O sztuce opowiadania Jak snuć opowieści, prawić baśnie, gawędzić

Transkrypt

O sztuce opowiadania Jak snuć opowieści, prawić baśnie, gawędzić
O sztuce opowiadania
Jak snuć opowieści, prawić baśnie, gawędzić i opowiadać historie. Vademecum praktyka
(autor: Christel Oehlmann )
fragment
Prolog:
Dominium komunikacji:
Opowiadanie
„Tam pokazali jej komórkę pod schodami, gdzie nie dochodziło światło dzienne, i rzekli:
– Wieloskórko, tutaj będziesz mieszkała i sypiała.
Następnie posłano ją do kuchni, gdzie nosiła wodę i drwa, rozpalała ogień, skubała drób, skrobała jarzyny, zamiatała i
spełniała najgorszą robotę.
Żyła tak Wieloskórka przez długi czas.
„O, piękna królewno, co się z tobą stało!”
Po skończeniu pisania książki o sztuce opowiadania powróciłam do niej myślami raz jeszcze i zastanawiałam się, cóż by
można skreślić we wstępie do niej. I wtedy przyszła mi do głowy baśń braci Grimm Wieloskórka. Dlaczego właśnie ta
baśń? Otóż uważam, że może ona służyć za doskonałą ilustrację doli „opowiadania”, które w naszych czasach wiedzie
żywot równie nędzny jak owa baśniowa Wieloskórka, zapoznane, zapomniane, podupadłe. Trudno już nawet
zdefiniować, czym dzisiaj jest opowiadanie, podobnie jak owa dziewczyna okryta płaszczem z pozszywanych byle jak
najrozmaitszych skórek zwierzęcych, kocmołuch, którego właściwe miejsce jest w kuchni (a wiadomo, że właśnie w
kuchni sztuka opowiadania od zawsze znajdowała podatny grunt). Również Wieloskórka przeżywa wręcz
niewiarygodny proces wyobcowania, oderwania od własnej tożsamości. Bo kimże właściwie jest to „wieloskóre
zwierzątko”? Ludzie niby ją znają, ale tak naprawdę to nie znają jej wcale. Nie traktują jej tak, jakby na to zasługiwała,
każą mieszkać w komórce pod schodami zamiast w przestronnych pałacowych komnatach. Nawet w kuchni nadaje się w
ich mniemaniu tylko do „brudnej” roboty. A wszak w rzeczywistości jest ona królewską córką: kiedy niekiedy spod
zgrzebnej materii płaszcza przebłyskują suknie złote, srebrne i gwiaździste, a w zupie, którą Wieloskórka gotuje dla
młodego króla, jako znaki rozpoznawcze trzykrotnie umieszcza przedmioty ze złota.
Wszystkie te metaforyczne obrazy pasują również do sztuki opowiadania. Współcześnie ludzie już niemal zupełnie
zatracili świadomość, czym właściwie jest opowiadanie i czym może się stać. Wprawdzie każdy z nas uważa, że wie, co
to słowo znaczy, ale w gruncie rzeczy cała ta wiedza ogranicza się do przekonania, iż opowiadać to znaczy na przykład
poinformować kogoś o czymś, co mi się przydarzyło. Dzięki temu, że opowiem, ktoś inny też będzie wiedział o tym. A
jeśli opowiem o jakimś przeżyciu, które mi ciąży, to doznam ulgi. Przeżycie, które zostało opowiedziane, niejako
odłącza się ode mnie, otrzymuje konkretną postać; wtedy z dystansu mogę mu się lepiej przyjrzeć i uporać z nim.
Przestaje mi dokuczać tak bardzo jak wówczas, gdy żyło tylko we mnie.
A tak w ogóle to opowiadanie daje rozrywkę, ciepło, sprawia radość. Może ekscytować i trzymać w napięciu, a nawet
wzbudzać lęk; wszystko zależy od sytuacji. Prawi się baśnie, opowiada historie, bawi się opowiadaniem jako formą gry
towarzyskiej, inscenizuje teatrzyki narracyjne, no w sumie improwizuje i wymyśla różności. Cała ta charakterystyka jest
prawdziwa, jednak wciąż odnosi się bardziej do opowiadania wiodącego anonimowy żywot Wieloskórki niż do sztuki
opowiadania, która jest królewną. To właśnie tę sztukę trzeba odkryć na nowo. Jesteśmy głęboko przeświadczeni, że z
całą pewnością ma ona inne cechy i o wiele więcej zalet niż Wieloskórka. Królewnę można było rozpoznać dzięki
nagłemu zalśnieniu utkanej z gwiazd sukni oraz tajemnym znakom przywołującym wspomnienie jej ongisiejszej
ojczyzny. Otacza ją niebywała oziębłość i dystans ze strony obcych ludzi, lecz ona wciąż się przeistacza –
raz jest wieloskórym zwierzątkiem w kuchni, a potem znowu staje się królewną, która tańczy na balu z młodym królem.
I te właśnie dwie możliwości kryje też w sobie sztuka opowiadania. Także opowiadanie dysponuje potencjałem
sprawczym czynienia przemiany i przywoływania symboli pamięci, które działają na każdego z nas. Gdy opowiadamy,
coś się z nami dzieje, czujemy to. Bo gdy docieramy do naszych własnych sił twórczych, nierzadko głęboko ukrytych i z
pozoru zupełnie zapomnianych, gdy przebijamy się do nowych warstw energii życiowej, a dzięki temu zgłębiamy nasze
wewnętrzne bogactwo, gdy przeżywamy siebie jako integralną całość, wtedy również sami się zmieniamy. W pewnym
sensie dopiero wówczas my również przemieniamy się w samych siebie. Ale czy możliwa jest przemiana w samego
siebie? Otóż tak. Zrozumiemy to, jeśli uprzytomnimy sobie, jak często właśnie nie jesteśmy sobą, jak z jednej strony
warunki współczesnego życia, z drugiej zaś nasza własna nieuwaga, małostkowość i pospolitość powodują, że gramy
role, które nie mają nic wspólnego z tym, czego byśmy właściwie pragnęli. I dlatego, jeżeli po doświadczeniu takiej
wymuszonej nieautentyczności udaje się nam znowu odnaleźć własną istotę, powrócić do samych siebie, to oznacza to
ogromną przemianę. Odkrywamy wtedy w sobie różne niespodziewane zdolności, uzyskujemy dostęp do intuicji. Owe
twórcze siły przemiany są czymś fascynującym, są prawdziwymi cechami charakteru królewskiej córy – sztuki
1
opowiadania. I właśnie te siły są dla mnie szczególnie ważne. Chciałabym pokazać, w jak wielu dziedzinach
codziennego życia działają takie siły przemiany i jak można na powrót je w sobie świadomie odnaleźć.
Chodzi mi przy tym tylko o opowiadanie ustne, bo tego rodzaju siły i właściwości są powiązane w niewytłumaczalny
sposób wyłącznie ze słowem mówionym. Oddziaływa ono bowiem o wiele silniej niż słowo pisane. Słowo mówione
oddycha i żyje: porusza nas, jest bezpośrednie i pierwotne. Zapisane, zostaje natychmiast zredukowane do znaku,
dającego się porównać z nutą na pięciolinii. Rozum i uczucie potrafią wprawdzie takie znaki odczytać i zrozumieć,
jednak naprawdę ożyją one dopiero wówczas, gdy doświadczymy ich zmysłami. Dopiero gdy będziemy zdolni do
słyszenia słowa nie tylko uszami, ale również sercem, odzyska ono witalność i moc. Jednak naprawdę ważkim słowo
staje się dopiero wtedy, kiedy zostaje wypowiedziane przez człowieka do człowieka. Słowo potrzebuje człowieka, który
je wypowiada, i człowieka, który go słucha.
Czasem wydaje mi się, jakbyśmy dzisiaj zatracili już całe mnóstwo z owego uzdolnienia, daru słyszenia słowa i
wrażliwości na jego przemieniające moce, na owo: „świat zaczyna wzbierać pieśnią, skoro tylko natrafisz na magiczne
słowo” (Eichendorff). Albo, jak wyraża to Novalis: „wtedy cała nieprawość świata umknie przed mocą jednego
tajemnego słowa”. Czy w dawnych czasach ludzie mieli inny stosunek do słowa? A może żyli bliżej Słowa Stwórcy?
Tego nie wiemy. A jednak doznaję szczególnego wzruszenia za każdym razem, gdy otwieram opracowany przez braci
Jakuba i Wilhelma Grimm Wielki słownik języka niemieckiego i gdy na rycinie strony tytułowej każdego z 32 tomów
oglądam Anioła dzierżącego w dłoniach tablicę z napisem: „Na początku było Słowo”. Zatem jeszcze zaledwie 150 lat
temu bracia Grimm mogli taką alegorią rozpoczynać pracę o charakterze naukowym.
Na początku było Słowo
Jeśli rzeczywiście punktem wyjścia uczynimy Słowo, mające moc tworzenia, a nie listę formułek, które można powielać,
to w następnej kolejności nasunie się nam wyobrażenie, że wszystko, co stworzone, co stało się „ciałem” wypływającym
ze słowa-prapoczątku, może ponownie stać się Słowem, zdolnym do opowiadania, ba, nawet tworzenia, kreowania
świata. I rzeczywiście we wspomnianym słowniku braci Grimm pod hasłem „opowiadać” odnajdujemy jako
przykładowe zwroty: „dzień dniowi głosi opowieść”, to znaczy„ chwałę Boga” (Ps 19, 3), albo też: „opowiedzą ci ryby
w morzu” (Hi 12, 8). A więc wszystko, co stworzone – dzięki sile mającej swe źródło w owym prapoczątku – potrafi
„opowiadać” we właściwy sobie sposób i we własnym języku. Oczywiście potrafi to również człowiek.
Tamte czasy i poglądy zdają się należeć już definitywnie do przeszłości. Z upływem stuleci ludzie odzwyczaili się od
opowiadania. Bo i po co? Skoro wszędzie otaczają nas nagrania audio i obrazy telewizyjne, które robią to przecież o
wiele lepiej.
Ale czy możemy sobie na to pozwolić, aby słowo mówione, ustne opowiadanie, wraz ze wszystkimi właściwymi mu
żywymi siłami przemiany, z całą tą żywą sztuką, z całą zawartą w nim grą znaczeń, popadały coraz bardziej w
zapomnienie?
Uważam, że nie możemy dopuścić do tego, zwłaszcza w sytuacji natłoku symptomów wyobcowania, które w coraz
większym stopniu grożą zawładnięciem nami i już dawno zaczęły przysparzać nam cierpień – niezależnie od tego, czy
jesteśmy tego świadomi, czy nie. Jesteśmy dzisiaj więźniami wielu różnych diabelskich kręgów świata, który sami
stworzyliśmy. Ba, w tym świecie w swoisty sposób snuje również własną opowieść cały „wszechświat”, a mianowicie
stworzona przez nas, ludzi, galaktyka mediów. Powoli zaczynamy jednak na powrót tęsknić za własnym, autentycznym
opowiadaniem. I choćby nawet to opowiadanie było tysiąc razy mniej doskonałe, to ono będzie prawdziwe, bo płynące z
nas samych, z żarliwości serca.
Nie potrafimy powiedzieć na pewno, co mogłoby nas wyzwolić z tego uwięzienia. Jeżeli jednak chociaż raz będziemy
świadkami sytuacji, w której ktoś naprawdę opowiada, to powstanie w nas nagle przeczucie możliwości i potęgi
przemieniającej siły tego nowego typu komunikacji. A wtedy nasz umysł stanie się przytomny i gotowy do wyrwania się
z owych diabelskich kręgów, do których tak nawykliśmy.
A gdyby tak dać temu początek, rozpoczynając od opowiadania audytorium złożonego z dzieci? Czyż w ten sposób sami
nie zaczęlibyśmy się uczyć tej lekcji zapoznanego języka?
Uprzytomnijmy sobie, ile by się zmieniło, gdybyśmy zaczęli ćwiczyć opowiadanie dla potrzeb tego właśnie zakresu
komunikacji, gdybyśmy znowu zaczęli opowiadać dzieciom historie:
Po pierwsze, w świecie, w którym człowiek znowu opowiadałby drugiemu człowiekowi, autentycznie i z potrzeby serca,
pojawiłoby się więcej ciepła, poczucia wspólnotowej więzi i bezpieczeństwa, ludzie postrzegaliby siebie bardziej
podmiotowo, otwierając się na siebie i wzajemnie akceptując. Opowiadanie stwarza sytuację swoistego sprzężenia
zwrotnego: słuchacz także jest skłaniany do wypowiedzi na temat tego, co usłyszał, do dzielenia się własnymi
doświadczeniami. Wtedy dzieci nie tylko przysłuchują się opowiadanym historiom, lecz także ich własne opowieści
znajdują uważnego słuchacza. Również one mają prawo rościć sobie status partnerów narracyjnych i jako takie zasługują
na szacunek i akceptację. Jednak sytuacja współczesnych dzieci, często nawet maluchów w wieku przedszkolnym, jest
zaprzeczeniem tej tezy: są one wydane na pastwę anonimowego przekazu mass mediów, który je przerasta i przytłacza.
Mass media prowadzą do alienacji, pozostawiając je samym sobie, podczas gdy ustna komunikacja narracyjna stwarza
atmosferę bezpieczeństwa i akceptacji w afirmującym kontakcie z bliskimi dziecku ludźmi. W obliczu scen budzących
2
lęk dzieci nie mogą już wdrapać się na kolana dorosłych, aby znaleźć tam bezpieczne schronienie. Ich percepcji brakuje
uzupełniających, ważnych informacji, które niosą ze sobą mimika i gestykulacja, a które pomagają im dojść do ładu z
tym, co usłyszały.
Drugi aspekt odnosi się do mowy: jeśli dzieciom się opowiada i jeżeli one same również opowiadają, to rozwija się u
nich kultura słowa, czyli kultura mówienia i prowadzenia rozmowy. Dzieci potrafią wtedy wyrażać swoje uczucia i mają
do nich świadomy stosunek. Uczucia niewypowiedziane pozostają niejasne, rozproszone i niewyraźne, są trudne do
kontrolowania, podczas gdy nadanie tym procesom emocjonalnym nazwy i postaci prowadzi do ich uświadamiania
sobie, dzięki czemu człowiek może czerpać z nich korzyści.
Poza tym opowiadanie, należące do oczywistej praktyki życia codziennego, pozwala zrozumieć, że każdy człowiek ma
własny stosunek do słowa, że opowiadając, posługuje się własnym językiem, który może wciąż doskonalić i rozwijać, i
że wraz z tą ewolucją językową sam może się przeistaczać.
Trzeci aspekt jest jeszcze ważniejszy: jeśli ustne opowiadanie nie należy do zwyczajów, jeżeli nie jest zakorzenione w
kulturze życia codziennego, to nabiera posmaku czegoś nadzwyczajnego – czegoś, czego „zwykły człowiek” nie potrafi i
co należy pozostawić profesjonalistom bądź ofercie programowej mass mediów. Naszemu doświadczeniu zgoła obcy
jest fakt, że każdy człowiek potrafi żywo opowiadać również o własnych przeżyciach dnia powszedniego. Może to u
dziecka ukształtować przekonanie, że osobiste przeżycia codzienne, a zatem bardzo istotna część własnej egzystencji, są
indyferentne, czyli pozbawione znaczenia i walorów narracyjnych. Mając do nich tak negatywne nastawienie, dzieci
poświęcają im coraz mniej uwagi, aby ostatecznie w ogóle wypchnąć je ze świadomości. Taka postawa prowadzi jednak
niechybnie do powstania poważnych deficytów w zakresie poczucia własnej wartości i dzielności życiowej.
Niebezpieczeństwo ulegnięcia tego rodzaju procesom wyobcowania jest natomiast o wiele mniejsze u dzieci, które
rozwijały się, doświadczając dobroczynnego wpływu opowiadania, kiedy człowiek mówi do drugiego człowieka.
Babcia opowiada
Po czwarte: dzięki żywemu słowu powiększa się nasza wiedza o ludziach. Wraz z przeżywaniem opowiadanych treści
zawsze również dociera bowiem do naszej świadomości odzwierciedlenie zarówno osoby samego opowiadającego, jak i
sytuacji życiowej, w jakiej się on w danej chwili znajduje. Słuchając opowiadania, dzieci doznają tego najpierw przede
wszystkim podświadomie, z czasem stają się jednak przez to w sympatyczny sposób coraz bardziej wrażliwe na
człowieka i uczą się szacunku i miłości do ludzi.
Po piąte: ważne jest to, że w przeciwieństwie do sztywno, definitywnie zapisanych nagrań dźwiękowych, które oferują
np. audiobooki, przekaz ustny uczy – szczególnie przez swoje powtórzenia i powroty do wątków – że każdą sprawę i
każde zdarzenie z życia można rozpatrywać z kilku różnych stron. Wszystko może podlegać modyfikacjom, a nawet ulec
całkowitej przemianie. Z praktyki terapeutycznej wiemy, jak trudno jest osobom dorosłym przepracować, zmienić i w
nowy sposób włączyć do własnego życia różne oceny i przekonania, które zestaliły się w nich „jak beton” już we
wczesnym dzieciństwie. Natomiast ludzie, którym w dzieciństwie opowiadano i którzy sami nauczyli się opowiadać,
zdobyli tym samym oczywistą umiejętność patrzenia na wydarzenia własnego życia jako na otwarty proces nieustannych
zmian.
Na końcu wymieńmy jeszcze kluczowy punkt szósty: rozwijanie wewnętrznej postawy receptywnej. Mam tu na myśli
wewnętrzne wsłuchiwanie się we własną intuicję, która jest nierozłącznie powiązana z opowiadaniem ustnym.
Ta postawa receptywna zostanie jeszcze omówiona obszerniej w związku z formą swobodnego przekazu ustnego. Jest
ona nam niezbędna podczas każdego aktu twórczego, w trakcie gry i zabawy, wszędzie tam, gdzie działamy słowem,
gdzie słowa „ważymy” i ich próbujemy, gdy prowadzimy wewnętrzny dialog oraz słuchamy. Ów wewnętrzny głos
intuicji wywiera istotny wpływ na słowo mówione. Już w dzieciństwie powinniśmy uczyć się słuchać tego głosu i
uwzględniać go w działaniu. Jeśli postępujemy inaczej, jeśli takiego wewnętrznego dialogu nie ćwiczymy, ale go
tłumimy, albo wręcz zupełnie zaniedbujemy i przymuszamy do zamilknięcia, to w konsekwencji cały ogromny obszar
własnej intuicji staje się nam obcy, a w krańcowym wypadku ulega nawet całkowitemu zatraceniu.
Zwróciliśmy uwagę na deficyty i rozdarcia mające korzenie w okresie dzieciństwa, ponieważ uprzytamniają nam one
wielość symptomów wyobcowania, jakie często wyciskają piętno na całym późniejszym życiu współczesnych ludzi.
Deficyty z dawnych lat objawiają się u dorosłych jako niepewność i zaniżona samoocena. To stanowi wyjaśnienie
zdania, które tak często można usłyszeć: „Nie umiem opowiadać!” A czynniki powodujące niepewność zyskują jeszcze
na intensywności, gdy dorośli całkowicie rezygnują z ustnego przekazu narracyjnego i z budujących zaufanie interakcji
międzyludzkich i zadowalają się namiastką w postaci gotowych szablonów oraz przeżyć „z drugiej ręki” oferowanych
przez mass media. Te ostatnie nie mogą jednak nigdy zastąpić rzeczywistego poznawania i odnajdywania siebie w
trakcie autentycznego opowiadania i słuchania opowiadającego przez drugiego człowieka. „Opowieści medialne” są na
ogół tak statyczne i nieprzejrzyste, że nie pozostawiają nam już ani odrobiny swobody potrzebnej do realizacji własnych
pomysłów i rozwijania swoich sił twórczych.
W stadium akumulacji nabytych kompleksów niższości dorośli dochodzą zwykle z lubością do przekonania, że
kultywowanie w opowiadaniu żywego słowa jest czymś niesłychanie trudnym, a nawet budzącym lęk. Twierdzą przy
3
tym, jakoby gry i zabawy słowne, czy w ogóle sztuka opowiadania, nigdy nie należały do ich repertuaru. Nie, oni nie
potrafią opowiadać. Nigdy, przenigdy nie uda im się mówić językiem prawdziwie narracyjnym. Jeżeli opowiadanie nie
jest zwyczajnym „paplaniem”, to znaczy nie ma znamion porozrywanego, nieciągłego stylu mowy potocznej, jeśli nie
jest ustawiczną gadaniną ani mędrkowaniem języka naukowego, to w takim razie czymże ono jest?
„Tym, co płynie z przepojenia, spełnienia własnego serca”.
A zatem tego właśnie nie potrafię w żadnym wypadku!
Skoro swobodne opowiadanie nigdy nie jest zaplanowane od początku do końca, a więc nie jest odtworzeniem
ułożonego wcześniej, perfekcyjnie zredagowanego tekstu, jeśli nie jest to też monolog (nawet gdy opowiadający przez
cały czas mówi sam), to w czymże taki człowiek może znaleźć oparcie w swym zwątpieniu?
„W zaufaniu do samego siebie. Trzeba po prostu pozwolić słowom płynąć ze środka, z własnego wnętrza, ze swoich sił
witalnych”.
Ależ to chyba niemożliwe!
„O, piękna królewno, co się z tobą stało!”
A cóż takiego uczyniła nieszczęsna królewna, owa Wieloskórka, siedząc w komórce pod schodami, „gdzie nie
dochodziło światło dzienne”, gdzie nie docierał ani jeden promień słonecznego światła?
Otóż przypomniała sobie, że w łupinie orzecha przechowywała gwiezdne suknie ze swojej ojczyzny (orzech włoski jest
obrazem ludzkiej głowy i ludzkiego mózgu). Jako pierwszą wybrała „suknię tak złotą jak słońce” – żyła przecież w
ciemności, zupełnie pozbawiona słonecznego światła – i poszła na bal, na pół godziny. A zaraz potem odziała się znowu
w swoją codzienną zwierzęcą skórę i jako „wieloskóre zwierzątko” powróciła do zajęć kuchennych. Na polecenie
kucharza ugotowała dla króla chlebową zupę, „jak mogła najsmaczniej, potem zaś włożyła do talerza swój złoty
pierścionek”.
Cóż za wyzwanie!
Jeśli przesłanie tej baśni odniesiemy do siebie i zechcemy wziąć przykład z Wieloskórki, to będzie znaczyć, że idąc w jej
ślady, my również rzucamy wyzwanie ciemności i wyobcowaniu, aby odzyskać wewnętrzne światło i przestrzeń –
wbrew ścieśnieniu i małości, tak blisko spokrewnionym ze strachem. Powinniśmy uprzytomnić sobie, kim jesteśmy w
rzeczywistości, a kim właściwie chcieliśmy być niegdyś, zanim wyrosły w nas owe mury, wykluczenia i alienacje.
Powinniśmy się zastanowić, dokąd zmierzamy.
W ten sposób osiągniemy nowy poziom – poziom „prawdziwości”, co otworzy przed nami szerokie pole do
podejmowania inicjatyw działaniowych. Ta inna świadomość jest niczym przebranie się w zupełnie nowy strój. I
podobnie jak szata działa nie tylko na świat zewnętrzny, lecz również czyni człowieka, który ją nosi, tak też przemienia
się wtedy nasze opowiadanie. Nabiera rozmachu i gdy tylko zechcemy, może sięgać aż po krańce wszechświata albo
docierać do jądra tajemnicy relacji „ja”–„ty”.
Gdy jako osoba opowiadająca uczynimy już ten pierwszy krok, to w kontakcie wzrokowym ze słuchaczami odczujemy
nastrój oczekiwania i gotowość do przyjęcia tego, co nowe. W gruncie rzeczy każdy człowiek chce otworzyć się na
działanie sił przemiany, dlatego od tego momentu możemy z ufnością zawierzyć opowiadaniu i jego przemieniającym
siłom. Na swój sposób opowiadanie wyzwala w nas całą komunikacyjną moc twórczą. Akt opowiadania nie ogranicza
się do tego, że znajdując się w roli narratora, relacjonujemy jakieś przeżycie i jednocześnie zachowujemy receptywną
postawę przypominania go sobie. Narracja wymaga też od nas ciągłej elastyczności i kontrolowania poprawności
zrozumienia naszego opowiadania przez słuchaczy: utrzymując z nimi kontakt wzrokowy i „wsłuchując się
wewnętrznie” w ich reakcje, upewniamy się, czy nas rozumieją, a zatem czy mogą „prawidłowo” przeżywać opowiadaną
historię. Pomaga nam w tym ich aktywne słuchanie, domyślanie się, co będzie dalej, dopowiadanie sobie treści, mimika,
gesty, komentarze i pytania, co w rezultacie sprawia, że zawsze możemy być ciekawi, co też takiego przyniesie to
narracyjno-receptywne spotkanie ludzi, co stanie się z historią, a co z nami. Za każdym razem bowiem powstaje coś
zaskakująco nowego, za każdym razem jest inaczej.
Opowiadanie nigdy więc nie przybiera postaci gotowego i zapakowanego już towaru. Z samej swej natury jest żywym
procesem, którego początek wyznacza zaufanie i który niesie w sobie własną wartość. Jest czymś witalnym, nowym i
niemożliwym do przewidzenia z góry. W przeciwieństwie do ostatecznej postaci opowiadania utrwalonego na piśmie
przekaz ustny posiada wszystkie powabne walory tymczasowości i zamienialności. A to wszystko, co się z nim wiąże,
również omyłki, szukanie słowa i zająkiwanie się, nakierowuje nas na nieznane drogi i wyprowadza z wyalienowania
formalnej poprawności ku własnym słowom, niosącym wolność i spełnienie.
4
Przystąpmy zatem teraz do pracy i ugotujmy tę zupę chlebową „najsmaczniej jak umiemy”. A może też włóżmy do niej
pierścionek jako znak przypominający o tym, że w twórczym myśleniu wszystko spójnie łączy się ze wszystkim –
niczym w żywym organizmie. Wtedy ten pierścionek stanie się rzeczywiście złoty.
Zupa chlebowa jest strawą życiową, tak samo jak opowiadanie jest pożywieniem dla nas i naszych słuchaczy. Ale jej
ugotowanie oznacza też pracę, której trzeba się najpierw na nowo nauczyć. Stworzyłam w tym celu zestaw ćwiczeń.
Tematem pierwszego ich rodzaju jest stosunek opowiadającego do samego siebie. Chodzi w nich o to, aby mimo
rozlicznych i tak charakterystycznych dla współczesności procesów wyobcowania i dezintegracji odzyskać zaufanie do
siebie, jako że jest ono nieodzowną podstawą sztuki opowiadania. A wtedy Matka-Mowa scala nas i dokonuje przemiany
w nas samych – tych prawdziwych nas.
Następna grupa zadań to ćwiczenia odnoszące się do dwóch różnych sposobów opowiadania: swobodnego,
improwizowanego oraz takiego, które ma formę zaaranżowaną i które przygotowuje się odpowiednio wcześniej.
Już we wspomnianym kompendium autorstwa braci Grimm, pod hasłem „opowiadać” można przeczytać, że:
Należy odróżnić lekki, swobodny przekaz w rozmowie od przemyślanej, uroczystej mowy, aczkolwiek obie formy się
zazębiają (Deutsches Wörterbuch, III, s. 1076).
W obu formach można wyraźnie wyczuć oddziaływania twórczych sił zabawy i sztuki. Zabawa zaznacza swój wpływ
raczej w „lekkim, swobodnym” sposobie opowiadania, sztuka natomiast, owa „technologia” estetyczna, manifestuje się
przede wszystkim w „przemyślanej, uroczystej mowie”. W praktyce obie formy, swobodna i aranżowana, wykazują
wiele cech wspólnych, nieustannie się zazębiają, krzyżują. Dzieje się tak rzecz jasna również w tej książce. I musimy się
z tym pogodzić, opowiadanie bowiem jest procesem tak witalnym, tak dynamicznym, że ostatecznie – na szczęście! –
nigdy nie poddaje się próbom sformalizowania, sztywnej strukturyzacji. Jednak mimo występowania okazjonalnych
koligacji tych obu form narracyjnych będziemy je omawiać osobno, aby lepiej można było rozpoznać ich cechy
specyficzne i łatwiej je ćwiczyć.
Ostatni rozdział to przede wszystkim plon moich doświadczeń zawodowych w zakresie opowiadania, a zwłaszcza tych,
których dostarczyły mi zajęcia ze studentami pedagogiki społecznej. Dzięki nim uświadamiałam sobie coraz wyraźniej,
jak wielkie znaczenie ma opowiadanie jako dziedzina dydaktyki i teorii komunikacji. Zaczęłam organizować seminaria i
warsztaty poświęcone samopoznaniu, w których z czasem zaczęli brać udział nie tylko nauczyciele i studenci, ale
również ludzie różnorakich profesji, reprezentujący różne pokolenia. Na tych seminariach opowiadaliśmy sobie historie,
ale oprócz tych ćwiczeń narracyjnych doznawaliśmy w zupełnie odmienny, ożywczo nowy sposób samych siebie,
stwierdzając, jak ogromnym wewnętrznym bogactwem środków wyrazu dysponuje każdy, naprawdę każdy człowiek.
Owocem tych doświadczeń jest pierwsza „zasada” sztuki opowiadania:
Każdy człowiek potrafi kompetentnie opowiadać.
Opowiadanie posiada moc pobudzania zmysłów, mobilizowania sił żywotnych i podsycania radości bawienia się nawet
u osoby nieśmiałej, o zaniżonej samoocenie, o ile tylko się przełamie i zacznie mówić. Opowiadanie otwiera nam dostęp
do naszych możliwości twórczych i stymuluje procesy świadomości i samopoznania, ponieważ często przeżycia i różne
życiowe relacje docierają tak naprawdę do świadomości, czy nawet ukazują nam swój sens, dopiero wówczas, gdy
opowiadając, odtwarzamy je, nadajemy im własną postać. Jeśli później, na skutek zmienionych okoliczności życiowych i
naszych poglądów, przeżycia przestają pasować do przydanych im struktur znaczeniowych, to należy opowiedzieć je
inaczej, aby wpasować je w inny, odpowiedniejszy układ sensów i wartości. Ale właśnie dzięki temu uzyskujemy nowy
wgląd w siebie i w świat, dokonujemy istotnej integracji własnej tożsamości.
Moje zajęcia warsztatowe pokazały, że u wielu ludzi budzi się tęsknota za własnym działaniem artystycznym, pragnienie
indywidualnej samorealizacji i odnalezienia w sobie od nowa żywiołowości i integralności osobowej. Takie pragnienia
są fundamentem, na którym można zacząć rozwijać radość opowiadania, postawę pronarracyjną, styl językowy oraz
narracyjną sprawność. Jednak koniecznym warunkiem zapoczątkowania tych wszystkich procesów jest uczenie się nie
tylko sztuki opowiadania, lecz również kunsztu słuchania. „Każde opowiadanie ustne jest w gruncie rzeczy dialogiem,
nawet wtedy, gdy słuchacz milczy”. Dopiero obecność słuchacza „wywabia” opowieść, a nawet przydaje jej określony
kierunek. Choć może brzmi to osobliwie – słuchacz jest współtwórcą opowieści. I dlatego w tej książce przyznaję mu
należne ważne miejsce.
Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że chociaż w naszych staraniach na rzecz restytucji opowiadania ustnego
możemy adaptować niektóre elementy z tradycyjnych, dawnych sposobów opowiadania, to jednak w dzisiejszych
czasach wymaga ono stosowania nowych strategii. Ale za to może nam ono ofiarować coś innego niż to, co ongiś
należało do niemal oczywistej praktyki minionych wieków. Każdy proces, którym w naszych czasach kieruje wola i
który jest wysiłkiem woli człowieka aranżowany, niesie w sobie szansę na świadomą asymilację, a tym samym na
odnalezienie samego siebie.
Do tego procesu należy również poznanie, że sztuka „dobrego” opowiadania nie opiera się w pierwszym rzędzie na
umiejętnościach formalnych. Sama dopiero z czasem musiałam się przekonać w ewidentny sposób, że chodzi tu –
5
zwłaszcza na początku – przede wszystkim o zdobycie zaufania do siebie, o pozytywną samoocenę, jak też o owo
odkrywanie i otwieranie dostępu do własnych możliwości twórczych. A te cechy mają wiele wspólnego z zabawą, grą,
spontanicznością, akceptacją, postawą receptywną, intuicją i fantazją, a więc z siłami, którymi naturalnie
dysponowaliśmy kiedyś w dzieciństwie. Jeśli uda się nam obudzić owe siły dzieciństwa, to również nasze opowiadanie
będzie autentyczne i właśnie dlatego „dobre”. Zapoznając się z kolejnymi stronami tej książki, Czytelnik zrozumie, że w
opowiadaniu zawsze chodzi o to kryterium autentyczności, natomiast nigdy nie chodzi o sprostanie jakimś normom. Stąd
konsekwentnie najważniejsza będzie dla nas przede wszystkim praca nad sobą i własną witalnością, bo wtedy nasze
opowiadanie zupełnie samoistnie się nią nasyci. Druga „zasada sztuki opowiadania” będzie więc miała następujące
brzmienie:
Opowiadanie jest zawsze wyrazem i skutkiem naszej wewnętrznej witalności.
Także trzecia zasada wynika logicznie z naszych dotychczasowych rozważań:
Jeśli podejmiemy wyzwanie, jakie niesie ze sobą opowiadanie ustne, to przemieni nas ono w nas samych i obudzi w nas
nowe i często nawet nieprzeczuwane siły i możliwości.
Odpowiednio do tych zasad uczestnicy moich warsztatów narracyjnych regularnie formułowali pragnienie realizacji
etapów procesu uczenia się w następującej hierarchii ważności:
1. Zbudowanie zaufania do samego siebie: wypracowanie strategii umożliwiających opowiadanie „z samego środka
siebie”, opierające się na poczuciu bezpieczeństwa i osobistej kompetencji; odwaga rozwijania własnych uczuć i
tworzenia obrazów imaginacyjnych oraz wyrażania ich własnymi słowami.
2. Zaufanie do słuchaczy, co pozwoli na opowiadanie im własnych historii i na słuchanie tych, które oni opowiadają, a
dzięki temu umożliwi wyrwanie się z diabelskich kręgów społecznej izolacji i stereotypowych ról społecznych.
3. Ćwiczenie metod opowiadania na konkretnie określone tematy, czyli nauka sposobów i technik opowiadania, jak
również poznanie i stosowanie pomocniczych środków narracyjnych.
Książka opiera się w swojej strukturze zasadniczo na tej właśnie konstrukcji. Przedstawimy wypracowane na
seminariach i warsztatach fazy nauczania i uczenia się, jak też doświadczenia i przykłady narracyjne pozyskane w
innych okolicznościach.
W żadnym miejscu mojej książki nie zwracam się jednak wyłącznie do studentów i pedagogów. Przecież każdy człowiek
potrafi kompetentnie opowiadać i dlatego pragnę również zachęcić do lektury każdą matkę, każdego ojca i w ogóle
wszystkich, którzy chcieliby poszerzyć własny potencjał twórczy i pozyskać nowe doświadczenia w sferze opowiadania
oraz zabawy i wyobraźni narracyjnej.
6

Podobne dokumenty