wspomnienia pana Józefa Wojciecha
Transkrypt
wspomnienia pana Józefa Wojciecha
Okupacja na terenach gminy Wijewo i przyległych. Wspomnienia Pana Józefa Wojciecha z Wijewa, syna Pawła i Marii Wojciechów, którzy doznali wiele niebezpiecznych chwil w okresie II wojny światowej. Ojciec przeżył więzienie w poznańskim forcie VII i obozie w Oświęcimiu, a matka za swoją postawę została odznaczona Orderem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Za ludzkie zachowanie w niebezpiecznym czasie… 10 czerwca pojechaliśmy z siostrą Stefanią na uroczystość do Wrocławia, żeby odebrać ten medal. W 2000 roku byłem w Jerozolimie na wycieczce i osobiście widziałem tablicę z nazwiskiem mojej matki. Na dyplomie honorowym napisane jest tak: Niniejszym zaświadcza się, że rada do spraw „sprawiedliwy wśród narodów świata” przy instytucie pamięci narodowej Yad Vashem po zapoznaniu się ze złożoną dokumentacją postanowiła na posiedzeniu 27 listopada 1997 roku odznaczyć Marię Wojciech medalem „sprawiedliwy wśród narodów świata”. W dowód uznania pod narażeniem własnego życia ratowała Żydów prześladowanych w czasach okupacji hitlerowskiej. Imię jej uwiecznione będzie na honorowej tablicy w parku „sprawiedliwy wśród narodów świata” na wzgórzu pamięci w Jerozolimie. Kilka słów o historii odznaczenia. Medal „sprawiedliwy wśród narodów świata” ustanowiono 1953 roku. Parlament Izraelski na wniosek uchwalił ustawę o pamięci zagłady i bohaterstwa, na mocy której utworzono w Jerozolimie Instytut Pamięci Narodowej w Yad Vashem. Do zadań instytutu należy uwiecznienie pamięcią „sprawiedliwy wśród narodów świata” ludzi, którzy narażając siebie i członków rodziny, ratowali Żydów podczas II wojny światowej. Ustalono kryteria przyznawania tego tytułu. Uhonorowany może zostać człowiek, który udzielał pomocy z narażeniem życia. Do dziś dostąpiło tego zaszczytu około 15 tysięcy ludzi w tym 5 tysięcy obywateli Polski (na stan w 1998 roku). W ustawie tej mówi się, że odznaczeni w chwili bezprecedensowej tragedii narodu żydowskiego stanęli w obronie ludzkich praw. Uprawnieni do składania wniosków o przyznanie tytułu "Sprawiedliwego" są sami uratowani albo ich bliscy. Na początku zabrali ojca… 1 września 1939 roku wybuchła II wojna światowa. W tym czasie Niemcy wkroczy do Polski. Mordowano ludzi, wysiedlano z miejsca zamieszkania. Osoby i ich rodziny, które odznaczały się patriotyzmem, były najbardziej prześladowane. Członkowie takich rodzin zostali pierwsi zaaresztowani i zamknięci w więzieniach. Najpierw w pobliskich więzieniach, a potem przewożono ich do obozu Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Mój ojciec, Paweł Wojciech, również został aresztowany jesienią w Kaszczorze w 1940 roku. Niemcy, tak jak innych Polaków, również mieszkańców z terenów Wijewa wywozili do więzienia w Lesznie. Później zostali przewiezieni do fortu VII w Poznaniu. Ojciec przebywał w Poznaniu od 1940 roku do jesieni 1941. Panowały tam straszne warunki. Na posadzce położona była słoma i na tym więźniowie spali w piwnicach. Dostawali jedzenie bardzo skromne. Warunki higieniczno-sanitarne nie do zniesienia. Na 30-40 osób była jedna miska, która musiała służyć do jedzenia, ale również do innych różnych rzeczy. 27 listopada 1941 roku zabrano ich z fortu VII transportem do Oświęcimia. Piętnaście osób z terenu naszej gminy zostało w czasie II wojny światowej aresztowanych i wywiezionych. Powróciło żywych tylko trzech. Z obozu w Oświęcimiu wrócił mój ojciec Paweł Wojciech, Stanisław Mirecki i Stanisław Zielnica. Przeżyli Oświęcim... To jest dowód, że okupant nie liczył się z Polakami, a tym bardziej z Żydami. Niemcy uznali ich za naród, który był niepotrzebny, który nadaje się tylko do komór gazowych. Germanie uważali się za naród panów na świecie. Prześladowali Żydów w czasie wojny, by ich jak najwięcej zlikwidować. Tworzyli dla nich również obozy pracy, które różniły się od tych zagłady tym, że była wykonywana tam ciężka praca fizyczna W Oświęcimiu oprócz tego, że musieli ciężko pracować, Niemcy wykorzystywali ich do celów doświadczalnych, np. w jak długim czasie człowiek potrafi wytrzymać w komorze gazowej i ile potrzeba gazu, aby zlikwidować 2000 czy 3000 ludzi. Niemiecki obóz przymusowej pracy w okolicach Sławy Na terenie dzisiejszej gminy Sława w okolicach Przybyszowa i Nowego Strącza. Niemcy w 1944 roku zorganizowali obóz pracy dla kobiet pochodzenia żydowskiego. Więźniarki te przywozili z Czechosłowacji, Węgier, Polski. To kobiety, które albo już były gdzieś w obozach, albo transportami kierowano je na nasze tereny do obozu pracy, który się nazywał Neufuhrwerk. Na polu wybudowali drewniane stodoły i pomieszczenia gospodarcze i tam przywieziono w 1944 roku pierwszym transportem 1000 kobiet do jednego obozu. W pobliżu obecnego gospodarstwa pana Rimke w Przybyszowie był folwark, gdzie przywieziono drugie 1000 kobiet. Pracowały fizycznie. Były wykorzystane do kopania rowów, dołów przeciwczołgowych. Niemcy przygotowywali się do konkretnej obrony, ponieważ mieli coraz więcej niepowodzeń. Próbowali się bronić przed Głogowem, uważali, że to jest ich teren. Kobiety wcześnie rano dostawały taczki i łopaty. Następnie wypędzano je z obozu na miejsce kopania. Pracowały tam od rana do wieczora w bardzo skrajnie trudnych warunkach. Było zimno, a racje żywieniowe bardzo skromne. Na podstawie protokołu sporządzonego w Sądzie Miejskim w Pradze 21 grudnia 1977 roku ze świadkiem Walerią Strauss w sprawie hitlerowskich zbrodniarzy w obozie Sława Śląska. Bohaterka tego tematu nazywała się Waleria Straussowa. Żyła ona jeszcze w 1977 roku i wtedy została wezwana do sądu, żeby opowiedzieć o historii obozu w okolicach Sławy. Przedstawiła tam opowiadanie, jak dostała się do tego obozu. Od 12 lutego 1942 roku do początku października 1944 roku była więziona w Terezinie na terenie Czechosłowacji, skąd została przywieziona 6 października 1944 roku do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Z Oświęcimia po około tygodniu była przywieziona z innymi więźniarkami do Sławy Śląskiej, do folwarku, gdzie zostały zakwaterowane. Ten obóz stanowił filię obozu koncentracyjnego Gross Rosen. Posiadłość była oddalona 3 godziny drogi pieszo od stacji kolejowej ze Sławy. Około 15 października przyjechało ich z Oświęcimia do tej posiadłości 1000 więźniarek narodowości polskiej, czeskiej, słowackiej i węgierskiej. Znała również jedną lekarkę z Belgii. Do stycznia 1945 roku, gdy obóz był likwidowany, zginęło z pierwotnej liczby około 100 więźniarek. Zmarły tam, z głodu, chorób różnego rodzaju, z wycieńczenia, załamania psychicznego. Wszystkie więźniarki były zakwaterowane w stodołach, spały na słomie. W środku stodoły był tylko mały piecyk. Później przy tej posiadłości postawiono drewniane domki, do których przeprowadzono do stycznia chore więźniarki, również te, które były dotknięte tyfusem. Warunki higieniczne były straszne. Przy tym wykonywały ciężką pracę. Kopały doły przeciwpancerne. Miejsce pracy było oddalone o godzinę pieszej drogi. Więźniarki umierały na takie choroby, jak: zapalenie płuc, zakażenie krwi. Komendantem obozu był Herman Jeschke. Pilnowało więźniów około 10-12 strażników. Nazwisk ta pani nie pamiętała. Marsz śmierci Ewakuacja obozu nastąpiła 22 stycznia 1945 roku. Ciężko chore więźniarki, np. z zapaleniem opon mózgowych były wiezione na taczkach. Inne więźniarki odchodziły pieszo. Pochód szedł w kierunku Spokojnej, Łupicy w kierunku Niemiec. Jak się dowiedziała po uwolnieniu od niektórych więźniarek, które ten pochód przeżyły, trasa wiodła przez Zieloną Górę, Drezno aż do Bawarii. Tak więc te kobiety szły 800 km pieszo. Na dziesięć kobiet jedna dotarła i przeżyła. 23 stycznia po południu około godziny 14:00 doszły do lasu w okolicy Spokojnej. Na rozkaz komendanta Jeschke wydzielono z pochodu około 40 kobiet, które nie były zdolne do dalszego marszu. Niektóre z nich wieziono na taczkach. Reszta ruszyła dalej w drogę. Musiała wraz z innymi więźniarkami kopać dół w odległości stu metrów od drogi. O zmroku odprowadzał je jeden Niemiec, po sześć osób do lasu. Ona była tam między nimi prawdopodobnie siedemnasta. Strzelało dwóch strażników z karabinu. Ona została postrzelona w okolice obojczyka. Ta rana nie była śmiertelna. Przewróciła się i leżała, aż zrobiło się ciemno. Usłyszała rozmowę mężczyzn, że te kobiety, które były wiezione na taczkach, nie będą rozstrzeliwane, tylko będą ubite kolbą i lekarstwami. Po wszystkim martwe rozbiorą i rzucą je do wykopanego dołu. Zanim strażnicy wrócili z następną grupą, udało jej się odczołgać od dołu i schować za drzewem. Po zakończeniu egzekucji i odejściu mężczyzn, dobiegła do pobliskiego stogu i tam spędziła jeden bądź dwa dni. Na trzeci dzień dotarła do małej wioski Wijewo. Zapukała do pierwszego domu, ale nie mogła się porozumieć i dlatego poszła dalej. Mówiła po czesku. Doszła wreszcie do domu Zboralskich. W 1945 roku mieszkała tam pani Maria Wojciech z trójką dzieci. Każda świeczka rozświetli mrok… wystarczy wskrzesić tylko iskierkę Zapukała do okna i zapytała, czy tu mieszkają Polacy, a mama odpowiedziała, że tak. Mama kazała jej wejść i ogrzać się przy piecu. Straussowa na sobie miała podarte łachmany. Kobieta była wycieńczona i trzęsła się ze strachu i z zimna. Mama miała na utrzymaniu trójkę dzieci, a w dodatku nie wiedziała, czy ojciec wróci z Oświęcimia. Matka nie zastanawiała się ani chwili nad tym, że może jej coś grozić za pomoc Żydówce. Po opatrzeniu rany i udzieleniu podstawowej pomocy, zaprowadziła kobietę do swojej kuzynki zakonnicy, która przed wojną pracowała w szpitalu. Zakonnica - Jadwiga Wojciechowska przyjęła Żydówkę i dała jej pokój, w którym mieszkała kilka dni, aby dojść do siebie. Kobieta po paru dniach została przewieziona do szpitala w Wolsztynie. Kiedy wyzdrowiała, wyruszyła jako sanitariuszka z Armią Czerwoną do Berlina. Mieszkała w Pradze i wróciła tam po wojnie. Nie utrzymywaliśmy z nią żadnego kontaktu. Mąż Walerii Strauss był muzykiem. Nie miała dzieci. Urodziła się w 1907 roku. Jako 72-letnia osoba występowała przed sądem w roli świadka. Dzięki jej zeznaniom mojej mamie został wręczony medal za pomoc udzieloną w trudnych i niebezpiecznych czasach. O przyznanie medalu wystąpił adwokat z Wolsztyna Antoni Kut. Dwa lata po zeznaniach w sądzie, kiedy matka miała 74 lata, zmarła pani Waleria. Dlatego nie było można z nią nawiązać kontaktu. Matka zmarła dwa miesiące po wręczeniu medalu. Wspomnień wysłuchali i je spisali uczniowie II kl. Gimnazjum w Zespole Szkół w Brennie: Marlena Rygusik, Hanna Klecha, Jolanta Sobczak, Dominika Andrys, Piotr Maćkowiak.