Fundacja Czas Podróżników

Transkrypt

Fundacja Czas Podróżników
listopad (12)
11/2016
CZASOPISMO
PODRÓŻNIKÓW
Wydawca:
Fundacja Czas Podróżników
ul. 1-go Maja 29 E/6
46-050 Tarnów Opolski
fot. Czas Podróżników
Redakcja:
Redaktor Naczelny:
Bartosz Małłek
Sekretarz Redakcji:
Adrianna Płuciennik
Zespół Redakcyjny:
Adrianna Płuciennik
Mariola Nagoda
Małgorzata Pamuła
Janina Wojciechowska
Joanna Żółtowska
Skład:
Bartosz Małłek
Korekta:
Joanna Żółtowska
Współpraca:
Karolina Bednarska
Ewa Pluta
Beata Śliwińska
Rafał Ganowski
Zdjęcie z okładki:
Czas Podróżników
Kontakt:
[email protected]
2 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
SPIS TREŚCI
Kalendarz podróżnika - 5
„Czasem słońce…”, czyli rzecz o Czarnogórze -8
„…czasem deszcz”, czyli słowo o Islandii - 12
Największy cmentarz w Polsce - 16
Teatr Anatomii - Plastinarium w Guben - 20
„Miłość w cieniu tragedii – spotkanie z Ewą Berbeką - 24
”Teksas – kraina kowbojów i ropy naftowej – cz.2 - 26
Rodzina von Eynern w Opolu - 32
W krainie świętego krzyża - 36
Wyspy Sołowieckie - 44
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 3
KALENDARZ PODRÓŻNIKA
fot. Adrianna Płuciennik
Dział w którym docelowo mają się znaleźć wszystkie imprezy podróżnicze lub pokrewne z Opola, Opolszczyzny oraz najciekawsze z kraju.
Wierzymy, że z każdym numerem imprez będzie przybywało. Jesteśmy
zainteresowani współpracą z każdym. Zgłaszać imprezy mogą nam zarówno organizatorzy jak i uczestnicy.
Informacje można przesyłać na adres [email protected],
każdy numer będzie zamykany do 24 dnia miesiąca.
03.11 (czwartek)
Adriatyckie impresje - spotkanie
z Tadeuszem Retmańczykiem
Tawerna Podróżników Kubryk
Opole, ul. Rynek 32
godz. 19:00
Wstęp wolny
WITAJCIE
Drukowane Czasopismo niemal w całości zniknęło z biblioteki, można
jeszcze dostać parę egzemplarzy, ale trzeba się śpieszyć. Beata Śliwińska
opowie nam jak sobie radzić gdy czasem jest słońce, a czasem deszcz.
Ada Płuciennik i Mariola Nagoda opowiedzą trochę o miejscach,
w których bywamy zawsze w okolicach 1 listopada. Janina Wojciechowska
opowie o miejscu i działalności, które wzbudzają niemałe kontrowersje
i przedstawiają śmierć w nieco innym świetle. Karolina Bednarska opowie
o wielkiej miłości do człowieka i do gór. W numerze także dokończenie
artykułu Rafał Ganowskiego o Teksasie, a Małgorzata Pamuła zabierze
nas w Góry Świętokrzyskie. Na koniec Ewa Pluta zabierze nas na wyspy,
Wyspy Sołowieckie. Może w końcu i ja znajdę czas i dla Was coś napiszę
w przyszłym numerze, tymczasem życzę miłej lektury i zapraszam
na początku grudnia na Festiwal Czas Podróżników 2016, który odbędzie
się w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu.
Jeśli chcielibyście z nami współpracować bądź macie do nas jakieś
uwagi to piszcie śmiało na adres:
[email protected]
4 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
Bartosz Małłek
Redaktor Naczelny Czasopisma Podróżników
08.11 (wtorek)
Czas Podróżników: „I taki świat
jest piękny”.
Spotkanie z Ireną Kubarą-Koostra
Klub Artysty
Opole, Plac Teatralny 12
godz. 19:00
Wstęp wolny
09.11 (środa)
13. Dni Kultury Niemieckiej.
Warsztaty literacko-językowe
„Moja pierwsza podróż do Berlina”
Biblioteka Austriacka (WBP)
Opole, pl. Piłsudskiego 5
godz. 10:00
Wstęp wolny
Spotkanie Koła Opolskich Genealogów
Sala spotkań, Pałacyk (WBP)
Opole, ul. Piastowska 20
godz. 17:00
Wstęp wolny
11.11 (piątek)
8. Opolski Rowerowy Rajd Niepodległościowy
Opolski Klub Turystyki Rowerowej Rider
Trasa ok. 45 km
Zbiórka: Pl. Mickiewicza, Opole
godz. 9:45
Wstęp wolny
14.11 (poniedziałek)
PODRÓŻE OPOLAN - dalekie
i bliskie
Filia nr 4 MBP
Opole, ul. Książąt Opolskich 48-50,
I piętro
godz. 16:30
Wstęp wolny
Opolska Wyprawa Krajoznawcza:
„Poznajemy
miasta na Śląsku – NYSA”
Opole, ul. A. Kośnego (parking za
teatrem)
informacje:[email protected],
kom.: 505 99 39 79
godz. 09:00
Wstęp płatny
17.11 (czwartek)
Czas Podróżników: Opolskie Granie
Klub Artysty
Opole, Plac Teatralny 12,
godz. 20:00
Wstęp wolny
19.11 (sobota)
Spacer z cyklu „Odkryj Opole”:
„Opowieści starego cmentarza”
Główne wejście do dworca PKP
Opole, ul. Krakowska 48
godz. 11:00
Wstęp wolny
21.11 (poniedziałek)
14. Opolska Jesień Literacka: Spotkanie z Beatą Sabałą-Zielińską
i Ewą Berbeką „Jak wysoko sięga
miłość. Życie po Broad Peak”
Sala Konferencyjna MBP
Opole, ul. Minorytów 4
godz. 17:00
Wstęp wolny
22.11 (wtorek)
Czas Podróżników: Korea oczami
Ani Tomczak
Klub Artysty
Opole, Plac Teatralny 12
godz. 19:00
Wstęp wolny
27.11 (niedziela)
XXIII “Bryksy Cross” w Kolarstwie Przełajowym
LKS “Bryksjusz” Gościęcin
Gościęcin (woj. Opolskie)
godz. 10:30
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 5
28.11 (poniedziałek)
Śląskie Forum Krajoznawcze
Sala konferencyjna MBP
Opole, ul. Minorytów 4,
godz. 16:30
Wstęp wolny
Strzeleckie Spotkania Podróżników: Luiza Pasieka i dr Michał
Lubina
Powiatowe Centrum Kultury
Strzelce Opolskie, ul. Dworcowa 23
godz. 17:00
Wstęp wolny
29.11 (wtorek)
Wernisaż wystawy „Śląsk Opolski
na pocztówce litograficznej”
Galeria WuBePe (WBP)
Opole, ul. Piastowska 20,
godz. 17:00
Wstęp wolny
6 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
POLSKA
11-12 listopada 2016
VII Festiwal Kultur Świata im. T.
Halika
Oborniki Wielkopolskie, Obornicki Ośrodek Kultury
Wstęp wolny
17-19 listopada 2016
18. Explorers Festival
Łódź, Sala Widowiskowa Politechniki Łódzkiej
Wstęp 8 pln/dzień
24 -26 listopada 2016
24. Międzynarodowe Targi Turystyczne TT Warsaw
Warszawa, Centrum Targowo-Kongresowe
Wstęp wolny (po rejestracji online)
26 listopada 2016
III Festiwal Rowerowy “Together”
Lubliniec, Miejski Dom Kultury
Pod patronatem Czasopisma Podróżników:
Zapraszamy Państwa w dniach 19-20
listopada do Gliwic na Festiwal Podróżniczy “Świat to za mało”. Składają się na niego warsztaty, marsz
nordic walking, prelekcje zaproszonych gości m.in. Łukasz Supergan
zabierze gości na Islandię, a Polskę
z pokładu kajaka przedstawi Zdzich
Rabenda, . Zachęcamy do wzięcia
udziału w konkursie fotograficznym.
Na wszystkie wydarzenia w Centrum
Organizacji Kulturalnych “Perełka”
oraz w siedzibie firmy Fluor wstęp
jest wolny. Szczegóły oraz program
znajdują się na stronie organizatora:
http://www.przedsiebie.org/swiattozamalo/
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 7
„CZASEM SŁOŃCE…”, CZYLI RZECZ O CZARNOGÓRZE
Beata Śliwińska
W Zatoce Kotorskiej
8 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 9
Obiekty wojskowe
Cerkiew
Życie jest tu iście nocne i… „Galeriowe” – bo to centrum Delta City
jest najzimniejszym miejscem
w stolicy Czarnogóry (a może
i w całym kraju)! Po 2 piętrach szklanego budynku spacerowały całe rodziny, spędzając czas na przymierzaniu ubrań i butów, zajadaniu lodów
dla ochłody i pochłanianiu obiadów
“na wagę” – i… nadwagę, bo 23% dorosłych cierpi tu na otyłość. Jeśli ktoś w
sklepie sięgał po wodę mineralną “na
ochłodę”, to z pewnością był to turysta
nieświadomy tego, że woda jest tu
tak dobra, że Czarnogórcy nalewają
ją sobie do butelek przed wyjściem
z domów… prosto z kranu.
i galeria handlowa...
W drodze do Budvy...
Do odważnych…
Marzenia się spełniają czasami nawet zanim zdążymy o nich pomyśleć – bo jak sobie przypomnę
o sposobie, w jaki znalazłam się
w gościnie u naszych południowosłowiańskich braci… :)Aż się chce
powiedzieć: Kto nie ryzykuje, ten
nie ma (i nie pozna :)).
Widziano mnie w stolicy najmniejszego z państw byłej Jugosławii,
Podgoricy oraz w największym
kurorcie tego państwa, Budvie.
Chciałam zobaczyć największy
industrial
i największe skupisko kamieni
w tamtym regionie. Oba miasta
dzieli może godzina drogi (ewentualnie półtorej – jeśli kierowcy
zamarzy się jechać wszystkimi
bocznymi drogami, jakie są
na trasie… Nota bene: na rozkłady
jazdy nie należy zwracać uwagi: to,
że jednego dnia w informacji na
dworcu podano mi godziny odjazdu wcale nie znaczy, że następnego
dnia wsiadłam do któregoś z autobusów o tej porze. Nie, nie. Czekałam, aż w ogóle jakiś przyjedzie…).
Podgorica to miasto, w którym
obok dawnych obiektów wojsko10 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
wych, przejętych m.in. na potrzeby
uniwersytetu oraz administracji
miejskiej, wyrastają nowoczesne
“szklane domy”.
miejsca na zindywidualizowane
nuty, a i języków europejskich
prawie już nie słychać, przyjemnie
wyśpiewywało się owo Real Thing!
Budva z kolei mieni się w słońcu
złotymi łańcuchami na (mniej
lub bardziej owłosionych) piersiach
rosyjskojęzycznych turystów. Podgorica mami witrynami sklepów
z najlepszych europejskich stolic,
zaś Budva kusi pięknymi jachtami
rodem z nabrzeży niejednego nadmorskiego kurortu.
Nasz język polski codziennie był
mylony z rosyjskim do tego stopnia, że przestałam już zwracać
uwagę na nagabywania typu: Zdrastvujt’e [здравствуйте – i, mimo,
że w Czarnogórze pisze się cyrylicą, to zapewne w geście ukłonu
względem turystów, wszędzie dominuje znana nam łacina]. Wszak
My Słowianie… i owszem, ale przelicznik (monetarny) jest tu iście
europejski. Czarnogórcy to sprytny
naród – do Unii Europejskiej nie
należą, lecz do strefy Schengen już
tak, a w portfelach właśnie €uro im
pobrzękuje. Przelicznik mają jednak dla Polaków kuszący – 1 gałka
lodów kosztuje góra 1€, koszyczek rukoli też 1€, mleko niewiele
ponad 1€, nocleg z widokiem z
tarasu zapierającym dech w piersi
za 20-kilka €… :)
tycznego uczucia do wspomnianej
już Budvy), Podgorica by Night
(w postaci… czarnego prostokąta,
tak po prostu! Chociaż noce wcale
nie były tu takie mroczne).
Poczucie humoru przewijało się we
wszechobecnych suvenirach
w postaci magnesów o treści np.:
I love BU2 (manifestacja patrio-
W biały dzień nie do zniesienia
był skwar odbijający się od betonowych zabudowań wyrastających
jak grzyby po deszczu. Gdy się
Słońce, księżyc, gwiazdy… Wino,
kobiety i śpiew - chociaż to za
pięknie powiedziane, bo był to
właściwie niczym nieprzerywany
huk kilku rodzajów muzyki, dudniący co wieczór z nabrzeża Budvy,
ulubionego kurortu rosyjskich
nowobogackich. Na szczęście tylko
od godziny 22:00, ucinany jakąś
niewidzialną ręką “już” około 1:00
w nocy (i był to moment, w którym
oddychali z ulgą nie tylko tubylcy :)) Tymczasem czarnogórska
piosenka w konkursie Eurowizji
była… zaskakująca – jak na tego
typu (mocno skomercjalizowany)
konkurs, w którym raczej brak
Rukola, oliwki i ser, które nigdy mi tak w PL nie smakowały...
rozejrzeć ze wzgórza i spojrzeć
na panoramę miasta z plażą jak
z francuskiej riwiery, wydawać
by się mogło, że nigdzie niczego
już nie można wybudować… Ale
jak przemkniemy (najlepiej wieczorem) uliczkami, to nie da się
zliczyć, ile jeszcze “piętrusów”
w Budvie wyrośnie i zaprosi do
leżakowania pewnie już za rok!
…i wszechobecne koty! Jako niedoszła „kocia mama” byłam tym
widokiem zachwycona.
Do czasu, gdy któregoś wieczoru,
wyrzucając śmieci, napotkałam
w kontenerze groźny wzrok zdziczałego dachowca, wyżerającego
co lepsze “kąski”! Nigdy jeszcze
tak bardzo nie bałam się żadnego
“mruczka”! Od razu zrozumiałam,
co mogą czuć … myszy :)
Summa summarum
Po latach ucieczek w góry ze zdumieniem odkryłam, że wcale nieźle
potrafię odpoczywać na urlopie
“z widokiem na morze”, słuchając
szumu fal… i rozmów w nieco
zapomnianym już,
a poznawanym na studiach języku;
z łatwością zamieniam plastry sera
żółtego (mój ulubiony!) na ser kozi,
dorzucając garść czarnych oliwek
(zamiast zielonych) i pomidorki
deserowe na śniadanie (zamiast
ogórków); z uśmiechem budzę się
rano (ja??), żeby zaparzyć 2 kubki
smolistej kawy po turecku…
To się nazywa dobra zmiana. Taka się
czasem przyda każdemu. Polecam :)■
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 11
„…CZASEM DESZCZ”,
CZYLI SŁOWO O ISLANDII
Beata Śliwińska
12 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 13
Taki smrodek tylko na najgorszego wroga;(
Gdzie szosy biała nić
Tegoroczny urlop zaskoczył mnie
samą - i kierunkami wyjazdów
(nie dość, że nie planowanych, to
jeszcze tak odmiennych, niż rok
rocznie - bo góry zamieniłam na
niziny), i widokami (chociaż oczy,
jak zwykle, miałam dookoła głowy), i sposobem pakowania,
i przelicznikiem monetarnym
(euro nie wszędzie “znaczy” tyle
samo). Wyposażona w polecane na
forach zupki, przemycająca w plecaku mielonkę i kabanosy (zgodnie
z przepisami do kraju Wikingów
nie można wwieźć suszonego mię14 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
sa – limitów nie ma za to właśnie
na zupki, makarony, ryże itd.),
rozsiadłam się wygodnie
w pendolino wiozącym mnie z
Opola przez Warszawę do Gdańska. Moje towarzyszki podróży
miały równie rozentuzjazmowane
miny :) Nawet nie przypuszczałam,
jakie w ciągu miesiąca od wyprawy
do Czarnogóry, czekają mnie…
Zmiany, zmiany
… klimatu (dosłownie! Z ponad
40oC, oblewających mnie potem
w Czarnogórze, miesiąc później
zrobiło się kilkanaście, a jedyne, co
mnie czasem “oblewało”, to strach
czy raczej obawa o to, czy o godzinie 4:00 polskiego a 2:00 lokalnego
czasu znajdziemy jeszcze dobre
miejsce na biwak),
… gęstości zaludnienia (z zatłoczonych plaż na skaliste, powulkaniczne pobocza i widok paru chatek
co kilka godzin, ewentualnie stacji
benzynowych co kilka kwadransów),
… kontynentu (lokalizacja z europejskiej na… niemal podbiegunową),
… zapachów (z kwiatowych nutek
nęcących nos w Czarnogórze niemal w każdym zakątku ulicy
i uliczki na… ciężką woń islandzkiej siarki, która była nieskończenie gorsza od całego opakowania
zbuków w lodówce!)
…strefy czasowej (przez moje umyślne - pozostawienie zegarka
“po staremu” kilka razy wstałam
drastycznie wcześniej niż planowano, a - jak na sowią naturę - raczej
mi się to na co dzień nie zdarza),
…zdecydowanie odmienne, niż
w Czarnogórze, „życie nocne”: po
północy miejscowego czasu niebo
wyglądało raptem tak szaro, jak
w Polsce przed głównym wydaniem „Wiadomości” (niekoniecznie
przez to, co mówią w wiadomościach); rok temu w Norwegii, żeby
zasnąć, improwizowaliśmy “egipskie ciemności”, wieszając w oknach
domków ręczniki - tym razem
w namiotach było o to trudno,
…lądując na ziemi Wikingów,
szybko zamieniłam krótkie
spodenki na ocieplane spodnie
górskie; gdy jednak chciałam upchać strój kąpielowy na samo dno
plecaka, okazało się, że już przy
pierwszym noclegu (oczywiście “na
dziko”) będę miała okazję naśladować Wenus wychodzącą z piany…
księżycowym przyprawiał nie tylko
o depresyjne myśli, ale
i o głupawe poczucie humoru. Całości doprawiały puszczane w radiu
(z jakimś dziwnym islandzkim
uwielbieniem) popularne dyskotekowe piosenki! Hymnem naszej
wycieczki zostało Can’t stop the
Feeling! Justina Timberlake’a :) Ja
tam wolałam już zatrzymać to auto,
wiozące nas dookoła Islandii po jedynej większej drodze utwardzonej – A1…
Kiedy wystrzeli ten gejzer
Islandia
Chyba, że podążaliśmy akurat
w stronę (którego to już na trasie??)
geysiru – te miejsca były wypatrywanymi z daleka atrakcjami.
I udawało się je wypatrzeć, bo na
niebie (jakiego by akurat nie było
koloru – urzekającego błękitu czy
przyprawiającej o ziewanie szarości) pojawiał się nagle słup wrzącej
pary! Oczywiście byli tacy, którzy
pokazowo (w głupocie swojej) stali
za blisko… Zgadnijcie, w jakim
języku mówili? :)
I gdzie te foczki...
ponieważ spaliśmy w cudownym
sąsiedztwie gorących źródeł
(nie pamiętam, kiedy ostatnio
wstawałam tak szybko i o poranku
– tym razem motywacja była rozbrajająco prosta: „Kto pierwszy do
wody…” ten się tapla, a spóźnialscy
robią zdjęcia szczęśliwcom!)
Gdzie szosy biała nić…
…tam człowiek może się nieźle
zmęczyć – po tygodniu tęskniłam
już za moim łóżkiem (o dziwo –
za prysznicem nie tak bardzo ;))
Codzienne rozbijanie i zwijanie namiotu może i pozwoliło mi dojść w
tej czynności do perfekcji (zdarzały
nam się nawet zawody typu kto
pierwszy – i, o radości!, zazwyczaj
wygrywała słaba płeć), jednak w
gościnie u koleżanki, w Reykjaviku
padłam na łóżko i z miejsca zasnęłam (takie faux pas po prawie dekadzie niewidzenia się po studiach!).
Wielogodzinnie “wyświetlany” za
szybą auta “film” z krajobrazem
Islandia czyli…
…mnogość atrakcji - bo to i wieloryby, i renifery, i gorące źródła,
i wybuchy siarki, i cuchnące sine
błota, i kratery, i wodospady,
i oddalone od głównej drogi piękne
miejsca na biwak,
i niezapomniany widok miejsca
przecięcia się płyt tektonicznych,
i ponad półgodzinne pływanie
wśród kry lodowcowej między
foczkami, i “przegryzanie” ponad
tysiącletniego lodu, i wydzielone
sklepy zasobne w procentowe trunki
(zwane tam winbudin). A jednak…
…wszędzie dobrze – ale w domu
najlepiej. Zwłaszcza, jeśli po powrocie do kraju znów można było
założyć krótkie spodenki (w końcu
był lipiec!) i wyciągnąć się na plaży
:) Ale to już materiał na inny tekst.
■
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 15
NAJWIĘKSZY
CMENTARZ
W POLSCE
Adrianna Płuciennik
.Kaplica cmentarna z zespołem fontann
16 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 17
Początek listopada to czas zadumy, moment kiedy wspominamy
bliskich i odwiedzamy ich groby na
cmentarzach. Największą nekropolią w Polsce jest Cmentarz Centralny w Szczecinie. Powstał w 1901
roku na bazie wojskowego cmentarza z okresu wojny francusko-pruskiej, kiedy to Szczecin, a właściwie
Stettin był pod panowaniem Królestwa Pruskiego. Inspiracją
do stworzenia go był m.in. wiedeński Central Frienhof oraz Olhsdorf
w Hamburgu, obecnie największe
cmentarze Europy. Szczeciński
Cmentarz Centralny jest trzeci pod
kątem wielkości. Miejski architekt,
który podjął się tego zadania to
Wilhelm-Meyer Schwartau, autor
słynnych szczecińskich Wałów
Chrobrego. Stworzył przepiękny
park, odchodząc od założenia jak
największej ilości pochowanych
osób na jak najmniejszym terenie.
W pierwszych latach działalności
wprowadzono restrykcyjny regulamin nagrobków, unikano marmurów, preferowano zaś wapienie
i piaskowce. Ta rygorystyczna
zasada sprawiła, że w krótkim czasie cmentarz stał się chlubą miasta,
miejscem odwiedzanym przez
przyjezdnych. Powstało mnóstwo
rzeźb nagrobnych wielkich artystów, niestety wiele z nich nie przetrwało próby czasu po zakończeniu
wojny. Głównego wejścia strzeże
neoromańska brama główna, szeroka na 77 metrów. Przekraczając
ją wchodzimy na teren ogromnego,
blisko 170 ha parku, gdzie swoje
miejsce znalazło wiele rozmaitych
gatunków drzew, małe zbiorniki wodne, a warunki naturalne
sprawiły, że zamieszkuje go kilka
gatunków zwierząt. W całym parku
mamy łącznie 12 km alei głównych
oraz aż 60 km alejek pobocznych.
Spacerując specjalnie utworzoną
18 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
Pomnik pamięci tych, którzy nie powrócili na Ziemię Ojczystą z: Tajgi,
Sybiru, Łagrów Północy, Stepów Kazachstanu. fot. Magdalena Lasiewicz
Pomnik Braterstwa Broni
ścieżką botaniczną napotkamy
wiele gatunków drzew i krzewów
z Europy, ale i Ameryki Północnej
jak różanecznik katawbijski czy
dalekiego wschodu jak jodła koreańska. W południowej części parku
natknąć możemy się na ruiny holenderskiego wiatraka z czerwonej
cegły. Poza grobami mieszkańców
Szczecina możemy napotkać wiele
nagrobków rodzinnych, a także
pomnik poświęcony “Tym, co nie
powrócili z morza”, neoromańską
kaplicę z widokiem na fontanny
czy też kwaterę wojenną, gdzie pochowano żołnierzy walczących
o wyzwolenie Szczecina.
Niezapomniany pozostaje spacer
w okolicy Wszystkich Świętych
tuż po zmroku kiedy park oraz
nagrobki rozświetlone są światłem
zniczy, wokół czuć zapach topionego wosku, a pod stopami szeleszczą
nam opadłe liście. ■
Pomnik nagrobny rodziny Leonhardt źródło cmentarze.szczecin.pl
Pomnik poległych w I Wojnie
Światowej żołnierzy z 209
.Rezerwowego Pułku Piechoty
Pomnik “Matka Ziemia” powstały 1921 fot. Magdalena Lasiewicz
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 19
TEATR
ANATOMII
PLASTINARIUM
W GUBEN
Janina Wojciechowska
Teatr Anatomii - Plastinarium w Guben
20 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 21
Doktor Śmierć, geniusz, potwór,
wizjoner, szaleniec. Na temat
twórcy plastynacji Gunthera von
Hagensa krążą różne opowieści.
Gdy stoję przed wielkim budynkiem z czerwonej cegły w Gubinie
czuję dreszcz emocji. Czy będę w
stanie obejrzeć całą wystawę? Co
będę czuła? Czy śmierć w wydaniu Gunthera von Hagensa będzie
przerażająca?
Plastinarium w Guben zostało
otwarte w 2006 roku. Całość wystawy zajmuje około 3000 m2
i jest podzielona na cztery części historia anatomii, pracownia, galeria i sala wystawowa. Na początku
jesteśmy wprowadzani w tajniki
anatomii i plastynacji. Z wielkich
plansz, również w języku polskim,
możemy dowiedzieć się czym jest
plastynacja, zobaczyć kolejne jej
etapy. Plastynacja wynaleziona
w 1977 roku jest dziełem życia
doktora Gunthera von Hagensa.
Jest to proces preparacji zwłok,
który polega na usunięciu z tkanek
organizmu wody oraz tłuszczów
i nasyceniu ich odpowiednimi
chemikaliami, co powoduje zatrzymanie ich rozkładu, zachowany
zostaje jednak ich kształt i kolor.
W kolejnych salach za pomocą tablic, modeli i programów komputerowych możemy zgłębić wiedzę
na temat ludzkiego ciała. Zobaczymy tu jak działa aparat ruchowy,
układ nerwowy, układ trawienny.
Przedstawione informacje są ciekawe zarówno dla laików, jak i dla
fachowców.
W następnych salach oglądamy
plastynaty ludzkie oraz zwierzęce.
Eksponaty w Guben są pokazane
w różnych codziennych sytuacjach.
Spotkamy tam malarza, sportowca,
wędkarza, a nawet parę kochanków. Wciąż trwają dyskusje o etyczności prac von Hagensa, o legalno22 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
Proces plastynacji
Miejsce, w którym możemy poznać szczegóły ludzkiej anatomii
Ludzkie plastynaty w Plastinarium
ści zdobywania ciał do plastynacji.
W pracowniach powstają głównie
eksponaty medyczne, ale część
z nich jest wykorzystywana na
wystawach z cyklu “Body Worlds”.
Ciała, które preparuje von Hagens
przekazywane są mu na mocy
testamentów. Każdy może podpisać zgodę, by po śmierci jego ciało
zostało przekazane do pracowni
anatomicznej. “Produkowanych
przeze mnie preparatów nie można
nazwać zwłokami. To tak, jakbyśmy nazywali padliną mięso na
talerzu, a meble drewnem” - tłumaczył Gunther von Hagens podczas
otwarcia Plastinarium w Guben.
W Plastinarium można zobaczyć
z bliska człowieka od środka - płuca palacza, serce po zawale, plątaninę układu krwionośnego, mózg,
kolana. Im dalej wędruję przez wystawę, tym większy ogarnia mnie
podziw wobec złożoności maszyny
zwanej ludzkim organizmem. Tuż
obok pracownicy laboratorium
przygotowują kolejne eksponaty.
Dzięki metodzie niemieckiego anatoma ciało może uzyskać trwałość
podobną do tej, jaką miały egipskie
mumie. Plastynatom nadaje się
naturalne pozy, które pozwalają na
obserwację układów mięśni. Skomplikowana budowa i rozmieszczenie organów tworzą trójwymiarową całość, której nie da się poznać
wyłącznie z książek.
Po dwóch godzinach zwiedzania
Plastinarium wychodzę zachwycona i wcale nie zdegustowana. Jest to
świetna lekcja anatomii, która każe
się zastanowić nad tym, czy wystarczająco szanuję swoje ciało
i zmusza do myślenia o tym - czym
jest człowiek.
■
Plastynat
Ludzkie plastynaty w Plastinarium
Plastynat
Ludzkie plastynaty w Plastinarium
Plastynaty zwierzęce
Pracownia anatomiczna
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 23
Czwartkowy wieczór. Spędzam go
słuchając opowieści zaproszonych
osób podczas V Opolskiego Festiwalu Gór. Wszystko odbywałoby
się jak zwykle, gdyby nie goście,
którzy właśnie pojawili się
na scenie. Dwie kobiety. Moja
wrażliwość powoli robiła już rozgrzewkę, emocje zaczynały dawać
o sobie znać. A tu czeka mnie jeszcze godzina prelekcji i jak dobrze
pójdzie, krótka pogawędka na koniec.
Ewa Berbeka, kobieta bardzo
spokojna w swoich gestach. Kiedy
mówi, jej głos jest jak kojący dotyk.
Sprawia, że każdy ból na chwilę
się ulatnia, jest lekiem na całe zło.
Obserwuję ją podczas rozmowy
na scenie z Beatą Sabałą-Zielińską
i widzę w niej spokój, chociaż czuję
że w głębi niej siedzi nadal ten ból.
Ból który trwa już trzy lata.
Beata Sabała-Zielińska, kobieta
mówiąca w taki sposób, że każde słowo, każde zdanie łykam
jak pelikan. W swoich prywatnych zbiorach posiadam jej dwie
współautorskie książki „Zakopane
Odkopane” oraz „Zakopane, nie
ma przebacz” i teraz z uśmiechem
na ustach usadawiam tam jeszcze
JEDNĄ. Tą, wydaje mi się, najważniejszą. „Jak wysoko sięga miłość?
Życie po Broad Peak”.
Kiedy zagłębiam się w opowieść,
przerzucając raz po raz stronicami,
odkrywam niewątpliwie najlepiej
opowiedzianą historię miłosną.
Bez fajerwerków i tego całego
kiczu, jaki aktualnie przelewa się
w komediach romantycznych.
Historię z wielkimi wartościami
człowieczeństwa, przedstawioną
tak, że czytelnik poznaje Macieja
Berbekę, a raczej czuje, jakby znał
go kopę lat. To nieprawdopodobne
24 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
„MIŁOŚĆ W CIENIU
TRAGEDII –
SPOTKANIE
Z EWĄ BERBEKĄ
Karolina Bednarska
oddać osobę wielkiego himalaisty
w sposób nieprzesadzony.
Spotkanie z Ewą Berbeką było dla
mnie bardzo emocjonujące, przez
całą prelekcję siedziałam z gulą
w gardle i napływającymi do oczu
łzami. I kiedy skończył się czas prezentacji, a zaczął ten w kuluarach,
niepewnym krokiem ruszyłam
w stronę dwóch kobiet, trzymając
w ręku ich dzieło. Konfrontacja
z Beatą Sabałą-Zielińską odbyła się
w sposób naturalny, poprosiłam
o dedykację na pierwszej stronie
w książce. Inaczej wyglądała sprawa rozmowy z Ewą Berbeką,
a raczej jej brakiem. Mój głos
diametralnie się załamał, podałam
tylko książkę i walcząc z emocjami
i ich destrukcją, oczekiwałam
na pamiątkowy wpis, który jak
później zauważyłam, był okraszony
przepięknym rysunkiem Giewontu.
Maciej Berbeka i okładka książki „Jak wysoko sięga miłość. Życie po
Broad Peak” fot. archiwum Ewy Berbeki/Whitney Justesen/Trevillion
Image
Myślę, że Ewa będzie dla mnie inspirującą osobą już do końca życia.
Nie każdy potrafi wywrzeć na mnie
tak skrajne emocje i doprowadzić do
rozlewu łez. Jestem wdzięczna
za stworzenie książki i polecam ją
gorąco każdemu, kto chciałby poznać
Macieja Berbekę z tej koleżeńskiej strony, ukazanego w rodzinnej atmosferze. ■
Jeśli ktoś nie miał okazji być
na Opolskim Festiwalu Gór
to już 21.11.2016 w ramach
14. Opolskiej Jesieni Literackiej
odbędzie się spotkanie
z Beatą Sabałą-Zielińską
i Ewą Berbeką „Jak wysoko sięga
miłość. Życie po Broad Peak”
godz. 17:00
Miejsce: Sala Konferencyjna MBP
Adres: ul. Minorytów 4 Wstęp
wolny
fot. Wikipedia
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 25
TEKSAS
KRAINA KOWBOJÓW
I ROPY NAFTOWEJ
CZ.2
Rafał Ganowski
Bizon
26 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 27
Galveston, Moody Gardens
Galveston, Muzeum ropy Ocean Star
Teksas niewątpliwie mógłby być
niepodległym i samowystarczalnym państwem, gdyż obok olbrzymich farm kojarzonych
z tym stanem posiada bardzo wiele
surowców naturalnych, w tym
przede wszystkim ropę naftową,
gaz ziemny czy łupkowy oraz bardzo wysoko rozwinięty przemysł
w kluczowych dziedzinach gospodarki. Można to zaobserwować
podróżując samochodem po tym
stanie, gdyż spotkać można tu liczne rafinerie, zarówno lądowe, jak
też i morskie na obszarze Zatoki
Meksykańskiej. Z czysto estetycznego punktu widzenia nie jest to
piękny widok, ale z drugiej strony
28 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
decyduje to o sile tutejszej gospodarki oraz o bogactwie tego stanu.
Ponadto – po opuszczeniu okolic
przemysłowych - ze względu na
olbrzymią powierzchnię Teksasu,
górują tu wielkie farmy oraz rancza, na których właściciele hodują
setki sztuk bydła i różnych innych
zwierząt albo uprawiają zboża,
kukurydzę, czy bawełnę.
Galveston
Niecałe 80 kilometrów na południowy-wschód od Houston
leży wyspa Galveston (Galveston
Island), na której kluczową rolę
odgrywa miasto o tej samej nazwie.
Jest ono popularnym kurortem
turystycznym i idealnym miejscem
na weekendowe wypady dla mieszkańców Houston, a także dawną
stolicą Teksasu. Dotrzeć stamtąd
można samochodem,
w nieco ponad godzinę, przejeżdżając z kontynentu amerykańskiego bardzo długim mostem albo
drogą morską. Zwiedzanie wyspy
rozpocząłem od Moody Gardens
– głównego centrum rozrywki dla
odwiedzających. Miejsce to było
położone wśród egzotycznych
palm i składało się z nowoczesnego
białego budynku obok którego stała ogromna piramida skonstruowana ze szkła koloru turkusowego.
Na terenie Moody Gardens – obok
pięknych, zielonych ogrodów
z widokiem na morze, idealnych
do spacerowania lub wypoczynku
- znajdowały się liczne atrakcje dla
dzieci i dorosłych, takie jak, np.: las
deszczowy, akwarium, teatr, muzeum, czy też trójwymiarowe kino.
Następnie udałem się do niezwykle
oryginalnego muzeum ropy naftowej znajdującego się na dawnej
platformie wiertniczej o nazwie
Ocean Star, służącej do tzw. wiercenia przybrzeżnego z platform ustawionych na szelfie kontynentalnym
– (Ocean Star Offshore Drilling Rig
& Museum). Aby wejść do metalowej platformy wiertniczej koloru
szarego usytuowanej na wodzie
musiałem przejść przez żelazny
mostek. Miałem wówczas okazję
obejrzeć tę platformę z zewnątrz,
jak i znajdujące się na niej liczne
urządzenia i maszyny służące
do wydobywania ropy, a także wieżę wiertniczą. Z pokładu widoczne
były okoliczne czynne rafinerie
morskie, a zatem krajobraz był raczej przygnębiający, ale trzeba mieć
na uwadze, że jest to też element
współczesnego Teksasu. Następnie zszedłem pod pokład, gdzie
Prom w kierunku Półwyspu
Bolivar
"Galveston "ul. Spanish Main
znajdowały się niewielkie kajuty
pracowników branży wydobywczej
- ukazujące ich życie codzienne,
a także liczne modele morskich
platform wiertniczych. Po opuszczeniu tego muzeum postanowiłem
na krótko opuścić wyspę Galveston
i udałem się do portu promowego.
Pomiędzy wyspą a stałym lądem
regularnie kursują darmowe promy
(ang. ferry) przewożące zarówno
ludzi, jak też i samochody – na
koszt stanu Teksas (mniej więcej co
godzinę z portu przy ul. Promowej
(Ferry Road) kursuje jeden
z dwóch promów w kierunku Półwyspu Bolivar, a następnie wraca
z powrotem na Wyspę Galveston).
Ja wsiadłem do promu o nazwie
„Robert H. Dedman”, na którym
zmieściło się kilkadziesiąt dużych
pick-upów, samochodów terenowych i innych pojazdów, a oprócz
tego mnóstwo ludzi. Podczas rejsu
pogoda była słoneczna, minęliśmy
kilka olbrzymich statków i tankowców, w tym, m.in.: „Stolt Tankers”,
„Tokyo Marine” i „Maran Atlas”. Po
dopłynięciu na Półwysep Bolivar
prom opuściły wszystkie pojazdy
i ludzie, a następnie wjechały
na niego nowe samochody, które to
udawały się w kierunku Galveston.
Ja jednak nie wysiadłem, zostałem
na promie i wróciłem do punktu wyjścia. Następnie udałem się
wzdłuż tej wyspy na wycieczkę samochodem. Wyspa Galveston jest
długa, ale wąska i liczy około 120
kilometrów kwadratowych. Po prowadzącej wzdłuż wybrzeża drodze
mijałem egzotyczne palmy, hotele,
domki i słynną plażę Jamaica Beach. Ostatecznie zatrzymałem się w
oryginalnej willowej dzielnicy przy
ul. Spanish Main, gdzie nocowałem. Dzielnica była wyjątkowa z
tego względu, że znajdujące się tu
nowoczesne domy i wille zbudowane zostały bezpośrednio przy sieci
kanałów wychodzących na zatokę,
zaś do każdej posesji
z jednej strony można było dojechać samochodem, zaś z drugiej
– motorówką lub inną niewielką
łodzią. Przypominało to w pewnym sensie nowoczesną Wenecję.
Następnego dnia udałem się motorówką, z właścicielami posesji,
w kilkugodzinny rejs. Najpierw
płynęliśmy powoli po sieci kanałów i kierowaliśmy się na szerokie
wody. Po drodze mijaliśmy po
kolei różne domki, z których każdy
dysponował własną mini-mariną przy której zacumowana była
zwykle jakaś łódź lub motorówka.
Po wypłynięciu na Zatokę Meksykańską motorówka mogła nabrać
mocy i rozwinąć prędkość. Pogoda
była znakomita, słońce znajdowało się u szczytu nieba i wspaniale
ogrzewało nas swoimi promieniami, a wiatr przy tej prędkości wiał
nam we włosy. Przez pewien czas
prowadziłem motorówkę i oddaliłem się na dosyć sporą odległość
od wyspy, dzięki czemu można
było podziwiać jej piękno z dalszej
perspektywy.
Rancho
Ranczo (z hiszp. rancho) to najCZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 29
Galveston, domki w dzielnicy willowej przy kanałach
Galveston, kanały w dzielnicy
willowej
Longhorn
częściej spotykany model gospodarstwa rolnego na terytorium
Teksasu. Najczęściej hoduje się tam
bydło na wołowinę, aczkolwiek na
ranczo właściciele hodują też różne
inne zwierzęta, np.: bizony, kozy,
30 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
owce, a nawet zwierzęta z innych
kontynentów. Osobiście widziałem, np. ranczo specjalizujące się
w zwierzętach afrykańskich, takich
jak zebry i żyrafy – prawdopodobnie w celach łowieckich. Od-
wiedziłem też ranczo, na którym
hodowano bizony, których mięso
kosztowało około 70 dolarów za kilogram. Zwierzęta te były ogromne
i już z daleka budziły mój respekt.
Zbliżyłem się jednak na odległość
kilku metrów do pasącego się stada
bizonów, które spokojnie gryzło
jasnozieloną trawę, gdyż bardzo
ciekawiły mnie te niesamowite
zwierzęta. Miały one piękne brązowe futro, zakrzywione do góry rogi,
duże ciemne oczy oraz średniej
długości ogony. Samce były większe i potężniejsze od samic, które
jednak przewyższały wzrostem
i masą ciała polskie krowy. Moją
szczególną uwagę przykuł jednak
mały bizonek o jasnobrązowej maści, wielkości naszej dorosłej świni,
który nie miał jeszcze rogów i przytulał się do swojej mamy.
Zwykle obszar takiego rancza to olbrzymie terytorium, często
liczące kilkanaście, kilkadziesiąt,
czy też kilkaset akrów (1 akr to
ponad 0,4 hektara). W takiej właśnie kulturze rolniczej wykształcili
się kowboje (z ang. cowboy, cow
- krowa, boy - chłopiec), którzy do
perfekcji opanowali sztukę jazdy
konno oraz posługiwania się lassem. Specjalne siodła – różniące się
wyglądem od naszych polskich –
dostosowane są do pracy z bydłem.
Nierzadko zdarza się tak, że mieszkańcy Teksasu – po zakończeniu
intelektualnej pracy w jednej z
korporacji w Houston, Dallas, czy
też San Antonio w charakterze prezesa, doktora,
czy też adwokata – po powrocie na
własne ranczo ubierają się w strój
kowboja i - zamiast zasiąść przed
komputerem czy też dobrą książką - spędzają swój czas wolny przy
krowach, które pasą się setkami na
ich ziemi.
Innego dnia miałem przy-
cza właściciele zaprosili mnie na
znakomite steki wołowe – najlepsze
jakie miałem okazję jeść w życiu.
Bydło na ranczo
Miejsce,gdzie zaraz odbędzie się aukcja bydła
jemność spędzić dużo czasu na
wielkim, liczącym kilkaset akrów
ranczo, specjalizującym się
w hodowli bydła. Położone ono
było na wzgórzu, na którym jego
właściciele zbudowali długi jednokondygnacyjny dom. Dookoła
wszędzie rosła trawa, zaś na obszarze rancza chodziło sobie swobodnie kilkaset sztuk bydła. Ponadto
w oddali położony był staw,
z którego zwierzęta piły wodę.
Na pierwszy rzut oka widać było,
że pasąca się tam rasa w sposób
istotny różniła się od naszych, polskich krów. Z reguły były one całe
czarne lub mocno ciemnobrązowe.
Wśród nich zwrócił moją uwagę
jeden osobnik, który mimo brązowego umaszczenia miał całkowicie
białą głowę – z daleka przypominającą maskę. Po obejrzeniu ran-
Aukcja bydła
Podczas pobytu w Teksasie miałem okazję zobaczyć aukcję bydła
w miejscowości Columbus (Columbus Livestock Co.). W niepozornym z zewnątrz budynku
znajdowało się specjalne miejsce
przypominające małe koloseum,
w którego centralnym punkcie
przechodziły za kratami setki krów,
które były przedmiotem licytacji.
Biorący udział w aukcji farmerzy,
w pięknych kapeluszach, siedzieli
na krzesełkach i licytowali poszczególne osobniki, które po kolei były
prezentowane uczestnikom wydarzenia. Aukcję prowadził kowboj
w czarnym kapeluszu, siedzący
u szczytu sceny, który przeszkolony
został do bardzo szybkiego mówienia, dzięki czemu licytacja przebiegała bardzo sprawnie. „Czterysta
dolarów po raz pierwszy, czterysta
dolarów po raz drugi, czterysta dolarów po raz trzeci – samiec został
sprzedany temu Gentelmenowi
siedzącemu w drugim rzędzie”.
Podczas tej licytacji zobaczyłem tak
wiele odmian bydła, że do tej pory
nigdy nawet nie przypuszczałem,
że zwierzęta te mogą być aż tak
zróżnicowane. Największą popularnością cieszyły się zwierzęta rasy
Longhorn (z ang. długi róg), które
posiadały bardzo długie i zakrzywione do góry rogi, dzięki czemu
wyglądały one bardzo groźnie
i wzbudzały respekt. Po aukcji nowi
właściciele zabierali swoimi pick-upami świeżo zakupione osobniki do przyczep albo podjeżdżali
specjalnymi pojazdami przystosowanymi do przewozu bydła. Tego
dnia sprzedano na licytacji łącznie
kilkaset sztuk tych zwierząt.■
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 31
RODZINA
VON EYNERN
W OPOLU
Mariola Nagoda
Pozostałość majątku- folwark
32 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 33
Herb na grobie Emilii Friederike von Eyner
Cmentarzyk rodz. von Eynern
Wszystkich Świętych
1 listopada obchodzimy Wszystkich Świętych, ale nie zawsze tak
było. W dniu 13 maja 610 roku
papież Bonifacy IV otrzymał od
cesarza Panteon. Była to pogańska
świątynia, w której papież złożył
liczne relikwie wydobyte z katakumb, a następnie konsekrował
budowlę na kościół Santa Maria
ad Martyres (Santa Maria Rotonda). Za czasów pontyfikatu Boni34 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
facego IV obchodzono uroczystość
Wszystkich Świętych 13 maja, oddając cześć męczennikom. W 731
roku papież Grzegorz III przeniósł
tę uroczystość na dzień 1 listopada.
Powodem najprawdopodobniej
były trudności z wyżywieniem
pielgrzymów licznie przybywających do Rzymu na przednówku,
ponieważ już dawno skończyły się
zapasy zimowe, a nowych plonów
jeszcze nie było, z których można
by przyrządzić jedzenie. W 837
roku kolejny papież Grzegorz IV
wydał rozporządzenie, aby
1 listopada był dniem poświęconym nie tylko pamięci męczenników, ale także wszystkich świętych
kościoła katolickiego.
Tego dnia jeździmy na groby bliskich nam osób. Stawiamy kwiaty,
wieńce, zapalamy znicze, które
stanowią symbol naszej pamięci
o zmarłych. Dawniej wierzono, że
płomień odpędza złe duchy, które
próbują zakłócić spokój zmarłego.
Często spotykanym zwyczajem jest
palenie zniczy przy krzyżach
na rozstaju dróg, a także na opuszczonych grobach na starych, zapomnianych cmentarzach.
Cmentarzyk rodziny von Eynern
Jednym z takich, wciąż jeszcze
mało znanych cmentarzy w Opolu
jest maleńki cmentarzyk rodziny
von Eynern. Znajduje się on
w Półwsi, w niewielkim zagajniku naprzeciw budynku więzienia.
Rodzina von Eynern wywodziła
się z Niemiec. Była bardzo bogata
i zarazem pracowita. Byli właścicielami Półwsi, Bierkowic i Sławic.
Na cmentarzyku zachowały się trzy
płyty nagrobne właścicieli Półwsi
Emilii Friederike i Petera Wilhelma
von Eynern oraz ich syna - Heinricha.
Na grobie Petera Wilhelma von Eynern widnieją daty ur. 11.07.1837,
zm. 03.08.1903 oraz herb rodu
von Eynern - przedstawiający trzy
kłosy zboża i jednorożca, stojącego
na tylnych łapach. Poniżej herbu
znajduje się fragment wersetu
z pierwszego listu do Koryntian.
Na płycie Emilii Friederike von
Eyner (z domu von Bünau) widnieją daty ur. 12.03.1850, zm.
03.09.1915, herb męża oraz jej
rodowy von Bünau - w postaci
Płyta nagrobna Heinricha Wilhelma von Eynern
Nagrobek Petera Wilhelma von
Eynern
Pozostałość po nagrobku Heleny
Julianny von Eynern
Cmentarzyk rodz. von Eynern
dwóch głów lwich. Podobnie jak
u męża, poniżej herbu znajduje
się cytat pochodzący z pierwszego
listu do Koryntian.
Trzeci nagrobek należy do ich syna,
Heinricha Wilhelma von Eynern
(ur. 1883 r., zm. 1918 r. na froncie
I wojny światowej). Był porucznikiem w I Gwardii Pułku Dragonów
w Berlinie (1. Grade Dragonen
Regiment). Jego nagrobek jest
w fatalnym stanie, połamany, podziurawiony od kul, a inskrypcje
mało czytelne.
Nagrobek Emilii Friederike von
Eyner
Na cmentarzu pochowana była
także córka Emilii i Petera, Heliane
(Helene Julianne) von Eynern, która zmarła w 1944 roku. Niestety jej
grób został splądrowany w latach
50-tych XX wieku i został po nim
tylko ślad w postaci zasypanego
dołu. Helena Julia von Eynern była
ostatnią dziedziczką majątku, nie
pozostawiła po sobie spadkobierców.
Po śmierci ostatniej właścicielki
dwór został zajęty przez wojska
niemieckie, które urządziły w nim
sztab wojskowy. Tuż przed nadej-
ściem wojsk radzieckich w styczniu
1945 roku, dwór został spalony
wraz całym dobytkiem. Prawdopodobnie podpalili go uciekający
żołnierze niemieccy, aby zniszczyć
cenne dokumenty. Obecnie nie ma
po nim śladu, a znajdował się nad
rzeczką, tuż za budynkiem więzienia. Po dawnym majątku zachował
się jedynie folwark, w którym po
wojnie mieścił się PGR, a później
właścicielem była Agencja Nieruchomości Rolnych. Obecnie teren
należy do Gminy Opole. ■
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 35
W KRAINIE
ŚWIĘTEGO
KRZYŻA
Małgorzata Pamuła
Świętokrzyskie krajobrazy, w tle Sanktuarium Świętego Krzyża
36 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 37
16czerwca 2013 roku Sanktuarium Świętego Krzyża podniesiono
do godności Bazyliki Mniejszej
Kolor szlaku nie oznacza
jego stopnia trudności, jedynie
kolor czerwony często świadczy
o dużej atrakcyjności trasy. Kolorem czerwonym oznakowane są
główne polskie szlaki górskie –
Sudecki, Beskidzki i Świętokrzyski,
czerwone znaki prowadzą również
na najwyższy szczyt Polski – Rysy
(2499 m n.p.m.), łączą przełęcze
Zawrat i Krzyżne, tworząc najtrudniejszy górski szlak Orlej Perci
w polskiej części Tatr, dalej prowadzą przez szczyt Świnicy (2301
m n.p.m.), Kasprowego Wierchu
(1987 m n.p.m.) i grzbietem Czerwonych Wierchów prezentując najpiękniejsze panoramy tatrzańskie.
Górskie szlaki czerwone są zawsze
bardzo długie i wymagają podziału
na odcinki do przejścia. Prowadzą
przez najciekawsze pasma górskie
i łączą największe atrakcje turystyczne danego regionu, bowiem
ideą tworzenia szlaków jest przygotowanie tras wędrówkowych
połączonych z szeroko pojętym
krajoznawstwem. Kilometry górskich wspomnień
W celu pobudzania i rozwijania zainteresowań własnym
38 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
krajem, jego historią, kulturą
i geografią ustanowiono odznaki
turystyczne trzech głównych szlaków górskich, które zachęcają
do uprawiania turystyki, są wspaniałymi pamiątkami, wspomnieniami z przebytych kilometrów,
dowodem doświadczenia turystycznego, zaangażowania, a przede
wszystkim własnych osiągnięć.
Zasady zdobywania odznak zawarte są w regulaminach, a kolorowe
pieczątki przybite do książeczki
w schroniskach czy obiektach
zabytkowych potwierdzają górską
działalność.
Główny Szlak Beskidzki
i Sudecki poznał każdy, kto choć
trochę wędrował w Beskidach, Bieszczadach czy górach województwa
dolnośląskiego, zdobył Babią Górę,
Śnieżnik czy Śnieżkę. Aby poznać
Główny Szlak Świętokrzyski trzeba
wybrać się w centralną część Wyżyny
Kieleckiej, gdzie rozciąga się pasmo
górskie, które nazwę swą zawdzięcza
relikwii Krzyża Świętego przechowywanych w klasztorze na Łysej Górze
(595 m n.p.m.). Relikwie te, oprawione w podwójny krzyż benedyktyński,
są symbolem Ziemi Świętokrzyskiej.
Najniższe i najstarsze góry
Obok Sudetów, Góry Świętokrzyskie są jednym z najstarszych
pasm górskich w Polsce i Europie.
Ich bardzo ciekawa budowa geologiczna tworzy charakterystyczne
głęboko wcięte doliny, wąwozy,
skałki ostańcowe, gołoborza, co
czyni z wędrówki ciekawą lekcję
przyrody. Choć są to najniższe góry
w Polsce, profil przebiegu całego
szlaku nie przedstawia łagodnej
linii prostej, stoki są dość strome,
co w efekcie staje się interwałową
wędrówką podejść i zejść.
W całym przebiegu szlaku znajduje się dwadzieścia nazwanych
szczytów górskich, poczynając
od najniższej góry Ciosowej (365
m n.p.m.) do najwyższej Łysicy
(612 m n.p.m.). Szlak w większości przebiega w terenie leśnym,
jodłowo-bukowy drzewostan
tworzy wspaniałą atmosferę dla
wędrówki, zwłaszcza jesienią i jest
doskonałym terenem do treningu
górskiego przed dłuższą wyprawą.
W przeszłości znajdowały się na
tym terenie ośrodki górnictwa, rud
żelaza, ołowiu i miedzi, stąd XVIII-wieczny zabytkowy piec hutniczy
znajdujący się tuż przy początku
szlaku w Kuźnicach.
W skład Gór Świętokrzyskich wchodzi wiele pasm, jednak czerwony szlak łączy ze sobą
najciekawsze z nich, są to: Pasma
Oblęgorskie, Masłowskie, Jeleniowskie, Wzgórza Tumlińskie
i najbardziej znane Pasmo Łysogóry. Według różnych źródeł Główny
Szlak Świętokrzyski ma od 92
do 105 kilometrów i jest możliwy
do przejścia w ciągu 3-5 dni. Baza
noclegowa jest na tym terenie niestety mocno ograniczona, brak jest
schronisk na trasach, konieczne
jest więc wcześniejsze przygotowanie się. Przed wyjściem na szlak
.Bazylika od frontu, rekonstrukcję wieży ukończono w 2014 roku
Za opłatą można wejść na platformę widokową
warto mieć już zarezerwowane
noclegi, zapasy wody i jedzenia
oraz dokładną mapę, brak bowiem
w terenie tabliczek oznaczających
czas pozostały do przejścia i informacji na temat pokonywanych
szczytów. Mile widziana jest nawigacja, która pozwoli na bieżąco się
lokalizować. Oznakowanie szlaku
jest w dość dobrym stanie, poza
kilkoma miejscami, gdzie trzeba go
trochę poszukać, czerwone znaki
prowadzą do zamierzonego celu.
Warto jednak być czujnym, bo
szlak jest nieco pokrętny - wiele
razy kieruje w lewo lub w prawo,
czasem wiedzie skrajem lasu, przez
pola lub mało lubianym przez turystów asfaltem. Trzy razy przecina
drogę szybkiego ruchu – DK74,
S7 i DK73, gdzie trzeba zachować
szczególną ostrożność. Ciekawost-
ką głównych szlaków
w Polsce jest to, że mają swoich patronów – Szlak Beskidzki nosi imię
Kazimierza Sosnowskiego, Sudecki
- Mieczysława Orłowicza, a Świętokrzyski - Edmunda Massalskiego
(1886-1975) - przyrodnika i krajoznawcy związanego
z Ziemią Kielecką, który popularyzował turystykę w tym regionie,
min. przez wydanie przewodnika
pt. „Góry Świętokrzyskie”.
Na szlaku
Trasa Głównego Szlaku
Świętokrzyskiego to stukilometrowa wędrówka na odcinku Kuźniaki
– Gołoszyce. Turyści zainteresowani zdobyciem odznaki, zgodnie
z regulaminem, mogą podzielić
przejście szlaku na odcinki
o dowolnej długości, kierunku
i terminie. W Kuźniakach, tuż
obok ruin wielkiego pieca hutniczego, znajduje się kamień z tablicą
informacyjną. Początkowo asfaltowana droga zmienia się w szutrową
i rozpoczyna się pierwsze podejście
na Górę Perzową, otoczoną rezerwatem przyrody, na terenie którego
odsłonięte bloki czerwonego piaskowca triasowego, miejscami osiągają sześć metrów wysokości. Tutaj,
w sztucznie powiększonej grocie,
stworzono Kaplicę św. Rozalii,
przedstawionej jako pustelnica z
rozwianymi włosami. Jej atrybutami jest wieniec z białych róż na
głowie, trupia czaszka oraz krzyż.
Jest patronką sycylijskiego Palermo
i orędowniczką w czasie trzęsień
ziemi oraz zarazy. Dalej szlak przebiega przez niewysokie i zalesione
Pasmo Oblęgorskie, schodząc do
wsi Porzecze, następnie wspina
się na Górę Ciosową, na zboczach
której znajduje się nieczynny
kamieniołom odsłaniający bardzo
ciekawą czerwoną ścianę piaskowca
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 39
Kapliczka Żeromskiego w Świętej Katarzynie
triasowego. Przebiega tędy Świętokrzyski
Szlak Archeo-Geologiczny, z którego
obiektami spotkać się można na dalszych
odcinkach czerwonego pieszego szlaku.
Góra Ciosowa (365 m
n.p.m.) należy już do Pasma
Wzgórz Tumlińskich, które przecina droga krajowa numer 74, gdzie
szlak wspina się na kolejne szczyty
– Górę Kamień, Wykieńską oraz
Grodową, tutaj znajduje się wciąż
czynny kamieniołom „Tumlin
Gród” oraz Rezerwat Kamienne
Kręgi – pamiątka po dawnym
miejscu kultu pogan i kapliczka
pod wezwaniem Przemienienia
Pańskiego. Stąd trasa schodzi
do Tumlina, biegnie wzgórzami,
stopniowo wspinając się na Górę
Domaniówkę, skąd schodzi
do Masłowa Pierwszego – rozległej
wsi, znanej ze sportowego lotniska
z lat 1935-37. Pasmo Masłowskie,
z uwagi na liczne polany i roztaczające się z nich widoki, jest najciekawszym odcinkiem całego szlaku,
z platformy widokowej na Górze
Klonówka rozpościera się rozległa
panorama na Dolinę Kielecko-Łagowską, dalej szlak mija Diabelski
Kamień – pięciometrowy kwarcyt,
40 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
chroniony jako pomnik przyrody
nieożywionej. Legenda głosi, że kamień ten zrzucił diabeł - przelatując w stronę klasztoru na Świętym
Krzyżu, upuścił go, gdy usłyszał
pianie koguta w pobliskich Mąchocicach. Z ostatniego szczytu Pasma
Masłowskiego, Góry Dąbrówki,
szlak prowadzi w dół, do przełomu
rzeki Lubrzanki, następnie wspina
się na Górę Radostową i Wymyśloną, mija miejscowość Krajno-Zagórze i asfaltem prowadzi do
Świętej Katarzyny, w której warto
odwiedzić kilka ciekawych miejsc.
U stóp łysicy
Święta Katarzyna to niewielka miejscowość, położona u
podnóża najwyższego szczytu Gór
Świętokrzyskich – Łysicy (612 m
n.p.m.), z najlepiej rozwiniętą bazą
noclegowo-gastronomiczną
na całym przebiegu szlaku.
Na uwagę zasługuje tu Zespół
Klasztorny Bernardynek, założony
w drugiej połowie XV wieku, o nieco surowej budowie. Można wejść
do środka, by zobaczyć renesansowy wirydarz z 1633 roku, otoczony
krużgankami i kościół pod wezwa-
niem św. Katarzyny.
W klasztorze mieszkają Bernardynki, prowadzące tryb życia klauzurowy, zamknięty, zgodny z regułą św.
Franciszka, czyli „w odosobnieniu
i milczeniu, w ustawicznej modlitwie i ochoczej pokucie, zajmując się jedynie Bogiem dla dobra
Kościoła i Ludu Bożego”. Nieco
poniżej klasztoru ma swą siedzibę
prywatne Muzeum Minerałów
i Skamieniałości, powstałe w 2005
roku, prezentujące bogatą kolekcję
minerałów i skamieniałości
z Polski i całego świata oraz szlifiernię kamieni. Funkcjonuje tu również mały sklepik jubilerski z ciekawą biżuterią, zawierającą typowy
dla Gór Świętokrzyskich krzemień
pasiasty – kamień jubilerski, cechujący się rzadkością występowania,
dekoracyjnością i twardością. Jego
charakterystyczne ciemne i jasne
smugi o kolorze brązowym tworzą
bardzo atrakcyjny wzór wykorzystywany w tworzeniu oryginalnej
biżuterii.
Żeromszczyzna
W Świętej Katarzynie
i najbliższej okolicy wiele jest
miejsc związanych z pisarzem
Stefanem Żeromskim (1864-1925).
W pobliskich Ciekotach Żeromski
spędził wraz z rodziną najpiękniejsze lata swojego dzieciństwa. Dom
rodzinny pisarza niestety uległ spaleniu, ale w jego miejscu powstało
w 2010 roku Centrum Edukacyjne
„Szklany Dom” - nawiązujące
w nazwie do wizji „szklanych domów”, które przedstawił
w utworze „Przedwiośnie”. Ciekoty
i Dolinę Wilkowską nazywał swoją
ojczyzną, a Puszczę Jodłową, lasem
dzieciństwa i młodości. Świętokrzyskimi szlakami prowadził swoich literackich bohaterów „Syzyfowych Prac”, „Ludzi bezdomnych”
Zespół Klasztorny Bernardynek
w Świętej Katarzynie
czy „Przedwiośnia”. Jego technikę
pisarską nazwano Żeromszczyzną,
co oznacza wrażliwość na krzywdę
społeczną i cierpienie narodu, pozbawionego wolności, ale pełnego
patriotyzmu i woli walki
z zaborcą. Obok klasztoru,
na terenie dawnego cmentarza, stoi
niewielka „Kapliczka Żeromskiego”, wzniesiona pod koniec XVIII
wieku jako kapliczka grobowa
rodziny Jankowskich. Zwana jest
tak z powodu zapisu, choć nieco
zniszczonego, zachowanego do dziś
jako jedyny autograf ze szkolnych
lat wybitnego świętokrzyskiego pisarza. Historia głosi, że jako uczeń
klasy drugiej, Stefan Żeromski
wraz ze swym kolegą szkolnym Janem Stróżeckim schodzili z Łysicy,
gdy nagle rozpadał się deszcz. By
przeczekać ulewę, chłopcy schronili się w tejże kapliczce, gdzie
Żeromski zainspirował się napisem
wyrytym ostrzem bagnetu nieznanego powstańca (1863 rok) i wyrył
na ścianie swoje inskryptium – Stefan Żeromski, uczeń klasy drugiej
(1882 rok).
Świetokrzyska ochrona przyrody
Mijając klasztor szlak
wchodzi na teren Świętokrzyskiego
Parku Narodowego, utworzonego
w 1950 roku. Zakupiony bilet wstępu umożliwia wędrówkę Pasmem
Łysogór i zwiedzenie Gołoborza na
Łysej Górze. Największą atrakcją
turystyczną parku jest Łysa Góra,
gdzie mieści się Muzeum Przyrodnicze i kompleks zabudowań
dawnego klasztoru Benedyktynów
na Świętym Krzyżu, powstały w XII
wieku. Przewidziany czas przejścia
to siedem godzin, obliczone dla
przeciętnych spacerowiczów. Jest
to bowiem najbardziej uczęszczany
odcinek szlaku, głównie ze względu
na Łysicę (612 m. n.p.m.) – najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, wprawni turyści pokonują
tą trasę w ciągu czterech godzin.
Tuż za bramą parku stoi pomnik
Stefana Żeromskiego z 1954 roku
oraz Kapliczka św. Franciszka wraz
ze źródełkiem, którego woda ma
ponoć właściwości lecznicze, leczy
oczy i sprzyja poczęciu męskiego
potomka. Po zdobyciu szczytu
Łysicy szlak prowadzi
do kapliczki św. Mikołaja, uwa-
żanego za obrońcę przed dzikimi
zwierzętami, następnie wychodzi
poza teren Parku Narodowego,
do wsi Kakonin, gdzie warta uwagi
jest XIX-wieczna chałupa. Otwarta
dla turystów, prezentuje zabytkowe eksponaty, charakterystyczne
dla wsi świętokrzyskich, w typowym układzie: sień, izba, komora.
Odtworzona na podstawie badań
etnograficznych i archiwalnych,
przedstawia materialne warunki
życia średniozamożnej rodziny
rolniczej z przełomu XIX/XX
wieku. Obok chaty mieści się ciekawa zagroda z Izbą Dobrego Smaku,
w której można kupić pamiątki,
zjeść ciepły posiłek i odpocząć
przed dalszym marszem.
Z Kakonina szlak wychodzi
na asfaltowaną drogę, prezentując
rozległy świętokrzyski krajobraz,
po czym ponownie wchodzi
do lasu i prowadzi do przełęczy
Huckiej, gdzie mieści się duży wielopoziomowy parking dla samochodów i autokarów. Tutaj można
wsiąść do bryczki konnej, kolejki
turystycznej lub pokonać pieszo
ostatnie dwa kilometry na szczyt
Łysej Góry (595 m n.p.m.) - drugi
szczyt pod względem wysokości
w Górach Świętokrzyskich.
Na pierwszym planie pojawia się
wieża radiowo-telewizyjna, postawiona w 1966 roku, mierząca sto
czterdzieści trzy metry wysokości,
a tuż przed nią wejście na platformę widokową Gołoborza imieniem
Romana Kobendzy – polskiego botanika i dendrologa. Gołoborza są
charakterystyczną cechą Łysogór,
tworzą je podszczytowe rumowiska
skalne z kambryjskich piaskowców
kwarcytowych, powstały w klimacie peryglacjalnym, który stworzył
korzystne warunki do wietrzenia
skał.
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 41
Tablica informacyjna na początku końcu szlaku
W gotyckich krużgankach Sanktuarium otaczających wirydarz
panuje klasztorna aura
Święty krzyż na łysej górze
Wzdłuż szpaleru straganów z pamiątkami droga prowadzi
do Sanktuarium Relikwii Drzewa
Krzyża Świętego - serca regionu,
najstarszego sanktuarium w Polsce,
od którego zaczerpnięto nazwę Gór
Świętokrzyskich. Zabytkowy zespół
klasztorny Benedyktynów stanowi
kościół pod wezwaniem Świętego
Krzyża, klasztor, XVIII-wieczna
dzwonnica i brama wschodnia
oraz teren wzgórza z prehistorycznymi wałami kamiennymi.
Burzliwe losy kościoła i klasztoru sprawiły, że oryginalna bryła
ulegała wielokrotnej przebudowie
na przełomie XIX/XX wieku, a
rekonstrukcja wieży kościelnej
została ukończona dopiero w 2014
roku. Klasztorną atmosferę tworzą gotyckie krużganki i fragment
XII-wiecznego muru romańskiego,
który jest pozostałością z dawnego kościoła. Krużganki otaczają
wirydarz, którego centrum zdobi
piękna XVII-wieczna studnia
z cembrowiną, dziś gromadząca zapasy wody deszczowej i gruntowej.
42 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
Ze skrzydła zachodniego przejście
prowadzi do XVIII-wiecznego
skrzydła klasztornego, w którym
ma swoją siedzibę Muzeum Przyrodnicze Świętokrzyskiego Parku
Narodowego, natomiast w skrzydle
północnym znajduje się Muzeum
Misyjne Misjonarzy Oblatów,
w którym prezentowane są eksponaty związane z niegdyś więzienną
funkcją opactwa, jego odbudową
oraz ekspozycja związana z działalnością misyjną oblatów. Zgromadzone eksponaty pochodzą
z całego świata, najciekawsze
z nich to wyroby z kości słoniowej,
afrykańska biżuteria oraz przedmioty wykonane ze skóry węża
i krokodyla. W południowej stronie kościoła znajduje się wejście
do podziemi, gdzie eksponowane
są zmumifikowane szczątki zakonników i domniemane zwłoki Jeremiego Wiśniowieckiego. Relikwie
Drzewa Krzyża Świętego zachowane w pięciu cząstkach, przechowuje
się w pancernym tabernakulum
w głównym ołtarzu kaplicy Oleśnickich.
Z Łysej Góry szlak schodzi
do wsi Paprocice, stąd wspina się
na Górę Jeleniowską wiodąc przez
Pasmo Jeleniowskie – ostatnie
na Głównym Szlaku Świętokrzyskim. Jest ono drugim najwyższym
po Łysogórach pasmem, w całości zalesione, nie oferuje żadnych
widoków. W tym paśmie pojawia
się wiele dodatkowych oznakowań
o charakterze sportowym – białe
strzałki, kropki, szarfy, są to pozostałości z odbywających się co roku
Dymarkowych Biegów Górskich.
Spotkany na szlaku cmentarz wojenny z pierwszej wojny światowej
oznacza, że cel, czyli przejście całego Głównego Szlaku Świętokrzyskiego, już blisko. Piękna zabytkowa aleja lipowa doprowadza do
drogi krajowej nr 74, gdzie znajduje się tablica informacyjna
i znajomy kamień. ■
TUTAJ JEST MIEJSCE
NA TWÓJ ARTYKUŁ
NAPISZ
[email protected]
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 43
WYSPY SOŁOWIECKIE
Ewa Pluta
44 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 45
Czasem zdarza się, że literatura
wtrąca się do rzeczywistości. Literki układają się w apodyktyczny
komunikat: co tu jeszcze robisz?
Zamykaj tą książkę i jedź! I wtedy
nie ma nic do gadania. Trzeba
ruszyć w drogę, choćby miała
zaprowadzić na rosyjski archipelag wysp na Morzu Białym. Na
Wyspy Sołowieckie.
Stała na półce, nie dając mi spokoju. A przecież powinna! W końcu
umieściłam ją w szacownym towarzystwie książek przeczytanych, do
których jeśli wrócę, to dopiero na
czytelniczej emeryturze. Z czasem
już na pamięć znałam jej okładkę:
Wielka Sołowiecka, największa
z czterech wysp, rozsianych na
Morzu Białym, występujących pod
wspólnym szyldem – archipelag
Wysp Sołowieckich. Widać sołowiecki posiołek, spokojną Zatokę
Pomyślności i zamykający ją
z jednej strony Cypel Śledzia.
“Na Sołowkach widać Rosję, jak
w kropli wody – morze”.
Minie kilka miesięcy, a ja któregoś
wieczoru oprę się o solidne mury
Monastyru Sołowieckiego i spoglądając na Zatokę Pomyślności będę
mrużyć oczy – bo słońce
w tym miejscu położonym zaledwie 160 kilometrów od koła
podbiegunowego bywa wyjątkowo ostre. A więc stoję i mrużąc
oczy wypatruję na końcu Cypla
Śledzia domu. Jednego, konkretnego domu, gdzie w latach 90-tych
zamieszkał Mariusz Wilk. Pisarz na
Sołowkach urządził sobie – jak sam
to określił – wieżę obserwacyjną
i z tej perspektywy, perspektywy
Dalekiej Północy, przyglądał się
Rosji. „Na Sołowkach widać Rosję,
jak w kropli wody – morze” – pisał
w „Wilczym notesie”, książce, która
stała na półce, nie dając mi spokoju
na tyle, że któregoś dnia wyruszy46 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
łam opisanymi w niej ścieżkami.
“Sołowki są niewielkie, całe
w promieniu dnia piechotą, jakby
je pomyślano dla człowieka, który
nie chce używać innych środków
lokomocji oprócz własnych nóg”.
I rzeczywiście, wystarczy 40 minut
niespiesznego spaceru, aby przejść
z jednego punktu komunikacyjnego do drugiego. Pierwszym jest
port, do którego w sezonie, od
czerwca do końca sierpnia dwa
razy dziennie zawijają promy
z nieodległego Raboczieostrowska.
Wtedy port ożywa, i to jak ożywa!
Dziesiątki turystów, pielgrzymów
i sołowczan na drewnianym pomoście, jakieś pokrzykiwania, serdeczne powitania, wylewne pożegnania,
szukanie kwatery, transportu…
A potem znowu znajoma cisza,
taka jak ta panująca na drugim
końcu sołowieckiego posiołka –
na lotnisku. Ale i tutaj, w tym
uroczym niebieskim domku, gdzie
do pełnej idylli brakuje tylko malw
pod oknem, na pasach startowych
hojnie porośniętych wszelkim
chwastem, sporo się dzieje, gdy
ląduje samolot z Archangielska,
a w sezonie to i nawet z Moskwy.
A pomiędzy nimi maleńka sołowiecka wieś, około 600 stałych
mieszkańców, choć liczba ta
z roku na rok maleje. – Eee, kto by
tu chciał mieszkać. Przecież my tu
przez 10 miesięcy żyjemy jak
na pustyni. Żeby zobaczyć miasto
i innych ludzi, to musimy samolotem lecieć do Archangielska. Latem
trochę lepiej, są promy, turyści, nawet restauracja jest otwarta – mówi
ni to z rozżaleniem, ni to ze smutkiem Jewgienij, u którego zatrzymuję się na kilka dni. – Ja się wcale
nie dziwię młodym, że wyjeżdżają.
Tutaj nic nie ma.
Pewnie to „nic”, położenie Wysp
Sołowieckich na północnych,
kiedyś rzeczywiście trudno dostępnych rubieżach Rosji sprawiło, że
od wieków osadzano tutaj więźniów politycznych,
co w latach 1923–1939 przybrało
postać masowego i dobrze zorganizowanego systemu represji o wiele
mówiącej nazwie Sołowiecki Obóz
Robót Przymusowych Specjalnego
Przeznaczenia (SŁON). Poligon
ćwiczebny Gułagu, miejsce przez
które przewinęło się kilkaset tysięcy ludzi. Wielu z nich nigdy nie
opuściło Wysp Sołowieckich.
Niektórzy zostali w podziemnych
lochach sołowieckiego monastyru,
choć bynajmniej nie do tego został
stworzony na początku XV wieku
przez mnichów Germana i Sawwacjusza. Miał być enklawą prawosławia na Dalekiej Północy, duchowym centrum, które jednak nie
zapomina czym jest pragmatyka
dnia codziennego. Bo mnisi okazali
się niezwykle gospodarni: handlowali solą, poławiali ryby i owoce
morza, a w najbardziej wysuniętym
na północ Rosji ogrodzie botanicznym, wykorzystując panujący tam
osobliwy mikroklimat, hodowali
arbuzy, dynie, a nawet róże!
Kiedy w drodze z Petersburga
na Sołowki, poznaję Tatianę z Moskwy, która jedzie na wyspy, żeby
odreagować 11 miesięcy urzędowania za biurkiem, obiecujemy sobie,
że zobaczymy te róże, które nie
mają przecież prawa rosnąć
w mroźnym sąsiedztwie koła
podbiegunowego, że wypożyczymy
rowery i przejedziemy z południa
na północ wyspy, z sołowieckiego
posiołka do Sosnowej Zatoki, gdzie
kiedyś mieszkali sezonowi poławiacze morskiej trawy i rybacy, a teraz
w podupadających budynkach hula
wiatr, którego każdy powiew przynosi intensywny zapach sosnowego
lasu. A ten towarzyszy nam przez
całą drogę: kiedy rzucamy rowery,
by z bliska przyjrzeć się kolejnemu
krystalicznie czystemu jezioru,
które wychynęło zza drzew (tych
przystanków mamy całkiem sporo,
bo jezior na Sołowkach jest około
200, ledwo jedno się kończy, a już
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 47
pojawia następne), czy kiedy wspinamy się na najwyższe wzniesienie
archipelagu – Górę Sekierną (98,5
m n.p.m.).
Na jej szczyt prowadzi 365 drewnianych schodów i już mam mówić
Tatianie, że jak świetnie, jak wspaniale, bo przecież jeszcze kilkadziesiąt, już tylko kilkanaście kroków
i zobaczymy cały archipelag – na
horyzoncie zamajaczy nam Wyspa
Zajęcza, mała i duża, obok Anzer
i oczywiście Wielka Muksałma.
A może będziemy mieć na tyle
48 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW
szczęścia, że objawi nam się w całej
swej pięknej surowości Archipelag
Kuzniewa, na który wybierzemy się
za kilka dni?
Zachwyt pozostaje jednak niewypowiedziany, bo nagle uświadamiam sobie, że przecież my
spacerujemy po cmentarzu, że cała
Góra Sekierna, jej zbocza i wierzchołek, na którym stoi teraz Monastyr Wniebowstąpienia Pańskiego,
to jeden wielki cmentarny dół.
W czasach SŁON-a więźniowie,
przywiązani do drewnianych bali,
turlali się w dół po 365 stopniach,
umierając na skutek doznanych
obrażeń, dręczeni przez chłód, głód
i komary, które latem ciągnęły na
Siekierą Górę na łatwy żer.
Cmentarnych ścieżek na Sołowkach całe mnóstwo, ale my idziemy
tą jedną, z której końca – szczytu
Góry Sekiernej widać sosnowe lasy
ciągnące się po horyzont. Zieloną
monotonię przerywa monastyr
strzelający w górę, zza którego wyłania się Święte Jezioro, a dookoła
niego chaotycznie porozrzucane
drewniane domki sołowieckiego
posiołka. Część z nich, to dawne
baraki SŁON-a, do których zresztą
czasem zaglądam robiąc zakupy
– bo w jednym z nich mieści się
teraz sklep spożywczy; zwiedzając
sołowieckie muzeum, w którego
ciemnych i dusznych salach zgromadzono cała pamięć o czasach
SŁONA-a, czy w końcu – nieśmiało
zaglądając do mieszkanka Leny,
która szarość i bylejakość baraków
próbuje zakamuflować szaleńczo
kwitnącymi pelargoniami.
Zanim znowu wsiądę na prom
i udam się w powrotną podróż
do Petersburga, pójdę na jeszcze
jeden, bardzo ważny spacer. Przecież to głównie dla tego spaceru
wykorzystałam wszelkie możliwe
środki transportu: samolot, pociąg,
autobus, taksówki i własne nogi, by
znaleźć się na Wielkiej Sołowieckiej. I tam, razem z książką, która
nie dawała mi spokoju, pójść opisaną w niej ścieżką, by na jej końcu
znaleźć dom. Ten dom.
Spacer zaczynam od Hotelu
Prieobrażeńskiego. Doszczętnie
zniszczony przez ostatnich lokatorów, żołnierzy radzieckich, którzy
opuścili go z hukiem – puszczając hotel z dymem. Teraz dostał
drugą szansę, praca wre od rana do
wieczora, więc może hotel wróci
do dawnej świetności. Trudno
powiedzieć to samo o zabytkowej
elektrowni wodnej i doku klasztornym, którym jakoś nikt nie chce
przeszkodzić w ich stopniowej
dematerializacji. Ale może czas coś
przekąsić, niech będzie tutejszy
rarytas, morska kapusta, usiąść nad
Zatoką Pomyślności w cieniu jednej z 4 bielejących kaplic? To dobry
pomysł, bo słońce dziś przygrzewa,
w końcu mamy najwyższe temperatury tego lata, 20 stopni Celsjusza
i żadnych opadów od 4 dni, żadnej
błotnistej brei na drodze. Sołowieckie okno pogodowe, nic dodać, nic
ująć. Tak tu przyjemnie się siedzi,
ale idę dalej, ulicą Primorskaja, patrzę na piętrowe drewniane domy
o żółtych elewacjach i zastanawiam
się: który z nich to tamten „książkowy” Szanghaj, „dno biedoty,
pijaństwa i rozpaczy”?
Dalej droga się rozwidla i mam
wybór: pójść w lewo do Szkolnej
Zatoki albo skręcić w prawo na
Cypel Śledzia. Zerkam do książki,
która podpowiada mi, że moja
ścieżka prowadzi na prawo, tuż
obok Muzeum Morskiego, a na jej
końcu, który jest jednocześnie końcem Cypla Śledzia, znajduję stary,
kamienny spichrz służący kiedyś
do przechowywania ryb i tłuszczu
z fok. Nie tylko książka podpowiada mi którędy iść, ale również
kobieta, którą spotykam odpoczywającą przed domem. Na pytanie,
gdzie mieszkał pisarz, odpowiada
krótko: “Gdzie mieszkał Mariusz?
No jak to gdzie? Tam za gruszą stoi
dom”.
“Okna naszego domu wychodzą na
Zatokę Pomyślności, morze przedłuża stół, na którym piszę”.
Siadam sobie cichutko, właśnie pod
tymi oknami, patrzę na Zatokę Pomyślności. I niby nic takiego się nie
dzieje, ale ja wiem, że było warto. ■
CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 49
50 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW

Podobne dokumenty