Wspomnienia z rejsu

Transkrypt

Wspomnienia z rejsu
KOBIECE REGATY DOOKOŁA WIATA
- WSPOMNIENIA AGATY MRYCZKO -
I. Miesi c pierwszy: rejs po Morzu
ródziemnym
24 wrze nia
Wszystko gotowe. Dzi wypłyn li my z Monfalcone (tu łódki przyjechały ze Szczecina i
zostały zwodowane). Płyniemy prosto do Portoro . Jeszcze z Andrzejem i Jarkiem na
pokładach. Ale jutro… nie! wci
jeszcze nie mog w to uwierzy !
.
25 wrze nia
Zacz ło si ! Po egnane, wy ciskane, zaopatrzone w mnóstwo dobrych rad i ciepłych
słów na koniec, oddajemy cumy w Portoro i wyruszamy. W rejs dookoła wiata!!! Rejs na
dwóch łódkach typu mantra28. Na ka dej łódce dwie dziewczyny. Zapowiada
si …sympatycznie. Chocia rodzi si te mnóstwo pyta : jak długo wytrzymamy ze sob ?
jak długo ten rejs, ta wielka przygoda i marzenie ycia potrwaj ? Zdaj sobie spraw , jak
sporo musz si jeszcze nauczy . Ale jestem uparta … jak diabli… wi c musi si uda !
26 wrze nia
Płyniemy wokół Włoch. Dla mnie to rado
ogromna, równie i z tego powodu, e mog
(a niekiedy wr cz musz ) od wie y swoj znajomo
tak dawno ju nie u ywanego j zyka
włoskiego (tubylcy, po angielsku, baaaaardzo niech tnie). Nie zawsze jest to proste. Nie znam
zwrotów i wyra e czysto technicznych, ale - na szcz cie - spakowałam słownik. Jak do tej
pory – zawsze udaje si (jako ) dogada . A e czasem rozmowa potrwa nieco dłu ej… Któ
by tym si przejmował!
29 wrze nia
Cała noc na wodzie. Patrz to na gwiazdy, to na pojawiaj ce si od czasu do czasu statki.
wiatła statków jeszcze mnie zwodz : pierwsze na ich widok wra enie to wci
jeszcze
odczucie, e wszystkie statki płyn dokładnie w nasz stron !!! Ale powolutku ucz si je
rozró nia . Jacht prowadzi autopilot (jedyny reprezentant płci brzydkiej na naszym pokładzie,
1
mo e dlatego nazwany tak pieszczotliwie: albercik…) Oj, przydatny jest on, przydatny.
Dzielnie trzyma kurs i nic nie marudzi (!)
Płyniemy ju kilka dni. Raz dmucha mniej, raz bardziej, a mnie - jeszcze nie dopadła
choroba. Ciekawe, kiedy ta sielanka si sko czy…
30 wrze nia
Czy ja wspominałam, e jeszcze nie choruj ? No to uprzejmie donosz , e sielanka
wła nie si sko czyła. Cał noc wiało pomi dzy 4-6 B. Idziemy to na aglach, to na silniku.
Pr dko
max 8,6 kts. Hmm, niezłego kopa ma ta nasza mantra. Z ka dym dniem coraz lepiej
orientuj si w linach, zrzucaniu i stawianiu agli, ale martwi mnie, e do mocowania si z
aglami mam jeszcze za mało siły (musz si wyrobi !)
Brrrr… wybujało nas okropnie. I na dodatek siadła cala elektronika. Ł cznie z gps i
albercikiem.. Na szcz cie mantra „Asia” przyszła z pomoc . Płyniemy za ni . A tu dmucha
coraz mocniej. 7-8 B. Aua! Co za fale! Jak my wejdziemy do portu?... Ale udało si . Przy
cumowaniu pomogli nam bardzo sympatyczni ludzie (jeden z nich – jak si potem okazało
bosman tego portu – był nie tylko sympatyczny; on był po prostu…. ech… co tu gada :
taaakie ciacho!)
Nareszcie noc sp dzona w porcie. Odreagowanie pierwszych ci kich warunków. Noc
mo e niekoniecznie spokojna, bo bujało tak,
e chodził cały pomost, razem z
przycumowanymi do niego łódkami. Ale w dobrych humorach zjadły my kolacj (po raz
pierwszy - wszystkie cztery), pograły my na gitarkach, po piewały my (nawet nie le nam
wyszło)...
Zastanawiam si , ile razy mo e by gorzej? Ile razy w ci gu tego rejsu zadam sobie
pytanie: „co ja tutaj robi ?”… W takich chwilach pomagaj ciepłe sms-y od przyjaciół.
Stawiaj na nogi, dodaj otuchy i pewno ci: e jednak warto…
1 pa dziernika
Wiatr jest wci
do
silny: 8-9 B. Zapada decyzja o pozostaniu w porcie jeszcze
jeden dzie . Przechadzaj c si po Bari i szukaj c jakiego czynnego sklepu (jest niedziela,
wi c mo e by ci ko) spogl dam z przera eniem na fale, które rozbijaj si o skały, i z
ogromn sił wpadaj na drog .. I my mamy płyn ? Boj si jak cholera. Niech ten wiatr
osłabnie! Please!
2
2 pa dziernika
Wiatr osłabł! Płyniemy. Wyruszamy prosto do Marina di Leuca. Tej nocy to ja
zakładam refy na grocie (Ania chwali moj robot , robi post py!) Ale marz tylko o jednym:
by dzi nie dowiało nam tak jak ostatnio…
3 pa dziernika
Cał noc wiało 5-6 B. Gnały my do przodu jakie 6-7 kts. I to na dwóch refach na
grocie! Fale spore i spory przechył na burt . Ale prawdziwa jazda zacz ła si nad ranem,
kiedy wiatr wzrósł do 7 B. I do tego wiał w mord . Jacht wpływał na fal , zatrzymywał si na
niej na chwil , a potem spadał, zupełnie jak narciarz. Po takim bujaniu nie czułam si dobrze i
…sporo czasu (stanowczo za du o!) sp dziłam w koi. A ta choroba… co za okropno !!! Ju
wol na relingach wisie i morze z bliska ogl da , ani eli tak si m czy , jak dzi …
6 pa dziernika
Płyniemy przez Cie nin Mesy sk . Troszeczk kołysze, ale nie jest tak le. Zrobiłam
nawet obiad: nie zlicz któr to wersj mielonki. Tym razem w piwie. Co prawda brakło
troch cebuli, ale ogólnie - było zjadliwe. Na jutro musz jednak wykombinowa chyba
wersj bardziej wyrafinowan .
Pada. A wła ciwie leje. Bo ju po chwili nie widz nic, absolutnie nic - przez mokre
okulary (a zdejm je - to widz jeszcze mniej). Do tego mgła i przemykaj ce cichaczem
ogromne statki... W ko cu przestało pada . I Cie nina Mesy ska za nami…
Wieczorem le ały my sobie na burtach, słuchały my szantów i patrzyły my w
gwia dziste niebo. Co pi knego!
7 pa dziernika
Jest 7.30 rano (rano? jakie rano? to to rodek nocy!) Płyniemy w kierunku Palermo.
Na niebie - słoneczko, na morzu – szklanka, wi c ja – chlup do wody. Strój zostawiam
oczywi cie na jachcie (pływanie w kobiecym wył cznie gronie ma swoje zalety). Przy okazji
dostaj
szczotk
i bojowe zadanie: wyczy ci
kadłub, bo niby co pływa
mam tak
bezzaj ciowo. Poezja! Ogólnie - eglarstwo jest super!. Tylko… ta sól, któr trzeba potem z
siebie spłuka …
Po k pieli (w Morzu Tyrre skim!) poczułam okropny głód. Wskoczyłam wi c do
kambuza. Gotowanie na jachcie – to prawdziwa sztuka. Wymaga nie tylko sprawno ci
fizycznej (zwłaszcza gdy kiwa), ale i wiedzy – do
3
specyficznej (jej brak – zem ci potrafi
si nader okrutnie). Ja na przykład wła nie niedawno dowiedziałam si , e do gotowania
mo na u ywa wody zaburtowej, i wtedy sól jest zb dna. No to pełna zapału zabrałam si za
gotowanie. Wlałam do garnka 3 szklanki rzeczonej wody. Na makaron. Do tego sos
pieczarkowo-cebulowy. Bez mielonki. Nic nie soliłam! A efekt? O zgrozo! Ku mojemu
ogromnemu zaskoczeniu - kompletnie niezjadliwy! Czego tak słonego w yciu nie zrobiłam!
Ale – jak powiadaj - zawsze jest kiedy ten pierwszy raz. Teraz ju wiem, e zaburtowej
wody daje si 1/3, a nie cało . No co. Na bł dach człowiek si uczy.
Przed samym Palermo zmieniła si nam pogoda. Nie do , e dorwał nas deszcz, to
jeszcze mało co było wida . W pewnej chwili otrzymały my info od „Asi”, e im silnik si
przegrzał, i eby na hol je wzi . Co miały my robi . Natychmiast w tył zwrot i do Palermo
podchodziły my razem. Hol oddały my dziewczynom dopiero za główkami portu (gdzie
silnik„Asi” na szcz cie odpalił). Aha. Podczas cumowania załapałam działanie mooringów.
Nareszcie! Wygl da na to, e naprawd nie ma rzeczy niemo liwych (Ania miała si ze
mnie, i potem cały wieczór wznosiły my toast „za mooringi”).
Znów na l dzie!!! Podł czamy si do pr du, znajdujemy jaki prysznic i zmykamy na
pizz . Sympatyczne wygl daj ca knajpa jest wypełniona po brzegi, a my jeste my taaakie
głodne. Zamawiamy pizz na wynos. Kucharz mówi, e b dzie za 5 minut. Wychodzimy
wi c na chwil . Po 10 minutach – kucharz to samo: za 5 minut. I tak czekały my pół godziny.
W ko cu dostały my dwie ogromniaste pizze, z którymi wróciły my na jachty. Jak
przyjechali Andrzej z Ew , to załapali si na jeszcze ciepłe.
A tak w ogóle, to przypłyn ły my do Palermo dzie
mówi c, e miał nadziej odpocz
wcze niej. Andrzej miał si
sobie od nas ten jeden dzie . A tu lipa!
9 pa dziernika
Po uiszczeniu wszystkich opłat (ale z nas zdarli! masakra!), po wypełnieniu mnóstwa
papierków (nie do
e w kilku egzemplarzach, to jeszcze z bardzo oryginalnymi pytaniami:
sk d? jak? dok d? po co? dlaczego?), po prze wietleniu wszystkich dokumentów jachtów i
naszych paszportów....w ko cu oddajemy cumy i wypływamy z Palermo. Prosto do St.
Vito....
Widok wiateł brzegowych zapami tam do ko ca ycia!!!
10 pa dziernika
Troch mocno wieje, wi c siedzimy w St. Vito na Sycylii. Ania z Gosi kombinuj
uparcie, w jaki sposób podł czy
gps i laptopa, by zechciały w ko cu działa
4
razem,
natomiast my z A k udajemy si na zakupy, z dług (jak zawsze) list
ycze . Ch ci mamy
szczere, ale… W tym cholernym (cho zarazem tak przepi knym) kraju, podczas ich tzw.
sjesty, wszystko, dosłownie WSZYSTKO jest pozamykane. I na ulicach nie u wiadczysz
ywej duszy. I jak tu u diabla spełni kulinarne zachcianki? Napotkani przypadkiem tubylcy
odpowiadaj z rozbrajaj cym u miechem, e sklepy to oni mo e otworz …. mo e o 16.oo…..
mo e o 17.oo… a mo e wcale. Nie ma co: fajna perspektywa. Ale musz przyzna , e spacer
w tym upale (czy to prawda, e mamy pa dziernik?), przez to ciche, puste sycylijskie
miasteczko był wyj tkowo urokliwy. Miałam wra enie, e czas zatrzymał si tu w miejscu…
Szkoda, e go cimy tutaj tak krótko…
W ko cu dojrzały my jaki markecik. Ku naszej rozpaczy i on okazał si by na cztery
spusty zamkni ty. Ale rozpacz nasza nie trwała długo, bo gospodarz (sk din d baaardzo
sympatyczny facet) otworzył nam drzwi i mogły my spokojnie pobuszowa w ród półek.
11 pa dziernika
Znowu pobudka o 5.oo rano ( eby nie zdarli z nas za kolejny dzie ). Poranny łyk kawy
pomaga otworzy
oczy. Jeszcze troch
i chyba przyzwyczaj
si
do wstawania o tak
zbójeckiej porze. Wiatru nie ma wcale, ale my oddajemy cumy i startujemy na silnikach. Kurs
- na Sardyni .
Od wypłyni cia z St. Vito zanikł nam zasi g komórkowy, ale jako nie narzekamy
specjalnie. Mamy sailmaila! I mo emy pisa maile ze rodka morza! To taka rado , e szok!
13 pa dziernika
Mija 21 dzie rejsu. Hmm… Jest pi tek 13-go…. O dacie przypomniały my sobie b d c
ju daleko od brzegu, ale e nie jest to pocz tek rejsu, tylko kolejny jego etap, wi c płyniemy
spokojnie. Z powodu braku prysznica w marinie (skandal!) za yły my z Gosi morskiej
k pieli - niczym te nimfy (ku rado ci jakiego tubylca)… Nawet nie było tak zimno. Pewnie
teraz coraz cz ciej b dziemy k pa si w taki wła nie sposób.
Zdechł nam wiatr. Jedziemy na katarynie (a adna z nas tego nie lubi). Oho! Powiało!
Wi c nocka - na agielkach.
Kolejna noc. Kolejny dzie . Czas leci niesamowicie szybko. Ale wol nie liczy ile
zostało do ko ca… Hmm… Czy jeszcze si boj ? Czasami - jak cholera! Ale za diabła nie
przyznam si do tego...
5
16 pa dziernika
Wczoraj dorwała nas paskudna burza. Nie do , e ze wszystkich stron błyskało i
grzmiało, to jeszcze solidnie wiało: 6-7 B (dzie dobry Neptunie, dawno my si nie widzieli,
cholera! a tak si st skniłe ?!)
Dzi w ko cu zjadłam co ciepłego. Wczoraj to kompletnie nic przez gardło mi nie
przełaziło, a jak ju - to tylko po to, eby wyl dowa za burt . Koszmar!!! Podobno s tacy,
którzy w ogóle nie choruj ! Czy to mo liwe?!
18 pa dziernika
Dzi wielki dzie sprz tania i sprawdzania agli (grocik troch si nam przetarł). A
jutro - wymieniamy rub na now . Rewelacja! W ko cu b dziemy mogły pływa na silniku
tak jak dziewczyny, a nie wlec si gdzie z tyłu… Tylko czy naprawd musimy wstawa o
6.oo rano?!
Aha. Zaprzyja niły my si z jednym sympatycznym Niemcem, Egim. Niesamowity
facet! (wiecie co mam na my li)…
20 pa dziernika
Jeste my na Ibizie! Jako szybko tu przypłyn ły my (nowa, wi ksza ruba, i prosz !)
Standardowe podej cie (czyli w nocy), cumy szpringi zało one. Potem kolacja na jachcie, do
tego winko i znów nastrój na to, by posiedzie przy gitarce i po piewa . Czasami mam
ogromn ochot pozby si mojej gitary z rejsu. Rzadko na niej grywam, a musz - dzieli z
ni koj ! Ale dziewczyny s innego zdania. Jestem w zdecydowanej mniejszo ci (3:1).
Przechlapane i tyle.
24 pa dziernika
Płyniemy do Almerimar. Dzi zrobiłam na obiad rizotto. Nawet smaczne było (pono ).
Jeste my ju drug noc w morzu, ale niestety kompletnie nam nie wieje. Drałujemy na
silniku.
25 pa dziernika
Poznajemy Julka i Hani . Zabieraj
nas na całodzienn
wycieczk
do ogrodów
Alhambry! Dzi ki!!! To był cudowny, niezapomniany dzie , a my przez chwil
zapomniały my, e niedługo znowu w drog ...
6
26 pa dziernika
W sumie to miało nas ju tu (w Almerimar) nie by , ale tak jako wci
nie mo emy
wypłyn …
Wczesnym rankiem (czyli w okolicach 11.oo) obudził mnie głos Gosi: „Dziewczyny,
wstawa !” (oj, kiedy j uprzedz !)...Otworzyłam oczy i nie miałam absolutnie adnej idei, co
dalej. Pomy lałam wi c o jakiej mocnej herbatce, co postawi mnie na nogi. A tu Ania zerkaj c znad porannej kawy – pyta niewinnie: „A mo e by tak niadanko?” niadanie? czemu nie, kanapki zrobi si szybko. Kanapki? Nie, to nie kanapki chodziły Ani po głowie.
Przyoblekłszy twarz w promienny u miech wyszeptała: „Grzanki” Grzanki?!!! Ni cholery nie
miałam na nie ochoty! Ale, niech tam, czego nie zrobi si dla pani kapitan.
Dla osób niewtajemniczonych dodam mo e, e grzanki o których mowa powy ej, to tak
zwane grzanki francuskie (chocia
ja znam je bardziej jako grzanki po studencku).
Wykonanie ich jest banalnie proste. Potrzebny jest chleb ( wie ego nie polecam, bo nasi ka
olejem), jajka, mleko, olej, przyprawy (sól, pieprz, oregano, majeranek, czy kto co tam z
ziółek preferuje), troch
ółtego sera i pomidor pokrojony w plasterki. Bełtamy jajka z
mlekiem i przyprawami w mi dzyczasie podgrzewaj c olej na patelni (u nas trwa to
przynajmniej kilka minut). Nast pnie do jajeczno-mleczno-przyprawowej masy wrzucamy
chleb, tarzamy go troch i przerzucamy na patelni . Po chwili, nim zd y si przypali ,
zgrabnie obracamy na drug stron , a na wierzch kładziemy ółty ser i plaster pomidora. Na
koniec posypujemy jak kolwiek dost pn
zielenin . Efekt? Widoczny ju
po kilku
minutach… buzia szczerz ca si w błogim u miechu z pytaniem: „A gdzie nast pne?” Dla
takich u miechów – warto gotowa ! Nawet na jachcie. Cho czasem… Czasem, gdy np.
okazuje si ,
e na obiad mo na zrobi
jedynie mielonk , znów t
sam
nie mierteln
mielonk , to zamiast weny twórczej, w głowie kołacze si tylko jedno pytanie: „Kurde, a
mo e by tak po pizz zadzwoni ?”
Ale to nie dzi . Dzi
na naszych łódkach genius culinari w pełnym rozkwicie.
Dziewczyny pobiegły wła nie załatwia opłaty postojowe w marinie. Marina w Almerimar
jest spora, wi c zanim wróc (myl c drog z 5 razy) upłynie troch czasu. Asia & ja
wpadły my wi c na pomysł rewelacyjnego obiadu. Obiadu dwudaniowego! (w ko cu
musimy sobie jako dogadza ). Danie pierwsze: zupa cebulowa z grzankami i ółtym serem
(made by Asia). Danie drugie: cukinia sma ona w cie cie nale nikowym, do tego - micha
sałatki z białej kapusty, pomidorów i cebuli, wymieszanych z sosem czosnkowym. Czy
apetyzm potraw nie s czy si ju z samego ich brzmienia? Co prawda niewiele brakowało a
pomysł cukini w cie cie nale nikowym ległby w gruzach, bo uprzytomniłam sobie,
7
e
ostatnie jajka (wys pione zreszt
z drugiej łódki) zostały ju
zu yte - do grzanek po
studencku. Brak tak podstawowego surowca (jak jajka) sprawił, e na horyzoncie ju pojawiła
si wizja… mielonki. Po jajka mo na by co prawda przej
si do tzw. „najbli szego” sklepu,
ale akurat ta perspektywa…. była ponad nasze siły. I pewnie o mielonk nasz obiad byłby si
oparł gdyby nagle – nie ol niło mnie! A od czegó pi kne oczy i czaruj cy u miech? Szybko
wi c wyłapałam jakiego faceta z jachtu naprzeciw i bez trudu dostałam od niego kilka jajek
(teraz on b dzie biega do sklepu). Ufff!. Zupa gotowa. Jest po prostu pyszna (bo oczywi cie
nie mogły my si oprze i spróbowały my od razu). Cała reszta po chwili równie jest
gotowa i wygl da – a
linka cieknie!
Tego samego dnia, wykorzystuj c pi kne hiszpa skie sło ce, wpadłam na idiotyczny
pomysł prania. To znaczy sam pomysł nie był idiotyczny, tylko e jako tak słabo przypi łam
polarek, e utopiłam go. Buuu… To ju mam mniej: spodenki, r cznik i polar.... Jak tak dalej
pójdzie to do domu wróc z połow rzeczy (cho – z drugiej strony - to po choler mi
ubrania, skoro najcz ciej i tak ła
bez niczego?)
1 listopada
Dzi
wi to Zmarłych. Pierwszy raz sp dzam je na morzu. Zapalamy wieczki na
pokładzie i siadamy w ciszy i zadumie. My l o tych, których ju nie ma w ród nas. I o
Aniołach, które nad nami czuwaj (i oby nadal czuwały!!!)
Płyniemy w kierunku Gibraltaru. Do celu mamy jeszcze jakie 25 Mm. A to oznacza, e
do portu znów b dziemy włazi w nocy (czyli standard).
rodek nocy troch tylko o wietlonej gwiazdami. Nagle….delfiny na kursie! Wokół
naszego kadłuba pływa całe ogromne ich stado. W yciu nie widziałam tylu delfinów naraz!
Pływaj , skacz , chlapi niemiłosiernie (ale da si prze y ). Towarzysz nam bardzo-bardzo
długo… Czy by robiły nam po egnanie z Europ ?
Siedz na dziobie. Niedaleko wiatła mantry „Asi”. Płyniemy burta w burt … No i
wpłyn ły my - w rejon kotwicowiska du ych statków. I w rejon ich pływania. Statek z jednej
strony, statek z drugiej. Na szcz cie stoj . Ooo… jaki płynie… rety! Płynie nast pny!
Trzeba ci gle ich wypatrywa . Jest ich cała masa!!! I s wielkie, brrr… Czy one nas widz ?
Dopływamy do portu. Przy wej ciu, według wskazówek podanych przez Andrzeja oraz
wytycznych w locji, wołamy na UKF e wpływamy. Jaki go
kieruje nas na odpraw .
Stajemy grzecznie alongside. Dziewczyny id z dokumentami. Wszystko gra i go
nam znale
pozwala
sobie miejsce w marinie. No to szukamy, ale… tu nie ma mooringów, ani tam
nie ma... Lipa! W ko cu, po kilkakrotnym okr eniu portu, kto kieruje nas w miejsce, gdzie
8
mooringi s . Wi c cumujemy. A tu po chwili przybiegaj jacy inni go cie z pretensjami, e
nie meldowały my si przez UKF... Jak to nie?! I tłumacz si teraz człowieku... Ca za
bałagan! Zadawali mnóstwo pyta , ale w ko cu dali nam spokój.
Hmm… min ł ponad miesi c na mantrze. Zdaje si , e tu miałam wysiada i wraca do
domu… Ale pływa si fajnie. Ania mnie nie wyrzuca (jeszcze)… to płyn dalej!! Przed nami
przestworza Atlantyku!!!
II. Rejs po Atlantyku:
pobyt na Wyspach Kanaryjskich
Pierwsza cz
Oceanu Atlantyckiego za nami. Za nami - pierwszy etap regatowy.
Wygrały dziewczyny. Gratulacje!!! Było ci ko... Prze yły my ponad 40-w złowe porywy
wiatru pod Maroko, i ogromne szare fale, i taki gwizd wokół, e brrr! Ale dały my rad . A ja
kolejny raz poczułam, e nie ma rzeczy niemo liwych: ani dla naszych mantr, ani dla nas
samych.
Przed nami krótki odpoczynek na Wyspach Kanaryjskich. Najpierw przypływamy na
Lanzarote, do Puerto Calero, a potem - do Mariny Rubicon. Tu spotykamy si z Andrzejem
(chyba nas lubi, skoro tak cz sto z nami si spotyka). Aha. W tym porcie maj złote polery!
Ogromne, wiec ce, jeszcze takich nie widziałam. Tylko do prysznica mo na zabł dzi .
Którego dnia jedziemy na wycieczk . Andrzej zabiera nas na poznawanie wyspy
(widziały my j ju troch od strony Atlantyku, teraz z kolei - zobaczymy Atlantyk z innej
perspektywy). Namówione, wsiadamy na wielbł dy. S du e. Naszym namowom ulega
równie sam Andrzej (a co, tylko my mamy si m czy ?) Wielbł d Andrzeja i Ani jest bardzo
towarzyski i namolnie zaczepia A k ... Najwyra niej chce si z ni zaprzyja ni … Na
szcz cie ma co na pysku, bo Asia – zdaje si - ma nieco odmienne zdanie o zawieraniu
przyja ni z wielbł dem... Na wielbł dzie najtrudniej jest wsta . Kiedy zwierz ju wstanie to
dopiero wida , jak daleko do ziemi... Wielbł dy id powi zane, jeden za drugim. Tras znaj
chyba na pami . W pewnym momencie przewodnik puszcza lin (któr trzymał pierwszego
garbusa) i mówi „noo, id sobie....” I po chwili wielbł d (jaki posłuszny!) ju zaczyna biec.
Taaak, bardzo mieszne! (wspominałam, e na tym pierwszym wielbł dzie to my siedzimy?)
Ale trzeba przyzna ,
e całkiem fajnie si
9
jechało, chocia
troch
inaczej to sobie
wyobra ałam. Na jednym wielbł dzie siadaj dwie osoby. Siadaj w takich specjalnych
siodełkach, e garbu – nie czuje si ... Zupełnie inne wra enie ni przy je dzie konnej, kiedy
ko z kłusa wchodzi w galop… (zaraz-zaraz… czy ja si rozmarzyłam si ?)
Andrzej zawozi nas w niesamowite miejsce: na przepi kn pla
z czarnym piaskiem!
Jak dla mnie - mo e mnie tu zostawi ... Te fale oceanu bij ce z hukiem o brzeg… Rany, jak
tutaj jest pi knie! Mog siedzie i godzinami wpatrywa si w Ocean. I marzy . Mimo, i
niedługo znów b dziemy na Oceanie! Ale to b dzie ju zupełnie inna perspektywa Oceanu…
Ka da z nas wykorzystuje t chwil po swojemu… ale nie byłyby my sob , gdyby my nie
zacz ły tapla si w wodzie... a ogromne fale o mało nie porwały nam butów... Czas jecha
dalej. Szkoda, bo bardzo chciałabym tu zosta …
Idziemy do olbrzymiego ogrodu kaktusów. S tutaj - w jednym miejscu - setki, tysi ce
kaktusów! A ka dy – innego kształtu: okr głe i szpiczaste, płaskie i kuliste, obsypane
kwiatami lub tylko kolcami, wznosz ce si strzeli cie ku niebu i pło ce rozło y cie po
ziemi… Sesja zdj ciowa trwa dłu sz chwil , bo wła ciwie ka dy z tych okazów chciałoby
si mie na pami tk ... cho by na zdj ciu…
Kiedy wracali my z wycieczki w r kach niosłam całe mnóstwo betów. Równie swój
aparat. W porcie nagle wypadł mi on … prosto do wody... Zd yłam tylko zobaczy jak si
otwiera, jak wylatuje z niego film, i jak znika w czarnej czelu ci wody. W ułamku sekundy…
tyle wspomnie zapisanych w obrazach – przepadło na zawsze. Czy byłam zła? Chyba nie
musz o tym pisa ! Potem próbowałam zabra si za mycie naczy i …przeci łam sobie
palucha.. No to Ania wyrzuciła mnie z kambuza, e niby co jeszcze narozrabiam…
egnamy Andrzeja. Robimy jaki klar... Mamy nowych go ci – Grzesia i Viol . I
płyniemy do Gran Tarajal na Fuerteventurze. Kompletnie nic nie wieje, wiec jedziemy na
silniku, a przy okazji testujemy naszego nowego albercika. Przy wej ciu do portu o mało co
nie wr bali my si w przeszkod miedzy główkami portu (jakie nieoznaczone elastwo, na
dodatek z ła cuchem i lin rozci gni t w taki sposób, e jakby my na to wpłyn li to po nas).
Zero o wietlenia! Masakra!!! Pierwszy raz co takiego nam si przytrafiło, ale mieli my kolejny raz – szcz cie. A potem? Jeszcze nie zd yli my zacumowa , a na brzegu ju czekali
go cie z papierami i opłat . My do nich: „Halo, mo emy najpierw zacumowa ?!” (inne słowa,
jakie padały w tym momencie, opuszcz ...) Oni na to: „O.K.” I stoj dalej. Cumowanie obu
jachtów troch trwało: mooringów nie ma, na kotwicy trzeba jako stan , cumy szpringi,
10
odbijacze... Umówmy si : zaj ło nam to troch . Tym bardziej, e tak naprawd to nigdzie
nam si nie spieszyło, a do tego - jak kto tak na nas patrzy i chce pogania - to spieszy si
nam jeszcze wolniej. W ko cu jednak wypełniamy wszystkie papiery, podł czamy si do
pr du i … idziemy na piwko.
W okolicy oczywi cie nie ma kompletnie nic. Nie ma nawet pryszniców (bo ju po
sezonie). Codzienny prysznic odbywa si wi c na kei. Pływamy troch po porcie. Wojtek
uczy mnie nurkowa (jestem kiepskim uczniem, ale – staram si ). Jadamy w knajpie. Ta
najbli sza – okazuje si by jak
miejscow spelun . Nast pna - do
kawał st d – nieco
lepsza. Wrodzone lenistwo nie pozwala szuka dalej, wi c zostajemy. Karty nie ma. Do
zjedzenia: ryba (do wyboru: albo ichniejsza, nazwy której nie pami tam, albo łoso ), kalmary
i o miornice. I to zdaje si wszystko. Ale trzeba przyzna – smaczniutkie. Po kilku dniach
znamy ju całe menu.
Tu przed opuszczeniem Wysp Kanaryjskich egnamy naszych go ci (Julka i Wojtka )
i znów zostajemy we cztery. Nast puje zmiana w załogach: Asia postanawiła wróci do kraju,
a przyjechała Madzia Tatar - siostra Gosi. Na pocz tek płyniemy tak, e na odcinku Kanary –
Capo Verde ja jestem z Gosi , a Madzia – z Ani . Znów sztauowanie, sprz tanie,
tankowanie… Wszak przed nami – kolejny kawał drogi!
III. Rejs po Atlantyku:
przelot z Fuerteventury (Wyspy Kanaryjskie)
na Mindelo (Wyspy Zielonego Przyl dka)
23 listopada
Opuszczamy Wyspy Kanaryjskie. Zbiorniki z wod zatankowane na ful, bakisty i inne
ogólnie dost pne miejsca pełne zapasów arełka. Tylko troch nam nie wieje... a to przecie
maj by regaty!
17.05 wybija i zaczynamy! Troch pó niej ni było to zaplanowane (Andrzej pewnie ma
mordercze my li wobec nas), ale trudno. Najwa niejsze,
e po tylu dniach stania w
bezprysznicowym porcie w ko cu płyniemy! Najpierw troch bujamy si na aglach, ale
potem - odpalamy silnik ...
11
Yahoooo, zacz ło wia !!! Stawiamy grota foka i fruniemy do przodu. Jest super!
Pr dko
4-5 kts, nad nami pi knie rozgwie d one niebo, jeszcze widzimy kawałek l du, ale
ju po chwili na horyzoncie - jak okiem si gn
– tylko Atlantyk. Obieramy kurs na Wyspy
Zielonego Przyl dka. A potem - na Karaiby.
24 listopada
Równiutko dwa miesi ce mija od momentu opuszczenia Monfalcone. Nie le! Jaka taka
refleksja mnie z tej okazji naszła… e tak naprawd , to niezale nie do tego w jakich
warunkach i rejonach pływamy, najwa niejsze jest to, e nie pozabijały my si jeszcze. Bo
przecie
dwie kobiety na jednym 8.5-metrowym jachcie - to mieszanka naprawd
wybuchowa…
25 listopada
Nie działa nam sailmail (cholera wie czemu). Jeste my odci te od wiata, ale… jako
nie brakuje mi tego. Dziwne, prawda? Komunikujemy si z dziewczynami by UKF. Zasi gu
komórkowego te nie ma. Znowu tylko ocean i my. Bosko!
Gosia tłumaczy mi wykre lanie kursu na mapie (noo, tego jeszcze nie potrafi ) a po
chwili – daje ju jakie zadanie .. Hmm, to wcale nie takie trudne, jak mi si kiedy
wydawało.
Zaczyna wia
całkiem-całkiem, jakie
15-20 w zełków. Suniemy do przodu na
agielkach, e hej! W ko cu stawiamy nawet spinakera (a co tak samotnie b dzie w worku
le ał)… I dech nam zapiera. Bo wygl da… pi knie! Wprost unosi nasz mantr tu nad tafl
granatowych fal…
26 listopada
Wspominałam ju , e mamy nowe autopiloty? Na mantrze „Asi” ten nowy zwie si
zenek (w chwilach irytacji - zenobiusz). Tak sobie na niego wła nie patrz ... Hmm… oczka
kolorowe (jedno zielone, drugie czerwone), bu ka otwarta (zupełnie jakby chciał co
powiedzie , ale na szcz cie - tylko jakby; bo jeden facet próbuj cy co powiedzie do dwóch
absolutnie nie milcz cych kobiet nie miałby przecie absolutnie adnych szans), i wykonuje
te swoje nami tne, zwrotno-posuwiste ruchy. Naprawd - niezły z tego zenka go .
Gosia sprawdza na mapie, gdzie jeste my (poza tym - e na wodzie). Dookoła ciemno.
Zero statków. Zero gwiazd. I nagle - za ruf
wiatło! Jasne, olbrzymie, niesamowite. Sk d
ono si wzi ło? „Gosik!!!” Gosia weszła na pokład i ze spokojem: „Aaa, too? To ksi yc
12
wstaje. Te mnie kiedy wystraszył”. Uff, a ju my lałam, e to jaki stator. I popatrzyły my
sobie obie, jak wstaje łysy. Ogromna wiec ca kula wynurzaj ca si z oceanu. Tylko dlaczego
tak mnie wystraszył?
28 listopada
Gdzie w okolicach 3.oo udało mi si obudzi Gosi (noo… nie było lekko, ale te i nie
miałam sumienia jej budzi ; w ko cu jest cicho i adnych statków, i wiaterek te oki; tylko
oczy taaak mi si klej , e zasypiam na stoj co...) Uff… w ko cu mog poło y si spa …
Kurde, Gosia miała obudzi mnie za 2-3 godziny... a tu co słysz ? „ niadanko!” I widz ten
jej pi knym u miech, i power na buzi. Super! Pewnie znowu wzi ła podwójn dawk
„Plusssza”…
Po
niadaniu ci g dalszy
wicze
z wykre lania kursów, nanoszenie pozycji,
wypełniania dziennika… no co, co trzeba robi ...
Dzisiaj, po kilku dniach pływania kawał od siebie (to znaczy na odległo
słyszalno ci
na UKF-ce), obie mantry spotkały si i mogły my pogada na ywo. Przywi zały my łódki
mocno do siebie, by adna nie uciekła (bo co my bez nich na rodku Atlantyku by my
zrobiły?) Troch powygłupiały my si i takie tam… Ba! Nawet popływały my sobie w
Oceanie! Szcz liwie ani rekinów ani innych wi kszych stworze nie było. Tylko kolorowe
rybki migały tu obok… Przy okazji spotkania zrobiłam rizotto (chyba dobre, skoro nawet
na zimno było wyjadane.) Ania i Gosia próbowały zrobi co z naszym sailmailem, ale lipa,
dalej nie działa.
29 listopada
Gosia poło yła si
spa . Ja troch
pisz , wypełniam dziennik, i patrz
czy co
przypadkiem nie płynie (dziewczyny s obok - ci gle widz ich wiatła!) Ooo… jeszcze 303
Mm do mety! To ju rzut beretem… w porównaniu do tych 2000, które czekaj nas potem.
Cieplutka noc dzisiaj, mnóstwo gwiazd, chocia i par chmurek si zbiera pasqdnych
(ale mo e przejd bokiem)... Wieje wprost zabójczo: 5, w porywach do 7 knt, a nasza
pr dko
to 3-4,5 kts. Ale silnika nie odpalamy! Ju i tak mamy za du o godzin, a w
ostatecznym podsumowaniu czasów te godziny na silniku licz si najbardziej (niezale nie od
tego, kto kiedy przekroczy lini mety). Wi c si bujamy… mo e potem b dzie wi cej wiatru i
nadrobimy straty? Zobaczymy.
Patrz na dwa samotne jachty na wielkim Atlantyku! Wokół adnych innych wiateł...
jest pusto... i bardzo cicho…
13
Wczesnym rankiem (ok. 7.oo) rodzi si plan. Nie powiem - wredny. Jeszcze zanim
dziewczyny o tym pomy lały my wykorzystujemy wiatr (jakie 4-5 B) i stawiamy naszego
spinakera. I suniemy do przodu… Płynie si
rewelacyjnie. Ja steruj . R cznie (!) Ze
spinakerem to jeszcze trudniejsze, ale daj rad . Gosia pasqda zostawiała mnie sam … i ze
sterem, i ze spinakerem… Troch si boj ! A jak przestanie pracowa ? A jak wpadnie do
wody i mantra stanie w niekontrolowanym przechyle? Strach i mnóstwo pyta … ale z drugiej
strony tak cudownie jest trzyma ster w r kach! I patrze na spinakera w całej jego krasie. I
czu , e nad wszystkim panuj ! I stopniowo strach zamienia si w ogromn radoch !!! Bo tu
jest naprawd pi knie! Po prostu pi knie!... Pora zrzuci czerwony agielek… jedna staje
przy fałach i brasach, druga - zrzuca i do wora. A steruje - nasz zenek.
30 listopada
Wooow, zostało nam niecałe 100 Mm do mety! Mam nadziej , e na Wyspy Zielonego
Przyl dka dotrzemy za dnia.
Wieje 5-6 B i wozi nami po falach okropnie! A niektóre fale to nawet burtami do rodka
wpadaj ... ale szcz liwie jeszcze suche jeste my (ciekawe jak długo?) W oddali gdzie
pomi dzy falami agielki mantry „Ani”… fajnie znów je widzie niedaleko. R kaw spinakera
nam si troch podarł na szwie. Gosia ceruje go zawzi cie. Humory nam dopisuj , bo czemu
nie? Wieje nie le. Suniemy do przodu jak na skrzydłach. Próbuj spa , ale co si poło
to z
aglami trzeba co zrobi . Po ka dych takich manewrach uparcie wracam do koi. A Gosia
tylko si
mieje: „Mo e we Plusssza, i tak nie za niesz…” Nie, nie b d brała. A tu wieje
coraz mocniej...W ko cu poddaj si i id po Plusssza.... I obie w miech. W ramach tego, e
jeste my happy, puszczamy sobie „Nothing Else Matters” i… wyjemy (bo nie napisz
przecie , e piewamy, i tak nikt nie uwierzy). I jest pi knie!
1 grudnia
Yahooo!!! O 3.53 udało si nam przekroczy lini mety! Były my pierwsze!!! Co
prawda lekko nie było. Pomi dzy skałami z dwóch stron trzeba było jecha . Na jednej skale wiatła latarni, na drugiej - wiatła brzegowe. Brrr, niefajna perspektywa. I dowiewało nam w
tym przesmyku (25-28 knt!!!) e a ster ci ko było utrzyma . A nie wolno było skr ci , bo
brzeg jeden i drugi tak blisko... Sterowały my na zmian . Gosik co chwila biegała do laptopa
sprawdzi gdzie mamy jecha , i czy przypadkiem w co si nie wr biemy. Ech, to było
przej cie! Nie zapomn go nigdy! Ci ko i trudno było. Nie tylko, e cały czas wiało solidnie,
14
e w sko, ale - ten brak snu!… Tak bardzo chciały my ju stan , ju odpocz , ju by na
miejscu… Ale dały my rad !!!
Kiedy w ko cu udało si nam zakotwiczy , to okazało si , e kotwica nie trzyma. Ja za
sterem, Gosia na dziobie wspomaga swoim kapita skim pewnym głosem. Kotwica w dół i
chwila spokoju. Ale nie na długo. Bo kotwica puszcza a nas znosi na inne jachty. Trzeba j
wybra i jeszcze raz spróbowa . I tu pojawia si problem, bo winda nie chce współpracowa .
W zwi zku z tym Gosia u ywa sił r czno-mi niowych, eby ten ła cuch na pokład wytarga .
Rzucamy kotwic
ponownie, a ta, kurde, znowu nie trzyma. Mo e co
le robimy?
Dziewczyny ju si zakotwiczyły - bez problemu. Ich kotwica trzyma. Chciały my by w
miar blisko siebie, ale wygl da na to, e raczej nic z tego. Powoli dochodzi 6.oo rano.
Wszystkie jeste my zm czone jazd , oczy zamykaj si same, a my li kr
jednego: by cho
na chwil
przyło y
głow
tylko wokół
do poduszki. W ko cu udaje si
nam
zakotwiczy . I to blisko siebie…W razie czego - b dziemy mogły budzi si nawzajem.
Mindelo, ci gle 1 grudnia...
Godzina tak wczesna, e a głupio wstawa … Min ły ledwie 2, mo e 3 godzinki, kiedy
nagle słyszymy w UKF-ce krzyk Madzi z drugiego jachtu. Kotwica znowu nam pu ciła i
zbli amy si do ogromnego statku. Natychmiastowa pobudka. Tym razem Gosia przejmuje
ster. Ja ruszam na dziob do walki z kotwic . Jako e winda znów odmawia pomocy - kotwic
wybieram nap dem siłowym własnych r k. Kotwica w dół. Szlag by to trafił: znowu nie
trzyma! Co jest u diabla? Po raz kolejny wybieram j r cznie (w czym nabieram ju wprawy).
W ko cu wygl da na to, e jest oki, e kotwica trzyma. Niestety, odległo
miedzy naszymi
jachtami troch si zwi kszyła, ale nie jest tak le.
Wreszcie mo emy zobaczy gdzie jeste my. Jak wygl da ten koniec wiata: Mindelo na
Wyspach Zielonego Przyl dka. Dookoła stoi pełno jachtów, statków i stateczków ró nej
ma ci, czasem nawet jaki prom da zna o swoim istnieniu. Na brzegu góry, co wygl daj jak
łyse skały. Pi kny zak tek.
Dzie jak co dzie . Co naprawiamy, reperujemy, klarujemy…I wykorzystujemy chwile,
kiedy mo emy by we cztery. Gramy na gitarce, piewamy… Chyba jako jedyne k piemy si
na kotwicowisku pływaj c z jednej matry na drug – gdy nie chce si nam u ywa pontonu
(jest gor co!!!)
A tak w ogóle to budzimy rado
w ród innych jachtów… kiedy tak ci gle co
piewamy... albo l dujemy za blisko statora, co za nami na kotwicy ci gle stoi i chyba nikogo
na nim nie ma… albo nie mo emy odkr cimy zaworu paliwa i prosimy o pomoc z innego
15
jachtu… Ale ludzie - przemili. Poznały my np. stoj cy niedaleko katamaran z Niemcami na
pokładzie (sami faceci!) Irakijczycy te nas do siebie zaprosili. I tu dopiero niespodzianka.
Kapitanem u nich - kobieta!!! Pierwsza napotkana przez nas pani kapitan du ego katamarana.
I wcale si nie dziwiła, e na naszych łódkach same kobity. A potem my pomagały my im
przy grocie, który z naprawy odebrali. Prawdziwy olbrzym! Nie wiem ile miał metrów, ale
jego doln listw musiało trzyma z 10 osób.
Nast puje zamiana załóg. Przewozimy wszystko pontonem i sztaujemy si na nowo: ja
na dziobie na mantrze „Ani”, natomiast Madzik - na rufie na mantrze „Asi”. Miło jest wróci
na stare mieci. Jestem pełna energii i szcz cia!
Ostatniego wieczoru popłyn ły my na l d i wyl dowały my w takiej małej knajpce, a
tam, po ród fotek ró nych agli - nasz „Fryderyk Chopin”! Wi c oni te tu byli! Ka dy klient
dostaje kartk i długopis, eby co o sobie, o knajpce napisa . Zapisane kartki wieszaj potem
na cianach. S głównie w j zyku angielskim i francuskim. My napisały my po polsku.
Potrawy wybieramy na chybił trafił. Pani jest miła, ale kompletnie nie rozumie ani po
angielsku (cho kiwa głow yes-yes...), ani po francusku, ani po włosku… a hiszpa skim – to
z kolei my nie operujemy. Chciały my frytki. Mamy do
ry u! I co dostajemy?! Ry ! Cztery
razy!!! Obok nas siedzi mał e stwo Włochów. Zagadn li my do nich. Bardzo sympatyczni
ludzie (a mo e to my tak na ludzi działamy?) Wy ciskali nas na po egnanie i yczyli
wszystkiego dobrego.
Wracamy na łódk , u miechni te, roz piewane... a tu, w połowie drogi, silnik odmawia
posłusze stwa. Paliwo si sko czyło. Do mantr – daleko. Madzik chwyta za wiosła. My j …
dopingujemy: „I raz! I dwa! I z krzy a! I mocniej!”. Madzik chce nas zabi ...hmmm ciekawe
dlaczego?
Dopływamy do kotwicowiska. Na mantr „Ani ” wiosłuj ja. I nawet udaje mi si
trafi w łódk .
Andrzej napisał,
e mam mo liwo
powrotu z Grenady. Hmm… chyba z niej
skorzystam, czemu nie? W maju mogłabym np. na Bałtyk (jak mnie kto na łódk we mie)…
16
IV. Rejs po Atlantyku:
przelot z Mindelo (Wyspy Zielonego Przyl dka) na Saint Lucia (Karaiby)
5 grudnia
Punktualnie o 18.05 ruszamy. Zaczyna si wy cig nr III. Na pocz tku wieje nie le, 24-28 knt,
ale jeste my w przesmyku i jedziemy 8-10 w złów. Ufff, uspokoiło si . Jedziemy dalej
baksztagiem grot na drugim refie, fok na motyla. Jest pi knie.
7 grudnia
Coraz cz ciej zaczynam znajdowa na naszej mantrze inne formy ycia (poza nami
dwiema). Na przykład teraz: na ródokr ciu le y jakie co , długie, białe, z wyłupiastymi
oczyma. Brr… Znów słony prysznic na rufce, przyzwyczaiłam si ju do tej soli wsz dzie i
jako nie t skni do k pieli w słodkiej… Dziewczyny zrobiły nale niki (Gosiu, a kiedy
zrobisz dla nas?) i wcinaj je…. z d emem i bit
mietan .. Mniam-mniam... Mnie jako
wena na gotowanie min ła (Andrzeju, nie czytaj tego przypadkiem!) i najch tniej zjadłabym
co gotowego. Poza tym, jako e nam jakby troch nie wieje, a przynajmniej zdecydowanie za
mało (10, w porywach bardzo rzadkich do 13) to przemieszczamy si z … i cie zawrotn
pr dko ci .
Plumkam cichutko na gitarce. Ania próbuje zasn … Gdzie w okolicach 2.oo stan łam
w kokpicie i patrzylam na gwiazdy. Hmm… pi kna noc dzisiaj. Ania mówiła, e widziała
jaki statek, wi c limit na kilka dni został wyczerpany. Na liczniku mamy ju przepłyni tych
4013 Mm.
8 grudnia
Dochodzi 6.oo. Płyniemy ci gle blisko siebie, gadaj c na UKF,
przypadkiem. Pojawił si a jeden statek, któremu Gosia musiała zej
eby nie zasn
z drogi (bo stał w
miejscu i czekał), no i rozjechały my si . A wczoraj te pasqdy wredne (ale i fajne, kochane
czasami), sprowokowały mnie do zrobienia nale ników. No to si za nie zabrałam - w ramach
testowania, czy patelnia si do nich nadaje. I zrobiłam - nale niki na rodku Atlantyku!
Wyszły całkiem niezłe. Co wi cej - udało si nawet podrzucanie ich w powietrzu (a bałam
si , e wyl duj na suficie zamiast na patelni).
Znów prawie nic nie wieje. agle zwisaj jak zwi dłe li cie. Koszmar! Dmucha jakie
9-12 knt, ale to za mało. I tak cały dzie - upał, mało wiej cy wiatr. Jednym słowem - lipa.
17
10 grudnia
Wczoraj po raz kolejny do wiadczyły my wielko ci Oceanu, jego ciszy i spokoju.
Obecnie znów mamy… zawrotn pr dko
2,5 w zła. Ale udało si , po 5 dniach (!), spotka
z Madzi i Gosi i poplotkowa . No i w ramach wspólnego obiadu ze arły my sałatki
przygotowane na ka dym z jachtów. Miały by co prawda nale niki, ale w taki upał siedzie
w kambuzie - to awykonalne.
Płyniemy sobie… 1,5-2,5 kts, wiatr 6-10 knt. W takich warunkach grot odmawia
współpracy. To ci gamy go w dół i jedziemy na samym foku. Buja okrutnie i jakie
chmurzyska si zbieraj . Jak na razie siła wiatru nie wzrasta, aczkolwiek to si mo e wkrótce
zmieni . Zobaczymy. Mamy 12 dni, eby na Wigili zd y na l d…
Pó no ju , chyba pora budzi Ani , ale… wła nie wyszedł łysy, i gwiazd pełno.
kła
al
si spa ! Niebo jest tak zagwie d one, jak ju dawno nie było. A gdzie tam jakie
cumulusy, cho na razie – tylko s . Wła nie to jest tutaj takie dziwne: e jak widzi si chmur
(deszczow czy wiatrow ) to z niej albo przywieje, albo i nie. Nie ma reguły. Patrz na gps-a.
Przed nami jeszcze 1367 Mm. Daleko! Wokół spokój i cisza. Płyniemy przed siebie. Ania pi.
I dobrze. Przecie nic si nie dzieje. Ja posiedz jeszcze pod łysym i gwiazdami...
11 grudnia
Na Atlantyku upał. W ogóle nie wieje. I gor co jak cholera! Pijemy mnóstwo wody,
ci gle k piemy si na rufie. Ten prysznic jest boski! Ania zmyka si zdrzemn , ja zostaj i
dla ochłody czytam o wyprawie na Grenlandi (o tym, jak im tam zimno było)... Dziewczyny
widziały wczoraj wieloryby (!) I to chwil po tym, jak odcumowały si od siebie... My
jeszcze nie… i mo e niech tak ju zostanie?
Suniemy na aglach ( eby benzyny nie brakło; teraz baki s pełne, ale jak nie b dzie
wia w ogóle?) Wieje 7-9 w złów i zasuwamy po 4-5 kts! Nie le!
Na Atlantyku pływa si zupełnie inaczej ni na ródziemnym. Brak innych statków.
Czasem pojawi si jeden na 2-3 dni, i budzi rado
wielk … e nie jeste my same na tym
ogromnym oceanie!
Wci
t sknimy za jakim wiaterkiem… bo tu lipa wiatrowa non stop!
14 grudnia
Upał! Gor co!! I wieje 9-12, czasami (w porywach!) do 13 knt. Po południu zabrałam
si za sałatk (bo nawet w tym upale co trzeba zje ). Cebula nam si sko czyła i teraz
wszystkie dania b d tylko z czosnkiem. Sałatka, makaron, do tego jaka puszka z owocami,
18
pomidorki. No i obowi zkowo oliwa z oliwek i bazylia. No i czosnek oczywi cie. I starczy. A
swoj drog rozleniwiłam si tak, e da z puszek nie chce mi si ju doprawia … W ko cu
te hiszpa skie gotowce s naprawd całkiem smaczne...
Przed nami 1200 Mm i 10 dni, eby na 23 grudnia dotrze na St. Lucia i zacumowa na
l dzie. To musi si uda ! I nic, nawet to niewianie wiatru, nie mo e nam przeszkodzi !!!
piewamy troch przy gitarce. Delfinów niet, czasami tylko lataj ce ryby nas strasz ,
wlatuj c na pokład. Brrr.. niektórzy mówi , e pono s pyszne, ale my nie mamy jeszcze do
nich przekonania… mo e za jaki czas… wrzuc jak na patelni …
Zacz ło (nareszcie!) troszk wia , jakie 15–17 knt. Momentami troch nas wozi na
falach, ale da si wytrzyma . Oczy zaczynaj mi si klei , ale jeszcze ze dwie godzinki
wytrzymam… A potem - do mojej dziobowej koi, do poduszki. Nigdy w yciu nie miałam
poduszki na jachcie, ale od teraz - b d j mie . To cudowne uczucie, kiedy zm czon głow
mo na przytuli do podusi i zasn
na chwil ...
15 grudnia
Całkiem fajnie dzi wiało, od 18 do 20 knt. I była fajna jazda. I tak niech zostanie, tym
bardziej, e nawet za bardzo nie woziło. Niestety pó niej ju zmalało do 12-13 knt, ale i tak
było nie łe. W ci gu doby zrobiły my a 151 Mm! Do brzegów St. Lucia zostało 948 Mm,
Jak ju odległo
spada poni ej 1000 Mm, to jako bli ej si wydaje, cho to i tak nadal
kawał drogi.
Jeszcze 2 tygodnie i kalendarz mi si sko czy...
17 grudnia
Wczorajszy dobowy przelot to 141 Mm, a co poniektórzy marudz , e si obijamy. W
nocy zacz ło znów wia – 18-20 knt, wi c pr dko
cały czas 7-9 kts. Niezła jazda! Te łódki
w ogóle z wiatrem pływaj bardzo szybko (pod wiatr - mord ga). Ale teraz mamy fal za
sob , a nie przed. I najwa niejsze, e gonimy dziewczyny (bo my si baaardzo rozjechały).
Odległo
mi dzy nami stale si zmniejsza. Do St. Lucia ju tylko 780 Mm…
Wieczorkiem znów gitara i piewanie, do łysego, który nam prosto w kokpit wieci. I
adnych jachtów,
adnych statków. Nic. Pustka dokoła. Tylko ocean i my. Cudowne
uczucie…
19
19 grudnia
Brr… dowialo nam z chmurek, gdy słodko spałam. 25-27 knt. Ale potem było ju tylko
12, w porywach do 21 knt. Ci gle na dwóch refach jedziemy.
I znów zdycha - do 10, i rozwiewa si - do 23 knt.… a przecie dzi to pono max 15
by miało? Surfujemy po falach 8-9 kts! Jazda jest niezła. Grot na pierwszym refie. Niestety,
nad nami jakie pasqdne chmurzyska si wlok , wi c mo e by niewesoło. Brrr.. wozi nas
okrutnie, wszystko przez te chmury i fale, z których ka da w inn
stron ! Chwilowo
troszeczk si uspokaja. Wieje 15-20 knt, a my jedziemy z pr dko ci 6-8 w zełków. Jest
dobrze! Niebo nad nami tak bajecznie rozgwie d one. Przez ostatnie dni brakowało nam
takiego nieba…
Opanowałam sztuk robienia kawy - nawet jak dmucha. No dobra, mo e nie na całej
skali Beauforta wyrabiam, ale do 9 - spokojnie. I nadal nie choruj , wiec mo e ju troch si
przyzwyczaiłam? Czas najwy szy!
20 grudnia
Te cholerne chmury chyba uparły si na nas. Pr dko
znowu si
mamy ci gle 8-10 kts, wiatr
zwi kszył do 23-24 knt, na szcz cie nie zmienia kierunku. Zapieprzamy
baksztagiem z fal i wiatrem. Do ko ca pozostało jedyne 379 Mm! Standardowo wozi nas po
falach (mantro, zwolnij troch !), statków adnych, dziewczyny daleko. Co jakie 4 godziny
słyszymy si na SSB (z niecierpliwo ci godziny te odliczamy, eby si nie spó ni , eby nie
czeka nast pnych, nim znowu si usłyszymy). Ania budz c mnie (chwil drzemałam) mówi,
e osłabło i luzik. Taaak, osłabło... Ju po chwili cumulusy z ka dej strony, zero widoków na
popraw , fajny dzie si zapowiada. 25-28 knt. Czy kto tu mówił, e osłabło... Albercik ma
do
i ster przejmuje Ania. Ja próbuj znale
co , co nam w kambuzie hałasuje. To talerze!
Noo, chwila ciszy… Cholera, znów coraz bardziej wieje, dochodzi do 30-35 w złów.
Auaaa.... miało osłabn ! Neptunie, lito ci!!!
21 grudnia
Co za noc! Trzecia z rz du, kiedy Neptun tak si z nami bawi… Testuje? Nas? Łódk ?
Łódka jest mocna, da rad . To my – ludzie - mamy do
tego bujania. Raz dmucha mocno,
raz agle zwisaj . Jak je rozrefujemy - to rozwiewa si znów. Wi c tak ci gle refujemy si i
rozrefowujemy. O.K., jest to łatwe na naszej łódce, ale ile mo na? Wieje 10 w złów. I buja.
Czyta si nie da, bo co chwil pada deszcz. Albo rozwiewa si … dla odmiany… eby my
nie zapomniały, jak si grota refuje.
20
Zbli yły my si
z dziewczynami na tyle,
e udaje si
próba ł czno ci na UKF.
Huraaa!!! Wielka-wielka rado ! Cieszymy si jak dzieci. Mo emy znowu siebie woła ,
kiedy chcemy! Dzieli nas tylko jakie 20 Mm! A do celu, do l du - pozostało tylko 100 Mm!
22 grudnia
L D!!! Po 17 dniach eglowania po bezkresach Oceanu, po do wiadczaniu jego łaski i
niełaski widzimy w ko cu stały l d!!! Przed nami Karaiby i wspa Saint Lucia. Wieje 16-18
knt, zasuwamy na pierwszym refie (za bardzo nas po falach wozi), słonko przy wieca i jest po
prostu… zajebi cie! Na nawigacyjnej nast piły zmiany: zamiast generalki Atlantyku
dokładniejsze podej cie do wyspy.
Cholera, znowu zaczyna nas wozi w te i nazad. I fale z ka dej strony (jakby nie mogły
by na przykład tylko z tylu, tak jak wiatr) Nic to. Trzeba drugiego refa zało y , pewne troch
zwolnimy, ale przynajmniej b dziemy równiej jecha . Kurde, znów nas powiozło! I szlag
trafił brasika na foku. Spacerek na dziob i ratowniczy. I brasik działa.
Rozkoszujemy si widokiem wysp. Dziewczyny s przed nami. Wygl da na to, e b d
pierwsze…
Yahooo!!!! Przekroczyły my lini mety! O 21.39 III etap kobiecych regat szcz liwie
dobiegł ko ca! Próbujemy zacumowa , ale nie ma mooringów. Kr ymy troch my l c tylko
o jednym: eby ju stan , eby zobaczy si z dziewczynami, eby si wyciska ... W ko cu
zacumowały my. I dziewczyny te . I pierwsze co robimy, to rzucamy si sobie w ramiona,
ciskamy, krzyczymy. Udało si !!! Ogromna, przeogromna rado . Jeste my szcz liwe,
zm czone jak diabli, ale badzo-bardzo szcz liwe!!! Cztery wspaniałe, dzielne, małe wielkie
kobiety!
A ja, cho ju stoj na l dzie, cho ju jestem na Karaibach, to ci gle nie mog uwierzy :
przepłyn łam Atlantyk! Ten wielki Ocean, ogromny, pot ny, niespokojny i … tak wspaniały
Ocean … mam ju za sob …
V. Pobyt na Karaibów
St.Lucia, Rodney Bay 23 grudnia
Klarujemy powoli jachty. Troch dziwnie jest pi kaw w kokpicie, kiedy nic nie
kiwa, nic nie spada, nic nie trzeba trzyma . Kiedy dookoła pełno ludzi i innych jachtów.
Dziwne do
to uczucie...
21
Jutro Wigilia. Pierwszy raz nie w zimowym, a w upalnym klimacie. Jako inaczej.
Brakuje mi niegu...
Spotykamy Marcina z s/y Harmony. Ju wcze niej spotkały my go w Gibraltarze, i
teraz znów. Jaki mały jest ten wiat! A poza tym mnóstwo ludzi podchodzi do nas i patrzy na
nasze łódki. I pyta z niedowierzaniem: „Atlantyk przepłyn ły cie?”… Tak! My naprawd to
zrobiły my!
W Rodney Bay poznajemy bardzo sympatycznych Finów z s/y Rataoneito. Zaprosili
nas na winko, a potem zabrali na kolacj . W trakcie rozmowy okazało si , e s lekarzami. A
taksówkarz zawiózł nas w jak
dziwn dzielnic , gdzie ludzie - w przeddzie
si , piewali, ta czyli boso na ulicy. Rado
wi t - bawili
a od nich biła. Naprawd niezwykłe s te wi ta
tutaj. Prze ywamy je zupełnie inaczej Mo e dlatego, e ka da z nas jest tak daleko od domu,
od swoich bliskich? Nie wiem.
Wigilia, 24 grudnia
Upal jak diabli, ze 40oC w cieniu. Nasi kapitanowie (Ania i Gosia) zaj li si
przystrajaniem jachtów: zdobi
je niebiesko-czerwonymi ła cuchami (dzi ki Julku!) i
choinkami zrobionymi z li ci palmowych. My - dzielna załoga (Madzia i ja) –
przygotowujemy kolacj . Robimy sałatki z owoców morza (o miorniczki, krewetki, kalmarki
i inne dziwne stwory), sma ymy rybki w przyprawach… A jest ju barszcz czerwony (jeden
kubek na nas cztery, bo tylko tyle znalazły my w bakistach, ale dobre i to), gotowana
marchewka, liwki suszone, migdały. Wieczorem przykrywamy stół obrusem, zapalmy
wieczki. Pami tamy o dodatkowym nakryciu dla niespodziewanego go cia. I zasiadamy do
wigilijnej wieczerzy. Z braku opłatka dzielimy si chlebem i składamy sobie yczenia…
chyba dla ka dej z nas brzmi one tutaj wyj tkowo..... Potem pałaszujemy jedzonko…
potrawy mo e nieco mniej tradycyjne, ale i tak przypominaj o tych innych Wigiliach… i
smakuj (mo e wła nie dlatego) wybornie… Pora na kol dy (wielkie dzi ki za słowa i
chwyty do nich, Weroniko i Apaczu!) piewamy je z gitar , ale ju na pokładzie, bo w rodku
mimo wszystko za gor co. Wi kszo
jachtów te jest wi tecznie przystrojona… Siedzimy u
siebie i piewamy kol dy, szanty i nasze ulubione kawałki…
Na pasterk postanowiły my pojecha do ko cioła, który jest jakie 10 minut drogi z
portu. Pojechali z nami Finowie. Luteranie - ale bardzo chcieli zobaczy
jak wygl da
katolicka msza. Miało by blisko a okazało si , e msza jest w katedrze a w Castries. Msza
była niesamowita, wspaniała, cho trwała ponad 3 godziny (!) Wszyscy (nie tylko my)
momentami przysypiali. Ale wszyscy te – piewali. I wyczuwało si , e to naprawd rado ,
22
e piewaj od serca. Kiedy wyszli my z ko cioła i czekali my na taryf - dolało nam
okropnie. A Tapio oddał mi swoj marynark . Niewa ne e za du a… To było miłe…
25 grudnia
Jest tak gor co, e odpalamy mantra dinghy i jedziemy na pla
wi ksz cz
i tu sp dzamy
dnia. Siedzimy, sma ymy si , wrzucamy nawzajem do wody. Niektórzy nawet
troch nurkuj , bo woda jest wprost przezroczysta! Finowie te s tutaj, co prawda mieli
zamiar wraca , ale jak nas spotkali na wodzie, to zmienili zdanie, i zamiast do portu wrócili z
nami na pla . A wieczorem przygotowali dla nas saun ! Najprawdziwsz
saun
- w
tropikach! Bo chyba zapomniałam doda , e saun , to oni mieli na swoim jachcie.
26 grudnia
Znów wybrały my si na pla . I spotkały my dwie kobiety, jak si okazało - siostry
urodzone tutaj. Zapytały my je o jak
niedrog knajpk , gdzie mo na by smacznie si
posili . A one na to, e zapraszaj nas do siebie, e co dla nas przygotuj ! Ania i Gosia
pojechały wi c odstawi dinghy i przywie
nam buty. Zabrały ze sob jedn z sióstr, eby
zobaczyła nasze łódki. Madzia i ja poszły my z drug z sióstr do ich domu. Na miejscu
okazało si , e sióstr jest w sumie pi . Ka da mieszka w innym kraju, ale tu jest ich rodzinny
dom, wi c cz sto tu przyje d aj . I na dodatek zabieraj ze sob mam , która ma 92 lata (na
które zupełnie nie wygl da!) Ugo ciły nas jedzeniem, jakiego w adnej knajpie by my nie
dostały… ró ne miejscowe sałatki, ryba lataj ca, trzcina cukrowa. Bardzo, bardzo miły i
sympatyczny wieczór. Dostały my zaproszenie równie
na nast pny dzie , na obiad.
Niesamowite, prawda?
Całkiem miło stoi si w tym porcie, ale czas zmyka dalej. Płyniemy do Marigot Bay
(ok. 15-20 Mm). Na miejsce docieramy o wyj tkowej jak na nas porze - w dzie . I wita nas
t cza, liczna jak ta zatoka! Czy my naprawd tu sp dzimy „sylwka”?! Na Karaibach?!
Super!! Stoimy na jednej boi, burta w burt . Fali nie ma. Jest cicho i spokojnie. I pi knie! Po
prostu pi knie…
Sylwester 31 grudnia
Najpierw dziewczyny robiły si na bóstwo. Ja, jako e tego nie lubi , wzi łam si za
sałatki (tym razem w wersji bezczosnkowej, bo w ko cu do ludzi idziemy). Nowy Rok
przywitały my najpierw według czasu polskiego (z lekkim po lizgiem co prawda, ale co tam).
23
Pota czyły my, po piewały my i po arły my wszystkie sałatki. Gdzie w okolicach 22.oo LT
pojechały my (na mantra dinghy) zobaczy gdzie i jak bawi si inni ludzie.
Jeste my na Karaibach, za dwie godziny Nowy Rok, a wsz dzie… jako
tak
podejrzanie cicho. Kilka sympatycznych knajpek dookoła, wiec pewnie b d ta czy , bawi
si , szale . Podpływamy do jednej z nich - cisza.... Do nast pnej - to samo. Zostaj wysłana
na zwiady, bo mo e po prostu przy pomo cie pontonowym nic nie słycha . I co? Nigdzie nikt
nie ta czy, nie bawi si . Wszyscy siedz za zastawionymi arciem stołami, a jedynymi,
którzy zdaj si bawi (bo miej si , i maj
miesznie przystrojone głowy) s …kelnerzy.
Spadamy st d. A mo e oni nie maj zwyczaju bawi si na Nowy Rok? Wracamy do siebie,
na mantry. Bawimy si chwil we własnym gronie, ale w ko cu decydujemy si podjecha
raz jeszcze do tej ostatniej knajpy (najbli ej nas). Zamawiamy po egzotycznym drinku i
czekamy ciekawe, co b dzie działo si dalej. Knajpowi go cie siedz przy swoich stołach, i
ka dy zawzi cie co pałaszuje. W pewnym momencie … swój sprz t zaczyna wystawia
orkiestra.
ywa (!) Pojawiaj si gitarki, perkusja i orkiestra zaczyna gra . A wszyscy –
siedz dalej. Kurde, czy tak ma wygl da nasz sylwester?! Ten jedyny i niepowtarzalny
sylwester na Karaibach?! No i nie wytrzymałam. Wyszłam na parkiet i zacz łam miga (a
co, zna mnie tu kto ?) Doł czyła do mnie Madzia, i ju po chwili - cała nasza czwórka szalała
równo na parkiecie… A potem… to prawie wszyscy ruszyli si od swoich stolików i zacz ła
si naprawd całkiem fajna imprezka. Tu przed wybiciem północy wszyscy go cie dostali
ustrojenia główek i jakie tr bki.
miechu było przy tym – co niemiara. Od piewali my
wspólnie (cho ka dy piewał jak umiał) pie
o przyjaciołach (taki ameryka ski standard,
tytułu nie pami tam). A potem były ju tylko u ciski i yczenia. Wszyscy wszystkim,
znajomym i nieznajomym… HAPPY NEW YEAR!!!… I była jeszcze chwila patrzenia na
pokaz sztucznych ogni (hmm... nie ebym si czepiała, ale w Krakowie na Wiankach - jest o
wiele ładniej). A zaraz potem – pewnie nie uwierzycie - knajp zamkn li (!!!) I był koniec
imprezy... Pora ka! Przecie człowiek dopiero co zacz ł si bawi . Wsiadły my wi c w
mantra dinghy i do innej knajpy, gdzie co prawda imprezy nie słycha , ale za to wida
mnóstwo ludzi na pomo cie… I tutaj to ju tak si wyskakały my, tak wyszalały my, e
hej!!! Muzyka grała i z płyt, i na ywo. Było naprawd fajnie. Nawet jak w pewnym
momencie, w ubraniach, wszystkie cztery wyl dowały my…. w basenie (bo w rodku knajpy
mieli taki spory basen.... ze słodk wod , i cały przystrojony balonikami)…
A potem do domu, to znaczy na mantry. Spisa noworoczne postanowienia. Pierwsze
– mog powiedzie - to oczywi cie jeszcze wi cej eglowa ! Drugie - wi cej u miecha si
do wiata. Trzecie… i te nast pne… zachowam na razie dla siebie…
24
1 stycznia 2006 r.
Zwlekły my si
z koi hmm… nie powiem
eby wczesnym rankiem…W nocy
pasqdnie wiało, wi c co chwila która z nas wstawała i sprawdzała, czy kotwica trzyma.
Poranna kawka, niadanko i płyniemy. Do Rodney Bay, eby mie te par mil bli ej na
Martynik . Brrr.. cały czas wieje w mord , sama przyjemno . Płyniemy pocz tkowo troch
na silniku, potem stawiamy agle, od razu grota na trzeciego refa i jedziemy. Dziób mocno
uderza o fale, e co chwila jaka l duje na steruj cym - prosto mu w oczy! Au !
W nocy (a jak e by inaczej) dopływamy na kotwicowisko w Rodney Bay. Wieje dalej,
ale tutaj, w zatoczce, jest jakby spokojniej. Mantra „Asia” ju stoi, ale nam w nocy nie chce
si dmucha dinghy, wi c z dziewczynami zobaczymy si dopiero rano. Szlag by trafił! Tu
wsz dzie pełno kompletnie nieo wietlonych jachtów na kotwicy stoi! Czy to jaka cholerna
miejscowa moda? oszcz dno ? A mo e na crash test licz ? MASAKRA! Ich naprawd nie
wida ! Trzeba bardzo-bardzo uwa a ,
zakotwiczamy i mo emy i
eby nie wjecha
w jacht stoj cy obok. Ufff,
spa . Jeszcze tylko chwila na orientacj gdzie jeste my (aha: po
lewej nieo wietlony katamaran, po prawej jaki kadłub, z tylu – te nieo wietlona bryła). W
nocy dmucha, wi c znów si nie wysypiamy.
2 stycznia
Sko czył mi si kalendarz. Jak teraz spisywa swoje wra enia? zapami ta kolejno
zdarze ?
Płyniemy na Martynike. Oczywi cie pod wiatr. Sterujemy r cznie. Co chwila fale
l duj na której z nas. miejemy si , e to miss mokrego podkoszulka. Ja, opiwszy si soli,
troch choruj , a Ania - ta pasqda - yczy sobie 3-daniowy obiad... zamorduj !
Uff, nareszcie Martinique! W Anse Mitan mantra „Asia” stoi ju na kotwicy (były
wcze niej). My jedziemy jeszcze po Pawła - znajomego Ani.
Nast pnego dnia dziewczyny wsadziły mnie do mantra dinghy i zmusiły do
sterowania silnikiem. „Masz si nauczy i koniec!” Co miałam robi ? Nie jest to takie trudne,
ale nie lubi . Umiem, ale nie lubi dalej. Zawsze si boj , e silnik wpadnie mi do wody. A te
pasqdy jeszcze kr c filmika.... zamorduj je!
Po ró nych dyskusjach stwierdziły my, e płyniemy na Dominik (to nic e tyle
godzin drałowania pod wiatr, ale czy b dziemy miały okazj jeszcze wróci tu kiedy ?)
Ju przy podchodzeniu widzimy jaka Dominika jest pi kna, cała zielona! Stajemy w
Portsmouth, gdzie tankujemy najlepsz wod na całych Karaibach! Woda jest krystalicznie
25
czysta, do tego stopnia, e kiedy widzimy dno, nie mo emy uwierzy , e sonda pokazuje 15
metrów. I wida kolorowe rybki - jak w akwarium! Wykorzystujemy t chwil i nurkujemy
(brrr.. ja chyba jednak wol by na jachcie ni pod wod … spotyka takie płaszczki na
przykład).
Płyniemy do Prince Rupert Bay i tam kotwiczymy. Jest licznie! Dokoła zielona wyspa,
mnóstwo jachtów, tylko si
na dziobie (moje ulubione miejsce, zreszt pewnie nie tylko
moje) i rozkoszowa si widokiem. Robimy wycieczk po Indiana River (rzeka w rodku
d ungli). Niesamowita cisza na tej rzece. Słycha tylko stukot wioseł naszego przewodnika
Alexa. Poznajemy Steve’a i Ralfa - dwójka przyjaciół od lat - specjalnie dla nas łowi ryby.
Paweł je potem patroszy a Madzia sma y. Rybki s rewelacja, ale ja nie mam jako humoru.
Wieczorem jedziemy zwiedzi Fort (kompletnie nic nie wida , ciemno, ale co tam), a pó niej
korzystamy z zaproszenia Ralfa i Steve’a i sp dzamy bardzo sympatyczny wieczór z nimi i
ich przyjaciółmi. Ralf i Steve robi nam przyn ty na rybki (znaj si na tym).
Jedziemy na Carriacou. Chciałyby my bardzo płyn
jeszcze wy ej - tam s pi kne
wyspy - ale czas nas goni. Nie da si zobaczy wszystkiego. Na Carriacou spotykamy si z
aglowcem „Fryderyk Chopin” (Ania i Gosia na nim pływały; ja – kiedy stan łam na jego
pokładzie - te zapragn łam). Cudownie sp dziły my tu cały dzie . Skakały my z hu tawki
zamontowanej na rei (ja - przyznam si - bałam si jak diabli; burta wysoka, do wody daleko,
i w ogóle; ale... zamkn łam oczy i… skoczyłam! Co pi knego!!!) I zostały my zaproszone
na obiad na „Chopinie”. A na obiad schabowe, kapusta i ziemniaczki (a dopiero co
poprzedniego wieczoru tak nam si za schabowym wła nie zat skniło). W czasie obiadu
dzieciaki ze szkoły pod aglami (dla których serwowany wła nie zestaw obiadowy to aden
luksus) pytały „A wy co jecie?” Jak to co? Urozmaicone wen puszki… Bardzo, bardzo
sympatycznie na tym Carriacou było! A na aglowcu – wspaniali ludzie!
Płyniemy na Grenad , do St. George’s. Przed nami dwie doby płyni cia. Jest z wiatrem,
wi c idzie do
szybko. Zd yli my przed Andrzejem, uff….
Wypływamy z Grenady (fajnie tu, zielono, tylko ci gle pada!) i kierujemy si na Ronde
Island. W chwil
po wypłyni ciu z Grenady mantra „Asia” złowiła ryb ! Takieeego
tu czyka!!! Od razu zapanowała powszechna rado , bo to oznaczało dobry obiad (nasza
w dka niestety zgubiła si , kiedy co ja poci gn ło). Docieramy na kotwicowisko na Ronde
Island. Jest dzikie i pi knie cudowne! Wokół nikogo, ywej duszy, tylko my - dwie mantry!
Bosko! Gosia z Madzi przypływaj ze zdobycznym tu czykiem. Paweł go filetuje, a ja sma
(cho
na surowo te
byłby całkiem-całkiem). Wszyscy wygłodnieli, wi c z
26
niecierpliwo ci
czekaj
na kolejne porcje... Ale my si
obiadokolacjii wyci gamy gitark i troch
tym tu czykiem objedli! Po
piewamy. A rano - dalej w drog , znowu na
północ. Chcemy dotrze do Tobago Cays. Najpierw jest jednak odprawa na Union Island.
Union jest liczne! Po prostu wyspa, na któr chce si wróci ! Kiedy tak łazimy po tym
Union poznajemy pewnego taksówkarza. Potrzebujemy ichniejszej kasy a tu bank nieczynny.
Taksówkarz zaprowadza nas do jednego Francuza, a ten z kolei – do swojego do syna (obaj
maj sklepy po przeciwnych stronach ulicy). Przesympatyczni ludzie, miła atmosfera, nawet
w biurze, przy odprawie, jest miło. Przez głow przemyka nawet my l „a mo e by tak tu
zosta ?”...
Na Tobago Cays nurkujemy. U mnie co prawda pływanie nad sam raf powoduje
lekki odruch w tył zwrot (bo wci
zdecydowanie lepiej czuj si , kiedy pod nogami mam
pokład a nie raf ), ale… zobaczy te ławice czarno-kolorowych rybek przepływaj ce tu koło
nosa, i korale na wyci gni cie r ki, a nawet to jakie co na dnie (nie wiem co to było) co
patrzyło na mnie swoimi wielkimi oczyma... było warto …
Zakotwiczam na Mayreau i odwiedzamy restauracj
Denisa (boss wysp, Gosia
poznała go, jak na „Chopinie” pływała). Raczymy si wybornym rekinem w warzywach. I
kolejny sympatyczny wieczór…
Nast pnego dnia dalej jeste my na Tobago Cays. Tym razem na jakiej dzikiej wyspie
pomi dzy Petit Rameau i Petit Bateau. S tu co prawda sprzedawcy z koszulkami itp.
gad etami, ale nie ma innych dobrodziejstw cywilizacji (sklepów, bankomatów, telefonów).
Sp dzamy tu cały dzie . I noc te . Denis specjalnie z okazji naszej wizyty wzi ł wolne i
przygotował wspaniał imprez . Do imprezy doł czyli znajomi Norwedzy (spotkani nie tak
dawno na Mindelo), którzy pływaj razem ze swoimi dzie mi. Opowiadali jak to pływa si z
dzieciakami, które chc robi wszystko poza nauk (chyba normalne). Okazuje si , e te
dzieciaki wcale nie maj tak lekko: jak rodzina przypływa do jakiego kraju to one same
musz dowiedzie si o tym kraju od jego mieszka ców, a potem jeszcze jaki esej napisa …
Tego wieczoru siedzieli my długo. Gadali my, ta czyli my na pla y, troch
(kawałki polskie, norweskie, angielskie). Nawet Denis dał si
podziwiali my przepi kny zachód sło ca po ród palm (szkoda,
namówi
piewali my
na granie. I
e wi kszo
naszych
aparatów miała ju wyładowane baterie)… To był naprawd niezapomniany wieczór! Długo
go b d wspomina …
Jedziemy na Mustique (Wyspa Komarów). Wyspa owszem - bardzo ładna, ale prywatna. Bije od niej samotno ci . Bo ycie tu toczy si w wielkich bogatych willach, wokół
których palmy - rosn posadzone równo w szeregu, a trawniki - s tak równo przystrzy one,
27
e a boli. Na ulicach cicho i pusto, i tak jako smutno. Ale ja mo e si nie znam, mo e to ma
w sobie jaki urok? I jeszcze jedno.
eby na Mustique przylecie trzeba si
wykaza
imiennym zaproszeniem (nieproszonych go ci tu si nie toleruje) i biletem w obie strony. I
gotówk - bo bankomatów niet, i banków chyba te nie. Zupełnie nieoczekiwan korzy ci z
naszego pobytu na tej dziwnej - ja dla mnie – wyspie s … kokosy (znale ne). Pycha!
21 stycznia
Wracamy na Grenad , na której - ci gle pada. Stoimy na kotwicy i powoli egnamy
Pawła, Madzi i Andrzeja.
egnamy te pi kne zielone Karaiby, pełne tylu przyjaznych i
niesamowitych ludzi… Mo e kiedy tu jeszcze wrócimy?
Za chwil płyniemy dalej - na Arub !
VI. Panama, czyli po egnanie z mantr ...
8 luty
Stoimy w Colon. Aruba za nami! Morze Karaibskie za nami!
W Colon stoi mnóstwo jachtów, niektóre nawet po kilka lat. Stoj , imprezuj , raz s w
porcie, raz na kotwicy, remontuj si , czasami płyn dalej - tak jak nasze - na Pacyfik. Bardzo
du o jest pływaj cych mał e stw, par ze
redni
wieku 50-70 lat (my po ród tego
towarzystwa to w sumie małolaty). Mnóstwo osób pływa przez kilka miesi cy w roku, a
potem - na nast pne - wraca na stały l d (spotka si z rodzinami, zobaczy jak miewaj si
ich domy). A potem znów wypływaj …poznawa nowych ludzi i cieszy si
yciem!..
Zauwa yłam tak drobn ró nic : w Polsce na 15-metrowym jachcie pływa przewa nie ok.
10 osób; w okolicach Panamy czy Karaibów taki jacht jest akuratny dla 2 osób. I pełno tu
ogłosze o rejsach, o poszukiwaniu załóg na Pacyfik czy Atlantyk. Mo e ja zostan ?
Kiedy popłyn łam sobie naszym dinghy do portu. Czekaj c na dziewczyny zacz łam
si przechadza . Zaczepił mnie gostek, który zbierał (zdzierał?) na ponton i pyta, czy ja tylko
tutaj (po porcie), czy mo e wybieram si do miasta. Bo jak do miasta - to koniecznie
powinnam co ubra na siebie. Uspokoiłam go, e na pewno si ubior - jak tylko troch
wyschn (po przeja d ce dighy). A tak przy okazji: bardzo dbaj tutaj o to, eby w miejscach
publicznych nie pokazywa nadmiernych dekoltów. Przy wej ciach do knajp czy biur s
porozwieszane kartki informuj ce, e do rodka nie wpuszcza si osób bez butów i koszulek.
28
Innym razem, przepływaj c dinghy na l d, wypatrzyły my nazw „Gda sk” na białej
burcie jachtu… Hmm, czy by nasi? No jasne! Poznajemy Basi i Jurka! Serdeczno ciom i
powitaniom nie ma ko ca. W sympatycznej atmosferze bardzo szybko dowiadujemy si , co
jest potrzebne do przepłyni cie Kanału Panamskiego. Przede wszystkim na ka dym jachcie
musi by 5 osób (4 do cum+sternik; szóst osob jest pilot z miejscowego urz du). Ponadto 4
grube cumy o długo ci min. 38 m, jaki gong i tyle. No i koniecznie trzeba zaznaczy , e
łódka na silniku tak z 8-9 w złów robi (jak wpisze si mniej to mog kaza sporo dopłaci ).
Nasza mantra robi rednio 5-6 na silniku, ale jak z pr dem płynie - to spokojnie 8 potrafi.
Wi c dopłat – chyba nie musimy si ba .
eby zgłosi jacht do przeprawy przez Kanał potrzeba te załatwi szereg formalno ci.
Jedziemy wi c do biura, gdzie wypełniamy papiery (o kolorze i metra u łódek). I
dowiadujemy si jeszcze, e mamy czeka na mierniczego. Mierniczy przypływa du ym
pilotowym statkiem (te pilotówki to potrafi robi takie manewry, e ho-ho; np. obrót w
miejscu; maj zamontowane jakie dwie specjalne ruby czy jako tak) i zaczyna kr y
wokół naszych mantr. Kr y i kr y i zastanawia si , jak do nas wej , bo wysoko
z
pilotówki - jest spora. W ko cu podchodzi burt i skacze na pokład mantry „Asi”. Udało si .
Przez chwil robi tam obchód, sprawdza... Potem wraca do siebie i zaczyna kr y koło nas…
Ale chyba co dostrzegł, bo pyta: „A te łódki – to nie s identyczne?” No przecie , e s .
Wi c nie wchodzi ju do nas, tylko informuje, co na jachcie ma by (np. kibelek, bo bez
niego - pilot nie pojedzie), a na spisywanie papierów - umawia si w portowej knajpie. Tych
papierów okazało si by mnóstwo. I to jeszcze w ilu kopiach. Ale zostały załatwione. Teraz
zostało nam tylko ludzi wykombinowa , eby oba jachty mogły przełazi razem.
Ania, Babe i Basia decyduj si przej
przez Kanał jeszcze przed nasz przepraw ,
eby zobaczy jak to wygl da (akurat podpłyn ł sympatyczny facet pontonem i pyta, czy u
nas nie ma ch tnych… bo on tylko z on ; tak wła nie szuka si załóg). Odwozimy wi c
dziewczyny. Ale na miejscu okazuje si , e jacht którym miały płyn , nie b dzie dzi
przechodzi , bo pilotów brak. B d jutro. Straszny bałagan tu maj . Najpierw mówi
e na
pewno dzi , a potem okazuje si – e niekoniecznie. Bo to mo e by jutro, cho wcale nie na
pewno. A człowiek czeka i czeka na tego pilota. Ciekawe jak u nas to si sko czy...
Nast pnego dnia do przeprawy z udziałem dziewczyn szcz liwie doszło. Wróciły bardzo
zadowolone. Pice of cake! Tylko czasami troch power’a potrzeba do tych długich cum, ale
poza tym? Miło sympatycznie sp dzony czas. Luzik!
29
Innego dnia o pomoc przy przej ciu Kanału poprosili Basia i Jurek. No problem!
Bardzo ch tnie! Teraz Gosik i ja, bo jeszcze nie były my. Niestety. I nasze przej cie nieco si
przeci ga, a w efekcie - zbiega z przylotem Andrzeja. Troch głupio... Ale z drugiej strony
taka okazja mo e si przecie nie powtórzy ! Zreszt , zobaczymy si tylko jeden dzie
pó niej. Jedziemy! Dmucha troch mocno (a my jedziemy mantra dinghy). Fale spore,
chlapie jak cholera. Po chwili jeste my całe mokre, a w dinghy – wody po kostki. Szukamy
s/y Gda sk, ale nie mo emy go znale ! Kurcze, bez sensu jest tak kr ci si po porcie.
Wracamy i wywołujemy ich na UKF-ce. I gdzie s ? Przed nami! Tyle e na drugiej burcie
maj „Vancouver” a nie „Gda sk” i to nas zmyliło… Ok. 5.oo przybywa pilot. Pyta czy
wszystko jest (cumy itp.) Ma ze sob mnóstwo komórek (ze trzy?) i przez całe przej cie jak
nie pi, to gada przez te telefony... Płyniemy na silniku, ale na foku te . Obok nas - ogromne
statki towarowe. Szlak wytyczaj czerowno-zielone boje. Płyniemy bez zatrzymywania si na
jeziorze. Mijamy Puente de Las Americas. Most Ameryk - jedyny ł cz cy obie Ameryki.
Obfotografujemy go ze wszystkich mo liwych stron. I ju jeste my na Pacyfku!!! Jeszcze
tylko cumowanie do opony (opony maj przyczepione dwie cumy, trzeba je wci gn
i
zaczepi o knag ) i … egnamy si . Wracamy do Colon.
A tu dowiadujemy, e wszyscy s na zakupach, ale powinni wróci niedługo. Głodne
zamawiamy kurczaka i browarek i czekamy na ekip . Ooo, jest Andrzej… Pierwsze co robi to
- serdecznie witaj c si - sprawdza moj fryzurk „Dziewczyny, udusz was!” Hehe, w
małym szoku jest chyba (łysy Agatek? nie spodziewał si , e to zrobi ; a ja – zrobiłam; po 4
miesi cach pływania na mantrze zmieniłam swoj fryzurk ... na całkowity brak fryzurki; od
zawsze chciałam to zrobi ! I czuj si cudownie! Fantastycznie!)
Czeka nas mnóstwo zakupów – zaprowiantowanie na kilka długich miesi cy rejsu po
Pacyfiku. Perspektywa robienia kilkudziesi ciu kursów naszym mantra dinghy (nazywanym
pieszczotliwie „water dinghy”) przera a wszystkich. Wygodniej byłoby sta w porcie i nie
marnowa czasu ani nerwów na pływanie w te i nazad. I szcz liwie miejsce w porcie si
znajduje. Akurat dla naszych dwóch jachtów. Co za wygoda! Po tylu dniach na
kotwicowisku. I prysznic blisko. I pralnia. I knajpa. Jest pi knie!!!
19 luty
Wielkimi krokami zbli a si nasze przej cie przez Kanał Panamski, a my - nadal nie
mamy pełnej załogi. Wieczorem wpadamy na genialny pomysł napisania ogłoszenia (po
bezowocnym ła eniu po porcie; wszyscy bawi si na karnawale w Panama City, wi c na
jachtach albo pustki, albo siedz z dzieciakami). I ju po chwili Ania przyprowadza dwóch
30
sympatycznych, u miechni tych od ucha do ucha Francuzów (na szcz cie gadaj
po
angielsku). Bardzo ch tnie nam pomog . Prawie w tym samym momencie przychodzi
Piotrek, kapitan aglowca „Concordia” (pływa z kanadyjsk szkol pod aglami), który te
bardzo ch tnie nam pomo e. Mamy wi c załog na oba jachty! Stan ło na tym, e na mantrze
„Ani” jedzie Ania, ja, Julek i Francuzi, a na mantrze „Asi” - Gosik, Babe, Andrzej, Kinga i
nauczyciel z „Concordii” (no i na ka dym jachcie – oczywi cie pilot, Meksykanin).
Pó nym popołudniem płyniemy na Kanał. W czasie naszego odchodzenia z kotwicy
pilotowy statek zahaczył swoj
rub o ła cuch kotwiczny innego jachtu i poci gn ł go z
ogromn sił do przodu! Wygl dało gro nie. Nie wiem, w jaki sposób ła cuch w ko cu został
odczepiony, ale pilotówka przycumowała si do boi i dłu sz chwil czekała na rozwi zanie
(przez nurka?).
Pierwsze luzy przechodzimy z katamaranem, nasze mantry po obu jego burtach.
Taaak, teraz my robimy za „big fender” (pieszczotliwa nazwa jachtu b d cego w kanale od
strony ciany).
Nasz pilot jest bardzo rozmowny, wi c czas mija do
szybko. Na jachcie wesoło. A ja
- siedz c chwilami na dziobie i patrz c na mijane bramy - my l o tych wszystkich morzach,
które przepłyn ły my wspólnie, w dwie kobiety... wspólnych milach i wielkich oceanicznych
falach, o tym przekl tym sterowaniu i o ła eniu boso w kiecce na jachcie. Tak mi jako te 5
miesi cy miga przed oczami…
Oho, luza, na ruf trzeba wraca . Rzutkowy podaje rzutk . Ogromny ratowniczy
zawi zany, ale trzeba jeszcze przy innej linie troch si pom czy . Nasi Francuzi tak patrz i
w pewnym momencie mówi , e to ci ka praca! Nie, to nie jest praca; to jest eglarstwo! A
my, załoga s/y mantra „Ania” - po prostu to lubimy. Nie mogli si faceci nadziwi ...
Wieczorem stajemy na boi. Humory nam dopisuj . Co prawda jak siadałam na rufie
usłyszałam: „Pami taj o krokodylach co tu pływaj . Rufa blisko wody przecie .”. Na
szcz cie tym razem krokodyle nie przyszły z wizyt . Ale małpy - wyły cał noc.
Najzabawniej zrobiło si , jak stwierdziłam, e ja pi na zewn trz. Na to Francuzi, e
„no way” i koniec ko ców jeden z nich spał na deku a drugi w kokpicie. Nie ukrywam czasem fajnie by kobiet . A w ogóle to z naszych Francuzów niezłe obie y wiaty: troch
tutaj, troch tam. Sypiaj najcz ciej pod gołym niebem. Bardzo sympatyczni, cho – trzeba
przyzna – potrafi by zło liwi.
Wczesnym (!) rankiem pobudka. Jedziemy dalej. My - od razu, mantra „Asia” musi
chwil poczeka na pilota. Obok nas ci gle przepływaj du e statki i fale pasqdne robi ...
Wła nie sterowałam i upss… miska z sałatk wybrała wolno
31
(wypadła z kambuza... pono
lot miała niezły; ja tego nie widziałam, za to - słyszałam… bo „arcoroc” wcale nie jest
nietłuk cy; w mak poleciał.... zarówno sałatka jak i szkło były wsz dzie… I był chwilowy
zakaz ła enia boso).
Jeszcze ostatnia luza – Miraflores - no i witaj Pacyfiku! Jeste my na Oceanie
Spokojnym!!! Teraz ju tylko boja i luuuzik.
egnamy naszych francuskich przyjaciół i
czekamy na mantr „Asi ”.
Kilka dni pó niej przestawiamy si na inne kotwicowisko. Stoimy jaki czas, oddaj c
si przygotowaniom do Pacyfiku, naprawom jachtów, uciechom zwiedzania miasta itp. Jest
jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia. Jeszcze to, jeszcze tamto... A czasu coraz mniej.
Postanowiłam wi c wyk pa si w ko cu w Pacyfiku. No bo jak e to, by tu i nie wyk pa
si ? Woda jest zimna (działanie lodowatego pr du morskiego pono ).. ale co tam. Nó ka,
r czka i chlup. Płyn . Jeden ruch, drugi i… wracam na jacht. Rety, jak zimno! A Julek mieje
si , e a 17 sekund zaj ła mi ta pacyficzna k piel. Ale zaliczyłam, eby nie było e nie. Co ja
na to poradz , e przyzwyczaiłam si do wody z temperatur 28oC. I zimno robi si mi ju jak
woda ma stopni 27….
Karnawał
W Panamie wła nie trwa karnawał. Nie mo emy przepu ci okazji (pewnie jedynej w
yciu) by nie zobaczy go! Idziemy do miasta. Na ulicach tłumy. Mnóstwo sprzedawców,
którzy usadowiwszy si na ziemi sprzedaj koszulki, ozdoby na szyj , torby... A wszystko
drogie jak diabli. I mnóstwo straganów z pieczonym kurczakiem i piwkiem i innym takim
imprezowo-plenerowym arciem. Ludzie poubierani od wi tnie (szczególnie dziewczynki:
paraduj w licznych sukieneczkach i patrz tymi swoimi czaruj cymi ocz tami). I wsz dzie
parady! rodkami ulic jad wielkie wozy z dziewczynami na platformach. Dziewczyny, w
wiec cych strojach (oj, sk pych bardzo niekiedy), ostro wymalowane, ta cz na specjalnych
platformach (czy raczej - ruszaj biodrami) i u miechaj si szeroko do wszystkich. Takich
wozów jest całe mnóstwo! Na niektórych stoj miss – z diademami we włosach, z szarfami,
równie takie miss kilkuletnie. Niektóre z ta cz cych dziewczyn (i to nie tylko młodszych!)
upatruj sobie w tłumie jakiego faceta, który od ta ca i wdzi ków tancerki oczu nie mo e
oderwa . I co? Jak chcesz tak patrze to pła ! I nie dadz biedakowi spokoju, dopóki jaka
kasa nie znajdzie si za ich bielizn . A jak ten tylko zacznie si oci ga , to z tłumu zaraz
wyłania si inny facet, obro ca kobiet… Bo ten karnawał nie toczy si tylko na głównej ulicy,
gdzie
wszystko
ładnie
i
w
miar
grzecznie...
32
Mi dzy
wozami
maszeruj
kilkudziesi cioosobowe grupy tubylców (i chyba nie tylko tubylców), od malutkich
dzieciaczków po s dziwych staruszków. Wszyscy ta cz lub podryguj w ten sam rytm, i
wesoło pokrzykuj . I wła nie te grupy maszeruj cych podobaj mi si najbardziej. Grupy
ludzi przemierzaj cych ulice w jednym rytmie, wy piewuj cych niezrozumiałe dla mnie
teksty. Z b bnami, z lusterkami, w kolorowych panamskich strojach. Wygl daj
tak
wymy lnie. Niesamowite wra enie. Ludzie ci bawi si tak kilka dni. A potem znów czekaj
na t imprez - calutki rok!
1 marca 2006 r. Balboa, Panama
Jestem ju spakowana (zrobiłam to wczoraj), ale wstałam wcze nie. Ania i Ewka
jeszcze pi (w ko cu jest 7.oo rano, rodek nocy) Usiadłam na pokładzie. To moje ostatnie
chwile na tej mantrze. Smutno. Tyle miesi cy tutaj prze yłam!!! Tyle pora ek i sukcesów,
tyle chwil przera enia i strachu, tyle rado ci, miechu i szcz cia. Ile razy przesiadywałam
na tym dziobie? Ile tu nawyklinałam?! Kiedy wiało i kołysało jak cholera, kiedy dziób był
cały mokry bo fale na nim l dowały i ja cała mokra byłam, kiedy tak uparcie walczyłam z
fokiem, kotwic , kontraszotem, spinakerbomem… Taaak, Neptun nas nie rozpieszczał.
Poznały my skal Beauforta od 0 do 9… Tak-tak, 0o na Atlantyku te było… i 9-tka pod
Maroko, gdzie nam dowiało ponad 40-42 w zły... Oj te cholerne trzy dni, których nie
zapomn do ko ca ycia! Ale jest i mnóstwo wzrusze : piewanie do łysego, odstraszanie
chmur, wielorybów i innych stworze , uprzyjemnianie sobie ycia słodko ciami i innymi
puszkami ( miej si , e teraz, jak b d obiad robi w domu, to puszek b d szuka ...).
Czas si
egna . Ci ko. I łza si w oku kr ci. Przecie tyle miesi cy razem – dobrych i
złych chwil, tyle zmartwie , strachu, problemów i… rado ci. A teraz - koniec. Wiem, ka dy
rejs kiedy zaczyna si i kiedy - ko czy....
Zobaczyłam kawał wiata! Poznałam tylu wspaniałych ludzi! Mnóstwo si nauczyłam!
No i przepłyn łam Atlantyk!!! W 17 dni 3 godziny i 34 minuty!!! Zrobiły my to we dwie
kobiety na 8.5-metrowej łódce. Czy to mało?...
Ju na l dzie, w taryfie, jedziemy z Andrzejem na lotnisko do Panama City. Hmmm,
czy ja ju wspominałam, e jeszcze NIGDY w yciu nie leciałam samolotem?! Wysiadamy
na lotnisku, wypełniamy jakie papiery, wa
baga e itp. Wsiadamy. Boj si ! Mam l k
wysoko ci!!! Ale słysz : „na maszt wlazła po topenancie? a na drugi saling na Chopinie? to
nie marud cholera, e jakiego lotu si boisz!”. Samolot startuje.... Ja chc na ziemi , na
mantr !!! L dujemy w Caracas. By st d lecie dalej - Boeningiem 747! Andrzej, ja nie
33
wsiadam!!! Ale on tylko si
mieje i opowiada jak to ten Boening szybko leci, jak wysoko, no
i jaki jest ogrooomny... Potwór! Sadysta! Za co on nade mn tak si zn ca?! Patrz na nasz
samolot i nie mog uwierzy , e ja mam tym czym lecie ...Chyba z zamkni tymi oczami!!!
L dujemy (szcz liwie) w Pary u. St d jeszcze lot do Berlina. I nareszcie koniec latania. I ju
wiem na pewno: zdecydowanie wol pływa ani eli lata …
Wracamy do Szczecina, a ja - nast pnego dnia - do domu, do kochanego Krakowa. Do
st sknionej rodziny i dawno nie widzianych przyjaciół. Teraz na nowo musz przyzwyczai
si do ycia na l dzie, do niekiwania, niesprawdzania „jeste ?!”... I t sknoty, by znów
popłyn
na morze i kiwa si mi dzy falami...
A ju na koniec…
Andrzeju! Dzi kuj
Ci za mo liwo
spełnienia marzenia o Atlantyku, tym wielkim
ogromnym Oceanie (ja wiem, e jeszcze na wróc !)…
Asiu! Za to, e chciała ze mn płyn , e dzi ki Tobie tam byłam! (trzymam kciuki za
Pacyfik, i cał reszt )…
Gosiu! Za Twój optymizm, za „Plusssza”, „Metallic ” i za cieple słowa w chwilach
trudnych..
Madzik! Za Twoj rado
i uparto ...
Aniu! Dzi kuj Ci za wspólne, niełatwe 5 miesi cy! Za Twoj uparto . Za „Steruj nie
marud !” Za „Strach ma wielkie oczy, ale trzeba go pokona !” Za „Nie patrz...zawsze
wygl da tak samo!” Za „Twardym trza by ”... Za u miech, kapita skie kawki, radosn
twórczo , wspólne wycia i protesty. I trzymam mocno kciuki za Twoje „kółko”!
Agata ”Agatonek” Mryczko
34

Podobne dokumenty