Darmowy fragment www.bezkartek.pl
Transkrypt
Darmowy fragment www.bezkartek.pl
t en m g l fra tek.p y r ow ka rm.bez a D ww w t en m g l fra tek.p y r ow ka rm.bez a D ww w Herta Müller Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek Przełożyła Katarzyna Leszczyńska t en m g l fra tek.p y r ow ka rm.bez a D ww w Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż jednorazowe pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej. Tytuł oryginału niemieckiego IMMER DERSELBE SCHNEE UND IMMER DERSELBE ONKEL Projekt okładki AGNIESZKA PASIERSKA / Pracownia PAPIERÓWKA, KAMIL GUBAŁA Fotografia na okładce © by Agnieszka Pasierska, Kamil Gubała Projekt typograficzny ROBERT OLEŚ nt Copyright © CARL HANSER VERLAG, MÜNCHEN mep2011 l gvom a Copyright © for Jedes Wort weiss etwas r f tek. Teufelskreis y r by THE NOBEL FOUNDATION, 2009w a o zk Copyright © for the Polish edition CZARNE, 2014 rm.bbyeWYDAWNICTWO a D Copyright © for the Polish translation w by KATARZYNA LESZCZYŃSKA ww Redakcja MAGDALENA BUDZIŃSKA Korekta Agnieszka Rymarowicz / d2d.pl, Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl Redakcja techniczna ROBERT OLEŚ / D2D.pl The translation of this work was supported by a grant from the Goethe‑Institut which is funded by the German Ministry of Foreign Affairs ISBN 978-83-7536-721-8 Cena 24,90 zł Każde słowo krąży w błędnym kole CZY MASZ CHUSTECZKĘ? pytała codziennie mama przy furtce, zanim wyszłam na ulicę. Nie miałam. I ponieważ jej nie miałam, wracałam po nią do pokoju. Nigdy jej nie miałam, ponieważ codziennie czekałam na to pytanie. Chu steczka była dowodem na to, że mama t rano zawsze czuwa en m nade mną. W późniejszych godzinach l i zdarzeniach dnia ragek.p f y t CZY MASZ CHUSTECZKĘ? byłam zdana na siebie. Pytanie ow zkar m było znakiem ukrytej czułości. Jawnej mama by się wsty r e Daww.b dziła, chłopi jej nie w znali. Miłość przebrała się w pytanie. Dawała się wypowiedzieć tylko tak, sucho, w tonie rozka zu. Szorstkość głosu podkreślała czułość. Co rano stałam przy furtce raz bez chusteczki i raz z chusteczką. Dopiero potem wychodziłam na ulicę, jakby z chusteczką była też przy mnie mama. Dwadzieścia lat później, kiedy już od dłuższego czasu mieszkałam sama w mieście, pracowałam jako tłumaczka w fabryce maszyn. Wstawałam o piątej, o wpół do siód mej zaczynałam pracę. Rano nad dziedzińcem fabryki roz brzmiewał z głośników hymn. W przerwie obiadowej – chó ry robotnicze. Ale robotnicy, którzy siedzieli przy stole, mieli oczy puste jak cynowana blacha, zapaćkane olejem dłonie, 5 jedzenie owinięte w gazety. Zanim zjedli kawałek słoniny, zdrapywali z niej farbę drukarską. Dwa lata minęły w sza rzyźnie codzienności, dzień podobny do dnia. Trzeciego roku dni przestały być takie same. W ciągu ty godnia trzy razy wczesnym rankiem przyszedł do mojego biura wielki, grubokościsty mężczyzna o lśniąco niebieskich oczach, kolos z służby bezpieczeństwa. Za pierwszym razem zwymyślał mnie na stojąco i wyszedł. Za drugim razem zdjął kurtkę, powiesił ją na kluczu od szafy i usiadł. Tego dnia przyniosłam z domu tulipany i wsta wiłam je do wazonu. Przyjrzał mi się i pochwalił za nad zwyczajną znajomość ludzi. Jego głos był oślizły. Czułam się nieswojo. Zakwestionowałam pochwałę i zapewniłam, że znam się na tulipanach, ale nie na ludziach. Wtedy powie dział zjadliwie, że on zna mnie lepiej niż ja tulipany. Potem przewiesił kurtkę przez ramię i wyszedł.nt e Za trzecim razem usiadł, a ja stałam, gm.plponieważ położył a r f tek się zestawić jej na aktówkę na moim krześle. Nie wyodważyłam ar o k m bezgłupia jak but, migam się od podłogę. Powiedział, żearjestem D ww. pracy, wyzwał mnie odwdziwek, zepsutych jak suka w rui. Tu lipany przesunął na sam brzeg stołu, pośrodku położył pustą kartkę i długopis. Wrzasnął: „Pisać!”. Pisałam na stojąco pod jego dyktando – moje nazwisko z datą urodzenia i adresem. Potem, że niezależnie od zażyłości lub pokrewieństwa nie powiem nikomu, że… teraz padło to straszliwe słowo: colaborez, kolaboruję. Tego słowa nie napisałam. Odłożyłam długopis i podeszłam do okna, patrzyłam na zakurzoną ulicę. Nie było na niej asfaltu, wszędzie wyboje i garbate domy. Ta podupadła uliczka nazywała się Strada Gloriei, ulica Chwały. Na ulicy Chwały na łysej morwie siedział kot. Był to fabrycz ny kot z rozerwanym uchem. Nad nim poranne słońce jak żółty bęben. Powiedziałam: „N-am caracterul, to nie leży 6 w moim charakterze”. Słowo CHARAKTER doprowadziło esbeka do szału. Podarł kartkę i rzucił strzępki na podłogę. Prawdopodobnie przypomniał sobie jednak, że musi przed łożyć szefowi próbę zwerbowania mnie, ponieważ schylił się, pozbierał skrawki papieru i wrzucił je do aktówki. Potem westchnął ciężko i z głębi swojej porażki rzucił wazonem z tulipanami o ścianę. Rozbił go. Rozległ się zgrzyt, jakby w powietrzu były zęby. Z aktówką pod pachą powiedział cicho: „Jeszcze tego pożałujesz, utopimy cię w rzece”. Od powiedziałam bardziej sobie niż jemu: „Jeśli podpiszę, nie będę mogła żyć ze sobą, i tak będę musiała się utopić. Lepiej zostawię to panu”. Drzwi do biura stały już otworem, znik nął. Na zewnątrz, na Strada Gloriei, fabryczny kot skoczył z drzewa na dach domu. Gałąź kołysała się jak trampolina. Następnego dnia rozpoczęła się szarpanina. Miałam znik nąć z fabryki. Codziennie o wpół donsiódmej musiałam sta t e m wiać się u dyrektora. Obok niego siedzieli przewodniczący g l fra tek.ppartii. Tak jak kiedyś związków zawodowych w i ysekretarz r zka mobechusteczkę?”, matka pytała: „Czyarmasz tak teraz dyrektor D ww. pytał co rano: „Czy w znalazłaś sobie pracę?”. Odpowiada łam za każdym razem tak samo: „Nie szukam pracy, mnie się w fabryce podoba, chciałabym zostać tu do emerytury”. Pewnego dnia przyszłam do pracy, a moje grube słow niki leżały na podłodze w korytarzu, obok drzwi do biura. Otworzyłam drzwi, a przy moim biurku siedział inżynier. Powiedział: „Puka się. Od dziś ja tu pracuję. Nie masz czego tutaj szukać”. Do domu pójść nie mogłam, ponieważ zwol niliby mnie z powodu nieusprawiedliwionej nieobecności. Nie miałam biura, ale tym bardziej musiałam być obecna, nie mogłam opuścić ani jednego dnia. Moja przyjaciółka, której codziennie opowiadałam wszystko w drodze do domu przez nędzną Strada Gloriei, 7 odstąpiła mi na początku kawałek swojego biurka. Jednak pewnego dnia stanęła przed drzwiami do biura i powie działa: „Nie mogę cię wpuścić. Wszyscy mówią, że jesteś donosicielką”. Przyszedł czas na szykany oddolne, plotki rozpuszczono wśród kolegów. To było najgorsze. Przed atakami można się bronić, oszczerstwa rodzą bezradność. Codziennie liczyłam się ze wszystkim, również ze śmiercią. Ale z tą perfidią nigdy sobie nie poradziłam. Żaden rachu nek nie czynił jej znośną. Oszczerstwo wypycha cię brudem, dusisz się, ponieważ nie możesz się bronić. W oczach kole gów byłam dokładnie tym, czego odmówiłam. Gdybym ich szpiegowała, żyliby w nieświadomości i ufali mi. W gruncie rzeczy karali mnie, gdyż ich oszczędziłam. Ponieważ teraz nie mogłam opuścić ani jednego dnia, ale nie miałam biura, a moja przyjaciółka nie mogła mi już użyczać swojego, stałam niezdecydowana na klatce t en m schodowej. Parę razy zeszłam i aweszłam po schodach – l r gek.p f t y mojej i nagle znowu byłam dzieckiem matki, ponieważ ow zkar m MIAŁAM CHUSTECZKĘ. Położyłam ją na stopniu między r e Daww.b pierwszym a drugimwpiętrem, wygładziłam, żeby leżała porządnie, i usiadłam na niej. Grube słowniki położyłam sobie na kolanach i zaczęłam tłumaczyć opisy maszyn hydraulicznych. Byłam schodowym dowcipem, a chustecz ka biurem. Moja przyjaciółka przysiadała się do mnie w przerwach. Jadłyśmy razem, jak kiedyś w jej, a jeszcze wcześniej w moim biurze. Z głośników na dziedzińcu chóry robotników śpiewały jak zawsze o szczęściu narodu. Ona jadła i płakała nade mną. Ja musiałam być twarda. Jeszcze długo. Minęło kilka tygodni długich niczym wieczność, zanim zostałam zwolniona. W czasie kiedy byłam schodowym dowcipem, sprawdzi łam w leksykonie, jak to jest ze słowem SCHODY: pierwszy 8 stopień schodów nazywany jest ZAPRASZAJĄCYM, szereg stopni tworzy BIEG. Poziome stopnie, po których się chodzi, są z boku wpasowane w POLICZKI. Wysunięta część stopnia to NOSEK, a wolne przestrzenie między schodami – D USZE. Z wysmarowanych olejem maszyn znałam już piękne sło wa JASKÓŁCZY OGON, GĘSIA SZYJA, nakrętka do śruby to MUTRA. Podobnie zaskoczyły mnie poetyckie nazwy części schodów, piękno technicznego języka. POLICZKI, NOSEK – schody mają twarz. Czy z drewna, czy z kamienia, z betonu, czy z żelaza – dlaczego ludzie nawet najbardziej topornym rzeczom nadają podobieństwo do własnego oblicza, nadają martwej materii nazwy części ciała, personifikują ją? Czy ukryta czułość sprawia, iż sucha praca wydaje się specjali stom od techniki znośniejsza? Czy każda praca, w każdym zawodzie funkcjonuje na tych samych zasadach, co pytanie mojej matki o chusteczkę? t en m Kiedy byłam mała, mieliśmyaw domu l szufladę z chustecz r gek.p f t y w każdym kami. Były w niej dwa rzędy, trzy gromadki: ow zkar m Po lewej chusteczki męskie dla ojca i dziadka. r e Daww.b Po prawej chusteczki damskie dla matki i babci. w W środku chusteczki dziecięce dla mnie. Szuflada kryła w sobie obraz naszej rodziny w formacie chusteczki do nosa. Chusteczki męskie były największe, na brzegu miały ciemne paski utrzymane w brązie, szarości lub bordo. Chusteczki damskie były mniejsze, ich brzeg jasnoniebieski, czerwony lub zielony. Chusteczki dziecięce były najmniejsze, bez ozdobnego brzegu, ale z kwiatami lub zwierzętami na białym kwadracie. Wszystkie trzy gatunki chusteczek dzieliły się na chusteczki powszednie, w przed nim rzędzie, i świąteczne, w tylnym rzędzie. W niedzielę chusteczka musiała pasować do koloru ubrania, nawet jeśli nie było jej widać. 9 Żaden inny przedmiot w domu, nie wyłączając nas sa mych, nie był tak ważny jak chusteczka. Była uniwersalna, na katar, krwawienie z nosa, zranioną dłoń, łokieć lub kolano, na płacz albo żeby wsadzić ją między zęby i płacz zdławić. Mokra, zimna chusteczka na czole przeciw bólowi głowy. Z czterema supłami na rogach jako ochrona przed słońcem lub deszczem. Żeby pamiętać, zawiązywało się na niej su pełek. Owijało się nią dłoń, kiedy trzeba było nieść ciężką torbę. Powiewając, stawała się pożegnaniem, kiedy pociąg wyjeżdżał z dworca. Ponieważ pociąg nazywa się po rumuń sku TREN, a łza w banackim dialekcie TRÄN, skrzypienie pociągu na szynach kojarzyło mi się zawsze z płaczem. Kiedy na wsi ktoś umierał, natychmiast podwiązywano mu brodę chusteczką, żeby usta pozostały zamknięte, gdy nadejdzie stężenie pośmiertne. Kiedy w mieście ktoś padał na skraju ulicy, zawsze jakiś przechodzień przykrył t zmarłemu twarz en m swoją chusteczką – była jego pierwszym całunem. g l fra tek.pdzieci późnym wie y W gorące letnie dni rodzice wysyłali r ow zka czorem na cmentarz podlać Chodziliśmy dwójkami e rm.bkwiaty. a D ww lub trójkami, od grobuw do grobu, zawsze razem, podlewaliśmy szybko. Potem siadaliśmy blisko siebie na stopniach kaplicy i obserwowaliśmy, jak z niektórych grobów unoszą się strzę py pary. Leciały przez chwilę w ciemnym powietrzu, a po tem znikały. Dla nas były to dusze zmarłych: postaci zwierząt, okulary, buteleczki i filiżanki, rękawiczki i skarpety. A między nimi tu i ówdzie biała chusteczka z czarnym brzegiem nocy. Później, kiedy spotykałam się i rozmawiałam z Oskarem Pastiorem, żeby napisać o jego deportacji do sowieckiego obozu pracy, opowiedział mi, że od pewnej rosyjskiej ko biety, matki młodego żołnierza, dostał chusteczkę z białego batystu. „Może poszczęści się wam, tobie i mojemu synowi, i wkrótce wrócicie do domu”, powiedziała Rosjanka. Jej syn 10