UKŁAD DAYTOŃSKI
Transkrypt
UKŁAD DAYTOŃSKI
Rymantas Černiauskas UKŁAD DAYTOŃSKI 1 Pensję przepuszczał w kilka tygodni w towarzystwie kolegów i różnych podejrzanych dziewczyn plączących się po miejskich kawiarniach. Kiedy przytomniał i liczył ile z niej pozostało, płacił rachunki za swoje skromne mieszkanie, kupował na targu najtańszą wędzoną makrelę, pół bochenka chleba, cytrynę (jeśli jeszcze wystarczało pieniędzy), zaparzał brązową cejlońską herbatę i leżał sam w ciemnym pokoju gapiąc się w kolorowy ekran telewizora. Zdarzało się też, że w ogóle tego pudła nie włączał. W chwilach tej przymusowej samotności pomalutku próbował rozplątywać więzy, którymi jego dusza przywiązana była do ciała. Suchość w ustach, bóle wątroby, dziwny szum w głowie zwiastują szybką i nieuniknioną starość, a on wciąż jeszcze zachowuje się niczym młokos, pije wino mieszając je z piwem i kocha kobiety, których imiona zapomina już następnego poranka, ledwo zdąża zadzwonić przyjaciel i zaprosić go do najbliższej kawiarni dla poprawienia nadszarpniętych sił. Na początek – niewinny kufel piwa, aż oczy odzyskają kolor i blask, aż poczuje że wracają siły, potem zaś można zabrać się za szlachetniejsze napoje: wino, dżin, wódkę. A jeśli miałby dużo dużo pieniędzy, których nigdy by nie zabrakło? Czy nigdy się nie zatrzyma, cały czas będzie żył po kawiarniach i w nie posłanych łóżkach z nieznajomymi dziewczynami, które krzyczą z pożądania prosząc by nie przestawał. Lecz i jemu wyczerpywały się siły, opadał na wznak obok jakiejś kobiety i od razu ogarniała go nuda świata, bo teraz trzeba było rozmawiać. O czym? Czy ona czyta książki? Czy wie coś na temat duszy i transcendencji? O wiele lepiej jeśli kobieta domyślała się tego, w milczeniu ubierała się i zbierała swoje porozrzucane rzeczy. Przy pożegnaniu proponował jej herbatę i spostrzegał, że zapomniał jak ma na imię. Ale po co właściwie miałby pamiętać? Komu potrzebne jest imię albo numer telefonu, który ona wychodząc jaskrawą szminką zapisała na lustrze? Jednak w ciemności, kiedy pieniądze są już przepite, kiedy w słuchawce odłączonego telefonu nie słychać żadnych głosów tylko szum wiatru za zaciągniętymi portierami, pojmował, że jeszcze nic się nie stało, jego dusza wciąż jeszcze jest biała i czysta jak pierwszy śnieg, który spadł tego ranka. Na świecie on bywa i przebywa z wieloma pięknymi lub nieco zniszczonymi kobietami, o kanciastych cycuszkach albo ciężkich jak melony piersiach, o sennych albo błyszczących oczach, które stają się ciemne od ogarniającej je namiętności. Nie miał się przed kim otworzyć, nie znajdował wrót do ucieczki w transcendencję. Jak on lubił to długie słowo. Niczym trzcina myśląca, ono było trzciną myślącą którą depczą i zrywają przechodnie. Układ Daytoński – podpisane w listopadzie 1995 r w miejscowości Dayton (Ohio, USA) porozumienie pokojowe kończące wojnę w Bośni. Podpisanie układu z jednej strony zakończyło najkrwawszy konflikt zbrojny w powojennej Europie, z drugiej strony określony w Dayton ustrój polityczny Bośni i Hercegowiny jako Państwa składającego się z dwóch części uważany jest obecnie za poważną przeszkodę w rozwoju kraju i jego integracji z Unią Europejską (przyp. tłum.). 1 -O czym myślisz? – przymilnie zapytała jedna, która się nie spieszyła i najprawdopodobniej była przekonana, że w zamian za kuszące ciało dostanie jego duszę. -Wiesz, - przeciągnął się w łóżku, - myślę jak przyjemnie byłoby z trzema dziewczynami na raz. -Świnia, - zmarszczyła się Przymilna i w pośpiechu wybiegła pozostawiając swój czarny składany parasol. One wszystkie chcą wedrzeć się w duszę, lecz nie umieją, nie wiedzą co powiedzieć. Trzcina myśląca. Kiedy przeleżał tydzień i czuł jak z głodu burczy mu w brzuchu, wyruszał na wieś do swoich samotnych rodziców, mieszkających na uboczu w zagrodzie pod lasem. Nie ma tam żadnych kobiet tylko para świń, krowa, kogut, dostojnie oprowadzający stadko swych kur, pasterz Marekas z którym nikt we wsi nie jest w stanie dłużej pogadać z powodu smrodu jaki wydziela i pijanych ryków, zimne dalekie gwiazdy, których w mieście nie zauważa, rosa na kwiatach gorczycy, kiedy rankiem idzie przepalikować krowę, biedronka na jego ramieniu, wróbel w kałuży – wszystko to niespodziewanie nabiera znaczenia: biedronka nie przysiadła na jego ramieniu tak sobie, coś pomalutku poruszy się i zmieni w jego życiu. Ale za płotem stoi Marekas i ryczy jak byk: -Szklanicę. Taki czysty pokryty szronem poranek wielkanocny. Rodzice pierwszym autobusem potoczyli się do kościoła, on siedział na ławce przy drzwiach gapiąc się na lekkie jak piórka obłoki i zjawił się ten pastuch, brudny jakby leżał gdzieś w rowie, z jego kieszeni sterczała butelka. -Szklanicę.-groźnie mówi Marekas. -Człowieku w taki dzień. Umyłbyś się przynajmniej. -Szklanicę.-powtarza jeszcze bardziej złym głosem. Nic nie poradzisz, przynosi więc pastuchowi szklankę, odkrawa jeszcze solonej słoniny, kromkę chleba i obserwuje jak drżącymi palcami Marekas nalewa sobie żytniówki. Wyraźnie czuje jej zapach. -Marku a dusza? Czy pomyślałeś, że pewnego dnia ciebie już nie będzie? Czy obchodzi cię twoja dusza? -Duch? - Marekas skupia się, wychyla szklankę i wydmuchuje lekki obłoczek powietrza. – To moja dusza, - odpowiada poważnie. A on nagle zachmurza się, robi mu się nawet nieprzyjemnie, że był taki natrętny jak ta kawiarniana dziewucha, pchająca się w duszę drugiego człowieka. Tłumaczyła Anna Jelenska