Alchemiczna komnata - Zamek Królewski na Wawelu

Transkrypt

Alchemiczna komnata - Zamek Królewski na Wawelu
Alchemiczna komnata Mechanizmy ukryte we wnętrzu zegara miarowo poruszały wskazówki. Król Zygmunt III Waza srogo spoglądał na nie, lecz te wydawały się zupełnie tym nie przejmować i spokojnie przesuwały się dalej. ‐ Ten zegar się zepsuł – mruknął król i ze złością rzucił na stojący na stole czasomierz stertę nieprzeczytanych listów – Słońce zaszło, wystarczy tej pracy – rzekł sam do siebie, przygładził wąsy, następnie szpiczastą bródkę i podszedł do okna. Niebo było pełne gwiazd, a księżyc z nadętymi policzkami, oświetlał Kraków. Król uśmiechnął się i wybiegł z gabinetu. Wszyscy dworzanie wiedzieli, że gdy zapadał zmierzch nastawał ulubiony czas dla ich władcy. Pędził wtedy prosto do najbardziej tajemniczego miejsca na zamku – pracowni alchemicznej – otwierał drzwi kluczem, który miał zawsze przyczepiony do pasa i tyle go widziano. Tylko jedna osoba mogła towarzyszyć królowi, Michał Sędziwój. Uczony ten wprowadzał Zygmunta w tajniki najbardziej magicznej wiedzy – alchemii – jej sekretnych mikstur i tajemniczych ksiąg. A były to czasy, gdy na dworach królewskich i we wszystkich pracowniach alchemicznych usiłowano odkryć sposób by zwykłe metale przemienić w złoto. Umiejętność ta dała by każdemu niesłychane bogactwo i władzę. Komnata alchemiczna na wawelskim zamku, stale zamknięta, niezwykle ciekawiła służbę, dlatego też czasem podsłuchiwali, przystawiając uszy do drewnianych drzwi. Bywało, że słyszeli złoszczącego się króla, innego wieczoru odgłos spadającego na kamienną podłogę szkła. Zdarzało się też, że późną nocą budził ich potężny huk. Wyskakiwali z łóżek, ubrani w nocne suknie i czepce i biegli sprawdzać, czy szalejąca burza wyrządziła jakieś szkody, lecz nad Wawelem nie widać było ani śladu niepogody. To król Zygmunt pracował nad alchemicznymi wynalazkami grzmoty powodując. Raz tylko drzwi komnaty pozostały lekko uchylone i ciekawskie oczy dworzan ujrzały część pracowni. Przy ścianach stały stoły, a na nich flasze, pękate jak balony i chude jak patyki, na półkach zaś ustawione w rzędach duże słoje i małe słoiczki. A we flaszach i słojach: a to proszek zielony, czerwony i czarny, a to kawałek żaby, jaszczurki, płyny we wszystkich możliwych kolorach i kto wie co jeszcze. A do tego dużo metalowych moździerzy służących do ugniatania i mieszania oraz narzędzi, których nigdy nie widzieli. Wieczory i noce na dworze upływały królowi na czytaniu, mieszaniu, roztapianiu, gotowaniu, wszystko zaś po to, by znaleźć sposób na wytworzenie złota. Monarcha nie wiedział tylko o tym, że Mistrz Sędziwój uważnie obserwował każde jego działanie. Pewnego wieczoru wizyta najsłynniejszego z alchemików potoczyła się inaczej niż zwykle. Sędziwój przybył na zamek wyjątkowo późno, zdjął ciężki, czarny płaszcz, z którym się nie rozstawał i ruszył w stronę pracowni alchemicznej. Mijając salę za salą zauważył, że dworzanie kłaniają się mu, lecz żaden z nich nawet na niego nie spojrzy. Zatrzymał się i zapytał: ‐ Jego Królewska Mość w alchemicznej komnacie? ‐ A i owszem, Wielmożny Panie Dobrodzieju – odrzekł chuderlawy paź patrząc w podłogę, a w myśli powtarzał: „Nie spojrzę mu w oczy, nie spojrzę mu w oczy. Lepiej nie ryzykować, kto wie w co ten alchemik mógłby mnie przemienić”. Sędziwój tylko wzruszył ramionami na to osobliwe zachowanie służby i pomaszerował dalej, wprost do monarchy. 1 Alchemiczna komnata Kiedy otworzył drzwi zobaczył go pochylonego nad rozłożonymi księgami. Na widok swego alchemika król Zygmunt zerwał się z krzesła i zakrzyknął: – Wiem! O mój miły Sędziwoju, chyba już wiem, jak przemienić metal w szlachetne złoto! I potem przez długie godziny, przyciszonym głosem, tak na wszelki wypadek by nikt nie dosłyszał, opowiadał o składnikach niezwykłej mikstury. Alchemik królewski był więcej niż zaniepokojony, słuchał z uwagą, lecz po głowie błądziła mu jedna myśl: „To przecież niemożliwe, żeby król zdołał odkryć to, czego ja nie potrafiłem. Mój uczeń miałby być zdolniejszy ode mnie?!” Kolejne dni mijały, a król myślał tylko o wytworzeniu złota. W jego gabinecie rósł stos dokumentów do przeczytania, kucharze załamywali ręce widząc nietknięte posiłki, nawet goście odchodzili z zamku niepocieszeni, bo władca nie znalazł dla nich czasu. Każdej nocy służba donosiła świece dla zajętego eksperymentami monarchy. Mistrz Sędziwój, coraz bardziej niespokojny, zamknął się w swojej miejskiej pracowni i myślał co z tym wszystkim zrobić. To chodził po pokoju, bo jego stopy nie potrafiły ustać w miejscu, to siadał, a wtedy jego palce niecierpliwie uderzały o stół. Nagle podszedł do szafy z księgami, wyciągnął opasły tom i zaczął przerzucać kartki. Po chwili otworzył jedną z szuflad, wydobył coś co zaraz schował w rękawie koszuli, chwycił płaszcz i wybiegł z pracowni. Biegł tak szybko ulicą Grodzką, że płaszcz rozwinął się za nim, niczym czarna chmura, zwiastując nadchodzące zagrożenie. Zamek był już blisko, wbiegł na wzgórze, minął strażników i niepostrzeżenie wkradł się do królewskiej siedziby. Szybko przemierzał kolejne sale, aż dotarł do pomieszczeń dla służby. Tam odszukał świece przygotowane dla władcy i posypał je proszkiem wyciągniętym z niewielkiego mieszka. Po czym znikł. Nieświadomy niczego służący zabrał przygotowaną przez kucharzy kolację oraz woskowe świece i zaniósł pod drzwi pracowni. Zygmunt III Waza, nie tracąc czasu, wymienił oświetlenie i kontynuował pracę uderzając tłuczkiem i dodając do moździerza kolejny składnik. Nalał wody do retorty – pękatej szklanej flaszy z długą szyjką – i czekał, przygładzając szpiczastą bródkę. Z szyjki zaczęła się wydobywać para, a w przejrzystym naczyniu widać było połyskujące kolory i wtedy wszystkie świece zgasły, jak na zawołanie. ‐ Co u licha! – zakrzyknął monarcha i wybiegł wołając – Świece! Gdzie są świece! – a echo roznosiło po zamkowych salach jego głos. Wówczas w ciemnej komnacie pojawiła się jeszcze ciemniejsza postać. Podeszła do szklanego naczynia i wsypała srebrny proszek do bulgoczącego płynu. Po czym zniknęła. Gdy król wbiegł, trzymając w dłoniach zapalone świece, ujrzał rzecz straszną. Całą pracownię wypełniała mgła, a z retorty falami wydobywała się gęsta maź o niezwykłej mocy; w miejscu, gdzie dotykała kamiennej podłogi, od razu powstawała szczelina. Strumień płynął pożerając wszystko na swojej drodze, znikały krzesła i narzędzia, pokonywał kolejne sale, aż przedarł się do starej wieży zwanej Kurzą Stopą. Straszliwa rzeka otworzyła swą paszczę, pokonała ścianę, po czym wylała się na zewnątrz. Król, zobaczywszy to, zapłakał, wszystko bowiem poszło na marne. Pracownia alchemiczna zniszczona, a eksperyment wytworzenia złota nie udał się. Powolnym krokiem wrócił do swego gabinetu i ciężko siadł na krześle. Nagle usłyszał cichy odgłos dobiegający spod stosu przykurzonej korespondencji. To stary zegar odmierzał czas, czas, o którym król całkiem zapomniał, podobnie jak o swoich obowiązkach. Wziął więc pierwszy z brzegu list, zawołał sekretarza i zaczął pracować. 2 Alchemiczna komnata Jednakże jego wzrok raz po raz padał na srebrną tarczę zegara gdzie dojrzał kalendarz księżycowy, wschody i zachody słońca. Pomyślał, że jutro poszuka w bibliotece ksiąg astronomicznych, bo przecież na odkrycie czeka tyle tajemnic nieba. Pod zamkiem zaś pewien człowiek, otulony w czarny jak noc płaszcz, obserwował niezwykłą mgłę roztaczającą się nad wzgórzem wawelskim i nad całym miastem. Pokiwał głową z zadowoleniem i charakterystycznym dla niego nerwowym krokiem, ruszył w stronę krakowskiego rynku. Od tamtej nocy zegary na wawelskim zamku odmierzyły wiele godzin, ale upływający czas nie zdołał zatrzeć wspomnienia alchemicznych eksperymentów Zygmunta III Wazy, podobnie jak ich śladu na ścianie Kurzej Stopy. Magdalena Skrabska 3 Alchemiczna komnata 

Podobne dokumenty