Natalia Zientara, egzaminowany aplikant sądowy, a obecnie
Transkrypt
Natalia Zientara, egzaminowany aplikant sądowy, a obecnie
Autor: Natalia Zientara, egzaminowany aplikant sądowy, a obecnie asystent Członka KRS Dni bez wokand – za i przeciw, a przede wszystkim, po co. Akcje typu „dzień bez wokandy” budzą mieszane uczucia zarówno samego środowiska sędziowskiego, jak i społeczeństwa. Przeciwko tym akcjom przemawia szczególna ustrojowa pozycja i godność urzędu sędziego, z czego sędziowie zdają sobie sprawę. Z drugiej strony, ta właśnie pozycja sprawia, że mają oni bardzo ograniczone możliwości, by w inny sposób upomnieć się o godne i racjonalnie kształtowane wynagrodzenie. Nie może być przecież mowy o strajku, ani o akcji protestacyjnej na ulicach miast, podobnej do tej, jaką podjęły inne środowiska zawodowe, także niezadowolone ze swoich uposażeń. Pozostaje więc „dzień (tydzień, dwa tygodnie, a może i miesiąc) bez wokandy”. Czas ten nie jest dla sędziów czasem wolnym od pracy. Wykorzystują go oni na pracę w referacie (zazwyczaj bardzo obszernym), to jest zwłaszcza pisanie uzasadnień, wydawanie postanowień i zarządzeń, ewentualnie nakazów na posiedzeniach niejawnych i zapoznawanie się z aktami spraw, chociażby z „nowym wpływem”. Z pewnością więc nie jest to czas stracony. Pytaniem, które pojawia się przy ocenie „dni bez wokand” jest, czy w ogóle są one zasadne, a więc, czy sędziowie mają o co walczyć. W moim odczuciu tak. Chodzi przy tym o coś więcej, niż pieniądze, a w każdym razie nie o konkretne kwoty nominalne. Podstawowym problemem jest, że od czasu przemian ustrojowych nie została należycie rozwiązana kwestia kształtowania wynagrodzeń sędziowskich. Zależą one – ogólnie mówiąc - od wskaźników ustalanych w procesie politycznym, a nie od obiektywnej sytuacji rynkowej. Dlatego mimo dynamicznego rozwoju gospodarczego Polski, wynagrodzenia sędziów relatywnie maleją. Wpływa na to inflacja, bo podwyżki „inflacyjne” realnie nie odpowiadają rzeczywistemu wzrostowi cen oraz - przede wszystkim - ogólny wzrost poziomu wynagrodzeń w gospodarce i idący za tym wzrost zamożności społeczeństwa. Innymi słowy, nieznacznie tylko zmieniające się wynagrodzenie sędziów sprawia, że ich pozycja społeczno-ekonomiczna obniża się. Z drugiej strony pojawiają się głosy, że wynagrodzenie sędziego, nawet sądu rejonowego, jest znacznie lepsze, niż wynagrodzenie nauczyciela, pielęgniarki czy policjanta, a przecież zawody te także są odpowiedzialne i ze wszechmiar godne szacunku. Jednakże należy pamiętać, że sędzia nie jest tylko „wysokim urzędnikiem państwowym”, lecz sprawuje władzę. Skalą porównania jego płacy powinno być wynagrodzenie uzyskiwane na stanowiskach związanych ze sprawowaniem władzy państwowej – Prezydenta, Prezesa Rady Ministrów, Posła, Senatora, Ministra. Między innymi na to zważał ustawodawca, zapisując w Konstytucji prawo sędziów do „godnego wynagrodzenia”. W praktyce, jak się okazuje, wynagrodzenie to wcale nie jest „godne”, a co najwyżej „przeciętne”. Tymczasem rola sędziów i ich pozycja w społeczeństwie nie jest i nie ma być przeciętna. Ocena, czy w ostatecznym rozrachunku akcje „dni bez wokandy” prowadzą do obniżenia zaufania społecznego do sądu, czy też nie, zależy jednak przede wszystkim nie od merytorycznych przesłanek ich zasadności, lecz od czynnika subiektywnego i informacyjnego. Chodzi zatem o to, co społeczeństwo wie o ww. akcjach oraz jak ogólnie ocenia środowisko sędziowskie. Podstawowym problemem jest, że społeczeństwo nie rozumie potrzeby „dni bez wokand”. Sędziowie, bacząc na godność urzędu i licząc, że sytuacja także w sferze ich wynagrodzeń zacznie w końcu zmieniać się na lepsze, długo milczeli. Ich cierpliwość jest zrozumiała, bo dostrzegli zmiany mające na celu usprawnienie sądów, a im samym zapewnienie należytych warunków pracy, co miało znaczenie zasadnicze. Pojawił się urząd 1 referendarza i asystenta sędziego, nowe sądy oraz zwiększono ilość stanowisk sędziowskich, postępuje komputeryzacja. Nadzieje, że za opisanymi zmianami, nastąpią zmiany w zasadach i wysokości wynagradzania sędziów były w pełni uzasadnione. Tak się jednak nie stało. Natomiast w świadomości powszechnej problem wynagrodzeń sędziowskich długo nie istniał, a kiedy już się pojawił, stanowi pewne zaskoczenie. Wyrażane są opinie, że nie powinien protestować ten, kto przecież „nie ma tak źle”. Padają też argumenty, że sędziom z definicji nie godzi się protestować, skoro wybrali taki zawód. Pozostaje im „pełnić urząd z honorem” lub go złożyć. Wreszcie trzeba wspomnieć także i o tym, że protest sędziów nie znajduje poparcia tej – niestety sporej - części społeczeństwa, która ocenia ich pracę źle. Dzieje się tak z różnych przyczyn, z których bardzo istotną jest przewlekłość postępowania. Oceniając akcję „dni bez wokandy”, Minister Sprawiedliwości wyraził pogląd, że ma ona charakter polityczny. Wypowiedź ta zbulwersowała środowisko sędziowskie i nie tylko. Jest ona błędna i stawia grupę zawodową sędziów w złym świetle, lecz ma także pewien aspekt pozytywny. Otóż władza wykonawcza dostrzegła, iż w proteście chodzi nie tylko o pieniądze. Bo też istotą protestu nie jest wcale uzyskanie podwyżki jako takiej. Sędziowie domagają się gwarancji systemowych na przyszłość, to jest uzależnienia swego wynagrodzenia od płacy przeciętnej w sferze produkcji materialnej, a nie od kwoty bazowej lub płacy minimalnej ustalanej przez władzę wykonawczą i inne, pozasądowe czynniki (na przykład związki zawodowe). Rozwiązanie polegające na przyznaniu jednej incydentalnej podwyżki (której los nie jest na razie pewny) ma charakter doraźny. Znaczenie tej podwyżki jest znikome, skoro nie ma gwarancji stabilnego wzrostu wynagrodzeń w przyszłości, aż do poziomu odpowiadającego powadze i randze urzędu, a następnie utrzymania ich na tym poziomie niezależnie od wahań koniunktury gospodarczej i politycznej. Podsumowując, protest sędziów ma charakter nie polityczny, lecz ustrojowy. Może nadejść czas, kiedy przybierze on bardziej radykalną formę, jak odmowa udziału w komisjach wyborczych, a w ostateczności nawet masowe składanie rezygnacji z urzędu. Sędziowie mogą przecież dość swobodnie przechodzić do innych zawodów prawniczych. Wówczas polskiemu wymiarowi sprawiedliwości groziłby paraliż. Już teraz zauważalne są znaczne braki kadrowe. Na razie jest to spowodowane przede wszystkim brakiem regulacji prawnych odnośnie dochodzenia do urzędu sędziowskiego osób po aplikacji sądowej i zdanym egzaminie sędziowskim, które wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie mogą już objąć urzędu asesora sądowego z prawem orzekania. Orzeczenie, o którym mowa, wymusza zatem wprowadzenie istotnych zmian w ustroju sądownictwa. W związku z tym jest zgłaszany postulat, popierany przez znaczną część środowiska sędziowskiego i Ministra Sprawiedliwości, by do urzędu sędziego dochodziło się przede wszystkim przez inne zawody prawnicze. Jest on jednak całkiem nierealny. Dysproporcja zarobków sędziego wobec uznanego adwokata lub radcy prawego jest zbyt rażąca, by przyciągnąć do zawodu najlepszych, a nie tych, którzy nie poradzili sobie na wolnym rynku. Gdy sędziowie zaczną odchodzić z sądów i brak będzie prawników z odpowiednio wysokimi kwalifikacjami, chętnych do objęcia wakujących stanowisk, problemy kadrowe jeszcze się nawarstwią. Referaty sędziów pozostałych na stanowiskach jeszcze się zwiększą, a czas rozpoznawania spraw wydłuży. To znów obniży zaufanie społeczne do wymiaru sprawiedliwości. 2