Rodzina katolicka - Śmierć jak rock and roll

Transkrypt

Rodzina katolicka - Śmierć jak rock and roll
Rodzina katolicka - Śmierć jak rock and roll
sobota, 04 kwietnia 2009 13:59
Przez ostatnie tygodnie Brytyjczycy sycili się publiczną śmiercią gwiazdy „Big Brothera”. A
apetyt, jak wiadomo, rośnie w miarę jedzenia.
Jade Goody pojawiła się w świadomości Brytyjczyków w 2002 roku, kiedy wzięła udział w
trzeciej edycji „Big Brothera”. Nikt jeszcze wówczas nie wiedział, że jej 15 minut wyznaczone
dla najlepszych celebrytów tego programu potrwa siedem lat i skończy się ogólnonarodowymi
rekolekcjami, w których swoje nauki na temat sensu śmierci, różnych aspektów moralności i
transformacji osobowości wygłoszą nie tylko media, ale również premier, a nawet brytyjscy
przywódcy duchowi.
Głośne i sprośne
W lipcu 2002 roku, gdy Jade Goody brylowała w domu Wielkiego Brata, była ona dla milionów
brytyjskich amatorów tego programu czymś w rodzaju współczesnej „kobiety z brodą”,
łatwopalną czarownicą, która aż prosi się o stos. W obrazie Jade jak w lustrze Brytyjczycy
widzieli tysiące młodych kobiet, które co weekend można spotkać pod każdym pubem na
wyspie: wulgarne, opasłe, głośne i sprośne, nadużywające alkoholu, a przede wszystkim tępe
ponad wszelkie granice.
Jade była typowym produktem państwowego systemu edukacyjnego w Anglii: nie mogła się
zdecydować, czy Rio de Janeiro to nazwa miasta czy nazwisko „jakiegoś faceta”, East Anglia
(„East Angular”, jak mówiła) to – według niej – zagranica, a autorem „Mona Lizy” był ktoś o
nazwisku Pistachio. W trakcie programu dostawała ataków szału przy każdej prowokacji ze
strony współuczestników spektaklu, partię rozbieranego pokera zakończyła pijana i naga, w
jednym z programów wraz z kolegą dojechała do granicy seksu na żywo, zanim realizatorzy
„Big Brothera” zaciemnili obraz.
Brukowce, ta ostoja brytyjskiej moralności i standardów etycznych, nie kryły oburzenia. „Daily
Star” nazwał ją „potworem”, „The Mirror” i „The Sun” wspólnie uznały, że jest „najbardziej
znienawidzonym człowiekiem na Wyspach”, bardziej nawet niż Saddam Husajn (który,
nawiasem mówiąc, według Jade był znanym bokserem). Pod domem Wielkiego Brata
gromadziły się tłumy publiczności z transparentami z napisami: „Zabić tę świnię!”.
1/5
Rodzina katolicka - Śmierć jak rock and roll
sobota, 04 kwietnia 2009 13:59
I wtedy, gdy wydawało się, że Jade naprawdę grozi niebezpieczeństwo ze strony rozjuszonego
tłumu obrońców moralności, inteligencji i wysokiego stylu, z których, jak wiadomo, składa się
publiczność „Big Brothera”, nagle stosunek do Miss Piggy (określenie gazety „The People”)
zaczął się zmieniać. Debilne majaczenia Jade po pijaku uznawane bywały coraz częściej za
przykład typowego „angielskiego ekscentryzmu”, a jej smutna przeszłość stała się głównym
usprawiedliwieniem pewnych niedociągnięć życiowych.
Faktem jest, że dzieciństwo miała ciężkie. Ojciec narkoman opuścił rodzinę, gdy miała dwa lata,
i potem zaćpał się na śmierć w toalecie Kentucky Fried Chicken w Bournemouth, matka –
również narkomanka – zajmowała się naciąganiem mężczyzn na seks za pieniądze i
wykradaniem pieniędzy bez wydawania seksu.
Narkotyki były obecne w życiu Jade od urodzenia. Jak twierdzi, pierwszego skręta dla matki
zrobiła w wieku czterech lat, a sama zapaliła rok później, co szczęśliwa mama uwieczniła
zresztą na zdjęciu, które, gdy córka stała się sławna, obiegło prasę. Gazety przypomniały, jak,
zapytana dlaczego zgłosiła się do domu Wielkiego Brata, Jade jako jedyna udzieliła odpowiedzi,
która nie była banalna. – Chciałam za tymi drzwiami odnaleźć dzieciństwo, którego nigdy nie
miałam – mówiła.
Nagle w szokującej historii Jade nawet poważni felietoniści odnajdywali obraz współczesnej
Anglii z jej podklasą chronicznie bezrobotnych, pozbawionych perspektyw ludzi żyjących na
marginesie społeczeństwa. Dla niektórych Jade z potwora, którego należy spalić na stosie,
zmieniała się w fenomen medialny, symbol upadku pochrześcijańskiej Wielkiej Brytanii i
wzruszający znak sprzeciwu wobec akceptacji chorej rzeczywistości kraju.
Co bardziej trzeźwi komentatorzy temperowali nastroje, sugerując, że Jade nie jest żadnym
symbolem, tylko przeciętną 20-letnią Angielką z hrabstwa Essex, a cały przewrót w jej odbiorze
medialnym jest sterowany przez producentów „Big Brothera” z firmy Endemol, którzy szczerze
przerazili się, że biedna dziewczyna po wyjściu z domu Wielkiego Brata może zostać
zlinczowana.
Kontrakt na umieranie
Ostatecznie zajęła czwarte miejsce i – podobnie jak inni uczestnicy spektaklu – rozpoczęła
2/5
Rodzina katolicka - Śmierć jak rock and roll
sobota, 04 kwietnia 2009 13:59
swoją karierę celebrytki. Przez następne pięć lat wydawała płyty DVD, drukowała felietony w
prasie kobiecej, brała udział w programach telewizyjnych, z niewielką pomocą osoby znającej
alfabet, napisała popularną autobiografię i nawet wypuściła na rynek perfumy o nazwie Shh,
które przez moment ustępowały popularnością tylko perfumom Kylie Minogue i Britney Spears.
To wszystko przyniosło jej 4 miliony funtów zysku i nieustające zainteresowanie mediów.
W 2007 roku Jade, już nie jako opasła pomoc dentystyczna o włosach świński blond, tylko
wykwintna szczupła brunetka bizneswoman wzięła udział w edycji „Big Brothera” dla
celebrytów. To miał być kolejny punkt zwrotny w jej karierze.
I był, choć nastąpił w nieoczekiwanym kierunku. Jade nawet po pięciu latach życia w światłach
telewizyjnych reflektorów nie czuła się komfortowo w towarzystwie znacznie piękniejszych i
swobodniejszych medialnie ludzi. Uwierała ją zwłaszcza pełna wdzięku hinduska gwiazda
Bollywood Shilpa Shetty i po heroicznych próbach pokonania własnej natury poddała się jej: w
gwałtownej wymianie zdań powiedziała zbyt pięknej i zbyt wynoszącej się na innych Shilpie, co
myśli o jej pochodzeniu.
W Wielkiej Brytanii większym od rasizmu grzechem może być tylko homofobia, ale na swoje
szczęście Jade nie dotrwała do momentu, w którym Brytyjczycy mogliby się dowiedzieć, co
myśli o gejach. Natomiast przejaw rasizmu (w rzeczywistości Jade użyła obraźliwego określenia
wobec Shilpy) odzierał Jade z całej łaski udzielonej jej wcześniej przez media: znów stała się
wulgarną, tępą dziewką z Esseksu niewartą współczucia. Channel 4 otrzymał 45 tysięcy skarg
na jej zachowanie przed kamerami.
Łzy i dramatyczne przeprosiny nie pomogły: jej perfumy znikły z półek, a programy telewizyjne z
ramówek stacji, z którymi współpracowała. Przebywający z wizytą w Indiach premier Brown
musi się tłumaczyć i potępiać Jade przed tłumem palącym jej figury. Taka piękna kariera legła w
gruzach.
Nie na długo jednak – nie na darmo jej doradcą od PR jest Max Clifford, jeden z najlepszych
brytyjskich specjalistów w tej dziedzinie. Latem 2008 r. Jade występuje w programie „Big Boss”,
hinduskiej wersji „Big Brothera”, gdzie następuje wielkie pojednanie Jade ze Shilpą. Jednak w
trakcie programu dochodzi również do czegoś znacznie ważniejszego: Jade dowiaduje się, że
jest chora na raka szyjki macicy. Wkrótce okazuje się, że choroba jest w śmiertelnym stadium.
3/5
Rodzina katolicka - Śmierć jak rock and roll
sobota, 04 kwietnia 2009 13:59
Jade nie wycofuje się jednak, a wręcz przeciwnie – żyje dokładnie tak jak dotychczas i
sprzedaje prawa do relacjonowania kolejnych wydarzeń ze swojego gasnącego życia: chrztu,
małżeństwa, zdjęć z łoża śmierci. Brukowce, ale także poważni komentatorzy, zaczynają znów
odnajdywać w jej losie parabole odnoszące się do brytyjskiej rzeczywistości. Potępianie
nieszczęśliwej kobiety skazanej przez los na śmierć wydaje się dobijaniem konającego, więc
wszyscy prześcigają się w okazywaniu współczucia i uznania dla Jade. Gdy rozpoczyna
kampanię na rzecz rozpowszechnienia testów wymazowych dla kobiet, gazety piszą, że jej
śmierć nie pójdzie na marne. Gdy łamiącym się głosem opowiada o miłości do dwóch swoich
synów, media są pełne podziwu dla jej opiekuńczości i wskazują, jak bardzo różni się od swojej
matki.
Max Clifford załatwia Jade coraz bardziej intratne umowy na transmisje z kolejnych etapów
umierania, a cała Wielka Brytania ogląda je bez specjalnych wyrzutów sumienia, bo przecież
wiadomo, że pieniądze ze spektaklu pójdą na potrzeby dzieci Jade, cała sprawa przyczyni się
do spadku zachorowań na raka szyjki macicy, a poza tym, jak piszą media i cokolwiek miałoby
to znaczyć: „ta śmierć uczy nas tak wiele o nas samych”.
Apetyt na bezsens
Tylko konkretnie czego uczy spektakl telewizyjny, jakim stała się śmierć Jade Goody (zmarła 22
marca, jej pogrzeb odbywa się w sobotę 4 kwietnia)? Jeśli oskubać brytyjskie komentarze z
pierza moralizatorskiego bełkotu, to właściwie tylko jednego. Reality TV właśnie wchłonęła
śmierć, a właściwie proces umierania, do swojej tematyki. Przeszliśmy o krok dalej od spektaklu
towarzyszącego śmierci księżnej Diany w 1997 roku – przekroczenie granicy między sferą
prywatności a sferą publiczną, które wówczas zaszokowało tak wielu Brytyjczyków, dziś ma
miejsce już nie tylko po śmierci, ale w jej trakcie.
Umieranie staje się taką samą formą rozrywki jak podglądanie kłótni obcych ludzi, wypróżniania
się albo uprawiania przez nich seksu. Komentator gazety „The Sunday Times” nazwał śmierć
„nowym rock and rollem” i ma rację. Śmierć, podobnie jak wszystkie inne ludzkie przypadłości,
które kiedyś przeżywaliśmy w gronie najbliższych – choroby, rozpady rodzin, kłopoty z dziećmi i
inne traumy życiowe – staje się częścią rozrywkowej diety serwowanej przez telewizję. To była
tylko kwestia czasu, zanim śmierć stanie się nową formą telewizyjnego „czadu”.
Paradoksalnie, to otwarcie na śmierć jako fajną i do tego pouczającą zabawę nie ma żadnego
związku z jej duchowym wymiarem. Założenie, że oglądanie śmierci Jade Goody w telewizji
4/5
Rodzina katolicka - Śmierć jak rock and roll
sobota, 04 kwietnia 2009 13:59
może nas bardziej „uduchowić” albo odkryć jakieś nieznane wcześniej prawdy o życiu, jest
brednią. Historia tej kobiety to wielka tragedia dla niej samej i jej rodziny, ale w jaki sposób ta
śmierć miałaby wzbogacić i dlaczego miałaby naprawdę wzruszać ludzi, którzy jej nie znają –
trudno pojąć.
Jednak krytykowanie reality TV jako źródła wszelkiego zła byłoby zbyt wygodne. Nie tylko
Endemol zaciera granicę między sferą publiczną i prywatną, próbując wszystko zmienić w
wielkie przedstawienie. O losie Jade Goody pisały wszystkie media, wypowiadali się premier,
lider Kościoła Anglii, prymas katolicki Anglii i Walii i wiele innych znakomitości.
Wszyscy oni w istocie próbowali wykazać, że w kompulsywnym oglądaniu, jak umiera osoba, z
którą nic nas nie łączy, nie ma nic złego, wręcz przeciwnie – wykazujemy się w ten sposób
jakąś nowoczesną odmianą humanizmu i dodatkowo prezentujemy postawę obywatelską – bo
to wszystko powinno czemuś służyć, np. w przypadku Jade Goody ratowaniu chorych na raka.
Media, politycy i wielu z nas chciałoby widzieć w śmierci wystawionej na widok publiczny jakiś
moralitet z sensem, tymczasem sensu nie ma w tym żadnego, jest tylko niesłabnący apetyt na
coraz więcej rozrywki.
Dariusz Rosiak
Źródło: Rzeczpospolita
5/5

Podobne dokumenty