Relacje-Interpretacje Nr 4 (16) grudzień 2009_pdf

Transkrypt

Relacje-Interpretacje Nr 4 (16) grudzień 2009_pdf
Relacje n­ter­pre­ta­cje
ISSN 1895–8834
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
39. edycja „Bielskiej Jesieni”
Nr 4 (16) grudzień 2009
Piękny śpiew żyje w Cieszynie
Kryminalna historia w Bielsku-Białej
Lipowe owocowanie
Opowieści o bielsko-bialskich rodach ciąg dalszy
39. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” 2009
Na okładce:
Joanna Wowrzeczka: Kobieta lat 55, schorowana,
jej anemiczna córka i wnuk jedyna pociecha, most nad
dworcem PKP w Skoczowie z cyklu Zdominowani (2008,
akryl, płótno)
(1) Od lewej:
Beata Ewa Białecka: Artemida, Św. Sebastian (mały), Pieta
(mała) (2008, olej, płótno); Paweł Matyszewski: Natura
się nie myli, Zespół serotoninowy (2008, 2009, akryl,
płótno); Kamil Kuskowski: Obraz V i Obraz VI z cyklu
Antysemityzm wyparty (2009, akryl, płótno)
(2) Od lewej:
Anna Zmysłowska: Atmospheric-I2/Clossed Plates, Inside
(2008, 2009, akryl, płótno); Konrad Trusiak: obrazy bez
tytułu (2008, olej, płótno); Jerzy Kosałka: Fortepian, Okno,
Filar z cyklu Bardzo dobre obrazy (2009, akryl, płótno)
(3) Od lewej:
Piotr Kossakowski: 2.36, 1.12, 1.48 (2008, olej, akryl,
płótno), Josef F. (2009, olej, płótno) z cyklu Portrety;
Wiktor Dyndo: Islam a terroryzm, Izrael–Palestyna/
Palestyna–Izrael, Chora propaganda (2008, 2009, olej,
płótno)
(4) Od lewej:
Aleksander Laszenko: Nowa Opera, Brutalny beton (2008,
akryl, olej, płótno), Kino (2009, olej, płótno)
(5) Od lewej:
Przemysław Kmieć: Wołanie, Podziemny (2008, olej,
płótno); Andrzej Cisowski: Adalen 31, Przy stole (2008,
olej, płótno)
Krzysztof Morcinek
(2)
(1)
(3)
(4)
(5)
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Okładka/wkładka
39. Biennale Malarstwa
„Bielska Jesień” 2009
Literatura
4
Komisarz Orłowska
wkracza do akcji
Maria Trzeciak
8
Nauczyli się latać
Paweł Feikisz
10
Wiersze, proza
Monika Kusztal, Karolina Chyła,
Julia Piątkowska, Maria Stańczak,
Jakub Goczał
Małgorzata Rozenau: 6-pak (2008/9, akryl, olej, płótno)
Muzyka
17
Śpiew żyje w Cieszynie
Magda Miśka-Jackowska
Recenzje
1
Koncert na ciało aktora
Magdalena Legendź
23
Punkt widzenia zależy
od punktu siedzenia
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8
43-300 Bielsko-Biała
telefony
033-822-05-93 (centrala)
033-822-16-96 (redakcja)
[email protected] www.
rok.bielsko.pl
Redaktor naczelna
Małgorzata Słonka
Rada redakcyjna
Ewa Bątkiewicz
Lucyna Kozień
Magdalena Legendź
Janusz Legoń
Leszek Miłoszewski
Artur Pałyga
Jan Picheta
Maria Schejbal
Agata Smalcerz
Maria Trzeciak
Urszula Witkowska
Wydawca
Regionalny ­Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej
dyrektor Leszek Miłoszewski
Mikołaj wśród gwiazd
Małgorzata Słonka
Bielsko-Biała. Ludzie i budowle
12
Grunewaldowie
Piotr Kenig
Eliza Danowska: Kobieta bez brzucha,
jak garnek bez ucha (2007, olej, płótno)
Upowszechnianie
20 Wsiąść do pociągu...
Jan Picheta
Nowe Ateny
28 Stosowne – niestosowne
33
36
Janusz Legoń
Rozmaitości
Rekomendacje
Galeria
Wkładka
Karolina Komorowska: Kredens w skali 1:1 (2007, akryl, płyta mdf)
Rok IV nr 4 (16) grudzień 2009
Opracowanie graficzne, DTP
Mirosław Baca
Piotr Stasiowski
30
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
Aleksander Dyl – Fotografia przydrożna
Druk
Ośrodek Wydawniczy
Augustana
Nakład 1000 egz.
(dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Czasopismo bezpłatne
ISSN 1895–8834
Magdalena Legendź
Pustka. Niczego wokół nie ma. Mnie, ja, moje
– niby tego pełno, niby aż kipi wrzącym olejem.
Ale ja też nie ma. Jest poczucie braku i wyobcowania, myśl, by schować się w skorupie – bujanym fotelu, dresie. W workowatej sukni i blezerze. Przed drugim człowiekiem, przed życiem.
Przed zmianą.
Wrześniowa premiera Teatru Polskiego to spektakl aktorski. Taki, na jakie widzowie czekają,
bo lubią pójść „na Guzikównę” albo „na Bułkę”.
Koncert aktorskich możliwości, przede wszystkim
w damskich rolach, ale panowie też nie ­pozostali
w ogonie.
na ciało aktora
Koncert
R e l a c j e
Pustka i surowość. Te dwa epitety przychodzą
na myśl, gdy chce się najkrócej określić miejsce akcji
Królowej piękności z Leenane. Albo wściekłość i wrzask
– skojarzenia z Williamem Faulknerem i przytłaczającą,
duszną aurą jego prozy nie są przypadkowe – gdy próbuje się oddać klimat przedstawienia. Albo litość i trwoga,
gdy chce się opisać stan, w jakim pozostają widzowie,
jeszcze długo po wyjściu z teatru. Rozegrała się tragedia, ale we współczesności nie następuje katharsis. Postarał się o to reżyser, retuszując zakończenie. Nie ujawnimy go jednak przed finałem spektaklu.
Samotność jest immanentną cechą współczesności,
zakłada Martin McDonagh. Samotność rodzi frustrację, a frustracja agresję. Czy dlatego jesteśmy tak okrutni
i bezwzględni? Sztuka irlandzkiego dramaturga jest laboratorium, w którym próbuje się znaleźć odpowiedź
na to pytanie. Pod lupę wzięto dwie skazane na siebie
kobiety – matkę i córkę. Właściwie wszystko na ten temat napisała już noblistka Elfriede Jelinek w powieści Pianistka, irlandzki autor patrzy jednak na problem
dość interesująco, dodając od siebie różne smaczki. Jeśli
samotność prowadzi do zaniku umiejętności ­kochania
I n t e r p r e t a c j e
Na poprzedniej stronie:
Anna Guzik (Maureen)
i Grzegorz Sikora (Pato)
i okazywania uczuć, to jeszcze straszniejsza jest samotność we dwoje, a właściwie we dwie. Dlatego matka i córka tkwią w klinczu.
Życie Mag (Grażyna Bułka) upływa między fotelem
bujanym a zlewem, do którego na złość córce wylewa
mocz, a punktami orientacyjnymi każdego identycznego
dnia są owsianka, bulion, herbata i radiowe wiadomości.
I słowne utarczki z Maureen. To ciekawe, że po pamiętnej roli córki w Utarczkach, właśnie ta aktorka wciela się w 70-letnią kobietę. Może tylko w sześćdziesiątkę,
ale za to jak się wciela! Dres i czapeczka, wygodny domowy strój, kryją poruszające się ostrożnie, z widocznym trudem, ciało – otępiałe na inne bodźce poza zaspokajaniem elementarnych potrzeb. Także poczucia
bezpieczeństwa, które testuje, sprawiając córce drobne
złośliwości. Siedząc niemal cały czas w fotelu, gra oczami, mimiką twarzy, charakterystycznymi gestami. No
i głosem: słodko-zjadliwym. Świetna.
Byłoby truizmem pisać, że tytułowa rola Maureen
pozwala na zaprezentowanie pełni możliwości aktorskich Annie Guzik. Jest brzydka i piękna, zła i skrzywdzona, delikatna i brutalna. Metamorfozy, którym ulega
na scenie, są zaskakujące, ale wierzy się jej bez zastrzeżeń. Porusza się jak zmęczona, apatyczna, nieoczekująca
niczego od życia dojrzała kobieta. Mówi beznamiętnym,
głuchym głosem, to znów pobrzmiewa w nim czułość,
ciepło lub odzywa się żal, wściekłość czy strach. Wskazówka wychyla się w obie strony poza zwykłą skalę emocji. Nie ma jednak w tej roli szarżowania ani aktorskich
gierek, o co byłoby łatwo. Aktorka jest jednocześnie
bardzo skupiona, wszystko wydobywa się z wnętrza.
Jak to robi? Pozostanie to tajemnicą sztuki aktorskiej
i tylko odrobinę mogą uchylić jej rąbka słowa reżysera przytoczone w programie: W dużej mierze praca aktora zakłada zaangażowanie procesów niezwiązanych
ze świadomością. Wchłaniając postać w siebie, aktor zaczyna nią żyć.
Znakomita w wyreżyserowanych ze smakiem duetach z Grzegorzem Sikorą, przepełnionych erotyzmem,
pulsujących napięciem. Pod wpływem słów mężczyzny
jej Maureen topnieje, mięknie jej harda natura, pod jego
spojrzeniem rozkwita. Emanuje kobiecością, łagodną,
delikatną, aż dziwimy się, gdzie mieściło się to wszystko pod twardą skorupą nieufności i złości. Podnosi głowę – dosłownie – zmienia się jej wzrok, uśmiech przestaje być zgryźliwy, ruchy łagodnieją. Nabiera pewności
siebie. Ale też jego zainteresowanie sprawia, że łatwiej
jej o okrucieństwo względem innej kobiety – matki.
Na pierwszym planie
Grażyna Bułka (Mag)
Magdalena Legendź
– teatrolożka, recenzentka
i publicystka, redaktorka
książek i czasopism. Pracuje
w Ośrodku Wydawniczym
Augustana.
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Maureen początkowo wydaje się ofiarą w wojnie pokoleń, z czasem okazuje się, że układ między kobietami
jest sprzężeniem zwrotnym. U podłoża leżą dominacja
i problem płci. Człowiek naprawdę wolny jest tylko w miłości, w seksie, a więc ta sfera podskórnie jest przyczyną
ostrych konfliktów. Matka zachowuje się jak pies ogrodnika. Córka poświęca swoje szczęście w imię powinności, więzi własne emocje, krzywdząc siebie i innych. Kiedy emocje wybuchają, skutki są nie­odwracalne.
Jeszcze o scenografii, od pierwszego spojrzenia informującej, że tu się wydarzy coś złego.
Izba, prosta, surowa, prawie pusta. Bielone deski, biały stół i krzesła. Przewrotnie wszystko jest utrzymane
w kolorze niewinności. Czy dlatego, że Maureen jest niewinna, dziewicza, nietknięta? Czysta? Dla podkreślenia,
że i Mag jest niewinna, bo koło jej życia osiągnęło starczą
zdziecinniałość? Wyraża swoistą dziewiczość ich umysłów, ich ograniczenie. Czy może amoralizm? Fatum?
Przecież żadna z zamkniętych, duszących się w tej przestrzeni kobiet nie jest winna tragedii. Na tylnej ścianie
dwoje drzwi i trzecie wejście z boku – dla posłańca. Prawie jak w antycznej tragedii.
Chociaż zarówno autor, jak i reżyser mniej zatroszczyli się o męskich bohaterów, to jednak partnerujący paniom Grzegorz Sikora i Sławomir Miska również stworzyli pełnokrwiste, wiarygodne
i smakowite w szczegółach postaci. Jak wszyscy
mieszkańcy Leenane cierpią na nudę istnienia, bezsilność i nic nie może zmienić ich rzeczywistości.
Pato (Sikora) jest człowiekiem wrażliwym, ciepłym,
a jednocześnie wycofanym, niepewnym siebie. Porusza
się tak, jakby chciał przejść przez życie, a przynajmniej
przez kuchnię Mag niepostrzeżenie, jego skrępowanie
wyrażają oszczędne gesty. Różne barwy przepełniających go pragnień i uczuć oddaje, przede wszystkim operując głosem, nie tylko w świetnie przeczytanym z offu
liście do Maureen. Aż chciało się wstać z widowni, pakować manatki i jechać do Bostonu. Warto też zwrócić uwagę na sceny, gdy między parą bohaterów rodzi
się erotyczna bliskość: stanowczość, uległość, czułość
i pożądanie aktor dozuje w odpowiednich proporcjach,
nie popadając w schemat wiejskiego zalotnika. Ten dojmujący obraz bogactwa ludzkiego erotyzmu nie byłby pełen bez Maureen, która z poczwarki zamienia się
w motyla, o czym było wcześniej.
Jeśli Pato jest katalizatorem wydarzeń, to Ray (Miska), jego młodszy brat, spełnia funkcję pomocniczą
– dzięki niemu widz poznaje tło wydarzeń. Może wyR e l a c j e
obrazić sobie, jak wygląda za oknem, ale też jak żyją
i myślą mieszkańcy Leenane. Niewdzięczną rolę, z założenia trochę jednowymiarową, aktor oswoił, różnicując warknięcia i szczęknięcia „młodego gniewnego”
– raczej należałoby powiedzieć „młodego wkur...” – stopniując zniecierpliwienie w rozmowach z Mag i dodając
szczyptę miękkości.
A jedna dziewczyna na wsi czterdzieści lat żyła sama,
sama w chałupie jak pestka – śpiewał przed laty Jacek
Kleyff. W tym zdaniu mieści się cały świat Leenane,
miasteczek w Polsce i gdzie indziej.
Sławomir Miska (Ray)
z Anną Guzik
Tomasz Wójcik
Teatr Polski w Bielsku-Białej: Martin McDonagh, Królowa
piękności z Leenane, reżyseria: Grzegorz Chrapkiewicz, scenografia: Jan Kozikowski, muzyka: Krzysztof Maciejowski,
premiera: 12 września 2009
I n t e r p r e t a c j e
M a r i a Tr z e c i a k
Komisarz Orłowska
wkracza do akcji
Pierwszy bielski kryminał, który czytałam, napisała Ewa Lach. Nosił tytuł Kryptonim „Czarna morwa” i dotyczył tak zwanej afery wełnianej, która około połowy lat 50. mocno wstrząsnęła miastem.
Afera była autentyczna, poważna i miała skutki, o których dorośli rozmawiali przyciszonymi głosami
jeszcze wiele lat później. Ktoś znajomy siedział dwa lata, ktoś inny się powiesił, jeszcze inny zdążył
przed rewizją dobrze ukryć złoto i precjoza... W powieści Ewy Lach, chyba już odwilżowej, popaździernikowej, aferę rozplątują dzieci.
Autor drugiego bielskiego kryminału – napisanego
blisko pół wieku po pierwszym – oczywiście w dzieciństwie czytał Kryptonim. – Pamiętam, że chodziłem z rodzicami w okolice Domu Żołnierza, bo w książce było
napisane, że tam rosły morwy – mówi. Na początku
lata w bielskim Wydawnictwie STO ukazała się pierwsza część jego kryminalnej serii Komisarz Orłowska –
Albatros i hiena. To kryminał z gatunku północnych.
Po pierwsze bowiem – bliżej mu do powieści skandynawskich czy rosyjskich niż włoskich albo francuskich.
Po drugie – główny bohater nie jest smakoszem. Inspiracji Ewą Lach – w sensie skłonności do drążenia współczesnych afer – brak.
Sądząc po pierwszym tomie, seria będzie w po­rządku.
Maria Trzeciak
– dziennikarka, ­publicystka,
redaktorka „Pełnej
­Kultury!” i „Magazynu
­Samorządowego”.
R e l a c j e
[Autor o autorze
Imię i nazwisko: Niedługo pojawi się notka na stronie
www.komisarzorlowska.sto.pl (przy okazji wydania drugiego tomu), pseudonim: K. M. Bakow. Nigdy nie chodziło mi o ukrywanie mojej osoby, pisarze po prostu używają pseudonimów. (Pseudonim jednak, jak to pseudonim, wzbudził spekulacje).
Zawód: pracownik uniwersytetu, doktor, zajmuję się
sztukami pięknymi. To może tyle.
Kwalifikacje do kryminałów pisania: Jestem bielszczaninem, bielskofilem i absolutnym nałogowcem tego miasta. Pisanie to moje hobby. Jestem facetem, który napisał książkę, bo mu to sprawia przyjemność.]
Seria, jak planuje autor, będzie się składała z pięciu części. Bo w jednej nie da się wyczerpać wszystkich,
już pomyślanych i rozplanowanych, pomysłów. Bo żal
tak szybko porzucić ledwo co powołaną do życia główną bohaterkę.
– Najtrudniejsze jest nie napisanie książki, tylko
wymyślenie postaci – twierdzi autor. Dlatego pierwsza
część jest czymś w rodzaju poligonu doświadczalnego,
próbują się w niej związki i zależności między postaciami, klarują charaktery. No i oczywiście rozwija pierwszy wątek kryminalny.
[Wątek kryminalny
Seria morderstw młodych kobiet w Dolinie Gościnnej.
Tajemniczy bogacz o podwójnej tożsamości. Zbrodnia
sprzed lat. Wszędzie artyści – w Bielsku i w Cieszynie.
Plus obława na brutalnego bandziora na gościnnych występach. Komisarz Orłowska daje radę.]
I n t e r p r e t a c j e
– Książka się nam spodobała i jesteśmy zainteresowani następnymi częściami – ujawnia Krzysztof Zbijowski, właściciel Wydawnictwa STO i, podobnie jak autor,
wielki fan Bielska. – Poza tym, ze względów marketingowych, seria jest lepsza niż pojedyncza książka.
Zbijowskiemu bardzo pasuje, że główną scenerią
wszystkich tomów ma być Bielsko-Biała. – Obaj jesteśmy bielszczanami z zamiłowania i obaj chcemy promować to miasto. Zupełnie inaczej czyta się książkę, znając
ulice i miejsca, w których rozgrywa się akcja. To tworzy
bardzo emocjonalny związek. Sam chciałbym pojechać
do Ystad, żeby poznać scenerię kryminałów Mankella
o Wallanderze. Krajewski serią o Mocku zrobił rewelacyjną kampanię promocyjną Wrocławiowi. Bielsku-Białej też się coś takiego należy – uważa.
Autor: To nie jest literatura faktu ani praca naukowa! To jest rozrywka! Mnie nie interesuje współczesność
czy afery. Mnie interesują secesyjne kamienice, stare
pocztówki, parki, lasy. Unikam z całych sił publicystyki, bo odbiera książce uniwersalność.
Realia
„Niniejsza książka jest powieścią, więc
z definicji stanowi fikcję” – zastrzega tuż nad
stopką redakcyjną wydawnictwo. I rzeczywiście – wszystkie skojarzenia z mniej lub
bardziej współczesnymi lokalnymi aferami
i aferzystami, z realiami pracy w policji etc.
nie wytrzymują próby czytania. Albatros i hiena to 150 procent fikcji w fikcji.
R e l a c j e
Agata Tomiczek-Wołonciej
Główna bohaterka
Autor: Chciałem, żeby kobieta była bohaterką, bo lubię kobiety, a poza tym mało
jest w literaturze kobiet policjantek.
Powstała zatem Edyta Orłowska, komisarz, wiek ok. 40 lat. „Spadochroniarka”
z warszawskiej Komendy Głównej, zesłana
na prowincję przez zawistnego kolegę. Glina z powołania, policjantka-psycholożka.
Miewa bolesne miesiączki, pracuje w wannie, lubi dobre ciuchy. Czasem, po babsku,
daje się zaskoczyć, ale myśleć generalnie
nie przestaje.
– Pisanie takiej książki to jest stałe
obcowanie z obcą kobietą – mówi z lekkim przerażeniem autor, choć przyznaje,
że psychicznie komisarz Orłowska posiada sporo jego własnych cech. Na przykład
ta praca w wannie. – Bardzo mi było szkoda, kiedy firma Amber przestała produkować herbaciany płyn do kąpieli... Modę
też lubię.
I n t e r p r e t a c j e
Wydawca: Bardzo się cieszę, że w książce nie ma odniesień do żadnych aktualnych wydarzeń. Także ­dlatego,
że gdyby były, powieść stałaby się mniej czytelna dla
nie-bielszczan.
I inny aspekt fikcyjności. Taki Baron, właściciel Doliny Gościnnej, który ma w kieszeni pół miasta, u Marininy czy Donny Leon byłby wielkim mafiosem, bez
skrupułów korumpującym i/lub zabijającym urzędników i policjantów. Baron Bakowa używa swoich pieniędzy w celach zgoła innych – bez wchodzenia w szczegóły, wręcz dobroczynnych. – To, że on kupuje Dolinę
Gościnną, jest w gruncie rzeczy jakąś realizacją mojego
marzenia, żeby te tereny zabezpieczyć przed zniszczeniem, zaśmieceniem – deklaruje autor.
– Słyszał Pan kiedyś, żeby w Polsce prowincjonalna komenda policji organizowała konferencje prasowe,
aby poinformować opinię publiczną o przebiegu śledztwa? – pytam zjadliwie.
– Dlaczego nie pokazać pracy policji w sposób wyidealizowany? Wszystkie książki sensacyjne czy filmy
kryminalne korzystają ze schematów, z przerysowań,
a ja nie mogę? Pasowała mi do akcji konferencja prasowa, to zrobiłem konferencję prasową i już.
Czepiam się dalej. – A kępa dębów, w której znaleziono pierwsze zwłoki, jest tam, gdzie pokazuje mapka
na waszej stronie internetowej?
– Dwa lata temu była...
Topografia mimochodem przeszła w sferę fikcji.
Artyści
Nie ma co ukrywać, bo wychodzi na jaw dosyć szybko, że zbrodnie produkowane są w środowisku artystycznym. I obudowane efektowną artystyczną teorią. Jednak
motyw przesadnie artystyczny nie jest – to zwykła zawiść, choć ekstremalnych rozmiarów.
– Może zbyt ekstremalnych? – sugeruję nieśmiało.
– A znała Pani paru artystów?
Znaczy, słusznie się ich boję...
Dialekt
Komisarz Orłowska przyjechała z Warszawy i nadziwić się nie może, jak my tu w Bielsku mówimy.
Autor: Mnie się zawsze wydawało, że literacką pol­
szczyzną. A na studiach koledzy mnie pytali, jakich
ja wyrazów używam, co to jest na przykład kamerlik.
Wydawca: Mnie kiedyś przez telefon kolega poznał
nie po nazwisku, tylko po akcencie.
Autor: Pomyślałem, że fajnie byłoby to pokazać.
R e l a c j e
Spojrzenie na Bielsko-Białą i bielszczan z zewnątrz
autor zyskał dzięki kilkuletniemu pobytowi w wielkim Wrocławiu. Po powrocie trochę się przyzwyczajał
do naszej spokojnej prowincjonalności – i do akcentu.
Wreszcie docenił.
Teraz autor chodzi z żoną po mieście i wypatruje
miejsc i nazw do umieszczenia w kolejnej powieści. Dużo
pasuje. W jednym z kolejnych tomów zbrodnia zostanie
popełniona na osiedlu Słonecznym.
I n t e r p r e t a c j e
O Albatrosie i hienie dyskutują czytelnik
­zadowolony (CZ) i czytelnik ­niezadowolony
(CN)
CZ: Bardzo długo nikt nie napisał książki, która działaby się w Bielsku-Białej, a teraz szykuje się cała seria. Fajnie jest czytać o własnym mieście!
CN: To rzeczywiście ekscytujące, zwłaszcza że mamy
tu bardzo realistyczną wizję miasta – wszystko dzieje się
w konkretnych miejscach, które w dodatku można obejrzeć z mapką w ręce – polecam wszystkim czytelnikom.
Można też odkryć miejsca, o których się rzadko pamięta,
jak choćby Dolina Gościnna. Ale tu mam wątpliwość –
czy ktokolwiek w Bielsku-Białej posługuje się tą nazwą?
To jest nazwa z przewodnika dla turystów.
CZ: Fakt, kiedyś to był popularny szlak spacerowy,
ale chodząc tamtędy, pojęcia nie miałam, że chodzę
Doliną Gościnną. Teraz, dzięki komisarz Orłowskiej,
już wiem.
CN: Uderza mnie co innego – topografia jest szczegółowa, ale miasto zaprezentowane w powieści jest jakieś
nijakie i bezbarwne, choć przecież autor deklaruje entuzjazm dla niego.
CZ: A mnie się podoba ten zabieg, że główna bohaterka jest kimś z zewnątrz, kto patrzy na Bielsko świeżym okiem, badawczo, i odkrywa różne niezauważalne dla bielszczan zjawiska (choćby nasz regionalizm
językowy).
CN: Tak, tylko ten pomysł nie został wykorzystany
do końca. Moim zdaniem spojrzenie Orłowskiej jest właśnie ciut nieświeże. Cały czas czuję, że pisze to bielszczanin i że ten bielszczanin nie znalazł sposobu na opisanie Bielska-Białej w sposób bardziej zobiektywizowany.
Bo prawdziwe zaangażowanie emocjonalne nie polega
na zachwycie – wręcz przeciwnie, jak czujesz, że miasto jest twoje, to cię denerwuje, kiedy coś się w tym twoim mieście dzieje nie tak. A w powieści Bielsko jest takie cudowne...
CZ: Jak to cudowne? A Baron, który ma pół miasta w kieszeni? A same morderstwa?
CN: Baron rzeczywiście ma pół miasta, ale nie na zasadzie mafijnych interesów, tylko uczciwych inwestycji. W intencji autora on cały czas pozostaje postacią
szlachetną. Jest takim dobrym panem na zamku. Można nawet odnieść wrażenie, że ktoś taki by się Bielsku‑Białej przydał. A co do morderstw, jakby spojrzeć
na nie z punktu widzenia Orłowskiej, to dobrze, że się
zdarzyły, bo są dla niej szansą na zawodowy sukces. CzyR e l a c j e
telnicy też się cieszą, bo dzięki zbrodniom w naszym sennym prowincjonalnym mieście wreszcie coś się dzieje.
CZ: Ale szarżujesz. Kryminał to kryminał, w kryminale morderstwo jest obowiązkowe. Nie po to czytamy
kryminały, żeby zdobywać wiedzę o miejscu, w którym
popełniono zbrodnię! A Albatros i hiena to rzetelna powieść kryminalna.
CN: OK, ale tej rzetelności starcza na pół książki. Potem
wszystko jest już jasne i wystarczy średnia inteligencja,
żeby domyślić się, kto jest zabójcą.
CZ: No to co? W wielu kryminałach od samej zagadki
ciekawszy jest sposób prowadzenia śledztwa, osobowość
policjanta. A komisarz Orłowska jest świetnie skonstruowaną postacią. Stuprocentową kobietą, w dodatku wymyśloną przez mężczyznę (!).
CN: Tak, tak, sam się dałem nabrać i sądziłem, że pod
pseudonimem Bakow ukrywa się autorka. Ale jednak
czegoś mi w Orłowskiej brakuje. Ona cierpi na typowe
słabości większości bohaterów współczesnych kryminałów – jest samotna, niedoceniona, sfrustrowana. Takie postacie zaczynają mnie już irytować.
CZ: Jest zasadnicza różnica – Orłowska nie jest cyniczna. Może właśnie dlatego, że jest kobietą – i tu plus dla
autora, że się zdecydował na kobietę policjantkę. Kolejny duży plus to nadzwyczaj pomysłowa koncepcja morderstw. To są morderstwa artystyczne.
CN: Też mi się podoba pomysłowość autora, ale uważam, że mógłby ją lepiej wykorzystać w konstrukcji fabularnej i kompozycji. Ponadto „artyzm” zbrodni wydaje mi się niespójny z jednak realistycznym zamiarem
powieści.
CZ: Strasznie wybrzydzasz. Ale jak się ukaże następny
tom – Padlinożercy, może już w listopadzie – to przeczytasz?
CN: Na pewno. I chciałbym, żeby tytuł jakoś odnosił się
do naszego miasta, coś prawdziwego o nim mówił.
Rozmawiali: czytelnik zadowolony – Pani Gloss, czytelnik niezadowolony – Ilja Obłomow
K. M. Bakow, Albatros i hiena, z serii „Komisarz Orłowska”,
cz. 1, Wydawnictwo STO, Bielsko‑Biała 2009
I n t e r p r e t a c j e
Paweł Feikisz
Nauczyli się
latać
Co to jest „Lipa”, w bielskim środowisku literackim wie każdy, wie też ten, kto miał nauczyciela polonistę umiejącego w swoim uczniu odkryć pisarską iskrę. Bielski przegląd dziecięcej i młodzieżowej
twórczości literackiej ma markę uznaną w całym kraju. Wśród laureatów tegorocznej „Lipy” są młodzi ludzie z Zamościa, Międzyzdrojów, Wrocławia, Zielonej Góry...
Łukasz Warchoł z Pionek
(woj. mazowieckie)
pisze wiersze; na zdjęciu
z Janem Pichetą
Paweł Feikisz
– bielszczanin, absolwent
filologii polskiej UJ.
Publikował krytyczne teksty
o literaturze w „Studium”
i „Polityce”; obecnie
dziennikarz Telewizji Bielsko.
R e l a c j e
Jeden z uczestników finału, który odbył się 23 października, powiedział: „Przyciągnęło mnie tu nazwisko Tomasza Jastruna”. Przypomnijmy, że poeta razem
z Juliuszem Wątrobą i Janem Pichetą wchodzi od wielu
lat w skład jury przeglądu. „Lipa” wiąże się nierozłącznie z nazwiskiem tego ostatniego, jej inicjatora w 1983
roku, kiedy – jak sam przyznaje – była sposobem pozyskania kandydatów do prowadzonej przez niego szkółki literackiej. Wraz z Ireną Edelman, szefową Spółdzielczego Centrum Kultury Best, tworzyli prawie wszystkie
edycje. Raz tylko „Lipa” przeprowadziła się do Bielskiego Centrum Kultury i raz do harcówki przy ulicy Fryderyka Chopina.
Jan Picheta, mówiąc o znanych laureatach, wymienia
m.in. Jolantę Stefko, ale szybko dodaje, że wielu z nich
to znakomitości z innych dziedzin, począwszy od fotografii, aż po fizykę jądrową. I tu właśnie docieramy
do sensu tego przeglądu – nie chodzi tylko o odkrywanie
literackich talentów i skierowanie ich w stronę uczestnictwa w życiu literackim, ale również zachęcenie młodych
ludzi do pisania. „Lipa” służy w mniejszym stopniu wyłuskiwaniu wielkich indywidualności, bardziej stworze-
niu wśród młodzieży mody na pisanie. Świadczy o tym
fakt, że nie ma pierwszych miejsc, a co za tym idzie rywalizacji. Są tylko laureaci, którzy w liczbie zbliżonej
do setki rokrocznie przyjeżdżają do Bestu.
– Młodzież zachowuje świeże, cudownie lekkie spojrzenie na rzeczywistość. Potrafi dostrzec w przyrodzie,
naturze, świecie, który ją otacza, to, o czym dorośli zapomnieli – mówi Jan Picheta, tłumacząc, dlaczego warto organizować przegląd dla młodych twórców.
Taka świeżość spojrzenia dotyczy przede wszystkim
najmłodszych uczestników, uczniów szkół podstawowych. Julia z Wrocławia powiedziała mi: „Ja piszę dla
dobrej zabawy. Można bawić się słowami”. Trójka dzieci
z Wrocławia zapytanych, o czym najbardziej lubią pisać,
po kolei odpowiadała: „o jabłkach”; „o Bogu”; „o poduszkach”. Te dzieciaki przypominają, że inspiracja poetycka
nie ma charakteru jakiegoś bardzo wyszukanego aktu
wtajemniczenia. To raczej coś prostego. Dostrzeżenie
na przykład tego, że poduszka jest poduszką i że może
być jednocześnie metaforą czegoś więcej.
Zadziwia to, co można znaleźć w utworach najmłodszych twórców. W wierszu Wiktora Woronickiego słyI n t e r p r e t a c j e
chać echo średniowiecznej koncepcji Boga w ujęciu Alai­
na de Lille’a: „Bóg jest kulą, której środek jest wszędzie,
a obwód nigdzie”. W wierszu drugoklasisty z Wrocławia
czytamy: Jak wygląda Bóg? / Myślałem / Namalowałem
koło/ W nim kropki.
Kiedyś Wydawnictwo Literackie wypuściło serię
poradników, a wśród nich książkę M. Sweeneya i J. H.
Williamsa Jak pisać dobrą poezję. Wtedy zżymałem się
na myśl, że ktoś chce uczyć poszukiwania „natchnienia”
i przez to przyczyni się do mnożenia przeciętnych poetów. Ale teraz jestem przeświadczony – i w perspektywie bielskiej „Lipy” przeświadczenie to jest mocniejsze
– że poezję powinien odkryć w sobie każdy. Każdy, jak
bohater filmu Listonosz, powinien zrozumieć, że metafora pomaga widzieć więcej i głębiej, a przy okazji oczarować kobietę.
Rozmawiając z młodymi uczestnikami, przekonujemy się, że umiejętność pisania jest najlepszą zabawką,
jaką można dać młodzieży w procesie edukacji.
Kuba Ogonowski zapamiętał moment, kiedy napisał
pierwszy utwór. Było to w szkole, nauczycielka poleciła
mu stworzyć wiersz na podstawie tego, co przypadkowo powiedział: „nie ma mnie, jestem powietrzem”. Często brakuje takich nauczycieli, którzy w odpowiednim
momencie podpowiedzą nam, kiedy zaczyna się poezja.
I ogólnie, kiedy zaczyna się literatura.
Wymyślanie metafor jest równie dobrym ćwiczeniem młodego, elastycznego umysłu jak snucie pięknych
opowieści. Na „Lipę” przyjeżdżają nie tylko poeci, wielu to prozaicy. Wśród nich znalazł się Filip Szyszkowski
z Międzyzdrojów, którego mistrzem i literackim wzorem jest S. King, a najbardziej, jak twierdzi, lubi zabijać
bohaterów. O swoim pisaniu mówi jeszcze: „Uwielbiam
zaczynać projekty, bo tak jestem stworzony”. Wielu młodych ludzi zwierza się, że pisanie sprawia im ogromną
radość, a literatura jest dla nich niby tlen, bez którego
nie mogą żyć: „To jest potrzeba duszy. Potrzeba kontaktu
z ludźmi na innej płaszczyźnie”; „Bardzo dużo czytam
i przelewam siebie na papier. To jest całe moje życie”; „To
sposób zapamiętania tego, co dla nas ważne”.
Można potraktować też przegląd taki jak „Lipa” jako
swoisty sejsmograf pokazujący, czym młodzi ludzie żyją.
Są oczywiście wiersze o miłości, które czasami śmiałością mogą zawstydzić: chcę otulić Cię mym / zapachem /
i owinąć Cię / kształtem mego ciała (Agnieszka Sikorska).
Ale to, że kilkunastolatki piszą śmiałe erotyki, to też jakiś
znak czasów. Jan Picheta zauważył jeszcze inny rys nadesłanych na „Lipę” 2009 utworów literackich, określaR e l a c j e
jąc go mianem katastrofizmu. To, co kryje się pod owym
określeniem, jest związane w dużym stopniu z krytyką
kultury konsumpcyjnej mocno obecnej w tekstach lipowiczów. Przykładem niech będzie ostatnia fraza wiersza
Supermarket Moniki Kusztal: Mięso mielone / I Chrystus
/ W towarze do zwrotu.
„Lipa” to także niepowtarzalny klimat, który sprawia, że młodzi poeci i prozaicy do Bielska-Białej chętnie
wracają. To pewne rytuały, zaczynając od prozaicznego,
zdawałoby się, posiłku, który czeka na młodych twórców, spędzających przecież w Beście cały niemal dzień.
Przez pierwsze dwadzieścia parę edycji laureaci raczyli
się węgierską zupą gulaszową i teraz, gdy na jakimś forum internetowym pojawił się temat „Lipy”, od razu jeden z dawnych uczestników zapytał: „A bogracz był?”.
Tym razem – odpowiadam – nie było.
Nie było też podczas uroczystego zakończenia 27.
edycji Tomasza Jastruna. Nie zawiódł oczywiście Jan
­Picheta, który pełnił funkcję gospodarza salonu literackiego, jakim niewątpliwie jest bielski przegląd. Z wprawą
najlepszego konferansjera i zarazem wodzireja zapraszał
laureatów na scenę po odbiór wyróżnienia – na przykład
za „udany mariaż literatury i hippiki”.
Wiele można by o „Lipie” opowiadać. Jest ogólnopolskim zlotem młodych ludzi, dla których literatura
coś znaczy i którzy potrafią już coś z tekstem literackim zrobić, napisać chociażby zgrabny sonet. Czy wyrosną z nich etatowi literaci, wydaje się mniej ważne
niż to, że dzięki pisaniu nauczyli się już latać, że posłużę się wierszem jednej z laureatek, nad srebrnymi nićmi
babiego lata / potocznie nazywanymi życiem (Anna Ślezińska).
Marta Dziedzina
z Poraja (woj. śląskie)
została laureatką „Lipy”
nie po raz pierwszy
Paweł Feikisz
Adam Bełda z Nawsia
Kołaczyckiego
(woj. podkarpackie)
13. Ogólnopolski (27. Wojewódzki) Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa”: 23 października 2009,
Spółdzielcze Centrum Kultury Best w Bielsku-Białej; patronat:
Prezydent Miasta Bielska-Białej; organizator: SCK Best przy
Spółdzielni Mieszkaniowej Złote Łany w Bielsku-Białej
I n t e r p r e t a c j e
Monika Kusztal
Supermarket
W dziale rybnym jest promocja na odpusty
Na degustacji soków spowiadają hostessy
Na ołtarzu siedemdziesięciopięcioprocentowy rabat na rajstopy
Rodzinna niedziela
Wózek zbawienia
Anioły z makaronu
Mięso mielone
I Chrystus
W towarze do zwrotu
Monika Kusztal, licealistka ze Stalowej Woli
w województwie podkarpackim
Julia Piątkowska
***
Mówiła jabłonka
do jabłuszka
Siedź spokojnie na drzewie
bo się zerwiesz
Chcę zwiedzić świat
Jak literka O pęczniało
aż się urwało
Spadło
Przechodziło dziecko
Podniosło
I zjadło
Morał:
Nawet kiedy dojrzewamy
trzeba zawsze słuchać mamy
Julia Piątkowska, uczennica II klasy
szkoły podstawowej, wrocławianka
Karolina Chyła
Galimatias przy krzyżówce
Fragment
10
– Komedia z Jerzym Stuhrem, tytuł dwuwyrazowy – szepnęła wyraźnie skonsternowana babunia, zaglądając w rozpostartą na stoliku „Jolkę
z Krzyżykiem”. – Czekajcie no, w jakich komediach grał Stuhr?...
– Seksmisja – podpowiedział niepewnie Kacper.
– Kingsajz – zaproponowałam jednocześnie.
– Wiem, że Kingsajz – rzuciła babunia z lekkim zniecierpliwieniem.
– Kingsajz Kingsajzem, ale to ma być przecież dwuwyrazowe. Kingsajz
nie jest dwuwyrazowy i Seksmisja też nie. Janeeek! – ryknęła najniespodziewaniej w kierunku dziadka zajętego efektywnym pacykowaniem kosiarki na kolor jadowicie zielony. – Janeeek, jaką znasz komedię z Jerzym Stuhrem, tytuł dwuwyrazowy?
– Kingsajz! – wrzasnął bez wahania dziadek, który nie dosłyszał.
– Peewnie! Kingsajz! Dwuwyrazowe ma być, a tyś głuchy jak pień –
zbulwersowała się babunia-krzyżówkowiczka.
Kacper i ja dostaliśmy potężnego ataku śmiechu.
– Czekajcie, bo to się chyba będzie zaczynało na O – oznajmiła babunia.
Dwuwyrazowa komedia z Jerzym Stuhrem, na O. Ej, czekajcie, czy są
w ogóle jakieś dwa wyrazy, z których pierwszy zaczynałby się na O?
– Ojciec zadżumionych – szepnął bez przekonania Kacperek.
R e l a c j e
– E tam, zaraz Ojciec – wściekła się babunia. Już się rozpędziłam napisać
Ojca zadżumionych. Ja się poważnie pytam, a ty mi się tu wygłupiasz.
– No co ci poradzę? Tak mi jakoś pierwsze przyszło do głowy, bo pasuje. Przecież nie możesz powiedzieć, że nie pasuje, no nie możesz. Dwa
wyrazy są, pierwszy na O. Czego ci tu jeszcze brakuje do szczęścia?
– Nie wydurniaj się – parsknęła doprowadzona do ostateczności babunia. – Pojęcia nie mam, co tutaj będzie za komedia ze Stuhrem na O.
Czekajcie, a może to w ogóle nie jest na O? Nie, no musi być. O jak byk.
E tam! – zbuntowała się nagle. – Ja tego nie robię! Wszystko długie,
same jedenastki, podłe to takie, a do tego mętne. Nic po ludzku nie napiszą, wszystko jakieś nie z tej ziemi, nawet na te najbardziej oczywiste
nie ma miejsca. Korytarz na przykład. Pustoszeje po dzwonku na przerwę – napisali. Musi być korytarz, no nie?
– Nie wiem jak tobie, ale mnie się wydaje, że tam raczej powinna być...
klasa – z lekkim wahaniem skonkludował Kacperek.
– Co klasa? Gdzie klasa? PUSTOSZEJE PO DZWONKU... aha, klasa,
powiadasz? Wiesz, to chyba jednak będzie klasa. Pustoszeje po dzwonku na przerwę. Jezu Mario, oczywiście że klasa, a ja już się piekliłam
na nich za ten korytarz... – pisnęła babunia, owładnięta nagłym uczuI n t e r p r e t a c j e
Maria Stańczak
Jakub Goczał
List do Małego Księcia
Chciał
Zagubieni Książę jesteśmy
pod gwiazdami grzejemy ręce
niebo śmieje się szeroko
nasze niebo to jednak coś więcej...
nagina marzenia
jak kiedyś jego ojciec
gałęzie leszczyny
giął w indiańskie łuki
Niespokojnie Książę żyjemy
wśród szeptanych krucho skarg
dzień do dnia się dodaje
w dobrą gwiazdę trzeba wierzyć nam.
ma pełnoletnie córki
i pełnoletnie auto
sporo luksusu
na kredyt
Nasze wieczne ucieczki – wycieczki
nasze wzdychanie w nieznane
kiedy niebo Cię olśni
wiesz że zaczął się wielki taniec...
tylko niektórzy wiedzą
że nie jest pierwszym właścicielem
tych markowych spodni
i żony
Pod gwiazdami Książę jesteśmy
pod gwiazdami grzejemy ręce
niebo śmieje się otwarcie
i nie trzeba wtedy nic więcej!
Maria Stańczak, mieszkanka Słotwiny
na Żywiecczyźnie, szóstoklasistka
ciem skruchy. – No ale ten Szyc! No jak miał na imię Szyc, pytam się
was? Jak miał na imię? Pięć liter, druga O, ostatnia S. Nic tu nie pasuje. Wścieknę się chyba kiedyś z tą krzyżówką. Pół dnia nad nią siedzimy i dalej nic. Pięć liter, ostatnia S. I co wam wychodzi?
– Doris – rzuciłam bez przekonania. – Może Doris?
– No nie, Doris nie, bo to raczej kobieta, a on chłop – skonstatowała
babunia nie bez racji.
– No więc jak? Moris... Głupie jakieś, Moris, nie ma czegoś takiego.
– Jak to nie ma? – wrzasnęła babunia z dziką energią. Jak to nie ma?
Szyc, Szyc... Jakieś tam żydowskie czy inny piernik? A nuż Moris? Chociaż z urody to on mi tam na Żyda nie wygląda, ale kto go wie... Może
być Moris...
– Gdzie tam, co za Moris – wściekł się Kacperek. – Żaden Moris, tu musi
być co innego. Słuchajcie, jakie imię się właściwie kończy na S?
– Klemens! – wrzasnęłam odkrywczo. – Nie jest takie złe, a na S się
kończy. Może to Klemens? (...)
Karolina Chyła, gimnazjalistka z Byczyny w województwie opolskim
R e l a c j e
z wykształcenia kierownik
z zawodu kierowca
w tesco zawsze kupuje osiem rolek
dużo taniej
Agata Tomiczek-Wołonciej
w nocy
myśli często
o koleżance swojej
nastoletniej córki
przychodzi tu niekiedy
a po domu spaceruje boso
nocne myśli
wyciera rano w gazetę
czyta niechętnie
i jakby ze złością
mówi o politykach
na jesień
martwi się o gaz
o książki do szkoły
i o żonę której w tej Austrii
pewnie znowu coś
wypadnie
Jakub Goczał, licealista,
mieszkaniec Marcyporęby
w powiecie wadowickim
I n t e r p r e t a c j e
11
Piotr Kenig
Grunewaldowie
Początki industrializacji w Bielsku i Białej
W 1811 roku firmy Fröhlich, Grunewald & Comp. oraz Bracia Kolbenheyer otrzymały koncesje i pod
względem prawnym stały się pierwszymi fabrykami sukna na terenie Bielska. Rewolucja przemysłowa, zapoczątkowana pięć lat wcześniej wprowadzeniem przędzarek mechanicznych, nabierała tempa.
Znaczącą rolę odegrała w niej rodzina Grunewaldów. Rzeka Biała nie stanowiła już wówczas granicy
działalności gospodarczej, a przedsiębiorcy swobodnie przenosili się z jednego jej brzegu na drugi.
Piotr Kenig – bielszczanin,
historyk, zainteresowany
szczególnie dziejami
Bielska‑Białej w XVIII-XIX
wieku. Kustosz i kierownik
Muzeum Techniki
i Włókiennictwa.
W latach 20. i 30. XVIII w. sukiennictwo w krajach
habsburskich poczyniło istotne postępy. Szczególnie dotyczyło to Śląska, gdzie produkcja wzrosła z 59 tys. sztuk
sukna w 1720 r. do 95 tys. w 1735 r. Poprawiła się zarazem
jakość wyrobów, które zaczęły dorównywać towarom zagranicznym. Również w Bielsku cech sukienników przeżywał okres rozkwitu. W 1733 r. liczył 271 mistrzów,
sprzedawali swoje wyroby w Polsce i na Węgrzech. Star-
szyzna cechu pilnie nadzorowała pracę, starała się też
ściągnąć do miasta zdolnych fachowców zajmujących
się wykończaniem tkanin: foluszników, farbiarzy i postrzygaczy sukna. Jednym z nich był ewangelik Johann
Georg Grunewald senior (ok. 1700–przed 1766). Pojawił
się w mieście około 1737 r., a w trzy lata później jako folusznik został przyjęty do cechu sukienników. Mieszkał
i pracował najpewniej na Dolnym Przedmieściu. Choć
Dolne Przedmieście
z kościołem św. Anny przy
dzisiejszym placu F. Smolki.
Fragment tzw. panoramy
Johanny’ego (1801)
12
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
nie ma go jeszcze w wykazie właścicieli domów Bielska
z 1747 r., w następnych latach musiał stać się znaczącą
osobą, w 1762 r. określany był bowiem mianem „Dominus”, zarezerwowanym dla ówczesnej elity miasta. Był
żonaty z bliżej nieznaną Anną Rosiną (zm. 1772), miał
dwie córki i czterech synów. Zmarł poza Bielskiem. Być
może jego krewnym był Christian Gottfried Grunewald (ok. 1720–1791), sukiennik z Regernsdorfu w Saksonii, który w 1757 r. poślubił w Bielsku Helenę Christ
(zm. 1801). Małżonkowie mieszkali przy dzisiejszej ul.
W. Orkana 18, nie mieli dzieci.
Spośród męskich potomków Johanna Georga seniora
w Bielsku pozostał jedynie Johann Georg Grunewald junior (1738–1814), sukiennik, żonaty z Anną Rosiną (zm.
1814), najstarszą córką bielskiego sukiennika Christiana Merckera. Przez kilkanaście lat mieszkał z rodziną
na Dolnym Przedmieściu w domu nr 105, stojącym pośród ciasnej zabudowy nad Młynówką (Niprem), pomiędzy Dolnym Rynkiem (obecnie pl. F. Smolki) i rzeką Białą. Po śmierci teścia w 1780 r. odziedziczył jego posesję
z ogrodem pod numerem 110. Przeprowadzka była niedaleka, dom Merckera stał w pobliżu brzegu Białej jako
ostatni przy późniejszej Steggasse, wiodącej z Dolnego
Rynku do brodu na rzece (ul. S. Stojałowskiego 8). Aż
do końca lat 70. XVIII w., do czasu zbudowania szosy cesarskiej, czyli dzisiejszej ul. 11 Listopada, uliczka ta była
głównym traktem prowadzącym na wschód. Do 1772 r.
dom Merckera stał tuż przy granicy habsburskiego Śląska i Rzeczypospolitej. Grunewald pozostawał właścicielem tej nieruchomości aż do śmierci. W 1820 r. spadkobiercy sprzedali ją Franzowi Klupatemu.
Johann Georg był ojcem sześciorga dzieci. Dwie córki
szybko zmarły, trzecia, Johanna Eleonora (1771–?) była
żoną postrzygaczy sukna: najpierw Friedricha Wildego,
a później Augusta Davida Wickmanna, a także teściową
Valentina Jankowskiego, również postrzygacza. Z drugim mężem opuściła miasto przed 1820 r. Trzej synowie
Johanna Georga: Johann Samuel, David Benjamin i Karl
Gottlieb, doszli do znacznego majątku jako kupcy i faR e l a c j e
brykanci sukna. Pierwszy z braci nazywany był Samuelem, drugi Benjaminem, trzeci Karlem.
Samuel Grunewald senior (1775–1837), sukiennik,
poślubił Johannę Elisabeth (zm. 1847), córkę Heinricha
Lenza, właściciela zajazdu na granicy Białej i Lipnika.
Zapiski w księgach metrykalnych pozwalają stwierdzić,
że mieszkał początkowo we wspomnianym domu nr 105
na bielskim Dolnym Przedmieściu, a później przeniósł
się do Białej. W 1807 r. znajdujemy go tam jako oberżystę (przejął gospodę po zmarłym teściu), a w 1815 r. jako
kupca sukiennego pod nr. 4, przy dzisiejszym pl. Wojska
Polskiego 14. Później wrócił do Bielska, gdzie w 1822 r.
kupił od farbiarza Ericha Sääfa dom nr 108 na Dolnym
Przedmieściu (ul. 11 Listopada 8). Córka Rosina Anna
(1805–1885) poślubiła tam Karla Samuela Schneidera
(1801–1882), wówczas nauczyciela ewangelickiej szkoły
żeńskiej, później pastora w Bielsku, w 1864 r. mianowanego superintendentem morawsko-śląskim. Był posłem
do parlamentu wiedeńskiego (1848–1851, 1861–1876),
osobą wybitnie zasłużoną nie tylko dla Bielska i Śląska
Cieszyńskiego, lecz i całego protestantyzmu w Austrii.
Po śmierci Samuela Grunewalda Schneiderowie odziedziczyli budynek nr 108, później sprzedali go małżonkom Burda. W domu tym mieszkał syn Samuela Grunewalda seniora, Samuel junior (1815–1857), sukiennik
i kupiec, żonaty z Eleonorą, córką bielskiego farbiarza
Johanna Gottlieba Fritschego, wnuczką pierwszego pastora bialskiego Johanna Mizi. W 1854 r. małżonkowie
przeprowadzili się do budynku nr 57 na Żywieckim
Przedmieściu (ul. Partyzantów 27). Wcześniej nieruchomość owa należała do brata Eleonory, rymarza Juliusa Fritschego, w 1851 r. została sprzedana Johannowi
Zwarta zabudowa w miejscu
dzisiejszej ul. S. Stojało­
wskiego. Po lewej dom
Merckera/Grunewalda przy
Steggasse (ok. 1897)
I n t e r p r e t a c j e
13
Dolny Rynek (obecnie
pl. F. Smolki) i zabudowa
przy Steggasse (ok. 1898)
14
R e l a c j e
Gottliebowi Batheltowi, który uruchomił tam fabrykę sukna. Samuel został prawdopodobnie jej kierownikiem, jednak wkrótce zmarł. Wdowa wyszła powtórnie
za mąż za kupca wiedeńskiego Karla Juliusa von Kellera. Syn Samuela juniora, Ernst Samuel (1849–1931), wrócił do Bielska, gdzie poślubił Olgę Natalię Putschek. Był
kupcem i właścicielem gruntów, po swoim wuju, pastorze Schneiderze, odziedziczył niewielki folwark, stojący
do lat międzywojennych na rogu dzisiejszych ulic Piastowskiej i Starobielskiej. Umarł w kamienicy przy ul.
Grunwaldzkiej 4. Jego syn dr Bruno Grunewald (1889
–1968) zmarł w Wiedniu jako ostatni męski potomek
tej bielskiej familii.
Powróćmy do pierwszych lat XIX w. Drugim synem
Johanna Georga Grunewalda juniora był David (1778
–1836), wytwórca igieł. W 1805 r. poślubił Johannę Eleonorę (1772–1830), córkę Samuela Förstera (starszego),
wdowę po bielskim kuśnierzu Gottfriedzie Wilhelme
Wenzlu. W tym czasie trwała wspaniała koniunktura
na wyroby miejscowego sukiennictwa, spowodowana
wielkimi zamówieniami wojskowymi: Austria od ponad
dekady prowadziła wojny z rewolucyjną, a następnie napoleońską Francją. Aby sprostać zapotrzebowaniu, bo-
gatsi majstrowie uruchamiali więcej krosien, zatrudniali
nowych czeladników, zaczynali mechanizować warsztaty. Ubożsi pracowali dla kupców sukiennych w systemie
nakładu. W tej sytuacji David Grunewald porzucił dotychczasowe zajęcie i w 1808 r. został mistrzem sukienniczym w Bielsku.
Pod datą 17 czerwca 1811 r. w dzienniku podawczym
bielskiego magistratu odnotowano: „Tutejsza kompania
handlowa Fröhlich, Grunewald & Comp. proszą (sic!)
o zaświadczenie, że rzeczywiście prowadzą działalność
na 14 krosnach tkackich i rocznie produkują ponad 1000
sztuk sukien najwyższej jakości, zarazem przez swoją
pracowitość wielu ubogim mistrzom sukienniczym w tej
okolicy zapewniają stałe wyżywienie i pracę, tak że wraz
z suknami wysokiej jakości, produkowanymi na własnych krosnach, rocznie sprzedają przynajmniej 4500
sztuk sukien; przez to zatrudniają z pożytkiem obok
postrzygaczy i farbiarzy do 250 ludzi (...)”. Zaświadczenie było niezbędne do uzyskania krajowej koncesji fabrycznej (Landes Fabriksprivilegium), która z kolei „dla
pożytku tutejszego przemysłu” umożliwiłaby otwarcie
składu fabrycznego w Wiedniu. Ponieważ zyskać miał
na tym „nie tylko przemysł krajowy, ale w szczególności miejscowy, a w ogólności zatrudnienie”, magistrat
ustosunkował się przychylnie do prośby i zaświadczenie wystawił. Na polecenie gubernium morawsko-śląskiego w Brnie c.k. urząd obwodowy w Cieszynie dekretem z 12 grudnia 1811 r. powiadomił bielski magistrat,
że firmie Fröhlich, Grunewald & Comp. krajowa koncesja fabryczna została udzielona.
Jedynym znanym z imienia udziałowcem tej spółki jest bielski sukiennik Heinrich Fröhlich (1757–1822),
właściciel budynku nr 22 w mieście Bielsku (Rynek 31).
Nie wiadomo, czy jego wspólnikami byli dwaj starsi bracia Grunewaldowie, Samuel oraz David, czy tylko jeden z nich, nieznani pozostają też ewentualni dalsi
wspólnicy (& Comp.), prawdopodobnie jednym z nich
był szwagier Grunewaldów, August David Wickmann.
Samuel w kwietniu 1815 r., a David w 1812 i 1813 r. odnotowani zostali w metrykach kościelnych jako kupcy sukienni. Trzeci z braci, Karl, był w tym czasie samodzielnym majstrem sukienniczym, pracującym
wraz z ojcem w budynku na Dolnym Przedmieściu 110.
Na przełomie lat 1809–1810 David Grunewald przeniósł się do Białej, gdzie kupił dawny dom nr 96 mydlarza Karla Męcnarowskiego przy ul. Wiedeńskiej, przy
śląsko-galicyjskim moście granicznym (obecnie placyk
z fontanną). W 1811 r. uruchomił tu własną postrzyI n t e r p r e t a c j e
garkę, przeciwko czemu bialski cech postrzygaczy zaprotestował z powodzeniem u galicyjskich władz gubernialnych.
W 1814 r. firma Fröhlich, Grunewald & Comp. wyprodukowała 500 sztuk wysokiej jakości sukien, które poddano wykończeniu przy pomocy sprowadzonych
z Brna nowoczesnych maszyn, podobnie jak dalsze 1500
sztuk zakupionych w stanie surowym u miejscowych
majstrów. Z tego sprzedano do Rosji, Ilirii (Dalmacja,
Hercegowina, Czarnogóra, Albania) i Włoch 1150 sztuk
za kwotę 292 500 florenów. Brak informacji o jakimś specjalnym budynku fabrycznym, całkiem możliwe, że procesy produkcyjne odbywały się w domach współwłaścicieli przedsiębiorstwa.
W połowie 1815 r. doszło do zmian w kierownictwie
firmy. Z powodu konfliktu z bielskim cechem postrzygaczy, spowodowanego używaniem przez Karla Grunewalda własnej postrzygarki, ten ostatni zdecydował się
wejść w spółkę z Davidem, zarazem z firmy wycofali się
pozostali wspólnicy (Fröhlich & Comp.). Obaj bracia
stali się wyłącznymi właścicielami fabryki, którą ulokowano w piętrowych murowanych budynkach nr 92 i 91
na Dolnym Przedmieściu (dzisiaj kamienice przy ul. Cechowej 8-10), kupionych przez Karla w 1813 i 1816 r. Należały do niego również pogorzeliska po domach nr 93
i 94 na rogu ul. Wiedeńskiej (Cechowa 6) oraz po domu
nr 90 (ul. Cechowa 12). Nie wiadomo, jakiej nazwy firmy
Grunewaldowie używali podczas wspólnej działalności,
w księgach metrykalnych Karl określany był w następnych latach mianem „fabrykanta sukna”. Firma posiadała własny skład fabryczny w Wiedniu.
David pozostawał w spółce z Karlem do 1824 r.,
po czym rozpoczął samodzielną działalność w Białej.
R e l a c j e
We wrześniu 1825 r. doszło do umowy pomiędzy tutejszym cechem sukienników a „c.k. uprzywilejowanym
fabrykantem sukna i kaszmiru” Davidem Grunewaldem „w sprawie folusza nr 163 przy ulicy Komorowickiej”. Niewątpliwie rzecz dotyczyła zgody na współużytkowanie przez fabrykanta tego obiektu. W tym czasie
przezwyciężono już skutki kryzysu gospodarczego, zapoczątkowanego w 1816 r., produkcja sukien wzrastała.
Ponieważ pomieszczenia przy moście na Białej przestały wystarczać, trzeba było pomyśleć o przeprowadzce
do obiektu fabrycznego, w którym możliwe byłoby uruchomienie najnowszych maszyn. Wkrótce nadarzyła się
odpowiednia okazja.
Nad tzw. lipnicką średnią Młynówką, płynącą
wzdłuż ulicy św. Jana, dzisiejszej S. Sempołowskiej, stał
drewniany młyn, którego właścicielami wcześniej byli
m.in. David Gottsmann, Johann Kłapsia i Johann Samuel Hornik. Po śmierci kolejnego właściciela, Johanna Stokownego, w 1826 r. odbyła się licytacja „młyna
wraz z dziedzińcem, ogrodem i polem ornym”, nowym
właścicielem nieruchomości został David Grunewald.
W następnych miesiącach obok młyna stanął murowany
budynek z „maszyneriami”, w którym Grunewald uruchomił najpewniej fabryczną przędzalnię (­Spinnfabrik).
W 1827 r. darował całą nieruchomość swojej żonie Johannie Eleonorze i córce Johannie Friederice. W obliczu
zbliżającej się śmierci żony (zm. 1830) ponownie został
współwłaścicielem posesji, określanej jako „budynek fabryczny i młyn” (Fabrik- u. Mahlgebäude).
Portret Davida Grunewalda,
malarz nieznany, 1. ćwierć
XIX w.
Dawna fabryka Davida
Grunewalda przy
ul. S. Sempołowskiej,
znacznie rozbudowana
przez późniejszych
właścicieli: Christiana
W. Zipsera i braci Thetschel
(stan ok. 1870)
I n t e r p r e t a c j e
15
Dom Samuela Grunewalda
przy ul. 11 Listopada 8,
fragment widokówki (1908)
Zamknięcie rynków zbytu w Królestwie Polskim oraz
wysokie ceny wełny przyczyniły się w 1834 r. do upadku fabryki sukna Karla Grunewalda, w księdze bielskiego cechu sukienników odnotowano przy jego nazwisku:
„zbiegł, oszukał wielu mistrzów”. Być może w kłopoty
popadł też zakład Davida w Białej i to przyczyniło się
do śmierci jego właściciela. Umarł w swojej fabryce 11
marca 1836 r. w wieku 58 lat. Jego jedyna córka i spad-
kobierczyni, Johanna Friederika, niezamężna, przeżyła ojca o pół roku. Fabryka została przekazana sądowo
w ręce Rudolfa Theodora Seeligera, finansisty i późniejszego burmistrza Białej. Jaka działalność była tu prowadzona w następnych latach, nie wiadomo.
Najmłodszy z braci, Karl Grunewald (1784–po 1841),
był żonaty z Johanną Eleonorą Batke (zm. 1822). Urodziła
mu piątkę dzieci, z których jedno zmarło w dzieciństwie,
córka Johanna Rosina (ur. 1813) poślubiła bielskiego sukiennika Friedricha Piescha, a losy trojga pozostają nieznane. W 1822 r. drugą żoną Karla została Amalie Friederike Hess, córka powroźnika z Białej. Z piątki dzieci,
które urodziła, troje zmarło, a dwaj synowie: Robert Hermann (ur. 1826) i Heinrich Gustav (ur. 1828), wspominani są w 1841 r. Z dokumentów metrykalnych wynika,
iż Grunewald pozostawał w bliskich stosunkach z bialskim kupcem Friedrichem Simonem i jego żoną Rosiną.
Friedrich występował jako świadek obu ślubów Karla,
Rosina była chrzestną jego dzieci. Bezdzietni Simonowie przekazali Grunewaldom swój dom w Białej nr 91
(ul. 11 Listopada 32). Zapis w księdze wieczystej z 1841 r.
jest ostatnim, w którym odnotowano Karla Grunewalda
z żoną, a także ich żyjące wtedy potomstwo, jednak rodzina mieszkała już wówczas poza Bielskiem-Białą. Dalsze jej losy pozostają nieznane. W rok później nieruchomości przy ul. Cechowej 6-12 zostały sądowo przekazane
na własność bogatemu protokolantowi magistrackiemu
z Bielska, Franzowi Thielowi, który w 1849 r. sprzedał
je żydowskiemu finansiście Benjaminowi Holländerowi.
W następnych latach stanęły tam okazałe dwupiętrowe
kamienice mieszkalne. Po bielskiej fabryce Grunewaldów nie pozostał żaden ślad.
Archiwum
Kamienice mieszkalne przy
ul. Cechowej 6-12 w miejscu
dawnej fabryki Karla Grunewalda, widokówka (1908)
16
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Śpiew
żyje w Cieszynie
Dlaczego śpiew? Ponieważ nikomu nie jest obojętny – mówią twórcy Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Wokalnej „Viva il canto” w Cieszynie.
Festiwal obchodził w tym roku 18. urodziny. Historia tego wydarzenia to opowieść o pasji, przyjaźni i muzyce przez duże M.
Do niewielkiego biura przy ulicy Fredry ciągle ktoś
zagląda, aby się przywitać. Pomieszczenie w starej kamienicy obok teatru nie spełnia żadnych funkcji reprezentacyjnych, a mimo to artyści uwielbiają w nim
przesiadywać, częstowani kawą i znanym cieszyńskim
batonikiem w złotym opakowaniu. Od połowy sierpnia,
gdy trwają ostatnie przygotowania do kolejnej edycji festiwalu, drzwi niemal się nie zamykają. Sąsiedzi poznają głośny i szczery śmiech, poprzedzony często krótkim
R e l a c j e
Magda Miśka-Jackowska
śpiewem. To Kałudi Kałudow, jeden z pomysłodawców
imprezy, jej wieloletni dyrektor artystyczny. Nie było
go w Cieszynie kilka lat, ale gdy przechadza się po ulicach, czuje na sobie wzrok mieszkańców, z których wielu podziwiało go na scenie. – Przefarbowałem się i ludzie
boją się do mnie podchodzić – żartuje Kałudow, artysta
niewielkiego wzrostu i wielkiego głosu. Tak jak Modena ma Pavarottiego, tak Cieszyn pokochał bułgarskiego tenora, który od niemal 20 lat przyjeżdża nad Olzę.
Nie mogło go zabraknąć z okazji 18. urodzin. Zanim zaśpiewa w finałowym koncercie galowym, przez dwa tygodnie będzie szkolił w Cieszynie młodych śpiewaków,
powtarzając im: – Bądźcie sobą!
Rozśpiewali Cieszyn
O spotkaniu trojga przyjaciół, od którego wszystko
się zaczęło, opowiadali już setki razy. Zawsze wywołując zdziwienie, że w tak małym mieście i za tak małe
Inauguracje odbywają się
w kościele Jezusowym
Magda
Miśka-Jackowska
– z pochodzenia
­cieszynianka, obecnie
dziennikarka krakowskiego
radia RMF Classic.
I n t e r p r e t a c j e
17
­ ieniądze udało się zrealizować szalony plan – stwop
rzyć festiwal muzyczny. W gronie twórców byli ówczesny burmistrz Cieszyna, a dziś europoseł Jan Olbrycht,
Kałudi Kałudow i jedyna dama w tym towarzystwie –
Małgorzata Mendel, popularyzatorka muzyki, związana
w Uniwersytetem Śląskim. Czy to się stało w którejś z cieszyńskich restauracji, czy przy lampce wina w prywatnym mieszkaniu Małgorzaty Mendel? Nikt już nie pamięta. Pamiętają, że ktoś rzucił: a dlaczego nie? Kilka
miesięcy później oglądali plakaty reklamujące pierwszą edycję pierwszego w mieście festiwalu poświęconego muzyce wokalnej. – Dla nas śpiew był zawodem albo
sensem funkcjonowania. Nieodpartą chęcią poszukiwania nowych interpretacji, porównywaniem śpiewaków
i bywaniem wszędzie tam, gdzie można było spotkać
ulubionych artystów. Obok śpiewu nie można przejść
obojętnie. Ta formuła się sprawdziła – tłumaczy dyrektor festiwalu Małgorzata Mendel.
Dyrektor festiwalu
Małgorzata Mendel
Gala w Teatrze
im. A. Mickiewicza (2007):
NOSPR, dyrygent José Maria
Florêncio junior
18
Na scenie, na rynku, na granicy
Lata mijały i organizatorzy musieli szukać nowych
wyzwań, aby przytrzymać u siebie publiczność, zjeżdżającą się do Cieszyna z całego Śląska, wielu innych miejsc
w kraju, a dziś coraz częściej także z pobliskich Czech.
Na początku już same tytuły przyciągały wielotysięczne tłumy. Mesjasza w kościele Jezusowym podziwiano na stojąco, a wiele osób nie zmieściło się w potężnej
świątyni. Tosca, Skrzypek na dachu czy Carmen wystawiane były w malowniczej scenerii cieszyńskiego rynku,
a widzom nie przeszkadzał nawet deszcz. Czegoś takiego
w nadolziańskim miasteczku nikt im wcześniej nie pokazał. Publiczność trzeba zaskakiwać, dlatego w roku wstąpienia do Unii Europejskiej muzykę zagrano na Moście
Przyjaźni – jednocześnie po polskiej i czeskiej stronie,
a podczas następnej edycji można było oglądać kolejne
akty opery Pucciniego w różnych miejscach miasta, podążając za artystami. Trudno wskazać coś, czego w Cieszynie jeszcze nie było. Realizowano autorskie festiwalowe widowiska, zapraszano widzów na filmy o śpiewie
i na filmowym ekranie pokazywano opery.
Debiutanci i mistrzowie
Program tegorocznej edycji festiwalu „Viva il canto”
pełen był wspomnień. Do Cieszyna przyjechał świętować 25-lecie pracy artystycznej Aleksander Teliga, jeden z najlepszych basów Europy, solista mediolańskiej
La Scali, który właśnie nad Olzą zaczynał swoją karierę.
Gorąco oklaskiwano Kałudiego Kałudowa. Obaj artyści
przywieźli jednak swoich uczniów, bo to młodzi śpiewacy grają tu dziś pierwsze skrzypce. Mogą debiutować
u boku sław, szkolić głos i proponować publiczności coś
nowego. – Mówi się żartem, że nasz festiwal to przedsionek do kariery. Długo przed swoimi wielkimi sukcesami śpiewali u nas: Michelle Melinda Crider, Małgorzata
Walewska, Mariusz Kwiecień, Dariusz Stachura, Rafał
Siwek, Artur Ruciński i inni – wymienia dyrektor imprezy. „Viva il canto” ma zresztą szczęście do nazwisk.
To tu, przed głośnymi koncertami w Warszawie, przyjechał po raz pierwszy wielki bas Paata Burchuladze – fenomenalny Borys Godunow u Modesta Musorgskiego.
To w Cieszynie po swoim recitalu grał do rana na gitarze, śpiewając gruzińskie pieśni. Dla rodzinnej atmosfery, która jest podstawowym atutem festiwalu, najwięksi
artyści rezygnują z wysokich honorariów.
Pasja? Bezcenne
Ale bilety lotnicze i hotele drożeją, podobnie jak wynajem sal i orkiestr, więc choć Małgorzata Mendel o pieniądzach nie lubi rozmawiać, musi. Sponsorzy nie są
już tak hojni jak przed laty. Co drugi tłumaczy się kryzysem. Dopięcie festiwalowego budżetu graniczy z cudem.
Gdy jednak sponsorzy zawodzą, dopisuje publiczność,
która nieraz uratowała finanse „Viva il canto”. Zarabiać
na festiwalu? O tym nikt z ekipy realizującej co roku cieszyńskie wydarzenie nie myśli. Mają coś, czego nie da się
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
kupić – pasję. – W pierwszych latach współpraca przyjaciół i znajomych dobrych znajomych wynikała z konieczności. Dla tych ludzi ostatni tydzień sierpnia spędzony za kulisami podczas obsługi koncertów był formą
urlopu i sposobem na spróbowanie artystycznego życia.
I tak już zostało... – przyznaje Małgorzata Mendel. Dziś
przy festiwalu pracuje kilkanaście osób, głównie młodych i bardzo młodych. Prześcigają się w pomysłach
i fundują gwiazdom rodzinną atmosferę oraz dobry humor. Z ekipą zaprzyjaźniła się m.in. znakomita polska
mezzosopranistka Anna Lubańska i tego lata znów z radością przyjechała do Cieszyna.
Jazz, gospel i klasyka
Piękna muzyka jest blisko – powtarzają organizatorzy „Viva il canto” w 18. urodziny festiwalu. I podkreślają, że nie trzeba wydawać na nią fortuny. Karnet
na wszystkie koncerty kosztuje tyle, co pojedynczy bilet do teatru lub opery w Krakowie i Warszawie. Od początku ideą festiwalu była jakość, a nie komercja. – Może
dlatego naszych koncertów nie można zobaczyć w telewizji? – pyta przewrotnie Małgorzata Mendel. Cieszyn
pozostaje daleko od stolicy, ale blisko świata – Wiednia,
Pragi, no i muzyki z najwyższej półki. Nad programem
pracuje się w biurze festiwalowym od listopada roku poprzedzającego. Stałymi punktami są koncert oratoryjno‑symfoniczny na inaugurację i gala operowa na finał
sierpniowego wydarzenia. Reszta musi być niepowtarzalna – koncerty odbywają się w kościołach, muzeach,
w salach cieszyńskiej szkoły muzycznej i Śląskiego Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości. Dla fanów operetki są
wieczory na dziedzińcu zamku w niedalekich Kończycach Małych. W dziewięciu koncertach tegorocznej edycji wzięło udział ponad pięciuset wykonawców. Wielu,
jak Aleksander Teliga, filharmonicy zabrzańscy czy Orkiestra Państwowej Opery w Koszycach, to już artyści
od dawna zaprzyjaźnieni z „Viva il canto”. Zabrzmiała muzyka argentyńska, hiszpańska i gospel. Festiwal
otworzył rzadko wykonywany Samson Jerzego Fryderyka Haendla, a zamknęła gala operowa złożona z dzieł
włoskich, rosyjskich i francuskich.
Cieszyć się Cieszynem
Choć w Polsce często wydarzenia kulturalne „podróżują” z miejsca na miejsce, twórcy „Viva il canto” nie planują przeprowadzki z Cieszyna. Bez jego uroku nie byłoby festiwalu. Czar miasta przedkładają nad wyższy
budżet, lepszą promocję, większą frekwencję. Ale Małgorzata Mendel nie rezygnuje z marzeń: – Chciałabym,
aby pojawiła się w Cieszynie piękna sala koncertowa.
I żeby festiwal stał się bardzo znany w Europie. Marzą
mi się festiwalowe produkcje i festiwalowe gadżety, dostępne w mieście. A na widowni młode pokolenie odbiorców i zachwyt publiczności, który będą wywoływać
świetni śpiewacy, a nie ci wykreowani przez media, którzy śpiewać nie powinni...
18. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Wokalnej „Viva il canto”, 21–29 sierpnia 2009, Cieszyn; organizator: Stowarzyszenie Via Musica
R e l a c j e
Carmina burana
na Wzgórzu Zamkowym
(2003)
Kałudi Kałudow
i Aleksander Teliga (2009)
Archiwum festiwalowe
I n t e r p r e t a c j e
19
Jan Picheta
Wsiąść do pociągu...
Podczas ostatniego spotkania rady redakcyjnej „Relacji–Interpretacji” jednym z tematów rozmowy stał się problem edukacji młodych pokoleń, w tym rówież kontaktów między artystami
starszymi i adeptami sztuki. W poszukiwaniu formuły ułatwiającej porozumienie pomiędzy odległymi od siebie wiekowo pokoleniami kilkoro rozmówców wskazywało na pomysł, który był
realizowany w Bielsku-Białej jeszcze wiosną. Dlatego wracamy do tego zdarzenia z dość odległej perspektywy, idąc za wskazaniem, że mogłoby ono stać się inspiracją podobnych działań w przyszłości. (red)
20
Jedną z idei, jakie w tym roku udało się zrealizować
niestrudzonej animatorce życia społecznego i kulturalnego Helenie Dobranowicz, był Festiwal Sztuki „Bakcyle, czyli młodzież i artyści”. Zaktywizowała ludzi kultury z wielu instytucji – Galerii Bielskiej BWA, Teatru
Polskiego, Gminy Wyznaniowej Żydowskiej, Poczty Polskiej, aptek i galerii prywatnych. Dzięki temu przejeżdżający od 15 do 24 kwietnia ulicami Bielska-Białej „pociąg
do sztuki” zatrzymywał się na przystankach, do których
artyści nigdy by nie dotarli. Znakomici twórcy ze środowiska bielskiego wystawiali swe prace na 11 wystawach,
czasem w niecodziennych warunkach.
Niesamowite wrażenie wywarły tkaniny Haliny Gocyły-Kocyby w ogromnym holu poczty głównej. Wnętrza
dodały im niezwykłej dramaturgii, która nie pojawiłaby się w scenerii czterech ścian. Wydawało się, że dzieła
Sizalowej Wróżki wirują i unoszą się ku górze. Wrażenia ruchu nie udałoby się zapewne uzyskać w sztucznym świetle galerii.
Siłę wyrazu płócien Czesława Wieczorka spotęgowały menory w przestrzeni Żydowskiej Gminy Wyznaniowej. Artysta z Bystrej cudem uniknął śmierci w komorze gazowej, do której wprowadzono jego kolegów
z dzieciństwa, i teraz daje świadectwo okrutnym czasom. Jest także prześmiewcą polskich przywar. Tę drugą stronę swojej duszy znakomicie odsłonił we wnętrzu
R e l a c j e
Jan Picheta – dziennikarz,
publicysta, animator życia
kulturalnego, poeta.
Lidia Sztwiertnia ze swym
Autoportretem z głową
w szczurach
Paweł Staliński
Na sąsiedniej stronie:
Halina Gocyła-Kocyba
z Karoliną Jabcoń
Julia Piekiełko
I n t e r p r e t a c j e
apteki z neorenesansowym wyposażeniem z lat 90. XIX
wieku oraz w plenerze bielskiego Rynku.
Helenie Dobranowicz bardzo zależało na ożywieniu
Podcieni, które na co dzień straszą martwotą. Dlatego
Michał Kliś miał wystawę swych plakatów w korytarzu
kamienicy właśnie na Podcieniach. Artysta znalazł także interesujące pomieszczenia dla prac swej wnuczki,
córki oraz własnych w jednym z bielskich przedszkoli,
przy ul. 1 Maja. Zademonstrował m.in. pełne konstrukcje z kartonów, podświetlane od wewnątrz latarkami. Pokazał ponadto dzieła, które tworzył, jeszcze zanim został studentem ASP.
Lidia Sztwiertnia swe pełne uroku rzeźby z brązu
demonstrowała w galerii Zaplecze. Znakomicie dobrane pod względem kolorystycznym były obrazy Alfreda
Biedrawy w Galerii Bielskiej BWA. Broniły się również
dzieła Teresy Gołdy-Sowickiej w Stalarni Teatru Polskiego, Janusza Karbowniczka w galerii De facto oraz Andrzeja Łabińca w galerii Akcent Zespołu Szkół Plastycznych w Bielsku-Białej, którego młodzież uczestniczyła
w projekcie. Jego celem nie było bowiem wyłącznie zaprezentowanie prac ósemki bielskich artystów.
Młodzież bielskiego Plastyka połykała bakcyla sztuki podczas spotkań w pracowniach i rozmów ze wspomnianymi twórcami, a plon kontaktów jest bardzo
bogaty. Dziełem młodych ludzi jest m.in. kolorowy katalog z wywiadami z ośmiorgiem artystów, ilustrowany zdjęciami prac i portretami rozmówców. Wywiady
są w większości obszerne i dobrze napisane, gdyż młodzież kształciła się przez kilka miesięcy na specjalnych
warsztatach dziennikarskich, które również były częścią
bakcylowego projektu.
Tom rozmów z artystami odsłania często nieznaną
twarz twórców. Halina Gocyła-Kocyba ujawniła na przyR e l a c j e
kład, że w tego typu kontaktach młodzieży ze starszymi już artystami korzyści czerpie nie tylko młodzież.
Ona sama też wiele zawdzięcza młodym ludziom, którzy zaszczepili w niej bakcyla twórczego, gdy pracowała jako nauczycielka właśnie w bielskim Plastyku. Notabene uczniem Sizalowej Wróżki jest najsłynniejszy
obecnie polski rzeźbiarz Igor Mitoraj, który ciepło ją
wspomina.
Inna wybitna postać bielskiego środowiska plastycznego, rzeźbiarka Lidia Sztwiertnia chciała przekazać młodzieży konieczność wytrwałości. Wyznała,
iż za młodu lubiła balować do rana. Nie przejmowała
się dniem jutrzejszym. Z wiekiem jednak pracuje coraz
Michał Kliś pokazał nie
tylko swoje prace, ale także
swojej wnuczki Justysi Rupik
(obok artysty)
Grażyna Cybulska
Teresa Gołda-Sowicka ze
swoimi podopiecznymi:
­Moniką Juroszek, Martą
Galisz i Sabiną Pietrusą
Helena Dobranowicz
I n t e r p r e t a c j e
21
­ ięcej – dłużej niż osiem godzin dziennie. Czasem twow
rzy parę dni bez przerwy! Czas jest bowiem dany tylko
raz... Byłaby zatem bardzo rada, gdyby udało się tę prawdę zaszczepić młodym ludziom.
Jedna z uczestniczek projektu po rozmowach z Teresą Gołdą-Sowicką stwierdziła, że swój własny, niepowtarzalny styl będzie wypracowywać przez całe życie.
Tego rodzaju refleksje towarzyszyły również innym
młodym ludziom. I to właśnie był jeden z celów, które
stawiała sobie pomysłodawczyni projektu.
– Chciałam, aby przez pryzmat doświadczeń spełnionych artystów młodzież oceniła własne szanse i zagrożenia oraz zdecydowała, czy pozostać przy sztuce.
Wbrew pozorom, sam talent nie wystarczy, a życie artysty nie jest łatwe – stwierdziła kuratorka festiwalu, która
początkowo miała obawy, czy młodzież zainteresuje się
projektem. Okazało się jednak, że było wręcz przeciwnie. Uczniowie bielskiej szkoły plastycznej chętnie wybierali i opisywali dzieła naszych artystów. Umawiali się
nawet na dodatkowe spotkania. – Młodzież sama szukała kontaktu z twórcami. Zajmowała się tym, co dla niej
inspirujące. Nawiązała porozumienie dzięki sile sztuki
– wyznała Helena Dobranowicz.
„Bakcyle” były bardzo ważne dla artystów, szczególnie starszych wiekiem. Dla kilku z nich nawet swego rodzaju powrotem do życia publicznego. Niektórzy
nie widzieli się z sobą od kilkunastu lat. Nie mieli tak-
że od dawna w stolicy Beskidów wystawy swych prac,
a przecież artysta jest spełniony dopiero wówczas, gdy
może otworzyć własną ekspozycję. „Bakcyle” zainteresowały także tych bielszczan, którzy nie mają na co dzień
kontaktu ze sztuką. Niestety, znajduje to odzwierciedlenie chociażby w małej atrakcyjności witryn sklepowych, szyldów czy reklam, które trącą w Bielsku-Białej
kiczem i jarmarkiem.
Istotną wartością przedsięwzięcia było to, iż młodzież i twórcy starszego pokolenia dzielili się wzajemnie pozytywną energią piękna i dobra, które tworzyło się
między nimi. Helena Dobranowicz wierzy, że „Bakcyle”
będą kontynuowane. Ma nadzieję, że nie było to jednorazowe wejście do pociągu do sztuki...
Połączony z happeningiem
wernisaż prac Czesława
Wieczorka (z lewej, z żoną)
przed apteką na Rynku.
Z mikrofonem Helena
­Dobranowicz.
Z prawej Grupa Gotress
Marta Galisz, Monika
Juroszek i Sabina Pietrusa
22
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Piotr Stasiowski
Punkt widzenia
zależy
od punktu siedzenia
Na ścianach Galerii Bielskiej BWA oglądać można do 29 grudnia ekspozycję obrazów, która jest zbiorem najciekawszych
prac zaproponowanych do 39. edycji konkursu „Bielska Jesień”.
W przededniu okrągłej rocznicy jednej z najważniejszych imprez
tego typu w kraju warto zastanowić się, jakie obecnie funkcje
pełni malarstwo i czy wciąż jest wiarygodnym nośnikiem artystycznej i twórczej idei.
W ciągu swego ponadczterdziestosiedmioletniego
trwania malarskie biennale nieraz było areną, na której
ścierali się najwybitniejsi rodzimi twórcy, tacy jak choćby Kazimierz Mikulski, Stanisław Fijałkowski, Dominik Lejman, Paulina Ołowska, Zbigniew Rogalski, Monika Sosnowska, Marcin Maciejowski czy Laura Pawela.
Obecnie uczestnicy, zgłaszając do konkursu swoje prace, siłą rzeczy czuć muszą powagę i rangę sytuacji, licząc
jednocześnie, że to właśnie ich jury postawi w gronie najciekawszych polskich twórców. Już samo uczestnictwo
w wystawie konkursowej jest bardzo nobilitujące dla artystów biorących w niej udział. Oprócz zainteresowania
ze strony publiczności mogą liczyć na skierowanie uwaR e l a c j e
gi na swoją twórczość ze strony krytyków, galerników
czy kolekcjonerów sztuki. W tym miejscu warto odnotować, że regulamin „Bielskiej Jesieni” jest bardzo demokratyczny. Aby zgłosić prace do konkursu, nie trzeba posiadać ustalonej pozycji w świecie sztuki, nie ma
on też limitów wiekowych. Można startować kilkakrotnie, z różnymi pracami, wykonanymi w różnej technice.
Wydaje się, iż jedyne kryteria rygorystycznie przestrzegane przez jury to te, że prezentowane prace są sensu
stricto malarstwem, a więc powstają na płótnie bądź innej dwuwymiarowej powierzchni, oraz że nie mogą być
namalowane wcześniej niż do dwóch lat wstecz. Oszałamiająca długością lista osób, które zgłaszają swoje prace
Kamil Kuskowski: Obraz V
i Obraz VI z cyklu Antysemityzm wyparty (2009, akryl,
płótno) – Grand Prix 39.
„Bielskiej Jesieni”
?
Zdjęcia prac zostały przez
nas nieco podretuszowane,
by uwidocznić pokryte białą
farbą napisy, w rzeczywistości
wymagające wysiłku przy
odczytywaniu.
I n t e r p r e t a c j e
23
24
do ­konkursu co dwa lata, świadczyć może o popularności
i renomie tej imprezy w Polsce. W tym roku swoje zgłoszenia nadesłało do Bielska-Białej blisko czterystu twórców, z których po długiej debacie jury postanowiło ostatecznie na wystawie pokazać trzydziestu siedmiu.
Jaka jest więc siła w tym tradycyjnym skądinąd medium, że pomimo obecnie ogólnej dostępności do innych
środków artystycznego wyrazu, takich jak różnego rodzaju techniki wideo, instalacje czy performansy, artyści
wciąż znajdują natchnienie i siłę, by oddawać się z pasją
wymagającemu skupienia i warsztatowych umiejętności zajęciu malowania? W przeciągu czterdziestu siedmiu lat trwania „Bielskiej Jesieni” nieraz przebąkiwano
o rzekomej śmierci malarstwa, o jego wycofaniu na pozycje drugoplanowe w różnorakim doświadczeniu sztuki. Mimo to dziś, gdy spojrzeć wstecz, choćby w polską
historię sztuki, łatwo skonstatować, że malarstwo zawsze było jednym z głównych mediów wypowiedzi dla
artystów. Niejeden raz nazbyt łatwo oskarżane o sprzedajność i publicystykę nadążającą za aktualnymi trendami w życiu społecznym i polityce, potrafiło zachować
swą pozycję najbardziej uniwersalnego i odnoszącego
się do ogólnego doświadczenia środka ekspresji. Tu rodzi się odpowiedź, dlaczego za każdym razem organizatorzy i jurorzy bielskiego konkursu stają przed nie lada
problemem, gdy wybrać muszą wśród ogromnej liczby
twórców ich zdaniem najlepszych.
39. edycja konkursu zdaje się być dość nierówna. Sto
dziewięć prac, pokazanych na wystawie, różni się pod
wieloma względami między sobą, prezentując różne
osobowości swoich twórców, ich artystyczną dojrzałość,
umiejętności i wagę problemów, które poruszają. W tym
miejscu należą się słowa uznania projektantom ekspozycji, którzy potrafili w dynamiczny, ciekawy sposób połączyć ze sobą tak różne wrażliwości w jednej przestrzeni. Duża zbiorowa wystawa, będąca efektem konkursu,
jest w stanie przynieść nawet laikowi ogólne rozeznanie
w panujących obecnie w sztuce trendach i inspiracjach
twórców. Zacznę może od słabszych, moim zdaniem,
prac, by przyjemność opisywania tych najciekawszych
zostawić sobie na deser.
Single Izabeli Cieszko, Ja. Studium nudy 2 ­Wiolety
Głowackiej, Poza mną Hanny Błońskiej, Blue Ping i Blue
Tok Tomasza Kaniowskiego oraz seria prac Pauliny Poczętej to sposób malowania, na który jestem specjalnie
uczulony. Realistyczna konwencja tych obrazów, odnosząca się do bardzo prywatnych doświadczeń czy odczuć
ich twórców, nie wnosi niczego interesującego do spojR e l a c j e
rzenia malarskiego. Być może brak im dystansu, jaki powinni zachować między sobą a swoim dziełem, by móc
jeszcze uwzględnić w takim spojrzeniu potencjalnego widza. Poprawnie skonstruowane kompozycje dalekie są od jakiegoś głębszego namysłu, zdają się dusić
w egotyzmie twórców. Nie potrafię się również zachwycić popkulturowymi odniesieniami w malarstwie Agaty Leszczyńskiej. Jest zbyt błahe i być może przesadzone w twierdzeniu, że wszystko, co nas otacza, jest tylko
wytworem speców od reklamy i marketingu. Nie zgadzam się na postulat, że współczesnym symbolem kultury może być wzlatujący do nieba Superman, bo wierzę,
że kultura, w której żyję, jest znacznie bogatsza. Podobny dylemat mam w stosunku do podłużnych, układających się w swoistą Biblię Pauperum Dzienników mms
Edyty Jaworskiej-Kowalskiej. Nie rozumiem sensu przenoszenia zdobyczy technicznej, jaką jest wysyłanie pliku zdjęciowego przez telefon, do języka malarstwa – to
co w komórce, powinno zostać w komórce; po co silić
się na poświadczanie, że korzystanie z postępu technologicznego jest wyrazem zakorzenienia we współczesnym świecie?
Wśród wyróżnień przyznanych w tym roku na „Bielskiej Jesieni” warto zwrócić szczególną uwagę na płótna Aleksandra Laszenki. Współczesna architektura,
Paweł Matyszewski:
Natura się nie myli (2008,
akryl, płótno)
Piotr Stasiowski
– niezależny krytyk, kurator
Studio BWA we Wrocławiu,
doktorant na Uniwersytecie
Wrocławskim, kurator
8. i 9. Konkursu Gepperta
we Wrocławiu.
I n t e r p r e t a c j e
Bartłomiej Jarmoliński:
John L. – patron
­desperatów (2009, akryl,
płótno)
R e l a c j e
do której nie mamy takiego stosunku emocjonalnego
jak do zabytkowych budowli, zostaje pokazana na jego
obrazach w bardzo specyficzny sposób. Ciepła i ciemna
gama kolorystyczna sprawia, że mamy wrażenie oglądania budynków w nocy. Wrażenie to potęguje brak jakiejkolwiek postaci ludzkiej, która mogłaby przechadzać
się w ich okolicach. Nie ma w tych obrazach anegdoty, ale prezentowane obiekty mają w sobie coś tajemniczego, ich samotność buduje poczucie grozy. Kolejna wyróżniona – Joanna Wowrzeczka na karty swojego
kalendarza nanosi oprócz notatek o spotkaniach i sprawunkach niewielkie malarskie szkice, wykonane jakby
od niechcenia, w przerwie między kolejnymi zajęciami. Poszczególne przedstawienia układają się w opowieść o wykluczanych ze społeczeństwa ofiarach kapitalizmu: puszkarzu, złomiarzach starających się zarobić
na piwo bądź chleb, emerytce wydającej całą swą emeryturę na leki. Dzięki tym szybko kreślonym malarskim
notatkom, złożone, trudne historie indywidualnych osób
są w stanie choć na chwilę przykuć naszą uwagę, uczynić
je widzialnymi. Jeśli miałbym poczynić drobną uwagę
do tych prac, to wydaje mi się niepotrzebne przeniesienie kart kalendarza do formatu i formy malarskich płócien, które zostały pokazane na wystawie. Sam kalendarz
z niewielkimi malunkami otwarty i położony na stoli-
ku w zupełności by wystarczył. W ten sposób pokazane
obrazy nie traciłyby na realności i szczerości w przedstawieniu, choć z pewnością jako malarstwo posiadają
pewną moc, przynależną temu medium. Malwina Rzonca, wykorzystująca w twórczości różne środki wyrazu,
zaproponowała na bielską wystawę płótna inspirowane
jej fascynacją kulturą Dalekiego Wschodu. Prezentując
autoportret w konwencji trzech bóstw hinduistycznych
– Kali, Chinnamasta i Durga – przewrotnie odkrywa
w nim różne oblicza swojej osobowości. Wcielając się
w mściwe boginie, uosabiające ciemne i nieznane moce
płynące z siły kobiecości, czyni to w sposób żartobliwy,
bez niepotrzebnego, feministycznego zadęcia. Jej obrazy, malowane fluorescencyjnymi farbami, uzupełnione
migoczącymi diodami, zmieniają barwy i rozświetlają się w ciemnościach, niczym tandetne dewocjonalia
z przykościelnych straganów. Oczywisty żart i mrugnięcie okiem ze strony artystki sprawiają, że wierzymy
w jej ironię względem siebie i dystans, z jakim podchodzi
do swojej kobiecości. Nie było dla mnie specjalną niespodzianką wyróżnienie Karoliny Komorowskiej za obrazy
odtwarzające w skali 1:1 kredens, zużyty materac i serwetę na stół. Od momentu zobaczenia jej prac podejrzewałem, że malarstwo studiowała w Lublinie na UMCS.
Artyści stamtąd dość często podejmują motywy związane ze swoim najbliższym otoczeniem – inspiracją są
dla nich faktury tkanin, chropowate kaloryfery, połyskująca politura mebli. Inna sprawa, że obrazy Komorowskiej są po prostu świetnie namalowane i widać w nich
ogrom pracy i pieczołowitość. Bardzo realistycznie oddają fakturę i mankamenty przedmiotów, które odtwarzają. Największy problem mam z oceną wyróżnionych
portretów Piotra Kossakowskiego. Dość sprawnie namalowane wizerunki publicznych celebrities, opatrzone komentarzem „Wszelkie podobieństwo jest przypadkowe i niezamierzone”, nie przekonują mnie specjalnie;
za dużo w nich natrętnej publicystyki, której nie szukam
w dobrze namalowanym obrazie.
Zdobywca III nagrody 39. „Bielskiej Jesieni” Paweł Matyszewski swoim malarstwem wprawia widza w osłupienie. Zoomorficzny świat jego obrazów,
który bardziej sugeruje, niż pozwala dostrzec kawałki sierści, szczurzych ogonów, zawieszonych na drzewach małp, zanurzony jest w dekoracyjnym, na poły
abstrakcyjnym pejzażu. Bogaty świat jego wyobraźni, niczym ze snu, zachwyca wyczuciem pastelowych
barw, sprawnością techniki malarskiej, jej niuansami
i zawirowaniami. Nie można mu odmówić prawdziwie
I n t e r p r e t a c j e
25
Piotr Kossakowski: Josef F.,
z cyklu Portrety
(2009, olej, płótno)
?
Jako ciekawostkę organizatorzy biennale przypom­nieli,
że w 1977 roku laureatem
Złotego Medalu i Nagrody
Ministerstwa Kultury i Sztuki w konkursie „Bielskiej Jesieni” był Stanisław Kusko­
wski, nieżyjący już ojciec
Kamila Kuskowskiego.
Malwina Rzonca:
Autoportret – Chinnamasta (2008, akryl, farba UV
i fosforescencyjna, cekiny,
mikrokulki szklane, płótno)
26
R e l a c j e
­ alarskiego ­spojrzenia na tematy, które porusza na swom
ich płótnach.
Kolejna, II nagroda, dla Andrzeja Cisowskiego
jest swego rodzaju niespodzianką. Artysta, niegdyś związany z „nowymi dzikimi”, studiujący u klasyka gatunku nowej ekspresji A. R. Pencka w Düsseldorfie, w Bielsku‑Białej pokazał realistyczne płótna nawiązujące
do historii strajku robotniczego w Adalen w latach 30.
ubiegłego wieku. Strajk ten stał się podstawą scenariusza
filmu Bo Widerberga z 1969 roku pt. Adalen; Cisowski,
nawiązując do strajku, inspirował się kadrami z filmu.
Abstrahując od historii, postacie robotników ukazane
w momencie przygotowań i długich debat przed przystąpieniem do manifestacji na obrazach malarza stają się
symbolem buntu i niezgody na nierówność. Charakterystyczna żółta kolorystyka płócien przypomina sepię
starych fotografii. Mimo specjalnego postarzenia tych
przedstawień wydaje się, że historia niezgody na zastaną
rzeczywistość jest ciągle aktualna i wciąż istnieje w różnych miejscach i czasach.
W końcu Grand Prix „Bielskiej Jesieni” 2009 roku –
zdobywcą jest Kamil Kuskowski. Jego obrazy w pierwszym momencie mogą się wydać skonfundowanemu
widzowi żartem, choć z pewnością nim nie są. Dwa zamalowane na biało płótna skrywają swą tajemnicę pod
powierzchnią farby. Kuskowski, związany ze środowiskiem artystycznym Łodzi (jest tam m.in. wykładowcą
akademii), jest często świadkiem antysemickich aktów
wandalizmu w mieście, które przez wieki było mocno
związane z kulturą i społecznością żydowską. Oficjalny
kierunek polityczny władz miejskich w tym względzie
to często zamiatanie problemu antysemityzmu pod dywan, stwarzanie pozorów Łodzi jako miasta otwartego na różnorodność kultury i religii. Kuskowski dokonał zatem pewnej operacji – najpierw napisał na swych
płótnach obraźliwe hasła, po czym zamalował je białą
farbą. Tak jak się to zwykle robi na murach budynków.
Mimo to czarne, nabazgrane litery momentami przebijają spod powierzchni farby. W istocie obraźliwe słowa
wciąż istnieją na obrazach, mimo że trudno je obecnie
przeczytać. W ten dość prosty, lapidarny sposób artysta
zilustrował coś, co jest naszym codziennym doświadczeniem. Zamiast starać się naprawiać swoje błędy, chcemy
jedynie, aby zniknęły nam sprzed oczu.
Nie wiem, czy ten prosty zabieg, którego dokonał
laureat głównej nagrody, jest w stanie zdystansować
I n t e r p r e t a c j e
do siebie inne doświadczenia malarskie, zaprezentowane
na „Bielskiej Jesieni”. Jest to niewątpliwie bardzo ­ważna
praca, zaangażowana w dyskurs społeczny i podejmująca
jego trudne relacje. Myślę również, że jako taka jest świadectwem zmiany podejścia do obrazu malarskiego, która
dokonuje się poprzez takie konkursy jak „Bielska Jesień”.
Czy jednak aby na pewno trzeba brać wyniki konkursu
tylko na poważnie? Jerzy Kosałka, który, choć nie dostał żadnej nagrody pieniężnej, zdobył sobie przychyl-
ron
Pat
at
d
me
y
ia ln
R e l a c j e
ność redakcji trzech czasopism artystycznych, zaproponował pewnego rodzaju żart. Na płótnach, które zgłosił
do konkursu, namalował obrazy laureatów poprzednich
edycji w miejscach ich ówczesnej prezentacji w Galerii
Bielskiej BWA i zatytułował je ironicznie: Filar, Okno,
Fortepian. I może to powinno być nauczką dla wszystkowiedzących jurorów, krytyków i kuratorów. Najlepiej
zobaczyć wystawę osobiście i dokonać własnej oceny.
39. Biennale Malarstwa
„Bielska Jesień”: 6 listopada – 29
grudnia 2009, Galeria Bielska BWA,
patronat: Minister Kultury i Dziedzictwa
Narodowego, organizator: Galeria Bielska BWA
w Bielsku‑Białej, współorganizator: Narodowe Centrum Kultury w Warszawie
Nagrody regulaminowe
Grand Prix – Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego: Kamil Kuskowski za Obraz V i Obraz VI z cyklu
Antysemityzm wyparty
Krzysztof Morcinek
II Nagroda – Prezydenta Miasta Bielska-Białej: Andrzej
­Cisowski za obrazy Adalen 31 i Przy stole
III Nagroda – Lotos Czechowice SA: Paweł Matyszewski za zestaw prac
Wyróżnienia regulaminowe
Karolina Komorowska za zestaw prac; Piotr Kossakowski
za obrazy z cyklu Portrety; Aleksander Laszenko za zestaw
prac; Malwina Rzonca za zestaw prac; Joanna Wowrzeczka
za obrazy z cyklu Zdominowani
Kurator biennale: Grażyna Cybulska
I n t e r p r e t a c j e
27
Janusz Legoń
Stosowne – niestosowne
Jak wspomina Herodot, tragik Frynichos w sztuce Zdobycie Miletu tak wymownie opisał i przedstawił tragedię mieszkańców, których miasto splądrowali „brodaci Persowie”, że cała widownia zalała się łzami. Za co autor... musiał zapłacić tysiąc drachm grzywny, zarządzono również,
że w przyszłości nie wolno tego dramatu wystawiać. Frynichos został ukarany, ponieważ „przypomniał Ateńczykom ich własne nieszczęście”, jak zanotował autor Dziejów.
Janusz Legoń
– miłośnik i popularyzator
dzieł mało znanych
a pięknych, jak choćby
Nowych Aten księdza
Benedykta Chmielowskiego.
Widzi tam, gdzie innym
już brakło wzroku albo
patrzy, gdzie jeszcze
spojrzeć nie zdążyli.
28
R e l a c j e
J. nie pamiętał o tej dawnej historii, aż do czasu, kiedy przechodząc przez centralny plac miasta, natknął
się na wystawę. Nie zatrzymał się, okiem tylko rzucił
na krwawe fotografie wydrukowane na olbrzymich planszach. Miały zachęcać do rodzenia dzieci. – Okropność
– pomyślał. Nie o dzieciach, w tej dziedzinie jego dokonania znacząco przekraczały średnią krajową, co często chełpliwie podkreślał. O wystawie, że nieskuteczna.
Że obrzydzenie budzi, zamiast zachęcać do rodzicielstwa. Świadome czy z zaskoczenia, oby tylko było podbudowane miłością. A tu – szok, który może co najwyżej wzbudzić nienawiść i lęk.
– Może ZUS powinien... – pomyślał. Takie hasło:
rozmnażaj się, będziesz bogatszy na emeryturze. I fotografie staruszków, których nie stać na leki. Albo nie,
pozytywnie ma być, więc starsi państwo na wycieczce
w Egipcie... Nie czekając na zielone światło, przeszedł
na drugą stronę uliczki pod zamkiem, później, już prawomyślnie wysłuchawszy, co automat nadaje morsem
dla niewidomych, przekroczył główną ulicę, by skierować się, jak zawsze, w stronę teatru.
O sprawie zapomniał. Nie, raczej usiłował zapomnieć. Tyle było debat, kłótni na ten temat. I zawsze
nieodparte wrażenie, że nikomu z zacietrzewionych
I n t e r p r e t a c j e
nie chodzi o kobiety, dzieci czy rodziny. Że tak szermierze i szermierki ruchów „pro life”, jak i bojowcy i bojowniczki o przynależność brzucha „do niej” – czynią
z kobiecego brzucha i goszczącego w nim tymczasowo
małego człowieka liczman. Że używają go jako rekwizytu w grze o wizerunek, mobilizację własnych zwolenników i inne „dobra” niezbędne w marketingu politycznym. Strony sporu przeciwstawiają Życie – Wolności,
zapominając, że te wartości często (zawsze?) występują w tragicznym splątaniu: wolność domaga się ofiary
z życia, a życie – ofiary z wolności. To zbyt skomplikowane na sztandar...
Za kilka dni niespodziewany telefon.
– List piszemy. Do władz miasta. Żeby zakazać,
bo drastyczne, szokuje dzieci...
– Zaraz, zaraz... – J., lekko oszołomiony, stara się
zyskać na czasie. Nie żeby miał coś przeciwko listom
otwartym. Ale niech bronią wolności lub prawa. A tutaj: droga władzo, zechciej ocenzurować! I to w mieście,
gdzie władza miewała takie zdrożne skłonności. Ostatni,
szczególnie groteskowy przykład, to interpelacja radnego w sprawie fotografii umieszczonej w dziale „Galeria”
dostojnego pisma – radny sądził, że nieprzyzwoite według niego zdjęcie wisi w galerii miejskiej (gdzie najwyraźniej rzadko bywa) i zażądał obcięcia funduszy. A teraz
jak do cara: cenzurujcie, Najjaśniejszy Panie, uniżenie
prosim, bo tym razem nam się nie podoba!
Czy władza może decydować, jakie treści pojawią
się w przestrzeni publicznej: w galerii, teatrze, kinie
czy w ramach manifestacji na miejskim placu? Tylko
i wyłącznie w granicach prawa. Ocena treści nie do niej
należy. Gdyby było inaczej, rację mieliby homofobiczni urzędnicy zakazujący parad równości czy mięsożerni, zabraniając wegetariańskich wystaw o cierpieniach
zwierząt w rzeźni. Nie podpisał.
Władze miasta B. nie wysłuchały supliki. Tymczasem medialna wrzawa skłoniła burmistrza nieodległego
Ż., aby nie zgodził się na pokazanie wystawy na rynku
swojego miasta. Na szczęście w jednym i drugim grodzie pojawiły się pikiety. – Świetnie – pomyślał J. z zadoR e l a c j e
woleniem – odpowiedzią na demonstrację niech będzie
kontrdemonstracja, a nie ukaz carski czy szarża kozaków, pardon, straży miejskiej.
W B. pikieta była lewicowa – przeciw wolności wypowiedzi, a w Ż. prawicowa – w obronie tej wolności. Pikiety podwójnie ironiczne. Po pierwsze, dotąd najczęściej
bywało na odwrót... Po drugie, w obu pikietach doszły
dodatkowe wątki: żądający ograniczenia wolności (wypowiedzi) żądali poszerzenia wolności (do aborcji); z kolei obrońcy wolności (słowa) żądali ograniczenia wolności (do korzystania z przysługujących praw).
Lekko skołowany całą sytuacją J. zaczął sobie przypominać przykłady cenzorskiej gorliwości, nie tej oczywistej, dekretowanej przez tyrańską władzę, lecz postulowanej przez tzw. opinię publiczną i jej wybitnych
przedstawicieli. Przypomniał sobie Frynichosa, przypomniał okrojone edycje Kochanowskiego (1767, edycja
Bohomolca zwierała wszystkie wiersze Jana z Czarnolasu, prócz tych, które „wolnieyszemi żartami uczciwych
czytelników odrażały”), cenzorskie zabiegi rodziny
i przyjaciół Mickiewicza wygładzających (np. za pomocą niszczenia źródeł) biografię poety, przypomniał,
jak to w czasach Gierka Episkopat zwracał się do władz
o ocenzurowanie przedstawienia Grotowskiego Apocalypsis cum figuris...
Korowód wstydliwych faktów robił się coraz dłuższy.
– Podobno Kopernik napisał, że „rzeczą ludzką jest dochodzić prawdy”, a wygląda na to, że odwrotnie, rzeczą
ludzką jest prawdę ukrywać – pomyślał J. Po chwili zaczął kasować pliki w komputerze, targać stare papiery
i palić pożółkłe zdjęcia. Agata Tomiczek-Wołonciej
I n t e r p r e t a c j e
29
Małgorzata Słonka
Mikołaj wśród gwiazd
Kilka lat czekaliśmy na zapowiadaną pełnometrażową animację z bielskiego Studia Filmów Rysunkowych. Gwiazda Kopernika weszła na filmowe ekrany 9 października. Jej oficjalna premiera odbyła się
nieco wcześniej, 29 września – w Toruniu. W listopadzie agencje podały, że film zdobył swoją pierwszą nagrodę, na festiwalu filmów dla dzieci i młodzieży w Moskwie.
Mikołaj i Marcin w pracowni
ludwisarza, pana Schmidta
Małgorzata Słonka –
specjalistka ds. wydawnictw
Regionalnego ­Ośrodka
Kultury w Bielsku-Białej,
redaktor naczelna RI.
30
R e l a c j e
Animowana opowieść o życiu Mikołaja Kopernika
zbudowana jest z wydarzeń prawdziwych, zapisanych
w kronikach, i wymyślonych przez scenarzystów. Małego Mikołaja poznajemy w Toruniu, rzeczywistym miejscu jego urodzenia, w rodzinie tutejszego kupca, w otoczeniu najbliższych. Potem widzimy go podczas studiów
w Krakowie oraz w Bolonii i Rzymie. Zaznajamiamy się
z wątpliwościami młodego uczonego dotyczącymi obowiązującej teorii budowy wszechświata i jego własnymi
koncepcjami. Wreszcie mamy przed oczami końcową
scenę we Fromborku, gdzie Kopernik osiadł po powrocie z Włoch i gdzie ukończył swoje monumentalne dzieło
O obrotach sfer niebieskich, w którym opracował heliocentryczną teorię budowy Układu Słonecznego.
Te ramy faktograficzne wypełnione są wyobraźnią
twórców. Drobnymi epizodami (przygody przeżywane z kolegami, relacje rodzinne, życie ówczesnego Torunia), jak też znacznie bardziej rozbudowanymi (miłość do Anny, spotkania z astrologiem i magiem Paulem
van de Volderem). Pokazują one bohatera jako zwykłego chłopca. Choć pilnego i mającego wielkie marzenia, to również psotnego, zdolnego robić duże głupstwa
(jak kradzież pieniędzy i ucieczka z domu, by móc podróżować po świecie, co jednak zbiegiem ­okoliczności
I n t e r p r e t a c j e
nie ­zostało zrealizowane). Przyjaźnie i rodzinne więzi
pokazane są ciepło, ciekawie, dynamicznie, z dozą humoru i szczyptą dydaktyzmu. Można odnieść wrażenie, że to rzeczywiście historia o zwyczajnym chłopcu,
nabrać przekonania o wpływie rodziców na przyszłych
odkrywców czy potrzebie budzenia w małych ludziach
marzeń, które pomogą im zmieniać świat. Później filmowy Mikołaj przeżywa wielką, choć niespełnioną
miłość do córki krakowskiego kupca. Poznaje podczas
studiów w Krakowie i we Włoszech największych uczonych swoich czasów, toczy z nimi dysputy. Są wśród nich
także szarlatani, choć uznawani za naukowców. Sprawa
nie jest jednak łatwa, bowiem epoka, w której rodziła
się koncepcja Kopernika, taka właśnie była: wynosząca astrologię ponad inne dziedziny wiedzy; uznająca,
że Ziemia stoi nieruchomo pośrodku wszechświata kręcącego się wokół niej; przesycona wiarą w magię i przekonaniem o istnieniu kamienia filozoficznego pozwalającego zamieniać zwykły metal w złoto. Gdzieś w tle
trwają pochody biczowników, przemyka danse macabre, budzi grozę wielka zaraza. Widzowi mogącemu
odebrać te treści, film przekazuje – przy całej bajkowości i dużych uproszczeniach – czytelne sygnały o epoce i jej ograniczeniach. O uwarunkowaniach, w jakich
pracował Kopernik wykraczający daleko poza swój czas,
tworząc teorię trudną do pojęcia i zaakceptowania nawet przez największe ówczesne umysły.
Z pewnością jednak mogą mieć problemy z ich odbiorem widzowie młodsi, najczęściej z animacją kojarzeni. Podobnie jak z nadmiarem fikcyjnych wątków,
niekiedy wręcz zbytecznych (wspomnę tylko nieudane otrucie Kopernika). Z drugiej strony zabrakło przecież wielu istotnych informacji o wielkim astronomie,
co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę tak wielkość jego
dorobku i zainteresowań, jak też pojemność półtoragodzinnego filmu. Dopóki Mikołaj jest mały, może to być
film również dla małych dzieci. To, co jest istotą filmowego przekazu, widzimy na ekranie, a dialogi dobrze
uzupełniają obraz. Jednak wraz z dorastaniem bohatera poruszane zagadnienia stają się coraz trudniejsze nawet dla widza dorosłego, obeznanego w jakimś zakresie
z teorią Kopernika. Choć dialogi nie są w zasadzie zawiłe, trudna jest sama materia naukowa, a jej przedstawianie przenosi się, niestety, głównie w sferę słowa. To taki
moment filmu, w którym nieuchronnie pojawia się pytanie o to, kto ma być jego odbiorcą.
Kilka scen przedstawia jednak trudne astronomiczne zagadnienia i to całkiem ciekawie (z Aldebaranem,
R e l a c j e
z modelem płaskiego wszechświata, z jabłkiem, świecą i melonem, obrazującymi zmienne natężenie światła planet). Zabrakło mi jednak czegoś najważniejszego, co wydaje się oczywistością: podróży po Układzie
Słonecznym, planet i ich ruchu. Niezależnie od tego,
że współcześnie wszyscy wiemy, jak wygląda, aż prosi się, byśmy mogli pożeglować po nim – na przykład
tak jak po toruńskim targu w jednej z pierwszych, dynamicznych scen filmu. Albo chociaż tak (w innej zupełnie konwencji) jak podczas sennych wędrówek Mikołaja po niebie, kiedy w wyobraźni podróżuje po nim
sam lub z ojcem, szukając swojej gwiazdy i rozmawiając z zaludniającymi je postaciami zodiaku – Bliźniętami, Strzelcem, Wodnikiem. W efekcie słowa, które kończą film, o tym, że wielki astronom Mikołaj Kopernik
wstrzymał Słońce i poruszył Ziemię – pozostają tylko
deklaracją, chociaż w animacji oczekiwałabym przede
wszystkim ich wizualizacji.
Twórcy podjęli temat i ciekawy, i trudny. Z pewnością
nie jest łatwo mówić o fundamentalnych teoriach naukowych. Zawsze czegoś się nie uwzględni, zawsze któremuś
z wymagań nie sprosta. Przy tym bohater to nie anonimowa postać, ale człowiek powszechnie znany. Film
jest przyczynkiem do poszerzenia naszej wiedzy o rozwoju nauki. Nawet jeśli trudne okazało się opowiadanie
o tym, warto taki trud podejmować.
Gwiazdę zrealizowano „w klasycznej technice animacji” – jak podają realizatorzy – a rysunki były wykony­
wane ręcznie. Wykorzystano także elementy animacji
Paul van de Volder przez
cały film stara się pozyskać
Mikołaja do własnych celów,
a ich zmaganie twórcy filmu
określili jako walkę astrologii
z astronomią
I n t e r p r e t a c j e
31
Sprawcą wielkiego
zamieszania na toruńskim
targu był kot
Rzec można, że ukochana
Mikołaja, panna Anna,
w pewnym momencie
podjęła decyzję za niego
i pozwoliła mu poświęcić się
gwiazdom
Materiały udostępnione
przez dystrybutora
Kino Świat
3D. Nie warto się spierać,
czy można ją – według niektórych promocyjnych zapowiedzi – przymierzać
do Króla Lwa. I tak, jak
sądzę, możliwości jego realizatorów nie mamy, możemy jedynie naśladować
na pewnym poziomie zastosowane tam rozwiązania. Zwykłemu widzowi,
jakim jestem, ta „klasyczna” animacja (połączona
z elementami 3D) jak najbardziej przypadła do gustu. Są pomysłowe rozwiązania, a nawet zaskakujące
efekty osiągane niekoniecznie oszałamiającymi środkami technicznymi. Oczekiwałabym może ciekawszej
wizji plastycznej samych postaci, choć to akurat kwestia gustu. Przeszkadzało mi, że pierwszy plan, prosty,
kolorowy, dynamiczny, kontrastuje niekiedy z tłem rodem z zupełnie innej bajki, utrzymanym w całkiem odmiennej konwencji. Nawet jeśli to znak czasu, nie jestem
do tego przekonana.
Kiedy ekran zgasł, została mi w pamięci dynamiczna
jazda saniami z pierwszej sceny filmu, wesołe wędrówki małych bohaterów po Toruniu, a także owe gwiezd-
ne przejażdżki po zodiakalnym niebie. Oczywiście Paul
van de Volder (a szczególnie Jerzy Stuhr, który swoim
głosem stworzył postać niezapomnianą). Przede wszystkim jednak – astrologia i przekonanie o jej magicznej
mocy... a raczej magicznym uroku. Paradoksalnie właśnie ten świat, który miał odejść po kopernikańskim
przełomie, wypadł w bajce o Koperniku najciekawiej,
najbarwniej i przytłoczył spojrzenie astronoma. Pierwsza po ponad dwudziestu latach polska animacja pełnometrażowa pozostawia pewien niedosyt. Ale też apetyty
były wielkie. Z pewnością dopiero spokojne obejrzenie,
pewnie nie raz, na ekranie telewizora czy komputera,
pozwoli rozwiązać wiele różnych wątpliwości, zaś oglądanie w domowym zaciszu, z możliwością wytłumaczenia młodemu widzowi różnych naukowych i fabularnych zawiłości, wyjdzie filmowi na korzyść. Kinowa
sala ma swoje walory, ale też ograniczenia. Może zatem
właśnie w tym – we wspólnym oglądaniu i rozwiązywaniu stawianych przez film zagadnień – upatrywać należy owej podkreślanej familijności najmłodszego dziecka bielskiej animacji?
Gwiazda Kopernika – film animowany, scenariusz i reżyseria:
Zdzisław Kudła, Andrzej Orzechowski; wstępny projekt plastyczny: Janusz Stanny; muzyka: Abel Korzeniowski; głosy:
Piotr Adamczyk (Mikołaj Kopernik), Jerzy Stuhr, Anna Cieślak, Piotr Fronczewski i in.; produkcja: Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej; premiera: 9 października 2009;
czas trwania: 94 minuty; dystrybucja: Kino Świat
32
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
W
e wrześniu artyści uczestniczący w Międzynarodowych Rezydencjach Artystycznych
„Incydenty 2009” realizowali w Bielsku-Białej
cztery obiekty sztuki. Akrobata Dariusza Fodczuka
stanął w parku obok ratusza. To postać człowieka
stojącego na głowie na otwartej księdze („stanąć
na głowie, aby coś osiągnąć”). Na sąsiadujących
z rzeźbą płytach znajduje się tekst przywołujący
2. połowę XIX wieku, czas wielkiego postępu cywilizacyjnego Bielska i Białej. Anna Daniell, Norweżka
polskiego pochodzenia, wbrew dotychczasowej
konwencji umieściła nie rzeźbę na postumencie,
ale postument na rzeźbie – na głowie salamandry
plamistej, wykonanej z brązu (skwer przy ul. Bohaterów Warszawy). Lars Morell z Norwegii pokrył
imitacją lodu karoserię małego fiata. Zlodowaciały
samochód przemieszczał się po mieście, a ideą tego
działania było włączenie się do dyskusji o globalnym
ociepleniu. Sławomir Brzoska wykonał z kamienia
i stalowych lin trzymetrowy obiekt w kształcie koła,
kompas, który będzie wskazywał miasta położone
na tym samym równoleżniku i południku co Bielsko‑Biała, a także strony świata (przed rektoratem
ATH). „Incydenty 2009” reprezentowały Biel-
sko‑Białą w Festiwalu Kreatywności w Województwie Śląskim, są też częścią projektu Lokomotywa
– strategia rozwoju klastrów, realizowanego przez
Galerię Bielską BWA w partnerstwie z Regionalną
Izbą Handlu i Przemysłu w Bielsku‑Białej oraz
Oslo Teknopol (Norwegia). Kuratorem Rezydencji
jest Agnieszka Swoboda.
O
d września 2008 do kwietnia 2010 roku bielskie
Muzeum realizuje projekt „Moje miasto. Bielsko-Biała”. Jest to cykl kilkudziesięciu miesięcznych
wystaw indywidualnych artystów, którzy we właściwym dla siebie stylu i technice przedstawiają
swoją wizję miasta (od tradycyjnego malarstwa,
rysunku, grafiki poprzez tkactwo, projektowanie
graficzne, ceramikę, fotografię, graffiti po abstrakcyjne instalacje przestrzenne i sztukę wideo). Są
to bielszczanie, m.in. Michał Kliś, Inez Baturo, Lech
Helwig, Tigran Vardikyan, Joanna Rzeźnik, Marcin
Malicki, Małgorzata Łuczyna. Również artyści,
którzy gościnnie biorą udział w projekcie, oczarowani i zainspirowani Bielskiem-Białą. Swoje prace
wystawili ponadto twórcy skupieni wokół pracowni
plastycznej Magazyn Sztuk działającej przy Ośrodku
Kultury Ochota w Warszawie. Jacek Malinowski,
inicjator Magazynu, bielszczanin z pochodzenia,
pomyślał o integracji środowisk artystycznych Warszawy i Bielska-Białej. Od 7 listopada do 1 grudnia
w Galerii Zamkowej prezentowali swoją twórczość
Remigiusz Gryt (rzeźby ceramiczne – w Baszcie)
i Ernest Zawada (dokumentacja fotograficzna
działań wizualnych w przestrzeni Bielska-Białej
– w Strzelnicy).
Dział Sztuki Muzeum w Bielsku-Białej, wychodząc
naprzeciw oczekiwaniom coraz większego grona internautów, redaguje blog internetowy zatytułowany
„Muzealny quiz”. Jego adres: http://muzealny-quiz.
blogspot.com. Jest to forum wymiany informacji
i uwag na temat dwóch projektów wystawienniczych „Galeria jednego obiektu” i „Ekspozycja
stała stałą tylko z nazwy”. Redaktorzy zapraszają
do aktywnego udziału w projektach i dyskusji.
R
ok 2009 jest Rokiem Juliusza Słowackiego,
z okazji 200. rocznicy urodzin. Cykl przedsięwzięć dla uczczenia wieszcza zorganizowała
Książnica Beskidzka. Była to m.in. wystawa Twój
czar nade mną trwa. Juliusz Słowacki w ilustracji
(wrzesień) – efekt Ogólnopolskiego Pleneru Ilustratorów, organizowanego przez BWA Galerię
Zamojską, z udziałem Janusza Stannego, Józefa
Wilkonia, Krystyny Michałowskiej i in. 21 września
wybrane utwory Słowackiego recytowała i śpiewała
Krystyna Fuczik w programie Trzeba mi nowych
skrzydeł, nowych dróg potrzeba. Odbyła się także
debata poświęcona twórczości poety.
J
ednym z tegorocznych laureatów Nagrody
im. Oskara Kolberga „Za zasługi dla kultury
ludowej” jest Jan Bojko – ludowy rzeźbiarz z Jaworzynki. Strugać w drewnie zaczął na przełomie
lat 40. i 50. XX w. Zainteresowania plastyczne
rozwijał w ognisku artystycznym prowadzonym
przez Ludwika Konarzewskiego. Rzeźbi w drewnie
lipowym. Niektóre prace maluje, najczęściej jednak
pozostawia je w stanie surowym. Początkowo wykonywał głównie płaskorzeźby ilustrujące codzienne
zajęcia mieszkańców wsi, zwyczaje i legendy.
Potem pojawiły się rzeźby figuralne i tematyka
sakralna. Prace artysty od ponad 40 lat pokazywane są na wystawach w kraju i zagranicą (Niemcy,
Francja, Słowacja, Czechy, Węgry). Jest stałym
uczestnikiem kiermaszów sztuki ludowej (Żywiec,
Wisła, Płock, Kazimierz Dolny). Zdobył wiele nagród
i wyróżnień w konkursach sztuki ludowej. Nagrody
wręczono 3 października w Muzeum Łazienkach
Królewskich w Warszawie. Nagroda im. Oskara
Kolberga, przyznawana od 1974 r., honoruje całokształt działalności w dziedzinie kultury ludowej.
Patronat sprawuje i głównym fundatorem nagród
jest Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego,
a stroną organizacyjną zajmuje się Muzeum im.
Oskara Kolberga w Przysusze, Oddział Muzeum
Wsi Radomskiej w Radomiu.
Akrobata Dariusza Fodczuka – rzeźba w parku
obok ratusza w Bielsku-Białej
Mirosław Baca
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
33
ROZMAITOŚCI
14
Festiwal Kompozytorów Polskich (8–10
października) poświęcony był twórczości
Krzesimira Dębskiego i Mieczysława Karłowicza
(w 100. rocznicę śmierci). Utwory M. Karłowicza zabrzmiały na inaugurację (kościół św. Maksymiliana
Kolbego w Aleksandrowicach). W programie tego
pierwszego wieczoru znalazł się także III Koncert
skrzypcowy „Jazzowy” K. Dębskiego. Wystąpiła
Sinfonia Varsovia pod dyrekcją kompozytora i znakomity skrzypek Konstanty Andrzej Kulka. Bohater
festiwalu opowiadał o swojej twórczości w salonie
muzycznym drugiego dnia, a jego utwory wykonywali soliści z USA i Szwajcarii oraz Morphing Vienna
Chamber Orchestra pod dyrekcją Piotra Gajewskiego. Koncert finałowy w Domu Muzyki wypełniły
utwory filmowe Dębskiego (m.in. z Ogniem i mieczem, Ciemnej strony Wenus, Starej baśni, W pustyni
i w puszczy), a zaśpiewali: Anna Jurksztowicz,
Eva Quartet (Bułgaria), Chór Akademii Muzycznej
w Katowicach, z towarzyszeniem Bielskiej Orkiestry
Festiwalowej pod dyrekcją kompozytora. Główny
organizator przedsięwzięcia to Gmina Bielsko-Biała,
a w jej imieniu Bielskie Centrum Kultury.
10
października odbył się jubileusz 50-lecia powstania Klubu Kulturalno-Rozrywkowego
Jemioła w Ślemieniu. 30 marca 1959 r. w Ślemieniu
oddano do użytku pierwszy tego typu wiejski klub,
co zapoczątkowało żywiołowy rozwój podobnych
placówek w całym kraju. Inicjatorem założenia
Jemioły był działacz kultury, długoletni spółdzielca,
poeta Feliks Kantyka, a jego ideą stworzenie miejsca, gdzie młodzież może się spotykać, twórczo
spędzając czas. Feliks Kantyka wraz z młodzieżą
opracował regulamin, dający prawo wstępu każdemu, kto swoim zachowaniem nie narusza zasad
kulturalnego bycia, jest schludnie ubrany i trzeźwy.
Wprowadzono karty wstępu (10 lub 1 zł za miesiąc), jeśli ktoś nie mógł zapłacić, wystarczyło,
że przyniósł wiązankę polnych kwiatów. Jemioła,
choć już w innym miejscu i o innym charakterze,
funkcjonuje w Ślemieniu do dziś.
Miasta Bielska-Białej oraz złoty dyplom i nagrody
pieniężne. Rada Artystyczna zakwalifikowała do festiwalu 12 chórów, obok polskich wystąpiły zespoły
z Czech, Węgier, Słowenii oraz Łotwy. „Gaude
Cantem” zorganizowali: Polski Związek Chórów
i Orkiestr Oddział w Bielsku-Białej, Regionalny
Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, Katedra Chóralistyki Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego
w Katowicach.
O
d 16 do 31 października trwał 3. FotoArtFestival zorganizowany przez Gminę Bielsko-Biała
i Fundację Centrum Fotografii. Zaprezentowano
21 wystaw indywidualnych artystów z różnych
stron świata. Byli to: Maleonn (Chiny), Jatin Kampani (Indie), Bill Doyle (Irlandia), Joakim Eskildsen
(Dania), Gert Jochems (Belgia), Javier Silva Meinel
(Peru), Robert van der Hilst (Holandia), Giacomo
Costa (Włochy), Yasumasa Morimura (Japonia),
Manuel Alvarez Bravo (Meksyk), Morten Krogvold
(Norwegia), Charlie Waite (Wielka Brytania), Stefan Moses (Niemcy), Egons Spuris (Łotwa), Tamás
Dezsö (Węgry), Mariusz Hermanowicz (Polska), Joel
Santos (Portugalia), Markéta Luskačová (Czechy),
Helmut Grill (Austria), Hulleah J. Tsinhnahjinnie
(USA), Christer Strömholm (Szwecja). A także
otwartą wystawę zbiorową FotoOpen. Wystawy
prezentowały różne punkty widzenia, zróżnicowaną
tematykę prac (portret, dokument, reportaż, pejzaż,
eksperyment), różne techniki. 17 i 18 października odbył się maraton autorski, czyli spotkania
z artystami goszczącymi w Bielsku-Białej. Maraton
to wykłady, dyskusje, filmy, pytania... Była też okazja
do profesjonalnej oceny prac adeptów fotografii
przez artystów fotografików, kuratorów wystaw,
przedstawicieli prasy. Tradycyjnie odbywały się
warsztaty fotograficzne.
T
eatr Lalek Banialuka uczestniczył w tegorocznym biennale teatrów lalek w Opolu, najważniejszym forum spotkań polskich scen lalkowych
(19–23 października) z dwoma spektaklami (na
ogólną liczbę jedenastu). Sklep z zabawkami
A. Popescu w reżyserii Ewy Piotrowskiej przyniósł
nagrodę aktorską Piotrowi Tomaszewskiemu za rolę
Sprzedawcy. Król umiera E. Ionesco w reżyserii
Francois Lazaro zdobył trzy nagrody. Ryszarda Sypniewskiego uhonorowano za rolę Króla Berengera,
Das Kleine Wien Trio – zdjęcie z płyty zespołu
Archiwum
W
konkursie 5. Międzynarodowego Festiwalu
Chórów „Gaude Cantem” (16–18 października zwyciężył Chór Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, pod dyrekcją Jana Borowskiego. Otrzymał Grand Prix, Puchar Prezydenta
34
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
zaś Małgorzata Bulska otrzymała nagrodę aktorską
im. prof. Władysława Jaremy w dziedzinie animacji
lalkowej (za rolę Królowej Małgorzaty). Polski Ośrodek Lalkarski UNIMA przyznał spektaklowi swój
Dyplom Honorowy.
20
października Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie zaprosił na konferencję Dizajn w przestrzeni publicznej. „W tym roku
podjęliśmy się spojrzenia na przestrzeń publiczną
pod kątem dostępności. Co ważne, dostępności
dla wszystkich. Schody, wysokie stopnie autobusów, gąszcz informacji, z których nie możemy
wyłowić tych niezbędnych, utrudniają, a czasem
wręcz uniemożliwiają korzystanie ze wspólnej
przestrzeni każdemu z nas, niezależnie od wieku,
niepełnosprawności, pchanego wózka z dzieckiem
czy ciągniętej na kółkach walizki” – pisali organizatorzy w zaproszeniu. Tym właśnie zagadnieniom
poświęcone były wystąpienia referentów. Spotkanie
zakończyło się otwarciem wystawy dotyczącej
tematu konferencji.
D
as Kleine Wien Trio utworzyli absolwenci bielskiej szkoły muzycznej. Skrzypkowie Krzysztof
Kokoszewski i Jacek Stolarczyk studiują w Akademii
Muzycznej w Wiedniu. Jacek Obstarczyk, pianista,
to student Akademii Muzycznej w Katowicach.
Jest on także autorem aranżacji utworów wykonywanych przez zespół, który tak naprawdę zawiązał
się już w bielskiej szkole, bo młodzi muzycy przyjaźnią się i koncertują razem od kilku lat. Trio – z pomocą Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej – wydało
swą pierwszą płytę. „Ta płyta to karta wizytowa
możliwości muzycznych, z przewagą muzyki Astora
Piazzolli. To projekt pełen humoru i ognia, a także
nostalgii i zadumy” – napisał na okładce Mirosław
Wałęga z Wiednia, prezes stowarzyszenia Ipolen.
at, muzyk, publicysta, również wywodzący się
z bielskiej szkoły. 23 października w Klinice Stomatologicznej pod Szyndzielnią, której salę na ten cel
udostępnili Katarzyna i Klaudiusz Beckerowie, odbył
się koncert promocyjny nowej płyty. Publiczność
domagała się bisów i wyszła z koncertu w świetnych nastrojach, chwaląc udaną mieszanką humoru
i powagi, jaką zaproponowali muzycy. (kk)
R e l a c j e
Obraz Katarzyny Gawłowej
O
d 9 listopada do 11 grudnia w Galerii Sztuki
ROK w Bielsku-Białej trwa wystawa malarstwa
Katarzyny Gawłowej, należącej do grona najbardziej cenionych artystów naiwnych. Wielu znawców
sztuki stawia ją na równi z Nikiforem. Urodziła się
w 1896 roku w Zielonkach, podkrakowskiej wsi
i tu mieszkała całe życie. Mimo częstych kontaktów
z miastem była – jak to określił prof. Aleksander
Jackowski – „zadziwiająco nieprzemakalna” na jego
wpływy. Jej świadomość ukształtowały środowisko, dom rodzinny i Kościół. Ale jednak miała
swój, nierzadko specyficznie interpretowany świat
wyobrażeń. Odkryli go w 1973 roku Mieczysław
Górowski i Jacek Łodziński. K. Gawłowa mieszkała
w małym i zimnym pokoju z klepiskiem, bez pieca.
Jego ściany pokrywały malowidła: Matka Boska
z Dzieciątkiem na ręku, wznoszący się Chrystus,
anioły, różne scenki z życia wsi, zwierzęta i kwiaty.
Miała wówczas 77 lat. Zanim umarła (1982), stała
się znaną, cenioną i spełnioną artystką. Uznano
ją za najbardziej autentyczny, samorodny talent
ówczesnych czasów, namalowała kilkaset obrazów.
Spora ich część jest ozdobą niezwykłej, jednej z największych w Polsce kolekcji sztuki nieprofesjonalnej
Leszka Macaka. Dzięki krakowskiemu kolekcjonerowi możemy poznać swoisty świat Katarzyny
Gawłowej w Bielsku-Białej.
Mirosław Baca
Ś
ląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości
w Cieszynie zaprezentował (18 września – 11
listopada) najobszerniejszy jak dotąd przegląd twórczości projektowej Karola Śliwki, wybitnego grafika,
autora licznych znaków firmowych, opakowań oraz
plakatów, pochodzącego z Harbutowic k. Skoczowa. Ukończył wieczorową Szkołę Malarstwa,
Rzeźby i Grafiki w Bielsku, a następnie Państwowe Liceum Technik Plastycznych (technik rzeźby
i kamieniarstwa). Jest absolwentem warszawskiej
ASP (w pracowni prof. Eugeniusza Eibischa, 1959).
Znane i cenione są jego prace z dziedziny projektowania znaku, wszyscy znamy na przykład logo
PKO, Urody, Biblioteki Narodowej. Na ekspozycji
pokazano 150 znaków, co stanowi zaledwie trzecią część bogatego dorobku projektanta, a także
opakowania i plakaty (m.in. pierwszy zrealizowany
projekt opakowania papierosów Syrena z 1958,
serię kosmetyków Wars z 1976, zestaw plakatów
na olimpiadę w Moskwie z 1980 r.). Wystawie towarzyszyła jednodniowa konferencja poświęcona
twórczości Karola Śliwki oraz problemom związanym ze współczesnym projektowaniem znaku
i systemami identyfikacji wizualnej.
(oprac. ms)
I n t e r p r e t a c j e
35
REKOMENDACJE
BĘDZIN
Ogólnopolski Festiwal Kolęd i Pastorałek
7–10 stycznia
Informacje: Fundacja Ogólnopolski Festiwal Kolęd
i Pastorałek, tel. 32-762-28-55, 694-840-509,
[email protected], www.ofkip.pl
11
B i e lsk o - B ia ł a
odzinne śpiewanie kolęd – konkurs
Dom Kultury Włókniarzy, 17 grudnia
Informacje: Miejski Dom Kultury,
ul. 1 Maja 12, tel. 33-812-56-93,
[email protected], www.mdk.beskidy.pl
5
16
R
O
dsłonięcie muralu Leona Tarasewicza
na ścianie Gemini Parku w Bielsku-Białej
oraz tablic informujących o realizacjach Ignacego
Bieńka i Leona Tarasewicza
Gemini Park, 14 grudnia
Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11,
tel. 33-812-58-61, [email protected],
www.galeriabielska.pl
12
Lotos Jazz Festival – Bielska Zadymka
Jazzowa
Galeria Sfera, Teatr Polski, Schronisko
na Szyndzielni, 3–7 lutego
Informacje: Stowarzyszenie Sztuka Teatr,
ul. Z. Krasińskiego 5, tel. 0-662-564-612,
[email protected], www.zadymka.pl
CIESZYN
ominacje 2009 – wystawa najlepszych prac
studenckich Instytutu Sztuki w Cieszynie
Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości,
18 listopada – 6 grudnia
Informacje: Śląski Zamek Sztuki
i Przedsiębiorczości, ul. Zamkowa 3,
tel. 33-851-08-21, [email protected],
www.zamekcieszyn.pl
N
Cieszyński Przegląd Jasełek
Dom Narodowy, 10–11 stycznia
Informacje: Cieszyński Ośrodek Kultury Dom
Narodowy, Rynek 12, tel. 33-851-25-20
[email protected],
www.domnarodowy.pl
Urodziny Śląskiego Zamku Sztuki
i Przedsiębiorczości – pięć wystaw na piąte
urodziny regionalnego centrum dizajnu
Zamek, 29 stycznia
Informacje: Śląski Zamek Sztuki
i Przedsiębiorczości, ul. Zamkowa 3,
tel. 33-851-08-21, [email protected],
www.zamekcieszyn.pl
CZECHOWICE-DZIEDZICE
estiwal Dobrych Filmów – przegląd filmów
nagrodzonych na najważniejszych przeglądach
konkursowych
Miejski Dom Kultury, 15–21 stycznia
Informacje: Miejski Dom Kultury,
ul. Niepodległości 42, tel. 32-215-31-59,
[email protected],
www.mdk-cz-dz.com.pl
F
K ATOWICE
erody – 13. Festiwal Widowisk Kolędniczych
im. Jana Dormana
Pałac Młodzieży, 17–19 stycznia
Informacje: Pałac Młodzieży i Stowarzyszenie
Czasu Wolnego Dzieci i Młodzieży,
ul. Mikołowska 26, tel. 32-251-64-31 w. 327,
[email protected], www.pm.katowice.pl
H
Ś
ląska Fotografia Prasowa – wystawa
­pokonkursowa
Biblioteka Śląska, luty
Informacje: Biblioteka Śląska, pl. Rady Europy 1,
tel. 32-208-37-39, [email protected],
www.bs.katowice.pl
RAJCZA
Ogólnopolski i 18. Międzynarodowy
­Narciarski Rajd Chłopski – impreza
­sportowo-kulturalna
28–31 stycznia
Informacje: Gminny Ośrodek Kultury,
ul. Parkowa 2, tel. 33-864-32-30,
[email protected], www.rajcza.com.pl
42
ŁO D Y G O W I C E
Przegląd Kolęd i Pastorałek – konkurs
o zasięgu regionalnym
Gminny Ośrodek Kultury, 8–9 stycznia
Informacje: Gminny Ośrodek Kultury,
pl. Wolności 5, tel. 33-863-10-86,
[email protected],
www.lodygowice.pl
10
Więcej informacji o imprezach
w województwie ­śląskim na stronie:
silesiakultura.pl
36
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
Aleksander Dyl – Fotografia przydrożna
Aleksander Dyl przywędrował do Bielska-Białej z Tarno-
kowską przy „Pieprzu i wanilii”, jest m.in. autorem zdjęć
brzega w 1987 roku. Tam zaczęła się m.in. jego przygoda
do filmu poświęconego pracy polskich archeologów w Su-
z filmem. Był założycielem AKF, realizował amatorskie ob-
danie. Ostatnio pracuje nad filmem o europejskich cmen-
razy, prowadził DKF, organizował konkursy i festiwale fil-
tarzach żydowskich.
mowe oraz fotograficzne. Filmem zajmuje się do dziś, tyle
Od 22 lat jest pracownikiem Regionalnego Ośrodka Kultu-
że bardziej profesjonalnie. Jest absolwentem PWSFTviT
ry w Bielsku-Białej.
w Łodzi. Pracuje jako operator kamery w filmach fabular-
Podróżując, zawsze wozi ze sobą aparat fotograficzny.
nych, teatrze telewizyjnym. Samodzielnie realizował filmy
Chwyta ulotne chwile, których zapis tworzy rodzaj po-
z cyklu „Małe Ojczyzny”, współpracował z Elżbietą Dzi-
dróżnego notatnika.
Ży w ieck ie
G
o
d
y
41. PRZEGLĄD ZESPOŁÓW
KOLĘDNICZYCH I OBRZĘDOWYCH
23–31 stycznia
Żywiec – Miejskie Centrum Kultury
Milówka – plener
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury
ul. 1 Maja 8, Bielsko-Biała
tel. 33-812-69-08, 33-822-05-93
[email protected], www.rok.bielsko.pl
Waldemar Kompała