ORP Paris - WordPress.com

Transkrypt

ORP Paris - WordPress.com
ORP Paris – powieść konkursowa
Autor tekstu Karol Keane, ilustracje Ryszard Łakomski – FOW.pl
Admirał Wilhelm Canaris był umiarkowanie ciekaw przyczyny pilnego wezwania
przed oblicze kanclerza. Takie wywoływanie oficerów przed Hitlera było czymś zupełnie
naturalnym, ale zawsze zwiastowało kłopoty, gdyż Führer nie miał praktycznie życia
towarzyskiego od momentu wybuchu wojny. Dlatego admirał był tutaj pewien, że nie o życie
towarzyskie chodzi. Wiedział też zbyt dużo na temat otoczenia Führera, żeby mieć złudzenia,
że nieoczekiwana wizyta będzie przyjemna. A miało być inaczej. W tysiąc dziewięćset
trzydziestym dziewiątym roku, w chwili pokonania Polski, wydawało się, że wojna jest bliska
końca! Początek lata roku czterdziestego przyniósł tak bezprzykładne sukcesy, że już nikt nie
miał wątpliwości, iż mają za sobą wojnę! Upadek lub kapitulacja Brytanii wydawały się
kwestia jednego kroku przez Kanał La Manche! Ale ten krok nie nastąpił! Brytyjczycy,
mimo, że byli już widoczni gołym okiem z Calais, nie dopuścili do wylądowania
Wehrmachtu na swoich plażach. W szalenie kosztownej bitwie lotniczej zwanej Bitwą o
Anglię, wykrwawili Luftwaffe, a bez przewagi w powietrzu Kriegsmarine nie była w stanie
wykonać desantu na wodach dziesięciokrotnie silniejszej Royal Navy! Canaris wiedział, że to
była pierwsza z przegranych wielkich bitew w tej wojnie. Po raz pierwszy przeciwnik
całkowicie odparł atak niemiecki, chociaż byli tacy, co zdobycie Narwiku przez Polaków byli
skłonni klasyfikować, jako tę pierwsza wielką przegraną, jednak admirał był odmiennego
zdania, gdyż sukces polskich wojsk był połowiczny, bo nie zostały one tam, w Północnej
Norwegii na stałe. Nie zmienia to jednak faktu, że rozbiły one doszczętnie wojska generała
Dietla broniące Narwiku. Canaris pamiętał pełne nienawiści raporty na temat polującego na
pojedynczych ludzi polskiego niszczyciela pod Narwikiem, euforię po jego zatopieniu i
upadek ducha, gdy zjawił się na jego miejsce drugi – identyczny. Dlatego czytając meldunek
o przybyciu pod Narwik polskiej brygady górskiej, wiedział, że szanse ocalenia desantu w
tym porcie spadły do zera. Polacy mieli zbyt duże rachunki do wyrównania z nimi, żeby ten
pojedynek, ta wielka bitwa o Narwik była do wygrania przez Wehrmacht! W chwili
unicestwienia wojsk Dietla admirał też dostał podobne wezwanie, jak dzisiaj i dlatego
wchodząc do monumentalnego gabinetu kanclerza miał w myślach Polaków i oczekiwał
wbrew logice kłopotów z Ich strony. Adolf Hitler przywitał go skinieniem głowy i uważnie
oglądał dokument trzymany przez generała Jodla na wysokości swoich oczu.
- Drogi admirale, chciałbym od pana usłyszeć coś na temat tego zdjęcia!
Adiutant Hitlera natychmiast podał Canarisowi fotografię dużych rozmiarów, na której
widoczny był duży okręt wojenny w ruchu. Analityczny umysł admirała błyskawicznie
wyłapał szczegóły okrętu.
−Jest to drednot o nieco archaicznej budowie z sześcioma wieżami ciężkiego kalibru, w
tym dwie są ustawione burtowo, jak we francuskich pancernikach typu Coubert,
zlikwidowane i zabudowane burtą działa kazamatowe, silne uzbrojenie przeciwlotnicze w
dział kalibru osiemdziesiąt osiem, widzę jeden pom-pom, kominy przerobione na styl
polski, podobnie pomosty... Hm, ciekawe. Polacy nigdy pancernika nie mieli!
Teraz Canaris spojrzał na Hitlera, a na twarzy Führera widoczne było autentyczne
zaskoczenie. Kanclerz wyraźnie nie znajdował słów! Wreszcie...
−Jak
pan doszedł do tego, że to polski?!!
Adiutant teraz dopiero podał admirałowi gazetę szwajcarską, która zamieściła obszerny
artykuł o tym pancerniku ozdobiony zdjęciem, które Canaris wcześniej analizował. W
całkowitej ciszy przeczytał on opis wprowadzenia do służby liniowej polskiego pancernika
Paris, który Francuzi chętnie Polakom odstąpili z powodu braku kadr. Canaris od razu
wyłapał informację, że okręt ma zmodernizowane kotły i polskie uzbrojenie średniego
kalibru, czyli doskonałe dział siedemdziesiąt pięć słynne z celności i bezawaryjności.
−Prestiżowy
−Tak.
pancernik, mój führerze.
I to mnie niepokoi.- odparł Hitler i dodał: - Czy można go upolować, jak Royal
Oak?
Canaris był zbyt doświadczonym politykiem, żeby pozwolić sobie na gest powątpiewania.
Hitler oczekiwał wyłącznie potwierdzenia, tym bardziej, że w skutek przypadku, Canaris
zidentyfikował bez problemu przynależność narodową Parisa, czyli jego wcielenie do
Polskiej Marynarki Wojennej. Nie mógł jednak też potwierdzić, że to możliwe, bo akurat był
pewien, że nie. Pozostało zagrać na zwłokę, a najlepiej przerzucić odpowiedzialność na kogoś
innego.
−Mój
führerze, przeprowadzę rozmowy z Seekriegsleitung i szefem floty na ten temat.
−Liczę
na pana, Canaris!
Głębokim spojrzeniem w głąb oczu Hitler próbował na nim wybadać szczerość odpowiedzi,
ale Canaris był na tego typu badanie całkowicie odporny i nie dał poznać swoich myśli.
Komandor podporucznik Wiktor Łomidze był kompletnie zaskoczony rozkazami szefa
Kierownictwa Marynarki Wojennej. Zamiast decyzji o zdaniu starego drednota Paris
Brytyjczykom, szef KMW przyjął propozycję jego modernizacji i uruchomienia do służby w
linii! Według propozycji ekspertów technicznych Admiralicji konsultujących modernizacje z
polskimi inżynierami budowy okrętów, okręt ma zrzucić kazamatowe działa, a na ich miejsce
ma dostać dwadzieścia dwa działa kalibru siedemdziesiąt pięć milimetrów w półwieżach.
Ponadto kotły maja zostać zmodernizowane, a praktycznie wymienione na nowe,
ekonomiczniejsze o jakieś 50 procent, co powiększy zasięgi pancernika. Na wniosek
Kierownictwa Marynarki Wojennej zmieniony ma być schemat załogi, na taki, że Paris
będzie miał na pokładzie dziewięćset osób, zamiast dotychczasowych tysiąca stu
pięćdziesięciu. Pod dyskusję poddany też został kształt głównego kalibru. Admiralicja
brytyjska była niezadowolona z żądania usunięcia dwóch wież burtowych, gdyż to obniża siłę
salwy burtowej okrętu. Z kolei inżynierowie Kierownictwa Marynarki Wojennej wskazywali
na uzyskaną z tego tytułu oszczędność wagi okrętu oraz zdjęcie z listy załogi dwóch
siedemdziesięcioosobowych oddziałów załóg wież! Ponadto okręt powinien zyskać ich
zdaniem dodatkowe półtora węzła na szybkości, co w połączeniu z nowymi kotłami oraz
śrubami napędowymi może dać szybkość maksymalną dwadzieścia trzy węzły. Dowódca
Parisa komandor Staniszewski uważał cały czas, że okręt musi osiągnąć chociaż dwadzieścia
jeden węzłów, bo to jest szybkość bojowa brytyjskich pancerników typu R i do niej należy
dążyć wszelkimi sposobami. Teoretycy stoczniowi Royal Navy właśnie na tyle wyliczyli
szybkość Parisa po demontażu kazamat i modernizacji kotłowni oraz napędu. Sama
likwidacja wież burtowych niekoniecznie musi przynieść aż tak duże korzyści ich zdaniem.
Sytuacja była na tyle ciekawa, że komandor podporucznik Łomidze usłyszał w sztabie o
planach dotyczących podobnej modernizacji drugiego pancernika tego typu. Dla niego zresztą
był to problem natury bardziej praktycznej, gdyż musiał organizować ludzi do załogi
pancernika, a z tym nie było łatwo. Anglicy zażądali co najmniej połowy stanu osobowego na
czas pobytu pancernika w stoczni remontowej, co oznaczało znalezienie czterystu
sześćdziesięciu chłopa od zaraz, czyli załogi lekkiego krążownika małych rozmiarów.
Komandor Staniszewski niemal codziennie wykłócał się z nim o przydziały na swój okręt i
tak zdobywając już ponad trzystu ludzi w tym dwudziestu oficerów okrętowych. Łomidze był
na pokładzie Parisa na samym początku, gdy go przejmowali polscy marynarze i widział
różnicę między ówczesnym bałaganem, a stanem aktualnym, gdy okręt jest sprzątnięty i
uporządkowany. Zgodnie ze zwyczajami dużych okrętów, komandor Staniszewski miał cały
czas obsadzone działka przeciwlotnicze, a okręt brał udział w obronie bazy. Na razie te
uzbrojenie było wprawdzie słabiutkie, ale czynne! Dalszemu dopływowi załogi okrętowej na
pancernik Kierownictwo Marynarki Wojennej zrobiło stop, a związane to było z koncepcją
zaokrętowania na niego żołnierzy artylerzystów do obsługi kalibru głównego. Według
uzgodnionej z rządem koncepcji, kontradmirał Świrski miał dostać czterystu – pięciuset
osobowy batalion artylerzystów na pancernik. Brakujące pozostałe sto dwadzieścia osób
miało pochodzić z zaciągu ochotniczego i w ten sposób Paris powinien osiągnąć swoje
etatowe dziewięćset osób. Wśród wakatów do uzupełnienia z zaciągu ochotniczego było też
kilka stanowisk oficerskich i komandor podporucznik Wiktor Łomidze również złożył
wniosek na wakujące stanowisko oficera wachtowego, bo dowódca pancernika zaznaczył
wyraźnie w sztabie, że oficer wachtowy na pancerniku musi mieć stopień komandorski i
odpowiednia praktykę dowódczą (najlepiej gdyby wcześniej dowodził lub był zastępcą na
mniejszym okręcie), a Łomidze dowodził torpedowcem, jak również dwa dni pełnił
obowiązki dowódcy na flagowym Gryfie na początku września tysiąc dziewięćset
trzydziestego dziewiątego roku. Decyzja-podanie komandora od razu zostało odrzucone przez
Kierownictwo Marynarki Wojennej, ale nie przez dowódcę pancernika. Komandor
Staniszewski jakimś, tylko sobie znanym sposobem dowiedział się o podaniu Łomidze i
uznał, że chce go mieć w Załodze. W związku z powyższym zaproponował posłanie
komandora podporucznika na kurs dowódców artylerii ciężkiej pancernika i dokooptowanie
do załogi Parisa na stanowisko oficera artylerii z wyraźnym wskazaniem na kaliber główny.
Na okręcie zjawili się dotąd trzeci i czwarty artylerzysta, oficerowie zajmujący się kalibrami
średnim i przeciwlotniczym, a potrzebni byli jeszcze szef artylerii i jego zastępca, czyli
pierwszy i drugi oficerowie artylerii. Sprawę komplikowała decyzja Kierownictwa Marynarki
Wojennej o obsadzeniu wież ciężkiego kalibru artylerzystami nadbrzeżnymi i dlatego
komandor podporucznik Wiktor Łomidze ze swoimi talentami organizacyjnymi byłby
idealnym szefem dla nich, czyli jak to wynika z podziału ról w dziale artylerii, drugim
oficerem artylerii na pancerniku. Szef kierownictwa Marynarki Wojennej kontradmirał
Świrski bardzo był niechętny oddaniu komandora Łomidze ze sztabu, gdyż zdążył już poznać
jego wartość w żmudnej i nieefektownej pracy szefa kadr floty. Nawet dzięki właśnie jego
decyzjom oprotestowanym przez innych członków sztabu, ewakuowano na czas ochotników
do służby morskiej pochodzących z Polonii francuskiej, co zapewniło załogi do wielu małych
okrętów i część obsady niszczyciela Ouragan, również w załodze Parisa znajdowało się kilku
spośród nich. Żeby jednak nie narzucać decyzji komandorowi Staniszewskiemu, admirał
Świrski wezwał go do Londynu na konferencję w tej sprawie i ... uległ dowódcy pancernika.
Komandor Staniszewski dopiął swego metoda targu krakowskiego, gdyż za Wiktora Łomidze
oddał innego komandora podporucznika, którego użyteczność w załodze pancernika była
wątpliwa, gdyż był przez całą swoją karierę sztabowcem i nie był w stanie wyzbyć się
nabytych w tej służbie manier, co powodowało tylko konflikty z oficerami liniowymi. Szef
Kierownictwa Marynarki Wojennej nie był chyba przygotowany na krakowski targ i tak
dobrze przemyślany grafik do kariery dla komandora podporucznika Łomidze, stąd brak
większego oporu z jego oddaniem.
Plan modernizacyjny drednota Paris zaskoczył jednak admiralicję brytyjską. Polacy
zdecydowali całkowicie usunąć kazamaty, a miejsca po nich zabudować przedłużeniem burt i
ścianek okrętowych. Całkowita wymiana kotłów na inne nie ograniczała wprawdzie ich
liczby, ale przez paliwo ciekłe i nowoczesność zwiększyła moc napędu. Dodatkowo
zastosowanie aż dwudziestu dwu dział przeciwlotniczych posadowionych na parzystych
łożach i dwu czterolufowych pom-pomów czyniło z Parisa dobry okręt obrony
przeciwlotniczej. Mimo ostrej dyskusji na temat zasadności pozostawienia wież burtowych
głównego kalibru, nie została wyrażona zgoda na ich demontaż. Niepewny był efekt tego
kroku, bo dowódca pancernika komandor Staniszewski stracił zainteresowanie tym
rozwiązaniem po zapoznaniu się z próba modelową podobnego jego okrętowi wielkością
modelu Dreadnota. Ten zbudowany specjalnie dla prób nautycznych model też miał wieże
burtowe, które bez problemu dało się zdemontować na czas prób. Mimo braku poważnego
ciężaru na pokładzie, model zyskał tylko niewielki wzrost szybkości. Specjalista od
hydrodynamiki wskazał przy tej próbie na znamienny fakt, że szybkość i zwrotność nie są
zależne wyłącznie od ciężaru własnego. Gdy wyporność oscyluje w granicach konstrukcyjnej,
to zmniejszenie wagi nie czyni zbytnich różnic w zachowaniu okrętu na spokojnym morzu. W
tej sytuacji komandor Staniszewski napisał dla Kierownictwa Marynarki Wojennej raport o
tym wydarzeniu z próbą nautyczną modelu brytyjskiego pancernika i podkreślił, że nie widzi
potrzeby osłabiania salwy pancernika za wątpliwe korzyści. Słuszność jego decyzji
potwierdził przypadek ciężkiego krążownika, który bez wieży kalibru głównego na rufie nic
nie zyskał na szybkości. Powstała też inna kwestia związana z kalibrem głównym, kąt
podniesienia luf i związany z nim zasięg strzału dział. Nowoczesna wojna morska
przywiązuje wielkie znaczenie do tego elementu taktyki bitwy morskiej i dlatego wieże Parisa
muszą zostać zmodernizowane do wyższego standardu niż dotychczasowy. Chodziło o
skuteczny strzał na dystans siedemnastu mil morskich, gdyż prowadzone próby teoretyczne i
praktyczne wskazują, że sprawa walki artyleryjskiej na tak wielkim dystansie jest coraz
bliższa. Systemy kierowania ostrzałem w oparciu o radiowy pomiar odległości, czy o
korekcję lotniczą lub naziemną powodują, że pancernik zyskał nową uniwersalność we flocie
i przestał pełnić wyłączną rolę czynnika odstraszającego dla przeciwnika morskiego.
Praktycznym przykładem na skuteczne wykorzystanie dalekiego zasięgu dział wielkiego
kalibru dostarczył rajd floty brytyjskiej na Mers el Kebir oraz skuteczna obrona Afryki
Zachodniej przez pancernik Riechelieu. Dlatego strzelający dwie mile bliżej Paris musiał
zostać poddany modernizacji wież działowych kalibru głównego, a przy tej okazji chciano
zróżnicować stopień modernizacji wież, gdyż ocenione jako bardziej przydatne wieże
posadowione w linii podłużnej okrętu zamierzano poddać modernizacji kąta podniesienia i
poprawy zasięgu, zaś burtowe miały pozostać przy dotychczasowym standardzie. Oprócz
najważniejszej
kwestii,
modernizowane
wieże
otrzymały
cały
szereg
usprawnień
zwiększających wydatnie szybkostrzelność i ułatwiających ładowanie dział. Również systemy
łączności poddane zostały modernizacji, bo zastany sposób rozwiązania tego problemu nie
znalazł aprobaty polskich specjalistów i inżynierów. Zdumieni nieco Brytyjczycy przekonali
się, że to nie koniec życzeń Polaków. Kominy okrętu zostały zaprojektowane do przebudowy,
także obrys pomostów na nadbudówkach. Komandor Staniszewski zażądał kategorycznie
ustawienia lekkiego hangaru i wyposażenia pancernika w lekki samolot obserwacyjny.
Spowodowało to wymóg zainstalowania dodatkowej radiostacji lotniczej, której Paris
wcześniej jednak nie miał. Dyskusja nad demontażem burtowych wież kalibru głównego
pokazała kruchość równowagi okrętu w zależności od załadowanych nań ciężarów. Inżynier
obliczający stateczność okrętów w ośrodku badawczym admiralicji wyliczył, że po usunięciu
wież cykl pełnego kołysania Parisa skróciłby się o trzydzieści procent co najmniej, a byłoby
to bardzo duże utrudnienie dla pracy artylerii okrętowej ciężkiej, gdyż stabilizacja momentu
odpalenia z położeniem okrętu na fali byłby bardziej utrudniona. Według tych obliczeń, Paris
musiałby być dobalastowany zupełnie podobnym ciężarem jaki stanowiły wieże i pociski oraz
obsługa. W całym tym zamęcie uczestniczył już komandor podporucznik Łomidze, który w
sześć tygodni skończył kurs artyleryjski i zjawił się na pancerniku, obejmując funkcję
drugiego oficera artylerii. Ponieważ nie było nadal jego zwierzchnika, to pełnił tymczasowo
obowiązki szefa artylerii okrętowej. Jego zasługą była modernizacja central artyleryjskich
dziobowej – głównej i rufowej – zapasowej, jego stanowiska bojowego zresztą. Umieszczony
na szczycie fokmasztu trójnożnego fire director z oprzyrządowaniem typowo optycznym
udało mu się wymienić wraz centralami. Zapytany przez komandora Staniszewskiego o
rzekomą niechęć do rozwiązań francuskich w dziedzinie kontroli ognia, Łomidze
odpowiedział, że przyjdzie im pracować z Royal Navy, a nie z Marine Nationale i woli mieć
identyczne urządzenia, jak koledzy w szyku floty. Wskazał przy tym, że i tak będą różnice, bo
Paris ma wszystko wyskalowane w systemie metrycznym, różnym jednak od rozwiązań
angielskich. Również Łomidze bezdyskusyjnie wymusił poprawienia kąta podniesienia dział
wież burtowych głównego kalibru, gdyż miały one pełnić funkcje obronne w systemach
pancernika i źle byłoby zostawić je z zasięgiem strzału równym ciężkim krążownikom raczej,
niż pancernikom. Energiczne i przemyślane interwencje p.o. dowódcy artylerii potwierdziły
ostatecznie słuszność decyzji komandora Staniszewskiego o ściągnięciu go na okręt. To
Łomidze też jako pierwszy przysiadł nad planem szkolenia załogi i jego dział miał gotowe
propozycje długo przed ukończeniem prac stoczniowych.
Operacje oceaniczne były oczkiem w głowie Seekriegsleitung. Komodor Doenitz
organizował perfekcyjne operacje okrętów podwodnych, zaś sztab admirała Raedera
zajmował się skoordynowanymi operacjami morskimi i oceanicznymi okrętów nawodnych.
Zgodnie z rytmem przygotowań, na oceanie znajdowały się krążowniki pomocnicze
ucharakteryzowane odpowiednio i zamaskowane przed okiem przeciwnika, a którym
przypadła tam rola rajderów oceanicznych. Dla skutecznego zablokowania żeglugi angielskiej
konieczny był też udział regularnych okrętów w rajdach oceanicznych. Zgodnie ze swoim
zamysłem, Raeder posłał na ocean ciężki krążownik Admiral Scheer, który otrzymał zadanie
operowania w strefie Południowego Atlantyku, jako obszaru zasadniczej operacji, a ponadto
miał dokonać wypady na południowe akweny Oceanu Indyjskiego i na początku misji miał
zaatakować i zaatakował konwoje północnoatlantyckie, co też wykonał bez specjalnego
problemu. Admirał Raeder jednak musiał wysłuchać z ust Hitlera niepokojów, gdy ten
skojarzył, że okręt pancerny Scheer rusza trasą tragicznego Admiral Graf Spee i zaczął się
martwić, żeby nie powtórzył błędów poprzednika. W operacji oceanicznej miał też wziąć
udział Lützow, ale okręt ten miał wyraźnego pecha i ponownie spotkał na swojej drodze
torpedy brytyjskiego okrętu podwodnego. Z kolei wielki krążownik zbudowany zgodnie z
ograniczeniami konferencji waszyngtońskiej Admirał Hipper aktywnie operował przeciwko
żegludze brytyjskiej na Północnym Atlantyku mimo nękających go problemów napędu.
Mimo przeszkód zdołał narobić potężnego zamieszania w szeregach przeciwnika, a nawet
zaatakował konwoje osłaniane przez krążowniki typu County, co był na pewno czymś
nieoczekiwanym dla Anglików. Skuteczność pancernych rajderów skłoniła admirał Readera
do podjęcia próby uzyskania zgody Hitlera na operację oceaniczną najsilniejszych okrętów,
jakimi były krążowniki liniowe Gneisenau i Scharnhorst działające pod flagą błyskotliwego
dowódcy floty nawodnej wiceadmirała Güntera Lütjensa. Kanclerz w pierwszej chwili
odmówił stanowczo, ale po wysłuchaniu referatu na temat aktualnego przebiegu misji
nawodnych rajderów, zmienił zdanie. Admirał zastosował w referacie bardzo psychologiczne
schematy, szczególnie gdy wskazał na bitwę Admirała Hippera z Berwickiem. Według niego
obecność drugiego krążownika dałaby możliwość zaatakowania konwoju z drugiej burty
podczas bitwy Hippera z Berwickiem, drugiej, tej niechronionej, i zatopienie kilku
frachtowców, zamiast jednego, jak to się stało w tym przypadku konkretnym. Gdyby z
Hipperem operował na przykład Prinz Eugen, mogli razem osiągnąć wielki sukces, bo
Berwick też niewiele wskórałby przeciwko dwóm przeciwnikom o równej sile. Admirał
Raeder rozsądnie przemilczał w tym opisie obecność grupy lotniskowca brytyjskiego na
akwenie bitwy Hippera, gdyż nie chciał psuć jej optymistycznego obrazu. Kanclerz też nie
pamiętał przebiegu wydarzeń na Atlantyku i dał się porwać wizji admirała i tym sposobem
wiceadmirał Lütjens dostał zielone światło na przygotowania do rajdu oceanicznego. Jego
reguły były jasne od samego początku, topić transport brytyjski na oceanie, dezorganizować
system konwojów atlantyckich i zmusił Royal Navy do wielkiego wysiłku, nie dając jednak
okazji do bitwy morskiej. Zimowa aura powinna być bardzo pomocna w tym przypadku i
zespół pancerników wiceadmirała Lütjensa nie powinien mieć problemów z dotarciem na
akweny Północnego Atlantyku oraz na skuteczne operacje. Adolf Hitler skwapliwie
zaakceptował wizjonerski plan operacyjny dla floty i żegnając Readera zapewnił go, że
odwiedzi okręty przed wyruszeniem w rejs. Jednocześnie wydał generałowi Jodlowi
polecenie przygotowania mowy do załóg na tę okazję.
Podobnie jak komandor podporucznik Łomidze, większość artylerzystów pancernika
odbywała szkolenie w ośrodkach brytyjskich. Specjalnie sformowany czwarty batalion
artylerzystów morskich bardzo szybko miał odpowiednią liczbę żołnierzy, podoficerów,
chorążych i oficerów. Zgodnie ze schematem ról okrętowych, dzielił się on na sześć załóg
wież po sześćdziesięciu dwóch ludzi plus załoga zapasowa. W każdej załodze był dowódca
wieży w stopniu oficerskim, zastępca chorąży, szef wieży w stopniu sierżanta lub bosmana,
specjaliści podoficerowie młodsi i załogi szeregowe w drużynach ładowania oraz obsługi
komór amunicyjnych. Dowództwo batalionu sprawował major z przydziałem na Paris do
sztabu dowódcy okrętu. Jego rolą okrętową była pomoc drugiemu artylerzyście na
zapasowym stanowisku dowodzenia jako jego zastępca, czyli major musiał nauczyć się
procedur okrętowych. Komandor podporucznik Łomidze zaproponował w tej sytuacji
posłanie majora na ten sam kurs, który on skończył, tym bardziej, że Kierownictwo
Marynarki Wojennej nie przysyłało im pierwszego artylerzysty i nie jest wykluczone, że Paris
wyjdzie na morze z pełniącym obowiązki pierwszego. Komandor Staniszewski też dostrzegał
casus Łomidze w tym samym świetle i zadziałał po myśli tymczasowego szefa artylerii
okrętowej. Dodatkowo uznał, że Paris zyska na sprawności, bo major będzie lepiej rozumiał
swoją rolę na pokładzie, co też jest powodem szczególnego niepokoju tak jego, jak i
dowództwa floty. Anglicy nie zdziwili się specjalnie polskimi propozycjami szkoleniowymi,
bo były one bardzo podobne do stosowanych w Royal Navy i batalion artylerzystów Parisa
otrzymał specjalistyczne wyszkolenie oraz odbył krótkie praktyki na ciężkich okrętach
brytyjskich. Efekt tego szkolenia zaskoczył jednak wszystkich w polskiej flocie, bo załogi
artyleryjskie już od pierwszej chwili pobytu na okręcie bez najmniejszych problemów objęły
swoje role, płynnie wchodząc w obowiązki i fachowo przygotowując wieże. Przy okazji ich
modernizacji arsenał królewski wprowadził cały szereg usprawnień technicznych, co
zmniejszyło załogi wież z siedemdziesięciu osób, do sześćdziesięciu dwóch. Komandor
Łomidze mógł odetchnąć z ulgą podczas pierwszych ćwiczeń artyleryjskich w porcie, zanim
wyruszyli na burzliwe wody Hebrydów, gdyż kaliber główny działał prawidłowo, a błędy
wynikały z braku zgrania, z nie braku wiedzy. Tym samym potwierdził skuteczność
wielkiego eksperymentu Kierownictwa Marynarki Wojennej z wprowadzeniem żołnierzy na
pokład pancernika. Nawet Brytyjczycy byli nieco zdziwieni powierzeniem całości obsługi
wież artylerzystom lądowym, ale nie protestowali. Jedynie Łomidze miał urwanie głowy ze
zgraniem wież kalibru głównego, bo ten element szwankował najbardziej. Odmienne reguły
lądowego stylu obsługi dział dużego kalibru powodowały, że artylerzyści mieli problemy ze
zrozumieniem wymogu idealnej synchronizacji pracy wież. Dodatkowym utrudnieniem była
specyficzna dla floty atmosfera życia i pracy, z czym oficerowie i chorążowie mieli wielkie
problemy, ale Łomidze był zbyt doświadczonym oficerem, żeby nie sprostać sytuacji.
Wymyślony przez niego sposób jej opanowania był niezwykle prosty, artylerzyści morscy z
kalibru średniego weszli tymczasowo do wież kalibru głównego i pełnili role doradcówinstruktorów dla ich świeżych załóg. Nawet komandor Staniszewski zainteresował się
eksperymentem drugiego artylerzysty i wchodził do wież obserwować przebieg ćwiczeń.
Trudności pierwszych dni bardzo szybko zostały pokonane przy współudziale marynarzy i
załogi wież głównego kalibru łatwiej zrozumiały zasady funkcjonowania ich dział w
systemach okrętu. W rozmowach z dowódcą komandor podporucznik Łomidze podkreślał, że
lądowcy zrozumieli dobrze, że okręt, to zespół ludzi i nie ma w nim miejsca na
indywidualizmu, szczególnie w pracy tak skomplikowanego działu, jak główny kaliber. Od
momentu przełamania tego problemu proces szkolenia był o wiele łatwiejszy, a ludzie o
wyraźnych problemach adaptacyjnych zostali skupieni w lewo burtowej wieży, krok ten
podyktowany był znacznie mniejszym znaczeniem wież burtowych w systemie artylerii
pancernika. Po opanowaniu trudnej sytuacji dyscyplinowania obsad przyszła kolej na
koordynację działań wież głównego kalibru i poprawę czynników czasowych niezbędną do
uzyskania szybkostrzelności zgodnej ze specyfikacją techniczną okrętu po modernizacji. Ten
etap odbywał się na burzliwych wodach Archipelagu Hebrydów, a powszechna epidemia
choroby morskiej uświadomiła załodze Parisa, że znalazła się na oceanie. Komandor
Staniszewski nie pozwolił jednak na przerwanie ćwiczeń z tego powodu, gdyż uznał, że lepiej
teraz przełamać chorobę, niż w akcji bojowej, gdzie od sprawności załogi może być zależny
los okrętu. W perspektywie czasu okazało się, że dowódca miał rację, bo Paris ćwiczył cały
czas na tych burzliwych wodach i wysoka fala występowała wręcz nagminnie. Po treningach
suchych, artyleria główna zaczęła strzelać, na początku ślepymi pociskami, a potem
ćwiczebnymi zaprojektowanymi specjalnie do takich okazji. Wszystkie oczekiwania obsad
artyleryjskich odnośnie celności ognia zostały brutalnie zweryfikowane przez życie. Wielu
ćwiczeń potrzeba było do nakrycia celu, a trafień nie było wcale. Komandor podporucznik
Łomidze klął w żywy kamień, ale też uważnie obserwował pracę głównego kalibru i
eliminował błąd po błędzie. Nie zgodził się też na wymianę kogokolwiek z batalionu
artylerzystów Parisa, a wręcz oświadczył im na odprawie, że albo opanują razem temat, albo
wszyscy opuszczą pancernik! Nawet komandor Staniszewski nie oczekiwał takiej
stanowczości w układnym drugim artylerzyście. Kierownictwo Marynarki Wojennej
zadawało pytania o postępy okrętu, podobnie jak admiralicja brytyjska, ale dowódca
spokojnie odpowiadał, że realizują plan szkoleniowy. Delikatną kwestią okazały się raporty
oficera łącznikowego, ale komandor Staniszewski szybko ten problem rozwiązał i łącznikowy
utracił prawo wysyłania meldunków bez informowania go o ich treści. Po awanturze na
Garlandzie uzyskanie takiego wymogu było bardzo łatwe, a admiralicja nawet udostępniła
wcześniejsze raporty z tego źródła, co pozwoliło postawić wniosek o przeniesienie
łącznikowego do innych zadań (później okazało się, że na lądzie). Wreszcie pod koniec
grudnia admiralicja i Kierownictwo Marynarki Wojennej uznały, że Paris może w połowie
stycznia zakończyć ćwiczenia i dołączyć do sił atlantyckich Royal Navy. Rola okrętu we
flocie była jasna i oczywista z tego rozkazu, eskorta konwojów oceanicznych. Wymiana
kotłów i przejście na paliwo płynne spowodowały, że pancernik dysponował wystarczającym
zasięgiem do tej pracy, z kolei był zbyt słaby, aby go kierować do składu Home Fleet. Były to
jednak kwestie przyszłościowe, bo KMW zaangażowało sztaby okrętowe do przygotowań
uroczystego wcielania pancernika do linii.
Admirał Canaris dwa tygodnie po rozmowie z Fürerem na temat pancernika Paris
poprosił o kolejną rozmowę na ten temat. Gdy już stanął przed obliczem wyraźnie
zaciekawionego Hitlera, zaczął od przygotowywanego rajdu pancerników wiceadmirała
Lütjensa na Północny Atlantyk. Krótko omówił planowaną trasę oraz rozkazy wiceadmirała,
uwypuklił następnie rozkaz nie podejmowania walki z ciężkimi okrętami Royal Navy. W tym
momencie Kanclerz zorientował się o kontekście prośby Canarisa w związku z ORP Paris.
-
Nie, panie admirale.
Decyzja Hitlera był jednoznaczna, Canaris nawet nie kończył swojej mowy i czekał na
wyjaśnienie.
-
Admiral Graf Spee walczył z zespołem znacznie słabszych krążowników i przegrał.
Scharnhorst i Gneisenau mają dość słabych punktów, żeby też przegrać.
Dalej Kanclerz mówił o efektach politycznych takiej przegranej i o spadku prestiżu. I w tym
momencie admirał Canaris zebrał głos, wskazując na ewentualne zyski polityczne i
propagandowe w razie pokonania Parisa przez pancerne bliźniaki wiceadmirała Lütjensa. We
dwójkę są w stanie walczyć skutecznie, czego dowiodły pojedynkiem z Renown pod
Narwikiem na wiosnę. Brytyjski pancernik dysponował skutecznym kalibrem piętnaście cali,
a polski pancernik ma kaliber główny o trzy cale mniejszy. Ponadto ma on zdecydowanie
krótszy zasięg strzału od liniowców Kriegsmarine., bo tamte swobodnie sięgały siedemnaście
mil morskich, a z danych wywiadu wiadomo było, że Coubert i Paris ledwo piętnastu mil
sięgają, co powinno ułatwić zadanie Lütjensowi. Przerwanie, a właściwie wejście w słowo
Kanclerzowi i mowa admirała zrobiły wielkie wrażenie. Hitler zakończył spotkanie bez
konkretnej deklaracji, co oznaczało, że musi się jeszcze zastanowić. W pierwszej próbie
wypadu pancerników na Atlantyk istniał bezwzględny zakaz wdawania się w walkę z
okrętami brytyjskimi, a jak będzie w drugim rajdzie? Szef Abwehry wskazał metodę
przyciśnięcia polskiego pancernika, tym samym wykonał prośbę-polecenia Kanclerza
dotyczącą możliwości upolowania prestiżowej jednostki Polskiej Marynarki Wojennej i od
tego momentu nie musi się tym tematem zajmować, gdyż teraz wszystko jest w rękach
Kancelarii Rzeszy oraz ... floty. Canaris sam nie wierzył, żeby Anglicy wypuścili polski
pancernik przeciwko Lütjensowi, ale zawsze taką ewentualność musiał brać pod uwagę.
Najtrudniejszym elementem okazało się dotarcie do danych o zakresie polskich modyfikacji
na pancerniku. Bo oprócz tych widocznych gołym okiem, Paris miał niewidoczne, za to
bardzo istotne dla atakujących go ewentualnie okrętów typu Scharnhorst.
Pierwsze zadanie! Trzy wielkie transportowce wyruszają kursem na Islandię, a Paris
zabezpieczy ich marsz! Dodatkowo osłonę zapewni im niszczyciel PMW Błyskawica i
angielski slup Stork. Komandor Staniszewski nie jest jednak dowódcą eskorty, gdyż ORP
Paris występuje w tej operacji jako okręt osłony, a eskorta dowodzi komandor z Błyskawicy.
Ciężkie warunki żeglugi na zimowym Atlantyku mają dać lekcję załodze pancernika,
bynajmniej takie zamiary ma dowództwo, ale akurat sztab dowódcy okrętu był spokojny o ten
element, bo podjęte na burzliwych wodach Hebrydów decyzje o przełamaniu kryzysów
związanych z choroba morską procentują teraz, gdyż na załodze wzburzony ocean nie czyni
większego wrażenia. Na trasę islandzką ogólnie wysyłano silną osłonę morską floty w
związku z operacjami ciężkich krążowników przeciwnika, gdyż zanotowano już ataki
Admirała Hippera, Lützowa, lekkich krążowników Köln i jego nowocześniejszego kuzyna
Nürnberga. Kilku wypadów też dokonały pancerniki, Gneisenau samodzielnie dwa razy i w
parze ze Scharnhorstem. Aktywność sił nawodnych Kriegsmarine była na tym akwenie jak
najbardziej naturalna, bo znajdował się od stosunkowo blisko jej norweskich baz, a
ewentualna droga powrotu z wypadu też była bardzo trudna do zablokowania przez Royal
Navy. Stała obecność U-bootów na tej trasie dodatkowo ułatwiała działania niemieckich
okrętów nawodnych, gdyż ich interwencje mogły spowodować nawet ustąpienie okrętów
brytyjskich. Dlatego Paris mógł już w swojej pierwszej misji bojowej spotkać nawodnego
przeciwnika! Naval Intelligence Dyvision dostarczył dowódcy pancernika meldunek o
gotowości pancernika kieszonkowego Lützow i lekkiego krążownika Emden do operacji na
akwenach Morza Norweskiego oraz Północnego Atlantyku. Jednak możliwość pojawienia się
ich na trasie islandzkiej wydawała się raczej mało prawdopodobna. Dowódca niszczyciela
Błyskawica na odprawie przed konwojowej mówił wprawdzie o obecności lekkiego
krążownika Kriegsmarine na przyległych akwenach, ale do spotkania wówczas nie doszło, a
było to w trakcie jego ostatniego rejsu do Reykjawiku. Komandor Staniszewski nie odczuwał
obaw przed ewentualną bitwą morską, bo nawet pancernik typu Gneisenau nie był silniejszy
od Parisa, gdyż miały zdecydowanie mniejszy kaliber główny, a ukrytym atutem polskiego
pancernika było znaczne wzmocnienie parametrów bojowych głównego kalibru przez
angielskich specjalistów. Jednak przybycie dwóch okrętów nawodnych przeciwnika może być
groźne dla konwoju, bo Lützow zajmie uwagę Parisa, a Emden dorwie się do konwoju. Do
realizacji tego planu jednak trzeba tylko opuszczenia konwoju przez pancernik, a dowódca nie
miał zamiaru tego uczynić. Komandor podporucznik Łomidze wskazał też na możliwości
wykorzystania przy tej okazji dalekiego zasięgu strzału głównego kalibru. Ostrzelanie
Lützowa z dystansu piętnastu mil morskich może spotkać się z jego odpowiedzią, ale na
pewno da do myślenia dowódcy Emdena, który wcale nie musi być bezpieczny podczas
natarcia z innego namiaru na konwój islandzki. W razie zagrożenia bezpośredniego
transportowców, Błyskawica i Stork mogą je okryć pasmem zasłony dymnej po zagrożonej
stronie. Tak, trochę jednak mimowolnie, ułożył się plan spodziewanej bitwy konwojowej.
Komandor Staniszewski zgodnie z otrzymanym rozkazem ma zamiar odegrać rolę głównego
elementu obronnego wobec najścia przeciwnika. Admiralicja też miała podobny pogląd na
rolę pancernika w konwoju, bo przysłała instrukcję dla dowódcy, aby formację konwojową
trzymał w garści, co wyklucza odsyłanie transportowców od Parisa z osłoną lekką. Z drugiej
strony, komandor podporucznik Łomidze zwrócił uwagę na pewną niekonsekwencję postawy
dowództwa, bo całkiem niedaleko patrolowały dwa lekkie krążowniki z Patrolu Północnego,
ale nie otrzymały rozkazu wzmocnienia eskorty konwoju. Dlatego, jego zdaniem, atak pary
niemieckich okrętów wcale nie musi dojść do skutku. Jest tylko wysoce prawdopodobne, że
okręty te skuszą się na wielki cel, jakim jest konwój islandzki. Ważną informacją było
rozszyfrowanie przez Naval Intelligence Dyvision meldunku agenturalnego dla Berlina, w
którym zawarta była trasa i skład konwoju oraz jego eskorta. Jedynie o osłonie przeciwnik z
tego źródła nic się nie dowiedział, możliwe więc było skuszenie się na dość łatwy cel.
Istotnie dowódca Lützowa dysponował meldunkiem agenturalnym o konwoju
islandzkim. Wiedział, że eskortuje go krążownik torpedowy Błyskawica i mniejszy
niszczyciel, prawdopodobnie angielski. Na tę operację wyruszył w towarzystwie lekkiego
krążownika Emden, z którym tworzyli zespół wystarczający do pokonania eskorty tego
konwoju. Nawet najlepiej prowadzony przez nawigatora nie mógł jednak znaleźć celu!
Konwój rozpłynął się gdzieś na akwenach Atlantyku i nikt nie był w stanie go znaleźć.
Komendant Lützowa komandor Grabowski był wyjątkowo wściekły na tę bezradność. W
poprzednim wypadzie zamiast słabego konwoju nakryli silną eskadrę Home Fleet, której z
trudem się urwali. Wówczas wywiad morski wziął pancerniki brytyjskie za statki
transportowe, a podróżowały one na szczęście w towarzystwie niszczycieli, a te po krótkim
pościgu musiały wrócić do roli eskorty. Gdyby jednak z pancernikami były też krążowniki,
lub chociaż jeden, to kto wie, jak rozwinęła by się sytuacja. Dlatego na drugi wypad dostali
do pomocy krążownik Emden, okręt często współpracujący z Lützowem od początku wojny.
Jego obecność powodowała, że atak na konwój islandzki musiał mieć plan taktyczny. W
zależności od warunków, atak będzie prowadzony zwartym zespołem, lub obydwa okręty
dostaną role do wypełnienia. Dobra pogoda w tym rejsie wskazywała na ataki indywidualne,
gdzie Lützow, jako okręt duży i silny skupia na sobie uwagę eskorty, a Emden naciera z
drugiej strony i demoluje konwój brytyjski. Plan, planem, ale do jego realizacji potrzebny był
konwój, a tego nie można było odkryć!
Daleko przed dziobem Parisa pojawił się top masztu nierozpoznanego okrętu.
Komandor Staniszewski nie miał najmniejszych wątpliwości, że to długo oczekiwany
przeciwnik i polecił ogłoszenie alarmu bojowego w konwoju. Wywiad niemiecki musiał mieć
wyjątkowo precyzyjne informacje o ich konwoju, skoro okręty Kriegsmarine znajdowały się
dokładnie w tym miejscu, w którym miała być o tej godzinie formacja konwojowa. Drobny
błąd jednego ze statków opóźnił ich marsz o parę godzin i tak znaleźli się za rufami
przeciwnika. Okręty niemieckie płynęły wolniej od nich i po kwadransie widoczne były już
maszty dwóch jednostek, które też wreszcie dostrzegły ich obecność za rufami. Wykonały
zwrot i wypłynęły im na spotkanie. Z wielkiej odległości zidentyfikowano je jako pancernik
Deutschland i lekki krążownik. O ich zaskoczeniu świadczy fakt, że wyruszyły przeciwko
nim razem. Widać pojawienie się konwoju za rufami okrętów niemieckich nie było brane pod
uwagę w żadnym przypadku. Komandor Staniszewski ustawił swój okręt na czele formacji
konwojowej i teraz okazało się, że po stronie zagrożonej atakiem nieprzyjaciela, który parł do
starcia, co było widoczne w każdym momencie jego reakcji. Szef artylerii Parisa komandor
podporucznik Łomidze przypomniał, że meldunek agenturalny im znany zawierał informację
o Błyskawicy i Storku w eskorcie, zaś o Parisie przeciwnik nie musiał wiedzieć! Sugerował
tym samym wciągnięcie Deutschlanda w pułapkę zasięgu. Dowódca pancernika w lot
zrozumiał myśl szefa artylerii, dlatego połączył się z nim telefonicznie.
-
Wiktor, ale Oni mają lekki krążownik do pomocy, a ten ukryje pancernik w zasłonie
dymnej.
-
Domyślam się, ale pułapkę zrobić można, bo moi ludzie będą mieli większą szansę na
trafienie z bliższego dystansu.
Ten argument przekonał komandora Staniszewskiego. Początkowo zamierzał przywitać
przeciwnika z maksymalnego dystansu strzału, ale po rozmowie z komandorem Łomidze
zdecydował się na wciągnięcie go na bliższy dystans.
Komandor Grabowski parł zdecydowanie do starcia. Ponieważ konwój pojawił się im
za rufami, to nie było mowy o zagraniach taktycznych, ponieważ przeciwnik i tak widział
obydwa okręty. Dlatego frontalny atak powinien przynieść najlepszy skutek i Lützow oraz
Emden płynęły w szyku czołowym, a obserwatorzy wypatrywali reakcji okrętów alianckich.
Jednak te spokojnie płynęły na swoich stacjach eskorty, co dało do myślenia dowódcy
Lützowa. Uważnie zaczął lustrować przez peryskop z dużym powiększeniem sam konwój i
zobaczył na jego czele ... pancernik francuskiej budowy z charakterystycznym trójnożnym
fokmasztem zwieńczonym fire directorem! Więc dlatego lekkie eskortowce tak spokojnie
pilnowały swoich sektorów dozoru!
-
Cel pancernik na czele kolumny statków!
Rozkaz dowódcy zaskoczył obsadę mostka Lützowa, bo nikt dotąd nie zidentyfikował groźnej
niespodzianki wśród statków konwoju. Dopiero teraz obserwatorzy zidentyfikowali ten okręt
jako polski pancernik Paris, który dysponował dwunastoma lufami kalibru trzysta pięć
milimetrów, czyli ilościowo dwa na jeden w stosunku do Lützowa, a do tego dochodziła waga
pocisku polskiego, która wynosi czterysta sześćdziesiąt kilogramów do ich trzystu. Na
pocieszenie można przyjąć zasięg strzału o pięć mil morskich mniejszy do nich i
szybkostrzelność około dwóch razy mniejszą. Komandor Grabowski wydał komendę otwarcia
ognia i zmiany kursu.
Lützow zidentyfikował ich na dystansie trzynastu mil i pierwszy rozpoczął ostrzał.
Komandor podporucznik Łomidze w chwili ujrzenia błysku wystrzału na tle dziobu
przeciwnika krzyknął w mikrofon: Pal! Wieże dziobowe i lewoburtowa odpaliły jednocześnie
z wielkim hukiem, tak, że pociski salw minęły się w locie. Niemiecki pancernik jednocześnie
z odpaleniem salwy wykonał zwrot przez lewą burtę i uruchomił rufową wieżę do ostrzału.
Ze zrozumiałych względów, po zmianie kursu przez przeciwnika, salwa Parisa minęła cel.
Załadowane działa prawoburtowej wieży po zmianie kursu przez Lützowa dostały go w
zasięg i oddały bezzwłocznie drugą salwę. Komandor Łomidze podczas ćwiczeń
artyleryjskich przećwiczył właśnie taki wariant ostrzału z użyciem wież burtowych wobec
celu manewrującego im przed dziobem, gdyż Paris miał dobrą budowę do niwelowania
korzyści przeciwnika z postawienia pałeczki nad T (angielskie określenie na ten
podręcznikowy sposób walki morskiej - Crossing the T). Jego salwa dziobowa w każdych
warunkach liczyła sześć pocisków, a w szczególnych nawet osiem! W spotkaniu z Lützowem
kadra polskiego pancernika mogła przekonać się dlaczego Łomidze z takim uporem dążył do
modernizacji i ją uzyskał w stosunku do burtowych wież kalibru głównego. Te dwie pierwsze
salwy w bitwie z Lützowem zwróciły cały koszt modernizacji i dały satysfakcję upartemu
komandorowi. Salwy Lützowa były trochę przykrótkie, pierwsza padła o jedenaście kabli od
celu przed nimi. Komandor Staniszewski zaczął lekkie zygzaki, a raczej łagodne i
nieregularne halsy, żeby utrudnić przeciwnikowi wstrzelanie do celu, za to Lützow nie robił
wcale uników, dlatego artyleria Parisa nakryła go już w szóstej salwie.
Zimny, bardzo zimy prysznic spuścili Polacy Lützowowi. Zmiana kursu i
uruchomienie wieży rufowej do ostrzału nic mu praktycznie nie pomogły. Precyzyjne salwy
Parisa liczące na przemian cztery i dwa pociski natychmiast przylgnęły do celu i komandor
Grabowski zmuszony był rozpocząć zygzak artyleryjski, gdyż nie miał zbytniej ochoty na
inkasowanie trafień od przeciwnika. Za to płynący wciąż niezmienionym kursem ten
przeciwnik zbliżał się do nich, co przekładało się na wzrost celności ostrzału. Również
Emden płynący przeciwnym kursem dostał się pod ostrzał Parisa z drugiej burty pancernika,
co zaskoczyło również komandora Grabowskiego, a informacje o przestarzałych systemach
polskiego drednota mógł on spokojnie włożyć między bajki, bo przestarzałe okręty nie są
zdolne do efektywnego ostrzału dwóch celów na raz! Lewoburtowa wieża polskiego
pancernika okazała się równie groźna, jak te ostrzeliwujące Lützowa, bo w swojej piątej
salwie nakryła Emden, który ostrymi manewrami rozpoczął ucieczkę z jej zasięgu! Dowódca
krążownika nie zamierzał testować skuteczności pocisku dwunastocalowego trafiającego
lekki krążownik, gdyż bitwa jutlandzka dowiodła, że jeden pocisk wystarczy do
unieruchomienia okrętu, a skutki mogą być wiadome, grób na dnie morza. Ciekawa była też
reakcja eskorty konwoju, gdyż krążownik torpedowy Błyskawica przeszedł na lewą flankę
konwoju, która miała szanse stać się celem ataku Emdena, gdyby nie interwencja głównego
kalibru Parisa.
Komandor podporucznik Łomidze spokojnie komenderował pracą artylerii okrętowej.
W tej bitwie nie było wątpliwości, kto ma przewagę, bo silniej uzbrojony Paris do tego
jeszcze znacznie grubsze opancerzenie, co czyniło go praktycznie nietykalnym dla pancernika
kieszonkowego. Za to Lützow ma tyle słabych punktów, że samo podejście do bitwy wynikło
prawdopodobnie z błędów w rozpoznaniu, gdyż jego system odpornościowy był bez
wątpienia wyraźnie słabszy, czego dowiódł Admiral Graf Spee przegrywając zasadniczo
bitwę morską z krążownikami u Rio de La Plata w grudniu tysiąc dziewięćset trzydziestego
dziewiątego roku. Przed rozpoczęciem ostrzału komandor to wszystko powiedział
artylerzystom za pomocą systemu łączności wewnętrznej. Rozluźniło to napiętą atmosferę w
wieżach, a efektem był precyzyjny i skuteczny ostrzał celu z nakryciem w szóstej salwie,
które wywołało wybuch radości w wieżach. Wieża lewoburtowa precyzyjnymi salwami
zmusiła też nadpływający z drugiej burty lekki krążownik do porzucenia myśli o ataku,
obserwatorom nawet wydawało się, że cel został trafiony. Sprawną pracę artylerzystom
ułatwiał stan morza, które rytmicznym falowaniem ułatwiało celowanie i ostrzał. Cel główny
po czternastej salwie z ich strony zaczął stawiać zasłonę dymną i zniknął im szybko z oczu.
Piętnasta i ostatnią salwę oddała wieża prawoburtowa, ale już bez widoczności celu na
poprzednie nastawy. I w tym przypadku obserwatorom wydawało się, że w chmurze dymu
pojawił się błysk trafienia, co zostało zapisane w dzienniku zdarzeń bojowych, jako
prawdopodobne trafienie. Bitwa zasadniczo została zakończona, a o tym czy będzie jej druga
faza zadecyduje postawa niemieckich okrętów, bo Paris nie wyruszy z pościgiem, gdyż
różnica szybkości wynosi siedem węzłów. Szczególne powody do satysfakcji komandorowi
Łomidze dostarczyła wieża lewoburtowa, gdzie skomletowano załogę z ludzi rzekomo nie
radzących sobie w innych zespołach, a już orientacja w sytuacji jej dowódcy była najwyższej
próby. Do Lützowa oddał salwę z pocisków przeciwpancernych, a na praktycznie
nieopancerzony Emden zastosował pociski burzące, skuteczniejsze w tej sytuacji!
Autor tekstu Karol Keane, rękopis
napisano od 22.08.2006 do 10.09.2006,
maszynopis
wersji
autorskiej
ukończono 19.09. 2006
Autor ilustracji Ryszard Łakomski,
pierwsza
powstała
ostateczna wersja 5.09.2006
26.08.2006,

Podobne dokumenty