"Dopóki śmierć nas nie rozłączy"
Transkrypt
"Dopóki śmierć nas nie rozłączy"
”Dopóki śmierć nas nie rozłączy„ Prolog Alice zadowolona wróciła 2 godziny wcześniej do domu. Zaniosła zakupy do kuchni i zdjęła robocze ubranie. Weszła do swojej sypialni. Jej mąż James zaproponował by razem pojechali do Włoch i tam spędzili drugą rocznice ich ślubu. Dziewczyna była prze szczęśliwa gdy usłyszała propozycje wyjazdu. Otworzyła wielką drewnianą szafę i zaczęła pakować odzież do walizki. Szukała swojej ulubionej koszuli wśród innych ubrań wiszących na wieszakach. W końcu dotknęła delikatnej tkaniny. Od razu rozpoznała materiał. Wyjęła z szafy swoją suknie ślubną. Z uśmiechem na twarzy, rozebrała się i założyła suknie. Pasowała na nią idealnie. Spojrzała w lustro i powoli okręciła się. Z górnej szafki wyjęła welon i założyła go na głowę. Nagle usłyszała kobiecy głos w salonie. Alice weszła na korytarz i uchyliła lekko drzwi, by zobaczyć nieproszonego gościa. Jej oczom ukazała się długonoga, śliczna szatynka. Miała na sobie białą zwiewną sukienkę, która podkreślała jej opalone i zgrabne ciało. Obok niej w samych spodniach, stał jej małżonek i czule całował szyje nieznajomej. – James?! – zdołała wydukać, przerażona tym widokiem. – Co ona tu robi? Miała być w pracy! – zapytała szatynka. – Mary, poczekaj chwilkę. – szepnął James. – Ale... – Ani słowa! – odrzekł stanowczo. Szatynka spojrzała na niego z naburmuszoną miną – Ale wpadłem – pomyślał – to nie miało być tak. Tyle ukrywania, planowania, to wszystko na nic. Nic dla niego nie znaczyła Alice, dawno wygasło uczucie do niej, ale teraz był przegrany. Jeśli wyjdą na światło dzienne jego romanse to będzie skończony i zostanie bez grosza! Musi jej to jakąś wytłumaczyć... – Alice … – wziął ją za rękę i pociągnął na bok – Słuchaj … – Przecież jesteś moim mężem! – wybuchła złością – Przecież cię kocham, dawałam ci wszystko, poświeciłam dla ciebie tak wiele! A teraz stoję jak idiotka w sukni ślubnej obok męża, którego myślałam, że znam … Że nigdy mnie nie oszuka, nie skrzywdzi. A tu proszę! – Alice, no bo … – Pamiętasz? Przysięgałeś być ze mną w zdrowiu i chorobie, być mi wiernym i że mnie nie opuścisz, dopóki śmierć nas nie rozłączy! – krzyknęła mu w twarz, a łzy spływały jej po policzkach. On milczał, patrzył na nią nieobecnym wzrokiem. I w końcu rzekł. – Więc musisz zrobić wszystko, by śmierć was rozłączyła ! – powiedziała Mary i pchnęła mężczyznę na przód. James, szybkim ruchem chwycił lampkę i ruszył w kierunku Alice. Krzyk dziewczyny rozniósł się echem po całym domu, wraz z głośnym śmiechem Jamesa i jego kochanki . 15 lat później – Córeczko, wychodzimy – powiedziała Mary do piętnastoletniej Gwen. Dziewczyna 1 miała kruczoczarne włosy, upięte do góry, mnóstwo srebrnych kolczyków w uszach i jeden w brwi. Usta pomalowane czerwoną szminką matki. Ubrana była w przetartą koszulkę z logiem zespołu AC/DC, czarne rurki i glany. Rodzice na początku nie byli zachwyceni dziwnym stylem córki, ale dopóki była punktualna, grzeczna i przynosiła dobre oceny, przymykali oko na jej wygląd . – Gdzie? – Na zakupy, zaraz wracamy – poinformował ją James. Kiedy tylko rodzice wyszli z mieszkania, nastolatka włączyła laptop i puściła głośno muzykę. Siedziała przy komputerze paręnaście minut, kiedy nagle poczuła chłód. Podeszła do okna, ale ono było zamknięte. Zdziwiona odwróciła się i zobaczyła kobietę w ślubnej sukni. Unosiła się kilkanaście centymetrów nad podłogą. Gwen krzyknęła i cofnęła się do tyłu. – Kim jesteś i czego chcesz? – krzyknęła przestraszona. Tajemnicza kobieta milczała. Piętnastolatka wyjęła komórkę i wystukała numer. – Mamo! Musisz szybko wracać! Gdy rodzice wrócili do domu, przestraszona Gwen powiedziała im o dziwnej kobiecie w sukni ślubnej. – Co ty dziecko wygadujesz?! Tu nie ma żadnych duchów! – krzyknęła Mary. – Jest tam! Za oknem! – Gwen wskazała ducha- Nie widzicie jej? Ducha panny młodej? Wygląda przerażająco. Tak nieludzko... Jest cała blada, z trupią twarzą i z rozpływającym się makijażem. Suknie ma całą poszarpaną, welon jest podgniły i... – Nie ma tu nikogo. – zaprzeczył ojciec – Powinnaś dostać szlaban! – Za co? – Za kłamstwa i stwarzanie problemów! Martwiliśmy się, że coś naprawdę się stało! – powiedziała niezadowolona mama. Wściekła Gwen ruszyła na górę do swojego pokoju. – To nie sprawiedliwe! – powiedziała sama do siebie – Naprawdę ją widziałam... *** Po kilku dniach dziewczyna znów zobaczyła ową zjawę, która się wtedy pojawiła. – Odczep się! Czego ode mnie chcesz? – pytała zirytowana. Duch jak zwykle milczał. Nieżywa panna młoda (właśnie tak ją nazywała w myślach Gwen) przychodziła co noc do dziewczyny. Powodowała bezsenność i koszmary. Przez to stała się bardziej nerwowa i cicha. Gwen została sama ze swoimi nocnymi koszmarami. Komu tylko by nie powiedziała o kobiecie w ślubnym stroju, ludzie wybuchali śmiechem lub mieli ją za chorą psychicznie. Pewnego wieczoru Gwen sprzątała strych. Rzeczy przydatne odkładała na prawo a zepsute i nikomu nie potrzebne, od razu do worka na śmieci. Sprzątanie zajęło jej jakieś parę długich godzin. Zmęczona miała już iść do pokoju z myślą, że dokończy sprzątanie jutro, gdy nagle potknęła się o małe seledynowe pudełko. Gwen wstała i otrzepała ubranie, po czym podniosła rzecz z podłogi. Długi czas przyglądała się mu, potem otworzyła wieczko. Na wierzchu pudełka leżała uschnięta niezapominajka, pod nią złota obrączka i listy. Kartki były stare więc litery były starte. Chociaż Gwen się starała, nie mogła nic odczytać. Był też mały ozdobny breloczek. Na samym dnie pudełka leżał notatnik. Miał twardą, czerwoną okładkę. Otworzyła go i odczytała właściciela. Dziennik należał do Alice White. Ale nic poza podpisem nie było. Czyste kartki. Dziewczyna mimo tego wzięła go do swojego pokoju. Schowała go do szuflady i położyła się spać. Z samego rana Gwen po raz kolejny, trzymała w dłoniach czerwony zeszyt. – Wczoraj mogłabym przysiąc, że dziennik był pusty! – zdziwiona zaczęła czytać na głos – „Nie mogę w to uwierzyć, zakochałam się! Ma na imię James…” Gwen nie świadomie przeczytała wszystkie sekrety swoich rodziców, napisane przez Alice 2 White. *** Piętnastolatka widziała co teraz musi zrobić. Westchnęła głęboko i weszła do kuchni . – Mamo? Kim jest Alice White? – Co? – Kim jest Alice White? – powtórzyła Gwen ze złością. – Nie wiem o kim mówisz. Lepiej pomóż mi kroić warzywa do zupy, szybciutko ! – Nie pamiętasz drugiej rocznicy ślubu Alice i taty? Właśnie wtedy byłaś z nim w ich mieszkaniu i tam przyłapała was na zdradzie! Dlatego razem uknuliście zbrodnie! Jesteście mordercami! – Jak śmiesz! - krzyknęła Mary. – To prawda? Zabiliście ją? Mary milczała . – Odpowiedz mi! - prosiła córka z łzami w oczach. – Na górę do swojego pokoju, ale to już! – Mamo, jak mogłaś?! Ty … – NA GÓRĘ!!! Gwen pobiegła do pokoju. Mary wyszła z kuchni i weszła na korytarz. Wyjęła komórkę. Jej córka schowała się za drzwi i nastawiła uszy, by jak najwięcej usłyszeć z rozmowy. – James, nie uwierzysz! Ona wie, wie wszystko! Skąd mam wiedzieć od kogo się dowiedziała?! Nie! I co my teraz zrobimy?... Nie, to zły pomysł… A może by tak… Nie mogę teraz rozmawiać, ale właśnie wymyśliłam plan. Czekaj na moje instrukcję. Do zobaczenia, kochanie. – skończyła rozmowę i schowała telefon do kieszeni. *** Gwen wbiegła do swojego pokoju. Wiedziała, że jest w niebezpieczeństwie. – Co robić? Co robić? Muszę iść na policje! Tylko co im powiem? Nie uwierzą mi! Muszę uciec … tylko dokąd? – zastanawiała się. – Uciekaj Gwen! Oni idą po ciebie! – powiedział duch Alice White. – Oni? Czyli kto? – Uciekaj!!! Gwen nerwowo rozejrzała się po pokoju. Łóżko, komoda a na niej bordowy laptop, mała szafa, ściany obklejone plakatami z ulubionymi rockowymi zespołami, biurko, krzesło, okno i … okno! Jedyna droga ucieczki. Wzięła plecak i zaczęła się pakować. Porwała z łóżka parę ubrań, jedną parę butów i najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyła w stronę okna . Do pokoju weszło dwóch mężczyzn ubranych w kitle. Złapali ją za nadgarstki i założyli kaftan bezpieczeństwa. – Co wy robicie? Zostawcie mnie! Natychmiast! – wrzasnęła Gwen. Do pomieszczenia weszła Mary i jeszcze jeden mężczyzna. – Tak, panie doktorze, tak! Mówi, że widziała ducha. I nie tylko! Rozmawia z nim! Moja mała córeczka … zwariowała! – powiedziała rozpaczliwie Mary. – Niech pani się uspokoi, wszystko w porządku. Zaopiekujemy się pańską córką. – Co? Nie możecie mnie zabrać! Nieeee!!! *** 3 Rozejrzała się po celi, zwanej tu pokojem. Siedziała na żelaznym, bardzo niewygodnym łóżku. Prócz niego, w pokoju znajdowała się mała komoda. Nic więcej. Gwen zawiesiła wzrok na metalowych ogromnych drzwiach, zamkniętych na cztery spusty. Trzy razy dziennie wychodziła, by zjeść posiłki na stołówce. Pilnowała ją pielęgniarka Jane. Była niską, rudowłosą kobietą, która mimo małej postury, była bardzo silna. Często krzyczała, przeklinała i wybuchała złością. Gwen się jej bała, dlatego potulnie chodziła na stołówkę i wykonywała polecenia. Lekarze kazali jej przyjmować różne tabletki. Leki te strasznie ją otumaniały i oszołamiały. Nie cierpiała ich i zwykle wypluwała je i chowała za łóżkiem, gdy Jane nie patrzyła. Pielęgniarki rzadko sprzątały, a jak już to robiły, nie raczyły nawet spojrzeć za łóżko, ku uciesze Gwen. Dziewczyna, okropnie nudziła się i czuła się strasznie samotna w swoim pokoju. Nie miała z kim praktycznie porozmawiać. Pielęgniarki raczej jej nie odpowiadały i patrzyły na nią z odrazą. Natomiast pacjenci byli „ w swoim świecie ”. Samotność doprowadzała ją do obłędu. Do pokoju weszła Jane i kiwnęła do niej na znak by wstała. Gwen posłusznie ruszyła na kolacje. Przechodziła obok stolików i usiadła obok dwóch innych pacjentów. Nie daleko jej, siedział samotny chłopak. Był starszy rok, może dwa lata. Miał gęste blond włosy, ułożone do góry. Ubrany był cały na czarno. Spojrzała na jego duże, nieobecne oczy. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Chłopak powoli jadł kolacje, nie zauważył, że Gwen cały czas go obserwuje. Nagle jeden z pacjentów - Johnny zagadnął chłopaka. – Hej, Luke! Zjedz z nami kolacje! Czemu jesz sam? – Nie jem sam, jest ze mną Mike. – odparł Luke. Gwen ze zdziwieniem spojrzała na niego. – On ma wymyślonych przyjaciół. – szepnął jej na ucho Johnny i zachichotał. *** Gwen nie mogła zasnąć. Dzisiaj w nocy przywieziono parunastu pacjentów, którzy nazajutrz mają pojechać do innego szpitala. Pielęgniarki przygotowały pokoje na dzisiejszą noc jako dwuosobowe. W ten sposób Gwen miała lokatora. Na pryczy obok leżał blondyn i bezmyślnie patrzył się w sufit. Pierwszy raz jest z kimś w celi. Mimo, że bardzo dokuczała jej samotność, nie czuła się dobrze w jego towarzystwie. Jest przecież pacjentem psychiatryka. Ale nie dlatego nie mogła zasnąć. Patrzyła przerażona na innych osobników w celi. Każdy z nich unosił się kilka centymetrów nad ziemią. Jedna z postaci podeszła bliżej. Gwen załkała. – Czemu płaczesz? – zapytał Luke. – ...Bo się boję... – Czego? – Duchów. – załkała cicho. – Powinnaś bać się żywych, nie umarłych. Oni nic ci nie zrobią. Chcą nam pomóc. – Więc ty też je widzisz? – Tak i rozmawiam z nimi. – rzekł blondyn. – Dlatego tu jesteś ? – Chłopak przytaknął głową w odpowiedzi – Jak chcą nam pomóc? – Sama je spytaj... – roześmiał się. Gwen spojrzała na białą postać i otworzyła usta by coś powiedzieć, ale zjawa ją wyprzedziła. – Ciii! Zaraz tu będzie!!! W tym momencie otworzyły się drzwi i wpadła ruda pielęgniarka. – Jest cisza nocna! – warknęła – Czemu jeszcze nie śpicie? Oboje spojrzeli na siebie z przerażeniem. 4 – My tylko rozmawialiśmy … – wydukała Gwen. – My tylko rozmawialiśmy! My tylko rozmawialiśmy! – przedrzeźniała ją pielęgniarka – Macie iść spać! I nie gadać! – Krzyknęła i z hukiem zamknęła drzwi. Gwen spojrzała na Luke'a, który znów bezmyślnie gapił się w sufit. *** Kiedy obudziła się rano chłopaka już nie było. Została sama w pokoju. Ubrała strój dzienny i odgarnęła włosy z twarzy. Ostatnio stały się rzadkie i zniszczone. Przeczesała je szczotką i splotła w warkocz. Do pokoju weszła Betty - jedna z pielęgniarek i bez żadnego słowa wbiła jej strzykawkę z lekarstwem. Gwen zachwiała się, musiała się czegoś przytrzymać. Złapała się komody. Zakręciło jej się w głowie. Poczuła dziwne mrowienie rozchodzące się od czubka głowy, aż do końca pleców. Jej ciałem wstrząsnęły drgawki. Gwen osunęła się na podłogę. Kiedy obudziła się było już popołudnie. Leżała na pryczy, ktoś musiał ją tam położyć. Miała na sobie kaftan bezpieczeństwa. Musiało coś się stać. Pielęgniarki zwykle nie zakładały jej kaftana i nie wstrzykiwały tak bez słowa lekarstw. Źle to wróżyło. Bardzo źle. Próbowała się wyswobodzić, ale jej próby były daremne. Niespokojnie rozglądała się po pokoju. Miała mętlik w głowie. Co się stało? Dlaczego? Co będzie potem? Te pytania nie dawały jej spokoju, nieustannie ją męczyły. Po kilku godzinach przyszła Jane i zdjęła jej kaftan i bez żadnych wyjaśnień zaprosiła na kolacje. Gwen spytała jej co się wydarzyło, ale pielęgniarka skarciła ją i nakazała milczenie. Rozejrzała się po stołówce. Było jakoś inaczej. Wszystkie pielęgniarki były zaskakująco milczące i blade jak ściana. W ich oczach kryło się przerażenie. Pacjenci byli zdumieni i zaciekawieni, tak jak Gwen. Wyczuwali intrygę, napięcie i tajemnice. Chcieli jak najszybciej dowiedzieć się co się stało. Na pewno było to coś wielkiego i ważnego. Coś co nie dawało wszystkim spokoju. *** Po nie całym tygodniu wszyscy już wiedzieli. Greg Holmes uciekł. Jednemu z nich udało się uciec... Czyli da się... Tylko jak? Teraz wszyscy się nad tym głowili. Pacjenci, doktorzy, pielęgniarki. Każdy obecny w szpitalu. Gwen dosiadła się do Luke'a. Chłopak przegryzł wargę, po chwili powiedział. – Nie mogę w to uwierzyć! Da się stąd uciec, wyjść na wolność. Po za mury szpitala, do normalnego życia! – Powiedział to bardziej do siebie niż do dziewczyny, mimo to Gwen odpowiedziała. – Więc i my mamy szanse. – Raczej nie, na pewno podwoili straż. Nie uda się to dwóm osobom … Ale może z moją pomocą uda się chociaż tobie? – Przecież cię tu nie zostawię, Luke! – Gwen nerwowo zaczęła wiercić się na krześle. – Spokojnie – zaśmiał się blondyn – i tak się kiedyś spotkamy, na pewno! Pomogę ci uciec, trzeba tylko wymyślić jakiś plan. – Dziękuje Luke, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy! – posłała mu szeroki uśmiech. – Wiem. – odwzajemnił uśmiech – Mike ma świetny pomysł! – M-m-mike? – Tak, ma świetny pomysł, powiedział mi przed chwilą. – Jaki? – spytała zaciekawiona. Luke podszedł do Gwen i powiedział jej na ucho cały plan obmyślony przez jego przyjaciela. Czarnowłosa uśmiechnęła się pod nosem. – Dość ryzykowny … ale możliwy do wykonania. Możliwy! – wyszeptała. 5 *** Następnego dnia wyszła szybko z pokoju na stołówkę. Wzrokiem zaczęła szukać Luke'a . Nie znalazła go. Zrezygnowana usiadła przy pustym stoliku. Dosiadł się do niej nastoletni chłopak, trochę starszy od niej. Ubrany w czarne spodnie, czarny sweter i wojskowe buty. Krótkie czarne, włosy z grzywką miał roztrzepane w każdym kierunku. Miał bladą i nie ludzką twarz. Gwen wiedziała, że jest duchem. – Szukasz Luke'a? Hmm? – spytał. – Tak – odpowiedziała nie pewnie. – Zaraz tu przyjdzie - uśmiechnął się nieznajomy. – Jesteś jego przyjacielem tak? Chłopak skinął głową. – Nie widziałam cię tu wcześniej... – Można powiedzieć, że nie zbyt lubię towarzystwo ludzi, rozmawiam tylko z Luke'iem. Unikam innych, chowając się w celi – zaśmiał się gorzko. Gwen chciała spytać dlaczego nie lubi towarzystwa, ale chłopak ją wyprzedził. – Po prostu nie lubię ludzi – wyjaśnił. Przerwał im znajomy głos. – Ach, tu jesteście! Wszędzie was szukam! – ucieszył się na ich widok Luke i dosiadł się do stolika – Gwen, widzę, że poznałaś już mojego przyjaciela Mi... – O nie! Gdzie moje maniery? Nie przedstawiłem się! Jestem Mike. – powiedział i podał jej rękę. Nastąpiła niezręczna cisza. Przerwała ją Gwen, która była ciekawską dziewczyną. – Czy … Czy to boli kiedy umierasz? Zastanowił się chwilkę, po czym powiedział. – To zależy w jaki sposób umierasz. Mnie bolało... – A jak zginąłeś? – spytała, ale natychmiast dodała – Jestem okropna! Nie powinnam pytać cię o takie rzeczy, przepraszam. – powiedziała skruszona. – Nie jesteś ! Jesteś dociekliwa i tyle. Opowiem ci, ale nie teraz – Przybliżył się do niej i szepnął jej do ucha – Nie przy Luke'u. On widział moją śmierć i nadal trudno mu się otrząsnąć. Gwen spojrzała na niego. Blondyn był blady i nie spokojnie wiercił się na krześle. To musiało być straszne! – Pomyślała Gwen i szybko zmieniła temat, by nie niepokoić więcej swojego przyjaciela. – To kiedy mam uciec? – Mamy czas, poczekam na odpowiedni moment i przeprowadzimy akcje – oczy chłopaka rozbłysły – Zobaczysz na pewno nam się uda! W końcu się stąd wydostaniesz i będziesz żyć normalnie, obiecuję! – powiedział i roześmiał się głośno. Chwilę później podeszła do nich ruda pielęgniarka. Po drodze klęła pod nosem na pacjentów i komentowała ich zachowanie. Kiedy tylko doszła do ich stolika, warknęła – Koniec tych pogaduszek! Chyba już zjadłaś?! Pora iść do pokoju! – złapała Gwen za nadgarstek i pociągnęła ją przed siebie. Dziewczyna szepnęła szybkie „na razie” i ruszyła do swojej celi. *** Kiedy weszła do pokoju, Jane podała jej leki, ale tym razem nie wyszła z celi. Patrzyła się na nią swoimi wyłupiastymi oczami jakby na coś czekała. Gwen trzymała pod językiem lekarstwa, które powoli rozpuszczały się. 6 – Nie połkniesz ich? – zaśmiała się szyderczo pielęgniarka. – Kiedy się rozpuszczą łatwiej je połknąć – skłamała. – Tak? Naprawdę? Myślałam, że po prostu je wypluwasz... Gwen spojrzała na nią z przerażeniem. Skąd ona to wie? Podbiegła do pryczy. Za łóżkiem nic nie było, zniknęły jej leki. – Nie chcesz być posłuszna, to nie! Ale będziesz tego żałować! Wiesz co robimy z niegrzecznymi dziewczynkami? – zaśmiała się rudowłosa. Jane ruszyła w stronę Gwen. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Do pokoju wpadli dwaj mężczyźni w białych kitlach, złapali ją za nadgarstki. Gwen próbowała się im wyrwać. Ruszyli z nią do wyjścia. - Nie zabierajcie mnie! Błagam! – wrzeszczała dławiąc się łzami – Zostawcie mnie ! Nie chce...Ja nie chceee! Lekarze wyciągnęli ją na korytarz, pomimo kłopotów, jakie im sprawiała. Miotała się na wszystkie strony, szarpała się, ale to wszystko na nic. Trzeci doktor złapał ją od tyłu i położył na łóżku szpitalnym. Potem przywiązał jej nogi i ręce. Wieźli Gwen przez długi korytarz, dziewczyna zaczęła odmawiać modlitwy. Gdy dotarli do wielkich białych drzwi, odwiązali ją i wepchnęli do środka. Za nimi weszła Jane ze strzykawką w dłoni. Mężczyźni trzymali mocno Gwen za ręce, po chwili zaczęli wkładać jej kaftan bezpieczeństwa. Trochę to trwało, ponieważ czarnowłosa szamotała się i rwała, wrzeszcząc wniebogłosy. Kiedy im się udało, puścili ją i popchnęli w stronę pielęgniarki. Z wielki uśmiechem na twarzy wbiła jej strzykawkę w ramię. Nastolatka wiła się jeszcze przez moment. Zaczęła spływać jej piana z ust. Ciało dziewczyny zesztywniało i padła na podłogę. *** Gwen siedziała na zimnej podłodze i nie spokojnie spoglądała na drzwi. Była tu już ósmy dzień, a może dziewiąty? Straciła rachubę czasu. Pomieszczenie było całe białe i nie miało żadnych mebli. Zwykła pustka. W kącie stało jedynie małe wiadro. To wszystko. Gwen nie miała na nic siły. Sama nie wiedziała czy przez to, że otrzymywała bardzo skromne posiłki, czy przez otumaniające leki wstrzykiwane przez pielęgniarki. Przychodziły do niej raz dziennie z tabletkami lub strzykawką. Gwen już nie wyrywała się tak jak pierwszego dnia. Wiedziała, że to i tak nie ma sensu. Wstała i zaczęła krążyć po celi. Biel doprowadzała ją do szału. Miała ochotę zdrapać farbę ze ścian. Pomyślała, że gdyby miała chociaż jakiś długopis lub mazak, mogłaby zaznaczać kreskami ile dni tu spędziła. Albo mogłaby porysować na tych ohydnych, białych ścianach. Miała by jakieś zajęcie. A tak to nie miała kompletnie co tu robić. Przez cały ten czas myślała o jedzeniu. I o Luke'u. Brakowało jej go. Czuła się tu bardzo samotnie, bardziej niż w swojej celi. Tam przynajmniej widywała trzy razy dziennie pacjentów pod czas posiłków. No cóż, nie mogą mnie tu więzić wieczność. Usiadła i znów bezmyślnie gapiła się w drzwi. Po kilku godzinach zasnęła. – Wstawaj! Wychodzisz już! – wrzasnęła Jane. Gwen przetarła oczy i powoli wstała. – Nie ociągaj się! No chyba, że chcesz tu zostać… – zachichotała – A! I nie zapomnij swoich tabletek, dobrze słoneczko? Gwen pokiwała głową i ruszyła na korytarz. Szybkim krokiem weszła na stołówkę. Kiedy zobaczyła Luke'a, podbiegła do niego i rzuciła się w jego objęcia. – Ja tu już nie wytrzymam! To było okropne! – Jeśli chcesz zrobimy akcje dzisiaj wieczorem, uciekniesz stąd, zobaczysz! – szepnął jej do ucha. Gwen załkała i wtuliła się w niego mocniej *** Po zjedzonym obiedzie, Gwen poszła do swojej celi. Spakowała do plecaka parę swoich 7 ubrań, które przywiozła ze sobą do szpitala. Byłą gotowa na dzisiejszą ucieczkę. Usiadła na pryczy. Jeszcze tylko parę godzin i będzie wolna. Ta myśl krążyła cały czas po jej głowie. Nagle drzwi się otworzyły, Gwen wzdrygnęła się, myślała, że to Jane lub ktoś inny z personelu. Jednak jej oczom ukazał się Michael. – Hej, przestraszyłem cię? – Tak...myślałam, że to Jane. – Też jej nie cierpię! – westchnął chłopak i uśmiechnął się lekko – To co? Dzisiaj uciekasz? – Tak … Wiesz? Chciałabym tez pomóc Luke'owi. Żal mi go tu zostawić. To miejsce nie jest dla niego odpowiednie... – Wiesz co mu zrobią jak się dowiedzą, że ci pomógł? – Wiem! Nie chce by się tak poświęcał! Ale nie mamy innego wyjścia! – Spojrzała na niego z bólem w oczach. – Tak, masz rację. – odparł. – Wrócę potem po niego i go uwolnię. – No cóż, skoro dzisiaj uciekasz mogę ci pokazać moją śmierć. – Czekaj! Co? Pokazać? – Chcesz się przekonać? - zaśmiał się i podniósł jedną brew do góry – Złap mnie za rękę, Gwen. Po chwili wahania dziewczyna chwyciła jego dłoń. *** Myślała, że śni. Ale to nie był sen. Cofnęli się w czasie. Wszystko było lekko zamglone, mimo tego widziała dobrze całą sytuacje. Znaleźli się na szkolnym podwórku. Paczka skinheadów, wyglądających na mniej więcej 17-18 lat, zajmowała schody prowadzące do budynku szkoły. Gadali, śmieli się, popalając papierosy. Byli w szampańskich humorach. Rozległ się dzwonek, ale starsi chłopcy nie ruszyli się z miejsca. Podszedł do nich 15-letni blondyn i coś wymamrotał, tak cicho, że Gwen nie usłyszała co. Po chwili domyśliła się, że chciał przejść do budynku. – To dawaj kasę, jeśli chcesz przejść! – ryknął jeden z nich o tęższej posturze i zagrodził drogę piętnastolatkowi. Dopiero po kilku minutach rozpoznała w nim Luke'a. – Mam trochę drobnych, ale to na śniadanie... – powiedział cicho i spuścił głowę. – Ale mnie to nie obchodzi! Dawaj kasę, powiedziałem! – No właśnie, dawaj szczeniaku – powiedział jeden z nich i zaśmiał się, pozostali zawtórowali mu. Było widać kto jest „przywódcą” w ich paczce. – Chce tylko przejść... – Luke zaczął przepychać się między chłopakami. Jeden z nich odepchnął go, blondyn wylądował na ziemi, tamci ryknęli śmiechem. Wokół nich zaczął zbierać się tłum. Blondyn wstał i po raz kolejny próbował przejść do szkoły. Został znów odepchnięty, tylko tym razem wylądował na chłopaku dominującym w tej paczce. W końcu ktoś wrzasnął: – Ben, ten gówniarz aż się prosi o lanie! Przywal mu! – Przy-wal mu! Przy-wal mu! Przy-wal mu – skandował mu tłum. Ben uśmiechnął się, a oczy mu zabłysły. – To co? Uderzyć go? – ryknął, a tłum zaczął się śmiać. – Pokaż temu śmieciowi, gdzie jest jego miejsce! Starszy chłopak spojrzał na Luke'a i wymierzył mu siarczysty policzek, potem odepchnął go. Jego koledzy okrążyli go by nie mógł uciec. Luke był wystraszony, nie chciał się z nim bić. Ben zacisnął dłoń i wycelował w brzuch. Chłopak zgiął się w pół. Tłum cały czas zagrzewał ich do walki. Śmiali się, wiwatowali i rzucali małe kamyczki w przegranego. 8 Wiadomo kto miał przewagę - ich było więcej i byli starsi. – Dave, teraz twoja kolej! – zaśmiał się Ben. Chłopak w czerwonej bluzie podszedł do Luke'a. Był o wiele wyższy i bardziej umięśniony. Podniósł go za kołnierz i splunął w twarz. Luke odepchnął go od siebie i uderzył w brzuch. Dave stanął zamurowany, był w szoku. Oczy zwęziły mu się, przez twarz przeszedł grymas. Po chwili ukazał zęby w szyderczym uśmieszku. Złapał blondyna za kark, najpierw przewrócił go a potem rąbnął jego twarz o chodnik. Powtarzał tą czynność, aż na twarzy Luke'a pojawiła się krew. Potem znów kopnął go w brzuch. Luke nie miał siły się podnieść. Pięć par butów po kolei dawała kopniaki blondynowi, leżącemu na ziemi. Próbował osłonić twarz rękami, przed butami prześladowców, ale było to daremne zajęcie. Nagle ktoś wyszedł z tłumu i krzyknął. – Może spróbuj bić się z kimś równym tobie?! *** To był wysoki chłopak z punk-rockową fryzurą. Gwen od razu rozpoznała Michaela. Mike ruszył w stronę Bena, zamachnął się i uderzył go. Po chwili rozpoczęła się szarpanina. Michael odepchnął skina, który wylądował na ziemi. Do Czarnowłosego podbiegł Dave, ale też zaraz wylądował obok Bena. Mimo tego, że było ich więcej Mike dawał sobie świetnie radę. Tłum zaczął się śmiać i komentować: – No tak , młodszemu łatwo skopać tyłek, ale komuś równego sobie? – Ha ha ha nawet z obsadą nie dajesz sobie rady! – Krzyknął ktoś radośnie. – Czy to nie jest żałosne? Jeden chłopak pokonuje całą waszą paczkę! – wrzeszczeli i zanosili się głośnym śmiechem. Mike ruszył w stronę przyjaciela, zostawiając obolałych skinheadów, leżących na ziemi. Punk- rockowiec ukucnął obok niego. Gwen też podbiegła do pobitego i jęczącego Luke'a, chociaż wiedziała, że i tak nie jest wstać mu pomóc. Za Michaelem stanął oburzony Ben. Był wściekły i upokorzony. Gwen widziała jak wyjmuje sprężynowiec z tylnej kieszeni spodni. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Ben podbiegł do Mike'a i złapał go od tyłu. Przyłożył ostrze do jego szyi i powoli przejechał nożem po gardle. Michale upadł na kolana. Rozległ się głuchy krzyk Luke'a. Gwen też zaczęła krzyczeć. Zamknęła oczy, nie mogła na to patrzeć. Duch złapał ją za rękę i wrócili do szpitala. *** Byli już w pokoju parę minut, mimo tego Gwen nie mogła się otrząsnąć. Powoli wyjąkała – M-m-muszę stąd go zabrać, to nie jest sprawiedliwe. To nie jest miejsce dla niego! – Myślę, że mu tu będzie lepiej niż gdzieś indziej. On nie nienawidzi ludzi, a tu dają mu spokój, którego potrzebuje. Naprawdę! – Może masz rację...Tak wam współczuje... – zaczęła szlochać i przytuliła go. Gdy poczuła zimno, wzdrygnęła się i puściła go. – Wiesz? Szkoda, że już odchodzisz. Naprawdę cię polubiłem. Ale jeśli nie zrobisz tego dzisiaj, może przepaść ci taka szansa. Dzisiaj wam się powiedzie, jestem tego pewien. Już od paru godzin na dworze szaleje burza. Spowodowała brak prądu w szpitalu. Oznacza to, że z łatwością otworzysz drzwi wejściowe, które działają na prąd. Nie długo naprawią szkody i nie będziesz miała możliwości ucieczki, więc wykorzystaj dzisiejszą sytuacje, proszę...– Mike uśmiechnął się i zniknął. Gwen została sama w celi. Po godzinie nastolatka usiadła na stołówce sama. Zaczęła przeżuwać spalone kiełbaski. Do sali wmaszerował Luke. Stanął na środku i wydobył z siebie ochrypły krzyk. Zaczął biegać tam i z powrotem. Wszyscy pacjenci wlepili oczy w niego z zaciekawieniem. Luke ruszył w stronę stolików, najpierw przewrócił krzesła, potem zabrał się za stoły. Podbiegł do okienka, gdzie rozdawane było jedzenie. Złapał za tace z posiłkiem i rzucił ją przed siebie. Znów zaczął krzyczeć i rozwalać stoliki. Wskoczył na jeden z nich i kopnął najbliższą 9 tackę. Pacjenci zaczęli mu wtórować - tak jak przewidział plan. W stołówce zaistniał chaos, nikt nie wiedział co się dzieje. Do sali wpadły pielęgniarki, próbując uspokoić oszalałych pacjentów. Lekarze rzucili się w stronę rozkrzyczanego Luke'a. Właśnie wtedy Gwen wybiegła na korytarz. Cały personel uspokajał wrzeszczący tłum, więc nikt nie zauważył kiedy wymknęła się ze stołówki. Mimo tego Gwen zachowała ostrożność. Jeśli ktoś mnie przyłapie, będę miała problemy. Po za tym ktoś może stać na straży! Powoli ruszyła do wyjścia. Przyspieszyła i wybiegła z korytarza na schody. Zeskoczyła z ostatnich schodków i z całej siły pchnęła żelazne drzwi. Wyszła na zewnątrz, za nią rozległ się krzyk strażnika. Już wiedzą! Widzą, że ktoś uciekł! Gwen dalej biegłą ile sił w nogach. Wdrapała się na mur i przeskoczyła go. Uciekała przed siebie, co chwila rozglądając się, czy ktoś za nią biegnie. Wpadła na jezdnie. Zauważyła to dopiero gdy usłyszała pisk opon. Wbiegła komuś przed samochód. Auto zatrzymało się gwałtownie, kierowca zaczął trąbić, na dziewczynę stojącą na środku drogi. Gwen zauważyła kontem oka ochroniarzy nie wiedząc gdzie uciec, piętnastolatka otworzyła drzwi auta i usiadła na miejscu pasażera. – Jedź! Jedź! – krzyknęła i kierowca ruszył *** Jechały w milczeniu przez ok. 10 minut, w końcu dziewczyna o gęstych, miedzianych włosach przerwała ciszę. – Hej, jestem Lisa a ty? – Gwen – wymamrotała cicho. – Gdzie cię zawieść? – Jak najdalej stąd! – Przed kim uciekasz? – zainteresowała się Lisa. – Przed ochroniarzami… – Gwen spojrzała na nią ze zdenerwowaniem. – Okej, jeśli nie chcesz o tym porozmawiać, rozumiem. Wiesz? Ja też mam raczej na pieńku z gliniarzami, zresztą nieważne. Jadę do mojego mieszkania, to nie daleko stąd. – Mogę z tobą pojechać? – W sumie, czemu nie? To nawet nie jest tak dokładnie mój dom. Nikt tam nie mieszkał, więc „wynajęliśmy” je... – Wynajęliście? – spytała Gwen. – Tak, ja i parę moich znajomych. Wiesz? Większość z nas albo uciekła z domu albo z sierocińca. Tak jak ja i Rachel. – Dlaczego uciekłaś? Źle ci tam było? – I to jeszcze jak! Czekałam na rodziców 8 lat, w końcu się ulotniłam. Mieszkam już sama od roku. – Wytłumaczyła wciąż patrząc się ze skupieniem na drogę. Obie milczały przez resztę drogi, wsłuchując się w odgłos starego silnika. – O! To tutaj! Więc zapraszam! – wysiadła z auta i uśmiechnęła się przyjaźnie. Obie dziewczyny wyszły na polane. Gwen rozejrzała się. Na polanie stał jeszcze jeden samochód, biały mercedes. Na około polany był gęsty las i krzewy. Idealne miejsce żeby coś ukryć – pomyślała. Lisa zawołała nowo poznaną koleżankę i pokazała drogę. Szły w milczeniu przez las. Pokonanie tej drogi zajęło im parę minut, potem dziewczyny skręciły w polną dróżkę. – Jeszcze tylko kawałek. – uprzedziła ją Lisa. Szybko doszły do głównej ulicy. Po drugiej stronie stał samotny, ogromny dom. Zbudowany był z szarej cegły. Wyglądał na stary i opuszczony oraz bardzo zaniedbany. Podeszły bliżej do wielkiej żelaznej bramy. Gwen zauważyła podważony zamek. Spojrzała pytająco na miedzianowłosą. 10 – To nic takiego – roześmiała się – kiedyś przechodziliśmy nad bramą, ale w końcu stało się to denerwujące i wyłamaliśmy zamek. Weszły na podwórko, mijając tabliczkę z napisem „na sprzedaż”. Gwen patrzyła na nie skoszony trawnik, zaniedbany i porośnięty chwastami ogród. Podniosła wzrok na budynek. Połowa domu byłą zarośnięta bluszczem, okna były zabite deskami a drzwi wejściowe były w opłakanym stanie. – W środku jest ładniej. – wyjaśniła Lisa i Gwen znów usłyszała jej melodyjny śmiech. Dziewczyna zastukała kołatką. Po chwili drzwi się otworzyły i Gwen ujrzała w nich chłopaka. Był przystojnym brunetem, starszym od niej. Ubrany w jeansowe spodnie na ¾ , luźny t-shirt i w zimową czapkę z której wystawała niesforna grzywka, wyglądał dość komicznie. – Hej, Lisa – przywitał ją – i... – Jestem Gwen. – Emm cześć, Gwen. – odparł niepewnie i spojrzała na Lisę. – Jestem Jai. – Uciekła i nie ma gdzie mieszkać, więc zaprosiłam ją do nas – wyszczerzyła się Lisa. – Okej, nie ma sprawy. – uśmiechnął się – a więc Gwen, witaj w domu uciekinierów! – powiedział rozbawiony i wpuścił ją do środka. Weszli na korytarz. Gwen z zaciekawieniem oglądała każdy przedmiot i kąt w domu. Spojrzała na wielkie lustro z białą ramą. W jego odbiciu zobaczyła dziwne obrazy na ścianie. Odwróciła się i podeszłą bliżej. Wytrzymałą tylko kilka sekund i odwróciła wzrok. Przerażały ją. Nie wiadomo z jakiej przyczyny, wydawały się żywe i niebezpieczne. Podeszła do ogromnych i zawiłych schodów. – Słońce, nie tutaj! - zaśmiał się chłopak i lekko pociągnął ją do jednego z pokoi. - Nie wchodzimy na górę, tam są tylko pozamykane drzwi nic więcej. Razem z Calumem próbowałem je otworzyć, ale nie udało się – wyjaśnił. – Ile jest tam pokoi? – Ze trzydzieści parę – odparł. – I wszystkie są zamknięte? – Tak, na dole też nie wszystkie są otwarte. To duży dom, łatwo się tu zgubić, prawda? - zagadnęła Lisa. – O tak! Bardzo łatwo! Ale dopóki będziesz trzymała się nas i nie wchodziła na górę, unikniesz kłopotów. Gwen rozejrzała się po pokoju. To była kuchnia. Urządzona staromodnie i dziwnie. Ale było też parę nowoczesnych sprzętów jak Express do kawy, toster oraz nowa lodówka. – Tam, obok jest łazienka, nie mamy gorącej wody. – ostrzegła ja Lisa – ale nie jest źle! Nagrzewamy wodę w dużym garnku i jakąś sobie radzimy. A to jest pokój dzienny. Weszli do sporego pokoju. Duże okno, które jako jedyne nie było zabite deskami, oświetlało pomieszczanie. Gwen spojrzała na kanapę, była cała zniszczona, ale wyglądała na bardzo wygodną. Nie daleko był kominek a nad nim wisiał portret ślicznej, młodej dziewczyny w wiktoriańskiej sukni. Na podłodze obok kanapy leżały poduszki, które zapewne odgrywały rolę krzeseł czy foteli. Pokój był efektywny i potulny. Gwen pomyślała, że mieszkają tu starzy, poukładani ludzie gdyby nie fakt, że na jednej z ścian były poobklejane plakaty rockowych zespołów i aktorów. W jednym z kątów, stał oparty o ścianę czarny bas, a na podłodze walały się puszki po coca-coli. Typowe dla nastolatków – stwierdziła Gwen. Chłopak zaczął zbierać puszki. – O! Jai, teraz zbierasz się za sprzątanie? – spytała rozbawiona Lisa. – Emm nie wiedziałem, że będziemy mieć gości. – bąknął zawstydzony chłopak i spuścił głowę. – Chodź! Zaprowadzę cię do mojego pokoju. – powiedziała Lisa i pociągnęła ją za sobą. *** 11 Weszły do dużego pomieszczania. Wielkie białe okno było zabite deskami, ale pomiędzy nimi powstały szpary. Przez nie wchodziła wiązka światła, oświetlając wielkie łoże z baldachimem. Gwen stanęła jak wryta. Powoli oglądała pokój. Białe ściany ozdobione portretami dam, drewniana podłoga, a na niej biały puchaty dywan. Na przeciwko łóżka stał duży drewniany zegar z wahadłem. Niedaleko były duże świeczki, które zastępowały lampy wieczorami. Przy ścianie stała kremowa toaletka. Na niej leżały kosmetyki i świeczki zapachowe. Obok stara, wielka, drewniana szafa, a obok niej, beżowego koloru parawan. Podeszła do okna i dotknęła delikatnego materiału. Bordowe zasłony sięgały podłogi. – Robi wrażenie, prawda? – powiedziała Lisa. – Tak, pokój jest naprawdę śliczny. – Możesz w nim pomieszkać. Niestety jest tylko jedno łóżko. Ale jak chcesz to przeniosę się na kanapę. Jest bardzo wygodna i mogę się na niej kłaść dopóki nie skołujemy drugiego łóżka. – stwierdziła – Głupio było by cię tak nie ugościć. – Skoro tak uważasz... – przytaknęła Gwen. Wahała się, ale już po chwili rzuciła się na miękkie łoże. Leżała, tak przez parę minut, uśmiechając się do siebie. Do pokoju wszedł Jai i jeszcze jeden chłopak i dziewczyna. – Cześć, jestem Sophie. – do Gwen podbiegła dziewczyna z kasztanowymi włosami. Ubrana cała na czarno, wyglądało dość ponuro, ale Gwen szybko dowiedziała się, że to tylko pozory. Sophie była miła, wesoła i bardzo towarzyska. Cały czas rozmawiała ze wszystkimi, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Gwen bardzo ją polubiła, tak samo jak Lisę. Teraz przyglądała się nieznajomemu chłopakowi. Domyślała się, że to Calum. Był przystojny, miał czarne, gęste włosy i brwi, opaloną skórę i wielkie, ciemne oczy. Gwen próbowała go rozgryźć. Milczał przez jakiś czas i ukradkiem wpatrywał się w nią, w końcu się rozkręcił i dołączył do rozmowy. Zauważyła, że jest oczytany i inteligentny, ale nie zarozumiały. Lisa, Calum i Gwen rozmawiali między sobą, natomiast Sophie i Jai przekomarzali się i rzucali poduszkami. Jedna z nich uderzyła Caluma. Chłopak odrzucił ją w ich stronę i tak zaczęła się bitwa. Wszyscy biegali jak dzieci i rzucali się poduszkami. Śmiechy i piski roznosiły się w całym pomieszczaniu. – Widzę, że się dobrze bawicie... – usłyszeli zimny głos. Gwen odwróciła się i ujrzała czarnowłosą dziewczynę opartą o drzwi, ze skrzyżowanymi rękami na piersiach. *** – Gwen, to jest Rachel. Nasza lokatorka. – powiedział Jai. – Cześć, jestem Gwen.– dziewczyna wyciągnęła dłoń. Rachel skrzywiła się. – Nie przywitasz się z nową domowniczką? – spytał Calum. Czarnowłosa mruknęła krótkie „cześć”. Lisa w skrócie opowiedziała jak poznała Gwen. – Przed kim wiałaś? – Przed ochroniarzami... – A, co takiego zrobiłaś, dziecino? – spytała od niechcenia poprawiając fryzurę. – Emm...to już dłuższa historia. – powiedziała Gwen i spuściła wzrok na podłogę. – Mam pomysł! Może zrobimy ognisko i poopowiadamy o sobie, żeby lepiej się poznać? – zaproponowała Sophie. – Świetny pomysł. – poparł ją Jai. – A może jutro wieczorem? Gwen na pewno jest dziś zmęczona... poza tym, trzeba przygotować jedzenie. – powiedziała Lisa, reszta przyznała jej racje. – Załatwię na jutro kiełbaski i inne smakołyki – powiedział Calum. – Przygotuje z samego rana, miejsce na ognisko. – Weźmiemy gitarę to troszkę pośpiewamy. – zaproponowała ochoczo Sophie. 12 Przez jeszcze kilka minut, mieszkańcy opuszczonego domu, ustalali szczegóły ogniska, po czym rozeszli się do swoich pokoi. Gwen przebrała się w koszulę nocną i położyła się do miękkiego łóżko. Szybko zasnęła tej nocy. *** Obudziła się w nocy. Zawsze miała problemy z zasypianiem w nowych miejscach. Tym razem też tak było. Powoli otworzyła zaspane oczy i rozejrzała się. W pokoju panowała ciemność. Tylko słaby blask księżyca oświetlał stary, drewniany zegar z wahadłem. Gwen spojrzała na niego. Była 3 w nocy. Wskazówki mozolnie poruszały się. Gwen usłyszała szelest. Szybko odwróciła się za siebie. Nic nie zobaczyła. Przesłyszało mi się – pomyślała i znów spojrzała na zegar. Wskazywał na 2:58. Co?! Gwen zerwała się z łóżka. Podeszła bliżej. Wskazówki cofały się do tyłu! 2:57, 2:56, 2:55… Gwen przetarła oczy. Tym razem zegar wskazał poprawną godzinę – 3:06. To ze zmęczenia – tłumaczyła sobie. Położyła się do łóżka i znów próbowała zasnąć. Kręciła się nie spokojnie, przewracała się na lewy bok a później na prawy. Liczyła barany. Wszystko na nic. Sen nie przychodził. Wstała z łóżka i poczłapała do kuchni. Nalała do szklanki zimnej wodę i upiła łyk. Usłyszała jakieś skrzypnięcie. Potem huk. Chwila ciszy i znów ten sam schemat. Gwen rozejrzała się po kuchni. Hałas dobiegł ze zewnątrz. Na wysokiej półce znalazła latarkę. Świeci słabo, ale przynajmniej działa – pocieszyła się w duchu. Weszła na korytarz. Szła przez niego kilka minut. Dla niej to był istny koszmar. Korytarz dłużył jej się, obrazy wiszące na ścianie przerażały ją jeszcze bardziej niż za dnia, a huk nie przestawał rozbrzmiewać. Jedna z postaci z obrazu poruszyła się. Stłumiła swój krzyk i poświeciła latarką na obraz. To było tylko lustro. Gwen o nim zapomniała. Tu nic nie ma, tylko twoja wyobraźnia. Przestać się bać, idiotko. – skarciła się w myśli. Dziwne odgłosy nie ustawały. Dobiegały z dworu. Gwen powoli otworzyły drzwi i wbiegła na zewnątrz. Zimny powiew uderzył ją twarz. Przebiegł ją dreszcz. Skulona z zimna rozejrzała się po ogrodzie. I w końcu odnalazła źródło hałasu. Brama prowadząca do domu uciekinierów była nie domknięta. Wiatr otwierał ją i zamykał z hukiem. Dziewczyna zamknęła ją i obróciła się. Spojrzała na stary dom. Przypominał jej nawiedzone budynki rodem z horrorów. Jednak odepchnęła tą myśl. To zwykły dom, nic więcej – pomyślała. Miała już wracać ale coś przykuło jej uwagę. A raczej ktoś. Na górnym piętrze była jakaś osoba. Wyjrzała przez okno, a gdy ją ujrzała, szybko zaciągnęła zasłonę. Gwen czym prędzej pobiegła do domu. W szybkim tępię pokonała korytarz. Ktoś był na górze! Tylko kto? I co tam robił? – rozmyślała – I jak wszedł do pokoju, Jai mówił, że wszystkie są pozamykane. Chyba, że specjalnie tak powiedział, bym nie wchodziła na górę… Ale po co miałby to robić? – Gwen dobiegła do schodów. Już miała wejść na pierwszy schodek, ale ktoś jej przerwał. – Co ty robisz?! – warknęła Rachel. – Umm... ja? – spytała zmieszana. – A kto inny? Gwen zapiekły policzki. – Ja… zgubiłam drogę do pokoju. – Tam! – Rachel złapała ją za rękę i poprowadziła do drzwi. – Ach! Dzięki za wskazanie drogi. – Nie ma za co… Umm... dobranoc – powiedziała i pospiesznie ruszyła do swojego pokoju. – Dobranoc. – odparła Gwen i położyła się do łóżka. Nie mogła zasnąć. Cały czas rozmyślała nad tym co zobaczyła. Kto to był? Czy to była Rachel? Czemu nie wolno jej było wejść na górę? Co się tam działo? – te pytania nie dawały jej spokoju. W końcu usnęła, wyczerpana strachem oraz nocną wycieczką po domu. *** 13 Obudziła się wcześnie rano. Do pokoju wpadły pierwsze promienie słońca. Gwen przeciągnęła się leniwie. Wiedziała, że nie zaśnie ponownie. Zwlekła z siebie kołdrę i wstała z łóżka. Zrzuciła nocną koszulę i przebrała się we wczorajsze ubranie. – Muszę spytać dziewczyn czy mają jakieś ciuchy do pożyczenia – pomyślała. Podeszła do toaletki. Usiadła na taborecie i spojrzała w lustro. Jej zmęczone odbicie odpowiedziało tym samym. Rozpuściła włosy i przeczesała je szczotką. Przejrzała się. Wyglądała na wyczerpaną i starszą niż jest. Można było rzec, że wręcz odpychająco. Uśmiechnęła się. Od razu lepiej – pomyślała. Zawsze uważała, że jest przeciętnej urody, a po nie przespanej nocy, wyglądała jeszcze gorzej. Ale jak zawsze mawiała jej mama, uśmiech jest najlepszym dodatkiem i to właśnie on czyni dziewczynę piękną. Odeszła od lustra i ruszyła do łazienki, gdzie wykonała poranną toaletę. Po kilkunastu minutach weszła po cichu do kuchni. Podeszła do lodówki i otworzyła ją. Zaczęła wyjmować produkty by przyszykować posiłek dla siebie oraz nowych przyjaciół. Nagle usłyszała za sobą jakiś dźwięk, po czym poczuła dotyk na ramieniu. Pisnęła i szybkim ruchem odwróciła się. – To tylko ty! – westchnęła z ulgą i roześmiała się. – Pomóc ci robić śniadanie? – spytał Calum. – Jasne – zgodziła się od razu – na co masz ochotę? Może jajecznica? – Czemu nie? – uśmiechnął się – wyjmij jajka, a ja rozgrzeję patelnie. Przygotowali w milczeniu jedzenie. Gwen zapomniała już, jak to jest robić zwyczajne, codzienne czynności. Tam, w szpitalu, nie musiała sprzątać czy gotować. Po prostu tam była, a pielęgniarki robiły wszystko za nią. Calum patrzył z rozbawieniem na trudzącą się dziewczynę. – Poczekaj… pomogę ci! – uśmiechnął się i złapał za deskę do krojenia – a ty weź naczynia. Otwórz tą białą szafkę, tam są talerze. Gwen skierowała się w stronę szafki i otworzyła ją. Przeszukała ją wzrokiem. Na dole były szklanki, obok duży elegancki dzbanek, niżej cukierniczka i sztućce, a na samej górze miski, półmiski i talerze. Nastolatka stanęła na palcach i sięgnęła po naczynia w małe niebieskie kwiatki. Dziewczyna znów poczuła stuknięcie w ramię i natychmiast się odwróciła. – Cal… – chłopak nadal stał przy kuchence, radośnie nucąc, wrzucał szczypiorek do jajecznicy. Gwen obróciła się wokół własnej osi. – Calum? – Co? – zdziwiony brunet przerwał czynność i spojrzał na nią. – yyy… już nic… – Gwen wzięła naczynia i ruszyła w stronę stołu. I znów ogarnęło ją poczucie przerażenia i niepewności. Coś mignęło jej przed oczami. Poruszyło się w kącie kuchni. Kuchnię wypełniała głucha cisza. A potem huk. Hałas pękającego szkła rozprzestrzeniał się i mieszał z krzykiem Gwen. Jakaś dłoń pociągnęła ją do siebie. Przestraszona dziewczyna próbowała się wyrwać. – Ciii! Nie krzycz, to tylko ja! – szepnął jej na ucho Calum i wziął ja na ręce – Pokaż! Muszę zobaczyć czy nic ci się nie stało! – złapał ją za kostkę i obejrzał ją. – To tylko zadrapanie, nic więcej. Widzisz? Będzie dobrze, zaraz pozbieram szkła. *** Gwen wyjrzała przez okno, powoli zaczęło się ściemniać. Dziewczyny zawołały ja na dół. Zeszła szybkim krokiem ze schodów i ruszyła z resztą lokatorów na tył domu. Tam rozpalili ognisko. Wszystko było już przygotowane - pożywienie i napoje oraz gitara. Calum podał jej kiełbasę nadzianą na długi patyk. Dziewczyna uśmiechnęła się, przyjęła patyk i usiadła przy ognisku. Wszyscy mieli świetne humory, gawędzili, śmieli się i piekli kiełbaski. Kiedy już zajadali się nimi, Calum wziął gitarę i przygrywał różne piosenki. Gwen zamknęła oczy i 14 wsłuchiwała się w rozbrzmiewająca piosenkę Nirvany. Była oczarowana śpiewem i grą Caluma. Chłopak miał talent bez dwóch zdań. Jego piękny, melodyjny głos sprawiał, że Gwen zapomniała o wszystkich problemach, zmartwieniach czy strachu. Wpatrywała się w niego, nucąc graną melodię. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Obejrzała się za siebie i zobaczyła Rachel, która świdrowała ją wzrokiem. Spojrzenie było nieprzyjemne i zimne. Gwen przeszedł dreszcz i szybko odwróciła głowę. Przez długi czas słuchali muzyki, wygłupiali się i rozmawiali, Gwen poczuła, że zdobyła nowych przyjaciół. Uśmiechnęła się do nich przyjaźnie. – Czas na straszne historie! – zaśmiał się Jai. Cal i dziewczyny ochoczo przytaknęli głowami. Gwen nie była pewna czy to dobry pomysł. Nigdy nie lubiła takich opowieści, a teraz, po tym wszystkim co przeżyła nie miała na nie ochoty. Ale Jai zaczął już swoja opowieść, a inni słuchali z wielkim zainteresowaniem. Nie chciała psuć im zabawy, więc również zamieniła się w słuch. – Jest to historia oparta na faktach. Stało się to nie tak dawno temu. Żyła w tej okolicy dziewczyna imieniem Madison. Była piękną, młodą, niezwykłą nastolatką. Skrywała w sobie pewien sekret, a mianowicie – tu Jai zawiesił głos, dla lepszego efektu – potrafiła poruszać przedmioty za pomocą umysłu… – Jak rycerze Jedi? – zaśmiał się Calum. Jai spiorunował go wzrokiem. – Kontynuując historię… kiedy mieszkańcy dowiedzieli się o jej mocy, posądzili ją o czary. Zapragnęli zabić młodą czarownicę. Pewnej nocy skradli się do jej mieszkania. Wybili okno i parę z nich weszło do środka. Wynieśli na wpół śpiącą Madison. Brutalnie przywiązali ją do słupa i polali benzyną. Madison krzyczała wniebogłosy, błagała o litość i darowanie życia. Ale mieszkańcy byli nie ugięci. Podłożyli zapałkę. Dziewczyna w rozpaczy przeklęła ich. Rzuciła straszliwą klątwę na jej mordercach, kiedy powoli umierała w płomieniach… – Jai, przecież to nie było średniowiecze… – No właśnie! Czyż to nie okrutne? – spytał Jai z grozą w głosie. – To miało być oparte na faktach! – No i było! – tłumaczył się chłopak. – Nie prawda! Przyznaj się, że wszystko zmyśliłeś! – powiedziała niezadowolona Rachel. – Nie chcecie wierzyć, to nie wierzcie… Ale to była prawda. – Taa, bujdy na resorach. – upierała się Rachel. – Ja znam prawdziwą historię. – powiedziała Lisa by załagodzić sytuacje, szybko zaczęła opowiadać. – To zdarzyło się tutaj, w tym domu. Zanim dom został kompletnie zaniedbany, mieszkało tu szczęśliwe małżeństwo wraz z synkiem. Ona, była piękną kobietą o płomiennych, rudych włosach i rumianych policzkach. Miała na imię Lucy. On, był przystojnym młodzieńcem z bujnymi jasnymi lokami, o imieniu William. Oboje byli miłymi ludźmi, uprzejmymi i religijnymi. Ich miłość była ogromna i bezgraniczna. William zrobiłby wszystko dla swojej ukochanej, nieba by jej przychylił. Owocem ich miłości był dwuletni Thomas. Cudowne dziecko, podobne tak bardzo do ojca. Niestety Will zginał w wypadku. Lucy oszalała z rozpaczy. Rzadko wychodziła z domu, całymi dniami leżała, zaniedbując mieszkanie, siebie oraz dziecko. Pociechę znalazła w alkoholu. Codziennie upijała się, aby zapić problemy, aby poczuć odrobinę miłości. Dziecko często płakało z głodu, choroby i zaniedbania. Ale Lucy nie miała siły by podejść i zaopiekować się Thomasem. Pewnego wieczora Thomas był wyjątkowo nieznośny, płakał i wrzeszczał wniebogłosy. Lucy próbowała zignorować krzyki, ale nie mogła. Coraz bardziej bolała ją głowa. Chciała tylko w spokoju się napić, ale dziecko znowu jej przeszkadzało. – Czego się drzesz, paskudny bachorze? – Podeszła do niego chwiejnym krokiem. – Czy ty zawsze musisz tak beczeć? Zaśnij w końcu, paskudo! – Wzięła dziecko na ręce i potrząsnęła nim – Śpij! Przestań wrzeszczeć! Śpij!!! Thomas zaczął płakać jeszcze głośniej. Zrezygnowana kobieta odłożyła synka do łóżeczka. Nie przestawał wydawać z siebie głośnych krzyków, a Lucy powoli zaczęła tracić nerwy. Uciszała dziecko krzykiem. W końcu wytrącona z równowagi sięgnęła po poduszkę. 15 Położyła ją na twarzyczce Thomasa. I mocno przycisnęła ją, nadal krzycząc, żeby dziecko się uciszyło. W końcu mały Tom zasnął tej nocy i nigdy więcej się nie obudził… – Matko – szepnęła Sophie. – Ale to jeszcze nie koniec. Lucy zadowolona położyła się spać. Nie było jej szkoda dziecka. Był tylko dla niej kolejnym problemem i ciężarem. I w końcu się od niego uwolniła. Przez kilka następnych tygodni kobieta kompletnie zdziwaczała. Może przez alkohol… Może przez wyrzuty sumienia. Ludzie z okolicy omijali ją z daleka, uważali ją za wariatkę. A to wszystko dlatego, że sama Lucy rozpowiadała, że widzi duchy, że ją prześladują i nakłaniają do złego. Nie wiadomo czy była to prawda, ale jedno jest wiadome, targana wyrzutami sumienia zrobiła coś okropnego – Lisa przerwała na moment. Gwen słuchała zahipnotyzowana historii. Nic do niej innego nie docierało, tylko słowa tragicznej opowieści wypowiadane przez Lisę. – To tu – dziewczyna wskazała drzewo stojące nieopodal ogniska – znaleźli ją, powieszoną na własnej chuście. Gwen przetarła oczy. Na jednej z gałęzi zobaczyła wisielca, kobietę z wykrzywioną w przerażeniu twarzą. Dziewczyna zamarła ze strachu. Wisielec wyciągnął do przodu ręce. Gwen usłyszała śmiech dziecka. Coś złapało ją od tyłu. Wrzasnęła i odskoczyła w bok. – Ha ha ha! Spokojnie ha ha ha to tylko ja! – za jej pleców wyskoczyła Rachel, zaśmiewając się do rozpuku. – Jesteś idiotką, Rachel! – powiedział zniesmaczony jej dziecinnym zachowaniem Calum. Poszedł do bladej jak ściana Gwen. Dziewczyna miała przyspieszony oddech i rozbiegane oczy. Cal przytulił ją i szepnął do ucha. – To tylko wygłupy Rea… Już, spokojnie. – Tak, wiem. Przestraszyłam się jej. – Skłamała. Nie miała zamiaru mówić mu o zjawie, którą zobaczyła. Nie chciała, żeby miał ją za wariatkę. Rachel wciąż śmiała się ze swojego żarciku. – A widzieliście jaką miała minę ha ha ha… – Skończ już! – krzyknął Calum. Był zły. – Czemu ty zawsze musisz wszystko psuć?! – Daj spokój, to tylko żart. – Śmieszny tylko dla ciebie. – odparł wciąż wściekły. Wziął za ramię Gwen – Chodź, pójdziemy już do pokoju. Calum zaprowadził ją do sypialni należącej do niego i Jai’a. Pokój był totalnym przeciwieństwem dziewczęcego pokoju Lisy. Chociaż ściany były także białe, pokryte były różnokolorowymi graffiti. Były to duże i nieczytelne napisy oraz rysunki, w których przeważały postacie potworów i postacie z komiksów. Umeblowanie było skromne ale ładne. Gwen usiadła na jednym z łóżek i zaczęła się przypatrywać zdjęciom „uciekinierów”, przypiętymi nad łóżkami. Jej uwagę przykuł nieznajomy blondyn z szerokim uśmiechem. Ciszę przerwał Calum. – Nie gniewaj się na Rae, ona już taka jest. Myśli, że wszystko jej wolno i może łamać wszystkie zasady, nie ponosząc żadnych konsekwencji.. – Dlatego można ją usprawiedliwiać? – Nie, to znaczy... – Calum głośno westchnął i przejechał dłonią po włosach – każdy z nas, jest po ciężkich przejściach. Rachel od małego była w sierocińcu, potem jeździła od jednej rodziny do drugiej. W końcu uciekła. Myślę, że lubi być w centrum uwagi, ponieważ nikt się nią nie interesował, ani nie okazywał miłości. Podobnie było z Lisą. – Och… – W sumie, każdy z nas był poszkodowany. Dopiero teraz odnaleźliśmy szczęście. Rozumiemy się bez słów, bo przeżywaliśmy podobne sytuację. Ja także nie doznałem miłości od rodziców. Dla nich zawsze liczył się tylko Alex, mój starszy brat. Idealny syn, zdolny, wysportowany, przystojny, godny zaufania. Był kimś, kim zawsze chciałem być, a nie potrafiłem. Rodzice mnie nie zauważali, więc pewnego dnia postanowiłem się zmyć. – Och Cal, współczuje. Calum tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Ciszę przerwała dziewczyna. 16 – A co z Jai’em i Sophie? Jak się tu znaleźli? – Jai wpakował się w nieciekawe towarzystwo. Razem z starszymi kolegami robili zamieszki i okradali małe sklepy. Za to trafił do poprawczaka. Potem poznał Sophie. Niestety jej zamożni i pobożni rodzice nie mogli znieść, żeby ich córka spotykała się z chłopakiem z poprawczaka. Dlatego Sophie postanowiła uciec razem z Jai’em od zaborczych rodziców. się znaleźli, w naszym skromnym domu. Domu gdzie każdy znajdzie schronienie, akceptacje, przyjaźń i bezpieczeństwo. Teraz my jesteśmy rodziną. Dla ciebie też znajdzie się tu miejsce, możesz zostać ile tylko chcesz… – Jesteście wspaniali! – Gwen objęła bruneta. Trwali w uścisku kilka minut. – Gwen, a ty? Czemu tu jesteś? – szepnął jej na ucho. – Widzisz Cal… ja też uciekłam z domu – skłamała. Nie mogła przecież powiedzieć prawdy. Jakby zareagował, gdyby dowiedział się, że uciekła z psychiatryka? A tym bardziej, że widzi duchy i z nimi rozmawia… Na pewno by jej nie lubił, może zadzwoniłby, aby znów ją zabrali i zamknęli w tym przeklętym szpitalu. A tego nie chciała najbardziej na świecie. Calum rozluźnił uścisk i usiadł naprzeciwko niej. Patrzył się prosto w jej oczy. Gwen spuściła wzrok. – Dlaczego? – Ja… Usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju weszła zmieszana Sophie. – Przeszkadzam wam? – zapytała nieśmiało. – W sumie, to ja idę już spać – odparła Gwen i wyszła z pomieszczenia. *** Obudził ją hałas otwieranych drzwi. Do pokoju weszła Lisa. Gwen spojrzała zdziwiona na rudowłosą, w końcu była jeszcze noc. – Gwen, skończyło nam się jedzenie, chcesz iść z nami po zapasy? - zapytała radośnie. Gwen przetarła oczy i przeciągnęła się. – Hmm... jasne, mogę iść. – Już dawno zapomniała, jak to jest swobodnie poruszać się po mieście i robić zakupy. Uśmiechnęła się na tą myśl. Ale ku rozczarowaniu Gwen, uciekinierzy zaprowadzili ją w jakąś ciemną uliczkę. Niezadowolona wlokła siłę za nimi, leniwym krokiem. Dotarli do miejskiego metra. Na miejscu było zupełnie pusto. – Co my u robimy? – Ciii – uciszył ją Jai. Ostrożnym krokiem podszedł do automatów, stojących przy ścianie. Z pod kurtki wyciągnął cienki drut. Włożył go przez otwór automatu i zaczął przekręcać do momentu, kiedy produkty zaczęły spadać. Jai wyciągnął drut i to samo zrobił z smakołykami z maszyny. Chłopak podszedł do następnego i powtórzył czynność. Sophie, także wyciągnęła drut i naśladując Jai'a, zdobyła produkty. Calum, z kieszeni wyjął wsuwkę i włożył w miejsce kluczyka. Przekręcał w prawo i w lewo, aż w końcu zamek ustąpił . Otworzył automat i wyciągnął wszystkie monety. Reszta stała na czatach, uważnie się rozglądając. Nikt inny nie przyszedł, ku uciesze młodzieży. – Super, nie? - zagadała Rachel. – Tak, chyba tak... – odparła niepewnie Gwen. Do głowy jej nie przyszło, że oni wszyscy są złodziejami. Dziewczyna stała zmieszana, oparta o jeden z automatów. – Chodź, idziemy już – odparł Calum i złapał ją za rękę i pociągnął do wyjścia. Całą paczką wyszli na ulicę, kierując się do najbliższego sklepu. Kiedy byli już na miejscu, weszli do niego spokojnym krokiem. Rachel wzięła czerwony koszyk. – Zachowuj się naturalnie... – szepnął jej do ucha Calum. Przez cały ten czas trzymał ją za rękę. Gwen nie miała nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Uspokajał ją dotyk dużej i silnej dłoni chłopaka. Dziewczyny wrzucały parę produktów do koszyka, chociaż Gwen miała wrażenie, że były to rzeczy przypadkowe, pierwsze z brzegu. Gwen poszła w ich 17 ślady i włożyła do koszyka truskawkowy jogurt. Podeszli do kasy. Gwen obejrzała się i zobaczyła Jai'a i Rachel, którzy brali rzeczy z półek i wpychali do kieszeni, a większe wrzucali ukradkiem do plecaków. Sprzedawczyni nic nie zauważyła. Ze znużeniem, skasowała ich produkty i podała cenę. Calum wyjął z kieszeni drobniaki, które wcześniej ukradł z automatu w metrze. – Zapakować ? – spytała flegmatycznie pracowniczka sklepu. – Tak, poproszę – odparł Calum. Wzięli do rąk zakupy i ruszyli do domu. – A co jeśli by zauważyła? – szepnęła ze złością Gwen. – Wtedy trzeba było by wiać – zaśmiała się Rachel. Gwen przewróciła oczami. Na prawdę nie chciała mieć żadnych problemów z policją. Na szczęście wszystko poszło po ich myśli. – Luzik , jeszcze nigdy nas nie złapali... – Jesteśmy w tym świetni! – zapewnił ją Jai – Na prawdę nigdy nie wpadliśmy! – I zamiaru takiego nie mamy – odparła radośnie Lisa. – Dobra, dobra, tak tylko mówię... – broniła się Gwen, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. Dziewczyna przyłączyła się do nich. *** Kiedy tylko wrócili do domu, Gwen przebrała się i zaczęła ścielić łóżko. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. To miejsce było niesamowite, a ludzie mieszkający tu sprawiali, że jest szczęśliwa. Sophia napawała ją pozytywną energią, Lisa dawała jej wiele troski i opieki. Jai za każdym razem ją rozbawiał, nawet Rachel nie była tak zła, czasami była miła, a Calum... No tak Calum... Sprawiał, że czuła się tu bardzo bezpiecznie i... naprawdę bardzo go lubiła. Ale czy tylko lubiła? No pewnie! - podpowiadał jej rozum. To czemu czujesz motylki w brzuchu, kiedy cię dotyka i uśmiechasz się jak idiotka, kiedy go widzisz? - pytało serce. Nieprawda! - skłamał rozum. – Przeszkadzam? – do pokoju weszła Rachel. – Tak trochę, właśnie kładę się spać. – Zajmę ci tylko chwilkę... – wyjaśniła i usiadła na brzegu łóżka. – Słucham? – Myślisz, że masz jakiekolwiek szansę u Caluma? – Co? – spytała zdziwiona nastolatka. – To co słyszałaś! Gwen milczała. – Jesteś żałosna, jeśli tak myślisz! – warknęła Rachel – To, że złapał cię za rękę, nic nie znaczy! Po prostu udawał... – Ale co udawał? – przerwała jej Gwen – Nic nie musiał udawać. Zrobił to, bo chciał to zrobić. – Niby czemu miałby chcieć? – żachnęła się czarnowłosa – Nie jesteś nawet ładna a tym bardziej wyjątkowa! – Chyba nie tobie to oceniać... – Ale taka jest prawda, Gwen. Ktoś taki jak Calum, nie spojrzy na taką dziewczynę jak ty! Do oczu Gwen napłynęły łzy. Rachel poklepała ją po ramieniu. – Kochanie, tak mi przykro... Ty naprawdę sądziłaś, że ty i on... – Rae, przestań! – odtrąciła jej dłoń i popatrzyła na nią ze złością. – Co mam przestać? – odparła Rachel i wzruszyła ramionami. – Traktować mnie tak! – Ludzi traktuję, tak jak na to zasługują! 18 – Czym sobie zasłużyłam? – krzyknęła Gwen. – No bo ty... bo ty... – Co ja? Nienawidzisz mnie za to, że Calum mnie lubi, może nawet bardziej niż ciebie?! – Chyba w twoich snach! – wrzasnęła Rachel i wybiegła z pokoju, trzaskając przy tym drzwiami. Gwen została sama w pomieszczeniu. Westchnęła głęboko i zgasiła świece. Jeszcze przez chwilę leżała w mroku, po czym ogarnął ją sen. *** Chodziła po ciemnych korytarzach, starając się omijać martwe ciała. Nie patrzyła na ich twarze, zbyt bardzo się bała, że okażą się twarzami przyjaciół. A tego by nie zniosła. Więc szła dalej, sumiennie stawiając kroki. Korytarz był długi i kręty. Wydawał się jakby nie miał końca. Gwen zaczęła biec przed siebie, byleby jak najszybciej wydostać z tego strasznego miejsca. Drogę zagrodziła jej zjawa w ciemnej szacie z kapturem. Na twarzy miała założoną przerażającą maskę. Gwen krzyknęła i odskoczyła do tyłu. Odwróciła się i znów wydała krzyk. Przed nią stał identyczny osobnik w kapturze i masce. Wyciągnął do niej ręce. Zjawy złapały ją za nadgarstki i pociągnęły do siebie. Dziewczyna wiła się i próbowała wyswobodzić, ale były zbyt silne. Kiedy doszli do końca korytarza, puściły ją. Jedna z postaci zamachnęła się i uderzyła Gwen z całej siły w twarz. Zachwiała się i opadła na łóżko lekarskie. Tajemnicze postacie związały jej nogi i ręce. Przewiozły ją do sali operacyjnej. Tam czekała na Gwen kolejna kreatura. Wzięła do ręki skalpel i sprawnie zrobiła nim kreskę od pępka do żeber dziewczyny. Gwen wrzasnęła, po policzkach spływały jej łzy. Z istoty wydobył się diabelski chichot. Wzięła kolejne narzędzie tortur i znów się zaśmiała. – Nie! Błagam! Nieeee! Kim ty jesteś? Odejdź! Postać uciszyła ją, przykładając wskazujący palec do jej ust. – Ciii! To tylko ja... – szepnęła Rachel. *** Gwen, kiedy obudziła się z koszmaru, podniosła się do pozycji siedzącej. Przez kilka minut próbowała zrównać swój oddech. Kiedy jej się udało, usłyszała cichutkie stukanie. Odgłos coraz bardziej się nasilał. Nastolatka wstała z łóżka i skierowała się w stronę hałasu. Dźwięk dochodził z drugiego piętra. Bez zastanowienia, wybiegła na górę po schodach. Podeszła do pierwszych drzwi i szarpnęła za klamkę. Zamknięte. Szarpnęła kolejne. To samo. W taki sposób Gwen przeszła prawie cały korytarz, a każde sprawdzane drzwi były zamknięte. Zostały tylko trzy pomieszczenia. Z za ostatnich drzwi po lewej stronie korytarza usłyszała dziecięcy śmiech. Gwen nacisnęła klamkę, drzwi z łatwością się otworzyły. Uchyliły się z głośnym skrzypnięciem. Pokój był duży, miał drewnianą podłogę, kremowe ściany i ogromne okno z śnieżnobiałymi zasłonami, sięgającymi do ziemi. W środku mnóstwo przedmiotów, zasłoniętych białymi prześcieradłami. Wiatr wpadający przez otwarte okno, rozwiał niektóre z nich. Oczom Gwen ukazały się stare, drewniane meble. Dziewczyna wyciągnęła rękę i zdjęła prześcieradło z rzeczy, która znajdowała się w centrum pokoju. Gdy materiał opadł na podłogę, Gwen ujrzała obraz. Przedstawiał matkę i dziecko. Kobieta promieniowała uśmiechem, trzymając na kolanach swoja pociechę. Dziecko także było roześmiane, sięgało rączkami do twarzy rodzicielki. Na dole obrazu widniał napis „ Moi najdrożsi”. Czarnowłosa wyciągnęła rękę by dotknąć obrazu. Za sobą usłyszała nieludzki krzyk. Przed nią wyrosła postać. Zjawa unosiła się parę centymetrów nad podłogą. Wiatr rozwiał jej płomienne, rude włosy. Gwen przeszedł dreszcz zimna. Jej ręka nadal była wyciągnięta do przodu, kiedy tylko poczuła chłód, cofnęła ją. Ciszę przerwał głos ducha. 19 – Proszę, uwolnij mnie! Zniszcz obraz, dopiero wtedy będę mogła opuścić dom, błagam! W pokoju zaczęły pojawiać się kolejne zjawy. Jeden z duchów złapał Gwen za ramię. – Pomóż mi! – wyjąkał mężczyzna w czarnym garniturze – Kilka lat temu, jechałem samochodem pod wpływem alkoholu. Uciekłem z miejsca wypadku, ale gdybym wiedział, że to się tak skończy... Uwolnij mnie! Z drugiej strony obeszła ja blondynka w sukience do ziemi i złotej biżuterii. – Byłam ogromnie bogata, żyłam w luksusach i przepychu, lecz swojego bogactwa żałowałam innym. A teraz jestem w nędzy i cierpię, więc uratuj mnie! Na środek wystąpił starszy pan, podpierając się o drewnianą laskę. – Krzywdziłem dzieci, bardzo cierpiały. A teraz ja cierpię. Mój ból jest nie do zniesienia! Pozbądź się go! Wszystkie duchy powtórzyły chórem. W głowie dziewczyny krążyły słowa „Uratuj nas, uratuj!” – Nieeee! – usłyszała swój krzyk – Nie. Nie. Nie. Zasłużyliście sobie na to co macie! Nawet teraz, nie martwicie się o ofiary waszych przewinień, tylko o siebie! Jesteście okropni, nie zasługujecie na ratunek... tylko na karę! Wyraz twarzy rudowłosej, momentalnie się zmienił. Nie była już przygnębiona czy oczekująca odpowiedzi. Była wściekła. Tak jak reszta zebranych w pokoju. Duchy otoczyły nastolatkę i zaczęły się do niej zbliżać. W dłoni blondynki pojawił się gruby sznur, natomiast u mężczyzny w garniturze zauważyła mały stołek i hak. Istoty zaczęły szykować szubienice. Zimne dłonie chwyciły Gwen i ruszyły w stronę pętli. Dziewczyna próbowała się wydostać, szamotając się. Nagle do pokoju wpadł Jai, podbiegł do niej i zaczął uspokajać. Wszystkie zjawy zniknęły. – Ciii, już dobrze. Jestem przy tobie. – szepnął jej na ucho – Nic ci się nie stanie. Gwen rozpłakała się, chłopak wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. – Jak tam się znalazłaś? – zdziwił się brunet. – Ja... musiałam... lunatykować... – Och, no już nic się nie stało! Idź spać. – Zostaniesz tu ze mną? – spytała nieśmiało. – Jasne – uśmiechnął się chłopak i położył się obok niej. Gwen zasnęła przytulona do Jai'a. *** Kiedy tylko się obudziła szybko zorientowała się, że nie jest w swoim łóżku. Powoli podniosła się i rozejrzała po pokoju. Należał do chłopków. Usłyszała za sobą głos Jai'a. – Nie wolno ci wchodzić na górę, rozumiesz? – Tak, ale... – Żadnych „ale”! – uciął zimnym głosem. – Musisz mi obiecać, że tam już więcej nie wejdziesz! Obiecaj mi to! – Obiecuje... – skłamała Gwen. Wiedziała, że cała ta tajemnica z drugim piętrem nie da jej spokoju. Musi się dowiedzieć, co oni ukrywają. Zbyt dużo wyczytała z oczów Jai'a, by uznać za błahostkę, oni coś ukrywali przed nią. Jej rozmyślania przerwał Calum. – Przeszkadzam? – Jasne, że nie. – uśmiechnęła się nieśmiało. Chłopak dosiadł się do niej. – Chciałeś coś konkretnego? – Nie, tak tylko... Chciałem po prostu pogadać. 20 – Och, no dobrze. A o czym? – spytała. – Chciałem dowiedzieć, się jak tu się czujesz. Wiem, że masz koszmary i... – Calum, to nie dlatego. Lubię tu przebywać. Dom jest śliczny, a przy was czuje się bardzo dobrze i bezpiecznie, serio. – Jeśli chodzi o Rachel... – Daj spokój, Cal. Jest dość kapryśna, ale jest młodsza od nas i można jej to wybaczyć. Chociaż czasami zastanawiam się jak z nią wytrzymujecie... Hę? Calum, słuchasz mnie? Calum otrząsnął się i uśmiechnął przepraszająco. – Przepraszam. Trochę się zagapiłem. Wiesz, to przez twoje oczy... Są jak... – zastanowił się chwilkę. – Są jak ocean. Głębokie, tajemnicze, uspakajające. Gwen spuściła wzrok. Brunet pogłaskał ją po policzku i uniósł jej głowę, by znów na niego popatrzyła. Mierzyli się przez jakiś czas wzrokiem, potem Calum schylił się i złożył pocałunek na jej ustach. Gwen odwzajemniła pocałunek. Nagle usłyszeli trzask. Odskoczyli od siebie i spojrzeli na drzwi. – Co to było? – Pójdę sprawdzić. – zaproponował Calum i poderwał się z łóżka. – Dobrze. Chłopak wyszedł z pokoju i ruszył korytarzem. Znów trzasnęły drzwi, tym razem do pokoju dziewczyn. Ruszył w ich kierunku i otworzył je. Jego oczom ukazała się płacząca postać. – – – – Coś się stało, Rea? – spytał zaniepokojony. Umm... wszystko w porządku. – Skłamała, ocierając łzy z policzków. Przecież widzę, że nie jest! Co się stało? Ty naprawdę jesteś takim idiotą, czy takiego udajesz?! Calum spojrzał na nią, wybity z tropu. Podrapał się po głowie, po czym powiedział. – Naprawdę, nie wiem o co ci chodzi, Rachel. – Jak możesz tego nie zauważać? Ugh! Kocham cię, głupku. Kocham cię! – Ostatnie słowa wyszeptała i wybuchnęła ponownie płaczem. Calum stał zszokowany, nie wiedząc co teraz powinien zrobić. W końcu podszedł do niej i przytulił mocno. – Ja ciebie też, Rea. Ale nie w takim sensie. Raczej jak siostrzyczkę. – Tak, wiem to. – Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale nie czuje tego samego co ty do mnie. Ale między nami wszystko ok? Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko wtuliła się bardziej w Caluma. *** Do pokoju chłopaków wpadła Lisa, a za nią Sophie. – Chodź, Gwen. Idziemy się zabawić! – Tak! Idziemy na imprezę! – powiedziała radośnie Lisa. Gwen zastanowiła się chwilkę. – Nie mam w co się ubrać... – wyznała. Dziewczyny wymieniły spojrzenia. – Oto się nie martw! – Sophie pociągnęła Gwen za rękę do swojego pokoju. Lisa ruszyła z nimi. Zatrzymała się przy ogromnej szafie. Otworzyła ja na oścież i wyciągnęła z niej dwie różne sukienki. Jedną czarną, drugą krwistoczerwoną. – Przymierz obie. – Podała je Gwen. Już po chwili nastolatka pokazała i się w pierwszej kreacji. Wybrała czarną, sięgającą jej do kolan, ozdobioną koronką przy 21 dekolcie. – Nie źle. – Skomentowała Sophie. Lisa przyznała jej racje. Potem Gwen pojawiła się w czerwonej sukience, nieco krótszej od pierwszej. – Bosko! – Powiedziały równocześnie dziewczyny. Miedzianowłosa złapała ją za rękę i posadziła na taborecie przy toaletce. Lisa zajęła się jej fryzurą, a Sophie makijażem. Gwen spojrzała w lustro. Ku jej uciesze, dziewczyny nie przesadziły. Zrobiły jej delikatny makijaż oraz za lokowały jej kruczoczarne włosy. – Dziękuje. – Przymierz jeszcze buty. – Sophie podała jej czarne szpilki. Kiedy je założyła, nie potrafiła się w nich utrzymać. Przymierzyła też inne, ale w każdych miała trudności z poruszaniem się. – A może te? – Lisa, zostanę w moich trampkach, dobrze? Dziewczyna roześmiała się i sama zaczęła się szykować. Obie założyły krótkie, czarne sukienki oraz kolorowe obcasy. Wyszykowane, wyszły z pokoju i dołączyły do chłopaków. Stała tam tez już Rachel w granatowej mini i czarnych szpilkach. – Wow. Ślicznie wyglądacie. – Powiedział Calum, wpatrując się w Gwen. Dziewczynie zapłonęły policzki. – Gotowe? – Zagadnął Jai. Lisa przytaknęła głową. Wszyscy ruszyli do wyjścia. *** Paczka przyjaciół weszła razem do klubu. Sala była przepełniona ludźmi, którzy tańczyli na parkiecie. Calum złapał Gwen za nadgarstek i zaczął przepychać się przez tłum. Zatrzymali się przed barem. Chłopak zamówił dwie szklanki coca-coli z kostkami lodu. Oboje usiedli przy barze. W pomieszczeniu było ciemno, co jakiś czas rozbłyskiwało białe światło, równo z bitem muzyki. Na środku sali było mnóstwo ludzi, przeważnie w jej wieku, może trochę starszych. Większość z nich trzymała trunki w ręku, wprawiali swoje ciała w ruch, popijając je. Tym razem to dziewczyna pociągnęła go za sobą i ruszyli na parkiet. Zaczęli razem tańczyć. Z głośników rozbrzmiewała piosenka „Stay high” Tove lo. Gwen zaczęła śpiewać i pozwoliła porwać się wirowi zabawy. Dwie godziny później Gwen ruszyła w stronę toalety. Stanęła przed kabinami i spojrzała w lustro. Nie mogła przestać uśmiechać na myśl, że Calum nie odstępuje jej na krok. Czuła się dobrze, kiedy trzymał ją za rękę czy składał krótkie pocałunki na jej ustach. Rozmarzona podeszła do umywalki i ochlapała sobie zimna wodą twarz. Nagle usłyszała za sobą czyjś ochrypły głos. – Hej, niunia! – Odkręciła się i zobaczyła wysokiego chłopaka, z długimi, kasztanowymi włosami, spiętymi w kucyka oraz dołeczkami w polikach. – Co ty tu robisz tak sama? – Właśnie miałam iść do swojego chłopaka. – Ostanie dwa słowa mocno zaznaczyła. – Na pewno nie będzie miał nic przeciwko jeśli trochę ze mną zostaniesz. – Zaśmiał się i zagrodził jej drogę. – Ja myślę inaczej. – Prychnęła i przepchała się do wyjścia. Chłopak złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. – Powiedziałem, że nigdzie nie idziesz! – Myślisz, że się ciebie boję? – Wyrwała się i skierowała się w stronę wyjścia. Jednak drzwi zasłonił jej mulat z krótkimi, czarnymi włosami. – Patrz, Hardin! Ona się nie boi... – wyszczerzył się w podłym uśmieszku. Gwen zakręciło się w głowie. Próbowała ocenić sytuacje, ale co by nie zrobiła była na pozycji przegranej. Mulat zbliżył się do niej i złapał ją za przegub,a drugi napastnik i złapał ją od tyłu. – Zabawę czas zacząć! – szepnął dziewczynie do ucha i zaśmiał się ochryple. Gwen 22 zaczęła krzyczeć i wołać o pomoc, kiedy Hardin zaczął rozsuwać jej sukienkę. Przed jej oczami stanęła ciemność i powoli zaczęła osuwać się na podłogę. Bezmyślnie zaczęła nawoływać Caluma. Ale Calum nie pojawił się by ją uratować. Natomiast ktoś inny stanął w drzwiach łazienki. – Zostawcie ją! – krzyknął chłopak nie wiele starszy od niej. – Bo co nam zrobisz? – zaśmiał się czarnowłosy i przyciągnął jeszcze ją bardziej do siebie. Jego dłonie wędrowały po całym ciele dziewczyny. Do Gwen nie dochodziły już żadne słowa. Próbowała znów krzyczeć, lecz z jej ust wydobył się jedynie jęk. Nagle przestała czuć dotyk obleśnych rąk. Napastnicy puścili ją i upadła na podłogę. Zapadła cisza, którą po chwili przerwał szloch i przekleństwa. – Uciekajmy z stąd! Zostawmy ją! Uciekajmy! – Zack... Zack?! A potem krzyk. Przerażenie w głosach. Gwen straciła przytomność. *** Obudziła się po kilkunastu minutach. Wciąż znajdowała się w publicznej toalecie. Nad nią stał zmartwiony chłopak. Miał orzechowe oczy, na które nachodziły niesforne kosmyki włosów, koloru ciemnego blondu. – Wszystko w porządku? Lepiej się czujesz? – Chyba tak... – Odparła i szybko stanęła na nogi, co było błędem. Zakręciło jej się w głowie i zachwiała się. Blondyn złapał ją w pół i pomógł usiąść. – Może będzie lepiej jak jeszcze odpoczniesz. – Zasugerował. Gwen zaczęła rozglądać się zdezorientowana. – Nie ma ich. Uciekli. – Dlaczego... dlaczego uciekli? – spytała drżącym głosem. Chłopak milczał, po chwili głośno westchnął. – Umm... nie wiem. Może się mnie przestraszyli. – Zaśmiał się. Dziewczyna zaczęła się od niego odsuwać. – Hej, mnie nie musisz się bać. Nie masz czego. – Nie znam cię... – Jestem Ashton. – A ja Gwen. – przedstawiła się i posłała mu nieśmiały uśmiech. – Chcesz się napić wody? Dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową. Ashton podszedł do kranu i wypłukał plastikowy kubek, z którego wcześniej pił. A potem nalał do niego wody. Gwen wahała się chwilę, po czym przyjęła kubek i upiła łyk. – Wiesz, mieszkam tu nie daleko, jak chcesz to możemy do mnie iść... – Nie. Muszę znaleźć Caluma i moich przyjaciół. – Jak chcesz to ci pomogę. – Poradzę sobie. – Odparła i otrzepała swoją sukienkę. – Dziękuje za wszystko. Gwen skierowała się do drzwi, Ash złapał ją za ramię. – Jak będziesz miała kłopoty to zadzwoń do mnie, zawsze postaram się ci pomóc. Podam ci swój numer. – Nie mam komórki. – Powiedziała zawstydzona, spuszczając wzrok. – To mogę podać ci swój adres. – Nie... Dzięki...Naprawdę muszę lecieć... Pa. – Gwen? – Zawołał chłopak za nią, ale dziewczyna nie odwróciła się. 23 *** Gwen nie mogła znaleźć swoich przyjaciół, wybiegła z clubu i skierowała się do mieszkania uciekinierów. Weszła do swojego pokoju. Od razu położyła się na miękkim łóżku i zasnęła. Po kilkudziesięciu minutach obudziły ją hałasy dobiegające z drugiego piętra. Gwen znów nie mogła zasnąć. Jej myśli wciąż wędrowały do sekretnego pokoju na górze. W końcu ciekawość wygrała i postanowiła pójść do zakazanego miejsca pod nieobecność przyjaciół. Nastolatka bezszelestnie wbiegła po schodach. Rozejrzała się, żadne z uciekinierów nie wróciło jeszcze do domu. Odetchnęła z ulgą i ruszyła przed siebie. Ponownie zaczęła otwierać wszystkie drzwi po kolei, tak jak ostatnio. Ustała na końcu korytarza i otworzyła drzwi umieszczone na prawo. Jej oczom ukazał się dość spory pokój. Całe pomieszczenie było przesiąknięte dziwnym zapachem. Pełno było w nim regałów, wypełnionych grubymi księgami, w twardych okładkach. Były tez porozwieszane mapy, rysunki oraz plany pomieszczeń na ścianach. Na każdym regale były poustawiane białe świece. Były też pojedyncze, poukładane na podłodze świeczki. W pokoju było jeszcze tylko drewniane łóżko, okryte białą płachtą. Przez chwilę wydawało się jej, że ktoś pod prześcieradłem leży. Szybko przetarła oczy. Lecz widok nie zniknął. Dziewczyna podbiegła do łózka i zdjęła białe nakrycie. Na łóżku leżał chłopak, mniej więcej w jej wieku, z jasnymi blond włosami i bladą cerą. Gwen rozpoznała w nim chłopaka ze zdjęcia, wiszącego nad łóżkiem Caluma. Zamarła, odsunęła się do tyłu. Kątem oka dostrzegła gnijącą skórę na prawym policzku chłopaka, pod jego szyją i nad prawym okiem. Blondyn musiał nie żyć dobre kilkanaście dni. – A więc to jest ta tajemnica? – spytała cicho samą siebie i odwróciła się do wyjścia. Do jej oczów napłynęły łzy. Mordercy. Mordercy. Mordercy. – Powtarzała wciąż w myśli. Gwen potknęła się o sporą księgę. Wstała i podniosła ją. Na okładce widniała duża okultystyczna gwiazda. Przekręciła kilka kartek i zaczęła czytać. Z niedowierzaniem przekręciła kolejne strony. W księdze znajdowały się opisy czarnych mszy, przykazania nienawiści, zaklęcia czarnej magii i wskazówki wskrzeszania. Przerażona wydała z siebie okrzyk. To nie możliwe! – Powtarzała sobie. Dziewczyna podbiegła do regałów i znów zaczęła przeglądać kolejne księgi. Większość była poświęcona wskrzeszaniu zmarłych i osobie, która dawała tą moc. Kiedy zobaczyła rysunki przedstawiające Belzebuba oraz jego kapłanów składających mu ofiarę, znów z jej ust wyrwał się krzyk. Usłyszała kroki na schodach. Przystanęła przerażona i nasłuchiwała. Nie usłyszała nic więcej. Jak najszybciej mogła skierowała się do drzwi. Usłyszała za sobą trzask. Odwróciła się i rozejrzała. – Nikogo tu nie ma. – Szepnęła i zaczęła się cofać tyłem do wyjścia. Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a Gwen wpadła na Rachel. Dziewczyna odepchnęła Gwen na środek sali. – No proszę, kogo my tu mamy? – Zaśmiała lodowato. Do pokoju weszli pozostali uciekinierzy. – Błagam! Powiedźcie mi, że to nie wy! Że nie jesteście mordercami! Calum? – dziewczyna spojrzała na niego błagalnie. Chłopak unikał jej wzroku. Wszyscy zamilkli. Ciszę przerwała Lisa. – To nie tak... Nie jesteśmy mordercami. To jest Daniel. – Wskazała na leżące ciało.– Miał wypadek dwa tygodnie temu, zmarł na miejscu. Przenieśliśmy jego ciało i ukryliśmy je tu. To może dziwnie zabrzmi, ale chłopaki przed jego wypadkiem znaleźli stare księgi. Zawierają one wskazówki jak przywracać zmarłych do życia. Od razu nam przyszło na myśl, żeby wskrzesić Daniela. Rozumiesz... To nasz przyjaciel... a mój chłopak. Kocham go, chcę, żeby znów żył! – Po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. – Miałaś się o 24 tym nie dowiedzieć... – No właśnie. Ale się dowiedziałaś... I nie możemy tego tak zostawić! – Zaśmiała się Rachel. Złapała Gwen za nadgarstki. Czarnowłosa próbowała wyswobodzić się z uścisku. Jai wziął sznur z regału i podszedł do niej. Złapał ją od tyłu i związał jej ręce. Gwen zaczęła się szamotać i wołać o pomoc. Uciekinierzy wyszli na moment z pokoju, zostawiając Rachel oraz Gwen sam na sam. – Jedynie co musimy zrobić, by ożywić Daniela, to złożyć ofiarę z dziewicy. – Szepnęła jej na ucho Rachel. Nie kryła w głosie radości oraz dziwnej fascynacji. Wrócili po paru minutach ubrani w czarne szaty oraz z założonymi maskami na twarzy. Sophie podeszła do Rea i jej także wręczyła przebranie. Kiedy dziewczyna przebierała się, jej przyjaciele w tym czasie przygotowali ołtarz. Calum narysował kredą ogromną gwiazdę. W okół niej dziewczyny ustawiły świeczki. Na środku malowidła położyły delikatnie ciało Daniela. Obok niego postawiły odwrócony krzyż. Do Gwen podeszła Lisa, mierząc w nią nożem. Calum zaczął czytać rytuał z starej księgi, a reszta wykonywał jego polecenia. Powtarzali zaklęcia, zapalili świeczki, Jai spalił krzyż. W końcu Lisa rozwiązała i wypchnęła na środek Gwen. – Przepraszam, muszę to zrobić. Muszę cię zabić, by móc być znów z moim kochanym Danielem. – wytłumaczyła ochrypłym głosem. Gwen zaczęła prosić o litość. Lisa rzuciła się z nożem na Gwen, przewróciła ją i usiadła na niej. Dziewczyny szamotały się i ciągnęły za włosy. Gwen próbowała zrzucić z siebie Lisę, ale nie udało jej się. Miedzianowłosa szarpała się i co jakiś czas zamachiwała się nożem. W końcu Gwen poczuła ostry ból. Ostrze trafiło ją w prawię ramię. Lisa wyciągnęła nóż i zamachnęła się po raz kolejny. – Ha! Gwen udało się uniknąć kolejnego ciosu. Z całej siły popchnęła Lisę i wyswobodziła się z jej uścisku. Szybko wstała z podłogi i pobiegła w stronę wyjścia. Drogę zagrodził jej Jai i uderzył ją z całej siły w twarz. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu. Chłopak wyciągnął sprężynowiec z kieszeni i przygotował się do wymierzenia śmiertelnego ciosu. – Nie! – Krzyknął Calum znad księgi. Wszyscy spojrzeli na niego zdezorientowani. – Lisa musi to zrobić, bez niczyjej pomocy, inaczej rytuał się nie powiedzie! Do Gwen podeszła Lisa. Zamachnęła się i cisnęła w nią nożem. Gwen odskoczyła do tyłu. Lisa powtórzyła cios. Czarnowłosa zahaczyła o coś. Upadła, przewracając świeczki. Jedna z nich, spadła na ciało Daniela, które momentalnie zaczęło płonąć. – Nieeeee! – uciekinierzy rzucili się w stronę ciała przyjaciela, by jak najszybciej zgasić płomień. Gwen wykorzystała moment, dynamicznie zerwała się z podłogi i wybiegła z pokoju. Rachel ruszyła za nią, ale ku zaskoczeniu obu dziewczyn Calum odepchnął ją i wyprzedził. Złapał Gwen za rękę i przyciągnął do siebie. Gwen próbowała się wyrwać, ale chłopak był silniejszy. Złapał ją w pół i zaczął biec przed siebie. Dziewczyna szarpała się, krzyczała, płakała, ale w końcu zabrakło jej sił. Calum biegł wciąż przed siebie, co sił w nogach, nie odwracając się do tyłu. W końcu zatrzymał się, wyczerpany, przy pobliskim lesie. Oparł się o drzewo, łapiąc oddech. Gwen rozpłakała się ponownie. Nie potrafiła powstrzymać łez oraz emocji. Bezsilnie usiadła i płakała dalej. Brunet podszedł do niej i przytulił ją. – Calum? – wydukała. Chłopak nie odpowiedział, tylko pocałował ją w czoło. – Dlaczego? – Kocham cię, Gwen. Widziałem już to, kiedy tylko cię zobaczyłem. Byłaś bardzo nieśmiała, skryta, zagubiona. Ale też bardzo intrygująca. Od razu chciałem cię poznać, rozgryźć co ci chodzi po głowie. Oraz chciałem cię chronić. I to właśnie robię. – Nie rozumiem, uczestniczyłeś w rytuale... – odepchnęła go od siebie. – Tylko po to, żeby moi przyjaciele niczego się nie domyśleli. Kiedy tylko Jai wyciągnął nóż, zmyśliłem, że musi zrobić to Lisa. Gdybym tego nie zrobił, zabiłby cię bez wahania. 25 Potem postawiłem ci nogę, żeby sztylet Lisy cię nie ugodził, przy okazji kopnąłem świece. Wszystko po to, żeby ci pomóc! – Nie wierzę ci! – szepnęła. – Rozumiem cię. Straciłaś do mnie zaufanie, ale ja zrobię wszystko byś je odzyskała – pocałował ją czule, Gwen odwzajemniła pocałunek. – Kocham cię, Gwen – powiedział jej na ucho. Nie kłamał. – Coś słyszę... Po okolicy roznosiły się nawoływania i głośne kroki. W oddali zobaczyli zbliżające się cienie. – Biegnij, Gwen! – Calum? – Biegnij, ja ich zatrzymam, a potem dobiegnę do ciebie! – krzyknął i ruszył w kierunku nadchodzących postaci. Gwen wahała się przez chwile, po czym zaczęła biec. Uciekała, przed siebie, tracąc powoli oddech, ale nie poddawała się, biegła jeszcze szybciej. Spanikowana przebiegała przez puste ulice i osiedla. Łzy spływały jej po policzkach, rozmazując otaczający ją świat. Co jakieś czas potykała się o kamienie czy korzenia, gdy przebiegała przez las. Mimo wszystko podnosiła się i ruszała dalej. Myślami była wciąż w domu uciekinierów i przy biednym Calumie. Nie wiedziała jak to się stało, dlaczego stanęła akurat przed tymi drzwiami. Ale nie zastanawiała się co robi, po prostu weszła do środka. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i próbowała zrównać oddech. Zamknęła oczy i oddychała powoli. Ktoś dotknął jej ramienia. – Gwen? – spytał znajomy głos. *** – Mamo, mamusiu! – płakała Gwen wtulając się w Mary. Kobieta zaprowadziła córkę do salonu. Dziewczyna wpatrywała się w seledynowe ściany i obrazy przedstawiające kwiaty wanilii, czekając na Mary, szykującą herbatę. Gwen zauważyła, że szatynka wygląda znacznie na straszą niż jak ostatnio ją widziała. Ale nadal wyglądała przepięknie, pomimo zmęczenie na twarzy. Wzrok przeszedł na ojca siedzącego na fotelu i palącego papierosa, łamiącego zasady palenia w domu. W głowie dziewczyny latały wspomnienia, kiedy tata wchodził do salonu z tytoniem w dłoni i przykładał palec do ust, by Gwen nie naskarżyła. Wtedy zwykle zaczynali się śmiać z swoich sekretów przed mamą. Do pokoju weszła Mary z tacką z filiżankami i dzbankiem. Postawiła ją na małym, drewnianym stoliku i nalała cytrynową herbatę do kubków. Siedzieli w milczeniu w salonie. Matka i córka na skórzanej kanapie, ojciec na fotelu naprzeciwko nich. – Gwen, skarbie opowiedz co się stało. – poprosiła Mary i pogłaskała ją po policzku. – To wszystko było takie okropne! Duchy, wariaci, pielęgniarki, obleśni nieznajomi z imprezy, uciekinierzy, którzy chcieli złożyć mnie w ofierze! Wszyscy byli tacy okrutni! – żaliła się Gwen. Mary ze zrozumieniem kiwała głową. – Moje kochanie... – I cały czas musiałem uciekać, gdziekolwiek bym się nie zatrzymała czekało na mnie niebezpieczeństwo. – Ptaszyno, taki właśnie jest świat. Wszędzie czyhają źli ludzie. Gwen wtuliła się jeszcze bardziej w matkę. – Tylko w jednym miejscu będzie ci dobrze – powiedział łagodnie James. – Chcemy dla ciebie jak najlepiej – poparła go Mary. I nagle w głowie Gwen zapaliło się światło. Powróciło do niej wspomnienie, kiedy rozmawiała z mamą ostatni raz. Co wtedy do niej powiedziała? No tak, oskarżyła mamę o morderstwo Alice White. Dziewczyna odepchnęła Mary i wstała z przerażeniem. 26 – Jesteście mordercami... – szepnęła. – Co? – Jesteście mordercami! – Córeczko? – James podszedł do niej i przytrzymał ją. – Nie! Puść mnie! Znowu to zrobicie! Będziecie spiskować i poślecie mnie do wariatkowa! Ale ja nie jestem wariatką! – krzyknęła przez łzy. – Gwen, uspokój się. – Wiedziałam, że to znowu się stanie! Znowu stracimy córeczkę...– głos kobiety się załamał. – O czym ty mówisz, mamo? – Kochanie, to wszystko co mówisz jest nie prawdą. Wszystko to wymyśliłaś sobie. Jesteś chora i nie potrafisz odróżnić istoty fikcyjnej od rzeczywistej – powiedziała ze smutkiem i współczuciem Mary. – Kłamiesz! – wrzasnęła czarnowłosa – Kłamiesz! Kłamiesz! – Wiesz kim jest Alice White? – spytała Mary odkładając filiżankę na tackę – to była moja siostra. W wieku 22 lat popełniła samobójstwo. Wszyscy myśleli, że to przeze mnie. Ale ona była taka słaba i głupia. Kiedy zaczęłam spotykać się z twoim tatą, ubzdurała sobie, że zabrałam jej chłopaka. Pogrążyła się w smutku i nie chciała z nikim się widzieć czy rozmawiać. Zaś matka oskarżyła mnie, że to moja wina, że to ja zabrałam jej ukochaną córeczkę. Pytała wciąż, dlaczego Alice musiała żyć w moim cieniu i dlaczego wciąż ją niszczyłam. Bo przecież Alice była taka delikatna i wyjątkowa, zawsze trzeba było obchodzić z nią jak z porcelaną. W końcu znaleźli ja martwą w pokoju. Przedawkowała leki nasenne. A całe miasteczko wraz z rodziną znienawidziło mnie. Musiałam się przeprowadzić by nie musieć słyszeć szeptów sąsiadów, plotkujących o mnie! – kobieta ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Podszedł do niej James i objął ją ramionami – Nawet nie wiesz jak ja się z tym czułam! To przecież nie moja wina, że zakochała się w moim chłopaku! Ale to ja jestem ta zła, tak? Tak? – Spokojnie, kochanie... – Nie! Całe życie wszyscy mnie oskarżają i robią ze mnie morderczynie. Ale to Alice była beznadziejna. Nic nie potrafiła zrobić, całe dnie tylko użalała się nad sobą lub skarżyła na ludzi, jakby byli odpowiedzialni za jej porażki! Przecież to ona wzięła te proszki, kończąc swoje żałosne życie. – Mary... – Ty jeszcze śmiesz nazywać mnie zabójcą? Własna córka wbiła mi nóż w serce! – A dziennik? – wyszeptała Gwen. – Przecież to ty go zapisałaś – wtrącił się James. Gwen oniemiała. Ojciec podał jej czerwony notatnik. Dziewczyna nie mogła uwierzyć. Na stronicach widniało jej pismo. – To nie możliwe – z jej rąk wyśliznął się zeszyt – przecież spiskowaliście przeciwko mnie... rozmawiałaś z tatą! – Możesz przejrzeć mój telefon. Tego dnia nie rozmawiałam z nikim, nie licząc doktora, gdy usłyszałam brednie, które mówiłaś o duchach. – Ale... ale... ja to wszystko słyszałam! – Córeczko... ty to wszystko wymyśliłaś. To twoja wyobraźnia, nic takiego nie miało nigdy zdarzenia.. Musiałaś gdzieś znaleźć jakieś powiązanie między mną a Alice. James nigdy nie zdradził Alice White, nie zabił jej i nie uknuł spisku ze mną. Nie ma żadnych duchów czy innych stworów, złych pielęgniarek i ludzi którzy chcą cię złożyć w ofierze. To twoja głowa. Ohydne myśli, głosy i historie stworzone w twoim umyśle. To nie działo się naprawdę! Po policzkach Gwen zaczęły spływać łzy. Sama wszystko wymyśliłam? Alice to duch stworzony przeze mnie. To ja, to wszystko ja. Zabiłam Alice White. 27 – – Gwen, jesteś chora, myślisz się leczyć. Muszę się leczyć. – powtórzyła szeptem. Epilog Mary i James przytulili ją i złapali za ręce. Zaprowadzili Gwen przed duży, biały budynek. Zaczęła rozglądać się po znajomym podwórku. Spojrzała na spory napis przed wejściem „Zakład psychiatryczny im. św. Patricka”. Gwen weszła w głąb długiego korytarza. Poczuła na sobie spojrzenie. Odkręciła głowę i ujrzała przed sobą znajomego blondyna. Uśmiechnął się, dziewczyna także odwzajemniła uśmiech. Gdy wchodziła do swojej celi usłyszała za sobą głos pielęgniarki Betty: – Witaj w domu, Gwen! *** Mary siedziała w salonie i upiła łyk szampana z kieliszka. Do pomieszczenia wszedł James i cmoknął żonę w policzek. – Jesteś wspaniała, wiesz? – szepnął jej do ucha i sięgnął po swój kieliszek z płynem. Mary uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Na prawdę, nie wiedziałem, że jesteś tak utalentowana. Nie zła z ciebie aktoreczka... Schylił się i skradł jej całusa. – Nie sądziłem, że Gwen uwierzy w te bajeczkę – zaśmiał się głośno. – Zrobię dla ciebie wszystko, James – objęła go i pogłaskała po policzku – Nikt, nigdy nie dowie się, co tu się naprawdę wydarzyło. Morderstwo twojej byłej żony, będzie naszym małym sekretem. Będziemy razem, dopóki śmierć nas nie rozłączy! Koniec 08.08.2015 r. 28