serce oceanu

Transkrypt

serce oceanu
felieton
A r t u r K IN O M A N I A K P i e t r a s
WIELBICIEL FILMU I MLEKA. OGLĄDA SIEDEM FILMÓW W TYGODNIU,
A POTEM O NICH OPOWIADA W SWOIM PROGRAMIE „KINOMANIAK” W TV4 I NIE TYLKO.
Demi Moore, Naomi Campbell, Oprah Winfrey, Maria Sharapova, Céline
Dion… Słynne, podziwiane, bogate. Różni je prawie wszystko, ale mają
jedną wspólną miłość… Niektóre się z nią kryją, inne aż promienieją, pokazując światu swojego nowego przyjaciela… Elegancja, pożądanie, blask,
seks… „Diamonds Are A Girl’s Best Friends”.
Kiedy w 1953 roku w filmie „Mężczyźni wolą blondynki” słodka Marilyn
Monroe w seksownej różowej sukni bawiła się pieszczotliwie sznurami brylantów i w erotycznej ekstazie wykrzykiwała: „Tiffany... Cartier... Mów do mnie!!!”,
nikt z producentów nawet nie przypuszczał, że właśnie rodzi się legenda.
Piosenka o diamentach, najlepszych przyjaciołach kobiety, stała się
pewnego rodzaju wyznaniem, z którym zgodzili się najsłynniejsi filmowcy,
dyktatorzy mody i największe gwiazdy show-biznesu. Wszyscy docenili
niezwykły „blask i pozycję społeczną” kawałka węgla, zwanego z łaciny
diamentum, co znaczy „niezniszczalny”, „niepokonany”.
Brylanty stały się wyznacznikiem klasy, elegancji, powodzenia i… miłości.
Podarowanie wspaniałej, brylantowej biżuterii wybranej, ukochanej osobie
stało się wręcz kanonem, który filmowcy z dużym uczuciem eksponują,
wzbudzając kolejne fale mody na brylantowy blask…
W filmie „Titanic” niezwykłym blaskiem lśni Kate Winslet i jej prezent:
- Czy to...?
- Brylant? Tak. Dokładnie 56 karatów. Nosił go Ludwik XVI, a nazywano
go Le Coeur de la Mer.
- Serce Oceanu…
Ale wszyscy, którzy pamiętają ten film i wiele innych opowieści z brylantami w tle, wiedzą, że ich blask bardzo często cieszył się złą sławą. Na swoich
wyznawców, właścicieli i zdobywców sprowadzał przeróżne nieszczęścia,
jednak jakże piękne były to katastrofy… W polskim kinie były na przykład
„Brylanty panny Zuzy” i kilka innych zdecydowanie sensacyjnych produkcji,
w których brylanty grały raczej rolę „przestępczą”. Ale właśnie teraz do kin trafia
film „Niezawodny system”, w którym brylanty są „wspomnieniem miłości,
pożądania i pewnego upalnego lata roku 1939”.
Ale na początek poznajcie naszą bohaterkę, Marię. Żyje spokojnie w starej
kamienicy gdzieś w Warszawie, kocha piękną porcelanę, język francuski, ma
ponad 80 lat i pewien wielki sekret. Raz w miesiącu, kiedy nadchodzi późny
sobotni wieczór, Maria zakłada swoje eleganckie, białe rękawiczki, szykowny
82 WITTCHEN
kostium, ze schowka wyjmuje plik banknotów i… wkracza do jaskini
hazardu, luksusowego kasyna, gdzie przy ruletce realizuje swój sekretny
plan związany z pewnym brylantowym naszyjnikiem.
Cofnijmy się jednak w czasie. Jest rok 1939, wchodząca w dorosłe życie
Maria jest szczęśliwą narzeczoną, właśnie planuje ślub. A czy jest piękniejszy
prezent zaręczynowy niż brylanty? Przepiękny naszyjnik, od pokoleń należący
do rodziny Witolda, trafia do rąk jego narzeczonej i… to początek
hazardowego szaleństwa Marii, jej dramatu i niespełnionej miłości.
Ten film przybliża dwie różne, dopełniające się historie: czas przedwojenny młodej Marysi splata się ze współczesnością i tym, co ważne
„tu i teraz” dla starszej pani Marii. Stracona miłość już nie powróci, ale może
uda się odzyskać utracony dawno temu naszyjnik? Może wielka wygrana
pozwoli zapomnieć o błędach i szaleństwach młodości?
„Niezawodny system” to przede wszystkim film z klasą i elegancją.
To na pewno zasługa wspaniałych, rzadko widywanych w kinie aktorów:
Aliny Janowskiej, Piotra Fronczewskiego, Wojciecha Siemiona, Władysława
Kowalskiego. Ciepły i subtelny klimat tworzą zdjęcia Wojtka Staronia i nastrojowa muzyka Grzegorza Turnaua. A wszystko to, dosyć niespodziewanie,
w reżyserii debiutantki Izabeli Szylko.
Dawno nie widziałem polskiego filmu, który tak subtelnie i z wyczuciem
opowiada mądrą i wręcz klasyczną historię o błędach młodości, które nie są
przypisane do określonych lat i wieku. Dziś, dwadzieścia lat temu, przed
wojną… Najważniejsza jest zawsze odpowiedź na pytanie: Czy i jak potrafię
żyć, popełniwszy błąd swojego życia?
Czasem trafiają do nas filmy, które nazywam obrazami „uniwersalnymi
albo klasycznymi”. To dla mnie takie filmowe ponadczasowe spotkanie, które
powtórzę może za rok, może za lat dziesięć. Ale za każdym razem zobaczę
coś, co nie przemija, jest ponad aktualną modą i kreowanymi trendami,
zobaczę ludzi i poczuję ich emocje, które są i będą zawsze ważne…
Od pokoleń wzrusza „Casablanca”, „Wielki błękit”, „Love Story”… Takie filmy,
podobnie jak „niezniszczalne” brylanty, z latami nabierają nowego blasku,
patyny niezwykłych związanych z nimi historii i chwil, czasami szczęśliwych,
czasami tragicznych… A my przecież kochamy takie ponadczasowe spotkania i historie, które pasują do nas jak najbardziej ukochana, choć wiekowa
para rękawiczek, która kiedyś przypomni nasze szalone dni…
Fot. Urszula Pietrala
SERCE OCEANU

Podobne dokumenty