Niech mi ktoś poczyta Shine Plus – alternatywa dla
Transkrypt
Niech mi ktoś poczyta Shine Plus – alternatywa dla
www.tyfloswiat.pl Kwartalnik, nr 1 (30) 2016, bezpłatny, ISSN: 1689-8362 TYFLO{WIAT Shine Plus – alternatywa dla Talkbacka Niech mi ktoś poczyta Dla kogo zawód dźwiękowca? www.tyfloswiat.pl Kwartalnik, nr 1 (30) 2016, bezpłatny, ISSN: 1689-8362 W numerze TYFLO{WIAT 3 Niech mi ktoś poczyta Shine Plus – alternatywa dla Talkbacka Michał Dębiec dzieli się z Czytelnikami doświadczeniami z zakresu adaptowania form czytelnictwa do pogarszającego się wzroku. Niech mi ktoś poczyta Dla kogo zawód dźwiękowca? 10 Niewidomy człowiek renesansu Joanna Witkowska prezentuje sylwetkę prof. Witolda Kondrackiego, matematyka i podróżnika. KWARTALNIK NR 1 (30) 2016 13 Serwisy chmurowe i ich dostępność dla osób z dysfunkcją wzroku WYDAWCA Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego ul. Wybickiego 3a, 31-261 Kraków http://www.firr.org.pl tel.: (+48) 12 629 85 14; faks: (+48) 12 629 85 15 e-mail: [email protected] Organizacja Pożytku Publicznego Nr konta 54 1140 1081 0000 2309 9800 1011 UTILITIA Patryk Mojsiewicz przedstawia wady i zalety serwisów do przechowywania danych w chmurze, skupiając się na aspektach dostępnościowych. UTILITIA PR Z E J DŹ NA D O S T Ę PN Ą S T R O N Ę 17 Shine Plus – alternatywa dla Talkbacka Utilitia sp. z o.o. ul. Jana Pawła II 64 TILITIA 32-091UMichałowice UTILITIA PR Z E J DŹ NA D O S T Ę PN Ą S T R O N Ę http://www.utilitia.pl tel.: (+48) 663 883 600 e-mail: [email protected] UTILITIA Podmiotem odpowiedzialnym za publikację treści merytorycznych jest Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego UTILITIA Podmiotem odpowiedzialnym za działalność reklamową jest Utilitia sp. z o.o. PR Z E J DŹ NA D O S T Ę PN Ą S T R O N Ę REDAKTOR NACZELNY Joanna Piwowońska tel. kom. (+48) 663 883 332 e-mail: [email protected] INTERNET www.tyfloswiat.pl SKŁAD KOMPUTEROWY ArtoDesign Joanna Nowak Paweł Masarczyk prezentuje aplikację Shine Plus, która z powodzeniem może zastąpić niewidomym użytkownikom urządzeń opartych o Androida, systemowy przewodnik głosowy Talkback. UTILITIA UTILITIA 26 Dla kogo zawód dźwiękowca? Tomasz Bilecki udziela cennych rad dla początkujących adeptów sztuki masteringu utworów. Czy osoba całkowicie niewidoma może wybić się na tym rynku i osiągnąć sukces? FOTOGRAFIA NA OKŁADCE Denis Vrublevski DRUK K&K DZIAŁ REKLAMY e-mail: [email protected] Redakcja nie odpowiada za treść publikowanych reklam, ogłoszeń, materiałów sponsorowanych i informacyjnych. Nakład dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Wszystkie teksty zawarte w tym numerze czasopisma Tyfloświat dostępne są na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Ponownie rozpowszechniany utwór, dostępny na tej licencji, musi zawierać następujące informacje: imię i nazwisko autora tekstu, nazwę czasopisma oraz jego numer. Zdjęcia zawarte w czasopiśmie chronione są prawem autorskim i ich przedruk wymaga zgody autora. 30 MS Outlook – więcej niż klient poczty e-mail Dlaczego MS Outlook, narzędzie zasobożerne, trudne w konfiguracji i przede wszystkim płatne, może stanowić atrakcyjną alternatywę dla niewidomych użytkowników klientów pocztowych? Na to pytanie, zarówno w niniejszym artykule, jak i podcastach, stara się odpowiedzieć Kamil Żak. 38 Huawei Honor 7 – telefon dla odważnych Paweł Masarczyk prezentuje wyniki testu telefonu Huawei Honor 7, skupiając się na jego dostępności dla osób z dysfunkcją wzroku. 3 Michał Dębiec Niech mi ktoś poczyta Lubiłem czytać książki. Czy to na wakacjach czy w deszczowe jesienne popołudnia, mroźne zimowe wieczory, wiosną na ławce w parku - zawsze chętnie zanurzałem się w świecie fantazji i wyobraźni pisarzy. Rocznie udawało mi się przeczytać wielokrotnie więcej pozycji, niż mizerna średnia krajowa czytelnictwa. Dobra lektura pozwalała nie tylko oderwać się od rzeczywistości, ale także pobudzała wyobraźnię i motywowała do własnych małych prób pisarskich. Lubiłem czytać nawet lektury szkolne, choć większość rówieśników uważała je za nudne, napuszone pożeracze czasu. Ja czytałem jak leciało i jeżeli zacząłem jakąś książkę, to musiałem dokończyć. Szło mi raczej powoli, ze względu na słaby wzrok, ale za to radośnie. Aż tu nagle treść zaczęła znikać z kartek. Po minucie czytania przestawałem widzieć litery. Druk blaknął momentalnie i nie pomagało używanie lamp o różnym natężeniu światła. Posmutniałem i przestałem czytać. Czułem, że wraz z utratą kontrastu wzroku, straciłem coś ważnego. Książek brakowało mi bardzo i marzyłem, by, jak za dziecięcych lat, znów mi ktoś poczytał. No i rozwiązanie się znalazło. Pismo obrazkowe Moja pasja czytelnicza rozpoczęła się od komiksów. W późnych latach osiemdziesiątych nie było ich wiele na polskim rynku, ale za to miały naprawdę wysoką jakość. Jeżeli tylko napotkałem w kiosku lub na straganie zeszyty ulubionych serii, pożerałem je w mgnieniu oka. Standard czytelniczy stanowiły przygody Tytusa, Romka i A’tomka (Henryka Jerzego Chmielewskiego - „Papcia Chmiela”), zabawne opowiastki o Kleksie i Jonkach (Szarloty Pawel), absurdalne perypetie Kudłaczka w serii Tadeusza Baranowskiego pt. „Na co dybie w wielorybie czubek nosa eski- NR 1 (30) 2016 4 W latach dziewięćdziesiątych nastąpił na polskim rynku wysyp komiksów. Pojawiły się serie o dzielnych galach Asteriksie i Obeliksie, komiksy Giganty z bohaterami Disney'a, cała gama komiksów amerykańskich o herosach: "Superman", "Batman", "Spiderman", "X-men", "Green Lantern", "Punisher", a do tego kilka pomniejszych serii: "Lobo", "Alf". Oferta wydawnicza ciągle się rozszerzała o nowe serie kolejnych autorów - z Włoch, Francji, Japonii i USA mosa”, „W poszukiwaniu wody sodowej”, „Antresolka profesorka Nerwosolka”. Do poduszki czytałem dzieje wojów Kajka i Kokosza (Janusza Christy) i Kapitana Klossa. Najwyższą półką komiksowego raju stanowiły dzieła polsko-belgijskiego duetu Grzegorza Rosińskiego i Jeana Van Hamme’a w serii „Thorgal” oraz „Szninkiel”. Realistyczne, pełne kolorów obrazki, uzupełniono o świetny scenariusz o żyjącym pośród wikingów przybyszu z gwiazd. W latach dziewięćdziesiątych komiksów namnożyło się na naszym rynku. Pojawiły się serie o dzielnych galach Asteriksie i Obeliksie, komiksy Giganty z bohaterami Disney’a, cała gama komiksów amerykańskich o herosach: „Superman”, „Batman”, „Spiderman”, „X-men”, „Green Lantern”, „Punisher”, a do tego kilka pomniejszych serii: „Lobo”, „Alf”. Oferta wydawnicza ciągle się rozszerzała o nowe serie kolejnych autorów - z Włoch, Francji, Japonii i USA. Wbrew temu, co powszechnie uważa się o komiksach, nie były one wcale tylko dla dzieci. Właściwie dzieliły się, podobnie jak książki drukowane, na wiele grup docelowych. Przedstawiały zarówno atrakcyjną fabułę, jak i bardzo charakterystyczne rysunki. Niektóre historie rysowane były pod światowej klasy scenariusze i teorie, np. seria „Ekspedycja” autorstwa Bogusława Polcha na podstawie teorii Ericha Von Danikena - badacza wierzącego, że dzisiejsza ziemska cywilizacja jest rozwinięta na skutek ingerencji ludzi z innych planet (o czym świadczyć mają różne tajemnicze budowle i znaleziska na Ziemi - piramidy, posągi na Wyspie Wielkanocnej, kryształowa czaszka). Można powiedzieć, że moje najwcześniejsze kontakty z literaturą opierały się właśnie na komiksach, które były podstawą do ambitnego sięgania po coraz to bardziej zaawansowane pozycje literackie. Rozkwit komiksów w naszym kraju na bardzo szeroką skalę nastąpił na początku XXI wieku. Zaczęły się wówczas pojawiać komiksy z całego świata i można powiedzieć, że każdy znalazłby coś dla siebie, jeśli by zechciał. Komiksy przez niektórych cyników nazywane były pismem obrazkowym, by zrównać je z prymitywnymi hieroglifami. Nigdy jednak nie uważałem, by ci poważni ludzie mieli rację. Z czasem okazało się, że komiksy stały się sztuką samą w sobie. Niektórzy autorzy używali bardzo realistycz- 5 nej kreski, inni zabawnej, a jeszcze inni wręcz prymitywnej. Zwykle jednak scenariusze były świetne i ta forma wyrazu artystycznego stała się nośnikiem dobrej historii. Mogę tu wspomnieć o komiksie „Maus” Arta Spigelmana, za który autor dostał nagrodę Pulitzera, czyli jedno z najważniejszych dziennikarskich odznaczeń. Autor prymitywną kreską, bez kolorów narysował historię życia swojego ojca Władysława, który jako polski Żyd trafił do obozu koncentracyjnego Auschwitz i przetrwał. W komiksie Żydzi to myszki, koty to hitlerowcy, prosiaki to Polacy, a psy to Amerykanie. Każda nacja ma swoje zwierzę, ale historia jak najbardziej poważna, wzruszająca i raczej nie dla dzieci. Pośród poważnych komiksów znaleźć można jeszcze serię „Władcy chmielu” Jeana Van Hamme’a, opowiadającą dramatyczną historię powstawania największych belgijskich browarów. Komiksy czytałbym nadal, gdybym mógł. Niestety niedostatki widzenia odcięły mnie od tej sztuki bardzo skutecznie. Jako fan animowanych serii, mogę obecnie jedynie liczyć na częstsze powstawanie audioksiążek na podstawie komiksów. Na polskim rynku pojawiły się dotąd tylko dwa zeszyty „Thorgala” i jeden „Kajka i Kokosza” (w wykonaniu kabaretu Limo). Są to superprodukcje w formie słuchowiska z dźwiękami, gwiazdorską obsadą i muzyką. Era czytania wzrokiem Równolegle z komiksami zabrałem się za pismo „nieobrazkowe”, czyli za książki w druku. Przez niemal dziesięć lat czytałem do dwóch książek na miesiąc. Wiedziałem już wtedy, że moje problemy ze wzrokiem przekładają się na spowolnione tempo czytania, ale nie przeszkadzało mi to. Obok lektur szkolnych, pochłaniałem całe serie różnych autorów: Małgorzaty Musierowicz, Stephena Kinga, Andrzeja Sapkowskiego, Jonathana Carolla. Czytanie słabym wzrokiem miało wiele irytujących wad. Zwykle trzeba było znaleźć dobre oświetlenie, czasem mocniejsze, innym razem słabsze. Niektóre książki drukowane były na lśniącym papierze, co z kolei odbijało światło. Tekst musiałem mieć dość blisko oczu, więc wielogodzinne czytanie w jednej pozycji mocno mnie męczyło. Miałem trudności z czytaniem na słońcu, mimo bardzo dobrych okularów przeciwsłonecznych. Na plaży czytanie okazywało się możliwe tylko pod przykryciem koca, ale tworzył się pod nim istny piec. Śledzenie książkowej fabuły w autobusie lub pociągu również było bardzo trudne, głównie ze względu na zmienne światło, ale też wstrząsy powodowały sensacje żołądkowe. Wiem, że widzącym czytelnikom również podobne niedogodności doskwierały i nie są one tylko zarezerwowane dla osobnika z wadą wzroku. Tym niemniej dla mnie było więcej niekorzystnych warunków do czytania niż idealnych. To trochę zniechęcało. Palmtop - prekursor tabletu, umożliwiał czytanie plików tekstowych NR 1 (30) 2016 6 przed monitorem komputerowym. Poszukiwałem rozwiązania na to przykucie do biurka i wpadłem na urządzenie o nazwie Palmtop. Był to taki prekursor tabletu. Dało się na nim czytać tekstowe pliki, powiększać i zmieniać kolory czcionki. Ciężko jednak było powrócić do ostatnio czytanego rozdziału, bo po wyłączeniu, albo wyładowaniu baterii, plik trzeba było przeglądać od początku. Problem z e-bookami był również taki, że nie wszystkie pliki były dostępne. Czasem nie potrafiłem nic odczytać, a innym razem nie dawałem rady zmienić kolorów. To dotyczyło głównie PDF-ów. Moja determinacja do czytania książek spadła do poziomu zerowego. Brałem się tylko za książki konieczne do zaliczenia przedmiotów na studiach. Używałem lupy elektronicznej „Looky”, która ładnie zmieniała kolorystykę i dawała dobre powiększenie. Można sobie jednak wyobrazić, jak niewygodne jest czytanie przy użyciu lupy, którą trzeba jeździć nad stroną od lewej do prawej i w dół. Oczywiście próbowałem też stacjonarnego powiększalnika, ale takie czytanie było jeszcze gorsze, niż na komputerze - również przykuwało do biurka i trzeba było wykonywać wiele ruchów. I nagle, przedstawiono mi audioksiążki. Książki mówione w formacie mp3 nie były częstym znaleziskiem w latach 2005 - 2009 Niestety wzrok psuł się jeszcze bardziej. Na skutek zaćmy, normalny czarny druk na jasnym tle przestał być dla mnie widoczny. Dodatkowo, ze względu na stożek rogówki, mały druk był bardzo kłopotliwy do odczytania. W tym czasie przeszedłem na specjalny tryb dużego kontrastu w moim komputerze. Zamienił on tło na czarne, a litery na białe. W taki sposób jestem w stanie czytać do dzisiaj, ale tylko za pośrednictwem monitora. Pomyślałem zatem, że być może rozwiązaniem będzie czytanie książek elektronicznych. Ta sztuczka mogłaby się sprawdzić. Choć z czytaniem komiksów trzeba się było już na stałe pożegnać, to jednak sam druk, przekształcony przez kontrast dawał się rozpoznawać. Rozpocząłem gromadzenie książek w wersji tekstowej, tzw. e-booków. Nie było jeszcze urządzeń mobilnych, ani Kindli, toteż takie czytanie musiało być związane z wielogodzinnym ślęczeniem Era książki mówionej W 2005 roku poznałem książki czytane dla niewidomych przez profesjonalnych lektorów. Słyszałem o nich wcześniej i nawet gorąco mnie namawiano, ale był to zły czas na zmiany, bo wciąż usiłowałem czytać wzrokiem. To tak silne przyzwyczajenie, jak poruszanie się bez białej laski, mimo, że się nie widzi. Nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, aby chodzić bez niej, jest wiele argumentów, aby choć spróbować, ale jednak decyzja jest odwlekana w czasie. Audioksiążki miały dla mnie taką samą cechę. 7 Przecież to dla niewidomych, a ja jeszcze widzę - tak sobie wtedy myślałem. Wmawiałem sobie, że jeszcze potrafię czytać, choć ilość przyswajanych lektur spadła już do pięciu rocznie. Wydawało mi się, że nie będę potrafił słuchać książki, zamiast jej czytać. Bardzo się myliłem. Okazało się też, że źle się do tego zabierałem. Słuchania trzeba się było najpierw nauczyć, bo to jednak coś zupełnie innego od czytania wzrokiem. Znajoma, która słuchała audioksiążek już od wielu lat, chciała przeczytać Harrego Pottera. Tej książki nigdy wcześniej nie poznałem, a też chciałem. Ponieważ pierwsze części były pisane raczej dla dzieci, okazało się, że dość dobrze idzie mi śledzenie fabuły, czytanej głosem lektora - Jacka Kissa. Pierwszą moją książką poznaną słuchem była pozycja pt. „Harry Potter i więzień Azkabanu” J.K. Rowling. Wypożyczyliśmy ją z Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych. Była nagrana na ponad czterdziestu kasetach magnetofonowych, których świetność minęła zapewne po drugim wypożyczeniu. Zauważyłem, że w wykonaniu Jacka Kissa każda postać ma swój charakterystyczny sposób mówienia i emocje są świetnie odwzorowane. Fabuła pochłonęła mnie w całości, bo można powiedzieć, że książki Rowling mają klimat powieści sensacyjnej. Pod koniec słuchania nie mogłem oderwać się od magnetofonu, co prawie spowodowało spóźnienie na pociąg Warszawa - Gliwice. Już wtedy wiedziałem, że moja pasja czytania nareszcie odnalazła nową drogę i miejsce w moim życiu. Słuchania audioksiążek trzeba się nauczyć i nie zrażać po pierwszej próbie. Trudnością z początku była słaba koncentracja. Zdarzało mi się zasnąć podczas słuchania. Na początku nie bardzo potrafiłem równocześnie robić coś innego i podążać za rytmem czytania lektora. W pewnych momentach rozpraszałem się i wybijałem z fabuły, co oznaczało przewijanie do tyłu, by znów wskoczyć w miejsce, które zapamiętałem. Takich prób miałem wiele. Okazało się jednak, że dobór audioksiążki na początkową fazę przyzwyczajania jest niezwykle ważny. Musi to być pozycja dobrze przeczytana przez lektora, ciekawa w całości i niezbyt długa. Dzięki tym cechom, łatwiej przywyknąć do głosu lektora, jednocześnie motywując się do dalszego słuchania. Z serii o Harrym Potterze przeskoczyłem na książki Dana Browna („Kod Leonarda da Vinci”, „Anioły i demony”) i Andrzeja Sapkowskiego (saga o Wiedźminie oraz trylogia husycka). Czytane były przez Rocha Siemianowskiego i wciągały mnie bez reszty. Na dobry rozpęd nadawały się też wszystkie thrillery medyczne Robina Cooka oraz prawnicze sensacje Johna Grishama. Musiałem jednak znaleźć jakiś sposób, by nie wozić całego pudła kaset magnetofonowych ze sobą za każdym razem, gdy byłem w rozjazdach. Najlepszym pomysłem było kupienie odtwarzacza mp3 i pozyskiwanie plików z Internetu, a nie z miejsc, do których trzeba się wybrać osobiście. Przeczytałem wiele recenzji minisprzętów grających, aby wybrać taki, który spełniałby oczekiwania słuchacza audiobooków. Wybrałem dość duży Cowon iAudio X5L, bo miał 30 GB pamięci, a jedno ładowanie baterii wystarczało na 35 godzin odtwarzania. W późniejszym okresie kolega pokazał mi, że na ten odtwarzacz można wgrać zamienny system RockBox, który daje się udźwiękowić i dowolnie zmienić kolorystykę i wielkość liter. Sprzęt wytrzymał u mnie 10 lat bardzo ciężkiej służby, po czym odszedł na emeryturę do szuflady jako sprawny - rezerwowy. Książki mówione w formacie mp3 nie były częstym znaleziskiem w latach 2005 - 2009. Sama Biblioteka Centralna Polskiego Związku Niewidomych nie udostępniała zasobów w tym formacie. Dość ostro forsowano wówczas kupowanie urządzenia do słuchania audiobooków o nazwie „Czytak”, które jednak przy moim iAudio było jak Polonez przy Mercedesie. Nieśmiało wchodziły książki w formacie DAISY. Będąc szczęśliwym posiadaczem dobrej klasy odtwarzacza mp3, musiałem znaleźć źródło książek w takim właśnie formacie. Dostęp do plików Wygooglowałem pewne forum internetowe, które zszokowało mnie zakresem swoich działań. Ponad 3000 forumowiczów, zasoby w mp3 na wiele tysięcy godzin słuchania. Niektórzy forumowicze pomagali sobie, nie tylko dzieląc się swoimi zasobami, ale także, na specjalne prośby, sami czytali i nagrywali książki dla innych. Oczywiście piractwo pełną gębą (jeżeli założymy, że większość z jego użytkowników nie była osobami niepełnosprawnymi i nie korzystała z jego zasobów w ramach dozwolonego dostępu), ale najeść audiobooków w mp3 dało się do woli. Zasoby zgromadzone przez to forum zasiliły moją domową biblioteczkę na wiele lat. Były one samodzielnie nagrywane przez anonimowych forumowiczów własnym głosem, z radia, z kaset, płyt CD. Poza polskimi pozycjami, wiele było także anglojęzycznych. Podejrzewam, że wydawnictwa nie były szczęśliwe, widząc swoje pozycje na pirackim serwerze. Strona przestała działać chyba w 2013 roku. Żałowałem, że wydawnictwa same nie sprzedają plików mp3 przez Internet, bo chętnie kupowałbym audiobooki w taki sposób. W tym miejscu warto zaznaczyć, że zgodnie z art. 331 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych przekształcenie treści niedostępnej dla osób niewidomych NR 1 (30) 2016 8 na formę dostępną jest dozwolone i nie może być traktowane jako działanie pirackie. Dzięki temu zapisowi Zakład Nagrań i Wydawnictw Polskiego Związku Niewidomych oraz inne studia nagrywające dla niewidomych mogły każdą książkę utworzyć w wersji dźwiękowej i udostępniać nieodpłatnie osobom niewidomym. W praktyce jednak i tak musiały się liczyć z wolą wydawnictwa, ponieważ często nagrania były także sprzedawane bibliotekom w całym kraju. Z tego powodu oferta wydawnicza audioksiążek nie była bardzo atrakcyjna i brakowało w niej nowości oraz wielu kultowych serii i tomów. Oczywiście forum zrzeszało nie tylko osoby niewidome, więc tutaj raczej następowało naruszenie zasad prawa. Zupełnie nie wiem, czy właśnie naruszanie praw autorskich było przyczyną likwidacji forum, czy też powody były zupełnie inne. Mniej więcej w 2012 - 2013 roku pojawiły się specjalne serwisy do kupowania audioksiążek i ściągania ich prosto na komputer, czy telefon i tablet w formacie mp3. Są to m.in. audioteka.pl, audiobook. pl oraz serwis sklepu empik.com. Audioksiążki można też nabywać bezpośrednio od wydawnictw, ale nie zawsze można je od razu ściągnąć. W niektórych przypadkach konieczne jest zakupienie płyty CD, która przychodzi do nas pocztą tradycyjną. Dzięki pojawieniu się portali do kupowania audiobooków, wzrósł też popyt na nie. Pociągnęło to za sobą także podaż. Obecnie wydaje się dużo pozycji, a niektóre z nich są sprzedawane równolegle z wydaniem papierowym. Moim marzeniem jest, by audioksiążki wydawane były zawsze równolegle z wydaniem drukowanym, oraz, by kultowe, najpopularniejsze pozycje miały swoje odpowiedniki w wersji dźwiękowej. Czytelnictwo i słuchalność Jak pokazują ostatnie badania czytelnictwa, przeprowadzone przez Bibliotekę Narodową, w Polsce ponad 63% społeczeństwa nie przeczytało żadnej książki przez cały rok. Wynik ten jest zatrważający, zwłaszcza, że każdy Polak zna się przecież na wszystkim - od budowy komputera zaczynając, a na katastrofach lotniczych kończąc (po drodze oczywiście znajduje się wiedza dotycząca każdego sportu i silnika w dziejach). Jeśli chodzi o audioksiążki trudno mi powiedzieć, czy badania czytelnictwa obejmują także ten format oraz inne wydawnictwa elektroniczne, jak np. e-booki. Wojewódzka Biblioteka w Krakowie odnotowała w ostatnim czasie wzrost wypożyczeń audioksiążek, a po ilości nowowydawanych tytułów i powstających wydawnictw, wnioskować można, że zainteresowanie dźwiękowymi formatami jest coraz większe. Dodatkowo, jeśli komuś opłaca się wytwarzać nowe pozycje w formie audioksiążki, może to znaczyć, że coraz chętniej słuchamy książek. Na początku mojego słuchania udawało mi się przebrnąć przez jedną książkę na miesiąc lub dwa miesiące. Ta liczba jednak wzrastała. Z pewnością swoisty rekord został przeze mnie ustanowiony w maju 2015 roku, kiedy to, w wyniku przykucia do łóżka podczas przeziębienia, przesłuchałem dwanaście książek. Zwykle jednak moja średnia to trzy, cztery książki miesięcznie. Udało mi się nawet policzyć wszystkie audioksiążki, które przeczytałem w okresie od 2005 do 2015 roku - było ich 246. W samym 2015 roku udało mi się przesłuchać 56 pozycji. Zdecydowanie najdłuższe książki, jakie przesłuchałem to „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna oraz „Władca pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Można by też dodać całą serię o Harrym Hule (dziesięć tomów) autorstwa Jo Nesbo oraz sagę o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego. Myślę, że kolejna dekada da wyższy wynik, bo wychodzi więcej audioksiążek, a ja wyrobiłem sobie umiejętności przyswajania treści w formie audio. Jestem w stanie jednocześnie słuchać książki i: sprzątać, spacerować, oglądać dziennik w telewizji, kleić tabelki z Excela, jeść, kąpać się (odtwarzacz mp3 podwieszony na zasłonce prysznica), ćwiczyć, myć naczynia. Nie jestem w stanie słuchać książki i: pisać maila, słuchać reklam w telewizorze lub radiu, rozmawiać przez telefon, spać - te czynności wymagają jakiegoś innego rodzaju koncentracji lub jego całkowitego braku. Obecnie przeszedłem na inny odtwarzacz mp3, którym jest Sandisk Sansa Clip Zip. Daje możliwość wgrania i udźwiękowienia RockBoxa. Na jednym naładowaniu działa 15 godzin i ma 8 GB pamięci na pokładzie, ale można rozszerzyć do 40 GB za pomocą karty microSD. Niestety producent wycofał już ze sprzedaży ten model, wraz z innymi, które można było „urockboksowić”. W moim odczuciu były to najlepsze odtwarzacze - tanie, wygodne i małe, ale jednocześnie pełne przydatnych funkcji i prezentujące dobrą jakość dźwięku. Audioksiążki a syntezator mowy Spotkałem się z opiniami, że niektóre osoby niewidome wolą słuchać książek zsyntezowanych automatem. Sam próbowałem w ten sposób poznawać treść, ale sposób ten nie przypadł mi do gustu. Nużąca jednostajność robotycznej wymowy nie pozwalała mi się dobrze skoncentrować, ale pewnie to kwestia przyzwyczajenia. Syntetyzowanie dźwięku daje duże możliwości przerabiania formatów tekstowych samemu, więc właściwie nie ma przeszkód, by z każdą, nawet najnowszą książką, zapoznać się za pomocą robota. Ja jednak cenię bardzo pracę żywych lektorów, wraz z ich intonacją, oddawaniem emocji i charakterów postaci. Nie każdy lektor dobrze czyta. Zdecydowanie lepiej słucha mi się książek przeczytanych przez fot. shutterstock, Marvel, Hewlett-Packard 9 profesjonalnego lektora, niż przez aktora, który często nadinterpretowuje treść swoją osobowością. Wyjątkiem jest tutaj Maciej Stuhr, który po mistrzowsku przeczytał serię kryminałów Roberta Galbraitha (J.K. Rowling) o prywatnym detektywie Cormorenie Striku. Jeśli natomiast chodzi o czytające lektorki lub aktorki, gorzej mi się ich słucha. To pewnie rzecz gustu i można się ze mną nie zgodzić. Z całą pewnością natrafiłem na wiele kobiet świetnie czytających, jednak takie zdarzają się rzadko. Oprócz wersji lektorskich, coraz częściej pojawiają się na naszym rynku dźwiękowe superprodukcje. Są to książki przerobione na słuchowiska, ale oddające pełną treść dzieła. Aby komercyjnie udało się zarobić na takiej produkcji, produ- cenci, poza ciekawą ścieżką dźwiękową, zapewniają także udział znanych aktorów. To naprawdę bardzo atrakcyjne wydania, z których najbardziej podobał mi się kryminał „Karaluchy” Jo Nesbo. Z uwagi na to, że audiobooka można słuchać przy wykonywaniu innych czynności i w wielu miejscach, nie rozpatruję już czasu spędzonego na przystanku lub w pociągu jako straconego. To ludzie, którzy nie słuchają audioksiążek w poczekalniach, na przystankach, w autobusach, pociągach, samolotach tracą czas. Ja zawsze mam czego posłuchać i nie nudzi mnie ta czynność. Kiedyś nawet pomyślałem sobie, że na bezludną wyspę zabrałbym źródło zasilania odtwarzacza mp3 oraz tysiące audioksiążek - tak, by starczyło do końca życia. Jakoś bym zniósł taką „niewolę”. Moją pasją do słuchania książek staram się zarazić innych i wydaje mi się, że już co najmniej dziesięć osób złapało tego bakcyla. Wiem, że książki można ściągnąć przez Internet z serwisu Biblioteki Centralnej, ale ciągle wierzę, że nowe audioksiążki będą się pojawiać, jeśli będzie to opłacalne dla wydawców, więc bardzo często i tak kupuję je w serwisach zakupowych lub bezpośrednio od wydawców. Jeśli i Ty - Drogi Czytelniku masz ochotę na poznawanie fascynujących przygód ciekawych bohaterów, nie chcesz tracić czasu na czekanie gdziekolwiek i lubisz, gdy ktoś Ci czyta - zacznij korzystać z dobrodziejstw audioksiążek już od dziś. NR 1 (30) 2016 10 Joanna Witkowska Niewidomy człowiek renesansu Człowiek renesansu to ktoś o szerokiej wiedzy i bardzo wszechstronnych zainteresowaniach. Taki właśnie był niewidomy profesor Witold Kondracki, zmarły 24 czerwca 2015 roku. Niepełnosprawność nigdy nie determinowała jego życiowych wyborów, ani nie ograniczyła realizacji marzeń. Dlatego warto bliżej przyjrzeć się, kim był profesor. Młodość Urodził się 29 września 1950 roku na warszawskim Żoliborzu. Jego ojciec (również Witold) pochodził z Wileńszczyzny i profesor żartował, że swoje imię zapewne zawdzięcza litewskim korzeniom i postaci księcia Witolda, który u boku Władysława Jagiełły walczył z Krzyżakami pod Grunwaldem. Pan Kondracki mawiał o sobie, że w dzieciństwie był taki jak każdy chłopak – nie stronił od bójek, lubił chodzić po drzewach. Jeżeli coś go interesowało, oddawał się temu całą duszą. Jedną z jego pasji była chemia, a szczególnie różnego rodzaju doświadczenia i eksperymenty pirotechniczne. To właśnie w wyniku jednego z nich, jako czternastolatek, utracił wzrok. Nie przerwał jednak edukacji, bo już cztery lata później ukończył liceum ogólnokształcące im. księcia Józefa Poniatowskiego. W tamtych czasach nauka w masowej szkole stanowiła nie lada wyzwanie. Jeżeli nawet można było zdobyć brajlowskie podręczniki, to już notowanie nastręczało trudności. Nie znano jeszcze udźwiękowionych komputerów, a nawet maszyny brajlowskie nie były tak rozpowszechnione, jak na przykład w latach dziewięćdziesiątych. Pozostawała więc chyba tylko tabliczka, życzliwość kolegów oraz nauczycieli i oczywiście własna pamięć. Jeśli chodzi o nauki ścisłe, dodatkowa trudność to na pewno niemożność korzystania z tablicy czy w wykonywania wykresów i innych rysunków. Profesorowi Kondrackiemu należy się tym większy szacunek, że nie tylko pomyślnie zdał maturę, lecz także rozpoczął studia na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. W 1973 roku bronił tam pracy magisterskiej, a jednocześnie studiował na wydziale matematyki. W tym samym roku objął stanowisko w Instytucie Matematycznym Polskiej Akademii Nauk, gdzie pracował do końca swojego życia. Myślę, że problemy z dostępnością uprawianej dziedziny nauki musiał napotykać także i w swojej pracy. Aż trudno sobie wyobrazić, jak wielką pasją musiały być dla profesora nauki ścisłe, że wytrwał przy nich mimo konieczności wkładania w swoją pracę ogromnego wysiłku. Ale taki właśnie był pan Witold Kondracki – jeżeli coś go pasjonowało, jeżeli o czymś marzył, to ze wszystkich sił starał się to realizować. 11 Podróże… Kolejna miłość jego życia to podróże – a szczególnie Indie. Fascynacja tym krajem narodziła się jeszcze w dzieciństwie, a zaraził nią przyszłego profesora dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego Jan Jerzy Karpiński – bliski przyjaciel dziadków małego Witka, który jako dwunastolatek z fascynacją oglądał zdjęcia i atlasy, marząc, że kiedyś odwiedzi ten piękny kraj. Jak wiemy, dwa lata później stracił wzrok, jednak nigdy nie stracił Indii z oczu swojej wyobraźni. Ze względu na warunki polityczne w podróż do Indii mógł udać się już jako dorosły mężczyzna, pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Namówił na nią swego kolegę Pawła Sadowskiego – również matematyka i fizyka. Jak to w PRL-u, na wydanie dokumentów trzeba było poczekać, ale nie to stanowiło największy problem – najgorzej było ze zdobyciem informacji o celu podróży. Nie było wtedy w Polsce książkowych przewodników, a Internet też jeszcze nie istniał. Jak wspominał pan Witold, informacje zdobywało się od ludzi, którzy już w Indiach byli – to oni podpowiadali, gdzie tanio zjeść i przenocować, ile kosztuje przejazd rikszą, jak korzystać z komunikacji itd. Zdobycie pieniędzy na wyjazd również nie należało do spraw łatwych. Dzielni podróżnicy zabrali ze sobą – oprócz ekwipunku – także przedmioty, które można było sprzedać, jak na przykład zegarki. Gdy i te fundusze się kończyły, sprzedawali części swojego bagażu, tak że do Polski powrócili z workami zamiast plecaków. To była niezwykle wyczerpująca podróż, ponieważ odbywała się głównie lądem – tysiące kilometrów autobusami i pociągami przez Rosję, Azerbejdżan, Iran, Pakistan, aż po dwóch tygodniach dotarli do Indii. W ciągu dwóch miesięcy przejechali cały kraj, od Kaszmiru po Goa. Powrót był już nieco łatwiejszy – lądem musieli dotrzeć do Baku, skąd mieli samolot do Warszawy. W rok później pan Witold udał się do Indii już w większej grupie. Tym razem polecieli samolotem, dlatego mogli zwiedzić też Nepal i Cejlon. W 1980 roku udali się z kolei na Malediwy i do Indochin. I tak pracownik naukowy – fizyk i matematyk, którego życie należałoby raczej kojarzyć ze ślęczeniem nad książkami czy komputerem i dokonywaniem skomplikowanych obliczeń – stał się podróżnikiem, do tego podróżnikiem niewidomym. Brzmi to niemal jak fragment filmu przygodowego, a jednak jest prawdą i tylko prawdą. W ciągu prawie czterdziestu lat swojej „podróżniczej kariery” pan Kondracki był w krajach Azji Południowej ponad trzydzieści razy. Jak sam wspominał, ani Stany Zjednoczone, ani Australia nie były dla niego interesujące, gdyż – jego zdaniem – miały zbyt wiele cech wspólnych z Europą. Co innego Indie – zupełnie odmienna kultura i aż osiem wielkich systemów filozoficznych! Do swoich wypraw udało się panu Witoldowi namówić wiele osób, w tym żonę – dokazał tej trudnej sztuki po piętnastu latach. Później żona towarzyszyła Witold Kondracki mu przynajmniej w kilku wyprawach. Ponieważ sam był niepełnosprawny, wiedział, że osoby z różnego rodzaju niepełnosprawnościami mogą marzyć o podróżach i chcą te swoje marzenia realizować. Dlatego w 2011 roku zabrał do Azji Południowej osoby niewidome i poruszające się na wózkach. … i nie tylko Wiadomo, że dalekie podróże do egzotycznych krajów wymagają ogromnego wysiłku i skomplikowanych przygotowań. Czy więc poza pracą naukową i wyprawami znajdowało się w życiu pana Witolda miejsce na coś jeszcze? Oczywiście, że tak. Miał rodzinę, trójkę dzieci. Jak mówi Sylwester Peryt – jeden z jego dobrych znajomych – „Witek kochał wolność. Był człowiekiem, który każdemu pozwalał mieć własne poglądy, nawet gdy sam miał inne. Nikomu niczego nie narzucał. On fascynował się indyjskimi systemami filozoficznymi, jego żona zaś jest gorliwą katoliczką, co nie przeszkadzało im tworzyć szczęśliwej rodziny. Gdy widział, że jakaś sprawa ma sens, walczył o nią do upadłego. Odpuszczał dopiero, kiedy uznawał, że jest inaczej. Nie obce były mu również sprawy społeczne – działał na rzecz osób niewidomych, współpracując z Fundacją Szansa dla Niewidomych. Choć może to zaskakiwać u matematyka, profesor Kondracki bardzo ciekawie, barwnie i wyczerpująco opowiadał o swoich podróżach. Miał również zainteresowania literackie – publikował NR 1 (30) 2016 12 opowiadania fantastyczno-naukowe w miesięczniku „Help” wydawanym na początku lat dziewięćdziesiątych przez firmę Altix. Nie udało mi się dotrzeć do żadnej z tych opowieści – a szkoda. Witold Kondracki w Tajlandii Gdy czytałam różne internetowe artykuły opowiadające o podróżach i osiągnięciach pana Witolda, zdołałam prawie zapomnieć, że był on osobą niewidomą. A jednak tego faktu nie można zignorować. Zapytałam Sylwestra Peryta, jak jego przyjaciel odnosił się do własnej niepełnosprawności: „Witek nigdy nie miał problemów rehabilitacyjnych. Jeśli chciał gdzieś dotrzeć, to docierał – sam albo z kimś. Miał kiedyś psa przewodnika – owczarka o imieniu Kama, który mu bardzo pomagał”. Osobiście miałam okazję usłyszeć, z jakim sentymentem profesor wspominał swoją Kamę. Później (po 2000 roku) miał drugiego przewodnika – golden retrievera, ale współpraca z tym czworonogiem nie ułożyła się aż tak dobrze. Pamiętam jak państwo Kondraccy odwiedzili biuro Fundacji Vis Maior, żeby porozmawiać o ewentualnym ubieganiu się o psa przewodnika. Oczywiście nie zabrakło wtedy opowieści o podróżach i gorącego zachęcania nas, byśmy wzięli udział w jednej z nich. Chociaż nie udało się nikogo namówić, i tak ciekawie było posłuchać o egzotycznym kraju. Uważam, że podobnie działo się z całym życiem i działalnością profesora – nikogo nie starał się na siłę przekonywać do tego, co robił i jak myślał. On po prostu pokazywał własnym przykładem, że niepełnosprawność niekoniecznie musi zdominować zainteresowania, marzenia i pasje człowieka, a każdy, kto się z nim zetknął, mógł z tą wiedzą zrobić, co chciał. fot. Leonardo Da Vinci, Sara Marlowe, archiwum prywatne Miłością prof. Kondrackiego były podróże - szczególnie upodobał sobie Indochiny 13 Patryk Mojsiewicz Serwisy chmurowe i ich dostępność dla osób z dysfunkcją wzroku Aktywność nasza w coraz większym stopniu zależna jest od komputerów. Na dyskach twardych przechowujemy wszystko: od rodzinnych zdjęć poczynając, na dokumentacji związanej z działalnością naukową czy gospodarczą kończąc. Niestety nośniki takie jak dysk twardy czy pendrive mogą ulec poważnej awarii, a co za tym idzie, możemy utracić praktycznie wszystkie ważne dla nas dane. Jeżeli dysk twardy czy pendrive zostanie sformatowany lub usuniemy przypadkowo jakiś ważny plik, nad którym w pocie czoła pracowaliśmy, to możemy próbować, często zresztą skutecznie, takie dane odzyskać programami przeznaczonymi do tego celu . Gdy jednak odzyskanie danych nie jest możliwe, nasz nośnik trzeba powierzyć firmie specjalizującej się w odzyskiwaniu danych, co niesie za sobą bardzo duże koszty. A co jeżeli pracowaliśmy nad jakimś projektem i musimy go dostarczyć w określonym terminie, a nie mamy dostępu do swojego komputera? Te oraz inne bolączki mogą rozwiązać serwisy chmurowe, o których opowiem pokrótce w niniejszym artykule. Dropbox Dropbox jest jednym z najczęściej używanych serwisów do przechowywania danych w chmurze. Pozwala on, jak i inne serwisy tego rodzaju, na zdalne synchronizowanie dokumentów pomiędzy komputerami czy urządzeniami mobilnymi. Dropboxa możemy używać w wersji podstawowej, w której pojemność naszego wirtualnego dysku wynosi 2 GB, oraz, uiszczając opłatę, w wersji rozszerzonej, w której nasz dysk może mieć praktycznie nieograniczoną pojemność. Istnieje także wersja pro, przeznaczona dla instytucji publicznych oraz firm. Jak dołączyć do usługi Dropbox? Należy założyć konto na stronie www.dropbox.com. Nie musimy wpisywać kodów captcha, ani poświadczać naszego człowieczeństwa w inny sposób. Wystarczy wypełnić formularz danymi i gotowe. Trzeba tylko pobrać aplikacje Dropbox na naszą platformę, skonfigurować ją i w zasadzie program jest gotowy do pracy. Czy Dropbox jest w pełni dla nas dostępny? To zależy od tego, na jakiej platformie chcemy go używać. NR 1 (30) 2016 14 Aplikacja przeznaczona dla systemu Windows jest dostępna, jednak sama konfiguracja i instalacja może przysporzyć problemów. Instalator prezentuje się bardzo standardowo, automatycznie pobiera i instaluje aplikację na nasz dysk w domyślnej lokalizacji. Z całkowitą pewnością można stwierdzić, że zmiana tych domyślnych ustawień dla użytkownika czytników ekranu okazuje się być niemożliwa. Po zakończeniu procesu instalacji pojawia się okno konfiguracji aplikacji, które wyposażono w bardzo dziwny mechanizm dostępności. Po otwarciu powyższego okna usłyszymy komunikat: „Naciśnij Ctrl, shift+G”, aby się zalogować”. Po wykonaniu komendy zostanie otwarta strona usługi Dropbox, gdzie należy wpisać login oraz hasło. Następnie musimy kliknąć w przycisk „Zaloguj”. Gdy już zostaniemy zalogowani, odszukujemy przycisk „Połącz z tym urządzeniem”. Jeżeli wszystko przebiegło pomyślnie, usłyszymy komunikat, że konto zostało połączone pomyślnie. Niestety, takie rozwiązanie nie zawsze jest skuteczne. Bywa, że w oknie konfiguracji skrót nie działa i musimy kilka razy próbować, a jeśli się nie uda, wtedy zaczyna się problem, bo nie można tego okna w żaden inny sposób obsłużyć. Próbowałem użyć NVDA, Window-Eyes’a czy Jawsa, ale za każdym razem skutek był ten sam. Nawet, gdy skrót klawiszowy zadziała, problematycznie bywa również kliknięcie w przycisk „Połącz z tym urządzeniem”. Niekiedy trzeba poprosić osobę widzącą, aby kliknęła fizyczną myszką w ten właśnie przycisk. Jednak jeśli wszystko udało się nam skonfigurować samemu, to mamy już kłopot z głowy. Teraz, jeśli chcemy skopiować do naszego Dropboxa pliki, klikamy na dowolnym pliku przycisk menu kontekstowego i wybieramy opcję „Kopiuj do Dropbox”. Aby mieć dostęp do menu aplikacji i jej ustawień, wchodzimy w zasobnik systemowy i wciskamy Rnter na ikonce Dropbox. Wywoła to menu, z którego możemy przejść do ustawień, sprawdzić, ile mamy wolnej przestrzeni dyskowej, dokupić większą pojemność oraz otworzyć folder Dropbox. Niestety okno ustawień aplikacji nie należy do najbardziej dostępnych. Wymaga korzystania z myszki naszego czytnika ekranu. Ponadto w najnowszej wersji zakładki w tym oknie dialogowym nie są zaetykietowane. Pod klawiszem Tab widzimy niektóre ustawienia, jakie możemy zmodyfikować, jednak, aby widzieć więcej opcji, musimy posługiwać się myszką. Sam postęp wysyłania plików możemy kontrolować poprzez ikonkę w zasobniku systemowym, a pliki przeglądamy poprzez standardowego Eksploratora Windows. Zasoby przechowywane za pomocą usługi Dropbox można obsługiwać poprzez stronę internetową, lecz jest to bardzo karkołomne i niewygodne. Zdecydowanie użyteczną funkcjonalnością Dropboxa jest możliwość skopiowania linku do pliku i udostępnienia go drugiej osobie, np. gdy rozmiar załącznika przekracza limity naszej poczty elektronicznej. Dropbox umożliwia także łatwe współdzielenie plików i folderów. Jeżeli ktoś wprowadzi modyfikacje w folderze, dowiemy się o tym, Dropboxa możemy używać w wersji podstawowej, w której pojemność naszego wirtualnego dysku wynosi 2 GB, oraz, uiszczając opłatę, w wersji rozszerzonej, w której nasz dysk może mieć praktycznie nieograniczoną pojemność. Istnieje także wersja pro, przeznaczona dla instytucji publicznych oraz firm 15 gdyż każda informacja jest przekazana w postaci dymku powiadomień, które nasze czytniki ekranu odczytują bez problemu. Najbardziej dostępną wersją Dropboxa, jaką znam, jest Dropbox na urządzenia z systemem iOS. Aplikacja jest przejrzysta oraz w pełni obsługiwana przez czytnik ekranu VoiceOver. Google Drive Google Drive to konkurencyjny serwis do przechowywania plików, udostępniający 15 GB przestrzeni dyskowej. Praca z tym serwisem nie jest tak intuicyjna, jak to ma miejsce w przypadku Dropboxa. Cechuje się on wprawdzie znacznie lepszą dostępnością dla czytników ekranu, ale udostępnienie odnośnika do pliku nie jest tak łatwe, jak w przypadku usługi Dropbox, co więcej, jest możliwe tylko przez stronę internetową. Nie wystarczy tylko kliknąć prawym przyciskiem myszki na pliku i wybrać z niego stosowną opcję. Aby móc skorzystać z usługi, powinniśmy posiadać konto Google. Myślę, że z założeniem konta w tym serwisie nie powinno być żadnego problemu. Gdy już staniemy się posiadaczami konta, usługa Google Drive staje przed nami otworem. Możemy korzystać z dysku Google za pomocą przeglądarki bądź aplikacji na platformach Windows, iOS oraz Android. Najpierw opowiem o aplikacji Dysk, przeznaczonej dla użytkowników systemu Windows. Prawdopodobnie jedynymi problemami z dostępnością, z jakimi spotkamy się w przypadku tego programu, są panele, których nie będziemy w stanie okiełznać. Natrafimy na nie w oknie głównym i w ustawieniach, ale nie należy się specjalnie nimi przejmować. Sama aplikacja niewiele potrafi, w zasadzie obsługujemy ją jak Dropboxa, czyli otwieramy ją z ikonki w zasobniku systemowym. Po wciśnięciu klawisza Enter pojawi się okno, gdzie mamy dostęp do opcji, możemy otworzyć folder naszego dysku, otworzyć Google Drive w przeglądarce. Jeżeli chcemy wrzucić jakiś plik, zwyczajnie kopiujemy go do folderu naszego Dysku. Trochę inaczej wygląda pobieranie i udostępnianie pliku, gdyż musimy sobie wygenerować link do udostępniania danego pliku, następnie wybieramy, kto będzie miał dostęp do naszego pliku i w jaki sposób- to znaczy, czy każdy, kto ma link, może edytować plik, czy tylko wyświetlać jego zawartość. Po zdefiniowaniu wymaganych uprawnień można skopiować wygenerowany link i przesłać go wybranej osobie. Wartościową cechą usługi Google jest możliwość ustalenia, co ma się z naszym komputerem synchronizować, a co nie. Brakuje mi tej możliwości w Dropboksie. Korzystanie z dysku Google za pomocą przeglądarki jest chyba najwygodniejszą i najbardziej dostępną metodą obsługiwania tego serwisu. Kiedy zalogujemy się do usługi za pomocą przeglądarki, możemy poruszać się po plikach niemalże w taki sposób, jak by to było w standardowym Eksploratorze Windows. Każda kontrolka jest bez problemu odczytywana, możemy mieć pełną władzę nad naszymi folderami i plikami, tzn. kopiować je, usuwać itd. Używając tej usługi mamy wrażenie, jakbyśmy używali osobnej aplikacji a nie strony internetowej. Aby można było w taki sposób korzystać z dysku Google, należy w naszym czytniku ekranu wyłączyć tryb przeglądania html. Powinno to nastąpić automatycznie. Podczas korzystania z dysku Google należy pamiętać, że powierzchnię naszego dysku zajmują nie tylko nasze pliki, udostępnione czy też osobiste, lecz także nasze maile z konta Gmail oraz inne dane powiązane z usługami Google. Uważam, że korzystanie ze strony jest po prostu cudowne, a co najważniejsze, skuteczne. Wraz z dobrze opracowanymi pod względem dostępności aplikacjami do tworzenia i edytowania dokumentów w przeglądarce, dysk Google stanowi doskonałe narzędzie chmurowe. OneDrive OneDrive jest ostatnim z opisywanych przeze mnie serwisów chmurowych. Serwis został stworzony przez firmę Microsoft. Do dyspozycji mamy za darmo około 30 GB przestrzeni dyskowej. OneDrive wymaga NR 1 (30) 2016 16 od nas posiadania konta Microsoft i, tak samo jak pozostałe serwisy, jest dostępny na Windowsa, Androida oraz system iOS. Do obsługi serwisu w systemie Windows służy aplikacja, która jest częścią systemu Microsoftu od wersji 8.1. Onedrive, tak jak wcześniej omawiane aplikacje, ma swoją ikonę w zasobniku systemowym. Gdy klikniemy w ikonkę, pojawi się w pełni dostępne okno, z poziomu którego możemy otworzyć folder OneDrive, bądź wstrzymać synchronizacje. Co jest najlepsze to fakt, że synchronizowane pliki nie są pobierane w całości na nasz dysk, plik pobierany jest w momencie jego otwarcia lub wtedy, gdy zostanie skopiowany do innego katalogu niebędącego częścią folderu OneDrive. Możemy wybrać, które pliki mają być dostępne w trybie offline, a co za tym idzie, nie będą wymagały aktywnego połączenia z Internetem. Jeżeli chodzi o udostępnianie plików, to nie zrobimy tego z poziomu aplikacji OneDrive. Musimy, tak jak w przypadku usługi Google’a, korzystać z przeglądarki interneto- wej. Także przeglądanie zawartości naszych plików oraz zarządzanie nimi możliwe jest jedynie za pośrednictwem przeglądarki. Nie będę ukrywał, że korzystanie z omawianej usługi za pomocą przeglądarki jest bardzo niewygodne. Podsumowując… Mnogość serwisów chmurowych sprawia, że każdy znajdzie coś dla siebie. Pytanie, jakie należy sobie zadać, to: „Do czego będę wykorzystywać serwisy chmurowe?” Na pewno każdy serwis chmurowy, co jest wspaniałe, pozwala na synchronizację danych pomiędzy urządzeniami, na których posiadamy zainstalowaną aplikację dedykowaną danej usłudze. Takie rozwiązania mogą się przydać na przykład w trakcie studiów, gdy tworzymy grupowo jakiś projekt i każdy, kto posiada dostęp do danego dokumentu w serwisie chmurowym, może widzieć zmiany, które zostały w nim naniesione i, co najważniejsze, może mieć nad nimi kontrolę z poziomu komputera lub telefonu. Uważam, że warto przetestować każdy z opisanych powyżej serwisów chmurowych i wybrać ten, który najbardziej odpowiada naszym potrzebom i oczekiwaniom. Należy jednak pamiętać, żeby nie trzymać na dyskach chmurowych żadnych poufnych danych takich jak numery kart bankowych czy hasła. Dane na tych serwerach są wprawdzie szyfrowane, jednakże nie można mieć do końca pewności, czy ktoś tych danych nie przegląda i nie wykorzysta ich przeciwko nam. Nic nie jest idealne, błędy w oprogramowaniu się zdarzają i niestety nasze poufne dane mogą wyciec, dlatego należy zachować bezwzględną ostrożność. Moim zdaniem pod względem dostępności najlepiej wypadła usługa Google Drive, jeżeli jednak chcemy w prosty i wygodny sposób udostępniać nasze pliki oraz zdalnie nad nimi pracować, to absolutnie zalecam korzystanie z usługi Dropbox. Nie nadaje się on jednak do zarządzania dużymi plikami. Chcąc przechować bezpiecznie większy plik i mieć do niego łatwy dostęp, warto skorzystać z Google czy OneDrive. fot. shutterstock, Dropbox Inc., Microsoft Serwisy chmurowe pozwalają na zdalne synchronizowanie dokumentów pomiędzy komputerami oraz urządzeniami mobilnymi 17 Paweł Masarczyk Shine Plus - alternatywa dla Talkbacka Rok 2009, wraz z premierą VoiceOvera Apple, pierwszego screenreadera, umożliwiającego dostęp do urządzeń z ekranem dotykowym, przyniósł także początek rozwiązań dostępnościowych przeciwnym obozie - firmie Google. Talkback, niegdyś niezależnie rozwijany przez grupę Eyes-Free, a teraz tworzony pod sztandarem Google – wbudowany program odczytu ekranu dla systemu Android, był pierwszy i oferował podstawową obsługę systemu oraz aplikacji za pomocą fizycznej klawiatury, występującej wtedy w dużej części urządzeń na rynku. Krótko potem powstał Spiel, wprowadzając szereg usprawnień, których, zdaniem autora, brakowało prekursorowi. Były to m.in. możliwość użycia innej niż domyślna systemowa syntezy mowy lub środowisko do tworzenia skryptów zwiększających dostępność aplikacji. Jakiś czas później firma Code Factory postanowiła zawalczyć o rozwijający się rynek dostępno- ści smartfonów, tworząc zestaw dostępnych aplikacji, wyposażonych w funkcję odczytu ekranu pod nazwą Mobile Accessibility. Jednakże zarówno Spiel, jak i to rozwiązanie nie przetrwały długo. Wkrótce regularne aktualizacje przestały się ukazywać i wszystko wskazywało na to, że Talkback, mimo swoich niedociągnięć, stanie się niekwestionowanym liderem w dziedzinie udostępniania niewidomym urządzeń z systemem operacyjnym Android. Sytuacja zmieniła się jednak w połowie ubiegłego roku, kiedy nieznana przedtem koreańska firma Atlab ogłosiła na Eyes-Free, największej, dotyczącej implementacji rozwiązań dostępnościowych w systemie Android, międzynarodowej liście dyskusyjnej użytkowników i programistów z dysfunkcją wzroku, premierę swojego rozwiązania o nazwie Shine Plus. Aplikacja stała się odpowiedzią na powolny i małoznaczący w ostatnim czasie rozwój Talkbacka, gdzie w przeciągu ostatnich dwóch lat pojawiła się jedynie jedna aktualizacja, wnosząca szereg zmian i ulepszeń sugerowanych przez użytkowników. Aplikacja posiada np. takie funkcje jak możliwość odczytu każdego z elementów paska statusu osobno, panel poleceń pozwalający na szybkie skorzystanie z jednej z często używanych funkcji, moż- NR 1 (30) 2016 18 aplikacji, które wspomagają osoby słabowidzące oraz o pogarszającym się wzroku. Zachęcam tych, którzy byli w stanie tego dokonać do opisania swoich doświadczeń w formie wolnych komentarzy lub nawet osobnego tekstu. Zapraszam do lektury. Od czego zacząć? Ustawienia programu Shine Plus liwość etykietowania przycisków wraz z wymienianiem się plikami z etykietami z innymi użytkownikami, otwieraną w każdym miejscu klawiaturę telefonu, gest przełączania kurtyny i wiele innych. Aplikacja jest regularnie aktualizowana. Nowe wersje ukazują się średnio co dwa tygodnie. Shine Plus to nie tylko program odczytu ekranu. Zawiera on także funkcje powiększające oraz tryb ochrony wzroku. Sam na tyle zainteresowałem się aplikacją, że wspólnie z Michałem Dziwiszem nagraliśmy o niej audycję w Tyflopodcaście, a także spolszczyłem jej interfejs. Dokumentacja jest w trakcie spolszczania, więc w chwili obecnej brak jest spisanej w formie tekstu, choćby skróconej instrukcji obsługi tej ciekawej aplikacji, stąd pomysł na niniejszy artykuł. Mam nadzieję, że uda mi się opisać w nim wszystko, co ważne, by opanować rozliczne funkcje tego czytnika ekranu. Z uwagi na moją niepełnosprawność wzrokową nie byłem w stanie sprawdzić tych funkcji Aplikację możemy pobrać za darmo w tradycyjny sposób, czyli ze sklepu Play. Po jej pierwszym uruchomieniu zostanie nam zaproponowana instalacja klawiatury oraz syntezatora mowy Google. Są one komponentami polecanymi przez producenta jako najbardziej optymalne i zapewniające najprzyjemniejszą pracę z naszym urządzeniem, jednakże jeśli jesteśmy zadowoleni z dotychczasowego wyposażenia, krok ten możemy pominąć stosownym przyciskiem. Następny ekran pozwoli nam na wybór trybu użytkownika. Numer 1 to tryb dla osób całkowicie niewidomych (udźwiękowienie wspomagane powiększeniem), 2. to tryb dla osób słabowidzących (powiększenie wspomagane udźwiękowieniem), zaś 3. to tryb ochrony wzroku dla osób starszych lub z innych przyczyn posiadających słabnący wzrok. Po wybraniu odpowiadającego nam trybu przechodzimy do ustawień dostępności, gdzie możemy aktywować nową usługę – Shine. Jeśli aktualnie na naszym urządzeniu uruchomiony jest Talkback, włączamy Shine mimo to, a następnie wracamy ekran wyżej i wyłączamy Talkbacka. Na czas wykonania tej operacji dwa screenreadery uruchomione naraz nie są większą przeszkodą. Ekran główny Shine Plus Gdy aplikacja Shine Plus jest uruchomiona, klikając w jej ikonę możemy uzyskać dostęp do wielu ważnych oferowanych przez nią funkcji. Okno główne, które otwiera się po kliknięciu ikony zawiera następujące elementy: • Podręcznik Użytkownika – dokumentacja programu, instrukcja obsługi z opisem gestów oraz funkcji programu; • Ustawienia Shine Plus – ustawienia programu (opisane szczegółowo w dalszej części artykułu); • Przydatne linki – strony internetowe polecane przez twórców oraz społeczność użytkowników Shine Plus; • Centrum skryptów – miejsce, w którym umieszczane są skrypty usprawniające dostępność aplikacji trzecich, w chwili obecnej sekcja ta jest pusta; • Sklep – miejsce gdzie zakupić można inne aplikacje firmy Atlab – w chwili obecnej żadna z aplikacji nie jest jeszcze gotowa jednak w planach twórców jest np. klawiatura, syntezator mowy czy rejestrator dźwięku; • Informacje handlowe – sekcja nadal w trakcie tworzenia; • Aktualizuj – przenosi nas do strony aplikacji w sklepie Play celem dokonania aktualizacji; • Zgłoś uwagi – pozwala na przesłanie naszej opinii na temat aplikacji oraz podzielenie się sugestiami czy znalezionymi błędami z autorami; • Podziel się – pozwala na zareklamowanie aplikacji znajomym za pomocą komunikatorów i portali społecznościowych. Ustawienia Shine Plus to dość zaawansowana aplikacja o dużej ilości ustawień. Ich zrozumienie i świadome dostosowanie do własnych potrzeb jest kluczową kwestią w procesie efektywnego wykorzystywania wszystkich jej możliwości. Niektóre z nich są na tyle zaawansowane, że wykorzystują nietypowo zaimplementowane rozwiązania systemu Android. Z tego powodu na niektórych urządzeniach część funkcji nie działa lub zachowuje się niestabilnie i z tego też powodu nie 19 Shine Plus jako lupa wszystko byłem w stanie sprawdzić. Być może część z ustawień wymaga także uprawnień roota, tych zaś nie uzyskałem na żadnym z telefonów, na których testowałem Shine Plus. Niektóre z opcji są kompatybilne jedynie z Androidem w wersji 4.3 lub wyższej, warto więc pamiętać, że nie wszystko będzie dało się wykonać na starszych urządzeniach. W ustawieniach Shine Plus znajdziemy skróty do sekcji ustawień samego urządzenia, które mogą okazać się pomocne w procesie konfiguracji odczytu ekranu, takich jak zamiana tekstu na mowę, klawiatura, dostępność czy zmiana typu użytkownika Shine Plus. Poniżej pozwolę sobie rozpisać pozostałe ustawienia aplikacji wraz z objaśnieniami ich przeznaczenia. • • • Ustawienia mowy Tu znajdziemy rozmaite opcje dotyczące tego, co i jak program będzie odczytywał. • Informacje głosowe przy włączeniu i wyłączeniu ekranu – tu możemy zdefiniować, co będzie odczytywane po wciśnięciu przycisku zasilania celem odblokowania telefonu. • • Dostępne możliwości to: odczyt wszystkiego, co znajduje się na ekranie, nieodczytywanie niczego, jedynie godzina, godzina oraz data, godzina oraz stan baterii i dźwięk. Szczególnie ostatnia opcja jest ciekawa, ponieważ odtwarza ona dźwięk logowania i wylogowania systemu Windows XP, gdy zablokujemy lub odblokujemy ekran; Dźwięki – pozwala włączyć lub wyłączyć dźwięki programu; Mów Przy Wyłączonym Ekranie – analogicznie jak w Talkbacku – odczyt powiadomień przy zablokowanym ekranie lub jego brak; Ustawienia Informacji o Powiadomieniach – tu możemy ustalić czy odczytywane będą treści nadchodzących powiadomień, jedynie nazwy aplikacji, z których pochodzą lub czy powiadomienia nie powinny być wcale odczytywane; Ciągły Odczyt Dokumentu – po zaznaczeniu przytrzymanie palcem fragmentu tekstu spowoduje odczyt całej linii; Podaj Nazwę – przełącznik odpowiedzialny za odczytywa- nie nazw kontrolek takich jak przyciski, nagłówki, łącza itp.; • Echo Klawiatury – echo słów podczas wpisywania tekstu; • Oznajmianie Mową podczas Sterowania Suwakami Za Pomocą Klawiszy Głośności – po zaznaczeniu aplikacja odczyta, na ile procent przesunęliśmy suwak za pomocą klawisza głośności. Ustawienia Powiększenia Tu można zmienić opcje związane z trybem zoom: • Kolor Wyróżnienia Tekstu – pozwala ustalić jakiego koloru ma być powiększony tekst; • Kolor Tła Dla wyróżnionego Tekstu – pozwala ustalić kolor tła tam, gdzie występuje powiększenie; • Powiększenie Wyróżnionego Tekstu – rozmiar powiększenia; • Szybkość wyróżnionego tekstu – szybkość przewijania powiększonego tekstu (od Androida 4.3 możliwe jest sterowanie za pomocą przycisków głośności); • Przezroczysty Tryb Powiększania Tekstu – po zaznaczeniu tło powiększenia staje się przezroczyste; NR 1 (30) 2016 20 Shine Plus odczytywanie tekstu • Tryb Powiększenia Przez Jedno Dotknięcie –pozwala na powiększanie poprzez przeciągnięcie palcem po ekranie; • Niebieskie Światło Oraz Poszerzone Kolory –Filtr Niebieskiego Światła oraz ustawienia kontrastu; • Tymczasowe Przeglądanie z Mową/Powiększeniem – po dotknięciu paska powiadomień zawartość ekranu zostanie odczytana lub powiększona; • Ustawienia Telefonu – konfiguracja ustawień związanych z wykonywaniem i odbieraniem połączeń; • Oznajmianie ID dzwoniącego – opcja podobna do Talkbackowej, odczytuje informacje o tym, kto do nas dzwoni gdy połączenie nadejdzie; • Odtwarzanie Mowy Podczas Rozmowy – zezwolenie lub blokada możliwości mówienia screenreadera podczas trwającego połączenia; • Wprowadzanie przez oderwanie – pozwala na wprowadzanie • • • • • • numerów telefonu na klawiaturze Shine Plus opisanej w dalszej części artykułu poprzez odrywanie palca na danej cyfrze, nie jak domyślnie przez podwójne jej stuknięcie; Wprowadzanie przez oderwanie na klawiaturze numerycznej – ta sama opcja, ale w tym przypadku na klawiaturze o wyglądzie klawiatury telefonu; Echo Klawiatury Telefonu – odczytywanie wpisywanych na klawiaturze cyfr; Czułość Gestu Odbierania Rozmów – wzmaga czułość reakcji na gest odbierania rozmowy opisany w dalszej części artykułu; Jedynie Jako Klawiatura numeryczna – przełącza klawiaturę Shine w tryb 4 bloki po 3 cyfry; Ustawienia Sterowania Dotykiem – dotyczą gestów, panelu poleceń omawianego szerzej w dalszej części artykułu i ogólnie pojętego sterowania urządzeniem; Bezpieczny Tryb Gestów – chroni przed przypadkowym dotknię- • • • • • ciem ekranu i aktywacją niechcianych elementów; Panel Poleceń Przez Dotknięcie – pozwala na wybór polecenia z panelu poprzez wskazanie go palcem, a następnie oderwanie palca od ekranu; Potrójne Naciśnięcie Przycisku Home – pozwala na włączanie i wyłączanie Shine Plus poprzez potrójne wciśnięcie przycisku Home, o ile telefon takowy posiada; Długie Przytrzymanie – położenie palca na ekranie na dłuższą chwilę będzie traktowane jako podwójne stuknięcie z przytrzymaniem; Sposób Dotyku Przycisków Menu i Wróć – pozwala na ustalenie, czy dotykowe przyciski Menu i Wróć w telefonach, które je posiadają powinny być aktywowane poprzez podwójne stuknięcie czy zwykłe dotknięcie; Klawiatura Sprzętowa – pozwala na sterowanie za pomocą klawiatury sprzętowej (tak jakbyśmy robili to gestami); 21 • Przycisk Menu Jako Przycisk Wielofunkcyjny – zamienia przycisk menu w przycisk spełniający funkcje całej reszty przycisków, w zależności od tego ile razy go naciśniemy; • Omijanie Nieprawidłowych Obiektów – omija te elementy ekranu, które aplikacja uznaje za nieznaczące dla użytkownika; • Głośność Globalna Jako Głośność Syntezy – dostosowuje głośność syntezatora do głośności urządzenia; • Przyciski Szybkiego Przeglądania – umożliwia nawigację po obiektach na ekranie za pomocą przycisków Menu i Wróć urządzenia; • Opcje Typu Użytkownika: dodatkowe opcje związane z wybranym trybem niepełnosprawności; • Gest Skrótu Na Ekranie Początkowym – po włączeniu możliwe będzie zdefiniowanie aplikacji uruchamianej automatycznie po przesunięciu palcem w górę lub w dół natychmiast po wciśnięciu przycisku zasilania; • Skonfiguruj Gest Przesunięcia W Górę Na Ekranie Początkowym – konfiguracja aplikacji dla gestu w górę; • Skonfiguruj Gest Przesunięcia W Dół Na Ekranie Początkowym – konfiguracja gestu w dół; • Skrót Pod Przyciskiem Home – pozwala na ustalenie jaka aplikacja powinna otwierać się po wciśnięciu przycisku Home; • Wyszukiwarka Plików – pozwala na wskazanie menedżera plików, który zostanie otwarty po naciśnięciu przycisku Home; • Ekran Blokady – pozwala na pominięcie ekranu blokady przy odblokowywaniu; • Uruchom Aplikację – pozwala na automatyczne otwarcie wskazanej aplikacji po włączeniu ekranu; • Mowa Tylko Podczas Pisania – po zaznaczeniu mimo wstrzymania działania aplika- • • • • • • • • • • • cji wpisywane znaki są nadal odczytywane; Powiększenie Tylko Dla Zawartości Pól Edycji – po zaznaczeniu mimo wstrzymania działania aplikacji zawartość pola edycji zostanie pokazana w powiększeniu po dłuższym jego przytrzymaniu; Mowa Tylko Dla Zawartości Pól Edycji – jak wyżej, ale zawartość zostanie odczytana na głos; Tłumaczenie Tekstu Na Ekranie – pozwala na wskazanie języka, na który ma zostać przetłumaczony wskazany tekst (niestety język polski nie jest obecnie wspierany); Wtyczki Aplikacji – pozwala na korzystanie z zewnętrznych wtyczek pisanych specjalnie dla aplikacji trzecich; Ustawienia Prywatności – funkcje związane z prywatnością korzystania przez nas z telefonu; Automatyczny Tryb Szeptu – po zaznaczeniu przyłożenie telefonu do ucha przełączy dźwięk na słuchawkę do rozmów tak, byśmy mogli korzystać bez obaw, że odczytywana treść zostanie podsłuchana; Sterowanie W Czasie Szeptu – pozwala na nawigację po obiektach za pomocą klawiszy głośności, gdy tryb szeptu jest aktywny; Blokada Dotyku W Trybie Szeptu – blokuje dotyk w trybie szeptu celem zapobiegania przypadkowemu dotykaniu, gesty działają nadal; Mówienie Na Ucho – pozwala na odczytanie niektórych informacji, gdy telefon z zablokowanym ekranem przyłożymy do ucha. Do wyboru mamy: brak informacji, godzinę, powiadomienia oraz stan baterii; Czułość Mówienia Na Ucho – zwiększa czułość tego trybu (przydatne gdy odczytywana informacja jest ucinana); Brajl Wibracjami – generowanie komunikatów alfabetem brajla za pomocą wibracji przy dotknięciu ekranu gdy mowa jest wyłączona. Gesty Gdy już konfigurację aplikacji mamy za sobą, warto nauczyć się gestów, za pomocą których możemy wykonywać wszystkie operacje, jakie umożliwia nam Shine Plus. Choć te podstawowe nie różnią się zbytnio od tych, które znamy już z Talkbacka, a gesty w kształcie litery L znalazły zastosowanie i w tym rozwiązaniu, to pojawiło się sporo nowości, które warto objaśnić. Spis wszystkich możliwych gestów przedstawia się w sposób następujący: • Przesuwanie w lewo i w prawo – nawigacja do poprzedniego/ następnego elementu; • Podwójne stuknięcie – aktywacja elementu; • Podwójne stuknięcie z przytrzymaniem – przytrzymanie elementu; • Przesunięcie dwoma palcami w górę lub w dół – przewijanie ekranu; • Przesunięcia palca w dół – odczytanie aktualnie podświetlonego elementu; wykonane szybko dwa razy – przeliterowanie elementu; wykonane na suwaku – zmniejszenie jego wartości; wykonane z przytrzymaniem – przełącza pomiędzy szczegółowością domyślną, a nawigacją po znakach; • Przesunięcie palca w górę – w zależności od sytuacji: tryb czytaj wszystko lub jego wstrzymanie, odbieranie, wykonywanie i zakańczanie rozmów, włączanie muzyki itp.; wykonane dwa razy – szybki przegląd (czytaj wszystko w szybszym tempie); wykonane na suwaku – zwiększa jego wartość wykonane na polu edycji – włącza dyktowanie; • Przesunięcie w dół, a następnie w górę – wyłącza i włącza mowę; NR 1 (30) 2016 22 Klasycznym przykładem braku współpracy z Shine Plus jest Firefox, który zamyka się z błędem natychmiast po uruchomieniu aplikacji. Internet możemy więc przeglądać jedynie za pomocą Chrome • Przesunięcie w górę, a następnie w dół – wstrzymuje działanie Shine Plus; • Dotknięcie paska powiadomień – gdy działanie aplikacji jest wstrzymane, wznawia jej działanie; • Przesunięcie w prawo, a następnie w dół – przesuwa o kilka elementów do przodu; wykonane z przytrzymaniem otwiera centrum powiadomień; • Przesunięcie w prawo, a następnie w górę – przesuwa o kilka elementów w tył; wykonane z przytrzymaniem otwiera ekran ostatnio używanych aplikacji; • Przesunięcie w lewo, a następnie w górę – przechodzi na początek ekranu lub pola edycji; wykonane z przytrzymaniem symuluje wciśnięcie przycisku Home; • Przesunięcie w lewo, a następnie w dół – przechodzi na koniec ekranu lub pola edycji; wykonane z przytrzymaniem – symuluje naciśnięcie przycisku Back; • Przesunięcie w górę, a następnie w lewo – włącza lub wyłącza kurtynę; • Przesunięcie w górę, a następnie w prawo – przechodzi do miejsca zaznaczonego na ekranie; • Przesunięcie w dół, a następnie w lewo – włącza tryb szeptu; • Przesunięcie w dół, a następnie w prawo – aktywuje klawiaturę telefoniczną Shine Plus pozwalającą na szybkie wybranie numeru telefonu bądź wykonanie zaprogramowanego wcześniej skrótu szybkiego wybierania; • Przesunięcie w lewo, a następnie w prawo bądź odwrotnie – wywołuje panel poleceń; • Przyciski głośności: gdy w polu edycji bądź gdy palec jest położony na ekranie – zmiana poziomu szczegółowości; gdy na suwaku – zmiana wartości; w trybie powiększania – zmiana prędkości przewijania tekstu; w trybie szeptu – nawigacja po obiektach, o ile stosowna opcja została uprzednio zaznaczona w ustawieniach; • Przycisk migawki aparatu (np. w telefonach Sony Xperia) – przełączanie pomiędzy domyślną szczegółowością, a nawigacją po znakach. Panel Poleceń Jedną z ciekawszych funkcji screenreadera Shine Plus jest jego panel poleceń, który w każdej chwili możemy wywołać, aby wykonać jedną z dostępnych w nim czynności. Panel ten przypomina swoją budową pasek menu typowego programu pod systemem Windows. Składa się z poziomych pasków będących kategoriami opcji, po których przemieszczamy się gestami w lewo i prawo, zaś góra dół możemy nawigować po opcjach w wybranej kategorii. Panel możemy także przeglądać, dotykając ekranu i w ten sposób zapoznać się z wizualnym rozmieszczeniem dostępnych w nim opcji. W panelu poleceń znaleźć możemy następujące elementy: • Prędkość mowy – pozwala na zmianę szybkości syntezatora, do wyboru 10 poziomów prędkości; • Głośność Multimediów – pozwala na zmianę głośności 23 • • • • • • • • • • multimediów i syntezatora: poziomy od 30% do 100%; Ustawienia: pozwala na szybką zmianę niektórych ustawień urządzenia oraz Shine Plus: WiFi, BlueTooth, kurtyna, odczytywanie informacji o dzwoniącym, automatyczny tryb szeptu, Mówienie Na Ucho, Echo Klawiatury, Sposób Powiadamiania; Narzędzia – tu znajdziemy dostęp do kilku przydatnych funkcji Shine Plus: Automatyczne Odczytywanie Ekranu – uruchamia funkcję Czytaj wszystko; Przeszukiwanie ekranu – pozwala na znalezienie wpisanego tekstu na ekranie, na którym aktualnie się znajdujemy; Usuń aplikację – pozwala odinstalować aktualnie otwartą aplikację; Tłumaczenie – tłumaczy podświetlony element na wskazany w ustawieniach język; Skróty klawiszowe –pozwala na przypisanie skrótu szybkiego wybierania, możliwego do wywołania z poziomu klawiatury telefonu Shine poprzez wybranie go jak tradycyjnego numeru telefonu, dla aktualnie otwartej aplikacji, strony internetowej lub numeru telefonu; Label (etykietowanie) – pozwala na zaetykietowanie aktualnie podświetlonego przycisku. W przeciwieństwie do Talkbacka funkcja ta powinna działać na Androidzie starszym niż 4.3. Możliwa jest także wymiana etykietami z innymi użytkownikami Shine Plus. Pliki .txt z etykietami przechowywane są w folderze Atlab\Shineplus na karcie pamięci bądź wbudowanej pamięci urządzenia; Zaznaczanie – pozwala wskazać miejsce na ekranie celem późniejszego powrotu za pomocą gestu bądź skopiować tekst elementu do schowka; Informacje o wersji – podaje numer wersji aktualnie otwartej aplikacji; • Nawigacja – polecenia związane z nawigacją po tekście oraz jego edycją: szczegółowość na poziomie znaków, słów, linii, akapitów, domyślna, kopiuj, dopisz do schowka, wklej; • Szukaj – różne rodzaje szybkiego wyszukiwania: listy, bloki tekstu, pola edycji w przeglądarce Chrome, numerów telefonu, wyszukiwanie tekstowe lub głosowe w Google, aplikacji w sklepie Play oraz filmów w Youtube; • Menedżer – pozwala na szybki dostęp do często odwiedzanych obszarów naszego urządzenia oraz aplikacji Shine Plus: lista skrótów klawiszowych, ustawienia Shine Plus, ustawienia urządzenia, ostatnio używane aplikacje, obszar powiadomień, ustawienia dźwięku, ustawienia klawiatury, ustawienia dostępności; • Informacje o Shine: opcje opisywane już w części poświęconej ekranowi głównemu Shine Plus: podręcznik użytkownika, Przydatne Linki, Centrum Skryptów, Sklep, Informacje Handlowe, Wyślij Opinię, Podziel Się, Aktualizuj. Telefony z klapką i fizyczną klawiaturą Mimo, iż ekrany dotykowe już na dobre zdominowały nasz sposób interakcji z telefonem, moda na klasyczne telefony z klapką i klawiaturą alfanumeryczną zdaje się powracać. Niemała grupa użytkowników zgłasza popyt na tego typu sprzęt, a producenci nie są głusi na żądania swoich klientów. Samsung wypuścił już kilka modeli tego typu na rynek azjatycki, gdzie trend telefonów robionych „po dawnemu” zdaje się mieć największe grono zwolenników. Przykładem na to, że klasyczne telefony znajdują swoich nabywców także i na starym kontynencie z pewnością jest model LG Wine Smart charakteryzujący się taką właśnie konstrukcją i możliwy do nabycia w Polsce za cenę około 800 zł. Kto wie – być może inni producenci pójdą w ślady LG i przestaną ograniczać tego typu produkty jedynie do rodzimych rynków. Wydawać by się mogło, że byłby to idealny sprzęt dla osoby niewidomej, w końcu komfort korzystania, a zwłaszcza pisania, za pomocą fizycznej klawiatury połączony z dostępnością i możliwościami nowoczesnych aplikacji smartfonowych marzy się niejednemu z nas. Niestety twórcy Talkback uparcie trzymają się swojej filozofii, iż obsługa klawiaturą przeznaczona jest tylko dla aplikacji, w których twórcy takową wprowadzą. Nawet mając do dyspozycji ustawienia skrótów klawiszowych, nie jesteśmy w stanie przypisać niczego do strzałki nawigatora. Owszem, obsługa takiego telefonu za pomocą gestów ekranu dotykowego jest możliwa, ale o ile bardziej komfortowo w niektórych sytuacjach byłoby po prostu naciskać prawdziwe przyciski? I tu z pomocą przychodzi nam Shine Plus, którego twórcy pomyśleli nawet o użytkownikach tego typu telefonów. Wprowadzili oni skróty klawiszowe pozwalające na wykonywanie niemalże wszystkich operacji bez użycia ekranu dotykowego. Moje osobiste przemyślenia Shine Plus to z pewnością aplikacja o dużym zakresie możliwości, nie do znalezienia w innych czytnikach ekranu czy to dedykowanych dla Androida, czy nawet innych mobilnych systemów operacyjnych. Działa on na wszystkich telefonach, tabletach oraz telewizorach z Androidem w wersji 4.0 lub wyższej. Po pierwszym uruchomieniu odniosłem wrażenie większej responsywności niż w przypadku Talkbacka, jednak mogło być ono złudne ze względu na dźwięki zastosowane w programie, które są krótsze od tych w Talkbacku. Sam zestaw dźwięków to mieszanka Spiela, Windowsa XP oraz NVDA. Znajdziemy tu więc NR 1 (30) 2016 24 Twórcy Shine Plus pomyśleli o użytkownikach telefonów posiadających fizyczne klawiatury i klapkę, których potrzeb zdaje się nie dostrzegać Talkback sporo dobrze znanych akcentów. Na pierwszy rzut oka uwagę użytkownika przyciągnąć może z pewnością kilka faktów. Przede wszystkim, tak jak już wspomniałem, pasek stanu odczytywany jest na iPhonową modłę, tzn. każdy z jego elementów możemy sprawdzić osobno. To z pozoru drobne usprawnienie nie doczekało się, jak na razie, swojej premiery w Talkbacku, przez co sprawdzenie godziny lub stanu baterii wymusza od nas wysłuchania informacji o zasięgu, oczekujących powiadomieniach czy stanie Wi-Fi i BlueTootha. Pewne elementy są także odczytywane w inny sposób. Nagminnym jest czytanie przez Talkbacka informacji o tym, że konkretny przycisk jest też obrazkiem. Dzieje się to zwłaszcza w przypadku przycisków telefonu takich jak „Wróć” czy „Menu”. Część użytkowników taki stan rzeczy zwyczajnie denerwuje i nic w tym dziwnego, mało kto lubi, gdy podawanych jest aż nazbyt dużo informacji naraz. W inny sposób odczytywane są też niektóre aplikacje. Czasem jest to kwestia odczytywania pewnych informacji w innej kolejności niż ma to miejsce w przypadku Talkbacka, co wymaga od nas zmiany przyzwyczajeń, czasem, gdy informacje podawane są w kolumnach tabeli, Talkback odczytuje cały wiersz naraz, podczas gdy Shine Plus rozbija informacje na poszczególne wiersze. To, w zależności od tego, jakiej aplikacji używamy, może zostać uznane za wadę lub zaletę czytnika. Inaczej wyglądają także kwestie kompatybilności aplikacji z omawianym tu czytnikiem ekranu. Jest to widoczne zwłaszcza w przypadku domyślnej aplikacji pocztowej w moim telefonie Huawei, gdzie, zamiast o nadawcy, temacie i fragmencie treści maila, jestem informowany o obecności kontrolki widżetu osi czasu w tym miejscu. Klasycznym przykładem braku współpracy z Shine Plus jest Firefox, który zamyka się z błędem natychmiast po uruchomieniu aplikacji. Internet możemy więc przeglądać jedynie za pomocą Chrome. Tu sytuacja przedstawia się nieźle, choć zdarzyło mi się trafić na stronę, na której byłem zmuszony ręcznie przewijać ekran, by przedostać się dalej. Na próżno także szukać w Shine Plus nawigacji po kontrolkach określonego typu. Talkback oferuje możliwość nawigacji pomiędzy wszystkimi kontrolkami na stronie internetowej, co choć nie idealne, okazuje się często być pomocne. Tu niestety nie znajdziemy nawet tego udogodnienia. Kolejnym przykładem aplikacji, w której kompletnie nic nie zdziałamy jest aparat fotograficzny. Z jakichś przyczyn Shine Plus po prostu milknie i nie reaguje na gesty. Nie wiadomo, czy jest to zamierzone działanie twórców czy jeden z licznych błędów programu. Istnieją także przykłady dostępności aplikacji przemawiające na korzyść Shine Plus, takie jak np. starsze wersje Tunein Radio, gdzie Talkback był w stanie zawiesić cały telefon podczas odtwarzania stacji. Twórcy Shine Plus doszli także do wniosku, że sami lepiej wiedzą jakie ustawienia są dobre dla użytkownika. Przy każdym uruchomieniu orientacja ekranu zostaje zablokowana w pionie. Utrudnia to w dużym stopniu stosowanie niektórych programowych klawiatur brajlowskich oraz oglądanie filmów na pełnym ekranie w jego poziomej orientacji. Jesteśmy wtedy zmuszeni pamiętać o każdorazowym wyłączaniu blokady orientacji ekranu, a to może stać się dosyć uciążliwe. Kolejną bolączką Shine Plus jest jego niestabilne działanie na różnych urządzeniach. Ponieważ funkcje oferowane przez aplikacje są dość niestandardowe, czytnik ekranu zachowuje się różnie w zależności od urządzenia, na którym jest używany i nie zawsze z korzyścią dla użytkownika. Na swoim własnym przykładzie mogę powiedzieć, że tryb mówienia na ucho nie działa na Huawei Honor 7. Informacja jest ucinana do tego stopnia, że słyszany jest jedynie jej końcowy fragment, co czyni tę niezwykle przydatną funkcję całkowicie bezużyteczną. Automatyczny 25 fot. Shine Atlab, Mozilla, Uncalno Tekno, Rob Bulmahn, sdecoret Shine Plus to z pewnością aplikacja o dużym zakresie możliwości, nie do znalezienia w innych czytnikach ekranu czy to dedykowanych dla Androida, czy nawet innych mobilnych systemów operacyjnych. Działa on na wszystkich telefonach, tabletach oraz telewizorach z Androidem w wersji 4.0 lub wyższej tryb szeptu to kolejna kwestia, w której do perfekcji brakuje wiele. Po zakończeniu rozmowy telefonicznej aplikacja często nie wraca na głośnik i nadal przekazuje syntezę przez mały głośniczek do rozmów. Przywracanie aplikacji ze stanu wstrzymania poprzez dotknięcie paska powiadomień rzadko kiedy działa za pierwszym razem. Część użytkowników skarży się na to, że aplikacja nie uruchamia się poprawnie wraz ze startem telefonu, aplikacje o dużej ilości elementów na ekranie, takie jak Ustawienia czy Facebook, ładują się długo, a gesty wymagające przytrzymania palca na ekranie nie zawsze chcą działać. W tym ostatnim przypadku nie ma się czemu dziwić. Koncepcja gestów w kształcie litery L nie znalazła wielu zwolenników, nawet wśród użytkowników Talkbacka. Ja sam mam problemy z wykonaniem tych gestów za pierwszym razem jedną ręką zwłaszcza na dużym ekranie mojego telefonu. Gest przeciągnięcia palca w górę w celu odebrania rozmowy chyba jeszcze nikomu nie zadziałał, mi udało się za jego pomocą włączyć odtwarzanie muzyki, którą słyszałem później mimo trwającego już połączenia. Dostałem także zgłoszenia o trybie szeptu wyciszającym dzwonek przy nadchodzącej rozmowie. Także zgłaszanie błędów nie jest wcale taką prostą sprawą. Na odpowiedzi od autorów trzeba czekać długo, zaś gdy w ogóle nadejdą, z uwagi na to, że osoby pracujące nad rozwojem programu dość słabo znają język angielski, niejednokrotnie występują problemy z ich prawidłową interpretacją. Niestety braki te widać także w anglojęzycznym interfejsie programu, listach zmian czy jego dokumentacji, stąd nie zawsze wiadomo, co autor miał na myśli. Sama dokumentacja nie była uaktualniana prawdopodobnie od czasu jej napisania, nie zawiera więc ona żadnych wzmianek o ostatnio wprowadzonych funkcjach i gestach. Czy Shine Plus w pełni zastąpi Talkbacka? Tu niestety także muszę rozczarować czytelników zadają- cych to pytanie. Nie znajdziemy w nim na przykład możliwości konfiguracji gestów i skrótów klawiszowych czy, co chyba przeszkadza mi najbardziej, ściszania dźwięku, gdy odtwarzana jest synteza. Czy warto w takim razie korzystać z tej aplikacji? Z pewnością tak. Jest ona dość ciekawym eksperymentem na rynku technologii wspomagających dla urządzeń mobilnych z systemem operacyjnym Android i jak do tej pory niezastąpionym narzędziem dla posiadaczy telefonów z klapką. Znam wielu zadowolonych z Shine Plus użytkowników, u których aplikacja zachowuje się na tyle stabilnie, że postanowili oni używać jej jako podstawowego programu odczytu ekranu. Być może i któraś z osób czytających niniejszy artykuł pokusi się o taki eksperyment. Osobiście daleki jestem jeszcze od całkowitego przestawienia się choćby z kilku wymienionych powodów, ale na pewno z ciekawością będę przyglądał się rozwojowi programu i jego częstym aktualizacjom. NR 1 (30) 2016 26 Tomasz Bilecki Dla kogo zawód dźwiękowca? Jest lipiec roku 2006. Ja, świeżo upieczony maturzysta, na egzaminie na kierunku Reżyserii dźwięku Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przede mną jeden z wykładowców uczelni. Za chwilę usłyszę tekst, który bardzo często będę przytaczał przy różnych okazjach jako prawdziwą niestety anegdotę - „Wie pan, w dzisiejszych czasach bardziej wyobrażam sobie realizatora głuchego niż ślepego”. Wbrew pozorom scenariusz ten nie jest tak niemożliwy, jakby się z początku mogło wydawać. Przede wszystkim warto powiedzieć, że dzisiejszy przemysł nagraniowy charakteryzuje się kilkoma ciekawymi właściwościami. Po pierwsze, większość poważnych wytwórni muzycznych przy ocenie nowo nadesłanego dzieła przede wszystkim zwraca uwagę na jego subiektywną głośność. W niektórych przypadkach zbyt niska wartość tego parametru może spowodować, że mimo wysokich walorów artystycznych, utwór zostanie odrzucony. Dlatego jedną z najważniejszych rzeczy w dzisiejszym procesie miksu i masteringu jest wpatrywanie się we wskaźniki i podejmowanie kolejnych prób zwiększenia głośności nagrań, oczywiście bez przesterowania materiału. Nie trudno zgadnąć, że zdecydowana większość narzędzi temu służących jest, z uwagi na graficzny charakter przedstawianych za ich pomocą informacji, całkowicie niedostępna dla osób niewidomych. Po drugie, algorytmy używane w dzisiejszych procesorach dźwięku coraz bardziej wyręczają użytkownika. Można zaryzykować twierdzenie, że możliwe jest w miarę poprawne zmiksowanie materiału, bez konieczności posługiwania się słuchem, jedynie w oparciu o odpowiednie wskaźniki i ogromną ilość tutoriali zamieszczonych w Internecie. Oczywiście nie znaczy to wcale, że kolumny studyjne i cały sprzęt odsłuchowy wędrują do lamusa. Czym innym jest w miarę poprawne zmiksowanie utworu, a zupełnie inną rzeczą jest uzyskanie dobrze brzmiącego nagrania. Jeśli chcemy osiągnąć ten drugi efekt, z niemal wszystkich podręczników, filmów instruktarzowych, że nie wspomnę o szkołach realizacji czy też reżyserii dźwięku, dowiemy się, że najważniejsze jest posługiwanie się wyłącznie słuchem, a patrzenie na wskaźniki pomóc ma np. w uniknięciu przesterowania sygnału. Kolejną kwestią jest coraz większa popularność ekranów dotykowych w urządzeniach również muzycznych. Widziałem 27 już mikser, który miał dwa ekrany dotykowe, możliwość podpięcia klawiatury komputerowej i myszki oraz parę pokręteł i suwaków. Dodawszy do tego słabą dostępność większości programów typu DAW (digital audio workstation), trzeba przyznać, że nie jest łatwo. Na szczęście, mimo boomu interfejsów 3D, ogromnych, dotykowych wyświetlaczy itp., nadal istnieją miksery, których obsługa nie odbiega zbytnio od tych z lat 70-tych, z dziesiątkami pokręteł, przycisków, suwaków itd, które wbrew pozorom można ogarnąć pamięciowo. Dostępne dla niewidomych programy do edycji dźwięku oraz ludzie, którzy chcieliby nagrywać „po staremu” i zwracać uwagę na to, co w muzyce najważniejsze, również żyją i mają się dobrze. Na koniec tego, może nieco przydługiego wstępu, muszę wspomnieć, że z uwagi na fakt, iż prócz nagrywania muzyki student może spotkać się z zadaniami, które wymagają posługiwania się lutownicą, schematami itp., trudno jest osobie całkowicie niewidomej ukończyć studia na kierunku reżyserii dźwięku. Ponadto niektóre uczelnie w programie mają również realizację dźwięku w filmie, co pociąga za sobą np. montaż dźwięku z obrazem. Szczęście w nieszczęściu, istnieje co najmniej jedna szkoła realizacji dźwięku przygotowana do nauczania osób niewidomych. Mowa o Policealnym Studium realizacji dźwięku w przy Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym przy ul. Tynieckiej w Krakowie. Gdzie w tym wszystkim osoby niewidome? Widzę kilka scenariuszy, w których osoby niewidome mogą pracować z dźwiękiem, zarabiając tym na chleb. W grę wchodzi działalność własna, czyli założenie studia nagrań lub sali prób do wynajęcia, ewentualnie tworzenie muzyki samemu w domowych warunkach. Praca na etat najlepiej pójdzie nam w nowotworzonym studio, gdzie możemy mieć wpływ na wybór sprzętu i oprogramowania, z którym będzie można komfortowo pracować. Wreszcie, ostatnio coraz bardziej modny freelancing, tj. praca, głównie zdalna, w tym przypadku polegająca np. na zmontowaniu jakiegoś materiału, nagraniu ścieżki lektorskiej, jeśli dysponujemy odpowiednim głosem, stworzenie podkładu muzycznego, digitalizacja archiwalnych nagrań itd. We wszystkich tych sytuacjach najważniejsza jest asertywność oraz co najmniej bardzo dobra znajomość tematu. Wynika to stąd, że prawie nikt ze środowiska realizatorów oraz muzyków nie zdaje sobie sprawy z problemów, ale również i z udogodnień, które towarzyszą osobie niewidomej w pracy przy komputerze. Niezależnie od tego, jaką działalność wybierzemy, znajdziemy się nie raz i nie dwa w nieznanej Z uwagi na fakt, iż prócz nagrywania muzyki student może spotkać się z zadaniami, które wymagają posługiwania się lutownicą, schematami itp., trudno jest osobie całkowicie niewidomej ukończyć studia na kierunku reżyserii dźwięku NR 1 (30) 2016 28 Mikser, który ma dwa ekrany dotykowe, możliwość podpięcia klawiatury komputerowej i myszki oraz parę pokręteł i suwaków w połączeniu ze słabą dostępnością większości programów typu DAW (digital audio workstation) nie napawa niewidomych realizatorów optymizmem, jednak wszelkie trudności można jakoś obejść. sytuacji, bez gotowych rozwiązań, instrukcji obsługi, pomocy kogoś, kto dany problem rozwiązał itd. Obserwując kilka osób opuszczających mury szkoły realizacji dźwięku na Tynieckiej w Krakowie, zauważyłem, iż z tą asertywnością oraz innymi wspomnianymi umiejętnościami nie jest najlepiej. Chciałbym teraz omówić po kolei zalety, wady i problemy wymienionych wyżej rodzajów działalności. Własne studio Na początku trzeba zastanowić się, co będziemy nagrywać. Inaczej będzie wyglądało studio, w którym początkujące zespoły będą nagrywały swoje demo, jeszcze inaczej profesjonalne studio, w którym realizowane są płyty dużych, znanych zespołów, a zupełnie innych warunków będzie wymagało nagrywanie audiobooków. Nie chcę tutaj mówić o tym, jakie materiały i sprzęt są najlepsze, gdyż osoby zainteresowane z pewnością znajdą w sieci bogatą literaturę dotyczącą tego tematu. Warto jednak pamiętać o kilku rzeczach. Na tę chwilę istnieje dosłownie kilka programów do wielośladowej obróbki audio, które dla osób niewidomych są w pełni dostępne. Dla systemu Windows mamy Reaper-a, do którego potrzebna jest nam dodatkowa wtyczka udźwiękawiająca, oraz Sonar (najlepiej w wersji 8,5), z którym dobrze współpracuje wyłącznie Jaws. W przypadku systemu OsX najbardziej dostępny jest Protools w wersji 11. W obu systemach w miarę dostępny jest darmowy program Audacity, jednak nie bardzo nadaje się on do profesjonalnej pracy z dźwiękiem. Kolejnym problemem są interfejsy profesjonalnych kart dźwiękowych. Jakkolwiek rzadko kiedy są one dostępne w stu procentach, jednak często można poradzić sobie z podstawowymi ustawieniami, ewentualnie poprosić kogoś o pomoc i ustawić wszystko w jak najbardziej uniwersalny sposób. Przy tworzeniu własnej muzyki, o ile korzystamy ze sprzętowych syntezatorów, warto upewnić się, czy urządzenie, które chcielibyśmy kupić nie posiada ekranu dotykowego. Jeśli tak jest, należy sprawdzić, czy mimo wszystko urządzenie takie nie będzie dla nas użyteczne, ponieważ bywa, że obsługa urządzenia bez korzystania z ekranu dotykowego jest możliwa. Ja swojego studia nie mam, znam natomiast całkowicie niewidomego właściciela takiego obiektu i, o ile wiem, działalność przynosi zyski. Tworzyłem natomiast muzykę na zamówienie (reklamy, jingle, podkład na stronę) i z mojego doświadczenia wynika, że programowe instrumenty, zwłaszcza typu „wszystko w jednym”, są raczej nie bardzo dostępne i trzeba się trochę nagłowić, żeby pracować na nich z efektywną szybkością. Praca na etacie Obecnie utrzymuję się głównie z nagrywania audiobooków. Zanim zacząłem pracę, przysze- 29 coś takiego robili, nie mniej znajomość, przynajmniej w stopniu podstawowym, angielskiego z zakresu informatyki czy w ogóle technologii była raczej niezbędna. To jest oczywiście jedynie przykład, którego celem jest zobrazowanie możliwych problemów, które trzeba pokonać, najczęściej we własnym zakresie. Freelancing Wspomniałem już, że tworzyłem muzykę na zamówienie. Nie były to oczywiście żadne wielkie firmy ani poważne zlecenia, jednak mimo to poznałem kilka dość uniwersalnych problemów. Przede wszystkim, jak zwykle liczy się umiejętność wyszukiwania informacji oraz rozwiązywania problemów i szybkość działania. Często można trafić na jakieś zlecenia na wczoraj, które trzeba zrobić nie tylko szybko, ale i dobrze. Pewnym pomysłem na dodatkowe pieniądze może być digitalizacja nagrań, np. z kaset lub płyt winylowych. Narzędzia do poprawy jakości tego typu nagrań są już na tyle dostępne, że można się pokusić o zakup dobrej jakości odpowiedniego sprzętu i wystartowanie. Jednak nawet tutaj nie wszystko jest do zrobienia bez wzroku, ponieważ co bardziej zaawansowane programy umożliwiają również graficzną obróbkę sygnału audio, dzięki czemu można np. usunąć z nagrania dźwięk dzwonka telefonicznego. Słowo na koniec Realizacja nagrań na pewno nie jest zajęciem dla każdego. Istnieje spora szansa, że nie znajdziemy nikogo, kto mógłby wspomóc doświadczeniem na podobnym stanowisku, gdyż niewidomych realizatorów dźwięku jest niewielu , po za tym różne typy działalności będą wymagały od nas nieco innych umiejętności, różnych metod pracy itd. Nie jest to dobry zawód dla ludzi, którzy chcą poruszać się w życiu utartymi szlakami oraz mieć w zasięgu ręki gotowe rozwiązania problemów. To raczej sposób na życie dla hobbystów lub idealistów, którzy chcą robić dokładnie to, co lubią, lub tych, których nie odstrasza samodzielne rozwiązywanie coraz to nowych problemów. Nie jest również łatwo znaleźć prace w tym zawodzie, za to istnieje spora szansa na obcowanie z ciekawymi ludźmi, brak monotonii no i, co tu ukrywać, więcej niż tzw. najniższa krajowa w kieszeni. fot. shutterstock dłem do studia, aby zobaczyć, czy w ogóle mogę cokolwiek tam zrobić. Okazało się, że mam pracować na Macach. Systemu OsX prawie w ogóle nie znałem i musiałem się nauczyć jego obsługi w dosłownie kilka dni choćby na tyle, aby móc nagrywać lektorów. Potem okazało się, że studio korzysta z programu, którego również prawie nie znałem. Co prawda, kilka lat temu próbowałem tego rozwiązania na Windowsie, jednak pewne rzeczy robi się na tym systemie operacyjnym nieco inaczej, nawet w obrębie tego samego programu. Oczywiście usłyszałem, że w sprawach udźwiękowienia raczej nikt z pracowników mi nie pomoże, po prostu dlatego, że byłem tam jedynym niewidomym. Na szczęście udało się, ale na początku trema była ogromna. Lektor wymagał ode mnie sprawności i szybkości działania, klient końcowy chciał, aby lektor był głośno i wyraźnie słyszalny, wydawnictwo chciało, aby pliki były odpowiednio przycięte, otagowane itd. Wszystko musiało pójść sprawnie, bez większych zacięć, bo książek do nagrania jest sporo, a czasu jak zwykle nie ma. Pewnie, że odpowiedzi na sporo pytań można znaleźć a to w Internecie, a to pytając znajomych, którzy NR 1 (30) 2016 30 Kamil Żak Microsoft Outlook – więcej niż klient poczty e-mail Wstęp... czyli o tym, dlaczego właśnie Microsoft Office Outlook Wiele osób, zwłaszcza tych, które, podobnie jak ja, korzystały jeszcze z Windows XP i wcześniejszych wersji systemu od Microsoftu, na pewno dobrze pamięta program Outlook Express, czyli prosty w użyciu klient poczty, dostępny w Windows. Powyższy program często bywa mylony z należącym do pakietu Microsoft Office, znacznie potężniejszym narzędziem o nazwie Microsoft Outlook. Nim jednak przystąpię do konkretu i opiszę zalety oraz wady tej aplikacji, cofnijmy się trochę w czasie. Dziś już te dwie aplikacje nie są mylone, program Outlook Express został zastąpiony w Windows Vista Pocztą Systemu Windows (ang. Windows Mail), natomiast w Windows 7 w ogóle zrezygnowano z dołączania wbudowanego w system klienta pocztowego. Windows 8, 8.1 i najnowszy 10 to czas aplikacji uniwersalnej (wcześniej modern), czyli po prostu Poczta. Program to moim zdaniem prosty, aż zbyt prosty i o ile na sprzęcie dotykowym rozumiem sens istnienia takiego rozwiązania, użytkownik komputera PC, który może przetwarzać większe ilości danych, ma prawo oczekiwać czegoś więcej niż zaledwie kilku podstawowych opcji, dostępnych nawet w najstarszych i niepopularnych aplikacjach pocztowych. Znacznie więcej potrafi przecież stary Outlook Express w Windows XP. W tym samym czasie rozwijały się też inne programy pocztowe, takie jak popularny i darmowy Mozilla Thunderbird czy płatny i mniej znany The Bat!. Chociaż sporo czasu minęło już od szczytu popularności Outlook Express, wśród niewidomych nadal spotykam się z wieloma pytaniami na temat tej aplikacji. Dzieje się tak z różnych powodów. Jedni nie przeszli jeszcze na wyższą wersję Windows, inni, podobnie jak ja, odbili się od ściany, próbując okiełznać klienta poczty Mozilla Thunderbird, który z jakichś przyczyn im się nie spodobał. Są też jeszcze wszyscy ci, którzy po prostu nie potrzebują niczego bardziej skomplikowanego lub ich wersje czytnika ekranu, jeśli używają płatnych aplikacji tego typu, są już przestarzałe i nie wspierają najnowszych wersji popularnych aplikacji użytkowych. 31 Ja sam zaczynałem od programu Outlook Express. Jednak, gdy wiadomości zaczęło przybywać, a ich liczba z setek przeszła w dziesiątki tysięcy, program ten przestał spełniać moje oczekiwania. Ja również, podobnie jak wiele innych osób, chciałem się przesiąść na jakiegoś innego klienta poczty. Program odczytu ekranu NVDA dopiero ruszał na podbój komputerów niewidomych użytkowników, a firmy tworzące komercyjne oprogramowanie do odczytu ekranu jeszcze nie zaczęły wspierać klientów innych niż przede wszystkim aplikacje Microsoftu, czyli Outlook Express, Windows Mail czy Microsoft Office Outlook. Mój wybór padł na ten ostatni, wtedy w wersji 2003 pakietu Microsoft Office. Dziś jest to MS Office 2010. Wiele osób powie, że obecnie to przecież żaden problem, bo jest przecież NVDA i Mozilla Thunderbird, a Microsoft wydał pakiet Windows Live zawierający aplikację do pracy z pocztą e-mail, że te rozwiązania są całkiem dobre i świetnie się sprawdzają, że więc wcale nie trzeba kupować pakietu Office 365 czy wersji pudełkowej Office’a. Nie bez znaczenia będzie dla nich argument ekonomiczny. To oczywiście prawda. Microsoft Outlook nie jest dla każdego. Outlook jest dla tych, którzy jak ja, cenią sobie stabilność w czasie pracy. Cykl wydawniczy darmowych aplikacji takich jak Thunderbird przyspieszył tak gwałtownie, że w zasadzie nawet w najnowszych wersjach stabilnych trudno spodziewać się bezawaryjnej pracy, czy nawet tego, że po aktualizacji aplikacji mój czytnik ekranu nadal będzie z nią współpracował tak dobrze, jak wcześniej. Jest to niezaprzeczalny argument na rzecz programu Office Outlook, którego cykl wydawniczy nie jest tak szybki, a każda wydana główna wersja otrzymuje wiele poprawek tak, że tuż po wydaniu praca jest prawie bezawaryjna (zwłaszcza w najnowszych wersjach). Przy czym pod koniec życia danej wersji programu jest on zwykle jeszcze bardziej dopracowany. Producenci screenreaderów, zarówno darmowego NVDA, jak i płatnych JAWS czy Window-Eyes, mają dzięki temu więcej czasu, aby wsparcie dla danej wersji pakietu Office rozwijać, przez co praca z tymi aplikacjami jest dla osób niewidomych wygodniejsza. Przykładem dobrze ilustrującym powyższe zjawisko jest choćby to, że jeszcze wiele osób korzysta z klienta poczty Thunderbird w wersjach 2 lub 3. Jakkolwiek są to obecnie bardzo stare wersje tej aplikacji, są one stabilne i nadal funkcjonalne. Podobnie jak dla mnie, tak i dla tych użytkowników tempo zmian w programie czy też ich kierunek oraz częste modyfikacje interfejsu użytkownika są obciążeniem i spowolnieniem codziennej ważnej czynności, jaką jest sprawdzanie poczty czy praca z kalendarzem. Przesiadka z Outlook Express na Office Outlook to też doświadczenie bez wątpienia łatwiejsze od zmiany na aplikację innej firmy. Outlook 2003 czy nawet Outlook 2002 z pakietu Office XP stanowią swoiście rozbudowaną wersję Outlook Express’a. Office 365, czyli najnowszy sposób pozyskania pakietu Office, w wielu sytuacjach tańszy od zakupu pudełkowej wersji ma jeszcze jedną wielką zaletę. Dopóki nie wygaśnie nasza subskrypcja pakietu Office oprogramowanie, z którego korzystamy, będzie zawsze najnowsze NR 1 (30) 2016 32 Outlook umożliwia również pracę z kalendarzem i kontaktami. Nie ogranicza się to wcale do prostego dodawania terminów. Możliwości są znacznie większe Co ważne, dla użytkownika zachowują maksymalne podobieństwo interfejsu użytkownika. Są to oczywiście dwie różne aplikacje, choć obszary ich zastosowań częściowo się pokrywają. Dzięki temu, zamiast na poznawaniu interfejsu, nowy użytkownik Office Outlook‘a może się skoncentrować na zapoznaniu się z nowymi funkcjami, a także na opanowaniu działania tych, które będzie wykorzystywać najczęściej. Specjalnie przywołałem tutaj te stare, już niewspierane wersje Office Outlook’a, ponieważ tak właśnie przechodziłem na nowy program pocztowy. Outlook 2007, chociaż inny, bardziej złożony pod względem interfejsu, ma przecież nadal te same, podobnie rozmieszczone elementy menu, podobne paski narzędzi itd. Dopiero wersja 2010 to znacznie różniący się od pierwszych wersji Outlooka program. Kolejnym stereotypowym argumentem przeciwko Office Outlook czy ogólnie nowym wersjom Office, z którym chcę się rozprawić, jest interfejs Microsoft Office Fluent, czyli wciąż nielubiana wśród niewidomych wstążka. Znamy ją od czasu pojawienia się Microsoft Office 2007. W tej wersji pakietu wstążka miała początkowo istotnie pewne niedociągnięcia, co nie znaczy, że nie dało się z tym pracować. Istnieją oczywiście skróty klawiszowe do przechodzenia między kartami wstążki (dzisiejsze odpowiedniki elementów na pasku menu) czy też dalej skróty do przechodzenia między poszczególnymi grupami (podobne do podmenu), czy wreszcie poszczególnymi opcjami (podobne do poleceń menu). Po zapoznaniu się ze strukturą wstążki praca jest już całkiem przyjemna, zwłaszcza, że wiele skrótów klawiaturowych znanych ze starszych wersji pakietu Office działa w nowych wersjach tak samo. Można zatem powiedzieć, że pogląd, iż po wstążce można się poruszać tylko przy użyciu klawiszy Shift i Tab, jest błędny. Microsoft nawet wydał specjalne tabele, w których zestawiono obecną lokalizację polecenia na wstążce z jego odpowiednikiem z paska menu we wcześniejszych wersjach. Nowy interfejs nie zastąpił też wszędzie, a przynajmniej nie tak szybko, paska menu. W programie Outlook pasek menu jest nadal dostępny w wersji 2007 i tylko w oknach wiadomości pojawia się nowy element interfejsu. W wersji 2010 wstążkę można znaleźć już w każdym flagowym programie MS Office, w tym w Outlook. Ostatnie dwa argumenty na rzecz programu Outlook… Po pierwsze długie wsparcie od producenta i firm trzecich. Pośród wielu wymagań wstępnych dla sterowników urządzeń czy aplikacji współpracujących z programami takimi jak przeglądarki internetowe czy klienty e-mail, często spotykałem się z informacją, że program ten współpracować będzie tylko z wersją 10 lub wyższą Firefoksa, wersją 5 lub wyższą Thunderbirda. W wymaganiach systemowych innego programu wersje, z którymi współpracuje mogą być oczywiście wyższe lub niższe. Efektem tego jest konieczność posiadania najnowszej wersji tego klienta poczty e-mail czy przeglądarki, nawet jeżeli z jakichś powodów praca z czytnikiem ekranu w najnowszej 33 wersji nie jest zadowalająca. Tymczasem wsparcie dla poszczególnych wersji pakietu Office wynosi nawet do 10 lat. Office 2007 ma zapewnione aktualizacje zabezpieczeń do 2017 roku, a wersja 2013 nawet do 2023 roku. Ostatecznie więc tylko kilka wersji ma wsparcie producenta, a tym samym również firm trzecich, a nie, jak to ma miejsce w przypadku innych programów o szybkim cyklu wydawniczym, kilkanaście czy kilkadziesiąt. Dzięki temu można wybrać wersję najbardziej dostosowaną do swoich potrzeb, a gdy przyjdzie czas na zmianę, przygotować się do tego spokojnie. Office 365, czyli najnowszy sposób pozyskania pakietu Office, w wielu sytuacjach tańszy od zakupu pudełkowej wersji ma jeszcze jedną wielką zaletę. Dopóki nie wygaśnie nasza subskrypcja pakietu Office oprogramowanie, z którego korzystamy, będzie zawsze najnowsze. Więcej o wersjach i możliwościach zakupu napiszę w dalszej części. Drugi argument na rzecz Outlooka to standard. Office od Microsoftu jest znany wszędzie, użytkowany w znacznej większości firm czy gospodarstw domowych od wielu lat. Dzięki temu wymiana informacji ważnych dla przedsiębiorstw czy osób prywatnych jest bardzo ułatwiona. Przykładem tego jest forum Outlook.pl, na którym ludzie wymieniają się informacjami o użytkowaniu, makrami ułatwiającymi wykonywanie różnych zadań czy wreszcie dodatkami do samej aplikacji. Rozwiązanie, które jeden użytkownik proponuje drugiemu użytkownikowi Outlooka czy szerzej pakietu Office, prawie zawsze zadziała. W przypadku aplikacji wydawanych często, jak powiedzmy Thunderbird, prawdopodobieństwo rozwiązania takiego problemu, ze względu na mnogość wersji czy używanych dodatków, znacznie spada. Microsoft Office Outlook, co właściwie potrafi ta aplikacja? Powyższy, nieco przydługi wstęp, uznałem za konieczny, ponieważ moim zdaniem aplikacja MS Outlook jest niedoceniana przez posiadaczy pakietu Office. Kieruję go też do tych, którzy, zniechęceni ilością opcji dostępnych w programie, zakończyli poznawanie aplikacji na samym początku, po ledwie kilku chwilach pracy. Czas teraz na konkrety, czyli co właściwie oprócz pracy z pocztą e-mail potrafi Office Outlook. Outlook to więcej niż klient poczty, co wcale nie znaczy, że trzeba korzystać ze wszystkich jego funkcji. Wszyscy ci, którym potrzebne jest zaawansowane narzędzie służące do pracy z dużą ilością wiadomości e-mail, w tym na więcej niż jednym komputerze, z pewnością się nie zawiodą. Podobnie jak większość dobrych współczesnych klientów poczty elektronicznej Outlook posiada wszystkie narzędzia umożliwiające zarządzanie zawartością poczty e-mail, pracuje z serwerami POP3 i IMAP4, posiada wiele możliwości sortowania wiadomości w folderach za pomocą reguł, umożliwia oznaczanie wiadomości różnymi priorytetami. To co, moim zdaniem, wyróżnia Office Outlook spośród innych klientów poczty to ogromne możliwości dostosowania widoku różnych folderów zawierających wiadomości e-mail, a nawet terminy kalendarza, kontakty czy listę zadań. Możliwości związane z sortowaniem i grupowaniem są bardzo duże. Po pierwsze widok każdego folderu można dostosować niezależnie. Po drugie, można sortować i grupować według dobrze znanych pól, takich jak temat, od czy do, lecz również bardzo niestandardowych, takich jak indeks konwersacji, konwersacja czy flaga. Flagi w Microsoft Outlook to dodatkowe ułatwienie, głównie dla osób widzących, chociaż czytniki ekranu też je ogłaszają. Flagi wiadomości, obok priorytetów ułatwiają określenie ich ważności. Temat dostosowywania widoków folderów nie został wcale wyczerpany. Można dokładnie określać rozmiary kolumn na liście wiadomości lub liczbę wierszy w nagłówkach kolumn, można ukrywać lub pokazywać poszczególne kolumny na liście wiadomości. Dobrym przykładem jest kolumna ikona. Użytkownikom całkowicie niewidomym kolumna ikona jest zbędna, więc można ją po prostu ukryć, wyłączając stosowne pole w czasie dostosowywania widoku folderu. Program Outlook potrafi jednak znacznie więcej. Oprócz poczty, umożliwia również pracę z kalendarzem. Nie ogranicza się to wcale do prostego dodawania terminów. Możliwości są znacznie większe, np. określenie liczby godzin dziennie na zadania czy dni, które są dniami roboczymi. Outlook umożliwia też nadawanie priorytetów czy określanie czasu na rozpoczęcie i zakończenie zadania, oznaczania terminów jako prywatne, zajęte i wiele więcej. Jest po prostu kompleksowym narzędziem pomagającym w zarządzaniu czasem. Podobnie jak w przypadku wiadomości e-mail, foldery kalendarza można również dostosować do własnych potrzeb. Foldery kalendarza posiadają oczywiście kilka własnych widoków, jak widok dnia, miesiąca czy tygodnia. Program Outlook nie tylko umożliwia tworzenie własnego kalendarza. Outlook może poprzez subskrypcję pobierać regularnie zawartość kalendarzy internetowych, takich jak kalendarz Google, a nawet, dzięki dodatkowi od Apple, możliwe jest działanie z kalendarzem iCloud. Program umożliwia też tworzenie list zadań do wykonania, co więcej, potrafi połączyć zadania z wiadomościami e-mail. Dzięki temu otrzymujemy zintegrowany system, w którym kalendarz/terminarz, lista zadań i poczta e-mail zarządzane są w sposób bardzo zintegrowany i płynny. Ułatwia też pracę w grupach czy organizowanie spotkań. Dodatkowo możliwości Outlooka znacznie wzrosną w przypadku połączenia programu z kontem na ser- NR 1 (30) 2016 34 werze Exchange, co umożliwia organizowanie pracy w grupie nad różnymi danymi. Ta funkcja jest wykorzystywana najczęściej w firmach, rzadziej przez użytkowników indywidualnych. Obok poczty i kalendarza, w programie znajdziemy również kontakty o bardzo rozbudowanych formularzach. Oprócz standardowych pól, takich jak imię, nazwisko, adres e-mail czy firma, są pola znacznie mniej typowe, jak na przykład różne rodzaje pól dotyczących numerów telefonów, osób powiązanych (jak asystent) itd. W tak zaawansowanej aplikacji nie może oczywiście zabraknąć czegoś tak prostego jak... notatki. Outlook oczywiście umożliwia ich tworzenie. Jest to bardzo proste i nie wymaga niczego poza wykonaniem podstawowych czynności edycyjnych, niezbędnych do utworzenia takiej notatki. Program Microsoft Office Outlook umożliwia również tworzenie makr, które ułatwią zautomatyzowanie powtarzających się często zadań, a także dostosują aplikację do wymagań konkretnego użytkownika czy wymagań w firmie. Wiele aplikacji, takich jak dobrze znany wszystkim korzystającym ze skanerów Abbyy Finereader, posiada dodatki współpracujące z programami pakietu Microsoft Office, w tym Outlook, co jeszcze bardziej ułatwia codzienną pracę. Dodatki rozszerzają możliwości każdego programu, a w przypadku Outlooka, który sam w sobie jest potężnym narzędziem, robi to jeszcze większe wrażenie. O możliwościach aplikacji Microsoft Office Outlook można napisać bardzo dużo, jednak nie to jest celem tego artykułu. Informacje o poszczególnych funkcjach łatwo znaleźć na stronie pomocy Microsoft Office, wpisując słowa kluczowe w polu wyszukiwania, więc ogólna charakterystyka aplikacji powinna wystarczyć. Ostateczna ocena, dla kogo jest program Microsoft Outlook, zależy od każdego użytkownika i wymaga określenia swoich potrzeb oraz gruntownego przetestowania programu, do czego gorąco zachęcam. W serwisie Tyflopodcast prezentuję część możliwości programu Microsoft Office Outlook. Wady programu Microsoft Office Outlook Wiadomo, że nie ma aplikacji doskonałych, bo ilu użytkowników, tyle może być idealnych programów. Do tego miejsca mocno podkreślałem ogólne zalety aplikacji Microsoft Outlook, dlatego część szczegółową zacznę od wad tego programu. Powyżej często odwołuję się do programu Mozilla Thunderbird, w celu porównania go z Microsoft Outlook, więc tym razem nie będzie inaczej. Office Outlook nie jest aplikacją niezależną, w Polsce, w przeciwieństwie do krajów anglojęzycznych można go kupić tylko wraz z całym pakietem Office, co nie jest drobnym wydatkiem. Program Outlook, w przeciwieństwie do Thunderbirda, nie występuje w wersji przenośnej. Nie jest też, podobnie jak Thunderbird, niewielką aplikacją. Z uwagi na to, że Outlook jest częścią pakietu Microsoft Office i ma zdecydowanie większe możliwości czy więcej od Thunderbirda funkcji, potrzebuje więcej zasobów komputera (pamięć, procesor), zajmuje więcej miejsca na dysku. Nie znaczy to wcale, że program notorycznie się zawiesza, spowalnia komputer czy zamraża okno. Czasem zdarzy się taka sytuacja, ale, w którym programie się to nie dzieje? Na ogół aplikacja działa stabilnie, nie oszałamiająco szybko, ale po prostu w sposób stały, bez gwałtownych zmian tempa reakcji charakterystycznych dla innych aplikacji i bez dużych, również charakterystycznych dla mniejszych programów przetwarzających duże ilości danych, zawieszek. Nowe wersje pakietu Office mogą okazać się dość mocno uciążliwe dla osób, które posiadają słabszy sprzęt. Uwaga techniczna: Najwyższa wersja Office, jaką można zainstalować na wciąż popularnym Windows XP, to Microsoft Office 2010. Wymagany jest oczywiście Service Pack 3 w systemie Windows XP. Wszystkim tym, którzy korzystają z Windows XP, a mogą przesiąść się na wyższą wersję Windows, osobiście odradzam pozostawanie przy Windows XP. Praca w Internecie, w tym z programem Outlook pod kontrolą niewspieranego już systemu to rzecz znacznie bardziej ryzykowna niż pozornie się wydaje. Wsparcie dla Windows XP zakończyło się 8 kwietnia 2014 roku, w tym samym czasie Microsoft przestał wydawać aktualizacje zabezpieczeń dla Microsoft Office 2003. Dnia 22 września 2015 roku miała miejsce premiera pakietu Microsoft Office 2016 dla systemu 35 Program Outlook, w przeciwieństwie do Thunderbirda, nie występuje w wersji przenośnej, a w Polsce nie można zakupić go jako odrębnej aplikacji Windows. Instalacja najnowszej wersji może nie być obecnie dobrym pomysłem, ponieważ obsługa tej wersji pakietu Office przez czytniki ekranu nie jest jeszcze dopracowana przez producentów tych ostatnich. Po tej dygresji wróćmy do wad programu Outlook. Kopiowanie takich elementów, jak poczta, kalendarze, kontakty, czyli tego, co najważniejsze, jest bardzo proste i w przypadku kont POP3 wymaga skopiowania pliku lub plików, czyli pliku danych programu Outlook lub pliku folderów osobistych, zwanego też plikiem pst od jego rozszerzenia. W zależności od wersji pakietu Office i systemu Windows plik ten może znajdować się w różnych lokalizacjach. Aby zlokalizować plik danych dla swojego konta POP3, w panelu sterowania należy otworzyć aplet Poczta, w oknie, które się otworzy wcisnąć przycisk Pliki danych..., na liście plików danych (najczęściej jest to jeden plik o nazwie Outlook. pst) zaznaczyć plik, którego kopię chcemy utworzyć i wcisnąć przycisk „Otwórz lokalizację pliku”. Zostanie otwarty folder, w którym znajduje się wskazany wcześniej na liście plik danych. Skopiowanie tego pliku będzie możliwe tylko wtedy, gdy program Outlook nie jest otwarty. Jeśli plików jest więcej, to należy skopiować wszystkie pliki o rozszerzeniu pst (*.pst). Jeżeli chodzi o ustawienia kont e-mail i inne ustawienia aplikacji, to niestety można skopiować tylko część z nich. Ustawienia kont pocztowych są przechowywane w rejestrze systemu Windows i wyeksportowanie odpowiedniego klucza z rejestru pozwoli na zachowanie danych kont pocztowych, oczywiście bez haseł. Procedura ta nie jest zalecana dla niezaawansowanych użytkowników komputerów. Przed dodaniem importowanych wcześniej danych z rejestru na nowym komputerze lub po reinstalacji Windows zaleca się utworzenie kopii rejestru. Niestety większości ustawień dokonywanych w programie w oknie dialogowym Opcje zarchiwizować się nie da, co jest rzeczywiście dużą niedogodnością. Jeżeli można nazwać brak prostego sposobu archiwizacji ustawień kont wadą w przypadku programu Outlook, to można również nazwać wadą zapisywanie haseł do kont w profilu Thunderbirda. Większość użytkowników zapamiętuje hasła do kont pocztowych w profilu, więc łatwo mogą one trafić do nieuprawnionych osób. Jeżeli chodzi o konta IMAP, to w programie Outlook nie jest wymagane żadne tworzenie kopii plików, ponieważ po reinstalacji systemu lub przeniesieniu się na nowy komputer, po zalogowaniu się na serwer Outlook pobierze wszystkie wiadomości i strukturę folderów. Zalety programu Outlook Na szczęście w przypadku Microsoft Office Outlook jest więcej zalet niż wad. Oprócz tych oczywistych i najważniejszych dla użytkowników niepełnosprawnych, jak dobra współpraca z oprogramowaniem wspomagającym czy OCR, jest ich wiele więcej. Na szczególną uwagę zasługuje wspomniana wcześniej stabilność, a także współpraca z innymi programami pakietu Microsoft Office. Kolejną zaletę stanowi możliwość dostoso- NR 1 (30) 2016 36 wywania poleceń dostępnych na wstążkach, wcześniej na pasku menu, a także tworzenie nowych poleceń przy użyciu makr. Możliwość dostosowania aplikacji i dostępnych w niej poleceń jest bardzo duża. Nie spotkałem się z takimi możliwościami w żadnym innym programie pocztowym. Kolejna zaleta interfejsu wstążkowego w Microsoft Outlook to widoczność konkretnych grup poleceń dokładnie wtedy, gdy są potrzebne. Gdy umieścimy kursor systemowy w polu wyszukiwania w folderze z wiadomościami e-mail, na wstążce pojawi się karta wyszukiwanie, na której znajdziemy polecenia dotyczące filtrowania widocznych wiadomości lub wyszukiwania po słowach kluczowych. Jak więc widać program działa kontekstowo i proponuje nam te grupy funkcji, których w danym momencie możemy potrzebować. Jest to z resztą cecha wszystkich programów pakietu Microsoft Office posiadających wstążkę od wersji 2010. Kolejna bardzo ważna rzecz to szybkość działania z folderami IMAP. Gdy testowałem program Thunderbird, nawet w najnowszych stabilnych wersjach, na koncie, na którym w folderach są tysiące wiadomości program po prostu sobie nie radził, albo zwyczajnie spowalniał, wstrzymywał pobieranie wiadomości i już go nie wznawiał. Jest to być może konkretna specyfika tego serwera pocztowego, na którym test przeprowadzałem, ponieważ Outlook również nie ustrzegł się błędów. Thunderbird jednak wypadł po prostu gorzej. Wolniej buforował wiadomości, a próby odczytywania innych, wcześniej pobranych wiadomości, kończyły się otwarciem pustego okna z wiadomością... i brakiem ładowania treści. Microsoft Outlook, zwłaszcza wersja 2010 i nowsze, radzi sobie po prostu lepiej i działa moim zdaniem stabilniej w przypadku kont IMAP. Czy przekonałem... przynajmniej do testów? Jeżeli tak, to teraz kilka informacji. Pakiet Microsoft Office sprzedawany jest w dwóch modelach dystrybucyjnych. Pierwszy, wszystkim znany od lat klasyczny sposób sprzedaży, to obecnie sprzedawana wersja Microsoft Office 2016 w wersji pudełkowej. Licencja jest jednostanowiskowa, to znaczy, że można zainstalować pakiet tylko na jednym komputerze, w przypadku przeniesienia licencji na inny komputer może to nastąpić nie częściej, niż co 90 dni z wyłączeniem problemów sprzętowych. Licencja jest dożywotnia. Drugi model sprzedaży to model subskrypcyjny. Coraz częściej nowe aplikacje są sprzedawane w ten sposób, a właściwie wynajmowane. Klient płaci za korzystanie z aplikacji w konkretnym czasie. W niektórych przypadkach jest opłacalny ten pierwszy, w innych, biorąc pod uwagę dodatkowo proponowane korzyści, ten drugi sposób. Aby przetestować pakiet Office 2016 przed zakupem lub wypróbować Office 365 wymagane jest posia- fot. Microsoft, jlconfor, shutterstock 37 danie konta Microsoft. Ponieważ obecnie korzystam z Microsoft Office 2010, aby przetestować najnowsze wersje programów pakietu wykupiłem subskrypcję Office 365. Wykupiłem jest z resztą tutaj określeniem nieprecyzyjnym, ponieważ pierwszy miesiąc subskrypcji Office 365 jest bezpłatny, natomiast wymagane jest podanie danych umożliwiających płatność za przyszłe miesiące, takich jak karta kredytowa lub konto PayPal, jeśli je posiadamy. Za pierwszy miesiąc oczywiście opłata nie jest pobierana, a automatyczne przedłużanie subskrypcji można wyłączyć na stronie konta. Pytanie najważniejsze. W jakich wersjach znajdziemy program Microsoft Outlook? Program Microsoft Outlook nie znajduje się w pakietach dla studentów i uczniów. W każdej wyższej wersji pakietu Office 2016, 2013 i 2010 można znaleźć tę aplikację. W Microsoft Office 365 wygląda to trochę inaczej. W każdej wersji, tj. Personal, dla użytkowników domowych i małych firm, można znaleźć program Outlook, a licencje te różnią się głównie liczbą urządzeń, na których można oprogramowanie zainstalować i obecnością lub brakiem innych mocno zaawansowanych funkcji. Office 365 Personal pozwala na zainstalowanie pakietu na jednym komputerze Mac lub PC i na jednym urządzeniu mobilnym jak tablet, telefon lub iPad. Dodatkowo otrzymuje się też 1 TB przestrzeni dyskowej w Microsoft OneDrive, czyli dysku w chmurze od firmy Microsoft. Microsoft Office 365 dla użytkowników domowych pozwala na instalację pakietu na pięciu komputerach Mac lub PC oraz pięciu urządzeniach mobilnych, jak tablet, telefon czy iPad. Podobnie jak w przypadku Personal można otrzymać 1 TB przestrzeni na pliki w chmurze OneDrive dla jednego konta Microsoft. Oznacza to, że można łącznie otrzymać nawet 5 TB przestrzeni dyskowej na czas wykupienia subskrypcji pakietu Office 365 dla użytkowników domowych. Ponieważ Skype należy obecnie do Microsoft, do każdego pakietu Office 365 dodawane są również minuty do wykorzystania na rozmowy telefoniczne. Jak można się przekonać, jeśli ktoś aktywnie korzysta z OneDrive’a i Skype’a, zakup pakietu Office 365 jest bardzo interesującą propozycją. Cena miesięczna pakietu Office 365 dla użytkowników domowych to 42,99 zł, a pierwszy miesiąc jest bezpłatny. Zapewne teraz wiele osób zapyta o różnice między pudełkowym Office’em a wersją Office 365. Różnica jest tylko taka, że płacąc za jedną licencję pakietu Office 2016, 2013 czy 2010 otrzymuje się możliwość dożywotniego korzystania z tej konkretnej wersji Office na jednym komputerze. Office 365 pozwala na korzystanie z zawsze najnowszego oprogramowania pakietu Office przez czas, na jaki subskrypcja została wykupiona. Oczywiście aplikacje klasyczne, takie jak Outlook, Excel czy Word, po dokonaniu zakupu można pobrać, zainstalować i korzystać z nich w pełnej wersji przez cały czas trwania wykupionej subskrypcji. Jeżeli z jakichś powodów wymagany jest zakup starszej niż najnowsza wersji Office, obecnie to 2016, można kupić wersję Office 2013, 2010 lub nawet 2007, lecz oprogramowania tego nie sprzedaje już firma Microsoft. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby kupić pakiet Office od kogoś, kto chciałby go odsprzedać, najlepiej żeby była to jakaś firma. Cena takiego odsprzedawanego pakietu Office często jest bardzo atrakcyjna. Można także poszukać na portalach aukcyjnych takich jak allegro.pl. Uwaga! Bardzo ważne jest, aby przed zakupem zweryfikować legalność pakietu, który chcemy kupić. Nie wystarczy sam certyfikat autentyczności, najlepiej jeszcze sprawdzić go w firmie Microsoft, ponieważ niestety plagą jest wystawianie na portalach aukcyjnych pirackich kluczy do Microsoft Office lub Windows, które nawet, jeśli zadziałają mogły zostać sprzedane w sposób niezgodny z umową licencyjną i obowiązującym prawem. Jest to bardzo ważne, ponieważ w rachubę wchodzą tutaj pieniądze, które wydaje się w celu zakupu legalnego oprogramowania, a można się mocno rozczarować i ponieść straty w przypadku braku sprawdzenia legalności. Podsumowanie Program Microsoft Office Outlook to nie tylko klient poczty e-mail, lecz bardzo rozbudowany program do zarządzania czasem i współpracy z innymi osobami. Jego największą zaletą (w porównaniu z darmowymi alternatywnymi aplikacjami) jest niewątpliwie stabilność, bardzo dobra współpraca z programami odczytu ekranu (zwłaszcza tymi komercyjnymi) oraz innymi aplikacjami, które zawierają dodatki dla aplikacji pakietu Microsoft Office. Sam korzystam z Microsoft Outlooka od kilku lat i mogę polecić ten program każdemu. Oczywiście nie spodoba się on wszystkim, nie jest też dla wszystkich, jednak warto przynajmniej przetestować aplikację, aktywując Microsoft Office 365 na próbny okres 30 dni, czy też instalując pakiet Microsoft Office 2010, 2013 lub najnowszy 2016 i używać go aż do wygaśnięcia wersji próbnej, a następnie zdecydować, czy kupić pakiet Office, czy pozostać przy dotychczas używanym rozwiązaniu. Jeżeli ktoś posiada pakiet Office, w którym dostępny jest Microsoft Outlook, tym bardziej nic nie stoi na przeszkodzie, aby program przetestować. Może znajdziecie tam funkcje, których szukacie od dawna? Tym reklamowym zdaniem kończę ten tekst, zapraszam również na www.tyflopodcast.net, gdzie prezentuję program Microsoft Outlook. NR 1 (30) 2016 38 Paweł Masarczyk Huawei Honor 7 – telefon dla odważnych Jednym z prężniej rozwijających się segmentów rynku IT jest rynek smartfonów. Produkcją inteligentnych telefonów zaczynają interesować się nie tylko gracze znani już od lat tacy jak Google, Apple, Samsung, HTC czy Sony, ale także firmy, które zazwyczaj działają w zupełnie innych branżach. Niejednokrotnie odnoszą one sukces, łącząc profesjonalizm w swojej dziedzinie, z tym co mogą zaoferować współczesne osiągnięcia mobilnej technologii. Wiele przykładów takich urządzeń można było podziwiać podczas tegorocznych targów IFA w Berlinie, gdzie np. firma Marshall, znana z produkcji sprzętu muzycz- nego, zaprezentowała swój pierwszy smartfon, Marshall London, dedykowany właśnie miłośnikom muzyki. Inną firmą, która jest już na tyle znana z własnych smartfo- nów i tabletów, że na IFA nie mogło jej zabraknąć, jest Huawei. Chińczycy na targach zaprezentowali swój nowy telefon Huawei Mate S z technologią Force Touch, pozwalającą na wykrywanie siły nacisku na ekran, oraz inteligentne zegarki. Kilka tygodni wcześniej w Polsce swoją premierę miał flagowiec jednej z linii produktów tej firmy, Huawei Honor 7. Zainteresowałem się tym właśnie modelem z uwagi na dobre, jak na jego cenę, parametry, a ponadto, śledząc rozwój mechanizmów dostępnościowych oraz ich implementację w urządzeniach z systemem Android, powodowany ciekawością eksperta, chciałem przyjrzeć się z bliska 39 telefonom tego mało popularnego wśród osób z dysfunkcją wzroku producenta. Niniejszy artykuł jest recenzją tego modelu. Specyfikacja Parametry techniczne modelu Honor 7 przedstawiają się nad wyraz imponująco. Wymiary to 143.2 x 71.9 x 8.5 mm, a waży on 157 gram. Urządzenie wyposażono w ośmiordzeniowy procesor Hi-Silicon Kirin 935 o taktowaniu 2,2 GHz na czterech rdzeniach oraz 1,5 GHz na kolejnych czterech, 3 GB pamięci RAM, baterię o pojemności 3100 mAh i wyświetlacz o przekątnej 5,2 cali. Na rynek chiński telefon został wydany w dwóch wersjach: 16 i 64 GB. Opcjonalnie możemy także nabyć wersję wyposażoną w dwa sloty na kartę SIM, z czego jeden może być także użyty jako czytnik kart Micro SD. Ja nabyłem tę właśnie wersję o pojemności 64 GB z dystrybucji chińskiej za pomocą serwisu AliExpress, znanego z możliwości zakupu przedmiotów z Chin po obniżonych cenach. Na pokładzie Honora znajdziemy Androida 5.0 Lollipop. Cena, jaką przyszło mi zapłacić, to 500 dolarów, co jak za urządzenie o takich parametrach, nawet wziąwszy pod uwagę aktualne przeliczniki walutowe, wydaje się być dość atrakcyjne. W pudełku otrzymujemy, oprócz telefonu, który jest solidnie wykonaną aluminiową bryłą bez możliwości wymiany baterii, gumowy futerał oraz wszystko to, czego moglibyśmy się spodziewać: ładowarkę, instrukcję obsługi i inne dokumenty. Na rynek europejski trafiła jedynie wersja wyposażona w pamięć 16 GB, która kosztuje w Polsce 1700 zł, co w porównaniu do ceny, jaką można uzyskać za analogiczny, dostępny w chińskim portalu aukcyjnym telefon wyposażony w 64 GB sprawia, że staje się on mniej łakomym kąskiem dla polskiego użytkownika. Pierwsze wrażenia Telefon jest dość dużym prostokątem o mocno wyczuwalnych rogach. Po około dwóch miesiącach używania muszę z przykrością stwierdzić, że nie należy on do najmniejszych, a po dłuższym trzymaniu boli mnie ręka. Po prawej stronie urządzenia znajdziemy przyciski głośności i zasilania, a po lewej specjalny przycisk funkcyjny, umożliwiający uruchamianie aplikacji oraz niektórych funkcji telefonu. Głośnik został umieszczony u dołu tylnej części urządzenia, zaś po lewej stronie na dole znajduje się wysuwana ramka ze slotami na karty. Aparat (20 Mpx) umieszczony z tyłu Honora delikatnie wystaje, co zdaje się być nową modą w świecie smartfonów. Z tyłu telefonu znajdziemy także czytnik NFC, czytnik linii papilarnych oraz, tu ciekawostka, wyraźnie wyczuwalny pod palcami, grawerowany napis Honor. Przygoda technologiczna po chińsku Jak już wcześniej wspomniałem, telefon kupiłem poprzez portal AliExpress. Przesyłkę otrzymałem bardzo szybko, bo już w tydzień po złożeniu zamówienia. Warto wspomnieć o pewnych konsekwencjach wynikających z zakupu telefonu z Chin. Po pierwszym uruchomieniu telefonu zorientowałem się, że jedyną dostępną w urządzeniu syntezą mowy był nie Google TTS, lecz stary Pico TTS, oczywiście bez obsługi języka polskiego. Wyruszyłem więc do sklepu Play na poszukiwania Vocalizera. Jakież było moje zdziwienie, gdy nie tylko Vocalizera, e-Speaka czy Ivony nie dało się znaleźć, ale jakby tego było mało, mój komputer wyświetlał je jako niekompatybilne z moim urządzeniem. Wprowadziłem stan wyjątkowy. Jako pierwsze obwiniłem chińskie oprogramowanie, które według moich, niczym zresztą niepopartych, teorii, miałoby blokować większość aplikacji. Poszukiwania europejskiej wersji nie przyniosły rezultatu i nic w tym dziwnego, bo europejska premiera Honora 7 miała się odbyć dopiero pod koniec sierpnia. Wykonałem kilka telefonów. Najpierw do Katowic, gdzie nikt nie odbierał. Następnie do Bytomia, skąd odesłano mnie do Piaseczna. Tam zaś dotarłem do numeru polskiej infolinii Huawei, gdzie stwierdzono, że jeżeli telefon kupiłem w Chinach to powinienem też tam dzwonić po wsparcie, a trop z chińskim oprogramowaniem jest dobry. W Chinach Pani, po uprzednim zbadaniu mojej sytuacji, ustaleniu narodowości, statusu zamieszkania w Republice Chińskiej oraz próbie odesłania mnie z powrotem na polską infolinię, uprzejmie poinformowała mnie, że w Huawei China nikt nie mówi po angielsku. W każdym razie taka jest oficjalna wersja. Zostałem zatem pozostawiony sam sobie, z bezużytecznym, 5.2-calowym kawałkiem szkła i aluminium w ręku, z myślą, że pieniądze wyrzuciłem w błoto, a telefon będzie musiał wrócić do szafy i poczekać na lepsze czasy. Wspaniałą właściwością Androida, za którą chyba lubię go najbardziej, jest fakt, że system jest rozbudowany i pozwala na wiele, a co za tym idzie, dobrze jest, gdy ma się sporą wiedzę o tym systemie lub jeżeli potrafi się odszukać odpowiednie informacje w Internecie. I tym razem internetowa społeczność nie zawiodła. Napisałem wiadomość prywatną na Twitterze jednego z interesujących się Androidem, a ostatnio w szczególności marką Huawei Polaków, których śledzę już od dłuższego czasu. Dość szybko nadeszła odpowiedź: prawdopodobnie to brakujące usługi Google Play, komponent odpowiedzialny za prawidłową pracę większości aplikacji, których używamy. To był strzał w dziesiątkę. Instalator usług Google Play NR 1 (30) 2016 40 znalazłem bez większego trudu na stronie portalu APK Mirror (www.apkmirror.com). Zainstalowałem i uradowany podjąłem kolejną próbę pozyskania polskiej syntezy. Jesteśmy już o krok dalej: aplikację można znaleźć, ale próba instalacji kończy się błędem lub zapętla w nieskończoność. Znów napotykam na mur. Jedna rzecz, jakiej nie zalecam podczas zaawansowanych zabaw z Androidem lub jakąkolwiek inną technologią, to nerwy i działanie pod wpływem emocji. Wdrożenie pierwszego pomysłu, jaki przyjdzie nam do głowy, niekoniecznie musi być dobrym rozwiązaniem i może przysporzyć nam dodatkowych kłopotów. W moim przypadku było to całkowite wyzerowanie urządzenia i rozpoczęcie zabawy od nowa. Ku mojemu przerażeniu z wyczyszczonego na połysk, przynajmniej od strony softu, telefonu zniknął Sklep Play. Wiedziałem, co w tej sytuacji robić, bo na APK Mirrorze znajdował się i jego instalator. Niestety ponowna instalacja wszystkiego dała dokładnie taki sam efekt. Pora na bezcenną poradę dnia: emocjonalne podejście do rozwiązywanego problemu może udzielić się osobie nam pomagającej, a wtedy łatwo jest przeoczyć pewne drobne, acz istotne, szczegóły, takie jak małe powiadomienie na pasku u góry, błagające bym nie wpychał na siłę wersji niezgodnej z architekturą mojego procesora. W ten sposób dowiedziałem się, że mój telefon posiada 64-bitowy procesor, a trzy różne wersje usług Play nie zostały umieszczone na stronie bez powodu. Po instalacji prawidłowego pakietu pobieranie moich ulubionych aplikacji, w tym Vocalizera, ruszyło z kopyta i mogłem przystąpić do samodzielnej konfiguracji Honora. Jak się później dowiedziałem, powód całego zajścia ma swe korzenie aż w roku 2010, kiedy to Chiny dopuściły się kontrolowania Google, szpiegowania Gmaili użytkowników oraz innych naruszeń prywatności, za co Google wycofało większość swoich usług z tamtego rynku. W odwecie z chińskich wersji oprogramowania telefonów i tabletów poznikały wszystkie usługi Google, by zostać zastąpione lokalnymi wymysłami producentów. Zaletą całego rozwiązania jest brak aplikacji Google, których nie potrzebujemy, a których na żadnym europejskim telefonie nie będziemy w stanie odinstalować. Kolejną rzeczą, której dowiedziałem się studiując kilka recenzji Honora, była informacja o obecności usług Google w Apps Center, sklepie z aplikacjami firmy Huawei. Jak więc widać cała zabawa z ręcznym ściąganiem plików była niepotrzebna. Do dziś nie wiem niestety, ilu niezbędnych komponentów mi brakuje. Ze sklepu Play ściągnąłem wszystko, co było dostępne i mi potrzebne. Pamiętam, że usługę odpowiedzialną za synchronizację kontaktów musiałem zainstalować ręcznie, wyciągając odpowiedni plik apk z paczki aplikacji Google przeznaczonej dla nieoficjalnych romów, takich jak Cyanogen Mod. Według ostatnich doniesień Google do końca roku planuje wrócić do Chin i być może już wkrótce operacje opisane powyżej nie będą konieczne. Ale to nie koniec zabawy w zbliżanie chińskiej wersji telefonu do jej europejskiego odpowiednika. Jak się okazało, wraz z funkcjonalnym, dobrze zaprojektowanym telefonem, przypłynęła ogromna ilość preinstalowanego chińskiego oprogramowania, niepotrzebna do niczego polskiemu użytkownikowi niestudiującemu sinologii. Na szczęście sporą część można było odinstalować i w ten sposób zwiększyć ilość dostępnego miejsca. Powyższa operacja pozwala odchudzić rozmiar systemu Honora 7 do 5,5 GB, co jest niezłym wynikiem, jeśli wziąć pod uwagę ilość wewnętrznej pamięci zajmowanej przez Androida w konkurencyjnych urządzeniach. Po odinstalowaniu niemalże wszystkiego, czego polska synteza nie była w stanie wymówić, wciąż pozostało kilka aplikacji niewiadomego przeznaczenia, ale telefon jest już gotowy do normalnego używania. Ślady wskazujące na to, że pochodzi z dystrybucji innej niż europejska to: listy zmian aktualizowanego oprogramowania w języku chińskim, parę usług, które nie działają w Polsce, takich jak Huawei ID, Huawei Cloud czy asystent głosowy HiVoice oraz pojawiający się średnio raz na tydzień komunikat o należnym mi kuponie upominkowym o wartości tysiąca juanów przez tłumacza przełożonych na polski jako japońskie jeny. Poza tym wszystkie funkcje działają tak, jakbyśmy się tego mogli spodziewać. Niepokojące są doniesienia o chińskich producentach instalujących złośliwe oprogramowanie na swoich urządzeniach. Firma GData sporządziła raport, w którym opublikowała listę podejrzanych, ale na szczęście Honora 7 na niej nie było, znalazł się tam jednak inny model Huawei, G510. Mam jednak nadzieję, że mój telefon nie przywiózł ze sobą reklamotwórczego wirusa i nadal cieszę się jego użytkowaniem. Wątpię zresztą, że do flagowca sprzedawanego w milionach sztuk poważany producent elektroniki dokleiłby coś, co mogłoby zaszkodzić jego użytkownikom. Wrażenia Użytkownika Warto wspomnieć o mikrofonach telefonu oraz o jakości nagrywania, transmisji dźwięku i rozmów w ogóle. Co do kwestii pierwszej, jest naprawdę dobrze. Dwa stereofoniczne mikrofony pozwalają na nagrywanie dźwięku w wysokiej jakości, a podczas używania ich w aplikacji Teamtalk moi rozmówcy porównywali jakość słyszanego dźwięku z tą oferowaną przez rejestrator Zoom H2. Pewnym mankamentem jest delikatne pykanie słyszalne w tle oraz równie cichy, ale na tyle słyszalny, 41 że może denerwować, pisk emitowany podczas ładowania telefonu. To drugie zjawisko może jednak być spowodowane lekko nadpsutym już kablem mojej ładowarki. Sytuacja ma się trochę gorzej, jeśli chodzi o zwykłe rozmowy telefoniczne. Co prawda obydwie strony słyszą się dobrze, ale nie działa popularna ostatnio funkcja HD Voice, pozwalająca na prowadzenie rozmów telefonicznych wysokiej jakości. Nawet zaznaczanie opcji polepszania jakości dźwięku nie przyniosło rezultatu, więc jeśli polubiliście tę nową funkcję, wprowadzoną już przez wszystkich polskich operatorów, możecie się srogo zawieść. Kilka słów o oprogramowaniu Nareszcie przyszedł czas na opis samego oprogramowania telefonu i nakładki Emotion UI, a jest o czym pisać, bo firma Huawei, jak udało mi się odkryć, to mistrz w stosowaniu kreatywnych rozwiązań i faszerowaniu swoich urządzeń drobnymi funkcjami, które później okazują się niezmiernie przydatne, a wszystko to działa z Talkbackiem, co nie jest takie oczywiste w przypadku niestandardowych rozwiązań stosowanych przez producentów. Na pierwszy rzut oka można się zorientować, że Emui kopiuje wiele pomysłów znanych z iPhone’a. Bez trudu można zauważyć brak listy wszystkich aplikacji w domyślnym launcherze. Huawei postanowił umieszczać ikony aplikacji na ekranach głównych, tak jak ma to miejsce w przypadku systemu iOS. Jest to nietypowe rozwiązanie (jak na androidowe urządzenie) i z pewnością znajdzie tylu zwolenników, co przeciwników. Jakby się można było spodziewać, używając Talkbacka nie jesteśmy w stanie przemieszczać ikon tam, gdzie nam się podoba, za to u góry ekranu, najeżdżając ikoną aplikacji znajdziemy dwie opcje: Udostępnij” i „Odinstaluj”, które robią dokładnie to, na co wskazują ich nazwy. Osobiście podoba mi się pomysł z udostępnianiem linków do sklepu Play dla danej aplikacji wprost z poziomu launchera i nie spodziewałbym się, że producent telefonu wprowadzi go w swoim własnym oprogramowaniu. Kolejną modyfikacją androidowych zwyczajów jest znane również z iUrządzeń rozdzielenie górnego paska na dwie zakładki: powiadomienia i szybkie ustawienia. To rozwiązanie przypadło mi do gustu, bo jedną z rzeczy, których brakowało mi po zamianie iPhone’a 4 na Samsunga Galaxy S4, był przejrzysty widok powiadomień niewymagający przekopywania NR 1 (30) 2016 42 się przez olbrzymią ilość suwaków i przełączników lub uczenia się, w którym miejscu na ekranie zaczynają się powiadomienia. Jeżeli zagłębimy się w ustawienia, bez trudu znajdziemy menedżer powiadomień oraz zezwoleń, czyli odpowiedniki sekcji „Centrum powiadomień” oraz „Prywatność” znanych z iOS. Możemy tu, podobnie jak na mobilnych urządzeniach firmy Apple, zdecydować, czy aplikacje powinny wyświetlać się w centrum powiadomień, jakiego typu powiadomień powinny używać oraz czy chcemy, aby miały dostęp do mikrofonu, listy kontaktów, wiadomości lub Internetu. Każda aplikacja przy pierwszym uruchomieniu będzie powodowała wyświetlenie pytania o zgodę na dostęp do tego czego wymaga, a my możemy przyznać lub odmówić przyznania praw. Jak łatwo się zorientować po pierwszym, choćby pobieżnym przejrzeniu ustawień telefonu, Huawei menedżerami wszelkiego rodzaju stoi. Na pokładzie Emui znajdziemy także menedżer uruchamiania, za pomocą którego ustalimy, jakie aplikacje mogą być uruchamiane przy starcie telefonu. Menedżer baterii pozwoli nam zaś na zaoszczędzenie energii poprzez stosowanie planów zasilania, które podobnie jak w systemie Windows deaktywują pewne funkcje telefonu w celu wyciągnięcia jak największej mocy z akumulatora. Za pomocą menedżera zablokujemy też działanie wybranych aplikacji w tle. Warto w tę część ustawień zajrzeć choć raz, ponieważ urządzenie próbuje być mądrzejsze od nas samych i samoistnie wybiera aplikacje, które powinny być uśmiercane lub nie powinny być uruchamiane, co w moim przypadku doprowadziło już np. do zamykania syntezatora mowy, gdy tylko blokowałem ekran. Co jakiś czas w naszych powiadomieniach może też pojawiać się komunikat o dużym zużyciu energii przez konkretną aplikację z sugestią, by zakończyć jej działanie, tę opcję można jednak wyłączyć w ustawieniach. Na pulpicie w folderze narzędzi znajdziemy też Menedżer Telefonu – aplikację pozwalającą m.in. na oczyszczenie RAM-u, dostęp do akceleratora telefonu, menedżera transmisji danych. Z tego miejsca możemy także dostać się do większości omawianych wcześniej menedżerów. Huawei posunął się o kilka kroków dalej, wprowadzając rozwiązania ułatwiające naszą współpracę z telefonem, których na próżno byłoby szukać w telefonach konkurencji, a wiele z nich dotyczy szybkiego aktywowania najpotrzebniejszych funkcji. Tym, czego trudno nie zauważyć, nawet nie otwierając ustawień telefonu, jest umieszczony na lewej ściance urządzenia klawisz funkcyjny. Służy on do wykonywania określonej czynności po naciśnięciu pojedynczym, dwukrotnym lub po przytrzymaniu. Co i kiedy klawisz ma robić, możemy skonfigurować w ustawieniach. Do wyboru mamy włączanie i wstrzymywanie nagrywania, aktywację asystenta głosowego HiVoice, włączenie lub wyłączenie latarki, otwarcie aparatu lub dowolnej innej aplikacji. Ja do pojedynczego naciśnięcia, na przykład, przypisałem asystenta głosowego Polassis, a do dwukrotnego naciśnięcia aplikację DV Beep, która m.in. podaje godzinę za pomocą nagranych uprzednio sampli, co jest gadżeciarskie, ale muszę przyznać, że efektowne. Dostępna jest też opcja aktywacji nagrywania rozmowy poprzez przytrzymanie klawisza w czasie jej trwania. Nawiasem mówiąc, to niespotykane, by producent dodał w telefonie możliwość nagrywania rozmów w standardzie, a Honor taką właśnie funkcję oferuje i to jako przycisk klikalny z poziomu ekranu trwającej aktualnie rozmowy. Być może ktoś wpadnie na ten sam pomysł, co ja, i do klawisza będzie chciał przypisać tzw. działanie, czyli akcję zarejestrowaną przez inną aplikację (praktyka znana z Nova Launcher) lub skrót do szybkiego wykonania rozmowy z kontaktem lub napisania do niego SMSa. Niestety Huawei nie posunął się tak daleko, by pozwolić użytkownikowi na przypisywanie skrótów do funkcji nawigacyjnych. Na szczęście, jak to zwykle bywa z Androidem, pół dnia szukania w Google, sklepie Play i formułowania zapytań na wszelkie sposoby, jakie mogły mi przyjść do głowy, przyniosło rezultat i znalazłem aplikację Shortcut Launcher, która tworzy skróty widziane przez system jako aplikacje, kryjąc pod nimi skróty do działań, szybkiego wybierania itp. Skrótów mamy trzy, więc trochę mało, jeśli ktoś polega na tym systemie w dużej mierze, ale lepsze to niż nic. Do poprawnego działania znanych z Nova Launcher działań wymagana jest też instalacja innej darmowej aplikacji, Quick Shortcut Maker, pozwalającej na umieszczanie skrótów do tychże działań na ekranie głównym. Huawei zadbał także o system gestów i ruchów ułatwiających wykonywanie wielu czynności. Za pomocą potrząsania, przechylania, obracania i podnoszenia telefonu możemy przesuwać ekrany główne, przetasowywać ikony, wyciszać dzwonek lub zmniejszać jego głośność czy odbierać i wykonywać połączenia. W moim przypadku funkcja odbierania telefonu przez przyłożenie do ucha nie chciała niestety działać. Na szczęście znalazłem godnego jej zamiennika, o czym za moment. Dość ciekawym rozwiązaniem, które o dziwo działa pomimo aktywnego Talkbacka są gesty na zablokowanym ekranie. Umożliwiają one pokazanie ekranu blokady poprzez dwukrotne stuknięcie w środek wyświetlacza oraz, co moim zdaniem jest ciekawszym rozwiązaniem, otwarcie wybranej aplikacji poprzez nakreślenie na ekranie kształtu litery. Do wyboru mamy 43 cztery litery, domyślnie przypisane do czterech aplikacji: c – aparat; e – przeglądarka internetowa; m – muzyka oraz w – pogoda. Jak na razie wszystkie kształty ,oprócz litery „e”, udało mi się z powodzeniem narysować i funkcji używam niemalże każdego dnia. Czasami zdarzy się, że rysunek nie zaskoczy za pierwszym razem, należy wtedy spróbować ponownie lub w innej części ekranu. Mój opisany wcześniej trick, dotyczący działań, sprawdził się także i w tej sytuacji, tak więc do litery c przypisałem okno tworzenia nowego tweeta w Tweetings, do e aplikację Email, do m wiadomości, zaś do w telefon. Szkoda, że Huawei nie dał nam do dyspozycji większej ilości liter, ponieważ zwiększyłoby to możliwość wyboru, ale być może będzie to jedna ze zmian wprowadzonych w którejś aktualizacji oprogramowania. Kolejnym ciekawie zastosowanym elementem telefonu jest popularny ostatnio i oferowany przez wiele flagowców czytnik odcisku palca. Z początku nie byłem tą funkcją zbytnio zainteresowany, ponieważ kojarzyła mi się ona z iPhonami, gdzie pojawiła się jako pierwsza i służyła do odblokowywania telefonu bądź płatności w AppStore, iTunes czy Apple Pay. Po przeczytaniu jednej z polskich recenzji Honora przekonałem się, że i tu chiński producent upchnął kilka funkcji umożliwiających szybki dostęp do często wykonywanych czynności. Czytnik pozwala na dodanie wielu odcisków palca i podczas moich dotychczasowych testów nie wykazał jeszcze błędów w rozpoznawaniu. Oprócz możliwości odblokowania ekranu oraz identyfikacji Huawei ID, możemy także odebrać rozmowę lub wyłączyć budzik poprzez przytrzymanie opuszka na czytniku, symulować naciśnięcie przycisku Wróć poprzez przyłożenie palca, przycisku Home poprzez przyłożenie i przytrzymanie, otworzyć pasek powiadomień poprzez przesunięcie palcem po czytniku w dół oraz ekran ostatnich aplikacji poprzez przesunięcie w górę. Nasz odcisk palca może także posłużyć jako identyfikacja przy próbie dostępu do plików lub otwarcia aplikacji. Są to funkcje przydatne, ponieważ eliminują konieczność korzystania z wielu dwuczęściowych gestów Talkback. W ten sposób z powodzeniem zastąpiłem też niedziałający u mnie ruch przyłożenia telefonu do ucha w celu odebrania rozmowy. Telefon posiada także możliwość zrobienia szybkiego zdjęcia lub nagrania filmu poprzez przytrzymanie klawisza głośności w dół oraz możliwość „wołania” go komendami w celu znalezienia go w momencie, gdy nam się zawieruszy, bądź wykonania połączenia. Ta druga funkcja niestety u mnie również nie chciała działać, a wspierane przez nią języki to angielski i chiński. Dostępność Dostępność wbudowanych aplikacji telefonu przedstawia się na poziomie zadowalający, aczkolwiek są rzeczy, nad którymi Huawei mógłby popracować. System nie różni się zbytnio od tych, które znajdziemy na pokładach smartfonów innych firm. Jedyną rzucającą się w oczy różnicą może być integracja aplikacji wiadomości jako kolejnej zakładki zaraz obok klawiatury, która została połączona ze spisem połączeń oraz kontaktów. Warto wiedzieć o dwóch niuansach dotyczących klawiatury i spisu połączeń. Jako, że jak już wspomniałem, producent umieścił NR 1 (30) 2016 44 je na jednym ekranie, klawiatura zasłania spis połączeń. Przesuwając dwoma palcami w dół możemy ją zwinąć, dając sobie tym samym dostęp do większej ilości wpisów w rejestrze. Aby zobaczyć wcześniejsze wpisy, musimy ręcznie przewijać listę dwoma palcami. Druga rzecz, która kosztowała mnie sporo nerwów, to brak przycisku „Zadzwoń”, oznaczonego w czytelny sposób. Z początku myślałem, że w ogóle go tam nie ma, dopóki nie zrozumiałem zamysłu producenta. Jako, że telefon posiada dwa sloty na kartę SIM, po wybraniu numeru możemy zdecydować, z której z nich rozmowa ma zostać wykonana. W tym celu u dołu ekranu wyświetlone są dwa, a w moim przypadku jeden przycisk (podpisany nazwą operatora). Aby więc wybrać wprowadzony wcześniej numer, musiałem nacisnąć przycisk z napisem „Orange”. Aplikacja Wiadomości to klasyczny komunikator z wątkami dla każdego kontaktu lub numeru. Jeśli ktoś prześle nam w wiadomości numer telefonu, możemy na niego bez problemu kliknąć i zadzwonić lub zapisać do Kontaktów, elementy są tu opisane, aczkolwiek czasem po angielsku. Funkcją, która może niektórych denerwować, jest wyskakujące okienko z treścią otrzymanej właśnie wiadomości, które pozwala na szybkie otwarcie wątku. Nie wiedząc o tym, możemy bezskutecznie próbować klikania w elementy na ekranie zasłonięte przez wyskakujące okienko i dziwić się, że nic nie działa. Opcję tę można wyłączyć w ustawieniach aplikacji Wiadomości. Ekran połączeń przychodzących także przypomina ten znany z iPhonów. Mamy tu nazwę kontaktu i numer dzwoniącego oraz przyciski „Odpowiedz”, służący do odbierania, „Odrzuć” oraz „Wyślij SMS”, czyli wysyłanie gotowych szablonów, np. „Jestem na spotkaniu”, zaraz po odrzuceniu. Gest przesunięcia dwoma palcami w prawo, znany np. z Nexusów, nie zawsze chciał działać, więc, aby uniknąć konieczności wyciszania dzwonka w celu znalezienia odpowiedniego przycisku, zaprzyjaźniłem się z czytnikiem linii papilarnych. Kwestia zamykania otwartych aplikacji nie przedstawia się tak prosto, jak w Samsungu, ale jest procesem logicznym, wynikającym z zastosowanych w Emui gestów. Aby zamknąć pojedynczą aplikację, należy stuknąć na niej dwukrotnie, przytrzymać, a następnie przesunąć w górę. Ważne, żeby zrobić to na tyle szybko, by nie ukazało się menu kontekstowe, pozwalające na przejście do informacji o tejże aplikacji. Aby opanować tę umiejętność, trzeba trochę poćwiczyć. Zamykanie wszystkich aplikacji naraz wymaga natomiast przyłożenia palca do suwaka u dołu ekranu, a następnie przesunięcia dwóch palców w górę. Gest ten należy wykonać dość precyzyjnie, dlatego początkującym użytkownikom zalecam uzbrojenie się w cierpliwość. Oprócz gestów Talkback oraz czytnika linii papilarnych ekran ostatnich aplikacji możemy też otwierać przyciskiem dotykowym wyświetlającym się u dołu ekranu. Ten przycisk ma także inną ciekawą właściwość. Gdy stukniemy na nim podwójnie z przytrzymaniem, przełączymy się między otwartymi aktualnie aplikacjami, zupełnie jakbyśmy użyli kombinacji klawiszy Alt i Tab na naszym komputerze. Rozmieszczenie oraz ilość dostępnych przycisków konfigurujemy w Ustawieniach. Obok fot. Huawei 45 przycisków „Wróć”, „Home” oraz „Ostatnie aplikacje” możemy także dodać przycisk rozwijający pasek powiadomień. Wbudowana w telefon przeglądarka internetowa (stworzona przez producenta) jest kompletnie niedostępna, więc bez dalszych rozważań można od razu zainteresować się Chromem lub Firefoxem. Aplikacja E-mail to prawdopodobnie przeróbka tego, co znajdziemy na innych telefonach i jest całkowicie dostępna. Telefon posiada zarówno radio FM, którego skaner częstotliwości jest w pełni dostępny, jak i aplikację, której nie widziałem już w obiegu od czasów Symbiana, czyli uniwersalny pilot do sprzętu RTV. Taki stan rzeczy wynika z braku portu podczerwieni w nowoczesnych telefonach. Nic w tym dziwnego, przesyłanie plików tą metodą było stosunkowo wolne, a połączenia łatwo się rwały. Honor 7 został wyposażony w taki port i to zapewne właśnie w celu sterowania całym sprzętem, jaki mamy w domu za pomocą jednego urządzenia. Tej funkcji nie udało mi się jeszcze wypróbować, ale lista obsługiwanych modeli urządzeń jest dość długa. Niestety rozczarowałem się wbudowanym dyktafonem Honora. Posiada on kilka trybów nagrywania, stosownych do sytuacji, w których z niego korzystamy, pozwala na tworzenie nagrań stereofonicznych, a nawet na aktywację i zatrzymanie nagrywania w tle za pomocą klawisza funkcyjnego. Niestety, z chwilą włączenia w nim nagrywania, milkną wszelkie dźwięki (w tym synteza), co całkowicie uniemożliwia nawet w pełni kontrolowane zatrzymanie nagrania, nie mówiąc już o kontroli nad samym telefonem. To szkoda, bo stereofoniczny dyktafon, szybko uruchamiany w każdym miejscu nieraz by się przydał, a zamiennika takiego rozwiązania jeszcze nie znalazłem. Wbudowana aplikacja do słuchania muzyki jest dostępna i z pewnością wystarczy większości użytkowników, nie tylko na dobry początek, jednak nie przekonała mnie niczym do odejścia od mojego dotychczasowego faworyta w tej dziedzinie – Gonemad Music Player. Budzik także zdaje się być dostępny, aczkolwiek z początku nie miałem pomysłu, jak go wyłączyć. Szybko jednak znalazłem możliwość zrobienia tego przyciskami głośności oraz czytnikiem linii papilarnych, więc już i to nie stanowi problemu. Interfejs oceniam jako dostępny z pewnymi niedociągnięciami. Tu i ówdzie zastosowany jest jakiś śmieszny w wykonaniu gest, czasem natrafimy na niezaetykietowany element, a sam system zawiera kilka błędów w tłumaczeniu oraz opcji, które nie są przetłumaczone w ogóle. Myślę jednak, że mimo to Emui podbije serca wielu użytkowników Androida, począwszy od tych mniej wymagających, po tzw. power-userów, tak jak podbił moje. Podsumowując Honor 7 to telefon wart swojej ceny, zwłaszcza jeśli nabędziemy go z dystrybucji chińskiej. Parametrami prześciga wiele dostępnych flagowców, a bogata w najróżniejsze funkcje nakładka Emui sprawia, że jeśli chodzi o personalizację czystego Androida przez producentów sprawdza się stare przysłowie, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Mimo, iż może się wydawać, że surowo oceniłem to urządzenie i odwiodłem od pomysłu jego zakupu mniej zaawansowanych użytkowników, telefon szczerze i gorąco polecam, po części dlatego, że sam jestem grzebaczem i poszukiwaczem technologicznych przygód, a po części dlatego, że Huawei, prawdopodobnie nieświadomie, udostępnił wiele funkcji, które ułatwiają życie osobom niewidomym. Nie jest to telefon, z którym przygodę zaczynamy od wymiany większości tego, z czym przyszedł, na bardziej dostępne. Dźwięk, zarówno wydobywający się z telefonu, jak i przez niego emitowany, reprezentuje jakość na wysokim poziomie, choć moim osobistym ideałem są dwa stereofoniczne głośniki z przodu. Niemniej jednak trudno o telefon z lepszym zestawem mikrofonów, a taką opinię usłyszałem od osób, które na dźwięku znają się o wiele lepiej niż ja. Może wkrótce, dzięki staraniom Google, proces zakupu i konfiguracji wstępnej telefonów nabytych w Chinach nie będzie już tak bolesny i czasochłonny, a może dla kogoś polska dystrybucja Honora to to, o co mu chodzi. Jak każde rozwiązanie Honor 7 ma też swoje wady: dla mnie jest to telefon za duży i kanciasty, niektórych może też przerastać ilość decyzji, jakie na początku telefon podejmuje za nas. Jak zawsze, wybór zależy tylko i wyłącznie od indywidualnych upodobań użytkownika, a Honor z pewnością sprosta wielu z nich i mimo początkowej szorstkości łatwo jest się z nim zaprzyjaźnić i ujarzmić jego liczne funkcje. NR 1 (30) 2016 Kinga Dumnicka Współpraca na rzecz niezależności i przedsiębiorczości kobiet W ostatnim tygodniu lutego wzięliśmy udział w pierwszych międzynarodowych warsztatach, zrealizowanych w Madrycie, w ramach projektu „Współpraca na rzecz niezależności i przedsiębiorczości kobiet zagrożonych wykluczeniem społecznym”. Nasze działania są próbą odpowiedzi na problemy nierówności społecznych i niskiej aktywności zawodowej kobiet. Wśród Europejek rośnie bezrobocie. Rośnie też odsetek kobiet wycofujących się z rynku pracy, a regułą jest różny poziom wynagradzania mężczyzn i kobiet. W szczególnie trudnej sytuacji są kobiety z niepełnosprawnościami. Chcemy zwrócić uwagę na wielowymiarowośc dotykającej je dyskryminacji. Beneficjentki organizacji partnerskich z Polski, Hiszpanii, Szwecji, Turcji i Włoch to dorosłe kobiety, zagrożone wykluczeniem społecznym z powodów: niepełnosprawności, rasy, wykształcenia, bezrobocia, wieku. Planując warsztaty, za główne cele dla naszych beneficjentek uznaliśmy: • podróż i poznawanie nowych osób i kultur, • budowanie pewności siebie poprzez kontakt z kobietami borykającymi się z podobnymi problemami, • wzajemną naukę w trakcie działań projektowych i po realizacji projektu (dzięki komunikacji na odległość), • dzielenie się doświadczeniami, • budowanie świadomość bycia częścią wspólnoty europejskiej, • porównanie punktów widzenia, • tworzenie rzeczywistych więzi z kobietami z innych krajów, utrzymującymi się także po spotkaniu, dzięki wykorzystaniu nowoczesnych narzędzi ICT, • wzrost motywacji do nauki języków obcych i rozwijania się, szczególnie dalszego kształcenia i rozwoju kariery zawodowej. W ciągu 5 dni warsztatów nasze beneficjentki uczestniczyły m.in. w następujących sesjach: • budowanie grupy, aktywności przełamujące nieśmiałość, poznawanie innych kultur i środowisk (obawy i motywacji, łamanie barier związanych z odmiennością religijną czy rasową), • wizyta w organizacji CEAPAT (wykorzystanie nowoczesnych technologii i rozwiązań architektonicznych w codziennym życiu osób z niepełnosprawnościmi, starszych, o obniżownych zdolnościach komunikacyjnych), • wykorzystanie sieci społecznej jako narzędzia do integracji i rozwiązywania problemów (wykorzystanie Facebooka i innych mediów społecznościowych do nawiązywania kontaktów, także zawodowych oraz promocji swojej działalności zawodowej), • wykorzystanie ICT jako narzędzia do rozwoju własnej kariery zawodowej (np. e-portfolio, poszukiwanie pracy przez Internet), • nowoczesne technologie w mieście (gra miejska): orientacja w terenie z wykorzystaniem e-mapy, środków transportu miejskiego (metro, zakup biletu w automacie, komunikatory elektroniczne), organizacja czasu, praca w grupie, podejmowanie decyzji, przełamanie bariery językowej poza grupą (kontakt z mieszkańcami), • wymiana doświadczeń: „Jak opowiadać swoją własną historię” (pomysły na blogi, social networking po warsztacie, budowanie wirtualnej społeczności). Warsztaty zostały przygotowane i przeprowadzone przez pracowników wszystkich organizacji patnerskich. Wzajemnie uczyliśmy się, jak prowadzić poszczególne sesje, budować grupę, organizować czas, komunikować się z beneficjentami. Mogliśmy w praktyce zobaczyć, jak nasze dotychczasowe doświadczenie, umiejętności i pomysły sprawdzają się w rzeczywistości i w pracy w tak zróżnicowanym, międzynarodowym środowisku. Szczególnym doświadczeniem była możliwość współpracy z nowymi grupami beneficjentów, jak np. dla FIRR migranci lub dla pracowników innych organizacji osoby z niepełnosprawnościami. Podczas ostatniego dnia spotkania jedna z uczestniczek zdecydowała się na forum opowiedzieć własną historię (przebyta choroba, doświadczenia, plany na przyszłość), czym wzbudziła ogromny podziw grupy. Było to zaskoczenie dla wszystkich uczestników, ponieważ unaoczniło nam, jak ogromna zmiana zaszła w tej osobie w ciągu jednego tygodnia warsztatów. To oczywiście tylko jedna z historii naszych Kobiet… Po raz kolejny spotkamy się we wrześniu, tym razem w Krakowie. Pełna relacja z warsztatów oraz bieżące informacje o projekcie publikowane są na stronie projektu http://net4women.eu/ oraz na Facebooku w naszej grupie women4women: https://www.facebook.com/ groups/1522711714708405/ Okres realizacji projektu 01.09.2015 – 01.09.2017 Projekt realizowany jest w partnerstwie z: FUNDACION CIBERVOLUNTARIOS (Hiszpania) Associazione Moltivolti Capovolti (Włochy) Kocarli Ilce Milli Egitim Mudurlugu (Turcja) Integration För Alla (Szwecja) Ten projekt został zrealizowany przy wsparciu finansowym Komisji Europejskiej. Projekt lub publikacja odzwierciedlają jedynie stanowisko ich autorów i Komisja Europejska oraz Narodowa Agencja Programu Erasmus+ nie ponoszą odpowiedzialności za umieszczoną w nich zawartość merytoryczną. Zobacz nas w Internecie www.tyfloswiat.pl W portalu: • informacje o producentach i dystrybutorach, • testy i opinie o produktach, • informacje prawne, • baza szkoleń dostosowanych do potrzeb osób z dysfunkcją wzroku, • wydarzenia, konferencje, imprezy ... i wiele wiele innych informacji! Projekt współfinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.