nr 27 - PDF Pismo Studenckie PDF

Transkrypt

nr 27 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl
maj nr 5 (27)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny
pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego
a
i
p
o
t
U
i
c
s
o
n
jed
Ale
Na wejściu
Wystarczy utrzymać poziom
dziennikarstwo
numer!
03 Na wejściu:
Katarzyna Kolenda-Zaleska
o pracy dziennikarza w chwilach
narodowej tragedii
04 Temat numeru: Jedność po
żałobie pierwsze rozbiły media
06 Gdzie się zacząłem:
Wojciech Mann
foto
08 Puls redakcji: Impreska w Radiu Eska
10 Polecamy: Członkiem agencji
Magnum ma szansę zostać każdy
11 Warsztat: Fotografia podczerwieni
12-13 Fotoesej, fot. Tony Ray-Jones
kultura & społeczeństwo
public relations
14 Kolumna Zygmunta:
Co wolno fotoreporterowi?
15 PR na świecie to nadal inny public
relations niż polski. Rożni się. Jak
bardzo?
16 Case study: Brałeś, nie jedź.
Pierwsza kampania społeczna
dla kierowców dotycząca
narkotyków
To Proste: Dlaczego facebook
jest ważny?
17 Na mieście:
Przegląd letnich festiwali
18: Kino: Film w służbie pamięci
historycznej
19-21 Co warto zobaczyć, obejrzeć,
posłuchać, przeczytać?
Subiektywny przewodnik po
świecie muzyki, filmu i książki.
22 Poradnik: Przed wydrukiem
pracy licencjackiej
Rozciąganie ciała czyli stretching
23 Książę i żebrak wydarzeń
kulturalnych maja
24 Konkurs o nagrodę Prezesa NBP
Zbigniew Żbikowski
Z „byciem dziennikarzem” jest tak jak z „byciem
rodzicem”. Do jednego i drugiego trzeba dorosnąć. Tymczasem, niezależnie od tego, jak głęboką
prawdę (lub jak wielki banał) stwierdzenie to skrywa, świat pełen jest dziennikarzy i rodziców, którzy
„nie dorośli”. I skąd to się bierze? Może stąd, że do
obu grup nabór jest otwarty: nie trzeba kończyć
specjalistycznych szkół, by pracować w mediach
bądź mieć dzieci. Wystarczy chęć szczera.
Dyskusja o tym, czy trzeba kończyć studia
Koniec świata i dalej
Miesiąc po tragedii w Smoleńsku wciąż trudno zająć się – w kontekście
mediów - czymś innym niż właśnie nią. Trudno też stawiać plusy i minusy,
dlatego tym razem bez nich.
Dziennikarze mają już za sobą najtrudniejszą pod względem emocjonalnym część (co oczywiste) tych wydarzeń, czyli czas żałoby narodowej. Teraz
stoją przed nimi dwa kolejne wyzwania: informowanie o przebiegu śledztwa
w sprawie katastrofy oraz obsługa błyskawicznej kampanii prezydenckiej.
Według prof. Wiesława Godzica, krakowskiego medioznawcy, w pierwszych dniach po katastrofie „media stworzyły atmosferę końca świata”. Sama
przez ponad tydzień nie pisałam o niczym innym, jak o konduktach żałobnych
i pogrzebach. Wiem więc, jak było to trudne i autentyczne w emocjach. Jednocześnie przyznaję rację profesorowi Godzicowi. Bo jak to możliwe, że nagle ze
wszystkich mediów na tydzień znikają wszelkie informacje, oprócz tych dotyczących Smoleńska? Świat zatrzymał się? Urzędy przestały pracować? Szpitale przyjmować chorych? Giełda zamarła? Nie – w prawdziwym życiu. Tak – w mediach.
Kilka dni po wypadku, kiedy otrząsnęłam się z pierwszego szoku i zainteresowałam się tym, co dzieje się „poza żałobą”, zaczęłam przerzucać kanały
telewizyjne. Pierwszych 12 pokazywało jednak żałobę (przywiezienie kolejnych
trumien, kolejkę do Pałacu, zdjęcia ze Smoleńska, rozmowy z ekspertami, wspomnienia o zmarłych), dopiero na trzynastym mogłam zobaczyć, co słychać
w świecie. Nie był to kanał polski, ale amerykańska stacja informacyjna CNN.
Nasi dziennikarze ocknęli się dopiero pod koniec tygodnia, gdy nad
Europą zawisła chmura wulkanicznego pyłu. Ale też na początku nie
w kontekście tego, że tysiące ludzi utknęło na lotniskach, lecz w nawiązaniu
do pogrzebu prezydenta: Obama przyleci czy nie przyleci?
Zainteresowanie uziemioną Europą przyszło dopiero po pochówku
na Wawelu.
Teraz media zajmują się śledztwem i wyborami. Obie sprawy kluczowe
dla przyszłości państwa. Na pewno łatwiej pisać o śledztwie, chociaż prokuratorzy bronią dostępu do informacji. Jednak już widać, że dzięki naciskowi
dziennikarzy zdarza im się powiedzieć więcej niż planowali.
Z wyborami sprawa jest o stokroć trudniejsza, bo choć to czysta polityka,
to nie da się o niej pisać w oderwaniu od wydarzeń z 10 kwietnia. Nawet, gdyby
Grzymkowska, Dominika Jędrzejczyk, Patryk
Juchniewicz, Marcin Kasprzak, Mirek Kaźmierczak,
Anna Kiedrzynek, Jakub Szarejko, Krystian Szczęsny,
Maja Trzeciak, Elżbieta Wójcik, Agata Żurawska
reklama
REDAKCJA
redaktor naczelny:
Zbigniew Żbikowski
z-ca redaktora naczelnego
Paweł H. Olek
szefowie działów:
dziennikarstwo: Tomasz Betka
fotografia: Ewelina Petryka
kultura & społeczeństwo: Emil Borzechowski
zespół redakcyjny:
Tomasz Dowbor, Roksana Gowin, Magdalena
| 02 |
dziennikarskie, żeby zostać dziennikarzem, pewnie
nigdy się nie skończy, a przynajmniej do czasu,
kiedy wykonujący ten zawód nie zechcą, wzorem
adwokatów lub komorników, dokonać samozamknięcia środowiska i dopuszczać na łamy czy na
antenę tylko tych, którym wydadzą licencję. A że
na to się nie zanosi, dopływ do zawodu jeszcze
długo będzie rozdwojony – będą do niego trafiać
i ci z dyplomem dziennikarza i wyuczonym warsztatem, i ci „z ulicy”, nie mający nie tylko przygotowania z zakresu etyki dziennikarskiej, ale także
nieumiejący nazwać poszczególnych części tekstu
publicystycznego. Stąd świat mediów pełen jest
także takich znakomitych dziennikarzy, którzy fachu uczyli się w biegu, od razu praktykując, tak jak
są genialni malarze bez dyplomów akademii sztuk
pięknych i znakomici muzycy bez roku nawet w
konserwatorium. Tak jak mamy znakomitych rodziców bez jednego kursu w zakresie wychowania.
Dorośnięcia do „bycia dziennikarzem” potrzebują
jedni i drudzy.
Taki Wojciech Mann, bohater jednego z tekstów tego numeru. Skończył studia, ale filologiczne, które nie wyposażyły go nawet w namiastkę
warsztatu dziennikarskiego. Poszedł do radia i krok
po kroku, opanowując dziennikarstwo muzyczne
współpraca:
Cezary Biernat, Jan Brykczyński, Radosław Firlej,
Bartosz Iwański, Małgorzata Januchowska, Maria I.
Szulc, Wioletta Wysocka, Marcel Zatoński
autorskie cykle:
Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-Adamczyk
Zapisz to, Kisch! - Agnieszka Wojcińska
Kolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz
Książe i Żebrak – Szczepan Orłowski,
Kajetan Poznański
grafika, okładka i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com
okładka: Pałac Namiestnikowski, miejsce
składania hołdu parze prezydenckiej przed
pomnikiem księcia Józefa Poniatowskiego
fot. Krystian Szczęsny
metodą prób i błędów, doszedł do pozycji w tej
branży, jakiej można mu pozazdrościć. Można
oczywiście wszcząć dyskusję w rodzaju: a co to
za dziennikarstwo, raczej konferansjerka i show,
niechby pan Wojciech wziął się za reportaż lub
robienie wywiadów zamiast ich udzielania, o, to
by wtedy pokazał, co umie jako dziennikarz.
Pewnie by pokazał, tylko że Wojciech Mann nie
musi już niczego udowadniać, bo to on wyznacza
standardy – w zakresie postaw i w zakresie
umiejętności, według których można teraz szkolić
dziennikarzy radiowych czy muzycznych. On po
prostu już dawno do tego zawodu dorósł.
A kto dorósł, nie musi już zdawać specjalnego
egzaminu z zachowania w nadzwyczajnych okolicznościach ani poddawać się ocenie gremium
od etyki dziennikarskiej, o czym w ostatnich
tygodniach tak głośno. Wprawdzie „egzamin”
odnosi się w większym stopniu do dziennikarstwa
newsowego oraz publicystów i komentatorów życia politycznego i społecznego, ale – na poziomie
zachowań – przejawia się na każdym medialnym
polu. Żeby go „zdać” na bardzo dobrze, wystarczy
trzymać standard w każdych okolicznościach,
nie tylko nadzwyczajnych. Tego nikt nie uczy na
warsztatach, do tego można tylko dorosnąć.
dziennikarze bardzo chcieli tego uniknąć, nie pozwalają na to sami uczestnicy
debaty. Dlatego nie ma rozmów o programach i przyszłości kraju, są za to nawiązania do spuścizny tragicznie zmarłego prezydenta i innych pasażerów lotu
TU-154. I dlatego ci dziennikarze, którzy chcieliby to obejść i zapytać o przyszłość, nie mają specjalnie pola manewru.
Myślę, że w historii naszych mediów to bardzo ciekawy rozdział. Nie wiem,
czy redaktorzy z tytułów prasowych i wydawcy telewizyjni znajdą sposób, by
przebić się z merytoryczną debatą. Jeżeli jednak chcemy uniknąć kolejnego
oskarżenia, że media wpadły w histerię, to warto im tego życzyć. Podobno
Elżbieta Jaworowicz co pewien czas rozlicza się przed widzami ze skuteczności
swoich interwencji podejmowanych w programie „Sprawa dla reportera”. Dzisiaj
to chyba rzadkość, by dziennikarz nie zatrzymywał się na etapie podania newsa,
ale też dopilnował sprawy i ją zamknął. Tym samym powiedział: zobaczcie,
media naprawdę mają wpływ na rzeczywistość. To nie jest sztuka dla sztuki.
Takich przykładów jest niestety niewiele, dlatego warto odnotować ważne
dla życia społecznego interwencje, które rzeczywiście pomogły.
Pierwszy: pomoc 11-letniemu chłopcu, który został odebrany rodzicom
nieumiejącym zapewnić mu dobrych warunków mieszkaniowych i opieki.
Matka w depresji, ojciec w łóżku po amputacji nogi. Czy to w każdym
przypadku powód, by odebrać takim rodzicom dziecko i skierować je do
placówki opiekuńczej? Po nagłośnieniu sprawy przez media okazało się, że
matce da się pomóc, że dobrzy ludzie wyłożą pieniądze na remont domu
tej rodziny. Dzięki temu chłopiec najpewniej wróci do rodziców, bo sąd
przywróci im prawo do zajmowania się nim.
Druga sprawa: poznański seksuolog molestujący pacjentki. Zaczyna się
od programu, w którym kilka kobiet opowiada o niedopuszczalnych metodach terapii stosowanych przez pseudospecjalistę. Dalej idzie jak lawina
– uczelnia zawiesza seksuologa, interweniuje samorząd lekarski, sprawę
bada prokuratura. Tu pewnie dziennikarzom było łatwiej, bo to nośny temat.
Ale czy właśnie nie na tym polega dziennikarska misja?
Pomagać, zmieniać świat, nie zamiatać trudnych spraw pod dywan. Dla
mnie takie dziennikarstwo jest ważniejsze niż tony szlachetnej publicystyki,
która objaśnia świat, ale rzadko go zmienia. I dlatego wielki plus dla dziennikarzy, którym chciało się trochę powalczyć.
Anita Krajewska
korekta: Anna Kiedrzynek, Aneta Grabska
WYDAWCA:
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy:
Grażyna Oblas
druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz.
Oddano do druku 11 kwietnia 2010 roku
adres redakcji:
PDF pismo warsztatowe
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51,
(IV piętro), 00–046 Warszawa,
tel. 022 5520293,
e–mail: [email protected]
Więcej tekstów w portalu
internetowym: www.redakcjaPDF.pl
reklama:
Fundacja Szkolnictwo
Dziennikarskie
Kamila Psiuk
ul. Nowy Świat 69, p. 307
e-mail: [email protected]
współpraca z serwisem foto:
stała współpraca:
dz
dziennikarstwo
w kraju
„Wprost” zrywa współpracę z Królem
AWR „Wprost”, wydawca tygodnika, nie będzie
już publikował felietonów byłego właściciela
pisma Marka Króla. Powodem takiej decyzji
są ostatnie jego felietony, a zwłaszcza tekst
„Nie polezie orzeł w GWna”, w którym autor
wyśmiał apel Andrzeja Wajdy o niechowanie
pary prezydenckiej na Wawelu. Zdaniem Króla,
inicjatorem zachowania reżysera był naczelny
„Gazety Wyborczej” Adam Michnik. „A…a…
Aaandrzej naa…na…napisz list. Zde… zde…
zdewaweluj Kaczora. Ty ma… ma… masz
sukces z ty… tym «Katyniem», to… tobie
wolno. A my w… w… w «Gazecie» cię po…
po… poprzemy” – przedrzeźniał Król Michnika.
Wydawca „Wprost” przeprosił także czytelników, którzy poczuli się dotknięci publikacjami
poprzedniego właściciela gazety. W grudniu
ub. r. większościowe udziały w AWR „Wprost”
kupiła Platforma Mediowa Point Group SA.
Nowy layout „Newsweek Polska”
Nowa szata graficzna upodobni tygodnik do
wydania amerykańskiego. Tytuły i leady artykułów są teraz pisane wersalikami, a czerwone
belki z nazwami działów zastąpiły kwadraty
w lewym górnym rogu strony. W całej gazecie
jest nieco mniej zdjęć i elementów graficznych.
Z kolei mocniej wyeksponowano infografikę, co
w opinii kierownictwa „Newsweek Polska” dodało layoutowi pisma przejrzystości i dynamiki.
Średnie rozpowszechnianie płatne razem tytułu
wyniosło w lutym br. 107,5 tys. egz..
10 lat MTV Polska
Od 29 kwietnia w budynku Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie można oglądać
wystawę „10 lat MTV w Polsce”. Wystawa jest
podsumowaniem dziesięcioletniej obecności
stacji na polskim rynku – zwiedzający mogą
zobaczyć m. in. archiwalne materiały promocyjne, przypomnieć sobie najgłośniejsze programy
i najsłynniejsze logotypy stacji. Ekspozycja
odbywa się w ramach Polskiego Festiwalu
Reklamy, organizowanego przez Stowarzyszenie Komunikacji Marketingowej SAR oraz Klub
Twórców Reklamy. Prezentacja potrwa do
15 maja. Wstęp wolny.
Cytowalność – radio wyprzedziło telewizję
W marcowym rankingu „Najbardziej opiniotwórcze media w Polsce” przeprowadzonym
przez Instytut Monitorowania Mediów trzy
pierwsze miejsca zajmują niezmiennie dzienniki
– kolejno „Rzeczpospolita” (ponad 1,5 tys.
cytowań), „Gazeta Wyborcza” (811) i „Dziennik
Gazeta Prawna” (611). Na czwartą pozycję
awansowało natomiast radio RMF FM (434)
i wyprzedziło lidera stacji telewizyjnych TVN24
(318). Tym samym, po raz pierwszy od czerwca
2005 r., radiostacja stała się ważniejszym źródłem informacji niż kanał telewizyjny. Badanie
przeprowadzono na podstawie blisko 8,5 tys.
przekazów medialnych z okresu 1-31 marca br..
opr. Tomasz Betka
dziennikarstwo | Na wejściu
Płakaliśmy wszyscy,
ale poza anteną
fot. TVN
Naczelna strona
O pracy dziennikarza w chwilach
narodowej tragedii, rzetelności
przekazywanych informacji i szansach
na zmianę języka publicznej dyskusji
z Katarzyną Kolendą-Zaleską
rozmawia Agata Żurawska
Jakie miała Pani plany
na tę tragiczną sobotę?
Katarzyna Kolenda-Zaleska: Tego dnia akurat nie miałam dyżuru w redakcji „Faktów”.
Chciałyśmy jechać z córką, która za kilka miesięcy zdaje do liceum, na dzień otwarty do jednej ze szkół. Planowaliśmy też odebrać bilety
na Warszawskie Spotkania Teatralne. Planów
było mnóstwo. Kiedy jednak włączyłam radio
i usłyszałam, że rozbił się prezydencki samolot,
wszystko przestało mieć znaczenie. Byłyśmy
z córką zdruzgotane. Nie chciałam jej zostawiać
w takiej chwili samej, więc wspólnie pojechałyśmy do TVN-u.
Jak w takiej sytuacji powinien zachować
się dziennikarz? Ktoś do Pani zadzwonił
czy sama Pani zdecydowała, że musi
jechać do redakcji?
W takiej sytuacji jest oczywiste, że dziennikarz po prostu wsiada w samochód i jedzie do
pracy. Ta tragedia nas wszystkich zaskoczyła.
Na początku panował ogromny chaos, linie
telefoniczne były przeciążone. Próbowałam się
dodzwonić do TVN-u, TVN starał się skontaktować się ze mną. Jak znalazłam się na miejscu,
miałam już przydzielony temat.
Pomimo tak niewyobrażalnej tragedii
od dziennikarza oczekuje się, że
profesjonalnie wykona swoje zadanie.
Czy wieloletnia praca w zawodzie
zahartowała Panią?
Na takie wydarzenie nic nie jest nas w stanie przygotować ani uodpornić, bez względu
na to, czego już doświadczyliśmy w naszym
życiu zawodowym i jakie wydarzenia relacjonowaliśmy do tej pory. Dziennikarz, tak samo
jak widz, przeżywa taką tragedię, szczególnie
w sytuacji, kiedy ofiarami są osoby, które doskonale znaliśmy.
W jaki sposób przekazywać rzetelne
informacje w takim momencie?
Przede wszystkim należy powstrzymać skrajne emocje. Płacz na wizji uważam za bardzo nieprofesjonalny. Jeśli dziennikarz, który ma wielką
moc oddziaływania, bo akurat tego dnia jest
na ekranie, zaczyna histeryzować, stawia siebie
w centrum wydarzeń i to jego żałoba staje się
najważniejsza. Dziennikarz musi wyłączyć emocje. Wiem, że to jest trudne, ale z szacunku dla
śmierci i ludzi, którzy to oglądają, dziennikarz
powinien być wycofany. On jest tylko przekaźnikiem pomiędzy, na przykład tym, co dzieje się
przed Pałacem Prezydenckim a ludźmi, którzy
siedzą w Kołobrzegu przed telewizorem. Bo zalewając się łzami, pokazuje widzowi, że on cierpi,
a to nie o to chodzi. On ma przekazać emocje
innych ludzi i relacjonować to, co się dzieje.
Czy łzy da się tak po prostu
powstrzymać?
My wszyscy płakaliśmy, ale nie na antenie.
Dla mnie osobiście najtrudniejsza była praca na
posiedzeniu w Sejmie, we wtorek 13 kwietnia.
Przepłakaliśmy z moimi kolegami dziennikarzami cały dzień, ale w momencie, kiedy trzeba
było zacząć relacjonować specjalne posiedzenie, po prostu zaczęliśmy pracować. Byliśmy to
winni tragicznie zmarłym posłom. To był nasz
hołd dla nich wszystkich.
Coroczny Charytatywny Bal Dziennikarzy w Auli Politechniki Warszawskiej. Na zdjęciu: dziennikarze Beata Sadowska
(druga z lewej) i kolejno: Tomasz Ziółkowski, Karolina Korwin-Piotrowska i Piotr Kraśko.
Na stronie śp. prezydenta Kaczyńskiego
znalazł się wywiad Pani i Grzegorza
Miecugowa z prezydentem. Jak
wspomina Pani to spotkanie?
To był wywiad zrobiony po wizycie papieża
Benedykta XVI w Polsce. Prezydent był dla nas
bardzo miły. Prezydent Kaczyński był życzliwym
człowiekiem, choć nie zawsze podobało mu się
to, co o nim pisaliśmy.
Rozmawialiście Państwo o pielgrzymce
papieża, ale również o tym, jak
media kreują negatywny wizerunek
prezydenta.
Tak, w tych kwestiach Lech Kaczyński miał
zawsze bardzo silne zdanie. Przypomina mi się,
jak kilka lat temu zrobiłam materiał podsumowujący jego prezydenturę w Warszawie, który
był z jednej strony podkreśleniem jego zasług,
ale również rzeczową krytyką jego kadencji.
Prezydent wielokrotnie mi ten tekst później
wypominał.
Znała Pani również
panią Marię Kaczyńską.
Ostatni raz z parą prezydencką spotkałam
się na Wielkim Charytatywnym Balu Dziennikarzy. Tam rozmawiałam z panią prezydentową, którą uwielbiałam i która zawsze, kiedy ją
widziałam, mówiła mi, żebym się nie garbiła
[śmiech – przyp. AŻ]. Będę ją bardzo miło
wspominać.
Jak pani zdaniem media poradziły
sobie w obliczu tragedii?
Moim zdaniem doskonale. Media relacjonowały to, co działo się w całej Polsce i oddawały
uczucia Polaków – zarówno te pozytywne, jak
i te negatywne, w momencie, kiedy doszło do
kontrowersji wokół pochówku prezydenckiej
pary na Wawelu. Ja mam wrażenie, że dziennikarze, reporterzy zdali egzamin z wrażliwości
i poradzili sobie bardzo dobrze w tej trudnej
dla całego kraju sytuacji. Zawiedli natomiast
publicyści, którzy już trzeciego dnia po katastrofie zaczęli jątrzyć. Teksty pana Krasnodębskiego czy Mazurka w „Rzeczpospolitej” burzyły
powagę sytuacji i smutek tej żałoby, były kompletnie niestosowne.
Czy potrzebne było nagłaśnianie
sporu o Wawel? Gdzie jest granica
między przekazywaniem informacji
a burzeniem spokoju publicznego?
Protest był, więc i informacje o nim trzeba
było podać. Sama robiłam materiał o Wawelu.
W takiej sytuacji przedstawia się racje dwóch
stron w subtelny sposób, nie epatując nimi. Zarówno nieinformowanie o tym, jak i nadawanie
temu zdarzeniu zbyt wielkiej rangi byłoby nierzetelnością.
Pracowała Pani też jako reporter,
gdy pięć lat temu umierał Jan Paweł II.
Czy atmosfera tamtych dni i żałoby
po smoleńskiej katastrofie jest
porównywalna?
Trudno jest mi to ocenić, ponieważ kiedy
umierał Papież, cały czas byłam w Rzymie.
Bardzo zazdrościłam tym, którzy byli wtedy
w kraju, bo to u nas w Polsce można było
wtedy odczuć tę wspólnotę narodową,
zjednoczenie w bólu. Mam wrażenie, że bez
względu na to, jak bardzo publicyści próbowali nas skłócić, w dniach po tragedii pod
Smoleńskiem Polacy naprawdę byli razem
– przerażeni, zasmuceni, w żałobie. Tak jak
wtedy, gdy odszedł nasz Papież.
Po śmierci Jana Pawła II miało nastąpić
cudowne nawrócenie Polaków. Po
smoleńskiej katastrofie wiele oczekuje
się od mediów i polityków. Czy istnieje
szansa na zmianę języka debaty
politycznej?
Uważam, że politycy w dniach żałoby
zachowywali się naprawdę godnie. Na przyszłość patrzę jednak sceptycznie, ponieważ
znam tych ludzi i widzę, jakie – często podskórne i nieujawnione w ostatnich dniach
– emocje buzują w politykach. Mam nadzieję,
że z szacunku dla tych wszystkich, którzy zginęli 10 kwietnia, język debaty się trochę ucywilizuje, ale moja wiara nie jest w tym przypadku
bezgraniczna.
| 03 |
temat numeru | Polskie media po Smoleńsku
fot. PAP/EPA
spraw państwa i narodu. Wieczorem zapada
decyzja o pochowaniu pary prezydenckiej na
Wawelu – pojawią się pierwsze krytyczne komentarze.
14 kwietnia – „Gazeta Wyborcza” pisze
na pierwszej stronie o pochopnej decyzji,
„Rzeczpospolita” publikuje tekst Zdzisława Krasnodębskiego, w którym „gardzi” on
Nekrologi zamieszczone w polskiej prasie 12 kwietnia, z kondolencjami dla rodzin ofiar katastrofy w Smoleńsku. W ogólnopolskich dziennikach zamiast reklam ukazało się kilkaset stron nekrologów.
Iluzja nowej ery
Media zdawały po smoleńskiej tragedii bardzo ważny egzamin. Był to nie tylko sprawdzian z profesjonalizmu
w przekazywaniu informacji, ale również test z etyki zawodowej i narodowej solidarności. Na jaką ocenę zasłużyli
polscy dziennikarze?
Elżbieta Wójcik
współpraca: Dominika Jędrzejczyk,
Aleksandra Siemiradzka
Katastrofa prezydenckiego samolotu nad
Smoleńskiem, w której zginęło blisko sto
osób – w tym para prezydencka, posłowie,
senatorowie, szefowie najważniejszych urzędów w państwie i główni dowódcy polskich
sił zbrojnych – wywołała u Polaków wstrząs.
Nikt nie był przygotowany na taki scenariusz,
tym bardziej dziennikarze, którzy „rozklejali
się” na wizji i nie mogli (nie chcieli?) powstrzymać emocji. Jedni obwiniali ludzi mediów o
brak profesjonalizmu. Inni mówili, że to zwykły, ludzki odruch, który nie może dziwić. Bo
przecież światy dziennikarzy i polityków stykają się ze sobą od zawsze.
– To był dla mnie szok. Znałem tych ludzi. W takiej chwili zawsze by się chciało
temu człowiekowi, który odszedł, coś na
koniec powiedzieć, ale nie ma już takiej
możliwości. A teraz – może to zabrzmi paradoksalnie – jest mi przykro, że już nie będziemy się spierać i wzajemnie krytykować
– komentuje Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”.
| 04 |
Co dostali odbiorcy?
Tragiczne wieści ze Smoleńska wywołały
w mediach poruszenie na niespotykaną
wcześniej skalę. Logo stacji telewizyjnych
przyozdobiły żałobne wstęgi, już kilka godzin po katastrofie gazety wydrukowały
okolicznościowe numery specjalne, a komentatorzy – ze łzami w oczach – mówili
o wspólnym żalu i fenomenie ogólnonarodowego pojednania. Zmarli politycy, wczoraj przez wielu wyśmiewani i oskarżani o populizm czy zaściankowość, w jednej chwili
wyrośli na mężów stanu.
Według doktor Elżbiety Kossewskiej, medioznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego,
w przeciągu kilku dni czytelnicy i widzowie
zostali rzuceni z jednej skrajności w drugą.
– Tę drugą wymusiła na mediach „żałobna
kultura”. Nie zmienia to jednak faktu, że adresaci zostali uwiedzieni, oszukani piórami
dziennikarzy, którzy pokazywali im obraz
prezydenta nieporadnego, nieskutecznego, nieracjonalnego – tłumaczy Kossewska. W jej ocenie „żałobny lukier” widoczny w mediach po tragedii 10 kwietnia nie
pasował do tego, co mówiło się o Lechu
Kaczyńskim jeszcze kilka godzin przed jego
śmiercią.
Natomiast profesor Wiesław Godzic, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii
Społecznej, zaznacza, że prezydent w dużej mierze był przedstawiany „tak, jak tego
chciał”. Zdaniem Godzica Lech Kaczyński to
człowiek, który w pewnym sensie ignorował
media, bo uważał, że lepsze są formy przekazu bezpośredniego.
Media – kreator
czy wykonawca?
W opinii profesor Magdaleny Środy katastrofa pod Smoleńskiem to znamienne wydarzenie dla historii, które na pewno pozostawi swój ślad. – Coś się zmieni w niektórych
jednostkach, ale nie w całym społeczeństwie
– odpowiada zapytana o wpływ tej tragedii
na polskie społeczeństwo. – Taka katastrofa
wywołuje przeżycie autentycznego szoku
– jednostki gromadzą się, bo w czasach zagrożenia zewnętrznego łatwiej im przetrwać
w grupie. Społeczeństwo zbiera się w żalu.
Ale w pewnym momencie przybrało to formę
festynu: ludzie przychodzili pod Pałac, bo tam
są wszyscy, bo trzeba tam być i to zobaczyć
– tłumaczy Środa.
Elżbieta Kossewska uważa natomiast,
że media odegrały rolę towarzyszącą temu
wydarzeniu, rolę, którą wyznaczyły im społeczeństwo i kultura. A zachowanie Polaków
ocenia jako spontaniczne, pochodzące z ich
głębokiego poruszenia tragedią i pewnej nieskonkretyzowanej odpowiedzialności za to,
co wspólne.
Odmienne stanowisko zajmuje Wiesław
Godzic, który przekonuje, że media miały bardzo duży wpływ na zachowania ludzi i pełniły
rolę kreatorską. – Jeśli nie ma innych programów telewizyjnych poza żałobnymi albo
mówiącymi o katastrofie, to cała aktywność
jest skierowana na te tematy oraz nieustanne
informowanie o tym, co się dzieje. Spowodowało to, w sposób naturalny, że ludzie szli
tam, gdzie coś się wydarzyło – nie ma wątpliwości profesor.
usta przeciwnikom ze względu na żałobę
– przekonuje.
Również dr Kossewska ocenia, że debata na
temat miejsca pochówku prezydenta była potrzebna, ale powinna toczyć się, zanim zapadła
decyzja o wyborze Wawelu. Medioznawca
wskazuje też na dwie poważne wątpliwości. –
Po pierwsze, w tym wyborze pominięto naród.
Po drugie, decyzja
podjęta w czasie żałoby w dużej mierze
odbierała prawo do
zabrania głosu tym,
którzy niekoniecznie
się z nią zgadzali – komentuje Kossewska.
– Dyskusji na
ten temat właściwie nie było, raczej
oświadczenia: jedno
zasadnicze Andrzeja
Wajdy i kilka wspomagających i dwa
bardzo krótkie protesty – dodaje profesor
Godzic. – Myślę, że ci,
którzy nie zgadzali
się z miejscem poO tragedii informowała większość stacji telewizyjnych na świecie chówku, zachowali
się w porządku. Czy
ludźmi reprezentującymi nieprzychylne prejeśli ktoś uważa, że para prezydencka nie pozydentowi media, a „Gazeta Polska” drukuje
winna być pochowana na Wawelu, ma się nie
wiersz Marcina Wolskiego „Na śmierć prezyodzywać? Cenię Andrzeja Wajdę za jego list,
denta Kaczyńskiego” zakończony wołaniem
w którym napisał, co na ten temat sądzi. Ale
do części mediów: „Dziś możecie go uczcić
za tym nic nie szło, obserwowaliśmy tylko zatylko wstydu minutą!”. Żałoba się skończyła?
znaczenie stanowisk. To była taka pseudodySam Marcin Wolski tłumaczy, że wiersz
skusja – zaznacza medioznawca.
powstał z odruchu serca i przyznaje, że nie
„Tabloidowy koniec świata”
był do końca świadomy tak dużego odzewu.
Co ciekawe, wysokie oceny swojej pracy zbie– Napisałem ten wiersz w pierwszych godzirały w okresie żałoby tabloidy. – To był bardzo
nach żałoby, mocno zbrzydzony oglądaniem
solidarny ukłon ze strony prasy sensacyjnej.
niedawnych liderów nagonki w roli żałobWiele redakcji odrzuciło oferty kupna zdjęć
nych celebransów – argumentuje dzienniz miejsca katastrofy i nie zdecydowały się ich
karz „Gazety Polskiej”. Utwór jest utrzymany
opublikować. Widzieliśmy wspólny, pojednaww dość umiarkowanym tonie, choć analogie
czy ton – zauważa Wojciech Czuchnowski.
z Narutowiczem podjąłem świadomie [tekst
Wiesław Godzic uważa wręcz, że prasa bruWolskiego jest stylizowany na wiersz Juliana
kowa z zasady jest najlepszym żałobnikiem.
Tuwima opublikowany po zamordowaniu
– Tabloidy żyją katastrofą i tragedią, choć
pierwszego prezydenta II RP – przyp. EW].
oczywiście popadają ze skrajności w skrajność
W jego przypadku obrzucanie błotem trwało
– wyjaśnia profesor. A silnie emocjonalną, takilka dni, w przypadku prezydenta Kaczyńbloidową postawę zarzuca wszystkim polskim
skiego kilka lat – tłumaczy swoje intencje
mediom. – Media stworzyły atmosferę końca
autor. I dodaje, że polemiki, jakie wywołał
świata: znikąd pomocy? co my teraz zrobimy?
utwór, przybierały zazwyczaj formę bezpar– przypomina pytania zadawane przez prasę.
donowego ataku. – Jeśli komuś nie zależało
na rozróbie, wystarczyło go pominąć – wiersz
O umarłych tylko dobrze?
ukazał się przecież w niszowym pisemku, a ja
Wydaje się, że szczególnie w pierwszych
nie miałem wpływu, że wydrukowano go na
trzech dniach żałoby narodowej media soliokładce – podsumowuje Wolski.
darnie pisały i mówiły w myśl zasady: „o umarZerwaniu zawieszenia broni w mediach
łych tylko dobrze”. I właśnie ten jednomyślny
nie dziwi się Magdalena Środa. – Jedność jest
ton spowodował oskarżenia o hipokryzję,
utopijna – stwierdza profesor. – Można do
skierowane do mediów, które wcześniej były
niej dążyć, ale nie można w niej trwać. Choć
nieprzychylne prezydentowi Lechowi Kaprzerwanie tej jedności i żałoby było łobuzerczyńskiemu.
skie. Jeśli ktoś uważał, że prezydenta należy
– Dzień żałoby wymusił na redakcjach popochować na Wawelu, to powinien otwarcie
kazanie innych niż zazwyczaj fotografii i nawyartykułować jego zasługi, a nie zamykać
grań z Lechem Kaczyńskim – zauważa Elżbieta Kossewska. Zgadza się ona z wypowiedzią
Janiny Paradowskiej, publicystki „Polityki”,
która powiedziała, że Lech Kaczyński miał
swoje dobre i złe strony – problem w tym,
że te dobre mało kto miał szansę oglądać
i o nich czytać.
Wydarzenia z 10 kwietnia są największą
tragedią w historii współczesnej Polski. Ale,
jak twierdzi dr Kossewska, to indywidualnie,
od każdego dziennikarza, zależeć będzie, czy
ta straszna data stanie się dla niego ważną
cezurą. Podkreśla też, że kategorii etycznych
nie należy odnosić do mediów pojmowanych
przedmiotowo. – Wolę je wiązać z indywidualną wrażliwością każdego dziennikarza,
jego kwalifikacjami, zawodową etyką i odpowiedzialnością za własne słowo. Ostatnie
wydarzenia pokazały, jak bardzo media nie
doceniły odbiorcy, który dziś swoim ulubionym redakcjom i stacjom, od rana do nocy
nie przekroczyłem pewnych granic – wyznaje.
Prof. Godzic dodaje z kolei, że media dostały „pstryczka w nos”. – Przypuszczalnie już
nie powtórzy się sytuacja, w której redakcja
mówi: mieliśmy ciepłe i sympatyczne zdjęcia,
ale nie wypuściliśmy ich, bo był taki ogólny
sposób mówienia o prezydencie – obrazuje
Godzic, choć zarazem zaznacza, że winę ponoszą nie tylko media, ale również otoczenie
prezydenta, które zrobiło niewiele, żeby wizerunek ciepłego i sympatycznego człowieka
został podchwycony przez środki masowego
przekazu.
dbającym o to, by był najlepiej poinformowany, mówi: „media kłamią” – podsumowuje
Kossewska.
Także Marcin Wolski opowiada o zachwianiu wiarygodności niektórych mediów
i występujących w nich „autorytetów”. Podkreśla on, że społeczeństwo w czasie żałoby
zdało sobie sprawę, że było manipulowane
i okłamywane. Równocześnie nie wierzy
w autorefleksję i wyciągnięcie wniosków na
przyszłość.
Natomiast dziennikarz „Gazety”, Wojciech
Czuchnowski, ma nadzieję, że jednak coś
w mediach po tym przerażeniu zostanie.
– Myślę, że pewne sądy będą formułowane
ostrożniej. I chociaż może się wydawać, że
rzeczywistość przeczy temu, co mówię, naprawdę wierzę, że będzie trochę lepiej. Sam
musiałem przemyśleć, czy w tym, co pisałem,
zobaczyła po raz pierwszy, jak wielką siłę
przekazu mają media i w jaki sposób mogą
one kreować rzeczywistość. Dziś, kiedy emocje powoli opadają, a dyskusje w prasie i telewizji wracają na dawne tory, w dużej mierze od widzów będzie zależeć, czy media się
zmienią, czy też dalej będą nas „zabawiać
na śmierć” albo zmuszać do uczestniczenia
w polsko-polskiej wojnie domowej. O zgrozo,
kilka tygodni po smoleńskiej katastrofie, wiele wskazuje na to, że – powtarzając za doktor
Kossewską – czeka nas dawny spektakl sporu pod publikę, zabawa i ignorancja wobec
tego, co naprawdę istotne.
Jak to możliwe? Może warto – zanim kolejny raz odsądzimy media od czci i wiary – zadać sobie szczere pytanie: ilu z nas naprawdę
chce od mediów czegoś innego?
Powtórka z rozrywki?
Nagła śmierć dużej części polskiej elity
państwowej skłania nie tylko do zastanowienia się nad kruchością ludzkiego życia. Wydarzenia z 10 kwietnia powinny też zmusić do
dyskusji nad rzetelnością i obiektywizmem
polskich mediów. Duża część społeczeństwa
fot. PAP/TVN24/TVP
fot. Tomasz Gzell/PAP
Polskie media po Smoleńsku | temat numeru
reklama
Utopia jedności,
kicz pojednania
10 kwietnia – katastrofa pod Smoleńskiem,
społeczeństwo i media mówią jednym głosem.
11-12 kwietnia – media dalej w szoku, bieżące spory odłożone na bok.
13 kwietnia – wciąż solidarnie, a Rada Etyki
Mediów podsumowuje: dziennikarze przeszli
swoją próbę godnie i przewidują przełom
w budowie jedności wokół najważniejszych
| 05 |
Gdzie się zacząłem | dziennikarstwo
dziennikarstwo
na świecie
Rupert Murdoch: „Wall Street Journal”
walczy o nowojorczyków
W kwietniu nowojorski „Wall Street Journal”
został powiększony o dział „Greater New York”.
W nowej sekcji dziennika znajdą się wiadomości dotyczące m.in. nowojorskiego biznesu,
nieruchomości oraz kultury i sportu. Zdaniem
amerykańskich mediów posunięcie Murdocha
ma na celu osłabienie „New York Times’a”,
do tej pory jedynego na nowojorskim rynku
prestiżowego dziennika poświęconego wiadomościom lokalnym. Robert Thomson, redaktor
naczelny „Wall Street Journal”, tłumaczy,
że Nowy Jork to zbyt wyjątkowe miasto, by
miało tylko jeden prestiżowy tytuł codzienny, a
konkurencja w postaci nowego działu w „WSJ”
wpłynie pozytywnie na media w mieście.
Rosyjskie kanały telewizyjne
dostępne na Ukrainie
Ukraińskie media branżowe informują, że zakaz
nadawania rosyjskich kanałów telewizyjnych
może zostać wkrótce zniesiony przez krajowe
władze. Decyzja w sprawie prawdopodobnego zniesienia zakazu ma zostać podjęta
podczas najbliższego posiedzenia ukraińskiego
odpowiednika Krajowej Rady Radiofonii i
Telewizji. Rosyjskie kanały – RTR Planeta, Ren
TV, TV Centr International, STS i TNT – zostały
wyłączone w październiku 2008 r., ponieważ
nie spełniały wymagań stawianych przez rząd
ukraiński.
USA: spadek obrotu prasy o blisko 9 proc.
Od pół roku spada dzienny obrót prasy w
Stanach Zjednoczonych. 31 marca odnotowano
spadek cyrkulacji prasy wydawanej w tygodniu
o 8,7 proc., a także spadek o 6,5 proc. wydań
niedzielnych dzienników. 25 największych
gazet w kraju odniosło dotkliwe straty. Do
najbardziej poszkodowanych należą: „San
Francisco Chronicle”, „Washington Post” i „USA
Today”. Wśród głównych powodów spadku
obrotu prasy wymienia się przede wszystkim
wzrost popularności serwisów internetowych.
Wydawcy starają się zrównoważyć spadki
przychodów reklamowych poprzez podniesienie
cen subskrypcji oraz zmniejszenie dostaw prasy
do nierentownych obszarów.
Axel Springer na sprzedaż
Axel Springer AG planuje sprzedaż w sumie
nawet 5,7 mln swoich akcji, co ma zachęcić
do inwestowania w jedno z największych wydawnictw prasowych w Europie. Firma planuje
sprzedać ok. 3 mln akcji inwestorom instytucjonalnym, co stanowi blisko 8,9 proc. kapitału zakładowego spółki. Ponadto 2,75 mln akcji Axel
Springer wypuści na rynek inwestor Deutsche
Bank AG. Jak ocenia analityk DZ Banku Harald
Heider, sprzedaż akcji wygeneruje nowe środki
finansowe, co pozwoli na uregulowanie długów
wydawnictwa Axel Springer oraz stworzy
kapitał niezbędny do podejmowania przez firmę
nowych inwestycji. Akcje wydawnictwa mogą
pojawić się na rynku już w maju tego roku.
opr. Agata Żurawska
| 06 |
Komunistyczne władze oświatowe wyznaczyły mu drogę życiową w roli pedagoga
przedszkolnego. On postanowił jednak wytyczyć własną ścieżkę, która w rytmie
rock&rolla zaprowadziła go na Myśliwiecką 3/5/7, do radiowej Trójki.
Larysa Gidzińska
Krzysztof Materna powiedział, że jest potworem.
Brzmiało to tak: „Potworna inteligencja połączona
z potworną wiedzą, okraszona jeszcze bardziej potworną przebiegłością”. Na
początku ta potworność
nie rzuca się w oczy. Jednakże już po minucie rozmowy można się przekonać
o jeszcze jednym jej aspekcie, mianowicie potwornej
życzliwości. Wojciech Mann
jest osobą, która cieszy się
chyba największą sympatią
wśród słuchaczy. Sam mówi
o dziesiątkach listów, które
przychodzą w trakcie jego
audycji. Są to głównie odpowiedzi na stawiane przez
niego pytania czy wątpliwości, ale i rozentuzjazmowane listy zagorzałych fanów, łechcące, jak to określa
Mann, jego próżność.
A wszystko zaczęło się
od muzycznego klubu rockowego, założonego wspólnie
z Andrzejem Olechowskim
w latach sześćdziesiątych.
Spontaniczne kontakty osób
zakochanych w muzyce
rozrywkowej tamtych czasów przerodziły się wkrótce
w silny ruch, skupiający kilkudziesięciu członków. Zajmowali się przede wszystkim
zdobywaniem nowych płyt ze „zgniłego
Zachodu” oraz kolportowaniem własnych
ulotek, powielanych w ręcznych prasach.
Ruch od początku istnienia pozostał poza
wpływem reżimowej władzy, co z założenia
czyniło go nielegalnym.
Mając 16 lat, rozpoczął wraz z Olechowskim współpracę z Rozgłośnią Harcerską, która również cieszyła się znaczną
swobodą. Był to dla nich czas zdobywania
doświadczenia radiowego oraz podstaw
warsztatu dziennikarskiego. Żaden nie
ukończył bowiem studiów dziennikarskich.
Mann 4 lata spędził na nauce w Szkole
Głównej Planowania i Statystyki (obecnie
SGH). Przygoda ta zakończyła się w 1968
r. po tym, jak wydalono go za roznoszenie
ulotek propagandowych i wdanie się w rozruchy pod Politechniką. Przeniósł się więc
na Uniwersytet Warszawski, gdzie ukończył
anglistykę. Według ówczesnych standardów
absolwenci kierowani byli na stanowiska
wyznaczone przez władze oświatowe. I tak
też Wojciechowi Mannowi wyznaczono rolę
nauczyciela angielskiego. Ta sugestia nie
znalazła jednak u niego uznania, w związku
- Zawsze, gdy coś szło
nie tak – mikrofony nie działały, ktoś popełnił jakąś gafę
– Wojtek ratował sytuację.
Wiem, że mogę na nim w stu
procentach polegać i jeszcze
nigdy nie miałem powodu, aby
w to zwątpić.
Osobną marką stała się
audycja prowadzona przez
Manna w piątkowe poranki w
Trójce. Jej znakiem firmowym
jest utwór „Soul Dracula”, którą
sam prowadzący określił jako
najgłupszą piosenkę świata.
- Puściłem ją raz podczas
audycji. Po jakimś czasie przyszedł mail od słuchacza z prośbą o jej powtórzenie. Potem
były kolejne wiadomości, więc
postanowiłem, z czystej przekory, uczynić z niej stały punkt
audycji.
Przewrotność jest charakterystyczną cechą piątkowej
audycji „Zapraszamy do Trójki”. Nieodłącznym jej elementem stał się przegląd prasy
kolorowej, opowieści Andrzeja Kruszewicza o ptakach czy
w końcu wypełniająca znaczną
jej część oldschoolowa muzyka. Dystans wobec życia i samego siebie – to główna cecha
Wojciecha Manna.
Oprócz radia był też epizod telewizyjny. Wśród wielu
prowadzonych przez niego
programów największe uznanie zdobyła audycja satyryczna „Za chwilę dalszy ciąg programu”, nagrywana w latach 1989-1994 z przyjacielem
Krzysztofem Materną. Parodiowano w nim
obraz transformującej się Polski. Do dziś
urywki tych filmów krążą w sieci. Szczególną popularnością cieszy się jeden z odcinków, w którym Wojciech Mann, udając zająca, doprowadził do łez Krzysztofa Maternę.
Ze śmiechu oczywiście.
Ta wszechstronność i wszechobecność
w mediach uczyniły z niego osobę rozpoznawalną. Jan Chojnacki określił go jako celebrytę, choć sam Mann wyznaje, że nie czuje się jak Edyta Górniak. I dobrze, bo jeszcze
zechciałby zaśpiewać hymn na Euro 2012.
Laureat Telekamery, Złotego Mikrofonu,
sześciokrotny zdobywca Wiktora (w tym Super Wiktora) – ten zacny wianuszek nagród
sytuuje Wojciecha Manna wśród najlepszych dziennikarzy w Polsce. Nie oznacza
to oczywiście, że po tylu latach obecności
w mediach rozważa przejście w stan spoczynku. Pomimo niekomfortowej sytuacji,
która panuje na Myśliwieckiej, nadal chce
prowadzić swoje audycje – z miłości do radia i muzyki. Na przekór Draculi.
rys.: Maria I. Szulc
dz
Na przekór Draculi
z czym zdecydował się zapłacić za studia.
W ten sposób odciął się od jakichkolwiek
wpływów z zewnątrz i mógł kontynuować
rozwijającą się karierę radiowca. Przyszedł
czas na coś poważniejszego niż Rozgłośnia
Harcerska – zaproszenie do współpracy nadeszło z Myśliwieckiej.
- Tak na dobrą sprawę to my wówczas
tworzyliśmy to radio ze względu na bardzo
utrudniony dostęp do zagranicznych płyt.
Jeśli ktoś posiadał dwie, trzy płyty to stawał
się kimś – opowiada Mann o początkach
pracy w Trójce.
Współpraca, która rozpoczęła się
w połowie lat 60., trwa do dziś. Do legendy
przeszły takie audycje, jak „Bielszy odcień
bluesa”, „Nie tylko dla orłów” (program muzyczno-satyryczny), „Manniak po ciemku”
czy „Piosenki bez granic”. Każdy, kto choć
raz miał przyjemność ich wysłuchać, mógł
przekonać się o błyskotliwości i niecodziennym poczuciu humoru Wojciecha Manna,
a także lekkości, z jaką prowadzi programy.
Jego przyjaciel i współautor audycji, Jan
Chojnacki, mówi o nim jako o człowieku do
granic profesjonalnym.
Akademia
fotoreportaZu
w plenerze
szka Rayss – zdjęcie nagrodzone w
w Zabrzu w 2008 roku. Fot.: Agnie
dów kulturystycznych i fitnessowych
Uczestniczki zawo
ce w kategorii Kultura).
konkursie Newsreportaż 2009 (I miejs
Nauczymy Cię myśleć całościowo
plener pod kierunkiem Andrzeja Zygmuntowicza
Szczegóły: www.fotoreportaz.org.pl
tel. (22) 55 20 293, 0 502 825 492
reklama
Organizator:
Partnerzy:
Patronat medialny:
Puls redakcji | dziennikarstwo
fot. Mateusz Żaboklicki
ImprEskowe radio
Eska idealnie wpisuje się w potrzeby współczesnego
słuchacza, który radia nie słucha, a jedynie je słyszy.
Eska nie tylko śledzi, ale przede wszystkim wyznacza
trendy, przynajmniej w dziedzinie współczesnej muzyki
rozrywkowej. Często wchodząc do klubu, słyszymy całą
eskową playlistę, przy której nogi mają rwać się do tańca,
atmosfera stawać się coraz bardziej gorąca, a kolejne
piwo otwierać się samo. W Esce impreza trwa nieustannie.
Sprawdziliśmy, jak tworzy się najgorętsze polskie radio.
Marcin Kasprzak
Koniec świata
Redakcja znajduje się w tym samym budynku, co „Super Express”, kilkadziesiąt minut
jazdy autobusem z centrum. Na ścianach
wiszą złote płyty przeróżnych wykonawców:
od Kombii po Nelly Furtado. Wbrew pozorom
w siedzibie radia panuje spokojna atmosfera,
nikt nie pije szampana i nie tańczy, na podłodze nie leżą serpentyny i konfetti. Kameralny
pokój, woda mineralna, centrum handlowe
za oknem. To właśnie z Witolina pochodzi
większość audycji, które rozgrzewają imprezy
w całej Polsce. – Podczas żałoby narodowej
mieliśmy problem, gdyż przez ponad tydzień
puszczaliśmy wyłącznie spokojne kawałki. Aż
sam byłem zaskoczony, że dysponujemy tak
szerokim wachlarzem smętów, przytulańców
i ballad – zdradza Michał Sobkowski, który do
Warszawy został ściągnięty z łódzkiej Eski,
a do łódzkiej Eski z toruńskiego Radia Gra.
Od początku
Początki popularnej Eski sięgają czasów schyłku PRL-u. Rozgłośnia szczyci się, że prekursorem dla niej było legendarne Radio Solidarność, które działało nielegalnie w latach 80.
Wraz z transformacją Solidarność przemianowano na Radio S, którego pierwszymi słuchaczami byli mieszkańcy Poznania, Wrocławia
i Warszawy. Dopiero koniec lat dziewięćdziesiątych przyniósł ekspansję stacji i przejmowanie lokalnych, niewielkich rozgłośni. Dziś
Eska jest obecna w większości polskich miast,
a wokół niej skupiona jest grupa radiowa,
obejmująca takie stacje jak Eska Rock, Radio
Wawa czy VOX FM. Ilu jest pracowników tego
sporego jak na polskie warunki koncernu radiowego? Niełatwo to stwierdzić, bo wielu
reklama
dziennikarzy pracuje w kilku stacjach jednocześnie, a rzesze praktykantów nie ułatwiają
liczenia kadry pracowniczej. Większe Eski
mają swój program poranny o charakterze lokalnym, mniejsze ograniczają się do lokalnego serwisu informacyjnego i sztandarowego
„impreskowego rozkładu jazdy”. Większość
programu przeznaczona jest jednak na audycje realizowane w Warszawie.
Hity na czasie
Od 1998 roku Radio Eska ma ukształtowany
profil muzyczny – słuchaczy mają przyciągnąć najnowsze, najlepsze i najpopularniejsze
przeboje, krótko mówiąc, „hity na czasie”. Slogan reklamujący stację ma symboliczne znaczenie, bo stał się polskim odpowiednikiem
tzw. CHR – Contemporary Hits Radio, czyli
w dosłownym tłumaczeniu radia ze współczesnymi przebojami. Główną ideą formatu CHR
jest kreowanie muzycznych trendów poprzez
wybieranie hitów spośród setek nowych płyt
muzycznych. Michał Sobkowski, prezenter
w Esce, przyznaje: – Format CHR jest stworzony dla młodych ludzi. Muza ma „doenergetyzować”, dlatego w 90 procentach gramy
najnowsze kawałki. – Podążanie za najnowszymi hitami przekłada się na target wiekowy
słuchaczy. Wśród miłośników rozgłośni dominują osoby młode, między 15 a 35 rokiem
życia, choć zdarzają się „pozytywnie zakręceni” czterdziestolatkowie, którym daleko do
stereotypowego wizerunku przedstawiciela
tej grupy wiekowej – starsi słuchacze raczej
nie przypominają inżyniera Karwowskiego
z popularnego niegdyś serialu.
Wśród naturalnych konkurentów stacji
jest Planeta FM i RMF Maxxx, ale także niektóre lokalne rozgłośnie, np. toruńskie Radio Gra.
Ogólnopolskie rozgłośnie są najczęściej skie-
Uniwersytetu Warszawskiego
Najlepsze studia dziennikarskie w Polsce!
STUDIA LICENCJACKIE
Michał
Sobkowski
rowane do
szerszego
grona odbiorców, dlatego
są jednocześnie
mniej jednolite
muzycznie. Jak format Eski przekłada
się na jej słuchalność? – W przedziale wiekowym 15-39 walczymy o prymat w Warszawie
z „Zetką”. Oczywiście, jeśli uwzględnić ogół
badanych, tracimy w tym zestawieniu. Nas to
jednak nie martwi, ponieważ koncentrujemy
się na konkretnej grupie odbiorców – mówi
Sobkowski.
Lato z radiem
Eska jest obecna również poza radiowymi
częstotliwościami. Odpowiednikiem letnich
koncertów publicznego radia są plenerowe
„Hity na czasie”, organizowane we współpracy z TVP2. Z kolei przy współudziale Polsatu stacja rokrocznie rozdaje nagrody „Eska
Music Awards”. Z każdą edycją laur przynosi
coraz większy prestiż – co widać już po decyzji przeniesienia kilka lat temu transmisji
z TV4 do znacznie popularniejszej stacji koncernu Solorza. Michał Sobkowski stwierdza
bez fałszywej skromności: – Nie twierdzę,
że to najważniejsze nagrody polskiej branży
muzycznej, ale z pewnością są robione z największym rozmachem. – I faktycznie, w roli
prezenterów tegorocznej gali zatrudniono
jedne z największych (czytaj: najdroższych)
osobowości polskiego show-biznesu: Dodę
i Tomasza Karolaka. Pył z islandzkiego wulkanu nie zaszkodził też w przyjeździe One
Republic – autorów hitu „Apologize”, a Candy Girl zmierzyła się z repertuarem Beyonce
i Katy Perry.
Kogo nagradza Eska? W tym roku tryumfowali Agnieszka Chylińska i Andrzej Piaseczny,
a wśród zwycięzców poprzednich edycji znajdują się m.in. Blue Cafe, Mandaryna, Doniu,
Jeden Osiem L, Kasia Cerekwicka, Feel, czy
niezapomniany Krzysztof Krawczyk oraz tegoroczna prowadząca „Eska Music Awards”
– Doda. Dwa lata temu specjalną nagrodę
odebrał Craig David, nagrodę tak swoistą
i nieszablonową, że sam zainteresowany
pewnie do dziś zastanawia się, czym zasłużył
sobie na to wyróżnienie.
Komercja?
Tak, i to bez znaku zapytania. Co ważne, nikt
w Esce nie wypiera się komercyjnego charakteru stacji. – Popyt tworzy podaż, to oczywiste, stąd radio też ma na siebie zarobić – nie
ukrywa prezenter Eski. Dodaje też, że nie
rozumie radykalnych głosów krytyki dotyczących muzyki popularnej. Przecież artysta,
który legitymuje się mianem niekomercyjnego, też chce sprzedać swoje płyty (i to w podobnej cenie).
Na ramówkę stacji składają się takie programy, jak: warszawskie „Zjedz Pawelca na
śniadanie”, „Gorąca 20”, „ImprEska”, „Moje
| 08 |
Instytut Dziennikarstwa
10 hitów”, „10 hitów jeden po drugim”. Różnią się
od siebie przede wszystkim nazwiskami prowadzących, bo muzycznie są podobne. W Esce nie ma zbyt wiele
miejsca na autorskie audycje, tematyczne
cykle lub długie wywiady z zaproszonymi
gośćmi. Radio nastawione jest na muzykę,
a playlista utworów jest przygotowywana
w oparciu o gusta sprawdzonego grona słuchaczy. DJ nie ma dużego wpływu na to, jakie
piosenki trafią do słuchaczy. – To jest sprzężenie zwrotne: wybieramy to, co ludzie chcą
słyszeć, a ludzie chcą słyszeć to, co wybieramy – wyjaśnia Sobkowski. Ta prosta formuła
sprawdza się do tego stopnia, że Eska jest
często traktowana jako muzyczny autorytet,
generator gustów. Niekiedy playlistę największych hitów radia można usłyszeć na imprezach w klubach. Zdarza się też, że młodzi
twórcy przysyłają do rozgłośni własne amatorskie produkcje, licząc, że w ten sposób ich
talent zostanie odkryty (niektórzy nie zważają na muzyczny format stacji i wśród przesłanych „dzieł” bywają nawet 10-minutowe,
twarde, metalowe brzmienia).
Stacjonarne Studia Licencjackie
Specjalności:
− dziennikarska
− public relations i marketing medialny
− fotografia prasowa, reklamowa
i wydawnicza
Niestacjonarne Studia
Licencjackie
w trybie wieczorowym
− dziennikarska
− public relations i marketing medialny
− fotografia prasowa, reklamowa
i wydawnicza
Kogo słyszymy
W warszawskiej Esce pracuje niewielu dziennikarzy po studiach na tym kierunku. Wśród
prezenterów są za to absolwenci anglistyki,
stosunków międzynarodowych, zarządzania,
czy psychologii. Dyplom ukończenia studiów
ma drugorzędne znaczenie – ważniejszy jest
pomysł na bycie prezenterem, a jest to trudne
w epoce, w której radio się słyszy gdzieś w tle,
rzadziej uważnie słucha. – Wbrew pozorom nie
jest łatwo wejść na antenę na 40 sekund. Trzeba pamiętać, żeby nie było zbyt wielu informacji w jednym komunikacie – stwierdza Sobkowski i zaznacza, że prezenterem nie zostaje
się „z ulicy”. DJ Eski nie zdradza złotego środka
na bycie dziennikarzem radiowym, ale przyznaje, że obok ciekawego głosu i osobowości
ważne mogą być nawet tak prozaiczne cechy,
jak punktualność. Dużo łatwiej trafić do działu
newsów, gdzie często zatrudniani są stażyści i
praktykanci studiujący dziennikarstwo.
Radio na fali
Można wypowiedzieć się o Esce ironicznie,
obnażyć komercyjny charakter, postawić zarzut, że prezenter sprowadza się do roli przerywnika między hitem Velvet i September.
Można tak powiedzieć, ale po co? Trzeba docenić, że Eska była pierwszą stacją, która odważyła się przenieść brytyjskie wzorce popularnego formatu muzycznych hitów na grunt
polski. Do dziś czyni to na tyle skutecznie, że
z powodzeniem rywalizuje z największymi
sieciami radiowymi o młodych słuchaczy,
a ci odwdzięczają się rozgłośni, zamieniając
w piątkowe noce imprezowe mp3 na eskowe
sety najbardziej znanych na świecie didżejów.
A to że komercyjnych? Widocznie kochamy
komercję.
STUDIA MAGISTERSKIE
Studia stacjonarne II stopnia
Specjalności:
− dziennikarska
− public relations i marketing medialny
− fotografia prasowa, reklamowa
i wydawnicza
Studia niestacjonarne II stopnia
w trybie wieczorowym
Specjalności:
− dziennikarska
− public relations i marketing medialny
− fotografia prasowa, reklamowa
i wydawnicza
Studia niestacjonarne II stopnia
w trybie zaocznym
Specjalność:
− dziennikarska
STUDIA PODYPLOMOWE
Podyplomowe Studia
Dziennikarstwa i Komunikacji
Społecznej w trybie wieczorowym
− specjalizacja telewizyjna
− specjalizacja radiowa
− specjalizacja prasowa
Pomagisterskie Zaoczne
Studium Dziennikarstwa
− specjalizacja telewizyjna
− specjalizacja radiowa
− specjalizacja prasowa
PLANOWANE STUDIA
PODYPLOMOWE
− Podyplomowe Zaoczne Studia
Dziennikarstwo Online
− Podyplomowe Zaoczne Studia
Fotografii Prasowej i Reklamowej
− Podyplomowe Zaoczne Studia
Dziennikarstwo Śledcze i Sądowe
− Podyplomowe Zaoczne Studia
Dziennikarstwo Sportowe
i Promocja Sportu
www.id.uw.edu.pl
Polecamy | fotografia
Konkurs „Ursus – piękna czy bestia?”
Ruszył konkurs fotograficzny zatytułowany „Ursus
- piękna czy bestia?”. Pomysłodawcy pragną
zmienić wizerunek warszawskiej dzielnicy Ursus,
kojarzonej dotąd z fabrykami i przemysłem ciężkim.
Konkurs skierowany jest zarówno do amatorów, jak
i profesjonalistów. Dowolną ilość prac, wyłącznie w
formacie elektronicznym, można przesyłać do końca
lipca 2010 roku. Na zwycięzców czekają nagrody
finansowe i rzeczowe.
„Islandia” Izabeli Jaroszewskiej
w Muzeum Ziemi PAN
W Muzeum Ziemi PAN w Warszawie można oglądać
wystawę fotografii Izabeli Jaroszewskiej zatytułowaną „Islandia”. Autorka w cyklu czarno-białych,
panoramicznych zdjęć stara się oddać klimat tego
miejsca. Wystawa zrealizowana została w ramach
VI Warszawskiego Festiwalu Fotografii Artystycznej
2010. Można ją oglądać do 6 czerwca.
Więcej zdjęć autorki na stronie:
www.jaroszewska.eaf.com.pl.
Spotkanie z Lechem Lechowiczem
Fundacja Archeologia Fotografii (Nowogrodzka
18a m. 8a) zaprasza na spotkanie prowadzone przez
Lecha Lechowicza, które odbędzie się 28 maja
o godzinie 18.00. Lech Lechowicz zajmuje się historią i teorią fotografii oraz relacjami występującymi
między tradycyjnymi dyscyplinami artystycznymi
a nowymi mediami. Jest autorem wielu wystaw, katalogów oraz tekstów dotyczących tych problemów.
Fotopolis EXPO 2010 zapowiada się ciekawie
Druga edycja Warszawskich Dni Fotografii Fotopolis
EXPO w dawnej Wytwórni Wódek KONESER ruszy
11 czerwca i potrwa 3 dni. Tegoroczna edycja
odbędzie się pod hasłem „Wakacje z fotografią”.
Wystawy, spotkania oraz warsztaty przygotowywane będą pod kątem tematyki wakacyjno-podróżniczej. Więcej na: www.expo.fotopolis.pl
Wystawa fotografii „Poszukiwacze szczęścia”
Od 22 maja w Centrum Działań Twórczych 1500 m2
(ul. Solec 18) otwarta będzie wystawa fotograficzna
„Poszukiwacze szczęścia”. Młodzi artyści z Berlina,
Warszawy i Mumbaju odnaleźli biografie, miejsca i
historie, obrazujące poszukiwanie szczęścia, a także
klęski poniesione w tych metropoliach. Wystawa
potrwa do 12 czerwca.
Tomasz Tomaszewski w Domu Dziennikarza
Sigma ProCentrum oraz Klub Fotografii Prasowej
SDP zapraszają na kolejne spotkanie z cyklu „Spotkania ze znanymi polskimi fotoreporterami”. Tym
razem odbędzie się pokaz fotografii oraz spotkanie z
Tomaszem Tomaszewskim. Start 17 maja o godzinie
18.00 w Domu Dziennikarza (ul. Foksal 3/5).
Grupa foto PDF zaprasza
Zapraszamy wszystkich chętnych do współpracy
z grupą fotograficzną powstałą przy redakcji PDF.
Jesteśmy otwarci na nowych ludzi oraz świeże pomysły do działu foto. Jeśli macie jakieś sugestie, co
możemy zmienić, żeby dział foto czytało i oglądało
się lepiej, piszcie na adres: [email protected]
lub wpadajcie na spotkania, które odbywają się w
Instytucie Dziennikarstwa w każdy czwartek o godz.
18.30 w sali 51.
opr. Ewelina Petryka
| 10 |
Głównym celem fotografii reportażowej jest zdanie relacji z wydarzeń,
sytuacji i przedstawienie pewnej
historii. I słusznie, o ile się pamięta,
jak ogromny potencjał zawarty jest
w słowie „historia”.
Wiem co myślisz (szczegół) z "Odmowa"
mającego umożliwić młodym talentom zaprezentowanie swoich prac. Natomiast 19 maja
odbędzie się finał konkursu „Fotograficzna
Publikacja Roku 2009”.
Organizatorzy zapraszają także fotografów do
wzięcia udziału w PRZEGLĄDZIE PORTFOLIO, na
podstawie którego będzie organizowana pomoc
fotografom w ich dalszym rozwoju.
Jest też bogaty program towarzyszący. Warto
wybrać się 8 maja na teren wokół Placu Nowego
na tzw. Slite Night – czyli nocny pokaz zdjęć
reklama
Więcej info na stronie organizatora:
www.photomonth.com
Fotoreporterska wolność
Mirosław Kaźmierczak
Historię możemy rozumieć zarówno jako osobistą, skończoną opowieść na jakiś temat, jak
i jako powieść odwieczną i ciągle narastającą,
którą tworzymy wspólnie. Ponadto historia
w formie fotografii też absolutnie nie jest
dziełem o określonej formie: fotoreportaż, jako
ciąg prawdziwych wydarzeń czy jako wykreowana fikcyjna sytuacja, utrwalona na błonie,
może być zarówno rzetelnym, obiektywnym
oddaniem faktu, jak i jego skrajnie subiektywną interpretacją; może być dowcipna lub
wręcz być dowcipem tak samo, jak i jednym
z istotniejszych świadectw, które, stając się
ikoną, na dobre zmieniają nasze spojrzenie na
świat. Wszystko wskazuje na to, że tego typu
podejście wykazywali fotografowie zakładający jedną z najsłynniejszych agencji fotograficznych – Magnum Photos, która w tym roku
obchodzi 63. urodziny.
Magnum zostało założone przez kilku czołowych fotoreporterów wojennych z legendarnym Robertem Capą na czele. Od początku
była to idea opierająca się na niezależności.
Agencja od zawsze jest własnością jej członków. Mogą więc, nie bacząc na oczekiwania,
realizować swoje własne cele. Magnum Photos
na ścianach budynków i w okolicznych barach.
Ciekawą propozycją wydaje się cykl spotkań
z wydawcami i autorami publikacji fotograficznych pt: CZYTAJĄC OBRAZ, organizowanych
przez Fundację Pauza oraz Galerię f5 & Księgarnię
Fotograficzną.
Cała impreza potrwa do 30 maja.
Wstęp jest bezpłatny.
w egzotycznej palecie
odcieni, przepełnionych
szczerym oddaniem niełatwych emocji – Stevem
McCurrym na czele. Jest
też wielu innych, wśród
nich kontynuatorzy wielkiego dzieła Capy, Rodgera i im podobnych – reporterzy wojenni, których
praca najczęściej staje się
istotnym świadectwem
czasów. Wszystkich łączy
nieustanna i nieugaszona
chęć uchwycenia
i opublikowania swojego
punktu widzenia, osadzona w szacunku dla bagażu
tradycji fotografii i kultury.
I to kultur różnorodnych
– wszak wśród założycieli znaleźli się Węgier,
Francuz, Polak i Brytyjczyk.
Jest faktem radosnym, że Magnum Photos
ma się dobrze i nic nie wskazuje na to, aby
miało się to zmienić. Co więcej - „nabór” trwa.
Członkowie agencji podczas corocznego spotkania zapoznają się z portfolio chętnych do
członkowstwa w agencji i dokonują wyboru.
Poza prestiżem, który się z tym wiąże, możliwość uczestniczenia w tak niezwykłym zjawisku, to przede wszystkim ogromny zaszczyt.
Robert Capa, jeden z założycieli agencji Magnum.
pozostaje do dziś w opozycji do przytłaczającej większości świata fotoreportażu, gdzie ceni
się głównie taką pracę, która spełnia określone
wymagania. Tu, bowiem, każdy zajmuje się
naprawdę tym, co sam pokochał. Tak więc jest
kilku, którzy umiłowali tradycyjny reportaż
z elementami moralizatorskimi jak Ian Berry
czy John Vink. Jest też reprezentatywna grupa
„geograficzna”, skupiona wokół „National Geographic” czy niemieckiego „Geo” ze słynnym
mistrzem barwnych portretów
Piękne zimowe zdjęcia - takie pierwsze
wrażenie sprawiają zdjęcia wykonane w
podczerwieni. Nic bardziej mylnego. Są one
rejestrowane w okresie, kiedy śnieg już dawno
spłynął do morza, a drzewa pokrywa soczysta zieleń liści.
Jak wiele dzisiejszy postęp technologiczny
zawdzięcza armii, nie trzeba przekonywać.
Podobnie jest w przypadku fotografii w podczerwieni. Wojskowi początkowo wykorzystywali ją do ustalania zakamuflowanych pozycji
wroga, które były łatwo rozpoznawalne na
fotografiach jako ciemniejsze plamy wśród
śnieżnobiałej trawy.
Fotografię IR (od angielskiego infrared)
od normalnych zdjęć różni zakres fal światła
rejestrowanych przez materiał światłoczuły.
Dla przypomnienia: fale krótsze od 400 nm
to nadfiolet, a dłuższe od 700 nm to podczerwień. Tak jedne, jak i drugie, są dla ludzkiego
oka niewidoczne. Natomiast przedział 400700 nm to znany wszystkim zakres światła
widzialnego.
Do robienia tego rodzaju zdjęć trzeba
zaopatrzyć się w filtr IR, aparat z odpowiednim obiektywem oraz statyw. Przy czym
należy pamiętać, że najlepsze efekty daje filtr,
który przepuszcza tylko światło o długości fal
większej niż 720 nm i tylko to światło zostanie
„wpuszczone” na matrycę. Ponadto nie każdy
aparat rejestruje fale podczerwone. Można
sprawdzić sprzęt, robiąc zdjęcie diody pilota
od telewizora przy wciśniętym dowolnym klawiszu. Jeżeli na zdjęciu dioda będzie świecić,
oznacza to, że aparat najprawdopodobniej
nadaje się do fotografii IR. Niestety, niektóre
obiektywy dają efekt plamki na środku kadru
(tzw. hot spot). W sieci łatwo można znaleźć
listę szkieł, których dotyczy ta wada, np. pod
tym adresem: www.photo.net/canon-eos-digital-camera-forum/00IXFm.
Po skompletowaniu sprzętu przychodzi
czas na użycie go w plenerze. Przy rejestrowaniu obrazu korzystamy z trzech zjawisk:
pochłaniania
przez niektóre
przedmioty światła podczerwonego, odbijania
najdłuższych
fal oraz emisji
promieniowania
podczerwonego.
- Trudnością
jest odpowiednie
dobranie parametrów, m.in.
czasu naświetlania, balansu bieli
czy ostrości
– tłumaczy
Bartosz Zaborowski, fotografujący
w podczerwieni. – To świat
niedostrzegalny
dla nieuzbrojonego oka, co
znacznie utrudnia
fotografowi pracę, ale jednocześnie jest magią
tych obrazów
– dodaje. Warto
więc poświęcić
trochę czasu na
znalezienie optymalnych ustawień.
Zaczynamy od balansu bieli. Najlepiej
sprawdzają się ustawienia własne, wykonywane z filtrem założonym na obiektyw, gdzie
wzorcem bieli jest intensywna zieleń liści lub
zadrukowanej kartki (ponieważ to ona na
zdjęciach IR będzie biała).
Im więcej roślinności w kadrze, tym lepiej,
ponieważ chlorofil odbija podczerwień
najintensywniej, co właśnie daje efekt śnieżnobiałych koron drzew. Zdjęcie kadrujemy
i ostrzymy bez filtra. Niektóre aparaty dają
potwierdzenie ostrości z założonym filtrem,
ale lepiej polegać na własnej ocenie. Zdjęcia
Wyjątkowe historie,
wyjątkowe kobiety
Batycka, Gawryluk, Gessler,
Guzowska, Kayah, Mucha,
Szczuka, Wellman – te
nazwiska mówią same za
siebie. A to jedynie kilka
spośród 31 kobiet, których
opowieści można znaleźć
w albumie „Twoje życie,
Twój głos”. Albumie poniekąd wyjątkowym i to nie
dlatego, że został wydany
z okazji Światowego Dnia
Antykoncepcji.
Każda historia jest tu
inna. Obcując z książką, nie odnosi się jednak
wrażenia chaosu, a różnorodności. Istnieje
bowiem kilka wspólnych pierwiastków dla
wszystkich opowieści.
Po pierwsze – autorka zdjęć. Lidia Popiel,
prezenterka telewizyjna, modelka i fotograf.
Seria czarno-białych zdjęć w zastanym świetle,
naturalnych, trochę szorstkich, dobrze wpisuje
się w konwencję codziennego, zwykłego
życia. Fotografie pokazują kobiety sukcesu
z innej, bardziej osobistej strony.
Po drugie – autorki wywiadów: dziennikarki: Magda Mazur i Paulina Młynarska-Moritz.
W całej książce nie pada ani jedno pytanie,
a na okładce, obok ich nazwisk, znajdzie się
jedynie słowo „wysłuchały”. Nie można jednak
dać się zmylić. Efekt, jaki osiągnęły – otwarcie
Świat w cyfrowej podczerwieni
Poleca:
fot. Bartosz Zaborowski
fot. Jo Longhurst
Krystian Szczęsny
Mirek Kaźmierczak
Po raz ósmy wystartował Miesiąc fotografii
w Krakowie, jedno z najważniejszych wydarzeń
fotograficznych w Polsce.. Organizatorzy przygotowali ponad 30 wystaw, spotkania z artystami
z całego świata, wykłady, projekcje, warsztaty
i wiele innych wydarzeń towarzyszących.
Tegoroczny festiwal skupia się na fotografii
brytyjskiej, dlatego na imprezę zaproszono największe sławy fotograficzne z Wysp.
Wiadomo, że swoją obecność potwierdził
już najsłynniejszy obecnie brytyjski fotograf,
członek agencji Magnum Photos, Martin Parr.
Mają pojawić się także: Mark Power, Anna Fox,
Jason Evans, Jem Southam, John Davis, Tom
Wood oraz Tom Hunter. Na imprezie pojawią
się ponadto kuratorzy Sekcji ShowOff: Kuba
Dąbrowski, Mikołaj Komar, Jacek Poremba,
Karol Radziszewski i Tomek Sikora.
MFK to także podsumowanie poważnych
konkursów: sittcomm.award, skierowanego
do profesjonalistów z Europy ŚrodkowoWschodniej i Południowej oraz ww. ShowOff,
To jeden z bardziej efektownych i ciekawych sposobów
rejestrowania otaczającej nas przestrzeni. Dobry kadr i
odpowiednie warunki atmosferyczne zapewnią niemalże
bajkowe krajobrazy.
wykonujemy na niskim ISO, przy praktycznie
dowolnej przysłonie, pamiętając o odpowiednio długim czasie naświetlania.
Wykonanie zdjęcia to połowa pracy. Dla
ostatecznego wyniku ważna jest bowiem obróbka otrzymanego obrazu. Trzeba poprawić
jasność i kontrast obrazu oraz zmienić kolory
za pomocą Mieszania kanałów (w programie
Photoshop), gdzie w wyjściowym kanale czerwonym ustawiamy wartość czerwieni na „0”,
a niebieskiego na „100”, natomiast w kanale
niebieskim czerwony na „100”, a niebieski na „0”,
dzięki czemu niebo i woda będą niebieskie.
- Ważne jest, aby w obróbce zdjęć nie
przedobrzyć z tym efektem, który może
przysłonić nam to, co w fotografii jest
najważniejsze – mówi Zaborowski, którego
wystawę fotografii IR można oglądać do 15
maja w Bemowskim Centrum Kultury art.bem
w Warszawie.
Strony, które warto odwiedzić:
www.zaborowski-photography.com
– strona Bartka Zaborowskiego
www.fotografia61.com – strona
Jarka Majchera
www.infraredphoto.eu – angielskojęzyczna strona ze wskazówkami o fotografii IR
reklama
JUWENALIA W TEATRZE ATENEUM!!!
się rozmówczyń – jest
niewątpliwie wynikiem
dużego nakładu pracy.
Pozycja nie jest
jednak pozbawiona wad.
W albumie pojawiają
się osoby niekoniecznie znane szerokiemu
gronu odbiorców. Każda
z autorek zawodowo
związana jest z Polsat
Café, co prawdopodobnie
miało wpływ na wybór
jako rozmówczyni Jolanty
Borowiec, dyrektor Polsat
Café. Książka powstała z inicjatywy i środków
Bayer Schering Pharma, co z kolei zaowocowało obecnością bizneswoman Beaty Płończak
z tej właśnie firmy.
Album z definicji powinien zainteresować
wiele kobiet, ale pozycję polecam również
mężczyznom, którzy dzięki niemu mogą się
wiele dowiedzieć o płci pięknej.
Dochód ze sprzedaży książki zostanie
przekazany Fundacji Dzieci Niczyje.
Krystian Szczęsny
Magda Mazur, Paulina Młynarska-Moritz,
Lidia Popiel, „Twoje życie, Twój głos”
Wydawca: Bayer Sp. z o.o.
Do końca maja studentów zapraszamy do zakupu biletów
na wszystkie spektakle po naprawdę studenckich cenach.
Fot. Marcin Wegner
fotografia
Miesiąc
fotografii
fot. Gerda Taro
f
fotografia | Warsztat
Na zdjęciu – Barbara Prokopowicz, Przemysław Bluszcz
Bilety indywidualne: 20 zł Bilety grupowe (od 10 osób): 15 zł!
Sprawdź repertuar na: teatrateneum.pl
Rezerwuj miejsca już teraz: (22) 625 73 30 /(22) 625 24 21
Nie przegap szansy na tani bilet na takie spektakle jak:
Judaszek, Skiz, Jesienin i Pornografia
| 11 |
Tony Ray-Jones | fotografia
fotografia | Tony Ray-Jones
Brytyjska
rzeczywistość
Tony Ray-Jones
(1941-1972), jeden z głównych bohaterów tegorocznej edycji Miesiąca Fotografii w Krakowie. Postać,
która wywarła ogromny wpływ na rozwój brytyjskiej
dokumentalnej fotografii artystycznej w latach 70.
Twórczość zmarłego w 1972 roku Ray-Jonesa obejmuje jedynie dekadę. Już fotograficy młodsi o pokolenie traktowali go jako postać niemal mityczną. Jego
działania uważano za pionierskie wobec brytyjskiej
„niezależnej fotografii”. Zdjęcia
Ray-Jonesa o dokumentalnym,
niemal antropologicznym charakterze, stanowią celną obserwację
współczesnego społeczeństwa
Wielkiej Brytanii.
Wykonane w trakcie weekendowych
wypadów za miasto, powstające od
1966 do 1969 roku zdjęcia składają
się na cykle The Seaside, Summer
Carnivals, London oraz Society.
Uchwyceni na nich przedstawiciele
brytyjskiego społeczeństwa, przeciętni
obywatele, spędzają swój wolny czas
w uświęcony tradycją sposób
– głównie w nadmorskich kurortach
w rodzaju Brighton oraz w trakcie
letnich festiwali. Sam Ray-Jones
twierdził, że jego celem jako fotografa
jest ujęcie specyficznie brytyjskiej
aury oraz dostrzeżenie nostalgicznego
potencjału i surrealnego humoru
w zwyczajnych sytuacjach.
Galeria Starmach,
ul. Węgierska 5, Kraków
Ekspozycja: 8.05–4.06.2010
Publikacja dzięki uprzejmości Miesiąca fotografii w Krakowie oraz The National Media Museum, Bradford, UK.
| 12 |
| 13 |
| fotografia
Andrzej Zygmuntowicz
Pytanie o to, co wolno pokazywać na zdjęciu
prasowym, staje przed każdym fotografem
i przed każdym wydawcą. Powinnością fotografa dokumentalisty jest dawanie świadectwa
o tym, co się wydarzyło, jak wydarzenie przebiegało, co spotkało uczestników, jaka była reakcja mimowolnych obserwatorów i jakie skutki
przyniosło. Niezależnie od tego, jakie sytuacje
ukażą się oczom fotografa, powinien je zarejestrować, by zapis zdarzenia był wiarygodny
i kompletny. Decyzję, które zdjęcia zostaną opublikowane, podejmuje fotoedytor, a gdy temat
jest szczególny lub kadry dyskusyjne, decyzja
należy do naczelnego tytułu. Zdjęcia, poza tym
że są systemem przekazywania informacji, mają
także wymiar moralny. Mimo wolności wypowiedzi, która pozwala na publikację wszystkiego, istnieją standardy etyczne, które są tamą dla
publikacji materiałów nieuczciwych, naruszających dobre imię czy zwyczajnie niegodnych.
Szczególnie delikatnie powinny być traktowane
sytuacje tragiczne, o bolesnych skutkach dla
ofiar i ich bliskich.
Historia fotografii pełna jest obrazów ukazujących krwawe dramaty. Wojny, wypadki
i zbrodnie towarzyszyły ludzkości od zawsze,
ale do czasu wynalezienia fotografii żadne
medium nie było w stanie ukazać ich dokładnie
tak, jak naprawdę wyglądały, nie były więc
to obrazy do końca potwierdzające przebieg
zdarzenia. A i po nastaniu fotografii nie od razu
zainteresowano się wizualizowaniem mocnych
scen. Dopiero wojna secesyjna w Stanach Zjednoczonych sprowokowała do dokumentowania
pól bitewnych z poległymi żołnierzami. Amerykanie chcieli wiedzieć, jak rzeczywiście wygląda
wojna, czy rzeczywiście jest tak krwawa, jak
przedstawiają ją w gazetach. Fotografów, którzy
wyruszyli wojennym szlakiem, zaskoczyło to, co
zobaczyli na terenach walk. Samych bitew nie
mogli fotografować, bo ówczesna technologia
nie pozwalała na to, ale po walkach wkraczali
na miejsca usłane ciałami zabitych, byle jak
porozrzucanymi, z nieprzyjemnymi grymasami
na twarzach. Na wcześniejszych obrazach
i rysunkach śmierć wyglądała znacznie bardziej
patetycznie i godnie, toteż fotografom niejednokrotnie zdarzało się układać ciała zabitych
tak, by obraz fotograficzny był bardziej zgodny
Fotograf u granic
Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny
Kolumna Zygmunta
Mohsin Raza - policjanci pakistańscy, ofiary zamachowca samobójcy, Lahore, 10 stycznia 2008
zostaną znane kadry Margaret Bourke-White z
obozu w Buchenwaldzie i George’a Rodgera
z obozu w Bergen-Belsen. Na zdjęciu BourkeWhite stoi kilkunastu więźniów w pasiakach za
ogrodzeniem z drutu, są w miejscu odosobnienia, trochę wychudzeni i zmęczeni, nic więcej.
U Rodgera dominuje ostry kontrast między
ciałami pomordowanych i zagłodzonych
więźniów leżącymi wzdłuż drogi a niemieckim
chłopcem idącym obojętnie tuż obok tych
Lionel Healing - katastrofa samolotu pasażerskiego, Goma, Congo, 15 kwietnia 2008
z dotychczasowym wyobrażeniem śmierci niż
z tym, co zobaczyli na własne oczy.
Rozwój techniki spowodował, że fotografowie wojen XX wieku mogli towarzyszyć walczącym i dokumentować wszystko, co działo
się na frontach, ale i oni szukali kadrów godnie
pokazujących tragedie żołnierzy i cywilów, wybierając właściwe momenty i układy kompozycyjne. Dopiero zderzenie z zupełnie nieznanym
działaniem, jakim były obozy koncentracyjne,
stało się prawdziwym wyzwaniem – bo czy
ludobójstwo można pokazywać estetycznie?
Czy będzie to prawda, jaką zobaczyli naoczni świadkowie z aparatami, towarzyszący
żołnierzom wyzwalającym hitlerowskie obozy
zagłady? Ten dylemat widać, gdy porównane
| 14 |
ciał. Tu czuje się dramat i grozę. Znając prawdę
o obozach, wiemy, że to pierwsze zdjęcie jest
przesadnie łagodną opowieścią o miejscach
zaprogramowanego ludobójstwa. Drugie pokazuje, czym były obozy i co tam robiono.
Dramaty dzieją się nie tylko na wojnach.
Ludzką ciekawość chyba od zawsze wzbudzają
wszelkie katastrofy, klęski żywiołowe i zbrodnie.
Długi czas nie publikowano zdjęć z ofiarami
takich zdarzeń. Ale wydawcy prasy, poszukując
sposobów na zwiększenie nakładów, sięgnęli
i po te mocniejsze kadry. Pierwszym mistrzem
takiej fotografii był Amerykanin Weegee, tropiący ofiary pożarów, wypadków, porachunków
gangsterskich i zabójstw. Dzięki możliwości
odbierania fal radiowych, dzięki którym porozu-
miewały się służby w Nowym Jorku, przyjeżdżał
tę głowę kamieniami aż do zabicia skazanego.
na miejsce zdarzenia przed policją i strażą
Soczyście barwne zdjęcia ukazują straszną mepożarną. Jego zdjęcia (działał w latach 40.
todę wykonania wyroku śmierci do ostatniego
i 50. XX wieku) były jeszcze czarno-białe; choć
szczegółu. Dookoła tłum gapiów obojętnie
dramatyczne w wymowie, brak koloru łagodził
przygląda się wydarzeniu. Gdy patrzymy na
ich siłę ich oddziaływania.
Dziś, gdy dominuje barwny druk, dosadność obrazu
zwiększyła się. Rozluźniły się
też normy moralne i u wydawców, i u większości odbiorców. Ilość sprzedanych
egzemplarzy ma podstawowe
znaczenie. Wielu zaryzykuje
naruszenie kanonów etyki,
by zwiększyć sprzedaż, co
pokazał „Super Express”, publikując zdjęcie zabitego w Iraku
korespondenta telewizyjnego
Waldemara Milewicza. Zdjęcie
nie wniosło nowych informacji. Opis słowny w zupełności wystarczył, ale nie był
tak dobitny i sensacyjny jak
zdjęcie.
Margaret Bourke-White - więźniowie, obóz Buchenwald, 1945
O wyraźnej zmianie
standardów mówią także nagrody przyznane
te zdjęcia, powraca pytanie o etyczne granice.
na tegorocznym, największym i najbardziej
Wiadomo, że gdy toczy się wojna, gdy zaskakuopiniotwórczym konkursie, jakim jest World
je ludzi tsunami, powódź lub trzęsienie ziemi,
Press Photo. Pierwsza nagroda w kategorii
nie da się uniknąć zdjęć ukazujących rozmiar
Wydarzenia przypadła Walterowi Astradzie za
tragedii, w tym ofiar śmiertelnych, ale można
reportaż z Madagaskaru – na każdym zdjęciu
je zrobić, nie szokując na siłę, z zachowaniem
widoczne jest morze krwi. Może rzeczywiście
należnego szacunku wobec śmierci.
walki plemienne bywają
niczym krwawa jatka, ale
czy opowieść fotograficzna
o strasznym szaleństwie, które
dopada co jakiś czas zwaśnione strony, musi być na każdym
zdjęciu podlewana wiadrami
czerwieni? Jednak najbardziej szokująca nagroda to
uhonorowanie autora cyklu
czterech zdjęć z ukamienowania mieszkańca niewielkiej
miejscowości w Somali, który
dopuścił się cudzołóstwa.
Zdjęcia ukazują człowieka
zakopanego po szyję w
ziemi – wystaje tylko głowa.
Siphiwe Sibeko - fotoreporterzy w akcji, South Africa, 20 maja 2008
Kilkunastu mężczyzn obrzuca
pr
public
relations
PR u lekarza
Jaką diagnozę
rynku PR w
Polsce postawią
członkowie Koła
Naukowego
Obserwacji
Polskich Mediów
im. Stefana Kisielewskiego? Okaże się to
już 25-26 maja w Pałacu Tyszkiewiczów
–Potockich podczas organizowanej pod
hasłem „PR w RP” konferencji naukowej.
Do grona młodych naukowców
przyłączyli się prelegenci reprezentujący
największe ośrodki uniwersyteckie w
kraju, m.in UJ, UW, KUL, UWr. UŁ, UMCS,
a także przedstawiciele prywatnych instytucji oraz pracownicy agencji PR.
W trakcie dwudniowego zjazdu wspólnie
prześwietlać będą kwestie tworzenia
kapitału społecznego przy wykorzystaniu
fundraisingu oraz kampanii CSR, nauczania
public relations w Polsce, czy aberracji
systemu. Laboratoryjnemu badaniu zostaną poddane narzędzia wykorzystywane
w komunikacji z otoczeniem.
Podsumowaniem pierwszego dnia
obrad będzie debata z udziałem znanych
ekspertów i praktyków z branży. W drugiej
połowie roku ukażą się materiały pokonferencyjne, będące syntezą najważniejszych
wniosków związanych z dwudziestoleciem
funkcjonowania branży PR w Polsce.
- Wśród publikacji naukowych dostępnych
dla studentów kierunku public relations
brakuje opracowania przedstawiającego
w ujęciu całościowym najważniejsze
oraz najbardziej aktualne zagadnienia dla
polskiej branży PR . Próbą uzupełnienia tej
luki jest realizacja projektu Analiza rynku
PR w Polsce 1989 - 2009 prowadzonego
od listopada 2009 roku przez członków KNOPM - mówi Joanna Dziedzic, prezes
Koła Naukowego Obserwacji Polskich
Mediów oraz koordynatorka projektu.
Organizatorzy konferencji chcą zachęcić
do dyskusji o public relations, zarówno w
aspekcie teoretycznym, jak i praktycznym.
Spotkanie na Uniwersytecie Warszawskim
sprzyja integracji ośrodków badawczych,
wymianie doświadczeń oraz kontaktów.
To szansa na zainicjowanie w przyszłości
wspólnych projektów naukowych. Inicjatywę wspierają Newsline.pl, Polskie
Stowarzyszenie Public Relations, Związek
Firm Public Relations oraz Press Club
Polska.
II Ogólnopolski Zjazd Analityków
Mediów jest kontynuacją rozpoczętego
w 2009 roku na Uniwersytecie Warszawskim cyklu konferencji naukowych mających na celu prezentację oraz analizę
wyników badań z zakresu medioznawstwa i komunikacji społecznej. Inicjatorem
zjazdu jest Tomasz Gackowski, wieloletni
prezes oraz założyciel Koła Naukowego
Obserwacji Polskich Mediów im. S. Kisielewskiego. Efektem I OZAM pt: „Demokracja czy mediokracja?” jest publikacja
pokonferencyjna dostępna w bibliotekach
uniwersyteckich na terenie całej Polski
oraz na platformie cyfrowej e- BUW.
PR | PR na świecie
opr. Roksana Gowin
Nowe stanowisko w McDonald’s
Nestlé walczy
o wizerunek
Strona internetowa Magazynu Top Menedżerów informuje, że koncern
McDonald’s zatrudnił Ricka Wiona na nowo utworzone stanowisko dyrektora
ds. social media. Rick Wion był wcześniej wiceprezesem mediów interaktywnych w agencji GolinHarris,
która od 2006 roku obsługiwała kampanie marketingowe McDonald’s w mediach
społecznościowych.
Firma McDonald’s nie jest
wyjątkiem, gdyż specjaliści
ds. social media pojawili się
już w takich gigantach, jak
Pepsi, Ford, Dell czy Toyota.
W związku z szybkim rozwojem potencjału mediów
społecznościowych eksperci spodziewają się, że taka
funkcja będzie niedługo niezbędna w każdym chcącym się liczyć na rynku
przedsiębiorstwie. Dla przykładu, firma Dell już zatrudnia aż 40 pełnoetatowych pracowników, którzy nadzorują działania marki z zakresu marketingu
społecznościowego.
www.ceo.cxo.pl
Nestlé rozpoczęła poszukiwania
firmy, która zajmie się naprawą nadszarpniętego wizerunku koncernu
oraz globalną komunikacją marki
– czytamy na portalu magazynu
PRweek. Koncern boryka się ostatnio
z licznymi oskarżeniami organizacji proekologicznej Greenpeace,
która zarzuca mu niszczenie lasów
deszczowych w Indonezji. Według
Greenpeace olej palmowy, używany
m.in. do produkcji batona KitKat,
pochodzi z plantacji palm uprawianych w miejscu wycinki lasów. Spot
organizacji opublikowany w Internecie wywołał falę krytyki wobec firmy,
a ceny akcji koncernu zaczęły gwałtownie spadać. Jeden z pracowników
Nestlé oświadczył, że firma chce teraz odbudować swój wizerunek poprzez lepszy nadzór nad globalną komunikacją w zakresie radzenia sobie
z social media i organizacjami pozarządowymi.
www.prweek.com
Kampania Izraela
zakazana na Wyspach
Emisja kampanii Izraelskiego Biura Turystyki promująca ten kraj została
zakazana przez brytyjską organizację ASA – informuje strona internetowa dziennika „The Guardian”. Regulator standardów reklamy w Wielkiej
Brytanii uznał, że materiały promocyjne, pokazując okupowany obszar
Zachodniego Brzegu, sugerują, że jest on częścią państwa żydowskiego.
Izraelska organizacja zamieściła reklamę prasową, w której opisuje szereg
zdjęć i miejsc w Izraelu, w tym Jerozolimy. Po publikacji materiału do ASA
wpłynęło szereg skarg podnoszących, że zaprezentowane obrazy są częścią wschodniej Jerozolimy, czyli okupowanych terytoriów. Po przeanalizowaniu materiałów ASA ogłosiła, że czytelnicy reklamy zostali wprowadzeni
w błąd, gdyż faktycznie mogli zakładać, że wszystkie miejsca wykorzystane w reklamie znajdują się w państwie Izrael.
www.guardian.co.uk
Polacy z szansą
na SABRE Award
Nominacje do tegorocznej edycji konkursu SABRE Awards otrzymały liczne
projekty z Polski, jednakże liderem okazała się niezależna szwedzka agencja
Prime, która zdobyła 11 nominacji. Było to zaskoczeniem w szczególności dla
dużych firm, takich jak Edelman, Fleishman-Hillard czy Ketchum Pleon, które
otrzymały jedynie 9 wskazań. Z Polski nominacje uzyskała między innymi
agencja Ciszewski Financial Communications za kampanię „Nasze długi” na
rzecz firmy KRUK, Ciszewski Public Relations za kampanie dla Hoop Polska:
„Hoop Colędawanie” i „24 czerwca Polskim Dniem Przytulania” oraz projekt
„Kumpel z przeszłości. 1944 Live” autorstwa agencji On Board PR i San
Markos. Ponadto wyróżnione nominacją zostały: kampania „Brałeś? Nie jedź!
Po narkotykach rozum wysiada” zorganizowana przez Partner of Promotion
i Martis, Sieradz Open Hair Festival zorganizowany przez miasto Sieradz i
agencję Euro RSCG Sensors oraz Talent Club zorganizowany przez Diners
Club Poland oraz agencję Fleishman-Hillard. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone podczas uroczystej gali, która odbędzie się 26 maja w The Roundhouse w Londynie.
www.holmesreport.com
reklama
Facebook pokonał Google
Badania popularności stron internetowych w USA przeprowadzone przez
Experian Hitwise pokazały, że portal społecznościowy Facebook po raz
pierwszy w historii wyprzedził wyszukiwarkę Google. W tygodniu, który
skończył się 13 marca, Facebook zanotował 7,07 proc. wszystkich wejść na
strony internetowe w USA, podczas gdy udział Google wyniósł 7,03 proc. Jak
dotąd przewagę Facebooka mogliśmy obserwować jedynie w określone dni
w roku – w Wigilię, Boże Narodzenie czy w Nowy Rok. Jednakże nigdy nie
zdarzyło się, by portal zwyciężył w zestawieniu tygodniowym. Liczba użytkowników korzystających z Facebooka zwiększa się w bardzo dużym tempie.
Tylko w ciągu ostatniego roku wzrosła aż o 185 procent, w czasie gdy Google
zanotowało jedynie 9-procentowy wzrost.
www.siliconrepublic.com
| 15 |
Dlaczego marki
powinny polubić
Facebooka?
O zamieszaniu, jakie do PR-owej codzienności wprowadziły media społecznościowe, pisaliśmy już kilkakrotnie. Rosnące zainteresowanie komunikacją w czasie
rzeczywistym jest przecież sporym wyzwaniem dla
specjalistów od komunikacji. Bo jak komunikować się
z konsumentami w społecznościach? A co gorsza, czego konsumenci od marki w społecznościach internetowych oczekują? Na te pytania odpowiada raport „Konsument w mediach społecznościowych” przygotowany
na zlecenie Euro RSCG Sensors, który wskazał kierunek
zmian mediów społecznościowych w Polsce, a także
zdefiniował oczekiwania konsumentów względem komunikacji marek i firm w mediach społecznościowych.
Polacy nie traktują mediów społecznościowych
jak mody. Użytkownicy społeczności internetowych
uważają się za osoby niezależne i chętnie dzielące się
własnym zdaniem. Są nieufni wobec tradycyjnej reklamy (także w samych mediach społecznościowych). Decydując się na zakup produktów, najczęściej polegają
na rekomendacjach ich znajomych (prawie 75%), w tym
znajomych internetowych (46%). Zaufaniem obdarzają
również (46%) zalecenia ekspertów, zamieszczane przez
nich na blogach czy serwisach społecznościowych.
Użytkownicy społeczności internetowych często
korzystają z anonimowości, jaką daje im sieć. Najczęściej dzięki niej poznają nowych znajomych. Jednak
ponad 45% użytkowników przyznaje, że korzysta
z anonimowości, by krytykować firmy lub marki w sieci.
Ta aktywność rodzi spore zagrożenie dla marek i firm,
a jedynym sposobem na to, by jej zapobiec, jest stałe
monitorowanie i obecność w social media, pozwalające na szybką reakcję.
Polacy coraz odważniej dodają firmy i marki do swoich znajomych lub zostają fanami ich stron korporacyjnych na Facebooku. Czym kierują się przy podejmowaniu tej decyzji? Najczęściej dzieje się tak ze względu na
sympatię, jaką je darzą (72%) lub z samego faktu, że są
klientami danej firmy (57%). Ale konsumenci w sieci są
bardzo wymagający i niecierpliwi. Od marek i firm oczekują przede wszystkim dostępu do specjalnych ofert
i informacji o trwających promocjach. 51% spodziewa
się dostępu do unikatowych informacji, które nie są
publikowane nigdzie indziej, natomiast połowa – aktualności z życia danej firmy czy marki. Co ważne, prawie
1/5 badanych usunęła przynajmniej raz firmę lub markę
z grona swoich znajomych lub przestała być jej fanem
w serwisie społecznościowym. Wśród wymienianych
powodów znajdowały się: zbyt duża częstotliwość
wpisów, brak profitów z tym związanych, nachalność
komunikatów, zbyt dużo zawartości „reklamowej”. Konsumenci w społecznościach internetowych nie są więc
stali w uczuciach.
Jakie wnioski płyną z raportu dla PRowców i marketingowców? Przede wszystkim, że nie warto już
dzielić świata na wirtualny i realny. Dzisiaj komunikacja
odbywa się na przemian
w sferze online i offline,
trudno więc je oddzielać.
W komunikację w społecznościach internetowych trzeba się ponad
wsz ystko angażować,
a nie dominować. Stawiać
na dialog, a nie monolog.
I tworzyć kampanie, które
wzbudzają emocje – o takich w mediach społecznościowych rozmawia się
najchętniej.
Maja Andersz – Communications Specialist
Euro RSCG Poland
Masz pytania? Napisz do mnie na adres
[email protected]
Patronat merytoryczny:
| 16 |
NIE dla narkotyków za kółkiem
„Ja nic nie piłem… tylko brałem” słyszymy w telewizyjnym
spocie przestrzegającym przed
prowadzeniem samochodu
po zażyciu narkotyków. Do
tej pory mówiło się tylko o
konsekwencjach nietrzeźwości
za kierownicą. „Brałeś? Nie jedź!
Po narkotykach rozum wysiada”
to pierwsza w Polsce kampania
mówiąca o tym, co wciąż jest
tematem tabu.
Magdalena Grzymkowska
Kampania Krajowego Biura ds.
Przeciwdziałania Narkomanii
rozpoczęła się 25 czerwca 2009 r.,
w przeddzień Międzynarodowego
Dnia Zapobiegania Narkomanii,
konferencją prasową w Warszawie.
Podczas spotkania z dziennikarzami Piotr Jabłoński, dyrektor
Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, przedstawił
główną ideę kampanii. - Staramy
się informować, że z narkotykami
nie ma zabawy, ale jednocześnie
zdajemy sobie sprawę, że jeszcze
długo nie uda się ich całkowicie
wyeliminować z życia społecznego – napisano w informacji
prasowej.
Inauguracja
w Warszawie…
Celem strategicznym kampanii
było pokazanie tego problemu
społecznego, a grupę docelową
stanowiły osoby w wieku 16-25 lat,
kierowcy, również pasażerowie, ale
przede wszystkim „imprezowicze”.
– Przed rozpoczęciem kampanii
przeprowadziliśmy badania, z których wynika, że młodzież zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa,
reklama
jakie niesie prowadzenie
samochodu po alkoholu
i unikają tego – tłumaczy
Danuta Muszyńska z Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii. – Jednak
znacznie częściej młodym
ludziom zdarza się jeździć
pod wpływem narkotyków
i nie mają oni świadomości konsekwencji takiego
zachowania, zarówno
zdrowotnych, społecznych,
jak i prawnych – dodaje.
… i wyjście
„pod strzechy”
Kampania przebiegała na dwóch poziomach:
centralnym i lokalnym. Jako że samorządy były
głównym partnerem akcji, Krajowe Biuro ds.
Przeciwdziałania Narkomanii jako organ koordynujący udostępniało im wszystkie materiały
i narzędzia, jakimi posługiwano się w ramach
kampanii. W dalszej kolejności samorządy
dążyły do zainteresowania tematem mediów
lokalnych. Działania w regionie były różnorodne: od organizacji konferencji prasowych
po współpracę z policją. Przykładowo: w
województwie łódzkim odbyły się badania na
obecność narkotyków, któremu poddawały
się osoby wychodzące z dyskoteki. – To były w
większości spontaniczne inicjatywy, ponieważ
nie chcieliśmy, aby ta kampania zrobiła się zbyt
policyjna. W końcu nie w tym rzecz, żeby kogoś
złapać, lecz przekonać, że to głupota
– mówi Danuta Muszyńska.
Tam, gdzie młodzież się bawi
Zasadniczo przebieg kampanii można podzielić
na trzy etapy. Na przełomie lipca i sierpnia skupiono się na reklamie w mediach, publikacjach
w prasie, klasycznym outdoorze. We wrześniu
spot emitowano w multipleksach przed
seansami, natomiast w październiku kampania
dotarła do klubów i dyskotek. Obejmowała
plakaty przy barach, naklejki w łazienkach na
ks
kultura
& społeczeństwo
lustrach, na podłogach, a także stempelki, którymi „znaczono” wchodzących na imprezę. Na
każdym etapie kampanię wspierała strona internetowa www.rozumwysiada.pl, skąd można
było ściągnąć materiały filmowe i dźwiękowe,
dowiedzieć się o skutkach stosowania narkotyków, sankcjach prawnych za to grożących
oraz poczytać historie z życia, ponieważ każdy
internauta mógł się podzielić swoimi przeżyciami związanymi z prowadzeniem samochodu na
haju. Oficjalnie kampania trwała do października, ale miejscowo działania informacyjne
prowadzono do końca ubiegłego roku.
Echem po Europie
Kreacją kampanii zajęła się agencja Martis,
która została wybrana w wyniku konkursu,
natomiast obsługą PR-ową agencja public relations Partner of Promotion. - Po raz pierwszy
w kontaktach z mediami pomagała nam agencja i bardzo sobie cenimy tę współpracę – mówi
Danuta Muszyńska. Akcja była wielokrotnie
nagradzana, otrzymała m.in. srebrną statuetkę
w tegorocznej edycji Polskiego Konkursu Reklamy KTR 2010, nagrodę Impact Award 2009
w kategorii „Best Community Relations Program” oraz wyróżnienie dla „Best Corporate
Communications/PR Program”. Kampania
jest też częścią inicjatywy Komisji Europejskiej
pod nazwą „Europejska kampania w sprawie
narkotyków (EAD)”. Kampania miała wydźwięk
międzynarodowy. Polską reklamą społeczną zainteresowała się Grupa Pompidou przy Radzie
Europy. W wyniku tego reklama została przetłumaczona na pięć języków: angielski, francuski,
włoski, rosyjski, niemiecki – i była emitowana
w wielu europejskich stacjach.
Sukces i kontynuacja
Efektem kampanii były 383 publikacje, w tym
88 w prasie i 295 w Internecie. O kampanii
pisały najważniejsze tytuły ogólnopolskie
(„Dziennik”, „Polska The Times”, „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”), regionalne („Życie Warszawy”, „Głos Pomorza”, „Dziennik Zachodni”),
media internetowe (Onet.pl, Gazeta.pl), motoryzacyjne („Motogazeta”, Moto.pl) i zdrowotne
(„Służba Zdrowia”, „Poradnik Zdrowie”). W sumie
spot wyemitowano 740 razy w 13 rozgłośniach
radiowych i w 17 stacjach telewizyjnych. Szacowana wartość zainteresowania mediów ponad
4-krotnie przewyższyła budżet przeznaczony
na tę kampanię. – Trudno mówić precyzyjnie
o efektach, ponieważ nie prowadziliśmy ewaluacji, jednak monitoring prasy, Internetu, forów
młodzieżowych pokazuje bardzo szeroki zasięg
kampanii, jeżeli chodzi o grupy docelowe. Uważam, że jest to duży sukces, gdyż nasz budżet
bazuje głównie na sponsoringu – komentuje
Danuta Muszyńska. – To nas zachęca, żeby kontynuować kampanię w tym roku – dodaje.
II edycja kampanii jest planowana na połowę lipca lub jeszcze później. Akcję „Brałeś?
Nie jedź…” dotyka ten sam problem, z jakim
borykają się wszystkie inicjatywy ze słowem
„społeczne” w nazwie – brakiem pieniędzy.
– Wcześniej są wybory, mistrzostwa w piłce
nożnej, a my nie dysponujemy wystarczającymi
środkami, żeby przebić się w mediach w tak gorącym okresie. Potrzebujemy uwagi – podkreśla
Danuta Muszyńska.
Wampiriada
25 i 27 maja odbędzie się V edycja „Wampiriady”. Jest to akcja studenckiego honorowego
krwiodawstwa, organizowana na terenie kampusów akademickich Uniwersytetu Warszawskiego przez Niezależne Zrzeszenie Studentów
przy współpracy z Regionalnym Centrum
Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa.
nzs.uw.edu.pl
Lip Dub UW już 30 maja
Trwa szaleństwo na punkcie Lip Dubów, czyli
teledysków w których studenci prezentują
swoją uczelnię śpiewając do znanych piosenek. Teraz swój mini Lip Dub do kultowego już
utworu „W aucie” nagrali studenci Uniwersytetu Warszawskiego.
W Polsce zaczęło się od studentów Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, którzy jako
pierwsi opublikowali swój Lip Dub. Niedługo
potem światło dzienne ujrzała produkcja Szkoły
Głównej Handlowej w Warszawie. Niespełna
dwa tygodnie później swoje dzieło zaprezentowali studenci z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. W tym czasie studenci
Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu
Warszawskiego już zwierali szeregi i szykowali
swoje nagrania. Studenci obu uczelni obrali
podobną drogę – najpierw postanowili nagrać
mini Lip Duby, by nabrać doświadczenia
i zachęcić większą grupę studentów do
udziału w projekcie.
Po wielu kontrowersjach związanych
z wyborem piosenki została wybrana piosenka
3oh3! feat. Kate Perry - „Starstrukk”. I do
tego właśnie utworu będą śpiewać i tańczyć
30 maja uczestnicy LipDub UW.
www.lipdubuw.eu
EASTory
5 czerwca w Warszawie odbędzie się EASTory
Game – pierwszy etap projektu EASTory,
organizowanego przez Europejskie Forum
Studentów AEGEE Warszawa i AEGEE Lublin.
Celem projektu jest rozbudzenie i rozwinięcie
świadomości historycznej wśród młodzieży
– zarówno na szczeblu lokalnym, jak i (w
drugim etapie) międzynarodowym. Charakteryzuje się niestandardową formą jego realizacji
– gra fabularna – łącząca idee gier RPG, filmów
fabularnych oraz tradycyjnych zabaw podwórkowych i harcerskich. Planszami do gry staną
się miasta, które w istotny sposób wiążą się
z dziejami Polski: Warszawa, Lublin i Kraków.
Wokół związanych z nimi postaci, wydarzeń
oraz miejsc została osnuta fabuła gry. Wykonywanie rozmaitych zadań i rozwiązywanie
historycznych zagadek pozwoli uczestnikom
projektu zbliżyć się do polskiej historii i kultury.
Wynik warszawskiego etapu wpłynie na
przebieg projektu, kontynuowanego przez międzynarodową grupę studentów przebywającą
w Polsce w ramach EASTory Summer University – drugiego etapu projektu, który odbędzie
się od 12 do 26 lipca. W programie obozu
znajdują się także warsztaty kulturoznawcze,
wyjścia do muzeów oraz zwiedzanie zabytków.
www.aegee.waw.pl
kultura | Na mieście
Kłopot bogactwa
Kiedy w 2004 roku organizatorom
raczkującego dopiero gdyńskiego
Open’era udało się ściągnąć do
Polski Snoop Dogga, Faithless czy
The White Stripes, dziennikarze
i fani muzyki w całym kraju
prześcigali się w zachwytach nad
tym wydarzeniem. Trójmiejski
festiwal był bowiem pierwszym
eventem, który – ze względu nie
tylko na ożywczy line-up, ale także
bardzo dobrą organizację – z dumą
można było promować w Europie.
Bartosz Iwański
W zakresie „otwierania Polski na świat” Open’er
odegrał rolę nie do przecenienia. Olbrzymi
sukces festiwalu (trzydniowy event na terenie
gdyńskiego lotniska Babie Doły)
w ciągu pięciu lat stał się motorem napędowym dla organizowania podobnych imprez w
całym kraju. Sytuacja zmieniła się
do tego stopnia, że fani muzyki,
nawet ci z najzasobniejszymi
portfelami, zmuszeni będą dokonać w bieżącym roku mnóstwa
wyborów. Niektóre z imprez, odbywających się na przeciwległych
niemal krańcach Polski, pokrywają
się bowiem czasowo. Aby ułatwić
im podjęcie decyzji, przyjrzeliśmy
się najciekawszym nadwiślańskim
festiwalom nadchodzącego lata.
Młodszy brat Open’era
Odbywający się na początku
czerwca, organizowany przez
agencję Alter Art krakowski Selector, jest propozycją dla wszystkich,
którzy chcą poświęcić ostatni
przed letnią sesją egzaminacyjną
weekend na beztroską zabawę.
Prawdę powiedziawszy, line-up
tego młodziutkiego festiwalu
(jego pierwsza edycja odbyła się
w ubiegłym roku) nie powala
na kolana. Większość artystów,
którzy wystąpią na krakowskich
Błoniach 5 i 6 czerwca albo – jak
Calvin Harris – gościło w Polsce
ostatnio, albo najlepsze momenty
swojej kariery – jak Faithless – ma
już dawno za sobą. Prawdziwym
powodem, dla którego warto udać się do
Krakowa, jest koncert młodziutkiej Amerykanki
Uffie, z której mającym się ukazać w tym roku
debiutanckim albumem, wiązane są ogromne
oczekiwania. Sam Selector z założenia miał być
nastawiony przede wszystkim na taneczną
elektronikę, będącą uzupełnieniem Open’era.
Jak na razie jednak pozostaje zaledwie jego
ubogim krewnym i pewnie kilka lat upłynie,
zanim to się zmieni.
Horyzonty szersze
niż ramówka Eski
Heineken Open’er Festival od kilku lat pozostaje najważniejszym wydarzeniem muzycznym
lata w Polsce. Doskonałym dowodem jego unikalnego statusu jest nagroda dla najlepszego
dużego europejskiego festiwalu, jaką dyrektor
Open’era, Mikołaj Ziółkowski, odebrał
w połowie stycznia w holenderskim Groningen. Można oczywiście narzekać na komercjalizację gdyńskiego eventu, traktowanego przez
niektórych „fanów” muzyki wyłącznie jako okazja do pokazania się i zdobycia charakterystycznej opaski noszonej na nadgarstku z niezrozumiałych względów przez długie miesiące, ale
line-up festiwalu rokrocznie robi imponujące
wrażenie. Na początku lipca na Babich Dołach
pojawią się m.in. Pearl Jam, Hot Chip, Yeasayer
i Grace Jones. Fani niezależnego rocka największe oczekiwania wiążą jednak z występem
reaktywowanej po przeszło dekadzie formacji
Pavement. Program Open’era – tradycyjnie już
eklektyczny – pozwala organizatorom liczyć
na powtórzenie ubiegłorocznego rekordu
frekwencji. I chociaż impreza zaczyna powoli
zmieniać się w prawdziwy moloch, miłośnicy
muzyki o horyzontach sięgających dalej niż
ramówka Radia Eska popełniliby poważny błąd,
nie zaszczycając Gdyni swoją obecnością
w pierwszych dniach lipca tego roku.
Jarocin po 30 latach
W połowie lipca oczy osób żywo zainteresowanych muzyką zwrócone będą w kierunku
Jarocina. W tym roku mija 30 lat od organizacji
pierwszej edycji Ogólnopolskiego Festiwalu
Muzyki Młodej Generacji, który w latach osiemdziesiątych odcisnął nieodwracalne piętno nie
tylko na polskiej kulturze, ale także obyczajowości. Jednak w porównaniu z rokiem ubiegłym, program tegorocznego Jarocina wypada
Sztuk Przepięknych. Ubiegłoroczny Woodstock
przyciągnął – według różnych rachunków
– nawet pół miliona osób. Na powtórkę tego
wyniku nie ma co liczyć, ale pewne jest, że na
przełomie lipca i sierpnia o Przystanku i jego
ojcu, Jurku Owsiaku, znów będzie głośno.
Off na światowym poziomie
Na podobny rozgłos nie może niestety liczyć
Off Festival. W wyniku wewnętrznego konfliktu
politycznego w radzie miasta Mysłowic i obcięciem dotacji na rzecz festiwalu, jego twórca,
Artur Rojek, zmuszony był zmienić lokalizację
eventu. Piąta edycja Off’a odbędzie się więc
w Dolinie Trzech Stawów w sąsiednich Katowicach i potrwa od 5 do 8 sierpnia. Niezmienny
pozostaje światowy poziom festiwalu, którego
tegoroczny program robi iście piorunujące
wrażenie. Rojkowi udało się przekonać do
występu w Polsce zarówno absolutne legendy
muzyki niezależnej (The Flaming Lips, Dinosaur
Jr., The Fall – cała trójka odwiedzi nasz kraj
po raz pierwszy), wybitne figury światowej
elektroniki (Fennesz, William
Basinski, Lali Puna), jak i młodych,
ale szalenie obiecujących
i utalentowanych artystów
(Toro Y Moi, Atlas Sound, Memory
Tapes). Wspomnieć należy także
o całej plejadzie najważniejszych
artystów rodzimej alternatywy,
wśród których uwagę zwracają
zwłaszcza reaktywowane wyłącznie z myślą o katowickim festiwalu
Lenny Valentino i Something
Like Elvis. Tegoroczna edycja Off
Festivalu ma wszelkie podstawy,
by zapisać się w historii polskiego
rynku koncertowego złotymi zgłoskami, za co trzymamy kciuki.
fot. Magdalena Polowczyk
To PRoste / case study | PR
Elektryczna plaża
Przed nie lada dylematem staną
w sierpniu wszyscy ci, którzy po
równo dzielą zamiłowanie do gitar
i brzmień elektronicznych. Płocki
Audioriver, jeden z najważniejszych festiwali muzyki elektronicznej w naszej części Europy,
odbywa się bowiem dokładnie
w tym samym czasie, co katowicki
Off. Bez cienia wątpliwości można
jednak założyć, że nadwiślańska
plaża w Płocku, podobnie jak
w poprzednich latach, wypełni
się miłośnikami idm-u, dubstepu,
minimal techno czy breakbeatu.
Open'er Heineken Festival 2009 Tym bardziej, że w line-up’ie
tegorocznej edycji Audiorivera
jak dotychczas blado. W line-up’ie dominują
odnajdziemy takich tuzów, jak Richie Hawtin
więc doskonale rozpoznawalne polskie zespoły
(Plastikman), Kieran Hebden (Four Tet), Ellen
o wyrobionej marce, uwielbiane zarówno przez
Allien czy Laurent Garnier.
zbuntowanych, rockistowskich gimnazjalistów
(Pidżama Porno, Coma, Dezerter), jak i starszą
Katowice konkurują z Płockiem
publikę o jasno sprecyzowanych preferencjach
Zupełnie nieoczekiwanie wakacyjną mumuzycznych (TSA, Hey). Jedyny z dotychczas
zyczną stolicą Polski mogą stać się Katowice.
zapowiedzianych artystów zagranicznych,
Ostatni ze wspomnianych tu festiwali, Tauron
formacja Gossip, rywalizację z headlinerami
Nowa Muzyka, już w samej nazwie dość jasno
poprzednich edycji (Animal Collective w 2009
manifestuje swój zakres gatunkowy. Od 26 do
roku czy Peter Murphy z Bauhaus w 2008) prze29 sierpnia na terenie nieczynnej katowickiej
grywa w przedbiegach. Pozostaje zatem liczyć,
kopalni będzie można usłyszeć czołowych
że organizatorzy Jarocina wytoczą wkrótce
współczesnych przedstawicieli sceny elektrocięższe działa, bo jak na razie mogą być pewni
nicznej: Autechre, Jaga Jazzist czy Pantha du
obecności wyłącznie „żelaznego elektoratu”,
Prince. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że orgazłożonego z kinderpunków i weteranów panizatorom uda się uniknąć w tym roku wpadek
miętających festiwal z lat osiemdziesiątych.
z ubiegłej edycji (m.in. zupełnie nagła absencja
Bardziej integracyjnie,
Dana Deacona), a Nowa Muzyka może okazać
mniej muzycznie
się jednym z najlepszych muzycznych wydaJeszcze bardziej sprofilowaną publiczność
rzeń 2010 roku.
wydaje się mieć kostrzyński Przystanek WoodKoncertowy boom, jakiego od kilku lat jestock, o którym wspomnieć należy jedynie
steśmy świadkami, osiągnie w ciągu najbliższez kronikarskiego obowiązku. Festiwal orgago lata apogeum. Jeszcze kilka lat temu nikt
nizowany przez Fundację WOŚP to fenomen
nie był w stanie przypuszczać, że fani muzyki
na skalę światową i sensowniejsze wydaje się
w Polsce staną w obliczu autentycznego
rozpatrywanie go w kategoriach wielkiego
kłopotu bogactwa. A przecież, po pierwsze:
spotkania integracyjnego niż wydarzenia
organizatorzy nie odsłonili jeszcze wszystkich
stricte muzycznego. Koncertom (wystąpią
kart, po drugie: w powyższym tekście udało
m.in. Papa Roach, Nigel Kennedy, Perfect) trasię wspomnieć wyłącznie o części festiwali.
dycyjnie już towarzyszyć będzie całe mnóstwo
To będą naprawdę intensywne wakacje.
dodatkowych atrakcji w ramach Akademii
| 17 |
Kino | kultura
kultura | Film
Kino w roli Instytutu Pamięci Narodowej
Katastrofa prezydenckiego samolotu
pod Smoleńskiem sprawiła, że
o mordzie katyńskim zaczęto mówić
poza granicami Polski. Już dwa dni
po tragedii chęć emisji filmu „Katyń”
Andrzeja Wajdy wyraziły telewizje
z całego świata, m.in. z Rosji,
Litwy, Chorwacji, Portugalii, Kanady
czy USA. Okazuje się, że kino
historyczne, które przypomina
o najważniejszych dziejach narodu
i utrwala je na filmowej taśmie,
oprócz czysto rozrywkowej funkcji
zyskuje też walor informacyjny.
Patryk Juchniewicz
Kino pamięci narodowej
Na czele najchętniej oglądanych w Polsce
filmów po 1989 roku są trzy rodzime produkcje: „Ogniem i mieczem” (ponad 7 milionów widzów!), „Pan Tadeusz” i „Quo Vadis”.
Wszystkie stanowią adaptacje wybitnych dzieł
najważniejszych przedstawicieli literatury
polskiej. Kolejne miejsce wśród krajowych
obrazów zajmuje „Katyń”. Rewelacyjne wyniki
finansowe tych obrazów biorą się z faktu, że
ich adresatem jest publiczność masowa – cały
naród, a zatem zarówno emeryci, jak również
uczniowie, którzy chcąc nie chcąc i tak pójdą
do kina obligatoryjnie. Dość wspomnieć, że do
obejrzenia „Katynia” zobowiązani byli wszyscy
żołnierze (zarządzenie w tej sprawie wydał
ówczesny minister obrony narodowej Aleksander Szczygło, który – paradoks losu – również
zginął 10 kwietnia).
W dobie komercyjnej produkcji filmowej
potencjalna masowość odbioru, a tym samym
krociowe zyski, stają się czynnikiem decydującym o realizacji scenariusza, stąd w salach
kinowych bądź wysyp adaptacji filmowych
(koniecznie z kanonu lektur), bądź ekranizacje
wydarzeń o historycznym znaczeniu. W ostatnim czasie dominują te drugie, tylko dlatego,
że lista ważnych lektur powoli się kończy (choć
reklama
po sukcesach wspomnianych
adaptacji były nawet pomysły, żeby ponownie nakręcić
„Krzyżaków”). W ostatnim czasie
królowały w kinach: „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, „Generał
Nil” o Fieldorfie oraz filmy
o Janie Pawle II.
Kilka słów krytyki
Cechą charakterystyczną obrazów z nurtu kina narodowego
jest ich ambiwalentny odbiór
– z jednej strony gromadzą tłumy widzów, z drugiej wywołują
jęki zawodu wśród krytyków
filmowych. O „Katyniu” pisali,
że razi dydaktyzmem. Paweł
T. Felis stwierdzał w „Gazecie
Wyborczej”: „deklaratywne,
papierowe dialogi – chwilami
banalne w swoim patosie, chwilami (np. rozmowy więzionych
oficerów) przypominające
fragmenty odczytywane ze
szkolnych podręczników”.
Z kolei Lech Kurpiewski
z „Newsweeka” opisywał dzieło
Wajdy: „to zupełnie tak, jakby wieszcz zabrał
się do pisania szkolnych czytanek”. Opinie pozytywne odnosiły się zwykle nie do samego
obrazu, ale do tematu, społeczno-politycznej
wagi, faktu, że powstał pierwszy film fabularny o zbrodni katyńskiej.
Jeszcze gorsze opinie wzbudzały wśród
recenzentów produkcje o Karolu Wojtyle
– filmy laurki, które niemal w każdym kadrze
podkreślają świętość bohatera. „Niesamowite
są już same tytuły - Papież, który pozostał
człowiekiem. Inni kardynałowie po wyborze
na papieża nie pozostawali ludźmi? Nabierali
cech boskich? Jedli, ale nie wydalali, bo nie
było w nich żadnego zepsucia? A może stawali się nieludzcy?” – szydził Artur Żmijewski
związany z „Krytyką Polityczną”.
Kadr z filmu "Katyń" w reżyserii Andrzeja Wajdy (2007)
(Nie)poprawni politycznie
Koncepcja filmu „dla każdego” wiąże się
z koniecznością uproszczeń, a także z przezroczystą formą filmową, brakiem eksperymentów oraz – przede wszystkim – poprawnością
polityczną. Choć cenzura została zniesiona
wraz ze zmianą ustroju, nadal nie można realizować wysokobudżetowego obrazu wbrew
dominującej ideologii. Już w 1969 roku JeanLuc Comolli i Jean Narboni głosili na łamach
„Cahiers du cinéma”, że na każdym etapie
produkcji filmu twórca musi podporządkować się dyskursowi ideologicznemu, zaś ze
wszystkich sztuk to właśnie kino „jest najsilniej
zdeterminowane ideologicznie ze względu na
zaangażowane tu środki ekonomiczne”. Idąc
tym tropem, im większy budżet, tym mniejsza
swoboda autora i możliwość rewolucyjnego
podejścia do tematu. Poprawność polityczna
filmów historycznych przejawia się już
w błahym, acz charakterystycznym wątku
niemal każdego scenariusza filmu (nie tylko
polskiego) o tematyce wojennej: gdy ukazywane są zbrodnie jakiegoś narodu, zawsze
występuje przynajmniej jeden pozytywny
przedstawiciel tej nacji – dobry Rosjanin
w „Katyniu”, dobry Niemiec w „Pianiście”
i w „Liście Schindlera”.
Jakakolwiek próba wyjścia poza schemat
kończy się z reguły fiaskiem, choć ciekawym
kontrprzykładem może być realizowana
aktualnie „Tajemnica Westerplatte”. Reżyserski
debiut Pawła Chochlewa wzbudził szereg
kontrowersji i protestów na długo przed
rozpoczęciem zdjęć. Środowiskom patriotycznym nie podoba się, że film ma pokazywać
konflikty między oficerami, a także degenerację części żołnierzy (pijani żołnierze sikający na
portret marszałka Rydza-Śmigłego). Reżyser
broni się jednak w wywiadach, twierdząc, że
chce ukazać męstwo i heroizm postaci, ale
jednocześnie pragnie zrealizować obraz z dala
od romantyczno-martyrologicznej tradycji
polskiego kina spod znaku Wajdy. Polski Instytut Sztuki Filmowej nie ugiął się pod naciskami
protestujących i nie wstrzymał dofinansowania projektu. Na skutki tej burzy trzeba czekać
do wrześniowej premiery.
Edukacja narodowa
Hipokryzją byłoby stwierdzenie, że producenci
chcą widzów edukować, choć nie można
też umniejszać ich zasług na tym polu. Kilka
miesięcy przed premierą „Katynia” TNS OBOP
przeprowadził sondę, z której wynika, że ok.
40 procent Polaków nie wie, kto dokonał
zbrodni katyńskiej, „albo myśli, że zrobili to
naziści, bądź też uważa, że sprawa ta nie została jeszcze ostatecznie rozstrzygnięta”. Film
twórcy „Kanału”, traktowany jako komunikat,
| 18 |
swoiste świadectwo ludobójstwa, z pewnością
ten odsetek zmniejszył. Jeżeli tylu Polaków nie
wiedziało o Katyniu, ilu musiało być w podobnej sytuacji Rosjan? Dzięki emisji w publicznej
stacji Rossija kilkanaście milionów widzów ze
Wschodu ma teraz przynajmniej świadomość
stalinowskiej zbrodni. Z tej perspektywy
widać, jak ważne jest produkowanie filmów
pamięci narodowej wbrew ich, niestety, częstym wadom.
Zresztą propagandowo-patriotyczny charakter
filmów nie jest niczym nowym – był obecny
jeszcze w czasach II RP, a swoje apogeum
osiągnął w okresie socrealizmu. W kinie lat 30.
dominowały nawiązania do rewolucji z 1905
roku – na jej tle umieszczono „Na Sybir” (1930)
i „Dziesięciu z Pawiaka” (1931). Po II wojnie
światowej wygrywała tematyka historii
najnowszej – epizody minionej wojny, np. „Zamach” (1958) o udanej akcji przeciw dowódcy
SS i policji w dystrykcie warszawskim Franzu
Kutscherze. Lata 60. stały pod znakiem filmów,
które podkreślały rolę Armii Ludowej: „Barwy
walki” (1964) i „Kierunek Berlin” (1968). W kolejnej dekadzie dominowały wielkie adaptacje
literatury, np. dzieła Wajdy – „Wesele” (1972)
czy „Ziemia obiecana” (1974), podczas gdy
sugestywność perswazyjna filmów historycznych została wyraźnie stonowana. „Śmierć
prezydenta” (1977) o Gabrielu Narutowiczu
opowiada jednocześnie o posłach na sejm
II RP, tych z lewicy i prawicy, nie wartościując,
którzy mieli rację. Stan wojenny spowodował,
że propagandowe kino socjalistyczne niemal
przestało funkcjonować – do głosu doszli
twórcy, którzy otwarcie mówili o zbrodniach
stalinizmu; w tzw. drugim obiegu krążyło
„Przesłuchanie” (1982) Ryszarda Bugajskiego.
Swoistym domknięciem kina pamięci narodowej jest realizowany obecnie przez Jerzego
Hoffmana „Rok 1920”, symboliczny – bo
pierwszym znaczącym filmem patriotycznym
był poruszający ten sam temat „Cud nad Wisłą”
Ryszarda Bolesławskiego, zrealizowany jeszcze
w 1921 roku.
Memento
Kino – tak jak natura – nie znosi próżni, dlatego
wydaje się bardziej niż pewne, że za parę lat
powstanie film o smoleńskiej tragedii. Jak
dowodzą przykłady innych obrazów, twórcom
nie będzie łatwo zmierzyć się z historyczną
wagą wydarzenia – kontrowersje wzbudzi
najmniejsza próba demitologizowania postaci,
ale równocześnie niestrawny byłby nadmierny
patos. Jednakże pewne jest, że takie obrazy
muszą powstawać, aby po latach kolejne
pokolenia mogły powiedzieć: pamiętamy!
Klęska
Tytanów
Niemal trzydzieści lat temu ukazała się klasyczna produkcja ukazująca grecką mitologię
– „Zmierzch Tytanów” Desmonda Davisa. Choć
podchodziła do historii herosów i bogów
Olimpu dość luźno, zdobyła ogromną rzeszę
fanów. Louis Leterrier odświeżył tamten obraz,
prezentując go w nowej, cyfrowej wersji. Czy
to się opłacało?
Już na wstępie trzeba zauważyć, że inspiracją Leterriera był film Davisa, a nie mitologia.
Ci, którzy chcieliby widzieć w obrazie podręcznik do historii, głęboko się zawiodą. Oglądając
kolejne sceny ma się wrażenie, jakby Leterrier
przed realizacją przeczytał krótkie streszczenie
mitu i nic więcej. Czyny i motywacje bohaterów nie odzwierciedlają pierwowzoru, daleko
im nawet do „Zmierzchu tytanów”. Na widok
korowego dżina ujeżdżającego gigantycznego
skorpiona autorowi recenzji zrobiło się słabo.
Lepiej byłoby zrezygnować z greckiej otoczki
i zrobić zwykłą baśniową historię. A tak, otrzymaliśmy dzieło wręcz żałosne. Jeśli przyjąć,
że ktoś pójdzie na film zamiast przeczytać
mitologię – włos jeży się na głowie.
Kreacje bohaterów również pozostawiają wiele do życzenia. Amerykanizacja
charakterów jest aż nazbyt widoczna. Hades
przedstawiony jest jako ten zły, co koniecznie
musiało być oznaczone czarnymi szatami, tak
na wszelki wypadek, jeśli ktoś nie wiedziałby,
w kim widzieć antybohatera. Reszta bogów,
z Zeusem w lśniącej zbroi na czele, wygląda
FPFF w wiosennej odsłonie
W tym roku 35. Festiwal Polskich Filmów
Fabularnych w Gdyni po raz pierwszy odbędzie się wiosną i potrwa od 24 do 29 maja.
Największe emocje jak zwykle budzić będzie
konkurs główny, do którego zakwalifikowano
21 filmów fabularnych. W gronie tym znalazły
się m. in. znane polskim widzom z ekranów
kin: „Kołysanka” Juliusza Machulskiego, „Różyczka” Jana Kidawy-Błońskiego oraz „Trick”
Jana Hryniaka.
po prostu śmiesznie. Ma się wrażenie, jakby
uciekli z jakiegoś metalowego zespołu á la
Lordi. Sam Worthington, grający Perseusza,
nie popisał się zbytnio. Choć jego gra nie razi,
to w całym filmie wypada blado. W głównej
mierze wynika to ze scenariusza. Wydaje się,
że Phil Hay oraz Matt Manfredi, którzy za niego
odpowiadają, pracują w jakimś amerykańskim
urzędzie propagandowym. Dialogi są płytkie,
bez wyrazu, każda wypowiedź jawi się bardziej
jako monolog, a nie odpowiedź w dyskusji.
Scenarzyści chcieli uczynić z każdej rozmowy
kultowy tekst. Przykro, panowie, nie wyszło.
Jedynym plusem filmu jest wartka akcja
oraz doskonałe efekty specjalne. Nie dziwi
to jednak, we współczesnym kinie pogoń
Króliczki premiera
Mówić, że telewizja kontroluje społeczeństwo,
to jak przekonywać, że woda potrzebna jest
do życia. Można, lecz mija się to z celem. Dziś
niemal każdy zdaje sobie sprawę z tego, jaką
siłę kształtowania rzeczywistości mają media.
Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że jest
w Europie państwo, w którym telewizja sprawuje namacalną władzę.
Erik Gandini, szwajcarski reżyser włoskiego
pochodzenia, postanowił zrobić coś, co inni
nazwaliby szaleństwem – obnażyć imperium
Silvio Berlusconiego, premiera i jednego z najbogatszych obywateli Włoch. Nim doszedł on
do obecnego stanu finansowego, zaistniał jako
twórca jednego z najbardziej kontrowersyjnych programów telewizyjnych. W 1976 stacja
technologiczna ważniejsza jest od spójności
przekazu. Niestety, wersja 3D nie zachwyca
– wyprodukowano ją chyba tylko po to, aby
wyciągnąć więcej pieniędzy z portfeli widzów.
Równie dobrze można zdjąć okulary i nie
będzie widać większej różnicy.
Film warto polecić odważnym, którzy nie
boją się absurdalnych scen, dialogów, wynaturzonej akcji. Oraz wszystkim tym, którzy chcą
odrobiny akcji – tej w filmie nie zabraknie.
Emil Borzechowski
„Starcie Tytanów”
Reżyseria: Louis Leterrier
Premiera: 9 kwietnia 2010
Berlusconiego pokazała teleturniej, w którym
po udzieleniu dobrej odpowiedzi na zadane
przez prowadzącego pytanie zaproszona do
studia kobieta zdejmowała jedną część garderoby. Oburzenie sięgnęło zenitu.
A Silvio zaczął zarabiać ogromne pieniądze.
Film prezentuje potencjał telewizji, która
w rękach zdeterminowanego człowieka może
być nie tylko narzędziem do zarobienia fortuny, lecz także tubą propagandową. Imperium
medialne premiera Włoch kształtuje włoską
rzeczywistość, przekonując o nieomylności
polityka.
Bohaterami filmu są ci, którzy chcą dostać
się do owego świata sław i reflektorów,
poświęcając wszystko dla popularności.
Antybohaterem, nieobecnym, lecz wciąż
pociągającym za sznurki.
Dokument zbudowano doskonale. Historia
w nim przedstawiona wciąga od początku
do końca, a muzyka – nieodłączny element
obrazu – buduje napięcie. Film jest nie tyle
kontrowersyjny, co dający do myślenia. Godny
polecenia tym wszystkim, którzy nie wierzą
we wszechwładzę mediów. Całej reszty nie
trzeba do filmu przekonywać.
Emil Borzechowski
„Wideokracja”
Reżyseria: Erik Gandini
Święto dokumentu i animacji w Krakowie
Zbliża się termin 50. edycji Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jest to jedna z
najstarszych w Europie imprez poświęconych
kinu dokumentalnemu, animowanemu oraz
krótkim fabułom. W tym roku regulamin
festiwalu ulega zmianie – rozszerzona została
formuła dotychczasowego konkursu pełnometrażowych dokumentów. Tym samym konkurs
otrzymuje nową nazwę: międzynarodowy
konkurs filmów dokumentalnych. Festiwal
odbędzie się w dniach 31 maja – 6 czerwca.
Informacje o prezentowanych filmach dostępne na stronie: www.kff.com.pl
„Książę Persji” najpierw w Polsce
21 maja, tydzień przed amerykańską premierą, na ekranach polskich kin zadebiutuje
„Książę Persji”. Jest to opowieść oparta na
bestsellerowej grze komputerowej. Za jej realizację odpowiadają specjaliści od kinowych
hitów: reżyser Mike Newell (twórca „Harry’ego Pottera i Czary Ognia”) oraz producent
Jerry Bruckheimer. W roli perskiego księcia,
który w czasie jednej z wojennych wypraw
znajduje ostrze o magicznych właściwościach, zobaczymy Jake’a Gyllenhaala.
Robin Hood wiecznie żywy
14 maja na polskich ekranach pojawi się
kolejna wersja przygód Robin Hooda, tym
razem w reżyserii Ridley’a Scotta. W legendarnego rabusia, sprzymierzeńca biednych
i pokrzywdzonych, wcielił się hollywoodzki
awanturnik Russell Crowe. Jego ukochaną
zagrała natomiast Cate Blanchet. Co ciekawe,
organizatorzy festiwalu w Cannes zdecydowali, że to właśnie widowisko zostanie
pokazane podczas uroczystego otwarcia imprezy (12 maja). „Robin Hood” będzie trzecim
filmem Scotta prezentowanym na festiwalu w
Cannes. Wcześniej były to „Pojedynek” oraz
„Thelma i Louise”.
O wojnie raz jeszcze
Najnowszy film Paula Greengrassa zadowoli
wielbicieli tegorocznego laureata Oscara dla
najlepszego filmu, czyli „The Hurt Locker. W
pułapce wojny”. Twórca „Krwawej niedzieli”
oraz „Ultimatum Bourne’a” opowiada tym
razem o wojnie w Iraku. W pierwszych dniach
amerykańskiej okupacji starszy chorąży Roy
Miller (Matt Damon) i zespół inspektorów
wojskowych otrzymują zadanie odnalezienia
broni masowej zagłady, która rzekomo ma
znajdować się na irackiej pustyni. Film trafi
do Polski 4 czerwca.
opr. Anna Kiedrzynek
Kino ATLANTIC zaprasza na jedyne w Warszawie pokazy przedpremierowe filmu „Prorok"!
Jedynie przez tydzień!
Od 16 do 20 maja o godz. 21:00
„Prorok" to zdobywca Grand Prix festiwalu w
Cannes, nominowany do Oscara, okrzyknięty przez
krytyków jednym z najlepszych filmów ostatnich
lat. Krwista gangsterska saga o francuskiej
mafii, kolejna po włoskiej „Gomorze” znakomita
europejska odpowiedź na filmy Scorsese i de
Palmy. Dziewiętnastoletni Malik zostaje skazany
na sześć lat więzienia. Nie potrafi czytać ani pisać.
Jest zupełnie sam, ale ma w sobie spryt, który
sprawia, że szybko się uczy. Z chłopca na posyłki,
stanie się szefem mafii. Jak to zrobi?
Wyobraźcie sobie „Chłopców z ferajny” z
francuskim akcentem i papierosami Gauloises
zamiast włoskiego spaghetti.
Bilety w cenie:
Seans niedzielny:
25 PLN – bilet normalny
18 PLN – bilet studencki,
posiadacze Karty Kinomana
Seanse w tygodniu:
21 PLN – bilet normalny
17 PLN – bilet studencki,
posiadacze Karty Kinomana
| 19 |
Gry / Muzyka | kultura
Lubelskie Kody
Najwybitniejsi kompozytorzy współczesnej
klasyki, przedstawiciele awangardowego jazzu
i rocka oraz muzycy rekonstruujący archaiczne
tradycje muzyczne – wszystkich będzie można
obejrzeć i usłyszeć od 15 do 22 maja w Lublinie
w ramach drugiej edycji Festiwalu Tradycji
i Awangardy KODY. Idea festiwalu oparta jest
na gatunkowym synkretyzmie i budowaniu
mostów między tradycjami muzyki dawnej
a brzmieniowym nowatorstwem i eksperymentami. W programie odnajdujemy nazwiska
takich ikon, jak Bill Laswell, John Zorn, Philip
Glass czy Arvo Pärt. Pozycja obowiązkowa.
Polvo w Kulturalnej
Reaktywowana po przeszło dekadzie legenda
amerykańskiej sceny math-rockowej, formacja
Polvo, zagra na jedynym koncercie w Polsce.
31 maja w warszawskiej Cafe Kulturalnej
będzie można przekonać się, jak brzmi na żywo
materiał z doskonale przyjętego „In Prism”,
pierwszego od dwunastu lat studyjnego
albumu grupy, a także usłyszeć klasyczne
kompozycje, znane z wydawanych dla Merge
i Touch & Go krążków z lat 90. Bilety w cenie
35 i 45 zł.
LCD strikes back!
Mózg formacji LCD Soundsystem – James
Murphy – wystawił cierpliwość swoich fanów
na ciężką próbę, każąc czekać na nowy album
ponad 3 lata. Na szczęście, już na 17 maja
zaplanowano światową premierę „This Is
Happening”, epickiego, przeszło godzinnego
krążka wypełnionego pulsacyjnymi bassline’ami i melodiami zachęcającymi do ekstatycznej
zabawy. Album promuje singiel „Drunk Girls”,
do którego teledysk nakręcił sam Spike Jonze,
twórca m.in. „Być jak John Malkovich”.
The Futureheads na Ursynaliach
Sporą niespodziankę sprawili organizatorzy
tegorocznych Ursynaliów, czyli dni studentów
SGGW. W programie tegorocznej imprezy,
która trwać będzie od 28 do 30 maja na terenie
kampusu uczelni, obok świetnie znanych polskich wykonawców (Lady Pank, KNŻ, Buldog),
znajdziemy też artystów zagranicznych, jak
Parov Stelar i The Futureheads – jeden z najważniejszych brytyjskich zespołów minionej
dekady. Doskonałe uzupełnienie uniwersyteckich juwenaliów.
AC/DC – ostatni raport
Wielkimi krokami zbliża się najważniejsze muzyczne wydarzenie 2010 roku dla fanów hard
rocka. 27 maja na terenie lotniska Bemowo
wystąpi AC/DC. Koncert Australijczyków,
których twórczości wręcz nie wypada przybliżać, jest spełnieniem marzeń miłośników
formacji i ukoronowaniem przeszło dwudziestu
lat oczekiwania. Poprzedni koncert grupy
odbył się bowiem w 1991 roku w Chorzowie.
Wejściówki – mimo że ich ceny zaczynają się
od 170 zł – sprzedają się doskonale.
K&S gra rocka
Już 21 maja w Lokalu Użytkowym (http://
lokaluzytkowy.org) odbędzie się pierwszy
koncert wschodzącej gwiazdy polskiego
blues rocka – Shuffle! Na uczestników czeka
energetyczna mieszanka stylów, doprawiona
ciekawymi tekstami o czymś. Na jednej z gitar zagra szef działu Kultura&Społeczeństwo
magazynu PDF. Jeśli interesujesz się muzyką
z pogranicza gatunków z elementami rocka,
bluesa, funku folki i czego jeszcze zapragniesz
– czekamy. Wstęp wolny, więcej informacji
wkrótce, na stronie Lokalu Użytkowego.
opr. Bartosz Iwański
kultura | Książki
Reportaż rozpisany na głosy
Zemsta bogów rozkoszą
Każda epicka opowieść ma swój kres. Nie każdy z nich kosztuje jednak 44 miliony dolarów
i sprzedaje się w nakładzie przekraczającym
12 milionów egzemplarzy. A to są właśnie
liczby dotyczące ostatniej części trylogii
„God of War”.
Każda z poprzednich części serii opowiadającej o Kratosie – śmiertelniku na usługach
bogów, który z czasem zastępuje Aresa na
panteonie greckich bóstw – wyznaczała
standardy elektronicznej rozrywki. Twórcy
ze studia Santa Monica musieli tym razem
sprostać nie tylko finałowi opowieści, której
dwie pierwsze części uznawane są szeroko
za najlepszą (obok „Grand Theft Auto”) serię
gier na PlayStation 2, ale również standardom
towarzyszącym konsolom nowej generacji.
I sprostali.
Protagonista to – ze względu na ilość
użytych przy okazji realizacji technologii –
najbardziej realistyczna i pełna detali postać
w historii gameingu. Warstwa wizualna, przy
szczególe pojedynczego refleksu światła,
odbijającego się od wilgotnej skały o fotorealistycznej teksturze, paraliżuje rozmachem.
Ścieżka dźwiękowa przebija poziom znany
Pigułki
na wiosnę
Kiedy w 1997 roku Happy Pills wkraczali
albumem „Soft” na krajową niezależną scenę
muzyczną, statystyczny czytelnik PDF-u wiódł
pozbawiony trosk dziecięcy żywot. Wtedy,
stojąca plecami do rodzimego mainstreamu
formacja Mariusza Szypury mogła liczyć na
entuzjazm niemal wyłącznie środowisk niezależnych. Dziś – zważywszy na spory sukces
drugiego z projektów Szypury, Silver Rocket –
Happy Pills mogą mieć cichą nadzieję na dużo
większe zainteresowanie premierą pierwszego
od blisko dekady studyjnego albumu „Retrosexual”. Tym bardziej że to płyta zdecydowanie
warta uwagi.
Powracający w nowym, sześcioosobowym
składzie zespół nie eksploruje nowych kręgów
z poprzednich odsłon „God of War”, a samo
Sony Computer Entertainment Polska nie
pozostało bierne, oferując lokalizację gry
w gwiazdorskiej obsadzie, z głosami, by
za dużo nie zdradzić, Bogusława Lindy czy
Michała Żebrowskiego.
Przy okazji tego tytułu można się było
obawiać najgorszego. Komercjalizacja serii
groziła banałem rozwiązań, obniżeniem
poziomu trudności rozgrywki czy wprowadzanymi na siłę urozmaiceniami. Żaden
z fatalnych scenariuszy się nie sprawdził,
a gra pochłania bez reszty. Kalifornijskie
studio postanowiło nowatorskie pomysły
wprząść w chomąto najnowszych technologii, zamieniając całość w rozrywkowy
kombajn dla dojrzalszego gracza. Na słowo
„dojrzalszego” trzeba położyć szczególny
nacisk, bo to zdecydowanie najbrutalniejsza
część z całej trylogii. W przeciwieństwie do
obecnej (jak we wszystkich poprzednich
częściach) i klasycznie już pruderyjnie traktowanej sceny łóżkowej, finezja bezkompromisowo prezentowanej przemocy zaspokoić
powinna instynkt destrukcji nawet najbardziej żądnych krwi. Seks, przemoc i apogeum
estetycznych,
co paradoksalnie należy
przyjąć z niekłamaną ulgą.
„Retrosexual”
obfituje
w całe mnóstwo bardziej
lub mniej
czytelnych
odwołań do
najchlubniejszych momentów amerykańskiej
sceny gitarowej lat 90. Są tu naiwne, college
popowe opowiastki o miłości spod znaku
Weezera, niemal klasycznie rockowe w formie
kompozycje budzące skojarzenia z PJ Harvey,
a nad całością, co w wypadku Happy Pills nie
jest niczym nowym, dostojnie unosi się duch
mistrzów z Pixies. Więcej: partie instrumentalne w kapitalnym „EAD” należą właśnie do
muzyków formacji z Bostonu.
„Retrosexual” to płyta w zasadzie pozba-
Powrót rockmana
Minęło przeszło dziesięć lat, odkąd
Robert Gawliński wypuścił „Grę”, swój
ostatni solowy album. Choć przez te
wszystkie lata muzyk tworzył i występował, dopiero dziś doczekaliśmy się
płyty sygnowanej jego nazwiskiem.
Gawliński jest starym rockowym
wygą, „Kalejdoskop” miał pokazać, że
pomimo upływu lat wciąż ma coś do
przekazania. Dlatego też nie usłyszymy
o bohemie czy kolejnym nagim biuście
kochanki. Nie tym razem. „Kalejdoskop” to płyta z rodzaju tych z głębszym przesłaniem. Gawliński zdaje się
rozumieć i spostrzegać upływ czasu. Jego kompozycje nie są naznaczone
młodzieńczym buntem. Przeciwnie, znajdziemy w nich więcej Nosowskiej
śpiewającej Osiecką niż szaleńczych rockowych wersów. Choć nie brak na
płycie ostrych riffów i ciężkich kompozycji („Grey/Coda”, „Grzesznicy”), to
na większość materiału składają się ballady o poetyckim zabarwieniu.
W tym poetyckim miszmaszu nie zabrakło nawet bluesa („Anioł Miriam”).
Niestety, płyta ma również swój duży minus – „Basquiat”. Gawliński
powinien zrezygnować ze śpiewania po angielsku, gdyż najzwyczajniej
mu to nie wychodzi. Poza tym piosenka nie przyciąga uwagi słuchacza.
Na płycie nie zabrakło gości, którzy ubarwili rockowe brzmienia głównie za sprawą instrumentów smyczkowych.
Jakkolwiek by nie oceniać dotychczasowej twórczości Gawlińskiego,
należy docenić solowy projekt „Kalejdoskop”. Obnaża on naturę muzyka,
co w tym przypadku jest komplementem. Album na wskroś liryczny, z
którym należy się zapoznać, niezależnie od muzycznych preferencji.
reklama
Franciszek Dzida i Amatorski Klub
Filmowy „Klaps” to zaledwie malutki
epizod w biografii Krzysztofa
Kieślowskiego. Stanisław Zawiśliński,
pomysłodawca „Nietutejszych”, w
swojej książce o twórcy „Dekalogu”
poświęcił mu zaledwie kilka zdań.
Na szczęście tym świetnym tematem
zainteresował dwoje absolwentów
dziennikarstwa UW: Beatę Berezę i
Grzegorza Szymanika.
Adrian Stachowski
zemsty w świecie znanym z przekładów Jana
Parandowskiego gwarantują satysfakcję
i energię na wiosnę.
Jakub Szarejko
„God of War III”
Sony Computer Entertainment Polska
Premiera: 19 marca 2010, PS3
wiona słabych punktów. Doskonałe piosenki
spojone zostały równie udanymi przerywnikami, w których niejednokrotnie powracają echa
inspiracji Szypury niemieckim avant-popem.
Natalia Fiedorczuk, znana dotychczas przede
wszystkim z poznańskiego Orchid, jest na
wokalu godną następczynią Agnieszki Morawskiej, a brzmienie albumu idealnie balansuje
między garażowym brudem a sterylną,
studyjną produkcją. I chociaż Happy Pills
– podobnie jak twórcy innego ciepło przyjętego w ostatnich tygodniach rodzimego
albumu „Palm Waves”, grupa Tin Pan Alley
– nie oferują wiele więcej niż reinterpretacje
świetnie znanych motywów, to przy słuchaniu
„Retrosexual” w leniwe wiosenne popołudnie
niewiele mnie to obchodzi.
Bartosz Iwański
„Retrosexual”, Happy Pills
EMI Music Poland
Premiera: 13 kwietnia 2010
W 1969 r. w Chybiu, czterotysięcznej mieścinie
na Śląsku Cieszyńskim, powstał pierwszy w
Polsce wiejski klub filmowy. Życie wsi skupiało
się wokół „Staruszki”, cukrowni z czerwonej
cegły, której wyroby, a w szczególności cukier
w kostkach, rozsławiały Chybie na cały kraj.
Skąd klub filmowy? Socjalistyczna ojczyzna
dbała o rozwój kulturalny robotników po tzw.
fajrancie. Tak się złożyło, że Frankowi Dzidzie,
i źródłami pisanymi), przeplatają się, tworząc
żywą, wciągającą i bardzo urzekającą historię.
Franciszek Dzida i „Klaps” to złoty temat.
Dawniej, w latach 70., pisząc właśnie o takich
postaciach jak pasjonaci z „Klapsa”, reporterzy
mówili prawdę o Polsce epoki Gierka. Dlatego
trudno oprzeć się wrażeniu, że „Nietutejsi”
przypominają teksty reporterów z najlepszej
szkoły niegdysiejszej warszawskiej „Kultury”.
Beata Bereza i Grzegorz Szymanik wykonali
kawał imponującej roboty – zebrali wypowiedzi swoich bohaterów, pocięli je na fragmenty
i złożyli na nowo tak, aby głosy kilkudziesięciu
osób ułożyły się w jedną opowieść. Ale jest to
też źródłem problemu. Od pierwszej strony
czytelnik wrzucony jest na głęboką wodę
i musi nauczyć się rozpoznawać i odróżniać
bardzo liczną grupę postaci. Nie sposób nie
zaglądać raz po raz na koniec książki, gdzie
zamieszczono ich biogramy. Te wycieczki
skutecznie utrudniają lekturę początkowej
części książki.
Potok myśli Londyn w stylu noir
Książka Cezarego Michalskiego to wywiadrzeka z prof. Jadwigą Staniszkis, wywiad bez
zarysowanej głównej tezy, wywiad o życiu
znanej polskiej socjolog, o jej rodzinie, stosunkach z ojcem, ale także o pracy i polityce.
Książka na pewno może posłużyć jako materiał
warsztatowy dla adepta dziennikarstwa, ale czy
naprawdę odkrywa nowe, nieznane oblicze
pani profesor?
„Życie umysłowe i uczuciowe” rozpoczyna się serią pytań o historię rodziny Jadwigi
Staniszkis, uwikłania polityczne jej ojca i ich
wpływ na przyszłość bohaterki. I już po odpowiedziach na nie widać, kto w tym wywiadzie
(a raczej relacji pytający – odpowiadający)
będzie dominował. Michalski nie jest w stanie
zapanować nad wolnym potokiem myśli
swojej rozmówczyni, jednocześnie
nie będąc w stanie
zmusić jej do odpowiedzi na najważniejsze stawiane
przez niego pytania.
Bo Staniszkis do
łatwych interlokutorów nie należy
– wyraźnie unika
zwierzeń dotyczących sytuacji w jej
domu, poświęcając za to dużo czasu wątkom,
które tylko z pozoru wydają się ważne (m.in.
historii swojej krwistoczerwonej szminki),
często wprowadzając narrację projektującą,
bardziej charakterystyczną dla trzecioosobowego opisu powieściowego (w rodzaju:
„Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za parę lat
przyjdzie mi...”). Prowadzący wywiad gubi się
w tych wspomnieniach, przerywa jeden wątek,
by przejść do kolejnego, zupełnie niezwiązanego z poprzednim, czasem ironizuje, czasem
polemizuje, czasem wydaje się, że dystansuje
się od postawy swojej rozmówczyni.
Z całą mocą można jednak powiedzieć, że
gdyby przymknąć oko na te językowo-stylistyczne niedogodności (które, być może, są
zamierzone), czasem przypominające zaniedbania redaktorskie, historia kreślona przez
profesor Staniszkis rzuca nowe światło na jej
biografię, a na pewno może być przyczynkiem
do jej zgłębienia w innych źródłach.
Emil Borzechowski
Emil Borzechowski
„Życie umysłowe i uczuciowe”
Cezary Michalski, Jadwiga Staniszkis
Wyd. Czerwone i Czarne
Premiera: marzec 2010
„Kalejdoskop”, Robert Gawliński
EMI Music Poland. Premiera: 20 kwietnia 2010
| 20 |
spawaczowi, a poza tym stałemu bywalcowi
przyzakładowego kina „Unia”, zachciało się
bawić w kinematografię. Szybko zorganizował grupę podobnych sobie zapaleńców
i tak powstał „Klaps”. Nie wszystkim się to
podobało. Raz po raz po wsi przetaczała się
fala oburzenia, bo w swoich filmach Dzida pokazywał goliznę („To ortografia!” – krzyczał po
projekcji oburzony staruszek). Artystycznemu
bujaniu w obłokach z mieszanką lekceważenia
i obawy przyglądali się miejscowi partyjniacy.
Ale w końcu do Chybia przyjechał Kieślowski
i – zainspirowany postacią Dzidy – nakręcił
„Amatora”, film o zaopatrzeniowcu, który
kupuje kamerę i odnajduje pasję, która odmienia jego życie. To tylko fragment historii, która
trwa do dzisiaj. „Klaps” nadał działa, a po 40
latach Franciszek Dzida wciąż kręci swoje
amatorskie filmy.
Reporterzy prawie w zupełności oddają
głos swoim bohaterom. Wypowiedzi 39
postaci, uzupełniane króciutkimi partiami odautorskiego komentarza (a także fotografiami
Mike Carey wraca z nową książką
opowiadającą losy Felixa Castora,
egzorcysty posiadającego
unikalną zdolność widzenia dusz
zmarłych. Owa umiejętność
okazuje się niezwykle przydatna
przy rozwiązywaniu wszelkiego
rodzaju spraw kryminalnych. Gdy
pewnego dnia policja znajduje
ciało dawnego wroga Castora,
który na szybie wypisał własną
krwią jego nazwisko, sprawy
przybierają niebezpieczny obrót.
Już od pierwszych stron
widać, skąd autor czerpał
inspirację. Znamienne, że Mike Carey stworzył
filmową postać Constantine’a – ta stylistyka
jest obecna w opowieści o Castorze. Jednak
najwięcej zbieżności widać z mangą Kohta
Hirano „Hellsing”. Wydawać by się mogło, że
to ta sama historia, opowiedziana w innym
– niekoniecznie lepszym – stylu. Dostrzec
można szereg zbieżnych cech: akcja rozgrywa
się w brudnym, fabrycznym Londynie, główni
bohaterowie to istoty posiadające nadnaturalne moce, walczące nie tylko z demonami, lecz
także z fanatycznymi organizacjami katolickiego pochodzenia. W przypadku Hellsinga
jest to Iscariote, przybudówka
Watykanu, a w książce – Anathema, ekskomunikowana bojówka
katolicka. Obie działają w ten
sam brutalny sposób.
Owe podobieństwa to nie
jedyny mankament książki. O ile
sama historia opowiedziana jest
ciekawie, a akcja toczy się wartko,
to dialogi pozostawiają wiele do
życzenia. Są nieco sztuczne i nieprzemyślane, choć może to być
równie dobrze wina tłumaczenia.
Jednak ów mankament jest całkowicie rekompensowany przez
atmosferę, jaką udało się stworzyć Carey’owi.
Książkę można czytać z pominięciem dialogów, zagłębiając się w niesamowity klimat
londyńskich blokowisk, gdzie brud i przemoc
stają się wartościami artystycznymi. Warto
sięgnąć po tę książkę, chociażby zważywszy
na ten jej aspekt.
Emil Borzechowski
„Krew nie woda”, Mike Carey
Wydawnictwo MAG
Premiera: 7 kwietnia 2010
Zawiedzione nadzieje
Książka Mary Roach
pod tytułem „Bzyk.
Pasjonujące zespolenie nauki i seksu”
opowiada historie
z pogranicza dziejów
seksualności oraz
rozwoju cywilizacyjnego ludzkości. Jest
to zadanie nie tyle
trudne, co wymagające dużej delikatności, dystansu
i poczucia humoru. Tego wszystkiego autorce
zabrakło.
Pomimo obiecujących zapowiedzi wydawcy,
autorce „Sztywniaka” nie udało się odsłonić
przed czytelnikiem „tajemnic jego seksualności”,
a jej książka, zamiast twórczej świeżości, oferuje
jedynie garść odgrzewanych, pseudonaukowych anegdot, z których większość cyklicznie
pojawia się na stronach damskich pism
i poradników udanego pożycia partnerskiego.
Roach stara się z dystansem i przymrużeniem
oka pisać o wynalazcach ogarniętych szałem
poprawiania jakości seksu, tudzież o naukowych
podejściach do orgazmu, wpada jednak
w stylistyczną śmieszność, nierzadko przekraczając granice dobrego smaku. Być może takie było
jej autorskie założenie, żeby łamać „seksualne
tabu”, jednak akurat te kwestie, które porusza w
swojej książce, zostały już dawno „przełamane”
i upowszechnione. Trochę to więc tak jak z „Życiem seksualnym dzikich” Bronisława Malinowskiego – tytuł obiecujący, zawartość zupełnie
rozmija się z jego wymową. Choć w przypadku
polskiego antropologa można z całą mocą mówić o odkrywczości i naukowości jego dzieła.
Książkę Mary Roach przeczytać można –
momentami jest ona zabawna, momentami
przeraża, na pewno jednak nie jest tak przełomowa, jak obiecuje to jej wydawca. Kwestię
ewentualnego „wspólnego czytania w łóżku”
należy pozostawić w gestii czytelnika. Albo
czytelników.
Dominika Jędrzejczyk
„Bzyk. Pasjonujące zespolenie
nauki i seksu”, Mary Roach
Wydawnictwo Znak
Premiera: kwiecień 2010
Międzynarodowe Targi Książki
W dniach 20–23 maja w Pałacu Kultury
i Nauki odbędą się 55. Międzynarodowe Targi
Książki. Uroczyste otwarcie Targów zaplanowane jest na czwartek 20 maja w Hallu
Głównym PKiN-u o godzinie 10.00. Swoje
propozycje książkowe zaprezentują przedstawiciele największych domów wydawniczych
– czytelnicy będą mogli zarówno nabyć wybrane pozycje, jak i spotkać się z niektórymi
autorami. Karty wstępu i bilety będzie można
kupić od 10 maja w siedzibie Ars Polona S.A.
przy ul. Obrońców 25 w Warszawie oraz w
czasie targów w kasach PKiN-u. Jednorazowy bilet studencki będzie kosztować 3 złote.
Nagroda literacka NIKE
Także w czwartek, 20 maja, odbędzie się
oficjalne ogłoszenie nominowanych do literackiej nagrody NIKE. Nazwiska pretendentów
do tego prestiżowego wyróżnienia zostaną
zaprezentowane o godzinie 10.00 w Sali Mickiewicza w Pałacu Kultury i Nauki. Rok 2010
to rok dla NIKE jubileuszowy – tegoroczne
rozdanie nagród odbędzie się już po raz 30.
Znowu Ligocka
Na maj planowane jest wznowienie wydania
najgłośniejszej książki Romy Ligockiej
– „Dziewczynki w czerwonym płaszczyku”.
Impulsem do jej napisania było to, że pisarka
rozpoznała siebie w obecnej w filmie „Lista
Schindlera” postaci małej dziewczynki ubranej w czerwony płaszczyk. Książka będzie do
nabycia w salonach sieci Empik.
Miecugow pisarzem
Już niedługo w salonach Empiku pojawi się
książka Grzegorza Miecugowa – „Przypadek”.
Premiera książki planowana jest na 18 maja.
Zostanie ona wydana nakładem wydawnictwa Bellona. Co ciekawe, ma nie dotyczyć
polityki, a być opowieścią o nieufności i
emocjonalnym wstrząsie, od którego główny
bohater próbuje uciec.
opr. Dominika Jędrzejczyk
Współcześni
niewolnicy
Niewolnictwo kojarzy się głównie z czasami starożytnego Rzymu oraz z wyzyskiem feudalnych
chłopów, zakończonym rewolucją francuską.
Benjamin Skinner udowadnia, że to nie do
końca prawda.
„Zbrodnia. Twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem” to dość kontrowersyjna
książka, której autor nie boi się poruszać
kontrowersyjnych spraw. Całość jest utrzymana w reporterskim stylu, referującym różne
rodzaje współczesnego niewolnictwa. Jest to
także próba redefinicji tego słowa. To już nie
tylko przymusowa praca bez wynagrodzenia,
lecz także wszelkiego rodzaju wyzysk. Skinner
przekonuje, że współczesność nie wyeliminowała problemu niewolnictwa, które jest obecne wokół nas pod postacią mafijnych struktur,
prostytucji, a także w swojej klasycznej postaci
– sprzedaży osób jak mienia.
Książka jest obowiązkową pozycją dla każdego, kto choć przez chwilę zastanawiał się nad
społecznymi problemami współczesności. To
niejako podręcznik wyzysku ponowoczesności,
przewodnik po agresji naszego świata. Jest też
przestrogą przed ignorancją wobec przemocy,
jaką serwuje nam współczesny świat.
Emil Borzechowski
„Zbrodnia. Twarzą w twarz
ze współczesnym niewolnictwem”
E. Benjamin Skinner
Wydawnictwo Znak
Premiera: 11 marca 2010
| 21 |
Poradnik | kultura
Oto Książę i Żebrak – już ruszyliśmy! Jesteśmy serwisem artystyczno-kulturalnospołecznym o niespotykanej w Polsce formie i treści. Nasza działalność jest
skierowana do wszystkich młodych (ale nie tylko) ludzi, interesujących się kulturą.
Zobaczcie, co dla Was przygotowaliśmy i dołączcie do nas na stronie ksiazeizebrak.pl!
Przygotowanie pracy dyplomowej nie jest koszmarem, a jej druk i oprawa nie muszą rujnować portfela. Wystarczy przestrzegać kilku zasad
Estetyczna okładka w bordowym
odcieniu. Na górze tłoczony, srebrny
napis. A w środku najważniejsza jest
zawartość, otwierająca drzwi - dla
wielu - do kariery. Praca dyplomowa.
Niemal każdy magister, inżynier czy
doktor z rozrzewnieniem wspomina
czasy składania pracy dyplomowej.
Nieprzespane noce, żmudne zbieranie
materiałów, poprawki przez jeden
wyraz. Wreszcie sam druk i oprawa
– wydatek kilkuset złotych.
Napisać, wydrukować, oprawić
W punkcie ksero na Nowowiejskiej 5 akurat
mam okazję zaobserwować druk pracy licencjackiej. Klientka nie może uwierzyć w niską
cenę. – Osiem złotych za kompletną oprawę
pracy? – dopytuje. – Dzwoniłam dzisiaj do
innych punktów w centrum i usłyszałam: 18
złotych, i to do iluś tam kartek. Szok! To prawda,
cena ośmiu złotych za oprawę i kilku groszy za
wydruk pozwala nam na niedrogie przeniesienie na papier naszych kilkumiesięcznych
trudów dyplomowych.
Obserwuję dalej druk. Młoda, wysoka
dziewczyna razem z pracownikiem punktu
sprawdzają zawartość pracy przed drukiem.
– A w dwustronnej wersji pan mi zmieni marginesy na lustrzane. Tyle że cztery pierwsze strony będą jednostronne. Pracownik dokładnie
wykonuje prośbę klientki. Jeszcze tylko zmiana
numeracji stron, poprawka znalezionego błędu
i rozpoczynamy druk. Za chwilę studentka
otrzymuje pierwszy wydrukowany egzemplarz
i sprawdza go ostatecznie przed oprawą.
– Akurat z panią poszło sprawnie, profesjonalnie przygotowana praca do druku – śmieje
się Paweł – Zdarza nam się spędzić nad pracą
kilkadziesiąt minut: poprawiamy błędy, akapity,
zmieniamy ustawienia zakładek w Wordzie.
Ale z reguły druk i oprawa pracy dyplomowej
zajmuje nam 10-15 minut – dodaje.
Skończył się druk ostatniego, czwartego
egzemplarza pracy. Paweł podaje klientce do
sprawdzenia. - Wszystko ok, możemy oprawiać
– uśmiecha się studentka. Dosłownie za trzy
minuty pracownik przynosi oprawione cztery
egzemplarze pracy licencjackiej. Trzeba przyznać, że robią wrażenie. – Uff, dziękuję. Wreszcie – na twarzy dziewczyny widać wyraźny
uśmiech i ulgę, kontrastujące z wcześniejszym
zdenerwowaniem.
- Widzi pani, nie ma co się denerwować. Ze
wszystkim sobie spokojnie poradzimy. Kobieta
zadowolona wychodzi z lokalu. Już wie, że za
jakiś czas mniej nerwów będzie ją kosztować
druk kolejnej pracy. Pracy magisterskiej.
Rafał Demczuk
Wnętrze punktu Xero/Druk przy ul. Nowowiejskiej 5
Rozciągnij się!
Stretching uczy świadomości
własnego ciała, wycisza i relaksuje.
Dla osób, które regularnie chodzą na
fitness, może być „atrakcją tygodnia”.
Ania Krajewska
Do dziś nie wiem, dlaczego dopiero niemal
po roku wpadłam na pomysł, żeby moje
fitnessowe życie wzbogacić o stretching.
A raczej wiem, tylko nie rozumiem, dlaczego
tak długo tkwiłam w błędzie, że nie warto.
Rzecz ma się bowiem następująco: do tej pory
kilka (dwa-trzy) razy w tygodniu chodziłam na
ABT i TBC. Na początku z przymusu, później
dla sportu, ale też dla przyjemności. Inne zajęcia, mniej „inwazyjne”, nie interesowały mnie,
bo chciałam chodzić tylko na takie, na których
porządnie spocę się, a potem schudnę.
Jednak wraz z moim fitnessowym
rozwojem pomyślałam, że przydałoby mi
się też rozciąganie. I wcale nie dlatego, że
| 22 |
czuję się spięta i niegiętka. Chodziło o to, by
dzięki stretchingowi lepiej ćwiczyć na innych
zajęciach i więcej z nich wynosić. Oczywiście,
bałam się, że sobie nie poradzę, bo będzie
bolało i nie powtórzę prezentowanych
ćwiczeń. Jak się okazało, moje obawy były
bezpodstawne.
Ćwiczenia zaczynają się od krótkiej,
spokojnej rozgrzewki przy wolnej, chilloutowej muzyce. Światła są przygaszone, szybko
można się skupić i odciąć od bieganiny, którą
zostawiło się za drzwiami. W ciągu następnych pięćdziesięciu minut rozciągamy po
kolei łydki, uda, plecy, ramiona, szyję. Dla mnie
najtrudniejsze są partie na nogi, podczas których rozciąga się powoli wewnętrzną i tylną
część uda (np. leżąc ciężarem całego ciała
na zgiętej do ok. 45 stopni nodze, gdy druga
jest w tym czasie wyprostowana). Ale już
tzw. sznurek sprawia dużo frajdy – wystarczy
położyć biodra możliwie blisko ściany/lustra i
następnie puścić luźno nogi w dół położone
Jak dowiadujemy się dalej, druk prac
dyplomowych także odbywa się przy kliencie.
Jakby tego było mało, w każdym z tych punktów znajduje się stanowisko, gdzie odbywa
się wydruk i oprawa pracy dyplomowej bez
kolejki. – Nie ma znaczenia, który to jest nasz
punkt; na Puławskiej przy Pasażu Smyczkowa,
obok kampusu głównego UW na Królewskiej
2 czy też przy Metrze Politechnika. Każdy z
nich jest wyjątkowo przeczulony na druk pracy
dyplomowej – mówi Sławek. – Hasło „Studenci
otworzyli xero” nie jest na wyrost. Każdy z nas
zna życie studenckie, każdy z nas studiuje, a
osoba po drugiej strony lady to nie klient, ale
nasz kolega z uczelni – dodaje Rafał.
Coś w tym jest. Robiąc rekonesans, upewniłam się, że – rzeczywiście – w stolicy niełatwo jest wydrukować pracę magisterską „od
ręki”. Wiele punktów przyjmuje plik, zaliczkę
i zaprasza po odbiór gotowej pracy następnego dnia. – U nas każda praca dyplomowa
traktowana jest priorytetowo – opisuje Dorota z www.taniexero.com – Przede wszystkim
studenci z drukiem pracy obsługiwani są bez
kolejki. Od razu, kiedy zjawi się osoba z np.
pracą magisterską, jej obsługą zajmuje się
któryś z naszych kolegów – dodaje. Miło jest
słyszeć takie słowa, szczególnie w przypadku
tak ważnego momentu, jak oddanie pracy
dyplomowej.
właśnie na tej ścianie (czyli
zrobić nogami literę V).
Wystarczy kilka minut, by
poczuć porządne rozciągnięcie mięśni wewnętrznych partii ud.
Dla osób, które nie są za
bardzo giętkie, ważne jest,
że wszystko robią w swoim
tempie i tylko do momentu, który nie sprawia im
bólu. Mówiąc inaczej – nikt
nie będzie wam kazał robić
szpagatu, jeżeli macie
trudności, żeby porządnie
wyprostować jedną nogę.
Kolejny plus – jak mało
które ćwiczenia, stretching
uczy świadomości własnego ciała. Ćwiczy się powoli, przez co można
skupić się na poszczególnych jego częściach.
Do tego panujemy nad oddechem, dzięki
czemu trudne ćwiczenia nie są tak uciążliwe,
jak mogłoby się wydawać.
Na razie funduję sobie godzinę rozciągania
w tygodniu, przez co te dwie-trzy godziny
innych ćwiczeń stają się bardziej efektywne i
przyjemniejsze. Ale mój ambitny plan zakłada,
„Lśnienie” (1980)
Oto Johnny – prosty facet z aspiracjami pisarskimi –
przyjeżdża z żoną i synkiem do odizolowanego hotelu, aby objąć posadę stróża poza sezonem. Charakter
miejsca oraz jego tajemnicza przeszłość sprowadzą
na przybyszów istną psychozę – nie brzmi to może
zbyt innowacyjnie, ale jakże zostało wykonane! Prawdziwe horrory mógłbym wyliczyć na palcach jednej
dłoni; „Lśnienie” z całą pewnością do nich należy.
Stanley Kubrick przy minimum środków osiągnął
maksimum efektu, przede wszystkim znakomicie
operując dźwiękiem: rowerek Danny’ego to klasyk –
odgłos toczących się po podłodze kółek wgryza się
przeraźliwie w psychikę; poza tym dużo w filmie ciszy,
złowrogiej, bo współgrającej z ogromem wyludnionego hotelu, jego odosobnieniem pośród szczytów górskich. Chylę czoła przed Jackiem
Nicholsonem – nikt inny nie zagrałby bohatera tak mistrzowsko; nie oddałby wszystkich
odcieni narastającego szaleństwa; tymczasem Johnny od początku wzbudza niepokój; z
czasem coraz częściej reaguje agresją bądź popada w dziwne otępienie – przeczuwamy
najgorsze i dostajemy to. Kubrick jest reżyserem totalnym, z wybornym gustem.
Pokolenie bez „brulionu”
Adresy punktów ksero w Warszawie,
gdzie można tanio wydrukować i oprawić
pracę dyplomową:
- przy Metrze Politechnika, ul. Nowowiejska
5, w podwórzu domofon 88,
tel. 022 403 30 30
- przy kampusie głównym UW, ul. Królewska
2 (pod arkadami), tel. 022 498 01 53
- Służew, ul. Puławska 246, Pasaż Smyczkowa,
pawilon 71 (parking), tel. 022 371 08 31
fot. sxc.hu
dyplomową może także ułatwić samo jej przygotowanie. Fachowcy podpowiedzą, w jakim
formacie zapisać pliki, jak numerować strony,
a także zaradzą największej bolączce: ustawieniom marginesów. – Ustawienia marginesów
to częsty powód poprawek prac dyplomowych – mówi Rafał z warszawskiej studenckiej
sieci punktów www.taniexero.com.
- Musimy pamiętać, że inne ustawienia
marginesów są przy pracy dwustronnej,
a inne przy jednostronnej – dodaje. Mówiąc
krótko: w wersji jednostronnej tekst jest
wyśrodkowany lub przesunięty do prawej
strony. Natomiast praca dwustronna wymaga
marginesów lustrzanych. Warto zapamiętać
wytyczne z uczelni, ułatwi to druk pracy i zaoszczędzi zmartwień.
Okolice stacji metra Politechnika, ulica Nowowiejska
5. To tutaj znajduje się jeden
z najtańszych punktów ksero
w stolicy. To tutaj drukują i kserują
studenci pobliskiej Politechniki Warszawskiej i nie tylko. Magnesem jest cena
– 6 groszy za odbitkę. Wrażenie robi także
szybkość obsługi.
- Pomimo dużej kolejki tak naprawdę nikt
nie czeka – opowiada Rafał. – Dobra i wyszkolona kadra pozwala nam na kserowanie wielu
materiałów „od ręki”.
fot. Wikipedia.pl
Jeśli praca dyplomowa jest na ukończeniu,
warto rozejrzeć się i poszukać dobrego i taniego punktu ksero. – Zakładając, że nasza praca
ma ponad sto stron, w tym część kolorowych,
a potrzebujemy wydrukować ją w czterech
egzemplarzach, zarówno cena takiej usługi, jak
i czas jej wykonania może mieć duże znaczenie
– mówi Marcin ze studenckiego punktu
Xero/Druk 6 groszy przy ul. Nowowiejskiej 5.
I rzeczywiście. Koszt zwykłej odbitki A4 w Warszawie zaczyna się od kilku groszy, a kończy
– uwaga! – nawet na złotówce. Różnica ponad
dwudziestokrotna.
Strategia wielu punktów ksero od lat jest
taka sama: otworzyć punkt w okolicy uczelni,
ustalić wysoką cenę za odbitkę, a zabiegany
student i tak przyjdzie i przepłaci. Bo ma blisko.
Nie będzie jechał ileś stacji metra dla kilkudziesięciu kopii. - Na szczęście sytuacja się zmieniła
– mówi Patrycja, studentka V roku zarządzania
na Uniwersytecie Warszawskim. – Dzisiejsze
pokolenie studentów myśli bardzo dojrzale
i ekonomicznie. A przejechanie nawet kilkunastu przystanków do taniego punktu ksero traktujemy jako doskonałą okazję na sympatyczne
rozmowy, śmiech i spacer – dodaje.
Wcześniejszy wybór punktu, w którym
będziemy drukować i oprawiać naszą pracę
Szczepan Orłowski i Kajetan Poznański
by w tygodniowy grafik wcisnąć jeszcze jedną
godzinę stretchingu. Bo wiem, że po niej
będę się czuła tak, jakbym odpoczywała trzy.
Patronat merytoryczny:
Według opinii wielu ostatnie żywe i prawdziwe pismo literacko-artystyczne
(porównywane z samą „Chimerą”) nie istnieje już od ponad 10 lat. „brulion”
powstał w 1986 roku w Krakowie (początkowo ukazywał się w drugim obiegu),
w latach 90. przeniósł siedzibę do Warszawy. Pierwszy numer kwartalnika przygotowywały zaledwie cztery osoby z twórcą i redaktorem naczelnym, Robertem
Tekielim, na czele. Bardzo szybko wokół czasopisma utworzyła się duża grupa
zarówno entuzjastów, jak i krytyków (zwłaszcza po opublikowaniu w numerze 9
skandalizującej „Historii oka” Georgesa Bataille’a oraz szkicu propagującego wolność seksualną). Wśród współpracowników można wymienić chociażby Jacka
Podsiadłę, Cezarego Michalskiego, Manuelę Gretkowską, Miłosza Biedrzyckiego,
Izabelę Filipiak, Marcina Świetlickiego czy Andrzeja Stasiuka. Część z nich została
później określona w polskiej literaturze mianem „pokolenia brulionu”. „brulion” za nic miał autorytety, konwenanse i utarte schematy dyskursu na temat
sztuki. Sprowadzało się to często do kontrowersyjnych zagrań, jak chociażby
ośmieszenia „Zeszytów Literackich”. Kwartalnik reprezentował niezwykle wysoki
poziom dyskusji na temat literatury, prezentował wiersze i prozę wybitnych i
obiecujących artystów z Polski i z zagranicy. Przy tym nie uchylał się od kontaktu
z rzeczywistością. Na łamach czasopisma można było przeczytać np. wywiad ze
skinheadem czy polską gwiazdką filmów porno w USA. Redakcja nie wstydziła się niczego i penetrowała dokładnie zakamarki ludzkiej świadomości. Pod
koniec lat 90. Robert Tekieli przeżył konwersję światopoglądową, stając się z
niemalże anarchisty konserwatystą i katolikiem. To zaowocowało zerwaniem
kontaktów z większością redakcji i w konsekwencji rozpadem kwartalnika. Od
tamtej pory nie powstało żadne czasopismo tego pokroju. Czy nadejdzie?
Philip K. Dick
„Głosy z ulicy”
Któż z nas nie rozmyślał nieraz o
zmarnowanym w życiu czasie?
Albo odwrotnie: nie uznawał się
za niedocenionego przez świat?
Stuart Hadley to młody, przystojny mężczyzna; ma żonę,
dziecko oraz nienajgorszą pracę
w sklepie RTV. Nie potrafi jednak
wygodnie rozsiąść się w tym
życiu – nieprzerwanie trawiony
wewnętrznym niepokojem, pełen
mglistych artystycznych dążeń,
uchyla się przed odpowiedzialnością za siebie oraz bliskich. Odsuwa się od rodziny, szuka
nędznego samopotwierdzenia w faszystkowskich plwocinach
(tym owocu resentymentu) oraz pseudoreligijnej organizacji.
Dla wyniesienia własnego ego gotów jest poniżać przyjaciół.
Wreszcie daje nura w wyuzdany seks oraz alkohol; wszystko,
aby zdławić ów wypełniający życie irracjonalny lęk. Sięgając po
książkę przekonacie się, czy bohater odnalazł w końcu odkupienie. Poznacie również przewrotną opinię samego autora o Hadley’u. „Głosy z ulicy” można czytać nie tylko jako jednostkowe
studium psychologiczne, ale również ilustrację uczucia strachu i
niepewności, zasianego w sercach przez zimną wojnę.
Co nas nie śmieszy, co nas żenuje
Woody Allen się powtarza.
Nie byłoby w tym nic złego
(bo przecież nowojorczyk
robi to od dawna), gdyby
kotlet był choć przyzwoicie
podsmażony, a tymczasem
widać, że przeleżał 30 lat na
kaloryferze.
Fabuła tradycyjnie u Allena
mówi głównie o miłości.
Główny bohater, zjęczały
intelektualista i mizantrop
Boris Yellnikoff (grany przez
amerykańskiego komika
Larry’ego Davida) jest rozwodnikiem, hipochondrykiem wyżywającym się na
wszystkich dookoła. Tak się składa, że pewnego wieczoru, wracając do swojego
mieszkania, niemal pod jego drzwiami Boris spotyka zabłąkaną, głupiutką blondynkę z prowincji o imieniu Melodie (Evan Rachel Wood). Wpuszcza ją do siebie i
tak zamieszkują razem, a po jakimś czasie biorą ślub. Dalej akcja się zagęszcza.
Dowcip Allena niestety stępiał. Reżyser usiłuje przekazać nam przez usta swego
pośrednika, Larry’ego Davida, swoje żarty i przemyślenia. Brak im jednak błyskotliwości i świeżości. Powtarza te same zagrania – np. Boris często zwraca się
bezpośrednio do widzów jak „młody” Allen w „Annie Hall”.
Obsada, za wyjątkiem Larry’ego Davida, wypada raczej blado (szczególnie Henry
Cavill w roli młodego aktora).
W ostatniej scenie filmu Boris zwraca się z przesłaniem do publiczności. Przyjaciele zebrani wokół nie widzą, do kogo mówi. I wydaje się, że mają rację, a Boris
cierpi na schizofrenię, bo sala kinowa rzeczywiście jest pusta.
Wchodźcie, czytajcie, komentujcie, piszcie własne teksty,
udzielajcie się na Platformie Wymiany Myśli i podajcie
to dalej – stwórzmy szeroką społeczność zorganizowaną
wokół kultury!  www.ksiazeizebrak.pl
| 23 |

Podobne dokumenty