pobierz

Transkrypt

pobierz
LIST ABRLARDA DO PRZYJACIELA1
Często się zdarza, Ŝe przykłady o wiele skuteczniej niŜ słowa działają
na zmianę nastrojów, wzmagając albo łagodząc uczucia ludzkie. Dlatego, choć juŜ pocieszyłem cię trochę w bezpośredniej rozmowie,
postanowiłem jeszcze z daleka napisać do ciebie list o samych klęskach
nieprzyjaznego mi losu, w tym zamierzeniu, abyś się podniósł na duchu
i uznał, Ŝe twoje przeciwności Ŝyciowe w porównaniu z moimi są albo
nieistniejące, albo bardzo znikome, i abyś w tym przekonaniu —
cierpliwiej je znosił.
Urodziłem się w pewnym niewielkim mieście, które leŜy na
pograniczu Bretanii, mniej więcej osiem mil drogi na wschód od Nantes,
i zwie się właściwie Palatium. Natura rodzinnego kraju i związki krwi
zaszczepiły we mnie Ŝywość usposobienia i równieŜ dzięki nim
odziedziczyłem umysł lotny i bystry do nauk i literackiej twórczości.
Miałem ojca, który otrzymał wykształcenie bardzo niewielkie, zanim
jeszcze pasowany był na rycerza, stąd teŜ w późniejszym Ŝyciu
zachował tak gorące zamiłowanie do nauk, Ŝe wolą jego było, aby
wszyscy synowie, zanim zaczną rycerską słuŜbę, najpierw ćwiczyli się
w szkole. s. 1 [...]
RównieŜ sam wykładowca, który po Wilhelmie objął katedrę w
szkole paryskiej, ofiarował mi swoje miejsce, aby na ławie razem z
innymi uczniami słuchać moich wykładów. A przecieŜ działo się to w
tej samej szkole, gdzie nie tak dawno słynął wspólny nasz nauczyciel.
Trudno naprawdę wyrazić w słowach, jak wielka zazdrość dręczyła
mego dawnego nauczyciela, oraz jak silne było jego rozgoryczenie zaraz
od pierwszych dni, kiedy samodzielnie zacząłem tam wykładać
dialektykę. Nie mogąc na dłuŜszą metę ścierpieć doznanej klęski, przez
chytre intrygi dąŜył do tego, aby mnie i tym razem usunąć ze stanowiska. Ale poniewaŜ nie miał podstawy, aby w otwartej walce wystąpić
przeciw mnie z jakimś konkretnym zarzutem, za pomocą nikczemnych
oszczerstw atakował człowieka, który powierzył mi stanowisko
nauczyciela, przez skryte intrygi usunął ze szkoły, a na jego miejsce postawił jednego z mych wrogów.
1
Wtedy powróciłem do Melun i tak jak dawniej prowadziłem wykłady.
Wilhelm natomiast im natarczywiej mnie prześladował powodowany
zazdrością, tym więcej wzmacniał mój autorytet, według tego, co mówi
poeta: „Jedynie wielkość w sercach zazdrość budzi, a na gór szczytach
silne wichry wieją".
W jakiś czas potem, kiedy i sam się przekonał, Ŝe prawie wszyscy
uczniowie powaŜnie wątpią w jego poboŜność, i wypowiadają coraz
złośliwsze uwagi na temat jego wstąpienia do klasztoru z tego powodu,
Ŝe ani na chwilę nie opuścił ParyŜa, przeniósł się w końcu z nielicznym
bractwem do jednej miejscowości połoŜonej daleko za miastem i tam
nauczał. Wtedy to nie zwlekając ani chwili wróciłem z Melun do ParyŜa,
w nadziei, Ŝe teraz zostawi mnie juŜ chyba w spokoju. PoniewaŜ jednak,
jak juŜ wspomniałem, Wilhelm osadził na moim miejscu jednego z
moich wrogów, na Górze Świętej Genowefy poza murami miasta
rozłoŜyłem się ze swą szkołą obozem, tak jakbym miał zamiar w
szturmie zaatakować rywala, który zajmował naleŜne mi stanowisko.
Na wiadomość o tym mój nauczyciel, nie zwaŜając na względy
przyzwoitości, natychmiast powrócił do ParyŜa, a nielicznych braci i
uczniów, jakich mógł mieć jeszcze w tym czasie, umieścił w dawnym
klasztorze. Wyglądało to tak, jakby spieszył z odsieczą, chcąc pomóc
sprzymierzonemu wojownikowi, którego opuścił, aby wyzwolić go z
oblęŜenia. Chcąc jednak przyjść z pomocą swemu faworytowi,
wyrządził mu tylko nieobliczalną szkodę. Przedtem miał on
przynajmniej jakieś grono słuchaczy, których ściągnął do siebie
zwłaszcza dzięki swym wykładom z Pryscjana, poniewaŜ w tej
dziedzinie był uwaŜany za wybitnego znawcę. Kiedy jednak do ParyŜa
powrócił Wilhelm, stracił swych uczniów co do jednego, a w zaistniałej
próŜni musiał zrezygnować ze stanowiska nauczyciela. W jakiś czas
potem, nie mając juŜ Ŝadnej nadziei na zdobycie światowej sławy, sam
równieŜ wybrał Ŝycie w klasztorze. Po powrocie Wilhelma do ParyŜa
jak wiele moi uczniowie stoczyli bojów w zaciekłych dyskusjach z nim
samym i z jego wychowankami, jakie wspaniałe z łaski losu odnosili w
tych walkach zwycięstwa, a ile mnie samemu przynieśli chwały, o tym
nie będę opowiadał, poniewaŜ są to rzeczy dobrze ci znane. W kaŜdym
razie z równą dumą, choć bardziej skromnie mogę powtórzyć słowa
Ajasa: „JeŜeli mnie zapytacie o wynik tej walki, odpowiem dumnie - nie
pokonany zostałem przez wroga". Gdybym nawet chciał fakt ten
Piotr Abelard i Heloiza Listy, Instytut Wydawniczy Pax, 1968
1
2
przemilczeć, sama rzecz głośno mówi za siebie i ostateczny wynik
rozgrywki jest świadectwem na moją korzyść.
W tym czasie matka moja najmilsza Łucja, kazała mi wrócić do
domu, bo kiedy mój ojciec Berengar wyrzekł się świata i wybrał Ŝycie w
klasztorze i ona takŜe postanowiła pójść za jego przykładem.
Po załatwieniu sprawy rodzinnej wróciłem do Francji, wiedziony
głównie chęcią uczenia się teologii, zwłaszcza Ŝe w tym czasie mój
nauczyciel Wilhelm, o którym wspominałem juŜ tyle razy, z wielkim
powodzeniem wykładał ten przedmiot jako biskup w katedralnej szkole
w Chalon. Naukę tę pobierał niegdyś u mistrza Anzelma z Laonu, który
od dawna cieszył się sławą znakomitego teologa.
III. ZbliŜyłem się więc do tego starca, któremu chyba bardziej
spleśniała rutyna zjednała wielki szacunek, niŜ bystrość umysłu albo
zalety pamięci. JeŜeli ktoś poszedł do niego, aby mu wyjaśnił
wątpliwość w jakiejś kwestii, wracał z jeszcze większym ładunkiem
zwątpienia. Wydawał się mędrcem godnym podziwu w oczach uczniów,
jak długo biernie słuchali jego wykładu, ale przestawał nim być
zupełnie, kiedy mu zaczęli stawiać pytania. Miał urzekającą zdolność
mówienia, ale jego słowa nie miały głębszego sensu. Kiedy ogień
rozpalał, dom swój dymem napełniał, zamiast jasnością rozpraszać
mroki. Z daleka wyglądał jak drzewo, które się całe zieleni bujnymi
liśćmi, ale kto bliŜej podszedł i dokładniej się przyjrzał, widział, Ŝe jest
to drzewo, które nie rodzi owoców.
Kiedy więc sam zbliŜyłem się do tego drzewa, by zerwać owoc z jego
gałęzi, zauwaŜyłem, Ŝe jest ono jak figa przeklęta przez Pana, albo
wiekowy dąb, z którym poeta Lukan porównując Pompejusza
powiedział „Z wielkiego imienia pozostał cień tylko, jak niebotyczny
dąb na urodzajnym polu". Kiedy przekonałem się o tym, nie chciałem
dłuŜej leŜeć bezczynnie w cieniu jego gałęzi. Stopniowo coraz rzadziej
chodziłem na jego wykłady.
Fakt ten wzbudził jednak niezadowolenie kilku zdolniejszych jego
uczniów, którzy tłumaczyli to sobie jako objaw lekcewaŜenia dla tak
wielkiego nauczyciela. Podburzali go zatem przeciwko mnie po cichu, i
przez podłe oszczerstwa usposobili go wrogo do mojej osoby.
Jednego razu zdarzyło się tak, Ŝe po zakończeniu szkolnych
kontrowersji zaczęliśmy w gronie uczniów Ŝartować jeden z drugiego.
Wtedy ktoś, chcąc podstępnie wybadać, jakie są moje zapatrywania,
zapytał mnie, co sądzę o czytaniu Pisma świętego, jako Ŝe oprócz
filozofii nie zajmowałem się dotąd Ŝadną inną dziedziną wiedzy.
Odpowiedziałem, Ŝe studiowanie Pisma świętego uwaŜam za rzecz
bardzo poŜyteczną, poniewaŜ wskazuje nam ono drogę do zbawienia, ale
to mnie dziwi niezmiernie, Ŝe do jasnego wykładu ksiąg świętych nie
wystarczą uczonym same teksty i glosy, ale potrzebują ponadto innych
naukowych pomocy. Odpowiedziała na to złośliwym śmiechem
większość obecnych.
Zapytali mnie, czy sam potrafiłbym to uczynić i czybym się
zdecydował wykonać podobną próbę. Odpowiedziałem, Ŝe owszem,
jeŜeli Ŝyczą sobie, jestem gotów spróbować.
Wtedy zawołali, jeszcze złośliwiej się śmiejąc: „Oczywiście,
zgadzamy się na to. NaleŜy tylko wyszukać jakieś mniej znane miejsce z
Pisma świętego i dać ci krótki glosariusz, a zobaczymy, jak spełnisz swą
obietnicę". I wszyscy zgodnie wybrali najbardziej zawiłe proroctwo
Ezechiela.
Wziąłem glosariusz i zaraz nazajutrz zaprosiłem ich na swój wykład.
Oni jednak radzili mi, wbrew memu Ŝyczeniu, abym nie za bardzo się
spieszył do tak trudnego zadania, zwłaszcza Ŝe jestem niedoświadczony
w tych sprawach, lecz abym więcej czasu poświęcił na gruntowne zbadanie tekstu i przygotowanie wykładu.
Odpowiedziałem, czując się obraŜony w swej dumie, Ŝe nie jest moim
zwyczajem dąŜyć do sukcesu przez długie badanie, ale przez bystrość
inwencji. Oświadczyłem im przy tym, Ŝe albo ja zrezygnuję z tej całej
imprezy, albo oni, zgodnie z moją propozycją, nie zwlekając przyjdą na
wykład. To prawda, Ŝe na pierwszy mój wykład zjawiło się wtedy
niewielu, poniewaŜ wszystkim wydało się śmieszne, Ŝe będąc
najzupełniej nieobeznany z problemami Pisma świętego, tak pośpiesznie
przystępuję do dzieła. Ale tym wszystkim, którzy przyszli, bardzo się
podobał mój wykład, do tego stopnia, Ŝe wyraŜali się o mnie z
największą pochwałą. Prosili, abym im w dalszym ciągu i według tej
samej metody objaśniał Pismo. Kiedy dowiedzieli się o tym uczniowie,
którzy za pierwszym razem nie byli obecni, przyszli gromadnie na drugi
i trzeci wykład, a wszyscy jednakowo pilnie starali się przepisać notatki
od tych, którzy słuchali mnie od początku.
IV. Tego rodzaju sukces wzbudził ogromną zazdrość w duszy
Anzelma, a poniewaŜ pod wpływem złośliwych podszeptów był juŜ
uprzednio niechętnie do mnie usposobiony, zaczął mnie prześladować
3
4
nie mniej zaciekle na polu teologii niŜ niegdyś Wilhelm w dziedzinie
filozofii. Było wtedy w szkole starego Anzelma dwóch uczniów, których
uwaŜano za wybitniejszych od innych - Alberyk z Reims i Lotulf z
Lombardii. Oni dwaj mieli wielkie uwielbienie dla siebie i bardzo wrogo
odnosili się do mnie. Jak okazało się później, to właśnie ci dwaj przez
złośliwe oszczerstwa tak bardzo podburzyli starego Anzelma, Ŝe
kategorycznie zabronił mi dalszego komentowania tekstów na terenie
swej szkoły. Zakaz swój pozorował obawą, aby nie musiał ponosić
wszystkich konsekwencji w przypadku, gdybym wygłosił jakąś błędną
naukę, tym bardziej, Ŝe nie mam jeszcze potrzebnej wiedzy w danej
dziedzinie.
Wiadomość ta głęboko oburzyła moich słuchaczy, ale teŜ nigdy
jeszcze zazdrość i potwarz tak raŜąco nie odsłoniły przed ludźmi
prawdziwego oblicza. Na szczęście im jaskrawiej przejawiała się
zazdrość, tym więcej mi przynosiła zaszczytu, a prześladowania ze
strony Anzelma zwiększały tylko mą sławę.
V. Po upływie niewielu dni wróciłem do ParyŜa, gdzie powierzono mi
z dawna juŜ przeznaczoną dla mnie katedrę w tej szkole, z której
niegdyś mnie usunięto. Przez kilka lat Ŝyłem na zajmowanym
stanowisku w spokoju. Tam zaraz na początku mego nauczania starałem
się dokończyć komentarz do Ezechiela, który zacząłem w Laonie. Tę
moją pracę przyjęli czytelnicy z wielkim uznaniem. Wypowiadali
opinię, Ŝe nie mniej subtelnie potrafię rozprawiać o kwestiach
teologicznych, niŜ, jak się juŜ przekonali, czynię to na tematy
filozoficzne. śywe zainteresowanie dla wykładów, jakie równolegle prowadziłem z obu przedmiotów, zwiększyło znacznie liczbę mych
uczniów. Jak wielkie płynęły stąd dla mnie pienięŜne korzyści, jak rosła
sława, są to rzeczy, które choćby z opowiadań muszą być dobrze ci
znane.
Ale poniewaŜ pomyślność zawsze głupich napełnia pychą, a brak
troski o materialne warunki Ŝycia osłabia energię ducha i czyni go łatwo
uległym ponętom ciała, podobnie i ze mną się stało. Kiedy juŜ uległem
złudzeniu, Ŝe jestem jedynym mędrcem na świecie i nie obawiałem się
znikąd niczyjej napaści, zacząłem folgować wodze swym
namiętnościom, choć dotąd Ŝyłem tak wstrzemięźliwie. Im bardziej
zagłębiałem się w filozofię i czytanie pism świętych, tym dalszy byłem
przez rozwiązłość Ŝycia od filozofii i od spraw Boskich. Wiadomo, Ŝe
filozofowie, a jeszcze bardziej ludzie poboŜni, to znaczy tacy, którzy
starają się Ŝyć według przykazań Pisma świętego, wszyscy oni jaśnieli
cnotą wstrzemięźliwości. Kiedy więc juŜ bez ograniczeń uległem
chorobie zmysłowości i pychy, na obie słabości, choć wbrew mej woli,
łaskawość Boga podała lekarstwa. Zmysłową Ŝądzę wyleczyła przez
pozbawienie mnie moŜliwości dalszego jej ulegania, pychę, której
źródłem była moja uczoność, według tego, co mówi apostoł 1 Kor 8,1.
Ŝe „wiedza nadyma" — poskromiła we mnie przez spalenie ksiąŜki,
która była największym natchnieniem mej dumy. Chciałbym ci teraz
opisać rzeczywistą historię obu wydarzeń w tej kolejności, w jakiej
nastąpiły po sobie, abyś poznał prawdę z autentycznej relacji niŜ znasz
ją z ludzkiego opowiadania. [...] s. 13
Jeszcze mi dobrze nie wygoiła się rana, a juŜ uczniowie zaczęli
przychodzić, nalegać, naprzykrzać mi się prośbami i memu opatowi,
abym teraz z miłości do Boga zajmował się naukami, jak dotąd czyniłem
to z chęci zdobycia pieniędzy i sławy. Muszę o tym pamiętać, mówili, Ŝe
Bóg mi powierzył talent, ale z procentem zaŜąda zwrotu. JeŜeli dotąd
marnowałem swe siły dla wielkich tego świata, za to teraz mam się
poświęcać nauczaniu ubogich. Winienem zrozumieć, Ŝe w tym celu
dotknęła mnie ręka Pańska, abym wyzwolony z ziemskich poŜądliwości
i umarły dla burzliwego Ŝycia na świecie, tym swobodniej mógł się
poświęcać nauce i stać się teraz prawdziwym mędrcem - Boskim, a nie
światowym. Opactwo, do którego wstąpiłem, słynęło ze świeckich i
bardzo rozwiązłych obyczajów.
Sam opat - jak z jednej strony przewyŜszał innych stanowiskiem, tak
z drugiej prowadził Ŝycie gorsze niŜ inni i szeroko był znany z
nikczemności swych obyczajów. Często i w ostrych słowach, raz
dyskretnie, innym razem otwarcie ganiłem gorszące ich obyczaje, ale
przez to stałem się dla nich człowiekiem przykrym nie do zniesienia i
tak mnie znienawidzili, Ŝe powiedzieć jest trudno. Najbardziej cieszyli
się z tego, Ŝe moi uczniowie przez swą natarczywość nie dawali mi
codziennie ni chwili spokoju. Liczył na to, Ŝe jest to dla nich dobra
okazja, by mnie się pozbyć. Po długich i ciągłych naleganiach opat i
bracia przyłączyli się do ich prośby. Uległem w końcu nieustępliwym
Ŝądaniom jednych, cichemu pragnieniu drugich i udałem się na jedną
pustelnię, aby tam starym zwyczajem prowadzić działalność
nauczycielską. Na moje wykłady był tak wielki napływ uczniów ze
wszech stron, Ŝe nie było gdzie ich pomieścić, a w okolicy zabrakło
Ŝywności. Jest oczywiste, Ŝe przede wszystkim jako główny przedmiot
5
6
wykładałem im teologię, jak zresztą było to bardziej zgodne z mym
powołaniem, ale teŜ nie przestałem zupełnie uprawiać świeckich umiejętności. Po pierwsze, dlatego, Ŝe bardziej z nimi się zŜyłem, po wtóre,
Ŝe takiej właśnie wiedzy najbardziej Ŝądali ode mnie uczniowie. Sporządziłem z nich jakby przynętę, aby taką smaczną filozoficzną
przyprawą wzbudzać pragnienie i przyciągać złaknionych słuchaczy do
studiowania prawdziwej filozofii. Podobnej metody nauczania trzymał
się Orygenes, największy filozof chrześcijański, jak o tym świadczy
Historia Kościoła. Kiedy juŜ wszyscy jasno się przekonali, Ŝe Bóg dał
mi nie mniejszy talent do nauk Boskich niŜ świeckich, niezmiernie
zwiększyła się liczba moich słuchaczy w obu dziedzinach wiedzy,
podczas gdy inne szkoły z kaŜdym dniem świeciły coraz większymi pustkami. Tego rodzaju sukces wzbudził oczywiście wielką zazdrość i
nienawiść do mnie ze strony innych nauczycieli, którzy jak mogli, we
wszystkim starali się oczernić me imię. Dwa w szczególności zarzuty
stawiali mi na odległość, najpierw, Ŝe powołanie mnicha jest niemoŜliwe
do pogodzenia ze studiowaniem dzieł świeckich, po wtóre, Ŝe tak
zuchwale przywłaszczam sobie godność nauczyciela teologii, chociaŜ
sam najpierw nie zdobyłem nauczycielskich uprawnień w danej
dziedzinie wiedzy. Ich zdaniem, byłoby najlepiej, gdyby mi całkowicie
zakazano prowadzenia wykładów w szkole. W dąŜeniu do tego celu
wciąŜ podburzali jak mogli na mnie biskupów, arcybiskupów i wszelkie
inne, utytułowane osoby w hierarchii kościelnej.
IX ZłoŜyło się tak, Ŝe najpierw zabrałem się do pracy nad
wytłumaczeniem samego fundamentu naszej wiary przez analogie i
argumenty ludzkiego rozumu. W tym celu napisałem, teologiczną
rozprawę O jedności i troistości Boga — dla uŜytku mych uczniów,
którzy w tych rzeczach Ŝądali czysto ludzkich i rozumowych dowodów.
Nie chcieli poprzestać na samym tylko słuchaniu tego, co im się
wykłada, ale o wiele bardziej woleli rozumieć rzeczowe treści. Mówili,
Ŝe jest bez uŜytku kwiecista mowa, jeŜeli w umyśle nie rodzi pojęć, i Ŝe
nie naleŜy w to wierzyć, czego się najpierw nie zbada rozumem, i Ŝe jest
śmieszne, jeŜeli ktoś w roli kaznodziei wykłada rzeczy, których nie
mogą pojąć rozumem - ani on sam, ani jego słuchacze, tym bardziej, Ŝe
sam Chrystus czyni zarzut z tego powodu, Ŝe „ślepy prowadzi ślepego"
Mt 15,14. Po ukazaniu się mojej rozprawy przeczytało ją wielu i bardzo
podobała się wszystkim, bo, jak mi się zdaje, kaŜdemu dawała
zadowalającą odpowiedź na wszystkie pytania i wątpliwości dotyczące
tego przedmiotu. PoniewaŜ kwestie z danej materii były uwaŜane za
najtrudniejsze, zatem im więcej wymagały twórczego wysiłku myśli,
tym wyŜej ceniono subtelność w ich rozwiązaniu. Wzburzyło to bardzo
mych wrogów. Zwołali, więc przeciw mnie synod pod auspicjami moich
dwóch dawnych i zagorzałych wrogów, oczywiście - Lotulfa i Alberyka.
Ci dwaj po śmierci naszych wspólnych nauczycieli, Wilhelma z
Champeaux i Anzelma z Laonu, chcieli niepodzielnie panować i zająć
po nich miejsce jako ich spadkobiercy. PoniewaŜ obydwaj nauczali w
Reims, przez często powtarzane oszczerstwa tak mocno podburzyli na
mnie miejscowego arcybiskupa Radulfa, Ŝe wezwał do wspólnej akcji
Kunona, biskupa Prenesty, który w tym czasie pełnił funkcję legata
papieskiego we Francji, i zwołali nędzne zebranie pod szumną nazwą
synodu w Soissons. Dostałem wezwanie, abym się stawił przed radą i
przyniósł ze sobą tę sławną ksiąŜkę, którą napisałem o Trójcy świętej.
Okazałem się posłuszny wezwaniu. Zanim jednak zdąŜyłem przybyć na
miejsce, moi dwaj zagorzali wrogowie tak mnie oczernili między duchowieństwem i ludem, Ŝe niewiele brakowało, a byłoby mnie
ukamienowało pospólstwo zaraz w pierwszej chwili mego przybycia, a
oprócz mnie kilku uczniów, którzy towarzyszyli mi w drodze. OskarŜali
mnie o to, Ŝe w słowach i pismach rozpowszechniam naukę o istnieniu
trzech Bogów, według tego, jak wmówiono w nich pewne opinie o
mojej osobie. Zaraz po przybyciu do miasta poszedłem wprost do legata
i wręczyłem mu moją ksiąŜkę, aby zbadał jej treść i osądził.
Oświadczyłem mu przy tym, Ŝe jestem gotowy sprostować lub wręcz
odwołać, gdybym wypowiedział w niej jakieś nauki, które nie byłyby
zgodne z wiarą chrześcijańską. Legat kazał mi natychmiast iść z tą
ksiąŜką do arcybiskupa i moich wrogów. Oni, jako moi oskarŜyciele,
powinni osądzić tę sprawę. Tak miało spełnić się na mnie, co
powiedziane jest w Piśmie: "I nieprzyjaciele nasi są naszymi sędziami".
Wiele razy przeglądali mą ksiąŜkę i uwaŜnie badali, ale nie znaleźli nic,
z czym by mogli wystąpić przeciwko mnie na zgromadzeniu. W ten
sposób do końca synodu zwlekano z potępieniem dzieła, czego tak
bardzo pragnęli moi wrogowie. Ja tymczasem nie marnowałem ani
chwili, ale codziennie, zanim na sesję zebrał się synod, wobec
wszystkich publicznie wykładałem naukę chrześcijańskiej wiary według
tych samych zasad, jak rozprawiałem o tym w swych pismach, a kaŜdy
słuchający mego wykładu z wielkim uznaniem chwalił krasomówcze
zdolności i bystrość mej myśli. Patrząc na to, lud i duchowni mówili do
7
8
siebie: „Oto teraz juŜ jawnie mówi przed światem, a nikt nie waŜy mu
się sprzeciwić. Oto juŜ synod dobiega końca, który przede wszystkim
zwołano przeciw niemu. CzyŜby sędziowie doszli do przekonania, Ŝe
sami bardziej błądzą od niego?" Tego rodzaju złośliwe uwagi z kaŜdym
dniem pobudzały mych wrogów do coraz większego gniewu. Jednego
dnia podszedł do mnie Alberyk z kilku swymi uczniami, chcąc chytrze
wplątać mnie w matnię i po chwili słodkiej a obłudnej rozmowy
powiedział, Ŝe znalazł jedno miejsce w mej ksiąŜce, dla niego dziwnie
niezrozumiałe, na które zwrócił szczególną uwagę i budzi w nim taką
wątpliwość: JeŜeli jest prawdą, Ŝe Bóg zrodził Boga, a Bóg jest tylko
jeden, jak wobec tego śmiem twierdzić, Ŝe Bóg nie moŜe zrodzić
samego siebie? Odpowiedziałem mu bez namysłu: „Według Ŝyczenia,
mogę wam na potwierdzenie tej prawdy przytoczyć rozumowe, dowody". „W tych kwestiach - odpowiedział Alberyk - jest dla nas bez
znaczenia ludzka mądrość i osobiste zapatrywania. Uznajemy tylko i
wyłącznie autorytet Kościoła." „Proszę bardzo - odpowiedziałem poszukajcie w mej ksiąŜce, a znajdziecie autorytet." Na szczęście
mieliśmy pod ręką ksiąŜkę, którą on przyniósł ze sobą. Przewróciłem
szybko kilka stron i w oka mgnieniu znalazłem dobrze znane mi
miejsce, na które on wcale nie zwrócił uwagi, poniewaŜ przy czytaniu
czyhał jedynie na to, co mi mogło zaszkodzić. Był to wyjątek z
pierwszej księgi traktatu Augustyna O Trójcy świętej, który ma
brzmienie następujące":, „JeŜeli kto sądzi, Ŝe Bóg ma taką potęgę, Ŝe
moŜe rodzić samego siebie, jest w wielkim błędzie, poniewaŜ moc tego
rodzaju nie jest moŜliwa nie tylko u Boga, ale w Ŝadnej stworzonej
istocie duchowej czy materialnej. Nie istnieje w ogóle taka rzecz, która
rodziłaby siebie". Kiedy usłyszeli to obecni uczniowie Alberyka,
zdumieli się i poczerwienieli z zaŜenowania? Sam Alberyk, chcąc jakoś
ratować sytuację, powiedział: „NaleŜy dobrze wnikać w znaczenie
wyrazów". Odpowiedziałem mu, Ŝe nie jest to Ŝadna rewelacja i nie ma
związku z poruszoną tu kwestią, poniewaŜ on zwraca uwagę wyłącznie
na słowa, ale nie stara się dociec głębszego ich sensu. Dodałem, Ŝe jeŜeli
ma chęć, aby zrozumieć wewnętrzną treść słów i usłyszeć argument
rzeczowy, w kaŜdej chwili, oświadczyłem, jestem przygotowany dowieść mu na podstawie tego, co mówi, Ŝe raczej on sam wpadł w
herezję, według której Bóg będąc Ojcem, byłby zarazem swym Synem.
Na te słowa Alberyk uniósł się gniewem i zaczął mi się odgraŜać.
Zapewnił, Ŝe teraz juŜ do niczego mi nie pomogą w tej sprawie ani moja
mądrość, ani Ŝadne autorytety. Na tym zakończył i odszedł.
Nastał wreszcie ostatni dzień synodu. Przed otwarciem sesji legat
papieski i arcybiskup Reims długo naradzali się w gronie mych wrogów
i kilku innych osobistości, co zadecydować o mnie i mojej ksiąŜce.
PrzecieŜ głównie w tym celu zwołali synod. Ale poniewaŜ ani w mych
słowach, ani w mej ksiąŜce, którą mieli przed sobą, nie znaleźli niczego,
co by mogło posłuŜyć im za podstawę do oskarŜenia, zapanowało na
chwilę milczenie, a jeŜeli coś dało się słyszeć, były to juŜ nie zuchwałe,
ale przyciszone oszczerstwa mych wrogów.
Wtedy powstał Gotfryd, biskup Chartres, który miał większe
powaŜanie od wszystkich innych biskupów - przez sławę swej
poboŜności i waŜność biskupiej stolicy. Zabrał głos i powiedział w ten
sposób: „Wszystkim wam tu obecnym, dostojni panowie, jest dobrze
znana nauka tego człowieka w kaŜdej dziedzinie, znany talent we
wszystkich rodzajach umiejętności, jakie uprawia, talent, który zjednał
mu wielu zwolenników i entuzjastów. Wiadomo wam takŜe, jak bardzo
przyćmił sławą nauczycieli swoich i naszych i jak od morza do morza
jego winnica rozpostarła swe latorośle. JeŜeli go potępicie, w co zresztą
nie wierzę, bez dania mu moŜliwości obrony, to choćby sprawiedliwość
była po waszej stronie, wiedzcie, Ŝe ściągniecie na siebie gniew ludu i Ŝe
wielu znajdzie się takich, którzy staną w jego obronie. Tym bardziej, Ŝe
w przedłoŜonym tu jego dziele nie znajdujemy niczego, co miałoby na
sobie znamię jawnej herezji. A poniewaŜ według tego, co mówi święty
Hieronim: - "zawsze za męstwem skrada się zazdrość", a "w górne
szczyty trzaskają gromy", patrzcie, aby zastosowanie przez was
względem niego przemocy nie przyniosło jego imieniu tym większej
chwały, a my sami abyśmy w oczach ludzi nie obciąŜyli się większą winą przez zazdrość, niŜ byśmy mogli obciąŜyć oskarŜonego przez wyrok
potępiający. "Fałszywa bowiem sława — jak mówi wspomniany wyŜej
Doktor Kościoła - szybko przemija, a potomność wyda sąd o czynach
swych przodków". JeŜeli chcecie się z nim rozprawić według prawa
kanonicznego i obyczaju, musicie przedstawić jego naukę czy treść jego
dzieła przed zgromadzeniem ogólnym, musicie dać mu moŜliwość, aby
swobodnie odpowiedział na pytania, a kiedy przekonacie go, Ŝe jest w
błędzie, wtedy albo niech sam przyzna się do tego ze skruchą, albo niech
umilknie na zawsze. Tak myślał poboŜny Nikodem, kiedy chcąc uwolnić
9
10
Zbawiciela powiedział: "Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go
wpierw przesłucha i zbada popełnione przestępstwo?".
Tak mówił Gotfryd. Ale moi wrogowie od razu podnieśli wrzawę i
zawołali: „To nam dopiero mądrość i rada, aby się wdawać w dyskusję z
takim szermierzem słowa, którego argumentom czy sofizmatom nikt na
świecie nie moŜe poradzić!" Wiadomo jednak, Ŝe o wiele trudniej było
prowadzić dyskusję z Chrystusem, ale Nikodem nie zawahał się Ŝądać
od sędziów, aby Go dopuścili do słowa zgodnie z postanowieniem
Zakonu.
Kiedy więc biskup Gotfryd widział, Ŝe w ten sposób nie moŜe
pozyskać mych prześladowców dla swego zdania, próbował inną drogą
powściągnąć ich zapalczywość. Argumentował od strony formalnej, Ŝe
do wydania wyroku w tak waŜnej sprawie liczba obecnych na sesji
synodu jest za mała i niewystarczająca, Ŝe cała rzecz wymaga
gruntownego zbadania. W dalszym ciągu swej mowy postawił wniosek,
aby mój opat, który był obecny na zgromadzeniu, zabrał mnie z sobą do
klasztoru świętego Dionizego i aby tam zwołał na naradę bardziej
uczone osoby i w liczniejszym gronie dokładniej rozpatrzył mą sprawę.
Na tę ostatnią propozycję zgodził się legat, a z nim wszyscy inni.
Zaraz teŜ powstał legat, aby przed otwarciem narady odprawić mszę
świętą, a mnie za pośrednictwem biskupa Gotfryda dał oficjalne
pozwolenie, abym swobodnie wracał do swego klasztoru i tam czekał na
dalsze postanowienia synodu.
Moi wrogowie widząc, Ŝe nic nie zdziałają, jeŜeli sprawa będzie
rozpatrywana poza granicą ich macierzystej diecezji, poniewaŜ tam na
jej wynik jako sędziowie nie będą mogli mieć wpływu, a nie mając
zaufania, aby samą sprawiedliwość dopuścić do głosu, przekonali
arcybiskupa, Ŝe będzie to wielka ujma dla jego honoru, jeŜeli innej
instancji kościelnej przekaŜą mą sprawę do rozpatrzenia i Ŝe stworzą
niebezpieczny precedens, jeŜeli wypuszczą mnie wolno. I nie zwlekając
pobiegli do legata, wpłynęli na zmianę jego postanowienia i poniekąd
wbrew jego woli namówili go do tego, aby bez uprzedniego zbadania
sprawy potępił moją ksiąŜkę, a mnie samego, aby skazał na doŜywotnie
zamknięcie w obcym klasztorze. Perswadowali, Ŝe wystarczającą
podstawą do potępienia mej ksiąŜki powinna być choćby ta okoliczność,
Ŝe bez aprobaty papieŜa i pozwolenia autorytetów kościelnych
odwaŜyłem się publicznie wykładać to dzieło, a nawet dałem je wielu
innym do przepisania. Będzie to z wielkim poŜytkiem, mówili, dla wiary
katolickiej, jeŜeli ukarzą mnie - dla przykładu, aby odstraszyć innych od
podobnego zuchwalstwa. PoniewaŜ legat nie był na tyle światłym i
uczonym człowiekiem, jak być powinien, bardzo często ulegał sugestiom arcybiskupa w równym stopniu jak arcybiskup namowom mych
wrogów.
Kiedy dowiedział się o tym biskup Chartres, natychmiast dał mi znać
o ich przewrotnych intrygach. Przestrzegał mnie bardzo, abym ten obrót
rzeczy przyjął spokojnie, zwłaszcza Ŝe prześladowanie moich
ciemięzców jest jawnym bezprawiem. Mogę być o to zupełnie spokojny,
zapewniał, Ŝe taka raŜąca zazdrość i stosowanie środków przemocy
wyjdzie im tylko na szkodę, mnie - na poŜytek. Nie powinienem
równieŜ, mówił, najzupełniej obawiać się zamknięcia w klasztorze,
wiedząc na pewno, Ŝe sam legat wbrew woli wydał podobny wyrok i Ŝe
w kilka dni później, gdy stąd odejdzie, przywróci mi pełną wolność. I
tak sam płacząc, pocieszał, jak umiał, siebie i mnie płaczącego.
X. Wezwany, natychmiast stanąłem przed zgromadzeniem synodu, a
tam bez Ŝadnego badania i rozpoznania sprawy zmusili mnie do tego, Ŝe
własną ręką wrzuciłem w ogień mą ksiąŜkę. W czasie kiedy płonęła,
zapanowało ponure milczenie wśród wszystkich. Tylko jeden z mych
prześladowców wyszeptał nieśmiało, Ŝe w tej ksiąŜce znalazł jeden
wyjątek, gdzie jest napisane, Ŝe tylko Bóg Ojciec jest wszechmocny.
Słysząc to legat bardzo się zdziwił i powiedział, .Ŝe jest rzeczą
niewiarygodną, aby nawet dziecko mogło tak zbłądzić. Tym bardziej,
nadmienił, Ŝe wspólne dla wszystkich wyznanie wiary utrzymuje i głosi,
Ŝe trzy osoby Boskie są wszechmocne. Na to odpowiedział z szyderczym uporem niejaki Terryk, mistrz i kierownik szkoły, powtarzając
słowa Atanazego: „A jednak nie trzech wszechmocnych, lecz jeden
wszechmocny". I kiedy jego biskup chciał go surowo zganić i poskromić
jego zuchwałość, jakby ten był winny obrazy majestatu, śmiało przeciwstawił mu się i jak drugi Daniel powiedział te słowa": „Tak to, szaleni
synowie Izraela, nie rozsądziwszy ani nie dowiedziawszy się prawdy,
skazaliście na śmierć syna Izraela? Zawróćcie do sądu i wydajcie wyrok
na samego sędziego, jeŜeli dla nauczania wiary i prostowania błędów
ustanowiliście sędzią takiego człowieka, który nad innymi sprawując
sąd, sam siebie potępił przez własne usta. Boskie miłosierdzie pokazało
dziś wszystkim na oczy niewinność tego człowieka, jak niegdyś
Zuzanny. Zatem uwolnijcie go od oskarŜycieli, którzy mówią fałszywe
świadectwo". Wtedy arcybiskup wstał z miejsca i zmieniając trochę
11
12
formułę odpowiednio do potrzeb chwili, powiedział: „Naprawdę, Panie,
wszechmocny Ojciec, wszechmocny Syn, wszechmocny Duch Święty, a
kto by się nie zgadzał z tą prawdą, jest jawnym heretykiem i nie naleŜy
go słuchać. A teraz, jeŜeli zgodzicie się na to, byłoby dobrze, aby ten
brat nasz w obecności nas wszystkich przedstawił zasady swej wiary,
abyśmy mogli według potrzeby albo ją uznać za dobrą, albo potępić,
albo sprostować". Kiedy wstałem, aby wyznać i wytłumaczyć swą
wiarę, kiedy chciałem własnymi słowami wypowiedzieć, co myślę,
krzyknęli na mnie wrogowie, Ŝe nie trzeba nic więcej, ale wystarczy,
jeŜeli słowo w słowo powtórzę wyznanie wiary Atanazego, co zresztą
kaŜde dziecko mogłoby równie dobrze uczynić. Abym jednak nie mógł
szukać wymówki, Ŝe tekst nie jest mi znany na pamięć, podano mi
wypisane na karcie słowa tego wyznania, abym je czytał, tak jakbym
jeszcze nigdy się z nimi nie zetknął. Czytałem jak mogłem - drŜącym
głosem, ze łzami w oczach, ze smutkiem, głębokim wzruszeniem.
Następnie wydany w ręce opata z klasztoru świętego Medarda, jakby
jakiś złoczyńca, któremu dowiedziona została wina, byłem wleczony do
jego klasztoru jak do więzienia. I zaraz teŜ rozeszło się zgromadzenie.
Opat i mnisi tego klasztoru myśleli, Ŝe juŜ zostanę u nich na zawsze i
dlatego przyjęli mnie z wielką radością do swego grona. Otoczyli czułą
opieką i starali się mnie pocieszyć, ale bez skutku. BoŜe, obrońco
sprawiedliwych! Jaka gorycz zalewała mą duszę, jaka rozpacz targała
sercem, jeŜeli w szaleństwie odwaŜyłem się szemrać, a w gniewnym
rozgoryczeniu rzucać skargi na Ciebie, raz po raz powtarzając narzekania świętego Antoniego: „Dobry Jezu, gdzieŜeś się podział?" Bezmiar
swej hańby, udręki serca i szał rozpaczy - to wszystko mogłem wtedy
odczuwać, dziś - nie potrafię nawet opisać. Obecne udręki swej duszy
porównywałem z cierpieniami, jakie mi dawniej sprawiła rana na ciele. I
wydawało mi się, Ŝe jestem najbardziej wzgardzonym nędzarzem na
świecie. Nikczemna zemsta, jaką mi niegdyś odpłacił się Fulbert w
porównaniu z tą nową krzywdą wydała mi się czymś bez większego
znaczenia. Teraz boleśniej musiałem odczuwać utratę dobrego imienia
niŜ dawniej krzywdę na ciele. Wtedy poniekąd sam byłem sprawcą
winnym swego nieszczęścia, dzisiaj padłem ofiarą brutalnej przemocy,
spowodowanej tylko przez przywiązanie do naszej wiary i czystą
intencję, które skłaniały mnie do pisania. Dokąd tylko doszła wiadomość
o tym okrutnym, a zarazem bezmyślnym odwecie, tam wszędzie
odzywały się głosy ostrego potępienia, i kaŜdy, kto był obecny na tym
procesie, umywał ręce i zrzucał winę na innych. Do tego stopnia, Ŝe
nawet moi wrogowie wypierali się teraz, twierdząc, Ŝe to nie z ich
inspiracji synod wydał na mnie potępiający wyrok. Sam takŜe legat
narzekał publicznie na nienawiść Franków. W kilka dni później tknięty
skruchą z powodu nieludzkiego obejścia się ze mną i chcąc dać dowód,
Ŝe wbrew woli spełnił nienawistne Ŝądania mych wrogów i tylko
chwilowo im uległ, kazał mnie zwolnić z cudzego klasztoru i odesłał do
mego własnego opactwa. Tam zaś, jak mówiłem juŜ o tym, miałem
prawie, Ŝe wszystkich mnichów z dawna wrogo do siebie
usposobionych. Prowadzili rozwiązły tryb Ŝycia, postępowanie ich było
gorszące. Byłem więc dla nich z gruntu niewygodnym człowiekiem, a
ile razy próbowałem im zwrócić uwagę, bardzo oburzali się na mnie.
Po upływie kilku miesięcy los zrządził, Ŝe mieli dobrą okazję, aby
mnie zniszczyć. Było tak, Ŝe kiedy jednego razu czytałem objaśnienia
Bedy do Dziejów Apostolskich, natrafiłem przypadkiem na miejsce,
gdzie autor wypowiadał swe zdanie, Ŝe Dionizy Areopagita był
najprawdopodobniej biskupem nie ateńskim, ale korynckim. To
oczywiście musiało u nich wywołać stanowczy sprzeciw, poniewaŜ byli
z tego szczególnie dumni, Ŝe ich świętym patronem i załoŜycielem jest
właśnie Dionizjusz, w którego dziejach jest wzmianka wyraźnie
potwierdzająca, Ŝe był biskupem ateńskim. Kiedy znalazłem to miejsce
u Bedy, na Ŝarty pokazałem je niektórym z mych braci znajdujących się
przy mnie, jako świadectwo przeczące naszym zapatrywaniom.
Oburzyli się bardzo i powiedzieli, Ŝe Beda jest najbardziej kłamliwym
pisarzem i Ŝe w tej sprawie wolą wierzyć prawdziwemu świadectwu
Hilduina, swego opata, który dla zbadania tej sprawy długo wędrował po
całej Grecji, a kiedy poznał faktyczną prawdę, w dziejach, które napisał
o Dionizym, na podstawie rzeczowych dokumentów usunął wszelką
wątpliwość.
Następnie, kiedy jeden z mnichów stawiał mi natarczywe pytanie,
jakie jest moje zdanie wobec tej róŜnicy poglądów i któremu z dwóch
świadków przyznaję rację - Hilduinowi czy Bedzie, odpowiedziałem, Ŝe
oczywiście wyŜej cenię świadectwo Bedy, którego pisma w całym
zachodnim Kościele cieszą się wielką powagą i poczytnością.
Na to mnisi gwałtownie unieśli się gniewem krzycząc, Ŝe juŜ teraz
zdeklarowałem się jawnie, kim jestem, to znaczy — wrogiem i wichrzycielem w klasztorze i Ŝe ponadto okazałem się wrogiem całego
królestwa, odbierając mu chwałę, z której było szczególnie dumne,
13
14
kiedy odwaŜyłem się twierdzić, Ŝe świętym patronem tego królestwa nie
jest słynny Dionizy Areopagita. Odpowiedziałem im na to, Ŝe wcale nie
myślę temu zaprzeczać, ale faktycznie niewiele zaleŜy mi na tym, czy
naszym patronem jest Dionizy Areopagita, czy jakiś inny Dionizy.
Natomiast waŜne jest dla mnie, Ŝe dostąpił tak wielkiej chwały u Boga.
Wtedy mnisi, czym prędzej pobiegli do opata i opowiedzieli mu o tym,
na co ja śmiem sobie pozwalać. Opat słuchał tej informacji z
zadowoleniem. Ucieszył się w duchu, Ŝe wreszcie trafiła mu się
upragniona okazja, aby mnie zgnębić. Był to mnich bardziej rozpasany
niŜ inni i dlatego szczególnie mnie nienawidził. Zwołał swój cały
konwent i przed zgromadzeniem braci udzielił mi surowej nagany.
Zagroził mi ostro i oświadczył, Ŝe natychmiast kaŜe mnie wysłać do
króla, aby ten mnie ukarał jako spiskowca, który chce go pozbawić korony, a jego królestwo - chwały. Od razu kazał mnie trzymać pod silną
straŜą, aŜ do wydania w ręce królewskie. Nic nie pomogło, Ŝe wyraziłem
gotowość odbycia przepisowej pokuty, jeŜeli w czymś zawiniłem.
Wtedy wpadłem w krańcową rozpacz - przejęty do głębi trwogą przed
ich nikczemnością i zdając sobie sprawę, Ŝe złowrogi los ciągle mnie
prześladuje. Zdawało mi się, Ŝe cały świat sprzysiągł się na mnie. W
porozumieniu z kilku braćmi, którzy mieli litość nade mną, i przy
pomocy niektórych moich uczniów potajemnie uciekłem w nocy z
klasztoru.
Udałem się do najbliŜej połoŜonej miejscowości, naleŜącej do
hrabiego Teobalda, gdzie juŜ raz kiedyś Ŝyłem na pustelni. Sam hrabia
był trochę mi znany. Szczerze mi współczuł z powodu prześladowań, o
jakich słyszał. Z początku zatrzymałem się tam na zamku Provins, w
klasztorze naleŜącym do mnichów z Troyes. Przeor tego klasztoru był
dawniej moim przyjacielem i bardzo mnie lubił. Ucieszył się szczerze z
mojego przybycia i otoczył mnie czułą opieką. Zdarzyło się, Ŝe pewnego
dnia nasz opat przybył do hrabiego Teobalda z jakimiś osobistymi
sprawami. Kiedy dowiedziałem się o tym, poszedłem do hrabiego razem
z przeorem. Prosiłem go, Ŝeby porozmawiał w mojej sprawie z opatem i
wpłynął na niego, aby ten mi przebaczył i pozwolił prowadzić Ŝycie
mnicha wszędzie tam, gdzie mi to będzie najlepiej odpowiadało. Opat i
współtowarzyszące osoby zebrali się na naradę, aby rozwaŜyć mą
prośbę, a hrabiemu przyrzekli, Ŝe dadzą odpowiedź w dzień swego
odjazdu. W toku narady doszli do wniosku, Ŝe ja chcę przejść do innego
opactwa, a to byłaby dla nich wielka zniewaga. UwaŜali bowiem za
wielki dla siebie zaszczyt, Ŝe w czasie, kiedy zdecydowałem się wstąpić
do klasztoru, wybrałem ich właśnie opactwo z pominięciem wszystkich
innych klasztorów, a teraz, mówili, byłoby dla nich wielką
kompromitacją, gdybym porzucił ich klasztor, a przeniósł się do
jakiegoś innego. Dlatego za nic w świecie nie chcieli się zgodzić ani na
moją prośbę, ani hrabiego. Co gorsza, z miejsca zagrozili mi klątwą,
jeŜeli natychmiast nie wrócę do ich klasztoru. Samemu przeorowi, u
którego znalazłem schronienie, nakazali jak najsurowiej, aby mnie
dłuŜej nie trzymał, jeŜeli nie chce stać się współuczestnikiem mej
klątwy. Kategoryczny rozkaz zaniepokoił i mnie, i przeora. Ale na
szczęście, przyszedł kres na opata. Umarł w kilka dni później, jak od nas
odjechał, okazując nam serce z kamienia.
Kiedy wybrano jego następcę, zwróciłem się do niego za
pośrednictwem biskupa Melun, aby pozwolił mi na to, o co juŜ prosiłem
poprzedniego opata. Z początku i on takŜe nie chciał na to się zgodzić.
Późnięj jednak przy poparciu niektórych moich przyjaciół zwróciłem się
z odwołaniem do króla i rady królewskiej. Ówczesny podczaszy
królewski, Stefan, postawił sprawę jasno. Wziął na stronę opata i jego
towarzyszy i zapytał ich po prostu, w jakim właściwie celu chcą trzymać
mnie wbrew mej woli przy sobie. Z tego moŜe łatwo wyniknąć jakiś
skandal i nie będą mieć ze mnie Ŝadnej korzyści. Zwłaszcza, Ŝe nasze
obyczaje są sprzeczne. Osobiście wiedziałem, Ŝe było nawet cichym
Ŝyczeniem rady królewskiej, aby w tym opactwie panowały najgorsze
obyczaje, poniewaŜ w tym stanie rzeczy musiało być bardziej
podporządkowane królowi i przynosić więcej korzyści, oczywiście w
sensie materialnych dochodów. Ta myśl dawała mi pewność, Ŝe bez
większych trudności uzyskam zgodę króla i jego doradców. I tak
rzeczywiście się stało. Aby jednak i nasz klasztor nie stracił tytułu do
chwały, jaką zamierzał mieć ze mnie, pozwolono mi według upodobania
iść na pustelnię, pod warunkiem, Ŝe nie będę podlegał władzy Ŝadnego
innego opactwa. W obecności króla i jego radców obie strony wyraziły
zgodę i uroczyście potwierdziły ten układ.
Poszedłem na jedno znane mi z dawna pustkowie w okolicy Troyes,
gdzie pewni ludzie dali mi do uŜytku kawałek ziemi. Tam za zgodą
miejscowego biskupa zbudowałem ze słomy i trzciny kaplicę ku czci
Trójcy Świętej. Na tym odludziu Ŝyłem w towarzystwie jednego ucznia i
szczerym sercem mogłem śpiewać Panu te słowa: „Oddaliłem się
uciekając, i mieszkałem na pustyni " (Ps 54,8).
15
16
XI. Kiedy wieść o tym doszła do moich uczniów, zaczęli zewsząd
przybywać. Porzucali miasta i zamki i zaludniali dzikie pustkowie. Zamiast wspaniałych domów budowali sobie nędzne szałasy, zamiast
wykwintnymi potrawami Ŝywili się czerstwym chlebem i polnymi
ziołami, zamiast wygodnych i miękkich posłań układali sobie legowiska
z sitowia i chrustu, zamiast przy stołach biesiadnych siedzieli na
darniach ziemi.
I zdało się, jakoby dawni filozofowie zstąpili na ziemię, o których
wspomina święty Hieronim w drugiej księdze Przeciw Jowinianowi,
kiedy tak mówi: „Przez naszych pięć zmysłów jakby przez okna
wkradają się grzechy do duszy. Nie sposób zdobyć twierdzy ani
obwarowań naszego ducha, jeŜeli otwartą na ościeŜ bramą nie wtargną
najpierw wrogie zastępy do wnętrza. JeŜeli ktoś jest rozmiłowany w
widowiskach cyrkowych, jeŜeli znajduje upodobanie w zmaganiach
atletów, jeŜeli przyjemność w powabnych kształtach kobiecych, w
blasku drogich kamieni, w wytwornych strojach i wszelkim przepychu przez okna duszy utracił wolność i spełniają się na nim słowa proroka:
"śmierć weszła przez okna nasze, wdarła się w nasze pałace".(Jer 9,20)
[...] Takie teŜ Ŝycie, jak nam opowiadają dzieje biblijne, prowadzili
synowie proroków, uczniowie Elizeusza. O nich jako o mnichach
Starego Przymierza pisze święty Hieronim mówiąc w ten sposób:
„Synowie proroków, o których czytamy, Ŝe byli mnichami Starego
Przymierza, budowali sobie ubogie chaty nad wodami Jordanu.
Opuszczając miasta i skupiska ludzi, Ŝywili się jęczmienną kaszą i
polnymi ziołami". Podobnie postępowali i moi uczniowie: lepili sobie
chaty nad brzegami rzeki Arduzon. I słuszniej moŜna ich było uwaŜać za
pustelników, niŜ za ludzi zdobywających naukę.
W miarę jednak jak zwiększała się liczba mych uczniów, im bardziej
były trudne ich wyrzeczenia, jakie znosili, aby przyswoić sobie moją
naukę, jeszcze większą widzieli w tym moi wrogowie dla mnie —
chwałę, dla siebie — poraŜkę. I to im najbardziej nie dawało spokoju, Ŝe
co tylko czynili mi na złość, to wszystko zamieniało się w moją korzyść.
I chociaŜ daleko uciekłem od wrzawy świata, jednaki na ustroniu, jakby
powiedział Kwintylian: „w ukryciu znalazła mnie zazdrość", poniewaŜ
moi wrogowie skrycie szemrali w duchu i narzekając mówili: „Oto teraz
juŜ cały świat poszedł za nim. Prześladowaniem niczegośmy nie
zdziałali, ale jeszcze bardziej wsławiliśmy jego imię. Chcieliśmy zgasić
jego chwałę, ale doleliśmy tylko oliwy do ognia. Oto w miastach mają
uczniowie wszystkiego do woli i pod dostatkiem, a jednak gardząc
wygodami kultury, do nędzy dzikiego ustronia się garną i z własnej woli
stają się Ŝebrakami". Prawdę mówiąc, tym razem skrajne ubóstwo
zmusiło mnie do otwarcia szkoły i nauczania, kiedy „kopać nie mogłem,
a wstydziłem się Ŝebrać". W tych warunkach wróciłem do wyuczonego
zawodu i zamiast pracować fizycznie, musiałem prowadzić wykłady.
Uczniowie ze swej strony słuŜyli mi chętnie pomocą i dostarczali
wszystkiego, czego potrzebowałem z odzieŜy i środków Ŝywności.
Wyręczali mnie takŜe przy pracy na roli i ponosili wydatki związane z
budową koniecznych pomieszczeń tak, aby Ŝadna doczesna troska nie
odciągała mojej uwagi od pracy naukowej. PoniewaŜ nasza kaplica
mogła pomieścić zaledwie niewielką część uczniów, uznali za
konieczne, by ją powiększyć, a uŜywając kamieni i drzewa zbudowali z
niej wspaniałą świątynię. [...]
JeŜeli zresztą zaraz na początku nadałem swej kaplicy nazwę
Parakleta, nie naleŜy tego rozumieć w tym sensie, Ŝe kierowałem się
przy tym intencją poświęcenia jej wyłącznie jednej osobie, ale, jak
powiedziałem juŜ wyŜej, uczyniłem to na pamiątkę pocieszenia, jakiego
tutaj doznałem. Gdybym nawet wybrał tę nazwę z tej tylko przyczyny,
jaką mi przypisują, nie byłoby to sprzeczne z rozumem, ale jedynie
niezgodne z tradycją.
XII Z tej to pustelni, mimo ukrycia, sława mego imienia zaczęła się
szybko rozchodzić po całym świecie, na podobieństwo legendarnego
Echa", o którym poeci opowiadają w swych baśniach, Ŝe choć się
rozgłośnym rozlega brzmieniem, lecz samo w sobie od wewnątrz nie jest
niczym realnym. Moi dawniejsi wrogowie, kiedy juŜ sami przez się nie
mieli siły mi szkodzić, podburzyli przeciw mnie pewnych nowych apostołów, którym świat wierzył bez granic. Jeden z nich pysznił się z tego,
Ŝe był odnowicielem zakonu kanoników regularnych, drugi znów z tego,
Ŝe wskrzesił surową regułę w klasztorach mnichów. Oni dwaj, głosząc
Słowo BoŜe, wędrowali z miejsca na miejsce i jak tylko mogli oczerniali
moje imię i przynajmniej na jakiś czas w niemałym stopniu uczynili ze
mnie istotę wzgardzoną w oczach dostojników kościelnych i panów
świeckich. Oni na moją uczciwość i Ŝycie rzucali tak cięŜkie
oszczerstwa, Ŝe nawet serdeczni przyjaciele odstąpili ode mnie, a jeŜeli
niektórzy nadal zachowali dla mnie w swych sercach jakąś iskrę
przyjaznych uczuć, taili to w miarę moŜności z obawy przed nimi. Jeden
Bóg jest mi świadkiem, Ŝe ile razy dowiedziałem się o jakimś zebraniu
17
18
duchownych, drŜałem, Ŝe knują tam spisek na moje Ŝycie. I od razu
przejmowała mnie zgroza, jakby miała spaść na mnie iskra piorunu.
Czekałem tylko chwili, kiedy zaczną mnie włóczyć jak heretyka i
bezboŜnika po kościołach i synagogach. I rzeczywiście, jeŜeli wolno
przyrównać robaka do lwa albo mrówkę do słonia, niemniej zaciekle
prześladowali mnie nowi współwyznawcy ciemięŜyciele, niŜ niegdyś
heretycy świętego Atanazego.
I często, Bóg jest mi świadkiem, wpadałem w tak czarną rozpacz, Ŝe
chciałem porzucić kraje chrześcijańskie i pójść między pogan, bylebym
tam, płacąc nawet nie wiedzieć jak wielkie daniny, między wrogami
Chrystusa mógł Ŝyć w spokoju i po chrześcijańsku. Myślałem w duchu,
Ŝe oni mnie przyjmą Ŝyczliwie, a gdy dowiedzą się, jakie zarzucają mi
winy, nawet nie przyjdzie im na myśl, Ŝe jestem chrześcijaninem, i będą
liczyć na to, Ŝe tym łatwiej dam się nawrócić na ich religię.
XIII. W tej atmosferze ciągłej udręki, prześladowania i trwogi, kiedy
juŜ tylko jedna pozostała mi rada — wśród nieprzyjaciół Chrystusa w
Chrystusie szukać ratunku, nadarzyła mi się pewna okazja, która, jak się
zdawało, wyzwoli mnie w końcu z sieci zdradliwych intryg. Niestety,
wpadłem w ręce chrześcijan, do tego mnichów, sto razy gorszych i
okrutniejszych od samych pogan. Było w tym czasie w Bretanii, w
biskupstwie Vannes, jedno opactwo pod wezwaniem świętego
Gildazego z Ruys, pozostawione bez opieki po śmierci pasterza.
Tamtejsi bracia za zgodą księcia prowincji powołali mnie jednogłośnie
na stanowisko opata. Z łatwością otrzymałem na to zezwolenie od
naszego opata i braci. I tak musiałem uciekać przed nienawiścią
Franków na zachód, jak dawniej święty Hieronim przed nienawiścią
Rzymian na wschód. Nigdy bym jednak, Bóg mi jest świadkiem, nie dał
się zwabić na tego rodzaju przynętę, gdybym nie miał złudnej nadziei,
Ŝe jakoś w końcu uda mi się wybrnąć z tej matni wiecznego ucisku i
prześladowań, o których mówiłem. Kraj ten był dziki. Mowa zupełnie
dla mnie nie znana. Rozpustne Ŝycie i wyuzdane obyczaje mnichów zbyt
osławione u wszystkich. Miejscowa ludność - pierwotna i barbarzyńska.
Więc podobnie jak człowiek, który przed ostrzem miecza w przeraŜeniu
ze szczytu rzuca się w przepaść, aby choć na jedno mgnienie oka odwlec
chwilę swej śmierci, i ginie przez roztrzaskanie,. tak samo ja z jednego
niebezpieczeństwa świadomie wpadłem w drugie. I tam przy szumie
rozkołysanych fal Oceanu, kiedy ostatnie krańce lądu uniemoŜliwiały mi
dalszą ucieczkę od ludzi, często w swoich modlitwach powtarzałem
słowa psalmisty: „Do Ciebie wołam z krańców ziemi, gdy słabnie moje
serce". Jak mocno truchlało me serce we dnie i w nocy z lęku i trwogi
przed tą niesforną zgrają mnichów oddanych pod moje rządy, zwłaszcza
kiedy myślałem o niebezpieczeństwie duszy i ciała, są to rzeczy
kaŜdemu, jak sądzę, dość dobrze znane. Wiedziałem z góry, Ŝe zginę,
jeŜeli będę próbował ująć tę bandę w karby klasztornej reguły i zmusić
do prowadzenia takiego Ŝycia, jakiemu się poświęcili, a z drugiej strony,
Ŝe jeśli zrezygnuję i w miarę sił nie będę się starał ukrócić ich
rozpasania — grozi mi potępienie wieczne. Korzystając z rozprzęŜenia
panującego w klasztorze, dobrami opactwa juŜ dawno zawładnął
miejscowy ksiąŜę, nieograniczony w swej władzy i najpotęŜniejszy w
tych, stronach. Grabił więc wszystkie przynaleŜne do klasztoru majątki,
wyciskał zyski i ciemięŜył samych mnichów przez większe daniny niŜ
podatników Ŝydowskich. Dokuczali mi mnisi przez swe materialne
potrzeby, a poniewaŜ nie było wspólnego mienia, z którego moŜna by
zaspokoić ich materialne potrzeby, więc kaŜdy Ŝył z uzbieranych
dawniej pieniędzy i w ten sposób utrzymywali siebie i swoje nieślubne
Ŝony, synów i córki. Owszem, sprawiało im to nawet dziką
przyjemność, Ŝe mogli mi się naprzykrzać, a sami tymczasem kradli i
wynosili, co mogli. Liczyli na to, Ŝe jeŜeli nie sprostam obowiązkom
przełoŜonego, będę musiał albo rozluźnić rygory, albo ustąpić ze
stanowiska. PoniewaŜ w całej tej okolicy Ŝyła dzicz ludzka, nie uznająca
nad sobą prawa ni władzy panowania, do nikogo nie mogłem się
zwrócić o pomoc, tym bardziej, Ŝe moje obyczaje były tak róŜne od
otaczającego mnie świata. Powstała sytuacja, Ŝe z zewnątrz wciąŜ mi
zagraŜał i prześladował wspomniany ksiąŜę ciemięzca i zgraja wiernych
mu zbirów, od wewnątrz bez ustanku spiskowali przeciw mnie bracia.
Miałem wraŜenie, jakby apostoł wyłącznie z myślą o mnie powiedział:
„Zewnątrz walki, wewnątrz trwoga" (2 Kor 7,5).
I serce we mnie krajało się z Ŝalu, kiedy myślałem, jakie to nędzne i
bezowocne muszę wieść Ŝycie, jak na marne dla innych i dla mnie
mijają mi lata, jak wiele niegdyś mieli ze mnie uczniowie korzyści, a
teraz, kiedy ich porzuciłem i przeszedłem do mnichów, dla jednych i
drugich stałem się w zupełności bezuŜyteczny, jak bezskuteczne są
wszystkie moje zamierzenia i wysiłki, tak Ŝe w kaŜdym moim działaniu
moŜna mi było z całą słusznością postawić zarzut Pisma świętego":
„Człowiek ten zaczął budować, ale nie zdołał wykończyć" (Łk 14,30).
19
20
Przypomniałem sobie to, co rzuciłem, porównywałem z tym, co
wybrałem, i w rezultacie dochodziłem do skrajnej rozpaczy, a dawne
przeciwności wydały mi się nieistniejące. Często, więc jęcząc, tak
mówiłem do siebie: „Dobrze mi tak! Cierpię teraz udręki, na jakie
zasłuŜyłem, dlatego Ŝe porzuciłem Parakleta, czyli Pocieszyciela, i sam
sobie nawarzyłem tych smutków. Chciałem uniknąć pogróŜek, w zamian
wpadłem w prawdziwe niebezpieczeństwa. Najbardziej jednak ze
wszystkiego dręczyła mnie myśl, Ŝe w opuszczonej przeze mnie kaplicy
przestał kwitnąć kult Boga, a ja nic na to, jak naleŜało, nie byłem w
stanie poradzić, poniewaŜ okolica była tak bardzo uboga, Ŝe mogła
zaspokoić potrzeby najwyŜej jednego człowieka. Wtedy sam
Pocieszycie! prawdziwy najlepiej pocieszył mnie w smutku, zsyłając na
mnie promienną radość i, jak przystało, sam się zatroszczył o swą
świątynię. Zaistniały takie okoliczności, Ŝe opat z naszego klasztoru
świętego Dionizego wysunął roszczenie prawne do opactwa w
Argenteuil, do którego wstąpiła niegdyś Ŝona, dziś moja siostra w
Chrystusie - Heloiza. Pod pretekstem, Ŝe opactwo to z dawien dawna
podlegało jurysdykcji klasztoru świętego Dionizego, nie przebierając w
środkach, zagarnął dobra opactwa, następnie przemocą rozpędził siostry,
wśród których moja ukochana Heloiza była przełoŜoną. Kiedy w róŜne
strony na poniewierkę rozeszły się biedne wygnanki, uznałem, Ŝe
zaistniała okazja, zesłana przez Boga, aby pomyśleć o naszej kaplicy.
Tam, więc wróciłem i zaprosiłem do swej kaplicy Heloizę z nielicznym
gronem wiernych towarzyszek z jej zgromadzenia, a kiedy przyszły, całą
kaplicę z pełnym wyposaŜeniem przekazałem i ofiarowałem im w darze.
W późniejszym czasie papieŜ Innocenty II za zgodą i wstawiennictwem
miejscowego biskupa potwierdził przywilejem tę darowiznę - dla nich i
dla następnych, i oddał w wieczyste ich posiadanie. Z początku borykały
się biedne ze skrajnym ubóstwem i z tego powodu były bardzo
przygnębione. [...] s. 28-55
XV. Często zastanawiałem się nad tymi sprawami i doszedłem do
przekonania, Ŝe nie zwaŜając na nic powinienem nieść w miarę swych
moŜliwości pomoc ubogim siostrom i dbać o materialne warunki ich
Ŝycia, a poniewaŜ odnosiły się do mnie z wielkim uszanowaniem,
postanowiłem, Ŝe będę je odwiedzać, aby osobiście na miejscu czuwać
nad nimi, i w ten sposób jeszcze skuteczniej dopomagać im w biedzie. A
poniewaŜ w tym czasie częściej i gwałtowniej prześladowali mnie moi
synowie, niŜ dawniej bracia, do nich, jakby do zacisznej przystani, chro-
niłem się przed burzą tego świata, aby tam chwilę odpocząć. Myślałem,
Ŝe jeŜeli moja działalność wśród mnichów nie przynosi owocu,
przynajmniej wśród sióstr okaŜe się poŜyteczna i Ŝe będzie równie
zbawienna dla mojej duszy, jak konieczna dla nich jako podpora w
słabości. Ale szatan tak mnie teraz osaczył, Ŝe nigdzie nie mogę znaleźć
dla siebie miejsca wytchnienia, gdzie Ŝyłbym bezpiecznie, ale na
podobieństwo przeklętego Kaina błąkam się wszędzie jak wygnaniec i
tułacz. I jak powiedziałem juŜ wyŜej - zewnątrz wojna, wewnątrz
trwoga" sprawia mi ciągłą udrękę, a ściślej mówiąc - zewnątrz i
wewnątrz bezustanna trwoga, prawdziwe piekło trwogi zarazem i wojny.
Częstsze i groźniejsze sroŜą się na mnie ataki ze strony synów, niŜ
wrogów. Mam ich zawsze obecnych przy sobie i ciągle jestem naraŜony
na ich zdradliwe zasadzki. Zbrojną napaść wrogów na moje Ŝycie mogę
przynajmniej spostrzec, kiedy wyjdę z klasztoru. Ale w samym
klasztorze wśród synów, to znaczy mnichów, oddanych pod moje rządy
jako opata, to znaczy ojca, muszę być ciągle przygotowany na ich
równie okrutne jak chytre spiski. IleŜ to razy usiłowali mnie otruć,
podobnie jak działo się z Benedyktem! Ta sama przyczyna, która
zmusiła go, aby się wyrzekł przewrotnych synów, powinna być i dla
mnie ostrzegawczym sygnałem, abym poszedł za przykładem tak
szlachetnego opata, jeŜeli nie chcę wpaść w konflikt z sumieniem, Ŝe
naraŜając siebie na tak oczywiste niebezpieczeństwo wykazuję przez to
nie miłość Boga, lecz lekkomyślność, gdy kuszę Boga i z rozmysłem
szukam swej zguby. Kiedy jednak mając się na baczności, w miarę
swych sił wystrzegałem się ich codziennych zasadzek, w szczególności
sam sobie przyrządzałem poŜywienie i napój, wtedy nawet przy ołtarzu
w czasie naboŜeństwa usiłowali mnie otruć, wsączając do kielicha
truciznę. Jednego razu, kiedy wybrałem się w podróŜ do Nantes, aby
odwiedzić hrabiego w jego chorobie, i wstąpiłem tam w gościnę do
przyrodniego brata, próbowali mnie otruć przez jednego sługę z mego
otoczenia, licząc na to, Ŝe w takich okolicznościach nawet nie będę
przeczuwał zdrady. Z Boskiego zrządzenia stało się jednak inaczej,
poniewaŜ kiedy nie tknąłem przygotowanej dla mnie potrawy, jeden z
towarzyszących mi braci, nie przeczuwając nic złego, zjadł tę potrawę i
natychmiast padł trupem. Sam zaś sługa, który się waŜył na taką
zbrodnię, rzucił się do ucieczki, przeraŜony widokiem śmierci i głosem
sumienia. Od tego czasu, kiedy zbrodniczość mnichów stała się jawna
dla wszystkich, wtedy i ja takŜe juŜ jawnie zastosowałem wszystkie
21
22
moŜliwe środki ostroŜności, aby się ustrzec zasadzek z ich strony.
Oddalałem się często poza obręb opactwa i tam przebywałem w ukryciu
z nielicznym gronem wiernych mi braci. JeŜeli jednak dowiedzieli się
kiedyś, Ŝe gdzieś wyjeŜdŜam, rozstawiali przekupionych łotrów na
drogach i ścieŜkach, aby mnie zgładzić. I kiedy Ŝyłem w takim ciągłym
niebezpieczeństwie, boleśnie dotknęła mnie ręka Pańska — spadłem z
konia i złamałem sobie krąg szyjny. Nieszczęśliwy upadek jeszcze mnie
bardziej przygnębił i upośledził niŜ niegdyś rana. Niekiedy przez klątwę
starałem się ukrócić dziką furię zbuntowanych mnichów. Kilku z nich,
których najwięcej się bałem, zmusiłem do tego, Ŝe mi przyrzekli,
powtarzając przyrzeczenie uroczystym słowem i publiczną przysięgą, Ŝe
raz na zawsze wyniosą się z klasztoru i w Ŝaden sposób nie będą więcej
mnie niepokoić. Ale oni jawnie i brutalnie łamali dane mi przyrzeczenie
i uroczystą przysięgę, aŜ w końcu na rozkaz papieŜa Innocentego, który
przysłał w tej sprawie specjalnego legata, musieli w obecności hrabiego
i biskupów pod przysięgą powtórzyć swe przyrzeczenie i przyjąć jeszcze
inne zobowiązania. Ale i tak nie przestali wojować. Niedawno, po
wyrzuceniu zbuntowanych mnichów z klasztoru, o których przed chwilą
mówiłem, kiedy wracałem na teren klasztoru i oddałem się pod ochronę
tych kilku spośród braci, których mniej podejrzewałem o zdradę,
stwierdziłem ze zgrozą, Ŝe są stokroć gorsi od tamtych. Oni juŜ nie
trucizną, ale pchnięciem sztyletu w gardło chcieli mnie zabić i tylko
dzięki ochronie jednego z miejscowych magnatów z największym
trudem wyszedłem cały i zdrowy z zasadzki. Podobne
niebezpieczeństwa groŜą mi do tej pory, i kaŜdego dnia widzę jakby
miecz zawieszony nad głową, Ŝe nawet przy stole nie mogę doznać
spokoju. Jestem w podobnym połoŜeniu, jak znany Damokles, o którym
krąŜy opowieść, Ŝe chwalił władzę panowania i nagromadzone skarby
Dionizjusza tyrana jako największe szczęście na ziemi. Ale kiedy
zobaczył miecz, jak skrycie uwiązany na nitce wisi nad jego głową,
zrozumiał, czym jest w istocie szczęście, którego źródłem jest ziemska
potęga. Czegoś podobnego ja równieŜ w kaŜdej chwili doznaję na sobie,
odkąd z biednego mnicha wyniesiono mnie do godności opata.
Równolegle z większym zaszczytem i władzą stałem się większym
nędzarzem, po to, aby mój przykład słuŜył za przestrogę dla innych,
którzy świadomie dąŜą do tego samego i ostudził w nich Ŝądzę
zaszczytnych stanowisk.
Na tym kończę, drogi w Chrystusie bracie, serdeczny i stary mój
przyjacielu — smutne dzieje mojego Ŝycia. Opisałem w nich wszystkie
nieszczęścia i klęski, jakie juŜ od kolebki stale mi towarzyszą. Niech się
przyczynią do tego, aby pocieszyć cię w smutku i złagodzić przykrą
świadomość wyrządzonej ci krzywdy. I jak powiedziałem zaraz na
wstępie listu, chciałem ciebie przekonać, Ŝe twoje przeciwności Ŝyciowe
w porównaniu z moimi są po prostu albo nie istniejące, albo bardzo
znikome, i tym spokojniej winieneś je znosić, im lŜejsze wydadzą ci się
w wyniku głębszego zastanowienia. Utwierdzaj się równieŜ na duchu
słowami Chrystusa, które wypowiedział proroczo mówiąc do swych
wyznawców o najemnikach szatana: „JeŜeli mnie prześladowali, to i was
będą prześladować. JeŜeli was świat nienawidzi, to wiedzcie, Ŝe mnie
przed wami znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was
miłował jako swoją własność" (J 15,20).
Podobnie mówi apostoł: „I wszystkich, którzy chcą poboŜnie Ŝyć w
Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania". I w innym liście: „Czy
ludziom staram się przypodobać? Gdybym jeszcze teraz ludziom chciał
się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa". Podobnie psalmista: ,„bo
kości tych, co cię oblegali, Bóg rozproszył, doznali wstydu, bo Bóg ich
odrzucił" (Gal 1,10; Ps 52,6).[...]
Z tych i podobnych przykładów i nauk powinniśmy czerpać odwagę,
aby spokojnie znosić kaŜdą przeciwność, zwłaszcza, kiedy spotka nas
jakaś krzywda. I jeŜeli naszych cierpień nie policzą nam za zasługę,
będziemy pewni, Ŝe posłuŜą do oczyszczenia w nas duszy. A poniewaŜ
wszystko się dzieje z Boskiego rozporządzenia, więc kaŜdy z wiernych
we wszystkich swych przeciwnościach niech pociesza się myślą, Ŝe Bóg
w swej najwyŜszej dobroci nigdy nie dopuści, aby coś mogło się zdarzyć
wbrew ustanowionym przez Niego porządkom, a co niesprawiedliwie
się dzieje, to wszystko doprowadzi Boska Opatrzność do najlepszego
końca. Dlatego w kaŜdej okoliczności Ŝycia z wiarą mówmy do Boga:
„Bądź wola Twoja". Pomyśl, jak wielka radość płynie dla miłujących
Boga z doniosłych słów apostoła": „Wiemy teŜ, Ŝe Bóg z tymi, którzy
Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra". Znakomicie
wyraził tę samą myśl największy z mędrców, kiedy w księdze Przysłów
powiedział: „Nie spotka zło Ŝyjących uczciwie" (Mt 5,10; Rz 8,28; Prz 12,21).
Jasno wskazuje nam przez to mędrzec, Ŝe z prawej drogi schodzą ci
ludzie, którzy narzekają i szemrzą z powodu, jakich bądź przeciwności,
choć dobrze wiedzą, Ŝe są zesłane na nich z dekretów Boskich. Tacy
23
24
chcą iść bardziej za wolą własną niŜ podporządkować się Bogu i chociaŜ
mają na ustach słowa: „Bądź wola Twoja", ale ukryte w ich sercach
pragnienia przeczą temu, co mówią, kiedy własną wolę wyŜej stawiają
niŜ wolę Boską. Bądź zdrowy! [...] s. -68
napiętnowany, aby mieli się na baczności ci, którzy zaciemniają światło,
rozprawiają na rozdroŜach o rzeczach Boskich, Ŝywią złe myśli w sercach i
publikują je w ksiąŜkach? W ten sposób zamkną się usta, mówiące nieprawość.
LIST 192. DO MAGISTRA IWONA Z CASTELLO
OSKARśYCIEL ABELARDA
Fragmenty listów Bernarda z Clairvaux przeciw Abelardowi
LIST 188 DO BISKUPÓW I KARDYNAŁÓW KURII RZYMSKIEJ
[...] Tak więc się dzieje, Ŝe barbarzyńskim zwyczajem i wbrew ustanowieniu
Boga wielkanocnego baranka albo gotują w wodzie, albo zwierzęcymi ustami
szarpią na surowo. W ten sposób myśl ludzka przywłaszcza sobie zuchwale
wszystkie prawa, w niczym nie pozostawia miejsca dla wiary. Wspina się na
niedosięgłe wyŜyny, rozwiązuje rzeczy nierozwiązalne, wdziera się w tajemnice
Boskie, wszystko, co święte, bardziej bezcześci, niŜeli wyjaśnia, co zamknięte i
zapieczętowane, rozrywa, a nie otwiera, a co napotyka niepojętego, to uwaŜa za
rzecz bez znaczenia i nie zasługującą na wiarę.
2. Przeczytajcie, proszę, teologiczną rozprawę Piotra Abelarda, macie ją
przecieŜ pod ręką, poniewaŜ, jak z tego się pyszni, wielu z was z wielkim
zaciekawieniem czyta ją w Kurii, i przekonacie się sami, jakie opowiada w niej
dziwy o Trójcy, o rodzeniu Syna, o pochodzeniu Ducha Świętego i wielu
innych rzeczach, zupełnie obcych dla katolickich uszu i sumień. Przeczytajcie
teŜ jego Księgę sentencji, jak równieŜ rozprawę zatytułowaną Poznaj samego
siebie2, i zwróćcie uwagę, jakie tam pienią się chwasty bluźnierstw i błędów,
jakie jest jego zdanie o duszy Chrystusa, osobie Chrystusa, o zstąpieniu
Chrystusa do piekła, o sakramencie ołtarza, o władzy wiązania i
rozwiązywania, o grzechu pierworodnym, o grzechu poŜądliwości i
nieczystości, o grzechu wynikającym ze sławy albo niewiedzy, o grzesznym
uczynku i wolI grzeszenia. I jeŜeli dojdziecie do wniosku, Ŝe płonę świętym
gniewem, i wy zapalcie się gniewem, ale jednak, aby gniew Wasz nie był bez
skutku, musicie działać odpowiednio do swego stanowiska, do piastowanej
godności i otrzymanej władzy, tak, aby ten, kto wspina się do nieba, runął do
piekła, a larwy ciemności, które się odwaŜą wypełznąć na światło, zostały
poraŜone blaskami światła. Kto jawnie grzeszy, niech teŜ jawnie będzie
2
Abelard w swej Apologii kategorycznie się broni przed autorstwem dzieła o takim
tytule i ze swej strony oskarŜa Bernarda, Ŝe stawia mu tego rodzaju zarzut - „przez
złośliwość lub ignorancję". Ale, być moŜe, Bernard miał na myśli inny zbiór sentencji
Abelarda zatytułowany Sic et Non (Tak i Nie), i wtedy byłaby to tylko niezgodność co
do brzmienia tytułu, a nie treści.
25
Magister Piotr wprowadza w swych ksiąŜkach pogańskie nowości
terminologii i pojęć. Rozprawia na tematy wiary w duchu niezgodnym z wiarą,
zwalcza Zakon słowami Zakonu. Niczego nie widzi przez zwierciadło w
zagadce, lecz patrzy twarzą w twarz na wszystko. Chodzi na wyŜynach, w
krainie nadludzkich dziwów. Byłoby poŜyteczniej dla niego, gdyby zgodnie z
tytułem swej ksiąŜki — poznał samego siebie i nie wychodził poza granice
swych moŜliwości, ale miał trzeźwe i skromne wyobraŜenie o sobie. Nie
chciałbym oskarŜać go przed papieŜem. Innego ma przeciw sobie oskarŜyciela
— swą ksiąŜkę, w której znajduje niedobre upodobanie. Kiedy w niej rozprawia
o Trójcy, wpada w herezjĘ Ariusza, kiedy o łasce, odnawia herezję Pelagiusza,
kiedy na temat osoby Chrystusa, staje się Nestoriuszem. Miałbym zbyt mało
zaufania do waszej sprawiedliwości, gdybym prosił was bardzo, abyście w
sprawie Chrystusa nie stawiali nikogo ponad Chrystusem. Wiedzcie, Ŝe jest poŜytecznie i dla was, którym dana jest władza od Boga, i dla rzymskiego
Kościoła, jest poŜytecznie nawet i dla tego człowieka, aby nakazać mu wieczne
milczenie, poniewaŜ jego usta są pełne złorzeczeń, goryczy i zdrady.
LIST 195. DO KARDYNAŁA MAGISTRA IWONA
Magister Piotr Abelard jest mnichem nie uznającym reguły, jest opatem,
który nie troszczy się o podwładnych. Nic go z klasztorem nie łączy, i na
odwrót, klasztor nie ma z nim związku. Jest to człowiek sam w sobie sprzeczny
- od wewnątrz Herod, na zewnątrz Jan Chrzciciel. Cały jest jedną zagadką, nie
ma w sobie nic z mnicha, prócz nazwy i stroju mnicha. Ale co to ma do mnie?
KaŜdy poniesie swój własny cięŜar. Jest jednak jedno, czego nie mogę darować,
i dotyczy to wszystkich, którym jest drogie imię Chrystusa: głosi herezję na
wysokości, burzy całokształt wiary, znieprawia czyste obyczaje Kościoła,
przekracza granice ustanowione przez naszych Ojców. Kiedy dyskutuje lub
pisze na temat wiary, sakramentów i Trójcy Świętej, wszystko według swego
upodobania zmienia, rozszerza, zacieśnia. W swych pismach i w całym
postępowaniu daje się poznać jako szermierz kłamstwa i wyznawca
przewrotnych poglądów. śe jest odszczepieńcem, tego dowodzi nie tyle przez
błędy, ile raczej przez upór, z jakim broni swych błędów. Ma zbyt wielkie
wyobraŜenie o sobie, mądrością słowa osłabia moc krzyŜa Chrystusa. Poznał
juŜ wszystko na ziemi i niebie, tylko jeszcze nie poznał siebie. Został potępiony
26
razem ze swą ksiąŜką w Soissons w obecnośei legata rzymskiego Kościoła. Ale
jakby mu tego było jeszcze za mało, stwarza podstawy, aby zasłuŜyć po raz
drugi na potępienie. Jego ostatni błąd jest gorszy od poprzedniego. Czuje się
jednak bezpieczny, poniewaŜ moŜe pysznić się z tego, Ŝe wśród kardynałów i
dostojników Kurii ma dawnych swych uczniów, w których znajduje obrońców
swych starych i nowych błędów, choć właściwie powinien się lękać z ich strony
sądu i potępiającego wyroku. Ale kto ma w sobie Boskiego Ducha, niech
zapamięta te słowa*: „Czy nie mam w nienawiści tych, co nienawidzą Cię
Panie, czyŜ nie brzydzę się tymi, co przeciw Tobie powstają?" Niech Bóg
wyzwoli przez was i przez innych swych synów swój Kościół od złośliwych ust
i zdradliwych języków.
LIST 195. DO BISKUPA KONSTANCJI
Gdyby wiedział gospodarz, o której godzinie przyjdzie złodziej, z pewnością
by czuwał i nie pozwolił mu włamać się do domu. A czy nie wiecie, Ŝe złodziej
juŜ się włamał w nocy do domu, nie do waszego, rzecz jasna, ale do Pańskiego,
oddanego jednak pod waszą opiekę? Nie moŜe być wątpliwości, śe wiecie, co u
was się dzieje, kiedy wiadomość o tym mogła z tak daleka przyjść do nas. Nic
w tym zresztą dziwnego, jeŜeli nie mogliście przewidzieć godziny ani zauwaŜyć, jak nocą włamał się złodziej. Ale to musi dziwić, Ŝe nie schwytaliście
jeszcze tego złodzieja, nie rozpoznali, co to za jeden, nie zatrzymali w
zamknięciu, Ŝe nie przeszkadzacie mu wynieść zrabowanych wam łupów,
owszem, najdroŜszych zdobyczy Chrystusa, to znaczy dusz ludzkich, które
TenŜe z góry oznaczył swym podobieństwem i odkupił przez śmierć
męczeńską.
Ale, być moŜe, jeszcze nie wiecie, o co chodzi i o kim chcę mówić. OtóŜ
mówię o Arnoldzie z Brescji, który oby się odznaczał taką samą czystością
nauki, jak się odznacza surowym sposobem Ŝycia. JeŜeli chcecie wiedzieć, jest
to człowiek, który nie je ani nie pije, ale z samym szatanem pragnie i łaknie
tylko krwi ludzkiej. Jest jednym z tych ludzi, których w swej czujnej trosce gani
apostoła, Ŝe mają wprawdzie pozory świętości, ale wyrzekają się całkowicie jej
treści, i o których powiedział Chrystus, aby strzec się fałszywych proroków,
którzy przychodzą w ubraniu owiec, ale wewnątrz są drapieŜnymi wilkami. Ten
człowiek wszędzie, gdzie do tej pory przebywał, pozostawił po sobie taką
haniebną pamięć i ślady tak dzikiego zamętu, Ŝe gdzie raz stanął, tam boi się
więcej powrócić. Nawet w kraju, który go wydał, okrutnie podburzył ludność i
wywołał rozruchy. W następstwie tego został oskarŜony przed papieŜem o
najgorszą schizmę i wygnany z rodzinnej ziemi. Musiał ponadto przysiąc, Ŝe
nie powróci bez pozwolenia papieŜa.
Z podobnych przyczyn zagorzały ten sekciarz został przegnany równieŜ z
królestwa Francji, a wyklęty przez namiestnika apostolskiego, związał się z
27
Abelardem. Razem z nim i jeszcze więcej od niego starał się ostro i z uporem
bronić wszystkich jego błędów, juŜ przedtem zauwaŜonych i potępionych przez
Kościół. Lecz mimo wszystko nie ucichł w swej furii, ale ciągle wygraŜa
pięścią. Choć jest juŜ wygnańcEm, który się błąka i tuła po świecie, jednak,
kiedy moŜe działać wśród swoich, nie przestaje wśród obcych. Jak się
dowiadujemy, obecnie tam u was tworzy dzieło zniszczenia i porywa wam ludzi
jak pies smaczną potrawę. Jego usta są pełne goryczy i przekleństw, nogi —
szybkie w zdąŜaniu do rozlewu krwi. ludzkiej, na jego ścieŜkach czyha
nieszczęście i smutek, a on sam nie poznał drogi pokoju.
Jest wrogiem krzyŜa Chrystusa, siewcą niezgody, twórcą schizmy,
mącicielem pokoju, burzycielem jedności. Jego zęby są jak sztylety i strzały,
jego język jak ostrze miecza. Jego słowa są miękkie i zaprawione olejkiem, a
jednak są to pociski. Dlatego trzyma się takiego zwyczaju, Ŝe najpierw w
słodkiej i pochlebnej rozmowie, czarując pozorami cnoty, stara się zdobyć
przychylność bogatych i stojących u władzy osobistości, według słów Pisma:
„Siedzi, w zasadzce w skrytości, aby zabić niewinnego". Ale później, kiedy juŜ
się upewni, Ŝe pozyskał sobie łaskę i przyjaźń tych ludzi, wtedy dopiero
zobaczycie, jak ubezpieczony bronią tyrana, atakuje nawet biskupów, z Jaką
furią burzy ustanowiony porządek w Kościele. Nie sądzę, abyście, wiedząc juŜ
o tym, mogli uczynić coś lepszego i bardziej poŜytecznego w tej groźnej
sytuacji, niŜ idąc za radą apostoła wyrzucić go spośród nas. ChociaŜ jako
przyjaciel Oblubieńca postąpicie lepiej, jeŜeli postaracie się ująć go w pęta, niŜ
kiedy zmusicie go do ucieczki, tak aby nie mógł juŜ biegać i więcej szkodzić.
LIST 189. DO PAPIEśA INNOCENTEGO II
Jest konieczne, aby przyszły zgorszenia, jest konieczne, ale to jest przykra
konieczność. I dlatego powiedział prorok ": „Gdybym miał skrzydła jak gołąb,
to bym uleciał i spoczął". RównieŜ apostoł pragnie umrzeć i odpocząć w Chrystusie. Ktoś inny ze świętych powiedział: „Wielki juŜ czas. Panie! Odbierz mi
Ŝycie, bo nie jestem lepszy od moich przodków". Mam i ja coś wspólnego ze
świętymi, choć wyłącznie pod względem pragnienia, a nie zasługi. Ja teŜ chciałbym zejść teraz ze świata, poniewaŜ przyznaję, Ŝe jestem złamany przez
małoduszność i burzę. Obawiam się tylko, abym nie znalazł się nie
przygotowany do tego, czego w tej chwili pragnę. Przykro Ŝyć, lecz nie wiem,
czy lepiej jest umrzeć. Z tej racji, być moŜe, jestem daleki od świętych nawet w
poboŜnych Ŝyczeniach, poniewaŜ dla nich głównym motywem jest pragnienie
rzeczy lepszych, podczas gdy mnie zgorszenia i przeciwności zmuszają do
wyjścia. Na zakończenie powiedział apostoł: „Pragnę odejść i być z
Chrystusem, bo to o wiele lepsze". Jak widać, u świętego przewaŜa pragnienie,
u mnie - wyrachowanie. Ale w warunkach ostatniej nędzy doczesnego Ŝycia ani
on nie mógł osiągnąć celu swych pragnień, ani ja nie mogę pozbyć się tego, co
28
mi sprawia udrękę. I chociaŜ jednakowo obaj pragniemy umrzeć, to jednak nie
z tych samych pobudek.
2. NierozwaŜnie obiecywałem sobie juŜ spokój, kiedy ucichła furia Leona i
pokój został przywrócony w Kościele. Okazało się bowiem, Ŝe wprawdzie
uspokoiła się furia, ale nie uspokoiłem się ja. Zapomniałem, Ŝe Ŝyję w dolinie
płaczu i nie pamiętałem, Ŝe mieszkam w ziemi zapomnienia. Nie wziąłem pod
uwagę, Ŝe ziemia, na której Ŝyję, rodzi dla mnie ciernie i kolce, i chociaŜ je
podetniemy, na ich miejscu wyrastają bez końca coraz to inne i odrastają bez
przerwy. Słyszałem o tym, ale jak teraz doświadczam, sama udręka daje lepsze
zrozumienie słuchowi. Smutek nie ustąpił, ale się tylko odnowił, oczy zachodzą
łzami, poniewaŜ spotęgowały się grzechy. Przedtem okrył nas szron, lecz teraz
miota nami zawieja śnieŜna. Kto wytrzyma pod tchnieniem takiego mrozu! Pod
wpływem tego mrozu ziębnie miłość, aby obfitowała niesprawiedliwość.
Szczęśliwie uniknęliśmy lwa, ale natknęliśmy się na smoka 3, który zapewne
nie mniej szkodzi, gdy przyczajony czyha w zasadzce, niŜ tamten, gdy głośno
ryczał z wyŜyny. W rzeczywistości jednak juŜ nie czyha w zasadzce. Jego
zaprawione trucizną pisma, które powinny leŜeć zamknięte w skrzyniach, krąŜą
z miejsca na miejsce i czytane są w szkołach, a źli ludzie garną się do nich
jakby do słońca, poniewaŜ ciemności są dla nich słońcem. W miastach i
zamkach snują się mroki ciemności, - a zamiast miodu, ściślej - w samym
miodzie, podaje się wszystkim do picia truciznę. Wspomniane pisma docierają
do coraz dalszych narodów i królestw. Wykuwa się nową ewangelię dla
chrześcijańskich narodów i pogan, głosi się nową wiarę, burzy się stare
fundamenty, a na ich miejsce zakłada się nowe. Prowadzą dyskusje o cnotach i
grzechach — niezgodzie z moralnością, o sakramentach Kościoła - sprzeczne z
wiarą, o tajemnicy Świętej Trójcy - nieprawomyślnie i jakby po pijanemu.
Wszystko podaje nam się w przeinaczonej formie - wbrew uświęconym
tradycjom, z którymi jesteśmy zŜyci.
3. Na arenę wchodzi olbrzymi Gotiat, uzbrojony we wspaniały rynsztunek
bojowy. Przed nim postępuje Arnold z Brescji, jego chorąŜy. WąŜ w silnych
splotach łączy się z węŜem. Zasyczała osa we Francji, odezwał się szerszeń w
Italii. Obydwaj zeszli się razem przeciw Bogu i jego Chrystusowi. Naciągnęli
swe łuki, w kołczanach przygotowali strzały, aby razić nimi w ciemności ludzi
prawego serca. W poŜywieniu i stroju zachowują pozory świętości,
pozbawionej jednak prawdziwej treści. I chociaŜ są szatanami, lecz przez to
zwodzą wielu, Ŝe przybierają postać aniołów światłości. Stanął wiĘc Goliat ze
swym chorąŜym pomiędzy dwiema liniami wojska, woła wyzywająco do
hufców Izraela, urąga zastępom świętych. Czyni to tym zuchwaLej, poniewaŜ
czuje, Ŝe nie ma Dawida. Następnie jakby na szyderstwo z Doktorów Kościoła
chwali entuzjastycznie filozofów pogańskich, a ich wymysłom i rojeniom
3
własnego tworu przyznaje wyŜszość nad wiarą i nauką świętych Ojców
Kościoła. I gdy na ten widok wszyscy uciekają od niego w popłochu, mnie,
najmniejszego z wszystkich, wyzywa na pojedynek.
5. Ty jednak, następco Piotra, najlepiej osądzisz, czy powinien znaleźć
schronienie w Stolicy Piotra, ten, kto zwalcza wiarę Piotra. Ty, mówię,
przyjacielu Oblubieńca, obmyślisz środki, jak masz uwolnić oblubienicę od
przewrotnych ust i zdradliwego języka. Ale niech mi wolno będzie śmielej
mówić z mym panem - pamiętaj równieŜ o sobie, najdroŜszy ojcze, i łasce
Boga, która jest w tobie. PrzecieŜ jeszcze wtedy, gdy byłeś człowiekiem bez
znaczenia w swych oczach, Bóg ustanowił cię władcą narodów i królestw,
oczywiście w tym tylko celu, abyś niszczył, burzył, budował i szczepił. JeŜeli,
więc zabrał cię z domu twojego ojca i namaścił olejem miłosierdzia, pamiętaj,
proszę, teraz i później, jak wiele dobrego uczynił twej duszy, jak wiele przez
ciebie swemu Kościołowi, jak wiele rzeczy na niwie Pańskiej - niebo i ziemia
jest tego świadkiem - równie potęŜnie jak poŜytecznie zostało zburzonych i
wywróconych, jak wiele, na odwrót, zostało dobrze zbudowanych,
zaszczepionych i rozkrzewionych. W okresie twego pontyfikatu wzbudził Bóg
furię sekciarzy, abyś ich zdruzgotał swą mocą. Widziałem głupiego
utwierdzonego silnie w korzeniu, ale wnet złorzeczyli jego piękności. Widziałem bezboŜnika wywyŜszonego nad wszystko, który wysokością
dorównywał cedrom Libanu. I przechodziłem po chwili, ale juŜ po nim nie było
śladu. „Muszą być wśród was rozdarcia" - powiedział apostoł, więc i sekciarze,
aby się ujawnili ci, którzy są wypróbowani. Co do sekciarstwa, juŜ Bóg cię
wypróbował i poznał. Ale aby czegoś nie brakło w twym wieńcu zwycięstwa,
powstały jeszcze herezje. I dlatego abyś dopełnił miary swych znakomitych
czynów, jak równieŜ, aby nie wydano o tobie sądu, Ŝeś mniej zdziałał niŜ twoi
poprzednicy, wielcy biskupi, proszę cię, ojcze najdroŜszy — chwytaj liszki,
które pustoszą winnicę Pańską, chwytaj, dopóki są młode, poniewaŜ kiedy
podrosną i zaczną się mnoŜyć, wtedy z tymi, których ty nie wytępisz, nie
poradzą sobie potomni.
LIST 190. DO PAPIEśA INNOCENTEGO II
l. Mamy tutaj we Francji nowego teologa, który stał się nim ze starego
magistra filozofii. Ten od wczesnej młodości popisywał się w sztuce
dialektycznej, a teraz wyprawia szaleństwa w dziedzinie Pisma świętego. Stara
się wzbudzić do Ŝycia dawno juŜ potępione i umarłe herezje, a ponadto
wymyśla nowe. Poznał wszystkie tajniki w górze na niebie i w dole na ziemi, i
nie chce zrozumieć tylko jednego — jak moŜna czegoś nie wiedzieć. W
chmurach nosi swą głowę, niezbadane tajemnice Boskie chciałby myślą
przeniknąć i kiedy zstępuje do nas z górnych przestworzy, opowiada
niesłychane rzeczy, o których nie godzi się nawet mówić śmiertelnym. Chciałby
wyraźna aluzja do schizmy Piotra Leona, smokiem (draco) jest oczywiście Abelard.
29
30
wszystko zbadać i wyjaśnić rozumem, co więcej — głosi poglądy sprzeczne z
rozumem i niezgodne z wiarą. Co bowiem moŜe być bardziej sprzeczne z
rozumem, niŜ kiedy ktoś usiłuje rozumem przewyŜszyć rozum? A co moŜe być
bardziej niezgodne z wiarą, niŜ kiedy ktoś nie chce uwierzyć w to, czego nie
moŜe zbadać rozumem? Prócz tego chcąc skomentować sentencję Salomona:
„Człowiek łatwowierny jest lekkomyślny", powiedział: „Łatwo wierzyć, to
znaczy wierzyć w rzeczy, bez ich uprzedniego poznania", chociaŜ Salomon
wypowiedział cytowaną sentencję nie w nawiązaniu do wiary w Boga, ale o
wzajemnej pomiędzy ludźmi łatwowierności. Bo jeśli chodzi o wiarę w Boga,
to święty Grzegorz papieŜ twierdzi, Ŝe nie ma ona Ŝadnej zasługi, jeŜeli jest
oparta na dowodach rozumu. Chwali apostołów, Ŝe na jedno słowo wezwania
poszli za Zbawicielem". Wiedział on mianowicie, Ŝe na pochwałę wypowiedziane są słowa: „Lud na pierwszą wiadomość był mi posłuszny". Zganił
Zbawiciel swych uczniów, Ŝe uwierzyli tak późno. Błogosławioną nazwana jest
Maryja, dlatego, Ŝe wierze dała pierwszeństwo przed rozumem, i przeciwnie Zachariasz został ukarany, dlatego, Ŝe badał wiarę rozumem. I znowu na
pochwałę zasłuŜył Abraham, dlatego, Ŝe uwierzył przeciw nadziei.
9. Nie ma w tym nic dziwnego, jeŜeli człowiek, który nie liczy się z tym, co
mówi, waŜy się targnąć na święte tajemnice wiary, jeŜeli bez naleŜnego
uszanowania depcze i poniewiera ukryte skarby religii, on, który o świętości
wiary nie ma ani świętego, ani wiernego wyobraŜenia. Ponadto zaraz na samym
wstępie swej Teologii, ściślej - swej Stultologii, określa wiarę jako mniemanie.
Tak jakby w dziedzinie wiary wolno było kaŜdemu myśleć i mówić, co mu się
podoba, lub jakby tajemnice naszej wiary wisiały niepewnie na włosku i były
uzaleŜnione od chwiejnych i róŜnorodnych domysłów, a nie miały silnego
oparcia na niewzruszonym fundamencie prawdy. [...]
10. Posłuchajcie jednak, co dalej. Pomijam tutaj to, co mówi, Ŝe w
Chrystusie nie było bojaźni BoŜej, Ŝe w przyszłym świecie nie będzie czystej
bojaźni Boga, Ŝe po konsekracji chleba i wina przypadłości, które pozostają
nadal, wiszą w powietrzu, Ŝe szatani wzbudzają w nas pokusy przez zetknięcie
z ziołami i kamieniami, poniewaŜ ich bystry i przewrotny umysł zna tajemnice
ich siły i wie, jak za pomocą róŜnych właściwości u róŜnych ludzi rozbudzać i
rozpalać ich namiętności. Utrzymuje, Ŝe Duch święty jest duszą świata, a
zgodnie z Platonem naucza, Ŝe świat jest o tyle doskonalszym stworzeniem, o
ile ma szlachetniejszą duszę, to znaczy Ducha Świętego. I kiedy wiele się
trudzi, aby uchrześcijanić Platona, daje dowód, Ŝe sam jest poganinem.
LIST 191. DO PAPIEśA INOCENTEGO II
1. Piotr Abelard usiłuje pozbawić chrześcijańską wiarę właściwej jej treści.
Utrzymuje, Ŝe całą istotę Boga moŜna pojąć rozumem ludzkim. Wznosi się aŜ
do nieba, zstępuje do piekła. Nie ma dla niego tajemnic ani w górnych
przestworzach nieba, ani w głębinach piekła. Jest człowiekiem, który ma o
sobie wielkie wyobraŜenie, rozprawia o kwestiach wiary niezgodnie z wiarą.
Chodzi po zawrotnych wyŜynach wśród niepojętych tajemnic, bada majestat
Boga, wymyśla herezje. Napisał juŜ dzieło o Trójcy świętej, które jednak z
rozporządzenia legata rzymskiego Kościoła zostało poddane próbie ognia, poniewaŜ znaleziono w nim błędy. Przeklęty, kto odbudował mury Jerycha.
Powstała z martwych ta ksiąŜka, a z nią — herezje liczne, które były uśpione, a
teraz powstały i pokazały się wielu ludziom. JuŜ aŜ do morza rozciąga swoje
gałęzie aŜ do Rzymu swe latorośle. To jest największą dumą dla tego
człowieka, Ŝe jego ksiąŜka ma w Rzymie bezpieczne schronienie. To wzmacnia
i potęguje jego furię.
LIST 194. ODPOWIEDŹ PAPEśA INNOCENTEGO II
3. Po przeczytaniu waszego listu, który przysłała mi wasza braterska miłość,
i po zapoznaniu się z głównymi artykułami błędów, które przysłałeś nam,
wyraŜamy nasze ubolewanie, Ŝe w ostatnich czasach, kiedy nadciąga burza, zaczęły się odradzać w zgubnej nauce Piotra Abelarda wyŜej wymienione
herezje4, jak równieŜ inne przewrotne zapatrywania, niezgodne z chrześcijańską
religią.
W tym jednak mamy największą pociechę i dziękujemy Bogu, Ŝe w waszych
stronach wzbudził do Ŝycia na chwałę ojców takich wspaniałych synów, i
chciał, aby w okresie naszego pontyfikatu byli w Jego Kościele tak znakomici
pasterze, którzy starają się przeciwstawić przewrotnym naukom nowego
heretyka, a niepokalaną Oblubienicę zachować jako czystą dziewicę dla
jedynego jej Oblubieńca. My zatem, którzy chociaŜ niegodni, siedzimy na
stolicy świętego Piotra według tego, jak o nim powiedział Chrystus ": „A ty
kiedyś, gdy się nawrócisz, utwierdzaj twych braci", my, na których zwrócone są
oczy wszystkich, po wysłuchaniu zdania naszych braci biskupów i kardynałów,
powagą świętych kanonów potępiliśmy opracowane dla nas przez waszą
mądrość główne artykuły błędów i wszystkie wywrotowe nauki tegoŜ Piotra i
nakazaliśmy mu jako heretykowi wieczne milczenie. Uznajemy równieŜ, Ŝe
4
W drugim rozdziale tego listu papieŜ imiennie wyszczególnia — Ariusza,
Manicheusza, Nestoriusza, Eutychiusza.
31
32
wszystkich wyznawców i obrońców jego błędów naleŜy wyłączyć ze
społeczności wiernych i skrępować ich węzłem ekskomuniki.
Podpisano w Lateranie dnia 17 sierpnia (1140 r.).
XXIV BERENGERA SCHOLASTYKA APOLOGIA
PRZECIW ŚWIĘTEMU BERNARDOWI Z CLAIRVAUX
I PRZECIW INNYM, KTÓRZY POTĘPILI PIOTRA ABELARDA
Pismom twoim, Bernardzie, w najdalsze zakątki świata toruje drogę
wrzaskliwa sława. I nic w tym dziwnego, Ŝe rozgłaszają je ludzie z
trybuny chwały, poniewaŜ, jak wszyscy wiedzą, niezaleŜnie od treści
znajdują one uznanie u najwyŜszych autorytetów naszego wieku.
Zdumienie ludzkie przechodzi miarę, Ŝe choć jesteś niewykształcony w
naukach wyzwolonych, odznaczasz się jednak tak płomienną wymową,
Ŝe strzały twych słów pokryły całą powierzchnię ziemi. Tym wszystkim
zdumionym naleŜy odpowiedzieć słowami Boskiego natchnienia:
„Wielkie są dzieła Pańskie!" albo: „Ta jest odmiana prawicy
NajwyŜszego!" W rzeczywistości wcale nie ma powodu, aby się mieli
zdumiewać do tego stopnia. Co więcej, byłoby rzeczą o wiele bardziej
zdumiewającą, gdybyś się musiał uskarŜać na nieobrotność języka,
poniewaŜ, jak wiemy z opowiadania, juŜ jako młody chłopiec w
elementarnej szkole lubiłeś układać z werwą swawolne piosenki i urocze
melodie. Nie chciałbym jednak wypowiadać pewnego sądu w rzeczy
niepewnej, ale twój kraj rodzinny jest tego świadkiem i potwierdza
prawdę tego, co mówię. CzyŜbyś istotnie nie utrwalił sobie tego silniej
w pamięci, Ŝe zawsze starałeś się przewyŜszyć swych braci w
poetyckich zawodach bystrością błyskotliwych pomysłów? Odczuwałeś
to jako cięŜką i bardzo przykrą dla siebie krzywdę, kiedy spotkałeś
jakiegoś rywala, który w śmiałej inwencji był tobie równy. Mógłbym w
tym miejscu przytoczyć inne szczegóły o twych swawolach, na
podstawie wiarygodnych relacji świadków, ale nie chciałbym splamić
karty opisywaniem w szczegółach twoich niezaszczytnych popisów.
Zresztą rzeczy, które znane są wszystkim, nie potrzebują świadectwa.
Taką właśnie wypróbowaną metodą fantazjowania i błazeństw
posługujesz się często w dziedzinie spraw Boskich i kaŜdy banał, jaki
wygłosisz z górnolotnym patosem i bujną swadą, zaraz głupota ludzka
roztrąbi po świecie jako słowa nabrzmiałe powagą treści i namaszczone
mądrością. Ale, Ŝe tak w istocie nie jest, o tym z nieodpartą siłą
33
przekonuje nas rozum. Często naleŜy powiedzieć prawdę i bez ogródek,
i bez kwiecistej wymowy. Tylko fałsz musi się wdzięczyć ozdobą słowa
obliczonego na poklask. Prostota słowa i kwiecistość wymowy są do
siebie tak podobne, powiedział Augustyn, jak gliniane i drogocenne
naczynia, a prawda i fałsz - jak nędzne i wykwintne potrawy. Tę samą
potrawę moŜna podawać w jednym lub drugim naczyniu. I nie dlatego to
mówię, by cię oczernić lub narazić na podejrzenie, lecz aby wykazać, Ŝe
nie kaŜda miodopłynna mowa zawiera prawdę.
Ale dajmy juŜ temu spokój i przejdźmy lepiej do innych rzeczy. JuŜ
dawno skrzydlata sława rozniosła po świecie woń twej świętości,
rozgłosiła twe cuda, rozpowszechniła zasługi. Szczęśliwa wydawała się
nam obecna era, opromieniona blaskiem twej gwiazdy, i kaŜdy z nas
myślał, Ŝe świat, skazany na pewną zagładę, stoi juŜ tylko na twych
zasługach. Cieszyliśmy się nadzieją, Ŝe moc twego słowa rozporządza
łaskami nieba, słoneczną pogodą, plonami ziemi, błogosławieństwem
owoców. Twoja głowa nurzała się w chmurach. I według pospolitego
przysłowia twoje gałęzie rzucały dłuŜsze cienie niŜ górskie szczyty. Tak
sędziwego doŜyłeś wieku, tak wzbogaciłeś Kościół świętymi naukami,
Ŝe byliśmy skłonni uwierzyć, Ŝe kiedy cię złoŜą na marach, z radości
zaryczą szatani, a my będziemy czuć się szczęśliwi i dumni, Ŝe mamy
tak potęŜnego w niebie patrona.
Nagle, o zgrozo! Wyszło na światło, co było ukryte, a uśpiony wąŜ
pokazał swój jad. Pozostawiając w spokoju innych, wybrałeś sobie
Abelarda jakby za cel dla twych strzałów. Chciałeś wylać na niego swą
całą trującą gorycz, zgładzić go z ziemi Ŝyjących i umieścić w krainie
umarłych. W tym celu zwołałeś zewsząd biskupów na synod w Sens,
tam ogłosiłeś go heretykiem i niby poroniony płód odciąłeś od łona
matki Kościoła. Na chodzącego drogami Chrystusa napadłeś z zasadzki
jak zbój i odarłeś z nieszytej sukni. Głosiłeś kazania, wzywając naród,
aby wstawiał się za nim w modlitwach do Boga, ale w skrytości serca
uknułeś juŜ plany, jak by go wygnać ze świata chrześcijan. Co miał
czynić tłum albo jak mógł się modlić, kiedy nie wiedział, za kogo i o co
trzeba się modlić?
Ty jesteś wybrańcem Boga, który czyniłeś cuda, ty razem z Marią
siedziałeś u stóp Chrystusa i wszystkie Jego słowa zachowałeś w swym
sercu, więc ty właśnie powinieneś palić najwonniejsze kadzidła świętej
modlitwy przed oczami świętych, aby wreszcie opamiętał się grzeszny
Abelard i stał się innym człowiekiem, juŜ nie plamionym podejrzeniami.
34
Ale, być moŜe, wolałeś, aby pozostał takim, jakim był, abyś miał dobrą
okazję, Ŝeby go atakować. Na koniec, po śniadaniu, przyniesiono
ksiąŜkę Abelarda, a jednemu z obecnych kazano, aby ją czytał
donośnym głosem. Był to człowiek wrogo usposobiony do Abelarda i
upojony sokiem winnego szczepu, oczywiście nie tego, o którym
powiedział Chrystusa „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym", ale z
tej latorośli, której płynem zamroczony, zwalił się z nóg patriarcha i
leŜał nago na miejscu publicznym. Czytał więc jeszcze głośniej, niŜ mu
kazano. W chwilę potem dało się widzieć, jak dostojnicy kościelni
zaczęli skakać, tupać nogami, śmiać się, stroić róŜne błazeństwa, i
patrząc na nich, kaŜdy mógł łatwo pomyśleć, Ŝe wcale nie zaleŜy im na
tym, aby złoŜyć cześć Chrystusowi, ale urządzić orgię i na chwałę
Bakchusa. Wśród tych komedii, z kielichem w ręku wznoszą toasty,
sławią moc wina, zwilŜają nim gardła kapłańskie. Ktoś obdarzony
satyryczną werwą Horacjusza, mógłby tu zadrwić.
moŜemy strawestować inaczej: Kto styka się z winem, będzie
wykolejony przez wino. Pili dostojni biskupi wino najczystsze,
dziewicze, nie zmieszane z kroplą wody, poniewaŜ według Marcjalisa:
„Jest wielkim grzechem rozcieńczać moc świętego Falema i Bakchus nie lubi
mieć związku z Limfą". Ponapełniali najznakomitsi filozofowie świata
spełniło się tutaj na wieczną pamiątkę. O ileŜ jednak byłoby
poŜyteczniej posłuchać mądrej rady poety Galla, wypowiedzianej w
prostych i jasnych słowach: „Uwielbiam wino pod warunkiem, Ŝe
pijemy je w miarę i takie picie naleŜy pochwalić. Ale wino pite
nadmiernie jest zwykłą trucizną". Powoli jednak napój ze źródeł
letejskich spowił snem dusze kapłanów. I jak by powiedział satyryk:
„Przy dźwięku kielichów badają syci kapłani, jaka jest treść boskiej poezji"'.
W dalszym ciągu, ile razy lektor wygłosił jakiś trudniejszy do
zrozumienia wyjątek albo wznioślejszą sentencję, a słowa zdawały się
brzmieć dziwnie w uszach kapłańskich, w piersiach wszystkich
obecnych wzbierał gniew, więc groźnie zgrzytając zębami na Abelarda i
oczami kretów patrząc na filozofa, mówili: „Mamy dopuścić, aby ten
potwór Ŝył dalej na świecie?" A kiwając głowami, jak niegdyś śydzi,
wołali: „EjŜe, ty, który rozwalasz Kościół BoŜy!" W ten sposób oceniają
ślepi słowa światłości, w ten sposób pijani potępiają trzeźwego, tak z
heroldem Trójcy rozprawiają się brzęczące kielichy, tak walczą z
bezbronnym rogate byki, tak sfora psów szarpie świętego, a wieprze
zjadają perły, zanieczyszczają sól ziemi i kruszą tablice prawa. Ostrzegał
mędrzec, Ŝe kto się dotyka smoły, ten się pobrudzi smołą ", a jego myśl
wnętrzności ognistym płynem, ale gorące opary wina uderzyły im tak
mocno do głowy, Ŝe głęboki sen osiadł na ich powiekach. W tym czasie,
kiedy grzmiał lektor, chrapali słuchacze - jeden oparty na łokciu daje we
śnie odpocząć zmęczonym oczom, drugi na miękkiej poduszce układa
głowę i stara się zasnąć, inny czoło wsparł na kolanach i drzemie. Kiedy
więc lektor natrafił na jakieś ciernie wśród szlachetnych krzewów
sadzonych przez Abelarda, głośno wołał do głuchych uszu:
„Potępiacie?" - Na ten głos niektórzy budzili się ze snu dopiero w chwili, kiedy wymawiał ostatnią sylabę, i sennym głosem odpowiadali ze
zwieszonymi głowami: Domnanamus (potępiamy). Tu jednak, obudzeni
krzykiem potępiających głosów, połykali pierwszą sylabę wyrazu i
mówili: Namus (pływamy). I rzeczywiście pływacie, ale wasze pływanie
jest burzą, wasze pływanie skończy się utonięciem. W ten sposób śpiący
Ŝołnierze przy grobie złoŜyli zeznanie ", Ŝe „Jego uczniowie przyszli w
nocy i wykradli Go, kiedyśmy spali!" Człowieka, który w dzień i w nocy
stał na straŜy Boskiego Prawa, potępiają teraz kapłani Bakchusa. W ten
sposób chory stara się leczyć lekarza, tak morski rozbitek przeklina
kogoś stojącego na lądzie, tak skazaniec, kiedy wiodą go na stracenie,
oskarŜa niewinność. Co uczynimy, mój drogi? Gdzie się schronimy?
Czy ci wypadły z pamięci nauki retorów, Ŝe pogrąŜony w głębokim
smutku, płaczesz i plączesz się w słowach? Myślisz, Ŝe kiedy przyjdzie
Syn BoŜy, znajdzie sprawiedliwość na ziemi? Lisy mają nory i ptaki
powietrzne gniazda, ale Abelard nie ma gdzie skłonić głowy. W ten
sposób w trybunale sędziego wyrokują złoczyńcy, tak na miejscu
oskarŜyciela - ciemięŜyciele niewinnych. W oczach tego rodzaju
sędziów i błaznów wszystko znajduje jednakowo fałszywą ocenę. - „Ten
woli smacznie pospać, gdy dobrze się naje, tamten opowiadać niestworzone historie i wciąŜ ruszać wargami. Ten mówi za wiele, tamten
woli milczeć. Ten ciągle chodzi, tamten stoi jak wryty. Jeden lubi
płakać, drugi śmiać się wesoło. Ale, choć w róŜnych odmianach, suma
głupoty u wszystkich jest równa". Co tacy ludzie potrafią uczynić, jaki
wyrok wydać tak znakomici sędziowie, o tym informuje Ewangelia Mt
8,20: „Zebrali zatem najwyŜsi kapłani i faryzeusze radę i mówili: Co
poczniemy, bo ten człowiek czyni wiele cudów? JeŜeli go tak
35
36
Na Ŝyznej glebie twego tyburskiego sadu,
nic nie sadź, mój Warusie, prócz winogradu,
poniewaŜ szaleństwo, jakie cytowany poeta zaleca na innym miejscu:
Dziś, dziś, druhowie, pełne na stół dzbany!
Dziś dzień wesela, dziś pląsy i tany.
zostawimy, wszyscy w niego uwierzą". A jeden z nich, któremu było na
imię Bernard, opat, będąc najwyŜszym kapłanem tej rady, wypowiedział
słowa prorocze: „Lepiej jest dla nas, aby zginął jeden człowiek z ludu,
niŜ Ŝeby zginął cały naród". Od tego więc dnia postanowili go stracić i
powtarzali słowa Salomona Mdr 2,12; Prz 1,11: „Zasadźmy się zatem na
Ŝycie sprawiedliwego", „zniszczymy w nim wdzięk wymowy", „a
korzeń słowa znajdźmy przeciwko niemu". I rzeczywiście dokonaliście
tego, a Ŝmijowe języki zwróciliście przeciw niemu. Zwaleni z nóg,
staraliście się powalić Abelarda. Wypiliście wino tak chciwie, jak zbójca
obdziera Ŝebraka w ciemnej ulicy. W tym czasie Abelard modlił się tymi
słowami": „Uwolnij, Panie, moją duszę od warg niegodziwych i od
podstępnego języka". Niekiedy znowu z goryczą powtarzał w myśli
słowa psalmisty: „Otoczyły mnie liczne cielce, tłuste j byki obległy
mnie. Otworzyli na mnie paszcze jak lew, który porywa i ryczy". I
rzeczywiście tłuste byki, których spasione karki błyszczą i ociekają
wprost tłuszczem. Nic w tym zresztą dziwnego. Ci, bowiem stróŜowie
wiary dbają o napełnienie własnych Ŝołądków. Siedział na tym
targowisku próŜności wbrew postanowieniu psalmu, jeden sławnej
pamięci biskup, którego autorytet zmuszał wielu do uległości. Ten
chwiejąc się na nogach pod wpływem wczoraj jeszcze wypitych
trunków wygłosił mowę tej treści:
„Bracia i chrześcijańskiej wiary wyznawcy! Starajcie się odwrócić
wspólne niebezpieczeństwo, aby nikt nie zachwiał w was wiary, a czystego oka gołębicy nie zeszpeciła kaprawa plama. Nic wam z tego nie
przyjdzie, Ŝe posiadacie wszystkie cnoty, jeŜeli zabraknie wam wiary,
według tego, co powiedział apostoł": 'Gdybym mówił językami ludzi i
aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo
cymbał brzmiący" 1 Kor 13,1.
O wdzięku Minerwy! O soli attycka! O cycerońska wymowo! Ale ten
osioł nie Ŝyczy sobie mieć tego ogona. Takie zakończenie nie pasuje do
głowy. Dlatego nawet ci, którzy byli jego zwolennikami, marszczyli
czoła i musieli się wstydzić. Z przyjemnością i całkiem słusznie moŜna
by zaliczyć ten cień wielkiego imienia do rzędu tych nędznych ludzi, o
których jest powiedziane: „Poczęli wiatr i natkali pajęczych płócien".
Wspomniany biskup dodał jeszcze do poprzedniego następujące słowa:
„Abelard ciągle burzy pokój w Kościele i wymyśla coraz to inne
nowości". O czasy i obyczaje! W ten sposób wypowiada swe zdanie
ślepy o słońcu. Tak rzeźbi w kości słoniowej bezręki artysta, tak osioł
ocenia warowność twierdzy, tak sądzą zwyrodniali biskupi, tak
rozwiązują zawiłe przypadki, tak roztrząsają treść sprawy, tak walczą
przeciw niemu synowie jego matki, a tuczone wieprze w ten sposób
rzucają się z kwikiem na milczącego człowieka.
W tak trudnej sytuacji, w tak cięŜkich opresjach, atakowany Abelard
chciał szukać ratunku w Rzymie i apelować do Kurii w swej sprawie.
„Jestem - powiedział - synem rzymskiego Kościoła. Chcę, aby w
Rzymie rozpatrzono mą sprawę jako heretyka. Odwołuję się do Cezara".
Lecz opat Bernard, w którego siłę ramienia wierzyło zgromadzenie
dygnitarzy kościelnych, nie odpowiedział tak, jak rzymski namiestnik,
który trzymał Pawła w więzieniu: „Odwołałeś się do Cezara? Przed
Cezarem staniesz", ale: Odwołałeś się do Cezara? Do Cezara nie
pójdziesz. Dz 25, 11-12
Sam złoŜył sprawozdanie namiestnikowi apostołów z obrad synodu.
Wkrótce potem przysłano z rzymskiej stolicy pismo z potępieniem
Abelarda, które lotem ptaka rozeszło się po Kościołach Galii. W ten
sposób potępiono te usta, które były narzędziem rozumu, trąbą wiary,
przybytkiem Trójcy. Został potępiony, o zgrozo, choć nieobecny, bez
przesłuchania i udowodnienia mu winy. Co mam powiedzieć, a czego
mam nie powiedzieć?
37
38
XXV LIST BERENGARA DO BISKUPA Z MENDE
Swemu Ojcu i Panu G., biskupowi z Mende Ŝyczy Berengar
odnowienia się orlej młodości w pełni dni jego Ŝycia.
W miejscu zamieszkanym przez barbarzyńców moje ciało jest zdrowe
i najzupełniej bezpieczne od zbójców, ale na miejscu świętym pomiędzy
wami duch mój ciągle jest zagroŜony. Dlatego w oczach całego świata
oddaję w twe ręce laskę osobistej obrony, aby kły świętych nie śmiały
szarpać mnie, któremu furia groŜących sztyletów pozwala swobodnie
oddychać powietrzem Ŝycia. Bądź, więc Ulissesem mej sprawy, aby
Kirke, chociaŜ jest córką Słońca, nie miała odwagi przemieniać mojej
sprawiedliwości czarodziejskim szeptem zaklęcia, i aby wroga nienawiść nie mogła oczerniać gwiazdy mego sumienia.
To pewne, Ŝe mniej musiałbym cierpieć, gdyby mą krew chłeptały
paszcze wilków, niŜ kiedy szarpią mnie owce na strzępy. OstrzeŜ więc,
dobry pasterzu, swe owce, aby nie beczały na moją osobę, poniewaŜ nie
jestem wilkiem, czyhającym w zasadzce, ale owczarkiem, który chroni
twe owce. Wierząc wreszcie w twoją Ŝyczliwość, rozpuszczę Ŝagle swej
mowy i pomiędzy Scyllami szczekających języków przepłynę cało,
posługując się wiosłem niezawodnego rozumu.
Wiele okropnych oszczerstw rzuca na mnie grupa fanatyków
religijnych i stroi niewinną mą głowę w hańbiący wieniec oskarŜeń. Mówią, Ŝe mój język jest narzędziem wichrzenia, i Ŝe tylko nienawiść mej
duszy zrodziła polemiczną rozprawę przeciw opatowi z Clairvaux.
Zapewniają, Ŝe jest to człowiek wielkiej świętości, który będąc juŜ bliski
nieba, wzniósł się ponad ludzkie opinie. Ci, którzy tak twierdzą, ci
chociaŜ świecą się białym runem religii, jednak kiedy pragną być
gołębiami bez jadu węŜa, zaprawiają swój język obłudą.
Czy opat nie jest człowiekiem? Czy wytęŜając ramiona nie płynie
okrętem po wielkim i szeroko rozlanym morzu pomiędzy gadami,
których nieznana jest liczba? Choć jego okręt płynie szczęśliwszym
szlakiem, jednak burzliwość morza zawsze dla niego jest groźna.
Jeszcze Auster nie dał mu Ŝadnej gwarancji, Ŝe nie będzie miotał jego
łodzią na wszystkie strony, ani Boreasza nie powalił pod swoje nogi, ani
nie wymknął się z zasięgu groźnych impetów Eura i Nota, ani od króla
wiatrów, Eola, nie wymusił rozejmu.
Jakie to wino moŜe przebywać w smole, tak aby nie zmieniło smaku?
Dlatego Paweł apostoł pragnął, aby swe wino uchronić od zetknięcia ze
smołą i przelać w naczynie chwały, gdy mówił: „Biedny ja człowiek, kto
mnie wyzwoli od ciała tej śmierci?" Tak jakby chciał jasno powiedzieć:
Jestem winem Boga, przebywam w smole, ale jeŜeli nie odrzucę
zetknięcia ze smołą, obawiam się, abym nie miał zapachu smoły przed
Stwórcą. MoŜe więc opat albo jak ogień wznosić się w górę, albo jak
ziemia upadać na (Zob. Ps 103, 25), bo jeszcze nie stał się słońcem,
jeszcze nie jest przytwierdzony do firmamentu. Wystarczy, Ŝe jest
księŜycem. Niech jednak nikt nie myśli, Ŝe piszę te słowa, by mu
wyrządzić zniewagę, poniewaŜ w mojej ocenie jest on Marcinem
naszych czasów. Szczerze i bez lisiej chytrości mówię do twej gołębiej
duszy: w moim osobistym mniemaniu tak sadzę, Ŝe opat jest pochodnią,
która płonie i świeci, ale ta pochodnia jest przykryta glinianym
garnkiem.
Czy jednak w jakimś stopniu deprecjonuje ktoś złoto; gdy chwali
złoto, lecz gani szlakę? Chwalicie opata? Ja jeszcze bardziej go chwalę.
Dlaczego więc - zapytacie - piszesz przeciw niemu z takim
polemicznym ferworem, jeŜeli masz o nim tak dobre wyobraŜenie?
A więc dobrze, nadstawcie uszy, aby usłyszały, jaka jest tego
przyczyna: Potępił Abelarda, mego nauczyciela, człowieka, który jest
trąbą bojową wiary, obrońcą Boskiego Prawa, który królewskim
krokiem postępuje drogą obyczajów. Bernard, powtarzam, potępił
Abelarda, stłumił jego głos - bez przesłuchania. W tym czasie byłem tak
niedojrzałym młodzieńcem, Ŝe jeszcze pierwszy zarost nie sypał mi się
na twarzy, ale juŜ jako uczeń rwałem się, aby brać udział w fikcyjnych
bojach pomiędzy scholastykami. Lecz z biegiem czasu, kiedy odezwała
się we mnie Ŝądza prawdziwej walki, nadstawiłem piersi, aby oczyścić
Abelarda z zarzutów i przykrócić zuchwałość opata.
Ale - odpowiecie nie musiałeś atakować tak znakomitego teologa.
Jesteś bestią nizinyi nie powinieneś atakować kolosa na górach.
Chwileczkę, drodzy bracia! Pamiętajcie, Ŝe czynicie ten zarzut nie
byle komu. W czym taki mocny jest opat? Jest mocny w naukach wyzwolonych, ale ja teŜ jestem mocny. Mocny w teologii, ale ja takŜe
mocny. Mocny w wierze, ale ja takŜe mocny. Mocny w świętości, ale ja
tutaj - nie jestem mocny. W czym więc zgrzeszyłem, jeŜeli atakowałem,
wiemy chrześcijanin - wiernego chrześcijanina, mniejszy- większego,
świecki - mnicha? Szarpałem, przyznaję, nie osobę kontemplacyjną, lecz
filozofa, nie wyznawcę wiary, ale pisarza, nie duszę, lecz język, nie
zamiary serca, ale styl mowy, nie rozmyślania, ale senne marzenia
człowieka. Niech uczeni przeczytają Apologię, którą wydałem, i jeŜeli
twierdzą, Ŝe pana opata atakowałem niesłusznie, niech śmiało dadzą mi
reprymendę.
Szukajcie po wszystkich zbiorach pomników literatury od wschodu
słońca aŜ do zachodu, a zobaczycie, Ŝe na polu filozofii zawsze panowała zasada wolności, aby kaŜdy mógł krytykować drugiego, o ile miał
słuszne do tego powody. Znany z wiecznej gadatliwości Kolotes gryzie
księcia filozofów Platona, Ŝe traktując o rzeczach boskich włącza w nie
baśnie. Kolotes jednak na pewno w porównaniu z Platonem był jak
szczur wobec słonia. Lucyliusz atakuje Enniusza, Horacy Lucyliusza.
Ale porzućmy mroki pogaństwa i zaszczyćmy tę kartę głośnymi
imionami luminarzy Kościoła. Oto Augustyn i Hieronim, pierwszy
biskup, drugi kapłan, kłują się nawzajem dziobami. Fulgencjusz potępia
któregoś afrykańskiego króla jako heretyka. Nie lękał się władzy
królewskiej, on, który szczerze ukochał prawdę. Julian ostro naciera na
Augustyna. „Od zaraŜenia herezją - mówi - nie oczyści cię Ŝadnym
ziołem czarownik." Jeden tylko AmbroŜy jest wolny od wszelkiej plamy
39
40
podejrzeń. Zaszczycił go wieńcem wspaniałej pochwały Pelagiusz, choć
sam był heretykiem. Powiedział o nim: „AmbroŜy zajaśniał niby kwiat
łacińskich pisarzy. śaden wróg nie waŜy się krytykować nieskazitelnej
czystości jego poglądów wypowiedzianych na temat Pisma świętego.
JeŜeli więc opat poruszył pewne sprawy, o których naleŜało zamilczeć,
przez co zgrzeszyła w mych ustach prawda, jeŜeli skrytykowałem je
jako takie, które powinien całkiem pominąć?
Przed ostrzem miecza nie powinna ze strachu drŜeć sprawiedliwość,
tak samo prawda nie powinna stroić się w płaszcz obłudy przed nikim z
potęŜnych. Dlatego Seneka mówił tak do Cezara: „Cezarze, ci którzy
mają odwagę mówić przeciw tobie, nie znają twojej wielkości, ci, którzy
nie mają takiej odwagi, nie wiedzą, Ŝe jesteś człowiekiem". RównieŜ
Sokrates, o którym powiedziała wyrocznia Apollona, Ŝe jest największym mędrcem na świecie, był pierwszorzędnym autorytetem,
jednak Arystoteles wspaniale śmiał mówić: „Przyjacielem Sokrates, lecz
większym przyjacielem jest prawda".
Ale - zapytacie - dlaczego po napisaniu pierwszej apologii nie piszesz
drugiej, jak obiecałeś? PoniewaŜ z postępem czasu zmądrzałem i - jak
zwykło się mówić - przeszedłem na stronę opata. Nie chcę juŜ być
obrońcą artykułów, stawianych jako zarzut herezji Abelardowi, poniewaŜ chociaŜ ich treść jest właściwa, podejrzane jest ich
sformułowanie.
JeŜeli więc - zapytacie - wstrzymałeś rękę od napisania drugiej
apologii, dlaczego nie kreśliłeś pierwszej?
Odpowiadam: Owszem, tak bym uczynił, gdyby mój trud nie poszedł
na marne. Pozostały przecieŜ przy Ŝyciu te egzemplarze, które obiegły
juŜ całą Francję oraz Italię.
Dalej, więc - odpowiecie - jeŜeli nie moŜesz uśmiercić tej apologii,
przynajmniej potępią Ŝywą. Wypal na niej piętno, aby kaŜdy, kto ją
przeczyta, wiedział, Ŝe zgrzeszyłeś z impulsu młodości, nie ze złej woli.
Potępię w formie adnotacji, Ŝe wszystko, co powiedziałem przeciw
osobie świętego opata, naleŜy czytać z Ŝartobliwym uśmiechem, a nie na
serio. Nie zbijamy - mówicie - twych argumentów. Zbyt jesteś sprytny i
chytry. Ale dlaczego atakowałeś kartuskich mnichów — rodzaj wybrany
i naród pozyskany? Dlaczego ich oczerniłeś oszczerstwem? Dlaczego
wystawiłeś na pośmiewisko?
Tu posłuchajcie łaskawie usprawiedliwienia z mej strony. Prorok gani
surowo tych ludzi, którzy gromadzą zyski i przechowują w dziurawej
torbie. OtóŜ święci Anachored kartuscy gromadzili zyski
sprawiedliwości, ale mieli dziurawą torbę. Ja, zatem starałem się
pozatykać dziury w ich torbie, aby otwartymi szparami nie wysypywało
się czyste ziarno religii. Chciałem ukrócić ich niepohamowaną swobodę
języka, którym jak jacyś geometrzy przemierzali cały glob ziemski.
Dlaczego więc mojej świętej w tym względzie intencji zarzuca się
okrucieństwo? Dlaczego gorliwy ogrodnik nazywa się niszczycielem?
[...] - Powiedziałeś o nas: „Motłoch jest waszym Denatem".
Straszycie mnie, drodzy bracia, przez wasze coraz to nowe wymysły.
Przeciw koszmarom, jakie zmyślacie, nakreślę na czole znak krzyŜa
świętego. W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Co znaczą wasze
słowa? „Za morze lodowate, za sarmackie kraje chciałbym stąd uciec"'...
W istocie sprawdza się znane proroctwo: „Kłamstwo wyśle prawdę na
wygnanie". Jak mogliście, mili bracia, skłamać w takiej sprawie? I aby
moŜna było opowiadać wasze kłamstwa z większą powagą w miejscach
publicznych, czynicie ze mnie ich wynalazcę. Mam przysiąc, Ŝe tego nie
powiedziałem? Ale wtedy tak, jakby góra rodziła mysz, odpowiecie mi
śmiechem. Mam się przyznać, Ŝe powiedziałem? Ale natychmiast
doświadczalnie odczuję na sobie moc krzyŜa. Więc co mam uczynić?
Jako niewinny, proszę o przebaczenie i jeŜeli tak wam się bardziej
podoba, jako winowajca domagam się przebaczenia! I ofiaruję wam
pełny garniec swej krwi, aby miara zadośćuczynienia z mej strony była z
nadwyŜką. Przebaczcie więc, bracia, i nie chciejcie szpecić swych ust
przez oskarŜanie mej lichej osoby. Język mój walczy o waszą chwałę i
na kaŜdym miejscu jestem heroldem waszego Kościoła.
Te słowa pokornego uniŜenia - teraz nieobecny, przesyłam wam z
odległości na piśmie. Wypowiem je Ŝywym językiem, kiedy znajdę się
wśród was, oczywiście, jeŜeli Ŝycie dotrzyma mi kroku. [...] s. 596-604
41
42
XXVL LIST WIELEBNEGO PIOTRA, OPATA W CLUNY,
DO INNOCENTEGO II, PAPIEśA
W OBRONIE PIOTRA ABELARDA
osłabionym juŜ siłom, i poboŜności, zgodziłem się na to Ŝyczenie mając
nadzieję, Ŝe jego wiedza, w całej swej rozległości dobrze chyba Wam
znana, przyniesie poŜytek wielkiej rodzinie naszych braci. Pod
warunkiem, Ŝe to będzie mile widziane przez Waszą łaskawość i uznane
za dobre, pozwoliłem mu chętnie i szczerym sercem, aby pozostał z
nami, którzy, jak wiecie, jesteśmy Waszymi sługami we wszystkim.
Proszę, więc Waszą świętobliwość gorąco ja, najniŜszy wprawdzie,
ale zawsze wierny Wasz sługa, prosi oddany Wam całym sercem
kluniacki klasztor, prosi on sam w imieniu własnym i naszym, prosi
przez list, który napisałem na jego prośbę, przez doręczycieli niniejszego
pisma, a Waszych synów, abyście pozwolili mu w naszym opactwie w
CIuny spędzić resztę dni Ŝycia i starości, których, być moŜe, pozostało
mu juŜ niewiele. I kiedy juŜ jak wróbel znalazł mieszkanie, kiedy jak
gołębica gniazdo i z tego się cieszy, niech nikt nie ma prawa wypędzać
go siłą ani mącić jego spokoju. Zgodnie, więc z Waszą ojcowską
dobrocią, zgodnie z poszanowaniem, jakie macie dla kaŜdego prawego
człowieka, oraz ze względu na miłość, jaką zawsze Ŝywicie do Abelarda,
osłońcie go łaskawie tarczą swej apostolskiej opieki.
NajwyŜszemu Arcykapłanowi i szczególnemu naszemu ojcu,
papieŜowi Innocentemu, brat Piotr, pokorny opat klasztoru w Cluny posłuszeństwo i miłość.
Magister Piotr Abelard, najlepiej, jak wierzę, znany Waszej mądrości,
przybył tutaj niedawno z Francji i w podróŜy przechodził przez Cluny.
Zapytałem go, dokąd wędruje. Odpowiedział, Ŝe jest mocno
prześladowany i ciemięŜony przez nienawiść pewnych ludzi, którzy
nadają mu nazwę heretyka, której ten się ze zgrozą wypiera. Dlatego
apelował do majestatu apostolskiego, pragnąc tam znaleźć ochronę.
Pochwaliłem jego postanowienie i zachęciłem go, aby szukał ratunku w
znanym i wspólnym dla wszystkich miejscu schronienia. Powiedziałem,
Ŝe sprawiedliwość apostolska nie odmówi mu na pewno pomocy, tak jak
nie odmawia jej nigdy nikomu, czy to jest cudzoziemiec, czy wyznawca
obcej religii. Zapewniłem go, Ŝe samo miłosierdzie, jeŜeli tego zaŜąda
rozum, weźmie go pod swą ochronę.
W tym czasie przybył teŜ wielebny opat z Citeaux. Prowadził
rozmowy z nami i zarazem z Abelardem na temat ustanowienia zgody
pomiędzy nim a wielebnym opatem z Clairvaux, z powodu, którego
złoŜył odwołanie. DołoŜyłem i ja ze swej strony starań, aby
doprowadzić do pojednania. Namawiałem Abelarda, aby razem z
opatem z Citeaux udał się do Bernarda. W moich perswazjach
wysunąłem sugestię, aby zgodnie z propozycją opata i innych
szlachetnych i mądrych osób wyeliminował na przyszłość z mowy i
wykreślił z ksiąŜek to wszystko, co kiedyś powiedział albo napisał
obraźliwego dla katolickich sumień. Tak teŜ rzeczywiście się stało.
Poszedł - powrócił. Po powrocie oznajmił, Ŝe za pośrednictwem opata z
Citeaux doszedł pokojowo do zgody z opatem z Clairvaux i Ŝe obaj
zadawnione urazy puścili w niepamięć. Następnie z mojej namowy, a
jeszcze bardziej - jak w to wierzę - z Boskiego natchnienia - wyrzekł się
szkoły i kłopotów związanych z pracami naukowymi, i tutaj, w Waszym
kluniackim opactwie, wybrał sobie miejsce dozgonnego pobytu. W
przekonaniu, Ŝe takie postawienie sprawy odpowiada i jego starości, i
[...] Lecz chociaŜ z wyroku Boskiej Opatrzności, która rządzi
wszystkimi rzeczami, nie jest nam dane mieć z ciebie takich korzyści,
jednak ta sama Opatrzność pozwoliła nam mieć je od twego,
podkreślam, znakomitego, magistra Piotra, sługi Chrystusa i
prawdziwego filozofa, którego imię często trzeba wspominać, a zawsze z naleŜnym uszanowaniem. Ta sama Boska Opatrzność przysłała go do
nas w ostatnich latach Ŝycia do Cluny, a przez niego i z niego
wzbogaciła nasze opactwo skarbem bardziej drogocennym od
wszystkiego złota i pereł. O jego świętym, pokornym i poboŜnym zachowaniu się w naszym gronie moŜe wydać świadectwo kaŜdy
mieszkaniec Cluny, ale nie uda się tego przedstawić w krótkiej relacji. Je
Ŝeli nie myli mnie pamięć, nie przypominam sobie, abym kiedyś widział
kogoś, kto byłby do niego podobny w pokornym ułoŜeniu i zachowaniu,
do tego stopnia, Ŝe jeŜeli ktoś przyjrzał mu się dokładnie, jasno widział,
Ŝe ani German nie był bardziej poniŜony, ani sam Marcin bardziej ubogi.
ChociaŜ starałem się go nakłonić, aby w wielkim zgromadzeniu naszych
braci trzymał się na wyŜszym poziomie, on jednak w najlichszym
43
44
XXVII LIST WIELEBNEGO PIOTRA, OPATA W CLUY,
DO HELOIZY, PRZELOśONEJ W KLASZTORZE PARAKLETA
odzieniu wyglądał najgorzej ze wszystkich. Dziwiłem się często, a
poniewaŜ w procesjach szedł według ceremoniału razem z innymi na
przedzie przede mną - po prostu zdumiewałem się, Ŝe człowiek o tak
wielkim i sławnym nazwisku moŜe się do tego stopnia poniŜyć i
upokorzyć. Niejedni są takimi członkami zakonu, Ŝe nawet ubiór
zakonny, który noszą na sobie, pragną mieć bardzo kosztowny. On
jednak był pod tym względem niezwykle skromny i mało wymagający i
mając byle, jaką najlichszą odzieŜ, był z niej całkowicie zadowolony i
nie Ŝądał nic więcej. Tej samej abnegacji przestrzegał w jedzeniu, tej
samej w piciu, tej samej w kaŜdej innej potrzebie ciała. Swym słowem,
jak równieŜ Ŝyciem potępiał u siebie, jak i u wszystkich, juŜ nie powiem
to, co zbyteczne, ale teŜ wszystko, co nie było bezwzględnie konieczne.
Czytanie było u niego ciągłe, modlitwa częsta, milczenie nieustanne,
chyba, Ŝe rozmawiał serdecznie z braćmi albo, gdy go zmuszono, aby na
ogólnym zgromadzeniu klasztoru publicznie zabrał głos w jakiejś
kwestii o sprawach Boskich. Do świętych sakramentów przystępował
często. Mszę świętą, ofiarując Bogu nieśmiertelnego Baranka, odprawiał
tyle razy, ile było mu dozwolone, owszem, prawie codziennie, od czasu,
kiedy za pośrednictwem mych listów i starań pojednał się ze Stolicą
Apostolską. Ale po co rozwodzić się dłuŜej? Wszystkie jego myśli,
słowa, zajęcia były skoncentrowane zawsze wokoło spraw Boskich,
zawsze filozoficznych, zawsze nacechowanych głęboką mądrością i one
stanowiły jedyny przedmiot jego rozmyślań, wykładów i konwersacji.
Ten człowiek skromny i prawy, który lękał się Boga i wystrzegał się
grzechu, przez takie zachowanie się w niedługim okresie czasu, przez
takie, powtarzam, zachowanie się w naszym gronie poświęcał Bogu
ostatnie dni swego Ŝycia. Dla odpoczynku jednak wysłałem go do
Chalon (poniewaŜ nadzwyczaj dokuczał mu świerzb i inne dolegliwości
ciała), ze względu na łagodny klimat i uroczy krajobraz tamtejszej
strony, która swym pięknem przewyŜsza prawie wszystkie okolice
Burgundii. Wyszukałem tam dla niego odpowiednie miejsce pobytu,
niedaleko od miasta, z drugiej strony płynącej obok Saony. Tam, na ile
pozwalał mu zły stan zdrowia, znowu powrócił do dawnych swych zajęć
naukowych i ciągłe zatopiony był w ksiąŜkach. I podobnie jak czytamy
o Grzegorzu Wielkim, tak i on nie chciał zmarnować ni jednej chwili,
ale starał się cały czas wypełnić przez modlitwę, czytanie, pisanie lub
dyktowanie. Na tych ćwiczeniach, na wykonywaniu świętych uczynków
zastało go przyjście zapowiedzianego przez Ewangelię wizytatora, który
go nie znalazł, jak wielu innych -śpiącego, ale czuwającego. Znalazł go
prawdziwie czuwającego i wezwał na wesele wieczności, nie jak głupią,
ale jak mądrą pannę ". Abelard przyniósł ze sobą lampę napełnioną
oliwą, to znaczy sumienie napełnione świadectwem dobrego Ŝycia. Dla
zapłacenia daniny wspólnej i wszystkim śmiertelnym zapadł w chorobę,
która kiedy się pogorszyła, w krótkim czasie doszedł do kresu Ŝycia.
Wtedy jak święcie, z jakim religijnym przejęciem, jak prawdziwie, po
katolicku złoŜył najpierw wyznanie wiary, następnie - grzechów, z jakim
gorącym pragnieniem serca przyjął wiatyk na ostatnią wędrówkę jako
gwarancję wiecznego Ŝycia, to znaczy Ciało Pana i Zbawiciela, jak
szczerze powierzył Mu swe ciało i duszę, tu i w wieczności - świadkami
są bracia zakonni i całe zgromadzenie naszego klasztoru, w którym
spoczywa ciało świętego męczennika Marcellego. W takich okolicznościach zakończył magister Piotr ostatni dzień swego Ŝycia. W ten
sposób człowiek, który przez chwałę nadzwyczajnej swej wiedzy był
znany w całym prawie okręgu ziemi i słynął wszędzie. Pozostając
jednak w roli cichego i pokornego ucznia u tego Mistrza, który
powiedział: „Uczcie się ode mnie, bo jestem cichy i pokornego serca",
przeszedł, jak wolno w to wierzyć, tą drogą - do Niego. Jego - szanowna
i droga siostro w Chrystusie, z którym po wspólnym Ŝyciu w
małŜeństwie tym silniejsze, im, doskonalsze złączyły cię więzy Boskiej
miłości, z którym i pod przewodnictwem, którego długo słuŜyłaś Bogu
— jego, powtarzam, na miejscu ciebie albo — jak drugą ciebie, piastuje
teraz Bóg na swym łonie i zachowuje, aby z łaski Chrystusa oddać ci go
z powrotem, aŜ do czasu przyjścia Chrystusa, kiedy zstąpi z nieba na
głos archanioła i dźwięk trąby Boga. O nim, więc zawsze pamiętaj w
Panu, ale, jeŜeli wolno cię prosić - nie zapominaj i o nas, i świętym siostrom, razem z tobą słuŜącym Bogu - gorliwie polecaj braci i siostry
naszego zgromadzenia, którzy wszędzie na świecie w miarę swych sił
słuŜą temu samemu, co i ty, Bogu.
Bądź zdrowa.
45
46
XXVIII. LIST HELOIZY
DO WIELEBNEGO PIOTRA, OPATA W CLUNY
Przewielebnemu Piotrowi, Panu i Ojcu, czcigodnemu opatowi
klasztoru w Cluny - Heloiza, pokorna słuŜebnica Boga i jego, Ŝyczy
łaski zbawienia. Doznałyśmy miłosierdzia Boskiego, kiedy twoja
wielebność okazała nam łaskę odwiedzając nasz klasztor. Dziękujemy
ci, najlepszy nasz ojcze, za to, Ŝe twoja wielkość zstąpiła do naszej
niskości. śyczliwość z twej strony jest nawet dla największych
powodem do wielkiej chwały. Wiedzą inni, jak wiele poŜytku przyniosła
mi obecność twej wysokości. Tyle mogę powiedzieć na pewno, Ŝe nie
tylko nie jestem w stanie wyrazić w słowach, ale nawet ocenić w myśli,
jak bardzo przyjemne i poŜyteczne były dla mnie twe odwiedziny. Jako
nasz opat i jako nasz pan przybyłeś do nas i celebrowałeś szesnastego
grudnia ubiegłego roku specjalną mszę świętą, aby nas polecić opiece
Ducha świętego. Na ogólnym zebraniu klasztoru nakarmiłeś nas mądrością słowa BoŜego, przekazałeś nam zwłoki naszego nauczyciela i
ofiarowałeś nam kluniackie beneficjum. Mnie osobiście - chociaŜ nie
zasługuję nawet na imię twej słuŜebnicy, jednak twoja wzniosła pokora
raczyła łaskawie w rozmowie i w liście nazywać siostrą — nadałeś jak
gdyby jakiś szczególny przywilej miłości i serdeczności, to znaczy
przyrzekłeś trzydziestodniowe modlitwy, jakie kluniacki klasztor będzie
odmawiać za spokój mej duszy po śmierci. Zapowiedziałeś takŜe, Ŝe
potwierdzisz ten dar na piśmie i usankcjonujesz pieczęcią. Co więc przyrzekłeś siostrze, raczej słuŜebnicy, to chciej wypełnić jak brat, raczej jak
władca. Poza tym proszę, bądź tak dobry i przyślij mi inne opieczętowane pismo, które by zawierało wyraźnymi literami napisaną
absolucję magistra Piotra. Chciałabym ją zawiesić nad jego grobem. Z
miłości do Boga pamiętaj o moim, a zarazem i twoim synu
Astrolabiuszu, tak abyś uzyskał dla niego jakąś prebendę od biskupa
ParyŜa lub teŜ w jakiejś innej diecezji. - Bądź zdrowy. Niech cię Pan
strzeŜe i okaŜe nam, kiedy twoją obecność.
XXIX. ABSOLUCJA PIOTRA ABELARDA
Ja, Piotr, kluniacki opat, który przyjąłem Piotra jako mnicha do
klasztoru w Cluny, a jego ciało potajemnie zabrane przekazałem
przełoŜonej Heloizie i siostrom Parakletu - powagą wszechmocnego
Boga i wszystkich świętych uwalniam go z mocy urzędu od wszystkich
jego grzechów. [...] s. 623
47

Podobne dokumenty