Kochalam manipulatora-m
Transkrypt
Kochalam manipulatora-m
Kochalam manipulatora-m 12-01-31 15:26 Strona 39 ROZDZIAŁ 5 MOJA UTOPIA Nie opowiada się o miłości, tak jak nie opowiada się o szczęściu. JULIEN GREEN Coney Island, Brooklyn, 30 maja. Siedzimy w gondoli „Wonder Wheel” wielkiego diabelskiego młyna, którego obrót powoli unosi nas w srebrne niebo nad Nowym Jorkiem. Przed chwilą spadł wiosenny deszczyk, teraz słońce już przeziera zza chmur, a poza nami nie ma tu nikogo. W sercu opustoszałego lunaparku czujemy się tak, jakbyśmy byli sami na świecie. Obserwuję przed sobą zawijasy rollercoastera, z którego zwykle dobiegają przeraźliwe piski pasażerów. Tym razem brak amatorów mocnych wrażeń, wagoniki stoją bezczynnie, podobnie jak wielki, majestatyczny statek piracki. Widziane z góry karuzele dla dzieci i niezliczone stoiska z zabawkami przypominają kolorowy patchwork. Pod nami rozciąga się długa plaża w otoczeniu lodziarni, barków i kafejek, gdzie również nie ma żywej duszy. Rozpoznaję z daleka ostre, stalowe kontury Manhattanu, zupełnie niepasujące do tych ludycznych dekoracji godnych Felliniego. Biorę Juliana za rękę; odwraca się do mnie ze spłoszonym uśmiechem, jakby zażenowany tym przejawem czułości. Ale odwzajemnia uścisk, wręcz gniecie mi palce aż do bólu. – Zobacz, jak cudownie! – krzyczy. – Jesteśmy sami, zupełnie sami, tylko my nie zlękliśmy się deszczu. 39 Kochalam manipulatora-m 12-01-31 15:26 Strona 40 Rozpościera ramiona, wbija wzrok w czarne kłębowisko morza na horyzoncie. Kiwam głową, szczęśliwa i zakochana, chociaż w dole pojawiły się już pierwsze ludzkie sylwetki – pracownicy wesołego miasteczka musieli wyjść z ukrycia i znów czekają na spacerowiczów. Machinalnie rejestruję to kątem oka, ale prawdę mówiąc, nie widzę nikogo ani niczego poza Julianem. Jest jeszcze piękniejszy niż zwykle; jego krótkie, faliste włosy tworzą doskonałą ramę dla kunsztownie wyrzeźbionej twarzy. Patrząc na niego, też mam ochotę krzyczeć z zachwytu, ale ograniczam się do błogiego uśmiechu. Przypomina mi młodego Marlona Brando. Wisimy akurat na samym szczycie koła, gdy słońce wreszcie pokonuje chmury i w jednej chwili zalewa świat złotym blaskiem, rozpraszając przy okazji ostatnie cienie wątpliwości w mojej głowie. Trudno o właściwszy moment – muszę to zrobić właśnie teraz. Wyjmuję z torebki granatowe aksamitne etui. – Kocham cię, Julianie! A to na urodziny… Wszystkiego najlepszego! Po chwili wielkiego zaskoczenia zachłannie chwyta pudełeczko i otwiera jednym ruchem jak niecierpliwe dziecko. Kładzie sobie na dłoni mój prezent, srebrny zegarek Longiness, i wzdycha: – Oh, my God! Oh, my God! Oh, my God! Uśmiecham się, wzruszona jego reakcją. – Podoba ci się? Patrzy na mnie oszołomiony. – Jak w ogóle możesz pytać? Brak mi słów! To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem! – Zobacz, coś jest wygrawerowane na kopercie. Julian odwraca zegarek i czyta na głos, powoli, rozdzielając sylaby. Wstrzymuję oddech. „A Trésor” – „Dla Skarba”. Widzę, że jest wstrząśnięty. – Jak ślicznie – mruczy ledwie słyszalnym głosem, nie odrywając Kochalam manipulatora-m 12-01-31 15:26 Strona 41 oczu od zegarka. A ja powtarzam sobie w duchu: Trésor – utopia… Trésor – eden… W tym stanie zawieszenia nad ziemią naprawdę czuję się jak na rajskim obłoku. A jednak czegoś mi brak w tej idylli i nagle, patrząc w dół, uświadamiam sobie czego. Karuzele, huśtawki, piaskownice są nadal puste, i to cisza przykro dzwoni w uszach. Brakuje mi tu gwaru, jaki robią bawiące się dzieci, beztroskie i szczęśliwe. Chcę podzielić się tym spostrzeżeniem z Julianem, ale zamyka mi usta namiętnym pocałunkiem. Gdy odrywa się ode mnie, ma wilgotne oczy. – Ja też cię kocham – szepcze. – Nigdy w życiu nie dostałem takiego prezentu. Jesteś cudowna. Przez trzydzieści pięć lat nikt nie dał mi czegoś tak wspaniałego, nawet moja matka. Julian mieszkał w Czarnym Harlemie, tradycyjnej dzielnicy Afroamerykanów, gdzie mimo przemian ostatnich lat biali byli nadal w mniejszości. Początkowo czułam się tam nieswojo, ścigana na ulicy mało przyjaznymi spojrzeniami, ale szybko uległam argumentom Juliana, jak zwykle bardzo przekonującym. – Harlem przynajmniej żyje, jest w zgodzie ze swoją kulturą, nieważne, czy afroamerykańską, czy latynoską. Ludzie mają tu duszę, nie tak, jak ci z szykownych dzielnic Upper East Side’u, zupełnie nijacy, odczłowieczeni przez indywidualizm i konkurencję. Mieszkańcy Harlemu jeszcze nie zapomnieli, czym jest solidarność i wspólnota. Powtarzał mi to wielokrotnie, z egzaltacją, w czasie naszych niezliczonych wędrówek po Sugar Hill. Pokazywał miejsca, gdzie kiedyś mieszkali słynni czarnoskórzy Amerykanie: Duke Ellington, W.E.B. DuBois, Roy Wilkins, Adam Clayton Powell, Langston Hughes, Ralph Ellison… Im lepiej poznawałam Harlem, tym bardziej podobała mi się jego wiktoriańska architektura, niepowtarzalne brownstones przy Convent Avenue i Hamilton Terrace. Sugar Hill, między 135. a 155. Ulicą, mityczne centrum odrodzenia Harlemu i nowego, lepszego, „słodkiego” życia dla czarnej burżuazji 41 Kochalam manipulatora-m 12-01-31 15:26 Strona 42 z lat pięćdziesiątych, dla mnie też oznaczało nowe i słodkie życie, oczywiście z Julianem. Bo Harlem to był on, a on był moim odrodzeniem. Zmęczeni długimi marszami, często kończyliśmy je w legendarnym pubie St Nick’s, gdzie popisywali się czarnoskórzy jazzmani. Julian odpływał wtedy gdzieś daleko, kontemplował tę muzykę całym sobą, machinalnie wybijając rytm ręką – a ja kontemplowałam jego zasłuchanie, niezmiennie zachwycona i szczęśliwa. We wrześniu kupiłam mieszkanko „z klimatem”, położone między Broadwayem a Amsterdam Avenue, dwa kroki od Sugar Hill. Nie kosztowało drogo; miałam nieco oszczędności, na resztę dostałam kredyt, wspólnota zaakceptowała mojego psa… Gentrification, czyli proces nobilitowania Harlemu, postępował bardzo szybko – dzielnica robiła się modna i coraz „bielsza”, aczkolwiek słyszałam, że zgodnie z instrukcjami przełożonych policja starannie wycisza tutejsze gwałty i rozboje, aby nie odstraszać białych inwestorów. Nie obchodziło mnie to zbytnio, skoro miałam przy sobie Juliana. Wprowadził się do mnie w grudniu, po powrocie z trzymiesięcznego tournée po całych Stanach. Oddałam mu jeden pokój, gdzie urządził sobie studio. 25 grudnia, dokładnie w rocznicę naszej pierwszej nocy, zażyczył sobie, żebym się ubrała wieczorowo, gdyż chciał mnie zabrać na kolację do Sylvii, mistrzyni kuchni soul. Wsiedliśmy do taksówki, ale zamiast zatrzymać się przed katedrą soul food, zatrzymaliśmy się przed prawdziwą, skądinąd jedną z największych na świecie – Saint John the Divine – w północno-zachodniej części Central Parku. Bieg po jej stopniach, ręka w rękę z ukochanym, w mojej długiej sukni z niebieskiej satyny i szpilkach, wydał mi się niezwykle romantyczny. Julian chciał się pomodlić, więc weszliśmy do środka. Milczał jak zaklęty, gdy obchodziliśmy dookoła ogromne wnętrze katedry, ale czułam, że szykuje coś wyjątkowego. Był bardzo poruszony; nie uszło mojej uwagi, jak kilka razy próbuje otrzeć upartą łzę. Gdy dotarliśmy 42 Kochalam manipulatora-m 12-01-31 15:26 Strona 43 do „kącika poetów”, nagle padł przede mną na kolana i ledwie tłumiąc szloch, wyjął z kieszeni małe puzderko. Jego ręka już wędrowała ku mnie, ale jak na ironię, dokładnie w tym momencie rozległ się głos kościelnego: – Zamykam katedrę, proszę wyjść! Kościelny, zasuszony człowieczek podobny do myszy, wymownie pukał palcem w zegarek, patrząc na nas ze zgorszeniem. A do mnie właśnie dotarło, co zamierzał zrobić Julian, i widząc go na kolanach, skamieniałego jak słup soli, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Scena była na wskroś komiczna: mizerny strażnik świętego przybytku zepsuł Julianowi cały efekt, wywrócił do góry nogami jego scenariusz, z pewnością dobrze przygotowany i przećwiczony! Przez kilka sekund pociemniałe ze złości oczy Juliana krążyły między kościelnym a mną – chichoczącą do łez. Szybkim gestem wsunął do kieszeni tajemnicze pudełko. Mimo rozbawienia obserwowałam go bacznie, ciekawa, jak wybrnie z tej żenującej sytuacji. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim zdecydował, co ma robić i starł z twarzy ślady gniewu. Z nieśmiałym uśmiechem zwrócił się do kościelnego ochrypłym, lekko zacinającym się głosem: – Tylko kilka minut… Błagam pana… To bardzo ważne! Człeczyna patrzył na niego niechętnie, ale wreszcie machnął ręką i zostawił nas samych. Nie wstając z klęczek, Julian znów sięgnął do kieszeni. Podniósł na mnie oczy, jakby szukając zachęty, po czym spuścił wzrok i ostrożnie otworzył puzderko. Miałam wrażenie, że boi się je uszkodzić – był naprawdę rozbrajający! Po chwili wahania wyjął cienki złoty pierścionek z wysoko osadzonym brylantem, kunsztowny pierścionek zaręczynowy. Wpatrywał się we mnie intensywnie, a łzy spływały mu ciurkiem po policzkach. – To magiczny pierścionek, należał do Ginewry… Czy przyjmiesz go ode mnie? – zapytał ledwie słyszalnym, drżącym szeptem. Teraz i ja poczułam ścisk w gardle. Jak przez mgłę wsunęłam pierścionek na palec serdeczny, niemalże oczekując, że swoją magiczną mocą natych43 Kochalam manipulatora-m 12-01-31 15:26 Strona 44 miast przeniesie mnie do raju. Nie wiem, czy wykrztusiłabym jedno słowo, ale niezawodny kościelny wybawił mnie z kłopotu. Oboje z Julianem aż podskoczyliśmy na dźwięk jego zniecierpliwionego głosu, nadspodziewanie silnego w zestawieniu z wątłą postacią: – No już, dosyć tego. Dom Boży się zamyka, proszę natychmiast wyjść! 44