Jolanta Żółkowska – „Lifting” w Utrechcie – s. 6

Transkrypt

Jolanta Żółkowska – „Lifting” w Utrechcie – s. 6
Spokl1.qxd
2009-08-31
19:49
Page 1
Scena Polska
w Holandii
Kwartalnik nr 3(59)/2009
ISSN 1233-7633 / Cena: 2 euro
Jolanta Żółkowska
– „Lifting” w Utrechcie – s. 6
Pełne kosze letnich wspomnień – s.4-5
Buszujący w etyce – Krzysztof Zanussi – s. 7-8
cmyk
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 3
Od redakcji
Od redakcji
M
ieli−
ś m y
p o −
mysł, aby napi−
sać
artykuł
wstępny razem:
Gienek Brzeziń−
ski i ja. Ale Gie−
niek wrócił do
Holandii, a ja
zostałam w lesie
z laptopem. Do
Poznania wrócił też Darek Muzalewski, to
ta ważna osoba, która przygotowuje od
lat nasze pismo do druku. No i znowu bę−
dziemy kończyć kwartalnik przez internet,
który w lesie jest tak powolny jak budowa
autostrad w Polsce. Szczęśliwcem, który
będzie widział, jak naprawdę będzie wy−
glądał ten numer przed oddaniem do
www.scenapolska.nl
W numerze:
druku, jest jak zwykle Darek. Pomyślałam,
to może on napisze tym razem artykuł
wstępny? No, ale czy to nie za duży stres,
dla kogoś kto dopiero debiutuje jako au−
tor na łamach naszego pisma? Polecam
relacje Darka z pobytu na koncercie U2.
Sami Państwo ocenią, nam się spodobała
już jego ustna opowieść z imprezy, a arty−
kuł...no, gratulujemy debiutu literackiego.
Wewnątrz numeru znajdziecie Pań−
stwo jeszcze wspomnienia z letnich waka−
cji, dużo poezji, trochę humoru i zaprosze−
nie do teatru. Cieszymy się, że wkrótce
znów będziemy mieć okazję spotkać się
na kolejnych imprezach Sceny Polskiej w
Holandii. Zapraszamy również na naszą
stronę internetową www.scenapolska.nl
w nowej szacie. Będzie więcej, ciekawiej
i bardziej aktualnie.
Zofia Schroten-Czerniejewicz
Kulturobranie
– pełne kosze letnich,
leśnych wspomnień – s. 4-5
Monodram „Lifting”
w Utrechcie – s. 6
Buszujący w etyce
– Krzysztof Zanussi – s. 7-8
Jerzy Skoczylas – s. 9
Gienek Brzeziński o
koncercie Cohena w Antwerpii
– s. 10
Kosmiczne U2 zagrało
w Chorzowie – s. 11
Salon Poetycko-Muzyczny
im. Wandy Sieradzkiej
– s. 12
Marek Grądzki –
– s. 13
żniwa
Jeden dzień w Krakowie
– s. 14
Olendry – s. 15
Kwiatowa czarodziejka – s. 16
Zaproszenie do Berlina
– s. 17
Darek Muzalewski, Gienek Brzeziński i Zofia Schroten-Czerniejewicz podczas pracy nad najnowszym
numerem Sceny Polskiej
Letnie wspomnienie
Ewy Wagner – s. 18-19
„Scena Polska„ KWARTALNIK nr 3 (59) 2009 ISSN 1233−7633
Pismo dofinansowuje Senat RP
WYDAWCA/ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Zofia Schroten−Czerniejewicz
(red. nacz.), Gienek Brzezinski (sekr. red.), Ewa Wagner, Elżbieta Wicha−Wauben,
oraz zespół.
Stichting Pools Podium, Prof. Wentlaan 28, 3571 GC Utrecht, Holandia,
Tel.31 (0) 30 2718296, fax. 31 (0) 30 2719613, E−mail: [email protected]
Stichting Pools Podium, ABN AMRO Utrecht, 51.85.44.443.
www.scenapolska.nl i www.poolspodium.nl
Zdjęcia: Archiwum SPP,
SKŁAD I ŁAMANIE: Dariusz Muzalewski, tel. +48 511 853 970,
DRUK: Drukarnia Swarzędzka Stanisław i Marcin Witecki, Tel. +48 (61) 817 27 64
Zdjęcie na okładce: Jolanta żółkowska, Fot. Janusz Romaniszyn
Zapraszamy do prenumeraty!
Zadbaj o stałą, bezstresową dostawę kwartalnika, zostań Przyjacielem Sceny Polskiej
w Holandii. Wpłaciwszy raz w roku 30 euro na konto 51.85.44.443 (tnv. Stichting
Pools Podium) zapewnisz sobie ciągłość lektury, łatwość dostępu do niej i informacje o
wszystkim, co organizuje Scena Polska w Holandii.
www.scenapolska.nl
Scena Polska nr 3/2009
3
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 4
Kultura
www.scenapolska.nl
Kulturobranie
- pełne kosze letnich,
leśnych wspomnień
„NOWA RÓŻA 2009 – KULTUROBRA−
NIE”− twórczy odpoczynek, natura, swoj−
sko, kulturalnie”. Nowa Róża to dawna
olenderska wieś, w której swoje „gniaz−
do"przed kilkunasty laty uwiła Scena Pol−
ska w Holandii. Latem spotykamy się tu−
taj, aby cieszyć się wyjątkową magią te−
go miejsca. Prawie na wyciągnięcie ręki
las, gwiaździste niebo i przecudna cisza,
którą przerywają odgłosy ptaków,
świerszczy i „szczekanie” rogaczy. Raj dla
grzybiarzy! Chcesz lepiej poznać las, od−
począć od kłopotów, wzmocnić kondy−
cję fizyczną czy po prostu znaleźć czas
dla siebie, a przy okazji nadrobić zanie−
dbania kulturalne? Skorzystaj z tego za−
proszenia”.
Robert Nocuń (stoi) – przyjaciel Sceny Polskiej – Haga/łódź
Tak namawialiśmy Was w poprzed−
nim kwartalniku do udziału w wakacyj−
nej akcji Sceny Polskiej w Holandii. Kto
przyjechał, chyba nie żałuje. Nazbierało
się wpisów do księgi gości, zdjęć i wspo−
mnień.
Goście
Goście przyjeżdżali pojedyńczo,
przez całe wakacje, żeby poznać drogę
i miejsce. Czasami byli kilka godzin, al−
bo zostawali na jedną lub kilka nocy.
Najdłużej zagościli uczestnicy warszta−
tów filmowych, którzy spotykają się tu−
taj już od dziewięciu lat. W przyszłym
roku Scena Młodych – Jong Podium bę−
dzie świętowała swoje 10−lecie. A za−
częło się wszystko od ...Witkacego
w Nowej Róży!
Po e z j a
Jacek Pachocki z Ijsselstein z rodziną
4
Scena Polska nr 3/2009
Trzeci Salon Poetycko−Muzyczny im.
Wandy Sieradzkiej miał tym razem opra−
wę wyjątkową. Myślimy, że Wanda na
nas z góry spoglądajac zachwycała się
oprawą scenograficzną Salonu. Bo choć
nie było nas tym razem zbyt wielu, to
przecież sceneria Nowej Róży i wiersze
czytane przy świetle gwiazd i blasku
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 5
Kultura
www.scenapolska.nl
Ania i Władek Padło z Hagi
Waldek i Elly Pankiw z Roterdamu
ogniska, z podkładem muzycznym,
gdzieś w lesie grających świerszczy i po−
hukujących leśnych ptaków, były tym
optymalnym związkiem człowieka z na−
turą, o którym Wandzia zawsze marzyła
i o którym pisała swoje wiersze.
Bo też czy może być coś wspanialsze−
go, niż to urokliwe miejsce pośród la−
sów, ognisko strzelające iskrami, ciepła
noc, wygwieżdżone niebo, zimne piwo,
grupa przyjaciół i – co jednak w tym wy−
padku nie jest bez znaczenia – wiersze.
Okazuje się, że „ludzie wiersze piszą”,
żeby sparafrazować nieco Agnieszkę
Osiecką. Wiersze lepsze i gorsze, ale
przecież piszą z potrzeby podzielenia się
emocjami, wrażeniami, stanem ducha z
innymi „wrażliwcami”, którzy ich tak do−
brze rozumieją. Nie poprzestaliśmy na
wierszach własnych; czytaliśmy również
utwory Gałczyńskiego, Tuwima, Her−
berta, Szymborskiej, Sieradzkiej. Mogli−
byśmy tak całą noc, ale w pewnym mo−
mencie skończyło się drzewo na ogni−
sko i wtedy okazało się, że minęła dru−
ga. Poszliśmy więc spać, ale przecież
wiersze do rana dźwięczły nam w
uszach.
Po d s u m o w a n i e
Czy da się podsumować coś, co wyda−
je się nie ma końca, zważyć przyjaźń, zmie−
rzyć ciszę, sfotografować i zapamiętac
ciemność? Dodajmy, że nazwę wakacyj−
nych działań Sceny Polskiej−Pools Podium
podsunęła nam Kasia Klich, piosenkarka,
autorka tekstów piosenek, a ostatnio rów−
nież autorka opowiadań dla dzieci. Nam
pomysł Kasi i plakat „Kulturobranie”, który
dla nas zrobiła trafił do przekonania i oddał
ducha naszych działań. Przyjedźcie ko−
niecznie w przyszłym roku, przygotujemy
jeszcze większe kosze!
ZSCz, GB
Zapraszamy na naszą stronę internetową
w w w. s c e n a p o l s k a . n l
Ewa Tobiańska, była wiceprezes Sceny Polskiej
Scena Polska nr 3/2009
5
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 6
Teatr
www.scenapolska.nl
Zofia Schroten-Czerniejewicz
Monodram „Lifting” w Utrechcie
"Moje życie – jak wielka walizka
co nieść ciężko i zostawić szkoda..."
T
o słowa refrenu jednej z piose−
nek, którymi raczy nas ze sceny
w monodramie „Lifting” Jolanta
Żółkowska. Publiczności Sceny Polskiej
w Holandii nazwisko to nie jest obce.
Siostra Joanna Żółkowska wystąpiła
u nas dwukrotnie, raz z Januszem Gajo−
sem w „Tutam” i raz sama w „Lekcji pa−
ni Margarety”. Poza nazwiskiem mają
też obydwie aktorki wiele innych cech
wspólnych: wielki talent i żywiołowość
sceniczną.
Jolantę Żółkowska pamietałam z roli
Basi w serialu „Dom”. Grała tam młodą
inteligentkę, której życie ułożyła woj−
na, dziewczynę smutną i poważną.
Nie mogłam sobie wyobrazić jej
w roli komediowej. A jednak...
O monodramie Jolanty Żółkowskiej
„Lifting” dowiedziałam się od przyjaciół
ze Sceny na Piętrze w Poznaniu. Przed−
stawienie grano tam wiele razy, zawsze
przy nadkomplecie widzów. Zaintereso−
wał mnie ten spektakl. Zadzwoniłam do
aktorki. Ucieszyła się bardzo z propozy−
cji zagrania w Holandii. Oczywiście,
musiała sprawdzić jeszcze terminy, po−
nieważ gra regularnie w teatrze Polonia
Krystyny Jandy w przedstawieniu dla
dzieci. Na szczęście pod koniec wrze−
śnia może mieć dla nas czas.
Staram się zwykle wcześniej zoba−
czyć spektakl, który zapraszam do Ho−
Basia z serialu Dom
landii. Nie tylko, żeby mieć pewność
dobrego wyboru czy dla napisania re−
cenzji, ale ze względów technicznych.
Kto zaglądał za kulisy organizowanych
przez nas przedstawień i pomagał przy
ich realizacji wie, jak ważne jest nagło−
śnienie, światła i stworzenie aktorem
profesjonalnej obsługi technicznej. Ze
względu na oszczędności, musimy so−
bie z tym radzić sami. Gdy dowiedzia−
łam się od Jolanty Żółkowskiej, że bę−
dzie w lipcu występować w Wielkopol−
sce oczywiście nie omieszkałam skorzy−
stać z okazji zobaczenia przedstawienia
i poznania osobiście aktorki. Umówiły−
śmy się, że po drodze na spektakl
wpadnie do Nowej Róży, gdzie odby−
wały się właśnie warsztaty filmowe Sce−
ny Młodych. I tak się stało... Ach, gdyby
mogła zostać dłużej i z młodymi aktora−
mi wystapić przed kamerą. Ale chociaż
zjedliśmy razem pierogi i zrobiliśmy se−
sję zdjęciową.
Wieczorem miałam okazję zobaczyć
przedstawienie. Pomimo gorącej aury
i pobliskiej plaży, sala we Włoszakowi−
cach w Wielkopolsce wypełniona była
po brzegi. Wspaniały spektakl, relaksu−
jący i optymistyczny. To, czego nam na
progu jesieni (nie tylko tej życiowej)
najbardziej potrzeba. Warto wybrać się
na przedstawienie „Lifting” w Utrechcie
26 września, Po spektaklu jak zwykle
spotkanie z wykonawcami, tym razem z
Jolantą Żółkowską i Piotrem Gollą.
Przygotowujemy napisy w języku an−
gielskim, aby dotrzeć do większej ilości
widzów. Zapraszamy do wcześniej−
szych rezerwacji miejsc.
ZSCz
Scena Polska – Pools Podium
zaprasza
na spektakl teatralny „Lifting”
z udziałem Jolanty Żółkowskiej
i Piotra Golli
26 września o godz.19.00
Marnix Academie, Vogelsanglaan 1,
Utrecht
Aktorka ze Sceną Młodych w Nowej Róży
6
Scena Polska nr 3/2009
Rezerwacja miejsc (wstęp 20 euro):
e−mail: [email protected],
faks.+31 30 2719613,
tel. +31 30 2718296
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 7
Książka
www.scenapolska.nl
Stanisław Zawiśliński
Buszujący w etyce
– Krzysztof Zanussi
N
ieod−
łączne
okula−
ry,
garnitur,
obowiązkowo
krawat, stono−
wany
półu−
śmiech – na co
dzień, w biurze,
w pociągu, na
konferencjach
prasowych, wy−
kładach, nawet
na planie filmowym, w trakcie robienia
zdjęć. Taki jego wizerunek szeroko upo−
wszechnił się przez lata. Tu i tam, w Pol−
sce i za granicą. Z jednym może wyjąt−
kiem: w latach 80. uzupełniony był o bro−
dę, którą twórca „Iluminacji” demonstra−
cyjnie zapuszczał.
Trudno może uwierzyć, ale są zdjęcia,
na których nie ma on okularów, nie nosi
krawata i garnituru, widać jak skacze kon−
no przez przeszkody, zjeżdża na nartach,
bawi się z psami, ma tors i rękę w gipsie,
a nawet – o zgrozo – usiłuje zaciągać się
papierosem i tonie w oparach dymu. Są
też takie fotografie – z lat 60. – na któ−
rych zdaje się pozować na zbuntowane−
go Jamesa Deana, albo – z lat 70 – jak na
planie filmowym paraduje w kożuchu,
podobnym do tego legendarnego już,
noszonego przez egzaltowanego, „praw−
dziwie romantycznego polskiego filmow−
ca” – Andrzeja Wajdę. Ale powiedzieć
o Krzysztofie Zanussim: egzaltowany, na
dodatek romantyk, wydaje się nie na
miejscu. Z kolei określić go chłodnym ra−
cjonalistą z religijnym backgroundem
– to za mało. A jednak obu, zwłaszcza na
Zachodzie, przez lata stawiano blisko sie−
bie. Nazywano Zanussiego następcą Waj−
dy. Porównywano ich dzieła. Do czasu,
gdy nie stało się jasne, że ten pierwszy le−
piej kreuje „ludzi z żelaza” a drugi – „ludzi
z kryształu"− wzorce.
Nie da się jednak ukryć: nie tylko z do−
stępnych zdjęć, także na podstawie twór−
czości, można ułożyć różne, całkowicie
przeciwstawne wizerunki Zanussiego.
Czy ten najczęściej eksponowany, najbar−
dziej rozpowszechniony, wiążący jego
sztukę i postawę współczesnego artysty –
moralisty, jest jednocześnie najbardziej
prawdziwy? Być może. Być może Krzysz−
tof Zanussi, na użytek własny i świata,
świadomie „zmontował się” i ułożył; wy−
brał wartości, którym postanowił hołdo−
wać, wypracował siebie i swój styl bycia.
Jak sam twierdzi – chciał być inny od resz−
ty. Od dawna – jest.
***
Jednym imponuje, drugich drażni.
Niemal od początku jego artystycznej ka−
riery tak było. Wzbudzał kontrowersje.
Znajdował się w sytuacji pomiędzy od−
rzuceniem a aprobatą. Ale stale zyskiwał
popularność. Jego filmy zdobywały festi−
walowe laury, on zaś udzielał coraz
większej ilości ciekawych wywiadów.
Opowiadał w nich o sobie, swoim po−
strzeganiu świata, o ideach i warto−
ściach, o kinie i o zjawiskach społecz−
nych, które go niepokoją. Tak jest do dzi−
siaj. Wypowiada się w różnych spra−
wach, choć jego głos mniej waży niż kie−
dyś. Ale też i ranga artysty we współcze−
snym świecie podupadła.
"Sztuka zawsze wynika z niezgody na
istniejący świat. Jeżeli biznes wywodzi
się z niezgody na nędzę, to kino wywo−
dzi się z niezgody na chamstwo, prymi−
tywizm i głupotę ludzi marnujących
swoje życie, bo nie wiedzą co napraw−
dę jest w nim ważne"− mówił niedawno
Zanussi w wywiadzie dla „Pulsu Bizne−
su”.
Na tle wielu awansowanych z chłop−
skim i robotniczym, uprzywilejowanym
w PRL−u rodowodem, od początku swo−
jej kariery zdecydowanie wyróżniał się.
Na tle bliskich sobie „resztek” inteligencji
z przedwojennymi tradycjami ( pamięta−
my ilu inteligentów zabrała Polsce woj−
na) – również. Jako „trochę inny niż
wszyscy” był też postrzegany we wła−
snym środowisku filmowym oraz pośród
bohemy artystycznej. Niezwykła aktyw−
ność i pracowitość, erudycja, elokwen−
cja, kultura bycia i znajomość języków
obcych, umiejętność poruszania się w
świecie i prezentowane poglądy, stwo−
rzyły Zanussiemu niepospolitą markę
i dały możliwość oddziaływania na in−
nych. Przypuszczam, że on tego pragnął.
Ma w sobie coś z kaznodziei. Lubi na−
uczać, prowadzić dysputy, sugerować co
jest naprawdę ważne w życiu.
Zapewne wymienione atrybuty Zanus−
siego byłyby mniej zauważalne, gdyby
najpierw nie zwrócił na siebie uwagi fil−
mami. One stały się trampoliną do funk−
cjonowania w szerszym wymiarze, do
pełnienia wielu ról. Często sprowadza się
je jednak do jednej : oto reżyser− intelek−
tualista. Można dodać: nowoczesny inte−
lektualista, bo dobrze wypada w me−
diach. Podobnie jak modny dzisiaj ( skąd−
inąd zafascynowany kinem i z niego też
czerpiący inspiracje) filozof – podróżnik,
charyzmatyczny Slavoj Żiżek.
***
Przypomnijmy: już film dyplomowy
„Śmierć prowincjała” przyniósł Krzysztofo−
wi Zanussiemu pewien rozgłos, nie tylko
w Polsce. Debiut kinowy „Struktura krysz−
tału” (1969) wzmógł zainteresowanie
„młodym zdolnym”. „Życie rodzinne” po−
twierdzało talent, zaś skromny telewizyj−
ny film „Za ścianą"(1971) co bardziej
wrażliwych widzów niemalże wbił w do−
mowe fotele. – Przechodziły nas dreszcze,
gdy oglądaliśmy tamten film – wspomina−
li moi rodzice. Takiego tonu, takiego po−
wiewu świeżości i zarazem tak przenikli−
wego autentyzmu przedtem w polskim
filmie nie było. Nikt wcześniej nie poru−
szył takiej struny. To był początek ery Gier−
kowskiej i film Zanussiego korespondo−
wał z nadziejami, że oto będzie można
bardziej otwarcie mówić o tym, o czym,
owszem, rozmawiano, ale pokątnie. Na
przykład o samotności i alienacji w ustro−
ju mającym niebawem zapewnić obywa−
telom „powszechną szczęśliwość” i reali−
zację zasady: „ każdemu według jego po−
trzeb”. Ale póki co miałoby być „ każdemu
według pracy” …
Przywołuję ten kontekst społeczny,
brzmiący dzisiaj jak jakaś bajka o żelaznym
wilku, nie bez kozery, bo wyjątkowo silnie
wpływał na ówczesną recepcję filmów.
Wpływa zresztą do dzisiaj, choć jest zgoła
innym kontekstem. Zdecydowanie mniej
politycznym, za to bardziej ekonomicz−
nym, kulturowym i technologicznym.
Wtedy był to kontekst niedoboru – dzisiaj
jest to kontekst nadmiaru. Przemiany na−
stąpiły ogromne , ludzkie lęki, obawy, tę−
sknoty – pozostały te same. Dlatego Za−
nussi może pozostawać „monotematycz−
ny”. A uniwersalny dylemat ze „Struktury
kryształu": kariera pionowa czy pozioma?
można zamienić na aktualniejszy: współ−
działanie czy wilcza rywalizacja?
***
Urodzony tuż przed wybuchem II woj−
ny światowej, Krzysztof Zanussi jest nie
tylko „dzieckiem wojny”, ale również
„dzieckiem” PRL−u. Nie należał wpraw−
dzie do tych, którzy zostali uwiedzeni po−
wojenną nową ideą ustrojową, marksi−
zmem i wizją komunizmu, ale też jako ra−
cjonalista i pragmatyk dostrzegł, że są w
realnym socjalizmie szczeliny, przez które
można przemycać i realizować wartości
uniwersalne. Toteż czasem przystawiał
lustro rzeczywistości, a niekiedy odbijał się
tylko od niej i podążał ku metafizyce. Raz
bardziej raz mniej udanie tam podążał.
Scena Polska nr 3/2009
7
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 8
Książka
www.scenapolska.nl
wał do tego celu osobliwego języka,
z pozoru gładkiego lub paranaukowego,
odbiegającego jednak od obowiązującej
nowomowy; czasem puszczał jakąś sar−
kastyczną złośliwość, ot tak, niby przypad−
kiem „między wierszami”. Wiem coś o
tym, bo z powodu użytych przez niego
słów i sformułowań, pierwszy mój wy−
wiad z nim, który przeprowadziłem w ro−
ku 1979 ukazał się w druku z 33 ingeren−
cjami cenzury Dyplomatyczne talenty Za−
nussiego, o których wiele mówiono, tym
razem na nic się nie zdały. Słowo pisane
znajdowało się wtedy pod szczególnym
nadzorem. Rok później wybuchła „Soli−
darność” – skromniutki grunt czyli sprzyja−
jący klimat do jej powstania tworzyły też
filmy „kina moralnego niepokoju”, w tym
filmy Zanussiego.
***
Krzysztof Zanussi
Ale dość konsekwentnie. Jako filmowiec
„przywłaszczył” dla siebie wymiar ducho−
wy i intelektualny ludzkiego życia. „Buszo−
wał” w tym obszarze naszej egzystencji.
O nim najczęściej rozprawiał przy pomo−
cy ruchomych obrazków. Poszukiwał
człowieczeństwa w człowieku. Wiary.
Trwałych wartości. Odpowiedzialności.
Konstruował swoich bohaterów niczym
modele, wyposażał je w argumenty ro−
dem z rozprawek filozoficznych, a czasem
po prostu – z publicystyki. Postacie z jego
filmów mają nie tylko rozterki, mają też
ideały. Czasem nieżyciowe, niepraktyczne
– ale takie są ideały. Inaczej nie byłyby
punktami odniesienia, nie kreowałyby
aspiracji. Zanussi stawiał sobie i widzom
ambitne wyzwania. Można niektórych je−
go filmów słuchać, bo najważniejsze tre−
ści zawarte są w słowach, w dialogach
bohaterów. Ale nie jest prawdą, że kino
Zanussiego nie jest kinem obrazu.
***
Nie był raczej politycznym buntowni−
kiem. Ba, zdarzało się, że publicznie – czy
z powodów taktycznych, nie wiem – do−
ceniał państwowy mecenat nad sztuką
(prywatnymi kamerami w PRL− u filmów
się nie kręciło ). – Uprawialiśmy slalom.
Zawieraliśmy roztropne kompromisy
z władzami, urzędnikami kinematografii,
a nawet z cenzorami, gdyż z niektórymi
dawało się dyskutować i można było do−
prowadzić do zmiany ich decyzji. W tam−
tych warunkach staraliśmy się wywalczyć
tyle twórczej wolności, ile tylko się dało.
Nieustannie o nią walczyliśmy. Natomiast
uzyskiwanie pieniędzy na filmy nie było
takim problemem jakim jest dzisiaj – opi−
sywał
po latach sytuację reżysera
w PRL−u.
Sprytnie krytykował tamten system, je−
go paradoksy, absurdy i dziwactwa. Uży−
8
Scena Polska nr 3/2009
Wracam do „Za ścianą”. Pojawiły się
w niej – potem także w „Życiu rodzin−
nym”, „Iluminacji”, w „Bilansie kwartal−
nym”, zwłaszcza w „Barwach ochron−
nych” – trafne odzwierciedlenia sytuacji
z codziennego życia i liczni widzowie od−
najdywali w nich siebie, swoje problemy,
rozterki i wątpliwości. Było dostrzegalne
„świeże spojrzenie”, odkrywanie „nowych
obszarów”, emanował klimat prowokują−
cy do prawdziwej rozmowy.
Po zrealizowaniu wspomnianych fil−
mów Zanussi znajdował się, być może, w
miejscu podobnym do tego, w jakim dzi−
siaj znajduje się – po nakręceniu „33 scen
z życia” – Małgorzata Szumowska. Miał
już własną publiczność i spełniał część jej
oczekiwań. Albo też widownia zaczęła
poddawać się jego spojrzeniu i jego wi−
zjom filmowym, zaś jego tematy trakto−
wała jak własne.
Towarzyszyli przez lata kolejnym fil−
mom Zanussiego, z jednej strony ich za−
gorzali fani (w latach 7o. na spotkania
z Zanussim w DKF−ach i KMPiK−ach
przychodziły tłumy, brakowało miejsc, lu−
dzie stali na ulicy ), a z drugiej – szalenie
opiniotwórczy adwersarze, których nigdy
nie potrafił do siebie przekonać , chociaż−
by znanego krytyka z „Polityki” , Zygmun−
ta Kałużyńskiego.
Na szczęście, zdarzające się niezrozu−
mienie w kraju i cierpkie słowa polskiej
krytyki Zanussi mógł sobie powetować
przychylnymi opiniami wyrażanymi pod
jego adresem na Zachodzie, bo także tam
– i to dość szybko – udawało mu się re−
alizować filmy. Funkcjonowanie poza
„blokiem demokracji ludowej” i częste
przebywanie gdzieś tam , „za żelazną kur−
tyną”, było wtedy rzadkością. Jemu udało
się. Na dodatek władze zaczęły go uzna−
wać za świetnego „ambasadora kultury
polskiej”. Polepszał wizerunek ówczesnej
Polski w świecie, a jestem pewien, że po−
prawia też dzisiejszy.
***
Z czym jeszcze – poza kawałkami
"prawdziwego życia” – przychodził do
nas Zanussi ? Z pytaniami – o wybór
drogi życiowej i sens ludzkiej egzystencji,
z wątpliwościami dotyczącymi wiary, Bo−
ga, cierpienia i nieuchronności śmierci.
Zrobił ryzykowny film o Papieżu – Janie
Pawle II, zekranizował jego dramat ("Brat
naszego Boga"), nakręcił rzecz o świętym
ojcu Kolbe. Nieustannie poszerzał zakres
poruszanych tematów – pojawiał się z roz−
ważaniami na temat „czystości ducha”,
przyzwoitości, zderzał postawy idealistów
z cynikami i karierowiczami. Nie bez po−
wodu okrzyknięto Zanussiego siewcą
„moralnego niepokoju”, a nawet morali−
zatorem – na pierwszy plan w jego twór−
czości wysuwają się moralne motywy po−
stępowania, etyczna strona działań.
Te zainteresowania swego czasu łączy−
ły Zanussiego z pewną grupą reżyserów
ze Wschodniej Europy, na przykład z Ilją
Awerbachem , twórcą „ Monologu” i „Cu−
dzych listów”. W Polsce może najbardziej
korespondowały z dążeniami Krzysztofa
Kieślowskiego. Ów ton i klimat , który po−
jawił się w „Za ścianą” czy też w „Bilansie
kwartalnym” można było potem odnaleźć
w „Personelu”, „Spokoju” , „Amatorze”
a potem w „Dekalogu”. Został tam na−
wet spotęgowany i bardziej nasycony
prawdą emocjonalną aniżeli intelektual−
ną, jak to bywało u Zanussiego.
Kto wie, może nie byłoby fenomenu ki−
na Kieślowskiego, gdyby nie było wcze−
śniejszego kina Zanussiego. Być może ich
rozmowy, dyskusje i współpraca w „ To−
rze” sprawiły, że wzajemnie się inspirowa−
li. Podobne, zgoła personalistyczne, sku−
pianie uwagi na jednostkach a nie na ma−
sach, na pojedynczym człowieku a nie na
kolektywie, oraz na życiu wewnętrznym
człowieka – to charakteryzuje ich obu.
Każdy był jednak inny i pozostał – jako
twórca – osobny. Wnosili do kina ( Zanus−
si może czynić to nadal ) po prostu – hu−
manizm.
***
Spotykam ludzi, którzy uważają, że Za−
nussi ich zdradził , to znaczy przestał towa−
rzyszyć ich problemom, dylematom, spo−
rom o wartości. A jeśli jeszcze usiłuje to cza−
sem robić, to zbyt naskórkowo, zbyt po−
wierzchownie, zanadto dydaktycznie, pu−
blicystycznie. Ci, których w ostatnich deka−
dach zawodzi Zanussi nie są już młodzi,
postarzeli się, tak jak „ich” reżyser. Bywa, że
nie chodzą już do kina, nie zaglądają do
Internetu. Czy to dla nich Zanussi miałby
teraz robić film o zmęczeniu, o chorobach,
niespełnieniach i po raz kolejny , może
znów w innym aspekcie – o śmierci ? Pew−
nie mógłby…Ale on uparcie walczy o no−
wą publiczność. O tę , dla której – wieko−
wo− jest dinozaurem. A duchowo, intelek−
tualnie ? Podsuwa im prowokacyjnie Der−
ridę i Dodę. Czy sądzi , że jego potencjalni
widzowie czytają dzisiaj „Szanse etyki w
zglobalizowanym świecie” Baumana albo
pisma św. Augustyna , tak jak dawni nasią−
kali Theiardem de Chardin, Frommem, Ti−
schnerem, Tofflerem, „Sprawami ludzkimi”
Jana Szczepańskiego, „Dezintegracją pozy−
tywną” i „Trudem istnienia” Kazimierza Dą−
browskiego? A może współczesnym mło−
dym wystarcza lektura poradnika „Jak wy−
grać z toksycznym szefem ?”
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 9
Satyra
W „Sercu na dłoni” Zanussi sugeru−
je: „człowiek może się zmienić”. Sam
zmienić się nie chce. Zawsze krawat,
garnitur, uśmiech ... W sygnowanym
przezeń filmie – jakaś przewrotna kon−
strukcja, jakieś przesłanie, morał . Po−
wtarza: dobro i zło są rozróżnialne;
wzorce są potrzebne; niezbędne – ide−
ały. Nawet w spóźnionym postmoderni−
zmie. A skoro tak uważa, to czym nas
jeszcze może zaskoczyć ten artysta „bu−
szujący w etyce” ?
www.scenapolska.nl
Jerzy Skoczylas
Bajeczki
Pana Kocia – odc. 1.
Stanisław Zawiśliński
(ur.1953 ) – pisarz,
scenarzysta, wydawca.
Autor książek o ludziach
polskiego kina; biograf
m.in. Krzysztofa
Kieślowskiego. W roku 2009
współreżyserował filmy
dokumentalne o Jerzym
Kawalerowiczu ( Żyłem 17
razy") i Krzysztofie
Zanussim ("Rozmowy istotne
– Zanussi").
Klub „CINEMA
Polska”
zaprasza
K
lub filmowy przy Scenie Polskiej,
to nieformalna grupa miłośników
kina, widzowie organizowanych
od kilkunastu lat przez Pools Podium
przeglądów polskich filmów CINEMA
Polska. Ostatnio wzbogaciliśmy się o do−
brej jakości projektor filmowy, dzięki cze−
mu będziemy mogli spotykać się częściej
i w różnych miejscach. Scena Polska po−
siada kilkaset najlepszych filmów polskich
w większości z angielskimi napisami, któ−
re chętnie zaprezentujemy jako pokaz
jednego filmu lub przygotujemy na ży−
czenie interesujący Państwa program
z krótką prelekcją i gośćmi. Kontakt: sce−
[email protected]
ZSCz
K. – Pan Kocio – bajkopisarz
S. Literaturoznawca nr 1.
L. Literaturoznawca nr 2.
S. Szanowni państwo, dziś w naszej re−
dakcji gościmy pana Kocia, może pan się
przedstawi. Z dziennikarskiego obowiąz−
ku muszę jeszcze wyjaśnić naszym słucha−
czom, że jest pan bajkopisarzem.
K. Ja bardzo przepraszam, ja nie chcia−
łem…
L. To nic strasznego, panie Kociu,
niech pan się nie denerwuje.
S. Już krążyły opinie, że bajkopisarstwo
u nas zanika, że ten gatunek literacki po
prostu ginie, aż tu nagle objawił nam się
pan Kocio.
K. Jeszcze raz przepraszam.
L. Jak pan doskonale wie wszystkie
bajki łączą wspólne elementy poetyki
i powtarzalne sytuacje przedstawiane
zwykle schematycznie na zasadzie
kontrastowych zestawień.
K. O Boże.
S. Na początku ustalmy czy uprawia
pan bajkę narracyjną, którą cechuje
rozbudowana forma, czy raczej bajkę epi−
gramatyczną w formie zwięzłej i zwartej ?
K. Matko jedyna.
L. Nie muszę panu mówić, że najstar−
szą formą bajki jest bajka zwierzęca
o charakterze alegorycznym, w której
zwierzęta występują jako konwencjonal−
ne znaki ludzkich postaw i działań.
K. Można prosić troszki wody?
S. Z pewnością korzystał pan z takich
wzorców jak: de La Fontanie, Krasicki,
Trembecki czy Biernat z Lublina …
K. Szwagra mam w Lublinie, lubi wypić.
L. No dobrze, a Fredro, Gorecki, Le−
mański, Hertz ?
K. Może ja już pójdę.
S. Nie pójdzie pan dopóki nie zapre−
zentuje nam pan swojej twórczości.
K. To akurat mogę. Na początek bę−
dzie o bykach: Jeden byczek drugiemu
rzekł w trakcie rozmowy: stary byk opo−
wiada, że miał wszystkie krowy.
Ten mu odparł: ty durniu, odpręż się
i siadaj, zwołaj młode jałówki i też opo−
wiadaj.
L. To tak samo jak pan. Ciągle pan ga−
da o swoich podbojach.
S. Bo takie są fakty.
K. Można drugą?
L. Oczywiście, bardzo prosimy.
K. Tym razem będzie o kukułce: Mąż
kukułki, pan kukuł, będąc sprytnym pta−
kiem by dorobić do pensji chciał zostać
tajniakiem.
Jednak na nic się zdały maska i kufajka,
bo śledząc przeciwnika podrzucał mu jaj−
ka.
S. O, tym razem to o panu!
L. O mnie!? Ja już od paru lat nie pod−
rzucam jajek.
S. Nie o tym mówię, tylko o kablowa−
niu, kto na mnie doniósł do naczelnego?
K. Mogę trzecią o kaczkach?
S. Proszę.
K. Informowały media, że którejś nie−
dzieli orły się wybierały na zlot do Brukse−
li, gdy już leciały, jeden ozwał się znienac−
ka: popatrzcie jak się do nas przyczepiła
kaczka.
L. Kończymy! Kończymy!
Do usłyszenia !!!
Scena Polska nr 3/2009
9
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 10
Koncert
www.scenapolska.nl
Gienek Brzeziński
A może śpiewał dla nas?
W
iele,
wie−
le lat
temu, w innym
świecie i w in−
nym chyba ży−
ciu, będąc jesz−
cze bardzo mło−
dym
człowie−
kiem (już samo
to wydaje się dzi−
siaj prawie nie−
możliwe!) pewien równie młody mój przyja−
ciel otworzył me uszy na kanadyjskiego pio−
senkarza nazwiskiem Leonard Cohen. Za−
stanawiam się dzisiaj, czy to tylko zbieg oko−
liczności spowodował, że tamta noc miała
miejsce właśnie w Montrealu, rodzinnym
mieście Cohena. Ma to dla mojej opowiast−
ki o tyle znaczenie, że nie jest to w niej jedy−
ny taki „zbieg okoliczności".
Zakochałem się w tej muzyce z miej−
sca. Zachwycony byłem ciemnym brzmie−
niem głosu artysty, ale przede wszystkim
jego tekstami. Moja ograniczona wów−
czas znajomość angielskiego nie pozwa−
lała mi na pełne przeżywanie ich piękna,
ale przecież – z pomocą przyjaciela
– umiałem je w siebie przyjąć. Wtedy też
usłyszałem po raz pierwszy piosenkę „The
Famous Blue Raincoat”, która podbiła
mnie natychmiast i to tak mocno, że zo−
stałem pod jej wrażeniem do dzisiaj, choć
przecież niech bogowie wynagrodzą Co−
henowi te dziesiątki cudownych piose−
nek, które od tamtego czasu napisał i któ−
re próbowały pamięć o tamtej nieco za−
trzeć.
Leonard Cohen na scenie
10
Scena Polska nr 3/2009
Następnego dnia kupiłem dwa albu−
my z utworami „mojego” nowego odkry−
cia i w dwa tygodnie pózniej zaprezento−
wałem je mojej Grażynce. Była – jak ja
– „kupiona” z miejsca. A kilka miesięcy pó−
zniej Maciek Zębaty (bardzo w tamtych
czasach popularny autor i prezenter ra−
diowej Trójki) probował przekonać swo−
ich słuchaczy do nowego, wspaniałego
artysty. Jego nazwisko (tylko mi proszę
nie mówić, że się już Państwo domyśla−
cie!); Leonard Cohen! Zębaty nie tylko
propagował Cohena; on go również zna−
komicie tłumaczył i...śpiewał. A pomagał
mu w tym niewątpliwie niski, ciemny
głos, którym go natura obdarzyła.
Cohenowi, jako się rzekło, pozostali−
śmy wierni do dziś. Nic więc dziwnego,
że kiedy przyjechał do Holandii w roku
bodaj 1988 czy dziewiątym, poszliśmy go
zobaczyć i posłuchać „na żywo”. Było to
w małej sali teatru De Doele w Rotterda−
mie. Nie miał wtedy zbyt wielu fanów w
tym kraju. Siedzieliśmy gdzieś w środko−
wym rzędzie. Koncert zbliżał sie ku końco−
wi, byliśmy zachwyceni, ale przecież
gdzieś w głębi serca tlił sie jakiś żal; nie
usłyszeliśmy naszej ukochanej piosenki.
Więc kiedy nagle zapadła sekundowa ci−
sza ryknąłem na całą salę, że aż sie prze−
straszyłem donośności własnego głosu:
„The Famous Blue Raincoat"! Cohen oczy−
wiście usłyszał i powiedział cos w rodzaju:
„O, to ciekawe. Niezbyt często zdarza mi
się, że ludzie chcą tej właśnie piosenki.
I ją nam zaśpiewał! Przyznam, że by−
łem z siebie bardzo zadowolony.
Potem, w latach dziewięćdziesiątych
znowu byliśmy „na Cohenie”, tym razem
w Amsterdamie. I znowu nie było naszej
piosenki w programie. Więc ponownie
próbowałem sie o nią upomnieć, ale tym
razem bez skutku; mój głos nie przebił się
do artysty. Koncert był świetny, ale prze−
ciez pozostalismy oboje z Grażynką
z uczuciem pewnego niedosytu.
Czwartego lipca znalazłem się w ogrom−
nej Sali Pałacu Sportowego w Antwerpii na
kolejnym (ostatnim?) koncercie Leonarda
Cohena, tym razem już bez Grażynki, za to
z moim mieszkający w Belgii holenderskim
przyjacielem. Cohen – mimo swoich 74 lat
– okazał sie absolutnie rewelacyjny, z gło−
sem jak dzwon; nie tylko czystym co do naj−
mniejszej nutki, ale też równie jak dzwon
potężnym. Zaśpiewał wszystkie (?!) swoje
wielkie utwory. Wiedziałem, że nie zaśpie−
wa tego naszego „niebieskiego prochow−
ca”, bo miałem już w domu DVD z zapisem
tego koncertu w Londynie (wszystkim fa−
nom Cohena i tym, którzy pragną nimi zo−
stać gorąco niniejszym tę płytę polecam), a
program był dokładnie ten sam.
W przerwie nie wychodziliśmy z sali,
tylko stanęliśmy przy znajdującym się tuż
obok nas stanowisku PA i zaczęliśmy roz−
mawiać z siedzącym tam inżynierem
światła. Młody człowiek okazał się być nie
tylko bardzo sympatycznym, ale też roz−
mownym młodym człowiekiem. Opowia−
dal nam więc, jak wspaniałą postacią jest
Leonard Cohen, jak ciepłym i dbającym o
wszystkich członków ekipy jest pracodaw−
cą i jak, mimo podeszłego już wieku, do−
pisuje mu wspaniała kondycja i doskona−
ła pamięć (nigdy nie posługuje się „ścią−
gawką” podczas koncertu i zna wszyst−
kich swoich współpracowników z imie−
nia, nazwiska i zainteresowań). A ja po−
dzieliłem się z nim tą samą opowieścią,
którą przed chwilą zaserwowałem Pań−
stwu. Chyba mu sie ona spodobała; po−
twierdził, że reakcja Cohena była bardzo
charakterystyczna. Spojrzał jeszcze tylko
na nas i zapytał, czemu jestem dzisiaj bez
żony. Odparłem, że niestety zostałem nie−
dawno sam i że już nam sie nie udało
pójść na koncert w Amsterdami w ubie−
głym roku z powodu Jej choroby. Złożył
mi kondolencje, a potem poszedł sobie
na dalszy ciąg przerwy gdzieś za kulisy.
Druga część koncertu była równie do−
bra, jak pierwsza; słuchałem kolejnych
znanych mi tak dobrze utworów i za−
chwycałem sie nimi po raz enty. A kiedy
wieczór pomału dobiegał końca i skoń−
czyły się juz niemal wszystkie bisy, pierw−
sze takty kolejnej piosenki spowodowały,
że oblały mnie tak zwane zimne poty; z
miejsca rozpoznałem „The Famous Blue
Raincoat”. Słuchałem i czułem, jak mi łzy
płyna po policzkach. To specjalnie dla
Niej śpiewał! A może śpiewał dla nas? GB
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 11
Koncert
www.scenapolska.nl
Darek Muzalewski
Kosmiczne U2 zagrało w Chorzowie
T
o już moje trzecie spotkanie z U2,
największą kapelą rockową na
świecie. Trzecie, bo w Chorzowie
byli już cztery lata temu ze swoim Vertigo
Tour, a 12 lat temu gościli w Warszawie
promując płytę Pop. Tym razem irlandz−
ka grupa ruszyła w trasę koncertową
360°Tour. Zaczęli od Barcelony i od tego
czasu w Europie grali już 17 razy. Więk−
szość śledziłem na ich oficjalnej stronie
oraz na YouTube i widząc to wszystko, co
tam się działo zastanawiałem się, czy jesz−
cze czymś mnie zaskoczą, czy są w stanie
mnie po raz trzeci wzruszyć. Okazało się,
że jak najbardziej. Ale po kolei.
Atmosferę koncertu czuło się już po
przekroczeniu granic Chorzowa. Tłumy pie−
szych z flagami, ubrani w koszulki z wize−
runkami swoich idoli i setki samochodów,
prawie każdy z kartką za szybą z napisem
U2. To wszystko sprawiało, że już od wcze−
snych godzin popołudniowych w Chorzo−
wie pachniało wielkim wydarzeniem. W
końcu dotarliśmy pod Stadion Śląski, a tam
czekał już na nas ledwo widoczny spoza
korony stadionu wielki pająk – gigantyczna
scena ustawiona na czterech potężnych
nogach. Wrażenie robił kolosalne, kiedy z
impetem wpadłem po kontroli biletowej na
murawę stadionu i gnałem czym prędzej
pod scenę, bo tam pierwszych 2000 szczę−
ściarzy mogło oglądać swoich ulubieńców
z bliska. A scena prezentowała się niesamo−
wicie. Gigantyczna pomarańczowo−zielona
konstrukcja w kształcie kosmicznego pają−
ka, zakończona iglicą, górowała nad sceną
z wielkim pierścieniem, a po niej przecha−
dzali się artyści. Ja stałem właśnie przy
wspomnianym ringu i już od momentu,
kiedy uświadomiłem sobie, że będę blisko
zespołu nerwowo odliczałem czas do 21.
Jeszcze tylko supporting act w postaci ze−
społu Snow Patrol i w końcu wyszli.
Tuż po 21.00 za perkusją zasiadł Larry
Mullen Jr. Za chwilę gitara The Edge'a i
bas Adama Claytona rozpoczęły koncert
kawałkiem „Breathe”. Potem tytułowy
utwór z nowej płyty, dalej „Get On Your
Boots” i „Magnificent”, w którym Bono
śpiewał: „Urodziłem się, by dla Was śpie−
wać”. Po tych paru kawałkach usłyszeli−
śmy: – Jak się macie: Kraków, Katowice,
Warszawa? – tak z fanami przywitał się
wokalista U2. Wtedy już wiedziałem, że
jednak będzie magicznie.
Oszołomiony efektami świetlnymi wy−
dobywającymi się z wielkiego pająka do−
skonale widziałem muzyków, którzy co
kilka minut pojawiali się przede mną spa−
cerując po okalającej całą scenę bieżni.
Dodatkowo miałem nad sobą wielki cylin−
dryczny ekran, na którym doskonale wi−
działem muzyków oraz efektowne obrazy
zmieniające się jak w kalejdoskopie. Roz−
chodzący się z pająka dźwięk był tak
Gigantyczna scena-pająk górowała nad murawą stadionu Śląskiego w Chorzowie
kryształowo czysty, że brzmiał prawie jak
płyta CD słuchana na dobrym sprzęcie.
Wszyscy czekaliśmy na „New Year's
Day”, który stał się już chyba dla nas, Pola−
ków symbolem irlandzkiej grupy. Jest to
hołd złożony przez muzyków legendarne−
mu przywódcy „Solidarności” oraz Pola−
kom uciemiężonym trudami stanu wojen−
nego. I doczekaliśmy się. Podczas pierw−
szych dźwięków tego utworu wszyscy wy−
ciągnęli białe (na trybunach) i czerwone
(na płycie) rzeczy, swetry, kartki, jednym
słowem wszystko co mogło pozwolić
stworzyć gigantyczną biało−czerwoną fla−
gę. Zespół był już na to przygotowany, bo
identyczny happening publiczność zgoto−
wała artystom cztery lata wcześniej. Tym
razem niesamowity efekt wielkiej flagi U2
uzupełniło wizualizacjami w kolorze biało−
−czerwonym na wielkim ekranie. Każdy
śpiewał i wymachiwał swoim kawałkiem
flagi jak w transie, a zespół dawał z siebie
wszystko. I znów udało się stworzyć coś
niezapomnianego na tyle dobrze, że Bono
zawiesił na scenie flagę „Solidarności”
i uklęknął nisko chyląc czoło przed publicz−
nością. Po chwili przemówił do nas wszyst−
kich, podkreślając fenomen naszego kraju
i porównując nas do jego ukochanych Ir−
landczyków. Na koniec przemowy dorzu−
cił, że Europa potrzebuje więcej krajów ta−
kich jak Polska, a po chwili zespół zagrał „I
Still Haven't Found What I'm Looking For”.
Wszyscy bawili się znakomicie, razem śpie−
wali i tańczyli, bo doskonale znali tekst, co
znów zaimponowało charyzmatycznemu
wokaliście. Jakby emocji było nie dość. The
Edge 8 sierpnia obchodził urodziny, więc
Fot. DM
publiczność już podczas koncertu (6 sierp−
nia) odśpiewała mu „Happy birthday” i „Sto
lat”, a zespół wręczył mu szampana.
Myślałem, że więcej już nas nie zasko−
czy. Nic bardziej błędnego. Reżyser wido−
wiska zgotował nam kolejną niespodzian−
kę. Podczas utworu „City of Blinding Li−
ghts” wielki ekran wiszący do tej pory wy−
soko ponad głowami artystów zaczął się
nagle rozciągać i sięgnął niemal sceny, a
jego niesamowite efekty hipnotyzowały
publiczność. Tak samo jak hipnotyzuje
i elektryzuje utwór „Sunday, Bloody Sun−
day” zagrany po chwili. Ten z kolei to po−
kłon Irlandczykom, w którym Bono śpiewa
o krwawej niedzieli, czyli masakrze w Lon−
donderry w Irlandii Północnej z lat 70−tych.
Aż wreszcie nadszedł czas na najsłyn−
niejszy już chyba kawałek U2. Błyskotliwy
wokalista zauważywszy piękny księżyc
oświetlający tajemniczo stadion polecił
wszystkim włączyć wyświetlacze w swoich
telefonach, aparatach i wszystkim co mo−
gło dać jakikolwiek blask. Po chwili mieli−
śmy kolejne przedstawienie, zgasły światła
sceny i te właśnie malutkie światełka dały
efekt przepięknej drogi mlecznej, na tle któ−
rej U2 zagrało swój słynny utwór „One”.
Potem były jeszcze bisy i długie poże−
gnanie, podczas którego dało się zauwa−
żyć w oczach widzów nadzieję na kolejne
spotkanie z zespołem. Wychodziłem pod−
ekscytowany i po raz trzeci oszołomiony
tym, co zobaczyłem i usłyszałem. I nawet
uciążliwa droga powrotna z Chorzowa
do Poznania nie była w stanie wyczerpać
moich naładowanych pozytywną energią
akumulatorów.
DM
Scena Polska nr 3/2009
11
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 12
Poezja
www.scenapolska.nl
Salon Poetycko-Muzyczny
im. Wandy Sieradzkiej
S
alon Poetycko−Muzyczny powstał w styczniu br. z inicjatywy redakcji kwartalnika
„Scena Polska”. Pierwsze spotkanie odbyło się w Domu Polskim w Amsterdamie,
drugie w czerwcu podczas Wianków w Utrechcie, a trzecie w sierpniu w trakcie
Kulturobrania w Nowej Róży pod Poznaniem. Salon ma imię zmarłej przed rokiem
w Holandii poetki Wandy Sieradzkiej de Ruig, związanej prawie od początku ze Sceną
Polską – Pools Podium i redaktorką naszego pisma. To tylko tyle ile możemy Wandzie
zaoferować za Jej obecność z nami. Wspominamy Ją poprzez poezję, którą tworzyła
i tak kochała.
Zapraszamy do naszego Salonu wszystkich piszących do „szuflady”. Będziemy
publikować najlepsze wiersze i przedstawiać ich autorów. Wszystkie nadesłane wiersze
znajdą sie na stronie internetowej www.scenapolska.nl. Nasz Salon ma już charakter
międzynarodowy, goszczą w nim już poeci ze Szwecji i Niemiec. Poniżej prezentujemy
wiersz Gabi Heimensen z Holandii i Tadeusza Rawy ze Szwecji. Na innych stronach
znajdziecie Państwo wiersze naszych pozostałych poetów. Zachęcamy do otwarcia
„szuflad z poezją”. Przysyłajcie nam wiersze, a zaprosimy Was do udziału w następnym,
zaplanowanym na jesień Salonie.
ZSCz
Wanda – taką Ją pamiętamy
Fot. Archiwum SP
Ta d e u s z R a w a
Wanda Sieradzka – de Ruig
Wolność
Są w naszym
Wczoraj spotkałem wolność.
życiu ludzie
Miała przenicowaną koszulę
w szkocką kratę.
Mówiła rymami
bez ładu i składu.
Szła lekko utykając,
przechwalała się,
że wdrapie się na Mount Everest
i opłynie ziemię.
Na nosie wisiała jej kropla.
Wyglądała
jak trzy ćwierci do śmierci.
- To naprawdę ty? –
spytałem.
Uśmiechnęła się kwaśno:
- A ty co myślałeś?
Pokuśtykała dalej.
Biegnę jej śladem,
łapiąc w nozdrza zapach jabłek.
Potykając się
o marzenia na jawie
centy i grosze
DNA nie z tego ciała
nigdy nie napisane wiersze.
12
Scena Polska nr 3/2009
Gabriela Heimensen
Są w naszym życiu ludzie -
Szukam wiersza
jak przelotne ptaki,
szukam wiersza za pół darmo
okazyjnych giętkich zwrotów
rymów co się lekko garną
ale wolne są od gniotów
co tylko na krótko w gnieździe przysiadają.
pilnie potrzebuję wiersza
z dźwiękiem żywym i barwami
który jak cykanie świerszcza
rytm zawiesi nad polami
Są w naszym życiu ludzie – trwający jak
Są ludzie – meteory, błyskawiczne znaki,
które raz tylko światłem niebo przecinają.
drzewa – wsparci korzeniami w ziemie, skąd
wyrośli...
chciałabym prościutki model
bez udziwnień lingwistycznych
czarcich sztuczek z piekła rodem
które tylko plączą myśli
To do nich wracamy – kiedy nam potrzeba
marzy mi się pocichutku
w zwykłych słowach znaleźć ciepło
prostą mądrość w chwili smutku
tę co myślom da odetchnąć
przelotnym olśnieniem,
wiersza szukam czy ktoś słyszał
na bezdrożach pisaniny
coś co szemrze i co wrusza
już wystarczy paplaniny
otuchy dla serca – kiedyśmy samotni.
Kim tyś – przyjacielu -
czy cieniem – co wciąż wraca, by odejść ode
mnie?
Bo ja – jestem drzewem,
które swe gałęzie do lotu rozpina,
ale... nadaremnie.
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 13
Spotkania
www.scenapolska.nl
Marek Grądzki
żniwa
Ż
niwa już się kończą. Pogoda
w kratkę. Tegoroczne lato nic a
nic przewidzieć się nie da, naj−
sampierw ciepło jest, wiaterek powiewa,
ziarno aż dzwoni spadając w sąsiek.
A zaraz potem burza z piorunami i desz−
czem ulewnym co to wydaje się, że dom
z powierzchni ziemi zmyje. Pan Bóg nad
cenami zboża dla polskiego rolnika zapła−
kać postanowił, to i pada i maszyny pod
dachem stoją. Patrzę tylko, żeby po usta−
niu deszczu wiaterek powiał, i szybciej
wysuszył żyto, bo z łubinem gorzej. Ale
jak to zwykle w tym interesie pod chmur−
ką wszystko zależy od kaprysów natury.
Narzekać jednak nie będę, Ziarno sypie,
jeno juże kruki kraczą, że cena będzie ni−
ska. Obaczymy co dalej. Na razie cena
jest niewarta zachodu, który rolnik w
uprawę włożył. Dla pokrzepienia więc
ducha i ciała jadło żniwiarskie poczynam,
aby paliwo spracowanym organizmom
dostarczyć, a i godnie podziękować za
trud włożony w zbiory plonów z moich
pól.
Wielokolorowe
leczo co samo
wyrosło
Żniwiarze jeść muszą i to treściwie, by
siły na wszytko starczyło, bo i jest na czem
muskuły naprężać. I nie samym schabo−
wym z kapustą żyją, chociaż trzeba przy−
znać, że schaboszczak powodzenie ma.
No tom rano do zamrażarni zajrzał, gdzie
szynka świąteczna w porcje dzielona leża−
ła. Kiedyś dokładnie opiszę sposób robie−
nia takowej. Na razie krótko powiem: do−
brana była pyszna na zamówienie robio−
na, specjalnym przepisem, czas jakiś ma−
rynowana w bogato dobawionej mary−
nacie i nadziana specjałami. Gdy ona
szyneczka lód oddała, na patelnię poszła
i brązowy rumieniec chwyciła. Z ogro−
dum naniósł cukinię zieloną dużą, kabacz−
ka żółtego młodziutkiego, kabaczka jasne−
go w takim samym wieku i pomidorów
obfitość gatunków różnych: od malino−
wych, po bawole serca. Cukinia jeno skór−
kę grubszą miała to okrojenia potrzebo−
wała, reszta tak młoda była i świeża, że
pod nóż w całości poszła i w kawałki zo−
stała skrojona razem z pestką. Wielu
pestkę wyrzuca, ja zębem sprawdzam,
gdy miękkka i oporu nie daje zostawiam,
bo aromat i smak wzbogaca. Warzywa
do mojego żeliwnego woka, oliwą podla−
nego składam i na dużym ogniu do pół
miękkości pichcę, podsypane curry, czu−
bricą czerwoną i zieloną, łyżeczką garam
masala. Gdy do stanu oczekiwanej mięk−
kości dochodzą a pomidory sos pyszny
tworzą, topię szynkę w porcyjnych kawa−
łach i wszystko to razem do gotowości
dochodzi. Nie tylko ja, ciężko pracujący
przy ziarnach, ale i reszta cała wok w mig
wypróżniła, bo w letni czas nad warzyw−
ne posiłki nie masz, jak szynka w warzy−
wach dla żniwiarzy.
Marek Grądzki
Scena Polska nr 3/2009
13
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 14
Spotkania
www.scenapolska.nl
Alicja Grygierczyk
Jeden dzień w Krakowie
Autorka z siostrą w Krakowie
I
znowu Kraków. Znam to miasto tak do−
brze, ale za każdym razem, kiedy mijam
bramę Floriańską, zachwycam się, jak−
bym była tu po raz pierwszy. Zaczarowane
miasto. Tyle lat minęło, a na murach studen−
ci ciągle sprzedają obrazy, śliczna dziewczy−
na gra na skrzypcach. Idę ulicą Floriańską,
góralka szybko zwija swój straganik z oscyp−
kami i odchodzi w siną dal. Policjanci na ho−
ryzoncie.
Rynek. Spektakl trwa. Tu nie można się
spóźnić, bo zaczął się w roku 1257, kiedy
to Bolesław Wstydliwy podpisywał plan lo−
kacyjny miasta. Ogromna scena 200 na
200 metrów w samym centrum Krakowa.
Na scenie dorożki: biała, białe konie, powo−
zi młoda dziewczyna, też cała w bieli: biały
toczek, kamizelka, krótkie spodenki, ręka−
wiczki, buciki. Nieziemskie zjawisko. Jest też
wersja bordowa, różowa, zielona z powo−
żącymi dziewczynami w tych samych kolo−
rach dodającymi spektaklowi frywolności i
jest jedna dorożka tak odstająca od reszty,
że aż każe mi się zatrzymać na chwilę: do−
rożka zadbana, piękne konie, ale stangret!
Chyba ze stuletni staruszek, twarz poorana
zmarszczkami. Co tak przykuło moją uwa−
gę? Już wiem, on nie ma maski, jak wszyscy
dookoła, on ma twarz, na której wypisane
jest całe życie, jego życie. Jest to twarz szla−
chetna, bardzo prawdziwa, jest na niej ból,
a jednocześnie uderza spokój, pełna akcep−
tacja siebie i wszystkiego co się dzieje do−
okoła. Trzy młode rozbawione Angielki
wsiadają do dorożki. Stangret coś do nich
mówi, a one zamieniają się w słuch. Och,
14
Scena Polska nr 3/2009
jak im zazdroszczę, chciałabym tam siedzieć
razem z nimi. Dorożka rusza.
Piję kawę z Piotrem Skrzyneckim przed
Pałacem pod Baranami. Mam ogromne
szczęście, bo nikt się do niego nie dosiadł.
Ale jak zwykle ktoś przyniósł mu różę i we−
tknął w kapelusz. Piotr milczy. Ile to już lat?
Zastanawiam się. Dwanaście? Tak, dwana−
ście, mówi kelner, ma pani szczęście, bo tu
zawsze ktoś z nim siedzi.
Jadę tramwajem na obiad. Naprzeciwko
mnie siedzi chłopka. Żeby nikogo nie urazić
mogłabym napisać: kobieta ze wsi, wie−
śniaczka, ale żadne słowo nie określi tej oso−
by tak trafnie, jak to: chłopka. Ma na sobie
szarą spódnicę, ktorej nie zmieniała chyba
cały miesiąc. To samo z bluzką o kolorze zie−
mi z ziemniaków, bardzo dawno nie pranej.
Włosy krótko obcięte przez kogoś, kto po
prostu wziął i obciął, albo sama je sobie ob−
cięła. Między nogami trzyma koszyk przykry−
ty ręcznikiem. Twarz tępa, zacięta, zła. Robię
się senna. Opieram głowę o framugę okna.
Przystanek. Ludzie wysiadają, wsiadają,
wraz z nimi wsiada...kolorowa łąka, Przecie−
ram oczy. Czy ja śnię? Nie, bo pyta czy miej−
sce obok mnie jest wolne. Pani Łąka ma si−
we, gładko zaczesane włosy związane
gumką w kucyk, w który wpięte są świeże
kwiaty pachnącego groszku, ma na sobie
ciemnobłękitną spódniczkę w kolorowe po−
lne kwiaty o bardzo intensywnych bar−
wach, zielony podkoszulek również w kwia−
ty, ale z innej łąki, i żakiet. Żakiet jest z żół−
tego lnu, wyhaftowany bardzo boga−
to...kwiatami!
Zachwyt odbiera mi mowę. Przecież że−
by tak się ubrać musiała odwiedzić wszyst−
kie lumpeksy w Krakowie. Bo te kwiaty: na
spódniczce, podkoszulku i żakiecie, to są
bieszczadzkie, a może pienińskie, albo ta−
trzańskie łąki, ale to są te łąki . Ile trudu mu−
siała sobie zadać, żeby coś takiego skompo−
nować, to nie mogła być jednorazowa wy−
prawa po ciucholandach, to musiało jej za−
jąć bardzo dużo czasu! „Tak, oczywiście to
miejsce jest wolne”, odzyskuję mowę, ale
nie przestaję się zdumiewać. Pani Łąka ma
przy sobie słomiany koszyk pełen ...książek.
Wyjmuje z niego jedną i pogrąża się w czy−
taniu...
Odurzona zachwytem opieram głowę o
szybę tramwaju. Nagle uderza mnie wyraz
twarzy chłopki: z jakąś dziką wściekłością
wpatruje sie w panią Łąkę. Jej bezwolne do
tej pory ciało ogarnia niepokój, który obja−
wia się podnoszeniem i opadaniem na sie−
dzenie, w końcu nie wytrzymuje i prawie
krzyczy wykrzywiona złością: po co pani ty−
le książek! Pani Łąka podnosi głowę, przy−
gląda się chłopce przez chwilę i odpowiada
bardzo spokojnie: „książki są do czytania
,droga pani „ i wraca do swojej lektury.
Chłopka staje się coraz bardziej niespo−
kojna, znowu podnosi się i opada, nie odry−
wa wzroku od czytającej, sapie: a musi pa−
ni to czytać w tramwaju!?
Pani Łąka powoli, zastanawiając się, mó−
wi jakby do siebie: „ ja jeszcze nigdzie nie
czytałam ani też nie słyszłam, żeby Unia Eu−
ropejska zabroniła czytania w tramwaju”,
i zwraca się do mnie; „a czy może pani sły−
szała?”
− Nie ja też nie słyszałam – odpowiadam
poważnie.
Zbliża sie mój przystanek. Wysiadam.
Jem obiad w pospiechu, bo jeszcze chcę
zdążyć na Kazimierz do synagogi Tempel na
jedno z ostatnich już przedstawień Krakow−
skiego Festiwalu Żydowskiego. Udało mi
się, dostałam bilet tuż przed rozpoczęciem
spektaklu... I nagle cofa się czas, artyści za−
bierają mnie na Kazimierz ten sprzed wojny:
w swoich pieśniach pokazują mi radosne
i pełne trosk życie, w którym tak bardzo roz−
poznaję swoje, jakże piękne i cenne nie tyl−
ko z powodu wielkich wzruszeń, ale i calej
swojej mozolnej codzienności.
Tylko że to życie tam tak nagle zostało
przerwane.
Wyszłam z synagogi i wiedziałam, że
oprócz mistrzowskiego wykonania przez
Martę Bizoń, Katarzynę Jamroz, obecności
Leopolda Kozłowskiego, było jeszcze coś,
co zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Ale
co? Po chwili już wiedziałam: Tam, w tych
głębokich tekstach nie padł żaden osąd, nie
było pomstowania, złorzeczenia sprawcom.
Tam tylko na chwilę przywrócono zmarłych
do życia. Tylko tyle, a tak bardzo wiele.
Alicja Grygierczyk
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 15
Historia
www.scenapolska.nl
Zofia Schroten-Czerniejewicz
Olendry
Ś
ladami
O l e n −
drów w
Polsce „Scena
Młodych−Jong
Podium” podą−
ża już kilka lat.
Ale też historia
tej społeczności
jest skryta, a je−
dyne ślady pro−
wadzą do skan−
senów, rozwalających się chałup i na sta−
re cmentarze. Młodzież polsko−nider−
landzka przemierzyła z kamerą już setki ki−
lometrów odwiedzając Wielkopolskę i Żu−
ławy. Film „Śladami Olendrów” zrealizo−
wany na warsztatach filmowych w 2006
roku kilkakrotnie pokazywała już TV Polo−
Leśniczy Zbigniew Krotoszyński z mapą okolic
Gienek Brzeziński
Pamięć
Na nieistniejących cmentarzach
szukam cieni z przeszłości.
Przesypuję w palcach ziemię
będącą ich wspomnieniem...
Wstępuję w ślady na piasku,
które wiatr rozwiał w niepamięć.
Stary kirkut nie obudzi się już nigdy
porwany przejmującym smutkiem kadyszu...
Pozostało po nim kilka wytartych tablic
z nazwiskami nie do odczytania,
dawno zapomnianymi,
rozrzuconymi po polach,
nigdy na nich niewyrytymi,
wyplutymi w niebo przez kominy.
Dominik Matwiejczyk za kamerą
nia. W ubiegłym i w tym roku, młodzi
uczestnicy warsztatów nakręcili kolejne
reportaże z ukrytych w lasach Nadleśnic−
twa Grodzisk cmentarzy. Przewodnikami
byli leśniczy i miejscowy regionalista. Ma−
teriał jest montowany, ale z braku środ−
ków finansowych potrwa to oczywiście
dłużej. Film z ub. roku pokazywany był na
festiwalu reportażu „Camera Obskura” w
Bydgoszczy. Może następnym też zainte−
resują się media.
Cieszy fakt, że Scena Młodych może
dzielić się swoimi odkryciami i pasją z in−
nymi. W tym roku gościem na warszta−
tach filmowych w Nowej Róży była Bar−
bara Sobińska z Wydziału Promocji Staro−
stwa Powiatowego w Łęczycy. Starosta
Łęczycy pragnie, aby miejscowa młodzież
również zaczęła interesować się historią
tamtejszych Olendrów. Życzymy powo−
dzenia i chętnie przyłączymy się do tych
działań.
ZSCz
Przypadł nam w udziale zaszczyt
płakania po tych,
po których nie ma kto zapłakać,
bo nikt nie pozostał.
Czerwiec, 2006
Scena Polska nr 3/2009
15
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 16
Tradycje
www.scenapolska.nl
Kwiatowa czarodziejka
M
aria Bilska, od wielu lat sołtys
Nowej Róży, to także mistrzyni
w układaniu kwiatów i tworze−
niu artystycznych form z ziół, zbóż i gałą−
zek. Do tego sznurek, wstążki, czasami
jakieś ptaszki lub figurka Matki Boskiej. Je−
śli traficie na jakieś uroczystości w powie−
cie nowotomyskim, to z pewnością znaj−
dziecie dzieła pani sołtys. Tak jak w tym
roku; w kościele w Sątopach przy ołtarzu
podziwiać można kapliczkę ze zbóż, a
wspaniały kosz na powiatowe dożynki
możecie Państwo zobaczyć na załączo−
nym zdjęciu. Niestety, wspaniałe kolory
należy sobie, jeśli sie uda, już tylko wy−
obrazić.
Goście naszych czerwcowych Wian−
ków, mogli osobiście podziwiać dzieła,
które Maria Bilska specjalnie dla nas zrobi−
ła i które przywiozła do Utrechtu kapela
„Po Zagonach”.
Scena Polska, jeśli znajdą się chętni,
może zorganizować warsztaty artystycz−
ne, na których pani Maria Bilska podzieli
się z nami tajnikami swojej pracy. Kwiaty
tak jak poezja, są zawsze wokół nas, tyl−
ko może nie zawsze zwracamy na to
uwagę.
Może obok Salonu Poetycko−Muzycz−
nego powstanie przy Scenie Polskiej ko−
lejny salon, tym razem Salon Plastyczno−
−Kwiatowy im. Marii Bilskiej? Chętnych
do udziału prosimy o kontakt ze Sceną
Polską.
Maria Bilska i Gienek Brzeziński
Zofia Schroten-Czerniejewicz
[email protected]
"Płomienie duszy
przy płomieniach
ogniska"
Serdecznie zapraszam
wszystkie Poetki, Poetów
i Miłośników poezji
17 października 2009
o godz. 15.00
do Polonojnego Ośrodka
Spotkań „Concordia"
w Herdorf-Dermbach
– Niemcy na
IV Polonijny Zlot
Poetów i Miłośników
Poezji
w programie
POEZJA:
Nyska Grupa Literacka
Poeci polonijni
z Niemiec i Wy!
MUZYKA:
Eligiusz Badura
(gitara klasyczna)
Stanisław Koselski (tenor)
Zbigniew Stelmach (poezja
śpiewana)
TANIEC:
Dziecięcy Zespół Taneczn
z Polski
MALARSTWO:
Agnieszka Kobylecka
(grafika)
Jerzy L.Janiszewski
(malarstwo)
Tradycyjne OGNISKO
z pieczeniem ziemniaków
GRZYBOBRANIE
w niedzielny poranek
Rezerwacja
noclegów:Begegnungsstatte
Haus Concordia 57562
Herdorf-Dermbach
Nr. tel. 02744/771
www.haus-concordia.com
Zgłaszenia i informacje:
Joanna Duda-Murowski,
0208/8999800
Czerwcowe wianki
16
Scena Polska nr 3/2009
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 17
Korespondencja
www.scenapolska.nl
Zaproszenie do Berlina
Dom Polski – Polonicum
11− 12 września godz. 12−24.00
prezentacja polskich akcentów podczas:
Magistrale−Kulturnacht−Potsdamer Strasse.
Zaprezentujemy m.in. polski młodzieżowy
Zespół Folk z Europaschule z Berlina/ Zespół
polonijny FeelOut, Malarstwo Iwony Fnku−
lewskiej z Niemiec. Wystawę z Akcji Portrety.
Pokaz mody – Sava Mode, szydełkowanych
sukien B.K., Krenz−ModeShow. Pokaz Tańca.
Recital fortepianowy / Katarzyna Wasiak, te−
norowy – Michał Maslon z Berlina.
12 września godz.17.00 wysta−
wa 31 portretów – Akcji Portrety prof. Ge−
no Małkowskiego z Olsztyna
25 września godz. 19.00. Lifting
– przedstawienie teatralne z udziałem Jo−
lanty Żółkowskiej. Historia pięćdziesięcio−
letniej kobiety, której życie „się zacięło”.
Zdrowie szwankuje, a mąż odchodzi do
młodej kochanki. Na horyzoncie pojawia
się jednak dawna, szkolna miłość. Za jej
sprawą wszystko może się odmienić...
26. września godz. 9.30 – zaję−
cia lekcyjne Szkoły Polskiej.
27 września godz.16.00 – spotka−
nie ze świadkami i ofiarami II w.ś. – Pre−
zentacja publikacji J. Bieleckiego – „Wer
rettet ein Leben” oraz filmów: „Konspi−
rantki” oraz „Ich war eine Nummer” o
K.Piechowskim. Wykład dr. W. Pronobisa
/ historyk, publicysta, dziennikarz, wykła−
dowca/. Michał Maslon, tenor wystąpi z
koncertem pt: „Pieśni Patriotyczne” .
9−10−11. października odbędzie
się Festiwal Feliksa Nowowiejskiego
Feliks Nowowiejski studiował, żył i praco−
wał w Berlinie do 1909 roku. W programie:
wmurowanie/odsłonięcie Tablicy Pamiątko−
wej na ścianie kościoła St. Paulus – Berlin−
−Moabit (tu grał i tworzył Kompozytor). Kon−
certy odbędą się: 9 października, po odsło−
nięciu Tablicy Pamiątkowej w St. Paulus,
wieczorem 19.30 w Kaiser−Wilhelm−
−Gedächtnis−Kirche grać będzie: Jan Nowo−
wiejski/syn, prof. Elżbieta Karolak i Bogna
Nowowiejska/ wnuczka. 10 października,
w Domu Polskim Jan Nowowiejski wystąpi
z wykładem i koncertem fortepianowym.
11 października, (w niedzielę) o godz.
12.30, podczas i po polskiej Mszy Sw., w St
Johannes – zagra syn i wnuczka Kompozy−
tora. W koncercie popołudniowym, o godz.
15.00, w Gedächtnis−Kirche zagra utalento−
wana Japonka z Kalingradu – Hiroko Ino−
ue, a także Ewa Gawrońska na wiolonczeli.
Festiwal ma wielkie znaczenie dla Polonii i
Polski – demonstruje wielkich Polaków, któ−
rzy wzbogacali kulturowo Berlin. Kompozy−
tor „czekał"− prawie sto lat na pamięć! Wię−
cej na stronie www.nowowiejski.de
„Dom Polski” w Berlinie
25 października godz. 16.00−
gramy dla Fryderyka w 160 rocznicę
śmierci Fryderyka Chopina) – koncert for−
tepianowy, wystawa faksymilii, emisja fil−
mu „Podróż sentymentalna” w reż. Boh−
dana Rączkowskiego, prelekcja, dyskusja.
23 października godz.18.00 –
otwarcie wystawy obrazów malowanych
na deskach. Jedynego w Polsce zbioru
najwybitniejszych polskich artystów
współczesnych: J.Nowosielskiego, E.Ro−
sensteina, L.Tarasiewicz, Z.Makowskiego,
E. Dwurnika. Kolekcja nawiązuje do zbio−
ru ikon, które w ekspozycji zostaną w Do−
mu Polskim również zaprezentowane.
7 listopada 14.00, 16.00 – Tan−
gotanzkurs / Kurs Tanga dla członków
Stowarzyszenia, Tango Bal na zakończe−
nie.
8 listopada godz. 19.00 – popo−
łudnie z historią. Bitwa o Monte Cassino –
redaktorzy Radia Wolna Europa (RWE) –
w walce o prawdę. Film, publikacje, pre−
lekcja dr. Witolda Pronobisa/ historyka,
publicysty, redaktora RWE
12 listopada godz. 18.30 – zapla−
nowano monodram pt. „Modrzejewska”
w wyk. Marii Nowotarskiej z Salonu Poezji
z Toronto.
21 listopada godz. 18.00 – Małe
miasteczka – autorski wieczór poezji pol−
skiej / słowno−wokalny w wykonaniu
Agnieszki Battelli z Łodzi. Moderacja: Ja−
nusz Janyst (krytyk muzyczno−lit., dzienni−
karz. Akompaniament na fortepian: Pa−
weł Kuleczka.
28 listopada godz. 20.00 – Polo−
nijne Andrzejki – z Muzą. Koncert, kabaret
Joanny Waluszko
3 grudnia godz. 18.30 – Spotka−
nie dla Polonii w Niemczech „Polska toż−
samość kulturowa we współczesnej Euro−
pie” na temat historii polskiej literatury
i kultury z udziałem czołowych ekspertów
w zakresie literaturoznawstwa i historii
kultury pod kierownictwem pani prof. dr
hab. Elżbiety Sarnowskiej−Temeriusz, Dy−
rektora Instytutu Badań Literackich Pol−
skiej Akademii Nauk w Warszawie.
5, 6 grudnia godz.13.00 – Kon−
cert Młodych Talentów (organizowany
po raz czwarty). Dzieci i młodzież arty−
stycznie rozwijająca się zaprezentuje
przed zaproszonymi gośćmi i jury swoją
wrażliwość i inwencję w zakresie; muzyki,
tańca, wokalu, recytacji oraz sztuki ruchu.
16 grudnia godz.18.00 – Wigilia
Polonijna – jest już tradycją w Domu Pol−
skim. W programie: tradycyjne składanie
życzeń i łamanie się opłatkiem, artystycz−
ne występy dziecięce (Jasełka), czytanie
wierszy, koncert, rozmowy o polskiej i nie−
mieckiej tradycji, wspomnienia z Polski.
31 grudnia 2009 – Sylwester z Muzą
Aleksandra Proscewicz
[email protected]
Scena Polska nr 3/2009
17
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 18
Literatura
www.scenapolska.nl
E w a M a r i a Wa g n e r
Podróż poślubna
M
E w a Wa g n e r
Blues
i znowu liście
brązowe spadające
zmieniają dni
w wieczory
i znowu liście
suche szeleszące
zakrywają stopom
drogę
i znowu liście
nie nad głowami
ale wokół nas
tańczą coroczny
jesienny
kolorowy taniec
Bayreuth, 12.07.2009
18
Scena Polska nr 3/2009
(Letnie wspomnienie)
us z tofu i szczypiorku, zapieka−
ny z serem, carpaccio z pomi−
dorów i sałata.
Wegetariańsko i lekko – wiedziała, że
lubił tak jadać. Jeszcze tylko nakryć stół w
ogrodzie. Biały jedwabny obrus, bieżniki
w tym samym kolorze, jasnożółte serwet−
ki. Może jeszcze kwiaty. Ale jakie? Ładny,
letni bukiet z ogrodu czy z kwiaciarni?
Świece! Zapomniała o nich!
Spojrzała w niebo: wrzosowy błękit.
Prawdziwy, letni wieczór. Jeszcze tego
ranka kupiła biały ogrodowy parasol. Stał
teraz na żelaznej podstawie obok nakryte−
go dla dwóch osób stołu. Nie mogła
uwierzyć we własne szczęście: bezwietrz−
ny, złotopomarańczowy zachód słońca.
I to w Holandii!
Przed tygodniem zobaczyła go w cen−
trum miasta. Czy to naprawdę był on?
Strugi deszczu utrudniały widok. Przypa−
dek, czy przeznaczenie? On jej nie za−
uważył. Z wahaniem, ale jednak poszła
za nim.
Te same oczy, te same usta, ten sam
uśmiech. Musiała znaleźć pretekst, żeby
go zagadnąć.
Krople z parasolki skapywały między
nich, wiatr mokro zawiewał im w twa−
rze.
"Wpadnij do mnie na kolację, to po−
rozmawiamy dłużej” – powiedziała prze−
rywając niezręczną ciszę.
"Gdzie mieszkasz?"
"W domu rodziców"
"Wciąż jeszcze?"
"Taak...”, odpowiedziała niepewnie.
Miała nadzieje, że nie zapyta, dlacze−
go. Wpatrywali się w siebie.
"W najbliższą środę o ósmej wieczo−
rem?” – zapytał nagle.
"Tak...dobrze...to chyba możliwe...tak,
to nawet wspaniale!"
Do dzisiaj czuła wilgotny chłód prze−
moczonych stóp.
Zegar w kuchni tykał cichutko, jeszcze
godzina. Wszystko było gotowe. Kwia−
ciarnia... przypomniała sobie i zdecydo−
wała się wskoczyć na rower . Za kwa−
drans powinna być z powrotem.
Wyjechała na rozgrzaną słońcem
ulicę,
materiał białych, szerokich
spodni przyjemnie przesuwał się na
udach. Jakaż przyjemność po tylu
deszczowych tygodniach przeżyć tak
cudowny dzień. Do sklepu dotarła w
ostatnim momencie. Właściciel zamykał
już drzwi, ale udało się go namówić,
żeby ją wpuścił.
Nie bez sprzeciwu sprzedawca ułożył
dla niej skromny bukiet kolorowych kwia−
tów.
Wracając , zobaczyła kilka domów za
zakrętem zaparkowane zielone auto. To
był jego samochód! O Jezu, przyjechał
wcześniej, na pewno stał już pod drzwia−
mi...
Mocniej nacisnęła pedały. Minutę póź−
niej nerwowo celowała kluczem w zamek
drzwi od ogrodu. Już wewnątrz podbie−
gła do okna i rzuciła spojrzeniem na ulicę.
Pusto. Nikt nie czekał. Odsunęła z czoła
loki i poczuła osuwające się kropelki potu.
No jasne, przecież było jeszcze ponad
pół godziny czasu!
Letni bukiet w pękatym wazonie na
stole między bieżnikami dopełniał całości.
Chwilę się przyglądała. Zieleń angielskie−
go gazonu, w tyle kwitnące krzewy, świe−
żo wyszorowane kamienie tarasu, biało
nakryty stół pod ogromnym parasolem,
wazon, talerze, sztućce, kryształowe kie−
liszki... perfekcja. Przez moment rozważa−
ła zrobienie zdjęcia.
"Bez przesady” – skarciła własne myśli.
Miły, ciepły wiatr rozwiał jej włosy i
owiał wilgotną szyję. Jeszcze dwadzieścia
minut. Skąd właściwie ta pewność, że ów
zielony samochód należał do niego? Jeśli
to on, to dlaczego kazał na siebie czekać?
Czyżby uważał, że przyjście za wcześnie
byłoby niegrzeczne?
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 19
Literatura
Uśmiechnęła się. Nigdy nie grzeszył
subtelnymi manierami, ale kto wie, może
się zmienił...
Najwyższy czas się przebrać pomyślała
wbiegając na piętro. Spodnie mogły zo−
stać, ale bluzka była od tego rowerowe−
go sprintu całkiem mokra. Stojąc w stani−
ku przed wielkim lustrem oceniała swój
wygląd. Nieoczekiwanie poczuła smak je−
go ust, ciepło jego rąk na jej biodrach.
Ten jeden, jedyny raz. Wtedy też była let−
nia, gorąca noc. Zrobiła krok do przodu,
by przyjrzeć się z bliska swojej skórze. Doj−
rzała, ale przecież nie brzydka. Od czasu
do czasu piegi, drobniutkie zmarszczki,
podskórne nierówności. Cóż, młodość
minęła bezpowrotnie. Blizny po cesarskim
cięciu wciąż jeszcze, po tylu latach, były
widoczne.
Czy zauważyłby je gdyby...
„Nie, nie... – wyszeptała do swojego
lustrzanego odbicia – Nie...na pewno nie
dzisiaj..."
Ubrana, całkowicie w bieli, jak gdyby
chciała zademonstrować swoją niewin−
ność, sięgnąła po wino. Dobrze schłodzo−
ne francuskie Chablis przyniosło ulgę. A
jednak była podenerwowana.
"Boże, wtedy zrobiłabym wszystko, na
co by miał ochotę".
Z kieliszkiem w dłoni podeszła do bi−
blioteczki w rozsłonecznionym pokoju.
Zdecydowanym ruchem wyciągnęła
wiersze Anny Enquist. Poczym zaczęła
głośno czytać:
(...)
O, er zijn dagen die lichter vallen, dagen die
vluchtend voorbijgaan, gedragen door fietstocht
of wetenschap, witte wijn in de tuin en
van die halfverdoofde vrede van binnen.
Kiedy w 1993 roku czytali te wiersze
razem, nie mogła wiedzieć, jak wiele z
nich wypełni jej życie. Od początku ta au−
torka urzekała ją w jakiś magiczny spo−
sób. Słowa drugiej zwrotki „Serenady” z
tomiku „Pieśni żołnierskie” pasowały do
dzisiejszej sytuacji.
Odniosła wrażenie, że czas się na
chwilę zatrzymał. Przestała liczyć minuty,
www.scenapolska.nl
nie kontrolowała więcej swojego wyglą−
du w lustrze.
Miejscowy kościelny zegar wybił ósmą.
To już! Wino się trochę ogrzało. Odrucho−
wo włożyła butelkę do kubła z lodem.
Powinna mu wszystko powiedzieć... a
może jednak nie?
Czy zwróci uwagę, że mieszka sama?
Będzie pytał o dzieci, kiedy zobaczy
zdjęcie w pokoju?
Czy domyśli się, kiedy zdradzi mu imię
sfotografowanej dziecięcej buzi?
Kiedy opowie mu resztę?
Jak zareaguje, kiedy...
Dzwonek u drzwi przerwał ciszę.
Już po północy. Zamknęła za nim
drzwi i wróciła do ogrodu. Na stole ślady
rozlanego wina, okruchy, poplamiony
bieżnik. Znów była sama w tą cudownie
ciepłą noc. Sąsiedzi wciąż jeszcze prowa−
dzili dyskusję w swoim ogrodzie. Migota−
jąca świeca rzucała roztańczone cienie na
płótno parasola. „Rzeczywiście perfekcyj−
nie!” wyszeptała i roześmiała się. „To trze−
ba uczcić!”
Butelka na stole była pusta, ale w lo−
dówce zawsze miała zapas. Zsunęła bu−
ty ze stóp i weszła do kuchni.
Zielone auto wcale nie należało do
niego. Mimo tego, że się postarzał, wciąż
był atrakcyjnym mężczyzną. Nawet z tym
zabawnym, łysiejącym tyłem głowy...
"Wspaniały człowiek...” – stwierdziła.
” Szkoda..."
Wróciła do ogrodu i usiadła na jego
krześle. Przez pryzmat wina przyglądała
się stojącej świecy. W głowie szumiało wi−
no i jego uśmiech, jego słowa, jego ge−
sty. Nie zapytał o zdjęcie dziecka, za to
opowiadał, jak żył, co robił. Zdawało jej
się, czy dawał jej do zrozumienia, że jed−
nak o niej myślał?Zarzucił jej, że przez ty−
le lat nie dawała znaku życia. Jak miała to
rozumieć?
Ten wieczór mógł być taki cudowny,
prawie idealny, westchnęła.
Znowu odniosła wrażenie, że się
spóźniła, że mogła otrzymać od losu
więcej. Znajome uczucie rozczarowa−
nia zalała kolejnym łykiem wina. Spóźni−
E w a Wa g n e r
Życzenie
żeby nie skłamać
nie dodawać
nie odrywać
od rzeczywistości
przyznać rację
z uśmiechem
po prostu
ośmielić się
wysprzątać zakamarki
uwolnić serce
spakować
i pożegnać na zawsze
raz jedyny
wyszeptać
nie
powiedzieć
raz jedyny wykrzyczeć
i pozbyć się
bagażu zgromadzonych myśli
Cala d'Or, 02.08.2009
ła się nie o lata, ale dokładnie o kilka ty−
godni.
W ubiegłym miesiącu poznał swoją
obecną żonę. Właśnie się pobrali. Pogra−
tulowała im i potakiwała cały wieczór
przyglądając się jej miłej, dojrzałej twarzy.
Jutro wyruszali w podróż poślubną.
Mauritius? Seszele?
Nie wiedziała dokładnie, gdzieś w tym
kierunku....
Ewa Maria Wagner
Z życia (Internetu) wzięte
Chrząszcz
Trzynastego, w Szczebrzeszynie
chrząszcz się zaczął tarzać w trzcinie.
Wszczęli wrzask Szczebrzeszynianie:
– Cóż ma znaczyć to tarzanie?!
Wezwać trzeba by lekarza, zamiast
brzmieć, ten chrząszcz się tarza! Wszak
Szczebrzeszyn z tego słynie, że w nim za−
wsze chrząszcz BRZMI w trzcinie!
A chrząszcz odrzekł niezmieszany:
− Przyszedł wreszcie czas na zmiany!
Drzewiej chrząszcze w trzcinie brzmiały,
teraz będą się tarzały.
Bąk
Spadł bąk na strąk, a strąk na pąk. Pękł
pąk, pękł strąk, a bąk się zląkł.
Ogłoszenie
Sprzedam encyklopedię Britanica.
40 tomów, stan bardzo dobry.
Nie będzie mi już potrzebna.
Ożeniłem się tydzień temu.
Żona wie wszystko lepiej.
Bzyk
Bzyczy bzyg znad Bzury zbzikowane
bzdury, bzyczy bzdury, bzdurstwa bzdu−
rzy i nad Bzurą w bzach bajdurzy, bzyczy
bzdury, bzdurnie bzyka, bo zbzikował i
ma bzika!
Byczki
W trzęsawisku trzeszczą trzciny, trzmiel
trze w Trzciance trzy trzmieliny a trzy
byczki znad Trzebyczki z trzaskiem trzepią
trzy trzewiczki.
Tadeusz Urbański
Scena Polska nr 3/2009
19
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 20
Polonica
www.scenapolska.nl
Drzewo
P
obyt w Pleśnej był dla mnie jak
zawsze balsamem. Balsamem,
którego potrzebowałam już tyl−
ko do usunięcia blizn z moich korzeni.
Zostały już tylko blizny... Zawsze jak je−
stem w Plesnej zastanawiam się, co by
się ze mną stało, gdybym nie miała Ple−
śnej, gdybym miała inną matkę. Tylko
ona mogla tak cierpliwie i bez słowa
znosić moje rozpaczliwe próby odnale−
zienia spokoju w sobie. I ten ogród, ta
ziemia, wtedy właśnie, jak nigdy do tej
pory, uświadomiłam sobie, że my – lu−
dzie, a dotyczy to w szczególności tych,
którzy urodzili się na wsi, jesteśmy bar−
dzo związani z ziemią i rzeczywiście je−
steśmy jak drzewa, które chorują po
przesadzeniu. Ja byłam takim drzewem.
Miałam trzydzieści lat, kiedy zostałam
wyrwana z korzeniami z polskiej ziemi i
zasadzona na ziemi holenderskiej. Kiedy
jechałam do Holandii nie czulam nic
szczególnego, ale kiedy już przyjecha−
łam i próbowałam tu wrosnąć, poczu−
łam opór. Moje korzenie zachorowały, a
ta obca ziemia powodowała, że nie
chciały się wyleczyć. Mijały miesiące,
potem lata, a one zaniemogły chronicz−
nie. Jedynym lekarstwem, które mogło
im pomóc, była Polska, a już absolutnie
uzdrawiającą moc miała dla nich wioska
Pleśna. Kiedy byłam w ogrodzie mojej
mamy , dosłownie czułam, jak z ogrom−
ną szybkością wypuszczają tysiące no−
wych korzonków, aby nasycić się uzdra−
wiającą energią, której było tam pełno
i już po paru dniach czułam się inną
osobą, a po miesiącu byłam wyleczona.
Ale musiałam wracać. W drodze po−
wrotnej myślałam: czuję się taka wypo−
częta, mocna, tak pełna energii, że góry
mogę przenosić, to musi mi przecież
pomóc tam w Holandii. W drodze przez
Niemcy snułam nowe plany związane z
moją pracą, cieszyłam się, że zawieszę
nowe firanki w domu, byłam pełna
optymizmu. I nagle, po przekroczeniu
granicy holenderskiej, ku mojemu zdu−
mieniu i ogromnemu przerażeniu, cała
moja nagromadzona energia, dobre sa−
mopoczucie, siła, opuszczały mnie w
przeciągu paru minut a ich miejsce zaj−
mowało uczucie rozpaczy. I tak trwało
całe lata. Ale nie mogłam się poddać.
Postanowiłam więc „zabandażować'
moje korzenie i przez jakiś czas ich nie
wsadzać . Zajęta byłam tylko moją pra−
cą i jak żołnierz w wojsku skreślałam
dni, które dzieliły mnie od następnego
wyjazdu do Polski... I znowu Polska
i znowu ogromna radość .Tuż po prze−
kroczeniu polskiej granicy uczucie bło−
giego spokoju, rozkoszowanie się każ−
dym dniem. W Pleśnej: przyjemność
z wykonywania zwykłych przyziemnych
czynności, nawet pranie w rękach spra−
wiało mi radość. To najbardziej mnie
dziwiło. Nigdy nie lubiłam tych zajęć,
20
Scena Polska nr 3/2009
a tu nagle pranie, sprzątanie, prasowa−
nie, mycie okien stawało się przyjemno−
ścią! Każdego ranka budziłam się z uczu−
ciem cudownego szczęścia: „oh, jestem
w Polsce”, a wieczorem szłam do łóżka
z radosną myślą: „jutro też tutaj będę”.
Ale musiałam wracać. Za każdym razem
pełna nadziei, że uda zabrać mi się to
uczucie zadowolenia do Holandii. Ale
scenariusz się powtarzał: droga przez
Polskę radosna, przez Niemcy jeszcze
też, a w Holandii po iluś tam latach na−
wet już nie próbowałam zatrzymywać
wyparowywującej ze mnie energi, już
tylko tłumiłam łzy. Aż w końcu przy−
szedł dzień, kiedy po długiej podróży,
po przekroczeniu holenderskiej granicy
pomyślałam po raz pierwszy: „nareszcie
w domu”. Moje korzenie już się nie
opierają . Zaczynają tutaj wrastać . Bo−
gu dzięki! A ja dzięki holenderskiej ziemi
stałam się zupełnie innym drzewem. Ja−
kim? Nie wiem, jakimś zupełnie nowym
gatunkiem . Takim że można go w każ−
dej chwili przesadzić i bardzo szybko się
wszędzie przyjmie.
Bronka
Joanna Duda-Murowski
Gniazdo
Ptaki wniebowziete
jakimś podrywem
odfruwają do ciepłych krajów.
Na rozpostartych skrzydłach
negocjacji o własną
tożsamość
notorycznie wracają.
Kołując nad
znanymi lasami
szukają starych gniazd.
Urosłe tesknotą orły
przylepione do swojego godła
z czcigodnym patriotyzmem
przysiadają na swojskiej
ziemi.
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 21
Muzyka
www.scenapolska.nl
Andrzej Sikorski
Niech się kręci
- c z y l i I I M i ę d z y n a r o d o w e Ta r g i M u z y c z n e M I TA M
D
obrze, że w sercu Starego Pozna−
nia (na gościnnym dziedzińcu
Urzędu Miasta) i przez kilka dni
było tutaj inaczej: jubileuszowo, rock and
rollowo, presleyowo i promocyjnie−targo−
wo. Pomimo weekendowania stawili się
wykonawcy, dopisała wierna publiczność,
a Krzysztof Wodniczak, pomysłodawca
i animator imprezy, znowu – mamy na−
dzieję – powita nas za rok na kolejnych
„muzykaliach” i powie, z charakterystycz−
nym uśmiechem na twarzy: niech się kręci!
Jubileusz
Najmocniejszym akcentem pierwszego
dnia targów był koncert „50 lat polskiego
rocka” dedykowany Franciszkowi Walickie−
mu. Zagrali: SIMPLE BLUE NIE−BO (z muzy−
ką legendarnego BREAKOUT i doskonałą
Jean Luberą i Piotrem Nalepą), Jan Izba
Izbiński z Tomaszem Jaśkiewiczem i Piotrem
Kałuznym Ania Rusowicz (z piosenkami
swojej mamy), Maciej Wróblewski (z utwo−
rami Krzysztofa Klenczona) i SBB z „Odlo−
tem” – szkoda, że krótko, ale w jakiej for−
mie! Jubilat przysłał list, odczytany przez Je−
rzego Skrzypczyka z „Czerwonych Gitar”, w
którym przypomniał o zespole koncertują−
cym u „Zegarmistrza Światła...” z Adą Ruso−
wicz, Heleną Majdaniec, Mirą Kubasińską,
Tadeuszem Nalepą, Krzysztofem Klenczo−
nem, Wojciechem Skowrońskim, Januszem
Popławskim, Ryszardem Rydlem, Grzego−
rzem Ciechowskim i Czesławem Nieme−
nem. I zagrali jak nigdy – ciszą! Wszystko
skończyło się kwadrans po 23:00.
Szukam wydawcy
Trudne – tak najkrócej można za−
mknąć promocyjne spotkanie młodych
muzyków z przyszłymi wydawcami w klu−
bie Johnny Rocker. Nie za głośno, w zróż−
nicowanym programie, z pewnymi kło−
potami technicznymi (nie najlepsze na−
głośnienie) i w przyjaznej raczej atmosfe−
rze. Zaprezentowały się grupy i soliści
wcześniej wyłonione z przeszło dwudzie−
stu chętnych do udziału w tych „przesłu−
chaniach” .Niektóre występowały bez de−
biutanckiej tremy, inne wykazujące już
znaczny profesjonalizm. Dobrze pokazały
się TRZY GITARY (otrzymały propozycje
występu w koncercie głównym – tym Pre−
sleyowskim) ), STRING THEORY i ONI. Co
będzie z nimi dalej? Ano zobaczymy
i pewnie wkrótce usłyszymy.
Finał: presleyada
Oczywiście, koncert „Poznaniacy pa−
miętają Presleya” i tegoroczne odkrycie,
Franciszek Walicki
dynamiczni BOOGIE BOYS czyli piani−
stów dwóch (Bartek Szopiński i Michał
Cholewiński), wzmocnionych perkusją
(Szymon Szopiński). Dobrze zagrała też
niemiecka MONALIZZY AND THE DE−
VILS”, w przeciwieństwie do legendar−
nego już – nie tylko w Poznaniu – Mi−
chała Milowicza, który miał gorszy
dzień. Pojawił się tez nowy talent wo−
kalny – Wojciech Plenzner, który z to−
warzyszeniem ad hoc zespołu TRZY GI−
TARY wykonał bardzo żywiołowy rock
and rollowy repertuar Elvisa. Całość, to
po prostu, kilka godzin dobrej muzyki z
elvisowskiej półki. Frekwencja na tym
koncercie była nienajlepsza, co może
jest sygnałem, że koncerty Presleyow−
skie – choć co roku w innej formule –
tracą powoli widownię. A przecież za−
branie słuchaczy w muzyczną podróż
Aleja Wspomnień zawsze jest pewnym
punktem koncertów wszelakich. Pod
rozwagę organizatora.
" We a r e t h e w o r l d ”
− to kolejna z imprez towarzyszących
Targom MITAM. Niebanalne wspomnie−
nie Króla Popu – Michaela Jacksona oraz
wykonanie podczas koncertu najbardziej
popularnych utworów tego artysty w
aranżacji młodych muzyków z Poznania i
Nigerii mogło się podobać. Nabrało oso−
bistego wyrazu, co prawda mała prze−
strzeń klubowa nie pozwoliła wokali−
stom, muzykom i tancerzom na rozwinię−
cie w pełni muzyczno – choreograficz−
nych talentów.
Młodzież zagrała 12 piosenek z reper−
tuaru M. Jacksona, zrobiła to profesjonal−
nie, bez play−backów, choć zrobić aranża−
cje na dwie gitary, bas, klawisze, perku−
sję – nie było takie proste, bowiem wcze−
śniejsze, oryginalne aranżacje wymyślone
przez Quincy Jonesa były bardzo wyrafi−
nowane. Trudno też powtórzyć wokalne,
chyba że robi się to falsetem. Krótko mó−
wiąc dobra kulturalna zabawa, wielka
sztuka to nie była, ale klub wypełniony
i młodzi słuchacze świetnie się bawili. Na−
leżą się słowa uznania dla Naltalii Hoff−
mann – pomysłodawczyni tego quasi wi−
dowiska.
Dziękujmy i zapraszamy za rok. Znowu
będzie dużo muzyki i wspomnień; będzie
więcej wykonawców i radości na widow−
ni – będzie lepiej!
Andrzej Sikorski
Scena Polska nr 3/2009
21
sp3-09.qxd
2009-09-04
20:00
Page 22
www.scenapolska.nl
22
Scena Polska nr 3/2009
Reklamy

Podobne dokumenty