tutaj

Transkrypt

tutaj
P h i l i p Zimbardo
biblioteka psychologii współczesnej
W Y D A W N I C T W O
N A U K O W E
P W N
Spis treści
Przedmowa .............................................................................................................. 15
Podziękowania......................................................................................................... 21
Rozdział 1. Psychologia zła: sytuacyjne przemiany charakteru ............................. 25
Transformacje: anioły, diabły oraz cała reszta nas, zwykłych śmiertelników ........ 27
Zło: stałe i wewnętrzne czy zmienne i zewnętrzne? ........................................... 29
Alternatywne wyjaśnienia: dyspozycyjne, sytuacyjne i systemowe ................... 29
Malleus Maleficarum oraz inkwizycyjny program PNC (polowanie na czarownice) . . . .
31
Systemy władzy - wszechogarniające zwierzchnictwo ...................................... 32
Moc tworzenia „wroga” ...................................................................................... 33
Przestępstwa przeciwko ludzkości: ludobójstwo, gwałt, terroryzm........................ 34
Gwałty w Rwandzie ............................................................................................ 35
Gwałt w Nankin, w Chinach ............................................................................... 38
Dehumanizacja i wyłączenie moralności w laboratorium .................................. 39
Potworne obrazy nadużyć w Więzieniu Abu Ghraib.......................................... 40
Równoległe światy w Abu Ghraib i więzieniu stanfordzkim ............................. 41
Badając ciemną stronę ludzkiej natury ................................................................... 42
Rozdział 2. Niedziela rano: niespodziewane aresztowania ..................................... 46
Sąsiedzkie zło, sąsiedzkie dobro ............................................................................. 47
Uniwersytet przeciw miastu - starcia w Stanfordzie i poza nim ............................. 49
Katastrofa: misja niemal upada, zanim zdążyła się rozpocząć ............................... 51
Próżność, której na imię Wiadomości Telewizyjne............................................ 52
Teraz rozpoczyna się właściwa opowieść ............................................................... 53
Jakiś gliniarz puka do drzwi.................................................................................... 57
Hau, hau! Skąd się wzięły te „Psy”? ....................................................................... 59
Jestem gotowy, proszę mnie aresztować ................................................................. 61
Rozdział 3. Niedziela po południu: rytuały degradacji ........................................... 65
Oto są zasady, według których macie żyć .............................................................. 67
Pierwsze odliczanie w tym przedziwnym miejscu ............................................. 69
Wczucie się w role .............................................................................................. 70
Nocna zmiana przejmuje pałeczkę ..................................................................... 71
Nowy sens odliczania ......................................................................................... 72
Pierwsze oznaki nadciągającej burzy ...................................................................... 74
Przenikliwe gwizdy o 2.30 rano ......................................................................... 76
Kilka wstępnych obserwacji i uwag ....................................................................77
Sobotnia odprawa strażników ................................................................................. 78
8
Rozdział 4. Poniedziałek: bunt więźniów ............................................................... 82
Szykuje się bunt....................................................................................................... 83
Powitajmy bunt. Zmiana dzienna ........................................................................ 85
A po śniadaniu, może maia ucieczka .................................................................. 88
Małe odliczanko dla uciszenia pospólstwa.......................................................... 89
Komisja Skarg Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford ............................ 90
Więzień 8612 zaczyna pękać................................................................................... 91
Nasz konsultant do spraw więziennictwa wykpiwa pozorowanego więźnia ...... 92
Więzień mówi wszystkim, że nikt nie może zrezygnować ................................. 94
To znowu my. Pora na zmianę nocną ...................................................................... 95
Sto lat, sto lat, niech żyje nam więzień 5704 .................................................. 99
Ostateczne załamanie i zwolnienie więźnia 8612 ............................................. 100
Rozdział 5. Wtorek: podwójny kłopot - odwiedziny i widmo napaści.................. 104
Nowe zasady, choć stare odliczania trwają ........................................................... 105
Granice tożsamości i odgrywanych ról zaczynają się zacierać ......................... 109
Trwając na straży bezpieczeństwa mojej instytucji ............................................... 110
Wprowadzenie informatora ............................................................................... 112
Żale znajdują ujście ........................................................................................... 113
Więźniowie kontaktują się ze światem zewnętrznym ....................................... 114
Przygotowania do przyjścia gości. Pełna hipokryzji maskarada ........................... 115
Powierzchowne i bezosobowe odwiedziny ....................................................... 117
Matka wie najlepiej, ale my ją z tatą usadzimy ................................................. 119
Pozorowane opuszczenie więzienia dla zmylenia domniemanych napastników
Zrobiliśmy z siebie głupków. I kto za to zapłaci? ............................................. 122
Rozdział 6. Środa: sytuacja wymyka się spod kontroli ......................................... 124
Łamigłówka z księdzem ........................................................................................ 124
Nie jesteś numerem 819, czas do domu Stewart! .................................................. 131
819 mąci od samego początku ........................................................................... 131
Zdrada ze strony własnego szpiega ................................................................... 132
Powitajmy nowego więźnia w zakładzie ............................................................... 133
Cudowna łaska w tonacji ironicznej.................................................................. 134
Powrót operatora ze stacji TV ........................................................................... 137
Zegnaj zmiano dzienna, dobry wieczór zmiano nocna.......................................... 137
Posłuszni więźniowie mają prawo do odwiedzin .............................................. 140
Homofobia szczerzy obrzydliwe kły ................................................................. 141
„Sierżant” ujawnia nową tożsamość moralną ....................................................... 143
Potęga symboliki kiełbasek ................................................................................... 148
Zadufany w sobie świętoszkowaty dupek ......................................................... 149
Powiedz „Dziękuję ci, 416!” ............................................................................. 150
Znowu te brudne koce ........................................................................................... 151
Rozdział 7. Prawo do warunkowego zwolnienia................................................... 154
Szansa na odzyskanie wolności ............................................................................. 155
Więzień 4325 nie przyznaje się do winy ........................................................... 155
Przyćmienie wzoru godnego naśladowania....................................................... 157
Buntownik przycicha ......................................................................................... 159
Urodziwy dzieciak zostaje zmieszany z błotem ................................................ 161
121
Rezygnacja z wynagrodzenia w zamian za wolność ......................................... 162
Co tu się wydarzyło? ......................................................................................... 164
9
Rozmywanie się granicy między eksperymentem więziennym a rzeczywistym pobytem
w więzieniu ................................................................................................. 164
Podporządkowanie się więźniów i poważne traktowanie swojej sytuacji .. 165
Radykalna przemiana przewodniczącego Komisji ds. Zwolnień Warunkowych . . . . 1 6 6
Krótka przerwa na demonstrację siły bez współczucia .............................. 166
Wracając do brązowookiego Carla ............................................................. 167
Czwartkowe posiedzenie Komisji ds. Zwolnień Warunkowych i Dyscypliny ...168
Głodujący więzień wypisuje się ....................... ..................................................168
Z uzależnionymi sprawa jest łatwa .....................................................................169
Zagadkowy osiłek ........................................................................................... 171
Brak spontaniczności „Sierżanta” .......................................................................172
Skrucha nie przynosi rezultatów .........................................................................173
Gdy zwolniony warunkowo więzień zostaje przewodniczącym Komisji ds. Zwolnień
Warunkowych ................................................................................................. 174
Rozdział 8. Czwartek: konfrontacje z rzeczywistością .......................................177
Wybuch agresji w więzieniu ...............................................................................177
Więzień 5704 dorabia się następnych szykan .....................................................180
Więzień 416 przeciwstawia się systemowi przez strajk głodowy .......................181
Jeszcze dwóch więźniów załamuje się ................................................................183
Listy z Więzienia Stanford do domu ...................................................................184
Christina dołącza do przyjęcia u Szalonego Kapelusznika .................................184
Ksiądz wypełnia swoją obietnicę duszpasterskiej pomocy .................................185
Bohater we wstecznym lusterku..........................................................................186
Przyjaciel okazuje trochę serca ...........................................................................188
„To, co robicie tym chłopcom, to okropność!” ...................................................189
Jesteście samcami wielbłądów, a teraz wskoczcie na samice .............................192
Rozdział 9. Piątek: nadchodzi zmierzch .............................................................196
Piątek: końcowy apel ..........................................................................................197
Obrońca z urzędu w obronie praw więźniów ......................................................198
Słuchajcie uważnie: koniec eksperymentu. Jesteście wolni ................................200
Bankructwo starej energii, odnalezienie nowej...................................................201
Wszyscy na pokład: do podsumowań .................................................................202
Byli skazańcy: upust emocji............................................................................ 203
Niezadowolenie byłych strażników ....................................................................205
Końcowe połączenie obu grup ............................................................................206
Co to znaczy być strażnikiem lub więźniem? .....................................................207
O roli więźnia ......................................................................................................207
O sile roli strażnika .............................................................................................208
O dobrych i złych strażnikach ......................................................................... 209
O ...................................................................................................................... cichej furii sadyzmu
strażników ....................................................................................................... 210
O ...................................................................................................................... naturze więźniów 211
O ...........................................................................................................................przemianie
charakteru w sześć dni .........................................................................................211
O ...................................................................................................................... „małych
eksperymentach” Hellmanna .......................................................................... 213
Rozdział 10. Znaczenie i przesłanie Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego: alchemia
przemiany osobowości ........................................................................................217
Rekapitulacja przed zagłębieniem się w analizę danych.....................................217
Czego dowiedzieliśmy się na podstawie naszych danych? .................................219
Miary osobowości ...............................................................................................219
10
Nauki i przesiania płynące ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego......... 227
Zalety nauki .......................................................................................................227
Przemiana strażników pod wpływem posiadanej władzy .................................229
Patologie roli więźnia ........................................................................................230
Dlaczego sytuacja ma znaczenie ........................................................................... 232
Wpływ reguł na kształtowanie rzeczywistości ..................................................234
Kiedy role stają się rzeczywistością ..................................................................234
Przejście od roli uzdrowiciela do roli zabójcy ..................................................236
Wzajemnie uzupełniające się role i ich scenariusze ..........................................237
Role odgrywane w eksperymencie przez dorosłych..........................................238
Role a odpowiedzialność za występki ...............................................................239
Anonimowość i deindywiduacja .......................................................................240
Dysonans poznawczy, który racjonalizuje zło ..................................................240
Siła aprobaty społecznej ....................................................................................242
Społeczne konstruowanie rzeczywistości.............................................................. 242
Dehumanizacja: inny człowiek jako ktoś pozbawiony wartości .......................243
Szczęśliwy traf rzuca strumień światła na Stanfordzki Eksperyment Więzienny
245
Stanfordzki Eksperyment Więzienny a duch tamtych czasów .............................. 246
Dlaczego systemy mają największe znaczenie...................................................... 247
Rozdział 11. Stanfordzki Eksperyment Więzienny: aspekty etyczne i dalsze rozwinięcia
eksperymentu ........................................................................................................ 251
Wynaturzenie ludzkiego dążenia do perfekcji ...................................................... 252
Refleksje etyczne nad Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym ..................... 253
Etyka absolutna ..................................................................................................... 254
Z punktu widzenia norm absolutnych Stanfordzki Eksperyment Więzienny
byl nieetyczny....................................................................................................254
Etyka relatywna ..................................................................................................... 256
Pozytywne konsekwencje dla uczestników .......................................................258
Nieoczekiwane korzyści osobiste dla uczestników i personelu Stanfordzkiego
Eksperymentu Więziennego ..............................................................................259
Nieśmiałość jako więzienie narzucone sobie samemu ......................................262
Szaleństwo u ludzi normalnych .........................................................................263
Nauczanie przez przekazywanie uprawnień ......................................................264
Wpływ na mnie osobiście..................................................................................264
Maksymalizowanie korzyści: szerzenie idei społecznej ...................................265
Potęga mediów i obrazów wzrokowych ............................................................266
Replikacje i rozwinięcia eksperymentu .............................................................266
Solidna replikacja w innej kulturze ...................................................................267
Symulacja na oddziale psychiatrycznym...........................................................267
Niepowodzenie pozornej replikacji w telewizyjnym pseudoeksperymencie ....268
Stanfordzki Eksperyment Więzienny jako ostrzeżenie przed nadużywaniem władzy . . . .
Przenikanie do kultury popularnej.....................................................................270
Witryna Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego: siła Internetu ................... 271
268
Rozdział 12. Badanie dynamiki społecznej: władza, konformizm
i ...................................................................................................................................................... posłuszeństwo
276
Co ujawniły badania nad wpływem sytuacji ......................................................... 277
Uwaga! Mogą działać atrybucje egotystyczne ..................................................278
11
Badania Ascha nad konformizmem: podporządkowywanie się ........................ 279
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu: wstrząsające badania Milgrama ......... 281
Paradygmat badań Milgrama nad posłuszeństwem ........................................... 281
Wynik przewidywany przez ekspertów ............................................................. 284
Wstrząsająca prawda.......................................................................................... 284
Wariacje na temat posłuszeństwa ...................................................................... 285
Dziesięć wniosków wynikających z badań Milgrama: jak tworzyć złe pułapki
na dobrych ludzi ................................................................................................ 286
Replikacje i modyfikacje Milgramowskiego modelu posłuszeństwa ................ 287
Niewłaściwe postępowanie pielęgniarek wobec pacjentów pod wpływem poleceń
lekarzy................................................................................................................ 288
Administracyjne posłuszeństwo wobec autorytetu ............................................ 289
Posłuszeństwo seksualne wobec autorytetu: numer z rewizją osobistą ............. 290
Podobieństwo do nazistów: czy mogłoby to się zdarzyć w Twoim mieście?.... 292
Produkowanie nazistów w amerykańskiej klasie szkolnej ................................ 292
Kształtowanie małych bestii w szkole podstawowej: oczy brązowe przeciw oczom
niebieskim .......................................................................................................... 294
Poparcie na Hawajach dla „ostatecznego rozwiązania”: uwolnienie świata
od nieprzystosowanych ...................................................................................... 295
Nakłanianie zwykłych mężczyzn do niezwykłego mordowania ....................... 296
Banalność zła ..................................................................................................... 299
Oprawcy i kaci: typy patologiczne czy imperatywy sytuacyjne? ...................... 300
„Doskonali żołnierze 11 września” i „zwykłe brytyjskie chłopaki” dokonują na nas
zamachów bombowych...................................................................................... 302
Ostateczny test ślepego posłuszeństwa wobec autorytetu: zabijanie własnych dzieci
na rozkaz ............................................................... ......................... .................. 303
Rozdział 13. Badanie dynamiki społecznej: deindywiduacja, dehumanizacja i zło
bezczynności ...................................................................................................... 309
Deindywiduacja, anonimowość i destrukcyjność .............................................. 310
Szokujące zachowanie anonimowych kobiet..................................................... 311
Mądrość kulturowa: jak sprawić, żeby wojownicy zabijali na wojnie, ale nie w domu . . . .
314
Deindywiduacja przekształca naszą apollińską naturę w naturę dionizyjską .... 315
Efekt zapustów: wspólna deindywiduacja jako ekstaza .................................... 316
Dehumanizacja i odłączenie moralne ................................................................ 317
Dehumanizacja eksperymentalna: określanie studentów mianem zwierząt ...... 318
Mechanizmy odłączania moralnego .................................................................. 320
Zrozumienie dehumanizacji nie jest równoznaczne z jej usprawiedliwieniem . 321
Kreowanie zdehumanizowanych wrogów państwa ........................................... 321
Zło bezczynności: bierność przypadkowych świadków .................................... 323
Przypadek Kitty Genovese: psychologowie społeczni spieszą na ratunek,
poniewczasie ...................................................................................................... 323
Badania nad interwencją przypadkowych świadków ........................................ 324
Jak dobrzy są Dobrzy Samarytanie, którzy się spieszą? .................................... 325
Zinstytucjonalizowane zło bezczynności........................................................... 326
Dlaczego sytuacje i systemy są ważne............................................................... 327
Oszacowanie siły sytuacji .................................................................................. 328
Następny etap: o jabłkach, skrzynkach, grubych rybach i ważniakach ............. 329
12
Rozdział 14. Znęcanie się i tortury w więzieniu Abu Ghraib: zrozumienie
i ...................................................................................................................................................... personalizacja
okropności ........................................................................................................... 333
Zrozumieć bezsensowne znęcanie się ................................................................... 336
Czas kwitnących jabłoni w stolicy .................................................................... 337
Miejsce: Więzienie Abu Ghraib ............................................................................ 338
Wysoka wieża jako cel ataków moździerzowych ............................................. 339
Nowy dowódca przybywa na miejsce, ale nie widzi nic ................................... 340
„Chip” Frederick jakiego poznałem ...................................................................... 342
Przebieg służby Fredericka w więziennictwie i wojsku .................................... 343
Oceny psychologiczne ....................................................................................... 344
Zgniłe jabłko czy owoc w najlepszym gatunku? ............................................... 346
Sytuacja: koszmary i zabawy nocne na Kondygnacji 1A...................................... 346
Przygotowanie i odpowiedzialność ................................................................... 347
Nieustanna praca nocna ..................................................................................... 348
Wielu innych występujących na tej całonocnej scenie ...................................... 349
Czynnik strachu ................................................................................................. 352
Porównania ze strażnikami w Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym ...... 353
Dynamika seksualna na Kondygnacji 1A.......................................................... 356
Uwagi ostrzegawcze .......................................................................................... 357
Katalizator Graner ............................................................................................. 357
Inne spojrzenia na Charlesa Granera ................................................................. 358
Zdjęcia jako trofea: udokumentowana cyfrowo deprawacja ................................. 360
Cyfrowa siła ...................................................................................................... 361
„Zdjęcia-trofea” w innych czasach.................................................................... 361
Ekshibicjoniści występujący dla podglądaczy .................................................. 362
Złożone motywy i dynamika społeczna ............................................................ 362
Inscenizowane zdjęcia wykorzystywane do grożenia zatrzymanym ........... 363
Uzyskanie statusu, dokonanie zemsty .......................................................... 363
Deindywiduacja i efekt zapustów................................................................. 364
Porównywalne okrucieństwa dokonywane przez żołnierzy brytyjskich i żołnierzy
amerykańskich z elitarnych jednostek .......................................................... 365
Postawienie sierżanta Ivana Fredericka przed sądem............................................ 366
Proces ................................................................................................................ 367
Wyrok ................................................................................................................ 368
Parę istotnych porównań ................................................................................... 368
Przekształcenie strażnika więziennego Ivana Fredericka w więźnia numer 789689
370
Uwagi końcowe ..................................................................................................... 370
jego
Rozdział 15. System przed sądem: współudział dowództwa ................................ 376
Dochodzenia w sprawie Abu Ghraib ujawniają wady systemu ............................ 377
Raport Rydera jako pierwszy wysłał sygnały ostrzegawcze ............................. 378
Raport Taguby jest gruntowny i surowy ........................................................... 379
Zaniedbania w komunikacji, szkoleniu i dowodzeniu.................................. 380
Taguba atakuje zaniedbujących obowiązki nieudolnych dowódców ........... 381
Raport Faya i Jonesa rozszerza zakres osób odpowiedzialnych - ku górze
i ................................................................................................................................................. na zewnątrz 383
Współdziałanie z bezprawnymi akcjami CIA jako „praca zespołowa” ....... 384
Stwarzanie niezdrowego środowiska pracy.................................................. 384
Kiedy zeznania obronne żołnierzy Żandarmerii Wojskowej okazują się prawdziwe . . . 385
Porządne psy popełniają obrzydliwe świństwa ............................................ 385
13
Nadzy więźniowie są więźniami zdehumanizowanymi ............................. 386
Ustalanie winnych: oficerowie, Wywiad Wojskowy, przesłuchujący, analitycy, tłumacze
i............................................................................................................................................ personel medyczny 386
Raport Schlesingera określa winę .............................................................. 387
Rozpowszechnienie okrucieństw dokonywanych przez wojsko ................ 387
Główne obszary problemowe i warunki utrudniające ................................ 388
Znów mamy do czynienia z porażką dowództwa ...................................... 388
Psychologia społeczna nieludzkiego traktowania innych ................................. 389
Nauki wynikające z Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego ................... 389
Raport Humań Rights Watch: „Unikanie odpowiedzialności za tortury?” ........... 390
Wielu maltretujących, niewielu ukaranych, oficerowie wychodzą na wolność 391
Humań Rights Watch sięga do górnych poziomów hierarchii służbowej ........ 392
Pozbawić nietykalności architektów polityki niezgodnej z prawem ................ 393
Przed sądem: sekretarz obrony Donald Rumsfeld ............................................ 393
Przed sądem: były dyrektor CIA George Tenet................................................ 395
„Lodowy Człowiek” znika ......................................................................... 395
Przed sądem: generał broni Ricardo Sanchez ................................................... 397
Przed sądem: generał dywizji Geoffrey Miller ................................................. 399
Tortury, wszędzie tortury i okaleczanie ................................................................ 401
Ujawnienie powszechnego stosowania okrucieństw wobec więźniów
przed Abu Ghraib ............................................................................................. 401
Piechota Morska z zimną krwią morduje irackich cywilów ............................. 402
Następni przed sąd: świadkowie oskarżenia ..................................................... 405
Elitarni żołnierze tak postępują: 82 Dywizja Powietrznodesantowa łamie kości i pali
fotografie .......................................................................................................... 409
„Laski od tortur” wykonują taniec erotyczny z więźniami w „konfesjonale”
Guantanamo ...................................................................................................... 410
Inne ujawnione fakty dotyczące przestępstw i występków w Guantanamo ..... 412
„Zlecanie” tortur na zewnątrz ........................................................................... 412
Dotrzeć do szczytu: obarczenie odpowiedzialnością Dicka Cheneya i George’a W. Busha . . . . 414
Wojna z terrorem ukształtowała zmianę paradygmatu tortur ........................... 414
Wiceprezydent Dick Cheney jako „wiceprezydent od tortur” .......................... 416
Prezydent George W. Bush jako „głównodowodzący czasu wojny” ............... 417
Notatki służbowe o torturach ............................................................................ 417
Grupa Robocza Dochodzeń Karnych Departamentu Obrony przeciwna przesłuchaniom
w Guantanamo .................................................................................................. 419
Obsesja na punkcie wojny z terrorem ............................................................... 419
Sędziowie przysięgli, proszę o werdykt ................................................................ 421
Wpuśćmy trochę słońca ........................................................................................ 421
Rozdział 16. Przeciwstawianie się wpływom sytuacyjnym i sławienie heroizmu . . .428
Uczenie się, jak stawiać opór niepożądanym wpływom ....................................... 430
Dualizm: odłączenie a nasycenie ...................................................................... 430
Dziesięcioetapowy program stawiania oporu niepożądanym wpływom .......... 431
Paradoksy heroizmu .............................................................................................. 436
Heroizm i bohaterowie - co to takiego? ............................................................ 438
Definicje bohaterów i heroizmu ....................................................................... 439
Bohaterowie wojskowi ..................................................................................... 440
Bohaterowie cywilni ......................................................................................... 441
Bohaterowie ryzyka fizycznego a bohaterowie ryzyka społecznego ............... 442
14
Nowa taksonomia heroizmu .............................
Przykładowe sylwetki bohaterów .....................
Bohaterowie apartheidu ................................
Bohater antykomunistyczny . . . . . . . .
Bohaterowie wojny wietnamskiej ................
Żołnierz, który podniósł alarm podczas wojny w Iraku
Bohaterowie Jonestown ................................
Wielowymiarowy model heroizmu ..................
Kontrasty heroizmu: niezwykły czy banalny ........
O banalności zła ...............................................
O banalności heroizmu .....................................
Heroizm jako potwierdzenie wspólnoty ludzkiej . . . .
Indeks nazwisk ......................................................
Indeks rzeczowy
Przedmowa
Chciałbym móc powiedzieć, że pisanie tej książki było dla mnie pasmem przyjemności, ale nie było
nim ani przez jedną chwilę w ciągu tych dwóch lat, które poświęciłem na jej ukończenie. Po pierwsze,
przejrzenie wszystkich nagrań ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego (skrót ang. SPE od
Stanford Prison Experiment) było dla mnie emocjonalnie bolesne, podobnie jak wielokrotne czytanie
sporządzonych na ich podstawie protokołów. Czas przyćmił w mojej pamięci zasięg wymyślnych
niegodziwości, jakich dopuszczało się wielu strażników, zasięg cierpienia wielu więźniów oraz zasięg
mojej pasywności - grzechu zaniechania - przez którą działania te trwały tak długo.
Zapomniałem również, że pierwsza cześć tej książki została w rzeczywistości rozpoczęta 30 lat
temu, w ramach kontraktu z innym wydawcą. Przerwałem jednak pisanie wkrótce po rozpoczęciu,
ponieważ nie byłem gotów do dzielenia się doświadczeniem tak świeżo zdobytym. Cieszę się, że nie
wytrwałem i nie zmusiłem się do dokończenia pisania, ponieważ dopiero teraz nadeszła na to
właściwa pora. Jestem mądrzejszy i zdolny do ujęcia tej skomplikowanej materii z bardziej dojrzałej
perspektywy. Ponadto podobieństwa pomiędzy nadużyciami w Abu Ghraib a wydarzeniami
składającymi się na SPE nadały naszemu eksperymentowi dodatkową aktualność, rzucającą nowe
światło na mechanizmy psychologiczne, które przyczyniły się do powstawania potwornych nadużyć w
tym prawdziwym więzieniu.
Drugą, wyczerpującą mnie emocjonalnie, przeszkodą w pisaniu stało się moje osobiste, duże
zaangażowanie w dogłębne badanie tortur oraz nadużyć w Abu Ghraib. Jako biegły świadek obrony
jednego ze strażników więziennych Żandarmerii Wojskowej, stałem się bardziej reporterem śledczym
niż psychologiem społecznym. Pracowałem nad zgłębieniem wszystkiego, co tylko dotyczyło tego
młodego człowieka: począwszy od pogłębionych wywiadów z nim oraz rozmów i korespondencji z
członkami jego rodziny, poprzez sprawdzanie jego przeszłości w służbie więziennej oraz w wojsku, aż
po jego relacje z resztą personelu wojskowego, który odbywał służbę razem z nim. Próbowałem
wczuć się w jego sytuację, w trakcie służby podczas nocnej zmiany na Kondygnacji 1A od czwartej
po południu do czwartej rano, każdej nocy, przez czterdzieści nocy bez przerwy.
Jako biegłemu świadkowi obrony zeznającemu na jego procesie na okoliczność oddziaływań
sytuacyjnych, które przyczyniły się do charakterystycznych nadużyć, jakich się dopuścił, udzielono
mi dostępu do wszystkich z wielu setek cyfrowo udokumentowanych obrazów deprawacji. Było to
zadanie ohydne i bolesne. Dodatkowo dostarczono mi wszyst
kie dostępne wówczas raporty sporządzone przez różne wojskowe i cywilne komisje śledcze.
Ponieważ powiedziano mi, że nie dostanę zgody na zabranie ze sobą na proces szczegółowych
notatek, musiałem zapamiętać jak najwięcej zawartych w nich kluczowych szczegółów i wniosków.
To wyzwanie poznawcze zbiegło się ze strasznym napięciem emocjonalnym, które wzrosło, gdy
sierżant Ivan „Chip” Frederick otrzymał surowy wymiar kary, a ja stałem się nieformalnym
psychologicznym doradcą dla niego i jego żony Marty. Z biegiem czasu stałem się dla nich „wujkiem
Philem”.
Byłem zły i sfrustrowany zarazem, po pierwsze widząc brak gotowości wojska do zaakceptowania jakiejkolwiek z wielu wskazywanych przeze mnie okoliczności łagodzących, które
bezpośrednio przyczyniły się do jego zachowania, a które powinny były wpłynąć na ograniczenie
surowego wyroku więziennego. Prokurator i sędzia odmówili przyjęcia jakichkolwiek koncepcji,
zgodnie z którymi oddziaływania sytuacyjne mogły wpłynąć na indywidualne zachowanie.
Reprezentowali standardową koncepcję indywidualizmu, podzieloną przez większość ludzi w naszym
kręgu kulturowym. Zgodnie z tą koncepcją wina wynikała w całości „z dyspozycji”, jako
konsekwencja przemyślanego, wolnego wyboru sierżanta „Chipa” Fredericka, by zaangażować się w
czynienie zła. Moją frustrację pogłębiało spostrzeżenie, że wiele „niezależnych” raportów śledczych
wyraźnie zrzuca winę za naruszenia prawa na barki starszych oficerów - na ich nieskuteczność lub
pasywne kierownictwo w stylu „nieobecnego woźnego”. Raporty te, autorstwa generałów lub byłych
urzędników rządowych wysokiego szczebla, jasno wykazywały, że wojskowy i cywilny łańcuch
rozkazów doprowadził do wytworzenia „inkubatora zła”, w którym garstka dobrych żołnierzy została
przemieniona w „robaczywe jabłka”.
Gdyby przyszło mi pisać tę książkę na krótko po zakończeniu Stanfordzkiego Eksperymentu
Więziennego, z satysfakcją udowadniałbym, że czynniki sytuacyjne kształtujące nasze zachowanie
przy wielu okazjach są o wiele silniejsze niż nam się wydaje, lub niż jesteśmy w stanie przyjąć do
wiadomości. Umknęłaby mi jednak szersza perspektywa, odnosząca się do nadrzędnej siły mogącej
uczynić zło z dobra. Przez siłę tę rozumiem System
- czyli kompleks czynników kształtujących kontekst sytuacyjny. Psychologia społeczna zgromadziła
wiele dowodów na poparcie koncepcji, że w pewnych okolicznościach wpływy sytuacyjne tryumfują
nad dyspozycjami osobowymi. W wielu rozdziałach odwołuję się do tych dowodów. Jednakże
większość psychologów nie docenia wagi głębszych źródeł władzy, tkwiących w politycznych,
ekonomicznych, religijnych, historycznych i kulturowych schematach, które definiują określone
sytuacje jako legalne lub naruszające normy prawne. Pełne zrozumienie dynamiki ludzkiego
zachowania wymaga, żebyśmy dostrzegli zakres i granice sił osobowych, sił sytuacyjnych i sił
systemowych.
Zmiana lub zapobieganie niepożądanym zachowaniom indywidualnych osób lub grup wymaga
zrozumienia, jakiego rodzaju siły, przymioty i słabości wnoszą one do danej sytuacji. Następnie
musimy w pełniejszym zakresie rozpoznać kompleks sił sytuacyjnych oddziaływających w danym
środowisku behawioralnym. Zmienianie ich, bądź poznanie sposobów ich unikania może wpłynąć na
redukcję niepożądanych reakcji indywidualnych w większym zakresie, niż akcje prewencyjne
ukierunkowane wyłącznie na zmianę ludzi w danej sytuacji. Oznacza to przyjęcie realizacji modelu
zdrowia publicznego w miejsce standardowego modelu opieki medycznej, nakierowanego na leczenie
indywidualnych chorób i przypadłości. Jednak, póki nie zdamy sobie sprawy z prawdziwej mocy
systemu, niezmiennie ukrywającego się za zasłoną różnego rodzaju klauzul tajności, oraz nie
zrozumiemy w pełni specyficznego dla niego zestawu zasad i regulacji, zmiana behawioralna będzie
przejściowa, a zmiany sytuacyjne pozorne. W całej książce powtarzam jak mantrę, że próba
zrozumienia wkładu sytuacyjnego i systemowego w indywidualne zachowanie jednostki nie
usprawiedliwia samej osoby, ani też nie znosi jej odpowiedzialności za zaangażowanie się w
niemoralne, nielegalne lub niegodziwe działania.
Zastanawiając się nad przyczynami, które skłoniły mnie do poświęcenia znacznej części mojej
kariery zawodowej na poznawanie psychologii zła - przemocy, anonimowości, agresji, wandalizmu,
tortur i terroryzmu - nie mogę nie zauważyć kształtującej mnie siły sytuacyjnej. Dojrzewanie w
biedzie, w nowojorskim getcie na południowym Bronxie, w znacznej mierze ukształtowało moje
priorytety i spojrzenie na życie. Zycie w miejskim getcie to walka o przetrwanie poprzez
wykształcanie użytecznych „ulicznych” strategii. Wiąże się to z koniecznością stałego kalkulowania,
kto ma władzę, która może zostać użyta przeciwko tobie lub na twoją rzecz, kogo unikać, a z kim się
bratać. Oznacza to odszyfrowywanie subtelnych wskazówek sytuacyjnych, mówiących, kiedy można
się postawić, a kiedy należy pasować, to stwarzanie wzajemnych zobowiązań oraz odkrywanie tego,
co niezbędne, by z naśladowcy przemienić się w lidera.
W tamtych czasach, zanim na Bronxie zadomowiły się heroina i kokaina, getto skupiało ludzi
niemajętnych i ich dzieci, dla których, z braku zabawek i urządzeń technicznych, najcenniejszym
skarbem były inne dzieciaki - towarzystwo do zabawy. Cześć z tych dzieciaków została ofiarami albo
sprawcami przemocy; część z dzieci, o których myślałem, że są dobre, skończyło robiąc bardzo złe
rzeczy. Czasami powód był oczywisty. Na przykład ojciec Donny’ego karał go za każde dostrzeżone
przewinienie, rozbierając do naga i każąc klęczeć na ziarnkach ryżu w wannie. Przy innych okazjach
ten „torturujący ojciec” był czarującą osobą, zwłaszcza w stosunku do pań, które mieszkały w
kamienicy. Jako młody nastolatek Donny, złamany przez te doświadczenia, skończył w więzieniu.
Inny dzieciak wyładowywał swoje frustracje obdzierając koty żywcem ze skóry. W ramach procesu
inicjacyjnego w naszym gangu, wszyscy musieliśmy kraść, bić się z innymi dziećmi lub dokonywać
różnych śmiałych czynów oraz upokarzać dziewczyny i żydowskie dzieci chodzące do synagogi.
Żadna z tych rzeczy nie była uważaną za niegodziwą, ani nawet niedobrą; były jedynie wyrazem
posłuszeństwa względem lidera grupy oraz podporządkowania się regułom panującym w gangu.
Dla nas, dzieciaków, siła systemu uosabiana była przez wielkich, złych dozorców, którzy gonili
nas z klatek, oraz bezdusznych kamieniczników, którzy mogli eksmitować całe rodziny,
wykorzystując aparat władzy do wyrzucania ich rzeczy na bruk za niepłacenie czynszu. Wciąż jeszcze
współczuje im tej publicznej hańby. Lecz naszym największym wrogiem była policja, która mogła
napaść na nas, gdy graliśmy na ulicach w palanta używając kija od miotły i gumowej piłki. Bez
podania jakichkolwiek powodów konfiskowali nasze kije do gry i zabraniali nam gry na ulicach. W
promieniu mili od miejsca, w którym mieszkaliśmy, nie było żadnego placu zabaw, więc ulica była
dla nas wszystkim, a nasza różowa gumowa piłka nie stwarzała wielkiego zagrożenia dla obywateli.
Pamiętam, jak raz scho\yaliimy kije, widząc zbliżających się policjantów, ale gliny wyciągnęły mnie,
żebym wygadał, gdzie się znajdują. Kiedy odmówiłem, jeden z gliniarzy zagroził, że mnie aresztuje, a
kied^^praiał mnie do radiowozu, rozbiłem sobie głowę o drzwi. Po tym zdarzeniu
feNS'Na 4?] nigdy nie obdarzałem zaufaniem dorosłych w mundurach, dopóki nie udowodnili, że są
tego godni.
Przy takim wychowaniu, zupełnie bez nadzoru rodzicielskiego - w tamtych czasach dzieciaki i
rodzice nigdy nie mieszali się na ulicach - nie ma wątpliwości, skąd wzięła się moja ciekawość natury
ludzkiej, a zwłaszcza jej ciemnej strony. Problem efektu Lucyfera dojrzewał więc we mnie przez
wiele lat, od czasu spędzonego w piaskownicy w getcie, przez moją formalną edukację z zakresu
psychologii społecznej, aż do miejsca, w którym, zadając poważne pytania, odpowiadam na nie za
pomocą empirycznych dowodów.
Struktura tej książki jest w pewnym sensie niezwykła. Zaczyna się rozdziałem, w którym
przedstawiony zostaje motyw transformacji ludzkiego charakteru, kiedy dobrzy ludzie i anioły
okazują się zdolni do robienia rzeczy niedobrych, niegodziwych, wręcz diabelskich. Powstaje przy
tym fundamentalne pytanie, jak dobrze w rzeczywistości znamy siebie samych, czy możemy z
przekonaniem przewidzieć, do czego bylibyśmy zdolni, lub czego nigdy byśmy nie zrobili w
całkowicie dla nas nowych okolicznościach. Czy, jak ulubiony anioł Boga, Lucyfer, my również
możemy ulec pokusie, by czynić innym to, co niewyobrażalne?
Rozdziały poświęcone Stanfordzkiemu Eksperymentowi Więziennemu (SPE) przedstawiają w
szczegółach nasze pogłębione studium transformacji, jaką przechodził każdy ze studentów w trakcie
odgrywania przydzielonych im losowo ról więźniów lub strażników w pozorowanym więzieniu które stało się aż nazbyt rzeczywiste. Rozdział po rozdziale, wydarzenia przedstawiane są
chronologicznie w formacie kinematograficznym, jako osobista narracja opowiedziana w czasie
teraźniejszym, z minimalną dozą psychologicznej interpretacji. Dopiero po zakończeniu tego studium
- a musiało ono zostać przerwane przedwcześnie - zaczynamy się zastanawiać, czego się nauczyliśmy,
opisywać i tłumaczyć zgromadzone materiały oraz snuć rozważania na temat procesów
psychologicznych, które odegrały tutaj rolę.
Jednym z wiodących wniosków ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego było stwierdzenie,
że wszechobecna, a zarazem subtelna władza, jaką posiada osoba kontrolująca zmienne sytuacyjne,
może całkowicie zdominować wolę oporu jednostki. Ten wniosek zostanie pogłębiony w licznych,
kolejnych rozdziałach, analizujących ten fenomen w kontekście badań z zakresu nauk społecznych.
Widzimy, jak grupa uczestników badań - zarówno studentów college’u, jak i innych ochotników
rekrutowanych spośród zwyczajnych obywateli - zachowuje się konformistycznie, podporządkowuje
się, słucha poleceń oraz z łatwością ulega pokusie robienia rzeczy, których nie mogliby sobie
wyobrazić znajdując się poza obszarem wpływu danych sił sytuacyjnych. Wyłoniony został zestaw
dynamicznych procesów psychologicznych, które mogą popychać dobrych ludzi do złych czynów, a
wśród nich: deindywiduacja, posłuszeństwo względem autorytetów, bierność w obliczu zagrożenia,
samousprawiedliwianie i racjonalizacja. Jednym z podstawowych procesów wpływających na
transformację zwykłych, normalnych ludzi w bezdusznych lub wręcz wszetecznych krzewicieli zła
jest dehumanizacja. Działa ona jak ślepota umysłowa, która przysłania myślenie i zaszczepia
przekonanie, że inni to mniej niż ludzie. Sprawia, że niektóre osoby zaczynają postrzegać innych jak
wrogów zasługujących na dokuczliwe tortury i unicestwienie.
Mając do dyspozycji taki zestaw narzędzi analitycznych, podejmujemy refleksję nad przyczyną
horrendalnych nadużyć i torturowania więźniów, dokonywanych przez amerykańską Żandarmerię
Wojskową w irackim więzieniu w Abu Ghraib. Założenie, że te niemoralne czyny stanowiły
sadystyczne dzieło kilku żołnierskich zbirów, tzw. robaczywych jabłek, zostaje podważone poprzez
badanie paraleli między wpływami sytuacyjnymi a procesami psychologicznymi zachodzącymi w tym
więzieniu oraz w naszym więzieniu w Stanfordzie. Badamy dogłębnie Miejsce, Osobę i Sytuację, aby
wyciągnąć wnioski co do sił przyczynowych mających wpływ na ukształtowanie zachowań, które
zostały utrwalone na odrażających „zdjęciach-trofeach” zrobionych przez żołnierzy w trakcie
dręczenia swoich więźniów.
Następnie przyjdzie pora na to, by w łańcuchu wyjaśnień przejść z poziomu osoby, na poziom
sytuacji, a potem na poziom systemu. Opierając się na pół tuzinie raportów śledczych na temat tych
nadużyć oraz innym materiale dowodowym z przeróżnych źródeł, z zakresu prawa i praw człowieka,
przyjmuję postawę prokuratora po to, aby postawić przed sądem system. W związku z ograniczeniami
naszego systemu prawnego, wymagającego, aby za bezprawne działania sądzone były jednostki, a nie
sytuacje lub systemy, wnoszę zarzuty przeciwko kwartetowi starszych rangą oficerów wojskowych, a
następnie rozszerzam zarzut współsprawstwa w wydawaniu rozkazów na cywilne struktury decyzyjne, działające w ramach administracji George’a Busha. Czytelnik, jako sędzia, w przypadku każdego
z oskarżonych podejmie decyzję, czy uznać dowody za wystarczające na potwierdzenie tego, iż jest
on winien zarzucanych mu czynów.
Ta raczej ponura wyprawa do jądra ciemności ludzkiej natury zmieni kierunek w ostatnim
rozdziale. Znajdują się w nim dobre wieści o tym, co my, jako jednostki, możemy zrobić, żeby
zmierzyć się z wpływami sytuacyjnymi i systemowymi. We wszystkich wykorzystanych badaniach,
podobnie jak w naszych przykładach wziętych z prawdziwego życia, zawsze występowały jednostki,
które oparły się i które nie uległy pokusie. To co odciągnęło je od zła, to nie jakaś niepojęta, magiczna
szlachetność, lecz raczej coś na kształt intuicyjnego zrozumienia psychicznych i społecznych taktyk
stawiania oporu. Przedstawię zestaw takich strategii i taktyk, dzięki którym każdy będzie w stanie
radzić sobie lepiej z niechcianymi wpływami społecznymi. Porady te bazują na połączeniu moich
własnych doświadczeń oraz mądrości moich kolegów, psychologów społecznych, którzy są
ekspertami w dziedzinie wpływów i przekonywania. (Zostało to uzupełnione i rozszerzone w ramach
modułu dostępnego na stronie internetowej, poświęconej tej książce - www.lucifereffect.com).
W ostatecznym rozrachunku, gdy większość ulega, a jedynie niewielu stawia opór, właśnie za
stawianie oporu potężnym siłom skłaniającym ku uległości, konformizmowi i posłuszeństwu,
buntownicy mogą być uznani za bohaterów, czyli za osoby wyjątkowe, wyróżniające się spośród nas,
zwykłych śmiertelników, dzięki swoim śmiałym czynom i życiowym poświęceniom. Przyznajemy
tutaj, że takie nadzwyczajne osoby istnieją
- garstka, gotowa do poświęceń - lecz stanowią one wyjątki w szeregach bohaterów. Należą do
rzadkiego gatunku, który świeci przykładem, poświęcając swoje życie dla humanitarnych celów. W
przeciwieństwie do nich, większość innych ludzi, których uważamy za bohaterów, jest bohaterami
chwili, sytuacji, w której padło wezwanie do służby. Tak więc podróż tropem efektu Lucyfera
ujawnia na koniec swój pozytywny aspekt, pozwalając nam uczcić zwykłego bohatera, który żyje w
każdym z nas. W przeciwieństwie do „banał-
ności zła”, która zakłada, że zwykli ludzie mogą być odpowiedzialni za najnikczemniejsze akty
okrucieństwa i degradacji bliźnich, ja zakładam „banalność bohaterstwa”, która rozwija sztandar
bohaterskich Zwykłych Mężczyzn i Kobiet, śpieszących na wezwanie do służby w imię
człowieczeństwa, wtedy gdy nadchodzi ich pora do działania. Gdy zabrzmią dzwony, będą wiedzieli,
że biją one dla nich. Wzywają, by wykazać się tym, co w naturze człowieka najlepsze, co wznosi się
ponad potężną presję sytuacji i systemu. Wspaniały wyraz zwycięstwa godności ludzkiej nad złem.
Podziękowania
Napisanie tej książki nie byłoby możliwe bez istotnej pomocy i wsparcia, jakie otrzymałem na
każdym z etapów tej długiej podróży - od zaczątków pomysłu, do jego realizacji w ostatecznej formie.
Badania empiryczne
Wszystko zaczęło się od planowania, realizacji i analizy eksperymentu, który przeprowadziliśmy na
Uniwersytecie Stanforda w sierpniu 1971 r. Bezpośrednim impulsem do przeprowadzenia tego
badania był projekt realizowany w ramach studiów licencjackich, dotyczący psychologii uwięzienia,
kierowany przez Davida Jaffe, który został później naczelnikiem naszego eksperymentalnego
więzienia. W ramach przygotowania do przeprowadzenia tego eksperymentu, by lepiej zrozumieć
mentalność więźniów oraz pracowników penitencjarnych oraz zbadać, jakie są najistotniejsze
właściwości psychologicznej natury każdego doświadczenia więziennego, prowadziłem na
Uniwersytecie Stanforda letni kurs, który obejmował te zagadnienia. Współprowadzącym był Andrew
Carlo Prescott, wtedy świeżo wypuszczony na wolność po zakończeniu serii długich odsiadek w
więzieniach Kalifornii. Carlo okazał się być nieocenionym konsultantem oraz dynamicznym
kierownikiem naszej „Komisji ds. Zwolnień Warunkowych”. Dwóch studentów studiów
magisterskich, William Curtis Banks i Craig Haney, w pełnym wymiarze angażowało się w każdy
etap przygotowywania tego niezwykłego projektu badawczego. Craig wykorzystał to doświadczenie
jako trampolinę do pełnej sukcesów kariery w dziedzinie psychologii i prawa, stając się czołowym
rzecznikiem praw więźniów oraz współpracując ze mną przy pisaniu licznych artykułów i opracowań
na różne tematy związane z więziennictwem. Dziękuję im wszystkim za wkład w to studium, oraz
jego intelektualne i praktyczne pokłosie. Ponadto moje podziękowania należą się każdemu ze
studentów college’u, którzy zgłosili się na ochotnika do udziału w eksperymencie; miał on pozostawić
niezatarty ślad w ich pamięci - nawet po upływie trzech dekad. Tak jak czynię to w dalszej części tego
tekstu, chciałbym jeszcze raz przeprosić ich za wszelkie cierpienia, jakich doznali w trakcie badania
oraz po jego zakończeniu.
22
Dodatkowe prace badawcze
Zadanie zebrania archiwalnych nagrań wideo z eksperymentu więziennego i ich konwersji na
format DVD, z którego możliwe było sporządzenie transkrypcji, przypadło Seanowi Bruichowi i
Scottowi Thompsonowi, dwóm wyjątkowym studentom Stanfordu. Obok zadania polegającego
na wyróżnieniu w tych materiałach znaczących wydarzeń, Sean i Scott pomagali również przy
połączeniu w całość zebranych przez nas obszernych materiałów źródłowych, dotyczących
poszczególnych aspektów studium.
Tanya Zimbardo i Marisa Allen asystowały przy kolejnym zadaniu, pomagając zgromadzić i
uporządkować obszerne materiały pomocnicze, pozyskiwane z plików medialnych, moich
notatek oraz wybranych artykułów. Zespół innych studentów Stanfordu (w szczególności Kieran
O’Connor i Matt Estrada) bardzo profesjonalnie przeprowadził weryfikację przypisów. Matt
przekształcił również nagrane przeze mnie wywiady z sierżantem „Chipem” Frederickiem w
zrozumiały transkrypt.
Cenię sobie uwagi i opinie jakie otrzymywałem na temat różnych rozdziałów pierwszego i
drugiego projektu zarówno od kolegów, jak i studentów, w szczególności Adama
Breckenridge’a, Stevena Behnke, Toma Blassa, Rose McDermott i Jasona Weavera.
Anthony’emu Pratkanisowi i Cindy Wang należą się specjalne podziękowania za pomoc przy
fragmencie ostatniego rozdziału, dotyczącego opierania się niechcianym wpływom. Należy tu
również wymienić Zeno Franco za jego wkład w nowe poglądy na temat psychologii
bohaterstwa.
Swoje zrozumienie sytuacji militarnej w Abu Ghraib oraz na innych terenach objętych
działaniami wojennymi, zawdzięczam mądrości oficera sztabowego Marci Drewry oraz
pułkownika Larry’ego Jamesa, będących także psychologami wojskowymi. Doug Bracewell na
bieżąco dostarczał mi przydatnych danych online na szereg tematów związanych z
zagadnieniami i problemami, którymi zajmuję się w dwóch rozdziałach książki, poświęconych
Abu Ghraib. Gary Myers, doradca prawny sierżanta Fredericka, nie tylko przez bardzo długi
czas uczestniczył w tej sprawie bez wynagrodzenia, lecz również udostępnił mi wszystkie
materiały źródłowe i informacje, które były potrzebne, by zrozumieć tę skomplikowaną
sytuację. Adam Zimbardo przeprowadził spostrzegawczą analizę seksualnego charakteru „zdjęćtrofeów”, które były owocem „gier i zabaw” podczas nocnej zmiany na Kondygnacji 1A.
Rozdzielając moje podziękowania, znaczną ich część skierować muszę ku psychologowi
Bobowi Johnsonowi (mojemu koledze i współautorowi naszego podręcznika wprowadzającego
do psychologii: Psychologia: podstawowe koncepcje). Bob przeczytał cały manuskrypt oraz
dostarczył niezmiernie cennych uwag, co do sposobów jego udoskonalenia , podobnie jak Sasha
Lubomirski, który pomagał koordynować informacje od Boba oraz od Rose Zimbardo. Rose jest
uznanym profesorem literatury angielskiej i dopilnowała, by każde zdanie tej książki było
sformułowane tak, jak powinno, by przekazać czytelnikom moje przesłanie. Dziękuję każdemu z
nich za to, że wypełniali swoje obowiązki z wyczuciem i wdziękiem.
Podziękowania należą się również Willowi Murphy’emu, mojemu wydawcy z Random
House, za jego, stanowiącą obecnie wymierającą sztukę, skrupulatną pracę redaktorską, oraz
jego odważne próby ograniczania tematyki do najważniejszych zagadnień. Lynn
Dodatkowe prace badawcze
Anderson w cudowny i zręczny sposób sprawdziła się jako redaktor techniczny, dodając wspólnie z
Vincentem La Scalą spójności i wyrazistości mojemu przekazowi. John Rockman jako wydawca był
aniołem stróżem tej książki i jej promocji.
Na koniec muszę wspomnieć, że po kilkunastu godzinach pisania dzień i noc, moje ciało było
przywracane do stanu gotowości przed kolejną rundą dzięki moim masażystom, Gerry’emu Huberowi
z Healing Winds Massage w San Francisco oraz Ann Hollingsworth z Gualala Sea Spa, za każdym
razem gdy pracowałem w zaciszu mojego rancza nad morzem.
Każdego z tych pomocników, członków rodziny, przyjaciół, kolegów i studentów, którzy pomogli
mi w przeistoczeniu myśli w słowa, w manuskrypt i wreszcie w tę książkę, chciałem prosić o przyjęcie
moich najserdeczniejszych podziękowań.
Ciao,
Phil Zimbardo
ROZDZIAŁ 1
Psychologia zła: sytuacyjne przemiany charakteru
Umysł jest swoim własnym panem i sam potrafi niebem uczynić piekło i piekłem niebo.
John Milton, Raj utracony
M.C. Escher, „Granica kręgu IV” („Circle Limit IV”) Copyright 2006 The M.C. Escher CompanyHolland Wszystkie prawa zastrzeżone, www.mcescher.com.
Popatrz przez chwilę na ten niezwykły obraz. Teraz zamknij oczy i przywołaj go z pamięci.
Czy oczyma wyobraźni widzisz liczne białe anioły, tańczące na tle ciemnego nieba? Czy raczej
wiele czarnych demonów, rogatych diabłów, zamieszkujących jasne przestrzenie piekła? W tej iluzji,
autorstwa M.C. Eschera, obydwa sposoby postrzegania są równie możliwe. Kiedy uświadomimy
sobie współzależność pomiędzy dobrem a złem, nie sposób dostrzec jednego bez drugiego. W dalszej
części tej książki nie pozwolę Ci odpłynąć do stanu wygodnego oddzielenia Twojej Dobrej i
Nieskazitelnej Strony od Ich Złej i Podłej Strony. „Czy jestem zdolny do zła?” - chcę, żebyś wciąż
zadawał sobie to pytanie podczas naszej wędrówki po nieznanych przestrzeniach.
Z grafiki Eschera wynikają trzy prawdy psychologiczne. Po pierwsze, świat składa się zarówno z
dobra, jak i zła - tak było, tak jest i tak będzie zawsze. Po drugie, granica pomiędzy dobrem a złem
jest niewyraźna i mglista. Po trzecie natomiast, anioły mogą stać się diabłami i - co może nawet
trudniejsze do przyjęcia - również diabły mogą stać się aniołami.
Być może obraz ten przywodzi Ci na myśl absolutną transformację dobra w zło - metamorfozę
Lucyfera w Szatana. Lucyfer, „niosący światło”, był ulubionym aniołem Boga do momentu, w którym
zakwestionował bożą władzę i został wygnany do piekła wraz ze swą gromadą upadłych aniołów.
„Lepiej rządzić w piekle, niż służyć w niebie” - chwali się Szatan, „Przeciwnik Boga” w Raju
utraconym Miltona. W piekle Lucyfer - Szatan - staje się kłamcą, próżnym szarlatanem, który
wykorzystuje przechwałki, włócznie, trąby i sztandary, podobnie jak robią to dzisiaj niektórzy liderzy
polityczni. Na Diabelskiej Naradzie w Piekle, wszystkie liczące się demony przekonują Szatana, że
nie uda mu się odzyskać Nieba w drodze bezpośredniej konfrontacji1. Z rozwiązaniem,
najstraszniejszym z możliwych, wychodzi szatański mąż stanu, Belzebub, proponując zemstę na Bogu
poprzez zdeprawowanie największego dzieła stwórcy - człowieka. Mimo że Szatanowi udaje się
sprowadzić Adama i Ewę na złą drogę, nakłaniając ich do nieposłuszeństwa wobec Stwórcy, Bóg
jednak postanawia, że we właściwym czasie zostaną oni zbawieni. Jednakże do tego momentu Szatan
może próbować podważyć boże zarządzenie, werbując ciemne moce, aby kusiły ludzi do zła.
Szatańscy pośrednicy staną się odtąd celem żarliwych inkwizytorów, chcących oczyścić świat ze zła,
lecz ich przerażające metody zrodzą nowe formy systemowego zła, jakiego świat jeszcze nie zaznał.
Grzech Lucyfera jest tym, co średniowieczni myśliciele nazywali cupiditas*. Dla Dantego
grzechy, które wynikały z tego źródła były skrajną formą „grzechów wilczego gardła”
- stanu duchowego polegającego na posiadaniu wewnętrznej czarnej dziury zbyt głębokiej, by
jakakolwiek ilość władzy czy pieniędzy mogła ją kiedykolwiek wypełnić. Dla tych, którzy cierpią na
śmiertelną chorobę zwaną cupiditas wszystko, co istnieje poza ich wnętrzem, przedstawia wartość
tylko wówczas, gdy może być przez nich przywłaszczone lub wykorzystane na ich potrzeby. W Piekle
Dantego ci, którzy są winni popełnienia tego grzechu, znajdują się w dziewiątym kręgu, zamarznięci
w Lodowym Jeziorze. Nie dbając w życiu o nic poza sobą samym, są na wieczność uwięzieni w
swoim lodowym jestestwie. Sprawiając, że ludzie koncentrują się w ten sposób wyłącznie na sobie
samych, Szatan i jego naśladowcy odwracają oczy od harmonii miłości, jednoczącej wszystkie żyjące
stworzenia.
' Cupiditas oznacza pożądanie (ang. cupidity), czyli zachłanność, skąpstwo, silną potrzebę
bogactwa lub dominacji nad innymi. Cupiditas oznacza potrzebę, by zmienić zgodnie z własną wolą
lub też zagarniać dla siebie wszystko, co nie jest „mną”. Przykładowo żądza i gwałt stanowią formę
cupiditas, ponieważ wiążą się z przedmiotowym wykorzystaniem innej osoby w celu zaspokojenia
własnych potrzeb; morderstwo dla zysku również jest przejawem cupiditas. Jest to przeciwieństwo
pojęcia caritas, oznaczającego postrzeganie siebie jako części kręgu miłości, w którym wartość
każdej jednostki tkwi zarówno w niej samej, jak również w sposobie, w jaki odnosi się do każdej
innej osoby. „Nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”, to słaby wyraz cańtias. Łacińskie „Caritas et
amor. Deus ibi est” jest prawdopodobnie najlepszym opisem tej idei: „Gdzie caritas i miłość, tam jest
Bóg”.
„Grzechy wilczego gardła” powodują, że człowiek odwraca się od łaski i ustanawia sam siebie
najwyższym dobrem, a zarazem własnym więzieniem. W dziewiątym kręgu piekła grzesznicy,
owładnięci duchem nienasyconego wilka, pozostają zamrożeni w narzuconym samym sobie
więzieniu, w którym więzień i strażnik są zespoleni egocentryczną więzią.
Historyczka Elaine Pagels, w swych uczonych rozważaniach nad pochodzeniem Szatana,
proponuje prowokacyjną teorię psychologicznego znaczenia Szatana jako zwierciadła ludzkości:
„To, co fascynuje nas w Szatanie, to sposób, w jaki wykazuje on cechy wykraczające poza to, co
zwykliśmy uznawać za ludzkie. Szatan łączy w jednej osobie więcej niż skąpstwo, zazdrość,
żądzę czy złość - identyfikowane przez nas jako nasze najgorsze impulsy, a nawet więcej niż to,
co nazywamy bestialstwem, narzucającym istotom ludzkim podobieństwo do zwierząt („bestii”)...
Zło w najgorszej postaci wydaje się pociągać za sobą to co nadnaturalne - co rozpoznajemy z
dreszczem jako diaboliczne przeciwieństwo Boga, określanego przez Martina Bubera jako
„całkowicie Innego”2.
Boimy się zła, ale fascynuje nas. Tworzymy mity spisku zła i zaczynamy w nie wierzyć
wystarczająco mocno, aby zmobilizować siły przeciwko nim. Odrzucamy „Inność”, jako odmienną i
niebezpieczną, ponieważ jest nam nieznana. Jednocześnie ekscytujemy się kontemplowaniem
ekscesów seksualnych i gwałceniem kodów moralnych przez tych, którzy nie należą do naszego
rodzaju. Profesor religioznawstwa, Dawid Frankfurter podsumowuje swoje poszukiwania Zla
Wcielonego poprzez uwypuklenie społecznego kon- struktu niegodziwego Innego:
„Ujęcie społecznej istoty - Innego, jako dzikusa, kanibala, demona, czarownika, wampira, lub
mieszaniny ich wszystkich, zarysowuje spójny repertuar symboli odmienności. Historie, jakie
opowiadamy o ludziach z peryferii, powielają wątki ich dzikości, libertyńskich zwyczajów oraz
potworności. W tym samym czasie połączone przerażenie i przyjemność, jakie czerpiemy z
kontemplowania tej Inności - sentymenty, które wpływały na brutalność kolonizatorów,
misjonarzy i wojsk wkraczających na terytoria tych Innych
3
- z pewnością wpływają także na nas, na poziomie jednostkowych fantazji” .
Transformacje: anioły, diabły oraz cała reszta nas, zwykłych śmiertelników
Koncepcja efektu Lucyfera jest moją próbą zrozumienia procesów transformacji, jaka występuje, gdy
dobrzy lub zwyczajni ludzie robią rzeczy złe lub niegodziwe. Zajmiemy się fundamentalnym
pytaniem: „Co sprawia, że ludzie czynią zło?”. Lecz zamiast odwoływać się do zakorzenionego w
religii dualizmu dobra i zła, czy dobroczynnego lub sprowadzającego na złą drogę wychowania,
przyjrzymy się rzeczywistym ludziom wykonującym codzienne czynności, uwikłanym w
realizowanie swoich zadań, próbującym przetrwać w często burzliwym tyglu ludzkiego losu.
Postaramy się zrozumieć transformacje ich charakterów, towarzyszące zetknięciu z potężnymi silami
sytuacyjnymi.
Rozpocznijmy od definicji zla. Moja jest prosta, oparta na założeniach psychologicznych: Zło
polega na zamierzonym zachowaniu się w sposób, który rani, wykorzystuje, poniża, de- humanizuje
lub niszczy niewinne jednostki - lub używaniu swojej władzy i siły systemowej, by nakłaniać lub dać
przyzwolenie innym do działania w ten sposób w naszym imieniu. W skrócie, jest to „czynić
niedobrze, wiedząc co dobre”4.
Jakie mechanizmy wpływają na ludzkie zachowania? Co wpływa na ludzkie myśli i działania? Co
sprawia, że część z nas wiedzie moralne i prawe życie, podczas gdy inni z łatwością staczają się ku
niemoralności i występkom? Czy to, co myślimy o naturze ludzkiej, opiera się na założeniu, że
wewnętrzne determinanty kierują nas na dobrą lub złą ścieżkę? Czy nie jest tak, że zbyt mało uwagi
poświęcamy zewnętrznym czynnikom determinującym nasze myśli, uczucia i działania? Do jakiego
stopnia jesteśmy wytworami sytuacji, chwili, zbiorowości? I czy istnieje taki czyn, popełniony kiedyś
przez kogoś, do którego z absolutną pewnością nigdy nie bylibyśmy zdolni?
Większość z nas kryje się za egocentryczną skłonnością do tworzenia iluzji własnej wyjątkowości. Ta tarcza ochronna dla samego siebie pozwala nam wierzyć, że każdy z nas wypadnie
ponad przeciętną w dowolnym teście uczciwości. Zbyt często, spoglądając w gwiazdy przez gruby
pryzmat osobistej nietykalności, zapominamy, że powinniśmy zwracać także uwagę na śliską ścieżkę
pod naszymi stopami. Taką egocentryczną stronniczość częściej spotkać można w społeczeństwach
pielęgnujących nastawienie indywidualistyczne, takich jak euroamerykańskie kręgi kulturowe, a
rzadziej w społeczeństwach zorientowanych ko- lektywistycznie, w takich miejscach jak Azja, Afryka
czy Bliski Wschód5.
W trakcie naszej podróży poprzez dobro i zło poproszę Cię o refleksję nad trzema zagadnieniami.
Jak dobrze w rzeczywistości znasz siebie samego, swoje mocne i słabe strony? Czy Twoja wiedza na
temat samego siebie pochodzi z przeglądu własnych zachowań w typowych sytuacjach, czy
uwzględnia także momenty, gdy znalazłeś się w całkowicie nowym otoczeniu, gdzie Twoje stare
przyzwyczajenia zostały poddane próbie? Kontynuując, jak dobrze w rzeczywistości znasz ludzi, z
którymi codziennie się stykasz: swoją rodzinę, przyjaciół, współpracowników, kochanka? Jedna z tez
stawianych w tej książce głosi, że większość z nas zna samych siebie tylko z ograniczonych
doświadczeń nabytych w znajomych sytuacjach, określonych przez zasady, prawa, przekonania i
naciski, które nas krępują. Chodzimy do szkoły i do pracy, jeździmy na urlop, bywamy na imprezach,
płacimy rachunki i podatki - dzień w dzień i rok w rok. Lecz co się stanie, gdy zostaniemy poddani
całkowicie nowym i nieznanym bodźcom, przy których nasze przyzwyczajenia okażą się
niewystarczające? Zaczynasz nową pracę, idziesz na swoją pierwszą randkę umówioną przez program
komputerowy, wstępujesz do bractwa, zostajesz aresztowany, zaciągasz się do wojska, wstępujesz do
sekty lub zgłaszasz się na ochotnika do eksperymentu. „Dawny ty” może nie funkcjonować zgodnie z
oczekiwaniami, gdy zmienią się zasadnicze reguły gry.
Podczas naszej podróży chciałbym, abyś w czasie, gdy będziemy poznawać różne formy zła, bez
ustanku zadawał sobie pytanie: „Czy ja też?”. Będziemy badać ludobójstwo w Rwandzie, masowe
samobójstwa i morderstwa członków „Świątyni Ludu” w dżungli Gujany, masakrę w My Lai w
Wietnamie, koszmar nazistowskich obozów koncentracyjnych, tortury zadawane przez wojsko i
policję cywilną na całym świecie oraz wykorzystywanie seksualne parafian przez księży katolickich.
Poszukamy powiązań, łączących te wydarzenia ze skandalicznymi defraudacjami dokonywanymi
przez kadrę zarządzającą korporacji Enron i World-Com. Odkryjemy wreszcie, w jaki sposób część
wspólnych wątków, pojawiających się w tych aktach zła, występuje również w niedawno odkrytych
przypadkach dręczenia cywilnych więźniów w Więzieniu Abu Ghraib w Iraku. Jeden szczególnie
znaczący wątek łączący te okrucieństwa pojawi się w związku z badaniami
29
z zakresu eksperymentalnej psychologii społecznej, a konkretnie ze studium, które stało się
znane pod nazwą: Stanfordzki Eksperyment Więzienny.
Zło: stałe i wewnętrzne czy zmienne i zewnętrzne?
Wizja, zgodnie z którą dobrych i złych ludzi oddziela od siebie nieprzekraczalna przepaść, jest
krzepiąca przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, stwarza binarną logikę, w myśl
której zło postrzegane jest jako cecha niezbędna. Większość z nas postrzega zło jako realnie
istniejącą właściwość, która występuje u niektórych ludzi, a u innych nie. Złe nasiona rodzą
złe owoce, wypełniając w ten sposób swoje przeznaczenie. Definiujemy zło wskazując
prawdziwie niegodziwych tyranów naszej ery, takich jak Hitler, Stalin, Pol Pot,
Idi Amin, Saddam Husajn i inni przywódcy polityczni, którzy kierowali masowymi mordami.
Nie możemy również nie dostrzec bardziej zwyczajnego, mniejszego zła, czynionego przez
dilerów narkotyków, gwałcicieli, handlarzy żywym towarem, osoby naciągające starszych
ludzi oraz tych, których przemoc niszczy radość naszych dzieci.
Utrzymywanie dychotomii Dobro-Zło pozwala również zdjąć z „dobrych ludzi” brzemię
odpowiedzialności. Zostają oni uwolnieni od obowiązku, by choćby przemyśleć, jaki może
być ich udział w tworzeniu, podtrzymywaniu, utrwalaniu lub godzeniu się na warunki
przyczyniające się do popełniania wykroczeń i przestępstw, chuligaństwa, dokuczania,
prześladowania, gwałtów, tortur i przemocy. „Tak funkcjonuje świat i nikt nic na to nie
poradzi, a w szczególności nie ja”.
Alternatywna koncepcja każe traktować zło w kategoriach kumulacyjnych, jako coś, do
czego wszyscy jesteśmy zdolni, w zależności od okoliczności. Ludzie w różnym czasie mogą
posiadać pewne konkretne cechy (takie jak inteligencja, duma, uczciwość lub niego- dziwość)
w większym lub mniejszym stopniu. Cechy te mogą zostać zmienione, skłaniając się ku dobrej
lub złej stronie natury ludzkiej. Podejście kumulacyjne zakłada nabywanie pewnych cech
poprzez doświadczenia lub intensywne ćwiczenia, bądź też na skutek interwencji z zewnątrz,
takiej jak otrzymanie wyjątkowej szansy. Jednym słowem, możemy nauczyć się być dobrymi
lub złymi, niezależnie od naszego dziedzictwa genetycznego, osobowości czy genealogii6.
Alternatywne wyjaśnienia: dyspozycyjne, sytuacyjne i systemowe
Równolegle do pary przeciwstawnych teorii: esencjalistycznej i kumulacyjnej, wskazać
można kontrast pomiędzy dyspozycyjnymi i sytuacyjnymi przyczynami zachowań. Jeżeli zetkniemy się z jakimś niespotykanym zachowaniem, jakimś nieoczekiwanym wydarzeniem,
jakąś bezsensowną anomalią, jak będziemy próbowali je wyjaśnić? Tradycyjne podejście
zakładało zidentyfikowanie wrodzonych właściwości osobistych, które doprowadziły do
działania, takich jak: predyspozycje genetyczne, cechy indywidualne, charakter, wolna wola i
inne skłonności. Przy zachowaniu agresywnym szukamy sadystycznych cech indywidualnych.
Przy czynach heroicznych poszukiwane są geny predysponujące do altruizmu.
W Stanach Zjednoczonych społecznościami przedmieść wstrząsa seria strzelanin, w
których uczniowie szkól średnich mordują i ranią dziesiątki innych uczniów i nauczycieli7. W Anglii dwóch dziesięcioletnich chłopców porywa z centrum handlowego dwuletniego Jamie
Bulgera i z zimną krwią, brutalnie go morduje. W Palestynie i Iraku młodzi mężczyźni i kobiety
dokonują samobójczych zamachów bombowych. W większości krajów europejskich podczas II wojny
światowej wielu ludzi broniło Żydów przed nazistami, pomimo że wiedzieli, iż gdyby zostali
przyłapani, zostaliby zabici wraz ze swoimi rodzinami. W wielu krajach ludzie ryzykują poniesieniem
osobistych strat, ujawniając niesprawiedliwość i niemoralne zachowania przełożonych. Dlaczego?
Osoby pochodzące z kultur zorientowanych indywidualistycznie tradycyjnie szukają odpowiedzi
w ludzkim wnętrzu - w patologii lub bohaterstwie. Współczesna psychiatria zorientowana jest
dyspozycyjnie. Podobnie psychologia kliniczna i psychologia osobowości oraz metody jej pomiaru.
Większość naszych instytucji przyjmuje taki punkt widzenia, włączając prawo, medycynę i religię.
Według tych założeń, winy, choroby oraz grzechu szukać należy w osobie winnej, chorej bądź
grzesznej. Swoją podróż ku zrozumieniu zaczynają oni od pytania ,JCto,JKto jest za to
odpowiedzialny?”, ,JCto się do tego przyczynił?”, »Kto jest temu winny?” oraz „Komu należy
przypisać zasługi?”.
Psychologowie społeczni (do których się zaliczam), dążąc do zrozumienia przyczyn niezwykłych
zachowań, wolą unikać dokonywania atrybucji wewnętrznych. Preferują rozpoczynanie swoich
poszukiwań od zadania pytania ,Jak”:, Jakie warunki mogły przyczynić się do danych
reakcji?”,,Jakie okoliczności mogły mieć wpływ na zachowanie?”, ,Jak wyglądała sytuacja z
perspektywy osób w niej działających?”. Psychologowie społeczni pytają: „Do jakiego stopnia
działania jednostki mogą wynikać z czynników zewnętrznych w stosunku do osoby działającej, ze
zmiennych sytuacyjnych oraz procesów środowiskowych specyficznych dla danej sytuacji?”.
Podejście dyspozycyjne ma się tak do sytuacyjnego, jak medyczny model zdrowia do modelu
zdrowia publicznego. Medyczny model każe poszukiwać źródła choroby, dolegliwości lub
niesprawności wewnątrz osoby nią dotkniętej. Odwrotnie twierdzą badacze zdrowia publicznego,
którzy zakładają, że nosiciele chorób wywodzą się ze środowiska stwarzającego warunki sprzyjające
rozprzestrzenianiu choroby. Czasami osoba chora stanowi produkt końcowy patologii środowiskowej,
która, jeżeli nie zostanie powstrzymana, będzie przenosić się na innych, niezależnie od prób poprawy
zdrowia jednostki. Na przykład, przy podejściu dyspozycyjnym dziecko, które przejawia problemy z
nauką, może zostać poddane szeregowi zabiegów medycznych i behawioralnych w celu
przezwyciężenia tych trudności. Lecz w wielu przypadkach, w szczególności w środowiskach ludzi
biednych, problem powodowany jest wdychaniem ołowiu z farb łuszczących się na ścianach mieszkań
komunalnych, a dodatkowo pogarsza go ubóstwo - oto podejście sytuacyjne. Te konkurencyjne
perspektywy nie stanowią jedynie abstrakcyjnych wariantów analiz teoretycznych, lecz prowadzą do
skrajnie odmiennych sposobów radzenia sobie z problemami społecznymi i osobistymi.
Analizy tego rodzaju mają znaczenie zwłaszcza dla tych wszystkich z nas, którzy, jako intuicyjni
psychologowie, spędzają większość swojego życia próbując zrozumieć, dlaczego ludzie czynią to, co
czynią, oraz jak można ich zmienić, by byli lepsi. W kulturach indywidualistycznych rzadkością jest
osoba nieskażona nastawieniem dyspozycyjnym, przejawiającym się w poszukiwaniu zawsze w
pierwszej kolejności motywów, cech, genów i osobistych patologii. Próbując wyjaśniać przyczyny
ludzkiego zachowania, większość
z nas przejawia jednocześnie tendencje do przeceniania wagi czynników dyspozycyjnych oraz
niedoceniania znaczenia cech sytuacyjnych.
W kolejnych rozdziałach przedstawię obszerny materiał dowodowy stanowiący przeciwwagę dla
dyspozycyjnego podejścia do świata, zwracając jednocześnie uwagę na to, jak charakter człowieka
może zostać zmieniony przez fakt, że znalazł się on w sytuacji, w której uwolnione zostały potężne
siły sytuacyjne. Ludzie i sytuacje znajdują się na ogół w stanie dynamicznej interakcji. Choć
prawdopodobnie uważasz, że Twoja osobowość jest niezmienna niezależnie od czasu i miejsca,
istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak nie jest. Nie jesteś tą samą osobą, gdy pracujesz sam i gdy
znajdujesz się w grupie; w romantycznym otoczeniu i w szkole; gdy jesteś z bliskimi przyjaciółmi i w
anonimowym tłumie; gdy podróżujesz za granicą i kiedy jesteś w domu.
Malleus Maleficarum oraz inkwizycyjny program PNC (polowanie na
czarownice)
Jedno z pierwszych udokumentowanych źródeł szeroko rozpowszechnionego wykorzystania
podejścia dyspozycyjnego w celu zrozumienia zła i uwolnienia świata od jego szkodliwego wpływu,
możemy znaleźć w tekście, który stał się wyrocznią dla inkwizytorów: Malleus Maleficarum lub
„Młot na Czarownice”8. Stanowił on obowiązkową lekturę sędziów inkwizycji. Zaczyna się od
zagadki do rozwiązania. Jak to możliwe, że w świecie rządzonym przez wszechmogącego Boga,
będącego wcieleniem dobra, wciąż istnieje zło? Odpowiedź jest jedna: Bóg zezwala na to, aby poddać
próbie ludzkie dusze. Jeżeli dasz się zwieść na pokuszenie - pójdziesz do piekła; oprzesz się pokusie,
a otworzy się przed tobą niebo. Jednakże Bóg ograniczył możliwości bezpośredniego wpływania na
ludzi przez diabła, mając na uwadze fakt, że kiedyś sprowadził na złą drogę Adama i Ewę. Diabeł
znalazł rozwiązanie w postaci wysłanników wykonujących jego nikczemne rozkazy: do nawiązania
pośredniego kontaktu z ludźmi wykorzystywał czarownice, które miały sprowadzać ich na złą drogę.
Rozwiązaniem zaproponowanym w celu ograniczenia rozprzestrzeniania zła w krajach
katolickich, było rozpoznanie i wyeliminowanie czarownic. Potrzebne były środki do identyfikowania
czarownic, skłaniania ich do przyznania się do herezji, a następnie zgładzenia. Mechanizm
rozpoznawania i eliminowania czarownic (który w naszych czasach mógłby być znany jako program
o kryptonimie „Polowanie na Czarownice”) był prosty i konkretny: za pomocą szpiegów odszukać
wśród ludności czarownice; przy użyciu różnych technik torturowania wydobyć od nich zeznania
potwierdzające ich wiedźmią naturę; oraz zabić te, które nie wykazały swojej niewinności. Mimo że
tak lekko potraktowałem to, co rozrosło się do starannie zaplanowanego systemu masowego terroru,
tortur i eksterminacji niezliczonych tysięcy ludzi, to właśnie ten sposób upraszczającej redukcji skomplikowanych problemów dotyczących zla podsycał ogień na stosach inkwizycji. U czynienie z
„czarownic” znienawidzonej kategorii ludzi obciążonych grzesznymi skłonnościami, dostarczyło
gotowego rozwiązania problemu zła istniejącego w społeczeństwie. Należało po prostu zgładzić tak
dużą liczbę wysłanników zła, jaka mogła być zidentyfikowana, poddana torturom oraz ugotowana w
oleju lub spalona na stosie.
Biorąc pod uwagę, że Kościół wraz ze swymi świeckimi sojusznikami składał się głównie z
mężczyzn, nie powinno dziwić, że kobiety miały o wiele większą szansę niż mężczyźni, by zostać
zidentyfikowane jako czarownice. Podejrzani o czary wywodzili się z reguły z marginesu
społecznego, bądź z grup stanowiących różnego rodzaju zagrożenie: wdowy, ludzie biedni, brzydcy,
zdeformowani lub - w niektórych przypadkach - osoby uznawane za zbyt dumne i zbyt potężne.
Przerażającym paradoksem inkwizycji było to, że nieraz żarliwe oraz szczere pragnienie zwalczania
zła generowało zło na skalę większą niż widziano kiedykolwiek wcześniej. Znajdowało to swój wyraz
w wykorzystywaniu przez państwo i Kościół narzędzi tortur oraz metod będących skrajnym
wypaczeniem jakiegokolwiek ideału ludzkiej doskonałości. Znakomita natura ludzkiego umysłu,
zdolnego do tworzenia wielkich dzieł sztuki, nauki i filozofii, uległa zwyrodnieniu i została
wykorzystana w służbie „twórczego okrucieństwa”, którego celem było złamanie woli. Narzędzia
stosowane przez inkwizycję wciąż jeszcze można odnaleźć w więzieniach na całym świecie, w
wojskowych i cywilnych biurach śledczych, gdzie tortury są standardową procedurą postępowania
(jak zobaczymy później w trakcie naszych odwiedzin w więzieniu w Abu Ghraib)9.
Systemy władzy - wszechogarniające zwierzchnictwo
W moim przypadku dostrzeżenie siły tkwiącej w systemach zaczęło się od uświadomienia sobie tego,
jak instytucje stwarzają mechanizmy pozwalające przełożyć ideologię - np. taką, jaka tłumaczy
przyczyny zła - na procedury operacyjne, takie jak inkwizycyjne polowania na czarownice. Innymi
słowy, moje spektrum postrzegania zostało znacząco poszerzone poprzez pełniejsze zrozumienie, w
jaki sposób warunki sytuacyjne stwarzane są i kształtowane przez czynniki wyższego rzędu - systemy
władzy. Aby zrozumieć złożone modele postępowania, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko dyspozycje i
sytuacje, ale przede wszystkim systemy
Aberracyjne, nielegalne lub niemoralne zachowania jednostek pełniących służbę w policji,
więziennictwie i wojsku, często bywają szufladkowane jako wypaczenia „kilku robaczywych jabłek”.
Stwarza to wrażenie, że mamy do czynienia z rzadkimi wyjątkami, których normy moralne sytuują się
poza nieprzekraczalną granicą między dobrem a złem, podczas gdy ogromna większość „zdrowych
owoców” znajduje się po właściwej stronie. Ale kto dokonuje tego rozróżnienia? Z reguły są to
strażnicy systemu, którzy chcą odizolować problem, aby przerzucić winę oraz odwrócić uwagę od
tych na samej górze, którzy mogą być odpowiedzialni za stworzenie niedopuszczalnych warunków
pracy, brak nadzoru lub kontroli. Wracając do „robaczywych jabłek” - pogląd dyspozycyjny ignoruje
czynnik w postaci „skrzynki” oraz jej potencjalnie degenerującego wpływu sytuacyjnego na
znajdujące się w niej jabłka. Analiza systemowa koncentruje się na producentach skrzynki, na
osobach posiadających moc kształtowania jej formy.
To właśnie „elita władzy” - twórcy „skrzynki”, działający często za kulisami - określa warunki
życiowe dla reszty z nas, zmuszonych do spędzania czasu wśród różnorodnych, wykreowanych przez
nią układów instytucjonalnych. Socjolog C. Wright Mills rzucił nieco światła na tę czarną dziurę
władzy:
„Elita władzy składa się z ludzi, którzy dzięki swojej pozycji mogą przekształcać typowe
środowisko zwyczajnych mężczyzn i kobiet; ludzie ci znajdują się na stanowiskach, które
umożliwiają podejmowanie decyzji
brzemiennych w skutki. To, czy podejmują takie decyzje, czy nie, jest mniej istotne niż sam fakt
zajmowania
tak kluczowych pozycji: zaniechanie przez nich działań, brak pewnych decyzji same w sobie są
działaniami, które często mogą mieć znacznie większe znaczenie niż rzeczywiście podjęte
decyzje. Dzieje się tak, ponieważ mają władzę nad najważniejszymi układami hierarchicznymi i
strukturami współczesnego społeczeństwa. Zarządzają wielkimi korporacjami. Operują aparatem
państwa i sięgają po jego przywileje. Kierują establishmentem wojskowym. Zajmują w
strukturach społecznych strategiczne stanowiska zarządzające, które współcześnie skupiają
skuteczne środki władzy oraz - tak przez nich pożądane - bogactwo i popularność10.
W miarę jak interesy tych różnorodnych przedstawicieli władzy nakładają się, zaczynają oni
definiować naszą rzeczywistość za pomocą metod rodem z Roku 1984 George’a Orwella. Ten
wojskowo-korporacyjno-religijny kompleks staje się ostatecznym megasy- stemem kontrolującym
znaczną część zasobów oraz jakość życia wielu współczesnych Amerykanów.
Dopiero przekuta na chroniczny strach, władza
staje się doskonała.
Erie Hoffer, Żarliwość umystu
Moc tworzenia „Wroga”
Możni z reguły nie wykonują sami najbrudniejszej roboty, podobnie jak mafia zostawia „spuszczanie
łomotu” swoim sługusom. Systemy tworzą hierarchie dominacji, w których wpływy i komunikacja
przebiegają z góry na dół - rzadko z dołu do góry. Jeżeli elita władzy chce zniszczyć wrogą nację,
wykorzystuje ekspertów od propagandy do stworzenia programów nienawiści. Czegóż takiego
potrzebują obywatele jednego społeczeństwa, by tak bardzo znienawidzić obywateli drugiego, by
chcieć ich odseparować, dręczyć, a nawet zabić? Potrzebna jest do tego „nienawistna wyobraźnia”,
psychologiczna konstrukcja, która za pomocą propagandy zostaje zagnieżdżona głęboko w umysłach
ludzi, przemieniając innych we „Wroga”. Taki obraz stanowi dla żołnierza najpotężniejszy motyw
działania, ładując jego karabin amunicją nienawiści i strachu. Obraz odrażającego wroga, będącego
zagrożeniem dla dobrobytu jednostek oraz bezpieczeństwa narodowego, powoduje, że matki i ojcowie
wysyłają synów na wojnę, oraz pozwala rządom tak przestawiać priorytety, by przekuwać lemiesze w
miecze zniszczenia.
To wszystko dokonuje się za pomocą słów i obrazów. Można tu nieco zmodyfikować stare
porzekadło: kamienie i kije mogą połamać Ci kości, ale wyzwiska nierzadko mogą Cię zabić. Proces
rozpoczyna się od stworzenia stereotypowego obrazu innego człowieka, jego zdehumanizowanego
postrzegania jako bezwartościowego, ale zarazem wszechpotężnego Obcego, istoty demonicznej,
abstrakcyjnego potwora, jako fundamentalnego zagrożenia dla czczonych przez nas wartości i
przekonań. W obliczu rozpętanego publicznie strachu oraz zbliżającego się zagrożenia ze strony
wroga, rozsądni ludzie postępują irracjonalnie, osoby niezależne działają w sposób bezmyślnie
konformistyczny, a pacyfiści postępują jak wojownicy. Dramatyczne obrazy przedstawiające wroga
na plakatach, w telewizji, na okładkach czasopism, w filmach i w Internecie odbijają się w
zakamarkach układu limbicznego, prymitywnego mózgu wyposażonego w potężne emocje w postaci
strachu i nienawiści.
Psycholog społeczny, Sam Keen, błyskotliwie przedstawia sposób, w jaki ta wroga wyobraźnia
tworzona jest przez propagandę praktycznie każdego narodu znajdującego się
na ścieżce wojennej, a także odsłania siły transformujące, oddziaływujące za pomocą tych „obrazów
wroga”11 na ludzką psychikę. Usprawiedliwienia chęci zniszczenia tych zagrożeń są w rzeczywistości
rodzajem refleksji, propozycją wyjaśnienia przeznaczonego do oficjalnego protokołu, lecz nie
nadającego się do krytycznej analizy szkód, jakie mają być lub mogą być wyrządzone.
Z najbardziej ekstremalnym wydaniem oddziaływania tej wrogiej wyobraźni mamy oczywiście
do czynienia wtedy, gdy prowadzi ona do ludobójstwa, równoznacznego z dążeniem jednych ludzi do
eliminacji wszystkich tych, którzy zostali zdefiniowani jako ich wrogowie. Znane są nam niektóre
sposoby, wykorzystywane przez maszynę propagandową Hitlera, która przemieniła żydowskich
sąsiadów, współpracowników, a nawet przyjaciół, w znienawidzonych wrogów państwa,
zasługujących na „ostateczne rozwiązanie”. Ten proces przeniknął do podręczników szkół
podstawowych za pomocą obrazów i tekstów, które przedstawiały wszystkich Żydów jako
zasługujących na pogardę i niewartych ludzkiego współczucia. W tym miejscu chciałbym pokrótce
rozważyć przykład z niedawnej historii, kiedy to próba ludobójstwa w połączeniu z gwałtami
posłużyły jako oręż przeciwko człowieczeństwu. Następnie pokażę, jak jeden z aspektów tego
skomplikowanego procesu psychologicznego - czynnik dehumanizacji, może być analizowany w kontrolowanych eksperymentach, w których dla potrzeb analizy systemowej wyodrębnia się jego
najistotniejsze elementy.
Przestępstwa przeciwko ludzkości: ludobójstwo, gwałt,
terroryzm
Literatura uczy nas, od co najmniej trzech tysięcy lat, że żadna osoba, ani państwo nie są niezdolne do
czynienia zła. W Homerowskim opisie wojny trojańskiej, Agamemnon, przywódca sił greckich, mówi
do swoich ludzi, nim ruszą do starcia z wrogiem: „nie możemy zostawić ani jednego żywego
[Trojanina], nawet dzieci w łonach matek nie mają prawa przeżyć. Cała ludność musi zostać
unicestwiona...”. Te nikczemne słowa pochodzą od szlachetnego obywatela jednego z najbardziej
cywilizowanych narodów swego czasu, kolebki filozofii, nauki prawa i klasycznego dramatu.
Żyjemy w „wieku masowych mordów”. Ponad 50 min ludzi zostało systematycznie
wymordowanych na mocy dekretów rządowych, wcielanych w życie przez żołnierzy i siły cywilne
gotowe zabijać na rozkaz. Począwszy od 1915 r., kiedy to otomańska Turcja dokonała rzezi 1,5 min
Ormian. Do połowy XX w. naziści zlikwidowali co najmniej 6 min Żydów, 3 min sowieckich
więźniów wojennych, 2 min Polaków i setki tysięcy innych „niepożądanych” osób. Stalinowskie
imperium radzieckie wymordowało 20 min Rosjan. Polityka rządu Mao Tse-tunga odpowiada za
jeszcze większą liczbę zgonów, nawet do 30 min obywateli Chin. Komunistyczny reżim czerwonych
Khmerów w Kambodży zabił 1,7 min ludzi swojej własnej nacji. Partia Saddama Husajna oskarżana
jest o zabicie 100 tys. Kurdów w Iraku. W 2006 r. ludobójstwo rozpętało się w sudańskim rejonie
Darfur, a wydarzenie to zostało zignorowane przez większość świata12.
Warto zauważyć, że niemal dosłownie te same słowa, których Agamemnon użył trzy temu tysiące
lat wcześniej, zostały wypowiedziane również w naszych czasach, w afrykańskim państwie Rwanda,
kiedy to rządzące plemię Hutu dokonywało eksterminacji swoich byłych sąsiadów - mniejszości
Tutsi. Jedna z ofiar wspomina to, co powiedział jej któryś z dręczycieli: „Będziemy zabijać
wszystkich Tutsi, aż pewnego dnia dzieci Hutu będą musiały pytać, jak wyglądało dziecko Tutsi”.
Gwałty w Rwandzie
Pokojowe plemię Tutsi z Rwandy w Środkowej Afryce zrozumiało, że bronią masowej destrukcji
może być nawet prosta maczeta, wykorzystywana przeciwko niemu ze śmiertelną skutecznością.
Systematyczna rzeź Tutsi, dokonywana przez ich dawnych sąsiadów Hutu, rozprzestrzeniła się po
całym kraju w ciągu kilku miesięcy wiosną 1994 r., kiedy to szwadrony śmierci zabiły tysiące
niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci za pomocą maczet oraz pałek nabitych gwoździami. Raport
sporządzony przez ONZ szacuje, że w ciągu trzech miesięcy zamordowanych zostało od 800 tys. do
miliona Rwandyjczyków, co czyni tę masakrę najkrwawszą w udokumentowanej historii. Trzy
czwarte całej populacji Tutsi zostało eksterminowane.
Sąsiedzi, Hutu na rozkaz mordowali byłych przyjaciół i najbliższych sąsiadów. Jeden z
morderców, Hutu, powiedział w wywiadzie przeprowadzonym dekadę później: „Najgorszą rzeczą w
całej masakrze było zabicie mojego sąsiada; kiedyś piliśmy razem, a jego bydło pasło się na mojej
ziemi. Był jak członek rodziny”. Matka Hutu opisywała, w jaki sposób zatłukła na śmierć dzieci z
sąsiedztwa, które patrzyły na nią oczami szerokimi z zaskoczenia, ponieważ przez całe ich życie byli
przyjaciółmi i sąsiadami. Zeznała, że ktoś z rządu powiedział jej, że Tutsi są ich wrogami oraz dał jej
pałkę, a mężowi maczetę, by wykorzystali je przeciwko temu zagrożeniu. Usprawiedliwiała ową rzeź
mówiąc, że zrobiła tym dzieciom „przysługę”, bo inaczej stałyby się bezbronnymi sierotami, jako że
ich rodzice zostali zamordowani już wcześniej.
Do niedawna niewiele było wiadomo na temat systematycznego wykorzystywania gwałtów na
kobietach Rwandyjskich, w ramach taktyki terroru i duchowego unicestwienia. Według niektórych
doniesień wszystko zaczęło się, gdy przywódca Hutu, Major Silvester Cacumbibi zgwałcił córkę
byłego przyjaciela, po czym pozwolił, by inni mężczyźni również ją gwałcili. Zeznała później, że
powiedział do niej: „Nie będziemy marnować na ciebie kul, po prostu zgwałcimy cię, co będzie dla
ciebie znacznie gorsze”.
Inaczej niż miało to miejsce w wypadku gwałtów na chińskich kobietach, dokonanych przez
japońskich żołnierzy w Nankin (co zostanie opisane dalej), gdzie szczegóły tego koszmaru rozmyły
się w wyniku zaniedbań na wczesnych etapach dokumentacji oraz niechęci Chińczyków do dzielenia
się tym doświadczeniem z osobami z zewnątrz, bardzo dużo wiadomo na temat psychologicznej
dynamiki gwałtów na kobietach rwandyjskich13.
Kiedy mieszkańcy wioski Butare bronili jej granic przed niekończącą się rzezią dokonywaną
przez Hutu, rząd tymczasowy wydelegował specjalnego wysłannika do zajęcia się tym, co traktował
jako rewoltę. Była to krajowa minister ds. rodziny i kobiet, a przy tym najznamienitsza córa Butare,
wychowana w tej okolicy. Pauline Nyiramasuhuko, była pracownica społeczna wykładająca
emancypację kobiet, była dla wioski jedyną nadzieją. Lecz nadzieja ta została błyskawicznie
pogrzebana. Pauline pokierowała zastawieniem potwornej pułapki, obiecawszy ludziom, że Czerwony
Krzyż dostarczy im jedzenia i schronienia na terenie lokalnego stadionu. W rzeczywistości
oczekiwały tam na ich przybycie uzbrojone hordy Hutu (tzw. Interahamwe), które mordowały
większość niewinnych osób poszukujących schronienia: strzelano do nich z karabinów maszynowych,
rzucano granaty w niczego niespodziewający się tłum, a pozostali przy życiu byli siekani na kawałki
za pomocą maczet.
Pauline wydała rozkaz: „Zanim zabijecie kobiety, macie je zgwałcić”. Innej grupie zbirów
nakazała, by spalili żywcem strzeżoną przez nich grupę siedemdziesięciu kobiet i dziewczynek dostarczając im benzyny z własnego samochodu, by mogli to zrobić. Również i ich namawiała, by
przed zabiciem gwałcili swoje ofiary. Jeden z młodych ludzi powiedział tłumaczowi, że nie byli w
stanie ich zgwałcić: „Zabijaliśmy cały dzień i byliśmy bardzo zmęczeni. Więc tylko przelaliśmy
benzynę do butelek i rozbiliśmy je wśród kobiet, a następnie zaczęliśmy palenie”.
Młoda kobieta, Rose, została zgwałcona przez syna Pauline, Shaloma, który oznajmił, że ma
zgodę matki na gwałcenie kobiet Tutsi. Była to jedyna kobieta Tutsi, której pozwolono żyć - po to, by
jako świadek ludobójstwa mogła zdać Bogu raport o postępach działań. Została zmuszona do
przyglądania się gwałceniu swojej matki i mordowaniu dwudziestu członków swojej rodziny.
Raport ONZ szacuje, że w ciągu tego krótkiego okresu grozy zgwałcono przynajmniej 200 tys.
kobiet, a wiele z nich zostało potem zabitych. „Część z nich była penetrowana za pomocą włóczni,
łusek od karabinów, butelek lub kiełków bananowców. Organy płciowe były okaleczane maczetami,
polewane wrzątkiem i kwasem; odcinano kobiece piersi” (s. 85). „Sytuację pogarszało to, że gwałtom
- z których większość była popełniana przez wielu mężczyzn po kolei - towarzyszyły inne formy
tortur psychicznych, a w celu pogłębienia terroru i poczucia degradacji całość odbywała się często
jako publiczne przedstawienie” (s. 89). Działania te były wykorzystywane jako sposób na
podtrzymywanie więzi społecznych pomiędzy mordercami z plemienia Hutu. Pojawienie się tej
spajającej atmosfery koleżeństwa bywa często efektem ubocznym męskich zbiorowych gwałtów.
Okrucieństwo ludzkich zachowań nie znało granic. „Czterdziestopięcioletnia rwandyjska kobieta
została w obecności męża zgwałcona przez swojego dwunastoletniego syna, któremu Interahamwe
trzymało maczetę przy gardle, podczas gdy pozostała piątka jej dzieci była zmuszana do rozwierania
jej ud” (s. 116). Dzieło zagłady w Rwandzie kontynuuje AIDS, szerzący się wśród ocalałych ofiar
gwałtów. Według Charlesa Stroziera, profesora historii na John Jay College of Criminal Justice w
Nowym Jorku, „wykorzystując plagę i zarazę, jako apokaliptyczne narzędzie terroru i broń
biologiczną zarazem, unicestwiasz reproduktorów, rozciągając śmierć na całe pokolenia” (s. 116).
Jak można w ogóle próbować zrozumieć mechanizmy, które sprawiły, że Pauline stała się nowym
typem przestępcy: jedna kobieta przeciwko kobietom nieprzyjaciela? Połączenie historii i psychologii
społecznej dostarcza nam konstrukcji opierającej się na różnicach we władzy i statusie. Po pierwsze
kierowało nią szeroko rozpowszechnione przekonanie o niższym statusie kobiet Hutu, w stosunku do
pięknych i wyniosłych kobiet Tutsi. Były wyższe, miały jaśniejszy odcień skóry oraz bardziej
kaukaskie rysy, co sprawiało, że mężczyznom wydawały się bardziej ponętne niż kobiety Hutu.
To rasowe zróżnicowanie zostało celowo uwypuklone przez belgijskich i niemieckich osadników
na przełomie XIX i XX wieku po to, by poróżnić ludzi, którzy przez wieki żenili się ze sobą, mówili
tym samym językiem i wyznawali tę samą religię. Zmuszono wszystkich Rwandyjczyków, żeby nosili
karty identyfikacyjne, które określały ich przynależność albo do większości Hutu, albo do mniejszości
Tutsi, której przyznano przywileje wyższego wykształcenia i dostępu do stanowisk w administracji.
Było to kolejne źródło, rodzące w Pauline skrywane pragnienie zemsty. Prawdą było również, że jako
polityczna karierowiczka w zdominowanej przez mężczyzn administracji, musiała udowodnić swoim
przełożonym lojalność, posłuszeństwo i gorliwość patriotyczną, co uczyniła, planując i kierując
przeprowadzeniem zbrodni, jakich nigdy dotąd nie popełniła wobec wroga żadna kobieta. Łatwiej
było również zachęcać do masowych morderstw i gwałtów na Tutsich, mogąc postrzegać ich w
sposób wyabstrahowany, jak również określając ich dehumanizu- jącym określeniem „karaluchy”,
które należy „wytępić”. Mamy tutaj do czynienia z żywym przykładem wrogiej wyobraźni, która
odmalowuje twarze wrogów w barwach pełnych nienawiści, po czym niszczy płótno.
Mimo iż wydaje nam się niewyobrażalne, by ktokolwiek z nas mógł celowo inspirować tak
potworne przestępstwa, Nicole Bergevin, prawnik Pauline, podczas jej procesu o ludobójstwo
przypomina nam, że „uczestnicząc w procesach o morderstwo zaczynasz zdawać sobie sprawę, że
wszyscy jesteśmy na to podatni, choć nawet nie śniłoby Ci się, że mógłbyś popełnić taki czyn.
Zaczynasz jednak rozumieć, że mogłoby to przytrafić się mnie, mogłoby przytrafić się mojej córce.
Mogłoby również przydarzyć się Tobie” (s. 130).
Jeszcze wyraźniejsze podkreślenie jednej z głównych tez stawianych w tej książce, znajdujemy w
opinii Alison Des Forges z Humań Right Watch, która badała wiele podobnych barbarzyńskich
przestępstw. Zmusza nas ona do dostrzeżenia własnego oblicza w tych potwornościach:
„To zachowanie znajduje się pod samą powierzchnią w każdym z nas. Uproszczone sprawozdania
z ludobójstwa pozwalają stworzyć wrażenie dystansu pomiędzy nami a sprawcami ludobójstwa.
Są tak niegodziwi, że my nie moglibyśmy sobie wyobrazić zrobienia kiedykolwiek czegoś
takiego. Lecz jeżeli weźmiemy pod uwagę potworną presję, pod jaką te osoby działają, wtedy
automatycznie odzyskujemy przekonanie
o ich człowieczeństwie - a to powinno wydać się nam alarmujące. Jesteś zmuszony do
przyjrzenia się tej sytuacji i zapytania: Co ja bym wtedy zrobił? Czasami odpowiedź nie dodaje
odwagi” (s. 132).
Francuski dziennikarz, Jean Hatzfeld przeprowadził wywiady z 10 członkami bojówek
militarnych Hutu, siedzącymi w więzieniu za zabicie maczetami tysięcy cywilów Tutsi 14. Zeznania
tych zwykłych ludzi - w większości chodzących do kościoła farmerów oraz jednego byłego
nauczyciela - mrożą krew w żyłach, jako konkretna, pozbawiona skrupułów prezentacja
niewyobrażalnego okrucieństwa. Ich słowa zmuszają nas raz po raz do konfrontacji z
niewyobrażalnym: z tym, że istoty ludzkie są zdolne do całkowitego porzucenia swego
człowieczeństwa dla bezdusznej ideologii, wykonując - lub wręcz wyprzedzając - rozkazy
charyzmatycznej władzy, nakazujące niszczenie każdego, kto został przez nią określony jako „Wróg”.
Przyjrzyjmy się bliżej kilku z tych sprawozdań, w porównaniu z którymi Z zimną krwią Trumana
Capote wypada blado.
„Ponieważ zabijałem często, zacząłem odczuwać, że to nic dla mnie nie znaczy. Chcę, żeby było
jasne, że od pierwszego do ostatniego gentelmana, którego zabiłem, nie było mi żal ani jednego z
nich”.
„Robiliśmy robotę według rozkazów. Przyłączaliśmy się do zbiorowego entuzjazmu. Zbieraliśmy
się w zespoły na boisku do piłki nożnej i wypuszczaliśmy się na łowy jako bratnie dusze”.
38
„Każdy, kto wahał się zabijać ze względu na uczucie smutku, bezwzględnie musiał liczyć
się ze słowami, nie mówić nic o przyczynie swej powściągliwości, ze strachu przed
oskarżeniem o bratanie się z wrogiem”.
„Zabijaliśmy każdego, kogo udało nam się namierzyć [schowanego] w papirusie. Nie
mieliśmy powodów, by kogoś szczególnie wybierać, oczekiwać lub się obawiać. Byliśmy
rzeźnikami znajomych, rzeźnikami sąsiadów. Po prostu rzeźnikami”.
„Wiedzieliśmy, że nasi sąsiedzi Tutsi nie byli niczego winni, ale uważaliśmy, że generalnie
Tutsi są odpowiedzialni za nasze ciągłe problemy. Nie patrzyliśmy już na nich jak na
jednostki, przestaliśmy postrzegać ich takimi, jakimi są, nie widzieliśmy w nich nawet
kolegów. Stali się zagrożeniem większym niż kiedykolwiek doświadczyliśmy, ważniejszym
niż nasz sposób postrzegania spraw we wspólnocie. Tak właśnie rozumowaliśmy,
jednocześnie zabijając”.
„Kiedy wytropiliśmy Tutsi na bagnach, nie widzieliśmy już w nich istot ludzkich. Chodzi
mi o osoby takie jak my, dzielące podobne myśli i uczucia. Polowanie było dzikie, łowcy
byli dzicy, zwierzyna była dzika
- dzikość zawładnęła naszymi umysłami”.
Szczególnie poruszająca reakcja na te brutalne morderstwa i gwałty pochodzi od jednej z
ocalałych kobiet Tutsi, Berthe. Zawiera ona wątek, któremu przyjrzymy się bliżej:
„Kiedyś wiedziałam, że jeden mężczyzna może zabić drugiego mężczyznę, ponieważ
zdarzało się to bez przerwy. Teraz wiem, że nawet osoba, z którą dzielisz się pożywieniem,
lub z którą spałeś, nawet ten ktoś może cię zabić bez problemu. Najbliższy sąsiad może
zabić cię nawet zębami: oto czego nauczyłam się poprzez to ludobójstwo i nic, co widzą
moje oczy, nie będzie już na świecie takie samo”.
W Ściskając dłoń diabła15, generał porucznik Romeo Dallaire przedstawia swoje poruszające świadectwo, oparte na doświadczeniach, jakie zebrał będąc przywódcą misji towa-
rzyszącej ONZ w Rwandzie. Pomimo że, dzięki heroicznemu zaangażowaniu, udało mu się
uratować tysiące ludzi, ten przywódca wojskowy najwyższego szczebla załamał się, nie będąc w
stanie uzyskać od ONZ dodatkowej pomocy, dzięki której można by zapobiec wielu innym
okrucieństwom. Skończył cierpiąc na poważny syndrom stresu pourazowego, jako
psychologiczna ofiara tej masakry16.
Gwałt w Nankin, w Chinach
Pojęcie gwałtu jest obrazowe i przerażające - a zarazem tak łatwe do wyobrażenia, że wykorzystujemy to określenie metaforycznie dla opisania innych, niemal niewyobrażalnych
okropności wojny. W roku 1937 japońscy żołnierze dokonali masowych rzezi, w wyniku
których zginęły dziesiątki tysięcy chińskich cywilów.
Oprócz przyjęcia do wiadomości wielkiej liczby zamordowanych Chińczyków, ważne jest
byśmy poznali stosowane przez ich oprawców „kreatywnie okrutne” sposoby na to, by nawet
śmierć stała się pożądana. Badanie tego horroru, przeprowadzone przez autorkę Iris Chang
wykazało, że chińscy mężczyźni byli wykorzystywani do ćwiczeń z bagnetami oraz w
konkursach dekapitacji. Szacunkowo pomiędzy 20 a 80 tys. kobiet zostało zgwałconych. Wielu
żołnierzy nie ograniczało się do gwałtów, lecz patroszyło kobiety, obcinało im piersi i przybijało
żywcem do ścian. Ojcowie byli zmuszani do gwałcenia swych córek, a synowie swych matek,
podczas gdy inni członkowie rodziny na to patrzyli17.
Wojna wykorzystuje okrucieństwo i barbarzyńskie zachowanie przeciwko każdemu, kto jest
uważany za Wroga, zdehumanizowanego, demonicznego Obcego. Gwałt w Nankin jest powszechnie znany jako obrazowy przykład skrajnych potworności, jakich dopuszczali się
żołnierze, by poniżyć i zniszczyć niewinnych, cywilnych „nie walczących przeciwników”, („enemy
non-combatants”). Gdyby był to zaledwie pojedynczy incydent, a nie kolejny w historii epizod
bestialstwa wobec cywilów, moglibyśmy traktować to jako anomalię. Wojska brytyjskie dokonywały
egzekucji i gwałtów na cywilach podczas Wojny
oNiepodległość w Stanach Zjednoczonych. Żołnierze sowieckiej Armii Czerwonej zgwałcili około
100 tys. kobiet berlińskich pod koniec II wojny światowej oraz pomiędzy 1945 a 1948 r. Niezależnie
od zgwałcenia i zamordowania ponad 500 cywilów w masakrze z 1968 r. w My Lai, niedawno
odtajnione dowody Pentagonu opisują 320 przypadków okrucieństw, jakich Amerykanie dopuścili się
na cywilach z Wietnamu i Kambodży18.
Dehumanizacja i wyłączenie moralności w laboratorium
Możemy przyjąć, że większość ludzi przez większość czasu pozostaje istotami moralnymi. Lecz
wyobraźcie sobie, że owa moralność jest jak drążek skrzyni biegów, który od czasu do czasu zostaje
przełączony na luz. Kiedy tak się dzieje, moralność zostaje wyłączona. Jeżeli samochód akurat stoi na
zboczu, auto wraz z kierowcą zaczyna staczać się szybko w dół. To natura okoliczności decyduje o
tym, co się stanie, nie zaś intencje i umiejętności kierowcy. To proste porównanie ujmuje według
mnie, jeden z wiodących wątków teorii „wyłączania” zasad moralnych, opracowanej przez mojego
kolegę z Uniwersytetu Stanforda, Alberta Bandurę. W kolejnym rozdziale przyjrzymy się bliżej tej
teorii, która pomoże nam wyjaśnić, dlaczego niektórzy ludzie, w normalnych okolicznościach dobrzy,
mogą być doprowadzeni do popełnienia czynów złych. W tym miejscu chciałbym przytoczyć badanie
naukowe przeprowadzone przez Bandurę i jego asystentów, które ilustruje łatwość, z jaką zasady
moralne mogą zostać „wyłączone” poprzez zastosowanie taktyki dehumanizacji potencjalnej ofiary19.
W eleganckiej demonstracji, która pokazuje potęgę dehumanizacji, wykazano, że jedno słowo może
spotęgować agresję nakierowaną na konkretny cel. Zobaczmy, jak przebiegał ten eksperyment.
Wyobraź sobie, że jesteś studentem college’u, który zgłosił się na ochotnika do badań nad
rozwiązywaniem problemów w grupie, jako członek trzyosobowego zespołu ze swojej szkoły. Twoje
zadanie polega na pomaganiu studentom z innego college’u, w poprawianiu efektywności grupowego
rozwiązywania problemów, poprzez karanie ich błędów. Karanie przyjmuje formę aplikowania
wstrząsów elektrycznych, których siła może wzrastać w toku kolejnych prób. Po zapisaniu nazwisk waszych i osób z drugiego zespołu - asystent odchodzi, by powiedzieć prowadzącemu eksperyment,
że badanie może się rozpocząć. Będzie 10 podejść, a w każdym z nich sam możesz zadecydować, jaki
poziom wstrząsów zostanie zastosowany wobec grupy studentów w sąsiednim pokoju.
Kiedy „przez przypadek” słyszysz przez intercom, jak asystent narzeka zwracając się do
prowadzącego eksperyment, że pozostali studenci „wydają się być jak zwierzęta”, nie zdajesz sobie
sprawy, że stanowi to część scenariusza eksperymentu. Nie wiesz również, że w dwóch innych
przypadkach, do których losowo zostali przydzieleni studenci tacy jak Ty, asystent opisuje
pozostałych studentów jako „fajnych gości” albo nie opisuje ich wcale. Czy takie proste etykietki
mają jakieś znaczenie? Początkowo nic na to nie wskazuje. Podczas pierwszej próby wszystkie grupy
reagują w ten sam sposób, wybierając niski poziom
wstrząsów, około poziomu drugiego. Lecz wkrótce to, co każda z grup słyszała o tych anonimowych
obcych, zaczyna mieć znaczenie. Jeżeli nic o nich nie wiesz, trzymasz się stałej średniej - około
40
poziomu 5. Jeżeli zacząłeś postrzegać ich jako „fajnych gości”, podchodzisz do nich w sposób
bardziej humanitarny, dając im o wiele słabsze wstrząsy, około poziomu 3. Natomiast, wyobrażenie
sobie ich w postaci „zwierząt” wyłącza wszelkie współczucie, jakie mógłbyś dla nich mieć, a kiedy
popełniają błędy, zaczynasz razić ich wstrząsami z wciąż rosnącą siłą, znacząco mocniej niż w
pozostałych przypadkach, w sposób ciągły nasilając je aż do poziomu 8.
Zastanów się przez chwilę uważnie nad procesem psychologicznym, jaki pod wpływem prostej
etykietki zaszedł w Twoim umyśle. Podsłuchałeś osobę, której nie znasz osobiście, mówiącą jakiemuś
decydentowi, którego nigdy nie widziałeś, że inni podobni do ciebie studenci college’u wydają się
być „jak zwierzęta”. To pojedyncze opisowe określenie zmienia sposób, w jaki konstruujesz w swoim
umyśle obraz tych innych. Oddala Cię od wizji przyjaznych chłopaków z college’u, z którymi z
pewnością więcej Cię łączy, niż dzieli. Ten nowy konstrukt umysłowy ma silny wpływ na Twoje
zachowanie. Racjonalizacje post hoc, przywoływane przez studentów uczestniczących w
eksperymencie dla wyjaśnienia przyczyn wymierzania tak silnych wstrząsów studentom ze
„zwierzyńca”, w ramach „dawania im niezłej lekcji”, były niemniej fascynujące. Ten przykład
wykorzystania badań eksperymentalnych w celu prześledzenia fundamentalnych procesów
psychologicznych pojawiających się w znaczących, z życia wziętych, sytuacjach użycia przemocy,
zostanie rozwinięty w rozdziałach 12 i 13, kiedy będziemy przyglądać się, w jaki sposób badacze
zachowania odkrywali różne aspekty psychologii zła.
Nasza zdolność do wybiórczego włączania i wyłączania naszych
standardów moralnych... pomaga wyjaśnić, w jaki sposób ludzie
mogą być w jednej chwili barbarzyńsko okrutni, a już w następnej
współczujący.
Albert Bandura20
Potworne obrazy nadużyć w Więzieniu Abu Ghraib
Wiodącym celem tej książki było lepsze zrozumienie, jak i dlaczego mogło dojść do fizycznych i
psychologicznych nadużyć popełnionych wobec więźniów przez amerykańską Żandarmerię
Wojskową w Więzieniu Abu Ghraib w Iraku. Kiedy w maju 2004 r. fotograficzne dowody tych
nadużyć obiegły cały świat, pierwszy raz w udokumentowanej historii zobaczyliśmy wszyscy żywe
obrazy młodych amerykańskich mężczyzn i kobiet zajętych torturowaniem w niewyobrażalny sposób
cywilów, których mieli strzec. Ciemiężcy i ciemiężeni zostali uchwyceni w pełnym pokazie cyfrowo
udokumentowanej deprawacji, sporządzonym przez samych żołnierzy podczas ich pełnych przemocy
zachowań.
Dlaczego stworzyli fotograficzne dowody tych nielegalnych działań, które, jeśli zostałyby
znalezione, z pewnością ściągnęłyby na nich kłopoty? Na tych „zdjęciach-trofe- ach”, stworzonych na
wzór dumnych pamiątek po upolowanych bestiach, zbieranych przez wielkich łowców z minionych
epok, widzieliśmy uśmiechniętych mężczyzn i kobiety w trakcie poniżania pokornych, zwierzęcych
istot. Zdjęcia przedstawiają ciosy pięścią, policzkowanie i kopanie aresztowanych; naskakiwanie im
na stopy; wykorzystywanie
przemocy do budowania z nagich, zakapturzonych więźniów stosów i piramid; zmuszanie nagich
więźniów do noszenia damskiej bielizny na głowach; przymuszanie męskich więźniów do
masturbacji lub symulowaniafellatio, przy jednoczesnym fotografowaniu i nagrywaniu ich kamerami,
wraz z uśmiechającymi się i zachęcającymi do tego kobietami żołnierzami; wieszanie więźniów na
kratach wentylacyjnych na dłuższy czas; włóczenie więźniów po ziemi ze smyczą przywiązaną do
szyi oraz wykorzystywanie szkolonych psów bez kagańców do zastraszania więźniów.
Obraz, który wypłynął z tej katowni na ulice Iraku i dotarł w każdy zakątek globu, przedstawiał
„mężczyznę wpisanego w trójkąt”, więźnia stojącego w niewygodnej pozycji na skrzyni - z zakrytą
głową, z wyciągniętymi rękami, wystającymi spod okrywającego go koca, z widocznymi kablami
elektrycznymi przyczepionymi do palców. Powiedziano mu, że zostanie potraktowany śmiertelną
dawką prądu elektrycznego, jeżeli po opadnięciu z sił spadnie ze skrzyni. Nie miał przy tym
znaczenia fakt, że kable prowadziły donikąd, znaczenie miało to, że on sam uwierzył w to kłamstwo i
z pewnością doświadczał potężnego stresu. Było tam jeszcze więcej równie szokujących zdjęć,
których rząd Stanów Zjednoczonych zdecydował się nie upubliczniać ze względu na szkodę, jaką z
pewnością mogłyby to wyrządzić wiarygodności i moralnemu wizerunkowi armii amerykańskiej i
administracji prezydenta Busha, która nim zarządzała. Widziałem setki tych obrazków i rzeczywiście
są one przerażające.
Byłem głęboko poruszony widokiem takiego cierpienia, takiego pokazu arogancji, czy takiej
obojętności wobec poniżania bezbronnych więźniów. Ze zdziwieniem zauważyłem również, że jeden
z uczestników nadużyć, kobieta-żołnierz, która właśnie skończyła 21 lat opisała te nadużycia, jako
„po prostu gry i zabawę”.
Byłem zaszokowany, lecz nie zdziwiony. Na całym świecie media i „ludzie na ulicy” zadawali
sobie pytanie, jak tych 7 osób, mężczyzn i kobietę, obdarzonych przez przywódców wojskowych
etykietkami „żołnierzy wykolejeńców” oraz „kilku robaczywych jabłek”, mogło popełnić takie
niegodziwości. Ja natomiast zastanawiałem się, jakie okoliczności w tym więziennym bloku mogły
zaburzyć równowagę i sprawić, że nawet dobrzy żołnierze popełniali niegodziwe czyny. Z całą
pewnością przeprowadzenie analizy sytuacyjnej takich przestępstw nie może ich tłumaczyć, ani
usprawiedliwiać moralnie. Starałem się raczej odnaleźć w tym szaleństwie jakąś metodę. Chciałem
zrozumieć, jak to możliwe, że charaktery tych młodych ludzi zostały w tak krótkim czasie na tyle
odmienione, że byli oni w stanie dopuścić się tych niewyobrażalnych czynów.
Równoległe światy w Abu Ghraib i więzieniu stanfordzkim
Powodem, dla którego byłem zszokowany, lecz nie zdziwiony obrazami i opowiadaniami
o dręczeniu więźniów w Abu Ghraib, tym „małym warsztacie terroru”, był fakt, że już kiedyś
widziałem coś podobnego. Trzy dekady wcześniej sam doświadczyłem podobnie pełnych grozy scen,
które wydarzyły się w trakcie kierowanego przeze mnie badania, które sam zaprojektowałem. Nadzy,
skrępowani więźniowie z torbami na głowach, strażnicy wchodzący na plecy więźniom robiącym
pompki, strażnicy seksualnie poniżający więźniów i więźniowie znajdujący się w skrajnym stresie.
Część obrazów z mojego eksperymentu można by wręcz pomylić z tymi, na których pojawiają się
więźniowie i strażnicy z odległego więzienia w Iraku, głośnego Abu Ghraib.
Studenci college’u, odgrywający role więźniów i strażników w symulowanym eksperymencie
więziennym przeprowadzonym na Uniwersytecie Stanfordzkim w 1971 r., znaleźli swoje analogie w
postaci prawdziwych strażników w prawdziwym więźniów w Iraku z 2003 r. Nie tylko widziałem już
takie zdarzenia, ale sam byłem odpowiedzialny za stworzenie warunków, które pozwoliły, aby te
nadużycia rozkwitły. Jako główna osoba nadzorująca projekt, stworzyłem eksperyment, który
pozwalał losowo wybranym, normalnym, zdrowym, inteligentnym studentom college’u wejść w role
strażników albo więźniów w realistycznej symulacji sytuacji więziennej, w ramach której mieli żyć i
pracować przez kilka tygodni. Wspólnie z moimi asystentami naukowymi, Craigiem Haney’em,
Curtem Banksem i Davidem Jaffe, chcieliśmy zrozumieć pewne mechanizmy psychologiczne
funkcjonujące w więzieniu.
Jak zwykli ludzie adaptują się do takiego środowiska instytucjonalnego? W jaki sposób różnice
pod względem władzy pomiędzy strażnikami a więźniami oddziaływają na codzienne interakcje? Czy
jeśli umieści się dobrych ludzi w złym miejscu, to zatryumfują ludzie, czy też sytuacja w tym miejscu
sprowadzi ich na złą drogę? Czy w więzieniu zaludnionym porządnymi chłopcami z klasy średniej,
przemoc, będąca endemiczną cechą większości więzień, będzie nieobecna? Była to część z kwestii,
jakie miały zostać zbadane, w tym co rozpoczęło się jako zwykłe studium życia więziennego.
Badając ciemną stronę ludzkiej natury
Nasza wspólna podróż będzie należeć do tych, które - jak mógłby to określić poeta Milton
- prowadzą w głąb ciemności. Zaprowadzi nas w miejsca, gdzie zło - we wszelkim tego słowa
znaczeniu - rozkwitło. Spotkamy wielu ludzi, którzy zrobili bardzo złe rzeczy innym, często działając
w przeświadczeniu dążenia do wyższego celu w oparciu o najlepszą ideologię i moralny imperatyw.
Będziecie na tej drodze czujnie wypatrywać demonów, ale możecie zawieść się ich banalnością oraz
podobieństwem do najbliższego sąsiada. Za waszym pozwoleniem, jako wasz przewodnik, poproszę,
abyście weszli w ich skórę po to, by dać wam szansę spojrzenia na zło z perspektywy uczestnika
zdarzeń, z bliska i w sposób bardziej osobisty. Czasami widok ten okaże się po prostu obrzydliwy,
lecz jedynie poprzez zbadanie i zrozumienie przyczyn takiego zła możemy być w stanie je zmienić,
powściągnąć lub opanować poprzez podejmowanie mądrych decyzji oraz innowacyjnych działań
wspólnotowych.
Piwnica w Jordan Hall Uniwersytetu Stanforda będzie dekoracją, którą wykorzystam, by pomóc
wam zrozumieć, jak to było być więźniem, strażnikiem czy nadzorcą więziennym w tamtym czasie i
w tamtym miejscu. Pomimo że badanie to jest powszechnie znane z urywków opisywanych w
mediach oraz niektórych naszych publikacji naukowych, cała, pełna historia nigdy dotąd nie została
jeszcze opowiedziana. Będę pełnił rolę narratora, opowiadając o wydarzeniach - w pierwszej osobie
czasu teraźniejszego, odtwarzając najważniejsze fragmenty każdego dnia i nocy w porządku
chronologicznym. Gdy przyjrzymy się etycznym, teoretycznym i praktycznym implikacjom,
wynikającym ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego, rozszerzymy podstawy
psychologicznych studiów nad złem poprzez przeanalizowanie szeregu badań eksperymentalnych i
empiBadając ciemną stronę ludzkiej
natury
rycznych przeprowadzonych przez psychologów, ilustrujących oddziaływanie wpływów sytuacyjnych
na indywidualne zachowania. Będziemy zgłębiać w szczegółach badania nad konformizmem,
posłuszeństwem, dezindywiduacją, dehumanizacją, wyłączaniem moralności oraz złem zaniechania.
„Ludzie nie są więźniami przeznaczenia, lecz jedynie więźniami swych własnych umysłów” mawiał prezydent Franklin Roosvelt. Więzienia stanowią metaforę dla ograniczeń wolności zarówno
dosłownych, jak i symbolicznych. Stanfordzki Eksperyment Więzienny z symbolicznego więzienia,
jakim był początkowo, przeistoczył się w umysłach przebywających w nim więźniów i strażników w
więzienie aż nazbyt rzeczywiste. Jakie inne więzienia, ograniczając nasze zasadnicze wolności,
możemy sami sobie narzucać? Stany neurotyczne, niskie poczucie wartości, nieśmiałość, uprzedzenia,
wstyd, nadmierny strach przed terroryzmem to tylko niektóre z chimer ograniczających nasz potencjał
korzystania z wolności i szczęścia, oraz przeszkadzających w pełnym docenieniu otaczającego nas
świata21.
Mając na względzie tę wiedzę, wracamy do Abu Ghraib, które przykuwa naszą uwagę. Lecz na
razie wyjdźmy poza nagłówki i telewizyjne obrazy, próbując lepiej zrozumieć, jak to było być
strażnikiem więziennym lub więźniem w tym potwornym więzieniu, w czasie tamtych nadużyć.
Tortury jawią się nam w formach od czasu inkwizycji znacznie unowocześnionych. Zaprowadzę was
przed sąd na rozprawę dotyczącą jednego z żandarmów wojskowych, gdzie poznamy część
negatywnych efektów ubocznych działań tego żołnierza. Przez cały czas będziemy starali się
wykorzystać wszystko, co wiemy na podstawie ustaleń psychologii społecznej w ramach koncepcji
trzech czynników kształtujących zachowania, skupiając się na ludziach działających w konkretnych
sytuacjach, stworzonych i utrzymywanych przez siły systemowe. Postawimy przed sądem struktury
decyzyjne armii Stanów Zjednoczonych, urzędników CIA i liderów rządowych z najwyższych sfer za
ich współsprawstwo w stworzeniu dysfunkcjonalnego systemu, który pozwala! rozwijać się torturom i
nadużyciom w Abu Ghraib.
Pierwsza część naszego ostatniego rozdziału dostarczy nam pewnych wskazówek, jak opierać się
niechcianym wpływom społecznym, jak formować linię oporu przed uwodzicielskim urokiem
specjalistów od wpływania na ludzi. Chcemy dowiedzieć się, w jaki sposób zwalczać taktyki kontroli
umysłu, wykorzystywane, by poskromić naszą wolność wyboru i podporządkować ją tyranii
konformizmu, posłuszeństwa, naśladownictwa i obaw, wynikających z braku wiary w samego siebie.
Mimo iż uznaję potęgę sytuacji, staram się jednocześnie głosić, że ludzie mają moc działania w
sposób rozumny i krytyczny jako doinformowane podmioty, kierujące swoimi zachowaniami w
sposób celowy. Dzięki zrozumieniu, w jaki sposób działają wpływy społeczne, oraz zdaniu sobie
sprawy z faktu, że każdy z nas może być podatny na ich subtelne i wszechobecne oddziaływanie,
możemy stać się mądrymi i przebiegłymi odbiorcami, zamiast łatwo ulegać władzy, dynamice grupowej, perswazyjnym przekazom i strategii naśladownictwa.
Chciałbym zakończyć odwróceniem pytania, od którego zaczęliśmy. Zamiast zastanawiać się, czy
jesteś zdolny do zla, chciałbym, żebyś zastanowi! się, czy jesteś zdolny zostać bohaterem. Moja
końcowa teza wprowadza koncepcję „banalności heroizmu”. Wierzę, że każdy z nas jest
potencjalnym bohaterem, czekającym na właściwy czas i miejsce, by podjąć decyzję o działaniu
mającym na celu pomoc innym, niezależnie od osobistego ryzy44
ka i poświęceń. Lecz zanim dotrzemy do tego radosnego wniosku, czeka nas długa droga. A
więc, andiamo!
Władza powiedziała do świata „Należysz
do mnie",
A świat trzymał ją uwięzioną na jej tronie.
Miłość powiedziała do świata:
„Jestem twoja”,
A świat dał jej powszechną wolność.
Rabindranath Tagore, Stray Birds22
Przypisy
John Milton, Paradise Lost, w: John Milton, Complete Poems and Major Prose. M. Y.
Hughes (red.). (New York: Odyssey Press, 1967/1957). Cyt. t. l,s. 254; obraz Diabelskiej Narady
w Piekle, t. 2,ryc. 44-389.
2
Elaine Pagels, The Origin of Satan. (New York: Random House, 1995). Cyt. s. xvii.
3
D. Frankfurter, Evil Incarnate: Rumors od Demonic Conspiracy and Satanic Abtise in
History (Princeton, NJ: Princeton University Press, 2006), s. 208-209.
1
Wśród innych zasługujących na uwagę książek, przedstawiających zlo z odmiennej
perspektywy wymienić trzeba: R.F. Baumeister, Evil: Inside Human Cruelty and Violence (New
York: Freeman, 1997); A.G. Miller (red.), The Social Psychology of Good and Evil (New York:
Guilford Press, 2004); M. Schermer, The Science of Good and Evil: Why People Cheat, Gossip,
Care, Share, and Follow the Golden Rule (New York: Henry Holt, 2004); E. Staub, The Roots of
Evil: The Origins of Genocide and Other Group Violence (New York: Cambridge University
Press, 1989); J. Waller, Becoming Evil: How Ordinary People Commit Genocide and Mass
Killing (New York: Oxford University Press, 2002).
5
Pojawia się coraz więcej literatury z dziedziny psychologii kultury, porównującej różnice
w preferowanych zachowaniach i wartościach różnych społeczeństw. Społeczeństwa te można
określić, jako promujące orientacje bardziej niezależne i indywidualistyczne, lub bardziej
współzależne i kolektywistyczne. Dobrym punktem wyjścia do zrozumienia, w jaki sposób te
różne perspektywy wpływają na postrzeganie samego siebie, może być lektura: Hazel Markus i
Shibutani Kitayama, Models of Agency: Sociocultural Diversity in the Construction of Action,
w: Nebraska Symposium on Motivation, V. Murphy-Berman i J. Berman (red.), Cross-Cultural
Differences in Perspectives on Self. (Lincoln: University of Nebraska Press, 2003).
6
Jednym z najlepszych źródeł na temat idei esencjalizmu w psychologii jest: Susan Gelman,
The Essential Child: Origins of Essentialism in Everyday Life. (New York: Oxford University
Press, 2003).
Inne cenne źródło informacji na temat tego, jak nasze nastawienie psychiczne do
inteligencji, ujmowanej jako cecha niezmienna (stała) albo rozwijająca się (zmienna), wpływa
na odnoszenie sukcesu w różnych dziedzinach życia, stanowi podsumowanie wielu dekad
interesujących badań prowadzonych przez Carol Dweck, w jej książce, Mindset: The New
Psychology of Success (New York: Random House, 2006).
7
Tego typu konstruktywne podejście do zwalczania przemocy w szkole zostało ujęte w
pracy mojego kolegi psychologa, Elliota Aronsona. Wykorzystuje on potęgę wiedzy
socjologiczno-psychologicznej do stworzenia schematu oddziaływania na środowisko szkolne w
taki sposób, by zamienić konkurencję i odtrącenie na współczucie i współpracę. E. Aronson,
Nobody Left to Hate, Teaching Compassion after Columbine (New York: Worth, 2000).
8
Heinrich Kramer i Jacob Springer, The Malleus Maleficarum of Kramer and Sprenger,
{„The Witches’ Hammer”), zredagowany i przetłumaczony przez ks. Montague Summers (New
York: Dover, 1486/1948). Napisany przez dwóch niemieckich mnichów z zakonu dominikanów.
Interesujący skrót tego dzieła dostępny jest online wraz z komentarzem autorstwa Stephanie du
Barry (1994). http://users.bigpond.net.au/greywing/Malleus.htm.
9
Historyczka Anne Barstow bada systemowe wykorzystanie szeroko rozpowszechnionego
przyzwolenia na męską przemoc wobec kobiet, wskazując, że wywodzi się ono ze środowisk
zmaskulinizowanych władz kościelnych i państwowych, które zapoczątkowały tępienie czarów.
Anne L. Barstow: Witchcraze: A New History of European Witch Hunts (San Francisco:
HarperCollins, 1995).
4
Przypisy
C. Wright Mills, The Power Elite (New York: Oxford University Press, 1956), s. 3-4.
Sam Keen, Faces of the Enemy: Reflections on the Hostile Imagination (wydanie rozszerzone)
(New York: Harper & Row, 1986/ 2004). Patrz również: dołączona, poruszająca płyta DVD
wyprodukowana przez Billa Jersey i Sama Keen. Dalsze informacje dostępne na stronie
www.samkeen.com.
12
L.W. Simons,. Genocide and the science of proof. National Geographic styczeń 2006, s. 28-35.
Patrz również: dogłębne analizy masowych zbrodni przeciwko ludzkości w rozdziale książki: D.G.
Dutton, E.O. Boya- nowski i M.H. Bond, Extreme Mass Homicide: From Military Massacre to
Genocide. Agression and Violent Behaviour, 10 (maj-czerwiec, 2005), s. 437-473.
Wymienieni naukowcy i psychologowie przekonują, że czynniki polityczne i historyczne
wpływają na wybór grupy będącej obiektem masakr wojskowych, ludobójstwa oraz rzezi o
charakterze politycznym. Wybór ten wiąże się z przeświadczeniem o wcześniejszej niesprawiedliwie
uprzywilejowanej pozycji, jaką cieszyła się ta grupa w przeszłości. Usprawiedliwieniem dla przemocy
staje się chęć zemsty na tej „zwyrodniałej tkance społecznej”. Z kolei to podejście uzasadnia zabijanie
także tych osób, które nie uciekają się do przemocy, ze względu na domniemane ryzyko i zagrożenie,
jakie mogą w przyszłości stanowić wobec grupy przejawiających agresję napastników.
13
W części przykrych historii z wykorzystaniem gwałtu jako narzędzia terroru, główną rolę
odgrywa kobieta, którą badacz Peter Landesman, w swoim skrupulatnym raporcie dla New Jork Times
Magazine z 2003 r., nazywa „Minister Gwałtu”. (Wszystkie poniższe cytaty pochodzą z tego właśnie
raportu).
14
Jean Hatzfeld, Machete season: The Killers in Rwanda Speak. (New York: Farrar, Straus and
Giroux, 2005).
15
R. Dallaire, B. Beardsley, Shake Hands with the Devil: The Failure of Humanity in Rwanda.
(New York: Carroll and Graf, 2004).
16
Psycholog Robert J. Lifton, autor The Nazi Doctors, tłumaczy, że gwałt bywa często rozmyślnie
stosowanym narzędziem wojennym, wykorzystywanym po to, by wprowadzić w7 ruch machinę
nieustającego cierpienia
i
skrajnego poniżenia, dotykającego nie tylko konkretną ofiarę, lecz również wszystkich w jej
otoczeniu. „Kobieta bywa postrzegana jako symbol czystości, rodzina zaś rozwija się wokół tego
symbolu. Kiedy następnie symbol ten staje się obiektem brutalnego ataku, następuje stygmatyzacja
wszystkich. Powoduje to utrwalenie poniżenia, odbijające się echem wśród ocalałych i ich rodzin. W
ten sposób gwałt staje się straszniejszy od śmierci”. Landesman, s. 125. Patrz również: A. Stiglmayer
(red.), Mass Rape: The War Against Women in Bosnia-Herzegowina. (Lincoln: University of
Nebraska Press, 1994).
17
Iris Chang, The Rape of Nanking: The Forgotten Holocaust of World War II. (New York: Basic
Books, 1997), s. 6.
18
A. Badkhen, Atrocities Are a Fact of All Wars, Even Ours, San Francisco Chronicle, 13 sierpnia
2006, s. E1-E6. D. Nelson, N. Turse, A Tortured Past. Los Angeles Times, 20 sierpnia 2006, s. Al i n.
19
A. Bandura, B. Underwood i M.E. Fromson, Disinhibition of Aggression Through Diffusion of
Responsibility and Dehumanization of Victims. Journal of Research in Personality, 9/1975, s. 253269. Uczestnicy eksperymentu wierzyli, że studenci w sąsiednim pokoju są rażeni prądem, z
natężeniem uzależnionym od wprowadzonych przez nich parametrów; w rzeczywistości ani osoby
określone jako „zwierzęta”, ani pozostali, nie byli rażeni prądem.
20
Cytat z artykułu w New Jork Times na temat moralnego zobojętnienia, występującego u całego
personelu więziennego wykonującego kary śmierci. Benedict Casey, In the Execution Chamber the
10
11
Moral Compass Wavers, The New Jork Times, 7 lutego 2006.
Patrz M.J. Osofsky, A. Bandura i P.G. Zimbardo, The Role of Moral Disengagement in the
Execution Process, Law and Human Behavior, 2912005, s. 371-93.
21
Niedawno poruszyłem ten temat podczas mojego przemówienia z okazji otrzymania nagrody
fundacji Havla, „Wizja 1997”, co miało miejsce 5 października 2005 r., w dniu urodzin Vaclava
Havla, byłego prezydenta Republiki Czeskiej, oraz bohaterskiego przywódcy narodu czeskiego. Patrz
Philip G. Zimbardo, Liberation Psychology in a Time of Terror. (Praga: Havel Foundation, 2005).
Dostępne online: www.zimbardo.com.havelaward- lecture.pdf.
22
Rabindranath Tagore, Stray Birds (Londyn: Macmillan, 1916), s. 24.
ROZDZIAŁ 2
Niedziela rano: niespodziewane aresztowania
Grupa młodych, nie znających się ludzi zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że dzwony w Palo Alto
biją właśnie dla nich, zapowiadając, iż już wkrótce ich życie odmieni się w całkowicie nieoczekiwany
sposób.
Jest niedziela, 14 sierpnia 1971 r., 9.55 rano. Temperatura około 38°C, wilgotność jak zwykle
niska, widoczność nieograniczona; nad głową lazurowo błękitne niebo, bez jednej chmurki. W
kalifornijskim Pało Alto zaczyna się kolejny letni dzień, piękny jak na pocztówce, na której wszystko
przedstawia się bez zarzutu. Niedoskonałość i bałagan są w tym raju całkowicie niewidoczne,
podobnie jak śmieci na ulicach lub chwasty w ogródkach. W takim dniu i miejscu człowiek czuje, że
żyje.
»To Eden, w którym urzeczywistniają się amerykańskie marzenia. Populacja Pało Alto oscyluje w
okolicach 60 tys. obywateli, ale tym co ją wyróżnia, jest 11 tys. studentów, którzy mieszkają i studiują
około mili stąd, w okolicy obsadzonej setkami drzew palmowych dolnej Palm Drive, prowadzącej do
wejścia na Uniwersytet Stanforda. Stanford to żywotne minimiasteczko, zajmujące ponad 8 tys.
akrów, ze swoją własną policją, oddziałem straży pożarnej i pocztą. Tylko o godzinę drogi stąd, na
północ, leży San Francisco. W porównaniu z nim Pało Alto jest bezpieczniejsze, czystsze,
spokojniejsze i bardziej białe. Większość czarnych mieszka po drugiej stronie Autostrady 101 na
wschodnim krańcu miasta, we Wschodnim Pało Alto. W porównaniu do zaniedbanych
wielopiętrowych czynszówek, do jakich byłem przyzwyczajony w dzieciństwie, stojące we
Wschodnim Pało Alto jedno i dwurodzinne domy przypominały suburbia. Mój nauczyciel ze szkoły
średniej mógłby marzyć o mieszkaniu tam, gdyby miał szansę zarobić wystarczającą ilość pieniędzy z
nocnych kursów prowadzonej przez siebie taksówki.
Jednak w ostatnim czasie wokół tej oazy spokoju zaczynają pojawiać się problemy. Obok, w
Oakland, partia Czarnych Panter lansuje dumę z bycia czarnym (black pride), opartą na władzy
czarnych (black power), postulując zwalczanie rasizmu za pomocą „wszelkich niezbędnych
środków”. Więzienia stają się kolebką nowego pokolenia więźniów politycznych, natchnionych przez
George’a Jacksona, który wraz ze swoimi Soledad Brothers ma właśnie stanąć przed sądem za
rzekome zamordowanie strażnika więziennego. Ruch wyzwolenia kobiet nabiera rozpędu, działając
na rzecz zaprzestania traktowania kobiet jak obywatelek drugiej kategorii oraz stwarzania im nowych
możliwości. Wciąż trwa niesławna wojna w Wietnamie, a liczba zabitych i rannych rośnie z dnia na
dzień. Sytuacja robi się jeszcze tragiczniejsza, kiedy, w odpowiedzi na poczynania aktywistów
antywojennych,
Sąsiedzkie
dobro
zto, sąsiedzkie
administracja Nixona i Kissingera reaguje na masowe demonstracje przeciwko wojnie zwiększonymi
bombardowaniami. „Kompleks przemysłu wojennego” staje się wrogiem nowej generacji ludzi,
którzy otwarcie kwestionują leżące u jego podstaw korzyści z agresywnego wyzysku ekonomicznego.
Dla każdego, kto lubi żyć w prawdziwie dynamicznej epoce, ten Duch Czasu nie ma sobie równego
we współczesnej historii.
Sąsiedzkie zło, sąsiedzkie dobro
Zaintrygowany kontrastem pomiędzy poczuciem powszechnej anonimowości, z jakim żyłem w
Nowym Jorku, a poczuciem wspólnoty i osobistej identyfikacji, jakiej doświadczałem w Pało Alto,
zdecydowałem się na przeprowadzenie prostego eksperymentu w terenie, aby sprawdzić istotność tej
różnicy.
Zainteresowały mnie antyspołeczne skutki anonimowości, w warunkach gdy ludzie, znajdujący
się w sytuacji sprzyjającej agresji, czuli, że nikt nie może ich rozpoznać. Opierając się na opisanej we
Władcy Much koncepcji masek wyzwalających wrogie impulsy, przeprowadziłem badanie
pokazujące, że ci jego uczestnicy, którzy działali anonimowo, z większą gotowością zadawali ból
innym, niż ci, którzy czuli się rozpoznawalni1. Teraz chciałem sprawdzić, co zrobią porządni
obywatele Pało Alto w odpowiedzi na stworzoną przez nas pokusę, zachęcającą do wandalizmu.
Zaprojektowałem studium terenowe w stylu Ukrytej Kamery, które polegało na porzuceniu
samochodu w Pało Alto i - porównawczo - 3 tys. mil dalej, w Bronxie. Na ulicach prowadzących do
kampusów: Uniwersytetu Bronx w Nowym Jorku i Uniwersytetu Stanforda pozostawiono dobrze
wyglądające samochody - z podniesionymi maskami, zdjętymi tablicami rejestracyjnymi - widoczne
„wy- zwalacze” sygnałów kuszących obywateli, by stali się wandalami. Z ukrytych punktów
obserwacyjnych moja ekipa badawcza obserwowała i fotografowała to, co działo się w Bronxie oraz
nagrywała na wideo zdarzenia w Pało Alto2.
W Bronxie nie zdążyliśmy nawet zamontować naszego sprzętu nagrywającego, kiedy pojawili się
pierwsi wandale i zaczęli obrabiać samochód - tata, wysyłający półgębkiem w stronę mamy
polecenie, by opróżniła bagażnik, i nakazujący synowi sprawdzić schowek, podczas gdy sam
wymontowywał akumulator. Zanim nadeszło właściwe dzieło zniszczenia przechodnie poruszający
się na piechotę lub samochodami, zatrzymywali się, aby opróżniać porzucony samochód ze
wszystkich wartościowych części. Po tych zdarzeniach rozpoczęła się parada chuliganów, którzy go
systematycznie rabowali, a następnie demolowali. Miesięcznik Time opublikował tę smutną historię
miejskiej anonimowości w działaniu, pod tytułem Pamiętnik porzuconego autai. W ciągu kilku dni
odnotowaliśmy w Bronxie dwadzieścia trzy odrębne przypadki dewastacji nieszczęsnego Oldsmobila.
Wandalami okazali się zwykli obywatele. Wszyscy byli białymi, dobrze ubranymi dorosłymi, którzy
w innych okolicznościach domagaliby się zapewne szerszej ochrony policyjnej i mniejszego cackania
się z przestępcami. Odpowiadając na pytania zawarte w sondażu opinii społecznej „zdecydowanie
zgodziliby się”, że zachodzi konieczność zaostrzenia przepisów i sprawniejszego egzekwowania
porządku. Wbrew oczekiwaniom, tylko jeden z tych przypadków wiązał się z działaniem dzieciaków,
delektujących się przyjemnością płynącą z niszczenia. A co jeszcze bardziej zaskakujące, całe to
dzieło destrukcji miało miejsce w pełnym świetle dnia. Nasze kamery na podczerwień zupełnie nam
się nie przydały. Zinternalizowane poczucie anonimowości nie potrzebuje ciemności, by się ujawnić.
A jaki był los naszego auta porzuconego w Pało Alto, które również wyglądało na ewidentnie
niezabezpieczone przed napaścią? Przez cały tydzień nie zdarzył się nawet jeden przypadek agresji
wobec niego! Ludzie przechodzili, przejeżdżali obok, patrzyli na nie, ale nikt nawet go nie dotknął.
No, może nie dokładnie. Jednego dnia, kiedy padało, pewien uprzejmy gentleman zamknął maskę
(żeby, nie daj Boże, nie zamókł silnik!). Kiedy odwoziłem samochód z powrotem do Stanfordu trzech
sąsiadów zadzwoniło na policję, żeby poinformować o możliwej kradzieży opuszczonego auta 4.1 taka
jest właśnie moja definicja operacyjna „społeczności lokalnej” - to ludzie, którzy są na tyle troskliwi,
by podjąć działanie w obliczu niezwykłego lub potencjalnie przestępczego incydentu na własnym
terenie. Jestem zdania, że takie prospołeczne zachowania wiążą się z założeniem zwrotnego altruizmu
- inni zrobiliby to samo, by chronić ich własność lub osobę.
Przesłaniem tego prostego doświadczenia jest myśl, że warunki, w których czujemy się
anonimowi, mając wrażenie, że nikt nas nie zna i nikomu nie zależy na określonych dobrach,
sprzyjają antyspołecznym zachowaniom w poszukiwaniu własnych korzyści. Moje wcześniejsze
badania naświetliły rolę, jaką maskowanie własnej tożsamości odgrywa w wyzwalaniu agresji
kierowanej przeciwko innym ludziom, w sytuacjach, w których istnieje odgórna akceptacja dla
naruszania kulturowego tabu, jakim jest zakaz stosowania przemocy w relacjach międzyludzkich.
Doświadczenie z opuszczonym samochodem poszerzyło te spostrzeżenia w taki sposób, że objęły one
również powszechną anonimowość jako wstęp do naruszania umowy społecznej.
Co ciekawe, doświadczenie to stało się jedynym empirycznym dowodem potwierdzającym teorię
przestępczości zwaną „Teorią Stłuczonych Szyb”, która wskazuje, że sytuacyjną zachętą do
popełnienia przestępstw, obok samej obecności przestępców, może stać się publiczny nieład 5. Każde
otoczenie sytuujące człowieka w pozycji anonimowości ogranicza jego poczucie osobistej i
obywatelskiej odpowiedzialności za własne działania. Można to zaobserwować w wielu środowiskach
instytucjonalnych, takich jak szkoły, zakłady pracy, wojsko czy więzienia. Wyznawcy „Teorii
Stłuczonych Szyb” przekonują, że likwidowanie zewnętrznych przejawów nieładu - usuwanie z ulic
porzuconych samochodów, zmywanie graffiti, szklenie okien - może zmniejszyć przestępczość i
nieporządek na ulicach. Istnieją dowody, że takie środki naprawcze sprawdzają się dobrze w
niektórych miastach, takich jak Nowy Jork, ale w innych wygląda to nieco gorzej.
Duch spokojnej i uporządkowanej wspólnoty kwitnie w miejscach takich jak Pało Alto, gdzie
ludzie dbają o jakość swojego życia - zarówno w aspekcie fizycznym, jak i społecznym - posiadając
przy tym dostateczne zasoby, by pracować nad jego doskonaleniem. Rządzą tu poczucie słuszności i
zaufanie, kontrastujące z dokuczliwą inwazją niesprawiedliwości i cynizmu, frustrującą mieszkańców
niektórych innych miejsc. Na przykład, ludzie mają tutaj zaufanie do policji, wierzą w jej zdolność do
kontrolowania przestępczości i zapobiegania złu. Dzieje się tak pewnie dlatego, że jest ona dobrze
wykształcona, porządnie wyszkolona, przyjazna i uczciwa. Policjanci działają w zgodzie z
regulaminem, dzięki czemu zachowują się słusznie i właściwie, nawet jeśli w rzadkich przypadkach
ludzie zapominają, że są to po prostu urzędnicy, przypadkiem noszący niebieskie mundury, którzy
mogą zostać zwolnieni, jeśli w miejskim budżecie pojawią się braki. Z rzadka, naUniwersytet przeciw miastu - starcia w
Stanfordzie i poza nim
wet najlepszym z nich może się jednak zdarzyć, że pozwolą sobie na to, by poczucie władzy
przyćmiło ich człowieczeństwo. W miejscach takich jak Pało Alto nie zdarza się to zbyt często,
jednak dziwnym trafem zdarzyło się właśnie u początków naszej historii i stanowiło kontrast, dzięki
któremu nasz Stanfordzki Eksperyment Więzienny mógł rozpocząć się mocnym uderzeniem.
Uniwersytet przeciw miastu - starcia w Stanfordzie i poza nim
Jedyną plamą na kartach doskonałej poza tym kroniki dokonań służb i obywateli Pało Alto, była
utrata zimnej krwi w trakcie konfrontacji z radykalnymi studentami Stanfordu, podczas strajków w
1970 r., wymierzonych przeciwko zaangażowaniu militarnemu Stanów Zjednoczonych w
Indochinach. Kiedy studenccy ekstremiści zabrali się do dewastowania budynków kampusu, ja
pomagałem w organizowaniu wielotysięcznych rzesz pozostałych studentów, konstruktywnie
protestujących przeciwko wojnie. Naszym zamiarem było pokazanie, że przemoc i wandalizm - w
odróżnieniu od naszych działań promujących pokój - przyciągają tylko negatywną uwagę mediów i
jako takie nie mają szansy wpływu na poczynania wojenne amerykańskiej armii 6. Niestety nowy
rektor uniwersytetu, Kenneth Pitzer spanikował i wezwał gliny. I, jak w wielu takich starciach
toczących się we wszystkich zakątkach Ameryki, zbyt wielu gliniarzy straciło swoje profesjonalne
opanowanie i zaczęło tłuc dzieciaki, którymi kiedyś czuli się w obowiązku opiekować. Jeszcze
gwałtowniejszy obrót przybrały starcia policji i studentów na Uniwersytecie w Wisconsin (w
październiku 1967 r.) i na Uniwersytecie Stanowym Kent w Ohio (także w maju 1970 r.). Lokalna
policja i Gwardia Narodowa, które w normalnych czasach służyły studentom college’ôw pomocą i
ochroną, tym razem strzelały do nich, raniąc i zabijając. (Więcej na ten temat w przypisach)7.
Za New York Times, 2 maja 1970 (s. 1,9):
„Powrót akademickich nastrojów antywojennych, których centralnym tematem był rozwój
sytuacji w Kambodży, przybrał wczoraj wiele różnych form. Miały miejsce następujące zajścia:
Gubernator Maryland, Marvin Mandel, postawił w stan gotowości dwa oddziały Gwardii
Narodowej po tym, jak studenci Uniwersytetu Maryland starli się z policją stanową. Zdarzenie to
poprzedziło nielegalne zgromadzenie studentów i atak podjazdowy na siedzibę dowództwa Szkoły
Oficerów Rezerwy (Reserve Officer Training Corps) mieszczącą się w College Park Campus.
Około 2300 studentów i pracowników wydziału Uniwersytetu Princeton poparło strajk, który ma
trwać przynajmniej do poniedziałkowego popołudnia, kiedy to planowany jest wiec
ogólnouniwersytecki. Strajk obejmuje bojkot wszelkich działań społecznych. Strajk studencki na
Uniwersytecie Stanfordzkim przekształcił się w bijatykę i obrzucanie się kamieniami na
kalifornijskim kampusie. Policja użyła gazów łzawiących, żeby rozpędzić demonstrantów”.
Raport ze Stanfordu opisuje poziom przemocy, jaki nigdy wcześniej nie miał miejsca na tym
sielankowym kampusie. Policja, którą wzywano na kampus przynajmniej trzynaście razy, dokonała
ponad czterdziestu aresztowań. Najpoważniejsze demonstracje miały miejsce 29 i 30 kwietnia 1970 r.,
po ogłoszeniu informacji o amerykańskiej inwazji w Kambodży. Wezwano posiłki policyjne z tak
odległego miejsca jak San Francisco. Podczas tych dwóch nocy, określonych przez rektora Pitzera
jako „tragiczne”, w kampusie
50
w powietrzu fruwały kamienie i unosił się gaz łzawiący Rannych zostało 65 osób, w tym wielu
policjantów.
Pomiędzy społecznością akademicką Stanfordu a policją Pało Alto i miejskimi „jastrzębiami” zapanowała ciężka atmosfera. Był to nietypowy konflikt, jako że dotychczas
pomiędzy miastem a Uniwersytetem nigdy nie panowały relacje typu miłość - nienawiść,
typowe dla znanej mi z czasów studenckich sytuacji między mieszkańcami New Haven a bracią
studencką z Uniwersytetu Yale.
Nowy dowódca policji, kapitan James Zurcher, który objął stanowisko szefa Komendy w
lutym 1971 r., był gotowy do łagodzenia wszelkich narosłych animozji, powstałych za czasów
jego poprzednika, w trudnych dniach zamieszek. Dzięki temu był otwarty na moją propozycję
współpracy przy programie „depolaryzacji” policji miejskiej i studentów Stanfordu8. Młodzi,
elokwentni funkcjonariusze oprowadzali wycieczki studenckie po błyszczącym, nowiutkim
budynku Komendy Policji. Studenci w ramach rewanżu zapraszali policjantów do udziału w
zajęciach oraz na wspólne posiłki do akademików. W pewnym momencie zaproponowałem
nawet, żeby zainteresowani rekruci policyjni uczestniczyli w którymś z naszych badań. Było to
kolejnym znakiem, że rozsądni ludzie są w stanie wymyślić akceptowalne rozwiązania dla wydawałoby się - nierozwiązywalnych problemów. Jednak, jak się okazało, to właśnie przy tej
okazji stałem się naiwnym narzędziem, które przyczyniło się do stworzenia w Pało Alto nowego
zarzewia niegodziwości.
Dowódca Zurcher przyznał, że byłoby interesujące dowiedzieć się, w jaki sposób ludzie
adaptują się do ról policjantów oraz co sprawia, że nowicjusz przemienia się w „dobrego glinę”.
Odpowiedziałem, że to świetny pomysł, ale wymaga dużego grantu, którego nie mam. Miałem
natomiast mały grant, pozwalający zbadać, jakie czynniki wpływają na ukształtowanie strażnika
więziennego, która to kategoria była węższa zarówno pod względem terytorialnym, jak i
funkcjonalnym. Zaproponowałem stworzenie więzienia, w którym policjanci - nowicjusze i
studenci college’u mogliby odgrywać role więźniów i strażników. Dowódcy pomysł się
spodobał. Wychodził z założenia, że niezależnie od tego, ile ja się dzięki temu dowiem, może to
być kształcące doświadczenie osobiste dla części z jego ludzi. Zgodził się więc skierować do
udziału w tym udawanym więziennym eksperymencie kilku ze swoich nowicjuszy Byłem
zachwycony, wiedząc, że uczyniwszy pierwszy krok, mogę go później poprosić, by jego ludzie
przeprowadzili udawaną akcję aresztowań studentów, którzy mieli wkrótce stać się naszymi
więźniami.
Krótko przed rozpoczęciem eksperymentu dowódca wycofał się z obietnicy delegowania
swoich ludzi do odgrywania ról więźniów i strażników, tłumacząc, że w ciągu nadchodzących
dwóch tygodni nie da sobie bez nich rady. Ponieważ jednak w powietrzu unosił się nadal duch
odprężenia, zaproponował wsparcie mojego studium więziennego w jakikolwiek inny,
użyteczny sposób.
Zasugerowałem, że idealnym sposobem na rozpoczęcie badania możliwie najbardziej
realistycznie i z dramatycznym akcentem, będzie dokonanie aresztowania przyszłych
„więźniów” przez jego policjantów. Zabrałoby to tylko kilka godzin w wolnym czasie w trakcie
niedzielnego poranka, a fakt, iż przyszli więźniowie - zamiast dobrowolnie przyjść do
Stanfordu, poddając się obowiązującym rygorom ograniczenia wolności
- zostaliby pozbawieni wolności w tak definitywny sposób, jak dzieje się to w przypadku
rzeczywistego aresztowania, z pewnością w ogromnej mierze przyczyniłby się do sukceKatastrofa: misja niemal upada, zanim
zdążyta się rozpocząć
su prowadzonych badań. Dowódca bez entuzjazmu przychylił się do mojej argumentacji i obiecał, że
w niedzielę rano oficer dyżurny skieruje do tego zadania załogę jednego radiowozu.
Katastrofa: misja niemal upada, zanim zdążyła się rozpocząć
Moim błędem było nieuzyskanie potwierdzenia decyzji na piśmie. Pułapki rzeczywistości sprawiają,
że lepiej zaopatrzyć się w pisemne dokumenty (chyba, że porozumienie zostało sfilmowane lub
nagrane). Kiedy w sobotę zdałem sobie z tego sprawę i zadzwoniłem na komisariat z prośbą o
potwierdzenie, okazało się, że dowódca Zurcher wyjechał już na weekend. Zły omen.
Tak jak się spodziewałem, w niedzielę oficer dyżurny nie miał zamiaru włączać Komendy Policji
Pało Alto do akcji niespodziewanych masowych aresztowań zgrai studentów college’u, którzy
rzekomo pogwałcili przepisy Kodeksu karnego. A już z pewnością nie bez pisemnej zgody od
swojego szefa. Nie było szans, by ten dinozaur z poprzedniej epoki zaangażował się w realizację
jakiegokolwiek eksperymentu realizowanego przez osobę mojego pokroju, określoną przez jego
wiceprezydenta, Spiro Agnewa, jako „bezproduktywny, snobistyczny wykształciuch”. Z pewnością
jego funkcjonariusze mieli do zrobienia znacznie istotniejsze rzeczy, niż bawienie się w policjantów i
złodziei w ramach jakiegoś poronionego eksperymentu. Z właściwego mu punktu widzenia,
eksperymenty psychologiczne wiązały się z wtykaniem nosa w sprawy innych ludzi i wyciąganiem na
światło dzienne spraw, które powinny raczej pozostać ukryte. Zapewne uważał także, że psychologowie posiedli sztukę czytania w myślach ludzi patrzących im w oczy. Z tego powodu starannie
unikał patrzenia na mnie, kiedy mówił: „Przykro mi z tego powodu, profesorze. Chciałbym pomóc,
ale zasady to zasady. Nie mogę skierować ludzi do nowych zadań bez formalnego rozkazu”.
Zanim zdążył powiedzieć: „Proszę wrócić w poniedziałek, kiedy będzie tu dowódca”, miałem już
wizję, jak moje starannie zaplanowane studium osiada na mieliźnie, zanim jeszcze zdążyłem je
spuścić na wodę. Wszystko było zapięte na ostatni guzik: fałszywe więzienie zostało starannie
przygotowane w piwnicy stanfordzkiego Wydziału Psychologii; strażnicy wybrali dla siebie mundury
i niecierpliwie czekali na przybycie swoich pierwszych więźniów; zakupiona została żywność na
pierwszy dzień eksperymentu; córka mojej sekretarki ręcznie uszyła więzienne drelichy;
zamontowano urządzenia do filmowania oraz podsłuchy w celach więziennych; powiadomione
zostały odpowiednie jednostki uniwersyteckie: SekcjaZdrowia, Sekcja Prawna, Sekcja Ochrony
Przeciwpożarowej oraz Policja działająca na terenie kampusu; załatwiono także wynajem łóżek i
pościeli. Wykonano jeszcze wiele innych przygotowań, aby uporać się z problemami logistycznymi,
które mogły pojawić się w trakcie goszczenia w naszym więzieniu przez dwa tygodnie przynajmniej
dwóch tuzinów ochotników. Część z nich miała przebywać tam - nieomal mieszkać - dzień i noc,
pozostali mieli pracować w ramach ośmiogodzinnych zmian. Nigdy wcześniej nie prowadziłem
eksperymentu, który trwałby dłużej niż godzinę na jednego badanego. A teraz cała ta praca, za sprawą
jednego prostego „nie”, mogła pójść na marne.
Wiedząc, że ostrożność to nieodłączny element naukowej mądrości i że cwaniak z Bronxu zawsze
powinien mieć asa w rękawie, przewidziałem ten scenariusz, jak tylko dowiedziałem się o zniknięciu
dowódcy Zurchera ze sceny. Dlatego też przekonałem szefa stacji telewizyjnej KRON z San
Francisco, aby sfilmował niespodziewane i ekscytujące aresztowania policyjne, jako wydarzenie
specjalne wieczornego programu informacyjnego. Liczyłem na to, że siła mediów osłabi
instytucjonalne zahamowania, a perspektywa udziału w wielkim show w świetle kamer przeciągnie na
moją stronę oficerów mających dokonywać aresztowań.
„Rzeczywiście szkoda, sierżancie, że nie możemy zacząć dzisiaj, tak jak umawiałem się z
dowódcą. Mamy tu właśnie operatorów z kanału Chanel 4, gotowych do sfilmowania aresztowań na
potrzeby dzisiejszych wieczornych wiadomości. Dla waszej Komendy mogłaby to być niezła reklama.
Może jednak dowódca nie będzie bardzo zły, że zdecydował się pan wydać zgodę na prowadzenie
działań zgodnie z planem”.
„Momencik, nie powiedziałem, że mam coś przeciwko temu. Nie jestem tylko pewien, czy jacyś
z moich ludzi będą gotowi, żeby to zrobić. Wie pan, nie możemy ich tak po prostu odciągać od
wypełniania obowiązków”.
Próżność, której na imię Wiadomości Telewizyjne
„To może spytajmy tych dwóch policjantów tutaj? Jeśli nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby, w
trakcie dokonywania rutynowo prowadzonych aresztowań, filmowała ich telewizja, to może
moglibyśmy podjąć działania tak, jak ustaliłem to z dowódcą?”
„Nie ma sprawy, sierżancie” - powiedział młodszy z dwóch policjantów, Joe Sparaco, i
spoglądając na operatora niedbale opierającego na ramieniu wielką kamerę, przeczesał swoje czarne,
falujące włosy. „Mamy leniwy niedzielny poranek, a to zapowiada się jako całkiem interesująca
odmiana”.
„No dobra, dowódca zapewne wie, co robi. Nie chcę stwarzać problemów, jeśli wszystko zostało
już ustalone. Ale słuchajcie no, macie być gotowi na wezwanie i natychmiastowe przerwanie
eksperymentu, jeśli tylko będę was potrzebował”.
„Panowie, czy podacie swoje nazwiska ludziom z telewizji, tak żeby mogli je właściwie
wypowiedzieć, kiedy nagranie będzie pokazywane w dzisiejszych wieczornych wiadomościach?”
Niezależnie od tego, co miałoby się wydarzyć w Pało Alto, musiałem zapewnić sobie ich współpracę
aż do momentu, w którym wszyscy nasi więźniowie zostaną aresztowani i przejdą przez formalny
proces rejestrowania w kartotece na komendzie.
„To musi być naprawdę ważny eksperyment, żeby mieć obstawę telewizyjną i całą tę resztę. No
nie, profesorze?” - zapytał policjant Bob, prostując krawat i bezwiednie gładząc palcami rękojeść
swojej broni.
„Wygląda na to, że ludzie z TV tak uważają” - odpowiedziałem z całą świadomością grząskości
gruntu, po którym stąpam. „Co do niespodziewanych aresztowań policyjnych i całej tej reszty: to
raczej wyjątkowy eksperyment, który może mieć pewne interesujące efekty. Zapewne dlatego właśnie
dowódca dał nam zielone światło do działania. Tutaj jest lista nazwisk i adresów wszystkich
dziewięciu podejrzanych, którzy mają być aresztowani. Pojadę za radiowozem ze swoim starszym
asystentem, Craigiem Haneyem. Jedźcie wolno, żeby operator mógł filmować wasze działania.
Aresztujcie jednego na raz, używając standardowych procedur operacyjnych. Przeczytajcie mu jego
prawa, przeszukajcie i zakujcie w kajdanki, tak jak byście to zrobili w przypadku groźnego
przestępcy. Pierwszym pięciu zatrzymanym zarzucane jest włamanie, przestępstwo z artykułu 459
Kodeksu karnego. W przypadku następnych czterech aresztowanych przyjmijcie włamanie z bronią w
ręku, z artykułu 211 Kodeksu karnego. Każdego z nich przywieźcie na komendę, żeby go zarejestrować, pobrać odciski palców, wypełnić formularze identyfikacyjne do kartoteki, i wszystko inne,
co zazwyczaj robicie.
Zanim pojedziecie po następnego podejrzanego z listy, umieśćcie poprzedniego w areszcie. My
przewieziemy więźniów z celi przejściowej do naszego więzienia.
„Brzmi świetnie, panie profesorze, nie ma problemu, Bob i ja damy sobie z tym doskonale radę”.
Teraz rozpoczyna się właściwa opowieść9
Wychodzimy z głównego biura, w którym urzęduje sierżant i idziemy na dół sprawdzić
pomieszczenie rejestracyjne - Joe i Bob, Craig, operator kamery, Bill i ja. Wszystko jest lśniąco nowe.
Ta część kompleksu została świeżo dobudowana do głównego budynku biurowego Komendy Policji
w Pało Alto. Mieści się niedaleko od starego więzienia i jest w nieporównanie lepszym stanie niż ono.
Stare więzienie mocno już bowiem podupadło
- bynajmniej nie z powodu intensywnego wykorzystywania, lecz po prostu ze starości. Chciałem,
żeby policjanci i operator kamery byli zaangażowani w działania operacyjne od pierwszego do
ostatniego aresztowania, tak aby przebiegały one w sposób możliwie najbardziej standardowy
Wcześniej mówiłem już ludziom z telewizji, jakie są nasze cele badawcze, ale jako że moje myśli
koncentrowały się głównie na przezwyciężeniu przewidywanego oporu oficera dyżurnego, zrobiłem
to dosyć pobieżnie. Zdałem sobie sprawę, że powinienem wyłożyć im wszystkim część
proceduralnych szczegółów konstrukcji naszego eksperymentu, podobnie jak przyczyny, dla których
go prowadzimy. Mogłoby to pomóc w stworzeniu ducha pracy zespołowej oraz pokazać, że zależy mi
na tym na tyle, by poświęcić swój czas i odpowiedzieć na ich pytania.
„Czy te dzieciaki wiedzą, że zostaną aresztowane? Mówimy im, że to część eksperymentu, czy
jak?”.
„Oni się wszyscy sami zgłosili do udziału w studium życia więziennego, Joe. Odpowiedzieli na
ogłoszenie, które zamieściliśmy w gazecie, poszukując studentów college’u, którzy chcą zarobić 15
dolarów dziennie za uczestnictwo w dwutygodniowym eksperymencie dotyczącym psychologii
uwięzienia, w ramach którego...”.
„Mówi Pan, że te dzieciaki dostają 15 dolców dziennie za nicnierobienie w celi przez dwa
tygodnie? Może Joe i ja też moglibyśmy się zgłosić? To brzmi jak łatwy szmal”.
„Może. Może to i są łatwe pieniądze. I możliwe, że jeśli wyjdzie nam z tego coś interesującego, to
powtórzmy to studium z udziałem policjantów jako więźniów i strażników, tak jak opisywałem to
twojemu dowódcy”.
„Jeśli tak będzie, może pan na nas liczyć”.
„Jak już mówiłem, dziewięciu studentów, których macie aresztować, należało do większej grupy
około 100 mężczyzn, którzy odpowiedzieli na nasze ogłoszenia w Pało A ho Times i w Dzienniku
Stanfordzkim. Odfiltrowaliśmy oczywistych świrów, tych, którzy z jakichś powodów byli już
wcześniej aresztowani oraz osoby z problemami psychicznymi bądź zdrowotnymi. Po godzinnych
badaniach psychologicznych i pogłębionych wywiadach przeprowadzonych przez moich asystentów,
Craiga Haneya i Curta Banksa, wybraliśmy spośród tych ochotników dwudziestu czterech, którzy
mieli stać się uczestnikami naszych badań”.
„Dwadzieścia cztery razy piętnaście dolców razy czternaście dni to kupa forsy, którą będziecie
musieli zabulić. To chyba nie z pana kieszeni, psorze?”.
„W sumie daje to 5040 dolarów, ale badanie jest finansowane z dotacji rządowej, wyłożonej
przez Instytut Badań Morskich, z przeznaczeniem na studia zachowań antyspołecznych. Tak więc nie
muszę osobiście wypłacać wynagrodzeń”
„Czy wszyscy studenci chcieli być strażnikami?”
„Hm. Nie, tak naprawdę to nikt nie chciał być strażnikiem, wszyscy woleli odgrywać role
więźniów”.
„Jak to możliwe? Bycie strażnikiem to znacznie więcej zabawy i mniej roboty niż bycie
więźniem. Przynajmniej ja tak uważam. Inna sprawa, że piętnaście dolców za 24 godzinną robotę w
charakterze więźnia, to betka. Ale strażnicy są lepiej opłacani, jeśli założyć, że przychodzą tylko na
swoje zwykłe zmiany”.
„Zgadza się, strażnicy będą pracować w ramach ośmiogodzinnych zmian. Trzy obsady liczące
trzech strażników, będą przez całą dobę na okrągło pilnować dziewięciu więźniów. Ale powodem, dla
którego ci studenci woleli wcielać się w role więźniów, było to, że któregoś dnia mogą rzeczywiście
zostać uwięzieni - np. za uchylanie się od służby wojskowej, jazdę pod wpływem alkoholu, albo
udział w akcjach protestacyjnych w obronie praw człowieka lub przeciwko wojnie. Większość z nich
mówiła, że nie są w stanie wyobrazić sobie, że mogliby kiedykolwiek być strażnikami w więzieniu nie po to szli do college’u. Tak więc mimo, że wszyscy biorą w tym udział głównie dla pieniędzy,
część z nich ma również nadzieję na sprawdzenie samych siebie - jak się zachowają w tej nowej
sytuacji uwięzienia”.
„A jak wybieraliście strażników? Założę się, że wzięliście gości, którzy byli najwięksi”.
„Nie, Joe. Losowo przypisywaliśmy ochotników do każdej z dwóch grup. Tak, jakbyśmy rzucali
monetą. Wypadał orzeł, ochotnik był przydzielany do strażników, wypadała reszka - do więźniów.
Strażnikom powiedziano wczoraj, że przypadły im orły. Przyszli do naszego małego więzienia w
piwnicy stanfordzkiego Wydziału Psychologii, żeby pomóc nam w pracach wykończeniowych - tak,
aby czuli, że to jest ich miejsce. Każdy z nich wybrał sobie mundur w lokalnym sklepie z artykułami
mundurowymi i czekają teraz na rozpoczęcie akcji”.
„Czy przeszli jakieś szkolenie dla strażników?”.
„Żałuje, ale nie miałem na to czasu. Wszystko co udało nam się wczoraj zrobić, to krótkie
spotkanie wprowadzające, bez specjalnego szkolenia, jak powinni odgrywać swoje role. To co dla
nich najważniejsze, to utrzymywanie prawa i porządku, bez przemocy wobec więźniów, i
niedopuszczenie do żadnej ucieczki. Próbowałem im także przekazać, że chcemy w tym więzieniu
wytworzyć u więźniów nastawienie psychiczne oparte na poczuciu bezsilności i niemocy.
Dzieciakom, które macie aresztować powiedziano po prostu, żeby czekały w domu, w akademiku
lub - gdy mieszkały zbyt daleko - w innym wyznaczonym miejscu, a my skontaktujemy się z nimi
dziś rano”.
„I właśnie to zrobimy, co nie, Joe? Damy im popalić”.
„Niepokoi mnie parę rzeczy”.
„Jasne, Joe, strzelaj śmiało. Może ty też, Bill, chciałbyś dowiedzieć się czegoś, co mogłoby
ułatwić podzielenie się szczegółami z producentem dzisiejszego programu?”.
„Mam jedno pytanie, psorze. Jaki jest cel przechodzenia przez te wszystkie trudności związane z
założeniem własnego więzienia w Stanfordzie, aresztowaniem studentów college’u, płaceniem im
całej tej kasy, kiedy i bez tego mamy już wystarczająco dużo więzień i więźniów. Dlaczego by nie
poobserwować tego, co dzieje się w miejskim więzieniu, albo przepychanek w San Quentin? Czy to
nie tam należy szukać odpowiedzi na stawiane przez Pana pytania o strażników i więźniów z
prawdziwych więzień?”.
Joe trafił w sedno. Natychmiast wszedłem w swoją rolę wykładowcy akademickiego, zawsze
gotowego do oświecania żądnych wiedzy studentów: „Interesuje mnie zrozumienie psychologicznych
aspektów bycia więźniem lub strażnikiem więziennym. Jakie zmiany przechodzi dana osoba w
procesie adaptowania się do nowej roli? Czy to możliwe, żeby w krótkim czasie tylko kilku tygodni
przyjąć nową tożsamość, inną niż ta dotychczasowa?
Socjologowie i kryminolodzy prowadzili już badania prawdziwego życia więziennego, ale są one
obarczone istotnymi wadami. Naukowcy ci nigdy nie mieli możliwości obserwowania wszystkich
etapów życia więziennego. Ich obserwacje mają na ogól ograniczony zakres, z limitowanym
bezpośrednim dostępem do więźniów i jeszcze węższym do strażników. Ponieważ więzienia
zasiedlają tylko dwie klasy ludzi: pensjonariusze i personel więzienny, badacze zawsze będą
pozostawać ludźmi z zewnątrz - podejrzanymi, wręcz niegodnymi zaufania tych, którzy funkcjonują
w ramach systemu. Widzą tylko to, co pozwala im się zobaczyć w trakcie wycieczek z
przewodnikiem, które rzadko docierają pod powierzchnię życia więziennego. My chcielibyśmy lepiej
zrozumieć głębszą strukturę relacji więzień-strażnik. Zmierzamy do tego poprzez odtworzenie
środowiska więziennego w jego wymiarze psychologicznym, a następnie postawienie się w pozycji
umożliwiającej obserwacje, nagrywanie i dokumentowanie całego procesu indoktrynacji
prowadzącego do przyjmowania mentalności więźniów i strażników”.
„Rzeczywiście, kiedy Pan tak o tym mówi, to wydaje się mieć sens” - wtrąca Bill - „ale
podstawowa różnica między pańskim więzieniem stanfordzkim a prawdziwymi więzieniami polega
na zupełnie innym typie więźniów i strażników, z jakimi zaczynacie. W prawdziwym więzieniu
mamy do czynienia z kryminalistami, brutalnymi facetami, którzy nie zastanawiają się nawet nad
łamaniem prawa czy zaatakowaniem strażnika. Żeby utrzymać ich w ryzach, trzeba naprawdę
twardych gości, w razie potrzeby gotowych nawet rozwalić im łby. Pana słodkie stanfordzkie
dzieciaki nie mają w sobie nic z podłości, brutalności czy twardzielstwa prawdziwych strażników i
więźniów”.
„Nie chciałbym być pesymistą” - dodaje Bob - „ale na jakiej podstawie zakłada Pan, panie psorze,
że te studenciaki kasujące piętnaście dolców dziennie za nieróbstwo, nie wyluzują się totalnie, przez
dwa tygodnie dobrze się bawiąc na Pana koszt?”.
„Po pierwsze chciałbym zaznaczyć, że nie wszyscy nasi uczestnicy to studenci Stanfor- du,
studiuje tam tylko kilku z nich. Pozostali pochodzą z całego kraju, a nawet z Kanady. Jak wiecie,
wielu młodych ludzi przyjeżdża w lecie nad Zatokę i rzeczywiście wyselekcjonowaliśmy spośród nich
przekrojową grupę, uwzględniającą tych, którzy właśnie skończyli szkołę letnią w Stanfordzie lub
Berkeley. Ale macie rację mówiąc, że więzienie Hrabstwa
Stanford nie będzie zaludnione typowymi więźniami. Staraliśmy się poprzez nasze działania
wyselekcjonować młodych mężczyzn, którzy wydawali się zdrowi i normalni oraz mieścili się w
średniej na wszystkich mierzonych przez nas wymiarach psychologicznych. Razem z obecnym tu
Craigiem oraz drugim magistrantem, Curtem Banksem, spośród wszystkich przebadanych uważnie
wyselekcjonowaliśmy ostateczną próbę uczestników”.
Craig, który cierpliwie czekał na sygnał od swojego mentora pozwalający mu wtrącić się do
dyskusji, gotów był dorzucić swoje trzy grosze do prezentowanych tez. „W prawdziwym więzieniu,
kiedy obserwujemy jakieś wydarzenie - np. więźniów walczących na noże, czy strażnika pałującego
więźnia - nie jesteśmy w stanie określić zakresu odpowiedzialności danej osoby za daną sytuację.
Rzecz jasna są tam pewni więźniowie, którzy muszą być uznani za brutalnych socjopatów. Są także
strażnicy będący sadystami. Ale czy to ich osobowości odpowiadają za wszystko - lub przynajmniej
za większość tego, co dzieje się w więzieniu? Szczerze wątpię. Musimy wziąć pod uwagę także
zmienne sytuacyjne”.
Rozpromieniłem się, słysząc elokwentną argumentację Craiga. Podzielałem jego wątpliwości co
do siły wpływu czynnika dyspozycyjnego, ale uspokoił mnie fakt, że to on tak dobrze wyłożył to
policjantom. Ciągnąłem dalej, rozpędzając się w swoim najlepszym niby-wykładowym stylu.
„Uzasadnienie jest następujące: nasze badanie ma na celu odróżnienie tego, co ludzie wnoszą do
sytuacji więziennej, od tego, jak sama ta sytuacja zmienia trafiających tam ludzi. Generalnie, dzięki
wstępnej selekcji, nasi uczestnicy reprezentują wyedukowaną młodzież z klasy średniej. Jest to
homogeniczna grupa studentów, którzy są do siebie pod wieloma względami podobni. Poprzez
przypadkowe przypisanie ich do dwóch odmiennych ról, rozpoczynamy eksperyment ze ‘strażnikami’
i ‘więźniami’, którzy są porównywalni, a wręcz zastępowalni w swoich rolach. Więźniowie nie są
bardziej brutalni, wrodzy czy buntowniczy niż strażnicy. A strażnicy nie są od nich bardziej żądni
władzy czy autorytarni. Na tę chwilę ‘więzień’ czy ‘strażnik’ to jedno i to samo. Nikt nie chciał być
strażnikiem, nikt tak naprawdę nie popełnił żadnego przestępstwa, które usprawiedliwiałoby karę i
uwięzienie. Czy po upływie dwóch tygodni ci młodzi ludzie wciąż pozostaną nie do odróżnienia? Czy
pełnione przez nich role wpłyną na ich osobowości? Czy zaobserwujemy jakiekolwiek przemiany ich
charakterów? To właśnie planujemy odkryć”.
„Można też na to spojrzeć w następujący sposób” - dodał Craig - „umieszczamy dobrych ludzi w
złej sytuacji, aby sprawdzić, kto lub co wygra”.
„Dzięki, Craig, to było niezłe” - ucieszył się wylewnie Bill, operator kamery. „Mój szef będzie
chciał wykorzystać to dziś wieczór jako zajawkę. Stacja nie miała wolnego wozu transmisyjnego na
dzisiejszy poranek, więc muszę jednocześnie kręcić i myśleć nad ujęciem tych wszystkich
aresztowań. Dobrze, profesorze, czas ucieka. Jestem gotowy, czy możemy już zaczynać?”.
„Jasne, Bill. Ale Joe, nie odpowiedziałem jeszcze na twoje pierwsze pytanie dotyczące
eksperymentu”.
„Jakie to było pytanie?”.
„Czy więźniowie wiedzą, że aresztowanie jest częścią eksperymentu. Odpowiedź brzmi: nie.
Powiedziano im tylko, że dziś rano mają być gotowi do udziału w eksperymencie. Wiedząc, że nie
popełnili przestępstwa, o jakie są oskarżani, mogą się domyśleć, że areszt jest częścią badania. Jeśli
zapytają o eksperyment, odpowiadaj ogólnikowo, niemoJakiś gliniarz puka do drzwi
wiąc ani tak, ani nie. Po prostu rób swoje, tak jakby to było prawdziwe aresztowanie: ignoruj wszelkie
pytania czy protesty”.
Craig nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać: „w pewnym sensie w tym aresztowaniu, tak jak
i we wszystkim innym, czego będą doświadczać, rzeczywistość i iluzja mają się przenikać, podobnie
jak indywidualna tożsamość i odgrywanie ról”.
Pomyślałem, że to nieco kwiecisty opis, z pewnością jednak wart wygłoszenia. Zanim Joe włączył
syrenę w swoim bielutkim radiowozie, wsunął na nos srebrne lustrzane okulary, całkowicie
uniemożliwiające spojrzenie mu w oczy - dokładnie takie jakie nosił strażnik w filmie Nieugięty
Luke. Obaj z Craigiem uśmiechnęliśmy się pod nosem, wiedząc, że ze względu na nasze dążenie do
wywołania poczucia deindywiduacji wszyscy nasi strażnicy będą nosić okulary tego samego typu zapewniające poczucie pełnej anonimowości. Sztuka, życie i badanie zaczynały się przenikać.
Jakiś gliniarz puka do drzwi10
„Mamo, mamo, jakiś policjant jest przy drzwiach i zamierza aresztować Hubbiego!” - zapiszczała
najmłodsza dziewczynka Whittłowów.
Pani Dexterowa Whittlow nie do końca usłyszała, o co chodzi, ale z tonu pisku Niny
wywnioskowała, że zaszły trudności, którymi powinien zająć się ojciec.
„Poproś, proszę, ojca, żeby się tym zajął”. Pani Whittlow robiła właśnie szybki rachunek
sumienia, mając niedobre przeczucia, co do zmian wprowadzonych do kościelnego nabożeństwa, z
którego właśnie wróciła. Myślała także dużo o Hubbim - ostatnio zaczęła przygotowywać się do
widywania swojego ślicznego, niebieskookiego i blondwłosego cza- rusia w rytmie dwóch odwiedzin
rocznie. Jedynym pocieszeniem płynącym z jego wyjazdu do college’u, była nadzieja na spełnienie jej
sekretnego życzenia. Odległość miała sprawić, by, zgodnie z zasadą „co z oczu, to z serca”,
ostentacyjne uczucie pomiędzy Hub- biem a jego dziewczyną z liceum Pało Alto, nieco przygasło.
Mężczyzna powinien zadbać
o swoją karierę, zanim pospiesznie zdecyduje się na małżeństwo, mówiła mu często.
Jedyną wadą, jaką widziała w swoim doskonałym dziecku było to, że czasami, kiedy był ze
swoimi przyjaciółmi, nieco go ponosiło. Tak jak np. w zeszłym miesiącu, kiedy dla hecy pomalowali
dachówki na dachu liceum. Albo kiedy zrobili sobie spacer, w czasie którego odwracali i „wyrywali”
znaki drogowe. „To niemądre i niedojrzałe, Hubbie. Możesz się w ten sposób wpędzić w kłopoty!”.
„Mamo, taty nie ma w domu. Pojechał na pole golfowe z panem Marsdenem, a Hubbiego na dole
właśnie aresztują policjanci!”.
„Hubbie Whittlow, jesteś oskarżony o pogwałcenie art. 459 Kodeksu karnego, przez włamanie na
prywatną posesję. Zostaniesz zawieziony na komisariat w celu zarejestrowania w kartotece. Zanim cię
przeszukam i założę kajdanki, muszę poinformować o przysługujących ci prawach obywatelskich”.
(Świadomy obecności kamery telewizyjnej, uwieczniającej dla potomności owo klasyczne w swojej
formie aresztowanie, Joe zachowywał się jak Superglina). „Postawmy sprawę jasno: masz prawo
milczeć i nie musisz odpowiadać na żadne pytania. Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko
tobie w trakcie procesu sądowego. Zanim odpowiesz na jakiekolwiek pytania, masz prawo skontaktować się z adwokatem. Adwokat może być obecny w trakcie przesłuchania. Jeśli nie stać cię na
adwokata, biuro obrońcy publicznego zapewni ci obrońcę, który będzie cię reprezentował przez cały
czas trwania procesu. Czy twoje prawa są dla ciebie jasne? Dobrze. Zachowaj je w pamięci, a
tymczasem zabieram cię na Komendę Główną, w celu zarejestrowania twojej osoby i przestępstwa, o
jakie jesteś oskarżony. Teraz przejdź spokojnie do radiowozu”.
Pani Whittlow osłupiała widząc, jak jej syn zostaje przeszukany, zakuty w kajdanki i oparty o
maskę radiowozu, jak zwykły kryminalista oglądany w wiadomościach telewizyjnych. Odzyskawszy
zimną krew, zapytała grzecznie: „O co w tym wszystkim chodzi, panie policjancie?”.
„Mam rozkaz aresztowania Hubbiego Whittlowa pod zarzutem włamania, proszę pani. On...”.
„Wiem, panie policjancie. Mówiłam mu, żeby nie ruszał tych znaków drogowych. Nie powinien
tak bardzo ulegać wpływom tych chłopaków od Jenningsów”.
„Mamo, nie rozumiesz, to jest po prostu część...”.
„Panie policjancie, Hubbie to dobry chłopak. Jego ojciec i ja chętnie zwrócimy koszty wymiany
tego, co zostało zniszczone. Wie pan, oni to zrobili tylko dla hecy, to naprawdę nic poważnego”.
Do tej chwili w bezpiecznej odległości zgromadził się już mały tłumek sąsiadów, zwabionych
widokiem aresztowania osoby zagrażającej bezpieczeństwu publicznemu. Pani Whittlow ze
wszystkich sił starała się tego nie dostrzegać, tak by nie rozpraszać się przy wykonywaniu bieżącego
zadania, jakim było wejście w łaski policjanta, by stał się milszy dla jej syna. „Gdyby tylko George tu
był, wiedziałby, jak sobie poradzić z tą sytuacją” - pomyślała. „Oto do czego dochodzi, kiedy w
niedzielę golf okazuje się ważniejszy od Boga”.
„No, dobra, ruszamy, mamy na dziś napięte plany: przed nami jeszcze sporo aresztowań tego
ranka” - powiedział, Joe popychając podejrzanego do radiowozu.
„Mamo, tata wie o wszystkim. Zapytaj go, podpisał zgodę. Wszystko jest w porządku, nie martw
się, to po prostu część...”.
Wyjąca na radiowozie syrena i błyskające w koło kolorowe światła sprowadziły pod dom
kolejnych ciekawych sąsiadów, śpieszących pocieszać biedną panią Whittlow, której syn sprawiał
wrażenie takiego porządnego chłopca.
Dopiero wtedy, siedząc samotnie na tylnym siedzeniu samochodu policyjnego, w kajdankach, za
ochronną szybą dzielącą go od policjantów, Hubbie poczuł się niespokojny
- widział ogromny stres swojej matki i czuł się temu winny. „Więc tak czują się przestępcy” pomyślał, a jego policzki pokryły się nagle rumieńcem wstydu, kiedy jego sąsiad Palmer, wskazując
na niego palcem, wykrzyknął do swojej córki: „Dokąd zmierza ten świat? Chłopak Whittlowów
popełnił przestępstwo!”.
Na Komendzie procedura rejestracyjna przebiegała z rutynową sprawnością i przy pełnej
współpracy podejrzanego. Policjant Bob zajął się Hubbim, podczas gdy Joe omawiał z nami przebieg
pierwszego aresztowania. Wydawało mi się, że trwało to nieco za długo, biorąc pod uwagę, że zostało
nam jeszcze osiem wizyt. Operatorowi kamery zależało jednak na tym, by wszystko działo się
wolniej, co dawało szanse na zrobienie lepszych ujęć. Zwłaszcza, że do zebrania materiału
wystarczało mu nakręcenie kilku dobrych sekwencji z aresztowań. Zgodziliśmy się, by następne
aresztowanie zostało podporządkowaHau, hau! Skąd się wzięły te „Psy"?
ne wymogom kamerzysty, ale potem - niezależnie od jakości ujęć, eksperyment miał znaleźć się na
pierwszym planie, a aresztowania miały zostać przyspieszone. Sam Whit- tlow zajął nam trzydzieści
minut, w tym tempie dokonanie wszystkich aresztowań zajęłoby cały dzień.
Byłem świadomy, że współpraca z policją jest uzależniona od potęgi mediów, obawiałem się
więc, że kiedy filmowanie się skończy, policjanci mogą stracić zapał do dalszego prowadzenia
aresztowań, które pozostały na liście. Niezależnie od tego, jak interesujące było obserwowanie tej
części badania, wiedziałem, że jego sukces pozostaje poza moją kontrolą. Tyle rzeczy mogło się nie
udać. Większość z nich przewidziałem i próbowałem im przeciwdziałać, ale pozostawały zawsze
niespodziewane wydarzenia, które mogły pokrzyżować nawet najbardziej przemyślane plany. W
rzeczywistym świecie - jak mówią badacze społeczni „w terenie” - znajduje się bowiem zbyt wiele
niekontrolowanych zmiennych. Na tym polega komfort eksperymentów laboratoryjnych:
eksperymentator decyduje o wszystkim. Działanie pozostaje pod całkowitą kontrolą. Badany
przebywa na terytorium badacza. Jest to w pełni zgodne z tym, na co uczulają policyjne podręczniki
prowadzenia przesłuchań: „nigdy nie przesłuchuj podejrzanych lub świadków w ich domach,
przywieź ich na komisariat, gdzie na twoją korzyść działa nieznane otoczenie i brak wsparcia
społecznego, a na dodatek nie musisz się martwić nieplanowanymi przerwami”.
Próbowałem delikatnie nakłonić policjantów do nieco szybszego działania, ale Bill ani przez
chwilę nie dawał spokoju, prosząc wciąż o kolejne ujęcie z nowej perspektywy. Joe zasłonił oczy
Hubbiemu. Formularz Cli- 6 Biura Identyfikacji Kryminalnej i Dochodzenia został uzupełniony
wymaganymi informacjami i pełnym zestawem odcisków palców. Pozostało już tylko zdjęcie do akt
osobowych. Aby oszczędzić czas, mieliśmy robić zdjęcia za pomocą własnego polaroidu w naszym
więzieniu, kiedy już wszyscy więźniowie przebiorą się w nowe drelichy. Po tym, jak jego pierwsza
próba zażartowania spotkała się z chłodną reakcją Joe: „Co z ciebie taki mądrala?”, Hubbie przebrnął
przez proces rejestracyjny bez emocji i komentarzy. Siedział teraz w małej celi przejściowej na
Komendzie Głównej, z zawiązanymi oczami, samotny i bezradny. Zastanawiał się, co mu strzeliło do
głowy, żeby ładować się w ten cały bałagan, i zadawał sobie pytanie, czy to rzeczywiście warte jest
tego zachodu. Pocieszała go świadomość, że jeśli sytuacja stanie się zbyt ciężka, może liczyć na to, że
ojciec i kuzyn, obrońca publiczny, przyjadą i wyciągną go z całej tej umowy.
Hau, hau! Skąd się wzięły te „Psy”?
Następna scena aresztowania rozegrała się w małym mieszkaniu w Pało Alto.
„Doug, szlag by to trafił, obudź się, to policja. Proszę chwilę zaczekać, już idzie. Bądź łaskaw
wciągnąć portki”.
„O co ci chodzi, jaka policja? Czego oni mogliby od nas chcieć? Słuchaj Suzy, wylu- zuj, nie
stresuj się. Nie zrobiliśmy nic, co mogliby nam udowodnić. Daj mi pogadać z tymi psami. Znam
swoje prawa. Ci faszyści nie będą mną pomiatać”.
Wyczuwając zbliżające się kłopoty, policjant Bob zastosował przyjacielską perswazję. „Czy pan
Doug Karlson?”.
„Tak, i co z tego?”.
„Przykro mi, ale jest pan podejrzany o naruszenie art. 459 Kodeksu karnego, czyli włamanie.
Zabieram pana na komisariat w celu zarejestrowania w kartotece. Ma pan prawo milczeć. Wszystko
co...”.
„Daruj sobie, znam swoje prawa, nie na darmo kończyłem college. Gdzie nakaz aresztowania?”.
Podczas gdy Bob zastanawiał się, jak taktycznie wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji, Doug usłyszał
głos dzwonów z pobliskiego kościoła. „Jest niedziela!” Zapomniał, że była niedziela!
Powiedział do siebie: „Więzień. Hm, więc o to chodzi? Wolę tak. Nie poszedłem do college’u po
to, żeby zostać psem, ale może się zdarzyć, że pewnego dnia policja mnie cap- nie. W zeszłym roku w
trakcie zamieszek antywojennych w Cal prawie im się udało. Tak jak mówiłem komuś w procesie
rekrutacyjnym - to chyba był Haney - nie robię tego dla pieniędzy, ani dla eksperymentu, bo cały ten
pomysł brzmi idiotycznie i nie wierzę, że coś z tego wyniknie. Chciałbym jednak zobaczyć, jak
dałbym sobie radę jako dręczony więzień polityczny”.
„Chce mi się śmiać, kiedy myślę o ich głupim pytaniu: ‘Na skali od 0 do 100 oszacuj
prawdopodobieństwo uczestniczenia w eksperymencie więziennym przez pełne dwa tygodnie’. Jak
dla mnie 100%, na mur. To nie jest prawdziwe więzienie, tylko symulacja. Jeśli tego nie przetrwam,
rezygnuję, po prostu odchodzę. Ciekawe jak zareagowali na moją odpowiedź na pytanie: ‘Co
chciałbyś robić za 10 lat od dzisiaj?’ - ‘Moje wymarzone zajęcie, które, jak wierzę, mogłoby wnieść
aktywny wkład w tworzenie przyszłości świata, to rewolucja’”.
„Kim jestem? Co jest we mnie wyjątkowego? Jak brzmi moja szczera i otwarta odpowiedź? Z
religijnego punktu widzenia jestem ateistą. Z ‘konwencjonalnego’ punktu widzenia jestem
fanatykiem. Z politycznego punktu widzenia jestem socjalistą. Z punktu widzenia zdrowia
psychicznego jestem normalny. Z punktu widzenia społeczno-egzy- stencjalnego jestem rozdarty,
pozbawiony ludzkich cech i bezstronny - i specjalnie nie płaczę”.
W trakcie szybkiej drogi na Komendę, Doug, siedząc w wyzywającej pozie na tyłach policyjnego
radiowozu, oddawał się refleksji nad uciskiem biedoty i potrzebą odzyskania władzy z rąk
kapitalistyczno-militarnych władców tego kraju. „Dobrze jest być więźniem”
- pomyślał. „Wszystkie ekscytujące idee rewolucyjne wynikły z doświadczeń więziennych”. Czuł
więź z Georgem Jacksonem z grupy Soledad Brothers, podobały mu się jego listy i wierzył, że w
solidarności wszystkich uciśnionych leży siła zwycięstwa rewolucji. Może ten mały eksperyment
stanie się pierwszym krokiem, przygotowującym jego ciało i umysł do ostatecznych zmagań z
faszystami rządzącymi Ameryką?
Funkcjonariusz załatwiający formalności ignorował pogardliwe komentarze Douga, sprawnie
zbierając niezbędne dane: wzrost, wagę i odciski palców. Był wcieleniem profesjonalizmu. Joe bez
problemu odciskał kolejne palce, uzyskując przejrzysty obraz odcisków nawet wtedy, gdy Doug
próbował usztywnić rękę. Doug był trochę zdziwiony nadzwyczajną siłą „Psa”. Ale może był po
prostu trochę osłabiony z głodu, nie jadł jeszcze śniadania. W miarę trwania tej ponurej procedury w
jego umyśle rodziły się nieco paranoiczne pomysły: „Hej, a może te dranie w Stanford naprawdę
wydały mnie glinom? Głupi byłem, że podałem im tak dużo osobistych szczegółów, które mogą być
wykorzystane przeciwko mnie”.
Jestem gotowy, proszę mnie aresztować
61
„Hej, Copper” - wykrzyknął Doug swoim wysokim głosem - „powiedz mi jeszcze raz, o co
jestem oskarżony?”.
„Włamanie. Przy pierwszym skazaniu masz szansę, że za parę lat puszczą cię na zwolnienie warunkowe”.
Jestem gotowy, proszę mnie aresztować
Następny scenariusz rozgrywa się w miejscu wskazanym jako punkt odebrania Toma
Thompsona, czyli na ganku mojej sekretarki Rosanne. Tom był zbudowany jak młody byczek
- 5 stóp i 8 cali wzrostu (ok. 173 cm) i 170 funtów (ok. 85 kg) solidnych mięśni. Jeśli miała
gdzieś istnieć prawdziwie racjonalna osoba, to był nią właśnie ten osiemnastoletni żołnierzyk.
Kiedy zapytaliśmy go w naszym wywiadzie: „Co chciałbyś robić za 10 lat?”, jego odpowiedź
była zaskakująca: „Gdzie i co, to nieważne, ale będzie to typ pracy wiążący się z
organizowaniem i poprawą produktywności w nieuporządkowanych i niewydajnych obszarach
nasze administracji”.
Plany małżeńskie: „Planuje się ożenić dopiero po uzyskaniu stabilności finansowej”.
Terapie,narkotyki,leki
uspakajające,doświadczeniakryminalne?„Nigdyniepopełniłem
przestępstwa. Wciąż pamiętam, jak mając 5 lub 6 lat zobaczyłem mojego ojca, który w trakcie
zakupów w sklepie wziął sobie i zjadł cukierka. Wstydziłem się za jego zachowanie”.
Aby zaoszczędzić pieniądze na wynajem mieszkania, Tom Thompson spał na tylnym
siedzeniu swojego samochodu, które to miejsce zamieszkania nie było ani wygodne, ani
przystosowane do nauki. Ostatnio musiał „walczyć z pająkiem, który dwa razy go ugryzł: raz
w oko i raz w wargę”. Mimo to, aby poprawić swój stan punktów na uczelni, zaliczył właśnie
pełen program szkoły letniej. Pracował także w wymiarze 45 godzin tygodniowo w
zaopatrzeniu i żywił się resztkami w studenckich stołówkach, aby oszczędzić na czesne na
nadchodzący semestr. W rezultacie tej wytrwałości w dążeniu do celu i spartańskiego stylu
życia, Tom planował obronić się sześć miesięcy wcześniej. Pracował także nad swoją
muskulaturą, w wolnym czasie intensywnie ćwicząc. Czasu tego musiał mieć najwidoczniej
sporo, biorąc pod uwagę całkowity brak randek czy bliskich przyjaciół.
Odpłatny udział w studium więziennym był dla Toma idealną pracą, zważywszy, że studia
i prace letnie właśnie się skończyły, a on potrzebował pieniędzy. Trzy pełne posiłki dziennie,
prawdziwe łóżko, a może także gorący prysznic - to było jak los na loterii. Stąd, bardziej niż
ktokolwiek inny, najbliższe dwa tygodnie postrzegał jak dochodowe wakacje.
Nie zdążył jeszcze zrobić wielu przysiadów na ganku pod numerem 450 przy ulicy
Kingsley, gdzie oczekiwał na rozpoczęcie swego udziału w eksperymencie, kiedy za jego
Chevym, rocznik 1965, zaparkował radiowóz. W pewnej odległości za nim stanął fiat Haneya,
w którym jechał niczym nie zrażony operator kamery, filmując to, co miało być ostatnim
aresztowaniem na zewnątrz. Potem planował parę ujęć wewnątrz komisariatu, a na końcu w
naszym fałszywym więzieniu. Bill nie mógł się doczekać powrotu do stacji telewizyjnej
KRON z ostrymi nagraniami wideo, do nudnego na ogół, niedzielnego, wieczornego programu
informacyjnego.
„Jestem Tom Thompson, proszę pana. Jestem przygotowany na aresztowanie i nie będę
stawiał żadnego oporu”.
Bob potraktował go podejrzliwie: mógł być jakimś świrem, chcącym coś
udowodnić, za pomocą pobieranych lekcji karate. Kajdanki zostały zatrzaśnięte
na rękach natychmiast, zanim jeszcze odczytano aresztantowi jego prawa.
Kiedy Bob go przeszukiwał pod kątem ukrytej broni, robił to dokładniej, niż w
pozostałych przypadkach. Miał niejasne przeczucia, co do gości prezentujących
określony typ braku oporu, zbyt zarozumiałych i pewnych siebie, jak na kogoś,
kto właśnie zostawał aresztowany. Na ogół oznaczało to jakąś pułapkę - gość
ładował broń, przygotowywał pozew o nieuzasadnione aresztowanie, albo
działy się jakieś inne niezwykłe rzeczy. „Nie jestem psychologiem” powiedział mi potem Joe - „ale z tym facetem, Thompsonem, jest coś nie tak.
Jest jak wojskowy instruktor musztry, sierżant w niewoli”.
Szczęśliwie tej niedzieli w Pało Alto nie popełniono żadnych przestępstw,
na drzewach nie utknęły też żadne koty, nic, co mogłoby oderwać Boba i Joe od
skończenia coraz skuteczniej prowadzonych procedur aresztowania. Wczesnym
popołudniem wszyscy nasi więźniowie mieli już założone kartoteki i trafili do
naszego więzienia w otwarte ramiona niecierpliwie ich oczekujących
przyszłych strażników. Młodzi mężczyźni opuszczali słoneczny raj Pało Alto,
schodząc po betonowych schodach do przeobrażonej piwnicy Wydziału
Psychologii w Jordan Hall na ulicy Serra. Dla niektórych miało to być zejście
do Piekła.
Przypisy
63
Przypisy
Te wczesne badania i teorie na temat deindywiduacji zostały uwzględnione w moim
rozdziale w książce z 1970 r.: The Human Choice: Individuation, Reason, and Order Versus
Deindividuation, Impulse, and Chaos, w: 1969 Nebraska Symposium on Motivation, W. J.
Arnold i D. Levine (red.), (Lincoln: University of Nebraska Press, 1990), s. 237-307. Nieco
nowszy artykuł na temat wandalizmu P.G. Zimbardo, Urban Decay, Vandalism,
Crime and Civic Engagement, w: Schrumpfende Städte I Shrinking Cities, F. Bolenius (red.)
(Berlin: Philipp Oswalt, 2005).
2
Zespołem badawczym w Bronxie kierował student studiów podyplomowych Scott Fraser,
zaś jego odpowiednikiem w zespole badawczym w Pało Alto byl Ebbe Ebbesen.
3
Diary of an abandoned automobile, Time, 1 października 1968.
4
Dla celów tego badania terenowego musieliśmy uzyskać akceptację lokalnej policji,
dzięki czemu byliśmy informowani o zgłoszeniach sąsiadów w sprawie porzuconego
samochodu, który teraz został ukradziony -przeze mnie.
5
„Teoria Stłuczonych Szyb”, zakładająca ograniczenie przestępczości poprzez
przywrócenie porządku w sąsiedztwie, została po raz pierwszy zaprezentowana w: James Q.
Wilson i George L. Kelling, The Police and Neighborhood Safety, The Atlantic Monthly,
marzec 1982, s. 22-38.
6
Pomagałem przy opracowywaniu programu szkoleń dla aktywistów antywojennych po to,
by wprowadzić wsparcie obywatelskie dla kandydatów popierających politykę pokojową,
startujących w zbliżających się wyborach. W tym celu wykorzystywaliśmy podstawowe
społeczno-psychologiczne koncepcje i strategie przekonywania i kompromisu. Razem z
Bobem Abelsonem, moim dawnym nauczycielem z Yale, zebraliśmy te pomysły w postaci
praktycznego podręcznika: R.E Abelson i P.G. Zimbardo, Canvassing for Peace: A Manual
For Volunteers (Ann Arbor, Michigan: Society for the Psychological Study of Social Issues,
1970).
7
Pierwsza z tych siłowych konfrontacji pomiędzy policją a środowiskami studenckimi
miała miejsce na Uniwersytecie w Wisconsin w październiku 1967 r., kiedy to studenci
zaprotestowali przeciwko prowadzeniu rekrutacji na terenie kampusu przez Dow Chemical,
producenta okrytych złą sławą bomb napalmowych, które puszczały z dymem całe połacie
ziemi wraz z ludnością cywilną. Tam również władze uniwersyteckie zadziałały zbyt
pochopnie, zdając się na policję miejską w kwestii spacyfikowania demonstracji studenckich.
Efektem było użycie gazów łzawiących, pałowanie i liczne obrażenia ciała. Przypominam
sobie szczególnie zapadający w pamięć obraz z mediów, przedstawiający tuzin gliniarzy
bijących pojedynczego, zwijającego się na ziemi studenta. Większość z atakujących miała
1
maski gazowe na twarzy albo też pozdejmowane plakietki identyfikacyjne. Anonimowość w
połączeniu z autorytarnością, oto recepta na katastrofę. Następstwem tego wydarzenia była
akcja powszechnej mobilizacji studentów w całych Stanach Zjednoczonych. Większość z
objętych nią osób nie angażowała się politycznie, ani też nie brała udziału w tego typu
działaniach. Różnili się w tym od swoich kolegów w Europie, którzy dosłownie wychodzili na
barykady w oporze przed ograniczeniami wolnego dostępu do edukacji publicznej
nakładanymi przez ich rządy, lub też innymi typami niesprawiedliwości.
Był majowy dzień 1970 r. w Kent State University w Ohio, kiedy studenci zaczęli
protestować przeciwko rozprzestrzenieniu wojny w Wietnamie na terytorium Kambodży, które
zarządzili Richard Nixon i Henry Kissinger. Studenci podłożyli wtedy ogień w budynku
Szkoły Oficerów Rezerwy. Tysiąc żołnierzy Gwardii Narodowej zostało sprowadzonych do
zabezpieczenia terenów uniwersyteckich. Przeciw protestującym wykorzystany został gaz
łzawiący. Gubernator stanu Ohio, James Rhodes, powiedział wtedy w telewizji: „Zamierzamy
wykorzenić cały problem, nie poprzestaniemy na leczeniu objawów”. Ta niefortunna
wypowiedź stworzyła sprzyjający grunt dla ekstremalnych zachowań żołnierzy w stosunku do
studentów, stwarzających problem - który miał zostać wykorzeniony. Nie było już miejsca na
negocjacje, ani pojednanie.
Kiedy 4 maja grupa nieuzbrojonych studentów zebrała się i ruszyła w kierunku
siedemdziesięcioosobowe- go oddziału Gwardzistów, stojącego z bagnetami na karabinach,
jeden z żołnierzy nie wytrzymał napięcia i strzelił prosto w tłum. W mgnieniu oka większość
gwardzistów zaczęła strzelać w kierunku studentów. W ciągu trzech sekund oddano 67
strzałów! Czterech studentów poniosło śmierć; ośmiu zostało rannych, z czego niektórzy
poważnie. Wśród zabitych i rannych znalazły się osoby, które nie były nawet w pobliżu
miejsca wydarzeń, lecz udawały się na zajęcia, przypadkowo wchodząc na linię ognia. Wśród
ofiar była Sandra Schewer, która została trafiona z odległości 130 m oraz - o ironio - Bill
Schroeder, słuchacz Szkoły Oficerów Rezerwy, który również został postrzelony, chociaż
wcale nie brał udziału w protestach. Były to po prostu ofiary stanowiące „szkody uboczne”.
Jeden z żołnierzy powiedział później: „Rozum mówił mi, że to, co robię, nie jest właściwe, lecz
mimo to strzeliłem do człowieka, który upadł”. Nikt nigdy nie został pociągnięty do
odpowiedzialności za te morderstwa. Niezwykle wyraziste zdjęcie z tego wydarzenia pokazuje
klęczącą studentkę, krzyczącą w przerażeniu nad ciałem swojego kolegi. Wydarzenie to wznieciło
ruchy antywojenne w Stanach Zjednoczonych.
Owiele mniej znane od masakry w Kent State było podobne zajście, które miało miejsce zaledwie
dziesięć dni później w Jackson State College, w stanie Mississippi. Zginęło wtedy trzech studentów, a
12 zostało rannych w wyniku oddania setek strzałów do czarnych studentów przez żołnierzy Gwardii
Narodowej okupującej tereny college’u. W przeciwieństwie do tych śmiertelnych w skutkach starć,
większość działań w ramach ogólnonarodowych strajków studenckich w maju 1970 r. przebiegała
relatywnie spokojnie, chociaż zdarzały się przypadki zakłóceń porządku i aktów przemocy. W wielu
przypadkach władze stanowe podejmowały środki, by uniknąć stosowania przemocy. W Kalifornii
gubernator Ronald Reagan na 4 dni zamknął wszystkie z 28 kampusów należących do stanowego
systemu uniwersytetów i college’ów. Gwardia Narodowa została wysłana do kampusów
uniwersyteckich w stanach Kentucky, w Południowej Karolinie, do miejscowości Urbana w Illinois
oraz Madison w Wisconsin. Do starć doszło również w Berkeley, na Uniwersytecie Maryland,
położonym w College Park oraz w innych miejscach. We Fresno State College w Kalifornii bomba
zapalająca zniszczyła centrum komputerowe warte milion dolarów.
8
Ten program został zainicjowany przez kadrę Stanfordu oraz grupę studentów, przy wsparciu
Rady Miejskiej Pało Alto. Pojawiłem się na posiedzeniu Rady w Ratuszu, po to, by zachęcać do
podjęcia aktywnych działań pojednawczych.
Niniejszy opis przygotowań do niedzielnych aresztowań przez policję z Pało Alto został oparty
nie tyle na udokumentowanych nagraniach naszych działań, ile na moich wspomnieniach, na
podstawie których starałem się odtworzyć sensowny scenariusz wydarzeń. Jako uzupełnienie
prezentacji procedur eksperymentalnych oraz teoretycznego rationale naszego badania, należy
również traktować to, co wcześniej tłumaczyłem kapitanowi Zurcherowi, a następnie, przed dotarciem
na komisariat policji, menadżerowi stacji telewizyjnej KRON oraz kamerzyście, po to by zapewnić
sobie ich współpracę podczas filmowania aresztowań. Tak samo należy traktować wyjaśnienia, jakich
tamtego ranka udzielałem oficerom dokonującym aresztowań.
Moim zamiarem było przekazanie tych istotnych informacji bez pedantycznego wdawania się w
szczegóły. Powodem przeprowadzenia tego badania była chęć zweryfikowania podstaw teoretycznych
założeń, dotyczących relatywnego wpływu na niektóre jednostki czynników dyspozycyjnych lub
osobowościowych, w zetknięciu z czynnikami sytuacyjnymi. Miało to pomóc w zrozumieniu
transformacji behawioralnych w nowym kontekście. Cel ten stanie się jasny po lekturze kolejnych
rozdziałów.
10
Poniższe trzy scenariusze zostały stworzone na podstawie informacji na temat trzech z naszych
fałszywych więźniów, uzyskanych z pierwotnych źródeł, późniejszych wywiadów oraz spostrzeżeń
poczynionych w czasie niedzielnych aresztowań. Pozwoliłem sobie w kreatywny sposób zestawić te
informacje tak, by razem przełożyły się na owe wymyślone scenariusze. Zauważmy jednak, że
występują tutaj liczne podobieństwa do sposobu, w jaki osoby te później zachowywały się jako
fałszywi więźniowie.
ROZDZIAŁ 3
9
Niedziela po południu: rytuały degradacji
Więźniowie, z zasłoniętymi oczami, eskortowani są po kolei sprzed Jordan Hall, schodami w dół, do
naszego małego więzienia. Następnie strażnicy nakazują im rozebrać się i czekać, stojąc nago z
rozstawionymi nogami i rękami opartymi o ścianę. Muszą trwać w tej niewygodnej pozycji przez
dłuższy czas. W tym czasie strażnicy, ignorując ich, zajmują się żmudnymi obowiązkami ostatniej
chwili, takimi jak pakowanie rzeczy należących do więźniów, urządzanie pomieszczeń dla
strażników, czy ustawianie łóżek w trzech celach. Przed otrzymaniem ubrania każdy z więźniów
zostaje posypany rzekomym proszkiem owadobójczym, żeby pozbyć się wszy, które mogłyby
zalęgnąć się w naszym więzieniu. Bez jakiejkolwiek zachęty z naszej strony część ze strażników
zaczyna robić sobie żarty z genitaliów więźniów, zwracając uwagę na mały rozmiar penisa lub
śmiejąc się z nierówno zwisających jąder. To taka męska gra!
Następnie każdy z więźniów, wciąż mając zasłonięte oczy, otrzymuje swoje ubranie. Nic
szczególnego, po prostu kusa koszula podobna do jasnobrązowych ubrań, jakie noszą muzułmanie.
Dla łatwiejszej identyfikacji z przodu i z tyłu naszyte są numery. Numery te zostały wzięte z
zestawów, które kupiliśmy w sklepie z produktami dla harcerzy. Nylonowa damska pończocha służy
jako przykrycie dla długich włosów, jakie nosi większość z tych więźniów. Jest to substytut golenia
głowy, będącego częścią rytuału, przez jaki przechodzą nowicjusze w wojsku i w niektórych
więzieniach. Identyczne nakrycia głowy stanowią również sposób zatarcia jednego z wyznaczników
indywidualności oraz zwiększają anonimowość w kaście więziennej. Następnie każdy z więźniów
dostaje parę gumowych klapek, a wokół jego kostki zostaje zaczepiony łańcuch - stałe przypomnienie
uwięzienia. W ten sposób nawet we śnie więzień będzie przypominał sobie o swoim statusie, za
każdym razem, gdy łańcuch uderzy jego stopę przy przewracaniu się na drugi bok. Więźniom nie
wolno nosić bielizny, więc kiedy pochylają się do przodu, widać im tyłki.
Kiedy więźniowie są już w pełni wyposażeni, strażnicy zdejmują im przepaski z oczu, by w
opartym o ścianę pełnowymiarowym lustrze mogli przyjrzeć się swojemu nowemu wizerunkowi.
Zdjęcie z polaroidu dokumentujące tożsamość każdego z więźniów, dołączone zostaje do oficjalnego
formularza rejestracyjnego, w którym numer identyfikacyjny zastępuje nazwisko. Rozpoczął się
proces poniżania więźniów, podobnie jak ma to miejsce w wielu instytucjach, począwszy od obozów
wojskowych, poprzez więzienia i szpitale, aż do zawodów o niskim statusie społecznym.
„Nie ruszać głową; nie ruszać ustami; nie ruszać rękami; nie ruszać nogami; i nie ruszać niczym.
Teraz zamknąć się i pozostać tam, gdzie jesteście - krzyczy strażnik Arnett, w swojej pierwszej
demonstracji władzy1. Już podczas rozbierania i wyposażania więźniów on i pozostali strażnicy z
dziennej zmiany, J. Landry i Markus, zdążyli rozpocząć pokazowe wymachiwanie swoimi pałkami
policyjnymi. Pierwsza czwórka więźniów zostaje ustawiona w szeregu oraz zapoznana z
podstawowymi zasadami, ustalonymi przez naczelnika i strażników podczas odprawy poprzedniego
dnia. „Nie lubię, kiedy naczelnik poprawia moją pracę” - mówi Arnett - „więc sprawię, by to wam
zależało na tym, żeby on nie musiał mnie poprawiać. Słuchajcie uważnie tych zasad. Macie zwracać
się do innych więźniów po numerach. Tylko i wyłącznie po numerach. Do strażników zwracajcie się
per ‘Panie oficerze penitencjarny’ ”.
W miarę jak kolejni więźniowie sprowadzani są na Wewnętrzny Dziedziniec, również oni zostają
poddani odwszeniu i otrzymują ubrania, po czym dołączają do swoich kolegów, którzy stoją z rękoma
opartymi o ścianę i wysłuchują zasad. Strażnicy starają się być bardzo poważni. „Część z was,
więźniów, zna już zasady, lecz inni wykazali, że nie wiedzą, jak postępować, musicie się więc tego
nauczyć”. Każda z zasad zostaje odczytana powoli, poważnym, urzędowym tonem. Więźniowie
garbią się, powłóczą nogami, rozglądając się po tym nowym dziwnym świecie. „Wyprostować się,
numer 7258. Ręce wzdłuż ciała, więźniowie”.
Arnett zaczyna przepytywać więźniów ze znajomości zasad. Jest wymagający i srogi, zadaje
sobie wiele trudu, by nadać swojemu głosowi poważny ton w oficjalnym wojskowym stylu. Jego
postawa zdaje się mówić, że wykonuje jedynie swoją pracę, bez żadnych osobistych pobudek. Lecz
więźniowie nic sobie z tego nie robią: chichoczą, śmieją się, nie biorą go na poważnie. Wcale nie
mają ochoty odgrywać swojej roli więźniów. Na razie.
„Żadnych śmiechów!” - rozkazuje strażnik J. Landry. Krępy, z długimi, rozczochranymi, jasnymi
włosami. Landry jest mniej więcej o 15 cm niższy niż Arnett, który jest wysokim, szczupłym
gościem, z wyrazistymi rysami, ciemnymi, brązowymi, kręconymi włosami i wąsko zarysowanymi
wargami.
Nagle do więzienia wkracza naczelnik David Jaffe. „Macie stać na baczność pod tą ścianą,
podczas gdy zostaną wam odczytane wszystkie zasady” - mówi Arnett. Jaffe, który w rzeczywistości
jest jednym z moich studentów licencjackich w Stanfordzie, jest niewielkim facetem, mającym może
165 cm wzrostu. Lecz dziś wydaje się być wyższy niż zwykle, stojąc, z sylwetką bardzo
wyprostowaną, ramionami odchylonymi do tyłu i głową uniesioną wysoko. Już się w pełni wczuł w
swoją rolę naczelnika.
Przyglądam się wydarzeniom z południowego końca Wewnętrznego Dziedzińca, przez niewielkie
okno przysłonięte kurtyną, zza przepierzenia ukrywającego naszą kamerę wideo, system nagrywania
ampex oraz malutkie pomieszczenie do podglądania. Zza tej zasłony Curt Banks i inni członkowie
naszego zespołu badawczego będą nagrywać wszystkie wydarzenia w ciągu najbliższych dwóch
tygodni, takie jak posiłki, liczenie więźniów, odwiedziny rodziców, przyjaciół czy kapelana
więziennego, oraz wszelkie zakłócenia. Nasze fundusze nie pozwalają na nagrywanie w trybie
ciągłym, więc robimy to selektywnie, według własnej oceny. To jest również miejsce, z którego my,
eksperymentatorzy oraz inni obserwatorzy, możemy podpatrywać wydarzenia bez zakłócania ich
przebiegu, przy czym nikt nie będzie zdawał sobie sprawy, kiedy nagrywamy, czy podglądamy.
Możemy obserwować oraz nagrywać tylko to, co dzieje się bezpośrednio przed nami na
Wewnętrznym Dziedzińcu.
Nie możemy wprawdzie zaglądać do cel, ale możemy słuchać. Cele są naszpikowane
urządzeniami nagrywającymi, pozwalającymi nam podsłuchiwać niektóre rozmowy więźniów.
Więźniowie nie zdają sobie sprawy z istnienia mikrofonów schowanych za panelami z oświetleniem.
Będziemy wykorzystywać te informacje, by dowiedzieć się, o czym myślą, co czują w chwilach
prywatności oraz jakiego typu tematami dzielą się ze sobą nawzajem. Może to również okazać się
przydatne dla wyłonienia więźniów, którzy mogą wymagać specjalnej uwagi, nie dając sobie rady ze
stresem.
Jestem pod wrażeniem tego, jak naczelnik Jaffe peroruje. Dziwi mnie również, że po raz pierwszy
jest naprawdę odstawiony, mając na sobie tweedową marynarkę i krawat. Tego typu ubranie stanowi
rzadkość wśród studentów w tych hippisowskich czasach. Wchodząc w swoją nową rolę, Jaffe
nerwowo skubie okazałe wąsy a la Sonny Bono. Powiedziałem mu, że nadeszła pora, by przedstawił
się grupie nowych więźniów, jako ich naczelnik. Jest nieco niechętny, ponieważ nie lubi ostentacji:
jest niepozorny i poważny na swój cichy sposób. Był akurat poza miastem, więc nie brał udziału w
naszych szeroko zakrojonych planach przygotowawczych. Przyjechał dopiero wczoraj, prosto na
odprawę strażników. Jaffe czuł się lekko nie w swojej lidze, zważywszy, że Craig i Curt byli na studiach magisterskich, podczas gdy on dopiero na licencjackich. Mógł się również czuć nieswojo,
ponieważ był najmniejszy w naszym zespole, w którym wszyscy poza nim mierzyli ponad 180 cm.
Pomimo tego usztywnił swoją sylwetkę, sprawiając wrażenie osoby silnej i poważnej.
„Jak wam zapewne wiadomo, jestem waszym naczelnikiem. Wszyscy pokazaliście, że z tego lub
innego powodu, nie jesteście w stanie funkcjonować na zewnątrz, w wolnym świecie. Z różnych
przyczyn brakuje wam poczucia odpowiedzialności, cechującego dobrych obywateli tego wspaniałego
kraju. Nasz zespół penitencjarny w tym więzieniu będzie pomagał wam uczyć się, na czym polega
wasza obywatelska odpowiedzialność. Poznaliście już zasady. W najbliższej przyszłości na ścianach
każdej celi zostanie umieszczony ich wykaz. Spodziewamy się, że będziecie je znali oraz będziecie w
stanie recytować je w dowolnej kolejności. Jeżeli będziecie przestrzegać wszystkich tych zasad,
pilnować, by wasze ręce były czyste, żałować złych uczynków oraz wykazywać właściwe nastawienie
do odbywanej przez was kary, wtedy będziemy się ze sobą bez problemu dogadywać. Mam nadzieję,
że nie będę zmuszony odwiedzać was zbyt często”.
To była doskonała improwizacja. Następnie po raz pierwszy odezwał się strażnik Markus,
rozkazując: „Teraz podziękujcie naczelnikowi, za tę wspaniałą przemowę, jaką do was wygłosił”.
Jednym głosem dziewięciu więźniów wykrzyknęło swoje podziękowanie dla naczelnika, nie
wykazując wszakże wielkiej szczerości.
Oto są zasady, według których macie żyć
Nadeszła pora, by nieco sformalizować sytuację, przedstawiając nowym więźniom zestaw zasad,
które będą rządziły ich zachowaniem przez następne tygodnie. Jaffe opracował te zasady wspólnie ze
strażnikami w czasie intensywnej sesji pod koniec wczorajszej odprawy strażników2. Strażnik Arnett
omawia to z naczelnikiem Jaffe i obaj decydują, że Arnett przeczyta głośno listę wszystkich zasad.
Jest to pierwszy krok w kierunku zdominowania przez niego dziennej zmiany. Zaczyna powoli,
dokładnie artykułując. Siedemnaście zasad brzmi następująco.
1) Więźniowie
mają zachowywać milczenie w czasie spoczynku po zgaszeniu świateł, w czasie
posiłków oraz zawsze, gdy znajdują się poza korytarzem więziennym.
2) Więźniowie mają jeść w czasie posiłków i tylko w czasie posiłków.
3) Więźniowie mają brać czynny udział we wszystkich zajęciach więziennych.
4) Więźniowie mają zawsze utrzymywać swoje cele w czystości. Łóżka mają być zawsze
pościelone, a rzeczy osobiste mają być ułożone schludnie i porządnie. Podłogi mają być
wyczyszczone.
5) Więźniowie nie mogą przemieszczać, manipulować, zamazywać, ani niszczyć ścian, sufitów,
okien, drzwi, ani żadnej własności więzienia.
6) Więźniowie nigdy nie mogą włączać ani wyłączać oświetlenia w celach.
7) Więźniowie mają zwracać się do siebie tylko i wyłącznie po numerach.
8) Więźniowie
mają zawsze zwracać się do strażników: „Panie oficerze penitencjarny”, a do
naczelnika: „Panie naczelny oficerze penitencjarny”.
9) Więźniowie nigdy nie mogą określać swojej sytuacji, jako „eksperymentu” albo „symulacji”.
Więźniowie pozostają uwięzieni aż do zwolnienia.
Strażnik ostrzega swoich nowych podopiecznych: „Jesteśmy już w połowie. Mam nadzieję, że
słuchacie uważnie, ponieważ macie zapamiętać każdą z tych zasad bez wyjątku. Będziemy to
sprawdzać w dowolnie wybranych odstępach czasu”.
10) Więźniom
wolno będzie korzystać z toalety przez 5 min. Żadnemu więźniowi nie będzie
wolno powrócić do toalety przed upływem 1 godziny od wyznaczonej dla niego pory korzystania
z toalety. Kontrolę nad odwiedzinami toalet sprawują strażnicy.
11) Palenie jest przywilejem. Palenie będzie dozwolone po posiłkach lub według uznania
strażników. Więźniom nigdy nie wolno palić w celach. Nadużywanie przywileju palenia będzie
skutkowało stałym uchyleniem przywileju palenia.
12) Poczta jest przywilejem. Wszelka poczta wpływająca i wychodząca z więzienia będzie badana
i cenzurowana.
13) Odwiedziny są przywilejem. Więźniowie, którym przyznana będzie zgoda na spotkanie z
gościem, mają czekać na niego przy drzwiach do korytarza. Wizyta będzie nadzorowana przez
strażnika, który może zakończyć wizytę według własnego uznania.
14) Wszyscy więźniowie, w każdej celi, mają stać, gdy do pomieszczenia wchodzi naczelnik,
dyrektor więzienia lub inny funkcjonariusz. Więźniowie mają czekać na polecenie, żeby usiąść
albo wrócić do przerwanego zajęcia.
15) Więźniowie mają zawsze słuchać wszystkich rozkazów wydawanych przez strażników.
16) Rozkaz strażnika zastępuje wszelkie rozkazy pisemne. Rozkaz naczelnika zastępuje zarówno
rozkaz strażnika, jak i rozkaz pisemny. Rozkazy dyrektora więzienia są nadrzędne. Wszelkie
naruszenia zasad więźniowie mają zgłaszać strażnikom.
„Ostatnią zasadą, o której musicie zawsze pamiętać, jest zasada numer 17” - mówi strażnik
Arnett. Jest to złowieszcze ostrzeżenie:
17) Niezastosowanie
się do którejkolwiek z powyższych zasad może skutkować ukaraniem.
W miarę trwania zmiany, strażnik J. Landry dochodzi do wniosku, że również i jemu należy się
odrobina działania, odczytuje więc ponownie zasady, dodając swoje własne upiększenia:
„Więźniowie są częścią wspólnoty penitencjarnej. Po to by wspólnota ta funkcjonowała prawidłowo,
wy, więźniowie, musicie przestrzegać następujących zasad”.
69
Jaffe twierdząco kiwa głową; zaczyna mu się podobać myśl, że to więzienie stanowi
wspólnotę, w której rozsądni ludzie ustalający zasady mogą żyć w harmonii z innymi rozsądnymi ludźmi, którzy tych zasad przestrzegają.
Pierwsze odliczanie w tym przedziwnym miejscu
Zgodnie z planem stworzonym przez strażników podczas wczorajszej odprawy, strażnik J.
Landry kontynuuje proces umacniania władzy strażników, wydając polecenie odliczania:
„Dobra, po to by zapoznać was z waszymi numerami, każemy wam odliczać je szybko od
lewej do prawej”. Więźniowie wykrzykują na głos swoje numery. Są to losowo dobrane 4 lub
3 cyfrowe numery, naszyte z przodu ich koszul. „Wyszło całkiem nieźle, lecz chciałbym
zobaczyć, jak robicie to stojąc na baczność”. Ociągając się, więźniowie zaczynają stawać na
baczność. „Zbyt powolnie stajecie na baczność. Zrobić mi 10 pompek” (pompki wkrótce stały
się podstawą taktyki nadzoru i karania stosowanej przez strażników).
„Czy to były uśmiechy?” - pyta Jaffe. „Widzę je stąd doskonale. To nie jest śmieszne, to jest
poważna sprawa, w którą sami się wpakowaliście”. Wkrótce Jaffe opuszcza korytarz, po czym
wchodzi do nas od tyłu, by zapytać, jak wypadł w tej inaugurującej scenie. Niemal
jednogłośnie Greg, Curt i ja głaszczemy jego ego: „Świetnie Dave, trzymaj tak dalej!”.
Zasadniczo potrzeba odliczania, podobnie jak we wszystkich więzieniach, wynika z
administracyjnej konieczności sprawdzania, czy wszyscy więźniowie są obecni oraz czy żaden
z nich nie uciekł albo nie pozostał w swojej celi chory lub wymagający innej interwencji. W
naszym przypadku dodatkowym celem odliczania jest potrzeba zapoznania więźniów z ich
nową, numeryczną tożsamością. Chcemy, by zaczęli postrzegać siebie i innych nie jak ludzi z
ich imionami, lecz jak więźniów z ich numerami. Fascynujące jest to, jak z biegiem czasu
odliczanie przemieniło się z rutynowego zapamiętywania oraz recytowania numerów
identyfikacyjnych, w narzędzie, za pomocą którego strażnicy mogli dawać wyraz swojej
totalnej władzy nad więźniami. Po tym, jak obydwie - początkowo niczym się od siebie
nieróżniące - grupy studentów uczestniczących w badaniu wczuły się w swoje role, odliczanie
stało się jawnym dowodem przemiany ich charakterów w strażników i więźniów.
Ostatecznie więźniowie zostają wysłani do swoich cel, by nauczyli się zasad i zapozna
li się ze swoimi nowymi współwięźniami. Cele urządzono tak, by podkreślić wrażenie
anonimowości warunków życia w więzieniu. W rzeczywistości były to przebudowane małe
pomieszczenia biurowe o rozmiarach 3 na 3,5 metra. W każdym z nich meble biurowe
zastąpiono trzema łóżkami polowymi zepchniętymi razem bok w bok. Cele zostały całkowicie
pozbawione wszelkiego innego umeblowania, za wyjątkiem celi numer 3, wyposażonej w
zlew i kran. Odcięliśmy w nim dopływ wody, lecz strażnicy mogą go z powrotem włączyć,
gdyby chcieli nagrodzić wybranych, dobrych więźniów, umieszczając ich w tej specjalnej,
lepszej celi. Drzwi biurowe zostały zastąpione specjalnie przygotowanymi czarnymi drzwiami
z osadzonym pośrodku rzędem żelaznych krat oraz umieszczonym w widocznym miejscu
numerem każdej z trzech cel.
Patrząc od strony naszego strategicznego stanowiska za panelem obserwacyjnym, cele
ciągną się wzdłuż ściany po prawej stronie Wewnętrznego Dziedzińca. Wewnętrzny
70
Dziedziniec jest długim wąskim pomieszczeniem, szerokim na niecałe 3 m i długim na
12 m. Nie ma tutaj żadnych okien, są tylko zwykłe lampy jarzeniowe. Jedyne wejście i wyjście
znajduje się w odległym, północnym końcu tego korytarza, naprzeciwko naszej ściany
obserwacyjnej. Z uwagi na fakt, że jest tu tylko jedno wyjście, mamy kilka gaśnic umieszczonych
pod ręką, na wypadek ognia, zgodnie z zarządzeniem Komitetu ds. Badań Uniwersytetu Stanforda,
który zatwierdził nasz projekt (gaśnice mogą, niestety, łatwo stać się bronią).
Wczoraj strażnicy umieścili na ścianach Wewnętrznego Dziedzińca tablice mianując to miejsce
„Więzieniem Hrabstwa Stanford”. Jest tam jeszcze tablica zakazująca palenia bez pozwolenia oraz
kolejna, złowieszczo wskazująca położenie pomieszczenia izolacyjnego, tzw. Lochu. Izolatka została
zaaranżowana w małej wnęce w ścianie przeciwległej do rzędu cel. Była ona wykorzystywana jako
schowek. Niemal całą jej powierzchnię zajmowały pudła z aktami, zostawiając ledwie 1 m2 wolnego
miejsca. To tutaj niesforni więźniowie będą odbywać kary za przeróżne wykroczenia. Na tej
niewielkiej powierzchni będą stać, kucać lub siedzieć na podłodze w całkowitej ciemności, przez czas
ustalony przez strażników. Będą mogli słuchać tego, co dzieje się na zewnątrz, na Wewnętrznym
Dziedzińcu oraz - aż nazbyt dobrze - słyszeć każdego, kto uderza w drzwi Lochu.
Więźniowie są wysyłani do swoich losowo przydzielonych cel. Cela nr 1 jest dla: 3401, 5704 i
7258, cela nr 2 dla 819, 1037 i 8612, do celi nr 3 przydzieleni zostali 2093, 4325 i 5486. W pewnym
sensie ta sytuacja jest bliższa więzieniom wojennym, w których osadzone zostają oddziały wroga, niż
cywilnym zakładom penitencjarnym, w których funkcjonuje już uprzednio wytworzona wspólnota
więzienna, do której każdy nowy więzień zostaje dokooptowany. Musi tam znaleźć swoje miejsce i
przeżyć aż do momentu, gdy zostanie zwolniony
Podsumowując, nasze więzienie było o wiele bardziej ludzkim miejscem, niż większość obozów
dla jeńców wojennych - a z pewnością było o wiele przestronniejsze, czystsze i bardziej
uporządkowane niż srogie więzienie Abu Ghraib (które, na długo zanim amerykańscy żołnierze
dopuścili się tam swoich występków, Saddam Husajn zdążył już otoczyć złą sławą, jako miejsce
tortur i zabójstw). Jednakże, pomimo tych relatywnych „wygód”, to stanfordzkie więzienie stanie się
miejscem wielu przypadków znęcania się, które w niesamowity sposób poprzedziły maltretowanie
jeńców z Abu Ghraib, dokonane po latach przez wojskowych, rezerwistów żandarmerii.
Wczucie się w role
Zaledwie chwilę zajmuje strażnikom wczucie się w swoje role. Z Raportów Zmianowych,
sporządzanych przez strażników pod koniec każdej z trzech zmian, dowiadujemy się, że strażnik
Vandy czuje się nieswojo, nie będąc do końca pewnym, co trzeba robić, by być dobrym strażnikiem.
Żałuje, że nie odbył żadnego szkolenia, lecz uważa, że błędem byłoby być zbyt miłym dla więźniów.
Strażnik Geoff Landry, młodszy brat J. Landrego przyznaje, że czuł się winny podczas rytuałów
degradacyjnych, podczas których więźniowie musieli przez dłuższy czas stać nago w niewygodnych
pozycjach. Żałuje, że nie próbowai powstrzymać niektórych rzeczy, których nie aprobował. Zamiast
zgłaszać sprzeciw, on opuszczał Wewnętrzny Dziedziniec, kiedy tylko było to możliwe, żeby nie
doświadczać
tych nieprzyjemnych emocji. Strażnik Arnett, student socjologii, kilka lat starszy od innych, wątpi, by
wprowadzenie więźniów w ich role odniosło pożądany skutek. Uważa, że środki bezpieczeństwa
stosowane na jego zmianie są niewystarczające oraz że inni strażnicy są zbyt grzeczni. Już po krótkim
spotkaniu pierwszego dnia, Arnett jest w stanie wskazać tych więźniów, którzy mogą sprawiać
kłopoty oraz tych, którzy są „do zaakceptowania”. Wyrazi! także swoje wątpliwości co do więźnia
2093, zauważając to, co umknęło nam podczas naszych obserwacji, a na co zwrócił również uwagę
oficer policji Joe podczas aresztowania Toma Thompsona.
Arnettowi nie podoba się to, że Tom - 2093 - jest zbyt „gorliwy” w swoim „sztywnym
przestrzeganiu wszystkich rozkazów i przepisów”3. (Rzeczywiście, 2093 otrzyma później od innych
więźniów lekceważący przydomek „Sierżant”, właśnie ze względu na swój militarny styl posłusznego
wykonywania rozkazów. Więzień ten wprowadził do naszej sytuacji szereg rygorystycznych zasad,
które mogły kolidować z oczekiwaniami strażników. Warto zwrócić na to uwagę w miarę, jak
będziemy posuwać się dalej).
Odwrotnie zachowuje się więzień 819, który uważa całą sytuację za dosyć „zabawną” 4. Pierwsze
odliczania traktował jako całkiem śmieszne, „po prostu takie żartowanie”, oraz miał wrażenie, że
część strażników również tak uważa. Więzień 1037 obserwował, jak wszyscy byli traktowani w taki
sam poniżający sposób jak on. Wzbraniał się jednak przed braniem tych działań na poważnie.
Bardziej nurtowało go to, jak bardzo zgłodniał. Mając za sobą tylko małe śniadanie, oczekiwał na
obiad, który nigdy nie nadszedł. Założył, że wstrzymanie obiadu było kolejną na oślep wymierzoną
karą, nałożoną przez strażników, mimo że większość z więźniów zachowywała się dobrze. Prawda
jest taka, że to my po prostu zapomnieliśmy zorganizować obiad, ponieważ aresztowania zajęły
bardzo dużo czasu, a ciągle mieliśmy do załatwienia jakieś sprawy. Na to wszystko nałożyła się
jeszcze rezygnacja w ostatniej chwili jednego ze studentów, wyznaczonego do roli strażnika.
Szczęśliwie udało nam się załatwić na zastępstwo do nocnej zmiany Burdana, z puli osób
przebadanych przed eksperymentem.
Nocna zmiana przejmuje pałeczkę
Strażnicy z nocnej zmiany przybywają przed ustaloną porą, wyznaczoną na szóstą wieczorem. Muszą
jeszcze pobrać swoje nowe mundury, wypróbować eleganckie srebrne, lustrzane okulary
przeciwsłoneczne oraz wyposażyć się w gwizdki, kajdanki oraz pałki. Meldują się w biurze
strażników położonym o kilka schodków poniżej wejścia na Wewnętrzny Dziedziniec, w korytarzu, w
którym znajdują się również biura naczelnika i dyrektora. Każde z nich ma odpowiedni napis
umieszczony na drzwiach. Tutaj strażnicy ze zmiany dziennej witają swoich nowych kolegów. Mówią
im, że wszystko jest pod kontrolą i na swoim miejscu, dodając przy tym, że niektórzy więźniowie
jeszcze nie do końca wczuli się w atmosferę. Należy mieć ich na oku oraz wywierać nacisk, żeby
dołączyli do szeregu. „Z pewnością sobie poradzimy, jak przyjdziecie jutro, zobaczycie równy
szereg” - chwali się jeden z nowo przybyłych strażników.
Nareszcie o siódmej podany jest pierwszy posiłek5. Jest prosty, serwowany jak w stołówce, na
stole ustawionym na Wewnętrznym Dziedzińcu. Przy stole jest miejsce jedynie dla sześciu osób, więc
kiedy pierwsi więźniowie kończą, pozostali trzej przychodzą zjeść to, co zostało. Prosto z marszu
więzień 8612 stara się namówić innych do zorganizowania strajku siedzącego, by zaprotestować
przeciwko tym więziennym warunkom „nie do przyjęcia”. Wszyscy są jednak nazbyt głodni i
zmęczeni, by od razu podchwycić ten pomysł. Więzień 8612 to mądrala Doug Karlson, anarchista,
który obrażał gliniarzy dokonujących aresztowania.
Po powrocie do cel więźniowie zostają pouczeni, by zachowywać się cicho; 819 i 8612 nie
słuchają, rozmawiają głośno, śmieją się. Na razie uchodzi im to na sucho. Więźniowi 5704,
najwyższemu z całej gromady, który jak dotąd nie przeszkadzał, zaczyna dokuczać głód nikotynowy.
Żąda więc, żeby zwrócono mu jego papierosy. Strażnicy mówią mu, że musi zasłużyć sobie na
przywilej palenia, będąc dobrym więźniem. 5704 bezskutecznie próbuje kwestionować tę regułę,
twierdząc, że łamie ona ustalone zasady. Zgodnie z regułami eksperymentu, każdy z uczestników
mógł odejść w dowolnym czasie, lecz niezadowoleni więźniowie zdają się zapominać o tym fakcie.
Mogliby użyć groźby odejścia jako sposobu na poprawienie swoich warunków lub ograniczenie
bezsensownych dokuczliwo- ści, jakie stały się ich udziałem. Nie uczynili tego jednak, powoli coraz
głębiej utożsamiając się ze swoimi rolami.
Tego pierwszego dnia ostatnim oficjalnym zadaniem naczelnika Jaffe, jest poinformowanie
więźniów o wieczornych odwiedzinach, mających niedługo nastąpić. Każdy więzień, który ma
przyjaciół lub rodzinę w okolicy, powinien napisać do nich i zaprosić, by przyszli z wizytą. Jaffe
opisuje procedurę pisania listów oraz daje każdemu, kto o to poprosi, długopis, papier z nagłówkiem
Więzienie Hrabstwa Stanford oraz kopertę ze znaczkiem. Więźniowie mają napisać listy oraz zwrócić
te materiały pod koniec krótkiej „pory pisania listów”. Naczelnik stawia sprawę jasno: strażnicy mają
prawo decydować
o tym, komu wolno napisać list. Jeżeli ktoś nie postępował zgodnie z zasadami, nie znał swojego
więziennego numeru identyfikacyjnego lub też podpadł z jakiegokolwiek innego powodu, ma szlaban
na pisanie. Po tym, jak listy zostały napisane oraz przekazane strażnikom, więźniom nakazuje się
ponowne wyjście z cel na pierwsze odliczanie w czasie nocnej zmiany. Oczywiście, ze względów
bezpieczeństwa, załoga czyta każdy z listów przed wysłaniem, robiąc przy tym kopie do naszych akt.
„Marchewka”, pod postacią wieczornych wizyt oraz poczty, szybko staje się narzędziem, które
strażnicy instynktownie i skutecznie wykorzystują, by zacieśnić swoją kontrolę nad więźniami.
Nowy sens odliczania
W naszych pierwotnych zamysłach odliczanie miało pełnić dwie funkcje: zapoznania więźniów z ich
numerami identyfikacyjnymi oraz doprowadzenia do tego, by więźniowie zostali policzeni na
początku każdej zmiany strażników. W wielu więzieniach odliczania służą również jako środek
dyscyplinowania więźniów. Wprawdzie nasze pierwsze odliczanie rozpoczęło się dosyć niewinnie,
jednak kolejne nocne odliczania oraz ich odpowiedniki wczesnym rankiem z czasem, w odczuciu
więźniów, zmieniły charakter, a eskalacje powodowały udrękę.
„Dobra chłopaki, robimy małe odliczanie! To będzie fajna zabawa” - mówi do więźniów strażnik
Hellmann z szerokim uśmiechem na twarzy. Strażnik Geoff Landry szybko dodaje: „Im lepiej to
zrobicie, tym krócej to będzie trwało”. Znużeni więźniowie wychodzą na Dziedziniec, są cisi i
ponurzy, nie patrzą na siebie. To i tak był już długi dzień, a nikt nie wie, co jest jeszcze w programie,
zanim ostatecznie będą mogli się wyspać.
Geoff Landry przejmuje dowodzenie. „Odwrócić się, ręce na ścianę. Żadnego gadania! Chcecie,
żeby to trwało całą noc? Będziemy to robić, aż będzie porządnie. Zacznijcie odliczać co jeden”.
Hellmann dodaje swoje dwa grosze: „Chcę, żebyście zrobili to szybko i chcę, żeby było głośno”.
Więźniowie są posłuszni. „Nie słyszałem tego dobrze. Będziemy musieli to powtórzyć. Chłopaki, to
było strasznie powolne, jeszcze raz”. „Dokładnie tak”, -wtrąca się Landry. „Będziemy musieli to
powtórzyć”. Jak tylko kilka pierwszych numerów zostaje wywołanych, Hellmann wrzeszczy: „Stop!
To ma być głośno? Może nie usłyszeliście mnie dobrze. Mówiłem, że ma być głośno i wyraźnie”.
„Zobaczmy, czy potrafią liczyć do tyłu. Teraz spróbujcie od drugiego końca”. Landry mówi
żartobliwie: „Hej! Nie życzę sobie żadnych śmiechów!” Hellmann mówi burkliwym tonem:
„Będziemy tutaj tkwić całą noc, dopóki nie zrobimy tego dobrze”.
Niektórzy z więźniów zaczynają zdawać sobie sprawę, że pomiędzy tymi dwoma strażnikami Hellmannem i młodszym Landrym - toczy się walka o dominację. Więzień 819, który nie brał niczego
specjalnie poważnie, zaczyna głośno się śmiać, kiedy Landry i Hellmann udowadniają sobie
wzajemnie własną wyższość kosztem więźniów. „Hej, czy ja powiedziałem, że możesz się śmiać 819?
Może nie słyszałeś mnie dobrze”. Hellmann po raz pierwszy robi się zły. Staje przed więźniem twarzą
w twarz, pochyla się ku niemu i popycha go do tyłu za pomocą swojej pałki. Teraz Landry odpycha
swojego kolegę strażnika na bok i rozkazuje 819 zrobić 20 pompek, które ten wykonuje bez
komentarza.
Hellmann powraca do centrum wydarzeń: „Tym razem macie śpiewać”. Kiedy więźniowie
zaczynają liczenie, przerywa im: „Czy nie mówiłem, że macie śpiewać? Może jaś- niepanów zbytnio
uciskają w głowę ich czapeczki z damskich pończoch i nie słyszą mnie zbyt dobrze”. Staje się
bardziej kreatywny w technikach kontroli oraz dialogu. Bierze się za więźnia 1037, za to, że śpiewa
swój numer fałszując, i żąda 20 pajacyków. Gdy ten kończy, Hellmann dodaje: „Zrób dla mnie
jeszcze 10? I postaraj się tym razem, żeby to coś nie łomotało tak bardzo”. Nie ma sposobu, by robić
pajacyki bez hałasowania łańcuchem przypiętym do kostki. Polecenia strażników stają się arbitralne,
ale strażnicy zaczynają odczuwać przyjemność z wydawania poleceń i zmuszania więźniów, by je
wykonywali.
Chociaż więźniowie śpiewający numery są zabawni, dwaj strażnicy mówią na przemian: „W tym
nie ma nic śmiesznego” - narzekając przy tym - „Ależ, to jest straszne. Naprawdę do kitu”. „I jeszcze
raz” - mówi do więźniów Hellmann - „chcę żebyście śpiewali i żeby to brzmiało słodko”. Więzień po
więźniu jest zmuszany do robienia pompek za bycie zbyt powolnym lub zgorzkniałym.
Na horyzoncie pojawia się naczelnik ze strażnikiem Burdanem, z drugiego naboru; dynamiczny
duet Hellmann i Landry błyskawicznie nakazuje więźniom odliczanie ich więziennych numerów
identyfikacyjnych zamiast kolejnych numerów od 1 do 9, tak jak robili to dotychczas, co oczywiście
nie miało większego sensu. Teraz Hellmann zakazuje patrzenia na numery przy odliczaniu, do tego
czasu więźniowie już powinni byli je zapamiętać. Jeżeli któryś z więźniów pomyli swój numer, karą
jest tuzin pompek dla wszystkich. Wciąż konkurując z Landrym o pierwszeństwo w „hierarchii
dziobania”, Hellmann staje się jeszcze bardziej nieobliczalny: „Nie lubię, jak liczycie przy opadaniu
w dół. Chcę, żebyście liczyli podnosząc się do góry. Zrób dla mnie jeszcze 10 pompek, 5486”.
Więźnio
wie posłusznie wypełniają rozkazy, szybciej i szybciej, lecz to tylko nasila potrzebę strażników,
by wymagać od nich więcej. Hellmann: „No, to jest świetne. To może tym razem zaśpiewacie? Nie
śpiewacie zbyt dobrze, to mi po prostu nie brzmi wystarczająco słodko”. Landry: „Nie wydaje mi się,
żeby oni właściwie trzymali rytm. Macie to robić miło i słodko, niech to będzie przyjemność dla
ucha”. 819 i 5486 wciąż kpią z tego procederu, lecz,
o dziwo, podporządkowują się żądaniom strażników, robiąc po drodze mnóstwo karnych pajacyków.
Nowy strażnik, Burdan wciąga się w grę szybciej niż koledzy. Ale ma świetny praktyczny
instruktaż, obserwując jak ci dwaj modele pokazują, na co ich stać. „O, to było piękne! I tak trzymać,
chcę, żebyście tak to robili. 3401 podejdź no tutaj i zrób solówkę, powiedz nam, jaki jest twój
numer!”. Burdan wykracza poza to, co robili jego koledzy strażnicy, fizycznie wyciągając więźniów z
szeregu, żeby śpiewali swoje solówki przed innymi.
Więzień Stew-819 zostaje naznaczony. Kazano mu śpiewać solo raz po raz, lecz jego piosenka
nigdy nie została uznana za „wystarczająco słodką”. Strażnicy prześmiewają się za każdym razem:
„On zdecydowanie nie brzmi słodko!”, „Nie, dla mnie to wcale nie brzmi słodko”. „Jeszcze 10”.
Hellmann docenia to, że Burdan zaczyna zachowywać się jak strażnik, lecz nie ma zamiaru
wyzbywać się kontroli na jego rzecz, lub Landry’ego. Każe więźniom recytować numer więźnia
następnego w szeregu. Kiedy nie wiedzą, jaki to numer - a większość nie wie - każe im robić jeszcze
więcej pompek.
„5486 brzmisz, jakbyś był naprawdę zmęczony. Czy nie potrafisz robić tego lepiej? To jeszcze
pięć”. Hellmann wymyśla nowy kreatywny plan, by nauczyć Jerrego-5486 jego numeru, raz a dobrze:
„Najpierw zrób pięć pompek, potem cztery pajacyki, potem osiem pompek i sześć pajacyków, w ten
sposób będziesz dokładnie pamiętał, jaki to jest numer, 5486”. Wyraźnie staje się coraz bardziej
pomysłowy w wymyślaniu kar - pierwsza oznaka kreatywnego zla.
Landry wycofał się w odległy koniec Wewnętrznego Dziedzińca, najwyraźniej cedując
dominację na rzecz Hellmanna. W takiej sytuacji Burdan zajmuje zwolnione miejsce, lecz zamiast
konkurować z Hellmannem, wspiera go, na ogół poprzez uzupełnianie lub uszczegółowianie jego
poleceń. Lecz Landry nie daje za wygraną. Wkracza z powrotem do gry i żąda kolejnego odliczania.
Nie będąc zadowolonym z ostatniego, każe dziewiątce zmęczonych więźniów odliczać co dwa, potem
co trzy. Ewidentnie nie jest aż tak kreatywny, jak Hellmann, lecz mimo to stara się z nim
rywalizować. 5486 gubi się, przez co musi robić więcej pompek. Hellmann przerywa: „Kazałbym
wam liczyć co 7, lecz wiem, że nie jesteście aż tak mądrzy. Więc chodźcie tutaj i weźcie wasze
koce”. Landry próbuje kontynuować zabawę: „Zaraz, zaraz, czekać! Ręce na ścianę” - lecz Hellmann
na to nie pozwala. W bardzo autorytarny sposób ignoruje ostatni rozkaz Landry’ego i wysyła
więźniów, by wzięli swoje prześcieradła i koce, pościelili łóżka i pozostali w celach do momentu wezwania. Hellmann przejmuje kontrolę nad kluczami i zamyka cele.
Pierwsze oznaki nadciągającej burzy
Na koniec swojej zmiany Hellmann krzyczy do więźniów, opuszczając Wewnętrzny Dziedziniec:
„No dobra, panowie, czy podobało wam się nasze odliczanie?”. „Nie, proszę pana!”.
„Kto to powiedział?” Więzień 8612 przyznaje się do tej uwagi mówiąc, że uczono go, iż nie należy
kłamać. Wszyscy trzej strażnicy wpadają do celi nr 2, łapią 8612, który metodą dysy- denckich
radykałów potrząsa pięściami, wykrzykując: „Cała władza w ręce ludu!”. Zostaje wtrącony do Lochu
- stając się jego pierwszym lokatorem. Strażnicy pokazują, że łączy ich jedna zasada. Nie zamierzają
tolerować żadnego sprzeciwu. Landry podejmuje wcześniejsze pytanie Hellmanna skierowane do
więźniów: „No dobra, czy podobało wam się odliczanie?”. „Tak, proszę pana”. „Tak, proszę pana,
kto?” „Tak, proszę pana, Panie oficerze penitencjarny”. „No, tak już lepiej”. Skoro nikt więcej nie ma
ochoty otwarcie podważać ich autorytetu, trzech szeryfów odchodzi korytarzem w szyku jak na
paradzie wojskowej. Przed udaniem się do pomieszczenia strażników, Hellmann zagląda do celi nr 2
po to, by przypomnieć jej lokatorom: „Chcę, żeby te łóżeczka były zasłane jak u mamusi”.
Więzień 5486 wyznaje, że czuł się przygnębiony, kiedy więzień 8612 został wsadzony do Lochu.
Miał również poczucie winy, że nie zrobił nic, by interweniować. Racjonalizował swoje zachowanie
twierdząc, że nie chciał poświęcać własnej wygody, ani też samemu wylądować w Lochu.
Przypominał sobie również, że „to tylko eksperyment”6.
Przed gaszeniem świateł, dokładnie o 10 wieczorem, więźniowie mogą po raz ostatni przed porą
nocną skorzystać z toalety. Najpierw muszą uzyskać zgodę, potem pojedynczo lub dwójkami, z
zawiązanymi oczami, prowadzeni są do toalety. Opuściwszy teren więzienia, idą okrężną drogą, przez
głośną kotłownię; wszystko po to, by zmylić ich zarówno, co do ich własnej pozycji, jak i lokalizacji
toalety. Później ta niewydajna procedura zostanie usprawniona w ten sposób, że wszyscy więźniowie
będą przemierzać trasę do toalety w grupie. By pogłębić dezorientację, trasa może również
obejmować przejażdżkę windą.
Na dzień dobry, więzień Tom-2093, mówi, że potrzebuje w toalecie więcej czasu niż ustalono,
ponieważ jest taki spięty, że nie jest w stanie oddać moczu. Strażnicy odmawiają, lecz inni
więźniowie łączą siły, nalegając, żeby przyznać mu wystarczającą ilość czasu. „Trzeba było dać im
do zrozumienia, że są pewne rzeczy, których wymagamy - tak wyznał później buńczucznie 54 867.
Drobne wydarzenia - takie jak to - mogą się sumować, stwarzając nową, kolektywną tożsamość
więźniów. Tworzy się coś więcej niż tylko zbiorowość pojedynczych jednostek, próbujących przeżyć
na własną rękę. Buntownik Doug-8612 uważa, że strażnicy ewidentnie weszli w swoje role oraz że
ich zachowanie jest po prostu śmieszne. Dodaje również, że „zdecydowanie przesadzają”. Będzie
kontynuował swoje starania, by zorganizować innych więźniów i uzyskać więcej władzy. W
przeciwieństwie do niego, nasz jasnowłosy więzień Hubbie-7258 zeznaje: „w miarę jak upływał
dzień, myślałem, że wolałbym być strażnikiem”8. Nikogo nie dziwi, że żaden ze strażników nie życzył sobie być więźniem.
Kolejny buntowniczy więzień-819 wyraził swoje odczucia w liście do rodziny, prosząc o przyjście
na wieczorną wizytę. Podpisał go: „Wszelka władza dla uciśnionych braci. Zwycięstwo jest
nieuniknione. Bez żartów, jestem tutaj tak szczęśliwy, jak tylko może być więzień”9. Grając w karty
w swojej kwaterze, strażnicy z nocnej zmiany, razem z naczelnikiem, ustalają plan pierwszego
odliczania w trakcie porannej zmiany. Jego celem ma być dokuczenie więźniom. Krótko po
rozpoczęciu swojej zmiany strażnicy staną pod drzwiami do cel, po czym obudzą swoich
podopiecznych za pomocą głośnych przenikliwych gwizdów. Takie działanie skutecznie zakłóci sen
więźniów, a jednocześnie szybko sprawi, że nowa zmiana strażników dziarsko wejdzie w swoje role.
Landry’emu, Burdanowi
i Hellmannowi podoba się taki plan. Kontynuując grę, rozmawiają o tym, co mogą zrobić, by
następnej nocy być lepszymi strażnikami. Hellmann uważa, że to wszystko to tylko „gry i zabawy”.
Postanowi! odtąd zgrywać „wielkiego ważniaka”, „grać bardziej dominującą rolę”, jak w trakcie
rytuałów inicjacyjnych w bractwach studenckich czy w filmach
o sławnych więzieniach, takich jak Nieugięty Lukę10.
Burdan znajduje się w niewygodnej pozycji, stojąc pomiędzy swoimi kolegami z nocnej zmiany,
jak gracz między pozycjami. Geoff Landry rozpoczął ostro, lecz w miarę upływu nocy zaczął zdawać
się na kreatywne pomysły Hellmanna i ostatecznie podporządkował się jego silnemu stylowi. Później
Landry przejmie rolę „dobrego strażnika”, przyjaźnie nastawionego do więźniów, nie poniżającego
ich. Jeżeli Burdan sprzymierzy się z Lan- drym, może wspólnie uda im się przyćmić jasne światło
Hellmanna. Lecz jeżeli Burdan połączy swe siły z twardym gościem, jakim jest Hellmann, Landry
zostanie odsunięty jako dziwak. Wówczas działania tej zmiany zaczną zmierzać w niebezpiecznym
kierunku.
W swoim retrospektywnym pamiętniku Burdan pisze, że poczuł się podekscytowany, kiedy o
szóstej wieczorem nagle został wezwany, by stawić się na służbę tak szybko, jak będzie to możliwe.
Przywdzianie skrojonego w wojskowym stylu munduru sprawiło, że czuł się głupio. Obawiał się, że
kontrast takiego ubrania ze spływającymi na twarz czarnymi włosami może sprawić, iż więźniowie
będą się z niego naśmiewać. Świadomie podjął decyzje, by nie patrzeć im w oczy, nie uśmiechać się,
ale też nie traktować tego wszystkiego jako gry.
W porównaniu z Hellmannem i Landrym, którzy w swoich rolach wyglądają na pewnych siebie,
on wcale taki nie jest. Traktuje ich jak starych wyjadaczy, mimo że wykonują tę robotę zaledwie kilka
godzin dłużej niż on. To, co sprawia mu największą przyjemność w całym kostiumie, to noszenie
wielkiej policyjnej pałki. Zabawa nią daje mu poczucie władzy i bezpieczeństwa. Stuka pałką o kraty
w drzwiach cel, tłucze o drzwi Lochu albo po prostu uderza w otwartą dłoń. Staje się to jego
rutynowym gestem. Pogawędka z nowymi kolegami pod koniec zmiany spowodowała, że (we
własnym odczuciu - przyp. red. nauk.) ciągle był bardziej podobny do dawnego siebie, niż do
upojonego władzą strażnika. Nie przeszkodziło mu to jednak wygłosić Landry’emu przemowy na
temat potrzeby zespołowego działania, po to by trzymać więźniów w ryzach oraz nie dopuścić do
buntu.
Przenikliwe gwizdy o 2.30 rano
Poranna zmiana przybywa w środku nocy, o drugiej, a kończy rano o dziesiątej. Ta zmiana składa się
z Andre Cerosa, kolejnego długowłosego, brodatego młodziana, któremu towarzyszy Karl Vandy.
Pamiętajmy, że Vandy pomagał dziennej zmianie przetransportować więźniów z policyjnego aresztu
do naszego więzienia, więc zaczyna pracę mocno zmęczony. Podobnie jak Burdan, on również ma
długie, lśniące włosy. Trzeci strażnik, Mike Varnish, jest zbudowany jak zapaśnik, silny i
muskularny, lecz niższy niż pozostali dwaj. Kiedy naczelnik komunikuje im, że praca ich zmiany
rozpocznie się od niespodziewanej pobudki, wszyscy trzej są zachwyceni, że zaczną od tak mocnego
akcentu.
Więźniowie śpią w najlepsze. Cześć z nich chrapie w swoich ciemnych, ciasnych celach. Nagle
ciszę przerywają głośne dźwięki gwizdków. Rozlegają się krzyki: „Jazda!”, „Wstawać i wychodzić na
odliczanie!”, „No dobra, śpiące królewny, czas sprawdzić, czy nauczyliście się liczyć”. Nieprzytomni
więźniowie stają w szeregu pod ścianą i mechanicz
nie odliczają, podczas gdy trzej strażnicy prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych wariacji na
temat sposobu odliczania. Odliczania oraz towarzyszące im karne pompki
i pajacyki ciągną się przez niemal pełną godzinę. Wreszcie więźniowie dostają rozkaz powrotu do snu
- aż do pobudki kilka godzin później. Część więźniów pisała, że poczuli wtedy pierwsze oznaki
zaburzenia poczucia czasu, czuli się zaskoczeni, wycieńczeni
i wściekli. Część z nich przyznała później, że zastanawiali się, czy w tym momencie nie przerwać
eksperymentu.
Strażnik Ceros początkowo czuł się niedobrze w swoim uniformie, lecz teraz podoba mu się
noszenie srebrnych lustrzanych okularów. Czuje się w nich bezpiecznie autorytatywny. Natomiast
głośne gwizdanie odbijające się w ciemnym pomieszczeniu, trochę go przeraża. Czuje, że jest zbyt
miękki, by być dobrym strażnikiem, próbuje więc skrywać nerwową potrzebę śmiania się pod
„sadystycznym uśmiechem”11. By uniknąć tego problemu, zajmuje swoją uwagę
komplementowaniem naczelnika za jego niekończące się okrutne pomysły na urozmaicenie
odliczania. Varnish mówił później, że zdawał sobie sprawę, iż zostanie silnym strażnikiem będzie dla
niego trudne, dlatego patrzył na innych w poszukiwaniu wskazówek, jak się zachować w tej
nadzwyczajnej sytuacji. Robi tak większość z nas, kiedy znajdujemy się w obcej dla nas sytuacji.
Czuł, że głównym zadaniem strażników jest pomoc w stworzeniu otoczenia, w którym więźniowie
utraciliby swoje dawniejsze tożsamości i przyjęli nowe.
Kilka wstępnych obserwacji i uwag
Z moich dotychczasowych notatek wynika kilka kwestii, na których warto skoncentrować naszą
uwagę w ciągu nadchodzących dni i nocy. Czy nieobliczalne okrucieństwo strażników nadal będzie
rosło, czy też osiągnęło ono pewien punkt szczytowy? Czy, kiedy pójdą do domu i zastanowią się, co
tutaj robili, będziemy mogli oczekiwać od nich żalu? Czy będą czuli się zawstydzeni swoimi
ekscesami i zaczną zachowywać się w sposób bardziej uprzejmy? Czy jest możliwe, by werbalna
agresja eskalowała lub nawet przemieniła się w przemoc fizyczną? Już teraz nuda, towarzysząca
rozwlekłym ośmiogodzinnym dyżurom, doprowadziła do tego, że strażnicy zabawiali się,
wykorzystując więźniów jak zabawki. Jak będą radzić sobie z tą nudą w miarę, jak eksperyment
będzie postępował? Co do więźniów, jak oni będą radzili sobie z nudnym życiem więźnia przez
okrągłą dobę? Czy więźniom uda się zjednoczyć w oporze, zachowując w ten sposób pewien poziom
godności
i praw, czy też staną się biernymi obiektami rozkazów strażników? Ile czasu upłynie, zanim pierwszy
więzień stwierdzi, że ma dosyć, i zrezygnuje z eksperymentu oraz czy pociągnie za sobą wielu
naśladowców? Byliśmy świadkami bardzo różnych stylów reprezentowanych przez zmianę dzienną i
nocną; jaki będzie styl zmiany porannej?
Jest oczywiste, że studentom zajęło trochę czasu, zanim podjęli swoje nowe role. Czynili to ze
sporym wahaniem i pewnym zakłopotaniem. Wciąż jeszcze wyraźnie czują, że jest to jedynie
eksperyment z życia więziennego, który w rzeczywistości nie przypomina prawdziwego więzienia.
Być może nigdy nie przekroczą psychologicznej bariery, polegającej na uzyskaniu świadomości, że
jest się uwięzionym w miejscu, którego nie można opuścić według uznania. Jak moglibyśmy
oczekiwać takiego rozwoju wydarzeń w sytuacji, która, pomimo przygnębiającego realizmu
policyjnego aresztowania, w tak oczywisty spo
sób była eksperymentem? W trakcie niedzielnej odprawy strażników starałem się zaszczepić w
nich postrzeganie tego miejsca jako więzienia, będącego imitacją psychologicznego funkcjonowania
prawdziwych więzień. Opisałem im typy nastawień psychicznych, charakterystyczne dla relacji
między strażnikami a więźniami, występujących w prawdziwych więzieniach. Znałem je dzięki
kontaktom z naszym konsultantem ds. więziennictwa, byłym skazańcem, Carlem Prescottem, oraz ze
świeżo zakończonego kursu szkoły letniej na temat psychologii uwięzienia. Obawiałem się, że być
może dałem im zbyt dużo wskazówek, prowokując w ten sposób zachowania naśladowcze, zamiast
doprowadzić do stopniowego wchodzenia w nowe role poprzez praktyczne doświadczenia. Jak na
razie wydaje się, że strażnicy na tyle różnili się w swoim zachowaniu, by można było odrzucić
obawy, iż działają według uprzednio ustalonego scenariusza. Przypatrzmy się temu, co wydarzyło się
w czasie tej wcześniejszej odprawy strażników.
Sobotnia odprawa strażników
W ramach przygotowania do eksperymentu nasz zespół spotkał się z tuzinem strażników po to, by
przedyskutować cele eksperymentu, przydzielić zadania oraz zasugerować środki, za pomocą których
mogliby kontrolować więźniów bez stosowania kar fizycznych. Dziewięciu strażników zostało
losowo przydzielonych do trzech zmian, a trzej następni mieli pozostawać w gotowości do służby
awaryjnej, jako strażnicy zapasowi lub zmiennicy. Po tym jak przedstawiłem im poglądowo, dlaczego
jesteśmy zainteresowani badaniem życia więziennego, naczelnik David Jaffe opisał część procedur i
obowiązków strażników. Następnie Craig Haney i Curt Banks, pełniący role doradców
psychologicznych, przedstawili szczegółowe informacje na temat niedzielnych aresztowań oraz
wprowadzenia nowych więźniów do naszego więzienia.
Prezentując cel eksperymentu powiedziałem im, że, w moim przekonaniu, wszystkie więzienia
stanowią fizyczną metaforę utraty wolności, którą każdy z nas z różnych powodów odczuwa w inny
sposób. Jako psycholodzy społeczni chcieliśmy zrozumieć psychologiczne bariery, jakie więzienia
stwarzają pomiędzy ludźmi. Oczywiście istniały granice tego, co mogliśmy osiągnąć w
eksperymencie wykorzystującym jedynie „pozorowane więzienie”. Więźniowie wiedzieli, że zostają
pozbawieni wolności jedynie na relatywnie krótki okres dwóch tygodni - niewiele, w porównaniu z
długimi latami, jakie odsiaduje większość prawdziwych więźniów. Wiedzieli również, że istnieją
granice tego, co mogliśmy im zrobić w eksperymentalnym otoczeniu. Inaczej sprawa wygląda w
prawdziwych więzieniach, gdzie więźniowie mogą zostać pobici, porażeni prądem, grupowo
zgwałceni, a czasami nawet zabici. Wyraźnie dałem do zrozumienia, że nie wolno nam w żaden sposób fizycznie dręczyć „więźniów”.
Dałem również do zrozumienia, że - pomimo tych ograniczeń - chcieliśmy stworzyć
psychologiczną atmosferę, która pozwoliłaby uchwycić część zasadniczych cech, charakterystycznych
dla wielu więzień, o których świeżo się dowiedziałem. „Nie możemy dręczyć ich fizycznie, ani też
torturować”. Tak mówiłem. „Możemy tworzyć nudę, możemy prowokować poczucie frustracji. W
pewnym stopniu możemy również budzić w nich strach. Możemy stwarzać poczucie
nieprzewidywalności, dominującej w ich życiu, pozoSobotnia odprawa strażników
stającym pod pełną kontrolą - kontrolą systemu, waszą, moją i Jaffego. Nie będą mieli absolutnie
żadnej prywatności, będą pod ciągłą obserwacją - wszystko, cokolwiek będą robili, będzie
obserwowane. Nie będą mieli żadnej swobody działania. Nie będą mogli uczynić, ani powiedzieć nic,
na co nie wyrazimy zgody. Będziemy odbierali im ich tożsamość na wiele sposobów. Będą musieli
nosić specjalne stroje i nikt nigdy nie będzie zwracał się do nich po imieniu; zostaną im przydzielone
numery i tylko za pomocą tych numerów będą wywoływani. Generalnie wszystko to powinno
wytworzyć u nich poczucie bezsilności. Mamy pełną kontrolę nad tą sytuacją, podczas gdy oni nie
mają jej wcale. Badanie ma udzielić nam odpowiedzi na pytanie, co więźniowie gotowi są zrobić, by
zdobyć władzę, by odzyskać pewien zakres własnej tożsamości, odzyskać wolność oraz własną
prywatność. Czy, doprowadzeni do ostateczności, więźniowie zaczną działać przeciwko nam, by
odzyskać część z tego, czym mogli się cieszyć dotychczas, poruszając się swobodnie poza
więzieniem?12.
Dałem do zrozumienia tym początkującym strażnikom, że więźniowie najprawdopodobniej będą
traktować to wszystko jako „gry i zabawy”, dlatego naszym wspólnym zadaniem, jako zespołu
pracowników tego więzienia, jest wytworzenie w czasie trwania eksperymentu wymaganego
psychologicznego nastroju u więźniów. Naszym zadaniem jest sprawienie, by poczuli się tak, jakby
wylądowali w więzieniu. W żadnej sytuacji nie wolno było mówić, że jest to badanie lub
eksperyment. Po udzieleniu tym strażnikom in spe odpowiedzi na różne pytania, wyjaśniłem, w jaki
sposób, na podstawie ich preferencji, wybrane zostaną trzy trójosobowe zmiany. Wyjaśniłem wtedy,
że najmniej przez nich pożądana nocna zmiana najprawdopodobniej będzie najłatwiejszą, ponieważ
więźniowie będą spali przez co najmniej połowę czasu jej trwania. „Będziecie wtedy mieli relatywnie
mało do roboty, ale i tak nie możecie spać. Musicie być na miejscu na wypadek, gdyby oni coś knuli”.
Wbrew mojemu założeniu, że nocna zmiana będzie miała niewiele do roboty, ostatecznie zmiana ta
wykonywała większość pracy - traktując przy tym więźniów w sposób najbardziej brutalny.
Chciałbym jeszcze raz zauważyć, że moje początkowe zainteresowanie nakierowane było bardziej
na więźniów oraz ich dopasowanie się do parawięziennej sytuacji, niż na strażników. Strażnicy mieli
jedynie grać rolę orkiestry w tle, która miała pomóc wytworzyć u więźniów nastawienie psychiczne,
związane ze świadomością bycia uwięzionym. Wydaje mi się, że przyjęcie przeze mnie takiej
perspektywy ma związek z moim pochodzeniem z klasy niższej, które sprawiało, że bardziej
identyfikowałem się z więźniami niż strażnikami. Z całą pewnością wpłynął na nią również mój
osobisty, bliski kontakt z Pre- scottem oraz z innymi byłymi więźniami, których poznałem w ostatnim
czasie. Tak więc moje przemówienie na odprawie miało na celu wprowadzenie strażników „w nastrój
pierdla”, poprzez podkreślenie niektórych najważniejszych procesów sytuacyjnych i psychologicznych, jakie zachodzą w typowych więzieniach. Z biegiem czasu stało się dla nas jasne, że
zachowanie strażników jest nie mniej interesujące niż reakcje więźniów, a czasami nawet bardziej.
Czy, gdybyśmy pozwolili działać wyłącznie kontekstowi behawioralnemu oraz podziałowi na role,
osiągnęlibyśmy ten sam efekt bez ukierunkowania strażników? Jak zobaczycie, pomimo naszego
tendencyjnego nakierowania, strażnicy początkowo niewiele robili, by poprzez swoje zachowania
wywoływać u więźniów takie negatywne nastawienia psychiczne. Potrzeba było czasu, żeby ich nowe
role oraz mechanizmy sytuacyjne
80
zaczęły oddziaływać w sposób, który stopniowo przemieniał ich w sprawców maltretowania
więźniów. Narodziło się zło, za którego powstanie w tym sztucznym Więzieniu Hrabstwa Stanford to
ja ostatecznie ponosiłem odpowiedzialność.
Patrząc na to z innej strony, ci strażnicy nie mieli żadnego formalnego treningu, by wiedzieć, jak
zostać strażnikiem. Powiedziano im, że w pierwszej kolejności mają zachować prawo i porządek, nie
dopuścić, by więźniowie uciekli, oraz pod żadnym pozorem nie używać siły fizycznej przeciwko
więźniom. Otrzymali ponadto ogólną orientację, co do negatywnych aspektów psychologicznych
uwięzienia. Procedura ta przypomina wiele systemów wdrażania nowych strażników do służby
penitencjarnej, gdzie zakres szkoleń bywa ograniczony jedynie do informacji, że wolno im stosować
wszelkie środki, jakie okażą się konieczne w sytuacji zagrożenia. Zestaw zasad, jakie naczelnik i
strażnicy narzucili więźniom, oraz moje instrukcje na odprawie dla strażników, stanowią wkład
Systemu w stworzenie zestawu początkowych warunków sytuacyjnych. Niebawem miały one wpłynąć na wartości, nastawienia oraz dyspozycje osobowościowe, wniesione przez uczestników
eksperymentu w ten specyficzny układ. Niedługo dowiemy się, w jakim kierunku potoczył się
potęgą osoby.
konflikt pomiędzy mocą sytuacji oraz
Strażnicy
Dzienna Zmiana 10.00-18.00 Arnett
Nocna Zmiana: 18.00-2.00 Hellmann
Landry (Geoff)
Poranna Zmiana: 2.00 -10.00 Vandy
Zapasowi Morison Peters
Więźniowie
Cela nr 1
3401 -Glenn
5704-Paul 7258 -
Markus Landry (John)
Burdan
Hubbie Cela nr 2
819-Stewart
1037-Rich 8612 -
Ceros
Varnish
Strażnicy
Doug Cela nr 3
2093 - Tom „Sierżant”
4325-Jim 5486-Jerry
Przypisy
Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie dialogi więźniów i strażników oparte są na
stenograficznych transkrypcjach z nagrań wideo realizowanych w trakcie eksperymentu. Imiona
więźniów i strażników zostały zmienione, by chronić ich prawdziwą tożsamość. Materiały ze
Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego oraz oryginalne dane i analizy, na które powołujemy się
w tej książce, są przechowywane w Archiwach Historii Amerykańskiej Psychologii (Archives of the
History of American Psychology) w Akron, w Ohio. Również bieżące materiały zostaną przekazane
do Archiwów, gdzie będą trwale przechowywane jako Dokumentacja Philipa Zimbardo. Pierwsza
część dokumentacji zostanie poświęcona Stanfordzkiemu Eksperymentowi Więziennemu. Kontakt z
Archiwami to: www.uakron.edu lub [email protected]. SPE był przedmiotem ożywionej dyskusji w
mediach, w związku z którą niektórzy z uczestników zdecydowali się na ujawnienie swojej
tożsamości. To jednak pierwszy raz w sposób tak szczegółowy opisuję ten eksperyment dla tak
szerokiej grupy odbiorców. Stąd też zdecydowałem się zmienić imiona i nazwiska wszystkich
więźniów i strażników, by ukryć ich prawdziwą tożsamość.
1
Przypisy
Powyższe reguły stanowiły rozszerzenie tych, które Jaffe i jego koledzy studenci wypracowali
poprzedniej wiosny w ramach swojego projektu realizowanego na moim kursie „Psychologia
społeczna w działaniu”. W ramach projektu przeprowadzili w swoim akademiku symulację sytuacji
więziennej. Na moich zajęciach studenci wybierali jeden z dziesięciu proponowanych przeze mnie
projektów eksperymentalnych, z których każdy miał na celu zgłębienie pewnych aspektów
funkcjonowania jednostek w ramach instytucji. Projekty dotyczyły m.in. osób starszych, które trafiają
do domów opieki, ludzi wstępujących do sekt, czy adaptacji do ról więźniów i strażników. Jaffe i
około tuzina innych studentów wybrało jako temat więzienia. Jednym z elementów prowadzonych
przez nich działań badawczych było zaprojektowanie i przeprowadzenie w swoim akademiku
weekendowej symulacji sytuacji więziennej. Zakończyła się ona dramatycznymi rezultatami, które
zainspirowały właściwy eksperyment badawczy.
W symulacji więzienia, zaaranżowanej przez tych studentów, mój udział sprowadzał się do
udzielenia wskazówek. Nie byłem świadomy ich przeżyć, aż do momentu, kiedy na zajęciach
następnego dnia po więziennym weekendzie zaprezentowali swój projekt na forum grupy. Byłem
zaskoczony intensywnością ich przeżyć, jawnie okazywanymi przed dużą grupą wykładową:
gniewem, frustracją, wstydem i zagubieniem, płynącymi z zachowania własnego i kolegów w nowych
rolach. Niezwłocznie potem omówiłem eksperyment ze wszystkimi uczestnikami. Stało się jasne, że
sytuacja mocno ich poturbowała. Biorąc jednak pod uwagę, że to studenci sami decydowali o
zaangażowaniu się w temat, nie było jasne, czy to w nich samych było coś specyficznego, czy wiązało
się to z warunkami więziennymi. Tylko kontrolowany eksperyment, w którym uczestnicy byliby
przypadkowo przypisywani do ról strażników lub więźniów, mógł pomóc w oddzieleniu wpływu
dyspozycji indywidualnych od czynników sytuacyjnych. To stało się jedną z zachęt do
zaprojektowania eksperymentu, który realizowaliśmy w nadchodzącym lecie.
Końcowy raport Jaffe’go z zadania zespołowego z 15 i 16 maja 1971 r. zatytułowany jest po
prostu: Symulacja Więzienia. Niepublikowany raport, Uniwersytet Stanforda, Wiosna 1971.
3
Raport ze Zmiany Strażników.
4
Nagrywana końcowa ewaluacja więźnia.
5
Menu planowane na pierwszy tydzień, dania ustalane w porozumieniu z cateringiem z Centrum
Studenckiego im. Tressidera w Stanfordzie.
Niedziela Gulasz wołowy
Poniedziałek Chili z fasolą
Wtorek
Potrawka z kurczaka
Środa
Indyk po królewsku
Czwartek Racuchy kukurydziane z krojonym bekonem
Piątek
Spaghetti z kulkami mięsnymi
Śniadania: 150 ml soku, płatki lub jajka gotowane na twardo, jabłko.
Lunche: dwie kromki chleba z plasterkiem jednego z następujących zimnych dodatków: kiełbasy
podwędzanej, szynki, wątrobianki. Jabłko, ciastko, mleko lub woda.
6
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
7
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
8
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
9
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
10
Cytat z wypowiedzi strażnika, za wywiadem z NBC Chronolog, nadanym w listopadzie 1971 r.
11
Retrospektywny pamiętnik strażnika.
12
Stenograficzna transkrypcja z nagranego na wideo spotkania strażników. Patrz: DVD Cicha
2
Furia: Stan- fordzki Eksperyment Więzienny.
ROZDZIAŁ 4
Poniedziałek: bunt więźniów
Nareszcie poniedziałek, nużący i męczący dla wszystkich nas, po o wiele za długim pierwszym dniu
oraz, zdawało by się, niekończącej się nocy. Lecz nagle znów rozbrzmiewa przenikliwe gwizdanie,
szybko zrywające więźniów ze snu. Jest 6 rano. Wywlekają się ze swoich cel, wodząc dookoła
mętnym wzrokiem. Poprawiają swoje czapeczki z pończoch
i koszule, odplątują łańcuchy zwisające u kostek. Cóż za żałosna banda. 5704 powiedział nam
później, że było to frustrujące, wchodzić w nowy dzień wiedząc, że będzie się zmuszonym znów
przechodzić „od nowa przez to samo gówno - a może i gorsze”1.
Strażnik Ceros podnosi spuszczone głowy, zwłaszcza u więźnia 1037, który wygląda jak lunatyk.
Prostuje ramiona, rękami poprawiając postury więźniów i nadając im właściwą sylwetkę. Jest jak
matka przygotowująca swoje senne dzieci przed pierwszym dniem szkoły; robi to tylko nieco bardziej
szorstko. Zanim zostanie podane śniadanie, będzie jeszcze czas na dalszą naukę zasad i poranne
ćwiczenia. Vandy przejmuje dowodzenie: „Dobra, będziemy uczyć was tych zasad, aż będziecie znali
je wszystkie na pamięć”2. Jego zaangażowanie udziela się innym. Pod jego wpływem Ceros, kręcąc
pałką, zaczyna przechadzać się wzdłuż linii więźniów. Kiedy więźniowie nie powtarzają zasad
wystarczająco szybko, Ceros traci cierpliwość i pokrzykuje: „No, dalej, dalej”. Uderza przy tym
swoją pałką w otwartą dłoń, wydając nią odgłos tap, tap - powstrzymywanej agresji.
Vandy przez kilka minut ćwiczy z więźniami instrukcję korzystania z toalety, powtarzając ją
wielokrotnie aż do momentu, kiedy więźniowie spełniają jego oczekiwania. Powtarzają to, co im
powiedział: w jaki sposób będą korzystać z tego przybytku, jak długo
i że będą przestrzegać ciszy. „819 myśli, że to jest zabawne. Być może znajdziemy dla 819 coś
specjalnego”. Strażnik Varnish stoi nieco z boku, nie robiąc nic. Ceros i Vandy zamieniają się rolami.
Więzień 819 nadal się uśmiecha, wręcz śmieje się z absurdalności całej tej sceny. „To nie jest
śmieszne, 819”.
Strażnik Markus na przemian z Cerosem odczytują zasady. Ceros: „Tę macie czytać głośniej:
Więźniowie mają zgłaszać wszelkie naruszenia zasad strażnikom!”. Więźniowie muszą teraz śpiewać
reguły, ale - po tylu powtórkach - najwyraźniej nauczyli się już wszystkich na pamięć. Teraz nadeszła
kolej na instruktaż z wojskowego stylu ścielenia łóżek. Vandy mówi: „Od dziś wasze ręczniki mają
być zwinięte i schludnie ułożone przy łóżkach. To ma być położone schludnie, a nie po prostu
rzucone. Jasne?”.
Więzień 819 zaczyna się stawiać. Przestaje wykonywać ćwiczenia i odmawia dalszych działań.
Inni również przerywają i patrzą, co robi ich kolega. Strażnik każe mu kontynuować, co ten czyni,
przez wzgląd na swoich kumpli.
83
„Bardzo pięknie, 819. A teraz zajmij miejsce w Lochu” - rozkazuje Vandy. 819 wchodzi
do izolatki, lecz czyni to w sposób buńczuczny
Strażnik Karl Vandy metodycznie przechadza się w górę i w dół korytarza, wzdłuż szeregu
więźniów. Zaczyna mu się podobać poczucie dominacji. „Dobra, jaki dziś mamy dzień?” W
odpowiedzi otrzymuje jedynie pomruki.
„Głośniej. Czy jesteście szczęśliwi?”.
„Tak, panie oficerze penitencjarny”.
Varnish stara się dołączyć do gry. Pyta: „Czy wszyscy są szczęśliwi? Nie słyszałem
waszej dwójki”.
„Tak, panie oficerze penitencjarny”.
„4325, jaki jest dziś dzień?”
„Dziś jest dobry dzień, panie oficerze penitenc...”.
„Nie, dzisiaj jest wspaniały dzień!”
„Tak, proszę pana, panie oficerze penitencjarny”.
Wtedy więźniowie zaczynają śpiewać: „Cóż za wspaniały dzień, panie oficerze penitencjarny”.
„4325, jaki dziś mamy dzień?”
„Dzisiaj mamy dobry dzień”.
Vandy: „Źle, dziś mamy wspaniały dzień!”
„Tak, proszę pana. Dzisiaj jest wspaniały dzień”.
„A ty 1037?”
1037 odpowiada żywym, sarkastycznym tonem: „Dziś jest wspaniały dzień”.
Vandy: „No dobrze, na razie wystarczy. Teraz wracajcie do swoich cel. Macie trzy minuty
na wysprzątanie ich do czysta. Potem macie stanąć przy swoich łóżkach”. Vandy instruuje
Varnisha, jak ma dokonywać inspekcji cel. Trzy minuty później strażnicy wchodzą do
poszczególnych cel, w których więźniowie stoją przy swoich łóżkach, jak w czasie wojskowej
inspekcji.
Szykuje się bunt
Bez wątpienia znoszenie tego, co strażnicy wyczyniają z więźniami, musi być dla nich bardzo
frustrujące. W dodatku są głodni i wciąż zmęczeni, nie mając w nocy okazji do porządnego
wyspania się. Niemniej jednak nadal podporządkowują się zasadom tej gry. Udaje im się
nawet całkiem nieźle pościelić swoje łóżka. Lecz dla Vandy’ego to nie jest wystarczające.
„Czy to ma być schludnie, 8612? Co za bajzel. Masz to zrobić porządnie”. Mówiąc to,
Vandy zrywa koc i prześcieradło, zrzucając je na podłogę. 8612 odruchowo rzuca się ku
niemu, krzycząc: „Niech pan tego nie robi, właśnie je zasłałem!”.
Zaskoczony Vandy odpycha więźnia, uderzając go pięścią w klatkę piersiową. Wzywa
posiłki. „Strażnicy, alarm w celi nr 2”. Wszyscy strażnicy otaczają 8612 i bez ceregieli
wrzucają go do Lochu, gdzie siedzi już 819. Uwięzieni w tym ciemnym, ciasnym pomieszczeniu nasi buntownicy zaczynają knuć plany rewolty. Ponadto pobyt w Lochu pozbawia ich
możliwości pójścia do toalety, do której w tym czasie parami eskortowani są inni więźniowie. Wstrzymywanie moczu wkrótce zaczyna sprawiać ból. Na razie postanawiają nie sprawiać
kłopotów. Lecz do czasu. Interesującą rzecz powiedział nam później strażnik Ceros. Mówił, że kłopot
sprawiało mu utrzymanie jego statusu strażnika, kiedy zostawał sam na sam z więźniem podczas
wizyty w toalecie. Nie było tam zewnętrznych fizycznych atrybutów więzienia, które mogłyby
stanowić dla niego oparcie. On i większość strażników raportowali później, że podczas przebywania
w toalecie, musieli zachowywać się w sposób surowszy i bardziej wymagający, po to by
przeciwdziałać tendencji do popuszczania więźniom cugli poza właściwym więzieniem. Po prostu
trudniej było zgrywać strażnika-twardziela, będąc z więźniem sam na sam. Było również coś
zawstydzającego w tym, że dorośli faceci, tacy jak oni, musieli robić za patrol toaletowy3.
Nasz duet buntowników zajmujący Loch traci również śniadanie, serwowane punktualnie o 8
rano, bezpośrednio na Wewnętrznym Dziedzińcu. Niektórzy jedzą siedząc na podłodze, inni wolą
stać. Łamany jest zakaz rozmawiania. Więźniowie omawiają ewentualność strajku głodowego w celu
zademonstrowania swojej solidarności. Postanawiają również, że zaczną domagać się wielu rzeczy na
raz, by sprawdzić, jaką mają siłę. Chcą zażądać zwrotu okularów, medykamentów i książek, jak
również ograniczenia ćwiczeń. Nawet więźniowie, którzy dotychczas siedzieli cicho, w tym 3401,
nasz jedyny uczestnik azjatyckiego pochodzenia, teraz energicznie oferują swoje wsparcie.
Po śniadaniu 7258 i 5486 na próbę odmawiają wykonania rozkazu powrotu do celi. Trzej
strażnicy muszą wepchnąć ich tam siłą. W normalnych okolicznościach takie nieposłuszeństwo
skończyłoby się dla nich pobytem w Lochu, lecz tym razem jest on już przeludniony. Dwie osoby to
jego absolutny limit pojemności. Wśród rosnącej kakofonii dźwięków z wielkim zdziwieniem
wyłapuję głosy więźniów z celi nr 3, zgłaszających się na ochotnika do zmywania talerzy. Taki gest
odpowiada ogólnie kooperatywnej postawie więźnia Toma-2093. Koliduje jednak z nastawieniem
jego kumpli, którzy właśnie planują bunt. Może więźniowie ci mieli nadzieję, że w ten sposób uda im
się ochłodzić atmosferę, łagodząc narastające emocje.
Poza zadziwiającym wyjątkiem mieszkańców celi nr 3, pozostali więźniowie wymykają się spod
kontroli. Trio strażników ze zmiany porannej dochodzi do wniosku, że więźniowie uważają ich za
zbyt wyłuzowanych, co zachęca do robienia sobie żartów. Dochodzą do przekonania, że trzeba wziąć
się w garść. W pierwszej kolejności wprowadzają poranny czas pracy, w ramach którego dzisiaj
więźniowie czyszczą ściany i podłogi. Następnie, w pierwszym przejawie zbiorowej kreatywnej
zemsty, zabierają koce z łóżek z celi nr 1 i 2, wynoszą je przed budynek, po czym przeciągają je przez
krzaki tak długo, aż całe pokryją się drobnymi patyczkami i cierniami. Jeżeli więźniowie nie chcą
spać w pościeli pełnej ostrych jak igły kawałeczków drewna, będą musieli spędzić godzinę lub więcej,
wyciągając je jeden po drugim. Więzień 5704 wybucha, głośno piętnując bezsensowność pracy, jakiej
przysporzyli im strażnicy. Lecz przecież dokładnie o to im chodziło. Bezsensowne, bezmyślne,
losowo przydzielane zadania stanowią niezbędny komponent władzy strażników. Strażnicy chcą
ukarać buntowników, zapewniając sobie przy okazji bezkrytyczne posłuszeństwo. Pomimo
początkowego sprzeciwu, 5704 zmienia zdanie, dochodząc do wniosku, że to może pozytywnie
wpłynąć na jego relacje ze strażnikiem Cerosem. Być może skłoni go nawet, by odpalił mu papierosa.
Zaczyna więc wyłuskiwać setki drobnych patyczków ze swojego koca. Wszystko sprowadzało się do
wydawania rozkazów, kontroli i władzy. Jedni ją mieli, a inni chcieli ją mieć.
Strażnik Ceros pyta: „W tym więzieniu jest wszystko, co najlepsze, czyż nie?”.
Więźniowie mruczą pod nosem różne formy potwierdzenia.
„Naprawdę świetnie, panie oficerze penitencjarny” - odzywa się ktoś z celi nr 3. Jednak 8612,
który właśnie powrócił do celi nr 2 z izolatki, daje nieco inną odpowiedź: „Pieprz się, panie oficerze
penitencjarny”. 8612 otrzymuje polecenie trzymania swojej zafajdanej gęby na kłódkę.
Zdaję sobie sprawę, że jest to pierwsze brzydkie słowo, jakie zostało wypowiedziane w tym
otoczeniu. Spodziewałem się, że strażnicy będą dużo przeklinać, traktując to jako część utrwalania
swojej postawy macho, lecz jak dotąd nic takiego się nie działo. Niemniej jednak Doug-8612 nie ma
skrupułów przed rzucaniem mięsem.
Strażnik Ceros raportował później: „Czułem się dziwnie wydając rozkazy. Miałem ochotę
krzyczeć, że wszyscy są równi, a zamiast tego sprawiałem, że więźniowie krzyczeli do siebie
nawzajem: ’jesteście bandą dupków’. Nie byłem w stanie uwierzyć, że na mój rozkaz oni recytowali
to raz po raz ”4.
Vandy dodał: „Zdałem sobie sprawę, że rola strażnika zaczyna mi się podobać. Nie przepraszałem
za to; wręcz przeciwnie, zacząłem się jeszcze bardziej panoszyć. Więźniowie zaczynali się buntować,
a ja chciałem ukarać ich za to, że rozbijali nasz system”5.
Kolejne oznaki buntu rodzą się w niewielkiej grupie więźniów, do której należy Stew-819, Paul5704 i po raz pierwszy 7258 - potulny dotąd Hubbie. Więźniowie ci głośno protestują przeciwko
nieludzkim warunkom życia, odpruwając numery identyfikacyjne z przodu swoich ubrań. Strażnicy
reagują błyskawicznie rozbierając ich wszystkich do rosołu. Muszą tak stać, aż numery zostaną
ponownie przyszyte. Strażnicy powracają następnie do swojego pomieszczenia, przygnębieni
osiągniętym w ten sposób poczuciem wyższości. Niesamowita cisza wypełnia Wewnętrzny
Dziedziniec. Strażnicy niecierpliwie wyczekują końca swojej o wiele za długiej zmiany.
Powitajmy bunt. Zmiana dzienna
Kiedy pojawia się poranna zmiana i zaczyna przygotowania do podjęcia służby o dziesiątej, odkrywa
że nie wszystko jest pod kontrolą tak, jak wyglądało to na koniec poprzedniego dnia. Więźniowie z
celi nr 1 zabarykadowali się w środku. Odmawiają wyjścia. Strażnik Arnett natychmiast przejmuje
dowodzenie i żąda od porannej zmiany, aby pozostała na miejscu aż do momentu rozwiązania tego
problemu. Jego ton sugeruje, że jest ona w jakiejś mierze odpowiedzialna za to, że sprawy wymknęły
się spod kontroli. Prowodyrem rewolty jest Paul-5704, który przekonał swoich kumpli z celi nr 1,
Hubbiego-7258 i Glen- na-3401, że nadeszła pora, by zareagować na pogwałcenie pierwotnego
kontraktu, jaki zawarli z władzą (ze mną). Przesuwają swoje łóżka pod drzwi celi, zasłaniają otwór w
drzwiach kocami i wyłączają światła. Nie mogąc otworzyć drzwi do celi, strażnicy wyładowują swoją
złość na celi nr 2, skupiającej tradycyjnych czołowych wichrzycieli, weteranów Lochu, Douga-8612 i
Stewa-819 oraz Richiego-1037. W zaskakującym kontrataku strażnicy wpadają do celi, porywają trzy
prycze i ciągną je na korytarz, podczas gdy 8612 stawia wściekły opór. Ciągną, popychają się,
wrzeszczą na całą celę, wreszcie wypadają na korytarz.
„Pod ścianę!”
„Dawaj kajdanki!”
„Bierz wszystko, zgarnij wszystko!”
819 krzyczy dziko: „Nie, nie, nie! To ma być eksperyment! Zostawcie mnie w spokoju. Do
cholery, puść mnie, ty skurwielu! Nie zabierzecie naszych pieprzonych łóżek!”.
8612: „Pieprzona symulacja. To jest pieprzony, urojony eksperyment. To nie więzienie. Pieprzyć
dr Zimbargol”.
Arnett oznajmia nadzwyczajnie spokojnym głosem: „Wasze łóżka zostaną zwrócone, kiedy
więźniowie w celi nr 1 zaczną się zachowywać normalnie. Możecie użyć dowolnych metod, żeby
skłonić ich do poprawnego zachowania”.
Nieco spokojniejszy głos więźnia odcina się strażnikom: „To są nasze łóżka. Nie powinniście ich
nam zabierać”.
Nagi więzień numer 8612 mówi płaczliwie w kompletnym oszołomieniu: „Zabrali nasze ubrania i
zabrali nasze łóżka! To niewiarygodne! Zabrali nasze ubrania i zabrali nasze łóżka”. I dodaje: „W
prawdziwych więzieniach tak się nie robi”.
O dziwo, inny więzień odpowiada mu na to: „Owszem, robi się”6.
Strażnicy wybuchają śmiechem. 8612 wystawia ręce przez kraty z otwartymi dłońmi
skierowanymi ku górze. Tkwi w takim modlitewnym geście, z pełnym niedowierzania wyrazem na
twarzy. Jego głos przybiera nowy, dziwny ton. Strażnik J. Landry upomina go, by zabrał ręce od
drzwi. Ale Ceros jest bardziej bezpośredni, uderzając swoją pałką o kratę. 8612 ledwo zdąża zabrać
ręce, by uniknąć strzaskania palców. Strażnicy śmieją się.
Teraz strażnicy kierują się do celi nr 3. Więźniowie 8612 i 1037 krzyczą do swoich kumpli z celi
nr 3, by zabarykadowali się w środku: „Zastawcie drzwi łóżkami! Jedno pionowo, drugie w poprzek!
Nie możecie ich wpuścić! Zabiorą wam łóżka! Nasze nam już zabrali! Kurwa!”.
1037 idzie na całość, wzywając do zbrojnego oporu: „Musimy walczyć! Brońmy się siłą.
Nadszedł czas zbrojnej rewolucji!”.
Strażnik Landry powraca uzbrojony w wielką gaśnicę, z której wypuszcza do celi nr 2 strumień
mroźnego dwutlenku węgla, zmuszając więźniów do odstąpienia od drzwi. „Zamknąć się i odejść od
drzwi!” (Paradoksalnie jest to gaśnica, która została tutaj zainstalowana na polecenie Komitetu ds.
Badań, na wypadek sytuacji awaryjnej).
Widząc, jak strażnicy wyciągają łóżka z celi nr 3 na korytarz, buntownicy z celi nr 2 czują się
oszukani.
„Cela nr 3. Co się z wami dzieje? Mieliście zabarykadować drzwi!”.
„To ma być solidarność? Czy to sprawka ‘Sierżanta’? ‘Sierżant’, jeżeli to byłeś ty, to wcale nie
jesteśmy zdziwieni. Wiemy, że jesteś nie do wytrzymania”.
„Hej tam, cela nr 1. Trzymajcie tak dalej. Nie możecie ich wpuścić”.
Strażnicy zdają sobie sprawę, że są w stanie stłumić bunt więźniów, działając w sześciu. Ale w
przyszłości będą musieli dawać sobie radę jedynie we trójkę, przeciwko dziewięciu więźniom, a to
może okazać się kłopotliwe. Nieważne: Arnett proponuje wykorzystanie psychologicznej taktyki
„dziel i rządź”, polegającej na uprzywilejowaniu celi nr 3. Jej mieszkańcy mają otrzymać specjalne
przywileje, takie jak: prysznic, mycie zębów, pościelone łóżka do spania oraz bieżąca woda w kranie.
Strażnik Arnett ogłasza na głos, że, ponieważ cela nr 3 zachowywała się dobrze, łóżka zostaną im
zwrócone, kiedy tylko zostanie zaprowadzony porządek w celi nr 1.
Strażnicy starają się namówić „dobrych więźniów” do przekonywania innych, by zachowywali się
właściwie. „Gdybyśmy tylko wiedzieli, w czym leży problem, przecież byśmy im o tym powiedzieli”
- tłumaczy jeden z „dobrych więźniów”.
Vandy odpowiada na to: „Nie musicie wiedzieć, w czym leży problem. Możecie po prostu
powiedzieć im, by zachowywali się grzecznie”.
8612 wrzeszczy na zewnątrz: „Cela nr 1. Jesteśmy z wami. Cała nasza trójka”. Kiedy następnie
strażnicy ciągną go do izolatki, ubranego jedynie w ręcznik, stawia im dosyć niemrawy opór: „Na
wasze nieszczęście wydaje się wam, że my już zgraliśmy wszystkie nasze asy”.
Po rozprawieniu się z 8612, strażnicy urządzają sobie krótką przerwę na dymka oraz po to, by
ustalić plan, jak spacyfikować bunt w celi nr 1.
Kiedy Rich-1037 odmawia wyjścia z celi nr 2, zostaje sponiewierany przez trzech strażników,
którzy rzucają go na ziemię, zakładają mu kajdanki na kostki, po czym wyciągają za nogi na
Wewnętrzny Dziedziniec. Tam 1037 wrzeszczy, wspólnie z buntownikiem 8612 siedzącym w Lochu,
skarżąc się na sposób, w jaki są traktowani. Wzywają wszystkich więźniów do wzięcia udziału w
buncie. Kilku strażników stara się zrobić miejsce w wypełnionej pudlami szafie na korytarzu, by
stworzyć tam kolejną izolatkę, w której umieściliby 1037. Na czas przygotowań wloką go po
podłodze z powrotem do jego celi. Wciąż ma jeszcze kajdanki na kostkach.
Strażnicy Arnett i Landry naradzają się i uzgadniają, jak wprowadzić nieco porządku w tym domu
wariatów: zaczną odliczanie. Odliczanie uporządkuje ten chaos. Nieważne, że zaledwie czterech
więźniów może w nim uczestniczyć. Strażnicy i tak każą im stać na baczność i wykrzykiwać swoje
numery.
„Mój numer to 4325, panie oficerze penitencjarny”.
„Mój numer to 2093, panie oficerze penitencjarny”.
Szereg więźniów odlicza po kolei. Stoją w nim trzy „lizusy” z celi nr 3 oraz 7258, pozbawiony
ubrania, mając jedynie ręcznik przewiązany wokół pasa. Co ciekawe, 8612 również wykrzykuje swój
numer przez zamknięte drzwi Lochu tyle, że kpiącym tonem.
Teraz strażnicy wloką 1037 za nogi do nowej izolatki. Zamykają go w szafie, która stała się
improwizowanym Lochem-bis. W tym czasie 8612 niezmordowanie domaga się spotkania z
dyrektorem więzienia: „Hej tam, Zimbardo. Może ruszysz swoją dupę tutaj do nas”. Decyduję się nie
interweniować w tym momencie, tylko czekać i dalej obserwować konfrontację oraz próby
przywrócenia prawa i porządku.
W retrospektywnych pamiętnikach więźniów (pisanych przez nich po zakończeniu eksperymentu)
są liczne interesujące komentarze. Paul-5704 wspomina o pierwszych objawach zaburzenia poczucia
czasu, jakie zaczynają oddziaływać na sposób myślenia więźniów. „Po tym jak zabarykadowaliśmy
się dzisiaj rano, poszedłem na chwilę spać. Po niemal bezsennej nocy wciąż jeszcze byłem
wycieńczony. Kiedy obudziłem się, myślałem, że jest już ranek następnego dnia, a tymczasem nie
była jeszcze nawet pora obiadu!”. Tego popołudnia 5704 zasnął ponownie, a gdy znów się obudził,
myślał, że jest już noc, chociaż była dopiero siedemnasta. Zaburzenie poczucia czasu dotknęło
również 3401, który czuł wielki głód i złościł się, że nie została podana kolacja. Myślał, że była
godzina 9 lub 10 wieczorem, gdy tak na prawdę nie minęła jeszcze piąta po południu.
Niezależnie od faktu, że strażnicy ostatecznie stłumili bunt, wykorzystując go jako
usprawiedliwienie dla zwiększenia swojej dominacji i kontroli nad więźniami, którzy teraz stanowili
potencjalne niebezpieczeństwo, wielu więźniów czuło się świetnie z tym, że zdobyli się na odwagę,
by rzucić wyzwanie systemowi. 5486 wspominał to następująco: „Nastroje były świetne. Faceci
połączyli swoje siły. Wspólnie gotowi byli nawet skoczyć w ogień. Wszczęliśmy męski bunt. Od dziś
żadnego dowcipkowania z więźniów, żadnych pajacyków, dosyć mieszania nam w głowach”. Dodał
również, że miał ograniczone możliwości działania, siedząc w „dobrej celi” z kolegami, którzy nie we
wszystkim go wspierali. Gdyby znalazł się w celi nr 1 lub 2, z pewnością „przyłączyłby się do nich”,
buntując się znacznie bardziej. Najmniejszy i fizycznie najdelikatniejszy więzień, Glenn-3401,
student azjatyckiego pochodzenia, zdawał się w trakcie buntu doznać objawienia: „Zaproponowałem,
by przestawić łóżka i barykadując się w ten sposób uniemożliwić strażnikom wejście do środka.
Chociaż z reguły jestem dosyć spokojny, nie lubię być poniewierany w ten sposób. Pomoc przy
organizowaniu oraz udział w buncie były dla mnie ważne. Budowałem na tym swoje ego. Czułem, że
dla mnie była to najważniejsza rzecz w tym całym doświadczeniu. Dzięki urządzeniu barykady udało
mi się lepiej poznać samego siebie7.
A po śniadaniu, może mała ucieczka
Cela nr 1 wciąż jest zabarykadowana, a część buntowników siedzi w izolatce. Dlatego też do lunchu
zasiada jedynie kilka osób. Strażnicy przygotowali specjalny posiłek „dobrej celi nr 3”, której
mieszkańcy mają jeść przed swoimi gorzej sprawującymi się kumplami. Więźniowie z celi 3
zaskakują nas po raz kolejny, odmawiając posiłku. Strażnicy starają się nakłonić ich, by spróbowali
chociaż odrobinę przepysznego jedzenia, lecz więźniowie nie mogą zdecydować się na tak jawny akt
zdrady; pomimo głodu nie chcą być łamistrajkami. Poranne śniadanie, składające się z kaszy na
mleku, było niewielkie, podobnie jak wczorajsza skąpa kolacja. Jednakże przy wykonywaniu różnych
prac mieszkańcy celi nr 3 wykazują już pełną współpracę. Do zadań, które muszą wykonywać należy
m.in. wyciąganie patyczków ze swoich koców. Więzień Rich-1037 dostaje propozycję opuszczenia
izolatki
i dołączenia do swojej brygady pracy, lecz odmawia. Zaczęły mu odpowiadać panujące w Lochu cisza
i ciemności. Zgodnie z regulaminem w Lochu można siedzieć maksymalnie jedną godzinę, lecz dla
niego oraz 8612 limit ten został wydłużony do dwóch godzin.
W tym samym czasie w celi nr 1 dwóch więźniów po cichu przystępuje do pierwszego etapu
nowego planu ucieczki. Paul-5704 wykorzystuje swoje długie paznokcie, wzmocnione szarpaniem
strun gitary, by poluzować śruby mocujące płytkę zakrywającą gniazdko elektryczne. Jeżeli uda mu
się to zrobić, zamierzają wykorzystać brzeg płytki jako śrubokręt, by odkręcić zamek w drzwiach celi.
Następnie jeden z nich zacznie udawać, że jest chory, a gdy strażnik zabierze go do toalety, będzie
musiał otworzyć główne drzwi wejściowe. Wtedy drugi więzień, przywołany gwizdem, wypadnie z
celi, wspólnie powalą strażnika i uciekną na wolność. Podobnie jak w prawdziwych więzieniach,
więźniowie wykazują się wyjątkową kreatywnością, tworząc broń z niczego oraz knując pomysłowe
plany ucieczki. Czas i potrzeba są matkami buntowniczej rebelii.
Jednakże pech chciał, że strażnik John Landry w trakcie swojego rutynowego obchodu przekręca
klamkę w drzwiach celi nr 1. Klamka spada na ziemię z głośnym łoskotem, niosącym się echem po
Wewnętrznym Dziedzińcu. Wybucha panika. „Na pomoc!” - krzyczy Landry - „Ucieczka”. Arnett i
Markus wpadają na korytarz, blokując drzwi. Następnie wyciągają kajdanki, by spiąć ze sobą
niedoszłych renegatów na podłodze ich celi. Oczywiście jednym ze sprawiających kłopoty jest 8612,
co kończy się dla niego rutynową wycieczką do Lochu.
Małe odliczanko dla uciszenia pospólstwa
Odkąd dzienna zmiana stawiła się do pracy upłynęło kilka pełnych napięcia godzin. Nadszedł czas, by
poskromić dzikie bestie, zanim wynikną dalsze kłopoty. „Dobre zachowanie będzie nagrodzone, a złe
zachowanie nie”. Ten spokojny, władczy głos bezsprzecznie należy do Arnetta. On i Landry po raz
kolejny łączą siły, by ustawić swoich podopiecznych w szeregu przed odliczaniem. Arnett przejmuje
dowodzenie. Wyłonił się, jako przywódca zmiany dziennej. „Ręce na ścianę, na tę ścianę tutaj. Teraz
sprawdzimy, jak dobrze wszyscy nauczyli się swoich numerów. Tak jak poprzednio, mówicie swoje
numery zaczynając od tego końca”.
Zaczyna „Sierżant”, nadając ton szybkiej, głośnej odpowiedzi. Pozostali więźniowie podejmują
go z pewnymi wariacjami. 4325 i 7258 odliczają szybko i posłusznie. Niewiele dotąd słyszeliśmy od
Jima-4325. To potężnie zbudowany człowiek, wysoki, ma 180 cm. Mógłby sprawić strażnikom spore
kłopoty, gdyby doszło to przemocy fizycznej. Dla odmiany Glenn-3401 i Stew-819 są zawsze
wolniejsi, przejawiając zdecydowaną niechęć do bezmyślnego wykonywania rozkazów.
Niezadowolony Arnett narzuca własny styl dominacji, nakazując im odliczanie na różne sposoby.
Muszą to robić co 3, do tyłu oraz w każdy inny sposób, jaki może uczynić odliczanie bezsensownie
trudniejszym. Arnett demonstruje wszystkim swoją kreatywność, podobnie jak strażnik Hellmann;
tyle, że Arnett nie sprawia wrażenia, jakby jego działanie dawało mu tyle osobistej przyjemności ile
innym kierownikom zmian. Dla niego jest to jedynie robota, która musi zostać skutecznie wykonana.
Landry proponuje, żeby więźniowie wyśpiewywali swoje numery. Arnett pyta: „Czy to cieszyło
się powodzeniem zeszłego wieczoru? Czy ludzie lubili śpiewanie?”. Landry odpowiada: „Wydaje mi
się, że zeszłego wieczoru podobało im się to”. Lecz kilku więźniów odpowiada, że nie lubią śpiewać.
Arnett odpowiada: „W takim razie musicie nauczyć się robić rzeczy, których nie lubicie. Stanowi to
element reintegracji z normalnym społeczeństwem”.
819 skarży się: „Ale ludzie na ulicach nie mają numerów”.
„Ludzie na ulicach nie muszą mieć numerów! Ale wy musicie mieć numery ze względu na
miejsce, w jakiem się znajdujecie!”.
Landry udziela szczegółowych instrukcji, jak więźniowie mają śpiewać swoje gamy:
„Zaśpiewajcie w górę skali, jak do re mi”. Wszyscy więźniowie posłusznie śpiewają gamy wgórę
skali tak dobrze, jak potrafią. Potem to samo w dół skali. Wyjątkiem jest 819, który nawet nie próbuje
śpiewać według skali. „819 za grosz nie potrafisz śpiewać; spróbuj jeszcze raz”. 819 próbuje
wytłumaczyć, dlaczego nie potrafi śpiewać, jednakże Arnett wyjaśnia mu cel tego ćwiczenia. „Nie
pytałem cię, dlaczego nie potrafisz śpiewać. Tutaj masz się nauczyć śpiewania”. Arnett krytykuje
kiepskie umiejętności wokalne więźniów, ale zmęczeni więźniowie tylko chichoczą i śmieją się, kiedy
któryś z nich zrobi błąd.
W porównaniu do kumpli ze swojej zmiany, strażnik John Markus sprawia wrażenie apatycznego.
Rzadko angażuje się w działania na Wewnętrznym Dziedzińcu, zamiast tego chętnie zgłasza się na
ochotnika do zadań na zewnątrz, takich jak odbieranie jedzenia w ka
feterii college’u. Sądząc po jego sylwetce, nie identyfikuje się z rolą strażnika macho. Garbi się,
ramiona zwisają mu w dól, głowę ma opuszczoną. Proszę naczelnika Jaffe, by porozmawiał z nim o
bardziej odpowiedzialnym podejściu do pracy, za którą przecież otrzymuje wynagrodzenie. Naczelnik
zaprasza go do swojego biura, gdzie udziela mu reprymendy.
„Strażnicy powinni zdawać sobie sprawę, że każdy z nich musi być ‘twardym strażnikiem’, jak
my to określamy. Sukces tego eksperymentu zależy od zachowania strażników, którzy mają sprawić,
by stał się tak wiarygodny, jak to możliwe”. Markus próbuje argumentować: „Ale życiowe
doświadczenie nauczyło mnie, że agresywne zachowanie jest nieproduktywne”. Jaffe przyjmuje
bardziej obronną taktykę. Zaczyna mówić, że celem eksperymentu nie jest reformowanie więźniów,
lecz zrozumienie, w jaki sposób więzienia zmieniają ludzi postawionych w sytuacji, w której to
strażnicy są wszechwładni.
„Ale ta sytuacja wywiera wpływ również na nas. Już samo włożenie uniformu strażnika jest dla
mnie ciężkim przeżyciem”. Jaffe stara się go uspokoić: „Rozumiem, co masz na myśli. Wymagamy
jednak, abyś zachowywał się w określony sposób. Na razie zależy nam, żebyś odgrywał rolę
‘twardego strażnika’. Chcielibyśmy, byś zachowywał się tak, jak wyobrażasz sobie, że
zachowywaliby się prawdziwi ‘klawisze’. Staramy się stworzyć obraz stereotypowego strażnika, a
twój dotychczasowy indywidualny styl jest odrobinę za miękki”.
„Dobrze, postaram się jakoś dopasować”.
„W porządku. Wiedziałem, że możemy na ciebie liczyć”8.
W tym czasie 8612 i 1037 nadal siedzą w izolatce. Teraz wykrzykują jednak skargi na łamanie
regulaminu, chociaż nikt nie zwraca na nich uwagi. Każdy z osobna żąda spotkania z lekarzem. 8612
twierdzi, że czuje się chory, że jest mu dziwnie. Wspomina, że ma dziwne uczucie, jakby jego
czapeczka z pończochy wciąż była na jego głowie mimo, że ją zdjął. Jego żądanie spotkania z
naczelnikiem wkrótce ma zostać spełnione.
O godzinie 4 do celi nr 3 wracają łóżka. Następnie uwaga strażników skupia się na więźniach z
ciągle zbuntowanej celi nr 1. Strażnicy ze zmiany nocnej proszeni są o wcześniejsze przybycie, po
czym wspólnie ze zmianą dzienną wpadają do celi, rozpylając proszek z gaśnicy w kierunku otworu
drzwi, by odpędzić więźniów. Rozbierają wszystkich trzech więźniów do naga zabierają im łóżka
oraz grożą, że pozbawią ich kolacji, jeżeli w dalszym ciągu będą nieposłuszni. Głodni więźniowie,
którzy nie jedli przecież obiadu, osuwają się w cichą i markotną otchłań bezsilności.
Komisja Skarg Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford
Zdając sobie sprawę, że sytuacja staje się niestabilna, poprosiłem, by naczelnik ogłosił przez
radiowęzeł, że więźniowie mają wybrać trzech przedstawicieli do świeżo utworzonej Komisji Skarg
Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford. Komisja ta ma spotkać się z dyrektorem Zimbardo, jak
tylko uda jej się ustalić, jakie skargi chciałaby zgłosić i załatwić. Z listu, jaki Paul-5704 napisał do
swojej dziewczyny, wiemy, że był dumny z tego, iż koledzy wybrali go na przewodniczącego tej
Komisji. To niesamowite oświadczenie wskazuje, że więźniowie zatracili szerszą perspektywę
czasową oraz że zaczęli „żyć chwilą”.
Członkowie Komisji Skarg, składającej się z wybranych przez więźniów przedstawicieli, Paula5704, Jima-4325 i Richiego-1037, mówią mi, że ich kontrakt został naruszony w wielu punktach. Ze
sporządzonej przez nich listy wynika, że: strażnicy zachowują się wobec nich w sposób agresywny
zarówno fizycznie, jak i werbalnie; więźniowie poddawani są niepotrzebnemu maltretowaniu;
jedzenie nie jest wystarczające. Chcą ponadto odzyskać swoje książki, okulary oraz różne pigułki i
inne lekarstwa. Domagają się więcej niż tylko jednej tury odwiedzin. Część z nich chce również
posługi religijnej. Uważają, że wszystkie te okoliczności uzasadniają potrzebę otwartego buntu, tak
jak robili to przez cały dzień.
Słuchając ich zza lustrzanych jednostronnych okularów, automatycznie wchodzę w swoją rolę
dyrektora. Zaczynam od zapewnień o moim przekonaniu, że wszystkie nieporozumienia uda nam się
załatwić polubownie, ku obustronnej satysfakcji. Zauważam, że Komisja Skarg stanowi doskonały
krok w tym kierunku. Jestem skłonny współpracować z nią bezpośrednio tak długo, jak
reprezentować będzie wolę ogółu. „Musicie jednak zrozumieć, że wiele z zachowań strażników oraz
działań fizycznych zostało spowodowane waszym złym zachowaniem. Sami je na siebie
sprowadziliście, zakłócając nasze zaplanowane zadania oraz wprowadzając panikę wśród strażników,
dla których ten typ pracy jest nowym doświadczeniem. Strażnicy woleli odebrać wam większość
przywilejów, niż uciekać się do przemocy fizycznej”. Członkowie Komisji Skarg twierdząco kiwają
głowami. „Obiecuję, że dzisiaj wieczorem przedstawię listę skarg mojej załodze oraz że postaram się
poprawić tak wiele z uciążliwych warunków, jak będzie to możliwe. Obiecuję również wdrożyć część
z pozytywnych sugestii, jakie przedstawiliście. Jutro sprowadzę tu na dół duchownego oraz
zorganizuję drugą turę odwiedzin, jeszcze w tym tygodniu. Tyle na dobry początek”.
„To wspaniale, dzięki” - mówi przewodniczący, więzień Paul-5704, a inni kiwają głowami
zgadzając się, że następuje postęp w kierunku uczynienia z tego miejsca bardziej cywilizowanego
więzienia.
Wstajemy i ściskamy sobie dłonie, po czym więźniowie odchodzą uspokojeni. Mam nadzieję, że
przekażą swoim kumplom, by na przyszłość wzięli nieco na wstrzymanie, tak abyśmy mogli uniknąć
podobnych konfrontacji.
Więzień 8612 zaczyna pękać
Doug-8612 wcale nie jest w nastroju do współpracy. Nie kupił przesłania dobrej woli, z jakim wrócili
goście z Komisji Skarg. Jego dalsza niesubordynacja kończy się kolejną odsiadką w Lochu. Cały czas
ma założone kajdanki. Mówi, że czuje się chory, i żąda spotkania z naczelnikiem. Chwilę później
naczelnik Jaffe spotyka się z nim w swoim biurze i wysłuchuje narzekań na sadystyczne i bezmyślne
zachowania strażników. Jaffe mówi mu, że to jego zachowanie prowokuje reakcje strażników. Gdyby
tylko okazał się bardziej kooperatywny, Jaffe mógłby sprawić, żeby strażnicy sobie odpuścili. 8612
mówi, że jeżeli to nie nastąpi szybko, będzie chciał opuścić eksperyment. Jaffe interesuje się jeszcze
stanem jego zdrowia i pyta, czy chciałby spotkać się z lekarzem. 8612 na razie odmawia. Więzień
zostaje odprowadzony z powrotem do swojej celi, z której co i rusz wrzeszczy coś do swojego kumpla
Richiego-1037, który wciąż siedzi w izolatce, uskarżając się na nieznośne warunki oraz żądając
wizyty lekarza.
Choć wydawało się, że więzień 8612 był usatysfakcjonowany spotkaniem z naczelnikiem, nagle
zaczyna się furiacko wydzierać, żądając spotkania z „pieprzonym dr Zimbar- do”. Zgadzam się
spotkać z nim niezwłocznie.
92
Nasz konsultant do spraw więziennictwa wykpiwa pozorowanego więźnia
Tego popołudnia nasze więzienie po raz pierwszy odwiedził mój konsultant, Carlo Prescott,
który pomógł mi zaprojektować wiele ze szczegółów eksperymentu, po to, by symulacja
funkcjonalnego odpowiednika uwięzienia była jak najbardziej zbliżona do prawdziwego
więzienia. Carlo niedawno został zwolniony z więzienia państwowego w San Quentin po
siedemnastoletniej odsiadce. Siedział również w więzieniach w Folsom i Vacaville, głównie za
napady z bronią w ręku. Poznałem go kilka miesięcy wcześniej podczas jednego z naszych
projektów edukacyjnych, organizowanych przez moich studentów psychologii społecznej, na
temat zachowań jednostek w otoczeniu instytucjonalnym. Jeden ze studentów poprosił Carlo, by
przedstawił grupie opis z pierwszej ręki rzeczywistości życia więziennego.
Carlo był na wolności od zaledwie czterech miesięcy i wciąż jeszcze przepełniała go złość
na niesprawiedliwość systemu więziennictwa. Złorzeczył na amerykański kapitalizm, rasizm,
służalczych czarnuchów odbierających porządnym ludziom pracę, podżegaczy wojennych i
wiele, wiele innych rzeczy. Był przy tym wyjątkowo spostrzegawczy, wrażliwy na interakcje
społeczne oraz elokwentny. Jego silny baryton zdawał się nigdy nie milknąć. Byłem
zaintrygowany poglądami tego człowieka, zwłaszcza, że byliśmy mniej więcej w tym samym
wieku - ja miałem 38, a on 40 lat. Obydwaj również wychowywaliśmy się w gettach,
wschodniego lub zachodniego wybrzeża. Tyle, że gdy ja szedłem do college’u, Carlo szedł do
więzienia. Szybko staliśmy się przyjaciółmi. Ja zostałem jego powiernikiem, cierpliwym
słuchaczem jego przedłużających się monologów, doradcą psychologicznym oraz pośrednikiem
załatwiającym mu pracę i wykłady. Jego zadanie polegało na współprowadzeniu ze mną nowego
kursu szkoły letniej na Uniwersytecie Stanforda, na temat psychologii uwięzienia. Carlo nie
tylko przekazał grupie intymne szczegóły swojego osobistego doświadczenia z więzieniami, lecz
sprawił również, że inni byli więźniowie i więźniarki dzielili się swoimi. Dodaliśmy jeszcze do
tego strażników więziennych, prawników więziennych oraz inne osoby obeznane z
amerykańskim systemem więziennictwa. Te doświadczenia, połączone z intensywnym
zaangażowaniem Car
lo, pozwoliły uzupełnić nasz eksperyment o swoiste wyczucie sytuacji, jakim nie mogło się
poszczycić żadne inne podobne przedsięwzięcie naukowe.
Jest mniej więcej 7 wieczorem, gdy Carlo i ja oglądamy jedno z odliczań zarejestrowanych
na wideo, jak inne najważniejsze wydarzenia dnia. Następnie wracamy do mojego pokoju
dyrektorskiego po to, by porozmawiać o przebiegu eksperymentu oraz zastanowić się, w jaki
sposób powinienem zorganizować jutrzejszy Wieczór Widzeń. Nagle wpada naczelnik Jaffe,
zawiadamiając mnie, że 8612 jest wzburzony, chce opuścić eksperyment oraz nalega, by się ze
mną spotkać. Jaffe nie jest w stanie ocenić, czy 8612 jedynie symuluje, by zostać
wypuszczonym, i zamierza sprawiać nam kłopoty, czy też rzeczywiście jest chory. Nalega, bym
tę decyzję podjął ja, a nie on.
„Jasne, przyprowadź go, żebym mógł ocenić powagę sytuacji”. Do pokoju wchodzi
rozżalony, oporny, zły i zdezorientowany młody człowiek. „Jakiż to mamy problem, młody
człowieku?”
„Już więcej tego nie zniosę. Strażnicy mi dokuczają, śmieją się ze mnie, wciąż wsadzają
mnie do Lochu i...”.
„Z tego, co widzę - a widzę wszystko - to sam takie zachowanie na siebie ściągnąłeś. Jesteś
najbardziej zbuntowanym, niesubordynowanym więźniem w całym więzieniu”.
„Nic mnie to nie obchodzi. To wy złamaliście umowę. Nie spodziewałem się, że będę traktowany
w taki sposób”9.
„Dosyć tego koleś !” - niespodziewanie Carlo z furią napada na 8612. „Czego ty nie możesz
znieść? Pompek, pajacyków, wyzywających cię strażników czy wrzasków? Ty to nazywasz maltretowaniem? Nie przerywaj mi. Narzekasz, że wsadzają cię do tej szafy na kilka godzin? Posłuchaj
mnie, biały chłopczyku. W San Quentin nie wytrzymałbyś jednego dnia. Na kilometr czulibyśmy od
ciebie smród słabości i strachu. Prawdziwi strażnicy dopiero daliby ci wycisk.
A zanim wsadziliby cię do prawdziwej izolatki, czyli wybetonowanej dziury w podłodze, w której
nie raz spędzałem całe tygodnie, oddaliby cię nam do zabawy. Snuffy lub jakiś inny boss więzienny
kupiłby cię za 2, może 3 paczki papierosów, po czym zrobiłby ci z dupy jesień średniowiecza. A to
byłby dopiero początek robienia z ciebie cwela”.
8612 zamarł zmrożony furią ataku Carlo. Muszę go ratować, bo czuję, że Carlo jest bliski
prawdziwego wybuchu. Widok naszego parawięziennego otoczenia przywołał u niego wspomnienia
lat udręki, od których dzieliło go zaledwie kilka miesięcy.
„Carlo, dziękuję ci za przypomnienie nam rzeczywistości, ale muszę dowiedzieć się od tego
więźnia kilku rzeczy, zanim będziemy mogli przejść dalej. Zdajesz sobie sprawę 8612, że jeżeli
zdecydujesz się zostać i współpracować, w mojej mocy leży, by strażnicy więcej już cię nie dręczyli.
Przecież potrzebujesz tych pieniędzy? Jeżeli zrezygnujesz przedwcześnie, zaprzepaścisz większość z
nich”.
„Jasne, ale...”.
„Dobra, w takim razie mam następującą propozycję. Strażnicy nie będą cię już dręczyć, ty
zostaniesz i zarobisz swoje pieniądze. W zamian będziesz musiał jedynie od czasu do czasu z nami
współpracować, dzieląc się informacjami, które mogłyby pomóc mi w kierowaniu tym więzieniem”.
„No nie wiem, nie jestem pewien...”.
„Spokojnie, przemyśl sobie moją propozycję, a jeżeli później, po dobrej kolacji nadal będziesz
chciał odejść, będziesz mógł tak zrobić i dostaniesz pieniądze za czas, który tutaj spędziłeś. Gdybyś
jednak zdecydował się kontynuować, zarobić pełną sumę pieniędzy, nie będąc przy tym nękany i
współpracować ze mną, wtedy możemy zostawić za sobą problemy pierwszego dnia i zacząć od
początku. Zgoda?”.
„Być może, ale...”.
„Nie musisz się decydować od razu teraz, przemyśl sobie moją ofertę i podejmij decyzję dzisiaj
wieczorem, dobrze?”
8612 dodaje cicho: „No dobrze, w porządku”. Odprowadzam go do drzwi biura naczelnika, który
ma go zabrać na Dziedziniec. Mówię Jaffe, że 8612 wciąż jeszcze zastanawia się, czy zostać w
eksperymencie i podejmie decyzję później.
Z miejsca przychodzi mi do głowy historia Doktora Fausta. Postąpiłem jak zły administrator
więzienia, a nie jak dobroduszny profesor, za jakiego się uważam. Jako dyrektor nie chcę, by 8612
odszedł, ponieważ mogłoby to mieć negatywny wpływ na innych więźniów. Uważam przy tym, że
możemy skłonić go do większej współpracy, jeżeli nakażemy strażnikom, by przestali go nękać. Lecz
ja złożyłem przywódcy buntu, więźniowi 8612 ofertę, by został kapusiem, donosicielem udzielającym
mi informacji w zamian za specjał-
ne przywileje. Według kodeksu więziennego kapuś to najniższa forma życia. Bywa z tej racji
często trzymany przez władze w izolatce, ponieważ niechybnie zostałby zamordowany, gdyby tylko
jego rola informatora wyszła na jaw. Później Carlo i ja udajemy się do restauracji u Rickiego, gdzie,
nad talerzem lazanii, staram się otrząsnąć z tych obrzydliwych myśli, słuchając kolejnej opowieści
Carlo.
Więzień mówi wszystkim, że nikt nie może zrezygnować
W tym czasie na Wewnętrznym Dziedzińcu strażnicy Arnett i J. Landry ustawili więźniów pod
ścianą, przeprowadzając następne odliczanie przed zakończeniem ich wydłużonej zmiany dziennej.
Po raz kolejny strażnicy kpią sobie ze Stewa-819, że zbyt niemrawo dołącza do swoich kompanów,
krzyczących jednym głosem „Dziękujemy, panie oficerze penitencjarny, za wspaniały dzień”.
Nagle, skrzypiąc, otwierają się drzwi wejściowe do więzienia. Cały szereg więźniów patrzy w
głąb korytarza, gdzie pojawia 8612 wracający ze swojego spotkania z władzami więzienia. Przed
spotkaniem ze mną Doug ogłosił wszystkim, że jest to jego rozmowa na do widzenia. Zamierzał
przerwać eksperyment i oni nie mogli nic zrobić, żeby go od tego odwieść. Teraz Doug-8612
przepycha się przez szereg kompanów i rzuca się na swoje łóżko.
„8612 wyłaź tutaj na zewnątrz i stawaj pod ścianą” - komenderuje Arnett.
„Pieprz się” - odpowiada prowokująco.
„Stawaj pod ścianą, 8612”.
„Pieprz się!” - odpowiada 8612.
Arnett mówi: „Niech ktoś mu pomoże!”.
J. Landry pyta Arnetta: „Czy ma pan klucze do kajdanek?”.
Ze swojej celi 8612 wykrzykuje na zewnątrz: „Jeżeli mam tutaj siedzieć, nie zamierzam godzić
się na wasze gówno”. Ostatecznie wywleka się na Dziedziniec, na którym więźniowie stoją w szeregu
po obydwu stronach celi nr 2. Wtedy Doug-8612 serwuje im nową przerażającą prawdę: „No wiecie,
naprawdę, ja, nie mogłem się stąd wydostać! Cały ten czas spędziłem rozmawiając z lekarzami i
prawnikami i...”.
Głos mu więźnie w gardle i nie jest jasne, co ma na myśli. Inni więźniowie chichoczą z niego.
Stojąc naprzeciwko pozostałych więźniów, ignorując rozkaz, by stać twarzą do ściany, 8612 sprzedaje
swoim kumplom solidny cios. Zaczyna lamentować swoim wysokim płaczliwym głosem. „Nie
mogłem się wydostać! Oni nie chcieli mnie wypuścić! Nie można się stąd wydostać”.
Chichot więźniów ustępuje miejsca nerwowym uśmiechom. Strażnicy ignorują 8612, próbując
odnaleźć kluczyki do kajdanek. Prawdopodobnie skują 8612 i wsadzą go z powrotem do Lochu, jeżeli
nadal będzie się tak zachowywał.
Jeden z więźniów pyta 8612: „Czy to znaczy, że nie mogłeś rozwiązać umowy?”.
Inny więzień pyta w desperacji, lecz nie zwracając się do nikogo w szczególności: „Czy ja mogę
rozwiązać moją umowę?”.
Głos Arnetta staje się surowszy: „Bez gadania w szeregu. 8612 będzie tutaj jeszcze, żebyście
mogli z nim porozmawiać”. Poruszające wieści od jednego z szanowanych liderów to potężny cios
dla stanowczości i oporu więźniów. Glenn-3401 tak pisał o wpływie informacji przekazanych przez
8612: „Powiedział, że nie możemy się wycofać. Nagle czujesz się,
jakbyś naprawdę był więźniem. Może i jesteś więźniem tylko w eksperymencie Zimbardo, może też
płacą ci za to, ale do cholery: jesteś więźniem, jesteś naprawdę więźniem”10.
3401 zaczyna snuć najczarniejsze scenariusze: „Sama myśl, że powierzyliśmy im na dwa tygodnie
nasze życie, ciało i duszę, była wyjątkowo przerażająca. Przekonanie, że ‘naprawdę byliśmy
więźniami’ uderzało swoim realizmem. Nie można było uciec bez uruchomienia drastycznych działań
o poważnych, trudnych do ogarnięcia konsekwencjach. Czy policja z Pało Alto znów nas zgarnie?
Czy dostaniemy pieniądze. Jak mam odzyskać mój portfel?”11.
Rich-1037, który przez cały dzień sprawiał strażnikom problemy, również był zszokowany
nowym odkryciem. Później pisał: „Powiedziano mi, że nie mogę zrezygnować. Od tego momentu
czułem się, jakbym rzeczywiście był w więzieniu. Nie ma sposobu, by opisać, jak czułem się w tamtej
chwili. Czułem się całkowicie bezsilny Bardziej bezsilny niż kiedykolwiek wcześniej”12.
Było dla mnie oczywiste, że 8612 stanął przed szeregiem dylematów. Z jednej strony chciał być
twardym buntownikiem i przywódcą rebelii, lecz jednocześnie nie chciał znosić maltretowania ze
strony strażników. Chciał zostać i zarobić pieniądze, które były mu potrzebne, ale nie chciał stać się
donosicielem. Prawdopodobnie zamierzał zostać podwójnym agentem, kłamiąc lub wprowadzając
mnie w błąd, co do działań więźniów. Nie był jednak pewien, czy będzie w stanie podołać takiemu
oszustwu. Powinien był natychmiast odrzucić moją ofertę zostania kapusiem w zamian za uzyskanie
pewnych wygód, lecz tego nie uczynił. Gdyby w tamtej chwili nalegał na wypuszczenie go, nie
miałbym innego wyjścia niż zezwolić mu na to. Być może też nazbyt zawstydziły go szyderstwa
Carlo, by w jego obecności tak szybko skapitulować. Rozwiązaniem wszystkich tych łamigłówek
miało być powiedzenie innym, że podjęliśmy decyzję o niewypuszczeniu go, czyli zwalenie winy na
system.
Nic nie mogło mieć bardziej transformującego wpływu na więźniów niż nagła wiadomość, że ten
eksperyment pozbawił ich swobody przerwania go na żądanie, że stracili możliwość wyjścia w każdej
chwili. Od tego momentu Stanfordzki Eksperyment Więzienny przemienił się w Więzienie
Stanfordzkie. Nie nastąpiło to w wyniku odgórnych, formalnych deklaracji personelu, lecz poprzez
oddolną deklarację jednego ze współwięźniów. Dopiero co niedawny bunt więźniów sprawił, że
strażnicy zaczęli zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mogli stanowić więźniowie, a już
po chwili informacja jednego z więźniów o tym, że nikt nie może opuścić więzienia, sprawiła, że
wszyscy ci, którym wydawało się, że jedynie odgrywają role więźniów, zaczęli rzeczywiście
postrzegać samych siebie jako bezbronnych więźniów.
To znowu my. Pora na zmianę nocną
Jakby sprawy nie przybrały dla więźniów wystarczająco złego obrotu, właśnie nadeszła pora nocnej
zmiany Hellmann i Burdan od jakiegoś czasu przemierzają już Dziedziniec, czekając aż zwinie się
zmiana dzienna. Wymachują swoimi pałkami, krzyczą coś do celi nr 2, grożą więźniowi 8612, każą
więźniom cofnąć się od drzwi. Celując gaśnicą w stronę celi, pytają, czy ktoś ma ochotę oberwać
chłodnym dwutlenkiem węgla w twarz.
Jeden z więźniów pyta strażnika Geoffa Landry’ego. „Panie oficerze penitencjarny, mam prośbę.
Dzisiaj są urodziny jednego z nas. Czy możemy zaśpiewać mu Sto lat?
Zanim Landry zdąży odpowiedzieć, Hellmann odpowiada zza jego pleców. Zaśpiewamy sobie
Sto lat podczas zbiórki. Teraz jest pora kolacji. Wychodzić trójkami”. Więźniowie zasiadają wokół
stołu ustawionego na środku Dziedzińca i jedzą swoją skąpą kolację. Nie wolno rozmawiać.
Przeglądając nagrania zrobione w czasie tej zmiany, widzę, jak Burdan wprowadza jednego z
więźniów przez główne drzwi. Więzień, który niedawno próbował ucieczki, stoi na baczność na
środku Dziedzińca, tuż obok stołu z kolacją. Ma zasłonięte oczy. Landry pyta więźnia, w jaki sposób
usunął zamek przy drzwiach. Ten nie chce się wygadać. Kiedy więźniowi zostaje zdjęta opaska,
Geoff ostrzega go złowieszczo: „Jeżeli zobaczymy, że znów majstrujesz w okolicach tego zamka,
8612, zgotujemy dla ciebie coś naprawdę wyjątkowego”. Tak, to 8612 próbował ucieczki! Landry
wpycha go z powrotem do celi, skąd ten zaczyna rzucać mięsem, głośniej niż poprzednio. Potok
„pieprz się” wypełnia Dziedziniec. Hellmann mówi zmęczonym głosem do celi nr 2: „8612, twoja
zabawa staje się naprawdę nudna, bardzo stara, już nawet nie jest śmieszna”.
Teraz strażnicy śpieszą do stołu, próbując powstrzymać 5486 od naradzania się z kolegami z celi,
pomimo zakazu rozmawiania. Geoff Landry krzyczy do 5486: „Hej tam! Nie możemy wprawdzie
pozbawić was posiłku, ale możemy odebrać wam to, co zostało. Trochę przecież już zjedliście.
Naczelnik mówi, że nie możemy was głodzić, ale wy już mieliście posiłek, przynajmniej częściowo.
Więc resztę możemy wam zabrać”. Następnie Landry wygłasza oświadczenie skierowane do
wszystkich: „Zdajecie się zapominać
o wszystkich przywilejach, jakie możemy wam dać”. Przypomina im o jutrzejszych odwiedzinach,
które oczywiście mogą zostać odwołane, jeżeli ogłoszona zostanie blokada więzienia. Część z
więźniów, która ciągle jeszcze je, mówi, że nie zapomniała o wtorkowych odwiedzinach o 7
wieczorem i czeka na nie z utęsknieniem.
Geoff Landry nalega, by 8612 założył z powrotem swoją czapeczkę z pończochy, którą zdjął w
trakcie kolacji: „Nie chcielibyśmy, żeby z włosów do posiłku wypadło ci coś, od czego mógłbyś się
rozchorować”.
Odpowiedź 8612 jest dziwna. Jakby tracił kontakt z rzeczywistością. „Nie mogę założyć jej na
głowę, jest zbyt ciasna. Dostaję od tego bólu głowy. Co? Wiem, że to dziwne, dlatego właśnie staram
się stąd wydostać... oni wciąż mówią mi ‘nie, nie masz bólu głowy’, ale ja wiem, że dostaję bólu
głowy”.
Teraz depresja i poczucie odosobnienia dotknęły z kolei Richiego-1037. Rozgląda się mętnym
wzrokiem, mówi powolnym, monotonnym głosem i leży na podłodze swojej celi, ciągle pokasłując.
Nalega, by zobaczyć się z dyrektorem. Spotkam się z nim po moim powrocie z kolacji. Dam mu kilka
pigułek na kaszel oraz oznajmię, że może opuścić więzienie, jeżeli będzie czuł, że więcej nie zniesie.
Mówię mu jednak, że wszystko będzie lepiej, jeżeli tylko przestanie marnować tyle czasu i energii na
buntowanie się. 1037 twierdzi, że czuje się lepiej i obiecuje poprawę na przyszłość.
Uwaga strażników skupia się następnie na Paulu-5704, który przejawia teraz znacznie mniejszą
ochotę, by stawać w obronie dawnego przywódcy buntu, Douga-8612. „Nie wyglądasz na zbyt
szczęśliwego, 5704” - mówi Landry, kiedy Hellmann zaczyna bić swoją pałką o kraty w drzwiach,
powodując głośny hałas. Burdan dodaje: „Myślisz, że oni to lubią [głośne uderzanie o kraty]? Może
spodoba im się to dzisiaj wieczorem, po zgaszeniu świateł”.
5704 próbuje zażartować, lecz strażnicy wcale się nie śmieją, chociaż niektórym więźniom dowcip
się podoba. Landry mówi: „Ależ to jest piękne, naprawdę piękne. Rób tak dalej. Teraz naprawdę
zaczynamy świetnie się bawić. Nie słyszałem takiej dziecinady od co najmniej 10 lat”.
Strażnicy stoją wyprostowani w szeregu, wpatrując się w 8612, który samotnie, powoli je swój
posiłek. Z jedną ręką opartą na biodrze, drugą wymachując groźnie pałkami, strażnicy stanowią jeden
front. „Mamy tutaj grupkę opornych buntowników” - krzyczy Geoff Landry.
Nagle 8612 zrywa się od stołu, biegnie na koniec korytarza, gdzie zrywa czarną zasłonę, za którą
stoi nasza kamera wideo. Strażnicy łapią go i zaciągają po raz kolejny do Lochu. 8612 odpowiada
sarkastycznie: „Przepraszam, chłopaki!”.
Jeden z nich odpowiada: „Jest ci przykro, tak? Zaraz przygotujemy dla ciebie coś, co sprawi, że
naprawdę będzie ci przykro”.
Kiedy Hellmann i Burdan wspólnie zaczynają walić pałkami o drzwi Lochu, 8612 zaczyna
wrzeszczeć, że to go ogłusza i powoduje, że głowa boli go jeszcze bardziej.
Doug-8612 wrzeszczy ze środka: „Nie róbcie tak do cholery, to niszczy mi słuch!”.
Burdan: „Może pomyślisz o tym, zanim zachce ci się robić coś, co spowoduje, że znów
wylądujesz w Lochu, 8612”.
8612 odpowiada: „E tam, po prostu odpieprz się, koleś. Następnym razem te drzwi polecą. Ja nie
żartuję” (grozi, że zniszczy drzwi swojej celi, drzwi wejściowe lub, być może, ma na myśli
przepierzenie, za którym usytuowana jest nasza kamera).
Jeden z więźniów pyta, czy dzisiaj będzie wyświetlany film, tak jak była mowa, kiedy
przedstawiano im szczegóły pobytu w więzieniu. Jeden ze strażników odpowiada: „Nie wiem, czy
kiedykolwiek będziemy oglądali film”.
Strażnicy na głos zastanawiają się nad konsekwencjami zniszczenia własności więzienia.
Hellmann bierze kopię regulaminu więzienia i odczytuje przepis mówiący o niszczeniu własności
więziennej. Gdy tak stoi oparty o futrynę drzwi do celi nr 1, kręcąc młynka swoją pałką, z każdą
chwilą zdaje się być bardziej pewny siebie i dominujący. Hellmann mówi do swoich kolegów, że
zamiast seansu zorganizują im albo prace do wykonania, albo czas na LB.
„Dobra, słuchajcie mnie uważnie” - mówi Hellmann - „Dzisiaj przygotowaliśmy dla was trochę
zabawy. Cela nr 3, wy macie czas LB - leżenia bykiem. Macie czas wolny, bo pozmywaliście talerze i
dobrze wykonaliście swoje zadania. Cela nr 2 wciąż jeszcze będzie musiała trochę popracować. Co do
celi nr 1, dla was mamy wspaniałe koce do oskubania. Dobra, proszę je przynieść, panie oficerze.
Niech cela nr 1 zobaczy, ile będzie miała do roboty, jeżeli chcą dziś spać pod kocami bez patyczków”.
Landry wręcza Hellmannowi kilka koców ponownie przeciągniętych przez krzaki. „Czyż to nie
jest piękne?” - Hellmann kontynuuje swój monolog - „Proszę tylko spojrzeć na ten koc, panie i
panowie! Spójrzcie na ten koc! Czyż to nie jest istny majstersztyk? Chcę, żebyście wyciągnęli
wszystkie, co do jednego, patyczki z tego koca. Musicie to zrobić, bo pod tym będziecie później spać.
Jeden z więźniów mówi mu: „Po prostu będziemy spali na podłodze” - zaś Landry na to odpowiada „Jak wolisz, jak wolisz”.
Ciekawe jest obserwowanie Geoffa Landry’ego, który wciąż nie może się zdecydować, czy chce
być dobrym strażnikiem, czy srogim strażnikiem. Ciągle jeszcze nie wyzbył się całkowicie
porównywania się z Hellmannem. Czasami nadal próbuje uzyskać dominację, chociaż odczuwa dla
więźniów dużą dozę sympatii, do której Hellmann zdaje się nie być zdolny (w późniejszym
wywiadzie więzień Jim-4325 opisuje Hellmanna jako jednego ze złych strażników, nadając mu
ksywkę „John Wayne”. Braci Landry opisuje, jako dwóch z „dobrych strażników”. Większość
pozostałych więźniów zgadza się co do tego, że Geoff Landry był znacznie częściej dobrym niż złym
strażnikiem).
Więzień w celi nr 3 pyta, czy byłoby możliwe, żeby dostali książki do czytania. Hellmann
sugeruje, by każdemu dać „po kilka kopii regulaminu”, jako lekturę do poduszki. Nadeszła pora
kolejnego odliczania. Hellmann mówi: „Dobra, dzisiaj miało nie być żadnych wygłupów.
Pamiętajcie? Zaczynamy od 2093 i liczymy, żeby nie wyjść z wprawy”.
Burdan dołącza do zabawy. Podchodząc blisko do więźniów, mówi: „Nie uczyliśmy was liczyć w
ten sposób. Miało być głośno, wyraźnie i szybko! 5704 liczysz zdecydowanie zbyt wolno. Możesz już
zaczynać robienie pompek. Kary strażników robią się niesprawiedliwe. Nie karzą już więźniów za
konkretne przewinienia. 5704 to się nie podoba: „Nie zamierzam tego robić”.
Burdan zmusza go do robienia pompek, naciskając pałką na jego plecy, żeby opadał w dół:
„Niżej, koleś, niżej”.
„Nie popychaj mnie, koleś”.
„Co masz na myśli, mówiąc nie popychaj?” - pyta Burdan kpiącym tonem.
„To co powiedziałem, nie popychaj mnie!”
„Po prostu rób swoje pompki” - rozkazuje Burdan. „Teraz wracaj do szeregu”.
Burdan jest dzisiaj zdecydowanie głośniejszy i bardziej zaangażowany niż wcześniej, lecz
Hellmann nadal pozostaje „samcem alfa” w tym stadzie. Podczas gdy Burdan i Hellmann tworzą
dynamiczny duet, Geoff Landry wycofuje się na drugi plan lub całkowicie znika z Wewnętrznego
Dziedzińca. Nawet 2093, najlepszy więzień, „Sierżant” musi robić pompki i pajacyki bez oczywistego
powodu. „Jakież to piękne. Czy widzicie, jak on to robi. Dzisiaj ma dużo energii” - mówi Hellmann.
Teraz zwraca się do 3401: „Czy ty się śmiejesz? Z czego się śmiejesz?”. Burdan, jego przyboczny,
wtrąca się: „Czy ty się śmiejesz 3401? Wydaje ci się to śmieszne? Chcesz dzisiaj spać?”.
„Nie życzę sobie żadnych śmiechów! To nie jest męska przebieralnia. Jeżeli ktokolwiek zacznie
się śmiać, wszyscy będą robić pajacyki przez bardzo długi czas” - zapewnia ich Hellmann. Czując u
więźniów potrzebę odświeżenia zatęchłej atmosfery, Hellmann opowiada Burdanowi dowcip tak,
żeby markotni więźniowie go słyszeli. „Panie oficerze, czy zna pan dowcip o psie bez łap? Co
wieczór jego właściciel wywleka go na spacer”. On i Burdan śmieją się, lecz zauważają, że więźniom
wcale nie jest do śmiechu. Burdan wtrąca się: „Nie podoba im się nasz dowcip, panie oficerze”.
„Czy podobał ci się mój dowcip, 5486?”.
Jerry-5486 odpowiada zgodnie z prawdą: „Nie”.
„To wyłaź no tutaj i zrób dziesięć pompek za to, że nie podoba ci się mój dowcip. I zrób jeszcze
pięć za to, że się uśmiechasz. Razem 15”.
Hellmann jest na fali. Każe wszystkim więźniom stanąć twarzą do ściany; a kiedy się odwracają
pokazuje im „jak się stawia namiot”. Wsadza rękę do spodni i od wewnątrz napina palcem spodnie w
kroku, tak jakby miał erekcję. Więźniom nie wolno się śmiać. Część z nich się śmieje, więc muszą
robić pompki lub przysiady 3401 mówi, że nie uważa, żeby to było śmieszne. Musi więc robić
pompki za to, że jest szczery. Teraz kolej na wyśpiewywanie swoich numerów. Hellmann pyta
„Sierżanta” 2093, czy to brzmiało jak śpiew.
„To brzmiało dla mnie jak śpiew, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann każe mu robić pompki za to, że nie zgadza się z jego oceną.
Niespodziewanie „Sierżant: pyta: „Czy mogę zrobić więcej, proszę pana?”.
„Możesz zrobić więcej”.
Wtedy „Sierżant” poddaje go próbie w jeszcze dramatyczniejszy sposób: „Czy mam je robić aż do
upadłego?”.
„Jasne, jak ci się podoba” - Hellmann i Burdan nie są pewni, jak zareagować na takie zachowanie.
Więźniowie patrzą na siebie z konsternacją, obawiając się, że „Sierżant” właśnie ustanawia nowy
standard samowolnego poddawania się karze, który może zacząć obowiązywać również ich. Jego
zachowanie zaczyna wydawać im się chore.
Kiedy następnie więźniowie mają odliczać według skomplikowanej sekwencji, Burdan dodaje
drwiąco: „To nie powinno być zbyt trudne dla chłopców z takim wykształceniem”. W pewnym sensie,
mówiąc to, Burdan nawiązuje do aktualnego przedmiotu kpin konserwatystów, przedstawiających
ludzi wykształconych, jako „bezproduktywnych snobistycznych wykształciuchów”. Oczywiście on
sam również jest studentem college’u.
Pada pytanie, czy więźniowie potrzebują koców i łóżek. Wszyscy mówią, że tak. „A cóż takiego
wy chłopcy zrobiliście” - pyta Hellmann - „żeby zasłużyć sobie na łóżka i koce?” „Wyłuskaliśmy
paprochy z naszych koców”. Hellmann mówi im, żeby nigdy nie mówili „paprochy”. Mają nazywać
to „patyczki”. Mamy tutaj prostą demonstrację, w jaki sposób władza zyskuje wpływ na użycie
języka, który z kolei kształtuje otaczającą więźniów rzeczywistość. Gdy więźniowie nazwali je
„patyczkami”, Burdan mówi, że odzyskają swoje poduszki i koce. Hellmann wchodzi z poduszkami i
kocami w rękach, a następnie przekazuje je wszystkim z wyjątkiem więźnia 5704. Pyta go, dlaczego
tak dużo czasu zajęło mu wzięcie się do roboty. „Czy masz ochotę spać dzisiaj na poduszce?
Dlaczego ja miałbym dać ci poduszkę, jeżeli ty nie masz ochoty brać się do roboty?” „Może ze
względu na dobrą karmę?” - odpowiada 5704 nieco rozbawiony.
„Spytam jeszcze raz, dlaczego miałbym dać ci poduszkę?”.
„Ponieważ o to proszę, panie oficerze penitencjarny”.
„Ale ty zabrałeś się do roboty dopiero 10 minut po wszystkich” - mówi Hellmann, dodając: „Na
przyszłość pilnuj, by brać się do pracy wtedy, kiedy ci każą”. Pomimo złego zachowania, Hellmann
ostatecznie mięknie i oddaje mu poduszkę.
By nie dać się zepchnąć na drugi plan przez Hellmanna, Burdan rozkazuje 5704: „Teraz pięknie
mu podziękuj”.
„Dziękuję”.
„Powtórz to, powiedz: ‘Szczęść Boże, panie oficerze penitencjarny’”. Sarkazm aż kipi z tej
wypowiedzi.
Hellmann skutecznie izoluje 5704 od jego buntowniczych towarzyszy, każąc mu żebrać o
poduszkę. Zwykła samolubność zaczyna brać górę nad solidarnością więźniów.
Sto lat, sto lat, niech żyje nam więzień 5704
Więzień Jerry-5484 przypomina strażnikom o swojej prośbie, by zaśpiewać Sto lat dla 5704. Jest to
dziwna prośba, biorąc pod uwagę, że więźniowie są zmęczeni, a strażnicy właśnie zamierzali
pozwolić im powrócić do cel na odpoczynek. Być może jest to wyraz ich przywiązania do zwykłych
rytuałów świata zewnętrznego albo też skromna próba uczynienia normalnym tego, co zbliża się
wielkimi krokami - nienormalności.
Burdan mówi do Hellmanna: „Mamy tutaj wniosek formalny od więźnia 5486, panie oficerze.
Chciałby zaśpiewać Sto lat”. Hellmann wścieka się na wiadomość, że życzenia mają być dla 5704.
„Dzisiaj są twoje urodziny, a ty nie pracowałeś!”
Więzień odpowiada, że nie powinien być zmuszany do pracy w dniu swoich urodzin. Strażnicy
przechadzają się wzdłuż szeregu więźniów, każąc każdemu z osobna mówić na głos, czy chce
śpiewać Sto lat, czy też nie. Wszyscy są zgodni, że należy zaśpiewać 5704 Sto lat. Więzień Hubbie7258 dostaje polecenie, by zaintonował śpiew dla innych. Jest to jedyny przyjazny dźwięk w tym
miejscu w ciągu całej doby. Za pierwszym razem jednakże więźniowie śpiewają imię 5704 na różne
sposoby. Część śpiewa „Sto lat, drogi kolego” inni „5704”. Bez namysłu Hellmann i Burdan
jednocześnie krzyczą na nich.
Hellmann przypomina im: „Imię tego gentlemana to 5704. Teraz zaczynajcie od początku”.
Hellmann chwali śpiew 7258. „Wpierw nadajesz swingujące tempo, a potem śpiewasz nie
fałszując”. Tak oceniając śpiew w rytmie prestissimo, Hellmann wykazuje się swoim
wykształceniem muzycznym. Lecz zaraz potem żąda, by zaśpiewali piosenkę jeszcze raz, w bardziej
tradycyjny sposób, a oni to robią. Lecz ich wykonanie nie jest wystarczająco dobre, więc po raz
kolejny mówią im: „Okażcie trochę entuzjazmu! Urodziny ma się tylko raz w roku”. W ten sposób
zainicjowana przez więźniów przerwa w rutynie, by podzielić się ze sobą pozytywnymi uczuciami,
zostaje przemieniona w kolejną okazję do zamanifestowania rutynowej dominacji i
podporządkowania.
Ostateczne załamanie i zwolnienie więźnia 8612
Po zgaszeniu świateł oraz po tym, jak Doug-8612 po raz n-ty wychodzi z izolatki, następuje wybuch:
„Mówię wam, na Boga. Spalam się w środku. Czy wy nie rozumiecie?”.
Podczas swojego kolejnego spotkania z Jaffe więzień w złości daje upust swojemu zagubieniu i
udręce: „Chcę się stąd wydostać! To wszystko jest popieprzone! Nie wytrzymam kolejnej nocy! Po
prostu nie zniosę tego więcej! Muszę mieć prawnika! Czy mam prawo do prawnika? Skontaktujcie
się z moją matką!”.
Próbując pamiętać, że to jest tylko eksperyment, kontynuuje w szale: „Mieszasz mi w głowie
człowieku! W mojej głowie! To jest tylko eksperyment; ta umowa to nie miało być poddaństwo! Nie
macie prawa pieprzyć mi w głowie”.
Grozi, że zrobi wszystko, by się wydostać. Nawet podetnie sobie żyły: „Zrobię wszystko, by się
stąd wydostać! Zniszczę wasze kamery lub zrobię krzywdę strażnikom!”.
Naczelnik robi, co może, by go uspokoić, ale 8612 nic sobie z tego nie robi; plącze i krzyczy
coraz głośniej. Jaffe uspokaja 8612, że jak tylko uda mu się skontaktować z jednym z konsultantów
psychologicznych, jego żądanie zostanie poważnie wzięte pod uwagę.
Chwilę później Craig Haney powraca po późnej kolacji. Po odsłuchaniu nagrania, ja- I kie Jaffe
zrobił w^zasie tej dramatycznej sceny, przeprowadza wywiad z 8612, by ustalić. I czy należy zwolnić
go niezwłocznie ze względu na poważne zaburzenie emocjonalne. Na | tym etapie nie mieliśmy
jeszcze pewności, co do prawdziwości reakcji 8612; mógł po prostu udawać. Z informacji, jakie
zebraliśmy na jego temat przed eksperymentem, wyni-
kaio, że od zeszłego roku był na swoim uniwersytecie jednym z wiodących aktywistów
antywojennych. Czy to możliwe, żeby mógł „załamać się” zaledwie w ciągu 36 godzin?
Rzeczywiście 8612 później ujawnił nam, że sam był zdezorientowany: „Nie mogłem się
zdecydować, czy to doświadczenie więzienne rzeczywiście pomieszało mi w głowie, czy też sam
[celowo] wywołałem u siebie te reakcje”.
Konflikt interesów, z jakim musiał zmierzyć się Craig Haney, stając w obliczu konieczności
samodzielnego podjęcia tej decyzji, w czasie, gdy ja byłem na kolacji, został żywo wyrażony w jego
późniejszym sprawozdaniu:
„Pomimo że, patrząc na to z perspektywy czasu, mam wrażenie, że to łatwa decyzja, w tamtej
chwili moja sytuacja była beznadziejna. Byłem dopiero studentem drugiego roku studiów
magisterskich, a w ten projekt zainwestowaliśmy wiele czasu, energii i pieniędzy. Wiedziałem też,
że przedwczesne zwolnienie uczestnika mogło podważyć całą koncepcję eksperymentu, który
starannie przygotowaliśmy i wcielaliśmy w życie. Nikt z nas wcześniej nie przewidział takiego
rozwoju wydarzeń, więc oczywiście nie opracowaliśmy żadnego planu awaryjnego na taką
ewentualność. Z drugiej strony, było oczywiste, że - w wyniku tak krótkiego pobytu w Wiezieniu
Stanfordzkim - ten młody człowiek uległ o wiele większemu zaburzeniu, niż którykolwiek z nas
spodziewałby się zaobserwować u któregokolwiek z uczestników, nawet pod koniec planowanych
dwóch tygodni. Zdecydowałem się więc wypuścić więźnia 8612, uznając, że względy humanitarno-społeczne przeważają nad względami eksperymentalnymi”13.
Craig skontaktował się z dziewczyną 8612, która przyjechała szybko i zabrała jego i rzeczy.
Powiedział też obydwojgu, że jeżeli zaburzenia będą utrzymywały się, powinni rano zgłosić się do
studenckiej poradni lekarskiej, której personel został poinformowany, że może zajść potrzeba
zajmowania się podobnymi przypadkami.
Szczęśliwie Craig podjął właściwą decyzję, zarówno z punktu widzenia czynników
humanitarnych, jak i prawnych. Decyzja ta była również słuszna ze względu na ewentualny
negatywny wpływ, jaki pozostawienie więźnia 8612 w stanie tak silnego emocjonalnego
roztrzęsienia, mogłoby wywrzeć na załogę więzienia i więźniów. Jednakże wtedy, gdy Craig
poinformował Curta i mnie o swojej decyzji o zwolnieniu więźnia 8612, obaj byliśmy sceptyczni,
uważając, że padł ofiarą dobrze zagranego przedstawienia. Jednakże po długiej dyskusji oraz
przeanalizowaniu wszystkich argumentów doszliśmy do wniosku, że postąpił słusznie.
Musieliśmy następnie wyjaśnić sobie, dlaczego tak ekstremalna reakcja wystąpiła tak nagle,
niemalże na samym początku naszej dwutygodniowej przygody. Testy osobowości nie dały żadnych
podstaw, by podejrzewać u 8612 niestabilność emocjonalną. Pomimo to przekonywaliśmy samych
siebie, że jego reakcje stanowiły produkt nadwrażliwej osobowości, oraz jego nadmiernej reakcji na
nasze symulowane warunki więzienne. Wspólnie ja, Craig i Curt zorganizowaliśmy coś w rodzaju
burzy mózgów, dochodząc do przekonania, że nasz proces selekcji musiał zawierać jakiś mankament,
skoro osoba tak zaburzona mogła przejść pomyślnie weryfikację. Całkowicie zignorowaliśmy drugą
ewentualność, że siły sytuacyjne działające w tej symulacji więzienia mogły okazać się dla 8612 zbyt
potężne.
Zastanów się przez chwilę, co to oznacza. Jesteśmy tutaj w środku studium, którego celem jest
zademonstrowanie potęgi wpływu czynników sytuacyjnych na tendencje dyspozycyjne, jednak sami
dokonujemy atrybucji według kryteriów dyspozycyjnych!
Craig trafnie opisał później nasz błędny sposób rozumowania: „Dopiero z upływem czasu
dostrzegliśmy ten oczywisty paradoks, polegający na tym, że w sposób dyspozycyjny
wytłumaczyliśmy sobie pierwszą prawdziwie niespodziewaną i wyjątkową manifestację siły
sytuacyjnej w trakcie naszego studium. Odwołaliśmy się do takiego właśnie sposobu myślenia, jaki
zamierzaliśmy zakwestionować w ramach tego eksperymentu14.
Wciąż nie mieliśmy pewności co do ukrytych motywów 8612. Z jednej strony zastanawialiśmy
się, czy ekstremalna reakcja stresowa rzeczywiście spowodowała u niego utratę kontroli, co
oczywiście kwalifikowałoby go do zwolnienia; czy też może rozpoczął on od udawania „wariactwa”,
wiedząc, że jeżeli zrobi to wystarczająco dobrze, będziemy musieli go wypuścić. Mogło być również
tak, że mimowolnie został czasowo oszołomiony przez swoją wywrotową grę aktorską. W
późniejszym sprawozdaniu 8612 komplikuje każdą próbę prostego wytłumaczenia jego reakcji.
„Odszedłem, choć powinienem był zostać. To było bardzo niedobre. Bunt na pewno nie jest bułką z
masłem. Powinienem był zostać po to, żeby ci faszyści wiedzieli, że przywódcy [buntu] nie załamią
się, kiedy sprawy zaczną przybierać zły obrót. Ze nie są jedynie manipulatorami. Powinienem był
walczyć o to, co uważam za słuszne, zamiast dbać o swój własny interes”15.
Na krótko po zwolnieniu więźnia 8612, jeden ze strażników podsłuchał więźniów w celi nr 2, jak
omawiali plotkę, w myśl której Doug miał powrócić następnego dnia z grupą kolesi, by zdemolować
nasze więzienie i uwolnić więźniów. Plotka ta wydawała mi się zbyt nierealna, dopóki jeden ze
strażników nie doniósł następnego ranka, że widział 8612 przemykającego przez korytarze wydziału
psychologii. Nakazałem strażnikom, by złapali go i przyprowadzili z powrotem do więzienia,
ponieważ prawdopodobnie został zwolniony pod fałszywymi pretekstami; nie był chory, tylko nas
oszukiwał. Wiedziałem teraz, że muszę się liczyć z frontalnym zamachem na moje więzienie. W jaki
sposób mogliśmy uniknąć poważnej konfrontacji siłowej? Co mogliśmy zrobić, by zapewnić funkcjonowanie naszego więzienia - ależ tak, oczywiście - oraz zapewnić kontynuację naszego
eksperymentu?
Przypisy
103
Przypisy
1
Cytaty na temat Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego w tym i innych rozdziałach
pochodzą z materiałów z różnych źródeł, które próbuję w miarę potrzeby szczegółowo
identyfikować. Wśród tych materiałów archiwalnych znajdują się: stenograficzne transkrypcje
z nagrań wideo, realizowanych w różnych momentach trwania eksperymentu; Raporty ze
Zmian Strażników, spisywane przez niektórych strażników pod koniec zmiany; wywiady
podsumowujące badania, przeprowadzone po zakończeniu części eksperymentalnej; końcowe
raporty oceniające sporządzane na ogół w przeciągu kilku tygodni od powrotu uczestników do
domu; retrospektywne pamiętniki, dosyłane nam przez część uczestników w różnych
momentach po zakończeniu eksperymentu; wywiady nagrane na taśmę magnetofonową;
wywiady przeprowadzone dla stacji telewizyjnej NBC, program Chronolog, we wrześniu 1971
r. (nadane w listopadzie 1971 r.); oraz osobiste obserwacje, a także wspomnienia, które wraz z
Craigiem Haneyem i Christiną Masłach zebraliśmy w opublikowanym rozdziale. Ten cytat
pochodzi z końcowego raportu oceniającego.
2
Jeśli nie zaznaczono inaczej, ten i inne dialogi więźniów i strażników oparte są na
stenograficznych transkrypcjach z nagrań wideo realizowanych w trakcie eksperymentu.
3
Raport ze Zmiany Strażników.
4
Retrospektywny pamiętnik strażnika.
s
Retrospektywny pamiętnik strażnika.
6
To wystąpienie więźnia 8612 jest jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń w całym
badaniu. Aby ta symulacja mogła zadziałać, wszyscy muszą zgodnie zachowywać się w taki
sposób, jakby to było więzienie, nie zaś eksperymentalna symulacja więzienia. W pewnym
sensie wiąże się to ze zbiorowym autocenzurowaniem, w myśl milczącego porozumienia, że
wszystkie wydarzenia ujmowane są w kategoriach metaforyki więziennej, nie zaś
eksperymentalnej. Wiąże się to z faktem, że choć wszyscy wiedzą, iż jest to tylko
eksperyment, to zachowują się tak, jakby było to prawdziwe więzienie. 8612 podważa te
założenia, wykrzykując, że to nie więzienie, tylko po prostu eksperymentalna symulacja. We
wszechogarniającym chaosie nastaje nagła cisza, gdy 8612 podaje konkretny, choć dziwny,
przykład na potwierdzenie tezy, że nie jest to więzienie. Stwierdza, że w prawdziwych
więzieniach tak się nie robi - nie zabierają tam ubrań i łóżek. Wówczas inny więzień otwarcie
kwestionuje jego wypowiedź, mówiąc po prostu: „robi się”. Po tej wymianie zdań reguła
autocenzury zostaje dodatkowo wzmocniona, a reszta więźniów, strażników i obsługi trwa w
narzuconym sobie ograniczeniu wyrażania tej oczywistej prawdy. Aby zapoznać się z pełną
prezentacją funkcjonowania zjawiska autocenzury, patrz: Dal Miller, An Invitation to Social
Psychology: Expressing and Censoring the ¿«//(Belmont, Kalifornia: Thomson Wadsworth,
2006).
7
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
8
Nagrany wywiad z więźniem.
9
Znaczenie słowa „umowa” w tym kontekście nie jest jasne. Więcej informacji można
znaleźć na poświęconej badaniu więziennemu stronie internetowej, pod adresem
www.prisonexp.org, gdzie zamieszczone zostały następujące materiały z eksperymentu: opis
badania stworzony na potrzeby uczestników, podpisywane przez nich formularze zgody na
badania oraz aplikacja do Komitetu ds. Badań Uniwersytetu Stanforda.
10
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
11
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
12
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
13
Cytat za naszym rozdziałem obejmującym późniejsze wspomnienia ze SPE: P. G. Zimbardo,
C. Masłach
i
C. Haney : Reflections on the Stanford Prison Experiment: Genesis, Transformations,
Consequences [Refleksje nad Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym: Geneza,
Transformacje, Konsekwencje.], w: T. Blass (red.), Obedience to Authority: Current
Perspectives on the Miligram Paradigm. [Posłuszeństwo Autorytetowi: Paradygmat Miligrama
z bieżącej perspektywy]. (Mahwah, New York: Erlbaum, 1999), s. 193-237.
14
Ibid., s. 229.
15
Końcowy wywiad z więźniem.
ROZDZIAŁ 5
Wtorek: podwójny kłopot - odwiedziny i widmo napaści
Nasi więźniowie wyglądają jak łachmaniarze, a w ich oczach widać zmęczenie. Nasze małe więzienie
zaczyna śmierdzieć jak męska toaleta w nowojorskim metrze. Wygląda na to, że niektórzy strażniczy
postanowili zrobić z wizyt w toalecie przywilej, który nie jest przyznawany zbyt często, a już na
pewno nie po zgaszeniu świateł. W nocy więźniowie muszą oddawać mocz i załatwiać się do
ustawionych w celach wiader. Na domiar złego niektórzy strażnicy nie pozwalają ich opróżniać aż do
rana. Wielu więźniów szybko zaczyna się na to ostro uskarżać. Wygląda na to, że załamanie 8612
ubiegłej nocy spowodowało efekt fali. Podsłuchując ich przez pluskwy zainstalowane w celach
słyszymy, jak mówią, że nie mogą tego dłużej wytrzymać.
Ten ponury obraz musimy teraz nieco rozjaśnić na potrzeby rodziców, dziewczyn i przyjaciół
więźniów, którzy dzisiejszego wieczora mają przyjść w odwiedziny. Jako rodzic z całą pewnością nie
pozwoliłbym, by mój syn pozostawał w takim miejscu, widząc, że po zaledwie kilku dniach wykazuje
oznaki skrajnego wycieńczenia i oczywiste objawy stresu. Zastanowienie się nad sposobami radzenia
sobie z wiszącym nad nami zagrożeniem musiało chwilowo zejść na drugi plan. Sprawą
pierwszoplanową była pogłoska
o mogącym nastąpić w każdym momencie wtargnięciu napastników, sprowadzonych przez 8612.
Mogło to nastąpić nawet dzisiaj. Może wręcz w czasie pory odwiedzin, kiedy byłoby to dla nas
najdotkliwsze.
Jest druga rano, kiedy ranna zmiana zaczyna swój dzień pracy. Wygląda na to, że zmiana nocna
postanowiła zostać chwilę dłużej, bo cała szóstka strażników kręci się po Dziedzińcu. Wcześniej
wszyscy naradzali się w pokoju strażników, co do potrzeby wprowadzenia ostrzejszego rygoru, by
kontrolować więźniów i zapobiec kolejnym buntom.
Widząc ich wszystkich razem, zauważamy, że przy wyłanianiu kierownictwa zmian, wzrost miał
znaczenie. Wśród strażników najwyżsi są Hellmann, kierujący zmianą nocną; Vandy, który wyłonił
się jako lider zmiany porannej oraz Arnett, majordomus zmiany dziennej. Najniżsi strażnicy, Burdan i
Ceros, zostali giermkami kierowników swoich zmian. Obydwaj bardzo się rządzą i werbalnie
zachowują się dosyć agresywnie - krzycząc więźniom prosto w twarz. Znacznie częściej uciekają się
również do stosowania wobec więźniów siły fizycznej. Popychają ich, szturchają, wyciągają z
szeregu. To najczęściej oni wloką opornych więźniów do izolatki. Dostajemy zgłoszenia, że czasem
popychają więźniów na schodach, po drodze do toalety, albo też wpychają ich do pisuarów na ścianie,
kiedy są z nimi sam na sam w łazience. Jasne jest, że wprost uwielbiają swoje pałki. Nieustannie
trzymają je przy piersi, albo uderzają nimi o kraty w drzwiach lub o stół, dając w ten sposób głośno
znać o swojej obecności. Z pewnością część badaczy uzna, że wykorzystują tę broń, by
zrekompensować sobie swoją niewielką posturę. Niezależnie od działającej tu dynamiki
psychologicznej, jasne jest, że stają się najperfidniejszymi wśród strażników. Tymczasem Markus i
Varnish, którzy również nie należą do najwyższych, zachowują się stosunkowo pasywnie, dużo ciszej,
rzadziej podnoszą głos i generalnie są mniej aktywni od reszty. Poprosiłem więc naczelnika, by
sprawił, żeby stali się bardziej asertywni. Ciekawy duet stanowią bracia Landry. Geoff Landry jest
odrobinę wyższy niż Hellmann i próbował z nim konkurować o dominację na nocnej zmianie. Nie
może jednak mierzyć się z kreatywnością zadań, z jakimi bezustannie wyskakuje nasz początkujący
„John Wayne”. Ogranicza się więc do wtrącania rozkazów, dając znać, że kontroluje sytuację, po
czym każdorazowo usuwa się w cień. Takiego wahania nie zaobserwowaliśmy u żadnego innego
strażnika. Dzisiaj w ogóle nie ma przy sobie pałki - później zdejmie nawet swoje lustrzane,
jednostronne okulary przeciwsłoneczne. Zgodnie z naszym projektem eksperymentu, takie
zachowanie to poważna niesubordynacja. Jego niższy brat John nieraz dawał więźniom wycisk,
zawsze jednak postępował „zgodnie z regulaminem”. Nie nadużywa agresji, tak jak Arnett, niemniej
jednak z reguły wspiera szefa, gdy ten wydaje surowe rozkazy, o ile nie są pozbawione sensu.
Wszyscy więźniowie są mniej więcej przeciętnego wzrostu, od 170 do 180 cm. Wyjątki stanowią
Glenn-3401, najniższy ze wszystkich (ok. 155 cm), oraz najwyższy, Paul-5704, mierzący ok. 185 cm.
Co ciekawe, 5704 awansuje na przywódcę więźniów. Ostatnio zdaje się być pewniejszy siebie i
wytrwalszy w swoim sprzeciwie. Jego koledzy dostrzegli tę zmianę, czego dowodem było wybranie
go na rzecznika Komisji Skarg Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford, która negocjowała ze
mną szereg ustępstw i praw.
Nowe zasady, choć stare odliczania trwają
2.30 rano nadchodzi pora na kolejne odliczanie. Na Dziedzińcu jest dosyć tłoczno. Kręci się tam
sześciu strażników, a siedmiu więźniów stoi w szeregu pod ścianą. Chociaż nie ma żadnego powodu,
by zmiana nocna wciąż tam była, strażnicy pozostają na posterunku z własnej woli. Może chcą
sprawdzić, jak poranna zmiana wykonuje swoje zadania. Oprócz 8612, który opuścił eksperyment,
brakuje jeszcze kogoś. Vandy wyciąga z celi nr 2 niechętnego, zaspanego więźnia 819 i każe mu
dołączyć do szeregu. Strażnicy klną na więźniów za to, że nie noszą swoich czapeczek z pończoch,
przypominając im, że stanowią one zasadniczy element ubioru więźnia.
Vandy: „No i stało się! Czas na odliczanie. Jak wam się to podoba?”.
Jeden z więźniów mówi: „Bardzo, panie oficerze penitencjarny”.
„A reszta z was?”
„Sierżant”: „Cudownie, panie oficerze penitencjarny!”.
„Chcę to usłyszeć od was wszystkich, no, dalej. Wiem, że potraficie lepiej. Głośniej”.
„Po prostu świetnie, panie oficerze penitencjarny”.
„Głośniej!”
„Jaką mamy teraz porę?”
„Porę na odliczanie, panie oficerze penitencjarny” - odpowiada jeden z więźniów słabym
głosem1. Wszyscy więźniowie stoją w szeregu z rękami opartymi o ścianę i rozstawionymi szeroko
nogami. Z wyraźną niechęcią przyjmują odliczanie o tak wczesnej porze. Spali zaledwie kilka godzin.
Pomimo że jego zmiana dobiegła już końca, Burdan wciąż wykazuje dużą aktywność. Chodząc w
kółko, wykrzykuje rozkazy i macha swoją wielką pałką. Co chwila losowo wyciąga kogoś z szeregu.
Krzyczy: „Dobrze, młody człowieku. Zrobisz mi tu teraz kilka pompek!”.
Po raz pierwszy odzywa się Varnish: „Dobra, posłuchajmy waszych numerów. Zaczynamy od
prawej. Teraz!”. Być może, będąc w większej grupie strażników, czuje się bardziej pewny siebie.
Następnie do akcji wkracza Geoff Landry: „Poczekaj no chwilę. Ten koleś tutaj, 7258, nie zna
nawet swojego numeru od tyłu”. Zastanawiające jest, dlaczego Geoff wykazuje aktywność, mimo że
to nie jego zmiana. Chodzi w kółko z rękoma w kieszeniach, bardziej jak niezaangażowany turysta,
niż strażnik więzienny. Właściwie, to dlaczego cała nocna zmiana wciąż jeszcze tutaj siedzi, po
długiej, nużącej nocy? Powinni być już dawno w drodze do domów. Ich obecność powoduje
dezorientację i stan niepewności co do tego, kto powinien wydawać rozkazy. Trwają odliczania,
według wcześniej wymyślonych schematów, które z czasem stają się nudne: co dwa, według
numerów identyfikacyjnych, do tyłu oraz w różnych wariantach śpiewanych. Hellmann dochodzi do
wniosku, że to nie jego broszka. Nic nie mówi, przygląda się jeszcze przez chwilę, po czym po cichu
0
wychodzi.
Powtórzone zostają stare zasady, po czym przychodzi pora, by również i one były
wyśpiewywane.
W trakcie czytania zasad Vandy napomina więźniów, by śpiewali głośniej, szybciej, lub żwawiej.
Zmęczeni więźniowie są posłuszni. Ich głosy zlewają się w nieharmonij- nym unisono. Nadeszła pora,
by wprowadzić kilka nowych zasad. Strażnicy wymyślają je na gorąco.
„Więźniowie mają brać czynny udział we wszystkich zajęciach więziennych. W szczególności w
odliczaniu!”.
„Łóżka mają być zawsze zaścielone, a rzeczy osobiste ułożone schludnie i porządnie!”.
„Podłogi mają być zawsze wyczyszczone!”.
„Więźniom nie wolno przesuwać, demolować ani też niszczyć ścian, okien, drzwi, ani
jakiejkolwiek własności więzienia!”.
Varnish wprowadził nowy dryl, wymagając od więźniów, by nie tylko znali dosłowne
sformułowanie zasad na pamięć, lecz również rozumieli ich znaczenie. Jeżeli nie wykazują się
wystarczającym entuzjazmem, po prostu zmusza ich, by powtarzali reguły raz za razem, w
ogłupiających umysł kombinacjach.
Varnish: „Więźniom nie wolno włączać oświetlenia w celach!”.
Więźniowie: „Więźniom nie wolno włączać oświetlenia w celach!”.
Vandy: „Kiedy wolno więźniom włączać oświetlenie w celach?”.
Więźniowie (tym razem idealnie równym głosem): „Nigdy”.
W głosie słychać zmęczenie, ale odpowiedzi są żwawsze i głośniejsze niż ubiegłej nocy. Całkiem
niespodziewanie Varnish został przywódcą - kieruje recytowaniem zasad, wymagając od więźniów
perfekcyjnego wykonania, demonstrując swoją dominację oraz
107
pouczając więźniów. Zostaje ogłoszona jeszcze jedna nowa zasada, która ewidentnie ma za
zadanie dokuczenie Paulowi-5704, naszemu nałogowemu palaczowi.
Varnish: „Palenie jest przywilejem”.
Więźniowie: „Palenie jest przywilejem”.
„Czym jest palenie?”.
„Przywilejem”.
„Czym?”.
„Przywilejem”.
„Palenie będzie dozwolone tylko po posiłkach lub według uznania strażników”.
Varnish: „Nie podoba mi się ten jednolity ton. Wejdźcie no o gamę wyżej”.
Więźniowie posłusznie powtarzają słowa w wyższym rejestrze.
Może lepiej zacznijcie odrobinę niżej, bo śpiewając na najwyższą nutę, nie dacie rady
wejść z głosem jeszcze wyżej.
Żąda, by więźniowie na bieżąco podnosili skalę. Vandy demonstruje.
Varnish: „Tak jest pięknie!”.
Varnish odczytuje nowe zasady z kartki, którą ma w jednej ręce, podczas gdy w drugiej
trzyma swoją pałkę. Pozostali strażnicy również mają przy sobie palki, za wyjątkiem Geoffa
L., którego ciągła obecność w tym miejscu nie ma żadnego sensu. Podczas gdy Varnish
dyryguje więźniami recytującymi zasady, Vandy, Ceros i Burdan wchodzą i wychodzą z cel
lub pomiędzy więźniami. Poszukują brakujących kluczy do kajdanek, broni lub czegokolwiek,
co mogłoby wydać się podejrzane.
Ceros każe „Sierżantowi” wyjść z szeregu, po czym stawia go w rozkroku z rękoma
opartymi o ścianę. Następnie zawiązuje mu oczy, zakłada kajdanki i każe zabrać wiadro z
odchodami i idzie z nim, by opróżnić je w toalecie na zewnątrz więzienia.
W odpowiedzi na zadane przez Varnisha pytanie: „Czyje rozkazy są nadrzędne?”, kolejno
każdy z więźniów wykrzykuje: „Dyrektora!”. Tego ranka na mnie przypadła kolej nagrywania
istotnych wydarzeń, podczas gdy Curt i Craig łapią trochę snu. Czuję się dziwnie, słysząc to
zapewnienie, że moje rozkazy są „nadrzędne”. W prawdziwym życiu stawiam sobie za zasadę
nigdy nie wydawać poleceń, jedynie sugestie lub wskazówki co do tego, czego chcę lub
potrzebuję. Varnish pogania ich, zmuszając, by śpiewali słowo „kara” jako ostatni wyraz
zasady, mówiącej o tym, co stanie się, jeżeli którakolwiek z pozostałych zasad nie będzie
przestrzegana. Raz za razem muszą wyśpiewywać to przerażające słowo bardzo wysokim
tonem, co sprawia, że muszą czuć się śmieszni i poniżeni.
Trwa to już prawie czterdzieści minut, a więźniowie cierpią katusze. Nogi im drętwieją,
plecy zaczynają boleć, lecz żaden nie odważa się skarżyć. Burdan nakazuje więźniom
odwrócić się twarzą do niego na inspekcję ubiorów.
Następnie Vandy przepytuje 1037, dlaczego nie ma na głowie czapeczki z pończochy.
„Jeden ze strażników ją zabrał, proszę pana”.
Vandy: „ Nie słyszałem, żeby któryś z oficerów penitencjarnych ją zabrał. Czy próbujesz
powiedzieć, że oficerowie penitencjarni nie wiedzą, co się tutaj dzieje?”.
„Nie, tego nie mówię, panie oficerze penitencjarny”.
Vandy: „Więc jednak sam zgubiłeś swoją czapkę”.
1037: ”Tak, to byłem ja, panie oficerze penitencjarny”.
Vandy: „No to 15 pompek”.
„Czy chciałby pan, żebym liczył?”.
Vandy ujawnia, że więzień 3401 skarżył się, iż jest chory.
Varnish mówi na to: „Nie lubimy tutaj chorych więźniów. Może zrobisz teraz 20 przysiadów,
żebyś poczuł się lepiej?”. Następnie nazywa 3401 beksą i zabiera mu poduszkę.
„Dobra! Wszyscy, którzy mają swoje czapeczki z pończoch mogą wracać do pokoju. Ci, którzy
nie mają, zostają tutaj. Wolno wam siedzieć na łóżkach, ale nie wolno wam się kłaść. A tak w ogóle,
to pościelcie swoje łóżka - żeby mi nie miały najmniejszej fałdki”.
Varnish zarządza synchroniczne robienie pompek dla trzech więźniów bez czapek. Zeskakuje ze
stołu, na którym siedział i uderza pałką, jakby na podkreślenie swoich słów. Stoi nad więźniami
krzycząc: „w górę, w dół!”, obserwując ten karny rytuał. Paul-5704 przerywa, twierdząc, że już
więcej nie może. Varnish ulega i pozwala więźniowi stanąć pod ścianą.
„Dobra! Wszyscy mają stać przy swoich łóżkach, dopóki wy nie poznajdujecie waszych
czapeczek z pończoch. Jeżeli nie jesteście w stanie ich znaleźć, przykryjcie głowy ręcznikiem”.
„819! Jaki mamy dzisiaj dzień?”.
„Dzisiaj mamy cudowny dzień, panie oficerze penitencjarny”.
„ Dobra! Pościelcie swoje łóżka tak, żeby nie miały najmniejszej fałdki. Potem usiądźcie na
nich”.
Na miejscu zostali już tylko strażnicy ze zmiany porannej, pozostali poszli sobie. Jest też strażnik
rezerwowy, Morison, który w milczeniu obserwuje całe to autorytarne dręczenie. Pozwala on
więźniom położyć się, a ci momentalnie wskakują pod koce i niemal natychmiast odlatują do krainy
snów.
Mniej więcej po godzinie wpada naczelnik. W tweedowej marynarce i krawacie wygląda bardzo
wytwornie. Z każdym dniem zdaje się odrobinę wyższy. Chociaż może po prostu stoi w bardziej
wyprostowanej postawie niż pamiętam to z przeszłości.
„Uwaga, uwaga” - krzyczy - „Po ubraniu się, więźniowie mają ustawić się w szeregu na
Wewnętrznym Dziedzińcu w celu dokonania inspekcji”.
Strażnicy wchodzą do celi nr 2 i 3 mówiąc więźniom, że mają wstać i wyjść na Dziedziniec.
Krótka drzemka po raz kolejny zostaje przerwana.
Mieszkańcy celi nr 2 i 3 po raz kolejny wychodzą. Stew-819 znalazł swoją czapeczkę z
pończochy; Rich-1037 ma na głowie ręcznik zawiązany na kształt turbana, podczas gdy Paul-5704 ma
ręcznik po prostu przerzucony przez głowę, niczym małą czerwoną pałatkę, zakrywającą jego długie
czarne loki.
Varnish pyta „Sierżanta”: „Jak ci się spało?”
„Cudownie, panie oficerze penitencjarny”.
5704 nie jest aż tak wylewny i mówi po prostu: „Dobrze”.
Varnish każe mu stanąć twarzą do ściany, a inny strażnik powtarza podstawową zasadę:
„Więźniowie mają zawsze zwracać się do strażników per ‘panie oficerze penitencjarny”’.
5704 musi robić pompki za to, że zapomniał dodać ten wyraz szacunku na końcu swojej
nieprawdziwej odpowiedzi „Dobrze”.
Naczelnik przechadza się powoli wzdłuż szeregu więźniów, jak generał podczas inspekcji swoich
wojsk: „Ten więzień wydaje się mieć problem z włosami, podobnie jak ma chyba problem ze swoim
identyfikatorem. Zanim podejmie jakiekolwiek działania, musi zostać właściwie oznakowany”.
Naczelnik przechadza się wzdłuż szeregu, oceniając problemowych więźniów oraz nakazując
strażnikom podjęcie niezbędnych środków zapobiegawczych: „Temu więźniowi wystają włosy spod
ręcznika”. Nalega również, by numery identyfikacyjne zostały z powrotem przyszyte lub zastąpione
numerami naniesionymi za pomocą grubego mazaka.
„Jutro będzie Dzień Widzeń. Chcemy pokazać naszym odwiedzającym, jacy przystojni z was
więźniowie, nieprawdaż? Oznacza to, że więzień 819 będzie musiał nauczyć się, jak nosić swoją
czapeczkę z pończochy. Sugerowałbym, żeby w najbliższym czasie więźniowie 3401 i 5704 nauczyli
się nosić swoje ręczniki tak, jak robi to więzień 1037. Teraz wracajcie do swoich cel”.
Więźniowie wracają do swoich cel i śpią aż do pobudki na śniadanie. Nadszedł nowy dzień, a
wraz z nim pojawiła się zmiana dzienna. Zarządzone zostaje kolejne odliczanie. Tym razem każdy
więzień ma wykrzykiwać swój numer jak cheerleaderki:
„Dajcie mi 5, dajcie mi 7, dajcie mi 0, dajcie mi 4. Co otrzymamy? 5704!” Z tą nową torturą
Arnett, John Landry i Makus powracają do gry. Po kolei każdy z więźniów występuje z szeregu, by
wyśpiewać cheerleaderską wersję swojego numeru. I tak dalej, i dalej...
Granice tożsamości i odgrywanych ról zaczynają się zacierać
Nie minęły jeszcze 3 dni tej przedziwnej sytuacji, a już sposób, w jaki niektórzy studenci odgrywają
role strażników więziennych zdecydowanie przekracza granice zwykłego aktorstwa. Przyswoili sobie
wrogość, negatywne emocje i nastawienia psychiczne charakterystyczne dla niektórych prawdziwych
strażników więziennych. Wynika to z Raportów ze Zmian, retrospektywnych pamiętników oraz
osobistych przemyśleń.
Ceros jest dumny z tego, jak strażnicy „wzięli się dzisiaj do roboty”. Mówi: „Byliśmy bardziej
uporządkowani, przez co uzyskaliśmy u więźniów rewelacyjne rezultaty”. Wciąż jednak martwi go
potencjalne niebezpieczeństwo: „Martwię się ciszą, która może być tylko pozorna. Być może
więźniowie knują jakiś plan ucieczki”2.
Varnish ujawnia swoją początkową niechęć do wcielenia się w rolę strażnika. Stała się ona na tyle
zauważalna, że musiałem poprosić naczelnika, żeby przywołał go do porządku. „Dopiero drugiego
dnia doszedłem do wniosku, że będę musiał zmusić się do tego, by załatwić całą tą sprawę we
właściwy sposób. Należało w tym celu wyłączyć wszelkie uczucia, jakie miałem względem
więźniów, odrzucić sympatię i wszelki respekt dla nich. Zacząłem traktować ich tak chłodno i
szorstko, jak tylko było to werbalnie możliwe. Nie dawałem po sobie poznać żadnych uczuć, które
mogliby wykorzystać, takich jak złość lub desperacja”. Jego identyfikacja z grupą również uległa
poprawie. Zacząłem postrzegać strażników jako miłych gości, obarczonych obowiązkiem utrzymania
porządku w grupie osób niegodnych zaufania ani sympatii - więźniów”. Zauważył również, że
surowość strażników osiągnęła swój punkt szczytowy podczas odliczania o 2.30, dzisiejszej nocy, co
bardzo mu się podobało3.
Vandy, który zaczął współdzielić dominującą rolę z Varnishem, dzisiaj nie jest już tak aktywny
jak wcześniej. Jest bardzo zmęczony i czuje się osłabiony z braku snu. Niemniej jednak jest
zadowolony, że więźniowie tak całkowicie weszli w swoje role: „Oni już nie patrzą na to jak na
eksperyment. To stało się realne, a oni walczą o zachowanie swojej godności. Lecz my zawsze
jesteśmy na miejscu, gotowi, by pokazać im, kto tu rządzi”.
Vandy przyznaje, że zaczyna zachowywać się coraz bardziej autorytarnie i zapominać, że to jest
tylko eksperyment. Zauważa, że pragnie tylko: „ukarać nieposłusznych tak, żeby pokazali reszcie
więźniów, jak należy się zachowywać”.
Deindywiduacja więźniów, oraz postępująca dehumanizacja zaczynają oddziaływać również na
niego: „Stawałem się coraz bardziej zły, lecz nie zwracałem na to uwagi. Nie mogłem pozwolić, by to
na mnie wpłynęło, więc zacząłem kryć się głębiej za swoją rolą. To był jedyny sposób, by uchronić
samego siebie przed zranieniem. Byłem naprawdę zagubiony w tym, co się działo, lecz ani przez
chwilę nie przyszło mi do głowy, by zrezygnować”.
Wśród załogi powszechne stało się obwinianie ofiar za stan, w jakim się znajdują, mimo że został
on spowodowany tym, iż nie zapewniliśmy im np. odpowiedniego dostępu do pryszniców oraz
urządzeń sanitarnych. Skargi Vandy’ego stanowią żywy przykład takiego właśnie obwiniania ofiar:
„Miałem dosyć patrzenia na ubranych w łachmany, śmierdzących więźniów i całą tę więzienną
stęchliznę”4.
Trwając na straży bezpieczeństwa moje] instytucji
Tkwiąc w roli dyrektora, koncentrowałem teraz swoje myśli na najważniejszym problemie, jaki może
dotknąć kierownika każdej instytucji. Co muszę zrobić, by zapewnić bezpieczeństwo i
nienaruszalność podległej mi placówki? Zagrożenie dla naszego więzienia, w postaci domniemanego
ataku, przesunęło moją rolę badacza na drugi plan. W jaki sposób mam się teraz zająć spodziewanym
wtargnięciem do więzienia 8612 i jego watahy?
Podczas porannej narady naszego zespołu przeanalizowaliśmy wiele opcji i postanowiliśmy
przenieść eksperyment do starego więzienia miejskiego, które stało opuszczone, od kiedy otwarto
nową Komendę Główną Policji. To właśnie tam nasi więźniowie byli rejestrowani w niedzielę.
Pamiętam, że tego ranka sierżant (policji - przyp. red.) zadał mi pytanie, dlaczego nie
wykorzystaliśmy tego obiektu na cele eksperymentu. Stare więzienie stało puste i oferowało duże,
gotowe cele. Gdybym wcześniej wpadł na ten pomysł, na pewno byśmy tak zrobili. Lecz tamtego
ranka mieliśmy już porozstawiany sprzęt nagrywający. Poczyniliśmy też stosowne ustalenia ze
stołówką uniwersytecką. Również inne szczegóły logistyczne wydawały się łatwiejsze do ogarnięcia
w budynku Wydziału Psychologii. Teraz natomiast ta nowa alternatywa była dokładnie tym, czego
nam było trzeba.
Ponieważ ja muszę pojechać i poczynić ustalenia w sprawie nowych pomieszczeń, Curt Banks
zajmie się kolejnym spotkaniem z Komisją Skarg Pensjonariuszy, Craig Haney będzie nadzorował
przygotowania do odwiedzin, zaś David Jaffe będzie miał oko na normalną pracę podległych mu
oficerów penitencjarnych.
Cieszę się bardzo, że sierżant zgodził się spotkać ze mną tak nagle. Spotykamy się w starym
więzieniu w centrum, przy ul. Ramona. Tłumaczę mu, że mój kłopot polega na niebezpieczeństwie
konfrontacji siłowej. Chcemy uniknąć sytuacji, jaka wydarzyła się w ubiegłym roku, kiedy to na
terenie uniwersytetu starli się ze sobą policja i studenci. Proszę go o współpracę. Wspólnie
dokonujemy inspekcji obiektu, zupełnie jakbym był przyszłym nabywcą. Miejsce jest idealne do tego,
by dokończyć tam nasz eksperyment. Może dodać całemu doświadczeniu jeszcze więcej więziennego
realizmu.
Po powrocie na komisariat, wypełniam zestaw oficjalnych formularzy i proszę, by więzienie było
przygotowane do godz. 9 wieczorem (jak tylko zakończy się pora odwiedzin). Obiecuję również, że
przez najbliższe 10 dni będziemy utrzymywać obiekt w idealnej czystości. Zajmą się tym więźniowie.
Zobowiązałem się również pokryć wszelkie szkody, jakie mogą powstać. Na do widzenia
wymieniamy mocne uściski dłoni, odróżniające silnych facetów od mięczaków. Żarliwie dziękuję mu
za uratowanie sytuacji. Co za ulga; szczęśliwy, że wydarzenia przybrały tak pomyślny bieg, a
zarazem dumny z mojego szybkiego myślenia, raczę się filiżanką espresso oraz ciastkiem cannoli,
siedząc na tarasie kawiarni. Łapiąc promienie słoneczne, raduję się kolejnym słonecznym dniem. Pało
Alto niezmiennie jest rajem. Od niedzieli nic się w tej mierze nie zmieniło.
Na krótko po tym, jak uroczyście poinformowałem swój zespół o szczegółach planu
transferowego, otrzymuję deprymujący telefon z komisariatu policji: nie da rady! Władze miasta
martwią się ewentualnymi pozwami sądowymi, w razie gdyby ktoś doznał szkody, znajdując się na
terenie należącym do miasta. Poruszony został również problem nieuzasadnionego aresztowania.
Błagam sierżanta, by pozwolił mi spróbować przekonać zarządcę miasta1, że jego obawy są
bezzasadne. Powołuję się na współpracę międzyinstytucjonalną, przypominając mu o moich
koneksjach z Komendantem Zurcherem. Proszę, by zrozumiał, że prawdopodobieństwo, iż ktoś dozna
szkody będzie o wiele większe w razie ewentualnego ataku na nasz słabo strzeżony obiekt: „Proszę,
może uda nam się to jakoś załatwić?”. „Przykro mi, ale moja odpowiedź brzmi nie. Przykro mi, że
zostawiam pana na lodzie, ale to jest tylko kwestia interesów”. W ten sposób utraciłem swój atut w
postaci przeniesienia więźniów. Jasne jest, że tracę również swój dystans do całej sprawy.
Co też ten oficer policji musiał sobie pomyśleć, widząc profesora psychologii, wierzącego w to, że
jest dyrektorem więzienia, panicznie obawiającego się jakiegoś ataku na „jego więzienie”? „Czubek”?
- być może. „Fantasta?” - pewnie tak. „Psycholog-psychol?”
- prawdopodobnie.
Wiecie co? Mówię sobie, że mam gdzieś, co on sobie myśli. Trzeba iść dalej. Czas nag
li. Porzucamy ten plan, czas zabrać się za następny. Najpierw trzeba wprowadzić informatora w
szeregi więźniów, po to by zyskać lepsze rozeznanie na temat wiszącego w powietrzu napadu.
Następnie trzeba będzie zmylić domniemanych napastników, udając, że eksperyment został
przerwany. Zdemontujemy cele więzienne tak, żeby wyglądało, jakby wszyscy poszli już do domów.
Wtedy powiem im, że postanowiliśmy przerwać badanie, więc nie ma potrzeby, by zgrywali
bohaterów. Po prostu niech wracają tam, skąd przyszli.
Jak już sobie pójdą, będziemy mieli czas na ufortyfikowanie więzienia i poprawienie naszej
sytuacji. Na najwyższym piętrze znaleźliśmy duże pomieszczenie magazynowe, gdzie zamierzamy
umieścić więźniów, zaraz po Godzinach Widzeń, wychodząc z założenia, że atak nie nastąpi w tym
czasie. Następnie, w nocy, przeniesiemy ich z powrotem i przearanżujemy więzienie tak, by było
odporniejsze na ewentualny atak. Nasz specjalista ds. technicznych już pracuje nad sposobami
umocnienia drzwi wejściowych, ustawieniem zewnętrznej kamery przemysłowej oraz innymi
sposobami zwiększenia bezpieczeństwa więzienia. To wydaje się być całkiem rozsądnym planem
awaryjnym, nieprawdaż?
Najwyraźniej sam uległem irracjonalnej obsesji wyimaginowanego ataku na „moje więzienie”.
Wprowadzenie informatora
Potrzebne nam są dokładniejsze informacje na temat planowanego ataku. Decyduję się więc
wprowadzić do więzienia informatora, pod pretekstem zastępstwa za zwolnionego więźnia. David G.
jest moim studentem, który ma dokładnie taki typ analitycznego umysłu, jaki jest nam potrzebny.
Jego wielka krzaczasta broda i niedbały wygląd bez wątpienia sprawią, że więźniowie przyjmą go jak
jednego ze swoich. David pomagał nam już wcześniej na początkowych etapach eksperymentu,
wspomagając Curta przy nagrywaniu. Miai już zatem okazję, by zyskać wyczucie miejsca i wydarzeń.
David godzi się przez kilka dni brać udział w eksperymencie oraz przekazać nam każdą informację,
jaką uda mu się pozyskać, a jaka może okazać się pomocna. Wyślemy go potem pod jakimś
pretekstem do jednego z pomieszczeń załogi po to, by mógł nam o wszystkim donieść.
Dave szybko odkrywa nową doktrynę strażników, którą jeden z nich wyraża dosadnie: „Dobrzy
1 Osoba czuwająca nad bieżącym funkcjonowaniem miasta, na zlecenie i w imieniu Rady Miasta. Ten alternatywny sposób zarządzania miastem, w
stosunku do rządów Burmistrza, popularny jest m.in. w stanie Virginia.
więźniowie nie będą mieli zmartwień, a ci sprawiający kłopoty nie będą mieli spokoju”. Większość
więźniów zaczyna zdawać sobie sprawę, że nie ma sensu przyjmować skrajnej postawy ciągłej
opozycji względem strażników. Zaczynają godzić się ze swoim losem, dzień za dniem zmagając się
ze wszystkim, co ich dotyka, ponieważ: „Perspektywa dwóch tygodni walki o sen, posiłki, łóżka,
koce, to po prostu za wiele”. Dave dostrzega jednak również nowe nastroje, których wcześniej tu nie
było: „Wszędzie tutaj szerzy się paranoja”. Mówi później na temat plotek o ucieczce5.
Wprowadzenie Davida do eksperymentu nie budzi niczyich podejrzeń. On sam czuje jednak, że
strażnicy wiedzą, że jest inny niż pozostali - chociaż nie są do końca pewni, co on tu robi. Nie znają
jego tożsamości, więc po prostu traktują go jak innych - źle. Bardzo szybko David zaczyna narzekać
na tryb korzystania z łazienki: „Kazali mi srać w ciągu 5 min i szczać z workiem na głowie, podczas
gdy ktoś mówił mi, gdzie jest pisuar. Nie byłem w stanie tego robić. Tak naprawdę to nie mogłem
nawet szczać do pisuaru. Musiałem iść do klopa i zamknąć się w nim, wiedząc, że nikt mnie nagle nie
zaatakuje od tyłu”6.
David zaprzyjaźnia się ze swoim kolegą z celi nr 2, Richem-1037; szybko nawiązuje się między
nimi więź. Zbyt szybko. W przeciągu kilku godzin David G., nasz zaufany informator ulega
transformacji. Miał wszakże na sobie używane ubranie Douga-8612. Dave pisał później: „Czułem się
winny, że wysłano mnie tutaj, bym szpiegował tych wspaniałych kolesi. Czułem ulgę, że tak
naprawdę nie było nic, co mógłbym donieść”7. Ale czy rzeczywiście nie dowiedział się niczego, co
mógłby nam przekazać?
1037 powiedział Davidowi, że więźniowie nie mogą w dowolnym momencie zrezygnować. Dalej
radzi mu, by nie zachowywał się aż tak buntowniczo, jak on podczas swoich pierwszych odliczań. Na
razie to nie jest dla nich najlepszy kierunek działania. 1037 zwierza się, że, aby skutecznie
zrealizować plan ucieczki, więźniowie muszą podporządkowywać się rozkazom strażników tak,
„żebyśmy mogli na nich uderzyć w najmniej spodziewanym momencie”.
Tak naprawdę David później powiedział nam, że 8612 nie zamierzał zorganizować żadnej
ucieczki. Zdążyliśmy już jednak zmarnować dużo czasu i energii na przygotowania do odparcia ataku.
„Jasne, że kilku gości marzyło, żeby ich koledzy wpadli tutaj w czasie pory widzeń, odbijając ich z
niewoli” - mówił - „albo, żeby udało im się wymknąć podczas wypadów do łazienki - mieli jednak
świadomość, że to tylko mrzonki”. Okruch nadziei, którego mogliby się trzymać8.
Stopniowo zaczynamy zdawać sobie sprawę, że David złamał naszą ustną umowę, iż w tej
awaryjnej sytuacji będzie odgrywał rolę informatora. Gdy, jeszcze tego samego dnia, ktoś kradnie
klucze do kajdanek policyjnych, David mówi nam, że nie ma pojęcia, gdzie one mogą być. Jak
dowiedzieliśmy się po eksperymencie z jego pamiętnika, kłamał: „Wiedziałem, gdzie są klucze do
kajdanek, ale nie powiedziałem nikomu. W każdym bądź razie do momentu, w którym nie miało to
już znaczenia. Powiedziałbym, lecz nie byłem gotów zdradzić tych gości w tak otwarty sposób”.
Ta dosyć nagła i zdumiewająca przemiana mentalności na więzienną stała się jeszcze bardziej
ewidentna po przeczytaniu innych raportów Davida. Czuł, że podczas tych dwóch dni spędzonych w
naszym więzieniu przestał się wyróżniać na tle innych, „z wyjątkiem tego, że wiedziałem, kiedy
zostanę wypuszczony, chociaż wiedza ta stawała się coraz mniej pewna, biorąc pod uwagę, że moje
zwolnienie było uzależnione od ludzi na zewnątrz. Już zdążyłem znienawidzić tę sytuację”. A pod
koniec swojego pierwszego dnia w Więzieniu Hrabstwa Stanford, David, nasz informator, mówi nam:
„Położyłem się spać tej nocy, czując się brudny, winny i przerażony”.
Żale znajdują ujście
Ta sama trzyosobowa Komisja, z którą spotkałem się wcześniej, przybyła uzbrojona w długą listę
krzywd, które przedstawiła Curtowi Banksowi, podczas gdy ja na zewnątrz załatwiałem sprawy z
policją. Ta trzyosobowa drużyna, którą dowodził 5704, a do której należeli też 4325 i 1037, została
wybrana przez wszystkich więźniów. Curt z uwagą wysłuchał ich skarg, dotyczących m.in.: braku
higieny, wynikającego z ograniczonego dostępu do toalet; braku czystej wody, w której można byłoby
myć ręce przed posiłkami; braku pryszniców; obawy przed chorobami zakaźnymi; zbyt ciasnych
kajdanek i łańcuchów na nogach, wywołujących siniaki i otarcia. Więźniowie żądali również
niedzielnych mszy. Ponadto oczekiwali zgody na przełożenie łańcucha z jednej nogi na drugą;
możliwości wykonywania ćwiczeń fizycznych; czasu na wypoczynek; czystych drelichów;
pozwolenia na komunikowanie się między celami oraz dodatkowego wynagrodzenia za pracę w
niedzielę. Generalnie: szansy na robienie czegoś bardziej wartościowego niż po prostu polegiwanie.
Curt słuchał beznamiętnie, tak jak miał to w zwyczaju, nie pokazując nawet śladu emocji. William
Curtis Banks, jasnoskóry Afroamerykanin pod trzydziestkę, ojciec dwójki dzieci, student drugiego
roku studiów magisterskich - dumny ze znalezienia się na jednym z najlepszych na świecie
Wydziałów Psychologii, był jednym z najciężej pracujących i najwyżej mierzących studentów, z
jakimi kiedykolwiek pracowałem. Nie miał czasu na błahostki, ekscesy, słabości, wymówki czy
głupoty. Curt zachowywał swoje uczucia dla siebie, chowając je za fasadą stoickiego wyrazu twarzy.
Jim-4325, który także był osobą zamkniętą w sobie, musiał odczytać dystans Curta jako wyraz
jego niezadowolenia. Pospieszył więc z zapewnieniem, że nie są to „wyrzuty”, lecz „raczej sugestie”.
Curt podziękował za te sugestie uprzejmie i obiecał przemyśleć je, wraz ze swoimi przełożonymi.
Zastanawiam się, czy zauważyli, że nie robił żadnych notatek i że zapomnieli przekazać mu do
wiadomości spisaną ołówkiem listę. To, co było dla naszego systemu najważniejsze, to zachowanie
pozorów demokracji w autorytarnym otoczeniu.
Wyartykułowany przez członków społeczności sprzeciw może wymagać pewnych zmian w
systemie. Jeśli zmiany przeprowadzi się mądrze, mogą zapobiegać nieposłuszeństwu i buntom. Ale
wystarczy wyrażanie sprzeciwu wpisać w ramy systemu, a nieposłuszeństwo zostaje ograniczone i
bunt odłożony ad acta. W rzeczywistości, bez uzyskania zapewnienia o podjęciu konkretnych działań
zmierzających do uwzględnienia ich skarg, wybrani przedstawiciele mieli małe szanse na osiągnięcie
swoich celów. Komsja Skarg Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford nie zrealizowała swojej
podstawowej misji, jaką było uczynienie wyłomu w murze broniącym systemu. Mimo to, dzięki
otwartemu wyładowaniu swoich żalów i poczuciu, że zostali wysłuchani przez władzę - nawet tak
niskiego szczebla, więźniowie wychodząc, czuli się znacznie lepiej.
Więźniowie kontaktują się ze światem zewnętrznym
Pierwsze listy pisane przez więźniów zawierały zaproszenia dla potencjalnych gości, z których część
miała przybyć tego właśnie wieczora, trzeciego dnia eksperymentu. Druga tura listów miała trafić do
gości zapraszanych na kolejny Wieczór Widzeń, lub do jakichkolwiek innych przyjaciół lub rodziny,
którzy byli zbyt daleko, by przybyć. Po napisaniu przez więźniów listów, na naszym oficjalnym
papierze listowym, strażnicy zebrali je do wysłania. Oczywiście zgodnie z wcześniej ustalonymi
regułami miały zostać prześwietlone pod kątem bezpieczeństwa. Poniższe próbki pokazują, jak czuli
się więźniowie. Przynajmniej w jednym przypadku to, co okryliśmy, było dla nas ogromnym
zaskoczeniem.
Przystojny, stuprocentowo amerykański Hubbie-7258 sugeruje swojej dziewczynie, żeby
„przyniosła jakieś interesujące zdjęcia albo plakaty pomagające przetrwać nudę siedzenia na łóżku i
gapienia się na puste ściany”.
Twardy gość, Rich-1037, z wąsikiem a la Zapata, zwierza się ze swojej złości kumplowi: „To już
nie jest praca. Jestem wkurwiony, bo nie można się stąd wydostać”.
Stew-819, którego żale się pogłębiają, wysyła do swoich przyjaciół sprzeczne komunikaty:
„Jedzenie tutaj jest tak dobre i obfite jak 3 dnia drugiej podróży Ebenezera do Tajlandii. Niewiele się
tu dzieje interesującego, głównie śpię, wykrzykuję swój numer i jestem nękany. Cudownie będzie
wreszcie stąd wyjść”.
Drobny Amerykanin azjatyckiego pochodzenia, więzień Glenn-3401, otwarcie okazuje swoją
pogardę dla tego miejsca: „Czuję się podle. Proszę, dokonajcie dywersji i zbombardujcie Jordan Hall.
Moi kumple i ja jesteśmy cholernie sfrustrowani. Zamierzamy wziąć nogi za pas tak szybko, jak to
tylko możliwe, ale wcześniej obiecałem sobie, że w drodze do wyjścia rozwalę kilka czaszek”. Po
czym dodaje zastanawiające PS: „Uważajcie, żeby ci kretyni nie zorientowali się, że jesteście
prawdziwi...”. Prawdziwi?
Niespodzianka wiązała się z listem uzależnionego od nikotyny Paula-5704, nowego przywódcy
więźniów. W swoim liście 5704 robi coś, jak na samozwańczego rewolucjonistę, raczej głupiego.
Otóż w niezabezpieczonym liście poufnie informuje swoją dziewczynę, że kiedy wyjdzie planuje
opisać swoje przeżycia w artykule do undergroundowej gazety. Odkrył, że moje badania sponsoruje
Urząd Badań Morskich przy Departamencie Obrony9. Co więcej, wysnuł z tego spiskową teorię, że
próbujemy odkryć, jak najlepiej więzić studentów protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie.
Najwyraźniej nie jest doświadczonym rewolucjonistą. Omawianie wywrotowych planów w liście,
który mial być przez nas przeglądany, nie było zbyt sprytne.
Nie miał pojęcia, że ja sam byłem radykalnym profesorem aktywistą, od 1966 r. sprzeciwiającym
się wojnie w Wietnamie. Wtedy właśnie zorganizowałem na Uniwersytecie Nowojorskim jedne z
pierwszych w kraju całonocne akademickie mitingi dyskusyjne. Organizowałem także manifestacje
na dużą skalę, polegające na opuszczaniu ceremonii wręczenia dyplomów na Uniwersytecie
Nowojorskim, w proteście przeciwko przyznaniu przez Uniwersytet honorowego tytułu naukowego
Sekretarzowi Obrony Robertowi McNamarze. A w trakcie ostatniego roku w Stanfordzie
organizowałem tysiące studentów w konstruktywnym oporze wobec wciąż trwającej wojny. Bliski był
mi duch polityki, ale nie bezmyślny rewolucjonizm.
Jego list zaczyna się następująco: „Poczyniłem już pewne uzgodnienia z The Tńbe i The Berkeley
Barb [bezpłatne alternatywne gazety radykalne], że po wyjściu opowiem całą historię”. Następnie
5704 chełpi się swoim nowym statusem w naszej małej społeczności więziennej. „Dzisiaj udało mi się
zebrać Komisję Skarg, której jestem przewodniczącym. Jutro zorganizuję spółkę finansową walczącą
o nasze wspólne wynagrodzenia”. W dalszym ciągu opisuje, co daje mu to doświadczenie: „Wiele się
uczę o więziennych taktykach rewolucyjnych. Strażnicy nic nie osiągną, bo po prostu nie ma sposobu
żeby odebrać ducha takim świrom. Większość z nas tutaj to świry i naprawdę myślę, że nikt nie
pęknie przed końcem spektaklu. Niektórzy robią się służalczy, ale na resztę z nas nie mają wpływu”.
Do tego podpisuje się wielkimi wyraźnymi literami: „Twój więzień 5704”.
Postanawiam, że nie będę dzielił się tymi informacjami ze strażnikami, którzy w ramach odwetu
mogliby zachowywać się wobec niego naprawdę napastliwie. Ale świadomość, że mój grant
badawczy postrzegany jest jako narzędzie obsługiwanej przez administrację rządową machiny
wojennej, jest dosyć przykra. Zwłaszcza, że zawsze bardzo się starałem, by zachęcać studenckich
aktywistów do konstruktywnego oporu. Grant przeznaczony był początkowo na pojęciowe i
empiryczne badanie efektów anonimowości, warunków deindywiduacji i agresji interpersonalnej.
Kiedy pojawił się pomysł eksperymentu więziennego, udało mi się przekonać jednostkę finansującą
do poszerzenia grantu, tak by objął również i to badanie - bez żadnych dodatkowych procedur. Jestem
zły, że Paul, a pewnie także i jego kumple z Berkeley, rozsiewają takie kłamliwe pogłoski.
Czy to za przyczyną nagłych zmian nastroju, głodu nikotynowego czy też z potrzeby zdobycia
porażającego materiału na swój dziennikarski debiut, 5704 przysporzył nam wszystkim dzisiaj sporo
problemów. I to w dniu, kiedy i tak mieliśmy już wystarczająco dużo na głowie. Z pomocą swoich
kumpli z celi pogiął kraty w drzwiach celi nr 1, za co trafił do Lochu. Będąc tam, rozwalił kopniakami
ściankę działową pomiędzy dwoma pomieszczeniami, za co pozbawiono go lunchu i przedłużono
czas odosobnienia. W trakcie obiadu, wyraźnie przygnębiony z powodu braku czyichkolwiek
odwiedzin, w dalszym ciągu wyraźnie odmawiał współpracy. Na szczęście zauważyliśmy, że po
poobiednim spotkaniu z naczelnikiem, przez którego został surowo upomniany, zachowanie 5704
zaczęło się poprawiać.
Przygotowania do przyjścia gości - pełna hipokryzji maskarada
Miałem nadzieję, że Cario będzie mógł przyjechać z Oakland, by razem ze mną jak najlepiej
przygotować wszystko do szturmu rodziców. Niestety, jak zwykle, jego stary samochód zepsuł się i
trafił do naprawy. M ożna było mieć nadzieję, że uda się go naprawić na czas, tak by Carło mógł
zgodnie z planem pojawić się u nas następnego dnia jako Przewodniczący naszej Komisji ds.
Zwolnień Warunkowych. Po długiej rozmowie telefonicznej plan gry zostaje ustalony. Zrobimy po
prostu to, co robi się we wszystkich więzieniach, które spotyka najazd nieproszonych gości gotowych
do dokumentowania nadużyć i stających do konfrontacji z systemem, który próbują naprawiać.
Oficjele więzienni przykrywają serwetkami plamy krwi, ukrywają dowody - usuwając z pola
widzenia osoby sprawiające problemy i dbają o to, by scena dobrze się prezentowała.
Carlo dał mi parę mądrych rad, dotyczących tego, co w pozostałym mi krótkim czasie mogę
zrobić, by stworzyć wobec rodziców pozory sprawnie działającego systemu. Systemu życzliwego
wobec osadzonych, który zapewnia ich dzieciom dobrą opiekę, w czasie gdy znajdują się pod naszą
pieczą. Stawia jednak sprawę jasno, musimy sprawić, by ci biali rodzice z klasy średniej uwierzyli w
sens naszego badania i, podobnie jak ich synowie, poddali się sile autorytetów. Carlo śmieje się,
mówiąc: „Wy, biali, lubicie płynąć z prądem. Tak, żeby wszyscy wiedzieli, że postępujecie słusznie,
robiąc dokładnie to, co inni”.
Zwrot na Akcję Główną: więźniowie myją podłogi swoich cel, oznakowanie Lochu zostaje
usunięte, wszędzie naokoło rozpylamy środek dezynfekujący o zapachu świeżego eukaliptusa, który
tłumi odór uryny. Więźniowie zostają ogoleni, umyci gąbką i tak ogarnięci, jak to możliwe. Czapki z
pończochy i noszone na głowie ręczniki zostają usunięte z pola widzenia. Wreszcie naczelnik ostrzega
wszystkich, że efektem jakiekolwiek skargi będzie skrócenie widzenia. Prosimy poranną zmianę, aby
została z nami do 9 wieczorem. Ma pomóc nam radzić sobie z gośćmi oraz służyć wsparciem w razie
niespodziewanych zamieszek. Dodatkowo proszę także o przyjście całą naszą grupę rezerwowych
strażników.
Następnie karmimy naszych więźniów najlepszymi gorącymi daniami - jeszcze dymiącym
plackiem z kurczakiem, z dokładkami i podwójnym deserem dla tych najbardziej żarłocznych.
Muzyka delikatnie wlewa się na Wewnętrzny Dziedziniec, towarzysząc mężczyznom w posiłku.
Strażnicy dzienni podają obiad, podczas gdy strażnicy nocni pilnują. Bez śmiechów i parsknięć, które
zwykle towarzyszą posiłkom, atmosfera jest dziwnie nieformalna i dosyć zwyczajna.
Hellmann siedzi u szczytu stołu, odchylając się do tyłu. Wciąż prezentuje swoją dużą pałkę, którą
zdecydowanym gestem wymachuje dookoła: „2093, nigdy nie jadłeś tak smacznie, prawda?”
2093 odpowiada: „Nigdy, panie oficerze penitencjarny”.
„Twoja matka nigdy nie dawała ci dokładek, prawda?”.
„Nie, panie oficerze penitencjarny” - odpowiada posłusznie „Sierżant”.
„I widzisz, jak masz tu dobrze, 2093?”
„Widzę, panie oficerze penitencjarny”. Hellman bierze kawałek jedzenia z talerza „Sierżanta” i
odchodzi, naigrywając się z niego. Nienawiść pomiędzy nimi rośnie.
W tym samym czasie w korytarzu po drugiej stronie głównego wejścia do więzienia dokonujemy
końcowych przygotowań na przybycie gości, których postrzegamy jako realne zagrożenie. Przy
ścianie, za którą mieszczą się biura strażników, naczelnika i dyrektora, stoją składane krzesła dla
odwiedzających, oczekujących na swoją kolejkę, by wejść do środka. Zaraz po tym, jak w świetnych
humorach zeszli na dół do piwnicy, pełni oczekiwania na nowe, ekscytujące wrażenia, zgodnie z
planem celowo i systematycznie poddajemy ich zachowanie pełnej kontroli sytuacyjnej. Trzeba im
pokazać, że są naszymi gośćmi, którym przyznaliśmy przywilej odwiedzenia swoich synów, braci,
przyjaciół i kochanków.
Nasza atrakcyjna recepcjonistka, Susie Philips ciepło wita gości. Siedzi za dużym biurkiem, na
którym po jednej stronie stoi dwanaście mocno pachnących czerwonych róż. Susie jest jedną z moich
studentek z magisterskich studiów psychologicznych, a zarazem Maskotką Stanfordu, która dzięki
swojemu atrakcyjnemu wyglądowi i zdolnościom gimnastycznym została wybrana do drużyny
cheerliderek. Rejestruje każdego gościa, zapisując czas jego przybycia, numer w grupie oraz nazwisko
i imię pensjonariusza, którego odwiedza. Susie informuje ich także o procedurze, która tego wieczoru
musi być przestrzegana. Po pierwsze, każdy odwiedzający (lub grupa odwiedzających) musi najpierw
spotkać się z naczelnikiem. Po spotkaniu wprowadzającym oraz po zakończeniu obiadu przez ich
krewnego czy przyjaciela, będą mogli wejść do więzienia. W drodze do wyjścia mają spotkać się z
dyrektorem, aby podzielić się swymi wrażeniami oraz przedyskutować obawy, jakie mogły im się
nasunąć. Godzą się na te warunki, po czym siadają i czekają, słuchając sączącej się przez intercom
muzyki.
Susie przeprasza za to, że muszą tak długo czekać, ale wygląda na to, że ze względu na dobierane
przez więźniów kolejne dokładki dzisiejsza kolacja zabiera im więcej czasu niż zwykle. Niektórym
odwiedzającym nie do końca to odpowiada - mają inne rzeczy do roboty. Oczekują na spotkanie z
więźniami oraz bliższe przyjrzenie się temu niezwykłemu miejscu uwięzienia, ale zaczynają się
niecierpliwić.
Po konsultacjach z naczelnikiem nasza recepcjonistka informuje gości, że ze względu na to, iż
jedzenie zajęło więźniom tak dużo czasu, musimy skrócić czas odwiedzin do dziesięciu minut i
zgodzić się na maksimum dwóch odwiedzających u jednego pensjonariusza. Goście zaczynają
narzekać, są niezadowoleni, że ich dzieciaki i znajomi okazali się tak bezmyślni. „Dlaczego tylko
dwoje z nas?” - pytają.
Susie odpowiada, że przestrzeń w środku jest bardzo ograniczona i przepisy przeciwpożarowe
określają maksymalną pojemność wnętrza. Dodaje też, niby mimochodem: „Czy państwa dziecko lub
znajomy nie mówili o limicie do dwóch odwiedzających, kiedy was tu zapraszali?”.
„Cholera! Nic takiego nie mówił”.
„Przykro mi, przypuszczam, że musiało mu to umknąć. No, ale będziecie Państwo już tego
świadomi przed następną wizytą”.
Goście próbują możliwie najlepiej wykorzystać czas, gawędząc między sobą na temat tego jakże
interesującego badania. Niektórzy skarżą się na arbitralnie ustalone zasady, ale najwyraźniej potulnie
się na nie godzą, tak jak robią to porządni goście. Przygotowaliśmy dla nich scenerię mającą sprawić,
że uwierzą, iż to, co widzą w tym uroczym miejscu, to standard. Nie dając wiary temu, co mogą
usłyszeć od swoich nieodpowiedzialnych, samolubnych dzieciaków i kumpli, którzy z natury lubią
narzekać. I w ten oto sposób oni także stają się bezwiednymi uczestnikami dramatu więziennego,
który właśnie wystawiamy.
Powierzchowne i bezosobowe odwiedziny
Na Wewnętrzny Dziedziniec jako pierwsi wchodzą rodzice więźnia 819, którzy rozglądają się wokół
ciekawie, zauważając wreszcie swojego syna siedzącego na końcu długiego stołu, ustawionego na
środku korytarza.
Ojciec pyta strażnika: „Czy mogę podać mu rękę?”.
„Jasne, czemu nie?” - odpowiada, zdziwiony tym pytaniem.
Wtedy także jego matka podaje swojemu synowi rękę! Podaje rękę? Bez spontanicznego uścisku
rodziców ze swoim dzieckiem?
(Ten rodzaj dziwacznej wymiany, wiążącej się z minimalnym kontaktem fizycznym, ma miejsce
w przypadku odwiedzin w prawdziwych więzieniach o ścisłym rygorze. Nigdy jednak nie ustalaliśmy
tego jako warunku odwiedzin w naszym więzieniu. Niepewność co do tego, jakie zachowania należy
w tym dziwnym miejscu uznać za właściwe, wynikała z manipulacji oczekiwaniami gości, mającej
miejsce na etapie bezpośrednio poprzedzającym odwiedziny. Jeśli masz wątpliwości, ogranicz się do
minimum).
Burdan stoi nad więźniem i jego rodzicami. Hellmann przychodzi i odchodzi kiedy ma ochotę,
naruszając w ten sposób prywatność kontaktu 819 z jego bliskimi. Wciąż majaczy gdzieś na
horyzoncie, podczas gdy ta mała rodzinna triada prowadzi normalną rozmowę, udając, że go nie
zauważa. Mimo to 819 zdaje sobie sprawę, że nie może powiedzieć nic złego o więzieniu, jeśli nie
chce potem za to cierpieć. Jego rodzice skracają swoją wizytę tylko do 5 minut, tak żeby także brat i
siostra mogli mieć swój udział w tym ograniczonym widzeniu. Żegnając się z nim ponownie podają
mu dłoń.
„No, całkiem tu nieźle” - mówi swojemu rodzeństwu Stew-819.
Rodzeństwo i inni znajomi więźniów zachowują się bardzo odmiennie od sztywnego stylu
generalnie przyjętego przez znacznie bardziej spiętych rodziców. Są bardziej naturalni, bardziej
rozbawieni i nie tak onieśmieleni przez naciski sytuacyjne, jak rodzice. Ale strażnicy kręcą się wokół
wszystkich.
819 kontynuuje swoją wypowiedź: „Rozmawiamy sobie tu miło z oficerami penitencjarnymi”.
Opisuje „Loch karny”, ale kiedy wskazuje w jego kierunku, Burdan przerywa mu. „Żadnego więcej
mówienia o Lochu, 819”.
Siostra pyta o numer na jego bluzie i chce wiedzieć, co robią przez cały dzień. Więzień 819
odpowiada na jej pytanie oraz opisuje siłę wpływu aresztu policyjnego. Kiedy tylko zaczyna mówić o
problemach, jakie miał ze strażnikami z nocnej zmiany, Burdan przerywa mu chłodno.
819: „Budzą nas wcześnie rano... niektórzy strażnicy są naprawdę nieźli, najlepsi z oficerów
penitencjarnych. Nie ma mowy o jakichś fizycznych nadużyciach, mają pałki, ale...”.
Jego brat pyta, co by zrobił, gdyby mógł wyjść, a 819 odpowiada tak, jak na dobrego więźnia
przystało: „Nie mógłbym być nigdzie indziej, jestem w cudownym miejscu”.
Burdan kończy wizytę po dokładnie 5 min. Ceros przez cały ten czas siedział przy stole, za
którym stał Varnish. Liczba strażników przewyższyła więc liczbę gości! W miarę jak uśmiechnięci
goście machają mu na pożegnanie, twarz 819 staje się coraz bardziej ponura.
Do środka wchodzą mama i tata więźnia Richa-1037. Burdan niezwłocznie siada przy stole,
popatrując na nich groźnie (po raz pierwszy zauważam, że Burdan przypomina złowrogiego Che
Guevarę).
1037: „Wczoraj było trochę dziwnie. Dzisiaj myliśmy tutaj wszystkie ściany i czyściliśmy nasze
cele... nie mamy tu poczucia czasu. Nie byliśmy ani razu na dworze, żeby móc zobaczyć słońce”.
Jego tata pyta, czy będą pozostawać w budynku przez całe dwa tygodnie. Syn nie jest pewien, ale
wydaje mu się, że tak właśnie będzie. Wygląda na to, że wizyta toczy się nieźle, rozmowa jest
ożywiona, ale mama zaczyna okazywać niepokój z powodu wyglądu syna. John Landry przemieszcza
się niespiesznie, żeby zamienić parę słów z Burdanem, tak że obaj stoją na tyle blisko, by słyszeć
konwersację gości. 1037 nie wspomina, że strażnicy zabrali jego łóżko, i że śpi na podłodze.
„Dzięki, że przyszliście” - mówi 1037 ze wzruszeniem. „Cieszę się, że tu jestem... do zobaczenia
wkrótce, pojutrze będę na pewno”. Mama wraca, kiedy 1037 prosi ją, żeby zadzwoniła do kogoś w
jego imieniu.
„Zachowuj się przyzwoicie i przestrzegaj zasad” - napomina swojego syna.
Tata miękko prowadzi ją do drzwi, świadomy, że grozi im przekroczenie wyznaczonego czasu
odwiedzin, co wiąże się z ograniczeniem możliwości skorzystania z przywileju odwiedzin przez
pozostałych odwiedzających.
Strażnicy wyraźnie się ożywiają, kiedy śledzą spojrzeniem wchodzącą na Wewnętrzny
Dziedziniec atrakcyjną dziewczynę Hubbiego-7258. Niesie ze sobą pudełko ciastek deserowych,
którymi ich przezornie częstuje. Strażnicy chrupią je niezwłocznie, wydając z siebie odgłosy rozkoszy
obliczone na użytek swoich jeńców. Hubbiemu-7258 podczas ożywionej konwersacji ze swoją
dziewczyną wolno zjeść jedno ciastko. Wygląda na to, że bardzo się starają zapomnieć o obecności
strażników, których oddechy czują na karku. Przez cały ten czas Burdan kręci się wokół nich, stukając
swoją pałką staccato o stół.
Płynąca w tle muzyka z intercomu to hit Rolling Stonesów Time is on my side (Czas jest po mojej
stronie). Ironia pozostaje niezauważona, gdy tymczasem goście przychodzą i odchodzą, korzystając
ze zbyt krótkiej okazji do spotkania.
Matka wie najlepiej, ale my ją z tatą usadzimy
Dziękuję każdemu z gości za poświęcenie swojego cennego czasu na dzisiejsze odwiedziny. Próbuję
być tak uprzejmy i sympatyczny, jak to tylko możliwe. Dodaję także, że mam nadzieję, iż doceniają
to, co robimy, badając życie więzienne w tak realistyczny sposób, nie oglądając się na granice
eksperymentu. Odpowiadam na pytania dotyczące przyszłych wizyt, przysyłania paczek, oraz
odpieram usilne nalegania na stronie, bym zwrócił specjalną uwagę na ich syna. Wszystko idzie jak w
zegarku, jeszcze tylko kilku gości do odprawienia i będę mógł poświęcić całą swoją uwagę na
zmierzenie się z niebezpieczeństwem, które
- jak się spodziewamy - może zagrozić naszym kazamatom. Jednak myśląc o przyszłych działaniach,
nie zauważam, w jakim stanie jest matka 1037. W ten sposób jestem zupełnie nieprzygotowany na
intensywność jej niepokoju.
Gdy tylko weszła z tatą do mojego biura, odzywa się roztrzęsionym głosem: „Nie chciałabym
sprawiać panu kłopotu, ale bardzo martwię się o mojego syna. Nigdy nie widziałam, żeby był tak
wycieńczony”.
Najwyższe pogotowie! Ona może być źródłem problemów dla naszego więzienia. Ale ma rację,
1037 wygląda okropnie, jest nie tylko fizycznie wyczerpany, ale też przybity. Jest jednym z
najbardziej wynędzniałych dzieciaków z całej ekipy.
„Jak Państwo myślicie, na czym polega problem waszego syna}”
Ta reakcja jest natychmiastowa, automatyczna i typowa dla każdej władzy, która musi zmierzyć
się z zagrożeniem dla procedur działających w ramach systemu. Dokładnie tak, jak robią to wszyscy
inni sprawcy nadużyć instytucjonalnych, przypisuję problem jej synowi, jako właściwą mu trudność
natury dyspozycyjnej. Jego problem - coś niewłaściwego w nim samym.
Te taktyki odwracające uwagę w ogóle do niej nie trafiają. Mama w dalszym ciągu opowiada, jak
bardzo wynędzniały jest jej syn, nie spał w nocy i...
„Czy ma problemy ze snem?”
„Nie, mówi, że strażnicy budzą ich na coś, nazywanego ’odliczeniami’”.
„A tak, oczywiście, odliczanie. Kiedy nowa zmiana strażników przejmuje służbę muszą być
pewni, że wszyscy więźniowie są obecni. Przejmują za nich odpowiedzialność, więc muszą usłyszeć
odliczone przez nich numery”.
„Ale w środku nocy?”.
„Nasi strażnicy pracują w ramach ośmiogodzinnych zmian, a skoro jedna z grup zaczyna pracę o
2 nad ranem, muszą obudzić więźniów, aby się upewnić, że wszyscy tam są i nikt nie uciekł. Czy to
Panią przekonuje?”.
„Tak, ale jestem pewna, że...”
Nadal jest gotowa robić nam problemy. Decyduję się więc na inną, bardziej efektywną taktykę i
wciągam do dyskusji milczącego do tej pory tatę. Patrząc mu prosto w oczy, kładę na szali jego
męską ambicję.
„Przepraszam, czy jest Pan zdania, że pański syn jest w stanie poradzić sobie z tą sytuacją?”
„Jasne, że tak. Wie pan, to urodzony lider, kapitan... i...”.
Połowicznie tylko słuchając jego słów, ale rozumiejąc ich ton i towarzyszące mu gesty, nawiązuję
więź z tatą. „Jestem z Tobą. Twój syn ma wszelkie właściwe zasoby, żeby poradzić sobie z tą ciężką
sytuacją”. Odwracając się do mamy dodaję uspokajająco: „Proszę być spokojną, będę czuwał nad
pani chłopcem. Dziękuję za przyjście, mam nadzieję, że niedługo znowu się zobaczymy”.
Tata mocno ściska moją dłoń w męskim uścisku, podczas gdy ja mrugam do niego z wspierająca
miną szefa, który jest po jego stronie. W milczeniu zgadzamy się, że: „Nie będziemy zwracać uwagi
na drobne histerie damy”. Straszne z nas świnie. I robimy to wszystko na automatycznym męskim
pilocie!
W ramach postscriptum do tego lizusowskiego epizodu, otrzymałem subtelny list od Pani Y.,
który napisała jeszcze tego samego wieczoru. Jej obserwacje i wrażenia dotyczące naszej sytuacji
więziennej i stanu jej syna były absolutnie trafne.
Mój mąż i ja odwiedziliśmy naszego syna w „Więzieniu Hrabstwa Stanford”. Dla mnie było ono
bardzo rzeczywiste. Nie spodziewałam się niczego tak ciężkiego. Jestem pewna, że mój syn
również się tego nie spodziewał, kiedy zgłaszał się do eksperymentu. Widok syna bardzo mnie
przygnębił. Wyglądał wynędzniałe, a jego główną skargą było to, że tak długo nie widział słońca.
Pytałam, czy żałuje, że się zgłosił. Odpowiedział, że na początku żałował. Od tego czasu
przeszedł przez wiele różnych nastrojów i stał się bardziej zrezygnowany. Jestem pewna, że to
będą najciężej zarobione pieniądze w jego życiu.
Matka 1037
PS Mamy nadzieję, że ten projekt okaże się wielkim sukcesem.
Mimo, że wyprzedzam historię, chciałbym tu dodać, że jej syn Rich-1037, należący do pierwotnej
bandy twardych buntowników, w ciągu nadchodzących kilku dni musiał być zwolniony z naszego
więzienia, ponieważ zaczął cierpieć na przytłaczającą go reakcję na ostry stres. Jego matka wyczuła
zbliżanie się tego stanu.
Pozorowane opuszczenie więzienia
zmylenia domniemanych napastników
dla
121
Pozorowane opuszczenie więzienia dla zmylenia domniemanych
napastników
Kiedy ostatni goście zniknęli, mogliśmy wspólnie odetchnąć z ulgą, że napastnicy nie wdarli
się na nasze przyjęcie w momencie, gdy byliśmy najsłabsi. Ale zagrożenie nie minęło.
Nadszedł wreszcie czas, żeby przejść do kontrofensywy Zgodnie z naszym planem, część
strażników miała zdemontować wszystkie więzienne rekwizyty, tak by stworzyć wrażenie
nieładu. Pozostali strażnicy mieli zamocować na nogach więźniów łańcuchy, wsadzić im na
głowy torby i odeskortować windą z naszej piwnicy do rzadko używanego dużego
pomieszczenia magazynowego na piątym piętrze, które było bezpieczne od napaści. Kiedy
spiskowcy włamią się, by oswobodzić więzienie, będę w nim siedział całkiem sam i powiem
im, że eksperyment już się skończył. Zakończyliśmy go wcześniej i odesłaliśmy wszystkich do
domu, tak więc zjawili się zbyt późno, żeby kogokolwiek oswobodzić.
Gdy już sprawdzą pomieszczenia i odejdą, sprowadzimy naszych więźniów z powrotem na dól
i będziemy mieli czas, by w naszym więzieniu podwoić wymogi bezpieczeństwa. Myśleliśmy
nawet o sposobach pojmania 8612 i ponownego osadzenia go w więzieniu - gdyby okazało
się, że jest wśród spiskowców, ze względu na to, iż został zwolniony pod fałszywym
pretekstem.
Wyobraźcie sobie tę scenę. Siedzę sam w pustym korytarzu, zwanym dawniej Wewnętrznym Dziedzińcem. Pozostałości Więzienia Hrabstwa Stanford porozrzucane wokół w
nieładzie, drzwi do cel wyjęte z zawiasów, tablice oznakowujące na ziemi, frontowe drzwi
szeroko otwarte. Jestem psychicznie przygotowany, by wprowadzać w życie to, co uważamy
za genialny makiaweliczny plan kontrofensywy. Któż jednak pojawia się zamiast
napastników? Jeden z moich kolegów psychologów - stary przyjaciel, bardzo poważny
naukowiec i mój współlokator z okresu studiów magisterskich. Gordon pyta, co tu się
właściwie dzieje. On i jego żona zobaczyli na piątym piętrze grupę więźniów. Zlitowali się
nad nimi. Tak bardzo żałośnie wszyscy wyglądali, że poszli i kupili więźniom paczkę
pączków.
Opisuję badanie tak prosto i szybko, jak to możliwe, przez cały ten czas spodziewając się
nagłego najazdu napastników. Wtedy ten naukowy natręt zadaje proste pytanie: „Słuchaj, a co
jest zmienną niezależną w twoim badaniu?”. Powinienem odpowiedzieć, że jest to przypisanie
ochotników po wstępnych testach selekcyjnych do odgrywania ról więźniów lub strażników,
wyznaczonych im oczywiście w sposób zupełnie przypadkowy. Zamiast odpowiedzieć, czuję,
że ogarnęła mnie złość.
Ja tu mam na głowie rodzące się zamieszki więzienne, bezpieczeństwo moich ludzi i
trwałość mojego więzienia są zagrożone, a muszę użerać się z nadwrażliwym, liberalnym
akademikiem, zgrzybiałym profesorkiem, którego jedynym zmartwieniem jest tak kretyńska
rzecz jak zmienna niezależna. Pomyślałem sobie: „Zaraz mnie zapyta, czy mam jakiś program
resocjalizacji. Głupek. Zręcznie się go pozbędę i wracam do oczekiwania na rozpoczęcie się
ataku”. Czekałem i czekałem.
Wreszcie zorientowałem się, że wszystko to było plotką. Całkowicie bezpodstawną.
Spędziliśmy wiele godzin, wydatkując ogromną ilość energii na planowanie udaremnienia
rzekomego ataku. Jak idiota poszedłem prosić policję o pomoc; wysprzątaliśmy zapuszczone
pomieszczenie magazynowe na górze, rozbroiliśmy nasze więzienie i przepędzili-
WTOREK: PODWÓJNY KŁOPOT-ODWIEDZINY I WIDMO NAPAŚCI
śmy więźniów z dołu na górę i z powrotem. Co ważniejsze, zmarnowaliśmy cenny
czas. Naszym największym grzechem jako badaczy, było jednak to, że przez cały dzień
zaniedbaliśmy systematyczne zbieranie danych. I wszystko to za sprawą kogoś, kto w
ramach swojej specjalności zawodowo zajmuje się transferem plotek i
zniekształceniami treści
- a co więcej, robi w swoich grupach studenckich prezentacje tych fenomenów.
Zamontowaliśmy ponownie więzienne rekwizyty i sprowadziliśmy więźniów na
dół, z rozgrzanego dusznego magazynu bez okien, gdzie przechowywaliśmy ich przez
trzy bezsensowne godziny. Czułem się strasznie poniżony. Craig, Curt, Dave i ja
ledwie mogliśmy spojrzeć sobie w oczy przez resztę wieczoru. Taktownie zgodziliśmy
się zatrzymać wszystko dla siebie i nie nazywać tego „Szaleństwem dr. Z”.
Zrobiliśmy z siebie głupków. I kto za to zapłaci?
W sposób oczywisty wszyscy reagowaliśmy uzasadnioną frustracją. Cierpieliśmy także
z powodu presji dysonansu poznawczego, spowodowanego faktem, że tak śpiesznie i
mocno uwierzyliśmy w kłamstwo i przyczyniliśmy się do wielu niepotrzebnych
działań, bez głębszego uzasadnienia10. Doświadczyliśmy także grupowego myślenia.
W momencie, w którym ja, jako lider, uwierzyłem w realność plotki, wszyscy inni
przyjęli to za fakt. Nikt nie odegrał roli adwokata diabła, osoby, jakiej potrzebuje
każda grupa, by uniknąć niemądrych lub wręcz katastrofalnych decyzji, takich jak ta.
Była to reminiscencja „katastrofalnej” decyzji prezydenta Johna Kennedy’ego o
inwazji na Kubę w rejonie Zatoki Świń11.
Powinno być dla mnie jasne także i to, że tracimy naukową bezstronność,
niezbędną dla prowadzenia badania w sposób obiektywny i wolny od uprzedzeń.
Byłem na dobrej drodze, aby stać się raczej Dyrektorem Więzienia, niż Naczelnym
Badaczem. To powinno być dla mnie jasne co najmniej od spotkania z panią Y. i jej
mężem, nie wspominając nawet
o przepychankach z sierżantem policji. Jednak nawet psychologowie są tylko ludźmi,
na poziomie osobistym podlegają tej samej dynamice sytuacyjnej, jaką badają na
poziomie profesjonalnym.
I■
Przypisy
123
Nasze ogólne poczucie frustracji i zażenowania milcząco rozprzestrzeniło się po całym
więziennym dziedzińcu. Patrząc retrospektywnie, wiem, że powinniśmy byli po prostu
przyznać się do błędu i ruszyć dalej, ale to jedno z tych zachowań, które przychodzi ludziom
najtrudniej. Zwyczajne stwierdzenie: „Popełniłem błąd, przepraszam”. Zamiast tego
bezwiednie zaczęliśmy szukać kozłów ofiarnych, żeby przerzucić na nie naszą winę.
Nie musieliśmy szukać daleko. Wszędzie wokół nas byli więźniowie, którzy za nasze błędy i
zażenowanie mieli zapłacić wysoką cenę.
Przypisy
1
Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie dialogi więźniów i strażników oparte są na
stenograficznych transkrypcjach z nagrań wideo realizowanych w trakcie eksperymentu.
2
Raport ze Zmiany Strażników.
3
Wywiad z NBC Chrmolog (listopad 1971 r.).
4
Retrospektywny pamiętnik strażnika.
5
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
6
Nagrany końcowy wywiad dr Zimbardo ze szpiegiem.
7
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
8
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
9
Grant O.N.R. (Urząd Badań Morskich) pokrywał koszty moich badań nad
deindywiduacją (patrz: rozdz. 13) i został rozszerzony na tyle, by mógł dostarczyć funduszy
na eksperyment więzienny. Był to grant O.N.R: NOO1447-A-O 112-0041.
10
Patrz: Leon Festinger,/! Theory of Cognitive Dissonance (Stanford, Kalifornia: Stanford
University Press, 1957). Patrz także: opublikowany pod moją redakcją tom badań
przeprowadzonych na Uniwersytecie Nowego Jorku przez moich studentów, kolegów i przeze
mnie: Philip G. Zimbardo (red.), Cognitive Control of Motivation (Glenview, Illinois: Scott,
Foresman, 1969).
11
Patrz: Irving Janis i Leon Mann: Decision Making: A Psychological Analysis of Conflict,
Choice and Commitment (New York: Free Press, 1977).
ROZDZIAŁ 6
Środa: Sytuacja wymyka się spod kontroli
Czwartego dnia eksperymentu zaczynam tęsknić za nieco mniej wstrząsającymi wydarzeniami niż
niekończąca się seria wtorkowych problemów. Wydaje się, że w naszym dzisiejszym programie jest
wystarczająco dużo interesujących wydarzeń, by ostudzić wybuchową atmosferę, która rozsadza
ściany naszego więzienia. Rano ma nas odwiedzić ksiądz, który pełnił funkcję kapelana więziennego.
Wykorzystując jako kryterium porównawcze rzeczywiste doświadczenia więzienne, uświadomi mi,
jak dalece realistyczna jest nasza symulacja. Ksiądz odwdzięcza się za przysługę, jaką mu wcześniej
wyświadczyłem, przygotowując referencje do tekstu na temat więzień, napisanego przez niego na kurs
szkoły letniej. Mimo że jego wizyta była uzgodniona jeszcze przed rozpoczęciem badania, w aktualnej
sytuacji spełni dodatkowy cel, jakim jest częściowe zaspokojenie żądań dotyczących posługi
duchowej wyrażanych przez Komisję Skarg. Będzie to coś na jej kształt. Następnie zbierze się
Komisja ds. Zwolnień Warunkowych, która ma przesłuchać więźniów ubiegających się o
przedterminowe zwolnienie. Komisji będzie przewodniczył nasz konsultant ds. więziennictwa, Carlo
Prescott. Z pewnością bardzo interesujące będzie obserwowanie, jak radzi sobie z tym całkowitym
odwróceniem ról: stając się, z byłego więźnia, który wielokrotnie bezskutecznie zwracał się o
przedterminowe zwolnienie, przewodniczącym Komisji ds. Zwolnień Warunkowych.
Po kolacji obietnica kolejnego Wieczoru Widzeń powinna pomóc w obniżeniu poziomu stresu u
części więźniów. Planuję także przyjąć nowego więźnia, w uniformie nr 416, który ma wejść na
miejsce stwarzającego problemy Douga-8612. Dzisiejszy plan składa się z wielu zadań do wykonania.
Nie jest to niemożliwe, choć dla dyrektora Więzienia Hrabstwa Stanford i jego załogi oznacza kolejny
dzień pełen solidnej pracy.
Łamigłówka z księdzem
Ojciec McDermott jest dużym, wysokim mężczyzną, ma blisko 190 cm. Jest szczupły i sprężysty,
wygląda, jakby regularnie uprawiał sport. Wysoka linia czoła sprawia, że w jego twarzy jest jeszcze
więcej miejsca na wspaniale widoczny szeroki uśmiech, doskonale wykrojony nos i rumianą cerę. Stoi
wyprężony, siedzi wyprostowany i ma świetne poczucie humoru. McDermott jest irlandzkim
księdzem katolickim pod pięćdziesiątkę, który ma doświadczenie w niesieniu posługi duchowej w
więzieniu na Wschodnim Wybrzeżu1. W swoim schlud
nie wyprasowanym czarnym garniturze, ze sztywną koloratką, jest żywym wcieleniem filmowej
wersji proboszcza - jowialnego, acz stanowczego. Jestem pod wrażeniem płynności, z jaką wchodzi i
wychodzi ze swojej roli duchownego. Raz jest poważnym naukowcem, to znów zaangażowanym
księdzem, albo osobą wchodzącą w profesjonalny kontakt. Zawsze jednak wraca do dominującej roli,
jaką jest „Człowiek, który jest Księdzem”.
W biurze dyrektora przeglądamy długą listę referencji, którą przygotowałem dla niego w ramach
pomocy w tworzonym przez niego raporcie na temat przemocy interpersonalnej. Najwyraźniej jest
pod wrażeniem tego, że poświęciłem mu tyle czasu. Jest także zadowolony z referencji. Pyta więc:
„Co mogę zrobić, żeby panu pomóc?”.
Odpowiadam: „Chciałbym jedynie, żeby porozmawiał ksiądz z tyloma studentami
uczestniczącymi w projekcie, z iloma to możliwe w czasie, którym ksiądz dysponuje. Potem zaś, na
podstawie tego, co księdzu mówili i co ksiądz zaobserwował, chciałbym, aby ksiądz sformułował
szczerą ocenę tego, jak realistyczne wydają się księdzu ich więzienne przeżycia”.
„Jasne, cieszę się, że mogę się jakoś odwdzięczyć. Podstawą do porównań będą dla mnie
doświadczenia z więźniami, z którymi pracowałem w instytucji poprawczej w Waszyngtonie, z którą
to instytucją byłem związany przez wiele lat” - mówi mi Ojciec.
„Świetnie. Bardzo cenię sobie możliwość współpracy z księdzem”.
Teraz pora, abym to ja wszedł w kolejną rolę: „Naczelnik zapowiedział pensjonariuszom, że jeśli
chcą skorzystać z przywileju rozmowy z duchownym, muszą się wcześniej zarejestrować. Część z
nich chciałaby z księdzem porozmawiać, inni oczekują, że będą mogli uczestniczyć tu w niedzielę w
nabożeństwie. Tylko jeden więzień, nr 819, czuje się chory i potrzebuje więcej snu, w związku z
czym nie będzie z księdzem rozmawiał”.
„Ok, zatem chodźmy. To powinno być interesujące” - odpowiedział ojciec McDermott.
Naczelnik postawił przy ścianie, między celami nr 2 i 3, dwa krzesła: dla księdza i pensjonariusza,
który do niego przyjdzie. Przynoszę jeszcze jedno dla siebie, tak, bym mógł usiąść obok księdza. Przy
boku mam Jaffego, który wygląda bardzo poważnie, kiedy osobiście eskortuje z cel na spotkanie
kolejnych pensjonariuszy. Jaffe najwyraźniej rozkoszuje się sytuacją, w której w fałszywej
rzeczywistości więziennej prawdziwy ksiądz pełni duchową posługę wobec naszych fałszywych
więźniów. Naprawdę się w to wciągnął. Jeśli chodzi o mnie, to skupiam się raczej na potencjalnych
skargach więźniów i tym, w jaki sposób dobry pasterz będzie próbował na nie reagować. Proszę
Jaffego, żeby upewnił się, że Curt Banks nagrywa wszystko na wideo w takim zbliżeniu, jakie tylko
jest możliwe. Niestety niska jakość naszej kamery wideo nie pozwala na robienie takich zbliżeń, jak
bym chciał.
Większość interakcji przyjmuje taką samą formę.
Ksiądz przedstawia się: „Jestem Ojciec McDermott, synu, a Ty?
Więzień odpowiada: „Jestem 5486, proszę księdza” lub „Jestem 7258, Ojcze”. Tylko nieliczni
odpowiadają podając swoje imiona i nazwiska, reszta zamiast nazwisk podaje numery. Zaskakujące
jest, że ksiądz wcale na to nie reaguje. Jestem naprawdę zadziwiony. Socjalizacja w rolach więźniów
najwyraźniej przynosi efekty.
„Za co jesteś skazany?”
Typowe odpowiedzi to: „włamanie”, „włamanie z bronią w ręku”, „wdarcie się na posesję” czy
„naruszenie artykułu 459”.
Niektórzy dodają: „ale jestem niewinny” lub „skazano mnie za..., ale ja tego nie zrobiłem, proszę
księdza”.
Potem ksiądz mówi: „Miło było Cię spotkać, młody człowieku”, lub wymienia imię więźnia.
Dopytuje się o to, gdzie mieszka, o jego rodzinę, o odwiedzających.
„Po co ten łańcuch na twojej nodze?” - pyta Ojciec McDermott jednego z więźniów.
„Wydaje mi się, że ma nas powstrzymać od zbyt swobodnego przemieszczania się”
- brzmi odpowiedź.
Niektórych pyta o to, jak są traktowani, jak się czują, czy mają jakieś skargi i czy może im
zaproponować jakąś pomoc. Następnie ksiądz wykracza poza wszelkie moje oczekiwania, zadając
podstawowe pytania o prawne aspekty uwięzienia.
„Czy ktoś wpłacił za Ciebie kaucję?” - pyta jednego z nich. Dla odmiany nr 4325 jest przez niego
poważnie wypytywany o to: „jakie szanse twój prawnik daje temu przypadkowi?”.
Dbając o zachowanie różnorodności, innym zadaje pytania: „Czy powiedziałeś swojej rodzinie,
jakie stawiają ci zarzuty?” lub „Czy spotkałeś się już z adwokatem z urzędu?”.
Nagle wszyscy znaleźliśmy się w „Swiecie Pomiędzy”. Ojciec McDermott niepostrzeżenie sam
wpadł po uszy w rolę kapelana więziennego. Najwyraźniej nasze fałszywe więzienie stwarzało
wrażenie bardzo rzeczywistej sytuacji, która wciągnęła księdza dokładnie tak, jak stało się to z
więźniami, ze strażnikami i ze mną.
„Nie wolno nam telefonować i nie stawaliśmy jeszcze w sądzie. Nie ma nawet daty procesu,
proszę księdza”.
Ksiądz mówi: „Cóż, ktoś musi zająć się twoim przypadkiem. To znaczy, możesz oczywiście
próbować podejmować stąd jakieś działania, ale pisanie do sędziego przewodniczącego w sądzie
karnym nie przyniesie ci raczej wielkich efektów. Nieprędko dostaniesz odpowiedź. Lepiej by było,
gdyby twoja rodzina skontaktowała się z prawnikiem, bo w twojej obecnej sytuacji sam nie masz zbyt
dużej siły przebicia”.
Więzień Rich-1037 mówi, że planuje „sam się bronić, ponieważ już za kilka lat, skończy prawo i
będzie prawnikiem”.
Ksiądz uśmiecha się sardonicznie: „Życiowe doświadczenie nauczyło mnie, że prawnik, który
występuje we własnej sprawie ma tendencję do nadmiernego angażowania się emocjonalnego.
Zresztą, jak to się mówi ‘kto sam siebie reprezentuje, ma osia za pełnomocnika’”.
Mówię numerowi 1037, że jego czas się skończył i sygnalizuje naczelnikowi, by przyprowadził
następnego więźnia.
Skrajny formalizm zachowania „Sierżanta” i jego niechęć, by choćby przemyśleć możliwość
pozyskania wsparcia prawnego, ze względu na to, że: „Jest słuszne, abym odbył całą karę, jaką mi
zasądzono za przestępstwo, które rzekomo popełniłem”, sprawiły, że ksiądz na chwilę stracił głos.
„Czy inni są tacy jak on, czy to przypadek specjalny?” - zapytał McDermott. „To nasz przypadek
specjalny, Ojcze”. Ciężko lubić „Sierżanta”; nawet ksiądz potraktował go w sposób protekcjonalny.
Mimo że więzień Paul-5704 dobrze wie, że nie wolno mu palić, zgrabnie wykorzystuje tę okazję,
aby wycyganić od księdza papierosa. Kiedy go przypala i głęboko się zaciąga, złośliwie szczerzy do
mnie zęby i pokazuje mi duży symbol „wiktorii”. Niewerbalny komunikat: „Mam cię!”. Szef Komisji
Skarg daje sobie najprzyjemniejszą chwilę wytchnienia od więziennej rutyny. Spodziewam się, że
zaraz poprosi o następnego dymka na później. Zauważam jednak, że strażnik Arnett skrupulatnie
notuje ów afront i wiem, że więzień drogo zapłaci za tę papierosową kontrabandę i swój afektowany
uśmiech.
W miarę, jak spotkania z kapelanem posuwają się naprzód, ze swoimi błahymi rozmowami,
skargami na złe traktowanie i łamanie zasad, staję się coraz bardziej poruszony i zakłopotany.
Tylko więzień 5486 odmawia wpisania się w ten scenariusz - a konkretnie odgrywania, że jest
więźniem w prawdziwym więzieniu, który potrzebuje prawdziwego księdza, aby pomógł mu
odzyskać wolność. Tylko on opisuje sytuację jako „eksperyment” - i to taki, który wymyka się spod
kontroli. Jerry-5486 jest najbardziej zrównoważonym, a jednocześnie najmniej widocznym gościem w
całej gromadzie. Zdaje sobie sprawę, że do tej pory funkcjonował jak cień, rzadko wzywany przez
strażników z którejkolwiek ze zmian do specjalnych działań i, jak na razie, rzadko dający się
zauważyć w trakcie odliczania, buntu czy zamieszek. Od tej pory będę go miał na oku.
W odróżnieniu od niego, następny więzień gorąco pragnie, by ksiądz pomógł mu uzyskać pomoc
prawną. Jest jednak osłupiały, kiedy uświadamia sobie, że wiąże się to z dużymi kosztami. „Cóż,
załóżmy, że twój obrońca będzie chciał z miejsca 500 dolarów w charakterze zaliczki. Czy masz 500
dolarów? Jeśli nie, Twoi rodzice będą musieli cię wspomóc taką lub większą sumą - i to od razu”.
Więzień Hubbie-7258 przyjmuje propozycję pomocy ze strony księdza i daje mu nazwisko oraz
numer telefonu do swojej matki, by mogła zająć się zorganizowaniem dla niego pomocy prawnej.
Mówi, że jego kuzyn pracuje w lokalnym biurze obrońcy publicznego i może wpłacić za niego
kaucję. Ojciec McDermott obiecuje monitorować tę sprawę, a twarz Hubbiego rozjaśnia się, jakby
właśnie dostał od Świętego Mikołaja nowy samochód.
Całe to przedstawienie zaczyna stawać się coraz bardziej dziwaczne.
Po przeprowadzeniu poważnych rozmów z siedmioma z naszych pensjonariuszy, ksiądz przed
odejściem, w najlepszym pasterskim stylu, pyta o tego jednego opornego więźnia, który może
potrzebować jego pomocy. Proszę strażnika Arnetta, aby zachęcił 819 do kilkuminutowej rozmowy z
księdzem. Może to sprawi, że poczuje się lepiej.
Podczas chwilowej przerwy, kiedy więzień 819 jest przygotowywany na swoje spotkanie z
duchowym pocieszycielem, Ojciec McDermott zwierza mi się w zaufaniu: „Oni wszyscy stanowią typ
więźnia naiwnego. Nic nie wiedzą o więzieniu, ani o tym, do czego ono służy. To typowe dla
wykształconych ludzi, jakich spotykam. To z tymi ludźmi - przyszłymi liderami, a dzisiejszymi
wyborcami - można próbować zmieniać system więziennictwa. To oni będą odpowiadać za kształt
społecznej oświaty. Na razie nie wiedzą po prostu wystarczająco dużo o tym, jak wyglądają więzienia
i co można z człowiekiem zrobić. Ale to, co tutaj robicie jest słuszne, to im da do myślenia”.
Traktuję to jako dowód zaufania. Przyjmuję do wiadomości jego kazanie na dzisiejszy dzień, ale
nie zmniejsza to mojego zakłopotania.
Więzień Stew-819, delikatnie mówiąc, wygląda okropnie: cienie pod oczami, zmierzwione włosy,
zwisające we wszystkich kierunkach, byle nie ku dołowi. Tego ranka Stew'S 19 zrobił bardzo
niewłaściwą rzecz: w gniewie rozdarł poduszkę i posypywał wszędzie pierze, zaśmiecając całą celę.
Został umieszczony w Lochu, a jego towarzysze z celi musieli cały ten bałagan posprzątać. Od
odwiedzin rodziców poprzedniego wieczora jest w depresji. Jeden z jego kumpli powiedział
strażnikowi, że podczas gdy jego rodzice myśleli, że świetnie sobie z nim porozmawiali, on czuł
wprost przeciwnie. Nie słuchali jego skarg, nie interesowały ich warunki, w jakich przebywa.
Próbował je im opisać, ale oni gadali tylko o jakimś durnym przedstawieniu, które wcześniej oglądali.
Ksiądz: „Zastanawiałem się, czy rozmawiałeś ze swoją rodziną o pomyśle wynajęcia dla Ciebie
prawnika?’”.
819: „Wiedzą, że jestem więźniem, mówiłem im, co tutaj robię, o numerach, regułach i
rozróbach”.
Ksiądz: „Jak się teraz czujesz?”.
819: „Bardzo boli mnie głowa, potrzebuję lekarza”.
Interweniuję, próbując dociec, jakie są źródła tego bólu głowy. Pytam, czy to typowa migrena,
czy może ból spowodowany wyczerpaniem, głodem, gorącem, stresem, zaparciem czy też
problemami ze wzrokiem.
819: „Po prostu czuję się wyczerpany. Zdenerwowany”.
W tym momencie załamuje się i zaczyna płakać. Wielkie łzy, ciężkie westchnienia. Ksiądz
spokojnie podaje mu chusteczkę, aby mógł wytrzeć zapłakaną twarz.
„Spokojnie, nie może być aż tak źle. Od jak dawna jesteś w tym miejscu?”.
„Tylko trzy dni!”.
„Spróbuj być mniej emocjonalny”.
Próbuję pocieszyć 819, proponując mu chwilowy odpoczynek w pomieszczeniu za
Wewnętrznym Dziedzińcem, aktualnie znajdującym się za przepierzeniem, za którym zajmujemy się
nagrywaniem taśm. Mówię mu, że będzie tam mógł wygodnie odpocząć, podczas gdy ja przyniosę
mu coś dobrego do zjedzenia. Potem zobaczymy, czy do popołudnia ból głowy przejdzie. Jeśli nie,
zabiorę go na wizytę do przychodni studenckiej. Kończę nakłaniając go do przyrzeczenia, że nie
będzie próbował uciekać, kiedy zabiorę go do strefy spełniającej jedynie minimalne wymogi
bezpieczeństwa. Pytam, czy naprawdę czuje się na tyle źle, że powinien zostać niezwłocznie
zwolniony. Nalega na kontynuowane eksperymentu i deklaruje, że nie będzie próbował żadnych
numerów.
Ksiądz zwraca się do 819: „Może reagujesz w ten sposób na zapach tego miejsca. Bardzo ciężkie
tutaj powietrze. Dookoła unosi się nieprzyjemny zapach, trzeba czasu, żeby się do niego
przyzwyczaić. Wciąż tu jest i wydaje się mieć jakieś toksyczne składniki. Może to zbyt mocne, ale
ten fetor przywodzi na myśl prawdziwą rzeczywistość więzienną. [McDermott czuje zapach uryny i
odchodów, których odór zaczął trwale wypełniać nasze więzienie. Zdążyliśmy się już do niego
przyzwyczaić i póki ktoś nie zwróci na to uwagi, zupełnie go nie zauważamy]. Musisz odnaleźć w
sobie równowagę, większość więźniów po prostu uczy się, jak z tym żyć”.
Kiedy wychodzimy z Wewnętrznego Dziedzińca i idziemy wzdłuż hallu do mojego biura, ksiądz
mówi mi, że eksperyment funkcjonuje tak jak prawdziwe więzienia. Tym bardziej, że dostrzega
typowy „syndrom dotychczas niekaranego”- charakteryzujący się zagubieniem, drażliwością,
wściekłością, depresją i nadpobudliwością. Uspokaja mnie, że takie reakcje wygasają po mniej więcej
tygodniu, ponieważ zniewieściałość tego typu nie jest dla więźniów przystosowawcza. Dodaje, że ma
wrażenie, iż dla 819 ta sytuacja jest bardziej rzeczywista, niż chłopiec byłby gotowy przyznać.
Zgadzamy się, że potrzebuje psychologicznego wsparcia. Zwracam uwagę na to, że mimo iż jego
wargi drżały, ręce się trzęsły, a z oczu płynęły łzy, 819 nie był gotowy przyznać, że nie daje sobie tu
rady i chce stąd odejść. Myślę, że nie może zaakceptować sytuacji, w której tchórzy; to zbyt
zagrażające dla jego poczucia męskości. Stąd chce, abyśmy to my - a konkretniej: ja - nalegali na
opuszczenie przez niego eksperymentu. To sposób na zachowanie twarzy. „Może i tak, to
interesujący punkt widzenia” - podsumował Ojciec McDermott, odnosząc się w ten sposób do
wszystkiego, co właśnie się wydarzyło.
Kiedy go żegnam, dodaję mimochodem, że zakładam, iż ów dobry pasterz nie będzie w
rzeczywistości dzwonił do rodziców, prawda? „Oczywiście, że będę. To mój obowiązek”.
- odpowiada. „Jasne, że tak. Głupotę palnąłem. Oczywiście, że to Księdza obowiązek”. (Dokładnie to,
czego potrzebuję, to sprowadzić sobie na głowę rodziców i prawników, tylko dlatego, że ksiądz czuje
się w obowiązku spełnić obietnice dawane w sytuacji, w której odgrywał prawdziwego księdza - nie
biorąc pod uwagę, że prawdziwe nie było ani więzienie, ani więźniowie. Ale co tam, do diabła,
przedstawienie musi toczyć się dalej.).
Wizyta księdza podkreśla rosnące pomieszanie pomiędzy rzeczywistością a iluzją, między
odgrywanymi rolami a samodzielnie kształtowaną tożsamością. W rzeczywistym świecie McDermott
jest prawdziwym księdzem, mającym osobiste doświadczenia z prawdziwych więzień. Mimo iż jest w
pełni świadomy, że nasze więzienie jest sztucznym tworem, tak całkowicie i głęboko wszedł w
przyjętą rolę, że pomógł przekształcić nasze przedstawienie w rzeczywistość. Siedzi wyprostowany,
trzyma w szczególny sposób ręce i podobnie gestykuluje. Pochyla się do przodu udzielając osobistych
wskazówek, kiwa głową ze zrozumieniem, klepie po ramieniu, załamuje ręce nad głupotą więźniów
oraz mówi w takiej tonacji i rytmie, że przenosi mnie to w myślach do mojego dzieciństwa i szkoły
niedzielnej w kościele katolickim pod wezwaniem św. Anzelma. Gdyby został wybrany w filmowym
castingu nie mógłby prezentować sobą bardziej idealnego wizerunku księdza. Kiedy czynił swoją
duchową posługę, było tak, jakbyśmy się przenieśli na plan jakiegoś dziwacznego filmu, a ja
podziwiałem, jak doskonale ten aktor odgrywa swoją rolę. Jeśli to w ogóle możliwe, odwiedziny
księdza jeszcze mocniej przekształciły nasz eksperyment w możliwie-najrealistyczniejsze-z-więzień.
Wywarły one wpływ zwłaszcza na tych więźniów, którzy dotychczas byli w stanie podtrzymywać
przekonanie, że to wszystko jest „tylko eksperymentem”. Ksiądz sprawił, że jego działania stały się
nośnikiem nowego przesłania. Czy nasz scenariusz znalazł się w rękach Franza Kafki czy Luigiego
Pirandella?
W tym momencie z Wewnętrznego Dziedzińca dobiega huk. To wrzask więźniów, jednostajnym
głosem melorecytujących coś głośno na temat więźnia 819.
Arnett: „Więzień 819 zrobił coś niedobrego. Powiedzcie to głośno dziesięć razy”.
Więźniowie: „Więzień 819 zrobił coś niedobrego” (W kółko i na okrągło, wiele razy).
Arnett: „Co dzieje się z więźniem 819, za to, co zrobi! niedobrego, więźniu 3401?”
3401: „Więzień 819 podlega karze”.
Arnett: „1037, co dzieje się z więźniem 819?”
1037: „Do końca nie wiem, panie oficerze penitencjarny”.
Arnett: „Podlega karze. Od początku, 3401”.
3401 powtarza tę mantrę, podczas gdy 1037 dodaje jeszcze głośniej: „Więzień 819 podlega karze,
panie oficerze penitencjarny”.
Po kolei więźniowi 1037 i wszystkim następnym zadawane jest to samo pytanie i każdy z nich
odpowiada identycznie - najpierw pojedynczo, potem grupowo.
Arnett: „Posłuchajmy tego jeszcze pięć razy, żebyście na pewno dobrze zapamiętali. Z powodu
niedobrych rzeczy, jakie zrobił więzień 819, w waszej celi jest bałagan. Posłuchajmy tego dziesięć
razy”.
„Z powodu tego, co zrobił więzień 819, w mojej celi jest bałagan”.
Więźniowie śpiewnie powtarzają to zdanie, ale 1037 - ten, który planuje zostać prawnikiem, już
im nie towarzyszy. Strażnik John Landry czyni w jego kierunku groźny gest pałką, żeby dołączył do
reszty. Arnett wstrzymuje śpiewy, żeby sprawdzić, co jest nie tak: Landry informuje go o
nieposłuszeństwie 1037.
Więzień 1037 kwestionuje polecenie Arnetta: „Mam pytanie, panie oficerze penitencjarny. Czy
nie jest tak, że nie powinniśmy nigdy kłamać?”
Arnett odpowiada właściwym sobie całkowicie formalnym i nieporuszonym tonem: „Nie
interesują nas teraz twoje poglądy. Zadanie zostało wyznaczone i ma być wykonane. Chcę usłyszeć:
‘Z powodu tego, co zrobił Więzień 819, w mojej celi jest bałagań, dziesięć razy”.
Więźniowie melorecytują to zdanie, ale gubią się w liczeniu i robią to jedenaście razy.
Arnett: „Ile razy mieliście to zrobić, 3401?”.
3401: „Dziesięć razy”.
Arnett: „Źle, zrobiliście to wszyscy jedenaście razy. Zróbcie to jeszcze raz, zróbcie to właściwie,
zróbcie to dziesięć razy, tak jak wam kazałem: !Z powodu tego, co zrobił więzień 819, w mojej celi
jest bałagan’ - dziesięć razy”.
Wykrzykują to głośno i precyzyjnie, jeszcze raz, dokładnie dziesięć razy.
Arnett: „Wszyscy zajmują pozycje”.
Bez momentu zawahania, wszyscy padają na podłogę zajmując pozycje do robienia pompek. „W
dół, w górę, w dół, w górę. 5486 to nie zwisy brzucha, to pompki, trzymaj plecy prosto. W dół, w
górę, w dół, w górę, w dół - i zostańcie na dole. Przewróćcie się na plecy, na nożyce”.
Arnett: „Ludzie, 15 cm, to istotna cecha tego ćwiczenia. Wszyscy podnoszą nogi na 15 cm i
trzymają je tam, aż wszystkie nogi będą na wysokości 15 cm”.
Strażnik J. Landry dokonuje pomiarów, sprawdzając, czy nogi każdego z więźniów są uniesione
dokładnie 15 cm ponad ziemię.
Arnett: „Wszyscy razem, dziesięć razy. „Nie popełnię błędu, jaki zrobił 819, panie oficerze
penitencjarny!”.
Wszyscy posłusznie powtarzają w perfekcyjnym unisono. Więzień 1037 odmówi!
wykrzykiwania, ale mimo to towarzyszy pozostałym w melodeklamacji. Tymczasem „Sierżant”
wyraźnie rozkoszuje się możliwością potwierdzenia krzykiem swojego posłuszeństwa wobec władzy.
Następnie w odpowiedzi na ostatnią komendę oficera wszyscy bardzo uprzejmie śpiewają:
„Dziękujemy bardzo za to miłe odliczanie, panie oficerze penitencjarny”.
Myślę sobie, że zgodne unisono więźniów mogłoby stać się obiektem zazdrości każdego
kierownika chóru, czy może raczej przywódcy zjazdu Hitlerjugend. I jeszcze jedno. Jak daleko
odeszli - czy odeszliśmy - od niedzielnego wesołego odliczania, z chichotami i błazeństwami
wyczynianymi przez świeżych więźniów?
Nie jesteś numerem 819,
czas do domu Stewart!
131
Nie jesteś numerem 819, czas do domu Stewart!
Kiedy zdaję sobie sprawę, że 819, siedzący po drugiej stronie cienkiego przepierzenia, w
pomieszczeniu przeznaczonym na odpoczynek i relaks, mógł to wszystko słyszeć, biegnę,
żeby sprawdzić, co się z nim dzieje. Odnajduję 819 zmienionego w trzęsącą się galaretę,
skulonego i w histerii. W próbie pocieszenia obejmuję go ramionami, uspokajając, że
wszystko wróci do normy, kiedy opuści to miejsce i wróci do domu. „Nie, nie mogę wrócić.
Muszę iść z powrotem do nich” - upiera się przez łzy. Nie jest w stanie odejść, wiedząc, że
inni więźniowie przypięli mu etykietkę „złego więźnia” i że zrobienie przez niego bałaganu w
celi przełożyło się na szykany wobec innych. Mimo że jest w sposób oczywisty zestresowany,
jest gotowy wrócić do więzienia, żeby udowodnić, że tak naprawdę nie jest złym facetem.
„Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie jesteś numerem 819. Jesteś Stewart, a ja się nazywam
dr Zimbardo. Jestem psychologiem, nie dyrektorem więzienia, a to nie jest prawdziwe
więzienie. To tylko eksperyment, a ci goście tam są tylko studentami, dokładnie tak jak ty. A
teraz nadszedł czas, by wrócić do domu, Stewart. Chodź ze mną, idziemy”.
Przestał szlochać, wytarł łzy, wyprostował się i spojrzał mi w oczy. Wyglądał jak małe
dziecko, które budzi się z koszmaru, uspokajane przez rodziców, że ten potwór nie jest prawdziwy, i że wszystko będzie w porządku, jak tylko zda sobie z tego sprawę. „Ok, Stew, chodźmy”. (Pomogłem mu wydostać się ze świata złudzeń, ale sam wciąż jeszcze w nim tkwię).
W drodze po jego cywilne ciuchy i później, kiedy zwalniam Stewa z uczestnictwa w
eksperymencie, przypominam sobie, że od początku tego dnia towarzyszyło mu dużo
problemów, które mogły stworzyć warunki do powstania tego załamania psychicznego.
819 mąci od samego początku
Dziennik strażników relacjonuje, że 819 odmówił wstania na pobudkę o 6.10. Został
umieszczony w Lochu, a następnie w toalecie dostał tylko połowę czasu, jaki mieli tam inni.
Wszyscy, włącznie z 819, byli obecni na piętnastominutowym odliczaniu o 7.30, raz po raz
recytując numery w przód i wspak. Jednak w czasie ćwiczeń 819 odmówił ich wykonywania.
Strażnik wymyślił karę zbiorową, zmuszając innych więźniów do stania z rozłożonymi
rękami, aż 819 się podda.
819 nie chciał ustąpić i pozostali więźniowie opadli z sił, a ich ręce osunęły się wzdłuż
boków. 819 został ponownie umieszczony w Lochu, gdzie w ciemności zjadł swoje śniadanie,
odmawiając zjedzenia jajek. Został zwolniony do wykonania pracy obowiązkowej, jaką było
czyszczenie toalet gołymi rękami oraz niekończące się, bezsensowne noszenie wraz z innymi
więźniami pudeł w tę i z powrotem. Kiedy 819 wrócił do swojej celi, zamknął się w środku.
Odmówił wydłubywania patyczków z wrzuconego do celi koca. Jego kumple z celi: 4325 i
więzień zastępczy 8612 byli zmuszeni do wykonywania dodatkowej roboty, do czasu, aż on
zastosuje się do polecenia. Przenosili pudła w tę i z powrotem, z jednej szafy do drugiej. Nie
poddał się, zażądał natomiast wizyty lekarskiej. Zaczęli być na niego źli za upór, przez który
musieli tak cierpieć.
W raporcie ze swojej zmiany strażników Ceros notuje: „Więzień zamknął się w swojej
celi. Wyjęliśmy pałki i przystąpiliśmy do wydobywania go stamtąd. Nie chciał wyjść.
Nakazaliśmy wszystkim stanąć pod ścianą z rozłożonymi rękami. Położył się w swojej celi na plecach
i zaczął się śmiać. Nie sądziłem, że to zrobi. Poddaliśmy się. Reszta więźniów nas nienawidzi.
Uśmiechnąłem się tylko i robiłem dalej swoją robotę”.
Strażnik Varnish w swoim raporcie odnotowuje psychologiczne znaczenie, jakie miało
zachowanie więźnia: „Widoczne lekceważenie przez 819 kłopotów swoich kumpli denerwuje ich”. W
dalszej części swojego raportu Varnish narzeka nabrak jasnych wskazówek, co można robić z
więźniami. „Nie miałem pewności, co do tego, ile siły możemy w rzeczywistości używać. To mnie
męczyło, bo czułem, że granice w tym przypadku nie zostały precyzyjnie określone”2.
Vandy donosi o innej reakcji: „Zacząłem się bardziej angażować niż poprzedniego dnia. Bawiło
mnie dokuczanie więźniom o w pół do trzeciej nad ranem. Zaspokajało to moje sadystyczne
upodobanie do wywoływania między nimi konfliktów”. To raczej wyjątkowe stwierdzenie, którego jestem całkowicie pewny - w żadnym razie nie wygłosiłby cztery dni wcześniej.
Surowy strażnik Arnett dodaje w swoim raporcie: „Jedynymi momentami, w których miałem
wrażenie, że nie mogę właściwie odgrywać swojej roli, były sytuacje z udziałem 819 i 1037, którzy w
pewnych sytuacjach byli w tak oczywistych kłopotach. W tych momentach nie byłem tak twardy, jak
powinienem”3.
„Generalnie, najbardziej uciążliwą rzeczą w całym tym doświadczeniu więziennym jest
pozostawanie na całkowitej łasce innych ludzi, którzy próbują tak bardzo utrudniać i uprzykrzać ci
życie, jak to możliwe” - powiedział mi później Stew-819. „Po prostu nie mogę znieść bycia
poniewieranym przez innych ludzi. Zrodziła się we mnie ogromna złość do faszystowskich
strażników i ogromna sympatia do tych współczujących. Podobała mi się buntowniczość niektórych
więźniów i byłem zły na samozadowolenie i całkowite posłuszeństwo innych. Zaburzone zostało
także moje poczucie czasu. Każdego dnia momenty tortur wydawały się znacznie dłuższe niż chwile,
kiedy miło spędzało się czas. Najgorsza w tym eksperymencie była totalna depresja, którą zrodziła się
ze stałego udręczenia i świadomości braku odwrotu. Najlepsze z tego wszystkiego było zostać
wreszcie uwolnionym”4.
Zdrada ze strony własnego szpiega
Przypomnijmy, że David, który przejął strój po 8612, został wprowadzony do więzienia jako nasz
szpieg. Na nasze nieszczęście, nie dostarczał nam żadnych użytecznych informacji, ponieważ zaczął
sympatyzować z racjami więźniów, na których w mgnieniu oka przeniósł całą swoją lojalność. Tego
poranka zwolniłem go, żeby zdał raport i opowiedział
0 swojej ocenie bieżących wydarzeń. W trakcie rozmowy ze mną i naczelnikiem, nasz bezużyteczny
informator ujawnił swoją pogardę wobec strażników oraz frustrację, płynącą z niemożliwości
zmobilizowania więźniów do nieposłuszeństwa wobec poleceń. Powiedział, że tego poranka jeden ze
strażników nakazał mu napełnić dzbanek do kawy gorącą wodą w łazience, a zaraz potem inny
strażnik wylał wszystko, nakazując mu napełnić go zimną wodą, i upominając za niesłuchanie
rozkazów. Nie trawił tego dręczenia ludzi „o pierdoły”. Opowiedział nam także o zaburzeniach
poczucia czasu, który wydłużał się
1 skracał, w zależności od wydarzeń. Sprawiało to, że w trakcie wielokrotnego budzenia w nocy na
niekończące się odliczania, wszystko mu się plątało. Donosił także o umysłowej ospałości, która
zasnuwała wszystko niczym dym.
„Arbitralność i idiotyczne zadania nakładane na nas przez strażników zaczynają człowiekowi
doskwierać”. W swojej nowej roli: informatora-który-stał-się-rewolucjo- nistą, opowiedział nam o
własnym planie zachęcenia współwięźniów do działania. „Dzisiaj postanowiłem być upierdliwym
więźniem. Chciałem w innych więźniach wzbudzić coś z ducha oporu. Kara polegająca na zmuszaniu
więźniów do robienia więcej, jeśli jakiś więzień odmówi wykonania swojej roboty lub wyjścia z celi,
działa tylko wtedy, jeśli są oni do tego gotowi. Chciałem, żeby się temu przeciwstawili. Ale wszyscy
byli gotowi robić to, co im kazano, nawet wykonywać poniżające zadania, takie jak przenoszenie
zawartości jednej szafy do drugiej i z powrotem, albo czyszczenie muszli klozetowych gołymi
rękami”.
David doniósł, że nikt nie jest zły na mnie, ani na naczelnika, który najczęściej jest po prostu
skrzeczącym głosem płynącym przez głośniki, ale zarówno on, jak i pozostali są wkurzeni na
strażników. Tego poranka powiedział któremuś z nich: „Panie oficerze penitencjarny, czy myśli pan,
że kiedy ta robota się skończy, będzie pan potrzebował dużo czasu, żeby z powrotem stać się
człowiekiem?”. Oczywiście dostał za to karniaka w Lochu.
Był przygnębiony, że na niczym spełzły jego wysiłki nakłonienia pozostałych więźniów do
niepodnoszenia rąk w ramach zbiorowej kary za rozróby 819. Ich ręce i tak w końcu same opadły, ale
ze zmęczenia, nie z nieposłuszeństwa. Frustracja Davida, spowodowana tym, że nie jest efektywnym
organizatorem pracy, była jasno widoczna w jego raporcie dla nas:
„Kiedy wszyscy tak głośno krzyczą, kanały komunikacji są poważnie przeciążone i trudno to
zmienić. Ale podczas okresów ciszy próbuję rozmawiać z moimi towarzyszami z celi. Tylko że
819 ciągle jest w Lochu, a drugi gość, 4325 [Jim] to nudziarz i kiepsko się z nim gada. A z kolei
w trakcie posiłków, kiedy wydawałoby się, że jest dobry moment na pogadanie z tymi wszystkimi
kolesiami o tym, żeby tak łatwo nie poddawali się strażnikom - rozmawiać nie wolno. To tak,
jakby cała energia zostawała gdzieś w środku i nigdy nie przekształcała się w prawdziwe
działanie. Poczułem się naprawdę przybity, kiedy jeden z kolesi powiedział do mnie: „Chcę wyjść
na warunkowe zwolnienie. Nie wcinaj się. Jeśli chcesz nadstawiać karku, to świetnie, ale mnie w
to nie mieszaj”5.
David nie ułatwił nam „rozpoznania terenu” w takich obszarach jak plany ucieczki, albo miejsce
ukrycia kluczy od kajdanek. Jednak jego osobiste refleksje wyraźnie unaoczniły nam, że na umysły
więźniów działa potężna siła powstrzymująca ich od podjęcia zbiorowych działań przeciwko
prześladowaniom. Zaczęli skupiać się na sobie, samolubnie rozważając, co muszą zrobić, by
przetrwać, a być może skorzystać także z przedterminowego zwolnienia.
Powitajmy nowego więźnia w zakładzie
Aby uzupełnić przerzedzone szeregi naszych więźniów, zgodziliśmy się przyjąć na zastępstwo
nowego więźnia, o numerze 416. Spóźnialski odegra wkrótce niebagatelną rolę. Widzimy go najpierw
na wideo, w rogu Wewnętrznego Dziedzińca. Został wprowadzony do więzienia z torbą na zakupy na
głowie; starannie rozebrany do naga przez strażnika Arnet- ta. Jest naprawdę chudy: „skóra i kości” jak mawiała moja mama; z odległości kilku metrów można policzyć wszystkie jego żebra. Stanowi
raczej żałosny widok i jeszcze nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, co go czeka.
Arnett powoli i systematycznie rozpyla na całym jego ciele rzekomy proszek przeciw wszom.
Pierwszego dnia to zadanie było realizowane w pośpiechu, ponieważ strażnicy musieli obsłużyć wielu
napływających więźniów. Teraz, mając dostatecznie dużo czasu, Arnett zamienia to w specjalny
rytuał oczyszczający. Naciąga więźniowi 416 bluzę przez głowę, na kostkę zakłada łańcuch i
wykańcza dzieło nową czapeczką z pończochy. Voilà! Nowy więzień jest gotowy do akcji. Inaczej niż
pozostali, którzy stopniowo aklimatyzowali się do zwiększanej codziennie dawki arbitralności i
wrogości ze strony strażników, 416 zostaje wrzucony w te odmęty szaleństwa na głęboką wodę, bez
czasu na przystosowanie się.
i
„Byłem wstrząśnięty procedurą aresztowania. Jako rezerwowy nie zostałem wcześniej
zatrzymany przez policję tak jak pozostali. Zadzwoniła do mnie sekretarka, żebym wziął swoje
papiery i zgłosił się przed południem w hallu Wydziału Psychologii. Byłem naprawdę
zadowolony, że dostałem tę robotę, szczęśliwy, że mam szansę w to wejść. [Pamiętajcie, że tym
ochotnikom płacono za dwa tygodnie pracy]. Kiedy tak czekałem, wyszedł strażnik i jak tylko
powiedziałem mu, jak się nazywam, natychmiast założył mi kajdanki, włożył na głowę papierową
torbę i sprowadził mnie piętro niżej, gdzie musiałem stać przez chwilę z rozpostartymi rękami
opartymi o ścianę. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Chyba pogodziłem się z tym, że będzie
nieciekawie, ale sytuacja była znacznie gorsza, niż oczekiwałem. Nie spodziewałem się, że wejdę
i natychmiast zostanę rozebrany i odwszony oraz zwalony z nóg za pomocą pałki. Postanowiłem,
że odizoluję się psychicznie od strażników tak bardzo, jak będę w stanie, skupiając się na
obserwowaniu pozostałych więźniów grających w te gry interpersonalne. Powiedziałem sobie, że
zrobię co w mojej mocy, żeby trzymać się od tego z daleka. Ale w miarę upływu czasu,
zapomniałem, dlaczego się tutaj znalazłem. Nie byłem w stanie wymyślić żadnych powodów,
takich jak np. zarobienie pieniędzy”.
Nieoczekiwanie 416 zmienił się w więźnia - i to takiego, który jest krańcowo oszołomiony i
przybity6.
Cudowna Łaska w tonacji ironicznej
Nowy więzień przybywa w samą porę, by usłyszeć, jak Arnett dyktuje list, jaki więźniowie muszą
wysłać do gości oczekiwanych w trakcie następnego Wieczoru Widzeń. W miarę jak strażnik czyta
tekst, więźniowie zapisują go na dostarczonej im więziennej papeterii. Następnie każe on każdemu z
nich powtórzyć głośno wyjątki z listu. Obowiązująca formuła przedyktowanego listu brzmi
następująco:
Droga Mamo,
Bawię się doskonale. Jedzenie jest świetne i zawsze mamy tu mnóstwo radości i zabawy.
Oficerowie traktują mnie bardzo dobrze. To wszystko są bycze chłopaki. Spodobali by Ci
się, Mamo. Nie musisz mnie odwiedzać, jest mi tu jak w niebie.
[I tu umieśćcie imię, jakim nazywa was matka, jakiekolwiek by ono nie było].
Zawsze Twój,
Kochający Cię Syn
Strażnik Markus zbiera wszystkie listy do późniejszego wysłania. Oczywiście najpierw
prześwietlimy je pod kątem zabronionych informacji lub podburzających narzekań. Więźniowie
godzą się na taki nonsens, ponieważ po tych relatywnie niewielu dniach niewidzenia rodziny i
przyjaciół, wizyty stały się dla nich bardzo ważne. Dzięki nim podtrzymują swoją więź z innym
światem, co daje im pewność, że istnieje coś poza światem w piwnicy.
Pojawiają się nowe kłopoty, na tle problemu z zamkiem w celi nr 1. Więzień 5704, cwaniaczek,
który wcześniej dzisiejszego dnia bezwstydnie wycyganił papierosa od księdza, raz po raz otwiera
drzwi, żeby zamanifestować, że może w dowolnym czasie wejść i wyjść. W aksamitnie miękkim
stylu, strażnik Arnett bierze sznurek, wiąże go wokół krat i wzdłuż ściany prowadzi do celi nr 2. Robi
to metodycznie, jakby zdobywał właśnie harcerską sprawność specjalisty wiązania węzłów. Podczas
okręcania sznurkiem krat w jednej i drugiej celi, aby uniemożliwić otworzenie od środka
którejkolwiek z nich, pogwizduje sobie walca Nad pięknym modrym Dunajem. Arnett ładnie
gwiżdże. W zasięgu wzroku pojawia się John Landry, który napina sznur za pomocą swojej pałki.
Dwaj strażnicy uśmiechają się do siebie z aprobatą dla dobrze wykonanej roboty. Teraz nikt nie
wejdzie, ani nie wyjdzie z żadnej z tych dwóch cel, zanim strażnicy nie wymyślą, jak naprawić
uszkodzony zamek, który zapewne został zepsuty przez 5704.
„Póki drzwi do celi są zablokowane, masz szlaban na papierosy, 5704. A kiedy stąd wyjdziesz,
trafisz do izolatki”.
Rich-1037 krzyczy przerażająco z celi nr 2: „Mam broń!”.
Arnett bagatelizuje to: „Nie masz broni. Możemy tę celę otworzyć w dowolnym momencie”.
Ktoś wykrzykuje ze środka: „On ma igłę!”.
„Nie powinien mieć takich rzeczy. Będziemy musieli ją skonfiskować i odpowiednio go ukarać”.
Aby przypomnieć im, kto tu rządzi, Landry wali mocno pałką w drzwi wszystkich cel. Arnett dodaje
swoje trzepnięcie w kraty celi nr 2, niemal miażdżąc dłonie jednego z więźniów, który ledwo zdąża
cofnąć je na czas. Potem, tak jak w trakcie porannego buntu drugiego dnia, John Landry zaczyna
rozpylać do celi nr 2 pianę z gaśnicy, z której ulatnia się drażniący skórę dwutlenek węgla. Landry i
Markus wpychają swoje pałki za kraty, aby nie dopuścić jej mieszkańców do zakratowanego otworu,
ale więzień w celi nr 2 kradnie jedną z ich pałek. Wszyscy zaczynają przedrzeźniać strażników. Teraz,
kiedy więźniowie mają już broń, może rozpocząć się prawdziwy dom wariatów.
Arnett zachowuje swoje chłodne podejście i po krótkiej dyskusji strażnicy postanawiają wziąć
zamek z wolnego biura i zainstalować go w celi nr 1. „Tak naprawdę, panowie, w ostatecznym
rozliczeniu ta droga ma tylko jeden kierunek, pytanie brzmi tylko, jak długo to potrwa” - tłumaczy im
cierpliwie.
Wreszcie strażnicy znowu triumfują: przebili się do obu cel i powlekli dużego niegrzecznego
chłopca - 5704 - z powrotem do izolatki. Tym razem nie dają mu szansy. Przed wrzuceniem do
Lochu, wiążą mu ręce i nogi, wykorzystując do tego celu sznur zdjęty z drzwi cel.
To powstanie kończy się odebraniem wszystkim więźniom przywileju lunchu. Tym gorzej dla
nowego - 416. Na śniadanie zjadł tylko ciastko i wypił filiżankę kawy. Jest głodny i nie zrobił nic
poza przyglądaniem się w zadziwieniu rozgrywającym się wokół niego
dziwacznym wydarzeniom. Myśli, że miło byłoby zjeść coś ciepłego. Zamiast lunchu więźniowie
zostają jednak ustawieni w szeregu wzdłuż ściany. Paul-5704 został wyciągnięty z izolatki, ale
pozostaje związany i bezbronny, leżąc na podłodze Wewnętrznego Dziedzińca. Jego widok ma być
przestrogą na przyszłość przed jakimkolwiek pomysłami buntu.
Strażnik Markus rozkazuje wszystkim, by w trakcie robienia pajacyków śpiewali na melodię:
Płyń, płyń, płyń, łódką swą płyń.
„Skoro macie takie dobre głosy, pośpiewamy sobie Cudowną Łaskę” - mówi im Arnett. „Nie
chcę nadwyrężać bożej cierpliwości, więc zaśpiewamy tylko jedną zwrotkę”. Kiedy reszta więźniów
zajmuje na podłodze pozycje wyjściowe do pompek, 416 zostaje wybrany do swojego pierwszego
publicznego występu. „Uwaga. Lepiej naucz się tego na pamięć, 416. ‘Cudowna Łaska. Jakże słodki
to dźwięk, który zbawi takich nędzarzy jak ja. Byłem kiedyś ślepy, a teraz widzę. Od chwili kiedy
pierwszy stałem przed Bogiem, stałem się wolny [błąd w tym zdaniu jest zamierzony]”’.
Arnett opiera się próbom wprowadzenia poprawki do zwrotu: „od chwili kiedy pierwszy stałem
przed Bogiem”, którą z podłogi proponuje mu Paul-5704. „Może ta linijka nie brzmi dokładnie tak,
jak powinna, ale macie to zrobić właśnie tak”. Potem z niewiadomych powodów zmienia ostatnią
linijkę na: „Od pierwszej chwili, kiedy stanąłem przed Bogiem, stałem się wolny”.
Arnett, który najwyraźniej wie, że umie dobrze gwizdać, gwiżdże jeszcze raz Cudowną Łaskę.
Gwiżdże pieśń w całości, czysto i melodyjnie. Więźniowie klaszczą mu, w miłym, spontanicznym
geście docenienia jego talentu - pomimo pogardy dla jego podejścia i stosowanych wobec nich
wymyślnych okrucieństw. Podczas gdy strażnicy Landry i Markus polegują na stole, więźniowie
śpiewają pieśń - robią to nierówno i wyraźnie fałszują. Arnett jest niezadowolony: „Czy ci ludzie
zostali wygrzebani z getta przy Szóstej Ulicy w San Francisco, czy co? Posłuchajmy tego jeszcze
raz”. Siejący niezgodę 5704 robi następny wysiłek, by jeszcze bardziej udoskonalić nieprawidłowy
zwrot, ale Arnett wykorzystuje to jako pretekst do nagłośnienia swojego stanowiska: „Oczywiście, że
tu jest rozbieżność, macie wykonać więzienną wersję Cudownej Łaski. Nie ma znaczenia, że jest
nieprawidłowa, bo strażnicy zawsze mają rację. 416, wstajesz, reszta w pozycjach do robienia
pompek. 416, kiedy oni robią pompki, ty śpiewasz Cudowną Łaskę tak, jak ją podyktowałem”.
Zaledwie w kilka godzin po uwięzieniu, dzięki Arnettowi, który odizolował go od pozostałych
więźniów i zmusił do wykonywania bezsensownego zadania, 416 znalazł się w samym środku
wydarzeń. Na wideo nagrał się najbardziej przykry moment, w którym ten wychudzony nowy
więzień cienkim głosikiem śpiewa pieśń o duchowej wolności. Jego opuszczone ramiona i wbity w
ziemię wzrok jasno ukazują skrajny dyskomfort, w jakim się znajduje. Jego samopoczucie pogłębia
się, kiedy jest poprawiany i musi pieśń powtórzyć, podczas gdy pozostali są zmuszeni do
kontynuowania pompek - w górę i w dól, w górę i w dół... 416 dostrzega ironię w zmuszaniu do
śpiewania pieśni wolności w atmosferze przymusu, gdzie melodia wyznacza rytm wykonywania
niekończących się pompek, Przyrzeka sobie, że nie da się złamać Arnettowi, ani innym strażnikom.
Nie jest jasne, dlaczego Arnett wybrał w ten sposób właśnie jego. Czyżby była to po prostu
taktyka, żeby szybciej go zmiękczyć. Lub może jest coś takiego w 416, w jego nędznym i
wychudzonym wyglądzie, co prowokuje strażnika, który ma tendencje do pedanterii i starannego
dbania o siebie.
„Teraz, 416, skoro już jesteś w takim rozśpiewanym nastroju, zaśpiewasz: Płyń, płyń, płyń, łódką
swą płyń, a pozostali kładą się na plecy z nogami uniesionymi w powietrze. Chcę, byś śpiewał tak
głośno, żeby usłyszał cię ukochany przez 5704 Richard Nixon, gdziekolwiek się, do kurwy nędzy,
znajduje. Nogi w górę. W górę, w górę! Posłuchajmy sobie jeszcze parę razy, skupiając się zwłaszcza
na ostatniej linijce ‘Zycie jest niczym sen’”.
Więzień Hubbie-7258, pyta, podtrzymując ironię chwili, czy mogą śpiewać: ‘Zycie w więzieniu
jest niczym sen’. Więźniowie, kiedy dochodzą do tego momentu, wręcz wykrzykują słowa piosenki,
ich piersi falują z każdą nutą. Zycie tutaj jest jeszcze dziwniejsze.
Powrót operatora ze stacji TV
W którymś momencie w trakcie tego popołudnia mieliśmy wizytę operatora z lokalnej stacji
telewizyjnej KRON w San Francisco. Został przysłany, by krótko uzupełnić swoje niedzielne zdjęcia,
które wywołały w stacji pewne zainteresowanie. Zabroniłem mu kręcenia przez nasze okno
obserwacyjne i zezwoliłem jedynie na rozmowę o postępach badania ze mną i naczelnikiem. Nie
chciałem, by ingerencja z zewnątrz naruszyła dynamikę kształtującą się pomiędzy więźniami a
strażnikami. Nie byłem w stanie obejrzeć w telewizji materiału, który przygotował tej nocy, ponieważ
byliśmy wszyscy wplątani w zbyt dużo pilnych spraw, które skupiały najpierw całą naszą uwagę, a
później jej część7.
Żegnaj zmiano dzienna, dobry wieczór zmiano nocna
„Pora poćwiczyć przed niedzielną mszą” - mówi do więźniów Arnett, nie zważając na fakt, że dziś
jest środa. „Ustawcie się wszyscy w kręgu i weźcie za ręce, jak podczas ceremonii religijnej.
Powiedz: ‘Cześć 416, to ja, twój kumpel 5704’. A teraz niech każdy powita swojego nowego kolegę”.
Takie wzajemne pozdrawianie w okręgu zaczyna stawać się bardzo ciepłą ceremonią. Już
zaczynam się dziwić, że Arnett pomyślał o tym, by zainicjować tak uduchowione zajęcie grupowe,
lecz on zaraz niweczy cały efekt, karząc wszystkim chodzić dookoła i śpiewać: Do dziury myszko, do
dziury - 416 musi stać sam w środku tego żałosnego kręgu.
Przed końcem zmiany Arnett dorzuca jeszcze jedno odliczanie, któremu przewodniczy John
Landry nakazujący, jak więźniowie mają śpiewać. Dla 416 jest to pierwsze odliczanie. Potrząsa głową
z niedowierzaniem, patrząc, jak inni wykonują każde polecenie z niewiarygodnym posłuszeństwem.
Arnett kontynuuje to poniżające traktowanie aż do ostatniej minuty swojej zmiany.
„Dosyć mam już tego. Wracajcie do swoich klatek. Macie posprzątać wasze cele, tak żeby gości,
którzy przyjdą was odwiedzić, nie zemdliło na ten widok. Odchodzi, gwiżdżąc Cudowną Łaskę. Na
do widzenia rzuca sarkastycznie: „Zegnajcie chłopaki, widzimy się jutro, moi fani”.
Landry dodaje swoje dwa grosze: „Chciałbym, żebyście podziękowali waszym oficerom
penitencjarnym za czas, który wam dzisiaj poświęcili”. Więźniowie niechętnie mówią: „Dziękujemy,
panowie oficerowie penitencjarni”. John Landry nie kupuje takiego „gównianego dziękuję” i karze im
wykrzykiwać je głośniej, podczas gdy on, Markus i Arnett opuszczają Dziedziniec Wewnętrzny. Przy
drzwiach wyjściowych mija ich zmiana nocna,
138
składająca się z „Johna Wayna” i jego wiernych ludzi. Nowy więzień 416 później opowiedział
nam o swoim strachu przed strażnikami:
„Przerażała mnie każda kolejna zmiana strażników. Już od pierwszego wieczora
zorientowałem się, że zrobiłem straszne głupstwo, zgłaszając się na ochotnika do tego
eksperymentu. Moim podstawowym celem stało się wydostanie stąd tak szybko, jak to
tylko będzie możliwe. Dokładnie tak robi się w więzieniu, gdy tylko nadarzy I się
odpowiednia okazja. A to było prawdziwe więzienie, tyle że prowadzili je psychologowie,
a nie państwo. Podjąłem to zadanie, rozpoczynając strajk głodowy, odmawiając jedzenia
czegokolwiek po to, by zachorować, żeby oni musieli zwolnić 416. Zamierzałem trzymać
się tego planu bez względu na konsekwencje”8.
Pomimo, że był bardzo głodny, 416 wcielił swój plan w życie już w czasie najbliższej
kolacji, odmawiając zjedzenia czegokolwiek.
Hellmann: „Chłopaki, dziś mamy dla was na kolację pyszne gorące kiełbaski”.
416 (gładko): „Nie dla mnie, proszę pana. Odmawiam jedzenia czegokolwiek, co mi
podacie”.
Hellmann: „To jest złamanie regulaminu, za które zostaniesz odpowiednio ukarany”. I 416:
„To nie ma znaczenia. Nie zjem waszych kiełbasek”.
Za karę Hellmann wsadza 416 do Lochu. Jest to jego pierwsza wizyta w tym miejscu. I
Jedna z wielu, jakie mają jeszcze nastąpić. Burdan dodatkowo nalega, żeby 416 w każdej I ręce
trzymał po kiełbasce. Gdy wszyscy skończyli kolację, 416 musi siedzieć i patrzeć na ! swoje
jedzenie - talerz z dwiema zimnymi kiełbaskami. Ten niespodziewany akt buntu 1 doprowadza
strażników nocnej zmiany do furii, zwłaszcza Hellmanna, który po uporaniu I się z problemami
ubiegłej nocy był przekonany, że dzisiejszej nocy wszystko będzie pod ścisłą kontrolą i pójdzie
gładko. A teraz ten „wrzód na dupie” sprawia kłopoty i gotów I jeszcze podjudzić innych do
buntu. A już wyglądało na to, że wszyscy zostali całkowicie zdominowani i podporządkowani.
Hellmann: „Nie chcesz zjeść dwóch śmierdzących kiełbasek. Czy chcesz, żebym | wziął te
kiełbaski i wetknął ci w dupę? Czy tego właśnie chcesz? Czy mam to wziąć i wsa- I dzić ci w
dupę?”.
416 zachowuje stoicki spokój, beznamiętnie spoglądając na leżący na ziemi talerz I z
kiełbaskami.
Hellmann dochodzi do wniosku, że nadeszła pora, by zastosować taktykę ‘dziel
i rządź’: „Słuchaj no, 416, jeżeli nie zjesz tych kiełbasek, zostanie to potraktowane jakoakt
więźniowskiej niesubordynacji, którego konsekwencją będzie pozbawienie wszystkich
więźniów prawa do odwiedzin dzisiejszego wieczora. Słyszałeś?
„Jest mi bardzo przykro to słyszeć. Moje osobiste działania nie powinny wywoływać
jakichkolwiek konsekwencji dla innych” - odpowiada 416 niemal władczym tonem.
„To nie są zachowania wolnego człowieka, tylko więźnia i to ja będę decydował, jakie
będą tego konsekwencje!” - krzyczy Hellmann.
Burdan przyprowadza Hubbiego-7258, by ten przekonał 416 do zjedzenia kiełbasek.
7258 mówi: „Po prostu zjedz te kiełbaski, dobra?”. Burdan dodaje: „Powiedz mu, dlaczego”.
7258 kontynuuje, nieprzerwanie przekonując, że więźniowie nie będą mieli odwiedzin, jeżeli
on nie zje swoich kiełbasek”.
„Czy nie zależy ci na tym? Tylko dlatego, że nie masz żadnych przyjaciół... Zrób to dla
więźniów, nie dla strażników, dobra?” - dorzuca Burdan, nastawiając w ten sposob
więźniów przeciwko 416.
Więzień Hubbie-7258 nadal rozmawia z 416, delikatnie próbując przekonać go do zjedzenia
kiełbasek, przez wzgląd na jego dziewczynę, Mary-Ann, która ma go niedługo odwiedzić. Byłby
strasznie zawiedziony, gdyby przywilej ten miał mu zostać odebrany za sprawą kilku marnych
kiełbasek. Burdan zachowuje się w sposób coraz bardziej przypominający dominujący styl, jakim
cechuje się Hellmann:
„416, masz jakiś problem? Powiedz mi chłopcze. Jaki masz problem?”
416 zaczyna tłumaczyć, że zdecydował się na strajk głodowy, by zaprotestować przeciwko
brutalnemu traktowaniu i łamaniu umowy.
„Co to do diabła ma wspólnego z kiełbaskami? No co?” - Burdan jest wściekły i grzmoci swoją
pałką o stół, z łomotem odbiającym się złowrogim echem po całym Dziedzińcu Wewnętrznym.
„Odpowiedz na moje pytanie. Dlaczego nie jesz tych kiełbasek?”
Ledwie słyszalnym głosem 416 kontynuuje swoje oświadczenie protestacyjne w pokojowym stylu
Gandhiego. Burdan nigdy nie słyszał o Mahatmie Gandhim i nalega na podanie lepszego powodu:
„Wyjaśnij mi, w jakim związku pozostają te dwie rzeczy. Nie rozumiem tego”. Wreszcie 416
przełamuje iluzję, przypominając wszystkim w zasięgu słuchu, że strażnicy łamią umowę, którą
podpisał, zgłaszając się na ochotnika do tego eksperymentu. (Jestem zaskoczony, że to przypomnienie
zostaje przez wszystkich zignorowane. Strażnicy stali się w pełni częścią tego iluzorycznego
więzienia).
„Gówno mnie obchodzi jakaś umowa!” - krzyczy Burdan. Jesteś tutaj, ponieważ na to
zasługujesz, 416. Dlatego właśnie się tutaj znalazłeś, złamałeś prawo. To nie jest sanatorium. Wciąż
nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie chcesz zjeść tych cholernych kiełbasek. Czy
spodziewałeś się, że to będzie sanatorium, 416? Czy myślałeś, że możesz sobie łamać prawo, żeby
potem wylądować w sanatorium? Burdan przypomina, że 416 nie będzie już takim szczęśliwym
chłopcem, kiedy jego koledzy z celi zamiast w łóżkach będą musieli spać na podłodze. Przez chwilę
wydaje się, że Burdan zaraz weźmie zamach i walnie 416, lecz ten jedynie uderza pałką w otwartą
dłoń i nakazuje 416: „Wracaj z powrotem do Lochu”. 416 zna już drogę.
Burdan zaczyna walić pięściami w drzwi do Lochu, wytwarzając ogłuszający dźwięk, odbijający
się echem wewnątrz schowka. „Teraz niech każdy z was podziękuje 416 za odebranie wam prawa do
odwiedzin, waląc w drzwi Lochu i mówiąc ‘Dziękuję’”.
Każdy z więźniów czyni to, z rozkoszą. Wyjątek stanowi 5486-Jerry, który robi to niechętnie.
Hubbie-7258 jest potwornie zły z powodu tego nieoczekiwanego pechowego rozwoju wydarzeń.
By dopełnić swojego dzieła, Hellmann wyciąga z Lochu 416, wciąż trzymającego w dłoniach
kiełbaski. Następnie samodzielnie odprawia kolejne uciążliwe odliczanie, nie dając nawet Burdanowi
szansy wzięcia w nim udziału. Dobrego strażnika Landry’ego nigdzie nie widać.
Hellmann dostrzega okazję do przełamania solidarności więźniów, pozbawiając w ten sposób 416
szans na awans do rangi bohatera buntu: „Teraz wszyscy będziecie cierpieć, ponieważ ten więzień
odmawia wykonania tak prostej czynności, jak zjedzenie kolacji i to bez ważnego powodu. Sprawa
wyglądałaby inaczej, gdyby był wegetarianinem. Powiedzcie mu teraz prosto w twarz, co o nim
sądzicie”. Niektórzy mówią: „Nie bądź taki głupi”. Inni oskarżają go o to, że jest dziecinny.
Dla „Johna Wayna” to nie jest wystarczające: „Powiedzie mu, że jest ciotą”.
Kilku więźniów spełnia polecenie, lecz „Sierżant” do nich nie należy. Dla zasady „Sierżant”
odmawia używania obscenicznego języka. Teraz, kiedy już dwóch więźniów jednocześnie lekceważy
polecenia Hellmanna, ten kieruje swoją złość przeciwko „Sierżantowi”. Nęka go bezlitośnie,
wrzeszcząc na niego, że jest: „dupkiem” lub jeszcze gorzej, nalegając, by „Sierżant” nazwał 416
„bękartem”.
Uciążliwe odliczanie trwa przez godzinę, przerywane jedynie wtedy, gdy w drzwiach pojawiają
się goście. Schodzę na Dziedziniec Wewnętrzny po to, by powiedzieć strażnikom, że nadeszła pora
odwiedzin. Strażnicy nie są zadowoleni z mojej ingerencji w ich władzę, lecz w końcu niechętnie
rezygnują. Zawsze jeszcze będą mogli kontynuować łamanie oporu więźniów, kiedy pora odwiedzin
się skończy.
Posłuszni więźniowie mają prawo do odwiedzin
Dwóch spośród najposłuszniejszych więźniów, Hubbie-7258 oraz „Sierżant”-2093, których rodzina
lub przyjaciele mieszkają w okolicy, otrzymuje zgodę na krótkie odwiedziny dzisiejszego wieczora.
7258 jest obłędnie szczęśliwy, kiedy jego śliczna dziewczyna przybywa, by się z nim zobaczyć.
Opowiada mu nowiny o wspólnych znajomych, a on słucha jej uważnie, wspierając głowę na rękach.
Przez cały czas Burdan siedzi na stole, górując nad nimi, rutynowo uderzając swoją małą białą pałką
(duże czarne pałki musieliśmy zwrócić do lokalnego komisariatu policji, skąd zostały nam
wypożyczone). Burdan wyraźnie jest pod wrażeniem jej urody i często wtrąca się w ich konwersację z
pytaniami i komentarzami.
Hubbie mówi Mary-Ann, że tutaj jest ważne, by: „Podnosić się na duchu. Nie jest tutaj tak źle,
jeżeli tylko się współpracuje”.
Dziewczyna: „A czy ty współpracujesz?”.
7258 (śmiejąc się): „Tak, zmuszają mnie do tego”.
Burdan wtrąca: „No cóż. Zaliczyli małą próbę ucieczki”.
Dziewczyna: „Słyszałam o tym”.
7258: „Przez to reszta tego dnia nie była dla nas fajna. Nie mamy niczego; żadnych łóżek,
absolutnie niczego”. Opowiada jej o tym, jak musiał wyskubywać patyczki z brudnych kocy oraz o
innych przykrych zadaniach. Niemniej jednak zachowuje optymizm, uśmiecha się i trzyma ją za rękę
przez całą dziesięciominutową wizytę. Burdan odprowadza ją do wyjścia, zaś więzień wraca do
swojej samotnej celi.
Drugim więźniem, który otrzymał prawo do odwiedzin jest „Sierżant”, z którym spotyka się jego
ojciec. „Sierżant” chwali się dobrą znajomością zasad: „Zasad jest siedemnaście... Wszystkie z nich
znam na pamięć. Najbardziej podstawową zasadą jest to, że mamy słuchać się strażników”.
Tata: „Czy oni mogą kazać ci robić wszystko?”.
„Sierżant”: „Tak, no, prawie wszystko”.
Tata: „A jakie oni mają prawo, by to robić?”. Pociera czoło zdenerwowany sytuacją, w jakiej
znajduje się jego syn. To już drugi odwiedzający, który w wyraźny sposób jest zaniepokojony.
Zachowuje się tak jak matka więźnia Richiego-1037, której obawy okazały się w pełni uzasadnione,
biorąc pod uwagę, że ten załamał się już następnego dnia. Najwyraźniej „Sierżant” jest jednak
zrobiony z innej gliny.
141
„Sierżant”: „Oni są odpowiedzialni za prowadzenie tego więzienia”.
Tata pyta o prawa obywatelskie, na co ostro wtrąca się Burdan: „On nie ma żadnych praw
obywatelskich”.
Tata: „Ja jednak uważam, że jednak jakieś mają, może...” (nie słyszymy wyraźnie jego
argumentacji, jaką prezentuje Burdanowi, który najwyraźniej nie boi się tego cywila).
Burdan: „W więzieniu ludzie nie mają praw obywatelskich”.
Tata (poirytowany): „Nieważne. Ile mamy tutaj czasu?” „Tylko dziesięć minut” - odpowiada Burdan.
Ojciec kłóci się o więcej czasu, na co Burdan mięknie i daje im dodatkowe 5 minut.
Tata życzyłby sobie więcej prywatności, lecz Burdan odpowiada, że w tym więzieniu nie jest
to dozwolone. Tata denerwuje się jeszcze bardziej, lecz o dziwo również on podporządkowuje
się zasadom i akceptuje takie ograniczenie swoich praw, nałożone przez jakiegoś dzieciaka
bawiącego się w strażnika.
Tata chce wiedzieć więcej na temat zasad, więc „Sierżant” opowiada o odliczaniach,
„ćwiczeniach”, zadaniach i gaszeniu świateł.
Tata: „Czy jest tak, jak się spodziewałeś?”.
„Sierżant”: „Spodziewałem się, że będzie gorzej”.
Niedowierzając, tata pyta: „Gorzej? Dlaczego gorzej?”.
Burdan znów się wtrąca. Ojciec jest wyraźnie zdenerwowany jego niepożądaną obecnością. Strażnik mówi mu, że więźniów było początkowo dziewięciu, lecz teraz zostało ich
zaledwie pięciu. Ojciec pyta, dlaczego.
„Sierżant”: „Dwóch zostało zwolnionych, a dwóch znajduje się pod szczególnym
dozorem”.9
Tata: „Pod szczególnym dozorem, gdzie?”.
Na to pytanie „Sierżant” nie umie udzielić odpowiedzi. Tata pyta, dlaczego trafili pod
szczególny dozór.
„Sierżant”: „Wystąpiły pewne problemy dyscyplinarne. Bardzo dyspozycyjne”.
Burdan odpowiada jednocześnie: „Ponieważ byli niedobrzy”.
Tata: „Czy czujesz się, jakbyś był w prawdziwym więzieniu?”.
„Sierżant” (śmiejąc się unika bezpośredniej odpowiedzi): „Nigdy wcześniej nie byłem w
więzieniu” (tata śmieje się).
Przez chwilę zostają sami, gdy Burdan odchodzi sprawdzić dobiegające z zewnątrz
odgłosy. Podczas jego nieobecności rozmawiają o szansach na warunkowe zwolnienie.
„Sierżant” jest pewny, że mu się uda, ponieważ jak dotąd był najbardziej posłusznym
więźniem. Ma jednak pewne istotne wątpliwości: „Nie wiem, jakie są kryteria przyznawania
warunkowego zwolnienia”.
„Czas się skończył” - ogłasza Geoff Landry. Ojciec i syn wstają, ruszają, jakby chcieli się
przytulić, lecz zamiast tego wymieniają jedynie silny, męski uścisk dłoni, po czym żegnają się
mówiąc: „Do zobaczenia niebawem”.
Homofobia szczerzy obrzydliwe kły
Kiedy wracam po szybkiej kolacji w kafeterii uniwersyteckiej widzę, że na środku Dziedzińca
Wewnętrznego stoi mistrz kłopotów, 5704, trzymając na głowie krzesło. Krzesło na gło-
wie! Hellmann wrzeszczy na „Sierżanta”, a Burdan też dorzuca swoje trzy grosze. Dobry więzień
Jerry-5486, który zachowuje się jakby go w ogóle nie było, stoi biernie oparty o ścianę, a 7258 robi
pompki. Najwyraźniej 416 znów siedzi w Lochu. Hellmann pyta 5704, dlaczego trzyma na głowie
krzesło, pomimo że ten zrobił to na jego polecenie. Więzień odpowiada cicho, że tylko wykonuje
rozkazy. Wygląda żałośnie; wydaje się, że dawny duch walki całkowicie z 5704 wyparował. Burdan
mówi mu, żeby przestał zgrywać głupka i odstawił wreszcie to krzesło. Następnie Burdan uderza o
drzwi Lochu swoją pałką: „Dobrze się tam bawisz, 416?”.
Nadeszła pora, by Hellmann przejął kierownictwo nad dzisiejszym dramatem. Dosłownie
przesuwa Burdana na bok. (Od czasu zakończenia odwiedzin Dobry Strażnik Geoff Landry nie
pojawił się na Wewnętrznym Dziedzińcu).
„7258, wyciągnij ręce przed siebie i zacznij udawać Frankensteina. 2093, ty będziesz narzeczoną
Frankensteina, stań tutaj”.
„Przejdź dalej” - mówi do „Sierżanta”.
„Sierżant” pyta, czy ma to odegrać.
„Oczywiście, że masz to odegrać. Jesteś narzeczoną Frankensteina. 7258, jesteś Frankensteinem.
Chcę, żebyś podszedł tutaj tak, jak chodzi Frankenstein, i żebyś powiedział, że kochasz 2093”.
Ledwie 7258 zaczyna iść w kierunku „swojej narzeczonej”, Burdan natychmiast go zatrzymuje.
„To nie jest chód Frankensteina. Nie kazaliśmy ci chodzić po swojemu”.
Hellmann łapie Hubbiego-7258 za ramię w bardzo agresywny sposób, odciąga go do tyłu i karze
mu iść tak, jak chodzi Frankenstein.
7258: „Kocham cię, 2093”.
„Zbliżcie się do siebie! Zbliżcie się!” - krzyczy Burdan.
Zaledwie kilka centymetrów dzieli teraz 7258 od „Sierżanta”: „Kocham cię, 2093”.
Hellmann wpycha jednego na drugiego, trzymając ręce na ich plecach tak, że ich ciała dotykają
się.
Po raz kolejny Hubbie-Frankenstein-7258 mówi: „Kocham cię, 2093”. Hellmann strofuje
„Sierżanta” za to, że się śmieje: „Czy ja ci mówiłem, że możesz się śmiać? To nie jest śmieszne.
Kładź się na ziemi i rób dziesięć pompek”.
Kiedy więzień 7258 wyciąga ramiona przed siebie, jego koszula unosi się z tyłu, odsłaniając
część genitaliów. „Sierżant” dostaje polecenie, by powiedział do innego więźnia, Jerriego-5486, że go
kocha; robi to niechętnie.
„Czyż to nie jest słodkie? Jakież to słodkie” - kpi Burdan.
Teraz Hellmann staje twarzą w twarz z 5486.
„Czy ty się śmiejesz? Może też go kochasz? Może byś tak podszedł do niego i powiedział mu
to?”
Jerry-5486 czyni to bez wahania, mówiąc cicho: „2093, kocham cię”.
Hellmann skacze dziko od więźnia do więźnia, atakując ich werbalnie.
„Opuść ramiona, 7258. To przez to tak strasznie śmierdzisz”.
„Teraz niech wszyscy śmierdzący więźniowie pochylą się do podłogi, będziecie robić żabki.
Więźniowie zaczynają zabawę. Mają jednak problemy, ponieważ ich klapki kąpielowe spadają
podczas przeskakiwania nad pochylonymi ciałami kolegów, a koszule podnoszą się do góry,
odsłaniając genitalia. Nie są w stanie wykonać tego prawidłowo. Burdanowi ta gra nie przypada do
gustu. Może uważa, że jest zbyt erotyczna lub zbyt gejowska jak na jego gust. Hellmann upraszcza
grę, rozkazując, by wyłącznie 2093 i 5704 bawili się razem. Dalej robią więc żabki, podczas gdy
Burdan wydaje ciche pomruki niezadowolenia.
Tymczasem ta homoerotyczna gra zdaje się mieć na Hellmanna perwersyjny wpływ.
„Tak należy to robić, nieprawdaż? Czy nie tak robią to pieski. On jest cały gotowy. Nieprawdaż?
Stojąc za tobą, tak na pieska? Może zrobicie to na pieska?” Założę się, że kiedy wysoki więzień Paul-
5704 wnosił skargi na strażników dręczących więźniów, nasz przewodniczący Komisji Skarg
Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford nie spodziewał się, że maltretowanie przez strażników
osiągnie taki poziom. Jest wyraźnie wzburzony
i mówi do „Johna Wayna”, że to, co każe mu robić, jest „nieco obsceniczne”.
Hellmann przyjmuje tę uwagę jak policzek: „Twoja twarz też jest nieco obsceniczna. Po prostu
rób swoje żabki i zamknij się”.
Geoff Landry pojawia się nagle na placu, stojąc bezpośrednio za 5704 i przyglądając się
wszystkiemu. Jest najwyraźniej zainteresowany, jak potoczą się wydarzenia, lecz trzyma ręce w
kieszeniach spodni, zachowując pozory neutralności i obojętności. Wciąż nie nosi swoich okularów
przeciwsłonecznych, zwiększających anonimowość, pomimo że naczelnik wyraźnie mu to nakazał.
„Jakże mi przykro, że uraziłem lepszą stronę tego wrażliwego więźnia” - mówi prze- śmiewczo
Hellmann.
Burdanowi wreszcie udaje się zakończyć tę grę, którą od samego początku uważał za niesmaczną.
„Męczy mnie ta gra, to idiotyczne”. Powracają więc do swojej ulubionej zabawy, odliczania.
„Sierżant” ujawnia nową tożsamość moralną
Hellmann jest znudzony. Przechadza się wzdłuż szeregu zmęczonych więźniów. Nagle odwraca się i
kieruje swoją złość przeciwko „Sierżantowi”: „Dlaczego włazisz wszystkim w dupę?”.
„Nie wiem, proszę pana”.
„Dlaczego tak strasznie starasz się być posłuszny?”.
„Sierżant” nie boi się go i podejmuje grę: „Posłuszeństwo leży w mojej naturze, panie oficerze
penitencjarny”.
„Jesteś kłamcą. Jesteś śmierdzącym kłamcą”.
„Skoro pan tak uważa, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann staje się jeszcze bardziej obsceniczny, być może w wyniku podniecenia po
wcześniejszych grach erotycznych.
„A co by było, gdybym kazał ci położyć się i pieprzyć podłogę?”.
„Powiedziałbym panu, że nie wiem jak, panie oficerze penitencjarny”.
„A co by było, gdybym kazał ci podejść tutaj i uderzyć z całej siły twojego kolegę 5704 w
twarz?”.
„Sierżant” pozostaje wierny zasadom: „Obawiam się, że nie byłbym w stanie tego zrobić, panie
oficerze penitencjarny”.
Hellmann szydzi sobie z niego, po czym odwraca się, tylko po to, by zaraz zawrócić
i wziąć się za nową ofiarę. Otwierając drzwi do Lochu, Hellmann krzyczy jak sprzedawca na
odpuście: „Dla każdego coś dobrego. Sami tylko popatrzcie. 416 nigdzie się stąd nie ruszaj!”.
416 mruży oczy, wychylając się z ciemności ku zebranym wokół więźniom i strażnikom, którzy
mu się przyglądają. W każdej ręce trzyma po kiełbasce!
Burdan: „Dlaczego wciąż trzymasz się tych twoich kiełbasek?”.
„On wciąż tych kiełbasek nadal nie zjadł” [błąd w tym zdaniu jest zamierzony - przyp. tłum.] mówi Hellmann. W miarę jak daje się ponosić emocjom, jego zasadniczo poprawna gramatycznie
mowa zaczyna się pogarszać. „A wy wiecie przecież świetnie, co to dla was oznacza?”
Więźniowie świadomie odpowiadają: „Dziś w nocy nie będzie koców”.
„No właśnie, to oznacza, że żaden z was nie dostanie dzisiaj koca! Niech każdy z was po kolei
podejdzie tutaj i spróbuje powiedzieć coś do 416, by skłonić go do zjedzenia tych kiełbasek.
Zacznijmy od ciebie, 5486”.
Więzień podchodzi do drzwi, patrzy 416 w oczy i mówi do niego łagodnie: „Zjesz te kiełbaski,
jeśli będziesz chciał 416”.
„Do dupy z takimi poleceniami, 5486” - odpowiada Burdan. „Wygląda na to, że nie chcesz dzisiaj
mieć koca. Następny w kolejce, 7258, ty mu powiedz”.
W przeciwieństwie do pierwszego więźnia w kolejce, 7258 wrzeszczy na swojego buntowniczego
współwięźnia: „Jedz te kiełbaski, 416, bo skopię ci dupę!”.
Hellmannowi bardzo podoba się taki wyraz więźniowskiej wrogości. Uśmiecha się od ucha do
ucha: „No, tak już lepiej! 5486, podejdź no tu i zrób to jeszcze raz. Powiedz mu, że skopiesz mu dupę,
jeżeli nie zje tych kiełbasek”.
5486, tym razem cichym głosem, wykonuje rozkaz. „2093, podejdź no tutaj i powiedz, że
skopiesz mu dupę”.
„Sierżant” wygłasza wzruszające oświadczenie: „Bardzo mi przykro, proszę pana, ale nie
zamierzam używać słów obraźliwych w odniesieniu do drugiej istoty ludzkiej”.
„Czego dotyczy twój sprzeciw?”.
„Sprzeciwiam się używaniu słowa, którego pan użył”.
Hellmann próbuje nakłonić go, by powiedział „dupa”, lecz jego zabiegi nie odnoszą skutku.
„Które słowo? ‘Kopać’? Nie chcesz powiedzieć ‘kopać’, czy o to ci chodzi? W takim razie, o
czym ty do cholery mówisz?”.
„Sierżant” próbuje wyjaśnić swoje stanowisko, lecz Hellmann przerywa mu: „To jest rozkaz!”.
Hellmanna zaczyna denerwować to, że „Sierżant” odmawia wykonania jego rozkazów. Po raz
pierwszy ta, zdawałoby się, bezrozumnie posłuszna maszyna pokazała, że ma zarówno duszę, jak i
kręgosłup.
„Masz podejść tutaj i powiedzieć tutaj to, co ci kazałem”.
„Sierżant” ciągle przeprasza, lecz pozostaje niezłomny: „Bardzo mi przykro, panie oficerze
penitencjarny, nie jestem do tego zdolny”.
„Tak więc nie jesteś zdolny do tego, by mieć dzisiaj łóżko. Czy to właśnie starasz się
powiedzieć?”.
Wciąż nie kapitulując, „Sierżant” daje wyraz swoim zasadom: „Wolę już obejść się bez łóżka, niż
to powiedzieć, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann aż wrze. Odchodzi kilka kroków, po czym zawraca z powrotem w kierunku „Sierżanta”,
tak jakby na oczach wszystkich obecnych miał zamiar walnąć go za niesubordynację.
Wyczuwając zbliżający się wybuch, Dobry Strażnik Geoff Landry proponuje kompromis: „W
takim razie podejdź do niego i powiedz, że kopniesz go w tył”.
„Dobrze, panie oficerze penitencjarny” - mówi „Sierżant”. Następnie podchodzi
i mówi do 416: „Zjedz te kiełbaski, bo kopnę cię w tył”.
Landry zadaje pytanie: „Czy mówisz z przekonaniem?”.
„Tak... nie, panie oficerze penitencjarny. Bardzo mi przykro, ale tak nie uważam”.
Burdan pyta, dlaczego kłamie. „Zrobiłem to, co oficer penitencjarny mi kazał, proszę pana”.
Hellmann przychodzi z odsieczą swojemu koledze: „Ale on nie kazał ci kłamać”.
Burdan zaczyna zdawać sobie sprawę, że „Sierżant” zyskuje przewagę, uparcie tkwiąc przy
swoich wartościach moralnych, co może udzielić się innym. Zwinnie odwraca więc kota ogonem:
„Oj, za bardzo mi tu kręcisz, 2093. Może zatem pokręcisz się trochę na podłodze”.
Każe „Sierżantowi” położyć się twarzą do podłogi z rozstawionymi rękami.
„Teraz zacznij w tej pozycji robić pompki”.
Hellmann włącza się: „5704, podejdź no tutaj i siądź mu na plecach”. Pomimo takiej, wymyślonej
przez Hellmanna modyfikacji ćwiczenia, „Sierżant” okazuje się być na tyle silny, by dać radę. „A ty
mu nie pomagaj. Teraz zrób pompkę. 5486, ty też siądź mu na plecach. Odwróć się w druga stronę”.
Wacha się przez chwilę. „Siądź mu na plecach. Teraz!” 5486 wykonuje polecenie.
Wspólnie strażnicy zmuszają „Sierżanta” by ten robił pompkę, mając na plecach 5486 i 5704 (ci
nie mają z tym problemu). Ze wszystkich sił „Sierżant” stara się ukończyć ćwiczenie.
Próbuje podnieść się z podłogi, lecz nie daje rady i zawala się pod swoim ludzkim ciężarem.
Diabelski duet wybucha śmiechem, nabijając się z „Sierżanta”. Jeszcze do końca z nim nie skończyli,
ale uparty opór 416, który wciąż odmawia zjedzenia kiełbasek stanowi dla nich sprawę większej wagi.
Hellmann mówi: „Nie mogę zrozumieć tej sprawy z kiełbaskami, 416. Nie rozumiem, jak to jest
możliwe, że mamy te wszystkie odliczania i tak dużo dobrej zabawy, traktujemy się tak miło, a dziś
wieczorem wszystko nam się rozpier- dala. Jak to możliwe?”
Podczas gdy Hellmann szuka prostej odpowiedzi, Burdan cicho rozmawia z 416
okiełbaskach, próbując innej, łagodnej taktyki: „Jakież one są smaczne! Mniam. Wiem, że gdybyś
tylko ich spróbował, na pewno przypadłyby ci do smaku”.
Hellmann powtarza głośniej swoje pytanie na wypadek, gdyby ktoś go nie usłyszał: „Jak to jest
możliwe, że mieliśmy tyle dobrych odliczań, a dzisiaj ty próbujesz wszystko spieprzyć?”. Znów
Hellmann poszukuje wyraźnych, jasnych odpowiedzi. 7258 odpowiada na to: „Nie wiem, może po
prostu jesteśmy bękartami, panie oficerze penitencjarny”.
„Sierżant” odpowiada: „Doprawdy nie mam pojęcia, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann łapie kolejną szansę, by odegrać się na „Sierżancie” za wcześniejszą zwycięską
niesubordynację: „Czy ty jesteś bękartem?”.
„Skoro pan tak uważa, panie oficerze penitencjarny”.
„Ja tak uważam? Chcę, żebyś to powiedział”.
„Sierżant” jest niezłomny: „Bardzo mi przykro, proszę pana. Odmawiam używania takiego
języka. Nie mogę tego powiedzieć”.
Burdan włącza się: „Powiedziałeś właśnie, że nie mógłbyś powiedzieć tego do innych istot
ludzkich, 2093. Ale to jest inna kwestia. Czy możesz powiedzieć to o samym sobie?”.
„Sierżant” kontruje: „Uważam siebie za istotę ludzką, proszę pana”.
Burdan: „Czy uważasz siebie za inną istotę ludzką?”.
„Sierżant”: „Oświadczyłem, że nie mogę tego powiedzieć do innej istoty ludzkiej”.
Burdan: „Włączając w to ciebie samego?”.
„Sierżant” odpowiada równym, wyważonym tonem, starannie dobierając słowa, jak podczas
debaty studenckiej, w czasie której stał się obiektem takiego traktowania: „W normalnych
okolicznościach to oświadczenie nie obejmowałoby mojej osoby, proszę pana. Nie przy- szłoby mi
jednak do głowy, by określić siebie w ten sposób. Powód jest taki, że byłoby to...” „Sierżant”
wzdycha, po czym głos więźnie mu w gardle. Emocje zaczynają go opanowywać.
Hellmann: „To oznacza, że byłbyś bękartem. Nieprawdaż?”.
„Sierżant”: „Nie, panie...”.
Hellmann: „Owszem, byłbyś!”.
„Sierżant”: „Owszem, jeśli pan tak uważa, panie oficerze penitencjarny”.
Burdan: „Mówiłbyś wtedy bardzo brzydkie rzeczy o twojej matce. Dokładnie tak byś robił
2093”.
Burdan najwyraźniej też chce brać udział w zabawie, lecz Hellmann woli sam prowadzić tę grę i
wtrącanie się swojego przybocznego wcale mu nie pasuje.
„Kim byś był? Kim byś był? Czy byłbyś bękartem?”.
„Sierżant”: „Tak, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann: „Chcę usłyszeć, jak to mówisz”.
„Sierżant”: „Bardzo mi przykro, proszę pana, nie powiem tego”.
Hellmann: „Dlaczego do cholery nie chcesz tego powiedzieć?”.
„Sierżant”: „Ponieważ nie używam obraźliwego języka”.
Hellmann: „Ale dlaczego odnosisz to do siebie? Kim ty jesteś?”.
„Sierżant”: „Jestem czymkolwiek pan chciałby, żebym był, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann: „Ale jeżeli powiesz to, jeżeli powiesz, że jesteś bękartem - wiesz, co wtedy
- wtedy udowodnisz, że mam rację, że jesteś bękartem. Powiedz to. Dlaczego nie chcesz tego
powiedzieć”.
„Sierżant”: „Bardzo mi przykro, proszę pana. Nie powiem tego”.
Hellmann rozumie, że właśnie przegrał kolejne starcie, powraca więc do taktyki „dziel i rządź”,
która wcześniej okazała się skuteczna: „A wy chłopaki, czy chcecie wyspać się dziś w nocy?”.
Wszyscy odpowiadają: „Tak, proszę pana!”.
Hellmann: „No, to myślę, że poczekamy chwilkę, by 2093 mógł zastanowić się nad tym, jakim
jest bękartem. Po tym może powie nam wszystkim, że tak uważa”.
(To jest bardzo niespodziewana walka o władzę, tocząca się pomiędzy najbardziej kontrolującym,
żądnym władzy strażnikiem a więźniem, który jak dotąd był absolutnie posłuszny, do tego stopnia, że
otrzymał prześmiewcze przezwisko „Sierżant”, a którego większość więźniów i strażników traktuje z
pogardą, uważając, że nie jest niczym więcej niż wojskowym robotem. Teraz udowadnia, że posiada
pewną godną pozazdroszczenia cechę charakteru. Jest człowiekiem zasad).
„Sierżant”: „Uważam, że w całkowicie słuszny sposób potępia pan moją osobę, panie oficerze
penitencjarny”.
Hellmann: „Ależ ja to wiem”.
„Sierżant”: „Lecz nie mogę powiedzieć tego słowa, panie oficerze penitencjarny”. Hellmann:
„Powiedzieć czego?”.
„Sierżant”: „Pod żadnym pozorem nie zamierzam w jakimkolwiek znaczeniu powiedzieć słowa
‘bękart’”.
Rozbrzmiewają: dzwony, gwizdy, kanonada i muzyka paradna.
Burdan wykrzykuje z niepohamowaną radością: „Powiedział to!”.
Hellmann: „Chwała Bogu! Tak, doprawdy! Czy naprawdę on to powiedział, 5704?”. 5704: „Tak,
zrobił to, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann: „Wygląda na to, że mamy zwycięzcę”.
Burdan: „Może się okazać, że chłopaki jednak dostaną dzisiaj łóżka. Kto to wie?”. Hellmann nie jest
jednak zadowolony z połowicznego zwycięstwa. By zademonstrować swoją arbitralną władzę,
rozkazuje: „Za to, że przeklinasz, 2093, połóż się na podłodze
i zrób dziesięć pompek”.
„Sierżant”: „Dziękuję, panie oficerze penitencjarny” - powiedział, wykonując dziesięć
doskonałych technicznie pompek, pomimo wyraźnego zmęczenia.
Burdan rozzłoszczony tym, że „Sierżant” wciąż jeszcze jest zdolny do takiego wysiłku wyśmiewa
nawet tak doskonałe wykonanie pompek: „2093, tobie się chyba wydaje, że jesteś gdzie? Na obozie
wojskowym?”.
Nagle odzywa się Geoff Landry, który od ponad godziny odpoczywa na krześle w zrelaksowanej
pozycji: „Zrób jeszcze dziesięć”. Następnie zwraca się do gapiów: „Czy reszta z was uważa, że to są
dobre pompki?”.
Więźniowie odpowiadają: „Tak nam się wydaje”. Wielki Landry w dziwny sposób manifestuje
swoją władzę, chcąc się być może upewnić, że w oczach więźniów jeszcze takową posiada.
„No, więc mylicie się. 2093, jeszcze pięć”.
Późniejsze wspomnienia „Sierżanta” z tej konfrontacji zostały przez niego ujęte w intrygująco
bezosobowej formie:
„Strażnicy rozkazali mi, bym nazwał innego więźnia ’bękartem’ oraz bym sam określił się w ten
sposób. Pierwszego polecenia nigdy bym nie wykonał, zaś wykonanie drugiego stworzyłoby
logiczny paradoks, przeczący sensowności pierwszego. Rozpoczął tak, jak zwykł robić przed
’karaniem’, tonem głosu dając do zrozumienia, że inni zostaliby ukarani za moje działania. Po to,
by nie zostali oni ukarani, a zarazem, by uniknąć wykonania tego polecenia, wymyśliłem model
zachowania, rozwiązujący obydwa problemy. Powiedziałem: ’Nie użyję słowa «bękart» w
żadnym jego rozumieniu’, stwarzając w ten sposób możliwość wyjścia z sytuacji zarówno dla
siebie jak i dla niego”10.
„Sierżant” jawi się nam jako człowiek z zadziwiającą konsekwencją kierujący się zasadami, nie
zaś jako ślepo posłuszny lizus, jakim początkowo się wydawał. Później powie148
dziai nam coś interesującego o nastawieniu psychicznym, które przyjął jako więzień w tych
okolicznościach:
„Po tym, jak znalazłem się w tym więzieniu, postanowiłem pozostać sobą na tyle, na ile
siebie samego znałem. Filozofia, jaką przyjąłem na czas pozbawienia wolności polegała na
unikaniu sytuacji przyczyniających się do pogarszania charakterów moich towarzyszy,
współwięźniów lub mojego własnego oraz unikaniu sytuacji, w której ktoś byłby karany z
powodu mojego zachowania”.
Potęga symboliki kiełbasek
Dlaczego dwie przypalone, brudne kiełbaski zyskały takie znaczenie? Dla 416 te kiełbaski
symbolizują wyzwanie rzucone złemu systemowi, poprzez robienie czegoś, co pozostawało
wyłącznie pod jego kontrolą i do czego nie mógł zostać zmuszony. Czyniąc to, powstrzymywał
dominację strażników. Dla strażników, odmowa zjedzenia kiełbasek przez 416 oznaczała istotne
złamanie zasady, w myśl której: więźniowie mają jeść w trakcie posiłków
i wyłącznie w trakcie posiłków. Zasada ta została wprowadzona po to, by więźniowie nie prosili
o jedzenie, ani też nie otrzymywali jedzenia w żadnym innym czasie niż trzy wyznaczone pory
posiłków. Została ona jednakże zmodyfikowana w ten sposób, że obejmowała prawo strażników
do zmuszania więźniów, by jedli niezależnie od pory posiłków. Odmowa jedzenia stała się
aktem nieposłuszeństwa, który nie mógł być tolerowany. Taka odmowa mogła pociągnąć za
sobą kolejne zamachy na władzę ze strony tych, którzy jak dotąd wybrali posłuszeństwo zamiast
buntu.
Przez innych więźniów odmowa podporządkowania się przez 416 powinna być odbierana
jako gest heroiczny. Działanie to mogłoby zjednoczyć ich wokół niego, by solidarnie
przeciwstawić się trwającemu i nasilającemu się brutalnemu traktowaniu przez strażników.
Strategiczny błąd 416 polegał na tym, że nie wtajemniczył innych w ten plan, by przeciągnąć ich
na swoją stronę oraz by zrozumieli znaczenie jego oporu. Jego decyzja o podjęciu strajku
głodowego miała charakter osobisty, przez co nie została zaakceptowana przez kolegów.
Wyczuwając słabą pozycję społeczną 416 wśród więźniów, jako nowego, który nie cierpiał tak
dużo jak inni, strażnicy instynktownie starali się ustawić go w roli „sprawiającego kłopoty”,
którego opór spowoduje jedynie kary lub utratę przywilejów dla wszystkich. Więźniowie
określają jego strajk głodowy jako samolubny, z uwagi na to, że nie obchodzi go fakt, iż może
doprowadzić do zawieszenia przywileju odwiedzin. Jednakże więźniowie powinni byli dostrzec,
że to właśnie strażnicy sankcjonują ten arbitralny i nielogiczny związek pomiędzy zjedzeniem
kiełbasek przez 416 a odebraniem im prawa do odwiedzin.
Po załatwieniu sprawy oporu „Sierżanta”, Hellmann ponownie bierze się za swojego
wychudzonego oponenta, więźnia 416. Wyciąga go z izolatki, by kazać mu zrobić 15 pompek:
„Tylko dla mnie, ale za to naprawdę szybkich”.
416 kładzie się na podłogę i zaczyna robić pompki. Jest jednakże tak słaby i tak zdezorientowany, że to co wykonuje trudno nazwać pompkami. Przeważnie tylko podnosi do góry
tyłek.
Hellmann oczom nie może uwierzyć. „Co on robi?” - krzyczy głosem pełnym niedowierzania.
„Kręci dupą” - mówi Burdan.
Landry, jakby budząc się ze stanu uśpienia dodaje: „Kazaliśmy mu robić pompki”.
Hellmann wrzeszczy: „Czy to są pompki, 5486?”.
Więzień odpowiada: „Chyba tak, panie oficerze penitencjarny”.
„Nigdy w życiu. To nie są pompki”.
Jerry-5486 zgadza się: „Jeśli pan tak uważa, to nie są to pompki, panie oficerze penitencjarny”.
Burdan włącza się: „On tylko majta tyłkiem, nieprawdaż, 2093?”.
„Sierżant” cicho potwierdza: „Skoro pan tak mówi, panie oficerze penitencjarny”.
Burdan: „Co on robi?”.
5486 potwierdza: „On majta dupą”.
Hellmann każe Paulowi 5704 zademonstrować 416, jak powinny wyglądać prawidłowo wykonane
pompki.
„Widzisz to, 416? On nie wypina dupy. On nie pieprzy dziury w ziemi. Teraz zrób to porządnie!”.
416 próbuje naśladować 5704, lecz nie jest w stanie tego zrobić, ponieważ po prostu nie ma już
siły. Burdan wtrąca kąśliwą uwagę: „Czy nie jesteś w stanie wyprostować ciała, kiedy ćwiczysz, 416?
Wyglądasz jakbyś był na kolejce górskiej lub czymś takim”.
Hellmann rzadko ucieka się do przemocy fizycznej. Woli zamiast tego dominować werbalnie, za
pomocą sarkastycznych docinków lub wymyślając sadystyczne zabawy. Zawsze jest świadomy
ograniczeń swobody działania, jakie narzuca mu jego rola strażnika. Może improwizować, lecz nie
wolno mu stracić panowania nad sobą. Jednakże wydarzenia tej nocy powodują, że się zapomina. Stoi
obok 416 leżącego na ziemi w pozycji do robienia pompek i każe mu robić je powoli. Następnie
Hellmann stawia swoją nogę na plecach 416, a gdy ten unosi się do góry, silnie dopycha go nogą do
ziemi. Wszyscy zdają się być zaskoczeni tym fizycznym działaniem. Po kilku pompkach wykonanych
w ten sposób ten strażnik twardziel zdejmuje nogę z pleców więźnia i nakazuje mu powrócić do
Lochu, zatrzaskując za nim drzwi z głośnym łoskotem i zamykając je na klucz.
Obserwując to, przypominam sobie rysunki więźniów, przedstawiające hitlerowskich strażników
w obozie Auschwitz, robiących dokładnie to samo: stających więźniom na plecach podczas robienia
pompek.
Zadufany w sobie świętoszkowaty dupek
Burdan wrzeszczy przez drzwi izolatki do 416: „Jeżeli nie będziesz jadł, nie będziesz miał siły, 416”
(przypuszczam, że Burdanowi zaczyna robić się żal 416, z powodu kłopotów, jakich przysporzył
sobie ten cherlawy mały dzieciak).
Nadeszła pora na pokaz dominacji strażnika Hellmanna. Wygłasza mini kazanie: „Mam nadzieję,
że posłuży wam to jako przykład. Nie ma żadnego powodu, byście nie słuchali rozkazów. Nie
kazałem wam robić nic, czego byście nie byli w stanie wykonać. Nie ma żadnego powodu, dla
którego miałbym kogokolwiek obrażać. Jak wiecie, nie znaleźliście się tutaj za bycie praworządnymi
obywatelami. Od tej zadufanej w sobie pozy, chce mi się rzygać. Możecie ją sobie darować”.
Pyta „Sierżanta”, jak ocenia to małe przemówienie, a „Sierżant” odpowiada: „Wydaje mi się, że
wygłosił pan dobre przemówienie, panie oficerze penitencjarny”.
Zbliżając się do jego twarzy Hellmann ponownie naskakuje na „Sierżanta”: „Czy wydaje ci się,
że jesteś zadufanym w sobie świętoszkowatym dupkiem?”.
„Sierżant” odpowiada: „Skoro pan tak uważa”.
„No więc zastanów się nad tym. Jesteś zadufanym w sobie świętoszkowatym dupkiem”.
I znów wraca stara zabawa w karuzelę, gdzie „Sierżant” odpowiada: „Jestem nim, jeżeli pan
sobie tego życzy, panie oficerze penitencjarny”.
„Nie życzę sobie tego, ty nim po prostu jesteś”.
„Jak pan uważa, panie oficerze penitencjarny”.
Hellmann zwraca się do każdego po kolei, szukając potwierdzenia, a każdy z więźniów zgadza
się z nim.
„To jest zadufany w sobie świętoszkowaty dupek”.
„Tak, zadufany w sobie świętoszkowaty dupek, panie oficerze penitencjarny”.
„Owszem, zadufany w sobie świętoszkowaty dupek”.
Zachwycony tym, że ten mały światek postrzega sytuację w ten sposób, Hellmann mówi do
„Sierżanta”: „Bardzo mi przykro. Jest cztery do jednego. Przegrywasz”.
„Sierżant” odpowiada, że liczy się tylko to, co on sam myśli o sobie.
„Jeżeli uważasz coś innego, to według mnie masz poważny kłopot. Ponieważ zaczynasz tracić
kontakt z tym, co jest realne - z rzeczywistością. Wiedziesz życie, które nie jest niczym innym tylko
kłamstwem. Dokładnie to robisz. Mam ciebie dosyć, 2093”.
„Bardzo mi przykro, panie oficerze penitencjarny”.
„Taki z ciebie zadufany w sobie świętoszkowaty bękart, że aż chce mi się rzygać”.
„Bardzo mi przykro, jeśli sprawiam, że czuje się pan w ten sposób, panie oficerze penitencjarny”.
Burdan każe „Sierżantowi” pochylić się do przodu tak, żeby rękami dotykał swoich palców u stóp. W
ten sposób nie musi patrzyć na jego twarz.
Powiedz: „Dziękuję ci, 416!”
Ostatnią rzeczą, jaką Hellmann musi jeszcze osiągnąć w swoim zaciekłym tępieniu wszelkiego
oporu, jest zwalczenie sympatii, jaka mogłaby powstać wśród więźniów wobec smutnego losu 416.
„To bardzo niefajne, że wszyscy musimy cierpieć tylko dlatego, że co poniektórzy mają nierówno
pod sufitem. Macie tutaj niezłego kolesia [mówi waląc w drzwi do Lochu]. Doprowadzi do tego, że
dziś w nocy nie dostaniecie koców”.
Hellmann wiąże sytuację 416 z sytuacją reszty więźniów, dając do zrozumienia, że ich wspólny
wróg, nr 416, doprowadzi do tego, że to oni będą płacić cenę za jego głupi strajk głodowy.
Burdan i Hellmann ustawiają w szeregu czterech więźniów i zachęcają ich, by mówili swojemu
koledze, więźniowi 416: „Dziękuję”, podczas gdy ten siedzi w ciemnym, ciasnym Lochu. Każdy z
nich robi to po kolei.
„Może wszyscy razem podziękujecie 416?”.
Więźniowie mówią: „Dziękujemy ci, 416”.
To jednak nie wystarcza temu diabelskiemu duetowi. Hellmann rozkazuje im: „Teraz podejdźcie
tutaj, blisko drzwi. Chcę, żebyście podziękowali mu waląc pięściami w drzwi”.
Więźniowie robią to po kolei, waląc w drzwi i jednocześnie krzycząc: „Dziękujemy ci, 416!”.
Gdy to robią, głośne, rezonujące walenie odbija się wewnątrz Lochu, jeszcze bardziej przerażając
siedzącego tam samotnie, żałosnego 416.
Burdan: „Tak wiaśnie należy to robić. To jest ten duch”.
(Trudno jest ustalić, w jakim stopniu inni więźniowie są źli na 416 za spowodowanie tych
niepotrzebnych zmartwień, a w jakim po prostu wykonują rozkazy. Być może w pośredni sposób
wyładowują też swoją złość i frustrację, wywołaną traktowaniem przez strażników).
Dla dobrego przykładu Hellmann kilkakrotnie pokazuje im, z jaką siłą należy walić
odrzwi. „Sierżant” podchodzi ostatni, lecz o dziwo posłusznie i bez szemrania podporządkowuje się
poleceniu. Gdy skończył, Burdan łapie go za ramiona i mocno wpycha na ścianę. Następnie nakazuje
więźniom wrócić do swoich cel, po czym mówi do swojego oficera przełożonego, Hellmanna:
„Wszyscy gotowi do gaszenia świateł, panie oficerze”.
Znowu te brudne koce
Czy pamiętacie klasyczny film o więzieniu, Nieugięty Lukę, z którego zapożyczyłem pomysł, żeby
strażnicy i załoga nosili srebrne lustrzane okulary przeciwsłoneczne, potęgujące poczucie
anonimowości? Dzisiaj strażnik Hellmann stworzy sytuację, która mogłaby śmiało konkurować z
pomysłami zawodowych scenarzystów na przedstawienie natury władzy więziennej. Kreatywnie
aranżuje wredną sytuację, która pokazuje, jak jego władza może stworzyć arbitralną rzeczywistość, w
której więźniowie otrzymają iluzoryczny wybór środków do ukarania jednego ze swoich kolegów.
Światła są przyciemnione, więźniowie siedzą w swoich celach, a 416 jest w Lochu. Na
Wewnętrznym Dziedzińcu panuje niesamowita cisza. Hellmann podchodzi do stołu stojącego
pomiędzy Lochem a naszym stanowiskiem obserwacyjnym, z którego nagrywamy te wydarzenia,
jakby chciał umożliwić nam lepsze przyjrzenie się nadciągającemu dramatowi. Herszt strażników
zmiany nocnej siada na stole, z plecami opartymi o ścianę i nogami skrzyżowanymi, niczym Budda
siedzący w pozycji nazywającej się „kwiat lotosu”. Jest niczym uosobienie władzy w stanie
gotowości. Powoli przechyla głowę z boku na bok. Zwracamy uwagę na jego długie bokobrody,
zachodzące aż do szczęki. Liże swoje grube wargi; starannie dobierając słowa mówi cedzonym
południowym akcentem.
Właśnie wymyślił nowy makiaweliczny plan. Prezentuje swoje warunki, po spełnieniu których
416 ma zostać zwolniony z izolatki. To nie od niego będzie zależało, czy sprawiający kłopoty więzień
spędzi w celi resztę nocy. Decyzja ta należy do kolegów współwięźniów: czy 416 powinien zostać
wypuszczony teraz, czy też powinien gnić w Lochu przez całą noc.
Właśnie w tym momencie łagodny strażnik, Geoff Landry wchodzi na Wewnętrzny Dziedziniec.
Mierząc 190 cm i ważąc 84 kg, jest największy ze wszystkich, strażników i więźniów. Jak zwykle, w
jednej ręce trzyma papierosa, drugą ma w kieszeni. Nie wiadomo, dlaczego wciąż nie ma na nosie
okularów przeciwsłonecznych. Podchodzi do centrum wydarzeń i zatrzymuje się. Wygląda na
poruszonego, marszczy brwi i sprawia wrażenie, jakby zamierzał interweniować. Nie robi jednak
niczego, jedynie pasywnie obserwuje, jak „John Wayne” kontynuuje swoje przedstawienie.
„Jest kilka sposobów na rozwiązanie tej sytuacji, zależnie od tego, co zdecydujecie się zrobić.
Jeżeli 416 nie zje swoich kiełbasek, to wy oddacie mi wasze koce i będziecie spali
ŚRODA: SYTUACJA WYMYKA SIĘ SPOD KONTROLI
na gołych materacach. Możecie też zatrzymać wasze koce, a w zamian 416 zostanie w
Lochu przez kolejny dzień. Jaka jest wasza decyzja?”.
„Wolę zachować koc, panie oficerze penitencjarny”. Błyskawicznie wykrzykuje
7258 (Hubbiego nie obchodzi los 416).
„A jak sprawa wygląda tutaj?”.
„Zachowuję koc” - mówi Paul 5704, nasz były przywódca buntu.
„Co na to 5486?”.
Nie ulegając presji społecznej, 5486 daje wyraz sympatii dla 416 oferując, że odda
swój koc po to, by 416 nie musiał spędzić kolejnego dnia w izolatce.
Burdan wrzeszczy na niego: „Nie chcemy twojego koca!”.
„Wy chłopcy będziecie musieli podjąć jakąś decyzję”.
Burdan, cieszący się opinią pozbawionego większego autorytetu chwalipięty,
przechadza się po kolei wzdłuż każdej celi, machając ciągle swoją pałką. Zwraca się
do „Sierżanta” z pytaniem: „A co ty o tym sądzisz?”.
Nieoczekiwanie „Sierżant” odstępuje od swoich surowych zasad moralnych, które
teraz zdaje się ograniczać wyłącznie do niemówienia obscenicznych słów: „Skoro
pozostali dwaj życzą sobie zachować koce, ja również zachowam mój koc”. To
stwierdzenie okazuje się być czynnikiem przebierającym miarę. Burdan wyjaśnia:
„Mamy trzy głosy przeciwko jednemu”.
Hellmann powtarza tę wiadomość tak, żeby wszyscy mogli usłyszeć.
„Mamy trzy przeciwko jednemu”. Zsuwając się ze stołu, szef krzyczy w stronę
Lochu: „416, wygląda na to, że posiedzisz tam jeszcze niezłą chwilkę, więc lepiej się
do tego przyzwyczaj”11.
Hellmann schodzi z Wewnętrznego Dziedzińca, za nim karnie idzie Burdan, zaś
Landry zamyka pochód. W niekończącej się walce pomiędzy potęgą strażników a
zorganizowanym oporem więźniów odnieśli bezsporne zwycięstwo. Była to
rzeczywiście dla tych strażników bardzo długa noc, za to teraz, po tej niezwykle
wyrównanej bitwie, mogą cieszyć się słodkim smakiem zwycięstwa.
Przypisy
153
Przypisy
1
Wszystkie dialogi w ramach wzajemnej wymiany pomiędzy strażnikami, więźniami,
personelem i księdzem są oparte na naszych stenograficznych transkrypcjach, sporządzonych
na podstawie realizowanych w tym czasie nagrań wideo, uzupełnianych notatkami z
prowadzonego przeze mnie diariusza eksperymentu oraz moimi osobistymi wspomnieniami.
Imię i nazwisko księdza zostały zmienione, by ukryć jego tożsamość, ale wszystkie pozostałe
elementy - jego charakterystyka, interakcje z więźniami i ze mną - zostały opisane tak
dokładnie, jak to możliwe.
2
Obserwujemy dokładnie taką samą precyzyjną reakcję w rozdz. 14, kiedy sierżant
sztabowy Frederick, prawdziwy strażnik w Abu Ghraib, skarży się na brak jasnych
wskazówek, co do tego, jakie metody można stosować wobec więźniów.
3
Raport ze zmiany strażników.
4
Retrospektywny pamiętnik więźnia.
Nagrany końcowy wywiad dr Zimbardo ze Szpiegiem.
Wywiad z NBC Chronolog (listopad 1971 r.).
7
Nawiasem mówiąc, chciałem zauważyć, że jedną z osób, które widziały, jak
dyskutowałem na tematy dehumanizacji więźniów i władzy strażników, był prawnik
reprezentujący słynnego radykalnego, czarnego więźnia politycznego - George’a Jacksona. W
niedzielne popołudnie (21 sierpnia 1971 r.) otrzymałem od niego list, proponujący mi
wystąpienie w charakterze biegłego w sprawie dotyczącej jego klienta, który miał w niedługim
czasie stanąć przed sądem za rzekome zamordowanie strażnika, w sprawie Soledad Brothers.
Chciał, abym przesłuchał jego klienta, który byl odseparowany od świata w pobliskim
Więzieniu San Quentin. Był on zamknięty w pawilonie izolacyjnym, ironicznie nazywanym
„Ośrodkiem Maksymalnego Przystosowania” (być może nazwa ta była zapożyczona z Roku
1984 George’a Orwella). W niedzielę splot wydarzeń sprawił, że przyjęcie tej propozycji stało
się bezcelowe: Jackson został zabity podczas domniemanej ucieczki. Niemniej jednak
poważnie zaangażowałem się w wiele późniejszych procesów. Jeden z procesów federalnych
podważył celowość funkcjonowania „Ośrodka Przystosowania”, będącego miejscem „rzadko
spotykanej, okrutnej kary”. Dodatkowo byłem również biegłym w innym procesie, który stał
się później znany jako proces „Szóstki z San Quentin”. Był to przypadek zmowy prowadzącej
do morderstwa, sądzony w Sądzie Hrabstwa Marin, którego siedziba, ze swą elegancką
sylwetką, projektowaną przez Franka Lloyda Wrighta, stanowiła nieomal komiczny kontrast z
architekturą charakterystyczną dla „Ośrodka Maksymalnego Przystosowania”.
8
Końcowa ocena więźnia.
9
W środę o wcześniejszej porze swoje przesłuchania prowadziła Komisją ds. Zwolnień
Warunkowych, co zostanie szczegółowo opisane w następnym rozdziale. Ponieważ jednak w
rezultacie żaden z więźniów nie został warunkowo zwolniony, nie jestem pewien, co mógł
mieć na myśli „Sierżant” oprócz tego, że dwóch więźniów zostało zwolnionych ze względu na
nadzwyczajną reakcję stresową. Może strażnicy opowiadali pozostałym więźniom, że zostali
oni warunkowo zwolnieni, chcąc podtrzymać w nich nadzieje. „Szczególny dozór” musi
znaczyć, że są oni w Lochu.
10
Końcowa ocena więźnia.
11
Kiedy po raz kolejny odtworzyłem scenę z taśmy, zdałem sobie nagle sprawę, że
strażnik, który odgrywa swoją wersję roli rozsławionej przez Strothera Martina - okrutnego
naczelnika w Nieugiętym Luke’u, tak naprawdę wygląda i zachowuje się raczej jak aktor
Powers Boothe odgrywający nikczemnego Wielebnego Jima Jonesa w filmie Guyana
Tragedy. Ta potworna tragedia miała pojawić się tylko sześć lat później. CoolHandLukę
(Nieugięty Lukę), 1967: scenariusz Donn Pearce, reżyseria Stuart Rosenberg, występuje Paul
Newman, jako Lukę Jackson.
Guyana Tragedy, 1980: reżyseria William Graham.
ROZDZIAŁ 7
5
6
Prawo do zwolnienia warunkowego
Formalnie rzecz biorąc, nasze Więzienie Stanfordzkie przypominało zwykłe więzienie okręgowe, w
którym, w areszcie tymczasowym, oczekując na proces, przebywa grupa nastolatków zatrzymanych
przez policję miejską Pało Alto w niedzielę rano. Oczywiście dla żadnej z tych osób odgrywających
role przestępców nie ustalono jeszcze daty procesu i żadna z nich nie miała swojego przedstawiciela
prawnego. Mimo to matka jednego z więźniów, kierując się radą kapelana więziennego, ojca
McDermotta, starała się zapewnić swojemu synowi obrońcę. Po spotkaniu całego zespołu z udziałem
naczelnika więzienia, Davida Jaffe i „doradców psychologicznych”, studentów starszych lat, Craiga
Haney’a i Curta Banksa, postanowiliśmy włączyć do eksperymentu przesłuchania przed Komisją ds.
Zwolnień Warunkowych, chociaż w prawdziwym procesie sądowym nie mogłoby to mieć miejsca na
tak wczesnym etapie.
Pozwoliłoby to zaobserwować, w jaki sposób każdy z więźniów będzie zachowywał się w
obliczu nieoczekiwanej możliwości uzyskania zwolnienia z więzienia. Dotychczas każdy więzień
występował jedynie jako jeden z aktorów grających w zespole. Dzięki temu, że przesłuchania
prowadzone były w pomieszczeniu poza więzieniem, więźniowie mogli nieco odetchnąć od
przytłaczająco ciasnych pomieszczeń w podziemiu. W tym nowym środowisku, w którym część osób
nie była bezpośrednio związana z personelem więzienia, mogli swobodniej wyrazić swoje postawy i
uczucia. Procedura ta przyczyniła się także do podkreślenia formalnego charakteru naszego
więzienia. Komisja ds. Zwolnień Warunkowych, podobnie jak Wieczory Widzeń, wizyta kapelana
więziennego oraz oczekiwana wizyta obrońcy publicznego nadały wiarygodności więziennemu
doświadczeniu. I w końcu, chciałem przekonać się, jak nasz konsultant ds. więziennictwa, Carlo
Prescott, odegra swoją rolę przewodniczącego Komisji ds. Zwolnień Warunkowych Więzienia
Stanfordzkiego. Jak wspominałem, przez ostatnie siedemnaście lat Carlo wiele razy przegrywał
sprawy o zwolnienie warunkowe i dopiero ostatnio został warunkowo zwolniony ze względu na
„wieloletnią odsiadkę” wyroków za napady rabunkowe z bronią w ręku. Czy będzie okazywał
współczucie i trzymał stronę więźniów, jako ktoś, kto był na ich miejscu i sam ubiegał się o
zwolnienie warunkowe?
Rozprawy przed Komisją ds. Zwolnień Warunkowych odbywały się na parterze Wydziału
Psychologii Uniwersytetu Stanfordza, w moim laboratorium, w obszernym, wyłożonym dywanem
pokoju, w którym znajdowały się urządzenia do nagrywania z ukrycia i w którym można było
obserwować przesłuchanie przez specjalnie skonstruowane lustro weneckie. Czterech członków
Komisji ds. Zwolnień Warunkowych siedziało przy sześcio
kątnym stole. Na głównym miejscu siedział Carlo, obok niego Craig Haney, a z drugiej strony
Carla siedzieli student i sekretarka, oboje nie wtajemniczeni w nasze badanie i pomagający nam
grzecznościowo. Curt Banks występował w roli funkcjonariusza, który miał każdego starającego się
o zwolnienie doprowadzać z więzienia do pokoju, w którym miało odbywać się przesłuchanie. Ja
miałem nagrywać przebieg przesłuchania w przyległym pokoju.
Personel uznał, że czterech, spośród pozostałych w środę rano - po uwolnieniu więźnia numer
8612 - ośmiu więźniów, ma prawo ubiegać się o zwolnienie warunkowe, ze względu na ogólnie dobre
sprawowanie się. Dano im możliwość wyrażenia prośby o rozpatrzenie ich sprawy. Napisali więc
oficjalne podania, wyjaśniając, dlaczego w tym momencie, ich zdaniem, zasługują na warunkowe
zwolnienie. Kilku innych miało być przesłuchanych następnego dnia. Jednak strażnicy nalegali, aby
nie przyznano takiej szansy więźniowi 416, ponieważ ustawicznie naruszał on Zasadę 2: „Więzień
musi jeść w czasie przeznaczonym na posiłki i tylko w tym czasie”.
Szansa na odzyskanie wolności
Strażnicy ze zmiany dziennej ustawiają na Wewnętrznym Dziedzińcu w szereg grupę czterech
więźniów, tak jak to rutynowo robiono każdego wieczoru podczas ostatniego wyjścia do toalety.
Łańcuch na nodze jednego więźnia przymocowany jest do nogi następnego, a na ich głowy nałożono
duże torby papierowe, tak, aby nie wiedzieli, którędy dostali się z więziennego Dziedzińca do sali
przesłuchań, ani w jakiej części budynku ona się mieści. Sadza się ich na ławce w korytarzu przed
salą przesłuchań i zdejmuje łańcuchy z nóg, ale ich ręce pozostają skute kajdankami i nadal mają na
głowach torby, aż do chwili, gdy Curt Banks wychodzi z sali i wzywa danego więźnia, wymieniając
jego numer.
Curt, funkcjonariusz porządkowy, odczytuje podanie więźnia o zwolnienie warunkowe, a
następnie oświadczenie któregoś ze strażników, wyrażające sprzeciw wobec zwolnienia. Prowadzi
każdego z więźniów na miejsce po prawej stronie Carla, który od tego momentu przewodniczy
rozprawie. Kolejno wprowadzani są więźniowie Jim-4325, Glenn-3401, Rich-1037 i na końcu
Hubbie-7258. Po przesłuchaniu przez Komisję ds. Zwolnień Warunkowych, każdy więzień wraca na
ławkę w korytarzu, zakładane są mu kajdanki, łańcuch oraz torba na głowę i oczekuje tak aż do
zakończenia całej sesji, a następnie wszyscy więźniowie powracają do więzienia w podziemiu.
Zanim pojawił się pierwszy więzień, w czasie gdy ja sprawdzałem jakość nagrywania, Carlo, stary
profesjonalista, zaczął pouczać neofitów zasiadających w Komisji co do pewnych podstawowych
realiów Komisji ds. Zwolnień Warunkowych. (Jego monolog patrz w przyp. 1'. Curt Banks, czując, że
Carlo rozgrzewa się, aby wygłosić jedną z tych długich mów, które zbyt często słyszał podczas kursu
naszej szkoły letniej, stwierdził autorytatywnie: „Musimy zaczynać, czas ucieka”.
Więzień 4325 nie przyznaje się do winy
Do sali przesłuchań wprowadzono więźnia Jima-4325; zdjęto mu kajdanki i zaproponowano, aby
usiadł. Jest to wysoki, tęgi facet. Carlo natychmiast rzuca mu wyzwanie, pyta
156
jąc: „Dlaczego znalazłeś się w więzieniu? Jak się wytłumaczysz?”. Więzień odpowiada z całą
należytą powagą: „Proszę pana, oskarżono mnie o napad z bronią ręku. Ale ja nie przyznaję się do
popełnienia tego czynu”2.
„Niewinny?” - Carlo udaje całkowite zaskoczenie. „A więc sugerujesz, że policjanci, którzy cię
aresztowali, nie wiedzieli, co robią, i że to jest jakiś błąd, jakaś pomyłka? Ze ci ludzie, którzy są
przeszkoleni w egzekwowaniu prawa i mają zapewne wieloletnie doświadczenie, pomyłkowo
aresztowali właśnie ciebie, spośród całej populacji mieszkańców Pało Alto, i że nie wiedzą, o czym
mówią, że coś im się pomyliło w głowach na temat tego, co zrobiłeś? Inaczej mówiąc, oni są
kłamczuchami - czy twierdzisz, że oni kłamią?”.
4325: „Ja nie mówię, że oni kłamią, musiały być jakieś mocne dowody i wszystko, oczywiście
mam szacunek dla ich profesjonalnej wiedzy i tak dalej... nie widziałem żadnych dowodów, ale
myślę, że musiały być dla nich na tyle mocne, żeby mnie aresztować”. (Więzień podporządkowuje się
wyższemu autorytetowi, jego początkowa pewność siebie słabnie w obliczu apodyktycznego
zachowania Carla).
Carlo Prescott: „W takim razie właśnie potwierdzasz, że coś musi być w tym, co oni mówią”.
4235: „No, oczywiście, coś musi w tym być, skoro mnie aresztowali”.
Prescott zaczyna od pytań badających przeszłość więźnia i jego plany na przyszłość, ale bardzo
chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o samym przestępstwie: „Jakie miałeś towarzystwo, co takiego
robiłeś w wolnym czasie, że cię aresztowano? To poważny zarzut... Wiesz, że mogłeś kogoś zabić,
kiedy ich napadłeś. Co zrobiłeś? Strzelałeś do nich czy dźgnąłeś kogoś nożem czy...?”.
4235: Nie wiem dokładnie. Policjant Williams powiedział...”
Prescott: „Co ty zrobiłeś? Postrzeliłeś ich czy dźgnąłeś nożem, czy rzuciłeś w nich bombę? Czy
posłużyłeś się jakimś karabinem?”.
Craig Haney i inni członkowie Komisji starają się rozładować napięcie, pytając więźnia, jak
przystosował się do życia więziennego.
4325: „A więc, z natury jestem nieco introwertywny... i chyba przez kilka pierwszych dni
myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie dobrze się zachowywać”.
Prescott ponownie przejmuje kontrolę: „Odpowiedz na jego pytanie, nie chcemy tu tych
intelektualnych bredni. Zadano ci proste pytanie i teraz na nie odpowiedz!”
Craig przerywa, zadając pytanie o resocjalizacyjne aspekty pobytu w więzieniu, na które więzień
odpowiada: „O tak, ma to pewne zalety, z pewnością nauczyłem się posłuszeństwa, w chwilach stresu
byłem trochę nieprzyjemny, ale funkcjonariusze więzienia po prostu robią, co do nich należy”.
Prescott: „Komisja ds. Zwolnień Warunkowych nie może prowadzić cię za rękę poza więzieniem.
Mówisz, że nauczyli cię tu posłuszeństwa, nauczyli cię, jak należy współpracować, ale jak wyjdziesz,
nikt nie będzie nad tobą czuwał, będziesz na swoim. Jaki będzie z ciebie obywatel, z takimi zarzutami
wobec ciebie? Przyglądam się tu zarzutom, jakie ci postawiono. To cała lista!” Z pełnym
przekonaniem i pewnością siebie Carlo lustrował całkiem czysty notatnik, tak jakby to był spis
oskarżeń, z listą wyroków i z uwagami na temat jego aresztowań i zwolnień. Ciągnął dalej: „No
wiesz, mówisz nam, że możesz wyjść na wolność, ponieważ tu nauczyłeś się dyscypliny. Ale my tam
nie możemy prowadzić cię za rękę... na jakiej podstawie sądzisz, że mógłbyś teraz wyjść?”.
4325: „Mam coś w perspektywie. Mam zamiar iść na Uniwersytet Kalifornijski, w Berkeley, i
chcę tam studiować fizykę. Jestem zdecydowany i z niecierpliwością na to czekam”.
Prescott przerywa mu i zaczyna wypytywać go o jego przekonania religijne, a potem
0
to, dlaczego nie korzysta! w więzieniu z programu terapii grupowej lub terapii zajęciowej. Więzień
wydaje się być szczerze zakłopotany, mówiąc, że skorzystałby, ale nigdy mu tego nie
zaproponowano. Carlo pyta Curta Banksa, czy to prawda, mówiąc, że osobiście w to wątpi.
(Oczywiście wie, że nie mieliśmy w tym eksperymencie takich programów, ale w jego przypadku
członkowie Komisji ds. Zwolnień Warunkowych zawsze o to pytali).
Po kilku jeszcze pytaniach zadanych przez innych członków Komisji, Prescott prosi
funkcjonariusza więziennego o odprowadzenie więźnia z powrotem do celi. Więzień wstaje
1
wyraża podziękowanie członkom Komisji. Następnie automatycznie wyciąga ręce ze złożonymi
razem dłońmi, aby towarzyszący mu strażnik zakuł go w kajdanki. Strażnik wyprowadza Jima-4325 z
sali, z powrotem zakłada mu torbę na głowę i sadza go w holu, aby tam czekał w milczeniu, podczas
gdy następny więzień przesłuchiwany jest przez Komisję.
Po wyjściu więźnia, Prescott komentuje: „No tak, ten facet potrafi bardzo gładko gadać”.
Przypominam sobie na podstawie moich notatek, że „Więzień 4325 robi wrażenie całkiem
spokojnego i panującego nad sobą - jak dotąd był jednym z naszych ‘wzorowych więźniów’. Wydaje
się zmieszany agresywnym przesłuchiwaniem go przez Prescotta na temat przestępstwa, za które
został aresztowany, i z łatwością daje się nakłonić do przyznania się do winy, chociaż jego
przestępstwo było całkowicie fikcyjne. Przez cały czas przesłuchania jest posłuszny i miły, które to
zachowanie przyczynia się do jego stosunkowo dobrego przystosowania się i prawdopodobnie
umożliwi długie przetrwanie w tych więziennych warunkach”.
Przyćmienie wzoru godnego naśladowania
Następnie Curt oświadcza, że do przesłuchania przed naszą Komisją gotów jest więzień 3401, i
odczytuje na głos jego prośbę:
„Chcę być zwolniony warunkowo, abym mógł zacząć nowe życie na tym beznadziejnym świecie i
pokazać tym zagubionym duszom, że dobre postępowanie nagradzane jest serdecznością; że
materialistyczne świnie sprawiają tylko, że biedni stają się coraz biedniejsi; że pospolity
przestępca może się zresocjalizować w niecały tydzień i że nadal Bóg, wiara i braterstwo mają dla
nas głębokie znaczenie. Zasługuję na zwolnienie warunkowe, ponieważ uważam, że niewątpliwie
moje zachowanie było przez cały mój pobyt bez zarzutu. Podobały mi się tu wszystkie luksusy i
stwierdziłem, że jednak dobrze byłoby przenieść się do lepszych i bardziej szacownych miejsc.
Poza tym, wszyscy możemy być pewni, że moja resocjalizacja, jako umiłowanego wytworu
naszego środowiska, będzie wieczna. Boże błogosław. Z poważaniem, więzień 3401. Proszę
zostawić mnie w swojej pamięci jako wzór godny naśladowania”.
Opinie strażników, sprzeciwiające się jego zwolnieniu, stanowiły jaskrawy kontrast:
„3401 zachowywał się stale jak mały rozrabiacz. Poza tym jest on tylko naśladowcą i nie widzi w
sobie nic pozytywnego, co mógłby rozwinąć. Potulnie naśladuje wszystko co złe. Wnioskuję o
nieprzyznanie mu zwolnienia warunkowego”.
Podpisano: strażnik Arnett.
„Nie widzę żadnych podstaw, aby uznać, iż 3401 zasługuje na zwolnienie warunkowe, ani też nie
widzę podobieństwa między więźniem 3401, którego ja znam, a osobą opisaną w tej prośbie o
warunkowe zwolnienie”.
Podpisano: strażnik Markus.
„3401 nie zasługuje na zwolnienie warunkowe, czego dowodem jest jego własna sarkastyczna
prośba”.
Podpisano: strażnik John Landry.
Po odczytaniu prośby i opinii strażników wprowadzono więźnia 3401, który nadal miai na głowie
papierową torbę. Carlo poprosił o jej zdjęcie, chcąc ujrzeć oblicze tego „małego chuligana”. Zarówno
Carlo, jak i inni członkowie Komisji zareagowali zdziwieniem, gdy ujrzeli, że Glenn, więzień 3401,
jest Amerykaninem pochodzenia azjatyckiego, jedynym uczestnikiem nie należącym do rasy białej.
Jego buntowniczy, nonszalancki styl zachowania był sprzeczny ze stereotypem. Glenn pasował
jednak do stereotypu fizycznie: był drobny, ale mocno zbudowany, miał miłą twarz i błyszczące
kruczoczarne włosy.
Craig zaczął od pytań dotyczących jego roli w buncie więźniów, który rozpoczął się od
zbudowania barykady przez jego celę. Co więzień zrobił, aby to powstrzymać?
3401 odpowiada z zaskakującą bezceremonialnością: „Ja ich nie powstrzymywałem, ja ich
zachęcałem do tego!”. Po dalszym przesłuchaniu w sprawie tej sytuacji, prowadzonym przez innych
członków Komisji, 3401 ciągnie dalej sarkastycznym tonem, tak różnym od widocznej pokory
więźnia 4325: „Sądzę, że celem naszej instytucji jest resocjalizacja więźniów, a nie antagonizowanie
ich i uważam, że w rezultacie naszej akcji...”.
Warden Jaffe, siedzący z boku sali, a nie przy stole, za którym siedzieli członkowie Komisji, nie
może się powstrzymać, aby mu nie dołożyć: „Być może masz niewłaściwe pojęcie o tym, czym jest
resocjalizacja. Staramy się zrobić z was pożytecznych członków społeczeństwa, a nie uczyć was, jak
się barykadować w celi!”.
Prescott miał już dość tych pobocznych kwestii. Ponownie zaznacza swoją rolę głównego szefa:
„Co najmniej trzy osoby mówiły, że widziały, jak opuszczałeś miejsce przestępstwa”. (Zmyślił to na
poczekaniu). Ciągnie dalej: „Kwestionowanie tego, co widziały trzy osoby to twierdzenie, że wszyscy
ludzie są ślepi”. Napisałeś tu, że ‘Bóg, wiara i braterstwo nadal mają głębokie znaczenie’. Czy
braterstwem jest zabieranie cudzej własności?”.
Następnie Carlo przechodzi do otwartej zagrywki rasowej: „Bardzo mało was, ludzi z dalekiego
Wschodu siedzi w więzieniach... właściwie to są zwykle bardzo porządni obywatele. A ty stale
sprawiasz kłopoty, kpisz sobie z tego, że jesteś tu w więzieniu, przychodzisz tu i mówisz o
resocjalizacji, jakbyś sobie myślał, że powinno ci się pozwolić kierować więzieniem. Siedzisz tu przy
stole i przerywasz naczelnikowi, dając do zrozumienia, że według ciebie to, co ty mówisz jest
znacznie ważniejsze od tego, co on mógłby powiedzieć. Szczerze mówiąc, jesteś ostatnim
człowiekiem, którego bym zwolnił. Uważam, że spośród wszystkich ty jesteś najmniej odpowiednim
kandydatem do zwolnienia warunkowego. Co ty na to?”.
„Ma pan prawo do własnej opinii” - odpowiada więzień 3401.
,Moja opinia w tym miejscu ma pewne znaczenie” - ripostuje ze złością Carlo.
Prescott zadaje jeszcze więcej pytań, nie dając więźniowi szansy na odpowiedź i na zakończenie
wyraża negatywną opinię o więźniu 3401 oraz oddala jego prośbę o zwolnienie: „Myślę, że nie warto
poświęcać na to więcej czasu. Według mojej opinii akta i jego postawa tu, w tej sali, jasno wskazują,
jaka jest jego postawa... mamy wykaz i nie widzę żadnego powodu, żeby nawet o tym dyskutować.
Mamy tu do czynienia z krnąbrnym więźniem, który pisze ładne przemówienia”.
Przed wyjściem więzień mówi do Komisji, że dostał wysypki na skórze i to go niepokoi. Prescott
pyta, czy był u lekarza lub czy zrobił coś konstruktywnego, aby zająć się tym problemem. Kiedy
więzień mówi, że nie, Carlo przypomina mu, że to jest Komisja ds. Zwolnień Warunkowych, a nie
komisja lekarska, a potem oddala jego prośbę: „Staramy się znaleźć jakieś powody, aby zwolnić
warunkowo każdą osobę, która tu przychodzi, i skoro już znalazłeś się w tym właśnie więzieniu, od
ciebie zależy, czy podtrzymasz swoją reputację, czy będziesz zachowywał się tak, że to przekona nas,
iż możesz przystosować się do społeczeństwa... Chciałbym, abyś rozważył naturę pewnych kwestii, o
których napisałeś; jesteś inteligentnym człowiekiem i całkiem dobrze znasz język, myślę, że
prawdopodobnie możesz się zmienić, tak, w przyszłości miałbyś szansę się zmienić”.
Carlo odwraca się do strażnika i gestem wskazuje mu, aby zabrał więźnia. Skruszony teraz, mały
chłopiec powoli podnosi wyciągnięte ręce, aby założono mu kajdanki, i wychodzi. Być może zdaje
sobie sprawę, że jego nonszalancka postawa drogo go kosztowała, że nie był przygotowany na to, iż
to przesłuchanie nie będzie żartem, a Komisja ds. Zwolnień Warunkowych będzie tak poważna.
Z moich notatek wynika, że więzień 3401 jest osobą bardziej skomplikowaną niż to się
początkowo wydawało. Przejawia on interesującą mieszankę cech. Kiedy ma do czynienia ze
strażnikami w więzieniu jest zwykle całkiem poważny i grzeczny, ale w tym wypadku napisał
sarkastyczny, dowcipny list z prośbą o zwolnienie warunkowe, powołując się na nieistniejącą
resocjalizację, wspominając o swym życiu duchowym i utrzymując, że jest wzorowym więźniem.
Strażnicy raczej go nie lubią, co uwidacznia się w ich zdecydowanych opiniach sprzeciwiających się
zwolnieniu warunkowemu. Jego śmiały list z prośbą o zwolnienie warunkowe uderzająco kontrastuje
z jego postawą - przygnębionego, a nawet zastraszonego tym doświadczeniem młodego człowieka,
którego ujrzeliśmy w tej sali. „Tu nie ma żartów”. Komisja, a szczególnie Prescott, złośliwie starali
się go dopaść, a on nie radził sobie z tym atakiem. W toku przesłuchania stawał się coraz bardziej
wycofany i obojętny. Zastanawiam się, czy wytrwa całe dwa tygodnie.
Buntownik przycicha
Następny w kolejności jest Rich, więzień 1037, którego matka tak martwiła się o niego ubiegłego
wieczoru, gdy odwiedziła go i zobaczyła, jak okropnie wygląda. To jest ten sam więzień, który tego
ranka zabarykadował się w celi nr 2. Jest także częstym lokatorem Lochu. Apelacja więźnia 1037 jest
interesująca, ale wiele traci, gdy Curt Banks czyta ją szybko, monotonnym, beznamiętnym tonem:
„Chciałbym być warunkowo zwolniony, abym mógł spędzić ostatnie chwile swych młodych lat z
przyjaciółmi. W poniedziałek kończę 20 lat. Uważam, że funkcjonariusze więzienni przekonali
mnie, iż mam wiele wad. W poniedziałek zbuntowałem się, ponieważ uważałem, że potraktowano
mnie niesprawiedliwie. Jednak tego wieczoru zdałem sobie w końcu sprawę, że nie zasługuję na
lepsze traktowanie. Od tego czasu robię wszystko, aby współpracować, i wiem teraz, że wszyscy
funkcjonariusze są zainteresowani jedynie moim dobrem i dobrem innych więźniów. Mimo
mojego okropnego braku szacunku dla nich i ich życzeń, funkcjonariusze traktowali mnie i
traktują dobrze. Mam głęboki szacunek dla ich zdolności do nadstawiania drugiego policzka i
sądzę, że to dzięki ich dobroci zostałem zresocjalizowany i stałem się lepszym człowiekiem. Z
poważaniem, 1037”.
Trzech strażników przedstawiło wspólną opinię, którą odczytuje na głos Curt Banks:
„Aczkolwiek więzień 1037 od czasu swego buntu zachowuje się coraz lepiej, uważam, że musi
się jeszcze nieco bardziej zmienić, zanim zostanie wprowadzony do społeczeństwa jako jeden z
tworów naszej resocjalizacji. Zgadzam się z oceną innych funkcjonariuszy oraz z więźniem 1037,
że stał się o wiele lepszy, ale jeszcze nie osiągnął całkowicie zadowalającego poziomu. Więzień
1037 musi jeszcze wiele zrobić, aby się poprawić, zanim zostanie zwolniony warunkowo. Nie
popieram warunkowego zwolnienia”.
Gdy Rich-1037 wchodzi do sali, demonstruje dziwną mieszankę młodzieńczej energii i
początkowego stadium depresji. Natychmiast zaczyna mówić o swoich urodzinach, swym jedynym
powodzie prośby o zwolnienie; tak się składa, że jest to dla niego bardzo ważne, a zapomniał o tym,
kiedy pierwotnie dał się zwerbować. Rozkręca się na dobre, gdy naczelnik zadaje mu pytanie, na
które nie może odpowiedzieć w taki sposób, aby nie napytać sobie biedy, albo nie przekreślić swojego
uzasadnienia dla zwolnienia: „Czy sądzisz, że nasze więzienie może ci urządzić przyjęcie
urodzinowe?”.
Prescott korzysta z okazji: „Nawet w twoim wieku żyłeś już przez jakiś czas w społeczeństwie.
Znasz zasady. Musisz zdawać sobie sprawę, że więzienia są dla ludzi, którzy łamią zasady, a ty
wystawiłeś się na ryzyko pociągnięcia do odpowiedzialności dlatego, że zrobiłeś właśnie to, co
zrobiłeś. Synu, wierzę, że się zmieniasz, to tu widać, poważnie myślę, że się poprawiłeś. Ale tu jest
napisane, i to jest twoje własne pismo: ‘pomimo mojego okropnego braku szacunku dla nich i dla ich
życzeń’. Okropnego braku szacunku! Nie możesz nie szanować innych i ich własności. Co by się
działo, gdyby wszyscy w naszym kraju nie szanowali własności wszystkich innych ludzi? Gdyby cię
nie zatrzymali, ty byś prawdopodobnie zabił”.
Carlo, nadal udając, że przegląda akta więźnia w swoim pustym notatniku, przerywa w
momencie, w którym jakoby odkrył jakąś istotną kwestię: „Widzę tu w raporcie z aresztowania, że
byłeś dość kłótliwy i w efekcie musiałeś być poskromiony, a nawet mogłeś wyrządzić krzywdę lub
jeszcze coś gorszego jednemu z aresztujących cię funkcjonariuszy. Twoja poprawa robi na mnie duże
wrażenie i uważam, że zaczynasz zdawać sobie sprawę, iż twoje zachowanie było niedojrzałe i pod
wieloma względami całkowicie pozbawione szacunku i uwagi dla innych. Traktujesz ludzi jak
przedmioty, którymi możesz się posługiwać. Manipulujesz ludźmi! Wygląda na to, że przez całe życie
manipulowałeś ludźmi, wszystkie doniesienia o tobie świadczą o tym, że nie obchodzi cię prawo i
porządek. Wydaje się, że czasami nie kontrolujesz swojego zachowania. Na jakiej podstawie uważasz,
że możesz być właściwym kandydatem do warunkowego zwolnienia? Co możesz nam powiedzieć?
Staramy się ci pomóc”.
Więzień 1037 nie jest przygotowany na tego rodzaju atak na jego osobę. Mamrocze jakieś
niespójne wyjaśnienie, że jest w stanie „nie mieszać się” w sytuacje, które nakłaniałaby go do
gwałtownego zachowania. Mówi dalej, że więzienne doświadczenie pomogło mu: „A więc, dzięki
rozmowom z różnymi kolegami z celi o ich reakcjach na te same sytuacje, zobaczyłem, jak ludzie
różnie reagują, jak różnie sobie radzą z okazywaniem szacunku innym. Wśród trzech różnych zmian
strażników zauważyłem, że także poszczególni strażnicy nieco inaczej zachowują się w tych samych
sytuacjach”.
Następnie więzień 1037 dziwnie podnosi kwestię swego „błędu”, jakim była jego rola prowodyra
w poniedziałkowym buncie więźniów. Demonstruje całkowitą uległość, obwiniając się za
przeciwstawianie się strażnikom i nawet jednym słowem nie krytykuje ich za obelżywe zachowanie i
ciągłe dręczenie więźniów. (Mam przed sobą idealny przykład prania mózgu. Przebieg tej rozprawy
dokładnie
przypomina
procesy
amerykańskich
więźniówwojennychzwojnykoreańskiej,publicznieprzyznającychsięwobecswych
pogromców
z
komunistycznych Chin do stosowania broni biologicznej i do innych przestępstw).
Nieoczekiwanie Prescott przerywa tę dyskusję o błędach popełnionych przez więźnia i pyta
stanowczo: „Czy zażywasz narkotyki?”.
Więzień 1037 odpowiada „Nie” i dalej wygłasza swe przeprosiny, kiedy znów mu się przerywa.
Prescott zauważył na ramieniu więźnia czarno fioletowy siniec i pyta, skąd on się wziął. Chociaż
powstał on w trakcie którejś z potyczek między nim a strażnikami, więzień 1037 zaprzecza, że
strażnicy mu go zrobili, starając się obezwładnić go lub zawlec do izolatki, i mówi, że strażnicy
starali się być na tyle delikatni, na ile to było możliwe. Stale sprzeciwiając się ich rozkazom, jak
mówi, sam sprowokował ten siniec.
Carlowi podoba się to „mea culpa”. „Tak trzymać, co?”.
Więzień 1037 mówi, że chciałby być zwolniony warunkowo, nawet gdyby to oznaczało utratę
wynagrodzenia. (Co wydaje się dość radykalnym wyjściem - żeby nic z tego nie mieć, biorąc pod
uwagę, ile już przeszedł). Przez cały czas odpowiada na pytania Komisji kompetentnie, lecz jego
depresja jakby unosi się nad nim, jak to po przesłuchaniu w swoich uwagach odnotował Prescott.
Jego stan psychiczny oddaje to, co natychmiast spostrzegła podczas wizyty u niego jego matka i co
wyraziła w swoich skargach, jakie mi zgłosiła, kiedy przyszła do biura dyrekcji. Wygląda to tak,
jakby starał się wytrzymać jak najdłużej się da, aby udowodnić komuś, że jest mężczyzną - być może
swemu ojcu? Podał kilka interesujących odpowiedzi na pytania o to, czego nauczyło go więzienne
doświadczenie, ale większość z nich brzmi powierzchownie, jakby wypowiadał je na użytek Komisji.
Urodziwy dzieciak zostaje zmieszany z błotem
Ostatni w kolejce jest przystojny młody więzień Hubbie-7258. Jego prośbę Curt odczytuje z lekką
pogardą:
„Głównym powodem mojej prośby o zwolnienie warunkowe jest to, że moja kobieta wyjeżdża
wkrótce na wakacje i chciałbym z nią pobyć trochę dłużej przed jej wyjazdem, jako że wróci
dopiero w czasie, kiedy ja będę wyjeżdżał na studia. Gdybym wyszedł po całych dwóch
tygodniach pobytu tutaj, spotkałbym się z nią jedynie na pół godziny. Tutaj w więzieniu, w
obecności funkcjonariusza i przyzwoitki, nie moglibyśmy pożegnać się i porozmawiać w taki
sposób, jakbyśmy chcieli. Drugi powód jest taki, że uważam, iż poznaliście mnie i wiem, że się
nie zmienię. Przez zmianę rozumiem naruszanie jakiejkolwiek reguły ustanowionej dla nas,
więźniów, tak więc wypuszczenie mnie na zwolnienie warunkowe pozwoli zaoszczędzić mój czas
i wasze wydatki. To prawda, że usiłowałem uciec wraz z więźniem 8612, moim byłym
współtowarzyszem z celi, lecz od tego czasu, gdy siedziałem w mojej pustej celi bez ubrania, już
wiem, że nigdy nie będę przeciwstawiał się naszym funkcjonariuszom, tak więc od tego czasu
dokładnie stosowałem się do wszystkich reguł. Poza tym, zwróćcie uwagę, że mam najlepszą celę
w tym więzieniu”.
Ponownie, opinia strażnika Arnetta kłóci się z oświadczeniem więźnia.
„Więzień 7258 to nieposłuszny cwaniak” - oto jego ogólna ocena, którą potwierdza cynicznym
potępieniem: „Powinien zostać tutaj do końca albo aż do czasu, kiedy zgnije, wszystko jedno co
nastąpi wcześniej”.
Strażnik Markus jest bardziej optymistyczny:
„Lubię więźnia 7258 i jest on w porządku, ale uważam, że nie zasługuje na zwolnienie
warunkowe bardziej niż inni więźniowie i jestem pewien, że pobyt w więzieniu będzie miał
zdrowy wpływ na jego z natury niesforny charakter”.
Trzech strażników przedstawiło wspólną opinię, którą odczytuje na głos Curt Banks:
„Aczkolwiek więzień 1037 od czasu swego buntu zachowuje się coraz lepiej, uważam, że musi
się jeszcze nieco bardziej zmienić, zanim zostanie wprowadzony do społeczeństwa jako jeden z
tworów naszej resocjalizacji. Zgadzam się z oceną innych funkcjonariuszy oraz z więźniem 1037,
że stał się o wiele lepszy, ale jeszcze nie osiągnął całkowicie zadowalającego poziomu. Więzień
1037 musi jeszcze wiele zrobić, aby się poprawić, zanim zostanie zwolniony warunkowo. Nie
popieram warunkowego zwolnienia”.
Gdy Rich-1037 wchodzi do sali, demonstruje dziwną mieszankę młodzieńczej energii i
początkowego stadium depresji. Natychmiast zaczyna mówić o swoich urodzinach, swym jedynym
powodzie prośby o zwolnienie; tak się składa, że jest to dla niego bardzo ważne, a zapomniał o tym,
kiedy pierwotnie dał się zwerbować. Rozkręca się na dobre, gdy naczelnik zadaje mu pytanie, na
które nie może odpowiedzieć w taki sposób, aby nie napytać sobie biedy, albo nie przekreślić
swojego uzasadnienia dla zwolnienia: „Czy sądzisz, że nasze więzienie może ci urządzić przyjęcie
urodzinowe?”.
Prescott korzysta z okazji: „Nawet w twoim wieku żyłeś już przez jakiś czas w społeczeństwie.
Znasz zasady. Musisz zdawać sobie sprawę, że więzienia są dla ludzi, którzy łamią zasady, a ty
wystawiłeś się na ryzyko pociągnięcia do odpowiedzialności dlatego, że zrobiłeś właśnie to, co
zrobiłeś. Synu, wierzę, że się zmieniasz, to tu widać, poważnie myślę, że się poprawiłeś. Ale tu jest
napisane, i to jest twoje własne pismo: ‘pomimo mojego okropnego braku szacunku dla nich i dla ich
życzeń’. Okropnego braku szacunku! Nie możesz nie szanować innych i ich własności. Co by się
działo, gdyby wszyscy w naszym kraju nie szanowali własności wszystkich innych ludzi? Gdyby cię
nie zatrzymali, ty byś prawdopodobnie zabił”.
Carlo, nadal udając, że przegląda akta więźnia w swoim pustym notatniku, przerywa w
momencie, w którym jakoby odkrył jakąś istotną kwestię: „Widzę tu w raporcie z aresztowania, że
byłeś dość kłótliwy i w efekcie musiałeś być poskromiony, a nawet mogłeś wyrządzić krzywdę lub
jeszcze coś gorszego jednemu z aresztujących cię funkcjonariuszy. Twoja poprawa robi na mnie duże
wrażenie i uważam, że zaczynasz zdawać sobie sprawę, iż twoje zachowanie było niedojrzałe i pod
wieloma względami całkowicie pozbawione szacunku i uwagi dla innych. Traktujesz ludzi jak
przedmioty, którymi możesz się posługiwać. Manipulujesz ludźmi! Wygląda na to, że przez całe
życie manipulowałeś ludźmi, wszystkie doniesienia o tobie świadczą o tym, że nie obchodzi cię
prawo i porządek. Wydaje się, że czasami nie kontrolujesz swojego zachowania. Na jakiej podstawie
uważasz, że możesz być właściwym kandydatem do warunkowego zwolnienia? Co możesz nam
powiedzieć? Staramy się ci pomóc”.
Więzień 1037 nie jest przygotowany na tego rodzaju atak na jego osobę. Mamrocze jakieś
niespójne wyjaśnienie, że jest w stanie „nie mieszać się” w sytuacje, które nakłaniałaby go do
gwałtownego zachowania. Mówi dalej, że więzienne doświadczenie pomogło mu: „A więc, dzięki
rozmowom z różnymi kolegami z celi o ich reakcjach na te same sytuacje, zobaczyłem, jak ludzie
różnie reagują, jak różnie sobie radzą z okazywaniem szacunku innym. Wśród trzech różnych zmian
strażników zauważyłem, że także poszczególni strażnicy nieco inaczej zachowują się w tych samych
sytuacjach”.
Następnie więzień 1037 dziwnie podnosi kwestię swego „błędu”, jakim była jego rola prowodyra
w poniedziałkowym buncie więźniów. Demonstruje całkowitą uległość, obwiniając się za
przeciwstawianie się strażnikom i nawet jednym słowem nie krytykuje ich za obelżywe zachowanie i
ciągłe dręczenie więźniów. (Mam przed sobą idealny przykład prania mózgu. Przebieg tej rozprawy
dokładnie przypomina procesy amerykańskich więź-
I --------------------- -----------------------------------------------------------------------------------Szansa na odzyskanie wolności
niówwojennychzwojnykoreańskiej,publicznieprzyznającychsięwobecswych
pogromców
z
komunistycznych Chin do stosowania broni biologicznej i do innych przestępstw).
Nieoczekiwanie Prescott przerywa tę dyskusję o błędach popełnionych przez więźnia i pyta
stanowczo: „Czy zażywasz narkotyki?”.
Więzień 1037 odpowiada „Nie” i dalej wygłasza swe przeprosiny, kiedy znów mu się
przerywa. Prescott zauważył na ramieniu więźnia czarno fioletowy siniec i pyta, skąd on się wziął.
Chociaż powstał on w trakcie którejś z potyczek między nim a strażnikami, więzień 1037
zaprzecza, że strażnicy mu go zrobili, starając się obezwładnić go lub zawlec do izolatki, i mówi, że
strażnicy starali się być na tyle delikatni, na ile to było możliwe. Stale sprzeciwiając się ich
rozkazom, jak mówi, sam sprowokował ten siniec.
Carlowi podoba się to „mea culpa”. „Tak trzymać, co?”.
Więzień 1037 mówi, że chciałby być zwolniony warunkowo, nawet gdyby to oznaczało utratę
wynagrodzenia. (Co wydaje się dość radykalnym wyjściem - żeby nic z tego nie mieć, biorąc pod
uwagę, ile już przeszedł). Przez cały czas odpowiada na pytania Komisji kompetentnie, lecz jego
depresja jakby unosi się nad nim, jak to po przesłuchaniu w swoich uwagach odnotował Prescott.
Jego stan psychiczny oddaje to, co natychmiast spostrzegła podczas wizyty u niego jego matka i co
wyraziła w swoich skargach, jakie mi zgłosiła, kiedy przyszła do biura dyrekcji. Wygląda to tak,
jakby starał się wytrzymać jak najdłużej się da, aby udowodnić komuś, że jest mężczyzną - być
może swemu ojcu? Podał kilka interesujących odpowiedzi na pytania o to, czego nauczyło go
więzienne doświadczenie, ale większość z nich brzmi powierzchownie, jakby wypowiadał je na
użytek Komisji.
Urodziwy dzieciak zostaje zmieszany z błotem
Ostatni w kolejce jest przystojny młody więzień Hubbie-7258. Jego prośbę Curt odczytuje z lekką
pogardą:
„Głównym powodem mojej prośby o zwolnienie warunkowe jest to, że moja kobieta wyjeżdża
wkrótce na wakacje i chciałbym z nią pobyć trochę dłużej przed jej wyjazdem, jako że wróci
dopiero w czasie, kiedy ja będę wyjeżdżał na studia. Gdybym wyszedł po całych dwóch
tygodniach pobytu tutaj, spotkałbym się z nią jedynie na pół godziny. Tutaj w więzieniu, w
obecności funkcjonariusza i przyzwoitki, nie moglibyśmy pożegnać się i porozmawiać w taki
sposób, jakbyśmy chcieli. Drugi powód jest taki, że uważam, iż poznaliście mnie i wiem, że się
nie zmienię. Przez zmianę rozumiem naruszanie jakiejkolwiek reguły ustanowionej dla nas,
więźniów, tak więc wypuszczenie mnie na zwolnienie warunkowe pozwoli zaoszczędzić mój
czas i wasze wydatki. To prawda, że usiłowałem uciec wraz z więźniem 8612, moim byłym
współtowarzyszem z celi, lecz od tego czasu, gdy siedziałem w mojej pustej celi bez ubrania,
już wiem, że nigdy nie będę przeciwstawiał się naszym funkcjonariuszom, tak więc od tego
czasu dokładnie stosowałem się do wszystkich reguł. Poza tym, zwróćcie uwagę, że mam
najlepszą celę w tym więzieniu”.
Ponownie, opinia strażnika Arnetta kłóci się z oświadczeniem więźnia.
„Więzień 7258 to nieposłuszny cwaniak” - oto jego ogólna ocena, którą potwierdza cynicznym
potępieniem: „Powinien zostać tutaj do końca albo aż do czasu, kiedy zgnije, wszystko jedno co
nastąpi wcześniej”.
Strażnik Markus jest bardziej optymistyczny:
„Lubię więźnia 7258 i jest on w porządku, ale uważam, że nie zasługuje na zwolnienie
warunkowe bardziej niż inni więźniowie i jestem pewien, że pobyt w więzieniu będzie miał
zdrowy wpływ na jego z natury niesforny charakter”.
„Ja także lubię więźnia 7258, prawie tak jak więźnia 8612 (Davida, naszego kapusia), ale nie
162
sądzę, aby mógł uzyskać warunkowe zwolnienie; nie posunąłbym się tak daleko jak Arnett, ale nie
powinno się przyznać mu zwolnienia” - pisze John Landry.
Jak tylko więźniowi zdjęto z głowy torbę, rozpromienia się swym zwykłym szerokim
uśmiechem, co tak irytuje Carla, że zaczyna brać go w obroty.
„Jak widać, wszystko to jest dla ciebie bardzo zabawne. Jesteś nieposłusznym cwaniakiem, jak
trafnie opisał cię strażnik w swoim raporcie. Czy ty się niczym w swoim życiu nie przejmujesz?”.
Jak tylko więzień zaczyna odpowiadać, Prescott zmienia kurs i zaczyna pytać go o jego naukę.
„Planuję rozpocząć studia na Uniwersytecie Stanowym w Oregon”. Prescott zwraca się do
pozostałych członków Komisji. „Oto, co ja myślę. Wiecie co, dla niektórych ludzi szkoda wyższych
studiów. Niektórych nie powinno się nakłaniać, aby szli na studia. Prawdopodobnie będą czuć się
szczęśliwsi jako mechanicy samochodowi czy sprzedawcy w sklepie” - mówi, pogardliwie machając
ręką w kierunku więźnia. „No, dobrze, idźmy dalej. Co takiego zrobiłeś, że tu się znalazłeś?”.
„Nic, proszę pana, zgłosiłem się jedynie do udziału w eksperymencie”.
To odwołanie się do rzeczywistości mogłoby w innym wypadku zagrozić dalszemu prowadzeniu
rozprawy, ale nie wtedy, gdy u steru jest kapitan Prescott:
„A więc myślisz cwaniaku, że to jest tylko eksperyment?” - Prescott znów przejmuje kontrolę,
udając, że bada akta więźnia. Zauważa rzeczowo: „Byłeś zamieszany we włamanie”.
Prescott zwraca się do Curta Banksa i pyta, czy było to włamanie pierwszego, czy drugiego
stopnia. „Pierwszego” - przytakująco kiwa głową Curt.
„Aha, pierwszego, tak właśnie myślałem”. Już czas dać temu młodemu radykałowi lekcję życia,
poczynając od przypomnienia mu, co się przydarza więźniom, których złapano na próbie ucieczki.
„Masz osiemnaście lat i zobacz, co zrobiłeś ze swoim życiem! Siedzisz tu przed nami i mówisz nam,
że chciałbyś nawet zrezygnować z wynagrodzenia, byle tylko wyjść z więzienia. Wszędzie w tym
raporcie widzę to samo: ‘cwaniak’, ‘mądrala’, ‘przeciwstawia się każdej władzy’! Gdzie popełniłeś
błąd?”.
Po zadaniu mu pytań o to, co robią jego rodzice, jaką religię wyznaje i czy regularnie chodzi do
kościoła, Prescott rozłościł się stwierdzeniem więźnia, że jego religia nie ma charakteru konkretnego
wyznania. Ripostuje: „Nie podjąłeś decyzji nawet w tak ważnej kwestii”.
Rozłoszczony Prescott wstaje i wypada z sali, podczas gdy inni członkowie Komisji zadają
więźniowi standardowe pytania dotyczące tego, jak zamierza zachowywać się w przyszłym
tygodniu, jeżeli jego prośba o zwolnienie warunkowe nie zostanie uwzględniona.
Rezygnacja z wynagrodzenia w zamian za wolność
Ta przerwa w niezwykle napiętej akcji pozwala mi uświadomić sobie wagę stwierdzenia więźnia
1037, że w zamian za zwolnienie gotów jest zrezygnować z wynagrodzenia. Powinniśmy to
sformalizować, i zadawać każdemu z więźniów jako decydujące, ostateczne pytanie. Polecam
Carlowi, aby zadawał im pytanie: „Czy byłbyś gotów zrzec się całej sumy, jaką zarobiłeś jako
więzień, w zamian za zwolnienie warunkowe?”.
Na początku Carlo stawia to pytanie w bardziej skrajnej formie: „Ile byłbyś gotów nam zapłacić,
aby stąd wyjść?”. Więzień 7528 z zakłopotaniem mówi, że nie będziepłacii
za uwolnienie. Carlo przeformutowuje pytanie i pyta, czy więzień gotów jest zrzec się pieniędzy,
które zarobii do tej pory.
„Tak, oczywiście, proszę pana, zrezygnuję”.
Więzień 7258 nie prezentuje się jako osoba szczególnie bystra czy pewna siebie. Nie wydaje się
także, aby traktował swoją sytuację równie poważnie, jak niektórzy inni więźniowie. Jest najmłodszy
ze wszystkich, ma zaledwie osiemnaście lat, a jego reakcje i postawy są dość infantylne. Niemniej
jednak jego dystans i poczucie humoru bardzo mu się przydadzą w poradzeniu sobie z tym, co go
czeka w przyszłym tygodniu.
Następnie wszyscy więźniowie wracają do sali przesłuchań, aby odpowiedzieć na to samo
końcowe pytanie, czy zrezygnują ze swojej zapłaty, jeśli zostaną zwolnieni. Więzień 1037,
zbuntowany chłopak, który chce wyjść na swoje urodziny, potwierdza, że zrezygnowałby z zapłaty w
zamian za zwolnienie. Posłuszny więzień 4325 także odpowiada potwierdzająco. Jedynie więzień
3401, buntowniczy Amerykanin azjatyckiego pochodzenia, nie chciałby zwolnienia warunkowego,
jeśli wiązałoby się z wyrzeczeniem się zarobionych pieniędzy, ponieważ bardzo są mu one
potrzebne.
Innymi słowy, trzech z tych czterech młodych łudzi tak bardzo chce uzyskać zwolnienie, że
gotowi są zrezygnować ze swoich z trudem zarobionych pieniędzy, które zdobyli pracując
dwadzieścia cztery godziny na dobę jako więźniowie. Dla mnie niezwykła była siła retorycznej
formuły pytania. Przypomnijmy, że podstawowa motywacja prawie wszystkich ochotników miała
charakter finansowy, była to szansa zarobienia 15 dolarów dziennie przez dwa tygodnie, w czasie,
gdy nie mieli oni innych źródeł dochodów, tuż przed rozpoczęciem jesiennych zajęć. Teraz, mimo
wszystkich cierpień, jakie przeszli jako więźniowie, mimo znoszenia fizycznego i psychicznego
maltretowania - niekończących się apeli; budzenia w środku nocy; arbitralnych, wymyślnych
złośliwości ze strony niektórych strażników; braku prywatności; czasu spędzonego w izolacji,
nagości; łańcuchów; toreb na głowie; podłego jedzenia i nędznych posłań - większość więźniów
gotowa była wyjść bez zapłaty, aby tylko wydostać się z tego miejsca.
Jeszcze bardziej znamienny jest prawdopodobnie fakt, że po tym, jak powiedzieli, że pieniądze są
dla nich mniej ważne niż wolność, każdy z więźniów biernie poddawał się systemowi, wyciągając
ręce do zakucia w kajdanki, poddając się ponownemu nałożeniu torby na głowę, zgadzając się na
założenie łańcucha na nogę i podążając jak cielę za strażnikiem z powrotem do strasznego więzienia
w podziemiu. Podczas przesłuchania przez Komisję ds. Zwolnień Warunkowych w sensie fizycznym
znajdowali się poza więzieniem; było tam kilka osób „cywilnych”, nie związanych bezpośrednio z
ich prześladowcami z podziemia. Dlaczego żaden z nich nie powiedział: „Ponieważ nie chcę
waszych pieniędzy, mogę zrezygnować z eksperymentu i żądam, aby uwolniono mnie natychmiast”?
W tym momencie musielibyśmy spełnić ich żądanie i zwolnić ich.
Jednak żaden z nich tego nie zrobił. Później więźniowie powiedzieli nam, że żaden z nich nie brał
nawet pod uwagę możliwości rezygnacji z udziału w eksperymencie, ponieważ prawie wszyscy z
nich przestali myśleć o tym, czego doświadczają, jako o eksperymencie. Jak powiedział nam więzień
416, uważali, że są zamknięci w więzieniu, w więzieniu kierowanym przez psychologów, a nie przez
władze państwowe. Zgodzili się jedynie zrezygnować z pieniędzy, jakie zarobili jako więźniowie jeżeli to my zdecydujemy się zwolnić ich warunkowo. Uprawnienie do decydowania o ich
uwolnieniu łub zatrzymaniu posia
dała Komisja ds. Zwolnień Warunkowych, nie było to kwestią ich osobistej decyzji, że przestają być
164
więźniami. Gdyby byli więźniami, to jedynie Komisja ds. Zwolnień Warunkowych miałaby
uprawnienia, aby ich uwolnić; ale jeżeli, jak to było w rzeczywistości, byli osobami biorącymi udział
w eksperymencie, każdy ze studentów miał w każdej chwili możliwość pozostania lub rezygnacji.
Oczywiste było, że w ich psychice nastąpił mentalny zwrot od przeświadczenia, że każdy z nich „jest
obecnie dobrowolnym, płatnym uczestnikiem eksperymentu, posiadającym wszelkie prawa
obywatelskie”, do przekonania, że „jest bezradnym więźniem, zdanym na łaskę niesprawiedliwego,
autorytarnego systemu”.
Podczas późniejszej analizy, Komisja omawiała poszczególne przypadki i ogólne reakcje
pierwszej grupy więźniów. Jednomyślnie stwierdzono, że wszyscy więźniowie wydawali się
zdenerwowani, rozdrażnieni i całkowicie pochłonięci przez swoje role więźniów.
Prescott z wyczuciem dzieli się swym głębokim niepokojem o więźnia 1037. Wykrył on trafnie
głęboką depresję rozwijającą się u tego niegdyś nieustraszonego prowodyra buntu: „To kwestia
odczucia, jakie się ma, kiedy jest się wśród ludzi, którzy wyskakują z kondygnacji więziennych, aby
się zabić, czy przecinają sobie nadgarstki. Ten chłopak zebrał się w sobie, aby nam się dobrze
zaprezentować, ale jego odpowiedzi były jakby opóźnione. Tak więc, ten facet, który był tu ostatnio,
mówił spójnie, wiedział, co tu się dzieje, ciągle mówił o ’eksperymencie’, ale równocześnie chętnie
usiadłby i pogadał o swoim ojcu, chciałby porozmawiać o swoich uczuciach. Wydawał mi się
sztuczny; opieram się tu po prostu na własnym odczuciu. Ten drugi chłopak, więzień ze Wschodu
[Amerykanin pochodzenia azjatyckiego] to twardziel. Dla mnie on był jak skała”.
W podsumowaniu Prescott przedstawia następujące zalecenie: „Przyłączam się do pozostałych i
proponuję, aby zwolnić kilku więźniów w różnym czasie i postarać się nakłonić innych więźniów, aby
spróbowali wykombinować, co muszą zacząć robić, aby wyjść. Poza tym, szybkie uwolnienie kilku
więźniów da pozostałym trochę nadziei i nieco zmniejszy ich poczucie desperacji”.
Wyglądało na to, że jest powszechna zgoda, aby szybko zwolnić pierwszego więźnia, dużego
Jima-4325, następnie trzeciego więźnia, Richa-1037, a później być może zastąpić ich przez innych
oczekujących więźniów. Jeśli chodzi o więźniów 3401 i 7258, zdania były podzielone, czy powinno
się ich zwolnić później czy wcale.
Co tu się wydarzyło?
Po pierwszych rozprawach przed Komisją ds. Zwolnień Warunkowych wyłoniły się trzy kwestie:
granice między symulacją a rzeczywistością uległy rozmyciu; w reakcji na coraz silniejsze przejawy
dominacji ze strony strażników, stale nasilało się podporządkowywanie się i poważne traktowanie
sytuacji przez więźniów; zachowanie Carla Prescotta, przewodniczącego Komisji ds. Zwolnień
Warunkowych, wskazywało na radykalną przemianę jego osobowości.
Rozmywanie się granicy między
rzeczywistym pobytem w więzieniu
eksperymentem
więziennym
a
Nieuprzedzony obserwator, nie zdający sobie sprawy z tego, co poprzedzało to wydarzenie, mógłby
łatwo uznać, że jest świadkiem prawdziwego przesłuchania toczącego się
przed więzienną Komisją ds. Zwolnień Warunkowych. Siła i wyraźny realizm opozycji między tymi,
którzy byli więźniami, a mianowanymi przez społeczeństwo ich strażnikami, przejawiała się na wiele
sposobów, m.in. poprzez ogólną powagę sytuacji, formalny charakter próśb o warunkowe zwolnienie
składanych przez więźniów, sprzeciwianie się tym prośbom przez ich strażników, zróżnicowany skład
Komisji ds. Zwolnień Warunkowych, osobisty charakter pytań zadawanych więźniom oraz oskarżenia
wnoszone przeciwko nim - krótko mówiąc, silnie emocjonalny charakter całej procedury. Podstawa
tej interakcji wyraźnie uwidaczniała się w pytaniach Komisji i odpowiedziach więźniów dotyczących:
„uprzednich wyroków”; resocjalizacji - polegającej na udziale w zajęciach lub uczestniczeniu w
terapii czy szkoleniu zawodowym; załatwiania obrońców; charakteru ich procesów, oraz ich
przyszłych planów stania się dobrymi obywatelami.
Trudno jest zrozumieć, że w życiu tych studentów, którzy zgłosili się do udziału w
eksperymencie, minęły zaledwie cztery dni oraz wyobrazić sobie, że więźniami w stan- fordzkim
więzieniu mieli być jeszcze tylko przez nieco więcej niż tydzień. Ich uwięzienie nie miało trwać wiele
miesięcy czy długie lata, jak to sugerowała pozorowana Komisja ds. Zwolnień Warunkowych.
Odgrywanie roli przekształciło się w internalizację roli; aktorzy przybrali charaktery i tożsamości
zgodne z rolami, które ogrywali.
Podporządkowanie się więźniów i poważne traktowanie swojej sytuacji
Do tego momentu większość więźniów, z początku niechętnie, ale w końcu posłusznie, wciągnęła się
w wysoce ustrukturalizowane role, jakie mieli do odegrania w naszym więzieniu. O samych sobie
mówili jako o numerach identyfikacyjnych i natychmiast odpowiadali na pytania kierowane do ich
anonimowych tożsamości. Na pytania, które powinny ich śmieszyć, odpowiadali z całą powagą, np.
na wypytywanie o charakter ich przestępstw i przebieg ich resocjalizacji. Poza kilkoma wyjątkami,
całkowicie podporządkowali się władzy Komisji, jak również strażnikom i całemu systemowi.
Jedynie więzień 7258 miał czelność podać jako powód swojego pobytu tutaj fakt, że zgłosił się
dobrowolnie do udziału w „eksperymencie”, lecz szybko wycofał się z tego stwierdzenia pod
wpływem słownych ataków ze strony Prescotta.
Początkowo nonszalancki styl niektórych próśb o zwolnienie warunkowe, szczególnie więźnia
3401, studenta pochodzenia azjatyckiego, zanikał, gdy Komisja wyrażała negatywną ocenę,
sugerując, że takie nieakceptowane zachowanie nie daje podstaw do zwolnienia. Jak się wydaje,
większość więźniów w pełni akceptowała założenia tej sytuacji. Przestali się sprzeciwiać czy
buntować przeciwko czemukolwiek, co im mówiono czy kazano robić. Przypominali aktorów
stosujących system Stanisławskiego, którzy poza sceną i kamerami nadal grają swoje role, a role te
zaczynają pochłaniać ich tożsamość. Dla osób wierzących we wrodzoną ludzką godność przykry musi
być fakt serwilizmu tych byłych rebeliantów, bohaterów buntu więźniów, sprowadzonych do roli
żebraków. Żaden bohater nie wyróżniał się z tej grupy.
Zadziorny więzień azjatyckiego pochodzenia, Glenn-3401, musiał zostać zwolniony w kilka
godzin po tym stresującym przeżyciu przed Komisją, gdy na całym ciele wyskoczyła mu wysypka.
Studencka pomoc medyczna dostarczyła mu właściwe leki i został odesłany do domu, aby mógł
skonsultować się ze swoim lekarzem. Wysypka była soma166
tycznym sposobem uzyskania zwolnienia, podobnie jak u Douga-8612 takim sposobem była
gwałtowna utrata kontroli emocjonalnej.
Radykalna przemiana przewodniczącego Komisji ds. Zwolnień Warunkowych
Przed tym wydarzeniem znałem Carla Prescotta od ponad trzech miesięcy, miałem z nim
prawie codzienny osobisty kontakt i odbywałem z nim częste i długie rozmowy telefoniczne.
Podczas naszych wspólnych wykładów na sześciotygodniowym kursie na temat psychologii
uwięzienia, widziałem go w działaniu jako elokwentnego, ostrego krytyka systemu
więziennego, osądzającego go jako faszystowskie narzędzie ucisku kolorowych. Niezwykle
wnikliwie dostrzegał, w jaki sposób system więzienny i inne autorytarne systemy władzy są w
stanie zmienić wszystkich, którzy znajdą się pod ich kontrolą, zarówno więźniów, jak i tych,
którzy ich tam trzymają. Podczas swych popołudniowych, sobotnich talk-show w lokalnej stacji
radiowej, Carlo często uświadamiał swym słuchaczom wady tej przestarzałej i drogiej
instytucji, na utrzymywanie której marnowane są pieniądze z ich podatków.
Opowiadał mi, że, oczekując na coroczne przesłuchania Komisji ds. Zwolnień Warunkowych, miał koszmarne sny o tym, że więzień ma tylko kilka minut na przedstawienie swej
prośby kilku członkom Komisji, nie zwracającym na niego uwagi i kartkującym grube akta,
podczas gdy on przedstawia swoją sprawę. Przypuszczalnie niektóre z tych akt nie dotyczą
jego, lecz następnego więźnia w kolejce, a czytanie ich w tym momencie pozwala zaoszczędzić
czas. Jeśli zadają ci pytania o to, za co byłeś skazany albo o cokolwiek negatywnego, co
znajduje się w twoim akcie oskarżenia, natychmiast wiesz, że zwolnienie będzie odroczone co
najmniej o rok, ponieważ bronienie własnej przeszłości nie pozwala ci przedstawić żadnych
pozytywnych planów na przyszłość. Opowieść Carla uświadomiła mi, jaką wściekłość taka
arbitralna obojętność wywołuje u ogromnej większości więźniów, którym rok po roku odmawia
się zwolnienia warunkowego, tak jak to było w jego przypadku3.
Jaka jednak głębsza nauka płynie z takich sytuacji? Podziwiać siłę, nienawidzić słabości.
Dominować, a nie negocjować. Uderzać, kiedy nastawią drugi policzek. Złota reguła jest dla
nich, a nie dla nas. Władza ustala zasady postępowania, reguły to władza.
Widać tu także, czego nauczyli się synowie mający ojców stosujących wobec nich
przemoc; synowie, z których połowa staje się także ojcami znęcającymi się nad swoimi
dziećmi, żonami i rodzicami. Prawdopodobnie połowa z tych synów identyfikuje się z
agresorem i powiela stosowaną przez niego przemoc, natomiast pozostali uczą się identyfikacji
z prześladowanym i ze współczucia odrzucają agresję. Jednakże badania nie pozwalają nam
przewidzieć, które z maltretowanych dzieci staną się później agresorami, a które zostaną
okazującymi współczucie dorosłymi.
Krótka przerwa na demonstrację siły bez współczucia
Przypomina mi się klasyczna demonstracja przeprowadzona przez nauczycielkę szkoły
podstawowej, Jane Elliott, która pokazała swoim uczniom, na czym polega istota uprzedzeń i
dyskryminacji, arbitralnie przypisując wysoki lub niski status społeczny dzieciom w jej klasie
w zależności od koloru ich oczu. Kiedy przywileje skojarzono z niebieskim
kolorem oczu, niebieskookie dzieci ochoczo przybierały rolę dominującą w stosunku do swych
brązowookich kolegów, a nawet obrażały ich słownie i znęcały się nad nimi fizycznie. Co więcej,
nowo nabyty status wpłynął na poprawę ich funkcjonowania poznawczego. Kiedy górą byli
niebieskoocy, poprawiły się ich codzienne wyniki z matematyki i ortografii (w sposób istotny
statystycznie, co wykazałem na podstawie oryginalnych dzienników klasowych). Podobnie
gwałtownie pogorszyły się wyniki testów „gorszych” dzieci o brązowych oczach.
Jednak najbardziej fascynującym aspektem jej demonstracji, przeprowadzonej wśród dzieci z
trzeciej klasy szkoły podstawowej w Riceville w stanie Iowa, była radykalna zamiana statusów,
wprowadzona przez nauczycielkę następnego dnia. Jane Elliott powiedziała dzieciom w klasie, że
popełniła błąd. Naprawdę - jak powiedziała - jest odwrotnie: to brązowe oczy są lepsze niż oczy
niebieskie! Oto brązowookie dzieci, które same doświadczyły negatywnych skutków dyskryminacji,
teraz, gdy to one były górą, miały okazję okazać współczucie swym gorszym kolegom. Nowe wyniki
testów obrazowały proces odwrotny w stosunku do poprzedniej poprawy wyników tych wcześniej
„lepszych” dzieci i pogorszenia się wyników dzieci uprzednio „gorszych”. Ale co z lekcją
współczucia? Czy nowo wywyższone brązowookie dzieci zrozumiały cierpienie słabszych, tych mniej
szczęśliwych, zajmujących niższą pozycję, czego już osobiście doświadczyły wcześniej, przez jeden
krótki dzień?
Nie nastąpiło żadne przeniesienie! Brązowoocy odpłacali pięknym za nadobne. Dominowali,
dyskryminowali i znęcali się nad swymi wcześniejszymi niebieskookimi prześladowcami4. Historia
często pokazuje, że osoby, które uciekły przed prześladowaniami religijnymi, gdy już później poczują
się pewnie i bezpiecznie w swej nowej uprzywilejowanej pozycji, wykazują nietolerancję w stosunku
do ludzi innych wyznań.
Wracając do brązowookiego Carla
Było to długie krążenie wokół problemu okoliczności dramatycznej przemiany mojego kolegi,
któremu przyznano wpływowe stanowisko przewodniczącego Komisji ds. Zwolnień Warunkowych.
Po pierwsze, wykonał on naprawdę znakomitą improwizację, przypominającą solo Charliego Parkera.
Naprędce, ni stąd, ni zowąd wymyślał szczegóły przestępstw i przeszłości więźniów. Robił to bez
wahania, płynnie, z pewnością siebie. Jednak wydawało się, że wraz z upływem czasu obejmował
swoją nową rolę autorytetu z coraz większą siłą i przekonaniem. Był przewodniczącym Komisji ds.
Zwolnień Warunkowych przy Więzieniu Stanfordzkim, władzą, której nagle zaczęli się bać
więźniowie, autorytetem, na którego opinie czekali równi jemu. Gdy tylko przyznano mu
uprzywilejowane stanowisko, pozwalające patrzeć na świat oczami wszechmocnego przewodniczącego Komisji, zapomniane zostały lata cierpień, które znosił jako brązowooki więzień. Wypowiedź
Carla, skierowana do kolegów pod koniec tego spotkania, pokazała, że przemiana, jaka w nim zaszła
wzbudziła w nim obrzydzenie i była dla niego męczarnią. Stał się prześladowcą. Później tego
wieczoru, przy kolacji, zwierzył się, że obrzydzeniem napawało go to, co mówił, i to, co czuł, kiedy
skrywał się pod płaszczem swojej nowej roli.
Ciekaw byłem, czy jego przemyślenia skłonią go do ujawnienia pozytywnych efektów tej zdobytej
samowiedzy, kiedy we wtorek będzie przewodniczył następnym przesłucha
niom przed Komisją. Czy będzie bardziej liczył się z uczuciami i okaże więcej współczucia nowej
grupie więźniów, którzy będą prosili go o zwolnienie? Czy też okaże się, że rola zmieniła człowieka?
Czwartkowe posiedzenie Komisji ds. Zwolnień Warunkowych i Dyscypliny
Następnego dnia jeszcze czterech więźniów stawało przed zrekonstruowaną Komisją ds. Zwolnień
Warunkowych. Wszyscy członkowie Komisji, oprócz Carla, byli nowi. Crai- ga Haneya, który musiał
wyjechać do Filadelfii w pilnych sprawach rodzinnych, zastąpił inny psycholog społeczny - Christina
Masłach, która w tym czasie spokojnie obserwowała przebieg posiedzeń, nie angażując się
bezpośrednio. Resztę pięcioosobowej Komisji stanowiła sekretarka i dwóch studentów starszych lat.
Jednakże, na prośbę strażników, Komisja rozpatrywała nie tylko prośby o warunkowe zwolnienie,
lecz także różne dyscyplinarne działania wobec najgorszych rozrabiaków. Curt Banks nadal
występował w roli funkcjonariusza porządkowego; naczelnik więzienia David Jaffe także był obecny,
obserwując i komentując, kiedy było to stosowne. Ja ponownie przyglądałem się zza jednokierunkowej szyby i nagrywałem przesłuchania na naszym magnetowidzie firmy Ampex, w celu
późniejszej analizy. Inną zmianą w stosunku do poprzedniego dnia było to, że więźniowie nie
siedzieli przy tym samym okrągłym stole razem z Komisją, lecz oddzielnie, w wysokim krześle, na
postumencie, tak, aby można było ich lepiej obserwować, podobnie jak podczas policyjnego
przesłuchania.
Głodujący więzień wypisuje się
Pierwszy na wokandzie jest niedawno przyjęty więzień 416, nadal prowadzący strajk głodowy. Curt
Banks odczytuje dyscyplinarne zarzuty, jakie kilku strażników wniosło przeciw niemu. Szczególnie
rozłoszczony na niego jest strażnik Arnett; zarówno on, jak i inni strażnicy nie wiedzą, co mają z nim
robić: „Jest tutaj tak krótko, a jest niezwykle krnąbrny, zakłóca wszelki porządek i nasze procedury”.
Więzień natychmiast przyznaje, że mają oni rację; nie będzie kwestionował żadnych zarzutów.
Nalega, aby zapewnić mu prawnego przedstawiciela, zanim wyrazi zgodę na zjedzenie czegokolwiek,
co podaje się w tym więzieniu. Prescott wypytuje go o jego żądanie zapewnienia mu przedstawiciela
prawnego, zmuszając go do wyjaśnień.
Więzień 416 odpowiada w dziwny sposób: „Jestem w więzieniu dlatego, że podpisałem umowę,
której, praktycznie rzecz biorąc, nie mogłem podpisać jako niepełnoletni”. Innymi słowy, albo
musimy zapewnić mu adwokata, który zajmie się jego sprawą i spowoduje jego zwolnienie, albo
będzie nadal prowadził strajk głodowy i rozchoruje się. A zatem, przekonuje więzień, władze
więzienia będą zmuszone go zwolnić.
Ten wychudły chłopak robi na Komisji takie samo wrażenie jak na strażnikach: jest inteligentny,
niezależny i silnie upiera się przy swych poglądach. Jednakże przedstawione przez niego
uzasadnienie, kwestionujące legalność jego uwięzienia - że jako niepełnoletni nie mógł podpisać
zgody na udział w badaniach - wydaje się dziwnie legalistyczne i drobiazgowe jak na osobę, która
zwykle działa z pobudek ideowych. Pomimo jego niedbałego, wynędzniałego wyglądu, w jego
sposobie zachowania jest coś, co nie wzbudza sympatii u nikogo, kto ma z nim kontakt - ani
strażników, ani innych więźniów, ani członków tej Komisji. Wygląda jak bezdomny na ulicy,
wzbudzający u przechodniów raczej poczucie winy niż współczucie.
Gdy Prescott pyta go, z powodu jakiego zarzutu znalazł się w więzieniu, więzień 416 odpowiada:
„Nie ma żadnego zarzutu, nie byłem oskarżony. Mnie nie aresztowała policja z Pało Alto”.
Rozzłoszczony Presott pyta, czy zatem więzień 416 znalazł się w więzieniu przez pomyłkę. „Ja
byłem rezerwowym, ja...” Prescott robi się wściekły i zakłopotany. Uświadamiam sobie teraz, że nie
uprzedziłem go, iż więzień 416, jako nowo przyjęty więzień rezerwowy, różni się od pozostałych.
„A tak w ogóle, to ty studiujesz filozofię?” - Carlo robi sobie przerwę na zapalenie papierosa i być
może na zaplanowanie nowej linii ataku - „Odkąd tu jesteś, stale filozofujesz”.
Gdy jedna z osób, pełniąca funkcję sekretarza dzisiejszego posiedzenia Komisji, zaleca ćwiczenia
fizyczne jako formę kary dyscyplinarnej, a więzień 416 skarży się, że zmuszano go do zbyt dużej
liczby ćwiczeń fizycznych, Prescott dwornie replikuje: „Wygląda na silnego faceta; uważam, że
ćwiczenia fizyczne będą dla niego idealne”. Spogląda na Curta i Jaffe, aby wpisali to na listę
zaleconych działań.
Na koniec, kiedy zadano mu podchwytliwe pytanie - czy będzie skłonny zrzec się pieniędzy, które
zarobił jako więzień, jeśli zagwarantuje mu się zwolnienie - więzień 416 odpowiada natychmiast
butnie: „Tak, oczywiście. Nie uważam, aby dla pieniędzy warto było poświęcać swój czas”.
Carlo ma go już dosyć: „Zabierzcie go”. Więzień 416 robi następnie to samo, co przed nim inni
więźniowie robili jak automaty; bez żadnego polecenia wstaje i wyciąga ręce, aby skuto mu je
kajdankami, pozwala nałożyć sobie torbę na głowę i wyprowadzić się z tego przesłuchania.
Co ciekawe, nie żąda, aby Komisja podjęła działania w celu zakończenia jego udziału w
badaniach w roli ochotnika, ponieważ on już nie chce w nich uczestniczyć. Nie chce żadnych
pieniędzy, dlaczego więc nie powie po prostu: „Rezygnuję z udziału w eksperymencie. Musicie oddać
mi moje ubranie i moje rzeczy i wychodzę stąd!”.
Ten więzień ma na imię Clay (co znaczy glina - przyp. tłum.), ale nikomu nie będzie łatwo go
urabiać; stanowczo trzyma się swoich zasad i uparcie obstaje przy przyjętej strategii. Niemniej
jednak, zbyt silnie zakorzeniła się w nim tożsamość więźnia, aby mógł dokonać makroanalizy, która
uświadomiłaby mu, że ma teraz w ręku klucz do wolności i może nalegać na Komisję, aby pozwoliła
mu zrezygnować tu i teraz, kiedy w sensie fizycznym znajduje się poza więzieniem. Jednak on to
miejsce uwięzienia ma obecnie ulokowane w swojej głowie.
Z uzależnionymi sprawa jest łatwa
Paul, więzień-5704, następny w kolejce, natychmiast zaczął się skarżyć, jak bardzo brakuje mu
przydziału papierosów, które mu obiecano za dobre zachowanie. Strażnicy postawili mu następujące
zarzuty dyscyplinarne: „Stale i rażąco niesubordynowany, z wybuchami agresji i napadami ponurego
nastroju; ciągle próbuje podburzać innych więźniów do niesubordynacji i ogólnie do odmowy
współdziałania”.
Prescott kwestionuje jego tzw. dobre zachowanie, dzięki któremu już nigdy nie otrzyma
papierosów. Więzień odpowiada ledwie słyszalnym głosem, tak, że członkowie Komisji muszą go
prosić, aby mówił głośniej. Gdy któryś z członków Komisji mówi mu, że źle się zachowuje, nawet
jeśli wie, że będzie to oznaczało karę dla innych więźniów, ponownie mamrocze, spoglądając w
kierunku środka stołu.
„Rozmawialiśmy o tym, że... no, jeśli coś się stanie, my się do tego dostosujemy... jeśli ktoś inny
coś zrobi, ja mogę być za to ukarany”. Członek Komisji przerywa: „Czy byłeś ukarany za
jakiegokolwiek innego więźnia?”. Paul-5704 odpowiada, że tak, doświadczył kary za swoich
towarzyszy.
Prescott głośno i kpiąco oznajmia: „A więc jesteś męczennikiem, co?”.
„No, myślę, że wszyscy jesteśmy...” - mówi więzień 5704, znów ledwie słyszalnie.
„Czy masz coś do powiedzenia, co by przemawiało na twoją korzyść?” - pyta Prescott. Więzień
5704 odpowiada, ale znów jest to niezrozumiałe.
Przypomnijmy, że 5704, najwyższy z więźniów, zachowywał się wyzywająco wobec wielu
strażników i był zamieszany w liczne próby ucieczek, łomotanie i barykadowanie się. Był on także
tym więźniem, który napisał do swojej dziewczyny, że jest dumny z tego, iż wybrano go na
przewodniczącego Komisji Skarg Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford. Ponadto był to ten
sam więzień, który zgłosił się jako ochotnik pod fałszywym pretekstem. Podpisał zgodę na udział w
eksperymencie, aby być szpiegiem, który zdemaskuje te badania w artykułach, które zamierzał
opublikować w kilku alternatywnych, lewicowych, „podziemnych” gazetkach, zakładając, że
eksperyment ten jest po prostu wspieranym przez rząd projektem, w którym chciano się dowiedzieć,
w jaki sposób należy postępować z dysydentami politycznymi. Gdzie podziała się ta wcześniejsza
brawura? Dlaczego nagle zaczął zachowywać się w niespójny sposób?
Przed nami, w tym pokoju siedział stłamszony, przygnębiony młody człowiek. Więzień 5704 ma
spuszczone oczy i przytakuje w odpowiedzi na pytania stawiane mu przez Komisję ds. Zwolnień
Warunkowych, nigdy nie patrząc członkom Komisji prosto w oczy.
„Tak, proszę pana, gotów jestem zrezygnować z wszelkiego wynagrodzenia, jakie mi się należy,
jeśli byłbym natychmiast zwolniony” - odpowiada takim głosem, jakby musiał zebrać wszystkie siły,
aby to powiedzieć. (Zgodę na rezygnację z wynagrodzenia wyraziło już pięciu na sześciu więźniów).
Zastanawiam się, jak to się stało, że taki dynamiczny, zapalony, godny podziwu, rewolucyjny
duch tego młodego człowieka, zanikł w tak krótkim czasie?
Na marginesie mówiąc, dowiedzieliśmy się później, że wszedł on tak głęboko w rolę więźnia, iż
w pierwszej części swego planu ucieczki miał się posłużyć swym długim, twardym paznokciem
gitarzysty, aby odkręcić ze ściany jedną z pokryw gniazdek elektrycznych. Następnie posłużył się tą
pokrywą, aby usunąć gałkę od drzwi celi. Posłużył się także tym twardym paznokciem do zaznaczania
upływu dni swego zamknięcia na ścianie celi, z nacięciami obok P/W/Sr/Cz, itd.
Zagadkowy osiłek
Następna prośba o zwolnienie wyszła od Jerry’ego, więźnia-5486. Jest on nawet bardziej zagadkowy
niż ci, którzy pojawiali się wcześniej. Okazuje pogodę ducha, poczucie, że jest w stanie poradzić
sobie ze wszystkim, co pojawi się na jego drodze. Jego tężyzna fizyczna stanowi jaskrawy kontrast z
posturą więźnia 416 i kilku innych szczupłych więźniów, takich jak Glenn-3401. Można by mieć
pewność, że wytrwa on całe dwa tygodnie bez skargi. Jednakże jego wypowiedzi brzmią nieszczerze.
Swym towarzyszom niedoli okazywał niewiele pomocy i wsparcia. W ciągu kilku minut udaje mu się
zrazić do siebie Prescotta, podobnie jak udało się to każdemu z pozostałych więźniów. Natychmiast
odpowiada, że nie chce zrezygnować z dotychczas zarobionych pieniędzy w zamian za zwolnienie.
Strażnicy meldują, że więzień 5486 nie zasługuje na uwzględnienie jego prośby
owarunkowe zwolnienie, ponieważ „robił sobie żarty z pisania listu oraz dlatego, że wykazywał
ogólny brak współpracy”. Poproszony o wyjaśnienie swojego postępowania, więzień 5486
odpowiada: „Wiedziałem, że nie był to list zgodny z prawem... nie wyglądało na to...”.
Strażnik Arnett, który stał z boku, spokojnie obserwując przesłuchanie, nie może się powstrzymać
i przerywa: „Czy funkcjonariusze prosili cię o napisanie listu?”. Więzień 5486 odpowiada twierdząco,
a strażnik Arnett ciągnie dalej: „Twierdzisz, że funkcjonariusze kazali ci pisać list niezgodnie z
prawem?”.
Więzień 5486 wycofuje się: „No, może użyłem niewłaściwego słowa...”.
Ale Arnett nie ustaje. Czyta Komisji swój raport: „Więzień 5486 stopniowo stacza się coraz
bardziej... zrobił się z niego błazen i podrzędny dowcipniś”.
„Wydaje ci się to zabawne?” - prowokuje go Carlo.
„Wszyscy [w tej sali] się uśmiechali. Ja się nie śmiałem, dopóki oni nie zaczęli się uśmiechać” obronnie odpowiada więzień 5486.
Carlo wtrąca złowieszczo: „Wszyscy inni mogą sobie pozwolić na śmiech - dziś wieczorem
wracamy do domu”. Mimo że stara się być mniej konfrontacyjny niż poprzedniego dnia, Carlo zadaje
szereg prowokacyjnych pytań: „Co byś zrobił na moim miejscu, gdybyś miał takie dowody, jakie
mam, łącznie z raportem funkcjonariuszy? Jak byś postąpił? Co byś zrobił? Jak sądzisz, co jest
właściwe w twoim przypadku?”.
Więzień odpowiada wymijająco, nigdy w pełni nie odnosząc się do tych trudnych pytań. Po
jeszcze kilku pytaniach ze strony innych członków Komisji, doprowadzony do rozpaczy Prescott
odsyła go: „Myślę, że dowiedzieliśmy się już wystarczająco dużo. Sądzę, że wiemy już, co
powinniśmy zrobić. Nie widzę żadnego powodu, aby tracić nasz czas”.
Więzień jest zdziwiony, że oddalono go tak nagle. Widzi wyraźnie, że zrobił złe wrażenie na tych,
których powinien przekonać do poparcia jego sprawy - jeśli nie do zwolnienia go teraz, to przy
następnym posiedzeniu Komisji. Tym razem nie zachował się zgodnie z własnym interesem. Curt
poleca strażnikowi, aby założył więźniowi kajdanki, nałożył na głowę torbę i posadził go na ławce w
holu, w oczekiwaniu na załatwienie następnej i ostatniej sprawy, zanim więźniowie zostaną z
powrotem odholowani na dół, aby tam znów wrócić do swego więziennego życia.
Brak spontaniczności „Sierżanta”
Ostatnim więźniem, którego sprawę rozpatrzyć ma Komisja, jest „Sierżant” - więzień 2093, który,
siedzi regulaminowo wyprostowany na wysokim krześle: pierś wypięta, głowa odchylona do tyłu,
podbródek wysunięty - najbardziej doskonała postawa wojskowa, jaką kiedykolwiek widziałem. Prosi
o zwolnienie warunkowe, aby „bardziej produktywnie wykorzystać czas”, i dalej pisze, że
„przestrzegał wszystkich zasad od Pierwszego Dnia”. W odróżnieniu od swoich kolegów, więzień
2093 nie chciałby zrezygnować z wynagrodzenia w zamian za zwolnienie.
„Gdybym miał zrezygnować z pieniędzy, jakie dotychczas zarobiłem, byłaby to jeszcze większa
strata pięciu dni mojego życia, niż gdybym nie zrezygnował”. Dodał, że stosunkowo niska zapłata z
trudem rekompensuje czas pobytu w więzieniu.
Prescott stara się go przyłapać, mówiąc, że nie wydaje się „szczery”, że wszystko przemyślał
sobie z góry, że nie jest spontaniczny i manipuluje słowami, aby ukryć swoje uczucia. „Sierżant”
przeprasza za to, że wywarł takie wrażenie, ponieważ on zawsze mówi to, co myśli, i bardzo stara się,
aby dokładnie wyrazić to, co chce powiedzieć. To zmiękcza Carla, który zapewnia „Sierżanta”, że on
sam i cała Komisja rozpatrują jego sprawę bardzo poważnie i następnie chwali go za jego dobrą
robotę w więzieniu.
Przed zakończeniem wywiadu Carlo pyta „Sierżanta”, dlaczego nie zgłaszał prośby
o zwolnienie za pierwszym razem, gdy wszystkim więźniom dano taką możliwość. „Sierżant”
wyjaśnia: „Prosiłbym o warunkowe zwolnienie tylko wtedy, gdyby taką prośbę zgłosiło zbyt mało
więźniów”. Czuł, że inni więźniowie gorzej znosili więzienie niż on i nie chciał, aby jego prośba o
zwolnienie była uwzględniona przed innymi. Carlo delikatnie upomina go za ten pokaz świetlanej
szlachetności, który on uważa za prymitywną próbę wpłynięcia na opinię Komisji. „Sierżant” okazuje
zdziwienie, co ma oznaczać, że mówił to, co myślał, i nie starał się wywierać żadnego wrażenia na
Komisji, ani na nikim innym.
Ta wypowiedź wyraźnie zaintrygowała Carla i teraz zamierza dowiedzieć się czegoś
o życiu prywatnym tego młodego człowieka. Pyta „Sierżanta” o jego rodzinę, dziewczynę,
o to, jakie filmy lubi, czy kupuje sobie rożki z lodami - o wszystkie rzeczy, które razem wzięte mogą
stanowić o czyjejś niepowtarzalnej tożsamości.
„Sierżant” odpowiada rzeczowo, że nie ma dziewczyny, rzadko chodzi do kina i że lubi lody, ale
że ostatnio nie stać go było na kupowanie sobie rożków. „Mogę tylko powiedzieć, że po tym, jak
przez okres szkoły letniej w Stanford spałem na tylnym siedzeniu mojego samochodu, w więzieniu
miałem pewne trudności z zasypianiem, ponieważ łóżko było zbyt miękkie, a także, że lepiej jadłem
w więzieniu niż przez ostatnie dwa tygodnie i że miałem więcej czasu na odpoczynek niż przez te
ostatnie dwa tygodnie. Dziękuję panu”.
I coś takiego! Cóż za zaskoczenie dla naszych oczekiwań zgotował nam ten młody człowiek.
Jego osobiste poczucie honoru oraz krępa budowa ciała zamaskowały to, że przez całe łato chodził
głodny i nie miał gdzie spać, gdy uczęszczał do szkoły letniej. To, że okropne warunki życiowe w
naszym więzieniu mogą być dla jakiegoś studenta lepszymi warunkami życia, było dla nas
wszystkich szokiem.
W pewnym sensie wydawało się, że „Sierżant” jest najbardziej jednostronnie ukierunkowanym i
bezmyślnie posłusznym ze wszystkich więźniów, jednak był on najbardziej logicznym, rozważnym i
konsekwentnym moralnie więźniem z całej grupy. Przychodzi mi na myśl, że jedyny problem, jaki
może mieć ten miody człowiek, bierze się z jego przywiązania do życia zgodnego z abstrakcyjnymi
zasadami i braku wiedzy, jak należy radzić sobie z innymi ludźmi lub jak prosić innych o potrzebą
mu pomoc - finansową, osobistą czy wsparcie emocjonalne. Wydawał się tak silnie napięty przez swe
wewnętrzne postanowienie i swą zewnętrzną wojskową postawę, że nikt w istocie nie miał dostępu do
jego uczuć. Może skończyć się na tym, że będzie miał cięższe życie niż reszta jego kolegów.
Skrucha nie przynosi rezultatów
Kiedy już Komisja szykowała się do zakończenia posiedzenia, Curt oświadczył, że więzień 5486, ten,
który zachowywał się nonszalancko, chce złożyć dodatkowe oświadczenie. Carlo skinął głową na
znak zgody.
Więzień 5486, okazując skruchę, mówi, że wyraził nie to, co naprawdę chciał powiedzieć,
ponieważ nie miał okazji w pełni tego przemyśleć. W tym więzieniu przeżył swój osobisty upadek,
ponieważ najpierw oczekiwał na rozprawę, a teraz pozbawiono go nadziei na sprawiedliwość.
Siedzący za nim strażnik Arnett relacjonuje rozmowę, jaką prowadzili podczas dzisiejszego
lunchu, w trakcie której więzień 5486 powiedział, że jego załamanie musiało być spowodowane tym,
że „popadł w złe towarzystwo”.
Carlo Prescott i członkowie Komisji są wyraźnie zakłopotani. W jaki sposób to stwierdzenie ma
popierać jego sprawę?
Prescott jest najwidoczniej zdenerwowany tym pokazem. „Jeśli Komisja miałaby wydać jakieś
zalecenia” - mówi więźniowi 5486 - „ja osobiście widziałbym to tak, że powinieneś zostać tu aż do
ostatniego dnia. Nie mam nic przeciwko tobie osobiście, ale jesteśmy tu po to, aby chronić
społeczeństwo. I nie sądzę, że po wyjściu będziesz w stanie konstruktywnie pracować, robić coś, co
uczyniłoby z ciebie pozytywny dodatek do społeczeństwa. Kiedy wyjdziesz za te drzwi, zdasz sobie
sprawę, że mówiłeś do nas, jakbyśmy byli idiotami, a masz do czynienia z policjantami i
przedstawicielami władzy. Nie masz dobrych relacji z przedstawicielami władzy, prawda? A jakie
masz stosunki ze swoimi rodzicami? Ale ja chcę powiedzieć, że kiedy stąd wyszedłeś miałeś mało
czasu na przemyślenia; teraz jesteś tu z powrotem, próbując nas nabrać, abyśmy zmienili swój
stosunek do ciebie. Jaką masz naprawdę świadomość społeczną? Co według ciebie, jesteś naprawdę
winien społeczeństwu? Chcę usłyszeć, co konkretnego masz do powiedzenia”. (Carlo znów jest w
formie z pierwszego dnia!).
Więzień jest zaskoczony tym frontalnym atakiem na jego charakter i pospiesznie stara się
naprawić złe wrażenie: „Mam nową pracę nauczyciela. Myślę, że jest to praca godna zachodu”.
Prescott nie wierzy jego historyjce: „Przez to możesz być nawet bardziej podejrzany. Nie sądzę,
abym chciał, żebyś uczył któreś z moich dzieci. Nie z twoją postawą, z twoją rażącą niedojrzałością,
brakiem odpowiedzialności. Nie możesz nawet wytrzymać czterech dni w więzieniu bez
naprzykrzania się. A ty mówisz mi, że chcesz wykonywać pracę nauczyciela, robić coś, co jest
prawdziwym zaszczytem. Zaszczytem jest kontakt z przyzwoitymi ludźmi, którym ma się coś do
powiedzenia. No, nie wiem, nie przekonałeś mnie. Przeczytałem właśnie twoje akta i nic mi nowego
nie powiedziałeś. Proszę go wyprowadzić”.
174
Zakuty, z torbą na głowie i ponownie zaprowadzony do więzienia w podziemiu, więzień ten
będzie musiai podczas następnego posiedzenia Komisji dać lepszy pokaz, zakładając, że
przywilej ten będzie mu ponownie przyznany.
Gdy zwolniony warunkowo więzień zostaje przewodniczącym Komisji ds.
Zwolnień Warunkowych
Zanim wrócimy do tego, co działo się pod nami, na dole w więzieniu, podczas naszej nieobecności, kiedy odbywały się dwa posiedzenia Komisji ds. Zwolnień Warunkowych, pouczające będzie odnotowanie, jaki wpływ miało to odgrywanie roli na naszego twardego
przewodniczącego tych przesłuchań. Miesiąc później, Carlo Prescott przedstawił nacechowane
wrażliwością, osobiste wyznanie na temat wpływu, jaki wywarło na niego to przeżycie:
„Ilekroć brałem udział w tym eksperymencie, niezmiennie wychodziłem z poczuciem
depresji - to dokładnie pokazuje, jak był on autentyczny. Eksperyment przestał być
eksperymentem, gdy ludzie zaczęli reagować na różne rzeczy, które zdarzały się w jego trakcie.
Na przykład, zauważyłem, że w więzieniu osoby, które uważały się za strażników musiały
zachowywać się w określony sposób. Musiały wywierać określone wrażenie, przekazywać
określone postawy. Więźniowie, w inny sposób, mieli swoje określone postawy i starali się
wywrzeć swoje odpowiednie wrażenie - to samo działo się z nimi”.
„Nie mogę uwierzyć, że to ja podczas eksperymentu, grając rolę członka Komisji,
przewodniczącego Komisji - Komisji ds. Zwolnień Warunkowych - pozwoliłem sobie
powiedzieć do jednego z więźniów - w obliczu jego arogancji i buntowniczej postawy - „Jak to
jest, że Azjaci rzadko trafiają do więzienia, rzadko znajdują się w takiej sytuacji? Co takiego w
takim razie ty musiałeś zrobić?”.
„W tym właśnie momencie badania jego całe nastawienie uległo zmianie. Zaczął reagować
na mnie, jak na jednostkę, zaczął mówić do mnie o swych osobistych odczuciach. Ten jeden
człowiek był tak bardzo przejęty, że wrócił, myśląc, że jego druga wizyta w tej sali w celu
przemówienia do Komisji ds. Zwolnień Warunkowych, może spowodować, że będzie wcześniej
zwolniony”.
Carlo dalej ciągnie swoje wyznanie: „No więc, jako były więzień muszę się przyznać, że za
każdym razem, kiedy tu przychodziłem, tarcia, podejrzenia, antagonizmy, ujawniające się, gdy
ludzie wchodzą w role... uświadomiły mi ten rodzaj odbierającego pewność siebie wrażenia,
jakie dochodzi do głosu w efekcie przebywania w uwięzieniu. To właśnie było tym, co
wywołało u mnie głębokie poczucie depresji, tak jakbym znów znalazł się w atmosferze
więzienia. To wszystko było autentyczne, to wcale nie była fikcja”.
„[Więźniowie] reagowali tak jak ludzie reagują na sytuację, która, chociaż sztucznie
stworzona, stała się częścią tego, czego doświadczali w danym momencie. Wydaje mi się, że w
istocie odzwierciedlało to pewien rodzaj metamorfozy, która zachodzi w myśleniu więźnia.
Chociaż jest on w pełni świadomy tego, co dzieje się w świecie zewnętrznym - że budowane są
mosty, rodzą się dzieci - nie ma to z nim żadnego związku. Po raz pierwszy jest całkowicie
wyobcowany z reszty społeczeństwa - w tym wypadku - ludzkości”.
„Jego koledzy, z ich przerażeniem, zadymami i rozgoryczeniem stają się jego towarzyszami, i poza sporadycznymi momentami, kiedy pod wpływem odwiedzin albo jakiegoś
Przypisy
zdarzenia, takiego jak rozprawa przed Komisją ds. Zwolnień Warunkowych, nie ma on powodu
utożsamiać się z tym, z czym tu przyszedł. Istnieje tylko ten właśnie obecny czas, ta chwila”.
„Nie zdziwiłem się, ani nie było wielką przyjemnością przekonać się, że potwierdza się moja
opinia, iż ludzie stają się tacy, jak rola, którą odgrywają; że strażnicy stają się symbolami władzy i nie
można się im przeciwstawić; i że nie istnieją żadne zasady, ani prawa, które byliby oni zobowiązani
zagwarantować więźniom. Tak dzieje się ze strażnikami w więzieniu i to samo stało się ze studentami
bawiącymi się w strażników. Z drugiej strony, więzień, pozostawiony sam sobie i rozważający swą
sytuację pod względem tego, na ile jest w stanie stawiać opór, na ile uda mu się zdystansować od tego
doświadczenia, codziennie staje w obliczu swej bezradności. Musi on powiązać zarówno swoją
nienawiść, jak i skuteczność swego buntu z tą rzeczywistością, z faktem, że niezależnie od tego, za
jak bardzo bohaterskiego i odważnego uważa się w danym momencie - ciągle będzie uznawany za
oskarżonego i nadal będzie podlegał regułom i przepisom więziennym”5.
Myślę, że rozważania te dobrze będzie zakończyć podobnie wnikliwym cytatem z listów więźnia
politycznego, George’a Jacksona, napisanego nieco wcześniej niż oświadczenie Carla. Przypominam,
że jego adwokat chciał, abym był biegłym występującym w jego obronie podczas mającego odbyć się
procesu Soledad Brothers; Jackson jednak został zabity zanim do tego doszło, dzień po zakończeniu
naszego eksperymentu.
„To naprawdę dziwne, że człowiek może tu znaleźć coś, z czego można się śmiać. Wszyscy są tu
zamknięci przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie mają żadnej przeszłości ani przyszłości,
żadnego celu poza następnym posiłkiem. Są przestraszeni, czują się zagubieni i zdezorientowani w
tym świecie, o którym wiedzą, że to nie oni go urządzili,
i czują, że nie są w stanie go zmienić, a więc podnoszą te głośne hałasy, aby nie słyszeć, co usiłuje im
powiedzieć ich umysł. Śmieją się, aby udowodnić sobie i innym wokół nich, że się nie boją, na wzór
przesądnego człowieka, który przechodząc kolo cmentarza gwiżdże lub podśpiewuje jakąś wesołą
melodię”6.
Przypisy
1
Carlo Prescott rozpoczął ten dzień od wygłoszenia następującego monologu do innych członków
Komisji: „Wiadomo, że Komisje ds. Zwolnień Warunkowych odrzucają idealnych kandydatów do
zwolnienia, to znaczy ludzi, którzy przychodzą na Komisję po podjęciu nauki, terapii, skorzystaniu z
poradnictwa. Odrzucają takiego faceta, ponieważ jest biedny, ponieważ jest recydywistą, ponieważ
otoczenie, w jakim przebywa, nie daje mu żadnego wsparcia, jego rodzice nie żyją, ponieważ nie ma
żadnych źródeł dochodu, po prostu dlatego, że im się nie podoba jego gęba, albo dlatego, że postrzelił
glinę w palec. No więc temu facetowi, który jest idealnym więźniem, który nigdy nie sprawiał
problemów... jest idealnym więźniem, i odmawiają mu trzy, cztery, pięć
i sześć razy. Znacznie chętniej wypuszczają dzieciaki, które mają największą szansę znów wrócić do
więzienia, które w warunkach więziennych mają największą szansę wypaczyć się, niż osoby, które
zachowują się spontanicznie i nie wdają się w żadne kłopoty i udaje im się coś ukraść lub zdobyć coś
podstępnie, tak że nie dostaną się znów do więzienia. Otóż, chociaż to brzmi wariacko, ale to znaczy,
że więzienia to wielki biznes. Więzienia potrzebują więźniów. Ludzie, którzy znaleźli się w więzieniu
i myślą logicznie nie wracają do więzienia. Ale ludzie, którzy tam siedzą w nieskończoność... kiedy
mówisz do nich (jako Komisja ds. Zwolnień Warunkowych): „Mam tu duże pole manewru w tej
grze”, mówisz im w efekcie, że Komisja ds. Zwolnień Warunkowych nie może patrzeć tylko na
najbardziej oczywiste okoliczności, jakie są...”
176
2
Jeśli nie zaznaczono inaczej w przypisie, wszystkie dialogi więźniów i strażników są
dosłownymi cytatami z transkrypcji materiałów wideo, nagranych podczas eksperymentu;
dotyczy to także wszystkich cytatów z posiedzeń Komisji ds. Zwolnień Warunkowych.
Uczestniczyłem w kilku posiedzeniach Kalifornijskiej Komisji ds. Zwolnień Warunkowych
w więzieniu w Vacaville, w ramach projektu publicznych obrońców, prowadzonego przez
kancelarie prawne Sidneya Wollinsky’ego z San Francisco. Projekt ten miał na celu ocenę roli
Komisji ds. Zwolnień Warunkowych w systemie wydawania wyroków bez dokładnego
określenia długości kary, który był wówczas przedmiotem dyskusji w Kalifornijskim
Ministerstwie Więziennictwa. System ten polega na tym, że sędzia może w wyroku określić
przedział czasu odbywania kary, np. od 5 do 10 lat, zamiast określać sztywną długość. Jednakże
zazwyczaj kończyło się na tym, że więźniowie odbywali maksymalną karę, a nie średnią z
wyznaczonego przedziału.
Czułem przerażenie i smutek, obserwując, jak każdy z więźniów, w ciągu kilku minut
przeznaczonych na jego apelację, rozpaczliwie usiłuje przekonać dwuosobową Komisję, że
zasługuje na zwolnienie. Jeden z członków Komisji nawet go nie słuchał, ponieważ w tym
czasie przeglądał akta następnego więźnia z długiej kolejki tych, którzy mieli być tego dnia
wysłuchiwani, a drugi pobieżnie przeglądał jego akta, prawdopodobnie pierwszy raz. Jeśli
prośba o zwolnienie została odrzucona, jak to najczęściej było, więzień musiał czekać następny
rok na kolejne wysłuchanie przed Komisją. Z moich notatek wynika, że głównym
determinantem zwolnienia była rama czasowa zawarta w początkowym pytaniu. Jeśli pytanie to
dotyczyło przeszłości więźnia - szczegółów na temat przestępstwa, ofiary, procesu lub
problemów w więzieniu - nie orzekano zwolnienia warunkowego. Jednak, jeśli więźnia pytano o
to, co takiego obecnie robi, co mogłoby pomóc mu w uzyskaniu wcześniejszego zwolnienia,
albo też o jego plany na przyszłość, po wyjściu z więzienia, prawdopodobieństwo zwolnienia
wzrastało. Mogło być tak, że członek Komisji już wcześniej podjął decyzję i nieświadomie tak
formułował pytanie, aby uwydatnić przestępstwo popełnione przez więźnia w przeszłości i tym
samym uzyskać więcej dowodów, wskazujących na to, że więzień nie zasługuje na zwolnienie.
Z drugiej strony, jeśli dostrzegł w aktach więźnia coś obiecującego, koncentracja na przyszłości
umożliwiała w trakcie tych kilku minut, jakie miał więzień, rozwinięcie szczegółów tej
optymistycznej możliwości.
4
Przeprowadzona przez Jane Elliott demonstracja z dziećmi o niebieskich i brązowych
oczach przedstawiona jest w pracy W. Petersa, A Class Divided, Then and Now (wyd.
rozszerzone) (New Haven, CT: Yale University Press, 1971/1985). Peters uczestniczył w
przygotowaniu dwóch nagrodzonych filmów dokumentalnych: fdmu dla ABC News The Eye of
the Storm (dostępny: Guidance Associates, New York) i jego kontynuacji przygotowanej przez
PBS Frontline, filmie dokumentalnym A Class Divided (dostępny on-line na stronie
www.pbs.org/ wgbh/pages/frontline/shows/divided/etc/view.htlm).
5
Ten obszerny cytat z Carla pochodzi z wywiadu przeprowadzonego dla NBC Chronolog
przez Larr/ego Goldsteina, nagranego w Stanford we wrześniu 1971 r. Wywiad ten nagrała moja
sekretarka Rosanne Saussotte, lecz niestety nie został ostatecznie wykorzystany w programie,
który wyemitowano.
6
George Jackson, Soledad Brother: The Prison Letters of George Jakcson (New York:
Bantam Books, 1970), s. 119-20.
ROZDZIAŁ 8
3
Czwartek: konfrontacje z rzeczywistością
Czwartkowe więzienie pełne jest żałości, lecz zostały jeszcze całe kilometry drogi do zakończenia
naszego badania.
W środku nocy obudziłem się z okropnego koszmaru, w którym, po wypadku samochodowym,
znalazłem się w szpitalu w obcym mieście. Usiłuję wytłumaczyć pielęgniarce, że muszę wracać do
pracy, ale ona nie może mnie zrozumieć, tak jakbym mówił w obcym języku. Krzyczę, aby pozwoliła
mi wyjść: „Muszę zostać zwolniony”. Zamiast mnie wypuścić, pielęgniarka krępuje mnie i zakleja mi
usta taśmą. W jakimś „śnie na jawie”, w którym wciąż śniąc jest się świadomym, że jest się postacią
ze snu, wyobrażam sobie, że wiadomość o tym wypadku dociera do strażników1. Są zachwyceni, że
teraz, kiedy ten liberalny dyrektor o miękkim sercu zszedł im z drogi, mają zupełną swobodę i mogą
postępować ze swoimi „niebezpiecznymi więźniami” w każdy sposób, jaki uznają za konieczny dla
utrzymania prawa i porządku.
Jest to rzeczywiście przerażająca myśl. Wyobraźcie sobie, co mogłoby wydarzyć się w tej naszej
piwnicy, gdyby strażnikom wolno było od tej pory robić z więźniami, co tylko zechcą; co mogliby
zrobić, gdyby nie było żadnego nadzoru, nikogo obserwującego ich potajemne gry w dominację i
podporządkowywanie, nikogo, kto przeszkadzałby w ich własnych, małych „eksperymentach
psychologicznych”, które mogliby rozgrywać, tak jak im spryt i fantazja podpowiedzą. Zeskakuję z
leżanki w moim biurze na piętrze, myję się, ubieram i udaję się z powrotem do podziemia, ciesząc się,
że udało mi się przeżyć ten koszmar i odzyskać wolność.
Apel o 2.30 nad ranem był znów w pełnym toku. Siedmiu sennych więźniów, po raz kolejny
obudzonych przeraźliwymi gwizdami i stukaniem pałek o kraty ich cuchnących, pustelniczych cel,
stoi w szeregu pod ścianą. Strażnik Vandy recytuje wybrane zasady, a następnie testuje stopień ich
opanowania przez więźniów, rozdzielając kary za pomyłki.
Strażnik Ceros wolałby, aby całe przedsięwzięcie wyglądało jak surowo prowadzone więzienie
wojskowe, więc każe więźniom maszerować w miejscu, jakby byli w wojsku. Po krótkiej dyskusji ci
dwaj kompani decydują, że tym młodym ludziom potrzebna jest ściślejsza dyscyplina i powinni lepiej
pojąć, jak ważne jest ścielenie łóżek na modłę wojskową. Więźniom rozkazuje się zdjąć wszystko z
łóżek, pościelić je starannie, a następnie stanąć przy nich w oczekiwaniu na inspekcję. Naturalnie, jak
na porządny obóz dla rekrutów przystało, u wszystkich inspekcja wypada źle, muszą więc ponownie
zdjąć pościel z łóżek, ponownie je pościelić, ponownie zostać odrzuceni przy weryfikacji i powtarzać
tę
czynność, aż strażnikom znudzi się ta gra. Strażnik Varinish wtrąca swoje trzy grosze:
„W porządku, panowie, skoro już posialiście łóżka, możecie w nich spać - do następnego
apelu”. Pamiętaj, to dopiero piąty dzień eksperymentu.
Wybuch agresji w więzieniu
W trakcie apelu o siódmej rano i, zdaje się, bardziej beztroskiego śpiewu, którego wymagano
od więźniów, nagle wybucha agresja. Więzień Paul-5704, wyczerpany brakiem snu
i poirytowany tym, że prawie wszystkie zmiany strażników wybierają go jako cel znęcania
się, rewanżuje się. Odmawia wykonywania przysiadów zgodnie z rozkazem. Ceros nalega,
żeby wszyscy kontynuowali wykonywanie przysiadów bez przerwy, aż 5704 zgodzi się do
nich dołączyć; tylko poddając się, może przerwać ich bolesne ćwiczenia. Więzień 5704 nie
daje się złapać na haczyk.
W wywiadzie z Curtem Banksem Paul-5704 opisał swoją wersję tego incydentu i narastającą w nim wrogość:
„Mam słabe mięśnie łydek i nie mogę ich rozciągać. Powiedziałem im to, ale oni powiedzieli ‘zamknij się i rób to tak czy owak’. ‘Pieprz się, mały gnojku’ - powiedziałem,
wciąż leżąc na ziemi.
W momencie, kiedy wstawałem, przygotowując się na to, że znów umieszczą mnie w
izolatce, on [Ceros] popchnął mnie na ścianę. Szamotaliśmy się, popychając się nawzajem
mocno i wrzeszcząc. Chciałem się zamachnąć i uderzyć go w twarz, ale dla mnie oznaczałoby to walkę... Jestem pacyfistą, wiesz, po prostu nie sądzę, żeby to leżało w mojej
naturze. Ale w czasie szarpaniny nadwerężyłem stopę i domagałem się pomocy lekarza, lecz
zamiast tego wsadzili mnie do izolatki. Rzeczywiście groziłem, że go ‘rozłożę na łopatki’,
jak się stamtąd wydostanę, więc trzymali mnie tam, aż do momentu, kiedy wszyscy pozostali
zjedli śniadanie. Kiedy w końcu wypuścili mnie z izolatki, byłem wściekły
i próbowałem zaatakować tego strażnika [Cerosa],
Potrzeba było dwóch strażników, żeby mnie powstrzymać. Kiedy wzięli mnie do oddzielnego pokoju, abym tam samotnie zjadł śniadanie, poskarżyłem się na ból stopy i poprosiłem o lekarza. Nie pozwoliłem strażnikom obejrzeć stopy, bo co oni o tym wiedzieli.
Jadłem sam, ale przeprosiłem [Varnisha], który był najmniej wrogi wobec mnie. Ale
człowiek, któremu naprawdę chcę przyłożyć, to ‘John Wayne’, ten facet z Atlanty. Jestem
buddystą, a on ciągle nazywa mnie komunistą, tylko po to, żeby mnie sprowokować, co mu
się udaje. Teraz myślę, że dobre traktowanie ze strony niektórych strażników, takich jak
wielki Landry [Geoff], wynikało tylko z tego, że mieli taki rozkaz”2.
Strażnik John Landry notuje w swoim dzienniku, że 5704 był do tej pory jednym z
więźniów w największych opałach, a „co najmniej był więźniem najbardziej karanym”:
„Po każdym epizodzie [5704] wykazywał zauważalne przygnębienie, ale jego duch,
który nazywa ‘mentalnością fanatyka’, ciągle rośnie. Jest jednym z więźniów o
najsilniejszej woli. Odmówił także mycia naczyń po lunchu, więc sugeruję, aby dawać
mu kiepskie kolacje i ograniczyć mu przywilej palenia - ma silny nałóg”.
A teraz weź pod uwagę następujące, odmienne i wnikliwe spojrzenie na ten incydent
i psychologię uwięzienia w ogóle, przedstawione przez strażnika Cerosa:
„Jeden z więźniów, 5704, w ogóle nie współpracował, więc zdecydowałem, aby umieścić
go w izolatce. W tym momencie była to już standardowa procedura. Zareagował
agresywnie i stwierdziłem, że muszę się bronić, nie siebie jako siebie, ale siebie jako
strażnika. Nienawidził mnie jako strażnika. Reagował na mundur; uznałem, że to było
wyobrażenie, które ze mną skojarzył. Nie miałem innego wyboru, jak tylko bronić się
jako strażnik. Zastanawiałem się, dlaczego inni strażnicy nie podbiegli, żeby mi pomóc.
Wszyscy zdębieli.
Wtedy zorientowałem się, że byłem w takim samym stopniu więźniem jak oni. Byłem
tylko reakcją na ich odczucia. Oni mieli większy wybór w swoich działaniach. Nie sądzę,
żebyśmy my go mieli. I jedni, i drudzy byliśmy przytłoczeni opresyjną sytuacją, ale my,
strażnicy, mieliśmy iluzję wolności. Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, inaczej
bym zrezygnował. Wszyscy w to weszliśmy jako niewolnicy pieniędzy. Więźniowie
szybko stali się naszymi niewolnikami; my byliśmy wciąż niewolnikami pieniędzy.
Później zdałem sobie sprawę, że wszyscy byliśmy niewolnikami czegoś w tym
środowisku. Myślenie o tym jako ’zwykłym eksperymencie’ oznaczało, że w
rzeczywistości niemożliwe było wyrządzenie jakiejkolwiek krzywdy. To była iluzja
wolności. Wiedziałem, że mogę zrezygnować, ale nie zrobiłem tego, ponieważ nie
mogłem, będąc niewolnikiem czegoś, co tu istniało”3.
Więzień Jim-4325 także uważał, że jego sytuacja miaia charakter niewolnictwa: „Najgorsza rzecz w tym doświadczeniu to super zorganizowane życie i absolutne posłuszeństwo,
które trzeba okazywać strażnikom. Najgorsze jest poniżenie wynikające z tego, że jest się
niemal niewolnikiem strażników”4.
Jednakże strażnik Ceros nie pozwolił, aby poczucie, iż znalazł się w pułapce swojej roli,
przeszkodziło mu w wykorzystywaniu władzy związanej z jego pozycją. Zanotował: „Bawiło
mnie dokuczanie im. Denerwowało mnie, że ‘Sierżant’, więzień 2093, był tak bardzo uległy.
Siedem razy kazałem mu wypolerować i wypastować mi buty, a on ani razu się nie
poskarżył”5.
W swoich refleksjach, strażnik Vandy pokazał, jak zdehumanizowane spostrzeganie
więźniów wkradło się jego w myślenie: „Więźniowie byli bardzo ulegli do czwartku, z wyjątkiem krótkiej przepychanki między Cerosem a więźniem 5704, małego incydentu przemocy, który mi się absolutnie nie podobał. Miałem ich za baranów i nic mnie nie obchodził
ich stan”6.
Strażnik Ceros w swoim końcowym raporcie podsumowującym przedstawił inne
spojrzenie na pojawiającą się dehumanizację więźniów przez strażników:
„Było kilka momentów, w których zapomniałem, że więźniowie to ludzie, ale w końcu
zawsze się łapałem na tym, zdawałem sobie sprawę, że to ludzie. Po prostu myślałem o
nich jako o ‘więźniach’, tracąc poczucie kontaktu z ich człowieczeństwem. To się działo
w krótkich okresach, zwykle kiedy im wydawałem rozkazy. Czasami czuję się zmęczony i
zniesmaczony, to jest zwykle mój stan umysłu. A także naprawdę zmuszałem się do
dehumanizowania ich, aby było mi łatwiej”7.
Nasz personel zgadza się, że ze wszystkich strażników Varnish najbardziej konsekwentnie
„postępuje zgodnie z regulaminem”. Jest jednym z najstarszych strażników, ma 24 lata, jak
Arnett. Obaj są studentami studiów magisterskich, więc powinni być nieco bardziej dojrzali
niż pozostali strażnicy, z których kilku ma dopiero 18 lat, jak Ceros, Vandy i J. Landry.
Dzienne raporty ze zmiany autorstwa Varnisha są najbardziej szczegółowe i rozwlekle,
zawierają opisy poszczególnych zdarzeń dotyczących subordynowania więźniów. Mimo to
rzadko komentuje on to, co robili strażnicy i w żadnym z tych raportów nie widać, jakie
mechanizmy psychologiczne tam działały. Więźniowie byli karani jedynie za
naruszenie reguł, nigdy zaś arbitralnie. Varnish zinternalizował odgrywaną przez siebie rolę
w takim stopniu, że jest strażnikiem więziennym przez cały czas, kiedy znajduje się w
więziennym otoczeniu. Nie jest on tak gwałtowny i nie maltretuje więźniów tak, jak robią to
niektórzy pozostali, np. Arnett i Hellmann. Z drugiej strony, nie stara się, aby więźniowie go
lubili, jak robią to inni, tacy jak Geoff Landry. Wykonuje jedynie swoją pracę tak rutynowo
i sprawnie, jak to możliwe. Widzę z informacji o nim, że Varnish uważa, iż czasami bywa
egoistyczny, z pewną skłonnością do dogmatyzmu.
„Czasami wyraźna była wśród nas skłonność do zminimalizowania wysiłku i nie dręczyliśmy więźniów w takim stopniu, w jakim moglibyśmy” - doniósł Varnish.
Sposób, w jaki role mogą rządzić nie tylko emocjami, ale także własnym rozumem,
interesująco ukazuje autorefleksyjna analiza Varnisha, dokonana po zakończeniu badania:
„Zacząłem swój udział w eskperymencie myśląc, że prawdopodobnie będę w stanie
działać w sposób sto-I sowny do eksperymentu, ale w miarę jego trwania byłem dość
zdziwiony, że uczucia, które wcześniej usiło-I wałem sobie narzucić, zaczynały mną
władać. Rzeczywiście zaczynałem się czuć jak strażnik, a naprawdę myślałem
wcześniej, że nie byłbym zdolny do takiego zachowania. Byłem zaskoczony - nie,
byłem przerażony - kiedy się przekonałem, że naprawdę mogę być - hmm - że mogę
zachowywać się w sposób tak ab-I solutnie nieprzystający do czegokolwiek, co
mógłbym sobie nawet wyobrazić, że zrobię. A kiedy to robi-I łem, nie czułem nawet
odrobiny żalu, nie miałem żadnego poczucia winy. Dopiero później, kiedy zacząłem
I zastanawiać się nad swoim wcześniejszym postępowaniem, zaczęło mi świtać, co
robiłem, i zdałem sobieI sprawę, że to część mnie, której wcześniej nie zauważyłem u
siebie”8.
Więzień 5704 dorabia się następnych szykan
Atak więźnia Paula-5704 na Cerosa był głównym tematem rozmów w pomieszczeniu I
strażników podczas wymiany strażników o 10 rano, ze zmiany porannej na dzienną, kiedy
;
zdejmowali lub wkładali mundury, aby skończyć zmianę lub ją zacząć. Zgadzano się, że
I trzeba będzie na niego szczególnie uważać i poddać go wyjątkowej dyscyplinie, ponieważ
żaden taki atak na strażników nie może być tolerowany.
Więźnia 5704 nie było na apelu o 11.30, ponieważ by\przykuty do swojego łóżka w celi
I
nr 1. Strażnik Arnett nakazał wszystkim pozostałym zrobić po siedemdziesiąt pompek, I
w ramach odpowiedzialności grupowej za niesubordynację 5704. Chociaż więźniowie staI
wali się coraz słabsi z powodu minimalnych racji żywności i coraz bardziej wyczerpani I
brakiem snu, byli jednak w stanie wykonać tę pokaźną liczbę pompek - której ja nie potrąfiłbym wykonać nawet porządnie najedzony i wypoczęty. Niechętnie i ponuro, dochodzili
I
do
niezłej formy.
Kontynuując ironiczny motyw muzyczny z poprzedniego dnia, zmuszono więźniów
I
do śpiewania, głośno i wyraźnie Och, jaki piękny poranek oraz Cudowna Łaska, na
przemian
I
z chóralnym Płyń, płyń, płyń, łódką swą płyń. Wkrótce po dołączeniu do swoich kolegów
I
w tym chórze, więzień Paul-5704 wznowił swoją werbalną niesubordynację i po raz kolejI
ny został wtrącony do Lochu. Wrzeszcząc i przeklinając co sił w płucach, znów wyłamał
I
drewnianą przegrodę, która dzieliła dwie części izolatki. Strażnicy wyciągnęli go, skuli I mu
ręce kajdankami, a nogi łańcuchami, po czym umieścili z powrotem w celi nr 2, na
czas potrzebny do naprawienia uszkodzeń w Lochu. Izolatka musiała teraz mieć dwa I
osobne boksy na wypadek, gdyby dwaj więźniowie musieli zostać zdyscyplinowani I
jednocześnie.
Dzięki determinacji i pomysłowości godnej prawdziwego więźnia, 5704 zdołał w jakiś
sposób zdjąć bolce zawiasów z drzwi swojej celi, w ten sposób zamykając się od wewnątrz
i szydząc ze strażników. Raz jeszcze strażnicy włamali się do jego celi i zaciągnęli do naprawionego już Lochu, w którym siedział aż do chwili, gdy później tego samego dnia został
zabrany na dyscyplinarne przesłuchanie przed Komisją ds. Zwolnień Warunkowych.
Buntownicze poczynania więźnia 5704 w końcu przełamują pozory niewzruszonego
spokoju, które strażnik Arnett do tej pory starannie podtrzymywał. Jako jeden z najstarszych
strażników, student ostatnich lat studiów socjologii, wychowawca w trzech zakładach
poprawczych, który miał już na swym koncie oskarżenie (i uniewinnienie) o „nielegalne
zgromadzenie” podczas akcji protestacyjnej w obronie praw obywatelskich, Arnett miał
najlepsze przygotowanie, aby zostać sumiennym strażnikiem. I nim jest, brak mu jednak
współczucia dla więźniów, ponieważ w każdej chwili, gdy jest na służbie w więzieniu, zachowuje się z pełnym profesjonalizmem. Jest równie precyzyjny w wydawaniu poleceń
słownych, jak w swoich kontrolowanych gestach. Stał się osobą o wysokim statusie, postacią
obdarzoną władzą, jak główny prowadzący program telewizyjny, ze swoimi schematycznymi
ruchami głowy, karku, rąk i zsynchronizowanymi gestami ramion, nadgarstków
i dłoni. Spokojny i rozważny w swoich słowach i czynach, Arnett robi wrażenie, jakby
oszczędnie angażował się w to, co się wokół niego dzieje. Trudno jest wyobrazić sobie, aby
cokolwiek mogło go poruszyć, jak również, aby ktokolwiek mógł go sprowokować.
„Jestem nieco zdziwiony sobą i spokojem, jaki przez ten czas mi się udzielał. Byłem zły
tylko jeden raz, przez moment, kiedy 5704 odblokował swoje drzwi i uderzył mnie w
brzuch moją własną pałką (którą przedtem ja go uderzyłem). Przez cały pozostały czas
czułem się dość rozluźniony. Nigdy nie doświadczyłem żadnego uczucia władzy ani
uniesienia, kiedy ponaglałem ludzi i rozkazywałem im”9.
W tych więziennych warunkach, Arnett wykorzystywał dla swoich celów wiedzę, jaką
wyniósł z niektórych badań z zakresu nauk społecznych:
„Z własnych lektur wiedziałem, że nudę i inne aspekty więziennego życia można
wykorzystać, aby ludzie poczuli się zdezorientowani, traktując ich bezosobowo, zadając
im nudne prace, karząc wszystkich więźniów za złe zachowanie jednostek, krytykując
perfekcyjne wykonywanie prostych poleceń podczas ćwiczeń fizycznych. Byłem
wyczulony na to, jaką władzę mają osoby kontrolujące sytuacje społeczne i starałem się
zwiększyć wyobcowanie [więźniów] posługując się niektórymi z tych technik. Mogłem je
wykorzystywać tylko w bardzo ograniczonym stopniu, ponieważ nie chciałem być
brutalny”10.
Aby zapobiec zwolnieniu warunkowemu więźnia 5704, Arnett napisał do Komisji:
„Trudno mi w tej chwili wymienić wszystkie przewinienia 5704. Jest nieustannie i w znacznym stopniu nieposłuszny, ma wybuchy agresji i skrajne huśtawki nastroju, ciągle stara się
skłonić innych więźniów do niesubordynacji i ogólnej odmowy współpracy. Zachowuje się
źle, nawet kiedy wie, że będzie to skutkowało karą dla innych więźniów. Komisja
dyscyplinarna powinna potraktować go surowo”.
Więzień 416 przeciwstawia się systemowi przez strajk głodowy
Więzień 5704 nie był jedynym, który sprawiał problemy dyscyplinarne. Szaleństwo tego
miejsca, do którego przyzwyczailiśmy się w trakcie tych kilku dni, jakie upłynęły od momentu rozpoczęcia eksperymentu w niedzielę, uderzyło także więźnia 416, kiedy przybył
wczoraj w zastępstwie więźnia Douga-8612, który miai być pierwszym zwolnionym.
Nie mógł uwierzyć w to, czego stał się świadkiem, i chciał natychmiast zrezygnować z
udziału w eksperymencie. Jednak dzielący z nim celę więźniowie powiedzieli mu, że
nie może tego zrobić. Współwięźniowie przekazali mu fałszywą informację,
pochodzącą od więźnia 8612, że odejście nie jest możliwe, że „oni” nie pozwoliliby
nikomu odejść przed czasem. Przypomina mi się słynny wers z piosenki Hotel
California: You can check out anytime you like, but you can never leave. (Możesz się
wymeldować kiedy tylko zechcesz, ale nigdy nie możesz odejść).
Zamiast zakwestionować to fałszywe stwierdzenie, więzień 416 postanowił
zastosować bierny wariant ucieczki. „Opracowałem plan” - powiedział później „miałem zamiar konsekwentnie wskazywać na lukę prawną w pośpiesznie
przygotowanej umowie, którą podpisałem. Ale jakie miałem środki, poza składaniem
próśb, aby wywrzeć wpływ na ten system? Mogłem się zbuntować, jak zrobił to Paul5704. Ale kiedy w celu wydostania się stosowałem taktykę przestrzegania prawa, moje
uczucia miały znaczenie drugorzędne, choć uwzględniałem je, dążąc do osiągnięcia
mojego celu. Zamiast tego, zdecydowałem się wyczerpać środki dostępne w tej
symulacji, zachowując się w sposób niemożliwy, odmawiając przyjmowania wszelkich
nagród i przyjmując wszystkie ich kary”. (Jest mało prawdopodobne, że 416 zdawał
sobie sprawę, że przyjmuje strategię formalnie określaną jako „strajk włoski”, jaką
organizacje pracownicze stosowały i stosują w sporach z kadrą zarządzającą, a
polegającą na „działaniu zgodnie z przepisami” w każdej sprawie, w celu obnażenia
immanentnych wad systemu)11.
„416 zdecydował się na głodówkę, ponieważ, odmawiając jedzenia, które strażnicy
oferowali, mógł odebrać im jedno ze źródeł ich władzy nad więźniami. Patrząc na jego
chude ciało, ciało prawie nieumięśnione, 60 kg na szkielecie wysokości 175 cm,
miałem wrażenie, że już wtedy wyglądał jak ofiara głodzenia.
W pewnym sensie pierwszy dzień spędzony przez Claya-416 w charakterze
aresztanta Więzienia Hrabstwa Stanford wpłynął na niego o wiele bardziej niż na
kogokolwiek innego, jak powiedział nam w swojej osobistej, chociaż mającej
zdepersonalizowaną formę, analizie:
„Zacząłem odczuwać, że tracę swoją tożsamość. Osoby, którą nazywam ‘Clay’,
osoby, która umieściła mnie w tym miejscu, osoby, która dobrowolnie zgodziła się
pójść do więzienia - bo to było dla mnie więzienie, to ciągle jest dla mnie więzienie nie postrzegam tego jak eksperymentu czy symulacji - to więzienie prowadzone przez
psychologów, w odróżnieniu od więzień prowadzonych przez państwo. Zacząłem mieć
wrażenie, że ta moja tożsamość, ta osoba, którą byłem, decydując się pójść do więzienia
- była oddalona ode mnie - była daleka, aż w końcu przestałem nią być. Byłem ‘416’.
Byłem naprawdę swoim numerem; to 416 miał zdecydować, co robić, i tak właśnie
było, kiedy zdecydowałem się na głodówkę. Postanowiłem głodować, ponieważ była to
jedna z nagród, które nam oferowali strażnicy. Zawsze grozili, że nie dadzą ci jeść, ale
musieli nam dawać jedzenie. Więc przestałem jeść. Wtedy miałem jakąś władzę nad
czymś, bo znalazłem tę jedną rzecz, którą nie mogli mnie złamać. W końcu dostaliby
się w niezłe tarapaty, gdyby nie zdołali sprawić, żebym jadł. Więc to, że byłem zdolny
głodować, było dla nich jakby rodzajem poniżenia”12.
Zaczął od odmówienia tknięcia lunchu. Arnett relacjonował, że podsłuchał jak 416
mówił swoim kolegom z celi, że ma zamiar nie jeść, aż otrzyma poradę prawną, której
się
domagał. Powiedział: „Po około dwunastu godzinach prawdopodobnie zemdleję, a wtedy
- co oni mogą? Będą musieli się poddać”. Arnett uznał, że jest on jedynie „butnym i pyskatym” więźniem. Nie widzi nic szlachetnego w tym strajku głodowym.
Mieliśmy więc nowego więźnia podejmującego śmiały plan nieposłuszeństwa, bezpośrednio podważający władzę strażników. Jego decyzja mogła uczynić z niego wyrzekającego
się przemocy bohatera, wokół którego więźniowie mogliby się zjednoczyć, kogoś, kto wyrwałby ich z bezmyślnego w swym posłuszeństwie stuporu - podobnie jak uczynił to Mahatma Gandhi. To jasne, że przemoc stosowana przez 5704 nie była skuteczna w miejscu, w
którym siły były w takiej nierównowadze na korzyść systemu. Miałem nadzieję, że 416
wymyśli inny plan, który zaangażuje jego kolegów z celi i innych we wspólne nieposłuszeństwo, z zastosowaniem zbiorowego strajku głodowego, jako taktyki mającej na celu poprawę
ich surowego traktowania. Jednak, niestety, był tak skupiony na sobie, iż miał zbyt małą
świadomość potrzeby zaangażowania swoich towarzyszy w większą, zbiorową opozycję.
Jeszcze dwóch więźniów załamuje się
Zdawało się, że problem spowodowany przez 5704 i 416 był początkiem konfrontacyjnego
„efektu domino”. Okazało się, że matka więźnia 1037 miała rację. Jej syn, Rich, źle według
niej wyglądał; teraz także ja widziałem, że źle wygląda. Był coraz bardziej przygnębiony po
tym, jak jego bliscy opuścili go, kiedy zakończyły się Godziny Widzeń; prawdopodobnie
wolałby, żeby nalegali, by zabrać go ze sobą do domu. Zamiast przyjąć słuszną ocenę matki
co do swojego stanu, Rich prawdopodobnie stwierdził, że zagrożona jest jego męskość.
Chciał udowodnić, że da sobie radę, „jak przystało na mężczyznę”. Nie udało mu się. Tak
samo jak jego współwięźniowie 8612 i 819 z pierwotnie zbuntowanej celi nr 2, 1037
wykazywał symptomy ekstremalnego stresu w takim stopniu, że wziąłem go do wyciszonego
pokoju poza więzieniem i powiedziałem mu, że byłoby najlepiej, gdyby został zwolniony w
tym momencie. Był zadowolony i zaskoczony tymi dobrymi wiadomościami. Kiedy
pomagałem mu przebierać się w cywilne ubrania, był wciąż roztrzęsiony. Powiedziałem mu,
że dostanie pełną zapłatę za cały eksperyment i wkrótce skontaktujemy się z nim, jak też ze
wszystkimi pozostałymi studentami, aby podsumować wyniki badania, przeprowadzić
końcowe ankiety i przekazać im ich wynagrodzenie.
Więzień 1037 powiedział później, że najgorszą częścią eksperymentu był moment, w
którym „strażnicy dali mu odczuć, że wyrażają swe prawdziwe, wewnętrzne odczucia, a nie
tylko odgrywają role strażników. Na przykład, były momenty w trakcie ćwiczeń, kiedy my,
więźniowie byliśmy doprowadzani do odczuwania prawdziwego cierpnienia. Niektórzy
strażnicy zdawali się naprawdę bawić naszą udręką”13.
Kiedy jego rodzice przybyli, aby odebrać go w czasie Godzin Widzeń, wiadomość
o
rychłym zwolnieniu 1037 nie podziałała dobrze na więźnia 4325, który był w
większym stresie, niż ktokolwiek z nas przypuszczał. „Wielki Jim”, jak nasz zespół nazywał
więźnia 4325, zdawał się pewnym siebie młodym człowiekiem, który podczas badań
preselekcyjnych plasował się „w normie” pod względem wszystkich wskaźników. Niemniej
jednak, tego popołudnia nagle się załamał.
„Kiedy nadeszła pora wystąpienia przed Komisją ds. Zwolnień Warunkowych, nagle
zyskałem nadzieję na zwolnienie. Ale bardzo podupadłem na duchu, kiedy Rich [1037] został
zwolniony, a ja nie. To jedno zdarzenie tak na mnie podziałało i spowodowało jeszcze
większą desperację. W rezultacie ‘załamałem się’. Przekonałem się, że moje emocje są
silniejsze, niż myślałem, i zdałem sobie sprawę, jakie w rzeczywistości mam wspaniałe życie.
Jeśli więzienie to cokolwiek podobnego do tego, co tutaj przeszedłem, to nie wiem, jak może
ono komukolwiek pomóc”14.
Powiedziałem mu to samo, co wcześniej 1037, to jest, że i tak mieliśmy zamiar wkrótce
go zwolnić za dobre zachowanie, i że będzie w porządku, jeśli zrezygnuje wcześniej.
Podziękowałem mu za udział w eksperymencie, powiedziałem, że przykro mi, że tak ciężko
to przeszedł, i zaprosiłem na ponowne spotkanie, w celu przedyskutowania wyników naszego
eksperymentu. Chciałem, żeby wszyscy studenci biorący udział w tym badaniu zebrali się
ponownie i podzielili swoimi odczuciami, kiedy będą mieli już nieco dystansu do tego
niezwykłego doświadczenia. Pozbierał swoje manatki i wyszedł spokojnie, twierdząc, że nie
potrzebuje wizyty u psychologa w poradni dla studentów.
W dzienniku naczelnika znalazła się następująca notatka: „4325 źle reaguje i musi zostać
zwolniony o 17.30 z powodu poważnych reakcji, podobnych do występujących wcześniej u
819 [Stew] i 8612 [Douga]”. Dziennik wskazuje także na ciekawy fakt, że żaden więzień, ani
żaden strażnik nie porusza tematu zwolnienia 4325. Odszedł w zapomnienie. Niech
spoczywa w pokoju. Najwyraźniej, w czasie tej wyczerpującej próby wytrzymałości liczyli
się tylko ci, którzy byli obecni i ci, których nie brakowało, a nie ci, którzy byli tu w
przeszłości. Co z oczu, to i z serca.
Listy z Więzienia Stanford do domu
„Dzisiaj, kiedy więźniowie pisali do domu listy opisujące, jak wspaniale się bawią, podobnie
jak to robili już wcześniej, więzień 5486 [Jerry] poradził sobie ze swoim listem dopiero w
trzecim podejściu” - relacjonował Strażnik Markus. „Zachowanie tego więźnia i jego
szacunek dla władzy stają się coraz gorsze w porównaniu z pierwszymi dniami, kiedy był we
wzorowej celi nr 3. Od momentu reorganizacji cel, 5486 jest pod negatywnym wpływem
swoich towarzyszy z nowej celi, a jego zachowanie charakteryzuje się coraz nowymi
dowcipami, szczególnie w czasie apeli. Wszystkie jego zachowania mają na celu wyłącznie
podkopanie autorytetu władz więziennych”.
Raport Arnetta także zwracał uwagę na tego wcześniej przykładnego więźnia jako na
nowy problem: „Od momentu oddzielenia go od więźniów 4325 i 2093 z celi nr 3, więzień
5486 stopniowo stacza się po równi pochyłej. Stał się czymś w rodzaju błazna i małego
szydercy. To niedopuszczalne zachowanie powinno zostać ukrócone zanim zrobi coś
poważnego”.
Trzeci strażnik na dziennej zmianie, John Landry, był podobnie zdenerwowany, kiedy:
„5486 robił sobie żarty z pisania listów, wyrażając w ten sposób ogólną odmowę współpracy.
Rekomenduję, aby w ramach kary, nakazać mu napisanie piętnastu takich listów”.
Christina dołącza do przyjęcia u Szalonego Kapelusznika
Po zakończeniu czwartkowych obrad Komisji ds. Zwolnień Warunkowych i Dyscypliny,
Carlo musiał wrócić do miasta w pilnej sprawie. Byłem rad, nie musząc zabierać go na
kolację, ponieważ chciałem być obecny podczas wczesnych Godzin Widzeń, zaplanowanych
zaraz po zakończeniu kolacji więźniów. Musiałem przeprosić panią Y., matkę więźnia 1037,
za swoje niedelikatne zachowanie poprzedniego wieczoru. Chciałem także zjeść kolację w
nieco bardziej swobodnej atmosferze z osobą nowo pojawiającą się w tej historii, z Christiną
Masłach.
Christina obroniła niedawno doktorat z psychologii społecznej na Uniwersytecie Stanforda i miała zacząć karierę wykładowcy w Berkeley, jako jedna z pierwszych kobiet, które
od dziesiątek lat miały zostać zatrudnione przez tamtejszy Wydział Psychologii. Była
oszlifowanym diamentem - bystra, spokojna i niezależna. Pracowita i poświęcona karierze
psycholo- ga-naukowca i dydaktyka, Christina już wcześniej pracowała ze mną jako
asystentka i cenny współpracownik w pracy badawczej, a także nieformalny redaktor części
moich książek.
Wyobrażam sobie, że mógłbym się w niej zakochać nawet, gdyby nie była tak olśniewająco piękna. Dla biednego dzieciaka z Bronxu taka elegancka „kalifornijska dziewczyna”
była spełnieniem marzeń. Jednakże musiałem zachować pełen szacunku dystans, aby moje
rekomendacje zatrudnienia jej nie zostały naznaczone osobistym zaangażowaniem. Teraz,
kiedy za swoje własne zasługi dostała jedną z najlepszych posad w kraju, mogliśmy jawnie
kontynuować nasz związek.
Nie mówiłem jej wcześniej wiele o tym więziennym badaniu, ponieważ według planów
ona i pewni inni koledzy i studenci studiów magisterskich mieli przeprowadzić gruntowną
ocenę personelu, więźniów i strażników następnego dnia, w piątek, czyli w połowie
zaplanowanych dwóch tygodni. Miałem wrażenie, że nie była zadowolona z tego, co zobaczyła i usłyszała w trakcie tego popołudnia wypełnionego sesją dyscyplinarną. Zaniepokoiło
mnie nie to, co powiedziała, ale fakt, że nie powiedziała zupełnie nic. Podczas naszej późnej
kolacji mieliśmy omówić jej wrażenia na temat Carla i tego scenariusza, jak również to, jakie
informacje, według mnie, mogłaby uzyskać w piątkowych wywiadach.
Ksiądz wypełnia swoją obietnicę duszpasterskiej pomocy
Ksiądz, który wiedział, że ma do czynienia tylko z symulacją więzienia, miał już swój udział
w nadaniu wiarygodności temu pozorowanemu więzieniu, bardzo serio odgrywając swoją
rolę podczas jednego z wcześniejszych dni. Teraz jest zmuszony spełnić swoją obietnicę
udzielenia pomocy każdemu, kto poprosi o wsparcie. I rzeczywiście, Ojciec McDermott
dzwoni do matki Hubbiego-7258 i mówi pani Whittlow, że jeśli jej syn chce się wydostać z
więzienia Stanford, potrzebuje pomocy prawnika. Pani W. robi to, co jej powiedziano,
zamiast odpowiedzieć, że jeśli jej syn rzeczywiście tak bardzo chce się wydostać na wolność,
ona po prostu zabierze go z powrotem do domu, kiedy zobaczą się podczas następnych
wieczornych odwiedzin. Dzwoni do swojego siostrzeńca Tima, prawnika w biurze adwokata
z urzędu. On z kolei dzwoni do mnie i działamy dalej według tego scenariusza, ustalając dla
niego termin oficjalnej wizyty prawniczej na piątkowy poranek, dodając w ten sposób
jeszcze jeden element realizmu do tego coraz bardziej nierealnego doświadczenia. Nasz mały
dramat, jak się okazało, jest teraz pisany na nowo przez Franza Kafkę jako surrealistyczny
suplement do Procesu, a może przez Luigi Pirandellego, jako uwspółcześnienie jego sztuki
Nieboszczyk Mattia Pascal (II fu Mattia Pascal), czy też jego szerzej znanej sztuki Sześć
postaci scenicznych w poszukiwaniu autora.
Bohater we wstecznym lusterku
Czasami potrzebny jest czas i dystans, aby uświadomić sobie wartość ważnych nauk życiowych. Clay-416, trawestując klasyczne powiedzonko Marlona Brando z filmu Na nabrzeżach: „Mógłbym być kimś więcej”, mógłby oznajmić: „Mógłbym być bohaterem”. Jednak w
momencie zdenerwowania robił jedynie wrażenie sprawiającego kłopoty swoim kolegom
„rozrabiaki” - buntownika bez wyraźnego powodu.
Heroizm wymaga często poparcia społecznego. Zazwyczaj sławimy bohaterskie czyny
odważnych jednostek, ale nie czynimy tego, gdy działania te niosą namacalne koszty
pozostałym z nas i nie jesteśmy w stanie zrozumieć ich motywów. Takie heroiczne zalążki
buntu przyjmują się najlepiej, gdy wszyscy członkowie społeczności gotowi są cierpieć za
wspólne wartości i cele. Mieliśmy do czynienia z taką sytuacją w przypadku uwięzienia
Nelsona Mandeli, przeciwstawiającego się apartheidowi w Południowej Afryce. W wielu
krajach Europy współdziałający ze sobą ludzie organizowali ucieczki i kryjówki dla Żydów,
aby mogli oni przeżyć nazistowski Holocaust. Dla celów politycznych przywódcy IRA
stosowali śmiertelne w skutkach strajki głodowe podczas uwięzienia w Long Kesh w
Belfaście. Przywódcy ci, oraz inni członkowie Irlandzkiej Armii Republikańskiej, prowadzili
strajki głodowe, aby przyznano im status więźniów politycznych, a nie traktowano ich jak
zwykłych przestępców15. Bardziej współcześnie, setki więźniów przetrzymywanych w
więzieniu wojskowym Guantanamo na Kubie prowadziło długie strajki głodowe, protestując
przeciwko bezprawnemu i niehumanitarnemu charakterowi ich uwięzienia, a także chcąc
zainteresować media swoją sprawą.
Jeśli chodzi o Claya-416, to chociaż miał on swój osobisty plan skutecznego oporu, nie
zadał sobie trudu, aby podzielić się nim ze swoimi kolegami z celi, ani z innymi więźniami,
tak aby mogli podjąć decyzję i połączyć z nim swe siły. Gdyby tak zrobił, jego plan mógłby
zostać potraktowany jako wspólna zasada, zamiast zostać odrzucony i potraktowany jako
jego osobista patologia. Stałby się zbiorowym sprzeciwem wobec złego systemu, a nie
wynikającym z jego usposobienia dziwactwem. Być może nie stało się tak, ponieważ Clay
pojawił się na scenie później i inni więźniowie nie znali go dość dobrze lub też mieli
poczucie, że nie zapłacił tak jak oni frycowego, podczas pierwszych, ciężkich dni i nocy. W
każdym razie był on outsiderem, tak jak Dave, nasz informator (który zastąpił więźnia 8612).
Chociaż Dave szybko dał się przeciągnąć na stronę więźniów i zaangażował się w ich opór
wobec systemu, który wynajął go do roli swego szpiega, nie stało się tak w przypadku
więźnia 416. Myślę jednak, że to jego introwertywny sposób bycia odstręczał od niego
kolegów. Przyzwyczajony byl cierpieć samotnie, przeżywać swoje życie w swoim
skomplikowanym umyśle, a nie w sferze stosunków interpersonalnych. Niemniej jednak,
jego bunt miał silny wpływ na sposób myślenia co najmniej jednego więźnia, aczkolwiek
dopiero po zakończeniu eksperymentu więziennego.
Jerry, więzień 5486, ostatnio uznany przez Komisję za „mądralę”, był wyraźnie pod
wrażeniem bohaterstwa okazywanego przez więźnia 416 w obliczu surowego pastwienia się
nad nim: „Byłem pod wrażeniem stoickiej determinacji Claya i żałuję, że nie był tutaj od
początku. Miałby wyraźny wpływ na to, co się wydarzyło”.
W swych późniejszych refleksjach więzień 5486 dodał:
„Co interesujące, kiedy Clay, który był pierwszym autentycznym przykładem
nieustępliwej, trzymającej się
swej decyzji osoby, absolutnie odmówił zjedzenia swoich kiełbasek, ludzie go nie
poparli. Wcześniej podczas tego badania mógłby stać się dla nich wzorem, ponieważ wiele osób mówiło, że będą
twardzi, będą głodować, strajkować i podobne rzeczy. Ale kiedy w końcu doszło do tego,
że ktoś miał odwagę to zrobić, nikt go nie poparł. Woleli swoje nieistotne małe wygody
niż wsparcie Claya, który trzymał się swoich zasad”.
Jerry-5486 dalej pisał, jak przykro było być świadkiem starcia między więźniem 416 a
więźniem 7258, „między Hubbim a Clayem, na temat kiełbasek i dziewczyny”. Później lepiej
zrozumiał prawdziwe znaczenie tej konfrontacji, ale wtedy, gdy miała ona miejsce i gdy
mógł interweniować i rozładować sytuację, nie był w stanie zrozumieć rzeczywistej natury
tego zdarzenia.
„Zdałem sobie sprawę, że wszyscy zaszli za daleko w tym wszystkim, w tym cierpieniu i
sprawianiu cierpienia innym. To było zbyt przygnębiające patrzeć, jak oni w to brną,
szczególnie, że [Hubbie] nie zdawał sobie sprawy, że gdyby nie udało mu się spotkać ze
swoją dziewczyną, byłaby to wina ‘Johna Wayne’a’, a nie Claya. [Hubbie] dał się
sprowokować i pozwolił się rozszarpać”16.
Tymczasem, znów siedząc w Lochu, Clay-416 radził sobie na sposób buddystyczny.
Gdyby Paul-5704 wiedział, że Clay stosuje takie przypominające zen taktyki mentalnego
przetrwania, byłby z niego dumny.
„Medytowałem nieustannie. Na przykład, kiedy odmawiałem zjedzenia obiadu, strażnik
[Burdan] kazał wszystkim więźniom wyjść z celi, aby przekonywali mnie, że Dzień
Odwiedzin zostanie odwołany i podobne głupoty, co według moich przewidywań nie mogło
się wydarzyć. Ale nie byłem tego pewien; po prostu skalkulowałem, na ile jest to
prawdopodobne. Potem nieprzerwanie wpatrywałem się w kropelkę wody ściekającej z
kiełbaski i połyskującej na moim blaszanym talerzu. Po prostu wpatrywałem się w tę
kropelkę i skupiałem się na niej, najpierw w poziomie, potem w pionie. Nikt nie był wtedy
wstanie mi przeszkodzić. W tej izolatce przeżyłem doświadczenie religijne”17.
Ten wychudzony chłopaczek odnalazł wewnętrzny spokój dzięki swemu biernemu
oporowi, kontroli nad swoim ciałem i odwróceniu uwagi od strażników. Clay-416 przedstawił poruszającą relację, w jaki sposób, jego zdaniem, wygrał walkę woli jednostki przeciwko sile instytucjonalnej:
„W momencie, gdy odmówiłem jedzenia głównemu strażnikowi z wieczornej zmiany, po
raz pierwszy w tym miejscu poczułem zadowolenie. Sprawiało mi przyjemność
rozwścieczanie [strażnika Hellmanna]. Kiedy wrzucili mnie do izolatki, unosiłem się z
radości. Czułem się rozradowany, bo byłem niemal pewien, że wyczerpałem jego siły i
środki [które mogły być przeciw niemu wykorzystane]. Byłem też zaskoczony tym, że w tej
izolatce mogłem korzystać z prywatności - to był luksus. Kara wymierzona pozostałym nie
interesowała mnie. Stawiałem na ograniczenia sytuacji. Wiedziałem, szacowałem, że prawo
do wizyt nie mogło być cofnięte. Przygotowałem się na pozostanie w izolatce, zapewne do
dziesiątej następnego ranka. W tym odosobnieniu byłem najdalej od doświadczania siebie
jako ‘Claya’. Byłem ‘416’, pragnącym i nawet dumnym z bycia ‘416’. Numer stanowił dla
mnie tożsamość, bo 416 znalazł swoją własną odpowiedź na sytuację. Nie czułem potrzeby
kurczowego trzymania się poprzedniego człowieczeństwa, które miałem pod poprzednim
imieniem. W izolatce jest dziesięciocentymetrowa smuga światła rozciągająca się od sufitu
do podłogi, przedostająca się przez szparę między drzwiami. Dzięki przypatrywaniu się tej
smudze światła, po około trzech spędzonych tam godzinach przepełnił mnie spokój. To jest
najpiękniejsza rzecz w więzieniu. Nie mówię tego tylko subiektywnie. To jest naprawdę
piękne, idźcie zobaczyć. Kiedy zostałem zwolniony około
1
8
jedenastej wieczorem i wróciłem do łóżka, poczułem, że wygrałem, że jak dotąd moja
wola okazała się silniejsza niż siła całej tej sytuacji. Tej nocy spałem dobrze”.
Przyjaciel okazuje trochę serca
Curt Banks mówi mi, że spośród strażników najmniej lubi czy szanuje Burdana, bo jest
służalcem, podlizującym się Hellmannowi, żyjącym w cieniu większego od siebie. Moje
odczucia są takie same, chociaż z punktu widzenia więźniów byli inni, którzy stanowili
znacznie większe zagrożenie dla ich zdrowia psychicznego i przetrwania. Jeden z członków
personelu usłyszał, jak Burdan przechwala się, że poprzedniej nocy uwiódł żonę swojego
przyjaciela. We trójkę regularnie co tydzień grywali w brydża, i chociaż zawsze pociągała go
ta dwudziestoośmioletnia matka dwójki dzieci, nigdy nie miał odwagi przystawiać się do niej
- aż do teraz. Być może to jego nowo odkryte poczucie władzy dało mu odwagę, aby kłamać
i przyprawiać rogi swojemu staremu przyjacielowi. Gdyby tak było naprawdę, byłby to
kolejny powód, aby go nie lubić. Potem odkryliśmy w jego dossier, że jego matka uciekła z
nazistowskich Niemiec, więc dodajemy nieco pozytywów do naszej oceny tego
skomplikowanego młodego człowieka.
Raport, jaki napisał Burdan ze swojej zmiany, jest zadziwiająco dokładnym opisem
urzędowego zachowania funkcjonariuszy:
„Mamy kryzys władzy, to buntownicze zachowanie [głodówka 416] potencjalnie
podkopuje całkowitą kontrolę, jaką mamy nad pozostałymi. Poznałem specyficzne cechy
poszczególnych numerów [ciekawe, że nazywa ich „numerami”; ewidentna
deindywiduacja więźniów]; staram się wykorzystywać te informacje tylko do nękania na
terenie bloku więziennego”.
Wskazuje także na brak wsparcia dla siebie i pozostałych strażników ze strony naszego
personelu: „Prawdziwe kłopoty zaczęły się przy kolacji - liczymy na władze więzienia, aby
powiedzieli nam, jak mamy poradzić sobie z tym późnym buntem, ponieważ martwi nas, że
on nie je... Są dziwnie nieobecni”. (Przyznajemy się do winy, że nie zapewniliśmy nadzoru i
szkolenia).
Moja negatywna ocena strażnika Burdana zostaje skorygowana przez to, co zrobił on
później. „Nie mogę dłużej znieść myśli, że on [416] wciąż siedzi w izolatce” - mówi. „To
wygląda niebezpiecznie [ponieważ zgodnie z zasadami pobyt w izolatce powinien ograniczać
się do jednej godziny]. Spieram się z Davem, a potem po cichu umieszczam nowego więźnia,
416, z powrotem w jego celi”. I dorzuca: „Ale z odrobiną złośliwości każę mu wziąć
kiełbaski ze sobą do łóżka”18.
Potwierdzeniem tej pozytywnej oceny Burdana jest komentarz Jerry’ego-5486, jedynego
więźnia, który zaoferował koc Clayowi-416: „Byłem rozzłoszczony dokuczaniem i tyradami
‘Johna Wayne’a. [Burdan] przyszedł do mojej celi, wiedząc, że sympatyzowałem z Clayem i
powiedział, że on nie będzie tam trzymany przez całą noc. ‘Wyciągniemy go, jak tylko wszyscy zasną’ - wyszeptał do mnie, a potem ponownie zaczął udawać twardziela. Było to tak,
jakby w samym oku cyklonu potrzebował odrobiny uczciwego, szczerego porozumienia”19.
Jerry-5486 nie tylko kibicował 416, ale zaczął uważać, że najlepszą rzeczą w całym tym
doświadczeniu było spotkanie Claya: „Zobaczyć jednego faceta, który wiedział, czego chce, i
miał wolę znieść wszystko, co tylko konieczne, żeby to osiągnąć. Był jedynym facetem,
mającym coś do stracenia, który nie sprzedał się, nie załamał, nie prosił”20.
W raporcie z tej nocnej zmiany Burdan notuje: „Nie ma solidarności między pozostałymi
więźniami, z wyjątkiem 5486, który zawsze żądał równych praw dla wszystkich”. (Zgadzam
się: to jeden z powodów, aby szanować Jerry’ego-5486 bardziej niż któregokolwiek z
pozostałych więźniów).
To głębokie, długotrwałe doświadczenie wzbogaca mój podziw dla złożoności natury
ludzkiej, bo dokładnie w momencie, kiedy myślisz, że kogoś rozumiesz, zdajesz sobie
sprawę, że znasz tylko drobny wycinek jego prawdziwej natury, o którym wnioskujesz na
podstawie ograniczonego zbioru osobistych lub pośrednich kontaktów. Kiedy ja także
zaczynam szanować Claya-416 za jego hart ducha w obliczu tak silnego przeciwnika, odkrywam, że nie do końca jest wcieleniem Buddy. W końcowym wywiadzie mówi nam, co
myśli o cierpieniu, które jego strajk głodowy przyniósł innym więźniom: „Jeżeli ja próbuję
wyjść, a strażnicy tworzą sytuację, w której innym ludziom sprawia to problemy, bo ja chcę
wyjść, gówno mnie to obchodzi”.
Jego przyjaciel, Jerry-5486, przedstawia fascynujące spojrzenie na złożone gry umysłowe, w które grał - i które przegrywał - w tym więzieniu.
„Im dłużej trwał eksperyment, tym bardziej potrafiłem usprawiedliwiać swoje
zachowania, mówiąc: ‘To tylko gra, ja to wiem i mogę ją znieść dość łatwo, a oni nie
mogą nic zrobić z moim umysłem, więc wszystko to jakoś wytrzymam’. I czułem się z
tym w porządku. Bawiłem się dobrze, liczyłem swoje pieniądze i planowałem ucieczkę.
Czułem się całkiem pozbierany, a oni nie mogli mnie zdenerwować, bo pozostawałem
niezaangażowany, obserwując, co się dzieje. Ale teraz zdaję sobie sprawę, że niezależnie
od tego, jak bardzo byłem przekonany, że jestem pozbierany, miałem często znacznie
mniejszą kontrolę nad swoim zachowaniem w więzieniu, niż mi się wydawało.
Niezależnie od tego, jak otwarty, przyjazny i pomocny byłem dla innych więźniów, i tak
działałem jako izolowana, skupiona na sobie osoba, raczej racjonalna niż współczująca.
Przeszedłem to wszystko dobrze, na swój własny, niezaangażowany sposób, ale teraz
jestem świadomy, że często moje czyny krzywdzą innych. Zamiast odpowiadać na ich
potrzeby, zakładałem, że są tak samo niezaangażowani jak ja, i w ten sposób
racjonalizowałem sobie swoje samolubne zachowanie. Najlepszym tego przykładem była
sytuacja, kiedy Clay [416] był w izolatce ze swoimi kiełbaskami... Clay i ja byliśmy
przyjaciółmi, on wiedział, że ja jestem po jego stronie podczas incydentu z głodówką, a ja
uważałem, że pomogłem mu nieco przy stole podczas kolacji, kiedy inni więźniowie
starali się skłonić go do jedzenia. Ale kiedy on poszedł do Lochu, a nam kazano krzyczeć
i walić w drzwi, robiłem to jak wszyscy inni. Łatwo to usprawiedliwiłem, mówiąc: ’To
tylko gra. Clay wie, że jestem po jego stronie. Moje zachowania nie sprawiają żadnej
różnicy, więc po prostu będę spełniał kaprysy strażnika’. Potem zdałem sobie sprawę, że
krzyczenie i walenie było dla Claya naprawdę ciężkie do zniesienia. Dręczyłem tam
faceta, którego lubiłem najbardziej. I usprawiedliwiałem to, mówiąc: ‘Wykonam ruchy,
ale oni nie kontrolują mojego umysłu’. Podczas gdy to, co się liczyło naprawdę, to umysł
innego człowieka. Co on myślał? Jak moje działania na niego wpływały? Byłem ślepy na
konsekwencje swoich działań i nieświadomie przypisywałem odpowiedzialność za nie
strażnikom. Oddzieliłem mój umysł od moich czynów. Prawdopodobnie zrobiłbym
wszystko, oprócz wyrządzenia fizycznej krzywdy innemu więźniowi, jeśli tylko
mógłbym zrzucić odpowiedzialność na strażników.
I
tak jak teraz o tym myślę, być może nie jesteś w stanie oddzielić umysłu od czynów tak
wyraźnie, jak ja to robiłem podczas tego eksperymentu. Pyszniłem się tym, jak odporny był
mój umysł - nie zdenerwowałem się, nie pozwoliłem im na kontrolę nad moim umysłem. Ale
kiedy wracam myślami do tego, co robiłem, wydaje mi się, że jednak mieli dość silną, choć
subtelną, nad nim kontrolę”21.
„To, co robicie tym chłopcom, to okropność!”
Ostatnie wyjście do toalety czwartkowej nocy zaczęło się o dziesiątej wieczorem. Christina,
po swoim milczącym udziale w Komisji Dyscyplinarnej i Komisji ds. Zwolnień Warunkowych, pracowała od jakiegoś czasu w bibliotece. Pojawiła się w więzieniu po raz
pierwszy, aby zabrać mnie do centrum handlowo-rozrywkowego niedaleko kampusu, na
późną kolację w Stickney’s Restaurant. Byłem w moim biurze, przeglądając papiery związane z logistyką licznych wywiadów, zaplanowanych na następny dzień. Zobaczyłem ją
rozmawiającą z jednym ze strażników, a kiedy skończyła, skinąłem na nią, aby usiadła obok
mojego biurka. Później opisała swe niezwykłe spotkanie z tym właśnie strażnikiem:
„W sierpniu 1971 r. ukończyłam wiaśnie doktorat na Uniwersytecie Stanforda, gdzie
współpracowałam z Craigiem Haneyem, i przygotowywałam się do podjęcia nowej
pracy w charakterze profesora psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley.
Należy także wspomnieć, że istotnym elementem sytuacji byt fakt, iż niedawno
zaangażowałam się uczuciowo w związek z Philem Zimbardo i rozważaliśmy nawet
małżeństwo. Chociaż słyszałam od Phila i innych kolegów o ich planach
przeprowadzenia symulacyjnego badania więziennego, nie brałam udziału ani w pracach
przygotowawczych, ani w pierwszych dniach właściwej symulacji. W normalnych
warunkach byłabym bardziej zainteresowana, a może zaangażowałabym się w jakiś
sposób w tę sprawę, ale byłam w trakcie przeprowadzki i koncentrowałam się na
przygotowaniach do mojej pierwszej pracy dydaktycznej. Jednakże zgodziłam się, kiedy
Phil poprosił mnie, abym zrobiła mu przysługę i pomogła przeprowadzić część
wywiadów z uczestnikami badania.
Kiedy zeszłam do podziemia, w którym mieściło się więzienie... przeszłam następnie na
drugi koniec hol- lu, gdzie strażnicy wkraczali na teren więzienia; był tam pokój
znajdujący się za wejściem do więzienia, wykorzystywany przez strażników do
odpoczynku, kiedy nie byli na służbie, albo żeby przebrać się w mundury łub z
powrotem w cywilne ubrania, na początku i końcu zmiany. Rozmawiałam z jednym ze
strażników, który tam się znajdował, czekając na początek swojej zmiany. Był bardzo
miły, grzeczny i przyjazny, z pewnością każdy nazwałby taką osobę całkiem miłym
facetem.
Później ktoś z personelu badawczego wspomniał, że powinnam przyjrzeć się więzieniu
jeszcze raz, bo nadeszła nowa, nocna zmiana strażników, a była to zmiana o złej sławie,
zmiana ’Johna Wayne’a. ‘John Wayne’ to przezwisko strażnika, który był najbardziej
złośliwy i bezwzględny z nich wszystkich; jego zła sława wyprzedzała go w różnych
opowieściach, które zasłyszałam wcześniej. Oczywiście, koniecznie chciałam zobaczyć,
kim był i co takiego robił, że przyciągało to tyle uwagi. Kiedy popatrzyłam przez wizjer,
byłam kompletnie zaskoczona, gdy zobaczyłam, że ich ‘John Wayne’ to ten ’całkiem
miły facet’, z którym wcześniej gawędziłam. Jednak teraz zmienił się w kogoś innego.
Nie tylko inaczej się poruszał, ale inaczej mówił
z akcentem południowca... Przeklinał i krzyczał na więźniów, każąc im wykonać
’odliczanie’; wprost wychodził z siebie, aby być grubiańskim i wojowniczym. To była
zadziwiająca transformacja osoby, z którą właśnie rozmawiałam - transformacja, która odbyła
się w ciągu kilku minut, przez samo przekroczenie linii oddzielającej zewnętrzny świat od
tego więzienia. W swoim uniformie przypominającym wojskowy mundur, z pałką w ręku i
ciemnymi, odblaskowymi okularami przeciwsłonecznymi, mającymi zasłaniać jego oczy...
ten facet był pełną gębą, nie na żarty, podłym strażnikiem więziennym”22.
Zaraz potem patrzyłem na skutą grupę, udającą się po raz ostatni tego dnia do toalety,
mijającą otwarte drzwi mojego biura. Jak zwykle, łańcuchy na ich kostkach łączyły poszczególnych więźniów; na głowach mieli duże papierowe torby, a każdy więzień trzymał rękę na
ramieniu następnego. Prowadził tę procesję jeden ze strażników, wielki Geoff Landry.
„Chris, popatrz na to!” - wykrzyknąłem. Popatrzyła, potem znów spuściła wzrok.
„Widziałaś? Co o tym myślisz?”.
„Już to wcześniej widziałam”. I znów popatrzyła w inną stronę.
Byłem wstrząśnięty jej pozorną obojętnością.
„Co masz na myśli? Nie rozumiesz, że to ciężka próba ludzkiego zachowania, że widzimy rzeczy, których nikt wcześniej nie był świadkiem w takiej sytuacji. Co się z tobą
dzieje?” Curt i Jaffe przyłączyli się do mnie przeciwko niej.
Ona nie mogła odpowiedzieć, ponieważ była tak bardzo poruszona emocjonalnie. Po jej
policzkach spłynęły łzy. „Wychodzę. Nici z kolacji. Wracam do domu”.
Wybiegłem za nią i kłóciliśmy się na schodach Jordan Hall, siedziby Wydziału Psychologii. Zakwestionowałem, czy w ogóle może być dobrym badaczem, jeśli procedura
badawcza wywołuje u niej takie emocje. Powiedziałem jej, że dziesiątki osób pojawiały się w
tym więzieniu i nikt nie zareagował tak jak ona. Była wściekła. Nie obchodziło jej, że cały
świat uważa, że to, co robię, jest w porządku. To, co robiłem było po prostu złe. Chłopcy
cierpieli. Jako główny badacz, byłem osobiście odpowiedzialny za ich krzywdę. Nie byli
więźniami, nie byli osobami badanymi, ale chłopcami, młodymi mężczyznami, dehumanizowanymi i poniżanymi przez innych chłopców, którzy w tej sytuacji stracili swą
moralną busolę.
W jej wspomnieniach ta gwałtowna konfrontacja pełna była perełek mądrości i
współczucia, ale wtedy był to dla mnie policzek, dzwonek alarmowy, który obudził mnie z
koszmarnego snu, w jakim dniem i nocą żyłem w trakcie minionego tygodnia.
Christina wspomina:
„Około jedenastej wieczorem więźniowie byli prowadzeni do toalety przed pójściem do
łóżka. Toaleta mieściła się poza obrębem więzienia i stanowiło to problem dla badaczy,
którzy chcieli, aby więźniowie byli w ‘więzieniu’ 24 godziny na dobę (tak jak w
prawdziwym więzieniu). Nie chcieli, żeby więźniowie widzieli osoby albo miejsca ze
świata zewnętrznego, co zniszczyłoby kompletne środowisko, które starali się stworzyć.
Wobec tego wyjście do łazienki organizowano w ten sposób, że więźniom zakładano na
głowy papierowe torby, tak aby nie mogli nic widzieć; skuwano ich ze sobą w szereg i
prowadzono przez hall do kotłowni, wokół niej, a potem na zewnątrz, do łazienki i z
powrotem. Wywoływało to w więźniach wrażenie wielkiej odległości między więzieniem
a toaletą, która w rzeczywistości była tuż tuż, w korytarzu za rogiem”.
Christina kontynuuje swoje wspomnienia z konfrontacji z rzeczywistością tej pamiętnej
nocy:
„Kiedy w ten czwartkowy wieczór odbywało się wyjście do toalety, Phil z podnieceniem
kazał mi popatrzeć znad jakiegoś raportu, który właśnie czytałam: ’Szybko, szybko patrz, co się dzieje!’ Spojrzałam na szereg zakapturzonych, szurających nogami, skutych
więźniów, ze strażnikami wykrzykującymi do nich rozkazy
i szybko odwróciłam wzrok. Przytłoczyło mnie przerażające, wywołujące mdłości
uczucie. ‘Widzisz to? No, popatrz, to niesamowite!’ Nie wytrzymałabym ponownie tego
widoku, więc rzuciłam tylko: ’Już to widziałam!’ To doprowadziło do małej tyrady ze strony
Phila (i innych pracowników tam obecnych) na temat tego, co się ze mną dzieje. Tu
ujawniało się fascynujące ludzkie zachowanie, a ja, psycholog, nie mogłam nawet na to
spojrzeć? Nie byli w stanie uwierzyć w moją reakcję, którą mogli wziąć za brak zainteresowania. Ich komentarze i docinki sprawiły, że poczułam się słaba i głupia - kobieta nie
na miejscu w tym męskim świecie - na dodatek z uczuciem mdłości, jakie już wywołał u
mnie widok tych smutnych chłopców, tak kompletnie odhumanizowanych”.
Wspomina nasze starcie i jego rozwiązanie:
„Krótko po tym, jak opuściliśmy więzienne otoczenie, Phil zapytał mnie, co sądzę o
całym badaniu. Jestem pewna, że oczekiwał jakiejś poważnej intelektualnej dyskusji o
badaniach i zdarzeniach, których byliśmy tam świadkami. Zamiast tego spotkał go z
mojej strony niezwykle emocjonalny wybuch (zazwyczaj jestem osobą dość opanowaną).
Byłam zła, wystraszona i płakałam. Powiedziałam coś takiego:
‘To, co robisz tym chłopcom, to okropność!’
Potem nastąpiła gorąca sprzeczka między nami. Było to dla mnie szczególnie
przerażające, bo Phil zdawał się tak odmienny od człowieka, jakim go znałam, człowieka,
który uwielbiał studentów i troszczył się
o nich w sposób już legendarny na Uniwersytecie. Nie był tym samym człowiekiem,
którego pokochałam, kimś, kto jest łagodny i wrażliwy na potrzeby innych, a z pewnością
na moje. Nigdy przedtem nie mieliśmy tak gwałtownej sprzeczki. Zamiast być blisko
siebie i nadawać na tej samej fali, zdawało się, że znajdujemy się po przeciwnych
stronach jakiejś wielkiej przepaści. W jakiś sposób przemiana, jaka zaszła w Philu
(a także we mnie) i zagrożenie dla naszego związku były zaskakujące i wstrząsające. Nie
pamiętam, jak długo trwała kłótnia, ale czułam, że była zbyt długa i zbyt traumatyczna.
Wiem, że Phil w końcu przyjął do wiadomości to, co mówiłam, przeprosił za to, jak
mnie potraktował i zdał sobie sprawę z tego, co stopniowo działo się z nim i wszystkimi
pozostałymi osobami biorącymi udział w tym badaniu: z tego, że wszyscy oni
zinternalizowali zestaw destrukcyjnych wartości więziennych, które oddaliły ich od ich
własnych, humanitarnych wartości. W tym momencie przyznał się do odpowiedzialności, jako twórca tego więzienia, i podjął decyzję o wstrzymaniu tego eksperymentu. Było
już dobrze po północy, więc zdecydował zakończyć go następnego ranka, po uprzednim
skontaktowaniu się ze wszystkimi wcześniej zwolnionymi więźniami, i sprowadzeniu
wszystkich zmian strażników w celu omówienia eksperymentu ze strażnikami, z
więźniami, a następnie ze wszystkimi razem. Wielki ciężar spadł z niego, ze mnie i z
naszego związku”23.
Jesteście samcami wielbłądów, a teraz wskoczcie na samice
Wróciłem do ciemni z poczuciem ulgi i nawet uradowany decyzją przerwania misji. Nie
mogłem doczekać się, aż podzielę się tą wiadomością z Curtem Banksem, który wykonał do
tej pory mrówczą pracę, obsługując wideo o różnych porach dnia i nocy, pomimo że musiał
również zajmować się swoją rodziną. On także był tym zachwycony i powiedział mi, że
zamierzał doradzić mi możliwie jak najszybsze zakończenie badania po tym, czego był
świadkiem po moim wyjściu. Żałowaliśmy, że Craig nie był tu z nami w nocy, aby wspólnie
cieszyć się z zakończenia tej gry.
Spokojne zachowanie Cłaya-416 po tym, co powinno być dla niego stresującym przeżyciem, rozzłościło Hellmanna. Przeskoczył do odliczania o pierwszej w nocy, aby zakończyć wszystkie apele. Smutna, kurcząca się drużyna składająca się jedynie z pięciu
pozostałych więźniów (416,2093,5486,5704 i 7258) ze znużeniem ustawiła się pod ścianą,
aby recytować swe numery, zasady i piosenki. Niezależnie od tego, jak dobrze wykonywali
swe uciążliwe zadania, ktoś zawsze był karany na różne sposoby. Wrzeszczano na nich,
wyzywano i zmuszano do mówienia sobie nawzajem obraźliwych rzeczy. „Powiedz mu,że
jest kutasem!” - wrzeszczy Hellmann, a każdy więzień odwraca się, aby powiedzieć to
drugiemu. Następnie znów pojawia się molestowanie seksualne, które zaczęło plenić się
zeszłej nocy, gdyż testosteron płynie strumieniami we wszystkich kierunkach.
Hellmann krzyczy do wszystkich: „Widzicie tę dziurę w podłodze? Zróbcie teraz
dwadzieścia pięć pompek, tak jakbyście pieprzyli tę dziurę! Słyszycie, co mówię?!”. Więźniowie, jeden po drugim, wykonują rozkaz, gdy Burdan popycha ich, aby wykonali swoje
zadanie.
Po krótkiej konsultacji między „Johnem Waynem” a jego małym pomocnikiem, Burdanem, wymyślono nową zabawę seksualną. „Okay, teraz uwaga. Wy trzej będziecie samicami wielbłądów. Chodźcie tu i pochylcie się, dotykając rękami podłogi”. (Kiedy to robią,
odsłaniają się ich nagie tyłki, ponieważ pod swoimi koszulami nocnymi nie noszą bielizny).
Hellmann ciągnie dalej z widoczną uciechą: „Teraz wy dwaj będziecie samcami wielbłądów.
Stańcie z tyłu, za samicami wielbłądów i skaczcie na nie (pieprzcie je)”'.
* Hellmann używa określenia hump them, które oznaczać może zarówno wskakiwanie
lub garbienie się, jak i stosunek seksualny (przyp. tłum.).
ir
Przypisy
Burdan głupio śmieje się z tej nieprzyzwoitej dwuznaczności. Chociaż ich ciała
nie dotykają się, bezradni więźniowie symulują sodomię, wykonując ruchy
pchnięć, jak w stosunku seksualnym. Wracają do swoich cel, a strażnicy wycofują
się do swoich kwater, najwyraźniej czując, że zasłużyli na swoją nocną płacę.
Sprawdził się mój koszmarny sen z ubiegłej nocy. Jestem zadowolony, że teraz
mogę mieć nad tym kontrolę i zakończyć to wszystko jutro rano.
Trudno wyobrazić sobie, że do takiego seksualnego poniżania mogło dojść
zaledwie w pięć dni, chociaż wszyscy ci młodzi mężczyźni byli w pełni świadomi,
że jest to symulowany eksperyment więzienny. Co więcej, wszyscy od początku
wiedzieli, że ci „inni” są także studentami, tak jak i oni. Biorąc pod uwagę, że byli
przydzielani losowo do odgrywania tych przeciwstawnych ról, przyjąć można, że
między tymi dwiema kategoriami nie było specyficznych dla nich różnic. Wszyscy
oni rozpoczynali eksperyment jako z pozoru przyzwoici ludzie. Ci, którzy byli
strażnikami wiedzieli, że gdyby losowy wynik rzutu monetą był inny, to oni
mogliby nosić więzienne bluzy i być poddani władzy tych, których teraz
maltretowali. Wiedzieli także, że więźniowie nie popełnili żadnego przestępstwa,
za które zasługiwaliby na swój niski status. Jednak niektórzy strażnicy przeobrazili
się w sprawców zła, a inni, przez swój brak reakcji, w bierny sposób do tego zła się
przyczyniali. Jeszcze inni, normalni, zdrowi młodzi mężczyźni jako więźniowie
załamali się pod wpływem nacisków sytuacyjnych, a więźniowie, którzy
przetrwali, stali się podobnymi do zombi uczestnikami24.
Moc tej sytuacji przenikała szybko i głęboko większość tych, którzy znaleźli
się na tym statku, mającym eksplorować ludzką naturę. Tylko niewielu było w
stanie oprzeć się sytuacyjnym pokusom poddania się władzy i dominacji,
zachowania przy tym choćby pozorów moralności i przyzwoitości. Ja oczywiście
nie znalazłem się wśród tych szlachetnych.
194
Przypisy
Świadome śnienie (lucid dreaming) jest stanem półświadomości, w którym śniący zdaje
sobie sprawę, że śni, a nawet może kontrolować, jak będzie rozwijała się treść jego snu. Dobrym
współczesnym źródłem informacji o tym interesującym zjawisku jest książka mojego kolegi, S.
LaBerge’a, Lucid Dreaming: A Concise Guide to Awakening in Your Dreams and in Your Life
(Boulder, CO: Sounds True Press, 2004).
2
Nagranie wywiadu z więźniem, przeprowadzonego przez Curta Banksa.
3
Końcowa ocena dokonana przez strażnika.
4
Końcowa ocena dokonana przez więźnia.
s
Końcowa ocena dokonana przez strażnika.
6
Końcowa ocena dokonana przez strażnika.
7
Końcowa ocena dokonana przez strażnika.
8
Wywiad, który ukazał się w programie NBC Chronolog w listopadzie 1971 r. „Varnish”
był studentem trzeciego roku ekonomii.
9
Końcowa ocena dokonana przez strażnika.
10
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
11
„Strajk
włoski”
{„work
to
rule”
podstawowa
definicja
patrz:
http://en.wikipedia.org/wiki/Work_to_ rule); strajk włoski stosowany jest przez związki zawodowe
jako strategia alternatywna wobec zwykłego strajku pracowników służb publicznych. W wypadku,
gdyby zastrajkowali pracownicy służb niosących pomoc w nagłych wypadkach, takich jak policja czy
straż pożarna, zwolniono by ich natychmiast lub zastąpiono innymi, dlatego też musieli oni znaleźć
inną możliwość protestu. Precedensem w Stanach Zjednoczonych był słynny strajk policji w Bostonie
w 1919 r. Ówczesny gubernator stanu Massachusetts, Calvin Coolidge, z powodu tego strajku zwolnił
1200 osób i stwierdził: „Nikt, nigdzie i nigdy nie ma prawa strajkować przeciwko bezpieczeństwu
publicznemu”, co obecnie jest często cytowane. Zyskał tym popularność, która pomogła mu zdobyć
stanowisko wiceprezydenta i ewentualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. W Wydziale Policji w
1
Atlancie w 1969 r. zdarzyła się taka sytuacja, gdy organizacja zawodowa policjantów (Fraternal Order
of Police - FOP) posłużyła się podobną strategią „hamowania pracy”, prawie taką samą jak strajk
włoski. W owym czasie policja nie zatrzymywała działaczy hippisowskich i traktowała ich łagodnie,
co było szeroko akceptowaną, acz nieoficjalną polityką. Domagając się lepszych zarobków i godzin
pracy (między innymi), FOP zaczęła stosować „hamowanie”, wymierzając masowo mandaty
hippisom i innym osobom popełniającym drobne wykroczenia, co zablokowało system
administracyjny i prawie całkowicie uniemożliwiło skuteczną pracę policji. W tamtych czasach
panował strach związany z nagłym wzrostem przestępczości i policja w końcu domagała się wzrostu
płac i polepszenia warunków pracy. Patrz: M. Levi, Bureaucratic Insurgency: The Case of Police
Unions (Lexington, MA: Lexintgton Books, 1977) oraz International Association of Chiefs of Police,
Police Unions and Other Police Organizations (New York: Arno Press i The New York Times, 1971
r.; Bulletin nr 4, wrzesień 1944).
12
Końcowy wywiad z więźniem.
13
Kwestionariusz wypełniony przez więźnia po eksperymencie.
14
Końcowa ocena więźnia.
15
Historyczka polityki, Sheila Howard wywodzi taktykę stosowania strajku głodowego jako
środka nacisku politycznego od Terence’a MacSwineya (członka parlamentu), który jako pierwszy
zastosował strajk głodowy. MacSwiney był nowo wybranym burmistrzem Cork; zmarł podczas
strajku głodowego w 1920 r., domagając się statusu więźnia politycznego. Gerry Adams (przywódca
irlandzkiej organizacji politycznej Sinn Fein) twierdzi, że MacSwiney bezpośrednio zainspirował
Mahatmę Gandhiego (patrz: Przedmowa w książce Bobby’ego Sandsa). W latach 1976-1981 były
różne okresy takich strajków głodowych, prowadzonych przez irlandzkich więźniów politycznych;
najbardziej znany stał się ostatni strajk, w wyniku którego zmarło dziesięć osób. Wśród nich było
siedmiu członków IRA, w tym jeden z jej przywódców, Bobby Sands, oraz trzech członków INLA
(Irish National Liberation Army). Uwięzieni republikanie (t.j. członkowie IRA/INLA) przystąpili do
strajku głodowego w więzieniu Long Kesh (zwanym „Maze” - „Labiryntem”), na południowym
skraju Belfastu. Wśród innych protestów, jakie prowadzili podczas strajku głodowego, był też protest
„kocowy”: odmówili noszenia uniformów więziennych, ponieważ stanowiły one symbole statusu
kryminalistów, a żeby im było ciepło podczas strajku głodowego, chodzili ubrani w koce.
Bobby Sands napisał w więzieniu szereg poruszających wierszy i innych tekstów; dały one
początek międzynarodowemu poparciu dla politycznej sprawy okupowanych narodów,
szczególnie w Iranie i w Palestynie na
Przypisy
Bliskim Wschodzie. I podobnie, palestyńskie flagi powiewały razem z trójkolorowymi flagami
irlandzkimi w mieście Derry (w którym przeważali katolicy/nacjonaliści/republikanie) i w okolicy
Belfastu.
Informacje na ten temat można znaleźć w następujących pracach: Sheila Howard, Britain and
Ireland 1914-1923 (Dublin: Gill and Macmillan, 1983); Gerry Adams, Przedmowa do Bobby Sands
Writings from Prison (Zapisków z więzienia Bobby’ego Sandsa) (Cork: Mercier Press, 1997); oraz
Michael Von Tangen Page, Prison, Peace ltd Terrorism: Penal Policy in the Reduction of Political
Violence in Northern Ireland, Italy, and The Spanish Basque Country, 1968-1997 (Więzienie, pokój i
terroryzm: polityka karna w zwalczaniu przemocy politycznej w Irlandii Północnej, Włoszech i w
Hiszpańskim Kraju Basków, 1968-1997) (New York: St. Martin’s Press, 1998).
16
Końcowa ocena więźnia.
17
Końcowy wywiad z więźniem; także źródło następnego obszernego cytatu.
18
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
19
Pamiętnik retrospektywny więźnia.
20
Kwestionariusz wypełniony przez więźnia po eksperymencie.
21
Pamiętnik retrospektywny więźnia.
22
Ten obszerny cytat oraz następny pochodzą z eseju Christiny Masłach, zamieszczonego w zbiorze
trzech esejów razem z esejem Craiga Haney’a i moim: PG. Zimbardo, C. Masłach i C. Haney,
Reflections on the Stanford Prison Experiment: Genesis, Transformations, Consequences, w: T. Blass
(red.) Obedience to Authority: Current Perspectives on the Milgram’s Paradigm (Mahwah, Ny:
Erlbraum, 1999), s. 193-237.
23
Ibid., s. 216-17.
24
Bruno Bettelheim pisze o podobnym zjawisku występującym wśród więźniów nazistowskiego
obozu koncentracyjnego, w którym był internowany we wczesnym okresie Zagłady, zanim obozy
koncentracyjne stały się obozami eksterminacji. Pisze on o tym, jak niektórzy więźniowie rezygnowali
z próby przeżycia i stawali się podobni do żywych trupów. Jego poruszający opis prób przetrwania i
rezygnacji w tych straszliwych warunkach wart jest przytoczenia w całości. Pochodzi on z eseju
„Owners of Their Face”, zamieszczonego w jego książce Surviving and Others Essays (New York:
Alfred A. Knopf, 1979):
„Moja interpretacja wiersza Paula Celana pozostawała pod wpływem tego, czego dowiedziałem się
o przetrwaniu w obozach, obserwując innych i samego siebie: nawet najgorsze znęcanie się
esesmanów nie było w stanie wygasić woli życia - to znaczy, tak długo, jak ktoś był w stanie
wykrzesać z siebie chęć dalszego życia
i zachowania szacunku do siebie. Tortury mogły wtedy nawet wzmocnić własne postanowienie, aby
nie pozwolić śmiertelnemu wrogowi na złamanie pragnienia przetrwania i pozostania wiernym sobie,
w takiej mierze, w jakiej pozwolą na to okoliczności. Postępowanie esesmanów sprawiało wtedy, że
człowiek robił się siny z wściekłości, a to dawało poczucie, że się jest pełnym życia. Człowiek czuł się
jeszcze bardziej zdeterminowany, aby dalej żyć, tak, aby któregoś dnia pokonać wroga.
(...) Wszystko to działało tylko do pewnego momentu. Jeśli więzień nie dostawał żadnych oznak,
że ktoś, lub świat w ogóle, głęboko przejmuje się jego losem, albo miał takich sygnałów niewiele,
jego zdolność nadawania pozytywnego znaczenia sygnałom ze świata zewnętrznego w końcu zanikała
i czuł się opuszczony, co zwykle miało katastrofalne skutki dla jego woli, a przez to dla zdolności
przeżycia. Tylko bardzo wyraźne dowody, że nie jest się opuszczonym - a esesmani pilnowali tego,
aby więzień otrzymywał je bardzo rzadko, zaś w obozach zagłady w ogóle - przywracała, przynaj
mniej chwilowo, nadzieję nawet tym, którzy ogólnie rzecz biorąc z innych powodów ją stracili. Ci
jednak, którzy osiągnęli krańcowy stan depresji i dezintegracji, ci, którzy zamienili się w żywe trupy,
bowiem ich popęd życiowy przestał działać - tak zwani „muzułmanie” - nie byli w stanie uwierzyć w
to, co inni uznaliby za dowody, iż nie zostali zapomnieni” (s. 105-6)
ROZDZIAŁ 9
Piątek: nadchodzi zmierzch
Pozostało jeszcze wiele do zrobienia, zanim za kilka godzin zamkniemy nasze więzienie. Curt, Jaffe i
ja jesteśmy już zmęczeni po gorączkowym dniu i nocy, które właśnie przeżyliśmy. Ponadto, w środku
nocy będziemy musieli omówić wszystkie szczegóły dotyczące spotkań podsumowujących,
kwestionariuszy końcowych, wypłat należności i zwrotu rzeczy osobistych, a także zorientować się, w
jaki sposób odwołać wizyty kolegów, którzy planowali pomóc nam po południu w przeprowadzeniu
wywiadów ze wszystkimi osobami zaangażowanymi w ten eksperyment. Prócz tego, będziemy
musieli odwołać różne ustalenia z dostawcą posiłków, zwrócić łóżka polowe i kajdanki wypożyczone
od policji uniwersyteckiej i zrobić wiele innych rzeczy.
Wiemy, że tego dnia będziemy musieli pracować dwa razy ciężej niż zwykle, kontrolując to, co
dzieje się w naszym więzieniu, oddając się tylko krótkim drzemkom oraz opracowując szczegóły
logistyczne. Ogłosimy zakończenie eksperymentu zaraz po wizycie obrońcy z urzędu. Została już ona
zapowiedziana na przedpołudnie i będzie to znakomita okazja, aby doprowadzić do końca całe
przedsięwzięcie. Decydujemy się nie informować strażników o zakończeniu eksperymentu, dopóki
nie przekażę tej dobrej wiadomości bezpośrednio więźniom. Myślę, że strażnicy będą wściekli, gdy
dowiedzą się o przedwczesnym zakończeniu eksperymentu, szczególnie teraz, gdy uważają, że mają
już pełną kontrolę nad więźniami i przewidują pozbawiony trudności tydzień, z kilkoma nowymi
zastępstwami. Zdążyli się już nauczyć, jak być „strażnikami”. Oczywiste, ich krzywa uczenia się
znajduje się w szczytowym punkcie.
Jaffe skontaktuje się z pięcioma więźniami zwolnionymi wcześniej i zaprosi ich na spotkanie
podsumowujące koło południa oraz wręczy im całą tygodniową wypłatę. Ja z kolei będę musiał
poprosić strażników ze wszystkich zmian, by przyszli w południe lub zajęli się czymkolwiek aż do
tego czasu, a potem wzięli udział w „specjalnym wydarzeniu”. Spodziewając się, że w piątek osoby z
zewnątrz przeprowadzą wywiady z całym personelem, strażnicy oczekują, że będzie to uzupełnione
jakimś nowym elementem, ale nie spodziewają się tak nagłego zakończenia ich pracy.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, koło pierwszej zorganizujemy godzinną sesję
podsumowującą z więźniami, następnie również godzinne podsumowanie ze strażnikami, a na
zakończenie strażnicy i więźniowie odbędą wspólne spotkanie. W czasie sesji prowadzonej z jedną z
grup, druga wypełni kwestionariusze końcowe i otrzyma zapłatę. Obie grupy będą mogły zatrzymać
na pamiątkę swoje stroje lub zwrócić je. Jeśli zechcą,
będą także mogli zabrać wywieszki, które umieściliśmy w różnych miejscach w więzieniu i w
izolatce. Musimy także zorganizować wielki pożegnalny lunch dla wszystkich uczestników
eksperymentu i uzgodnić z nimi, kiedy będą mogli nas odwiedzić, aby, gdy już trochę ochłoną,
obejrzeć wybrane filmy wideo i przedyskutować swoje reakcje.
Zanim zdrzemnę się krótko na składanej kanapie w moim biurze na górze, gdzie sypiałem
nieregularnie większą część tygodnia, mówię rannej zmianie strażników, aby pozwolili więźniom
spać w nocy i by ograniczyli jakiekolwiek nieprzyjazne zachowania wobec nich. Wzruszają
ramionami i przytakują, tak jak zachowują się dzieci wobec tatusia, gdy zabrania im bawić się na
podwórku.
Piątek: końcowy apel
Po raz pierwszy od tygodnia więźniom pozwolono spać przez sześć godzin bez przerwy. Brak snu w
czasie trwania eksperymentu z pewnością dał się im we znaki. Trudno jest określić, jak tak częste
przerywanie snu każdej nocy wpłynęło na ich nastrój i sposób myślenia . jednak wpływ ten był
prawdopodobnie znaczny. Zakłócenia snu mogły zwiększyć stopień załamania emocjonalnego
niektórych wcześniej zwolnionych więźniów.
Apel o 7.05 trwa tylko dziesięć minut. Strażnicy wywołują numery więźniów i oddają się innym
niewinnym zwyczajom. Porządne, gorące śniadanie podano pięciu więźniom, którzy przetrwali. Jak
można się spodziewać, Clay-416 odmawia jedzenia, choć pozostali więźniowie delikatnie skłaniają go
do jedzenia.
Mimo mojego polecenia, aby traktować więźniów łagodnie, strażnicy reagują wrogo wobec wciąż
nieposłusznego Claya. „Jeśli 416 nie zje śniadania, każdy zrobi 50 pompek”. Clay-416 nie porusza
się, tylko w milczeniu gapi się w talerz. Vandy i Ceros usiłują nakarmić go na siłę, wpychając
jedzenie do ust, Clay jednak je wypluwa. Strażnicy wyznaczają do pomocy więźniów 5704 i 2093,
jednak bez rezultatu. Strażnicy prowadzą Claya-416 z powrotem do celi i zmuszają, by „kochał się” z
kiełbaskami, które miał zjeść na śniadanie. Ceros każe mu je pieścić, przytulać, wreszcie całować.
Clay-416 robi to wszystko. Ale pozostaje wierny danemu słowu i nie zjada najmniejszego kęsa.
Strażnik Vandy jest zmartwiony z powodu oporu więźnia 416 oraz haniebnego zachowania swego
kolegi. W swoim napisanym później pamiętniku wspomniał: „Kiedy 416 po raz kolejny odmówił
jedzenia, wkurzyłem się, bo nie było żadnego sposobu, aby zmusić go do ich przełknięcia, chociaż
pozwoliliśmy próbować innym więźniom. Andre [Ceros] zmusił tego więźnia do obejmowania i
pieszczenia kiełbasy po tym, jak spał z nią w jednym łóżku poprzedniej nocy. Uważałem, że to było
niepotrzebne. Nigdy nie zmusiłbym więźnia do robienia czegoś takiego”1.
Co natomiast strażnik Ceros ma do powiedzenia na temat swojego zachowania? W napisanym
później pamiętniku wspomina: „Postanowiłem zmusić go do jedzenia, ale nie jadł. Pozwoliłem, aby
jedzenie osuwało się po jego twarzy. Nie mogłem uwierzyć, że to ja robię coś takiego. Nienawidziłem
siebie, bo zmuszałem go do jedzenia. Nienawidziłem go, bo nie jadł. Nienawidziłem tej prawdy o
ludzkich zachowaniach”2.
Zmiana dzienna przybyła jak zwykle o dziesiątej. Powiedziałem szefowi zmiany, Arnettowi, aby
zadbał o spokojną atmosferę w związku ze zbliżającą się wizytą prawnika.
W swoim raporcie ze zmiany Arnett, odnotowując krytyczne wydarzenia, napisał, że Clay-416 jakoś
dziwnie się zmienił mimo praktykowanej medytacji Zen i przejawianego wcześniej pozornego
spokoju. W sprawozdaniu napisał, że:
„416 jest bardzo nerwowy. Szarpał się, kiedy zakładałem mu torbę na głowę przed wyjściem do
toalety. Musiałem ciągnąć go po ziemi, prowadząc w tę i z powrotem do łazienki, mimo że
powiedziałem mu, iż nie zamierzam zmuszać go do czegokolwiek nieprzyjemnego (co strażnicy
często robili przez złośliwość). Bardzo obawiał się, że będzie ukarany. Trzymałem jego kiełbaski,
kiedy szedł do toalety. Chciał zabrać mi je z powrotem, ponieważ inny strażnik powiedział mu,
że musi je mieć cały czas przy sobie”3.
Obrońca z urzędu w obronie praw więźniów
Mam krótkie spotkanie z Timem B., miejscowym prawnikiem, pracującym w biurze obrońcy z
urzędu. Jest zaciekawiony, ale jednocześnie sceptyczny wobec całej sprawy. Niechętnie poświęcił
swój cenny czas i zrobił to tylko dlatego, że jego ciotka poprosiła go
o osobistą przysługę, aby sprawdził, czy z jego kuzynem jest wszystko w porządku. Opisuję główne
punkty eksperymentu i podkreślam, że przybrał on bardzo poważny charakter. Proszę go, aby
potraktował sprawę poważnie, tak jakby wezwano go do reprezentowania grupy prawdziwych
więźniów. Zgadza się i na początku spotyka się z Hubbim-7258, swoim kuzynem, a potem ze
wszystkimi więźniami. Pozwala też, abyśmy z ukrycia nagrywali spotkanie na wideo, w tym samym
pokoju na pierwszym piętrze, gdzie spotkała się Komisja ds. Zwolnień Warunkowych.
Zaskakuje mnie sztywny charakter spotkania tych dwóch krewnych. Trudno dostrzec cokolwiek,
co by wskazywało, że znali się wcześniej. Może było to powitanie w angielskim stylu, ale
spodziewałem się, że się chociaż uściskają. Tymczasem skończyło się na oficjalnym podaniu dłoni i
pozdrowieniu „Jak dobrze cię znowu widzieć”. W profesjonalny sposób adwokat Tim zadaje kolejne
pytania. Czyta z wcześniej przygotowanej listy najczęstszych problemów, zatrzymując się przy
każdym, aby umożliwić więźniowi udzielenie odpowiedzi. Odpowiedzi te zapisuje, zwykle bez
komentarza, po czym przechodzi do następnego w kolejności pytania:
Poinformowany o prawach przy aresztowaniu?
Nękanie przez strażników?
Charakter nadużyć popełnionych przez strażników?
Pod presją, zszokowany emocjonalnie?
Wielkość celi i warunki w niej?
Odrzucone prośby?
Niewłaściwe zachowania naczelnika?
Problemy z kaucją?
Hubbie-7258 jest w dobrym nastroju, kiedy odpowiada na pytania. Moim zdaniem przypuszcza,
że jego krewny przeprowadza tę standardową procedurę przed wyprowadzeniem go z więzienia.
Hubbie mówi swojemu obrońcy z urzędu, że powiedziano im, iż nie ma żadnego sposobu
wcześniejszego wyjścia z więzienia, żadnej możliwości złamania umowy. Obrońca przypomina mu,
że jeśli umowa przewidywała należność za usługę, mogłaby stracić ważność, gdyby zrzekł się
zapłaty. „Tak, powiedziałem im to na przesłuchaniu przed Komisją ds. Zwolnień Warunkowych, ale
nie zmieniło to niczego, wciąż jestem
Obrońca z urzędu w obronie praw
więźniów
tutaj”4. Zgłaszając skargi, Hubbie-7258 skupia się na uciążliwym zachowaniu więźnia 416, który
wszystkich doprowadzał do szału.
Strażnicy wprowadzają pozostałych więźniów do pokoju, w który będą prowadzone rozmowy z
adwokatem. Więźniowie jak zwykle mają torby na głowach. Strażnicy żartują, zdejmując je.
Wychodzą, ale ja zostaję i siadam z tyłu. Obrońca zadaje im te same pytania, co Hubbie’mu,
zachęcając więźniów, by zgłaszali skargi.
Rozpoczyna Clay-416, który narzeka, że Komisja ds. Zwolnień Warunkowych naciskała go, aby
przyznał się do zarzutów przedstawionych mu w czasie aresztowania. Odmówił, gdyż nigdy nie został
formalnie oskarżony. Jego głodówka była po części sposobem zwrócenia uwagi na to, że jest
uwięziony bezprawnie, gdyż nie przedstawiono mu formalnych zarzutów.
(Po raz kolejny ten młody człowiek wprawił mnie w zakłopotanie. Było jasne, że funkcjonował na
wielu nie dających się pogodzić płaszczyznach. Traktował całe doświadczenie z czysto prawnego
punktu widzenia, mieszając świadczenie usług celem wykonania eksperymentu z kwestią praw
więźnia i innymi formalnościami; nie wspomnę przy tym
o jego medytacjach w duchu New Age).
Wydawało się, że Clay rozpaczliwie pragnie porozmawiać z kimś, kto w końcu go wysłucha.
„Niektórzy strażnicy, których tu nie wymienię” - mówił - „zachowywali się wobec mnie
niewłaściwie, powiedziałbym nawet, że wyrządzali mi krzywdę”. Jeśli okaże się to konieczne, jest
skłonny złożyć na nich formalną skargę. „Ponadto, strażnicy ci nastawili innych więźniów negatywnie
wobec mnie, zabraniając im przyjmowania odwiedzin dopóki będę głodował” - Clay kiwa głową w
stronę Hubbie’go-7258, który, patrząc sennie, odwraca wzrok w drugą stronę. „Przestraszyłem się
także, kiedy zamknęli mnie w izolatce i kazali innym więźniom uderzać w drzwi. Co prawda, mieli
oni ustalone zasady ograniczające przemoc, balem się jednak, że wkrótce zostaną złamane”.
Kolejny więzień, „Sierżant”-2093, opisuje niektóre z prób nękania go przez strażników, jest
jednak dumny z tego, że okazały się one nieskuteczne. Następnie dokładnie demonstruje jedną z nich,
kiedy to jeden ze strażników kazał mu robić pompki, podczas gdy dwóch więźniów siedziało mu na
plecach.
Obrońca z urzędu jest negatywnie zaskoczony tym wydarzeniem, przybiera surową minę i opisuje
je szczegółowo w notatniku. Następnie wysoki Paul-5704 narzeka, że strażnicy manipulowali nim,
wykorzystując jego uzależnienie od papierosów na jego niekorzyść. Przyzwoity facet Jerry-5486
narzeka w sposób mniej osobisty, bardziej ogólny, na niewłaściwe odżywianie i pominięte posiłki,
wyczerpanie spowodowane niekończącymi się nocnymi apelami, niekontrolowane zachowanie
niektórych strażników oraz brak nadzoru ze strony personelu. Krzywię się, kiedy spogląda
bezpośrednio na mnie, jednak spojrzenie to nie jest przypadkowe: to ja byłem winny tym problemom.
Kiedy obrońca z urzędu kończy zapisywać, dziękuje więźniom za udzielenie informacji oraz
wspomina, że złoży formalny raport w poniedziałek i postara się o ich zwolnienie za kaucją. Kiedy
wstaje, aby wyjść, Hubbie-7258 traci kontrolę nad sobą: „Nie może pan wyjść i zostawić nas tutaj!
Chcemy wyjść z panem. Nie wytrzymamy tutaj kolejnego tygodnia, ani nawet weekendu. Myślałem,
że zamierza pan postarać się o moje, nasze, natychmiastowe zwolnienie za kaucją. Proszę!”. Tim B.
jest bardzo zaskoczony tym nagłym wybuchem emocjonalnym. W możliwie najbardziej urzędowy
sposób wyjaśnia, na czym polega jego praca, jakie są jej ograniczenia, i jak może im pomóc, ale
podkreśla, że nie jest w stanie uczynić niczego tu i teraz. Wydawało się, że pięciu ocalałych więźniów
sięgnęło w tym momencie dna; ich wielkie nadzieje zostały pogrzebane przez prawny nonsens.
Reakcje Tima B. na to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, które opisał w liście przesłanym
krótko potem, są bardzo treściwe:
0 tym, że więźniowie nie domagali się przestrzegania ich praw
,,[J]ednym z możliwych wyjaśnień tego, dlaczego więźniowie nie zaczęli domagać się
przestrzegania ich praw, może być to, że jako biali Amerykanie z klasy średniej nigdy nie
przewidywali ewentualności znalezienia się w sytuacji aresztantów, w której ich prawa miałyby
tak kluczowe znaczenie. Gdy znaleźli się w takim położeniu, byli pozbawieni umiejętności
obiektywnej oceny sytuacji I nie potrafili działać we właściwy sposób, tak jak umieliby to zrobić
w innych okolicznościach”.
0 sile, z jaką ta sytuacja zniekształcała rzeczywistość
„Wyraźnie widoczne było (w zachowaniach, których byłem świadkiem) typowe lekceważenie
pieniędzy, w porównaniu z takimi rzeczami jak wolność czy swoboda poruszania się. Pamięta
pan, jak wielkie było oczekiwanie, że zostaną zwolnieni, gdy przedstawiłem im propozycję
wyjścia za kaucją. Rzeczywistość ich uwięzienia zupełnie zawładnęła ich umysłami, mimo że
byli intelektualnie świadomi, iż biorą jedynie udział w eksperymencie. Oczywiście, uwięzienie
samo w sobie wydaje się bolesne, niezależnie od tego, czy nastąpiło z powodów prawnych, czy
też innych”5.
Słuchajcie uważnie: koniec eksperymentu. Jesteście wolni
Słowa obrońcy z urzędu gaszą nadzieje więźniów. Namacalna atmosfera przygnębienia ogarnia
posępnych więźniów. Obrońca z urzędu, wychodząc, ściska po kolei ich bezwładne dłonie. Proszę go,
by poczekał na mnie na zewnątrz. Następnie staję za stołem i proszę więźniów o uważnie wysłuchanie
tego, co zaraz powiem. Po tym, gdy ich nadzieje na szybkie zwolnienie zostały stłumione suchą,
urzędową reakcją prawnika na ich ciężki los, więźniowie nie mają zbytniej motywacji do zwracania
uwagi na cokolwiek.
„Mam wam coś ważnego do powiedzenia, więc słuchajcie uważnie: Eksperyment się zakończył.
Możecie opuścić więzienie dzisiaj”.
Nie ma żadnej natychmiastowej reakcji, zmiany w wyrazie twarzy lub mowie ciała. Mam
wrażenie, że są zmieszani, sceptyczni, może nawet podejrzliwi, i czują, że jest to kolejny test ich
reakcji. Kontynuuję tak wolno i wyraźnie, jak to tylko możliwe: „Ja i pozostali pracownicy naukowi
podjęliśmy decyzję o zakończeniu eksperymentu w tym momencie. Eksperyment jest oficjalnie
zakończony i Więzienie Hrabstwa Stanford zostaje zamknięte. Wszyscy dziękujemy wam za
spełnienie ważnej roli podczas tego badania, i...”
Posępny nastrój zamienia się w radosne okrzyki. Uściski, poklepywania po plecach i szerokie
uśmiechy pojawiają się na twarzach, które tak długo pozostawały ponure. W Jordan Hall wybucha
euforia. Dla mnie również jest to radosna chwila, ponieważ mogę uwolnić tych niedobitków i pozbyć
się funkcji nadzorcy więzienia raz na zawsze.
Bankructwo starej energii,
odnalezienie nowej
201
Bankructwo starej energii, odnalezienie nowej
Niewiele chwil w moim życiu przyniosło mi więcej osobistej przyjemności niż moment, w
którym mogłem przekazać tych kilka słów o uwolnieniu i wziąć udział w totalnej euforii.
Opanował mnie afrodyzjak pozytywnej energii, płynącej z możliwości uczynienia czegoś,
powiedzenia czegoś, co ma tak bezwarunkowo radosny wpływ na innych ludzi. Wtedy
poprzysiągłem sobie, że będę używał wszelkich posiadanych zdolności, aby czynić dobro i
przeciwdziałać złu, wspierać to, co w ludziach najlepsze, pracować w celu uwolnienia ich z
więzień, które sobie sami stworzyli, oraz w celu zwalczania systemów, które niszczą nadzieje
na ludzkie szczęście i sprawiedliwość.
Negatywna energia napędzająca mnie w ciągu ostatniego tygodnia, kiedy byłem nadzorcą
tej symulacji więzienia, sprawiła, że stałem się ślepy na rzeczywistość destrukcyjnego wpływu
Systemu, który podtrzymywałem. Podobnie, krótkowzroczność zasadniczego naukowca
zafałszowała moją ocenę sytuacji i nie pozwoliła mi dostrzec, że eksperyment powinien był
zostać zakończony znacznie wcześniej, być może wtedy, kiedy drugi normalny i zdrowy
uczestnik przeżył emocjonalne załamanie. Kiedy byłem skupiony na abstrakcyjnym,
teoretycznym zagadnieniu (sile wpływu sytuacji na zachowanie, w porównaniu z wpływem
dyspozycji indywidualnych), przeoczyłem wszechogarniającą moc Systemu, który sam
pomogłem stworzyć i podtrzymywać.
Tak, Christino Masłach, to rzeczywiście było potworne, że pozwoliłem na wyrządzenie
takich krzywd tym niewinnym chłopcom. Nie dlatego, że ja sam traktowałem ich źle, ale
dlatego, że nie przeciwdziałałem znęcaniu się nad nimi i wspierałem system arbitralnych
zasad, przepisów i procedur, które sprzyjały nadużyciom. Byłem „zimnym draniem” w tym
gorączkowym domu barbarzyństwa.
System zawiera w sobie Sytuację, ale jest bardziej długotrwały, ma większy zasięg i skalę,
obejmuje rozległą sieć ludzi, ich oczekiwania, normy, sposoby postępowania oraz być może
prawa. W miarę upływu czasu Systemy utrwalają się w historii, a czasem także obrastają w
polityczną i ekonomiczną strukturę władzy, rządzącą i kierującą zachowaniami wielu ludzi
znajdujących się w zasięgu jej oddziaływania. Systemy są silnikami napędzającymi sytuacje
tworzące konteksty behawioralne, które z kolei wpływają na działania ludzi znajdujących się
pod ich kontrolą. W pewnym momencie System może stać się autonomicznym bytem,
niezależnym od tych, którzy uruchomili go na początku, ani nawet od tych, którzy na pierwszy
rzut oka rządzą w ramach jego struktury władzy. Każdy System stopniowo tworzy własną
kulturę, tak jak wiele Systemów łącznie wnosi wkład do kultury społeczeństwa.
Podczas gdy Sytuacja z pewnością wyzwoliła to, co najgorsze u wielu z tych studen- tówochotników, przekształcając niektórych z nich w sprawców zła, a innych w patologiczne
ofiary, ja zostałem jeszcze bardziej zmieniony przez ten System dominacji. Inni byli dziećmi,
młodymi ludźmi z niewielkim życiowym doświadczeniem. Ja byłem zahartowanym
badaczem, dojrzałym człowiekiem i „cwaniakiem” wychowanym na ulicy, nadal
posiadającym ten zmysł chłopaka z Bronxu, pozwalający na trafną ocenę sytuacji i przewidywanie dalszego rozwoju wypadków, niezbędne, by przetrwać w getcie.
Jednak w czasie ostatniego tygodnia stopniowo przekształciłem się w osobistość
sprawującą władzę w więzieniu. Chodziłem i mówiłem, jakbym był szefem. Wszyscy naokoło
zachowywali się wobec mnie tak, jakbym nim był. Tak więc stałem się jednym
z nich. Istota autorytetu tego rodzaju skupia się w typie osobowym, któremu przeciwstawiałem się, a
nawet którego nienawidziłem całe życie: typie despotycznego, autorytarnego szefa o wysokim
prestiżu. Jednak wcieliłem się w tę postać. Mógłbym złagodzić wyrzuty sumienia wspominając, że
jedną z moich podstawowych czynności jako dobrego, uprzejmego dyrektora było powstrzymywanie
nadgorliwych strażników od stosowania fizycznej przemocy. To ograniczenie umożliwiło im jedynie
skierowanie swojej energii na bardziej pomysłowe, psychologiczne prześladowania cierpiących
więźniów.
Było z pewnością moim błędem, że przyjąłem podwójną rolę badacza i nadzorcy, ponieważ ich
odmienne, czasem kolidujące ze sobą funkcje wywołały u mnie pomieszanie tożsamości. Zarazem, te
podwójne role pogłębiły moją władzę, co z kolei wpłynęło na wielu „ludzi z zewnątrz”, którzy weszli
w nasze otoczenie, ale nie sprzeciwili się Systemowi - rodziców, przyjaciół, kolegów, policję,
księdza, media i prawnika. Oczywiste jest, że nie docenia się siły, z jaką Sytuacje są w stanie
przekształcać myślenie, uczucia i działania ludzi, którzy nagle znaleźli się w ich władaniu. Osoba
znajdująca się w szponach Systemu po prostu postępuje zgodnie z nim, czyniąc to, co wydaje jej się
naturalnym sposobem reagowania w określonym miejscu i czasie.
Prawdopodobnie nie byłbyś dłużej tym samym człowiekiem, gdybyś przeszedł tak ciężką dla
ludzkiej natury próbę, jaką jest znalezienie się w nowej, dziwnej i okrutnej Sytuacji określonej
regułami wszechmocnego Systemu. Nie rozpoznałbyś znanego Ci wizerunku własnej osoby, gdyby
skonfrontowano go z wizerunkiem człowieka, jakim się stałeś. Wszyscy chcemy wierzyć w naszą
wewnętrzną siłę, w poczucie osobistego sprawstwa, które umożliwia nam przeciwstawianie się
zewnętrznym siłom sytuacyjnym, takim, jakie uruchomione zostały podczas Stanfordzkiego
Eksperymentu Więziennego. W przypadku niektórych ludzi ta wiara ma uzasadnienie. Stanowią oni
zwykle mniejszość, jak rzadkie ptaki: są to ci, których w dalszej części naszej podróży będę określał
mianem „heroicznych”. Dla wielu to przekonanie o osobistej zdolności do przeciwstawiania się
potężnym siłom sytuacyjnym i systemowym nie jest jednak niczym więcej niż pokrzepiającą iluzją
własnej na nie odporności. Paradoksalnie, podtrzymywanie takiej iluzji sprawia jedynie, że stajemy
się bardziej podatni na manipulacje, ponieważ przestajemy być wystarczająco czujni wobec
subtelnych prób wywierania na nas niepożądanych wpływów.
Wszyscy na pokład: do podsumowań
Pozostał krótki, lecz znamienny czas przeznaczony na podsumowania, który musieliśmy odpowiednio
wykorzystać. Po pierwsze, musieliśmy stworzyć niezagrażającą sytuację, aby wszyscy uczestnicy
mogli otwarcie wyrazić swoje emocje i reakcje na to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie 6. Po
drugie, bardzo ważne dla mnie było wyjaśnienie zarówno więźniom, jak i strażnikom, że wszystkie
ekstremalne zachowania z ich strony świadczyły
0 sile sytuacji, nie zaś o jakiejkolwiek ich osobistej patologii. Trzeba było im przypomnieć, że zostali
wybrani właśnie dlatego, że zostali ocenieni na samym początku jako normalni
1 zdrowi ludzie. Wchodząc do więziennego otoczenia nie wnieśli żadnych osobistych defektów. To
otoczenie wywołało u nich ekstremalne zachowania, czego wszyscy byliśmy świadkami. Nie byli
przysłowiowymi „zgniłymi jabłkami”; to raczej stęchłe środowisko
Więzienia Hrabstwa Stanford było odpowiedzialne za ich tak znaczącą przemianę. Ponadto sesja
podsumowująca była znakomitą okazją, którą musieliśmy wykorzystać, aby przeprowadzić
reedukację moralną. Podsumowanie było środkiem, dzięki któremu uczestnicy mogli odkryć, jakie
wybory moralne przed nimi stały i jak sobie z nimi radzili. Dyskutowaliśmy o tym, jak strażnicy
mogli zmienić swoje zachowania, aby mniej krzywdzić więźniów oraz o tym, co więźniowie mogli
uczynić, aby odeprzeć prześladowania. Powiedziałem wprost, że czułem się osobiście odpowiedzialny
za brak interwencji w czasie licznych momentów, gdy maltretowanie miało skrajny charakter.
Starałem się ograniczać agresję fizyczną, ale nie czyniłem nic wtedy, kiedy było to konieczne, aby
złagodzić lub ograniczyć inne formy poniżania. Byłem winny grzechu zaniedbania - zła bezczynności
-nie robiłem nic wtedy, kiedy powinienem był zapewnić wystarczający nadzór i kontrolę.
Byli skazańcy: upust emocji
Byli więźniowie przejawiali ciekawą mieszaninę ulgi i rozżalenia. Wszyscy byli zadowoleni, że ten
koszmar wreszcie się skończył. Ci, którzy przetrwali cały tydzień nie byli specjalnie dumni z powodu
tego wyczynu, nie okazywali przynajmniej tego wyraźnie tym współtowarzyszom, których
wypuszczono wcześniej. Wiedzieli, że czasami zachowywali się jak automaty w swym bezmyślnym
posłuszeństwie, wykonując absurdalne polecenia i podporządkowując się całkowicie - kiedy np.
zgodnie skandowali przeciw więźniowi Stewartowi-819, kiedy podejmowali wrogie działania wobec
Claya-416, czy też wyśmiewali Toma-2093, „Sierżanta”, najbardziej przyzwoitego z naszych
więźniów.
Pięciu więźniów, którzy zostali wypuszczeni wcześniej, nie wykazywało oznak emocjonalnego
przeciążenia, którego doświadczyli. Stało się tak częściowo dlatego, że zdołali już powrócić do swego
wyjściowego poziomu stabilności i normalności, a częściowo dlatego, że źródło ich nieszczęść leżało
w tak nietypowym środowisku, jakim było więzienne podziemie i dziwne wydarzenia z nim
związane. Ponadto, pozbycie się dziwnych uniformów i innych ubiorów więziennych pomogło im
psychicznie oddzielić się od tej paskudnej sytuacji. Podstawowym problemem więźniów było
poradzenie sobie ze wstydem nieodłącznie związanym z rolą uległych skazańców. Musieli
odbudować poczucie własnej godności, wznieść się ponad ograniczenia ich podporządkowanej
pozycji, narzuconej im z zewnątrz.
Jednakże Doug-8612, pierwszy więzień, który został aresztowany, a potem również zwolniony z
powodu pogarszającego się stanu psychicznego, wciąż był na mnie zły, szczególnie za to, że to ja
stworzyłem sytuację, w której stracił kontrolę nad swoim zachowaniem i rozumem. Więzień ten
zastanawiał się nawet nad tym, aby zorganizować ze swoimi przyjaciółmi włamanie w celu
uwolnienia więźniów. W dzień po zwolnieniu wrócił do Jordan Hall, aby opracować szczegóły. Na
szczęście zrezygnował ze swoich planów. Był rozbawiony, kiedy dowiedział się, jak bardzo poważnie
potraktowaliśmy pogłoski o jego planach uwolnienia więźniów, i podwójnie usatysfakcjonowany, gdy
przekonał się o zakresie przygotowań, jakie poczyniliśmy (w szczególności ja), aby zabezpieczyć
naszą instytucję przed tą napaścią.
Jak można się było spodziewać, nowo uwolnieni więźniowie gorzko skarżyli się na strażników.
Uważali, że strażnicy znacznie wykroczyli poza to, co wynikało z ich obowiązków i pastwili się nad
nimi w wymyślny sposób, lub też specjalnie wybierali jedną osobę, aby specyficznie ją dręczyć. Na
czele ich listy najgorszych strażników znaleźli się Hellmann, Arnett oraz Burdan, a za nimi
uplasowali się Varnish i Ceros jako nieco mniej konsekwentnie „źli”.
Jednakże równie szybko więźniowie wskazali tych strażników, których uważali za „dobrych”.
Dobrzy strażnicy świadczyli im drobne przysługi lub też nie zaangażowali się w swoje role tak
bardzo, by zapomnieć, że więźniowie również są istotami ludzkimi. W tej grupie wyróżniali się Geoff
Landry i Markus. Geoff świadczył więźniom drobne uprzejmości, dystansował się od pastwienia się
nad nimi przez kolegów ze zmiany nocnej, a nawet przestał nosić słoneczne okulary i wojskową
koszulę strażnika. Powiedział nam nawet później, że zastanawiał się, czy nie poprosić o zostanie
więźniem, ponieważ nienawidził być częścią systemu, który w takim stopniu gnębił ludzi.
Markus nie był tak wyraźnie „przejęty” cierpieniem więźniów, zorientowaliśmy się jednak, że
kilka razy przyniósł im upominki w postaci świeżych owoców, aby wzbogacić ich skąpe posiłki.
Pewna zmiana jego zachowania nastąpiła po tym, gdy naczelnik skarcił go za niewystarczające
zaangażowanie podczas swojej zmiany. Markus, który stał z boku w czasie buntu więźniów, zaczął
wtedy krzyczeć na nich i sporządzać przeciw nim zjadliwe raporty w sprawie zwolnień warunkowych.
W ramach dygresji można wspomnieć, że odręczne pismo Markusa jest bardzo ładne, wygląda prawie
jak kaligrafia. Przekonaliśmy się o tym, czytając wspomniane raporty, w których odrzucał prośby
więźniów o zwolnienie warunkowe. Chłopak ten bardzo lubi sporty na świeżym powietrzu, chodzenie
po górach, biwakowanie i jogę, i z tego powodu ciężko znosił stłoczenie w naszych kazamatach.
Pośrednią kategorię między „złymi” a „dobrymi” strażnikami stanowili ci, którzy generalnie
postępowali zgodnie z instrukcjami, wykonywali swoją robotę, odgrywali swoje role, karali za
naruszenia przepisów, ale rzadko zachowywali się napastliwie w stosunku do konkretnych więźniów.
Tutaj można wymienić Varnisha, „rezerwowych” strażników Morisona i Petersa, oraz, do pewnego
stopnia, młodszego z braci Landry. Początkową powściągliwość i dystans, jaki wykazywał Varnish
wobec działań w więzieniu, można częściowo wytłumaczyć jego nieśmiałością, ponieważ we
wstępnych danych o nim znalazła się informacja, że „ma niewielu bliskich przyjaciół”.
John Landry zachowywał się chwiejnie: czasem jak twardy pomagier Arnetta, który zawsze
atakował buntowniczych więźniów, stosując w tym celu ziębiący skórę gaśniczy spray z dwutlenku
węgla; kiedy indziej postępował zgodnie z instrukcjami i większość więźniów twierdziła, że go lubi.
John, dojrzały osiemnastolatek, był dość przystojny w surowy, męski sposób, usiłował pisać
beletrystykę, mieszkał na kalifornijskiej plaży i często chodził na randki.
Jednym z rodzajów bezczynności, jaki charakteryzował „dobrych strażników”, była niechęć do
przeciwstawiania się napastliwym działaniom „złych strażników” podczas ich zmian. Geoff Landry i
Markus nie tylko nigdy nie przeciwstawiali się im w czasie pobytu na terenie więzienia, ale nie
czynili tego również, gdy przebywali z nimi na osobności, w pomieszczeniach strażników. Później
zastanowimy się, czy ich brak działania, kiedy byli świadkami nadużyć, stanowił „zło bezczynności”.
Jeden z konsekwentnie buntowniczych więźniów, Paul-5704, tak opisał swoją reakcję na
wiadomość o zakończeniu eksperymentu:
„Kiedy poinformowano nas, że eksperyment się zakończył, poczułem, jak jednocześnie ogarnia
mnie fala ulgi i melancholii. Byłem naprawdę zadowolony, że eksperyment się zakończył, ale
byłbym jednocześnie znacznie szczęśliwszy, gdyby trwał jednak dwa tygodnie. Pieniądze były
jedynym powodem, dla którego wziąłem udział w eksperymencie. Mimo to uczucie zadowolenia z
tego, że wychodzę, wygrało, i nie mogłem przestać się uśmiechać, aż dotarłem do Berkeley. Kiedy
już byłem tam kilka godzin, zapomniałem
o wszystkim i nie miałem ochoty rozmawiać o tym z kimkolwiek”7.
Przypominacie sobie, że ten właśnie Paul okazywał tak wielką dumę z powodu objęcia funkcji
szefa Komisji Skarg Pensjonariuszy Więzienia Hrabstwa Stanford, a ponadto planował napisać raport
na temat eksperymentu dla różnych gazet w Berkeley, aby ujawnić, że badania finansowane przez
rząd skupiają się na sposobach radzenia sobie z niepokornymi studentami. Jego plan poszedł
całkowicie w zapomnienie i nigdy nie został zrealizowany.
Niezadowolenie byłych strażników
Podczas drugiej godziny podsumowań byli strażnicy zaprezentowali całkiem odmienny portret
grupowy. Podczas gdy kilku z nich (byli to w ocenie więźniów „dobrzy strażnicy”) również okazało
zadowolenie z powodu zakończenia tej ciężkiej próby, większość wydawała się zmartwiona
przedwczesnym zakończeniem eksperymentu. Niektórzy skupiali się na łatwych pieniądzach, które
mieli nadzieję zarobić podczas kolejnego tygodnia pracy, gdy już mieli sytuację całkowicie pod
kontrolą. (Nie zważali przy tym na przedłużające się problemy stworzone przez głodówkę Claya-416 i
na „Sierżanta”, który zaczął zdobywać moralną przewagę w konfrontacji z Hellmannem). Niektórzy
strażnicy byli gotowi otwarcie przepraszać za to, że posunęli się za daleko, za to, że w pełni
wykorzystywali swoją władzę. Inni uważali swoje czyny za uzasadnione, twierdząc, że były one
konieczne, aby wypełnić postawione im zadania. Moim głównym zadaniem w postępowaniu ze
strażnikami było dopomóc im dostrzec, że powinni doświadczać pewnego poczucia winy, ponieważ
przyczynili się do cierpienia innych, niezależnie od tego, jak zrozumieli wymagania odgrywanej przez
siebie roli. Powiedziałem im jasno, że mam silne poczucie winy, wynikające z tego, że nie
interweniowałem częściej, co tym samym dało im ukryte przyzwolenie na przekraczanie granic. Nie
popełniliby tylu nadużyć, gdyby byli lepiej nadzorowani.
Większość strażników z łatwością wskazała, że przełomowym momentem, który spowodował
zmianę ich spostrzegania więźniów, był bunt z drugiego dnia. Nagle zaczęli patrzeć na więźniów jako
na osoby „niebezpieczne”, które należy unieszkodliwić. Strażnicy mieli także żal o pejoratywne
uwagi ad personam i przekleństwa rzucane przez więźniów podczas buntu, które uważali za
poniżające i które w pewien sposób sprowokowały ich do odwetu.
Trudnym elementem podsumowania było stworzenie strażnikom takich warunków, aby mogli
wytłumaczyć swoje zachowania, nie tworząc jednocześnie wrażenia, że ich wyjaśnienia, które były po
prostu wymówkami uzasadniającymi napastliwe, wrogie, czy nawet sadystyczne postępowanie, są
akceptowane. Koniec eksperymentu oznacza! dla nich także koniec przyjemności, jaką dawała nowo
zdobyta władza. Strażnik Burdan wspomniał w swoim pamiętniku, że: „kiedy Phil zdradza mi, że
eksperyment zmierza ku końcowi, czuję się wniebowzięty, ale ogarnia mnie szok, kiedy widzę, jak
niektórzy ze strażników są rozczarowani, częściowo z powodu utraty pieniędzy, częściowo z powodu
tego, że dobrze się bawili”8.
Końcowe połączenie obu grup
Podczas trzeciej godziny podsumowania, gdy wprowadziliśmy byłych więźniów, aby spotkali się ze
swoimi strażnikami, pokój laboratoryjny wypełniły salwy nerwowego śmiechu. Ubrani w cywilne
stroje wszyscy oni byli nie do odróżnienia. Bez swoich mundurów, numerów i charakterystycznych
dodatków, strażnicy i więźniowie stali się wzajemnie wymienialni. Nawet ja, przyzwyczaiwszy się do
tego, że widziałem ich w więziennych ubraniach, z trudem odróżniałem jednych od drugich.
(Pamiętajcie, że w 1971 r. wszędzie widziało się długie włosy; studenci z obu grup mieli w
większości włosy sięgające ramion i długie bokobrody, a niektórzy z nich mieli ponadto wąsy).
Wspólna sesja była, jak określił to jeden z byłych więźniów, „sztywnie uprzejma”
- w porównaniu ze spotkaniem więźniów, kiedy to panowała bardziej przyjacielska i luźna atmosfera.
Kiedy strażnicy i więźniowie przypatrywali się sobie nawzajem, jeden z więźniów zapytał, czy
niektórym z ochotników nie przydzielono funkcji strażnika z powodu wyższego wzrostu. Jerry-5486
stwierdził: „Odniosłem wrażenie w pewnym momencie badania, że strażnicy byli wyżsi od więźniów
i zastanawiam się, czy średni wzrost strażników jest wyższy od średniego wzrostu więźniów. Nie
wiem, czy to prawda czy nie, czy też miałem takie wrażenie z powodu mundurów”. Zanim
powiedziałem, że „nie”, poprosiłem wszystkich studentów, aby ustawili się w szereg zgodnie ze
wzrostem, od najwyższego do najniższego. Z jednej strony strażnicy, a z drugiej więźniowie odpowiadali sobie wzrostem niemal w idealny sposób. Stało się oczywiste, że więźniom zaczęło się
wydawać, że strażnicy są wyżsi niż w rzeczywistości, jak gdyby ich władza dodała im dwucalową
wkładkę do butów.
Nie doszło do spodziewanych przeze mnie bezpośrednich konfrontacji między pastwiącymi się
nad więźniami strażnikami i ich ofiarami. Po części dlatego, że tego rodzaju osobiste starcia
sprawiałyby dziwaczne wrażenie w grupie ponad dwudziestoosobowej. Możliwe jednak, że to, co
pozostało z silnych emocji odczuwanych przez niektórych więźniów, zostało przez nich świadomie
stłumione, gdy stosunki władzy zostały zniesione. Pomogły również i złagodziły napięcie otwarte
przeprosiny niektórych strażników za zbytnie zaangażowanie się w role i potraktowanie ich zbyt
serio. Przeprosili oni tak jakby w zastępstwie twardych strażników, takich jak Hellmann, którzy nie
uczynili tego otwarcie.
Podczas tego spotkania podsumowującego były Twardy Strażnik Arnett, nasz doktorant z
socjologii, opowiedział o dwóch wydarzeniach, które wywarły na nim wrażenie:
„Jednym było spostrzeżenie Zimbardo na temat zanurzania się ’więźniów’ w swoich rolach...,
które wyrażało się tym, że ludzie decydowali się pozostać w więzieniu nawet gdy powiedzieli, że
zrzekliby się zapłaty, gdyby ich uwolniono [udzielono im zwolnienia warunkowego]. Innym
wrażeniem, jakie odniosłem podczas spotkania, była widoczna u byłych ’więźniów’ niemożność
uwierzenia, że ’John Wayne’ i ja, oraz być może inni strażnicy (miałem poczucie, że my dwaj
byliśmy najbardziej nielubiani) działaliśmy całkowicie w ramach naszych ról. Być może nawet
większość ’więźniów’ odczuwała to tak, jakbyśmy naprawdę byli sadystami albo ludźmi
niezwykle autorytarnymi, i że nasze zajęcie polegające na odgrywaniu roli było zasłoną, która
miała ukryć przed nimi, przed nami samymi lub przed jednymi i drugimi, prawdziwą naturę
naszego zachowania. Jestem całkowicie pewien, że przynajmniej w moim wypadku tak nie
było”9.
Jedno z moich psychologicznych spostrzeżeń dotyczyło tego, że w naszym więzieniu brakowało
poczucia humoru i nie posługiwano się żartem, aby rozładować napięcia czy też wnieść odrobinę
poczucia rzeczywistości do naszej nierzeczywistej sytuacji. Na przykład, strażnicy, którym nie
odpowiadały skrajne zachowania kolegów ze zmiany, mogliby w ich kwaterze zażartować z nich i
powiedzieć, że powinni dostawać podwójne wynagrodzenie za tak aktywne angażowanie się w swoje
role. Albo więźniowie mogliby wykorzystać humor, aby „wydostać się” z nierzeczywistego
podziemia więziennego, pytając się strażników, jakie było przeznaczenie tego miejsca zanim stało się
więzieniem: „Było chlewem? A może miejscem spotkań bractwa studenckiego?”. Humor przedziera
się przez pozory, jakie stwarzają ludzie i miejsca. Jednak w ciągu ostatniego tygodnia nie zagościł w
tym smutnym miejscu.
Zanim skończyliśmy, poprosiłem wszystkich o sprawdzenie, czy nie zapomnieli wypełnić
końcowych ankiet oceniających doświadczenia, przez które przeszli, i aby wypełnili kilka innych
kwestionariuszy, przyniesionych przez Curta Banksa. Zachęciłem ich także do napisania w ciągu
miesiąca krótkiego pamiętnika opisującego te wydarzenia, które szczególnie odcisnęły się w ich
pamięci. Mieli dostać za to wynagrodzenie. Ponadto, wszyscy zostali zaproszeni na zaplanowane za
kilka tygodni spotkanie „Rocznik 1971”, którego celem był przegląd niektórych ze zgromadzonych
przez nas danych. Mogli też wtedy otrzymać zestaw slajdów i filmy wideo.
Powinienem dodać, że przez wiele lat pozostawałem w kontakcie z wieloma uczestnikami naszego
przedsięwzięcia, a ze wszystkimi korespondowałem, kiedy tylko dochodziło do publikacji lub
wydarzenia medialnego na temat eksperymentu. Ponadto, w ciągu kolejnych dziesięcioleci niektórzy
z uczestników wzięli udział w różnych programach telewizyjnych dotyczących eksperymentu,
niektórzy czynią to do dzisiejszego dnia. Omówimy później, jakie dalsze konsekwencje miało dla
nich to przeżycie.
Co to znaczy być strażnikiem lub więźniem?
Zanim w następnym rozdziale przejdziemy do analizy obiektywnych danych, jakie zgromadziliśmy
przez sześć dni eksperymentu, oraz refleksji nad poważnymi problemami etycznymi, jakie wzbudził
ten eksperyment, myślę, że warto przyjrzeć się przemyśleniom niektórych z naszych uczestników.
0 roli więźnia
Clay-416: „Dobrym więźniem jest ten, kto umie taktycznie zjednoczyć się z innymi więźniami, ale
nie daje się przy tym pozbawić możliwości działania. Mój kolega z celi, Jerry [5486], jest dobrym
więźniem. Zawsze pojawią się jacyś więźniowie, którzy walczą o wyjście i tacy, którzy nie osiągnęli
tego etapu. Ci, którzy w danym momencie nie walczą, powinni nauczyć się, jak zabezpieczyć swoje
interesy nie stając się prawdziwą przeszkodą dla walczących. Zły więzień nie potrafi tego zrobić, jest
skupiony wyłącznie na sobie”10.
Jerry-5486: „Najbardziej widoczne z tego, co zważyłem było to, że większość łudzi uczestniczących w tym badaniu czerpie swoje poczucie tożsamości i zadowolenia z bezpośredniego
otoczenia, nie zaś ze swojego wnętrza, i z tego powodu załamali się - po prostu nie mogli wytrzymać
napięcia - nie mieli w sobie niczego, co pozwoliłoby im przetrwać to wszystko”11.
Paul-5704: „Sposób, w jaki musieliśmy się poniżać naprawdę mnie przygnębi! i z tego powodu
wszyscy staliśmy się potulni pod koniec eksperymentu. Przestałem się przeciwstawiać, ponieważ
widziałem, że nic się nie zmienia w związku z moją postawą i zachowaniem. Kiedy Stew i Rich [819 i
1037] wyszli, zacząłem myśleć, że nie mogę zmienić wszystkiego, co wymagałoby zmiany we mnie...
to kolejny powód, dla którego uspokoiłem się po ich odejściu; aby osiągnąć to, co chciałem,
potrzebowałbym współpracy innych. Usiłowałem porozmawiać z innymi więźniami na temat strajku
czy czegoś innego, ale nie chcieli się przyłączyć z powodu kary otrzymanej za pierwszym razem”12.
Strażnik Amett: „Byłem całkowicie zaskoczony i silne wrażenie wywarły na mnie reakcje
większości więźniów na sytuację eksperymentalną... szczególnie załamania poszczególnych osób
oraz te, które, jak myślę, z pewnością by nastąpiły, gdyby eksperyment nie został wtedy
przerwany”13.
Doug-8612\ „Nie miały dla mnie znaczenia warunki materialne, takie jak strażnicy, cele - jak
wtedy, gdy byłem nagi i w łańcuchach - to nigdy nie miało dla mnie znaczenia. Najgorsze było to, co
działo się w głowie, część psychologiczna. To, że wiem, że nie mogę wyjść, kiedy chcę... nie
podobało mi się, że nie mogę pójść do toalety, kiedy potrzebuję... To właśnie brak wyboru jest
udręką”14.
Więzień zastępczy Dave-8612 - nasz szpieg, który wiedział, że został wysłany do więzienia tylko
na jeden dzień, aby dowiedzieć się o planach ucieczki - zdradza, jak szybko i całkowicie można wejść
w rolę więźnia: „Odgrywanie roli pleniło się wszędzie, od prostego więźnia aż do samego
naczelnika”. Bardzo szybko zidentyfikował się z więźniami i w ciągu jednego tylko dnia symulowane
więzienie wywarło na niego ogromny wpływ:
„Czasem czułem się trochę winny, że zostałem wysłany w celu donoszenia na tych fajnych gości
- w pewnym sensie poczułem ulgę, że nie było o czym mówić, jeśli chodzi o ucieczkę... A kiedy
pojawiła się okazja zrobienia donosu - dowiedziałem się po pewnym czasie, gdzie był klucz do
kajdanek - nie zrobiłem tego... Kiedy zasypiałem tamtej nocy, czułem się brudny, winny,
wystraszony. Gdy zabrano nas do kotłowni (spodziewając się włamania), zdjąłem moje kajdanki
z nóg i poważnie zastanawiałem się nad próbą ucieczki (samemu, dodam), ale nie zrobiłem tego,
bo bałem się, że mnie złapią... Doświadczenie uwięzienia przez jeden tylko dzień wywołało we
mnie aż taki lęk, że cały następny tydzień trzymałem się od więzienia z daleka. Nawet kiedy
wróciłem na spotkanie „podsumowujące”, wciąż czułem skrajny niepokój - z tego, co pamiętam,
nie jadłem za dużo, cały czas czułem lekkie mdłości i byłem bardziej nerwowy niż kiedykolwiek
wcześniej. Całe to doświadczenie tak bardzo wyprowadziło mnie z równowagi, że nie byłem w
stanie głębiej poruszać tego tematu w rozmowie, rozmawiać z nikim, nawet z własną żoną”15.
Powinienem dodać, że później odkryliśmy, iż jakiś więzień ukradł klucze od kajdanek jednemu
ze strażników. W środę wieczorem wszyscy więźniowie zostali przeniesieni do magazynu na
czwartym piętrze. Kiedy następnie o 12.30 eskortowano ich z powrotem do więzienia, dwóch
więźniów skuto razem, aby uniemożliwić im ucieczkę. Nie mając kluczy potrzebnych do rozdzielenia
ich, musiałem wzywać Policję Uniwersytetu Stanforda, aby rozpięli kajdanki. Krępująca sprawa,
delikatnie mówiąc. Jeden z więźniów wrzucił klucze do otworu grzewczego. David wiedział o tym,
ale nie podzielił się tą informacją z nikim z personelu.
0 sile roli strażnika
Strażnik Geoff Landry. „To prawie jak więzienie, które tworzysz samemu - wchodzisz w to,
1 tak właśnie staje się to definicją samego ciebie, prawie murami, a ty chcesz się z nich wydostać, i
pragniesz móc powiedzieć wszystkim: ‘to w ogóle nie jestem ja, ja jestem osobą, która chce się
wydostać; chcę pokazać, że jestem wolny i naprawdę mam własną wolę, i nie jestem osobą o
sadystycznym charakterze, której takie rzeczy sprawiają przyjemność’16.
Strażnik Vamish: „To doświadczenie było dla mnie bardzo wartościowe, jak najbardziej. To
przygnębiająca myśl, że dwie prawie takie same grupy studentów w ciągu jednego tylko tygodnia
przeistoczyły się w dwie całkowicie różne grupy społeczne, z tym że jedna grupa posiadała całkowitą
władzę nad drugą i robiła z niej użytek na jej szkodę”.
„Byłem zaskoczony samym sobą... Kazałem im obrzucać się wzajemnie wyzwiskami i czyścić
toalety gołymi rękami. Właściwie to miałem więźniów za ‘bydło’ i ciągle myślałem, że muszę mieć
na nich oko, aby nie spróbowali czegoś zrobić”17.
Strażnik Vandy: „Przyjemność, jaką sprawiało mi nękanie i karanie więźniów była dla mnie raczej
nienaturalna, ponieważ zwykłem myśleć o sobie jako o człowieku zdolnym do współczucia dla
krzywdzonych, szczególnie zwierząt. Myślę, że wynikało to z pełnej swobody rządzenia więźniami,
jaką miałem; zacząłem nadużywać mojej władzy”18.
(Interesująca konsekwencja czy pokłosie tej świeżo odkrytej władzy strażnika zostało ujawnione
przez naczelnika Jaffa w jego dzienniku. Vandy wspominał kolegom ze swojej zmiany, że złapał się
na tym, „iż w domu ustawia swoją własną matkę”).
Strażnik Ametf. „Łatwo przyszło mi być powierzchownie twardym. Z jednej strony, jestem w
pewnym sensie osobą autorytarną (chociaż nie znoszę tej cechy u siebie i innych). Poza tym
uważałem, że eksperyment ma duże znaczenie i to, że jestem „taki jak strażnik” jest częścią badań
dotyczących reakcji ludzi na rzeczywiste prześladowania. (...) Podstawowy wpływ na moje
zachowanie miało niejasne poczucie, że prawdziwe więzienie jest brutalne w swoim odczłowieczaniu.
Starałem się taki być w ramach ograniczeń wynikających z mojego oderwania się i kontrolowanego
zaangażowania. (...) Po pierwsze, zawsze starałem się unikać osobistego lub przyjacielskiego
nastawienia... usiłowałem przyjmować neutralną i profesjonalną postawę. Ponadto, wiedziałem z
moich lektur, że nuda i inne aspekty życia więziennego mogą zostać wykorzystane dla dezorientacji
ludzi poprzez bezosobową postawę; przydzielanie żmudnych zadań; karanie wszystkich więźniów za
‘złe’ zachowania jednostek; żądanie perfekcyjnego wykonania banalnych poleceń podczas ćwiczeń i
przy innych okazjach; mówienie w sposób szorstki i mechaniczny w czasie ćwiczeń... w ramach
określonej rzeczywistości społecznej i wobec tych, którzy są tak bardzo wrażliwi na tych, którzy
kontrolują tę rzeczywistość, i starałem się spotęgować alienację więźniów poprzez niektóre z tych
metod. Mogłem tak postępować tylko w ograniczonym stopniu, ponieważ nie chciałem być
brutalny”19.
0 dobrych i złych strażnikach
Paul-5704: „Byłem zadowolony z postawy Johna i Geoffa [Landry]. Nie angażowali się w swoje role
tak bardzo, jak inni. Pozostawali istotami ludzkimi nawet, gdy kogoś karali. Byłem zaskoczony, że
strażnicy, ogólnie rzecz biorąc, wcielają się w swoje role aż w takim stopniu, mimo że każdego dnia
lub nocy mogli pójść do domu”20.
Strażnik John Landry: „Kiedy porozmawiałem z innymi więźniami powiedzieli mi, że byłem
dobrym strażnikiem i dziękują mi, że taki byłem. W głębi siebie wiedziałem, że byłem gnojkiem. Curt
[Banks] spojrzał na mnie i zorientowałem się, że on to wie. Wiedziałem też, że podczas gdy byłem
dobry i sprawiedliwy w stosunku do więźniów, zawiod
łem się na sobie. Pozwoliłem na to, żeby doszło do okrucieństw, i nie zrobiłem niczego poza tym,
że czułem się winny i byłem miłym facetem. Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że nie mogę nic
zrobić. Nawet nie próbowałem. Zrobiłem to, co robi większość ludzi. Siedziałem w pomieszczeniu
strażników i starałem się zapomnieć o więźniach”21.
Geoff Landry, starszy brat Johna Landry, którego więźniowie uważali za najbardziej uczciwego i
sprawiedliwego strażnika, dał podczas wywiadu udzielonego na koniec eksperymentu jeszcze bardziej
znaczące świadectwo siły tego symulowanego doświadczenia więziennego i wpływu, jaki miało ono
na niego. Zaskoczył nas mówiąc, że zastanawiał się nad zmianą roli.
Strażnik Geoff Landry: „Doświadczenie to stało się czymś więcej niż tylko uczestnictwem w
eksperymencie. Mam na myśli to, że jego wyniki i konsekwencje były niemal zbyt rzeczywiste jak na
eksperyment. Kiedy więzień spogląda na ciebie szklistymi oczami i mamrocze coś niezrozumiale, to
jesteś niemal zmuszony do uświadomienia sobie czegoś najgorszego. To z powodu twojego strachu
może zdarzyć się coś najgorszego. To prawie tak, jakbym akceptował, że może się to zdarzyć, i
najmniejsza oznaka lęku i załamania staje się początkiem najgorszych możliwych następstw. W
szczególności, doświadczenie to stało się czymś więcej niż eksperymentem, kiedy 1037 zaczął się
zachowywać tak, jak gdyby straci! kontrolę nad sobą. W tym momencie przestraszyłem się, zacząłem
się bać o niego i zastanawiałem się nad rezygnacją z uczestnictwa. I myślałem także, żeby poprosić,
abym został więźniem. Miałem poczucie, że nie chcę stać się częścią machiny, która doprowadza
ludzi do załamania, zmusza ich do podporządkowania się i ciągle ich dręczy. Niemal życzyłem sobie,
abym to ja był dręczony, zamiast być zmuszonym do bycia dręczycielem”22.
W tym kontekście warto zauważyć, że w środę w nocy ten strażnik oświadczył naczelnikowi, że
jego koszula jest za ciasna i drażni jego skórę, tak więc ją zdjął. Naturalnie, skoro dzień przed
rozpoczęciem eksperymentu sam ją wybrał i przymierzał, czy na niego pasuje, a potem nosił ją przez
cztery dni nie narzekając, jego problem miał bardziej psychiczny niż materialny charakter.
Załatwiliśmy dla niego koszulę większego rozmiaru, którą założył niechętnie. Ponadto, wciąż
zdejmował okulary słoneczne. Kiedy pytano go, dlaczego nie przestrzega standardowego protokołu
obowiązującego strażników, twierdził, że zapomniał, gdzie je zostawił.
Strażnik Ceros: „Nienawidziłem całego tego pieprzonego eksperymentu. Kiedy eksperyment się
skończył, wyszedłem ostentacyjnie przez drzwi. Było to dla mnie zbyt rzeczywiste”23.
O cichej furii sadyzmu strażników
Doug-8612, w wywiadzie udzielanym do reżyserowanego przez studentów filmu o naszym
eksperymencie, dobitnie porównał Stanfordzki Eksperyment Więzienny z prawdziwymi więzieniami,
które poznał, pracując jako członek personelu jednego z kalifornijskich więzień:
„Więzienie Stanford było bardzo łagodną sytuacją więzienną, a mimo to doprowadziła ona do
tego, że strażnicy zaczęli zachowywać się sadystycznie, niektórzy więźniowie histerycznie, a inni
dostawali wysypki. Tutaj mieliśmy łagodną sytuację, a mimo to źle się działo. Sytuacja ta pobudzała
wszystko to, co pojawia się w zwykłym więzieniu. Rola strażnika wzbudza sadyzm. Rola więźnia
wzbudza poczucie zamętu i wstyd. Każdy może być strażnikiem. W tej roli trudniej jest kontrolować
sadystyczne impulsy. Jest to cicha furia, wrogość, możesz trzymać ją w ryzach, ale nie ma dla niej
ujścia; wychodzi bokiem, w sadystyczny sposób. Myślę, że naprawdę ma się więcej kontroli będąc
więźniem. Każdy powinien [doświadczyć] uwięzienia. Spotkałem prawdziwych więźniów, ludzi o
wyjątkowej godności, którzy nie poniżali strażników, którzy zawsze ich szanowali, nie wywoływali u
nich impulsów sadystycznych, potrafili wznieść się ponad wstyd swej roli. Wiedzieli, jak w tej
sytuacji zachować swoją godność”24.
0 naturze więźniów
Clay-416: „Strażnicy są tak samo zamknięci jak wy, jako więźniowie. Mają dostęp do bloku
więziennego, ale za sobą mają zamknięte drzwi, których nie mogą otworzyć, tak więc naprawdę
jesteście wszyscy razem i to, co tworzycie, tworzycie razem. Więźniowie nie są odrębną
społecznością, tak samo jak strażnicy nie mają swojej osobnej społeczności. Jest to jedna całość i jest
ona ohydna”25.
Strażnik Ceros: „[Kiedy] więzień zareagował wobec mnie agresywnie, stwierdziłem, że muszę się
bronić, bronić nie siebie jako mnie, ale mnie jako strażnika... On nienawidził mnie jako strażnika.
Reagował na mundur. Nie miałem wyboru, ale musiałem bronić się jako strażnik. Zaszokowało mnie
to... Zdałem sobie sprawę, że jestem w takim samym stopniu więźniem, jak oni. Byłem jedynie
reakcją na ich uczucia... Obie grupy zostały zmiażdżone przez opresję, ale my strażnicy mieliśmy
złudzenie wolności. Tym właśnie to było, złudzeniem... Wszyscy w to weszliśmy jako niewolnicy
pieniędzy. Więźniowie szybko stali się naszymi niewolnikami...”26. Jak śpiewa Bob Dylan w swej
piosence George Jackson, czasem świat sprawia wrażenie jednego wielkiego ogrodzonego więzienia:
Niektórzy z nas są więźniami,
Pozostali są strażnikami.
0 przemianie charakteru w sześć dni
Gdy przegląda się niektóre wypowiedzi wyrażane przed eksperymentem i następnie te z późniejszego
okresu, można zauważyć zasadniczą przemianę mentalności strażników. Modelowym przykładem jest
tu strażnik Chuck Burdan i jego wypowiedzi spisane przed, w trakcie i po zakończeniu eksperymentu:
Przed eksperymentem: „Ponieważ jestem pacyfistą i jednostką pozbawioną agresji, nie mogę sobie
wyobrazić, żebym mógł pilnować i/lub źle traktować inne żyjące stworzenia. Mam nadzieję, że
zostanę wybrany do pełnienia funkcji więźnia, nie zaś strażnika. Jako osoba nastawiona negatywnie
do sprawujących władzę, nieustannie uczestnicząca w nonkonformi- stycznych zachowaniach
politycznych i społecznych, mogę przewidzieć taki czas, kiedy będę zmuszony pełnić rolę więźnia - i
jestem ciekawy moich możliwości w tym zakresie”.
Po spotkaniu wprowadzającym dla strażników: „Kupowanie mundurów po zakończeniu spotkania
potwierdza przypominającą grę atmosferę tego wydarzenia. Wątpię, czy wielu z nas podziela
oczekiwania personelu co do ‘poważnego’ charakteru tego przedsięwzięcia. Czuję pewien rodzaj ulgi
z powodu tego, że jestem jedynie zmiennikiem”.
Pierwszy dzień: „Moją główną obawą po rozpoczęciu eksperymentu było to, że więźniowie będą
mnie postrzegać jak prawdziwego drania, kogoś o osobowości strażnika, kojarzyć ze wszystkim tym,
czym nie jestem, i widzieć w taki sposób, w jaki ja siebie nie widzę... Mam długie włosy także
dlatego, że nie chcę, aby ludzie wyobrażali mnie sobie jako osobę, którą nie jestem... Jestem pewien,
że więźniowie będą sobie robili żarty z mojego wyglądu i opracowuję moją pierwszą podstawową
strategię - polegającą głównie na tym, aby nie uśmiechać się w reakcji na to, co powiedzą lub zrobią,
a co by sugerowało, że to tylko gra. Stoję na zewnątrz klatki (podczas gdy Hellmann i wysoki
jasnowłosy strażnik kończą wydawać obiad; sprawiają wrażenie, że czują się znacznie pewniejsi
siebie w swoich rolach niż ja). Kiedy przygotowuję się do wejścia, sprawdzam moje okulary
słoneczne, biorę pałkę
- która zapewnia pewien rodzaj władzy i bezpieczeństwa - i wchodzę. Wykrzywiam usta w sztywny
grymas pewnej niechęci i niezadowolenia, i jestem zdecydowany, aby zachowały ten wyraz
niezależnie od tego, co będą mówić. Zatrzymuję się przy celi nr 3, przybieram twardy i niski ton
głosu, i mówię do numeru 5486: ‘Z czego się śmiejesz?’. ‘Z niczego, panie strażniku’. ‘No, to się nie
śmiej’. Kiedy odchodzę, czuję się głupio”.
Drugi dzień: „Kiedy wysiadłem z samochodu, nagle zapragnąłem, aby ludzie zauważyli mój
mundur: ‘hej, patrzcie, czym się zajmuję’... 5704 poprosił o papierosa, a ja zignorowałem go ponieważ nie palę i nie mogłem się wczuć... Tymczasem, ponieważ czułem zrozumienie dla więźnia
1037, postanowiłem z nim NIE rozmawiać. Później przyzwyczaiłem się walić w ściany, krzesła i
kraty [pałką Billy’ego], po to, aby zademonstrować moją władzę... Po apelu i zgaszeniu świateł
[strażnik Hellmann] i ja głośno rozmawialiśmy o pójściu do domu do naszych dziewczyn i o tym, co z
nimi będziemy robili (aby podrażnić więźniów)”.
Trzeci dzień: (Przygotowanie do pierwszego Wieczoru Widzeń): „Po ostrzeżeniu więźniów, aby
na nic nie narzekali, jeśli nie chcą przedwczesnego zakończenia odwiedzin, przyprowadziliśmy w
końcu pierwszych rodziców. Dopilnowałem, żeby być jednym ze strażników na Dziedzińcu,
ponieważ była to dla mnie pierwsza okazja, aby doświadczyć, tego rodzaju manipulacyjnej władzy,
jaką bardzo lubię - bycia bardzo poważaną osobistością, mającą prawie całkowitą kontrolę nad tym,
co można powiedzieć, a co nie. Kiedy rodzice i więźniowie siedzieli na krzesłach, ja siedziałem na
końcu stołu, dyndając nogami i sprzeciwiając się wszystkiemu, czemu miałem ochotę się sprzeciwić.
Była to pierwsza część eksperymentu, która naprawdę sprawiała mi przyjemność. Więzień 819
zachowuje się obrzydliwie i pozwala, aby się temu przyglądać. (...) [Hellmann i ja] nawzajem się nie
znosimy i podziwiamy jednocześnie. Jako strażnik jest on świetny, naprawdę wczuwa się w sadyzm
tego doświadczenia i to mnie irytuje”.
Czwarty dzień: „Psycholog [Craig Haney] upomina mnie, bo zakuwam w kajdanki i zasłaniam
oczy więźniowi przed opuszczeniem gabinetu [psychologicznego], ja zaś urażony odpowiadam, że
jest to konieczne z punktu widzenia bezpieczeństwa i że, niezależnie od wszystkiego, to moja
sprawa... W domu coraz trudniej było mi opisać rzeczywistość tej sytuacji”.
Piąty dzień: „Dręczę ‘Sierżanta’, który wciąż z uporem maniaka, w przesadny sposób wykonuje
wszelkie polecenia. Wybrałem go sobie do specjalnego maltretowania, bo sam się
o to prosi, a poza tym po prostu go nie lubię. Poważne problemy zaczynają się przy obiedzie.
Nowy więzień [416] odmawia jedzenia kiełbasek. Wrzucamy go do Lochu i każemy trzymać
kiełbaski w obu rękach. Mamy kryzys władzy; to buntownicze zachowanie może podważyć całkowitą
kontrolę, jaką mamy nad innymi. Decydujemy się zagrać na solidarności więźniów i mówimy temu
nowemu, że jeśli nie zje obiadu, wszyscy pozostali więźniowie zostaną pozbawieni możliwości
przyjmowania odwiedzin. Przechodzę i trzaskam pałką w drzwi Lochu... Jestem nieźle wkurzony na
tego więźnia, bo stał się przyczyną przykrości i kłopotów dla innych. Postanowiłem nakarmić go na
siłę, ale nie chciał zjeść. Pozwoliłem, aby jedzenie osuwało się po jego twarzy. Nie mogłem uwierzyć,
że to ja robię coś takiego. Nienawidziłem siebie za zmuszanie go do jedzenia, ale bardziej
nienawidziłem jego za to, że nie jadł”.
Szósty dzień: „Eksperyment zakończył się. Czuję radość, ale zaszokowało mnie, że niektórzy
strażnicy są nieco rozczarowani z powodu utraty pieniędzy, a niektórzy dlatego, że dobrze się bawili...
Rozmowa w trakcie spotkania detoksykacyjnego była bardzo trudna; atmosfera była napięta i
nieprzyjemna... Wsiadam na rower i jadę do domu, świeci słońce. Czuję się super, że stamtąd
wyszedłem”.
Kilka tygodni później: „Uświadomiłem sobie absolutne okrucieństwo tego wydarzenia (decyzji
Hellmanna o zostawieniu więźnia 416 w Lochu na całą noc) dopiero kilka tygodni później, ale
musiało ono silnie poruszyć Phila [Zimbardo] razem z wieloma innymi sprawami, jakie miały miejsce
w tym czasie [skoro zdecydował się zakończyć eksperyment]”27.
O kolejnej ciekawej przemianie charakteru osoby jedynie marginalnie związanej z naszym
eksperymentem można przeczytać w „Dodatkowych wydarzeniach” w dzienniku naczelnika.
Przypomnijcie sobie mojego poważnego kolegę psychologa, który podjął ze mną dyskusję w trakcie
moich szaleńczych wysiłków, aby zmylić spodziewanych intruzów, stwierdzeniem, że eksperyment
został zakończony. Koniecznie chciał się dowiedzieć, „Co jest zmienną niezależną?”.
Zgodnie z zapiskiem Jaffe’a, „Dr B. przyszedł we wtorek wieczorem, kiedy więźniowie zostali
przeniesieni do komórki na czwartym piętrze. On i jego żona poszli na górę, aby zobaczyć więźniów.
Pani B. rozdawała babeczki, podczas gdy Dr B. rzucił co najmniej dwie uwagi ośmieszające
więźniów, z których jedna dotyczyła ich stroju, a druga smrodu dochodzącego z tego pomieszczenia.
Ten schemat ‘włączania się w grę’ zachodził w przypadku niemal każdego odwiedzającego z
zewnątrz”.
Podczas gdy jego żona ofiarowała więźniom nieco „herbaty i współczucia”, mój kolega, zwykle
powściągliwy, niespodziewanie potraktował tych studentów w odhumanizowany sposób, co
prawdopodobnie spowodowało, że poczuli się zawstydzeni.
0 „małych eksperymentach” Hellmanna28
Zerknijmy do Kwestionariusza Ochotnika wypełnionego przez Hellmanna tydzień przed
rozpoczęciem eksperymentu, aby przekonać się jaką był osobą, zanim stał się, strażnikiem. Zaskoczył
mnie jego wiek, był dopiero osiemnastoletnim studentem drugiego roku, jednym z naszych
najmłodszych uczestników. Jego odpowiednik, Arnett był jednym z najstarszych. Hellmann pochodził
z rodziny pracowników naukowych z klasy średniej. Był najmłodszy spośród rodzeństwa, miał cztery
starsze siostry i brata. Przy wzroście około 180 cm i wadze 80 kg, zielonych oczach i blond włosach,
był postacią imponującą. Ten młody człowiek określił siebie jako muzyka i „naukowca w duszy”.
Napisał w kwestiona-
214
.
riuszu: „Żyję w naturalny sposób, kocham muzykę, jedzenie i innych ludzi”. Dodał też: „Czuję
wielką miłość do moich bratnich istot ludzkich”.
Odpowiadając na pytanie: „Co w tobie ludzie lubią najbardziej?”, Hellmann promieniował
pewnością siebie: „Ludzie podziwiają mnie na początku z powodu mojego talentu i
towarzyskiego usposobienia. Niewielu zna moje prawdziwe możliwości, jeśli chodzi o relacje
międzyludzkie”.
W odpowiedzi na negatywną wersję tego pytania - „Czego ludzie w tobie najbardziej nie
lubią?” - Hellmann ukazał nam złożoność swojego charakteru i zasugerował, co może nastąpić,
jeśli zostanie obdarzony absolutną władzą. Napisał: „Mojej niecierpliwości wobec głupoty,
całkowitego lekceważenia ludzi, których stylu życia nie akceptuję. Wykorzystywania niektórych
ludzi, mojej bezceremonialności, pewności siebie”. Na koniec dodajmy do tej mieszanki, że ten
ochotnik wolał, aby mu przydzielono rolę więźnia niż strażnika, ponieważ „ludzie nie cierpią
strażników”.
Mając w pamięci ten opis charakteru, dokonamy teraz pouczającego przeglądu spisanych po
zakończeniu eksperymentu przemyśleń Hellmanna na temat jego roli w naszym doświadczeniu.
Strażnik Hellmann: „Tak, to było coś więcej niż eksperyment. Miałem okazję, aby działając
pod przebraniem strażnika, przetestować możliwości ludzi, naciskając ich aż do momentu
załamania. Nie było to przyjemne, ale zmuszała mnie do tego moja fascynacja testowaniem ich
reakcji. Wiele razy przeprowadzałem swoje własne eksperymenty”29.
„Najlepsze w tym eksperymencie było to, że, jak się wydaje, to ja byłem katalizatorem,
wywołującym pewne zdumiewające następstwa, które spotykały się z zainteresowaniem
telewizji i prasy. (...) Przykro mi, jeśli spowodowałem więcej problemów, niż chcieliście - był to
mój własny eksperyment”30.
„Najgorsze w eksperymencie było to, że wielu ludzi traktowało mnie tak serio i zrobiłem
sobie z nich wrogów. Moje słowa dotykały ich, [więźniowie] zdawali się tracić kontakt z
rzeczywistością eksperymentu”31.
Miesiąc po zakończeniu naszego badania, ten były strażnik udzielił wywiadu wspólnie z
byłym więźniem Clayem-416, jego nemezis. Rozmowa z nimi odbyła się w ramach dokumentu
telewizyjnego na temat naszego eksperymentu, zrealizowanego dla programu NBC Chronolog,
poprzedzającego audycję „60 Minut”. Nazwano go: 819 robił świństwa.
Po tym, jak Hellmann opisał swoją przemianę w strażnika, Clay przeszedł do natarcia. W
końcu skomentował całą sytuację maksymą: „Cokolwiek złego uczynisz, powróci to do ciebie”.
Hellmann: „Jak już raz założysz na siebie mundur i dostaniesz rolę, to znaczy pracę, gdzie
mówią ci, że ’twoim zadaniem jest trzymać tych ludzi w ryzach’, wtedy z pewnością nie jesteś
już tą samą osobą, jak wtedy, gdy jesteś ubrany tak jak zwykle, i grasz inną rolę. Kiedy już
założysz mundur khaki, okulary, weźmiesz pałkę policyjną i odgrywasz swoją rolę, naprawdę
stajesz się tą osobą. To jest twój kostium i musisz zachowywać się odpowiednio, kiedy masz go
na sobie”.
Clay: „To mnie krzywdzi, mam na myśli krzywdzi, w czasie teraźniejszym, krzywdzi mnie
to”.
Hellmann: „W jaki sposób cię to skrzywdziło? Jak cię to krzywdzi? Sama świadomość, że
ludzie mogą tak się zachowywać?”.
Przypisy
215
Clay: „Tak. Daje mi to pewną wiedzę, której nigdy nie doświadczyłem bezpośrednio.
Czytałem o tym, czytałem o tym dużo. Ale nigdy nie doświadczyłem tego z pierwszej ręki.
Nigdy nie zobaczyłem, jak ktoś zmienia się w taki sposób. I ja wiem, że jesteś miłym facetem.
Wiesz o tym? Rozumiesz?”.
Hellmann: [Uśmiecha się i kręci głową] „Nie wiesz tego”.
Clay: „Naprawdę wiem, wiem, że jesteś w porządku facetem. Nie mam ci za złe...”.
Hellmann: „To dlaczego mnit nienawidzisz}”.
Clay: „Ponieważ wiem, w kogo możesz się zmienić. Wiem, co masz ochotę zrobić, kiedy
mówisz: ‘Och tak, nie mam zamiaru nikogo skrzywdzić’. ‘Och tak, to ograniczona sytuacja
albo że to się skończy za dwa tygodnie”’.
Hellmann: „No dobrze, a ty na moim miejscu co byś zrobił?”.
Clay (powoli i starannie wymawiając każde słowo): „Nie wiem. Nie mogę ci powiedzieć,
że wiem, co bym zrobił”.
Hellmann: „Zrobiłbyś...”.
Clay (tym razem usiłuje przekonać Hellmanna): „Nie uważam, nie sądzę, żebym był tak
pomysłowy jak ty. Nie sądzę, że włożyłbym w to, co robię, aż tyle wyobraźni. Rozumiesz?”.
Hellmann: „Tak, ja...”.
Clay (przerywa i wydaje się cieszyć nowo uzyskanym poczuciem siły): „Myślę, że
gdybym ja był strażnikiem, to nie stworzyłbym takiego arcydzieła!”.
Hellmann: „Nie rozumiem, gdzie konkretnie było to naprawdę krzywdzące. Było to
degradujące i była to część mojego szczególnego małego eksperymentu, aby stwierdzić, jak
mógłbym, hm...”.
Clay (nie dowierzając): „Twój szczególny mały eksperymencik} Może tak powiesz mi coś
o tym?”.
Hellmann: „Prowadziłem moje własne małe eksperymenty”.
Clay: „Opowiedz mi o twoich małych eksperymentach. Jestem bardzo ciekawy”.
Hellmann: „No dobra, chciałem zobaczyć, jaki stopień słownego znęcania się ludzie są w
stanie wytrzymać, zanim zaczną się sprzeciwiać, zanim zaczną odpowiadać atakiem, w
tamtych okolicznościach. I zaskoczyło mnie, że nikt nic nie powiedział, aby mnie powstrzymać. Nikt nie powiedział: ‘Rany, nie możesz mówić do mnie takich rzeczy, to jest
chore’. Nikt tego nie powiedział, po prostu godzili się na to, co im mówiłem. Powiedziałem:
‘Idź i powiedz temu człowiekowi w twarz, że jest szumowiną’, i wykonywali to bez sprzeciwu. Robili pompki bez sprzeciwu, siedzieli w Lochu, znieważali się wzajemnie, a spodziewano się, żebędą w więzieniu jednym zespołem. Zamiast tego znieważali się, ponieważ wydałem
takie polecenie, i nikt w ogóle nie podważył mojej władzy. I naprawdę mnie to zaszokowało.
[W jego oczach pojawiają się łzy.] Dlaczego ludzie nic nie powiedzieli, kiedy zacząłem się
nad nimi znęcać? Stałem się tak niegodziwy i ludzie wciąż nic nie mówili. Dlaczego?”.
No właśnie, dlaczego?
Przypisy
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
2
Ceros był studentem pierwszego roku i chciał zostać pracownikiem społecznym.
3
Raport strażnika dotyczący tego incydentu.
4
Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie dialogi między więźniami i strażnikami pochodzą z
dosłownie przepisanych materiałów wideo nagranych podczas eksperymentu.
s
List obrońcy z urzędu skierowny do mnie, 29 sierpnia 1971 r.
6
Omówienie Stresu związanego z Krytycznym Wydarzeniem (Critical Incident Stress Debriefing
- CISD) było podstawową metodą postępowania z ofiarami stresu traumatycznego, wywołanego
takimi zderzeniami jak ataki terrorystyczne, katastrofy naturalne, gwałt i inne sytuacje doświadczenia
1
przemocy. Jednakże ostatnie dowody empiryczne podważają wartość terapeutyczną tej metody, a
nawet wskazują na przypadki, gdy jej skutki są przeciwne do zamierzonych i zwiększa ona oraz
przedłuża negatywne emocjonalne komponenty stresu. Dawanie upustu swoim emocjom w niektórych
wypadkach służy raczej ożywieniu negatywnych myśli niż uwolnienie- niu się od nich.
Informacje na ten temat można znaleźć w następujących pracach:
B. Litz, M. Gray, R. Bryant i A. Adler, Early Intervention for Trauma: Current Status and Future
Directions, Clinical Psychology: Science and Practice 9 (2002), 112-34. R. McNally, R. Bryant i A.
Ehlers, Does Early Psychological Interventions Promote Recovery from Posttraumatic Stress?,
Psychological Science in the Public Interest 4 (2003), 45-79.
7
Pamiętnik retrospektywny więźnia.
8
Pamiętnik retrospektywny strażnika. Uczestnikom zapłacono jedynie za pełny tydzień, ale nie za
drugi tydzień, gdyż eksperyment został wcześniej przerwany. Stawka wynosiła 15 dolarów za każdy
dzień, w którym występowali oni w roli strażników lub więźniów.
9
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
10
Końcowa ocena więźnia.
11
Końcowa ocena więźnia.
12
Pamiętnik retrospektywny więźnia.
13
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
14
Końcowa ocena więźnia.
15
Pamiętnik retrospektywny więźnia.
16
Końcowy wywiad ze strażnikiem.
17
Kwestionariusz wypełniony przez strażnika po eksperymencie.
18
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
19
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
20
Kwestionariusz wypełniony przez więźnia po eksperymencie.
21
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
22
Wywiad ze strażnikiem nagrany na magnetofon.
23
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
24
Zapis wywiadu dla Quiet Rage: The Stanford Prison Experiment (Cicha furia: Stanfordzki
Eksperyment Więzienny).
25
Wywiad w programie NBC Chronolog, listopad 1971.
26
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
27
Pamiętnik retrospektywny strażnika.
28
Przydomek „John Wayne”, jaki nadano strażnikowi Hellmannowi ma interesującą paralelę, o
której dowiedziałem się od mojego kolegi, Johna Steinera. John Steiner, emerytowany profesor
socjologii z Sonoma State University, przeżył Zagładę i jako nastolatek przez kilka lat byl więźniem
obozu koncentracyjnego Buchenwald. Gdy dowiedział się, że nasi więźniowie przezwali jednego z
najgorszych strażników „John Wayne”, opowiedział paralelę ze swojego doświadczenia. „A więc,
wszyscy strażnicy obozowi byli dla nas anonimowi. Zwracaliśmy się do nich ‘Herr Lieutenant’ lub
‘Panie oficerze SS’, ale nie mieli nazwisk, nie mieli tożsamości. Jednak jednemu ze strażników, który
był najbardziej zawzięty ze wszystkich, my także nadaliśmy przezwisko. Strzelał do ludzi bez
powodu, zabijał, wpychał na druty elektryczne ogrodzenia. Jego agresja przypominała gwałtowność
kowboja z Dzikiego Zachodu, więc nazywaliśmy go ‘Tom Mix’, ale tylko za jego plecami”. Tom Mix
był twardzielem jako filmowy kowboj w latach 30. i 40., takim, jakim dla przyszłych generacji stał się
następnie John Wayne.
29
Końcowa ocena strażnika.
30
Kwestionariusz wypełniony przez strażnika po eksperymencie.
31
Kwestionariusz wypełniony przez strażnika po eksperymencie.
ROZDZIAŁ 10
Znaczenie i przesłanie Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego: alchemia
przemiany osobowości
Wszyscy jesteśmy królikami doświadczalnymi w laboratorium Boga...
Praca nad ludzkością jest zaledwie rozpoczęta.
Tennessee Wiliams, Camino Real (1953)
Stanfordzki Eksperyment Więzienny początkowo miał być prostą demonstracją wpływu zbioru
zmiennych sytuacyjnych na zachowanie osób odgrywających role więźniów i strażników w
środowisku symulowanego więzienia. W tym eksploracyjnym badaniu nie testowaliśmy
szczegółowych hipotez, lecz zamierzaliśmy ocenić stopień, w jakim zewnętrzne właściwości
środowiska instytucjonalnego mogą przeważyć nad wewnętrznymi dyspozycjami aktorów
działających w tym środowisku. Dobre dyspozycje zostały przeciwstawione złej sytuacji.
Jednakże z czasem eksperyment ten stał się imponującą ilustracjąpotencjalnie toksycznego
oddziaływania złych systemów i złych sytuacji, powodującego patologiczne zachowywania ludzi,
obce ich naturze. Chronologicznie przedstawiony rozwój wypadków w czasie badania, który starałem
się wiernie odtworzyć w tej książce, żywo pokazuje, w jakim stopniu zwykli, normalni i zdrowi
młodzi ludzie ulegali, lub dawali się skusić, czynnikom społecznym właściwym temu środowisku podobnie jak ja i wiele innych dorosłych osób, także fachowców, którzy znaleźli się w jego ściśle
zamkniętych granicach. Granica między dobrem a złem, która kiedyś wydawała się nieprzenikalna,
okazała się jak najbardziej możliwa do przekroczenia.
Nadszedł teraz czas, aby przedstawić inne dowody, które zebraliśmy w trakcie naszego badania.
Wiele danych ilościowych rzuca dodatkowe światło na to, co zdarzyło się w tym ponurym,
piwnicznym więzieniu. Musimy zatem wykorzystać wszystkie dostępne informacje, aby ujawnić
wymowę tego wyjątkowego eksperymentu i ustalić, w jaki sposób zarówno posiadanie władzy, jak i
pozbawienie władzy mogą przeobrazić naturę ludzką. Zrozumienie tych kwestii może poszerzyć
wiedzę o ludzkiej naturze i warunkach mogących ją zubożyć lub wzbogacić.
Rekapitulacja przed zagłębieniem się w analizę danych
Jak się przekonaliście, nasz fascynujący eksperyment więzienny wywołał u wielu uczestników silne,
realistyczne i często patologiczne reakcje. Zaskoczyła nas zarówno siła dominacji strażników, jak i
szybkość, z jaką pojawiła się ona tuż po buncie więźniów. Podobnie jak w przypadku Douga-8612,
byliśmy zaskoczeni, że naciski sytuacyjne mogą tak szybko i w tak skrajnym stopniu zdominować
większość tych normalnych, zdrowych mężczyzn.
Doświadczenie utraty osobistej tożsamości, poddanie ich zachowań ustawicznej arbitralnej
kontroli oraz pozbawienie prywatności i snu wywołało u nich syndrom bierności, zależności i
depresji, który przypominał zjawisko określane jako „wyuczona bezradność”1. (Wyuczona bezradność
jest to doświadczenie biernej rezygnacji i depresji, występujące w następstwie powtarzających się
niepowodzeń lub kar, szczególnie, gdy wydają się one arbitralne i nie zależą od zachowania
jednostki).
Połowę studentów pełniących role więźniów musieliśmy zwolnić wcześniej z powodu poważnych
emocjonalnych i poznawczych zaburzeń, wprawdzie przejściowych, ale w tym momencie silnych.
Większość z tych, którzy zostali do końca eksperymentu, stała się bezmyślnie posłuszna wobec żądań
strażników, a swoimi apatycznymi ruchami przypominali zombi, poddając się kaprysom stale
rosnącej władzy strażników.
Podobnie jak rzadkością byli „dobrzy strażnicy”, również niewielu więźniów potrafiło stawić
czoło supremacji strażników. Jak widzieliśmy, Clay-416, zamiast uzyskać poparcie współwięźniów za
swój bohaterski bierny opór, spotkał się z szykanami z ich strony jako „wichrzyciel”. Przyjęli oni
wąską, dyspozycyjną perspektywę, którą podsunęli im strażnicy, zamiast wytworzyć własną
metaperspektywę i dojrzeć w strajku głodowym Claya symbol drogi dla ich zbiorowego oporu wobec
ślepego posłuszeństwa władzy.
„Sierżant” również czasami zachowywał się bohatersko, odmawiając wyzywania lub słownego
znieważania współwięźnia, gdy wydano mu taki rozkaz, ale we wszystkich pozostałych momentach
był wzorowym, posłusznym więźniem. Jerry-5486 okazał się naszym najbardziej zrównoważonym
więźniem; jednakże, jak zauważył w swoich osobistych refleksjach, udało mu się przetrwać dzięki
zwróceniu się ku swojemu wnętrzu i temu, że nie zrobił tyle, ile by mógł, aby pomóc innym
więźniom, którzy potrzebowali jego wsparcia.
Gdy rozpoczynaliśmy nasz eksperyment, mieliśmy do czynienia z próbą osób nie odchylających
się pod względem żadnego z mierzonych przez nas na wstępie wymiarów od normalnego przedziału,
cechującego ogólną populację osób wykształconych. Ci, którzy zostali losowo przydzieleni do
odgrywania roli „więźniów”, byli ekwiwalentni w stosunku do tych, którzy mieli odgrywać role
„strażników”. W żadnej z grup nie było osób o kryminalnej przeszłości, z zaburzeniami
emocjonalnymi czy niepełnosprawnych fizycznie, a nawet osób o gorszej sprawności intelektualnej
czy pozycji społecznej, co zazwyczaj może odróżniać więźniów i strażników od reszty społeczeństwa.
Właśnie z racji tego losowego przydziału do grup oraz wstępnych pomiarów porównawczych
mogę zdecydowanie twierdzić, że ci młodzi ludzie nie wnieśli do naszego więzienia żadnej z
patologii, które następnie pojawiły się wśród nich, gdy odgrywali role więźniów lub strażników. Na
początku eksperymentu te dwie grupy niczym się nie różniły; po niecałym tygodniu w niczym nie
były do siebie podobne. Można zatem wysnuć uzasadniony wniosek, że patologie te wywołał zbiór
czynników sytuacyjnych, oddziałujących na nich stale w tych podobnych do więziennych warunkach.
Ponadto, Sytuacja ta była sankcjonowana i podtrzymywana przez kontekst Systemu, który ja sam
pomagałem stworzyć. Uczyniłem to na początku, kiedy ukierunkowałem psychologicznie nowych
strażników, a następnie, gdy ja i moi pracownicy pomagaliśmy wprowadzać w życie różne nowo
tworzone strategie i procedury. Ani strażników, ani więźniów nie można było uznać za „zgniłe
jabłka”, zanim tak silnego wpływu nie wywarł na nich fakt znalezienia się w tej „zapleśniałej
skrzynce”. Zespół właściwości tej „skrzynki” tworzą sytuacyjne czynniki działające w tym kontekście
behawioralnym: role, reguły, normy, anonimowość osób i miejsca, procesy dehumanizacji, naciski w
kierunku konformizmu, tożsamość grupowa i jeszcze inne.
Czego dowiedzieliśmy się na podstawie naszych danych?
Prowadzone przez cały czas bezpośrednie obserwacje interakcji między więźniami i strażnikami oraz
obserwacje prowadzone w trakcie wydarzeń nadzwyczajnych uzupełniały nagrania wideo (około 12
godz.), nagrania magnetofonowe (około 30 godz.), kwestionariusze, techniki pomiaru
osobowościowych różnic indywidualnych, opierające się na sa- moopisie oraz rozmaite wywiady.
Niektóre z tych miar zakodowano w celu analizy ilościowej, a niektóre skorelowano z miarami
uzyskanych efektów (outcome measures).
Analiza danych stwarza szereg problemów interpretacyjnych: próba była stosunkowo mała;
nagrania były wybiórcze i niepełne, z powodu naszego ograniczonego budżetu i nielicznego personelu
oraz z powodu podjęcia strategicznej decyzji, aby skupić się na szczególnie interesujących,
codziennych wydarzeniach (takich jak apele, posiłki, odwiedziny i przesłuchania w sprawie zwolnień
warunkowych). Ponadto, z racji dynamicznych wzajemnych oddziaływań strażników i więźniów w
trakcie poszczególnych zmian strażników i pomiędzy nimi, niejasny jest kierunek zależności
przyczynowych. Ilościowa analiza danych dotyczących zachowań jednostek jest zawikłana, z powodu
oczywistego faktu złożonych interakcji między osobami, grupami i efektami związanymi z czasem
pomiaru. Poza tym, inaczej niż w tradycyjnych eksperymentach, nie mieliśmy porównawczej grupy
kontrolnej składającej się z podobnych ochotników, którzy nie zostali poddani oddziaływaniu
eksperymentalnemu jako symulujący więźniów lub symulujący strażników, ale są oceniani w
rozmaitych próbach pretestowych i posttestowych. Nie mieliśmy grupy kontrolnej, ponieważ nasz
schemat badawczy traktowaliśmy raczej jako demonstrację pewnego zjawiska, podobną do
oryginalnego badania Milgrama nad posłuszeństwem, niż jako eksperyment, którego celem jest
ustalanie związków przyczynowych. Myśleliśmy, że zrobimy takie porównania między grupą
kontrolną a eksperymentalną w następnym badaniu, jeśli w tym pierwszym, eksploracyjnym badaniu
uzyskamy jakieś interesujące wyniki. Zatem naszą prostą zmienną niezależną był fakt przydzielenia w
badaniu do roli więźnia lub strażnika.
Niemniej jednak, w analizie ujawniły się pewne wyraźne wzorce, które wzmacniają jakościowy
opis, który dotychczas przedstawiałem. Wyniki te dostarczają kilku interesujących spostrzeżeń na
temat istoty tego psychologicznie fascynującego środowiska i tych młodych mężczyzn, poddanych
jego próbie. Szczegółowe dane dotyczące operacyjnych wskaźników tych pomiarów oraz ich
statystycznej istotności podane są w raporcie naukowym, opublikowanym w International Journal of
Criminology and Penology2 oraz na stronie internetowej www.prisonerexp.org.
Miary osobowości
Kiedy kilka dni przed rozpoczęciem eksperymentu uczestnicy przybyli na badania pretestowe,
przeprowadzono trzy rodzaje pomiarów różnic indywidualnych między uczestnikami. Zastosowano
Skalę F, służącą do pomiaru autorytaryzmu, Skalę Makiawelizmu, badającą strategie manipulacji
stosowane w relacjach interpersonalnych, oraz Skale Osobowości Comreya.
Skala- F3. Średnie wyniki tej skali, mierzącej sztywne stosowanie się do konwencjonalnych wartości
oraz uległość i brak krytycyzmu wobec autorytetów, uzyskane przez strażników (4,8) i więźniów (4,4)
nie różniły się w stopniu istotnym statystycznie - zanim osoby te nie zostały podzielone na grupy,
pełniące te dwie role. Jednakże kiedy porównamy wyniki Skali F uzyskane przez pięciu więźniów,
którzy wytrwali do końca badania oraz wyniki tych pięciu, których zwolniono wcześniej, pojawiają
się fascynujące różnice. Ci, którzy do końca wytrwali w autorytarnym środowisku Stanfordzkiego
Eksperymentu Więziennego, mieli ponad dwa razy wyższe wskaźniki konwencjonalizmu i autorytaryzmu (średnia = 7,8) niż ich wcześniej zwolnieni koledzy (średnia = 3,2). Co zaskakujące, gdy te
wyniki więźniów ustawi się w porządku rangowym od najniższych do najwyższych wartości Skali F,
okazuje się, że korelują one bardzo istotnie z liczbą dni spędzonych w warunkach eksperymentu
(współczynnik korelacji = 0,90). Prawdopodobieństwo, że więzień dłużej wytrzyma w więzieniu i
lepiej się przystosuje do autorytarnego środowiska więziennego było tym większe, im większa była
jego sztywność, przywiązanie do konwencjonalnych wartości i akceptacja autorytetu - czyli te
właściwości, które cechowały nasze środowisko więzienne. W przeciwieństwie do tego, więźniami
najgorzej radzącymi sobie ze stresem byli ci młodzi mężczyźni, którzy mieli najniższe wyniki w Skali
F - co, jak powiedzieliby niektórzy, dobrze o nich świadczy.
Skala Makiawelizmu4. Skala ta, jak wskazuje jej nazwa, mierzy aprobatę dla stosowania manipulacji
w celu skutecznego uzyskiwania korzyści w kontaktach z innymi ludźmi. Nie stwierdzono istotnych
różnic między średnim wynikiem strażników (7,7) i nieco wyższą średnią więźniów (8,8), ani też
wyniki uzyskiwane w tej skali nie pozwalały przewidzieć czasu wytrwania w więzieniu.
Spodziewaliśmy się, że umiejętność manipulowania innymi, jaką mają osoby uzyskujące wysokie
wyniki w tej skali, może mieć istotne znaczenie dla codziennych interakcji w tym środowisku.
Jednakże, chociaż dwóch więźniów o najwyższych wskaźnikach makiawelizmu najlepiej
przystosowało się według naszych ocen do więzienia, dwóch innych, których także oceniliśmy jako
dobrze przystosowanych, uzyskało najniższe wyniki w Skali Makiawelizmu.
Skale Osobowości Comreya5.Ten inwentarz samoopisu składa się z ośmiu podskal, które zastosowaliśmy w celu oszacowania zróżnicowania dyspozycji osobowościowych strażników
i więźniów. Inwentarz ten zawiera następujące skale: Zaufanie, Zamiłowanie do porządku,
Konformizm, Aktywność, Stabilność, Ekstrawersja, Męskość i Empatia. Średnie wyniki tych skal
uzyskane przez strażników i więźniów były praktycznie równoważne; różnice między żadnymi z nich
nawet nie zbliżyły się do poziomu istotności statystycznej. Co więcej, w każdej z podskal średnie
wyniki obu grup wypadały między czterdziestym a sześćdziesiątym percentylem norm dla populacji
mężczyzn, jakie podaje Comrey. Wyniki te potwierdzają założenie, że osobowości studentów z tych
dwóch grup można określić jako „normalne” lub „przeciętne”. Craig Haney i Curt Banks naprawdę
dobrze wykonali swoje zadanie dobrania spośród studentów-ochotników próby „zwykłych
mężczyzn”. Ponadto nie było wcześniejszych osobowościowych dyspozycji, które odróżniałyby osoby
odgrywające role strażników od tych, które odgrywały role więźniów.
Stwierdzono kilka interesujących, aczkolwiek nieistotnych różnic między więźniami
wypuszczonymi wcześniej a tymi, którzy przetrwali całą katastrofę. Ci, którzy „przetrwali” mieli
wyższe wyniki na skalach Konformizmu („akceptacja społeczeństwa takim, jakim ono jest”),
Ekstrawersji i Empatii (gotowość udzielania pomocy, sympatia, wielkoduszność) niż ci, którzy
musieli być zwolnieni z powodu skrajnych reakcji stresowych.
Ciekawe prawidłowości ujawniły się, gdy przeanalizowano wyniki tych osób spośród strażników i
więźniów, które najbardziej odchylały się od średniej dla ich grupy (o 1,5 odchylenia standardowego
lub więcej).
Przyjrzyjmy się najpierw niektórym cechom osobowości poszczególnych więźniów. Moje
wrażenie, że więzień Jerry-5486 był najbardziej „pozbierany” wyraźnie potwierdził fakt, że uzyskał
on najwyższe wyniki ze wszystkich więźniów na skali Stabilności, a prawie wszystkie inne wyniki,
jakie uzyskał, były w granicach norm dla całej populacji. Jeśli jego wyniki odbiegały od wyników
innych osób, to zawsze w korzystnym kierunku. Uzyskał także najwyższe wyniki pod względem
Męskości („rzadko płacze, nie interesują go książkowe romanse”). Stewart-819, który rozwalił swoją
celę i sprawił kłopoty swoim kolegom z celi, którzy musieli po nim sprzątać, miał najniższe wyniki na
skali Zamiłowania do porządku (stopień, w jakim dana osoba jest skrupulatna i troszczy się o
schludność i porządek). Wbrew przeciwnym regułom, on się tym nie przejmował. Zgadnijcie, kto
miał najwyższe wyniki na skali Aktywności (lubienie aktywności fizycznej, ciężkiej pracy
i ćwiczeń fizycznych)? Tak, faktycznie - był to „Sierżant”-2093. Wymiar Zaufanie to przekonanie, że
ludzie są z zasady uczciwi i mają dobre intencje, a najwyższy wynik na tej skali uzyskał Clay-416.1
ostatnia kwestia, jeśli chodzi o profile osobowości więźniów - jak sądzicie, kto uzyskał najwyższe
wyniki na skali Konformizmu (wiara w egzekwowanie prawa; akceptacja społeczeństwa takim, jakie
ono jest oraz oburzanie się na nonkonfor- mizm u innych)? Kto najsilniej występował przeciwko
oporowi Clay’a-416 wobec poleceń strażników? Nie kto inny jak nasz przystojny młodzieniec,
Hubbie-7258!
Wśród strażników znalazło się tylko kilka interesujących profili, w których wyniki na
poszczególnych skalach okazały się „atypowe” w porównaniu z kolegami z tej grupy. Po pierwsze,
widzimy, że „dobry strażnik” John Landry, a nie jego brat Geoff, miał najwyższy wskaźnik Empatii.
Strażnik Varnish miał najniższy ze wszystkich wynik Empatii i Zaufania, ale najwyższy pod
względem skrupulatności i porządku. Miał on także najwyższy wynik na Skali Makiawelizmu. Jego
wyniki zestawione razem dają syndrom charakteryzujący opanowane i chłodne, nastawione na
skuteczność, mechaniczne i obojętne zachowanie, jakie demonstrował podczas eksperymentu.
Aczkolwiek wyniki te sugerują, że w pewnych indywidualnych przypadkach miary osobowości
pozwalają przewidzieć różnice w zachowaniu, musimy podchodzić do nich ostrożnie i nie uogólniać
nadmiernie ich przydatności dla zrozumienia indywidualnych wzorców zachowania w nowych
warunkach, takich jak te. Na przykład, na podstawie wszystkich technik, jakimi go przebadaliśmy,
Jerry-5486 okazał się najbardziej „ponad- normalnym” więźniem. Jednak następnym w szeregu pod
względem wyników w testach osobowości był Doug-8612, co świadczyłoby, iż jest „bardzo
normalny”. Trudno byłoby jednak przewidzieć jego zaburzone zachowanie i późniejsze „wpadnięcie
w szał” na podstawie statusu osoby „bardzo normalnej”, jaki uzyskał w badaniach przed eksperymentem. Poza tym nie wykryliśmy osobowościowych wyznaczników różnic między czterema najbardziej
złośliwymi strażnikami a innymi, którzy w mniejszym stopniu prześladowali więźniów. Żadna
pojedyncza predyspozycja osobowościowa nie była w stanie wyjaśnić tej skrajnej różnicy zachowań.
Jeśli przyjrzymy się wynikom w testach osobowości, jakie uzyskali Hełłmann i Arnett. dwaj
najbardziej złośliwi i sadystyczni w stosunku do więźniów strażnicy, okazuje się, że obaj byli
przeciętni i normalni pod względem wszystkich, oprócz jednego, wymiarów osobowości. Różnili się
od przeciętnej tylko pod względem wymiaru Męskości. Intuicyjny teoretyk osobowości bez wątpienia
założyłby, że Hellmann, nasz wstrętny „John Wayne”, będzie miał skrajnie wysokie wyniki na skali
Męskości. Okazało się, że było wprost przeciwnie - miał on najniższe wyniki Męskości ze wszystkich
strażników, a także niższe niż jakikolwiek z więźniów. W przeciwieństwie do niego, Arnett miał na
skali Męskości najwyższe wyniki ze wszystkich strażników. Psychoanalityk najprawdopodobniej
przyjąłby, że okrutne, dominujące zachowanie Hellmanna i jego pomysłowość w wymyślaniu homofobicznych ćwiczeń były reakcją pozorowaną, która miała maskować jego niemęskie,
prawdopodobnie homoseksualne, tendencje osobowościowe. Jednak zanim wpadniemy w
psychoanalityczną lirykę, spieszę dodać, że, wręcz przeciwnie, przez następne trzydzieści pięć lat
jego styl życia cechował się normalnym i właściwym funkcjonowaniem w roli męża, ojca,
przedsiębiorcy i dobrego obywatela.
Przymiotnikowa Skala Samoopisu Nastroju. Dwa razy podczas eksperymentu i tuż po spotkaniu
wyjaśniającym, każdy ze studentów zaznaczał na skali przymiotniki, które, jego zdaniem, najlepiej
opisują jego bieżący nastrój. Połączyliśmy te przymiotniki w grupy odzwierciedlające nastrój
negatywny vs. pozytywny oraz oddzielnie te, które określają aktywność vs. bierność. Jak można było
się spodziewać na podstawie tego, co już wiemy
o stanie, w jakim byli więźniowie, wyrażali oni trzy razy więcej emocji negatywnych niż
pozytywnych oraz ogólnie więcej emocji negatywnych niż strażnicy. Strażnicy wyrażali tylko nieco
więcej emocji negatywnych niż pozytywnych. Inną interesującą różnicą między strażnikami a
więźniami była większa fluktuacja nastroju w grupie więźniów. Podczas całego badania wykazywali
oni trzy razy więcej zmienności nastroju niż stosunkowo stabilni strażnicy. Jeśli chodzi o wymiar
aktywności-bierności, więźniowie mieli dwa razy wyższe wyniki, sygnalizując dwa razy większe
wewnętrzne „pobudzenie” niż strażnicy. Chociaż przeżycia więzienne miały ujemny emocjonalny
wpływ zarówno na strażników, jak i na więźniów, ten niekorzystny wpływ był w przypadku
więźniów głębszy i mniej stabilny.
Porównując więźniów, którzy zostali do końca, z tymi, których wcześniej zwolniono, widzimy,
że nastrój tych, których musiano zwolnić wcześniej cechował bardziej negatywny ton: depresji i
poczucia nieszczęścia. Gdy zastosowano skale nastroju po raz trzeci, tuż po poinformowaniu
badanych, że eksperyment został zakończony (osoby wcześniej zwolnione wróciły na spotkanie,
podczas którego omawiano cele i przebieg badania), okazało się, że pozytywny nastrój podwyższył
się. Wszyscy „byli skazani” opisywali siebie za pomocą przymiotników określających ich nastrój jako
mniej zły i znacznie bardziej korzystny - spadek pod względem negatywnych przymiotników wynosi!
od początkowej wysokiej wartości 15,0 do niskiej 5,0; natomiast średnia pozytywnych określeń
poszybowała od początkowo niskiej wartości 6,0 do 17,0. Poza tym czuli się oni mniej bierni niż
poprzednio.
Ogólnie rzecz biorąc, nie było już żadnych różnic w wynikach różnych podskal nastroju pomiędzy
więźniami zwolnionymi wcześniej a tymi, którzy wytrzymali sześć dni. Jestem szczęśliwy mogąc
podać ten zasadniczy wniosek, że zaraz po zakończeniu badań obie grupy studentów powróciły do
normalnego, jak przed eksperymentem, poziomu odniesienia dla ich stanu emocjonalnego. Ten
powrót do normalności wydaje się odzwierciedlać „specyfikę sytuacyjną” reakcji depresyjnych i
stresowych, jakie występowały u tych studentów podczas odgrywania niezwykłych dla nich ról.
Ten ostatni wynik można różnie interpretować. Ponieważ cierpiący więźniowie zaraz po
zakończeniu badania szybko powrócili do normalnego, podstawowego poziomu nastroju, można
uznać, że wpływ przeżyć więziennych na emocje był przejściowy. Mówi on także o „normalności”
uczestników, których tak starannie dobieraliśmy; a szybki powrót do normalnego nastroju świadczy o
ich odporności. Jednak ogólnie takie same reakcje więźniów mogły mieć bardzo różne przyczyny. Ci,
którzy zostali do końca, byli podekscytowani swą świeżo odzyskaną wolnością i świadomością, że
przetrwali ciężką próbę. Ci, których zwolniono wcześniej nie przeżywali już przykrych emocji,
ponieważ po opuszczeniu negatywnej sytuacji zdążyli się już ponownie przystosować. Być może
część ich nowych, pozytywnych reakcji emocjonalnych możemy przypisać zadowoleniu z tego, że ich
koledzy zostali zwolnieni, co zdjęło z nich brzemię winy, którą mogli odczuwać, kiedy wyszli
wcześniej, podczas gdy ich koledzy musieli zostać i wytrzymać ciężką próbę.
Chociaż kilku strażników mówiło, że chcieliby, aby badanie trwało nadal, tak jak to było
zaplanowane na następny tydzień, jako cała grupa oni także byli zadowoleni, że zostało ono
zakończone. Średnia ich pozytywnych odczuć zwiększyła się ponad dwukrotnie (od 4,0 do 10,2), a
ich niskie wyniki pod względem negatywnego nastroju (6,0) jeszcze się obniżyły (2,0). Zatem
strażnicy jako grupa także odzyskali opanowanie i równowagę emocjonalną mimo roli, jaką odegrali
w stwarzaniu tych potwornych warunków więziennych. Fakt, że jako grupie udało im się wrócić do
równowagi emocjonalnej, nie przeczy temu, że niektórzy z tych młodych ludzi przejmowali się tym,
co robili i tym, że nie potrafili przerwać maltretowania, na co wskazano wcześniej, przedstawiając ich
reakcje po eksperymencie i ich retrospektywne dzienniki.
Analiza nagrań wideo. Nagraliśmy na wideo około dwadzieścia pięć odrębnych wydarzeń
ilustrujących interakcje między więźniami a strażnikami. Dla każdego wydarzenia czy sceny
obliczyliśmy, jakie z dziesięciu kategorii zachowań (w tym zachowań werbalnych) tam występowały.
Nagrania analizowali niezależnie dwaj sędziowie, nieuczestniczący w badaniu, a zgodność ich ocen
okazała się zadowalająca. Wyodrębniono następujące kategorie zachowań: zadawanie pytań,
wydawanie rozkazów, podawanie informacji, odnoszenie się w sposób osobisty (pozytywne) lub w
sposób zdeindywidualizowany (negatywne), grożenie, przeciwstawianie się, pomaganie innym,
posługiwanie się narzędziami (w pewnych celach), przejawianie agresji.
224
ZACHOWANIA
m Strażnicy
MMMM
STRAŻNIKÓW I WIĘŹNIÓW6
Więźniowie
Zdeindywidualizowane
traktowanie
Agresja
Groźby
Pytania
Informowanie
Posługiwanie się narzędziami
Indywidualne
traktowanie
Pomaganie
Stawianie oporu
0 10 20 30 40 50 60 70 80 90 100 110 Częstotliwość
Jak pokazuje wykres, ogólnie, wśród interakcji między strażnikami a więźniami przeważały
interakcje negatywne, wrogie. Strażników cechowały w przeważającej mierze zachowania asertywne,
natomiast więźniowie przyjmowali stosunkowo bierną postawę. W sytuacjach, które nagraliśmy,
strażnicy przejawiali najczęściej następujące reakcje: wydawanie rozkazów, znieważanie więźniów,
traktowanie więźniów w sposób niezindywidu- alizowany (niezindywidualizowany czyli nie
zróżnicowany pod kątem specyficznych cech poszczególnych osób), przejawianie agresji wobec
więźniów, grożenie więźniom i posługiwanie się narzędziami przeciwko nim.
Więźniowie na początku przeciwstawiali się strażnikom, szczególnie w pierwszych dniach
badania oraz później, gdy Clay-416 prowadził swój strajk głodowy. Więźniowie wykazywali
pozytywne, osobiste podejście do innych, zadawali innym pytania, przekazywali im informacje i
rzadko przejawiali wobec nich zachowania negatywne, co było typowe dla dominujących strażników.
Takie zachowania występowały jedynie w pierwszych dniach eksperymentu. Z drugiej strony,
najrzadziej podczas sześciu dni badania występowały takie zachowania jak zidywidualizowany
sposób traktowania innych i pomaganie
im. Nagrano tylko jeden przypadek udzielenia pomocy - odosobniony przejaw ludzkiej
troski o bliźniego, który wystąpił w interakcji między dwoma więźniami.
Nagrania podkreśliły także w sposób ilościowy to, co zaobserwowano w trakcie
eksperymentu: strażnicy stale eskalowali prześladowanie więźniów. Jeśli porównamy
dwie pierwsze interakcje między więźniami a strażnikami podczas apelu z dwiema
ostatnimi, zauważymy że podczas takiego samego odcinka czasu początkowo w ogóle
nie wystąpiło odnoszenie się w sposób niezindywidualizowany, ale podczas ostatnich
dwóch apeli średnia takich zachowań wynosiła aż 5,4. Podobnie, początkowo średnia
wypowiadanych przez strażników dezaprobujących zniewag wynosiła jedynie 0,3, a
ostatniego dnia średnia poniżających obelg w takim samym czasie wzrosła 5,7 razy.
Analizy nagrań wideo wskazują także wyraźnie, że nocne zmiany „Johna Wayne’a”
(Hellmanna) były najbardziej surowe dla więźniów w porównaniu z pozostałymi dwiema
zmianami. Podczas tych twardych i okrutnych zmian zachowanie strażników znacząco
różniło się od zachowania podczas zmian poprzedzających je i następujących po nich, a
różnice te polegały na wydawaniu większej liczby rozkazów (średnie w tej samej
jednostce czasu odpowiednio 9,4 i 4,0 ), na dwa razy częstszym znieważaniu więźniów
(średnie odpowiednio 5,2 i 2,3). Uciekali się oni do agresywnego karania więźniów także
częściej niż strażnicy z pozostałych zmian. Analiza ta nie ujawniła, aby podczas zmiany
Arnetta werbalna agresja była bardziej subtelna.
Analiza nagrań magnetofonowych. Od czasu do czasu nagrywano przez ukryty mikrofon
wywiady przeprowadzane przez kogoś z personelu z więźniami i strażnikami oraz
rozmowy więźniów w celach. W celu uchwycenia ogólnego charakteru tych zachowań
werbalnych, utworzono dziewięć kategorii. Podobnie jak w przypadku nagrań wideo,
dwóch niezależnych sędziów klasyfikowało nagrane rozmowy do tych kategorii, a ich
oceny miały zadowalającą rzetelność.
Oprócz takich kategorii jak: zadawanie pytań, udzielanie informacji, wyrażanie próśb
i żądań oraz wydawanie rozkazów, występowały jeszcze następujące kategorie:
krytykowanie, pozytywne/negatywne perspektywy, pozytywne/negatywne samooceny,
odnoszenie się zidywidualizowane/deindywiduacja, chęć kontynuowania badania lub
chęć przerwania go, oraz zamiar zachowywania się w przyszłości w sposób pozytywny
lub negatywny.
Ze zdziwieniem odkryliśmy, że strażnicy przejawiali negatywne poglądy i negatywną
samoocenę w takim samym stopniu jak większość więźniów. W istocie, „dobry strażnik”
Geoff Landry przejawiał bardziej negatywną samoocenę niż jakikolwiek z więźniów oraz
bardziej uogólnione negatywne emocje niż wszyscy uczestnicy badania, oprócz jednego
więźnia, Douga-8612. W naszych wywiadach z więźniami wyraźnie zaznaczyły się
ogólnie złe emocje i ujemne samooceny oraz złe intencje (głównie intencje agresywne i
negatywne poglądy na ich sytuację).
Wywiady te pokazały, że emocjonalny wpływ tego doświadczenia na więźniów,
którzy zostali do końca, i na więźniów, których wypuszczono wcześniej, był odmienny.
Porównaliśmy średnią liczbę wyrażanych w wywiadzie negatywnych oczekiwań,
negatywnych emocji, ujemnych samoocen i zamiarów zachowań agresywnych u
więźniów wypuszczonych wcześniej i tych, którzy wytrwali do końca. Ci, których
wypuszczono wcześniej wyrażali bardziej negatywne oczekiwania i bardziej negatywne
emocje i ujemne samooceny oraz cztery razy częściej wyrażali zamiary zachowań
agresywnych niż ich koledzy, którzy wytrwali do końca. Te interesujące tendencje były
bliskie statystycznej istotności.
Podsłuchy w celach dostarczyły nam informacji, o czym prywatnie rozmawiali więźniowie podczas chwilowych przerw w apelach, posługach i innych wydarzeniach
publicznych. Pamiętajmy, że trzej więźniowie w każdej celi początkowo zupełnie się nie
znali. Mogli się wzajemnie poznać tylko podczas samotnego pobytu w swoich celach,
ponieważ poza tymi momentami wszelkie „pogaduszki” były zabronione. Zakładaliśmy,
że będą starali się znaleźć wspólny grunt we wzajemnych kontaktach, biorąc pod uwagę,
że przebywają tak blisko siebie i oczekują, że będą razem przez dwa tygodnie.
Sądziliśmy, że będą rozmawiali o swoim studenckim życiu, o swoich przedmiotach
kierunkowych, zamiłowaniach, dziewczynach, ulubionych drużynach sportowych, o tym,
jaką muzykę lubią,
o swoich hobby, o tym, jak zamierzają spędzić resztę lata po zakończeniu eksperymentu,
czy może o tym, na co przeznaczą zarobione pieniądze.
Ależ skąd!!! Prawie żadne z tych oczekiwań nie potwierdziło się. Prawie 90%
wszystkich rozmów między więźniami dotyczyło spraw więziennych. Zaledwie 10%
koncentrowało się na wymienianiu uwag dotyczących kwestii osobistych czy
autobiograficznych, nie związanych z tym, co dzieje się w więzieniu. Więźniowie
najbardziej interesowali się jedzeniem, szykanami strażników, założeniem komisji skarg
i zażaleń, wymyślaniem planów ucieczki, odwiedzającymi i zachowaniem więźniów w
innych celach i tych w izolatce.
Gdy mieli okazję do chwilowego zdystansowania się od szykan strażników i nudy
rozkładu dnia, wykroczenia poza rolę więźnia i zaznaczenia swej osobistej tożsamości w
interakcji społecznej - nie czynili tego. Rola więźnia zdominowała wszystkie przejawy
ich indywidualnego charakteru. Warunki więzienne zapanowały nad ich poglądami i zainteresowaniami - zmuszając ich do przyjęcia rozszerzonej orientacji czasowej na teraźniejszość. Nie miało znaczenia to, czy prezentowanie siebie odbywało się pod nadzorem,
czy też było wolne od gniewnego spojrzenia strażników.
Ponieważ nie rozmawiali ze sobą o swojej przeszłości i oczekiwaniach na
przyszłość, wiedza każdego z więźniów o innych więźniach opierała się tylko na
obserwacji ich obecnych zachowań. Wiemy, że to, co musieli widzieć podczas apeli i
innych służalczych czynności, przedstawiało przeważnie negatywny obraz każdego z
nich. Ten obraz byl jedyną rzeczą, na podstawie której mogli wyrobić sobie jakieś
pojęcie o osobowości swoich kolegów. Ponieważ więźniowie koncentrowali się na
bieżącej sytuacji, przyczyniali się także do rozwijania u siebie mentalności, która
wzmagała negatywny charakter ich doświadczeń. Zazwyczaj ludziom udaje się poradzić
sobie ze złymi sytuacjami dzięki oderwaniu się od teraźniejszości i przyjęciu
perspektywy czasowej ukierunkowanej na lepszą, inną przyszłość, w połączeniu ze
wspomnieniami dodającej otuchy przeszłości.
Dobrowolnie narzucona sobie intensyfikacja mentalności więźnia miała jeszcze bardziej szkodliwe konsekwencje: więźniowie zaczęli przyjmować i akceptować negatywne
wizerunki, jakie stworzyli im strażnicy. Połowę zarejestrowanych prywatnych interakcji
między więźniami można określić jako niewspierające i niekooperacyjne. Co gorsze, gdy
więźniowie wygłaszali oceniające stwierdzenia na temat swych kolegów więźniów lub
gdy wyrażali swój stosunek do nich, w 85% wypadków wypowiedzi te były
niepochlebne lub deprecjonujące! Częstotliwości te są istotne statystycznie:
prawdopodobieństwo losowego wystąpienia większego koncentrowania się na tematach
więziennych w porównaniu z tematami pozawięziennymi wynosi tylko jeden na sto, a
prawdopodobieństwo, że koncentrowanie się na negatywnych atrybutach współwięźniów
w porównaniu z pozytywnymi lub neutralnymi wystąpiło przypadkowo wynosi pięć na
sto. Oznacza to, że takie pojawiające się następstwa behawioralne są „rzeczywiste” i
istnieje małe prawdopodobieństwo, że wynikają one ze spontanicznych fluktuacji
tematyki prywatnych rozmów więźniów w ich celach.
Ten sposób internalizacji prześladowań w sytuacji więziennej powodował, że więźniowie kształtowali swoje opinie o swych kolegach głównie oglądając ich w sytuacjach,
gdy byli oni upokarzani, zachowywali się jak uległe barany lub bezmyślnie wykonywali
poniżające rozkazy. Jak mogli w tym więzieniu mieć szacunek dla samych siebie, skoro
nie mogli wytworzyć sobie szacunku dla innych? To ostatnie nieoczekiwane odkrycie
przypomina mi o zjawisku „identyfikacji z agresorem”. Psycholog Bruno Bettelheim7
posługiwał się tym terminem w celu opisania sposobu, w jaki więźniowie nazistowskich
obozów koncentracyjnych internalizo wali władzę i moc posiadaną przez ich
ciemiężycieli (po raz pierwszy zastosowała ten termin Anna Freud). Bettelheim
zaobserwował, że niektórzy więźniowie zachowywali się tak, jak ich nazistowscy
strażnicy, nie tylko prześladując innych więźniów, ale nawet nosząc strzępy ich
mundurów. Ofiara, rozpaczliwie chcąc przeżyć we wrogich, nieprzewidywalnych
warunkach, zaczyna wyczuwać, czego chce agresor; nie przeciwstawia się mu, lecz
przybiera jego wizerunek i staje się taka jak agresor. Taka psychiczna gimnastyka
minimalizuje przerażającą różnicę pod względem władzy i mocy pomiędzy potężnymi
strażnikami a bezsilnymi więźniami. Jednostka staje się jednością z własnym wrogiem w swoim własnym umyśle. To łudzenie samego siebie nie dopuszcza do realistycznej
oceny własnej sytuacji, powstrzymuje skuteczne działanie, hamuje zastosowanie strategii
uporania się z sytuacją czy bunt, nie pozwala na empatię w stosunku do własnych
cierpiących towarzyszy8.
Życie jest sztuką bycia skutecznie oszukiwanym;
a żeby oszustwo mogło się udać,
musi być notoryczne i nieprzerwane.
William Hazlitt, „On pedantry”, The Round Table („O
pedanterii”, Okrągły stót), 1817
Nauki i przesłania płynące ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego
Nadszedł czas, aby przejść od zachowań i cech osobistych tych młodych ludzi,
odgrywających role więźniów i strażników, do rozważenia pewnych szerszych
teoretycznych kwestii, które wyłoniły się na skutek tego badania, oraz do płynących z
niego nauk, implikacji
i przesłań.
Zalety nauki
Z jednej strony, Stanfordzki Eksperyment Więzienny nie wnosi do wiedzy na temat więzienia nic, czego by już na temat koszmarów więziennego życia nie ujawnili socjolodzy,
kryminolodzy i opowieści samych więźniów. Więzienie może deprawować ludzi, rozbudzając najgorsze skłonności ludzkiej natury. Więzienia w większym stopniu rodzą przemoc i przestępczość niż przyczyniają się do konstruktywnej resocjalizacji. Wynoszące
ponad 60% wskaźniki recydywy wskazują, że więzienia stały się drzwiami obrotowymi
dla osób skazanych za przestępstwa kryminalne. Co wniósł nasz eksperyment do wiedzy
na temat nieudanego eksperymentu społecznego, jakim są więzienia jako instrumenty
kontroli społecznej nad przestępczością? Sądzę, że odpowiedź kryje się w podstawowych
zasadach postępowania eksperymentalnego.
W prawdziwych więzieniach negatywne aspekty sytuacji więziennej i wady ludzi
tam przebywających są przemieszane, splecione ze sobą w sposób uniemożliwiający ich
rozdzielenie. Przypomnijcie sobie moją pierwszą rozmowę z sierżantem na posterunku w
Pało Alto, podczas której wyjaśniałem, dlaczego mamy zamiar przeprowadzić
eksperyment, zamiast pójść do lokalnego więzienia i obserwować, co się tam dzieje. Ten
eksperyment był tak zaprojektowany, aby można było ocenić wpływ symulowanej
sytuacji więzienia na osoby tam przebywające, zarówno strażników, jak i więźniów. Za
pomocą rozmaitych środków kontroli eksperymentalnej byliśmy w stanie rozwiązać
kilka spraw i wyciągnąć wnioski, co nie byłoby możliwe w warunkach naturalnych.
Specjalnie zaprojektowane procedury selekcji osób badanych zapewniły, że każdy,
kto znalazł się w naszym więzieniu, był tak normalny, przeciętny i zdrowy, jak to tylko
możliwe, i że w przeszłości nie występowały u niego zachowania antyspołeczne,
przestępcze czy agresywne. Ponadto, ponieważ byli to studenci, ich poziom inteligencji
był ogólnie powyżej przeciętnej; cechowali się także mniejszymi uprzedzeniami i mieli
większą wiarę w swą przyszłość niż ich mniej wykształceni rówieśnicy. Następnie,
dzięki losowemu przydziałowi do grup, kluczowej zasadzie badań eksperymentalnych, ci
porządni ludzie zostali losowo przydzieleni do roli strażnika lub więźnia, niezależnie od
ich chęci odgrywania tej czy innej roli. O tym zadecydował traf. Dalsza kontrola
eksperymentalna polegała na prowadzeniu systematycznych obserwacji, zbieraniu
różnorakich danych
i statystycznej analizie wyników, co łącznie mogło posłużyć do określenia wpływu
sytuacji więziennej w ramach parametrów schematu eksperymentalnego. Procedura
Stanfordz- kiego Eksperymentu Więziennego polegała na oddzieleniu miejsca od osób,
dyspozycji od sytuacji, „zdrowych jabłek” od „śmierdzącej skrzynki”.
Musimy jednak przyznać, że wszelkie badania są „sztuczne”, w tym sensie, że są
tylko imitacją swych występujących w realnym świecie odpowiedników. Tym niemniej,
pomimo sztuczności kontrolowanych badań eksperymentalnych, takich jak nasz
eksperyment więzienny, gdy badania te prowadzone są z wyczuciem i potrafią uchwycić
istotne cechy „prozaicznego realizmu”, ich wyniki mogą być w znacznym stopniu
uogólniane9.
Pod względem wielu namacalnych cech nasze więzienie nie było oczywiście „prawdziwym więzieniem”, ale oddawało główne psychologiczne właściwości uwięzienia,
które, moim zdaniem, mają podstawowe znaczenie dla „doświadczenia bycia w
więzieniu”. Każde odkrycie eksperymentalne musi niewątpliwie rodzić dwa pytania. Po
pierwsze: „W porównaniu z czym?”. Po drugie: „Jaka jest jego trafność zewnętrznajakie paralele w świecie zewnętrznym może ono pomóc wyjaśnić?”. Zazwyczaj wartość
takich badań polega na tym, że pozwalają one wyjaśnić ukryte procesy, ustalić
następstwa przyczynowe i określić, jakie zmienne pośredniczą w zaobserwowanych
efektach. Ponadto, eksperymenty umożliwiają ustalenie związków przyczynowych,
których nie można odrzucić jako przypadkowych powiązań, o ile są istotne statystycznie.
Kurt Lewin, pionierski teoretyk, a zarazem badacz w dziedzinie psychologii społecznej, dziesiątki lat temu przedstawia! argumenty za uprawianiem psychologii społecznej
jako nauki eksperymentalnej. Lewin twierdził, że możliwe jest pojęciowe wyabstrahowanie istotnych problemów z realnego świata w sposób teoretyczny i praktyczny, a
następnie sprawdzenie ich w laboratorium eksperymentalnym. Uważał, że jeśli badania
są dobrze zaprojektowane i manipulacja zmienną niezależną jest starannie
przeprowadzona (czynniki poprzedzające są predyktorami behawioralnymi), możliwe
jest ustalenie pewnych zależności przyczynowych, które nie byłoby możliwe w
badaniach naturalnych lub obserwacyjnych. Jednak Lewin posuwał się dalej i zalecał
wykorzystywanie tej wiedzy w celu wpływania na zmiany społeczne, wykorzystywanie
dowodów uzyskanych w badaniach zarówno w celu lepszego zrozumienia zjawisk, jak i
zmiany oraz poprawy społeczeństwa
10
i funkcjonowania ludzi . Ja starałem się podążać za jego inspirującym przykładem.
Przemiana strażników pod wpływem posiadanej władzy
Nasze poczucie władzy jest intensywniejsze, gdy uda nam się złamać
ludzkiego ducha
niż wtedy, gdy zdobędziemy ludzkie serce.
Erie Hoffer, The Passionate State of Mind (Żarliwe stany umystu, 1954)
Niektórzy z naszych ochotników, losowo przydzieleni do odgrywania roli strażników,
szybko zaczęli nadużywać swej nowo uzyskanej władzy, zachowując się sadystycznie każdego dnia i nocy poniżając, upodlając i krzywdząc „więźniów”. Ich zachowanie
odpowiadało psychologicznej definicji czynienia zła, przedstawionej w rozdz. 1. Inni
strażnicy pełnili swoje role zachowując się w sposób twardy i wymagający, i choć nie
pastwili się szczególnie nad więźniami, to także nie okazywali współczucia będącym w
ciężkim położeniu cierpiącym aresztantom. Tylko kilku strażników, których można
określić mianem „dobrych strażników”, oparło się pokusie władzy; czasami okazywali
oni troskę o więźniów, oddając im drobne przysługi, np. przynosząc jednemu jabłko,
innemu dając papierosa itp.
Występuje interesująca paralela pomiędzy strażnikami z naszego eksperymentu a nazistowskimi lekarzami-esesmanami z obozu śmierci w Oświęcimiu, aczkolwiek nie można tego porównywać pod względem skali okropieństw i złożoności systemu, który ich
stworzył i utrzymywał. Lekarzy tych, podobnie jak naszych strażników, można podzielić
na trzy grupy. Według książki Roberta Jay’a Liftona Nazistowscy lekarze, byli wśród
nich „fanatycy, którzy gorliwie uczestniczyli w procesie eksterminacji i nawet
wykonywali ‘dodatkową robotę’ w imię zabijania; tacy, którzy zajmowali się tą
procedurą bardziej lub mniej metodycznie i nie robili nic więcej, ani nic mniej niż, jak
sądzili, musieli robić;
11
i tacy, którzy niechętnie uczestniczyli w procesie ludobójstwa” .
W naszym badaniu bycie dobrym strażnikiem, który niechętnie wykonuje swoją pracę, oznaczało „dobroć przez zaniechanie”. Wykonywanie drobnych, miłych gestów w
stosunku do więźniów po prostu kontrastowało z szatańskimi zachowaniami ich kolegów
ze zmiany. Jak wspomniano wcześniej, żaden z nich nawet nie interweniował, aby
powstrzymać „złych strażników” od znęcenia się nad więźniami; żaden nie poskarżył
personelowi, nie wyszedł wcześniej ze swojej zmiany, ani nie spóźnił się do pracy, nie
odmówił też pracy w nadgodzinach w krytycznych sytuacjach. Co więcej, żaden z nich
nie żądał nawet dodatkowej zapłaty za wykonywanie zadań, które mogli uznać za
obrzydliwe. Stanowili oni część „Syndromu Zła Bezczynności”, który omówimy szerzej
w dalszej części książki.
Przypomnijmy, że najlepszy dobry strażnik, Geoff Landry, pełnił pracę na nocnej
zmianie razem z Hellmannem, najgorszym ze strażników, i ani razu nie próbował go
„uspokoić”; nigdy nie przypomniał mu, że jest to „tylko eksperyment” i że nie ma
potrzeby zadawania tylu cierpień dzieciakom, które po prostu odgrywają role więźniów.
Zamiast tego, jak wiemy z jego własnej relacji, Geoff tylko cierpiał w milczeniu - razem
z więźniami. Gdyby ten dobry strażnik zmobilizował swoje sumienie do
konstruktywnego działania, mógłby mieć istotny wpływ na ograniczenie eskalacji
maltretowania więźniów podczas jego zmiany.
W trakcie wielu lat moich doświadczeń związanych z wykładaniem na różnych uniwersytetach zaobserwowałem, że większość studentów nie interesuje się kwestią władzy,
ponieważ mają oni dość zasobów, by radzić sobie w świecie, gdzie inteligencja i ciężka
praca pozwalają im osiągać swoje cele. Władza staje się przedmiotem zainteresowania,
gdy ludzie mają jej dużo i chcą ją utrzymać, albo wtedy, gdy mają jej mało i chcą
uzyskać więcej. Jednakże władza staje się dla wielu celem samym w sobie, ponieważ ci,
którzy mają władzę dysponują wszelkimi zasobami, które ona daje. Henry Kissinger,
były mąż stanu, określa tę przynętę jako „afrodyzjak władzy”. Ta przynęta przyciąga
piękne, młode kobiety do brzydkich, starych, ale posiadających władzę mężczyzn.
Patologie roli więźnia
Wiezieniem jest dla nas działanie wbrew własnej woli.
Epiktet, Discourses (Diatryby, II w.)
Na początku interesowali nas nie tyle strażnicy, lecz to, jak osoby, którym przydzielono
role więźniów, będą adaptować się do swego nowego niskiego, podporządkowanego
statusu. Po spędzeniu lata jako jeden z wykładowców na kursie psychologii uwięzienia,
byłem nastawiony, aby być po stronie więźniów. Carlo Prescott opowiedział nam
mnóstwo historii o maltretowaniu i poniżaniu więźniów przez strażników. Od innego
byłego więźnia usłyszeliśmy z pierwszej ręki potworne historie o seksualnym
wykorzystywaniu jednych więźniów przez drugich i o wojnach gangów. Craig, Curt i ja
byliśmy więc po stronie więźniów, mając nadzieję, że nie ulegną żadnym ewentualnym
naciskom, ze strony strażników
i że zachowają swą osobistą godność mimo zewnętrznych oznak ich niższości, jakie zmuszeni byli nosić. Mogłem wyobrazić sobie siebie jako mądrze stawiającego opór więźnia,
jak ten, którego w filmie Cool Hand Lukę grał Paul Newman, ale nigdy nie mógłbym wyobrazić sobie, że jestem jego strażnikiem12.
Byliśmy zadowoleni, gdy więźniowie tak szybko podnieśli bunt, sprzeciwiając się
dokuczliwości różnych robót, które przydzielali im strażnicy, arbitralnemu narzucaniu
reguł i wyczerpującym apelom, podczas których musieli stać w szeregu. Naruszone
zostały ich oczekiwania co do tego, co będą robić podczas „badania na temat życia
więziennego”, do udziału w którym zapraszały ich nasze ogłoszenia w gazecie.
Spodziewali się, że będą mieli trochę czarnej roboty przez kilka godzin, na przemian z
czasem przeznaczonym na
Nauki i przestania ptynące ze
Stanfordzkiego Eksperymentu
Więziennego
czytanie, czy odpoczynek, że pograją sobie w jakieś gry i poznają nowych ludzi. W
rzeczywistości taki właśnie był proponowany przez nas początkowo porządek dnia przed buntem więźniów i zanim strażnicy przejęli kontrolę. Planowaliśmy nawet, że
wieczorem będą dla nich wyświetlane filmy.
Więźniowie byli szczególnie źli na stałe obrzucanie ich wyzwiskami w dzień i w
nocy, brak prywatności i stały nadzór personelu, arbitralne narzucanie reguł i na chybił
trafił stosowane kary oraz na to, że muszą dzielić ze sobą surowe, ciasne pomieszczenia.
Kiedy strażnicy zwrócili się do nas o pomoc po wszczęciu buntu, my wycofaliśmy się i
daliśmy wyraźnie do zrozumienia, że to oni będą decydować. My byliśmy
obserwatorami, którzy nie chcą się wtrącać. Na tym wczesnym etapie nie wszedłem
jeszcze w pełni w skórę dyrektora; zachowywałem się raczej jak główny badacz,
zainteresowany bardziej tym, w jaki sposób ci, którzy udają strażników, zareagują na tę
krytyczną sytuację.
Załamanie Douga-8612 wkrótce po tym, jak pomógł opracować plan buntu, bardzo
nas zaskoczyło. Wstrząsnął nami jego piskliwy głos, którym wykrzykiwał swój sprzeciw
wobec wszystkich świństw w traktowaniu więźniów. Nawet, kiedy wykrzykiwał: „To
jest pieprzona symulacja, a nie więzienie, i pieprzyć dr. Zimbargo”, nie mogłem nic
zrobić i tylko podziwiałem jego odwagę. Nie mogliśmy się przemóc, aby uwierzyć, że
naprawdę cierpiał tak bardzo, jak na to wyglądał. Przypomnijcie sobie moją rozmowę z
nim, kiedy pierwszy raz chciał, aby go zwolniono, a ja zachęcałem go, aby rozważył
możliwość zostania naszą „wtyczką” w zamian za lepsze traktowanie go jako więźnia.
Przypomnijcie sobie ponadto, że Craig Haney podjął trudną decyzję, aby wobec nagiego załamania się Douga-8612 zwolnić go po zaledwie trzydziestu sześciu godzinach
jego udziału w eksperymencie.
„Żaden z nas jako eksperymentator nie przewidział takiego zdarzenia i oczywiście
nie przygotowaliśmy żadnego planu awaryjnego, aby się z nim zamierzyć. Z drugiej
strony, było dla nas oczywiste, że to krótkie doświadczenie więzienne zaburzyło tego
młodego człowieka znacznie bardziej, niż ktokolwiek z nas się spodziewał. (...) Tak
więc, postanowiłem zwolnić więźnia 8612, przedkładając względy etyczne,
humanitarne nad zasady eksperymentalne”.
Jak wyjaśniliśmy tę niezgodność z naszymi oczekiwaniami, że u nikogo nie wystąpią
tak szybko aż tak silne rekcje stresowe? Craig wspomina nasze źle ukierunkowane
atrybu- cje przyczynowe:
„Szybko przyjęliśmy wyjaśnienie, które wydało się nam równie naturalne, jak
uspakajające - on musiał się załamać, ponieważ był słaby albo miał jakiś defekt
osobowości, który tłumaczy jego nadwrażliwość i nadmiernie silną reakcję na
warunki symulowanego więzienia! W rzeczywistości obawialiśmy się, że nasz proces
przesiewowy miał jakąś wadę, która umożliwiła niewykryte prześliźnięcie się jakieś
„zaburzonej” jednostki. Dopiero później zdaliśmy sobie sprawę z tej oczywistej
ironii: „wyjaśniliśmy dyspozycyjnie” pierwszy w naszym badaniu naprawdę
nieoczekiwany i niezwykły przejaw siły wpływu sytuacji, odtwarzając dokładnie ten
sposób myślenia, który miał być podważony i skrytykowany w naszym specjalnie w
tym celu zaprojektowanym badaniu”13.
Powróćmy do końcowych reakcji Douga-8612 na to doświadczenie, abyśmy zdali
sobie sprawę, w jakim stanie zamętu wówczas był:
„Postanowiłem, że chcę wyjść, i poszedłem z wami porozmawiać, a wy powiedzieliście ‘Nie’ i robiliście mnie w konia. Kiedy wróciłem i zdałem sobie sprawę, że mnie
oszukujecie, wpadłem we wściekłość i postanowiłem, że stąd wyjdę i zrobię w tym celu
wszystko, i wymyśliłem kilka planów, za pomocą których mógłbym wyjść. Najprostszy
wydawał mi się plan, aby udawać wariata albo kogoś bardzo rozstrojonego; w ten sposób
nikogo bym nie skrzywdził, ani nie zniszczył wyposażenia, więc właśnie ten wybrałem.
Kiedy siedziałem w Lochu, starałem się ten plan rozbudować i [nieźle nakręcony]
poszedłem porozmawiać z Jaffe. Nie chciałem uwalniać tej energii w Lochu, chciałem ją
uwolnić przed Jaffe, tak, żebym mógł wyjść, i wtedy, nawet jeśli byłem zdenerwowany,
to manipulowałem i zarazem byłem zdenerwowany, no wiesz - jak można udawać
zdenerwowanego i rozstrojonego, jeśli nie jest się zdenerwowanym... podobnie jak osoba
szalona nie może zachowywać się jak wariat, o ile nie jest naprawdę w pewnym sensie
szalona, prawda? Nie wiem, czy byłem rozstrojony, czy tak się nakręciłem... byłem
wściekły na tego czarnego faceta, jak on się nazywał, Carter? Jakoś tak, i na ciebie,
doktorze Zimbardo, za to, że ustaliliście taką umowę, jakbym miał być niewolnikiem czy
czymś w tym rodzaju... i na sposób, w jaki potem ze mną pogrywaliście, ale co mogliście
zrobić, musieliście tak postępować, wasi ludzie musieli to robić podczas
eksperymentu”14.
Dlaczego sytuacja ma znaczenie
W pewnych szczególnych warunkach natura ludzka może ulec tak dramatycznej
przemianie, jak chemiczna przemiana doktora Jekylła w pana Hyde’a z fascynującej
opowieści Roberta Louisa Stevensona. Myślę, że utrzymujące się przez wiele dziesiątek
lat zainteresowanie Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym wynika z zadziwiającego
odkrycia, dokonanego podczas tego eksperymentu, a dotyczącego „przemiany
charakteru” - odkrycia, że porządni ludzie w reakcji na działające na nich czynniki
sytuacyjne nagle stają się sprawcami zła, jak nasi strażnicy, lub patologicznie biernymi
ofiarami, jak nasi więźniowie.
Porządnych ludzi można skłonić, skusić lub wdrożyć do zachowywania się w zły
sposób. Można ich także doprowadzić do zachowywania się w sposób irracjonalny,
głupi, au- todestrukcyjny, antyspołeczny i bezmyślny, gdy zostaną pochłonięci przez
„sytuacje totalne”, które oddziaływują na ludzką naturę w ten sposób, że podważają
poczucie stabilności i spójności osobowości, charakteru lub moralności jednostki15.
Chcemy wierzyć w zasadniczą, niezmienną dobroć ludzi, w ich zdolność do
opierania się zewnętrznym naciskom, zdolność do racjonalnej oceny, a następnie
odrzucenia pokus sytuacyjnych. Obdarzamy naturę człowieka boskimi przymiotami,
łącznie z moralnością i racjonalnością, które czynią nas zarówno prawymi, jak i
mądrymi. Upraszczamy złożoność ludzkiego doświadczenia, wznosząc pozornie
nieprzepuszczalną granicę między Dobrem a Złem. Z jednej jej strony jesteśmy My, Nasi
Bliscy, Nasze Dzieci; po drugiej stronie tej granicy umieszczamy Ich Innych, Ich Innych
Bliskich i Ich Inne Dzieci. Paradoksalnie, tworząc ten mit naszej niepodatności na wpływ
czynników sytuacyjnych, przygotowujemy własny upadek, ponieważ nie jesteśmy
dostatecznie na te wpływy wyczuleni.
Stanfordzki Eksperyment Więzienny wraz z wieloma innymi badaniami z zakresu
nauk społecznych (przedstawionymi w rozdz. 12 i 13) niesie naukę, której nie chcemy
zaakceptować: większość z nas może przejść istotną przemianę charakteru, jeśli
uwikłamy się w tygiel wpływów sytuacyjnych. Nasze wyobrażenia o tym, co byśmy
zrobili w chwili tej ciężkiej próby mogą tylko w niewielkim stopniu przypominać to, kim
się staniemy i do czego będziemy zdolni, gdy znajdziemy się w sieci tych oddziaływań
sytuacyjnych. Stan- fordzki Eksperyment Więzienny jest apelem o odrzucenie
uproszczonego wyobrażenia Dobrego Ja sprawującego kontrolę nad Złą Sytuacją.
Skutecznie unikać, zapobiegać, sprzeciwiać się takim negatywnym wpływom
sytuacyjnym możemy tylko, gdy zdamy sobie sprawę z ich potencjalnej mocy
„zainfekowania nas”, tak jak zaraziły one inne osoby, znajdujące się pod ich działaniem.
Dobrze byłoby, gdybyśmy trwale przyswoili sobie znaczenie słów Terencjusza,
rzymskiego komediopisarza: „Nic co ludzkie nie jest mi obce”.
Tę naukę powinniśmy byli wielokrotnie wyciągnąć na podstawie analizy
transformacji strażników w nazistowskich obozach koncentracyjnych i osób
uczestniczących w destruktywnych sektach, takich jak sekta Świątynia Ludu Jima
Jonesa, a bardziej współcześnie
- japońska sekta Aum Shinrikyo. Ludobójstwo i zbrodnie popełnione w Bośni, Kosowie,
Rwandzie, Burundi i ostatnio w rejonie Darfuru w Sudanie także dostarczają mocnych
dowodów na wyzbywanie się przez ludzi swego człowieczeństwa i współczucia pod
wpływem siły oddziaływania społecznych i abstrakcyjnych ideologii podboju i
bezpieczeństwa narodowego. Wszelkie czyny, jakie kiedykolwiek popełniła jakaś ludzka
istota, nawet te najstraszniejsze, może popełnić każdy z nas-w dobrych lub złych
okolicznościach społecznych. Wiedza o tym nie usprawiedliwia zła; raczej czyni je
demokratycznym, rozdzielając odpowiedzialność za nie wśród zwykłych ludzi, a nie
uznając, że jest ono domeną jedynie dewiantów i despotów - Ich, a nie Nas.
Podstawowa prosta nauka, jaka wynika ze Stanfordzkiego Eksperymentu
Więziennego, mówi nam, że sytuacje mają znaczenie. Sytuacje społeczne mogą mieć
głębszy wpływ na zachowanie i funkcjonowanie psychiczne jednostek, grup i
przywódców narodowych, niż mógłbyś uwierzyć. Niektóre sytuacje mogą wywierać na
nas tak silny wpływ, że mogą nas doprowadzić do takich zachowań, jakich z góry nie
przewidzielibyśmy, nie moglibyśmy przewidzieć16.
Siła wpływu sytuacji jest najbardziej uderzająca w nowych warunkach, w których ludzie nie mogą polegać na wcześniejszych wskazówkach co do tego, jak należy zachować
się wobec nowych wyborów zachowań. W takich sytuacjach odmienne są zwykle
struktury nagród, a oczekiwania nie sprawdzają się. Zmienne osobowościowe w takich
warunkach mają niewielką moc predyktywną, ponieważ opierają się one na
oszacowaniach dotyczących wyobrażonych przyszłych zachowań, których dokonuje na
podstawie typowych uprzednich reakcji w podobnych sytuacjach - ale rzadko na
podstawie reakcji podobnych do obecnie napotkanych, na przykład takich, z jakimi
spotkali się nowi strażnicy lub więźniowie.
Kiedy więc próbujemy zrozumieć przyczynę jakiegoś zagadkowego, niezwykłego zachowania, naszego własnego lub innej osoby, powinniśmy wyjść od analizy sytuacji. Do
analizy dyspozycyjnej (geny, cechy osobowości, indywidualne patologie itp.)
powinniśmy odwoływać się jedynie wtedy, gdy detektywistyczna analiza sytuacyjna nie
pozwoli rozwikłać zagadki. Mój kolega, Lee Ross, dodaje, że takie podejście zachęca nas
do stosowania „atrybucyjnej wspaniałomyślności”. Oznacza to, że nie rozpoczynamy od
przypisywania odpowiedzialności za dany czyn aktorowi, ale najpierw wspaniałomyślnie
analizujemy scenę, poszukując sytuacyjnych determinantów tego czynu.
Jednakże wspaniałomyślność atrybucyjną łatwiej jest głosić niż praktykować, ponieważ większość z nas cechuje się silną tendencyjnością umysłową - zwaną
„podstawowym błędem atrybucji” - która uniemożliwia takie racjonalne myślenie17.
Społeczeństwa, które sprzyjają indywidualizmowi, takie jak Stany Zjednoczone i wiele
innych krajów zachód- nich, uwierzyły, że dyspozycje mają większe znaczenie niż
sytuacja. W wyjaśnianiu zachowań kładziemy nadmierny nacisk na osobowość, a
jednocześnie zbyt mały nacisk na wpływy sytuacyjne. Mam nadzieję, że po przeczytaniu
tej książki zaczniesz zauważać, jak często kierujesz się tą dwoistą zasadą w swym
własnym myśleniu i decyzjach dotyczących innych ludzi. Przyjrzyjmy się teraz
niektórym właściwościom sytuacji, dzięki którym mają one na nas taki wpływ, jak
pokazało to nasze badanie.
Wpływ reguł na kształtowanie rzeczywistości
Wpływy sytuacyjne w naszym badaniu obejmowały wiele czynników, z których żaden
pojedynczo nie był zbyt spektakularny, ale ich połączenie stanowiło o ich sile. Jedną z
podstawowych właściwości był wpływ reguł. Reguły są formalnymi, uproszczonymi
sposobami kontrolowania nieformalnych, złożonych zachowań. Działają one poprzez
sformułowane przepisy, ustalające, co jest konieczne, akceptowane i nagradzane, a co nie
jest akceptowane i dlatego jest karane. Reguły z czasem zaczynają żyć swym własnym
życiem i stają się legalnym autorytetem, nawet, gdy już nie mają znaczenia, są niejasne
lub zmieniają się w zależności od kaprysów tych, którzy je narzucają.
Nasi strażnicy mogliby usprawiedliwić większość krzywd, które wyrządzili więźniom, powołując się na „Reguły”. Przypomnijmy, jaką udrękę sprawiało więźniom znoszenie ciągłego uczenia się na pamięć zbioru siedemnastu arbitralnych reguł
wymyślonych przez strażników i naczelnika. Weźcie także pod uwagę nadużywanie
reguły 2, mówiącej
o jedzeniu podczas czasu przeznaczonego na posiłki, w celu ukarania Claya-416 za
odmowę zjedzenia jego brudnych i obrzydliwych kiełbasek.
Niektóre reguły są niezbędne dla efektywnej koordynacji zachowań społecznych:
kiedy prelegent mówi - publiczność słucha; kierowcy na czerwonym świetle zatrzymują
się; do kolejki się nie wpychamy. Jednakże jest wiele takich reguł, które służą wyłącznie
jako przykrywka dla dominacji tych, którzy je ustanawiają lub mają za zadanie je
egzekwować. Oczywiście, ostatnia reguła zawsze zakłada kary za naruszenie pozostałych
reguł, jak to było w naszym eksperymencie. Tak więć, musi istnieć jakaś osoba łub
instytucja, która chce i jest zdolna do wymierzania takich kar - najlepiej publicznie, by
odstraszyć innych chętnych do łamania zasad. Komik Lenny Bruce miał zabawny
zwyczaj opisywania rozwoju reguł, regulujących kwestię tego, kto może, a kto nie może
wyrzucać kupy przez płot do sąsiada. Policję opisywał jako strażników reguły „nie-srajna-moje-podwórko”. Istnienie tych reguł, wraz z ich protagonistami, jest nieodłączną
cechą siły wpływu sytuacji. Jednakże to System zatrudnia policjantów i tworzy więzienia
dla skazanych za łamanie zasad.
Kiedy role stają się rzeczywistością
„Kiedy wkładasz mundur i masz przypisaną rolę, powiedzmy pracę,
taką, że 'twoim zadaniem jest kontrolowanie tych ludzi’, to z pewnością
nie jesteś już tą samą osobą, jak wtedy, gdy masz na sobie zwykłe
ubranie i masz inną rolę. Naprawdę, gdy wkładasz mundur khaki,
zakładasz okulary, bierzesz pałkę i grasz swoją rolę, stajesz się tą
osobą. To twój kostium i kiedy go nosisz, musisz zachowywać się
zgodnie z nim”.
Strażnik Hellmann
Gdy aktorzy grają fikcyjne postacie, często muszą przybierać role odmienne od ich
poczucia osobistej tożsamości. Uczą się mówić, chodzić, jeść, a nawet myśleć tak, jak
wymaga tego od nich rola, którą odgrywają. Ich profesjonalne wykształcenie umożliwia
im utrzymanie rozdziału postaci i własnej tożsamości, utrzymanie swojego Ja w tle
podczas odgrywania roli, która może być zupełnie inna od tego, kim naprawdę są.
Jednakże nawet takim zawodowcom zdarza się, że te granice zacierają się i grana rola
przejmuje nad nimi kontrolę, nawet wtedy, gdy kurtyna opadnie, czy kamera zostanie
wyłączona. Rola pochłania ich tak intensywnie, że rozlewa się na życie poza sceną i
zaczyna nim kierować. Publiczność przedstawienia przestaje się liczyć, bowiem rola jest
już częścią psychiki aktora.
Fascynujący przykład tego efektu roli teatralnej, która staje się „nieco zbyt realna”,
pochodzi z brytyjskiego serialu telewizyjnego The Edwardian Country House
(Posiadłość wiejska w stylu edwardiańskim). Dziewiętnaście osób, wybranych spośród
ośmiu tysięcy kandydatów, wcielało się w życie służby w ekskluzywnej posiadłości
wiejskiej w tym dramacie z gatunku reality show. Mężczyzna, wybrany do odgrywania
roli głównego kamerdynera, nadzorującego cały personel, który miał za zadanie
zachowywać się wedle historycznych wzorców, ściśle podporządkowanych zasadzie
hierarchiczności społecznej, był przerażony łatwością, z jaką jemu samemu przyszło
przeobrazić się w autokratycznego zarządcę domu. Ten sześćdziesięciopięcioletni
architekt nie był przygotowany na tak gładkie przejście do roli, która dawała mu
absolutną władzę nad całą świtą poślednich służących: „W pewnym momencie
orientujesz się, że nie trzeba nawet nic mówić. Wystarczyło unieść palec, by wszyscy
byli cicho. I jest to przerażająca myśl - to obrzydliwe”. Młoda kobieta, która grała rolę
pokojówki, a która w prawdziwym życiu pracowała w informacji turystycznej, zaczęła
czuć się, jakby była osobą niewidzialną. Tak oto opisała, jak to się stało, że ona sama i
inni tak szybko zaadaptowali się do swych uniżenie podporządkowanych ról: „Byłam
zaskoczona, a później przerażona tym, w jaki sposób staliśmy się stłamszeni. Tak szybko
nauczyliśmy, żeby nie pyskować. Człowiek czuje się podległy”18.
Zazwyczaj role są ściśle związane ze specyficznymi sytuacjami, zawodami,
funkcjami, np. profesora, odźwiernego, taksówkarza, ministra, pracownika opieki
społecznej, czy aktora porno. Są odgrywane, gdy jednostka znajduje się w danej sytuacji
- w domu, szkole, kościele, fabryce czy na scenie. Role zwykle mogą być zawieszone,
gdy osoba wraca do swego innego, „normalnego” życia. Jednak niektóre role są
zdradliwe, nie są po prostu skryptami, które odgrywamy od czasu do czasu; mogą stać
się tym, kim jesteśmy niemal przez cały czas. Mogą być uwewnętrznione nawet pomimo
tego, że początkowo uznajemy je za sztuczne, tymczasowe czy uwarunkowane
sytuacyjnie. Stajemy się ojcem, matką, synem, córką, sąsiadem, szefem, pracownikiem,
pomocnikiem, uzdrowicielem, prostytutką, żołnierzem, żebrakiem, złodziejem itd.
By jeszcze bardziej skomplikować zagadnienie, wszyscy musimy grać wiele ról,
częściowo sprzecznych ze sobą, czasami pozostających w konflikcie z naszymi
podstawowymi wartościami i przekonaniami. Tak jak w Eksperymencie Stanfordzkim to, co rozpoczęło się z zastrzeżeniem, że to „tylko odgrywanie roli”, służącym
odróżnieniu jej od prawdziwego Ja, może mieć poważny wpływ na jednostkę, gdy
zachowanie związane z rolą jest nagradzane. „Klasowy klaun” przyciąga uwagę, której
nie może uzyskać za szczególne zdolności w nauce, ale potem już nigdy nie jest
traktowany poważnie. Nawet nieśmiałość może być początkowo rolą odgrywaną w celu
uniknięcia krępujących sytuacji społecznych i ujawnienia niezdarności w tych
sytuacjach, ale kiedy praktykowana jest wystarczająco długo, rola ta płynnie przechodzi
w tożsamość osoby nieśmiałej.
Co również zbija z tropu, ludzie potrafią robić straszne rzeczy, gdy pozwalają na to,
aby rola, którą grają, miała sztywne ramy, opisujące to, co jest właściwe, oczekiwane i
wzmacniane w danym środowisku. Taka sztywność roli wyłącza tradycyjną moralność i
wartości, które kierują ich życiem podczas ich „stanu normalnego”. Segmentacja mechanizm obronny ego - pozwala nam psychicznie rozdzielić konfliktowe aspekty
naszych przekonań i doświadczeń, i umieścić je w oddzielnych przegródkach, dzięki
czemu unikamy ich interpretacji i wymiany informacji między nimi. Dobry mąż może
być wtedy bezwstydnym cudzołożnikiem; świątobliwy ksiądz może być całe życie
pederastą; sympatyczny rolnik może być bezdusznym panem niewolników. Powinniśmy
docenić wpływ, jaki odgrywanie ról może mieć na kształtowanie naszych poglądów, jak
w przypadku przyjęcia roli nauczyciela lub roli pielęgniarki, które przekładają się na
poświęcenie życia dla dobra uczniów lub pacjentów.
Przejście od roli uzdrowiciela do roli zabójcy
Najgorszym przypadkiem byli lekarze z SS, którym przydzielono rolę polegającą na
selekcji więźniów obozów koncentracyjnych do eksterminacji lub „eksperymentów”.
Musieli oni zmienić swoje wcześniejsze przystosowanie do roli uzdrowiciela na
przystosowanie do nowej roli - pomocnika przy zabijaniu, co było możliwe dzięki
konsensusowi grupowemu, że ich zachowanie było konieczne dla wspólnego dobra.
Doprowadziło to u nich do stosowania szeregu skrajnych mechanizmów obronnych,
chroniących ich przed stawieniem czoła faktowi ich współudziału w masowym mordzie
Żydów. Ponownie odwołamy się do szczegółowego opisu tego procesu autorstwa
psychiatry Roberta Jaya Liftona.
Gdyby nowy lekarz pojawił się na scenie i początkowo był przerażony tym, co zobaczył, zapytałby:
„Jak można tu robić takie rzeczy?” Następnie pojawiłaby się na to ogólna
odpowiedź... która wyjaśniałaby wszystko. Co jest dla niego [więźnia] lepsze - żeby
wykitowai [verreckt] w gównie, czy poszedł do nieba w [obłoku] gazu? I to
rozwiązywało nowicjuszom [Eingeweihten] całą kwestię.
Masowe morderstwa były nieubłaganym życiowym faktem, do którego wszyscy
powinni się przystosować”.
Określenie ludobójstwa na Żydach jako „ostatecznego rozwiązania” (Endlösung)
miało podwójne znaczenie psychologiczne: „oznaczało masowe morderstwo, nie brzmiąc
jak ono czy nie wskazując na nie; oraz koncentrowało uwagę na rozwiązywaniu
problemu”. Przemieniało całą kwestię w trudny problem, który musiał zostać rozwiązany
wszelkimi środkami niezbędnymi do osiągnięcia pragmatycznego celu. Ten intelektualny
zabieg usuwał emocje i współczucie z codziennych obowiązków lekarza.
Jednakże ich praca, polegająca na selekcjonowaniu więźniów do unicestwienia, była
tak „nie do zniesienia, w takim stopniu związana z niezwykłym złem”, że ci wysoce wykształceni lekarze musieli użyć wszelkich możliwych sposobów obrony psychologicznej,
aby nie dopuścić do konfrontacji z rzeczywistością swego współudziału w tych morderstwach. Dla niektórych normą stało się „psychiczne odrętwienie” - oddzielenie afektu od
poznania, dla innych było to schizofreniczne „rozdwojenie”. Biegunowe rozbieżności
między okrucieństwem a przyzwoitością, występujące w psychice tego samego lekarza w
różnych momentach, „wywoływały dwie radykalnie różne konstelacje psychologiczne w
jaźni: jedną opartą na ‘ogólnie akceptowanych wartościach’, wykształceniu i doświadczeniu „normalnej osoby”; a drugą opartą na ‘tej ideologii (nazistowsko-oświęcimskiej),
z wartościami całkowicie odmiennymi od ogólnie akceptowanych’”. Te dwie tendencje
zamieniały się z dnia na dzień, w tę i z powrotem19.
Wzajemnie uzupełniające się role i ich scenariusze
Zdarza się także, że niektóre role wymagają wzajemnego partnerstwa; aby rola strażnika
miała sens, ktoś musi grać więźnia. Nie można być więźniem, jeśli ktoś nie zechce być
strażnikiem. W eksperymencie stanfordzkim nie było wymogu szkolenia do odgrywania
ról, ani też podręcznika najlepszych praktyk. Przypomnijmy sobie Dzień 1, skrępowanie
strażników i frywolność więźniów, gdy każdy z nich wypróbowywał swoją nową dziwną
rolę. Jednakże nasi uczestnicy potrafili bardzo szybko i z łatwością wejść w swoje role,
gdy jaśniejsza stała się istota różnicy sił, na której opierała się symbioza strażnikwięzień.
Początkowy scenariusz roli strażnika lub więźnia pochodził z doświadczeń uczestników związanych z sytuacjami władzy lub bezsilności, z ich obserwacji interakcji między
rodzicami (tradycyjnie Tata jest strażnikiem, a Mama więźniem), z ich reakcji na
autorytet lekarzy, nauczycieli, szefów, a wreszcie z zapisów kulturowych wpisanych w
ich umysły za pomocą filmowych przedstawień życia więziennego. Społeczeństwo
wyręczyło więc nas w szkoleniu. Nam pozostało tylko odnotować stopień, w jakim
improwizowali w rolach, które grali - jako nasze dane.
Istnieją liczne dowody, że praktycznie wszyscy nasi uczestnicy w takim lub innym
momencie przejawiali reakcje, które znacznie wykraczały poza powierzchowne wymogi
odgrywania ról i sięgnęły głęboko w strukturę psychologii uwięzienia. Początkowo
zapewne niektóre reakcje strażników wynikały z ich nastawienia, co podkreślała
atmosfera, którą chcieliśmy stworzyć w celu symulowania rzeczywistości uwięzienia.
Ale niezależnie od tego, jakie ogólne wymagania bycia „dobrymi aktorami” mogła im
nasunąć sceneria tego etapu, nie powinny one działać, gdy strażnicy byli sami, albo
sądzili, że akurat nie są obserwowani.
Z raportów końcowych po eksperymencie wynika, że niektórzy strażnicy byli
szczególnie brutalni, kiedy byli sami z więźniem, podczas wyprawy do toalety,
znajdującej się poza pomieszczeniami więzienia. Zdarzało się, że wpychali wtedy
więźnia do pisuaru lub popychali go na ścianę. Najbardziej sadystyczne zachowania,
jakie zaobserwowaliśmy, miały miejsce podczas zmian późnonocnych i
wczesnoporannych, kiedy, jak się okazało, strażnicy sądzili, że ich nie obserwujemy, ani
nie nagrywamy, to znaczy, kiedy eksperyment był „zawieszony”. Co więcej,
widzieliśmy, że każdego dnia maltretowanie więźniów nasilało się w coraz większym
stopniu, mimo braku oporu więźniów oraz oczywistych oznak pogarszania się ich stanu,
gdy cała katastrofa uwięzienia została już osiągnięta. W jednym z nagranych wywiadów
strażnik ze śmiechem wspominał moment, gdy przeprosił więźnia za to, że go popchnął,
ale już czwartego dnia popychał i poniżał więźniów nie zastanawiając się nad tym.
Wnikliwa analiza Craiga Haneya ujawnia transformację, jaką przeszli strażnicy pod
wpływem władzy. Przyjrzyjmy się spotkaniu z jednym z nich, które miało miejsce zaledwie po kilku dniach uczestniczenia w badaniu: i ujawnienia niezdarności w tych
sytuacjach, ale kiedy praktykowana jest wystarczająco długo, rola ta płynnie przechodzi
w tożsamość osoby nieśmiałej.
Co również zbija z tropu, ludzie potrafią robić straszne rzeczy, gdy pozwalają na to,
aby rola, którą grają, miała sztywne ramy, opisujące to, co jest właściwe, oczekiwane i
wzmacniane w danym środowisku. Taka sztywność roli wyłącza tradycyjną moralność i
wartości, które kierują ich życiem podczas ich „stanu normalnego”. Segmentacja -
mechanizm obronny ego - pozwala nam psychicznie rozdzielić konfliktowe aspekty
naszych przekonań i doświadczeń, i umieścić je w oddzielnych przegródkach, dzięki
czemu unikamy ich interpretacji i wymiany informacji między nimi. Dobry mąż może
być wtedy bezwstydnym cudzołożnikiem; świątobliwy ksiądz może być całe życie
pederastą; sympatyczny rolnik może być bezdusznym panem niewolników. Powinniśmy
docenić wpływ, jaki odgrywanie ról może mieć na kształtowanie naszych poglądów, jak
w przypadku przyjęcia roli nauczyciela lub roli pielęgniarki, które przekładają się na
poświęcenie życia dla dobra uczniów lub pacjentów.
Przejście od roli uzdrowiciela do roli zabójcy
Najgorszym przypadkiem byli lekarze z SS, którym przydzielono rolę polegającą na
selekcji więźniów obozów koncentracyjnych do eksterminacji lub „eksperymentów”.
Musieli oni zmienić swoje wcześniejsze przystosowanie do roli uzdrowiciela na
przystosowanie do nowej roli - pomocnika przy zabijaniu, co było możliwe dzięki
konsensusowi grupowemu, że ich zachowanie było konieczne dla wspólnego dobra.
Doprowadziło to u nich do stosowania szeregu skrajnych mechanizmów obronnych,
chroniących ich przed stawieniem czoła faktowi ich współudziału w masowym mordzie
Żydów. Ponownie odwołamy się do szczegółowego opisu tego procesu autorstwa
psychiatry Roberta Jaya Liftona.
Gdyby nowy lekarz pojawił się na scenie i początkowo był przerażony tym, co zobaczył, zapytałby:
„Jak można tu robić takie rzeczy?” Następnie pojawiłaby się na to ogólna
odpowiedź... która wyjaśniałaby wszystko. Co jest dla niego [więźnia] lepsze - żeby
wykitował [verreckt] w gównie, czy poszedł do nieba w [obłoku] gazu? I to
rozwiązywało nowicjuszom [Eingeweihten] całą kwestię.
Masowe morderstwa były nieubłaganym życiowym faktem, do którego wszyscy
powinni się przystosować”.
Określenie ludobójstwa na Żydach jako „ostatecznego rozwiązania” (Endlösung)
miało podwójne znaczenie psychologiczne: „oznaczało masowe morderstwo, nie brzmiąc
jak ono czy nie wskazując na nie; oraz koncentrowało uwagę na rozwiązywaniu
problemu”. Przemieniało całą kwestię w trudny problem, który musiał zostać rozwiązany
wszelkimi środkami niezbędnymi do osiągnięcia pragmatycznego celu. Ten intelektualny
zabieg usuwał emocje i współczucie z codziennych obowiązków lekarza.
Jednakże ich praca, polegająca na selekcjonowaniu więźniów do unicestwienia, była
tak „nie do zniesienia, w takim stopniu związana z niezwykłym złem”, że ci wysoce wykształceni lekarze musieli użyć wszelkich możliwych sposobów obrony psychologicznej,
aby nie dopuścić do konfrontacji z rzeczywistością swego współudziału w tych morderstwach. Dla niektórych normą stało się „psychiczne odrętwienie” - oddzielenie afektu od
poznania, dla innych było to schizofreniczne „rozdwojenie”. Biegunowe rozbieżności
między okrucieństwem a przyzwoitością, występujące w psychice tego samego lekarza w
różnych momentach, „wywoływały dwie radykalnie różne konstelacje psychologiczne w
jaźni: jedną opartą na ‘ogólnie akceptowanych wartościach’, wykształceniu i doświadczeniu „normalnej osoby”; a drugą opartą na ‘tej ideologii (nazistowsko-oświęcimskiej),
z wartościami całkowicie odmiennymi od ogólnie akceptowanych’”. Te dwie tendencje
zamieniały się z dnia na dzień, w tę i z powrotem19.
Wzajemnie uzupełniające się role i ich scenariusze
Zdarza się także, że niektóre role wymagają wzajemnego partnerstwa; aby rola strażnika
miała sens, ktoś musi grać więźnia. Nie można być więźniem, jeśli ktoś nie zechce być
strażnikiem. W eksperymencie stanfordzkim nie było wymogu szkolenia do odgrywania
ról, ani też podręcznika najlepszych praktyk. Przypomnijmy sobie Dzień 1, skrępowanie
strażników i frywolność więźniów, gdy każdy z nich wypróbowywał swoją nową dziwną
rolę. Jednakże nasi uczestnicy potrafili bardzo szybko i z łatwością wejść w swoje role,
gdy jaśniejsza stała się istota różnicy sił, na której opierała się symbioza strażnikwięzień.
Początkowy scenariusz roli strażnika lub więźnia pochodził z doświadczeń uczestników związanych z sytuacjami władzy lub bezsilności, z ich obserwacji interakcji między
rodzicami (tradycyjnie Tata jest strażnikiem, a Mama więźniem), z ich reakcji na
autorytet lekarzy, nauczycieli, szefów, a wreszcie z zapisów kulturowych wpisanych w
ich umysły za pomocą filmowych przedstawień życia więziennego. Społeczeństwo
wyręczyło więc nas w szkoleniu. Nam pozostało tylko odnotować stopień, w jakim
improwizowali w rolach, które grali - jako nasze dane.
Istnieją liczne dowody, że praktycznie wszyscy nasi uczestnicy w takim lub innym
momencie przejawiali reakcje, które znacznie wykraczały poza powierzchowne wymogi
odgrywania ról i sięgnęły głęboko w strukturę psychologii uwięzienia. Początkowo
zapewne niektóre reakcje strażników wynikały z ich nastawienia, co podkreślała
atmosfera, którą chcieliśmy stworzyć w celu symulowania rzeczywistości uwięzienia.
Ale niezależnie od tego, jakie ogólne wymagania bycia „dobrymi aktorami” mogła im
nasunąć sceneria tego etapu, nie powinny one działać, gdy strażnicy byli sami, albo
sądzili, że akurat nie są obserwowani.
Z raportów końcowych po eksperymencie wynika, że niektórzy strażnicy byli
szczególnie brutalni, kiedy byli sami z więźniem, podczas wyprawy do toalety,
znajdującej się poza pomieszczeniami więzienia. Zdarzało się, że wpychali wtedy
więźnia do pisuaru lub popychali go na ścianę. Najbardziej sadystyczne zachowania,
jakie zaobserwowaliśmy, miały miejsce podczas zmian późnonocnych i
wczesnoporannych, kiedy, jak się okazało, strażnicy sądzili, że ich nie obserwujemy, ani
nie nagrywamy, to znaczy, kiedy eksperyment był „zawieszony”. Co więcej,
widzieliśmy, że każdego dnia maltretowanie więźniów nasilało się w coraz większym
stopniu, mimo braku oporu więźniów oraz oczywistych oznak pogarszania się ich stanu,
gdy cała katastrofa uwięzienia została już osiągnięta. W jednym z nagranych wywiadów
strażnik ze śmiechem wspominał moment, gdy przeprosił więźnia za to, że go popchnął,
ale już czwartego dnia popychał i poniżał więźniów nie zastanawiając się nad tym.
Wnikliwa analiza Craiga Haneya ujawnia transformację, jaką przeszli strażnicy pod
wpływem władzy. Przyjrzyjmy się spotkaniu z jednym z nich, które miało miejsce zaledwie po kilku dniach uczestniczenia w badaniu:
238
-
„Podobnie jak w przypadku więźniów, przeprowadziłem także wywiady ze
wszystkimi z nich [strażnikami], zanim zaczął się eksperyment i miałem poczucie, że
poznałem ich jako osoby, choć oczywiście pobieżnie. Być może dlatego naprawdę
nie czułem wrogości do nich podczas badania, gdy ich zachowanie stawało się coraz
bardziej skrajne i uwłaczające. Ale stało się dla mnie jasne, że z powodu moich
nalegań na prywatne rozmowy z więźniami, ostentacyjne ‘doradzanie’ im i ponieważ
czasami instruowałem strażników, by powstrzymali się od ostrzejszego i
nieuzasadnionego złego traktowania więźniów, zaczęli mnie uważać za pewnego
rodzaju zdrajcę. Opisując interakcję ze mną, jeden ze strażników napisał w swym
dzienniku: ’Psycholog zganił mnie za zakucie w kajdanki i zawiązanie oczu
więźniowi przed opuszczeniem biura (pokoju przesłuchań), a ja z oburzeniem
odpowiedziałem, że to konieczne dla bezpieczeństwa oraz że to moja sprawa’.
Rzeczywiście, zbeształ mnie. W przedziwnym obrocie rzeczy, zostałem przywołany
do porządku za nieprzestrzeganie tworzących się norm symulowanego środowiska,
które pomogłem stworzyć
zbesztany przez kogoś, komu sam przydzieliłem jego rolę’20.
Zastanawiając się nad możliwym zakłóceniem orientacji strażnika, należy pamiętać,
że więźniowie nie mieli żadnej orientacji. Co robili, gdy byli sami w celach i mogli uniknąć gnębienia, którego raz po raz doświadczali ze strony strażników na Wewnętrznym
Dziedzińcu? Dowiedzieliśmy się, że zamiast poznawać siebie nawzajem i dyskutować
o rzeczywistości pozawięziennej, obsesyjnie zajmowali się zmianami w ich bieżącej
sytuacji. Raczej ubarwiali swoje role więźniów niż dystansowali się od nich. Tak samo
było z naszymi strażnikami: informacje zbierane z ich kwater, gdy przygotowywali się
lub odpoczywali po zmianie, ujawniły, że rzadko wymieniali osobiste informacje spoza
więzienia. Zamiast tego rozmawiali o „problemowych więźniach”, nadchodzących
więziennych wydarzeniach, reakcjach na nas - a nigdy o zwykłych męskich sprawach,
które studenci mogliby poruszać w czasie przerwy. Nie opowiadali dowcipów, nie śmiali
się, ani też nie zdradzali swoim kolegom żadnych osobistych emocji, co mogliby z
łatwością uczynić, by rozładować sytuację lub zdystansować się wobec roli.
Przypomnijmy sobie, jak Christina Masłach wcześniej opisała przemianę słodkiego,
wrażliwego młodego człowieka, którego niedawno spotkała, w brutalnego „Johna
Wayne’a”, którym się stawał, gdy ubrany w mundur przebywał w miejscu, w którym
sprawował swoją władzę.
Role odgrywane w eksperymencie przez dorosłych
Zanim przejdziemy do ostatecznych podsumowań chciałbym poruszyć jeszcze dwie kwestie dotyczące siły wpływu ról i wykorzystywania ról do usprawiedliwiania występków.
Zostawmy role grane przez ochotników i przypomnijmy sobie, jakie role do końca odgrywali odwiedzający nas: katolicki ksiądz, przewodniczący Komisji ds. Zwolnień
Warunkowych, obrońca z urzędu oraz rodzice podczas wieczornych odwiedzin. Rodzice
nie tylko zaakceptowali nasz pokaz sytuacji w więzieniu jako łagodny i interesujący,
zamiast uznać go za wrogi i destrukcyjny, ale także pozwolili nam narzucić sobie zestaw
arbitralnych zasad i, podobnie jak ich dzieciom, ograniczyć ich zachowanie. Liczyliśmy,
że będą grali głęboko zakorzenione role konformistycznych, przestrzegających prawa
obywateli klasy średniej, którzy szanują autorytety i rzadko ścierają się bezpośrednio z
systemem. Podobnie wiedzieliśmy, że nasi więźniowie z klasy średniej prawdopodobnie
nie porwą się na strażników, nawet w desperacji i przy przewadze liczebnej dziewięciu
do dwóch, gdy jeden strażnik był poza dziedzińcem. Taka przemoc nie była częścią ich
wyuczonego zachowania, jak mogłoby to być w przypadku uczestników z niższej klasy
społecznej, którzy byliby bardziej skłonni wziąć sprawy we własne ręce. Nie było nawet
dowodów, by więźniowie choćby fantazjowali na temat takich fizycznych ataków.
Realność dowolnej roli zależy od systemu wspierającego, który jej wymaga oraz wyznacza jej granice, nie pozwalając innej rzeczywistości na wtargnięcie. Przypomnijmy
sobie moment, gdy matka więźnia Richa-1037 skarżyła się na jego godny ubolewania
stan, a ja spontanicznie uruchomiłem moją rolę Autorytetu Instytucjonalnego i
zakwestionowałem jej obserwacje, sugerując, że musi to być spowodowane jakimś
osobistym problemem więźnia 1037, a nie problemem w funkcjonowaniu więzienia.
W retrospektywie przemiana mojej roli ze zwykle wyrozumiałego nauczyciela, przez
skupionego na danych badacza, aż do szorstkiego nadzorcy więzienia była najbardziej
niepokojąca. Robiłem nieodpowiednie i dziwaczne rzeczy w tej nowej, dziwnej roli,
choćby podważając uzasadnione skargi tej matki, czy reagując wzburzeniem na odmowę
oficera policji, gdy poprosiłem go o przeniesienie naszych więźniów do miejskiego
więzienia. Myślę, że to, iż tak głęboko wszedłem w tę rolę, sprawiło, że więzienie
„zadziałało” tak dobrze. Jednakże przyjmując tę rolę, z jej koncentracją na
bezpieczeństwie i zapewnieniu funkcjonowania „mojego więzienia”, zrozumiałem, że
należy przerwać eksperyment dopiero wtedy, gdy drugi z kolei więzień przekroczył
granice swej wytrzymałości.
Role a odpowiedzialność za występki
Tak długo, jak możemy wcielić się w rolę i jednocześnie, gdy to konieczne, potrafimy
oddzielić ją od nas samych, jesteśmy w stanie wybronić się od osobistej
odpowiedzialności za szkody wyrządzone przez nasze działania oparte na roli. Uciekamy
od odpowiedzialności za działania, zrzucając winę na samą tę rolę, która - jak
przekonujemy samych siebie
- obca jest naszej naturze. Jest to interesujący wariant obrony stosowany przez
dowódców nazistowskiej SS przed Trybunałem w Norymberdze: „Ja tylko
wykonywałem rozkazy”. Teraz obrona brzmi: „Nie wińcie mnie, ja tylko odgrywałem
swoją rolę w tym czasie i w tym miejscu - to nie było moje prawdziwe Ja”.
Przypomnijmy sobie Hellmanna i jego wyjaśnienie pastwienia się nad Clayem-416,
jakie przedstawił w ich wspólnym wywiadzie telewizyjnym. Twierdził, że przeprowadzał
„swoje własne małe eksperymenty”, by zobaczyć, jak daleko musiałby się posunąć
wobec więźniów, by ci zbuntowali się i zaczęli domagać swoich praw. W efekcie,
sugerował, iż był taki niedobry, aby wywołać u nich dobre zachowanie, a ich bunt byłby
dla niego największą nagrodą za to, że był tak okrutny. Gdzie tkwi błąd w tym
usprawiedliwianiu się post hoc? Łatwo to wykazać, biorąc pod uwagę sposób, w jaki
potraktował kiełbasiany bunt Claya-416 i rebelię „Sierżanta”: bez admiracji dla ich
upominania się o swoje prawa czy zasady, a raczej ze złością i jeszcze skrajniejszą
przemocą. Tu strażnik Hellmann używał pełni swej władzy, stając się najwyższym
strażnikiem, zdolnym do wykroczenia poza wymagania sytuacji i wymyślenia swojego
„małego eksperymentu” dla zaspokojenia własnej ciekawości i dla rozrywki.
W niedawnym wywiadzie dla reportera Los Angeles Times, dotyczącym
retrospektywnych analiz pokłosia Eksperymentu Stanfordzkiego, zarówno
Hellmann, jak i Doug-8612 przedstawili takie samo rozumowanie, tłumacząc,
dlaczego zachowywali się tak, jak się zachowywali - jeden będąc „okrutnym”, a
239
drugi „szalonym”: oni tylko odgrywali te role, by zadowolić Zimbardo21. Czyżby?
A może grali nowe role w japońskim filmie Roshomon, gdzie każdy ma inny
pogląd na to, co się naprawdę zdarzyło.
Anonimowość i deindywiduacja
Oprócz siły zasad i ról, siły sytuacyjne zyskują na znaczeniu wraz z
wprowadzeniem uniformów, kostiumów i masek - elementów ukrywających
zwykły wygląd jednostki i zwiększających anonimowość oraz zmniejszających
osobistą odpowiedzialność. W sytuacjach, w których ludzie czują się anonimowi,
tak, że nikt nie zna ich prawdziwej tożsamości (a więc prawdopodobnie nikogo nie
obchodzą), łatwiej jest sprowokować ich do antyspołecznego zachowania. Dzieje
się tak szczególnie w środowisku dającym przyzwolenie na wcielanie w życie
swych impulsów, czy w sytuacji wypełniania rozkazów lub sugestii i wskazówek,
których zwykle się nie uwzględnia. Nasze odblaskowe, nieprzejrzyste okulary
słoneczne były jednym z takich narzędzi, które pozwalały strażnikom, naczelnikowi
i mnie samemu sprawiać wrażenie bardziej odległych i oficjalnych w naszych
kontaktach z więźniami. Mundury dały strażnikom wspólną tożsamość, podobnie
jak konieczność zwracania się do nich w sposób formalny: „Panie oficerze
penitencjarny”.
Wiele badań (które zostaną omówione w następnym rozdziale) dokumentuje, w
jak dużym stopniu deindywiduacja sprzyja przemocy, wandalizmowi oraz
kradzieżom wśród dorosłych i młodzieży - gdy sytuacja ułatwia takie antyspołeczne
zachowania. Proces ten opisuje także literatura piękna, na przykład William
Golding we Władcy much. Gdy wszyscy członkowie grupy znajdują się w stanie
deindywiduacji, zmienia się ich funkcjonowanie psychiczne: żyją w poszerzonym
kontekście teraźniejszości, który sprawia, że przeszłość i przyszłość wydają się
nieistotne. Uczucia dominują nad rozumem, a działanie przeważa nad refleksją. W
takim stanie zwykłe procesy poznawcze i motywacyjne, które kierują zachowania
na społecznie pożądane ścieżki, przestają ludźmi sterować. Zamiast tego ich
apolińska racjonalność i poczucie porządku ustępują dionizyjskiemu brakowi
umiaru, a nawet chaosowi. Wtedy tak samo łatwo można się kochać, jak i zacząć
wojnę, nie licząc się z konsekwencjami.
Przypomina mi się wietnamskie powiedzenie, przypisywane buddyjskiemu
mnichowi Thich Nhat Hanh: „Aby walczyć ze sobą, małe pisklęta z tej samej nioski
malują swoje twarze na różne kolory”. To oryginalny sposób na opisanie tego, jak
deidywiduacja ułatwia przemoc. Warto zauważyć, że, jak zobaczymy, jeden ze
strażników ze słynnej Kondygnacji 1A w centrum tortur w Abu Ghraib pomalował
swoją twarz na srebrno i czarno, na wzór rockowej grupy Insane Clown Posse, gdy,
będąc na służbie, pozował do jednego z wielu zdjęć, które dokumentowały
poniżanie więźniów. Powiemy jeszcze wiele o tym, jak procesy deindywiduacji
przyczyniły się do maltretowania więźniów w Abu Ghraib.
Dysonans poznawczy, który racjonalizuje zło
Interesującą konsekwencją publicznego odgrywania roli sprzecznej z własnymi
prywatnymi przekonaniami jest powstanie dysonansu poznawczego. Stan
dysonansu poznawczego powstaje, gdy istnieje rozbieżność między naszym
zachowaniem a przekonaniami, lub gdy działania są niezgodne z ważnymi dla nas
postawami. Dysonans to stan napięcia, który w celu jego zredukowania może silnie motywować do zmiany albo publicznego
zachowania, albo prywatnych poglądów. Ludzie są w stanie dokonać olbrzymich
wysiłków, aby doprowadzić do swego rodzaju funkcjonalnej spójności między
sprzecznymi przekonaniami a zachowaniem. Im większe sprzeczności, tym silniejsza
motywacja do osiągnięcia konsonansu, większe są także zmiany, których możemy się
spodziewać. Dysonans jest niewielki, gdy skrzywdzisz kogoś, mając do tego wiele
dobrych powodów - twoje życie było zagrożone, była to część twojej żołnierskiej pracy,
dostałeś rozkaz od kogoś o potężnym autorytecie, albo zaproponowano Ci pokaźną
nagrodę za działanie, które jest sprzeczne z Twoimi pacyfistycznymi poglądami.
Dziwna rzecz, ale efekt dysonansu nasila się, gdy usprawiedliwienie takiego
zachowania słabnie, np. gdy odrażające działanie wykonywane jest za niewielkie
pieniądze, bez gróźb, przy minimalnym wystarczającym uzasadnieniu lub
niedostatecznych przesłankach działania. Dysonans wzrasta, a wysiłki, aby go
zredukować są większe, gdy jednostka ma poczucie, iż działa z wolnej woli oraz gdy nie
dostrzega lub nie w pełni uświadamia sobie naciski sytuacyjne, skłaniające do wykonania
niezgodnego z przekonaniami działania. Jeśli rozbieżne z przekonaniami zachowanie
miało charakter publiczny, nie można zaprzeczyć, że miało ono miejsce, ani nie można
go zmienić. W tej sytuacji istnieje większy nacisk na zmianę mniej sztywnych
elementów równania dysonansu, elementów wewnętrznych, prywatnych - wartości,
postaw, przekonań, a nawet spostrzeżeń. Potwierdza to ogromna liczba badań22.
W jaki sposób dysonans mógł motywować zmiany, jakie w Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym zaobserwowaliśmy u naszych strażników? Z wolnego wyboru
pracowali na długie, ciężkie zmiany za niewielką zapłatę, wynoszącą mniej niż dwa
dolary za godzinę. Dostali jedynie minimalne wskazówki, w jaki sposób mają odgrywać
swe trudne role. Musieli pełnić te role nieprzerwanie w ciągu ośmiogodzinnych zmian,
za dnia i w nocy, kiedykolwiek byli na terenie więzienia, w obecności innych ludzi, czy
to więźniów, czy rodziców lub innych odwiedzających. Musieli wracać do swej roli po
szesnasto- godzinnych przerwach od rutyny eksperymentu, gdy byli poza służbą. Tak
silne źródło dysonansu było zapewne główną przyczyną internalizacji zachowań
wynikających z publicznie pełnionej roli oraz wytworzenia się wspierających
prywatnych stylów reagowania poznawczego i emocjonalnego, które przyczyniły się do
coraz bardziej stanowczego i okrutnego zachowania.
To nie wszystko. Angażując się w wykonywanie pewnych działań niezgodnych ze
swoimi przekonaniami, strażnicy czuli olbrzymią presję, aby nadać temu jakiś sens, wymyślić przyczyny, dla których robili coś sprzecznego z tym, w co naprawdę wierzyli i za
czym opowiadali się moralnie. Rozsądni ludzie dają się zwodzić i wciągać w
nieracjonalne działania pod wpływem wielu zamaskowanych sytuacji dysonansowych.
Psychologia społeczna daje mocne dowody, że kiedy tak się dzieje, mądrzy ludzie robią
głupie rzeczy, rozsądni - szalone, a moralni - niemoralne. Później przedstawiają „dobre”
racjonalizacje tego, dlaczego zrobili to, czego nie mogą się wyprzeć. Ludzie są nie tyle
racjonalni, co biegli w racjonalizowaniu - tłumaczeniu sprzeczności między własną
moralnością a działaniami z nią niezgodnymi. Pozwala im to przekonać siebie i innych,
że w swej decyzji kierowali się racjonalnymi względami. Nie dostrzegają swej silnej
motywacji do zachowania spójności w obliczu takiego dysonansu.
Siła aprobaty społecznej
Zazwyczaj ludzie nie zdają sobie także sprawy z jeszcze większej siły określającej
repertuar ich zachowań: potrzeby aprobaty społecznej. Potrzeba bycia akceptowanym,
łubianym i szanowanym - aby wydawać się normalnym i stosownym, by pasować - jest
tak silna, że jesteśmy gotowi podporządkowywać się nawet najgłupszym i dziwacznym
zachowaniom, które inni wmawiają nam jako słuszne. Śmiejemy się z wielu odcinków
Ukrytej kamery, które ujawniają tę prawdę, ale rzadko dostrzegamy momenty, kiedy we
własnym życiu sami jesteśmy „gwiazdami” Ukrytej kamery.
Oprócz efektów dysonansu, na każdego z naszych strażników wpływ miały także naciski, aby się dostosować do pozostałych. Grupowy nacisk ze strony innych strażników
popychał w kierunku bycia „graczem zespołowym” i dostosowania się do powstających
norm, które wymagały dehumanizowania więźniów na przeróżne sposoby. Dobry strażnik był grupowym dewiantem i cierpiał w milczeniu z powodu pozostawania poza społecznie nagradzającym kręgiem pozostałych strażników ze swojej zmiany. Twardego
strażnika z każdej ze zmian naśladował co najmniej jeden inny strażnik z tej zmiany.
Społeczne konstruowanie rzeczywistości
Władzy, jaką brali na siebie strażnicy za każdym razem, gdy wkładali swoje wzorowane
na wojskowych mundury, nieodłącznie towarzyszyła bezsilność więźniów, noszących
pomięte koszule z naszytymi z przodu numerami indentyfikacyjnymi. Strażnicy mieli
policyjne pałki, gwizdki i okulary przeciwsłoneczne, które zasłaniały ich oczy;
więźniowie mieli skute nogi i czapki z pończochy kryjące ich długie włosy. Te
sytuacyjne różnice nie były jednak nierozerwalnie związane z ubraniami czy
wyposażeniem; źródło ich siły znaleźć możemy raczej w materii psychologicznej, która
była zaangażowana w konstruowanie subiektywnego znaczenia tych uniformów.
Aby zrozumieć, jak wielkie jest znaczenie sytuacji, musimy odkryć, w jaki sposób
konkretna sceneria zachowania (behavioral setting) jest postrzegana i interpretowana
przez ludzi w niej działających. To właśnie znaczenie, które ludzie nadają różnym
składnikom sytuacji, jest czynnikiem, który tworzy daną rzeczywistość społeczną.
Rzeczywistość społeczna to coś więcej niż fizyczne aspekty sytuacji. To sposób, w jaki
uczestnicy widzą swoją sytuację, ich aktualny stan behawioralny (behavioral state),
który angażuje wiele różnych procesów psychologicznych. Takie reprezentacje
umysłowe są przekonaniami, które mogą modyfikować sposób, w jaki sytuacja jest
postrzegana, zazwyczaj tak, by dopasować ją do oczekiwań i osobistych wartości
jednostki lub zasymilować.
Tego typu przekonania tworzą oczekiwania, które z kolei mogą zyskać na sile, gdy
staną się samospełniającymi przepowiedniami. Przykładem takiego procesu jest słynny
eksperyment (przeprowadzony przez psychologa Roberta Rosenthala i dyrektorkę szkoły
Lenore Jacobson), w którym przekonano nauczycieli, że pewne dzieci w ich szkole
podstawowej są typowymi przykładami „późnego ujawniania się zdolności” - dzieci te
istotnie zaczęły celować w nauce - pomimo iż badacze wybrali ich nazwiska losowo23.
Pozytywne wyobrażenia nauczycieli o ukrytym talencie tych dzieci wpłynęły na
modyfikację ich zachowań wobec podopiecznych w sposób, który poprawiał ich wyniki
w nauce. Grupa
zwykłych uczniów potwierdziła więc występowanie tzw. efektu Pigmaliona, stając
się takimi, jakimi oczekiwano od nich, że się staną - wyróżniającymi się w nauce. Co
smutne, częściej nawet zdarza się sytuacja odwrotna: że nauczyciele spodziewają się, iż
pewni uczniowie będą uzyskiwali złe wyniki - np. dzieci pochodzące z
mniejszościowych grup społecznych, lub, w przypadku niektórych przedmiotów,
chłopcy. Nauczyciele nieświadomie traktują tych uczniów w sposób potwierdzający
negatywne stereotypy, a uczniowie ci uzyskują wyniki gorsze, niż wskazywałyby na to
ich możliwości.
W naszym eksperymencie ochotnicy w każdym momencie mogli zrezygnować z dalszego udziału. Ani broń, ani status prawny nie skazywały ich na uwięzienie, a tylko
procedura rekrutacyjna, w ramach której zobowiązali się zrobić, co w ich mocy, by
wytrzymać pełne dwa tygodnie. Umowa ta była tylko kontraktem badawczym pomiędzy
badaczami uniwersyteckimi, uniwersytecką komisją zajmującą się osobami badanymi, a
studentami uniwersytetu - z początkowym założeniem, że mogliby oni wedle wolnej woli
opuścić eksperyment w dowolnym momencie. Jednakże, wskutek rozwoju wydarzeń, już
drugiego dnia eksperymentu stało się jasne, że więźniowie zaczęli wierzyć, iż jest to
rzeczywiste więzienie, z tą tylko różnicą, że prowadzone przez psychologów, a nie
państwo. Przekonywali siebie nawzajem, podchwytując żart Douga-8612, że nikt nie
może odejść z własnej woli. Tak więc nikt nie powiedział: „Rezygnuję z udziału w tym
eksperymencie”. Zamiast tego wielu z nich obrało strategię pasywną, zmuszając nas do
uwolnienia ich z powodu skrajnie złego stanu psychicznego. Społeczna konstrukcja tej
nowej rzeczywistości, jaką wytworzyli, utrzymywała ich w opresyjnej sytuacji
stworzonej przez kapryśne i wrogie zachowania strażników. Więźniowie sami stali się
więc swoimi własnymi strażnikami.
Inny aspekt konstruowania rzeczywistości społecznej w tym badaniu leżał u podstaw
„umowy zwolnienia”, którą oferowano więźniom na koniec przesłuchania przez Komisję
ds. Zwolnień Warunkowych. Sytuacja ta była zaaranżowana tak, jakby Komisja ds.
Zwolnień Warunkowych miała rzeczywistą władzę uwolnienia więźnia, jeśli uwięziony
zrzeknie się wszystkich pieniędzy, które zarobił jako „więzień”. I choć większość
przystała na tę umowę, chcąc wyjść bez jakiejkolwiek zapłaty za dni, podczas których w
istocie pracowali jako „osoby badane”, żaden nie uczynił najmniejszych prób, by w tym
momencie po prostu zakończyć udział w „eksperymencie”. Zamiast tego zaakceptowali
społeczną rzeczywistość odmowy zwolnienia warunkowego ponad tę, w której mieli
osobistą wolność działania w swoim najlepszym interesie. Każdy z nich pozwolił założyć
sobie na ręce kajdanki, na głowę kaptur i dał się wyprowadzić z tej nieodległej wolności
z powrotem do więziennego podziemia.
Dehumanizacja: inny człowiek jako ktoś pozbawiony wartości
„Zabij żóttka dla Boga".
-
Wypisane na hetmie amerykańskiego żołnierza w Wietnamie
Jedną z najgorszych rzeczy, jakie możemy zrobić naszym bliźnim, to odebrać im ich
człowieczeństwo, uczynić ich bezwartościowymi przez poddanie ich psychologicznemu
procesowi dehumanizacji. Dzieje się tak, gdy uzna się, że „inni” nie mają takich samych
uczuć, myśli, wartości i celów życiowych, jakie mamy my. Jakiekolwiek ludzkie cechy,
które ci „inni” dzielą z nami, są zacierane i usuwane z naszej świadomości. Osiąga się to
poprzez psychologiczne mechanizmy intelektualizacji, zaprzeczania i izolowania afektu.
W przeciwieństwie do relacji międzyosobowych (,human relationships), które są
subiektywne, osobiste i emocjonalne, relacje zdehumanizowane są uprzedmiatawiające,
analityczne i pozbawione emocjonalnych i empatycznych treści.
By użyć terminologii Martina Bubera, relacje międzyosobowe opisać możemy jako
relacje „Ja-Ty”, natomiast relacje zdehumanizowane to relacje „Ja-Ono”. Z czasem ten,
kto stosuje dehumanizację, daje się pochłonąć przez negatywny aspekt tego doświadczenia, a wtedy zmienia się samo „Ja”, co prowadzi w rezultacie do relacji „Ono-Ono”,
relacji między przedmiotami, albo pomiędzy sprawcą a ofiarą. Spostrzeganie niektórych
innych jako podludzi, złych ludzi, nieludzkich, niższych od ludzi, zbędnych lub jako
„zwierzęta” ułatwiają takie środki jak etykiety, stereotypy, slogany i obrazy
propagandowe24.
Czasami dehumanizacja pełni funkcję adaptacyjną, gdy ktoś musi powstrzymać
swoją silną reakcję emocjonalną podczas nagiego wypadku, kryzysu lub w sytuacji
pracy, która zmusza do naruszania prywatności innych. Chirurg może być w takiej
sytuacji, gdy przeprowadza operacje naruszające czyjeś ciało, podobnie jak członkowie
służb ratowniczych podczas katastrofy. Często tak się dzieje, gdy ktoś wykonuje pracę
wymagającą zajęcia się dużą liczbą osób w ciągu dnia. W wielu dziedzinach związanych
z zajmowaniem się ludźmi, takich jak psychologia kliniczna, opieka społeczna czy
medycyna,
proces
ten
nazywany
jest
„odłączonym
zainteresowaniem”
(,,detachedconcem ”). Jednostka znaj duje się w paradoksalnej sytuacji: musi
dehumanizować klientów, aby im lepiej pomóc czy ich wyleczyć25.
Dehumanizacja zazwyczaj przyczynia się do poniżających i destrukcyjnych działań
wobec osób uprzedmiotowionych. Trudno uwierzyć, że takie oto wypowiedzi wygłaszali
nasi strażnicy wobec więźniów - swoich kolegów ze studiów, którzy tylko za sprawą
innego wyniku rzutu monetą mogliby nosić ich uniformy: „Kazałem im wyzywać się
nawzajem i czyścić toalety gołymi rękami. Właściwie uważałem ich za bydło i wciąż
myślałem, że muszę na nich uważać, żeby czegoś nie kombinowali”.
Albo, jak opowiadał inny ze strażników z naszego eksperymentu: „Miałem dość patrzenia na więźniów w ich szmatach i wąchania zapachu ich ciał, który wypełniał cele.
Obserwowałem ich, jak na nasze rozkazy wydzierają się na siebie nawzajem”.
Stanfordzki Eksperyment Więzienny stworzył ekologię dehumanizacji, w taki sam
sposób, jak robią to więzienia - poprzez wiele bezpośrednich, powtarzanych przekazów.
Rozpoczęło się to od utraty wolności, która rozszerzyła się na utratę prywatności, aż w
końcu doszło do utraty tożsamości osobistej. Eksperyment oddzielił osadzonych od ich
przeszłości, społeczności, rodzin, a w miejsce ich zwykłej rzeczywistości narzucił
rzeczywistość bieżącą, która zmuszała ich do życia z innymi więźniami w anonimowej
celi
- praktycznie bez żadnej przestrzeni prywatnej. Zewnętrzne, przymusowe zasady i arbitralne decyzje strażników dyktowały sposób ich zachowania. Na subtelniejszym
poziomie, tak jak i we wszystkich więzieniach, jakie znam, emocje były tłumione,
hamowane i zniekształcane. Zaledwie po kilku dniach zarówno wśród strażników, jak i
więźniów nie pojawiały się już żadne troskliwe, opiekuńcze uczucia.
W środowisku instytucjonalnym powstrzymuje się wyrażanie ludzkich emocji w tej
mierze, w jakiej reprezentują one impulsywne, często nieprzewidywalne reakcje jednostki, a spodziewaną normą jest jednolitość reakcji masowych. Nasi więźniowie byli
dehumaSzczęśliwy traf rzuca strumień światta na
Stanfordzki Eksperyment Więzienny
nizowani na wiele sposobów przez traktowanie, jakie spotykało ich ze strony strażników,
a także przez poniżające instytucjonalne procedury. Jednakże oni sami również przyczyniali się do swojej własnej dehumanizacji, tłumiąc własne reakcje emocjonalne, za wyjątkiem momentów „załamywania się”. Emocje są istotnym aspektem człowieczeństwa.
Utrzymywanie emocji pod kontrolą jest w więzieniach konieczne, ponieważ są one
oznaką słabości, odsłaniającą podatność na atak zarówno ze strony strażników, jak i
innych więźniów. Związek, jaki destrukcyjne skutki dehumanizacji mają z moralnym
zobojętnieniem {moral disengagement), przeanalizujemy szerzej w rozdz. 13.
Szczęśliwy traf rzuca strumień światła na Stanfordzki Eksperyment
Więzienny
Rangę ważnego przykładu psychologii zła nadała naszemu eksperymentowi seria dramatycznych, nieoczekiwanych zdarzeń, które miały miejsce niedługo po zakończeniu naszych badań - masakra w Więzieniu Stanowym Kalifornii w San Quentin oraz masakra w
Zakładzie Poprawczym Stanu Nowy Jork w Attica. Te dwa wydarzenia pomogły naszemu małemu naukowemu eksperymentowi, opracowanemu z myślą, by zweryfikować
tezę
o
silnym wpływie sytuacji na zachowanie, nabrać rangi ogólnonarodowej. W tym
miejscu opiszę tylko pobieżnie kluczowe aspekty tych wydarzeń oraz ich znaczenia dla
Stanfordzkie- go Eksperymentu Więziennego oraz dla mnie samego. Na stronie
www.lucifereffect.com Czytelnik znajdzie pełniejsze opracowanie szczegółów, wraz z
opisem równoczesnego powstania Partii Czarnych Panter (Black Panther Party) oraz
radykalnej grupy studenckiej Weather Underground.
Dzień po przerwaniu Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego zginęło kilku
strażników i więźniów z więzienia San Quentin - podczas rzekomej próby ucieczki pod
przywództwem czarnego, politycznego aktywisty więziennego George’a Jacksona. Trzy
tygodnie później, w przeciwległym zakątku Stanów Zjednoczonych, w stanie Nowy Jork,
w więzieniu w Attica miał miejsce bunt więźniów. Osadzeni opanowali więzienie i przez
pięć dni trzymali jako zakładników niemal czterdziestu strażników i cywilnych
pracowników więzienia. Zamiast podjąć negocjacje z więźniami w sprawie ich żądań,
aby zmienić opresyjne i dehumanizujące warunki, jakich doświadczali, gubernator stanu
Nowy Jork, Nelson Rockefeller, nakazał policji stanowej odbicie więzienia przy użyciu
wszelkich dostępnych środków. Policja zastrzeliła ponad czterdziestu osadzonych i
zakładników oraz raniła wielu innych. Skumulowanie tych wydarzeń sprawiło, że
warunki w więzieniach stanęły w centrum uwagi. Zaproszono mnie do składania zeznań
przed kilkoma komisjami Kongresu, zakładając możliwość rozszerzenia doświadczeń
płynących ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego na więzienia w ogólności.
Zostałem także biegłym w sprawie sześciu więźniów zamieszanych w masakrę w
więzieniu stanowym w San Quentin. Mniej więcej w tym samym czasie dziennikarz,
który zobaczył mnie w telewizyjnej debacie z zastępcą naczelnika San Quentin,
postanowił nakręcić film dokumentalny na temat Stanfordzkiego Eksperymentu
Więziennego dla telewizji o ogólnonarodowym zasięgu (NBC Chronolog, listopad
1971). Niebawem ukazał się też artykuł w magazynie Life - i oto Stanfordzki
Eksperyment Więzienny nabrał rozgłosu.
246
Stanfordzki Eksperyment Więzienny a duch tamtych czasów
Aby w pełni zrozumieć rodzaj przemian, jakie dokonały się w naszych więźniach i
strażnikach pod wpływem doświadczeń w zaaranżowanym więzieniu, warto wziąć
pod uwagę ducha tego czasu - późnych lat sześćdziesiątych i początku lat
siedemdziesiątych. Był to czas odrzucania autorytetów, „nieufania nikomu powyżej
trzydziestki”, opozycji wobec „wojskowo-przemysłowego establishmentu”,
uczestnictwa w antywojennych demonstracjach, popierania działań na rzecz praw
obywatelskich i praw kobiet. Dla młodych ludzi był to czas rewolty przeciw
sztywnemu konformizmowi wobec społeczeństwa i rodziców, konformizmowi,
który tak bardzo ograniczał ich rodziców w latach pięćdziesiątych. Był to czas
eksperymentowania z seksem, narkotykami i rock and roiłem, zapuszczania długich
włosów i „odpuszczania sobie wszystkiego”. To był czas bycia „hippisem”,
chodzenia na kontrkulturowe happeningi i uprawiania wolnej miłości, bycia
„dzieckiem kwiatem” w San Francisco - z kwiatami we włosach, bycia pacyfistą, a
nade wszystko indywidualistą. Harwardzki psycholog Timothy Leary,
psychodeliczny guru tego pokolenia, miał potrójną receptę dla młodych ludzi z
całego świata: ignorować tradycyjne społeczeństwo, zażywać środki zmieniające
świadomość oraz wsłuchiwać się we własną wewnętrzną naturę („tune out, tum on,
tune in”).
Rozkwit kultury młodzieżowej, wraz z jej gwałtowną rewoltą przeciw
niesprawiedliwości i uciskowi, byl skupiony na niemoralności wojny wietnamskiej,
z jej okropnymi codziennymi statystykami ofiar i administracją, która przez siedem
krwawych lat nie chciała przyznać się do swego błędu, odpuścić i wycofać się.
Wiatr przywiał te wartości także do ruchów młodzieżowych w Europie i Azji.
Europejczycy byli nawet bardziej wojowniczy w energicznej walce z
establishmentem niż Amerykanie. Otwarcie buntowali się zarówno przeciw
politycznej, jak i akademickiej ortodoksji. Studenci w Paryżu, Berlinie i Mediolanie
„stawali na barykadach”, w bezpośredniej opozycji wobec tego, co rozpoznawali
jako reakcyjne, represyjne reżimy. Wielu z nich było socjalistami, którzy rzucali
wyzwanie faszystowskim i komunistycznym totalitaryzmom, i potępiali finansowe
ograniczenia w dostępie do wyższej edukacji.
Studenci uczestniczący w naszym badaniu, jako grupa, wyrośli z tej
młodzieżowej kultury buntu, osobistych poszukiwań oraz odrzucania konformizmu
i autorytetów. Moglibyśmy spodziewać się po naszych osobach badanych, że będą
bardziej odporne na wpływ czynników instytucjonalnych, niż okazało się to w
rzeczywistości, że nie ulegną dominacji Systemu, który im narzuciłem. Nie
przewidywaliśmy, że kiedy zostaną strażnikami, przyjmą taką podatną na pokusy
władzy mentalność, ponieważ żaden z naszych ochotników nie wskazał, że
chciałby zostać strażnikiem, gdy dostał taki wybór. Nawet Twardy Strażnik
Hellmann wolał zostać więźniem, niż strażnikiem, gdyż, jak powiedział,
„większość ludzi nie darzy strażników sympatią”.
Praktycznie wszyscy nasi ochotnicy mieli poczucie, że w ich przypadku
zostanie w przyszłości więźniem byłoby bardziej prawdopodobne; nie szli przecież
do college’u, aby pracować jako strażnicy więzienni, mogli natomiast któregoś dnia
zostać aresztowani za jakieś drobne wykroczenie. Przywołuję te fakty, aby pokazać,
że studenci wyznaczeni do roli strażników nie mieli predylekcji do zachowywania
się w sposób tak obelżywy lub dominujący, jak to później robili. Nie wnieśli ze
sobą do Stanfordzkiego Eksperymentu
Więziennego żadnych tendencji do krzywdzenia, poniżania czy dominowania nad innymi. Jeśli już, to moglibyśmy powiedzieć, że wnieśli oni tendencje do troszczenia się o innych ludzi, zgodnie ze współczesnymi społecznymi uwarunkowaniami tej epoki.
Podobnie nie było powodu, aby spodziewać się, że studenci grający więźniów załamią
się tak szybko, jeśli w ogóle, biorąc pod uwagę ich początkowy dobry stan zdrowia
fizycznego i psychicznego. Ten czasowy i kulturowy kontekst warto mieć na uwadze
przyglądając się późniejszym próbom powtórzenia naszego badania przez badaczy w
zupełnie innych czasach.
Dlaczego systemy mają największe znaczenie
Najważniejszą nauką, jaką można wyciągnąć ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego jest to, że Sytuacje są tworzone przez Systemy. Systemy zapewniają instytucjonalne
wsparcie, pełnomocnictwo i zasoby, które sprawiają, że Sytuacje działają tak, jak
działają. Po omówieniu wszystkich cech sytuacyjnych Stanfordzkiego Eksperymentu
Więziennego, odkrywamy, że rzadko stawia się kluczowe pytanie: „Kto lub co sprawiło,
że wydarzenia tak się potoczyły?”. Kto miał władzę, aby w ten sposób zaprojektować
środowisko behawioralne i dalej podtrzymywać jego specyficzne oddziaływanie? Kto
więc ponosi odpowiedzialność za jego konsekwencje i skutki? Kto zyska uznanie za
sukcesy i kto będzie winny w przypadku porażki? Prosta odpowiedź w przypadku
Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego brzmi: ja! Jednakże odpowiedź ta nie jest
już taka prosta w przypadku złożonych organizacji, takich jak niesprawne systemy
edukacyjne czy penitencjarne, skorumpowane megakorporacje lub system stworzony w
więzieniu w Abu Ghraib.
To właśnie siła Systemu uprawnia i daje instytucjonalne przyzwolenie na zalecone
sposoby zachowania oraz zakazywanie i karanie działań, które są z nimi sprzeczne. Zapewnia „wyższy autorytet”, który uprawomocnia odgrywanie nowych ról, wprowadzanie
nowych zasad oraz podejmowanie działań, które normalnie byłyby ograniczone przez
istniejące już prawa, normy, zasady moralne czy etykę. Takie uprawomocnienie
zazwyczaj jest zawoalowane w postaci ideologii. Ideologia jest sloganem lub propozycją,
która zazwyczaj legitymizuje wszelkie środki niezbędne do osiągnięcia ostatecznego
celu. Ideologia to „Wielki Kahuna”, „najprawdziwsza z prawd”, na którą nikt się nie
porywa, ani nawet jej nie kwestionuje, ponieważ dla większości w danym czasie i
miejscu jest w sposób oczywisty słuszna. Ci, którzy mają władzę, przedstawiają program
jako dobry i szlachetny, jako wysoce wartościowy imperatyw moralny.
Programy, polityka, standardowe procedury działania, które opracowano, by wspierać ideologię, stają się nieodłączną częścią Systemu. Procedury Systemu są uznawane za
uzasadnione i właściwe, skoro ideologię akceptuje się jako świętą.
W epoce, gdy faszystowskie junty wojskowe rządziły w wielu zakątkach świata - od
rejonu Morza Śródziemnego po Amerykę Łacińską, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, dyktatorzy zawsze twierdzili, że odwołują się do armii ze względu na
konieczność obrony przeciwko „zagrożeniu bezpieczeństwa narodowego”, rzekomo
stwarzanego przez socjalistów lub komunistów. Wyeliminowanie tego zagrożenia
wymagało usankcjonowania przez państwo stosowania tortur przez wojsko i policję.
Legitymizowało także mordowanie przez szwadrony śmierci wszelkich podejrzanych
„wrogów państwa”.
Współcześnie w Stanach Zjednoczonych te same domniemane zagrożenia bezpieczeństwa narodowego tak przerażały obywateli, że ochoczo poświęcali swoje
podstawowe prawa obywatelskie dla osiągnięcia iluzorycznego bezpieczeństwa. Ta
ideologia z kolei była też głównym elementem usprawiedliwiającym prewencyjną wojnę
agresywną przeciw Irakowi. Ideologia ta została stworzona przez System u władzy, który
z kolei wytworzył nowe podległe Systemy zarządzania wojennego, zarządzania
bezpieczeństwem wewnętrznym oraz zarządzania wojskowymi więzieniami - czy też
brak takiego systemu, na skutek braku poważnego planowania tego, co ma być po
wojnie.
Moja naukowa fascynacja strategią i taktyką kontrolowania umysłu, opisanymi w
klasycznej powieści Georga Orwella 198426, powinna już we wcześniejszym okresie mojego życia zawodowego uzmysłowić mi istnienie władzy Systemu. „Wielki Brat” to System, który ostatecznie niszczy indywidualną inicjatywę i wolę oporu przeciw jego
ingerencjom. Przez wiele lat dyskusja nad Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym
nie obejmowała w ogóle analizy na poziomie systemowym, ponieważ początkowy
dyskurs był osadzony w ramach sporu pomiędzy dyspozycyjnym a sytuacyjnym
rozumieniem ludzkiego zachowania. Zignorowałem szerszy problem - rozważenia, na ile
te ramy były wytworem Systemu. Dopiero gdy zaangażowałem się w poznawanie
dynamiki powszechnych nadużyć w wielu więzieniach wojskowych w Iraku,
Afganistanie i na Kubie, potrzeba analizy na poziomie systemowym stałą się oczywista.
Laureat Nagrody Nobla, fizyk Richard Feynman, wykazał, że tragiczny wypadek
promu kosmicznego Challenger nie był skutkiem ludzkiego błędu, lecz systemowego
problemu „oficjalnego zarządzania”. Szefowie NASA nalegali na odpalenie promu
pomimo wątpliwości zarówno jego konstruktorów, jak i obaw wyrażanych przez
producenta krytycznego elementu (sławnego pierścienia, który stał się przyczyną
katastrofy). Feynman twierdzi, że motywacją NASA mogło być „zapewnienie rządu o
perfekcji i sukcesie NASA w celu zapewnienia jej funduszy”27. W następnych
rozdziałach przyjmiemy punkt widzenia zakładający, że zarówno Systemy, jak i Sytuacje
mają znaczenie dla zrozumienia tego, co poszło źle, zarówno w więzieniu Stanford, jak i
w Abu Ghraib.
W przeciwieństwie do systemu NASA, który zawiódł przy próbie udowodnienia politycznie motywowanego hasła „szybciej, lepiej, taniej”, nazistowski system masowej
eksterminacji odniósł przerażający sukces. W tym wypadku był to ściśle zintegrowany
system góra-dół: gabinet rządu Hitlera, politycy NSDAP, bankierzy, oficerowie Gestapo,
oddziały SS, inżynierowie, lekarze, architekci, chemicy, nauczyciele, maszyniści i któż
wie, kto jeszcze - wszyscy mający swój udział w skoncentrowanym wysiłku ludobójstwa
na europejskich Żydach i innych wrogach państwa.
Musiano zbudować obozy koncentracyjne wraz z obozami eksterminacyjnymi i specjalnie zaprojektowanymi krematoriami oraz opracować i udoskonalić nowe rodzaje skutecznego, śmiertelnie trującego gazu. Specjaliści od propagandy musieli opracować
kampanie propagandowe prezentowane w kinach, dziennikach, magazynach i na plakatach - oczerniające i dehumanizujące Żydów jako rasę. Nauczyciele i kaznodzieje musieli
przygotować młodych tak, by stali się ślepo posłuszni nazistom, i by ci mogli
usprawiedliwić zaangażowanie w „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”28.
Stworzony musiał zostać nowy język z niewinnie brzmiącymi słowami, ukrywającymi prawdę o ludzkim okrucieństwie i destrukcji, takimi jak: Sonderarbehandlung (specPrzypisy
jalne traktowanie) czy Sonderaktion (akcja specjalna), Umsiedlung (przesiedlenie)
iEvakuierung (ewakuacja). „Specjalne traktowanie” było kryptonimem fizycznej eksterminacji ludzi; czasami nazwę skracano i zamiast Sondwarbehandlung stosowano skrót
SB. Naczelny dowódca SS, Reinhard Heydrich, w oficjalnym komunikacie z 1939 r.
nakreślił podstawowe zasady bezpieczeństwa podczas wojny: „Należy rozróżnić tych,
których można traktować w sposób zwykły, i tych, którzy powinni być poddani
traktowaniu specjalnemu [Sonderarbehandlung]. Ten drugi przypadek obejmuje osoby,
które ze względu na ich budzącą zastrzeżenia naturę, zagrożenie, które stwarzają, lub
możliwość, że będą wykorzystane przez wroga jako narzędzia propagandy, nadają się do
bezlitosnej, bezosobowej fizycznej eliminacji (zwykle przez egzekucję)”29.
Wśród nazistowskich lekarzy, którzy zostali zwerbowani do selekcjonowania
więźniów przeznaczonych do eksterminacji lub eksperymentów medycznych, często
występował problem rozszczepienia lojalności - „pozostających w konflikcie przysiąg,
sprzeczności między morderczym okrucieństwem a chwilową uprzejmością, które
lekarze SS przejawiali przez cały okres przebywania w Auschwitz. Nie byli oni skłonni
rozwiązywać tego konfliktu. Jego utrzymywanie się było częścią całej psychologicznej
równowagi, która umożliwiała lekarzowi SS wykonywanie swej śmiercionośnej pracy.
Był on wcielony w wielki, brutalny, wysoce funkcjonalny system... obóz Auschwitz był
wysiłkiem zbiorowym”30.
Przypisy
Pojęcie wyuczonej bezradności wywodzi się z eksperymentów na zwierzętach,
prowadzonych przez Martina Seligmana i jego współpracowników. W eksperymentach
nad warunkowaniem psy, które otrzymywały nie dające się uniknąć wstrząsy elektryczne
(psy nie mogły nic zrobić, aby od nich uciec), wkrótce zaprzestawały prób ucieczki,
wydawały się zrezygnowane i poddawały się im później nawet wtedy, gdy z łatwością
mogły uciec. Potem badacze odkryli podobieństwo w zachowaniu ludzi, którzy po
doświadczeniu nie dającego się uniknąć hałasu, wtedy, gdy mieli już możliwość
uniknięcia nowych stresujących, głośnych bodźców - nie robili nic, aby je przerwać.
Widoczne są też paralele z depresją kliniczną, zachowaniami maltretowanych dzieci i
małżonków, więźniów wojennych i niektórych mieszkańców domów opieki dla starszych
ludzi. Informacje na ten temat można znaleźć w następujących pracach: M.P.E.
Seligman, Helplessness: On Depression, Development and Death (San Francisco:
Freeman, 1975); D.S. Hiroto, Loss of Control and Learned Helplessness, Journal of
Experimental Psychology 102 (1974), 187-93; J. Bluie, ’Control’ Studies Bode Better
Health in Aging, APA Monitor, lipiec 1988, s. 20.
2
Najlepsze omówienie zebranych przez nas danych, wraz ze statystyczną analizą ich
wyników, znaleźć można w pierwszym opublikowanym przez nas artykule naukowym:
Craig Haney, Curtis Banks i Philip Zimbardo, Interpersonal Dynamics in a Simulated
Prison, International Journal of Criminology and Penology 1 (1973), 69-97. Czasopismo
to już nie istnieje i ponieważ nie jest to publikacja Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, nie jest ona dostępna w archiwum. Jednak plik pdf tego artykułu znaleźć
można na stronach www.prisonexp.org oraz www.zimbardo.com. Patrz także P.G.
Zimbardo, C. Haney, W.C. Banks i D. Jaffe, The Mind is a Formidable Jailer: A
Pirandellian Prison. The New York Times Magazine, 8 kwietnia, 1973, 36ff; P.G.
Zimbardo, Pathology of Inprisonment,5oa'eiy 6 (1972), 4,6,8.
3
T. W. Adorno, E. Frenkel-Brunswick, D. J. Levinson i R. N. Sanford, The
Authoritarian Personality (New York: Harper, 1950).
1
R. Christie i F. L. Geis (red.), Studies in Machiavellianism (New York: Academic
Press, 1970).
5
A. I. Comrey, Comrey Personality Scales (San Diego: Educational and Industrial
Testing Service, 1970).
6
Rye. 16.1, Zachowania strażników i więźniów, w: P G. Zimbardo i R. J. Gerrig,
Psychology and Life, wyd. 14.,(NewYork: HarperCollins, 1996), s. 587.
7
B. Bettelheim, The Informed Heart: Autonomy in a Mass Age (Glencoe, IL: Free
Press, 1960).
8
J. Frankel, Exploring Ferenczi’s Concept of Identification with the Aggressor: Its
Role in Trauma, Everyday Life, and the Therapeutic Relationship ¡Psychoanalytic
Dialogues 12 (2002), 101-39.
9
E. Aronson, M. Brewer i J. M. Carlsmith, Experimentation in Social Psychology,
w: Handbook of Social Psychology, 1.1, G. Lindzey i E. Aronson (Hillsdale NJ: Erlbaum,
1985).
10
K. Lewin, Field Theory in Social Science (New York: Harper, 1951). K. Lewin, R.
Lippitt i R. K. White, Patterns of Aggressive Behavior in Experimentally Created ‘Social
Climates’. Journal of Social Psychology 10 (1939), 271-99.
11
Robert Jay Lifton, The Nazi Doctors: Medical Killing and the Psychology of
Genocide (New York: Basic Books, 1986), s. 194.
12
Film Cool Hand Luke był wyświetlany w Stanach Zjednoczonych w listopadzie
1967 r.
13
P. G. Zimbardo, C. Masłach i C. Haney, Reflections on the Stanford Prison
Experiment: Genesis, Transformations, Consequences, w: Obedience to Authority:
Current Perspectives on the Milgram Paradigm, T. Blass (red.) (Mahwah, NJ: Erlbaum.
1999), s. 193-237; cyt. s. 229.
14
Końcowy wywiad z więźniem, 19 sierpnia, 1967 r.
15
R. J. Lifton, Thought Reform and the Psychology of Totalism (New York: Harper,
1969).
16
L. Ross, R. Nisbett, The Person and the Situation (New York: McGraw-Hill, 1991).
17
L. Ross, The Intuitive Psychologist and His Shortcomings: Distortions in the
Attribution Process, Advances in Experimental Social Psychology, 1.10, L. Berkowitz
(red.) (New York: Academic Press, 1977), s. 173-220.
18
Patrz pełniejszy opis tych przemian ról autorstwa Sarah Lyall, To the Manor
Acclimated, The New York Times, 26 maja 2002, s. 12.
19
R.J. Lifton, The Nazi Doctors (1986) s. 196,206,210-11.
20
P.G. Zimbardo, C. Masłach i C. Haney, Reflections on the Stanford Prison
Experiment, s. 226.
21
Zarembo, A Theater of Inquiry and Evil, Los Angeles Times, 15 czerwca 2004, s.
Al, A24-A25.
22
L. Festinger,^4 Theory of Cognitive Dissonance (Stanford, CA: Stanford
University Press, 1957; wyd. pol. Wyd. Nauk. PWN 2008); P. G. Zimbardo i M. R.
Leippe, The Psychology of Attitude Change and Social Influence (New York: McGrawHill, 1991); P. G. Zimbardo, The Cognitive Control of Motivation (Glenview, IL: Scott,
Fores- man, 1969).
23
R. Rosenthal i L. F. Jacobson, Pygmalion in the Classroom: Teacher Expectation
and Pupils’Intellectual Development (New York: Holt, 1968).
24
V. W. Bernard, P. Ottenberg i F. Redl, Dehumanization: A Composite
Psychological Defense in Relation to Modern War, w: The Triple Revolution Emerging:
4
Social Problems in Depth, R. Perruci i M. Pilisuck (red.) (Boston: Little, Brown, 1968),
s. 16-30.
25
H. I. Lief i R. C. Fox, Training for ‘Detached Concern’ in Medical Students, w:
The Psychological Basis of Practice, H. I. Lief, V. F. Lief i N. R. Lief (red.) (New York:
Harper & Row, 1963); C. Masłach, ‘Detached Concern’ in Health and Social Service
Professions, referat wygłoszony na dorocznym zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa
Psychologicznego, Montreal, Canada, 30 sierpnia 1973.
26
P. G. Zimbardo, Mind Control in Orwell’s 1984: Fictional Concepts Become
Operational Realities in Jim Jones’Jungle Experiment, w: 1984: Orwell and Our Future,
M. Nussbaum,J. Goldsmith i A. Gleason (red.). (Princeton, NJ: Princeton University
Press, 2005), s. 127-54.
27
Cytat z Załącznika Feynmana do Raportu Komisji Rogersa dotyczącego katastrofy
promu kosmicznego Challenger. Patrz opis tego doświadczenia w drugim tomie jego
autobiografii What Do You Care What Other People Think? Further Adventures of a
Curious Character (as told to Ralph Leighton) (New York: Norton, 1988).
28
G. Ziemer, Educationfor Death: The Making of the Nazi (New York: Farrar, Staus
and Giroux, 1972).
29
E. Kogon, J. Langbein i A. Ruckerl, Nazi Mass Murder: A Documentary History of
the Use of Poison Gas (New Haven, CT: Yale University Press, 1993), s. 5,6.
30
R.J. Lifton, The Nazi Doctors (1986), s. 212,213.
ROZDZIAŁ 11
Stanfordzki Eksperyment Więzienny, aspekty etyczne i dalsze
rozwinięcia eksperymentu
Wyruszyliśmy w zbyt daleką podróż i zawładnęła nami siła naszego pędu:
podążamy biernie ku wieczności, nie mogąc odroczyć wykonania wyroku,
ani nie mając nadziei na wyjaśnienie.
Tom Stoppard, Rosencrantz and Guildenstern are Dead, Act 3 (1967)
Przekonaliśmy się, w jaki sposób siła oddziaływania symulowanego Więzienia
Stanfordzkiego zdominowała życie tych, którzy znaleźli się w jego murach - zmieniając
je przeważnie na gorsze. W poprzednim rozdziale przedstawiłem w zarysie odpowiedź na
pytanie, w jaki sposób ludzie mogli ulec tak szybkiej i radykalnej transformacji. W
szczególności wskazałem, jak oddziaływania sytuacyjne i systemowe nakładały się,
powodując psucie się „owoców” natury ludzkiej.
Nasi młodzi uczestnicy badania nie byli przysłowiowymi „zgniłymi jabłkami” w dobrej skądinąd skrzynce. Przeciwnie, nasz projekt eksperymentu zapewniał, że wszyscy
oni byli początkowo „dobrymi jabłkami”, które uległy zepsuciu pod wpływem
podstępnego oddziaływania złej skrzynki - tego więzienia. A w porównaniu z toksyczną i
śmiercionośną naturą prawdziwych więzień cywilnych i wojskowych, nasze Więzienie
Stanfordzkie było oczywiście stosunkowo łagodne. Zmiany w sposobie myślenia,
odczuwania i zachowania, jakie wystąpiły w tym środowisku u naszych uczestników,
którzy zgłosili się do eksperymentu na ochotnika, były konsekwencją znanych
mechanizmów psychologicznych, oddziałujących w różny sposób na nas wszystkich w
wielu sytuacjach - aczkolwiek nie tak intensywnie, nieustannie i wielostronnie. Byli oni
uwikłani w „sytuację totalną”, wywierającą silniejszy wpływ niż większość zwykłych
sytuacji, w które wchodzimy i z których wychodzimy wielokrotnie, według własnej
woli1.
Rozważmy ewentualność, że każdy z nas ma pewne zadatki, czy wzorce psychiczne,
które pozwalają mu być świętym lub grzesznikiem, altruistą lub samolubem,
człowiekiem łagodnym lub okrutnym, uległym lub dominującym, zdrowym psychicznie
lub szalonym, dobrym lub złym. Być może rodzimy się z pełnym zakresem możliwości,
z których każda jest aktywowana i rozwijana w zależności od okoliczności społecznych i
kulturowych, które rządzą naszym życiem. Będę przekonywał, że potencjał wypaczenia
czy zepsucia jest nieodłącznym elementem tych samych procesów, dzięki którym my,
istoty ludzkie, jesteśmy sprawcami tylu cudownych rzeczy. Każdy z nas jest produktem
końcowym złożonego procesu rozwoju i specjalizacji, wynikającym z milionów lat
ewolucji, dojrzewania, przystosowania się i radzenia sobie. Nasz gatunek osiągnął swoje
szczególne miejsce na ziemi dzięki niezwykłej zdolności uczenia się, przyswajania
języka, rozumowania, dokonywania wynalazków, wyobrażania sobie nowych i lepszych
wersji przyszłości. Każda istota ludzka ma możność doskonalenia tych umiejętności,
talentów i właściwości, których potrzebujemy, aby nie ograniczać się do utrzymywania
się przy życiu, lecz przyczyniać się do poprawiania naszej ludzkiej kondycji.
Wynaturzenie ludzkiego dążenia do perfekcji
Czy zło świata może w pewnej mierze wynikać z działań zwykłych ludzi,
funkcjonujących w okolicznościach, które selektywnie wydobywają z ich natury
skłonności do złego postępowania? Odpowiem na to pytanie, przytaczając kilka
ogólnych przykładów, a następnie skupimy się ponownie na procesach normalnie
występujących u ludzi, które w Stanfordz- kim Eksperymencie Więziennym uległy
wypaczeniu. Pamięć pozwala nam uczyć się na błędach i na podstawie tego, co już
wiemy, tworzyć lepszą przyszłość. Jednakże wraz z pamięcią pojawiają się też urazy,
mściwość, wyuczona bezradność i podsycające depresję rozmyślanie nad traumatycznym
przeżyciem. Podobnie nasza nadzwyczajna zdolność posługiwania się językiem i
symbolami pozwala nam komunikować się z innymi osobiście, abstrakcyjnie, ponad
czasem i przestrzenią. Język stanowi podstawę historii, planowania, społecznej kontroli.
Ale wraz z językiem pojawiają się plotki, kłamstwa, propaganda, stereotypy i represyjne
przepisy. Nasz niezwykły geniusz twórczy jest źródłem wielkiej literatury, dramatu,
muzyki, nauki i wynalazków, takich jak komputer i Internet. Te same zdolności twórcze
mogą się jednak wynaturzyć w wymyślanie izb tortur i metod dręczenia, w paranoiczne
ideologie i nazistowski skuteczny system ludobójstwa. Każda z naszych szczególnych
właściwości zawiera możliwość swego zaprzeczenia, jak w parach przeciwieństw: miłość
- nienawiść; duma - arogancja; poczucie własnej wartości - nienawiść do samego siebie2.
Fundamentalna potrzeba przynależności wynika z pragnienia przyłączenia się do
innych, współdziałania z nimi, zaakceptowania norm grupowych. Jednakże Stanfordzki
Eksperyment Więzienny wykazuje, że potrzeba przynależności może także wyrodzić się
nadmierny konformizm, ślepe posłuszeństwo oraz wrogość grupy własnej wobec grupy
obcej. Potrzeby autonomii i kontroli, główne siły działające na rzecz samokierowania i
planowania, mogą się zdegenerować do postaci nadużywania władzy dla uzyskania dominacji nad innymi lub wyuczonej bezradności.
Rozpatrzmy jeszcze trzy takie potrzeby, których wpływ może być zarówno pozytywny, jak i negatywny. Po pierwsze, potrzeby spójności i racjonalności nadają naszemu
życiu sensowny i mądry kierunek. Jednakże sprzeczne zobowiązania zmuszają nas do
honorowania i racjonalizowania niewłaściwych decyzji, jak w przypadku więźniów
pozostających w eksperymencie, kiedy powinni zrezygnować, oraz strażników,
usprawiedliwiających nadużywanie swej władzy. Po drugie, potrzeby poznawania i
zrozumienia naszego środowiska i naszych z nim związków są źródłem ciekawości,
odkryć naukowych, filozofii, nauk humanistycznych i sztuki. Jednakże środowisko, które
jest kapryśne, arbitralne i bezsensowne, może wypaczyć te podstawowe potrzeby i
prowadzić do frustracji oraz autoizolacji (jak to się stało w przypadku naszych
więźniów). I wreszcie nasza potrzeba stymulacji pobudza do eksploracji i ryzykownych
przedsięwzięć, lecz może także sprawiać,
Refleksje etyczne nad Stanfordzkim Eksperymentem
Więziennym
że łatwo ogarnia nas nuda, gdy znajdziemy się w sytuacji statycznej. Z kolei nuda może
stać się potężnym czynnikiem motywującym do działania, podobnym do tego, który skłonił strażników nocnej zmiany w Więzieniu Stanfordzkim do urządzania sobie niezłej
hecy ze swymi „zabaweczkami”.
Chciałbym tu położyć mocny akcent na pewną zasadniczą kwestię: zrozumienie,
„dlaczego” coś zostało zrobione, nie usprawiedliwia tego, „co” uczyniono. Analiza
psychologiczna nie jest „nauką o usprawiedliwianiu”. Jednostki i grupy, które postępują
niemoralnie lub niezgodnie z prawem, trzeba uważać za odpowiedzialne za przestępstwa
popełnione przez nie lub przy ich udziale. Jednakże przy określaniu surowości wyroku
trzeba brać pod uwagę czynniki sytuacyjne i systemowe, które spowodowały ich
zachowanie3.
W następnych dwóch rozdziałach wykroczymy poza Stanfordzki Eksperyment Więzienny, aby dokonać przeglądu innych badań psychologicznych, który uzupełni i
wzbogaci wysuwane dotychczas argumenty, świadczące o potężnym wpływie czynników
sytuacyjnych na kształtowanie ludzkiego myślenia i działania. Zanim przejdziemy do
tego tematu, musimy się cofnąć, aby zająć się pewnymi fundamentalnymi kwestiami,
które zostały podniesione przez ten eksperyment. Pierwsze i najważniejsze pytanie
brzmi: czy był on wart tych cierpień. Nie ulega wątpliwości, że w trakcie tego
eksperymentu ludzie cierpieli. Ci, którzy powodowali ich cierpienia, także musieli uporać
się jakoś ze świadomością, że przekraczali wymagania swej roli, żeby godzinami
poddawać innych nieustannym upokorzeniom i zadawać im ból. Dlatego problemy
etyczne, jakie występują w tym i w podobnych badaniach, wymagają starannego
rozpatrzenia.
Cnota, jak wskazał Dante w swym Piekle, nie jest po prostu powstrzymywaniem się
od grzechu - wymaga ona działania. Omówię tutaj kwestię, w jaki sposób w
Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym przejawiał się paraliż działania. W następnym
rozdziale rozpatrzę szersze implikacje niepodejmowania działania na rzecz
społeczeństwa, jak np. wtedy, gdy bierni świadkowie nie interweniują, mimo że ich
pomoc jest potrzebna.
Poza tym, że zajmiemy się etycznymi błędami zaniedbania oraz etyką absolutną, będziemy musieli skupić się szczególnie na etyce relatywnej, którą kieruje się większość
badań naukowych. Zachowanie zasadniczej równowagi w tym równaniu etyki relatywnej
wymaga porównania cierpień z korzyściami. Czy cierpienia, których w tym
eksperymencie doświadczali jego uczestnicy, zostały zrekompensowane przez korzyści
dla nauki i społeczeństwa, jakie przyniosło to badanie? Innymi słowy, czy cele naukowe
usprawiedliwiają eksperymentalne środki? Chociaż z tego badania wynikło wiele
pozytywnych konsekwencji, Czytelnik będzie musiał sam rozstrzygnąć, czy powinno ono
zostać przeprowadzone.
Badanie, które pobudza do myślenia, rodzi inne badania i zachęca do rozszerzania ich
zakresu, jak to się stało w przypadku Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego. Po
refleksjach etycznych omówimy pokrótce kilka z replikacji i zastosowań tego badania,
które tworzą szerszy kontekst dla oceny jego znaczenia.
Refleksje etyczne nad Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym
Czy Stanfordzki Eksperyment Więzienny był nieetyczny? Pod kilkoma względami odpowiedź z pewnością musi brzmieć: „tak”. Jednakże są inne sposoby spojrzenia na to badanie, które uzasadniają odpowiedź „nie”. Zanim w tej retrospektywnej analizie
rozpatrzymy dowody na poparcie każdej z tych alternatywnych odpowiedzi, muszę
wyjaśnić, dlaczego jeszcze mówię o tych sprawach, choć minęły dziesięciolecia od
zakończenia badania. Ponieważ sam osobiście poświęciłem wiele uwagi jego aspektom
etycznym, jestem przekonany, że mogę wnieść do tej dyskusji szerszą perspektywę niż
zwykle przyjmowana. Inni badacze mogą odnieść korzyść, unikając podobnych
niebezpieczeństw, jeśli będą zdawać sobie sprawę z pewnych subtelnych sygnałów
ostrzegawczych, a także poświęcą więcej uwagi „zabezpieczeniom etycznym”, niż czynił
to Stanfordzki Eksperyment Więzienny. Nie przyjmując postawy obronnej, ani nie
usprawiedliwiając mojej roli w tym badaniu, posłużę się tym eksperymentem jako
narzędziem umożliwiającym przedstawienie złożoności ocen etycznych, jakich trzeba
dokonywać w badaniu wymagającym interwencji w ludzkie funkcjonowanie.
Etyka absolutna
Krótko mówiąc, etykę możemy sklasyfikować jako „absolutną” lub „relatywną”. Gdy zachowaniem kierują absolutne normy etyczne, można postulować zasadę moralną
wyższego rzędu, która jest niezmienna, niezależnie od warunków jej zastosowania czasu, sytuacji, osób i względów praktycznych. Taka absolutna etyka znajduje swoje
odbicie we wspólnych normach postępowania. Absolutna norma etyczna głosi, że
ponieważ życie ludzkie jest święte, nie może być w żaden sposób deprecjonowane,
choćby nieumyślnie. W przypadku badań, nie ma usprawiedliwienia dla eksperymentu,
który powoduje cierpienie ludzkie. Z tego punktu widzenia uzasadnione jest nawet
twierdzenie, że w psychologii czy medycynie nie powinno się przeprowadzać żadnego
badania, które by naruszało biologiczną lub psychologiczną integralność jakiejkolwiek
istoty ludzkiej, bez względu na korzyści, jakie mogłoby ono przynieść lub nawet z
pewnością by przyniosło społeczeństwu jako całości.
Ci, którzy przyjmują ten punkt widzenia argumentują, że nawet jeśli działania powodujące cierpienie są podejmowane w imię nauki, dla wiedzy, „bezpieczeństwa narodowego” łub jakiejś innej wzniosłej abstrakcji, to są one nieetyczne. W obrębie psychologii,
autorzy ściśle związani z tradycją humanistyczną najbardziej wymownie przekonują, że
podstawowa troska o godność ludzką musi mieć pierwszeństwo przed celami, jakie sobie
stawia ta dyscyplina, a mianowicie przewidywaniem i kontrolą zachowania.
Z punktu widzenia norm absolutnych Stanfordzki Eksperyment Więzienny był
nieetyczny
Na podstawie absolutnej etyki Stanfordzki Eksperyment Więzienny z pewnością trzeba
uznać za nieetyczny, ponieważ istoty ludzkie rzeczywiście doznawały poważnych cierpień. Ludzie cierpieli znacznie bardziej, niż mogli się spodziewać, gdy zgłaszali się na
ochotnika, by wziąć udział w przeprowadzanym na prestiżowym uniwersytecie badaniu
nad „życiem więziennym”. Ponadto ich cierpienie nasilało się w miarę upływu czasu i
spowodowało tak skrajne reakcje stresowe i emocjonalne, że pięciu z tej próby młodych
więźniów, którzy na początku byli zdrowi, trzeba było zwolnić przed czasem.
Strażnicy także cierpieli, gdy uświadomili sobie, co robili pod osłoną swej roli i przeciwsłonecznych okularów, które zapewniały im anonimowość. Widzieli i słyszeli
cierpienia i upokorzenia, jakie zadawali innym studentom tej samej uczelni - którzy nie
uczynili nic, by zasłużyć na taką brutalność. Ich świadomość, że bezsprzecznie
nadmiernie znęcali się nad więźniami, jest dużo bardziej dotkliwa niż udręka, jakiej
doświadczali uczestnicy klasycznego badania Stanleya Milgrama nad „ślepym
posłuszeństwem wobec autorytetu”, które omówimy wnikliwie w następnym rozdziale 4.
To badanie było krytykowane jako nieetyczne, ponieważ uczestnicy mogli wyobrażać
sobie cierpienia, jakie rzekomo zadawali, aplikując wstrząsy ofierze5 („uczniowi”),
znajdującej się w odległym pomieszczeniu. Jednakże zaraz po zakończeniu badania
dowiadywali się, że „ofiara” była w rzeczywistości pomocnikiem eksperymentatora, że
naprawdę wcale nie doznawała bólu, a tylko udawała. Ich udręka wynikała ze
świadomości, co mogliby zrobić, gdyby te wstrząsy były realne. Natomiast udręka
naszych strażników wynikała ze świadomości, że „wstrząsy” aplikowane przez nich
więźniom były realne, bezpośrednie i nieustanne.
Dodatkową cechą tego eksperymentu, która pozwalałaby uznać go za nieetyczny,
było nieujawnienie z góry, jak będzie wyglądało aresztowanie i formalne spisywanie na
komisariacie policji, ani studentom, którym przydzielono rolę więźnia, ani ich rodzicom,
zaskoczonym tym niespodziewanym niedzielnym wtargnięciem w ich życie. Byliśmy też
winni manipulowania rodzicami za pomocą różnych procedur kontroli i wprowadzania w
błąd, które stosowaliśmy w dniach odwiedzin, aby myśleli, że sytuacja ich synów nie jest
tak zła, jak była w istocie. Jak może pamiętacie, martwiliśmy się, że rodzice zabraliby
swoich synów do domu, gdyby w pełni zdali sobie sprawę z rzeczywistej natury tego
symulowanego więzienia, pełnego przemocy i znęcania się. Aby zapobiec takiej akcji
rodziców, która położyłaby kres temu badaniu, przygotowaliśmy dla nich „show”.
Postąpiliśmy tak nie tylko po to, żeby utrzymać nasze więzienie, lecz także w celu
uzyskania zasadniczego składnika naszej „więziennej symulacji”, ponieważ takie
oszustwa są czymś zwyczajnym w wielu systemach kontrolowanych przez komisje
nadzoru. Wykładając piękny czerwony dywan, osoby zarządzające danym systemem
przeciwdziałają zażaleniom i obawom dotyczącym negatywnych aspektów sytuacji.
Innym powodem uznania Stanfordzkiego Eksperymentu Więzienego za nieetyczny
jest niezakończenie tego badania wcześniej, niż to uczyniliśmy. Powinienem ogłosić koniec eksperymentu, gdy w trzecim dniu u drugiego więźnia wystąpiło poważne
zaburzenie zachowania. Wystarczającym powodem powinno być to, że Doug-8612
poprzedniego dnia nie symulował swej reakcji emocjonalnej i załamania nerwowego.
Powinniśmy zakończyć to badanie, gdy u następnego więźnia, i kolejnego, i jeszcze
jednego wystąpiły skrajne zaburzenia. Ale nie uczyniliśmy tego. Jest jednak
prawdopodobne, że zakończyłbym to badanie w niedzielę, po upływie pełnego tygodnia,
co byłoby „zakończeniem naturalnym”, gdyby interwencja Christiny Masłach nie
wymusiła przedwczesnego zamknięcia eksperymentu. Mógłbym zakończyć go po
tygodniu, ponieważ ja i nieliczny zespół, czyli Curt Banks i David Jaffe byliśmy
wyczerpani zajmowaniem się logistyką przez dwadzieścia cztery godziny na dobę oraz
koniecznością powstrzymywania nasilających się nadużyć strażników.
Z perspektywy czasu sądzę, że głównym powodem, dla którego nie zakończyłem tego
badania wcześniej, gdy tylko zaczęło wymykać się spod kontroli, był konflikt, jaki wzbudzała we mnie moja podwójna rola: głównego badacza, a więc strażnika etyki badawczej
tego eksperymentu, oraz dyrektora pragnącego za wszelką cenę utrzymać integralność i
trwałość swojego więzienia. Chciałbym wierzyć, że gdyby ktoś inny odgrywał rolę
dyrektora, to wcześniej przejrzałbym na oczy i zarządził koniec. Obecnie zdaję sobie
sprawę z tego, że powinien być tam ktoś z autorytetem większym niż mój, ktoś
odpowiedzialny za nadzór nad eksperymentem.
Niemniej jednak czuję się odpowiedzialny za stworzenie instytucji, która zezwoliła
na wystąpienie takich nadużyć w kontekście „psychologii uwięzienia”. W eksperymencie
tym udało się aż nazbyt dobrze odtworzyć w warunkach sztucznych to co najgorsze w
prawdziwych więzieniach, ale wyniki te zostały uzyskane kosztem ludzkiego cierpienia.
Przepraszam za to i do dziś jest mi przykro, że przyczyniłem się do tych nieludzkich
zachowań.
Etyka relatywna
W większości badań postępuje się zgodnie z utylitarnym modelem etyki. Kiedy jakaś zasada etyczna dopuszcza, by jej stosowanie było zależne od okoliczności, wynikająca z
niej norma jest relatywna, a więc należy ją określać na podstawie kryteriów
pragmatycznych, ważonych zgodnie z regułami utylitarnymi. Nasze badanie, podobnie
jak większość eksperymentów psychologicznych, niewątpliwie było przeprowadzone
według wskazań tego modelu. Ale jakie elementy są brane pod uwagę w równaniu
uwzględniającym koszty i korzyści? W jaki sposób należy proporcjonalnie ważyć stratę i
zysk? Kto ma osądzić, czy zysk rekompensuje stratę? Oto niektóre pytania, na które
trzeba spróbować odpowiedzieć, jeśli stanowisko etyki relatywnej ma być w ogóle
uznane za etyczne.
Niektóre rozwiązania są ustalane na podstawie ogólnie akceptowanego poglądu czy
„konwencjonalnej mądrości”, która oznacza obecny stan wiedzy w odniesieniu do danej
kwestii, precedensy w postaci podobnych przypadków, konsensus społeczny, wartości i
wrażliwość indywidualnego badacza oraz poziom świadomości przeważający w danym
społeczeństwie, w określonym czasie czy epoce. Instytucje badawcze, organizacje
dostarczające środków finansowych oraz rządy także ustanawiają ścisłe wytyczne i
surowe ograniczenia odnoszące się do wszystkich medycznych i niemedycznych badań
na ludziach.
Dla specjalistów w zakresie nauk społecznych zasadniczy dylemat etyczny jest
następujący: czy dany badacz może zapewnić równowagę między tym, co uważa za
niezbędne dla przeprowadzenia badania, użytecznego pod względem społecznym lub
naukowym, a tym, co uznaje się za konieczne dla dobrostanu i godności uczestników
badania. Ponieważ atrybucje egotyczne (obronne) badaczy mogą popychać ich bardziej
w stronę pierwszego niż drugiego z tych aspektów, recenzenci zewnętrzni, a zwłaszcza
recenzenci organizacji subwencjonujących i instytucjonalne komisje opiniujące muszą
służyć jako rzecznicy broniący praw względnie bezbronnych uczestników badania.
Jednakże ci zewnętrzni recenzenci przy ustalaniu, czy i w jakim stopniu można dopuścić
w eksperymencie trochę wprowadzania w błąd, wzbudzenie emocjonalne lub inne stany
awersyjne, muszą także działać w interesie „nauki” i „społeczeństwa”. Wychodzą oni z
założenia, że negatywny wpływ takich procedur jest przemijający i że nie jest
prawdopodobne, aby utrzymywał się po zakończeniu eksperymentu. Przyjrzyjmy się
teraz, jak w Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym dbano o te rywalizujące ze sobą
interesy.
Zajmując stanowisko relatywistyczne w tym etycznym sporze, można by
utrzymywać, że SPE nie był nieetyczny z następujących względów: przeprowadzono
konsultacje z radcą prawnym Stanford University, który przygotował formalną
deklarację „zgody po otrzymaniu informacji” oraz pouczył nas o wymaganiach
dotyczących warunków pracy, przepisów przeciwpożarowych, bezpieczeństwa i
ubezpieczeń, jakie musieliśmy spełnić, żeby eksperyment został zatwierdzony. W
deklaracji „zgody po otrzymaniu informacji”, którą podpisał każdy uczestnik,
stwierdzono wyraźnie, że podczas eksperymentu będzie naruszana prywatność więźniów
będą otrzymywać oni tylko minimalnie wystarczające wyżywienie, utracą niektóre prawa
obywatelskie i będą doświadczać szykan. Od wszystkich oczekiwano, że będą wypełniać
swój dwutygodniowy kontrakt najlepiej jak potrafią. Studencki Wydział Zdrowia
(Student Health Department) został powiadomiony o naszym badaniu i zawczasu
poczyniono przygotowania w celu zapewnienia wszelkiej opieki medycznej, jakiej
badani mogliby potrzebować. Wystąpiono oficjalnie o aprobatę i otrzymano ją na piśmie
od agencji sponsorującej to badanie, Biura Badań Marynarki Wojennej (Group
Effectiveness Branch of the Office of Naval Research), od Wydziału Psychologii
Uniwersytetu Stanforda oraz od Stanfordzkiej Komisji Opiniującej (Stanford’s
Institutional Review Board)6.
Oprócz aresztowania badanych przez policję, nie było żadnego wprowadzania uczestników w błąd. Ponadto mój zespół i ja wielokrotnie przypominaliśmy strażnikom, żeby
nie znęcali się fizycznie nad więźniami, ani indywidualnie, ani grupowo. Nie rozszerzyliśmy jednak tego zakazu tak, by objął także znęcanie się psychiczne.
Innym czynnikiem, który komplikuje etyczną ocenę tego badania jest fakt, że nasze
więzienie było dostępne dla kontroli ze strony osób z zewnątrz, które powinny bronić
praw uczestników. Wyobraź sobie, że byłeś więźniem odsiadującym wyrok w takich
warunkach. Gdybyś siedział w naszym więzieniu, kogo chciałbyś mieć jako swojego
rzecznika? Kto mógłby nacisnąć przycisk „wyjście”, gdybyś sam nie był w stanie tego
uczynić? Czy uczyniłby to ksiądz katolicki (kapelan więzienny), gdyby zobaczył, że
płaczesz? Nie ma mowy. A twoja mama i tata, przyjaciele, rodzina? Czy nie
interweniowaliby, zauważywszy, że twój stan się pogorszył? Nikt tego nie uczynił. A
może z pomocą przyszedłby ktoś spośród wielu zawodowych psychologów, słuchaczy
studiów magisterskich, sekretarek czy pracowników dydaktycznych Wydziału
Psychologii, skoro niektórzy z nich oglądali na żywo filmowane na wideo fragmenty
badania, brali udział w posiedzeniach Komisji ds. Zwolnień Warunkowych, rozmawiali z
uczestnikami podczas wywiadów lub w pomieszczeniu magazynowym, gdy „włamanie”
zakończyło się fiaskiem? Tu także nie ma dla ciebie pomocy.
Jak już zauważyliśmy, każdy z tych obserwatorów zachował się biernie. Wszyscy oni
zaakceptowali mój (poznawczy - przyp. red.) sposób ujęcia tej sytuacji, co odebrało im
zdolność widzenia jej realnego obrazu. Intelektualizowali oni także dlatego, że symulacja
ta wydawała się realna; albo ze względu na realizm odgrywania roli; albo dlatego, że
koncentrowali się jedynie na drobnych szczegółach planu eksperymentalnego. Ponadto
świadkowie ci nie widzieli poważniejszych nadużyć w trakcie ich dokonywania, a
uczestnicy nie byli skłonni ujawniać ich w pełni osobom z zewnątrz, nawet bliskim
przyjaciołom i rodzinom. Kierowało nimi być może zakłopotanie, duma czy poczucie
„męskości”. Tak więc wielu przychodziło i patrzyło, lecz nic nie widzieli i po prostu
odchodzili.
Na koniec słusznym posunięciem z naszej strony było przeprowadzenie szeroko
zakrojonego postępowania wyjaśniającego, nie tylko przez trzy godziny po zakończeniu
ekspery258
mentu, lecz także przy kilku późniejszych okazjach, kiedy większość uczestników
wracała, żeby obejrzeć filmy wideo i pokaz przezroczy z tego badania. Przez kilka
lat po zakończeniu eksperymentu utrzymywałem kontakt z większością
uczestników, wysyłając im kopie artykułów, tekst zeznania w Kongresie, wycinki
prasowe i zapowiedzi programów telewizyjnych
o Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym. W ciągu tych lat około pół tuzina
uczestników wystąpiło razem ze mną w niektórych spośród tych ogólnokrajowych
programów. Po upływie przeszło trzydziestu lat nadal jestem w kontakcie z
kilkoma uczestnikami.
W tych posiedzeniach wyjaśniających ważne było to, że dawały one
uczestnikom okazję do otwartego wyrażenia swych silnych emocji i nowego
zrozumienia siebie i swego niezwykłego zachowania w nowym, obcym otoczeniu.
Nasza metoda była formą „postępowania wyjaśniającego” (process debńefing)1, w
ramach którego stwierdzaliśmy jednoznacznie, że niektóre skutki eksperymentu i
wytworzone w nim przekonania mogą utrzymywać się poza tym eksperymentem.
Wyjaśniliśmy, z jakich powodów nie powinno tak być w tym szczególnym
przypadku. Podkreśliłem, że to, co robili uczestnicy badania miało charakter
diagnostyczny dla negatywnej natury sytuacji więziennej, jaką dla nich
stworzyliśmy, a nie było diagnostyczne w odniesieniu do ich osobowości.
Przypomniałem im, że zostali starannie wybrani, właśnie ze względu na to, iż są
normalni i zdrowi, i że przydzielono im losowo jedną z dwóch ról. Nie przynieśli
oni do tego miejsca żadnej patologii; to raczej to miejsce okazało się patogenne.
Ponadto poinformowałem ich, że również ich rówieśnicy znajdujący się w takiej
samej sytuacji robili prawie wszystko to, co czyni każdy więzień, a co jest
poniżające lub zaburzone. To samo dotyczyło większości strażników, którzy
czasami znęcali się nad więźniami. Zachowywali się oni w tej roli dokładnie tak
samo jak inni strażnicy z ich zmiany.
Starałem się także uczynić postępowanie wyjaśniające lekcją „edukacji
moralnej”, omawiając otwarcie konflikty moralne, wobec których my wszyscy
stawaliśmy przez cały czas trwania eksperymentu. Twórca pionierskiej teorii
rozwoju moralnego, Larry Kohlberg przekonywał, że takie dyskusje w kontekście
konfliktu moralnego są głównym, a być może jedynym sposobem podniesienia
poziomu moralnego jednostki8.
Jak może pamiętacie, dane uzyskane za pomocą przymiotnikowego testu
nastroju wykazały, że po posiedzeniu wyjaśniającym zarówno więźniowie, jak i
strażnicy powrócili do bardziej zrównoważonego stanu emocjonalnego, osiągając
poziom porównywalny ze stanem emocjonalnym z początku badania. Stosunkowo
krótki czas trwania negatywnego wpływu tego intensywnego doświadczenia na
uczestników można przypisać trzem czynnikom: po pierwsze, wszyscy ci młodzi
ludzie mieli zdrowe postawy psychologiczne i osobowościowe, które pozwoliły im
przyjść do siebie po zakończeniu badania. Po drugie, doświadczenie to było jedyne
w swoim rodzaju i ograniczone do tego właśnie czasu, otoczenia, kostiumów i
scenariusza, przy czym wszystko to, jako pakiet ich „przygody ze SPE”, mogli
zostawić za sobą i nie wracać do tego w przyszłości. Po trzecie, nasze szczegółowe
postępowanie wyjaśniające zdjęło z więźniów i strażników odpowiedzialność za
złe zachowanie i zidentyfikowało te cechy sytuacji, które wywarły na nich swój
wpływ.
Pozytywne konsekwencje dla uczestników
W tradycyjnych opisach relatywnej etyki badań, aby jakieś badanie zostało
zaaprobowane, korzyści dla nauki, medycyny i (lub) społeczeństwa muszą
przeważać nad kosztami dla
uczestników. Chociaż taki stosunek korzyści do kosztów wydaje się odpowiedni, chcę teraz zakwestionować tę metodę liczenia. Koszty ponoszone przez uczestników („osoby
badane” w SPE) były realne, natychmiastowe i często namacalne. Natomiast wszelkie
korzyści, jakie przewidywano podczas projektowania czy zatwierdzania badania, były jedynie prawdopodobne, odległe i mogły nigdy nie zostać osiągnięte. Wiele obiecujących
badań nie przyniosło istotnych rezultatów i dlatego nie zostały one opublikowane, ani
rozpowszechnione w społeczności naukowej. Nawet istotne, opublikowane rezultaty
mogą nie przekładać się na praktykę, a ich zastosowanie może okazać się niewykonalne
w skali mogącej przynieść korzyści społeczne. Z drugiej strony pewne badania
podstawowe, które początkowo, kiedy je planowano, zdawały się nie mieć żadnego
oczywistego zastosowania, umożliwiły jednak ważne zastosowania później. Na przykład
badania podstawowe nad warunkowaniem autonomicznego układu nerwowego
doprowadziły bezpośrednio do posługiwania się biologicznym sprzężeniem zwrotnym
jako pomocą terapeutyczną w ochronie zdrowia9. Ponadto większość badaczy wykazuje
małe zainteresowanie czy niewielki talent w kwestii stosowania, w ramach „inżynierii
społecznej”, uzyskanych przez siebie rezultatów do rozwiązywania problemów
osobistych i społecznych. W sumie zarzuty te oznaczają, że w równaniu etycznym
badania strona wzniosłych „korzyści” może nie zostać zrealizowana ani w teorii, ani w
praktyce, podczas gdy strona kosztów negatywnych pozostaje zarówno stratą netto, jak i
stratą brutto dla uczestników i społeczeństwa.
W tym równaniu etycznym szczególnie brakuje troski o korzyści netto dla uczestników. Czy korzystają oni w jakiś sposób z wzięcia udziału w danym projekcie
badawczym? Na przykład, czy ich wynagrodzenie rekompensuje cierpienie, jakiego
doświadczają, biorąc udział w badaniu medycznym polegającym na ocenianiu różnych
aspektów bólu? Czy ludzie cenią wiedzę, którą uzyskują jako uczestnicy badania? Czy
dowiadują się czegoś szczególnego o sobie dzięki doświadczeniu zdobytemu podczas
badania? Odpowiednie, szczegółowe postępowanie wyjaśniające jest niezbędne dla
osiągnięcia tego dodatkowego celu badań na ludziach. (Przykład, jak można to osiągnąć,
przedstawiony jest w jednym z moich eksperymentów nad indukowaną psychopatologią
- zob. przyp.10). Jednakże takich korzyści nie można zakładać, ani na nie liczyć; muszą
być udowodnione empirycznie, jako zmierzone rezultaty każdego badania
przeprowadzanego początkowo z poczuciem jego „wątpliwej etyki”. W większości
rozważań nad etyką badań nie uwzględnia się także spoczywającego na badaczach
obowiązku angażowania się w pewien szczególny rodzaj aktywności społecznej, która
czyni ich badanie użytecznym dla ich dziedziny wiedzy i dla społeczeństwa.
Nieoczekiwane korzyści osobiste dla uczestników i personelu
Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego
Badanie to przyniosło wiele nadspodziewanie pozytywnych skutków, mających trwały
wpływ na niektórych uczestników i członków personelu badawczego. Ogólnie rzecz biorąc, większość uczestników w swych końcowych ocenach kontrolnych (nadsyłanych z
domu w różnym czasie po zakończeniu badania) wskazywała, że było to wartościowe,
pouczające doświadczenie osobiste. Te pozytywne efekty pomagają zrównoważyć w
pewnym stopniu oczywiste ujemne strony doświadczenia więziennego, o których
świadczy fakt, że żaden z uczestników nie zgłosiłby się ponownie na ochotnika do
podobnego badania. Rozpatrzmy niektóre z pozytywnych następstw Stanfordzkiego
Eksperymentu Więziennego, wymienionych w końcowych ocenach uczestników.
Doug, więzień 8612, prowodyr buntu więźniów, był pierwszym więźniem, u którego
wystąpiła skrajna emocjonalna reakcja stresowa. Zmusiła nas ona do zwolnienia go już
po trzydziestu sześciu godzinach. Doświadczenie to było dla niego naprawdę
wstrząsające, jak powiedział w wywiadzie podczas nakręcania naszego dokumentalnego
filmu pt. Cicha furia: Stanfordzki Eksperyment Więzienny {Quiet Rage: The Stanford
Prison Experiment):
„Było to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju; nigdy w życiu nie krzyczałem tak
głośno; nigdy w życiu nie byłem tak wytrącony z równowagi. Było to
doświadczenie utraty kontroli zarówno nad sytuacją, jak
i
nad swoimi uczuciami. Być może zawsze miałem kłopoty z utratą kontroli.
Chciałem zrozumieć siebie, więc poszedłem na psychologię (po Stanfordzkim
Eksperymencie Więziennym). Będę chodził na psychologię i dowiem się, co kieruje
człowiekiem, żebym nie obawiał się tak nieznanego”11.
W ocenie kontrolnej, której Doug dokonywał po upływie pięciu lat od zakończenia
eksperymentu, ujawnił on, że zaczął symulować dojmujące cierpienia, aby zostać
zwolnionym, lecz później ta gra wytrąciła go z równowagi. „Wyobraziłem sobie, że
jedynym sposobem wycofania się z tego eksperymentu jest udawanie chorego, najpierw
fizycznie. Następnie, kiedy to nie zadziałało, udawałem zmęczenie psychiczne. Jednakże
wysiłek, jakiego to wymagało oraz sam fakt, że mógłbym być tak zdenerwowany,
wytrąciły mnie z równowagi”. Jak bardzo? Według słów Douga, jego dziewczyna
powiedziała mu, że był tak wytrącony z równowagi i nerwowy, iż mówił o tym
eksperymencie nieustannie przez dwa miesiące po jego zakończeniu.
Doug uzyskał potem doktorat z psychologii klinicznej. Studiował częściowo po to,
by nauczyć się większej kontroli nad swoimi emocjami i zachowaniem. Rozprawę
doktorską napisał na temat wstydu (z powodu statusu więźnia) oraz poczucia winy (z
powodu statusu strażnika); staż odbył w więzieniu stanowym San Quentin (San Quentin
State Prison) zamiast - jak to zwykle bywa - w jakiejś instytucji medycznej lub
klinicznej, i przez ponad dwadzieścia lat pracował jako psycholog sądowy w systemach
penitencjarnych San Francisco i Kalifornii. To jego przejmujące świadectwo dało tytuł
naszemu filmowi wideo Cicha furia (Quiet Rage), ponieważ mówił on o sadystycznym
impulsie u strażników, przed którym trzeba się mieć na baczności, gdyż impuls ten jest
zawsze obecny tam, gdzie występują różnice pod względem posiadanej władzy - gotów
wymknąć się, eksplodować, jako coś w rodzaju „cichej furii”. W swej karierze
zawodowej Doug koncentrował się także na pomaganiu więźniom w zachowaniu
poczucia godności pomimo otoczenia, w jakim przebywają oraz na stwarzaniu
strażnikom i więźniom warunków dla bardziej przyjaznej koegzystencji. Jest to
przypadek, w którym początkowy, silnie negatywny wpływ Stanfordzkiego
Eksperymentu Więziennego został przekształcony we wgląd, mający trwale następstwa
dla jednostki i społeczeństwa. Było więc wiele przykrości i wiele korzyści dla tego
samego uczestnika eksperymentu.
Strażnik Hellmann, twardy macho „John Wayne”, był pokazywany we wszystkich
telewizyjnych programach przedstawiających to badanie, ze względu na swoją
dominującą rolę oraz „twórczo niegodziwe” zadania i zabawy, jakie wymyślał dla
więźniów. Kiedy spotkaliśmy się niedawno na wygłaszanej przeze mnie prelekcji,
zwierzył się, że w przeciwieństwie do piętnastu minut sławy, które według Andy’ego
Warhola każdy otrzymuje raz w życiu, Stanfordzki Eksperyment Więzienny zapewnił
mu „piętnaście minut niesławy na stałe”. W odpowiedzi na moją prośbę, by zastanowił
się, czy jego udział w tym eksperymencie mógł mieć jakieś pozytywne następstwa w
jego życiu, przysłał mi przytoczony niżej list:
„Dziesiątki lat dźwigania ciężaru życia zmiękczyły aroganckiego i niewrażliwego
nastolatka, jakim byłem w 1971 r. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że moje
działania wyrządziły krzywdę któremuś z więźniów, prawdopodobnie
odpowiedziałbym, że ‘to są mięczaki i maminsynki’. Jednakże pamięć o tym, jak
wczułem się w swoją rolę tak głęboko, że stałem się ślepy na cierpienie innych, służy
mi dziś jako przestroga i skrupulatnie zastanawiam się nad tym, jak traktuję ludzi.
Rzeczywiście, ktoś mógłby uznać mnie za zbyt wrażliwego w roli właściciela firmy,
ponieważ czasami waham się, czy podjąć decyzję, dotyczącą np. zwolnienia słabych
pracowników, z obawy, że byłoby to dla nich zbyt ciężkim doświadczeniem”12.
Craig Haney ukończył Wydział Prawa na Stanford University jako doktor praw, a także
uzyskał doktorat na naszym Wydziale Psychologii. Jest profesorem na wydziale
University of California w Santa Cruz, gdzie prowadzi cieszące się dużym powodzeniem
wykłady z zakresu psychologii, prawa oraz psychologii instytucji. Craig stał się jednym z
najwybitniejszych w kraju konsultantów w sprawach warunków więziennych oraz
jednym z garstki ekspertów psychologicznych pracujących w Stanach Zjednoczonych z
adwokatami, którzy reprezentują więźniów w sprawach wytaczanych na podstawie
pozwów grupowych. Pisał obszernie i błyskotliwie o wielu różnych aspektach zbrodni,
kary, egzekucji i poprawy. Współpracowaliśmy ze sobą przy wielu artykułach do
profesjonalnych czasopism, książek i fachowych magazynów13. Jego oświadczenie
dotyczące wpływu, jaki wywarł na niego Stanfordzki Eksperyment Więzienny, jasno
wskazuje na wartość tego eksperymentu:
„Dla mnie Stanfordzki Eksperyment Więzienny był elementem wykształcenia, który
zmienił moją drogę życiową. Ukończyłem właśnie drugi rok moich psychologicznych
studiów magisterskich na Uniwersytecie Stanforda, kiedy Phil Zimbardo, Curtis
Banks i ja zaczęliśmy planować to badanie. Moje zainteresowania zastosowaniem
psychologii społecznej do zagadnień zbrodni i kary zaczęły się właśnie krystalizować,
z błogosławieństwem i poparciem Phila Zimbardo... Wkrótce po ukończeniu pracy
nad Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym zacząłem badać prawdziwe więzienia
i ostatecznie skoncentrowałem się także na oddziaływaniach społecznych, które w
przeszłości przyczyniły się do ukształtowania życia ludzi zamkniętych w tych
więzieniach. Nigdy jednak nie utraciłem tego sposobu patrzenia na instytucje, który
uzyskałem dzięki obserwowaniu i ocenianiu rezultatów sześciu krótkich dni w
naszym symulowanym więzieniu”14.
Christina Masłach, bohaterka Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego, jest obecnie
profesorem psychologii na University of California w Berkeley, wicedyrektorem studiów
licencjackich, dziekanem literatury i nauk ścisłych oraz Wybitnym Profesorem Roku
(Distinguished Professor of the Year) Fundacji Carnegie’go. Jej krótkie, lecz intensywne
doświadczenie uzyskane w Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym także miało pozytywny wpływ na jej decyzje zawodowe, jak stwierdziła w retrospektywnej relacji15:
„Dla mnie ważnym darem eksperymentu więziennego jest to, czego się nauczyłam z
mojego osobistego doświadczenia, a co pomogło mi ukształtować mój późniejszy
profesjonalny wkład do psychologii. Najbardziej bezpośrednio zapoznałam się z
psychologią dehumanizacji - z tym, że ludzie w zasadzie dobrzy mogą zacząć tak źle
postrzegać i traktować innych; że łatwo jest ludziom traktować innych, którzy są
zależni od ich pomocy czy dobrej woli, jak podludzi, jak zwierzęta, jak gorszych,
niegodnych szacunku czy równego traktowania. To doświadczenie uzyskane w
Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym skłoniło mnie do przeprowadzenia
pionierskich badań nad wypaleniem - nad zagrożeniami psychicznymi związanymi z
wymagającą emocjonalnie pracą na rzecz ludzi, które mogą osoby początkowo
troskliwe i pełne poświęcenia doprowadzić do tego, że będą dehumanizować i źle
traktować tych właśnie ludzi, którym mają służyć. W moich badaniach starałam się
wyjaśniać przyczyny i konsekwencje wypalenia w różnych środowiskach
zawodowych; starałam się także wykorzystywać uzyskane rezultaty w rozwiązaniach
praktycznych. Ponadto zachęcam raczej do analizowania i zmieniania sytuacyjnych
determinantów wypalenia niż do koncentrowania się na indywidualnych
osobowościach ludzi opiekujących się innymi. Tak więc mój wątek w Stanfordzkim
Eksperymencie Więziennym to nie jest po prostu rola - jakakolwiek by ona nie była którą odegrałam w zakończeniu tego badania wcześniej niż planowano, lecz moja
rola w zapoczątkowaniu nowego programu badawczego, zainspirowanego moim
osobistym doświadczeniem z tym jedynym w swoim rodzaju badaniem”16.
Phil Zimbardo. A teraz o mnie. (Osiągnięcia zawodowe Curtisa Banksa i Davida
Jaffe’go przedstawiono w przyp.17). Tydzień w Stanfordzkim Eksperymencie
Więziennym zmieni! moje życie pod wieloma względami, zarówno zawodowymi, jak i
osobistymi. Efekty, których źródło można znaleźć w niespodziewanie pozytywnych
konsekwencjach, jakie to doświadczenie miało dla mnie, były bardzo liczne. Wywarło to
wpływ na moje badania, podobnie jak na dydaktykę i życie osobiste. Stałem się
rzecznikiem zmiany społecznej, działającym na rzecz poprawy warunków w
więzieniach, zwracającym też uwagę na inne formy instytucjonalnego nadużywania
władzy.
Przez następne trzydzieści lat różne idee, które czerpałem z tej symulacji więzienia,
dostarczały inspiracji dla moich badań. Skłoniły mnie do badania nieśmiałości, perspektywy czasowej i szaleństwa. Opiszę nieco bardziej szczegółowo, w jaki sposób
eksperyment ten pomógł mi zmienić także moje życie osobiste.
Nieśmiałość jako więzienie narzucone sobie samemu
Jakiż Inny loch jest tak ciemny, jak własne serce! Jaki strażnik
tak nieubłagany, jak własne ja?
Nathaniel Hawthorne
W naszym podziemnym więzieniu więźniowie zrezygnowali ze swych podstawowych
swobód w reakcji na przymusową kontrolę ze strony strażników. Jednakże w życiu realnym, poza laboratorium, wielu ludzi dobrowolnie rezygnuje ze swych swobód - wolności
słowa, swobody działania i zrzeszania się, bez zewnętrznych strażników zmuszających
ich do tego. Zinternalizowali oni wymagającego strażnika jako część swego obrazu Ja:
strażnika, który ogranicza ich możliwości wyboru spontaniczności, swobody i radości w
życiu. Paradoksalnie ci sami ludzie zinternalizowali także obraz biernego więźnia, który
niechętnie zgadza się z tymi narzuconymi sobie samemu ograniczeniami wszystkich
swoich działań. Każde działanie, które powoduje zwrócenie uwagi na taką osobę, grozi
jej potencjalnym upokorzeniem, wstydem i odrzuceniem społecznym, a zatem trzeba go
unikać. W reakcji na tego wewnętrznego strażnika, Ja-więzień (prisoner-self) wycofuje
się z życia, chowa się w skorupie i wybiera bezpieczeństwo cichego więzienia
nieśmiałości.
Rozwinięcie tej metafory, wywodzącej się ze Stanfordzkiego Eksperymentu
Więziennego, doprowadziło mnie do myślenia o nieśmiałości jako fobii społecznej, która
zrywa więzi międzyludzkie, czyniąc innych ludzi raczej zagrażającymi niż
pociągającymi. Po upływie roku od zakończenia naszego eksperymentu więziennego
zainicjowałem poważny projekt badawczy, Stanfordzkie Badania nad Nieśmiałością
(Stanford Shyness Project), w celu ustalenia przyczyn, korelatów i konsekwencji
nieśmiałości u ludzi dorosłych i dorastającej młodzieży Nasza praca była pierwszym
systematycznym badaniem nad nieśmiałością dorosłych. Gdy już wiedzieliśmy dosyć,
przystąpiliśmy do opracowywania programu leczenia nieśmiałości w jedynej w swoim
rodzaju Klinice Nieśmiałości (Shyness Clinic, 1977). Klinika ta, która przez cały ten czas
działała nieprzerwanie w społeczności Palo Alto, była kierowana przez dr Lynne
Henderson, a obecnie jest częścią Wyższej Szkoły Psychologicznej Pacyfiku (Pacific
Graduate School of Psychology). W leczeniu nieśmiałości i zapobieganiu jej, moim
głównym celem było tworzenie środków pomagających nieśmiałym ludziom w
uwalnianiu się z ich narzuconych sobie samym cichych więzień. Po części robiłem to,
pisząc przeznaczone dla szerokiego odbiorcy popularne książki o tym, jak radzić sobie z
nieśmiałością u dorosłych i dzieci18. Te działania stanowiły kontrapunkt dla więzienia,
któremu poddałem uczestników Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego.
Szaleństwo u ludzi normalnych
Czy wiesz, co uczyniłeś? [Sherlock Holmes zapytał Sigmunda Freuda] Udało ci się
przejąć
moje metody - obserwację i wnioskowanie - i zastosować je do wnętrza głowy pacjenta.
Nicholas Meyer, The Seven Percent Solution
Jednym z najbardziej dramatycznych skutków Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego było to, że wielu zdrowych, normalnych młodych ludzi w krótkim czasie zaczęło
się zachowywać w sposób patologiczny. Ponieważ nasze procedury selekcyjne
wykluczyły uprzednio tzw. przedchorobowe (premorbid) dyspozycje jako przyczyny,
chciałem zrozumieć procesy, w wyniku których symptomy psychopatologiczne rozwijają
się po raz pierwszy u zwykłych ludzi. Tak więc moje doświadczenia w SPE nie tylko
skłoniły mnie do badania nieśmiałości i perspektywy czasowej, lecz także dostarczyły
inspiracji dla naukowego ukierunkowania dociekań teoretycznych i badań
eksperymentalnych nad tym, jak ludzie normalni po raz pierwszy zaczynają „szaleć”.
Większość naszej wiedzy o anormalnym funkcjonowaniu pochodzi z retrospektywnych analiz mających na celu ustalenie, jakie czynniki mogły spowodować aktualne
zaburzenie psychiczne u danej osoby - bardzo podobnie, jak w stosowanych przez
Sherlocka Holmesa strategiach rozumowania, polegających na wnioskowaniu o
przyczynach na podstawie skutków. Zamiast tego starałem się opracować model, który
koncentruje się na procesach związanych z wytwarzaniem symptomów zaburzeń
psychicznych, takich jak fobia i paranoja. Ludzie są motywowani do tworzenia
wyjaśnień, kiedy spostrzegają, że jakieś oczekiwania dotyczące ich funkcjonowania
zostały zniweczone. Starają się zrozumieć, co poszło źle, kiedy nie powiodło się im w
sytuacjach akademickich, towarzyskich, biznesowych, sportowych czy seksualnych zależnie od tego, jak ważna jest ta rozbieżność dla integralności ich Ja. Ten racjonalny
proces poszukiwania znaczenia jest wypaczany przez tendencje czy inklinacje
poznawcze, powodujące koncentrację uwagi na tych klasach wyjaśnień, które nie są
odpowiednie w przeprowadzanej aktualnie analizie. Tak więc nadużywanie wyjaśnień,
które koncentrują się na „ludziach”, jako przyczynach reakcji danej osoby, może
wypaczać poszukiwanie znaczenia w kierunku wytwarzania symptomów charakterystycznych dla myślenia paranoidalnego. Podobnie, wyjaśnienia skoncentrowane
na „środowiskach”, jako przyczynach reakcji danej osoby, mogą ukierunkować to
poszukiwanie w sposób sprzyjający wytwarzaniu symptomów typowych dla myślenia
fobicznego.
Trafność tego nowego modelu poznawczych i społecznych podstaw „szaleństwa” u
normalnych, zdrowych ludzi została przez nas potwierdzona w kontrolowanych eksperymentach laboratoryjnych. Stwierdziliśmy na przykład, że symptomy patologiczne
mogą się rozwijać nawet u jednej trzeciej normalnych uczestników w trakcie
racjonalnego procesu, gdy usiłowali oni zrozumieć niewyjaśnione źródła wzbudzenia19.
Wykazaliśmy także, że studenci o normalnym słuchu, którzy pod wpływem sugestii
hipnotycznej doświadczali czasowej częściowej głuchoty, wkrótce zaczynali myśleć i
działać w sposób paranoidalny, sądząc, że inni są do nich nastawieni nieprzyjaźnie. Tak
więc niewykryte upośledzenie słuchu u osób w podeszłym wieku może przyczyniać się
do rozwijania się u nich zaburzeń paranoidalnych - a zatem zaburzeniom takim można
zapobiegać lub leczyć je przy zastosowaniu aparatów słuchowych, a nie za pomocą
psychoterapii lub hospitalizacji.
Dowodziłem więc, że ziarna szaleństwa mogą być zasiane w ogródku każdego i
rozwiną się w reakcji na przejściowe perturbacje psychiczne występujące w trakcie
zwykłych doświadczeń życiowych. Przejście od restrykcyjnego modelu medycznego
zaburzeń psychicznych do modelu zdrowia publicznego sprzyja raczej poszukiwaniu
wektorów sytuacyjnych, które wchodzą w grę w zaburzeniach indywidualnych i
społecznych, niż ograniczaniu tych poszukiwań do wnętrza głowy cierpiącej jednostki.
Mamy większe możliwości zapobiegania szaleństwu i psychopatologii, jak również
leczenia ich, kiedy podstawową wiedzę o procesach poznawczych, społecznych i
kulturowych wykorzystujemy do pełniejszego zrozumienia mechanizmów mających
udział w przekształcaniu zachowania normalnego w zachowanie dysfunkcjonalne.
Nauczanie przez przekazywanie uprawnień
Uświadomienie sobie, jak łatwo stałem się dominującą osobą mającą władzę w SPE,
skłoniło mnie do przekształcenia moich metod nauczania w taki sposób, by dać więcej
władzy studentom i ograniczyć rolę nauczyciela do górowania pod względem znajomości
danej dziedziny wiedzy, a nie kontroli społecznej. Na początku cyklu wykładów,
wprowadziłem „godziny otwartego mikrofonu” kiedy studenci mogli przedstawiać
wszelkie krytyczne uwagi dotyczące zajęć lub swoje osobiste uwagi na ich temat.
Przekształciło się to w tablice ogłoszeniowe online, a studentów zachęcano, żeby przez
cały semestr codziennie wypowiadali się na nich otwarcie o pozytywnych i negatywnych
aspektach zajęć. Zmniejszyłem też rywalizację między studentami o stopnie, nie
stawiając ocen według krzywej rozkładu normalnego, lecz według indywidualnych
norm, absolutnych, wyliczonych na podstawie poziomu opanowania materiału przez
każdego ze studentów; przeprowadzając sprawdziany wspólne dla dwóch uczących się
razem partnerów; a nawet eliminując całkowicie wystawianie ocen na niektórych
zajęciach20.
Wpływ na mnie osobiście
Po upływie roku od zakończenia SPE (10 sierpnia 1972 r.) poślubiłem Christinę Masłach
- w Stanford Memoriał Church, gdzie także w dwudziestą piątą rocznicę ślubu
odnowiliśmy przysięgi małżeńskie w obecności naszych dzieci. Ta bohaterka naszego
eksperymentu wywiera głęboki wpływ, najlepszy, jaki można sobie wyobrazić, na
wszystko, co robię. To w tym związku udało mi się uratować kawałek nieba z piekła
doświadczeń z więzieniem.
Inny wpływ, jaki ten krótki, trwający tylko tydzień eksperyment wywarł na mnie,
polegał na tym, że stałem się rzecznikiem zmiany społecznej opartej na materiale
dowodowym z tego badania, opowiadając się za reformą więzień i podejmując usilne
starania w celu maksymalnego zwiększenia zasięgu ważnych wniosków wynikających ze
SPE. Rozpatrzymy je teraz bardziej szczegółowo.
Maksymalizowanie korzyści: szerzenie idei społecznej
W czasie gdy Stanfordzki Eksperyment Więzienny zmienił moje życie pod wieloma
względami, jedna z najbardziej raptownych zmian zaszła w wyniku zaproszenia mnie do
wystąpienia przed Podkomisją Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych: nagle z
akademickiego badacza zmieniłem się w orędownika zmiany społecznej. W czasie
przesłuchań dotyczących reformy więzień, przeprowadzanych w październiku 1971 r.,
Podkomisja ta oczekiwała nie tylko analizy, ale także zaleceń dla tej reformy. W swoim
oświadczeniu, zamieszczonym w Aktach Kongresu (Congressional Record), wyraźnie
opowiedziałem się za interwencją Kongresu w sprawę struktury więzień, w celu
poprawienia sytuacji więźniów, jak również personelu więziennego21.
Moje poparcie przyjęło głównie formę zabiegów o podnoszenie świadomości, że konieczne jest zakończenie „eksperymentu społecznego” z więźniami, ponieważ, jak dowodzą wysokie wskaźniki recydywy, eksperyment ten się nie powiódł. Musimy ustalić, jaka
jest tego przyczyna, stosując dokładniejsze analizy systemowe, i zaproponować
rozwiązania inne niż osadzanie w więzieniu. Musimy także przełamać opór przeciw
istotnej reformie więzień. Moje drugie zeznanie przed Podkomisją Kongresu (w
październiku 1973 r.), którego głównym tematem było zatrzymywanie w areszcie
młodocianych, było dalszym krokiem w kierunku podjęcia roli rzecznika społecznego.
Przedstawiłem w skrócie dziewiętnaście odrębnych zaleceń dotyczących lepszego
traktowania zatrzymywanych młodocianych22. Ucieszyłem się, kiedy poinformowano
mnie, że przyjęto nowe federalne prawo, które częściowo zostało zainspirowane przez
moje wystąpienie. Senator Birch Bayh, który przewodniczył temu projektowi, pomógł
wprowadzić do obowiązującego prawa zasadę, że młodociani przed procesem nie
powinni być osadzani w więzieniach federalnych razem z dorosłymi, co miało zapobiec
ich wykorzystywaniu. Stanfordzki Eksperyment Więzienny dotyczył nadużyć wobec
młodocianych w areszcie przedprocesowym. (Oczywiście utrudniliśmy to, wprowadzając
przesłuchania przed Komisją ds. Zwolnień Warunkowych, do których w życiu realnym
nie dochodzi przed osądzeniem i skazaniem danej osoby).
Jeden z przykładów silnego wpływu, jaki SPE wywarł na mnie, w kwestii prawa, był
wynikiem mojego udziału w procesie „Spain i in. przeciw Procunier i in”. (1973).
Więźniowie określani jako „Szóstka z San Quentin” przebywali w izolatkach przez
więcej niż trzy lata, ponieważ rzekomo byli zamieszani w zabójstwo strażników i
więźniów-donosicieli podczas próby ucieczki George’a Jacksona, 21 sierpnia 1971 r.
Jako biegły sądowy zapoznałem się na miejscu z warunkami w „ośrodku maksymalnego
przystosowania” ('maximum- adjustment center) w San Quentin i wiele razy
przeprowadzałem rozmowy z każdym z tych sześciu więźniów. Przygotowane przeze
mnie oświadczenie i dwa dni zeznań procesowych zakończyły się opinią, że, w sumie,
okoliczności pobytu w więzieniu, polegające na przymusowym, długotrwałym i
nieokreślonym czasowo odosobnieniu w dehumanizujących warunkach, stanowiły
„okrutną i niezwykłą karę”, a zatem muszą być zmienione. Sąd doszedł do podobnego
wniosku. Ponadto przez cały czas trwania procesu pełniłem funkcję psychologicznego
konsultanta zespołu prawników działających na rzecz powodów.
Te i inne działania, w które angażowałem się po Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym były podejmowane z poczuciem misji etycznej. Aby w równaniu etyki
relatywnej uzyskać równowagę, uznałem za konieczne, żeby cierpienia, jakich
doświadczyli nasi uczestnicy eksperymentu zrekompensować, maksymalizując korzyści
wynikające z tego badania dla nauki i społeczeństwa. Moje wczesne starania w tym
kierunku podsumowałem w napisanym w 1983 r. rozdziale książki Transforming
Experimental Research into Advocacy for Social Change (Przekształcenie badania
eksperymentalnego w poparcie dla zmiany społecznej)23.
Potęga mediów i obrazów wzrokowych
Ponieważ Stanfordzki Eksperyment Więzienny był doświadczeniem o tak wizualnym
charakterze, posłużyliśmy się jego obrazami dla rozpowszechnienia komunikatu o sile
oddziaływania sytuacji. Najpierw opracowałem pokaz przezroczy złożony z
osiemdziesięciu obrazów, które w 1972 r. przy pomocy Gregory’ego White’a, zostały
zsynchronizowane z moją relacją nagraną na taśmie magnetofonowej; były one
rozprowadzane głównie wśród nauczycieli akademickich, jako uzupełnienie wykładu.
Pojawienie się wideo umożliwiło nam przeniesienie tych obrazów na taśmę i włączenie
do prezentacji zarówno archiwalnych epizodów filmowych z tego badania, jak i nowych
filmów, wywiadów i mojej narracji nagranej na wideo. Projekt ten został opracowany z
zespołem studentów Stanfordu pod kierunkiem Kena Musena, reżysera filmu Quiet
Rage: The Stanford Prison Experiment (Cicha furia: stanfordzki eksperyment
więzienny, 1985). Ostatnio, w 2004 r. udoskonalona wersja została z pomocą Scotta
Plousa nagrana w formacie DVD. Ta pięćdziesięciominutowa prezentacja zapewnia
najlepszą jakość i ogólnoświatową dostępność.
Replikacje i rozwinięcia eksperymentu
Naszą analizę Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego jako zjawiska społecznego zakończymy krótkim przeglądem, ukazującym, w jaki sposób jego wyniki były
replikowane czy odtwarzane, a także wykorzystywane w różnych dziedzinach. Oprócz
swej użyteczności w ramach nauk społecznych, Stanfordzki Eksperyment Więzienny
zawędrował daleko do innych sfer, na arenę publiczną programów telewizyjnych, filmu
komercyjnego, a nawet produkcji artystycznych. Podstawowe rezultaty tego
eksperymentu, wykazujące, z jaką łatwością dobrzy ludzie mogą przekształcić się w
jednostki dopuszczające się podłych czynów,
o ile ich instytucjonalna władza nie jest ograniczona, doprowadziły do praktycznych
zastosowań w instytucjach cywilnych i wojskowych, mających zapobiegać takim
skutkom.
Ponieważ jest dla nas ważne, aby przejść do rozpatrzenia pełnego zakresu badań
psychologicznych, które potwierdzają i rozszerzają wnioski wynikające z Stanfordzkiego
Eksperymentu Więziennego, w tym miejscu wystarczy po prostu przedstawić te
replikacje i rozwinięcia pokrótce. Pełniejsza prezentacja tego materiału, ze
szczegółowym komentarzem i bibliografią, jest dostępna w Internecie na stronie:
www.lucifereffect.com.
Solidna replikacja w innej kulturze
Zespół badaczy na Uniwersytecie Nowej Południowej Walii (University of New South
Wales) w Australii rozszerzył SPE, stosując jeden warunek eksperymentalny podobny do
naszego i kilka innych wariantów eksperymentalnych w celu zbadania, jak typ społecznej
organizacji wpływa na relacje między więźniami a strażnikami 24. Ich „standardowy
reżim aresztancki” był wzorowany na więzieniach o średnim poziomie zabezpieczeń w
Australii i w swych procedurach najbardziej zbliżony do SPE. Główny wniosek, jaki ci
badacze sformułowali na zakończenie dokładnego sprawozdania ze swego eksperymentu
brzmiał: „Nasze wyniki potwierdzają więc zasadniczy wniosek Zimbardo i in., że
wrogie, konfrontacyjne relacje w więzieniach wynikają przede wszystkim z natury
reżimu więziennego, a nie z osobistych cech więźniów i funkcjonariuszy” (s. 283).
Powyższe wyniki, uzyskane w tym schemacie badawczym, przyczyniają się także do
osłabienia sceptycyzmu co do trafności eksperymentów symulacyjnych tego rodzaju,
dostarczając wzorców porównawczych do szacowania zmian w zachowaniu,
spowodowanych obiektywnie określonymi cechami strukturalnymi rzeczywistych
więzień25.
Symulacja na oddziale psychiatrycznym
Przez trzy dni 29 członków personelu w Szpitalu Stanowym w Elgin (Elgin State
Hospital) w Illinois było zamkniętych na własnym oddziale - był to oddział
psychiatryczny, gdzie przez ten czas odgrywali role „pacjentów”. Dwudziestu dwóch
członków stałego personelu odgrywało swoje zwykłe role, podczas gdy wyszkoleni
obserwatorzy notowali, a kamery wideo rejestrowały to, co się tam działo. „To, co się
tam wydarzyło, było naprawdę fantastyczne” - relacjonowała Norma Jean Orlando,
dyrektor ds. badań. Po krótkim czasie rzekomi pacjenci zaczęli przejawiać takie
zachowania, które były nie do odróżnienia od zachowań rzeczywistych pacjentów:
sześciu próbowało uciec, dwóch zamknęło się w sobie, dwóch nie mogło opanować
płaczu, jeden był bliski załamania nerwowego. Większość doświadczyła ogólnego
wzrostu napięcia, lęku, frustracji i rozpaczy. Ogromna większość rzekomych pacjentów
(ponad 75%) podała, że występowały u nich wszystkie następujące odczucia: że są
„uwięzieni”, pozbawieni tożsamości, że ich uczucia nie są ważne, że nikt ich nie słuchał,
że nie są traktowani jak osoby, że nikt się o nich nie troszczy, że zapominają, iż jest to
eksperyment i czują się naprawdę jak pacjenci. Jeden z zamienionych w pacjentów
członków personelu, który cierpiał katusze podczas tego weekendu, uzyskał
wystarczający wgląd, by oświadczyć: „Zwykłem patrzeć na pacjentów, jak gdyby byli
stadem zwierząt; nie wiedziałem nigdy, co przedtem przeszli”26.
Pozytywnym skutkiem tego badania, które było pomyślane jako uzupełnienie Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego, było utworzenie organizacji członków persone-
lu, którzy pracowali z obecnymi i dawnymi pacjentami na zasadzie współdziałania.
Zaangażowali się w uświadamianie personelowi szpitalnemu, pod jakim względem pacjenci są źle traktowani, jak również pracowali nad osobistym poprawianiem własnego
stosunku do pacjentów oraz relacji między pacjentami a personelem. Zaczęli zdawać
sobie sprawę z tego, że „sytuacja totalna” ma zdolność przekształcania zachowania
pacjentów i personelu w sposób niepożądany, a później [także i z tego, że zmieniona,
potencjalnie może kształtować je w sposób - przyp. red.] - bardziej konstruktywny.
Niepowodzenie pozornej replikacji w telewizyjnym pseudoeksperymencie
Dla programu telewizyjnego BBC przeprowadzono eksperyment oparty na modelu Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego. Jego wyniki były niezgodne z naszymi,
ponieważ strażnicy przejawiali niewiele przemocy czy okrucieństwa. Przejdźmy szybko
do rezultatu tego badania i niezwykłej, wynikającej z niego konkluzji: więźniowie
zdominowali strażników! To strażnicy stawali się „coraz bardziej paranoidalni,
przygnębieni, zestresowani i skarżyli się przede wszystkim na to, że więźniowie znęcają
się nad nimi”27. Powtarzam, nie więźniowie, lecz strażnicy byli udręczeni wskutek swych
doświadczeń w tym telewizyjnym „reality show”. Kilku strażników nie było w stanie
znosić tego dłużej i zrezygnowało; żaden z więźniów tego nie uczynił. Więźniowie
szybko zdobyli przewagę, działając zespołowo w celu osłabienia pozycji strażników;
następnie wszyscy zebrali się i postanowili utworzyć pokojową „komunę” - z pomocą
organizatora związkowego! Nasza strona internetowa poświęcona efektowi Lucyfera
zawiera krytyczną analizę tego pseudoeks- perymentu.
Stanfordzki Eksperyment Więzienny jako ostrzeżenie przed
nadużywaniem władzy
Dwa nieoczekiwane zastosowania naszego badania dotyczyły schronisk dla kobiet oraz
programu SERE (Survival, Evasion, Resistance, Escape - Przetrwanie, Uchylanie się,
Opór, Ucieczka) w Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych. Dyrektorzy szeregu
schronisk dla maltretowanych kobiet informowali mnie, że posługują się naszym filmem
wideo Quiet Rage (Cicha furia) do ukazania, z jaką łatwością męska władza może stać
się okrutna i destrukcyjna. Obejrzenie fdmu i omówienie jego implikacji sprzyja temu,
by maltretowane kobiety nie obwiniały siebie za to, co je spotkało i by lepiej rozumiały
czynniki sytuacyjne, które przekształciły ich niegdyś kochających partnerów w
sadystycznych przestępców. Eksperyment ten został także wykorzystany w niektórych
wersjach feministycznej teorii relacji opartych na władzy między płciami.
Każdy rodzaj wojsk ma swoją wersję programu SERE. Został on opracowany na
wojnie koreańskiej, aby nauczyć tych, którzy mogą dostać się do niewoli, jak wytrzymać
skrajne formy ostrych przesłuchań i maltretowania, i jak się im oprzeć. Najważniejsze w
tym treningu są przykre doświadczenia fizyczne i psychiczne, które spotykają osoby
szkolone w ciągu dni spędzanych w symulowanym obozie jeńców wojennych. Ta
intensywna, męcząca symulacja przygotowuje żołnierzy do lepszego radzenia sobie z
okropnościami, wobec których mogą stanąć, jeśli zostaną wzięci do niewoli i poddani
torturom.
Z kilku źródeł w Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych otrzymałem informacje, że najważniejszy wniosek ze Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego dotyczący
tego, jak łatwo może dojść do nadużywania władzy podczas wydawania rozkazów, był w
ramach szkolenia przedstawiany jasno i jednoznacznie z pomocą zarówno naszego filmu
wideo, jak i naszej witryny internetowej. Ma to na celu ostrzeżenie instruktorów SERE
przed skłonnością do „przeginania pały” w maltretowaniu swych „jeńców”. Tak więc
jedną z korzyści wynikających z SPE jest ukierunkowanie ćwiczenia „strażników” na
zachowywanie powściągliwości w takiej sytuacji, która zezwala strażnikom na
maltretowanie innych „dla ich własnego ostatecznego dobra”.
Z drugiej strony wielu krytyków wysuwa zarzut, że program SERE, w postaci
realizowanej przez armię w Fort Bragg w Północnej Karolinie jest obecnie nadużywany
przez Pentagon. Dowodzą oni, że najwyżsi urzędnicy dokonali nagłej zmiany, rezygnując
z koncentrowania się na sposobach zwiększania odporności wziętych do niewoli
amerykańskich żołnierzy na rzecz opracowania skutecznych technik przesłuchiwania,
które miały być wykorzystywane przeciw pojmanym „nieprzyjacielskim bojownikom” i
innym osobom uważanym za wrogów Ameryki. Według kilku relacji techniki te z
wojskowych programów SERE zawędrowały do więzienia w Zatoce Guantánamo,
znanego jako „GITMO”.
Amerykański profesor prawa, M. Gregg Bloche, oraz brytyjski adwokat i
wykładowca bioetyki, Jonathan H. Marks, potępili stosowanie tych metod
przesłuchiwania, opracowanych częściowo przez specjalistów z zakresu nauk
behawioralnych i przez lekarzy. Argumentują oni, że „przenosząc metody SERE i model
Guantánamo na pole bitwy, Pentagon otworzył puszkę Pandory potencjalnych nadużyć...
Skwapliwe przyjęcie modelu SERE przez cywilnych szefów Pentagonu jest jeszcze
jednym dowodem, że maltretowanie równoznaczne z torturami było polityką państwa, a
nie jedynie dziełem łamiących przepisy „wolnych strzelców”28. Dziennikarka śledcza,
Jane Mayer wyraziła podobne obawy w eseju The Experiment zamieszczonym w New
Yorker”29. Do kwestii niewłaściwego wykorzystywania SPE przez Pentagon wrócę w
rozdz. 15.
Procedury opracowane w ramach programów SERE były częścią defensywnego systemu szkolenia personelu wojskowego na wypadek pojmania przez wroga, jednakże po
ataku terrorystycznym 11 września 2001 r. zostały włączone do arsenału ofensywnych
metod wydobywania informacji od wojskowych lub cywilów uważanych za wrogów.
Miały one sprawić, żeby przesłuchiwani czuli się bezradni i zagrożeni, żeby stali się
ulegli i skłonni do współpracy w ujawnianiu potrzebnych informacji. Techniki te zostały
opracowane z pomocą konsultantów - specjalistów z zakresu nauk behawioralnych - i
udoskonalone na podstawie prowadzonych metodą prób i błędów ćwiczeń terenowych w
ramach programu SERE w Fort Bragg (Północna Karolina) oraz w innych wojskowych
obiektach szkoleniowych. Ogólnie rzecz biorąc, techniki te minimalizowały stosowanie
tortur fizycznych, zastępując je „łagodnymi torturami” psychicznymi. Poniżej podajemy
pięć głównych technik programu SERE, mających sprawić, żeby zatrzymani i inne osoby
przesłuchiwane były skłonne przyznać się i dostarczać informacji:
upokarzanie i poniżanie seksualne;
upokarzanie nawiązujące do praktyk religijnych i zwyczajów kulturowych;
•
pozbawianie snu;
•
deprywacja sensoryczna i przeciążenie sensoryczne;
•
dręczenie fizyczne w celu psychologicznego wykorzystania strachu i lęku, np. polewanie wodą lub hipotermia (wystawienie na działanie ujemnych temperatur).
•
•
Widzieliśmy, że techniki te były szczególnie zalecane w notatkach służbowych
sekretarza obrony Rumsfelda i generała Sancheza, do zastosowania odpowiednio w
Guantanamo i Abu Ghraib oraz wprowadzone w tych więzieniach i gdzie indziej. Istnieją
też udokumentowane świadectwa, że zespół osób przesłuchujących i innych członków
personelu wojskowego z Guantanamo odwiedził w sierpniu 2002 r. Fort Bragg, gdzie
zapoznał się z programem szkoleniowym SERE. Ze względu na tajny charakter tej
informacji, stwierdzenia te są oczywiście jedynie racjonalnymi wnioskami opartymi na
relacjach różnych dobrze poinformowanych źródeł.
Czy jest możliwe, że główne przesłanie SPE dotyczące silnego wpływu sytuacji
zostało przejęte przez Pentagon i wykorzystane w jego programach szkolenia w
torturowaniu? Nie chciałbym w to wierzyć, jednakże jedno ostatnio opublikowane
krytyczne opracowanie dość silnie to potwierdza.
„Wydaje się, że jest to eksperyment, który wpływa na charakter tortur stosowanych
w Iraku... Stwarza się sytuację - którą jeszcze pogarszają niedobory kadrowe, niebezpieczeństwo i brak zewnętrznej niezależnej kontroli - i z niewielką zachętą (nigdy nie
wydaje się konkretnych poleceń torturowania) strażnicy jednak stosują tortury. Ta
sytuacja i te tortury są obecnie powszechnie akceptowane w amerykańskich więzieniach
w Iraku. ‘Sytuacja’ Eksperymentu Stanfordzkiego ma tę zaletę dla administracji
amerykańskiej, że umożliwia wyparcie się wszystkiego - nie ma rozkazów, żeby
torturować, lecz można przewidywać, że sytuacja to spowoduje”30.
Autorzy tej opinii dalej stwierdzają wyraźnie, że nie są to tylko przypuszczenia, ponieważ Stanfordzki Eksperyment Więzienny został wyróżniony w Raporcie Komisji
Schłesingera, badającej akty znęcania się dokonywane w więzieniu Abu Ghraib. Argumentują oni, że „opublikowanie informacji o tym eksperymencie w oficjalnym dokumencie, łączącym go z warunkami w amerykańskich więzieniach wojskowych, w jeszcze
większym stopniu ujawnia hierarchię odpowiedzialności służbowej za tę politykę”. Najważniejsze nawiązanie do Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego w Raporcie
Schle- singera polega na tym, że podkreślono w nim silny wpływ patologicznej sytuacji
stworzonej w naszym eksperymentalnym więzieniu.
„Obserwowane negatywne, antyspołeczne reakcje nie były produktem środowiska
stanowiącego zbiór dewiacyjnych osobowości, lecz raczej wynikiem immanentnie
patologicznej sytuacji, która mogła zmieniać i wypaczać zachowanie normalnych w
gruncie rzeczy jednostek. Anormalność tkwiła tu w psychologicznej naturze sytuacji, a
nie w tych, którzy się w tej sytuacji znaleźli”31.
Przenikanie do kultury popularnej
Trzech przykładów pokazujących, jak nasz eksperyment przekroczył granicę
oddzielającą „wieżę z kości słoniowej” od dziedzin takich jak muzyka, teatr i sztuka,
dostarczają grupa rockowa, niemiecki film i sztuka polskiego artysty, którego „działanie
artystyczne” było prezentowane na Biennale Weneckim w 2005 r. „Stanford Prison
Experiment” (bez „The”) to nazwa zespołu rockowego z Los Angeles, którego mocna
muzyka jest „połączeniem punka i hałasu”, jak twierdzi jej lider, który zapoznał się ze
SPE, gdy studiował na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA)32. Das
Experiment jest opartym na SPE nieWitryna Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego:
sita Internetu
mieckim filmem, który wyświetlano na całym świecie. Powoływanie się na SPE jako
źródło inspiracji dlaDas Experiment uzasadnia i urealnia tę „fantazję” - jak nazwał ten
film scenarzysta. Rozmyślnie wprowadza on widzów w błąd co do rzeczywistego
przebiegu zdarzeń w naszym badaniu, dokonując niedorzecznych zmian w celu nadania
tej historii jeszcze bardziej sensacyjnego charakteru. Film kończy się pozbawionym
jakiejkolwiek wartości wulgarnym pokazem seksizmu, niepotrzebnego erotyzmu i
przemocy.
Chociaż niektórzy widzowie uznali ten film za pasjonujący, to jednak został on
„zjechany” przez recenzentów, m.in. dwóch znanych brytyjskich krytyków filmowych.
Recenzent „Observera” na zakończenie stwierdził: The Experiment jest mało
prawdopodobnym thrillerem, niezbyt oryginalnym, który proponuje się nam jako bajkę o
narodowej (być może uniwersalnej) skłonności do autorytarnego faszyzmu”33. Bardziej
surowy był recenzent „Guardiana”: „W każdym epizodzie Big Brothera było więcej
przenikliwych spostrzeżeń niż w tej głupiej i niedorzecznej bzdurze”34. Amerykański
krytyk filmowy Roger Ebert wydobył z tego filmu jedną wartościową naukę, która
stosuje się również do SPE: „Być może uniformy zmieniają nas w sforę kierowaną przez
prowodyra. Samotników jest niewielu”35.
Polski artysta Artur Żmijewski nakręcił czterdziestosześciominutowy film Powtórka
(Repetition), pokazujący siedem dni, które płatni ochotnicy spędzili w jego
symulowanym więzieniu. Film ten wyświetlano co godzinę przed liczną widownią w
2005 r. w polskim pawilonie na Biennale Weneckim, najstarszym na świecie festiwalu
sztuki współczesnej, a także prezentowano go na przeglądach sztuki w Warszawie i San
Francisco.
Według jednego z recenzentów film ten „sugeruje, że eksperyment Zimbardo, w którego konstrukcji jest tyleż intuicji, co ściśle naukowej metody, mógł mieć zadatki na
dzieło sztuki... Jednakże w symulowanym więzieniu wkrótce zapomina się o
artystycznych zasadach. Ta ‘gra’ nabiera własnego impetu, wciągając graczy w swą
dynamikę tak kompletnie, że zaczyna poruszać ich do głębi. Strażnicy stają się bardziej
brutalni i dominujący. Nieposłusznych osadza się w izolatce; wszystkie głowy są
ogolone. W tym momencie kilku więźniów, zamiast po prostu uważać to wszystko za
irytującą grę, którą mogą znosić tak długo, jak się da (za 40 dolarów dziennie), uznaje, że
jest to naprawdę zla sytuacja i wycofują się z ‘eksperymentu’ na dobre”36.
Witryna Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego: siła Internetu
Wykorzystując archiwalny materiał filmowy i czterdzieści dwie stronice slajdów,
www.prisonexp.org opowiada o tym, co zdarzyło się w ciągu sześciu pamiętnych dni
naszego eksperymentu. Witryna ta zawiera podstawowe dokumenty, kwestie dyskusyjne,
artykuły, wywiady i mnóstwo innych materiałów dla wykładowców, studentów i wszystkich zainteresowanych wzbogaceniem swej wiedzy o eksperymencie - a wszystko w pięciu językach. Została ona założona w grudniu 1999 r., z fachową pomocą Scotta Plousa i
Mike’a Lestika.
Jeśli odwiedzisz wyszukiwarkę google.com i wprowadzisz słowo kluczowe „Experiment”, to prawdopodobnie odkryjesz, że SPE jest witryną internetową zajmującą wysoką
pozycję na całym świecie wśród 291 min wejść, jak w sierpniu 2006 r. Podobnie w
sierpniu 2006 r. słowo kluczowe „Prison” (więzienie) w Google dawało witrynie
internetowej Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego drugie miejsce wśród ponad
192 min wejść, jedynie za Federalnym Urzędem Więzienictwa Stanów Zjednoczonych
(Federal Bureau of Prisons of the United States).
W typowym dniu strona www.prisonexp.org jest oglądana ponad 25 tys. razy, a w
sumie ponad 38 min razy od chwili utworzenia witryny. U szczytu doniesień
agencyjnych
o znęcaniu się nad więźniami w Abu Ghraib, w maju i czerwcu 2004 r., ruch w Internecie
wokół witryny Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego (i jego macierzystej witryny
www.socialpsychology.org) przekraczał 250 tys. odwiedzin dziennie. Takie natężenie
świadczy nie tylko o zainteresowaniu społeczeństwa badaniami psychologicznymi, ale
także o odczuwalnej przez wielu ludzi potrzebie zrozumienia dynamiki uwięzienia, czy,
bardziej ogólnie, dynamiki władzy i ucisku. Dane te mogą także odzwierciedlać
legendarny obecnie status, jaki ten eksperyment osiągnął w wielu krajach świata.
Żywy, bardzo osobisty przykład następstw odwiedzania witryny SPE można znaleźć
w przytoczonym niżej liście dziewiętnastoletniego studenta psychologii, który opisał mi,
jakie znaczenie miało dla niego zapoznanie się z tą witryną. Pozwoliła mu ona lepiej zrozumieć okropne doświadczenia, jakie miał na wojskowym obozie dla rekrutów:
„Wkrótce [oglądając Stanfordzki Eksperyment Więzienny] byłem bliski lez. W
listopadzie 2001 r., dążąc do realizacji dziecięcych marzeń, wstąpiłem do Korpusu
Amerykańskiej Piechoty Morskiej (United States Marinę Corps). Aby przedstawić w
skrócie tę długą historię, powiem, że stałem się ofiarą wielokrotnego, niezgodnego z
prawem znęcania się fizycznego i psychicznego. Dochodzenie wykazało, że
zostałem pobity ponad 40 razy, mimo braku jakichkolwiek prowokacji z mojej
strony. W końcu, chociaż walczyłem z tym, zacząłem mieć skłonności samobójcze i
z tego powodu zostałem zwolniony z obozu dla rekrutów Amerykańskiej Piechoty
Morskiej. Byłem w tej bazie zaledwie przez około trzy miesiące.
Staram się tu powiedzieć, że sposób, w jaki Pańscy strażnicy wykonywali swoje
obowiązki oraz w jaki czynią to instruktorzy musztry wojskowej, jest czymś
niewiarygodnym. Byłem zdumiony wszelkimi podobieństwami między Pańskimi
strażnikami a jednym konkretnym instruktorem, który przychodzi mi na myśl. Ja
byłem traktowany niemal tak samo, a w pewnych przypadkach nawet gorzej.
Pewien wyróżniający się incydent był próbą przełamania solidarności plutonu.
Zmuszono mnie, żebym siedział w „gnieździe” (kwaterze) mojego oddziału i
krzyczał do innych rekrutów: ‘Gdybyście, kolesie, ruszali się szybciej, nie
musielibyśmy robić tego godzinami’, zwracając się do wszystkich bez wyjątku rekrutów, którzy trzymali nad głową bardzo ciężkie szafki na buty. Zdarzenie to było
bardzo podobne do tego, gdy więźniowie mówili: ‘Nr 819 jest złym więźniem’. Po
tym moim incydencie, kiedy po paru miesiącach byłem już bezpieczny w domu,
mogłem myśleć tylko o tym, jak bardzo chcę wrócić, żeby pokazać innym rekrutom,
że chociaż instruktor powiedział plutonowi, że jestem złym rekrutem, to jednak nim
nie byłem. [Dokładnie tak samo, jak chciał zrobić to nasz więzień Stew-819],
Przychodzą mi na myśl inne zachowania, takie jak pompki za karę, golenie głów i
pozbawiane nas wszelkiej innej tożsamości, niż tej wynikającej ze zwracania się do
nas (i przez nas do innych ludzi) słowami ‘Rekrucie taki-a-taki’, co było replikacją
Pańskiego badania.
Rzecz w tym, że chociaż Pański eksperyment został przeprowadzony 31 lat temu, to
jednak lektura tego badania pomogła mi pojąć to, czego przedtem nie byłem w stanie
zrozumieć, nawet po poddaniu się psychoterapii i skorzystaniu z poradnictwa
psychologicznego. To, co Pan zademonstrował, naprawdę dało mi wgląd w coś, z
czym borykałem się do niedawna przez prawie rok. Chociaż z pewnością nie jest to
usprawiedliwieniem ich zachowania, to jednak obecnie potrafię zrozumieć powody
postępowania instruktorów musztry, sadystycznych i żądnych władzy.
Krótko mówiąc, doktorze Zimbardo, dziękuję panu”.
Pełny, barwny opis kształtowania żołnierza piechoty morskiej można znaleźć w
książce Williama Maresa The Marinę Machinę (Maszyna piechoty morskiej)37.
Przypisy
Można dojść do wniosku, że w tym niewielkim eksperymencie jest coś takiego, co
ma trwałą wartość nie tylko dla specjalistów w zakresie nauk społecznych, lecz także, w
jeszcze większym stopniu, dla ogółu społeczeństwa. Obecnie jestem przekonany, że
czymś szczególnym jest dramatyczna transformacja natury ludzkiej, nie za pomocą
tajemniczych substancji chemicznych dr Jekylla, które przemieniały go w złego Mr
Hyde’a, lecz pod wpływem siły sytuacji społecznych i systemów, które je stwarzają i
podtrzymują. Moi współpracownicy i ja cieszymy się, że udało się nam „wprowadzić
psychologię do publicznej świadomości” w sposób pouczający, interesujący i zajmujący,
który pozwala nam wszystkim zrozumieć tę tak podstawową i niepokojącą cechę natury
ludzkiej.
Jest teraz czas, by rozszerzyć empiryczne podstawy tego jednego eksperymentu, więc
w kilku następnych rozdziałach dokonamy przeglądu wielu różnych badań z licznych
źródeł, dzięki czemu uzyskamy więcej informacji o tym, jak istotna może być rola
sytuacji w przekształcaniu dobrych ludzi w złoczyńców.
Przypisy
Pojęciem „sytuacji totalnej”, wywierającej potężny wpływ na funkcjonowanie ludzi,
posługiwał się Erving Goffman opisując wpływ zakładów zamkniętych na pacjentów
psychiatrycznych i więźniów, oraz Robert Jay Lifton do przedstawienia silnego
oddziaływania warunków przesłuchań w komunistycznych Chinach. Sytuacja totalna to
taka sytuacja, w której dana osoba podlega ograniczeniom fizycznym, a więc i
psychicznym, w takim stopniu, że wszystkie struktury informacyjne i nagradzające
zawarte są w wąskich granicach tej sytuacji. Craig Haney i ja rozszerzyliśmy tę
koncepcję tak, by objęła szkoły średnie, które czasami spełniają funkcje więzień. Zob. E.
Goffman, Asylums: Essays on the Social Situation of Mental Patients and. Other Inmates
(New York: Doubleday, 1961); R.J. Lifton, Thought Reform and the Psychology of
Totalism (New York: Norton, 1969); C. Haney i P.O. Zimbardo, Social Roles. Roleplaying and Education: The High School as Prison, Behavioral and Social Science
Teacher, 1 (1073), 24—25.
2
P.G. Zimbardo, Psychology and Life, wyd. 12 (Glenview, II: Scott, Foresman,
1989), tab. „Ways We Can Go Wrong”, s. 689.
3
L. Ross i D. Shestowsky, Contemporary Psychology’s Challenges to Legal Theory
and Practice, Northwestern Law Review 97 (2003), 108-14.
4
S. Milgram, Obedience to Authority (New York: Harper and Row, 1974).
5
D. Baumrind, Some Thoughts on Ethics of Research: After Reading Milgram’s
Behavioral Study of Obedience, American Psychologist 19 (1964), 421-23.
6
Zob. kopię aprobaty w Human Subjects Research Review, zamieszczoną na stronie:
www.prisonexp.org pod Links.
1
Zob. L. Ross, M.R. Lepper i M. Hubbard, Perseverance in Self-Perception and
Social Perception: Biased Attributional Processes in the Debriefing Paradigm,Journal
274
of Personality and Social Psychology 32 (1975), 880-92.
8
L. Kohlberg, The Philosophy of Moral Development (New York: Harper and Row,
1981).
9
Zob. badania Neala Millera nad biologicznym sprzężeniem zwrotnym i
warunkowaniem autonomicznym oraz podane przez niego przykłady, jak badania
podstawowe mogą przynosić praktyczne korzyści: N.E. Miller, The Value of Behavioral
Research on Animals, American Psychologist 40 (1985), 423-40; oraz N.E. Miller,
Introducing and Teaching Much-Needed Understanding of the Scientific Process,
American Psychologist 47 (1992), 848-50.
10
P.G. Zimbardo, Discontinuity Theory: Cognitive and Social Searches for
Rationality and Normality
May Lead to Madness, w: Advances in Experimental Social Psychology, t. 31, M.
Zanna (red.) (San Diego: Academic Press, 1999), s. 345^-86.
11
Szczegóły dotyczące filmu wideo The Quiet Rage: P.G. Zimbardo (autor i
realizator) oraz K. Musen (współautor i współrealizator), Quiet Rage: The Stanford
Prison Experiment (wideo) (Stanford, CA: Stanford Instructional Television Network,
1989).
12
Informacja osobista, e-mail, 5 czerwca 2005.
13
C. Haney, Psychology and Legal Change: the Impact of a Decade, Law and Human
Behavior 17 (1993), 371-98; C. Haney, Infamous Punishment: The Psychological Effects
of Isolation, National Prison Project Journal
8
(1993), 3-21; C. Haney, The Social Context of Capital Murder: Social Histories
and the Logic of Capital Mitigation, Santa Clara Law Review 35 (1995), 547-609; C.
Haney, Reforming Punishment: Psychological Limits to the Pain of Imprisonment
(Washington, DC: American Psychological Association, 2006); C. Haney i P.G.
Zimbardo, The Past and Future of U.S. Prison Policy: Twenty-five Years After the
Stanford Prison Experiment, American Psychologist 53 (1998), 709-27.
14
EG. Zimbardo, C. Masłach i C. Haney, Reflections on the Stanford Prison
Experiment: Genesis, Transformations, Consequences, w: Obedience to Authority:
Current Perspectives on the Milgram Paradigm, T. Blass (red.) (Mahwah, NJ: Erlbaum,
1999), cyt. s. 221,225.
15
Tamże, s. 220.
16
C. Masłach, Burned-out, Human Behavior, wrzesień 1976, s. 16-22; C. Masłach,
Burnout: The Cost of Caring (Englewood Cliffs, NJ: Prentice-Hall, 1982); C. Masłach,
S.E. Jackson i M.P. Leiter, The Masłach Burnout Inventory (wyd. 3) (Palo Alto, CA:
Consulting Psychologists Press, 1996); C. Masłach i M.P. Leiter, The Truth About
Bumout (San Francisco: Jossey-Bass, 1997).
17
Curtis Banks rozpoczął wybitną karierę akademicką, uzyskując doktorat na
Uniwersytecie Stanforda w ciągu zaledwie trzech lat i jako pierwszy Afroamerykanin
został zatrudnionym na etacie profesorem na Princeton University. Następnie zaczął
wykładać na Harvard University, a ponadto świadczył wartościowe usługi w Educational
Testing Service oraz jako założyciel i redaktor Journal of Black Psychology. Niestety w
1998 r. zmarł przedwcześnie na raka.
David Jaffe podobnie, po Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym rozpoczął
wybitną karierę w dziedzinie medycyny i obecnie jest dyrektorem Emergency Medicine
Department (Oddziału Medycyny Ratunkowej) w Children’s Hospital w St. Louis oraz
7
profesorem nadzwyczajnym pediatrii na Washington University w St. Louis (stan
Missouri).
18
P.G. Zimbardo, The Stanford Shyness Project, w: Shyness: Perspectives on
Research and Treatment, W.H. Jones, J.M. Cheek i S.R. Briggs (red.) (New York:
Plenum Press, 1986), s. 17-25; P.G. Zimbardo, Shyness: What It Is, What to Do About It
(Reading, MA: Addison-Wesley, 1977); PG. Zimbardo i S. Radi, The Shy Child (New
York: McGraw-Hill, 1986); P.G. Zimbardo, P Pilkonis i R. Norwood, The Silent Prison
of Shyness, Psychology Today, maj 1975, s. 69-70,72; L. Henderson i P.G. Zimbardo,
Shyness as a Clinical Condition: The Stanford Model, w: International Handbook of
Social Anxiety, L. Alden i R. Crozier (red.) (Sussex, UK: John Wiley and Sons), s. 43147.
19
P. G. Zimbardo, S. Andersen i L.G. Kabat, Induced Hearing Deficit Generates
Experimental Paranoia, Science 212 (1981), 1529-31; P. G. Zimbardo, S. LaBerg i L.
Butler, Physiological Consequences of Unexplained Arousal: A Posthypnotic Suggestion
Paradigm, Journal of Abnormal Psychology 102 (1993), 466-73.
20
P. G. Zimbardo, A Passion for Psychology: Teaching It Charismatically,
Integrating Teaching and Research Synergistically, and Writing About It Engagingly, w:
Teaching Introductory Psychology: Survival Tips from the Experts, R. J. Sternberg (red.)
(Washington, DC: American Psychological Association, 1997), s. 7-34.
21
P.G. Zimbardo, The Power and Pathology of Imprisonment, Congressional Record,
seria nr 15,25 października 1971 r. Przesłuchania przed Podkomisją nr 3 Komisji
Sądownictwa, Izba Reprezentantów, Dziewięćdziesiąty Drugi Kongres, Pierwsza Sesja
na temat Polityki Penitencjarnej, część II, Więzienia, Reforma Więzień i Prawa Więźnia:
Kalifornia (Washington, DC: U.S. Government Printing Office, 1971).
11
P.G. Zimbardo, The Detention and Jailing of Juveniles (Przesłuchania przed
Komisją Sądownictwa Senatu USA, Podkomisja do badania przestępczości nieletnich,
10,11 i 17 września) (Washington, DC: U.S. Government Printing Office, 1974), s. 14161.
23
P.G. Zimbardo, Transforming Experimental Research into Advocacy for Social
Change, w: Applications of Social Psychology, M. Deutsch i H.A. Hornstein (red.)
(Hillsdale, NJ: Erlbaum, 1983).
24
S.H. Lovibond, X. Mithiran i W.G. Adams, The Effects of Three Experimental
Prison Environments on the Behaviour of Non-Convict Volunteer Subjects, Australian
Psychologist (1979), 273-87.
25
A. Banuazizi i S. Movahedi, Interpersonal Dynamics in a Simulated Prison: A
Methodological Analysis, American Psychologist 17 (1975), 152-60.
26
N.J. Orlando, The Mock Ward: A Study in Simulation, w: Behavior Disorders:
Perspectives and Trends (wyd. 3). O. Milton i R.G. Wahlers (red.) (Philadelphia:
Lippincott, 1973), s. 162-70.
Przypisy
275
D. Derbyshire, When They Played Guards and Prisoners in the US, It Got
Nasty. In Britain, They Became Friends, The Daily Telegraph, 3 maja 2002, s. 3.
28
M.G. Bloche i J.H. Marks, Doing unto Others as They Did to Us. The New York
Times, 4 listopada 2005.
29
J. Mayer, The Experiment, The New Yorker, 11 i 18 lipca 2005.
50
G. Gray i A. Zielinski, Psychology and U.S. Psychologists in Torture and
War in the Middle East, Torture 16(2006), 128-33,cyt. s. 130-131.
31
The Schlesinger Report, w: The Torture Papers, K. Greenberg i J. Dratel
(red.) (UK: Cambridge University Press, 2005), s. 970-71. W rozdz. 15 powiemy
więcej na temat wyników tego niezależnego śledztwa.
32
Richard Alvarez, Stanford Prison Experiment, recenzja, Cover, wrzesień 1995, s. 34.
33
Philip French, Das Experiment, recenzja, The Observer, on-line, 24 marca 2002.
34
Peter Bradshaw, Das Experiment, recenzja, The Guardian, on-line, 24 marca 2002.
35
Roger Ebert, Das Experiment, recenzja, Chicago Sun-Times, on-line, 25
października 2002.
36
Blake Gopnik, A Cell with the Power to Transform, The Washington Post, 16
czerwca 2005, s. cl, c5.
37
W. Mares, The Marine Machine: The Making of the United States Marine (New
York: Doubleday, 1971).
ROZDZIAŁ 12
27
Badanie dynamiki społecznej: władza, konformizm i posłuszeństwo
Jestem przekonany, że u wszystkich ludzi w pewnych okresach życia, a w życiu
wielu ludzi we wszystkich okresach między niemowlęctwem a późną starością,
jednym z najbardziej dominujących elementów jest pragnienie, żeby być
wewnątrz lokalnego Kręgu, i strach, że pozostanie się na zewnątrz... Ze
wszystkich pasji, ta namiętność do Wewnętrznego Kręgu najskuteczniej skłania
człowieka, który nie jest jeszcze bardzo ztym człowiekiem, do robienia bardzo
złych rzeczy.
C.S. Lewis, The Inner Ring (1944)1
Motywy i potrzeby, które zwykle służą nam dobrze, mogą prowadzić nas na manowce, kiedy
wzbudzają je, wzmacniają lub manipulują nimi czynniki zewnętrzne, z których siły nie zdajemy
sobie sprawy. To właśnie dlatego zło jest tak wszechobecne. Jego pokusy to po prostu małe
przeoczenie, niewielkie zboczenie z drogi życia, plamka na naszym bocznym lusterku, prowadząca
do katastrofy.
Starając się zrozumieć przemiany charakteru dobrych młodych ludzi w Stanfordzkim
Eksperymencie Więziennym, przedstawiłem pokrótce szereg procesów psychologicznych, które
odegrały decydującą rolę w wypaczaniu ich myśli, uczuć, spostrzeżeń i działań. Przekonaliśmy się,
jak podstawowa potrzeba przynależności, przestawania z innymi i akceptacji z ich strony, tak
istotna dla tworzenia społeczności, w Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym uległa
przekształceniu w stosowanie się do nowo ukształtowanych norm, które pozwalały strażnikom
dręczyć więźniów2. Przekonaliśmy się także, iż podstawowy motyw spójności między naszymi
prywatnymi postawami a zachowaniem publicznym pozwala godzić sprzeczne zobowiązania i
racjonalizować je w przypadku stosowania przemocy przeciw swoim bliźnim3.
Będę przekonywał, że najbardziej dramatyczne przypadki kierowanej zmiany zachowania i
„kontroli umysłu” nie są konsekwencją niezwykłych form oddziaływania, takich jak hipnoza,
środki psychotropowe czy „pranie mózgu”, lecz wynikają raczej z systematycznej, długotrwałej
manipulacji najbardziej prozaicznymi aspektami natury ludzkiej w warunkach ograniczenia
swobody4.
W tym właśnie sensie jestem przekonany o słuszności tego, co sugerował angielski uczony
C.S. Lewis - że w transformacji zachowania ludzkiego potężna siła, powodująca przekroczenie
przez ludzi granicy między dobrem a złem, wynika z podstawowego pragnienia, żeby być „w”, a
nie „poza”. Jeśli wyobrazimy sobie społeczną zdolność wywierania wpływu w postaci zbioru
koncentrycznych kół, od najpotężniejszego centralnego czy wewnętrznego kręgu do mającego
najmniejsze społeczne znaczenie kręgu zewnętrznego, to możemy zrozumieć, dlaczego Lewis
przypisywał takie znaczenie temu centralnemu kręgowi. Jego Wewnętrzny Krąg (Inner Ring) jest
nieuchwytnym Camelotem, niezwykle trudno osiągalnym przyjęciem do pewnej szczególnej
grupy, jakiegoś uprzywilejowanego stowarzyszenia, co powoduje natychmiastowe podniesienie
statusu i umocnienie tożsamości. Dla większości z nas powab Wewnętrznego Kręgu jest oczywisty
- kto nie chce być członkiem „grupy własnej”? Kto nie chce wiedzieć, że został sprawdzony i
uznany za godnego włączenia czy wstąpienia do nowej, ekskluzywnej sfery społecznej akceptacji?
Nacisk ze strony rówieśników uznano za siłę społeczną, która powoduje, że ludzie, zwłaszcza
dorastająca młodzież, robią różne dziwne rzeczy - wszystko, żeby zostać zaakceptowanym.
Jednakże dążenie do Wewnętrznego Kręgu pielęgnuje się w swym wnętrzu. Zewnętrzny nacisk
rówieśników nie ma takiej siły, z jaką działa wewnętrzna presja - pragnienie, żeby Oni zechcieli
Ciebie. To ono sprawia, że ludzie są gotowi poddawać się bolesnym, upokarzającym rytuałom
inicjacyjnym w korporacjach, sektach, klubach towarzyskich czy w wojsku. Dla wielu uzasadnia
też znoszenie przez całe życie egzystencji polegającej na wspinaniu się po szczeblach kariery.
Ta siła motywacyjna zostaje podwójnie wzmocniona przez to, co Lewis nazwał „strachem
przed pozostaniem na zewnątrz”. Ten lęk przed odrzuceniem, gdy pragnie się akceptacji, może
sparaliżować inicjatywę i zniweczyć osobistą niezależność. Może przemienić istoty społeczne w
nieśmiałych introwertyków. Wyobrażona groźba, że zostanie się zaliczonym do grupy obcej, może
skłonić niektórych łudzi do tego, że zrobią niemal wszystko, żeby tylko uniknąć tego
przerażającego odrzucenia. Władze mogą żądać całkowitego posłuszeństwa bez odwoływania się
do kar czy nagród, tylko posługując się tą obosieczną bronią: przynętą akceptacji połączoną z
groźbą odrzucenia. Tak silny jest ten ludzki motyw, że nawet nieznajomi uzyskują silniejszą
pozycję, gdy obiecają nam specjalne miejsce przy swoim stole wspólnych sekretów - „to tylko
między nami”5.
Wstrętny przykład działania tych mechanizmów społecznych wyszedł na jaw ostatnio, gdy
czterdziestoletnia kobieta przyznała się do uprawiania seksu z pięcioma uczniami szkoły średniej i
do dostarczania im (i innym) alkoholu i narkotyków na cotygodniowych sex parties, które przez
cały rok odbywały się w jej domu. Powiedziała ona policji, że robiła to, ponieważ chciała być
„odlotową mamuśką” (cool mom). W swym złożonym pod przysięgą oświadczeniu ta od niedawna
„odlotowa mamuśka” opowiedziała śledczym, że nigdy nie była popularna wśród swych kolegów i
koleżanek w szkole średniej, jednakże organizowanie tych imprez pozwoliło jej „poczuć się jak
jedna z grupy”6. Niestety, znalazła niewłaściwy Wewnętrzny Krąg.
Co ujawniły badania nad wptywem sytuacji
Stanfordzki Eksperyment Więzienny jest jednym z elementów rozleglej mozaiki badań, które
ujawniają silny wpływ sytuacji społecznych i społecznej struktury rzeczywistości. Przekonaliśmy
się, że koncentrował się on na relacjach władzy między jednostkami w warunkach zakładu
zamkniętego. Wiele innych badań, które poprzedziły ten eksperyment
i nastąpiły po nim, rzuciło światło na szereg innych aspektów zachowania ludzkiego, które są
kształtowane w nieoczekiwany sposób przez siły sytuacyjne.
Grupy mogą skłonić nas do zrobienia tego, czego normalnie nie zrobilibyśmy sami, lecz ich
wpływ jest często pośredni i polega po prostu na modelowaniu normatywnego zachowania, które
zgodnie z życzeniami danej grupy mamy naśladować i praktykować. Przeciwnie, wpływ władzy
jest częściej bezpośredni i pozbawiony subtelności: „Zrób to, co mówię ci, żebyś zrobił”. Ponieważ
jednak żądanie to jest tak otwarte i brutalne, ktoś może zdecydować, że nie posłucha i nie zastosuje
się do polecenia szefa. Aby zrozumieć, co mam na myśli, zastanów się nad następującym
zagadnieniem: w jakim stopniu zwykły, dobry człowiek przeciwstawiłby się bądź podporządkował
żądaniu osoby będącej autorytetem, żeby skrzywdził lub nawet zabił niewinnego nieznajomego.
To prowokacyjne pytanie zostało poddane testowi eksperymentalnemu w kontrowersyjnym
badaniu nad ślepym posłuszeństwem wobec autorytetu. Jest to klasyczny eksperyment, o którym
prawdopodobnie słyszałeś ze względu na jego „szokujące” wyniki, lecz w jego procedurach
ukrytych jest dużo więcej ważnych rzeczy, które wydobędziemy, żeby pomogły nam zrozumieć,
dlaczego dobrych ludzi można nakłonić do złego postępowania. Dokonamy przeglądu replikacji i
modyfikacji tego klasycznego eksperymentu i znów zadamy pytanie, jakie stawiają wszystkie takie
badania: jaka jest jego trafność zewnętrzna, jakie odpowiedniki tej laboratoryjnej demonstracji siły
autorytetu występują w realnym świecie.
Uwaga! Mogą działać atrybucje egotystyczne
Zanim rozpatrzymy szczegółowo to badanie, muszę Cię przestrzec przed tendencyjnością, jakiej
prawdopodobnie ulegasz, a która mogłaby uniemożliwić Ci wyciągnięcie właściwych wniosków
ze wszystkiego, o czym będziesz czytał. Większość z nas konstruuje umacniające własną pozycję,
obronne, egotystyczne atrybucje, które sprawiają, że uważamy się za wyjątkowych - nigdy za
zwyczajnych, a z pewnością „powyżej przeciętnej”7. Takie inklinacje (tendencje) poznawcze
pełnią wartościową funkcję, polegającą na podnoszeniu naszego poczucia własnej wartości i
chronieniu nas przed ciosami życia. Pozwalają nam usprawiedliwiać porażki, przypisywać sobie
zasługę za osiągnięte sukcesy i wypierać się odpowiedzialności za złe decyzje, dzięki czemu
postrzegamy nasz subiektywny świat przez różowe okulary. Na przykład badania wykazują, że
86% Australijczyków ocenia swoje osiągnięcia w pracy jako „powyżej przeciętnej”, a 90%
amerykańskich dyrektorów handlowych określa swoje osiągnięcia jako lepsze niż te, które ma
przeciętny dyrektor. (Aż żal nam tego biednego przeciętnego faceta).
Jednakże te inklinacje poznawcze mogą być także nieprzystosowawcze, nie pozwalając nam
dostrzec naszego podobieństwa do innych i utrudniając uświadomienie sobie faktu, że ludzie
zupełnie podobni do nas zachowują się źle w pewnych toksycznych sytuacjach. Takie inklinacje
oznaczają również, że nie stosujemy podstawowych środków ostrożności w celu uniknięcia
niepożądanych konsekwencji naszego zachowania, zakładając, że to się nam nie przydarzy.
Podejmujemy więc ryzyko w sprawach seksualnych, przy prowadzeniu samochodu i uprawianiu
hazardu, ryzykujemy zdrowie, a nawet więcej. Skrajnym przykładem takich inklinacji jest fakt, że
większość ludzi nawet, gdy wcześniej zostaną o nich poinformowani, jest przekonana, iż są mniej
podatni na te egotystyczne atrybucje niż inni8.
To znaczy, że kiedy czytasz o Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym lub wielu innych
badaniach rozpatrywanych w tym rozdziale, mógłbyś łatwo dojść do wniosku, że ty nie zrobiłbyś
tego, co uczyniła większość, że oczywiście byłbyś wyjątkiem od reguły. To przekonanie
statystycznie nierozsądne (ponieważ większość z nas je podziela), czyni Cię jeszcze bardziej
podatnym na wpływ czynników sytuacyjnych - właśnie dlatego, że nie doceniasz ich siły, a
przeceniasz siły własne. Jesteś przekonany, że byłbyś dobrym strażnikiem, opornym więźniem,
buntownikiem, dysydentem, nonkonformistą i, przede wszystkim, Bohaterem. Gdybyż to tak
było..., ale bohaterowie są rzadkością - z niektórymi spotkamy się w ostatnim rozdziale.
Zachęcam Cię więc, żebyś na razie zawiesił tę inklinację i wyobraził sobie, że to, co w tych
eksperymentach robiła większość, stanowi właściwą podstawę przewidywań również w
odniesieniu do ciebie. Przynajmniej weź pod uwagę to, że nie możesz być pewny, czy można by,
czy też nie, nakłonić Cię do zrobienia tego, co przeciętny uczestnik robił w tych badaniach gdybyś był na jego miejscu, w tych samych okolicznościach. Proszę, przypomnij sobie, co Clay więzień 416, ten, który odmówił jedzenia kiełbasek, powiedział w poeksperymentalnym
wywiadzie ze swym dręczycielem, strażnikiem zwanym „John Wayne”. Na sarkastyczne pytanie:
„Jakim strażnikiem ty byłbyś, gdybyś był na moim miejscu?”, odpowiedział skromnie: „Naprawdę
nie wiem”.
Jedynie wtedy, gdy uznamy, że w naszej kondycji ludzkiej my wszyscy podlegamy tym samym
dynamicznym siłom, pokora weźmie pierwszeństwo przed nieuzasadnioną dumą i będziemy mogli
zacząć zdawać sobie sprawę z naszej podatności na mechanizmy sytuacyjne. W tym duchu
przypomnijmy słowa Johna Donne’a, który wymownie przedstawił wzajemne powiązania i
zależności między nami wszystkimi:
„Cała ludzkość ma jednego autora i cala jest jednym tomem; gdy jeden człowiek umiera, jeden
rozdział nie zostaje wyrwany z tej księgi, lecz przetłumaczony na lepszy język; każdy rozdział
musi być tak przetłumaczony..., a zatem dzwon, który dzwoni na kazanie, wzywa nie tylko
kaznodzieję, lecz wszystkich wiernych, żeby przyszli: tak więc ten dzwon wzywa nas
wszystkich... żaden człowiek nie jest wyspą, całą w sobie... śmierć każdego człowieka
umniejsza mnie, ponieważ jestem włączony w ludzkość; a więc nigdy nie pytaj, komu bije
dzwon; on bije tobie”.
(Meditations 27)
Badania Ascha nad konformizmem: podporządkowywanie się
Psycholog społeczny Solomon Asch9, sądził, że Amerykanie potrafią działać w sposób niezależny,
nawet gdy stoją w obliczu większości, która widzi świat inaczej niż oni. Prawdziwy konformizm
może ujawnić się wtedy, gdy grupa kwestionuje podstawową percepcję
i przekonania jednostki - twierdząc, że X jest Y, podczas gdy niewątpliwie nie jest to prawdą. Asch
przewidywał, że w takich okolicznościach stosunkowo niewiele osób dostosowałoby się;
większość oparłaby się stanowczo temu skrajnemu naciskowi grupy, która w sposób tak oczywisty
nie ma racji.
Co rzeczywiście działo się z ludźmi, którzy stanęli wobec rzeczywistości społecznej
kolidującej z ich podstawową percepcją świata? Abyś mógł się tego dowiedzieć, pozwól, że
posadzę Cię na krześle typowego uczestnika badań.
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
Zostałeś zwerbowany do wzięcia udziału w badaniu percepcji wzrokowej,
które zaczyna się od oceniania względnej długości odcinków. Pokazują Ci karty z
trzema odcinkami różnej długości i proszą, żebyś stwierdził głośno, który z tych
trzech odcinków ma tę samą długość co odcinek wzorcowy na innej karcie. Jeden
jest krótszy, jeden dłuższy, a jeden dokładnie taki sam jak odcinek wzorcowy.
Takie zadanie to dla Ciebie bułka z masłem. Popełniasz niewiele błędów, tak
samo jak większość innych uczestników (mniej niż 1% nietrafnych ocen).
Jednakże w tym badaniu nie jesteś sam; jest z tobą grupa złożona z siedmiu
rówieśników, a Ty jesteś ósmy. Początkowo Twoje odpowiedzi są takie jak ich
- wszystkie dobre. Potem jednak zaczynają się dziać niezwykłe rzeczy. W
niektórych próbach każdy z nich po kolei podaje, że długi odcinek ma, jego
zdaniem, taką samą długość jak średni odcinek lub że krótki odcinek jest taki sam
jak średni. (Nie wiesz o tym, że wszyscy pozostali członkowie grupy są członkami
zespołu badawczego Ascha, którym polecono, żeby w określonych „krytycznych”
próbach jednomyślnie udzielali niepoprawnych odpowiedzi). Kiedy przychodzi
Twoja kolej, patrzysz na kartę z trzema odcinkami, a oni wszyscy patrzą na
Ciebie. Najwyraźniej widzisz coś innego niż oni, ale czy to powiesz? Czy uprzesz
się przy swoim i powiesz to, o czym wiesz, że jest słuszne, czy też zgodzisz się z
tym, co jest słuszne zdaniem wszystkich innych? Na ogólną liczbę osiemnastu
prób, z takim samym naciskiem grupy spotykasz się w dwunastu próbach, w
których grupa podaje niepoprawne odpowiedzi, natomiast w sześciu próbach,
wplecionych między inne w tym zestawie, odpowiedzi grupy są poprawne.
Jeśli jesteś podobny do większości ze 123 rzeczywistych uczestników badania
Ascha, to w około 70% przypadków uległbyś grupie w niektórych krytycznych
próbach z niepoprawnymi odpowiedziami. Trzydzieści procent prawdziwych
badanych dostosowało się w większości prób, a tylko jedna czwarta potrafiła
utrzymać swoją niezależność przez cale badanie. Niektórzy podawali, że zdawali
sobie sprawę z różnic między tym, co widzieli, a jednomyślną oceną grupy, lecz
uważali, że łatwiej było zgodzić się z innymi. U innych ta rozbieżność
wywoływała konflikt, który rozwiązywali, dochodząc do wniosku, że grupa ma
rację, a ich percepcja była niepoprawna! Wszyscy ci, którzy ulegli, nie doceniali
stopnia swego konformizmu i pamiętali, że ustępowali grupowemu naciskowi
znacznie rzadziej, niż czynili to w rzeczywistości. Pozostali niezależni w swym
umyśle - ale nie w swych działaniach.
Badania uzupełniające wykazały, że kiedy dany uczestnik ma do czynienia z
jedną tylko osobą podającą niepoprawną ocenę, przejawia wówczas pewien
niepokój, lecz zachowuje niezależność. Gdy jednak przeciwstawia mu się
większość złożona z trzech osób, liczba błędów wzrasta do 32%. Bardziej
optymistyczne jest to, że Asch znalazł skuteczny sposób zwiększenia
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
niezależności. Przydzielenie badanemu partnera, którego opinie były zgodne z
jego spostrzeżeniami, powodowało znaczne zmniejszenie wpływu większości.
Poparcie sojusznika zredukowało liczbę błędów do jednej czwartej w porównaniu
z błędami popełnianymi wtedy, gdy nie było partnera - a ten efekt odporności
utrzymywał się nawet po wyjściu partnera.
Wartościowego przyczynku, pozwalającego nam lepiej zrozumieć, dlaczego
ludzie dostosowują się, dostarczają badania, które rzucają światło na dwa
podstawowe mechanizmy sprzyjające konformizmowi wobec grupy10. Po
pierwsze, dostosowujemy się z powodu potrzeb informacyjnych: inni ludzie mają
często idee, poglądy, punkty widzenia i wiedzę, które pozwalają nam lepiej
znajdować drogę w naszym świecie, zwłaszcza przez obce lądy
i w nowych portach. Drugi mechanizm wiąże się z potrzebami normatywnymi: jest
bardziej prawdopodobne, że inni ludzie zaakceptują nas, gdy będziemy się z nimi
zgadzać, niż wtedy, gdy nie będziemy, więc dostosowujemy się do ich sposobu
widzenia świata, motywowani do zastępowania różnic podobieństwami silną
potrzebą przynależności.
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
„Próbowałem wymyślić jakiś sposób, aby eksperymentowi Ascha nad
konformizmem nadać bardziej ludzkie znaczenie. Byłem niezadowolony z tego,
że jako test konformizmu służyły oceny dotyczące odcinków. Zastanawiałem się,
czy grupy mogłyby wywierać na daną osobę taki nacisk, żeby dokonała ona
czynu, którego znaczenie dla ludzi jest bardziej oczywiste, np. być może
zachowując się agresywnie wobec innej osoby, powiedzmy, wymierzając jej coraz
silniejsze wstrząsy elektryczne. Aby jednak badać wpływ grupy... musiałbyś
wiedzieć, jak ta osoba badana zachowuje się bez nacisku ze strony grupy. W tym
momencie moje myśli zmieniły kierunek, koncentrując się na problemie, jak
daleko posunęłaby się osoba badana w wypełnianiu poleceń eksperymentatora?”.
Te rozmyślania Stanleya Milgrama, psychologa społecznego, który wcześniej
był asystentem Solomona Ascha, zapoczątkowały niezwykłą serię
eksperymentów, znanych jako badania nad „ślepym posłuszeństwem wobec
autorytetu”. Jego zainteresowanie tym problemem wynikało z głębokiego
osobistego pragnienia wyjaśnienia, dlaczego naziści tak posłusznie zabijali Żydów
w czasie Holocaustu.
„[Mój] paradygmat laboratoryjny... wyrażał w naukowej formie bardziej
ogólne zainteresowanie kwestią autorytetu, zainteresowanie, które u ludzi
należących do mojego pokolenia, zwłaszcza Żydów takich jak ja, musiały
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
wzbudzić okropności II wojny światowej... Wpływ Holocaustu na moją psychikę
zaktywizował moje zainteresowanie posłuszeństwem i ukształtował tę specyficzną
formę, w jakiej je badałem”11.
Chciałbym odtworzyć dla Ciebie sytuację, wobec której stawał typowy
uczestnik biorący na ochotnika udział w tym projekcie badawczym, następnie
przejdę do podsumowania rezultatów, przedstawię w zarysie dziesięć ważnych
wniosków, które wynikają z tych badań i które można uogólnić na inne sytuacje
transformacji zachowania w życiu codziennym, a wreszcie omówię modyfikacje
tego paradygmatu, przedstawiając szereg analogii w świecie realnym (zob. w
przypisach opis moich osobistych relacji ze Stanleyem Milgramem12).
Paradygmat badań Milgrama nad posłuszeństwem
Wyobraź sobie, że w niedzielnej gazecie zobaczyłeś poniższe ogłoszenie i
postanawiasz się zgłosić. Pierwsze badanie objęło tylko mężczyzn, lecz w
późniejszym uczestniczyły kobiety, więc zapraszam wszystkich Czytelników, by
wzięli udział w tym wyimaginowanym eksperymencie.
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
2 Ogłoszenie publiczne
82 ZAPŁACIMY CI 4 DOLARY ZA GODZINĘ TWOJEGO CZASU
Potrzebne osoby do badania nad pamięcią
Zapłacimy pięciuset mężczyznom, aby pomogli nam
dokończyć badanie nad pamięcią i uczeniem się. Badanie to jest
przeprowadzane na Yale University.
Każdej osobie, która weźmie udział, zapłacimy 4 dolary
(plus 50 centów za przejazdy) za ok. 1 godzinę jej czasu. Potrzebujemy
Cię tylko na jedną godzinę - nie ma żadnych dalszych zobowiązań.
Możesz wybrać termin, w którym chciałbyś przyjść (wieczory, dni
powszednie lub weekendy).
- Nie jest potrzebne żadne specjalne przeszkolenie,
wykształcenie czy doświadczenie. Potrzebujemy:
robotników fabrycznych biznesmenów
robotników budowlanych
pracowników miejskich urzędników
sprzedawców
pracowników fizycznych przedstawicieli wolnych zawodów
pracowników biurowych fryzjerów
telefonistów
innych
Wszystkie osoby muszą być w wieku od 20 do 50 lat. W
badaniu nie mogą wziąć udziału uczniowie szkól średnich ani
studenci.
-Jeśli odpowiadasz tym wymaganiom, wypełnij kupon
zamieszczony niżej i wyślij go zaraz pocztą do profesora
Stanleya Milgrama, Wydział Psychologii, Yale University, New
Haven. Później zostaniesz powiadomiony o dokładnym czasie i
miejscu badania. Zastrzegamy sobie prawo odrzucenia każdego
zgłoszenia.
Zapłatę w wysokości 4 dolarów (plus 50 centów za
przejazdy) otrzymasz zaraz po przybyciu do laboratorium.
-
DO:
PROF. STANLEY MILGRAM, WYDZIAŁ PSYCHOLOGII,
YALE UNIVERSITY, NEW HAVEN, CONN.
Chcę wziąć udział w tym badaniu nad pamięcią i uczeniem się.
Jestem w grupie wiekowej od 20 do 50 lat. Jeśli wezmę udział,
otrzymam zapłatę w wysokości 4 dolarów (plus 50 centów za
przejazdy).
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
Kiedy Ty i drugi kandydat zgłaszacie się do laboratorium Yale University,
wita was badacz, którego poważne zachowanie i biały fartuch laboratoryjny
świadczą o naukowym znaczeniu eksperymentu. Jesteście tu, żeby dopomóc
psychologii naukowej w znalezieniu sposobu polepszenia ludzkiej pamięci i
uczenia się za pomocą stosowania kar. Informuje was, dlaczego to nowe badanie
może mieć ważne praktyczne konsekwencje. Zadanie jest proste: jeden z was
będzie „nauczycielem”, który daje „uczniowi” do zapamiętania listę złożoną z par
wyrazów. W trakcie testu nauczyciel podaje po kolei słowa bodźcowe, a uczeń
musi na każde z nich zareagować poprawnym skojarzeniem. Kiedy podaje
właściwą odpowiedź, nauczyciel nagradza go werbalnie, mówiąc „dobrze” lub
„słusznie”. Kiedy uczeń się myli, nauczyciel ma nacisnąć przycisk na groźnie
wyglądającym aparacie, który natychmiast aplikuje wstrząs, aby ukarać błąd.
Generator wstrząsów ma trzydzieści przycisków, od niskiego poziomu napięcia
(15 V), który przy każdym kolejnym przycisku wzrasta o 15 V. Eksperymentator
mówi Ci,
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
że za każdym razem, gdy uczeń popełni błąd, musisz wymierzyć mu wstrząs o
wyższym napięciu, naciskając kolejny przycisk. Na tablicy sterowniczej
zaznaczono przy każdym przycisku zarówno napięcie w woltach, jak i słowny
opis poziomu tego napięcia. Dziesiąty poziom (150 V) to „Silny wstrząs”,
trzynasty poziom (195 V) to „Bardzo silny wstrząs”; siedemnasty poziom (255 V)
określono jako „Dotkliwy wstrząs”, a dwudziesty pierwszy (315 V) jako
„Wyjątkowo dotkliwy wstrząs”; dwudziesty piąty poziom (375 V) to „Niebezpieczeństwo, ciężki wstrząs”, a poziomy dwudziesty dziewiąty i trzydziesty (435 i
450 V) na tablicy sterowniczej oznaczono po prostu złowieszczym XXX
(graficzny symbol największego bólu i największej mocy).
Ty i drugi ochotnik ciągniecie losy, aby ustalić podział ról; Ty masz być
nauczycielem, a on będzie uczniem. (Losowanie jest sfałszowane, a drugi
ochotnik w rzeczywistości jest pomocnikiem eksperymentatora, zawsze grającym
rolę ucznia). Jest to dobroduszny mężczyzna w średnim wieku, którego pomagasz
odprowadzić do sąsiedniego pomieszczenia. „Dobrze, teraz podłączymy ucznia w
taki sposób, żeby mógł otrzymać trochę kar” - oznajmia wam badacz. Przywiązuje
ręce ucznia do krzesła i przymocowuje mu elektrodę do prawego nadgarstka. W
sąsiednim pomieszczeniu będziesz za pomocą generatora aplikował wstrząsy
uczniowi - gdy tylko popełni jakikolwiek błąd. Ty i uczeń będziecie porozumiewać się przez interkom, a eksperymentator będzie stał koło ciebie.
Otrzymujesz próbny wstrząs prądem o napięciu 45 V (trzeci poziom), lekki
mrowiący ból, tak że masz teraz pojęcie, co oznaczają poziomy wstrząsu.
Następnie eksperymentator daje znak rozpoczęcia twojej próby w badaniu nad
„poprawianiem pamięci”.
Początkowo Twój uczeń radzi sobie dobrze, lecz wkrótce zaczyna popełniać
błędy, a Ty przystępujesz do naciskania przycisków powodujących aplikowanie
wstrząsów. On skarży się, że wstrząsy zaczynają sprawiać mu ból. Spoglądasz na
eksperymentatora, który kiwa głową, żebyś kontynuował. Gdy poziom
intensywności wstrząsów wzrasta, uczeń krzyczy, że nie myśli znosić tego dłużej.
Wahasz się i pytasz, czy powinieneś iść dalej, lecz eksperymentator uparcie
twierdzi, że nie masz wyboru i musisz robić to nadal.
Teraz uczeń zaczyna się skarżyć, że ma chore serce, a Ty wyrażasz swój
sprzeciw, lecz eksperymentator wciąż nalega, żebyś kontynuował. Błędy mnożą
się; błagasz swego ucznia, żeby skupił się i znajdował właściwe skojarzenia, bo
nie chcesz zrobić mu krzywdy tymi dotkliwymi wstrząsami o bardzo wysokim
poziomie napięcia. Jednak twoja troska
i motywujące apele nie zdają się na nic - raz za razem podaje złe odpowiedzi. Gdy
siła wstrząsów wzrasta, krzyczy: „Nie mogę wytrzymać tego bólu, wypuśćcie
mnie stąd!”. Następnie zwraca się do eksperymentatora: „Nie masz prawa trzymać
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
mnie tutaj! Wypuść mnie!”. Jeszcze jeden poziom wyżej i uczeń wykrzykuje:
„Absolutnie odmawiam dalszych odpowiedzi! Wypuśćcie mnie! Nie możecie
trzymać mnie tutaj! Serce mi dokucza!”.
Oczywiście nie chcesz już mieć nic wspólnego z tym eksperymentem. Mówisz
eksperymentatorowi, że odmawiasz dalszego udziału. Nie jesteś człowiekiem,
który w taki sposób krzywdzi innych ludzi. Chcesz się wycofać. Ale
eksperymentator nadal nalega, abyś kontynuował. Przypomina Ci o umowie, o
tym, że zgodziłeś się uczestniczyć w pełnym zakresie. Ponadto bierze na siebie
odpowiedzialność za konsekwencje twych działań. Po naciśnięciu przycisku 300
V czytasz następne słowo bodźcowe, lecz uczeń nie odpowiada. „On nie reaguje”
- informujesz eksperymentatora. Chcesz, żeby poszedł do drugiego pomieszczenia, aby przekonać się, czy uczeń dobrze się czuje. Eksperymentator jest
niewzruszony - nie ma zamiaru sprawdzać, co dzieje się z uczniem. Zamiast tego
mówi ci: „Jeśli uczeń nie odpowiada w rozsądnym czasie około pięciu sekund,
uważaj to za złą odpowiedź”, ponieważ jest zasada, że błędy zaniechania muszą
być karane w taki sam sposób, jak błędy popełnione.
Gdy przechodzisz do jeszcze bardziej niebezpiecznych poziomów napięcia, z
pomieszczenia, gdzie otrzymuje wstrząsy twój uczeń, nie dobiega żaden dźwięk.
Może być nieprzytomny albo gorzej! Jesteś naprawdę zrozpaczony i chcesz
zrezygnować, ale nic, co mówisz, nie pomaga Ci wydostać się z tej
nieoczekiwanie stresującej sytuacji. Każą Ci, żebyś przestrzegał reguł, nadal
podawał słowa bodźcowe i karał wstrząsami błędy.
Teraz spróbuj wyobrazić sobie w pełni, w jaki sposób zachowywałbyś się w
tym eksperymencie w roli nauczyciela. Jestem pewny, że powiesz: „Wykluczone,
żebym kiedykolwiek doszedł do końca tej skali!”. Oczywiście zaprotestowałbyś, a
następnie odmówił posłuszeństwa i po prostu wyszedł. Nigdy byś nie sprzedał
swojej moralności za 4 dolce! Ale gdybyś rzeczywiście przeszedł całą tę drogę aż
do ostatniego z trzydziestu poziomów napięcia wstrząsu, to eksperymentator
nalegałby, żebyś nacisnął ten przycisk XXX jeszcze dwa razy, na dokładkę! No,
to już naprawdę Ci ubliża. Nie ma o czym mówić, proszę pana, nic z tego; chyba
się coś panu pomieszało, prawda?
Jak daleko, według twych przewidywań, doszedłbyś na tej skali, zanim byś
się wycofał? Jak daleko doszłaby w tej sytuacji przeciętna osoba z tego
niewielkiego miasta?
Wynik przewidywany przez ekspertów
Milgram opisał swój eksperyment grupie czterdziestu psychiatrów, a następnie
poprosił ich, żeby oszacowali, jaki procent obywateli amerykańskich doszedłby do
każdego z trzydziestu poziomów napięcia w tym eksperymencie. Przeciętnie
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
przewidywali oni, że mniej niż 1% przeszedłby całą skalę aż do końca, że tylko
sadyści wciągnęliby się w takie zachowanie i że większość ludzi wycofałaby się
na dziesiątym poziomie (150 V). Nie mogliby pomylić się bardziej! Ci specjaliści
od zachowania ludzkiego mylili się całkowicie, ponieważ, po pierwsze,
zignorowali sytuacyjne determinanty zachowania w opisie procedury tego
eksperymentu; po drugie, ich tradycyjne przygotowanie psychiatryczne spowodowało, że w swym dążeniu do zrozumienia niezwykłego zachowania za bardzo
kierowali się dyspozycyjnym punktem widzenia i nie brali pod uwagę czynników
sytuacyjnych. Popełniali podstawowy błąd atrybucji!
Wstrząsająca prawda
W rzeczywistości dwie trzecie (65%) ochotników w eksperymencie Milgrama
przeszło całą drogę aż do maksymalnego poziomu napięcia wstrząsu (450 V).
Ogromna większość ludzi, „nauczycieli”, wymierzała raz za razem wstrząsy
„uczniowi-ofierze” pomimo jego coraz bardziej rozpaczliwych błagań, aby
przestać.
A teraz poproszę Cię, żebyś spróbował rozwiązać inną zagadkę: jaki był
wskaźnik rezygnujących po osiągnięciu poziomu napięcia 330 V - gdy z komory
wstrząsów nie dobiegał żaden dźwięk, gdy można było przyjąć, że uczeń jest
nieprzytomny? Któż w takim momencie posuwałby się dalej? Czy każda rozsądna
osoba nie wycofałaby się wtedy, nie zrezygnowałaby z udziału w eksperymencie,
nie odmówiłaby spełnienia żądań eksperymentatora, żeby kontynuować
aplikowanie uczniowi wstrząsów?
Jeden z „nauczycieli” tak opisał swoją reakcję: „Nie wiedziałem, co za
koszmar się dzieje. Pomyślałem, wiesz, że być może zabijam tego faceta.
Powiedziałem eksperymentatorowi, że nie biorę odpowiedzialności za pójście
dalej. Otóż to”. Kiedy jednak eksperymentator zapewnił, że bierze na siebie
odpowiedzialność, zaniepokojony nauczyciel podporządkował się i kontynuował
wymierzanie wstrząsów do samego końca13.
Prawie każdy, kto doszedł tak daleko, postąpił tak samo jak ten mężczyzna.
Jak to jest możliwe? Jeśli doszli aż do tego punktu, to dlaczego szli dalej do
samego końca? Jeden z powodów tego zdumiewającego poziomu posłuszeństwa
może być związany raczej z tym, że nauczyciel nie wiedział, jak wycofać się z tej
sytuacji, niż po prostu ze ślepym posłuszeństwem. Większość uczestników od
czasu do czasu wyrażała sprzeciw, mówiąc, że nie chcą iść dalej, lecz
eksperymentator nie pozwalał im wycofać się, ciągle wynajdując powody, dla
których muszą pozostać, i namawiając ich, by kontynuowali badanie swego
cierpiącego ucznia. Zwykle protesty są skuteczne i umożliwiają Ci wycofanie się
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
z nieprzyjemnych sytuacji, ale nic, co mówisz, nie ma wpływu na tego
niewrażliwego eksperymentatora, który uparcie twierdzi, że musisz pozostać i
nadal karać wstrząsami błędy. Spoglądasz na tablicę sterowniczą i uświadamiasz
sobie, że najłatwiejsze wyjście znajduje się na końcu skali, przy ostatnim
przycisku aplikującym wstrząs. Kilka naciśnięć kolejnych przycisków to
najszybszy sposób wycofania się, bez utarczek z eksperymentatorem i dalszych
lamentów milczącego obecnie ucznia. To jest to! 450 V to łatwe wyjście umożliwiające Ci uwolnienie się bez konfrontacji z autorytetem lub konieczności
pogodzenia myśli o spowodowanych już przez Ciebie cierpieniach z perspektywą
zadania ofierze dodatkowego bólu. To prosta sprawa - pójść dalej, a następnie
wycofać się.
■*r
Wariacje na temat posłuszeństwa
W ciągu roku Milgram przeprowadził dziewiętnaście różnych eksperymentów, z
których każdy był innym wariantem podstawowego paradygmatu:
eksperymentator - nauczyciel
- uczeń - badanie pamięci - błędy karane wstrząsem. W każdym z tych badań
zmieniał jedną psychospołeczną zmienną i obserwował jej wpływ na stopień
posłuszeństwa wobec niesłusznego nacisku autorytetu, aby kontynuować
wymierzanie wstrząsów „uczniowi- -ofierze”. W jednym z badań wprowadził
kobiety jako „nauczycielki”; w innych zmieniał fizyczną odległość między
eksperymentatorem a nauczycielem lub między nauczycielem a uczniem; polecał
innym badanym buntować się lub okazywać posłuszeństwo, zanim nauczyciel
miał sposobność rozpocząć aplikowanie wstrząsów, itd.
W jednej serii eksperymentów Milgram chciał wykazać, że uzyskane przez
niego wyniki niebyły spowodowane wpływem autorytetu Yale University- który
w New Haven jest czymś najważniejszym. Przeniósł więc swoje laboratorium do
podniszczonego biurowca w centrum Bridgeport, przemysłowego miasta w stanie
Connecticut, i powtórzy! ten eksperyment jako projekt rzekomej prywatnej firmy
badawczej, nie mającej na pozór żadnego związku z Yale. Nie miało to znaczenia;
uczestnicy ulegli temu samemu wpływowi siły sytuacji.
Dane te świadczą wyraźnie o niezwykłej elastyczności natury ludzkiej: prawie
każdy mógł być całkowicie posłuszny i prawie każdy mógł oprzeć się naciskom
autorytetu.
Wszystko zależało od zmiennych sytuacyjnych, które oddziaływały na badanych.
Milgram był w stanie wykazać, że wskaźniki uległości można podnieść do ponad
90% osób kontynuujących wymierzanie wstrząsów aż do maksymalnego napięcia
450 V lub obniżyć do mniej niż 10% przez wprowadzenie tylko jednej
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
decydującej zmiennej do „przepisu” na uległość.
Chcesz uzyskać maksymalne posłuszeństwo? Uczyń badanego członkiem
„zespołu nauczającego”, w którym funkcja naciskania przycisku, służącego do
karania ofiary przez wymierzenie jej wstrząsu, jest przydzielona innej osobie
(pomocnikowi eksperymentatora), podczas gdy badany pomaga w realizowaniu
innych części procedury. Chcesz, żeby ludzie oparli się naciskom autorytetu?
Dostarcz im modeli społecznych w postaci innych badanych, którzy się
zbuntowali. Uczestnicy odmawiali także wymierzania wstrząsów, jeśli uczeń
mówił, że chce je otrzymywać - to jest masochizm, a oni nie są sadystami. Nie
chcieli też stosować wysokich poziomów wstrząsu, gdy eksperymentator
występował w roli ucznia. Byli bardziej skłonni wymierzać wstrząsy, gdy uczeń
znajdował się w dużej odległości, niż wtedy, gdy był blisko. W każdej z wielu
różnych kategorii zwykłych obywateli amerykańskich obu pici, bardzo różniących
się pod względem wieku i zawodu, można było uzyskać niski, średni lub wysoki
poziom posłuszeństwa za pomocą „przełącznika sytuacyjnego” - jak gdyby po
prostu obracało się „gałkę strojenia natury ludzkiej” w ich psychice. Ta duża
próba tysiąca zwykłych obywateli z tak różnych środowisk sprawia, że wyniki
badań Milgrama nad posłuszeństwem należą do tych wyników uzyskanych w
naukach społecznych, które umożliwiają najszerszą generalizację.
Kiedy myśli się o długiej i ponurej
historii ludzkości, nasuwa się wniosek,
że dużo więcej ohydnych zbrodni
popełniono w imię posłuszeństwa niż w
imię buntu.
C.R Snow, Either-Or (1961)
Dziesięć wniosków wynikających z badań Milgrama:
jak tworzyć złe pułapki na dobrych iudzi
Przedstawmy pokrótce niektóre procedury wchodzące w skład tego paradygmatu
badawczego, które skusiły wielu zwykłych ludzi do zaangażowania się w to
pozornie krzywdzące zachowanie. Chcemy przy tym ukazać analogie ze
strategiami wywoływania uległości, stosowanymi w sytuacjach występujących w
świecie realnym przez „specjalistów od wywierania wpływu”, takich jak
sprzedawcy, werbownicy kaptujący nowych członków do sekt lub prowadzący
rekrutację żołnierzy do wojska, fachowcy od reklamy w mediach
14
i inni . Oto dziesięć metod, które możemy dla tych celów wyprowadzić z
paradygmatu Milgrama:
1)
Przygotowanie jakiejś formy zobowiązania umownego, ustnego lub
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
pisemnego, w celu kontrolowania zachowania jednostki w pseudoprawny sposób.
(W eksperymencie Milgrama polegało to na publicznym wyrażeniu zgody na
zaakceptowanie zadań i procedur).
2)
Przydzielenie uczestnikom znaczących ról do odgrywania („nauczyciel”,
„uczeń”), które wiążą się z poprzednio wyliczonymi pozytywnymi wartościami i
automatycznie aktywują skrypty reakcji.
3)
Przedstawienie podstawowych zasad, jakich należy przestrzegać, a które
przed ich rzeczywistym zastosowaniem zdają się mieć sens, lecz potem mogą być
stosowane w sposób arbitralny i bezosobowy dla uzasadnienia bezmyślnej
uległości. Także systemy sprawują kontrolę nad ludźmi, wprowadzając niejasne
reguły i zmieniając je w razie konieczności, lecz potrzymując zasadę, że
„reguły są regułami”, a więc trzeba się do nich stosować (tak jak w
eksperymencie Milgrama twierdził badacz w fartuchu laboratoryjnym, a w
SPE strażnicy, żeby zmusić Claya - więźnia 416 do jedzenia kiełbasek).
4)
Dokonanie zmiany znaczenia danego czynu osoby działającej i działania
(z „krzywdzenia ofiary” na „pomaganie eksperymentatorowi”, karanie tej
pierwszej dla osiągnięcia wzniosłego celu - odkrycia naukowego) - zastąpienie
przykrej rzeczywistości przyjemną retoryką, pozłocenie ramy w celu ukrycia
prawdziwego obrazu. (Takie samo semantyczne kształtowanie można obserwować
w reklamie, gdzie np. płyn do płukania ust o niemiłym smaku jest przedstawiany
jako dobry dla Ciebie, ponieważ zabija zarazki, a smakuje tak, jak musi smakować
lekarstwo).
5)
Stworzenie możliwości dyfuzji odpowiedzialności lub zrzeczenia się
odpowiedzialności za negatywne konsekwencje; inni będą odpowiedzialni, czyli
osoba działająca nie będzie obciążana odpowiedzialnością. (W eksperymencie
Milgrama osoba mająca autorytet w odpowiedzi na pytanie „nauczyciela”
stwierdziła, że bierze na siebie odpowiedzialność za wszystko, co przydarzy się
„uczniowi”).
6)
Wejście na drogę prowadzącą ostatecznie do złego czynu, zaczynając od
małego, pozornie nieistotnego pierwszego kroku, łatwego wsunięcia „stopy w
drzwi”, które wiedzie po śliskiej pochyłości w dół, do kolejnych nacisków
nakłaniających do większej uległości15. (W badaniu nad posłuszeństwem
początkowy wstrząs był łagodny, o napięciu tylko 15 V). Jest to także skutecznie
funkcjonująca zasada stosowana przy przekształcaniu dobrych dzieciaków w
narkomanów, zaczynających od pierwszej małej działki czy skręta.
7)
Dokonywanie na tej drodze kolejnych, coraz dalej idących posunięć, które
są łagodnie stopniowane, a więc ledwie dostrzegalnie różne od poprzedniego
działania danej osoby. „Tylko odrobinkę więcej”. (Zwiększanie poziomu agresji
stopniowo, tylko o 15 V w każdym kroku, od pierwszego do trzydziestego
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
przycisku, spowodowało, że uczestnikom eksperymentu Milgrama żaden nowy
poziom wyrządzanej „uczniowi” krzywdy nie wydawał się dostrzegalnie różny od
poziomu poprzedniego).
8)
Stopniowe
zmienianie
charakteru
osoby
mającej
autorytet
(eksperymentatora w badaniu Milgrama), która początkowo jest „sprawiedliwa” i
rozsądna, a potem „niesprawiedliwa” i wymagająca, a nawet irracjonalna. Taktyka
ta wywołuje najpierw uległość, a później dezorientację, ponieważ od autorytetów i
przyjaciół oczekujemy stałości. Nieuświadomienie sobie, że nastąpiła taka
transformacja, prowadzi do bezmyślnego posłuszeństwa (jest to częścią wielu
scenariuszy „gwałtu na randce” oraz powodem, dla którego maltretowane kobiety
pozostają z maltretującymi je mężami).
9)
Spowodowanie, by „koszty wyjścia” były wysokie, a proces wychodzenia
trudny, przez zezwolenie na słowne wyrażanie sprzeciwu (dzięki czemu ludzie
mają o sobie lepsze mniemanie), przy jednoczesnym domaganiu się posłuszeństwa
w zachowaniu.
10)
Zaoferowanie jakiejś ideologii, czyli wielkiego kłamstwa, aby
usprawiedliwić używanie wszelkich środków do osiągnięcia celu na pozór
pożądanego i istotnego. (W badaniach Milgrama przyjęło to formę dostarczenia
zadowalającego uzasadnienia, czy racjonalnego powodu, zaangażowania się w
niepożądane działanie - takiego, że nauka pragnie dopomóc ludziom w
polepszeniu ich pamięci przez rozsądne stosowanie nagród i kar). W
eksperymentach z psychologii społecznej taktyka ta jest znana jako „historyjka fasadowa”, ponieważ jest fasadą maskującą stosowane następnie procedury, które
mogłyby być kwestionowane, jako że same w sobie nie wydają się sensowne. Jej
odpowiednik w świecie realnym nosi nazwę „ideologii”. Większość państw
odwołuje się do jakiejś ideologii, zwykle „zagrożeń dla bezpieczeństwa
narodowego”, zanim rozpoczną wojnę lub przystąpią do tłumienia protestów
opozycji. Gdy obywatele obawiają się, że ich bezpieczeństwo narodowe jest
zagrożone, skłonni są zrzec się swych podstawowych swobód na rzecz rządu,
który oferuje im tę wymianę. Klasyczna analiza w Ucieczce od wolności Ericha
Fromma pozwoliła nam zdać sobie sprawę z tej wymiany, którą Hitler i inni
dyktatorzy od dawna stosowali dla zdobycia i utrzymania władzy: mianowicie
twierdzą oni, że będą w stanie zapewnić obywatelom bezpieczeństwo w zamian za
wyrzeczenie się przez nich swobód, co umożliwi władzy lepsze rządzenie16.
Replikacje i modyfikacje Milgramowskiego modelu posłuszeństwa
Podstawowy eksperyment Milgrama nad posłuszeństwem, ze względu na swoją
konstrukcję i szczegółowy protokół, zachęcił do replikacji niezależnych badaczy
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
w wielu krajach.
Ostatnio opublikowano analizę porównawczą wskaźników posłuszeństwa
uzyskanych w ośmiu badaniach przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych i
dziewięciu replika- cjach w krajach europejskich, afrykańskich i azjatyckich.
Poziomy uległości u ochotników uczestniczących w różnych badaniach w różnych
krajach były porównywalne i wysokie. Średniemu poziomowi posłuszeństwa w
wysokości 61%, jaki stwierdzono w replikacjach przeprowadzonych w Stanach
Zjednoczonych, dorównywał wskaźnik posłuszeństwa wynoszący przeciętnie 66%
dla wszystkich innych narodowych prób. Zakres wskaźników posłuszeństwa w
badaniach amerykańskich wynosił od zaledwie 31% do aż 91%, zaś w replikacjach międzynarodowych od 28 % (Australia) do 88% (Afryka Południowa).
Stwierdzono także stałość poziomów posłuszeństwa w czasie, w ciągu
dziesięcioleci. Nie było związku między czasem przeprowadzenia badania
(między 1963 a 1985 r.) a stopniem posłuszeństwa17.
Niewłaściwe postępowanie pielęgniarek wobec pacjentów
pod wpływem poleceń lekarzy
Jeśli relacja między nauczycielami a uczniami jest relacją autorytetu opartego na
władzy, to o ileż bardziej dotyczy to relacji między lekarzami a pielęgniarkami.
Jak trudno jest więc pielęgniarce nie usłuchać polecenia wydanego przez ten
potężny autorytet - lekarza, gdy wie ona, że to polecenie jest błędne? Aby uzyskać
odpowiedź na to pytanie, zespól lekarzy i pielęgniarek sprawdzał posłuszeństwo w
ich systemie władzy, ustalając, czy pielęgniarki zastosowałyby się, czy nie do
bezprawnego żądania nieznajomego lekarza w naturalnym środowisku szpitala18.
Każda z 22 pielęgniarek indywidualnie odbierała telefon od pracującego w
tym szpitalu lekarza, którego nigdy przedtem nie spotkała. Polecał jej podać
natychmiast pacjentowi pewne lekarstwo, żeby mogło zadziałać przed jego
przyjściem. Polecenie podania leku miał podpisać po przyjściu na oddział. Lekarz
ten polecił podać pacjentowi 20 mg leku
0 nazwie Astrogen. Na etykietce pojemnika z Astrogenem znajdowała się
informacja, że zwykła dawka wynosi 5 mg oraz ostrzeżenie, iż 10 mg to dawka
maksymalna. W poleceniu ta najwyższa dawka została podwojona.
W umyśle każdej z tych pielęgniarek został wzbudzony konflikt, czy wykonać
polecenie telefoniczne od nieznajomej osoby, by podać pacjentowi nadmierną
dawkę leku, czy też przestrzegać przyjętej w medycynie standardowej procedury,
która nie dopuszcza takich nieuprawnionych poleceń. Kiedy dylemat ten
przedstawiono jako hipotetyczny scenariusz dwunastu pielęgniarkom
zatrudnionym w tym szpitalu, dziesięć powiedziało, że odmówiłyby wykonania
polecenia. Kiedy jednak inne pielęgniarki postawiono w trudnej sytuacji, w której
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
spodziewały się rychłego przybycia lekarza (i możliwego gniewu z jego strony z
powodu niewykonania polecenia), pielęgniarki te prawie bez wyjątku ugięły się
1 zastosowały do tego polecenia. Spośród 22 pielęgniarek poddanych temu
realistycznemu testowi wszystkie prócz jednej zaczęły nalewać to lekarstwo (w
rzeczywistości było to placebo), żeby podać je pacjentowi, zanim badacz
powstrzymał je od zrobienia tego. Ta jedyna nieposłuszna pielęgniarka powinna
dostać podwyżkę i medal za bohaterstwo.
Ten dramatyczny efekt nie jest bynajmniej odosobniony. Równie wysokie
poziomy ślepego posłuszeństwa wobec potężnego autorytetu lekarzy pojawiły się
w badaniu sondażowym przeprowadzonym niedawno na dużej próbie pielęgniarek
dyplomowanych. Prawie połowa (46%) tych pielęgniarek podała, że przypominają
sobie przypadek, kiedy rzeczywiście „wykonały polecenie lekarza, które ich
zdaniem mogło mieć szkodliwe konsekwencje dla pacjenta”. Te uległe
pielęgniarki przypisywały sobie mniejszą odpowiedzialność niż lekarzowi, kiedy
zastosowały się do niewłaściwego polecenia. Ponadto wskazywały one, że główną
podstawą społecznego wpływu lekarzy jest ich „prawowita władza”, prawo do
sprawowania ogólnej opieki nad pacjentem19. Po prostu stosowały się do poleceń,
które uważały za uprawnione - ale potem pacjent umarł. Tysiące hospitalizowanych pacjentów umiera co roku niepotrzebnie wskutek różnych błędów
personelu, a przypuszczam, że niektóre z tych błędów wiążą się z takim ślepym
posłuszeństwem pielęgniarek i pracowników technicznych wobec błędnych
poleceń lekarzy.
Administracyjne posłuszeństwo wobec autorytetu
W nowoczesnym społeczeństwie ludzie na stanowiskach związanych z
posiadaniem autorytetu rzadko karzą innych przez stosowanie przemocy
fizycznej, jak w paradygmacie Milgrama. Bardziej typowa jest przemoc
pośrednia, w przypadku której autorytety przekazują polecenia podwładnym,
którzy je wykonują, lub przemoc w postaci zniewag słownych, podważających
poczucie własnej wartości i godność osobistą. Autorytety często podejmują
działania, które mają charakter karzący, a których konsekwencji nie można
obserwować bezpośrednio. Na przykład rozmyślne podawanie innym
nieprzychylnych informacji zwrotnych, mających zakłócić wykonywanie przez
nich zadań i wpłynąć negatywnie na ich szanse otrzymania pracy, uznaje się za
formę takiej przemocy, w której pośredniczą czynniki społeczne.
Zespół holenderskich badaczy oceniał zakres posłuszeństwa opartego na
autorytecie w takiej właśnie sytuacji, przeprowadzając w latach 1982-1985 na
uniwersytecie w Utrechcie, w Holandii, serię pomysłowych eksperymentów
złożoną z 25 oddzielnych badań, w których wzięło udział prawie 500
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
ochotników20. W stosowanym przez tych badaczy „paradygmacie posłuszeństwa
administracyjnego” eksperymentator polecał uczestnikowi badań, pełniącemu rolę
administratora, żeby przekazał serię piętnastu „stresujących uwag” kandydatowi
starającemu się o pracę (wyszkolonemu pomocnikowi eksperymentatora), który
znajdował się w sąsiednim pokoju. Badanym polecano, żeby przeprowadzili z
kandydatem test selekcji do pracy - jeśli zda ten test, to dostanie pracę; jeśli go
obleje, pozostanie bezrobotnym.
Poinstruowano ich także, żeby przeszkadzali kandydatowi i stresowali go
podczas przeprowadzania z nim testu. Tych piętnaście uwag do wykorzystania
było stopniowo coraz bardziej krytycznych w stosunku do sposobu wykonywania
przez niego testu, a także deprecjonowało jego osobowość, np.: „To było
naprawdę głupie z twojej strony”. W miarę jak uczestnicy-administratorzy
podawali te coraz bardziej nieprzychylne uwagi, „poddawali oni kandydata tak
silnemu napięciu psychicznemu, że nie wykonywał on testu zadowalająco, a więc
nie udawało mu się dostać tej pracy”. Ponadto badacze mówili kandydatom, żeby
kontynuowali mimo wszelkich protestów z ich strony. Na każdy sprzeciw
uczestni- ków-administratorów eksperymentator reagował przynagleniami (do
czterech), żeby kontynuować nieprzychylne uwagi, zanim w końcu pozwalał im
przestać, jeśli pozostawali
nieugięci. Wreszcie, co było najbardziej istotne, badanych poinformowano, że
zdolność do pracy pod stresem nie jest istotnym wymaganiem na oferowanym
stanowisku, lecz trzeba stosować tę procedurę, ponieważ jest przydatna w
projekcie badawczym eksperymentatora, który ma na celu ustalenie, jak stres
wpływa na wyniki uzyskiwane w teście. Wyrządzanie przykrości innej osobie i
zmniejszanie jej szans na dostanie pracy nie przynosiło żadnego innego pożytku
poza tym, że badacz mógł zebrać trochę danych. W grupie kontrolnej badani
mogli przestać wypowiadać stresujące uwagi w każdym wybranym przez siebie
momencie.
Kiedy odrębną grupę porównywalnych holenderskich respondentów
poproszono
0 podanie swego przewidywania, czy w tych okolicznościach wypowiedzieliby
wszystkie te stresujące uwagi, ponad 90% stwierdziło, że nie podporządkowaliby
się. Jeszcze raz „opinia osoby postronnej” okazała się zupełnie błędna: całe 91%
badanych stosowało się do poleceń autorytatywnego eksperymentatora do samego
końca. Ten sam poziom skrajnego posłuszeństwa utrzymał się nawet wtedy, gdy
osobami badanymi byli urzędnicy działu kadr, mimo obowiązującego ich
zawodowego kodeksu etycznego dotyczącego sposobu traktowania klientów.
Podobnie wysoki poziom posłuszeństwa stwierdzono wtedy, gdy badanym
wysłano informacje o eksperymencie kilka tygodni przed ich pojawieniem się w
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
laboratorium, żeby mieli czas zastanowić się nad charakterem swej potencjalnie
nieprzyjaznej roli.
W jaki sposób moglibyśmy wywołać nieposłuszeństwo w tej sytuacji?
Możesz wybierać między kilkoma opcjami: każ kilku innym uczestnikom
zbuntować się, zanim przyjdzie kolej na osobę badaną, jak w badaniu Milgrama.
Albo poinformuj badanego o jego odpowiedzialności prawnej, gdyby kandydatofiara został skrzywdzony i zaskarżył uniwersytet. Albo wyeliminuj nacisk
autorytetu na konieczność dojścia do końca, jak w grupie kontrolnej tego badania
- w której nikt nie był całkowicie posłuszny.
Posłuszeństwo seksualne wobec autorytetu: numer z rewizją osobistą
„Numery z rewizją osobistą” były dokonywane w wielu sieciach fast foodów w
całych Stanach Zjednoczonych. Zjawisko to wykazuje wszechobecność
posłuszeństwa wobec anonimowego, lecz na pozór poważnego autorytetu.
Manipulacja polega na tym, że kierowniczka restauracji zostaje wezwana do
telefonu przez dzwoniącego mężczyznę, który przedstawia się jako funkcjonariusz
policji o nazwisku, powiedzmy, Scott. Informuje, że potrzebna jest pilna pomoc w
związku z przypadkiem kradzieży dokonanej przez pracownicę tej restauracji.
Domaga się, by w tej rozmowie zwracać się do niego per „pan”. Wcześniej
uzyskał istotne poufne informacje o procedurach obowiązujących w firmie i o
lokalnych szczegółach. Wie także, jak uzyskiwać potrzebne mu informacje przez
umiejętne zadawanie pytań, jak to czynią estradowi magicy i „czytający w
myślach”. Jest wytrawnym oszustem.
W końcu „funkcjonariusz Scott” wyciąga od kierowniczki nazwisko
atrakcyjnej, młodej, nowej pracownicy, która, według jego słów, kradła ze sklepu
i przypuszczalnie ma teraz przy sobie towar z przemytu. Chce, żeby ją izolowano
w pomieszczeniu na zapleczu
1 trzymano tam dopóty, dopóki on lub jego ludzie nie będą mogli jej zabrać.
Pracownica ta zostaje zamknięta, a „Pan funkcjonariusz” rozmawia z nią przez
telefon i daje jej do wyboru, że albo zostanie poddana rewizji osobistej tu i teraz
przez inną pracownicę tej firmy, albo będzie przewieziona na komisariat, gdzie
rewizję osobistą przeprowadzi policja. Zawsze wybiera ona rewizję
natychmiastową, ponieważ wie, że jest niewinna i nie ma nic do ukrycia.
Dzwoniący poleca więc kierowniczce poddać ją rewizji osobistej; w jej odbycie i
pochwie szuka się ukradzionych pieniędzy lub narkotyków. Przez cały czas
dzwoniący nalega, żeby opisywać mu z drastycznymi szczegółami, co się dzieje i
przez cały czas monitorujące kamery wideo rejestrują przebieg tych godnych
uwagi zdarzeń. Ale jest to dopiero początek koszmaru dla tej niewinnej młodej
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
pracownicy, a podniecającego seansu seksu i władzy dla dzwoniącegopodglądacza.
W sprawie, w której występowałem jako biegły, do tego podstawowego
scenariusza włączono następnie doprowadzenie przerażonej osiemnastoletniej
uczennicy ostatniej klasy szkoły średniej do podejmowania szeregu coraz bardziej
żenujących i poniżających seksualnie czynności. Nagiej kobiecie poleca się, by
podskakiwała i tańczyła dookoła. Dzwoniący mówi kierowniczce, by kazała
jakiemuś starszemu pracownikowi pomóc w pilnowaniu ofiary, tak, żeby sama
mogła wrócić do swych obowiązków w restauracji. Sytuacja staje się coraz
bardziej zwyrodniała - dzwoniący nalega, żeby kobieta masturbo- wała się i
uprawiała seks oralny ze starszym mężczyzną, który ma trzymać ją w tym pomieszczeniu na zapleczu, podczas gdy policja rzekomo zmierza powoli w
kierunku restauracji. Te seksualne czynności są kontynuowane przez kilka godzin
w oczekiwaniu na przybycie policji, do czego oczywiście nie dochodzi nigdy.
Ten dziwaczny wpływ autorytetu „w trybie zaocznym” skłania w tej sytuacji
wielu ludzi do pogwałcenia polityki firmy, a przypuszczalnie także własnych
zasad etycznych i moralnych, do seksualnego molestowania i upokarzania
uczciwej, religijnej, młodej pracownicy. W końcu niektóre osoby z personelu
restauracji są zwalniane z pracy, niektóre zostają oskarżone o przestępstwa, firmie
wytacza się proces, bo ofiary doznały poważnego wstrząsu, a sprawca tej i
podobnych mistyfikacji - były funkcjonariusz zakładu karnego -zostaje wreszcie
schwytany i skazany.
Uzasadnioną reakcją na informacje o tej mistyfikacji jest skoncentrowanie się
na dyspozycjach ofiary i tych, którzy ją napastowali, jako jednostek naiwnych,
prymitywnych, łatwowiernych i dziwacznych. Kiedy jednak dowiadujemy się, że
ten numer został zrealizowany z powodzeniem w sześćdziesięciu ośmiu
podobnych fast foodach w trzydziestu dwóch różnych stanach, w sześciu różnych
sieciach restauracji, że zostali w to wrobieni kierownicy wielu restauracji w całym
kraju, a ofiarami byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety, wówczas w naszej
analizie musimy przejść od zwyczajnego obwiniania ofiar do uznania siły
czynników sytuacyjnych występujących w tym scenariuszu. Nie wolno więc nam
nie doceniać zdolności „autorytetu” do wywoływania posłuszeństwa w takim
stopniu i takiego rodzaju, jakie trudno nam pojąć.
Donna Summers, kierowniczka restauracji McDonald’s w Mount Washington
w stanie Kentucky, zwolniona z pracy za to, że dała się podstępem nakłonić do
udziału w tej mistyfikacji z autorytetem przez telefon, wyraża jeden z głównych
problemów związanych z efektem. Lucyfera, naszej opowieści o potężnym
wpływie sytuacji. „Myślisz o tym i mówisz: ja nie zrobiłbym tego. Ale jeśli nie
znajdujesz się w tej sytuacji, w tym czasie, to skąd wiesz, co byś zrobił. Nie wiesz
Ślepe posłuszeństwo wobec autorytetu:
wstrząsające badania Milgrama
tego”21.
W swej książce Making Fast Food: From the Frying Pan into the Fryer,
kanadyjska socjolog Ester Reiter dochodzi do wniosku, że posłuszeństwo wobec
autorytetu jest najbardziej
Podobieństwo do nazistów: czy mogłoby to się zdarzyć
w twoim mieście?
292
cenioną cechą u pracowników fast foodów. Niedawno powiedziała ona w
wywiadzie, że: „Procedura linii montażowej w sposób bardzo zamierzony stara się
odebrać pracownikom wszelką myśl i prawo decydowania. Są oni dodatkami do
maszyny”.
Emerytowany agent specjalny FBI, Dan Jabłoński, który badał niektóre z tych
mistyfikacji, powiedział: „Ty i ja możemy tu siedzieć i osądzać tych ludzi i
mówić, że byli oni cholernymi durniami. Ale oni nie są szkoleni w posługiwaniu
się zdrowym rozsądkiem. Są szkoleni, by mówić i myśleć: Czym mogę panu
służyć?”.22
Podobieństwo do nazistów: czy mogłoby to się zdarzyć w
Twoim mieście?
Jak pamiętasz, jednym z motywów, które skłoniły Milgrama do zainicjowania
niemieckich mogło się zaangażować w okrutne mordowanie milionów Żydów. Zamiast
szukać tendencji dyspozycyjnych w niemieckim charakterze narodowym, które by wyjaśniały
nikczemność tego ludobójstwa, był on przekonany, że decydującą rolę odgrywały cechy sytuacji, że
posłuszeństwo wobec autorytetu było „toksycznym języczkiem spustowym” niczym
nieusprawiedliwionego morderstwa. Po zakończeniu swych badań Milgram rozszerzył swoje
naukowe wnioski o bardzo dramatyczne przewidywanie, że podstępna i wszechobecna siła
posłuszeństwa byłaby zdolna do przekształcenia zwykłych obywateli amerykańskich w personel
nazistowskich obozów śmierci. „Gdyby w Stanach Zjednoczonych wprowadzono system obozów
śmierci tego rodzaju, jaki obserwowaliśmy w nazistowskich Niemczech, to w każdym amerykańskim
mieście średniej wielkości można by znaleźć wystarczający personel dla tych obozów” 23.
Rozpatrzmy pokrótce to przerażające przewidywanie w świetle pięciu bardzo różnych, lecz
fascynujących badań nad tym podobieństwem między nazistami a zwykłymi ludźmi chętnie
zgłaszającymi się do podejmowania działań przeciw zadeklarowanemu „wrogowi państwa”.
Pierwsze dwa badania to przeprowadzone w klasie szkolnej przez twórczych nauczycieli
demonstracje z udziałem uczniów szkoły średniej i szkoły podstawowej. Autor trzeciego badania,
który poprzednio jako słuchacz studiów magisterskich był moim studentem, wykazał, że
amerykańscy studenci w istocie zaaprobowaliby „ostateczne rozwiązanie”, gdyby jakiś autorytet
podał im wystarczające uzasadnienie takiego postępowania. Dwa ostatnie badania dotyczyły
bezpośrednio nazistowskich esesmanów i niemieckich policjantów.
Produkowanie nazistów w amerykańskiej klasie szkolnej
Uczniowie szkoły średniej w Pało Alto w stanie Kalifornia na zajęciach z historii nie byli w stanie
pojąć bestialstwa Holocaustu. W jaki sposób taki rasistowski i śmiercionośny ruch społecznopolityczny mógł prosperować, i jak przeciętny obywatel mógł nie wiedzieć o cierpieniach
zadawanych przez nazistów ich żydowskim współobywatelom lub być obojętnym wobec tych
cierpień? Pomysłowy nauczyciel Ron Jones zdecydował się zmodyfikować swój sposób nauczania
tak, żeby uczynić przekaz przekonującym dla tych
jego programu badawczego, była chęć zrozumienia, w jaki sposób tak wielu
„dobrych” obywateli
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
niedowiarków. W tym celu zamiast zwykłej dydaktycznej metody nauczania
zastosował metodę uczenia się przez doświadczenie (expeńential leaming).
Zaczął od poinformowania klasy, że w nadchodzącym tygodniu będą
symulować pewne aspekty niemieckich doświadczeń. Pomimo tego ostrzeżenia,
„eksperyment” z odgrywaniem ról, który trwał przez następne pięć dni, był
poważną sprawą dla tych uczniów i wstrząsem dla nauczyciela, nie wspominając o
dyrektorze szkoły i rodzicach uczniów. Symulacja i rzeczywistość mieszały się ze
sobą, w miarę jak uczniowie tworzyli totalitarny system przekonań i represyjnej
władzy, który był aż nazbyt podobny do systemu ukształtowanego przez
nazistowski reżim Hitlera24.
Najpierw Jones ustanowił nowe sztywne reguły obowiązujące w klasie, którym
trzeba się było podporządkować, nie pytając o nic. Każda odpowiedź musiała być
ograniczona do trzech słów lub mniej i poprzedzona zwrotem „proszę pana”, a
odpowiadający uczeń (lub uczennica) miał stać wyprostowany obok swej ławki.
Gdy nikt nie zakwestionował tych i innych arbitralnych reguł, atmosfera w klasie
zaczęła się zmieniać. Lepiej umiejący się wysłowić, bardziej inteligentni
uczniowie utracili swoją dominującą pozycję na rzecz uczniów mniej
elokwentnych, a bardziej pewnych siebie i silniejszych fizycznie. Ten klasowy
ruch otrzymał nazwę „Trzeciej Fali”. Wprowadzono pozdrawianie się dłonią
stuloną w kształt miseczki oraz hasła, które trzeba było wykrzykiwać chórem na
komendę. Codziennie było nowe, mocne hasło: „Siła przez dyscyplinę”, „Siła
przez wspólnotę”, „Siła przez działanie” i „Siła przez dumę”. Było jeszcze jedno
hasło, które zachowano na później. Sekretne uściski dłoni pozwalały rozpoznać
wtajemniczonych, a krytycy musieli być odnotowywani z powodu ich „zdrady”.
Po hasłach nastąpiły działania - sporządzanie transparentów, które wieszano wokół
szkoły, pozyskiwanie nowych członków, pouczanie innych uczniów, jakie są
obowiązkowe postawy ciała podczas siedzenia, itd.
Początkowa nieliczna grupa dwudziestu uczniów uczestniczących w zajęciach z
historii wkrótce urosła do ponad stu gorliwych Trzeciofalowców. Uczniowie ci
przejęli następnie kontrolę nad tym zadaniem, czyniąc je swoim własnym.
Wydawali specjalne legitymacje członkowskie. Niektórzy najbystrzejsi uczniowie
zostali wyproszeni z zajęć. Nowa autorytarna grupa własna była zachwycona i
obrzucała swoich dawnych kolegów z klasy wyzwiskami, gdy ich wyprowadzano.
Jones następnie zwierzył się swoim zwolennikom, że są częścią
ogólnonarodowego ruchu, mającego na celu znalezienie uczniów, którzy chcą
walczyć o polityczną zmianę. Powiedział im, że są „elitarną grupą młodych ludzi,
wybranych, by pomóc w tej sprawie”. Na następny dzień był zaplanowany wiec,
na którym kandydat na prezydenta państwa miał ogłosić w telewizji powstanie
nowego programu Trzeciej Fali Młodzieży. Ponad dwustu uczniów wypełniło
audytorium Cubberly High School w entuzjastycznym oczekiwaniu na to
oświadczenie. Radośnie podnieceni członkowie Trzeciej Fali, ubrani jednolicie w
Podobieństwo do nazistów: czy mogłoby to się zdarzyć
twoim mieście?
białe koszule z opaskami własnej roboty na wrękach
rozwiesili transparenty wokół
sali. Podczas gdy muskularni uczniowie pełnili straż przy drzwiach, przyjaciele
nauczyciela udający reporterów i fotografów krążyli wśród tłumu „prawdziwych
zwolenników”. Telewizor był włączony, a wszyscy czekali i czekali na to ważne
oświadczenie dotyczące ich dalszego zbiorowego marszu krokiem defiladowym
naprzód. Krzyczeli: „Siła przez dyscyplinę!”.
Zamiast tego, nauczyciel wyświetlił film o zjeździe partyjnym w Norymberdze;
historia Trzeciej Rzeszy ukazała się ich oczom w upiornych obrazach. „Każdy
musi uznać swą winę - nikt nie może twierdzić, że w żaden sposób nie brał w tym
udziału”. Była to ostatnia klatka filmu i koniec symulacji. Jones wyjaśnił
wszystkim zebranym uczniom powód przeprowadzenia tej symulacji, która
wykroczyła daleko poza jego początkowe zamiary. Powiedział im, że nowe hasło
dla nich powinno brzmieć: „Siła przez zrozumienie”. Zakończył słowami:
„Zostaliście poddani manipulacji. Wasze własne pragnienia zaprowadziły was w to
miejsce, w którym się teraz znajdujecie”.
Ron Jones popadł w kłopoty z administracją, ponieważ rodzice uczniów
odrzuconych przez swoich kolegów z klasy złożyli zażalenie, że nowy reżim
dręczył ich dzieci i groził im. Niemniej jednak doszedł on do wniosku, że dla wielu
tych młodych osób była to ważna lekcja, gdyż doświadczyły osobiście, z jaką
łatwością ich zachowanie mogło ulec tak radykalnej przemianie w wyniku
podporządkowania się silnemu autorytetowi w scenerii podobnej do faszystowskiej. W swym późniejszym artykule na temat tego „eksperymentu” Jones
zwrócił uwagę na to, że „przez cztery lata, w ciągu których uczyłem nadal w
Cubberly High School, nikt nigdy nie przyznał się do uczestnictwa w wiecu
Trzeciej Fali. To było coś takiego, o czym wszyscy chcieliśmy zapomnieć”. (Po
odejściu z tej szkoły parę lat później Jones rozpoczął pracę ze studentami
pedagogiki specjalnej w San Francisco. Przejmujący fabularyzowany film dokumentalny o tym symulowanym doświadczeniu nazistowskim, zatytułowany Fala
(The Wave) pokazuje niektóre aspekty tej transformacji dobrych dzieciaków w
pseudo-Hitlerjugend)25.
Kształtowanie małych bestii w szkole podstawowej:
oczy brązowe przeciw oczom niebieskim
Siła autorytetów przejawia się nie tylko w ich zdolności nakazywania
posłuszeństwa zwolennikom, lecz także w tym, w jakiej mierze mogą one określać
rzeczywistość i zmieniać nawykowe sposoby myślenia i działania. Dobry przykład:
Jane Elliott, popularna nauczycielka trzeciej klasy szkoły podstawowej w małym
rolniczym miasteczku Riceville w stanie Iowa, zastanawiała się, jak nauczyć białe
dzieci z tej wiejskiej społeczności, w której mniejszości jest mało, jakie jest
znaczenie takich słów jak „braterstwo” i „tolerancja”. Postanowiła sprawić, by
doświadczyły same, co czuje jednostka słabsza, a co jednostka silniejsza, co czuje
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
ofiara uprzedzenia, a co jednostka żywiąca uprzedzenie26.
Nauczycielka ta arbitralnie mianowała część dzieci ze swej klasy, jedynie na
podstawie koloru ich oczu, lepszymi od innych, gorszych dzieci. Zaczęła od
poinformowania swych uczniów, że ludzie mający niebieskie oczy są lepsi niż
ludzie o brązowych oczach i podała różne „dowody” na poparcie tej prawdy - że
np. George Washington miał niebieskie oczy, a jeśli chodzi o sprawy im bliższe, to
ojciec pewnego ucznia (który bił go, jak skarżył się ów uczeń) ma brązowe oczy.
Zacznijmy natychmiast, powiedziała pani Elliott - dzieci z niebieskimi oczami
będą dziećmi szczególnymi, „lepszymi”, a brązowookie będą grupą „gorszą”. Tym
rzekomo bardziej inteligentnym, niebieskookim dzieciom przyznano specjalne
przywileje, podczas gdy gorsze, brązowookie musiały podporządkować się
regułom, które narzucały im drugorzędny status; m.in. polecono im nosić
kołnierzyk pozwalający innym z daleka rozpoznać ich niską pozycję.
Przedtem przyjazne, niebieskookie dzieci nie chciały teraz bawić się ze złymi
brązo- wookimi i zaproponowały, by powiadomić woźne, iż brązowoocy mogą
kraść. Wkrótce na przerwach zaczęły wybuchać bójki na pięści, a jeden chłopiec
przyznał się, że uderzył innego „w bebech”, bo „nazwał mnie brązowookim,
jakbym był Murzynem, jakbym był czarnuchem”. W ciągu jednego dnia dzieci
brązowookie zaczęły gorzej wykonywać swoje zadania na lekcjach i stały się
przygnębione, ponure i rozdrażnione. Określały same siebie takimi słowami jak
„smutny”, „zły”, „głupi” i „podły”.
Następnego dnia doszło do całkowitej zmiany. Nauczycielka powiedziała
dzieciom, żesię pomyliła - w rzeczywistości to brązowookie dzieci są „lepsze”, a
niebieskookie „gorsze”, i podała nowe, pokrętne dowody na poparcie tej
chromatycznej teorii dobra i zła. Niebieskookie dzieci zmieniły teraz swe
poprzednie samookreślenia „szczęśliwy”, „dobry”, „delikatny”, „miły” na
określenia negatywne, podobne do stosowanych poprzedniego dnia przez dzieci o
brązowych oczach. Stare więzi przyjaźni między dziećmi zostały chwilowo
zerwane i zastąpione wrogością, aż do chwili, gdy eksperyment został zakończony,
a dzieci, po otrzymaniu dokładnych i wyczerpujących wyjaśnień, dotyczących jego
celu i sposobu przeprowadzenia, wróciły do swej wypełnionej radością klasy.
Nauczycielka była zdumiona tą szybką i całkowitą przemianą tak wielu jej
uczniów, których - jak sądziła - znała tak dobrze. Na zakończenie pani Elliott
stwierdziła: „Jak te cudownie współdziałające, myślące dzieci stały się
paskudnymi, złośliwymi, dyskryminującymi małymi trzecioklasistami... To było
straszne!”.
Poparcie na Hawajach dla „ostatecznego rozwiązania”:
uwolnienie świata od nieprzystosowanych
Wyobraź sobie, że jesteś studentem University of Hawaii (kampus Manoa),
jednym z 570 studentów uczestniczących w zajęciach z psychologii na studiach
Podobieństwo do nazistów: czy mogłoby to się zdarzyć
w twoim mieście?
wieczorowych. Dziś wasz profesor, z charakterystycznym
duńskim akcentem,
zmienia temat swego zwykłego wykładu, aby ujawnić zagrożenie bezpieczeństwa
narodowego, jakie stwarza eksplozja demograficzna (palący problem na początku
lat siedemdziesiątych XX w.)27. Ten autorytet opisuje nowe zagrożenia dla
społeczeństwa, jakie stwarza szybko rosnąca liczba ludzi nieprzystosowanych
fizycznie i psychicznie. Rozwiązanie tego problemu przedstawia w przekonujący
sposób jako szlachetny naukowy projekt, popierany przez uczonych i zaplanowany
dla dobra ludzkości. Następnie jesteś zachęcany do udzielenia pomocy w
„zastosowaniu procedur naukowych do eliminowania nieprzystosowanych
umysłowo i emocjonalnie”. Ponadto profesor uzasadnia potrzebę podjęcia działań,
odwołując się do analogii z karą śmierci jako środkiem zapobiegającym brutalnym
zbrodniom. Mówi Ci, że jesteś proszony o wyrażenie swej opinii, ponieważ ty i
inni tu zgromadzeni jesteście osobami inteligentnymi, wykształconymi i
uznającymi wysokie wartości etyczne. Pochlebia ci myśl, że jesteś w tym
doborowym towarzystwie. (Przypomnij sobie opisaną przez C.S. Lewisa przynętę
w postaci Wewnętrznego Kręgu). Aby rozwiać wszelkie pozostałe wątpliwości,
zapewnia, że zostanie przeprowadzonych wiele starannych badań, zanim będą
podjęte jakiekolwiek działania wobec tych nieprzystosowanych istot ludzkich.
W tym momencie chce on od Ciebie tylko twoich opinii, zaleceń i osobistych
poglądów w formie odpowiedzi na prosty kwestionariusz, który ma być teraz
wypełniony przez Ciebie i innych studentów znajdujących się w sali wykładowej.
Zaczynasz odpowiadać na te pytania, ponieważ zostałeś przekonany, że jest to
nowa, żywotna kwestia, w której Twój glos ma znaczenie. Odpowiadasz sumiennie
na każde z siedmiu pytań i odkrywasz, że istnieje duże podobieństwo między
twymi odpowiedziami i odpowiedziami reszty grupy.
Dziewięćdziesiąt procent was zgadza się, że zawsze niektórzy ludzie będą
bardziej nadawać się do życia niż inni.
Co się tyczy zabijania nieprzystosowanych: 79% chciało, żeby jedna osoba
była odpowiedzialna za uśmiercanie, a druga wykonywała ten akt; 64% wolało
zapewnić anonimowość naciskającemu śmiercionośny przycisk w ten sposób, że
kilka osób naciskałoby przyciski, a tylko jeden z nich powodowałby śmierć; 89%
sądziło, że bezbolesny narkotyk byłby najbardziej efektywną i humanitarną metodą
zadawania śmierci.
Gdyby prawo wymagało asystowania, to 89% chciałoby być tym, kto asystuje
przy podejmowaniu decyzji, podczas gdy 9% wolałoby asystować przy
uśmiercaniu lub zarówno przy jednym, jak i przy drugim. Tylko 6% studentów
odmówiło odpowiedzi.
Najtrudniej było uwierzyć w to, że aż 91% wszystkich studentów
odpowiadających na pytania tego kwestionariusza zgodziło się z konkluzją, że w
„skrajnych okolicznościach jest rzeczą całkiem słuszną eliminowanie tych, których
uznano za najbardziej niebezpiecznych, dla ogólnego dobra”!
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
Wreszcie zaskakujące jest, że 29% procent poparło to „ostateczne
rozwiązanie” nawet wtedy, gdyby miało być zastosowane do ich własnych
rodzin28.
Tak więc ci amerykańscy studenci (studiów wieczorowych, a zatem starsi od
zwykłych studentów) byli gotowi udzielić swego poparcia morderczemu planowi
uśmiercenia wszystkich tych, których jakieś autorytety uznałyby za mniej
przystosowanych do życia niż oni sami - jedynie po krótkiej prezentacji dokonanej
przez autorytet, tzn. ich profesora. Teraz potrafimy zrozumieć, jak zwykli, a nawet
inteligentni Niemcy mogli chętnie poprzeć hitlerowski plan „ostatecznego
rozwiązania” wymierzony przeciw Żydom, który był wspierany na wiele sposobów
przez ich system edukacyjny i forsowany przez systematyczną propagandę.
Nakłanianie zwykłych mężczyzn do niezwykłego mordowania
Niezwykłe odkrycie historyka Christophera Browninga dostarcza jednego z
najbardziej wyrazistych przykładów ilustrujących moje dociekania, w jaki sposób
można sprawić, żeby zwykli ludzie popełniali podłe czyny, które są niezgodne z
ich przeszłością i wartościami moralnymi. Pisze on, że w marcu 1942 r. około 80%
wszystkich ofiar Holokaustu jeszcze żyło, lecz zaledwie jedenaście miesięcy
później około 80% było martwych. W tym krótkim okresie Endlósung
(„ostateczne rozwiązanie” Hitlera) nasiliło się w wyniku pojawienia się dużej
liczby mobilnych oddziałów dokonujących masowych morderstw na terenie Polski.
To ludobójstwo wymagało zmobilizowania zakrojonej na wielką skalę machiny do
zabijania w tym samym czasie, gdy zdrowi i silni żołnierze niemieccy byli
potrzebni na załamującym się froncie rosyjskim. Ponieważ większość polskich
Żydów żyła w małych miasteczkach i niewielkich miastach, pytanie, jakie
Browning postawił przed niemieckim naczelnym dowództwem brzmiało: „Gdzie w
tym decydującym roku wojny mają oni znaleźć ludzi do tak niezwykłego
logistycznego zadania w dziedzinie ludobójstwa?”29.
Odpowiedzi dostarczyły mu archiwa nazistowskich zbrodni wojennych, w
których są zapisanie działania 101 (Policyjnego - przyp. red.) Batalionu
Rezerwowego, jednostki,
Podobieństwo do nazistów: czy mogłoby to się zdarzyć
w twoim mieście?
w skład której weszło około pięciuset mężczyzn
z Hamburga, miasta leżącego
w północnych Niemczech. Byli to starsi ludzie, dobrzy ojcowie i mężowie, za
starzy, żeby ich powołać do wojska; pochodzili ze środowisk robotniczych i
niższej klasy średniej i nie mieli żadnego doświadczenia w żandarmerii wojskowej.
Byli to surowi rekruci, wysłani do Polski bez żadnego ostrzeżenia i jakiegokolwiek
przygotowania do ich tajnego zadania - całkowitej eksterminacji wszystkich
Żydów mieszkających w zapadłych miasteczkach Polski. W ciągu zaledwie
czterech miesięcy zastrzelili oni z bliska co najmniej 38 tys. Żydów, a dalsze 45
tys. wysłali do obozu koncentracyjnego w Treblince.
Na początku dowódca powiedział im, że jest to trudne zadanie, które batalion
musi wykonać. Dodał jednak, że każdy może odmówić uśmiercania tych
mężczyzn, kobiet i dzieci. Z dokumentów wynika, że początkowo w przybliżeniu
połowa tych mężczyzn odmówiła, pozwalając, by pozostali żandarmi-rezerwiści
zaangażowali się w ten masowy mord. Jednakże z czasem górę wzięły procesy
modelowania społecznego połączone z poczuciem winy spowodowanymi
perswazjami tych rezerwistów, którzy dokonywali egzekucji, oraz zwykłymi
naciskami, by dostosować się do grupy - „Jak będziemy wyglądali w oczach
naszych towarzyszy broni”. Pod koniec ich morderczej wyprawy aż do 90%
mężczyzn w 101 Batalionie było ślepo posłusznych swemu dowódcy i osobiście
brało udział w egzekucjach. Wielu z nich pozowało dumnie do fotografii
pokazujących, jak sami, z bliska, zabijają Żydów. Podobnie jak strażnicy, którzy
fotografowali maltretowanie więźniów w Abu Ghraib, żandarmi ci na swoich
„zdjęciach-trofeach” pozowali na dumnych niszczycieli zagrożenia żydowskiego.
Browning podkreśla, że nie było żadnej specjalnej selekcji tych mężczyzn, ani
autose- lekcji, ani korzyści własnych czy karierowiczostwa, które mogłyby
stanowić wyjaśnienie tych masowych mordów. Przeciwnie, byli oni tak
„zwyczajni”, jak tylko można sobie wyobrazić - dopóki nie zostali postawieni w
nowej sytuacji, w której mieli „oficjalne” pozwolenie i zachętę do sadystycznych
działań przeciw ludziom, arbitralnie określonym jako „wrogowie”. W
przeprowadzonej przez Browninga wnikliwej analizie tych codziennych aktów
ludzkiego bestialstwa, najbardziej oczywiste jest to, że ci zwyczajni mężczyźni
byli częścią potężnego systemu władzy, państwa policji politycznej jawnie
posługującego się ideologicznymi uzasadnieniami dla likwidowania Żydów i
intensywnym wpajaniem moralnych imperatywów dyscypliny, lojalności i
obowiązku wobec państwa.
Ponieważ wysunąłem argument, że badania eksperymentalne mogą mieć
istotne znaczenie dla świata realnego, jest interesujące, iż Browning porównał
podstawowe mechanizmy działające w tym dalekim kraju w odległej przeszłości z
procesami psychologicznymi, które zachodziły zarówno w badaniach Milgrama
nad posłuszeństwem, jak i w naszym Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym.
Dalej autor zwraca uwagę, że „Spektrum zachowań strażników u Zimbardo
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
wykazuje niezwykłe podobieństwo do różnych grup, które utworzyły się w 101
Policyjnym Batalionie Rezerwowym” (s. 168). Wykazuje, że niektórzy żandarmi
stali się sadystycznie „okrutni i bezwzględni”, znajdując przyjemność w zabijaniu,
podczas gdy inni byli „surowi, ale sprawiedliwi” w stosowaniu przepisów, zaś
mniejszość stanowili „dobrzy strażnicy”, którzy odmawiali zabijania i
wyświadczali Żydom drobne przysługi.
Psycholog Ervin Staub - który jako dziecko przeżył nazistowską okupację
Węgier, w domu będącym pod ochroną ambasady szwedzkiej (w oryginale:
protected house - tak w okupowanym Budapeszcie, w tzw. getcie
międzynarodowym nazywano kilkadziesiąt domów, które dzięki staraniom
dyplomaty Raoula Wallenberga korzystały z ochrony prawnej szwedzkiego
przedstawicielstwa; w „szwedzkich domach” mieściły się m.in. szpital i ochronka
dla dzieci, których rodzice zostali wywiezieni lub zabici - przyp tłum.)
- przyznaje, że w szczególnych okolicznościach większość ludzi jest zdolna do
skrajnej przemocy i niszczenia życia ludzkiego. Wychodząc od swych prób
zrozumienia, jakie są korzenie zła przejawiającego się w ludobójstwie i masowej
przemocy w różnych miejscach świata, Staub doszedł do przekonania, że „zło,
które wynika ze zwykłego myślenia i które popełniają zwykli ludzie jest normą, a
nie wyjątkiem... Wielkie zło wynika ze zwykłych procesów psychicznych, które
ewoluują, posuwając się coraz dalej na kontinuum destrukcji”. Zwraca uwagę na
znaczenie tego, iż zwykli ludzie zostają uwikłani w sytuacje, w których uczą się
dokonywać złych czynów, jakich wymagają wyższe poziomy systemu władzy:
„Bycie częścią systemu kształtuje poglądy, nagradza wierność dominującym
poglądom i sprawia, że odejście od nich jest psychologicznie obciążające i
trudne”30.
John Steiner (mój drogi przyjaciel i kolega-socjolog), który przeżył okropności
obozu Auschwitz, powrócił na parę dziesiątków lat do Niemiec, by przeprowadzić
wywiady z setkami byłych esesmanów, od szeregowców po generałów. Chciał
wiedzieć, co sprawiło, że ci mężczyźni dzień w dzień służyli skwapliwie takiemu
niewysłowionemu złu. Steiner stwierdził, że wielu z nich uzyskało wysokie wyniki
w skali F mierzącej autorytaryzm - ta ich cecha powodowała, iż subkultura
przemocy w SS była dla nich pociągająca. Określił ich jako „uśpionych”
(sleepers), tzn. ludzi z pewnymi utajonymi cechami, które mogą nigdy się nie
ujawnić, chyba że szczególne sytuacje zaktywizują te agresywne tendencje.
Konkluduje on, że „sytuacja była na ogół najbardziej bezpośrednim determinantem
zachowania esesmanów, budząc uśpionych i zmieniając ich w aktywnych
morderców”. Jednakże na podstawie ogromnej ilości danych ze swych wywiadów
Steiner stwierdził także, że mężczyźni ci prowadzili normalne - wolne od
przemocy - życie zarówno przed pełnymi przemocy latami w sytuacji obozu
koncentracyjnego, jak i po nich.31
Rozległe doświadczenie Steinera w kontaktach z wieloma esesmanami, na
zła
poziomie osobistym i naukowym, doprowadziło go do wysunięcia dwóchBanalność
ważnych
wniosków dotyczących wpływu instytucji oraz odgrywania ról nacechowanych
okrucieństwem: „Instytucjonalne poparcie dla ról związanych ze stosowaniem
przemocy ma najwyraźniej daleko większy wpływ, niż na ogół zdajemy sobie z
tego sprawę. Gdy role takie są wspierane przez ukryte, a zwłaszcza jawne sankcje
społeczne, ludziom zwykle atrakcyjni wydają się ci, którzy nie tylko mogą czerpać
satysfakcję z natury swej pracy, lecz ponadto są quasi-kata- mi, zarówno w
odczuciach, jak i działaniach”.
Następnie Steiner opisuje, jak role mogą brać górę nad cechami charakteru:
„Stało się oczywiste, że nie każdy, kto gra okrutną rolę, musi mieć sadystyczne
cechy charakteru. Ci, którzy nadal występowali w rolach początkowo nie
pasujących do ich osobowości, często zmieniali swoje wartości (tzn. byli skłonni
dostosować się do tego, czego oczekiwano od nich w tych rolach). Byli tacy
członkowie SS, którzy identyfikowali się ze swymi stanowiskami i korzystali z
nich. Wreszcie byli tacy, u których to, co kazano im robić, wzbudzało oburzenie i
odrazę. Starali się zrekompensować to, pomagając więźniom, gdy tylko było to
możliwe. (Steinerowi personel SS kilka razy uratował życie)”.
Ważne jest, żeby zdawać sobie sprawę, że wiele setek tysięcy Niemców,
którzy w czasie Holocaustu stali się sprawcami zła, nie postępowało tak po prostu
dlatego, iż wykonywali rozkazy wydawane przez autorytety. Posłuszeństwo wobec
systemu władzy, który pozwalał mordować Żydów i nagradzał za to, było
zbudowane na podłożu silnego antysemityzmu, który w tych czasach istniał w
Niemczech i innych państwach europejskich. Według analizy historyka Daniela
Goldhagena32, kierunek i rozwiązanie dla tego uprzedzenia wyznaczyła niemiecka
hierarchia służbowa, aż po zwykłych Niemców, którzy stali się dobrowolnymi
oprawcami.
Chociaż zwrócenie uwagi na motywacyjną rolę nienawiści Niemców do Żydów
jest ważne, to jednak analiza Goldhagena ma dwie usterki. Po pierwsze,
historyczny materiał dowodowy wykazuje, że od początku XIX w. antysemityzm
w Niemczech był słabszy niż w sąsiednich krajach, takich jak Francja i Polska.
Goldhagen popełnia także błąd, minimalizując wpływ hitlerowskiego systemu
władzy - sieci gloryfikującej fanatyzm rasowy, oraz konkretnych sytuacji
stwarzanych przez władze, takich jak obozy koncentracyjne, które uprzemysłowiły
ludobójstwo. Ta interakcja zmiennych osobowościowych obywateli niemieckich
ze sposobnościami sytuacyjnymi dostarczanymi przez system fanatycznych
uprzedzeń doprowadziła tak wielu do tego, że stali się chętnymi lub niechętnymi
katami, spełniającymi tę funkcję dla swojego państwa.
Banalność zła
Hannah Arendt, filozof społeczny, w 1963 r. opublikowała książkę, która stała się
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
klasyką naszych czasów-Eichmann in Jerusalem: A Report on the Banality of
Evil (wyd. pol. Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła, tłum. A.
Szostkiewicz, Kraków, Znak 1987). Przedstawia ona szczegółową analizę procesu
zbrodniarza wojennego Adolfa Eichmanna, ważnej postaci wśród nazistów, który
osobiście zorganizował wymordowanie milionów Żydów. Zastosowana przez
Eichmanna obrona jego działalności była podobna do zeznań innych nazistowskich
przywódców: „Ja tylko wykonywałem rozkazy”. Jak określiła to Arendt:
„[Eichmann] byl święcie przekonany, że odczuwałby wyrzuty sumienia jedynie
wówczas, gdyby nie wykonał otrzymanego rozkazu, to znaczy nie posłał milionów
mężczyzn, kobiet i dzieci na śmierć, czyniąc to z wielką energią i pedantyczną
starannością” (s. 25; wyd. pol. s. 36)33.
Jednakże w tym przedstawionym przez Arendt opisie Eichmanna najbardziej
uderzające jest to, że wydawał się on całkowicie zwyczajny pod wszystkimi
względami:
„Pół tuzina psychiatrów uznało go za ‘normalnego’. - ’W każdym razie
normalniejszego niż ja sam po badaniach, jakim go poddałem’, jak miał ponoć
wykrzyknąć jeden z psychiatrów; inny natomiast doszedł do wniosku, że cała
konstrukcja psychiczna Eichmanna, jego stosunek do własnej rodziny, żony i
dzieci, matki i ojca, braci, sióstr i przyjaciół, jest ‘nie tylko normalny, ale jak
najbardziej pożądany”’ (s. 25-26; wyd. pol. s. 36).
W wyniku przeprowadzonej przez siebie analizy Eichmanna, Arendt doszła do
swej słynnej konkluzji:
„Kłopot z Eichmannem polegał na tym, że ludzi takich jak on było bardzo
wielu, a nie byli oni sadystami, ani osobnikami perwersyjnymi, byli natomiast i wciąż są - okropnie i przerażająco normalni. Z punktu widzenia naszych
instytucji prawnych oraz kryteriów oceny moralnej, normalność owa była dużo
bardziej przerażająca niż wszystkie potworności wzięte razem, gdyż oznaczała
ona... iż ów nowy rodzaj przestępcy... popełnia swoje zbrodnie w
okolicznościach, które właściwie nieomal uniemożliwiają mu uświadomienie
sobie lub odczucie, że robi coś złego” (s. 276; wyd. pol. s. 359).
„W ciągu owych ostatnich minut [życia] dokonał on [Eichmann] niejako
podsumowania lekcji, jakiej
udzieliła nam długa historia ludzkiej nikczemności - lekcji na temat
zatrważającej, urągającej słowom
i
myślom banalności zła” (s. 252; wyd. poi. s. 326).
Użyte przez Arendt określenie „banalność zła” jest stosowane nadal, ponieważ
ludobójstwo rozpętało się w różnych punktach świata, a tortury i terroryzm stały
się pospolitymi elementami naszego globalnego krajobrazu. Wolimy dystansować
się od takiej fundamentalnej prawdy, uważając szaleństwo złoczyńców i
Banalność zła
bezsensowną przemoc tyranów za dyspozycyjne cechy ich osobistego charakteru.
Analiza przeprowadzona przez Arendt była pierwszą, która zakwestionowała tę
orientację, zwracając uwagę na łatwość, z jaką oddziaływania społeczne mogą
doprowadzić normalnych ludzi do popełniania przerażających czynów.
Oprawcy i kaci: typy patologiczne czy imperatywy sytuacyjne?
Nie ma chyba wątpliwości, że zdolność do systematycznego torturowania swych
bliźnich, mężczyzn i kobiet, stanowi jedną z najciemniejszych stron natury
ludzkiej. Moi współpracownicy i ja doszliśmy do przekonania, że dyspozycyjne
zło z pewnością ujawniłoby się u oprawców, którzy w Brazylii latami dokonywali
co dzień podłych czynów jako policjanci mający pozwolenie rządu na stosowanie
tortur, w celu wydobycia przyznania się do winy od „wywrotowców”, wrogów
państwa.
Chociaż początkowo skupiliśmy się na torturujących, starając się zrozumieć
zarówno ich psychikę, jak i sposób, w jaki byli kształtowani przez okoliczności,
później musieliśmy zarzucić szerzej naszą sieć analityczną, aby objąć nią ich
towarzyszy broni, którzy wybrali inny rodzaj działań opartych na przemocy, albo
zostali do nich skierowani, a mianowicie katów ze szwadronów śmierci. Mieli oni
„wspólnego wroga”: mężczyzn, kobiety i dzieci, których, chociaż byli
obywatelami tego samego państwa, a nawet ich sąsiadami, „System” uznał za
zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego państwa - jako socjalistów i komunistów. Niektórzy musieli być sprawnie wyeliminowani, podczas gdy innych, którzy
mogli mieć tajne informacje, trzeba było torturami skłonić do ich ujawnienia,
przyznania się do zdrady, a dopiero potem zabić.
W realizowaniu tego zadania oprawcy ci mogli częściowo posługiwać się
„twórczym złem”, ucieleśnionym w narzędziach i technikach tortur doskonalonych
przez setki lat od czasów Inkwizycji przez funkcjonariuszy Kościoła katolickiego,
a później wielu państw. Jednakże musieli oni dodawać pewną dozę własnej
improwizacji, mając do czynienia z konkretnymi wrogami, aby przezwyciężyć ich
opór i zniszczyć odporność. Niektórzy z nich utrzymywali, że są niewinni,
odmawiali przyznania się do swych czynów lub byli wystarczająco twardzi, by nie
dać się zastraszyć najbardziej brutalnymi metodami przesłuchiwania. Trzeba było
czasu i coraz lepszej znajomości słabości ludzkich, by oprawcy stali się mistrzami
w swym rzemiośle. Przeciwnie, zadanie szwadronów śmierci było łatwe. Mając
kominiarki zapewniające anonimowość, broń i wsparcie grupy, mogli oni wykonywać swoją robotę w terenie szybko i bezosobowo: „po prostu biznes”. Dla
oprawcy jego robota nigdy nie mogła być tylko biznesem. Tortury zawsze wiążą
się z relacją osobistą; torturujący musi zorientować się, jaki rodzaj i jaką
intensywność tortur zastosować wobec danej osoby w danym czasie. Za mało
tortur lub niewłaściwy ich rodzaj - to brak
Banalność zta
przyznania się. Za dużo - ofiara umiera, zanim się przyzna. W obu
przypadkach oprawca nie uzyskuje tego, czego się od niego oczekuje i ściąga na
siebie gniew zwierzchników. Przyswojenie sobie umiejętności określenia
właściwego rodzaju i nasilenia tortur, które zapewnią wydobycie od ofiary
pożądanych informacji, przynosi wiele nagród i pochwał ze strony przełożonych.
Jaki typ mężczyzn był zdolny do takich postępków? Czy musieli być pod
wpływem impulsów sadystycznych i socjopatycznych doświadczeń życiowych,
aby bez końca, latami, dzień w dzień kaleczyć i szarpać ciała swych bliźnich? Czy
ci „pracownicy przemocy” wyrodzili się z reszty ludzkości - złe nasiona, złe
kwiaty i złe owoce? Czy też jest do pomyślenia, że mogli być zwykłymi ludźmi,
których zaprogramowano do dokonywania tych godnych ubolewania czynów,
stosując możliwe do zidentyfikowania i powtarzalne programy szkoleniowe? Czy
potrafilibyśmy określić zbiór warunków zewnętrznych, zmiennych sytuacyjnych,
które przyczyniły się do wyprodukowania tych oprawców i zabójców? Gdyby ich
złe czyny nie były spowodowane defektami wewnętrznymi, lecz raczej można by
je przypisać oddziałującym na nich siłom zewnętrznym - politycznym,
ekonomicznym, społecznym, historycznym i doznaniowym komponentom ich
policyjnego szkolenia - to moglibyśmy dokonać generalizacji w odniesieniu do
różnych kultur i sytuacji oraz wykryć pewne praktyczne zasady odpowiedzialne
za tę niezwykłą transformację ludzi.
Socjolog i brazylijska ekspert Martha Huggins, grecka psycholog i ekspert ds.
tortur Mika Haritos-Fatouros oraz ja przeprowadziliśmy pogłębione wywiady z
kilkudziesięcioma takim „pracownikami przemocy” w różnych miejscach w
Brazylii (skrótowy opis naszych metod oraz szczegółowe wyniki dotyczące tych
„pracowników przemocy”: zob. Huggins, Haritos-Fatouros i Zimbardo34). Mika
przeprowadziła wcześniej podobne badanie nad oprawcami szkolonymi przez
grecką juntę wojskową, a nasze wyniki były w dużej mierze zgodne z jej
rezultatami35. Stwierdziliśmy, że sadyści są eliminowani z procesu szkolenia
przez instruktorów, ponieważ nie dają sobą kierować, podnieca ich przyjemność
czerpana z zadawania bólu i dlatego nie koncentrują się dostatecznie na celu
przesłuchania, którym jest wydobycie zeznań. Tak więc ze wszystkich danych,
jakie udało się nam zebrać, wynika, że oprawcy i egzekutorzy ze szwadronów
śmierci nie byli pod żadnym względem niezwykli czy odbiegający od normy
przed wystąpieniem w swoich nowych rolach, ani też u żadnego z nich nie
stwierdzono utrzymujących się dewiacyjnych skłonności czy patologii w latach,
jakie nastąpiły po okresie pracy w charakterze oprawców i egzekutorów. Ich
transformacja była całkowicie wytłumaczalna jako konsekwencja wielu
czynników sytuacyjnych i systemowych, takich jak otrzymane przez nich
przeszkolenie w odgrywaniu tej nowej roli, ich grupowe poczucie koleżeństwa,
akceptacja ideologii bezpieczeństwa narodowego oraz ich wyuczone przekonanie,
że socjaliści i komuniści są wrogami ich państwa. Inne wpływy sytuacyjne,
przyczyniające się do tego nowego stylu zachowania, to wytworzenie poczucia,
przez przydzielenie tego specjalnego zadania, że jest się kimś wyjątkowym,
lepszym i stojącym wyżej niż inni funkcjonariusze służb publicznych; tajemnica,
jaką otoczone są ich obowiązki, dzielona jedynie z towarzyszami broni; oraz stały
nacisk, aby działać skutecznie bez względu na zmęczenie czy problemy osobiste.
Relacjonowaliśmy wiele szczegółowych studiów przypadku, które
dokumentują fakt, że to zwyczajni mężczyźni byli zaangażowani w te najbardziej
haniebne czyny, usankcjonowane przez ich rząd i potajemnie popierane przez
CIA w tym punkcie zimnej wojny (1964-1985) przeciw komunizmowi
sowieckiemu. Raport Torturę in Brasil, opracowany przez członków Katolickiej
Diecezji Sao Paulo, dostarcza szczegółowych informacji
o znacznym zaangażowaniu agentów CIA w szkolenie brazylijskiej policji w
stosowaniu tortur36. Informacje takie są zgodne ze wszystkim, co wiadomo o
systematycznym szkoleniu w przesłuchiwaniu i torturowaniu, jakie oferuje
„School of the Americas” dla agentów z krajów mających wspólnego wroga w
komunizmie37.
Jednakże moi współpracownicy i ja jesteśmy przekonani, że czyny takie mogą
być powielane w każdym czasie i w każdym państwie, gdzie istnieje obsesja
zagrożeń dla bezpieczeństwa narodowego. Przed lękami i ekscesami
spowodowanymi ostatnio przez „wojnę z terroryzmem”, była niemal bezustanna
„wojna z przestępstwami” w wielu wielkomiejskich centrach. W nowojorskim
wydziale policji „wojna” ta spowodowała rozplenienie się „komandosów z
NYPD” (New York Police Departament). Temu policyjnemu zespołowi dano
wolną rękę w tropieniu domniemanych gwałcicieli, rabusiów i bandytów, co było
podyktowane przez miejscowe warunki. Nosili oni koszulki ze swoją dewizą „Nie
ma lepszego polowania niż polowanie na ludzi”. Ich okrzyk wojenny brzmiał:
„Noc jest nasza”. Taka profesjonalna kultura policyjna była porównywalna z
kulturą badanych przez nas brazylijskich policyjnych oprawców. Jednym ze
szczególnych, popełnionych przez nich okropnych czynów było zamordowanie
afrykańskiego imigranta (Amadou Dialło z Gwinei), któremu wpakowali ponad
czterdzieści kul, gdy próbował wyjąć swój portfel, żeby podać im dowód
tożsamości38. Czasami „zdarza się coś koszmarnego”, lecz zwykle można
zidentyfikować mechanizmy sytuacyjne i systemowe, których działanie sprawia,
że to się zdarza.
„Doskonali żołnierze 11 września” i „zwykłe brytyjskie chłopaki"
dokonują na nas zamachów bombowych
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o dwóch przykładach „zwyczajności”
masowych morderców. Pierwszego z nich dostarcza szczegółowe badanie
porywaczy samolotów, których samobójcze ataki terrorystyczne dokonane 11
września (2001 r. - przyp. red.) w Nowym Jorku i Waszyngtonie spowodowały
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
śmierć prawie trzech tysięcy niewinnych cywilów. Drugi przykład pochodzi z
raportów policji londyńskiej, dotyczących podejrzanych o dokonanie w czerwcu
2005 r. w londyńskim metrze i autobusie piętrowym, samobójczych zamachów
bombowych, które pociągnęły za sobą wiele ofiar śmiertelnych i poważnych
uszkodzeń ciała.
Reporter Terry McDermott w swojej książce Perfect Soldiers (Doskonali
żołnierze) przedstawił starannie opracowane portrety kilku spośród terrorystów z
11 września, które pokazują wyraźnie, jak zwyczajni byli ci ludzie w swym
codziennym życiu39. Badania przeprowadzone przez McDermotta doprowadziły go
do złowieszczego wniosku: „Jest prawdopodobne, że jest dużo więcej mężczyzn
zupełnie do nich podobnych, tu i na całym świecie”. Jedna z recenzji tej książki
przypomina nam tezę Arendt o banalności zła, uaktualnioną w odniesieniu do
naszej nowej ery globalnego terroryzmu. Recenzent „New York Times’a” Michiko
Kakutani przedstawia nam przerażające postscriptum: Perfect Soldiers zastępuje
karykatury olbrzymich „geniuszy zła” i „fanatyków o oczach szaleńca” portretami
spiskowców z 11 września jako ludzi zaskakująco zwyczajnych, którzy
niewątpliwie mogliby być naszymi sąsiadami lub siedzieć obok nas w
samolocie”40.
Ostateczny test ślepego posłuszeństwa
wobec autorytetu: zabijanie wtasnych
dzieci na rozkaz
Ten przerażający scenariusz został zrealizowany w późniejszych
skoordynowanych
atakach
na
londyński
system
komunikacyjny,
przeprowadzonych przez grupę terrory- stów-samobójców, „zwyczajnych
morderców”, którzy anonimowo jechali metrem lub autobusem. Ci młodzi
muzułmanie dla swych przyjaciół, krewnych i sąsiadów w położnym w północnej
Anglii mieście Leeds byli „zwykłymi brytyjskimi chłopakami” 41. Nic w ich
przeszłości nie wskazywało, że są oni niebezpieczni; przeciwnie, cała ich sytuacja
umożliwiała tym „zwykłym chłopakom” gładkie przystosowanie się w ich mieście
i w ich miejscu pracy. Jeden z nich był zdolnym krykiecistą, który zrezygnował z
picia i kobiet, by prowadzić bardziej nabożne życie. Drugi był synem
miejscowego biznesmena, który prowadził smażalnię ryb. Inny był doradcą
psychologicznym, który pracował efektywnie z dziećmi niepełnosprawnymi,
niedawno został ojcem i przeprowadził się ze swoją rodziną do nowego domu. W
przeciwieństwie do porywaczy samolotów z 11 września, którzy wzbudzili pewne
podejrzenia jako cudzoziemcy starający się przejść szkolenie lotnicze w Stanach
Zjednoczonych, ci młodzi ludzie byli krajowcami, latającymi znacznie poniżej
zasięgu jakiegokolwiek radaru policyjnego. „To jest zupełnie niezgodne z jego
charakterem. Ktoś musiał mu zrobić pranie mózgu i nakłonić go do postąpienia w
ten sposób”, mówił przyjaciel jednego z nich.
„Najbardziej przerażająca w tych terrorystach-samobójcach jest ich
autentyczna normalność”, konkluduje Andrew Silke, ekspert w tej dziedzinie42.
Podkreśla, że we wszystkich sądowych badaniach zwłok terrorystów-samobójców
nigdy nie stwierdzono śladu alkoholu ani narkotyków. Swoje zadanie podejmują
oni z jasnym umysłem i poświęceniem.
Jak się przekonaliśmy, zawsze, kiedy jakiś uczeń strzelał do innych w szkole,
jak w Columbine High School w Stanach Zjednoczonych, ci, którzy sądzili, że
dobrze znali sprawcę, zazwyczaj zeznawali: „On byl takim dobrym chłopcem, z
takiej porządnej rodziny... po prostu nie można uwierzyć, że on to zrobił”.
Nawiązuje to do kwestii, którą podniosłem w naszym pierwszym rozdziale - jak
dobrze naprawdę znamy innych ludzi? - oraz do zagadnienia, które z tej kwestii
wynika - czy znamy siebie samych tak dobrze, żebyśmy byli pewni, jak byśmy się
zachowali w nowych sytuacjach pod silnymi naciskami sytuacyjnymi?
Ostateczny test ślepego posłuszeństwa wobec autorytetu: zabijanie
własnych dzieci na rozkaz
Ostatni z naszych przykładów, rozszerzających zakres społecznej psychologii zła
ze sztucznych eksperymentów laboratoryjnych na konteksty świata realnego,
dotyczy wydarzeń w dżunglach Gujany, gdzie pewien amerykański przywódca
religijny przekonał ponad dziewięciuset swoich zwolenników, żeby popełnili
masowe samobójstwo lub zostali zabici przez swych krewnych i przyjaciół dnia
28 listopada 1978 r. Jim Jones, pastor kongregacji Świątyni Ludu w San Francisco
i Los Angeles, zdecydował się stworzyć w tym południowoamerykańskim
państwie socjalistyczną utopię, gdzie braterstwo i tolerancja dominowałyby nad
materializmem i rasizmem, których nie mógł ścierpieć w Stanach Zjednoczonych.
Jednakże po pewnym czasie i po zmianie miejsca swej działalności Jones
przekształcił się z troskliwego „ojca” duchowego tej wielkiej protestanckiej
kongregacji w Anioła Śmierci - prawdziwie kosmiczna transformacja na
lucyferiańską skalę. Tymczasem chcę tylko ustalić, w jaki sposób posłuszeństwo
wobec autorytetu wiąże piwniczne laboratorium Milgrama w New Haven z tym
polem śmierci w dżungli43.
Marzenia wielu ubogich członków Świątyni Ludu o nowym, lepszym życiu w
tej rzekomej utopii rozwiały się, gdy Jones wprowadził długotrwałe prace
przymusowe, uzbrojonych strażników, całkowite ograniczenie swobód
obywatelskich, półgłodowe racje żywnościowe oraz codzienne kary równoznaczne
z torturami za najmniejsze naruszenie któregokolwiek z licznych ustanowionych
przez niego przepisów. Gdy zaniepokojeni krewni przekonali pewnego
kongresmana, żeby z grupą dziennikarzy przeprowadził inspekcję osady, Jones
zorganizował na tych inspektorów zamach i w chwili, gdy mieli już opuścić osadę,
zostali zamordowani. Następnie Jones zwołał prawie wszystkich członków sekty,
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
którzy przebywali w osadzie, i wygłosił długie przemówienie, w którym
nawoływał ich, żeby odebrali sobie życie, wypijając truciznę Kool-Aid z
dodatkiem cyjanku. Ci, którzy odmawiali, byli zmuszani do wypicia przez
strażników lub zostali zastrzeleni podczas próby ucieczki, jednakże wydaje się, że
większość była posłuszna swemu przywódcy.
Jones był z pewnością skrajnym egocentrykiem; nagrywał na taśmie
magnetofonowej wszystkie swoje przemówienia i proklamacje, a nawet swoje
seanse tortur - łącznie z tym ostatnim samobójczym apelem. Jones zniekształca w
nim rzeczywistość, kłamie, prosi, odwołuje się do ideologii i do transcendentnego
przyszłego życia, kategorycznie nalega, żeby zastosowali się do jego rozkazów, a
jego personel sprawnie rozdaje śmiertelną truciznę ponad dziewięciuset członkom
sekty, zebranym wokół niego. Fragmenty jego wypowiedzi z tej ostatniej godziny
dają pojęcie o taktyce „sprzedawania śmierci”, zastosowanej przez niego w celu
wywołania całkowitego posłuszeństwa wobec oszalałego autorytetu:
„Proszę wziąć trochę tego leku. To jest proste. To jest proste. Nie powoduje on
żadnych drgawek [oczywiście powoduje, zwłaszcza u dzieci]... Nie bójcie się
umrzeć. Zobaczycie, wylądują tu ludzie. Będą torturować niektóre z naszych
dzieci. Będą torturować naszych ludzi. Będą torturować naszych seniorów.
Nie możemy na to pozwolić... Proszę, czy możemy się pospieszyć? Czy
możemy się pośpieszyć z tym lekiem? Nie wiecie, co przygotowaliście. Ja
próbowałem... Proszę. Na miłość boską, pospieszmy się. My żyliśmy żyliśmy i kochaliśmy tak jak nikt inny z ludzi. Mieliśmy tyle z tego świata, ile
chcieliście otrzymać. Po prostu skończmy z tym. Skończmy z tą męką.
[Oklaski]... Kto chce odejść ze świata razem ze swoim dzieckiem, ma prawo
odejść ze swoim dzieckiem. Myślę, że to jest humanitarne. Ja chcę odejść chcę jednak zobaczyć, że i wy odchodzicie. Nie trzeba się tego bać. To jest
przyjaciel. To jest przyjaciel... siedząc tu, okażcie waszą miłość do siebie
nawzajem. Odejdźmy. Odejdźmy. Odejdźmy. [Płacz dzieci]... Oddajcie swoje
życie z godnością. Nie oddawajcie go we łzach i udręce. Śmierć to nic
takiego... To po prostu przejście na inną płaszczyznę. To nie będzie tak [jak
myślicie]. Skończcie z tą histerią... Nie możemy tak umrzeć. Musimy umrzeć
z pewną godnością. Musimy umrzeć z pewną godnością. Nie będziemy mieli
żadnego wyboru. Teraz w pewnej mierze mamy wybór... Spójrzcie na dzieci,
to jest coś, co was uspokoi. O Boże. [Płacz dzieci]... Matko, Matko; Matko,
Matko, Matko, proszę. Matko, proszę, proszę, proszę. Nie - nie rób tego. Nie
rób tego. Oddaj życie razem ze swoim dzieckiem”. [Pełna transkrypcja jest
dostępna w Internecie; zob. przyp.44].
I uczynili to, i umarli za „Tatę” (Dad). Siła oddziaływania charyzmatycznych,
tyraó- skich przywódców, takich jak Jim Jones i Adolf Hitler, utrzymuje się nawet
po wyrządzeniu przez nich strasznych krzywd swym zwolennikom, a nawet po ich
upadku. Każde, choćby najmniejsze dobro, które mogli uczynić wcześniej,
zaczyna w jakiś sposób dominować w rozważaniach zwolenników nad pokłosiem
podłych czynów tych przywódców. Rozpatrzmy przykład młodego człowieka,
Gary’ego Scotta, który podążył za swym ojcem do Świątyni Ludu, lecz został
wydalony za nieposłuszeństwo. W ramach dyskusji
Przypisy
z telefonicznym udziaiem słuchaczy, która odbyła się po nadaniu przez National
Public Radio słuchowiska Jamesa Restona Jr. Father Cares: The Last ofjonestown
(Ojciec się troszczy: ostatni z Jonestown), Gary w swej telefonicznej wypowiedzi
opisał, jak był karany za naruszenie reguł. Był bity, chłostany, wykorzystywany
seksualnie i zmuszany do znoszenia swego najgorszego lęku - że wąż boa dusiciel
będzie mógł pełzać po całym jego ciele. Ale jeszcze ważniejsze jest to, co
powiedział o swojej długotrwałej reakcji na te cierpienia. Czy nienawidzi Jima
Jonesa? Ani trochę. Stał się „prawdziwym wyznawcą”, „wiernym zwolennikiem”.
Mimo że jego ojciec stracił życie w Jonestown na tym trucicielskim apelu, a on
sam był brutalnie torturowany i upokarzany, Gary publicznie stwierdził, że nadal
podziwia, a nawet kocha swego „Tatę” - Jima Jonesa. Nawet wszechmocna Partia z
Roku 1984 George’a Orwella nie mogłaby uczciwie pochwalić się takim
zwycięstwem.
Musimy teraz wyjść poza konformizm i posłuszeństwo wobec autorytetu.
Chociaż tendencje te są silne, to jednak są one tylko wyzwalaczami. W
konfrontacji potencjalnych sprawców i ofiar, takich jak strażnik i więzień, oprawca
i torturowany, terrorysta-samobój- ca i cywilne ofiary, występują procesy, które
zmieniają psychologiczną naturę jednej lub drugiej strony. Deindywiduacja
zapewnia sprawcy anonimowość, redukując w ten sposób osobistą
odpowiedzialność i samokontrolę. Pozwala to sprawcom działać bez hamujących
ograniczeń nakładanych przez sumienie. Dehumanizacja odbiera człowieczeństwo
potencjalnym ofiarom, tak, że są one uważane za podobne do zwierząt lub za nic.
Zastanowimy się także, jakie warunki sprawiają, że świadkowie zła stają się
biernymi obserwatorami, a nie bohaterami, którzy czynnie interweniują,
przychodzą z pomocą lub podnoszą alarm. Takie niewielkie zło, polegające na
bezczynności, jest naprawdę kamieniem węgielnym zła, ponieważ pozwala
sprawcom uwierzyć, że inni, którzy widzieli, co się dzieje, zaakceptowali to i
zaaprobowali, choćby tylko swoim milczeniem.
Trafną konkluzję naszych dociekań, dotyczących dynamiki społecznej
konformizmu ¡posłuszeństwa, sformułował psycholog z Harvardu, Mahrzarin
Banaji:
„Tym, co psychologia społeczna wniosła do rozumienia natury ludzkiej, jest
odkrycie, że siły większe niż my sami determinują nasze życie psychiczne i nasze
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
działania - główną z tych sił [jest] przemożny wpływ sytuacji społecznej”45.
Przypisy
C.S. Lewis (1898-1963), profesor średniowiecznego i renesansowego języka
angielskiego na Cambridge University, byl także powieściopisarzem, autorem
książek dla dzieci i popularnym prelegentem, poruszającym zagadnienia moralne i
religijne. W swej najbardziej znanej książce, The Screwtape Letters (1944), wcielił
się w postać starego, doświadczonego diabła, który pisze z piekła listy zachęcające
do działania diabła-nowicjusza, ciężko pracującego na ziemi. The Inner Ring
(Wewnętrzny Krąg) był to tytuł okolicznościowego wykładu, który Lewis wygłosił
do studentów King’s College na Uniwersytecie Londyńskim w 1944 r.
2
R.F. Baumeister i M.R. Leary, The Need to Belong: Desire for Interpersonal
Attachments as a Fundamental Human Motivation. Psychological Bulletin 117
(1995), 427-529.
3
R.B. Cialdini, M.R. Trost i J.T. Newsome, Preference for Consistency: The
Development of a Valid Measure and the Discovery of Surprising Behavioral
Implications. Journal of Personality and Social Psychology 69 (1995), 3 1 8-28.
Zob. także L. Festinger,^4 Theory of Cognitive Dissonance (Stanford, CA:
Stanford University Press, 1997).
4
P.G. Zimbardo i S.M. Andersen, Understanding Mind Control: Exotic and
Mundane Mental Manipulations, w: Recovery from Cults, M. Langone (red.) (New
York: W.W. Norton, 1993); zob. także A.W. Scheflin i E.M. Opton Jr., The Mind
Manipulators: A Non-Fiction Account (New York: Paddington Press, 1978).
5
Oprócz normatywnych nacisków społecznych, aby zgadzać się z poglądami
innych, działają też sity racjonalne, ponieważ ludzie mogą służyć jako źródło
wartościowych informacji i mądrości. M. Deutsch i H.B. Gerard, A Study of
Normative and Informational Social Influence upon Individual Judgment. Journal
of Abnormal Social Psychology 51 (1955), 629-36.
6
Associated Press (16 lipca 2005). Cool Mom Guilty of Sex with Schoolboys:
She Said She Felt Like „One of the Group”. Jest to relacja o jej imprezach z
seksem i narkotykami, które odbywały się od października 2003 r. do października
2004 r. w sielskim miasteczku Golden w stanie Colorado.
I
Atrybucje obronne, egotystyczne oraz inklinacje do oceniania się powyżej
przeciętnej były przedmiotem licznych badań. Podsumowanie głównych
rezultatów w odniesieniu do wielu różnych dziedzin, zob. D. Myers, Social
Psychology, wyd. 8 (New York: McGraw-Hill, 2005), s. 66-77.
8
E. Pronin, J. Kruger, K. Savitsky i L. Ross, You Don’t Know Me but I Know
You: The Illusion of Asymmetric Insight. Journal of Personality and Social
Psychology 81 (2001), 639-56.
9
S.E. Asch, Studies of Independence and Conformity: A Minority of One
1
Against a Unanimous Majority, Psychological Monographs 70 (1951): cały nr 416;
S.E. Asch, Opinions and Social Pressure, Scientific American, listopad 1955, s. 3135.
10
M. Deutsch i H.B. Gerard (1955).
II
T. Blass, Obedience to Authority: Current Perspectives on the Milgram
Paradigm (Mahwah, NJ: Erlbaum, 1999), s. 62.
12
Stanley Milgram siedział koło mnie w 1949 r. w ostatniej klasie liceum im.
Jamesa Monroe’ego w Bronxie, dzielnicy Nowego Jorku. Obydwaj byliśmy
chudymi dzieciakami, przepełniała nas ambicja i pragnienie, żeby stać się kimś,
dzięki czemu moglibyśmy uciec od życia w granicach naszego getta. Stanley był
małym, bystrym chłopaczkiem, do którego zwracaliśmy się po autorytatywne
odpowiedzi. Ja byłem wysokim i popularnym uśmiechniętym facetem, do którego
inne chłopaki przychodziły po porady w sprawach natury towarzyskiej. Już wtedy
byliśmy początkującymi zwolennikami podejścia kładącego nacisk na rolę sytuacji
jako determinanty zachowania. Dopiero co wróciłem do liceum Monroe’ego po
okropnym roku uczęszczania do liceum w Północnym Hollywood (North
Hollywood High School), w którym byłem odrzucany i nie miałem przyjaciół
(ponieważ, jak dowiedziałem się później, krążyła tam plotka, że jestem z
nowojorskiej rodziny mafii sycylijskiej), aby tu zostać wybranym „Jimmy
Monroe”, najbardziej popularnym chłopcem w ostatniej klasie liceum Monroe’ego.
Stanley i ja dyskutowaliśmy kiedyś, w jaki sposób mogło dojść do takiej
transformacji. Zgodziliśmy się, że ja się nie zmieniłem, ale ważna była sytuacja.
Kiedy po latach, w 1960 r. spotkaliśmy się na Yale University jako początkujący
docenci, on rozpoczynający pracę na Yale, a ja na New York University, okazało
się, że Stanley w rzeczywistości chciał być popularny, a ja w rzeczywistości
chciałem być bystry. To tyle, jeśli chodzi o niespełnione pragnienia.
Powinienem też wspomnieć, że niedawno odkryłem, co jeszcze mamy
wspólnego ze Stanleyem. To ja zapoczątkowałem urządzanie podziemnego
laboratorium, w którym po późniejszej jego modyfikacji były przeprowadzane
eksperymenty Milgrama nad posłuszeństwem (kiedy nie mógł już dłużej korzystać
z eleganckiego laboratorium interakcji socjologa O.K. Moore’a). Kilka lat
wcześniej zorganizowałem je dla potrzeb badania, które przeprowadziłem z
Irvingiem Sarnoffem w celu sprawdzenia freudowskich przewidywań dotyczących
różnego rodzaju wpływu strachu i lęku na afiliację społeczną. Urządziłem małe
laboratorium w podziemiach budynku, w którym prowadziliśmy zajęcia w ramach
wstępnego kursu psychologii. Budynek ten miał uroczo brytyjską nazwę LinslyChittenden Hall. Jest też interesujące, że zarówno jego eksperymenty, jak i
Stanfordzki Eksperyment Więzieny zostały przeprowadzone w podziemiach.
13
T. Blass, The Man Who Shocked the World (New York: Basic Books, 2004),
s. 116.
14
Zob. R. Cialdini,Influence (New York: McGraw-Hill, 2001).
,
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
J.L. Freedman i S.C. Fraser, Compliance Without Pressure: The Foot-in-theDoor Technique, Journal of Personality and Social Psychology 4 (1966), 195-202;
zob. także J. Gilbert, Another Look at the Milgram Obedience Studies: The Role of
the Graduated Studies of Shocks, Personality and Social Psychology Bulletin 4
(1981), 690-95.
16
E. Fromm, Escape from Freedom (New York: Hott, Rinehart i Winston,
1941). W Stanach Zjednoczonych strach przed zagrożeniami, jakie dla
bezpieczeństwa narodowego stwarzają terroryści, wzmacniany przez urzędników
państwowych, doprowadził wielu obywateli, Pentagon i przywódców państwa do
zaakceptowania tortur
Przypisy
15
stosowanych wobec więźniów, jako niezbędnej metody uzyskiwania informacji,
które mogłyby zapobiec dalszym atakom. Rozumowanie to, jak będę dowodził w
rozdz. 15., przyczyniło się do okrucieństw, popełnianych przez amerykańskich
strażników w więzieniu Abu Ghraib.
17
T. Blass, The Man Who Shocked the World, Aneks C, „The Stability of
Obedience Across Time and Place”.
18
C.K. Höfling, E. Brotzman, S. Dalrymple, N. Graves i C.M. Pierce, An
Experimental Study in Nurse- -Physician Relationships.Jowma/ of Nervous and
Mental Disease 143 (1966), 171-80.
19
A. Krackow i T. Blass, When Nurses Obey or Defy Inappropriate Physician
Orders: Atributional Differences, Journal of Social Behavior and Personality 10
(1955), 585-94.
20
W. Meeus i Q.A. Raaijmakers, Obedience in Modern Society: The Utrecht
Studies, Journal of Social Issues 51 (1955), 155-76.
21
Za: The Human Behavior Experiments, zapis: Sundance Lock, 9 maja 2006
Jig
Saw
Productions,
s.
20.
Zapis
dostępny
na
stronie
www.prisonexp.org/pdf/HBE-transcript.pdf.
22
Te cytaty i informacje o mistyfikacjach z rewizją osobistą pochodzą z
bogatego w fakty artykułu: Andrew Wolfson, A Hoax Most Cruel, The CourierJoumal, 9 października 2004 dostępnego on-line na stronie www.courierjournal.com/apps/pbcs.dil/article?AID=/20051009/NEWS01/510090392/1008Hoa
x.
23
Cyt. z wywiadu telewizyjnego w: Robert V. Levine, Milgram’s Progress,
American Scientist Online, lipiec-sierpień 2004. Pierwotnie w: Blass, Obedience to
Authority, s. 35-36.
24
R. Jones, The Third Wave, w: Experiencing Social Psychology, A. Pines i C.
Masłach (red.) (New York: Knopf, 1978), s. 144-52; zob. także artykuł, w którym
Ron Jones opisał swoje zajęcia w klasie z ruchem „Trzeciej Fali”, dostępny na
stronie www.vaniercollege.qc.ca/Auxilliary/Psychology/Frank/Thirdwave.html.
The Wave, telewizyjny fabularyzowany film dokumentalny, reż. Alexander
Grasshoff, 1981.
26
W. Peters, A Class Divided Then and Now (wyd. rozszerzone) (New Haven,
CT: Yale University Press, 1985 [1971]). Peters był zaangażowany w nakręcenie
obu nagrodzonych filmów dokumentalnych, dokumentu ABC News pod tytułem
The Eye of Storm (do nabycia u Guidance Associates, New York) oraz
uzupełniającego dokumentu PBS Frontline A Class Divided (dostępnego on-line na
stronie www.pbs.org/wgbh/pages/frontline/ shows/divided/etc/view.html.).
27
H.H. Mansson, Justifying the Final Solution, Omega: The Journal ofDeath
and Dying 3 (1972), 79-87.
28
J. Carlson, Extending the Final Solution to One’s Family, nieopublikowany
raport, University of Hawaii, Manoa, 1974.
29
C.R. Browning, Ordinary Man: Reserve Police Battalion 101 and the Final
Solution in Poland (New York: Harper Collins, 1993), s. XVI.
30
E. Staub, The Roots of Evil: The Origins of Genocide and Other Group
Violence (New York: Cambridge University Press, 1989), s. 126,127.
31
J.M. Steiner, The SS Yesterday and Today: A Sociopsychological View, w:
Survivors, Victims and Predators: Essays on the Nazi Holocaust, J.E. Dinsdale
(red.) (Washington, DC: Hemisphere Publishing Corporation, 1980), s. 405-56;
cytaty na s. 433. Zob. także A.G. Miller, The Obedience Experiments: A Case
Study of Controversy in Social Science (New York: Praeger, 1986).
32
D.J. Goldhagen, Hitler’s Willing Executioners (New York: Knopf, 1999).
Zob. także przegląd Ordinary German Killers, którego dokonał Christopher Reed
w Harvard Magazine, marzec-kwiecień 1999, s. 23.
33
H. Arendt, Eichmann in Jerusalem: A Report on the Banality of Evil (wyd.
poprawione i rozszerzone) (New York: Penguin Books, 1994), s. 25,26,252,276.
Następne cytaty też pochodzą z tego źródła.
34
M. Huggins, M. Haritos-Fatouros i P.G. Zimbardo, Violence Workers: Police
Torturers and Murders Reconstruct Brazilian Atrocities (Berkeley: University of
California Press, 2002).
35
M. Haritos-Fatouros, The Psychological Origins of Institutionalized Torture
(London: Routledge, 2003).
36
Archdiocese of Säo Paulo, Torture in Brazil (New York: Vintage, 1998).
37
Oficjalna
witryna
School
of
the
Americas
to:
www.ciponline.org/facts/soa.html;
zob.
też
witrynę
krytyczną:
www.soaw.org/new.
38
F. Morales, The Militarization of the Police, Covert Action Quarterly 67
(wiosna-lato 1999), 67.
39
T. McDermott, Perfect Soldiers: The Hijackers: Who They Were, Why They
Did It (New York: Harper- Collins, 2005).
40
M. Kakutani, Ordinary but for the Evil They Wrought, The New York Times,
25
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: WŁADZA, KONFORMIZM I POSŁUSZEŃSTWO
20 maja 2005, s. B32.
41
Z. Coile, Ordinary British Lads, San Francisco Chronicle, 14 lipca 2005, s.
Al, A10.
42
A. Silke, Analysis: Ultimate Outrage, The Times (London), 5 maja 2003.
43
Mój związek z tymi doświadczeniami zaczął się od znajomości z bratem
jednego z nielicznych ludzi, którzy uniknęli tej masakry, jego siostrą Dianę Louie i
jej chłopakiem Richardem Clarkiem. Zaoferowałem im pomoc psychologiczną,
gdy powrócili do San Francisco, i z ich relacji z pierwszej ręki dowiedziałem się
wiele
o
tych okropnościach. Później zostałem biegłym powołanym przez obronę
Larry’ego Laytona, którego oskarżono o spisek mający na celu zamordowanie
kongresmana Ryana. Dzięki Larry’emu zaprzyjaźniłem się z jego siostrą Debbie
Layton, która także heroicznie stawiła opór dominacji Jima Jonesa. Dowiemy się o
nich więcej w ostatnim rozdziale, w którym omawiany jest ich heroizm.
44
Zapis przemówienia, które 18 listopada 1978 r. Jones wygłosił w tej ostatniej
godzinie, znany jest jako „Taśma śmierci” („Death Tape” - FBI no. Q042) i jest
dostępny on-line bezpłatnie dzięki uprzejmości Jonestown Institute w Oakland
(stan
Kalifornia),
w
transkrypcji
Mary
McCormick
Maaga:
http://jonestown.sdsu.edu/ Aboutjonestown/Tapes/Deathtape/Q042.maaga.html.
45
M. Banaji, Ordinary Prejudice,Psychclogical Science Agenda 8 (2001), 8-16;
cyt. s. 15.
ROZDZIAŁ 13
Badanie dynamiki społecznej: deindywiduacja,
dehumanizacja i zło bezczynności
Historia ludzkości jest nagromadzeniem spisków, buntów, morderstw, rzezi,
rewolucji, banicji, samych najgorszych skutków, jakie mogą przynieść ze sobą
chciwość, stronniczość, hipokryzja, wiarotomstwo, okrucieństwo, wściekłość,
szaleństwo, nienawiść, zazdrość, żądza, zła wola i ambicja... Nie mogę wysnuć
żadnego innego wniosku niż ten, że większość twych rodaków jest najzłośliwszą rasą drobnego, wstrętnego robactwa, jakiemu natura kiedykolwiek
pozwoliła pełzać po powierzchni ziemi.
Jonathan Swift, Gulliver’s Travels (1727)1
Być może totalne potępienie przez Jonathana Swifta rasy ludzkiej - nas Yahoo (w Podróżach Guliwera Yahoo to członek rasy prymitywnych, zdegradowanych stworzeń o
ludzkich kształtach i wszystkich przywarach ludzi - przyp. tłum.) - jest może skrajne, lecz
weźmy pod uwagę, że napisał on tę krytykę paręset lat przed wystąpieniem aktów
ludobójstwa w całym współczesnym świecie, przed Holocaustem. Jego poglądy są
odzwierciedleniem podstawowego tematu literatury zachodniej, dotyczącego wielkiego
upadku, jaki po pierwotnym stanie doskonałości dotknął ludzkość, poczynając od aktu
nieposłuszeństwa Adama wobec Boga, gdy uległ on pokusie Szatana.
Filozof społeczny Jean-Jacques Rousseau rozwinął ten temat negatywnego wpływu sił
społecznych, ukazując istoty ludzkie jako „szlachetnych, pierwotnych dzikusów”, których
cnoty zanikły wskutek kontaktu z deprawującym społeczeństwem. Zdecydowanym
przeciwieństwem tego sposobu widzenia istot ludzkich, jako niewinnych ofiar wszechmocnego, złowrogiego społeczeństwa, jest pogląd, że ludzie rodzą się źli - genetycznie złe
nasienie. Zgodnie z tym poglądem ludźmi miotają agresywne pragnienia, nieposkromione
żądze i wrogie impulsy, chyba że zostali przekształceni w racjonalne, rozsądne, współczujące istoty ludzkie, pod wpływem edukacji, religii i rodziny, lub pozostają pod
kontrolą dyscypliny narzuconej przez autorytet państwa.
Jakie jest Twoje stanowisko w tej odwiecznej debacie? Czy rodzimy się dobrzy, a
potem deprawuje nas złe społeczeństwo, czy też rodzimy się źli, a dobre społeczeństwo
powoduje naszą poprawę? Zanim oddasz swój głos, weź pod uwagę alternatywny punkt
widzenia. Być może każdy z nas może być świętym lub grzesznikiem, altruistą lub
egoistą, łagodnym lub okrutnym, dominującym lub uległym, może być sprawcą lub
ofiarą, więźniem lub strażnikiem. Być może to nasza sytuacja społeczna decyduje o tym,
które z naszych licznych matryc psychicznych, naszych potencjalnych możliwości,
zostaną przez nas rozwinięte. Uczeni odkryli, że embrionalne komórki macierzyste mogą
stać się komórkami lub tkankami
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: DEINDYWIDUACJA, DEHUMANIZACJA I ZŁO BEZCZYNNOŚCI
niemal każdego rodzaju, a zwykłe komórki skóry można przekształcić w embrionalne
komórki macierzyste. Kusząca jest myśl, żeby rozszerzyć te biologiczne koncepcje to, co
obecnie wiemy o wpływie plastyczności ludzkiego mózgu na „plastyczność” ludzkiej
natury2.
Na to, jacy jesteśmy, wpływają zarówno ogólne systemy - warunki, które rządzą naszym życiem - bogactwo i ubóstwo, geografia i klimat, epoka historyczna, dominacja kulturowa, polityczna i religijna - jak i specyficzne sytuacje, z którymi mamy do czynienia na
co dzień. Te siły z kolei wchodzą w interakcję z naszą podstawową konstrukcją
biologiczną i osobowością. Wcześniej dowodziłem, że potencjał perwersji (dosł. zmiany
na gorsze) jest nieodłącznie związany ze złożonością ludzkiej psychiki. Skłonność do zła i
skłonność do dobra tworzą razem najbardziej fundamentalną dwoistość w naturze
ludzkiej. Koncepcja ta oferuje złożony, bogatszy obraz szczytnych i zagadkowych
aspektów ludzkich działań.
Przedmiotem przeprowadzonej dotychczas analizy była siła konformizmu grupowego
i posłuszeństwa wobec autorytetu, które mogą zdominować i zniweczyć inicjatywę jednostek. Teraz z kolei przedstawimy istotne spostrzeżenia dokonane w badaniach
dotyczących takich zjawisk jak deindywiduacja, dehumanizacja i bierność
przypadkowego świadka, czyli „zło bezczynności”. Informacje te uzupełnią podstawy
pozwalające nam w pełni zdać sobie sprawę z tego, w jaki sposób zwyczajnych, dobrych
ludzi - być może nawet Ciebie, szanowny Czytelniku - można czasem doprowadzić do
robienia innym krzywdy, a nawet do takich złych czynów, które naruszają wszelkie
poczucie zwykłej przyzwoitości czy moralności.
Deindywiduacja, anonimowość i destrukcyjność
Powieść Williama Goldinga Władca much {Lord. ofthe Flies) stawia pytanie, jak prosta
zmiana w wyglądzie zewnętrznym jednostki może wywołać istotne zmiany w jej
zachowaniu zewnętrznym. Dobrzy brytyjscy chłopcy, śpiewający w chórze kościelnym,
przekształcają się w krwiożercze małe bestie po prostu przez pomalowanie sobie twarzy.
Kiedy na ich bezludnej wyspie zaczyna brakować jedzenia, grupa chłopców, której
przewodzi Jack Merrideux, próbuje zabić świnię - nie mogą jednak dokonać tego aktu,
ponieważ ich chrześcijańska moralność nie pozwalała zabijać. Wtedy Jack decyduje się
pomalować sobie twarz tak, by wyglądała jak maska, a gdy to uczynił i patrzy na swoje
odbicie w wodzie, zachodzi w nim przerażająca metamorfoza:
„Jack patrzył zdumiony, widząc tym razem już nie siebie, a jakąś groźną istotę. Wylał
wodę i poderwał się na nogi, śmiejąc się w podnieceniu. Zaczął tańczyć wokoło, a
jego śmiech przeszedł w groźne warczenie. Dał susa w stronę Bilła, a maska, za którą
Jack krył się uwolniony od wstydu i skrępowania, była jakby czymś od niego
niezależnym”.
Kiedy inni chłopcy w grupie Jacka także ukryli się za namalowanymi na twarzach
maskami, byli już w stanie z łatwością „Zabić świnię. Przeciąć jej gardło. Wylać jej
krew”3. Kiedy ten obcy im dotąd czyn zabicia innej istoty został już dokonany, mogli
potem rozkoszować się przyjemnością zabijania zarówno zwierząt, jak i ludzi uważanych
Deindywiduacja, anonimowość
i destrukcyjność
za wrogów, zwłaszcza chłopca-intelektualisty o przezwisku „Prosiaczek”. Silny stanowi
prawo - rozpętuje się piekło, gdy Ralf, przywódca dobrych chłopców, staje się obiektem
polowania hordy łowców.
Czy przekonanie, że zmiana wyglądu zewnętrznego danej osoby może drastycznie
zakłócić jej zachowanie, ma jakąś trafność psychologiczną? Próbowałem odpowiedzieć na
to pytanie, przeprowadzając serię eksperymentów, które przyczyniły się do zapoczątkowania nowej dziedziny badań nad psychologią deindywiduacji i zachowania antyspołecznego4.
Szokujące zachowanie anonimowych kobiet
W pierwszym eksperymencie podstawowa procedura obejmowała wytworzenie u badanych studentek przekonania, za pomocą wiarygodnej „historyjki fasadowej”, że wymierzają szereg bolesnych wstrząsów elektrycznych innym kobietom. Miały one wiele
sposobności wymierzania wstrząsów każdej z dwóch młodych kobiet, które studentki te
widziały i słyszały za jednokierunkową przesłoną. Studentki zgłaszały się do eksperymentu na ochotnika, po czym przydzielano je losowo do dwóch rodzajów grup - połowę z nich
do grup, w których stworzono warunki anonimowości, czyli deindywiduacji, a połowę do
grup w których starano się uwydatnić tożsamość osób badanych. Każda z dziesięciu badanych grup deindywiduacji składała się z czterech studentek, którym polecono założyć
kaptury i luźne, zbyt obszerne fartuchy laboratoryjne, aby ukryć ich wygląd, a ich imiona
i nazwiska zastąpiono cyframi od 1 do 4. Eksperymentator traktował je jako anonimową
grupę, a nie jak indywidualne osoby. Ubiory maskujące wprowadzono rzekomo w celu
ukrycia niewerbalnych zachowań osób badanych, tak żeby inni nie mogli dostrzec ich
reakcji. Przeciwnie, studentki w grupach porównawczych nosiły tabliczki z nazwiskami,
które pomagały im czuć się osobami jedynymi w swoim rodzaju, lecz poza tym wszystkie
inne elementy zastosowanej wobec nich procedury były takie same jak w grupach
deindywiduacji. Zarówno grupy deindywiduacji, jak i grupy porównawcze składały się z
czterech kobiet każda, i w obu rodzajach grup proszono osoby badane, żeby w ciągu
dwudziestu prób wielokrotnie wymierzały wstrząsy każdej z dwóch kobiet - „ofiar”.
Zgodnie z „historyjką fasadową” kobiety te były osobami badanymi w eksperymencie
dotyczącym twórczości pod działaniem stresu. Zadaniem naszych uczestniczek było
poddanie ich stresowi przez wymierzanie bolesnych wstrząsów elektrycznych, podczas
gdy ja, jako eksperymentator w sąsiednim pomieszczeniu, także za jednokierunkową
przesłoną, przeprowadzałem z tymi dwoma kobietami test twórczości.
Inaczej niż w paradygmacie Milgrama, nie było tu autorytetu bezpośrednio wywierającego nacisk, aby studentki działały agresywnie, wymierzając te bolesne wstrząsy, ponieważ podczas aplikowania wstrząsów nie było w ogóle żadnych interakcji między nimi a
mną. Studentki widziały przez okno obserwacyjne mnie oraz dwie kobiety biorące rzekomo udział w badaniu dotyczącym twórczości. Także grupa nie wywierała na nie żadnego nacisku skłaniającego do konformizmu, ponieważ siedziały w oddzielnych,
przylegających do siebie kabinach, dzięki czemu nie dochodziło między nimi do interakcji. Wreszcie nie było nawet na nie nacisku, by wykonywały to zadanie po to, żeby nie naruszyć logiki eksperymentu. Jeśli którakolwiek z czterech studentek wchodzących w skład
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: DEINDYWIDUACJA, DEHUMANIZACJA I ZŁO BEZCZYNNOŚCI
grupy wymierzała wstrząs, to kobieta będąca obiektem tego działania udawała, że odczuwa ból, a więc że został wywołany stres wystarczająco silny, aby wpłynął na jej
twórczość. Tak więc niewymierzanie wstrząsów nie było nieposłuszeństwem, ani nie
miało charakteru konfrontacyjnego - dana osoba mogła być tylko biernym obserwatorem
wstrząsów aplikowanych przez koleżanki z grupy, zamiast aktywnym sprawcą.
W tym badaniu zachowaniem szczególnie interesującym był czas trwania wymierzanego wstrząsu - jak długo każda ze studentek trzymała naciśnięty przycisk, służący do
wymierzania wstrząsów, po pojawieniu się sygnału „gotów do wstrząsu”. Ich decyzja nie
dotyczyła tego, czy nacisnąć „przycisk wstrząsowy”, lecz tego, jak szybko zdjąć palec z
przycisku bądź, naciskać go nadal, aplikować ofiarom dłuższe wstrząsy. Oczywiście,
mogły one podjąć decyzję, że nie zastosują się do instrukcji i w ogóle odmówią
naciśnięcia przycisku wstrząsowego (żadna z nich nigdy tego nie uczyniła).
W rejestrowanych na taśmie magnetofonowej wywiadach jedna z kobiet otrzymujących rzekomo wstrząsy była ukazana jako bardzo miła, druga natomiast jako złośliwa i
jędzowata. Uczyniono tak, żeby w psychice osób badanych poddających je stresowi wytworzyć wobec nich odmienne postawy. W rzeczywistości obie były pomocnicami eksperymentatora, wyszkolonymi w zachowywaniu się tak, jak gdyby odczuwały ból, kiedy
zapalała się lampka sygnalizująca włączenie prądu - dawały one przekonujący spektakl
studentkom znajdującym się w sąsiednim pomieszczeniu.
Przed eksperymentem każda ze studentek biorących w nim udział otrzymała próbkę
bolesnego wstrząsu (o napięciu 75 V), dzięki czemu wiedziały, że to naprawdę boli - w
rzeczywistości jednak w eksperymencie nie stosowano żadnych wstrząsów. W każdej z
dwudziestu prób kobiety te musiały zdecydować, czy i jak długo aplikować bolesny
wstrząs
o standardowym napięciu kobiecie, która zdawała się cierpieć ból z powodu ich działań.
Potem pierwsza z kobiet otrzymujących wstrząsy wychodziła, a jej miejsce, na następną
rundę dwudziestu prób ze wstrząsami, zajmowała druga kobieta. Ponieważ każda ze studentek wchodzących w skład czteroosobowych grup eksperymentalnych i
porównawczych siedziała w czasie badania w oddzielnej kabinie, jej „koleżanki z grupy”
znajdujące się w sąsiednich kabinach nie mogły bezpośrednio wpływać na jej zachowanie.
Niemniej jednak miały one poczucie, że stanowią grupę, gdyż na początku wspólnie
słuchały zarejestrowanych na taśmie magnetofonowej wywiadów. Trzeba też podkreślić,
że z wyjątkiem manipulacji anonimowością vs. rozpoznawalnością, wszystko w tym
badaniu było identyczne w obu rodzajach grup.
Wyniki były wyraźne: kobiety w warunkach deindywiduaacji wymierzały obu ofiarom wstrząsy trwające średnio dwa razy dłużej niż wstrząsy aplikowane przez kobiety,
które losowo zostały przydzielone do grup indywidualizacji. Ponadto te kobiety, które
były anonimowe, wymierzały wstrząsy jednakowo obu ofiarom, zarówno tej, którą poprzednio oceniły jako miłą, jak i tej, którą określiły jako antypatyczną. Kiedy trzymały
palec na przycisku, wtedy nie miało dla nich znaczenia to, co poprzednio o nich sądziły.
Ponadto w ciągu dwudziestu prób przedłużały one czas trwania wstrząsów wymierzanych
obu kobietom, naciskając palcem przycisk wstrząsowy coraz dłużej, gdy przed nimi ich
ofiary wiły się i jęczały z bólu. Przeciwnie, kobiety w grupach indywidualizacji zachowywały się różnie wobec osoby miłej i osoby antypatycznej, w miarę upływu czasu aplikując
Deindywiduacja, anonimowość
i destrukcyjność
tej pierwszej wstrząsy trwające krócej niż wstrząsy wymierzane tej drugiej.
To, że anonimowe kobiety ignorowały swoje wcześniejsze uczucia sympatii lub
antypatii wobec tych dwóch osób, kiedy miały okazję wyrządzać im krzywdę, świadczy
o dramatycznej zmianie, jaka zaszła w ich mentalności, gdy znajdowały się w psychopatologicznym stanie deindywiduacji. Eskalacja wstrząsów, przy powtarzających się okazjach
wywoływania ich bolesnych konsekwencji, zdaje się stanowić rosnący spiralnie efekt
doświadczanego przez nie wzbudzenia emocjonalnego. Pobudzone zachowanie staje się
samowzmacniające, każda akcja wzbudza następną silniejszą, mniej kontrolowaną reakcję. Zgodnie z subiektywnym doświadczeniem ludzi, wynika to nie z sadystycznych
motywów - pragnienia wyrządzenia krzywdy innym, lecz raczej z podniecającego
poczucia własnej dominacji i panowania nad innymi w danej chwili.
Ten podstawowy paradygmat powtarzano, uzyskując porównywalne rezultaty, w wielu badaniach laboratoryjnych i terenowych, w których stosowano maski powodujące deindywiduację, nadawano biały szum lub rzucano w ofiary kulami ze styropianu; osobami
badanymi byli studenci różnych uczelni, uczniowie, jak również personel wojskowy armii
belgijskiej. Podobną eskalację wstrząsów stwierdzono także w badaniu, w którym nauczyciele za pomocą wstrząsów mieli szkolić ofiary - swoich uczniów - oni także na kolejnych
sesjach treningowych stosowali coraz wyższe poziomy wstrząsów5.
Jak sobie zapewne przypominasz, w Stanfordzkim Eksperymencie Więziennym zastosowano powodujące deindywiduację lustrzane okulary przeciwsłoneczne dla strażników i personelu, a także znormalizowane uniformy w stylu wojskowym. Z tych
wszystkich badań wynika jeden ważny wniosek: wszystkie czynniki czy sytuacje, które
sprawiają, że ludzie czują się anonimowi, jak gdyby nikt nie wiedział, kim oni są, lub nie
dbał o to, żeby wiedzieć, zmniejszają ich poczucie osobistej odpowiedzialności,
stwarzając w ten sposób możliwość dokonywania złych czynów. Staje się to prawdziwe
zwłaszcza wtedy, gdy dołączy drugi czynnik: jeśli sytuacja lub jakaś instytucja daje
ludziom zezwolenie na podejmowanie antyspołecznych czy agresywnych działań przeciw
innym, jak w opisanych tu badaniach - ludzie są gotowi iść na wojnę. Jeśli natomiast
sytuacja prowadzi jedynie do zmniejszenia koncentracji na sobie, wskutek anonimowości,
i zachęca do zachowań prospołecznych, ludzie są gotowi okazywać życzliwość.
(Anonimowość podczas imprez towarzyskich przyczynia się do swobodniejszego
nawiązywania kontaktów). Tak więc spostrzeżenie Williama Goldinga dotyczące związku
między anonimowością a agresją było psychologicznie trafne - lecz w sposób bardziej
złożony i interesujący niż przez niego opisany.
Z pewnością, moja szata zmienia moje usposobienie.
William Szekspir, Opowieść zimowa.
Poczucie anonimowości można wytwarzać u innych nie tylko za pomocą masek, lecz
także sposobu, w jaki traktuje się ludzi w danych sytuacjach. Kiedy inni traktują Ciebie,
jak gdybyś nie był jedyną w swoim rodzaju osobą, lecz tylko „innym”, niewyróżniającym
się niczym i poddawanym obróbce przez System, lub gdy ignoruje się twoje istnienie,
wówczas czujesz się anonimowy. To poczucie braku osobistej rozpoznawalności także
może wywoływać zachowanie antyspołeczne. Jeśli badacz traktował studentów zgłaszają-
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: DEINDYWIDUACJA, DEHUMANIZACJA I ZŁO BEZCZYNNOŚCI
cych się na ochotnika do eksperymentu albo jak ludzi, albo jak „króliki doświadczalne”,
to, zgadnij, którzy z nich okradli go, kiedy nie patrzył? Później każdy z tych studentów
pozostawał sam w gabinecie profesora-badacza i miał sposobność ukraść monety i długopisy z wypełnionego nimi odkrytego pojemnika. Ci studenci, którzy zostali przydzieleni
do grupy anonimowości, kradli znacznie częściej niż ci, których traktowano po ludzku 6.
Grzeczność może być nie tylko nagrodą samą w sobie.
Mądrość kulturowa: jak sprawić, żeby wojownicy zabijali na wojnie, ale nie w
domu
Zostawmy teraz laboratorium i rozgrywki w zabawach dziecięcych i powróćmy do świata
realnego, w którym kwestie anonimowości i przemocy mogą być sprawą życia i śmierci.
W szczególności przypatrzmy się różnicom między społeczeństwami, w których młodzi
wojownicy idący na wojnę nie muszą zmieniać swojego wyglądu, a tymi, w których
zawsze dokonuje się rytualnej zmiany wyglądu wojowników przez malowanie twarzy i
ciała lub nakładanie masek (jak we Władcy much). Czy zmiana wyglądu zewnętrznego
pociąga za sobą istotne różnice pod względem sposobu, w jaki traktują oni potem wrogów
na wojnie?
Antropolog kulturowy, R.I. Watson7, postawił to pytanie po przeczytaniu mojej
wcześniejszej pracy na temat deindywiduacji. Źródłem jego danych były Humań
Relations Area Files (Akta dotyczące relacji międzyludzkich), w których informacje o
kulturach na całym świecie archiwizowane są w postaci raportów antropologów,
misjonarzy, psychologów i innych. Watson znalazł tam dane o społecznościach, w
których wojownicy zmieniali swój wygląd zewnętrzny przed pójściem na wojnę lub nie
zmieniali go, oraz o tym, w jakiej mierze wojownicy ci zabijali, torturowali lub okaleczali
swoje ofiary - co było zmienną zależną o charakterze ekstremalnym, jedyną w swoim
rodzaju miarą uzyskanych wyników.
Rezultaty tego badania stanowią przekonujące potwierdzenie przewidywania, że anonimowość przyczynia się do destrukcyjnego zachowania - kiedy dane jest także przyzwolenie na agresywne zachowanie, które zwykle jest zabronione. Wojna dostarcza
instytucjonalnie aprobowanego zezwolenia na zabijanie lub ranienie swych przeciwników. Watson stwierdził, że wśród dwudziestu trzech społeczności, dla których dostępne
były zbiory danych o tych dwóch formach zachowania, w piętnastu wojownicy zmieniali
swój wygląd zewnętrzny. Były to społeczności najbardziej destrukcyjne - aż 80% z nich
(dwanaście z piętnastu) traktowało swych wrogów w okrutny sposób. Natomiast w siedmiu z ośmiu społeczności, w których wojownicy nie zmieniali swego wyglądu zewnętrznego przed pójściem na wojnę, nie dopuszczali się oni tak destrukcyjnych zachowań.
Inaczej mówiąc: w 90% przypadków, kiedy ofiary walk były zabijane, torturowane lub
okaleczane, dokonywali tego wojownicy, którzy najpierw zmienili swój wygląd i sami
siebie poddawali deindywiduacji.
Mądrość kulturowa uczy, że podstawowym czynnikiem w przemianie zazwyczaj nieagresywnych młodych ludzi w wojowników, którzy potrafią zabijać na rozkaz, jest zmienienie przedtem ich wyglądu zewnętrznego. Większość wojen przygotowuje się w ten
sposób, że starzy ludzie przekonują młodych, aby krzywdzili i zabijali innych młodych
ludzi, podobnych do nich samych. Dla tych młodych mężczyzn działania takie stają się
łatwiejsze do wykonania, jeśli najpierw zmienią swój wygląd zewnętrzny, wkładając
Deindywiduacja, anonimowość
i destrukcyjność
mundury wojskowe, albo nakładając maski, albo malując sobie twarze. Mając w ten
sposób zapewnioną anonimowość, pozbywają się swego zwykłego, wewnętrznego
współczucia i troski o innych. Po wygranej wojnie kultura nakazuje tym młodym
wojownikom powrócić do ich statusu społecznego z okresu pokoju. Tę odwrotną
transformację przeprowadza się łatwo, polecając wojownikom zdjąć mundury, maski,
zmyć farbę z twarzy i wrócić do ich poprzednich ról społecznych i pokojowego sposobu
postępowania. W pewnym sensie jest tak, jak gdyby brali udział w makabrycznym rytuale
społecznym, nieświadomie stosując paradygmat A-B-A, użyty przez Frasera w
eksperymencie z grami dzieci w Halloween. Pokojowo nastawieni, gdy są rozpoznawalni,
morderczy, gdy są anonimowi, znów pokojowi, gdy powrócili do rozpoznawalności.
Pewne środowiska wywołują poczucie przejściowej anonimowości u tych, którzy w
nich żyją lub działają, bez zmiany ich wyglądu zewnętrznego. Aby zademonstrować
wpływ anonimowości miejsca, ułatwiającej dokonywanie aktów wandalizmu w mieście,
mój zespół badawczy przeprowadził proste badanie terenowe. Jak wspomnieliśmy w
rozdz. 1, porzuciliśmy na ulicy samochody, jeden w pobliżu kampusu New York University w Bronxie, dzielnicy Nowego Jorku, a drugi blisko kampusu Stanford University
w Palo Alto, w Kalifornii. Fotografowaliśmy i nagrywaliśmy na wideo akty wandalizmu
dokonywane na tych samochodach, które wyraźnie były porzucone (miały usunięte tablice
rejestracyjne, podniesione maski). W anonimowości środowiska Bronxu w ciągu 48 godzin kilkadziesiąt osób mijających ten samochód, pieszych lub jadących autem, zatrzymało się, żeby go dewastować. Większość z nich stanowili dość dobrze ubrani dorośli, którzy
ogołacali samochód z wszelkich wartościowych rzeczy lub po prostu niszczyli go wszystko w biały dzień. Przeciwnie, w Pało Alto w ciągu tygodnia ani jeden przechodzień
nie dopuścił się żadnego aktu wandalizmu wobec porzuconego samochodu. Demonstracja
ta była jedynym dowodem empirycznym przytoczonym na poparcie teorii przestępczości
miejskiej, zwanej „Teorią Stłuczonych Szyb” („Broken Windows Theory”). Warunki środowiskowe przyczyniają się do wytworzenia u niektórych członków społeczeństwa
poczucia, że są anonimowi, że nikt w dominującej społeczności nie wie, kim są, że nikt
nie uznaje ich indywidualności, a zatem ich człowieczeństwa. Gdy tak się dzieje,
wówczas przyczyniamy się do ich transformacji w potencjalnych wandali i terrorystów.
Deindywiduacja przekształca naszą apollińską naturę w naturę dionizyjską
Załóżmy, że „dobrą” stroną ludzi jest racjonalność, porządek, spójność i mądrość Apolla,
podczas gdy „złą” stroną jest chaos, dezorganizacja, irracjonalność i nadmierna seksualność Dionizosa. Główną cechą apollińską jest ograniczanie i hamowanie pożądań; przeciwstawia się je dionizyjskiej cesze nieograniczonej wolności i pożądliwości. Ludzie
mogą stać się źli, gdy są uwikłani w sytuacje, w których poznawcze czynniki kontrolne,
które zwykle kierują ich zachowaniem w sposób pożądany społecznie i osobiście
akceptowalny, są zablokowane, zawieszone lub zniekształcone. Zawieszenie kontroli
poznawczej
ma
wielorakie
konsekwencje,
m.in.
zawieszenie:
sumienia,
samoświadomości, poczucia odpowiedzialności osobistej, obowiązku, zaangażowania,
moralności, poczucia winy, wstydu, strachu oraz analizy swych działań w kategoriach
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: DEINDYWIDUACJA, DEHUMANIZACJA I ZŁO BEZCZYNNOŚCI
rachunku kosztów i korzyści.
Są dwie ogólne strategie dokonywania tej transformacji: (a) redukowanie sygnałów
społecznej odpowiedzialności osoby działającej (nikt nie wie, kim ja jestem lub nie dba
o to) oraz (b) zmniejszanie u osoby działającej zainteresowania samoocenianiem się.
Pierwsza strategia eliminuje troskę o ocenę społeczną, o aprobatę społeczną, sprawiając,
że osoba działająca czuje się anonimowa - proces deindywiduacji. Proces ten jest
skuteczny, jeśli dana osoba funkcjonuje w środowisku, które wywołuje poczucie
anonimowości i powoduje rozproszenie odpowiedzialności osobistej. Druga strategia
zatrzymuje samoobser
Dehumanizacja
i odłączenie moralne
wację kontrolującą i monitorowanie spójności, stosując techniki, które zmieniają stan
świadomości danej osoby. Osiąga się to przez przyjmowanie alkoholu lub narkotyków,
wzbudzanie silnych emocji, podejmowanie hiperintensywnych działań, przyjmowanie
orientacji rozszerzonej teraźniejszości, gdzie nie ma żadnego zainteresowania przeszłością
ani przyszłością, oraz projekcję odpowiedzialności na zewnątrz - przypisywanie jej innym, a nie do wewnątrz - nieprzyjmowanie jej samemu.
Deindywiduacja wytwarza jedyny w swym rodzaju stan psychiczny, w którym zachowanie przechodzi pod kontrolę bezpośrednich wymogów sytuacji i biologicznych, hormonalnych pożądań. Działanie zastępuje myślenie, dążenie do natychmiastowej
przyjemności dominuje nad odraczaniem gratyfikacji, a rozsądnie powściągliwe decyzje
ustępują miejsca bezmyślnym reakcjom emocjonalnym. Stan wzbudzenia jest często
zarówno prekursorem, jak i konsekwencją deindywiduaacji. Jego efekty są silniejsze w
nowych i nieustruk- turalizowanych sytuacjach, w których typowe nawyki reagowania i
cechy charakteru tracą na znaczeniu. Podatność danej osoby na wpływ modeli
społecznych i sygnałów sytuacyjnych zostaje zwiększona; tak więc równie łatwo jest
wtedy czynić miłość, jak i czynić wojnę - wszystko zależy od tego, czego wymaga lub co
wywołuje sytuacja. W skrajnym przypadku nie ma poczucia dobra i zła, żadnych myśli o
karze za czyny bezprawne, czy
o piekle za niemoralne8. Gdy wewnętrzne ograniczenia zostają zawieszone, zachowanie
jest całkowicie pod zewnętrzną sytuacyjną kontrolą; to, co zewnętrzne, dominuje nad wewnętrznym. To, co możliwe i dostępne, przeważa nad tym, co dobre i słuszne.
Przejście od mentalności apollińskiej do dionizyjskiej bywa szybkie i nieoczekiwane,
sprawiając, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy, gdyż żyją tymczasowo, w rozszerzonej
chwili obecnej, nie troszcząc się o przyszłe konsekwencje swych działań. W ekscesach
desindy- widuacji znikają zwykłe ograniczenia, nakładane na okrucieństwo i impulsy
libidalne. Jest to tak, jak gdyby w mózgu następowało krótkie spięcie, odcinające funkcje
płatów czołowych kory - planowanie i podejmowanie decyzji, podczas gdy kontrolę
przejmują bardziej pierwotne części układu limbicznego mózgu, a zwłaszcza ośrodek
emocji i agresji w ciałach migdałowatych.
Efekt zapustów: wspólna deindywiduacja jako ekstaza
Wśród bogów starożytnej Grecji Dionizos był bogiem jedynym w swoim rodzaju. Uważano go za tworzącego nowy poziom rzeczywistości, który kwestionuje tradycyjne założenia i sposoby życia. Reprezentował on zarówno siłę wyzwalającą ducha ludzkiego z jego
tradycyjnych ograniczeń w racjonalnej dyspucie i systematycznym planowaniu, jak i siłę
destrukcji: pożądanie bez ograniczeń i osobistą przyjemność bez kontroli społecznej.
Dionizos był bogiem pijaństwa, bogiem szaleństwa, bogiem wyuzdania seksualnego i żądzy walki. Władza Dionizosa obejmuje wszystkie stany istnienia, które wiążą się z utratą
samoświadomości i racjonalności, zawieszeniem czasu liniowego oraz poddaniem się tym
popędom natury ludzkiej, które obalają kodeksy postępowania i odpowiedzialności
publicznej.
Zapusty mają źródła w pogańskiej uroczystości z czasów przedchrześcijańskich, a
obecnie w Kościele rzymskokatolickim obchodzi się je (jako ostatki) we wtorek tuż przed
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: DEINDYWIDUACJA, DEHUMANIZACJA I ZŁO BEZCZYNNOŚCI
Środą Popielcową, religijnym świętem oznaczającym początek chrześcijańskiego litur
Dehumanizacja
i odłączenie moralne
317
gicznego okresu Wielkiego Postu, czasu osobistych umartwień i abstynencji prowadzącego do Wielkiej Soboty, czterdzieści dni później. Obchody zapustne zaczynają się w
Święto Trzech Króli, w dwunastą noc po Bożym Narodzeniu, kiedy Trzej Królowie
odwiedzili nowo narodzonego Jezusa Chrystusa.
W praktyce zapusty to święto nieumiarkowania w poszukiwaniu przyjemności libidalnej, święto „wina, kobiet i śpiewu”. Troski i obowiązki idą w niepamięć, gdy
świętujący dogadzają swej zmysłowej naturze na wspólnych hulankach. Jest to zabawa
bachiczna, która uwalnia zachowania od ich zwykłych ograniczeń, w której działania nie
są już oparte na rozsądku. Jednakże jej uczestnicy zawsze w swej przedświadomości
zdają sobie sprawę ztego, że to świętowanie jest krótkotrwałe i wkrótce, z nadejściem
Wielkiego Postu, zostanie ono zastąpione jeszcze większymi niż zwykle ograniczeniami
osobistych przyjemności i nałogów. „Efekt zapustów” (.Mardi Gras effect) polega na
czasowym odrzuceniu tradycyjnych, poznawczych i moralnych ograniczeń osobistego
zachowania, gdy część grupy podobnie myślących hulaków decyduje się bawić teraz, nie
troszcząc się o późniejsze konsekwencje i długi. Jest to deindywiduacja w działaniu
grupowym.
Dehumanizacja i odłączenie moralne
Dehumanizacja jest konstruktem mającym kluczowe znaczenie dla zrozumienia przez nas
nieludzkiego traktowania człowieka przez człowieka. Dehumanizacja występuje wtedy,
gdy pewne istoty ludzkie uważają inne istoty ludzkie za wykluczone z kategorii moralnej,
jaką stanowi osoba ludzka. Obiekty tego procesu psychicznego tracą w oczach tych,
którzy ich dehumanizują swój status ludzki. Przez uznanie pewnych jednostek lub grup
za pozbawione człowieczeństwa ci, którzy dokonują tej dehumanizacji, zawieszają
moralność, jaka zazwyczaj rządzi przemyślanymi działaniami wobec bliźnich.
Dehumanizacja jest kluczowym procesem w uprzedzeniach, rasizmie i dyskryminacji.
Dehumanizacja stygmatyzuje innych, przypisując im „zepsutą tożsamość”. Na przykład
socjolog Erving Goffman9 opisuje proces, w wyniku którego osoby niepełnosprawne są
dyskredytowane społecznie. Stają się one nie w pełni ludźmi, a więc są skalane.
W takich warunkach staje się możliwe, by normalni, zdrowi moralnie, a zwykle nawet
idealistycznie myślący ludzie dokonywali aktów destrukcyjnego okrucieństwa. Niereagowanie na ludzkie atrybuty innych osób automatycznie ułatwia nieludzkie postępowanie.
Złota reguła zostaje więc okrojona: „Postępuj wobec innych tak, jak chcesz”. Łatwiej jest
być bezwzględnym lub niegrzecznym wobec zdehumanizowanych „obiektów”,
ignorować ich żądania i prośby, używać ich do własnych celów, a nawet niszczyć je, jeśli
są irytujące10.
Pewien japoński generał relacjonował, że jego żołnierzom łatwo było dokonywać
brutalnej masakry chińskich cywilów podczas inwazji na Chiny przed II wojną światową:
„ponieważ myśleliśmy o nich jako o rzeczach, a nie ludziach takich jak my”.
Niewątpliwie było tak podczas „gwałtu w Nankinie” w 1937 r. Przypomnij sobie
(przytoczone w rozdz. 1) określenia kobiet z plemienia Tutsi, używane przez kobietę,
BADANIE DYNAMIKI SPOŁECZNEJ: DEINDYWIDUACJA, DEHUMANIZACJA I ZŁO BEZCZYNNOŚCI
która aranżowała wiele dokonanych na nich gwałtów - nie były one niczym więcej jak
tylko „insektami” i „karaluchami”. Podobnie, nazistowskie ludobójstwo, którego
ofiarami byli Żydzi, zaczęło się najpierw od wytworzenia w narodzie, za pomocą
propagandowych filmów i plakatów,
Dehumanizacja
i odłączenie moralne
percepcji tych swoich bliźnich jako niższych form życia zwierzęcego, jako robactwa czy
żarłocznych szczurów. Wielu linczów dokonywanych na Murzynach przez tłum białych,
w miastach całych Stanów Zjednoczonych, także nie uważano za zbrodnie przeciw ludzkości, ponieważ byli oni stygmatyzowani jako „tylko czarnuchy”11.
U podłoża dokonanej przez amerykańskich żołnierzy masakry setek niewinnych
wietnamskich cywilów w My Lai znajdowała się dehumanizująca etykietka „żółtki”, która
żołnierzom tym służyła do określenia wszystkich Azjatów, mimo różnic w ich
wyglądzie12. Wczorajsze „żółtki” przekształciły się obecnie w wojnie irackiej w „hadżich”
i „abdulów”, kiedy nowy korpus żołnierzy deprecjonuje tych różnie wyglądających
obywateli i żołnierzy. „Po prostu starasz się jakoś zapomnieć o fakcie, że są to istoty
ludzkie i widzieć w nich wrogów” - powiedział sierżant Mejia, który odmówił powrotu do
działań w wojnie, uznanej przez niego za ohydną. „Nazywa się ich ‘hadżi’, wiesz? Robi
się wszystko, co ułatwi uporanie się z zabijaniem ich i znęcaniem się nad nimi”13.
W fascynującym, kontrolowanym eksperymencie laboratoryjnym (wspomnianym w
rozdz. 1, a dokładnie opisanym poniżej) wykazano, że takie etykietki i skojarzone z nimi
obrazy mogą mieć silny wpływ motywujący.
Dehumanizacja eksperymentalna: określanie studentów mianem zwierząt
Mój kolega z Uniwersytetu Stanforda, Albert Bandura i jego studenci opracowali bardzo
przekonujący eksperyment, który w zręczny sposób demonstruje, jak silnie etykietki
dehumanizujące przyczyniają się do krzywdzenia innych14.
Do eksperymentu zgłosiło się na ochotnika siedemdziesięciu dwóch mężczyzn, studentów pobliskiej wyższej uczelni; podzielono ich na trzyosobowe „zespoły nadzorujące”,
których zadaniem było karanie niewłaściwych decyzji podejmowanych przez innych studentów, pełniących rzekomo funkcję grupy „decydentów”. Prawdziwymi osobami badanymi w tym eksperymencie byli oczywiście studenci odgrywający rolę nadzorców.
W każdej z dwudziestu pięciu prób negocjacyjnych studenci nadzorujący słyszeli, jak
zespół decydentów formułował, rzekomo w sąsiednim pomieszczeniu, kolektywne decyzje. Nadzorcy otrzymywali informacje, które wykorzystywali dla oceny trafności decyzji
w każdej próbie. Gdy tylko została podjęta zła decyzja, zadaniem zespołu nadzorującego
było ukaranie błędu przez wymierzenie wstrząsu wszystkim członkom grupy decydentów.
Nadzorcy w każdej próbie mogli wybierać intensywność wstrząsu, od łagodnego (poziom
1) do maksymalnego (poziom 10).
Nadzorcom powiedziano, że do badania, w celu zwiększenia możliwości generalizacji
jego wyników, włączono uczestników z różnych środowisk społecznych, ale każdą grupę
decydentów utworzono z osób o podobnych cechach. Uczyniono tak po to, żeby
pozytywne lub negatywne etykietki, które wkrótce potem im nadano, mogły odnosić się
do całej grupy.
Badacze manipulowali dwoma cechami tej podstawowej sytuacji: tym, jakie etykietki
nadawano „ofiarom”, oraz tym, jaka była osobista odpowiedzialność nadzorców za
wymierzanie wstrząsów. Zgłaszający się do badania ochotnicy byli losowo przydzielani
do trzech warunków etykietowania - do warunku dehumanizacji, humanizacji lub
neutralnego, oraz dwóch warunkó

Podobne dokumenty