pobierz
Transkrypt
pobierz
LIST ABRLARDA DO PRZYJACIELA1 Często się zdarza, Ŝe przykłady o wiele skuteczniej niŜ słowa działają na zmianę nastrojów, wzmagając albo łagodząc uczucia ludzkie. Dlatego, choć juŜ pocieszyłem cię trochę w bezpośredniej rozmowie, postanowiłem jeszcze z daleka napisać do ciebie list o samych klęskach nieprzyjaznego mi losu, w tym zamierzeniu, abyś się podniósł na duchu i uznał, Ŝe twoje przeciwności Ŝyciowe w porównaniu z moimi są albo nieistniejące, albo bardzo znikome, i abyś w tym przekonaniu — cierpliwiej je znosił. Urodziłem się w pewnym niewielkim mieście, które leŜy na pograniczu Bretanii, mniej więcej osiem mil drogi na wschód od Nantes, i zwie się właściwie Palatium. Natura rodzinnego kraju i związki krwi zaszczepiły we mnie Ŝywość usposobienia i równieŜ dzięki nim odziedziczyłem umysł lotny i bystry do nauk i literackiej twórczości. Miałem ojca, który otrzymał wykształcenie bardzo niewielkie, zanim jeszcze pasowany był na rycerza, stąd teŜ w późniejszym Ŝyciu zachował tak gorące zamiłowanie do nauk, Ŝe wolą jego było, aby wszyscy synowie, zanim zaczną rycerską słuŜbę, najpierw ćwiczyli się w szkole. s. 1 [...] RównieŜ sam wykładowca, który po Wilhelmie objął katedrę w szkole paryskiej, ofiarował mi swoje miejsce, aby na ławie razem z innymi uczniami słuchać moich wykładów. A przecieŜ działo się to w tej samej szkole, gdzie nie tak dawno słynął wspólny nasz nauczyciel. Trudno naprawdę wyrazić w słowach, jak wielka zazdrość dręczyła mego dawnego nauczyciela, oraz jak silne było jego rozgoryczenie zaraz od pierwszych dni, kiedy samodzielnie zacząłem tam wykładać dialektykę. Nie mogąc na dłuŜszą metę ścierpieć doznanej klęski, przez chytre intrygi dąŜył do tego, aby mnie i tym razem usunąć ze stanowiska. Ale poniewaŜ nie miał podstawy, aby w otwartej walce wystąpić przeciw mnie z jakimś konkretnym zarzutem, za pomocą nikczemnych oszczerstw atakował człowieka, który powierzył mi stanowisko nauczyciela, przez skryte intrygi usunął ze szkoły, a na jego miejsce postawił jednego z mych wrogów. 1 Wtedy powróciłem do Melun i tak jak dawniej prowadziłem wykłady. Wilhelm natomiast im natarczywiej mnie prześladował powodowany zazdrością, tym więcej wzmacniał mój autorytet, według tego, co mówi poeta: „Jedynie wielkość w sercach zazdrość budzi, a na gór szczytach silne wichry wieją". W jakiś czas potem, kiedy i sam się przekonał, Ŝe prawie wszyscy uczniowie powaŜnie wątpią w jego poboŜność, i wypowiadają coraz złośliwsze uwagi na temat jego wstąpienia do klasztoru z tego powodu, Ŝe ani na chwilę nie opuścił ParyŜa, przeniósł się w końcu z nielicznym bractwem do jednej miejscowości połoŜonej daleko za miastem i tam nauczał. Wtedy to nie zwlekając ani chwili wróciłem z Melun do ParyŜa, w nadziei, Ŝe teraz zostawi mnie juŜ chyba w spokoju. PoniewaŜ jednak, jak juŜ wspomniałem, Wilhelm osadził na moim miejscu jednego z moich wrogów, na Górze Świętej Genowefy poza murami miasta rozłoŜyłem się ze swą szkołą obozem, tak jakbym miał zamiar w szturmie zaatakować rywala, który zajmował naleŜne mi stanowisko. Na wiadomość o tym mój nauczyciel, nie zwaŜając na względy przyzwoitości, natychmiast powrócił do ParyŜa, a nielicznych braci i uczniów, jakich mógł mieć jeszcze w tym czasie, umieścił w dawnym klasztorze. Wyglądało to tak, jakby spieszył z odsieczą, chcąc pomóc sprzymierzonemu wojownikowi, którego opuścił, aby wyzwolić go z oblęŜenia. Chcąc jednak przyjść z pomocą swemu faworytowi, wyrządził mu tylko nieobliczalną szkodę. Przedtem miał on przynajmniej jakieś grono słuchaczy, których ściągnął do siebie zwłaszcza dzięki swym wykładom z Pryscjana, poniewaŜ w tej dziedzinie był uwaŜany za wybitnego znawcę. Kiedy jednak do ParyŜa powrócił Wilhelm, stracił swych uczniów co do jednego, a w zaistniałej próŜni musiał zrezygnować ze stanowiska nauczyciela. W jakiś czas potem, nie mając juŜ Ŝadnej nadziei na zdobycie światowej sławy, sam równieŜ wybrał Ŝycie w klasztorze. Po powrocie Wilhelma do ParyŜa jak wiele moi uczniowie stoczyli bojów w zaciekłych dyskusjach z nim samym i z jego wychowankami, jakie wspaniałe z łaski losu odnosili w tych walkach zwycięstwa, a ile mnie samemu przynieśli chwały, o tym nie będę opowiadał, poniewaŜ są to rzeczy dobrze ci znane. W kaŜdym razie z równą dumą, choć bardziej skromnie mogę powtórzyć słowa Ajasa: „JeŜeli mnie zapytacie o wynik tej walki, odpowiem dumnie - nie pokonany zostałem przez wroga". Gdybym nawet chciał fakt ten Piotr Abelard i Heloiza Listy, Instytut Wydawniczy Pax, 1968 1 2 przemilczeć, sama rzecz głośno mówi za siebie i ostateczny wynik rozgrywki jest świadectwem na moją korzyść. W tym czasie matka moja najmilsza Łucja, kazała mi wrócić do domu, bo kiedy mój ojciec Berengar wyrzekł się świata i wybrał Ŝycie w klasztorze i ona takŜe postanowiła pójść za jego przykładem. Po załatwieniu sprawy rodzinnej wróciłem do Francji, wiedziony głównie chęcią uczenia się teologii, zwłaszcza Ŝe w tym czasie mój nauczyciel Wilhelm, o którym wspominałem juŜ tyle razy, z wielkim powodzeniem wykładał ten przedmiot jako biskup w katedralnej szkole w Chalon. Naukę tę pobierał niegdyś u mistrza Anzelma z Laonu, który od dawna cieszył się sławą znakomitego teologa. III. ZbliŜyłem się więc do tego starca, któremu chyba bardziej spleśniała rutyna zjednała wielki szacunek, niŜ bystrość umysłu albo zalety pamięci. JeŜeli ktoś poszedł do niego, aby mu wyjaśnił wątpliwość w jakiejś kwestii, wracał z jeszcze większym ładunkiem zwątpienia. Wydawał się mędrcem godnym podziwu w oczach uczniów, jak długo biernie słuchali jego wykładu, ale przestawał nim być zupełnie, kiedy mu zaczęli stawiać pytania. Miał urzekającą zdolność mówienia, ale jego słowa nie miały głębszego sensu. Kiedy ogień rozpalał, dom swój dymem napełniał, zamiast jasnością rozpraszać mroki. Z daleka wyglądał jak drzewo, które się całe zieleni bujnymi liśćmi, ale kto bliŜej podszedł i dokładniej się przyjrzał, widział, Ŝe jest to drzewo, które nie rodzi owoców. Kiedy więc sam zbliŜyłem się do tego drzewa, by zerwać owoc z jego gałęzi, zauwaŜyłem, Ŝe jest ono jak figa przeklęta przez Pana, albo wiekowy dąb, z którym poeta Lukan porównując Pompejusza powiedział „Z wielkiego imienia pozostał cień tylko, jak niebotyczny dąb na urodzajnym polu". Kiedy przekonałem się o tym, nie chciałem dłuŜej leŜeć bezczynnie w cieniu jego gałęzi. Stopniowo coraz rzadziej chodziłem na jego wykłady. Fakt ten wzbudził jednak niezadowolenie kilku zdolniejszych jego uczniów, którzy tłumaczyli to sobie jako objaw lekcewaŜenia dla tak wielkiego nauczyciela. Podburzali go zatem przeciwko mnie po cichu, i przez podłe oszczerstwa usposobili go wrogo do mojej osoby. Jednego razu zdarzyło się tak, Ŝe po zakończeniu szkolnych kontrowersji zaczęliśmy w gronie uczniów Ŝartować jeden z drugiego. Wtedy ktoś, chcąc podstępnie wybadać, jakie są moje zapatrywania, zapytał mnie, co sądzę o czytaniu Pisma świętego, jako Ŝe oprócz filozofii nie zajmowałem się dotąd Ŝadną inną dziedziną wiedzy. Odpowiedziałem, Ŝe studiowanie Pisma świętego uwaŜam za rzecz bardzo poŜyteczną, poniewaŜ wskazuje nam ono drogę do zbawienia, ale to mnie dziwi niezmiernie, Ŝe do jasnego wykładu ksiąg świętych nie wystarczą uczonym same teksty i glosy, ale potrzebują ponadto innych naukowych pomocy. Odpowiedziała na to złośliwym śmiechem większość obecnych. Zapytali mnie, czy sam potrafiłbym to uczynić i czybym się zdecydował wykonać podobną próbę. Odpowiedziałem, Ŝe owszem, jeŜeli Ŝyczą sobie, jestem gotów spróbować. Wtedy zawołali, jeszcze złośliwiej się śmiejąc: „Oczywiście, zgadzamy się na to. NaleŜy tylko wyszukać jakieś mniej znane miejsce z Pisma świętego i dać ci krótki glosariusz, a zobaczymy, jak spełnisz swą obietnicę". I wszyscy zgodnie wybrali najbardziej zawiłe proroctwo Ezechiela. Wziąłem glosariusz i zaraz nazajutrz zaprosiłem ich na swój wykład. Oni jednak radzili mi, wbrew memu Ŝyczeniu, abym nie za bardzo się spieszył do tak trudnego zadania, zwłaszcza Ŝe jestem niedoświadczony w tych sprawach, lecz abym więcej czasu poświęcił na gruntowne zbadanie tekstu i przygotowanie wykładu. Odpowiedziałem, czując się obraŜony w swej dumie, Ŝe nie jest moim zwyczajem dąŜyć do sukcesu przez długie badanie, ale przez bystrość inwencji. Oświadczyłem im przy tym, Ŝe albo ja zrezygnuję z tej całej imprezy, albo oni, zgodnie z moją propozycją, nie zwlekając przyjdą na wykład. To prawda, Ŝe na pierwszy mój wykład zjawiło się wtedy niewielu, poniewaŜ wszystkim wydało się śmieszne, Ŝe będąc najzupełniej nieobeznany z problemami Pisma świętego, tak pośpiesznie przystępuję do dzieła. Ale tym wszystkim, którzy przyszli, bardzo się podobał mój wykład, do tego stopnia, Ŝe wyraŜali się o mnie z największą pochwałą. Prosili, abym im w dalszym ciągu i według tej samej metody objaśniał Pismo. Kiedy dowiedzieli się o tym uczniowie, którzy za pierwszym razem nie byli obecni, przyszli gromadnie na drugi i trzeci wykład, a wszyscy jednakowo pilnie starali się przepisać notatki od tych, którzy słuchali mnie od początku. IV. Tego rodzaju sukces wzbudził ogromną zazdrość w duszy Anzelma, a poniewaŜ pod wpływem złośliwych podszeptów był juŜ uprzednio niechętnie do mnie usposobiony, zaczął mnie prześladować 3 4 nie mniej zaciekle na polu teologii niŜ niegdyś Wilhelm w dziedzinie filozofii. Było wtedy w szkole starego Anzelma dwóch uczniów, których uwaŜano za wybitniejszych od innych - Alberyk z Reims i Lotulf z Lombardii. Oni dwaj mieli wielkie uwielbienie dla siebie i bardzo wrogo odnosili się do mnie. Jak okazało się później, to właśnie ci dwaj przez złośliwe oszczerstwa tak bardzo podburzyli starego Anzelma, Ŝe kategorycznie zabronił mi dalszego komentowania tekstów na terenie swej szkoły. Zakaz swój pozorował obawą, aby nie musiał ponosić wszystkich konsekwencji w przypadku, gdybym wygłosił jakąś błędną naukę, tym bardziej, Ŝe nie mam jeszcze potrzebnej wiedzy w danej dziedzinie. Wiadomość ta głęboko oburzyła moich słuchaczy, ale teŜ nigdy jeszcze zazdrość i potwarz tak raŜąco nie odsłoniły przed ludźmi prawdziwego oblicza. Na szczęście im jaskrawiej przejawiała się zazdrość, tym więcej mi przynosiła zaszczytu, a prześladowania ze strony Anzelma zwiększały tylko mą sławę. V. Po upływie niewielu dni wróciłem do ParyŜa, gdzie powierzono mi z dawna juŜ przeznaczoną dla mnie katedrę w tej szkole, z której niegdyś mnie usunięto. Przez kilka lat Ŝyłem na zajmowanym stanowisku w spokoju. Tam zaraz na początku mego nauczania starałem się dokończyć komentarz do Ezechiela, który zacząłem w Laonie. Tę moją pracę przyjęli czytelnicy z wielkim uznaniem. Wypowiadali opinię, Ŝe nie mniej subtelnie potrafię rozprawiać o kwestiach teologicznych, niŜ, jak się juŜ przekonali, czynię to na tematy filozoficzne. śywe zainteresowanie dla wykładów, jakie równolegle prowadziłem z obu przedmiotów, zwiększyło znacznie liczbę mych uczniów. Jak wielkie płynęły stąd dla mnie pienięŜne korzyści, jak rosła sława, są to rzeczy, które choćby z opowiadań muszą być dobrze ci znane. Ale poniewaŜ pomyślność zawsze głupich napełnia pychą, a brak troski o materialne warunki Ŝycia osłabia energię ducha i czyni go łatwo uległym ponętom ciała, podobnie i ze mną się stało. Kiedy juŜ uległem złudzeniu, Ŝe jestem jedynym mędrcem na świecie i nie obawiałem się znikąd niczyjej napaści, zacząłem folgować wodze swym namiętnościom, choć dotąd Ŝyłem tak wstrzemięźliwie. Im bardziej zagłębiałem się w filozofię i czytanie pism świętych, tym dalszy byłem przez rozwiązłość Ŝycia od filozofii i od spraw Boskich. Wiadomo, Ŝe filozofowie, a jeszcze bardziej ludzie poboŜni, to znaczy tacy, którzy starają się Ŝyć według przykazań Pisma świętego, wszyscy oni jaśnieli cnotą wstrzemięźliwości. Kiedy więc juŜ bez ograniczeń uległem chorobie zmysłowości i pychy, na obie słabości, choć wbrew mej woli, łaskawość Boga podała lekarstwa. Zmysłową Ŝądzę wyleczyła przez pozbawienie mnie moŜliwości dalszego jej ulegania, pychę, której źródłem była moja uczoność, według tego, co mówi apostoł 1 Kor 8,1. Ŝe „wiedza nadyma" — poskromiła we mnie przez spalenie ksiąŜki, która była największym natchnieniem mej dumy. Chciałbym ci teraz opisać rzeczywistą historię obu wydarzeń w tej kolejności, w jakiej nastąpiły po sobie, abyś poznał prawdę z autentycznej relacji niŜ znasz ją z ludzkiego opowiadania. [...] s. 13 Jeszcze mi dobrze nie wygoiła się rana, a juŜ uczniowie zaczęli przychodzić, nalegać, naprzykrzać mi się prośbami i memu opatowi, abym teraz z miłości do Boga zajmował się naukami, jak dotąd czyniłem to z chęci zdobycia pieniędzy i sławy. Muszę o tym pamiętać, mówili, Ŝe Bóg mi powierzył talent, ale z procentem zaŜąda zwrotu. JeŜeli dotąd marnowałem swe siły dla wielkich tego świata, za to teraz mam się poświęcać nauczaniu ubogich. Winienem zrozumieć, Ŝe w tym celu dotknęła mnie ręka Pańska, abym wyzwolony z ziemskich poŜądliwości i umarły dla burzliwego Ŝycia na świecie, tym swobodniej mógł się poświęcać nauce i stać się teraz prawdziwym mędrcem - Boskim, a nie światowym. Opactwo, do którego wstąpiłem, słynęło ze świeckich i bardzo rozwiązłych obyczajów. Sam opat - jak z jednej strony przewyŜszał innych stanowiskiem, tak z drugiej prowadził Ŝycie gorsze niŜ inni i szeroko był znany z nikczemności swych obyczajów. Często i w ostrych słowach, raz dyskretnie, innym razem otwarcie ganiłem gorszące ich obyczaje, ale przez to stałem się dla nich człowiekiem przykrym nie do zniesienia i tak mnie znienawidzili, Ŝe powiedzieć jest trudno. Najbardziej cieszyli się z tego, Ŝe moi uczniowie przez swą natarczywość nie dawali mi codziennie ni chwili spokoju. Liczył na to, Ŝe jest to dla nich dobra okazja, by mnie się pozbyć. Po długich i ciągłych naleganiach opat i bracia przyłączyli się do ich prośby. Uległem w końcu nieustępliwym Ŝądaniom jednych, cichemu pragnieniu drugich i udałem się na jedną pustelnię, aby tam starym zwyczajem prowadzić działalność nauczycielską. Na moje wykłady był tak wielki napływ uczniów ze wszech stron, Ŝe nie było gdzie ich pomieścić, a w okolicy zabrakło Ŝywności. Jest oczywiste, Ŝe przede wszystkim jako główny przedmiot 5 6 wykładałem im teologię, jak zresztą było to bardziej zgodne z mym powołaniem, ale teŜ nie przestałem zupełnie uprawiać świeckich umiejętności. Po pierwsze, dlatego, Ŝe bardziej z nimi się zŜyłem, po wtóre, Ŝe takiej właśnie wiedzy najbardziej Ŝądali ode mnie uczniowie. Sporządziłem z nich jakby przynętę, aby taką smaczną filozoficzną przyprawą wzbudzać pragnienie i przyciągać złaknionych słuchaczy do studiowania prawdziwej filozofii. Podobnej metody nauczania trzymał się Orygenes, największy filozof chrześcijański, jak o tym świadczy Historia Kościoła. Kiedy juŜ wszyscy jasno się przekonali, Ŝe Bóg dał mi nie mniejszy talent do nauk Boskich niŜ świeckich, niezmiernie zwiększyła się liczba moich słuchaczy w obu dziedzinach wiedzy, podczas gdy inne szkoły z kaŜdym dniem świeciły coraz większymi pustkami. Tego rodzaju sukces wzbudził oczywiście wielką zazdrość i nienawiść do mnie ze strony innych nauczycieli, którzy jak mogli, we wszystkim starali się oczernić me imię. Dwa w szczególności zarzuty stawiali mi na odległość, najpierw, Ŝe powołanie mnicha jest niemoŜliwe do pogodzenia ze studiowaniem dzieł świeckich, po wtóre, Ŝe tak zuchwale przywłaszczam sobie godność nauczyciela teologii, chociaŜ sam najpierw nie zdobyłem nauczycielskich uprawnień w danej dziedzinie wiedzy. Ich zdaniem, byłoby najlepiej, gdyby mi całkowicie zakazano prowadzenia wykładów w szkole. W dąŜeniu do tego celu wciąŜ podburzali jak mogli na mnie biskupów, arcybiskupów i wszelkie inne, utytułowane osoby w hierarchii kościelnej. IX ZłoŜyło się tak, Ŝe najpierw zabrałem się do pracy nad wytłumaczeniem samego fundamentu naszej wiary przez analogie i argumenty ludzkiego rozumu. W tym celu napisałem, teologiczną rozprawę O jedności i troistości Boga — dla uŜytku mych uczniów, którzy w tych rzeczach Ŝądali czysto ludzkich i rozumowych dowodów. Nie chcieli poprzestać na samym tylko słuchaniu tego, co im się wykłada, ale o wiele bardziej woleli rozumieć rzeczowe treści. Mówili, Ŝe jest bez uŜytku kwiecista mowa, jeŜeli w umyśle nie rodzi pojęć, i Ŝe nie naleŜy w to wierzyć, czego się najpierw nie zbada rozumem, i Ŝe jest śmieszne, jeŜeli ktoś w roli kaznodziei wykłada rzeczy, których nie mogą pojąć rozumem - ani on sam, ani jego słuchacze, tym bardziej, Ŝe sam Chrystus czyni zarzut z tego powodu, Ŝe „ślepy prowadzi ślepego" Mt 15,14. Po ukazaniu się mojej rozprawy przeczytało ją wielu i bardzo podobała się wszystkim, bo, jak mi się zdaje, kaŜdemu dawała zadowalającą odpowiedź na wszystkie pytania i wątpliwości dotyczące tego przedmiotu. PoniewaŜ kwestie z danej materii były uwaŜane za najtrudniejsze, zatem im więcej wymagały twórczego wysiłku myśli, tym wyŜej ceniono subtelność w ich rozwiązaniu. Wzburzyło to bardzo mych wrogów. Zwołali, więc przeciw mnie synod pod auspicjami moich dwóch dawnych i zagorzałych wrogów, oczywiście - Lotulfa i Alberyka. Ci dwaj po śmierci naszych wspólnych nauczycieli, Wilhelma z Champeaux i Anzelma z Laonu, chcieli niepodzielnie panować i zająć po nich miejsce jako ich spadkobiercy. PoniewaŜ obydwaj nauczali w Reims, przez często powtarzane oszczerstwa tak mocno podburzyli na mnie miejscowego arcybiskupa Radulfa, Ŝe wezwał do wspólnej akcji Kunona, biskupa Prenesty, który w tym czasie pełnił funkcję legata papieskiego we Francji, i zwołali nędzne zebranie pod szumną nazwą synodu w Soissons. Dostałem wezwanie, abym się stawił przed radą i przyniósł ze sobą tę sławną ksiąŜkę, którą napisałem o Trójcy świętej. Okazałem się posłuszny wezwaniu. Zanim jednak zdąŜyłem przybyć na miejsce, moi dwaj zagorzali wrogowie tak mnie oczernili między duchowieństwem i ludem, Ŝe niewiele brakowało, a byłoby mnie ukamienowało pospólstwo zaraz w pierwszej chwili mego przybycia, a oprócz mnie kilku uczniów, którzy towarzyszyli mi w drodze. OskarŜali mnie o to, Ŝe w słowach i pismach rozpowszechniam naukę o istnieniu trzech Bogów, według tego, jak wmówiono w nich pewne opinie o mojej osobie. Zaraz po przybyciu do miasta poszedłem wprost do legata i wręczyłem mu moją ksiąŜkę, aby zbadał jej treść i osądził. Oświadczyłem mu przy tym, Ŝe jestem gotowy sprostować lub wręcz odwołać, gdybym wypowiedział w niej jakieś nauki, które nie byłyby zgodne z wiarą chrześcijańską. Legat kazał mi natychmiast iść z tą ksiąŜką do arcybiskupa i moich wrogów. Oni, jako moi oskarŜyciele, powinni osądzić tę sprawę. Tak miało spełnić się na mnie, co powiedziane jest w Piśmie: "I nieprzyjaciele nasi są naszymi sędziami". Wiele razy przeglądali mą ksiąŜkę i uwaŜnie badali, ale nie znaleźli nic, z czym by mogli wystąpić przeciwko mnie na zgromadzeniu. W ten sposób do końca synodu zwlekano z potępieniem dzieła, czego tak bardzo pragnęli moi wrogowie. Ja tymczasem nie marnowałem ani chwili, ale codziennie, zanim na sesję zebrał się synod, wobec wszystkich publicznie wykładałem naukę chrześcijańskiej wiary według tych samych zasad, jak rozprawiałem o tym w swych pismach, a kaŜdy słuchający mego wykładu z wielkim uznaniem chwalił krasomówcze zdolności i bystrość mej myśli. Patrząc na to, lud i duchowni mówili do 7 8 siebie: „Oto teraz juŜ jawnie mówi przed światem, a nikt nie waŜy mu się sprzeciwić. Oto juŜ synod dobiega końca, który przede wszystkim zwołano przeciw niemu. CzyŜby sędziowie doszli do przekonania, Ŝe sami bardziej błądzą od niego?" Tego rodzaju złośliwe uwagi z kaŜdym dniem pobudzały mych wrogów do coraz większego gniewu. Jednego dnia podszedł do mnie Alberyk z kilku swymi uczniami, chcąc chytrze wplątać mnie w matnię i po chwili słodkiej a obłudnej rozmowy powiedział, Ŝe znalazł jedno miejsce w mej ksiąŜce, dla niego dziwnie niezrozumiałe, na które zwrócił szczególną uwagę i budzi w nim taką wątpliwość: JeŜeli jest prawdą, Ŝe Bóg zrodził Boga, a Bóg jest tylko jeden, jak wobec tego śmiem twierdzić, Ŝe Bóg nie moŜe zrodzić samego siebie? Odpowiedziałem mu bez namysłu: „Według Ŝyczenia, mogę wam na potwierdzenie tej prawdy przytoczyć rozumowe, dowody". „W tych kwestiach - odpowiedział Alberyk - jest dla nas bez znaczenia ludzka mądrość i osobiste zapatrywania. Uznajemy tylko i wyłącznie autorytet Kościoła." „Proszę bardzo - odpowiedziałem poszukajcie w mej ksiąŜce, a znajdziecie autorytet." Na szczęście mieliśmy pod ręką ksiąŜkę, którą on przyniósł ze sobą. Przewróciłem szybko kilka stron i w oka mgnieniu znalazłem dobrze znane mi miejsce, na które on wcale nie zwrócił uwagi, poniewaŜ przy czytaniu czyhał jedynie na to, co mi mogło zaszkodzić. Był to wyjątek z pierwszej księgi traktatu Augustyna O Trójcy świętej, który ma brzmienie następujące":, „JeŜeli kto sądzi, Ŝe Bóg ma taką potęgę, Ŝe moŜe rodzić samego siebie, jest w wielkim błędzie, poniewaŜ moc tego rodzaju nie jest moŜliwa nie tylko u Boga, ale w Ŝadnej stworzonej istocie duchowej czy materialnej. Nie istnieje w ogóle taka rzecz, która rodziłaby siebie". Kiedy usłyszeli to obecni uczniowie Alberyka, zdumieli się i poczerwienieli z zaŜenowania? Sam Alberyk, chcąc jakoś ratować sytuację, powiedział: „NaleŜy dobrze wnikać w znaczenie wyrazów". Odpowiedziałem mu, Ŝe nie jest to Ŝadna rewelacja i nie ma związku z poruszoną tu kwestią, poniewaŜ on zwraca uwagę wyłącznie na słowa, ale nie stara się dociec głębszego ich sensu. Dodałem, Ŝe jeŜeli ma chęć, aby zrozumieć wewnętrzną treść słów i usłyszeć argument rzeczowy, w kaŜdej chwili, oświadczyłem, jestem przygotowany dowieść mu na podstawie tego, co mówi, Ŝe raczej on sam wpadł w herezję, według której Bóg będąc Ojcem, byłby zarazem swym Synem. Na te słowa Alberyk uniósł się gniewem i zaczął mi się odgraŜać. Zapewnił, Ŝe teraz juŜ do niczego mi nie pomogą w tej sprawie ani moja mądrość, ani Ŝadne autorytety. Na tym zakończył i odszedł. Nastał wreszcie ostatni dzień synodu. Przed otwarciem sesji legat papieski i arcybiskup Reims długo naradzali się w gronie mych wrogów i kilku innych osobistości, co zadecydować o mnie i mojej ksiąŜce. PrzecieŜ głównie w tym celu zwołali synod. Ale poniewaŜ ani w mych słowach, ani w mej ksiąŜce, którą mieli przed sobą, nie znaleźli niczego, co by mogło posłuŜyć im za podstawę do oskarŜenia, zapanowało na chwilę milczenie, a jeŜeli coś dało się słyszeć, były to juŜ nie zuchwałe, ale przyciszone oszczerstwa mych wrogów. Wtedy powstał Gotfryd, biskup Chartres, który miał większe powaŜanie od wszystkich innych biskupów - przez sławę swej poboŜności i waŜność biskupiej stolicy. Zabrał głos i powiedział w ten sposób: „Wszystkim wam tu obecnym, dostojni panowie, jest dobrze znana nauka tego człowieka w kaŜdej dziedzinie, znany talent we wszystkich rodzajach umiejętności, jakie uprawia, talent, który zjednał mu wielu zwolenników i entuzjastów. Wiadomo wam takŜe, jak bardzo przyćmił sławą nauczycieli swoich i naszych i jak od morza do morza jego winnica rozpostarła swe latorośle. JeŜeli go potępicie, w co zresztą nie wierzę, bez dania mu moŜliwości obrony, to choćby sprawiedliwość była po waszej stronie, wiedzcie, Ŝe ściągniecie na siebie gniew ludu i Ŝe wielu znajdzie się takich, którzy staną w jego obronie. Tym bardziej, Ŝe w przedłoŜonym tu jego dziele nie znajdujemy niczego, co miałoby na sobie znamię jawnej herezji. A poniewaŜ według tego, co mówi święty Hieronim: - "zawsze za męstwem skrada się zazdrość", a "w górne szczyty trzaskają gromy", patrzcie, aby zastosowanie przez was względem niego przemocy nie przyniosło jego imieniu tym większej chwały, a my sami abyśmy w oczach ludzi nie obciąŜyli się większą winą przez zazdrość, niŜ byśmy mogli obciąŜyć oskarŜonego przez wyrok potępiający. "Fałszywa bowiem sława — jak mówi wspomniany wyŜej Doktor Kościoła - szybko przemija, a potomność wyda sąd o czynach swych przodków". JeŜeli chcecie się z nim rozprawić według prawa kanonicznego i obyczaju, musicie przedstawić jego naukę czy treść jego dzieła przed zgromadzeniem ogólnym, musicie dać mu moŜliwość, aby swobodnie odpowiedział na pytania, a kiedy przekonacie go, Ŝe jest w błędzie, wtedy albo niech sam przyzna się do tego ze skruchą, albo niech umilknie na zawsze. Tak myślał poboŜny Nikodem, kiedy chcąc uwolnić 9 10 Zbawiciela powiedział: "Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada popełnione przestępstwo?". Tak mówił Gotfryd. Ale moi wrogowie od razu podnieśli wrzawę i zawołali: „To nam dopiero mądrość i rada, aby się wdawać w dyskusję z takim szermierzem słowa, którego argumentom czy sofizmatom nikt na świecie nie moŜe poradzić!" Wiadomo jednak, Ŝe o wiele trudniej było prowadzić dyskusję z Chrystusem, ale Nikodem nie zawahał się Ŝądać od sędziów, aby Go dopuścili do słowa zgodnie z postanowieniem Zakonu. Kiedy więc biskup Gotfryd widział, Ŝe w ten sposób nie moŜe pozyskać mych prześladowców dla swego zdania, próbował inną drogą powściągnąć ich zapalczywość. Argumentował od strony formalnej, Ŝe do wydania wyroku w tak waŜnej sprawie liczba obecnych na sesji synodu jest za mała i niewystarczająca, Ŝe cała rzecz wymaga gruntownego zbadania. W dalszym ciągu swej mowy postawił wniosek, aby mój opat, który był obecny na zgromadzeniu, zabrał mnie z sobą do klasztoru świętego Dionizego i aby tam zwołał na naradę bardziej uczone osoby i w liczniejszym gronie dokładniej rozpatrzył mą sprawę. Na tę ostatnią propozycję zgodził się legat, a z nim wszyscy inni. Zaraz teŜ powstał legat, aby przed otwarciem narady odprawić mszę świętą, a mnie za pośrednictwem biskupa Gotfryda dał oficjalne pozwolenie, abym swobodnie wracał do swego klasztoru i tam czekał na dalsze postanowienia synodu. Moi wrogowie widząc, Ŝe nic nie zdziałają, jeŜeli sprawa będzie rozpatrywana poza granicą ich macierzystej diecezji, poniewaŜ tam na jej wynik jako sędziowie nie będą mogli mieć wpływu, a nie mając zaufania, aby samą sprawiedliwość dopuścić do głosu, przekonali arcybiskupa, Ŝe będzie to wielka ujma dla jego honoru, jeŜeli innej instancji kościelnej przekaŜą mą sprawę do rozpatrzenia i Ŝe stworzą niebezpieczny precedens, jeŜeli wypuszczą mnie wolno. I nie zwlekając pobiegli do legata, wpłynęli na zmianę jego postanowienia i poniekąd wbrew jego woli namówili go do tego, aby bez uprzedniego zbadania sprawy potępił moją ksiąŜkę, a mnie samego, aby skazał na doŜywotnie zamknięcie w obcym klasztorze. Perswadowali, Ŝe wystarczającą podstawą do potępienia mej ksiąŜki powinna być choćby ta okoliczność, Ŝe bez aprobaty papieŜa i pozwolenia autorytetów kościelnych odwaŜyłem się publicznie wykładać to dzieło, a nawet dałem je wielu innym do przepisania. Będzie to z wielkim poŜytkiem, mówili, dla wiary katolickiej, jeŜeli ukarzą mnie - dla przykładu, aby odstraszyć innych od podobnego zuchwalstwa. PoniewaŜ legat nie był na tyle światłym i uczonym człowiekiem, jak być powinien, bardzo często ulegał sugestiom arcybiskupa w równym stopniu jak arcybiskup namowom mych wrogów. Kiedy dowiedział się o tym biskup Chartres, natychmiast dał mi znać o ich przewrotnych intrygach. Przestrzegał mnie bardzo, abym ten obrót rzeczy przyjął spokojnie, zwłaszcza Ŝe prześladowanie moich ciemięzców jest jawnym bezprawiem. Mogę być o to zupełnie spokojny, zapewniał, Ŝe taka raŜąca zazdrość i stosowanie środków przemocy wyjdzie im tylko na szkodę, mnie - na poŜytek. Nie powinienem równieŜ, mówił, najzupełniej obawiać się zamknięcia w klasztorze, wiedząc na pewno, Ŝe sam legat wbrew woli wydał podobny wyrok i Ŝe w kilka dni później, gdy stąd odejdzie, przywróci mi pełną wolność. I tak sam płacząc, pocieszał, jak umiał, siebie i mnie płaczącego. X. Wezwany, natychmiast stanąłem przed zgromadzeniem synodu, a tam bez Ŝadnego badania i rozpoznania sprawy zmusili mnie do tego, Ŝe własną ręką wrzuciłem w ogień mą ksiąŜkę. W czasie kiedy płonęła, zapanowało ponure milczenie wśród wszystkich. Tylko jeden z mych prześladowców wyszeptał nieśmiało, Ŝe w tej ksiąŜce znalazł jeden wyjątek, gdzie jest napisane, Ŝe tylko Bóg Ojciec jest wszechmocny. Słysząc to legat bardzo się zdziwił i powiedział, .Ŝe jest rzeczą niewiarygodną, aby nawet dziecko mogło tak zbłądzić. Tym bardziej, nadmienił, Ŝe wspólne dla wszystkich wyznanie wiary utrzymuje i głosi, Ŝe trzy osoby Boskie są wszechmocne. Na to odpowiedział z szyderczym uporem niejaki Terryk, mistrz i kierownik szkoły, powtarzając słowa Atanazego: „A jednak nie trzech wszechmocnych, lecz jeden wszechmocny". I kiedy jego biskup chciał go surowo zganić i poskromić jego zuchwałość, jakby ten był winny obrazy majestatu, śmiało przeciwstawił mu się i jak drugi Daniel powiedział te słowa": „Tak to, szaleni synowie Izraela, nie rozsądziwszy ani nie dowiedziawszy się prawdy, skazaliście na śmierć syna Izraela? Zawróćcie do sądu i wydajcie wyrok na samego sędziego, jeŜeli dla nauczania wiary i prostowania błędów ustanowiliście sędzią takiego człowieka, który nad innymi sprawując sąd, sam siebie potępił przez własne usta. Boskie miłosierdzie pokazało dziś wszystkim na oczy niewinność tego człowieka, jak niegdyś Zuzanny. Zatem uwolnijcie go od oskarŜycieli, którzy mówią fałszywe świadectwo". Wtedy arcybiskup wstał z miejsca i zmieniając trochę 11 12 formułę odpowiednio do potrzeb chwili, powiedział: „Naprawdę, Panie, wszechmocny Ojciec, wszechmocny Syn, wszechmocny Duch Święty, a kto by się nie zgadzał z tą prawdą, jest jawnym heretykiem i nie naleŜy go słuchać. A teraz, jeŜeli zgodzicie się na to, byłoby dobrze, aby ten brat nasz w obecności nas wszystkich przedstawił zasady swej wiary, abyśmy mogli według potrzeby albo ją uznać za dobrą, albo potępić, albo sprostować". Kiedy wstałem, aby wyznać i wytłumaczyć swą wiarę, kiedy chciałem własnymi słowami wypowiedzieć, co myślę, krzyknęli na mnie wrogowie, Ŝe nie trzeba nic więcej, ale wystarczy, jeŜeli słowo w słowo powtórzę wyznanie wiary Atanazego, co zresztą kaŜde dziecko mogłoby równie dobrze uczynić. Abym jednak nie mógł szukać wymówki, Ŝe tekst nie jest mi znany na pamięć, podano mi wypisane na karcie słowa tego wyznania, abym je czytał, tak jakbym jeszcze nigdy się z nimi nie zetknął. Czytałem jak mogłem - drŜącym głosem, ze łzami w oczach, ze smutkiem, głębokim wzruszeniem. Następnie wydany w ręce opata z klasztoru świętego Medarda, jakby jakiś złoczyńca, któremu dowiedziona została wina, byłem wleczony do jego klasztoru jak do więzienia. I zaraz teŜ rozeszło się zgromadzenie. Opat i mnisi tego klasztoru myśleli, Ŝe juŜ zostanę u nich na zawsze i dlatego przyjęli mnie z wielką radością do swego grona. Otoczyli czułą opieką i starali się mnie pocieszyć, ale bez skutku. BoŜe, obrońco sprawiedliwych! Jaka gorycz zalewała mą duszę, jaka rozpacz targała sercem, jeŜeli w szaleństwie odwaŜyłem się szemrać, a w gniewnym rozgoryczeniu rzucać skargi na Ciebie, raz po raz powtarzając narzekania świętego Antoniego: „Dobry Jezu, gdzieŜeś się podział?" Bezmiar swej hańby, udręki serca i szał rozpaczy - to wszystko mogłem wtedy odczuwać, dziś - nie potrafię nawet opisać. Obecne udręki swej duszy porównywałem z cierpieniami, jakie mi dawniej sprawiła rana na ciele. I wydawało mi się, Ŝe jestem najbardziej wzgardzonym nędzarzem na świecie. Nikczemna zemsta, jaką mi niegdyś odpłacił się Fulbert w porównaniu z tą nową krzywdą wydała mi się czymś bez większego znaczenia. Teraz boleśniej musiałem odczuwać utratę dobrego imienia niŜ dawniej krzywdę na ciele. Wtedy poniekąd sam byłem sprawcą winnym swego nieszczęścia, dzisiaj padłem ofiarą brutalnej przemocy, spowodowanej tylko przez przywiązanie do naszej wiary i czystą intencję, które skłaniały mnie do pisania. Dokąd tylko doszła wiadomość o tym okrutnym, a zarazem bezmyślnym odwecie, tam wszędzie odzywały się głosy ostrego potępienia, i kaŜdy, kto był obecny na tym procesie, umywał ręce i zrzucał winę na innych. Do tego stopnia, Ŝe nawet moi wrogowie wypierali się teraz, twierdząc, Ŝe to nie z ich inspiracji synod wydał na mnie potępiający wyrok. Sam takŜe legat narzekał publicznie na nienawiść Franków. W kilka dni później tknięty skruchą z powodu nieludzkiego obejścia się ze mną i chcąc dać dowód, Ŝe wbrew woli spełnił nienawistne Ŝądania mych wrogów i tylko chwilowo im uległ, kazał mnie zwolnić z cudzego klasztoru i odesłał do mego własnego opactwa. Tam zaś, jak mówiłem juŜ o tym, miałem prawie, Ŝe wszystkich mnichów z dawna wrogo do siebie usposobionych. Prowadzili rozwiązły tryb Ŝycia, postępowanie ich było gorszące. Byłem więc dla nich z gruntu niewygodnym człowiekiem, a ile razy próbowałem im zwrócić uwagę, bardzo oburzali się na mnie. Po upływie kilku miesięcy los zrządził, Ŝe mieli dobrą okazję, aby mnie zniszczyć. Było tak, Ŝe kiedy jednego razu czytałem objaśnienia Bedy do Dziejów Apostolskich, natrafiłem przypadkiem na miejsce, gdzie autor wypowiadał swe zdanie, Ŝe Dionizy Areopagita był najprawdopodobniej biskupem nie ateńskim, ale korynckim. To oczywiście musiało u nich wywołać stanowczy sprzeciw, poniewaŜ byli z tego szczególnie dumni, Ŝe ich świętym patronem i załoŜycielem jest właśnie Dionizjusz, w którego dziejach jest wzmianka wyraźnie potwierdzająca, Ŝe był biskupem ateńskim. Kiedy znalazłem to miejsce u Bedy, na Ŝarty pokazałem je niektórym z mych braci znajdujących się przy mnie, jako świadectwo przeczące naszym zapatrywaniom. Oburzyli się bardzo i powiedzieli, Ŝe Beda jest najbardziej kłamliwym pisarzem i Ŝe w tej sprawie wolą wierzyć prawdziwemu świadectwu Hilduina, swego opata, który dla zbadania tej sprawy długo wędrował po całej Grecji, a kiedy poznał faktyczną prawdę, w dziejach, które napisał o Dionizym, na podstawie rzeczowych dokumentów usunął wszelką wątpliwość. Następnie, kiedy jeden z mnichów stawiał mi natarczywe pytanie, jakie jest moje zdanie wobec tej róŜnicy poglądów i któremu z dwóch świadków przyznaję rację - Hilduinowi czy Bedzie, odpowiedziałem, Ŝe oczywiście wyŜej cenię świadectwo Bedy, którego pisma w całym zachodnim Kościele cieszą się wielką powagą i poczytnością. Na to mnisi gwałtownie unieśli się gniewem krzycząc, Ŝe juŜ teraz zdeklarowałem się jawnie, kim jestem, to znaczy — wrogiem i wichrzycielem w klasztorze i Ŝe ponadto okazałem się wrogiem całego królestwa, odbierając mu chwałę, z której było szczególnie dumne, 13 14 kiedy odwaŜyłem się twierdzić, Ŝe świętym patronem tego królestwa nie jest słynny Dionizy Areopagita. Odpowiedziałem im na to, Ŝe wcale nie myślę temu zaprzeczać, ale faktycznie niewiele zaleŜy mi na tym, czy naszym patronem jest Dionizy Areopagita, czy jakiś inny Dionizy. Natomiast waŜne jest dla mnie, Ŝe dostąpił tak wielkiej chwały u Boga. Wtedy mnisi, czym prędzej pobiegli do opata i opowiedzieli mu o tym, na co ja śmiem sobie pozwalać. Opat słuchał tej informacji z zadowoleniem. Ucieszył się w duchu, Ŝe wreszcie trafiła mu się upragniona okazja, aby mnie zgnębić. Był to mnich bardziej rozpasany niŜ inni i dlatego szczególnie mnie nienawidził. Zwołał swój cały konwent i przed zgromadzeniem braci udzielił mi surowej nagany. Zagroził mi ostro i oświadczył, Ŝe natychmiast kaŜe mnie wysłać do króla, aby ten mnie ukarał jako spiskowca, który chce go pozbawić korony, a jego królestwo - chwały. Od razu kazał mnie trzymać pod silną straŜą, aŜ do wydania w ręce królewskie. Nic nie pomogło, Ŝe wyraziłem gotowość odbycia przepisowej pokuty, jeŜeli w czymś zawiniłem. Wtedy wpadłem w krańcową rozpacz - przejęty do głębi trwogą przed ich nikczemnością i zdając sobie sprawę, Ŝe złowrogi los ciągle mnie prześladuje. Zdawało mi się, Ŝe cały świat sprzysiągł się na mnie. W porozumieniu z kilku braćmi, którzy mieli litość nade mną, i przy pomocy niektórych moich uczniów potajemnie uciekłem w nocy z klasztoru. Udałem się do najbliŜej połoŜonej miejscowości, naleŜącej do hrabiego Teobalda, gdzie juŜ raz kiedyś Ŝyłem na pustelni. Sam hrabia był trochę mi znany. Szczerze mi współczuł z powodu prześladowań, o jakich słyszał. Z początku zatrzymałem się tam na zamku Provins, w klasztorze naleŜącym do mnichów z Troyes. Przeor tego klasztoru był dawniej moim przyjacielem i bardzo mnie lubił. Ucieszył się szczerze z mojego przybycia i otoczył mnie czułą opieką. Zdarzyło się, Ŝe pewnego dnia nasz opat przybył do hrabiego Teobalda z jakimiś osobistymi sprawami. Kiedy dowiedziałem się o tym, poszedłem do hrabiego razem z przeorem. Prosiłem go, Ŝeby porozmawiał w mojej sprawie z opatem i wpłynął na niego, aby ten mi przebaczył i pozwolił prowadzić Ŝycie mnicha wszędzie tam, gdzie mi to będzie najlepiej odpowiadało. Opat i współtowarzyszące osoby zebrali się na naradę, aby rozwaŜyć mą prośbę, a hrabiemu przyrzekli, Ŝe dadzą odpowiedź w dzień swego odjazdu. W toku narady doszli do wniosku, Ŝe ja chcę przejść do innego opactwa, a to byłaby dla nich wielka zniewaga. UwaŜali bowiem za wielki dla siebie zaszczyt, Ŝe w czasie, kiedy zdecydowałem się wstąpić do klasztoru, wybrałem ich właśnie opactwo z pominięciem wszystkich innych klasztorów, a teraz, mówili, byłoby dla nich wielką kompromitacją, gdybym porzucił ich klasztor, a przeniósł się do jakiegoś innego. Dlatego za nic w świecie nie chcieli się zgodzić ani na moją prośbę, ani hrabiego. Co gorsza, z miejsca zagrozili mi klątwą, jeŜeli natychmiast nie wrócę do ich klasztoru. Samemu przeorowi, u którego znalazłem schronienie, nakazali jak najsurowiej, aby mnie dłuŜej nie trzymał, jeŜeli nie chce stać się współuczestnikiem mej klątwy. Kategoryczny rozkaz zaniepokoił i mnie, i przeora. Ale na szczęście, przyszedł kres na opata. Umarł w kilka dni później, jak od nas odjechał, okazując nam serce z kamienia. Kiedy wybrano jego następcę, zwróciłem się do niego za pośrednictwem biskupa Melun, aby pozwolił mi na to, o co juŜ prosiłem poprzedniego opata. Z początku i on takŜe nie chciał na to się zgodzić. Późnięj jednak przy poparciu niektórych moich przyjaciół zwróciłem się z odwołaniem do króla i rady królewskiej. Ówczesny podczaszy królewski, Stefan, postawił sprawę jasno. Wziął na stronę opata i jego towarzyszy i zapytał ich po prostu, w jakim właściwie celu chcą trzymać mnie wbrew mej woli przy sobie. Z tego moŜe łatwo wyniknąć jakiś skandal i nie będą mieć ze mnie Ŝadnej korzyści. Zwłaszcza, Ŝe nasze obyczaje są sprzeczne. Osobiście wiedziałem, Ŝe było nawet cichym Ŝyczeniem rady królewskiej, aby w tym opactwie panowały najgorsze obyczaje, poniewaŜ w tym stanie rzeczy musiało być bardziej podporządkowane królowi i przynosić więcej korzyści, oczywiście w sensie materialnych dochodów. Ta myśl dawała mi pewność, Ŝe bez większych trudności uzyskam zgodę króla i jego doradców. I tak rzeczywiście się stało. Aby jednak i nasz klasztor nie stracił tytułu do chwały, jaką zamierzał mieć ze mnie, pozwolono mi według upodobania iść na pustelnię, pod warunkiem, Ŝe nie będę podlegał władzy Ŝadnego innego opactwa. W obecności króla i jego radców obie strony wyraziły zgodę i uroczyście potwierdziły ten układ. Poszedłem na jedno znane mi z dawna pustkowie w okolicy Troyes, gdzie pewni ludzie dali mi do uŜytku kawałek ziemi. Tam za zgodą miejscowego biskupa zbudowałem ze słomy i trzciny kaplicę ku czci Trójcy Świętej. Na tym odludziu Ŝyłem w towarzystwie jednego ucznia i szczerym sercem mogłem śpiewać Panu te słowa: „Oddaliłem się uciekając, i mieszkałem na pustyni " (Ps 54,8). 15 16 XI. Kiedy wieść o tym doszła do moich uczniów, zaczęli zewsząd przybywać. Porzucali miasta i zamki i zaludniali dzikie pustkowie. Zamiast wspaniałych domów budowali sobie nędzne szałasy, zamiast wykwintnymi potrawami Ŝywili się czerstwym chlebem i polnymi ziołami, zamiast wygodnych i miękkich posłań układali sobie legowiska z sitowia i chrustu, zamiast przy stołach biesiadnych siedzieli na darniach ziemi. I zdało się, jakoby dawni filozofowie zstąpili na ziemię, o których wspomina święty Hieronim w drugiej księdze Przeciw Jowinianowi, kiedy tak mówi: „Przez naszych pięć zmysłów jakby przez okna wkradają się grzechy do duszy. Nie sposób zdobyć twierdzy ani obwarowań naszego ducha, jeŜeli otwartą na ościeŜ bramą nie wtargną najpierw wrogie zastępy do wnętrza. JeŜeli ktoś jest rozmiłowany w widowiskach cyrkowych, jeŜeli znajduje upodobanie w zmaganiach atletów, jeŜeli przyjemność w powabnych kształtach kobiecych, w blasku drogich kamieni, w wytwornych strojach i wszelkim przepychu przez okna duszy utracił wolność i spełniają się na nim słowa proroka: "śmierć weszła przez okna nasze, wdarła się w nasze pałace".(Jer 9,20) [...] Takie teŜ Ŝycie, jak nam opowiadają dzieje biblijne, prowadzili synowie proroków, uczniowie Elizeusza. O nich jako o mnichach Starego Przymierza pisze święty Hieronim mówiąc w ten sposób: „Synowie proroków, o których czytamy, Ŝe byli mnichami Starego Przymierza, budowali sobie ubogie chaty nad wodami Jordanu. Opuszczając miasta i skupiska ludzi, Ŝywili się jęczmienną kaszą i polnymi ziołami". Podobnie postępowali i moi uczniowie: lepili sobie chaty nad brzegami rzeki Arduzon. I słuszniej moŜna ich było uwaŜać za pustelników, niŜ za ludzi zdobywających naukę. W miarę jednak jak zwiększała się liczba mych uczniów, im bardziej były trudne ich wyrzeczenia, jakie znosili, aby przyswoić sobie moją naukę, jeszcze większą widzieli w tym moi wrogowie dla mnie — chwałę, dla siebie — poraŜkę. I to im najbardziej nie dawało spokoju, Ŝe co tylko czynili mi na złość, to wszystko zamieniało się w moją korzyść. I chociaŜ daleko uciekłem od wrzawy świata, jednaki na ustroniu, jakby powiedział Kwintylian: „w ukryciu znalazła mnie zazdrość", poniewaŜ moi wrogowie skrycie szemrali w duchu i narzekając mówili: „Oto teraz juŜ cały świat poszedł za nim. Prześladowaniem niczegośmy nie zdziałali, ale jeszcze bardziej wsławiliśmy jego imię. Chcieliśmy zgasić jego chwałę, ale doleliśmy tylko oliwy do ognia. Oto w miastach mają uczniowie wszystkiego do woli i pod dostatkiem, a jednak gardząc wygodami kultury, do nędzy dzikiego ustronia się garną i z własnej woli stają się Ŝebrakami". Prawdę mówiąc, tym razem skrajne ubóstwo zmusiło mnie do otwarcia szkoły i nauczania, kiedy „kopać nie mogłem, a wstydziłem się Ŝebrać". W tych warunkach wróciłem do wyuczonego zawodu i zamiast pracować fizycznie, musiałem prowadzić wykłady. Uczniowie ze swej strony słuŜyli mi chętnie pomocą i dostarczali wszystkiego, czego potrzebowałem z odzieŜy i środków Ŝywności. Wyręczali mnie takŜe przy pracy na roli i ponosili wydatki związane z budową koniecznych pomieszczeń tak, aby Ŝadna doczesna troska nie odciągała mojej uwagi od pracy naukowej. PoniewaŜ nasza kaplica mogła pomieścić zaledwie niewielką część uczniów, uznali za konieczne, by ją powiększyć, a uŜywając kamieni i drzewa zbudowali z niej wspaniałą świątynię. [...] JeŜeli zresztą zaraz na początku nadałem swej kaplicy nazwę Parakleta, nie naleŜy tego rozumieć w tym sensie, Ŝe kierowałem się przy tym intencją poświęcenia jej wyłącznie jednej osobie, ale, jak powiedziałem juŜ wyŜej, uczyniłem to na pamiątkę pocieszenia, jakiego tutaj doznałem. Gdybym nawet wybrał tę nazwę z tej tylko przyczyny, jaką mi przypisują, nie byłoby to sprzeczne z rozumem, ale jedynie niezgodne z tradycją. XII Z tej to pustelni, mimo ukrycia, sława mego imienia zaczęła się szybko rozchodzić po całym świecie, na podobieństwo legendarnego Echa", o którym poeci opowiadają w swych baśniach, Ŝe choć się rozgłośnym rozlega brzmieniem, lecz samo w sobie od wewnątrz nie jest niczym realnym. Moi dawniejsi wrogowie, kiedy juŜ sami przez się nie mieli siły mi szkodzić, podburzyli przeciw mnie pewnych nowych apostołów, którym świat wierzył bez granic. Jeden z nich pysznił się z tego, Ŝe był odnowicielem zakonu kanoników regularnych, drugi znów z tego, Ŝe wskrzesił surową regułę w klasztorach mnichów. Oni dwaj, głosząc Słowo BoŜe, wędrowali z miejsca na miejsce i jak tylko mogli oczerniali moje imię i przynajmniej na jakiś czas w niemałym stopniu uczynili ze mnie istotę wzgardzoną w oczach dostojników kościelnych i panów świeckich. Oni na moją uczciwość i Ŝycie rzucali tak cięŜkie oszczerstwa, Ŝe nawet serdeczni przyjaciele odstąpili ode mnie, a jeŜeli niektórzy nadal zachowali dla mnie w swych sercach jakąś iskrę przyjaznych uczuć, taili to w miarę moŜności z obawy przed nimi. Jeden Bóg jest mi świadkiem, Ŝe ile razy dowiedziałem się o jakimś zebraniu 17 18 duchownych, drŜałem, Ŝe knują tam spisek na moje Ŝycie. I od razu przejmowała mnie zgroza, jakby miała spaść na mnie iskra piorunu. Czekałem tylko chwili, kiedy zaczną mnie włóczyć jak heretyka i bezboŜnika po kościołach i synagogach. I rzeczywiście, jeŜeli wolno przyrównać robaka do lwa albo mrówkę do słonia, niemniej zaciekle prześladowali mnie nowi współwyznawcy ciemięŜyciele, niŜ niegdyś heretycy świętego Atanazego. I często, Bóg jest mi świadkiem, wpadałem w tak czarną rozpacz, Ŝe chciałem porzucić kraje chrześcijańskie i pójść między pogan, bylebym tam, płacąc nawet nie wiedzieć jak wielkie daniny, między wrogami Chrystusa mógł Ŝyć w spokoju i po chrześcijańsku. Myślałem w duchu, Ŝe oni mnie przyjmą Ŝyczliwie, a gdy dowiedzą się, jakie zarzucają mi winy, nawet nie przyjdzie im na myśl, Ŝe jestem chrześcijaninem, i będą liczyć na to, Ŝe tym łatwiej dam się nawrócić na ich religię. XIII. W tej atmosferze ciągłej udręki, prześladowania i trwogi, kiedy juŜ tylko jedna pozostała mi rada — wśród nieprzyjaciół Chrystusa w Chrystusie szukać ratunku, nadarzyła mi się pewna okazja, która, jak się zdawało, wyzwoli mnie w końcu z sieci zdradliwych intryg. Niestety, wpadłem w ręce chrześcijan, do tego mnichów, sto razy gorszych i okrutniejszych od samych pogan. Było w tym czasie w Bretanii, w biskupstwie Vannes, jedno opactwo pod wezwaniem świętego Gildazego z Ruys, pozostawione bez opieki po śmierci pasterza. Tamtejsi bracia za zgodą księcia prowincji powołali mnie jednogłośnie na stanowisko opata. Z łatwością otrzymałem na to zezwolenie od naszego opata i braci. I tak musiałem uciekać przed nienawiścią Franków na zachód, jak dawniej święty Hieronim przed nienawiścią Rzymian na wschód. Nigdy bym jednak, Bóg mi jest świadkiem, nie dał się zwabić na tego rodzaju przynętę, gdybym nie miał złudnej nadziei, Ŝe jakoś w końcu uda mi się wybrnąć z tej matni wiecznego ucisku i prześladowań, o których mówiłem. Kraj ten był dziki. Mowa zupełnie dla mnie nie znana. Rozpustne Ŝycie i wyuzdane obyczaje mnichów zbyt osławione u wszystkich. Miejscowa ludność - pierwotna i barbarzyńska. Więc podobnie jak człowiek, który przed ostrzem miecza w przeraŜeniu ze szczytu rzuca się w przepaść, aby choć na jedno mgnienie oka odwlec chwilę swej śmierci, i ginie przez roztrzaskanie,. tak samo ja z jednego niebezpieczeństwa świadomie wpadłem w drugie. I tam przy szumie rozkołysanych fal Oceanu, kiedy ostatnie krańce lądu uniemoŜliwiały mi dalszą ucieczkę od ludzi, często w swoich modlitwach powtarzałem słowa psalmisty: „Do Ciebie wołam z krańców ziemi, gdy słabnie moje serce". Jak mocno truchlało me serce we dnie i w nocy z lęku i trwogi przed tą niesforną zgrają mnichów oddanych pod moje rządy, zwłaszcza kiedy myślałem o niebezpieczeństwie duszy i ciała, są to rzeczy kaŜdemu, jak sądzę, dość dobrze znane. Wiedziałem z góry, Ŝe zginę, jeŜeli będę próbował ująć tę bandę w karby klasztornej reguły i zmusić do prowadzenia takiego Ŝycia, jakiemu się poświęcili, a z drugiej strony, Ŝe jeśli zrezygnuję i w miarę sił nie będę się starał ukrócić ich rozpasania — grozi mi potępienie wieczne. Korzystając z rozprzęŜenia panującego w klasztorze, dobrami opactwa juŜ dawno zawładnął miejscowy ksiąŜę, nieograniczony w swej władzy i najpotęŜniejszy w tych, stronach. Grabił więc wszystkie przynaleŜne do klasztoru majątki, wyciskał zyski i ciemięŜył samych mnichów przez większe daniny niŜ podatników Ŝydowskich. Dokuczali mi mnisi przez swe materialne potrzeby, a poniewaŜ nie było wspólnego mienia, z którego moŜna by zaspokoić ich materialne potrzeby, więc kaŜdy Ŝył z uzbieranych dawniej pieniędzy i w ten sposób utrzymywali siebie i swoje nieślubne Ŝony, synów i córki. Owszem, sprawiało im to nawet dziką przyjemność, Ŝe mogli mi się naprzykrzać, a sami tymczasem kradli i wynosili, co mogli. Liczyli na to, Ŝe jeŜeli nie sprostam obowiązkom przełoŜonego, będę musiał albo rozluźnić rygory, albo ustąpić ze stanowiska. PoniewaŜ w całej tej okolicy Ŝyła dzicz ludzka, nie uznająca nad sobą prawa ni władzy panowania, do nikogo nie mogłem się zwrócić o pomoc, tym bardziej, Ŝe moje obyczaje były tak róŜne od otaczającego mnie świata. Powstała sytuacja, Ŝe z zewnątrz wciąŜ mi zagraŜał i prześladował wspomniany ksiąŜę ciemięzca i zgraja wiernych mu zbirów, od wewnątrz bez ustanku spiskowali przeciw mnie bracia. Miałem wraŜenie, jakby apostoł wyłącznie z myślą o mnie powiedział: „Zewnątrz walki, wewnątrz trwoga" (2 Kor 7,5). I serce we mnie krajało się z Ŝalu, kiedy myślałem, jakie to nędzne i bezowocne muszę wieść Ŝycie, jak na marne dla innych i dla mnie mijają mi lata, jak wiele niegdyś mieli ze mnie uczniowie korzyści, a teraz, kiedy ich porzuciłem i przeszedłem do mnichów, dla jednych i drugich stałem się w zupełności bezuŜyteczny, jak bezskuteczne są wszystkie moje zamierzenia i wysiłki, tak Ŝe w kaŜdym moim działaniu moŜna mi było z całą słusznością postawić zarzut Pisma świętego": „Człowiek ten zaczął budować, ale nie zdołał wykończyć" (Łk 14,30). 19 20 Przypomniałem sobie to, co rzuciłem, porównywałem z tym, co wybrałem, i w rezultacie dochodziłem do skrajnej rozpaczy, a dawne przeciwności wydały mi się nieistniejące. Często, więc jęcząc, tak mówiłem do siebie: „Dobrze mi tak! Cierpię teraz udręki, na jakie zasłuŜyłem, dlatego Ŝe porzuciłem Parakleta, czyli Pocieszyciela, i sam sobie nawarzyłem tych smutków. Chciałem uniknąć pogróŜek, w zamian wpadłem w prawdziwe niebezpieczeństwa. Najbardziej jednak ze wszystkiego dręczyła mnie myśl, Ŝe w opuszczonej przeze mnie kaplicy przestał kwitnąć kult Boga, a ja nic na to, jak naleŜało, nie byłem w stanie poradzić, poniewaŜ okolica była tak bardzo uboga, Ŝe mogła zaspokoić potrzeby najwyŜej jednego człowieka. Wtedy sam Pocieszycie! prawdziwy najlepiej pocieszył mnie w smutku, zsyłając na mnie promienną radość i, jak przystało, sam się zatroszczył o swą świątynię. Zaistniały takie okoliczności, Ŝe opat z naszego klasztoru świętego Dionizego wysunął roszczenie prawne do opactwa w Argenteuil, do którego wstąpiła niegdyś Ŝona, dziś moja siostra w Chrystusie - Heloiza. Pod pretekstem, Ŝe opactwo to z dawien dawna podlegało jurysdykcji klasztoru świętego Dionizego, nie przebierając w środkach, zagarnął dobra opactwa, następnie przemocą rozpędził siostry, wśród których moja ukochana Heloiza była przełoŜoną. Kiedy w róŜne strony na poniewierkę rozeszły się biedne wygnanki, uznałem, Ŝe zaistniała okazja, zesłana przez Boga, aby pomyśleć o naszej kaplicy. Tam, więc wróciłem i zaprosiłem do swej kaplicy Heloizę z nielicznym gronem wiernych towarzyszek z jej zgromadzenia, a kiedy przyszły, całą kaplicę z pełnym wyposaŜeniem przekazałem i ofiarowałem im w darze. W późniejszym czasie papieŜ Innocenty II za zgodą i wstawiennictwem miejscowego biskupa potwierdził przywilejem tę darowiznę - dla nich i dla następnych, i oddał w wieczyste ich posiadanie. Z początku borykały się biedne ze skrajnym ubóstwem i z tego powodu były bardzo przygnębione. [...] s. 28-55 XV. Często zastanawiałem się nad tymi sprawami i doszedłem do przekonania, Ŝe nie zwaŜając na nic powinienem nieść w miarę swych moŜliwości pomoc ubogim siostrom i dbać o materialne warunki ich Ŝycia, a poniewaŜ odnosiły się do mnie z wielkim uszanowaniem, postanowiłem, Ŝe będę je odwiedzać, aby osobiście na miejscu czuwać nad nimi, i w ten sposób jeszcze skuteczniej dopomagać im w biedzie. A poniewaŜ w tym czasie częściej i gwałtowniej prześladowali mnie moi synowie, niŜ dawniej bracia, do nich, jakby do zacisznej przystani, chro- niłem się przed burzą tego świata, aby tam chwilę odpocząć. Myślałem, Ŝe jeŜeli moja działalność wśród mnichów nie przynosi owocu, przynajmniej wśród sióstr okaŜe się poŜyteczna i Ŝe będzie równie zbawienna dla mojej duszy, jak konieczna dla nich jako podpora w słabości. Ale szatan tak mnie teraz osaczył, Ŝe nigdzie nie mogę znaleźć dla siebie miejsca wytchnienia, gdzie Ŝyłbym bezpiecznie, ale na podobieństwo przeklętego Kaina błąkam się wszędzie jak wygnaniec i tułacz. I jak powiedziałem juŜ wyŜej - zewnątrz wojna, wewnątrz trwoga" sprawia mi ciągłą udrękę, a ściślej mówiąc - zewnątrz i wewnątrz bezustanna trwoga, prawdziwe piekło trwogi zarazem i wojny. Częstsze i groźniejsze sroŜą się na mnie ataki ze strony synów, niŜ wrogów. Mam ich zawsze obecnych przy sobie i ciągle jestem naraŜony na ich zdradliwe zasadzki. Zbrojną napaść wrogów na moje Ŝycie mogę przynajmniej spostrzec, kiedy wyjdę z klasztoru. Ale w samym klasztorze wśród synów, to znaczy mnichów, oddanych pod moje rządy jako opata, to znaczy ojca, muszę być ciągle przygotowany na ich równie okrutne jak chytre spiski. IleŜ to razy usiłowali mnie otruć, podobnie jak działo się z Benedyktem! Ta sama przyczyna, która zmusiła go, aby się wyrzekł przewrotnych synów, powinna być i dla mnie ostrzegawczym sygnałem, abym poszedł za przykładem tak szlachetnego opata, jeŜeli nie chcę wpaść w konflikt z sumieniem, Ŝe naraŜając siebie na tak oczywiste niebezpieczeństwo wykazuję przez to nie miłość Boga, lecz lekkomyślność, gdy kuszę Boga i z rozmysłem szukam swej zguby. Kiedy jednak mając się na baczności, w miarę swych sił wystrzegałem się ich codziennych zasadzek, w szczególności sam sobie przyrządzałem poŜywienie i napój, wtedy nawet przy ołtarzu w czasie naboŜeństwa usiłowali mnie otruć, wsączając do kielicha truciznę. Jednego razu, kiedy wybrałem się w podróŜ do Nantes, aby odwiedzić hrabiego w jego chorobie, i wstąpiłem tam w gościnę do przyrodniego brata, próbowali mnie otruć przez jednego sługę z mego otoczenia, licząc na to, Ŝe w takich okolicznościach nawet nie będę przeczuwał zdrady. Z Boskiego zrządzenia stało się jednak inaczej, poniewaŜ kiedy nie tknąłem przygotowanej dla mnie potrawy, jeden z towarzyszących mi braci, nie przeczuwając nic złego, zjadł tę potrawę i natychmiast padł trupem. Sam zaś sługa, który się waŜył na taką zbrodnię, rzucił się do ucieczki, przeraŜony widokiem śmierci i głosem sumienia. Od tego czasu, kiedy zbrodniczość mnichów stała się jawna dla wszystkich, wtedy i ja takŜe juŜ jawnie zastosowałem wszystkie 21 22 moŜliwe środki ostroŜności, aby się ustrzec zasadzek z ich strony. Oddalałem się często poza obręb opactwa i tam przebywałem w ukryciu z nielicznym gronem wiernych mi braci. JeŜeli jednak dowiedzieli się kiedyś, Ŝe gdzieś wyjeŜdŜam, rozstawiali przekupionych łotrów na drogach i ścieŜkach, aby mnie zgładzić. I kiedy Ŝyłem w takim ciągłym niebezpieczeństwie, boleśnie dotknęła mnie ręka Pańska — spadłem z konia i złamałem sobie krąg szyjny. Nieszczęśliwy upadek jeszcze mnie bardziej przygnębił i upośledził niŜ niegdyś rana. Niekiedy przez klątwę starałem się ukrócić dziką furię zbuntowanych mnichów. Kilku z nich, których najwięcej się bałem, zmusiłem do tego, Ŝe mi przyrzekli, powtarzając przyrzeczenie uroczystym słowem i publiczną przysięgą, Ŝe raz na zawsze wyniosą się z klasztoru i w Ŝaden sposób nie będą więcej mnie niepokoić. Ale oni jawnie i brutalnie łamali dane mi przyrzeczenie i uroczystą przysięgę, aŜ w końcu na rozkaz papieŜa Innocentego, który przysłał w tej sprawie specjalnego legata, musieli w obecności hrabiego i biskupów pod przysięgą powtórzyć swe przyrzeczenie i przyjąć jeszcze inne zobowiązania. Ale i tak nie przestali wojować. Niedawno, po wyrzuceniu zbuntowanych mnichów z klasztoru, o których przed chwilą mówiłem, kiedy wracałem na teren klasztoru i oddałem się pod ochronę tych kilku spośród braci, których mniej podejrzewałem o zdradę, stwierdziłem ze zgrozą, Ŝe są stokroć gorsi od tamtych. Oni juŜ nie trucizną, ale pchnięciem sztyletu w gardło chcieli mnie zabić i tylko dzięki ochronie jednego z miejscowych magnatów z największym trudem wyszedłem cały i zdrowy z zasadzki. Podobne niebezpieczeństwa groŜą mi do tej pory, i kaŜdego dnia widzę jakby miecz zawieszony nad głową, Ŝe nawet przy stole nie mogę doznać spokoju. Jestem w podobnym połoŜeniu, jak znany Damokles, o którym krąŜy opowieść, Ŝe chwalił władzę panowania i nagromadzone skarby Dionizjusza tyrana jako największe szczęście na ziemi. Ale kiedy zobaczył miecz, jak skrycie uwiązany na nitce wisi nad jego głową, zrozumiał, czym jest w istocie szczęście, którego źródłem jest ziemska potęga. Czegoś podobnego ja równieŜ w kaŜdej chwili doznaję na sobie, odkąd z biednego mnicha wyniesiono mnie do godności opata. Równolegle z większym zaszczytem i władzą stałem się większym nędzarzem, po to, aby mój przykład słuŜył za przestrogę dla innych, którzy świadomie dąŜą do tego samego i ostudził w nich Ŝądzę zaszczytnych stanowisk. Na tym kończę, drogi w Chrystusie bracie, serdeczny i stary mój przyjacielu — smutne dzieje mojego Ŝycia. Opisałem w nich wszystkie nieszczęścia i klęski, jakie juŜ od kolebki stale mi towarzyszą. Niech się przyczynią do tego, aby pocieszyć cię w smutku i złagodzić przykrą świadomość wyrządzonej ci krzywdy. I jak powiedziałem zaraz na wstępie listu, chciałem ciebie przekonać, Ŝe twoje przeciwności Ŝyciowe w porównaniu z moimi są po prostu albo nie istniejące, albo bardzo znikome, i tym spokojniej winieneś je znosić, im lŜejsze wydadzą ci się w wyniku głębszego zastanowienia. Utwierdzaj się równieŜ na duchu słowami Chrystusa, które wypowiedział proroczo mówiąc do swych wyznawców o najemnikach szatana: „JeŜeli mnie prześladowali, to i was będą prześladować. JeŜeli was świat nienawidzi, to wiedzcie, Ŝe mnie przed wami znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was miłował jako swoją własność" (J 15,20). Podobnie mówi apostoł: „I wszystkich, którzy chcą poboŜnie Ŝyć w Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania". I w innym liście: „Czy ludziom staram się przypodobać? Gdybym jeszcze teraz ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa". Podobnie psalmista: ,„bo kości tych, co cię oblegali, Bóg rozproszył, doznali wstydu, bo Bóg ich odrzucił" (Gal 1,10; Ps 52,6).[...] Z tych i podobnych przykładów i nauk powinniśmy czerpać odwagę, aby spokojnie znosić kaŜdą przeciwność, zwłaszcza, kiedy spotka nas jakaś krzywda. I jeŜeli naszych cierpień nie policzą nam za zasługę, będziemy pewni, Ŝe posłuŜą do oczyszczenia w nas duszy. A poniewaŜ wszystko się dzieje z Boskiego rozporządzenia, więc kaŜdy z wiernych we wszystkich swych przeciwnościach niech pociesza się myślą, Ŝe Bóg w swej najwyŜszej dobroci nigdy nie dopuści, aby coś mogło się zdarzyć wbrew ustanowionym przez Niego porządkom, a co niesprawiedliwie się dzieje, to wszystko doprowadzi Boska Opatrzność do najlepszego końca. Dlatego w kaŜdej okoliczności Ŝycia z wiarą mówmy do Boga: „Bądź wola Twoja". Pomyśl, jak wielka radość płynie dla miłujących Boga z doniosłych słów apostoła": „Wiemy teŜ, Ŝe Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra". Znakomicie wyraził tę samą myśl największy z mędrców, kiedy w księdze Przysłów powiedział: „Nie spotka zło Ŝyjących uczciwie" (Mt 5,10; Rz 8,28; Prz 12,21). Jasno wskazuje nam przez to mędrzec, Ŝe z prawej drogi schodzą ci ludzie, którzy narzekają i szemrzą z powodu, jakich bądź przeciwności, choć dobrze wiedzą, Ŝe są zesłane na nich z dekretów Boskich. Tacy 23 24 chcą iść bardziej za wolą własną niŜ podporządkować się Bogu i chociaŜ mają na ustach słowa: „Bądź wola Twoja", ale ukryte w ich sercach pragnienia przeczą temu, co mówią, kiedy własną wolę wyŜej stawiają niŜ wolę Boską. Bądź zdrowy! [...] s. -68 napiętnowany, aby mieli się na baczności ci, którzy zaciemniają światło, rozprawiają na rozdroŜach o rzeczach Boskich, Ŝywią złe myśli w sercach i publikują je w ksiąŜkach? W ten sposób zamkną się usta, mówiące nieprawość. LIST 192. DO MAGISTRA IWONA Z CASTELLO OSKARśYCIEL ABELARDA Fragmenty listów Bernarda z Clairvaux przeciw Abelardowi LIST 188 DO BISKUPÓW I KARDYNAŁÓW KURII RZYMSKIEJ [...] Tak więc się dzieje, Ŝe barbarzyńskim zwyczajem i wbrew ustanowieniu Boga wielkanocnego baranka albo gotują w wodzie, albo zwierzęcymi ustami szarpią na surowo. W ten sposób myśl ludzka przywłaszcza sobie zuchwale wszystkie prawa, w niczym nie pozostawia miejsca dla wiary. Wspina się na niedosięgłe wyŜyny, rozwiązuje rzeczy nierozwiązalne, wdziera się w tajemnice Boskie, wszystko, co święte, bardziej bezcześci, niŜeli wyjaśnia, co zamknięte i zapieczętowane, rozrywa, a nie otwiera, a co napotyka niepojętego, to uwaŜa za rzecz bez znaczenia i nie zasługującą na wiarę. 2. Przeczytajcie, proszę, teologiczną rozprawę Piotra Abelarda, macie ją przecieŜ pod ręką, poniewaŜ, jak z tego się pyszni, wielu z was z wielkim zaciekawieniem czyta ją w Kurii, i przekonacie się sami, jakie opowiada w niej dziwy o Trójcy, o rodzeniu Syna, o pochodzeniu Ducha Świętego i wielu innych rzeczach, zupełnie obcych dla katolickich uszu i sumień. Przeczytajcie teŜ jego Księgę sentencji, jak równieŜ rozprawę zatytułowaną Poznaj samego siebie2, i zwróćcie uwagę, jakie tam pienią się chwasty bluźnierstw i błędów, jakie jest jego zdanie o duszy Chrystusa, osobie Chrystusa, o zstąpieniu Chrystusa do piekła, o sakramencie ołtarza, o władzy wiązania i rozwiązywania, o grzechu pierworodnym, o grzechu poŜądliwości i nieczystości, o grzechu wynikającym ze sławy albo niewiedzy, o grzesznym uczynku i wolI grzeszenia. I jeŜeli dojdziecie do wniosku, Ŝe płonę świętym gniewem, i wy zapalcie się gniewem, ale jednak, aby gniew Wasz nie był bez skutku, musicie działać odpowiednio do swego stanowiska, do piastowanej godności i otrzymanej władzy, tak, aby ten, kto wspina się do nieba, runął do piekła, a larwy ciemności, które się odwaŜą wypełznąć na światło, zostały poraŜone blaskami światła. Kto jawnie grzeszy, niech teŜ jawnie będzie 2 Abelard w swej Apologii kategorycznie się broni przed autorstwem dzieła o takim tytule i ze swej strony oskarŜa Bernarda, Ŝe stawia mu tego rodzaju zarzut - „przez złośliwość lub ignorancję". Ale, być moŜe, Bernard miał na myśli inny zbiór sentencji Abelarda zatytułowany Sic et Non (Tak i Nie), i wtedy byłaby to tylko niezgodność co do brzmienia tytułu, a nie treści. 25 Magister Piotr wprowadza w swych ksiąŜkach pogańskie nowości terminologii i pojęć. Rozprawia na tematy wiary w duchu niezgodnym z wiarą, zwalcza Zakon słowami Zakonu. Niczego nie widzi przez zwierciadło w zagadce, lecz patrzy twarzą w twarz na wszystko. Chodzi na wyŜynach, w krainie nadludzkich dziwów. Byłoby poŜyteczniej dla niego, gdyby zgodnie z tytułem swej ksiąŜki — poznał samego siebie i nie wychodził poza granice swych moŜliwości, ale miał trzeźwe i skromne wyobraŜenie o sobie. Nie chciałbym oskarŜać go przed papieŜem. Innego ma przeciw sobie oskarŜyciela — swą ksiąŜkę, w której znajduje niedobre upodobanie. Kiedy w niej rozprawia o Trójcy, wpada w herezjĘ Ariusza, kiedy o łasce, odnawia herezję Pelagiusza, kiedy na temat osoby Chrystusa, staje się Nestoriuszem. Miałbym zbyt mało zaufania do waszej sprawiedliwości, gdybym prosił was bardzo, abyście w sprawie Chrystusa nie stawiali nikogo ponad Chrystusem. Wiedzcie, Ŝe jest poŜytecznie i dla was, którym dana jest władza od Boga, i dla rzymskiego Kościoła, jest poŜytecznie nawet i dla tego człowieka, aby nakazać mu wieczne milczenie, poniewaŜ jego usta są pełne złorzeczeń, goryczy i zdrady. LIST 195. DO KARDYNAŁA MAGISTRA IWONA Magister Piotr Abelard jest mnichem nie uznającym reguły, jest opatem, który nie troszczy się o podwładnych. Nic go z klasztorem nie łączy, i na odwrót, klasztor nie ma z nim związku. Jest to człowiek sam w sobie sprzeczny - od wewnątrz Herod, na zewnątrz Jan Chrzciciel. Cały jest jedną zagadką, nie ma w sobie nic z mnicha, prócz nazwy i stroju mnicha. Ale co to ma do mnie? KaŜdy poniesie swój własny cięŜar. Jest jednak jedno, czego nie mogę darować, i dotyczy to wszystkich, którym jest drogie imię Chrystusa: głosi herezję na wysokości, burzy całokształt wiary, znieprawia czyste obyczaje Kościoła, przekracza granice ustanowione przez naszych Ojców. Kiedy dyskutuje lub pisze na temat wiary, sakramentów i Trójcy Świętej, wszystko według swego upodobania zmienia, rozszerza, zacieśnia. W swych pismach i w całym postępowaniu daje się poznać jako szermierz kłamstwa i wyznawca przewrotnych poglądów. śe jest odszczepieńcem, tego dowodzi nie tyle przez błędy, ile raczej przez upór, z jakim broni swych błędów. Ma zbyt wielkie wyobraŜenie o sobie, mądrością słowa osłabia moc krzyŜa Chrystusa. Poznał juŜ wszystko na ziemi i niebie, tylko jeszcze nie poznał siebie. Został potępiony 26 razem ze swą ksiąŜką w Soissons w obecnośei legata rzymskiego Kościoła. Ale jakby mu tego było jeszcze za mało, stwarza podstawy, aby zasłuŜyć po raz drugi na potępienie. Jego ostatni błąd jest gorszy od poprzedniego. Czuje się jednak bezpieczny, poniewaŜ moŜe pysznić się z tego, Ŝe wśród kardynałów i dostojników Kurii ma dawnych swych uczniów, w których znajduje obrońców swych starych i nowych błędów, choć właściwie powinien się lękać z ich strony sądu i potępiającego wyroku. Ale kto ma w sobie Boskiego Ducha, niech zapamięta te słowa*: „Czy nie mam w nienawiści tych, co nienawidzą Cię Panie, czyŜ nie brzydzę się tymi, co przeciw Tobie powstają?" Niech Bóg wyzwoli przez was i przez innych swych synów swój Kościół od złośliwych ust i zdradliwych języków. LIST 195. DO BISKUPA KONSTANCJI Gdyby wiedział gospodarz, o której godzinie przyjdzie złodziej, z pewnością by czuwał i nie pozwolił mu włamać się do domu. A czy nie wiecie, Ŝe złodziej juŜ się włamał w nocy do domu, nie do waszego, rzecz jasna, ale do Pańskiego, oddanego jednak pod waszą opiekę? Nie moŜe być wątpliwości, śe wiecie, co u was się dzieje, kiedy wiadomość o tym mogła z tak daleka przyjść do nas. Nic w tym zresztą dziwnego, jeŜeli nie mogliście przewidzieć godziny ani zauwaŜyć, jak nocą włamał się złodziej. Ale to musi dziwić, Ŝe nie schwytaliście jeszcze tego złodzieja, nie rozpoznali, co to za jeden, nie zatrzymali w zamknięciu, Ŝe nie przeszkadzacie mu wynieść zrabowanych wam łupów, owszem, najdroŜszych zdobyczy Chrystusa, to znaczy dusz ludzkich, które TenŜe z góry oznaczył swym podobieństwem i odkupił przez śmierć męczeńską. Ale, być moŜe, jeszcze nie wiecie, o co chodzi i o kim chcę mówić. OtóŜ mówię o Arnoldzie z Brescji, który oby się odznaczał taką samą czystością nauki, jak się odznacza surowym sposobem Ŝycia. JeŜeli chcecie wiedzieć, jest to człowiek, który nie je ani nie pije, ale z samym szatanem pragnie i łaknie tylko krwi ludzkiej. Jest jednym z tych ludzi, których w swej czujnej trosce gani apostoła, Ŝe mają wprawdzie pozory świętości, ale wyrzekają się całkowicie jej treści, i o których powiedział Chrystus, aby strzec się fałszywych proroków, którzy przychodzą w ubraniu owiec, ale wewnątrz są drapieŜnymi wilkami. Ten człowiek wszędzie, gdzie do tej pory przebywał, pozostawił po sobie taką haniebną pamięć i ślady tak dzikiego zamętu, Ŝe gdzie raz stanął, tam boi się więcej powrócić. Nawet w kraju, który go wydał, okrutnie podburzył ludność i wywołał rozruchy. W następstwie tego został oskarŜony przed papieŜem o najgorszą schizmę i wygnany z rodzinnej ziemi. Musiał ponadto przysiąc, Ŝe nie powróci bez pozwolenia papieŜa. Z podobnych przyczyn zagorzały ten sekciarz został przegnany równieŜ z królestwa Francji, a wyklęty przez namiestnika apostolskiego, związał się z 27 Abelardem. Razem z nim i jeszcze więcej od niego starał się ostro i z uporem bronić wszystkich jego błędów, juŜ przedtem zauwaŜonych i potępionych przez Kościół. Lecz mimo wszystko nie ucichł w swej furii, ale ciągle wygraŜa pięścią. Choć jest juŜ wygnańcEm, który się błąka i tuła po świecie, jednak, kiedy moŜe działać wśród swoich, nie przestaje wśród obcych. Jak się dowiadujemy, obecnie tam u was tworzy dzieło zniszczenia i porywa wam ludzi jak pies smaczną potrawę. Jego usta są pełne goryczy i przekleństw, nogi — szybkie w zdąŜaniu do rozlewu krwi. ludzkiej, na jego ścieŜkach czyha nieszczęście i smutek, a on sam nie poznał drogi pokoju. Jest wrogiem krzyŜa Chrystusa, siewcą niezgody, twórcą schizmy, mącicielem pokoju, burzycielem jedności. Jego zęby są jak sztylety i strzały, jego język jak ostrze miecza. Jego słowa są miękkie i zaprawione olejkiem, a jednak są to pociski. Dlatego trzyma się takiego zwyczaju, Ŝe najpierw w słodkiej i pochlebnej rozmowie, czarując pozorami cnoty, stara się zdobyć przychylność bogatych i stojących u władzy osobistości, według słów Pisma: „Siedzi, w zasadzce w skrytości, aby zabić niewinnego". Ale później, kiedy juŜ się upewni, Ŝe pozyskał sobie łaskę i przyjaźń tych ludzi, wtedy dopiero zobaczycie, jak ubezpieczony bronią tyrana, atakuje nawet biskupów, z Jaką furią burzy ustanowiony porządek w Kościele. Nie sądzę, abyście, wiedząc juŜ o tym, mogli uczynić coś lepszego i bardziej poŜytecznego w tej groźnej sytuacji, niŜ idąc za radą apostoła wyrzucić go spośród nas. ChociaŜ jako przyjaciel Oblubieńca postąpicie lepiej, jeŜeli postaracie się ująć go w pęta, niŜ kiedy zmusicie go do ucieczki, tak aby nie mógł juŜ biegać i więcej szkodzić. LIST 189. DO PAPIEśA INNOCENTEGO II Jest konieczne, aby przyszły zgorszenia, jest konieczne, ale to jest przykra konieczność. I dlatego powiedział prorok ": „Gdybym miał skrzydła jak gołąb, to bym uleciał i spoczął". RównieŜ apostoł pragnie umrzeć i odpocząć w Chrystusie. Ktoś inny ze świętych powiedział: „Wielki juŜ czas. Panie! Odbierz mi Ŝycie, bo nie jestem lepszy od moich przodków". Mam i ja coś wspólnego ze świętymi, choć wyłącznie pod względem pragnienia, a nie zasługi. Ja teŜ chciałbym zejść teraz ze świata, poniewaŜ przyznaję, Ŝe jestem złamany przez małoduszność i burzę. Obawiam się tylko, abym nie znalazł się nie przygotowany do tego, czego w tej chwili pragnę. Przykro Ŝyć, lecz nie wiem, czy lepiej jest umrzeć. Z tej racji, być moŜe, jestem daleki od świętych nawet w poboŜnych Ŝyczeniach, poniewaŜ dla nich głównym motywem jest pragnienie rzeczy lepszych, podczas gdy mnie zgorszenia i przeciwności zmuszają do wyjścia. Na zakończenie powiedział apostoł: „Pragnę odejść i być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze". Jak widać, u świętego przewaŜa pragnienie, u mnie - wyrachowanie. Ale w warunkach ostatniej nędzy doczesnego Ŝycia ani on nie mógł osiągnąć celu swych pragnień, ani ja nie mogę pozbyć się tego, co 28 mi sprawia udrękę. I chociaŜ jednakowo obaj pragniemy umrzeć, to jednak nie z tych samych pobudek. 2. NierozwaŜnie obiecywałem sobie juŜ spokój, kiedy ucichła furia Leona i pokój został przywrócony w Kościele. Okazało się bowiem, Ŝe wprawdzie uspokoiła się furia, ale nie uspokoiłem się ja. Zapomniałem, Ŝe Ŝyję w dolinie płaczu i nie pamiętałem, Ŝe mieszkam w ziemi zapomnienia. Nie wziąłem pod uwagę, Ŝe ziemia, na której Ŝyję, rodzi dla mnie ciernie i kolce, i chociaŜ je podetniemy, na ich miejscu wyrastają bez końca coraz to inne i odrastają bez przerwy. Słyszałem o tym, ale jak teraz doświadczam, sama udręka daje lepsze zrozumienie słuchowi. Smutek nie ustąpił, ale się tylko odnowił, oczy zachodzą łzami, poniewaŜ spotęgowały się grzechy. Przedtem okrył nas szron, lecz teraz miota nami zawieja śnieŜna. Kto wytrzyma pod tchnieniem takiego mrozu! Pod wpływem tego mrozu ziębnie miłość, aby obfitowała niesprawiedliwość. Szczęśliwie uniknęliśmy lwa, ale natknęliśmy się na smoka 3, który zapewne nie mniej szkodzi, gdy przyczajony czyha w zasadzce, niŜ tamten, gdy głośno ryczał z wyŜyny. W rzeczywistości jednak juŜ nie czyha w zasadzce. Jego zaprawione trucizną pisma, które powinny leŜeć zamknięte w skrzyniach, krąŜą z miejsca na miejsce i czytane są w szkołach, a źli ludzie garną się do nich jakby do słońca, poniewaŜ ciemności są dla nich słońcem. W miastach i zamkach snują się mroki ciemności, - a zamiast miodu, ściślej - w samym miodzie, podaje się wszystkim do picia truciznę. Wspomniane pisma docierają do coraz dalszych narodów i królestw. Wykuwa się nową ewangelię dla chrześcijańskich narodów i pogan, głosi się nową wiarę, burzy się stare fundamenty, a na ich miejsce zakłada się nowe. Prowadzą dyskusje o cnotach i grzechach — niezgodzie z moralnością, o sakramentach Kościoła - sprzeczne z wiarą, o tajemnicy Świętej Trójcy - nieprawomyślnie i jakby po pijanemu. Wszystko podaje nam się w przeinaczonej formie - wbrew uświęconym tradycjom, z którymi jesteśmy zŜyci. 3. Na arenę wchodzi olbrzymi Gotiat, uzbrojony we wspaniały rynsztunek bojowy. Przed nim postępuje Arnold z Brescji, jego chorąŜy. WąŜ w silnych splotach łączy się z węŜem. Zasyczała osa we Francji, odezwał się szerszeń w Italii. Obydwaj zeszli się razem przeciw Bogu i jego Chrystusowi. Naciągnęli swe łuki, w kołczanach przygotowali strzały, aby razić nimi w ciemności ludzi prawego serca. W poŜywieniu i stroju zachowują pozory świętości, pozbawionej jednak prawdziwej treści. I chociaŜ są szatanami, lecz przez to zwodzą wielu, Ŝe przybierają postać aniołów światłości. Stanął wiĘc Goliat ze swym chorąŜym pomiędzy dwiema liniami wojska, woła wyzywająco do hufców Izraela, urąga zastępom świętych. Czyni to tym zuchwaLej, poniewaŜ czuje, Ŝe nie ma Dawida. Następnie jakby na szyderstwo z Doktorów Kościoła chwali entuzjastycznie filozofów pogańskich, a ich wymysłom i rojeniom 3 własnego tworu przyznaje wyŜszość nad wiarą i nauką świętych Ojców Kościoła. I gdy na ten widok wszyscy uciekają od niego w popłochu, mnie, najmniejszego z wszystkich, wyzywa na pojedynek. 5. Ty jednak, następco Piotra, najlepiej osądzisz, czy powinien znaleźć schronienie w Stolicy Piotra, ten, kto zwalcza wiarę Piotra. Ty, mówię, przyjacielu Oblubieńca, obmyślisz środki, jak masz uwolnić oblubienicę od przewrotnych ust i zdradliwego języka. Ale niech mi wolno będzie śmielej mówić z mym panem - pamiętaj równieŜ o sobie, najdroŜszy ojcze, i łasce Boga, która jest w tobie. PrzecieŜ jeszcze wtedy, gdy byłeś człowiekiem bez znaczenia w swych oczach, Bóg ustanowił cię władcą narodów i królestw, oczywiście w tym tylko celu, abyś niszczył, burzył, budował i szczepił. JeŜeli, więc zabrał cię z domu twojego ojca i namaścił olejem miłosierdzia, pamiętaj, proszę, teraz i później, jak wiele dobrego uczynił twej duszy, jak wiele przez ciebie swemu Kościołowi, jak wiele rzeczy na niwie Pańskiej - niebo i ziemia jest tego świadkiem - równie potęŜnie jak poŜytecznie zostało zburzonych i wywróconych, jak wiele, na odwrót, zostało dobrze zbudowanych, zaszczepionych i rozkrzewionych. W okresie twego pontyfikatu wzbudził Bóg furię sekciarzy, abyś ich zdruzgotał swą mocą. Widziałem głupiego utwierdzonego silnie w korzeniu, ale wnet złorzeczyli jego piękności. Widziałem bezboŜnika wywyŜszonego nad wszystko, który wysokością dorównywał cedrom Libanu. I przechodziłem po chwili, ale juŜ po nim nie było śladu. „Muszą być wśród was rozdarcia" - powiedział apostoł, więc i sekciarze, aby się ujawnili ci, którzy są wypróbowani. Co do sekciarstwa, juŜ Bóg cię wypróbował i poznał. Ale aby czegoś nie brakło w twym wieńcu zwycięstwa, powstały jeszcze herezje. I dlatego abyś dopełnił miary swych znakomitych czynów, jak równieŜ, aby nie wydano o tobie sądu, Ŝeś mniej zdziałał niŜ twoi poprzednicy, wielcy biskupi, proszę cię, ojcze najdroŜszy — chwytaj liszki, które pustoszą winnicę Pańską, chwytaj, dopóki są młode, poniewaŜ kiedy podrosną i zaczną się mnoŜyć, wtedy z tymi, których ty nie wytępisz, nie poradzą sobie potomni. LIST 190. DO PAPIEśA INNOCENTEGO II l. Mamy tutaj we Francji nowego teologa, który stał się nim ze starego magistra filozofii. Ten od wczesnej młodości popisywał się w sztuce dialektycznej, a teraz wyprawia szaleństwa w dziedzinie Pisma świętego. Stara się wzbudzić do Ŝycia dawno juŜ potępione i umarłe herezje, a ponadto wymyśla nowe. Poznał wszystkie tajniki w górze na niebie i w dole na ziemi, i nie chce zrozumieć tylko jednego — jak moŜna czegoś nie wiedzieć. W chmurach nosi swą głowę, niezbadane tajemnice Boskie chciałby myślą przeniknąć i kiedy zstępuje do nas z górnych przestworzy, opowiada niesłychane rzeczy, o których nie godzi się nawet mówić śmiertelnym. Chciałby wyraźna aluzja do schizmy Piotra Leona, smokiem (draco) jest oczywiście Abelard. 29 30 wszystko zbadać i wyjaśnić rozumem, co więcej — głosi poglądy sprzeczne z rozumem i niezgodne z wiarą. Co bowiem moŜe być bardziej sprzeczne z rozumem, niŜ kiedy ktoś usiłuje rozumem przewyŜszyć rozum? A co moŜe być bardziej niezgodne z wiarą, niŜ kiedy ktoś nie chce uwierzyć w to, czego nie moŜe zbadać rozumem? Prócz tego chcąc skomentować sentencję Salomona: „Człowiek łatwowierny jest lekkomyślny", powiedział: „Łatwo wierzyć, to znaczy wierzyć w rzeczy, bez ich uprzedniego poznania", chociaŜ Salomon wypowiedział cytowaną sentencję nie w nawiązaniu do wiary w Boga, ale o wzajemnej pomiędzy ludźmi łatwowierności. Bo jeśli chodzi o wiarę w Boga, to święty Grzegorz papieŜ twierdzi, Ŝe nie ma ona Ŝadnej zasługi, jeŜeli jest oparta na dowodach rozumu. Chwali apostołów, Ŝe na jedno słowo wezwania poszli za Zbawicielem". Wiedział on mianowicie, Ŝe na pochwałę wypowiedziane są słowa: „Lud na pierwszą wiadomość był mi posłuszny". Zganił Zbawiciel swych uczniów, Ŝe uwierzyli tak późno. Błogosławioną nazwana jest Maryja, dlatego, Ŝe wierze dała pierwszeństwo przed rozumem, i przeciwnie Zachariasz został ukarany, dlatego, Ŝe badał wiarę rozumem. I znowu na pochwałę zasłuŜył Abraham, dlatego, Ŝe uwierzył przeciw nadziei. 9. Nie ma w tym nic dziwnego, jeŜeli człowiek, który nie liczy się z tym, co mówi, waŜy się targnąć na święte tajemnice wiary, jeŜeli bez naleŜnego uszanowania depcze i poniewiera ukryte skarby religii, on, który o świętości wiary nie ma ani świętego, ani wiernego wyobraŜenia. Ponadto zaraz na samym wstępie swej Teologii, ściślej - swej Stultologii, określa wiarę jako mniemanie. Tak jakby w dziedzinie wiary wolno było kaŜdemu myśleć i mówić, co mu się podoba, lub jakby tajemnice naszej wiary wisiały niepewnie na włosku i były uzaleŜnione od chwiejnych i róŜnorodnych domysłów, a nie miały silnego oparcia na niewzruszonym fundamencie prawdy. [...] 10. Posłuchajcie jednak, co dalej. Pomijam tutaj to, co mówi, Ŝe w Chrystusie nie było bojaźni BoŜej, Ŝe w przyszłym świecie nie będzie czystej bojaźni Boga, Ŝe po konsekracji chleba i wina przypadłości, które pozostają nadal, wiszą w powietrzu, Ŝe szatani wzbudzają w nas pokusy przez zetknięcie z ziołami i kamieniami, poniewaŜ ich bystry i przewrotny umysł zna tajemnice ich siły i wie, jak za pomocą róŜnych właściwości u róŜnych ludzi rozbudzać i rozpalać ich namiętności. Utrzymuje, Ŝe Duch święty jest duszą świata, a zgodnie z Platonem naucza, Ŝe świat jest o tyle doskonalszym stworzeniem, o ile ma szlachetniejszą duszę, to znaczy Ducha Świętego. I kiedy wiele się trudzi, aby uchrześcijanić Platona, daje dowód, Ŝe sam jest poganinem. LIST 191. DO PAPIEśA INOCENTEGO II 1. Piotr Abelard usiłuje pozbawić chrześcijańską wiarę właściwej jej treści. Utrzymuje, Ŝe całą istotę Boga moŜna pojąć rozumem ludzkim. Wznosi się aŜ do nieba, zstępuje do piekła. Nie ma dla niego tajemnic ani w górnych przestworzach nieba, ani w głębinach piekła. Jest człowiekiem, który ma o sobie wielkie wyobraŜenie, rozprawia o kwestiach wiary niezgodnie z wiarą. Chodzi po zawrotnych wyŜynach wśród niepojętych tajemnic, bada majestat Boga, wymyśla herezje. Napisał juŜ dzieło o Trójcy świętej, które jednak z rozporządzenia legata rzymskiego Kościoła zostało poddane próbie ognia, poniewaŜ znaleziono w nim błędy. Przeklęty, kto odbudował mury Jerycha. Powstała z martwych ta ksiąŜka, a z nią — herezje liczne, które były uśpione, a teraz powstały i pokazały się wielu ludziom. JuŜ aŜ do morza rozciąga swoje gałęzie aŜ do Rzymu swe latorośle. To jest największą dumą dla tego człowieka, Ŝe jego ksiąŜka ma w Rzymie bezpieczne schronienie. To wzmacnia i potęguje jego furię. LIST 194. ODPOWIEDŹ PAPEśA INNOCENTEGO II 3. Po przeczytaniu waszego listu, który przysłała mi wasza braterska miłość, i po zapoznaniu się z głównymi artykułami błędów, które przysłałeś nam, wyraŜamy nasze ubolewanie, Ŝe w ostatnich czasach, kiedy nadciąga burza, zaczęły się odradzać w zgubnej nauce Piotra Abelarda wyŜej wymienione herezje4, jak równieŜ inne przewrotne zapatrywania, niezgodne z chrześcijańską religią. W tym jednak mamy największą pociechę i dziękujemy Bogu, Ŝe w waszych stronach wzbudził do Ŝycia na chwałę ojców takich wspaniałych synów, i chciał, aby w okresie naszego pontyfikatu byli w Jego Kościele tak znakomici pasterze, którzy starają się przeciwstawić przewrotnym naukom nowego heretyka, a niepokalaną Oblubienicę zachować jako czystą dziewicę dla jedynego jej Oblubieńca. My zatem, którzy chociaŜ niegodni, siedzimy na stolicy świętego Piotra według tego, jak o nim powiedział Chrystus ": „A ty kiedyś, gdy się nawrócisz, utwierdzaj twych braci", my, na których zwrócone są oczy wszystkich, po wysłuchaniu zdania naszych braci biskupów i kardynałów, powagą świętych kanonów potępiliśmy opracowane dla nas przez waszą mądrość główne artykuły błędów i wszystkie wywrotowe nauki tegoŜ Piotra i nakazaliśmy mu jako heretykowi wieczne milczenie. Uznajemy równieŜ, Ŝe 4 W drugim rozdziale tego listu papieŜ imiennie wyszczególnia — Ariusza, Manicheusza, Nestoriusza, Eutychiusza. 31 32 wszystkich wyznawców i obrońców jego błędów naleŜy wyłączyć ze społeczności wiernych i skrępować ich węzłem ekskomuniki. Podpisano w Lateranie dnia 17 sierpnia (1140 r.). XXIV BERENGERA SCHOLASTYKA APOLOGIA PRZECIW ŚWIĘTEMU BERNARDOWI Z CLAIRVAUX I PRZECIW INNYM, KTÓRZY POTĘPILI PIOTRA ABELARDA Pismom twoim, Bernardzie, w najdalsze zakątki świata toruje drogę wrzaskliwa sława. I nic w tym dziwnego, Ŝe rozgłaszają je ludzie z trybuny chwały, poniewaŜ, jak wszyscy wiedzą, niezaleŜnie od treści znajdują one uznanie u najwyŜszych autorytetów naszego wieku. Zdumienie ludzkie przechodzi miarę, Ŝe choć jesteś niewykształcony w naukach wyzwolonych, odznaczasz się jednak tak płomienną wymową, Ŝe strzały twych słów pokryły całą powierzchnię ziemi. Tym wszystkim zdumionym naleŜy odpowiedzieć słowami Boskiego natchnienia: „Wielkie są dzieła Pańskie!" albo: „Ta jest odmiana prawicy NajwyŜszego!" W rzeczywistości wcale nie ma powodu, aby się mieli zdumiewać do tego stopnia. Co więcej, byłoby rzeczą o wiele bardziej zdumiewającą, gdybyś się musiał uskarŜać na nieobrotność języka, poniewaŜ, jak wiemy z opowiadania, juŜ jako młody chłopiec w elementarnej szkole lubiłeś układać z werwą swawolne piosenki i urocze melodie. Nie chciałbym jednak wypowiadać pewnego sądu w rzeczy niepewnej, ale twój kraj rodzinny jest tego świadkiem i potwierdza prawdę tego, co mówię. CzyŜbyś istotnie nie utrwalił sobie tego silniej w pamięci, Ŝe zawsze starałeś się przewyŜszyć swych braci w poetyckich zawodach bystrością błyskotliwych pomysłów? Odczuwałeś to jako cięŜką i bardzo przykrą dla siebie krzywdę, kiedy spotkałeś jakiegoś rywala, który w śmiałej inwencji był tobie równy. Mógłbym w tym miejscu przytoczyć inne szczegóły o twych swawolach, na podstawie wiarygodnych relacji świadków, ale nie chciałbym splamić karty opisywaniem w szczegółach twoich niezaszczytnych popisów. Zresztą rzeczy, które znane są wszystkim, nie potrzebują świadectwa. Taką właśnie wypróbowaną metodą fantazjowania i błazeństw posługujesz się często w dziedzinie spraw Boskich i kaŜdy banał, jaki wygłosisz z górnolotnym patosem i bujną swadą, zaraz głupota ludzka roztrąbi po świecie jako słowa nabrzmiałe powagą treści i namaszczone mądrością. Ale, Ŝe tak w istocie nie jest, o tym z nieodpartą siłą 33 przekonuje nas rozum. Często naleŜy powiedzieć prawdę i bez ogródek, i bez kwiecistej wymowy. Tylko fałsz musi się wdzięczyć ozdobą słowa obliczonego na poklask. Prostota słowa i kwiecistość wymowy są do siebie tak podobne, powiedział Augustyn, jak gliniane i drogocenne naczynia, a prawda i fałsz - jak nędzne i wykwintne potrawy. Tę samą potrawę moŜna podawać w jednym lub drugim naczyniu. I nie dlatego to mówię, by cię oczernić lub narazić na podejrzenie, lecz aby wykazać, Ŝe nie kaŜda miodopłynna mowa zawiera prawdę. Ale dajmy juŜ temu spokój i przejdźmy lepiej do innych rzeczy. JuŜ dawno skrzydlata sława rozniosła po świecie woń twej świętości, rozgłosiła twe cuda, rozpowszechniła zasługi. Szczęśliwa wydawała się nam obecna era, opromieniona blaskiem twej gwiazdy, i kaŜdy z nas myślał, Ŝe świat, skazany na pewną zagładę, stoi juŜ tylko na twych zasługach. Cieszyliśmy się nadzieją, Ŝe moc twego słowa rozporządza łaskami nieba, słoneczną pogodą, plonami ziemi, błogosławieństwem owoców. Twoja głowa nurzała się w chmurach. I według pospolitego przysłowia twoje gałęzie rzucały dłuŜsze cienie niŜ górskie szczyty. Tak sędziwego doŜyłeś wieku, tak wzbogaciłeś Kościół świętymi naukami, Ŝe byliśmy skłonni uwierzyć, Ŝe kiedy cię złoŜą na marach, z radości zaryczą szatani, a my będziemy czuć się szczęśliwi i dumni, Ŝe mamy tak potęŜnego w niebie patrona. Nagle, o zgrozo! Wyszło na światło, co było ukryte, a uśpiony wąŜ pokazał swój jad. Pozostawiając w spokoju innych, wybrałeś sobie Abelarda jakby za cel dla twych strzałów. Chciałeś wylać na niego swą całą trującą gorycz, zgładzić go z ziemi Ŝyjących i umieścić w krainie umarłych. W tym celu zwołałeś zewsząd biskupów na synod w Sens, tam ogłosiłeś go heretykiem i niby poroniony płód odciąłeś od łona matki Kościoła. Na chodzącego drogami Chrystusa napadłeś z zasadzki jak zbój i odarłeś z nieszytej sukni. Głosiłeś kazania, wzywając naród, aby wstawiał się za nim w modlitwach do Boga, ale w skrytości serca uknułeś juŜ plany, jak by go wygnać ze świata chrześcijan. Co miał czynić tłum albo jak mógł się modlić, kiedy nie wiedział, za kogo i o co trzeba się modlić? Ty jesteś wybrańcem Boga, który czyniłeś cuda, ty razem z Marią siedziałeś u stóp Chrystusa i wszystkie Jego słowa zachowałeś w swym sercu, więc ty właśnie powinieneś palić najwonniejsze kadzidła świętej modlitwy przed oczami świętych, aby wreszcie opamiętał się grzeszny Abelard i stał się innym człowiekiem, juŜ nie plamionym podejrzeniami. 34 Ale, być moŜe, wolałeś, aby pozostał takim, jakim był, abyś miał dobrą okazję, Ŝeby go atakować. Na koniec, po śniadaniu, przyniesiono ksiąŜkę Abelarda, a jednemu z obecnych kazano, aby ją czytał donośnym głosem. Był to człowiek wrogo usposobiony do Abelarda i upojony sokiem winnego szczepu, oczywiście nie tego, o którym powiedział Chrystusa „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym", ale z tej latorośli, której płynem zamroczony, zwalił się z nóg patriarcha i leŜał nago na miejscu publicznym. Czytał więc jeszcze głośniej, niŜ mu kazano. W chwilę potem dało się widzieć, jak dostojnicy kościelni zaczęli skakać, tupać nogami, śmiać się, stroić róŜne błazeństwa, i patrząc na nich, kaŜdy mógł łatwo pomyśleć, Ŝe wcale nie zaleŜy im na tym, aby złoŜyć cześć Chrystusowi, ale urządzić orgię i na chwałę Bakchusa. Wśród tych komedii, z kielichem w ręku wznoszą toasty, sławią moc wina, zwilŜają nim gardła kapłańskie. Ktoś obdarzony satyryczną werwą Horacjusza, mógłby tu zadrwić. moŜemy strawestować inaczej: Kto styka się z winem, będzie wykolejony przez wino. Pili dostojni biskupi wino najczystsze, dziewicze, nie zmieszane z kroplą wody, poniewaŜ według Marcjalisa: „Jest wielkim grzechem rozcieńczać moc świętego Falema i Bakchus nie lubi mieć związku z Limfą". Ponapełniali najznakomitsi filozofowie świata spełniło się tutaj na wieczną pamiątkę. O ileŜ jednak byłoby poŜyteczniej posłuchać mądrej rady poety Galla, wypowiedzianej w prostych i jasnych słowach: „Uwielbiam wino pod warunkiem, Ŝe pijemy je w miarę i takie picie naleŜy pochwalić. Ale wino pite nadmiernie jest zwykłą trucizną". Powoli jednak napój ze źródeł letejskich spowił snem dusze kapłanów. I jak by powiedział satyryk: „Przy dźwięku kielichów badają syci kapłani, jaka jest treść boskiej poezji"'. W dalszym ciągu, ile razy lektor wygłosił jakiś trudniejszy do zrozumienia wyjątek albo wznioślejszą sentencję, a słowa zdawały się brzmieć dziwnie w uszach kapłańskich, w piersiach wszystkich obecnych wzbierał gniew, więc groźnie zgrzytając zębami na Abelarda i oczami kretów patrząc na filozofa, mówili: „Mamy dopuścić, aby ten potwór Ŝył dalej na świecie?" A kiwając głowami, jak niegdyś śydzi, wołali: „EjŜe, ty, który rozwalasz Kościół BoŜy!" W ten sposób oceniają ślepi słowa światłości, w ten sposób pijani potępiają trzeźwego, tak z heroldem Trójcy rozprawiają się brzęczące kielichy, tak walczą z bezbronnym rogate byki, tak sfora psów szarpie świętego, a wieprze zjadają perły, zanieczyszczają sól ziemi i kruszą tablice prawa. Ostrzegał mędrzec, Ŝe kto się dotyka smoły, ten się pobrudzi smołą ", a jego myśl wnętrzności ognistym płynem, ale gorące opary wina uderzyły im tak mocno do głowy, Ŝe głęboki sen osiadł na ich powiekach. W tym czasie, kiedy grzmiał lektor, chrapali słuchacze - jeden oparty na łokciu daje we śnie odpocząć zmęczonym oczom, drugi na miękkiej poduszce układa głowę i stara się zasnąć, inny czoło wsparł na kolanach i drzemie. Kiedy więc lektor natrafił na jakieś ciernie wśród szlachetnych krzewów sadzonych przez Abelarda, głośno wołał do głuchych uszu: „Potępiacie?" - Na ten głos niektórzy budzili się ze snu dopiero w chwili, kiedy wymawiał ostatnią sylabę, i sennym głosem odpowiadali ze zwieszonymi głowami: Domnanamus (potępiamy). Tu jednak, obudzeni krzykiem potępiających głosów, połykali pierwszą sylabę wyrazu i mówili: Namus (pływamy). I rzeczywiście pływacie, ale wasze pływanie jest burzą, wasze pływanie skończy się utonięciem. W ten sposób śpiący Ŝołnierze przy grobie złoŜyli zeznanie ", Ŝe „Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, kiedyśmy spali!" Człowieka, który w dzień i w nocy stał na straŜy Boskiego Prawa, potępiają teraz kapłani Bakchusa. W ten sposób chory stara się leczyć lekarza, tak morski rozbitek przeklina kogoś stojącego na lądzie, tak skazaniec, kiedy wiodą go na stracenie, oskarŜa niewinność. Co uczynimy, mój drogi? Gdzie się schronimy? Czy ci wypadły z pamięci nauki retorów, Ŝe pogrąŜony w głębokim smutku, płaczesz i plączesz się w słowach? Myślisz, Ŝe kiedy przyjdzie Syn BoŜy, znajdzie sprawiedliwość na ziemi? Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, ale Abelard nie ma gdzie skłonić głowy. W ten sposób w trybunale sędziego wyrokują złoczyńcy, tak na miejscu oskarŜyciela - ciemięŜyciele niewinnych. W oczach tego rodzaju sędziów i błaznów wszystko znajduje jednakowo fałszywą ocenę. - „Ten woli smacznie pospać, gdy dobrze się naje, tamten opowiadać niestworzone historie i wciąŜ ruszać wargami. Ten mówi za wiele, tamten woli milczeć. Ten ciągle chodzi, tamten stoi jak wryty. Jeden lubi płakać, drugi śmiać się wesoło. Ale, choć w róŜnych odmianach, suma głupoty u wszystkich jest równa". Co tacy ludzie potrafią uczynić, jaki wyrok wydać tak znakomici sędziowie, o tym informuje Ewangelia Mt 8,20: „Zebrali zatem najwyŜsi kapłani i faryzeusze radę i mówili: Co poczniemy, bo ten człowiek czyni wiele cudów? JeŜeli go tak 35 36 Na Ŝyznej glebie twego tyburskiego sadu, nic nie sadź, mój Warusie, prócz winogradu, poniewaŜ szaleństwo, jakie cytowany poeta zaleca na innym miejscu: Dziś, dziś, druhowie, pełne na stół dzbany! Dziś dzień wesela, dziś pląsy i tany. zostawimy, wszyscy w niego uwierzą". A jeden z nich, któremu było na imię Bernard, opat, będąc najwyŜszym kapłanem tej rady, wypowiedział słowa prorocze: „Lepiej jest dla nas, aby zginął jeden człowiek z ludu, niŜ Ŝeby zginął cały naród". Od tego więc dnia postanowili go stracić i powtarzali słowa Salomona Mdr 2,12; Prz 1,11: „Zasadźmy się zatem na Ŝycie sprawiedliwego", „zniszczymy w nim wdzięk wymowy", „a korzeń słowa znajdźmy przeciwko niemu". I rzeczywiście dokonaliście tego, a Ŝmijowe języki zwróciliście przeciw niemu. Zwaleni z nóg, staraliście się powalić Abelarda. Wypiliście wino tak chciwie, jak zbójca obdziera Ŝebraka w ciemnej ulicy. W tym czasie Abelard modlił się tymi słowami": „Uwolnij, Panie, moją duszę od warg niegodziwych i od podstępnego języka". Niekiedy znowu z goryczą powtarzał w myśli słowa psalmisty: „Otoczyły mnie liczne cielce, tłuste j byki obległy mnie. Otworzyli na mnie paszcze jak lew, który porywa i ryczy". I rzeczywiście tłuste byki, których spasione karki błyszczą i ociekają wprost tłuszczem. Nic w tym zresztą dziwnego. Ci, bowiem stróŜowie wiary dbają o napełnienie własnych Ŝołądków. Siedział na tym targowisku próŜności wbrew postanowieniu psalmu, jeden sławnej pamięci biskup, którego autorytet zmuszał wielu do uległości. Ten chwiejąc się na nogach pod wpływem wczoraj jeszcze wypitych trunków wygłosił mowę tej treści: „Bracia i chrześcijańskiej wiary wyznawcy! Starajcie się odwrócić wspólne niebezpieczeństwo, aby nikt nie zachwiał w was wiary, a czystego oka gołębicy nie zeszpeciła kaprawa plama. Nic wam z tego nie przyjdzie, Ŝe posiadacie wszystkie cnoty, jeŜeli zabraknie wam wiary, według tego, co powiedział apostoł": 'Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący" 1 Kor 13,1. O wdzięku Minerwy! O soli attycka! O cycerońska wymowo! Ale ten osioł nie Ŝyczy sobie mieć tego ogona. Takie zakończenie nie pasuje do głowy. Dlatego nawet ci, którzy byli jego zwolennikami, marszczyli czoła i musieli się wstydzić. Z przyjemnością i całkiem słusznie moŜna by zaliczyć ten cień wielkiego imienia do rzędu tych nędznych ludzi, o których jest powiedziane: „Poczęli wiatr i natkali pajęczych płócien". Wspomniany biskup dodał jeszcze do poprzedniego następujące słowa: „Abelard ciągle burzy pokój w Kościele i wymyśla coraz to inne nowości". O czasy i obyczaje! W ten sposób wypowiada swe zdanie ślepy o słońcu. Tak rzeźbi w kości słoniowej bezręki artysta, tak osioł ocenia warowność twierdzy, tak sądzą zwyrodniali biskupi, tak rozwiązują zawiłe przypadki, tak roztrząsają treść sprawy, tak walczą przeciw niemu synowie jego matki, a tuczone wieprze w ten sposób rzucają się z kwikiem na milczącego człowieka. W tak trudnej sytuacji, w tak cięŜkich opresjach, atakowany Abelard chciał szukać ratunku w Rzymie i apelować do Kurii w swej sprawie. „Jestem - powiedział - synem rzymskiego Kościoła. Chcę, aby w Rzymie rozpatrzono mą sprawę jako heretyka. Odwołuję się do Cezara". Lecz opat Bernard, w którego siłę ramienia wierzyło zgromadzenie dygnitarzy kościelnych, nie odpowiedział tak, jak rzymski namiestnik, który trzymał Pawła w więzieniu: „Odwołałeś się do Cezara? Przed Cezarem staniesz", ale: Odwołałeś się do Cezara? Do Cezara nie pójdziesz. Dz 25, 11-12 Sam złoŜył sprawozdanie namiestnikowi apostołów z obrad synodu. Wkrótce potem przysłano z rzymskiej stolicy pismo z potępieniem Abelarda, które lotem ptaka rozeszło się po Kościołach Galii. W ten sposób potępiono te usta, które były narzędziem rozumu, trąbą wiary, przybytkiem Trójcy. Został potępiony, o zgrozo, choć nieobecny, bez przesłuchania i udowodnienia mu winy. Co mam powiedzieć, a czego mam nie powiedzieć? 37 38 XXV LIST BERENGARA DO BISKUPA Z MENDE Swemu Ojcu i Panu G., biskupowi z Mende Ŝyczy Berengar odnowienia się orlej młodości w pełni dni jego Ŝycia. W miejscu zamieszkanym przez barbarzyńców moje ciało jest zdrowe i najzupełniej bezpieczne od zbójców, ale na miejscu świętym pomiędzy wami duch mój ciągle jest zagroŜony. Dlatego w oczach całego świata oddaję w twe ręce laskę osobistej obrony, aby kły świętych nie śmiały szarpać mnie, któremu furia groŜących sztyletów pozwala swobodnie oddychać powietrzem Ŝycia. Bądź, więc Ulissesem mej sprawy, aby Kirke, chociaŜ jest córką Słońca, nie miała odwagi przemieniać mojej sprawiedliwości czarodziejskim szeptem zaklęcia, i aby wroga nienawiść nie mogła oczerniać gwiazdy mego sumienia. To pewne, Ŝe mniej musiałbym cierpieć, gdyby mą krew chłeptały paszcze wilków, niŜ kiedy szarpią mnie owce na strzępy. OstrzeŜ więc, dobry pasterzu, swe owce, aby nie beczały na moją osobę, poniewaŜ nie jestem wilkiem, czyhającym w zasadzce, ale owczarkiem, który chroni twe owce. Wierząc wreszcie w twoją Ŝyczliwość, rozpuszczę Ŝagle swej mowy i pomiędzy Scyllami szczekających języków przepłynę cało, posługując się wiosłem niezawodnego rozumu. Wiele okropnych oszczerstw rzuca na mnie grupa fanatyków religijnych i stroi niewinną mą głowę w hańbiący wieniec oskarŜeń. Mówią, Ŝe mój język jest narzędziem wichrzenia, i Ŝe tylko nienawiść mej duszy zrodziła polemiczną rozprawę przeciw opatowi z Clairvaux. Zapewniają, Ŝe jest to człowiek wielkiej świętości, który będąc juŜ bliski nieba, wzniósł się ponad ludzkie opinie. Ci, którzy tak twierdzą, ci chociaŜ świecą się białym runem religii, jednak kiedy pragną być gołębiami bez jadu węŜa, zaprawiają swój język obłudą. Czy opat nie jest człowiekiem? Czy wytęŜając ramiona nie płynie okrętem po wielkim i szeroko rozlanym morzu pomiędzy gadami, których nieznana jest liczba? Choć jego okręt płynie szczęśliwszym szlakiem, jednak burzliwość morza zawsze dla niego jest groźna. Jeszcze Auster nie dał mu Ŝadnej gwarancji, Ŝe nie będzie miotał jego łodzią na wszystkie strony, ani Boreasza nie powalił pod swoje nogi, ani nie wymknął się z zasięgu groźnych impetów Eura i Nota, ani od króla wiatrów, Eola, nie wymusił rozejmu. Jakie to wino moŜe przebywać w smole, tak aby nie zmieniło smaku? Dlatego Paweł apostoł pragnął, aby swe wino uchronić od zetknięcia ze smołą i przelać w naczynie chwały, gdy mówił: „Biedny ja człowiek, kto mnie wyzwoli od ciała tej śmierci?" Tak jakby chciał jasno powiedzieć: Jestem winem Boga, przebywam w smole, ale jeŜeli nie odrzucę zetknięcia ze smołą, obawiam się, abym nie miał zapachu smoły przed Stwórcą. MoŜe więc opat albo jak ogień wznosić się w górę, albo jak ziemia upadać na (Zob. Ps 103, 25), bo jeszcze nie stał się słońcem, jeszcze nie jest przytwierdzony do firmamentu. Wystarczy, Ŝe jest księŜycem. Niech jednak nikt nie myśli, Ŝe piszę te słowa, by mu wyrządzić zniewagę, poniewaŜ w mojej ocenie jest on Marcinem naszych czasów. Szczerze i bez lisiej chytrości mówię do twej gołębiej duszy: w moim osobistym mniemaniu tak sadzę, Ŝe opat jest pochodnią, która płonie i świeci, ale ta pochodnia jest przykryta glinianym garnkiem. Czy jednak w jakimś stopniu deprecjonuje ktoś złoto; gdy chwali złoto, lecz gani szlakę? Chwalicie opata? Ja jeszcze bardziej go chwalę. Dlaczego więc - zapytacie - piszesz przeciw niemu z takim polemicznym ferworem, jeŜeli masz o nim tak dobre wyobraŜenie? A więc dobrze, nadstawcie uszy, aby usłyszały, jaka jest tego przyczyna: Potępił Abelarda, mego nauczyciela, człowieka, który jest trąbą bojową wiary, obrońcą Boskiego Prawa, który królewskim krokiem postępuje drogą obyczajów. Bernard, powtarzam, potępił Abelarda, stłumił jego głos - bez przesłuchania. W tym czasie byłem tak niedojrzałym młodzieńcem, Ŝe jeszcze pierwszy zarost nie sypał mi się na twarzy, ale juŜ jako uczeń rwałem się, aby brać udział w fikcyjnych bojach pomiędzy scholastykami. Lecz z biegiem czasu, kiedy odezwała się we mnie Ŝądza prawdziwej walki, nadstawiłem piersi, aby oczyścić Abelarda z zarzutów i przykrócić zuchwałość opata. Ale - odpowiecie nie musiałeś atakować tak znakomitego teologa. Jesteś bestią nizinyi nie powinieneś atakować kolosa na górach. Chwileczkę, drodzy bracia! Pamiętajcie, Ŝe czynicie ten zarzut nie byle komu. W czym taki mocny jest opat? Jest mocny w naukach wyzwolonych, ale ja teŜ jestem mocny. Mocny w teologii, ale ja takŜe mocny. Mocny w wierze, ale ja takŜe mocny. Mocny w świętości, ale ja tutaj - nie jestem mocny. W czym więc zgrzeszyłem, jeŜeli atakowałem, wiemy chrześcijanin - wiernego chrześcijanina, mniejszy- większego, świecki - mnicha? Szarpałem, przyznaję, nie osobę kontemplacyjną, lecz filozofa, nie wyznawcę wiary, ale pisarza, nie duszę, lecz język, nie zamiary serca, ale styl mowy, nie rozmyślania, ale senne marzenia człowieka. Niech uczeni przeczytają Apologię, którą wydałem, i jeŜeli twierdzą, Ŝe pana opata atakowałem niesłusznie, niech śmiało dadzą mi reprymendę. Szukajcie po wszystkich zbiorach pomników literatury od wschodu słońca aŜ do zachodu, a zobaczycie, Ŝe na polu filozofii zawsze panowała zasada wolności, aby kaŜdy mógł krytykować drugiego, o ile miał słuszne do tego powody. Znany z wiecznej gadatliwości Kolotes gryzie księcia filozofów Platona, Ŝe traktując o rzeczach boskich włącza w nie baśnie. Kolotes jednak na pewno w porównaniu z Platonem był jak szczur wobec słonia. Lucyliusz atakuje Enniusza, Horacy Lucyliusza. Ale porzućmy mroki pogaństwa i zaszczyćmy tę kartę głośnymi imionami luminarzy Kościoła. Oto Augustyn i Hieronim, pierwszy biskup, drugi kapłan, kłują się nawzajem dziobami. Fulgencjusz potępia któregoś afrykańskiego króla jako heretyka. Nie lękał się władzy królewskiej, on, który szczerze ukochał prawdę. Julian ostro naciera na Augustyna. „Od zaraŜenia herezją - mówi - nie oczyści cię Ŝadnym ziołem czarownik." Jeden tylko AmbroŜy jest wolny od wszelkiej plamy 39 40 podejrzeń. Zaszczycił go wieńcem wspaniałej pochwały Pelagiusz, choć sam był heretykiem. Powiedział o nim: „AmbroŜy zajaśniał niby kwiat łacińskich pisarzy. śaden wróg nie waŜy się krytykować nieskazitelnej czystości jego poglądów wypowiedzianych na temat Pisma świętego. JeŜeli więc opat poruszył pewne sprawy, o których naleŜało zamilczeć, przez co zgrzeszyła w mych ustach prawda, jeŜeli skrytykowałem je jako takie, które powinien całkiem pominąć? Przed ostrzem miecza nie powinna ze strachu drŜeć sprawiedliwość, tak samo prawda nie powinna stroić się w płaszcz obłudy przed nikim z potęŜnych. Dlatego Seneka mówił tak do Cezara: „Cezarze, ci którzy mają odwagę mówić przeciw tobie, nie znają twojej wielkości, ci, którzy nie mają takiej odwagi, nie wiedzą, Ŝe jesteś człowiekiem". RównieŜ Sokrates, o którym powiedziała wyrocznia Apollona, Ŝe jest największym mędrcem na świecie, był pierwszorzędnym autorytetem, jednak Arystoteles wspaniale śmiał mówić: „Przyjacielem Sokrates, lecz większym przyjacielem jest prawda". Ale - zapytacie - dlaczego po napisaniu pierwszej apologii nie piszesz drugiej, jak obiecałeś? PoniewaŜ z postępem czasu zmądrzałem i - jak zwykło się mówić - przeszedłem na stronę opata. Nie chcę juŜ być obrońcą artykułów, stawianych jako zarzut herezji Abelardowi, poniewaŜ chociaŜ ich treść jest właściwa, podejrzane jest ich sformułowanie. JeŜeli więc - zapytacie - wstrzymałeś rękę od napisania drugiej apologii, dlaczego nie kreśliłeś pierwszej? Odpowiadam: Owszem, tak bym uczynił, gdyby mój trud nie poszedł na marne. Pozostały przecieŜ przy Ŝyciu te egzemplarze, które obiegły juŜ całą Francję oraz Italię. Dalej, więc - odpowiecie - jeŜeli nie moŜesz uśmiercić tej apologii, przynajmniej potępią Ŝywą. Wypal na niej piętno, aby kaŜdy, kto ją przeczyta, wiedział, Ŝe zgrzeszyłeś z impulsu młodości, nie ze złej woli. Potępię w formie adnotacji, Ŝe wszystko, co powiedziałem przeciw osobie świętego opata, naleŜy czytać z Ŝartobliwym uśmiechem, a nie na serio. Nie zbijamy - mówicie - twych argumentów. Zbyt jesteś sprytny i chytry. Ale dlaczego atakowałeś kartuskich mnichów — rodzaj wybrany i naród pozyskany? Dlaczego ich oczerniłeś oszczerstwem? Dlaczego wystawiłeś na pośmiewisko? Tu posłuchajcie łaskawie usprawiedliwienia z mej strony. Prorok gani surowo tych ludzi, którzy gromadzą zyski i przechowują w dziurawej torbie. OtóŜ święci Anachored kartuscy gromadzili zyski sprawiedliwości, ale mieli dziurawą torbę. Ja, zatem starałem się pozatykać dziury w ich torbie, aby otwartymi szparami nie wysypywało się czyste ziarno religii. Chciałem ukrócić ich niepohamowaną swobodę języka, którym jak jacyś geometrzy przemierzali cały glob ziemski. Dlaczego więc mojej świętej w tym względzie intencji zarzuca się okrucieństwo? Dlaczego gorliwy ogrodnik nazywa się niszczycielem? [...] - Powiedziałeś o nas: „Motłoch jest waszym Denatem". Straszycie mnie, drodzy bracia, przez wasze coraz to nowe wymysły. Przeciw koszmarom, jakie zmyślacie, nakreślę na czole znak krzyŜa świętego. W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Co znaczą wasze słowa? „Za morze lodowate, za sarmackie kraje chciałbym stąd uciec"'... W istocie sprawdza się znane proroctwo: „Kłamstwo wyśle prawdę na wygnanie". Jak mogliście, mili bracia, skłamać w takiej sprawie? I aby moŜna było opowiadać wasze kłamstwa z większą powagą w miejscach publicznych, czynicie ze mnie ich wynalazcę. Mam przysiąc, Ŝe tego nie powiedziałem? Ale wtedy tak, jakby góra rodziła mysz, odpowiecie mi śmiechem. Mam się przyznać, Ŝe powiedziałem? Ale natychmiast doświadczalnie odczuję na sobie moc krzyŜa. Więc co mam uczynić? Jako niewinny, proszę o przebaczenie i jeŜeli tak wam się bardziej podoba, jako winowajca domagam się przebaczenia! I ofiaruję wam pełny garniec swej krwi, aby miara zadośćuczynienia z mej strony była z nadwyŜką. Przebaczcie więc, bracia, i nie chciejcie szpecić swych ust przez oskarŜanie mej lichej osoby. Język mój walczy o waszą chwałę i na kaŜdym miejscu jestem heroldem waszego Kościoła. Te słowa pokornego uniŜenia - teraz nieobecny, przesyłam wam z odległości na piśmie. Wypowiem je Ŝywym językiem, kiedy znajdę się wśród was, oczywiście, jeŜeli Ŝycie dotrzyma mi kroku. [...] s. 596-604 41 42 XXVL LIST WIELEBNEGO PIOTRA, OPATA W CLUNY, DO INNOCENTEGO II, PAPIEśA W OBRONIE PIOTRA ABELARDA osłabionym juŜ siłom, i poboŜności, zgodziłem się na to Ŝyczenie mając nadzieję, Ŝe jego wiedza, w całej swej rozległości dobrze chyba Wam znana, przyniesie poŜytek wielkiej rodzinie naszych braci. Pod warunkiem, Ŝe to będzie mile widziane przez Waszą łaskawość i uznane za dobre, pozwoliłem mu chętnie i szczerym sercem, aby pozostał z nami, którzy, jak wiecie, jesteśmy Waszymi sługami we wszystkim. Proszę, więc Waszą świętobliwość gorąco ja, najniŜszy wprawdzie, ale zawsze wierny Wasz sługa, prosi oddany Wam całym sercem kluniacki klasztor, prosi on sam w imieniu własnym i naszym, prosi przez list, który napisałem na jego prośbę, przez doręczycieli niniejszego pisma, a Waszych synów, abyście pozwolili mu w naszym opactwie w CIuny spędzić resztę dni Ŝycia i starości, których, być moŜe, pozostało mu juŜ niewiele. I kiedy juŜ jak wróbel znalazł mieszkanie, kiedy jak gołębica gniazdo i z tego się cieszy, niech nikt nie ma prawa wypędzać go siłą ani mącić jego spokoju. Zgodnie, więc z Waszą ojcowską dobrocią, zgodnie z poszanowaniem, jakie macie dla kaŜdego prawego człowieka, oraz ze względu na miłość, jaką zawsze Ŝywicie do Abelarda, osłońcie go łaskawie tarczą swej apostolskiej opieki. NajwyŜszemu Arcykapłanowi i szczególnemu naszemu ojcu, papieŜowi Innocentemu, brat Piotr, pokorny opat klasztoru w Cluny posłuszeństwo i miłość. Magister Piotr Abelard, najlepiej, jak wierzę, znany Waszej mądrości, przybył tutaj niedawno z Francji i w podróŜy przechodził przez Cluny. Zapytałem go, dokąd wędruje. Odpowiedział, Ŝe jest mocno prześladowany i ciemięŜony przez nienawiść pewnych ludzi, którzy nadają mu nazwę heretyka, której ten się ze zgrozą wypiera. Dlatego apelował do majestatu apostolskiego, pragnąc tam znaleźć ochronę. Pochwaliłem jego postanowienie i zachęciłem go, aby szukał ratunku w znanym i wspólnym dla wszystkich miejscu schronienia. Powiedziałem, Ŝe sprawiedliwość apostolska nie odmówi mu na pewno pomocy, tak jak nie odmawia jej nigdy nikomu, czy to jest cudzoziemiec, czy wyznawca obcej religii. Zapewniłem go, Ŝe samo miłosierdzie, jeŜeli tego zaŜąda rozum, weźmie go pod swą ochronę. W tym czasie przybył teŜ wielebny opat z Citeaux. Prowadził rozmowy z nami i zarazem z Abelardem na temat ustanowienia zgody pomiędzy nim a wielebnym opatem z Clairvaux, z powodu, którego złoŜył odwołanie. DołoŜyłem i ja ze swej strony starań, aby doprowadzić do pojednania. Namawiałem Abelarda, aby razem z opatem z Citeaux udał się do Bernarda. W moich perswazjach wysunąłem sugestię, aby zgodnie z propozycją opata i innych szlachetnych i mądrych osób wyeliminował na przyszłość z mowy i wykreślił z ksiąŜek to wszystko, co kiedyś powiedział albo napisał obraźliwego dla katolickich sumień. Tak teŜ rzeczywiście się stało. Poszedł - powrócił. Po powrocie oznajmił, Ŝe za pośrednictwem opata z Citeaux doszedł pokojowo do zgody z opatem z Clairvaux i Ŝe obaj zadawnione urazy puścili w niepamięć. Następnie z mojej namowy, a jeszcze bardziej - jak w to wierzę - z Boskiego natchnienia - wyrzekł się szkoły i kłopotów związanych z pracami naukowymi, i tutaj, w Waszym kluniackim opactwie, wybrał sobie miejsce dozgonnego pobytu. W przekonaniu, Ŝe takie postawienie sprawy odpowiada i jego starości, i [...] Lecz chociaŜ z wyroku Boskiej Opatrzności, która rządzi wszystkimi rzeczami, nie jest nam dane mieć z ciebie takich korzyści, jednak ta sama Opatrzność pozwoliła nam mieć je od twego, podkreślam, znakomitego, magistra Piotra, sługi Chrystusa i prawdziwego filozofa, którego imię często trzeba wspominać, a zawsze z naleŜnym uszanowaniem. Ta sama Boska Opatrzność przysłała go do nas w ostatnich latach Ŝycia do Cluny, a przez niego i z niego wzbogaciła nasze opactwo skarbem bardziej drogocennym od wszystkiego złota i pereł. O jego świętym, pokornym i poboŜnym zachowaniu się w naszym gronie moŜe wydać świadectwo kaŜdy mieszkaniec Cluny, ale nie uda się tego przedstawić w krótkiej relacji. Je Ŝeli nie myli mnie pamięć, nie przypominam sobie, abym kiedyś widział kogoś, kto byłby do niego podobny w pokornym ułoŜeniu i zachowaniu, do tego stopnia, Ŝe jeŜeli ktoś przyjrzał mu się dokładnie, jasno widział, Ŝe ani German nie był bardziej poniŜony, ani sam Marcin bardziej ubogi. ChociaŜ starałem się go nakłonić, aby w wielkim zgromadzeniu naszych braci trzymał się na wyŜszym poziomie, on jednak w najlichszym 43 44 XXVII LIST WIELEBNEGO PIOTRA, OPATA W CLUY, DO HELOIZY, PRZELOśONEJ W KLASZTORZE PARAKLETA odzieniu wyglądał najgorzej ze wszystkich. Dziwiłem się często, a poniewaŜ w procesjach szedł według ceremoniału razem z innymi na przedzie przede mną - po prostu zdumiewałem się, Ŝe człowiek o tak wielkim i sławnym nazwisku moŜe się do tego stopnia poniŜyć i upokorzyć. Niejedni są takimi członkami zakonu, Ŝe nawet ubiór zakonny, który noszą na sobie, pragną mieć bardzo kosztowny. On jednak był pod tym względem niezwykle skromny i mało wymagający i mając byle, jaką najlichszą odzieŜ, był z niej całkowicie zadowolony i nie Ŝądał nic więcej. Tej samej abnegacji przestrzegał w jedzeniu, tej samej w piciu, tej samej w kaŜdej innej potrzebie ciała. Swym słowem, jak równieŜ Ŝyciem potępiał u siebie, jak i u wszystkich, juŜ nie powiem to, co zbyteczne, ale teŜ wszystko, co nie było bezwzględnie konieczne. Czytanie było u niego ciągłe, modlitwa częsta, milczenie nieustanne, chyba, Ŝe rozmawiał serdecznie z braćmi albo, gdy go zmuszono, aby na ogólnym zgromadzeniu klasztoru publicznie zabrał głos w jakiejś kwestii o sprawach Boskich. Do świętych sakramentów przystępował często. Mszę świętą, ofiarując Bogu nieśmiertelnego Baranka, odprawiał tyle razy, ile było mu dozwolone, owszem, prawie codziennie, od czasu, kiedy za pośrednictwem mych listów i starań pojednał się ze Stolicą Apostolską. Ale po co rozwodzić się dłuŜej? Wszystkie jego myśli, słowa, zajęcia były skoncentrowane zawsze wokoło spraw Boskich, zawsze filozoficznych, zawsze nacechowanych głęboką mądrością i one stanowiły jedyny przedmiot jego rozmyślań, wykładów i konwersacji. Ten człowiek skromny i prawy, który lękał się Boga i wystrzegał się grzechu, przez takie zachowanie się w niedługim okresie czasu, przez takie, powtarzam, zachowanie się w naszym gronie poświęcał Bogu ostatnie dni swego Ŝycia. Dla odpoczynku jednak wysłałem go do Chalon (poniewaŜ nadzwyczaj dokuczał mu świerzb i inne dolegliwości ciała), ze względu na łagodny klimat i uroczy krajobraz tamtejszej strony, która swym pięknem przewyŜsza prawie wszystkie okolice Burgundii. Wyszukałem tam dla niego odpowiednie miejsce pobytu, niedaleko od miasta, z drugiej strony płynącej obok Saony. Tam, na ile pozwalał mu zły stan zdrowia, znowu powrócił do dawnych swych zajęć naukowych i ciągłe zatopiony był w ksiąŜkach. I podobnie jak czytamy o Grzegorzu Wielkim, tak i on nie chciał zmarnować ni jednej chwili, ale starał się cały czas wypełnić przez modlitwę, czytanie, pisanie lub dyktowanie. Na tych ćwiczeniach, na wykonywaniu świętych uczynków zastało go przyjście zapowiedzianego przez Ewangelię wizytatora, który go nie znalazł, jak wielu innych -śpiącego, ale czuwającego. Znalazł go prawdziwie czuwającego i wezwał na wesele wieczności, nie jak głupią, ale jak mądrą pannę ". Abelard przyniósł ze sobą lampę napełnioną oliwą, to znaczy sumienie napełnione świadectwem dobrego Ŝycia. Dla zapłacenia daniny wspólnej i wszystkim śmiertelnym zapadł w chorobę, która kiedy się pogorszyła, w krótkim czasie doszedł do kresu Ŝycia. Wtedy jak święcie, z jakim religijnym przejęciem, jak prawdziwie, po katolicku złoŜył najpierw wyznanie wiary, następnie - grzechów, z jakim gorącym pragnieniem serca przyjął wiatyk na ostatnią wędrówkę jako gwarancję wiecznego Ŝycia, to znaczy Ciało Pana i Zbawiciela, jak szczerze powierzył Mu swe ciało i duszę, tu i w wieczności - świadkami są bracia zakonni i całe zgromadzenie naszego klasztoru, w którym spoczywa ciało świętego męczennika Marcellego. W takich okolicznościach zakończył magister Piotr ostatni dzień swego Ŝycia. W ten sposób człowiek, który przez chwałę nadzwyczajnej swej wiedzy był znany w całym prawie okręgu ziemi i słynął wszędzie. Pozostając jednak w roli cichego i pokornego ucznia u tego Mistrza, który powiedział: „Uczcie się ode mnie, bo jestem cichy i pokornego serca", przeszedł, jak wolno w to wierzyć, tą drogą - do Niego. Jego - szanowna i droga siostro w Chrystusie, z którym po wspólnym Ŝyciu w małŜeństwie tym silniejsze, im, doskonalsze złączyły cię więzy Boskiej miłości, z którym i pod przewodnictwem, którego długo słuŜyłaś Bogu — jego, powtarzam, na miejscu ciebie albo — jak drugą ciebie, piastuje teraz Bóg na swym łonie i zachowuje, aby z łaski Chrystusa oddać ci go z powrotem, aŜ do czasu przyjścia Chrystusa, kiedy zstąpi z nieba na głos archanioła i dźwięk trąby Boga. O nim, więc zawsze pamiętaj w Panu, ale, jeŜeli wolno cię prosić - nie zapominaj i o nas, i świętym siostrom, razem z tobą słuŜącym Bogu - gorliwie polecaj braci i siostry naszego zgromadzenia, którzy wszędzie na świecie w miarę swych sił słuŜą temu samemu, co i ty, Bogu. Bądź zdrowa. 45 46 XXVIII. LIST HELOIZY DO WIELEBNEGO PIOTRA, OPATA W CLUNY Przewielebnemu Piotrowi, Panu i Ojcu, czcigodnemu opatowi klasztoru w Cluny - Heloiza, pokorna słuŜebnica Boga i jego, Ŝyczy łaski zbawienia. Doznałyśmy miłosierdzia Boskiego, kiedy twoja wielebność okazała nam łaskę odwiedzając nasz klasztor. Dziękujemy ci, najlepszy nasz ojcze, za to, Ŝe twoja wielkość zstąpiła do naszej niskości. śyczliwość z twej strony jest nawet dla największych powodem do wielkiej chwały. Wiedzą inni, jak wiele poŜytku przyniosła mi obecność twej wysokości. Tyle mogę powiedzieć na pewno, Ŝe nie tylko nie jestem w stanie wyrazić w słowach, ale nawet ocenić w myśli, jak bardzo przyjemne i poŜyteczne były dla mnie twe odwiedziny. Jako nasz opat i jako nasz pan przybyłeś do nas i celebrowałeś szesnastego grudnia ubiegłego roku specjalną mszę świętą, aby nas polecić opiece Ducha świętego. Na ogólnym zebraniu klasztoru nakarmiłeś nas mądrością słowa BoŜego, przekazałeś nam zwłoki naszego nauczyciela i ofiarowałeś nam kluniackie beneficjum. Mnie osobiście - chociaŜ nie zasługuję nawet na imię twej słuŜebnicy, jednak twoja wzniosła pokora raczyła łaskawie w rozmowie i w liście nazywać siostrą — nadałeś jak gdyby jakiś szczególny przywilej miłości i serdeczności, to znaczy przyrzekłeś trzydziestodniowe modlitwy, jakie kluniacki klasztor będzie odmawiać za spokój mej duszy po śmierci. Zapowiedziałeś takŜe, Ŝe potwierdzisz ten dar na piśmie i usankcjonujesz pieczęcią. Co więc przyrzekłeś siostrze, raczej słuŜebnicy, to chciej wypełnić jak brat, raczej jak władca. Poza tym proszę, bądź tak dobry i przyślij mi inne opieczętowane pismo, które by zawierało wyraźnymi literami napisaną absolucję magistra Piotra. Chciałabym ją zawiesić nad jego grobem. Z miłości do Boga pamiętaj o moim, a zarazem i twoim synu Astrolabiuszu, tak abyś uzyskał dla niego jakąś prebendę od biskupa ParyŜa lub teŜ w jakiejś innej diecezji. - Bądź zdrowy. Niech cię Pan strzeŜe i okaŜe nam, kiedy twoją obecność. XXIX. ABSOLUCJA PIOTRA ABELARDA Ja, Piotr, kluniacki opat, który przyjąłem Piotra jako mnicha do klasztoru w Cluny, a jego ciało potajemnie zabrane przekazałem przełoŜonej Heloizie i siostrom Parakletu - powagą wszechmocnego Boga i wszystkich świętych uwalniam go z mocy urzędu od wszystkich jego grzechów. [...] s. 623 47