Maria Dąbrowska w Starych Lipkach SCENA I
Transkrypt
Maria Dąbrowska w Starych Lipkach SCENA I
Maria Dąbrowska w Starych Lipkach SCENA I Mały, jasny pokoik na poddaszu, otwarte okno, rozwiane firanki, zza okna słychać ćwierkanie ptaków, klimat ciepłego, późnego lata. Na parapecie stoją doniczki z pelargoniami. W pokoju jest małe biurko, na którym stoi szklanka z herbatą na spodku. Na podłodze leży pasiasty chodnik. Przy biurku siedzi Maria Dąbrowska. W ręku trzyma pióro/ ołówek, z wyrazem zadumy na twarzy zapisuje swoje przemyślenia w grubym brulionie. Wokół liczne kartki, zapisane i czyste. Co pewien czas podnosi głowę znad zeszytu, spogląda w okno, uśmiecha się do siebie, popija herbatę, wzdycha. Pisze. W tym czasie GLOS czyta fragmenty „Dzienników” Marii Dąbrowskiej: GŁOS 16 czerwca 1956 roku. Sobota. W ubiegłą środę wedle umowy pojechałam z Elą do Lipek. Ela i Andrzej błagają, żeby to od nich wziąć, kupić czy wydzierżawić. Na razie chcemy spróbować wynająć to na te wakacje, bo spóźniwszy się z zamówieniami czegokolwiek, nie mamy gdzie jechać, a nie tyle idzie o nas, ile Annie o wakacje Tulci. Owe Lipki leżące w powiecie Węgrowskim (Podlasie) to dawny zaścianek szlachecki zamieszkany przeważnie przez rozrodzonych Lipków z różnymi przydomkami. Dziadek Andrzeja, także z owych Lipek, choć sam już mieszkaniec Warszawy, dla podtrzymania rodowej tradycji kupił wzgórek lesisty, pobudował dom, założył ogród. Ojciec Andrzeja (oficer) jeździł tam z rodziną na każde wakacje i Andrzej ma stamtąd pełno wspomnień dzieciństwa. Stale mieszkały tam dwie ojcowskie siostry, stare panny. W zeszłym roku jedna z nich (dziwnym trafem Bogumiła) umarła, druga nie chce sama siedzieć, trzecia jest nauczycielką matematyki w warszawie. Stąd problem, co zrobić z owymi Lipkami? Podróż mi się podobała. Niecałe półtorej godziny bardzo ładnym nowym pociągiem, czyste seledynowo-kremowe wagony przypominają Szwecję i Szwajcarię. Do Tłuszcza, dokąd dochodzą często pociągi elektryczne, wcale nie staje. Pejzaż zielony, dobrze uprawiony i wesoły. Tłuszcz, Urle, bardzo ładny Liwiec, Łochów, Ostrówek Węgrowski, Sadowne. Tam wysiadamy i siedem kilometrów furką. Niestety, tu już piasek i sosny, dwie rzeczy których nie lubię… 4 sierpnia 1956 roku. Sobota. Zaznaję nowej miłości… Rozkochałam się w Polsce iglastej. Ale bo też sosny podwarszawskie nie umywają się do tutejszych. Co za bogate wspaniałe kształty pni purpurowych, jaka gama zieleni od błękitnawej aż do soczyście szmaragdowe, malachitowej, kobaltowej… Zaczynają już dojrzewać borówki, ze mchu wybija się mnóstwo kolorowych grzybów. Muchomory jak z bajki… 5 sierpnia 1956 roku. Niedziela. Lipki są cudne. I nie, nie kupię tego domu… nie warto zdradzać mojego stylu życia, mojego obyczaju, którym jest – nie mieć nigdy żadnej innej własności jak moja twórczość. Nigdy Lipki nie będą bardziej moje, niż są teraz, przywłaszczone sercem. Chciałabym tu przyjeżdżać co roku… SCENA II Wnętrze wiejskiej kuchni, przy jednej ścianie stoi kredens, na środku stoi stół i 2-3 krzesła. Na podłodze leży chodnik, widać zamknięte okno, na parapecie stoją doniczki z pelargoniami. Kobieta I – Gospodyni krząta się przy kredensie, Maria Dąbrowska siedzi przy stole, popija herbatę. Słychać pukanie, raptownie otwierają się drzwi i wchodzi Kobieta II – Chudzikowa. CHUDZIKOWA -Pochwalony! Gospodyni się odwraca od kredensu, Maria Dąbrowska odwraca głowę w kierunku gościa. Nie czekając na odpowiedź Chudzikowa od progu mówi: -U nas wielka sensacja! Młócą motorem! MARIA DĄBROWSKA Przerywa z zaciekawieniem pytając -Jak to motorem? CHUDZIKOWA -Motorem! Wielka młockarnia stoi na klepisku i wypełnia cale przejście między sąsiekami. To już nie „parówka”, to motorek na benzynę. Ten motorek stoi pośrodku podwórza na podstawce na czterech zielonych kółkach z szerokimi obręczami. MARIA DĄBROWSKA -To teraz robota szybko pójdzie! CHUDZIKOWA -A nie! Kochana Pani, pożyczka motoru za droga. I jeszcze dziesięciu ludzi musieliśmy nająć! MARIA DĄBROWSKA -Aż tylu ludzi? To faktycznie drogo! CHUDZIKOWA -Oj drogo, kochana Pani, drogo! A jeszcze wódki nie mogliśmy dla nich kupić! W stoczku zabrakło, a spółdzielnia w Lipkach nie sprzedaje! Dopiero dziś rano dowieźli i mój pojechał do Stoczka i wódkę kupił. I dopiero w południe zaczęliśmy! SCENA III Maria Dąbrowska siedzi przy stole, popija herbatę i notuje. GŁOS 16 sierpnia 1956 roku. Czwartek. Pytałam Chudzikową, ile płaci się dniówki najętemu robotnikowi. 80 zł i pięć razy na dzień życie. I to musi być dobre życie, bo inaczej pomstują i nie chcą robić. Pobierająca za kosiarzem bierze 70 zł i życie. Także para żniwiarzy kosztuje 150 zł oprócz świadczeń w naturze. W PGR-ach państwo płaci dniówkę 14 zł bez życia. To jak te PGR-y mogą już nie dobrze, ale w ogóle gospodarować? SCENA IV Maria Dąbrowska siedzi przy stole, przy którym stoją 4 krzesła i popija herbatę i notuje. GŁOS 27 kwietnia 1957 roku. Sobota. 18 kwietnia wyjechaliśmy naszym autem na święta do Lipek. Jurek dobrze prowadził, ale na piaskach podlaskich nie dal rady i uszkodził trochę auto… Poznałyśmy w Lipkach księdza Terlikowskiego ze Stoczka. Przepyszna postać, też monologista, ale z jego opowiadań można by nowego podlaskiego „Pana Tadeusza” ułożyć… Przyjechał do Państwa u których mieszkaliśmy na wielkanocne śniadanie… Maria Dąbrowska schodzi ze sceny. Na scenie zostaje stół i 4 krzesła. Dwie osoby wnosi na stół 4 nakrycia ( talerze i sztućce) i talerz z pisankami. Wchodzi ksiądz, Maria Dąbrowska i dwoje gospodarzy, siadają przy stole. W czasie spożywania posiłku toczy się rozmowa. KSIĄDZ Zwracając się do Marii Dąbrowskiej -Mam, Szanowna Pani, w parafii kronikę, pisaną, sprzed stu lat. Kiedyś proboszcz ze Stoczka miał karczmę… GOSPODARZ Pyta ze zdziwieniem -Karczmę? KSIĄDZ -A tak, Panie Lipka, karczmę miał. I jeden z sąsiadów, szlachcic, także miał karczmę. Ksiądz sprzedawał wódkę o grosz taniej. Szlachcic wytoczył mu o to proces i przegrał, bo wolno było sprzedawać wódkę o grosz taniej… MARIA DĄBROWSKA -I co? Wyrok zakończył ten niezwykły spór? KSIĄDZ -A nie! Długo to jeszcze trwało! Macha ręką -Miałem kiedyś kościelnego, Izydora… GOSPODARZ Przerywając -Ksiądz mówi o tym głuchoniemym, który się powiesił? KSIĄDZ -Tak, tak… MARIA DĄBROWSKA Przerywając ze zdziwieniem -Głuchoniemym kościelnym? KSIĄDZ -Tak, tak. O, to cała historia o nim jest! Biedna rodzina ze Stoczka oddala go do mnie jako siłę roboczą za utrzymanie, bo nieudany był. Powiesił się, bo go dziewczyna nie chciała, a kochliwy był… Zwracając się do Marii Dąbrowskiej -Mógłbym Pani dużo takich historii z życia opowiedzieć… Pani to słyszałem literatka i napisała Pani taką piękną powieść… MARIA DĄBROWSKA -Tak, „Noce i dnie”. SCENA V Maria dąbrowska siedzi przy stole, popija herbatę i notuje. GŁOS 27 kwietnia 1957, Sobota. …Ksiądz jest samochwał nieprawdopodobny. Ile naopowiadał o sobie, swoich kazaniach, zasługach dla parafii… Nie skarżył się na warunki materialne, przeciwnie – zwłaszcza teraz – jest katechetą w szkole. Pił zdrowie Gomułki, którego nazywa Władysław V… Obserwując tym razem Lipki ostro czułam niespożytą siłę witalną i jakąś samowystarczalność duchową… Koniec