Ireneusz Gielata, Paryż i Warszawa, Yonville

Transkrypt

Ireneusz Gielata, Paryż i Warszawa, Yonville
Świat
i
Słowo
filologia • nauki społeczne • filozofia • teologia
2(19)/2012
Ireneusz Gielata
Akademia Techniczno-Humanistyczna, Bielsko-Biała
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów –
miasta i miasteczka w twórczości realistów
Ludzie żyjący w XIX wieku stali się mieszkańcami wielkich i małych
miast, będących nowoczesnymi siedliskami sztuczności1. Oczywiście
nie wszyscy. Niemniej literatura, zwłaszcza ta tworzona przez realistów,
naturalistów czy modernistów, nader często przedstawia losy mieszkańców ogromnych aglomeracji miejskich lub miasteczek. Wystarczy przywołać powieści Balzaka, Flauberta, Zoli, Dickensa, Prusa, Reymonta,
Kafki czy Joyce’a , aby się o tym przekonać. Wraz ze stworzonymi przez
tych pisarzy bohaterami czytelnik przemierza ulice i bulwary, parki
i ogrody, a także poznaje zaułki, a nierzadko i podziemne kanały czy
cmentarze miast: Paryża i Londynu, Pragi i prowincjonalnego Dublina,
1
W pełni wyrażają to spostrzeżenia Giddensa, który zaznacza, że mieszkańcy miast
żyją w najbardziej sztucznych siedliskach i to „w podwójnym sensie”: „Po pierwsze, wskutek rozwoju terenów zabudowanych, w których mieszka większa część populacji, miejsce
zamieszkania człowieka oddziela się od natury, reprezentowanej już tylko przez »wieś«
i »dzikość«. Po drugie, w bardzo głębokim sensie, natura dosłownie przestaje istnieć, gdyż
naturalnie występujące zdarzenia są coraz mocniej wciągane w obręb społecznie determinowanych systemów”. Co prawda istnieją w tych sztucznych przestrzeniach „oazy”
natury, ale są nimi parki czy ogrody, albo zielone tarasy czy kwiaty doniczkowe, które dla
Giddensa nie są niczym innym jak przykładami sztucznych przestrzeni – sztucznych, bo
wymyślonych i zagospodarowanych przez człowieka: „W mieście »przyroda« to starannie
chronione tereny zielone, ale są one na ogół projektowane przez człowieka jako parki czy
tereny rekreacyjne. Człowiek uprawia ogrody, dogląda drzew, hoduje rośliny doniczkowe, ale są to elementy sztucznego środowiska, »naturalne« jedynie w tym sensie, że nie są
w całości wyprodukowane przez człowieka, lecz istnieją dzięki procesom organicznym”.
Zob. A. Giddens, Nowoczesność i tożsamość. „Ja” i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności,
przeł. A. Szulżycka, Warszawa 2007, s. 226–227.
162
Ireneusz Gielata
Rouen i odległego od niego o osiem mil fikcyjnego miasteczka Yonville-l’Abbaye, Warszawy i powiatowego miasta Iksinów, wielkoprzemysłowej Łodzi i nienazwanego przez Dickensa „wielkiego przemysłowego
miasta”, będącego potężną aglomeracją z tysiącami fabryk2. Miasto jest
w tych utworach wszechobecne. Nawet gdy bohaterowie owych powieści są mieszkańcami wsi lub ziemskich majątków, a niekiedy maleńkich
miasteczek, które nierzadko bardziej przypominają społeczności wiejskie niż miejskie, to często marzą o życiu w nowoczesnych metropoliach.
Tak dzieje się chociażby w utworze Flauberta, gdzie Emma Bovary,
nim wpadnie w ramiona kolejnych kochanków, ucieka od nudy wiejskiego życia i banalnej codzienności małego miasteczka do wyobrażonego
Paryża, o którym wciąż roi w swoich myślach „przechadzając się” palcem
po mapie pośród jego rozlicznych ulic. „Sprawiła sobie plan Paryża i koniuszkiem palca przemierzała na mapie stolicę. Szła bulwarami, zatrzymując się na każdym rogu między kreskami ulic, przed każdym białym
prostokątem wyobrażającym budynek. W końcu zaczynały ją boleć oczy,
przymykała powieki i w ciemnościach widziała zmagające się z wiatrem
płomyki gazowych latarni, stopnie powozów spadały z trzaskiem przed
portykami teatrów”3. Emma Bovary w marzeniach przemieszcza się do
Paryża, który jak „mglisty ocean” migotał przed jej oczyma kipiąc „gwarnym i tłumnym życiem”4, zaś w rzeczywistości przenosi się z miejsca na
miejsce; przy czym za każdym razem jest to ruch z mniejszej do większej
miejscowości. Gdy poślubia Karola, opuszcza rodzinną wioskę Bertaux
i trafia do maleńkiego Tostes, w którym życie właściwie toczy się tak jak
na wsi, by po jakimś czasie osiąść – jak pisze nie bez ironii Flaubert –
w „sporym miasteczku” Yonville-l’Abbaye5.
Owo miasteczko zastyga w lenistwie i „patrzącemu z oddali przypomina pastucha”, drzemiącego przy krowach. Yonville-l’Abbaye nie rozwija się ani ekonomicznie, ani kulturalnie, chociaż od jakiegoś czasu połączono je z drogą łączącą z „traktem rządowym” zmierzającym z Rouen
do Flandrii. Jedynie przybywa w nim nowych domów, skoro miasteczko
„rozrasta się nadal w stronę rzeki”. Nowe miejsce zamieszkania Emmy
Bovary nie odznacza się też niczym szczególnym. Domostwa są tu małe,
2
Takie miasto bez imienia pojawia się w powieści Magazyn osobliwości. Zob. K. Dickens, Magazyn osobliwości, przekł. A. Przedpełska-Trzeciakowska, Warszawa 1988.
3
G. Flaubert, Pani Bovary. Z obyczajów prowincji, przekł. i posł. R. Engelking, Gdańsk
2005, s. 58–59.
4
Zob. G. Flaubert, Pani Bovary…, s. 59; choć trzeba zaznaczyć, że Emma Bovary, pod
wpływem lektur powieści Waltera Scotta równie chętnie marzy o życiu w starych zamczyskach. Zob. tamże, s. 40.
5
Zob. G. Flaubert, Pani Bovary…, s. 67.
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów…
163
a ich dachy zakrywają „trzecią część niskich okien” z wypukłymi i grubymi szybami. Spośród nich wyróżnia się jedynie biały domek notariusza z błyszczącymi tabliczkami i klombem zdobnym w amorka z palcem
na ustach oraz apteka pana Homais ze złotym szyldem, cała oblepiona
reklamowymi afiszami. Na podwórkach domostw znajdują się jeszcze
inne zabudowania. Narrator skrupulatnie wylicza ich rodzaje: tłocznie,
wozownie i destylarnie; są one bezwładnie porozrzucane pośród drzew,
z których „zwisają drabiny, tyki i kosy”. W centrum miasteczka, nieopodal rynku, stoi kościół w otoczeniu cmentarza. Przy czym jego drewniane
sklepienie od góry już gnije, a „w niebieskiej farbie zieją gdzieniegdzie
czarne dziury”. Chlubą architektoniczną Yonville-l’Abbaye jest merostwo, „wzniesione podług planów paryskiego architekta i przypominające
grecką świątynię”: „na parterze ma trzy jońskie kolumny, na piętrze
krużganek z romańskimi arkadami, a w tympanonie galijskiego koguta
dzierżącego w szponach Kartę konstytucyjną i wagę Temidy”. Ponadto
przez tę miejscowość przebiega „ulica (jedyna), długa na zasięg strzału
z dubeltówki, obrzeżona kilkoma sklepami”, która „urywa się raptem,
gdy droga skręca w prawo”6. Można więc wyobrazić sobie, jak przy tym
„sporym miasteczku” musiało wyglądać mniejsze od niego Tostes.
Jednak ruch przemieszczania się pani Bovary na tym się nie kończy.
Od czasu, gdy na przedstawieniu opery Łucji z Lammermooru los ponownie zetknie ją z Leonem, wciąż będzie udawać się na schadzki do Rouen.
O wielkości tego portowego miasta decyduje chociażby to, że znajduje
się w nim teatr, w którym wystawia się takie same opery jak w Paryżu.
To być może decyduje o tym, że Rouen staje się dla bohaterki Flauberta
substytutem Paryża, do którego nigdy nie trafi, a więc ową upragnioną
wielką metropolią, w której dopiero można zaznać wszelakich uroków
i powabów życia, jakie są niedostępne mieszkańcom małych, prowincjonalnych miasteczek. Być może, gdyby Emma Bovary dotarła ostatecznie
do Paryża, to odkryłaby w nim – jak w cudzołóstwie – całą trywialność
i pospolitość małomiasteczkowego życia. Ale nie pozbawiajmy ją przynajmniej tego ostatniego złudzenia.
W każdym razie ów ruch przemieszczania się ze wsi do małego miasteczka, a następnie do jeszcze większego miasta, by stamtąd dostać się
do jednej z europejskich stolic, staje się udziałem losów wielu postaci
literackich. Choć zaznaczmy, że często są to podróże fantazmatyczne
i nigdy nie wykraczają one poza sferę marzeń czy skrytych pragnień.
A to dowodzi przede wszystkim tego, że pisarze nowocześni ostro róż6
Wszystkie powyższe cytaty – zob. G. Flaubert, Pani Bovary…, s. 71–74.
164
Ireneusz Gielata
nicowali życie w małych miasteczkach od życia w potężnych aglomeracjach. Nieprzypadkowo te podziały eksponują również autorzy ekonomicznych czy socjologicznych traktatów, którzy jako pierwsi podjęli się
próby zdiagnozowania czasów rodzącej się na ich oczach nowoczesności. Odwołam się tylko do dwóch, ale za to bardzo reprezentatywnych
przykładów.
Adam Smith, w opublikowanej w 1776 roku rozprawie Badania nad
naturą i przyczynami bogactwa narodów, wielokrotnie zwraca uwagę na
różnice ekonomiczne, jakie oddzielają miasta i miasteczka od wielkomiejskich skupisk. Twórca badań nad bogaceniem się społeczeństw
i ludzi podkreśla, że na ogół płace w wielkich miastach są wyższe niż
w miasteczkach, a dzieje się tak za sprawą uruchomienia w aglomeracjach ogromnych kapitałów, co zwiększa popyt na pracę robotniczą
i podnosi płacę, a obniża zyski7. Ponadto miasto jest targowiskiem lub
rynkiem wymiany towarów i usług. Stąd wraz z jego wielkością zwiększa się zapotrzebowanie na różnego rodzaju wyroby czy usługi. Smith
dochodzi więc do wniosku, że zasadnicza różnica pomiędzy aglomeracją
a miasteczkiem zasadza się na ilości możliwego do zdobycia kapitału:
Chociaż zyski z kapitału, zarówno w handlu hurtowym, jak i w handlu detalicznym, są na ogół mniejsze w stolicy niż w małych miastach
i miasteczkach, to jednak w pierwszej często z małych początków wyrastają wielkie fortuny, a prawie nigdy nie wyrastają w drugich. W małych miastach i miasteczkach, ze względu na szczupłość rynku handel
nie zawsze może tak się rozszerzać, jak wzrasta kapitał. W takich więc
miejscowościach, choć stopa zysku jakiejś poszczególnej osoby może być
bardzo wysoka, ogólna suma, czyli kwota tego zysku, a wskutek tego
i suma odkładana rocznie, nie może być bardzo duża. W wielkich miastach, przeciwnie, zakres handlu może się rozszerzać w miarę wzrostu
kapitału, a kredyt oszczędnego i pracującego z powodzeniem człowieka
wzrasta znacznie szybciej niż jego kapitał. Zakres jego handlu rozszerza
się odpowiednio do jego kapitału i kredytu, a suma, czyli kwota jego zysków, odpowiada zakresowi jego handlu, suma zaś odkładana w ciągu
roku odpowiada wielkości jego zysków8.
Tylko duże miasta pozwalają człowiekowi skutecznie powiększać
zyski i pomnażać kapitały. A decyduje o tym przede wszystkim wielkość rynku. Zatem ekonomia bogacenia się polaryzuje miejskie siedliska
na duże i małe. Nie inaczej widzą to socjologowie.
7
Zob. A. Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, t. I, przekł. ks. 1 –
S. Wolff i O. Einfeld, ks. 2 i 3 – Z. Sadowski, Warszawa 2007, s. 105.
8
Tamże, s. 133.
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów…
165
Georg Simmel już na początku XX wieku podjął się próby określenia
mentalności mieszkańców wielkich miast9. Jądra wielkomiejskiego życia
doszukał się w „natężeniu podniet nerwowych”10, które wynikają wręcz
z kalejdoskopowego następstwa szybkich i nagłych zmian. Ogromne
miasta podsuwają ich mieszkańcom wciąż nowe obrazy i wrażenia, które
szybko przemijają i są ciągle zastępowane przez kolejne, jeszcze nowsze.
Ów „natłok szybko zmieniających się obrazów, nieciągłość i zróżnicowanie doznań jednocześnie bombardujących świadomość” to – zdaniem
Simmela – psychologiczne „tło”, jakie stwarza wielkie miasto: „…takich
bowiem wrażeń dostarcza nam każde przejście przez ulicę, obserwacja
tempa i różnorodności życia gospodarczego, zawodowego, społecznego”11. Toteż pomiędzy metropolią a małym miasteczkiem istnieje swoista linia demarkacyjna, której nie daje się usunąć:
Wielkie miasto tedy już w aspekcie zmysłowych przesłanek życia
psychicznego, w aspekcie quantum świadomości, jakiego od nas – istot
uwrażliwionych na różnice – żąda, stanowi jaskrawy kontrast małego
miasteczka i wsi, gdzie życie zmysłowo-duchowe zachowuje powolny,
zwyczajny, równomierny rytm. Kontrast ten pozwala rozumieć intelektualistyczny charakter wielkomiejskiego życia duchowego w zestawieniu z życiem małomiasteczkowym, nastawionym znacznie bardziej na
uczucia i związki emotywne12.
Ponadto wielość różnorodnych podniet, atakujących zewsząd
w wielkich miastach, sprawia, że człowiek powoli obojętnieje na nie
i staje się osobą „zblazowaną”, tj. taką, która nie potrafi w natłoku przedmiotów i wrażeń dostrzec powabu nowości. Nic nie przyciąga już na
dłużej uwagi mieszkańca wielkich zbiorowości miejskich, wszystko co
pojawia się w jego otoczeniu, a więc każde nowe doznanie czy każdy
nowy przedmiot stają się jedynie kolejnymi nowościami, które prawie
natychmiast ustępują miejsca następnym. To właśnie nadmiar nowości,
jakie oferują wielkie miasta ich mieszkańcom, powoduje, że „znaczenie
i wartość różnorodności, a co za tym idzie i samych przedmiotów, odczuwana jest jako nieistotna”13. Simmel w związku z tym podkreśla, że
w zasadzie dla osoby „zblazowanej” wszystkie rzeczy tracą aurę wy9
Zob. G. Simmel, Mentalność mieszkańców wielkich miast, [w:] tegoż Socjologia, przeł.
M. Łukasiewicz, Warszawa 2005, s. 305–315.
10
Tamże, s. 305.
11
Tamże, s. 305–306.
12
Tamże, s. 306.
13
Tamże, s. 309.
166
Ireneusz Gielata
jątkowości i niepowtarzalności, przez co stają się „podobnie bezbarwne
i pozbawione blasku” i nie zasługują na to, aby je przedkładać nad inne14.
Mnogość podniet i zblazowanie, a także „krótkotrwałość i sporadyczność kontaktów”15 to wskazane przez Simmela najważniejsze cechy,
charakteryzujące mentalność człowieka żyjącego w wielkich miastach.
Istnieją jeszcze inne różnice, które niemiecki socjolog – na odmianę –
dostrzega wyłącznie w życiu małomiasteczkowym. Jego mieszkaniec
jest ograniczony przez „małostkowość i przesądy otoczenia” i właściwie
pozostaje zamknięty w sferze życia, które całkowicie zamyka się w obszarze granic małego miasta16. I dlatego w tych przestrzeniach ludzkich
skupisk na ogół nie ma miejsca na to, aby móc zaistnieć – jak pisze Simmel – w „formie bycia innym”, a tym samym „dać wyraz skłonności
do najbardziej wymyślnych dziwactw, specyficznie wielkomiejskich
ekstrawagancji – zmanierowania, kaprysu, pretensji”17.
Pierwsze diagnozy życia miejskiego – sporządzone przez ekonomistów czy socjologów czasów nowoczesnych – wyraźnie przeciwstawiają obszary wielkomiejskie małym miastom i miasteczkom. Sztuczne
siedliska, w jakich zamieszkali ludzie nowocześni, przyczyniły się do
powstania nieznanych wcześniej specyficznych form nowoczesnego życia. Ale zgodnie ze spostrzeżeniami Smitha czy Simmela, niektóre z nich
mogły pojawić się tylko w potężnych aglomeracjach, inne zaś wyłącznie
Tamże.
Tamże, s. 313; zwraca na to uwagę większość współczesnych socjologów, na przykład Zygmunt Bauman, pisząc o kontaktach mieszkańców wielkich aglomeracji przytacza
definicję miasta Richarda Sennetta: „miasto to »taka osada ludzka, w której na każdym
kroku dochodzi do spotkań obcych sobie osób«. Oznacza to, pozwolę sobie dodać, że obcy
spotykają się tam jako obcy i jako obcy się rozstają, gdy przypadkowe spotkanie kończy
się równie nagle, jak się zaczęło”. Dlatego właśnie są to dla Baumana „niby-spotkania” –
rodzaj „z d a r z e ń b e z p r z y s z ł o ś c i”: „Obcy spotykają się tak, jak przystało na obcych.
Ich spotkania nie przypominają niczym spotkań krewnych, przyjaciół lub znajomych. Są
to n i b y -spotkania. Obcy nie nawiązują do wcześniej poruszanych tematów, nie informują
się o troskach i radościach, których doświadczyli od »zeszłego razu«, nie odwołują się
do wspomnień. […] Spotkanie obcych jest z d a r z e n i e m b e z p r z e s z ł o ś c i. Z reguły
bywa także z d a r z e n i e m b e z p r z y s z ł o ś c i”. Zob. Z. Bauman, Płynna nowoczesność,
przekł. T. Kunz, Kraków 2006, s 147.
16
Zob. tamże, s. 311–312.
17
Tamże, s. 313. W innym miejscu Simmel podkreśla, że to właśnie specyfika życia
w dużych miastach, przyczyniając się do zatarcia wszelkich rozróżnień, skłania człowieka do zachowań ekstrawaganckich: „…życie składa się w coraz większym stopniu z tych
nieosobistych treści i sugestii, które zmierzają do stłumienia autentycznego, nieporównywalnego kolorytu osobowości. Aby uratować swą osobowość, jednostce nie pozostaje nic
innego, jak wykazywać maksimum cech swoistych i odrębnych, przejaskrawiając je, aby
w rozgwarze wielkiego miasta móc dosłyszeć samą siebie”. Tamże, s. 314.
14
15
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów…
167
w małych miasteczkach. Duży rynek, ogromne kapitały, natłok co rusz
zmieniających się podniet, ulotność i powierzchowność międzyludzkich kontaktów, zblazowanie czy ekstrawagancja to wytwory wielkomiejskich skupisk, których trudno doszukać się w małomiasteczkowej
codzienności. To, że zrodziły się one wyłącznie w dużych miastach, doprowadziło do powstania ostrych i twardych granic (częstokroć bardziej
mentalnych niż realnych), które oddzieliły dziewiętnastowieczne małe
miasta od dużych.
O istnieniu tych granic musieli już wiedzieć pisarze realiści, skoro
w tak wielu utworach stworzeni przez nich bohaterowie ulegają pragnieniom Emmy Bovary i nieustannie roją o znalezieniu się w „gwarnym i tłumnym” Paryżu, niejednokrotnie po to, aby – podobnie jak Balzakowski Rastignac – z nim się „spróbować”18. Bez względu na motywy,
jakimi kierują się te postaci, Paryż – „stolica dziewiętnastego wieku”19,
pełen pasaży, niezwykłych budowli, szerokich ulic i magicznych bulwarów oraz rozlicznych muzeów i teatrów, w których wystawiano opery
i modne offenbachiady, stał się symbolem ogromnego miasta, będącego
dla mieszkańców małych miast i miasteczek obiektem pożądania i źródłem fantazmatów o światowym życiu.
Niewolna od tych wyobrażeń jest również Izabela Łęcka, która – choć
mieszka w Warszawie – wciąż marzy o podróży do Paryża. Ostatecznie
trafia tam jedynie Wokulski, który poczuł się w tym mieście jak osoba wyrzucona z „martwej wody” i wrzucona w „ukrop” paryskich ulic, gdzie
wszystko wokół niego „wre i kipi, i szumi, i pryska”. W pierwszej chwili
stolica Francji odurza go bezmiarem wrażeniowych podniet. Jednak po
krótkim czasie, wywołane ruchem pędzących pojazdów i przechodzących w pośpiechu przechodniów, początkowe doznanie oszołomienia
mija – „…zdaje mu się, że już gdzieś widział takie domy, taki ruch, takie
kawiarnie; później myśli, że ostatecznie jest to nic wielkiego…”20. Roje18
Warto przypomnieć, że kwestia ta pojawia się w scenie finałowej Ojca Goriot, kiedy Rastignac z góry spogląda na stolicę Francji: „…i ujrzał Paryż, wijący się krętą linią
wzdłuż obu brzegów Sekwany, gdzie zaczynały błyszczeć światła. Oczy jego uczepiły się
niemal chciwie miejsca między placem Vendôme a kopułą Inwalidów, miejsca, gdzie żył
ten wykwintny świat, do którego chciał się dostać. Objął ten brzęczący ul spojrzeniem,
które wysysało zeń zawczasu wszystkie miody, i wyrzekł te dumne słowa: – Teraz się
spróbujemy!”. H. Balzac, Ojciec Goriot, przeł. T. Żeleński-Boy, [w:] tegoż Komedia ludzka,
t. V, Warszawa 1958, s. 495–496.
19
Tak określił Paryż Walter Benjamin – zob. W. Benjamin, Paryż – stolica dziewiętnastego wieku, [w:] tegoż Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty, wybór i oprac. H. Orłowski,
Poznań 1996, s. 317–334.
20
Wszystkie powyższe cytaty – zob. B. Prus, Lalka, t. II, oprac. J. Bachórz, BN I 262,
Wrocław 1991, s. 95–96.
168
Ireneusz Gielata
nia Łęckiej wynoszą Paryż ponad Warszawę, która przez to staje się małym, prowincjonalnym miastem. Tymczasem Wokulskiemu wystarcza
zaledwie jedna godzina na to, aby przekonać się, że życie paryskiego
miasta niczym szczególnym się nie wyróżnia – w końcu taki sam „wielki
potok uliczny” tworzy się na ulicach Warszawy21. Co prawda, podczas
kolejnych wędrówek Paryż ponownie oczaruje go swoją potęgą i uzna
to miasto za arkę, mieszczącą w sobie „zdobycze kilkunastu, jeżeli nie
kilkudziesięciu wieków cywilizacji…”22. Niemniej „ciżba ludzi i powozów” zalewa codziennie zarówno ulice paryskie, jak i warszawskie.
Prus wydobywa więc różnice pomiędzy obu miastami, ale jednocześnie je zaciera, wskazując na istniejące pomiędzy nimi podobieństwa.
Zwracam na to uwagę dlatego, że autor Lalki, w przeciwieństwie do wielu twórców i myślicieli nowoczesnych, którzy próbowali przede wszystkim określić to, co odróżnia małe miasta od dużych, często postępuje
inaczej i bardziej stara się pokazać to, co je łączy aniżeli dzieli.
Najbardziej znaną kreacją małego miasteczka stworzoną przez Prusa jest Iksinów z Emancypantek. Zygmunt Szweykowski zauważył, że
owo miasteczko przypomina Yonville-l’Abbaye:
Weźmy na przykład Iksinów i porównajmy go z miasteczkiem Yonville z Pani Bovary Flauberta – i tu, i tu przygniatająca małość życia, i tu,
i tu bezruch ubrany w żałosne pozory ludzkiego głupstwa, i tu, i tu niezgrabne stylizowanie się mieszczaństwa na nowoczesność (u Flauberta
romantyczną, u Prusa – pozytywistyczną), i tu, i tu apteka – centralne
miejsce fermentacji pseudoopinii społecznej23.
To nie oznacza jednak, że te miasteczka od siebie się nie różnią.
„Ale u Flauberta – rozwodzi się dalej Szweykowski – nie mamy cichego,
wzniosłego w swej prostocie domu doktora Brzeskiego, nie mamy pogodnych podwieczorków, w których uczestniczą tak zacne według Prusa postacie Dickensowskich dziwaków, jak major i proboszcz…”24. Brak
tu również postaci, która jak Emma Bovary dusiłaby się w atmosferze
21
Tak widzi ulicę warszawską zza okna witryny sklepowej Rzecki: „Tymczasem na
ulicy budził się szmer i za szybami sklepu coraz częściej przesuwali się przechodnie. To
służąca, to drwal, jejmość w kapturze, to chłopak od szewca, to jegomość w rogatywce, szli
w jedną i drugą stronę, jak figury w ruchomej panoramie. Środkiem ulicy toczyły się wozy,
beczki, bryczki – tam i na powrót. Coraz więcej ludzi, coraz więcej wozów, aż nareszcie
utworzył się jeden wielki potok uliczny, z którego co chwila ktoś wpadał do nas za sprawunkiem” – B. Prus, Lalka, t. I…, s. 52–53.
22
B. Prus, Lalka, t. II..., s. 130.
23
Z. Szweykowski, Twórczość Bolesława Prusa, Warszawa 1972, s. 279.
24
Tamże, s. 279–280.
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów…
169
małomiasteczkowej codzienności. Właściwie większość z mieszkańców
Iksinowa nie pragnie z niego wyjechać. Chociaż słychać w tym powiatowym mieście głosy w rodzaju: „niedługo stąd wszyscy się wyniosą” (s.
402)25, „w tej dziurze panny starzeją się, a mężczyźni głupieją” (s. 402),
tutaj – jak nieco później rozwinie tę myśl majora panna Cecylia – „panny
starzeją się […] – a ludzie chyba kamienieją… Okropne jest życie w małych miasteczkach…” (s. 408), tylko nieliczni je opuszczą i to bynajmniej
nie z powodów małości i ograniczoności małomiasteczkowego życia26.
Nawet Madzia Brzeska, kiedy wyjeżdża z powrotem do Warszawy, jest
przekonana o tym, że wkrótce tu wróci i założy nauczycielską pensję.
Zresztą tuż po przyjeździe Madzia narzeka na „nieznośną Warszawę”,
która skazuje ją na życie w kurzu i zaduchu, w gwarze i hałasie (zob.
s. 417). Wtóruje jej mieszkanka Iksinowa – pani naczelnikowa: „Piękne
macie powietrze w tej Warszawie […]. Jestem pewna, że za dwa dni będę
miała czarne płuca… Ach, Boże, jak wy tu żyć możecie?…” (s. 416)27.
O ile Prus w Lalce przedstawił rozległą topografię Warszawy, o tyle
w Emancypantkach opisy ulic, budynków czy parków tego miasta właściwie zostały zredukowane do minimum. Szweykowski mówi o tym,
że większość scen warszawskich rozgrywa się w „atmosferze kameralnej”28, tj. w pomieszczeniach, w których pracują i mieszkają bohaterowie Emancypantek (w pensji pani Latter, a następnie Malinowskiej,
w mieszkaniu Korkowiczów i pałacu Solskich, w pokojach hotelowych
czy salach restauracyjnych…). Z nielicznych i rzadkich opisów wyłania
się znany nam już z Lalki obraz Warszawy jako miasta pełnego zgiełku
i tłoku, które niczym nie różni się od innych europejskich aglomeracji.
W pełni wyraża to scena wyjazdu Heleny Norskiej, która – pod wpływem widoków ulic warszawskich – roi o tym, że już znalazła się w upragnionym Wiedniu czy Paryżu:
Przejeżdżając przez ulice oświetlone dwoma szeregami latarni i okien
sklepowych, patrząc na ruch powozów, dorożek i omnibusów, na gęste
25
Wszystkie cytaty z Emancypantek Prusa podaję w nawiasach z liczbą strony za
wydaniem – B. Prus, Emancypantki, [w:] tegoż Pisma wybrane, wstęp. M. Dąbrowska, t. V,
Warszawa 1990.
26
Opuści Iksinów Krukowski z powodu śmierci samobójczej Cynadrowskiego i zerwania zaręczyn z panną Eufemią, a także panna Cecylia, która podjęła decyzję o wstąpieniu do klasztoru, ale gdyby Madzi Brzeskiej udało się utworzyć pensję, to pewno by w tym
miasteczku nadal pozostała.
27
Inaczej na to patrzy mieszkanka Warszawy – panna Żaneta: „A mnie się zdaje, że
dziś jest cudowne powietrze […]. Tak dawno już nie byłam na wsi, że chyba nie potrafiłabym tam oddychać…” (s. 417).
28
Zob. Z. Szweykowski, Twórczość Bolesława Prusa…, s. 282.
170
Ireneusz Gielata
łańcuchy przechodniów, których twarzy ani ubiorów nie można było
dojrzeć w pomroce, Helenka wyobrażała sobie, że już jest w Wiedniu
albo w Paryżu, że już spełniło się jej marzenie tylu lat!…
W pobliżu dworca kolei i na dworcu tłok powozów był tak wielki, że
kareta parę razy stawała. Nareszcie stanęła u podjazdu i panie wysiadły,
a raczej utonęły w ciemnej fali tłumu, który kipiał u drzwi przysionka
(s. 82).
Prus stosuje tu takie same jak w Lalce metafory akwatyczne (miasto
– rzeka lub ocean, tłum przechodniów – strumień, potok, rzeka). Panią
Latter wraz z córką otacza zewsząd „zgiełk, tłok, potrącanie” (s. 82) i dlatego obie kobiety wręcz toną w kipieli wielkomiejskiego tłumu. A więc
zostają niejako wciągnięte w wir nurtu pędzących w pośpiechu podróżnych. Nieco inaczej wygląda scena odjazdu Madzi Brzeskiej z Iksinowa:
Na ulicy stał jakiś tłum… ktoś po wiele razy całował jej ręce… jacyś panowie wsadzili ją do powozu i narzucali bukietów… Potem zatrzaśnięto
drzwiczki i powóz ruszył (s. 412).
Choć w Iksinowie też pojawia się tłum, to jednak Madzia Brzeska nie
zatraca się w nim. Ów tłum to tylko grupka miejskiej gawiedzi, która bez
jakichkolwiek oznak pośpiechu żegna niedoszłą właścicielkę miejscowej
pensji. Niewątpliwie tempo życia, ogrom ulicznego tłumu i pędzących
wielkomiejskich pojazdów odróżniają Warszawę od powiatowego Iskinowa. Ale w świecie Emancypantek ta różnica jest ostatecznie wyłącznie
różnicą ilościową. Przedstawiona przez Prusa Warszawa nikogo nie
oszołamia, natłokiem podniet nikogo nie wprawia w stan odurzenia,
który zdaniem Simmela częstokroć prowadzi do zblazowania. Nikt tu
nikogo nie mija, nikt tu bezpowrotnie nie ginie w masie przechodniów,
jak piękna nieznajoma z sonetu Do przechodzącej Baudelaire’a. Wręcz
przeciwnie, wszyscy się tu ze sobą nieustannie spotykają i komunikują,
a nawet – jak Madzia Brzeska odnajdująca Stellę – potrafią odnaleźć się
po jakimś czasie. U mieszkańców Warszawy sportretowanych przez Prusa trudno zatem doszukać się znamion wielkomiejskiego życia, a więc
zobojętnienia wywołanego nadmiarem wrażeń czy przeżyć, uciekania
się do ekstrawaganckich gestów czy zachowań, przyjmowania form
bycia pomiędzy innymi, polegających na sporadycznych i chwilowych
kontaktach. Tym samym życie warszawian niczym szczególnym się nie
odznacza, przebiega ono podobnie jak życie mieszkańców powiatowego
Iksinowa.
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów…
171
W Emancypantkach to małe miasto zostało znacznie dokładniej opisane niż Warszawa. W ocenie jednego z jego mieszkańców – Miętlewicza:
Iksinów jest miastem ubogim, a na dodatek leżącym w „apatycznej okolicy” (zob. s. 314). Układ przestrzenny i struktura społeczna Iksinowa –
o czym była już mowa – przypomina Flaubertowskie Yonville-l’Abbaye.
Większość ulic jest niewybrukowana, często zalana błotem i oświetlona
nielicznymi latarniami29. Dominuje tu cisza, tylko z rzadka zagłusza ją
jakiś odgłos czy hałas. Punktem centralnym miasteczka jest rynek z apteką i paroma sklepami, nieopodal którego znajduje się kościół wraz
z cmentarzem. Ów rynek wyróżnia się tym, że w porach deszczowych
jest jedynym miejscem, gdzie nie zalegają zwały błota, które potrafią całkowicie sparaliżować życie towarzyskie w Iksinowie: „żadna bowiem
wykwintniejsza kobieta nie mogła przejść ulicy, na której boki kapało
ze wszystkich dachów, a środkiem ciekło coś podobnego do czekolady gęstej jak powidła. Tylko w rynku zamiast błota lśniły się w kilku
miejscach rozległe kałuże, po których małe chłopaki pływały w nieckach
i baliach…” (s. 281)30. Wokół tych miejsc najczęściej gromadzi się okoliczna i miejscowa ludność: „tłum wiejskich kobiet podobny do różnobarwnych kwiatów nisko wyrastających z ziemi”, „gromada chłopów
w ciemnych sukmanach” i „garstka miejscowej inteligencji” w „binoklach, ciemnozielonych rękawiczkach, z laseczkami i parasolkami”, tj.
„…paru urzędników powiatowych, sekretarze: sądowy i komisarski, dependent od rejenta, prowizor apteczny i jeszcze kilku mniej znacznych”
(zob. s. 259). Prus nie stroni tu od karykatury i ironii, ale dzięki nim
ujawnia charakterystyczne rysy małomiasteczkowej codzienności. Okazuje się, że miejscowa inteligencja na ogół zajmuje się wpatrywaniem
w młode kobiety – „wszyscy patrzyli na rynek lustrując młode mężatki
i panny” (s. 259). Nuda życia w wielu małych miasteczkach często sprowadza się do tego, że brak w nich jakichkolwiek rozrywek. Stąd wielu
bohaterów powieści realistycznych pielgrzymuje do wielkich miast, niejednokrotnie tylko po to, aby zasiąść (i pokazać się) w lożach teatralnych
czy operowych. Takich instytucji w powiatowym mieście nie ma. Toteż
Iksinowski rynek wraz ze znajdującym się obok niego kościołem to dla
29
Po takich ulicach Iksinowa przechadza się Miętlewicz: „Szedł cichymi, nie brukowanymi ulicami, na których świeciły dwie dymiące latarnie…” (s. 314); o tym, że zwłaszcza boczne ulice zalane są błotem, świadczy uwaga panny Eufemii: „to idźmy do stolarza,
choć ostrzegam cię, że na bocznych ulicach musi być straszne błoto…” (s. 284).
30
Ale wystarczy poprawa pogody i od razu na ulicach Iksinowa zjawiają się ponownie wykwintne damy: „Nareszcie do zatopionego miasteczka wróciła pogoda i ulice o tyle
podeschły, że już mogły na nich pokazywać się damy z towarzystwa wysoko unosząc
sukienki” (s. 283).
172
Ireneusz Gielata
miejscowej społeczności, zwłaszcza tej z wielkomiejskimi pretensjami,
coś w rodzaju teatru. Tutaj nosi się modne toalety i ekwipunki, obserwuje kobiety, a także… plotkuje.
Nieprzypadkowo plaga plotkarstwa, która tak dotkliwie dotknie
Madzię Brzeską, wybucha w Iksinowie podczas przedstawienia, kiedy
to „pusty refektarz sławnego niegdyś klasztoru zmienił się w salę teatralną” (s. 306). W tych scenach, niepozbawionych efektów humorystyczno-satyrycznych, Prus niezwykle przenikliwie ukazał społeczną
mechanikę powstawania i działania plotki, o której w jednej z kronik
powiedział krótko, że jest nią „fałszywy sąd o ludziach”31.
Iksinowska inteligencja przygotowywała się do tego wydarzenia
przez cały tydzień. Szwaczki przez ten czas w ogóle nie sypiały, zaś
„z gubernialnego miasta przywieziono furgon kapeluszy i wachlarzy”,
co pozwoliło miejscowemu kupcowi Eisenmanowi zapisać „w księgach
parę stronic nowych wierzytelności” (zob. s. 305). Dlatego na koncercie
„wszyscy byli tacy piękni i weseli, tacy uprzejmi i zaciekawieni, tacy
nowi lub odnowieni” – panny wyglądały jak promienie świateł; młodzieńcy, co niektórzy zaopatrzeni „w lornety z wyścigów konnych”,
upodobnili się do „Apolla w obcisłych spodniach”, zaś damy wyglądały „jak uroczystość”, a panowie jak dyplomaci albo hrabiowie” (zob.
s. 306–307). Nikt z tego towarzystwa nie zważał na otoczenie, tj. na zbiegowisko przypadkowo zebranych sprzętów: foteli, krzeseł, taboretów,
ławek ogrodowych, stoliczków z kwiatami, fortepianu czy zdobnych
festonów i zwisających dwóch „pająków, każdy na dwadzieścia świec”;
gdyż wszyscy byli zajęci wyłącznie „oglądaniem samych siebie” (zob.
s. 306). Zachowanie Iksinowskiej publiczności przypomina postępowanie widowni sal operowych wielkich miast. Prowincja upodabnia się
tu do metropolii, przyjmuje jej pojęcia i pragnienia; małomiasteczkowy
koncert to w końcu nic innego jak pokaz mocy, jaką w tamtych czasach
dawały pieniądze oraz tytuły, a zarazem miejsce, gdzie rodzą się plotki.
Przedstawienie Stelli i Sataniella kończy się skandalem, który wywołuje aptekarz. Właśnie ta postać narzuca widzom fałszywy sąd o deklamacji Sataniellego, co sprawia, że prawie natychmiast wszyscy zaczynają plotkować o Madzi Brzeskiej i o rzekomej przyjaźni łączącej ją
z aktorami. Bardzo szybko upowszechnia się taka opinia, którą po chwili
wypowie jeden z widzów – „…panna Stella jest emancypantka i panna
Magdalena także emancypantka… Emancypantki trzymają się razem
jak Żydzi albo farmazoni…” (s. 312). Wrzawa, jaką wywołała młoda
31
B. Prus, Kroniki, t. XVII, oprac. Z. Szweykowski, Warszawa 1967, s. 86.
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów…
173
guwernantka organizując przedstawienie, nie cichnie. Od tej pory część
mieszkańców Iksinowa będzie wciąż rozpowszechniać kolejne plotki na
jej temat. Choć – o czym informuje nas narrator – tak naprawdę zajmują
one tylko nieliczną część małomiasteczkowej społeczności32. W świetle
tych pomówień Madzia Brzeska to pozbawiona jakichkolwiek skrupułów intrygantka i wyzwolona emancypantka. Ta opinia upowszechnia
się po odrzuceniu przez nią propozycji małżeńskiej złożonej przez Krukowieckiego – wówczas to „w najwyższych słojach towarzyskich Iksinowa kipiały plotki. Żadna elektryczność nie obiega tak szybko drutu
obwodowego, jak wieść o nowym koszu pana Ludwika obiegła miasto”
(s. 338). Plotki te nasilają się jeszcze bardziej po samobójczej śmierci Cynadrowskiego – „po tym wypadku w Iksinowie zrobił się bez porównania większy ruch umysłowy aniżeli po koncercie” (s. 354). Część z nich
dotyczyła samego zmarłego, którego początkowo posądzano o finansowe nadużycia (zob. s. 354); ale znowuż część z nich uderzyła ponownie
w samą Madzię.
Prus wiedział, że plotkowanie nie zawsze polega na powtarzaniu
kłamliwych czy niepełnych opinii. Czasami pogłoski powstają wskutek
łączenia ze sobą powszechnie znanych faktów. W pełni uwidacznia to
rozumowanie pani rejentowej, która nie robi nic innego, jak tylko wyszczególnia wiadome fakty:
Ja wam, moi państwo, tłomaczyć nie będę, tylko wyliczę fakta. Proszę
uważać: panna Magdalena namawia Femcię do założenia pensji, panna
Magdalena kokietuje Krukowskiego, panna Magdalena kompromituje
Krukowskiego i Femcię tym… koncertem…. To jeszcze nie koniec, bo
panna Magdalena wyciąga Femcię na spacer z Cynadrowskim, z którym
utrzymuje korespondencję. Ale i tego jej za mało, gdyż zrozumiawszy,
że pana Ludwika nie może odciągnąć od Femci, odmawia mu swej ręki
(śmiać mi się chce z tej odmowy!…), a nareszcie dziś, kiedy już zaszła
katastrofa, panna Magdalena znowu zwabia Femcię do kościoła. Cóż
państwo no to? (s. 356)
Pytanie pani rejentowej: „cóż państwo na to?” tylko zachęca innych
do tworzenia kolejnych pomówień, w wir których zostanie wciągnięta bezbronna Madzia. Zresztą nie tylko ona. Plotki dotykają właściwie
32
A dokładnie: „Naprawdę, z dziesięciu tysięcy mieszkańców Iksinowa, dziewięć tysięcy dziewięćset siedemdziesięciu pięciu nie tylko nie oburzyło się, ale nawet nie myślało
o koncercie. Z pozostałych zaś dwudziestu pięciu osób – kilku młodych panów rozpaczało
po wyjeździe Stelli, kilku ojców rodzin frasowało się długami zaciągniętymi na koncert,
który żadnej zmiany nie wywołał w losie ich córek, a dopiero kilka starszych pań urządzało wzburzenie umysłów w Iksinowie” (s. 323–324).
174
Ireneusz Gielata
każdego z mieszkańców Iksinowa. Choć znajdą się w mieście i tacy,
którzy będą chcieli się temu zjawisku w jakiś sposób przeciwstawić.
Próbuje z nimi walczyć chociażby Ludwik Krukowiecki, który najpierw
„poprzysiągł, że na żadne plotki nie pozwoli…” (s. 358), a następnie,
nie zdając sobie sprawy z własnej śmieszności, celowo przechadza się
po ulicach Iksinowa, aby wyzywać miejskich plotkarzy (zob. 358–362).
Dyktatowi plotki będzie chciał się sprzeciwić nawet sam aptekarz, który
pewnego dnia: „…nagle przestał się interesować Madzią, ale za to począł rozwodzić się nad małomiasteczkowymi intrygami. – Ho, ho! – mówił do żony. – Chciały baby zrobić ze mnie miech do rozdmuchiwania
plotek…” (s. 339). Ale to są tylko puste gesty, które ostatecznie niczego
nie zmieniają. Powiatowy Iksinów żyje plotką i dlatego sportretowani
przez Prusa mieszkańcy tej mieściny – jak pan Ludwik – dowiadują się
za każdym razem „nowych rzeczy […], o których notabene mówi całe
miasto” (s. 368).
Poza tragiczną śmiercią Cynadrowskiego wszystkie nieliczne wydarzenia, do jakich dochodzi w Iksinowie, nie mają większego znaczenia.
Jednak dzięki plotkom ogromnieją one w oczach jego mieszkańców, co
niektórych prowadzi wręcz do przekonania, że ich codzienność niczym
nie różni się od życia wielkiej metropolii. Przynajmniej tak to widzi aptekarz:
Iksinów staje się wielkim miastem. […] skandal na koncercie, zerwanie pana Krukowskiego z panną Brzeską, oświadczenie się pana Krukowskiego naszej najsympatyczniejszej pannie Eufemii, samobójstwo
Cynadrowskiego i… dzisiejszy wyjazd. […] to już nie Iksinów […], to
bez mała Warszawa. Bo tylko w Warszawie co dzień jest jakiś koncert, co
dzień ktoś się zabija (s. 373).
Uwaga rejenta, że „co dzień ktoś wyjeżdża” z Iksinowa (s. 373), co
prawda burzy zmyślny koncept aptekarza, ale nie oznacza to wcale, że
nie ma on choć trochę racji. I chyba przypisuje mu ją sam Prus. Józef
Bachórz przy okazji komentowania Lalki zwrócił uwagę na to, że autor
Faraona często sięga po motyw plotkowania nie tylko dla wzmocnienia
efektu humoru czy satyry33. Nie inaczej rzecz wygląda w Emancypantkach. Plotka nie służy tu jedynie do tego, aby wydrwić czy ośmieszyć
postępowanie tej czy innej postaci. Dalsze losy Madzi Brzeskiej świadczą o tym, że pogłoski na jej temat równie mocno zajmują mieszkańców Warszawy, co małomiasteczkowego Iksinowa. To one w niemałym
33
Zob. J. Bachórz, Wstęp, [w:] B. Prus, Lalka, t. I, oprac. J. Bachórz, BN I 262, Wrocław
1991, s. XXIX.
Paryż i Warszawa, Yonville-l’Abbaye i Iksinów…
175
stopniu stają się przyczyną podjęcia przez nią decyzji o wstąpieniu do
klasztoru: „Tylko panna Brzeska – zauważa Ada Solska – wychłostana
plotkami, musi aż do szarytek uciekać przed potwarzą” (s. 841). Można
więc nieco przekształcić słowa aptekarza i stwierdzić, że kipiąca od plotek Warszawa „to bez mała Iksinów”.
Do takiej interpretacji zachęca nas sam Prus, który wielokrotnie
w cotygodniowych felietonach krytykował mieszkańców Warszawy za
plotkowanie:
Warszawa jest miastem ohydnie plotkarskim i że wśród niej nie ma
wydatniejszego mężczyzny czy kobiety, do których nie przyczepiano
by epitetów: złodziej, rozpustnik, ladacznica. Gdy nie można nazwać
[mężczyzny lub] kobiety c h o ć b y t y l k o istotą wynaturzoną, wówczas
nadaje się im tytuł przynajmniej… wariata czy wariatki.
Okropne, nieprawdopodobne, a jednak – rzeczywiste stosunki, których
ofiarami są przeważnie ludzie uczciwi, w jakiśkolwiek sposób odbijający
od szarego tła filisterstwa i powszedniości34.
Rozpowszechnianie kłamliwych czy niesprawdzonych wiadomości
to rodzaj choroby, prowadzącej do pomniejszenia bogactwa społecznego35. Prus dobrze wiedział – na co zwraca uwagę Bachórz – „że plotkarstwo należy do symptomów patologii społeczeństwa w okresie »rozkładu« i że da się wyrazić pewne prawdy o ludziach i zbiorowościach
ludzkich, gdy się bada plotki”36. Autor Lalki przez całe życie starał się
być wierny założeniom Taine’a i dążył do tego, aby sztuka przedstawiała ważne cechy przedmiotów i zjawisk. I właśnie w zjawisku plotki
Prus odkrył pewną społeczną prawidłowość, którą przedstawił w Emancypantkach – w powieści, która dzięki temu stała się również powieścią
o mentalności mieszkańców małych i dużych miast.
W jednym z późniejszych felietonów Prus zanotował: „…jesteśmy
dotknięci epidemią plotkarstwa, dzięki której tracimy własny sąd, poczucie sprawiedliwości, nawet poczucie ludzkiej godności i stajemy się
niby jedną z rur wodociągowych, przez którą zamiast wody cieknie
plotka…”37. Trudno odpowiedzieć na pytanie: czy powiatowy Iksinów
posiadał sieć wodną i kanalizację. Chyba raczej nie, skoro na jego ulicach,
B. Prus, Kroniki, t. XIV, oprac. Z. Szweykowski, Warszawa 1964, s. 371.
Prus ośmielił się nawet porównać szkodliwość działania plotkarzy do czynów
morderców czy podpalaczy: „…plotkarze, lżąc ludzi uczciwych, robią społeczeństwu taką
samą szkodę w dziedzinie duchowej, jak mordercy i podpalacze w sferze ekonomicznej:
zmniejszają bowiem bogactwo społeczne” – zob. B. Prus, Kroniki, t. XVII…, s. 86.
36
J. Bachórz, Wstęp…, s. XXIX.
37
B. Prus, Kroniki, t. XVII…, s. 84–85.
34
35
176
Ireneusz Gielata
zwłaszcza tych bocznych, wciąż zalegały ogromne ilości błota. Warszawa czasów Prusa miała już sieć odprowadzającą ścieki i to niewątpliwe
odróżniało ją od wielu ówczesnych niewielkich miast czy miasteczek.
Ale – zgodnie z metaforą Prusa – istniał jeszcze inny system wodno-kanalizacyjny, wytworzony przez mentalność mieszkańców miejskich
siedlisk. A była to społeczna sieć złożona z plotkarzy, tj. ludzi – „rur
wodociągowych”, za sprawą których na ulicach małych i dużych miast
człowiek nurzał się w zwałach plotkarskiego szlamu.
Ireneusz Gielata
Paris and Warsaw, Yonville-l’Abbaye and Iksinów –
cities and towns in the prose of realists
The author traces the stories of 19th century literary characters – inhabitants
of villages or small towns – who dream about living in big, modern metropolises. Those journeys are quite often phantasmatic and never go beyond the
sphere of desires (Emma Bovary). They prove, however, that the modern writers
sharply distinguished the small town lives from the lives in big conurbations.
Those differences were also stressed by the economists (Adam Smith) and sociologists (Georg Simmel) quoted by the author. Strong market, great capitals,
abundance of ever changing excitements, volatility and superficiality of relationships, boredom or extravagancies are all products of big urban agglomerations
which are hard to find in everyday life of small towns. This led to drawing sharp
borderlines (mental rather than real) which separated 19th century small towns
from cities. However the author suggests that the modern authors equally often
stressed the differences and similarities between cities and small towns. This
could be observed in Bolesław Prus’s novel Emancypantki (The New Woman) in
which the phenomenon of gossip blurs the borderline between a small town
Iksinów and the city of Warsaw.

Podobne dokumenty