy artyści" po kolei obnażają się du­
chowo? Ze stają przed n a m i ludzie zwykli, nie żadni religijni herosi, którzy
się mylą e w i d e n t n i e w sprawach teologicznych, którzy n a w e t nie kryją słabo­
ści, zgodnie mówiąc o swoich grzechach. I jak tu r e c e n z o w a ć taką książkę?
Przecież nie b ę d ę teraz wytykać błędów, k t ó r e oczywiście p o z a z n a c z a ł a m
w książce, głośno komentując: „Co on (ona) wygaduje!"
Bo gdybyście widzieli, jakie Pani Górnicka-Zdziech zadaje niewygodne
i bezczelne pytania! Januszowi Kotańskiemu, poecie i scenarzyście, który m ó ­
wi o nienawiści i pogardzie w o b e c niektórych ludzi: „Katolik m o ż e nienawi­
dzić?" Aktorowi Wojciechowi Wysockiemu:
„Czy możliwe jest życie po
chrześcijańsku w drugim związku, jeśli zaczyna się od grzechu - z ł a m a n i a sa­
k r a m e n t u m a ł ż e ń s t w a ? " . Marcinowi Wolskiemu, który mówi, że Kościół ja­
ko instytucja sprawdza się i nie m o ż n a go traktować jak s u p e r m a r k e t u , wy­
bierając pojedyncze produkty, zwraca uwagę: „Jednak Pan nie przy­
chodzi na Mszę, m i m o iż jest to sprawdzona od w i e k ó w forma kon­
taktu z Bogiem". A Jana Pospieszalskiego, rozważającego dość d ł u g o
na t e m a t istoty i wagi piękna muzyki w liturgii, sprowadza na zie­
mię: „Nie idzie się do kościoła, żeby słuchać m u z y k i " . Oczywiście
poza tym ciekawe jest sobie poczytać, co na t e m a t tego, czy ta­
lent jest dany od Boga, sądzą artyści (Dwurnik uważa, że jego
JESIEŃ-2003
talent został zapisany w kodzie genetycznym, a Harasimowicz, że to dar od
Stwórcy, którym trzeba dobrze zadysponować). Poza tym opowiadają jeszcze
o takich rzeczach, o których w ogóle wstyd mówić: że doświadczają jakichś
mistycznych znaków, c u d ó w być m o ż e . To już całkiem obciach, n o r m a l n i e
m o ż n a się p o p u k a ć w czoło, jak Tekieli opowiada o magii, a Pakulnis o anie­
le stróżu. Wystawić się na o ś m i e s z e n i e jest n a p r a w d ę t r u d n o .
Bardzo się cieszę, że się jednak wystawili - trzeba mieć odwagę. Odpowiedź
na fundamentalne pytanie: „Czy wierzysz w Boga?" nie u wszystkich jest oczy­
wista, ale wszyscy szukają, a nawet więcej - znaleźli, widzą jasno tę drogę, któ­
rą dobrze jest iść, ale brać siły na tę drogę z Kościoła, z s a k r a m e n t ó w niektó­
rym jest trudniej. Kiedy A d a m Bujak, fotograf Jana Pawła II, odpowiadając na
pytanie, czy przekazał dzieciom wiarę, mówi: „Myślę, że do końca nie przeka­
załam im wiary", Alina Janowska przyznaje się: „Żyję w grzechu. Mój mąż jest
po rozwodzie z pierwszą żoną", a Jan Jakub Kolski wypowiada zdanie: „Popeł­
niam prawie wszystkie grzechy świata" - to są to najważniejsze m o m e n t y tej
książki. Michał Lorenc, twórca muzyki filmowej, m o ż e opowiadać, że Wojna pol­
sko-ruska Masłowskiej to najbardziej katolicka książka, jaką ostatnio czytał
(hm), czy porównywać Pasikowskiego do Gogola i Czechowa (hm, h m ) , ale,
gdy na pytanie: „jak nawrócenie wpłynęło na Pana rodzinę?" opowiada: „Wró­
ciłem do d o m u . Wróciłem do dzieci. J e s t e m z nimi i nie zamierzam nigdy od­
chodzić", to czuję się szczęśliwa i pragnę błogosławić Boga. Z tych wielu roz­
mów, dłuższych i krótszych „przemówień" teologicznych na własny użytek, na
własne usprawiedliwienie, wyłania się obraz zwykłego człowieka, który wymy­
śla Boga na własną miarę. Na szczęście Bóg jest większy niż my to sobie wymy­
ślamy i wtedy właśnie możliwe są zdania typu: „Bez wiary życia sobie nie wy­
obrażam".
NATALIA BUDZYŃSKA
Izabela Córnicka-Zdziech, Rozmowy pod niebem. Wydawnictwo WAM, Kraków 2003
344
FRONDA
30
Proponuję dwie listy słów i zwrotów poddawanych ma­
nipulacji: słowa eliminowane i słowa przenicowane.
Słownik naszej
nowomowy
MICHAŁ
WOJCIECHOWSKI
Język p r o p a g a n d o w y przeszedł znaczną ewolucję. Od nachalnej cenzury
i k ł a m s t w zmierza w s t r o n ę ukrytego zafałszowania, blisko s p o k r e w n i o n e g o
ze zjawiskiem „politycznej p o p r a w n o ś c i " . Ma o n a cechy Orwellowskiej n o ­
womowy, ale działa głównie na zasadzie zdecentralizowanej cenzury nieforJESIEŃ
2003
345
malnej i p r a n i a m ó z g ó w . Świat językowy w y k r e o w a n y tą czy p o d o b n ą m e t o ­
dą ma wykluczyć możliwość s e n s o w n e g o i g o d n e g o w y p o w i a d a n i a p o g l ą d ó w
zwalczanych przez p r o p a g a n d ę . Próbuje zawładnąć u m y s ł a m i , a szczególnie
sferą polityki, religii, życia prywatnego.
Można wyróżnić dwie operacje na słowniku, jakie cechują język współcze­
snej n o w o m o w y propagandowej, a czasami w ogóle język mediów; najbardziej
są one widoczne w rzeczonej poprawności politycznej, zabarwionej lewicowo.
Pierwsza operacja to u s u w a n i e pewnych słów i zastępowanie ich innymi, o wy­
raźnie o d m i e n n y m odcieniu albo w ogóle innego rodzaju. Kto używa starych
słów i nazywa rzeczy po imieniu, oskarżany bywa o zacofanie u m y s ł o w e oraz
obrażanie ludzi. Druga m e t o d a polega na n a d a w a n i u starym wyrażeniom od­
m i e n n e g o sensu lub przynajmniej kontekstu, by kojarzyły się z czymś i n n y m
niż dotąd. D a w n e znaczenie znika i t r u d n o je wyrazić; odpowiadające mu po­
jęcie wypierane jest ze świadomości. Kto używa takich słów w ich innym niż
„medialne" znaczeniu, ryzykuje brak zrozumienia u odbiorców.
Operacje te m o g ą być nieszkodliwe lub tylko irytujące, ale bywają też
groźne, i to nie tylko dla p o r z ą d k u w myśleniu. Są przecież kraje i miejsca,
w których m ó w i e n i e „po s t a r e m u " grozi k ł o p o t a m i w pracy, p o t ę p i e n i e m
w mediach, a w skrajnych przypadkach wyrokiem. Z a r a z e m m e t o d y te są
często ś m i e s z n e w s w o i m zadufaniu i sztuczności; n i e t r u d n o p r z e k ł u ć balon
e u f e m i z m ó w i ujawnić manipulację, jeśli tylko cicha c e n z u r a t e m u nie zapo­
biegnie ( o b a w i a m się, że dla niektórych wykazy p o n i ż s z e s t a n ą się p o r a d n i ­
kiem cenzora...).
Proponuję tu dwie listy słów i z w r o t ó w takiej manipulacji p o d d a w a n y c h :
słowa e l i m i n o w a n e i słowa p r z e n i c o w a n e . Przykłady p o c h o d z ą głównie
z Polski. Przy pierwszej kategorii podaję zaraz o d p o w i e d n i k starego wyraże­
nia w n o w o m o w i e . Przy drugiej - najpierw sens pomijany, a p o t e m sens za­
kładany przez p r o p a g a n d ę ; t e r m i n y i znaczenia p r o p a g a n d o w e p o d a n o o d p o ­
w i e d n i m dla nich d r u k i e m pochyłym.
W a r t o też w s p o m n i e ć kategorię p o k r e w n ą : i m i o n a i nazwy geograficzne.
W s p ó ł c z e ś n i wydawcy i redaktorzy często zwalczają tradycyjne polszczenie
imion cudzoziemców, czy to a u t o r ó w , czy znanyeh postaci ( U m a r z a m i a s t
O m a r a ) , a także swoiste polskie n a z e w n i c t w o geograficzne, wyjątkowo bo­
gate (Antakya z a m i a s t Antiochii; Bautzen, a nie Budziszyn). Takie przedkła­
danie słów i n o r m obcych n a d polskie jest d o p r a w d y zastanawiające.
346
FRONDA
30
Terminy zastępowane innymi
GRABIEŻ MIENIA PU­
ANARCHIA, AWANTU­
RY, ROZRUCHY, zamiast
BLICZNEGO, przekształce­
tego czytamy: protesty, blo­
nia własnościowe (z kolei
kady.
faktyczne przekształcenia
w ł a s n o ś c i o w e są nazy­
BEZBOŻNICTWO, kryty­
w a n e roszczeniami właści­
ka Kościoła i religii.
BIUROKRACJA, 1) administracja, służ­
by publiczne; 2) regulacje, wprowadzanie
go itp.).
HINDUSKIE P O G A Ń S T W O , ducho­
standardów europejskich.
wość Wschodu.
BOŻEK, bóstwo religii politeistycznej.
BRAK ZASAD, 1) luz; 2) umiejętność po­
rozumienia.
INWALIDA, niepełnosprawny.
KARANIE D Z I E C I , przemoc wobec
dzieci.
CYGANIE, Romowie.
CZARY, MAGLA LECZNICZA, bio­
energoterapia, medycyna naturalna.
DEKADENCJA,
cieli, wykupywaniem majątku narodowe­
oryginalność
arty­
styczna.
DEMORALIZOWANIE
DZIECI,
wy­
chowanie seksualne.
DOM PUBLICZNY, agencja towarzyska.
DUMA N A R O D O W A , ksenofobia,
nacjonalizm, rasizm.
DUSZA, psychika, osobowość.
DYSCYPLINA, opresja, przymus.
EMANCYPANTKA, feministka.
ETATYZM, NADMIAR PRZEPISÓW,
troska państwa o obywateli i gospodarkę.
KSIĄDZ, KAPŁAN, duchowny katolicki.
KOMPLEMENTY, ZACHWYTY, ZA­
LOTY, molestowanie seksualne.
KOMUNISTA, człowiek łewicy.
KOMUNISTYCZNY,
SOCJALI­
STYCZNY, MARKSISTOWSKI, postę­
powy.
KOMUNIZM I SOCJALIZM, łewica;
ich wprowadzanie to reformy.
L E N I S T W O , brak motywacji i perspek­
tyw.
LUDY PRYMITYWNE, łudy pierwotne.
M A H O M E T A N I Z M (określenie p o ­
kazujące, że religia ta historycznie
pochodzi od M a h o m e t a , jak chrze­
GANGI, BANDY, grupy (przestępcze,
ścijaństwo od C h r y s t u s a ) , islam (sło­
młodzieżowe).
w o wartościujące, p o d s u n i ę t e p r z e z
GŁOWA RODZINY, męska dominacja.
GOSPODYNI, kobieta nie pracująca.
JESIEŃ
2003
jego sympatyków; po a r a b s k u „odda­
n i e " [Bogu]).
347
MAŁŻEŃSTWO,
NARZECZEŃ-
PODZIAŁ ŁUPÓW, porozumienie koali­
STWO, ROMANS, związek.
cyjne.
MASONERIA - tu brak odpowiedni­
PORNOGRAFIA, erotyka.
ka, bo przecież istnieje ona tylko
w chorej
wyobraźni;
historycznym:
w
kontekście
wolnomularstwo.
PRAWDA I
MĄŻ, NARZECZONY, KOCHANEK,
partner.
MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO, altruizm, hu­
manizm.
MONOPOLE PAŃSTWOWE, służby
publiczne.
MOTŁOCH, 1) margines społeczny;
2) demonstranci.
dwie sprzeczne
PROPAGANDA,
informacja.
PROSTYTUCJA, usługi seksualne.
PRYMITYWIZM, naturalność.
PRYWATA,
interesy jednostkowe i gru­
PRZESTĘPCA,
żony; 2)
więzień;
1) podejrzany, oskar­
3)
nieprzystosowany
społecznie.
MURZYN, Afrykanin.
(np.
FAŁSZ,
opinie.
powe.
MORDERSTWO, zabójstwo.
NAŁÓG
POSADY, funkcje państwowe i samo­
rządowe.
RABUNEK,
alkoholowy), choroba
(np. alkoholowa).
NAWRACANIE, ekumenizm, dialog.
1)
2) przy­
konfiskata;
właszczenie.
RELIGIJNOŚĆ, 1) duchowość; 2) funda­
mentalizm.
NUMERUS CLAUSUS, akcja afirma­
ROZKŁAD
tywna (w USA ustalanie, jaki procent
sztucznych
Murzynów etc. ma być przyjętych do
ROZKŁAD RODZINY,
pracy czy na studia).
ustawodawstwo rodzinne; 2) emancypa­
OCHRONA PRZYRODY, ekologia.
cja kobiet.
OJCIEC ŚWIĘTY, Watykan.
ROZWIĄZŁOŚĆ, bujne życie erotyczne.
MORALNY,
wolność od
ograniczeń.
1)
świeckie
PATRIOTA, nacjonalista, szowinista.
R Ó W N O Ś Ć WOBEC PRAWA, wy­
PIJANY
równywanie
KIEROWCA,
kierowca jako
szans
(przez
stwarzanie
przestępca.
nierówności:
PIJANY PIESZY, ofiara wypadku.
nych mniejszości, grup i orientacji).
PIOSENKARKA,
RÓŻNICE MIĘDZY PŁCIAMI, dys­
wokalistka.
POBOŻNY, tradycjonalista, klerykał.
PODWYŻKA PODATKÓW,
podatkowa.
348
przywilejów dla róż­
reforma
kryminacja kobiet.
SABOTAŻ, blokada dróg itp.
SIŁA, przemoc.
FRONDA
30
SPRAWIEDLIWOŚĆ,
sprawiedliwość
W S T R Z E M I Ę Ź L I W O Ś Ć , zahamowania
seksualne.
społeczna.
S U R O W O Ś Ć , brutalność.
WYRZUTY
Ś L Ą Z A K , autochton.
poczucie winy.
Ś L E P Y , niewidomy.
ZABICIE DZIECKA NIE N A R O D Z O ­
T R W O N I E N I E GROSZA PUBLICZ­
U Ś M I E R C A N I E S T A R U S Z K Ó W , eu­
tanazja.
SUWERENNOŚCI,
me macierzyństwo, prawo do wyboru.
Z A B O B O N , tradycyjne przekonanie.
N E G O , dotacje, restrukturyzacje.
inte­
gracja.
W I A R A , przekonania religijne.
W I E R Z Ą C Y , wyznawca, zwolennik (ka­
Z B O C Z E N I E , odmienna orientacja (pre­
ferencja) seksualna
ZŁA ORTOGRAFIA (rodzaj niewie­
dzy, k t ó r ą nalez\ nadrobić) - dysgrafia, dysleksja ( n i e u m i e j ę t n o ś ć uspra­
wiedliwiona
nawei
POPULARNF
WIERNOŚĆ
bliczna.
ekstremizm,
na
studiach
polonistycznych l
tolicyzmu, chrześcijaństwa itd.).
ZASADOM,
(nadmierne)
N E G O , przerwanie ciąży, zabieg, świado­
Ś W I Ę T O , dzień wolny.
UTRATA
SUMIENIA,
Ciemnogród.
ŻONA,
W Ł A S N O Ś Ć , egoistyczne posiadanie.
K A , partnerka
P R Z E S Ą D Y , opinia pu­
NAR/K:/.0NA,
KOCHAN­
W O L N O Ś Ć G O S P O D A R C Z A , dziki
kapitalizm.
Terminy o znaczeniu zmienionym
A B O R C J A , pocięcie na ka­
A N T Y S E M I T Y Z M , głu­
wałki dziecka nie narodzo­
pawa
nego lub zabicie go w inny
i wrogość wobec Żydów.
sposób. W politycznej po­
Każda
prawności e t c : zabieg me­
nia Żydów.
dyczny poszerzający
wolność
podejrzliwość
krytyka
postępowa­
A S T R O L O G I A , pogański przesąd, że
kobiet.
nasze życie zależy od położenia gwiazd.
A G E N T , szpicel, donoszący na znajo­
Sposób określania cech osobowości.
mych do bezpieki itp. Ofiara fałszowania
A U T O R Y T E T , człowiek mądrzejszy
dokumentów SB i podejrzliwości lustratorów.
i lepszy. Osoba znana z mediów.
JESIEŃ
2003
349
BEZPIECZEŃSTWO,
ochrona mieszkańców
skuteczna
kraju
przed
raźniejszość i zbudować ludzką toż­
samość. Przedmiot zainteresowań prze­
przestępcami i najeźdźcami. Policja
ciwników postępu.
polityczna i jej dbałość o spokojne życie
HOMOSEKSUALIZM, naganne mo­
rządzących.
ralnie zboczenie płciowe. Równoupraw­
CŁO, podatek od towaru na granicy,
niekorzystny dla krajowego konsu­
menta. Opłata na granicy korzystna dla
krajowych producentów i współtworząca
dochody państwa.
niona orientacja seksualna.
INTELEKTUALISTA,
zarozumiały
uczony teoretyk, wypowiadający się
publicznie na rozmaite tematy. Autory­
tet intelektualny i moralny.
DEKOMUNIZACJA, usunięcie komu­
nizmu z polityki, gospodarki i sposobu
myślenia. Zemsta na członkach PZPR
KAPITALIZM, ustrój oparty na wolno­
ści gospodarowania i ochronie własno­
ści prywatnej. Ustrój, w którym właścicie­
i podobnych partii.
le wyzyskują pracowników i płacą zbyt
DEMOKRACJA, władza obywateli.
niskie podatki.
System biurokratyczny, w którym niektóre
KARA ŚMIERCI, wymierzenie spra­
posady obsadza się przez głosowanie.
wiedliwości okrutnemu zbrodniarzo­
DZIEDZICZENIE, prawowite otrzy­
wi. Egzekucja przerażonego człowieka, któ­
manie rzeczy po zmarłych bliskich.
ry już nikomu nie może zaszkodzić.
Wzbogacenie się bez własnych zasług.
KOMUNIZM, oparty na marksizmie
FALA W WOJSKU, skutek nieudolno­
totalitarny kolektywizm z monopartyj-
ści i lenistwa dowódców oraz braku
nym systemem rządów, wrogi wolno­
dyscypliny.
warunków
ści ludzkiej i własności prywatnej.
w wojsku.
Ustrój troski o zwykłych ludzi, unikający
FASZYZM, autorytarny i korporacyj­
wad kapitalizmu, choć ulegający pewnym
ny ustrój Włoch za Mussoliniego.
wypaczeniom.
Skutek
złych
1) Dawniej synonim totalitaryzmu nieko­
KONSERWATYZM, postawa zmie­
munistycznego, np. nazizmu; 2) obecnie
rzająca do zachowania i upowszech­
także epitet pod adresem orientacji prawi­
nienia dorobku przeszłości w zakresie
cowej akcentującej godność narodową.
życia społecznego i umysłowego (ter­
GAZETA, dziennik, popularne cza­
min z zakresu nauk politycznych).
sopismo informacyjne lub rozrywko­
we. Autorytet, kształtujący opinie czytel­
ników.
HISTORIA, rzetelnie opisana prze­
szłość, która pomaga zrozumieć te­
350
Wstecznictwo, nienowoczesność, wrogość
wobec postępu
(termin
ogólnikowy
i obelżywy).
KOŚCIÓŁ, pochodząca od Jezusa
Chrystusa społeczność religijna złoFRONDA
30
żona z ludzi ochrzczonych i wyznają­
odurzających. Chory wymagający opieki
cych w s p ó l n ą wiarę, której nauczają
finansowanej ze środków publicznych.
papież i biskupi. Organizacja grupują­
NATURALNE PLANOWANIE RO­
(w liczbie mnogiej, KO­
DZINY, metody decydowania o posia­
ŚCIOŁY: wszelkie grupy i grupki uwa­
daniu (lub nie) dzieci, obywające się
żające się za chrześcijańskie).
bez stosowania środków mechanicz­
ca księży
KULTURA EUROPEJSKA, najbogat­
nych i chemicznych. Właściwa katoli­
sza kultura światowa. Imperialistyczne
kom niechęć do pigułki i prezerwatywy.
zagrożenie dla innych kultur.
NAZIZM, skrót od „narodowy socja­
LEWICA, komuniści i socjaliści, orien­
lizm", w hitleryzmie połączenie nacjo­
tacja polityczna dążąca (gdy jest u wła­
nalizmu z socjalizmem. Skrajna antyse­
dzy) do wzrostu roli państwa zwanego
micka prawica niemiecka.
„opiekuńczym" oraz biurokracji, jak
O C H R O N A PRZYRODY, działania
też do ograniczenia wolności, własno­
mające na celu zachowanie przyrody,
ści prywatnej
by mogli z niej bez szkody korzystać
i
religii.
Siły postępu
i obrońcy ludzi biedniejszych.
ludzie. Wykluczanie ludzi z przyrody.
LIBERALIZM, koncepcja ustrojowa
PACYFIZM, wymigiwanie się od służ­
akcentująca wolność jednostek, także
w sferze gospodarki. Lewicowość, tole­
rancja, swoboda obyczajów.
LUSTRACJA,
oczyszczenie
warstw
rządzących z byłych i obecnych szpicli.
Krzywdzące dla wielu osób rozliczenia
z nieaktualną przeszłością.
by wojskowej. Szlachetna troska o pokój.
PAŃSTWO, kosztowna i oparta na
przymusie forma organizacji społe­
czeństw, którą należy znosić, gdyż nie
znamy lepszego sposobu zapewnienia
m i n i m u m bezpieczeństwa jednost­
kom. System organizacji społecznej, dzięki
MŁODZIEŻ, m ł o d e osoby, które wy­
któremu obywatele otrzymują więcej dóbr
szły już z dzieciństwa, ale są zbyt nie­
niż by mogli sobie zapewnić sami.
dojrzałe, by uznać je za dorosłe. Ludzie
PARLAMENT,
młodzi, dynamiczni, nowocześni.
MNIEJSZOŚĆ NARODOWA, grupa
miejsce,
w którym
o ustanawianiu praw nie decyduje lo­
gika ani sprawiedliwość, lecz głosowa­
obywateli z powodu swojego poczucia
nie.
narodowego dystansująca się od naro­
władza w państwie demokratycznym.
du przeważającego w danym państwie.
PATRIOTYZM, miłość ojczyzny i ro­
Grupa narodowa zasługująca na uprzywile­
daków. Tyłe, co nacjonalizm i szowinizm.
jowanie w porównaniu z innymi.
Reprezentująca obywateli najwyższa
POLITYK, dążąca do władzy osoba,
NARKOMAN, człowiek zdegenero-
która tym samym powinna być szcze­
wany z powodu nadużywania środków
gólnie czujnie kontrolowana, gdy ją
JESIEŃ
2003
351
osiągnie. Osoba u władzy, której przysłu­
ka do Boga. Prywatne poglądy na temat
gują szczególne prawa.
zaświatów, łączące się z nietolerancją.
POSTĘP, z m i a n a na lepsze. Walka
REPRYWATYZACJA,
z przeszłością i każda zmiana z niej wy­
właścicielowi bądź jego spadkobiercy
uczciwy zwrot
nikła.
należnego im majątku. 1) Oddawanie
PRAWA CZŁOWIEKA, p r a w n e gwa­
własności społecznej z powodu przestarza­
rancje dla życia, wolności, własności
i sprawiedliwego traktowania. Ochro­
na osób nadużywających
swych praw
łych roszczeń;
boszczki
2)
ustawy
(w projekcie nie­
reprywatyzacyjnej)
definitywna konfiskata majątku właścicie­
(i szkodzących w ten sposób innym) przed
la, powiązana z wypłaceniem mu częściowe­
stanowczą interwencją organów państwa.
go odszkodowania z kieszeni podatnika.
(Jak wiadomo, w świecie politycznej
REWOLUCJA, niszczący przewrót po­
poprawności m ó w i się z troską o pra­
lityczno-społeczny. Obalenie przestarza­
wach
łych czy niesprawiedliwych porządków.
człowieka w odniesieniu
do
aresztowanych terrorystów, ludzi lżą­
cych religię, agentów SB itp., ale ni­
gdy - dzieci nie narodzonych, właści­
cieli skonfiskowanego majątku, ludzi
niewolonych przez biurokrację.) ,
PRAWICA, tendencja polityczna, ak­
centująca
wartość
przestrzegania
zasad prawa, patriotyzmu, religii, wła­
sności prywatnej i wolności gospodar­
RODZICE,
opiekunowie
swoich
dzieci. Osoby, które spłodziły dzieci i ło­
żą na nie, ale nie mają prawa ich karcić
ani wtrącać się do ich urabiania w szkole
państwowej.
SEKS, PŁEĆ, cecha biologiczna czło­
wieka umożliwiająca m u r o z m n a ż a ­
nie i stwarzająca okazję do tworzenia
więzi między osobami i wspólnej przy­
czej. Nacjonalizm, wstecznictwo.
jemności. Źródło przyjemności, do którego
PRAWO, słuszne, obowiązujące zasa­
każdy-ma nieograniczone prawo.
dy, „to, co prawe" (łac. „ius est quod
SKŁADKA U B E Z P I E C Z E N I O W A ,
iustum est"). Przepisy (redukcja prawa
do aktualnych ustaw, „ius" - do „lex").
PRYWATYZACJA,
państwowego
sprzedaż majątku
osobom
prywatnym
regularne oszczędzanie w wybranej
instytucji na wypadek c h o r o b y i sta­
rości
oszczędzającego.
podjęta dlatego, że w ich rękach będzie
osobom
ona społecznie użyteczniej sza. Przejęcie
i świadczenia.
własności
społecznej
przez
kapitalistów,
Potrzebny po­
datek, z którego państwo wypłaca innym
obiecane
dawniej
emerytury
SŁUŻBA ZDROWIA, zbiurokratyzo­
którzy na tym korzystają.
wany państwowy system lecznictwa.
RELIGIA, świadome i przybierające
Instytucja państwowa zapewniająca oby­
formę społeczną odniesienie człowie­
watelom bezpłatne leczenie.
352
FRONDA
30
SOCJALIZM, ustrój, w którym pań­
TOLERANCJA, unikanie narzucania
stwo
swojego zdania w sferach, w których
prawie
wszystko
obywatelowi
zabiera, a p o t e m przydziela część tego,
subiektywizm jest dopuszczalny (ce­
co zabrało, jako „bezpłatne" świadcze­
cha p o ż ą d a n a ) .
nia. Ustrój ciążący do sprawiedliwości spo­
i uznawanie każdych poglądów za równie
łecznej.
dobre
STRAJK, szantaż zmierzający do wy­
kich).
muszenia korzyści dla pracowników
TRADYCJA, dobre i ważne rzeczy
firmy lub jakiejś grupy społecznej. Od­
przekazane n a m przez poprzednie po­
Milczenie wobec zła
(cecha wymagana od wszyst­
mowa pracy jako środek walki o prawa pra­
kolenia. 1) Śmigus dyngus, wianki święto­
cowników.
jańskie i podobne bzdety. 2) Ciemnogród.
SUMIENIE, zdolność człowieka do
WARTOŚCI, trwałe dobra, zwłaszcza
osądzenia
w sferze duchowej. Rzeczy subiektywnie
swego
postępowania
w oparciu o obiektywne zasady moral­
i uporczywie uważane za cenne, nie wiado­
ne. Prawo człowieka do postępowania nie­
mo dokładnie jakie.
moralnie,
WEGETARIANIN, człowiek po pro­
gdy znajdzie
dla
tego jakieś
usprawiedliwienie.
stu nie jedzący mięsa. Człowiek wraż­
SZKOŁA, instytucja służąca nauce
liwszy moralnie jako przeciwnik zabijania
i wychowaniu dzieci. 1) Miejsce pracy
zwierząt.
nauczycieli, którego funkcjonowaniem kie­
W O L N O Ś Ć , niepodleganie przymuso­
ruje państwo; 2) miejsce realizowania pro­
wi oraz możliwość wyboru jako środek
gramów nauki ustalonych przez ministra.
dostępu do rozmaitych dóbr i warto­
TELEWIZJA PUBLICZNA, czyli pań­
ści.
stwowa, utrzymywane przez obywate­
życia niemoralnie i bez zwracania większej
li narzędzie propagandy służące par­
uwagi na innych
tiom rządzących i biurokracji. Stacja
2) subiektywne przekonanie, ze dokonuje­
telewizyjna nadająca programy o wyższej
my wyborów, gdy faktycznie jesteśmy zde­
wartości i stroniąca od pogoni za zyskiem.
terminowani społecznie (postmarksizm);
1) Przyznawane ludziom prawo do
(pseudoliberalizm);
3) to, na co zezwala władza.
MICHAŁ WOJCIECHOWSKI
JESIEŃ-2003
353
PROKUTATURA REJONOWA KRAKÓW II
ul. Smocza 4 / 6 , 0 3 - 4 5 6 Kraków
Doniesienie o przestępstwie
Szanowny Panie Prokuratorze,
Pragnę zwrócić Pańską uwagę na działalność
przestępczą prowadzoną przez Marka Kostrzewę
i Annę Seremak, zamieszkałych przy ul. Stołecz­
nej 5 / 1 8 w Krakowie. Trwa ona nieustannie od
6 lat. Jednak dopiero niedawno zdałem sobie
sprawę, że jestem biernym świadkiem nielegalne­
go, procederu.
Świadomość prawna jest w naszym kraju niska, na
szczęście wolne media publiczne odgrywają pozy­
tywną rolę w edukacji obywatelskiej. W tym wy­
padku polski tygodnik „Newsweek" zamieścił ob­
szerny materiał, postulując wprowadzenie rozwią­
zań prawnych pozwalających na legalizację konku­
binatów. Nie wiem, jak będzie z ich realizacją
w przyszłości, jednak oznacza to, że obecnie nie
zalegalizowane pożycie jest przestępstwem w ro­
zumieniu prawa i powinno być ścigane przez wła­
ściwe czynniki.
Dlaczego:
- kiedy dwie osoby chcą stworzyć spółkę, muszą
zgłosić swoją działalność w kilku centralnych
urzędach państwowych, a działalność poza ewiden­
cją jest ścigana przez wiele służb naraz (urząd
skarbowy, ZUS, policję etc.) i grozi sankcjami
karnymi i skarbowymi?
- każda aktywność obywatelska musi być zatwier­
dzana przez stosowne urzędy, przedsiębiorcy mu­
szą tworzyć spółki, ludzie kultury stowarzysze­
nia, wierni kościoły itd., a jeśli nie zgłoszą
swojej aktywności, to działają w mafiach, kli­
kach, sektach etc. i jako szkodliwi społecznie
są ścigani przez prawo?
Nie ma żadnych powodów, żeby konkubinat trak­
tować inaczej niż jako nielegalne stowarzyszenie
dwóch osób. Ale idźmy dalej, otóż państwo nie do­
puszcza legalizacji działalności w zakresie na
przykład produkcji narkotyków, prostytucji, nie­
legalnego obrotu gospodarczego e t c , bo jest to
działalność wyrządzająca krzywdę społeczną, za­
dająca ogółowi głębokie rany. Skoro obecnie pań­
stwo nie dopuszcza legalizacji konkubinatu, to
oznacza, że nie zalegalizowane pożycie należy
zaliczyć do tego typu aktywności destrukcyjnej
społecznie. Dlatego wnoszę o jak najszybsze pod­
jęcie kroków zmierzających do ukrócenia działal­
ności prowadzonej przez Marka Kostrzewę i Annę
Seremak.
Z wyrazami szacunku
Jakub Czeredys
Zamiast
Ody do radości
MACIEJ
PŁOMIEŃ
Zawierzcie
mojej
Ja wam dostarczę wschodnie landy w
że
będą
nam jeszcze wdzięczni za
to,
ich
dzisiejsi
że zostali
metodzie.
taki sposób,
administratorzy,
Polacy,
wreszcie Europejczykami.
Z przemówienia Gerharda Schroedera, na zjeździe wypędzonych
z Polski i Czechosłowacji, Berlin, 3 września 2000 roku
Idea „ N o w e g o Ładu Europejskiego" to m a ł o z n a n e czy raczej s k r z ę t n i e zasła­
niane oblicze niemieckiego n a z i z m u . M o ż n a się w niej d o s z u k a ć p r e k u r s o r ­
skich w ą t k ó w w o b e c późniejszej idei zjednoczenia Starego K o n t y n e n t u .
R e p r e z e n t a n t e m Polski w k o n k u r s i e Eurowizji w 2 0 0 3 r o k u był zespół
Ich Troje, który wykonał niemieckojęzyczny kawałek Keine Grenzen. Przesła­
nie u t w o r u nie p o z o s t a w i a z ł u d z e ń : „żadnych granic, żadnych flag/ nie ma
głupich waśni, nie ma różnych ras/ żadnych wojen, żadnych p a ń s t w " . Parę
miesięcy wcześniej „ n a k r ę c o n y " został do t e g o h i t u teledysk. Żeby n i e było
JESIEŃ
2003
355
wątpliwości, zespół nie miał z t y m nic w s p ó l n e g o . Krążący w i n t e r n e c i e te­
ledysk przedstawia takie sceny, jak w k r a c z a n i e wojsk n i e m i e c k i c h do Polski
we wrześniu 1939 roku. Obejrzawszy to, lider z e s p o ł u Michał W i ś n i e w s k i
wkurzył się. Występując w T V N - o w s k i m reality show, wrzasnął do a u t o r a te­
ledysku: „Jesteś po p r o s t u p r z e o g r o m n ą świnią! P o w i n n i cię p o s t a w i ć n a g o
na placu i p o o b r z u c a ć jajami!"
A przecież przywódcy Trzeciej Rzeszy też nie chcieli żadnych granic.
Wielu z nich - p o d o b n i e jak W i ś n i e w s k i - p r a g n ę ł o zjednoczonej E u r o p y
i w ogóle przezwyciężenia wszelkich p o d z i a ł ó w , i to bez użycia siły, po p r o ­
stu zajmując t e r y t o r i u m sąsiedniego kraju. Oczywiście, rzeczywistość okaza­
ła się brutalna, ale teraz, po o d r o b i e n i u lekcji z historii m o ż n a b ł ę d ó w unik­
nąć. Z r e s z t ą wokalista Ich Troje n i e p o c h w a l a ś r o d k ó w , do jakich zostali
p r z y m u s z e n i p o n a d pół wieku wstecz niemieccy „Europejczycy" (na szczę­
ście w dobie globalizacji granice p a ń s t w są n i w e l o w a n e nie siłą oręża, lecz si­
łą pieniądza). N i e zmienia to j e d n a k faktu, iż W i ś n i e w s k i nie r o z u m i e d o n i o ­
słości swojej historycznej roli. M o ż e on b o w i e m jak m a ł o k t o przyczyniać się
do polsko-niemieckiego pojednania.
U t w ó r Keine Grenzen mieści się n a t o m i a s t w estetyce niemieckiego a więc jakże europejskiego - p o p u . N i e p r z y p a d k i e m kilka lat t e m u Ich Tro­
je odgrzali stary hit austriackiego wokalisty Falco Jenny. To w s z y s t k o j e d e n
i ten s a m klimat: głębia i p a t o s triumfujące nad płycizną i mialkością amery­
kańskiego rocka. Czy kawałek u t r z y m a n y w t a k i m w ł a ś n i e klimacie nie p o ­
winien stać się h y m n e m Unii Europejskiej, k t ó r a obecnie buduje swoją n o ­
wą tożsamość, między i n n y m i p o p r z e z d y s t a n s o w a n i e się do polityki USA?
I czy przy okazji nie w a r t o z a a k c e n t o w a ć własnej k u l t u r o w e j o d r ę b n o ś c i ?
H y m n Keine Grenzen d o s k o n a l e się do tego nadaje.
MACIEJ PŁOMIEŃ
356
FRONDA
30
Byli mieszkańcy Domu Big Brothera deklarują, iż naj­
chętniej pozostaliby tam na zawsze. Twierdzą, że tylko
między sobą potrafią się dogadać i zrozumieć, a to, cze­
go wspólnie doświadczyli podczas zamknięcia, nosi zna­
miona doświadczenia religijnego. Tej transcendencji nie
da się opisać językiem spoza Domu - aby ją zrozumieć,
należy pozostać za jego zamkniętymi drzwiami.
BIG BIT?
BIG BANG?
BIG BROTHER!
PAWEŁ
KANTURSKI
Trzynaście lat po zakończeniu pierwszej edycji polskiego Big Brothera nieza­
leżna i nie z n a n a wcześniej n i k o m u firma k o n s u l t i n g o w a wystąpiła do NTV,
JESIEŃ
2003
357
głównego inicjatora całego przedsięwzięcia. P o w o d e m wystąpienia była p r o ­
pozycja zorganizowania kolejnej edycji p r o g r a m u . T y m r a z e m j e d n a k szyko­
w a n o coś n a p r a w d ę szokującego, coś, przy czym zjadanie żywych karalu­
c h ó w przez u c z e s t n i k ó w edycji siódmej i a m p u t a c j a ręki M i c h a ł a w ósmej
wersji p r o g r a m u wydawać się miały m a ł o znaczącym p r e l u d i u m .
Od drugiej edycji N T V zaczęła b o w i e m o d n o t o w y w a ć s p a d e k zaintereso­
wania swoimi reality shows. Ludzi nie i n t e r e s o w a ł a j u ż kopulacja Anetki i Je­
rzego w w a n n i e , p o k ą t n e o d d a w a n i e m o c z u przez Józefa jak i gdzie p o p a d ł o ,
n a p r ę d c e zorganizowany turniej bokserski oraz steki wulgaryzmów, k t ó r y m i
obrzucali się uczestnicy kolejnych o d c i n k ó w . N i e p o m o g ł y b u r z e m ó z g ó w
i gorączkowe z a p e w n i e n i a specjalnie z a t r u d n i o n y c h stylistów i s p e c ó w od
m a r k e t i n g u z USA. W y d a n i e p r o g r a m u , w k t ó r y m wzięli udział inwalidzi,
w którym p o k a z a n o seks niewidomej kobiety z g ł u c h y m mężczyzną, a w fi­
nale - śmierć głodową d o m n i e m a n e g o zwycięzcy - o k a z a ł o się wielkim nie­
wypałem. Ludzie m a s o w o wyrzucali dekodery i łamali piloty, a N T V zagro­
ziło n a koniec r o k u w i d m o b a n k r u c t w a . P o p r o s t u n i k o g o nie i n t e r e s o w a ł a
już
śmierć
na
żywo.
Losy uczestników, którzy opuszczali kolejno d o m Wielkiego Brata, napa­
wały nie mniejszym p e s y m i z m e m niż spadająca na łeb na szyję p o p u l a r n o ś ć
p r o g r a m ó w z ich u d z i a ł e m . Paweł, zwycięzca pierwszej edycji, policjant z za­
wodu, powrócił do pracy w drogówce w r o d z i m y m mieście. Zawiść kolegów
w niebieskich m u n d u r a c h była j e d n a k zbyt wielka. Okoliczności śmierci
Pawła, p o t r ą c o n e g o przez radiowóz podczas p e ł n i e n i a o b o w i ą z k ó w s ł u ż b o ­
wych, pozostają do dzisiaj nie wyjaśnione. Sprawcy wypadku, m ł o d y kierow­
ca i policjant o lewicowych poglądach, zbiegli z miejsca zdarzenia. I ich zna­
leziono
wkrótce
martwych
we
własnych
mieszkaniach.
W
mózgach
wszystkich trojga d e n a t ó w s t w i e r d z o n o p o d o b n e patologiczne zmiany, ale
śledztwo u m o r z o n o z braku d o w o d ó w działania celowego. Patolog p r z e p r o ­
wadzający sekcję został dyscyplinarnie zwolniony z pracy za o d m o w ę p o d p i ­
sania p r o t o k o ł u , stwierdzającego brak korelacji w działaniach ofiary i spraw­
ców wypadku. P o d o b n o głosił tezę o ich symbiotycznym uzależnieniu, co
zdołał r z e k o m o potwierdzić w toku b a d a ń .
Aniela, zawsze r o z e ś m i a n a w pierwszej edycji, została n a t y c h m i a s t za­
t r u d n i o n a przez NTV, zresztą nie m o g ł a odmówić, b o wchodząc d o D o m u
podpisała d o k u m e n t , zobowiązujący N T V do s w o b o d n e g o d y s p o n o w a n i a jej
358
FRONDA
30
osobowością i
wizerun­
kiem marketingowym. Anie­
la prowadzi dzisiaj śmiertelnie
n u d n e widowisko, w którym uczest­
nicy rozśmieszają samych siebie. Zwycięża
w nim ten, k t o doprowadzi przeciwnika do wy­
cieńczenia śmiechem. Odkąd odkryto przypadki
stosowania zakazanego Prozacu, u p a d ! o s t a t n i
mit o autentyczności przedstawianych t a m emocji.
NTV, aby ratować drastycznie spadającą oglądal­
ność, z m u s z o n a była wszczepiać wszystkim uczest­
nikom elektroniczne chipy, które kontrolowały,
czy uczestnik śmieje się naprawdę, czy tylko
udaje. Efektem ubocznym, ale d o s k o n a ł y m pod w z g l ę d e m m a r k e t i n g o w y m ,
były cztery pierwsze przypadki śmierci ze śmiechu, które zostały o m y ł k o w o
w y e m i t o w a n e w porze największej oglądalności.
Początkowy szok, jaki wywołały te obrazy, został szybko złagodzony
n o w ą formułą p r o g r a m u Odejdź w dobrym humorze. Aniela przyjęła n o w y ima­
ge mrocznej d a m y od eutanazji, a do p r o g r a m u zaczęło zgłaszać się coraz
więcej e m e r y t ó w i rencistów, zafascynowanych tak możliwością wesołej
śmierci, jak i wysoką n a g r o d ą w przypadku przeżycia i zwycięstwa. Oglądal­
ność wśród o s ó b w jesieni życia przeszła wszelkie oczekiwania - nareszcie
dar medycyny w postaci m o c n o wydłużonej starości mógł zostać wykorzysta­
ny i pokazany w telewizji. Porę emisji p r z e s u n i ę t o więc na w c z e s n e p r z e d p o ­
łudnie, tuż po uświadamiających pornograficznych k r e s k ó w k a c h dla naj­
młodszych.
Emil, kucharz z zawodu i wykształcenia, miał z początku prowadzić
p r o g r a m promujący z d r o w ą k u c h n i ę i z d r o w e żywienie. Początkowy, ale
i krótki sukces p r o g r a m u był p o c h o d n ą społecznego z a i n t e r e s o w a n i a suple­
m e n t a m i żywieniowymi, odkąd to cena kilograma ś r o d k ó w odchudzających
JESIEŃ-2003
359
spadła poniżej 1 e u r o . Wielkie k o n c e r n y m a s o w o przestawiały produkcję
na tanie i d o s t ę p n e bez recepty, środki poprawiające kondycję, ułatwiające
zaśnięcie, regenerujące i odmładzające. W grę wchodziły n a p r a w d ę wielkie
pieniądze. Presja wywierana przez ś r o d o w i s k o biznesu i polityki na N T V
przyspieszyła tylko telewizyjną promocję i m o d ę na te p r o d u k t y . Emil był
znany i kojarzył się z jedzeniem, w sensie n e g a t y w n y m oczywiście, bo był
przecież krępy i niski, a jego sylwetka nie p r z y p o m i n a ł a m u s k u l a r n y c h ciał
czołowych p r o m o t o r ó w zdrowia i sukcesu. Emila p o d d a n o więc zabiegowi liposukcji i turbokuracji k w a s a m i n u k l e i n o w y m i , po których zyskał on zupeł­
nie n o w e oblicze.
F o r m u ł a p r o g r a m u Zyj, aby jeść zdrowo m i a ł a p o c z ą t k o w o polegać na pichceniu przed kamerą, ale liczne skargi poparzonych i p o r a n i o n y c h widzów,
próbujących naiwnie naśladować k o m p u t e r o w o r e t u s z o w a n e wyczyny ku­
c h e n n e Emila, rychło skłoniły NTV do p r z e f o r m a t o w a n i a p r o g r a m u . O d t ą d
miało być to coś na kształt d a w n e g o TV Shopu, z tą tylko różnicą, że Emil de­
m o n s t r o w a ł na sobie działanie najnowszych i rozmaitych s u p l e m e n t ó w i ga­
dżetów. Testował także stymulatory, w tym robiący szaloną karierę wyzwalacz i wzmacniacz o r g a z m u (wszczepiany p o d skórę p o ś l a d k ó w i m p l a n t
stymulujący nerwy, wkrótce zresztą zakazany w kręgach korporacyjnych, p o ­
nieważ, nadużywany, p o w o d o w a ł n a d m i e r n i e długie przerwy w pracy).
Po doniesieniach j e d n e g o z niezależnych p i s m i n t e r n e t o w y c h ( s t r o n ę na­
tychmiast zablokowano, a m e d i a p o s t a r a ł y się o z d e m e n t o w a n i e p o g ł o s e k ) ,
że Emil nie istnieje, p o n i e w a ż liczne transplantacje u s z k o d z o n y c h przez su­
p l e m e n t y n a r z ą d ó w zamieniły go w p o t w o r n ą hybrydę, copywriterzy z N T V
wymyślili kolejną, trzecią już wersję p r o g r a m u . T y m r a z e m Emil miał u g o t o ­
wać na a n t e n i e pierwszą w nowożytnych czasach z u p ę z człowieka, a specjal­
nie z a t r u d n i o n y na tę okazję kanibal, odsiadujący p i ę c i o k r o t n e dożywocie
i zwolniony chwilowo z więzienia, g o t ó w był zjeść tak przyrządzoną p o t r a ­
wę. Znaleźli się i ochotnicy gotowi poświęcić ciała swoje i innych dla rytual­
nego głodu kanibala. Serwer redakcji p r o g r a m u został w p r o s t zarzucony li­
stami i deklaracjami.
NTV nie przewidziała tylko, w jak d u ż y m s t o p n i u widzowie p r o g r a m u
identyfikują się z p r e z e n t o w a n y m i w n i m treściami. Emisja pierwszego i za­
r a z e m ostatniego odcinka nowej serii zakończyła się s k a n d a l e m . Gotowanie
na ekranie zostało p o w t ó r z o n e w wielu d o m a c h , w których t e g o d n i a włączo-
360
FRONDA
30
ny byl telewizor. Wielu ludzi pozbyło się w t e n s p o s ó b o s ó b starszych i scho­
rowanych. M i m o rekordowej oglądalności p o t w o r n a uczta m i a ł a wielu prze­
ciwników, a głos w tej sprawie zabrały największe a u t o r y t e t y w sprawach teleetyki i dietetyki.
Marta, j e d n a z najbardziej p o n u r y c h uczestniczek pierwszej edycji BB za­
jęła się uszczęśliwianiem ludzi znienacka. Specjalnie dla niej N T V opracowa­
ła n o w ą f o r m u ł ę p r o g r a m u pt. Kto ci to zrobił?. Z a ł o ż e n i e m p r o g r a m u było
p o d d a w a n i e nieświadomych, najczęściej śpiących o s ó b (zgłoszonych do p r o ­
gramu przez osoby najbliższe) r o z m a i t y m zabiegom chirurgicznym, mają­
cym poprawić ich wygląd i kondycję fizyczną, bądź (w wersji rozwiniętej)
ingerencjom o c h a r a k t e r z e psychochirurgicznym. Przeciek p r a s o w y spowo­
dował, że jeszcze przed castingiem do redakcji p r o g r a m u n a p ł y n ę ł y tysiące
zgłoszeń, p r ó ś b i gróźb od zdesperowanych m ę ż ó w , chcących powiększyć
biust czy zmniejszyć nosy swoich p a r t n e r e k , zatroskanych m a t e k , pragną­
cych chirurgicznie poprawić zbyt niski IQ swoich dzieci (które miały nie­
szczęście urodzić się przed m a s o w y m w p r o w a d z e n i e m k l o n o w a n i a ) i, oczy­
wiście, od nie zaspokojonych k o c h a n e k marzących o p o w i ę k s z e n i u p e n i s ó w
swoich p a r t n e r ó w . Tych było najwięcej.
JESIEŃ-2003
361
Program s t o p n i o w o ewoluował. Świadomą zgodę uczestnika na uśpienie
i p o d d a n i e się określonej operacji zastąpiono ś w i a d o m y m życzeniem osoby
bliskiej, zakres i s p o s ó b przeprowadzenia operacji p o z o s t a w i o n o zaś w gestii
chirurgów-plastyków z NTV. Występujący w p r o g r a m i e m u s i a ł jedynie zobo­
wiązać się pisemnie, że będzie zadowolony z r e z u l t a t ó w zabiegu. Strach padł
na ludzi z rzadkimi anomaliami a n a t o m i c z n y m i - stali się oni szczególnie p o ­
szukiwani na rynku jako „gwiazdy" do p r o g r a m u p r o w a d z o n e g o przez M a r t ę .
Ale i zwyczajne osoby z wystającymi n o s a m i , pałąkowatymi n o g a m i czy ob­
wisłymi b r z u c h a m i nie mogły czuć się bezpieczne. Tych o s t a t n i c h było zresz­
tą coraz mniej, a to w s k u t e k rosnącego udziału odchudzających s u p l e m e n t ó w
w żywieniu.
Marta nie miała oczywiście wykształcenia medycznego, lecz za wszelką
cenę chciała pełnić rolę gospodarza p r o g r a m u . Jej n i e u d o l n e k o m e n t a r z e
i brak fachowego przygotowania irytowały nie tylko operujących chirurgów.
Pogłębiało to tylko nastrój depresji i s m u t k u , towarzyszący c a ł e m u progra­
mowi. Nie p o m o g ł y erotyczne wyczyny Wielkiego Ogiera, p r z y m u s o w o zop e r o w a n e g o karła, k t ó r e m u chirurgicznie w y d ł u ż o n o kości i członka, a sce­
nę seksu z M a r t ą p o k a z a n o live, na dowód, że operacje n a p r a w d ę skutkują.
Po d w ó c h latach gospodyni p r o g r a m u straciła k o n t r o l ę n a d jego funkcjono­
w a n i e m . Przez w s z e c h m o c n y c h szefów N T V z o s t a ł a s k i e r o w a n a na p r z y m u ­
sowe leczenie do kliniki psychiatrycznej w Buchwaldzie. C h w i l o w o p r o g r a m
jest zawieszony, ale planuje się n o w e odcinki. T y m r a z e m lekarze p o w t ó r z ą
operacje z tzw. starej szkoły. To znaczy, bez użycia znieczulenia.
Kiedy więc na b i u r k u dyrektora p r o g r a m o w e g o N T V wylądowała oferta
bliżej nie znanej firmy konsultingowej, zawierająca r e c e p t ę na u z d r o w i e n i e
sytuacji w telewizji i wyjście z m e d i a l n e g o kryzysu, nie miał on zbyt d u ż e g o
wyboru. N a t y c h m i a s t z w o ł a n o specjalną sesję rady nadzorczej w celu zapo­
znania się z kontrowersyjnymi, by nie rzec wstrząsającymi, propozycjami za­
wartymi w projekcie. Do dyskusji z a p r o s z o n o n a w e t przedstawicieli rządu
i środowisk kościelnych. Sprawę należało rozwiązać szybko.
O t o propozycja firmy: jedyną s z a n s ą na u z d r o w i e n i e zaistniałej sytuacji
jest p o w t ó r n e zamknięcie u c z e s t n i k ó w w o p u s t o s z a ł y m d o m u Wielkiego
Brata. Diagnozy psychologów społecznych i e k s p e r t ó w oraz w s z e c h s t r o n n e
badania p r z e p r o w a d z o n e n a byłych uczestnikach p r o g r a m u j a s n o d o w o d z ą ,
iż nie radzą sobie oni z rzeczywistością poza D o m e m . N i k t d o k ł a d n i e nie
362
FRONDA
30
mógł przewidzieć w t e d y ,
c o stanie się p o z a m k n i ę c i u drzwi. Dziś wiado­
mo już, że D o m m i e s z k a w psychice u c z e s t n i k ó w n a w e t po jego o p u s z c z e ­
niu. Dochodzi do w y t w o r z e n i a trwałych o d r u c h ó w i połączeń synaptycz­
nych, swoistego u k ł a d u nagrody i kary, analogicznie jak ma to miejsce
w n a r k o t y k o w y m u z a l e ż n i e n i u . Rzec by m o ż n a , że uczestnicy są w a r u n k o ­
wani na obecność w D o m u niczym pies Pawłowa. J e d y n ą m o ż l i w ą formą te­
rapii i cofnięcia z m i a n w m ó z g a c h b o h a t e r ó w jest p o w t ó r n e wejście do D o ­
mu
i
regresywne
przepracowanie
tego,
co
zaszło
przed
kamerami.
Uczestnicy p o n o w n i e wejdą w role, k t ó r e zajmowali p o p r z e d n i o w D o m u .
Specjaliści o d t w o r z ą d a w n y wystrój i atmosferę. P r a w d ę mówiąc, byli miesz­
kańcy D o m u BB deklarują, iż najchętniej pozostaliby t a m na zawsze. Twier­
dzą, że tylko między sobą potrafią się dogadać i z r o z u m i e ć , a t o , czego wspól­
nie
doświadczyli
podczas
zamknięcia,
nosi
znamiona
doświadczenia
religijnego. Tej transcendencji nie da się opisać językiem spoza D o m u - aby
ją zrozumieć, należy p o z o s t a ć za jego z a m k n i ę t y m i d r z w i a m i . P o m y s ł t e n p o ­
pierają zresztą przedstawiciele E p i s k o p a t u , którzy w i d z ą w kolejnej edycji
p r o g r a m u szansę nowej ewangelizacji, oczywiście p o d w a r u n k i e m , że każdy
z u c z e s t n i k ó w zabierze ze sobą krzyż.
PAWEŁ KANTURSKI
JESIEŃ-2003
363
FILIP MEMCHES
Koszmar warszawskiej inteligencji
(Coś w Polsce pękło, coś się skończyło)
Mąż ją porzucił.
Tabuny kochanków,
kiedyś tak liczne,
do historii przeszły
albo gdzieś się rozeszły,
nowych pocieszycieli
nie widać.
Pod nogami
grunt się usuwa,
jej świat
zmierza ku końcowi.
Tadeusz Mazowiecki
opuścił Unię Wolności...
364
FRONDA
30
NOTY O AUTORACH:
ALEKSANDER BOCIANOWSKI (1972) przewodnik turystyczny. Mieszka
pod Krakowem.
NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI (1974) historyk, pracownik naukowy
Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki Demokratyczne źródła nacjonalizmu
(2001). Mieszka w Warszawie.
ANDRZEJ BORKOWSKI (1969) historyk prasy. Mieszka we Wrocławiu.
WOJCIECH BOROS (1973) poeta, autor tomu Nierealit górski (1997). lau­
reat konkursu „O Laur Czerwonej Róży". Mieszka w Gdańsku.
NATALIA BUDZYŃSKA (1968) kulturoznawca. Mieszka w Poznaniu.
ZENON CHOCIMSKI (1969) publicysta. Mieszka w Poznaniu.
MAREK JAN CHODAKIEWICZ (1962) doktor historii na Columbia University w Nowym Jorku, wykładowca University of Virginia w Charlotesville. Au­
tor wielu książek historycznych, m.in. Zagrabiona pamięć, wojna w Hiszpanii
1936-1939 (1997), Narodowe Siły Zbrojne. „Ząb" przeciw dwu wrogom (1999),
Żydzi i Polacy 1918-1955. Współistnienie - Zagłada - Komunizm (2000). Miesz­
ka w Charlotesville w USA.
MAREK CZUKU (1960) poeta, krytyk literacki, dziennikarz, z wykształcenia
fizyk. Wydał pięć tomów poetyckich, ostatnio: Ziemia otwarta do połowy
(2000), Przechodzimy do historii (2001). Mieszka w Łodzi.
KRZYSZTOF GŁUCH (1978) działacz cyganerii fantastyczno-naukowej, czło­
nek poznańskiego Klubu Fantastyki Druga Era. huberathysta, scenarzysta ko­
miksów, redaktor wyśmienitych fanzinów „inne Planety" oraz „deZinformator", członek kiepskiego zespołu metalowego Mnożnik-Akcelerator. Mieszka
w Lublinie.
JESIEŃ2003
365
GRZEGORZ GÓRNY (1969) redaktor naczelny „Frondy". Mieszka w Warszawie.
LARRY HOGAN profesor biblistyki w Międzynarodowym Instytucie Teolo­
gicznym dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną w Gaming. Mieszka w USA.
LECH JĘCZMYK (1936) eseista, publicysta, tłumacz twórczości m.in. Philipa
K. Dicka, Josepha Hellera, Kurta Vonneguta. Mieszka w Warszawie.
PAWEŁ KANTURSKI (1979) student dziennikarstwa polonistycznego na Wy­
dziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego oraz medycyny na Akade­
mii Medycznej we Wrocławiu, publicysta niezależny. Mieszka we Wrocławiu.
KRZYSZTOF KEZWOŃ (1963) polonista, katecheta, pracuje w Zespole Szkół
Gastronomiczno-Hotelarskich w Wiśle. Mieszka w Ustroniu.
PAWEŁ KĘSKA (1976) poeta, teolog, student Historii Sztuki Uniwersytetu Kar­
dynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, od 9 lat realizator radiowy Radia
Św. Józef. Radia Plus oraz Radia Józef. Wielokrotny laureat konkursów poetyc­
kich im. Marii Konopnickiej i Jesiennej Chryzantemy. Mieszka w Warszawie.
MICHAŁ KLIZMA (1969) polonista. Mieszka w Warszawie.
ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) humanista dyplomowany, redaktor „Fron­
dy", stały współpracownik „Arcanów". ostatnio publikował także we „W dro­
dze"; zmiennik w koszykarskiej drużynie Złoty Strzał (awans do II ligi UNBA).
Mieszka w Warszawie.
PETER KREEFT (1937) profesor filozofii w Boston College, gdzie wykłada
od 1965 roku Wychowany w rodzinie protestanckiej, nawrócony na katoli­
cyzm. Autor ponad czterdziestu książek (m.in. Fundamentals of the Faith. Socrates Meets Jesus. One Catholic to Another, Back to Virtue, Socrates Meets Marx
czy Socrates Meets Machiavelli. Mieszka w Bostonie.
WOJCIECH KUDYBA (1965) poeta, norwidolog, doktor nauk humanistycz­
nych KUL. Publikuje na łamach „W drodze" i „Homo Dei". Mieszka w No­
wym Sączu.
ANDRIEJ KURAJEW (1963) diakon Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarcha­
tu Moskiewskiego, filozof, teolog, apologeta, publicysta, autor kilkudziesięciu
książek, najbardziej poczytny dziś teolog w Rosji. Mieszka w Moskwie.
366
FRONDA
30
ADAM LUBICZ (1947) antykwariusz. warszawiak, dyletant. Mieszka na Sta­
rej Pradze.
MACIEJ M. MICHALSKI (1978) student ASP w Warszawie
FILIP MEMCHES (1969) niegdyś psycholog, obecnie pracownik firmy infor­
matycznej, czasami publicysta. Mieszka w Europie.
ROMAN MISIEWICZ (1964) poeta, krytyk literacki, autor tomu wierszy
//...//punkt/ów//zacze/p:i.en.i:a//...// (2003). Publikuje w internetowym „Latar­
niku" i „Nowej Okolicy Poetów". Mieszka w Dębicy.
KRISTOFF N. (1963) niemiecki przedsiębiorca, wolontariusz w hospicjum
onkologicznym. Mieszka w Zagłębiu Ruhry.
MACIEJ PŁOMIEŃ (1969) pseudonim dawnego działacza ruchu antyfaszy­
stowskiego, obecnie lidera paneuropejskiej organizacji Żadnych Granic, ukry­
wającego się gdzieś w Polsce w obawie przed atakami fanów Ich Troje.
JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ (1935) poeta, eseista, pisarz, jeden
z najwybitniejszych przedstawicieli literatury polskiej w XX wieku, autor wie­
lu książek, laureat szeregu nagród. Mieszka w Milanówku.
MIECZYSŁAW SAMBORSKI (1974) absolwent prawa na UMK. Mieszka w Toruniu.
MARK P. SHEA (1959) pisarz, felietonista, publicysta. Wychowany jako po­
gański agnostyk, został bezwyznaniowym ewangelikiem w 1979 roku,
a w 1987 przeszedł na łono Kościoła katolickiego. Autor takich książek, jak
m.in.: Making Senses Out of Scripture: Reading the Bibie as the First Christians
Did, By What Authority? An Evangelical Discovers Cathoik Tradition, This is My
Body: An Evangelical Discovers the Real Presence. Mieszka w stanie Washington
w USA.
JOHAN VAN DER SLU1S (1938) założyciel i lider Opieki Ewangelicznej nad
Homoseksualistami EHAH (od 1975) w Amsterdamie. Mieszka w Almere
w Holandii.
TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974) filozof, dziennikarz. Mieszka w Warszawie.
ERNST WEISSKOPF (1967) krytyk literacki. Mieszka w Berlinie.
JESIEŃ-2003
367
WOJCIECH WENCEL (1972) poeta, eseista, krytyk literacki, redaktor „Fron­
dy" i „Nowego Państwa". Opublikował cztery książki poetyckie: Wiersze
(1995), Oda na dzień św. Cecylii (1997), Oda chorej duszy (2000), Ziemia Świę­
ta (2002) oraz zbiór szkiców Zamieszkać w katedrze (1999). Jest laureatem
wielu nagród, m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich, Nagrody im. Kazi­
miery Iłłakowiczówny i nagrody głównej w pierwszej edycji Konkursu Poetyc­
kiego im. x. Józefa Baki. Mieszka w Cdańsku-Matarni.
REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK (1948) publicysta, poeta. Wydał zbiory
wierszy: Dokumenty bez następstw prawnych (1997) i Przywilej (2003). Miesz­
ka w Warszawie.
MICHAŁ WOJCIECHOWSKI (1953) teolog, biblista, eseista, autor kilku ksią­
żek i wielu haseł encyklopedycznych; pierwszy katolik świecki w Polsce, któ­
ry uzyskał w dziedzinie teologii habilitację (1996) i tytuł profesora (2002);
obecnie profesor UWM w Olsztynie. Publikuje m.in. w „Najwyższym Czasie!"
i „Rzeczpospolitej". Mieszka w Olsztynie.
PAWEŁ ZAWADZKI (1942) dziennikarz, publikował m.in. w „Tygodniku So­
lidarność", „Gościu Niedzielnym", „Twórczości", „Zielonych Brygadach".
„Tygodniu Polskim", „Akancie", „Arkuszu". „W drodze", „Niedzieli", „Dzien­
niku Polskim", „Res Publice", „Głosie", „Naszych Bielanach". „Pracowni".
Mieszka na Mariensztacie.
Nadzwyczajny koncert dedykowany
Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II
z okazji 25-lecia pontyfikatu
odbędzie się 16 października 2003 roku
w Centrum Kongresowym Akademii Rolniczej
przy ul. Akademickiej 15
Wykonawcy:
artyści kabaretu Piwnicy pod Baranami
Hanka Ryba z zespołem (Zakopane)
artyści z Lublina
wyłączny sponsor MERCATOR POLIGRAFIA
patronat prasowy kwartalnik FRONDA
368
FRONDA
30

Podobne dokumenty