Piórko - Strefa.pl

Transkrypt

Piórko - Strefa.pl
Nasze początki
Jest noc. Po pustych ulicach tylko wiatr przegania płatki śniegu. W oknach ciemno, wszyscy śpią...
Ale nie - zaraz, zaraz - tam chyba tli się jakieś małe światełko! Tam, w piątym domu po lewej! Zobaczmy… Wszyscy w domu śpią w swoich łóżkach... Nie! Jednego brakuje. Nie chce nikogo obudzić,
więc skulił się na pralce w łazience. Kto to? To młody pisarz stwarza właśnie swoje pierwsze
dzieło.
Behawioryści twierdzą, iż zachowujemy się dokładnie
tak, jak się zachowujemy, oraz jesteśmy dokładnie tacy,
jacy jesteśmy, wyłącznie dzięki otoczeniu, w jakim się
znajdujemy. Każde zdarzenie wywołuje w nas
odpowiednią reakcję, jednocześnie nas kształtując. Nigdy
nie byłem gorliwym zwolennikiem takiego poglądu, gdyż
wolę myśleć, że nie będę musiał się z nikim dzielić
prawami autorskimi. Jednak coś w tym jest – to, że
sięgnęliśmy po pióro jest zazwyczaj reakcją na
zewnętrzne wydarzenie.
Ale inni ludzie mogą nam dostarczać dziesiątek
tysięcy powodów do pisania . „A ja chciałam zrobić na
złość wszystkim” przyznaje Minka, forumowiczka PF.
2
Obrazek autora nieznanego, znaleziony w Internecie
Bodźce powodujące daną reakcję mogą być bardzo
różne; odpowiednie reakcje kształtują w nas od dziecka
rodzice, stawiając całą listę rzeczy, których „nie powinno
się robić” obok drugiej, równie długiej, nazywającej się
„powinnościami”. Być może właśnie wychowanie
sprawia, że niektórzy ludzie, widząc puste kartki
i długopis, czują potrzebę ich zapełnienia. „Zaczęło się
Najczęściej na nasze pierwsze kroki w pisarskiej w podstawówce, kiedy to kupiłam ładny zeszyt i stwierdziłam,
że
karierze
miały
napiszę
wpływ książki,
książkę”
które przeczytaliwyznaje na
śmy.
forum
PF
Kiedy spodobała
Anka. „Po
nam się jakaś
prostu pewhistoria, przeczynego
dnia
taliśmy ją od
zobaczyłam
deski do deski po
kartki”
kilka razy i mopisze
żemy nawet cytować niektóre
Astrum.
fragmenty – czuWłaściwie
jemy jakiś niedowszystko
syt.
Nadal
może
być
chcemy trwać w
początkiem
tej
opowieści,
czegoś doprzeżywać ją na
brego, nawet
nowo – i – mieć
choroba czy
na nią wpływ;
odrzucenie
wpadamy zatem
przez
na pomysł, iż
rówieśninapiszemy
jej
ków. Dużo
„dalsze
losy”.
czaCzasami spotykamy
się
z sytuacją
odmienną: książka się nie spodobała bądź „spodobała,
su w samotności i serce pełne żalu nieraz przyczyniło się
ALE...”.
W
zasadzie
była
dobra,
ale
my
do
powstania
wielkiego
dzieła.
byśmy inaczej to napisali i żeby udowodnić sobie to
Wystarczy „tylko” własne wady przekształcić w zalety.
stwierdzenie – siadamy i piszemy.
Początki pisania są zazwyczaj miłym i zabawnym
Zdarza się, że inspiracją do pisania byli ludzie.
wspomnieniem, do którego z przyjemnością wracamy, tak
Czasem tragiczne bądź szczęśliwe wydarzenia zasłyszane
samo jak do wspomnień z dzieciństwa. Coś
od innych czy też przeczytane w prasie do głębi nas
rozpoczęliśmy i poszliśmy parę kroków dalej, zrobiliśmy
wzruszają i decydujemy się o nich napisać. Ale nie tylko
postępy – możemy teraz obejrzeć się za siebie i zobaczyć,
obcy – najbliżsi z naszego otoczenia i nasze relacje z nimi
jak daleko jesteśmy od linii startu. Jesteśmy młodzi,
powodują napływ ogromnych uczuć i emocji, które
ambitni i pełni zapału, przed nami rozpościera się
szukają ujścia, a pisanie, obok innych form artystycznego
świetlana przyszłość. Tylko kto z nas dotrze do mety?
wyrazu, jest świetną formą ekspresji. Właśnie dlatego
mamy tak wiele wierszy i piosenek o miłości oraz blogi
J. A. Zguba
pełne frustrujących wyznań.
Blog jako początek kariery,
czyli czy blogosfera może kształcić przyszłych pisarzy?
Dla ludzi, nie tylko młodych, blog bardzo często jest pierwszym krokiem ku spełnieniu marzeń o zostaniu pisarzem. A jednak czy warto? Jaki jest sens w wyżywaniu się na blogach, jeśli szanse, iż ktoś
tam wejdzie i zacytuje Eddiego Izzarda: „Hej! Przyczajony chłopiec! Do mojego nowego filmu…
«Przyczajony chłopiec»!” są bardzo niskie?
Widząc pozytywne komentarze,
przybywających czytelników, którzy
metodą „ja czytam ciebie, ty czytasz
mnie” lub „czytam ciebie, więc masz
miejsce w moich linkach” zapewnią
naszemu blogowi jakąś tam reklamę,
czuje się wyrastające skrzydła, chce
się pisać więcej, bo wreszcie ma się
poczucie, że pasja nie jest ledwie
płonnym marzeniem, ale czymś
rzeczywistym, co ma szanse kiedyś
w przyszłości się spełnić.
fot. Tasteofomi, DeviantArt.com
Według mnie sens jest jak
najbardziej, nawet jeśli korzyścią nie
będzie coś równie wielkiego jak
podpisanie
kontraktu
z wydawnictwem. I mówię to
z własnego doświadczenia, pomimo iż
nie osiągnęłam jeszcze literackiego
sukcesu ani nawet nie doczekałam się
wyd a n ia . J e sz cz e, b o d zi ę ki
posiadaniu bloga od prawie czterech
lat czuję, że moment mojego wybicia
jest teraz zdecydowanie bliżej niż
dalej.
Przede wszystkim dlatego, że na
dzień dzisiejszy posiadam pewność
siebie, której nie miałam kiedyś.
Zakładam, iż niejedna osoba, klikając
w magiczny link „Załóż bloga”,
podjęła tę decyzję, by poznać opinię
obcych o własnej twórczości.
W miejscu, które dziennie odwiedzają
setki Internautów, statystycznie rzecz
biorąc, musi się znaleźć ktoś, komu
nasze dzieło się spodoba, bez względu
na jego stan techniczny tudzież
oprawę graficzną. Cóż zaś lepiej
mo t y wuj e
n ier zad ko
zakompleksionych początkujących
twórców niż słowa pochwały od
osoby, która nie zna nas prywatnie
i swą opinię opiera wyłącznie na tym,
co przeczytała?
na tym, co tworzy dobry warsztat,
a także
ma
własny
gust
literacki, który nie ogranicza się do
wzdychania
do
artykułów
poświęconych
tymczasowemu
owczemu pędowi dla nastolatek. Taki
oceniający to skarb: bezstronny
człowiek, który prosto z mostu powie,
co jest źle, zasugeruje, jak to
poprawić, a nierzadko także podzieli
się
własnymi
przypuszczeniami
w kwestii czasu, w jaki do poprawy
dojdziemy, jeśli przyłożymy się do
Oczywiście należy być ostrożnym.
pracy.
Umiejętność oddzielania ziarna od
plew w blogosferze przychodzi
Pewnie ktoś teraz skwituje moją
z czasem; dopiero później uczymy wypowiedź sceptycznym: „No i? Co
się, że nie każdy komentarz krzyczą- w związku z tym wszystkim?”.
cy: „Jesteś wspaniały i piszesz naChcę przez to powiedzieć, że nie
prawdę genialnie! Kocham Twoje
należy traktować świata blogów jako
opowiadanie i nie mogę się doczekać,
pewnej drogi do literackiego sukcesu,
kiedy wreszcie pokażesz, czy
ale jako ćwiczenie, w czasie którego
bohaterowie skończą dobrze! Szkoda,
nabierzemy przydatnych umiejętności
że ja tak nie umiem!” jest
na moment, w którym w ankiecie
wartościowy. Aby się dalej rozwijać,
wreszcie będziemy mogli z czystym
potrzeba także krytyki, wytykania
sumieniem
zapełnić
rubryczkę
błędów, dobrych rad na przyszłość.
dotyczącą zawodu dumnym słowem
Innymi słowy, raz na jakiś czas
„pisarz”.
solidny (acz uzasadniony) kop w tak
P r z yt o c z ę s ł o wa p e wn e g o
zwaną dupę nie tylko nam nie
zaszkodzi, a nawet pomoże zejść wykładowcy uniwersyteckiego, który
z obłoków chwilowej ekstazy na opowiadał, jak napisać dobre
ziemię.
Niektórym
się
udaje Personal Statement*. Mówił między
i otrzymują cenny dar w postaci innymi o tym, że każdy fakt z życia
wiernego czytelnika, który zna umiar: można pokazać w korzystny dla
pochwali, co dobre, taktownie s i e b i e s p o s ó b . P o w i e d z i a ł :
wytknie,
co
trzeba
poprawić „Pracowałem wtedy na kasie
i zmotywuje do dalszej pracy. Inni nie w Tesco. Ale gdybym tak napisał
w moim Personal Statement, czytająmają tyle szczęścia.
ca je osoba uznałaby to za coś nudneI tu znów blogosfera oferuje go, prawda? Ot, człowiek pracuje i co
pomoc: ocenialnie. Co prawda z tego? A gdyby zamiast tego
nierzadko trzeba się wiele nakopać, przedstawić umiejętności, które dzięki
by dojść do tych, które naprawdę p r a c y n a b y ł e m ? N a p i s a ć
pomogą, jednak czyż cel nie jest «Pracowałem w międzynarodowej
wart zachodu? Po kilku (czasem f ir mi e na st a no wi s k u , k tó r e
kilkunastu) próbach na stronach, umożliwiło mi obsługę klientów oraz
gdzie
oceniający/-a
wystawi zarządzanie pieniędzmi»? Instytucja
maksimum punktów za słodkiego widzi wtedy, że nawet z tak
psiaczka w nagłówku, a potem niepozornej pracy jak kasjer
wytknie słowo „naprawdę” jako w supermarkecie można wynieść coś,
zapisane z błędem, w końcu trafimy co można później wykorzystać
na kogoś kompetentnego, kto zna się w praktyce, w każdej pracy, do której
* Krótki dokument, w którym kandydat prezentuje swoje zalety i przedstawia argumenty, dla których winien zostać przyjęty na daną uczelnię i/lub kurs.
3
się dostaniemy.”.
Blogosfera jest taką właśnie kasą
w
Tesco:
ludzie
patrzą
protekcjonalnie na obie, uznając za
coś gorszego, mniej przydatnego
w życiu. Jednak w rzeczywistości
obie
te
rzeczy
procentują
w umiejętnościach, które przydadzą
nam się w życiu i których nie jesteśmy w stanie kupić. Ocenialnie uczą
nas
godnego przyjmowania każdej opinii rzecz niezastąpiona, kiedy na łamach
jakiegoś magazynu przeczytamy
niezbyt pochlebną recenzję krytyka.
Dbając o szatę graficzną bloga,
rozwijamy wyobraźnię, przez co
prawdopodobnie bylibyśmy w stanie
zasugerować projekt okładki do
naszego dzieła, a kto wie, być może
nawet poznamy ludzi, którzy mogliby
ową okładkę wykonać. Dzięki
rozmowom z czytelnikami nabieramy
doświadczenia w rozmowach z tymi,
którzy mają coś do powiedzenia na
temat naszej twórczości, przez co
kiedyś w przyszłości, na jakimś
spotkaniu autorskim, nie zbłaźnimy
się, odpowiadając na słowa pochwały:
„Yyy… Taa, dzięki”. Jeśli zaś
jesteśmy jednymi z tych szczęściarzy,
którzy
posiadają
czytelników
wytykających błędy, nauczymy się
lepiej operować językiem polskim,
a przecież potencjalny wydawca lubi
widzieć, iż przysłany do niego tekst
jest dobry technicznie - potencjalny
korektor także lubi mieć mniej pracy
za to samo honorarium.
I oczywiście aspekt, o którym
wspomniałam na początku: pewność
siebie. Bezcenna rzecz. Kiedyś
trzęśliśmy kolanami ze strachu, co
ludzie powiedzą na temat naszego
bloga i zamieszczonego w nim
opowiadania; dziś, po jakimś czasie
obcowania w internetowym świecie
opowiadań,
znacznie
łatwiej
przychodzi nam myśl o poddaniu
bloga ocenie, wzięciu udziału
w literackim pojedynku, a być może
także o podesłaniu któregoś z naszych
dzieł do fanzinu, magazynu, być może
nawet wydawcy. Do odważnych świat
należy i jeśli sami nie poczynimy
pierwszego kroku w stronę sukcesu,
możemy
się
zawieść
podczas
czekania, aż szansa sama wyciągnie
do nas dłoń.
Zatem czy blogosfera może
kształcić przyszłych pisarzy? Może,
zdecydowanie może. Nie twierdzę, że
zrobi to z każdym, w końcu Internet
mimo wszystko jest rajem dla grafomanów, którzy wreszcie mogą
opublikować swe twory, tyle razy
odrzucane przez „nieznających się na
sztuce wydawców”. Wszystko zależy
od nas samych, od tego, ile pracy
włożymy w doszlifowanie warsztatu
tudzież pomysłów, ile będziemy mieć
determinacji, by sięgnąć po wszystkie
umiejętności, które przydadzą się nam
w przyszłości jako pisarzom, no i ile
siedzi w nas prawdziwej smykałki do
pisania. Poprzez bloga najpewniej nie
zostaniemy
sławni
na
rynku
wydawniczym,
jednak
z
całą
pewnością dostaniemy dobrą szkołę
przygotowawczą. I właśnie tego
należy od blogosfery oczekiwać.
Paulina Anna Peycka
Początek pasji, pisania, początkiem wyboru przyszłego zawodu?
Początki są zawsze najmniej interesujące. Ważne jednak, by każda z osób, która doszła do etapu zawodu w swojej pasji pisania, coś osiągnęła.
I na dodatek mogła się z niej
utrzymywać, co więcej, aby płacono
jej za coś, co, jak widać, musi robić
dobrze (skoro jej płacą), a więc robiła
dobrą pracę, która komuś się
przydaje. Za każdą dobrze wykonaną
pracę należy się (lub powinna się
należeć) jakakolwiek zapłata. Tak
samo jest z zawodem pisarza. Lub
każdym „pisaniem”, które ktoś uzna
za warte, aby to kupić i dać za nie
wynagrodzenie autorowi. Pisanie to
ciężka i uczciwa praca. Musi być
precyzyjna i dobra, wykonana jak
trzeba, bo inaczej tej zapłaty nie ma.
A wtedy pisarz załamuje ręce, bo
tyle się napracował, tyle napisał, ale
jak widać niewystarczająco.
Jak?
To jak sklecić łódkę z byle jakich
elementów, zebranych w różnych
miejscach plaży, z desek oderwanych
ze starych szop i magazynów lub
rozpadających się domów; gwoździe
też pogięte, zabrane ze złomowiska
albo, co gorsza, powyciągane
z innych starych łódek lub, co
najgorsze,
nowych
i
„czyichś
własnych” – gotowych już do
pływania i używania. To kradzież
i chamstwo.
Na dodatek jak się nie zna na
tworzeniu łódek, to spaprze robotę
i łódka albo źle wygląda już przed
startem, albo nawet jeśli wygląda jako
tako, to jak się ją puści na morze, za
chwilę rozpadnie się i utonie. Nie
pozostanie po niej żaden ślad. Zostaną
części wraka gdzieś na dnie, a potem
każdy już zapomni, że coś takiego
w ogóle płynęło albo chciało wypłynąć na fale morskie. Autor poszedł
poszukać innej roboty, w której się
sprawdzi i będzie cieszył buzię przy
pracy, bo wie, że mu wychodzi. Za
takie dzieło ktoś mu zapłaci i dostanie
pochwałę, szacunek szefa, a jego
kiwanie głową z aprobatą jest
4
wystarczającą nagrodą, by się starać
i próbować dalej, podnosić kwalifikacje i budować jeszcze lepsze rzeczy
i bardziej doskonałe.
Każdy potrafi sobie znaleźć taką
odpowiednią robotę dla niego, jeśli
potrafi się zdecydować, żeby zacząć
szukać i próbować (co mu najlepiej
wychodzi w życiu i w czym może być
dobry), a nawet będzie chciał się
starać już do końca życia. I będzie
chciał poznać wszystkie tajniki tego
zawodu - bo praca go cieszy, jak umie
ją wykonać, a na dodatek inni to
z pewnością docenią - wtedy tylko
chcieć więcej móc dawać i lepsze
„produkty” wytwarzać. Człowiek
rozwinie się i ma czas do końca
świata na zgłębianie tajników. Robi to
przecież z pasją, więc całe życie pcha
go „do góry”, a nie udupia w jednym
miejscu albo powoduje wymioty
i non-stop zrzuca go w dół.
Sam wybrał – szukał – znalazł –
robi to, co lubi, co kocha, co potrafi
I na czym się zna. A jak potrafi i robi, się rozwija i zaczynam znowu pito zawsze znajdzie się ktoś, kto za to sać. Chcę wiedzieć więcej o pisaniu
i pisarstwie! Wiem już, dlaczego dziezapłaci.
ła klasyków stały się klasyczne
i przeszły do kanonu, a autorom
Pasja.
pomniki!
Już
wiem
Za każdą dobrą robotę ktoś stawiają
zapłaci. Nie ma innej możliwości. Na i rozumiem.
Chciałabym pisać podobnie do …
początku nie zawsze musi płacić
pieniędzmi, w końcu dobre słowo, ale pewnie takiego poziomu nigdy nie
pochwała, aprobata to też wielka osiągnę, jednak i to jest dobre, że
nagroda. Wystarczy poczekać i nie widzę, jak pisał i mogę się uczyć od
chować swoich „potworków” , które mistrza. Wystarczy czytać. To jego
uwielbia się tworzyć, ale wręcz styl. Ciekawe, co mi pozostanie w
przeciwnie, pokazać nawet z odrobiną głowie po wielokrotnym przeczytaniu
wstydu i zaciekawienia „co będzie?”, Mistrza, oprócz zachwytu?
Styl się czasem przejmuje
z cichym oczekiwaniem na dowolną
reakcję. I nagle – szok! Pojawiają się nieświadomie, chłonie się Jego
pierwsze opinie, nie wszystkie to sposób pisania, ale geniuszu samego
nigdy
nie
dościgniesz.
pochwały, ale nie na tym to polega. autora
Na początku chodziło o to, by ktoś Najwyżej odpowiednio ukształtujesz
przeczytał, więc cel osiągnięty – już swój własny styl, który jest
niepowtarzalny. A wtedy po latach
ktoś twoje dzieło zna.
zostaniesz
Mistrzem,
A potem próbuje się robić coś sam
lepszego, mając w duchu nadzieję, że wychowanym na … i na …. etc.
Ale to Ciebie będą czytać
też się spodoba. Przecież, jak to się
mówi,
„nie
od
razu
Rzym i podziwiać. Bo jesteś Autorem.
Innych, oczywiście, nadal też. Bo
zbudowano”. Lubię pisać, sprawia mi
to przyjemność i jest to mój port autorów mamy tysiące albo i więcej
docelowy, w tym kierunku chcę się na przestrzeni wieków i każdy wielki
rozwijać. Fora literackie to świetne był niepowtarzalny. Inni,
miejsce, by otrzymać rady odnośnie ci mniejsi, tylko naśladopisania. Chociaż nie zawsze mogą się wali. Jak dzieci, które
podobać, bywa jednak tak, że mają deklamują wiersze, recyrację, a wtedy już wiem, jak poprawić tują, a nawet zmieniają
tekst i jak uniknąć niektórych błędów. wyrazy w wierszach dla
żeby
były
Nagle okazuje się, że nawet mnie on żartów,
się całkiem nie podobał, a po śmieszne, inne, a podobodpowiednich poprawkach stał się ne do pierwowzorów itp.
dobry. I mogę go czytać w kółko, To zawsze wyjdzie żałochociaż
nawet już potem tylko patrzeć na śnie,
niego i cieszyć buzię. Świeci! Puścić może i ładnie czasami.
nie
w świat i niech czytają, a ja piszę Ale
przetrwa czasu.
dalej! Podoba mi się.
Bzdury po prostu. Już
Pochwały, reakcje, komentarze
pojawiają się potem. Ale i tak chcę wolę
pisać, bo wiem, że potrafię! dziennikarzy.
Pisał, bo lubił, a jak
Wypowiadam się normalnie - jak
człowiek, mam coś do powiedzenia - lubił, to się starał, bo mu
świetnie!, a jak zaczynam ubierać to się podobało i robił tego
w oprawę słowną, stylistyczną, coraz więcej i więcej, aż
merytoryczną – jak najbardziej, fabuła zaczęło samo wychodzić,
zbyt łatwo, żeby nie
Obrazek: Rui-ricardo, DeviantArt.com
5
wejść wyżej i nie zacząć się kształcić.
Żeby te teksty były jeszcze lepsze
i doskonalsze, żeby zrozumieć, jak
pisać lepiej i dlaczego w ten sposób są
lepsze.
I buzia się śmieje, bo to, co lubił
staje się nie tylko dobre, a nawet
bardzo dobre!
I pojawia się uznanie. A to dowód,
że jednak się starał, umiał. Lubił,
samo szło, a jednak poprawiał
i kształtował, więc teraz wychodzi mu
ZŁOTO!
A złoto jest cenne, jak każdy wie.
I można je tworzyć z niczego –
czyli z głowy. To lepsze nawet niż
alchemia – bo alchemicy starali się
zamienić ołów w złoto. Tworzenie
czegoś z niczego jest chyba na jeszcze
wyższym poziomie, więc bez
problemów, chociaż z niepotrzebnym
bólem, ale można pomóc alchemikom
zamienić ołów w gumę albo nawet
(niech im już będzie) - w ZŁOTO!
A potem umyć ręce. Tak już jest
niestety z każdą brudną robotą.
Asia Marteklas
Jak rozpocząć tekst?
A więc zaczynasz, wylewasz na papier bądź arkusz Worda wszystko to, co dzieje się w twojej głowie.
Myślisz intensywnie, tworzysz i podoba ci się to. Ze wszystkich sił starasz się, by nie napisać czegoś
oklepanego; chcesz być oryginalny, a stajesz się plastikowy. Wszystko emanuje taką sztucznością, że
tylko fani lalek Barbie i ich plastikowego świata będą chcieli przebrnąć dalej. W pewnym momencie
spostrzeżesz, że nie czujesz tego, co piszesz, bo pogoń za oryginalnością pochłonęła Cię do tego stopnia, że zapomniałeś, co jest w tym wszystkim tak naprawdę ważne. I tutaj pojawia się pytanie: jak
trzeba zacząć?
Może jest i błahe, jednak zadając je sobie,
jednoznacznej
odpowiedzi
nie
uzyskasz.
Prawdopodobnie nie otrzymasz jej w ogóle,
a przynajmniej nie w formie, w jakiej byś chciał. W końcu
każdy ma swoją receptę na dobry początek, a zżynanie jej
od kogoś nie wróży niczego dobrego. Dla każdego pisarza
rozpoczęcie tekstu jest tym pierwszym, najważniejszym
stopniem w tworzeniu całego dzieła. Czasami chce się
rozpocząć standardowym i oklepanym „Dawno, dawno
temu…”, ale kto to później przeczyta? Przecież natrafiając
na tak zaczęte opowiadanie, sami nie chcielibyśmy go
tknąć. Sama mam czasami ochotę wstawić taki początek,
jednak w porę uświadamiam sobie, że to, co mógł
Andersen, niekoniecznie mogę i ja.
Rozpoczęty tym zwrotem tekst nie zachęca do
wnikliwego przejrzenia. To, jakimi słowami wprowadzasz
czytelnika do swojego świata, jest bardzo ważne. Słowa
wstępu można przyrównać do bramy. Gdy przechodzimy
przez piękne, ozdobne wejście, w naszych głowach od
razu pojawia się wyobrażenie wspaniałości, jakie czają się
dalej. Natomiast gdy już od progu widzimy nieporządek
i zaniedbanie, mamy pewność, że dalej nic lepszego nas
nie spotka. Tak samo jest z tekstami. Większość bloggerów po prostu pobieżnie przegląda ich treść, bo zazwyczaj
wprowadzenie nie przyciąga ich uwagi, nie jest na tyle
interesujące, by przeczytać całość. Właśnie to pokazują
statystyki na blogu. Gdy ilość komentarzy jest bardzo
mała, zwłaszcza
przy
długim
czasie
prowadzenia
bloga,
natomiast liczba
odwiedzin stale
rośnie, może to
oznaczać,
że
początek twego
opowiadania nie
jest na tyle ciekawy,
by
wszystkich zachęcić do czytania.
Ktoś kiedyś powiedział, niestety, nie pamiętam kto, że
pisać należy w taki sposób, żeby samemu chciało się to
przeczytać i nie umierało z nudów, a jeśli to się nam uda,
istnieje duże prawdopodobieństwo, iż innym także się
spodoba. Zaczynać można na wiele sposobów, można
dialogiem albo opisem wydarzenia, miejsca, uczucia…
Należy jednak pamiętać, że nie można zacząć całego
opowiadania słowami, których nie „czujemy”, i które,
prawdopodobnie, wybiją nas z rytmu przy dalszym
pisaniu. Rafał Ziemkiewicz proponuje, aby "napisać
pierwsze zdanie tak, aby chciało się po nim przeczytać
następne. Musisz pisać w ten sposób, aby każdy akapit
zaciekawiał, ciągnął za sobą dalsze partie tekstu". Wbrew
pozorom to nie jest takie trudne, o ile nie zaczyna się od
rzeczy strasznie odrealnionych.
Pisanie powinno być rzeczą tak naturalną, jak
oddychanie, a skoro noworodek wie, jak ma zaczerpnąć
pierwszy oddech, to niby czemu mu mamy nie wiedzieć,
jak zacząć? Wystarczy tylko poszukać w głowie tej
pierwszej myśli, tej, która zapoczątkowała tworzenie
całego opowiadania i właśnie od niej rozpocząć pisanie.
Bo właśnie ta pierwsza myśl jest najlepsza, jak mawiał
pewien pan polonista, którego wręcz nie znosiłam - ale
mówił mądrze.
Słowa wstępu są twoją bramą, uczyń ją więc na tyle
ciekawą, by warto było zatrzymać się przed nią
i przestąpić jej próg. Postaraj się, by już pierwsze zdanie
wciągało, było jak lasso, które ciągnie czytelnika we
wnętrze tekstu. Nie ma sensu kopiować innych, za wszelką cenę starać się być oryginalnym, przypłacając to entuzjazmem i zadowoleniem z pisania. Świat jest tak
ułożony, a ludzkie umysły tak zmajstrowane, że za nic nie
stworzysz czegoś uniwersalnego, co podobałoby się
wszystkim. Nie o to tutaj chodzi, wierz mi. Wystarczy, że
zaczniesz i zrobisz to z pasją, a wtedy, możesz mi
wierzyć, komuś się to spodoba.
Powinieneś o tym pamiętać i wziąć to sobie do serca,
bo też jestem czytelnikiem i ucieszyłabym się, gdybym
kiedyś ujrzała twoje dzieło leżące na półce opatrzonej
nazwą „bestseller”.
Asia Marteklas
Obrazek: Kuriru, DeviantArt.com
6
Najtrudniejszy pierwszy krok… a ostatni?, czyli o zakończeniach słów kilka
Obrazek: HeyWhichWayNow, DeviantArt.com
Pierwsze kroki są trudne, trzeba przyznać. Problemy z pierwszym zdaniem, słowem, myśli typu
„A co by było gdyby...”, tworzenie świata przedstawionego i bohaterów tak, aby nie byli ani chodzącym ideałem, ani typem fallen angel... Większość młodych pisarzy ma też jednak problemy z zakończeniem.
nadzieję na to lepsze jutro, na piękniejszy poranek,
bardziej zieloną trawę i kończy zdaniem w rodzaju
„A może jednak...”, co z kolei oznacza, że:
a) nie ma zamiaru podzielić się z nami końcem
opowieści,
b) nie potrafi się zdecydować: Happy end czy Totalna klęska?,
c) ma zamiar dopisać kolejną część
opowieści, by tam zawrzeć to, czego nie
zawarł w opowiadaniu pierwszym, bo tak mu się podoba i już.
I to są zazwyczaj pozytywy historii
niedopowiedzianych, bo, przykładowo,
trudno jest autorowi napisać kolejny tom
powieści o Elfie Anzelmie, jeśli biedak
zakończył swój żywot pod koniec powieści pierwszej.
(A zmartwychwstanie, mimo szybkiego rozwoju medycyny, nie wchodzi w grę.) Jeśli pisarz ma dylemat,
czy dać szansę bohaterom na lepsze jutro, czy jednak
pozbawić ich nadziei, takie niedopowiedziane zakończenie też się sprawdzi – czytelnik dopowie sobie jedno, autor drugie i nie trzeba roztrząsać kwestii
„Co autor miał na myśli?”, bo autor jest cwany i pozostawia wybór nam.
Najlepsze zakończenie, jeśli chodzi o te powyższe?
Oczywiście nie ma takiego, które sprawdziłoby się
przy każdym opowiadaniu, przy wszystkich gatunkach
– do romansu często pasuje jedno, do horroru drugie,
ale... to my wybieramy, jak chcemy zakończyć. Nasza
opowieść, mimo luźnego stylu i żartu w co drugiej
linijce, wcale nie musi zostać pod koniec uwieńczona
happy endem, a dramat z kolei nie powinien być na
wstępie skazany na całkowitą porażkę. Czasem
zakończenie po prostu się czuje, czasem przychodzi
samo, przy wymyślaniu całej fabuły, a jeśli nie... wystarczy zastanowić się przez chwilę, jaki koniec będzie
satysfakcjonował nas.
Sprawa ma się tak: teoretycznie istnieją trzy końce
opowieści. Być może ktoś sobie kiedyś jeszcze wymyśli czwarte, a może nawet piąte, jeśli teraźniejsze mu
się nie spodobają, ale zostańmy przy trzech
głównych:
Pierwsze zakończenie, nazywanie potocznie happy
endem, to zazwyczaj zakończenie cukierkowe, pełne
szczęścia i pomyślne do bohatera/ów, gdzie ostatnie
zdanie mogłoby być synonimem „I żyli długo i szczęśliwie”. Taki Alek, załóżmy, po wypadku samochodowym odzyskuje w pełni zdrowie, Halinka jest szczęśliwie i z wzajemnością zakochana, a Michał
odzyskuje swoją kartę kredytową, którą
zgubił kilka dni wcześniej. Zalety? Jeśli
opowieść jest naprawdę dobra, często pisana z humorem, a bohaterowie tacy, że „nie można ich nie lubić”,
to jednak jeśli w ostatnich słowach opowieści postać
główną nagle przejedzie ciężarówka czy kat odrąbie
głowę na środku rynku... to nie jest
przyjemna wizja ani dla czytającego, ani
piszącego historie (och, i tu znowu kwestia przywiązania się...). Happy endów, szczególnie takich z naciskiem na „happy”, nie polecałabym przy pisaniu opowiadań grozy i dramatów (toż dramat jest dramatem
w końcu), chociaż i tu zdarzają się wyjątki, bo zakończenie nie od gatunku zależy, ale od treści. Wady...
owszem, będą - jeśli zbyt przesłodzimy. Ulepek daje
zgagę, zgaga daje niezadowolenie. A niezadowolony
czytelnik ze zgagą po przeczytaniu, to zdecydowanie
nie najlepszy czytelnik.
Drugie zakończenie - antonim happy endu, czyli
klęska, strata, porażka, coś w stylu „A jednak mu się
nie udało”. Główny bohater naszej opowieści nie przeżyje wypadku samochodowego, nie zakocha się w nim
najładniejsza dziewczyna w mieście, ba!,
nawet go wyśmieje, nawet figę pokaże, żeby dramatyczniej było, a ponadto jakoś tak smutno będzie na
końcu, taką się pustkę czuje trochę. Z jednej strony
jest to zaletą, ale zależy, jakby na taki koniec patrzeć –
jeśli łzy człowiekowi się do oczu cisną, że nie
widzi literek, to pisarz może sobie pogratulować,
a jeśli mimo smutnego zakończenia czytający nie odczuwa żadnych emocji - klapa na całego! Końce,
w których nie ma absolutnie żadnych cech pozytywnych, często też sprawiają, że jeśli się do bohatera
przywiążemy (duchowo, a co), to i potem jesteśmy źli,
że go autor tak strasznie śmiał potraktować i nie dał
szansy (bo mimo, że Alek się ogromnie starał,
wypadek miał, a przeżył, trepanację czaszki przeszedł
pomyślnie, to jednak zapadł w śpiączkę - i masz babo
placek!). Zakończenia smutne czasem nie podobają się
czytelnikom, szczególnie, jeśli ci od początku życzyli
bohaterowi jak najlepiej. Z kolei czasem można po
prostu wymamrotać, że... tak miało być.
Trzecim zakończeniem autor zazwyczaj przynosi
Iwona Izabela Jarząb
7
Najczęściej powielane błędy na początku
Mówią, że najtrudniejszy pierwszy krok - czy to dla malarza, dla początkującego alpinisty czy też
pisarza. Wiadomo, że zacząć trzeba; później powinno pójść już szybciej, sprawniej i łatwiej. Jakich
więc błędów trzeba się strzec przy, niekoniecznie dobrych początkach?
Po pierwsze: niedopracowana fabuła.
Gorsze od tego jest chyba tylko... chociaż nie, nie ma
nic gorszego od niedopracowanej fabuły. Przypuśćmy, że
nasz początkujący pisarz otworzy sobie takiego Worda
albo inny edytor (albo też po prostu wyjmie zeszyt),
wymyśli, że jego Jan Kowalski będzie w barze pracował,
a co!, że będzie dziewczyny podrywał i już. I pisze.
A potem plama! Bo co się stało? Bo pisarz naszemu Jasiowi fabuły nie domyślił, a tworzyć zaczął. I potem myślenie - co by było, gdyby się temu Jasiowi Kowalskiemu
jedna taka niedostępna trafiła? Nie, bo to głupie! A co by
było, jakby Jasiu się w jednej naprawdę zakochał, a nie
tylko kokietował? A to też głupie. No więc może by tak...
I
gdybaniu nie ma końca. Aż w końcu pisarz sobie daruje
owe gdybanie, bo mu się już zalążek fabuły nie podoba i
koniec z napisaniem ambitnej opowieści.
Dlatego punkt do zapamiętania na dziś - przed
stworzeniem dzieła, dokładnie sobie obmyślić
fabułę! Najlepiej, kiedy nie będzie miała tylko
jednego wątku głównego, bo taka opowieść skończy się po kilku rozdziałach. Dobrze obmyślona
fabuła powinna mieć ciekawy wątek główny
i kilka pobocznych (równie intrygujących).
Po drugie: kreacja bohaterów.
Jeśli nasz Jaś Kowalski będzie nieziemsko
przystojny, piekielnie bogaty, a na dodatek zacznie go podrywać boska córka milionera to...
W sumie to też jest jakiś pomysł. Ale na pewno
nie na dobrą opowieść. Ludzie są w 90% egoistami i chcą czytać o sobie - o zwykłych ludziach
z problemami. Chcą mieć satysfakcję z tego, że Ani też
nie starcza do pierwszego i że Wojtek nie ma nieskazitelnie czystej cery, bo nawet tonik co wieczór mu nie pomaga. Potencjalni czytelnicy z pewnością ucieszą się także,
jeśli przeczytają, że Basia, pomimo „pogodnego usposobienia i otwartości”, cierpi niekiedy na chwilowe depresje
(oczywiście nie w nadmiarze), a czasem to nawet zdarza
się jej ze złości posłać niezłą wiązankę wulgaryzmów,
tupnąć nogą czy opchnąć całą czekoladę. Nie bójmy się
robić z naszych bohaterów żywych ludzi! Nie ograniczajmy się tylko do opisów w stylu: „Kasia
miała jasne włosy oraz oczy, lubiła dobre imprezki i miała
fajnego chłopaka”. Niech bohaterowie zaczną żyć!
Po czwarte i ostatnie: wyścig z czasem.
Hę? Czyż nie jest tak, że młody pisarz, dopiero
stawiający pierwsze kroki, budujący nieskładne
zdania i pierwsze, możliwe, że nieco sztuczne
dialogi... trochę się spieszy? Pisanie to nie wyścig! Nie polega na tym, by jak najszybciej wystukać na klawiaturze swoją opowieść czy też
zapisać ją w całym zeszycie, na dodatek trzydziestodwukartkowym. W przeciwieństwie do
autora książki, który swoje dzieło ma skończyć
na jakiś określony termin, początkujących twórców nic nie goni, więc powinni podejść do pisania ze spokojem i powiedzieć sobie: „Okej, zaczynam
pisać. To może być długie i niekiedy męczące zajęcie,
może mi zająć dużo czasu (nie, z pewnością nie trzy godziny), ale mam tego świadomość. Mam też świadomość,
że nawet jeśli dopadnie mnie Wena i wypluję z siebie coś
genialnego, to później jestem zobowiązany do sprawdzenia tekstu, bo być może - po godzinie może mi przejść
zachwyt nad moją genialnością, a wtedy nie będzie już tak
pięknie....”
A teraz: czy każdy początkujący pisarz musi przez te
„trudne początki” przejść? Oczywiście, że nie. Wcale nie
jest powiedziane, że będzie mieć kłopoty z kreacją
bohaterów czy obmyślaniem fabuły. Być może nie jest
wiercipiętą i będzie mozolnie dopracowywać swoje
pierwsze dzieła do końca lub też wcale nie uważa się za
geniusza i ma świadomość swojej rangi amatora.
Z pewnością jednak nie stanie się ekspertem po kilku
dniach tworzenia, nawet jeśli będzie miał wokół siebie
dobrych krytyków, którzy poradzą mu, co zrobić, kiedy
jego bohater... zacznie żyć własnym życiem.
8
Iwona Izabela Jarząb
Autor nieznany,
Po trzecie: wiara we własne możliwości a to, co
naprawdę umiemy.
Zazwyczaj dzieje się tak, że młody, początkujący
pisarz troszkę przecenia swoje zdolności. Najdzie takiego
szalony pomysł, żeby napisać o narkomanach, to biegnie
wtedy do najbliższego komputera/zeszytu i... pisze
farmazony, że głowa boli. Wynika to głównie z tego, że
ludzie uważają się za ekspertów w sprawach, o których
przeczytali dwie linijki w Wikipedii. Zmyślają głupoty
o tym, jak Grześka bolało ramię, bo znowu dał sobie w
żyłę i eksperymentują z gatunkami, mieszając je w sposób, który daje tylko jeden efekt - totalną katastrofę. Na
dodatek,
jakby
tego
było
mało,
do
prostego stylu pisania dodają kwieciste wypowiedzi i potem wychodzą zdania typu: „Przed chwilą pożarł całe
śniadanie,
albowiem
był
cholernie
głodny”.
Amatorzy,
czyli
ludzie,
którzy
dopiero oswajają się z pisaniem, nie powinni uważać się
za Alfę i Omegę. Takie myślenie doprowadza później do
porażki i sprawia, że pierwszy potencjalny kandydat na
czytelnika owych farmazonów kręci głową z niedowierzaniem, stwierdzając, że książki to z tego nie będzie. Dlatego... amator - być może nawet z talentem, z pomysłami nie powinien przeceniać siebie i swoich możliwości. Musi
wiedzieć, że zwiedzając nawet wszystkie dostępne
zakamarki Internetu w poszukiwaniu informacji
o rodzajach bydła, i tak nie będzie wiedział, jak to jest
wydoić krowę.
Kto pyta, nie błądzi — wywiad z panią Janiną Oparowską
Każdy to zna, lecz większość po prostu wstydzi się zapytać kogoś o radę. A niepotrzebnie, ludzie bardzo chętnie dzielą się swoim doświadczeniem, zwłaszcza pisarze. Fora literackie są pełne doświadczonych literatów, którzy nam, żółtodziobom, doradzą i posłużą za przykład. Ale nie tylko w Internecie
można szukać pomocy. Ja, chcąc usłyszeć rady dotyczące tego, jak pisać, zwróciłam się do wrocławskiej poetki – Janiny Oparowskiej. Rozmowa z nią pokazała mi, że nie tylko talent, niewątpliwie bardzo ważny, potrzebny jest, by pisać i robić to dobrze. Choć jest poetką, z prozą radzi sobie wyśmienicie.
Asia Marteklas: Czy jest jakaś ogólna recepta na przelotną myślą, a taka zwykle po kilku zdaniach ucieka.
Taki pomysł powinien sobie odleżeć w głowie, dorosnąć
rozpoczęcie tekstu?
tego,
by
na
nim
opierał
się
Janina Oparowska: Nie ma i chyba nigdy takowej nie do
jakikolwiek
tekst.
Do
pisania
potrzebny
jest
także
talent,
będzie. Moim zdaniem nie byłoby ciekawie, gdyby każdy
pisarz pisał tak samo lub podobnie. Wtedy zatraciłaby się jednak nie jest on koniecznością. Pisania można się
oryginalność i prywatny styl, mielibyśmy w księgarni nauczyć, styl wypracować. By dobrze pisać, trzeba nad
szarą masę. Półki zawalone byłyby klonami, które sobą pracować, talent, którego się nie pielęgnuje umiera
z czasem.
z literaturą miałyby niewiele wspólnego.
A.M.: O czym nie powinno się pisać?
A.M.: Przecież nie wszyscy pisaliby tak samo.
J.O.: Cóż, nigdzie nie jest powiedziane, że jakiegoś
tematu mamy nie ruszać, aczkolwiek, moim zdaniem, nie
powinno się pisać o rzeczach nam obcych. Mieszkając
w Polsce, spędzając wakacje nad Bałtykiem, nie opiszę
Karaibów w taki sposób, by ktoś podczas czytania tego
miał złudzenie, że znajduje się na owej plaży, wśród tych
A.M.: A czy Pani początki były właśnie takie wyboiste ludzi. Wszystkiego nie wymyślimy, są rzeczy, które
i trudne?
trzeba zobaczyć, by móc je ubrać w jakiekolwiek słowa
J.O.: Zaczynałam pisać prozę już w szkole podstawowej, i oddać ich klimat.
moje pierwsze opowiadanie było o ławce, starałam się A.M.: A więc powinno się pisać o tym, co się zna?
oddać uczucia, jakie mogłyby nią targać, gdyby tylko je
miała. Do dziś jeszcze je mam, choć pisałam je w latach J.O.: Według mnie tak, przynajmniej na początku, gdy
czterdziestych. Młodość miałam ciężką, były to lata II jeszcze niewprawnie radzimy sobie z pisaniem. Potem to
Wojny Światowej, a potem moja rodzina została już inna sprawa, nasz zmysł pisarski dojrzewa, potrafimy
wysiedlona ze Wschodu na ziemie Dolnośląskie. Mimo więcej, zaczynamy się wczuwać w klimat miejsc, których
wszystko moja chęć pisania nie zmalała, wręcz nie poznaliśmy. Nasza wyobraźnia osiąga wyższy
przeciwnie. Mówi się, że co nas nie zabije, to nas poziom.
wzmocni. W tamtych latach przekonałam się o tym i moje A.M.: Czy Pani zdaniem może pisać każdy?
doświadczenia stały się natchnieniem do pisania.
J.O.: Właściwie… tak. Dla człowieka nie ma barier nie
J.O.: Owszem, nie wszyscy, ale większość. Każdy kiedyś
zaczyna, a ludzie już tacy są, że z chęcią sięgają po
„gotowce”. Nie łudźmy się więc, że mając do wyboru
prostą, udeptaną ścieżkę, wybiorą tę kamienistą i bardzo
trudną.
A.M.: Dlaczego zaczęła Pani pisać?
J.O.: Dlaczego? Nie
wiem, chyba po prostu
poczułam taką wewnętrzną
potrzebę
przelania na papier tego
co czuję, co siedzi
w mojej głowie.
Janina Oparowska, fot. Asia Marteklas
A.M.: Co jest potrzebne, by zacząć cokolwiek tworzyć?
do pokonania. Wszystkiego można się nauczyć, pisania
także. Wyobraźnię można
rozwinąć, stylu się nauczyć. Choć muszę powiedzieć, że nie wszystkim jest dane pisać Wielkie Rzeczy, to jest dostępne tylko „Wybranym”,
takim jak Mickiewicz czy
Słowacki. To nie oni wybrali literaturę, to ona wybrała ich.
J.O.: Z pisaniem to jest
tak, że trzeba mieć pomysł. Bez niego jest
bardzo ciężko, ale niewskazane
jest
„napalać” się na pomysł, który dopiero co
wpadł nam do głowy,
jest on zwykle tylko
A.M.: Bardzo dziękuję za
wywiad i życzę pomyślności w pisaniu.
J.O.: Ja również dziękuję
i cieszę się, że mogłam
pomóc.
Asia Marteklas
9
Skąd czerpać natchnienie, także na początku?
Natchnienie, Wena twórcza, ochota na właściwe spożytkowanie czasu – pisarz może nazywać ten stan, jak sobie chce – bez
niego zazwyczaj nie da się sklecić czegokolwiek, a zawsze – napisać czegoś sensownego. Może objawiać się u każdego inaczej i
często akurat wtedy, kiedy mamy już zazwyczaj plany. Natchnienie takież jednak z naszych planów sobie niczego nie robi i
bez skrupułów przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie – taki już jego urok.
własne życie wydaje się
nam zbyt nudne do opisywania go w naszym
dziele (które ma być
pełne zwrotów akcji
i ciekawych wątków...),
ale musimy pamiętać, że
opowiadanie to nie tylko
dobry pomysł. To przede
wszystkim wykonanie.
A z wykonaniem... często jest trochę gorzej.
Po czwarte - coś, z czym
muszą mieć styczność
i nasi bohaterowie, i my
- świat wokół nas. Ludzie, ich uśmiechy
w drodze do domu, smętne miny pani czekającej
na autobus, przelotne
spojrzenia licealistów,
starsze kobiety, sprzedające na targu pomidory.
Wszystko! Nawet najmądrzejszemu człowiekowi bez
umiejętności obserwo wania otaczającej nas
rzeczywistości nie uda opisać się stanu, w jakim znajdowała się Kasia po oblaniu matury czy tego, co czuł
Krzysiek, kiedy Maja zerwała z nim przez telefon. Dobry
pisarz powinien być zawsze dobrym obserwatorem – bez
tego ani rusz. Jeśli sami nie możemy doświadczyć
pewnego stanu, nie jesteśmy w stanie przeżyć tego, co
teoretycznie musi nasz bohater, a chcemy chociaż po
części wiedzieć jak to jest, musimy umieć obserwować.
Niekoniecznie pytać, bo czasem pytania są absolutnie
zbędne i nie na miejscu. Obserwacja natomiast nic nie
kosztuje, nie wymaga wyrzeczeń, a mimo to jest jednym
z bardzo dobrych źródeł natchnienia.
Oczywiście u każdego człowieka Wena objawia się
inaczej i szukanie natchnienia wśród czegoś, co nas nie
natchnie absolutnie, jest pozbawione jakiegokolwiek
sensu. Pomysły niekoniecznie przyjdą po przeczytaniu
dobrej książki, kupieniu płyty z rozluźniającą muzyką czy
wlepianiu wzroku w staruszkę w kolejce przy kasie do
sklepu. Czasem trzeba ich szukać w inny sposób, a i tak
złośliwie nie nadejdą, za drugim razem natomiast pojawią
się błyskawicznie, bez większego wysiłku pisarza.
Natchnienie po prostu znajdzie się wraz z odnalezieniem
swojego źródła pokładów Weny.
Zatem przesyłam ogromne wyrazy współczucia tym,
którzy jeszcze swojego Natchnienia nie odnaleźli
(spokojnie, na wszystko jest czas i pora) i wracam
przeglądać kuchenne szafki, szukając mojej czekolady
o wdzięcznej nazwie Wena, ot!
Iwona Izabela Jarząb
10
Obrazek: Moe91, DeviantArt.com
Co jednak zrobić,
kiedy długo do nas nie
przychodzi i zaczynamy
popadać w niemoc twórczą, obgryzając ze stresu
paznokcie i strzępiąc
włosy z głowy? Cóż... U
każdego takież natchnienie objawia się inaczej,
więc tym, którzy jeszcze
swojego źródła nie odkryli polecam... po prostu go poszukać.
Najpopularniejszym
chyba źródłem natchnienia jest po prostu nauka.
I nie, nie mam tu na myśli formy „wkuwanie
wzorów z fizyki”, tylko
naukę
poprzez
czytanie książek, magazynów, przeglądanie
informacji w Internecie... Naukę, która oprócz tego, że
uczy, to i daje człowiekowi w pewnym sensie satysfakcję,
a niekiedy niesie ze sobą całkiem zgrabne pokłady Weny
– bo bardzo często młodzi ludzie dostają natchnienia po
przeczytaniu jakiś dobrej lektury czy chociażby artykułu.
Drugim po nauce źródłem efektywnego pisania jest
muzyka. Oczywiście nie każdy lubi wesołe przyśpiewki,
kiedy pisze akurat scenę z pogrzebu głównego bohatera
(ale to już też kwestia dopasowania piosenki do nastroju
pisarza), niektórym często melodie czy wyśpiewywane
słowa wręcz przeszkadzają przy tworzeniu czegokolwiek
składnego - niemiej jednak muzyka dla wielu
początkujących może stać się źródłem natchnienia (bo kto
mówi tu o słuchaniu w trakcie pisania, hę?). Piszący
fantastykę puszczają sobie soundtracki z filmów fantasy,
romansopisarze włączają miłosne i miłe dla uszu melodie,
a wielbiciele opowiadań sensacyjnych lubują się
w mocnym i energicznym rockowym klimacie.
(Absolutnie nie mam zamiaru nikogo szufladkować! To
tylko propozycje). Bo co takiego ma w sobie ta dla niektórych denerwująca muzyka? Oddaje doskonały klimat,
pomaga w opisie emocji i poprawia nastrój pisarzowi,
który zamiast sklecać: „Zuzia skakała z radości”, bardziej
przykłada się do opisu stanu emocjonalny swego
bohatera. No... a przynajmniej próbuje.
Trzeci priorytet, jeśli chodzi o odnawialne źródła
natchnienia? Nasze doświadczenia. Proste, że najlepiej
pisze się o czymś, z czym
miało się styczność.
Przykładowo: początkujący pisarz, który do tej pory
jeszcze nie miał jakiekolwiek styczności z ulicznymi
gangami, nie zakochał się bez wzajemności, nie musiał
czytać na historii pracy domowej, której nie ma... Nie
opisze tego tak dobrze, jak pisarz doświadczony. Niekiedy
O autorytetach XXI wieku słów kilka
Pytając, kim jest autorytet, możemy usłyszeć, że jest to osoba, na której wzorujemy samego siebie,
która przedstawia sobą swoje wartości cenione przez nas. Moja babcia zwykła mawiać: „Autorytet to
osoba, która najpierw stawia sobie przed oczy człowieka, a dopiero potem własne potrzeby.”
Autorytety zmieniają się wraz z wiekiem. Gdy jesteśmy dziećmi, są nimi zazwyczaj rodzice i dziadkowie, oni
wydają się naszymi bohaterami, chcemy ich naśladować.
Z czasem zdajemy sobie sprawę, że zazwyczaj mają oni
dość przestarzałe poglądy na niektóre tematy, ich
zachowanie przestaje nam imponować. Wówczas na piedestale stają aktorzy, muzycy, modelki i inne znane
osobistości. Wydaje nam się, że są idealni, bo mają
pieniądze, sławę, pławią się w luksusach. W okresie
dorastania chcemy być zauważani, dlatego wzorujemy się
na gwiazdach, ubieramy się podobnie, a czasami nawet
chcemy wyglądać i mówić jak one. Tyczy się to głównie
dziewcząt, które dążą do uzyskania figury modelki.
Młodzież bezkrytycznie patrzy na swoje ideały, zapomina
o tym, że to, co widzi na małym bądź dużym ekranie, to
nie do końca prawda. Jednak z upływem kolejnych lat
stajemy się dojrzalsi, wcześniejsze autorytety są dla nas
niewystarczające, zaczynamy dostrzegać ich wady.
Wchodzimy w wiek poszukiwania życiowego celu,
buntujemy się przeciw wszystkiemu i wszystkim,
myślimy, że jesteśmy najmądrzejsi. Jest to bardzo trudny
wiek, odrzucamy wtedy wszelkie wartości, a życie bez
nich jest trudne. Na szczęście i ten okres przemija.
Mimowolnie się zmieniamy. Często bywa tak, że
autorytetami na powrót stają się rodzice, czy dziadkowie,
bo jesteśmy już na tyle dojrzali, by odkryć mądrość ich
słów i czynów.
Jak widzicie, zdążyłam już po części odpowiedzieć na
pytanie, „Kto może być autorytetem?”. Teoretycznie
może być nim każdy, od sąsiadki z naprzeciwka, po
prezydenta czy papieża. Wiemy, że autorytetem powinna
zostać osoba, która głosi i trzyma się w swoim życiu
prawd najważniejszych i swoją postawą reprezentuje choć
część tego, co ludzkość nazywa braterstwem. Jednak
dobrze wiemy, że w dzisiejszych czasach ludzie o wiele
bardziej cenią popularność i pieniądze niż wartości
moralne.
Smutną
prawdą
są
słowa
jednego
z użytkowników for internetowych, który na zadane przeze mnie ww. pytanie odpowiedział tak: „(…) autorytetami
nazywa się ludzi, którzy swoją postawą nie dorównują
nawet psu, który za swoim panem poszedłby w ogień.”
W pamięć zapada zdanie wypowiedziane przez Króla,
bohatera „Małego Księcia”, który rzekł: „Autorytet polega
przede wszystkim na rozsądku.” W dzisiejszych czasach
jednak rozsądku brakuje i autorytetami zostają osoby,
które nie powinny nimi być. Ludziom łatwiej jest
naśladować człowieka modnego aniżeli mądrego. Wydaje
mi się, że czas owego „nierozsądku”, który przetrwać
muszą ludzie młodzi jest naturalny, bo czy nasi rodzice
i dziadkowie nie przeżywali go w większym bądź
mniejszym stopniu? Jednak dorośli muszą pamiętać, że to
w dużej mierze do nich należy wpajanie dzieciom
podstawowych wartości tak, by w przyszłości mogły
kierować się nimi przy wyborze autorytetów.
I na koniec pozostawiłam sobie pytanie „Czy warto
mieć autorytet?” Otóż warto! I proszę, nie buntujcie się,
droga młodzieży, moim słowom. Są one prawdą. XXI
wiek stwarza nam coraz trudniejsze warunki do życia.
W mediach wciąż słyszy się o kradzieżach, napadach,
morderstwach. Młodzież bombardowana jest krwawymi
filmami i grami komputerowymi. Ludzie coraz częściej
nastawieni są na branie niż dawanie. Stają się obojętni,
a nawet nieprzyjaźnie nastawieni wobec innych. Uważam, że właśnie w naszych czasach autorytety są najbardziej potrzebne. Mają one bowiem ogromny wpływ na
człowieka. Dzięki nim zapomniane wartości znów
wychodzą na światło dzienne. Są dla nas wzorem postępowania, na ich przykładzie staramy się rozwiązywać
własne problemy, odnajdujemy życiową drogę.
Bez autorytetów z zewnątrz człowiek sam dla siebie
staje się autorytetem, a przecież "nikt nie powinien być
sędzią we własnej sprawie".
Asia Marteklas
Okrrropny upiór dzienny
Jaki jest jeden z najskuteczniejszych sposobów manipulacji? Słowo. A najlepiej takie słowo, które
pozornie niewinne, zawiera w sobie jad ogłupiający. Słowo, które tworzy początek – z teorii czegoś
lepszego. Z teorii.
Większość Internautów na słowo „nowomowa” pomyśli
o zniekształceniu polskiego języka, pisaniu TrAfFką
(którą Word niezmordowanie zmienia mi na: „Trafikę”);
krótko: pisanina „dzieci neo”.
Zjawisko, o którym większość z Was mogła pomyśleć,
nazywamy „językiem polskawym”, „polszczotą” tudzież,
bardziej potocznie, „pokemonizmem” (nazwa wzięła się
od sposobu zapisywania bajki „PoKeMoN”). Jest to młodzieżowy slang internetowy, w którym modyfikacji ulega-
ją litery („sz” zamieniane na „sh”, „ff” – zamiast „ch” itp.)
bądź całe wyrazy; wszędobylskie jest pisanie falą (duże
i małe litery na przemian), zwielokrotnienie liter, emotikony czy akronimy. Przypomina on trochę oparty na języku angielskim slang leet sapek („1337 5p34K”), w którym
każda litera powinna być zakodowana (i każda ma kilka
odpowiedników; przykładowo, literę „a” możemy zapisać
jako „@”, „4”, „^”, „/-\”, „/\”). Początkująca osoba, by
zrozumieć tekst, często musi posłużyć się jakimś translatorem.
11
W języku angielskim można ten slang zauważyć w ży- żartu. A powodów jest, i to dużo.
ciu codziennym, często w postaci akronimów (na przyWspomnieć można chociażby hasła PRLu, które uważakład, „CyA l8r”, ang. see you later, które oznacza „do
ły niektóre słowa za nacechowane negatywnie – ot, taki
zobaczenia”). W Polsce jest to zjawisko utrudnione, ale
niewinny kosz na śmieci nazywano „pedałowcem biurojednak widoczne („3m się” – trzymaj się).
wym”, zasuwkę do drzwi „zawieralnikiem niewyjścioTaki internetowy język także miał swój początek dawno wym blokującym”, ilość sztuk odzieży wypranych
temu, gdy chciano ukazać odrębność czy oryginalność, w ciągu jednego dnia przez pralnię „upiorem dziennym”,
jednak na dzień dzisiejszy wzbudza raczej mieszane uczu- a niewinną mysz komputerową: „stołokulotocznym
wskaźnikiem ekranowym”. Pojawiać się też zaczęły słocia.
wa, które – z negatywnych – nabrały pozytywnego zna„Nowomowa” to nie pokemonizm, choć nazwa ta błędczenia (słynne „okropnie”) bądź zyskały wiele znaczeń.
nie się przyjęła – i podejrzewam, że szybko nie zniknie
W 2007 zorganizowano konkurs „Antysłowo IV RP”.
(być może w ogóle?). Nowomowa związana jest, a jakże!,
Pierwsze miejsce zdobył wyraz „Układ” (za największą
z historią, literaturą. I polityką.
uniwersalność, zaraźliwość i samodzielność). Wśród inPoczątek swój zawdzięcza powieści „Rok 1984”, której
ternautów wygrało słowo „wykształciuch”, zaraz obok
autorem jest George Orwell. Jest to powieść o przyszłości
„oczywistej prawdy”, „porażających faktów” i „dowodu
(w chwili obecnej: przeszłości) Londynu opanowanego
nieudowodnionego” (aż dziw, że nie ma tu „masła maślaprzez władzę totalitarną. Choć wszystko okraszone było
nego”, prawda?). Każdy ma jednak swoją własną perełkę pięknym i cudownym początkiem, zewsząd można zadla profesora Jerzego Bartmińskiego jest to, na przykład,
uważyć
propagandę,
cenzurę,
brak
wolności.
„fakt hipotetyczny”. „To wyrażenie znamienne, na miarę
I „newspeak” właśnie. Pisarz podzielił nowomowę – język
„jestem za, a nawet przeciw”, a także „plusów ujemnych
urzędniczy i oficjalny wymyślonego państwa – na trzy
i dodatnich” – twierdzi.
grupy. W pierwszej znajdywały się słowa określające
Swego czasu interesowałam się PRLem i zapamiętałam
czynności życia codziennego, w drugiej – politycznego,
w trzeciej zaś – terminy naukowe i techniczne. Głównym pewne zdanie, które niemal idealnie wyraża definicję nocelem władzy było zlikwidowanie słownictwa do mini- womowy. Nie zacytuję go dokładnie, bo strona, na której
mum, wykreślenie słów nacechowanych negatywnie to przeczytałam, została zmodyfikowana, jednak postaram
(przykładowo, antonimem słowa „dobry” był nie „zły”, się oddać sens słów. Słowa te pojawiły się w pewnym
a „bezdobry”), stosowanie wyrazów z ukrytym znacze- artykule prasowym za czasów właśnie PRLu; Rosja przeniem (fantazjując nieco, „Ministerstwo Prawdy” można grała grę w bodajże piłkę nożną z USA (o ile czegoś nie
pomyliłam) – „USA podczas sportowej potyczki zajęła
było zamienić na „Minipraw”).
przedostatnie miejsce, zaś Rosja zdobyła zaszczytne dru…choć nie, błędem było napisanie „początek swój zagie miejsce”. Perełka, po prostu perełka.
wdzięcza”. Na świecie nowomowa już istniała; Orwell to
Nowomowa to nowa mowa czegoś starego, usilne nazytylko opisał. Jego natchnieniem – o ile o „natchnieniu”
można mówić – była współpraca z komunistami. Bo to wanie początku tam, gdzie był środek. Ale nowomowa
właśnie komunistom nowomowę zawdzięczamy; stworzy- może też być uroczym motywem – o ile będziemy mieć
do tego odpowiednie podejście.
li ją, by ogłupić społeczeństwo.
Nowomowę możemy zauważyć w świecie współczesnym – reklamie, języku urzędniczym, polityce. Zwłaszcza to ostatnie. Przeglądając opinie innych ludzi, można
zauważyć krytykę PiSu za to, iż właśnie nowomową, od –
według nich – 2005 roku, się posługuje. Wzięło się to
pewnie z zabawnych powiązań z książką Orwella (ot,
w jego powieści państwem kieruje Wielki Brat).
Choć nowomowa jest niejako, że tak to ujmę: słownym
przestępstwem, coraz więcej ludzi widzi w niej powód do
12
okładka książki „1984” George’a Orwella, autor okładni nieznany, znalezione w Internecie
W Polsce zjawisko to nasila się w okresie PRLu. Władze stosowały zawiły, „urzędowy” język, który nic tak
Daga Bator
naprawdę nie wnosił i nic nie znaczył. „Nowomowa jest
Powyższy jest nieco zmodyfikowanym tekstem II części cyklu curiojęzykiem władzy, służy szeroko pojmowanej propagandzie. sitas, który ukazał się 4 stycznia 2009.
Jej celem jest manipulowanie nastrojami i zachowaniami
społecznymi, ma na celu uformowanie myślenia społeczeństwa w sposób narzucony przez władzę – jak twierdzi
profesor Markowski. - Wmawia się nam, że pewne wyrazy
znaczą co innego, niż dotąd znaczyły, np. wyraz
„agresywny” czy „dramatyczny” nabierają pozytywnego
znaczenia. Stąd np. „inteligentny krem, który przez cały
rok wsłuchuje się w potrzeby skóry” – inteligencja staje
się cechą kremu, a nie ludzi. To manipulacja znaczeniem
wyrazu.”
Po co się męczyć?
Mr. Muscle cię wyręczy!
Pewno każdy miał w życiu przynajmniej jeden moment, kiedy
chciał, by jakaś robota została zrobiona za niego. Złożyć życzenia, odrobić lekcje, posprzątać pokój - któż nie uległby
pokusie zwalenia takich drobiazgów na innych, najlepiej w
sposób, aby wszystkie zasługi i pochwały przypadły nam sa-
Ale drobiazgi raczej nie zaważą na naszym życiu lub
marzeniach. Co innego być wyręczonym w sprzątaniu
pokoju, a co innego kiedy, przykładowo, staramy się
o pracę.
Początki pisarskie dla każdego są punktem, w którym
łatwo ulec wszelkim pokusom, wpaść w pułapki. Spoczęcie na laurach, przesadna wiara w pochwalne peany, nadmiar słomianego zapału - czy jest na sali ktoś, kto może
z czystym sumieniem powiedzieć, iż nigdy żadnego
z powyższych nie przeżył? Nigdy, przenigdy?
Nie chcę w tej chwili robić z siebie Bóg-wi-kogo,
jednak czasami mam wrażenie, że pod tym względem
przeżyłam wszystkie trzy kryzysy początkowe, w dodatku
zaprawione były czymś, co dla niektórych wydaje się być
nierzeczywistym marzeniem: obcowaniem w środowisku
fantastyki (w tym pisarzy i wydawców) od małego.
Nie raz i nie dwa zdarzało się, że w jakiejś rozmowie
przypadkiem wychodziło na jaw, że znam tego czy tamtego. Dla mnie - chleb powszedni. Ludzie widywani raz do
roku są znajomymi z pewną dozą atrakcji, a jako dziecko
nie przywiązuje się wagi do tego, że „wujek” Jeremiasz
ma na nazwisko Grzędowicz, a rodzice kupują i czytają
jego książki. Co dziecko obchodzi, że ten pan, do którego
stoi właśnie długa kolejka, jest znany, skoro na pytanie
z publiczności pod tytułem „A pan pisie bajki o śmokach?” odpowiedział „Nie”? Co dla dziecka znaczy, że
jakaś uśmiechnięta pani pracuje w e-zinie Fahrenheit,
tamten pan jest współwłaścicielem wydawnictwa Solaris,
a ten znajomy osobnik z przemiłym uśmiechem tłumaczy
Pratchetta? Dla takiego dziecka to nic, bo przywykło, od
zawsze widując ich w pewnych miejscach i o pewnych
porach roku. Lecz dla jego rozmówcy, ileś lat później,
znaczy wiele. I najczęstszą reakcją jest szok, po którym
nierzadko następuje krótka seria krzyków pełnych podniecenia tudzież niedowierzania.
Autor nieznany, obrazek znaleziony w Internecie.
w porządku, rozmówca też nie wydaje się nagle zamienić
w kosmitę bez jakiegokolwiek pojęcia o ziemskich realiach. Ja rozumiem, że w wielu przypadkach na świecie
jest tak, że jak się nie ma tego magicznego wsparcia kogoś po znajomości, to w pewnych sytuacjach, branżach,
miejscach może być trudno (przez pamięć automatycznie
przewija się krótka seria demotywatorów na ten temat),
ale chyba nikt nie myśli, że weszłabym w taki układ?
I może jestem naiwna, ale nie wierzę, aby w przypadku
pisania ktokolwiek zgodziłby się skręcić w uliczkę Po
Znajomości Street.
Wiem, załatwianie czegokolwiek i gdziekolwiek po
znajomości jest nieuczciwe. Jednak w takiej na przykład
księgowości widać to inaczej niż w wydawnictwie. Jak
księgowy został zatrudniony z powodu małego druczku na
CV, który głosił „Aplikant zna Iksa, Igreka i Zeta”, to
wszelkie potencjalne niekompetencje wyjdą na światło
dzienne dość szybko. Kiedy potencjalny pisarz dostanie
się dzięki „mocnym plecom”, to jeśli się go nie uświadomi, ziarno niepewności zostanie zasiane i najprawdopodobniej będzie całkiem niezgorzej kwitnąć. Bo błędy
techniczne może poprawić redaktor, idealnie świeże, niepowtarzalne, w stu procentach oryginalne fabuły są wybitną rzadkością, więc wystarczy tylko coś zdatnego do czytania, na znośnym poziomie technicznym, odrobina reklamy i już możemy stworzyć komercyjny hit. (To tylko moje zdanie, ale nie podejrzewam, by w przypadku hiciorów
literackich w stylu „Harry Potter”,
„Eragon” czy
„Zmierzch” w grze było coś więcej, bo znając styl całej
trójki, stwierdzam, że wybitny to on nie jest. Czyta się bez
zgrzytów, ot co.)
Wbrew pozorom, takie towarzystwo nie wykona za
człowieka całej roboty. Tak, zdaję sobie sprawę z istnienia osób, które na wieść o moich fantastycznych znajomościach (dosłownie i w przenośni) uznały, iż mam z górki,
kiedy przyjdzie do wydawania czegokolwiek. Hmm,
w pewnym sensie i teoretycznie mają rację. Możliwość
poznania środowiska od środka oraz zadawania wszystNie zdziwię się, jeśli ktoś teraz stwierdzi, że głoszę
kim pytań á propos wszystkiego oraz jak owe wszystko
funkcjonuje z pewnością jest wielce cenna i nie każdy ma prawdy oczywiste, że mówię o rzeczach, z których każdy
lub przynajmniej większość z nas zdaje sobie sprawę, że
taką okazję.
pewnie dla połowy z Was moje blubry są na razie w folZdarzało mi się jednak słyszeć kilka komentarzy
derze marzeń pod zakładką „Mało/bardzo mało prawdow stylu: „No, to wydanie masz już w kieszeni! W końcu podobne”. Ale sprawa nie ogranicza się tylko do tego. Nie
wystarczy, że poprosisz…”. Właśnie takie „Po co się mę- mam pewności, czy powinnam to mówić, w dodatku tak
czyć? Mr Muscle cię wyręczy!”
szerokiemu gronu, jednak chwilowo uwierzę w skuteczPardon? Czy ja dobrze słyszę? Ale nie, uszy są ność tarczy w postaci kanału La Manche.
13
Mr Muscle, nasza dobra dusza, która wyręcza ludzi, nie jest tylko
znajomym, któremu przytrafiło się być współwłaścicielem wydawnictwa czy redaktorem e-zine’a. Mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie, jednak nie mogę kompletnie zignorować faktu, iż dla kogoś ja
sama mogę być Mr Muscle. Tym bardziej, że ostatnio otrzymałam mrmuscle’ową propozycję od zaprzyjaźnionego klubu fantastyki. Bo
w końcu ile potrzeba, aby poprosić? Wystarczy tekst, który uważamy
za godny publikacji oraz odrobina bezczelności, by do potencjalnego
wyręczacza zastukać i powiedzieć ładnie „Hej, mógłbyś/mogłabyś to
pokazać panu Iks?”, po czym poprzeć to argumentem „No co ci szkodzi? Ja bym ci pomógł/pomogła!”.
Czy do czegoś w tym wszystkim zmierzam? Chyba tylko do tego,
żeby na wszystko, a szczególnie nasz literacki debiut, zapracować samemu. Owszem, miło jest, kiedy znajomi z klubu wydadzą w swoim
fanzinie coś naszego autorstwa. To w końcu zawsze jakaś gazetka, kawałek papieru, materialny dowód na to, że nasze nazwisko pokazało się
w szerokim świecie za pomocą drukarki i to nie naszej. Ale o wiele
przyjemniej jest wiedzieć, że olało się towarzyskie propozycje „po znajomości” i coś osiągnęło tam, gdzie nas nie znają, dzięki własnym wysiłkom. Tego nikt Wam nie odbierze.
Paulina Anna Peycka
fot. autor nieznany, znalezione w Internecie
Moda przemija, styl pozostaje
Tak, Coco Chanel zdecydowanie znała się na rzeczy. Bo faktycznie, moda przychodzi na chwilę, góra
dwie, po czym odchodzi, licząc po cichu, że po kilku dekadach ktoś ją odkopie ze słowami: „Hmm,
ten oldschool nie był taki zły - przywróćmy go.” Tymczasem kogoś ze stylem zapamiętuje się na długo, podziwia za drobiazgi, które czynią go wyróżniającą się z tłumu indywidualnością.
ną falę szaleństwa wśród nastolatek? Nigdy nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że kiedy coś jest popularne, ciągnie za sobą serię podobnych tworów. Otwieram właśnie
stronę księgarni W.H.Smith i patrzę na ranking najpopularniejszych książek młodzieżowych. Na trzydzieści pozycji,
cztery
pierwsze
zajęte
są
przez
sagę
„Zmierzchu” (z „Księżycem w nowiu” na czele - jakżeby
inaczej, skoro lada moment czeka nas premiera ekranizacji?), zaś dziesięć kolejnych porusza tematykę wampirów
lub w jakikolwiek inny sposób naśladuje powieści pani
Meyer. I W.H.Smith to nie wyjątek: na stronie Empiku
cztery pozycje w liście Top10 (miejsca 4-7) zajmują dziefot. Spencer Platt/Getty, znalezione w Internecie
je Cullenów, a na stronie Waterstone’sa jest to dwadzieścia jeden pozycji wampirycznych i/lub naśladujących
Dokładnie tak samo jest z pisaniem. Dobry styl pozo„Zmierzch” na pięćdziesiąt.* Istny obłęd!
staje niezmienny i nawet jeśli na listach bestsellerów
szczęśliwy posiadacz takowego utrzymuje się krótko lub
Lecz pytanie, nad którym się zastanawiam od jakiegoś
nieczęsto bywa na miejscu pierwszym, nie zmieni to fak- czasu, wcale nie dotyczy osławionych do bólu wampirów
tu, iż powieść dalej będzie ceniona i kupowana, zapewnia- autorstwa Amerykanki-szczęściary. Nie. Pytanie brzmi,
jąc autorowi pewną stabilność w kwestiach sławy oraz czy będąc już pisarzem, warto obstawiać przy swoim
finansów.
i pozostać indywidualistą, czy też skorzystać z faktu, że
mamy dobry warsztat oraz możliwość łatwego zarobku
A moda? Jak to z nią wygląda? Mniej więcej tak, że
i pisać zgodnie z modą lub coś, na czym można zarobić?
wczoraj na szczycie listy bestsellerów widniał „Brisingr”
Bo przecież każdy z nas chciałby móc kiedyś z pisarstwa
Paoliniego, zapewniając chwałę smokom, dziś został wyspokojnie żyć, bez zmartwień o płacenie rachunków czy
kopany przez wampiry i wilkołaki ze „Zmierzchu” Stewyprawianie dzieci do szkoły, kiedy podręczniki kosztują
phenie Meyer, zaś jutro, kto wie? Być może pierwsze
tyle, ile kosztują (bandyckie pieniądze, jak na mój gust,
miejsce zostanie przyznane „Nostalgii anioła” Alice Seboale cóż ja się znam - żyję na imigracji).
ld, kiedy film zdobędzie szturmem kina, wywołując kolej* Wszystkie dane z dnia 1-IX-2009r.
14
Pamiętam pewną krótką rozmowę, którą przeprowadziłam (i szczęśliwym przypadkiem także nagrałam)
z Andrzejem Pilipiukiem w trakcie Nordconu 2004. Zadano mu pytanie, czy w Polsce można żyć z pisania książek.
„Można. Jeśli się pisze dwie-trzy rocznie, to można.” Tu
jednak jest pewien haczyk i kto obeznany jest z autorem,
ten powinien ów haczyk wychwycić bez problemu. Andrzej (wiem, że powinnam dodać przynajmniej „pan” na
początku, jednak mówienie „pan” o własnych znajomych
par excellance brzmi doprawdy dziwnie) bez wątpienia
jest płodnym pisarzem fantastyki i może się pochwalić
kilkoma uznanymi cyklami, a także solidnym warsztatem;
bardzo rzemieślniczym, jak określają to niektórzy. Jednak
oprócz tego ma także inne, nieco bardziej stałe źródło
dochodów: pisanie kolejnych tomów o przygodach Pana
Samochodzika, które wydawane są pod pseudonimem.
Panów Samochodzików jest od groma i ciut-ciut, a jednak
ciągle pisane są kolejne części, co sugeruje, że nawet jeśli
Andrzejowi w danym roku pójdzie średnio poprzez Fabrykę Słów, zawsze może stworzyć kolejną książkę o kultowym bohaterze pana Nienackiego i już jest spokój, czyż
nie?
fot. autor nieznany, znalezione w Internecie
Nie możemy liczyć, że ledwo ktoś zgodzi się nas wydać, a już osiągniemy sukces. Owszem, jeśli coś będzie
się świetnie sprzedawać, wydawnictwo najpewniej zdecyduje się pójść za ciosem i szybko rzucić coś jeszcze danego autora, póki jego sława jest świeża i błyszcząca. Tak
na przykład odbieram przypadek Jakuba Ćwieka, który po
napisaniu i wydaniu dwóch tomów „Kłamcy” (nie powiem, fantastyczne książki, które czytałam z prawdziwą
przyjemnością), w krótkim czasie doczekał się także wydania powieści pt. „Liżąc ostrze” oraz „Ofensywy szulerów”, plus kilku opowiadań w czasopismach czy zbiorach
opowiadań na dokładkę. No i tom trzeci „Kłamcy” całkiem niedawno. Jednak nie uważam, aby takie przypadki
były częste. Zazwyczaj na szczyt trzeba się wspinać mozolną drogą.
I tu powracam do pytania, które zadałam. Na świecie
jest jedynie garstka Kingów, Sapkowskich i innych Murakamich, którzy są ustawieni do końca życia dzięki tantiemom, pozycjom, które
zdążyli już
napisać oraz
paru książkom raz na
jakiś czas,
którymi
jeszcze nas
uraczą
w przeciągu
najbliższych
kilku lat. W
rzeczywistości
znaczna
większość
pisarzy,
którzy chcą
żyć
tylko
i wyłącznie
z pisarstwa, ucieka się do rozwiązania, na dźwięk którego
sama drżę z przerażenia: pisania harlequinów pod pseudonimem. Brr! Brutalne, ale jakie prawdziwe: harlequiny
wielką literaturą nie są, lecz gwarantują pewne pieniądze.
Niewielu autorów przyznaje się, że zajmują się pisaniem
takich… ekhm!… powiastek, nazwijmy to umownie w ten
sposób. Ba! Kiedyś sama Ewa Białołęcka powiedziała, że
niejeden z polskich pisarzy fantastyki właśnie takie pisuje,
kiedy z pieniędzmi krucho, chociaż ze względów oczywistych nie wymieniła nikogo z nazwiska.
Dylemat, proszę państwa, dylemat! Chyba każdy z nas
marzy, że mógłby żyć z tego, co zostanie wydane i jednocześnie móc pisać dokładnie to, na co ma ochotę. W końcu pisanie pod publikę jest złeee i okrrropne! Liczy się
indywidualność, przekazywanie wszystkiego, co mamy do
powiedzenia, a w niektórych skrajnych przypadkach także
pokazanie buntu przeciwko masom walącym drzwiami
i oknami do księgarni, by o północy być pierwszymi nabywcami kolejnego bestsellera z bestsellerowego cyklu.
Zastanawiam się nad tym pod kątem siebie samej.
Tak, chciałabym zostać uznaną za rzeczy, które piszę prosto z serca. W końcu w napisanie owej historii włożyłam
całą duszę, swój czas i energię, dbając, dopieszczając
i polerując - oczywistym jest, że po takiej inwestycji
chciałabym móc zobaczyć jakiś zysk. Ale też czy napisanie pod pseudonimem jakiegoś harlequina, tak od czasu
do czasu, naprawdę jest złe? Pieniądze są z tego wystarczające, a skoro nie są to powiastki wybitne czy genialne
(wręcz poniżej przeciętnej, jeśli mnie spytacie), to może
warto poświęcić powiedzmy kilka dni na napisanie schematycznej historyjki miłosnej z happy endem i ewentualnie jedną sceną erotyczną w wersji soft? Lub jakiegoś
dziełka zgodnego z aktualną modą literacką, wyznając
zasadę, że „może kolejny «Zmierzch» z tego nie będzie,
ale ludzie kupią z rozpędu, zwłaszcza, jeśli uda się walnąć
rozsądną cenę”? To przecież praca jak każda inna: ma na
celu zapewnienie nam dochodów wystarczających do
przeżycia i utrzymania się na poziomie, jakiego pragniemy. I jak każda inna - nie hańbi.
15
Moda
przemija,
a styl
pozostaje.
Z modą łatwiej się
wybić,
bo
już
gdzieś w wyszukiwarce internetowej
księgarni znajdzie
się nasze nazwisko… ale z własnym stylem i własnym
pomysłem
o wiele przyjemniej. Poza tym, kto
powiedział, że mając bestsellera na
koncie, nie można
sobie dorobić pod
pseudonimem?
Paulina Anna
Peycka
Jak odnaleźć "własny" gatunek literacki, czyli o poszukiwaniach tego,
co nam najlepiej wychodzi
Uznawszy niektóre tematy za łamigłówki, z których rozwiązaniem jedna głowa może mieć problemy,
redakcja Piórka postanowiła połączyć siły w myśl zasady, że co dwie głowy to nie jedna. Na początek
redakcja postanowiła spędzić przytulny wieczór, by spokojnie omówić kwestie „naszych” gatunków.
Rozmawiają: J.A.Zguba i Paulina Anna Peycka.
Paulina Anna Peycka: Mamy temat numeru o początkach, a
oprócz słowa na początku był gatunek. Jakoś trzeba znaleźć ten
swój, prawda? W końcu nie każdy tak od razu woła: "Eureka!
Napiszę kryminał, bo wiem, że w kryminałach jestem dobry!".
inaczej. Mój świat wychodzi zbyt pusty bądź zbyt szczegółowy
(chociaż częściej to pierwsze, z racji wrodzonego lenistwa). Moi
bohaterzy są za sztuczni i nienaturalni, mimo że w innych
gatunkach mi się to nie zdarza.
J. A. Zguba: Racja. Zazwyczaj odbywa się to w sposób:
"Napiszę fantasy, bo uwielbiam czytać fantasy"! A to błąd niekoniecznie miłośnik jakiegoś gatunku potrafi stworzyć w nim
dzieło swojego życia.
Komedie też nie są dla mnie - nie umiem pisać lekkich
i przyjemnych historyjek, a mój humor w opowiadaniach to
jedna wielka katastrofa (tutaj przyczyną może być brak dobrego
poczucia humoru, a to już większy problem) Po prostu mi to nie
wychodzi. Chociaż bardzo żałuję, bo chciałbym kojarzyć się
jako autor przyjemnych powieści z inteligentnym dowcipem,
a nie ciężkimi i nieprzyjemnymi opowiadaniami, które nie każdy
lubi czytać. A właściwie to prawie nikt. I chociaż wiem, że takie
wychodzą mi najlepiej - nie zamierzam na tym poprzestać.
Zamierzam spróbować swoich sił jeszcze w wielu innych
gatunkach, których nie próbowałam. Autor musi się ciągle
rozwijać.
P.A.P: Zazwyczaj nie. Ale łatwiej zacząć od gatunku, w którym
się oczytało, nawet jeśli to błędne przekonanie.
J.A.Z: Według mnie czasami to nawet przeszkadza, bo powiela
się tylko schematy zastosowane przez innych autorów. Bywa, że
łatwiej dodać świeżej myśli do starego gatunku w ogóle go nie
znając.
P.A.P: A zdarzało Ci się czasem tak, że miałeś pomysł na
opowiadanie, fabułę, bohaterów i tak dalej, ale zastanawiałeś się P.A.P: Rozumiem. Cóż, ja od jakichś... dwóch lat jestem dość
zagorzałą zwolenniczką eksperymentowania, bo doszłam do
nad gatunkiem?
wniosku, że jak ktoś chce pisać, to musi przynajmniej
J.A.Z: Właściwie nigdy. Wątpliwości miewałem jedynie co do spróbować każdego gatunku, by w najgorszym wypadku móc
rodzaju literackiego. Ale kiedy mój pomysł mieści się w ramach potem powiedzieć "Nie umiem tego, ale próbowałem". I dlatego
gatunku, którego nie potrafię pisać - często z niego rezygnuję starałam się pokonywać wszelkie bariery. Kiedyś uważałam, że
albo przerabiam.
nie byłabym w stanie napisać dobrego (czy też znośnego,
P.A.P: A mi się czasem tak zdarzało. Nie na samych początkach zależnie od gustu) science-fiction, ale takiego naprawdę
(dobry Boże, jakaż to zamierzchła przeszłość (śmiech)), ale na typowego, w stylu space opery czy nawet hard sf. Potem
początkach niektórych opowiadań. Ba, dzisiaj nawet. Bo czasem spróbowałam - wyszło niezgorzej, więc gdybym ćwiczyła dalej,
się zdarza tak, że sama fabuła jest dość uniwersalna i kwestia może by coś z tego wyszło.
gatunku rozwiązuje niektóre problemy. Na przykład fantastyka I powiem Ci coś, co Cię może trochę zdziwić (albo i nie). Nie
nadrabia za lenistwo i nie trzeba aż tyle siedzieć przy jest żadną tajemnicą, że piszę romanse. Tak naprawdę to z tego
wyszukiwaniu jakichś informacji, ale z kolei taki kryminał czy większość członków PF-u mnie kojarzy: Chiyo, autorka Fantasy
thriller mógłby dodatkowo podbić wartość samej fabuły, gdyby Romans. Te X lat temu, kiedy brałam się za swój pierwszy
to odpowiednio poprowadzić.
J.A.Z: Faktycznie - fantastyka, a w szczególności fantasy, pod
tym względem jest gatunkiem dla leniwych. (puszcza oczko) Nie
wiesz, jak jest naprawdę i nie chce ci się sięgnąć po naukową
książkę? Nieistotne! Wymyśl swoją prawdę!
P.A.P: No, nie tak do końca. (śmiech) Jakaś logika musi być
mimo wszystko, chociaż przyznaję, że, przykładowo, łatwiej
wymyślić własne obyczaje względem ubiorów, niż przeszukiwać
książki i strony temu poświęcone. Bo wtedy taki research
spowalnia sam proces pisania i może zgasić znaczną część
entuzjazmu, którego na początku zazwyczaj mamy dużo.
J.A.Z: Autor powinien być cierpliwy. Powinien również mieć
dużą wiedzę, choćby nawet po to, by nie wciskać ludziom kitu.
I jak już przy osobie autora jesteśmy - to moim zdaniem autor
powinien poszukiwać, próbować i eksperymentować, jeśli chce
zajść daleko.
J.A.Z: Powiem tak: uwielbiam fantasy. Przeczytałem (żeby nie
przesadzać) dużo. Lubię również pisać fantasy, wymyślanie
świata i fabuły jest dla mnie dobrą zabawą i byłbym z pewnością
świetnym fantastą, gdybym... umiał pisać fantasy. Ale jest
16
fot. Forgottenx, DeviantArt.com
P.A.P: No właśnie chciałam to poruszyć. Bo powiedziałeś
wcześniej, że zazwyczaj unikasz gatunków, których nie potrafisz
pisać. Eksperymentowałeś i przez to wiesz, że Ci nie wychodzą
czy raczej z góry założyłeś, że skoro nie jesteś w nich oczytany
i/lub ich nie lubisz, to Ci nie wyjdą?
w życiu romans, trzęsłam się ze strachu, że zabieram się
za coś przerastającego moje siły, bo wtedy uważałam, że
nie jestem dobra w wymyślaniu ciekawych historii
o miłości, skoro moja przyjaciółka wymyślała mi iście
kolorowe i bajecznie kiczowate love story rodem
z brazylijskich telenowel. (śmiech) A teraz walczę wręcz,
aby się pozbyć tej etykietki "królowej romansów", którą
ktoś mi z niewiadomych przyczyn przykleił, bo próbuję
swoich sił w innych rzeczach i chyba wychodzą
niezgorzej, chociaż to nie mnie oceniać.
Nie mówię, że jak się będzie ćwiczyć, to w każdym gatunku się człowiek odnajdzie i w każdym będzie dobry,
bo szczerze w to wątpię. Ale kto wie, do czego takie
eksperymentowanie może nas zaprowadzić? (puszcza
oczko)
jesteśmy młodzi i niedoświadczeni? Właśnie dlatego
możemy obalić reguły!
P.A.P: Znowu się z Tobą zgodzę, chociaż pod nieco
innym kątem. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach
książki, aby być uznane za dobre, muszą mieć w sobie
mieszankę gatunków. Po pierwsze, by dodać fabule
wielowymiarowości i realności (w końcu w życiu też
wszystko się dzieje naraz, a nie tylko jeden "gatunek" na
jedną chwilę), a po drugie - aby się lepiej sprzedawało, bo
z mieszanką gatunków zachęci większą liczbę odbiorców.
I w sumie ciekawiej jest, kiedy, przykładowo, w trakcie
czytania obyczajówki otrzymujemy i wszelkie aspekty
codziennego życia, i wątek miłosny gdzieś po drodze,
i odrobinę kryminału w ramach promocji - to, według
mnie, bardziej angażuje Czytelnika niż proste "to jest
kryminał: tajemniczy osobnik zabił gospodarza, detektyw
przesłucha wszystkich, a na końcu wskaże mordercę,
którym był mleczarz", bez żadnego innego wątku gdzieś
na boku.
J.A.Z: Temat romansów, pozwól, że przemilczę. (śmiech)
Eksperymentowanie w naszej dziedzinie z pewnością nie
zaszkodzi. Co innego taki chemik czy fizyk - oni to muszą
dopiero uważać! A mimo to wszyscy do eksperymentów
ich zachęcają. Dlaczego? Bo może przypadkiem dokonają Co w sumie sprowadza się do tego, że aby dobrze taką
mieszankę stworzyć i tak powinno się choć trochę
epokowego odkrycia. Po to są eksperymenty.
poeksperymentować z różnymi gatunkami, chociażby
Ale w ogóle co to za pisarz, który tworzy powieści jak
i w formie krótkich one shotów, przynajmniej według
maszyna, jedna podobna do drugiej? Nasza twórczość
mnie.
rozwija się razem z nami, odbija nasze wnętrze, to, co
mamy w środku i czasem również to, co dzieje się wokół J.A.Z: Trafiłaś w mój czuły punkt i mam nadzieję, że do
nas. A przecież wszystko się zmienia, dlatego rozlewu krwi nie dojdzie. (śmiech) Bo ja bym chciał ze
stagnacyjnych autorów uważam za odtwórców wszystkich zrobić artystów, nie materialistów, ale
i powielaczy swojej własnej pracy, a nie twórców idealistów. Może to moja wada, bo ludzie "robiący
pieniądze" - realiści mocno stąpający po ziemi - są
i artystów.
potrzebni światu, ale dlaczego tacy ludzie biorą się za
P.A.P: Zgadzam się z tym. Jak człowiek stoi w miejscu,
pisanie? Przecież to żal patrzeć na autora, który pisze tak
to nawet będąc dobrym pisarzem, nie pozostanie takim na
a tak, bo to się sprzeda. OK, prawdopodobnie
długo, bo w którymś momencie zwyczajnie zrobi się
wyolbrzymiam, ale przynajmniej początkujący autor nie
przewidywalny, a przez to może Czytelnika zanudzić.
powinien być skażony tą całą komercją. Wracając do
Ale tak się zastanawiam, czy może być jeszcze jakiś inny
tematu, myślę, że wątki muszę się przenikać
sposób na znalezienie tego "naszego" gatunku. Czytanie
i przedstawiać różne aspekty życia, ale chyba nie zawsze
to jedno, eksperymentowanie i próbowanie nowych
jest to wychodzenie poza gatunek. Jeśli we wspomnianym
rzeczy to drugie... Nie wiem, może szukam na siłę, ale
wcześniej kryminale czy fantastyce pojawi się wątek
jakoś dziwnie mi z myślą, że tylko tak próbujący swoich
miłosny - czy to już można nazwać mieszanką kryminału/
sił w pisaniu znajdują ten gatunek, który im najbardziej
fantastyki z romansem? Moim zdaniem nie.
odpowiada i który chcą ćwiczyć, aby dawać w nim istne
sto procent swoich możliwości. Ale z drugiej strony żadna I jeszcze sprawa one shotów. Ktoś kiedyś powiedział, że
trzecia opcja nie przychodzi mi na myśl. A jak nie da się nauczyć pisać powieści, jeśli pisze się same
przychodzi, to o sprawę gatunku się tylko ociera, zaś krótkie opowiadania; bo jak w takiej objętości zmieścić
fabułę i akcję? (Chyba nawet przeczytałem to w "Galerii
reszta dotyczy stylu, warsztatu i kwestii technicznych.
złamanych piór" Feliksa W. Kresa, którą recenzowałem).
J.A.Z: Ale spójrzmy na to z innej strony. Czy wybór
Myślę, że jest w tym jakaś racja.
gatunku jest taki istotny? Czy gdy autor zasiada nad
kartką papieru - czy też klawiaturą komputera - mówi: P.A.P: Nie miałam na myśli, że ktoś pisze tak, "bo to się
"A, trzelę sobie dzisiaj jakiś romansik, tak dla relaksu"? sprzeda". Raczej, że tak się wydaje.
Wydaje mi się, że nie. Jak piszę opowiadanie, nie
Hmm, wszystko zależy od proporcji. Czasem dany wątek
zastanawiam się, jaki to gatunek. Piszę, co chcę. Gatunek
jest faktycznie malutki, nie wpływa wielce na główny
właściwie oceniają później wydawcy, krytycy i czytelnicy
nurt, to z pewnością nie przyczynia się do mieszanki. Ale
czyli odbiorcy tekstu. Nie zawsze przecież można
jak jest go więcej, powiedzmy że pan Detektyw z
jednoznacznie przydzielić powieść do jednego
Kryminału bierze narkotyki, które przenoszą go do świata
konkretnego gatunku - czasem jest to hybryda gatunków,
wróżek, gdzie znajduje wskazówki á propos morderstwa
czasem jest to coś zupełnie innego, na siłę
w swoim rzeczywistym świecie - to w takim wypadku już
przyrównywanego do kategorii, do której nie pasuje, bo
możemy mówić o mieszance.
jest czymś nowym i nieznanym.
Och, i wiadomo, że opowiadania nikogo nie nauczyły
Kto powiedział, że nie możemy stworzyć własnego
pisania powieści. Ale tu już wkraczamy bardziej na pole
gatunku i wyjść poza granice? I właściwie dlaczego? Bo
objętości i złożoności tekstu niż gatunku. (puszcza oczko)
17
Wiadomo, że w one shocie nie rozwinie się skrzydeł do (śmiech)
tego stopnia co w powieści, jednak zawsze można
Jakieś podsumowanie na koniec?
poćwiczyć i nabrać wprawy.
J.A.Z: Olej gatunki i pisz co chcesz?
J.A.Z: W sumie racja. Swoją drogą fajny pomysł w tym
detektywem. (uśmiech) Czy jest już zastrzeżony?
P.A.P: Bylebyś nie utknął w martwym punkcie tylko
dalej się jakoś rozwijał?
Ale tutaj też się można sprzeczać - jeśli świat wróżek to
skutek brania narkotyków, to nie jest to fantastyka, bo J.A.Z: Gatunkami będą się przejmować inni?
przecież to jest możliwe i nie występuje załamanie
P.A.P: Amen?
rzeczywistości.
P.A.P: Detektywa wymyśliłam na poczekaniu - bierz, J.A.Z: Nie, na końcu, jak mnie uczono w podstawówce,
jeśli chcesz. On i jego wróżki zależne są od tego, jak się je musi być zawsze kropka. (pokazuje język)
poprowadzi i jak wszystko wyjaśni. Ale tę sprawę - czyli
kiedy i czy gatunki się mieszają - to chyba lepiej odłożyć
na osobną dyskusję, bo chociaż rozmawia nam się
całkiem dobrze, to obawiam się troszeczkę, czy
Czytelnicy przypadkiem nie oleją tej części czasopisma.
P.A.P: No to kropka.
J.A.Z: Albo tak: Główna zasada, którą zapamiętaj do
końca swych dni – nigdy nie zapominaj o stawianiu
kropki.
Spotkanie z panią Trishą Cooke
Dla współczesnej Wielkiej Brytanii październik jest miesiącem historii czarnych (Black History Month). Z tej okazji na terenie całego kraju organizowane są przeróżne wydarzenia mające na celu poszerzanie własnej wiedzy oraz promowanie kultur afrykańskich i afro-karaibskich.
Jednym z takich wydarzeń było spotkanie z panią
Trish Cooke, znaną brytyjską autorką książek dla dzieci.
Przyznaję, iż na owe spotkanie trafiłam przez przypadek,
gdyż ogłoszenie na stronie internetowej miasta Bradford
przestawiło kilka słów, przez co wyszło, iż organizowana
będzie prelekcja o karaibskim gawędziarstwie. Niemniej
jednak poszłam, a jak już dotarłam, to zostałam.
Wspiąwszy się na drugie piętro miejskiej biblioteki
i znalazłszy odpowiednią salę, trafiłam do miejsca udekorowanego flagami Dominiki, zdjęciami dominikanek w
tradycyjnych strojach oraz ulotkami o zasadach mówienia
w patois, którym to językiem posługuje się znaczna część
mieszkańców wysp karaibskich. Na jednym stole ułożone
zostały książki Jean Rhys, zaś pani Cooke na drugim.
najmłodszych. Jednak kiedy pani Cooke zaczęła czytać,
angażując w to wszystkie dzieci na sali poprzez prośbę o
krzyczenie „DING-DONG!” na dany znak, zrozumiałam.
Zrozumiałam,
że
dzieciom
nie
potrzeba wielce odkrywczej fabuły, ale raczej czegoś,
z czym mogą się łatwo utożsamić, jak uczucia, których
doświadczają na co dzień w domu, czy osoby, które znają
lub mogą poznać.
18
fot. Autor nieznany, znalezione na stronie autorskiej pani Cooke
Także aspekt Dominiki i Karaibów ogólnie przewijał
się przez całe spotkanie. Powiedziawszy nam, iż niemal
zawsze pisze o czymś, co zna z własnego życia lub
opowieści rodzinnych, pani Cooke przeczytała nam także
fragment książki dla starszych dzieci pt. „Mammy, Sugar
Falling Down”, w którym główna bohaterka po raz
pierwszy widzi śnieg i myśli, że to cukier spada z nieba.
Na podwyższeniu zaś już siedziała kobieta, mniej
Na końcu zaś usłyszeliśmy karaibską przypowieść ludową
więcej czterdziestoletnia, z krótkimi włosami i szerokim
o tym, dlaczego kogut pieje przerobioną na historyjkę dla
uśmiechem na twarzy. Trzeba przyznać, iż wystarczyło
dzieci.
jedno spojrzenie, by odgadnąć, iż to właśnie jest Trish
Ze spotkania wróciłam bogatsza przede wszystkim
Cooke.
o nową wiedzę lub przynajmniej wskazówki: co czyni
Kiedy sala wreszcie została zapełniona przez
dobrą książeczkę dla dzieci, ile pracy trzeba w nią włożyć
dorosłych i dzieci - a trzeba przyznać, iż przedział wieko(bo wbrew pozorom takie historyjki, jakkolwiek proste by
wy był od lat trzech do mniej więcej siedemdziesięciu nie były, nie powstają w dziesięć minut) oraz jak wielkie
pani Cooke rozpoczęła. Opowiedziawszy nam kilka słów
znaczenie ma nasze operowanie głosem przy czytaniu ich
o sobie, o swojej rodzinie oraz tym, jak sama zaczęła pimłodej
sać historie, zaczęła czytać.
publiczności. W końcu dla dziecka
głośne, piskliwe „Juuuuhuuuuu!”
Gdybym sama wzięła książeczkę
będzie bardziej realnym przekazem
pt. „So much” do ręki, to nawet
niż zwykłe i monotonne.
gdybym kupowała ją dla swojego
trzyletniego kuzyna, pewnie odłożyPonadto na spotkaniu otrzymałam
łabym ją, uznając za nudną, nawet
także
coś
jeszcze:
jak dla dziecka, po czym zaczęła
poczucie, że dzieckiem można być
szukać czegoś ciekawszego. Dla
zawsze, niezależnie od wieku.
wielu osób historyjki dla dzieci są
nudne i trudno im pojąć, co takiego
Paulina Anna Peycka
może w nich być ciekawego dla
Początek „profesjonalnego” pisarstwa – kiedy kończymy z „amatorszczyzną”?
Wywiad z Ludmiłą Skrzydlewską
Na pytanie zawarte w temacie (i nie tylko!) odpowie nam jedna z członkiń PF-u, Ludmiła Skrzydlewska, autorka niedawno wydanej powieści pt. „Na Dworcowej”, zwana w internetowym świecie Leną.
fot. autor nieznany, znalezione na
stronie Naszych Debiutów.pl
Iwona Izabela Jarząb: "(…) Moim zdaniem amatorstwo
kończy się wraz z nabyciem odpowiednich umiejętności poznania wszelkich zasad gramatycznych, stylistycznych,
etc. Ale, powtarzam, to tylko moje zdanie." – tak
odpowiedziałaś na pytanie „Kim jest amator?”, w dyskusji
na pewnym internetowym forum literackim. Wiadomo
jednak, że nawet ludzie z talentem i umiejętnościami nie
zawsze znają absolutnie wszystkie zasady, które
obowiązują w naszym ojczystym języku. Czy sądzisz, że
taka osoba mogłaby być określana mianem
„profesjonalisty”?
czytelników, ludzie integrują się z Twoimi bohaterami.
Ich opinie na pewno w jakiś sposób wpływają na Twoją
samoocenę. Jak bardzo bierzesz sobie do serca uwagi
czytelników (nie tylko błędy, jakie wyłapują, ale też pochwały)?
L.S.: Tak jak wspominałam, zazwyczaj jestem bardzo
krytyczna w stosunku do siebie i z pewnością bardziej
wpływają na mnie właśnie uwagi krytyczne, a nie
pochwały. Po prostu dlatego, że dopingują mnie do
działania, do dokładniejszego sprawdzania tekstu, do
głębszego zastanawiania się nad motywami działania
Ludmiła Skrzydlewska: Język polski jest tak bogaty w bohaterów i tak dalej. Z drugiej strony, bardzo przyjemnie
czyta mi się również pochwały,
zasady gramatyczne i
bo według mnie nie ma lepszej
stylistyczne, że naprawzapłaty dla pisarza od zainteredę trudno nie popełnić
s
o
w
a
n
i
a
żadnego błędu, pisząc.
Czytelników. Myślę, że łatwo
Widzę to choćby na włamożna polubić moich
snym przykładzie - nabohaterów, bo są podobni do
wet jeśli wiem, jakie
nas: mają podobne problemy
błędy zdarzają mi się
i rozterki, które staram się jak
najczęściej, to i tak czanajbardziej przybliżać. Lubię
sami ciężko mi się ich
pisać o sytuacjach, które także
wystrzegać. Nawet ci,
mnie są bliskie - to sprawia, że
którzy publikują swoje
tekst jest lżejszy, łatwiej się go
książki, popełniają błędy
- taka już rzecz ludzka,
pisze, a więc i czyta.
mylić się, nikt z nas nie
I.I.J.: Czy uważasz, że blogi to
jest przecież doskonały.
dobra opcja dla pisarzyJeśli jednak zdajesz soamatorów, wspomagająca ćwibie sprawę z własnych
czenie warsztatu?
błędów i próbujesz się
L.S.: Jak najbardziej! Ja sama
ich wystrzegać, jest to
bardzo
dużo nauczyłam się na
już pierwszy krok na
blogach.
Przekonałam się, że
drodze do sukcesu.
pisanie wygląda zupełnie inaI.I.J.: Za jakiego człoczej, kiedy tworzy się do szuflawieka w takim razie Ty
dy, a inaczej, kiedy ma się na
się uważasz – amatorkę
względzie ewentualnych Czyczy już profesjonalistkę?
telników. Komentarze wielu
osób pomogły mi znaleźć słabe
L.S.: Oczywiście, że za
strony w moim warsztacie, ale
amatorkę! Daleko mi do
przede wszystkim rozwinąć
profesjonalistki. Ciężko
m i
s i ę
wa l c z y
z
w ł a s n y m i w sobie nawyk systematycznego pisania: to bardzo dobra
błędami i wiem, że jeszcze daleka przede mną droga. opcja dla tych, którzy (tak jak ja) mają słomiany zapał
Również jeśli chodzi o samą treść, układanie fabuły - i często szybko porzucają swoje projekty. Oczywiście, ja
działam jak typowa amatorka, często nie zastanawiam się, sama nie zliczę blogów, które porzuciłam, ale to wszystko
co chcę napisać, tylko po prostu piszę, bez czegoś mnie nauczyło. Teraz dużo łatwiej jest mi zaplanowcześniejszego namysłu. Ale widzę znaczną różnicę mię- wać fabułę nawet nie opowiadania, ale dwustu - trzystu
dzy tym, co pisałam jeszcze rok czy dwa temu, a teraz i stronicowej powieści. To również dobra opcja dla początwiem, że mogę pisać jeszcze lepiej, dlatego podchodzę do kujących, którzy mają coś do przekazania, ale
jeszcze nie bardzo wiedzą, w jaki sposób to zrobić swojej twórczości bardzo krytycznie.
I.I.J.: Wiele osób jednak sądzi, że jesteś jedną z tych zawsze znajdą się ludzie, którzy coś podpowiedzą, coś
„lepszych” pisarek internetowych, które jak najbardziej skrytykują, a przecież wiadomo, że krytyka stanowi
mają szansę na publikowanie swojej twórczości nie tylko najlepszy doping, żeby zacząć nad sobą pracować.
w Internecie. Twoje opowiadania, często o zwykłych
ludziach i problemach, wzbudzają zainteresowanie
19
Czytelników - i to także świadczy o tym, że pisarz nie jest
przygotowany do publikacji swojej twórczości
(a niektórzy być może nigdy nie będą?). Trzeba jednak
oddać sprawiedliwość, że jest to w pewnym sensie
"następny krok" na drodze pisarskiej kariery. Myślę, że
każdy pisarz powinien być jednak do niego odpowiednio
przygotowany, bo przecież porażka jest możliwa na
każdym z tych kroków - także tak blisko sukcesu. Może
dlatego podchodzę do tego wydarzenia z pewnym
L.S.: Każdy z nas uczy się całe życie (uśmiech). I myślę, sceptycyzmem, ostrożnością - po prostu wolę być
że podobnie jest z pisarzami. Nawet wtedy, kiedy wydaje przygotowana na to, że coś może pójść źle.
nam się, że już wszystko wiemy, może się znaleźć ktoś, I.I.J.: Jak uważasz, kiedy warto jest próbować wysyłać
kto wyprowadzi nas z błędu i wskaże palcem coś, co mo- swoje prace do wydawnictw i magazynów poświęconych
glibyśmy jeszcze poprawić. Nie wiem, czy w ogóle moż- literaturze? Czy warsztat u pisarza powinien trwać jakiś
na osiągnąć taki stan jak perfekcja - tak jak wspominałam, określony czas, by mógł on stwierdzić, że jego pisanie
jesteśmy tylko ludźmi i sądzę, że nie jesteśmy w stanie przestało przypominać "amatorszczyznę"?
stworzyć niczego absolutnie doskonałego. Trudno mi do- L.S.: Moim zdaniem próbować warto zawsze. Ostatecznie
kładnie stwierdzić, kiedy
nawet jeśli nasz warsztat nie
przestaje się być amatojest jeszcze wystarczająco
rem i myślę, że nie ma na
rozwinięty, a sam utwór
to jednoznacznej odpozwróci uwagę potencjalnych
wiedzi. Po prostu w życiu
wydawców, wydawnictwa
każdego chyba pisarza
i magazyny literackie mają
następuje kiedyś taki moswoich specjalistów, którzy
ment, gdy słowa zaczynapoddadzą nasz utwór korekją się układać same,
cie - kolejny sposób, żeby
wszystko zaczyna do siestwierdzić, jakie błędy najbie pasować i składać się
częściej się popełnia. Ważne
w spójną całość. No
jednak, żeby się nie zniechęi ważna jest też samoświacać, jeśli już taką taktykę się
domość - wiedzieć, jakie
przyjmie i spotka z kilkoma
popełnia się błędy i nad
odmowami - różnie bywa,
nimi pracować. Póki jest
„Harry Potter” też nie od
się ich nieświadomym, nie
razu został wydany! Trudno
można mówić o pisaniu
mi określić, czy ćwiczenie
profesjonalnym.
warsztatu powinno trwać
I.I.J.: „Moim zdaniem, amator to pisarz niewykształcony.
Oczywiście, to jest znowu dyskusja talent - warsztat, ale
nawet jeśli talent jest, a warsztatu brakuje, to ciągle jest to
amatorszczyzna.” - Oto i kolejny cytat z twojej
wypowiedzi na wcześniej wspomnianym forum. Jak więc
uważasz, ile czasu zajmuje potencjalnemu pisarzowi takie
„dojście do perfekcji”? Kiedy może spokojnie i z dumą
stwierdzić, że nie uważa się już za amatora? Można to
jednoznacznie stwierdzić?
jakiś określony czas, bo ono
I.I.J.: W tamtym roku
powinno trwać zawsze,
mogliśmy na jednym
a pisarz - nawet już taki puz twoich blogów czytać
blikowany - nigdy nie powiopowieść pt. „Na Dworconien spocząć na laurach.
wej”. Po zakończeniu poMoim zdaniem przed wysłainformowałaś fanów twoniem utworu gdziekolwiek
j ej t wó r c z o ś c i , ż e
warto zasięgnąć niezależnej
„Dworcowa” być może
i obiektywnej opinii - kolejzostanie wydana. Nie sąny dobry powód, żeby twórdzisz, że jest to już jednak
czość publikować na bloo krok bliżej profesjonaligach. Trudno powiedzieć,
z m u
c z y
jak stwierdzić, kiedy potentraktujesz publikację opowiadania bardziej jako nowe doświadczenie w swojej ka- cjalny amator - czy też pisarz - jest gotowy; to jest raczej
indywidualna kwestia, ważne, żeby nigdy nie przestawać
rierze pisarskiej?
L.S.: Z pewnością jest to dla mnie zupełnie nowe się rozwijać.
20
okładka książki, fot. autor nieznany,
znalezione na stronie
Naszych Debiutów.pl
doświadczenie (uśmiech). To wszystko chyba wynika po I.I.J.: Dziękuję za rozmowę. Życzę wielu sukcesów
części z mojej niewiary w swoje siły. Propozycja zarówno w pisaniu, jak i w życiu!
publikacji Dworcowej dodała mi nieco pewności siebie, to L.S.: Ja również dziękuję i życzę tegoż samego.
mogę przyznać z czystym sumieniem, i od tego czasu
częściej niż wcześniej myślę, że może jednak uda mi się
zostać profesjonalną pisarką. Nie uważam jednak, żeby
był to wyznacznik sukcesu - w końcu nawet jeśli powieść
zostanie wydana, to może się nie przyjąć, może zostać źle
oceniona, może nie spodobać się szerszemu gronu
„Orgowe” poetki o poezji
W poszukiwaniu zdolnych internetowych poetów udałam się na forum poezja.org, które przez stałych użytkowników zwane
jest „zieleniakiem” lub po prostu „orgiem”. Publikują tam swoje utwory zdolni poeci, którzy służą radą tym, którzy mniej
sprawnie radzą sobie z poezją. Myszkując tam już od tamtego roku zdążyłam znaleźć sobie poetyckich faworytów, wśród
nich jest Jolkowa i Magda Tara, bardzo lubię czytać ich wiersze, wiec poprosiłam je, by zechciały odpowiedzieć na kilka pytań właśnie z poezją związanych.
Asia Marteklas: Czym dla Was są wiersze?
Jolkowa: Ludzie zawsze dotykali tylko małej części
mojego życia. Wiersze wnikają dogłębnie. Tak jak świat
składa się z atomów, tak mojego życia nie wyobrażam
sobie bez poezji. Jest ona niczym powietrze; niezbędna
bym mogła żyć.
Magda Tara: Ucieczką w przyjemny relaks – te czytane i
pisane.
A.M.: Kiedy rozpoczęła się Wasza przygoda z poezją?
J.: Od kiedy posiadłam sztukę czytania.
M.T.: Rok temu, w listopadzie 2009.
M.: A jak wyglądały początki?
J.: Dawno to było. Bardzo dawno. Miałam wówczas 15lat. Młoda istota, wrażliwa, z nieskończoną ilością
wątpliwości i pytań. Pierwszy wierszyk, jaki napisałam,
był skierowany do mamy:
Powiedz- dlaczego więdnie kwiat
Powiedz- dlaczego umiera ptak
Powiedz- dlaczego wszystko ginie
Wszystko, co miłe i piękne minie
Wytłumacz proszę i wskaż mi drogę
Bo sama tego zrozumieć nie mogę
Jako szesnastolatka dałam się uwieść poezji Emilii Plath.
Był to „twórczy” okres w moim życiu. Nawet kilka moich
zbuntowanych wierszyków znalazło się na łamach
miesięcznika kulturalno-oświatowego NURT. Później
wieloletnia przerwa – w pisaniu. Bo czytałam poezję
zawsze.
M.T.: Proza, komentarze pod wierszami na „zieleniaku”,
potem pierwsze próby, nieudolne zresztą.
A.M.: Czy macie jakieś rady dla początkujących poetów?
O czym pamiętać, czego nie robić?
J.: Przede wszystkim dużo czytać. Warto podpatrywać,
jak i o czym piszą inni. Jeszcze bardziej opłaca się słuchać
rad. I szukać swojej drogi wytrwale. Może jeszcze, co
jest dla mnie istotne: nie zapominać o szacunku dla języka
i czytelnika.
M.T.: Bardzo dużo czytać (ja czytałam orgowską poezję
przez ok. dwa lata, zanim się odezwałam), czytać również
poetów uznanych, znanych i mniej znanych –
publikujących w realu.
Próbować komentować i czytać komentarze innych – to
znakomita lekcja warsztatu.
Być pokornym – przynajmniej w pierwszym okresie i nie
obrażać się na komentarze innych.
Mieć do siebie dużo dystansu. Bawić się słowami, bawić
się językiem, być swobodnym, nie spinać się, nie
przykładać wielkiej wagi, traktować to jak przyjemność,
jak kawę po obiedzie.
I zakochać się, a potem zostać porzuconym – to sprzyja
poezji.
A tak serio – to poezja jest impulsem, emocją.
A.M.: Czy Pani zdaniem każdy może pisać wiersze?
J.: Każdy! Nie każdy zostanie Słowackim i Szekspirem.
Ale próbować swoich sił może dokładnie każdy; młody
i stary ( należę do tej drugiej grupy), człowiek głęboko
wierzący i ateista, biedny i bogaty, zdrowy i chory, samotny i zakochany, szczęśliwy i nie.
M.T.: Jeśli ja, to znaczy, że każdy, jeśli sprawnie operuje
słowem.
A.M.: Czy macie jakiś pisarski autorytet? Jeśli tak,
dlaczego właśnie ten?
J.: Czy autorytet? Mam swoich ulubionych poetów. Jest
nim bezsprzecznie Bolesław Leśmian. Towarzyszy mi od
lat młodzieńczych. Kocham błądzić z nim po bajecznych
krainach w towarzystwie Dusiołków, dwunastu braci,
błędnych rycerzy. Rozbudza moją wyobraźnię, wyostrza
zmysły, przywołuje uśmiech.
Uwielbiam Puszkina i Achmatową.
Zaczytuję się
w dziełach Szekspira, które znam prawie na pamięć.
Słowackiego lubię czytać do poduszki. Miejsca nie
wystarczy na wszystkich ulubionych moich poetów. Nie
byłabym sprawiedliwa wobec innych, gdybym spośród
nich jednego ledwie miała wybrać jako autorytet. Każdy
z nich miał wpływ na mnie i każdy z nich mnie w jakimś
stopniu ukształtował.
M.T.: Julian Tuwim – mistrz słów, mistrzowsko bawi się
słowem.
Na ”zieleniaku” - Marek Sztarbowski (Boskie Kalosze =
Wstrentny) – wspaniały liryk, niespożyta fantazja,
polecam wszystkim jego wiersze
A.M.: Jakie wiersze najbardziej lubicie czytać?
J.: Te, które rozumiem, które mnie zatrzymują,
prowokując do zadumy czy uśmiechu.
M.T.:
Zrozumiałe, prawidłowe stylistycznie
i gramatycznie, w epickiej (jeśli tak można powiedzieć)
stylistyce, z wielką dozą emocji i klimatu.
A.M.: Bardzo dziękuję, że zechciałyście odpowiedzieć na
moje pytania. Życzę owocnego pisania.
J. i M.T.: Również dziękujemy.
21
Wykształcona przez sieć? Wywiad z Anną Łagan vel. An-Nah
Dla wielu z nas nazwisko Anna Łagan jest obce, nieznane, nie kojarzy się z nikim. Jednak wystarczy
powiedzieć An-Nah, a już przynajmniej połowa skojarzy tę osobę. Autorka powieści pt.
„Zmierzch” (nie mylić z tworem pani Meyer!) oraz „Lady Drugeth”, niegdyś oceniająca na Poczochranych Ocenach. Słowem: osoba taka jak my, blogowiczka. Jednak blogowiczka, która uparła się,
że da radę się wybić. I skoro już dostała się na łamy Esensji, to chyba z czystym sumieniem można
rzec, iż prędzej czy później o Annie Łagan usłyszymy, a być może nawet zobaczymy jej nazwisko na
półkach Empiku.
Paulina Anna Peycka: To mój pierwszy wywiad,
w dodatku nie twarzą w twarz, a poprzez komunikator
internetowy, więc chyba tym bardziej nie wiem, jak
zacząć. Na początek może powiedz kilka słów o sobie, tak
żeby upewnić mnie i czytelników, że nie jesteś jakąś
znaną już autorką, tylko kimś, kto jak wiele z nas zaczynał „poważniejsze istnienie w świecie” dzięki
blogom.
niezupełnie? Warto było?
AŁ: Warto. Zdobyłam czytelników, i to całkiem sporą ich
ilość, choć raczej się nie udzielają. Odkryłam zjawisko
ocenialni, które oceniam bardzo pozytywnie, poznałam
sporo ciekawych osób i podniosłam sobie samoocenę.
PAP: No właśnie. Ocenialnie. Przez jakiś czas
rezydowałaś na Poczochranych Ocenach, które wielu
uważa za jedną z najlepszych ocenialni, a przynajmniej w
Anna Łagan: Mam na imię Anna, co chyba widać
pewnych kręgach. Jak ten czas wspominasz? I ile się
z nicku, którym posługuję się w Internecie już od dobrych
dzięki temu nauczyłaś?
ośmiu lat. Z tym początkiem na blogach to nie do końca
prawda, bo zanim zdecydowałam się na publikację AŁ: Wspominam bardzo dobrze, oceniało mi się
blogową, próbowałam na forach i paru serwisach znakomicie, bardzo to lubiłam i czasem żałuję, że nie
poświęconych literaturze... Więc teoretycznie zwiedziłam mam teraz na to czasu. Nauczyłam się też sporo - choćby
ładny kawałek sieci i wpisanie mojego nicka w Googl- przez konieczność przegrzebywania się przez słowniki
e’ach pokaże przynajmniej część tej "odysei".
w celu wyjaśnienia, czemu wypatrzony przeze mnie błąd
jest błędem. Podobno człowiek uczy się na własnych
PAP: Co zatem było Twoim pierwszym w życiu tworem
błędach, ale chyba lepiej, jeśli uda mu się nauczyć czegoś
literackim? Co uznajesz za swój debiut?
na cudzych. (uśmiech)
AŁ: W sensie pisania czy opublikowania? Pierwsze
PAP: Nie zapominajmy, że na własnych też pewnie miaopublikowane w sieci dzieło to był zdaje się fan-fic
łaś okazję się uczyć, biorąc pod uwagę, że sama także do
z jednego mało znanego w Polsce serialu animowanego,
kilku ocen się zgłaszałaś. Pytam pod kątem "Zmierzchu":
natomiast wcześniej popełniłam parę rzeczy, które istniały
była może jakaś taka ocena, która szczególnie zapadła Ci
wyłącznie na papierze.
w pamięć? Na przykład wytknęła coś, o czym nie miałaś
pojęcia albo okazała się najbardziej pomocna? Lub
PAP: Serial animowany? Zdradzi Pani tytuł?
odwrotnie: ubawiła Cię niekompetencją oceniającego/
AŁ: "Gargoyles" - seria produkcji Disneya, która
oceniającej?
w Polsce nigdy nie była puszczana. W sumie się nie dziwię, bo jak na Disneya było to okropnie mroczne i poważ- AŁ: Te, które ujawniły niekompetencje oceniających raczej mnie bawiły, natomiast jeśli chodzi o te które zapane.
miętałam najbardziej pozytywnie, to zdecydowanie
PAP: Myślisz, że odbiło się to w jakiś sposób na Twoich
Isamar (In My Opinion) i Isilianos (Gildia Białego Kruka)
późniejszych tworach, ten mrok i powaga? Co prawda
- pierwsza zrobiła bardzo trafną analizę postaci, druga za
sama znam Cię tylko z "Lady Drugeth" i od niedawna z
to zauważyła, jaki okropny w "Zmierzchu" panuje chaos.
"Niszczyciela", jednak wampiry, które występują u Ciebie
Ale przyznam się szczerze, że do ocen zgłaszałam się
w "Zmierzchu" i "Lady Drugeth", do najbardziej
głównie po to, żeby poznać opinię - nieważne czy
promiennych ras nie należą i mają w sobie znaczącą ilość
pozytywną, czy negatywną.
mroku.
PAP: I które przeważały?
AŁ: Odbiło się i to bardzo, choćby dlatego, że ta seria
była pierwszym moim zetknięciem się z gatunkiem urban AŁ: Pozytywne. To chyba była jedna z tych rzeczy które
fantasy - a cały Świat Mroku, na którym "Zmierzch" dobrze wpłynęły na moją samoocenę.
i Lady Drugeth" są oparte, do tego gatunku jednak nalePAP: Nie ma co się dziwić. (śmiech) Tak trochę
ży.
podsumowując wątek blogów... W czasopiśmie ukaże się
PAP: Jak więc po tych wszystkich forach i serwisach felieton pot tytułem "Blog jako początek kariery, czyli czy
blogosfera może kształcić przyszłych pisarzy?". Jakie
trafiłaś na blogi? I z czym? Właśnie ze "Zmierzchem"?
masz na ten temat zdanie? Może, nie może, zależy?
AŁ: Tak jest, ze "Zmierzchem". Nie miałam go gdzie
publikować - bo na serwisy yaoi, gdzie wówczas AŁ: Może, oczywiście że może. To jednak, mimo całej
siedziałam, zdecydowanie nie pasował... Bloga masy śmiecia, jaką można tam znaleźć i paru innych wad,
dobre medium do wymiany informacji i doświadczenia.
podpowiedziała mi sieciowa znajoma.
Oczywiście pod warunkiem, że ów przyszły pisarz nie
PAP: Decyzja słuszna, według Ciebie, czy też raczej
ograniczy się tylko do lektury blogów.
22
PAP: Według mnie blogosfera jest dobrą szkołą
przygotowawczą do zostania pisarzem, jeśli tylko wykaże
się dość zapału i cierpliwości. I w sumie Ty zdajesz się
potwierdzać tę moją małą teorię: od for i blogów doszłaś
do Esensji, w kompletnie inny świat internetowej
literatury. Jak myślisz, blogosfera i doświadczenie
nabierane do tej pory przygotowało Cię jakoś na rzeczy,
który mogłaś się spodziewać od redakcji Esensji?
skłoniło Cię do podjęcia tej decyzji? Co powiedziało Ci:
"Właśnie ten tekst, właśnie w Esensji i właśnie teraz"?
AŁ: Posyłałam "Niszczyciela" wszędzie gdzie się dało odpowiedzi dostałam tylko z Fahrenheita, z Magazynu
Fantastycznego (odmowną i już po odpowiedzi z Esensji)
i z Esensji właśnie. Czemu to opowiadanie? Bo to chyba
było pierwsze co skończyłam i co uznałam za nadające się
do publikacji "nie-prywatnej". A w kwestii "teraz"... cóż,
AŁ: Szczerze? Redakcja Esensji to było bardzo to "teraz" trwało dwa lata.
pozytywne zaskoczenie po tym, jakie miałam przejścia
PAP: Wow. Dwa lata to mnóstwo czasu. No ale też po
z redakcją Fahrenheita.
ośmiu latach spędzonych w internetowym światku
literackim chyba dwa ostatnie lata to całkiem zrozumiały
PAP: A jakie miałaś przejścia z redakcją Fahrenheita?
czas na podjęcie decyzji, że czas by coś opublikować.
AŁ: Miałam wrażenie, że redaktorka robi mi łaskę. Nie
(puszcza oczko) Powiedz mi, zanim przejdę dalej, czy
napisała, czy opowiadanie zostanie opublikowane czy nie,
"Niszczyciel" dzieje się w jakimś Twoim własnym
napisała, bardzo ogólnie, jakie są błędy, ale stwierdziła, że
świecie, czy też znowu trafiłam na realia White Wolf? Nie
nie chce jej się robić szczegółowej korekty i że muszę
znam ich, więc siłą rzeczy nie mogłam tego
sobie sama z tym poradzić, a kiedy posłałam jej tekst po
wywnioskować.
poprawkach - nie odpowiedziała. Dla kontrastu w Esensji po miesiącu dostałam pozytywną odpowiedź, AŁ: Zdecydowanie to własne dzieło.
po dwóch miesiącach - maila od redaktorki z bardzo
PAP: A Turan skąd się wziął? Sprawdziłam poprzez
drobiazgową korektą i z sugestią, że jeśli propozycje
Google, czy może jednak to coś z White Wolf i przyznaję,
zmian mi nie odpowiadają, należy je przedyskutować.
że zdziwiłam się na widok miejsc o nazwie Turan. ZastaPAP: Cóż, nie bardzo mogę się wypowiadać na temat nawiam się zwyczajnie, czy zbieżność przypadkowa, czy
redakcji Fahrenheita, bo jestem na pozycji, gdzie pola też może w subtelny sposób chciałaś coś czytelnikom
prywatne i czysto "biznesowe" mocno się zacierają, więc przekazać.
nie będę kontynuować. Powrócę więc do Esensji: jak
AŁ: Nie, nie chciałam, nazwa sama przyszła mi do
wrażenia po publikacji "Niszczyciela"?
głowy. I przyznam szczerze, że nie szukałam informacji,
czy coś takiego istnieje, bo nie miałam ochoty zmieniać
AŁ: Jestem zadowolona. Nawet bardzo.
potem nazwy. Natomiast samo miasto jest wzorowane na
PAP: I tylko tyle? (śmiech) Wybacz, może to ja jestem
starożytnym Rzymie.
z tych reagujących przesadnie, ale doczekanie się publikacji w "Esensji" jest raczej jedną z rzeczy, na które we- PAP: Naprawdę? Przyznaję, że czytając, to skojarzenie
dług mnie powinno się reagować nieopanowanym nawet przez moment nie przeszło mi przez głowę.
entuzjazmem. To może powiedz, jaka była Twoja pierw- A reszta inspiracji, w sensie na tekst sam w sobie, skąd
sza reakcja na wieść, że "Niszczyciel" opublikowany pochodziła?
będzie.
AŁ: Cała historia mi się przyśniła. Oczywiście trzeba
AŁ: Bardzo możliwe, że skakałam z radości, bo wiem, że było ją dopracować, ale pomysł mi się przyśnił.
jestem do czegoś takiego zdolna. (uśmiech)
PAP: Często Ci się tak zdarza wyśnić sobie opowiadanie?
PAP: Nie wątpię. Przybliżysz może, jak ten cały proces AŁ: Całe? Raczej nie. Ale dość często śnią mi się
wyglądał? Powiedziałaś już, że szybko się doczekałaś pomysły, które potem przetwarzam w jakiś sposób.
decyzji, a potem korekty, ale może było coś jeszcze po
drodze, jakieś inne formalności? Zakładam, że każdy PAP: To zawsze coś. Niektórzy po prostu nie mają snów
poważnie myślący o pisaniu człowiek nieraz się niosących inspirację i już. A o samym tekście co myślisz?
zastanawiał, na czym polega ów proces podsyłania tek- Jest w nim coś, co Ci się podoba szczególnie lub
stów do redakcji magazynów czy e-zine'ów, ale nie odwrotnie - nie podoba?
bardzo wiedział, jak ani kogo zapytać, więc taka AŁ: Lubię go, uważam za udany, chociaż miałam
informacja z pierwszej ręki na pewno będzie przydatna.
momenty, kiedy nie mogłam na niego patrzeć (napisałam
AŁ: Nie, tutaj akurat formalności nie było. Po prostu
dostałam najpierw maila informującego, że tekst został
odebrany, potem informację, że zostanie opublikowany po
korekcie i prośbę o napisanie krótkiej informacji o sobie,
w końcu - sama korekta. Przypuszczam, że proces
publikacji na papierze jest bardziej skomplikowany.
(puszcza oczko) No i zapewne inne internetowe magazyny
też mają nieco inną procedurę.
go w tydzień, co mnie mocno wykończyło). Lubię
bohaterów - żyją własnym życiem w mojej głowie. Natomiast chyba źle napisałam zakończenie, jego prawdziwy
sens jest za bardzo zakamuflowany - powinnam wyraźniej
dać do zrozumienia, co się tam na końcu naprawdę stało.
PAP: Przyznaję, że czytając, sama się zastanawiałam, jak
to dokładnie z tym zakończeniem było, ale myślałam, że
to efekt zamierzony. Czasem lepiej jest mieć dość ambiPAP: Bardzo prawdopodobne. Niemniej jednak walentne zakończenie, niż jasno wyłożone, że było tak
świadomość, że przynajmniej w Esensji jest to tylko kilka czy tak, bez tego popchnięcia czytelnika do
prostych rzeczy uspokaja potencjalnego twórcę. Co zatem główkowania.
23
AŁ: Więc dlatego nie będę narzucać nikomu interpretacji,
każdy odbierze zakończenie po swojemu. Też preferuję
takie podejście i często stosuję niedomówienia, ale
ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy nie za dużo ich
czasem.
PAP: To już chyba zależy od nas samych i tego, co
dokładnie piszemy. Masz zamiar Esensji coś jeszcze
podesłać, "posiedzieć" tam trochę, czy może już plączą Ci
się po głowie plany zapukania wyżej, do jakiegoś
wydawnictwa?
marzy mi się kilka wydanych książek. Naukowych też, bo
mam nadzieję zostać po studiach na uczelni.
PAP: Ano prawda. Wyżyć trudno, ale też trzeba
próbować osiągnąć tyle, ile się da. To na zakończenie:
masz może jakieś rady dla tych, którzy także chcieliby
spróbować z opublikowaniem jakiegoś tekstu? Na co
patrzeć, gdzie szukać pomocy, jak się przygotować...?
Albo przynajmniej jakie jest Twoje zdanie na temat
przygotowywania się do podobnego skoku?
AŁ: Przede wszystkim trzeba być upartym i się nie
zniechęcać - wysyłać konsekwentnie, wysyłać maile
z pytaniami, nie załamywać się przy odmowie. Przydałoby się też znaleźć jakiś złoty środek między wysoką
samooceną a samokrytycyzmem, bo bez tego tak
naprawdę trudno jest cokolwiek poprawić i ocenić, kiedy
korekta proponuje dobre zmiany, a kiedy za bardzo
PAP: Będę trzymać kciuki. Z tego, co wnioskuję,
ingeruje w styl albo w treść. Ale przy samym wysyłaniu
wyglądasz na osobę, która chciałaby z pisania uczynić
chyba najważniejsza jest cierpliwość.
swoją karierę, móc z tego żyć. Mam rację? Czy może
planujesz po studiach spróbować sił w jakimś innym PAP: Amen. Ach, wielkie Ci dzięki. Naprawdę świetnie
było móc Cię powypytywać o to wszystko i mam
zawodzie, a pisanie trzymać jako bonus?
nadzieję, że dalsze sukcesy przyjdą prędzej niż później.
AŁ: Wyżyć z pisanie jest trudno, trzeba być do tego
Pilipiukiem. Niemniej jednak traktuję pisanie poważnie i AŁ: Cóż, ja też dziękuję.
AŁ: Do wydawnictwa dopiero z powieścią albo
zbiorkiem, ani jednego, ani drugiego na razie nie mam.
Mam opowiadanie, które miało pójść do antologii, ale
wydawnictwo chyba padło - na razie czekam, potem
spróbuje znów się dobijać do Nowej Fantastyki.
Gusta i guściki, czyli o dobrej książce
„Dobre” - taką odpowiedź często otrzymamy, gdy zapytamy ludzi, jakie lubią książki. Lecz cóż znaczy ten przymiotnik w zestawieniu ze słowem o tak szerokim znaczeniu jak „książki”? Często mam
wątpliwości, wchodząc do sklepu z „dobrymi książkami” i widząc rzucające się w oczy półki pełne
Harlequinów i całą sagę „Zmierzchu”.
Specjaliści nie mają wątpliwości - książkę można nazwać dobrą, kiedy jest dobrze napisana; to znaczy, że jest
w niej umiejętnie zastosowanych wiele zabiegów
literackich, ma ciekawą konstrukcję, wyszukany język
i jest o czymś. Ale nawet oni spierają się od lat w jednej
kwestii, mianowicie co jest ważniejsze: forma czy treść?
Jako że i jedni, i drudzy rację mają, stanęło raczej na
miksie w proporcji pół na pół.
Gdyby należało to do indywidualnej oceny, w zasadzie
każdą książkę można by było nazwać dobrą. Ludzie mają
różne gusty – jedni bardziej, inni mniej wyszukane
i każdy twór ma szansę się spodobać. Przecież możemy
uwielbiać niedobre książki, bo, na przykład, wywołują
u nas silne emocje, bądź skłaniają do przemyśleń. Książka
jest tym, co odbija się w duszy czytelnika, a autor,
oddając ją w ręce ludzi traci nad swoim dziełem kontrolę.
wymagający. Czy można rzec w takim wypadku, że
poprawia ci się gust? Łatwiej jest coś ocenić, gdy ma się
szersze pole widzenia i spostrzega się, iż drzewo, którym
się przed chwilą tak zachwycaliśmy, stoi obok
posadzonych w równej odległości innych drzew
ogromnego sadu. A wiele mil dalej rośnie jeszcze
piękniejszy las.
Dochodziły do mnie i takie głosy – „Lecz jeśli
wydawnictwo książkę wydało, to czy ten fakt nie mówi
sam za siebie, że jest ona dobra? Przecież złych książek
by nie wydano!” Otóż muszę się z tym nie zgodzić.
Wydawnictwa zazwyczaj kierują się prawami rynku –
wydają głównie to, co podoba się większej rzeszy ludzi.
Produkty niszowe, dla koneserów (i nie dotyczy to jedynie
książek), mają minimalny asortyment – podaż
dostosowuje się do popytu. I jest naturalnym zjawiskiem,
że byle romans jest wydawany w większym nakładzie,
niż, choćby nawet, Dante, mimo, iż „Boską komedię”
można zaliczyć do dzieła sztuki, a romanse są zazwyczaj
pisane szablonowo, z utartymi zwrotami i wyrażeniami.
Czy widać różnię? Jest równie minimalna jak między
Cinquecento i Astonem Martinem. Albo koncertem disco
polo i operą.
Da się zauważyć tę rażącą dysproporcję, iż jedna i ta
sama rzecz może pewną osobę zachwyć i poruszyć do
głębi, podczas gdy inna, patrząc dokładnie na to samo,
stwierdzi, że to nic niezwykłego, a nawet pospolitego
i nudnego. Tak jakby każdy z naszych mózgów zupełnie
inaczej odbierał bodźce z zewnątrz, co popularnie
nazywamy rzeczywistością. Skąd to się bierze? Na ten
temat nawet eksperci się nie wypowiadają, dlatego i ja nie
Zmierzając do końca, chciałem przekazać Wam,
będę podejmować takiej próby. Mądrzejsi ode mnie drodzy
czytelnicy,
iż
nie
musicie
ozdabiać
mówią, że o gustach się nie dyskutuje, dlatego dostosuję przymiotnikiem „dobra” każdej książki, która Wam się
spodoba. Cała masa ludzi lubuje się w rzeczach prostych,
się do ich rady.
kiczowatych i zwyczajnie niedobrych, ale taki po prostu
Pragnę jedynie zaznaczyć pewną zależność, którą
mają gust, to im się podoba i tak im w duszy gra – nie
zauważyłem – im więcej czytasz, tym bardziej jesteś
trzeba się tego bynajmniej wstydzić.
J. A. Zguba
24
Jacek Komuda, „Samozwaniec”
Feliks W. Kres, „Galeria Złamanych
Rzeczpospolita Szlachecka – Bóg, cnota, ojczyzna,
Piór”
czy warcholstwo, opilstwo i chędożenie? Pan
Oto książka, w której sam autor na wstępie daje
„Anty-Sienkiewicz” wkracza do akcji!
nam „po pysku” i usilnie wmawia, że nie ma ona
najmniejszego sensu.
Pamiętacie z lekcji historii Dymitra Samozwańca,
syna Iwana IV Groźnego, który trzykrotnie „powstawał
z martwych”, za każdym razem cudownie ocalałego – czy
to od noża, którym się w dzieciństwie śmiertelnie
pokaleczył, czy po wystrzeleniu z armaty bądź
publicznym powieszeniu? Tak, właśnie o tym carewiczu
jest cykl Jacka Komudy „Orły na Kremlu”, do którego
zalicza się jego powieść - „Samozwaniec”. Trylogia zapowiada się bardzo ciekawie.
Głównym bohaterem jest niejaki Jacek Dydyński,
który przyłącza się do Samozwańca z konieczności,
bowiem podróż na własną rękę do krainy dzikich Moskali,
która na cywilizowanych mapach zaznacza się białą
plamą, to pewna śmierć; a wizja utraty spadku oznaczała
dla jegomościa coś znacznie gorszego. Trzeba przyznać,
iż
wyżej
wymieniony
nie
przypomina
sienkiewiczowskiego Jana Skrzetuskiego, a bardziej całą
resztę polskiej szlachty, która mieni się warchołami,
pijakami i jebakami na schwał. Komuda wydaje się
powziąć postanowienie za wszelką cenę nie kojarzyć się
ze znienawidzonym Henrykiem S. i jako historyk
z wykształcenia pokazać XVII-wieczną Rzeczpospolitą
taką, jaka była w rzeczywistości – ze wszelkimi wadami
i zaletami, których Polacy zdawali się mieć po równo.
Autor dodaje również dreszczyk emocji poprzez
wprowadzenie do powieści tajemniczy Dwór –
organizację wpływającą na historię i dającą nad
człowiekiem absolutną władzę.
Ponadto w książce możemy zaobserwować
porównanie przywykłych do wolności i dostatku
szlachciców ze znającymi głód Moskalami o krzywych
karkach od ciągłego schylania się. Przypatrując się obu
narodom, oraz znając późniejsze dzieje, nie mogę wyjść
z podziwu jak to w następnym stuleciu wyższość jednego
kraju nad drugim będzie zupełnie odwrotna. Jak widać Historia lubi płatać figle i właśnie ona pisze najlepsze
opowieści.
Dla spragnionych wiedzy na końcu książki znajdują
się przypisy, w których możemy zarówno przeczytać
historyczne poparcie szczegółów zawartych w książce, jak
i dowiedzieć się ciekawych rzeczy, na przykład od kiedy
było sprzedawane w Rzeczpospolitej butelkowane piwo,
jak nazywano w tamtych czasach kurtyzany bądź jaką
renomą szczyciła się krakowska Smocza Jama.
Gorąco polecam „Samozwańca”, gdyż czyta się go jak
przygodową powieść fantastyczną, autor przypomina mi z
przysposobienia mojego nauczyciela
historii, niedawno wpadł mi ręce i
znajduję się jeszcze pod jego urokiem, oraz dlatego, że być może dzięki temu przyczynię się do szerzenia
historii wśród młodzieży.
Zapraszam do lektury!
„Galeria...” to zbiór felietonów Feliksa W. Kresa,
które
niegdyś
były publikowane
na
łamach
nieistniejącego już czasopisma „Feniks” w rubryce
„Kącik złamanych piór” oraz w „Science Fiction” pod
nazwą „Galeria osobliwości” i wydrukowane zostały
w towarzystwie trzech niepublikowanych opowiadań autora w ich pierwotnej, nie poprawianej przez redaktorów
wersji. Z założenia „Kącik...” był przeznaczony dla osób
próbujących swoich sił w pisarstwie – pan Kres pisze
o częstych błędach, toczy dyskusje z czytelnikami,
wypowiada się na temat przysłanych prac. „Galeria
osobliwości” miała nieco inny cel – wybierany był jeden
osobliwy tekst i, ku uciesze gawiedzi, z kąśliwymi
szczegółami omawiany; mogę zdradzić, że nie został do
końca osiągnięty.
Z racji tego, iż minęło już parę lat od wydania książki,
a także od prowadzenia owych rubryk w czasopismach,
wyłączony jest czynny udział w dyskusjach oraz
wysyłanie własnych prac do oceny. Możemy jednak
przyjrzeć się temu wszystkiemu z perspektywy
obserwatora.
Felietony Kresa to nie tylko rady i wytykanie błędów
początkujących autorów (bądź też nieliczne pochwały),
ale także chwytliwe i dowcipne uwagi na przeróżne
tematy. Podczas czytania bardzo często wybuchałam
śmiechem, przez co czułam się wrednie, bo jak tak
można śmiać się z czyichś błędów? Po chwili jednak
robiło mi się o wiele lepiej, gdyż doszło do mnie, że
właściwie śmieję się sam z siebie, gdyż popełniam
bardzo podobne.
Trzeba przyznać, że wiele uwag jest powtarzanych
w kolejnych „odcinkach”, chociaż autor stara się tego
unikać. Chociaż... czy ja wiem? Może to i dobrze?
Przeczytasz taką książkę i kilka zasad utknie ci w pamięci
na tyle, by się pięć razy zastanowić, zanim użyjesz
drugiego zaimka w tym samym zdaniu.
Cóż można powiedzieć o opowiadaniach? Chyba
rzeczywiście zostały umieszczone po to, by pokazać, że
„szewc bez butów chodzi”. Bez trudu można zauważyć
w nich pewne niedociągnięcia, aż dziw bierze, że wyszły
spod pióra sławnego Feliksa W. Kresa (oprócz „Miodu
dla Emiry”, bo to jakby bardziej w jego stylu).
Fakt, po przeczytaniu jednej książki o pisaniu nie
nauczysz się pisać. Ale po tej lekturze przynajmniej
będziesz wiedzieć, jakie popełniasz
elementarne błędy, które samemu
można
wyeliminować.
Nie
traktowałbym tego jako poradnika, bo
i poradnikiem owa książka nie jest.
Ot, zbiór felietonów w dobrym stylu,
do poczytania, do pośmiania się, a
przy
okazji
złapania
paru
przydatnych wskazówek.
J. A. Zguba
J. A. Zguba
25
Scott Lynch, „Kłamstwa Locke’a
Lamory”
SPIS TREŚCI
Nasze początki
Oto świat, w którym słowo „złodziej” nabiera
nowego znaczenia – to już nawet nie zawód,
czy sposób na życie; tutaj złodziej jest rzemieślnikiem i artystą w jednej osobie.
„Kłamstwa Locke'a Lamory” to powieść łotrzykowska najlepszego gatunku – nieprzewidywalna,
zaskakująca bezczelnością, inteligencją i humorem.
Dodatkowo jest osadzona w realiach fantasy, co jeszcze bardziej intryguje, dodając światu przedstawionemu więcej tajemniczości.
„Kłamstwa...” to najgłośniejszy debiut literacki
ostatnich lat. Czym zasłużyła sobie na to miano
pierwsza książka Scotta Lyncha? Zapewne łatwością,
z
jaką
stwarza niewymuszoną akcję oraz zarysowuje delikatnie postaci i świat dookoła.
Locke Lamora jest złodziejem jedynym w swoim
rodzaju. Odebrał gruntowne wykształcenie od starszego kolegi i gdyby można było uzyskać w tej dziedzinie tytuł profesora – jemu z pewnością by przysługiwał.
Kłamstwami buduje wokół siebie dogodną rzeczywistość, w sekundę potrafi wejść we właściwą rolę, by
tylko
osiągnąć swój cel. Lecz jaki Locke jest naprawdę?
To wie tylko kilka osób, które są jednocześnie przyjaciółmi i członkami jego gangu. Nawet wśród społeczności
camorryjnych złodziei uchodzi za mało efektywnego
włamywacza, gdyż właśnie takiego przed nimi gra.
Jednak i najsprytniejszy z najsprytniejszych może
zawalić sprawę tak, jak jeszcze nikt dotąd tego nie
zrobił.
Rozdziały są poprzeplatane retrospekcją, która
opowiada o dzieciństwie Lamory, co jest bardzo dobrym pomysłem, gdyż nieco spowalnia akcję, która
biegnie w zabójczym tempie. Czytając książkę, czujesz się jak w kinie na dobrym filmie, co podchwyciła
również
wytwórnia Warner Bros i już powstają prace nad
zekranizowaniem powieści.
„Kłamstwa Locke'a Lamory” są pierwszą częścią
zapowiedzianego siedmioksiągu „Niecni Dżentelmeni”. Wyszła już druga część nosząca tytuł „Na szkarłatnych morzach”, natomiast trzeciej, „Republiki
złodziei”, już niedługo doczekamy się na Polskim
rynku.
Kończąc, chciałem zaznaczyć, że żadnymi słowami nie
potrafię opisać emocji, jakie
wywołuje we mnie ta książka.
„Żadna wolność nie może
się równać ze swobodą człowieka, który jest wiecznie niedoceniany” (Scott Lynch).
2
Blog jako początek kariery, czyli czy blogosfera
może kształcić przyszłych pisarzy?
3
Początek pasji, pisania, początkiem wyboru
przyszłego zawodu?
4
Jak rozpocząć tekst?
6
Najtrudniejszy pierwszy krok…, a ostatni?, czyli o
zakończeniach słów kilka
7
Najczęściej powielane błędy na początku
9
Kto pyta, nie błądzi. Wywiad z panią Janiną
Oparowską
10
Skąd czerpać natchnienie, także na początku?
11
O autorytetach XXI wieku słów kilka
12
Po co się męczyć? Mr. Muscle cię wyręczy!
13
Moda przemija, styl pozostaje
14
Okrrropny upiór dzienny
16
Jak odnaleźć „własny” gatunek literacki, czyli o
poszukiwaniach tego, co nam najlepiej
wychodzi.
17
Spotkanie z panią Trishą Cooke
18
Początek „profesjonalnego” pisarstwa — kiedy
kończymy z „amatorszczyzną”? Wywiad z
Ludmiłą Skrzydlewską
19
„Orgowe” poetki o poezji
20
Wykształcona przez sieć? Wywiad z Anną Łagan
vel. An-Nah
21
Gusta i guściki, czyli o dobrej książce
23
Recenzje
25
Piórko, 1/11
czasopismo Stowarzyszenia Piórem Feniksa
redaktor naczelna: Daga Bator
redaktorzy: Iwona Izabela Jarząb, Asia Marteklas,
Paulina Anna Peycka, J. A. Zguba,
projekt okładki: J. A. Zguba,
skład: Paulina Anna Peycka, Daga Bator
korekta: Paulina Anna Peycka
J. A. Zguba
26

Podobne dokumenty