pobierz - Nowy Czas

Transkrypt

pobierz - Nowy Czas
london
april 2013
4 (190)
free
issn 1752-0339
MazUrY – a lesson in ethnography,
geography and history of poland »3
»12
»24-25
Margaret thatcher 1925-2013
Battle of ognisko
Kobieta z żelaza »4-5
SPełnione marzenie »4-5
odgłoSy z tłumu »6-7
lady tHatCHer i KneW »8
you turn if you Want to
a tragicomedy Plaster miodu,
szyszka cyprysu,
in five acts
By 99 votes to 32, victorious club
nasienie klonu…
members demonstrate their democra-
»10
tic will at Ognisko Special General
Meeting (SGM) on Sunday 14 April
2013. But still the tragicomic antics go
on… while Polonia demands back it’s
charity properties, assets and funds.
Will we see the end of this
tragicomedy at last?
podróże w czasie
Choć katedra jest sławna na cały świat
i przyciąga tłumy turystów, życie jej
twórcy, Antoniego Gaudiego pozostaje
nieznane. Jeśli proces beatyfikacyjny
zakończy się pomyślnie, Gaudi stanie
się jednym z nielicznych twórców sztuk
plastycznych wyniesionych na ołtarze.
2|
kwiecień 2013 | nowy czas
”
[email protected]
Ku przestrodze
12
£30
£60
Drogi Czytelniku,
wesprzyj jeDyne
na Wyspach polskie
niezależne pismo!
Imię i Nazwisko........................................................................................
Adres............................................................................................................
........................................................................................................................
Kod pocztowy............................................................................................
Tel.................................................................................................................
Liczba wydań............................................................................................
Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)
Prenumeratę
zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii.
Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz
na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order
Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
Czeki prosimy wystawiać na:
CZAS PUBLISHERS LTD.
63 Kings Grove
London
SE15 2NA
63 King’s Grove, London SE15 2NA
Tel.: 0207 639 8507, [email protected], [email protected]
RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz ([email protected]);
RedakcJa: Teresa Bazarnik ([email protected]), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski
([email protected]); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Joanna Ciekanowska, Krystyna Cywińska,
Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Julia Hoffmann, Andrzej Krauze, Marta
Kazimierczak, Anna maria Mickiewicz, Grażyna Maxwell, Wacław Lewandowski, Bartosz Rutkowski,
Sławomir Orwat, Aleksandra Ptasińska, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando
dzIał MaRketInGu: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949
[email protected]
Marcin Rogoziński ([email protected]),
WydaWca: CZAS Publishers Ltd.
© nowyczas
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega
sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.
Droga Redakcjo,
ostatnio znalazłam się w bardzo trudnej dla mnie sytuacji, z której na szczęście znalazło się wyjście, postanowiłam
zatem podzielić się krótką opowieścią
z czytelnikami „Nowego Czasu” – i
to nie tylko ku przestrodze.
Otóż, jakiś czas temu (wydawało
mi się, że to było tak niedawno…)
mojemu mężowi kończyła się ważność jego paszportu. Pojechaliśmy
zatem do konsulatu w Londynie, złożyliśmy wniosek o nowy paszport
(nawet nie stojąc w długiej kolejce), a
po miesiącu odebraliśmy nowy dokument. W tym roku z kolei mój paszport traci swą ważność, w związku z
tym – na prawie dwa miesiące wcześniej – i ja w tym samym celu pojechałam do polskiego konsulatu.
Tu jednak spotkała mnie przykra
niespodzianka. Dowiedziałam się bowiem od pana wpuszczającego interesantów na teren konsulatu, że
absolutnie nie mogę złożyć wniosku,
jeśli wcześniej w tym celu nie zarejestrowałam się poprzez stronę internetową. Poza tym terminy na takie
spotkania są bardzo odległe, a i potem po złożeniu wniosku na nowy
dziesięcioletni paszport czeka się od
siedmiu do ośmiu tygodni. Nogi się
pode mną ugięły, gdy o tym usłyszałam. Co prawda, przepisy zmieniły
się bardzo dawno, ale – choć może
trudno w to uwierzyć – nie mam
komputera i nie korzystam z internetu nawet w bibliotece, więc po prostu
nie byłam tego świadoma. Do Polski
muszę pojechać w bardzo ważnych
sprawach rodzinnych i moja tam
obecność w określonym czasie jest
konieczna. W tamtej chwili byłam
zrozpaczona, bo wydawało mi się, że
w tej sytuacji już absolutnie niczego
nie mogę zrobić. I to nie z powodu
mojego zaniedbania czy opieszałości,
lecz z niewiedzy. Pan przy drzwiach
– zresztą bardzo grzeczny – niestety,
nie mógł mi w tym pomóc, ale bardzo chętnie na moje życzenie połączył mnie telefonicznie z panem
konsulem. Rozmowa była bardzo
przyjazna, lecz mój rozmówca podkreślił, że należy jednak śledzić
wszelkie nowości i ogłoszenia na
stronie internetowej Ambasady RP w
Londynie (http://londyn.msz.gov.pl),
bo przecież tylko w ten sposób –
co zrozumiałe – można o różnych
sprawach poinformować wszystkich
Polaków mieszkających w Wielkiej
Brytanii.
Poprosiłam zatem o radę pana
konsula i – co podkreślam z wielką
radością – nie zostałam ze swoim
problemem sama. Oczywiście, nie
mogłam złożyć wniosku tego dnia,
ale zostałam umówiona na konkretny
termin i poinformowana o możliwości starania się w mojej sytuacji o
paszport tymczasowy, na którego
wydanie czeka się krócej niż na paszport dziesięcioletni, co dla mnie jest
wyjściem zbawiennym i pozwoli mi
na wyjazd do Polski (w bardzo ważnych sprawach) w określonym czasie.
Czas jest zawsze
aktualny
Nieznajomość przepisów nie zwalnia nas z obowiązku ich przestrzegania, a i wynikających z tego
konsekwencji. I dlatego piszę ten list,
by przestrzec czytelników. Poza tym
pewnie jest więcej takich jak ja nieużytkowników internetu lub innych
nieświadomych tego, że coś w przepisach mogło się zmienić. Ale nie tylko dlatego. Bardzo ucieszyło mnie
bowiem to, że pracownicy konsulatu,
a przede wszystkim pan konsul, to
nie jedynie urzędnicy na stanowiskach, lecz ludzie gotowi służyć radą
i pomagać nam Polakom na obczyźnie, którzy znaleźli się w trudnym
położeniu. To nie sztuka dla sztuki,
lecz konsulat z życzliwymi i pomocnymi ludźmi.
Imię i nazwisko
znane Redakcji
Drogi Panie Redaktorze,
Ludwik XIV nie wymyślił powiedzenia „naród to ja”. On mówił całkiem
co innego: „L'Etat c’est moi !” – państwo to ja!
Czyli państwo a nie naród.
Nie był to intelektualny wybryk megalomana ani jakaś arogancja, tylko
najgłębsze zrozumienie swego znaczenia i roli w umyśle tego chrześcijańskiego władcy. Świadomość, że
jako monarcha, Pomazaniec Boży,
reprezentuje swą osobą majestat państwa i jego legitymizm. Od niego w
istocie rzeczy zaczynało się państwo,
Civitas Christiana, którego naturalnym celem eschatologicznym było w
dążnościach Kościoła augustyńskie
Civitas Dei.
Przepaść mentalna, jaką wykopało tzw. „oświecenie” i rewolucja francuska, odcięła nas od zrozumienia
tych prawd w ludziach epok wcześniejszych.
Ludwik XIV nie musiał z tego powodu zginąć, bo zmarł szczęśliwie we
własnym łóżku, wiekowy, ale syt
chwały, bo uczynił Francję największą potęgą europejską.
Zginął jego prawnuk, Ludwik XVI,
Sławomir Mrożek
no i oczywiście nie z powodu słów
swego pradziada, tylko dlatego, że
nie umiał dostrzec i zdusić rewolucji
nie wtedy, gdy wybuchła, ale wtedy
gdy była misternie knuta i przygotowywana w lożach i w ogrodach
Palais Royal przez egzaltowaną szumowinę, trzeciorzędnych literatów i
adwokacin i garść zdegenerowanych
arystokratów.
Janusz PIeRzchała
Od redakcji: nie mam nic na
usprawiedliwienie swojej pomyłki,
mogę jedynie wyrazić radość z powodu erudycji, wnikliwości i spostrzegawczości naszych czytelników i
jednocześnie przeprosić za popełniony błąd.
Grzegorz Małkiewicz
Droga Redakcjo,
chciałabym czytać „Nowy Czas” mówiąc kolokwialnie „od deski do deski”.
Niestety moja niewielka znajomość języka angielskiego nie pozwala mi na
śledzenie ważnych wypowiedzi właśnie w tym języku na tematy naszego
emigracyjnego dziedzictwa.
Wiem, że w podobnej sytuacji jest
znacznie więcej czytelników. Rozumiem redakcyjną otwartość na Polaków urodzonych na Wyspach. Jest to
jedyny tytuł, do którego chętnie sięgają. Ale jest też niebezpieczeństwo,
że zyskując jednych, można stracić
drugich. Aby temu zapobiec, byłoby
dobrze, gdyby redakcja zamieszczała
przynajmniej streszczenia angielskich
artykułów po polsku i może wybranych polskich po angielsku.
Jolanta GRodzIńska
Od redakcji: szanowna Pani, dziękujemy za cenne uwagi – niestety,
w sytuacji gazety, która boryka się z
nieustannymi problemami finansowymi nie stać nas na tłumaczenia
tekstów. Może w przyszłości będzie
taka szansa, w tej chwili trudno nam
zadowolić wszystkich czytelników,
choć bardzo byśmy tego chcieli.
Szkoła Przedmiotów Ojczystych
im. Prezydenta R. Kaczorowskiego
w Phoenix High School
White City, Shepherds Bush
ogłaSza zaPiSy uCznióW
w wieku od 5 do 16 lat
na rok szkolny 2013-2014
(zapisy w szkole od 20 kwietnia,
w każdą sobotę od godz. 9.00 do 15.15)
GCSE/AS/A Level Polish
Więcej informacji
tel: 07719 111 043; 07735202521
email: [email protected]
ESOL – lekcje angielskiego dla rodziców!!!
|3
nowy czas | kwiecień 2013
czas na wyspie
Mazury
A lesson in ethnography, geography and history of Poland
The chimney sweeps' dance
The stage of the Beck Theatre, Middlesex, provided
for a vivid, enthusiastic and a happy 17th March.
The annual show put on by the London-based
Mazury Dance Company filled the seats to the
brim. On both sides of the stage you could find
devotees
of dance and enthusiasts of Polish culture.
What we saw was a beautifully choreographed
lesson in ethnography, geography and history of
Poland. The dances ranged from Kujawiak to
Oberek and Polka; from Polonez to Suita Huculska
and Hajduk Żywiecki and included the Sądeckie,
Lubelskie, Spiskie and Śląskie dances as well as
Mazur ułański, Lwowskie melodies and others.
The younger members of Mazury impressed us
with their Chimney Sweepers' dance and together
with the amusing 'unfortunate Tale of a Squad of
Firefighters', showcased by the strongest senior
members of the Company, both received a
thunderous applause. The show ended with a
wonderful Krakowiak, a dance that for many
symbolizes the spirit of Poles and is a sign of
national affiliation.
The resulting overwhelming sense of joy and
admiration was not just a reward to Mazury for the
time and effort put into preparing the show but it
showed that people are more than capable of
sharing the ups as well as the downs of their daily
lives. The traditional culture wove these emotions
into dance and music. The dancers’ costumes and
the dance routines were so rich in colour and free
movement that it was as though the blossoming
meadows, the golden wheat or the autumn
landscapes themselves did the choreography! In
the past, the folk culture acted as a medium that
united all – and unite it certainly did, on March
17th.
Text & graphics by Maria Kaleta
Photos by ryszard Szydło
Mazury – Dance Company of the Polish YMCA,
The youngest members of Mazury
founded in 1973 by Włodek Lesicki.
Artistic Director & Choreografer: Zosia Lesicka
Instructor & Choreographer: Lucjan Santos-Witkowski
Musical Director: Maryla Kolendo.
Chairman: Rysiek Saller;
Wardrobe Mistress: Wisia Saller
4|
kwiecień 2013 | nowy czas
Margaret Thatcher 1925-2013
kobieTa z żelaza
Margaret Thatcher była niewątpliwie jednym z najwybitniejszych polityków drugiej połowy XX wieku. Być
może ostatnim, dla którego instynkt polityczny był ważniejszy niż rady udzielane przez ekspertów i doktrynerów.
W polityce zagranicznej zdecydowanie powtarzała, że Warszawa, Praga i Budapeszt należą do Europy!
Grzegorz Małkiewicz
Kiedy w 1979 roku, jako pierwsza kobieta w historii najstarszej demokracji nowożytnych czasów, obejmowała rządy, wydawało się, że jest
amatorką, chociaż miała już na swoim koncie
ministerialne doświadczenie. Jako minister edukacji w rządzie Edwarda Heatha pozbawiła
dzieci w szkołach darmowej szklanki mleka.
Wprowadzając się na 10 Downing Street po
wygranych wyborach, ku uciesze lewicujących
dziennikarzy powołała się na św. Franciszka:
Gdzie jest błąd, niech nam będzie dane nieść
prawdę. Gdzie jest wątpliwość, niech nam będzie dane przynieść wiarę. Gdzie jest rozpacz,
niech nam będzie dane nieść nadzieję.
Wkrótce udowodniła, że cytat ten najlepiej
ilustruje jej styl rządzenia. Nie było w nim ideologii, podręcznikowej wiedzy czy „poprawności politycznej”. Była chyba ostatnim
politykiem kierującym się wewnętrznym instynktem, co przyniosło jej niebywały w historii
sukces i jeszcze bardziej spektakularny koniec
kariery politycznej.
Po koniec lat 70. ubiegłego wieku Wielka
Brytania znalazła się w najgłębszym kryzysie
gospodarczym i społecznym okresu powojennego. Choć wojnę wraz z aliantami wygrała, straciła jednak pozycję imperialnego mocarstwa.
W polityce wewnętrznej dominowały tendencje
lewicowe. Państwo wzmacniało swój stan posiadania (nacjonalizacja przemysłu), ale swoje
wpływy zwiększały związki zawodowe, których
państwo stawało się zakładnikiem. Prawdziwym
załamaniem był przełom lat 1978 i 1979, nazywany Winter of Discontent (zima niezadowolenia). Strajki pracowników sektora publicznego
sparaliżowały życie – ulice miast blokowały
niewywożone śmieci, na pochówek czy spopielenie czekali zmarli. Rządziła wtedy Partia Pracy z premierem Callaghanem. W kolejnych
wyborach większość zdobywają konserwatyści
szermujący hasłem Labour doesn’t work. Ten
dwuznaczny slogan zapewnił Margaret Thatcher zwycięstwo, choć z niewielką przewagą.
Jedyną receptą w tak trudnej sytuacji mogły
być tylko radykalne reformy. Wymagały jednak
dużej odwagi politycznej, znacznie większej niż
reformy Balcerowicza, który dysponował kre-
dytem społecznego entuzjazmu po upadku komunizmu. Thatcher takiego kredytu nie miała.
I prawdopodobnie była zbyt słaba, żeby tę nasilającą się konfrontację wygrać. Jak sugerują
niektórzy analitycy – z pomocą przyszedł generał Galtieri dokonując inwazji Falklandów, oddalonych od Londynu 14 tys. mil i
zamieszkałych przez 1050 Brytyjczyków.
Wbrew doradcom i ku zdziwieniu najbliższego
sobie sojusznika, prezydenta USA Ronalda Reagana, Thatcher wysyła w odległy region świata okręty marynarki wojennej. Royal Navy po
trzech miesiącach odbiła wyspy. Zwycięstwo na
Falklandach wpłynęło na zdecydowany sukces
torysów w kolejnych wyborach.
Margaret Thatcher zyskała powszechne poparcie niezbędne do przeprowadzenia radykalnych
reform w kraju – prywatyzacji majątku państwowego i systematycznego ograniczania władzy centralnej. Tym samym wzmocniła jednak szeregi
swoich zdeklarowanych wrogów. Przez kolejne
dwie kadencje wzbudzała entuzjazm sympatyków i
nienawiść środowisk lewackich, które nawet po
śmierci i ponad 20-letniej nieobecności na scenie
politycznej Żelaznej Damy postanowiły urządzić
karnawałowe pożegnanie swojego adwersarza na
ulicach brytyjskich miast, chociaż większość z nich
urodziła się już po odejściu Margaret Thatcher z
polityki. Paradoksalnie to również jest dowód na
wpływ, jaki miała na życie społeczno-polityczne w
Wielkiej Brytanii.
Margaret Thatcher odegrała również wyjątkową rolę w demontażu „żelaznej kurtyny”.
Przydomek Żelazna Dama, nadany jej przez sowiecką propagandę, do czegoś zobowiązywał.
Szczególnie my, Polacy, powinniśmy pamiętać o
tym, że to dzięki warunkom stawianym przez
Żelazną Damę w sprawie zjednoczenia Niemiec
nastąpiło szybkie przyjęcie krajów byłego bloku
sowieckiego (w tym Polski) do Unii Europejskiej.
Margaret Thatcher w sposób zdecydowany powtarzała, że Warszawa, Praga i Budapeszt należą do Europy! Powinniśmy też pamiętać o
radykalnej zmianie kursu w stosunku do naszego
wschodniego sąsiada w latach 80.
To wtedy, z inicjatywy Reagana i Thatcher,
Zachód odrzucił prowadzoną przez dekady politykę ustępstw wobec Związku Sowieckiego,
przestał być sojusznikiem opresyjnych rządów
w krajach komunistycznych. Ten przekaz zro-
SPEŁNIONE
MARZENIE
Bywało, że kiedy zauważyła mnie przed biurem swojej
fundacji, wybiegała znienacka, wprawiając w przerażenie ochroniarzy, którzy w samych koszulach i z
paniką w oczach wybiegali za nią. – Hello Beata! How
is work, how is live, how is your family? Are you still
in the same hospital? Krótkie pytania, zdawkowe
odpowiedzi. Wracała do biura. Nerwowi ochroniarze
oddychali z ulgą.
LisTopad 1991
– Byłam zafascynowana zarówno architekturą
budynku, jak i historią parlamentu brytyjskiego
jako instytucji – mówi Beata. – Chodziłam tam
bardzo często, przysłuchując się debatom parlamentarnym z galerii dla publiczności, na
którą wtedy mógł wejść bez problemu każdy,
oczywiście w określonych godzinach. Ochroniarze w budynku parlamentu mówili o mnie:
– That Polish girl, our regular.
– Późny wieczór, prawie noc. Wychodzę z
parlamentu. Widzę, że jej samochód odjeżdża
nie w kierunku Eaton Square, gdzie mieszkała,
ale Great College Street, gdzie była Prime Minister miała swoje biuro, którego użyczył jej na
okres przejściowy przyjaciel. Postanowiłam tam
podejść. Mała uliczka. Ciemno, cicho, ani żywej duszy, ani jednego samochodu. Ale
widziałam, że ona tam przyjechała. Podeszłam
do drzwi biura, wyszedł jej sekretarz John
Whittingdale, późniejszy poseł konserwatywny.
– Kim jesteś? – pyta. – My cię tu widzimy,
ale nie wiemy, skąd jesteś, jak się nazywasz? Co
tu robisz? – zadaje pytanie po pytaniu. – Jutro
mija rok, od kiedy Margaret Thatcher przestała być premierem. Na pewno jest to dla niej
smutna rocznica, chciałabym przynieść jej
kwiaty. – Jak przyjdziesz jutro o dziesiątej, to
gwarantuję ci, że znajdzie dla ciebie czas.
– Przyszłam punktualnie, ona też punktualnie podjechała pod biuro w swoim
samochodzie. Oddałam kwiaty sekretarce.
– Good morning – usłyszałam w drzwiach,
które szybko się zamknęły. – No to po wizycie
– pomyślałam. Po chwili jednak te same drzwi
znów się otwierają, wystaje z nich palec i zgina
się ruchem przywołującym. Był listopad, byłam
skostniała z zimna i z emocji.
Lady Thatcher i Beata Wrzal
Weszłyśmy do pokoju. Patrzyłyśmy na siebie
z niedowierzaniem. Ona charyzmatyczna, wyniosła postać, piękne ręce, włosy, wytworny kostium, biżuteria. Ja w rozciągniętym swetrze,
dżinsach. Dwa odległe światy. Podeszła do kominka, rozpaliła ogień i powiedziała: – A teraz
mi opowiedz więcej o sobie.
LisTopad 1980
Beata była dwunastoletnią dziewczynką, kiedy
zobaczyła ją w telewizji po raz pierwszy.
– Piękna, stanowcza kobieta wśród europejskich przywódców. Nie ugięła się, powiedziała
im „nie” – wspomina Beata swoje pierwsze
wrażenia. Od tej pory zaczęła zbierać wszystkie
dostępne materiały na temat brytyjskiej Prime
Minister i jej kraju. Wynosiła z piwnicy stare
książki ojca i wymieniała się z kolegami na magazyny i gazety. Ojciec, który wychowywał
swoje córki twardą ręką, w tym wypadku zdobył się na wyrozumiałość. Tak samo zachowała
się nauczycielka rosyjskiego, która idąc do szkoły, zauważyła Beatę w kolejce po gazety przed
kioskiem Ruchu. Beata na lekcję nie zdążyła,
nieobecność została jednak usprawiedliwiona.
– Znalezienie informacji na temat Zachodu
było w tamtych czasach niezmiernie trudne,
wszystko było przekręcane, pokazywane w innym świetle – wyjaśnia Beata.
– Uczyłam się sama angielskiego (w szkole
|5
nowy czas | kwiecień 2013
drugi brzeg
zumiały ujarzmione społeczeństwa Europy
Wschodniej, ale nie do końca tracący swoje wpływy dyktatorzy, o czym Margaret Thatcher przekonała się w trakcie swojej pierwszej wizyty w Polsce,
w 1987 roku. Brytyjska premier odwiedziła nasz
kraj stawiając generałowi Jaruzelskiemu niezbyt
korzystne dla władz warunki. Chodziło głównie o
złożenie hołdu zamordowanemu kapelanowi „Solidarności” księdzu Jerzemu Popiełuszce. Nie udał
się też sprytny plan premiera Mieczysława Rakowskiego, który ogłaszając w trakcie wizyty rozwiązanie Stoczni Gdańskiej (Thatcher znana była z
zamykania kopalń i nierentownych zakładów) po
raz kolejny udowodnił, jak bardzo nie rozumiał nastrojów społecznych – ku zdumieniu władz, mieszkańcy Gdańska zgotowali Margaret Thatcher
owacyjne przyjęcie.
Brutalny koniec tak wyjątkowej kariery politycznej – Margaret Thatcher została odsunięta od władzy przez swoich najbliższych sojuszników, którzy
obawiali się konsekwencji wyborczych jej reform –
miał tę dobrą stronę, że dał jej szansę śledzenia z
boku rozwoju kraju będącego wynikiem jej wcześniejszych reform.
Można zasadnie twierdzić, że wpłynęła również
na modernizację Partii Pracy. Jak sama zauważyła,
Tony Blair był jej największym sukcesem. New Labour, wygrywając w końcu wybory, nie wróciła już
do uprawiania polityki pod dyktando ideologicznych nakazów i kontynuowała prorynkową politykę thacheryzmu, w tym między innymi politykę
uwłaszczenia społeczeństwa – nadanego przez
Margaret Thatcher prawa do wykupywania mieszkań kwaterunkowych.
Margaret Thatcher była politykiem nieskażonym sztywną ideologią. Kierowała się zestawem
prostych i jednoznacznych wartości. Wierzyła w
miałam rosyjski i niemiecki), by móc zdobywać
informacje z Zachodu. Nauczyła się pisać i czytać, z rozmową po angielsku było zdecydowanie
gorzej. Zapisała się do międzynarodowego klubu korespondencyjnego, korespondowała z
młodymi ludźmi praktycznie z całego świata, z
niektórymi z czasem się zaprzyjaźniła. Sporo z
tych przyjaźni przetrwało do dziś.
Marzyła o tym, żeby wyjechać do Anglii. W
kuchni z mamą i siostrą przepytywały się nawzajem z brytyjskiej historii i geografii, piły w filiżankach zdobytą po znajomości angielską herbatę.
Śledziły biografie sławnych Brytyjczyków.
– W szarym, komunistycznym Dęblinie, podzielonym wtedy na dwie strefy: dla uprzywilejowanych – żołnierzy stacjonujących w okolicznych
jednostkach i ich rodzin – oraz dla szarej masy
zamieszkującej ponure, komunistyczne bloki. Dla
nich specjalne, świetnie zaopatrzone sklepy, dla
nas puste półki. Po naszej stronie 90 procent mężczyzn, którzy regularnie pili, i zmęczone kobiety,
wystające po pracy w długich kolejkach po kawałek mięsa dla swojej rodziny.
Listopad 1992
Szkoła języka angielskiego w Shepherd’s Bush,
Advanced Class. Siedzimy w ustawionych naprzeciwko siebie ławkach. Obserwujemy się nawzajem. Na wprost mnie siedzi Beata. Cicha,
pracowita, bardzo nieśmiała, nawet wtedy, kiedy
odpowiada na zadane na lekcji pytania. Nigdy
nie zostawała po zajęciach. Nie chodziła z nami
na piwo. Któregoś dnia zauważyłam, że ma
dziurawe buty. W Londynie? Wracają wspomnienia z kraju – kiedy chciałam sobie kupić
modne w połowie lat osiemdziesiątych oficerki,
musiałam w kasie zakładowej najlepszego wtedy
teatru w Polsce wziąć 15 tys. pożyczki, a potem
przez kolejny rok ją spłacać. Jako redaktor wydawnictw teatralnych zarabiałam – jak zwykła
mówić moja mama – na kawę i bilet autobusowy… w jedną stronę. Czy w drugą jechałam na
gapę? – nie pamiętam. Tutaj, po czterech godzinach sprzątania, mogłam sobie kupić wymarzoną parę butów. Miałam ich więc pod
dostatkiem. Taka mała rekompensata za biega-
nie z miotłą po zajęciach w szkole językowej. Nie
oszczędzałam. Chciałam nauczyć się angielskiego i wrócić do Polski. Beata przeciwnie.
Przyjechała tu, by zrealizować marzenie
swojego życia. Rano chodziła do szkoły angielskiego, potem biegła na praktyki do szpitala, co
miało jej umożliwić nostryfikację dyplomu pielęgniarki. Na płatną pracę zostawało bardzo
mało czasu. Zarabiała niewiele. A przecież musiała się utrzymać, zapłacić za szkołę w pełnym
wymiarze godzin, by uzyskać wizę studencką,
za przejazdy. Dziurawe buty tak bardzo by jej
nie przeszkadzały, gdyby nie deszczowa jesień i
ciągłe przeziębienia.
Nie wiedziałam, czy się odważę. W końcu się
odważyłam, a ona się nie obraziła. Wzięła ode
mnie buty, ciut za duże, ale za to prawie nowe.
– Chyba w tych butach poszłam na to pierwsze spotkanie z Margaret Thatcher – śmieje się
Beata, kiedy wracamy do tamtych chwil.
Odprowadzałam czasem Beatę do metra.
Opowiadała mi o Dęblinie, fascynacji Wielką
Brytanią, Margaret Thatcher… Jej opowieści
były przygwożdżone determinacją pozostania
tutaj. Nie chciała być sprzątaczką czy opiekunką do dzieci. Była przecież dyplomowaną pielęgniarką. W czasie praktyk zorientowała się, że
jej wiedza i umiejętności są znacznie większe niż
przeciętnych pielęgniarek pracujących w tutejszych szpitalach. Jeśli zdobędzie uprawnienia,
będzie tu kiedyś mogła pracować w swoim zawodzie. Co tam dziurawe buty...
Przebrnęła przez wszystkie niezbędne praktyki i egzaminy językowe, dostała pracę w szpitalu na stały etat. Natychmiast wzięła pożyczkę
i kupiła jednosypialniowe, przytulne mieszkanie
w Palmers Green w północnym Londynie. W
szpitalu wkrótce awansowała.
Listopad 1988
Margaret Thatcher przyjechała pierwszy raz do
Polski w ramach wizyty rządowej. Hala Mirowska w Warszawie. – Udało mi się przecisnąć do
środka – wspomina Beata. Poprosiłam ją o autograf. To był mój pierwszy osobisty kontakt z
brytyjską premier. Potem Wybrzeże. Pociąg do
nie, i ta wiara oraz stalowa determinacja zmieniły
nie tylko Wielką Brytanię.
Żelazna Dama stała się też ikoną (albo antyikoną)
popkultury za sprawą swoich lewackich krytyków, ale
też, i może przede wszystkim, dzięki przedstawicielom brytyjskiego establishmentu. Była większym zagrożeniem dla klas rządzących niż dla tzw. lewicy, bo
lewicowość jest coraz bardziej sprawą estetyki, a nie
wiarygodnego, to znaczy dającego się zrealizować,
programu plitycznego. Czego najlepszym dowodem
były rządy New Labour – Tony Blaira i Gordona
Browna. Płomienne przemówienie Glendy Jackson w
trakcie specjalnego posiedzenia Izby Gmin, upamiętniającego zmarłą Lady Thatcher, powinno było być
skierowane pod adresem jej partii, było zaś odgrzebanym atakiem z lat 80. w trosce, jak podkreśliła, o
utrwalenie historii bez zniekształceń.
Spór o spuściznę Margaret Thatcher nie wygaśnie nawet przy postępującej globalizacji, która pozbawi thatcheryzm wymiaru narodowego,
przenosząc środek ciężkości uprawianej polityki
poza Westminster. Takim symbolicznym wyrazem
tej tendencji jest nieobecność jej dzieci w kraju,
któremu Margaret Thatcher poświęciła całe swoje
życie i wywarła tak odczuwalne piętno.
Margaret Thatcher była niewątpliwie jednym z
najwybitniejszych polityków drugiej połowy XX
wieku. Być może ostatnim, dla którego instynkt polityczny był ważniejszy niż rady udzielane przez
ekspertów i doktrynerów. Cel, a nie pozycja. Jak
zauważył jeden z konserwatystów – dla Margaret
Thatcher 10 Downing Street stanowił zaledwie
1 proc. jej planu, 99 proc. to była ciężka praca.
W przypadku Davida Camerona ta proporcja jest
odwrotna – podsumował z sarkazmem. Brytyjczycy docenili tę jakość. Pożegnali, być może, swojego
ostatniego, wielkiego przywódcę.
Gdańska był tak zapchany, że stałam na jednej
nodze. Przy kościele św. Brygidy w Gdańsku
milicjanci otoczyli nas barierkami. Przedzierałam się pod nimi. Bałam się, że mnie aresztują.
Kiedy dochodziłam do stacji, już bili ludzi, już
używali gazu łzawiącego.
– Margaret Thatcher lubiła Polaków – kontynuuje Beata. – W swojej pierwszej książce
bardzo pozytywnie wyraża się o nas jako hardworking, patriotic people. W drugiej wspomina mszę świętą w kościele św. Krzyża w
Warszawie, kiedy ludzie uczestniczący w nabożeństwie mimo skupienia cały czas ją obserwowali i uśmiechali się do niej. Wtedy nasunęła jej
się taka myśl, że w życiu popełniła wiele błędów, ale jak już stanie przed obliczem Stwórcy i
będzie za swoje życie sądzona, z pewnością ci
Polacy, którzy modlili się razem z nią w kościele
św. Krzyża, będą po jej stronie. Czuła, że była
wśród przyjaciół, czuła ciepło od nich bijące, w
katolickim kościele, ona, protestantka.
– Nigdy nie rozmawiamy na temat polityki –
mówi Beata – chociaż przeczytałam wszystkie
możliwe książki na jej temat, a moją główną fascynacją są właśnie jej polityczne dokonania. Niezłomna kobieta, która zawsze kierowała się swoim
instynktem politycznym. Reformowała kraj pomimo krytyki i często otwartej nienawiści wpływowych publicystów. Ostatni polityk wielkiego
formatu, z którym liczyli się najwięksi wrogowie.
To w końcu Sowieci nadali jej przydomek „Żelazna Dama”, z którego była dumna. Ale do tych
czasów już nie wraca. Teraz żądzą inni, a była
premier, na którą powołują się nawet laburzyści,
zgodnie z niepisanym zwyczajem w życiu politycznym już nie uczestniczy.
– Kiedy przyszłam do jej domu ostatni raz,
zdumiał mnie jej widok: szary kostium, szara
chustka na głowie, szare pończochy, Taki kamuflaż, żeby w spokoju, nierozpoznana przez nikogo
mogła pospacerować w parku. Cieszyłam się się,
że mogłam spędzić z nią nawet krótką chwilę.
sierpieŃ 2007
MarZeC 2013
Jedna z niewielu słonecznych sobót mijającego lata. Siedzimy w ogródku, nad stertą albumów fotograficznych, które Beata przywiozła z sobą. Nie
pracuje już w szpitalu. Chroniczna choroba nie
pozwala jej na to. Jest teraz pielęgniarką środowiskową. Odwiedza ludzi chorych, potrzebujących
pomocy w ich domach. Od niełatwej codzienności ucieka, kiedy tylko zdrowie jej na to pozwala,
w odległe zakątki świata. Do Kambodży, Peru,
Maroka, Wenezuelii, Islandii, Syrii i wielu innych,
niezwykłych miejsc. Niekiedy znacznie bliższych.
Właśnie wróciła z krótkiego pobytu we Francji –
odwiedziła dom Moneta. – Ogród przy jego domu jest imponujący, nie dziwię się, że on tak malował – śmieje się Beata, która sama też w
wolnych chwilach maluje. Nawet udało jej się
sprzedać kilka olei w lokalnej galerii.
Sprzedała jednosypialniowe mieszkanie w
Londynie i na jego obrzeżach kupiła mały dom
z ogrodem, który zamieniła w kwitnący eden. I
trzy razy w roku odwiedza Lady Thatcher,
przynosząc jej zawsze piękne kwiaty. Na jej urodziny, na Boże Narodzenie i Wielkanoc.
– Zawsze do bukietu dołączałam kartkę, bo nigdy
nie miałam pewności, czy będę ją mogła spotkać
osobiście czy nie. Podczas jednego z ostatnich
spotkań, kiedy miała już problemy z pamięcią,
wzięła kartkę w rękę, przeczytała moje imię bez
żadnych trudności, wypowiadając je w taki sposób, w jaki my Polacy je wypowiadamy. Ogromną
trudność sprawiło jej moje nazwisko: Wrzal. Usiłowałam jej pomóc. – To jest polskie nazwisko –
usprawiedliwiam się. – No przecież wiem! – odrzekła w sposób kategoryczny, ale z lekkim błyskiem porozumienia w oku.
Po operacji Margaret Thatcher nie wróciła już
do swego domu przy Chester Square. Prosto ze
szpitala przewieziono ją do prywatnego apartamentu w Ritz przy Piccadilly. Tam Beata przyniosła jej kwiaty po raz ostatani. Odebrała je
pielęgniarka. Kilka dni później do Beaty zadzwoniła sekretarka Lady Thatcher Juliet Miller. – Postawiłam Twoje kwiaty naprzeciwko jej łóżka. Do
ostatnich chwil na nie patrzyła.
Teresa Bazarnik
6|
kwiecień 2013 | nowy czas
reportaż
ODGŁOSY
Z TŁUMU
Z jednej strony oklaski, z drugiej –
gwizdy. Londyńczycy pożegnali
Margaret Thatcher. Poważnych
incydentów nie było, ale emocji
nie brakowało
Adam Dąbrowski
Tweedowa marynarka, elegancki kapelusz, wyprasowane spodnie –
mężczyzna, który ustawił się tuż przy początkowym punkcie konduktu
pogrzebowego wygląda jakby w magiczny sposób wycięto go ze starego filmu z Ealing Studios. Na wszelki wypadek czeka już od siódmej.
– To przecież historyczny moment! Ostatnio coś takiego miało miejsce, gdy chowano Winstona Churchilla! – mówi. I wspomina czasy
poprzedzające dojście Żelaznej Damy do władzy: czasy potężnych
związków, oszałamiającej inflacji i nieustannych strajków. Erę zalegających na ulicach śmieci. – Wielka Brytania sprzed jej czasów zmierzała w jednym kierunku: na dno. Thatcher zawróciła nas z tej drogi.
Uratowała ten kraj – mówi Walt, opierając się o laskę.
Tłum gęstnieje w miarę gdy posuwamy się ku katedrze św. Pawła. O jedenastej zacznie się tu ceremonia. Mimo apeli z różnych
stron (między innymi prawicowego tabloidu „Daily Mail”),
pogrzeb Lady Thatcher nie ma statusu ceremonii państwowej, ale i
tak uroczystość jest wielkim wydarzeniem. W Londynie zamilkł Big
Ben. Część centrum zamknięto dla ruchu. Ostatniej podróży
Margaret Thatcher towarzyszą wystrzały z armat – tych samych,
których użyto podczas obrony Falklandów. Do Londynu zjechali
zewsząd politycy i dyplomaci. Na trasie konduktu mnóstwo dziennikarzy. – Urodziłem się w 1979 roku, więc całe dzieciństwo spędziłem właściwie za rządów Thatcher, a potem jeszcze Johna Majora
– opowiada Christopher, pracujący w biurze nieopodal Somerset
House. – Myślę to tym czasie, jako o erze, w której nasz kraj przesunął się ze skraju bankructwa na pozycję pełną siły i dumy. Dlatego przyszedłem tu, by wspominać Thatcher.
KONIEC EPOKI
W tłumie dominują zwolennicy Żelaznej Damy oraz pracownicy
okolicznych biur przyglądający się wszystkiemu podczas
wydłużonych tego dnia przerw na papierosa. Ale w tłumie można
też spotkać tych, którzy do brytyjskiej premier mają raczej chłodny
stosunek. – Nie jestem jej fanką. Większość ludzi, których znam raczej nie darzyła jej sympatią. Uważam, że pomysł, by urządzać jej
pogrzeb z taką pompą jest dość kontrowersyjny. Ona dzieliła ludzi,
to fakt – mówi Fran. – Szczerze? – dorzuca stający obok – To dobry pretekst, by na moment wyjść z pracy. Nie czuję wielkiego
sentymentu do samej Thatcher, chociaż uważam, że wielu tych,
którzy tuż po jej śmierci demonstrowali radość po prostu przesadziła – uśmiecha się James, prawnik, którego spotykam niedaleko
Chancery Lane. – A co myślisz o samym pogrzebie? – pytam. Po
namyśle mój rozmówca przyznaje, że rozumie tych, który protestują przeciwko wydawaniu na niego pieniędzy z kasy publicznej.
W końcu nie wszyscy chcą się zrzucać na pożegnanie kogoś, kto do
dziś budzi tak skrajne emocje. – To absurdalny argument. Gdyby
go przyjąć, nie moglibyśmy urządzać jakiegokolwiek publicznego
pogrzebu – denerwuje się Christopher. – W gruncie rzeczy nie
powinniśmy byli pochować nikogo w opactwie Westminster.
Przecież większość z leżących tam osób za swoich czasów budziła kontrowersje. Też można powiedzieć, że dzielili ludzi. To
jest po prostu cena za to, że nie siedzisz w cieniu i chcesz coś
osiągnąć! – przekonuje Christopher.
Na wysokości Farringdon Road swoją pracę wystawił jakiś
artysta. Sztuka jak najbardziej zaangażowana. Na wielkim
prześcieradle wizerunki torysowskich polityków wymieszane z
symbolami walut z całego świata. Obok – żeby nie było najmniejszych wątpliwości co do interpretacji dzieła – stoi jego
znajomy trzymając tabliczkę wyliczającą „zbrodnie” Żelaznej
Damy.
– Chcę przypomnieć wszystkim, że to ona zderegulowała
rynki. Puściła wszystko wolno, a to doprowadziło do ekscesów
bankierów, którzy sprawili, że dziś jesteśmy w tak potężnym
kryzysie. Uważam, że to mój obowiązek, by przypomnieć o
tym ludziom. To już nie kapitalizm. To kasyno – mówi spokojnie, ale dobitnie. Ale pytany o to, czy należy do przeciwników
drogiej ceremonii pogrzebowej, wyłamuje się ze schematu. –
Akurat przeciwko temu nic nie mam. Rzeczywiście była ważną
postacią historyczną. Jej odejście kończy pewną epokę – tłumaczy „Nowemu Czasowi” mężczyzna.
|7
nowy czas | kwiecień 2013
reportaż
Pogrzeb Thatcher przyciąga też solidną dozę dziwaków i ekscentryków. Ktoś postanawia, że pogrzeb jest idealną sposobnością, by oświadczyć przechodniom, że Wielka Brytania ocaleje tylko i wyłącznie, jeśli
najpierw wyrzuci wszystkich muzułmanów. Inny człowiek niesie wielki
transparent przypominający nam, że Apokalipsa nadchodzi wielkimi krokami. Na wypadek, gdyby komuś umknął osobisty wymiar tego wydarzenia, co chwilę wykrzykuje w kierunku przechodniów: – Pamiętaj, jutro
mogą zorganizować twój pogrzeb! Dziwnie nieporuszeni ludzie mijają
proroka nie rzucając mu nawet spojrzenia.
CiTy BOyS i NieROBy
Nie POdążAć łATWą dROgą
Na krótko przed ceremonią w katedrze trumna z ciałem
Margaret Thatcher dociera w okolice Aldwych. Tu, przed
kościołem St Clement Danes przeniesiona zostaje na ciągnięty przez konie wóz armatni. Mieszkańcy Londynu
mogą towarzyszyć Żelaznej Damie w jej ostatniej drodze.
Część z nich zapowiadała buńczucznie, że gdy trumna będzie przejeżdżać koło nich, na znak sprzeciwu wobec jej
polityki odwrócą się od niej plecami. Ale w rzeczywistości
niewielu wybiera taką formę protestu. Natomiast gdy
trumna jest już niedaleko dziedzińca katedry, spora grupka ludzi zaczyna gwizdać i buczeć. Krzyczą: – Zmarnowane pieniądze! Zmarnowane pieniądze! Ale dominujący w
tłumie zwolennicy Thatcher są na to przygotowani. Protesty giną w morzu oklasków, choć okrzyki około 200osobowej grupy nie tak łatwo zagłuszyć.
Dziś jednak polityka kończy się na schodach katedry.
– Pogrzeb to nie czas na debaty o jej spuściźnie – mówi
podczas kazania biskup Londynu Richard Chartes. Warto
jednak przypomnieć, że w przeszłości stosunki Thatcher z
Kościołem anglikańskim nie zawsze były najlepsze. W czasach, gdy opozycyjna Partia Pracy prowadzona była przez
nieco zagubionego Michaela Foota, głos Kościoła był nierzadko najgłośniejszym głosem sprzeciwu, z jakim Żelazna
Dama musiała się liczyć wprowadzając swoje radykalne reformy. – Uczyła nas, by zawsze kierować się własnym zdaniem i nie podążać za tłumem łatwą drogą – mówił biskup
Londynu.
W St Paul’s Cathedral Margaret Thatcher pożegnali
między innymi premier David Cameron i minister finansów George Osborne (który nie potrafił ukryć łez wzruszenia). Przybyła też królowa Elżbieta II wraz z księciem
Filipem. Ostatnim razem monarchini pojawiła się na pożegnaniu Churchilla.
Tańce, szampan i głośna muzyka – tak Brixton w
południowym Londynie powitało wieść o śmierci
Margaret Thatcher. Ktoś wspiął się na balkon kina
Ritzy, by z literek zapowiadających najbliższy seans utworzyć kwaśne „pożegnanie" dla Thatcher.
– Wiedźma nie żyje. Po prostu! – mówił BBC jeden
z uczestników, nawiązując do internetowej akcji,
która wywindowała do czołówki listy przebojów
piosenkę z „Czarodzieja z Oz" o takim właśnie
tytule.
Ale w tydzień po tych wydarzeniach na Windrush Square nie sposób było znaleźć kogokolwiek,
kto przyznałby się do uczestniczenia w tych
wydarzeniach.
– Uważam, że to źle świadczy o sposobie, w jakim postrzegamy brytyjskość. Nawet jeśli zadała
wielu ludziom ból, nie powinniśmy odpowiadać
tym samym jej bliskim. Ci ludzie zachowywali się
tak, jakby zapomnieli, że to była czyjaś mama i
babcia – mówi mi Joe, którą proszę o komentarz.
– Nie lubiłem jej, jak pewnie większość mieszkańców tej okolicy. Ale cieszyć się w ten sposób z
czyjejś śmierci to przesada – dodaje Toby, który
włącza się do rozmowy.
– Większość z uczestników nawet nie pamiętała
lat osiemdziesiątych! – kręci z niedowierzaniem
głową Steve, czekający przed kinem na początek
seansu – Ktoś, pewnie rodzice, coś im naopowiadali, a oni to bezmyślnie kopiują – dodaje Steve.
Tylko mieszkająca w Brixton Viola ma inne zdanie. – Wiele rozmawiałam z moimi przyjaciółmi o
tym, co Thatcher zrobiła. Nie dziwię się takiej reakcji . Myślę, że gdybym wiedziała o tym wydarzeniu,
przyłączyłabym się. Ale oczywiście podkreśla, że
owej nocy na Windrush Square jej nie było.
– To, że dziś tak łatwo uciec jest przed podatkiem to również zasługa Thatcher! To ona wprowadziła w życie mechanizmy, które to umożliwiają! – wykrzykuje przez megafon długowłosy mężczyzna. Wokół niego duża grupa
ludzi. Są tacy, którzy na każde zdanie wykrzyczane przez megafon reagują
oklaskami. A lista kwestii jest długa: Zderegulowane rynki! Raje podatkowe!
Nierówności! Prawa kobiet! Ekologia! Ktoś nawet dodaje do tej mieszanki
dzieci pracujące w kopalniach w Wenezueli. Ale ponieważ to City, przybyli
też City boys: dobrze skrojone garnitury, świetne fryzury, designerskie okulary. I emanujące z nich poczucie wyższości. – Znajdźcie sobie pracę! – wykrzykują i opryskliwe prychają na każde zdanie wypowiedziane przez
protestujących. – Raje podatkowe istnieją od dwóch stuleci. One też są winą
Thatcher?! – pyta z niedowierzaniem jeden z nich. – Naucz się czegoś o gospodarce! – traci cierpliwość inny. Wkrótce wybuchają gromkim śmiechem
słysząc nieporadną angielszczyznę starszego imigranta, który wspominając
erę Thatcher robi błędy gramatyczne.
W parę minut później robi się naprawdę gorąco. Dwóch przedstawicieli
wrogich sobie obozów spotyka się twarzą w twarz. Ich nosy dzielą od siebie
dosłownie centymetry. Z jednej strony – najbardziej wojowniczy protestujący, z jakiegoś powodu ubrany w zieloną, fluorescencyjną kamizelkę. Z drugiej –najbardziej opryskliwy lokator City, w najbardziej nienagannym
garniturze. – Co ty możesz wiedzieć o Thatcher? Byłeś wtedy dzieckiem! –
denerwuje się pierwszy. – Człowieku, ja mam czterdzieści lat! – odparowuje
City boy. Rosnącą temperaturą zaczynają się interesować policjanci, dotychczas z lekka znudzeni. Ale przecież jesteśmy w Anglii – kraju, gdzie z rewolucją czeka się do wypicia popołudniowej herbatki. A jej ostrze i tak stępiają
brytyjski dystans i ironia.
Do megafonu dopada jakiś chłopak i z poważną miną ogłasza: – Uwaga! Mam ważne oświadczenie. W obliczu ostatnich ustaleń fizyki kwantowej trzeba sobie powiedzieć, że cała rzeczywistość jest tylko iluzją. Panie i
panowie, możemy się spokojnie rozejść, bo tak naprawdę nie ma niczego:
ani ulicy, ani katedry, ani nas. Margaret Thatcher też nigdy nie było. Ta
piękna pani policjant, która nam towarzyszy, straciła dziś rano mnóstwo
czasu robiąc sobie makijaż. Zupełnie niepotrzebnie, bo – niestety – również nie istnieje! Rozumiem oczywiście, że tę prawdę bardzo trudno jest
przyjąć, ale musimy z tym żyć!– ogłasza chłopak.
Napięcie pod katedrą gwałtownie spada. Śmieją się wszyscy: i demonstranci-nieroby, i zarozumialcy z City.
8|
kwiecień 2013 | nowy czas
Margaret Thatcher 1925-2013
TOMASZ STARZEWSKI, famous for his haute
couture, who “dresses royalty, and the
establishment, not celebrities”. Among his
clients was also Margaret Thatcher. He tells
Mirek Malevski about his unique experience.
Lady Thatcher as I knew her
Tomasz’s association with Lady Thatcher started at the end of her
political career, in 1991. Her historic, highly controversial eleven
years as Britain’s first and only woman Prime Minister, saw her
often tough epoch-changing, radical, populist policies, drag the
country, UK Plc, shouting and screaming into the 21st century.
With a begrudging public at home but admiring audience abroad,
‘steely’ Maggie, undefeated in three elections, was embarking on a
new career – the demanding international political lecture circuit.
Lady Thatcher was clearly a woman who was noticed, and who
made difference! Says Tomasz: “ She was then the (first) woman exPrime Minister, or ‘President’ who went on the international
political arena as a speaker.”
However, her renowned ’10 Downing Street dressing’ now
needed re-inventing, but nonetheless had to remain strong, and
identifiable. Every colour was to be permitted, except red. The
introduction came through Lady Thatcher’s right hand lady, Mrs
Cynthia Crawford MBE, “Crawfie”, her indispensable confidante,
and companion. Tomasz’s designs, and dress sense were readily
recognizable, and rested easily, and tastefully both on the eye, and
on his (always female) clients who included; Princess (Diana) of
Wales, The Duchess (Camilla) of Cornwall, Countess of Wessex,
Duchess (Fergie) of York, together with the Duchesses of Bedford
and Devonshire. In short, his impeccable sense of design, discretion,
easy professional manner, and unwavering loyalty, were, and are
qualities much valued in his clients. Qualities which had not escaped
the attention of Lady Thatcher.
Contact was made between Crawfie, and Lorrie Edwards,
Tomasz’s manageress. Lady Thatcher had an important trip to
Switzerland to make, and a top was needed. A jacket – navy, with
white polka dots, and orange trim – proved just the ticket. Some
months later mid-1991, Tomasz’s Pont Street office received a
further call, again from Crawfie, on behalf of Lady Thatcher.
Would Tomasz Starzewski be interested in: “Creating a wardrobe
for Lady Thatcher, for her forthcoming two-week American lecture
tour?” The answer was immediate: “Of course he would”.
The US lecture tour, a big success, was demanding, requiring
stamina reminiscent of Charles Dickens’s own draining but highly
lucrative talk-tours on the American lecture circuit of 1842. Lady
Thatcher is known to have made a huge success of the lecture tour,
and The Thatcher Foundation, together with her favourite cause, an
issue close to her heart, the Chelsea Pensioners were in the forefront
of deserving beneficiaries.
The similar act of kindness, and consideration on her part befell
Tomasz himself. Knowing that Tomasz was backed as the only
fashion “element” within the Aspre Group, traditionally jewelers,
Lady Thatcher also knew that the well known luxury goods house
had fallen on seriously hard times as a result of its owner Prince Jefri
Bolkiah brother of the Sultan of Brunei, Hassanal Bolkiah, having
been caught foul of obscure financial shenanigans involving multibillion pound debts. The Tomasz Starzewski fashion house itself,
was temporarily imperiled. Lady Thatcher made an extraordinary
gesture which Tomasz will never forget. She offered in advance
Tomasz’s standard deposit on her yet to be ordered and made attire
so that he could keep his head above tricky financial waters. The
Tomasz Starzewski haute couture business survived, no small
thanks to Lady Thatcher.
Tomasz was to see another side of the Thatcher phenomenon in
Poland. He was stunned by the awe in which she was held there –
the admiration of the Poles for her impressed him no end. The
Pole’s release from the shackles of communism which she
supported, and the fight for freedom projected by her fiery brand
of realpolitik, they will never forget. (Significantly, the St Paul’s
Funeral Service programme-hymn sheet, carried on the front cover
Baroness Thatcher’s crest, beneath it is written: Cherish freedom).
Rocco Forte, the hotelier, was (re-)opening the revived Bristol
hotel, in Warsaw. Lady Thatcher was invited as guest of honour for
the opening ceremony, 17 April 1993. Tomasz was invited as were
Joanna Kanska, the actress, Adam Zamoyski, the historian, and
Dan Toploski (Oxbridge rowing commentator, son of painter Feliks
Toploski). In Poland Lady Thatcher was feted as nowhere else, says
Tomasz. The Poles loved her. The Iron Lady, the one who (with
political soul-mate US President Ronald Reagan and Pope John
Paul’s guiding spiritual strength), had helped knock down the Berlin
Wall, supported Solidarity, saw off communism, and made the head
of the former Soviet Union, Michael Gorbachev one of her “can do
business with” friends, was in town. Tomasz, who had been to
Poland only once before, saw on this, his second visit to his parents’
homeland, at first hand, the Thatcher ‘wow’ factor weaving its
magic in the former Soviet oppressed, East European, communist
totalitarian bloc country.
Shortly before the funeral of President Ronald Reagan,
(11 June 2004), his wife former First Lady Nancy, turned to Lady
Thatcher asking if the (electorally) undefeated Prime Minister would
accompany the coffin. Lady Thatcher agreed unhesitatingly. Tomasz
was again asked to prepare Lady Thatcher’s outfits, and dress for this
visit, and momentous occasion. Says Tomasz of Reagan’s state
funeral and the event itself: I had to make the appropriate clothes for
that trip. I spend time in Washington. I am very interested personally
in the international political landscape, and I know quite a lot of the
people so I know the ‘players’. What one was again constantly
reminded (of) was that Lady Thatcher was going to say farewell to a
great, great, friend of hers. You know, it was an extraordinary
moment of history – Reagan, Gorbachev and Thatcher…but the
last thing she would ever wish to do is overshadow the person who
was the most important there, and that was Nancy Reagan. And that
was the amazing quality of Lady Thatcher.
Back in Britain the Starzewski design and fashion house,
continued for the next nine years to provide Lady Thatcher’s with
clothes and dress for various functions, including a sumptuous white
gown for her ennoblement in the House of Lords. Other occasions
included Lady Thatcher’s birthday, and Christmas parties, to which
Tomasz was regularly invited. In fact Lady Thatcher expressed keen
interest in Tomasz’s background, his Polish lineage, and often made
him feel to be special, a courtesy he says she extended to all in her
presence.Thatcher actually did care for (the) people.
But with time came change, ill-age, frailty and mortality;
inevitability which never daunted Lady Thatcher. She had
organized her funeral service with methodical un-sentimentality,
and military precision, at a time when she was still in good
health. Then she steadily succumbed to a series of mini strokes.
These were harsh but not incapacitating. The last stroke, the
final blow, was less merciful. Her short term memory was
badly affected, as was the Baroness’s health generally. But her
companions, and the team around her cared for Lady
Thatcher protectively and lovingly like no others. Tomasz
himself was included into a special inner circle, ‘sanctum’ to
ensure as he says: “That she still had the ‘routine’ around her”.
He saw her for the last time six months before her death.
Tomasz relates how he first heard on Monday 11 April, of
Lady Thatcher’s death, by telephone, four minutes after it had
happened. He was telephoned later in the week to be advised of
the funeral at St Paul’s Cathedral. Of course he would attend. The
service details duly arrived in the post.
Late on the morning of Wednesday 17 April, he – in charcoal
grey suit – accompanied by his manageress, Lorrie Edwards are
picked up, and chauffeur driven to St Pauls. Arriving at Ludgate,
the traffic had come to a stop. There was nothing for it but to
walk. Tomasz describes in amused terms how simultaneously
other car doors opened, and many dignitaries, and well know
faces, followed suit. He saw one-time newspaper proprietor
Conrad Black and wife Barbara (Amiel), appear. There was Joan
Collins, and husband Percy. What he found very touching was
how the crowds, did not harass the famous, but almost assisted
them, dignified, in their walk to St Paul’s Cathedral, and Baroness
Thatcher’s funeral service.
Inside the church vergers calmly ushered the two thousand
guests to their seats. In the distance Tomasz picked out the now
white moustached Lech Walesa, leader of the Gdansk Solidarity
strikers of the early 1980s. In row fifteen, he found himself next to
advertising guru Maurice Saatchi. The Saatchi agency had placed
whole page ads in all the nationals, thanking Margaret Thatcher
with just one headline: The Greatest Client we ever had.”
The service began, with the coffin draped in the British Union
Jack flag bought to the front of the cathedral, under Wren’s great
dome. First to enter of course were the Thatcher family. They
were followed by The Queen, and Prince Philip. Says Tomasz;
“She (Lady Thatcher) was an enormous admirer of the Queen”.
The congregation settles, it is a multi-faith attended service but
Methodist-Anglican in spirit and presentation, and being a
service, not a mass is more austere”, stresses Tomasz. The hymns,
all chosen by Lady Thatcher – who “insisted against” a State
Funeral, being a ‘commoner’ – were beautifully sung, says
Tomasz, by the St Paul’s Choir.
For him one of the highlights of the service was undoubtedly,
Lady Thatcher’s granddaughter, nineteen year Amanda Thatcher
delivering a remarkably confident lesson from Ephesians. “It’s
sort of in the (Thatcher) blood” – the young Amanda later told
reporters, still unfazed.
Tomasz was particularly impressed, his designer’s eye as always
caught by the ‘pageantry’; the Armed forces, Choristers, The
Chelsea Pensioners – whom Lady Thatcher forever admired, (her
ashes are at rest at the Chelsea Hospital). Says Tomasz: “… The
thing about these kind of funerals, there is a protocol about them
and there is an order, and this is where the British are so
spectacular, because it is military precision…”.
In all says Tomasz it was an enormously moving, sad, and
spectacular farewell. Only when the monumental doors of St Paul’s
are opened, and the gush of emotion from the cheering public
outside, whooshes into the hitherto solemn, hushed cathedral, does
a tear well up, and is shed… farewell Maggie.
Tomasz then joins the reception, held at the Guildhall. He
stays for just an hour. And then back into the outside world…
life goes on.
|9
nowy czas | kwiecień 2013
nowy potyfikat
czy asyż podeprze
chwiejący się Watykan?
Papież, ku zdumieniu gawiedzi, wsiadający do autobusu
zamiast do limuzyny, papież odmawiający przeprowadzki
do przygotowanych dla niego watykańskich apartamentów,
papież spontanicznie podpisujący się na zagipsowanej
nodze dziewczynki podczas audiencji generalnej, papież
odmawiający noszenia czerwonych butów, papież witający
się z tłumem słowami: dobry wieczór. Papież, który wielu
katolikom przywraca nadzieję, że tron apostolskiej stolicy
przybliży się do betlejemskiego żłóbka…
szymon Gurbin
Podobno kiedyś pewnemu inżynierowi wszystko się pomieszało i świat,
zamiast miarą, zaczął mierzyć sobą.
Wydawać by się mogło, że z oczywistych powodów jest to zabieg dość
karkołomny, ale tak naprawdę – któż
nie ulega podobnej pokusie? Prawdziwe kłopoty zaczynają się jednak,
kiedy taką lichej proweniencji miarkę
przykładamy np. do… Boga. Myślałem o tym wielokrotnie wędrując
przez cudowny labirynt National
Gallery. Koloryt poszczególnych
epok odciska się na twarzach blondwłosych Jezusów odzianych zgodnie
z kanonami mody średniowiecza, re-
nesansu, baroku… Po dwóch tysiącach lat od wydarzeń opisanych w
Ewangeliach, warto zastanowić się
nad tym, gdzie przebiega granica
między misterną ornamentyką religijnej kultury, a wiarą w Boga, który
już w Dekalogu dał człowiekowi do
zrozumienia, że figlując z wyobraźnią, można tworzyć w swym przepełnionym żarliwą religijnością sercu
fałszywe obrazy Tego Który Jest.
Wśród rzeczy porażająco
pięknych – moim zdaniem – jest
stawianie nieśmiałych kroków w
wypełnionej ciszą i skąpanej w słońcu
gotyckiej katedrze. A teraz niech tę
ciszę i tę przestrzeń wypełni liturgia
pełna gestów, symboli, słów,
obrazów, muzyki, a nawet zapachów.
W samym centrum tego piękna, na
które składają się soborowe spory
ojców Kościoła i geniusz wielu ludzi
dotkniętych przez Boga takim czy
innym talentem stoi tabernakulum.
Katolicy wierzą, że umieszczona tam
hostia to ciało Chrystusa. Skoro
jednak już folgujemy naszej
wyobraźni, pozwólmy sobie na taki
oto obraz: do cudownej świątyni,
obojętnie której: Bazyliki św. Piotra,
Katedry Westminsterskiej, Katedry
Notre Dame, wchodzi Jezus
Chrystus. Czy ów ubogi rabbi
zamieniłby swoje sandały na
czerwone buty z miękkiej skóry? Czy
do Jerozolimy wjechałby zrobionym
na zamówienie mercedesem, czy
jednak pozostałby przy grzbiecie
osła? Czy mówiłby do ludzi językiem
wysublimowanej teologii, czy raczej
starałby się używać prostych słów
pozbawionych melodyki kazań
standardowego księdza proboszcza?
Czy Jezus Chrystus w bezpośrednim
spotkaniu z niektórymi
rzymskokatolickimi hierarchami nie
miałby uzasadnionych reminiscencji
ze swoimi spotkaniami z
przedstawicielami Sanhedrynu?
Od chwili wyboru papieża Franciszka wstąpiła we mnie nadzieja, że
oto na moich oczach rzymskokatolicki
Kościół dostaje do wykorzystania
wielką szansę. Kiedyś św. Franciszek –
syn bogatego kupca, który dobrowolnie przyjął ubóstwo, był zgorszeniem
dla ludzi Kościoła. Jego żarliwa wierność Ewangelii tak wielu osobom nie
była w smak, sprawiała dyskomfort
świątobliwej hipokryzji. Właśnie dlatego imię obecnego papieża wywołało
na mojej twarzy radosny uśmiech. To
był pierwszy tak bardzo ważny i czytelny znak. Asyż jest szczególnie bliski
Betlejem. Asyż, po raz kolejny w dziejach, jest bardzo potrzebny Watykanowi. Pytanie tylko, czy purpuraci,
kościelni dostojnicy, proboszczowie i
księża, a wreszcie tzw. szeregowi wierni potraktują gesty papieża Franciszka
jako kolejny festyn? Przecież wielokrotnie wręcz do jarmarcznego blichtru sprowadzono i sprowadza się dalej
pontyfikat Jana Pawła II, onegdaj
uhonorowany w Polsce mentalną kremówką, a ostatnio monstrualnym po-
PaPież Franciszek (Jorge Mario Bergoglio SI, urodził 17
grudnia 1936 w Buenos Aires). W latach 1998–2013 arcybiskup Buenos Aires i tym samym prymas Argentyny, w latach
2001–2013 kardynał, 266. papież i ósmy suwerenny władca
Państwa Watykańskiego. Franciszek jest pierwszym papieżem
z kontynentu amerykańskiego, a także pierwszym spoza
Europy od czasu papieża Grzegorza III (pontyfikat 731–741).
Jest również pierwszym jezuitą wybranym na papieża i
pierwszym zakonnikiem od czasu papieża Grzegorza XVI
(pontyfikat 1831–1846).
mnikiem w Częstochowie. Zatem jest
wielkie niebezpieczeństwo, że gesty
papieża Franciszka zyskają medialne
uznanie, spłyną po ustach kaznodziejów, a potem przeminą przy akompaniamencie westchnienia ulgi dającego
się słyszeć w biskupich pałacach. Kto
wie, jaka jest waga tego pontyfikatu…
Kto wie, skąd wieje Duch…
Kościół zawsze stoi w obliczu wyzwań. Na niektóre problemy przez
długi czas gorliwie jednak pracowali
jego mniej lub bardziej wierni synowie. Hipokryzja, to drobne przewinienie wobec takich zgorszeń, jak
pedofilia duchownych. Wracając jednak do wspomnianego wcześniej inżyniera, katolicy mają dobry,
Ewangeliczny punkt odniesienia. Dla
nich to miara, której muszą być wierni, bo inaczej stracą swoją tożsamość.
Podczas wielkopiątkowej modlitwy
papież Franciszek powiedział:
Nie chcę dodawać wielu słów. Tej
nocy musi pozostać jedno słowo,
którym jest sam krzyż. (…)
Jezusowy krzyż jest słowem,
którym Bóg odpowiedział na zło
świata. Czasami wydaje się nam,
że Bóg nie odpowiada na zło, że
pozostaje milczący. W rzeczywistości Bóg przemówił,
odpowiedział, a Jego odpowiedzią
jest krzyż Chrystusa: słowo, które
jest miłością, miłosierdziem,
przebaczeniem.
I tak sobie myślę, wpatrując się w
krzyż, że papież w czerwonych butach
coś tracił ze swojej wiarygodności…
Kto wie, może franciszkańska postawa
papieża będzie budującym
zawstydzeniem dla tych, którzy w tej
chwili gorszą maluczkich.
10|
kwiecień 2013 | nowy czas
nowy czas
felietony opinie
[email protected]
0207 639 8507
63 King’s Grove
London SE15 2NA
You turn if you want to
Krystyna Cywińska
2013
Śmierć nie istnieje, powiedział pewien pastor. Ale za
to są pogrzeby! A jeśli ty
nie będziesz chadzał na
pogrzeby swoich przyjaciół
i wrogów, oni nie przyjdą
na twój. Margaret Thatcher rozumiała wymowę
pogrzebów. Szczególnie
w polityce. Wiedziała, że
pogrzeby notabli i przywódców politycznych są
specjalną okazją do spotkań w wyjątkowej
atmosferze kondolencji,
sentymentów i wynurzeń.
Niepowtarzalnych przy innych uroczystych okazjach
i spotkaniach.
Kiedy w roku 1985, w okresie zimnej
wojny, zmarł radziecki przywódca
Konstanty Czernienko, Margaret
Thatcher postanowiła pojechać do
Moskwy na jego pogrzeb. Sprzeciwiali
się temu brytyjscy politycy, szczególnie
ministerstwo spraw zagranicznych.
Że niby się nie godzi żegnać osobiście
przywódcę niegodnego imperium zła
przez brytyjską premier. Ale Ona, jak
to Ona, z tym się nie zgodziła. I pojechała do Moskwy na ten uroczysty pogrzeb. Docenili to wtedy Rosjanie, a
przede wszystkim Michaił Gorbaczow.
I tak podobno zaczęło się na odległość
ciche między nimi porozumienie. A
ona stała się w Rosji i jest bodaj do
dziś, gwiazdą popularności.
Margaret Thatcher była osobowością wyjątkową. Z tą swoją stanowczością, nieugiętością, determinacją
graniczącą z uporem i niezłomną wiarą w słuszność swoich poglądów i decyzji. I z tą niespożytą energią. Daj
nam Boże takiego przywódcę, bo od
takich przywódców bez lęku i skazy
może zależeć los narodów.
Można by debatować, czy takie
przywództwo nie prowadzi do dyktatury. Czy taki przywódca nie zamieni się
w tyrana, satrapę i zamordystę.
Nie taki jak Margaret Thatcher. Głęboko wierząca w Boga, w dobro, i
dobrobyt swojego narodu. Mawiała,
że niepopularność może być miarą
politycznych sukcesów w ostatecznym rozrachunku politycznych decyzji. Likwidując władzę związków
zawodowych nad krajem wiedziała,
że będzie opluwana. Przystępując do
wojny z górnikami, których kopalnie
i tak były zdane na zapaść, gromadziła zapasy węgla. Sprowadzała ten
węgiel nawet z PRL-u. Ówczesny
przywódca związku zawodowego
górników brytyjskich Arthur Scargill
głośno pomstował i nie mógł tego darować „polskim towarzyszom”.
Dobrze pamiętam ten okres wojny
ze związkami. Szarże policji konnej z
pałami ruszające na rozjuszonych górników. Górników walczących z cegłami
i młotami w rękach. Krew się lała.
Tłum wył przed parlamentem. Ale
Ona była niewzruszona. The lady was
not for turning.
Wielką Brytanią rządziły wtedy
związki zawodowe hutników i pracowników stalowni, kolejarzy i górników.
Trzymały ten kraj za gardło. Przed jej
dojściem do władzy władały nim bez
ograniczeń. Wielka Brytania została
nazwana chorym i zaraźliwym człowiekiem Europy. Groził nam tu już
skrajny socjalizm. Kryzys coraz bardziej się pogłębiał. Wprowadzono czterodniowy tydzień pracy, wyłączano
elektryczność na parę godzin dziennie,
co chwilę ogłaszano strajki kierowców,
kolejarzy i Bóg wie kogo. Inflacja wpadła w spirale wysokości. Ograniczono,
niemal jak w PRL-u, sumę wywożonych za granicę funtów. Nikt już tego
nie pamięta. A Ona, nieugięcie, zaczęła ten kraj ratować. I chyba go uratowała w jakiejś mierze, bo w polityce i
gospodarce wszystko jest złożone.
Kiedy w Polsce objawiła się
„Solidarność” jako ruch związkowy,
Ona, przeciwniczka związków zawo-
dowych, wiedziała, że należy ten
związek popierać. Bo jest dążeniem
do wolności i wyzwaniem dla komunistycznej doktryny. I dawała temu
poparciu dowody. Pamiętam, jak stawiła się w londyńskim Ognisku Polskim na spotkanie z działaczami
Lady Thatcher w Ognisku
emigracyjnymi. Żeby dodać emigracji
ducha do walki z komuną. Jej spotkanie zorganizowało Anglo-Polish Conservative Society. Ognisko było wtedy
eleganckim salonem, a nie jak dziś –
gniazdem os, na miarę krajową. Sala
była nabita. Ona weszła tym swoim
charakterystycznym drobnym krokiem. Uśmiechnięta i ciepła. Bez
pompy. Ubrana w ciemnoniebieską
garsonkę z wytłaczanej tkaniny. Co
mówiła? – nie pamiętam. Siedziałam
niemal u jej stóp, poniżej estrady, zafascynowana. Patrzyłam na jej zgrabne nogi w czarnych pantoflach na
wysokich obcasach. Pamiętam tylko,
że któraś z pań emigracyjnych syknęła: – A z czego ta garsonka? Z zasłony
czy z kanapy? Margaret Thatcher
miała swój własny styl, także w ubiorze. Nie francuski, nie włoski, nie europejski, ale angielski. Przez polskie
emigrantki często krytykowany.
Odeszła wierząc, że niepopularność
jest także miarą jej sukcesu. A te wrzaski, krytyczne, obraźliwe uwagi, śpiewanie: „Ding, dong wiedźma nie
żyje”, ta fala brutalnej radości z powodu jej odejścia jest nie tylko miarą jej
sukcesu. Jest także czymś obcym w
mojej polskiej mentalności. Jest chamstwem w obliczu godności śmierci.
I bólu ją opłakujących. Mam nadzieję,
że na takie chamstwo nie zdobyliby się
Polacy o chamstwo pomawiani, nawet
wobec śmierci swoich wrogów.
Ona była i pewnie zostanie swego
narodu bohaterką. Kiedyś na uroczystym bankiecie lorda mera City of
London Margaret Thatcher wysłuchała przemądrzałych pyszałkowatych
przemówień dziewięciu finansistów,
bankierów i ekonomistów. Słuchając
milczała. Po czym wstała i powiedziała: „Wysłuchałam piania dziewięciu
kogutów, a kto znosi jajka? Kura”.
Noszę Ją w swoim sercu. Śmierć
nie istnieje. Ale za to są pogrzeby.
Cóż to był za godny, wspaniały pogrzeb sprawiony Jej przez rząd i większość narodu. Jej, Wielkiej Premier
Wielkiej Brytanii.
Zachodnia cywilizacja
Przez ponad 500 lat zachodnia cywilizacja dominowała nie tylko życie w Europie, ale również
wszędzie tam, gdzie udało się jej podbić nowe tereny. Dzisiaj to wszystko chyli się ku upadkowi a Zachód, jako kultura i sposób życia, powoli
przechodzi do lamusa.
Wierzyliśmy, że Zachód to jedyny styl życia. Jedyny słuszny, ponad wszystko prawdziwy i sprawiedliwy. Jedyny możliwy dla ludzi cywilizowanych.
Ale czy koniecznie? Wróciłem właśnie z kolejnej
wyprawy do Azji i jestem pod wrażeniem nie tylko
szybko zmieniającego się kontynentu, ale przede
wszystkim naszej, zachodniej obecności tam. Albo
jej braku. W codziennych mediach Zachód istnieje
tylko wtedy, gdy coś tragicznego się wydarzy, poza
tym mało kto przejmuje się tym, co dzieje się u
nas. Nasze ekonomiczne kłopoty dobrze odbijają
się na tamtejszych gospodarkach, które – jak to w
krajach rozwijających się bywa – rozwijają się
znacznie szybciej, niż nam by się nawet marzyło.
Wartość euro czy funta spada, rośnie siła lokalnych
walut. Bo ich gospodarki są silniejsze. Jeśli w
Wielkiej Brytanii produkt krajowy brutto osiąga
0,5 proc., tam przeważnie wynosi kilka procent. I
utrzymuje się na takim poziomie przez lata. To, na
co my pracowaliśmy na Zachodzie przez pokolenia, oni dorabiają się w ciągu kilku lat. Nagle, po
cichu, jakby niezauważalnie, z dominantów tego
świata przechodzimy do drugiej ligi. I to nie tylko
dlatego, że cywilizacja w Azji istniała długo przed
pierwszymi piramidami w Egipcie.
Nie chciałbym się dzisiaj urodzić. Naprawdę jestem pełen przerażenia, gdy próbuję sobie wyobrazić
jak będzie wyglądało życie, praca i przede wszystkim
starość tych, którzy dzisiaj przychodzą na świat. Może już jestem stary, ale pamiętam czasy bez tabletów
czy telefonów komórkowych. Pewnie łatwiej nie było.
Ale przynajmniej bardziej ludzko, każdy ze sobą jeszcze rozmawiał, miał dla siebie czas. Dzisiaj wszystko
to zastąpiła technologia. A ta, chcemy tego czy nie,
szybciej dociera do przeciętnego Azjaty, niż do nas,
tych z Zachodu.
Historyk Niall Ferguson przekonuje, że cała nasza
zachodnia siła i potęga opierała się na sześciu podstawowych filarach: konkurencji, nauce, prawach własności, medycynie oraz naszych zdolnościach
konsumenckich oraz etyce pracy. To dzięki nim udało się nam, Zachodowi, dominować na świecie przez
ponad 500 lat. Ale ten świat nie spał, uczył się szybciej, niż nam się wydawało. Zachwyceni własną potęgą zapominaliśmy, że pierwsza zasada – konkurencja
– dotyczy nie tylko nas. I dzisiaj powoli za to płacimy.
Azja to nie tylko największy producent na świecie, ale
także największy konsument dóbr, które tam sprzedają się jak świeże bułeczki. To właśnie tam, powoli, po
cichu, przenosi się centrum światowego życia: japońskie technologie już od dawna dominują na świecie,
azjatyccy projektanci coraz częściej określają nowe
kierunki nie tylko w modzie, ale również architekturze, przemyśle, transporcie czy nader wszystko obsłudze klienta. To, w jaki sposób goście traktowani są w
hotelach azjatyckich może wiele nauczyć nawet najznakomitszych hotelarzy w Europie. Zachodnia cywilizacja wypala się, zanika. Czy zastąpi ją inna, lepsza?
Bardziej ludzka, z twarzą? Na to pytanie odpowiedzieć będą w stanie przyszłe pokolenia. Życzę im powodzenia.
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|11
nowy czas | kwiecień 2013
komentarze
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
W Londynie wysyp spotkań z drugiej strony barykady
polskiego sporu. Formacji rządowej Londyn już nie jest tak
potrzebny jak kiedyś. Wydaje się, że mozolnie przez lata
wypracowany straszak antypisowski wystarcza. Nie trzeba
rządzić ani agitować. Opozycja, może jeszcze nie do końca
przekonana o tym, że Londyn jest ważnym etapem w
kampanii wyborczej, wysyła swoich przedstawicieli, choć
inicjatywa należy chyba do zapraszających – coraz większej
grupy polskich londyńczyków, którzy przeczą „naukowym”
obserwacjom o końcu historii, ponowoczesności, itd.
Frekwencja na spotkaniach z politykami
i publicystami opozycyjnymi wciąż rośnie. Pojawiło się tu młode pokolenie,
dobrze zorientowane w arkanach polskiej sceny politycznej. A ich wiedzę niewątpliwie wzbogaca doświadczenie
życia poza krajem. Nie bez powodu
włodarze komunistycznej Polski dokładali wszelkich starań, by „żelazna kurtyna” była szczelna. Żeby nowinki z
Zachodu nie zakłócały porządku przaśnej nowoczesności, „proletariackiemu”
dobrobytowi. Mur runął i w jego miejsce trzeba coś wprowadzić. Na przykład
elektroniczną inwigilację, nad czym zastanawiają się Brytyjczycy, a Polacy
pewnie robią to dyskretnie, korzystając
z bratniej pomocy wschodniego sąsiada. Podobno serwery polskiej sieci internetowej znajdują się w Rosji. Dlaczego?
Czyżby była krajem bardziej technologicznie rozwiniętym niż nasi zachodni
partnerzy?
W krajowych środkach masowego
przekazu coraz częściej słyszę i czytam o
(można powiedzieć) ruchu republikańskim. Co go wyróżnia pośród innych ruchów? Trudno powiedzieć. Na pewno
nie kształt państwa, bo obecne struktury można nazwać republikańskimi. Ten
ruch republikański bardziej chyba określa nostalgia niż rzeczywistość.
No więc mamy nową stację telewizyjną Republika. W Londynie mieliśmy
możność spotkania z jednym z jej założycieli – Rafałem Ziemkiewiczem. Autorem książek, felietonistą, publicystą i
okazjonalnym politologiem. Ostatnio
historykiem odsłaniającym gotowe recepty na bolączki współczesności odnalezione w archiwach. Endecki szlak.
Dlaczego nie. Rzeczywiście, ta tradycja
jest zakłamana i wciąż niewiele wiemy o
pozytywistecznej roli tego ruchu po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
Odkłamanie – zbożny cel, ale jakie to
ma przełożenie na współczesność?
Tymczasem, zdaniem Ziemkiewicza, musimy borykać się z całym inwentarzem państwa postkolonialnego.
Skądinąd ciekawe zestawienie historii
Europy pod dominacją sowiecką z kolonializmem. Pana już nie ma, ale zostali na scenie jego wyrobnicy – klasa
zaprzedana władcy, jego administracja, która odchodzić bynajmniej nie
zamierza, więc trzyma się kurczowo
struktur III RP. Jest też obywatel
Szmaciak, który wartości nadrzędnych
nie zna, ale wie, jak kombinować.
Skrót modelowy, i w swoim wymiarze
trafny. W jaki jednak sposób pozbyć
się obywatela Szmaciaka?
Jednoznacznych odpowiedzi nie
usłyszałem, bo pewnie ich nie ma, ale
w sukurs znanemu autorowi przyszedł
praktyk – były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS, politolog,
wicedyrektor Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych
UJ Krzysztof Szczerski. Rzeczowe spotkanie. Jesteśmy w Unii i nie możemy
godzić się na rolę klakiera rozdających
karty. Usłyszałem merytoryczny wykład na temat zaniechań polskiego rządu i założeń polityki alternatywnej:
Polska nie musi być zakładnikiem swoich wielkich sąsiadów. Wiernopoddańcze gesty ministra Sikorskiego i premiera Tuska są wbrew interesom naszego kraju. Sposób prowadzenia
śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej najwyraźniej pokazuje wasalczy
charakter sprawowania rządów. Patrząc na polską politykę zagraniczną
trudno nie zauważyć, że Polska zrezygnowała z własnej podmiotowości.
Smutny obraz malują goście z Polski. Czy rozwiązaniem jest pragmatyzm: więcej ekonomii, mniej ideologii?
kronika absurdu
Albo prezydent Kwaśniewski ma pecha, albo choroba
polskiej polityki jest nieuleczalna. Pierwsze wystąpienie
byłego prezydenta w roli lidera po długim urlopie od polityki,
i znowu azjatycka grypa. Z taką wrażliwością na zaziębienie
może lepiej pozostać na chorobowym… Z okazjonalnym komentarzem, bez uciążliwego przewodzenia.
Baron de Kret
Wacław Lewandowski
„Rasizm” nie przejdzie!
Z wielką satysfakcją przyjmuję to,
że mój felieton sąsiaduje w „Nowym
Czasie” z rysunkiem, a właściwie rysunkowym felietonem Andrzeja Krauzego. Miło i zaszczytnie spotykać się
choćby w ten sposób z wybitnym artystą, tym milej, że mam we wdzięcznej
pamięci to, że zechciał on kiedyś zaprojektować okładki dla dwóch moich
książek. Teraz jednak dowiaduję się,
że nie powinienem się tym niezasłużonym sąsiedztwem chlubić, ale raczej
go wstydzić i unikać. Bo oto niejaki
Tomasz Piątek poucza „Guardiana”
(londyńskiego pracodawcę Krauzego),
że to nie żaden wybitny rysownik, ale
rasista i homofob, i właściwie należałoby postawić go przed sądem.
Piątek pisuje dla Tygodnika Opinii
„Krytyki Politycznej”, organu nowego polskiego lewactwa. I z tych właśnie lewackich (Piątek powiedziałby
„lewico-wych”) pozycji ocenia twórczość Krauzego. Od dawna ocenia
krytycznie, bo od dawna dostrzega, że
choć na Wyspach Krauze rysuje dla
lewicowego „Guardiana”, to w Polsce
– wyłącznie dla pism prawicowych,
jak „Rzeczpospolita”, „Do Rzeczy”, a
przedtem do dawnego „Uważam
Rze”. Już sam fakt współpracy z takimi pismami zdaniem Piątka powinien
zwrócić uwagę „Guardiana” na podejrzaną postawę Krauzego. Oczywi-
ście, Piątek wie, że zapewne w „Guardianie” polskich gazet nikt zbyt pilnie nie studiuje, dlatego przychodzi
Brytyjczykom z pomocą, zwraca ich
uwagę na to, że zatrudniają osobę,
mówiąc delikatnie, nieodpowiednią.
Zatrudniają rasistę! Oni – postępowe
i lewicowe pismo! Gdyby wiedzieli o
rasistowskich wybrykach Krauzego,
pewnie by nie zatrudniali, ale nie wiedzą! Wobec tego Piątek spieszy z bratnią pomocą i poucza ich w „liście
otwartym”, w którym zaznacza, że
czujnością swą zamierza służyć także
polskiej prokuraturze.
Piątek jest bardzo zdeterminowany, najwyraźniej czara goryczy się już
przelała. O co poszło? O rysunek z
okazji wizyty premiera Tuska w Nigerii, złożonej (bo „tak się złożyło”)
w dniu rocznicy katastrofy smoleńskiej. Dwóch ludożerców dźwiga Tuska uwiązanego do drąga, dźwiga
pewnie w kierunku kotła nad paleniskiem, ten zaś myśli: „Trzeba było
polecieć do Smoleńska”. Zabawne?
Jak dla kogo. Piątek uważa, że rasistowskie i obraźliwe dla Nigeryjczyków. Na marginesie – ciekaw jestem,
gdzie był Piątek po wyborze Obamy
na pierwszą kadencję, gdy media donosiły, że jeden z ministrów rządu Tuska opowiada, że prezydent-elekt ma
związki z Polską, bo jego przodkowie
zjedli polskiego misjonarza. Jakoś nie
przypominam sobie, by wtedy Piątek
kipiał oburzeniem, pisał listy otwarte i
zapowiadał doniesienie do prokuratury na Radosława Sikorskiego… Być
może jest po prostu tak, że zdaniem
Piątka, jeśli minister Tuska powie „rasistowski” dowcip, to jest to tylko drobna gafa, nawet zabawna, co innego,
gdyby takim dowcipem popisał się rysownik pism prawicowych. To, rzecz
jasna, tylko domysły, nie zamierzam
przecież odkrywać całej głębi Piątkowych przemyśleń. Jedno jest w tym
wszystkim pewne i domysłom nie podlega, bo Piątek wykłada kawę na ławę
– „Guardian” nie powinien zatrudniać Andrzeja Krauzego!
Swoją drogą interesujące, jak nowa polska lewica wyobraża sobie nowy społeczny porządek. – Jakaś
neo-jaczejka, jakiś, pożal się Boże,
„Tygodnik Opinii” ma być od tego, by
decydować, kto zasługuje na pracę, a
kto nie. Kto jest artystą, a kto tylko
„rasistą”. Cóż, panie Piątek, niech mi
pan pozwoli wierzyć, że tego rodzaju
„rasizm” nie przejdzie – jak to się mówi w kręgach młodej lewicy. Ściślej, że
nie przejdzie ów lewacki ostracyzm,
który wam nakazuje przylepiać etykietę „rasisty” każdemu, kto nie kryje,
że mu z lewactwem w wydaniu „Krytyki Politycznej” nie po drodze.
12 |
kwiecień 2013 | nowy czas
nasze dziedzictwo na wyspach!
BATTle of ognIsko
A Tragicomedy in Five Acts
FAW L E Y C O U RT O L D B O Y S
By 99 votes to 32, victorious club members demonstrate their democratic
will at Ognisko Special General Meeting (SGM) on Sunday 14 April 2013.
But still the tragicomic antics go on… while Polonia demands back it’s
charity properties, assets and funds.
WHO Cares WINS
82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD
tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043
email: [email protected]
But it seems that the rule of law, ethics and club etiquette is
totally beyond the comprehension and culture of diehard
executive committee schemers.
Sunday, 14 April 2pm, and another SGM. The
ACT V famous
Hemar Room, music and cabaret salon, is
The audience is getting ready for Act V
U
p and down the country like a plague, Polish
charity properties are being seized from under
Polonia’s noses. Even now, in Edinburgh, (and
Kirkcaldy) Scotland, local AngloScot-Polish
groups are furious at the idea of their
properties being sold off by SPK (Polish Combatants Association in
Great Britain) in such a cavalier style. Architect Adam Dudley has
already initiated an action plan to save Scotland’s ‘Ognisko’, the
marvellous Grade A listed building at 11 Drummond Place,
Edinburgh. Elsewhere, in Rugby, Luton and all over Great Britain,
Polonia’s houses and clubs sales is an illicit done deal. Allegedly
SPK has in twenty five years sold off forty four properties in the
UK although in the Sixties they changed their rules in order to
welcome new members and keep the organisation and its assets in
service for Polonia. Now only four SPK properties are left. Where
are the sales funds, where are all those missing millions? Are they
being held in trust, as capital funds, on interest bearing deposit
accounts? If so, at what bank(s)? Not Cyprus hopefully! Invested?
Where, and on what terms? Put into some offshore account? Used
for (private) real estate development in Poland? Who exactly
benefits financially? Clearly much transparency and accountability
is sorely wanting here. In the murky “Fawley Court Affair” the
notorious Marians amazingly gave the allegedly corrupt Vatican
Bank, £4 million from the Fawley ‘sale’, and £1 million towards
refurbishing their own Rome palazzo. Ognisko itself – 55 Prince’s
Gate SW7 – was also an asset stripping target. Luckily, united
Anglo-Polish resourcefulness prevented it’s sale, and Ognisko was
saved! But still the tragicomic antics go on…
The anniversary of the famous salvation of Ognisko
ACT I club
and building is not even a year old. Yet it seems
like an eternity of Polish style valour, chicanery, and squabbles
which separates us from that victorious, sunny day of 27 May 2012.
On that day a specially convened Extraordinary General Meeting
(EGM) was called and the traitorous would-be-sellers of our
beloved building and heritage – 55 Prince’s Gate SW7 – were
soundly defeated by a vote of 88 to 3.
A month after the victorious EGM followed the 24
ACT II June EGM. A “Vote of no Confidence” in an
executive committee full of would-be-sellers, enemies of club and
building, is bizarrely and insultingly construed as a “Vote of (sic)
Confidence”. Bully boys are planted about the Hemar Room
specifically to intimidate club members. The very same psychoterror tactics were employed that the founders and prominent
guests of Ognisko: the Duke of Kent, Lord Halifax, President
Raczynski, Generals Sikorski and Anders, and Lady Thatcher all
fought against with heart, mind and soul. Fortunately, the shoddy
game-plan of the hangers-on and disrupters with land-grab designs
and buffoonish ambitions is being laid bare as never before. The
ploy, as always, is the same old tried and ‘trusted’ method –
operation “vulture-trust”. Grab Polonia’s UK charity property
assets, sell them on, grab the cash, and sit on a pile of capital funds
to which no one from more than a half-million (Anglo) Polish
community has any access, (Polish today is the second most spoken
language in Great Britain). Meanwhile of course generous expenses
for trustees must be met. Officials from these Polish charities of
course have no idea of what is going on, and lead blameless,
unblemished lives.
now more famous as Ognisko’s regular political and debating
chamber. Inside the large stately room, straight rows of chairs
and chairman’s podium are not arranged longways, west to
east, window to window, but in a crescent, with chairs nicely
arrayed in a semi-circle the length of the hall, around a
microphone and table by the wall – in fact just like around a
cosy harcerstwo (scouts) Polish Hearth campfire – an ognisko.
But this time things are anything but cosy. The diehard
schemers have already given proceedings a rather sinister, nasty
foretaste of things to come.
The first little surprise comes in the way of advance letters
(from Teresa and Marek Stella-Sawicki), taken in breach of club
rules and aims, the data protection act, and good manners
generally, to fifty three club members, motion signatories – to
their private addresses! The contents of these letters are alarming.
They attempt to; pre-judge, even preempt the motion debate,
suspension vote, and even the far-off findings of the Ognisko
Judicial Committee. Their letters disown any wrongdoing or bias
over the restaurant tenders, see no wrong in instructing lawyers on
the Concerto contract without board authority, or misleading
members over the two year rule, thus trying to prevent them
proposing candidates for the club executive committee, together
with providing inaccurate summaries of club matters. More
worryingly is their threat to pursue club members for defamation,
take legal action, or to go to the police.
Barbara Arzymanov is not late swinging into action with her
own pathetic letter, again to fifty three members. She sees
nothing wrong in not fulfilling, and thus “misleading members”
over the requisite two year member rule before having stood
herself for the Executive Committee, persists in trying to
persuade unconvinced members of the need for Ognisko to be a
At Ognisko’s Annual General Meeting, Sunday 25
ACT III November 2012 votes are miscounted or lost, (they
are still counting) and club members are confronted with a
ridiculous, (purposely rigged?), confused executive committee voting
system. It is akin to the dinosaur leftist British union style block
voting. Here’s the list, but we, the “Vote of ‘NO’ confidence”
Executive Committee, will sort out what candidate gets what job,
all behind closed doors, and smoke filled, mirrored rooms…
But Ognisko club members are not political fodder.
Wlodek Mier-Jedrzejowicz , Ognisko ‘Honorary’ club Secretary
for twenty years, with his ‘pal’, ex-Ognisko Chairman, Andrzej
Morawicz have both much to answer for. At the 25 November
Ognisko AGM Mier-Jedrzejowicz gets a hundred plus votes.
His lifetime’s ambition, nay dream of being Ognisko Chairman
(again), is within his grasp. But no. Amazingly, the once ejected club
member, Marek Stella-Sawicki is made Vice-Chairman, and Basia
Kaczmarowska-Hamilton remains Chairman. Not for long. Before
the Act IV starts she gets dismissed by the same Committee and
Mr Kulczycki (with a vote of no confidence!) is elected.
And so on to yet another Ognisko Special Meeting,
ACT IV Sunday 24 February 2013. This time club members
are invited to vote on the future of its restaurant. Despite the
oppostion’s dirty tactics the vote goes decidedly in favour of Jan
Woroniecki’s independent tender, and he wins by 131 votes to
Concerto’s 32 votes. Guy Roger, a director on behalf of Concerto
plays an exceptionally clean and honest hand, and acquits himself,
and his Concerto group (event organiser), with utmost grace, and
commercial gentlemanliness. He bows out.
Mr Jerzy Kulczyski, chairman newly
elected by the Committee, and
chairwoman dismissed by the Committee
Barbara Kaczmarowska-Hamilton
|13
nowy czas | kwiecień 2013
drugi brzeg
charity, and like the Sawicki’s, does some flimsy sabrerattling, threatening members with legal action. She also tries
to mislead members by saying in her letter that “Concerto
like Jan (Woroniecki) would have served Polish food”.
Concerto – it has to be stressed again – was to organise
events. Food would be in the hands of Beata Zaborowska
whose contract with Ognisko was to expire on the 31st
March. In the meantime Westminster Council closed
the kitchen for hygiene reasons. We are now awaiting
refurbishement work to be carried out by Jan Woroniecki.
The meeting on the 14th April is again chaired with
clinical implacability and coolness by psychiatrist Jan
Falkowski. Attempts to sabotage the meeting are made by
plants with rogue questions. Jan Falkowski is having none of
it. Some outbursts are politely silenced. The storm passes.
The vote is taken. The motion to SUSPEND the six unruly
Executive Committee members is passed by ninety nine (99)
votes to thirty three (33).
Thus far the score on the EGM’s, AGM’s and SGM’s is a
total landslide for club members’ against the unwanted club
miscreants of three hundred and eighteen (318), to sixty eight
(68). In cricketing terms, miscreants are all out by two
hundred and fifty (250) ‘runs’. Some result – thus far…
Meanwhile thoese suspended by a democratic vote of the
club members ignore the outcome of the SGM, 14 April, and
turn up at the Ognisko office on the following Monday to do
their business as normal. Bizarrely Mier-Jędrzejowicz continues
(eternally) as Honorary Secretary, at the same time sitting on a
pile of unpaid cheques, unattended membership applications,
and Lord only knows what amount of information relating to
Ognisko’s finances.
•
It is now down to the Ognisko Judicial Committee to decide
on the fate of the “suspended six”. Club members are relying
on this judicious enclave to do the right thing… Will we see
the end of this tragicomic antics at last?
Mirek Malevski
Chairman, Fawley Court Old Boys/FCOB Ltd
Barbara Piasecka-Johnson
1937- 2013
Urodziła się 25 lutego 1937 roku w Staniewiczach na Białorusi, skąd po wojnie jej
rodzina została przesiedlona na Dolny
Śląsk. Zmarła po długiej chorobie 1 kwietnia w swoim domu w Sobótce (w powiecie
wrocławskim), gdzie osiedliła się na stałe,
choć miała też dom w Monte Carlo.
Studiowała na Uniwersytecie
Wrocławskim zdobywając dyplom historyka sztuki. Ładna, choć bardzo skromna, z
długim do pasa warkoczem, od młodych
lat wywierała duże wrażenie.
W 1968 roku, w wieku 34 lat, wyjechała
do Stanów Zjednoczonych, gdzie znalazła
pracę jako pokojówka w rezydencji Johna
Sewarda Johnsona w New Jersey (właściciela koncernu Johnson & Johnson).
Starszy od niej o 43 lata Johnson zaproponował jej, zgodne z wykształceniem, stanowisko kuratora swej nowej kolekcji dzieł
sztuki, rozwiódł się z żoną i oświadczył. W
roku 1971 została jego trzecią żoną. Małżeństwo trwało 12 lat, do śmierci Johnsona
w roku 1983. Po jego odejściu rozpoczął
się proces o spadek wartości 500 mln dolarów, w tym koncernu Johnson & Johnson,
który zakończył się przyznaniem Barbarze
350 mln dolarów i po 30 mln dla każdego
z dzieci Johnsona.
Inwestując w dzieła sztuk Barbara Piasecka-Johnson odziedziczony majątek po-
mnażała. W roku 2001 Forbes zaliczył ją
do 20 najbogatszych kobiet na świecie.
Po śmierci męża przebudowała rodzinną posiadłość w Princeton i nazwała ją Jasna Polana. W jej kolekcji znalazło się
wiele znakomitych dzieł sztuki. Część kolekcji prezentowana była na wielu światowych wystawach, m.in. dwukrotnie w
Zamku Królewskim w Warszawie.
W 1974 roku założyła The Barbara Piasecka Johnson Foundation, finansującą
m.in. edukacyjne pobyty polskich naukowców i studentów w Stanach Zjednoczonych.
Uczestniczyła w wielu akcjach dobroczynnych w Polsce, przekazała ponad 7 mln
złotych na leczenie dzieci z autyzmem, była między innymi fundatorką Domu Matki i
Dziecka w Gnieźnie oraz gdańskiego Instytutu Wspomagania Rozwoju Dziecka oraz
współfundatorką legnickiego ośrodka diagnostyki onkologicznej. Przekazała dzieła
sztuki na rzecz Zamku Królewskiego, finansowała też remont kaplicy klasztoru na Jasnej Górze.
Na uroczystości pogrzebowe, które odbyły się 15 kwietnia w katedrze we Wrocławiu,
przybyło około 300 osób. Uczestnicy wspominali jej hojność wobec ośrodków medycznych oraz jej wsparcie dla „Solidarności” w
latach PRL-u. Barbara Piasecka-Johnson
umożliwiła wielu Polakom studia za granicą
i pomagała samotnym matkom.
„Założyła szereg fundacji i innych organizacji dobroczynnych, których zadaniem
było sponsorowanie programów badawczych i pedagogicznych w dziedzinie kultury i sztuki oraz medycyny” – podkreślił w
mowie pogrzebowej jej charytatywną działalność proboszcz parafii katedralnej we
Wrocławiu ks. infułat Adam Drwięga. (tb)
14 |
kwiecień 2013 | nowy czas
edukacja
Polskie szkolnictwo za granicą
P
o 2004 roku z kraju wyjechało wielu młodych ludzi. Z czasem
drastycznie zwiększyła się także liczba dzieci polskich przebywających poza granicami RP. Fakt ten przyczynił się do powstania i rozwoju wielu szkół polskich nie tylko w Wielkiej
Brytanii, ale także i w innych krajach europejskich. W szczególności w: Niemczech, Grecji, Skandynawii (głównie w Norwegii), Włoszech.
Historia szkolnictwa polskiego, charakter i kierunki kształcenia w „duchu
polskim”, a także kwestie ewentualnej odpowiedzialności rządu RP za koszty i
jakość kształcenia najmłodszych Polaków wychowywanych na obczyźnie, poddane zostały dyskusji przez uczestników konferencji naukowej – zorganizowanej w sobotę 13 kwietnia – przez Polski Uniwersytet na Obczyźnie (PUNO).
Najstarszy i najmniejszy uniwersytet polski działający poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej. Przedstawiciele Zakładu Badań nad Emigracją i Zakładu Dydaktyki Polonijnej PUNO, realizując trzyletni projekt badawczy pod nazwą
Szkolnictwo polskie poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej od roku 1918 – zapoczątkowany konferencją kwietniową w 2012 roku (poświęconą sprawom szkolnictwa polskiego w Wielkiej Brytanii) – wraz z zaproszonymi ekspertami z Kraju i
z wybranych państw europejskich, po raz kolejny poruszył problematykę szkolnictwa polskiego poza Krajem. Dedykując swoje obrady (jak co roku) pamięci
ostatniego Prezydenta RP na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego.
Konferencja, na którą złożyło się kilkanaście referatów i panel dyskusyjny,
zorganizowana została we współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie. Głównym celem spotkania była analiza i ocena dorobku edukacyjnego i
naukowego szkolnictwa polskiego w Europie Zachodniej
i Środkowo-Wschodniej w perspektywie historycznej i
współczesnej. Wśród omawianych zagadnień znalazły się
zatem wybrane aspekty: kształcenia językowego i kulturowego dzieci i młodzieży, polskiego szkolnictwa wyższego, a także problemy i zasady funkcjonowania Szkolnych
Punktów Konsultacyjnych i szkół sobotnich w: Belgii,
Francji, Grecji, Niemiec, Szwecji, Norwegii, Danii, a
także na Ukrainie, Litwie i we Włoszech.
Obrady, w których udział wzięło łącznie kilkadziesiąt
osób; w tym przedstawiciele Ambasady RP w Londynie
– konsul Tomasz Stachurski oraz konsul Rafał Siemianowski, otworzyło wystąpienie Rektora PUNO prof. dr
hab. Haliny Taborskiej.
W pierwszej sesji, moderowanej przez prof. dr hab.
Dorotę Praszałowicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego (UJ),
wystąpili: prof. dr hab. Władysław Miodunka z UJ, który
omówił Sytuację języka polskiego w Europie Centralnej i
jego znaczenie w edukacji krajów środkowoeuropejskich,
dr Joanna Pyłat, prodziekan Wydziału Humanistycznego
PUNO, koordynator konferencji, która poruszyła kwestie
Specifiki i charakteru Polskiej Sekcji SHAPE International School w Belgii, a w szczególności programu nauczania i rzeczywistych potrzeby kształcenia polskiego
dzieci oficerów i żołnierzy służących poza granicami RP,
dr Agnieszka Szajner z Aten, która zwróciła uwagę na
skomplikowaną problematykę Integracji międzykulturowej uczniów szkoły polskiej w Atenach oraz dr Maria
Małaśnicka-Miedzianogóra, przewodnicząca Nordyckiej
Unii Oświaty Polonijnej, która zapoznała uczestników
spotkania z zasadami organizacji oświaty polonijnej w
nordyckich modelach edukacji ojczystej.
Po przerwie, w części koordynowanej przez dr Joannę
Pyłat, głos zabrali: prof. dr hab. Jolanta Chwastyk-Kowalczyk z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Wybrane problemy szkolnictwa polskiego w
Europie Zachodniej i Środkowo-Wschodniej z perspektywy prasy emigracyjnej), dr Łukasz Wolak z Uniwersytetu
Wrocławskiego, z Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. W. Brandta (Szkolnictwo polskie w RFN
pod egidą Zjednoczenia Polskich Uchodźców w latach
1951-1969), dr Agata Błaszczyk z PUNO (Szkoły wyższe
we Włoszech w latach 1944-1947), dr Jerzy Kowalewski
z Uniwersytetu Lwowskiego (Globalizacja nauczania języka polskiego a perspektywy edukacji polonistycznej na
Ukrainie).
W ostatniej części obrad z przeobrażeniami w systemie oświaty polskojęzycznej na Litwie po 1991 roku zapoznała uczestników spotkania mgr Małgorzata
Stefanowicz z UJ. Natomiast dr Joanna Pyłat udowodniła, że „polskie szkolnictwo średnie we Francji po II wojnie światowej” swój nieskrępowany rozwój zawdzięcza,
m. in. profesorom PUNO. Do ubiegłorocznej konferencji kwietniowej nawiązała w swoim wystąpieniu prof. dr
hab. Dorota Praszałowicz z UJ, która w referacie: W
stronę ofensywy oświatowej – o potrzebie szerszej debaty
na temat szkolnictwa polskiego poza Krajem, przedstawiła wyniki raportu: Szkolnictwo polskie w Wielkiej Brytanii. Tradycja i nowoczesność, opracowanego przez
badaczy z: Polskiej Akademii Nauk (PAU), UJ, PUNO,
Oxford University i Bengor University: prof. Dorotę
Praszałowicz, dr Joannę Pyłat, Paulinę Pustułkę, dr
Agnieszkę Małek, dr Małgorzatę Irek i dr Paulinę Napierała, w ramach konkursu na realizację zadania:
Współpraca z Polonią i Polakami za granicą (2012).
Obrady zakończyła dyskusja panelowa z udziałem
wszystkich uczestników konferencji, prowadzona przez
dr Joannę Pyłat. Uczestników spotkania pożegnała prof.
dr Halina Taborska, która przy okazji podziękowała
sponsorom konferencji: Polish Deli, pani Krystynie Muraszko, Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów, POSK,
Zjednoczeniu Polskiemu w Wielkiej Brytanii, Towarzystwu Przyjaciół Dzieci i Młodzieży oraz patronom medialnym: czasopismom („Nowy Czas”, „Dziennik Polski i
Dziennik Żołnierza”), portalom internetowym (Londynek-net, Tutkaj-news), radio PRL oraz TVP Polonia.
T-TALK
Dzwoń Tanio do Polski
Korzystaj z tej samej karty SIM
Używaj serwisu T-Talk i dzwoń za darmo na numery 0800
Używaj kredytu na rozmowy z dowolnej
Używaj serwisu T-Talk i dzwoń tanio na numery 0845/0870
komórki lub telefonu domowego
Używaj wygodnej opcji automatycznego doładowanie konta
Nie musisz posiadać kontraktu z Auracall
Możesz doładować konto na wiele sposobów
Polskojęzyczna Obsługa Klienta
1 Doładuj
£10
kredytu
Wyślij
NOWYCZAS
na 65656
(koszt £10 + std.SMS)
£5
kredytu
Wyślij
NOWYCZAS
na 81616
(koszt £5 + std.SMS)
Przy doładowaniu
przez Internet
Stawki do Polski
na tel. domowy
.70
1
pence/min
2.00
1.45
pence/min
pence/min
Stawki do Polski
na komórkę
5
.90
pence/min
7.00
5.10
2 Zadzwoń
Wybierz
*
0370 041 0039
i postępuj zgodnie z
instrukcją operatora. Proszę
nie wybierać
ponownie.
pence/min
pence/min
Najniższe ceny dostępne na
www.auracall.com/polska
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622
*T&Cs: Ask bill payer’s permission before using the service. SMS costs £5 or £10 + standard sms. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number
is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. Connection fee varies between 0p & 25p depending on the destination. Calls to 03 number cost standard
rate to a landline and can be used as part of the bundled minutes. We will automatically top-up your T-Talk account with the initial top-up amount when you will have 3 minutes talk time remaining. To unsubscribe text AUTOOFF to
81616. Credit expires 90 days from the last top-up. Rates are subject to change without prior notice. Prices correct at 28/02/2012. This service is provided by Auracall Ltd.
|15
nowy czas | kwiecień 2013
agenda
Ameryka na celowniku
Nowy Jork leży blisko Bostonu. Wydaje się, że w pogodny dzień, stojąc na brzegu oceanu na półwyspie Cape
Code, można dojrzeć czubki drapaczy chmur obu miast.
Fale imigrantów wypełniały te miasta od dawna. Protestanci uciekali z Europy ratując się przed prześladowaniami religijnymi. Irlandczycy uciekali przed głodem,
Polacy za chlebem i wolnością, Żydzi chroniąc się przed
pogromami, Włosi przywieźli tu pizzerie i mafie. Wszystkie nacje znalazły swe miejsce w Ameryce i znajdują do
dzisiaj, włącznie z czeczeńskimi uciekinierami.
Życie imigrantów zaczynało się w Ameryce w momencie, kiedy na horyzoncie ukazywała się Statua Wolności, a ogromne transatlantyckie okręty zbliżały się do
nowojorskich doków. Dziewiąta symfonia Antonina Dvorzaka Z nowego świata jest sublimacją podobnych przeżyć. Tak Ameryka powitała Ignacego Paderewskiego,
który przybywał na serię koncertów i kluczowe rozmowy
z prezydentem Wilsonem, przedstawiając mu polskie racje odrodzenia niepodległości.
Wojciech A. Sobczyński
M
niej więcej dwa lata temu siedziałem
w kinie Barbican na specjalnej projekcji filmu Jerzego Skolimowskiego
pt. Essential Killing. Film wywarł
wówczas na mnie ogromne wrażenie
i pozostanie chyba w moich myślach do końca życia. Pozornie
prosta historia. Ktoś ucieka. Inni próbują za wszelką cenę go
pojmać. Przemoc, helikoptery, szeroki ekran, piękny zimowy
krajobraz i zarejestrowany po mistrzowsku, oplatający widzów
dźwięk, działający na zmysły prawie że od środka. Taka lista
atrybutów z reguły jest receptą na banalny film, ale nie u Skolimowskiego. Nie będę próbował rozbierać jego wielowarstwowej konstrukcji na części, bo byłoby to podobne do rozbierania
dużej cebuli – do środka daleko, a oczy zaczynają wypełniać
się łzami. Tytuł Essential Killing – o ile wiem, nie tłumaczony
na język polski – już sam w sobie zawiera wielowarstwowe
znaczenie. Zabić z konieczności lub konieczność zabójstwa?
Wszystko zależy od tego, kto kogo zabija, dlaczego, kto jest
ofiarą, a kto jest wykonawcą. Film Skolimowskiego powstał w
czasie wielkiej kontrowersji politycznej dotyczącej pojmanych
islamskich partyzantów, których transportowano, przesłuchiwano i często torturowano w tajemniczych okolicznościach.
Skolimowski nie mówi nic bezpośrednio. Unika moralizowania
i opowiadania się po takiej czy innej stronie. Pozostawia te
kwestie nam, widzom, którzy muszą sami poszukać
odpowiedzi w zakamarkach swojego sumienia.
Bohater filmu, więzień, transportowany jest helikopterem,
który pada ofiarą katastrofy. Załoga traci czujność. Więzień
sięga po broń wartowników. Padają strzały – strzały „z konieczności”. Zaczyna się ucieczka na śmierć i życie. Noc,
mróz, ranny człowiek, odgłosy pościgu, psy, helikoptery, służbywyposażone w najnowszą technologiczną maszynerię – a
jednak więzień, zbieg, a ponad wszystko – człowiek, trzyma
się kurczowo życia. Wydobywając z siebie ostatnie iskry sił,
powoli zamienia się w zwierzę kierującą się wyłącznie instynktem samozachowawczym.
W tak tragicznych okolicznościach antybohater i jego walka o przetrwanie zmusza nas do zrewidowania naszego podejścia. Właśnie kiedy zaczyna rodzić się w nas współczucie,
Skolimowski wprowadza nas w następną moralną pułapkę,
kiedy bohater filmu, u kresu swego człowieczeństwa, zmarznięty i wygłodniały, dostrzega na leśnej drodze młodą wieśniaczkę, trzymającą w objęciach malutkie dzieciątko i
jednocześnie próbującą pchać w śniegu rower. Dziecko zaczyna płakać. Rower pada bez dźwięku w głęboki śnieg. Wieśniaczka, opatulona przed zimnem, siada na skarpie i
przykłada dziecko do nabrzmiałej pokarmem piersi. To
wszystko widzi z ukrycia ścigany zbieg, który rzuca się na kobietę, by wyssać jej mleko. Jest to straszny obraz. Szamotanina, dziecko odrzucone w zawiniątku płacze. Więzień jak
zwierzę pożera życiodajne mleko i porzuca ofiarę. Do niego
powraca życie, dla matki jest to doświadczenie ponad jej siły –
życie odchodzi z jej twarzy. Jest wyssane przez trwogę. Pogoń
trwa, uciekinier rusza w dalszą drogę pozostawiając płaczące
dzieciątko na pewną śmierć, a Skolimowski zostawia nas z nowymi dylematami moralnymi.
T
ydzień temu, odwiedzając rodzinę w Bostonie, znalazłem się w zgoła innych okolicznościach. Tak się
złożyło, że potrzebowałem medycznej pomocy i mój
brat Stanisław zabrał mnie do głównego szpitala w mieście.
Był to dzień dorocznego bostońskiego maratonu. Dylemat, czy
A
ryzykować jazdę w korkach, rozstrzygnęła potrzeba. I tak, przez przypadek, doszło
do prawdziwego zderzenia ze śmiertelnym łańcuchem wydarzeń, których ciąg jest
już wszystkim znany. Siedząc w szpitalnej poczekalni patrzyłem z bratem na monitor telewizora. Monotonne są takie sportowe imprezy. Do mety dotarli już zawodowcy, a mniej sprawni i niekończąca się rzeka amatorów wciąż przepływała linię
mety pokonujac w wielu przypadkach osobistą drogę przez mękę. Raptem obraz
wypełnił niebieski dym, a za oknem z łopotem skrzydeł uniosły się z dachów stada
ptactwa. W ogólnej konsternacji nikt nie wiedział co się dzieje – zarówno przed kamerami, jak i w budynku szpitalnym. Z niedowierzaniem i jakby samozaprzeczając faktom patrzyliśmy na drugi wybuch, wtopieni w potok przypuszczeń, pytań i
spekulacji. Szpital wypełnił się ofiarami i ich rodzinami. Zapłakani ludzie telefonowali do bliskich. Szlochająca kobieta powtarzała bez końca słowa: „On nie żyje”.
Niedługo potem wszystkie zakamarki szpitala wypełniły się uzbrojonymi cywilami.
Grupy tajniaków ustawiono we wszystkich kluczowych punktach, lustrując każdą
osobę, próbując odgadnąć ze sposobu zachowania, kto z nas mógłby być kandydatem na terrorystę. W kolejce po lekarstwa stało przede mną dwóch młodych
Arabów. Oboje z bratem patrzyliśmy na nich z mieszanymi uczuciami, nie wiedząc czy oni są już na celowniku, a razem z nimi i my.
Na myśl przychodziły nam wspomnienia 9/11. Wtedy też zamachowcy zainicjowali swe działania z Bostonu, który słynie w Stanach Zjednoczonych ze swojego liberalizmu, młodzieży uniwersyteckiej Harvardu i MIT. To kolebka
intelektualnej śmietanki amerykańskiego społeczeństwa. Od ubiegłego piątku wiemy już, że sprawcami bostońskiego zamachu bombowego są dwaj bracia pochodzący z Czeczenii. Zdjęcie młodszego z nich, dziewiętnastolatka, wywołało we
mnie bardzo mieszane uczucia. Poczucie sprawiedliwości, a jednocześnie współczucie dla ofiar i ich rodzin musi być wartością fundamentalną. A jednak, słuchając doniesień o pogoni, poszukiwaniach, krwawych śladach i desperackiej ucieczce
młodego człowieka nie mogłem powstrzymać myśli o filmie Skolimowskiego i bólu
ich matki w odległej Czeczenii, która wiązała z chłopcami nadzieje i dumę, a
straciła ich nieodwracalnie z powodu skrajnej ideologii terroru.
meryka zawsze była przygodą dla odważnych i zdeterminowanych, gdzie życie było
twarde, jak uliczna walka na pięści. Kroniką życia nowojorskiej ulicy są prace amerykańskiego malarza George Bellowsa (1882-1925),
prezentowane właśnie w Royal Academy, w Sackler
Wing. Jest to kolejne wydarzenie, po wystawie Edourda Maneta – w przypadku obu artystów można
doszukać się niewątpliwego związku stylistycznego,
ale różnicę pomiędzy nimi determinuje w dużym
stopniu środowisko. Dzielnice wschodniego Manhattanu w porównaniu z Paryżem Maneta pierwszych lat XX wieku to ladacznica pod latanią,
zalatująca zapachem bimbru i wulgarnych perfum.
Bellows maluje z rozmachem i bez hamulców. Powstają obrazy z portowych doków. Kolosalne kadłuby statków i kaniony nowojorskich kamienic
czynszowych przytłaczają ogromem mrowisko
ludzkie. Uliczne zabawy i bójki dzieci. Nielegalne
walki bokserskie, często na gołe pięści, za marne
pieniądze dla walczących, a grube zyski dla sprytnych bookmacherów. Życie Bellowsa jest bardzo
krótkie, umiera mając 43 lata. Nieuleczalna choroba ucina jego znakomite, choć może właśnie z powodu choroby nierówne malarstwo we wczesnym
etapie twórczości, kiedy artysta nadal próbował
swoich sił w poszukiwaniach artystycznego samookreślenia.
Trzon najciekawszych obrazów wystawy, zarówno
olejnych, jak i rysunków, to walki uliczne i przemoc. Farba wyciskana jest z tub bezpośrednio na powierzchnię
płótna. Kolory mieszają się dopiero pod pędzlem,
którego artysta używa z rozmachem i brawurą, starając
się uchwycić moment tak krótki, jak mrugnięcie oka.
Krew walczących bokserów leje się jak obficie wyciskany
na frytki ketchup – szybko, dużo, by natychmiast zaspokoić głód. Bellows pracuje też nad grafiką. Wiadomości
prasowe przynoszą doniesienia z zachodniego frontu I
wojny światowej, w której ginie ogromna liczba amerykańskich żołnierzy. Powstaje seria prac przywołujących
na myśl echo prac Goyi poświęconych okropnościom
wojny.
Bellows nie jest jedynym przedstawicielem amerykańskiego realizmu i dzieli swoje czołowe miejsce w historii
malarstwa z Winslowem Homerem i Edwardem Hopperem. Ich studencka przyjaźń zaczęła się w nowojorskiej
Ashkan School of Art. Ameryka tych twórców to bezkompromisowy atak koloru na płótno, a tą drogą na nasze zmysły. Ich twórczość stworzyła niezależną
platformę amerykańskiemu malarstwu, wyzwalając je
spod piętna szkoły paryskiej, a Nowy Jork staje się punktem ciężkości światowego ruchu artystów.
Transatlantyckie liniowce wypluwając ze swoich
wnętrzności przybyszy ze „starego” świata nie cumują
już dzisiaj w portowym basenie Nowego Jorku. Dzisiejsze
liniowce unoszą się w powietrzu, a celowniki radaru kierują je na Kennedy Airport zataczając kręgi ponad Statuą Wolności.
16 |
kwiecień 2013 | nowy czas
czas przeszły teraźniejszy
trzy córki ii rp
Barbara Surzyńska-Zakrzewska od lat sama podsuwa mi tematy, a ja nadaję im kształt. Cecylia Bartel nie lubi
udzielać wywiadów, ale tym razem zrobiła wyjątek. W dodatku zachęca do wspomnień Ewę KwiatkowskąObrąpalską. To okazja nie lada, bo trzy panie należą już do ostatnich ze swego pokolenia.
Aleksandra Solarewicz
Były dziewczynkami, gdy ich ojcowie obejmowali wysokie funkcje
państwowe, dorastały u schyłku II Rzeczpospolitej. Dwie panie urodziły się w 1922 roku. Ojcem Barbary Zakrzewskiej był dr Leon Surzyński, lekarz, ostatni wicemarszałek Sejmu II RP, przewodniczący
Komisji Spraw Zagranicznych i społecznik.
Cecylia Bartel jest córką premiera i senatora, prof. Kazimierza Bartla. Jeszcze w przedwojennym Lwowie poznała Ewę Kwiatkowską,
z którą przyjaźni się do dziś. Pani Kwiatkowska urodziła się w Chorzowie, w 1925 roku. Ale historia zatoczyła koło. Ojciec dr Ewy
Kwiatkowskiej-Obrąpalskiej, Eugeniusz Kwiatkowski, był ministrem
przemysłu i handlu w rządzie Kazimierza Bartla (oraz ministrem
skarbu i wicepremierem w rządach Mariana Zyndram-Kościałkowskiego i Felicjana Sławoja-Składkowskiego). Pod koniec lat 30., wizytując Targi Poznańskie, złożył wizytę domową państwu Surzyńskim.
Te trzy postacie pojawiły się na mojej reporterskiej drodze kolejno, w
ciągu trzech lat. W końcu przyszła myśl, żeby połączyć ich losy.
Artystyczną pasję potrafił godzić z polityką. Jego kariera była
długa i łączyła się z członkostwem w wielu organizacjach. Gdy Basia
i o trzy lata młodsza Maryla (Maria) dorastały, ojciec był już posłem
na Sejm i wicemarszałkiem. Był piłsudczykiem. Dwukrotnie wybrano go z listy BBWR (Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem).–
Tuż przed wybuchem II wojny powstał projekt, by desygnować go
na ministra opieki społecznej – dodaje Barbara Zakrzewska.
W naszej rozmowie wciąż używamy terminu „polityk”. Słowo
znaczy wiele, ale… czy w każdej epoce to samo? – Przed wojną polityk był kimś innym niż jego dzisiejsi następcy – zastanawia się głośno pani Zakrzewska. – Tym ludziom zależało, by dotrzeć do
zwykłych obywateli. Intensywnie działali na poziomie samorządowym – tłumaczy. Leon Surzyński dużo czasu spędzał w swoim biu-
uratował firmę, a wtedy nastąpiły dobre lata i dla Mościc, i dla rodziny Kwiatkowskich. Był to czas, gdy dużo przebywali razem. Trójka dzieci: Anna (uczennica szkoły sióstr Sacré Coeur pod
Tarnowem), Ewa (uczennica szkoły powszechnej) i Jan (uczeń ostatnich klas gimnazjum) przeżyła szczęśliwy czas w dużym domu z
ogrodem.
– Byliśmy wychowywani przez rodziców w łagodności – mówi Ewa
Kwiatkowska. – Ale tatuś, z natury dokładny, gdy tylko mógł,
sprawdzał nasze zeszyty. Gdzie zapisaliśmy coś niechlujnie, tam była
wyrywana kartka. Wszystko musiało być zrobione porządnie. Inaczej przepisywaliśmy. Taki był właśnie premier Eugeniusz Kwiatkowski, student Politechniki Lwowskiej i absolwent Uniwersytetu w
Monachium. Charakter miał bardzo mocny i niezwykle zdyscyplinowany. – Jak zaplanował, tak wszystko musiało być – opowiada
córka.– Jednocześnie był bardzo ciepły i dowcipny, a przy tym dobry, troskliwy i opiekuńczy wobec mamusi i nas.
Nad życie światowe Kwiatkowscy przedkładali krąg przyjaciół i
rodziny (np. Wielkanoc spędzali tradycyjnie w Spale, u prezydenta
Mościckiego, z którym Eugeniusz był zaprzyjaźniony od lat studenckich). Już jednak w czasach warszawskich pan Kwiatkowski był bardzo zajęty. – Odczuwałam, że on robi coś ważnego. Ale ojciec
zawsze był „blisko nas” – mówi stanowczo Ewa Kwiatkowska. I dodaje: – Ja miałam to szczęście całe życie być blisko moich rodziców.
tatuś Był znany, a ja Byłam młoda
Życiorys profesora Kazimierza Bartla budzi podziw i szacunek.
Sławny matematyk, rektor Politechniki Lwowskiej. Autor pionierskiej pracy o perspektywie w malarstwie europejskim. Podpułkownik
Wojska Polskiego, Kawaler Orderu Orła Białego i Orderu Virtuti
Militari. Poseł na Sejm, pierwszy premier Polski po przewrocie majowym, premier pięciu rządów Rzeczypospolitej. Pod koniec lat 30.
zasiadł w Senacie. Ceniono go za umiejętność łagodzenia sporów i
rządzenia Polską.
Dzięki rodzinnej wyprawie do Rzymu Cecylia Bartel poznała
Piusa XI. Papież udzielił Kazimierzowi Bartlowi prywatnej audiencji. Każdemu dał drobną pamiątkę, dziewczynce wręczył różaniec,
zamknięty w ozdobnym pudełeczku. Pani Bartel sięga do torebki,
wyjmuje z niej i podaje mi zieloną, metalową kulkę. 5-letnia Cecylia
dużo zwiedzała z ojcem, gdy zbierał materiały do swego opus magnum. Kulka, którą miała przy sobie, czasem wypadała z dłoni i
uderzała o posadzkę muzeów. Do dziś w pokrywającej ją emalii zachowało się wgłębienie, ślad tamtych dni.
Rozmowa z Cecylią Bartel jest i swobodna, i pogodna. Tak, jak
gdybyśmy rozmawiały nie o faktach pilnie opracowywanych przez
historyków, ale o życiu rodziny takiej jak każda. Pani Bartel przyznaje, że w czasie, gdy dorastała, ojciec zajmował się już głównie pracą
naukową. W wywiadzie, który przeprowadziły z nią uczennice krakowskiego gimnazjum, wyzna: „Byłam wtedy małą dziewczynką,
która żyła z dala od polityki, pogrążona w typowo dziecięcym świecie. Mogę jedynie powiedzieć, że w domu tatuś był człowiekiem o
bardzo dużym poczuciu humoru i pogody ducha. Wspólnie wybieraliśmy się na wyścigi konne, chodziliśmy do kościołów, a w okresie
świąt śpiewaliśmy razem kolędy” (A. Karolczyk, J. Kosek, „Okruchy
biografii z historią w tle”, mlodziez.info). Ja jednak dopytuję o szczegóły, o znajomych z kręgów politycznych. Owszem, poznała premiera Władysława Grabskiego, który też mieszkał we Lwowie. Jego
brat, Stanisław, miał dwie córki, koleżanki Cecylii.
piłsudczyK w poznaniu
– Leon, ty się zdecyduj, co chcesz robić – powtarzała z troską Helena Surzyńska. Mąż angażował się w mnóstwo inicjatyw naraz i bez
reszty. Ona wolałaby, żeby już pozostał przy praktyce lekarza kardiologa. Córka Basia zapamiętała go jako społecznika. Dr Leon Surzyński był człowiekiem przedsiębiorczym, pogodnym i
empatycznym. Młodość spędził w pruskim gimnazjum w Inowrocławiu, gdzie był prezesem tajnego koła Towarzystwa Tomasza Zana. Ukończył medycynę w Lipsku. Wziął udział w powstaniu
wielkopolskim. Po I wojnie był prezesem Słowiańskiego Związku
Śpiewaczego, wiceprezesem Naczelnej Rady Zjednoczenia Polskich
Zespołów Śpiewaczych i Instrumentalnych, prezesem Wszechsłowiańskiego Związku Śpiewaczego, zasiadał w radzie opery. Leczył
serca, kochając muzykę.
tajniaK w windzie
Basia i Maryla Surzyńskie interesowały się życiem rodziny. Wiedziały, że ojciec stale bywa u kardynała Hlonda, którego ogromnie cenił
za intelekt i życzliwość względem oponentów, zaś w domu często bywają koledzy z Sejmu: dr Witold Jeszke, notariusz i senator, i Felicjan Lechnicki, właściciel ziemski i senator. Adiutant Piłsudskiego,
mjr Mieczysław Lepecki wpisał się do pamiętnika Basi, ten wpis zachował się do dziś.
– Mój ojciec miał niższą pozycję wobec panów Bartla i Kwiatkowskiego – podkreśla Barbara Zakrzewska. Wspomina odwiedziny wicepremiera Kwiatkowskiego w domu jej rodziców
(Kwiatkowski i Surzyński razem otwierali Międzynarodowe Targi
Poznańskie). W okolicy przedsięwzięto nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Kamienica, gdzie mieszkali, jak na owe czasy była domem
nowoczesnym. Zainstalowana była tu XIX-wieczna winda, pierwsza
winda w Poznaniu. Przez cały czas spotkania jeździł nią tajniak. W
górę i dół!
Życiorys profesora Kazimierza
Bartla Budzi podziw i szacuneK.
sławny matematyK, reKtor
politechniKi lwowsKiej. poseł na
sejm, pierwszy premier polsKi po
przewrocie majowym, premier
pięciu rządów rzeczypospolitej
rze poselskim, spotykał się z wyborcami. Ale i on sam dostrzegał, jak
zmienia się postawa polityków. Barbara Zakrzewska: – Ojciec uważał, że ci, którzy przez całe lata przygotowywali się do przejęcia
władzy z rąk z zaborców, potem gorliwie służyli ojczyźnie. On sam
odebrał gruntowne wychowanie patriotyczne w domu, matka uczyła go polskiej historii i geografii (rodzina Surzyńskich przez pokolenia poświęcała się pracy u podstaw). Jego zdaniem, po śmierci
Marszałka w 1935 wśród piłsudczyków zaczął szerzyć się ferment
moralny. Wkrótce Leon Surzyński poznał środowisko polskich emigrantów w Londynie. Ale to już temat na osobną opowieść.
te cudowne mościce
Gdy premierem był Kazimierz Bartel, państwo Kwiatkowscy mieszkali w Warszawie (cztery lata), potem pięć lat w Mościcach i od 1935
znowu Warszawie. Ewa Kwiatkowska chętnie wspomina Mościce.
To w dzisiejszej dzielnicy Tarnowa powstała z inicjatywy prezydenta
Ignacego Mościckiego Państwowa Fabryka Związków Azotowych.
W latach 1930-1935 Eugeniusz Kwiatkowski był jej dyrektorem.
Gdy objął to stanowisko, zakład był na krawędzi upadku. Walczył i
marzenia o podróŻach
Kwiatkowscy przenosili się z miejsca na miejsce, bo Eugeniusz przecież zmieniał posady. W latach 1938/1939 zasiedlili Pałacyk Myślewicki w Łazienkach. Ale uczuciowo związani byli z majątkiem w
Owczarach blisko Krakowa, kupionym przez Kwiatkowskiego na
początku lat 30. Tam, w willi, w pięknym starym parku spędzali
każde wakacje, do 1939 roku włącznie.
Bartlowie pociągiem przemierzali Włochy, Belgię, Szwajcarię,
Francję, zwiedzali muzea. Po latach Cecylia Bartel ukończy krakowską ASP. Jak przyznaje, ojciec nie potrafił tylko zarazić jej swoją pasją do matematyki!
Cechą wspólną trzech polityków okaże się sympatia do muzyki.
Bartlowie, wszędzie, dokąd tylko zawędrowali, odwiedzali operę. W
domu słuchali płyt gramofonowych. – Przede wszystkim niemieckich śpiewaków. Jako dziecko byłam przekonana, że jeśli dobry śpiewak, to niemiecki – śmieje się Cecylia Bartel. Także państwo
Kwiatkowscy lubili operę i zabierali tam swoje dzieci.
Barbara Zakrzewska mówi: – Memu ojcu zawdzięczam ciekawość świata. Po pierwsze, często prosił mnie, bym słuchała radia i
relacjonowała mu potem wiadomości dnia. Dzięki temu w mojej
klasie byłam najlepiej zorientowana w sytuacji politycznej na świecie. Leon Surzyński sam spędził pół roku w USA (jako poseł zajmował się sprawami Polonii) i bardzo chciał, żeby córki podróżowały.
Ale postawił warunek: „Najpierw musisz poznać Polskę. Zagranica
potem. Co to za Polak, który przebywa w obcym kraju, a nie ma
pojęcia o własnej ojczyźnie?”. Surzyńscy zwiedzali więc ojczyznę
wzdłuż i wszerz, prywatnym samochodem. Służbowego Surzyński
do celów prywatnych nie używał nigdy.
Helena Surzyńska wychowywała córki w posłuszeństwie. Może
|17
nowy czas | kwiecień 2013
czas przeszły teraźniejszy
przykładała do tego większą wagę niż mąż. Oboje uważali, że panny
powinny wejść w świat jako w pełni samodzielne kobiety. W wieku
17 lat Basia miała więc prawo jazdy. Po zdaniu dużej matury miała
wyjechać na rok do Paryża. Miał to być kolejny etap kształcenia,
jeszcze przed podjęciem decyzji o studiach. Jednak losy potoczą się
inaczej. Tak zwaną dużą maturę będzie zdawać na tajnych kompletach, a swoje pierwsze egzaminy studenckie na polonistyce w Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich w Częstochowie. Cecylia
Bartel marzyła, że po zdaniu egzaminu ona i jej koleżanka Teresa
będą miały do dyspozycji samochód i nim objadą Europę. Także i
jej marzenia nie miały się spełnić.
to, co najważniejsze
1 września
Pierwsze bombardowania we wrześniu 1939 roku Surzyńscy spędzili
w schronie pod warszawskim hotelem sejmowym. Kilka dni później
Surzyński odwozi swoje panie do bezpiecznego, jak się wydawało,
schronienia u Lechnickich, w dworze Serebryszcze pod Lublinem.
Sam wyrusza samochodem do Rumunii.
Ewa Kwiatkowska pamięta dokładnie ucieczkę z Warszawy podczas nalotów 6 września. Eugeniusz Kwiatkowski wyjechał ze stolicy
dzień później, 7 września (razem z wiceministrem Grodyńskim). Dołączył do rodziny i odtąd podróżowali we trójkę: Eugeniusz, Leokadia
i Ewa. (Syn Jan był na froncie, starsza córka Anna z malutkim dzieckiem została pod Warszawą, w majątku teściów). Przemieszczali się
wraz z całą ekipą rządową, według odgórnie ustalonych wytycznych.
Wciąż zmieniali miejsca pobytu.– Jechaliśmy od miasta do miasta.
Tam odbywały się spotkania rządu, rady ministrów „pod bombami”
– opowiada Ewa Kwiatkowska. Trwało to aż do 17 września, gdy do
Polski wtargnęli Sowieci. Wtedy zapadła decyzja o ewakuacji rządu
RP. Dr Kwiatkowska pamięta moment oczekiwania w ciemnym lesie
w Kutach, nad rumuńską granicą. Zgodnie z zarządzeniem zebrała
się tam cała grupa, ministrowie, wiceministrowie i urzędnicy z rodzinami. Udali się do rumuńskich Czerniowiec. – To był strasznie ponury obraz. Było już całkiem ciemno. Deszcz padał. Widziałam, jak
szli polscy żołnierze i zrzucali broń na stos. Natomiast członkowie
rządu i ich rodziny samochodami, a potem pociągami, zostali wysłani do różnych miejsc odosobnienia. Kwiatkowscy trafili do górskiego
kurortu Băile Herculane. To był początek ich internowania.
Rodzina Bartlów przeżywa okupację sowiecką względnie bezpiecznie. Umiejętności i sława profesora są Rosjanom potrzebne.
Planują nawet wydanie „Perspektywy w malarstwie” w rosyjskim
przekładzie (zadania miał się podjąć polski naukowiec, Ludger
Szklarski). Kazimierz Bartel dalej wykłada na politechnice. Do
mieszkania dokwaterowano mu tylko rosyjskiego kapitana z żoną i
małą Tamarką na ręku. Zajęli salon, w pobliżu którego było pomieszczenie WC. Nie byli kłopotliwymi gośćmi, tyle że nie znając
pewnych rozwiązań technicznych, kapitan mył się w klozecie. Okupacja sowiecka na Kresach pełna była takich tragikomicznych w wymowie momentów.
Po drugiej stronie
Leon Surzyński przez Rumunię, Francję i Afrykę zawędrował do
Londynu. Rodzina jednak przetrwa i spotka się po latach.
Nie będzie to już dane Bartlom. Tragiczny los spotka profesora
na początku niemieckiej okupacji Lwowa, 2 lipca 1941 .– Byłam
wtedy sama w domu. Przyjechało dwóch gestapowców. Zapytali o
tatusia – opowiada Cecylia Bartel. – Przebywał na politechnice.
Zmusili mnie, żebym tam z nimi pojechała (na ul. Leona Sapiehy).
Aresztowali go w gabinecie, wśród asystentów. Razem pojechaliśmy
na gestapo, a stamtąd wróciłam do domu, sama.
Tego samego dnia matka z córką zostały brutalnie wyrzucone ze
swojej willi, z kilkoma walizkami prywatnego bagażu. Znalazły
schronienie u przyjaciół. Przez jakiś czas pani Bartel przynosiła mężowi do więzienia obiady. 26 lipca strażnik nie przyjął pożywienia
dla więźnia. Kazimierz Bartel, po serii upokorzeń, został stracony.
Do dziś nie wiadomo, gdzie spoczywają jego prochy.
Internowani Kwiatkowscy są przenoszeni z miasta do miasta, z
kwatery na kwaterę. Dzieci polskie chodzą do szkół (gdzie początkowo uczą polscy urzędnicy i wojskowi), w 1943 roku Ewa Kwiatkowska zdaje maturę. Ale Rumunia nie jest miejscem sielanki. Późną
jesienią ’39 na premiera spada jak grom z jasnego nieba wieść: – Janek nie żyje! Okazało się, że 20 września, w okolicach Włodawy, Jan
Kwiatkowski wracał na motorze do swojego oddziału. Został omyłkowo wzięty za Niemca, zginął od strzału w serce i w szyję. Pochowano go na miejscowym cmentarzu, w Sahryniu koło Hrubieszowa.
Na podwórzu domu Bartlów Niemcy rozpalili ognisko, w którym
spłonęły książki, dokumenty i rękopisy profesora. Sporo cennych
rzeczy zostało rozkradzionych.
Poznańskie mieszkanie Surzyńskich Niemcy zajęli już we wrześniu 1939. Zrabowali meble, rodzinne pamiątki, listy Marceliny
Czartoryskiej – pianistki i ulubionej uczennicy Szopena, rękopisy i
fotografie. Podobno antyki ozdobiły pałac niemieckiego generała,
niedaleko Szczecina. Książki należące do muzykologa ks. Józefa Surzyńskiego (stryja Leona) opatrzone ekslibrisem Jos. Surzyński sacerdotis, zapewne jeszcze leżą w prywatnych bibliotekach za naszą
zachodnią granicą.
– Przed wojną Polityk był kimś
innym niż jego dzisiejsi nastęPcy.
tym ludziom zależało, by dotrzeć
do zwykłych obywateli.
intensywnie działali na Poziomie
samorządowym – mÓwi barbara
zakrzewska-surzyńska.
Eugeniusz Kwiatkowski, internowany w Rumunii, wraca do kraju w
1945. Robi to po długim wahaniu, na zaproszenie władz komunistycznych. Jest im początkowo potrzebny, by – w dobranym przez
siebie samego zespole – odbudowywał zniszczone Wybrzeże. Jednocześnie wykłada w Wyższej Szkole Handlu Morskiego w Sopocie
oraz na UJ. Ale i on w końcu staje się wrogim elementem. W 1948
roku zostaje zmuszony do opuszczenia Wybrzeża. Osiada w Krakowie. Tu próbuje podjąć pracę akademicką na nowo, ale wszędzie
napotyka na trudności. Zaczyna intensywnie pisać. Dzięki honorarium, jakie dostaje za „Zarys dziejów gospodarczych świata”, t. 1.
(1947), może przeprowadzić ekshumację syna i pochować go w grobowcu rodzinnym na Rakowicach. Sam umiera w 1974 roku, w
wieku 86 lat. Żegna go dzwon Zygmunta i tłumy krakowian, na czele z kardynałem Wojtyłą.
Helena Surzyńska z córkami po długiej tułaczce wracają do Poznania w 1945 roku. Władze łaskawie przydzielają im kąt w ich
własnej wilii na Sołaczu. Tam przychodzi wiadomość, że w piwnicy domu przy placu Wolności 18 „są jakieś rzeczy”. Kilka książek,
dokumenty rodzinne – to, co Niemcy z jakichś powodów odrzucili
(znikoma część). Literaturę muzyczną Barbara Zakrzewska przekaże do archiwum Akademii Muzycznej w Krakowie. Po kilku latach, razem z mężem Bogdanem Zakrzewskim – polonistą,
przyszłym profesorem, przenosi się do Wrocławia. Tu z godną podziwu systematycznością archiwizuje dzieje rodziny. Nagrania przekazuje do bibliotek i archiwów. To już trzeci artykuł mojego
autorstwa, który powstaje w oparciu o jej wspomnienia ( „Nowy
Czas”: Kochał muzykę i leczył serca, 20.12.2010; „Rzeczpospolita”: Sowieci w polskim dworze, 17.09.2009). Z kolei młodsza siostra
Maryla poszła w ślady ojca i zdobyła zawód lekarza, pozostała w
Poznaniu. Leonowi Surzyńskiemu komuniści odebrali polskie obywatelstwo i paszport, więc musiał zostać na Zachodzie. Tam nadal
pracował dla Polski. Był prezesem Głównej Komisji Rewizyjnej
Skarbu Narodowego, prezesem Związku Lekarzy Polskich na
Uchodźstwie i Związku Chórów Polskich. Zmarł w Londynie w
1967 roku, spoczął na poznańskim Junikowie.
Cecylia Bartel wraz z matką osiadły w Krakowie. W PRL Maria
Bartlowa pracowała w szkole muzycznej i ostatecznie dostała rentę
po mężu – senatorze. Przywiozła ze sobą ze Lwowa dwa spore pudełka pamiątek po mężu. Z narażeniem życia uratowali je studenci
profesora, zmuszeni przez Niemców do palenia jego biblioteki. Rzeczy te – rękopisy, kryształową pieczęć, fotografie – pani Cecylia
przekazała do Muzeum Historii Polski. W 2008 powołała też Fundację imienia Profesora Kazimierza Bartla: www.kbartel.org i jest
przewodniczącą jej kapituły. Chce wspierać edukację dzieci i młodzieży z niezamożnych rodzin. Organizuje konkursy historyczne,
funduje nagrody w turniejach sportowych. Włączyła się w budowę
pomnika polskich profesorów pomordowanych w 1941 roku we
Lwowie. W 2011 roku uczestniczyła w uroczystości jego odsłonięcia.
Mieszkanie Kwiatkowskich w łazienkowskim pałacyku zostało
wyszabrowane we wrześniu 1939. Fotografie uratowała córka Anna, która odwiedziła dom rodziców po zakończeniu walk, jeszcze
przed wejściem Niemców. Owczary w 1950 zabrali komuniści, po
reformie rolnej (choć nawet według ówczesnych wytycznych do reformy się nie kwalifikowały).
Okazało się jednak, że najtrudniej zebrać wspomnienia. 12 tomów pamiętników Eugeniusza Kwiatkowskiego z całego okresu ministerstwa spłonęło w czasie wojny. Ale jego postać jest w Polsce
żywa. Potomkinie premiera biorą udział w konferencjach, uroczystościach, spotkaniach, angażują się w pracę naukową. Jego imię noszą
szkoły, a młodzież kontaktuje się z rodziną patrona. Kwiatkowski
patronuje też wielu organizacjom. Stało się tak, jak przewidział Jan
Nowak-Jeziorański: „W miarę mijania czasu, postać Kwiatkowskiego
z perspektywy historycznej będzie rosła i wysunie się na czoło okresu
zamkniętego datami 1918-1939” („W poszukiwaniu nadziei”, Warszawa 1993). Sam premier do końca życia przeżywał niedokończoną
misję. „Żebym dostał jeszcze pięć lat. Tyle bym jeszcze zrobił dla
Polski” – mówił Eugeniusz Kwiatkowski.
Proszę czekać, łączę
„żebym dostał jeszcze Pięć lat.
tyle bym jeszcze zrobił dla Polski”
– mÓwił eugeniusz kwiatkowski.
Eugeniusz Kwiatkowski nigdy nie pozwolił nagrać swoich wspomnień. Natomiast pisząca artykuł obserwuje przemianę: bohaterowie – z początku sceptycznie podchodzący do tematu – nagle
dostrzegają, że to, co wiedzą, ma swoją wartość. Budzą się. Zaczynają chwytać odchodzący czas. A w końcu niecierpliwie dopytują,
czy został dodany taki a taki szczegół. Tak, już na etapie projektowania przeze mnie tekstu pani Zakrzewska-Surzyńska zapragnęła skontaktować się z panią Kwiatkowską. Poznała je w końcu Cecylia
Bartel. Teraz pozostają w kontakcie telefonicznym. To dla córek II
RP ważne.
Inspiracją do odtworzenia dziejów trzech rodzin stała się pani
Bartel. Siedzimy w ulubionej przez nią restauracji w Krakowie. Gra
dyskretna muzyka, dźwięczą sztućce. Przebija się przez nie obcy,
przytłumiony dźwięk telefonu komórkowego. Gdyby to profesor
Bartel siedział teraz z nami przy stole, ten sygnał pewnie odwołałby
go na sesję w Senacie.
18 |
kwiecień 2013 | nowy czas
czas na wybieg
fot. Nyla D Photography
MAZury
nami współpracować. Według nich byłam za
gruba, choć tak naprawdę zawsze miałam
szczupłą sylwetkę. Nie byłam też w typie urody, jakim zainteresowane są polskie agencje
modelek. Poczułam się wtedy bardzo zawiedziona.
Gdy ktoś wywodzący się z małego środowiska robi karierę, często najbliższe otoczenie zaczyna okazywać swoją zazdrość,
brak akceptacji i bawi się w wyszukiwanie cech negatywnych. W twoim przypadku zauważyłem coś przeciwnego.
– Jest to dla mnie bardzo miłe, ale najbardziej
tę atmosferę czują rodzice, którzy mieszkają w
Polsce. Bardzo często ludzie podchodzą do
nich na ulicy i gratulują. Na początku było to
dla nich trochę dziwne… Dokładnie pamiętam
pierwszy dzień po tym, jak zakwalifikowałam
się do finałów Top Model. Mama zadzwoniła
do mnie i zapytała: – Czy ty na pewno tego
chcesz? Odpowiedziałam wówczas: – Chcę tego mamo i musisz to zaakceptować. Teraz rodzice nie tylko akceptują mój wybór, ale także
często podkreślają, że są ze mnie dumni. W
końcu moi rodzice uwierzyli, że byłam stworzona do zawodu modelki. Wcześniej, nawet
gdy słyszeli od innych takie opinie o mnie i o
Ani, zawsze chcieli mieć poczucie, że jesteśmy
bezpieczne w tak zwanym „normalnym zawodzie”. Moja mama pracuje w sądzie i bardzo
chciała, abym także tam pracowała. Kiedyś inna opcja była dla nich nie do pomyślenia. Zawsze odrzucali nasze pomysły. Teraz jednak
widzą, że to co robię ma sens.
bo „bardzo się cieszę z twojego sukcesu”. W
Polsce dopiero gdy zostaniesz zauważony za
granicą, stajesz się kimś intrygującym i ciekawym. Tym bardziej jestem szczęśliwa, że społeczność, z której się wywodzę, zachowuje się
inaczej i na wszelkie sposoby daje mi odczuć
swoje wsparcie. W Polsce pokutuje też brak
wiary w młode talenty. Problemem jest oczywiście brak pieniędzy na rozwój młodych ludzi. W Anglii czy w Stanach takie środki są, i
zapewne również z tej przyczyny o wiele więcej osób z tych krajów dociera na szczyty.
Czy w amerykańskiej edycji Top Model,
pojawiły się takie zadania, jakie można
było obejrzeć w polskiej edycji? Jedna z
kandydatek – pacyfistka – musiała pozować z karabinem. Inna wbrew swoim
przekonaniom zagrać zwolenniczkę aborcji, wegetarianka musiała żuć surowe
mięso i ssać ogon zwierzęcia, przeciwniczka noszenia futer musiała udawać obdarte ze skóry zwierzę. Naga i ociekająca
krwią spoglądała w obiektyw jak złapany
w sidła futrzak. W innym odcinku modelki musiały godzić się na sesję zdjęciową z
nagim modelem. Czy ty też miałaś podczas swojej drogi do finału, jakieś zadanie, w którym czułaś się niekomfortowo?
– Nie. Nigdy nie miałam takiej sytuacji. Organizatorzy Top Model poza Polską są bardzo ostrożni z tym, co proponują
dziewczynom podczas programów. W Stanach każdy może oskarżyć każdego o wszystko. Słyszałam o polskim programie Top
Co było przyczyną twojego wyjazdu do
Stanów Zjednoczonych?
ANGEL
z Bielska Podlaskiego
Ilu udzieliłaś dotychczas wywiadów
w języku polskim?
– Ten jest pierwszy…
Cieszę się w takim razie, że „Nowy Czas”
jest pierwszym pismem polskojęzycznym,
który ma okazję zaprezentować przyszłą
gwiazdę wybiegów.
– Mam nadzieję, że uda mi się osiągnąć sukces (śmiech).
Marzyłaś o tym, aby zostać modelką?
– Już jako małe dziewczynki wraz z Anią, moją siostrą bliźniaczką, uwielbiałyśmy się przebierać. W wieku dziesięciu lat miałyśmy po
raz pierwszy okazję zobaczyć na żywo pokaz
mody i chyba właśnie wtedy się to zaczęło.
Zawsze też lubiłam oglądać programy telewizyjne i przeglądać czasopisma traktujące o
modzie. Pochodzę z Bielska Podlaskiego –
miejscowości w północno-wschodniej Polsce.
Jako nastolatka wielokrotnie namawiałam mamę na wyjazd do Warszawy, a ona zawsze
mówiła: – Showbiznes nie jest dla ciebie. Zajmij się jakąś normalna pracą. W końcu kiedy
miałyśmy szesnaście lat udało nam się z siostrą przekonać mamę do naszych planów.
Niestety, żadna agencja modelek nie chciała z
– Od dawna wiedziałam, że chcę mieszkać w
Stanach. Mama często wysyłała mnie na kolonie z Amerykanami, którzy w moich oczach
byli jak nie z tego świata. Zawsze uśmiechnięci i sympatyczni – wyglądali na szczęśliwych.
Obie z siostrą postanowiłyśmy, że chcemy
tam mieszkać, pomimo że rodzice bali się, że
sobie nie poradzimy. W szkole nazwano nas
nawet „Amerykanki”, ponieważ uwielbiałyśmy język angielski i wszystko, co dotyczyło
USA. Nie będę ukrywać – kocham Amerykę.
Będąc w szkole średniej, starałyśmy się wyjechać do Stanów na cały rok szkolny. W związku z ogromnymi kosztami, pomysł jednak nie
wyszedł. Już na studiach postanowiłyśmy, że
chcemy jechać na kurs językowy. Pierwotnie
miała to być Anglia. W pobliskim biurze podróży usłyszałyśmy, że kursy w Anglii są już
nieosiągalne, natomiast cały czas jest możliwość wyjazdu do Stanów. Do tego w tym samym czasie nasz tato wygrał zieloną kartę.
Był to dla nas moment przełomowy. Na początku nie szło nam łatwo. Pierwsze dwa miesiące pracowałyśmy na lotnisku w Atlancie i
to właśnie w tym mieście poznałam Emery’ego, mojego chłopaka. Wróciłyśmy wprawdzie na kilka miesięcy do Polski, ale bardzo
szybko wyleciałyśmy do Stanów po raz drugi,
tym razem już na stałe. Obecnie mieszkamy
na Florydzie. Bardzo lubię to miejsce, bo
przez cały rok jest tam ciepło. Uważam, że
tam gdzie jest więcej słońca, ludzie są bardziej
pozytywnie nastawieni. Z myślą o podróży do
Londynu kupiłam sobie pierwszą od lat kurtkę (śmiech).
Twój typ urody nie spodobał się w Polsce.
W Ameryce twoja kariera jest porywająca.
Jak to jest? Czy w Polsce nie ma fachowców, którzy prawidłowo potrafią ocenić
walory kandydatek, czy też Amerykanie
inaczej postrzegają urodę kobiety?
– Po pierwsze Polska jest krajem mniejszym i
mniej otwartym na inność, w którym panuje
wiele stereotypów. Modelka ma wyglądać w
określony sposób i nikt nie akceptuje choćby
najmniejszej odmienności. W Stanach daje się
szansę praktycznie wszystkim typom urody.
W Ameryce każda odmienność jest akceptowana, a każdy sukces odbierany pozytywnie.
Często mogę tam usłyszeć: „jesteś piękna” al-
Angel Oliferuk,
pOlskA mOdelkA
mieszkAjącA
Obecnie w usA
reprezentOwAć
będzie nAsz krAj
nA ŚwiAtOwej edycji
finAŁu kOnkursu
tOp mOdel,
OdbywAjącegO się
w lOndynie
|19
nowy czas | kwiecień 2013
czas na wybieg
Model i podzielam opinię, że był on
zbyt agresywny i w USA niemożliwy
do zrealizowania. W światowym finale Top Model wystąpią dziewczyny z
najróżniejszych krajów, w tym także z
krajów islamskich, gdzie obowiązują
różne religijne zakazy i dlatego organizatorzy niezwykle uważnie podchodzą do kandydatek podczas
eliminacji, zachowując się bardzo
profesjonalnie i nie podejmując najmniejszego ryzyka naruszenia normy
moralnych.
Zdarza się, że bierzesz udział w
pokazach bielizny. Jak radzisz sobie z nagością lub półnagością i
czy istnieje dla dziewcząt w tym
zawodzie jakaś ustalona granica
wstydu?
– Początki są zawsze trudne, ale do
pokazywania swojego ciała można się
przyzwyczaić. Jeśli pracujesz z naprawdę dobrymi projektantami, którzy cię szanują, goły brzuch czy nogi
nie sprawiają problemu. Trzeba zwyczajnie uważać na to, z kim podejmuje się współpracę. Czasami może
zdarzyć się słaby pokaz i wtedy modelka czuje się najogólniej mówiąc
dziwnie, ponieważ wtedy publiczność
wokół wybiegu też jest inna. Jeżeli
jednak wydarzenie jest na wysokim
poziomie, wówczas także i publiczność ma więcej klasy i inaczej traktuje
dziewczynę, która prezentuje najwyższej jakości bieliznę.
Skąd wziął się ten przedziwny
trend, że modelka musi być bardzo szczupła?
–Kiedyś po prostu było łatwiej produkować ubrania w tym samym rozmiarze. Pakowali je na przykład w
Nowym Jorku, a potem wysyłali do
Mediolanu i Miami. Ostatnio pod
wpływem protestów modelek i medialnej kampanii na temat zdrowotnych problemów wychudzonych
dziewcząt, które prawie nic nie jedzą,
kreatorzy mody nareszcie zaczęli dopasowywać się do nieco innych norm.
Jednocześnie ciągle są tacy, jak choćby Karl Lagerfeld, którzy mimo presji
nadal preferują bardzo szczupłe
dziewczyny.
Czy wśród modelek masz swój
wzorzec do naśladowania?
– Linda Evangelista, Heidi Klum,
Cindy Crawford. Lubie też Anję
Rubik.
Czy Anja Rubik jest obecnie najlepszą polską modelką?
– Tak. Anja jest najlepsza. W jednym
z numerów „Vogue” znalazłam aż pięć
zdjęć Anji Rubik. Kiedy zapytałam
Amerykanów, czy znają ją, okazało
się, że nie. Kiedy jednak pokazałam
zdjęcia, wtedy dokładnie wiedzieli, o
kogo chodzi. Amerykanie lepiej kojarzą twarz Anji Rubik, niż jej nazwisko.
Cenię jej profesjonalizm. Jest naprawdę dobra w tym, co robi.
Na światowym finale Top Model
w Londynie będziesz reprezentować Polskę czy Stany Zjednoczone?
– Reprezentuję Polskę. Zapytano
mnie, czy chcę reprezentować Polskę
czy Stany. Wybrałam nasz kraj, bo
chociaż mieszkam w USA, kocham
Polskę. Chciałabym także w ten sposób pokazać wszystkim moim znajomym i wszystkim Polakom, że
marzenia jednak się spełniają.
Rozmawiał:
Sławomir Orwat
Moda w Białym Domu
D
ruga edycja Fashion Culture
odbyła się 6 kwietnia w Londynie, w pałacu White House
księcia Jana Żylińskiego. Zgromadzonym gościom swoje kolekcje pokazywali absolwenci College London of
Fashion i Central Saint Martins College of Art and
Design z Wielkiej Brytanii oraz uczelni polskich:
ASP z Łodzi, Szkoły Artystycznego Projektowania
Ubioru z Krakowa a także Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie. Swoje kolekcje zaprezentowało dwunastu
projektantów: Jee Hyun Jung, Aleksandra Kawalko, Aimee Matthew-John, Edyta Pietrzyk, Karolina Marczuk, Marta Makary, Gabriel Bakalarz,
James Castle, Anka Letycja Walicka, Danxia Liu,
Ashleigh Downer, Stephanie Ghoussain. Podczas
pozakonkursowego XIII pokazu została zaprezentowana zbiorowa praca stylistki Deborah Roberts,
projektantki biżuterii Kasi Piechockiej, artystki makijażu Kamili Siemiątkowskiej. Ponadto mogliśmy
podziwiać prace projektantek biżuterii – Lili Colley i Rose Irwin oraz Vite Gottlieb.
Impreza odbyła się pod auspicjami Ambasady
Rzeczypospolitej Polskiej w Londynie i T-Mobile
fashion, honorowy partner Fashion Culture, wraz z
czołówką polskiego designu, duetem Marcin Paprocki i Mariusz Brzozowski oraz zasiadającą podczas gali w Jury Gosią Baczyńską oraz Maciejem
Zieniem. Kolekcje młodych projektantów oceniało
jury pod przewodnictwem Jana Żylińskiego, w
skład którego również weszli między innymi
projektanci Joanna Klimas, Zaid Ghanem, Agata
Koschmieder.
Główna nagroda– dwumiesięczny płatny staż w
prestiżowej pracowni krawieckiej Meyer & Mortimer
powędruje do Anki Letycji Walickiej, autorki kolekcji
zatytułowanej N-HIL. Warto wspomnieć, że firma
Meyer & Mortimer istnieje od XVII wieku i szyje
ubrania dla członków rodziny królewskiej i gwardii
Królowej Elżbiety, co świadczy o tym, jak wysokiej
rangi jest to wyróżnienie. Charakter nagrodzonej kolekcji najlepiej opisuje sama autorka: – Chciałam
stworzyć surowy charakter kolekcji, jak również efekt
trójwymiarowości i złudzenia optycznego. Ogólnie –
kontrastowe połączenia materiałów sztucznych i naturalnych, gładkich i fakturalnych, ciężkich i lekkich.
Dzięki zamkom błyskawicznym, zapinanym i rozpinanym w różnych kombinacjach, można nadać
ubraniom różne formy.
Anka Letycja Walicka może się poszczycić wieloma osiągnięciami. Zdobyła między innymi główną nagrodę Rady Wysokich Krawców i Rady
Mediów na Cracow Fashion Awards 2012, główną
nagrodę za najlepszą kolekcję w konkursie Habitus
Baltija 2012 – stypendium w New Academy of Fine Arts of Milan, Złotą Nitkę Jury Mediów 2012,
wyróżnienie Jury Kreatorów Złota Nitka 2012. Zajęła też pierwsze miejsce na Warsztatach Art and
Fashion Festival 2012 w Poznaniu, dzięki czemu
przyjedzie do Londynu, by odbyć staż w prestiżowym Central Saint Martins College of Art and Design.
Drugie i trzecie miejsce zdobyli absolwenci Central Saint Martins w Londynie – James Castle oraz
Aimee Matthew-John. W zamykającej tegoroczny
projekt edycji warszawskiej, 16 maja, pokazane zostaną dwie wyróżnione kolekcje: Gabriela Bakalarza –
absolwenta Central Saint Martins oraz Karoliny
Marczuk, absolwentki ASP w Łodzi. Wszystkie kolekcje zaprezentowały modelki i modele z Agencji
Promocji Mody REKLAMEX – partnera Fashion
Culture (www.reklamex.krakow.pl) .
Galę poprowadziła piosenkarka Pola Pospieszalska wraz ze Stuartem Philipsem. Kompozycję muzyczną podczas gali wykonał Sabio Janiak wraz z
wiolonczelistką Joanną Qvail.
Kolekcja Anki Letycji Walickiej w White House
WygrAną AnKi
LetyCJi WALiCKieJ –
AbsoLWentKi szKoły
ArtystyCznego
ProJeKtoWAniA
UbiorU, zAKońCzyłA
się ii edyCJA PoLsKobrytyJsKiego
ProJeKtU FAsHion
CULtUre, PodCzAs
Którego zostAły
zAPrezentoWAne
KoLeKCJe dWUnAstU
AbsoLWentóW
nAJLePszyCH UCzeLni
ModoWyCH.
Projekt Anki Letycji Walickiej
Projekt James Castle
Projekt Aimee Matthew-John
20 |
kwiecień 2013 | nowy czas
kultura
HARMONIA
Artful Faces
Anna Maria Mickiewicz
N
ciu udziałem w kampanii wrześniowej, podczas której pełnił
funkcję radiotelegrafisty. Następnie dostał się do niewoli niemieckiej, jednak udało mu się uciec z konwoju. Powrócił do
Warszawy. W trudnych latach wojennych wraz z Andrzejem
Panufnikiem wspomagał rodzinę koncertami w kawiarniach artystycznych.
Po wojnie, w 1946 roku, powstaje Suita warszawska. Słynny
utwór swoją wymową oddaje atmosferę zniszczonej stolicy i jej
powojenną odbudowę. Lutosławski komponuje też Melodie ludowe na fortepian, w których można odnaleźć elementy polskiego folkloru muzycznego z różnych regionów kraju. Również
po wojnie powstaje znacząca w dorobku artystycznym I Symfonia, uznana potem za utwór „formalistyczny”. Po raz pierwszy
wykonana została w Warszawie w 1949 roku, podczas Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina.
Rae przywołuje atmosferę tych czasów, gdy członkowie jury demonstracyjnie wychodzili z sali. Lutosławski nie mieścił się bowiem w wyznaczonych ramach „nowej epoki”. Po śmierci
Stalina, gdy czasy stały się „bardziej ludzkie”, artysta zaczyna
być wielokrotnie nagradzany.
Rae zwraca uwagę, że Witold Lutosławski to nie tylko wielki
kompozytor. W 1981 roku wystąpił na Kongresie Kultury Polskiej, wygłaszając historyczny i znaczący wykład poświęcony
prawdzie w sztuce. Podkreślił w nim, że twórcy przez lata zmuszeni byli do ukrywania swych indywidualności. Nowatorstwo
technik i stylu nie było dobrze przyjmowane. Zmuszało muzyków do nieujawniania swych dzieł, co w konsekwencji prowadziło do życia w izolacji i depresji.
Witold Lutosławski dwadzieścia lat starszy od Krzysztofa
Pendereckiego, doczekał się, tak jak i ten gigant muzyki, prawie
natychmiastowego sukcesu międzynarodowego. Jest też jednym
z największych twórców XX wieku, wybitną osobowością muzyczną, artystą tworzącym – jak powiada Bolesław Bieniasz –
własnym muzycznym stylem i językiem.
Karola Szymanowskiego uważa się za niepodważalnego
spadkobiercę tradycji muzycznej Fryderyka Chopina. Witold
Lutosławski jako kontynuator Karola Szymanowskiego już w
chwili swojej śmierci w 1994 roku był słusznie uznawany za jednego z największych kompozytorów w skali świata.
Fot. Marcin Noga
ie tylko w Polsce, ale również poza jej
granicami bardzo uroczyście obchodzona jest 100. rocznica urodzin jednego z najwybitniejszych europejskich
kompozytorów, Witolda Lutosławskiego. W Lublinie, gdzie spędzałam Święta Wielkanocne, na
„Spotkania z Lutosławskim” zapraszała Teresa Księska-Falger z Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego, która podkreśla: „Współczesna twórczość muzyczna
czasami budzi niepokoje. Natomiast muzyka Lutosławskiego
jest pełna najwspanialszych pomysłów pochodzących z
XVIII, XIX i XX wieku. Tam nie ma nadmiaru dźwięków,
nie ma potrzeby epatowania nowatorstwem”.
Spośród wielu opracowań, które poświęcono sylwetce i
twórczości słynnego artysty, chciałabym zachęcić do lektury przede wszystkim tego, którego autorem Charles
Bodman Rae. The Music Of Witold Lutosławski, wydana
w języku angielskim przez Omnibus Press, ukazała się już
po raz trzeci w 1999 roku. Autor jest z wykształcenia muzykiem, byłym dyrektorem Royal Northern College of
Music. Przedstawia zarówno sylwetkę wielkiego kompozytora XX wieku, jak również analizuje jego dzieła muzyczne oraz stara się uchwycić ich dogłębny przekaz.
Fascynacja twórczością Witolda Lutosławskiego zrodziła
się w nim podczas kilku lat spędzonych w Warszawie.
Przebywał tam jako stypendysta i należał do grona najbliższych przyjaciół artysty.
Lutosławski zaczął muzykować we wczesnych latach
dziecięcych. Swe zamiłowania, ujawnił tak wcześnie dzięki
artystycznej atmosferze panującej w domu rodzinnym. W
świat muzyki wprowadził go ojciec, wybitny intelektualista i
polityk. Pierwsze lekcje gry na skrzypcach pobierał w wieku
siedmiu lat w Warszawie. W Liceum im. Stefana Batorego,
zetknął się z twórczością Karola Szymanowskiego. Już od
wtedy miała ona duży wpływ na jego własną twórczość. W
1927 roku wstąpił do Konserwatorium. Wkrótce powstał
pierwszy publicznie wystawiony utwór na fortepian – Taniec Chimery.
Lutosławski rozpoczął równocześnie studia matematyczne. Nie jest to odosobniony przypadek, gdy wielki twórca
przejawia zainteresowania zarówno muzyczne, jak i matematyczne. Te wbrew pozorom tak odległe dziedziny posiadają wiele wspólnych cech, na co zwrócili uwagę już
filozofowie greccy. W obu przypadkach wymagana jest systematyczność oraz umiejętność analitycznego myślenia.
Gdy spogląda się na zapis muzyczny, dostrzega się wewnętrzne uporządkowanie, które przypomina skomplikowane równania matematyczne. Bolesław Bieniasz, z
wykształcenia muzyk, znawca twórczości Lutosławskiego
stwierdza: „Muzyka polifoniczna, której symbolem jest
Bach, nosi znamiona konstrukcji matematycznej (...), studia
matematyczne pomogły Witoldowi Lutosławskiemu (...),
matematyka pomogła mu w znajdowaniu proporcji i logiki
działania. Tak matematyka, jak i doskonała znajomość poezji francuskiej urozmaiciły twórczość kompozytorską artysty, poszukiwał w niej brzmień i dyskursu”.
Przywoływany Rae zauważa, że Lutosławski już jako
młody artysta wypowiadał się na temat twórczości muzycznej. Stawiał tezę, że ponad wszystko należy cenić kontakt
psychiczny twórcy z dziełem. Kładł nacisk na formę oraz na
schemat strukturalny. Rae dostrzega w twórczości Lutosławskiego echa takich mistrzów, jak Debussy czy Ravel. Natomiast nie zauważa podobieństw i wpływów chopinowskich.
Ale przecież Szymanowski, którego twórczością Lutosławski
inspirował się od zawsze, czerpał ze źródeł polskiej muzyki,
tj. z twórczości właśnie Chopina.
Trzeba dodać, że artysta z czasem zaczął wykorzystywać
też muzykę kurpiowską, która stała się rozpoznawalnym elementem jego utworów.
W 1938 roku odbył się pierwszy występ muzyczny kompozytora w Polskim Radiu. Rok 1939 zapisał się w jego ży-
Say Others: Talented painter who was one of the winners of
the 2001 German Paderborn Volksbank Young European
Artist award. Inspiration for his earlier paintings came from
ancient icons, and old Or thodox churches scattered around
south-eastern Poland where he lived. Based in London now,
his themes are more ‘streetwise’ and the palette brighter, but
the technique remains faithful to his very own style.
Says He: ‘No, maybe not me. Are you sure you want to draw
me? Ok, ok, but maybe not such big glasses… What do I think
of your painting? Well… you have to decide on something…
I am busy, it’s three of us now, you know! And the cat to look
after.’ And my wife’s dreadlocks…
Say I: An ar tist admired by many. Quiet. Not readily
committing to anything but when the fire starts burning, he is
capable of jumping in with both feet. When he wants. As long
as he has some oil paints and canvas to play with he will be
all right. Inspiration might change direction when he starts to
listen to his newborn daughter.
Bottom line: I am warning you, invest your money now.
Before he finds a dealer. Now.
Text & graphics by Joanna Ciechanowska
W sobotę 27 kwietnia otwarta zostanie wystawa The Bathroom Project,
prezentująca fotografie Marcina Nogi będące rejestracją mini-happeningów, tworzonych w londyńskich wnętrzach w latach 2008-2012. Seria
zainspirowana została obrazem Śmierć Marata, Jacques-Louis Davida,
którego kompozycja stała się punktem wyjścia do działań artysty. The
Bathroom Project obrazuje nie tylko rewolucyjny kontekst obrazu Marata, ale również samotność – uczucie, którego doświadczamy w skomercjalizowanym, pogrążonym w konsumpcji świecie.
Marcin Noga zajmuje się fotografią wnętrz, współpracuje z wieloma
artystami i instytucjami, m.in. The Drill Hall czy Hackney Museum. Od
2004 roku wraz z rodziną mieszka w Hackney.
Na wystawę w pięknym, nietuzinkowym wnętrzu zaprasza galeria The Montage, nowo otwarte, tętniące życiem miejsce na mapie Forest Hill. Wystawa będzie czynna do 9 maja.
The Montage, 33 Dartmouth Road, Forest Hill SE23 3HN
|21
nowy czas | kwiecień 2013
kultura
A Piacere Trio w St Martin’s
Muzycy z A Piacere Trio, założonego przez skrzypaczkę Barbarę Dziewięcką, za sukces
uznali sam udział w finale konkursu St Martin’s Chamber Music Competition 2013,
którego patronem jest Sir Neville Marriner, a tymczasem w koncercie finalistów okazali
się zdecydowanymi faworytami publiczności, która nagrodziła ich wielkimi brawami.
A Piacere Trio zdobyło w tym konkursie nagrodę publiczności.
Osobiścieuważam–powiedziała„NowemuCzasowi”
BarbaraDziewięcka– żenagrodapublicznościjest
najważniejsząnagrodąwkażdymkonkursie.Wkońcu
takijest,aprzynajmniejpowinienbyćcelmuzyków,
abypoprzezswojągręnawiązywaćkontakt,porozumieniezpublicznością.Koncertynażywopowinny
wywoływaćuludzikonkretneemocje,przekazywać
energięimiłośćdotego,cosięrobi.Niemanicpiękniejszegodlawykonawców,jakżywereakcjepublicznościwtrakciekoncertu,poprzezwidocznena
twarzachskupienie,zadumę,nawetwestchnienia,
spontanicznebrawaczyokrzyki,jaktomiałomiejsce
podczasnaszychkonkursowychwystępów.Skoropublicznośćzadecydowaławiększościągłosówonaszej
nagrodzie,mogęmiećnadzieję,żeudałonamsięowe
porozumienieosiągnąć.
KościółSt.MartinintheFieldswLondyniesłyniez
licznychkoncertówijegomuzycznahistoriajestbardzo
bogata.Odwielulatjesttostałasiedzibalondyńskiej
orkiestrykameralnejAcademyofSt.Martininthe
Fields,którejzałożycielemidyrektoremjestsłynny
dyrygentSirNevilleMarriner.Dopółfinałukonkursu
zakwalifikowanychzostajetylkosześćzespołów,atylko
trzywystępująwkoncerciefinałowym.
Wszyscytroje– BarbaraDziewięcka(skrzypce),AnneChauveau(altówka),PrzemysławDembski(fortepian)– sąabsolwentamiGuildhallSchoolofMusicand
DramaorazRoyalCollegeofMusicwLondynie.Tam
właśniew2010rokuzałożyliAPiacereTrio.Odtego
czasuwystąpilizwielomakoncertamiwWielkiejBrytanii(m.inwRoyalAlbertHall)iPolsce(m.in.wAuli
UniwersytetuJagiellońskiego).W2012rokumłodzikameraliścizdobylipierwsząnagrodęwChamberMusic
CompetitionEnsamblewithPiano.
APiacereTriołącząctradycyjnepodejściedomuzykiznowoczesną,świeżąinterpretacjąstajesięcoraz
bardziejrozpoznawalnymzespołemmuzykikameralnej.MuzycykilkakrotniewystępowaliwPOSK-u,w
ramachprezentacjiKonfraterniArtystówPolskich,
prowadzonejprzezBarbaręBakst,któraogromniecieszysięzkażdegosukcesupromowanychprzezsiebie
młodychpolskichartystów.(tb)
Fot.: Marc Gascoigne
The Spirit of Holland Park
Powyższagraf ikazatytułowanaThe Spirit of Holland Park, autorstwamieszkającej
wLondyniepolskiejartystkiMariiKaletyotrzymałanagrodęna31thTheFriends
ofHollandParkAnnualArtExhibition,wktórejwzięłoudział70artystówreprezentującychróżnedziedzinysztuki– odmalarstwaolejnego,poprzezgraf ikęi
akwarele,rzeźbę,szkłoartystyczne,poceramikęibiżuterię.
GaleriawHollandPark,choćskromna,mapięknetradycje.ZałożyłjąSirHugh
Casson,architekt(odpowiadałzaprezentacjęosiągnięćwdziedziniearchitekturyna
FestivalofBritain),malarz,nauczycielksięciaKarola.ZałożyłDesignDepartment
wRoyalCollegeofArt,awlatach1976-84byłprezydentemRoyalAcademyof
Arts.Przezwielelatbyłrównieżprezesemitejgalerii,którejlosywpóźniejszych
czasachtoczyłysięróżnie...RoktemukuratoremwystawyzostałGordonFrench,
(samprowadziwłasnągalerię),którybardzointensywniepracujenadpodniesieniem
jakościwystawpoprzezzapraszanieciekawychartystóworazjurorówodużym
autorytecie.KuratoremtegorocznejwystawybyłrównieżGordonFrench.(tb)
A PiAcere Trio: Barbara Dziewięcka (skrzypce),
Anne chauveau (altówka) Przemysłam Dembski (fortepian)
eclectique 2013
Agnieszka engelien, Call of the wild
Eclectique 2013 to wystawa przygotowana
przez London School of Photography. Wystawa o tyle ciekawa, bo skupiająca fotografów z
różnych stron świata. Każdy z uczestników
przedstawia własną wizję otaczającej go rzeczywistości. Kamera staje się wrażliwym
narzędziem dialogu z zewnętrznym światem,
dając możliwość przechwytywania obrazów
pokazujących piękno, niewinność, ale też ból
istnienia.
Agnieszka Engelien, artystka z Polski
mieszkająca na stałe w Londynie, przedstawia
dwa równoległe światy – londyński świat finansów i świat dzikich, krwiożerczych
zwierząt. Call of the wild (mieszanka fotomontażu i kolażu) to odpowiedź artystki na
ciągnącą się debatę i kontrowersje związane ze
światem londyńskich finansów i stylem życia
bankierów. Artystka używa masek zwierząt jako analogii do prymitywnej natury ludzkiej,
która dominuje nad wyuczonym kodem zachowań i gestów charakterystycznych dla
świata finansów. Jak zauważył niegdyś Jean
Chevalier, „żyjemy w świecie symboli, a świat
symboli żyje w nas”. Maska przedstawiająca
zwierzę nawiązuje do siły owego zwierzęcia.
Polska artystka pokazuje londyńskie City
jako grę pozorów, świat iluzji, w którym ludzie
ukrywają swoje prawdziwe oblicze. Maski
drapieżnych zwierząt mają wymiar symboliczny i nawiązują do prymitywnych instynktów,
które w nas drzemią. Prace pokazują cienką
granicę między człowieczeństwem a prymitywną naturą, która dominuje nasze
codzienne zachowania.
Na wystawie są też między innymi prace
artystki z Tunezji. Lilia Stobbs w pracach
zatytułowanych In the shadow of monuments
pokazuje bezdomne dzieci z Indii, żyjące w
cieniu pomników i świątyń. Mimo bezgranicznej nędzy, na ich obliczach maluje się
uśmiech i radość wywołane zainteresowaniem, jakie okazuje im artystka. (tb)
BlackallStudioS, 73leonardStreet,
Shoreditch,Ec2a4Q S.25-28kwietnia,
godz.11.00-18.00.Wstępwolny.
22 |
kwiecień 2013 | nowy czas
kultura
Sprawa
ważniejSza
niż Sztuka
Jacek Ozaist
B
ył rok 1993. Pewnego ranka policyjne jednostki specjalne wpadły do
domów trzej krakowskich biznesmenów i grożąc bronią, wywlekły ich z
łóżek. Spektakularna akcja zatrzymania groźnych przestępców, godna najwyższych pochwał? Nie! Efekt intrygi skorumpowanych urzędników państwowych, którzy nigdy nie ponieśli za to
konsekwencji. Natomiast poszkodowani, jako zadośćuczynienie za miesiące spędzone w areszcie śledczym, szkody cielesne (w tym gwałt i pobicie), moral-
ne i materialne otrzymali po 10 tysięcy złotych...
Ta historia to świetny materiał na film fabularny,
ale mimo dobrych recenzji kolaudacyjnych, Polski
Instytut Sztutki Filmowej odmówił finansowania
projektu. Z pomocą przyszli więc różnego rodzaju
przedsiębiorcy, którzy – najczęściej anonimowo –
dokonali jednorazowej wpłaty na konto producenta.
Scenariusz napisali twórcy filmu Czarny
czwartek. Janek Wiśniewski padł, reżyserii podjął
się autor słynnego Przesłuchania Ryszard Bugajski.
Film trafił do kin 5 kwietnia.
Układowi zamkniętemu daleko jednak do klasy
Przesłuchania czy choćby niedawnego Generała Nila. Przeziera przezeń nietajony pośpiech i cierpka
powierzchowność, jak gdyby twórcy uznali, że ranga
tematu jest w stanie zatuszować niedostatki artystyczne. Jest to rodzaj szantażu emocjonalnego, że
skoro temat ważny, całą resztę można zepchnąć na
REJESTRACJA
plan dalszy. Tak samo myśleli twórcy słabego Linczu o pamiętnych wydarzeniach we
Włodowie, podobnie wyszło z telewizyjną
biografią siatkarki Agaty Mróz Nad życie.
Ale że tak nie musi być, niech świadczy
choćby przykład Długu Krzysztofa Krauzego czy Matki Teresy od kotów Pawła Sali.
Rozumiem jednak, że nagłośnienie
sprawy było ważniejsze od ewentualnych
sukcesów artystycznych, ponieważ za produkcją tego filmu nie stały osoby związane
ze sztuką, tylko pokrzywdzeni przez państwo polskie biznesmeni. Rozumieją to także widzowie. Po premierze nie mówi się
wiele o filmie Bugajskiego, tylko o sprawie,
którą porusza, a także korupcji i wszechwładzy urzędników w Polsce.
Treść Układu zamkniętego znakomicie
ilustruje anegdota o dziku, którego ustrzelił
niegdyś prokurator Kostrzewa. „Nie był
zbyt czujny. – mówi podczas jednego ze
spotkań w swoim domku myśliwskim –
Wyszedł mi wprost przed ambonę”.
Trzej biznesmeni też nie byli czujni.
Wydawało im się, że żyją i pracują w państwie prawa, a kapitalizm, który tak niedawno zawitał do Polski, chroni i nagradza
ich zawodowe wysiłki. Kanalie skryte za
powagą swojego urzędu przygotowały plan
odebrania im nowoczesnej fabryki i sprzedania jej za bezcen tajemniczemu nabywcy. Widza, który przez cały seans zadaje
sobie dramatyczne pytanie, czy to wszystko
wydarzyło się naprawdę, czeka jednak
happy end. Twórcy koronkowej intrygi popełnili kilka błędów w tłumaczeniu dokumentów leasingowych i w konsekwencji
zarobili na sprawie okrągłe zero. Całe wyposażenie fabryki młodych biznesmenów
pochodziło z leasingu środków trwałych
duńskiego producenta, a ponieważ ustały
wpłaty, właściciel upomniał się o swoje, pozostawiając w fabryce tylko gołe ściany.
Niestety, to jedyna kara, jaka spotkała prokuratora Kostrzewę oraz naczelnika
Kamińskiego, i tego happy endem nazwać
nie można.
To wielkie szczęście dla Układu zamkniętego, że zdecydował się wziąć w nim
udział aktor pierwszoligowy, mistrz w swoim fachu – Janusz Gajos. Grywa on bowiem rzadko i bardzo starannie dobiera
role filmowe. To efekt zaszufladkowania
w postać Janka z serialu Czterej pancerni i
pies, po którym przez długie lata nie otrzymywał ról na miarę swojego talentu – ta-
kich, jak brata „Zdrówko” z Jasminum,
pijaka z Zółtego szalika, sędziego Laguny z
Piłkarskiego pokera, cenzora z Ucieczki z
kina Wolność czy majora „Kąpielowego” z
Przesłuchania. Podobno Bugajski bardzo
zabiegał, by obaj panowie znów spotkali
się na planie. Gajos kręcił nosem, że postać
słaba i jednowymiarowa. Scenariusz poprawiono, a on wyraził zgodę, jednak moim zdaniem postać prokuratora Kostrzewy
pozostała płaska i niewyraźna, niewiele odbiegając od figury ubeka-gangstera z Psów
Pasikowskiego. Tamten też miał rodzinę i
lubił dzieci, a jednocześnie mordował ludzi
i handlował amfetaminą.
Lepiej w rolę skorumpowanego naczelnika urzędu skarbowego wszedł Kazimierz
Kaczor, też bardzo długo nie widziany na
ekranach polskich kin. Tak naprawdę, to
właśnie cichy i wyrachowany naczelnik
Kamiński przygotował osnowę dla całej intrygi. Wybucha on gniewem właściwie tylko raz, gdy Kostrzewa wypomina mu
błędy wspólnej przeszłości z marca 1968
roku. Posępny, bezduszny i zazdrosny o
czyjeś sukcesy urzędnik skarbowy w wydaniu Kazimierza Kaczora zapadł mi bardziej w pamięć, niż sztampowy „zły”
Gajosa. Rolą młodego, ambitnego, skorumpowanego pracownika prokuratury
wyróżnił się także Robert Żołądkowicz,
którego pewnie nie raz jeszcze zobaczymy
na ekranach kin.
Szanuję odwagę i determinację twórców, że pomimo lęku (jakkolwiek irracjonalny by się on nie wydawał), iż narażą się
na gniew i zemstę organów władzy, ukończyli swój film i nam go pokazali. Układ
zamknięty to po trosze film na zamówienie
społeczne. Nie chciała go finansować w
imieniu Państwa Polskiego dyrektor PISF-u Agnieszka Odorowicz, wicepremier
Waldemar Pawlak prosił o podesłanie scenariusza, a potem zamilkł jak kamień.
Przez cały seans myślałem o Romanie
Klusce, potężnym niegdyś biznesmenie
(Optimus SA, Onet), którego niesłusznie
oskarżono o wyłudzenie podatku VAT. Też
składano mu obietnice szybkiego wyjścia z
aresztu w zamian za zrzeczenie się udziałów, a po wygranej w sądzie otrzymał symboliczne 5 tys. złotych zadośćuczynienia. O
ilu podobnych, mniej spektakularnych sprawach nie wiemy? Zapewne wielu. Dlatego
dobrze dla społeczeństwa polskiego, że ten
film powstał. Ku pamięci, ku przestrodze.
Na początku stanął na waszej drodze
Waldemar Rudziecki, który zrobił najwięcej, by was wypromować.
– Tak. Dzięki temu mogliśmy profesjonalnie
nagrać w Tonpressie aż trzy numery, z czego
dwa ukazały się na płycie Jak punk to punk.
Był to nasz pierwszy nagrany materiał.
– Waldek stał wówczas na czele klubu studenckiego i wykorzystał swoją wiedzę i możliwości, jakie posiadał w promowaniu
naszego zespołu. Wiadomo że tam, gdzie są
studenci, tam jest przyciąganie. Wyobraź
sobie, że grasz w Domu Kultury. Kto cię
wypromuje? To był klub studencki z jakimiś
wartościami i grając tam, masz świadomość, że gra się dla kogoś, kto docenia to,
co słyszy i posiada jakąś wyobraźnię.
Z jakimi nadziejami jechaliście w roku
1982 do Jarocina?
Zespół REJESTRACJA powstał w 1980 roku w Toruniu
pod nazwą Rejestracja Przedpoborowa. Wraz z takimi zespołami jak: Dezerter, Moskwa, Abaddon, Siekiera
należał do czołówki polskiego punk rocka. W latach 80.
grupa była częstym gościem na festiwalu w Jarocinie.
10 maja usłyszymy ich w londyńskim pubie The Grosvenor. Z GRZEGoRZEM „GElo” SAkERSkiM – wokalistą,
autorem tekstów, legendarnym współzałożycielem
grupy rozmawia Sławomir orwat
– Żadnych nadziei nie mieliśmy. Mieliśmy
wtedy po 17, 18 lat i była to okazja do pokazania się przed większym audytorium.
O to chodziło. Taką możliwość każdy
chciał wykorzystać, bo wiadomo było, że
jedziemy do miejsca, które było wtedy źródłem i gromadziło dużą liczbę osób o podobnym światopoglądzie.
Krótko potem Zbyszek Krzywański z
Republiki pomógł wam w realizacji kawałka Wariat na potrzeby filmu To tylko rock.
Zespół miał swoje lepsze i gorsze dni.
Rozpadał się i odradzał. Jaki moment
w historii Rejestracji wspominasz jako
najlepszy?
– Rok 2006. To był ten moment, kiedy dogadałem się z Tomaszem [Siatką], że znowu gramy. Wcześniejsza reaktywacja, która
nastąpiła w roku 1999 była reaktywacją na
odległość. Część muzyków dojeżdżała z
Niemiec. Były wtedy nawet perspektywy
na wydanie płyty, która w końcu jednak się
nie ukazała. Moment, kiedy Siatka powiedział: „Już do Niemiec nie jadę. Gramy
Rejestrację”, był dla mnie najlepszy.
Jak postrzegasz polski punk rock na
przestrzeni 33 lat istnienia Rejestracji?
– Współczesny punk rock nie ma nic
wspólnego z tamtym z lat 80., które były
wyjątkowe. To już jest historia. Bardzo często przekaz ze sceny był wtedy beznadziejny z powodu braku właściwego sprzętu.
Gdyby wtedy był odpowiedni sprzęt, to
niektóre zespoły grające w tamtych cza-
|23
nowy czas | kwiecień 2013
kultura
Without structure
you have no
building, without
aesthetics – you
have no sculpture
sach nie miałyby racji bytu. Jeśli słyszysz ze
sceny jedynie dolatującą sieczkę, to ludzie mówią „a ch…, to już niech leci”.
Kto dla was pisze teksty?
– Aktualnie ja.
skąd czerpiesz inspiracje?
– Z doświadczenia przeżytych lat i obserwacji.
Teksty są odzwierciedleniem moich przeżyć i
mojej wrażliwości. Nie wiem, czy są dobre, ale
mam doniesienia, że o czymś mówią.
„…O hip hopie mówiło się jako o czarnym
punku, czyli o formie buntu czarnych i o
ekspresji, która jest podobna do punk rocka”. czy zgadzasz się z tym porównaniem?
– Oczywiście. Zgadzam się z tym. Rap to jest
krzyk ulicy, a punk rock też był krzykiem ulicy.
język w punk rocku był chyba jednak bardziej wygładzony i nie epatował aż taką
ilością wulgaryzmów, jak w rapie?
– Ale to chyba tylko ze względu na cenzurę.
My nie mieliśmy wtedy aż takich możliwości.
Nie licząc kasety z roku 1995, pierwszą płytę wydaliście dopiero w roku 2009. jak ją
dziś oceniasz?
– Chcieliśmy ją pierwotnie skonsolidować tak,
aby pokazać przekrój twórczości Rejestracji i
chyba udało się nam to zrobić. Płyta jest eklektyczna. Są na niej kawałki stare, są i nowsze.
W roku 1998 powstał projekt złożony z czo-
łowych przedstawicieli polskiej sceny punkowej, w skład którego weszli m.in. „Grabaż” Grabowski z Pidżamy Porno, Kelner z
Deutera i Nika z Post Regimentu. skrzyknęli się po to, aby nagrać album Tribute to
Rejestracja, na którym znalazło się 18 waszych kompozycji.
– Okazało się, że na tym etapie naszej twórczości byliśmy dobrze rozumiani i stanowiliśmy inspirację dla innych, którzy tym wydawnictwem
postanowili oddać hołd naszej muzyce, która dla
nich, jak widać, stanowiła jakąś wartość.
jaka będzie wasza nowa płyta?
– Dźwiękowo będzie na pewno znacznie lepsza od poprzedniej. Poza tym znajdą się na
niej także utwory nieco lżejsze, które będzie
można grać w radio, gdzie na pewno nie mogłyby być zagrane nasze ekstremalne kawałki.
TO będzie płyTA
O pOlSkiej biedzie
i O cOdziennOści. nieWrAżliWOść pAńSTWA
nA cOrAz WiękSzą biedę i nieSprAWiedliWOść. MOje TekSTy Są
O TyM, że MAMy W krAju TAki SySTeM, kTóry
dOprOWAdził dO TeGO,
że OficjAlnie już Się
MóWi O 300 TySiącAch
ludzi bezdOMnych.
O czym są teksty?
– O tym, co dzieje się za oknem.
Kiedyś ograniczała was cenzura PRL-owska. jak wygląda teraz los utworu, który jest nie na rękę władzy? czy w Polsce
rzeczywiście można śpiewać bez ponoszenia konsekwencji o wszystkim? Paweł Kukiz na liście przebojów Polisz czart, którą
prowadzę, jest bardzo ceniony, a w polskich
mediach jest z powodów politycznych bojkotowany.
RejestRacja
wystąpi 10 maja w pubie
Grosvenor, w stockwell,
17 sidney Road, sW9 0tP
joanna ciechanowska
Fot.: Marek Borysiewicz
Wojciech A. Sobczyński
Overbury Gates series , 2013
A
small Julian Hartnoll Gallery in Duke Street,
St. James’s, recently showed new works by
Wojciech Antoni Sobczyński.
I am a quiet admirer of his work and this
latest show called Metropolis was not a
disappointment. He was showing new installation-sculptures,
works on paper as well as mixed media on glass. All the new
artwork is derived from contemporary London architecture.
I have asked him if it’s only London he had on his mind:
“Not only. Standing below Brooklyn Bridge in New York,
looking at the colossal structure with East River reflecting the
skyline of Manhattan in the distance is to me one of the most
enchanting examples of urban excellence. I remember the Twin
Towers Trade Center before 9/11 dominating the constant
glistening buzz below. I try to measure up to these images by
revising my own preconceptions of them, be it in New York or
London on the one hand, Florence or Siena, historic city states,
on the other. I am always interested in history and use
photography as my notebook.”
The recurrent motif in his two dimensional, colourful works on
paper and glass are of two vertical masses with a heavy top,
reminiscent of gates, passages or windows, a Stonehenge type of
megalithic structure, with luminous space between them in the
distance, an imaginary landscape or a promise of hope, for the
future. Some are called Overbury Gates.
Wojciech explains: “When you ‘do’ things in life or in art,
you turn the corner, you go through a window, a gate. An
artist’s sketch or a picture often has the purpose of an imaginary
‘holding’, a landscape, an interior, a space within. I use these
‘gates’ as windows to my own landscapes, using a system of
colours; light and dark, dusk and dawn.”
One painting on paper differs from the others. It is also a
vision of gates, but more quiet, small, but still monumental in
feeling, in grey and white tones. Wojciech explains that it is a
memorial gate dedicated to Bruno Cooper who passed away
recently, an art dealer and a great friend who over the years had
collected his work and moreover, understood it.
I have always loved the instant recognition factor in
Wojciech’s works, despite his constant reassurance, that they are
only: “abstract geometric shapes arranged according to
contrasts, masses, proportions and optical weights.”
I can’t help noticing a monochrome wooden sculpture, which
is called Two Figures. To my eyes it looks, (shall I spell it out?),
like a man and a woman in an act of carnal contact. Wojciech
laughs: “That’s an interesting slant, I wonder what Sigmund
Freud would say to that!” So, are they abstract shapes, or are
they human figures?
“Imagine a space, look in a garden, a forest, a seascape.
Remember Antony Gormley’s shoreline figures with the tide
coming in? When I look at an open space, be they trees,
chimneys, telegraph polesor totem poles, all are standing,
marching. I see figures in vertical things.” And the man with a
prick? “These are two geometric shapes where each element in
the composition serves not only the role of shape, but as such
also has an aesthetic and structural functioning integrity. I try to
use the golden rule so that the horizontal accent is merely a
technical link, a stabilizer linking otherwise separate verticals
and if you detected a phallic reference, so be it.”
I was right then?
Most of Wojciech’s three dimensional sculptures although
small, look almost monumental, as though they were
preliminary sketches for something much bigger, and his use of
colour in them is surprising. “The core is timber, with canvas on
top, and then paint, polymers, resins, crayons, pencils, I call
them almost ‘perverted paintings’. It is an attempt to marry
painting and sculpture, join the two worlds.”
I was always curious how he starts his compositions, how he
proceeds from two planks of timber to what I clearly see is, an
instantly recognizable, be it imaginary, ‘thing’.
“Imagine, you are confronted with space, a graphic space,
perhaps? What do you do? Do you drop things in it, too fast, too
far, not knowing when to finish? No, you organize, with logic. An
aesthetic logic leads to an aesthetic outcome, you are composing,
organizing, improving stuff into a cohesive substance. Once you
manage to communicate a certain order, you start to ‘hook up’
between the viewer’s imagination and yours. And you are half way
there. Yes, the sculptures are like architecture in miniature, they
have the same rules: without structure – you have no building,
without aesthetics – you have no sculpture.”
This exhibition has closed now. No doubt next year we will see
further interesting work from a man who is constantly turning a
corner, going through gates and seeing landscapes light and
darkness, dusk and dawn. I look back on the exhibition and say
good bye to the gateway of experience it gave to me.
– To będzie płyta o polskiej biedzie i o codzienności. Patrz wokół na to, co dzieje się w
tym naszym kraju. To jest już nie do zniesienia. Na tej płycie Polska będzie pokazana z
mojej perspektywy. Patrz na to [Gelo wyciąga swój telefon komórkowy]. To jest szok.
Gość bez nogi, który mówi: „Za złotówkę
możecie mi zrobić zdjęcie”. O tym traktują
moje teksty. Niewrażliwość państwa na coraz
większą biedę i niesprawiedliwość. Moje teksty są o tym, że mamy w tym kraju system,
który doprowadził do tego, że oficjalnie już
się mówi o 300 tysiącach ludzi bezdomnych.
Dla mnie to jest holocaust narodu. Chciałem
nawet tę płytę tak nazwać, ale taki tytuł budzi kontrowersje. Ja traktuję słowo „holocaust” jako formę świadomości. Zatracanie
ludzi, które w konsekwencji jest skazywaniem
ich na śmierć poprzez niezabezpieczenie im
podstawowych środków do życia. To wszystko dzieje się przy milczeniu tych, którzy są za
ten stan odpowiedzialni, co w konsekwencji
jest cichym przyzwoleniem na powolne umieranie. Kawałek reggae na tej płycie to moja
obserwacja osiedlowego śmietnika, tuż za
oknem. Śmietnika, do którego co pięć minut
podchodzą biedacy. Po długich dyskusjach
stanęło na tym, że album będzie nosił tytuł
Szkoda słów.
24|
kwiecień 2013 | nowy czas
podróże w czasie i przestrzeni
PLASTER MIODU,
SZYSZKA CYPRYSU,
NASIENIE KLONU czyli
METODA GAUDIEGO
Ten budynek pojawia się we wszystkich historiach
architektury XX wieku. Pamiętam, jak po raz pierwszy w
Sztuce cenniejszej niż złoto Białostockiego zobaczyłem
fasadę z czterema wieżami przypominającymi budowlę
termitów – i od pierwszego spojrzenia to kiepskie, czarnobiałe zdjęcie rozbudziło moją wyobraźnię. W zeszłym roku
miałem okazję zobaczyć kościół Sagrada Familia, bo o nim
tu mowa, na własne oczy. Dziś świątynia jest kilkakrotnie
większa niż na starych fotografiach, a jej budowa wciąż trwa
– zwiedzaniu bazyliki towarzyszy skrzypienie dźwigów,
stuk młotów, odgłosy szlifowanego kamienia i piłowanego
drewna.
Marcin Kołpanowicz
Choć katedra jest sławna na cały świat i
przyciąga tłumy turystów, życie jej twórcy,
Antoniego Gaudiego (1852–1926), pozostaje
nieznane. Mały Antek był chorowity, cierpiał
na reumatyzm. Z tego powodu nie uprawiał
sportów, lecz całymi dniami, miesiącami i
latami zajmował się szkicowaniem liści,
kwiatów, ślimaków i owadów. To wczesne
zainteresowanie formami i konstrukcjami
natury stało się jego kapitałem na całe życie.
Kiedy skończył studia, dziekan wydziału
architektury w Barcelonie powiedział: „Daliśmy
dyplom szaleńcowi lub geniuszowi – czas
pokaże”.
Wiele najnowszych realizacji architektonicznych, jak choćby jajowaty City Hall w Londynie
czy bliźniacze spiralne wieżowce Marylin Monroe w Toronto, wyróżnia się obłymi sylwetami i
falistymi płaszczyznami rodem z wizji Gaudiego,
a na jego odkryciach bazują współcześni twórcy
opływowych form przemysłowych. Można go
więc śmiało nazwać pionierem nowoczesnych
form architektonicznych.
Ekstrawaganckie pomysły od początku
przyciągały inwestorów. Młody architekt szybko
został gwiazdą i zaczął realizować prestiżowe
zamówienia w centrum Barcelony. Głównym
zleceniodawcą (a z czasem najlepszym
przyjacielem artysty) stał się jeden z
najbogatszych ludzi ówczesnej Hiszpanii,
fabrykant i utopista, Euzebi Güell. To on zlecił
Gaudiemu projekt założenia Parku Güell, który
jest kapryśną materializacją bajkowych fantazji
na temat architektury krajobrazu.
Jednak to, co wygląda na wytwór wyobraźni
niezrównoważonego południowca, któremu
słońce zbyt mocno przygrzało w głowę, jest w
istocie wynikiem wnikliwej analizy form natury
i twórczego przekształcania jej rozwiązań. Cała
twórczość Gaudiego to efektowna transkrypcja
przyrody na geometrię. Parabola i helikoida
były ulubionymi figurami geometrycznymi
twórcy Casa Battló. Warto zwrócić uwagę na
to, że traktował on architekturę integralnie,
holistycznie – równie ważne jak konstrukcja
były dla niego użyte materiały, dekoracja oraz
kolorystyka.
Zlecenie dokończenia budowy kościoła
Sagrada Familia dostał Gaudi w wieku 38 lat
i odtąd poświęcił tej budowli całe swoje życie.
Według pierwotnych planów miał to być
typowy neogotycki kościół jakich wiele.
Gaudi uczynił z niego najbardziej osobistą
interpretację gotyku w historii sztuki i
najbardziej niezwykłą świątynię XX wieku.
W trakcie pracy projekt się rozrastał, kataloński
wizjoner dorabiał coraz to nowe plany (a
właściwie modele i makiety) poszczególnych
fragmentów budynku. Wszystkie na pozór
szalone pomysły są jedynie efektem twórczego
namysłu nad formami przyrody
śródziemnomorskiej i transformacją mądrości
zaobserwowanej w naturze.
„Zadaniem budynków jest chronić ludzi
przed słońcem i deszczem. Budynek naśladuje
drzewo, bo drzewo chroni nas przed słońcem i
deszczem. Kolumny były pierwotnie drzewami
– dlatego kapitele dekoruje się liśćmi” – te
słowa Gaudiego pomagają zrozumieć
koncepcję, która stoi za projektem wnętrza
świątyni. Jedyne w swoim rodzaju, rozwidlające
się kolumny zainspirowane zostały konarami
platanowca, a cała nawa przypomina
platanową aleję. Przykrywa ją sklepienie ze
stylizowanych ząbkowanych liści. Nawet
kapitele kolumn zainspirowane zostały
„bliznami” po wyciętych konarach. Pinakle
wież powstały pod wpływem kłosów traw, które
porastały plac budowy. Projektując okna,
Gaudi wzorował się na konstrukcji plastra
miodu.
|25
nowy czas | kwiecień 2013
podróże w czasie i przestrzeni
Jeden z najciekawszych, niemal poetyckich
pomysłów Gaudiego to koncepcja spiralnych
schodów na chór – ich linię wyznaczył
architekt na podstawie analizy toru lotu
wirującego nasienia klonu.
Bazy kolumn Fasady Narodzenia stanowią
kamienne żółwie – żółw jako zwierzę wodnolądowe symbolizuje całą ziemię, a jako jedno
z najbardziej długowiecznych stworzeń –
stałość, czas.
Z kolei przy kapitelach umieszczone zostały
kameleony – wcielenia zmienności. Forma
typowych dla Gaudiego czteroramiennych
(przestrzennych) krzyży wieńczących wieże
wywodzi się od szyszki cyprysu.
Koralowce, jeżowce, meduzy, oleandry,
palmy, cyprysy, salamandry – niemal cała
śródziemnomorska flora i fauna znalazła swe
odbicie w detalach świątyni. Jednak Sagrada
Familia nie jest jakimś panteistycznym
botaniczno-zoologicznym ogrodem wykutym
w kamieniu – to raczej współczesna biblia
pauperum, wykład historii Zbawienia,
dogmatów i prawd wiary. Gaudi zrealizował
pomysł, by za pomocą piaskowca, bazaltu,
porfiru, granitu, majoliki, kolorowego szkła,
spiżu, brązu, miedzi i złota stworzyć jedyny w
swoim rodzaju architektoniczny katechizm.
Za młodu dandys i uczestnik zakrapianych
imprez barcelońskiej bohemy, w trakcie pracy
nad kościołem Sagrada Familia z roku na rok
stawał się człowiekiem coraz bardziej religij-
nym. Nie miał rodziny, więc mógł całkowicie
poświęcić się budowie. Żył nadzwyczaj skromnie, niemal ascetycznie. Pod koniec życia zrezygnował w ogóle z honorarium, a nawet
zaczął osobiście kwestować na budowę kościoła. Pogrążony w wirze pracy, zaniedbywał wygląd zewnętrzny.
Potrącony przez tramwaj, kiedy udawał się
na codzienną mszę świętą, początkowo nie został rozpoznany – w biednie ubranym starcu
nikt nie rozpoznał sławnego architekta Gaudiego. Świadkowie zdarzenia uznali, że to jakiś
włóczęga. Litościwy policjant – „dobry Samarytanin” – wynajął taksówkę i przewiózł poszkodowanego do szpitala. Dopiero na drugi
dzień, gdy zauważono nieobecność architekta
w pracowni, rozpoczęto poszukiwania i zidentyfikowano go w ubogim pacjencie szpitala.
Trzy dni później, 10 czerwca 1926 roku, Antoni Gaudi zmarł w wieku 73 lat i został pochowany w krypcie kościoła Sagrada Familia.
Zmarł w opinii świętości; w pogrzebie
uczestniczyły tysiące mieszkańców Barcelony.
Od 2000 roku trwa jego proces beatyfikacyjny.
Jeśli zakończy się pomyślnie, Gaudi stanie się
jednym z nielicznych twórców sztuk plastycznych wyniesionych na ołtarze (dołączy do błogosławionego Jana z Fiesole, czyli Fra
Angelico, i Adama Chmielowskiego – świętego
Brata Alberta). Warto wspomnieć, że zanotowano kilka przypadków nawróceń (w tym dwu
Japończyków – architekta i rzeźbiarza, oraz
Od gór y: Antoni Gaudi
w młodości i jego
maska pośmier tna;
pinakle wież powstały
pod wpływem kłosów
traw, które porastały
plac budowy;
Na daloe z lewej:
kapitele kolumn
zainspirowane zostały
„bliznami” po wyciętych
konarach;
Z prawej: jedyne w
swoim rodzaju,
rozwidlające się
kolumny zainspirowane
zostały konarami
platanowca, a cała
nawa przypomina
platanową aleję.
jednego koreańskiego dyplomaty), które nastąpiły po zwiedzeniu Basílica y Templo Expiatorio de la Sagrada Familia.
Za życia nazywano Gaudiego „Architektem
Pana Boga”. Na zarzuty, że budowa postępuje
zbyt wolno, odpowiadał: „Mój Klient ma
czas”. Zakończenie budowy planowane jest na
2016 rok. Mimo że świątynia stała się
wizytówką Barcelony i przynosi miastu
gigantyczne dochody, od początku wzbudzała
opór i protesty. Jej budowa zagrożona była w
trakcie antyreligijnych zamieszek, które
przetoczyły się przez miasto w 1909 roku. Już
po śmierci Gaudiego, w 1936 roku, podczas
hiszpańskiej wojny domowej republikanie
(którzy „wsławili się” wymordowaniem jednej
piątej hiszpańskich duchownych) wtargnęli do
pracowni w podziemiach bazyliki i usiłowali
zniszczyć wszystkie plany i modele budowli.
Tylko refleksowi i przytomności umysłu
kontynuatorów prac Gaudiego zawdzięczamy
ocalenie planów i możliwość dalszego
prowadzenia budowy. W 2011 roku w Kaplicy
Adoracji szaleniec zdetonował materiał
wybuchowy. Jednak bardziej niebezpieczny dla
świątyni może okazać się pomysł projektantów
podziemnej kolei, którzy – mimo protestów
fundacji budującej kościół – zaplanowali tunel
dokładnie pod Fasadą Narodzenia; został on
już wydrążony, wkrótce okaże się, czy drgania
wywołane przejazdem pociągów nie naruszą
konstrukcji budynku.
Warto dodać, że samo finansowanie tak
ogromnej inwestycji jest małym cudem:
pieniędzy nie daje ani miejski ratusz, ani
hiszpański episkopat – lwia część środków
pochodzi z biletów wstępu. Cena jednej
wejściówki to 16 euro, co pomnożone przez
trzy miliony zwiedzających rocznie, pokrywa
niebagatelne koszty budowy.
Cała konstrukcja jest odzwierciedleniem
bogatej religijnej symboliki. Wymowna jest
sama liczba szesnaście wież – najwyższa z nich
to wieża Jezusa Chrystusa, następnie wieże
cztery ewangelistów, kolejne to wieże Maryi i
dwunastu apostołów. Bazylika będzie też jedną
z najwyższych świątyń świata, ma liczyć 171 m
(dla porównania katedra w Kolonii ma 157 m).
Skąd taka wysokość? Najwyższe wzgórze
Barcelony, Montjuic, ma 175 m – wyrazem
pokory Gaudiego jest fakt, że nie chciał on swą
konstrukcją przewyższyć dzieła Bożego.
Kościół wyposażony ma być w trzy fasady –
dwie z nich (Narodzenia i Męki) już istnieją,
rozpoczynają się właśnie prace nad Fasadą
Chwały. Będzie ona przedstawiać rzeczy
ostateczne – sąd, piekło i niebo. Gaudi
zaplanował podziemny tunel (piekło), pełen
demonów i upiorów, personifikacji grzechów i
przywar, przez który przechodzić się będzie do
portyku przedstawiającego raj i niebieską
chwałę.
Jak na razie wrażenie rajskiego ogrodu
sprawia wnętrze świątyni; zwiedzający ulegają
tu niezwykłemu czarowi proporcji,
swobodnego ukształtowania przestrzeni i gry
kolorowych świateł przenikających przez
witraże.
Dla Gaudiego najważniejszą kategorią
estetyczną pozostawało piękno (ewenement we
współczesnej sztuce), a pojmował je w ścisłym
powiązaniu z proporcją i harmonią
wyprowadzoną z natury. Jego następcy, XXwieczni architekci, nie mogli odmówić mu
artystycznego geniuszu. „Duch zamknięty w
kamieniu” – tymi słowami określił Sagradę
Familię amerykański architekt Louis Sullivan,
a założyciel Bauhausu, Walter Gropius, którego
surowej stylistyce jak najdalej było do
organicznych i dekoracyjnych form Gaudiego,
po obejrzeniu świątyni wykrzyknął: „To cud
technicznej doskonałości!”.
26 |
kwiecień 2013 | nowy czas
takie czasy
Jaki wpływ mają
zdrowaśki
na gotowane jajka?
Z cyklu:
SZuSZwol Ze SwarZyndZa
P
owiadałfraterAdalbertus:– Czyżosobaduchowna
niepowinnapoznawaćrównieżinnychdoktrynreligijnych,pozaswojąwłasną?Jestprzecieżsporo
prawdywtwierdzeniu,żezrozumienieinnych
punktówwidzenianiezuboża,alewłaśnieubogaca.Ztakiegozałożeniawychodząc,usłyszawszy,żepewiensławny
profesormaserięwykładówotwartychnatematreligioznawstwa,
postanowiłemichposłuchać.
Owyznaczonejgodzinieznalazłemsięwbudynkualmamaterw
saliwykładowejwgrupiesłuchaczyoczekującychwykładowcy.Jakto
zwyklebywawtakichchwilach,oczekującyrozmawializesobąpółgłosemisalęwypełniałjednostajnyszmer.Szmertenucichłjaknożemuciął,kiedydosaliwszedłwykładowcaiwkroczyłnakatedrę.
Miałondługiewłosyspiętezielonągumką,podpachąteczkępapierów,anatwarzyszelmowskiuśmieszek.Rozłożyłprzedsobąnastole
papiery,skłoniłsięlekkozebranymizacząłmówić:
– Dzieńdobrypaństwu.Chciałbymzacząćodostrzeżenia.
Ostrzeżenietodotyczymagii.Nie,nie!– zaperzyłsię,widząc
zdumionetwarzeniektór ychsłuchaczy– niebędępaństwaostrzegałprzedwiedźmamiiurokami.Chcęnatomiastostrzecprzed
myleniemmagiizwiedzą.Sądziciepaństwo,żetedwierzeczy
trudnopomylić?Otóżzapewniam,żehumanistombadającym
kulturęzdarzasiętobardzoczęsto,aszczególnieczęstozdarzasię
toreligioznawcom.
Dampaństwuprzykładzjajami.Otóżmojababciagotującjaja
namiękkoodmawiałanadnimitrzyzdrowaśki.Zawszeinieodmiennieodmawiałatetrzyzdrowaśkiizawszeskutekbyłten
sam:jajaugotowanebyłynamiękko.Mojababciabyłaoczywiście
najzupełniejświadomawpływu,jakiodmawianezdrowaśkimiały
nawspomnianewyżejjaja:byłtosposóbodmierzaniaczasu.Tymczasemmojaciotka(która,muszętoprzyznać,niejestzbytrozgarnięta)domierzeniaczasumaelektroniczneurządzeniepiszczącepo
– załóżmy– trzechminutach,tymczasemnadjajaminadalodmawiazdrowaśki.Czemu?Zprostegopowodu:babciazawszetakrobiła,amiałauciotkiautorytetniepodważalny.Ciotkajestbardzo
pobożnaiskorobabciaodmawiała,toonateżbędzie.TerazwyobraźmysobiepotencjalnegoreligioznawcęzChin,którypostanawiazbadaćzachowaniamojejciotki.Jakzaklasyf ikujeonzdrowaśki
odmawianenadjajami?Najprawdopodobniejzaliczyjedozachowańreligijnych.MożewliczyjedopraktykKościołakatolickiego?A
możebędzietopunktwyjściadorozważańnadjajami,którepierwotniesąwstanieprofanum,alepotrzechzdrowaśkachosiągają
stansacrumiwtedydopieronadająsiędospożycia?"
Słuchająctegoprzypomniałemsobiemojąwłasnąbabcię,którarównieżodmawiałazdrowaśkinadjajami,aleichliczbajakoś
nieutkwiłamiwpamięci.Wykładowcatymczasemkontynuował:
– Dampaństwubardziejmagicznyprzykład.Otóżwyobraźmy
sobieśredniowiecznegoalchemikaw– powiedzmy– arabskiej
Hiszpanii.Ówalchemikwie,jakotrzymaćal-kohol,al-dechydyi
al-kaloidy,wietakże,żezniektór ychminerałówmożnaotrzymać
metale,wkładającjenaokreślonyczasdorozżarzonegopieca.Na
DZIK
PUSTOSZY
WINNICĘ
jakiczas?Powiedzmy,żemożnatenczasodmierzyćpowtarzającodpowiedniąliczbęrazyformułkęAllah Akbar. Alchemikówposiadazupełnie
rzetelnąwiedzęizupełnieuprawnionejestjegotwierdzenie,żeposzukuje
minerału,zktóregootrzymaćmożnazłoto.Wyobraźmysobieteraz,żeów
alchemikmapomocnika,któregozadaniemjestsprzątanielaboratorium.
Pomocniktenobserwujezachowaniealchemikaioczywiściezauważa,że
alchemikcieszysiędużymszacunkiemnadworzekalifa.Pojakimśczasie
pomocnikemigrujedochrześcijańskiejczęściHiszpaniiinadworzetamtejszegoksięciaprzedstawiasięjakoalchemikposzukującyminerału,zktóregootrzymaćmożnazłoto.Zyskujeonpatronatksięcia,budujesobie
laboratoriuminaśladujezewnętrznezachowaniaalchemika,wkładaróżne
kamieniedopiecaipowtarzanadnimi…nowłaśnie,magiczneformuły.
Piszerównieżksięgiipolemizujezinnympodobnymsobie„alchemikiem”,
czywypowiadanąformułąpowinnobyćAllah Akbar czyraczejAbrak Adabra.Uśmiechająsiępaństwozniedowierzaniem?Otóżproszęmiwierzyć,
żetakapolemikaoformułkijestnajbardziejmożliwa,itonietylkowksiążkach.Bywało,żeoformułkitoczonokrwawewojny…
Wtymmomenciedosaliwszedłjakiśpapudrakwgarniturzeipodkrawatem,zwuchtąpapierówpodpachą,istanąłjakwryty.Wybałuszając
oczynanaszegowykładowcę,wykrztusił:– Co…Copanturobi?– Ja,
proszępana,mówię– padłaodpowiedź.– Aściślej,mówiącostrzegam.–
Przepraszam,aleczytopanjestmożesławnymprofesoremreligioznawstwa?– Jamiałbymbyćprofesorem?Skądże!Jestemtylkowędrownym
hermeneutykiem,nazywająmnieSzuszwolzeSwarzyndza.Aczemu?
– Ach,tomiulżyło.Bomisięwłaśniewydawało,żetojajestemsławnym
profesorem,atakże,żewtejsalimammiećakuratterazwykład.
– Skorotaksiępanuwydawało,toniebędęzpanempodejmowałpolemiki.Niechsiępanunadaltakwydaje,ajajużsobiepójdę– topowiedziawszyzebrałswojepapier yiskłoniwszysięwstronęsłuchaczybezsłowa
wyszedłzsali.Tymczasemnowywykładowcawszedłnakatedrę,rozłożył
nastoleswojepapier y,skłoniłsięzebranymizaczął:– Dzieńdobrypaństwu.Dzisiejszywykładchciałbympoświęcićformułomwerbalnymw
chrześcijaństwieśredniowiecznym,awszczególnościsformułowaniufilioque ijegoroliwrozpadzieKościołanawschodniizachodni…
Przyzwyczailiśmysiędowyraźnegorozdziałumiędzykulturąanaturą,cywilizacjąaprzyrodą,miastemidżunglą.Ajednakostatniojadąc
samochodemprzezSopot,musiałemsięzatrzymać,
żebyprzepuścićprzechodzącaprzezjednązpodosiedlowychulicdzikąświnię.Dawnymiczasywysokiemur ybroniłymiastnietylkoprzednajeźdźcami,
aletakżedzikami,wilkamiiniedźwiedziami.W
XXIwiekudzikiezwierzętazaczęłytratowaćcentra
miastiżerowaćnaśmietnikach.
Zauważyłemniepokojącąanalogię:nietakdawnojeszczeistniałaróżnicamiędzykulturąachamstwem–galeriąobrazówawysypiskiemśmieci,salą
koncertowąastajnią,teatremamordobijnią.JednakpodkoniecXXwiekutagranicazaczęłasięzacierać.Ktowybrałsiędomuzeum,mógłtam
nieoczekiwanienatknąćsięnazłomowisko,ktoposzedłdofilharmonii– ryzykowałuszkodzeniesłuchunieartykułowanymizgrzytamiitrzaskami,a
niebezpieczeństwozetknięciasięzostrymsado-masochizmeminajwulgarniejszymibluzgamigroziło
muwteatrze.
Bezprecedensowyfestiwalchamstwaizdziczenia
obyczajówzataczacorazszerszekręgi,więcrynsztokowewzorcemowyizachowaniatraf iająnasalony.OstatniodyrektorkaTeatruÓsmegoDnia
wulgarnymsłowemokreśliłapapieżaFranciszka.Tu
iówdzieodezwałysięgłosyoburzenianatakieknajackieodzywki,alenaniezkoleioburzyłsiębłyskawiczniechórkulturalnychautor ytetów,uznających
wypowiedźdyrektorkizaprzejawwolnościsłowai
artystycznejekspresji.
Czyobrońcy„wolnościsłowa”niewidzątego,
żewskutekichinterwencjipublicznydyskurssięgnie
wkrótce(ósmego)dna–poziomupyskówkiwpijackiejmelinie,skutkiemczegowszyscyzewszystkimi,
zamiastużywaćargumentów,zacznąsięwzajemnie
przerzucaćch****i?
włodzimierz Fenrych
Marcin Kołpanowicz
|27
nowy czas | kwiecień 2013
witaminy
Tu smakuje się życie
Wysiadąjąc na dworcu kolejowym London Bridge ma się
wrażenie, ze Borough Market jest jego przedłużeniem – oba
obiekty pokrywa szklany dach stylizowany na czasy wiktoriańskie. Dzieli je tylko ulica. Tu wielu turystów zaczyna
swój przemarsz słynnym szlakiem nad Tamizą (tzw.
Thames Path) – sam targ to równie ważna instytucja co
Tate Modern czy Tower Bridge. Spopularyzował go film
Bridget Jones. Rozsławili go w swych programach telewizyjnych brytyjscy kucharze-celebryci. Jamie Olivier nie robi
wcale zakupów w Tesco, tylko bierze pod pachę wiklinowy
kosz i rusza na ten najstarszy w Wielkiej Brytanii targ,
którego początki sięgają średniowiecza.
Agnieszka Dale
Borough Market ma kształt trójkąta i znajduje
się pod samym wiaduktem kolejowym. Wydawałoby się – miejsce fatalne. Słychać przejeżdżające zbyt blisko pociągi, czasem zatrzęsie
się ziemia. Atmosfera jest jednak wspaniała. Po
pierwsze – jak tu czysto! Zaraz od wejścia widnieją pojemniki do segregacji śmieci: tu szkło, a
tu plastik. Do wielu stoisk doprowadzono
bieżącą wodę. Ręce sprzedawcy ziemniaków nie
są ubrudzone ziemią. Poza tym – nikt się nie
śpieszy. Tu się smakuje życie.
Tradycyjnie Borough Market to targ warzywno-owocowy, dlatego część targowiska nazywa się Green Market. Na stoisku o dźwięcznej
nazwie Turnip (rzepa), znajdziesz misternie poukładane pomidory z całego świata, o każdym
kształcie – od małych kulek wielkości paznokcia
po wielkie bulwy; od najbardziej czerwonych po
złote. Ciekawe, ile godzin zajmuje ta swoista
aranżacja? Wygląda imponująco.
Liczy się detal. Klient hurtowy załatwia interesy we wczesnych godzinach rannych, ale klient
późniejszy to już „detalista”. Jest więc starsza
pani, która przyszła tu tylko na kawkę do tureckiego deli, w którym miła obsługa oprócz kawy
namawia do kupienia mydła z oliwek; turystki z
Hong Kongu idą na paelle, którą gotuje Francuz na patelni o średnicy metra; sery sprzedają
Anglicy, którzy za wyjątkiem fromage nie
mówią ani słowa po francusku, a grzyby –
Chinka. Jest po londyńsku: wielokulturowość i
luz, za który drogo się płaci. Wszystko można
pomacać, spróbować. Zanim wybiorę chleb,
mogę zjeść kawałeczek. Ale gdy pytam o cenę
małego bochenka razowca, opada mi szczęka –
kosztuje trzy funty. Próbuję się targować, ale
sprzedawca chleba jest zaskoczony: – No przecież cena widnieje przy produkcie, wbita w bochen. Trochę mi głupio i szybko proszę o trzy
takie chlebki. Dopiero wtedy on daje mi upust 10
proc. Tak więc klient hurtowy ma tu jak w raju.
Wracam na stację London Bridge, gdzie napotykam niemiły ścisk śpieszących się ciągle
przejezdnych. A na rynku było tak spokojnie.
Przypominam sobie z radością, że zapomniałam
kupić ryby na obiad. Wracam. Stoisko rybne
rozpoznaję z daleka po dyndającej na sznurku
fugu o charakterystycznych ostrych kolcach. Zakupuję przysmak wyspiarzy – sea bass – czyli
okonia morskiego, choć sprzedawca mówi, że
dzisiejszy whiting (witlinek) jest równie dobry.
Ryba jest myta i oprawiana na miejscu. Radzi
mi, by wrzucić ją do piekarnika z odrobiną cytryny i kminku, polawszy uprzednio oliwą z
oliwki. A może by tak jeszcze jakieś świeże
mięsko? Odstraszają mnie jednak trzy świńskie
głowy na stoisku z mięsem. Ryba mi wystarczy.
Jest akurat piątek, a to dzień, kiedy gość specjalny gotuje na żywo, czyli Demonstration
Kitchen ! Dziś to Luke Mackay – londyński kucharz, który gotował m.in. dla Billa Clintona.
Z produktów spożywczych nabytych na rynku
przygotowuje śniadanie na Dzień Ojca: smaży
haggis (który przypomina naszą kaszankę) z
boczkiem, dodaje jaja przepiórcze. – Takie
śniadanko dla facetów – komentuje. Ma na
sobie fartuch z logo Borough Market – dłoń
z wyciągniętym palcem wskazującym, jak
drogowskaz.
W drodze do domu – bo już teraz naprawdę
muszę iść – mijam stoisko z rękawicami do gotowania, fartuchami i torbami z logo rynku. Kupuję sobie parę drobiazgów do domu.
– A jadłaś tam lody? Przecież najlepsze w
mieście! – mówi do mnie przyjaciółka, którą
spotykam w pociągu. Następnego dnia umawiamy się tam na lody i tym razem jest już zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia. W soboty
ścisk tam jest nie do zniesienia – i choć lody
dobre – piątek na zakupy jest o niebo lepszy.
Borough Market
boroughmarket.org.uk
8 Southwark Street
Londyn SE1 1TL
Godziny otwarcia:
Czwartek: 11.00-17.00
Piatek: 12.00-18.00
Sobota: 8.00-17.00
28 |
kwiecień 2013 | nowy czas
co się dzieje
kino
Side Effects
Gęsty thriller Stevena Soderbergha.
Doskonały Jude Law gra tu psychiatrę
wspomagającego borykającą się z problemami parę młodych ludzi: jemu
skończył się właśnie wyrok za malwersacje finansowe, ona ma za sobą
problemy psychiczne. Mimo że pewnego dnia dziewczyna próbuje się zabić,
uderzając rozpędzonym samochodem
w mur, lekarz podejmuje ryzyko: postanawia odesłać ją do domu. Czy podjął
dobrą decyzję? Stylowy, dość klasyczny thriller pełen psychologicznego
napięcia, od pierwszej sekwencji w
uroczy sposób składającej hołd „Dziecku Rosemary” Romana Polańskiego aż
po scenariuszową „przewrotkę” á la
David Mamet. W tle refleksja na temat
współczesnego „kasynowego kapitalizmu”. Momentami niestety dość
naciągana.
bohaterowie filmu: górnicy, pracownicy fabryk i stoczni. Film stara się
uchwycić dominujący wówczas w kraju nastrój. Zszokowany Winston
Churchill odkryje, że przegrał wybory
z człowiekiem, którego od zawsze
wyśmiewał: Clementem Atlee. Lewica
znacjonalizuje kopalnie i koleje, a na
Wyspach powstanie bezpłatna służba
zdrowia. Miliony ludzi dostaną pierwsze domy z prawdziwego zdarzenia.
Inni po raz pierwszy odkryją, że stać
ich na lekarza. „Spirit of 1945” nie
jest rzecz jasna dokumentem w klasycznym sensie tego słowa. Loach nie
oddaje głosu nikomu z krytykowanego
tu bezlitośnie gabinetu Margaret
Thatcher. Nie wspomina o potężnych
związkach zawodowych, które unieruchomiły gospodarkę Wielkiej Brytanii
w latach siedemdziesiątych. Ale opowieści ludzi, którzy po raz pierwszy
mogli dostać okulary, albo do śmierci
przetrzymujących w portfelach listy
informujące ich o przydziale mieszkania socjalnego, robią niezatarte
wrażenie.
in the House
Barbra Streisand
Black Swan
Nowojorska tancerka baletowa (grana
przez Natalie Portman) marzy o zdobyciu głównej roli w przedstawieniu
„Królowa Łabędzi”. Żeby ją dostać, jest
gotowa na wiele wyrzeczeń. Ma jednak
rywalkę – Lilly (Mila Kunis). Nina coraz
bardziej zapada się w swoją postać
sceniczną. Wkrótce okazuje się, że granica między fikcją a rzeczywistością
staje się coraz bardziej płynna… Jeśli
ktoś pominął premierowe pokazy tego
filmu – zachęcamy!
Prince Charles Cinema
leicester Place, WC2
Poniedziałek, 20 maja, godz. 21.00
muzyka
Spirit of 1945
Wybitny brytyjski reżyser Ken Loach
nigdy nie ukrywał swoich lewicowych
sympatii. Na koncie ma mnóstwo zaangażowanych filmów fabularnych,
teraz natomiast zabrał się za dokument, w którym przenosi nas do
Wielkiej Brytanii tuż po zakończeniu
II wojny światowej. „Skoro mieliśmy
pełne zatrudnienie zabijając Niemców, może uda się nam je uzyskać
również w innych sposób” – pytają
co znudzony nauczyciel pracujący w
modnej, cieszącej się doskonałą reputacją szkole średniej, odkrywa nową
fascynację: zbuntowanego, wyalienowanego chłopaka Claude’a, który
przejawia niezwykły jak na jego wiek
talent literacki. Jego proza wbija się w
uporządkowane życie pretensjonalnej,
burżuazyjnej pary. Wkrótce jednak
okaże się, że chłopak wniesie w jej życie o wiele więcej niż tylko ferment
intelektualny. I zacznie się robić niebezpiecznie… „Inteligentna,
psychologiczna komedia” – pisze o
filmie brytyjski krytyk Philip French.
Peter J. Birch
Juliusza Słowackiego w Krakowie czy
Teatru Narodowego w Warszawie. Karierę muzyczną rozpoczęła osiem lat
temu, tworząc innowacyjne widowisko
muzyczne „Miastomania”, któremu towarzyszyła płyta o tym samym tytule.
Trzy lata później artystka nagrała album
„Maria Awaria”. Stała się jedną z najpopularniejszych gwiazd sceny alternatywnej i studenckiej. W październiku 2012
wydała trzeci album studyjny pt. „Jezus
Maria Peszek”. Artystka nie boi się kontrowersji. Ma zdecydowane poglądy
polityczne, z którymi chętnie – i w bezkompromisowy sposób – dzieli się z
opinią publiczną.
Dama srebrnego ekranu i piosenki przybywa nad Tamizę na dwa koncerty.
Urodzona na Brooklynie w 1942 roku
Streisand zaczynała karierę mniej więcej w tym samym czasie co The
Beatles i mimo że to rock’n roll był
wówczas na wznoszącej się fali, Barbrze udało się uzyskać sporą
popularność śpiewając wysmakowany
pop i klasyki amerykańskiej piosenki.
Podobnie było na ekranie. Pamiętamy ją
choćby z takich filmów jak „Hello, Dolly”, „What’s Up, Doc?” czy „A Star is
Born”. Całkiem niedawno miała udany
występ w lekkiej komedii „Meet the
Fockers”, gdzie grała obok Roberta de
Niro i Dustina Hoffmana. Czego możemy spodziewać się na londyńskim
koncercie? Zapewne mieszanki: od
standardów„My Funny Valentine” czy
„In the Wee Small Hours of the Morning”, po pop głównego nurtu, jaki
artystka uprawiała w latach osiemdziesiątych („Woman in Love”).
Niedziela, 19 maja, godz. 19.45
275 Pentoville Road
King’s Cross, N1 9Nl
mark Knopfler
François Ozon, jeden z najpopularniejszych współczesnych reżyserów
francuskich (znany chociażby z „Basenu”) tym razem zatrudnia genialną
Kristin Scott Thomas. I zabiera się za
drapieżną, gorzko-kwaśną satyrę na
francuską klasę średnia. Germain, nieMłody polski songwriter Peter J. Birch
(Piotr Jan Brzeziński) zaprezentuje w
Londynie swój pierwszy długogrający
album „When The Sun’s Risin’ Over
The Town”, który zebrał bardzo pochlebne recenzje w polskiej prasie. Od
stycznia Peter jest w trasie koncertowej
– grał w Polsce, ale też w Czechach i
na Słowacji. Przed młodym muzykiem
kolejne koncerty w Polsce i zachodniej
Europie. Na początku maja Londyn.
Czwartek, 2 maja
Amersham Arms New Cross,
388 New Cross Road, SE14 6tY
Piątek, 3 maja
the Windmill Brixton
22 Blenheim Gardens, SW2 5BZ
Rejestracja
W pubie Grosvenor w Stockwell zagra
toruńska legenda polskiego punk rocka
zespół REJESTRACJA. Wcześniej
wystąpią: Low Rollers – punk rock oraz
hard core – Barcode Slave.
Tej gitary nie sposób pomylić z żadną
inną! Mark Knopfler przyjeżdża do Londynu promować swój kolejny, tym
razem podwójny album „Privateering”.
Karierę rozpoczął dość późno, bo w
wieku w dwudziestu ośmiu lat. W dodatku kontekst nie był zbyt przyjazny.
Wokół szalały punk i nowa fala, a Knopfler zainteresowany był w długich
solówkach i nastrojowych, opartych na
gitarze akustycznej brzmieniach. A jednak się udało! „Sultans of Swing”, a
potem „Romeo and Juliet” sprawiły, że
grupa Dire Straits (zarządzana przez
Knopflera w sposób autokratyczny)
stała się jedną z największych gwiazd
lat osiemdziesiątych (wydatnie pomógł
też w tym multiplatynowy album „Brothers in Arms”). Po rozwiązaniu grupy
na początku lat osiemdziesiątych Knopfler zrobił sobie długą przerwę i można
było sądzić, że płyty wydawać będzie
sporadycznie. Tymczasem pierwsza
dekada XXI weku była dla niego niezwykle pracowita. Wypracował podczas
niej swoje własne brzmienie. Fani, którzy zatrzymali się na płytach Dire Straits
mogą poczuć się zawiedzeni, bo Mark
raczej rzadko sięga po klasyki.
Piątek, 10 maja, godz. 20.00
Pub Grosvenor
17 Sidney Road, SW9 0tP
maria Peszek
Bezkompromisowa w opiniach i tekstach, łącząca tradycję piosenki
poetyckiej z inteligentnym, nowoczesnym popem. Maria Peszek przyjeżdża
do Londynu. Początkowo była aktorką.
Występowała na deskach Teatru im.
27-31 maja
Royal Albert Hall
Kensington Gore, SW7 2AP
Sobota, 3 czerwca, godz. 18.30
O2 Arena, Peninsula Square
Greenwich, SE10 0DX
Robbie Williams
Z boysbandu, do którego wzdychają
egzaltowane nastolatki do świata poważnych artystów droga nie jest wcale
łatwa i nie każdemu udaje się ją przejść.
Robbie Williams należy do szczęśliwców. Jego inteligentny pop-rock, a także
całkiem udana wycieczka w świat Great
American Songbook, cieszy się nieustającą światową popularnością. Podczas
długiej brytyjskiej trasy Robbie promować będzie swój najnowszy album
„Take a Crown”, wydany w listopadzie
ubiegłego roku.
29 i 30 czerwca oraz 2 i 5 lipca
Wembley Stadium, HA9 0WS
BRitiSH SummER FEStivAl:
Rolling Stones
„Czas jest po mojej stronie” – śpiewał
zaraz na początku swojej kariery młody
Mick Jagger. Wygląda na to, że po latach układ sojuszy się nie zmienił. The
Rolling Stones to zespół, który z barierą
stawianą im przez mijające lata radzi
sobie doskonale. Dowód? Szaleńcze
zainteresowanie, jakim cieszy się ich
występ w zaplanowanym na lipiec
British Summer Festival. Występ The
Rolling Stones organizatorzy festiwalu
postanowili nam zafundować… za darmo! Obok trzygodzinnego spektaklu
legendy rock’n rolla usłyszymy też młodziaków: Palma Violets, The Boxer
Rebellion, Tribes, Drenge, Gabriel Bruce, Splashh i Loom
Sobota, 6 lipca (od rana)
Hyde Park
|29
nowy czas | kwiecień 2013
co się dzieje
teatry
PeterandAlice
Między tą dwójką zaiskrzyło po raz
pierwszy na planie ostatniego Bonda.
Judi Dench grająca szefową brytyjskiego wywiadu stworzyła doskonałą
chemię ze „złotym dzieckiem” brytyjskiego aktorstwa Benem Whishawem,
który wcielił się w ekscentrycznego
wynalazcę Q. Teraz duet gra razem w
kameralnej sztuce „Peter and Alice”, a
krytycy są zgodni: energia między parą
jest porywająca. Sztuka Johna Logana
opowiada o spotkaniu dwojga ludzi ,
którzy stali się pierwowzorem dla bohaterów klasycznych już dzieł:
„Piotrusia Pana” i „Alicji w Krainie
Czarów”. Alice Hargreaves i Peter Llewelyn Davies rozmawiają o swoim
trudnym dzieciństwie i o współczesnej im Anglii. Obrazy z krainy
„Nigdy-nigdy” i drugiej strony lustra
nachodzą na siebie, mieszając z opowieściami o skrzeczącej rzeczywistości, którymi wymienia się dwójka
bohaterów.
NoëlCowardTheatre
StMartin’sLane,WC2N4AU
TheCuriousIncidentof
theDogintheNight-Time
Christopher Boone ma misję.
Pies jego sąsiada zmarł w dziwnych
okolicznościach. Sprawę trzeba wyjaśnić, a sprawiedliwości musi się stać
za dość. Tylko że do typowych dla
każdej misji detektywistycznej trudności, w tym przypadku dochodzą
jeszcze kolejne: a) Christopher ma
zaledwie 15 lat; b) po raz pierwszy w
życiu przyjeżdża do Londynu; c) cierpi
na zespół Aspergera. Stolica Wielkiej
Brytanii, ze swoim zgiełkiem, tłumami
i hałasem, onieśmiela każdego przybysza – trzeba trochę czasu nim
człowiek nauczy się ignorować wiele
z tysiąca atakujących go zewsząd
bodźców. A co ma począć ktoś, kto
cierpi na chorobę uniemożliwiającą
założenie takiej blokady? O tym
właśnie opowiada najnowsze przedstawienie w National Theatre.
tragikomedią opowieść z 1949 roku –
z czasów, gdy nad Wyspami wciąż
unosi się cień wojny: racje żywnościowe, życie wśród ruin i ledwo dyszące,
niegdyś dumne imperium. Ale dla
przedstawicieli brytyjskiej klasy średniej istnieje szereg sposobów na
ominięcie tych przeszkód. Próbują
więc choć trochę zbliżyć się poziomem życia do czasów sprzed wojny.
Tyle że wkrótce wszystko zmieni się
na zawsze – za sprawą wstrząsającego sekretu, jaki reszcie rodziny wyjawi
owdowiała córka Laura…
AlmeidaTheatre
AlmeidaStreet,N11TA
wystawy
SonyWorldPhotography
Awards
Szereg kategorii – od dokumentu,
przez modę, pejzaż, portret i sport.
Fotografowie amatorscy i profesjonalni. Zwycięzcy i zdobywcy drugiego
miejsca. Somerset House na trzy tygodnie stanie się królestwem fotografii. Wszystko dzięki pokazowi prac
fotografów wyróżnionych na Sony
World Photography Awards. Towarzyszyć jej będzie seria warsztatów, wykładów i debat – zarówno z samymi
twórcami, jak i teoretykami fotografii.
Od26kwietniado12maja
SomersetHouse
TheStrand,WC2R1LA
SebastianSalgado
Odnaleźć miejsca na ziemi, których
nie dotknęła ludzka ręka, które nie
zmieniły się od wieków, a może nawet
od zarania dziejów. Takie zadania stawia przed sobą wybitny brazylijski
fotograf Sebastian Salgado. Fotografuje w czerni i bieli, jak jego mistrz
Ansel Adams (którego retrospektywę
oglądać można było niedawno w
Maritime Museum w Greenwich).
Pokazuje nam chłodne, monumentalne pejzaże, ale także portety ludzi
zamieszkałych daleko od zachodniej
To sztuka odkopana niemal spod ziemi. „Zapomniany klejnot z 1949 roku”
– pisze recenzent dziennika „The Independent”. Pachnąca rosyjską
NaturalHistoryMuseum
CromwellRoad,SW75BD
TheMethod
Paulina Ołowska złożyła swoją londyńską instalację z prac Władysława
Hasiora, Matthiasa Schauflera oraz
Włodzimierza Wieczorkiewicza.
Bierze te dzieła – z wpisanymi w nie
znakami rozpoznawczymi przeróżnych
estetyk – od modernizmu po sztukę
późnego PRL-u – i zderza ze sobą, a
także ze swoimi, już współczesnymi,
interwencjami. Ta wystawa jest także
pierwszą prezentacją prac Hasiora i
Wieczorkiewicza w Wielkiej Brytanii.
do11maja
StudioVoltaire
1aNelson’sRow,SW47JR
BowieIs...
Retrospektywa Davida Bowie jest najpopularniejszą wystawą w całej historii
szacownego Victoria & Albert Museum. Przechodzimy przez szereg sal,
które nie prezentują nam sztampowej,
chronologicznej biografii artysty. Każda
stanowi dokończenie zdania z tytułu i
pokazuje nam różne oblicza piosenkarza. Od dzieciństwa we wciąż jeszcze
zrujnowanym wojną Brixton, aż po lata,
które artysta spędził w ukochanym Berlinie. Poznajemy Bowiego – naiwnego
chłopaka śpiewającego piosenki folkowe, bombastycznego, glamrockowego
Ziggy’ego Stardusta, przerażającego,
wykończonego niemal przez heroinę
„chudego, bladego księcia”, a także
Bowiego-gwiazdora z lat osiemdzie-
Victoria&AlbertMuseum
CromwellRoad,SW72RL
AndrzejMariaBorkowski
iHalinaNekanda-Trepka
Polscy artyści mieszkający od ponad
trzydziestu lat w Londynie prezentują w
Galerii POSK swoje najnowsze prace,
przede wszystkim akwaforty i zbliżone do nich akwatinty. Ona skupia się
na na bogatych teksturach obiektów
organicznych i krajobrazu, on – zainteresowany jest światem bajek, mitów
i marzeń.
Do3maja.
GaleriaPOSK
2324-236KingStreet,W60RF
wykłady/odczyty
TADEUSZRÓŻEWICZ
Mum,Dad,I’maPoet
W ramach London Literary Festival
zaprezentowana zostanie twórczość
jednego z największych polskich poetów, dramaturgów, prozaików
Tadeusza Różewicza . W wieczorze
promującym angielskie wydanie zbioru
„Matka odchodzi” (Mother Departs)
zobaczymy fragmenty filmów, będzie
muzyka i poezja. Wystąpią m. in.
wibitny aktor Jan Peszek i piosenkarka
Katy Carr. Wieczór poprowadzi pisarka i wydawca Sophie Meyer
Sobota,25maja,19.45
PurcellRoom,Southbank,SE18XX
Downandout:Livesoftramps
andvagrants1750-1950
Historyk i pisarz Simon Fowler opowiadać będzie o życiu włóczęgów i wagabundów na przestrzeni wieków: od
1750 do 1950 roku. Opowie nam, jak
zmieniało się codzienne życie trampów, ale także o tym, jak państwo próbowało im „pomóc”, na siłę pakując do
warsztatów, w których ciężka praca
miała im dać pieniądze i zapewnić powrót na łono społeczeństwa.
Czwartek,9maja,godz.18.30
FlorenceNightingaleMuseum
GassiotHouse
2LambethPalaceRoad,SE17EW
ArabskaWiosna,
którejniebyło
Niosąca wielkie nadzieje Arabska
Wiosna Ludów ugrzęzła w błocie codziennej polityki i podziałów w gronie
opozycji. W innych przypadkach –
utopiono ją (lub topi się nadal) we
krwi. Wiele jest też państw, w których
autorytarne władze z łatwością ugasiły
płomień buntu. Co poszło nie tak?
Oszukać będzie dwóch specjalistów z
tej uczelni: dr Toby Matthiesen i dr
Kristian Ulrichsen.
Środa,15maja,godz.16.30
LondonSchoolofEconomics
HoughtonStreet,WC2A2AE
POMPEJEIHERKULANUM
WBRITISHMUSEUM
NationalTheatre,Lyttelton,
Southbank,SE19PX
BeforetheParty
cywilizacji, żyjących tak, jak żyli ich
przodkowie. Potężna wystawa aż 200
prac artysty.
siątych, śpiewającego w duecie z Tiną
Turner. Błyszczące garnitury Ziggy’ego
sąsiadują z wyświetlanymi na gigantycznych telebimach teledyskami. Do tego
dochodzą filmowe występy bohatera
ekspozycji oraz reprodukcje okładek jego albumów. A ostatni akord? Brak. Bo
Bowie ciągle jest aktywny, czego dowodem jest wydana przez niego właśnie
nowa płyta. – Zajmuje się obecnie
wieloma rzeczami. Dużo czyta i myśli.
Nowy album to tego odbicie. Są tu
odniesienia do przeszłości, ale najważniejsze jest to, że David wciąż
patrzy w przód i dobrze się bawi.
Płyta jest spójna, pełna energii i świeża – mówi „Nowemu Czasowi”
biograf Bowiego, Paul Trynka.
Ta wystawa to podróż do świata na
krańcu zagłady. Odwiedzimy dwa
piękne, bogate mias ta: Pompeje i
Herkulanum z eleganckimi witrynami sklepowymi, wodociągami, przes tronnymi domami. Zamieszkują je
zamożni obywatele korzystający z
doskonałego dla handlu położenia.
Usługują im niewolnicy, z któr ych
wielu ma szansę na to, by zostać
uwolnionym za ciężką pracę.
Z początku nikt nie zwraca uwagę na złowrogie pomruki znajdującego się nieopodal Wezuwiusza. To
prawda, w okolicy zdarzają się trzęsienia ziemi (mieszkańcy mają już
wytarte ścieżki ewakuacy jne i wie-
dzą, gdzie najlepiej się przed nimi
schronić). Ale nikt nie spodziewa
się wybuchu wulkanu. A już na
pewno nikomu nie przychodzi do
głowy, że wybuchnąć on może z taką siłą. Najpierw zakr ywa on słońce, niczym w biblijnej przypowieści.
Mieszanina kurzu i dymu wisi nad
miastami niczym zapowiedź przerażającego losu. Gdy w wyniku ochłodzenia w atmosferze mieszanka ta
spadnie, zaczyna się prawdziwe
piekło. Wystarczy najmniejszy kontakt z ognistym deszczem, by w
mgnieniu oka ludzie zamienieni zostali w pył. Kobiety i dzieci uciekają
na plażę, podczas gdy mężczyźni
próbują organizować ewakuację,
wkraczając w śmiertelną pułapkę
gęstej pajęczyny ulic.
Liczba ofiar jest przerażająca.
Ale, paradoksalnie, jak przekonują
kuratorzy wyjątkowej wystawy w
British Museum, dla archeologów
wybuch Wezuwiusza miał nieoce-
nione znaczenie. Ogromna temperatura deszczu, jaki spadł na te miasta
sprawiła bowiem, iż wiele sprzętów
doskonale zachowało się dzięki procesowi karbonizacji. Gdyby nie on,
po tysiącach lat nie moglibyśmy dziś
oglądać pięknego stołu z Herkulanum. Nie zobaczylibyśmy też na
przykład kołyski zachowanej przez
żywioł w stanie niemal idealnym
(niestety, dziecko, które w niej spało,
nie uszło z życiem).
– Znajdziemy tu też bochenek
chleba, na któr ym wciąż odczytać
można pieczęć niewolnika, który go
wypiekał. Wiemy więc, że nazywano go „Szybki” – tłumaczy kurator
wystawy, Paul Roberts.
Po wejściu do sławnej, okrągłej
biblioteki muzeum słyszymy odgłosy ulicy: wokół nas pracują rzemieślnicy, przebiegają dzieci,
rozmawiają ze sobą sklepikarze.
– Zajmujemy się nieczęs to podejmowanym aspektem: nie chodzi
nam tu o gladiatorów czy cesarzy,
ale o zwykłych ludzi, którzy s tanowili większość populacji Rzymu –
tłumaczy kurator.
Wystawa zaprasza nas do typowego domu rzymskiej klasy średniej.
Zarówno Pompeje, jak i ich młodszy
brat, pełne były podobnych budynków. W sypialni zobaczymy łóżko
czy lampę oliwną sugestywnie
ozdobioną motywami fallicznymi. W
salonie – kufry i stoły. Do tego niezwykle szczegółowa rzeźba satyra
w miłosnym uścisku z kozłem.
Towarzyszą temu wszystkiemu
niesamowite, doskonale zachowane obrazy, z których – jak żywi –
patrzą na nas mieszkańcy świata
skazanego na zagładę.
AdamDąbrowski
Wystawa potrwa do 29 września
www.britishmuseum.org
30 |
kwiecień 2013 | nowy czas
czas na relaks
Autobus
C
zarność i kręconość.
Oczywiście rozumiem, że
Pan Bóg mnie kocha, tak
nawet jest napisane na żółtej
plastikowej laleczce, którą
mam od dzieciństwa, ale trochę za dużo tego
wszystkiego jak na jedną osobę. Na przykład
autobusy. Z pewnością projektowali je szczupli
i biali, bo prawdę mówiąc, i z przykrością
mówiąc, nie widziałam jeszcze żadnej rzeczy
ani maszyny zaprojektowanej przez czarnego
człowieka. Siedzenia w autobusie są za małe i
choćbym nie wiem jak starała się wstąpić i
skurczyć, zawsze zajmuję półtora siedzenia, tak
że zostaje już tylko troszkę miejsca na torbę z
zakupami. Wujek Trevor mówi, że na szczęście
jestem prawdziwą kobietą, bo prawdziwa
kobieta musi mieć dużo słodkiego ciała. A sam
jest chudy jak patyk i ma złote zęby, to znaczy
te, które jeszcze ma. Moje są białe i piękne jak
w reklamie, ale co z tego. Twarz mam czarną,
a nie jasną i promienną, jak te modelki na
billboardach.
O, właśnie weszła jedna biała i spokojnie
zmieściła się na siedzeniu naprzeciwko. Stara,
ale szczupła i nie ma wykrzywionych ani
spuchniętych nóg, jak moja mama. Nie ma też
czarnych włochatych baczków na twarzy ani
skręconych włosków na karku, ani nawet
czarnych plam na skórze. Ja wydaję majątek na
depilację twarzy i rąk, no i przede wszystkim
na kremy wybielające, już o prostowaniu
włosów nie wspominając. Praktycznie pół życia
spędzam u fryzjera, tak samo jak moje
koleżanki, a w piątek, przed weekendem, to już
kompletne szaleństwo. Na szczęście cała nasza
rodzina chodzi do tego samego salonu, łącznie
z wujkiem Trevorem i roczną Pam, więc jest
bardzo swojsko, zwłaszcza kiedy zabieramy ze
sobą coś do jedzenia. Obok jest jeden z
największych sklepów z perukami i
przypinkami, jakie w ogóle widziałam w życiu,
więc bardzo się cieszę, że mieszkam właśnie w
Peckham. Kiedyś słyszałam w telewizji, że
najważniejsza jest dobra lokalizacja i myślę, że
to prawda. Więc może rzeczywiście – tak jak
mówi babcia – jakiś dobry duch się mną
opiekuje, oczywiście oprócz Pana Jezusa, który
ma wszystkich na głowie.
Babcia też mówi, żebym nie jadła cukru i
ciastek pszennych, bo będę miała robaki.
Wujek Trevor śmieje się z babci, ale ja myślę,
że babcia ma rację, tylko że to nie robaki, ale
alergia pokarmowa – tak słyszałam w telewizji.
O, ta biała naprzeciwko właśnie czyta
książkę. Babcia mówi, że biali są zawsze
niespokojni i dlatego ciągle muszą coś robić, bo
wtedy wydaje im się, że dogonią czas. Nie
rozumieją, że kiedy człowiek nic nie robi, czas
nie płynie, bo to jest chwila kontaktu z Wielkim
Czasem, czyli nie jest to czas zmarnowany ani
lenistwo. Ale babcia słabo mówi po angielsku,
więc nie może wystąpić w tej sprawie w telewizji.
Czasem myślę, że dobrych duchów jest za
mało albo Pan Jezus jest przemęczony, no bo
dlaczego niby miałyby przychodzić złe duchy?
Gdy wujek Trevor zauważył, w zeszłym
tygodniu, że zły duch wszedł w Lucy, od razu
zamknął ją w piwnicy i zgasił światło. Lucy
teraz nie może chodzić do szkoły, choć akurat
mieli mieć badanie wyników nauczania
6-latków, ale trudno. Na początku strasznie
krzyczała, ale po kilku dniach (wujek daje jej
tylko wodę i chrupki żytnie) już mniej, więc
wujek mówi, że to dobrze, bo zagłodzi ducha i
Lucy się wyzwoli. Nie wiem, co o tym myśleć.
Babcia nic nie mówi tylko pali kadzidełka. A
mamy nie chcę denerwować, bo jest w ciąży.
Julia Hoffmann
JC ERHARDT: S tealing girlfr iends
The man with six fingers on his righ t
hand su ddenly moved forward to the
middle of the room. It was getting dark,
the old fashioned s treet lamp, the only
one in the street had just come to life. The
yellow glow framed the window pane,
and cast the light on the object he was
holding. “This is genuine,” h e said, moving
the ivory object in his palm towards the
ligh t. “I’ve only seen two examples like
that in my life and this is th e finest. You
ought to take care of it.” I stared at his sixfingered h and. I was dying to touch it.
Maybe it would be rude of me. Impolite.
Should I ask? I waited, we chatted, we
were saying good bye, and finally I
grabbed his hand. ”This is amazing…” I
couldn’t resist touching his extra thumb.
“Yes…” h e said, “I was born in Africa, and
the nun who delivered me said to my
mother: “Never be tempted to cu t it of,
this is a sign of luck, your son was bor n
under a lucky star.” Well, he looked as
lu cky to my eyes as a prosperous antiq ue
dealer could. “And, you’ve never been
tempted to….?”. I was s till staring at his
two thumbs. “Never” he smiled. “In any
case, it’s easier to steal with six fingers…”
“S teal? You mean you are a thief as well
as an antique expert? So what things did
you steal in your career?” I was teasing
him. “Oh, only other men’s girlfriends!”
he laughed.
That would not be too difficult to
imagine, given his looks and his Aston
Martin, never mind his sixth finger. “By
the way”, he said “That Russian icon you
have on the wall, I could trade it for you, if
you are interested?” I wasn’t. I acquired it
through family connections, I knew what
it was and didn’t need any expert’s advise.
I would never willingly part with it.
The myth has it that Anne Boleyn had
six fingers on each hand. Not much luck it
brought her when she had h er h ead
chopped of f on orders of his Majesty
Henr y VIII. She would have made an
interesting Yakuza member I imagine.
In Japan, a gang member of a legendar y
Yakuza who commits an offence must
pay penance and apologize by chopping
off a tip of his little finger and giving it as
a present to his boss. Holding a Japanese
sword requires the las t three fingers for
a good g rip, so you can image what
happens when the luckless chap has to
defend his honour too many times?
Does anybody remember who Postman
Pat is?
The beloved children’s cartoon
character created twenty seven years ago
is, apparently, a very popular figure in
Japan. Have you ever noticed that he has
only four fingers on each hand? I have no
idea though, if he is accepted as an
honorar y Yakuza member.
An old lady I know had her little finger
broken in a fall and, unluckily for her, it
didn’t heal, and remained stiff and
crooked. We were visiting an aquarium
and she noticed the tank with piranhas
with a warning: Danger, don’t put hands
in the fish tank. Before I could s top her,
she quickly stuck her hand in the piranha
tank. “What are you trying to do?!!!” I cried,
wrestling with her to get it out, before the
piranhas could have a go. “But I want it
off!” she cried. “I don’t need it anymore! It’s
a nuisance, crooked and painful! And
I can’t put my gloves on! I want it off, and
nobody believes me!”
I decided to console her. My old family
friend seemed to be determined to get rid
of her little finger in a grisly way, so I
suggested tea and cake back at my place.
She was sitting in her usual place gazing
at the paintings on the walls and various
objects acquired on foreign travels around
the world which she all knew very well.
“And where is your Russian icon?” she
asked suddenly. “Have you decided to get
rid of it?”
|31
nowy czas | kwiecień 2013
Polscy piłkarze na Wyspach:
POLSPOrT nEwS
Triumf na wembley
– świetna sprawa
innEr CiTY wOrLd CUP w SiErPniU
Z AdriAnEm CiEśLEwiCZEm, piłkarzem
wrexham FC, rozmawia Grzegorz Boczar
KLASYCZnY HAT-TriCK HrYniEwiCZA
Gratuluję zwycięstwa w FA Trophy.
To, zdaje się, pierwszy pucharowy
triumf w twojej karierze?
– Zgadza się. Wcześniej wygrałem ligę
U-18 w barwach Manchester City, ale
trofeum w seniorach to co innego.
Cokolwiek się zdarzy w przyszłości,
występ na wembley na pewno pozostanie jednym z najlepszych
wspomnień…
– Och, oczywiście! Rodzice specjalnie
przylecieli z Polski na ten mecz. 17 tysięcy naszych kibiców, 16 tysięcy fanów
Grimsby… Świetna sprawa. Jestem siódmym Polakiem, który tam zagrał ze
swoim klubem, i ledwie trzecim, który
trafił do siatki. Była szansa, by mój Wrexham wystąpił tam już rok i dwa lata
temu w finale baraży o awans, ale dwukrotnie odpadliśmy w półfinale z Luton.
mimo sukcesu i wizyty na słynnym
stadionie, bieżący sezon nie będzie
dla was i waszych kibiców udany, jeśli nie awansujecie do League Two.
– Masz rację, puchar to bonus. Awans z
ligi Conference to cel numer jeden.
Czy za tymi oczekiwaniami idą pieniądze i skład? wiadomo już, że nie
awansujecie automatycznie, możecie
tylko przez play-offy. więc może nie jesteście tak mocni, jak by się chciało?
– Nasz budżet z pewnością nie jest porażający. Mansfield, który bije się o
pierwsze miejsce z Kidderminster, dysponuje półtora milionem funtów – my
mamy mniej niż połowa tego. W Wrexham to fani są właścicielem klubu, nie
ma tu multimilionera, który kupuje klub i
ściąga gwiazdy. Z drugiej strony, większość klubów w Conference jest gorzej
sytuowana; ja i koledzy utrzymujemy się
W ostatnim meczu bieżącego sezonu Reading Football
League Division IV, White Eagles Reading wygrał z
Woodley Hammers 5:3. Klasycznym hat-trickiem
popisał się Łukasz Hryniewicz, który aż cztery razy
znalazł drogę do bramki rywali.
z gry w piłkę, podczas gdy niektórzy rywale to kluby part-time. Co do naszego
składu – patrząc na pojedynczych zawodników – wydaje się słabszy, jednak
drużyna jako całość jest lepsza niż była.
POwSTAJE POLSKi KLUB BiEGACZA
W Liverpool, pod nazwą „White Eagle Running Club
Liverpool”, powstaje polski klub biegaczy. Tylko w maju
i czerwcu jego zawodnicy mają wystartować w czterech
biegach. Wszyscy chętni wspólnymi treningami oraz
startami w biegach proszeni są o kontakt drogą
elektroniczną ([email protected]).
Czy w końcu przebrniecie baraże?
– Ostatnio nasza forma nie jest może najlepsza, ale z mocnymi rywalami zwykle
gramy lepiej. Wierzę, że się uda.
niedawno przedłużyłeś kontrakt z
walijskim klubem. Jest ci tam tak dobrze, czy po prostu nie było innej
opcji?
– W grudniu kończyła się poprzednia
umowa. Jest mi tu nieźle, a że w tym sezonie więcej gram, częściej wychodzę w
pierwszej jedenastce, to nie czułem potrzeby, by zmieniać otoczenie.
Podpisałem kontrakt na 18 miesięcy, z
opcją przedłużenia o kolejny rok. Czyli
teoretycznie jestem związany z Wrexham
do połowy 2015 roku.
A jak tam trafiłeś? wydawałoby się,
że juniorzy z manchester City mają
niemal gwarantowane miejsce w klubie wyższej ligi niż piąta…
– Jak skończyłem 18 lat, miałem trzy
oferty: z Bradford City, Aberdeen i Wrexham. W Bradford niebawem zwolniono
trenera, który się mną zainteresował,
więc zrezygnowałem. Z dwóch pozostałych propozycji wybrałem niżej notowany
klub z Walii, bo podobał mi się styl gry,
jaki preferował ówczesny trener Dean
Saunders. Ponadto on sam był napastnikiem, a ja na boisku też raczej operuję z
przodu, więc mogłem się sporo od niego
nauczyć.
Pozostaniesz w wrexham, jeżeli nie
uda się awansować?
Tegoroczna edycja międzynarodowego turnieju
piłkarskiego Inner City Cup odbędzie się w dniach 1112 sierpnia na boiskach Charlton Park w Londynie.
W turnieju co roku rywalizują amatorskie reprezentacje
20 krajów z całego świata. Reprezentacja Polski w
całości będzie się składała z zawodników Polskiej Ligi
Piątek Piłkarskich w Londynie. W najbliższych dniach
rozpoczną się pierwsze treningi na dużych boiskach.
wiELKA PiŁKArSKA mAJÓwKA
Adrian Cieślewicz
Ur. 16 listopada 1990 r.
w Gorzowie Wielkopolskim
Kluby:
jako junior – VB (Wyspy Owcze),
Manchester City
jako senior – Wrexham FC
(od 2009)
Wielkie piłkarskie emocje czekają fanów piłki nożnej w
Manchesterze na początku maja. W pierwszy majowy
weekend odbędą się tam trzy turnieje piłkarskie z cyklu
Denis Cup.
Organizatorzy zapowiadają też turnieje w dwóch
kategoriach wiekowych dzieci (rocznik 2000 i młodsi
oraz rocznik 2003 i młodsi). Oprócz sportowych emocji
kibice mogą spodziewać się patrona imprez z cyklu
Denis Cup – Tomasza Kuszczaka. Będzie również
loteria fantowa, stoiska z gadżetami sportowymi,
malowanie twarzy oraz kącik dla najmłodszych.
KOnKUrS
FA TROPHY
Są to rozgrywki pucharowe dla
drużyn, które na co dzień rywalizują na poziomach 5-8 angielskiej
struktury ligowej (tj. w Conference i na trzech kolejnych szczblach). W finale ostatniej edycji,
na Wembley, zespół Wrexham pokonał Grimsby Town w rzutach
karnych 4-1. Adam rozpoczął serię jedenastek, pokonując Jamesa McKeowna.
Już 1 czerwca w Cardiff na Millenium
Stadium po raz kolejny zobaczymy
najlepszych żużlowców świata
Dla naszych czytelników mamy trzy
podwójne bezpłatne wejściówki
na to wyjątkowe wydarzenie.
Aby wziąć udział w ich losowaniu
wystarczy odpowiedzieć na pytanie:
Kto zwyciężył w ubiegłorocznej edycji SGP?
– Czas pokaże. Zobaczymy.
Odpowiedzi prosimy nadsyłać drogę
elektroniczną na adres:
[email protected]
Turniej młodzików w Londynie
2 czerwca w Londynie odbędzie się młodzieżowy turniej piłkarski,
który orgaznizuje polonijna szkółka London Eagles.
W imprezie wezmą udział piłkarze w wieku
od 5 do 16 lat, a oprócz gospodarzy mają się
na niej pojawić drużyny polskich szkół
sobotnich z całej Wielkiej Brytanii. Turniej
odbędzie się na terenie ALEC Reed Academy
w Northolt.
– Chcemy zaprosić możliwie jak najwięcej
polonijnych drużyn piłkarskich z Londynu,
ale nie tylko. Wiemy, że jest również kilka
szkółek młodzieżowych w miastach całej
Anglii. Do nich również będziemy starać się
dotrzeć – powiedział „nNowemu Czasowi”
sekretarz klubu, Artur Majchrowski.
– W naszym założeniu ma to być
cykliczna impreza – dodaje rzecznik prasowy
London Eagles, Jacek Pobiedziński. – Dla
uczestników i kibiców chcemy przygotować
również inne atrakcje, ale w tej chwili nie
chcemy ujawniać szczegółów, bo wszystko jest
na etapie planowania.
daniel Kowalski
(odpowiedź powinna zawierać Państwa dane
kontaktowe: imię i nazwisko,
adres zamieszkania/wysyłki biletu, nr tel)
Bilety można również kupić poprzez strony
internetowe:
www.speedwaygp.com
oraz www.seetickets.com
oraz telefonicznie pod numerem:
0844 858 8879 / +4 4 115 912 9000
Wszyscy chętni proszeni są o kontakt
z Arturem Majchrowskim:
0784 330 6646
KTO
G A Z E T
NIECZYTA
WSTRĘTDOWINA
CZUJETENJEST
WA R I AT E M A L B O
ZWARIUJE
nowyczas

Podobne dokumenty