plik w pdf

Transkrypt

plik w pdf
Tytuł: Skradzione Chwile
Autor: selen
Kontakt: [email protected]
Fandom: Harry Potter
Para: SS/HP
Rozdziałów: 8
Gatunek: romans
Ostrzeżenie: zawiera łagodne, jak i ostre sceny erotyczne
Klasyfikacja: M(16+)
Opublikowane: 1 maj 2006r.
Skończone: Tak
Opis: Akcja dzieje się zaraz po śmierci Syriusza. Harry wraca do Hogwartu wcześniej niżby tego
chciał. Dumbledore zdaje sobie sprawę, że Harry traci kontrolę nad swoją mocą. Ku zaskoczeniu
wszystkich, Voldemort ma nowe plany względem chłopca. Jaka jest rola Severusa w tym planie? Czy
Mistrz Eliksirów poradzi sobie z komplikacjami, które pojawią się podczas wykonywania zadania?
Skradzione Chwile
Rozdział I
"Smugi jasne, smugi srebrne, smugi szklane,
Srebrnowłose, srebrnodźwiękie, ukochane.
W waszym szepcie miodopłynne są peany,
Smugi deszczu, szklane kulki, pieśni szklane
Czy w radości, czy w tęsknocie — zakochany,
Chodzę sobie w waszą mowę — zasłuchany.
Dobre deszcze, deszcze dobre, złotem dziane,
Smugi jasne, krople drobne, ukochane."
("Deszcz", J. Iwaszkiewicz)
Jeśli kiedykolwiek miałby nastąpić koniec świata, to dlaczego nie miałby nastąpić właśnie
dziś? Przecież już chyba nic gorszego wydarzyć się nie może? Jednak co do tego, to Severus
Snape nie był tak całkowicie przekonany. Najgorsze było to, że niestety miał rację, o czym
jeszcze nie wiedział i już niedługo miał się o tym przekonać. Wszystko miało się
skomplikować bardziej niżby kiedykolwiek przypuszczał. Cóż, życie ma to do siebie, że
czasami stawia przed nami przeszkody, które osobowość słaba nijak nie może ominąć, a
jedyne co jest w stanie zrobić, to przyjąć do wiadomości, że takowe są i pogodzić się z nimi.
Nie każdy jednak chce to zrobić, a Severus do takich osób bynajmniej nie należał i nie
zamierzał uzależnić się od niczego czy nikogo, a tym bardziej nie zamierzał popadać w
bezsens, jak co niektórzy. Choć musiał sam przed sobą przyznać, że ostanie dwa dni zupełnie
wyprowadziły go z równowagi. Oczywiście nietrudno było znaleźć przyczynę tego stanu.
Dokładniej mówiąc, była to zielonooka, irytująca, bezczelna osoba o zmierzwionych włosach,
która od wczoraj nie wychodziła ze swojego dormitorium. Dodając do siebie jedynie te kilka
cech, z równania wychodzi oczywiście Harry Potter. Nie dość, że ten bezmyślny gówniarz,
bałwan do potęgi entej wymknął się razem ze swoimi przyjaciółmi do tego cholernego
Ministerstwa Magii i o mało wszyscy tam nie zginęli, to jeszcze dyrektor ich nie ukarał, tylko
pochwalił za odwagę. Czysty obłęd i dom wariatów!
Na domiar tego, powiedział dzieciakowi o tej cholernej przepowiedni, o której najlepiej by
było, aby się nigdy nie dowiedział, bo przecież to jeszcze dziecko. Ma dopiero piętnaście lat,
taka odpowiedzialność zrzucona na tego dzieciaka może mu jedynie zaszkodzić i zamącić w
1
głowie. To, że nie znosi tego bachora nie znaczyło, że nie wie, co może on teraz czuć.
Zwłaszcza, że dzieciak stracił przy tej samobójczej misji swojego ojca chrzestnego, jakby nie
patrzył, jedyną mu bliską osobę. Tak, Severus był tego faktu świadomy. Nawet można było
powiedzieć, że bardziej niżby chciał. W końcu wielokrotnie widział podczas lekcji
Oklumencji jego wspomnienia z domu mugoli, u których mieszkał. Rodziną tego nie można
było nazwać. Trafniejszym już określeniem jest "letni obóz przetrwania". Tak, to co zobaczył
z życia Pottera, raz na zawsze zmieniło jego stosunek do tego chłopaka. Już nie uważał go za
wyniosłego i zepsutego bachora, Chłopca Który Przeżył.
To był też jeden z powodów, dla którego był zadowolony z przerwania tych koszmarnych
lekcji, które okazały się i tak kompletnym niewypałem. Uświadamianie mu co jaki czas, że
popełnił błąd w ocenie tego dzieciaka doprowadzało go do szału. Teraz na temat tych lekcji
Oklumencji miał zupełnie inne zdanie i trochę się obwiniał swojej pochopnej decyzji.
Wszystko wskazywało na to, że chłopak powinien nauczyć się sztuki zamykania umysłu, dla
jego własnego dobra. Czarny Pan próbował go opętać. Chłopak jednak go pokonał, lecz…
gdyby następnym razem coś takiego się stało, mógłby już nie mieć tyle szczęścia co wtedy.
Bynajmniej nienawiść i stare urazy nie zaciemniły mu całkowicie oczu i umysłu. Zdawał
sobie sprawę z niebezpieczeństwa. W dodatku jeszcze to co powiedział mu Albus. Nie
wróżyło to nic dobrego. Wściekłość, irytacja i coś w rodzaju paniki wypełniało jego ciało,
umysł i serce. Przeczuwał poważne kłopoty i instynkt podpowiadał mu, że pojawią się
szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał.
— Co my tacy źli?
Doszedł go znajomy i irytujący głos, pozbawiony jak zwykle wszelkiego szacunku.
— Iryt, zjeżdżaj! — warknął ostro i stanowczo Snape, posyłając duchowi wściekłe spojrzenie.
Zjawa jednak nic sobie nie robiła z wściekłości, jaka płonęła w mrocznych oczach profesora.
Zachichotała i wywinęła młynka w powietrzu.
— Wszyscy krzyczą i przestawiają biednego Irytka z kąta w kąt. — Duch zrobił urażoną i
pozornie nieszczęśliwą minę. Snape zmierzył go morderczym wzrokiem i po chwili namysłu
zdecydował się dla świętego spokoju zlekceważyć obecność i zachowanie ducha. Wyminął
go, gdyż nie zamierzał przez niego przechodzić, nie lubił uczucia, które temu towarzyszyło.
— A przecież Irytek nic złego nie zrobił — dodała zjawa z lekkim i złośliwym uśmieszkiem,
wnikając w obraz wiszący na ścianie, przedstawiający bawiącego się chłopca i dziewczynkę
na polanie. Dziewczynka ubrana w jasnoniebieską sukienkę na szeleczkach pisnęła z
zaskoczeniem i schowała się za pniem drzewa. W tym samym momencie, młody czarodziej
rozglądał się dookoła z wyciągniętą różdżką, by dostrzec, co też jego współtowarzyszkę
zabaw tak wystraszyło.
Snape westchnął.
— Jeszcze nic, ale pewnie zrobi — syknął do siebie. Miał zły dzień i nie zamierzał się
wdawać w głupie rozmowy z tym uosobieniem złośliwości i psot. Skierował się w korytarz,
aby wejść na schody prowadzące w dół, dokładnie na drugie piętro. U Dumbledore'a zabawił
przeszło dwie godziny i właśnie zbliżała się pora kolacji. Nagle coś trzasnęło, schody
niespodziewanie się poruszyły, dość gwałtownie i gdyby Snape w ostatniej chwili nie chwycił
2
się poręczy, wpadłby w przestrzeń, którą utworzyły dwa pęknięte na pół stopnie. — Iryt —
powiedział bardzo poważnym i ściszonym głosem. — Zamorduję.
— Przecież ja już jestem martwy — zachichotał rozbawiony duch, który nagle wyłonił się ze
ściany i zanim profesor zdążył wymierzyć w niego swoją różdżką, wzbił się tym razem do
góry i przeniknął sufit. Snape westchnął z rezygnacją i rozdrażnieniem. Wiedział, że na
duchach różdżka nie zrobi wielkiego wrażenia, przecież są już martwe i nie odczuwają bólu
fizycznego. Jednak było kilka ciekawych zaklęć, które mogły tym przeźroczystym zjawom
uprzykrzyć "życie", o ile tak można nazwać ich egzystencję. Natomiast, jeżeli chodzi o
głębsze uczucia, sfery duchowej i psychicznej, to jak każde inne żywe istoty odczuwają, a
czasem bywają bardziej wrażliwe niż ludzie.
Schody dobiły powoli do drugiej strony i zatrzymały się dokładnie naprzeciwko ciemnego
korytarza. Snape zszedł z nich i skierował różdżkę na zniszczone stopnie.
— Reparo — wyszeptał, naprawiając je, aby ktoś sobie nie złamał nogi, gdyby przypadkiem
tędy przechodził.
Schował różdżkę do kieszeni i uśmiechnął się tajemniczo. Tak, on już wiedział, że duch
pożałuje, zadarł z nieodpowiednią osobą. Widocznie przez te lata, jeszcze się nie nauczył, że
z Severusa Snape'a nie robi się durnia i że nie ma on czegoś takiego jak poczucie humoru.
Rozejrzał się po korytarzu i jęknął żałośnie. Ten cholerny Iryt specjalnie uszkodził schody,
aby zmieniły swoje położenie. Niech go szlag! Teraz znajdował się po zupełnie innej stronie
zamku i będzie musiał nadrobić spory kawałek drogi. Zwłaszcza, że schody nie wykazywały
teraz najmniejszej ochoty powrotu na swoje miejsce.
Iryt pożałuje. Jednak w tym momencie profesor chcąc nie chcąc, musiał jednak iść tą drogą,
gdyż innej nie było. Szedł teraz długim korytarzem drugiego piętra, który był już opustoszały.
Przez tego cholernego ducha stracił sporo czasu i kolacja na pewno się już zaczęła. Jednak
teraz, jakoś nie spieszyło mu się na nią. Szedł powoli, zaglądając w mijane okiennice. Po
szybach leniwie spływały krople deszczu, a słońce chyliło się już ku zachodowi, oświetlając
jeszcze dziedziniec szkolny swoją czerwienią i grą barwnych świateł na szybach. Czerwcowe
kwiaty rozkwitały mieniąc się barwami tęczy i rozsiewając przyjemną, lekko odurzającą woń,
przedostającą się przez uchylone kwatery do wnętrza zamku. Severus poczuł znajome ukłucie
w klatce piersiowej. Pamiętał to. Tamten dzień również był deszczowy i też był to czerwiec.
Podszedł i zatrzymał się przy jednym z uchylonych okien. Spojrzał na dziedziniec ze
smutkiem w czarnych oczach, a jego twarz przybrała wyraz zamyślenia. Wspomnienia tamtej
chwili wypełniły jego myśli.
Westchnął i już miał odejść, gdy jego wzrok przykuł kształt siedzący na ławce między
krzewami. Z zainteresowaniem uchylił szerzej okno, aby się lepiej przyjrzeć, zmarszczył
brwi. Nagle zamarł, gdyż już zdał sobie sprawę, kim jest ta osoba. Na kamiennej ławce
siedział Potter. Chłopak miał przyciągnięte kolana do piersi i oplatał je ramionami. Głowa mu
swobodnie leżała na kolanach. Dzieciak był ubrany w dżinsy i cienką białą koszulę. Wydawał
się zupełnie nie przejmować strugami deszczu, które na niego padały. Koszula była
przemoczona i przylegała do szczupłego ciała, a włosy, które były zwykle rozczochranie i
sterczały w różnych kierunkach, teraz były sklejone kroplami deszczu, które je wygładziły
tak, że teraz opadały swobodnie. Snape zacisnął zęby, nie spuszczając wzroku z chłopaka.
Znów to samo uczucie, wściekłość i złość na samego siebie. Ten widok był tak żywy i
3
znajomy, tylko że teraz, w tym samym miejscu siedział inny chłopiec. Prawdopodobnie tak
samo zagubiony i samotny jak tamten sprzed lat, w dodatku niewiele młodszy.
— Niech cię szlag! — warknął do siebie. — Ty robisz mi to specjalnie — dodał z bólem w
głosie, nie spuszczając lodowatego wzroku z chłopaka. Dzieciak wyraźnie drżał, ale Severus
nie mógł stwierdzić, co jest tego przyczyną. Zawsze uważał tego kretyna za irytującego
bachora, wpychającego nos w nie swoje sprawy i pakującego się przy tym w kłopoty. Teraz
jednak tą wygodną charakterystykę chłopaka szlag trafił i wcale nie z powodu wydarzeń z
ostatnich dni, ale już od pewnego czasu czuł, że postępuje względem niego niesprawiedliwie.
Jednak przyznać się do błędu nie jest łatwo, a tym bardziej nie komuś takiemu jak Severus
Snape.
Wydarzenia ostatnich dni sporo zmieniły. Od wczoraj dzieciak wyglądał jak chodzące widmo.
Blady z ciemnymi cieniami pod oczami. W dodatku był cichy i przygnębiony, jakby zupełnie
nieobecny. Wczorajszego wieczora nawet nie pojawił się na kolacji, a na obiedzie zjadł tyle
co nic. Prawdopodobnie, gdyby nie Granger, która siłą wmusiła w niego dwie kanapki, to by
w ogóle nic nie zjadł. Poza tym na wczorajszych, jak i dzisiejszych zajęciach, też się nie
pojawił. Cholerny gówniarz, a co mnie obchodzi czy chłopak coś je czy nie. Zirytował się.
No, ale na Merlina, ten głupi dzieciak nie może przecież trwać dłużej w takim stanie, to go
wykończy! Severus chcąc nie chcąc, czuł się trochę winny tej sytuacji, oczywiście z
podkreśleniem na "trochę". Nigdy nie przepadał za Blackiem i z powodu jego śmierci
bynajmniej nie miał zamiaru rozpaczać.
Mężczyzna spojrzał na skulonego Gryfona, który wyraźnie nie radził sobie z ostatnimi
wydarzeniami. Najlepiej by było, aby ktoś z nim porozmawiał. No i właśnie w tej sprawie był
przed chwilą u Dumbledore'a. Nie dość, że kosztowało go niesamowicie wiele wysiłku i
opanowania, aby zacząć rozmowę na temat tego chłopaka, zwłaszcza po tym jego wyskoku
do Ministerstwa, to jeszcze Albus zakomunikował mu, że nie ma zamiaru nic zrobić w tej
sprawie i chłopak na pewno sam sobie z tym poradzi.
Jasne, prychnął z sarkazmem, patrząc za okno. Właśnie widzi, jak sobie z tym radzi.
Doprawdy świetny sposób, doprowadzić się do zapalenia płuc. Jeżeli chce popełnić
samobójstwo, to jest wiele ciekawszych, szybszych i bezbolesnych sposobów. Ta myśl
wywołała w nim nieokreślony niepokój i jak najszybciej ją odegnał.
— Dłużej tak nie może być — odparł w ciszę po chwili zastanowienia. Przymknął okno, aby
krople deszczu nie wpadały do środka na posadzkę i ruszył w kierunku wyjścia na
dziedziniec, aby doprowadzić dzieciaka do porządku. To prawda, obydwaj się wzajemnie
nienawidzili, a ich obecna sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła, ale na Merlina, chłopak
wyraźnie się stacza i w końcu popełni jakieś głupstwo. Jako nauczyciel i wychowawca jest
zobowiązany do zainteresowania się tą sprawą, pomimo że tą osobą jest Potter, czyli jego
największy koszmar. Teraz układał w głowie, co też powinien powiedzieć Potterowi,
oczywiście oprócz tego, że zamierzał odjąć mu kilka punktów za … hmm, jeszcze konkretnie
nie wiedział za co, ale na pewno coś się znajdzie. Sam fakt, że widok zmokniętego i
użalającego się nad sobą chłopaka wywoływał w nim niewielkie współczucie i wyrzuty
sumienia był doskonałym powodem.
Tak zamyślony skręcił ostro w korytarz i nagle poczuł, że ktoś z ogromnym impetem wpada
na niego i w konsekwencji przewraca na posadzkę. W dodatku poczuł na sobie ciężar ciała,
które na nim ciężko wylądowało.
4
— Kurwa! — zaklął dobitnie, zupełnie odruchowo.
Podniósł głowę, aby zobaczyć osobę, którą w tym momencie miał zamiar zamordować na
miejscu. Jego czarne i obecnie wściekłe oczy, napotkały przerażony zielony wzrok i bladą
twarz. Potter! No tak, bo któżby inny, jęknął w duchu z rezygnacją. Czy ten dzieciak musi go
prześladować zawsze i wszędzie, co z nim nie tak? To nienormalne. Już miał na niego
nawrzeszczeć i chłopak, co zdołał zaobserwować z jego twarzy wydawał się czekać na to, ale
nagle zdał sobie sprawę, że właśnie leży płasko na posadzce, która jest cholernie twarda i
zimna. W dodatku ma na sobie inne ciało, które wygląda na to, że z powodu przerażenia i
szoku zupełnie zesztywniało, i wyraźnie nie miało najmniejszego zamiaru się poruszyć.
Mistrz Eliksirów zdecydowanie czuł się przyskrzyniony między ciałem chłopaka a tą cholerną
posadzką. Najgorsze było jednak to, że nie czuł z tego powodu dyskomfortu, to było dziwne,
ale nie odczuwał ciężaru chłopka jako czegoś nieznośnego i nieprzyjemnego. To było raczej…
Chłopak zadrżał i z powodu tej bliskości nauczyciel to wyraźnie poczuł, a obecnie
rozchodzący się ogień po jego własnym ciele, przywrócił mu natychmiast trzeźwość
myślenia.
— Tylko jedno słowo, Potter — syknął głosem pełnym jadu, modląc się w duchu, aby
chłopak nie zwrócił uwagi na ledwie dostrzegalny rumieniec, który niewątpliwie pojawił się
na jego bladych policzkach.
— Szlaban … — wyszeptał niepewnie zdezorientowany Gryfon.
— Dokładnie, panie Potter — odparł lodowato. — A teraz gdybyś był tak uprzejmy i…
zszedł ze mnie, byłbym ci niezmiernie wdzięczny — dodał z czystym sarkazmem i swoją
typową złośliwością w głosie.
Harry zamrugał zaskoczony i ku satysfakcji profesora zarumienił się widowiskowo, a na jego
twarzy pojawiło się zażenowanie, gdy dotarła do niego absurdalność całej sytuacji i pozycji,
w jakiej się znaleźli. Natychmiast zszedł z nauczyciela, rumieniąc się o ile to było możliwe
jeszcze bardziej. Snape wstał z podłogi, otrzepując swoją długą czarną szatę, aby
doprowadzić się do porządku.
— Ja … ja chciałem — zaczął niepewnie, gapiąc się w podłogę. — Przeprosić.
Mężczyzna posłał mu lodowate spojrzenie.
— Marsz się przebrać! — rozkazał, wskazując na przemoknięte ubranie, z którego stróżkami
ciekła woda. — Jutro o dwudziestej trzydzieści szlaban w moim gabinecie — zakomunikował
chłopakowi, prostując się i krzyżując ręce na piersi.
Harry zagryzł zęby i przytaknął, następnie bez słowa skierował się do wieży Gryffindoru, aby
się przebrać. Wolał już nie pogarszać swojej sytuacji, a poza tym był nadal lekko zażenowany
i marzył, aby znaleźć się jak najdalej od profesora.
Snape spojrzał za oddalającym się szybko Gryfonem.
5
— Czy ten kretyn nigdy nie słyszał o żadnym zaklęciu suszącym? — warknął, widząc kałuże
wody powstałe z ociekającego ubrania chłopaka. Wyciągnął swoją różdżkę, gdyż zdał sobie
sprawę, że jego szata również jest mokra od przemoczonego ubrania Pottera, z którego
ściekała woda. Poczuł jak po twarzy spływały mu kropelki przyjemnie chłodnego deszczu,
które ściekły z czarnych, przemoczonych włosów chłopaka i z jego twarzy. Zielone oczy,
były one przepełnione strachem, ale w głębi swoich źrenic były takie samotne, smutne. Jego
ciało na wspomnienie tego wzroku wypełniło ponownie to dziwne uczucie gorąca i
natychmiast z rozdrażnieniem machnął różdżką. — Faventus* — syknął i jego szata stała się
sucha.
Rozejrzał się po korytarzu i skierował w stronę Wielkiej Sali, choć i tak był już sporo
spóźniony i kolacja pewnie dobiegała końca. Schował różdżkę, miał nadzieję, że już nic mu
nie przeszkodzi i spokojnie do niej dotrze. Po kilku minutach wyszedł tajemnym przejściem,
które znajdowało się za stołem nauczycielskim i zajął swoje zwykłe miejsce.
— Severusie, spóźniłeś się — odparła McGonagall, spoglądając na mężczyznę.
— Zauważyłem — odparł chłodno. — Czy coś przegapiłem?
— Nie musisz być taki opryskliwy — odparła urażona.
Mistrz Eliksirów nic nie odpowiedział. Był zły, rozdrażniony, a widok uśmiechającego się
ciepło Dumbledore'a i jego lśniące wesołością jasnoniebieskie oczy zupełnie go
wyprowadzały z równowagi i dzisiejszego dnia wyjątkowo odbierały apetyt. Jedyne o czym
teraz marzył, to o szklaneczce czegoś mocniejszego. Zanim jednak wyszedł z Wielkiej Sali,
zerknął odruchowo w stronę stołu Gryffindoru i jego wzrok zatrzymał się na miejscu, gdzie
powinien siedzieć Potter. Chłopaka nie było, poczuł jakby zawiedzenie i zaniepokojenie.
Jedynie Granger razem Weasleyem siedzieli smutni i wyjątkowo cisi. Mistrz Eliksirów
prawie niczego nie tknął na kolacji. Zagryzł zęby i jeszcze zanim się skończyła wyszedł z sali
kierując się do swoich kwater w zamyśleniu. Wszedł do siebie z pewną ulgą. Usiadł ciężko na
fotelu koło kominka. W jego kwaterach jak zwykle było chłodno i panował przyjemny dla
oczu półmrok. Snape po chwili machnął różdżką i drzwiczki od barku, który znajdował się po
prawej stronie pokoju, otworzyły się. Mężczyzna wstał i podszedł do niego, wyciągając
butelkę Ognistej. Nalał sobie sporo do literatki i wyczarował kilka kostek lodu. Z powrotem
usiadł w fotelu i napił się trochę trunku. Jego czarne oczy wpatrzyły się w mały dzwoneczek,
stojący spokojnie na kominku. Zacisnął usta w bardzo cienką linię i zmarszczył brwi, wziął
jeszcze jeden łyk, tym razem większy i powziąwszy decyzję, wstał gwałtownie z fotela.
Podszedł do kominka z literatką w ręce. Drugą ręką pewnie uderzył w dzwoneczek, który
wydał ledwie dosłyszalny dźwięk. Nie musiał czekać, zaraz przed nim pojawił się skrzat
domowy.
— W czym mogę służyć, profesorze Snape? — zaszczebiotał cienko, kłaniając się.
— Wezwij mi Zgredka.
— Jak sobie pan życzy — odparł skrzat, znikając.
— Chyba postradałem rozum… — mruknął, opróżniając literatkę.
***
6
Harry wpadł do dormitorium i zamknął za sobą drzwi. Kolacja nadal trwała i w wieży
Gryffindoru nie było nikogo. Panowała cisza i spokój. Przypuszczał, że będzie miał dla siebie
jeszcze niecałą godzinę, zanim pozostali Gryfoni wrócą z kolacji. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że jest przemoczony do suchej nitki. Zadrżał z zimna, a woda kapała mu z mokrego
ubrania, więc pierwszą rzeczą jaką zrobił, to ściągnął z siebie przemoczoną koszulę i spodnie,
kładąc je na oparciu krzesła. Wyciągnął z szafki czarną bluzę, trochę za dużą i granatowe
dżinsy. Zanim je jednak ubrał, wytarł się do sucha ręcznikiem. Musiał również przetrzeć
okulary, na które skapywały kropelki wody z jego włosów, rozmazując się na szkłach.
Suchy i ubrany, zerknął na zegar. Kolacja prawdopodobnie dobiegała końca i nie było już
sensu na nią iść. Poza tym nie był głodny i obecnie nie miał na nic ochoty, a zwłaszcza na
rozmowy i ciągłe gapienie się ze strony innych uczniów. Miał tego dość, a najbardziej
wnerwiał go Malfoy, który uśmiechał się bezczelnie i robił głupie miny. Głupi kretyn, nawet
go nie obchodzi, że jego ojca wsadzili do więzienia. Harry nie mógł tego pojąć. Jak można
być takim bezdusznym i chłodnym draniem? W końcu Lucjusz pomimo tego, że jest
Śmeirciożercą, to również jest jego ojcem, jego rodziną. Rodzina… Harry położył się na
łóżku, zakładając ręce za głowę i spojrzał smutnym wzrokiem w sufit. Syriusz…
Zamknął oczy.
— Przepraszam — wyszeptał i łzy zakręciły mu się w oczach. — Tak mi przykro, to moja
wina…
Przekręcił się na łóżku, przytulił twarz do poduszki i zacisnął na niej palce, nie chciał płakać,
nie chciał czuć tego bólu, nie chciał czuć niczego. Chciał być od tego wszystkiego wolny i
daleko, bardzo daleko. Nie być tym, kim był. Słowo "nie istnieć" obecnie oddawało wszystko
co czuł. Zacisnął zęby powstrzymując napływające łzy. Nie, obiecał sobie, że nie będzie
płakać, już nie. Zemści się i Bellatrix pożałuje, będzie cierpieć i on tego dopilnuje, chodźmy
to była ostatnia rzecz w jego życiu jaką przyjdzie mu zrobić.
— Panicz Harry? — zaszczebiotał cichy i znajomy głos.
— Zgredek. — Harry uśmiechnął się blado i podniósł się na łóżku. Spojrzał zaskoczony na
skrzata, w którego wielkich oczach dostrzegł troskę i obawę. — Czy coś się stało? —
zaniepokoił się.
— Och nie, wszystko w porządku — rozpromienił się skrzat. — Zgredek przyszedł odwiedzić
Harry'ego Pottera i przyniósł coś do jedzenia.
— Do jedzenia? — Harry zaskoczony zobaczył, jak na ręce skrzata pojawia się taca, a niej
talerz z kanapkami, dzbanek z herbatą i kubek. Były też trzy ciasteczka z kremem.
— Nie był dziś panicz na kolacji i…
— Nie jestem głodny — przerwał mu nagle Harry, który wpatrywał się w niego trochę
zaskoczony. Skąd on wiedział, że nie było go na kolacji?
7
— Harry Potter musi jeść — odparł uparcie skrzat i położył tacę na łóżku. — Zgredek się
martwił.
— Zgredku, ja naprawdę nie jestem głodny.
— Zgredek dopilnuje, aby Harry Potter to zjadł.
— Nie jestem głodny — odparł trochę zbyt ostro i wyraźnie poirytowany. — Zabierz to z
powrotem.
— Zgredek nie chciał zdenerwować panicza — zakwilił żałośnie skrzat. — Niedobry
Zgredek.
— Nie, nie zrobiłeś nic złego — odparł Harry, podchodząc do skrzata i starając się go
uspokoić, zdając sobie sprawę, że przesadził z tym swoim wybuchem złości. — Ja po
prostu…
Skrzat spojrzał na chłopaka swoimi dużymi i zatroskanymi oczami. Spuszczone uszy i
zasmucona, przygnębiona mina sprawiła, że w Harrym serce drgnęło.
— No dobrze, zjem — odparł, poddając się i na twarzy skrzata pojawił się promienny
uśmiech.
Harry zjadł kilka kanapek, wypił herbatę i nawet spróbował ciasta. Gdy skończył jeść pod
bacznym okiem skrzata, chwilę jeszcze z nim porozmawiał i Zgredek musiał wrócić do
kuchni. Zanim jednak znikł, zabrał ze sobą jego mokre ubrania, aby je wyprać i wysuszyć.
Kilka minut później drzwi do dormitorium się otworzyły.
— Gdzieś ty był? — odparła dziewczyna, siadając na łóżku koło bruneta. — Szukaliśmy cię.
— Musiałem się przejść.
— Przegapiłeś kolację — odrzekł Ron, kładąc się koło Harry'ego.
— Już jadłem. Zgredek przyniósł mi jedzenie z kuchni.
— A skąd on wiedział, że nie było cię na kolacji? — spytała wyraźnie zaskoczona.
— Nie mam pojęcia. Zapomniałem go zapytać.
— Czy to takie istotne skąd wiedział? — mruknął Ron. — Ważne, że nie pozwolił ci umrzeć
z głodu — dodał z uśmiechem.
— Ron! — warknęła Hermiona posyłając mu chłodne spojrzenie, gdy zauważyła, że Harry
lekko pobladł.
Rudzielec lekko się zarumienił.
— Jeszcze tylko jutro i pojutrze jedziemy do domu — dodał pospiesznie, aby zmienić temat.
8
— Dokładnie — odparła Hermiona. — Harry masz jakieś plany?
— Raczej nie. Moje plany to Dursleyowie — odparł z goryczą. — Zresztą jak zawsze.
Dziewczyna strapiła się i spojrzał na Rona, który jedynie bezradnie wzruszył ramionami i
zrobił przygnębioną minę.
— A może odwiedzisz mnie w wakacje? — dodała z lekkim uśmiechem.
— Chętnie bym to zrobił, ale w obecnej sytuacji, chyba jest to nie możliwe. Poza tym wątpię,
żeby dyrektor był tym pomysłem zachwycony. — Ostatnie zdanie powiedział z taką złością i
jadem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie słyszeli.
— Harry, jeśli chodzi o dyrektora, to chyba przesadzasz, przecież pomógł nam…
— Nie, Herm! — warknął. — Pozwól, że na jego temat będę miał własne zdanie. Nie ufam
mu.
Ron westchnął i oparł się o ścianę.
— Stary ja nie wiem o co wam poszło, ale Hermiona ma trochę racji.
— Dajmy temu spokój, nie chcę o tym rozmawiać — odparł chłodno i wstał z łóżka.
— Dobra, jak chcesz — odparł rudzielec, patrząc na zegar. — Jest już późno i lepiej kładźmy
się spać, bo nie chcę się spóźnić w ostatni dzień. Zwłaszcza, że pierwsze zajęcia mamy z
McGonagall.
— Zgadzam się — odparła dziewczyna i ziewnęła, wyciągając się. — Acha, Hagrid zaprosił
nas na herbatkę zanim wyjedziemy. Mamy być u niego o dwudziestej pierwszej.
— Świetnie — odparł Ron i spojrzał na Harry'ego. Wiedział, że jego przyjaciel zawsze się
cieszył z możliwości spędzenia czasu z Hagridem i miał nadzieję, że to trochę polepszy jego
nastrój.
— Nie mogę — jęknął brunet.
— A to czemu? — zdziwiła się dziewczyna.
— Mam szlaban.
— Szlaban? Żartujesz? — odparł rudzielec, którego oczy rozszerzyły się w wyraźnym
zaskoczeniu. — Przecież jest koniec roku!
— Powiedz to Snape'owi — burknął, wstając z łóżka.
— Nie mów, że ten nietoperz dał ci szlaban w ostatni dzień nauki? — Rudzielec wyglądał
bardziej na zszokowanego niż poirytowanego.
9
— Przecież właśnie to powiedziałem — odparł Harry, wzruszając ramionami i podchodząc do
szafy, aby znaleźć w niej swoją piżamę.
— Ten facet jest naprawdę niemożliwy. — Pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Ron, przecież wiesz jaki jest Snape — westchnęła dziewczyna, wstając z łóżka. — On nie
potrzebuje powodu, aby gnębić Harry'ego.
— Dobra, dajmy już temu spokój — orzekł wyraźnie zmęczony brunet.
— W porządku. Idę do siebie — odparła i skierowała się do wyjścia. — Do jutra.
— Pa — odparli równocześnie i drzwi za dziewczyną się zamknęły.
Harry usiadł ciężko na łóżku.
— Na pewno nie chcesz iść na tą imprezę? — mruknął Ron. — W wspólnym już zebrali się
wszyscy Gryfoni.
— Nie. Jestem zmęczony i nie mam ochoty na kolejną serię pytań — odparł, przebierając się.
— Ale jak ty chcesz, to możesz iść.
— Nie. Chyba masz rację — mruknął wstając z łóżka bruneta i skierował się do własnego. —
Najlepiej będzie, jak to wszystko ucichnie — dodał jakby do siebie.
Harry jedynie westchnął i położył się do łóżka, ale choć czuł się zmęczony, nie mógł zasnąć.
Chciał jak najszybciej wydostać się z tego zamku i nie miało tym razem znaczenia to, że
wakacje będzie musiał spędzić ze swoimi wrednymi krewnymi. Chciał zapomnieć i znaleźć
się w miejscu, gdzie nikt nie wie kim jest, a świat mugoli, w tym momencie był najlepszym
rozwiązaniem. Tam nie będzie musiał widywać dyrektora, nauczycieli, uczniów czy Malfoya,
który doprowadzał go do szału. W tym roku nawet cieszył się, że będzie mógł zamknąć się w
swoim pokoju i nie będzie musiał oglądać w gazetach swojego zdjęcia, wyczytywać tych
wszystkich bzdur na jego temat, Voldemorta czy nawet Syriusza.
Jeszcze tylko jutrzejsze zajęcia, ten cholerny szlaban ze Snape'em i… Snape, niech go szlag.
Czy on zawsze musi być taki wredny, dlaczego mu nie da spokoju? Harry jęknął w poduszkę,
dlaczego on musi mieć takie cholerne szczęście? Dlaczego akurat musiał wylądować na
Snape'ie, ze wszystkich nauczyli wpaść właśnie na niego i dlaczego ten wredny nietoperz nie
był na kolacji? To jakieś cholerne fatum, że zawsze musi się na niego natknąć. Harry cofnął
się do momentu, kiedy wylądował na mężczyźnie i na to wspomnienie poczuł dreszcz
przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa. Gdy profesor spojrzał mu w oczy, miał taki wyraz
twarzy, jakby chciał go zabić na miejscu, a te oczy… były takie mroczne, przerażające. Sam
jego wzrok sprawiał, że poczuł się jakby sparaliżowany, na Merlina, dlaczego obawia się tego
faceta bardzie niż Voldemorta? To nienormalne.
Pomimo chęci mordu, która wyraźnie pojawiła się w czarnych oczach, nauczyciel dał mu
tylko szlaban. Dziwne, nawet na niego nie nawrzeszczał i potraktował go zdecydowanie
ulgowo, zważywszy, że Harry zdawał sobie sprawę, że tym razem faktycznie to była jego
wina i ten szlaban słusznie mu się należy.
10
Harry uśmiechnął się do siebie i przekręcił na plecy. To nawet było całkiem zabawne, mina
Mistrza Eliksirów i on sam leżący płasko na ziemi pod nim… Harry się zarumienił i
potrzasnął głową z rozdrażnieniem. Odbiło mi, stwierdził całkiem przytomnie i ze szczerym
rozbawieniem zachichotał w poduszkę. Chyba faktycznie powinienem się przespać.
Przekręcił się z powrotem na prawy bok i naciągnął kołdrę pod brodę. Zamknął oczy z
westchnieniem.
Czyżby Snape się wtedy zarumienił? Ta dziwna myśl tak nagle nawiedziła jego umysł, że nie
potrafił się przed nią obronić i zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć wyraz twarzy
mężczyzny. Nie wiedział dlaczego akurat o tym pomyślał. Być może dlatego, że sam czuł się
zażenowany tą sytuacją. Choć się starał, jednak nie potrafił przywołać wyrazu twarzy
mężczyzny, był wtedy zbyt rozkojarzony i zdesperowany. Po chwili rozmyślań jednak
doszedł do wniosku, że to nie możliwe, bo przecież ten wredny nietoperz nie ma pojęcia co to
jest rumieniec. Zresztą, jakoś nie wyobraża sobie, aby Snape kiedykolwiek się zarumienił.
Zmęczenie zaatakowało jego umysł i całe jego ciało, powoli zasnął.
***
Kolejny dzień minął spokojnie. Harry pojawił się na zajęciach jak i na wszystkich posiłkach,
choć był wyraźnie cichszy i przygnębiony. Przez cały dzień starał się unikać spotkania sam na
sam z nauczycielami czy kolegami. Denerwowało go, że niektórzy patrzą na niego ze
współczuciem, inni z zaciekawieniem, a jeszcze inni z jawną niechęcią.
Zaraz po kolacji wszyscy uczniowie skierowali się do swoich domów, aby się spakować.
Dokładnie jutro po śniadaniu wszyscy mieli udać się do Hogsmeade, aby wsiąść w pociąg do
Londynu. Gdy Harry uporał się już ze swoimi ubraniami i schował wszystkie książki do
kufra, na zegarze wybiła dwudziesta. Usiadł na łóżku i westchnął z rezygnacja. Za pół
godziny czekał go szlaban ze Snape'em. Cudowne zakończenie roku szkolnego, szlaban w
lochach z Mistrzem Eliksirów. Zatrzasnął wieko kufra i rozejrzał się jeszcze po pokoju czy
czegoś przypadkiem nie zapomniał. Została mu tylko miotła i klatka, ale tym postanowił się
zająć rano. Teraz miał na głowie dwugodzinny szlaban.
Piętnaście minut po dwudziestej. Harry jękną i skierował się w stronę drzwi. Wolał się nie
spóźnić, aby nie rozwścieczyć Snape'a. Na kolacji wyglądał zdecydowanie na wkurzonego.
No tak, ale nie przypomina sobie, żeby Snape kiedykolwiek wyglądał na zadowolonego.
Chyba, jak rozdaje szlabany i odejmuje punkty. Dręczenie uczniów, to wyraźnie jedyna rzecz,
która sprawia mu przyjemność.
Pod drzwiami gabinetu był pięć minut przed czasem. Zapukał z wahaniem.
— Wejść — rozległ się chłodny głos zza drzwi.
Harry westchnął i wszedł do gabinetu Snape'a. Mężczyzna siedział zza biurkiem, które było
zawalone stertą pergaminów. Wyglądał na niezbyt zadowolonego, a nawet można
powiedzieć, że bardziej na załamanego. Czyli był w takim nastroju w jakim Harry spodziewał
się go zastać.
— Potter, a tak, szlaban — odparł, podnosząc niechętnie wzrok znad pergaminu. Wstając zza
biurka zmierzył chłopaka chłodnym spojrzeniem. Stwierdził, że dzieciak wygląda znacznie
lepiej, niż gdy widział go ostatnio. To dobrze wróżyło. Może Albus miał rację i chłopak
11
faktycznie wyjdzie szybko z tej depresji, tak byłoby lepiej dla niego i innych. Wtedy w
korytarzu, jak dzieciak na niego wpadł, wyglądał na naprawdę podłamanego. Dlaczego o tym
pomyślał? Niedorzeczne. Zdecydował się przegnać tą irytującą myśl z umysłu, co udało mu
się bez trudu. — Zaraz znajdziemy ci jakieś zajęcie — odparł, rozglądając się po gabinecie.
Uśmiechnął się, gdy dostrzegł pudło pod ścianą, o którym zupełnie zapomniał. Zamówione
składniki na kolejny rok. Podszedł do pudła i otworzył je, aby przejrzeć jego zawartość.
Zadowolony stwierdził, że było w nim wszystko, co zamówił. — Poukładasz te słoiki na
odpowiednich półkach. Powinieneś z tym skomplikowanym zadaniem sobie poradzić —
uśmiechnął się złośliwie.
Hrry zagryzł zęby i spojrzał na Snape'a ze złością.
— Dobrze, profesorze — wycedził przez zęby i zabrał się do wypakowywania słoików.
Snape zmrużył oczy, ale nic nie powiedział, skierował się w stronę biurka. Dziś wyjątkowo
nie miał zamiaru wdawać się w słowne przepychanki z dzieciakiem ani też tracić na to czasu.
Musiał się uporać z tymi przeklętymi testami, które zrobił na podsumowanie pierwszemu i
czwartemu rocznikowi.
Teraz poprawiał testy pierwszego roku, Gryffindoru i Slytherinu. Oczywiście test okazał się
kompletną klapą. Snape miał wrażenie, że co roku młodzież, która trafia do Hogwartu jest
coraz bardziej tępa. Innego wytłumaczenia na bzdury, które wypisywali uczniowie, nie
potrafił znaleźć. Przecież tłumaczy im prawie sto razy to samo, a notatki mają jasne i
przejrzyste. Snape z rozdrażnieniem przerzucił kartkę poprawianego testu. Zamrugał z
niedowierzaniem, Hostria Jadowita jest zielem, którego wysuszone liście po zmieleniu stosuje
się do eliksirów poprawiających apetyt… Co za kretyn coś takiego napisał? Już sama nazwa
wskazuje, że jest to jadowita roślina, w dodatku silnie toksyczna! Jedynie jej korzeń jest
wykorzystywany do eliksirów i tylko, gdy jest wysuszony. Można go mielić, siekać jak i
dodawać w całości. No ale skąd można o tym wiedzieć jeżeli się nawet notatek nie
sprawdziło. Poprawiający apetyt! Jasne, prychnął, a następnie pomasował sobie skronie, aby
opanować emocje i nie postawić delikwentowi z miejsca "K". Może faktycznie jest
beznadziejnym nauczycielem i powinien złożyć rezygnację?
Spojrzał na stertę pergaminów i westchnął. Był dopiero w połowie, a im więcej prac czytał,
tym bardziej miał ochotę wrzucić je do kominka, gdyż według niego tam było ich miejsce. Z
piętnastu, które do tej pory przejrzał, pięć było na "P", cztery na "Z" i trzy na "A", a czekało
go jeszcze dziewiętnaście! Koszmar. Merlinie, dzięki, że za dwa dni są wakacje. Jeszcze
jeden taki test, a nie ręczył, że nie użyje niewybaczalnych, dla przykładu. Delikatne Crucio
może całkiem dobrze mobilizować. Uśmiechnął się do siebie na tą myśl, przynajmniej mógł
sobie pomarzyć, za to jeszcze nie wsadzają do Azkabanu.
Spojrzał ponownie na test i po napisaniu obszernego i dość ostrego komentarza postawił "A"
z wyraźnym wykrzyknikiem. Gdy miał zabrać się za kolejny, ciszę przerwał trzask
tłuczonego szkła, a następnie syk. Podniósł wzrok znad pergaminu i spojrzał w kierunku
Pottera, który trzymał się za rękę.
— Potter, co ty do licha wyprawiasz? — warknął w stronę chłopaka, wstając z krzesła.
Podszedł do Gryfona. Na ziemi leżał stłuczony słoik, a na podłodze paski skóry z Gorgulca.
Snape już wiedział. Podszedł bez słowa do jednej z szafek i z górnej półki ściągnął mały
12
flakonik z różowym płynem, wziął również gazę z szuflady, a następnie podszedł do
chłopaka.
— Przepraszam — odparł, zagryzając zęby z bólu, który stawał się coraz bardziej dotkliwy.
— Pokaż tą rękę ofiaro lasu. — Mężczyzna odezwał się prawie łagodnie, odkręcając flakonik
i nalewając trochę jego zawartości na gazę. Harry spojrzał na niego niepewnie i Mistrz
Eliksirów westchnął z rozdrażnieniem. — Skóra Gorgulca ma właściwości żrące i nie bierze
się jej gołymi rękami, bo wchodzi w reakcję ze skórą.
— Nie wiedziałem — burknął chłopak.
— Bo skąd miałeś o nich wiedzieć. To jeden z tematów siódmego roku — odparł rzeczowo i
spokojnie. — A teraz przestań się boczyć jak małe dziecko, bo będę zmuszony cię wysłać do
Skrzydła Szpitalnego.
Chłopak posłał mu lodowate i oburzone spojrzenie, ale wyciągnął dłoń w stronę nauczyciela,
który uchwycił ją za nadgarstek, aby samemu nie mieć kontaktu z chorą skórą. Dłoń od
wewnętrznej strony była dość mocno zaczerwieniona i okropnie piekła. Harry miał wrażenie,
że faktycznie to coś się wżera w jego skórę. Chłodny i kojący płyn dotknął rany i chłopak
odetchnął z ulgą.
— I wcale się nie boczę — odparł urażonym tonem, gdy mężczyzna skończył przemywać
ranę.
— Jasne, wcale — prychnął nauczyciel, posyłając mu rozbawione spojrzenie, co trochę
wytrąciło chłopaka z równowagi. — Acio bandaż — mruknął Snape i pochwycił go zwinnie
w locie. Wylał jeszcze trochę płynu na gazę i położył ją na dłoni chłopka, a następnie
dokładnie i fachowo obwinął dłoń bandażem. — Jutro wieczorem możesz ściągnąć opatrunek,
nie powinno być śladu.
— Dziękuję — odparł chłopak i schylił się, aby uprzątnąć bałagan, ale nauczyciel chwycił go
za ramię.
— Zostaw to. Mam dość wypadków na dzisiaj — odparł niechętnie i wskazał różdżką na
pozostałe słoje, które powędrowały w odpowiednie miejsca na półkach, a następnie uprzątnął
nieszczęsne skóry Gorgulca, umieszczając je zaklęciem w naprawionym słoiku. — I co ja
mam z tobą zrobić?
Nachylił się i spojrzał chłopakowi w oczy. Harry'emu aż ciarki przeszły po plecach. Czemu
ten facet tak na niego działał? Jak on go nienawidzi.
— Nie wiem — odparł, starając się bezskutecznie uciec wzrokiem.
— No tak. Taką odpowiedź mogłem przewidzieć — odparł z sarkazmem w głosie. W oczach
chłopaka pojawiła się nienawiść i złość. Na ten widok mężczyznę coś zabolało i odwrócił
wzrok. — Siadaj — warknął z rozdrażnieniem wskazując fotel koło kominka i Harry
posłusznie w nim usiadł. Snape podszedł do swojej bardzo dobrze wyposażonej biblioteczki,
przesunął palcami po tytułach i zatrzymał rękę na podręczniku do eliksirów na szósty rok. Już
miał ją wyciągnąć, ale się rozmyślił, zamiast tego spojrzał na niższą półkę i zmarszczył brwi.
13
Po zastanowieniu wyciągnął z niej starą dość grubą książkę pod tytułem "Obrona, gdy atak
jest niemożliwy". Wziął ją i podszedł do chłopaka. — Powinna cię zainteresować — odparł,
wręczając mu ją.
Harry wziął gruby tom z rezygnacją, myśląc że to kolejna książka na temat eliksirów i mile
się zaskoczył, kiedy przeczytał jej tytuł. Chciał o coś zapytać, ale gdy podniósł wzrok znad
spisu treści, Snape już siedział przy swoim biurku i ponownie był pogrążony w dokumentach.
Harry ułożył się wygodnie w fotelu. Nie jest tak źle, pomyślał otwierając książkę na
pierwszym rozdziale i pogrążył się w tekście. Książka okazała się niezwykle ciekawa i było w
niej zamieszczonych sporo pożytecznych rad jak się zachować, kiedy czarodziej jest
pozbawiony różdżki. Zawierała dwadzieścia osiem bardzo obszernych rozdziałów, które były
napisane w ławy i przystępny sposób.
Zegar wybił dwudziestą trzecią.
Snape podniósł wzrok znad ostatniego testu i po chwili wahania postawił na nim "P". Odłożył
pióro i wyciągnął się, aby rozprostować kości. Rozejrzał się po pomieszczeniu i jego wzrok
zatrzymał się na fotelu stojącym koło kominka. Zmarszczył brwi. No tak, jęknął w duchu.
Potter. Kompletnie o nim zapomniał. Ociągając się i z kwaszoną miną wstał z krzesła.
Niechętnie podszedł do fotela. Chłopak spał. Pięknie, jeszcze tego mu brakowało. Zerknął na
zegar, było na nim osiem po dwudziestej trzeciej. Dzieciak odrobił szlaban i to z nawiązką, i
powinien już być dawno u siebie. Z zamiarem potrząśnięcia dzieciakiem i obudzenia go,
wyciągnął w jego kierunku rękę, chłopak drgnął i przekręcił głowę na oparciu fotela, lecz się
nie obudził. Snape cofnął dłoń i spojrzał na śpiącego Gryfona z zastanowieniem. To był zły
pomysł, jeśli zbyt gwałtownie obudzi chłopaka, to ten wpadnie w panikę, a tego nie chciał.
Potter już był wystarczająco znerwicowany i rozstrojony emocjonalnie, aby jeszcze go
straszyć. W dodatku jak się właśnie przekonał, był on wyczerpany i niewyspany.
Snape westchnął z rezygnacją i delikatnie wyciągnął z jego rąk książkę. Spojrzał w tekst,
chłopak zasnął przy ósmym rozdziale, który poruszał temat Zaklęć Niewybaczalnych.
Zamknął książkę i odłożył ją na ławę. Przyklęknął i spojrzał na jego twarz z
zainteresowaniem. Była spokojna i wyrażała zmęczenie. Oświetlona światłem, które dawały
płomienie z kominka, sprawiała wrażenie smutnej i starszej niż w rzeczywistości, jakby
poważniejszej. Jego oddech był miarowy i prawie niedostrzegalny. Mężczyzna przyjrzał mu
się uważne i z dziwną przyjemnością, przebiegając pomału wzrokiem od szyi chłopaka, lekko
rozchylonych ust, oczu, aż do czoła. Jego wzrok zatrzymał się na bliźnie w kształcie
błyskawicy, pamiątki po okrutnym i znienawidzonym czarodzieju. Zmarszczył brwi.
Wyciągnął rękę i ostrożnie odsunął niesforne i miękkie w dotyku włosy, aby dokładniej się jej
przyjrzeć. Nigdy tego nie robił, starał się nie patrzeć na tą cholerną bliznę, z powodu której
chłopak stał się sławny, co nie znaczyło, że nie zżerała go ciekawość jakim cudem ten
dzieciak przeżył i dlaczego? Co jest w nim takiego niezwykłego? Sam chciał to wiedzieć.
Jego długie palce delikatnie przesunęły się od blizny na policzek chłopca, dotykając jego
lekko chłodnej, gładkiej skóry i kierując się w stronę jego ust. Lekko rozchylonych, jakby
zapraszających. Mężczyzna przybliżył się czując ciepło rozchodzące się po jego ciele,
zupełnie jak wtedy na korytarzu, kiedy dzieciak w niego wpadł. Teraz, gdy był tak blisko czuł
jego ciepły oddech, taki spokojny i miarowy…
— Co pan robi? — odezwał się nieprzytomnym jeszcze głosem, co sprawiło, że nauczyciel
zamarł.
14
Gryfon otworzył powoli oczy.
— Próbuję cię obudzić — odparł chłodno Snape, starając się uspokoić swój oddech i serce,
które obecnie znacznie przyspieszyło swój rytm. Czuł się jak uczniak, który został przyłapany
na czymś niewłaściwym, ale przecież nic takiego nie zrobił, więc czemu ten dzieciak patrzy
na niego w taki sposób.
— Już się obudziłem — odparł niepewnie Harry, odsuwając dłoń mężczyzny, która nadal
spoczywała na jego policzku. Chłopak wpatrywał się w jego czarne oczy, a na jego
policzkach pojawił się blady rumieniec.
Niech to szlag, zaklął w myślach Snape i szybko wycofał dłoń, wstając i krzyżując ręce na
piersi.
— To doskonale, bo to nie jest motel — odrzekł, starając się uśmiechnąć ironicznie, ale jakoś
czuł, że mu to kompletnie nie wyszło. Gryfon jednak spojrzał na niego zaskoczony i
oburzony, za co mężczyzna w tym momencie dziękował Merlinowi. — Idź do siebie i
żadnych wycieczek po nocy, bo się o tym dowiem.
Harry wstał z fotela zgrzytając zębami. Co za irytujący i wredny facet, że też się nie udławi
tymi swoimi złośliwościami. Co z nim nie tak?
— Tak jest, profesorze — odparł chłodno i skierował się do drzwi. — Dobranoc — dodał
zanim wyszedł, nie czekając na odpowiedź.
Jak on go nienawidził. Tak, zdecydowanie się cieszył, że jutro opuszcza szkołę. Dwa miesiące
bez Snape'a i jego złośliwych i ironicznych uwag, ta myśl coraz bardziej zaczynała mu się
podobać. W dodatku ten facet go dotykał, Harry zatrzymał się nagle i zamrugał z
zaskoczeniem. Dlaczego? Snape w życiu go nie dotknął z własnej woli, zbyt go nienawidził i
przypominał mu Jamesa Pottera. Podniósł prawą rękę do policzka, aby go dotknąć, gdyż
przez moment znowu poczuł chłód tej ręki na swojej skórze. To wspomnienie wywołało w
nim dziwne dreszcze.
Szorstko. Dziwna myśl przebiegła mu przez umysł i spojrzał na swoją rękę, bandaż. No tak,
ten wypadek z Gorgulcem, czy czymś takim. Snape opatrzył mu ranę. Harry musiał przyznać,
że to był miły gest. Zwłaszcza, że po tym facecie raczej nie spodziewał się niczego miłego.
Westchnął i skierował się do wieży Gryffindoru. Pewnie już się o niego martwią. To ostatnia
noc w zamku. Jutro będzie jechał do domu. Tak, kolejne dwa miesiące z kochaną rodzinką,
ale może nie będzie tak źle.
***
— Albusie, powiedz, że żartujesz? — zaczął bardzo spokojnie i cicho.
— Mówię jak najbardziej poważnie — odparł mężczyzna, patrząc w czarne i obecnie
zszokowane oczy swojego podwładnego.
— Nie możesz mi tego zrobić. — Jego głos zabrzmiał prawie błagalnie.
15
— Naprawdę nie mam wyjścia, a ty nadajesz się do tego idealnie.
— Tak, wyobrażam sobie. Całą noc myślałeś nad odpowiednim kandydatem, prawda? —
prychnął ironicznie, ale z desperacją. W jego głosie jednak nie było typowej złości.
— Severus, proszę zrozum mnie. Mam powody, aby wybrać akurat ciebie. Poza tym, zdajesz
sobie sprawę, że sytuacja jest bardziej niż poważna. Nie przewidzieliśmy tego.
— Wiem, że jest — jęknął z desperacją. — Ale nie przyszło ci do głowy, że jestem ostatnią
osobą, z którą Potter chciałby o czymkolwiek rozmawiać? Nie wspomnę już o tym, że ja
również nie mam zamiaru paprać się w osobistym życiu tego dzieciaka. Wystarczająco
musiałem zagłębiać się w jego psychice podczas tych nieszczęsnych lekcji Oklumencji,
którymi mnie zresztą obarczyłeś. Wiesz, że nie znoszę go i już sam fakt rozmowy o nim, a
tym bardziej z nim, doprowadza mnie do bólu głowy i wywołuje mordercze skłonności.
Dumbledore spochmurniał i zamyślił się, spoglądając na Faweksa. Czarodziej wydawał się
być zmęczony i bardzo stary.
— Severus, wierzę w twój profesjonalizm — odparł spokojnym i poważnym tonem,
spoglądając ponownie w czarne oczy mężczyzny. — Ufam, że sobie poradzisz. Jesteś
inteligentnym i doskonale wyszkolonym czarodziejem. Radzisz sobie w trudnych sytuacjach
lepiej niż, którykolwiek ze znanych mi aurorów.
— Ty naprawdę mówisz poważnie? — Spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Tak.
— Może ty mi ufasz, ale ja nie ufam Potterowi, a tym bardziej on nie zaufa mi. Jak sobie to
wyobrażasz?
— Zrozum, gdyby to nie było konieczne, nie prosiłbym cię o to.
Snape westchnął i odłożył filiżankę na spodek. Cholera, dlaczego on? Dlaczego nie może tego
zrobić McGonagall czy ktokolwiek inny z Zakonu Feniksa? W końcu Minerva jest jego
opiekunką, powinna się zainteresować swoim podopiecznym, a tak wszystko, co ma związek
z dzieciakiem Albus zrzuca na niego. Przecież równie dobrze mógł poprosić Lupina, no tak,
on nadal rozpacza po śmierci Blacka i dyrektor wysłał go na misję, aby czymś go zająć. W
Anglii nie będzie go przez cztery miesiące, jak mógł o tym zapomnieć, ale może i lepiej, że
ten wilkołak wyjechał. Biedak nie ma jeszcze o niczym pojęcia i oby się szybko nie
dowiedział, bo to jeszcze bardziej pogłębi jego depresję. Natomiast, co do Weasleyów, to oni
też nie są żadnym rozwiązaniem dla tego chłopaka. Wszystko się komplikowało. Dlaczego
on? Cholera jasna, przecież nie jest jego opiekunem, chłopak nie należy do Slytherinu. Albus
znowu postawił go przed faktem dokonanym i będzie musiał wykonać polecenie czy tego
chce czy nie.
— Widzę, że dokonałeś wyboru — odparł chłodnym, ale już spokojnym tonem. Wstał z fotela
spoglądając w jasnoniebieskie oczy dyrektora. Mężczyzna nic nie odpowiedział, jedynie
posłał mu przepraszające spojrzenie. — On nie będzie zachwycony tym pomysłem —
spróbował ostatniej deski ratunku.
16
— Ufam, że sobie z tym poradzisz.
Snape westchnął i zamknął na moment oczy.
— W porządku. Jak mam się tam dostać?
Blady uśmiech pojawił się na twarzy dyrektora.
***
Trzy dni wcześniej…
— Rusz się dzieciaku — warknął wuj Vernon, widząc, że chłopak nie może sobie poradzić z
włożeniem swojego kufra do bagażnika. — Nie mam całego dnia.
— Tak, wuju — westchnął w odpowiedzi i pchnął głębiej kufer, aby móc zatrzasnąć klapę.
Vernon obserwował zmagania chłopca z obojętnością, zdecydowanie nie miał zamiaru mu w
tym pomagać. Wystarczająco rozstroili go ci dziwaczni ludzie na peronie. Jak oni mieli
śmiałość mu grozić? To po prostu niepojęte. Bezczelni dziwacy. Nic dziwnego, że chłopak się
do nich upodobnił skoro przebywa w takim towarzystwie.
— Wszystko? — odezwał się mężczyzna z samochodu, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
— Tak. Miotłę i klatkę z sową wezmę na tylne siedzenie.
— Jeszcze raz wspomnisz o tym głośno to będziesz szedł na piechotę chłopcze — warknął
poirytowany, rozglądając się z roztargnieniem po parkingu. Jeszcze tego brakowało, aby ktoś
to usłyszał. — Nie chcę słyszeć o tych bzdurach, gdy przyjedziemy do domu. Zrozumiano?
— Tak jest — odparł cicho Harry i wszedł do samochodu, sadowiąc się koło Dudleya, który z
wyraźnym obrzydzeniem spoglądał na sowę w klatce. Ta zatrzepotała skrzydłami i zahuczała
głośno.
— Ucisz tego ptaka, bo go wypuszczę i już go nie zobaczysz — syknęła ciotka, wsiadając
koło męża i zapinając pasy bezpieczeństwa.
— Cii — szepnął Harry nachylając się nad klatką, którą umieścił na podłodze koło swoich
nóg. — Niedługo będziemy na miejscu, to dam ci coś do zjedzenia.
Sowa zamilkła przyglądając mu się dużymi i okrągłymi oczami.
— W dodatku gada z ptakami — prychnął jakby do siebie wuj Vernon i wsadził kluczyk do
stacyjki przekręcając go. Harry zdecydował się nie komentować tej uwagi.
— Uważaj z tym — mruknął niechętnie Dudley, kiedy samochód ruszył i miotła zsunęła się z
kolan Harry’ego na klatkę, robiąc przy tym trochę hałasu.
Ciotka odwróciła się do tyłu i spojrzała na niego z dezaprobatą i złością w oczach. Chłopak
szybko podniósł miotłę i ponownie położył ją sobie na kolanach. Westchnął i spojrzał przez
17
okno. Zaczyna się. Kolejne dwa miesiące wakacji z kochaną rodzinką, jak on ich nienawidzi.
Czasami miał wrażenie, że bardziej niż Voldemorta. Głupie uczucie, ale właśnie tak czuł. Z
drugiej jednak strony, wolał obecnie swój mały pokoik niż dormitorium w Hogwarcie. Chciał
samotności i spokoju, a wiedział, że u Dursleyów będzie miał to zapewnione. Oparł głowę o
szybę spoglądając na mijane domy i ogrody, w których kwitły różnokolorowe kwiaty.
Trawniki były równiutko przystrzyżone, a krzewy starannie przycięte.
Im dłużej jechali tym bardziej podróż stawała się usypiająca. W pewnym momencie poczuł,
że powieki mu opadają i senność go ogarnia. Pogrążył się w swoich myślach, zupełnie nie
słuchając, o czym rozmawia jego wuj z ciotką. Spojrzał na Dudleya, ale on był pochłonięty
komiksem, który właśnie przeglądał. Ze znudzeniem spojrzał ponownie w rozciągający się
krajobraz. Dwie krople deszczu pojawiły się na szybie i brunet z uwagą śledził jak leniwie po
niej spływają. Kolejne dwie, a następnie trzy i w końcu zaczął padać ulewny deszcz. Błękitne
niebo pomału przysłoniły ciemne chmury, wręcz granatowe i jasny błysk rozświetlił okolicę,
a następnie pierwszy grzmot przerwał ciszę. Harry spojrzał w niebo, zapowiadało się na
solidną burzę, której raczej nie ominą, bo kierują się dokładnie na nią. Jego przypuszczenia
zostały potwierdzone i po piętnastu minutach, jechali już w solidnej ulewie. Na zewnątrz
zrobiło się nieprzyjemnie ciemno, a jezdnia od deszczu stała się śliska.
— Cholera — warknął mężczyzna. — Jeszcze tego nam brakowało.
— Zwolnij kochanie, bo nic nie widać — odparła ciotka Petunia.
Vernon ściągnął nogę z gazu i samochód zwolnił nieznacznie.
Kolejna błyskawica przecięła nagle niebo oślepiając ich. Gwałtowne szarpniecie.
— Nie!
Krzyk ciotki rozległ się w uszach Harry’ego prawie równocześnie z grzmotem i trzaskiem
pękających szyb samochodu. Poczuł ból w ramieniu, taki sam rozsadzał mu teraz głowę.
Trzask, jakby miażdżenie. Cisza. Ciemność pojawiająca się przed oczami, obrazy zaczęły się
rozmywać i ten ból, boże, jakby mu ktoś czaszkę rozsadzał od wewnątrz i coś wbijało mu się
w udo. Coś ostrego i zdecydowanie metalowego, jakby pręty. Chciał się poruszyć, ale nie był
wstanie, nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Strach i chłód wypełnił jego ciało. Coś ciepłego
spłynęło po jego policzku i z wysiłkiem podniósł rękę do twarzy. Spojrzał z zamglonymi
oczami na swoją dłoń. Dostrzegł czerwoną maź, która była lepka i ciepła. Krew... Znowu
ciemność napłynęła mu do oczu, i ten bolesny dźwięk, trzepoczących skrzydeł.
Szept, ktoś wyraźnie szeptał… ale kto? Czego chciał? Zamknął oczy. Miękkie końcówki piór
musnęły jego policzek i to było ostatnie, co zapamiętał zanim stracił przytomność.
***
Severus aportował się niedaleko parkingu karetek, jakieś dwadzieścia metrów od głównej
bramy szpitalnej. Miał na sobie mugolskie ubranie. Czarne spodnie i również tego samego
koloru koszulę, rozpiętą u szyi. Pomimo zmiany wyglądu zewnętrznego, jego wyraz twarzy
był nadal ten sam. Zastygły i poważny, pełny chłodu i dystansu. W tym momencie jedynie
jego oczy lśniły dziwnym blaskiem, coś na pograniczu zrezygnowania i desperacji.
18
Stanął przed wejściem do szpitala, spojrzał na ludzi wychodzących i wchodzących do niego.
Westchnął i skierował się w kierunku szklanych drzwi, które się przed nim otworzyły. Gdy
pojawił się w holu rozejrzał się po nim szukając recepcji lub kogokolwiek, kto mógłby mu
udzielić jakiejś informacji. Po prawej stronie dostrzegł napis Recepcja zawieszony pod
sufitem i udał się w tamtym kierunku.
— Dzień dobry — odezwał się do młodej dziewczyny, która siedziała przy biurku i
wystukiwała coś na klawiaturze komputera. Teraz podniosła znad klawiatury swoje piwne
oczy i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
— W czym mogę panu pomóc?
— Szukam Harry’ego Pottera, o ile się nie mylę, powinien znajdować się w tym szpitalu.
— Zaraz sprawdzę. — Mówiąc to, znowu spojrzała na monitor i zaczęła coś wystukiwać.
Severus z zainteresowaniem przyglądał się jej pracy. Dziwne urządzenie, pomyślał unosząc
brew, co też ci mugole nie wymyślą. Jego rozmyślania przerwał ciepły głos. — To ten
chłopak z wypadku samochodowego, którego przywieźli dwa dni temu?
— Tak — przytaknął.
— Jest pan jego krewnym?
— Nie. Jestem jego nauczycielem.
— Niestety pacjent znajduje się obecnie na Oddziale Intensywnej Terapii i jedynie najbliższa
rodzina może do niego wejść i tylko w godzinach odwiedzin.
Rodzina, prychnął w myślach Mistrz Eliksirów i poczuł, że coś go zabolało wewnątrz piersi.
Podniósł wzrok na dziewczynę. Jego oczy zrobiły się idealnie czarne i delikatny uśmieszek
wykrzywił jego usta. Nawet nie mrugnął, wpatrując się intensywnie w piwne oczy
recepcjonistki.
— Byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby pani podała mi numer sali, w której leży.
— Sala numer sto siedem.
— Jak tam trafię?
— Musi pan wejść na pierwsze piętro, a następnie skręcić w prawo i korytarzem iść do
samego końca.
— Dziękuję. — Snape spojrzał w stronę oszklonych drzwi, na których była namalowana
strzałka skierowana do góry, a pod nią pisało: Pierwsze piętro.
— Przepraszam, czy w czymś panu pomóc? — zapytała niepewnie i dochodząc do siebie.
Severus spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko.
— Już mi pani pomogła. — Mówiąc to, skierował się w stronę oszklonych drzwi,
pozostawiając za sobą zaskoczoną dziewczynę. Wyszedł na pierwsze piętro i skierował się
19
pewnym krokiem w stronę kolejnych również oszklonych drzwi, nad którymi pisało Odział
Intensywnej Terapii. Minął pokój dyżurny, w którym na szczęście nikogo nie było, a
następnie przeszedł koło dziwnie wyglądających urządzeń medycznych, zatrzymał na nich na
chwilę wzrok z zaskoczeniem i zainteresowaniem. Nie wiedział co to noże być, ale po ich
wyglądzie doszedł do wniosku, że tak naprawdę nie chce znać ich zastosowania. Po numerach
na salach doszedł w końcu do drzwi z wywieszką sto siedem i chwycił ręką za klamkę, ale
zanim wszedł, poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
— Tu nie wolno wchodzić, godziny przyjęć się skończyły — odparł niskiego wzrostu
mężczyzna, o krótko ściętych, brązowych włosach i w okularach na nosie.
Ubrany był w biały fartuch, a na szyi miał zawieszone... no tak, nie wiedział co to było, ale
dziwnie wyglądało i było to gumowe z metalowymi wstawkami.
— Przepraszam, nie wiedziałem.
— Pan do kogo?
— Chciałbym się zobaczyć z Harrym Potterem.
Mężczyzna zamarł i przyjrzał mu się uważnie.
— Mistrz Eliksirów — odparł z lekkim uśmiechem. — Dumbledore powiadomił mnie, że pan
się tu pojawi.
— Mam rozumieć, że pan John Moon? — uniósł prawą brew do góry przyglądając mu się
uważnie.
— Tak, jestem tu lekarzem od paru lat i czasami pomagam Albusowi informując go o
istotnych wydarzeniach w tym świecie — zamyślił się i cień smutku pojawił się na jego
twarzy.
— Potter ...
— Jest tutaj — przerwał mu mężczyzna. — Ale musimy chwilę poczekać, bo robione jest
zdjęcie.
— Zdjęcie? — zapytał z zaskoczeniem Snape.
— Rentgenowskie. Zresztą, nieważne. — Machnął ręką. — Gdy przywieźli tu chłopaka, był
w strasznym stanie. Dziwie się, że jeszcze żyje. Najgorsze jest to, że do tej pory nie odzyskał
przytomności. Jak tylko rozpoznałem w nim Pottera, to od razu powiadomiłem
Dumbledore’a. Z tego, co mówili ratownicy, była okropna burza. Śliska jezdnia i piorun
uderzył w drzewo. Kierowca nie wyhamował i cały przód samochodu został zmiażdżony
przez spadający konar. Szczęście, że samochód nie wyleciał w powietrze.
— Tak. Już o tym słyszałem — mruknął niechętnie i zanim zdążył o coś zapytać, drzwi się
otworzyły i wyszła z nich dziewczyna, pchając przenośny aparat rentgenowski.
20
— No, teraz może pan wejść. Medycyna mugolska nic tu już nie zdziała, może wam się uda...
innymi metodami. Przepraszam, ale mam trochę pracy. Myślę, że jego stan mimo wszystko
pozwoli na przetransportowanie. — Uśmiechnął się lekko i skierował się w stronę dyżurki, z
której machała do niego pielęgniarka trzymając w ręce słuchawkę telefoniczną.
Severus spojrzał jeszcze za oddalającym się lekarzem. Wciągnął powietrze do płuc i pchnął
drzwi, wszedł do jasno oświetlonej sali, rozejrzał się. Gdy jego wzrok padł na łóżko stojące
koło okna, coś się w nim załamało, pękło na kawałeczki sprawiając ból. Na łóżku leżał Potter
i był przykryty białą kołdrą. Do rąk miał przyczepione jakieś plastikowe rurki. Kołdra
zakrywała mu klatkę piersiową, ale na szyi, która była odsłonięta i dobrze widoczna, chłopak
miał kilka siniaków i głębokich zadrapań. Głowę miał obwiązaną bandażem. Na twarzy był
blady, a zadrapania na niej nie wyglądały najlepiej.
— Niech to szlag — zaklął, zmykając na chwilę oczy. Po chwili je otworzył, ale okazało się,
że to jest prawda. Chłopak tu naprawdę leży i jest prawie umierający. Sam nie wiedział
dlaczego, ale musiał się oprzeć o ścianę, aby dojść do siebie. To było zbyt wiele, tego się nie
spodziewał. Dzieciak był bezbronny. Teraz nie mógł się bronić w żaden sposób. Wystarczyło
podejść do jego łóżka i wypowiedzieć jedno proste zaklęcie. Zielone światło, a po nim
wieczna cisza...
Gdy już ochłonął po pierwszym wrażeniu, podszedł do łóżka chłopaka i przyjrzał mu się
uważniej. Albus wprawdzie poinformował, go, że stan chłopaka jest bardzo poważny, ale nie
spodziewał się, że aż tak. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nikogo nie było, jedynie trzy
łóżka. Jedno było puste, w drugim leżała starsza kobieta, a w trzecim około
trzydziestopięcioletni mężczyzna. Snape wysunął z rękawa różdżkę i skierował ją na
nieprzytomnego chłopka. Wyszeptał jedno zaklęcie, następnie kolejne i kolejne, a ciało
chłopaka nieznacznie reagowało na niektóre zaklęcia wypowiedziane przez mężczyznę. Gdy
skończył machnął różdżką i wszystkie rurki, pod którymi był podłączony chłopak znikły.
Schował różdżkę z powrotem do rękawa. Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął stary bilet do
kina, który włożył dzieciakowi do ręki. Snape poczuł dreszcze przebiegające po plecach. Dłoń
chłopca była chłodna, bardzo chłodna.
— Ignis* — wyszeptał i sala szpitalna zawirowała z zawrotną prędkością.
................
*Faventus — ciepły wiatr
*Ignis — ogień
21
Rozdział II
"Oto przyszła noc
Już stoi w drzwiach
Rozkłada skrzydła swe
Pochłania mnie …"
("Oszukam czas " — Varius Manx)
Jest tu tak cicho, żadnego dźwięku. Jakby czas się zatrzymał w miejscu. Nie ma tu niczego,
kompletna pustka. Chcę tu zostać, tak, uciec od bólu i świata.
— Nie możesz…
Boję się ciemności, ale ta jest inna, nie czuję przed nią strachu. Ochrania mnie swym
ciemnym płaszczem. Rozumie mnie i nie oskarża, nie obwinia. Jedynie milczy, przyglądając
się ze zrozumieniem w swych nieskończenie mrocznych oczach, a tego pragnę najbardziej.
Pragnę ciszy. Słowa ranią, tak bardzo krzywdzą, kiedy przecinają niczym ostrzem miecza
duszę. Słowa, jest w nich więcej jadu niż potrafię znieść. Nie mam już siły, aby to dalej
ciągnąć, by słuchać…
To miejsce. Gdzie ja właściwie jestem? Czy umarłem?
— Jeszcze nie…
Szept, ktoś wyraźnie szeptał,… ale kto? Czego chciał? Dziwne, a może mi się tylko
wydawało? Tak. Musiało mi się wydawać, przecież jestem tu sam, nie ma tu nikogo oprócz
mnie. Zresztą, czy to ma jakieś znaczenie? Nie chcę tam wrócić. Nie chcę współczucia czy
litości. Nienawidzę oczu, które patrzą na mnie w ten sposób. Nienawidzę? Nie pamiętam co
to za uczucie, ale wiem, że jest mi bardzo bliskie. Bliższe niż bym chciał. Jednak nie
pamiętam jak to się odczuwa. Czym jest nienawiść?
— Ja nienawidzę…
Dlaczego nagle zrobiło się tak zimno? Czuję ból. Nie chcę! Ogień mnie wypełnia i pali, to
boli, jest bardzo bolesny. Nienawiść… teraz pamiętam, znam to uczucie. Moje wspomnienia
napływają gwałtownie i uświadamiają mi, kim jestem, a raczej kim nie chcę być…
***
— No i co z nim? — spytał Snape, stojąc koło Dumbledore'a, a w jego głosie wyczuwalne
było napięcie.
Mężczyzna westchnął i ulga pojawiła się na jego zmęczonej twarzy.
— Podanie chłopakowi takiej ilości medykamentów naraz było bardzo ryzykowne, ale
skuteczne. — Opuścił swoją różdżkę, którą trzymał nad Harrym. — Jak się pojawiłeś z nim w
Skrzydle Szpitalnym, to miałem obawy co do tego czy przeżyje. Był na granicy śmierci.
Jednak teraz jego stan jest stabilny i mam nadzieję, że tak się utrzyma.
22
Snape spojrzał na nieprzytomnego chłopaka, który zdecydowanie lepiej wyglądał niż w
momencie, gdy zobaczył go w szpitalu mugoli. Drgnął nieznacznie na to wspomnienie.
— Kiedy się obudzi? — Zmarszczył czoło, wpatrując się nadal w bladą twarz chłopaka.
— Sadzę, że jutro. Dobrze by było, aby spał, dokąd jego rany się nie zagoją.
— Poppy już się nimi zajęła. Najgorsza była ta na udzie.
— Tak — przyznał dyrektor. — W raporcie John wspominał o niej. Pręty od klatki, które
pękły, wbiły się w udo i przeszły na wylot. Biedny chłopak — westchnął, przyglądając się
twarzy nieprzytomnego Harry'ego i gładząc swoją długą, śnieżnobiałą brodę.
— A co na to Knot?
— Jeszcze nie wie, a ja nie zamierzam go powiadamiać.
— Zgadzam się. Jednak wcześniej czy później, o tym wypadku będzie głośno w gazetach.
— Tak, masz rację. Możliwe, że mamy kilka dni lub, jeśli dopisze nam szczęście, tydzień do
dwóch, zanim rozniesie się, że Harry Potter znikł.
— A co z zakazem, że uczniom nie wolno przebywać w szkole podczas wakacji? Knot może
robić problemy jak się dowie.
— Nie martwmy się na zapas. Niektóre zasady możemy nagiąć lub obejść.
Snape spojrzał na niego z miną, której nie w sposób było odczytać.
— Czy coś się stało dyrektorze? — zapytał niepewnie, widząc, że starszy czarodziej nagle
odwrócił się za siebie.
— Dziwne, miałem wrażenie jakbyśmy nie byli sami. — Zamyślił się, marszcząc czoło.
— To znaczy?
Snape spojrzał na niego niezupełnie wiedząc, co mężczyzna miał na myśli.
— Nieważne. Mogło mi się wydawać. — Spojrzał na łóżko chłopaka, a następnie w kierunku
okna. — Zostań z nim dopóki nie przyjdzie Popy — zwrócił się ciepło do Severusa, patrząc
na niego znad swoich połówek okularów.
Snape już miał powiedzieć, że musi iść do siebie i chłopak na pewno w takim stanie nigdzie
nie ucieknie, ale jedynie westchnął, zdając sobie sprawę, że dyrektor i tak postawi na swoim.
— Dobrze, Albusie.
Dyrektor uśmiechnął się smutno i zanim wyszedł jeszcze raz rozejrzał się po Skrzydle
Szpitalnym w zamyśleniu.
23
Snape jednak nie dostrzegł tego, gdyż patrzył chłodnym wzrokiem w stronę łóżka, gdzie leżał
Potter. Podszedł do niego z rezygnacją i przysunął sobie krzesło, na którym usiadł. Twarz
dzieciaka była spokojna i nabrała trochę życia. Nie była już tak trupioblada jak parę godzin
temu. Eliksiry zadziałały błyskawiczne i o wiele skuteczniej niż wątpliwa medycyna mugoli.
Zresztą chłopak był czarodziejem i jego organizm przystosowany był do przyjmowania
zupełnie innych medykamentów niż te, które stosowali zwykli ludzie. Snape westchnął.
— Obawiam się, że nie spodoba ci się plan dyrektora, ani to, co zamierza ci powiedzieć —
odparł, patrząc na chłopaka, którego oczy uparcie były zamknięte, a twarz milcząco
nieruchoma. — Zresztą nie dziwię się, mi też się to nie podoba. To jest nas dwóch. —
Pomasował skronie bladymi palcami, a następnie się nachylił w stronę łóżka. — Wiesz co,
Potter? Muszę przyznać, że wolę cię bezczelnego niż milczącego. W tym stanie wzbudzasz…
litość, a to jest ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebujesz. Czy mam rację, panie Potter? —
Uśmiechnął się, unosząc nieznacznie kącik ust. — Tak, wiem, że mam rację i czasami tego
nienawidzę.
Wyciągnął rękę w kierunku dłoni chłopaka i delikatnie uchwycił jego nadgarstek. Puls był
wyczuwalny i stały, a ręka chłopaka zdecydowanie cieplejsza. Skóra nabrała swojego
właściwego koloru, co znaczyło, że leczenie przebiega zgodnie z planem i jego stan
zdecydowanie się polepsza. Snape zwolnił uścisk i przesunął palce do wewnętrznej części
dłoni, po chwili chciał cofnąć rękę, ale niespodziewanie palce chłopaka drgnęły, zaciskając
się na jego dłoni. Mistrz Eliksirów zamarł z zaskoczenia, spojrzał na twarz Pottera. Nadal
była spokojna, a Gryfon był pogrążony we śnie.
Drzwi otworzyły się. Mężczyzna cofnął rękę jak oparzony, wstając gwałtownie ze swojego
krzesła.
— Severus, co z nim? — spytała Poppy, podchodząc do łóżka z tacą kolejnych eliksirów.
— Znacznie lepiej — odparł chłodnym tonem, ale jego oddech znacznie przyspieszył.
— Coś się stało? — Pielęgniarka spojrzał na niego uważnie. — Wyglądasz na
zdenerwowanego.
— Nie, nic — warknął ostro.
— Ale…
Za nim jednak zdążyła odpowiedzieć, Severus odwrócił się gwałtownie na pięcie i szybkim
krokiem skierował się do drzwi, wychodząc ze Skrzydła Szpitalnego.
***
Jasne światło wdarło się pod powieki i lekko się skrzywił. Nie było bardzo jaskrawe, ale
jednak dokuczliwe i raziło. Przekręcił się, wtulając w miękką poduszkę. Jęknął z bólu, który
wypełnił jego głowę podczas tego ruchu, otworzył oczy. Wziął głęboki wdech i przez chwilę
się nie poruszał. Ból minął. Podniósł rękę do twarzy, a następnie przesunął dłoń na czoło. Pod
palcami wyczuł bandaż, oplatający jego głowę. Opuści dłoń z rezygnacją i rozejrzał się.
Hogwart, był w szkole, w Skrzydle Szpitalnym. Ale co on tu robił? Zimno wypełniło jego
żyły, a serce na moment zamarło w piersi. Wypadek samochodowy, burza… wspomnienia
24
powróciły. Jak w transie sięgnął w stronę stolika nocnego i znalazł tam swoje okulary, nałożył
je i pomieszczenie, które do tej pory było lekko rozmazane, nabrało wyrazistości.
Nie wiedział jak długo był nieprzytomny, ale jakoś go to nie obchodziło. Zresztą czy to w tej
chwili było ważne? Jedynie co teraz chciał wiedzieć, to to, co się stało z Dursleyami i co on tu
robi. Podniósł się do pozycji siedzącej i stwierdził, że nie jest tak źle. Po ranach na rękach i
klatce piersiowej zostały niewielkie zaczerwienienia, które pomału blakły. Jedynie trochę
bolała go głowa i czuł się otępiały. Spodziewał się, że to z powodu dużej ilości eliksirów,
które w niego wlali. Doszedł do takiego wniosku, gdy zobaczył na stoliku tacę z miksturami.
Większość ze stojących na niej fiolek była pusta. Spuścił nogi z łóżka i ostrożnie wstał,
podtrzymując się metalowego oparcia. Teraz chciał się dostać do dyrektora, chciał wyjaśnień,
a przede wszystkim nie zamierzał tu zostać i wcale nie miał na myśli Skrzydła Szpitalnego.
Zanim doszedł do drzwi, te nagle otworzyły się i wszedł przez nie dyrektor, rozmawiając z
Madame Pomfrey.
— Nareszcie się obudziłeś? — Pielęgniarka natychmiast znalazła się przy nim i dotknęła mu
czoła. Nadal było rozpalone. — Musisz położyć się do łóżka, nie powinieneś jeszcze wstawać
— odparła stanowczo. — Jesteś jeszcze zbyt słaby.
— Nic mi nie jest — odparł, uwalniając rękę z uścisku kobiety, która sprawdzała jego tętno.
— Co ja tu robię? — zapytał bez zbędnych wstępów i dyrektor spojrzał na niego poważnie.
— Poppy, zechciej nas zostawić na chwilę samych — zwrócił się do pielęgniarki.
— Dobrze — odparła niechętnie i zerknęła na Harry'ego. — Połóż się do łóżka, w twoim
stanie wysiłek jest niewskazany.
Dyrektor chrząknął znacząco, przykładając rękę do ust i pielęgniarka chcąc nie chcąc musiała
wyjść. Biorąc tacę z pustymi buteleczkami po eliksirach, skierowała się w kierunku zaplecza.
— Usiądź Harry — odparł stary czarodziej, samemu przysuwając sobie krzesło.
Chłopak podszedł do łóżka i usiadł na nim wpatrując się z wyczekiwaniem w jasnoniebieskie
oczy dyrektora.
— Co pamiętasz? — zapytał spokojnie.
— Wracałem samochodem i rozpętała się burza. Wydaje mi się, że w coś wjechaliśmy.
— Zgadza się. Mieliście wypadek samochodowy. Piorun uderzył w drzewo, które spadło na
samochód. Odniosłeś poważne obrażenia i zostałeś …
— Co z Dursleyami? — przerwał wyjaśnienia dyrektora, gdyż jego stan akurat najmniej go
obchodził. Jak dla niego, to w ogóle mógłby nie przeżyć tego cholernego wypadku. Co za
ironia, Chłopiec Który Przeżył śmiertelną klątwę, ginie w najzwyklejszym, w dodatku
mugolskim wypadku samochodowym. Gazety miałby o czym pisać przez wiele miesięcy.
25
— Twój wuj i ciotka nie żyją Harry. — Dumbledore spojrzał na twarz chłopaka, ale nie
dostrzegł na niej żadnej zmiany. Nie było zaskoczenia, strachu, bólu czy jakiejkolwiek innej
emocji. Była spokojna i opanowana.
— A Dudley?
— On żyje. Nie odniósł zbyt poważnych ran i na drugi dzień został wypisany ze szpitala.
Doznał jedynie szoku. Zabrała go do siebie jego ciotka.
— Marge — odparł chłopak z lekko wyczuwalną ulgą w głosie.
— Tak.
Harry spojrzał w okno. To był koszmar. Dlaczego się obudził, po co? Syriusz nie żył, a teraz
jeszcze jego wujostwo. Nie spodziewał się, że ta wiadomość go zaboli. A jednak zabolała,
pomimo nienawiści i braku więzi emocjonalnej z nimi, czuł, że stracił coś bardzo ważnego.
Został sam, tym razem naprawdę sam i świadomość tego zaczynała go przerażać.
Drzwi się otworzyły.
— Albusie właśnie cię… szukałem — dokończył ściszonym głosem, patrząc z zaskoczeniem
w zielone oczy chłopka, które teraz się w niego wpatrywały.
— Dobrze, że jesteś Severusie — odparł dyrektor, patrząc na niego i mężczyzna oderwał
wzrok od zielonych oczu. — Musimy ustalić co dalej. Nie możesz wrócić do domu — zwrócił
się ponownie do Harry’ego.
— Zaklęcie krwi przestało działać? — W głosie chłopaka wyczuwalny był chłód. — Moja
ciotka i wuj nie żyją, więc Voldemort może mnie w każdej chwili zaatakować. Już nic nie stoi
mu na przeszkodzie, aby mógł mnie w końcu zabić.
Snape wstrzymał oddech w momencie użycia imienia znienawidzonego czarodzieja, a
dyrektor jedynie patrzył na Harry'ego w zamyśleniu.
— Tak. Masz rację. Dlatego zostaniesz w szkole i resztę wakacji spędzisz pod opieką
profesora Snape'a. Jak będziesz czegoś potrzebował, to zgłoś się do niego.
— Nie chcę zostać w szkole — odparł buntowniczo Harry i jego zielone oczy wypełniły się
złością. Pierwszym uczuciem, które zdołał zaobserwować dyrektor od momentu przebudzenia
się chłopaka.
— Nie masz wyjścia Potter — odparł sucho Snape i Harry posłał mu lodowate spojrzenie. —
Obecnie, tylko tu jesteś bezpieczny.
— Nie możecie mnie tu więzić! — warknął, wstając gwałtownie z łóżka i zaciskając dłonie w
pięści. Poczuł, że głowa zaczyna go boleć i emocje wydostają się na zewnątrz. Miał już dość
genialnych pomysłów dyrektora. — Może i nie mogę wrócić na Privet Drive, ale zawsze
pozostaje dom… dom Syriusza. Zresztą, co to za różnica, gdzie dopadnie mnie Voldemort.
Jest mi to kompletnie obojętne, a nawet wyświadczyłby mi przysługę.
26
Zapadła cisza.
— Potter! — Snape syknął z takim jadem, że Harry zadrżał z lodu, który nagle wypełnił jego
ciało. — Czyś ty w tym wypadku postradał cały rozum?
— A co to pana obchodzi? — warknął ze złością, zdając sobie sprawę, że traci już całkowicie
panowanie nad sobą. Było mu już kompletnie wszystko jedno. — Kolejne niewdzięczne
zadanie, które będzie musiał pan wykonać czy to się panu podoba, czy nie.
— Jak śmiesz zwracać się do mnie takim tonem? — Wściekłość na twarzy Snape'a była
doskonale widoczna, choć on sam zdawał sobie sprawę, że chłopak ma sporo racji. No
dobrze, trochę racji.
— Severusie — odparł dyrektor, kładąc na jego ramieniu rękę, aby go uspokoić. Jego twarz
przybrała wyraz stanowczości. — Przykro mi Harry, ale to już jest postanowione.
— Nie. Nie będziesz kierował moim życiem — odparł cicho w napadzie rozpaczy i w tym
samym momencie szyby w oknach pękły, rozsypując się na drobne kawałki, kierując się
prosto w stronę dyrektora, lecz zatrzymały się nagle centymetry przed nim i spadły z
brzdękiem na posadzkę, tłukąc się.
To były sekundy.
Zaskoczony i zdezorientowany Snape znieruchomiał. Jego twarz zrobiła się bledsza niż
kiedykolwiek. Jedynie Dumbledore wydawał się być spokojny i opanowany, a jego oczy
pociemniały nieznacznie, nie tracąc swojej stanowczości i pewności siebie.
— Potter! — warknął Mistrz Eliksirów, dochodząc do siebie po chwilowym szoku i
nachylając się nad przerażonym teraz chłopakiem. — Co ty na Melina chciałeś zrobić?
— Ja... ja...
Harry zadrżał, cofając się niepewnie do tyłu. Czuł napływający gniew i złość. Te uczucia
wypełniały go i przerażały. Spojrzał przestraszonym wzrokiem na dyrektora, a następnie na
Mistrza Eliksirów i dopiero teraz zdał sobie sprawę, o co zapytał go mężczyzna.
Zbladł.
Bezsilność i zmęczenie zaatakowały jego umysł i ciało, a ciemność napłynęła do jego oczu,
pozbawiając go ostrości widzenia. Wszystko się zaczęło rozmywać i zamykając powieki,
bezwładnie osunął się na podłogę, pochwycony w ostatniej chwili przez silne ramiona Mistrza
Eliksirów.
Mężczyzna położył go do łóżka i przykrył kołdrą.
— Albusie, co się dzieje? — odparł niepewnym i jeszcze drżącym głosem, spoglądając na
nieprzytomnego chłopaka. — On próbował...
Zamilkł gdyż nie był w stanie wypowiedzieć tego do końca.
27
— Tak — odparł stary czarodziej, chwytając Harry’ego za nadgarstek i sprawdzając jego
tętno. — Próbował.
— Gdybyś nie zatrzymał tych szklanych odłamków...
— Nie ja je zatrzymałem — przerwał mu czarodziej, spoglądając z powagą w jego czarne
oczy. — Sam to zrobił.
Snape zamilkł. Nie wiedział czy ma czuć złość, gniew, irytację czy strach i niepewność, a
może ulgę.
— Poppy, zajmij się chłopcem — zwrócił się do pielęgniarki, która właśnie weszła do
Skrzydła Szpitalnego. — Nic mu nie jest, jest jedynie wyczerpany. Potrzebuje odpoczynku i
snu.
Zaskoczona pielęgniarka spojrzała na Gryfona i szkła leżące na ziemi, a następnie na bladego
Snape'a i poważnego Dumbledore'a. Jednak nie miała zamiaru o nic pytać. Wolała nie
wiedzieć.
— Dobrze dyrektorze.
Skinęła głową.
— Powiadom mnie jak się tylko obudzi. — Pielęgniarka przytaknęła i dyrektor spojrzał na
Severusa, który nadal wpatrywał się w zamyśleniu w chłopaka. — Severusie, pozwolisz do
mojego gabinetu, musimy porozmawiać.
— Oczywiście, Albusie — westchnął i skierował się za dyrektorem spoglądając jeszcze raz w
stronę łóżka, gdzie leżał Potter.
Dumbledore zanim wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, machnął różdżką i szklane odłamki
ponownie wróciły na swoje miejsce w postaci szklanych okiennic.
Gdy dotarli do gabinetu, dyrektor usiadł w swoim fotelu za biurkiem, a Severus zajął fotel
naprzeciwko niego.
— Nie ukrywam, że nie jest najlepiej — odparł, wyczarowywując dwie filiżanki gorącej i
mocnej herbaty. — Obawiałem się tego i miałem niestety rację.
— Co się z nim dzieje?
— Chłopak jest emocjonalnie rozdarty i ciemność zakradła się do jego serca i duszy.
— Nie rozumiem.
— Chodzi o to, że jego wola walki i chęć życia została znacznie osłabiona. Chłopak jest
podatny na ingerencję z zewnątrz... — zamilkł, poprawiając sobie okulary.
— Nie chcesz chyba powiedzieć, że...
28
— Dokładnie. Aktualny stan Harry’ego może wykorzystać Voldemort, gdyż chłopak nie
będzie się bronił przed jego atakami. W dodatku w ciągu niecałego miesiąca stracił trzy osoby
z rodziny.
— Tak. To nie ułatwia sprawy. — Zamyślił się. — Poza tym, nadal uważam, że nie powinien
się dowiedzieć o tej przepowiedni. To tylko pogorszyło całą sytuację.
— Tak. Popełniłem błąd, że wyjawiłem mu prawdę, ale popełniłbym jeszcze większy,
gdybym mu nie powiedział. — Spojrzał w stronę Feniksa, który spał na żerdzi z główką pod
skrzydłem. — Chłopak musi się nauczyć Oklumencji.
— Albusie, chyba żartujesz? To jest niewykonalne, czy sądzisz, że teraz o tak sobie zacznie
się uczyć? Piąty rok, jeżeli chodzi o te lekcje były kompletną porażką, a w tym i po ostatnich
wydarzeniach, nie wspominając o tym co się stało kilka minut temu, to jest niewykonalne.
— Poradzisz sobie, on ci ufa.
— Ufa?! Czy ty wiesz, co mówisz? Ten dzieciak mnie nienawidzi i nigdy mi nie ufał, zawsze
mnie o coś podejrzewał. Od pierwszego roku, kiedy trafił do Hogwartu — odparł z
rozdrażnieniem, wpatrując się w jasnoniebieskie oczy dyrektora.
— Właśnie dlatego nie będzie zawiedziony, rozczarowany, poza tym umiesz sobie z nim
radzić lepiej niż większość nauczycieli i nawet ja. Przed tobą nie ukrywa swoich emocji.
— Twój sposób rozumowania pozostawia wiele do życzenia Albusie — odparł,
powątpiewająco kręcąc głową. — Ja wiem, że od chłopaka zależy... przyszłość świata
czarodziejskiego, ale nie sądzę, aby był na to gotowy. To jeszcze dzieciak, w dodatku targany
emocjami i przekonany o niesprawiedliwości świata i życia. Akurat z tym ostatnim muszę się
z nim zgodzić. Wszyscy oczekują od niego, że machnie różdżką i Czarny Pan ot tak po prostu
zniknie, czy aby nie przeceniamy jego zdolności?
— Wątpisz w niego? — spytał spokojnie i ze smutkiem w głosie.
Snape spojrzał na dyrektora przenikliwie, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. To nie
było proste pytanie, a on sam nigdy sobie go nie zadawał. Zmarszczył brwi.
— Tak, wątpiłem w niego przez pierwsze trzy lata jego nauki tutaj, jednak teraz, nie wiem co
mam myśleć. Potter jest jedną wielką niewiadomą. Nie mam wątpliwości, że jest silny.
Jednak nadal jest dzieckiem i musi się jeszcze wiele nauczyć.
— Siła nie zależy wyłącznie od umiejętności — odparł dyrektor, wstając ze swojego fotela i
podchodząc do okna. — Siła zależy od nas samych, od tego co jest w naszym wnętrzu. Tego
nie da się nauczyć.
— Świetnie — mruknął Snape z goryczą. — Więc co robimy z naszym Złotym Chłopcem
Gryffindoru?
Dyrektor postanowił zlekceważyć złośliwy ton swojego podwładnego, a zarazem przyjaciela.
— To co ustaliliśmy na samym początku, nie ma co zmieniać planów.
29
— To w takim razie będę musiał pochować co cenniejsze eliksiry z moich zapasów, aby
chłopak mi ich nie wysadził — prychnął, wstając z fotela.
— Severusie — jego głos zabrzmiał ostro i spojrzał na niego z naganą w jasnoniebieskich
oczach.
— Tak, tak, wiem. — Machnął ręką z rezygnacją i skierował się w stronę drzwi. — Postaram
się abyśmy się obaj nie uszkodzili podczas naszej… współpracy, ale nie mogę ci tego
obiecać.
Dyrektor nic nie odpowiedział i Severus wyszedł z jego gabinetu pełen obawy i
niespokojnych myśli.
Pomysły Albusa zawsze były genialne, ale teraz to zdecydowanie przesadził. Zajmowanie się
rozhisteryzowanym nastolatkiem, którym akurat jest Potter, to jak obchodzenie się z bombą
bez zegara. Nie wiadomo, kiedy wybuchnie. Przykładem może być dzisiejszy wyczyn
chłopaka. Cóż, nigdy by się nie spodziewał, że Potter zaatakuje dyrektora. Musiał przyznać,
że ten wyczyn go zaskoczył. Zwłaszcza, że zapanował nad tą mocą. Jednak coś było nie tak.
Problem polegał na tym, że nie wiedział co.
No i jak ja mam postąpić z tym dzieciakiem? Merlinie pomóż. Westchnął i spojrzał na zegar
wiszący nad kominkiem, wskazywał godzinę drugą w nocy.
Snape przyjrzał się literatce i płynowi, który poruszał się w niej podczas obracania w dłoniach
szklanego naczynia. Odstawił pełną literatkę na biurko. Wstał z fotela, kierując się do drzwi.
Wprawdzie było już późno, ale musiał się przejść i pomyśleć. Po prostu nie mógł spać. Nie po
tym co powiedział mu Albus i na pewno nie po tym, co dziś zobaczył w Skrzydle Szpitalnym.
Dyrektor zrzucił mu chłopaka na głowę i teraz będzie musiał ten problem jakoś rozwiązać.
Miał jedyne nadzieję, że dzieciak nie będzie go niepokoił jakimiś głupimi czy błahymi
sprawami.
Szedł długimi i ciemnymi korytarzami w zamyśleniu. Postacie na obrazach spały i w zamku
panowała niczym niezmącona cisza. Zanim się obejrzał doszedł na piętro, gdzie mieściło się
Skrzydło Szpitalne. Zatrzymał się. Cholera, co ja tu robię? Spojrzał z rozdrażnieniem w
ciemny korytarz i już miał się odwrócić, aby skierować się w stronę swoich lochów, ale
dostrzegł coś niepokojącego. Podszedł bliżej. Drzwi od Skrzydła Szpitalnego były uchylone.
Zamarł. Poczuł, że serce ma w żołądku. Ruszył w tamtym kierunku szybkim krokiem, a
następnie w biegu wpadł do komnaty. Od razu spojrzał w stronę łóżka, gdzie powinien leżeć
chłopak, lecz jego tam nie było. To było do przewidzenia. Niech to szlag, zaklął cicho. Gdzie
jest ten gówniarz? Rozejrzał się po komnacie, ale nie było w niej nikogo.
Przecież nie mógł odejść daleko. Mistrz Eliksirów wypadł na korytarz, powiewając swoją
czarną peleryną.
Szedł szybkim krokiem, rozglądając się uważnie, ale dzieciaka nigdzie nie było. Nagle w jego
głowie pojawiła się dziwna myśl. Dlaczego by nie sprawdzić? Mało prawdopodobne, ale
możliwe. Ruszył w kierunku wyjścia na dziedziniec. Zatrzymał się, jego oczy zwęziły się,
miał rację. Za oknem na dziedzińcu dostrzegł Pottera siedzącego na jednej z ławek. Zupełnie
tak jak wtedy podczas deszczu, tylko, że tym razem nie padało.
30
Wyszedł na dziedziniec w furii i zamiarem solidnego kazania, ale gdy znalazł się koło
chłopaka, ten zamiar odszedł gdzieś w niepamięć, zastąpiony ulgą rozlewająca się po ciele.
Dzieciak był cały i zdrowy. Przynajmniej na takiego wyglądał. Przyklęknął przed nim i
wyciągnął dłoń w stronę twarzy chłopka. Uchwycił chłodnymi palcami jego podbródek, aby
unieść go i spojrzeć w jego oczy. Potter posłusznie podniósł głowę i to co zobaczył Snape,
zdecydowanie mu się nie spodobało. W zielonych oczach było zrezygnowanie, zmęczenie i
były przerażająco puste. Nie dostrzegł w nich tego buntu, determinacji i żywiołości, co
zazwyczaj.
— Powinieneś być w Skrzydle Szpitalnym — odparł stanowczo. Żadnej reakcji. — Potter nie
zmuszaj mnie, abym dał ci szlaban.
Złość w zielonych oczach. Na początek może być, uśmiechnął się do siebie Mistrz Eliksirów.
To jakaś poprawa.
— Są wakacje — odparł buntowniczo Harry, choć nie wiedział, po co to powiedział.
Snape uśmiechnął się złośliwie.
— Może i są, ale obecnie spędzisz je w szkole, a tu obowiązują pewne zasady, których
będziesz się trzymał. Jedna z nich mówi, że o dwudziestej drugiej żadnego włóczenia się po
zamku, a tym bardziej poza nim. — Mówiąc to przyłożył dłoń do czoła chłopaka, gdyż jego
zielone oczy niepokojąco błyszczały i były jakby zamglone. — No pięknie. Masz gorączkę,
oto skutki twojej nocnej eskapady — odparł, spoglądając na niego poważnie.
Harry nic nie odpowiedział. Mężczyzna wstał i wyciągnął do niego rękę.
— Wstawaj. Nie zamierzam sterczeć tu do rana.
Chłopak spojrzał na niego ze złością i nie korzystając z pomocy, jaką oferował nauczyciel,
wstał z ławki. Jednak zrobił to zbyt gwałtownie i zakręciło mu się w głowie. Tracąc
równowagę runął na Snape'a, który pochwycił go, podtrzymując aby nie upadł. Harry
przytrzymał się jego ramienia i oparł czoło o jego bark, czując, że robi mu się słabo. Zamknął
oczy, gdyż głowa zaczęła mu pękać z bólu, nie wspominając o ranie w biodrze, o której
zupełnie zapomniał i teraz dała o sobie znać. Czuł nienawiść do samego siebie i wszystkiego
dookoła. Nie mógł sobie znaleźć miejsca w tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, był
zagubiony i bał się do tego przyznać. Przez chwilę stał nieruchomo. Poczuł przyjemne ciepło
bijące od ciała mężczyzny, a może to była gorączka. Sam nie wiedział, był zbyt zagubiony i
zmęczony. Jednak czymkolwiek było to ciepło, odprężało go i uspakajało.
— Ładnie… pachnie — odparł półprzytomnie. Snape, który stał do tej pory nieruchomo,
drgnął. — Wanilia.
— Mówisz bezsensu — odparł z rozdrażnieniem. — Masz gorączkę i powinieneś natychmiast
znaleźć się w łóżku.
— Lubię wanilię — dodał chłopak jak w transie, nie słuchając słów mężczyzny. Jego ciało
stało się bezwładne i przylgnęło do Snape'a.
31
— Cholera — jęknął desperacko Mistrz Eliksirów, starając się utrzymać nieprzytomnego
chłopak i znaleźć w swojej szacie różdżkę. Jakimś dziwnym sposobem nie mógł sobie
przypomnieć, gdzie ją schował. W końcu znalazł ją. — Mobilicorpus — szepnął, wskazując
nią na Pottera.
Teraz był wolny, i unosząc ciało Gryfona w powietrzu, skierował się w ciszy do zamku. Czuł
się dziwnie i zupełnie nie podobał mu się ogień, który teraz rozlewał mu się w żyłach. To
zmęczenie, tak, zdecydowanie zmęczenie. Jest po prostu wyczerpany, to nie może być nic
innego. Nic, co miałoby związek z Potterem.
***
Harry wstał wypoczęty i wyspany. Po ranach i zadrapaniach nie pozostało już śladu. Nawet
głowa przestała go boleć. Wpatrywał się w sufit leżąc w łóżku szpitalnym. Przez ostatnie dni
tyle się wydarzyło, że nie wiedział jak ma sobie z tym wszystkim poradzić, jak sobie to
poukładać. W dodatku wczorajszy dzień i rozmowa z dyrektorem nie poszła najlepiej.
Przekręcił się na bok obejmując miękką poduszkę. Co on najlepszego zrobił? Zaatakował
Dumbledore'a. Może i nie ufał mu tak jak wcześniej, ale żeby zaraz atakować go, to była
najgłupsza rzecz jaką zrobił. Jednak ta myśl nie usunęła z jego umysł złości na dyrektora i
zawodu, który utkwił w jego sercu jak cierń. Tak, nie powinien ukrywać przed nim prawdy.
Dlaczego wymaga, aby mu ufać, skoro on sam mu nie ufa? Musi przestać o tym wszystkim
myśleć, bo w przeciwnym razie zwariuje.
Zamknął oczy.
Gdyby wtedy nie zapanował nad swoją mocą mogłoby się to źle skończyć. Na samą tą myśl
zadrżał. Ostatnio trochę za często zdarza mu się tracić kontrolę nad sobą. Zaczynało go to
naprawdę niepokoić. Nie chciał przez przypadek kogoś skrzywdzić.
Spojrzał na duży zegar wiszący na ścianie zaraz przy sporej rozmiarów gablotce, która
zawierała różnej wielkości fiolki z eliksirami leczniczymi. Wskazówki na zegarze
wskazywały godzinę za piętnaście dziewiąta. Podniósł się z łóżka do pozycji siedzącej i
sięgnął w kierunku krzesła, aby wziąć swoje ubrania. Ubrał się, a następnie zaścielił łóżko.
— Już wstałeś? — dobiegł go glos od strony zaplecza. Pielęgniarka położyła tacę z eliksirami
i bandażami na komodzie, a następnie podeszła do niego. — Jak się czujesz?
— Znacznie lepiej. — Uśmiechnął się.
— Zaraz sprawdzimy — odparła, kierując na niego różdżkę i wymawiając kilka zaklęć. Harry
przy trzech z nich poczuł nieprzyjemne pieczenie w okolicy żołądka i karku. — Jest w
porządku. Teraz jedynie potrzebujesz odpoczynku i świeżego powietrza. — Uśmiechnęła się,
chowając różdżkę do kieszeni swojego białego fartucha. — Możesz iść do siebie.
— Do siebie? — Spojrzał na nią zdezorientowany. — To znaczy gdzie?
— Do Wieży Gryffindoru, przecież zostajesz tu na wakacje.
— Racja — odparł bardziej do siebie niż do pielęgniarki, która patrzyła na niego z troską.
32
Wstał z łóżka i pożegnawszy się z nią wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego. Madame Pomfrey
kazała mu jeszcze pojawić się za dwa dni do kontroli, aby sprawdzić czy wszystko jest w
porządku, i czy nie wywiązały się jakieś komplikacje.
Harry powolnym krokiem skierował się w kierunku wieży Gryffindoru. Skoro musiał spędzić
tu całe dwa miesiące, to zastanawiał się teraz, jak wykorzysta pobyt w Hogwarcie. Miał
nadzieje, że z biblioteki szkolnej będzie mógł swobodnie korzystać. Nauka nie należała do
najprzyjemniejszych zajęć, zwłaszcza w wakacje, ale przynajmniej czas mu szybciej zleci i
nie będzie się nudził.
Zatrzymał się pod portretem Grubej Damy.
— Witaj, Harry. — Uśmiechnęła się do niego. — Hasło?
Gryfon spojrzał na nią i zdał sobie sprawę, że nie wie jak ono brzmi.
— Nie mam pojęcia — odarł z rezygnacją.
— Więc nie mogę cię wpuścić.
— Tak. Wiem — mruknął od niechcenia i usiadł pod ścianą.
Nie chciał iść do dyrektora. Czuł się winny z powodu wczorajszych wydarzeń i nie wiedział
jak będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Podciągnął kolana do piersi obejmując je ramionami
i wpatrzył się w posadzkę. Nie wiedział jak długo siedział w takiej pozycji. Z zamyślenia
wyrwał go dopiero widok dwóch czarnych butów, które nagle pojawiły się w zasięgu jego
wzroku. Podniósł głowę i jego zielone oczy napotkały czarne spojrzenie, w którym można
było dostrzec zaciekawienie.
— Możesz mi wyjaśnić, co ty robisz?
Harry wstał natychmiast, nie spuszczając oczu ze Snape’a. Widok mężczyzny przypomniał
mu jeszcze o jednym szczególe z wczorajszej nocy. Lekki rumieniec pojawił się na jego
twarzy, gdy wspomnienie z dziedzińca szkolnego pojawiło się przed jego oczami.
— Nie znam hasła.
— Więc powinieneś spytać jakiegoś nauczyciela, a nie siedzieć pod ścianą — odparł chłodno,
przyglądając się mu. Harry nic nie odpowiedział. — W każdym razie, szukałem cię. Zajęcia
Oklumencji zaczynamy od jutra o dziewiętnastej. Masz się nie spóźnić i mam nadzieję, że
tym razem przyłożysz się do tych lekcji.
— Tak, profesorze — odparł lodowato, zaciskając dłonie w pięści, ale po chwili je rozluźnił.
— Przepraszam... za wczoraj.
— Nie wydaje ci się, że to dyrektora powinieneś przeprosić, a nie mnie?
Mężczyzna spojrzał na niego unosząc prawą brew do góry i krzyżując ręce na piersi.
— Chodzi mi o wieczór — ściszył głos, czując się nieswojo.
33
Snape odchrząknął.
— Nie wracajmy do tego. Ventus libertatis.* — Portret Grubej Damy uchylił się. —
Rozpakuj się i racz zjawić na obiedzie — odparł swoim zwyczajnym głosem, ale
pozbawionym swojego chłodu.
Harry spojrzał na niego zaskoczy i przytaknął. Mistrz Eliksirów odwrócił się i powiewając
swoją szatą, skierował się w kierunku lochów.
Gryfon wszedł do pokoju wspólnego. Nic się w nim nie zmieniło, wszystko było na swoim
miejscu, a w kominku palił się ogień. Widocznie skrzaty wiedząc, że spędzi tu wakacje
zadbały, aby tak jak podczas roku szkolnego było tu czysto i przytulnie. Wszedł schodami do
dormitorium. Rozejrzał się po komnacie. Tylko jego łóżko było zaścielone. Kotary
oddzielające łóżka były ściągnięte tak samo jak zasłony z okien, które z pewnością zostały
zabrane do prania i czyszczenia. Na podłodze, zaraz koło łóżka stał jego kufer, a na pościeli
leżała miotła. Odetchnął z ulgą widząc, że jest cała. Jednak nigdzie nie dostrzegł klatki z
sową. Niepokój pojawił się w jego sercu. Miał nadzieję, że Hedwidze nic się nie stało.
Zdecydował, że zapyta o nią dyrektora podczas obiadu.
Schylił się i podniósł wieko kufra, z którego wyciągnął swoje ubrania i przybory szkolne.
Rozpakowanie i poukładanie swoich rzeczy nie zajęło mu wiele czasu. Uporał się z tym w
godzinę, a następnie przebrał się w coś czystego. Jego ubranie pomimo prania, było
przesiąknięte zapachem z eliksirów, który jak zawsze unosił się w Skrzydle Szpitalnym,
zupełnie jak w szpitalu mugolskim. Zapach sterylności i czystości.
Ubrał na siebie czarne spodnie i granatową koszulę. Oczywiście obie te rzeczy były po jego
kuzynie. Jednak już nie tonął w nich jak wcześniej i nie wyglądał jak strach na wróble.
Niecałe dwa miesiące temu znalazł odpowiednie zaklęcie, umożliwiające mu zmniejszenie
ciuchów, które odziedziczył po Dudleyu. Wprawdzie jego ubrania nie były nowe, ale teraz
przynajmniej rozmiarowo na niego pasowały. Zaklęcie było całkiem proste, ale nie działało
na ubrania i materiały, które wykonywali czarodzieje. Z tego co mu wytłumaczyła Hermiona,
to powodem była magia, którą wykorzystywali do tworzenia szat. One były już po prostu zbyt
nią przesiąknięte, za bardzo magiczne.
Wyszedł z Wieży Gryffindoru i skierował się w kierunku Wielkiej Sali. Zamek był
opustoszały i panowała w nim niczym niezmącona cisza. Idąc samotnie pustym korytarzem
czuł się jakoś nieswojo. Zawsze o tej porze, oczywiście podczas roku szkolnego, panował tu
hałas i gwar. Śmiech, rozmawiający ze sobą uczniowie, imprezy i wspólne spędzanie czasu,
to wszystko sprawiało, że Hogwart był przytulnym i przyjaznym miejscem. Teraz jednak, ten
pełen życia i magii zamek wydawał się być ogromnym i mrocznym „zamczyskiem”.
Przerażającym i w dodatku pogrążonym w grobowej ciszy. Jedynie od czasu do czasu, było
słychać przyciszone szepty i rozmowy postaci z portretów.
Harry zszedł na drugie piętro, które również było puste. Przez okna na korytarz wpadał ciepły
wiatr, który delikatnie poruszał płomieniami pochodni umieszczonych wzdłuż ścian.
Gryfon miał już skręcić w kierunku schodów, gdy poczuł lodowaty powiew na karku,
przyprawiający o gęsią skórkę. Odwrócił się gwałtownie za siebie, a jego serce znaczne
przyspieszyło. Nic, korytarz nadal był pusty. Rozejrzał się czując lekkie i nieuzasadnione
34
zdenerwowanie. Cholera, chyba jestem przewrażliwiony, pomyślał i w momencie, gdy miał
się ponownie odwrócić w kierunku schodów, do jego uszu dobiegł jakiś dźwięk. Cichy,
ledwie dosłyszalny i musiał się wysilić, aby rozpoznać w nim płacz. Zdecydowanie, to był
płacz. Ale kto mógłby płakać? Przecież w szkole nie ma nikogo oprócz kilku nauczycieli i
dyrektora. Dziwne, ten dźwięk dochodził gdzieś z końca korytarza. Czy ktoś był w zamku?
Harry skierował się w tamtą stronę podążając za dźwiękiem, który w miarę zbliżania się do
niego, robił się coraz bardziej wyraźny. Szedł korytarzami nasłuchując i starając się
zlokalizować źródło tego dźwięku. Kompletnie stracił poczucie czasu, a na miejsce
wcześniejszej obawy i niepewności pojawiła się ciekawość. Nagle nieprzyjemny chłód
wypełnił jego żyły, gdy zdał sobie sprawę, że stoi przed drzwiami, zza których dochodził
płacz, a raczej coś w rodzaju przerywanego szlochu. Drżącą dłonią chwycił za klamkę i po
chwili wahania nacisnął ją.
— Co tu robisz, chłopcze?
Ciężka ręka wylądowała na jego ramieniu i Harry jak oparzony odskoczył od drzwi. Miał
wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi. Jego wzrok spotkał się z chłodnymi i groźnymi
oczami woźnego, który patrzył na niego z wyraźną satysfakcją.
— Czyżbyśmy robili coś, czego nie powinniśmy?
— Nie — odparł z wahaniem, zdając sobie teraz sprawę, że stoi pod drzwiami gabinetu Filcha
i właśnie miał zamiar do niego wejść. — Ja tylko... wydawało mi się...
— Co ci się wydawało?
— Że ktoś płakał.
— Płakał? — Woźny prychnął i nachylił się w kierunku Gryfona. Harry odruchowo odchylił
się do tyłu. Nie znosił tego człowieka, a bliższy z nim kontakt przyprawiał go o mdłości. Te
wszystkie szlabany uświadomiły mu, że to jest sadysta, lubiący się znęcać nad uczniami.
Oczywiście to był szlaban, a więc było to legalne znęcanie się. — Panie Potter, sądzę, że
jednak powinni pana zostawić jeszcze w tym Skrzydle Szpitalnym.
— Ale ja naprawdę coś słyszałem — spróbował jeszcze raz, znacznie pewniejszym głosem,
gdy już zdołał opanować swoje emocje.
— Ja nic nie słyszę, a ty? — wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Harry drgnął. Faktycznie, płacz ustał.
— Nie.
— W takim razie jazda mi stąd — odparł groźnie i wyprostował się gwałtownie. — Nie chcę
cię widzieć kręcącego się koło mojego gabinetu. Zrozumiano?
— Tak.
35
Harry nie miał zamiaru spędzić wieczora na szlabanie z Filchem. Zdecydowanie wolał być
jak najdalej od niego. Puścił się biegiem korytarzem i po kilku minutach stał już pod
drzwiami do Wielkiej Sali.
— Cholera… — wysapał łapiąc oddech. — Mało brakowało.
Co mnie w ogóle podkusiło, aby tam iść? Ten płacz... jestem pewny, że ktoś płakał.
Naprawdę dziwne. Może faktycznie Filch ma rację i powinienem poleżeć jeszcze w Skrzydle
Szpitalnym? A może te omamy słuchowe są spowodowane wypadkiem? Z pewnością, to
musi być to. Tak jak powiedziała pielęgniarka potrzebuję odpoczynku i snu.
— Harry.
Znajomy głos wyrwał go zamyślenia i Gryfon odwrócił się za siebie.
— Hagrid! Jak dobrze cię widzieć. — Rozpromienił się na widok gajowego.
— Cholibka, martwiłem się o ciebie. — Położył mu rękę na ramieniu i nachylił się w
kierunku jego twarzy. — Ten wypadek… paskudna sprawa, ale cieszę się, że jesteś w jednym
kawałku. Gdybyś widział minę dyrektora jak zobaczył twoją sowę…
— Hedwiga żyje? — przerwał mu, czując, że serce mu przyspieszyło.
— Oczywiście, to naprawdę niezwykła sowa, gdyby nie ona nie wiedzielibyśmy o niczym. —
Uśmiechnął się smutno. — Ledwie tu przyleciała. Jej stan nie był najlepszy.
— Muszę ją zobaczyć.
— Jest w Sowiarni, ale najpierw może byś coś przekąsił?
Hagrid uśmiechnął się szeroko, puszczając mu oko i Harry odwzajemnił uśmiech. Razem
weszli do Wielkiej Sali.
***
Obiad przebiegł w całkiem spokojnej atmosferze. Harry odetchnął z ulgą, gdy pojawił się w
Wielkiej Sali i przy stole nauczycielskim nie było dyrektora ani Snape'a. Naprawdę nie miał
ochoty się z nimi spotkać. Usiadł przy stole zaraz koło Hagrida. Z nauczycieli, którzy pojawili
się na obiedzie była jedynie profesor Sprout, Hooch i profesor Flitwick, który do samego
zakończenia uczty starał się z nim nawiązać rozmowę, co Harry'ego w pewnym momencie
zaczynało denerwować i męczyć. Może i zainteresowanie nauczyciela jego stanem zdrowia
wynikało z troski i pewnego współczucia, ale to właśnie było ostatnią rzeczą, na co miał
ochotę. Nie potrzebował litości i nie chciał jej. Wyszedł z obiadu przed podaniem deseru pod
pretekstem, że jest trochę zmęczony i chciałby się położyć. Nauczyciele spojrzeli na niego ze
zrozumieniem i był wdzięczny, że już o nic nie pytali.
***
Cholerne lekcje ze Snape'em. Harry był wściekły. Po co miał się uczyć Oklumencji. W
tamtym roku te zajęcia okazały się kompletną porażką. Nie potrzebował tych zajęć i nie chciał
36
ich. Podszedł do drzwi komnat Snape'a i zapukał. Wcześniej był pod jego gabinetem, ale
nauczyciela tam nie było.
— Wejść — rozległ się chłodny głos i Gryfon odważnie nacisnął klamkę. Wszedł do środka z
postanowieniem powiedzenia Snape'owi, że rezygnuje z tych lekcji i nie zamierza się uczyć
Oklumencji. Zupełnie go nie obchodziło czy nauczyciel po tym oświadczeniu się na niego
wścieknie czy nie. Miał serdecznie dość wykonywania poleceń Dumbledore'a. Jednak, gdy
tylko zobaczył mężczyznę i otworzył usta, aby powiedzieć to co przygotowywał sobie kilka
godzin temu, zamarł i zamknął usta nie wydając żadnego dźwięku. Snape siedział w fotelu
koło kominka, w którym palił się ogień. Czytał Proroka Codziennego, a obok na stoliku stała
filiżanka z parującą kawą, przy której leżała różdżka. Mężczyzna miał na sobie białą koszulę,
której trzy guziki pod szyją były rozpięte i ciemnoniebieskie dżinsowe spodnie, dopasowane
spodnie. — Spóźniłeś się — odparł chłodno, składając dokładnie gazetę i odkładając ją na
blat stolika. — Ale jeśli chodzi o ciebie, to było to do przewidzenia — dodał z sarkazmem. —
O co chodzi? — warknął po chwili z irytacją, widząc, że chłopak wyraźnie się na niego gapi,
co powodowało, że czuł się nieswojo.
— Ja… — zaczął niepewnie. — Nic, tylko wygląda pan tak…
— Jak? — zniecierpliwienie zakradło się do jego głosu.
— Tak mugolsko.
Snape uniósł prawą brew do góry i na miejsce zniecierpliwienia i irytacji pojawiło się
rozbawienie.
— Chyba nie sądziłeś, panie Potter, że podczas wakacji cały czas chodzę w służbowym
stroju? — Po minie chłopaka Mistrz Eliksirów był pewny, że ten właśnie tak myślał. Spojrzał
na niego z politowaniem i wskazał ręką fotel stojący naprzeciw niego. — Siadaj. — Harry
zagryzł zęby ze złości i usiadł na zaoferowanym fotelu. — Musimy ustalić jak będą
wyglądały twoje zajęcia.
— Ja nie chcę uczyć się Oklumencji — wypalił ostro chłopak. — Przyszedłem tylko po to,
aby to panu powiedzieć.
Snape zmrużył oczy.
— Może i nie chcesz, ale musisz. Z powodu twojego braku zaangażowania i impertynencji,
wcześniejsze zajęcia okazały się kompletną porażką.
— To pan mnie wyrzucił z tych zajęć — warknął z wyraźnym wyrzutem i bólem w głosie.
— Ostrożnie, Potter. Chyba nie muszę ci przypominać przyczyny zakończenia tych zajęć? —
odparł jadowicie, mrużąc czarne oczy.
— Wtedy pana przeprosiłem. To nie powód, aby…
Jednak nie zdołał skończyć, gdyż Snape przerwał mu ostro.
37
— Wystarczy! Nie będziemy więcej tego roztrząsać i tracić czasu. Stało się i wina nie leży po
jednej stronie. Wszyscy w pewien sposób jesteśmy winni temu, co wydarzyło się na twoim
piątym roku i radzę ci to wreszcie zrozumieć, gdyż zajęcia z Oklumencji zostaną wznowione i
dopilnuję, abyś opanował sztukę zamykania umysłu czy ci się to podoba, czy nie.
— Nie może mnie pan zmusić! — Nagle wstał z krzesła w przypływie furii.
Snape uśmiechnął się złośliwie i z wyższością.
— Jak raczyłeś już wcześniej wspomnieć, to moje niewdzięczne zadanie, które muszę
wykonać czy mi się to podoba, czy nie. — Harry zbladł, przypominając sobie własne słowa.
Dumbledore rozkazał i postawi na swoim, zawsze stawia na swoim. Zacisnął dłonie w pieści i
wypełniła go złość, ale tym razem na dyrektora, który był oczywiście pomysłodawcą tych
zajęć. Snape zauważył tą nagłą zmianę w zachowaniu chłopaka i chytry uśmieszek pojawił się
na jego twarzy. — Cóż, jeśli nie ja, to dyrektor może zająć moje miejsce.
To wystarczyło, aby Harry spojrzał na mężczyznę z przerażeniem.
— Nigdy! — krzyknął z desperacją , ale widząc pojawiający się gniew w oczach profesora,
dodał nieco ciszej. — Nie, tylko nie on.
Gniew znikł z oczu Snape'a i pojawiła się w nich obawa. Albus miał rację. Chłopak mu nie
ufa i jego niechęć do niego jest aż nazbyt widoczna. Wydarzenie w Skrzydle Szpitalnym nie
było wypadkiem, ale zamierzonym działaniem. To zdecydowanie nie ułatwia sprawy.
Dzieciak nie powinien tracić zaufania do Dumbledore'a. On musi komuś zaufać, w
przeciwnym razie się wykończy, albo tak jak powiedział Albus, może dokonać niewłaściwego
wyboru. Strach go wypełnił na samą myśl, że Potter mógłby stać się kolejnym mrocznym
czarodziejem. Nie można do tego dopuścić.
— Uspokój się — odparł prawie łagodnie. — Twoja niechęć do dyrektora… zresztą, nie o
nim mieliśmy rozmawiać. Ja będę cię uczyć. — Gryfon spojrzał na niego z rezygnacją w
oczach i Snape poczuł coś w rodzaju współczucia, ale zlekceważył to uczucie. — Zrozum,
musisz nauczyć się zamykania umysłu, nie dla mnie, Dumbledore'a czy kogokolwiek innego.
Musisz to zrobić dla siebie samego, abyś mógł się bronić. — Harry nic nie odpowiedział,
jedynie wpatrywał się w blat stołu. — Twoje bóle głowy. Miewasz je często?
Chłopak tym razem spojrzał w czarne oczy Snape'a i skinął twierdząco.
— Dwa lub trzy razy w tygodniu.
— Jak opanujesz zamykanie umysłu staną się one rzadsze, a nawet mogą zupełnie ustąpić. —
Gryfon spojrzał na niego lekko ożywionymi oczami. — Jednak do końca nie jestem tego
pewien, gdyż twoja więź z Czarnym Panem jest dość specyficzna i nie spotkałem się z czymś
takim.
Harry nie spuszczając z niego wzroku, usiadł ponownie w fotelu. Snape miał rację i to
najbardziej go w tym momencie denerwowało. Potrzebował tych cholernych lekcji czy tego
chciał, czy nie. Bez nich Voldemrt będzie miał swobodny dostęp do jego umysłu. Nie chciał,
aby z powodu ponownej fałszywej wizji ktoś zginął. Bał się tego i strach, który go wypełniał
z tego powodu był paraliżujący. Teraz musiał zdecydować. Zaufać Snape'owi, któremu nigdy
38
nie ufał, czy poddać się biegowi wydarzeń, a tym samym wykończyć się psychicznie z
powodu ciągłych ataków Voldemorta na swoją psychikę.
— W porządku — odparł bardzo powoli. — Spróbujmy.
Snape skinął głową w milczeniu i odetchnął z ulgą. Chłopak zgodził się na współpracę, ale
teraz martwił się jak to będzie wyglądało w praktyce. Po chwili zastanowienia wstał z fotela i
wziął różdżkę, która leżała na blacie stolika.
— W takim razie, sprawdźmy, na jakim jesteś poziomie i co zapamiętałeś.
— Teraz?
— Oczywiście. Nie będziemy tracić czasu.
Harry'emu nie bardzo się to podobało. Ogarnęła go panika na wspomnienie tamtych lekcji.
Wstał niepewnie wyciągając swoją różdżkę i skierował ją na profesora.
— Na trzy. Raz… dwa… trzy… Legilimens.
Chłopak poczuł, że wspomnienia zaczynają mu wirować w głowie. Chciał to powstrzymać,
ale był zbyt slaby. Nie potrafił wyrzucić Snape'a ze swoich myśli ani własnym umysłem, ani
różdżką, którą ściskał w dłoni.
On i jego wuj palący listy z Hogwartu, gdy miał jedenaście lat.
On starający się pomóc Ginny w komnacie tajemnic na swoim drugim roku nauki.
Zaczęły napływać mu łzy do oczu i ból wypełnił jego serce.
On i zaklęcie uśmiercające trafiające w Cedrika na cmentarzu, gdzie ponownie powstał
Voldemort.
Poddał się. Już nie walczył z zaklęciem.
On i Syriusz wpadający za zasłonę, demoniczny uśmieszek Bellatrix.
Gryfon upadł na kolana i zacisnął palce na dywanie z desperacją. Łzy napłynęły mu do oczu.
Wizja się rozmyła i chłopak poczuł jak Snape wycofuje się z jego umysłu. Zaklęcie zostało
przerwane. Zagryzł zęby i nie był w stanie podnieść głowy i spojrzeć na nauczyciela.
Przygotował się na wymówki i złośliwości z jego strony, ale nic takiego nie usłyszał.
— Potter — odezwał się profesor. — Na dziś wystarczy. Wstawaj.
Harry podniósł na niego zielone oczy i dostrzegł wyciągniętą w jego kierunku rękę. W oczach
nauczyciela nie było żadnych emocji. Kompletnie nic.
— Musisz zacząć ćwiczyć oczyszczanie umysłu, bez tego te zajęcia nie będą miały sensu.
Mam nadzieję, że jesteś tego świadomy?
39
Harry westchną, wstając z podłogi i korzystając tym razem z pomocy profesora.
— Tak, wiem — odparł zażenowany, puszczając dłoń Snape'a. Sam nie wiedział czemu
poczuł przyjemne ciepło emanujące z jego dłoni. — Dziękuję — wymamrotał.
— Jutro dziewiętnasta w moich kwaterach, ale tym razem bądź łaskaw się nie spóźnić i nie
zapomnij o oczyszczeniu umysłu przed snem.
Gryfon przytaknął i skierował się do drzwi.
— Dobranoc.
— Dobranoc — odparł Snape i jak tylko chłopak znikł za drzwiami, podszedł do szafki i
wyciągnął z niej paczkę mugolskich papierosów, którą miał schowaną na czarną godzinę.
Według niego taka właśnie nadeszła. Usiadał ponownie w swoim fotelu i przypalił sobie
różdżką papierosa. Zaciągnął się z lubością, wypuścił dym odchylając głowę do tylu i
opierając ją swobodnie o oparcie fotela. Przymknął oczy. — Cholera, a miałem rzucić
palenie.
Uśmiechnął się do siebie obracając papierosa w palcach. Przez ciebie Potter, znowu popadnę
w nałóg. Za jakie grzechy mam się bawić w psychologa. Ten dzieciak potrzebuje fachowej
pomocy, której ja nie mogę mu udzielić, a nawet gdybym mógł, to nie wiem jak. Powinienem
poprosić Albusa o podwyżkę za nadgodziny, które mi zgotował z tym bachorem. To będzie
trudniejsze niż myślałem. Zaciągnął się ponownie, a następnie zmarszczył czoło.
Przynajmniej już wiemy, w czym tkwi problem. Chłopak jest przestraszony i obwinia się za
wszystko, co spotyka osoby, które go otaczają. To skomplikuje naukę. Będzie trzeba ten
problem jakoś rozwiązać, bo w przeciwny razie utkniemy w miejscu. Zaciągnął się jeszcze
raz i zgasił papierosa spoglądając na zegar. Dwudziesta druga. Wyciągnął się. Miał ciężki
dzień i koszmarne niecałe trzy godziny rozmowy z Potterem. Jedyne o czym teraz marzył, to
ciepły prysznic i łóżko. Chłopak pewnie jest już u siebie i śpi. Sam w wieży Gryffindoru…
Zrobiło mu się ciepło. Cholera, co mnie w ogóle obchodzi ten dzieciak. Niedorzeczne,
pokręcił głową z irytacji i wstał z fotela kierując się pod prysznic. Ja mam go tylko nauczyć
tej przeklętej Oklumencji, a nie dotrzymywać mu towarzystwa i robić za niańkę.
Tym czasem Harry leżał w swoim łóżku i nie mógł zasnąć. Myślami nadal był w komnatach
Snape'a. Może profesor ma rację i warto mu zaufać? Z drugiej jednak strony, on go przecież
nienawidzi i robi to tylko na polecenie Dumbledore'a. Sam się do tego przyznał.
Niewdzięczne zadanie, które musi wykonać czy tego chce czy nie. Jednak zachowanie
Snape'a, gdy rzucił na niego to zaklęcie… Pomimo, że nie był wstanie go odeprzeć,
mężczyzna nie śmiał się z niego, nie szydził i hamował się w swojej złośliwości. Może
naprawdę warto spróbować i tym razem będzie inaczej. Nie wiedział, nie był do końca
pewien czy dobrze zrobił zgadzając się na te lekcje. Jednak było już za późno na zmianę
decyzji. Wtulił twarz w ciepłą i miękką poduszkę.
— Spróbujmy — wymamrotał sennie w poduszkę i z taką myślą zapadł w głęboki sen.
***
Dwa tygodnie później...
40
— Legilimens.
Mgła zasnuła mu umysł i poczuł jak wspomnienia przelatują mu przed oczami.
On i Peter upuszczający mu krew na cmentarzu.
Kolejne wizja.
On i Syriusz wpadający za kotarę w ministerstwie.
Wizja się rozpłynęła, a on ponownie klęczał na podłodze w komnatach Snpe'a. Sam już stracił
rachubę, który to z kolei raz. Oddychał ciężko i przymknął na moment oczy, gdyż miał
wrażenie, że pomieszczenie wokół niego wirowało w zawrotnym tempie. Czuł się
wyczerpany i głowa zaczynała go boleć.
— Potter, na Merlina — warknął poirytowany mężczyzna. — Mówiłem ci tyle razy, że
musisz się skupić. Musisz zapanować nad własnym umysłem.
— Nie potrafię — warknął w odpowiedzi, starając się podnieść z podłogi. Gdy to mu się
udało spotkał się z czarnymi jak smoła oczami utkwionymi w jego własnych. Wstrzymał
oddech. Mężczyzna był bardzo blisko niego, wręcz czuł jego oddech. Z jakiejś nieokreślonej
przyczyny zakręciło mu się w głowie i gorąco zalało jego ciało.
— Potter, nadal dla ciebie jest problem uświadomienie sobie, że śmierć Diggory'ego i Blacka
nie jest twoją winą.
To było stwierdzenie, nie pytanie i Harry zadrżał. Jednak nie wiedział czy to z powodu
bliskości mężczyzny, czy trafności stwierdzenia.
— Ja… to znaczy — zaczął się jąkać, czując wyraźnie, że słowa utknęły mu w gardle pod
wpływem tego przeszywającego wzroku. Dlaczego ten facet ma takie oczy? I dlaczego miał
wrażenie, jakby czytał mu w myślach? Fakt, powiedział mu kiedyś, że nie ma czegoś takiego
jak czytanie w myślach, ale jeżeli chodzi o Snape'a, to nie zdziwiłby się, gdyby ten
mężczyzna posiadał taką zdolność. — Nic na to nie poradzę — jęknął w końcu z desperacją i
z rezygnacją oparł się o drzwi. Nie był w stanie się poruszyć, przymknął oczy w oczekiwaniu
na reprymendę i gorzkie słowa. Przez pięć lat swojej nauki w Hogwarcie zdążył się już do
tego przyzwyczaić. — Wanilia…
Nagle dziwna myśl zrodziła się w jego umyśle i ze strachem zdał sobie sprawę, że
wypowiedział to słowo na głos. Otworzył gwałtownie oczy i dostrzegł zaskoczenie w
obsydianowym spojrzeniu mężczyzny. Snape odsunął się od niego prawie natychmiast i
Harry poczuł, że policzki zapłonęły mu lekkim rumienieniem. Cholera, skarcił się w myślach,
zdając sobie sprawę, w jakiej sytuacji padło już to słowo. Z miny nauczyciela wywnioskował,
że on też sobie przypomniał. Co mnie napadło? Ale ze mnie kretyn. Nie ma co.
— Potter, powi… — odchrząknął profesor.
— Profesorze, ja…
41
— Nie przerywaj mi jak mówię — odparł lodowato mężczyzna i Harry zamilkł. —
Kompletny brak wychowania. Powinieneś nauczyć się nad sobą panować. Nad tym też
będziemy musieli popracować. Wracając do tego co już mówiłem, naprawdę nie zamierzam
powtarzać ci sto razy, że nie jesteś winny tych śmierci. Nie z twojej winy zginęli, to był
zwykły wypadek. Tak samo jak śmierć twojej ciotki i wuja. Nikt nie miał na to wpływu.
Harry spuścił głowę i zacisnął ręce w pieści.
— Nie wiesz. Nie było cię tam — syknął przez zaciśnięte zęby.
— Nie jesteśmy na ty, Potter — odparł groźnie Snape, krzyżując ręce na piersiach. — Nie
zapominaj się chłopcze. To, że jesteś rozgoryczony i wściekły, nie znaczy, że masz
wyładowywać w ten sposób swoją złość.
Harry przełknął przekleństwo, które cisnęło mu się na usta. Jasne! A on co niby robił przez
pięć ostatnich lat, jak nie wyładowywał swojej nienawiści na nim z powodu Jamesa Pottera.
Jemu wolno, a mnie nie. Gdzie tu sprawiedliwość? Złość w nim kipiała, ale zdecydował się
nie odzywać, aby nie powiedzieć czegoś, czego by później żałował.
— Nie umiem nie czuć — warknął w złości.
— Nie karzę ci nie odczuwać emocji, ani też ich nie okazywać. Kompletnie źle mnie
zrozumiałeś. — Głos Snape'a stał się spokojny, a wcześniejsza złość w oczach znikła. — Ty z
nimi walczysz, a tym samym one wyciekają z ciebie, stając się niekontrolowane. Jest ich za
dużo i nie radzisz sobie z nimi, co powoduje zachwianie twojej wewnętrznej równowagi.
Musisz zrozumieć i zaakceptować pewne rzeczy w swoim życiu.
— To nie jest takie proste.
— Zgadza się, nie jest. — Uśmiechnął się lekko Mistrz Eliksirów. — Jednak sądzę, że sobie z
tym poradzisz, jeśli tylko przestaniesz popadać w przesadną rozpacz i zniechęcenie.
Harry spojrzał na niego zaskoczony. Już miał coś powiedzieć, gdy w kominku trzasnęło i
pojawiła się w nim głowa dyrektora.
— Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem? — Spojrzał znad swoich połówek okularów na
Harry'ego i Snape'a.
— Nie, właśnie skończyliśmy. Coś się stało? — zapytał z obawą Mistrz Eliksirów.
— Za parę minut będziemy mieli gościa — odparł poważnie i z ognia wyskoczyła gazeta,
upadając koło nóg mężczyzny. Snape pochylił się i rozwinął ją. — Trafiła do mnie dziesięć
minut temu. Wieczorny dodatek specjalny do Proroka Codziennego.
— A więc już wiedzą, że zniknąłeś — mruknął Snape znad gazety, posyłając powłóczyste
spojrzenie chłopakowi, gdy szybko przebiegł wzrokiem po treści artykułu.
— Dwa tygodnie, to i tak więcej czasu niż się spodziewaliśmy — odparł dyrektor. —
Severusie przyjdź do mojego gabinetu jak najszybciej, a ty Harry, pod żadnym pozorem nie
ruszaj się z komnat profesora Snape'a. Oficjalnie nie powinno cię tu być podczas wakacji.
42
Chłopak przytaknął i głowa dyrektora zniknęła z kominka. Profesor złożył gazetę i spojrzał
uważnie na Gryfona z zastanowieniem.
— Słyszałeś co powiedział dyrektor? Masz się stąd nie ruszać.
— Tak jest — odparł chłodno i Snape zmierzył go groźnym spojrzeniem. Zapewnienie tego
dzieciaka raczej go nie przekonało i wolał nie ryzykować.
— Tamte drzwi prowadzą do sypialni. Idź tam i nie wychodź dopóki nie przyjdę. Masz —
dodał, wciskając zaskoczonemu Gryfonowi gazetę do ręki. — To dla zabicia czasu. Znowu
twoje zdjęcie w gazetach, radzę przeczytać artykuł, abyś był na czasie. — Uśmiechnął się
złośliwie, unosząc prawą brew i Harry wyrwał mu gazetę ze złością w zielonych oczach.
Odwracając się na pięcie, skierował się w kierunku drzwi sypialni i wszedł do niej.
Ten dzieciak ma niesamowity dar popadania z jednych emocji w inne. Przez dwa tygodnie
codziennych kilkugodzinnych lekcji ten chłopak zadziwiał go coraz bardziej. Jego upartość,
duma i zdeterminowanie były pożądanymi cechami u aurorów, jak i u Śmierciożerców.
Przydawały się w walce. Mężczyzna uniósł różdżkę, szepcząc zaklęcie blokujące i drzwi się
zamknęły.
— To na wypadek, gdybyś się gdzieś wybierał — odparł i uśmiechnął się do siebie z
satysfakcją, a następnie skierował się do drzwi. Cóż nigdy nie wiadomo, co strzeli
dzieciakowi do głowy. Zwłaszcza, że tym dzieciakiem był Potter. Najbardziej niepoprawny i
bezczelny bachor, jakiego w życiu spotkał.
— Niech to szlag — warknął wściekle Harry, chwytając za klamkę i starając się otworzyć
drzwi. — Ten wredny nietoperz mnie zamknął — dodał z niedowierzaniem w głosie i przestał
się mocować z klamką.
Przez chwilę zastanawiał się czy nie użyć różdżki, aby się stąd wydostać, ale doszedł do
wniosku, że i tak nie byłby w stanie przełamać zaklęć Snape'a. Musiałby znać hasło jakiego
użył, a jego odgadnięcie z pewnością zajęłoby mu z miesiąc, jak nie dłużej. Na krakera* się
nie nadawał. Teraz miał jedynie nadzieję, że profesor szybko wróci do swoich komnat, aby go
wypuścić. Jednak zanim to nastąpi będzie zmuszony poczekać tu na niego. Westchnął z
rezygnacją i zdecydował się rozejrzeć po komnacie. Skoro już tu jest, to czemu się nie
dowiedzieć czegoś o tym tajemniczym mężczyźnie. Przecież tak naprawdę nikt o nim nic nie
wie. No chyba, że Dumbledore, który z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu mu ufa. Jednak
przypuszczał, że na to pytanie prawdopodobnie nigdy nie otrzyma odpowiedzi od dyrektora,
nie mówiąc już o Snape’ie.
Na pierwszy rzut oka, pokój, który był sypialnią Mistrza Eliksirów wyglądał dość skromnie.
Nie przesadnie, ale zdecydowanie skromnie i był urządzony z gustem. Harry się mile
rozczarował, gdy zamiast spodziewanej intensywnej i wszechobecnej zieleni, ściany komnaty
miały odcień szarości. Cóż, może ich odcień bardziej przypominał brudną lub okopconą biel;
do końca nie umiał nazwać tego koloru; ale przynajmniej nie były one zielone. Szarawe
ściany sprawiały, że pokój był trochę mroczny.
Po prawej stronie od drzwi stała wysoka ciemnobrązowa szafa, a obok niej dwie niewielkie
komody, które również były tego samego odcienia. Uchwyty i zdobienia miały czarne ze
43
srebrnymi wstawkami, którymi były małe wężyki. Ślizgońsko, Harry uśmiechnął się na tą
myśl. Trzecia i zdecydowanie mniejsza komoda, znajdowała się po lewej stronie, zaraz koło
łóżka. Stała na niej lampka nocna i kilka książek. Przyjrzał im się z zainteresowaniem i po
chwili namysłu zdecydował przejrzeć je. Po tytułach i zawartości rozdziałów od razu
wiedział, że są na temat Oklumencji. Dwie z nich były czymś w rodzaju przewodnika po
ludzkim umyśle. Czytając fragment tekstu, zdecydowanie nie wiedział o co w mim chodzi,
język jakim była napisana książka był trudny i zawiły. Między stronicami znajdowało się
kilka kartek z notatkami nauczyciela. Doskonale znał jego pismo. Chyba nikt nie otrzymał
tyle nagan i złośliwych komentarzy pod pracami z eliksirów, co on, Harry Potter. Ostrożnie
odłożył książki na miejsce, w takiej samej pozycji, w jakiej wcześniej leżały. Nie chciał, aby
Snape się wkurzył. Poczuł się dziwnie, zdając sobie sprawę, że jego nauczyciel traktuje te
lekcje bardzo poważnie. W przeciwnym razie nie czytałby tych wszystkich książek. On
przecież to umie i nie potrzebuje się tego uczyć. Nagłe zawładnęło nim poczucie winy. Zdał
sobie sprawę, że ten znienawidzony przez niego nauczyciel chce mu naprawdę pomóc.
Spojrzał jeszcze raz na książki leżące na komodzie i zagryzł zęby z determinacją.
Zdecydował, że zrobi wszystko, aby nauczyć się zamykania umysłu. Będzie się stosował do
zaleceń Snape'a i zniesie wszystkie jego złośliwe, a także uszczypliwe uwagi, oczywiście
tylko te słuszne.
Nadal nie darzył go całkowitym zaufaniem, ale coś w tych czarnych oczach mówiło mu, że
mógłby mu zaufać, albo przynajmniej osłabić niechęć, którą przez ostatnie lata w nim rosła.
W tych obsydianowym spojrzeniu było coś, co sprawiało, że czuł się bezpiecznie, pomimo że
ono przerażało.
Usiadł na łóżku i pod palcami wyczuł przyjemnie miękką i chłodną w dotyku pościel.
Przesunął pomału palcami po gładkim jedwabiu przymykając oczy. Lekki uśmiech pojawił
się na jego twarzy przepełniony przyjemnością. Nie miałby nic, przeciwko, aby spędzić
tydzień w takim łóżku. Snape miał doskonały gust. Zarumienił się. O czym ja myślę? Pokręcił
głową z rozdrażnieniem.
Spojrzał na gazetę, którą dał mu mężczyzna, aby zająć umysł czymś innym niż ogromnym i
wygodnym łożem, w którego jedwabnej pościeli mógłby zasnąć i już się nigdy nie obudzić.
Z obawą wyciągnął rękę i sięgnął po Proroka Codziennego. Nie chciał go czytać, bo wyczuł,
że cokolwiek w nim jest napisane, to nie spodoba mu się. Otworzył na pierwszej stronie i
pierwsze co zobaczył, to swoje zdjęcie, a pod nim na czerwono iskrzący się nagłówek:
Chłopiec, Który Przeżył zniknął! Co na to Ministerstwo Magii?
Gryfon westchnął i zaczął czytać tekst zamieszczony pod zdjęciem. Przebiegając wzrokiem
po artykule jego twarz zaczynała się robić coraz bardziej blada i złość pojawiła się w jego
oczach.
— Co za bzdury — warknął do siebie zatrzymując się na fragmencie wypowiedzi
dziennikarza.
„...Według naocznych świadków wiadomo, że Hary Potter trzy dni przebywał w
mugolskim szpitalu, a następnie zniknął. Nikt nie wie co się stało, a miejsce pobytu chłopaka
jest nadal nieznane. Możliwe, że został porwany przez zwolenników Sami Wiecie Kogo.
Jednak nie jest to pewna wiadomość.
44
Inne źródła donoszą, że po ostatnich wydarzeniach w Ministerstwie Magii mógł on
nawet dołączyć do wyżej wymienionego czarodzieja, co wydaje się mało prawdopodobne.
Aczkolwiek nie możemy wykluczyć takiej możliwości..."
Co za kompletne bzdury. Dołączyć do Voldemorta? Po moim trupie. Zagryzł zęby i zjechał
wzrokiem niżej, gdzie dostrzegł nazwisko dyrektora.
"....Jednak wszystkie te spekulacje może rozwiać Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły
Magii i Czarodziejstwa. Niestety jest on chwilowo nieuchwytny. Od bardzo dawana wiadomo,
że dyrektor chroni Harry’ego Pottera i wszystkie zniknięcia chłopca miały zawsze na celu
ochronienia go przed Sami Wiecie Kim. Minister Magii w osobie Korneliusza Knota odmawia
udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień w tej sprawie.
Jednak nas interesuje, dlaczego o zniknięciu chłopca świat czarodziejski i Ministerstwo
Magii dowiaduje się dopiero teraz, czyli dwa tygodnie po jego zaginięciu! Zapytany o to
dowodzący odziałem aurorów John Malkown oczywiście odmawia udzielenia informacji na
ten temat. Mówi jedynie, że „Służby Aurorskie w ostatnim czasie podęły działania mające na
celu ochronę społeczności czarodziejów. Wszystko jest pod kontrolą i nie ma żadnych
poważnych zagrożeń ze strony Śmeirciożerców. Prosimy jedynie o zachowanie spokoju i
przestrzegać standardowych środków bezpieczeństwa.”
Po mimo tego oświadczenia zaufanie do zapewnień ze strony Ministerstwa z dnia na
dzień maleje. Jedna z naszych rozmówczyń postawiła nam pytanie „Jeżeli w takim tempie
będą reagować na pojawienie się Śmierciożerców czy zniknięcia obywateli, to czy nie
powinniśmy się martwić o własne bezpieczeństwo, nasze życie?”...”
Harry przerwał czytanie z rozdrażnieniem i lekkim poczuciem ulgi. W artykule nie pisało
zbyt wiele o nim. Miał wrażenie, że jego zniknięcie miało raczej na celu wytknięcie
ministerstwu barak przygotowania na pojawienie się Voldemorta. Spojrzał na swoje zdjęcie
mrużąc oczy. Nie pamiętał, kiedy zostało zrobione, ale przypuszczał, że mógłby to być piąty
rok, wtedy dziennikarze cały czas przebywali w jego pobliżu. Wzrokiem przebiegł po tekście
jeszcze raz i zatrzymał się na jednym zdaniu. "Inne źródła donoszą, że po ostatnich
wydarzeniach w ministerstwie mógł on nawet dołączyć do wyżej wymienionego czarodzieja,
co wydaje się mało prawdopodobne".
Głupcy, pomyślał i podarł gazetę na kawałki.
***
— Dumbledore, czy możesz mi to wyjaśnić? — Czarodziej rzucił mu Proroka Codziennego
na biurko. Dyrektor wziął do ręki gazetę i otworzył ją na stronie z artykułem o zniknięciu
Chłopca Który Przeżył. — Tylko nie mów mi, że nie masz z tym nic wspólnego, bo ci nie
uwierzę.
Stary czarodziej spojrzał na ministra znad swoich połówek okularów ze spokojem i
opanowaniem.
— Drogi Korneliuszu, niepotrzebne te nerwy — odparł, odkładając gazetę na blat swojego
biurka. — Harry został zabrany ze szpitala i teraz jest bezpieczny pod moją opieką.
45
— Gdzie jest?
Zanim dyrektor zdołał odpowiedzieć na to pytanie, od strony drzwi odezwał się chłodny głos.
— Im mniej pan wie, ministrze, tym lepiej dla pana.
— Co pan ma na myśli, Snape? — Spojrzał na niego chłodno.
— Sposoby wyciągania informacji, które używają Śmierciożercy są naprawdę skuteczne i
pozostawiają trwałe pamiątki — odparł ze złośliwym uśmieszkiem.
Knot zamarł i przerażenie pojawiło się w jego oczach.
— Severusie, proszę — odezwał się dyrektor, posyłając swojemu podwładnemu surowe
spojrzenie.
Snape oparł się o drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
— W każdym razie, powinieneś mnie powiadomić, że ten chłopak jest bezpieczny — zwrócił
się ponownie do dyrektora, ale niepewnie zerknął w stronę Mistrza Eliksirów, którego wyraz
oczu przyprawiał o dreszcze. — Co ja mam teraz zrobić? Pod moim biurem od południa
czatują reporterzy, aby się czegoś dowiedzieć o tym chłopaku. Jutro podejrzewam, że będzie
to samo. Te sępy chcą jakiś wyjaśnień. Niby co ja mam im teraz powiedzieć?
— Prawdę. — Dumbledore wstał zza swojego biurka i podszedł do ministra. — Harry Potter
miał wypadek, ale jest bezpieczny i czuje się doskonale. Ze względów bezpieczeństwa nie
można zdradzić jego miejsca pobytu.
— Myślisz, że to im wystarczy? Już teraz w ministerstwie chodzą plotki o jego zniknięciu.
Niektórzy nawet myślą, że dołączył do Sam Wiesz Kogo! Zwłaszcza, że reporterzy zwęszyli,
że dom chłopaka jest pusty!
Złość w nim zbierała i policzki mężczyzny zarumieniły się.
— Korneliuszu… — zwrócił się do niego łagodnie.
— To nie koniec! Od momentu ukazania się V… Sami Wiecie Kogo w ministerstwie panuje
bałagan i dostajemy setki sów z listami, których nie raczę przytaczać, ze względu na ich
język. Społeczeństwo obwinia nas o wszystkie najdrobniejsze potknięcia i kompletny brak
przygotowania. Skandal, jaki wybuchł po tym jak Śmierciożercy pojawili się w najbardziej
strzeżonym miejscu w Brytanii obniża nasze morale. Temat bezpieczeństwa jest na
pierwszych stronach gazet od tygodni! A teraz doszedł jeszcze Potter, który upewnił w tym
społeczeństwo! — opadł w fotel łapiąc powietrze i spuszczając głowę, którą ukrył w dłoniach.
— Oficjalnie zaczęła się wojna. Chyba nie sądziłeś, że Voldemort będzie siedział z
założonymi rękami. —mężczyzna zadrżał na dźwięk imienia czarnoksiężnika. — Jesteśmy po
tej samej stronie i musimy dołożyć starań, aby go powstrzymać.
Knot spojrzał na niego i westchnął, zakładając swój melonik na głowę. Wstał z fotela.
46
— Masz rację. Na mnie pora. Dowiedziałem się czego chciałem i jestem spokojniejszy, że
chłopak jest bezpieczny. Może to uspokoi media — mówiąc to podszedł do kominka
dyrektora i wszedł do niego. — Życzę miłej nocy, dyrektorze, panie Snape — ukłonił się i
wrzucił troszkę proszku Fiuu do kominka. — Gabinet Ministra Magii!
Znikł w zielonych płomieniach.
Dumbledore spojrzał na Snape'a i obszedł biurko, aby ponownie usiąść w swoim fotelu.
Wskazał mężczyźnie krzesło naprzeciw siebie. Mistrz Eliksirów usiadł i wziął herbatę, którą
zaoferował mu dyrektor.
— Korneliusz to poczciwy człowiek, ale lekkomyślny i łatwo ulega wpływom. Obawiam się,
że może stwarzać kłopoty. Trzeba będzie coś z tym zrobić.
— Albusie, czyżbyś sugerował Niewybaczalne? — zapytał z błyskiem w oku i w jego głosie
pojawiła się delikatnie wyczuwalna nadzieja.
— Ależ Severuie — zganił go Dumbledore. — Myślałem raczej o czymś bardziej legalnym.
— Co masz na myśli, mówiąc bardziej? — zainteresowanie Snape'a wzrosło, a dyrektor
spojrzał na niego z powagą w jasnoniebieskich oczach. Jego brwi zmarszczyły się.
— Trzeba znaleźć sposób, aby sam zrezygnował, po dobroci. Przez ostatnie dwa lata
utrudniał nam swobodne działanie, przez co straciliśmy dużo cennego czasu i ponieśliśmy
niepotrzebne ofiary. Nie możemy sobie już na to pozwolić. — Ostatnie zdanie zabrzmiało z
naciskiem i siłą.
Mistrz Eliksirów zadrżał. To był jeden z tych momentów, kiedy ten czarodziej go przerażał
swoją zwykłą stanowczością. Nie krzykiem groźbą, ale pewnością siebie. Snape zmarszczył
brwi.
— Wiesz, że on tak łatwo nie zrezygnuje ze stołka. Masz plan jak go do tego zmusić?
— Powiedzmy, że mam. — W oczach dyrektora pojawiły się znajome iskierki.
Severus doskonale znał ten rodzaj iskierek. One były znakiem, że czarodziej faktycznie ma
plan, jednak słusznie wątpił w jego legalność. Ponownie poczuł strach patrząc w te
dobroduszne, wypełnione spokojem i opanowaniem jasnoniebieskie oczy. W tych momentach
nie dziwiło go, że Czarny Pan czuje respekt przed tym czarodziejem, który nigdy nie okazuje
swojej prawdziwej mocy. Czasami ma wrażenie, że zupełnie nie zna mężczyzny, który
siedział naprzeciwko niego. Pomimo tych szesnastu lat lojalnej służby.
— Zagubiony we własnych myślach Severusie? — Delikatnie uśmiechnął się starszy
czarodziej.
— Tak jakby — odparł Snape z zaskoczeniem. Czyżby sondował mi umysł? Lekki niepokój
ogarnął mężczyznę. Nie lubił tego, gdyż przypominało mu to o pierwszych lekcjach
Oklumencji, które udzielał mu dyrektor.
— Nie użyłem zaklęcia, jeśli cię to martwi — odparł spokojnie. — Ufam ci Severusie.
47
— Wybacz — odparł z westchnieniem ulgi. — Po prostu jestem wykończony i rozkojarzony
tymi zajęciami z Potterem.
Dumbledore spojrzał na niego przenikliwie.
— Coś idzie nie tak?
Snape odstawił filiżankę na biurko. Oczywiście, że wszystko idzie nie tak. Codzienne wizyty
chłopaka w jego komnatach i oglądanie jego wspomnień, które nie należą do przyjemnych,
jest po prostu wykańczające. Dzieciak ma więcej wspomnień złych niż dobrych, a ma dopiero
szesnaście lat. No prawie, będzie miał szesnaście za dwa tygodnie. W dodatku, jeszcze to
dziwne uczucie zniecierpliwienia i wyczekiwania, kiedy się ma zjawić o wyznaczonej porze
w jego komnatach. Nie wspomniawszy o złości i zawiedzeniu, kiedy ten kretyn się spóźnia.
— Chłopak średnio sobie radzi, ale przynajmniej uczy się z własnej woli, co przynosi efekty,
słabe, ale zawsze. Jest o wiele bardziej zaangażowany niż w zeszłym roku, co znacznie
ułatwia zajęcia i nasze wzajemne stosunki. — Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
— A co z zaufaniem?
— Chyba nie sądzisz Albusie, że po pięciu latach uraz i naszej do siebie jawnej nienawiści,
dzieciak mi zaufa? Wiem co chcesz powiedzieć. Nie mów tego, gdyż słyszałem to setki razy.
Daj mu szansę. To dobry chłopak, ale z problemami. Jest po prostu samotny i zagubiony. —
Może nie czuję już takiej nienawiści, ale też nie zamierzam go polubić.
— Nie karze ci go lubić, Severusie — odparł z troską Dumbledore. — Zrezygnowałem z tego
pomysłu jak wyrzuciłeś go ze swoich zajęć. Ale dobrze by było, aby Harry ci jednak zaufał
— dodał z wyraźną prośbą w głosie.
— Co masz na myśli? — Mężczyzna spojrzą na niego niepewnie, widząc, że oczy
Dumbledore'a zabłyszczały. Przerażenie pojawiło się w czarnych oczach Mistrza Eliksirów.
— Gdyby odwrócić role i…
— Chyba żartujesz? — odparł bardzo cicho.
— W naszym wypadku, to się sprawdziło, Severusie.
Snape gapił się przez chwilę na Dumbledore'a zastanawiając się czy on faktycznie mówi
poważnie i z jego twarzy wyczytał ku swojemu przerażeniu, że jednak tak.
— Sugerujesz, abym nauczył Pottera rzucać zaklęcie penetrujące umysł i pozwolił mu
przechadzać się po moich wspomnieniach? Będzie zachwycony taką możliwością. —
Ostatnie zdanie wręcz wywarczał w gniewie.
— Ja bym powiedziałbym, Severusie, że bardziej przerażony — odparł z powagą. — Poza
tym, zaraz po mnie jesteś najlepszy w Oklumencji i z pewnością będziesz w stanie odeprzeć
zaklęcie, jeśli chłopak przez przypadek natrafi na coś czego nie powinien widzieć lub nie
chcesz aby zobaczył.
48
— Wymagasz za wiele.
— Zastanów się nad tym. To może ułatwić i przyspieszyć naukę, a w tym momencie
opanowanie przez niego zamykania umysłu jest najważniejszym zadaniem.
— Zdaje sobie z tego sprawę.
Dyrektor poprawił swoje okulary.
— W każdym razie przemyśl to, Severusie — odparł zmęczonym głosem. — Muszę jeszcze
popracować, a Harry chyba chciałby już wyjść z twoich komnat — dodał, uśmiechając się
ciepło.
— Dobranoc, Albusie — odparł, wstając z krzesła.
Dyrektor skinął głową.
Gdy Mistrz Eliksirów zamykał za sobą drzwi, dostrzegł jak Myślodsiewna ląduje na jego
biurku. Tak jak się spodziewał, Dumbledore jak co wieczór będzie analizował wspomnienia i
wydarzenia z ostatnich paru lat, a nawet parędziesięciu.
Mistrz Eliksirów schodził krętymi schodami pogrążony w swoich myślach. Czy tego chciał,
czy nie, umysł cały czas zaprzątał mu pomysł Albusa. To prawda, ich przyjaźń i zaufanie
wzięło się z tych lekcji. Lecz ich sytuacja była zupełnie inna. Cholera, była taka sama,
oszukiwał się na próżno. Wtedy dyrektor okazał mu całkowite zaufanie, pozwalając wejść mu
do umysłu. I to komu? Śmierciożercy i zabójcy! Jednak on tego potrzebował, dowodu
zaufania i teraz Potter również potrzebuje tego samego. Jednak łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Odegnał tą uciążliwą myśl od siebie i skierował się schodami w dół, w kierunku swoich
komnat, gdzie zamknął chłopaka. Teraz miał nadzieje, że ten wścibski bachor, jednak
powstrzymał się od myszkowania w jego prywatnej sypialni. Jednak sam go w niej zamknął i
powinien siebie winić, że zapomniał o ciekawości, która była uroczą cechą tego Gryfona.
Otworzyć umysł… Jak miałby pozwolić chłopakowi wejść do swojego umysłu, przecież w
tamtym roku, właśnie dlatego wyleciał z tych zajęć.
Wparował do swoich komnat jak burza. Podszedł do drzwi sypialni, wskazując na nie różdżką
i mamrocąc zaklęcie. Chwycił za klamkę i wszedł do środka. Od razu dostrzegł chłopaka.
Siedział na ziemi oparty o łóżko i z głową w kolanach. Przed nim leżała gazeta, a raczej
kawałki gazety.
— Potter. — Dzieciak natychmiast podniósł wzrok i spojrzał w czarne oczy Mistrza
Eliksirów, podnosząc się z podłogi. Gdyby odwrócić role… Słowa dyrektora wdarły się w
myśli Snape'a i zacisnął usta w bardzo cienką linię. Nie mógł tego zrobić. Stary czarodziej za
wiele od niego wymaga. — Możesz iść do siebie — warknął przez zaciśnięte zęby. Gryfon
spojrzał na niego niepewnie i z zaskoczeniem.
— Coś się stało profesorze? — Jego głos wydawał się być przesiąknięty obawą i troską, co
jeszcze bardziej zirytowało mężczyznę. W naszym przypadku, to się sprawdziło, Severusie…
49
Kolejne słowa dyrektora wyryły się w jego umyśle i wracały im dłużej patrzył w te zielone i
przestraszone oczy.
— Nie twój interes — odparł lodowato, ale po chwili, widząc wyraźny strach w tych
niezwykle zielonych oczach, złagodził ton swojego głosu, przeklinając się za swoją głupotę.
— To był wyczerpujący dzień dla nas wszystkich. Bądź tak dobry i idź do siebie. — Gryfon
spojrzał na niego niepewnie. — Jutro o tej samej godzinie — dodał już swoim zwykłym
tonem. Dostrzegł, że chłopak się rozluźnił.
Harry uśmiechnął się blado.
— Dobranoc, profesorze — odparł i znikł za drzwiami jego sypialni.
Snape usiadł na łóżku i przez chwilę wpatrywał się w kawałki gazety leżącej na dywanie.
Potter. Chłopak krążył mu po umyśle i nie wiedział jak się ma go pozbyć. Jak ma zaufać… to
słowo jest takie nie na miejscu, jeśli chodzi o tą całą niedorzeczną sytuację. To się nie uda.
Otworzyć umysł przed tym dzieciakiem, to ostatnia rzecz, jaką by zrobił, o której w ogóle by
pomyślał. Przecież to dla tego wyrzucił go z zajęć rok temu. No może nie zupełnie tylko z
tego powodu. Zmarszczył brwi i schylił się biorąc kawałek gazety, na którym było zdjęcie
chłopaka. Ruchoma fotografia była nietknięta. Przyjrzał się jej z uwagą. Potter wyraźnie
chował się za ramki zdjęcia, chcąc widocznie unikając jego zrobienia. Ironiczny uśmieszek
pojawił się na ustach profesora, by po chwili Mistrz Eliksirów poczuł na sobie wzrok tego
chłopaka z fotografii. Nagłe ciepło rozeszło się po jego ciele na widok tych zielonych oczu.
Przecież to tylko fotografia, warknął do siebie z irytacją, mnąc kawałek gazety. Musiało mi
się przywidzieć, chyba dzisiaj za dużo pracowałem. Z taką myślą machnął różdżką,
pozbywając się resztek Proroka i postanowił położyć się wcześniej niż zwykle.
***
Koniec lipca przyszedł niezwykle szybko. Harry zaczynał robić wyraźne postępy w nauce
Oklumencji, ale nadal nie były one takie, jakie oczekiwał po nim Snape. Chłopak był coraz
bardziej rozdrażniony, gdyż sam zdawał sobie sprawę, że pomimo jego usilnych starań i
stosowania się do rad nauczyciela nadal nie potrafi się obronić przed jego wtargnięciem. W
momencie, gdy mężczyzna rzucał na niego zaklęcie i wnikał w jego umysł, zaczynał
paraliżować go strach. Bał się tego wyrazu pewności i stanowczości na twarzy Mistrza
Eliksirów, gdyż przypominało mu to wcześniejsze lekcje. W dodatku docinki i złośliwe uwagi
mężczyzny doprowadzały go do szału. W głębi duszy chciał, aby ten choć raz powiedział mu
coś miłego, co by zachęciło go do nauki, jednak w życiu by się do tego nie przyznał. Było to
głupie pragnienie, ale jednak każda jego minimalna pochwala była dla niego cenniejsza niż
tysiąc od innych nauczycieli. Obiecał sobie, że cierpliwie zniesie wszystkie krytyczne słowa i
pilnie będzie się uczył, ale był już na granicy wyczerpania. Codzienne wieczorne zajęcia
odbierały mu wszystkie siły, zupełnie jak w tamtym roku. Nie pomagała mu świadomość, że
Snape tym razem chciał go naprawdę nauczyć Oklumencji i chłopak widział, że nauczyciel
stara się jak może. Harry był wyczerpany i coraz bardziej dochodził do wniosku, że on
naprawdę nie jest w stanie tego opanować.
Zatrzasnął książkę, którą dał mu do przeczytania Snape z irytacją i zrezygnowaniem.
— Po cholerę ja to czytam — warknął w ciszę. — Po moim wczorajszym występie pewnie i
tak nie zechce mnie widzieć u siebie — jęknął z rozpaczą.
50
Dzień wcześniej…
— Potter, co się z tobą dzieje? — Lodowaty głos przywrócił go do rzeczywiści. Podniósł się z
podłogi i spojrzał na mężczyznę ze złością. Nadal kręciło mu się w głowie i nadal miał przed
oczami ten wypadek. Snape jakimś cudem natrafił na to wspomnienie. Grzmot, trzask i blask
błyskawicy uderzającej w drzewo w tym momencie stał się doskonale wyraźny i widział
wszystko jak w zwolnionym tempie. — Już rozmawialiśmy na temat poczucia winy, Potter.
Nie karz mi się powtarzać. Zabierz się wreszcie za siebie i pogrzeb tą przeszłość raz na
zawsze.
— To nie jest takie proste — syknął już całkowicie wyczerpany. Migrena zaczęła rozsadzać
mu głowę.
— Jest, jeśli się tylko postarasz.
— Nic pan nie rozumie! — krzyknął z desperacją w głosie.
— Więc mnie oświeć. — Oczy profesora zrobiły się idealnie czarne i Gryfon wyczuł gniew w
jego głosie. — Poza tym, nie życzę sobie, abyś się zwracał do mnie takim tonem.
— Świetnie!
Harry miał wszystkiego serdecznie dość. Odwrócił się gwałtownie i nie zwracając
najmniejszej uwagi na zszokowanego Snape'a, skierował się w stronę drzwi.
— Potter… — warknął lodowato Mistrz Eliksirów, dochodząc do siebie. Chłopak się nie
odwrócił, ale zatrzymał się w miejscu, czując ciarki na plecach od tonu tego głosu. — Możesz
mi powiedzieć gdzie się wybierasz? Lekcja się jeszcze nie skończyła, a ja zadałem ci pytanie.
Słowa były tak ostre, że mogły ciąć powietrze.
— Mam dość pana i tych lekcji — odparł zadziwiająco spokojnie.
W pomieszczeniu nagle zaległa cisza.
— Więc się poddajesz? — Chłopak zadrżał. Nie lubił tego tonu Snape'a. Tonu głosu, w
którym tkwiła pogarda. — Żałosne, Potter. Po prostu żałosne, aby poddawać się zaledwie po
miesiącu ćwiczeń.
Harry zagryzł ze złości zęby i odwrócił się w jego stronę tłumiąc łzy, które zaczęły mu
napływać do oczu.
— Przykro mi, że pana rozczarowałem. Zresztą nie pierwszy raz — dodał, zaciskając dłonie
w pięści.
Zanim profesor zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Gryfon wybiegł z jego komnat. Gdy tylko
pojawił się na korytarzu jego cały spokój się ulotnił jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Pojedyncze łzy spływały mu po policzkach, gdy dotarł do Wieży Gryffindoru.
51
Na wspomnienie tego wieczora jego serce przepełniło uczucie straty. Nie wiedział dlaczego,
ale jednak było ono bardzo wyraźne. Westchnął z rezygnacją i wstał od stolika. Pani Pince
siedziała przy swoim biurku zaczytana jak zwykle w jakiś kobiecych czasopismach i
wydawała się w ogóle nie dostrzegać jego obecności. W pewnym sensie to i lepiej, gdyż mógł
swobodnie się poruszać po bibliotece. Jedynie Dział Ksiąg Zakazanych był dla niego nadal
niedostępny. Profesor McGonagall, która pojawiła się jakiś tydzień temu w szkole, pozwoliła
mu korzystać z biblioteki. Wcześniej miał zamiar poprosić o przepustkę Snape'a, ale ten
pomysł wyparował mu z głowy, gdy tylko otworzył usta, aby poprosić Mistrza Eliksirów.
Dumbledore'a nie zamierzał o nic prosić, w całym tego słowa znaczeniu. Dlatego cieszył się,
że jego opiekunka nie miała nic przeciwko temu, aby korzystał z biblioteki, a nawet
wydawała się być zadowolona z tego pomysłu.
Podszedł do działu Zaklęć, przyglądając się tytułom książek i po chwili wyciągnął jedną z
nich. Otworzył na spisie treści i jego analizie zdecydował się ją pożyczyć. Było w niej kilka
prostych zaklęć, które mógłby wykorzystać do obrony. Odkąd mógł przebywać w bibliotece,
czyli od dwóch tygodni, postanowił poeksperymentować z zaklęciami łącząc je ze sobą, co
dawało całkiem ciekawe efekty.
W pewnym momencie usłyszał klapnięcie, coś jakby spadło.
— Panie Potter.
Chłopak odwrócił głowę i jego wzrok spotkał się z niezbyt zadowolonym spojrzeniem
bibliotekarki.
— Przepraszam — odparł cicho i kobieta wróciła do czytania, które przerwała.
Harry rozejrzał się i przeszedł wzdłuż biblioteczek, szukając przyczyny tego dźwięku.
Wyraźnie coś musiało spaść. Doszedł do działu Historii Magii. Jak on nie znosił tych
nudnych lekcji, które w większości przespał. Był zachwycony, że nie musi w tym roku
ciągnąć tych zajęć.
Spojrzał na ziemię i dostrzegł książkę, która była dość gruba i oprawiona w czarną, skórzaną
okładkę. Doszedł do wniosku, że to ona musiała narobić takiego hałasu. Zerknął na półkę.
Pewnie ktoś ją źle włożył i wypadła, pomyślał. Podniósł ją i wsadził ponownie w miejsce,
gdzie widniała wolna przestrzeń. Wyszedł zza regału, aby wrócić do stolika.
Trzask.
Odwrócił się przestraszony. Książka ponownie leżała na ziemi.
— Pewnie ją źle włożyłem — mruknął do siebie i ponownie ją podniósł, aby wsadzić na
miejsce. Przez chwilę się siłował, aby rozsunąć książki na półce i włożyć tom tam gdzie był,
gdy rozległ się znajomy głos. To była jego opiekunka.
— Panie Potter? Ma pan list z ministerstwa.
Harry zamarł. Wyniki SUMów, przeszło mu przez myśl i serce zaczęło bić mu szybciej.
Spojrzał szybko na regał i książkę, którą nadal miał w rękach i zdecydował się ją zabrać ze
sobą. Koniecznie chciał wiedzieć, co jest w liście, a jego ciekawość sięgała zenitu. Znalazł się
52
prawie natychmiast przy opiekunce, kładąc książkę na dwóch pozostałych i wziął od
profesorki szarą kopertę z pieczęcią Ministerstwa Magii. McGonagall uśmiechnęła się ciepło,
widząc niepewność, która pojawiła się w oczach chłopaka.
— Pewnie chciałbyś sam go przeczytać? — Harry skinął głową z wdzięcznością. — W takim
razie cię zostawiam. Za dwadzieścia minut jest obiad.
Gryfon przytaknął i pani profesor wyszła z biblioteki, a on rozejrzał się po pomieszczeniu.
Pani Pince ponownie zaczytała się w czasopiśmie. Usiadł przy stole i złamał pieczęć
Ministerstwa Magii. Wyciągnął z koperty szary pergamin, który rozłożył i zaczął czytać z
bijącym sercem.
Szanowny Panie Potter
Komisja Egzaminacyjna ma zaszczyt poinformować Pana o wynikach egzaminacyjnych ze
Standardowych Umiejętności Magicznych.
Wyniki Sumów przedstawiają się w następujący sposób:
Astronomia — Z
Eliksiry – pisemny — P
Eliksiry – praktyka — P
Historia Magii — N
Obrona Przed Czarną Magią – pisemny — W
Obrona Przed Czarną Magią – praktyka — W
Opieka Nad Magicznymi stworzeniami — P
Transmutacja – pisemny — P
Transmutacja – praktyka — P
Wróżbiarstwo — O
Zaklęcia – pisemny — W
Zaklęcia – praktyka — P
Zielarstwo — P
Chcemy pogratulować Panu pomyślnego zdania Egzaminów i życzyć powodzenia w dalszej
edukacji.
Z wyrazami szacunku:
prof. Tofty
Harry przyglądał się jeszcze przez chwilę swoim wynikom, a następnie złożył list i schował
go ponownie do koperty. Oblał Wróżbiarstwo i Historię Magii, ale spodziewał się tego, więc
to nie było dla niego zbyt wielkim zaskoczeniem. Z Obrony przed Ciemnymi Mocami
otrzymał Wybitny. Uśmiechnął się do siebie, gdyż po wyczarowaniu Patronusa na egzaminie
miał nadzieję, że właśnie taką ocenę dostanie. Był zadowolony z wyników egzaminu.
Naprawdę nie sądził, że zaliczy Eliksiry i to na Powyżej Oczekiwań. Pomimo, że je zdał, o
zostaniu w przyszłości aurorem musiał zapomnieć. Snape na swoje zajęcia przyjmował tylko
Wybitnych. Sam sobie zdawał sprawę, że do takich nie należy, zwłaszcza z tego przedmiotu.
Cud, że w ogóle go zaliczył. Przypisywał to szczegółowemu opisaniu Eliksiru
Wielosokowego. W końcu, jego działanie testował na sobie.
53
Wstał z krzesła. Schował kopertę do kieszeni spodni i wziął leżące na blacie książki. Za kilka
minut miał odbyć się obiad i nie chciał się spóźnić. Zaniósł książki do swojego dormitorium i
skierował się do Wielkiej Sali. Tak jak się spodziewał, przy stole nauczycielskim siedzieli już
wszyscy nauczyciele, którzy wakacje spędzali w szkole. Zajął z lekką obawą swoje zwykłe
miejsce koło Snape'a. Ten spojrzał na niego z chłodnym zainteresowaniem.
— Jak zwykle spóźniony — odparł, unosząc kącik ust. Harry nic nie odpowiedział. Czuł się
nieswojo z powodu tego, co wczorajszego wieczora powiedział mężczyźnie. Ne mógł
spojrzeć mu w oczy, gdyż wypełniało go wyraźne poczucie winy.
— Severusie, chłopak dostał wyniki swoich SUMmów i chciał je przeczytać — podążyła z
pomocą McGonagall, nakładając na talerz zapiekane udko kurczaka, polane pachnącym
sosem grzybowym.
— Ach tak — zainteresował się Mistrz Eliksirów, zerkając na Gryfona, który nalewał sobie
soku miodowego.
— Harry, jak ci poszły egzaminy? — zagadnął Dumbledore.
— Całkiem dobrze dyrektorze — odparł z lekkim uśmiechem, ale z dystansem w głosie. —
Nie zaliczyłem jedynie Historii Magii i Wróżbiarstwa.
— Niewielka strata — mruknął Snape, dolewając sobie czerwonego wina do pucharu.
— Severusie! — odparła oburzona McGonagall. Dumbledore jedynie zachichotał, a gdy
piorunujące spojrzenie wicedyrektorki zatrzymało się na jego okularach, dostrzegł coś bardzo
interesującego w swoim talerzu i z wielkim zainteresowaniem poświecił temu całą swoją
uwagę. McGonagall widząc, że nie uzyska żadnego poparcia ze strony dyrektora posłała
ponowne chłodne spojrzenie Severusowi. — Rozumiem, że nie pałasz entuzjazmem do tych
przedmiotów, zwłaszcza do tego ostatniego, ale to nie powód, aby kwestionować ich
przydatność.
— Cóż, Minervo, prawdziwy jasnowidz rodzi się raz na kilkadziesiąt lat i zapewniam cię, że
pan Potter nim nie jest. Gdyby był, to nie pakowałby się ciągle w kłopoty.
Harry poczuł się urażony słowami mężczyzny, ale w pewnym sensie ta wypowiedź go
rozbawiała. Snape nie wydawał się być wściekły na niego za wczorajszy wieczór, był po
prostu sobą. Cały dzień starał się unikać nauczyciela, bojąc się jego reakcji. Na śniadaniu
Snape’a jak zwykle nie było, więc nie musiał się stresować, ale za to pojawiał się na każdych
obiadach i czasami na kolacjach. Harry odetchnął z ulgą, zabierając się za jedzenie.
Obiad dobiegł końca i przyszedł czas na deser. Na stole pojawiły się ciasta i słodycze. Harry
wziął sobie szarlotkę.
— Już zdecydowałeś, co chcesz robić w przyszłości? — zapytała trenerka Quidditch’a,
odrywając się od rozmowy z profesor Sprout, która zrezygnowała z deseru i wyszła z
Wielkiej Sali.
— W przyszłości?
54
— Chodzi mi o to, czy wybrałeś już zawód?
— Raczej nie — odparł z lekkim, ale smutnym uśmiechem. — Jeszcze o tym nie myślałem.
— Przecież chciałeś zostać aurorem. Przynajmniej tak mi mówiła Minerva.
Harry poczuł się niepewnie, siedząc koło Snape'a.
— Nie mam Wybitnego z eliksirów, a jest wymagany.
Mistrz Eliksirów spojrzał na niego, odkładając puchar z czerwonym winem i złośliwy
uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
— Gdybyś z twoimi wątpliwymi zdolnościami do tych zajęć otrzymał ocenę Wybitną, panie
Potterem, byłbym bardziej niż zdziwiony. — Harry spojrzał na niego wściekle. — Ocena
Powyżej oczekiwań już mi się wydaje zbyt wysoka jak na twoje umiejętności przyrządzania
eliksirów. Naprawdę nie mam pojęcia czym się kierowali, kiedy ocieniali twoją pracę.
— Severusie, jak możesz? — oburzyła się McGonagall, patrząc na niego gniewnie. — Harry
pracował i zasłużył sobie na tą ocenę. Tym bardziej, że jest ona z twojego przedmiotu —
dodała znacznie cichszym i lodowatym głosem.
— Coś sugerujesz, Minervo? — Uniósł brew i spojrzał na nią prowokująco.
— Dobrze wiesz co — warknęła, zaciskając wargi w cienką linię.
Snape jedynie wzruszył ramionami i spojrzał przenikliwie na Pottera, który bawił się
widelcem w swoim kawałku szarlotki, zdecydowanie czując się nieswojo.
— Więc chcesz zostać aurorem? — zagadnął ze złośliwym uśmieszkiem. Harry podniósł
głowę znad talerza i spojrzał w jego czarne oczy. — W takim razie, naprawdę nie wiem jak ja
wytrzymam kolejne dwa lata twojej nieudolności na moich zajęciach.
Zielone oczy Harry'ego zrobiły się idealnie okrągłe.
— Ale… przecież pan powiedział, że uczniowie tylko z oceną Wybitną mogą uczęszczać na
te zajęcia.
McGonagall spojrzała na swojego kolegę po fachu z wyraźnie zaskoczoną miną.
— Potter, gdybym w tym roku przyjął na OWUtemy jedynie uczniów z W, to te zajęcia w
ogóle by się nie odbyły — odparł z jawną irytacją i rozdrażnieniem. — Twój rocznik jest
najgorszym rokiem, jaki przyszło mi uczyć. Jedyna osoba, która cokolwiek wie na temat
eliksirów na poziomie Wybitnym, jest panna Granger. Nie mam zamiaru prowadzić lekcji
tylko dla jednej uczennicy.
— Więc mogę chodzić na pana zajęcia? — zapytał z przejęciem i wyraźnie wstrzymując
oddech.
55
— Skoro musisz — westchnął mężczyzna z rezygnacją i dostrzegł uśmiech rozlewający się na
twarzy chłopaka. Zrobiło mu się jakoś dziwnie i poczuł się lekko zmieszany widząc lśniące ze
szczęścia oczy Gryfona. — Jednak pożegnasz się z nimi, jak w tym roku nie przyłożysz się do
nauki.
Harry przytaknął i zabrał się za jedzenie ciasta, które teraz mu smakowało wyśmienicie.
Zdecydował się nie odzywać i nie poruszać już tego tematu w obawie, aby jego nauczyciel się
nie rozmyślił. To był najlepszy prezent jaki mógł dostać, ale oczywiście Snape się o tym nie
dowie. Gdy skończył jeść wstał od stołu, ale zanim od niego odszedł, poczuł, że profesor
chwyta go za nadgarstek i lekko przyciąga do siebie. Poczuł dziwny dreszcz rozchodzący się
od palców w kierunku ramienia. Serce z jakiegoś powodu zabiło mu szybciej. Miał dziwne
wrażenie, że pomimo chłodu tych palców, jego skóra w tym miejscu pali i niepokojące ciepło
rozlewa się falą w jego żyłach.
— Jutro zajęcia, o tej co zwykle — odparł Snape swoim zwykłym i stanowczym tonem. —
Dziś masz wolne.
Mężczyzna wypuścił jego nadgarstek i chłopak skinął głową, gdyż słowa jakoś nie chciały
przejść mu przez gardło. Spojrzał na swojego profesora badawczo, a czując z jakiegoś
powodu, że się rumieni pożegnał się szybko i wyszedł z Wielkiej Sali.
— Severusie?
Snape spojrzał na McGonagall i dostrzegł na jej twarzy delikatny uśmiech, który zaczynał go
z jakiegoś powodu irytować.
— Mogę cię zapewnić, że nie zrobiłem tego z jego powodu — odparł chłodno, doskonale
wiedząc, o czym ona myśli. — Sama widziałaś jak słabo poszedł egzamin z eliksirów.
— Z pewnością miały na to wpływ wydarzenia z ostatnich kilku miesięcy, gdyż nie tylko z
twoich zajęć są słabe oceny.
— Dlatego idę ci na rękę, Minervo, ale sam będę decydował kto z oceną P nadaje się na moje
zajęcia, a kto nie. Nie zdziw się więc, kiedy w pierwszych dwóch tygodniach w klasie zostaną
jedynie ci, którzy coś potrafią.
— Cały ty, Severusie.
Snape wywrócił oczami i odsunął od siebie ciasto bezowe, którego jedynie skosztował na
usilne nalegania Albusa. Nigdy nie przepadał za słodyczami. Wstał od stołu i skierował się w
kierunku swoich komnat.
Usiadł w fotelu i wziął do ręki literatkę z drinkiem, którego sobie przygotował, napił się. Gdy
odstawił ją na stół, spojrzał w stronę kominka, w którym palił się ogień.
— Potter — wyszeptał, a jego oczy zrobiły się czarne niczym smoła.
Sięgnął ręką po jedną z książek, leżących koło niego. Przyjrzał się okładce. „Legilimencja —
poznając wroga”, tak brzmiał tytuł książki. Po krótkim wahaniu otworzył ją i zaczął czytać.
56
***
Harry wszedł do komnat Snape'a z przygotowaną różdżką. Mistrz Eliksirów nie lubił tracić
czasu, dlatego zdziwił się, kiedy mężczyzna zamiast kazać przygotować się mu i oczyścić
umysł, na co zwykle nauczyciel dawał mu niecałe pięć minut, wskazał fotel koło kominka.
Harry usiadł posłusznie i obawa pojawiła się w jego oczach. Czyżby jednak Snape się
rozmyślił? Profesor zajął fotel naprzeciw niego i przyjrzał mu się z uwagą jakby coś
rozważał. Gryfon poczuł się nieswojo z powodu jego milczenia i tych czarnych oczu, które go
obserwowały.
— Chciałem pana przeprosić… Za to jak się zachowałem na ostatnich zajęciach — wydusił z
siebie cicho i niepewnie, spoglądając w te hipnotyzujące oczy.
Snape skrzywił się lekko i ironiczny uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
— Twój problem, panie Potter, polega na tym, że ty najpierw mówisz, a później myślisz. —
Harry zarumienił się lekko i spuścił głowę, wpatrując się w swoją różdżkę, którą nadal
trzymał w dłoni. — Musisz poćwiczyć nad samokontrolą. Chwiejność nastrojów wpływa
również na umiejętności magiczne. Pod wpływem bardzo silnych emocji twoja moc wzrasta
lub maleje. To pierwsze może sprawić, że w pewnym momencie stracisz nad nią kontrolę, a
to drugie może narazić cię na niebezpieczeństwo.
Harry westchnął i rozluźnił się, wpadając głębiej w wygodny i miękki fotel.
— Ma pan na myśli zdarzenie w Skrzydle Szpitalnym? — Snape skinął głową. — Postaram
się bardziej kontrolować.
— Dobrze, ale nie oto mi teraz chodzi — odparł mężczyzna, a następnie jego twarz
spoważniała i zmarszczył brwi, co wzbudziło podejrzliwość w Harrym. — Co wiesz na temat
zaklęcia Legilimens?
Gryfon spojrzał na niego zaskoczony.
— Jest to zaklęcie penetrujące umysł. Przegląda się nim wspomnienia i do rzucenia jest
potrzebny kontakt wzrokowy…
— Jest potrzebny, ale niewymagany — przerwał mu nauczyciel. — Potrafiłbyś je rzucić?
— Zaklęcie?
— A o czym ja mówię? — odparł niecierpliwie. — Oczywiście, że zaklęcie.
— Ee… Nie wiem. Nigdy nie próbowałem.
— W takim razie się nauczysz. — Gryfon zamrugał ze zdziwienia. — Nie jest ono łatwe, ale
powinieneś sobie poradzić — ciągnął dalej profesor. — Wstań.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie i stanął pod drzwiami.
— Ale czemu mam się uczyć tego zaklęcia? — dodał niepewnie.
57
— Dowiesz się i nie gadaj tyle, tylko wypowiedź zaklęcie. Oczyść umysł, odpręż się i wycisz.
Potrzebne jest pełne skupienie podczas jego rzucania.
Gryfon spojrzał na swoją różdżkę i westchnął.
— Legilimens — rzucił gdzieś w przestrzeń.
— Masz patrzeć na mnie, Potter.
— Na pana?
— Kontakt wzrokowy, pamiętasz?
Harry jakby teraz zdał sobie sprawę, co mężczyzna od niego oczekuje i jego ciało ogarnęła
panika.
— Ale nie chcę wchodzić do pana umysłu.
Mężczyzna uniósł prawą brew i przyjrzał się mu z rozbawieniem.
— Podejrzewam, że trzy czwarte uczniów tej szkoły chciałoby teraz być na twoim miejscu i
bezkarnie przechadzkach się po moich wspomnieniach.
Harry posłał mu wściekłe spojrzenie.
— Widocznie należę do tej jednej czwartej — warknął i złość pojawiła się w jego oczach.
Czarne źrenice się niebezpiecznie zwęziły i Gryfon zagryzł zęby, przeklinając swój
niewyparzony język. — Przepraszam — dodał ze skruchą.
— Posłuchaj — zaczął nauczyciel spokojnie i powoli. — Tym razem nie musisz się niczego
obawiać. Pozwalam ci wejść do mojego umysłu i nie zamierzam wyciągać żadnych
konsekwencji, jeśli ci się to uda.
— Profesorze, proszę — wyszeptał zrozpaczony Harry, który miał teraz świeżo w pamięci
jego lekcje na piątym roku. — Niech mnie pan nie zmusza.
— Potter, nie wyrzucę cię z zajęć, jeśli przez przypadek natrafisz na coś, czego nie chciałbym
abyś zobaczył — odparł niecierpliwie, ale stanowczo. — Cokolwiek zobaczysz, wiem, że to
zostanie między nami.
Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem i niedowierzaniem.
— Profesorze, ja naprawdę nie chcę naruszać pana prywatności — odparł z wyraźną rozpaczą
w głosie i Snape przez chwilę miał wątpliwości, czy postępuje słusznie zmuszając chłopaka
do rzucenia tego cholernego zaklęcia. Sam nie był przekonany, czy chce by dzieciak się
wałęsał po jego wspomnieniach. — Dlaczego pan to robi?
Spuścił głowę, aby uniknąć wzroku nauczyciela i zacisnął różdżkę w ręce.
58
Snape po chwili zastanowienia podszedł do niego i delikatnie uniósł mu podbródek, by móc
spojrzeć w jego oczy.
— Na to pytanie sam musisz sobie odpowiedzieć — odparł poważnym i stanowczym tonem,
lecz pozbawionym chłodu. — Nie będę się bronił, więc z wejściem nie będziesz miał
problemów, jeśli tylko się skupisz i oczyścisz umysł.
— Ale ja...
— Potter, to pomoże ci opanować Oklumencję i zrozumieć.
Gryfon zagryzł zęby i wyciągnął różdżkę przed siebie. Snape wrócił na swoje miejsce i
skrzyżował ręce na piersi w oczekiwaniu, aż chłopak wypowie zaklęcie.
— Gotowy?
Harry widząc, że nie ma innego wyjścia, jak tyko rzucić to zaklęcie i modlić się, aby
przypadkiem nie natrafić na coś, co może rozwścieczyć profesora, spróbował ostatniej deski
ratunku.
— Może pan przeniesie…
— Nie — przerwał mu stanowczo. — Nie potrzebuję Myślodsiewni. Przestań więc o tym
myśleć i skup się wyłącznie na tym zaklęciu.
Cóż, przynajmniej próbował. Snape nie dał mu wyboru i nie chciał się sprzeczać z
mężczyzną. Poza tym, poczuł pewną ulgę, że to nie nauczyciel wchodzi do jego umysłu. To
dodało mu pewności siebie.
— Legilimens.
Nic.
— Oczyść umysł — odezwał się Snape. — Skup się.
— Legilemens — wypowiedział bardziej niecierpliwie. Nic się nie działo. — Legilimens!
Harry opuścił różdżkę z lekką irytacją.
— Musisz się rozluźnić. Jesteś za bardzo spięty. Rzucając zaklęcie, postaraj się chcieć
wyciągnąć ze mnie wspomnienia. Sięgnąć po nie.
— Łatwo powiedzieć — mruknął, unoszą ponownie różdżkę.
Snape oparł się o biurko i złośliwy uśmieszek wykrzywił jego usta.
— Wiesz Potter, może masz rację i naprawdę się do tego nie nadajesz. Wiedziałem, że tak
będzie — odparł ironicznym tonem i twarz chłopaka stężała, a jego oczach pojawiła się złość.
— Nie wszyscy mają do tego predyspozycje… Choć przyznam, miałem nadzieję, że tym
59
razem mnie zaskoczysz. Zresztą, jeżeli chodzi o ciebie, to nie powinienem czuć się
rozczarowany.
Czarne oczy Mistrza Eliksirów patrzyły na niego chłodno, a twarz przybrała kpiący wyraz.
Harry zagryzł zęby ze złości i irytacji. Jak on nie znosił tej pewności w oczach nauczyciela,
zwłaszcza, gdy ten sugerował mu, że jest w czymś beznadziejny. Miał ochotę udowodnić
temu nietoperzowi, że się myli. Ścisnął różdżkę w ręce, a w jego oczach pojawiła się
determinacja.
— Legilimens — warknął przez zaciśnięte zęby, nie spuszczając wzroku z tych
obsydianowych oczu, które po chwili się rozmyły i zdał sobie sprawę, że jest w jakimś
pomieszczeniu. Znajdowało się w nim siedem łóżek, a na jednym z nich leżał szczupły
chłopak w szacie Slytherinu i Harry już wiedział, że jest to dormitorium Ślizgonów, a tym
chłopcem jest Snape. W tym wspomnieniu jego nauczyciel wyglądał na szesnaście lub
siedemnaście lat. Leżał na brzuchu i z zainteresowaniem czytał jakąś książkę. Czarne włosy
chłopaka, sięgające mu do ramion, tworzyły zasłonę, która uniemożliwiała Harry'emu
dojrzenie twarzy Ślizgona. Po chwili zza drzwi doszedł go odgłos szybko zbliżających się
kroków i Harry zdał sobie sprawę, że chłopak również je usłyszał, gdyż nagle poderwał się z
łóżka i wrzucił pod nie swoją książkę. Dopiero teraz dostrzegł jego twarz. Nie różniła się od
twarzy obecnego Snape'a. Była tak samo blada, a mroczne spojrzenie przyprawiało o
dreszcze, jednak wyglądała znacznie młodziej i mógł dojrzeć na niej więcej emocji. W
czarnych oczach dostrzegł strach.
Porzucił jednak to wspomnienie, gdyż zaciekawiło go inne.
Tym razem była noc i znajdował się prawdopodobnie w Hogsmeade. W ciemnej uliczce
dostrzegł dwóch mężczyzn w czarnych, długich płaszczach, którzy przemykali się pod osłoną
nocy wąskimi uliczkami. Nie widział ich twarzy, gdyż skrywane były naciągniętym
kapturem. Przystanęli i zaczęli sobie coś szeptać. Chciał już opuścić to wspomnienie, uznając
go za nieciekawe, gdy niespodziewanie zielona błyskawica jakby przeszyła go i Harry o mało
nie krzyknął z przerażenia, gdy zobaczył jak pod nogi upada mu mężczyzna. Miał otwarte
oczy i był martwy, a jego usta były otwarte w bezgłośnym krzyku. Wyglądał na czterdzieści
lat. Harry spojrzał ze strachem przed siebie i zobaczył mężczyznę w czarnej szacie i masce na
twarzy, który wyszedł z cienia i teraz stał w świetle latarni. Z pod kaptura wystawały mu
czarne długie włosy układające się swobodnie na jego ramionach, a w szparach trupiobiałej
maski lśniły mroczne i pełne lodu oczu. Śmierciożerca patrzył na niego z wyciągniętą przed
siebie różdżką. Harry w nagłym przypływie paniki zapragnął wydostać się stąd i ku swojemu
zaskoczeniu nagle przed oczami pojawiła się komnata Mistrza Eliksirów i jego nauczyciel,
wpatrujący się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Chłopak opuścił drżącą dłonią różdżkę i otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak nie
wyszedł z nich żaden dźwięk.
Profesor bez słowa podszedł do niego.
— Dlaczego przerwałeś? — zapytał cichym głosem. — Powiedziałem, że możesz poruszać
się swobodnie.
Gryfon podniósł na niego swoje oczy i poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach.
60
— Nie wiem — odparł niepewnie.
— Nie wierzę. Musiałeś mieć jakiś powód.
Harry westchnął z rezygnacją. Czuł, że nadal lekko drży, a z jakiegoś powodu ten spokojny i
ściszony ton głosu mężczyzny przyprawiał go o szybsze bicie serca.
— Przepraszam — wyszeptał. — Spanikowałem, kiedy… ten mężczyzna… gdy to zaklęcie…
Zamilkł, gubiąc się we własnych słowach i myślach.
— To tylko wspomnienie — odparł Snape, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
— Wiem — odparł niecierpliwie, czując jak szczerość się z niego zaczyna wylewać wbrew
jego woli. — Ale pan rzucił to zaklęcie z taką… łatwością… po prostu podniósł różdżkę i …
Harry nie mógł dokończyć, ale Snape już wiedział, co chłopak chciał powiedzieć i czego się
przeraził.
— …i zabiłem go — dokończył ze spokojem i chłodem w głosie. — To nie było moje
pierwsze morderstwo — zaczął znacznie ciszej, wpatrując się w te zielone oczy, które
wydawały się być nadal trochę przestraszone, ale uparcie były w nim utkwione i jakby
pochłaniały każde słowo, które on wypowiadał. — Każde kolejne przychodzi ci znacznie
łatwiej, aż staje się tak naturalne jak oddychanie, a niektórych nawet uzależnia. Wtedy
przechodzi się granicę, gdzie Zaklęcie Niewybaczalne nie jest już wystarczająco
satysfakcjonujące i pragnie się używać bardziej wyrafinowanych metod uśmiercania i
zadawania bólu, choć powiedziałbym raczej, bardziej… efektownych.
Mroczne oczy Snape'a zalśniły takim samym blaskiem jak w tym wspomnieniu i Harry
instynktownie się cofnął, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który teraz go przerażał nawet
bardziej niż Voldemort. Wyraz czarnych oczu złagodniał i Mistrz Eliksirów wyprostował się,
krzyżując ręce na piersi.
— Nie mówię tego, aby cię przerazić — odparł z typowym dla siebie chłodem. — Jedynie
chcę ci uświadomić jak niebezpieczne jest zagłębianie się w Czarnej Magii. Niszczy ona to,
co się nazywa człowieczeństwem i zdolnością do odczuwania emocji. Zabija świadomość
moralności własnych uczynków — zamilkł na moment. — Myślę, że na dzisiaj wystarczy.
Poszło ci całkiem dobrze, trzeba było cię tylko lekko zmobilizować. — Złośliwy uśmieszek
pojawił się na jego twarzy i Harry odczytał go bezbłędnie. Snape go po prostu podpuścił
swoimi kąśliwymi uwagami na temat rozczarowania i jego nieudolności. — Jutro o tej samej
porze i nie zapomnij oczyścić umysłu przed snem. Następnym razem, kiedy jakieś moje
wspomnienie cię zaniepokoi, to po prostu zapytaj. Niewiedza może być niebezpieczna —
dodał z ledwie dostrzegalnym błyskiem w oczach do zaskoczonego tym razem chłopaka.
— To będziemy to kontynuować?
— Oczywiście. Wykazujesz większy talent do Legilimencji niż Oklumencji i wykorzystamy
to, abyś nauczył się bronić własny umysł. Jest już późno, idź do siebie.
61
Harry spojrzał na niego z lekkim zawrotem głowy. Po pierwsze, Snape go chyba pierwszy raz
w ciągu pięciu lat pochwalił, a po drugie, nadal jego ciało przeszywało przerażenie, gdyż zdał
sobie sprawę, że na kolejnych lekcjach może natrafić na gorsze wspomnienia niż te, a
wcześniejszy ton głosu mężczyzny wręcz mu to obiecał.
— Tak. Dobranoc — odparł z wahaniem i wyszedł z komnaty, a myśli w jego głowie kłębiły
się wokół osoby Snape'a i jego słów.
Mistrz Eliksirów zamknął za nim drzwi, rzucając zaklęcie ochronne i usiadł w fotelu
wyraźnie wyczerpany. Zamknął oczy i znieruchomiał. Zaczynał mieć wątpliwości, co do
swojej decyzji.
— Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś, Severusie?
Mężczyzna otworzył oczy i zatopił swój wzrok w wysokiej postaci wychodzącej z jego
kominka, która właśnie otrzepywała swoją długą szatę z popiołu.
— Jedynie stosuję się do twoich rad, Albusie. — Niewinny uśmiech się pojawił na jego
twarzy.
Dumbledore podszedł do fotela i usiadła naprzeciwko niego. Machnął ręką i na ławie
pojawiły się dwie filiżanki parującej herbaty i talerz z czekoladowymi ciasteczkami, na
których widok Mistrz Eliksirów lekko się skrzywił.
— Cieszę się, że zdecydowałeś się na zmianę ról, ale nie musiałeś go straszyć.
Twarz Severusa nabrała powagi i stanowczości.
— Sam powiedziałeś, że chłopak jest narażony bardziej niż ktokolwiek inny na dokonanie,
nazwijmy to, złego wyboru. Im prędzej zrozumie konsekwencje takich, a nie innych czynów,
tym lepiej dla niego i dla nas.
— On nie powinien się bać Czarnej Magii, Severusie — odparł spokojnie, przyglądając się
mu z uwagą z nad swoich połówek okularów. — On powinien ją zrozumieć.
— Zdaję sobie z tego sprawę, ale oprócz rozumienia on musi czuć do niej respekt. Osobiście
wolałbym, aby Potter był po tej stronie, a nie po przeciwnej.
— Sądzisz, że mógłby zostać wciągnięty?
— Na Merlina, Albusie — zirytował się mężczyzna. — To ty cały czas sugerujesz, że
mógłby.
— Chcę poznać twoje zdanie. — Głos dyrektora był spokojny i opanowany.
Snape wziął filiżankę do ręki i napił się łyk gorzkiej herbaty. Przyjemne ciepło wypełniło jego
żołądek i nieznacznie się odprężył.
— Tak. Uważam, że ma do tego predyspozycje i nie bez powodu Czarny Pan chce go zabić.
Jego zdolności do Obrony przed Ciemnymi Mocami, spostrzegawczość i umiejętność
62
szybkiego reagowania na zagrożenie, wręcz instynktowna, także znajomość mowy węży i ta
łatwość ulegania emocjom…
— Tak, to prawda — przytaknął Dumbledore, przerywając mu. — Uczucia to potężna broń,
Severusie. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak potężna. Mogą ocalić jak i doprowadzić do
zguby. — Stary czarodziej zamyślił się i Snape wolał mu nie przerywać, zwłaszcza, że nie
bardzo wiedział, co Dumbledore miał na myśli. — W każdym bądź razie, ufam ci i wierzę, że
świetnie sobie poradzisz z Harrym.
Snape prychnął i odstawił pustą filiżankę na ławę.
— Dziękuję Merlinowi, że nie jestem pełno etatowo jego opiekunem — odparł widząc, że
stary czarodziej wstaje z fotela i podchodzi do kominka, aby najprawdopodobniej wrócić do
siebie. Dyrektor odwrócił się do niego i Severus zobaczył, jak w jego jasnoniebieskich oczach
na jeden moment pojawia się dziwny blask. Coś jak rozbawienie.
— Dobranoc, Severusie — odparł, znikając w płomieniach.
Snape został sam w komnacie i przez chwilę wpatrywał się w płonący ogień. Myśli ponowie
kłębiły mu się przy Potterze. Chłopakowi udało się wejść w jego umysł przy trzeciej próbie.
Jemu samemu udało się to dopiero po tygodniu ćwiczeń. Niewątpliwie dzieciak miał talent do
Legilimencji i to Severusa najbardziej niepokoiło. Osobiście wolałby, aby wykazał takie
umiejętności w Oklumencji, ale, jak widać, nie można mieć wszystkiego. Teraz miał nadzieję,
że Potter okaże się na tyle inteligentny, aby załapać podobieństwa między tymi dwoma
dziedzinami magii. Gdy to mu się uda, to z Oklumencją pójdzie już o wiele lepiej.
Machnął różdżką w kierunku ławy i filiżanki wraz z ciastkami znikły. Zegar na ścianie
wskazywał piętnaście po dwudziestej drugiej.
***
Pierwszy tydzień sierpnia minął bardzo szybko i wakacje w zastraszającym tempie zbliżały
się do końca. Po chłodnym i obfitującym w przelotne opady lipcu, sierpień okazał się
wyjątkowo upalnym i dusznym miesiącem.
Na bezchmurnym niebie słońce wznosiło się już bardzo wysoko i świeciło niemiłosiernie.
Harry rozłożył się wygodnie pod drzewem, którego rozłożysta korona dawała odrobinę cienia
i zaczytał się w książce do Obrony przed Ciemnymi Mocami, z której mieli korzystać na
szóstym roku. Na początku sierpnia dostał od McGonagall spis wszystkich obowiązujących
książek i po wyborze przedmiotów, które zamierzał kontynuować, Hagrid kupił mu wszystkie
potrzebne książki, jak i przybory na kolejny rok. Harry chciał osobiście iść na ulicę Pokątną,
ale opiekunka kategorycznie zabroniła mu się ruszać poza obręb szkoły i błoni, gdzie sięgały
zaklęcia ochronne. Była do tego stopnia nieugięta, że musiał się pogodzić z faktem, że nie
zobaczy Hermiony i Rona, aż do rozpoczęcia roku szkolnego.
Pocieszające było to, że nikt go nie pilnował, gdy był na terenie szkoły i nie naruszał jego
prywatności. Harry zamknął książkę i położył się na plecach, wpatrując się w poruszane
delikatnym wiatrem zielone liście. Miał cały dzień dla siebie, gdyż była niedziela, a w soboty
i niedziele nie musiał chodzić na zajęcia Oklumencji. Chociaż z drugiej strony, nie
przeszkadzałoby mu, gdyby nagle Snape zakomunikował, że ma się o dziewiętnastej zjawić w
63
jego w kwaterach na dodatkowe zajęcia. Nie może powiedzieć, że polubił te lekcje, ale
przynajmniej nie był sam i mógł z kimś pogadać. Oczywiście Snape nie był wymarzonym
towarzystwem, ale jedynym w tym ogromnym i pustym zamku, który miał dla niego czas.
Hagrid niestety musiał wyjechać i z tego co mu powiedział, miał wrócić dopiero na
rozpoczęcie roku szkolnego. Co do profesora Lupina, to przypuszczał, że ten jest na jakiejś
misji, ale tego nie był pewien. W każdym razie nie zamierzał o niego pytać Snape'a w obawie,
aby go nie rozłościć. Dumbledore'a oczywiście nie było w zamku, a McGonagall jako
wicedyrektora miała na głowie cały zamek i przygotowania związane z rozpoczęciem roku
szkolnego.
Harry wstał i usiadł pod drzewem, opierając się o pień. Wyciągnął ze swojej torby książkę o
Oklumencji z zamiarem doczytania jej do końca. Snape zaznaczył, że na następne zajęcia,
czyli w poniedziałek, ma mieć ją przeczytaną. Uśmiechnął się do siebie, czując ogromną ulgę,
że profesor przerwał lekcje Legilimencji i wrócił do uczenia go Oklumencji.
Cztery dni wcześniej…
— Legilimens.
Stał w jakimś w domu, który zdecydowanie należał do mugoli. Wywnioskował to z urządzeń
elektrycznych, które się w nim znajdowały i wystroju wnętrza. Czarodzieje nie posługiwali
się sprzętem elektrycznym, gdyż nie wiedzieli, jak on działa. Za oknem panowała ciemność, a
w pomieszczeniu półmrok. Na stoliku paliła się jedynie lampka nocna, a na koło niej stał
elektroniczny zegarek wskazujący dwudziestą pierwszą czterdzieści pięć. Na liliowym
dywanie koło kanapy leżała mała dziewczynka, około siedmioletnia, była martwa. Jej
orzechowe i nieruchome oczy wpatrywały się w sufit, a twarz zastygła w grymasie bólu.
Miała na sobie jasnoniebieską piżamę w granatowe kwiatuszki. Postać w czarnym płaszczu
stała naprzeciwko tej dziewczynki i miała wyciągniętą różdżkę. Następnie opuściła ją i
szybkim ruchem zsunęła kaptur z głowy. Na bladej twarzy jedynie czarne oczy lśniły dzikim
blaskiem, pełnym zadowolenia.
Harry zadrżał.
— Zrobiłeś to, Severusie?
Z innego pomieszczenia, które było kuchnią, wyszła jeszcze jedna również znajoma postać.
Był to Lucjusz Malfoy, który trzymał za nadgarstki młodą, może trzydziestopięcioletnią
kobietę, o długich kasztanowych włosach i tak samo orzechowych oczach jakie miała ta mała
dziewczynka. Kobieta wyrywała się i krzyczała, lecz żaden dźwięk nie wychodził jej z ust,
jak Harry wywnioskował musiała być potraktowana zaklęciem uciszającym. Jedynie łzy
spływały po jej bladej i przerażonej twarzy.
— Tak — odparł lodowatym głosem Snape. — Mała nie żyje i jej ojciec również. — Wskazał
na kanapę, zza której wystawała nieruchoma ręka zaciśnięta na słuchawce telefonicznej.
— Bardzo dobrze. Czarny Pan będzie zadowolony.
— Lucjuszu, możesz mi powiedzieć, dlaczego ona jeszcze żyje? — zwrócił się chłodnym
głosem do Malfoya, a ten spojrzał na niego z lekkim i raczej sugestywnym uśmiechem.
64
— Widzisz mój drogi przyjacielu… — przerwał i delikatnie musnął wargami szyję kobiety,
na co ta wpadła w panikę i chciała się ponownie wyrwać z jego silnego uścisku. — …to
wyjątkowo piękna kobieta, jak... na szlamę i szkoda by było nie skorzystać z jej wdzięków
zanim… — urwał ponownie i jego dłoń, wędrując po jej karku, zatrzymała się na gładkiej
szyi, delikatnie się na niej zaciskając. Przerażona kobieta znieruchomiała ze strachu, a jej
oddech wyraźnie przyspieszył z powodu paniki.
— Nie mamy na to czasu — warknął w jego stronę Snape. — Wiesz, że nasz Pan nie lubi
czekać.
— Nie denerwuj się, zdążymy. A ty — odparł blondyn i przyciągnął do siebie drżącą
dziewczynę, która nie miała żadnych szans, aby się mu wyrwać, gdyż jej ręce były
skrępowane niewidzialnymi więzami. — Będziesz robić to, co ci każę.
Jego szare oczy zabłysły władczo, a ręka przeniosła się z jej szyi i wsunęła się za dekolt
cienkiej, jedwabnej koszuli nocnej, by zacisnąć się na jej piersi.
Harry poczuł mdłości i natychmiast porzucił to wspomnienie. Nie chciał tego dalej oglądać.
Chciał się z tego koszmaru wydostać, ale czerwone oczy, które pojawiły się z nikąd, przykuły
jego uwagę i nie pozwoliły mu na wycofanie się.
Harry pochwycił zachłannie kolejne wspomnienie Snape'a.
Ogromna sala wypełniona postaciami w czerni, które miały białe maski na twarzy. Tworzyły
one krąg, pośrodku którego Mistrz Eliksirów klęczał przed samym Lordem. Snape krzyknął,
gdy jego Pan przybliżył różdżkę, aby wypalić mu Mroczny Znak. Gryfon tym razem skupił
się nie na swoim nauczycielu, a na Voldemorcie, na jego czerwonych i demonicznych oczach.
Zupełnie zapomniał, że jest we wspomnieniu. Czuł nienawiść i złość do tego sadysty, a w tym
uczuciu nie było strachu czy przerażenia, jedynie pogarda i chęć zemsty. Stał tam wpatrując
się w te oczy i mając wrażenie, że wszystko się wokół niego zatrzymało. Nagle poczuł, że coś
lub ktoś chce go wyrzucić z tego wspomnienia, lecz on się go usilnie trzymał i z jakiegoś
powodu nie chciał go porzuć. Starał się opierać, ale jednak zdał sobie sprawę, że jest zbyt
słaby i poddał się.
Gdy otworzył oczy, był wyczerpany i głowa mu pękała. Syknął, chwytając się za czoło w
miejscu, gdzie znajdowała jego blizna. Upadł na kolana z jękiem, gdyż blizna piekła go
okropnie wywołując szczypanie w oczach. Na moment stracił orientację, gdzie się znajduje i
co się właściwie stało. Jak we mgle zdał sobie sprawę, że czyjeś silne ramiona podniosły go i
posadziły w miękkim fotelu, a następnie chłodny i szklany brzeg naczynia dotknął jego
drżących ust. Przyjemny w smaku płyn wlał się do jego gardła i po chwili ciepło rozeszło się
po napiętym ciele, a ból głowy zelżał mijając powoli. Jego oddech stał się spokojny i
miarowy.
— Tego się nie spodziewałem — doszedł Harry'ego poważny i lekko zdenerwowany głos.
Chłopak otworzył oczy, dochodząc do siebie. Głowa przestała go boleć i zdał sobie sprawę,
co się stało i gdzie się znajduje. — Wszystko w porządku?
— Tak. Chyba tak — odparł niepewnie, patrzą na klęczącego przed nim Snape'a, który
trzymał szklankę z jakimś płynem. Trochę piekły go oczy.
65
— Wypij to do końca. — Wsunął mu pewnym ruchem szklankę do ręki i gdy dzieciak wypił
całą jej zawartość bez żadnych protestów, mężczyzna wstał i zabierał puste naczynie.
Następnie usiadł naprzeciwko chłopaka.
— Co się dokładnie stało? Przy tym ostatnim wspomnieniu z trudem wyrzuciłem cię ze
swojego umysłu — zapytał, nachylając się w jego stronę i przypatrując się mu uważnie
czarnymi oczami.
— Przepraszam.
— Nie masz za co przepraszać. Powiedziałem ci, że możesz się swobodnie poruszać. —
Harry spojrzał na niego z ulgą i zmieszaniem w zielonych oczach. — Zablokowałem cię, bo
odniosłem wrażenie, że tam utknąłeś i nie wiedziałeś jak się wydostać. Co się stało?
Gryfon spojrzał na profesora i wpadł głębiej w fotel. Nie wiedział co ma powiedzieć, gdyż
nadal miał mętlik w głowie. Jednak te mroczne oczy, które na niego teraz patrzyły, w dziwny
sposób uspakajały go i sprawiały, że czuł się bezpiecznie i dobrze. Potrzebował tych oczu, ich
przerażającej i władczej czerni, która dawała mu oparcie i zrozumienie.
— Nie wiem dokładnie co to było, ale po tym wspomnieniu z Malfoyem, chciałem się
wydostać. Zanim zdążyłem to zrobić… jego oczy jakby mnie wciągnęły w to wspomnienie i
nie chciały puścić, to znaczy wydaje mi się, że to ja nie chciałem…
— Wyjść? — dokończył za niego mężczyzna.
— Tak.
Snape wyczarował dwie filiżanki gorącej herbaty i jedną podał chłopakowi, który napił się
ciepłego płynu.
— Wydaje mi się, że nienawiść do Czarnego Pana pozbawiła cię kontroli nad sobą. — Harry
spojrzał na niego ze strachem. — Zapomniałeś, że jesteś we wspomnieniu i on nie jest
prawdziwy. Dlatego nie mogłeś się wydostać — odparł ze spokojem biorąc łyk herbaty. Sam
czuł się wyczerpany. Wyrzucenie chłopaka z umysłu wcale nie było prostą sprawą,
zwłaszcza, że pierwszy raz spotkał się czymś, co można by nazwać zagubieniem w myślach.
Ten dzieciak bronił się niezwykle skutecznie.
— Więc czemu bolała mnie blizna?
Mężczyzna zamyślił się marszcząc brwi.
— Jesteś połączony z Czarnym Panem i obaj odczuwacie własne emocje, jeśli są
wystarczające silne, intensywne. A przed chwilą, twoja do niego niechęć, a raczej
powiedziałbym nienawiść, mogła wywołać te bóle. Chwilo nic innego nie przychodzi mi do
głowy.
Na długi moment zapanowało milczenie.
— Nie chcę więcej tego robić. — Podniósł zielony wzrok znad parującego płynu w filiżance,
którą nerwowo obracał w dłoniach. — Wróćmy do nauki Oklumencji.
66
— Potter, czy nie wydaje ci się, że to ja powinienem…
— Ufam panu — przerwał mu chłopak i Snape chciał coś powiedzieć, ale zamilkł, czekając
na dalszą część jego wypowiedzi. — Przez te kilka dni wydaje mi się, że zrozumiałem o co
panu chodziło. W Legilimencji, tak jak w Oklumencji, jest potrzebne skupienie, rozluźnienie i
oczyszczenie umysłu, aby rzucić to zaklęcie. — Harry wstrzymał powietrze i spojrzał pewnie
w czarne oczy, które nadal wpatrywały się w niego z zainteresowaniem i chłodnym
opanowaniem. — Po prostu strach mnie paraliżował i dlatego nie mogłem się skupić, aby
pana odeprzeć. Jednak sądzę, że tym razem nauka pójdzie mi o wiele lepiej.
— Jesteś tego pewien?
— Tak.
— W porządku — odparł, odkładając pustą filiżankę na ławę. W głębi czuł pewną
satysfakcję, że Potter w końcu załapał istotę tych lekcji. Fakt, doszedł do tego niezbyt szybko,
ale jak na niego, to i tak ogromny sukces. Wreszcie zaczął używać tego, co niektórzy
nazywają mózgiem. Teraz jedynie był ciekawy efektów. — Od jutra wracamy do Oklumencji.
— Snape dostrzegł ulgę na twarzy chłopaka i złośliwy uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
— Mam nadzieję, że tym razem będą jakieś postępy w twojej nauce. Jeszcze jedno, bądź tak
dobry i na przyszłość nie przerywaj mi, kiedy mówię, nie znoszę tego. Przez pięć lat nauki w
Hogwarcie powinieneś się w końcu tego nauczyć.
Harry nic nie odpowiedział, jedynie zagryzł zęby i Mistrz Eliksirów już wiedział, że chłopak
powstrzymywał się przed komentarzem. Widać, że pilnował się. Samokontrola, chłopak
zaczął go słuchać. Niesamowite.
— Na dziś wystarczy. Powinieneś się wyspać.
Chłopak odstawił filiżankę na ławę i wstał z fotela. Zanim jednak wyszedł, odwrócił się do
profesora.
— To wcześniejsze wspomnienie. Czy Malfoy… on…
Mistrz Eliksirów spojrzał na niego i jego czarne źrenice zwęziły się, a twarz stężała.
— Zgwałcił ją i zabił — odparł chłodno i mięśnie twarzy Harry'ego napięły się, a złość
pojawiła się w jego oczach.
— Czemu Vol… on — dodał, widząc niezadowolenie na twarzy Snape'a. — Czemu chciał
ich śmierci?
— To była bardzo bogata rodzina. Czarnemu Panu chodziło szczególnie o mężczyznę, który
był mugolskim ministrem w tym czasie. Chciał go usunąć, gdyż był dla niego kłopotliwy.
Przy okazji kazał pozbyć się całej rodziny ku przestrodze dla innych, jego następców. To
tylko polityka, Potter. Idź już do siebie i nie myśl o tym.
Właśnie tego wieczora między nim a Snape'em nastąpił przełom, który nieznacznie złagodził
ich stosunki do siebie. Harry uśmiechnął się przewracając kolejną kartkę książki. Przez
67
ostatnie dwie lekcje Oklumencji udało mu się odeprzeć atak Snape'a prawie za każdym
razem. Wprawdzie użył do tego różdżki, ale na początek to już było coś. Nawet profesor nie
spodziewał się takich postępów, oczywiście nie przyznał się do tego, ale jego mina po
czwartej udanej próbie wyrzucenia go z umysłu mówiła sama za siebie. Zaskoczenie
mężczyzny i udane próby odparcia jego ataków napełniły go nadzieją i poczuciem satysfakcji.
To było wspaniale uczucie, nie czuł się tak szczęśliwy i zadowolony od wielu dni i był
naprawdę z siebie dumny. To małe zwycięstwo znaczyło dla niego bardzo wiele. Nie był już
taki słaby. Teraz wszystko wydawało się być o wiele prostsze.
Harry przewrócił kolejną kartkę z uwagą śledząc tekst. Zostało mu jeszcze kilka stron i
według jego obliczeń do obiadu powinien spokojnie ją skończyć. Miał jeszcze dwie i pół
godziny czasu. Zupełnie pogrążony czytaniem, nie zwrócił uwagi na ognistego ptaka, który
chował się między gałęziami. W cieniu liści czyścił sobie złote i lśniące pióra, które mieniły
się barwami tęczy pod wpływem przedzierających się promyków słońca przez koronę drzewa.
Fawkes od czasu do czasu z zainteresowaniem przyglądał się chłopcu swoimi lśniącymi od
ognia oczami.
***
Tydzień później.
Harry wracał z zajęć Oklumencji wyczerpany i z okropnym bólem głowy. Wprawdzie Snape
dał mu eliksir na uśmierzenie tej dolegliwości, ale zakazał mu go używać zbyt często, aby się
od niego nie uzależnić. Znając jego zdolności i znajomość profesora w dziedzinie eliksirów,
wolał się zastosować do jego zaleceń.
Dzisiaj Snape trzymał go na zajęciach wyjątkowo długo. Gdy wychodził z jego komnat było
już sporo po dwudziestej drugiej. Z reguły kończyli o dwudziestej pierwszej lub co najwyżej
dwudziesta pierwsza piętnaście. Po wyczerpujących zajęciach miał teraz jedynie ochotę na
sen. Zmierzał właśnie w kierunku wieży Gryffindoru, gdy do jego uszu dobiegł znajomy
dźwięk. Płacz. Harry znieruchomiał na moment i serce zaczęło bić mu szybciej.
Znowu.
Zupełnie o tym zapomniał. Rozejrzał się nerwowo po korytarzu, ale nikogo w nim nie było.
Decyzję, aby sprawdzić, jakie jest źródło tego dźwięku podjął prawie natychmiast. Teraz był
już pewny, że nie miał omamów słuchowych i naprawdę ktoś płakał. Chciał wiedzieć, kim
jest ta osoba, a ostatnim razem przeszkodził mu w tym Filch. Skierował się w kierunku tego
dźwięku i zdał sobie sprawę, że znowu idzie w stronę gabinetu woźnego. Cholera, to nie jest
najlepszy pomysł, pomyślał z roztargnieniem, rozglądając się dookoła. Jednak droga była
wolna, a płacz nie ustawał, wręcz przybierał na swojej sile i dzwonił mu w uszach bardzo
wyraźnie.
Ruszył do przodu nasłuchując uważnie. W momencie, kiedy miał skręcić w korytarz, w
którym mieścił się gabinet Filcha, ostre i groźne prychnięcie sprawiło, że cofnął się
gwałtownie wpadając na ścianę.
— Jak nie Filch, to ta cholerna kotka — warknął w jej stronę, opierając się o ścianę i
przymykając oczy. Serce waliło mu jak młotem. Kotka obserwowała go swoimi błyszczącymi
w półmroku oczami. Stał chwilę pod ścianą, aby uspokoić swój oddech i wpatrywał się w
68
złośliwe stworzenie, które nie zamierzało się ruszyć z miejsca. — Dobrze, już mnie nie ma —
warknął z irytacją.
Wolał nie ryzykować spotkania z Filchem, który w każdej chwili mógł się tu pojawić.
Spojrzał jeszcze tęsknie w stronę korytarza i drzwi gabinetu, które znajdowały się niecałe pięć
metrów od niego i po chwili postanowił się wynieść z tego miejsca, aby nie wpakować się w
jakieś kłopoty. Płacz ustał, więc nie było sensu tu sterczeć. Ponownie nie udało mu się
sprawdzić co to było, ale przynajmniej miał już pewność, że za pierwszym razem, nie były to
halucynacje. Teraz musiał znaleźć sposób, aby dostać się do gabinetu i sprawdzić to. Problem
polegał na tym, że woźny praktycznie przez całe wakacje siedział u siebie i w każdej chwili
mógł się na niego natknąć. Jedynym rozwiązaniem było poczekać do rozpoczęcia roku
szkolnego, kiedy Filch będzie miał mnóstwo roboty. Przyłapywanie uczniów w nocy na
korytarzach to jego ulubione zajęcie i jest czasochłonne, a wtedy woźnego nie było w pobliżu
gabinetu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby się do niego włamywać, bo i po co?
Uczniowie z reguły szerokim łukiem omijali gabinet Snape'a jak i Filcha.
***
— Musisz się skupić — odparł Snape. — Potrafisz odeprzeć atak różdżką w bezpośredniej
konfrontacji, ale Czarny Pan atakuje cię bez jej użycia i także bardziej doświadczeni
czarodzieje w Legilimencji również jej nie używają, choć bez różdżki to zaklęcie ma słabszą
moc i jest łatwiejsze do odparcia.
— Dobrze, profesorze — westchnął Harry któryś raz z rzędu, gdy kolejny raz nie udało mu
się odeprzeć zaklęcia Snape'a pomimo, że był w tym już coraz lepszy. Z różdżką radził sobie
za każdym razem, ale bez niej szło mu o wiele gorzej. Nauczyciel zabronił mu jej używać i
kazał polegać jedynie na własnym umyśle, co wcale nie było łatwe. — Po prostu zablokuj
swój umysł. Na trzy. Raz… dwa… trzy… Legilimens.
Nagle wszystko się rozmazało i poczuł obecność Snape'a.
Ministerstwo i on wypowiadający Zaklęcie Niewybaczalne, a przed nim Bellatrix...
Fala ciepła rozlała się po jego całym ciele. Nie! Niechciał, aby ktokolwiek to widział. Nigdy!
Wizja znikła i już wiedział, że się mu udało. Poczuł to, choć wiedział, że odparł zaklęcie o
wiele za późno.
— Potter — usłyszał syknięcie Snape'a, w którym dało się słyszeć złość. Harry otworzył
momentalnie oczy. Zamarł. Snape wstawał z podłogi, na której leżało kilka rozlanych
eliksirów i trzymał się za lewe ramię. Jedna półka w jego szafce z eliksirami była
przekrzywiona, a szyba w drzwiczkach roztrzaskana. Oczy Profesora wyrażały coś w rodzaju
zdziwienia zmieszanego z gniewem.
— Ja… przepraszam. — Podbiegł do mężczyzny przestraszony. — Nie chciałem… nic panu
nie jest…? — Spojrzał ze strachałem na szkła z rozbitych buteleczek i złamane drzwiczki, a
następnie na ramię, za które trzymał się nauczyciel. Biały rękaw jego koszuli zabarwiał się
czerwienią krwi, która tworzyła coraz większą plamę na śnieżnobiałym materiale. Gryfon
wstrzymał oddech. — Musi pan iść do Skrzydła Szpitalnego.
69
— Nie ma mowy — warknął Snape, opierając się o krawędź blatu biurka i posyłając lodowate
spojrzenie chłopakowi.
— Ale… — Harry nie dokończył, gdyż wyraz oczu Snape'a skutecznie go uciszył. — W
takim razie, trzeba to opatrzyć — odparł z przejęciem, wodząc wzrokiem po półkach z
eliksirami. Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek na to odpowiedzieć, chłopak przywołał
zaklęciem dwie małe buteleczki. W jednej był eliksir dezynfekujący, a w drugiej tamujący
krwotoki. — Czy mógłby pan… to ściągnąć? — zapytał nieśmiało, wskazując na koszulę i ku
swojej irytacji zrobiło mu się gorąco.
Snape natomiast spojrzał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, który równie dobrze
mógłby wyrażać zszokowanie.
— Sam sobie poradzę — warknął, dochodząc do siebie i odtrącając rękę chłopaka, która
kierowała się do rękawa koszuli. — Nie potrzebuję pomocy.
Z lekką irytacją Mistrz Eliksirów zamiast ściągnąć koszulę rozciął rękaw prostym zaklęciem.
Harry nagle poczuł coś jak… rozczarowanie? Potrzasnął głową z irytacją, odganiając tą
niepokojącą myśl i zmarszczył brwi, przyglądając się ranie. Nie wyglądało to groźnie, ale
szklany odłamek utkwił w ramieniu. Delikatnie palcami usunął go, a dla pewności użył
jeszcze zaklęcia przywołującego, które wyciągnęło trzy mniejsze fragmenty szkła, które były
wbite głębiej. W ciszy odkręcił fiolkę i nalał sobie na gazę eliksiru dezynfekującego, a
następnie przyłożył ją do rany, niechcący dotykając palcami skóry. Rumieniec wpełzł na jego
policzki. W pierwszej chwili zganił się za ten kompletnie nieuzasadnioną reakcję. Przecież
nie miał żadnego powodu, aby czuć się zażenowanym. Po prostu udzielał pierwszej pomocy.
To wyjaśnienie zdołało przekonać go na tyle, aby przestał czuć się jak kretyn, ale wcale nie
tłumaczyło wyraźnie szybszego bicia serca.
Snape nawet się nie skrzywił, co zdziwiło Harry'ego, gdyż z doświadczenia wiedział, że ten
eliksir okropnie piekł. Nawet, gdy rana była mała i niegroźna.
— Możesz mi wyjaśnić, Potter, co to było za wspomnienie? — przerwał ciszę profesor.
Dłonie Harry'ego zatrzymały się na moment, a następnie wróciły do przemywania rany.
— To znaczy?
— Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi? — warknął groźnie.
— Przecież pan widział — odparł cicho i mężczyzna poczuł, że ciepłe i delikatnie dłonie
chłopaka zadrżały na jego ramieniu. Na moment wstrzymał oddech.
Drżenie tych palców sprawiło, że dreszcz przebiegł mu wzdłuż ramienia rozchodząc się
przyjemną falą po ciele. Zdecydowanie zbyt przyjemną.
— W porządku? — zapytał z niepokojem, czując pod palcami jak mięśnie Snape'a się
napinają.
— Tak — wysyczał przez zaciśnięte zęby mężczyzna, starając się ukryć swoje
zdenerwowanie, co przyszło mu dość łatwo.
70
Harry skończył przemywać ranę, która zaczęła się zabliźniać, aż znikła zupełnie.
— Skończone — odparł, odkładając buteleczkę z eliksirem przeciwkrwotocznym na blat
biurka.
Snape wymamrotał zaklęcie, wskazując na swój rękaw i naprawiając koszulę, a następnym
zaklęciem oczyścił ją z plam krwi. Jego czarne oczy przeniosły się na chłopaka i Harry miał
wrażenie, jakby na moment dostrzegł w nich coś dziwnego. Coś co sprawiło, że w jego żyłach
krew zaczęła szybciej krążyć. Jednak za nim zdążył połączyć to uczucie z przyczyną, Mistrz
Eliksirów odwrócił się od niego i usiadał za swoim biurkiem. Gdy ponownie na niego
spojrzał, jego oczy były chłodne i pełne wyczekiwania. Wskazał na krzesło stojące naprzeciw
niego i Harry z obawą na nim usiadł.
— Więc? Czekam na wyjaśnienie.
Zapanowała na moment cisza.
— Chciałem na nią rzucić Niewybaczalne — odparł w końcu chłodno. — Ale mi nie wyszło
— dodał z goryczą i zawiedzeniem, które kompletnie nie spodobało się Mistrzowi Eliksirów.
— Na Merlina, Potter, to jest jedno z Zaklęć Niewybaczalnych — syknął gniewnie,
spoglądając mu w zielone oczy. — Nie bez powodu się tak nazywają. Miałeś cholerne
szczęście, że nie udało ci się go rzucić poprawnie. Gdyby ministerstwo się dowiedziało,
mógłbyś wylecieć ze szkoły!
— Ona na to zasługiwała — odparł lodowato, zaciskając ręce w pięści i czarne źrenice jego
nauczyciela zwęziły się niebezpiecznie.
— Potter, tu nie chodzi o to czy zasługiwała, czy nie. — Głos Snape ku zaskoczeniu
Harry'ego był cichy i tym razem opanowany, choć w oczach profesora płonęła wyraźna
nienawiść. Jednak Harry nie odczuł, aby była skierowana do niego. — Wbrew temu co
myślisz, doskonale zdaje sobie sprawę, co do niej czujesz. Nie przerywaj mi — odparł
chłodno, widząc, że chłopak zamierza zaprzeczyć. — Nie tylko twój ojciec chrzestny zginał z
jej ręki — odparł niezwykle cicho i Harry przez moment miał wrażenie, że twarz mężczyzny
nieznacznie zbladła. — Granica między ciemną a jasną stroną magii jest bardzo cienka, a jak
ją przekroczysz, nie zawsze jesteś w stanie wrócić. Wracając skazujesz się na życie w
poczuciu winy, a wierz mi, to żadne życie.
— Ale ona zabiła…
— Zabiła i będzie dalej zabijać — przerwał chłodno i Gryfon spojrzał na niego z
zaskoczeniem i gniewem w oczach. — Jednak zapłaci za to. Wcześniej czy później, ale
zapłaci. Wierz mi. — Chłopak chciał coś odpowiedzieć, ale zamilkł i wpatrywał się w swoją
różdżkę. — Dyrektor wie o tym zaklęciu?
— Nie — odparł i spojrzał na Snape'a, który doskonale widział przerażenie na twarzy
Gryfona.
71
— Już na początku ci powiedziałem, że to co się dzieje na naszych lekcjach zostaje tylko
między nami. Nie zamierzam mówić o tym dyrektorowi. Jeżeli będziesz chciał, aby o czymś
wiedział, to sam mu powiesz.
Ulga pojawiła się w oczach chłopaka i skinął głową.
— Na dziś wystarczy. — Zerknął z żalem na rozbite eliksiry. — Udało ci się odeprzeć mnie
umysłem. Jednak musisz dalej ćwiczyć i panować nad emocjami, aby zajęcia nie kończyły się
tak jak dzisiaj. Zaczniemy ponownie po rozpoczęciu roku szkolnego, na razie nie ma sensu
ich ciągnąć.
— Przepraszam.
— Możesz iść i zastanów się nad tym, co ci powiedziałem.
Harry nic nie odpowiedział. Otworzył drzwi i pożegnawszy się wyszedł z jego gabinetu.
Snape patrzył się przez chwilę w zamknięte drzwi, aby po chwili schować twarz w dłoniach.
Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł się zagubiony we własnych myślach i uczuciach. To
wspomnienie Pottera, uświadomiło mu jak bardzo ten chłopak jest do niego podobny i ten
nagle odkryty fakt nim wstrząsnął. Czysta nienawiść, którą dostrzegł w tych zielonych oczach
przeraziła go. Gdyby nie inne emocje, takie jak ból, żal i rozpacz po Blacku, to zaklęcie
zostałoby rzucone z całą mocą i to już przy pierwszej próbie. Nienawiść chłopka do tej
kobiety wydawała się nawet większa niż ta do Czarnego Pana.
Snape zadrżał. To przez nienawiść skończył jako Śmierciożerca i z jej powodu przeszedł na
jasną stronę. Za każdym razem zginął ktoś, na kim mu zależało. Nienawiść zrujnowała mu
życie i doprowadziła do tego miejsca, w którym się obecnie znajdował, a Potter wydawał się
nieświadomie podążać tą sama ścieżką ku swojemu upadkowi. Nie chciał, aby ten dzieciak
skończył tak jak on. Chłopak na to nie zasługiwał.
Obawa i coś na kształt lęku wypełniło jego serce. Czyżby się o niego bał? To irytujące
uczucie, które od jakiegoś czasu przypomina mu o swoim istnieniu, ponownie się w nim
pojawiło i było z każdym dniem zdecydowanie silniejsze. Mistrz Eliksirów westchnął i
ironiczny uśmieszek pojawił się na jego twarzy. Wiedział doskonale co to za uczcie i tym
bardziej wydawało się ono niedorzecznością, choć jedno słowo, takie jak szaleństwo,
zastąpiłoby je z powodzeniem. Cóż, nie miał dwunastu, piętnastu czy dwudziestu paru lat, był
dobrze po trzydziestce i doświadczenie życiowe wręcz upominało się o nazywanie rzeczy po
imieniu. Dlatego też musiał się przyznać sam przed sobą, że zależało mu na tym chłopaku i
nie było sensu dłużej się oszukiwać, że jest inaczej. Zwłaszcza, że wyraźnie odczuwał
potrzebę jego choć chwilowej obecności, co zaczynało go niepokoić z każdym dniem
bardziej. Nie wspomniawszy już o tym jego delikatnym i troskliwym dotyku…
...............................
*Ventus libertatis — wiatr wolności
*Kraker — osoba trudniąca się w łamaniu wszelkich zabezpieczeń magicznych.
Bardzo trudny i niebezpieczny zawód.( PS. Zapożyczyłam nazwę z jakiegoś ff,
ale niestety nie pamiętam teraz jego nazwy (Skrzydlaci lub Wojna w naszej krwi; nie wiem)
72
Rozdział III
"Ja, kiedy usta ku twym ustom chylę,
Nie samych zmysłów szukam upojenia,
Ja chcę, by myśl ma omdlała na chwilę,
Chcę czuć najwyższą rozkosz zapomnienia..."
(Kazimierz Przerwa—Tetmajer)
Ostatni dzień wakacji. Harry przekręcił się na łóżku, patrząc w sufit i uśmiechnął się z
zadowoleniem. W końcu będzie mógł się spotkać ze swoimi przyjaciółmi. Tak bardzo za nimi
tęsknił i miał im tyle do opowiedzenia. Jeszcze tylko jutrzejszy dzień i na kolacji znowu się
spotkają. Już nie mógł się doczekać, aby poinformować Hermionę i Rona, że będzie mógł
zostać aurorem. Zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że Ron również zaliczył eliksiry na Powyżej
Oczekiwań i będą mogli razem chodzić na te zajęcia. Co do Hermiony, to był pewien, że
zdała na Wybitnie. Jednak wizja kolejnych dwóch lat spędzonych w lochach nad parującym
kociołkiem i Snape'a wygłaszającego swoje złośliwe uwagi na temat jego umiejętności, nie
należała do najprzyjemniejszych. Miał jedynie nadzieję, że profesor będzie odrobinę ludzki,
choć zdawał sobie sprawę, że to są nikłe nadzieje. To, że na jego dodatkowych zajęciach z
Oklumencji był trochę bardziej opanowany i mniej złośliwy, nie znaczy, że na lekcjach z
eliksirów będzie bardziej sprawiedliwy w stosunku do niego.
Westchnął i przekręcił się na brzuch. Przyglądał się przez chwilę książkom leżącym koło
łóżka. Będzie musiał je oddać do biblioteki zanim rok szkolny się zacznie. Jutro po śniadaniu
powinna być już otwarta. Usiadł na łóżku i wyciągnął rękę w stronę stosu książek, aby je
przeglądnąć i rozdzielić te z biblioteki od jego podręczników. Znalazł dwie do
zaawansowanych Zaklęć, jedną do Obrony przed Ciemnymi Mocami i jedną do Historii
Magii, co wprawiło go w zdumienie. Nie znosił tego przedmiotu i nie przypominał sobie, aby
ją wypożyczał, choć na pierwszej stronie wyraźnie widniała adnotacja biblioteczna. Zamyślił
się chwilę, ale nie potrafił sobie przypomnieć, jakim cudem ta książka trafiła do niego. Nie
wiele się namyślając, położył ją na pozostałych tomach, które miał oddać do biblioteki.
Spojrzał na zegar, na którym było już sporo po osiemnastej. Kolacja miała się zacząć za jakieś
dwadzieścia minut.
Wyszedł z wieży Gryffindoru i skierował się schodami w dół w kierunku holu, aby skręcić w
korytarz prowadzący do Wielkiej Sali. W momencie, gdy miał już skręcić, doszedł go
znajomy głos. Zatrzymał się.
— Na Merlina, Severusie, co się tam stało? — zabrzmiał spokojny, ale napięty głos
dyrektora.
— Dotarliśmy za późno. Jak się aportowaliśmy z Moodym na miejscu, dom już płonął.
— Co z Arturem i resztą? Żyją? — Głos dyrektora był nadal napięty i przebrzmiewał przez
niego niepokój.
Harry stracił oddech i oparł się o zimną ścianę, aby nie upaść. Poczuł ogromny ból, który
rozsadzał mu głowę i zrobiło mu się niedobrze.
— Tak. Udało nam się opanować sytuację, ale Ginny i Ron Weasley są w Świętym Mungu i
ich stan jest bardzo poważny — odparł spokojnie. — Dziewczyna odzyskała już
73
przytomność. Znacznie gorzej z chłopakiem, który się jeszcze nie wybudził. Gdy
opuszczałem szpital nadal był nieprzytomny.
Lód wypełnił żyły i ciało Gryfona, a myśli wirowały mu wokół słów dyrektora i Snape'a. Jak
to możliwe? Czyżby Śmierciożercy zaatakowali Norę? To nie mogło się stać. Nie, tylko nie
to!
— Muszę natychmiast skontaktować się z Arturem — oświadczył dyrektor. — Gdzie teraz
jest?
— W Ministerstwie Magii.
Ron… Ginny… To niemożliwe. Harry kręcił głową z niedowierzaniem i łzy napłynęły mu do
oczu. To bolało i to bardzo, a po chwili na miejsce tego bólu wpłynęła nienawiść i gniew.
Osunął się po gładkiej i lodowatej ścianie.
— Potter? — Ostry i chrapliwy głos przerwał jego myśli. Harry zerwał się na równe nogi,
stając twarzą w twarz z woźnym. — Co ty tu wyrabiasz? — Chwycił go za ramię.
Jednak Gryfon nie zamierzał mu na nic odpowiadać. Odwrócił się, wyrywając rękę z jego
uścisku i puścił się biegiem, skręcając za najbliższym rogiem.
— Wracaj tu natychmiast! — wrzasnął Filch za nim. — Cholerny gówniarz.
— Co się stało? — Nagle lodowaty głos zabrzmiał tuż za Filchem.
— Profesor Snape, dyrektor — mruknął woźny, widząc wpatrzone w siebie dwie pary oczu.
— Potter — odpadł chłodno. — Ten dzieciak siedział pod ścianą, a jak chciałem zapytać co
tu robi, wyrwał się mi i pobiegł. Powinno się go utemperować, chłopak za dużo sobie
pozwala dyrektorze.
— Dobrze — odparł spokojnie Dumbledore. — Zajmę się tym, dziękuję.
— Znam kilka sposobów, aby zmusić do posłuszeństwa…
— Mówiłem, że sam się tym zajmę — odparł stanowczo i wyraźnie ucinając rozmowę.
Filch wymamrotał do siebie kilka uwag na temat pobłażliwości dyrektora i wyraźnie
zawiedziony skierował się do swojego gabinetu.
Stary czarodziej spojrzał na Mistrza Eliksirów z obawą w jasnoniebieskich oczach.
— Myślisz, że słyszał? — zapytał zmęczonym głosem.
— Jestem o tym przekonany, Albusie. — Snape nie krył swojego rozdrażnienia i irytacji w
głosie. — Ten dzieciak ma dar słyszenia tego, czego nie powinien.
Dyrektor westchnął, masując sobie skronie.
74
— Muszę z nim porozmawiać. — Poprawił swoje okulary, które zsunęły mu się na koniec
nosa. — Ta wiadomość z pewnością wytrąciła go z równowagi.
— Zostaw to mnie, Albusie — odparł spokojnie Mistrz Eliksirów.
— W porządku — przytaknął dyrektor. — Pomów z Harrym i postaraj się go uspokoić, a ja
odwiedzę ministerstwo.
Następnie skierował się do swojego gabinetu, zostawiając Snape'a w pustym korytarzu.
Cholerny dzieciak. Czy on zawsze musi się pojawiać tam gdzie nie powinno go być?
Świetnie, kolejna niezręczna rozmowa. Nie powinienem narzekać, w końcu sam się o nią
prosiłem. Westchnął z rezygnacją. Spojrzał na swoją szatę, która była w fatalnym stanie,
poplamiona krwią, w dwóch miejscach podpalona i osmolona od sadzy. Jednak po chwili
namysłu doszedł do wniosku, że najpierw musi porozmawiać z dzieciakiem, a później
weźmie ciepły i odprężający prysznic. Zdecydowanie wolał mieć tą rozmowę już za sobą,
gdyż znając wybuchowa naturę chłopaka, był prawie pewny, że nie obejdzie się bez ostrej
wymiany zdań.
Harry był wściekły i czuł jak wszystko się w nim gotuje. Śmierciożercy zaatakowali jedynych
ludzi, których traktował jak własną rodzinę, której tak naprawdę nigdy nie miał. Ron i Ginny
byli w Świętym Mungu… Na samo to wspomnienie tych słów dreszcz przebiegł mu po ciele.
Nawet nie chciał myśleć co mogli z nimi robić Śmierciożercy. Wystarczająco się dowiedział
o ich metodach torturowania ze wspomnień Snape'a. Z furią pchnął drzwi na teren dziedzińca
szkolnego i wyszedł na zewnątrz. Jeszcze było w miarę jasno, choć ostatnie dni sierpnia
stawały się coraz krótsze i słońce zachodziło znacznie wcześniej.
Dlaczego…? Dlaczego?! Łzy przestały płynąć mu po policzkach, a twarz stężała w gniewie.
To wszystko wina Voldemorta. To on jest przyczyną całego zła. Zapłaci za wszystko.
Wściekłość nim ogarnęła i wciągnął z kieszeni różdżkę, wskazując z nienawiścią na
najbliższy krzew, który zapłonął ogniem zanim jeszcze on sam zdążył wypowiedzieć
zaklęcie. Krzew płonął czerwienią, a on stał z podniesioną różdżką i wpatrywał się w jasne
płomienie z przerażeniem.
— Finite Incantatem.
Płomienie znikły. Z krzewu zostały jedynie jego grubsze gałęzie, które nie zdążyły się
przepalić. Teraz były sczerniałe, pozbawione kwiatów, liści i wydawały się być pozbawione
życia. Krzew był martwy. Chłopak stał i nie poruszał się, zupełnie jakby zamarł. Dopiero ręka
opadająca na jego ramię sprawiła, że jak oparzony odskoczył, odwracając się w kierunku
Snape'a, który utkwił w nim czarne spojrzenie. Harry opuścił różdżkę, patrząc na niego ze
złością i gniewem, który się jeszcze w nim tlił.
— Potter — odparł chłodno Snape, zerkając na krzew. — Jak sadzę, podsłuchałeś naszą
rozmowę.
— Usłyszałem, a nie podsłuchałem — odparł lodowato, zagryzając zęby.
75
— Potter! — warknął Snape. — Panuj nad sobą. — Harry chciał już coś powiedzieć, ale
mężczyzna mu nie pozwolił. — Słyszałeś treść rozmowy, więc już wiesz, że żyją i ich życiu
nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Byłem tam i możesz mi wierzyć, więc opanuj swoje
emocje zanim przez przypadek doprowadzisz do jakiejś tragedii.
Gryfon spojrzał na niego swoimi zielonymi i załzawionymi oczami, a następnie spuścił
wzrok.
— Voldemort…
— Nie wymawi…
— Voldemort — powiedział Harry z takim naciskiem i siłą, że Mistrz Eliksirów zadrżał
bardziej od tonu samego głosu, niż imienia czarodzieja. — Robi to celowo. Zabija i krzywdzi
tych, na których mi zależy.
Snape drgnął niespokojnie, gdy chłopak podniósł na niego swój zielony i zdeterminowany
wzrok przepełniony czymś bardzo niepokojącym.
— Nie sądzę, aby to było…
— Przecież dobrze pan wie, profesorze — przerwał mu, wpatrując się w jego oczy. — To
jego metody, osłabić, zniszczyć wszystko co jest dla ciebie ważne, aby na końcu wykończyć
to co z ciebie zostanie. Zaczął od moich rodziców, a doszedł do Syriusza… Teraz państwo
Weasley, a kto będzie następny? Hermiona?
— Tak. To są jego metody — odparł, podchodząc do chłopaka. — Powinieneś być tego
świadomy, jak również i tego, że nie tylko ci, na których tobie zależy mogą zginać, ale także
są inni, którzy giną, a ty o tym nawet nie wiesz.
Zielone oczy zaszkliły się, znikł z nich gniew i nienawiść, było jedynie zrezygnowanie i
zmęczenie.
— Jak ja go nienawidzę — odparł cicho i zacisnął różdżkę, którą nadal trzymał w ręce. —
Jestem już zmęczony tą walką.
— Przestań.
— Po co walczyć? Nie chcę być mordercą, nie chcę być taki jak on…
— Wystarczy, Potter.
— Powinienem go zabić, ale nie potrafię. Nie umiem nawet rzucić cholernego Crucio, a
wszyscy liczą, że rzucę zaklęcie i on po prostu zniknie, rozpłynie się…
— Potter…
— … i wszystko będzie jakby nic się nie wydarzyło, jakby Cedrik i Syriusz nie umarli.
— Proszę. — Snape spojrzał z desperacją w jego zielone i pełne emocji oczy.
76
— Co w ogóle obchodzi pana moje samopoczucie? — Dłonie mężczyzny zacisnęły się na
jego ramionach, ale Harry jakby nie zdawał sobie sprawy z tego desperackiego uścisku.
Spojrzał w te mroczne i przerażające oczy Mistrza Eliksirów, czekając na jakąkolwiek reakcję
mężczyzny. — Czemu pan nic nie powie? Czemu pan milczy?
Snape spojrzał na jego twarz przepełnioną wewnętrznym bólem. Chłopak był zdesperowany i
roztrzęsiony, a na jego twarzy pojawiło się zbyt wiele emocji i uczuć naraz. Te niesamowicie
zielone oczy, które nie potrafiły ukryć emocji, jakie targały chłopakiem, były tak, żywe i tak
piękne, że nie można się było oprzeć, aby nie utonąć w ich zieleni. Severus nie mógł i nie
chciał opuścić z nich wzroku, a to że twarz chłopaka była tak blisko jego twarzy, że czuł jego
oddech, zupełnie pozbawiło go kontroli nad sobą. I te usta, one były tak blisko, zdecydowanie
za blisko.
Harry nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony Snape'a, wyswobodził się z jego ucisku i
odwrócił się od mężczyzny z zamiarem skierowania się w stronę wejścia do zamku. Nim
jednak zdążył zrobić krok do przodu, z zaskoczeniem poczuł jak nauczyciel chwyta go za
nadgarstek i stanowczym szarpnięciem odwraca go przodem do siebie.
Stało się.
Harry nagle zamarł, a jego oczy rozszerzyły się w szoku, gdy poczuł zupełnie
niespodziewanie na swoich ustach wargi mężczyzny, które zamknęły się w pocałunku.
Niezwykle delikatnym, subtelnym i jak najbardziej prawdziwym. Czas się zatrzymał w
miejscu i po chwili Harry poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie, a nawet gorzej, bo miał
wrażenie, że zaraz zemdleje. To było… nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa, może
nawet takie nie istniało, a może w tym momencie był po prostu zbyt skupiony na wargach
Snape'a, które ku jego ogromnemu zaskoczeniu były gorące i ich dotyk sprawiał, że serce
waliło mu jak oszalałe, zupełnie jakby chciało wyskoczyć mu z piersi. Poczuł gorąco
rozchodzące się po ciele, które było tak przyjemne...
Ogarnęła go w tym momencie panika i strach, który przywrócił mu na chwilę racjonalne
myślenie, i jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, co się dzieje. Był tym tak przerażony, że
chciał się odsunąć, odepchnąć od siebie mężczyznę i uciec jak najdalej od niego, ale gdy już
miał zamiar to zrobić, poczuł muśnięcie języka, który powoli przesunął się po jego wargach w
przyjemnej pieszczocie.
Przegrał.
Chęć, pragnienie zatrzymania tego niesamowitego uczucia i dowiedzenie się czym ono jest,
zwyciężyła z nienawiścią, niechęcią i przerażeniem. Chciał więcej, więcej czegoś, czego nie
był wstanie nazwać ani sprecyzować. Zaciśnięte do tej pory wargi poddały się i rozwarły
posłusznie, pozwalając tym samym mężczyźnie wniknąć głębiej. Zadrżał, gdy poczuł, jak
ciepły i wilgotny język Snape'a wsunął się niespiesznie i powolnymi ruchami pieścił jego
podniebienie, a następnie jego własny język odruchowo oddał pieszczotę. Kolejna fala gorąca
wypełniła jego żyły i podniecenie napłynęło do każdej komórki jego ciała. Nieruchomą do tej
pory głowę nieznacznie przekręcił w bok, co pogłębiło jeszcze pocałunek i język Snape'a
przyspieszył znacznie swoje ruchy w jego ustach, które stały się pewniejsze i bardziej śmiałe.
77
Zamknął oczy i poddał się pocałunkowi i uczuciu, które w nim on wyzwalał. Nie chciał, aby
się skończył. Jego ciało przeszył dreszcz, gdy chłodna dłoń dotknęła jego szyi i powoli
przesunęła się w stronę karku. Pomimo jej chłodu, jego skóra pod jej dotykiem płonęła, wręcz
parzyła. Długie palce wsunęły się w jego czarne i rozczochrane włosy, delikatnie, lecz
stanowczo się na nich zaciskając. Harry czuł, że brakuje mu oddechu, a podniecenie rozlewa
się po dolnych partiach ciała. Snape się nagle wycofał, dzięki czemu Harry mógł zaczerpnąć
powietrza i następnie mężczyzna zamknął w swoich wargach dolną wargę chłopaka, którą
zaczął lekko ssać i nagle przygryzł ją, ale nieboleśnie.
Harry jęknął.
Ten jęk wystarczył, aby Snape gwałtownie się odsunął, uwalniając jego usta i wycofując
szybko rękę. Harry ponownie jęknął, jednak tym razem z powodu straty, którą niewątpliwie
odczuł, gdy te gorące usta się odsunęły. Jednak pomimo tego, nadal czuł gorąco i ten zapach.
Otworzył oczy, które spotkały się z czarnymi wręcz mrocznymi oczami Snape'a, które w tym
momencie płonęły i miały tak samo oszołomiony wyraz jak teraz czuł się Harry. Chłopak
dostrzegł lekki rumieniec na twarzy profesora. Jego nauczyciel miał zdecydowanie nierówny
oddech. Jednak Gryfon mgliście zdawał sobie sprawę, że on prawdopodobnie ma większe
wypieki, gdyż czuł, jak jego twarz płonie od podniecenia i zawstydzenia. Jego umysł
wypełniły sprzeczne względem siebie uczucia i całe morze pretensji, złości i żalów w
stosunku do mężczyzny, ale patrząc w te czarne oczy po prostu nie był w stanie wydusić z
siebie żadnego słowa czy wykonać jakikolwiek gest. Nie wiedział czy to z powodu
przerażenia, strachu, czy zażenowania, jakie teraz czuł. Jedynie patrzył w te mroczne oczy jak
zahipnotyzowany, gdyż różniły się tak bardzo od tych, które znał przez pięć ostatnich lat.
Snape zamknął oczy, nabierając powietrza i ponownie je otworzył, nadal miały ten sam wyraz
co przed chwilą, ale dodatkowo pojawiło się w nich poczucie winy.
— Ja… to nie powinno się wydarzyć — odparł lekko zachrypniętym głosem. — Nie
powinienem.
Harry po tych słowach doszedł do siebie i ogień, który w nim płonął przygasł, odprężył się.
Przeklinał w duchu, że stan otępienia, w którym znajdował się jeszcze chwilę temu się
skończył, a on brutalnie został ściągnięty do rzeczywistości. To było bolesne zderzenie, a on
nie był na to przygotowany.
— Ja… ja przepraszam — odparł łamiącym się głosem. W tym momencie był zbyt
zażenowany, aby spojrzeć Snape'owi w oczy. Dostrzegł, że mężczyzna chce coś powiedzieć i
z niewiadomej przyczyny ogarnęła go ponownie panika. — Dobranoc — wypalił nagle, nie
pozwalając profesorowi otworzyć ust i biegiem się puścił kierunku wieży Gryffindoru,
marząc, aby jak najszybciej się znaleźć w swoim pokoju, gdyż czuł się jak kompletny idiota.
Snape został sam na dziedzińcu patrząc za oddalającym się chłopakiem i przez chwilę nie był
zdolny do żadnego ruchu.
— Co ja do cholery najlepszego zrobiłem? — odparł w ciszę, wpatrując się w letnie
rozgwieżdżone niebo. To już po mnie, pomyślał z desperacją. Albus mnie zabije. Powinienem
złożyć rezygnację, a może napisać testament? Najlepiej jedno i drugie… Zaczynam
panikować, cholera, to wina Pottera. — Merlinie pomóż — wyszeptał z desperacją,
przymykając oczy i starając sobie przypomnieć smak ust chłopaka.
78
Nie było to trudne, zważywszy na to, że były one tak cudownie miękkie i gorące, a jego oczy,
kiedy w nie spojrzał… Zamglone z podniecenia i zwykłego zawstydzenia. Nie było w nich
obrzydzenia czy nienawiści, wyrażały jedynie niczym nie skrępowany zawód. Snape poczuł
rozchodzący się ogień, gdy zdał sobie sprawę, że chłopak odpowiedział na ten pocałunek.
Być może zrobił to tylko z powodu szoku, zaskoczenia, ale czy teraz to miało jakieś
znaczenie? Jego usta się rozchyliły i pozwoliły się całować.
Ta rozmowa nie tak miała wyglądać. Wszystko zawalił. Miał jedynie uspokoić chłopaka, a
nie…
Snape drgnął i otworzył oczy, które ponownie stały się chłodne i czarniejsze niż zwykle.
Harry zziajany i zarumieniony dobiegł do wieży Gryffindoru i wyszeptał hasło. Obraz Grubej
Damy odsunął się i chłopak wszedł do środka. Wbiegł po schodach do swojego dormitorium.
Usiadł na łóżku, podciągnął nogi do piersi i objął je ramionami. Odchylił głowę do tyłu,
opierając ją o ścianę i przymknął powieki. Nadal drżał na ciele i miał gęsią skórkę, ale jakoś
się tym nie przejmował. Czuł się zbyt zagubiony, zszokowany i rozdarty wewnętrznie
emocjami i uczuciami, których nie znał. Panika zmieszana z podnieceniem wypełniła
ponownie jego krew, która zaczęła szybciej krążyć.
— Pocałował mnie facet — wyszeptał. — Pocałował mnie Snape — dodał z niedowierzaniem
i przerażeniem.
Miał wrażenie, że znajduje się na karuzeli, która gwałtownie zmieniła kierunek swojego
obrotu. Dlaczego? Dlaczego on to zrobił? Jak mógł? Harry zadrżał i otworzył oczy. Jego
wzrok zatrzymał się na książkach na szósty rok, które leżały na stoliku. Na wierzchu leżała
książka do eliksirów, których się uczył, aby udowodnić temu nietoperzowi, że nie jest takim
kretynem, za jakiego go uważa.
— Nienawidzę cię! — syknął i naciągnął na siebie koc. Położył głowę na miękkiej poduszce i
zwinął się w kłębek. Przez chwilę starał sobie wmówić, że to tylko sen, zwykła halucynacja,
ale to nie pomagało, gdyż nadal na swoich wargach czuł smak ust Mistrza Eliksirów.
Przyłożył do nich dłoń przesuwając palcami po wargach, które były lekko nabrzmiałe. Oblizał
je niepewnie chcąc zatrzymać ten smak i jeszcze coś, zapach. Tak, doskonale go pamiętał.
Mężczyzna pachniał wanilią. Tak, zdecydowanie to była wanilia. To było tak żywe
wspomnienie, że miał wrażenie jakby sam był przesiąknięty tym zapachem. Harry jęknął
uświadamiając sobie, że fala gorąca ponownie zalewa jego ciało.
— Na Merlina, przecież to facet — jęknął z desperacją w poduszkę. — I to Snape!
Zwinął się na łóżku jeszcze bardziej i podciągnął koc pod samą brodę. Był zmęczony, a wręcz
wyczerpany początkowym gniewem, po którym pojawiło się podniecenie i te kontrasty
doznań osłabiły go fizycznie i psychicznie. Ron… Ginny… Jęknął i łzy pojawiły się w jego
oczach. Snape… To za wiele, zdecydowanie za wiele. Zamknął oczy marząc o śnie, dzięki
któremu zapomniałby o wszystkim, powieki nie protestowały i opadły bezwładnie. Już nie
było sensu roztrząsać wydarzeń dzisiejszego dnia, był zbyt zmęczony, jutro się nad tym
zastanowi i będzie się martwił. Tak, to był dobry pomysł, dopiero jutro…
79
Z taką myślą pogrążył się w sen, bardzo głęboki, ale niespokojny sen.
***
Mężczyzna o ciemnych włosach siedział w fotelu koło kominka. Miał zamknięte oczy, a w
ręku trzymał kryształowy kielich wypełniony do połowy czerwonym winem. Blask płonącego
ognia w kominku odbijał się w krysztale załamując się i tworząc różnobarwne cienie na
szklanym naczyniu. Na bladej twarzy mężczyzny nie było żadnej emocji, wydawała się
martwa, nieruchoma, jakby wykuta w marmurze. Pod napiętą skórą wyraźnie były widoczne
kości policzkowe, a nos był lekko spłaszczony, przypominający wyglądem nozdrza węża. Ta
bladość i specyficzny kształt twarzy nie wzbudzał odrazy, ale raczej strach i niepokój. Chłód i
magia, która emanowała od tej osoby była wyraźnie wyczuwalna, prawie namacalna w
powietrzu. W jaskrawym świetle płonących pochodni i ognia z kominka można było dostrzec,
jak szczupła klatka piersiowa opada i podnosi się prawie niedostrzegalnie podczas jego
spokojnego oddechu. Nagle mężczyzna spiął się i jego oczy otworzyły się gwałtownie.
Przepełnione czerwienią źrenice zapłonęły podnieceniem i wyraźnym zaskoczeniem. Przez
kilka sekund wpatrywały się w ogień bez ruchu, a następnie czarodziej przymknął powieki,
czując jak przyjemność rozchodzi się po całym jego ciele. Znał to uczucie, znał je doskonale.
Czysta nienawiść i potęga władzy. Moc, która dorównuje jego własnej. Ten ból, złość i
gniew, tak wiele gniewu. Zupełnie jak jego własne uczucia...
Kielich wysunął się z jego dłoni i z trzaskiem rozbił się na posadzce. Czerwony płyn rozlał się
na szarym kamieniu.
— Paaanie, czy wszzzystko w porzzządku? — Spod fotela wypełzł ogromny wąż.
Voldemort otworzył ponownie oczy, które tym razem płonęły ogniem pożądania i
niedowierzania. Bez słowa, jakby od niechcenia machnął ręką i naprawiony kielich,
wypełniony winem ponownie znalazł się w jego dłoni.
— Wszzzystko w porzzządku — odpowiedział, nie zwracając uwagi na węża, a następnie
pogrążył się we własnych myślach. Nagini z ciekawością spojrzała na niego swoimi
szafirowymi oczami i zwinęła się w kłębek przy kominku.
Tego się nie spodziewałem, panie Potter. Być może zbyt pochopnie cię oceniłem i warto by
było spróbować ciebie... pozyskać. W końcu to ja cię stworzyłem. Szkoda by było zmarnować
taki potencjał, taką moc, zwłaszcza, że właśnie przekroczyłeś granicę i zrobiłeś to całkiem...
świadomie. Tak. Teraz czuję twój strach i przerażenie. Może warto zmienić taktykę. Ja mam
czas...
Demoniczny uśmiech pojawił się na jego twarzy i czarodziej podniósł kielich do jego
bladych, wąskich warg. Przechylił naczynie i chłodne wino napłynęło do jego ust. Przez
moment delektował się jego smakiem.
Jesteś bardziej podobny do mnie niż obaj przypuszczaliśmy. Uśmiechnął się do siebie.
Po chwili odsunął kielich bawiąc się nim i przyglądając się płynowi. Ciche i niepewne
pukanie do drzwi wybudziło go z zamyślenia. Czarodziej zmarszczył brwi i jego twarz stała
się ponownie bez wyrazu, bez emocji.
80
— Wejść — odparł chłodnym i niechętnym głosem.
Drzwi skrzypnęły. Do komnaty wszedł niski i przygarbiony czarodziej, który drżał na całym
ciele.
— Panie, przepraszam, że przeszkadzam, ale... oni już wrócili i chcieliby złożyć raport.
— Doskonale, Glizdogon — Voldemort odparł lodowato, przyglądając się uważnie swojemu
słudze. Następnie wstał z fotela i odłożył puchar na blat drewnianego stołu. Musiał
natychmiast zmienić rozkazy, ale po zastanowieniu nie sądził, aby to zbytnio skomplikowało
mu plany. Zawsze mógł wrócić do poprzedniego. Z różdżką w ręce i złowieszczym
uśmiechem skierował się w kierunku czarodzieja. — Ty zostaniesz tutaj i poczekasz na mnie
— rozkazał.
— Tak jest, Panie. — Ukłonił się i zadrżał z obawą.
Szara, długa szata Voldemorta powiewała za nim, kiedy zniknął za drzwiami, pozostawiając
swojego sługę w swojej komnacie.
Glizdogon podniósł wzrok, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu, nie bardzo wiedząc
czy powinien usiąść na krześle stojącym koło niego, czy raczej stać w tym samym miejscu i
czekać na swojego pana. Z doświadczenia wiedział, że Czarny Pan nie życzył sobie, aby
ktokolwiek przebywał w jego kwaterze bez wcześniejszego pozwolenia. Syk, który dobiegł
go od strony kominka, sprawił, że ciało mężczyzny przeszył nieprzyjemny dreszcz. Szafirowe
oczy Nagini były utkwione w nim i wąż wyraźnie nie spuszczał go z oczu, kołysząc swoją
głową i unosząc ją nieznacznie. Czarodziej przełknął niepewnie, pragnąc, aby jego pan
pojawił się w kwaterze zanim ta cholerna bestia zgłodnieje.
***
Harry gwałtownie podniósł się z łóżka, oddychając szybko i nierówno. Był mokry od
chłodnego potu i głowa niemiłosiernie go bolała. W pierwszej chwili pomyślał, że to może
wina Voldemorta, ale to nie był on. Od dawna już go nie nawiedzał, co zaczynało Gryfona
trochę niepokoić. Nie żeby tęsknił za nim, o nie. Raczej to było uczucie niepewności i obawy
spowodowane milczeniem mrocznego czarodzieja. W każdym razie nadal od czasu do czasu
wyczuwał jego emocje i nastroje, które nie powodowały bólu fizycznego, raczej był to ból
psychiczny. Blizna nie piekła go ani nie bolała. Coś było nie tak, a on nie wiedział co.
Gryfon westchnął i przesunął ręką po czole, przymykając oczy. Bezwładnie opadł na miękkie
poduszki. Znowu miał ten sen. Sen, w którym miał wypadek samochodowy. Jednak nie
bardzo mógł sobie przypomnieć, co konkretnie w tym śnie się wydarzyło. Z ociąganiem
podniósł powieki i spojrzał na zegar, wiszący na ścianie. Było na nim już sporo po dziesiątej.
Jęknął, zdając sobie sprawę, że właśnie przespał śniadanie. Promienie słońca przez
nieszczelnie zasłonięte kotary wdarły się do dormitorium, padając dokładnie na twarz
Gryfona. Harry skrzywił się lekko. Nagle świadomość wczorajszego dnia zaatakowała jego
umysł z ogromną siłą i wypełniła go obawą. Ron... Ginny... Snape... Dreszcz przeszył jego
ciało i chłopak podniósł się z łóżka do pozycji siedzącej, a następnie sięgnął ręką po okulary
leżące na stoliku. Wsunął je na nos i odsunął ciężkie kotary. Mrużąc oczy spojrzał w okno.
Niebo było bezchmurne i zapowiadał się całkiem ładny, pogodny dzień. Harry ociągając się,
wygramolił się z ciepłego i wygodnego łóżka. Zdecydowanie nie spieszyło mu się i nie był
81
tak głodny jak chwilę temu, nie czekał również z utęsknieniem na spotkanie ze Snape'em.
Najdziwniejsze jednak było to, że nie czuł już obrzydzenia i niechęci do tego faceta. Te
uczucia zostały zastąpione obawą i niepewnością, a tym emocjom towarzyszyło dodatkowo
irytujące zażenowanie. Pocałunek już nie był dla niego problemem. Oczywiście był nim, ale
wczoraj. Natomiast dziś, zwyczajnie nie wiedział jak spojrzeć temu mężczyźnie w oczy, aby
nie czuć się jak idiota.
Z takimi myślami ubrał się i skierował do wyjścia. Miał nadzieję, że nie wpadnie na swojego
Mistrza Eliksirów.
Dzisiaj rozpoczynał się nowy rok szkolny i już wszyscy profesorowie wrócili do Hogwartu.
Brakowało tylko jednego. Jak zwykle nie było nikogo na stanowisko nauczyciela do Obrony
przed Ciemnymi Mocami. Kim będzie nowa ofiara klątwy? Ciekawość w nim wzbiera, ale na
odpowiedź będzie musiał poczekać do kolacji.
Wieczorem wreszcie spotka się z Hermioną i z Ron… Wypełniła go fala smutku. Nie, tym
razem z Ronem i Ginny nie spotka się, przynajmniej do czasu, aż ci nie wydobrzeją i wrócą
do szkoły.
Snape. Znowu jego myśli zaczęły krążyć wokół tego faceta i wzbudzać w nim zdecydowanie
niechciane uczucia, których ku swojej rozpaczy był całkowicie świadomy. Nienawidził go,
nie, to za mocne słowo. Przestał go nienawidzić i zaufał mu, ale teraz miał mieszane uczucia i
czuł się w nich zagubiony. Nie mógł pojąć tego, jak ten wredny drań mógł mu zrobić coś
takiego?! Jak śmiał pocałować go i to w dodatku w taki cudowny sposób… Dlaczego jego
pocałunek był taki słodki? Dlaczego on zawsze komplikuje mu życie, tak jakby ono nie było
już dość spaprane. Dlaczego… dlaczego… DLACZEGO?
— Harry?
Gryfon z zaskoczeniem poczuł że wpada na kogoś i tracąc równowagę loduje na twardej
posadzce. Jęknął z frustracji i podniósł wzrok na osobę, z którą się zderzył. Jasnoniebieskie
oczy spoglądające znad połówek okularów, wyglądały na zaskoczone i rozbawione zarazem.
— Przepraszam, dyrektorze — odparł, wstając.
— Nic się nie stało, chłopcze. — Stary czarodziej uśmiechnął się ciepło. — Coś cię trapi? —
Zmarszczył brwi, uważnie mu się przyglądając.
— Nie — odparł szybko i uczucie paniki nim zawładnęło. — Właśnie wybierałem się do
Hagrida.
— Ach tak. Zechcesz mi towarzyszyć do Wielkiej Sali?
— Ee… oczywiście, dyrektorze.
Harry skręcił za róg i poczuł, że znowu ląduje na kimś. Zaklął w myślach ze złości. Zanim
podniósł wzrok jego umysł zarejestrował znajomy zapach i kolor szaty. Jęknął w duchu z
desperacją i z przerażeniem wyrwał się z uścisku, który zapobiegł jego kolejnemu upadkowi.
Cofnął się o krok i jego zielone oczy spotkały się z czarnymi Mistrza Eliksirów. Przez
82
moment wpatrywali się w siebie z dziwnym wyrazem twarzy do momentu, aż tą kłopotliwą
ciszę przerwał chichot dyrektora.
Harry zamarł.
— Patrz jak chodzisz, Potter — warknął przez zęby Snape, który jako pierwszy odzyskał głos.
Zaskoczenie i zażenowanie w oczach Gryfona zostało zastąpione złością.
— Severusie, proszę. — Dyrektor spojrzał na niego stanowczo. — Harry po prostu się zagapił
— dodał, patrząc teraz na lekko zarumienionego Gryfona. — Wydajesz się dzisiaj być
wyjątkowo rozkojarzony.
Na twarzy chłopaka pojawiło się przerażenie i w tej chwili zapragnął zapaść się pod ziemię.
Odruchowo zerknął w stronę Snape'a, który lekko pobladł, przynajmniej Gryfon takie odniósł
wrażenie.
— Ja… wcale nie jestem rozkojarzony — desperacko zaprzeczył, rumieniąc się jeszcze
bardziej.
— Nie musisz się tłumaczyć. To normalne.
To stwierdzenie spowodowało, ze dwie pary oczu zwróciły się natychmiast w stronę
Dumbledore'a.
— Normalne? — zapytał niepewnie Harry.
— Oczywiście, dzisiaj jest rozpoczęcie roku i każdy wydaje się być rozkojarzony i
podekscytowany. Nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele. Między nami, Harry, to ja czuję
takie malutkie motylki w żołądku za każdym razem, gdy ogłaszam rozpoczęcie roku
szkolnego.
— Motylki... — odparł głucho Gryfon, a następnie odetchnął z wyraźną ulgą.
Snape natomiast wyglądał, jakby chciał w kogoś rzucić niewybaczalnym i chłopak
zdecydował się, nie patrzyć na nauczyciela.
— A tak przy okazji, jak ci idzie Oklumencja, Harry?
— Znacznie lepiej — odparł, czując ogromną ulgę i wdzięczność za nieoczekiwaną zmianę
tematu.
— Naprawdę? — W jasnoniebieskich oczach dyrektora pojawiły się iskierki zaciekawienia.
— Pan Potter poczynił znaczne postępy i sądzę, że będziemy mogli zacząć ćwiczenia w
praktyce — odparł Snape, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek, który wzbudził w
Harrym podejrzliwość.
— Jesteś pewien, że jest gotowy, Severusie? — Dumbledore ściągnął brwi i spojrzał z obawą
na Mistrza Eliksirów.
83
— Przekonamy się.
— To znaczy, że wznowimy zajęcia? — odezwał się zaciekawiony i lekko przestraszony
chłopak. Po ostatnim wydarzeniu czuł się wyjątkowo nieswojo w obecności Snape’a. Jednak
najbardziej złościło go to, że profesor wydawał się zachowywać jak gdyby nic się nie
wydarzyło. To było naprawdę cholernie wkurzające i Harry zdawał sobie sprawę, że powinien
czuć ulgę z takiego zachowania Snape’a, ale niestety i ku jego wyraźniej irytacji było
odwrotnie.
— Coś w tym stylu, Potter. Jednak dopiero po rozpoczęciu roku szkolnego — dodał, widząc,
że Gryfon otwiera usta, aby coś powiedzieć.
Harry spojrzał na niego z rozdrażnieniem. Jak ten facet to robi? Jakim cudem jest w stanie
przewidzieć, co zamierzam zrobić lub powiedzieć? Ta jego zdolność jest cholernie
denerwująca.
Snape widząc wyraźną irytację na twarzy chłopaka, jedynie uśmiechnął się ironicznie i zanim
Gryfon się zorientował, profesor skręcił w kierunku drzwi prowadzących do Wielkiej Sali,
zostawiając go samego z dyrektorem.
Dumbledore spojrzał za mężczyzną, a następnie uśmiechnął się do Harry'ego.
— Muszę dopilnować, aby wszystko było gotowe na wieczorną ucztę. Spotkamy się na
obiedzie.
Harry kiwnął głową i dyrektor tak samo jak Snape znikł za drzwiami. Gryfon westchnął i
skierował się do wyjścia. Najpierw miał zamiar faktycznie udać się do Hagrida, ale rozmyślił
się i zdecydował się pójść nad jezioro. Pogoda była ładna i słoneczna, choć już nie było tak
ciepło. Jesień pomału dawała o sobie znać. Gryfon rozsiadł się pod swoim ulubionym
drzewem, pod którym zazwyczaj się uczył podczas wakacji i plecami oparł się o gruby pień.
Zamknął oczy. Zastanawiał się co przyniesie mu nowy rok szkolny. Czy znowu będzie musiał
stawić czoło Voldemortowi? Chciał, aby to się już skończyło. Wszystko jedno jak. Martwił
się o swoich przyjaciół, a teraz jeszcze doszedł do tego Snape. Wszystko się zaczęło coraz
bardziej komplikować. Jak on będzie mógł siedzieć u niego na lekcji bez rumienienia się za
każdym razem, kiedy będzie patrzył na swojego nauczyciela Eliksirów? Zawsze twierdził, że
ten facet jest lodową skałą. Teraz będzie musiał zweryfikować swoje wcześniejsze zdanie na
temat Mistrza Eliksirów. Ten nietoperz nie był taki lodowaty jak myślał. Przynajmniej nie
wtedy, kiedy go pocałował. Poczuł jak płoną mu policzki. Merlinie... Daj mi siłę...
Otworzył oczy i spojrzał w koronę drzewa. Nagle mignęły mu ognistozłote pióra. Uśmiechnął
się, ale w tym uśmiechu skrywał się smutek. Znów dyrektor go kontroluje i pilnuje. To jest
irytujące. Cholera, nie ma jedenastu lat i nie jest już dzieckiem. Ma już szesnaście lat, a za
rok, jak dożyje, będzie pełnoletni. Pokręcił z rozdrażnieniem głową.
— Fawkes — szepnął cicho i po chwili dostrzegł ruch między liśćmi. Feniks miękko sfrunął z
gałęzi i wylądował koło niego. Nastroszył mieniące się barwami czerwieni i złota piórka, a
następnie przechylił drobną głowę, przyglądając mu się z ciekawością.
— Jak zwykle mnie pilnujesz?
84
Ptak cicho zagwizdał. Dźwięk, który wydobył się z jego gardła był miękki i niezwykle
uspakajający. Harry uśmiechnął się ciepło i przeczesał palcami pióra feniksa, który z
wdzięcznością przyjął pieszczotę, przechylając główkę w kierunku delikatnych palców
chłopca.
Głaskając w zamyśleniu Fawkesa, poczuł drobne krople deszczu na swojej twarzy.
— Zaczyna padać — mruknął, cofając rękę i wstając. — Wracajmy do zamku.
Feniks rozpostarł skrzydła i wzbił się bezszelestnie w powietrze. Przez moment krążył nad
Hogwartem, by po chwili skierować się do okna, które mieściło się w najwyższej wieży.
***
Wieczór nadszedł szybciej niż się tego spodziewał. Z niecierpliwością czekał na spotkanie z
Hermioną i z innymi członkami jego Domu. Teraz siedział w wieży Gryffindoru i kończył
sprzątać swoje rzeczy. Przez wakacje jego ciuchy i książki znajdowały się w każdej części
dormitorium. Jednak teraz nie będzie go zajmował sam, będzie miał współlokatorów i
sypialnie należało doprowadzić do porządku. Spojrzał z roztargnieniem na zegarek i
stwierdził, że jest już zdecydowanie późno i uczniowie w każdej chwili mogą nadjechać
wozami. Pierwszoroczni na pewno przypłyną w łódkach z Hagridem. Szybko zasznurował
buty, a następnie sięgnął po swoją szkolną szatę, która była zawieszona na oparciu krzesła.
Gdy wiązał krawat dostrzegł za oknem znajome wozy, które zatrzymały się przed bramą
Hogwartu. Już są, pomyślał z roztargnieniem omiatając wzrokiem pokój. Wszystko wydawało
się być w najlepszym porządku i na swoimi miejscu. Wyszedł z dormitorium i skierował się
do wyjścia. Jeżeli nie chciał się spóźnić na ucztę, to musiał się zdecydowanie pośpieszyć.
Szybkim krokiem zszedł krętymi schodami w dół, a następnie ruchomymi schodami dotarł na
trzecie piętro. Nagle zatrzymał się i jego serce zabiło mocniej.
Płacz. Ktoś płacze. Myśli zaczęły krążyć mu w głowie. Dlaczego teraz? Harry jęknął w
duchu, czując się rozdartym pomiędzy pragnieniem sprawdzenia źródła płaczu, a udaniem się
na ucztę. Jeżeli wybierze to pierwsze, to na pewno się spóźni i będzie miał kłopoty. Z
pewnością będzie musiał się jakoś wytłumaczyć ze swojej nieobecności. Z drugiej strony, to
jest znakomita okazja, aby wreszcie się dowiedzieć prawdy. Filcha nie ma, bo jest w Wielkiej
Sali i teraz ma drogę wolną. Również wszyscy nauczyciele są na uczcie, łącznie z dyrektorem
i taka dogodna okazja może się więcej nie powtórzyć. Cichy dźwięk szlochania nadal był
doskonale słyszalny i Gryfon westchnął z irytacją i podekscytowaniem. Ciekawość w nim jak
zwykle zwyciężyła. Pewnie skręcił w stronę innego korytarza i zszedł schodami kierując się
w stronę gabinetu Filcha skąd dochodził dźwięk. Z bijącym sercem podszedł do gabinetu.
Zatrzymał się przed drzwiami i wziął głęboki oddech. Wyciągnął rękę, aby zapukać, tak na
wszelki wypadek. Gdyby się okazało, że woźny jest jeszcze u siebie, to wymyśliłby na
poczekaniu jakieś kłamstwo, usprawiedliwienie dla jego tu obecności. Cisza. Widocznie
nikogo nie było. Wziął głęboki oddech czując, że serce chce mu wyskoczyć z piersi. Nadal
ten cichy płacz. Cholera. Co teraz? Nacisnął ostrożnie na klamkę. Zamknięte.
— Alohamora.
Z zaskoczeniem stwierdził, że drzwi się otworzyły. Dlaczego udało mu się tak łatwo?
Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale zdecydował się teraz nie myśleć o tym. Harry
85
wślizgnął się do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. W momencie, gdy znalazł się w komnacie
płacz ucichł.
— Szlag... Co jest grane? — wyszeptał do siebie zirytowany, starając się nasłuchiwać.
Jednak nie było żadnego dźwięku. To nie możliwe, przecież doskonale słyszał ten płacz.
Zaczął się nerwowo rozglądać po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło. Nadal było tu ponuro i
nieprzyjemnie. Nie znosił tego miejsca. Rozejrzał się po regałach, na których leżały
pergaminy i skonfiskowane, niebezpieczne rzeczy, których w większości Harry nie znał
zastosowania. W większości to były przedmioty, które prawdopodobnie pochodziły ze sklepu
Wesleyów i Zonka. Podszedł do oszklonej szafy i z zainteresowaniem przyglądał się jej
zawartości. Było w niej kilka książek, które były zapieczętowane magicznymi więzami i jak
Harry przypuszczał zaklęciami zabezpieczającymi. Spodziewał się, że ich treść jest pewnie
niebezpieczna, albo dla woźnego te tomy są po prostu podejrzane. W końcu wszystko czego
nie znamy, wydaje nam się niebezpieczne. Tak samo twierdziło jego wujostwo. Harry poczuł
ból w okolicy serca na ich wspomnienie.
Z kolei na innej półce były jakieś szklane puchary i kilka starych, pomiętych pergaminów.
Niżej dostrzegł dwa zakurzone zdjęcia. Przyjrzał im się z zaciekawieniem. Był na nich Filch,
zdecydowanie młodszy i kilka nieznanych mu osób. Dwóch chłopców, prawdopodobnie w
jego wieku. Obok stała kobieta z dziewczynką na rękach, która mogła mieć najwyżej pięć lat.
Obok w tle stał wysoki mężczyzna o brązowych włosach i podłużnej, posępnej twarzy.
Czyżby ich woźny miał rodzinę? Każdy ma jakąś rodzinę lub miał, dodał w myślach
odstawiając zdjęcia na miejsce. Na innej półce znalazł dwie pary skórzanych rękawic, bardzo
ładnych i całkiem nowych. Jego ręka właśnie sięgała w ich kierunku, gdy zatrzymała się
nagle, gdyż jego wzrok przykuło coś błyszczącego. Srebrny łańcuszek wystawał spod
rękawicy. Szarpnął go. To był rzeczywiście łańcuszek. Zawieszka na nim miała kształt łezki.
Harry poczuł ciepło. Gdzieś już widział ten wisiorek, tego był pewny. Jednak nie potrafił
sobie przypomnieć gdzie to było. To wspomnienie było tak odległe i ciemne, wręcz
niepokojące. Obrócił go. Na odwrocie napisane były inicjały "J.M.". Ciekawe jakie to ma
właściwości magiczne, pomyślał przyglądając się wisiorkowi. Nagły trzask, jakby wycie i
Harry podskoczył z przerażenia, wpadając na biurko i uderzając się przy okazji w kolano.
— Cholerny zegar! — warknął z rozdrażnieniem, rozcierając odruchowo obolałe miejsce i
patrząc na upiornie wyglądający przedmiot, który wisiał na ścianie i wskazywał
dziewiętnastą. — Niedobrze, kolacja już trwa i pewnie zaczną go szukać — mruknął do
siebie.
Wsunął łańcuszek do kieszeni i szybko wyszedł z gabinetu. Zły, że nie udało mu się rozwiać
zagadki płaczu skierował się w kierunku Wielkiej Sali. Niech to szlag. Chyba naprawdę się
przesłyszał i to było tylko wytworem jego wyobraźni. Jednak inna część jego umysłu
wyraźnie wmawiała mu, że naprawdę ktoś płakał. Westchnął i puścił się biegiem schodami,
aby dotrzeć jak najszybciej na ucztę. Może nikt nie zwrócił uwagi, że go nie było i jakoś uda
mu się przemknąć niezauważonym?
Podszedł do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Tak. Kolacja już trwała i właśnie był przydział
uczniów pierwszego roku do ich Domów. To szansa, że nikt nie zauważy jak się przemknie.
W końcu szósty rok siedzi najdalej od stołu profesorskiego, zaraz koło drzwi. W momencie,
gdy miał je uchylić, poczuł dreszcz na plecach, jakby powiew powietrza. Odwrócił się
gwałtownie, wyciągając różdżkę. Cofnął się do tyłu z zaskoczeniem. Przed nim stał zupełnie
86
obcy mężczyzna. Ubrany był w długi, szary płaszcz podróżny o szerokich rękawach. Na
głowie miał kaptur, spod którego patrzyły na niego szare oczy, które sprawiały wrażenie
martwych. Harry poczuł jak krew jego żyłach przyspiesza pod wpływem wzroku, który
zatrzymuje się na jego czole. Chłopak był pewny, że facet patrzy na jego bliznę, co
wywoływało w nim gniew i irytację.
Nieznajomy uśmiechnął się lekko.
— Pan Harry Potter. Czy mam rację? — odzywa się miękkim, ale chłodnym tonem.
Gryfon zmarszczył brwi i spojrzał na niego, groźnie zaciskając palce na swojej różdżce.
— Kim pan jest i co pan tu robi? — warknął przez zęby.
Mężczyzna podniósł dłonie, ściągnął z głowy kaptur i w świetle pochodni chłopak mógł
doskonale teraz widzieć jego twarz.
***
Wszyscy pierwszoroczni dołączyli już do starszych uczniów, zajmując miejsca przy stołach
Domów, do których przydzieliła ich Tiara. Dyrektor uderzył w kielich, zwracając na siebie
uwagę i przerywając podekscytowane rozmowy zebranych.
Wstał.
— Na początku chcę was powitać w Szkle Magii i Czarodziejstwa, Hogwart. Mam nadzieję,
że podczas waszego pobytu tutaj stanie się on waszym domem. Teraz wcinajcie.
Uśmiechnął się i klasnął w dłonie. Wszystkie stoły wypełniły się po brzegi najróżniejszymi
potrawami i sala rozbrzmiała oklaskami i szeptami zachwytu. Przez ściany zaczęły napływać
duchy ku zaskoczeniu i pisku pierwszoklasistów.
W pewnym momencie drzwi do Wielkiej Sali się otworzyły i pojawił się w nich wysoki,
szczupły szatyn. Oczy nauczycieli jak i uczniów zwróciły się w jego kierunku. Wszyscy
ucichli. Nieznajomy wszedł pewnie do środka, za nim z pewnym wahaniem podążyła jeszcze
jedna osoba, Potter. Chłopak nie patrząc na pozostałych, natychmiast wyszukał wzrokiem
Hermionę i usiadł koło niej, starając się nie rumienić. Doskonale sobie zdawał sprawę, że
wszyscy na nich patrzyli jak wchodzili do tej przeklętej sali. Szlag. A miał się przemknąć bez
zwracania na siebie uwagi. Bez słowa spojrzał na Hermionę, która posłała mu pytające
spojrzenie.
Czarodziej tym czasem podszedł do dyrektora, zupełnie nie zwracając uwagi na panującą
ciszę i wiele zaciekawionych par oczu, które się w niego wpatrywały. Nachylił się i zaczął mu
coś szeptać do ucha, a Dumbledore przytaknął i uśmiechnął lekko. Następnie dyrektor
ponownie wstał od stołu.
— Moi drodzy, chciałbym wam przedstawić nauczyciela, który w tym roku obejmie
stanowisko Obrony przed Ciemnymi Mocami. Ivanov Karkowich.
87
Mężczyzna skłonił się lekko i zajął wolne miejsce między Snape'em a McGonagall. Salę
wypełniły oklaski i gwizdy uznania, jak i szepty starszych roczników, zwłaszcza dziewcząt,
które z zainteresowaniem przyglądały się nowemu profesorowi.
Harry spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego i utkwił wzrok w mężczyźnie. Kolejny
nauczyciel Obrony. Zagryzł zęby. Facet był dziwny, ale nie wyglądał groźnie. Może w końcu
okaże się odpowiednią osobą na to stanowisko. Jego zielone oczy spotkały się nagle z
szarymi, martwymi oczami i delikatny uśmiech pojawił się na bladej twarzy profesora. Harry
zarumienił się lekko i odwrócił wzrok, skupiając się na swojej zupie jarzynowej.
— Harry — syknęła Hermiona, trącając go w ramię. — Co się stało? Czemu się spóźniłeś?
— Powiem ci później. Jak będziemy sami — dodał znacznie ciszej, nachylając się w jej
kierunku. — Kiwnęła głową ze zrozumieniem i niepokojem. — Słyszałaś o Ronie i Ginny?
— Tak — odparła i pobladła lekko. — To straszne, gdyby aurorzy nie zdążyli…
Zamilkła drżąc.
Harry spojrzał w jej orzechowe oczy, które napełniły się łzami i delikatnie ją przytulił.
— Dzięki — wymamrotała, ocierając ręką oczy i biorąc głęboki oddech. — Wierzę, że oboje
z tego wyjdą i niedługo ich znowu zobaczymy — zdobyła się na wymuszony uśmiech i
chłopak skinął głową.
— Tak. Masz rację.
— Jak ci poszły egzaminy? — zapytała, zmieniając temat.
— Całkiem dobrze. — Uśmiechnął się szeroko. — Będę mógł zostać aurorem.
— Żartujesz? — odparł Seamus, który przysunął się do nich bliżej z własnym deserem. —
Masz Wybitny z SUMów?
— Nie, skądże. Zaledwie Ponad Oczekiwań, ale Snape w tym roku przyjmuje z taką oceną.
— Racja — przytaknął Dean. — W dodatkowym liście McGonagall zaznaczyła, że uczniowie
z "P" mogą się starać o przyjęcie na zajęcia eliksirów. Ja zamierzam zostać uzdrowicielem i
będę musiał chodzić na te zajęcia.
Neville westchnął odsuwając od siebie resztki niedojedzonego kurczaka.
— Ja dostałem zaledwie Zadawalające, ale cieszę się, że przynajmniej je zaliczyłem. Dzięki
Merlinowi, że nie muszę już chodzić na zajęcia z tym wrednym dupkiem.
Harry się lekko skrzywił słysząc to. Nie wiedział czemu, ale czuł się trochę nieswojo.
— Ja też — odrzekł Seamus. — Wprawdzie dostałem "P", ale w przyszłości eliksiry mi się do
niczego nie przydadzą. Chciałbym pracować w Ochronie. W zaklęciach jestem całkiem
niezły.
88
— A ty Hermiono? — zapytał Harry, odkładając kielich z sokiem brzoskwiniowym.
— Ja… — Dziewczyna się zarumieniła i spojrzała na blat stołu. — Będziecie się śmiać —
dodała po chwili z irytacją.
— No co ty? — Harry spojrzał na nią zaskoczony i jakiś dziwny niepokój wypełnił go. — No
gadaj wreszcie.
— Chcę… spróbować… zostać Mistrzynią Eliksirów.
Zamknęła oczy, przygotowując się na wybuch śmiechu, ale nikt się nie śmiał.
— Ty mówisz poważnie? — Dean wydawał się dochodzić do siebie po tym co właśnie
usłyszał.
— Oczywiście — warknęła z irytacji, posyłając mu wściekłe spojrzenie. — Dlaczego
miałabym żartować?
— Dobra, w porządku. Tylko, że jakoś nie sadzę, aby Snape podzielał twój zapał. Nienawidzi
Gryfonów.
— Dean ma całkowitą rację — przytaknął Seamus. — Na Merlina, jak ty zamierzasz go
przekonać, aby cię przyjął na zajęcia ponad programowe?
— W tym problem, że nie wiem — westchnęła, podpierając się na rekach. — Nie
zastanawiałam się jeszcze nad tym. Trochę się boję jego reakcji.
— Wiesz Herm. — Harry uśmiechnął się szeroko z rozbawieniem. — Jesteś chyba jedyną
osobą w Hogwarcie, która nadaje się do tej pracy. — Dziewczyna spojrzała na niego z
wdzięcznością. —I jedyną, na którą Snape może nie rzuci klątwy, gdy mu o tym powiesz.
— Harry!
Brunet i pozostali zachichotali ku jej oburzeniu.
— Nie Hermiona — odparł poważnie Neville. — Harry ma rację. Jesteś niesamowita w
eliksirach i tyle mi pomogłaś przez ostatnie lata. Gdyby nie ty, nie zaliczyłbym SUMów.
Dziewczyna się zarumieniła.
— Ani ja — przytaknął Harry. — Po prostu powiedz mu o tym. Na zajęciach jest wredny i
podły, to muszę przyznać, ale jest też najlepszym Mistrzem Eliksirów, jakiego znamy i raczej
nie należy do nauczycieli przeceniających umiejętności swoich uczniów.
Hermiona zachichotała jak pozostali.
— Masz rację.
89
— A tak w ogóle… co myślicie o tym nowym nauczycielu? — Dean spojrzał na stół
profesorski. — Snape nie wydaje się zadowolony.
Harry również spojrzał w tym kierunku i stwierdził, że faktycznie, Mistrz Eliksirów z
niechęcią spoglądał na mężczyznę, który siedział koło niego. Chociaż odkąd pamiętał, to on
zawsze nienawidził nauczycieli, którzy dostawali ten przedmiot. Jedynie McGonagall
wydawała się być zainteresowana nowym współpracownikiem i chętnie zagłębiła się z nim w
ożywioną rozmowę.
— Jest całkiem przystojny — odparła Hermiona.
— Pozwolisz, że ja nie będę się wypowiadał na temat jego atrakcyjności — odparł Dean, gdy
przełknął już porcję ziemniaków. — Mnie raczej ciekawi jak będą wyglądać zajęcia z
Obrony.
— Tak. Ja też nie mogę się ich doczekać — oparł Harry, zerkając w stronę stołu i marszcząc
brwi. — Herm, idę do wieży. Spotkamy się w wspólnym.
— Jasne. — Uśmiechnęła się.
Gryfon wstał od stołu i skierował się do wyjścia, zanim jednak wyszedł z Wielkiej Sali jego
wzrok skrzyżował się z szarymi, chłodnymi oczami Malfoya. No tak, zupełnie zapomniał o
istnieniu tego przemądrzałego i wkurzającego drania. Ślizgon patrzył na niego z nienawiścią i
triumfem w oczach. Brunet zagryzł zęby z konsternacją. Dlaczego ten kretyn jest taki pewny
siebie, taki dumny? Odwrócił wzrok i bez słowa wyszedł na korytarz, a następnie skierował
się na drugie piętro.
Nagle ktoś chwycił go za przedramię i gwałtownie obrócił w swoim kierunku.
— Potter — warknął Snape, nachylając się do jego twarzy i Harry poczuł, że serce chce
wyskoczyć mu z piersi. — Dlaczego, na Merlina, spóźniłeś się na ucztę?
Chłopak zamarł.
— Ja…ja…
— Miałeś kolejne wspaniałe wejście. Jak zawsze w centrum uwagi, czyż nie, panie Potter? —
szydził mężczyzna, mrużąc oczy.
Gryfon spojrzał na niego wściekle i ze złością w zielonych oczach. Irytujący dupek!
— Nie planowałem tego, profesorze — warknął gniewnie. — Ruchome schody się zacięły i
wylądowałem w innej stronie zamku, więc się spóźniłem.
Snape spojrzał na niego lodowato.
— Kłamiesz.
— Ja nie…
90
— Wystarczy — przerwał mu gwałtownie mężczyzna. — Przez te lata w mojej klasie
powinieneś się już nauczyć, że doskonale potrafię wyczuć kłamstwo. Radzę ci więc milczeć,
jeśli nie chcesz zarobić szlabanu zaraz na początku roku. Chętnie bym ci odjął punkty za
głupotę, ale niestety nie mam od czego. — Harry czuł jak żołądek wywraca mu się ze złości
do góry nogami i poczucie niechcianej winy wypełnia jego umysł. — Jednak bądź pewny,
panie Potter, że to nadrobię.
Gryfon przełknął, wpatrując się w te mroczne i wściekłe oczy. Zbliżający się odgłos kroków i
rozmów przerwał ciszę i Snape wypuścił jego ramię. Harry chciał coś powiedzieć, ale
mężczyzna nie pozwolił mu.
— Powinieneś być bardziej ostrożny, głupi dzieciaku — odparł chłodno i zanim Gryfon
otworzył usta, Mistrz Eliksirów zniknął w jednym z korytarzy.
Co do diabła? Co z nim nie tak? Stał na korytarzu, patrząc w kierunku, w którym znikł
profesor. Odruchowo roztarł przedramię, gdyż mężczyzna ścisnął je dość mocno. Pewnie
zostanie mu siniak, pomyślał ze złością i całkiem przytomnie. Najpierw go całuje później
opieprza, on jest niemożliwy. Zarumienił się, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie
pomyślał. Czyżby to z powodu tego pocałunku? Snape nie powinien tego robić. Jest
nauczycielem, a on uczniem i to jest zabronione. Nawet gdyby to było za obustronną zgodą,
to obaj mieliby poważne kłopoty, gdyby ktoś się o tym dowiedział. Rany, o czym ja myślę?
Potrzasnął głową z rozdrażnieniem i ponownie rumieniec pojawił się na jego policzkach. Nikt
się nie dowie. Stało się, ale nie powtórzy. Wszystko wróci do normy, tak, najlepiej zapomnieć
o tym i udawać, że nic się nie stało.
— Harry? Myślałem, że jesteś już w wieży?
Gryfon uśmiechnął się lekko, a jego oddech ustabilizował się.
— Słyszałem kroki i postanowiłem poczekać — odparł do Neville'a, który podszedł do niego.
Za nim szedł Dean i Seamus.
— Znasz hasło?
— Jasne.
Rozmawiając skierowali się w stronę Wieży Gryffindoru.
— Veritas.*
— Witajcie — odparła Gruba Dama i portret odsunął się.
— Harry, idziesz do dormitorium? — spytał Dean.
— Nie. Ja już jestem rozpakowany. Poczekam na Hermionę.
Dean kiwnął głową i razem z Seamusem i Neville'em udali się schodami do sypialni, aby się
rozpakować.
91
Harry usiadł w fotelu i wpatrzył się w ogień. W jego myślach pojawił się nowy nauczyciel od
Obrony. Poczuł zażenowanie, gdy przypomniał sobie jak stał naprzeciwko niego z
wyciągniętą różdżką. Co za wstyd, grozić nauczycielowi. No ale wtedy jeszcze nie wiedział,
że to nauczyciel. On mógł być kimkolwiek. Facet pojawił się z nikąd, jakby wyrósł spod
ziemi, więc nic dziwnego, że odruchem bezwarunkowym było wyciągniecie różdżki. Zresztą
po tym jak się już przedstawił, wyraził swoje uznanie dla szybkości jego reakcji i instynktu
obronnego. Po tym komplemencie poczuł się jak paranoik, w dodatku zażenowany.
Westchnął i zerknął na zegar. Była godzina dziesiąta. Ostrożności nigdy za wiele. Tego
nauczył się przez ostatnie lata w Hogwarcie i wolał się trzymać tej zasady. Tylko dzięki temu
jeszcze żył.
— Harry, jeszcze nie śpisz? — Hermiona podeszła do niego i usiadła naprzeciwko w fotelu.
— Nie, czekałem na ciebie. Jak tam pierwszoroczni, miałaś z nimi jakieś problemy?
— Te same co zwykle. — Uśmiechnęła się. — Poza tym, jak kiedyś naprawdę coś zrobię
temu Irytowi. Jedna z pierwszorocznych dziewcząt się przez niego rozpłakała. Musiałam ją
uspokajać. Nie ma Rona i… zeszło mi trochę dłużej niż zwykle zanim wszystkich
rozlokowałam. Myślisz, że szybko wróci?
— Tak. Nie martw się.
— Wszyscy już są u siebie i możemy w końcu porozmawiać.
Harry kiwnął głową.
Pierwsze pytanie Hermony dotyczyło przyczyny jego pobytu w zamku. To czego się
dowiedziała z gazet było zdecydowanie nie jasne. Harry opowiedział jej wszystko o swoim
wypadku i lekcjach ze Sanpe'em, które miał przez wakacje.
— To wspaniale, Harry. — Uśmiechnęła się i spojrzała na niego z uznaniem. — Tak się
cieszę, że wreszcie opanowałeś Oklumencję.
— Ja również. Dzięki temu nie boli mnie blizna i Voldemort na razie mnie nie atakuje,
chociaż nadal jestem w stanie wyczuć jego emocje.
Zamyśliła się i spojrzała w ogień.
— Jesteś z nim połączony w jakiś dziwny sposób i to jest pewnie przyczyną. Obawiam się, że
akurat tej więzi się nie pozbędziesz.
— Jesteś fatalna w pocieszaniu, wiesz?
— Harry, nie miałam zamiaru cię pocieszać. Jedynie stwierdziłam fakt.
Brunet westchnął i podciągnął kolana pod brodę, otaczając je rękami.
— Tak. Masz rację. Mam nadzieję, że śmierć jednego z nas zniszczy tą cholerna więź.
92
— Harry. — Spojrzała na niego ostro i z naganą w czekoladowych oczach. — Nie mów tak.
Znajdzie się sposób, aby pokonać Voldemorta i wtedy ty, i cały świat czarodziejski nareszcie
będzie mógł żyć własnym życiem.
Jasne, pomyślał Harry z rozdrażnieniem. Jest sposób. To on musi zabić Voldemorta, albo on
jego. Tak mówi ta przeklęta przepowiednia, która zrujnowała mu życie. Jednak nie
powiedział tego na głos. Jedynie prychnął z rozdrażnieniem. Nie maił zamiaru w tajemnicza
nikogo w treść przepowiedni. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Wiesz, pytałam się McGonagall czy czegoś nie wie o Ronie i Ginny.
Brunet natychmiast spojrzał w jej smutne oczy z wyczekiwaniem.
— I…
— Ginny już czuje się lepiej i powinna za tydzień wrócić do szkoły. Ron jest jeszcze
nieprzytomny, ale uzdrowiciele twierdzą, że dwa, trzy dni i powinien się obudzić. Jego życiu
nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo. Opiekunka mówiła, aby się nie martwić.
Rudawy kocur wypełzł spod fotela i wskoczył Hermionie na kolana. Dziewczyna przytuliła
go i podrapała za uchem. Harry uśmiechnął się i wyciągnął rękę, aby go pogłaskać. Źrenice
kota zwęziły się i prychnął na zaskoczonego chłopaka, który cofnął dłoń.
— Krzywołap. Co w ciebie wstąpiło? — mruknęła, zrzucając wiercącego się kota z kolan,
który następnie uciekł do dormitorium dziewcząt.
— Pewnie jest wyczerpany podróżą — westchnął Gryfon.
— Pewnie tak. Powiesz mi, dlaczego się spóźniłeś na ucztę?
Harry po chwili namysłu opowiedział jej w kilku zdaniach, o tym co słyszał. O dziwnym
płaczu. Gdy skończył Hermona popatrzyła na niego z lekkim strachem i troską.
— Mówiłeś pielęgniarce? To może mieć coś wspólnego z twoim wypadkiem.
— Też tak myślałem, zwłaszcza dzisiaj, kiedy byłem w gabinecie Filcha i niczego w nim nie
znalazłem.
— To było naprawdę nierozważne i niebezpieczne. Poza tym, powinieneś powiedzieć
Pomfrey.
— Nie ma mowy. Sama mówiłaś, że słyszenie głosów jest złe, nawet w świecie czarodziejów.
Mam dość uchodzenia za wariata jak to było na moim drugim roku.
— Ale to nie jest głos Bazyliszka? — spytała niepewnie i strach pojawił się w jej oczach.
— Nie, Herm. — Pokręcił przecząco głową. — To brzmiało jak ludzki szloch.
Zegar wybił północ i Harry wstał z dywanu.
93
— Powinniśmy iść już spać — ziewnęła. — Jestem wykończona, a jutro zaczynają się zajęcia
i mamy trzy godziny Transmutacji z McGonagall.
— Do jutra, Herm.
Dziewczyna machnęła ręka i skierowała się do swojego dormitorium. Na szczycie schodów
natknęła się na Krzywołapa rozciągającego się pod drzwiami. Nachyliła się i wzięła go na
ręce. Kot miauknął z przyjemności, gdy dziewczyna delikatnie przeczesała jego gęstą sierść
palcami.
— Idziemy spać futrzaku — mruknęła ciepło i otworzyła drzwi do sypialni, znikając za nimi.
***
Czerwone oczy spojrzały po zebranych Śmierciożercach z gniewem. Było ich zaledwie
dziesięciu najważniejszych i najlojalniejszych. Wszyscy w maskach i czarnych długich
szatach. Dwoje z czarodziejów klęczało przednim w kręgu, który utworzyli pozostali.
— Jak już wspomniałem wcześniej, jesteście żałośni — warknął chłodny głos. — Nie
potraficie wykonać najprostszego zadania. Oni mieli zginąć! — huknął, aż jego słowa
rozbrzmiały echem po pomieszczeniu. Wszyscy obecni zadrżeli i spuścili głowy, by nie
patrzeć w te rozgniewane oczy, które płonęły rządzą mordu.
— Panie, wybacz, gdy tam byliśmy oni wyglądali na martwych. Nie zdążyliśmy się upewnić,
aurorzy…
— Milcz! Crucio — warknął mężczyzna i Lucjusz krzyknął, padając na posadzkę, zwinął się
z bólu. — Byłeś odpowiedzialny za tą misję Lucjuszu. Mam nadzieję, że uwolnienie ciebie z
Azkabanu nie było moją pomyłką i zwrócisz mi należycie dług, który zaciągnąłeś.
— Tak… Panie. Wszystko, co każesz — wyszeptał drżącym głosem, gdy zaklęcie zostało
cofnięte.
Demoniczne źrenice zatrzymały się na Śmierciożercy, który klęczał obok Malfoya.
— A co do ciebie, to dziękuj, że wezwałem cię teraz, a nie po misji jak powinienem. Nie
mogłem pozwolić, aby mój wierny zdrajca opuścił takie wydarzenie jak rozpoczęcie roku
szkolnego — szydził.
Klęczący mężczyzna nic nie odpowiedział. Jedyne wpatrywał się w podłogę i zacisnął zęby.
— Nic nie powiesz na swoje usprawiedliwienie? — zapytał złowieszczo Voldemort,
podchodząc do niego. Jego szara długa szata powiewała za nim, a w ręce obracał różdżkę. —
Jak zwykle milczysz, dobrze mój profesorze, tym lepiej dla ciebie. Crucio!
Zaklęcie z o wiele większą silą niż wcześniejsze uderzyło w Snape'a i ten syknął, podpierając
się rękami, aby nie upaść. Pomimo bólu nie krzyknął, jedynie zagryzł zęby i zamknął oczy.
Ogień rozchodził się po jego ciele, paląc od wewnątrz.
— Czy masz mi coś do powiedzenia?
94
Mężczyzna oddychał ciężko, ale nie podniósł głowy.
— Panie… jakkolwiek cię zawiodłem, kara słusznie mi się należy.
— Twoja subtelność czasami mnie zadziwia. — Voldemort wykrzywił usta w demonicznym
uśmiechu i dotknął końcem różdżki dolnej wargi. — A może to zwykła bezczelność? —
Cisza. — A więc dobrze. Z tego co powiedział mi Lucjusz, to po części twoja wina, że oni
przeżyli. Możesz mi wyjaśnić, co ty tam robiłeś? Wysłałeś do Azkabanu dwóch moich
poddanych. Wytłumacz się i módl, abyś mnie wystarczająco przekonał, Severusie — syknął,
podnosząc lodowatymi palcami jego podbródek i wpatrując się w czarne źrenice, które teraz
były na wysokości jego oczu.
— Tak. Byłem tam — jego głos był pewny, ale cichy. — Zostałem wysłany jako członek
Zakonu Feniksa i towarzyszył mi… Alastor Moody. — Imię aurora wypowiedział z wyraźną
pogardą i nienawiścią.
— Moody — syknął Voldemort z gniewem i irytacją. Tak, doskonale wiedział kim był ten
auror i jak postępował ze schwytanymi Śmierciożerami. Również wiedział jak obszedł się z
Snape'em. Alastor osobiście go przesłuchiwał i nie ufał Mistrzowi Eliksirów. Wystarczająco
się naoglądał wspomnień swoich poddanych, jak ten auror ich traktował na przesłuchaniach.
Ten człowiek był kłopotliwy, wyjątkowo niebezpieczny.
— Tak, Panie. Nie mogłem pozwolić, aby nabrał podejrzeń.
— Crucio! — Zaklęcie wypowiedziane chłodnym tonem ponownie uderzyło w ciało Snape'a.
Tym razem mężczyzna nie utrzymał się i upadł na posadzkę z jękiem. Po chwili zaklęcie
zostało cofnięte i Voldemort skierował się do swojego krzesła stojącego po środku kręgu.
Usiadł i wpatrzył się Mistrza Eliksirów.
W sali panowała śmiertelna cisza.
— Ten chłopak będzie należał do mnie — syknął. — Ciałem i duszą. I to będzie twoje
zadanie, Severusie.
Mężczyzna podniósł z wysiłkiem głowę i spojrzał w te czerwone ślepia z zaskoczeniem i
przerażeniem jednocześnie.
— Panie... nie rozumiem — odparł z konsternacją.
— Misja nie przebiegła według planu, ale obecna sytuacja uległa nieprzewidywalnej zmianie.
Harry Potter jest wyjątkowo kłopotliwy, ale może okazać się przydatny. Jak wspomniałeś,
dzieciak już nie ufa temu starcowi, a to nam ułatwi wiele rzeczy. Chłopaka trzeba tylko
odpowiednio zachęcić, aby do nas dołączył.
Po komnacie rozeszły się zaskoczone pomruki i szepty, czarodzieje wydawali się być
poruszeni tą nagłą zmianą rozkazów.
— Cisza! — huknął wściekle Voldemort i momentalnie wszyscy się uspokoili w obawie, aby
Czarny Pan się nie rozłościł na dobre.
95
— Panie, dzieciak mnie nienawidzi…
— To zdobędziesz jego zaufanie! — przewał mu zirytowany i lodowaty głos. — I naprawdę
nie obchodzi mnie jak to zrobisz. Oczekuję, że wywiążesz się z zadania.
Voldemot gwałtownie wstał i cała jego moc doskonale była wyczuwalna w pomieszczeniu.
Wszyscy zadrżeli ze strachu i przerażenia.
— Tak jest — Snape spuścił głowę i zacisnął dłonie w pieści.
Czerwone oczy zapłonęły i różdżka została skierowana na czarodzieja.
— Crucio — warknął i zaklęcie ponownie uderzyło w profesora, nie było ono silne, ale po
wcześniejszych dwóch ręce i całe ciało profesora zaczęło drżeć pod jego wpływem.
— A to, abyś pamiętał — odparł chłodno, patrząc na leżącego mężczyznę. — Możecie się
rozejść. Natychmiast!
Czarodzieje, którzy stali jak posągi nagle drgnęli i szybko skierowali się do wyjścia. Nie
chcieli się narazić na gniew swojego Pana. Voldemort zanim wyszedł z sali jeszcze raz
spojrzał na Mistrza Eliksirów mrużąc swoje oczy. Malfoy chciał pomóc czarodziejowi się
podnieść, ale on odepchnął jego rękę z warknięciem i sam, choć z trudem podniósł się z
posadzki. Na twarzy Voldemorta pojawił się złośliwy uśmieszek.
Severus. Podwójny szpieg. Dumny i zadziwiająco inteligentny czarodziej. Zawsze byłeś
jednym z najsilniejszych czarodziei, którzy stali u mojego boku, a może jednym… z
najsłabszych?
Snape wyszedł z sali, powiewając swoją długą, czarną szatą. Czuł, że głowa mu pęka i
wszystkie jego mięśnie palą żywym ogniem. Cholerne Crucio, cholerny Voldemort, cholerny
Potter i Dumbledore. Niech ich wszystkich szlag! Zirytowany i wyczerpany podszedł do
barierki i rozejrzał się po okolicy. Pieprzone zadupie, pomyślał ze złością i zacisnął silniej
dłonie na chłodnym metalu. Napinając mięśnie, ponownie przeszył go ból, dlatego
zdecydował się je rozluźnić, oczywiście w miarę możliwości.
Księżyc był już wysoko, powietrze było chłodne, a okolica opustoszała. Nic tylko trochę
piachu i jakieś dziwaczne maszyny mugolskie. Żadnych domów czy gospodarstw. Nadal nie
potrafił zlokalizować tego miejsca, choć już od trzech miesięcy się tu aportował.
Wcześniejsze miejsca pobytu Czarnego Pana jednak były o wiele gorsze od tego. Odkąd do
niego wrócił, ten drań nie przebywa w jednym miejscu dłużej niż dwa do trzech miesięcy.
Dlaczego dał się na to namówić? Dlaczego wrócił? Zamknął oczy, przypominając sobie twarz
Pottera, gdy Dumbledore dwa lata temu wywarzył drzwi gabinetu nauczyciela Obrony. Dwa
lata, to jakby wieczność.
— Severusie? — znajomy głos wybudził go z zamyślenia.
96
Odwrócił się i czarne źrenice zwęziły się niebezpiecznie, gdy spotkały twarz Malfoya.
Zacisnął usta w cienką linię, aby zapobiec wydostaniu się klątwy z pomiędzy jego bladych
warg.
— Czego chcesz, Lucjuszu? — Chłód w jego głosie, który już nie drżał, był prawie
namacalny w powietrzu i Malfoy poczuł się trochę niepewnie.
— Nie miej mi tego za złe — odparł chłodno. — Legilimencja — dodał ciszej.
Snape nic nie odpowiedział. Jedynie cień zrozumienia pojawił się na jego twarzy. Głupi idiota
nie ma pojęcia o Oklumencji i obronie umysłu, ale może i lepiej. W końcu dzięki temu może
przeglądać umysły niczego nieświadomych Śmierciożerców, w tym jego najlepszego
przyjaciela, Lucjusza.
— Wydostałeś się z więzienia. Pisali o tym w Proroku.
— Tak, czytałem. Bell była w tym bardzo pomocna.
Severus prychnął z irytacją. Jak on nienawidził tej kobiety, zaraz po Czarnym Panu.
Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o barierkę.
— Nie zjawiła się na dzisiejsze spotkanie.
— Była, ale zaraz po misji. Lord wysłał ją z jakimś zadaniem. Wydawał się być dziś w
wyjątkowo dobrym nastroju.
Snape zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Dobry nastrój, jasne, pomyślał z przewrotnym
rozbawieniem.
— Zauważyłem. Zastanawia mnie tylko, co mu do głowy strzeliło, że zbawiciel świata
czarodziejskiego zgodzi się przejść na naszą stronę.
Twarz Malfoya zbladła, a w oczach pojawiła się czysta nienawiść.
— Nie wiem! — warknął ze wściekłością. — Jak ja nienawidzę tego bachora. Poniżył mnie
zbyt wiele razy. Przez niego wylądowałem w Azkabanie. Najchętniej własnoręcznie
skręciłbym mu kark. Ten gówniarz narobi nam problemów.
— On też cię sympatią nie darzy. — Snape uśmiechnął się złośliwie.
— To nie jest zabawne — warknął w jego stronę. — Mam nadzieję, że Czarny Pan wie co
robi i będziesz w stanie odpowiednio wpłynąć na tego bachora.
Severus drgnął i założył kaptur na głowę.
— Muszę już wracać.
— Tak, tak. Hogwart. Stary dureń pewnie nie może się ciebie doczekać.
97
— Więc jak widzisz, nie mogę tracić czasu. — Mistrz Eliksirów posłał mu zirytowane
spojrzenie. Następne machnął różdżką i z cichym trzaskiem rozpłynął się w ciemności.
Po chwili Malfoy poszedł w jego ślady.
Mistrz Eliksirów aportował się na polanie, niedaleko szkoły. Poprawił płaszcz i pod osłoną
nocy przemknął brzegiem Zakazanego Lasu i chatki Hagrida pod wrota zamku. Wyszeptał
kilka skomplikowanych inkantacji łamiąc zaklęcia zabezpieczające i wszedł do środka.
Przywrócił zaklęcia i skierował się w kierunku swoich kwater. Hogwart był pogrążony we
śnie. Gdy znalazł się w swoich komnatach, zirytowany i zły zrzucił z siebie płaszcz
Śmierciożercy i podszedł do szafki, która zawierała eliksiry. Przeglądając jej zawartość, po
chwili wyciągnął fiolkę z eliksirem na skutki po zaklęciu Crucio. Wypił z niej połowę płynu i
odstawił fiolkę na miejsce. Od razu poczuł łagodzący wpływ eliksiru na jego układ nerwowy i
mięśnie. Przyjemne ciepło rozeszło się po ciele odprężając go i uspokajając.
Usiadł w fotelu naprzeciwko kominka, czując się zmęczonym i śpiącym. Teraz miał ochotę na
mocnego drinka, jednak zdawał sobie sprawę, że głupotą byłoby mieszać alkohol z eliksirem
leczniczym. Westchnął z rezygnacją i wyczarował sobie szklankę wody z dwoma kostkami
lodu. Albus już pewnie wie o jego powrocie. Jak zwykle po takiej wyprawie stary czarodziej
dawał mu chwilę, aby mógł pozbierać myśli i oporządzić się do czasu jego pojawienia.
Pozbierać myśli, wyjątkowo dzisiejszej nocy nie wiedział jak to zrobić. Napił się trochę
chłodnej wody i wpatrzył w ogień. Pozyskać chłopca. Snape prychnął z frustracji. Czy on już
kompletnie postradał rozum? Zawsze był szaleńcem, ale teraz? Merlinie, co on planuje? Skąd
ta pewność, że dzieciak zechce do niego dołączyć? Jeszcze tydzień temu chciał zabić
chłopaka. Wszystko jedno jakim sposobem, Potter miał być martwy. Tak, Czarny Pan był
wyjątkowo rozwścieczony, gdy nie mógł zlokalizować miejsca pobytu dzieciaka podczas jego
wakacji. A teraz? Co się do cholery stało? Chce zrobić z Harry'ego Pottera, chłopca Który
Przeżył kolejnego mrocznego czarodzieja. Dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa na samą
myśl. I to w dodatku on miał pociągnąć chłopaka na mroczną stronę. Snape wziął kolejny łyk.
Chłodna woda koiła ból i nieprzyjemną suchość w gardle. Zamknął oczy. Oczywiście
wiedział dlaczego do tego niewdzięcznego zadania Lord wybrał akurat jego. W końcu był
jedynym Śmierciożercą w szkole i miał dzieciaka pod ręką.
Trzask w kominku uświadomił Severusowi, że ma gościa. Tylko jedna osoba mogła się
pojawić w jego kwaterach w ten sposób i w dodatku o wpół do czwartej nad ranem. Podniósł
powieki i spojrzał w jasnoniebieskie oczy dyrektora, które ku jego irytacji wyrażały troskę i
współczucie.
— Jak się czujesz, chłopcze?
Stary czarodziej usiadł w fotelu naprzeciwko Mistrza Eliksirów.
— Jak widać żyję — mruknął, pocierając skronie. — Był w wyjątkowo dobrym nastroju.
Tylko trzy Crucio.
Twarz Dumbledore'a zachmurzyła się i wyczarował sobie filiżankę gorącej herbaty. Przez
chwilę w komnacie panowało milczenie.
98
— Dowiedział się, że byłem w domu Artura podczas akcji Śmierciożerców i przeszkodziłem
im w zabiciu dzieciaków. — Dyrektor kiwnął głową. — Musiałem się tłumaczyć. Był
niezadowolony. Jednak udało mi się go przekonać o swojej lojalności.
— To nie wszystko, prawda? — spytał ciepło, przyglądając się mężczyźnie.
Snape wypuścił powietrze, nie wiedząc, że je wstrzymał. Spojrzał w oczy czarodzieja. Jak on
to robi? Jak potrafi czytać w ludzkim umyśle i sercu bez używania Legilimencji?
— Nie. Czarny Pan zmienił swoje plany względem Pottera.
— To znaczy?
— Ubzdurał sobie, że chłopak może stanąć po jego stronie.
— Skąd wpadł na ten pomysł?
— A skąd ja mam do cholery wiedzieć? — warknął z rozdrażnieniem. Spokój Albusa i
chłodne podejście do tej informacji wyprowadzało go z równowagi. — Najpierw chce zabić
Pottera, a innym razem chce zrobić z niego kolejnego Księcia Ciemności! Ten sukinsyn bawi
się nami i Potterem.
— Severus, uspokój się. — Starzec poprawił okulary i przesunął palcami po swojej długiej
brodzie. — Jak zamierza to zrobić?
— Ja mam pociągnąć chłopca na mroczną stronę.
Oczy Dumbledore'a rozjaśniły się i lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy.
— Dobrze, bardzo dobrze... to może się udać. — Jego oczy nadal lśniły.
— Co? — wypalił zdenerwowany mężczyzna.
Jasnoniebieskie oczy zwróciły się w stronę Snape'a.
— Zamierzasz wykonać jego rozkaz?
— Nie! — krzyknął Snape.
— Na razie nie mamy się czym martwić. Harry jest bezpieczny. — Mówiąc to, wstał z fotela i
jego pusta filiżanka znikła. — Powinieneś odpocząć i wyspać się. Jutro zaczynają się zajęcia.
Czarodziej podszedł do kominka i znikł w nim zanim profesor zdążył o cokolwiek zapytać.
Snape został sam. Co ci chodzi po głowie Albusie? Zacisnął swoje dłonie w pięści. Potter,
głupi dzieciak. W jego oczach pojawił się na moment ból i coś jeszcze, jednak po chwili jego
mroczne oczy stały się ponownie chłodne.
— Obyś miał rację. Oby moja chwilowa słabość nie zniszczyła tego chłopca...
99
………………………………
*Veritas — prawda
100
Rozdział IV
"...Ty
Pomiędzy tym
Między tym co pragniesz
A tym co jest
Pełni szukasz wiem
A inność w tobie
zjednoczenia chce..."
(De Su — Właśnie Stajesz Się)
Harry z westchnieniem przewrócił kartki podręcznika. Eliksir Przeciwkrwotoczny, który mieli
właśnie robić, nie należał do łatwych. Był dość skomplikowany, choć Harry znał jego skład
na pamięć. W końcu poświecił większość swoich wakacji na naukę eliksirów. Wprawdzie nie
znalazł w sobie ukrytych talentów w tej dziedzinie i nadal warzenie czegokolwiek nie było
dla niego przyjemnością, ale z obecnym poziomem wiedzy mógł liczyć na to, że nie
skompromituje się całkowicie na tych zajęciach. Nie chciał, aby Snape miał powód do
wyrzucenia go ze swojej klasy. Chciał zostać aurorem.
Harry wrzucił do kotła trzy łuski smoka indyjskiego i zamieszał miksturę trzy razy zgodnie z
ruchem wskazówek zegara. Teraz tylko pięć minut podgrzewania na słabym ogniu zanim
doda kolejny składnik.
Podniósł wzrok znad kociołka i zerknął w stronę biurka Snape'a. Mężczyzna pisał coś na
pergaminie. Pióro w jego ręce przesuwało się płynnie i bardzo pewnie. Na moment
zatrzymało się, jakby w zastanowieniu i końcówka lotki dotknęła miękko dolnej wargi
mężczyzny. Zielone oczy Gryfona odruchowo zatrzymały się na tych wąskich ustach. Serce
zabiło mu szybciej i jego wzrok niespodziewanie skrzyżował się z czarnymi oczami
profesora. Harry natychmiast spuścił głowę, aby ukryć rumieniec. Przeklinając pod nosem
sięgnął ręką po skarabeusza, którego zaczął z wyraźną determinacją miażdżyć. Cholera, to był
tylko pocałunek, nic nieznaczący pocałunek, pomyślał z rozdrażnieniem. To jednak nadal nie
zmieniło faktu, że był on niesamowity. Z rezygnacją zebrał otrzymany proszek ze
skarabeusza i wsypał go ostrożnie do kociołka. Płyn o konsystencji bardzo rzadkiego kisielu
zmienił kolor z żółtego na lekko czerwony, czyli wszystko szło dobrze, tak jak pisało w
książce. Teraz jeszcze krew nietoperza i piętnaście minut gotowania.
Uniósł fiolkę nad kociołkiem i ostrożnie zaczął odliczać krople krwi. Według instrukcji
powinien wkropić dokładnie osiem. Jedna, druga, trzecia… nagle poczuł coś niepokojącego i
znajomego zarazem. Zawahał się. Obraz przed jego oczami zamazał się i zamiast szklanej
fiolki w ręce, zobaczył oczy Syriusza, w momencie, gdy ten znikał za zasłoną w
Departamencie Tajemnic.
Ogarnęła go panika.
— Harry! — krzyknęła Hermiona i chłopak zamrugał, odzyskując świadomość. Już wiedział.
Spojrzał przed siebie, napotykając wpatrzone w niego czarne oczy.
Na twarzy profesora, który siedział za biurkiem, pojawił się złośliwy uśmieszek.
101
Szlag, warknął do siebie brunet i chwycił ze złością buteleczkę, którą Snape zaklęciem
utrzymywał w powietrzu, dokładnie kilka centymetrów nad kociołkiem, aby w ten sposób
zapobiec wybuchowi mikstury. Mężczyzna obniżył swoją różdżkę, przerywając zaklęcie
lewitacji.
Cholerny drań naruszył mu granice umysłu i w dodatku wygląda na zadowolonego, pomyślał
z rozdrażnieniem. A niech to, nie spodziewał się tego. W dodatku na lekcji!
— Brak koncentracji i czujności może doprowadzić do tragedii, panie Potter — odparł
chłodno i Harry posłał mu zirytowane spojrzenie. — Pięć punktów od Gryffindoru za
zakłócenie spokoju na lekcji, panno Granger. — Spojrzał na Gryfonkę, uśmiechając się
złośliwie i Ślizgoni zachichotali rozbawieni. Hermiona już otworzyła usta, aby coś
powiedzieć, ale nauczyciel ją ubiegł. — Czy chce pani coś dodać? — Dziewczyna zacisnęła
wargi, spuszczając głowę.
— Nie, profesorze — odparła cicho.
— Dobrze. — Wstał zza swojego biurka. — Czy ja powiedziałem, że możecie przerwać
pracę? — warknął w stronę uczniów, którzy nadal chichotali i szeptali do siebie.
W sali zrobiła się idealna cisza i wszyscy wrócili do swoich eliksirów. Nikt nie chciał stracić
punktów, ani dostać szlabanu.
Przez resztę zajęć Snape swoim zwyczajem przechadzał się między ławkami, aby sprawdzić
efekty pracy swoich studentów. Osobiście jednak wątpił czy któryś z nich będzie w stanie
wykonać idealny eliksir. Zatrzymał się koło ławki Malfoya i nie powiedział ani słowa na
temat jego mikstury, która wyglądała na ocenę Zadowalający, naciągany Zadowalający.
Westchnął w duchu i z obawą podszedł do Parkinson. To co zobaczył w jej kociołku odebrało
mu na moment oddech. Tego zielonego paskudztwa nie dało się w ogóle sklasyfikować. Już
Longbottom poradziłby sobie lepiej, pomyślał z desperacją. Banda głąbów i nieuków. Jednak
nie mógł odjąć punktów swojemu własnemu Domowi, więc zgrzytając zębami machnął
różdżką, usuwając zawartość kociołka. Zaskoczona dziewczyna spojrzała na niego chcąc coś
powiedzieć, ale morderczy wyraz oczu Snape'a skutecznie uciszył ją i jej twarz pokryła się
rumieńcem wstydu.
W pozostałych kociołkach było już znacznie lepiej. Eliksiry przynajmniej przypominały
konsystencją, jak i kolorem ten opisany w podręczniku. Więc jak na pierwsze zajęcia, nie
było tak tragicznie jak się obawiał.
Została jeszcze panna Granger i Potter. Z obawą podszedł do chłopaka i spojrzał mu przez
ramię, nachylając się, aby lepiej zobaczyć zawartość jego kociołka. Zmarszczył brwi. Nie
wyglądało to tak źle, jak sądził. Chłopak faktycznie się przyłożył do nauki. Bez wyrzutów
sumienia mógłby podciągnąć mu do Powyżej Oczekiwań, ale… dostanie jedynie
Zadowalający. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się złośliwie i ponownie skierował się do
swojego biurka. Kociołek panny Granger ominął, gdyż eliksir w nim już na sam rzut oka
wyglądał na zrobiony idealnie. Jak zwykle zresztą, westchnął w duchu z lekkim
rozdrażnieniem.
Pod koniec zajęć każdy przelał trochę zawartości swojego kociołka do fiolki, podpisał ją i
zostawił na biurku Snape'a do oceny.
102
— Cholerny dupek! — warknął dość głośno Harry, gdy znalazł się w bezpiecznej odległości
od klasy.
Nawet nie zwrócił uwagi na zaniepokojone spojrzenie Hermiony, która zaczęła rozglądać się
niespokojnie po korytarzu.
— Harry — syknęła, chwytając go za rękaw i ciągnąć w kierunku pustego korytarza, gdyż
inne drzwi otworzyły się i z klas zaczęli wychodzić uczniowie. — Ciszej, bo jeszcze ktoś
usłyszy.
Gryfon zagryzł zęby. Więc to miał na myśli Snape, gdy wspominał o praktyce. Tym razem
zamierzał go atakować poprzez zaskoczenie, bez uprzedzenia i w każdym możliwym miejscu.
To drań, on jest naprawdę nieobliczalny. Uśmiechnął się do siebie z rozbawieniem i irytacją.
W pewnym sensie, to było nawet zabawne. Snape postawił przed nim wyzwanie.
— Harry… wszystko w porządku? — Dziewczyna spytała zaniepokojonym głosem.
— Tak. A co?
— Uśmiechasz się.
Gryfon zarumienił się.
— Właśnie Snape dał mi lekcje.
— Lekcje? Jaką lek… — Spojrzała na niego zaskoczona, a następnie na jej twarzy pojawiło
się zrozumienie. — On użył Legilimencji? — spytała szeptem z wyraźnym niedowierzaniem
w głosie. Harry przytaknął. — Ale…
— Koncentracja i czujność.
— Rozumieniem, że może jest to dobry sposób na nauczenie się odruchowego blokowania
myśli, ale żeby na lekcji? Zwłaszcza podczas wykonywania tak skomplikowanego eliksiru,
gdzie jeden błąd i wszystko mogłoby wylecieć w powietrze…
— Hermiono, mówimy o Snape'ie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— To było niebezpieczne i nierozważne.
— Nadal mówimy o Snape'ie — odparł z rozbawieniem.
— Wydaje mi się, że ten pomysł ci się podoba — powiedziała z niedowierzaniem w głosie.
— Powiedzmy. — Spojrzał na nią i jego zielone oczy zabłyszczały dziwnie, co tyko
zaniepokoiło ją jeszcze bardziej.
103
— Harry. Co ci chodzi po głowie?
— Zupełnie nic.
— Mam nadzieję, że nie planujesz czegoś głupiego.
— Oczywiście, że nie — odparł z powagą, ale jego oczy nie straciły swojego blasku. —
Chodźmy do biblioteki. Musimy przecież znaleźć coś na temat tego kamienia księżycowego
— dodał, zanim Hermiona zdołała coś powiedzieć.
— Masz rację — westchnęła. — Chodźmy tędy, będzie szybciej.
Harry kiwnął głową i weszli na ruchome schody.
— Powiedziałaś Snape'owi, że chcesz zostać Mistrzynią Eliksirów?
— Jeszcze nie.
— Dlaczego?
— Powiem mu.
— Kiedy?
— Harry, proszę — odparła z rezygnacją. — Nie wiem kiedy, może jak będzie w lepszym
nastroju.
Brunet spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Snape, w lepszym nastroju? W takim razie nigdy mu nie powiesz.
— Och, zamknij się — warknęła, otwierając drzwi do biblioteki i weszła, nie oglądając się na
bruneta, który starał się powstrzymać uśmiech.
— Nie sądziłam, że będzie tyle osób — wymamrotała, rozglądając się po pomieszczeniu.
Pomimo, że był to początek roku, to w bibliotece było sporo uczniów. Zwłaszcza z szóstego i
siódmego roku. Skierowała się w kierunku działu o eliksirach. Harry westchnął i podążył za
nią. Tylko Snape mógł zadać prace zaraz na pierwszych zajęciach. Dziwne, że nie kazał im
pisać testu, tak jak zwykle to robił. Zerknął na jedną z ław, gdzie uczniowie; prawdopodobnie
drugoklasiści, starali się w coś zamienić pergamin. Po kilku próbach pergamin wybuch z
ostrym trzaskiem i dwójka uczniów podskoczyła na swoich siedzeniach, mrugając z
zakłopotaniem powiekami. Mieli osmolone twarze. Harry zachichotał cicho i dołączył do
niego jeszcze jeden rozbawiony głos. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Dziewczyna,
która wyjrzała zza regału starała się powstrzymać śmiech zakrywając usta ręką. Na moment
ich oczy się spotkały, jej były ciemnobłękitne. Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i
skierowała się w stronę regałów, gdzie znajdował się dział eliksirów, ale z książkami i
czasopismami dla pierwszego roku. Snape będzie męczył kolejnych pierwszaków, pomyślał
ze współczuciem. Westchnął i lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Ciekawe czy nadal
wygłasza tą swoją powitalną mowę o chwale i sławie. Zachichotał cicho, zdając sobie sprawę,
104
że pamięta ją doskonale. Opamiętał się, kiedy Hermiona wyjrzała zza regału i szturchnęła go
łokciem, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Harry spojrzał w kierunku bibliotekarki,
która właśnie szła w ich kierunku. Obydwoje cofnęli się szybko do najbliższych działów
tematycznych.
— Ał… — syknął ktoś cicho i Harry odwrócił się, słysząc brzdęk upadających książek.
— Przepraszam — odparł, odwracając się i natrafiając na piwne oczy ładnej szatynki.
Dziewczyna zarumieniła się lekko. Gryfon schylił się, aby pozbierać książki i rozsypane
notatki. — Mam nadzieje, że to wszystko — uśmiechnął się ciepło.
— Tak. Dzięki — odparła, wpatrując się w jego oczy i chłopak poczuł się trochę nieswojo.
— Jestem Ana Johson. — Wyciągnęła rękę i brunet uścisnął ją.
— Jesteś Krukonką? — spojrzał na herb wyszyty na jej szacie i dziewczyna kiwnęła głową.
— Ginny kiedyś wspominała, że się przyjaźnicie. Jesteście na tym samym roku?
— Tak. To straszne co się stało — odparła cicho. — Ginny i Ron...
— Tak — przytaknął. — Mam nadzieję, że szybko wypuszczą ich ze szpitala.
— Harry — odezwała się nagle Hermiona, która pojawiła się przed nimi. — Mam już to po
co przyszliśmy. Możemy iść... O cześć, Ana. — Uśmiechnęła się do dziewczyny.
— Cześć, Hermiona.
— W porządku. — Skinął Harry i uśmiechnął się jeszcze na pożegnanie do Krukonki, która
odwzajemniła uśmiech.
Ana przez chwilę śledziła wzrokiem oddalającego się Harry'ego i uśmiechnęła się do siebie z
zadowoleniem.
Seamus, Dean i Neville już smacznie spali. W dormitorium było cicho, jedynie księżyc
zaglądał przez okno. Harry przekręcił się na łóżku i wpatrzył w idealny, srebrny okrąg
rozświetlający niebo. Nie było tak źle, pomyślał i lekko uśmiechnął się. Snape zachowywał
się tak jak zawsze. Chłodny, złośliwy i ironiczny. Gryfon zmarszczył brwi.
Słodki Merlinie, ja chyba postradałem rozum. Niech cię szlag! Jak możesz być tak spokojny,
opanowany? Podniósł dłonie i zakrył twarz. To nienormalne. Poczuł, że drży na całym ciele,
gdy jego pamięć wypełnił Snape nachylający się nad nim i patrzący przez jego ramię na
eliksir. O mało nie spadł wtedy z krzesła. Mężczyzna był tak blisko, prawie czuł jego ciepły
oddech na swojej szyi i ten słodki zapach, wanilia. Czy tylko on jest w stanie go wyczuć?
Dlaczego ten facet na niego tak działa? Jęknął spuszczając dłonie i wpatrzył się w sufit w
zamyśleniu. Był podniecony, o tak. Nie mógł temu zaprzeczyć. No ale on ma dopiero
szesnaście lat! To normalne, że w tym wieku jest się pobudzonym. Jedynie nienormalną
rzeczą jest to, że jest się pobudzonym na eliksirach! Patrząc na Snape'a! Zachichotał cicho,
zdając sobie sprawę ze śmieszności sytuacji. To go trochę odprężyło.
105
Co robić? Zignorować to? Zapomnieć? Nie. To nie będzie takie proste jak mu się wcześniej
wydawało. Najgorsze, że teraz nie był już całkiem pewny, czy chce o tym zapomnieć. Mistrz
Eliksirów zaintrygował go swoim zachowaniem i teraz chciał odpowiedzi, wyjaśnień. Snape
bez powodu nie całuje swoich studentów. Tak. Snape nie wymiga się od wyjaśnień i
Oklumencja w odpowiednim momencie pomoże mu w uzyskaniu odpowiedzi. Miał już plan.
Powieki opadły mu sennie i wtulił się w miękką poduszkę.
***
Harry zerknął na zegar, była osiemnasta. W bibliotece było już prawie pusto. Poprawił
okulary i przewrócił kolejną kartkę. Nauczyciel od Obrony zadał im wypracowanie o
zastosowaniu zaklęć defensywnych na uroki zadające rany cięte. Westchnął z rozdrażnieniem,
gdyż nie znalazł nic konkretnego. Tekst w książce raczej sugerował, aby unikać tego typu
uroków, gdyż powodowały krwawienia. Lekkie lub silne, a nawet krwotoki, których
zatrzymanie było bardzo trudne i mogły doprowadzić nawet do śmierci. Harry zanurzył pióro
w tuszu i po chwili zastanowienia dopisał jeszcze kilka zdań do swojego wypracowania,
mając nadzieję, że to wystarczy. Ich nowy nauczyciel od Obrony okazał się bardzo
wymagający i naprawdę dobry. Harry musiał przyznać, że był nawet lepszy od Lupina, choć
na głos by się do tego nie przyznał. Mężczyzna wydawał się mieć spore doświadczenie i
naprawdę dużą wiedzę. Najważniejsze jednak było to, że nie faworyzował żadnego z Domów
i oceniał ich sprawiedliwie.
Harry był z tego zadowolony, bo nie musiał ponownie prowadzać spotkań GD i dzięki temu
miał czas na swoje ponadprogramowe doszkalanie, o którym nikt nie wiedział. Przez wakacje
nauczył się sporo, ale nie zamierzał tego ujawniać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Co piszesz? — odezwał się dziewczęcy, ale nieznajomy głos.
Harry podniósł głowę znad pergaminu i jego oczy spotkały się z ciemnoniebieskimi oczami
dziewczyny, która nachylała się nad stołem. Jej długie, czarne włosy opadały swobodnie na
ramiona. Uśmiechała się przyjaźnie. Teraz pamiętał. To ta dziewczyna, którą spotkał w
bibliotece pierwszego dnia szkoły.
— Wypracowanie na Obronę przed Ciemnymi Mocami — odparł i uśmiechnął się. — Znowu
w bibliotece? Snape naprawdę musi was gnębić.
— Kto? — Zamrugała z konsternacją.
— Snape. Nauczyciel eliksirów. Widziałem cię pierwszego dnia szkoły w Dziale Eliksirów
dla pierwszego roku — wskazał ręką w kierunku regałów i zrozumienie pojawiło się na
twarzy brunetki.
— Pamiętasz? — Odsunęła kosmyki włosów, które wysunęły się jej zza ucha i powoli
zsunęły na policzek. — Oni byli całkiem zabawni — zachichotała cicho.
— Zdecydowanie.
Dziewczyna usiadła przy stole i z zaciekawieniem wzięła książkę do ręki przerzucając kilka
kartek.
106
— To jest poziom szóstej klasy, możesz nie zrozumieć treści — odparł Harry, obserwując, jak
jej twarz przybiera wyraz fascynacji i zainteresowania.
— Te wszystkie zaklęcia i uroki, to musi być skomplikowane.
— Tak, niektóre faktyczne nie są proste — przytaknął.
— Uroki powodujące ból i powolną śmierć w męczarniach. To jest naprawdę niesamowite i
przerażające. Nie uważasz? — spytała, podnosząc oczy znad tekstu.
— Hmm… zgadzam się, że to przerażające, ale niesamowite… nie użyłbym tego określenia.
Zadawanie komuś bólu i znęcanie się nad innymi, słabszymi, którzy nie potrafią się obronić
jest jedynie oznaką słabości.
— Więc uważasz go za słabego? — Spojrzała z wyraźnym zaciekawieniem i Harry zamrugał
z zaskoczenia.
— Kogo?
— Voldemorta.
Gryfon zmarszczył brwi i spojrzał w jej oczy z wyraźnym zainteresowaniem. Nie dostrzegł w
nich strachu, co trochę go zaskoczyło.
— Przede wszystkim, uważam go za mordercę — odparł pewnie i w jego głosie zabrzmiał
wyraźnie gniew i pogarda. — Zasługuje na śmierć.
— Nienawidzisz go tak bardzo?
Harry spojrzał na nią z konsternacją.
— Zabił moich rodziców i najbliższych. Zadaje cierpienie i zabija innych. Czy ktoś taki
twoim zdaniem zasługuje na miłosierdzie?
— Przepraszam, nie chciałam cię rozgniewać.
Harry westchnął i pokręcił głową.
— W porządku. Nic się nie stało. — Zmusił się do uśmiechu. — On… zresztą, i tak nie
zrozumiesz.
Dziewczyna zamknęła książkę i przesunęła ją w kierunku Harry'ego.
— Rozumiem, ale to potężny czarodziej i nie można lekceważyć jego mocy. Czasami rzeczy
są inne niż nam się wydają.
— Wiesz, mówisz jak Dumbledore.
— To inteligentny czarodziej.
107
— Też tak uważam — przytaknął. — Jak masz…
— Harry!
Brunet spojrzał w kierunku drzwi, gdzie stał Seamus. Bibliotekarka z oburzeniem spoglądała
na niego i upomniała go za zakłócanie ciszy.
— Muszę iść — odparła cicho dziewczyna i wstała od stołu. — Cześć, Harry.
— Jak masz na imię?
— Julie — odparła z uśmiechem i skręciła między regały z książkami.
Harry pozbierał podręczniki ze stołu i zakręcił kałamarz z tuszem. Wszystko schował do
torby i skierował się do wyjścia.
— Jak długo zamierzasz siedzieć w bibliotece? Kolacja zaczyna się za dziesięć minut.
— Pisałem wypracowanie na Obronę i kompletnie straciłem poczucie czasu — odparł
zakładając torbę na ramię.
— Czytałeś dzisiejsze ogłoszenia?
— Nie. Coś się stało? — zapytał, widząc przygnębioną minę Seamusa.
— Można tak powiedzieć — westchnął. — Rozgrywki Quidditcha zostały odwołane.
— Żartujesz?
— Nie. Ministerstwo nie chce ryzykować. Po ostatnich atakach Śmierciożerców. Oni są teraz
bardzo ostrożni. Zwłaszcza po tej całej aferze w Ministerstwie Magii.
— A Dumbledore?
— Dyrektor się z nimi zgadza. Z tego co udało mi się dowiedzieć, to rodzice uczniów
przysłali mu sporo listów z żądaniem odwołania meczów i zwiększeniem ochrony zamku.
Harry zamyślił się. Podczas wakacji nie zastanawiał się, jak działalność Voldemorta może
wpłynąć na funkcjonowanie szkoły. Wiedział, że nikt nie jest bezpieczny z powodu ataków
Śmierciożerców, ale Hogwart, on zawsze wydawał mu się najbezpieczniejszym miejscem. W
końcu jest chroniony magią samego Dumbledore'a. To potężny czarodziej i Voldemort się go
boi. Jednak w ciągu ostatnich pięciu lat on zawsze znajdywał jakiś sposób, aby zbliżyć się do
szkoły, a tym samym do niego. Jeżeli i tym razem mu się uda… Szkoła już raz została prawie
zamknięta.
— Tak — odparł. — Masz rację. Niektórzy uczniowie nie pojawili się w szkole w tym roku.
108
— Dziwisz się? — westchnął z rozdrażnieniem. — Mnie też starzy nie chcieli puścić. Myśleli
o wyjeździe do Kanady. Zresztą nadal o tym myślą. — Zmarszczył brwi. — Mamy tam
ciotkę, więc muszę się liczyć z tym, że w każdej chwili mogą mnie zabrać ze szkoły.
— Przynajmniej byłbyś bezpieczny. — Uśmiechnął się smutno. — Nie możesz ich winić, że
się martwią.
— Tak, tak, ale oni nie rozumieją, że ja nie chcę uciekać — odparł z wyczuwalną złością i
zacisnął dłonie w pięści. — Chcę tu zostać i w miarę możliwości pomóc. Nie powiem, że się
nie boję, bo to nieprawda, ale wiem, że mogę coś zrobić. Cholera, ta bezczynność i
wmawianie, że jesteśmy jeszcze dziećmi i nie powinniśmy się w to mieszać… wkurza mnie.
Nie wydaje mi się, że jego obchodzi, jaki wiek mają jego ofiary.
— Rozumiem cię doskonale — westchnął. — Jednak lepiej nie pakować się w kłopoty.
— I ty to mówisz? — Zatrzymał się i spojrzał na niego z zaskoczeniem. — Myślałem, że
moglibyśmy zebrać…
— Nie — przerwał mu stanowczo Harry rozumiejąc, co Seamus zamierza powiedzieć. — Nie
będziemy się w to mieszać.
Zdecydowanie nie miał zamiaru popełnić błędu, który zrobił na piątym roku. Przez jego
głupią akcję ratowniczą zginął Syriusz i w dodatku naraził swoich przyjaciół na
niebezpieczeństwo. Tym razem nie miał zamiaru do tego dopuścić. Voldemort chciał jego i
dlatego musi znaleźć jakiś sposób, aby go zabić bez wmieszania w to innych.
— Ale…
— Pamiętasz co było z Gwardią, którą stworzyliśmy? Wpakowałam dyrektora w poważne
kłopoty.
— Rozumiem cię Harry, ale musisz przyznać, że dzięki tobie nauczyliśmy się sporo i
zaliczyliśmy egzaminy końcowe na naprawdę dobre oceny. Ta flądra z ministerstwa była
koszmarna i nic nas nie nauczyła.
Harry uśmiechnął się lekko.
— Tak, ona była okropna i zasłużyła na to, co ją spotkało.
— Racja — zachichotał Seamus.
— Jednak pomimo tego, nie zamierzam ponownie otwierać GD. Obecny nauczyciel wydaje
się być całkiem w porządku.
— No cóż, nie jest taki zły. Tak samo wymagający jak Snape, ale w przeciwieństwie do niego
ma przynajmniej ludzkie odruchy — zachichotał i nawet Harry się uśmiechnął rozbawiony.
— Racja — zgodził się.
109
Harry nagle zamrugał, znajome uczucie ogarnęło jego umysł. Snape. Natychmiast odparł atak,
nie pozwalając mężczyźnie wniknąć w jego myśli. Mam cię. Uśmiechnął się do siebie z
zadowoleniem.
— Coś się stało? — zapytał Seamus spoglądając na niego z zaciekawieniem.
— Nie — odparł i rozejrzał się po korytarzu, szukając wzrokiem Snape'a. Dostrzegł jedynie
fragment jego czarnej szaty, która znikła za drzwiami prowadzącymi do Wielkiej Sali.
Kolejna lekcja, tylko że tym razem, to on wygrał. Profesorowi nie udało się wejść do jego
umysłu. Harry poczuł się o wiele pewniej i teraz był już przekonany, że jest w stanie obronić
się przed atakiem Mistrza Eliksirów, czy nawet Voldemorta. Uczucie ogromnej ulgi i dumy
wypełniło jego serce. Nie był już tak bezbronny jak wcześniej. — Idziesz, Seamus?
— Jasne — przytaknął. — Co do GD, to przemyśl to jeszcze — dodał po chwili.
— Dobra, pomyślę o tym — odparł niechętnie i raczej dla świętego spokoju.
Podszedł do drzwi i pchnął je lekko. Dzisiaj udowodnił, że potrafi obronić się. Teraz czas na
wprowadzenie jego planu, którego celem był jego Mistrz Eliksirów.
***
— Severus, przecież to jest znakomity pomysł — odparł Karkowich. — Dzieciaki będą
zachwycone.
— Z pewnością — mruknął niechętnie i wszedł na ruchome schody. — Nic je tak nie ucieszy,
jak możliwość swobodnego rzucana na siebie uroków.
— Przecież już mieliście Klub Pojedynków. Przynajmniej tak mnie poinformował dyrektor.
— Spojrzał na niego, unosząc brwi.
— Zgadza się.
— Więc w czym problem?
— Za każdym razem było z powodu niego więcej kłopotów niż pożytku.
— Nie myślisz rozsądnie. — Uśmiechnął się. — Oni potrzebują nauczyć się bronić, i to
bardziej niż kiedykolwiek. Poza tym, to świetny sposób na odreagowanie stresu.
Snape spojrzał na niego z powątpiewającym wyrazem twarzy.
— Stresu?
— Szkolnego, a także tego związanego z ostatnimi wydarzeniami.
— I ty jesteś zdeterminowany, aby mnie wciągnąć w ten projekt? — Spojrzał na niego z
ironicznym uśmieszkiem.
110
— Dlaczego nie? Z tego co mi wiadomo, to jesteś świetnie zorientowany w temacie i już
prowadziłeś ten Klub. — Zamyślił się i dodał po chwili. — Większość z tych dzieciaków ma
już szesnaście, siedemnaście lat, a wiesz że w tym wieku przychodzą im różne głupoty do
głowy. Zwłaszcza, kiedy trzyma się ich w zamknięciu i zakazuje pewnych przyjemności. Zbyt
wiele ograniczeń i brak zajęcia budzi agresję, frustrację, co w końcu prowadzi do jej
rozładowania w niekontrolowany sposób.
— Emocje, ach tak — odparł chłodno i zazgrzytał zębami. — Ty się doskonale na nich znasz.
— Severus, naprawdę nie rozumiem twojej niechęci w stosunku do mnie — odparł lekko
urażonym tonem.
— Nie pochlebiaj sobie — warknął Mistrz Eliksirów.
Czarodziej zachichotał, a Snape jedynie westchnął z rozdrażnieniem. Ten facet doprowadzał
go do szału i chciał się go pozbyć. Zdecydowanie nie miał ochoty na jego towarzystwo.
— Rozumiem więc, że proponujesz, aby rozładowywali ją pod okiem jakiegoś profesora? —
odparł z rezygnacją. — W sposób kontrolowany?
— Dokładnie — przytaknął i skręcili w korytarz prowadzący do Wielkiej Sali. — I dlatego
potrzebuję…
— Co znowu? — syknął Snape, przerywając mu i wpatrując się w tłum uczniów stojących w
sporej odległości od nich; cisnących się i przepychających na korytarzu.
Karkowich zmarszczył brwi i przyspieszył, widząc że Snape wyciągnął różdżkę i
zdecydowanym krokiem kierował się w stronę studentów. Czarna szata Mistrza Eliksirów
powiewała za nim.
Uczniowie byli zbyt zaaferowani tym, co się działo w środku zbiegowiska i nikt nawet nie
zauważył dwóch nauczycieli zmierzających w ich kierunku. W momencie, gdy Snape zbliżył
się do grupy, usłyszał znajomy głos.
— Odczep się od niej, Malfoy — warknął Harry.
— To nie twoja sprawa, zjeżdżaj — syknął Ślizgon.
— To moja przyjaciółka, więc jak widzisz, to jest moja sprawa.
— Harry, daj spokój — szepnęła dziewczyna i chwyciła go za rękę, obniżając różdżkę, którą
Gryfon trzymał skierowaną w blondyna. — Nie warto.
— Posłuchaj jej. — Ślizgon uśmiechnął się ironicznie. — Przynajmniej raz, ta szlama ma
rację.
— Zbliż się ponownie do mnie lub Hermiony, a obiecuję, że pożałujesz tego — odparł z
gniewem i zacisnął różdżkę w ręce.
— Grozisz mi?
111
— Nie, jedynie ostrzegam.
— Nie bądź taki pewny siebie, Potter — dodał z jadem w głosie, gdy Gryfon odwrócił się,
aby dołączyć do Hermiony. — Czarny Pan cię w końcu wykończy.
Harry zaśmiał się gorzko.
— Czarny Pan? — Odwrócił się do niego i szyderczy uśmiech pojawił się na jego twarzy. —
Więc nazywasz go swoim Panem. Sądziłem, że wasza rodzina nikomu nie służy. A tym
czasem, płaszczycie się przed nim.
— Jak śmiesz! — krzyknął i furia pojawiła się w szarych oczach, a różdżka niebezpiecznie
zadrżała w jego ręce.
— Przykładem jest twój ojciec. — Lekki uśmieszek pojawił się na twarzy Gryfona. —
Szkoda, że nie widziałeś go jak błagał o wybaczenie, wtedy… na cmentarzu…
— Zamknij się! Powiedziałem ci, że zapłacisz mi za mojego ojca — zbladł zaciskając zęby.
— Przez ciebie zamknęli go w Azkabanie.
— Czyli tam gdzie jest jego miejsce — syknął Harry. — I chętnie bym go widział tam
ponownie. Nie nacieszy się zbyt długo wolnością, to ci mogę obiecać…
— Wystarczy! — krzyknął wściekle Snape, który przedarł się przez tłum. — Co wy sobie…
— Culter* — jasne światło wystrzeliło z różdżki Malfoya i, zanim Mistrz Eliksirów zdążył
zareagować, uderzyło w Pottera, który zachwiał się i upadł na kolana zaciskając zęby z bólu.
Podniósł głowę i spojrzał na Malfoya z nienawiścią i pogardą w zielonych oczach. Jakaś siła
pchnęła Ślizgona i uderzył on z dość dużą siłą o przeciwległą ścianę.
— Ostrzegałem, Malfoy — wysyczał Harry.
Wszyscy stali jak sparaliżowani.
— A nie mówiłem? — odparł chłodno i rzeczowo Karkowich. — Zbyt duże nasilenie emocji.
Wszyscy spojrzeli z dezorientacją i niedowierzaniem na nauczyciela Obrony, który w
przeciwieństwie do Snape'a, wyglądał na zdecydowanie opanowanego.
— Natychmiast się rozejść! — krzyknął z gniewem i furią Mistrz Eliksirów.
Zszokowani studenci zrobili mu przejście i mężczyzna po stwierdzeniu, że Potter jest
przytomny i nic mu nie jest, szybko podszedł do Malfoya. Dotknął dwoma palcami jego szyi.
Chłopak miał wyczuwalne tętno, żył, był jedynie nieprzytomny. Strużka krwi popłynęła z
jego ust i Snape mamrocząc zaklęcie skierował różdżkę na ranę, aby zatrzymać krwawienie.
Natomiast Karkowich przyklęknął przy Gryfonie.
— Panie Potter? — odparł miękkim głosem i chłopak spojrzał na niego. — Jak się czujesz?
112
— Ja… trochę kręci mi się w głowie.
— Powiedziałem, że macie się rozejść. Oprócz Pottera i panny Granger — warknął ponownie
Snape, posyłając zabójcze spojrzenie obserwującym. — Mam wam odjąć punkty, aby to do
was dotarło?
Niechętnie i szepcząc, uczniowie zaczęli się rozchodzić. Ci, którzy znali ten urok byli
wstrząśnięci. Młodsi, wyglądali raczej na przerażonych tym co widzieli.
— Twoja ręka… — Nauczyciel Obrony spojrzał na stróżkę krwi wypływającej spod rękawa
Gryfona.
— To nic — odparł chłopak, starając się podnieść. Hermiona chwyciła go pod ramię i syknął
z powodu piekącego bólu.
— Przepraszam — wyszeptała ze strachem w orzechowych oczach.
— W porządku.
— Potter! — Lodowaty ton głosu sprawił, że Harry zadrżał. Miał kłopoty. Poważne kłopoty.
Czarne oczy jego nauczyciela, które teraz były utkwione w jego zielonych, przyprawiły go o
dreszcze.
— Potter, czy ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? — warknął z irytacją Snape i Gryfon
spojrzał na niego z oburzeniem.
— Ja wcale nie pakuję się w kłopoty — wysyczał gniewnie. — Malfoy zacz...
— Pięć punktów od Gryffindoru za ton w stosunku do nauczyciela — odparł lodowato. —
Natychmiast do Skrzydła Szpitalnego, niech pielęgniarka to opatrzy zanim wykrwawisz się na
śmierć.
— Tak jest, profesorze — odparł przez zaciśnięte zęby i razem z Hermioną skierował się do
Skrzydła Szpitalnego.
Mistrz Eliksirów spojrzał chłodno na swojego wychowanka leżącego pod ścianą. Chłopak był
jedynie w szoku i nie potrzebował pomocy Pomfrey. Jednak dopilnuje, że będzie jej
potrzebował, jak tylko się obudzi.
— Co za kretyn — syknął Snape, podchodząc ponownie do dzieciaka. — Jak można być tak
bezmyślnym gówniarzem?
— Nie musiałeś być tak surowy dla tego chłopaka — odparł Karkowich i Mistrz Eliksirów
spojrzał w jego szare oczy z zaskoczeniem. Przez chwilę kompletnie zapomniał o jego
obecności. — Pan Potter jedynie się bronił i muszę dodać, że całkiem skutecznie.
— Jeżeli nie zauważyłeś, to dwójka uczniów rzucała na korytarzu zaklęcia, z czego jeden
użył uroku z dziedziny Czarnej Magii.
113
— Zdaję sobie z tego sprawę. Tak samo jak z tego, że ten urok nie został rzucony poprawnie.
Gdyby był, to pan Potter, leżałby teraz nieprzytomny w kałuży krwi i musiałby tydzień
spędzić w łóżku, a tak to jeszcze dziś wróci do siebie.
— Może to do ciebie nie dotarło, ale to jest Hogwart, a nie Dumstrang i tu obowiązują pewne
reguły, a jedna z nich mówi, żadnej magii na korytarzach, a tym bardziej Czarnej Magii. I nie
podważaj moich metod wychowawczych — warknął Mistrz Eliksirów.
— Ty chyba nie lubisz uczyć, mam rację? — Podniósł z rozbawieniem jedną brew.
Snape zmiął w ustach przekleństwo i zazgrzytał zębami. Co za kretyna dyrektor zatrudnił?
Może w szkole, w której uczył, to nikt by nie robił z tego problemu, ale na Merlina, to był
Hogwart! Za takie coś można wylecieć ze szkoły. W dodatku Potter znowu nie zapanował nad
swoją mocą, cholera, głupi dzieciak. Czemu zwyczajnie nie odsunął się, przecież musiał znać
działanie tego uroku.
— Enervate — wyszeptał.
Chłopak drgnął i powoli podniósł powieki. Szare i teraz przerażone oczy spotkały się
czarnymi jego opiekuna.
— Mamy do omówienia pewne rzeczy — odparł zza zaciśniętych zębów. — Wstawaj.
Idziemy do dyrektora.
Chwycił Ślizgona za kołnierz i podniósł go.
— Ja…
— Zamknij się natychmiast, jeśli nie chcesz poczuć swojego uroku na sobie — odparł przy
jego uchu jedwabistym głosem. — W dodatku wykonanego w stu procentach poprawnie.
Malfoy zbladł jak papier i spuścił wzrok. Skinął głową.
— Będziesz potrzebował świadka? — zapytał Karkowich.
— Nie, ale byłbym wdzięczny, gdybyś doprowadził korytarz do porządku i powiadomił o
całym zajściu profesor McGonagall.
— W porządku. Jakby co, to wiesz gdzie mnie znaleźć.
Snape kiwnął głową. Nie miał zamiaru osobiście powiadamiać opiekunki Gryffindoru.
Zwłaszcza, że tym razem winna ewidentnie leżała po stronie jego wychowanka. Wyrzuty i
oskarżenia ze strony Minervy, to było ostatnie na co miał teraz ochotę. Pchnął chłopaka przed
sobą.
— Rusz się — warknął.
Ślizgon niechętnie i lekko blady na twarzy skierował się w kierunku gabinetu dyrektora. Szli
przez chwilę w zupełnej ciszy. Snape był wściekły. Bardziej na siebie niż na Malfoya. Jak
mógł do tego dopuścić? Jak mógł nie zdążyć zareagować, przeszkodzić w rzuceniu tego
114
uroku? Cholera, był nauczycielem i powinien kontrolować sytuację, a tym czasem, dwójka
uczniów, którzy się nienawidzą odkąd pamięta, kompletnie zlekceważyło jego obecność. To
było niepojęte. Widząc, że nie było nikogo w pobliżu, nagle przyspieszył.
— Co w ciebie wstąpiło? — syknął cicho chwytając zaskoczonego chłopaka gwałtownie za
ramię i odwracając twarzą do siebie. Stali teraz w ciemnym i opustoszałym korytarzu. Snape
przycisnął go do ściany, a palce boleśnie zacisnął na ramieniu ucznia. — Patrz na mnie, kiedy
do ciebie mówię — warknął niebezpiecznie cicho.
— Potter zapłaci za to, co zrobił mojemu ojcu — syknął z płonącym gniewem w szarych
oczach.
— I myślisz, że w ten sposób to załatwisz?
Malfoy nic nie odpowiedział.
— Nienawidzę go, a pan go broni! — wyrzucił z siebie, starając się desperacko uwolnić z
uścisku swojego nauczyciela.
— Nikogo nie bronię. Tym bardziej, nie Pottera — odparł lodowato. — A to co dziś zrobiłeś,
udowodniło tylko jakim głupcem jesteś.
— Nie ma pan prawa...
— Nie zapominaj się — przerwał mu chłodno i wypuścił jego ramię. — Czy nie dociera do
ciebie, że możesz zostać wyrzucony ze szkoły?
— Nie obchodzi mnie to.
Dziecinny bunt w tych oczach jedynie uświadomił Snape'owi, że chłopak kompletnie nie
zdaje sobie sprawy z konsekwencji swojego czynu, a co gorsze, nie ma w nim najmniejszego
poczucia winy. Przez moment zastanawiał się jak bardzo ta nienawiść zaślepiła jego umysł?
Do czego by się posunął? Odsunął jednak tą myśl tak szybko jak się pojawiła.
— A powinno cię interesować — odparł chłodnym tonem. — Ryzykujesz całą swoją
przyszłość, w dodatku zupełnie niepotrzebnie. Twój ojciec nie będzie zadowolony.
Wpakujesz go w poważne kłopoty.
— A co to pana obchodzi?
— Wierz mi lub nie, ale mnie obchodzi. Jesteś moim uczniem i jestem twoim opiekunem. Nie
przerywaj mi... — dodał widząc, że Ślizgon chce coś powiedzieć i irytacja pojawia się w jego
szarych oczach. — Podczas, gdy jesteś w szkole, ja jestem twoim opiekunem i nie zamierzam
tolerować tego typu rywalizacji pomiędzy studentami. Możecie się nienawidzić ile wam się
podoba, ale następnym razem, gdy dzisiejsza sytuacja się powtórzy, to dopilnuję, że
obydwoje dowiecie się, co to jest prawdziwa Czarna Magia — dodał jedwabiście nachylając
się w kierunku Ślizgona, który cofnął się o krok. Snape wykrzywił usta w delikatnym, lecz
nic dobrego nie wróżącym uśmieszku. — Zrozumiano?
— Tak jest, profesorze — odparł drżącym głosem.
115
— Draco,… najlepiej zrobisz, jak zostawisz to tym, co znają się na tym lepiej — Ślizgon
posłał mu lodowate i zarazem zaintrygowane spojrzenie. — Teraz pospiesz się — dodał po
chwili. — Będę musiał wymyślić coś na twoją obronę. Nie waż się odezwać bez pytania i na
Merlina, postaraj się wyglądać na kogoś, kto choć trochę żałuje tego co zrobił.
Chłopak zacisnął dłonie w pięści i bez słowa skinął głową.
Podeszli do chimery i Snape wyszeptał hasło. Posąg drgnął i ukazały się przed nimi schody
do gabinetu Dumbledore'a. Weszli na nie, a chimera wróciła na swoje miejsce.
— Jeszcze tylko chwilę — zwróciła się Madam Pomfrey do Harry'ego, kierując różdżkę na
kolejne rozcięcie. Po chwili rana znikła, zostawiając po sobie czerwoną smugę. — To
powinno wystarczyć. Zaczerwienienia do jutra rana powinny zniknąć. Masz szczęście, że
urok nie zadziałał tak jak powinien. — Spojrzała na niego marszcząc brwi.
— To nie jego wina — odparła Hermiona. — To Malfoy pierwszy rzucił urok.
— Doprawdy. — Pokręciła głową z rezygnacją i niedowierzaniem. — Wasza dwójka jest po
prostu niemożliwa. Zachowujecie się jak dzieci.
— Ale…
— Nie, panie Potter — przerwała mu, nachylając się nad nim. — Powinniście w końcu
wydorośleć. Kiedyś te wasze głupie sprzeczki doprowadzą naprawdę do jakiejś tragedii.
Severus... — dodała, widząc mężczyznę stojącego w drzwiach.
Snape skinął głową i podszedł do łóżka Gryfona.
— Co pani tu robi? — zwrócił się do dziewczyny.
— Chciałam sprawdzić, czy z Harrym wszystko w porządku.
— Jak widać, przeżyje — odparł chłodno. — O ile się nie mylę, to teraz ma pani zajęcia i
radziłbym udać się na nie. — Dziewczyna spojrzała niepewnie na Harry'ego i ten skinął
głową uspakajająco.
— Spotkamy się na zajęciach, Herm — odparł, uśmiechając się nieśmiało.
— Obawiam się, że najpierw będziesz musiał odwiedzić dyrektora — odparł chłodno Snape i
Harry poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa.
— Do zobaczenia, Harry — odparła ze współczuciem i drzwi Skrzydła Szpitalnego zamknęły
się za nią.
Madam Pomfrey podeszła do Gryfona, zerkając zaniepokojonym wzrokiem w kierunku
Mistrza Eliksirów.
116
— Harry, wstań na chwilę — chłopak podniósł się z łóżka i Snape mógł teraz dostrzec kilka
zaczerwienionych szram na jego torsie i ramionach. Zgrzytnął zębami. Chłopak miał
naprawdę szczęście. W przeciwnym razie, to wyglądałoby o wiele gorzej. — Nie ruszaj się
przez moment, bo będziesz miał nudności.
Wyciągnęła różdżkę przesuwając ją od głowy Gryfona i zjeżdżając do stóp. Szeptała przy tym
jakieś skomplikowanie długie zaklęcie. Harry poczuł dziwne mrowienie w mięśniach i
zakręciło mu się w głowie, jednak po chwili wszystko wróciło do normy.
— W porządku, możesz się ubrać — odparła z lekkim uśmiechem. — Przyniosę ci eliksir
łagodzący, który wypijesz przed snem. Możesz czuć się osłabiony, więc nie przemęczaj się
dzisiaj. Zrozumiano?
— Tak jest — przytaknął i wziął koszulę leżącą na łóżku, która była skrwawiona w kilku
miejscach. Sięgnął do kieszeni po swoją różdżkę, aby oczyścić materiał, lecz zanim ją znalazł
plamy z krwi znikły. Koszula znowu była śnieżnobiała.
— Dziękuję — odparł, niepewnie spoglądając w kierunku Sanpe'a, który właśnie chował
różdżkę do kieszeni swojej szaty.
— Ne powinieneś się przemęczać — odparł sarkastycznie.
— Severus — Madam Pomfrey posłała mu oburzone spojrzenie.
Harry jedynie wywrócił oczami i zabrał się za zapinanie guzików. Snape stał oparty ścianę i
przyglądał mu się w milczeniu. Jego obecność niepokoiła Harry'ego, a to milczenie wręcz
drażniło. Gryfon doskonale wiedział, że nauczyciel nie jest tu bez przyczyny. Cholera.
— No dobrze — odarł z rezygnacją, gdy dotarł do połowy guzików swojej koszuli. Spojrzał
w czarne oczy mężczyzny z wyczekiwaniem. — Nie fatygowałby się pan tutaj tylko po to,
aby powiedzieć, że dyrektor chce mnie widzieć.
— Nie — przyznał neutralnym w swoim brzmieniu głosem. — Chcę cię powiadomić, że pan
Malfoy, ma miesiąc szlabanu i zakaz opuszczania zamku. Ponadto, jeżeli jeszcze raz dojdzie
do czegoś takiego, to obaj wylecicie ze szkoły. I mam nadzieję, — spojrzał bardzo poważnie
na chłopaka. — …że przynajmniej ty będziesz na tyle inteligentny i dojrzały, aby nie
dopuścić do kolejnej tego typu konfrontacji.
— Pan żartuje? — odparł z niedowierzaniem. Czy to była prośba? Nie, on nigdy nie prosi.
Zawsze żąda lub wymaga.
— Nie, panie Potter — odparł kwaśno. — To coś ważniejszego niż wasza głupia, wzajemna
nienawiść. Pan Malfoy nie może zostać wyrzucony ze szkoły.
— Przecież rzucił mroczne zaklęcie.
— Jestem tego świadomy. Wiesz co się z nim stanie jak zostanie wyrzucony? — Harry nic
nie odpowiedział. Doskonale wiedział. Ten kretyn dołączy do Voldemorta i swojego ojca.
Stanie się kolejnym Śmierciożercą. — Jak widzisz, szkoła jest tym, co go na razie
powstrzymuje od zrujnowania sobie życia.
117
— Więc mam go lekceważyć?
— Niezupełnie. Masz być jedynie ostrożny i nie dawać się sprowokować.
— A jeśli mnie zaatakuje?
— Wątpię, aby to zrobił.
— Skąd może pan wiedzieć?
— Po prostu wiem, to powinno ci wystarczyć.
— To naprawdę pocieszające — prychnął.
— Mam nadzieję, że wykażesz trochę więcej rozsądku i przemyślisz to, co właśnie ci
powiedziałem. Co do twojej kary, panie Potter, to masz szlaban — dodał, uśmiechając się
złośliwe.
— Ale za co? — odparł wyraźnie oburzony chłopak. — Przecież nic nie zrobiłem. To nie ja
rzucałem mrocznymi zaklęciami.
— Ale ty nie potrafiłeś skontrolować swojej mocy.
Gryfon spojrzał na niego z wyraźnym rozdrażnieniem.
— Wcale nie. Kontrolowałem ją całkowicie — warknął ze złością i od razu pożałował tego co
powiedział.
— Naprawdę? — Mężczyzna spojrzał na niego unosząc prawą brew i jego czarne oczy
zalśniły na moment dziwnym blaskiem. — W takim razie, za celowe użycie zaklęcia i
zaatakowanie ucznia czeka cię tydzień szlabanu — Harry spojrzał na niego z
niedowierzaniem. — Teraz jest sprawiedliwie, prawda?
Nie, nie było, pomyślał Harry ze złością. Jak on go nienawidzi! Dlaczego ten facet jest taki
wredny? Tydzień szlabanu, po prostu pięknie.
— To jest…
— Czy chcesz coś dodać, panie Potter? — Jedwabisty i cichy głos Snape'a zabrzmiał mu tuż
przy uchu i chłopak kompletnie zapomniał, co chciał powiedzieć. Snape był nagle tak blisko,
prawie czuł bijące od niego ciepło. Wypuścił oddech, który nieświadomie zatrzymał. — Tak
myślałem — dodał Mistrz Eliksirów, prostując się.
Harry popatrzył na niego z lekkim gniewem w oczach, ale nie odezwał się. Czuł że serce,
które nagle przyspieszyło, teraz zwalnia i jego rytm się stabilizuje. Usiadł na łóżku. Fala
sprzecznych względem siebie uczuć wypełniła go i nie był w stanie powiedzieć, czy złość
była większa od dreszczy przyjemności, które nim właśnie wstrząsnęły z powodu tego
niesamowitego brzmienia głosu.
118
W pomieszczeniu teraz byli sami, gdyż pielęgniarka, która zerkała na nich od czasu do czasu,
znikła za drzwiami kantorka.
— Jak się czujesz? — Mężczyzna zapytał w końcu z chłodnym zainteresowaniem i Harry
natychmiast utkwił w nim wzrok z lekkim zaskoczeniem.
— W porządku — odparł, wzruszając ramionami. — To był zdecydowanie nieudany urok.
Snape lekko się spiął.
— Zostałeś uderzony mrocznym zaklęciem i mówisz o tym tak spokojnie?
— Nieudanym zaklęciem — poprawił chłopak. — Nic się nie stało.
— A gdyby rzucił je poprawnie, to tydzień byś leżał w łóżku. Czy możesz mi powiedzieć,
dlaczego do jasnej cholery się nie odsunąłeś? Podejrzewam, że doskonale wiedziałeś, co to za
urok.
Harry nałożył na siebie wierzchnią szatę, a następnie spojrzał na Snape'a. Profesor wyglądał
na zirytowanego i chłopak miał wrażenie, że dostrzegł też błysk zaniepokojenia w jego
czarnych oczach. To było interesujące. Czyżby mężczyzna naprawdę się o niego niepokoił?
— Tak, znam działanie tego uroku — westchnął. — Nie ma tarczy, którą mógłbym użyć, a
za mną stało sporo uczniów i nie chciałem, aby urok trafił w któregoś z nich.
— Więc wziąłeś go na siebie.
— No tak.
— Głupi, szlachetny dureń — prychnął z ironicznym uśmieszkiem i pokręcił z rezygnacją
głową.
— Jestem Gryfonem.
— W rzeczy samej. Poświęcenie masz we krwi.
Harry zachichotał i spojrzał na Mistrza Eliksirów z delikatnym uśmiechem.
— Czyżby się pan martwił, profesorze? — zapytał ściszonym, miękkim głosem. Snape
wyraźnie spiął się i zacisnął usta w cienka linię. — To miłe — dodał Harry z prowokacyjnym
uśmiechem.
— Nie bądź śmieszny — prychnął nerwowo. — Niech nie wydaje ci się, że...
— Merlinie drogi! — Głos McGonagall rozległ się od strony drzwi i Harry odwrócił się w
stronę swojej opiekunki. Wyglądała na złą i równocześnie przestraszoną.
— Panie Potter, czekam na wyjaśnienia. Severus...
119
— Pan Potter wszystko ci wyjaśni — przerwał jej szybko Snape. — Ja już rozmawiałem z
dyrektorem, więc jak chcesz uzyskać więcej informacji, to sugeruję udać się do niego. Ja już
wystarczająco zmarnowałem tu czasu.
Pani profesor spojrzała na niego z irytacją i zacisnęła wargi.
Snape wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i skierował się do swoich lochów. Co za kretyn,
pomyślał z rozdrażnieniem. Dlaczego ten dzieciak musiał wyprowadzać go z równowagi na
każdym kroku? Bezczelny bachor. Cóż, nie mógł zaprzeczyć, że się o niego trochę niepokoił.
Czy to było aż tak widoczne? Chłopak patrzył na niego zdecydowanie inaczej. To
spojrzenie… jakby prowokacyjne. Nie było w nim strachu, a raczej coś na granicy
zainteresowania i ciekawości. Chłopak nadal nie potrafił zbyt dobrze maskować swoich
uczuć. W co ty grasz, Potter? Zmarszczył brwi w zastanowieniu i wszedł do swojego
gabinetu. Usiadł za biurkiem i wyciągnął z szuflady testy, które ostatnio sprawdził. Za pół
godziny miał kolejne zajęcia i musiał się do nich przygotować, a wieczorem czekała go
jeszcze rozmowa z młodym Malfoyem.
***
Do Wielkiej Sali wleciały sowy z poranną pocztą. Duży, szary ptak wylądował miękko na
stole przed Harrym.
— Nadal prenumerujesz "Proroka Codziennego"? — zapytała Hermiona zerkając jak brunet
odwiązuje od nóżki sowy zwiniętą gazetę.
— Tak, wolę wiedzieć co się dzieje. Nawet jeśli większość tego co tu piszą to same bzdury.
— Całkiem rozsądnie — przytaknęła, podając sowie kruche ciastko. Ta zahukała z
wdzięcznością i zaczęła je skubać. — Jest coś o atakach? — dodała, głaszcząc lśniące piórka
ptaka.
— Nie — odparł przeglądając strony. — Czekaj… — zatrzymał się i w jego oczy przybrały
wyraz zaskoczenia.
Sowa skończyła ciastko, zerwała się ze stołu i wyfrunęła przez okno.
— Coś nie tak? — Dziewczyna zajrzała mu przez ramię z lekkim niepokojem.
— Nasz Minister Magii został dyscyplinarnie zwolniony z pełnionego urzędu.
— Żartujesz?
— Posłuchaj…
"…Z powodów, które nie są nam bliżej znane, Minister Magii w osobie Korneliusza
Knota został dyscyplinarnie zwolniony ze swojego stanowiska. Oficjalne zawieszenie Go w
wykonywaniu obowiązków Ministra Magii miało miejsce na wczorajszej Wielkiej Radzie
Czarodziejów, w której brało udział sześćdziesięciu siedmiu czarodziejów. Obrady odbyły się
za zamkniętymi drzwiami i były całkowicie tajne.
120
Nie wiemy co było przyczyną tej natychmiastowej reakcji ze strony ministerstwa i
podjęcia przez Wielką Radę Czarodziejów tak istotnej decyzji dla całego Świata
Czarodziejskiego Wielkiej Brytanii.
Jednak, jak nie oficjalne źródła donoszą, przyczyną natychmiastowego pozbawienia
władzy wykonawczej obecnego ministra, mogły być dokumenty, które trafiły w ręce członków
tejże rady. Niestety również ich treść jest nam nieznana, a sam Korneliusz Knot zapytany o
wspomniane dokumenty, nie potwierdza ani nie zaprzecza ich istnienia…"
— Dalej są same domysły — mruknął Harry, przewrócił stronę i przebiegając wzrokiem
dalszą cześć artykułu.
— Piszą, kto będzie nowym Ministrem Magii?
— Nie — odparł, podając gazetę Hermionie. — Pewnie dowiemy się za jakieś dwa lub trzy
dni.
— Może i lepiej, że go zmieniają — odezwał się Seamus. — Knot nie nadawał się na to
stanowisko.
— Chyba masz rację — westchnął Harry i zamyślił się. — W tamtym roku mieliśmy z nim
sporo kłopotów. Dumbledore został usunięty ze szkoły, mnie oskarżyli o składanie fałszach
zeznań. Nie wspomnę o naszej ubiegłej nauczycielce od Obrony, która była szpiegiem
ministerstwa.
— Racja — przytaknął i uśmiechnął się lekko, wpatrując się w stół Slytherinu. — Spójrz,
Malfoy chyba nie dostał dobrych wieści. — Uśmiechnął się z satysfakcją.
— Dobrze mu tak.
Harry natychmiast spojrzał w kierunku blondyna, który rzeczywiście był wyraźnie blady i
przerażony. Brunet zmarszczył brwi przypatrując się mu z zainteresowaniem. Nagle Ślizgon
podniósł głowę znad czytanego pergaminu i jego szare oczy natychmiast spotkały się z
zielonymi Gryfona. Harry dostrzegł ku swojej konsternacji, że bladość i przerażenie na
twarzy chłopaka przechodzi w furię i czystą nienawiść.
Harry uśmiechnął się do niego. Cokolwiek było w tym liście, to wyprowadziło z równowagi
tego kretyna, a ta świadomość sprawiła, że Harry poczuł się lepiej.
Malfoy nagle wstał od stołu zaciskając dłoń na pergaminie i nie zwracając uwagi na Pansy,
która o coś go zapytała, skierował się do wyjścia. Harry podążył za nim wzrokiem, gdy w
pewnym momencie znajome uczucie pojawiło się w jego umyśle. W pierwszym odruchu
chciał wyrzucić intruza ze swoich myśli, ale zamiast tego przywołał do umysłu wspomnienie
pocałunku. Wizja jego i Snape'a na dziedzińcu szkolnym stała się wyraźna i Gryfon poczuł
jak nagle Mistrz Eliksirów chce porzucić to wspomnienie i pochwycić inne. Jednak Harry nie
pozwolił mu na to i jego nauczyciel poddał się wycofując. Gryfon uśmiechnął się i spojrzał w
kierunku stołu nauczycielskiego. Nie mylił się. Jego profesor wpatrywał się w niego wyraźnie
zaskoczony. Ich spojrzenia skrzyżowały się.
121
— Harry, w tą niedziele jest wyjście do Hogsmeade. Wybierasz się? — zapytał Seamus
biorąc z talerza kolejną kanapkę z szynką i majonezem.
— Oczywiście, że tak — odparł, przerywając kontakt wzrokowy ze Snape'em i sięgając po
dzban z malinową herbatą. — Muszę wstąpić do księgarni, a przy okazji chciałbym wpaść do
Freda i Gorge'a.
— Sam jestem ciekawy jak idzie im interes. Słyszałem, że Fred….
Harry jednak nie słuchał. Ponownie zerknął w stronę stołu nauczycielskiego. Dumbledore
wydawał się być w wyśmienitym humorze i był pochłonięty rozmową z profesor Hooch. Ich
nauczyciel Obrony z entuzjazmem tłumaczył coś McGonagall, która słuchała go z wyraźnym
zainteresowaniem i od czasu do czasu dyskretnie zakrywała dłonią usta, aby ukryć chichot.
Natomiast Snape wydawał się być pogrążony w zamyśleniu. Zupełnie nieobecny, jakby był
gdzieś we własnym świecie lub myślach. Na jego zazwyczaj poważnej twarzy brwi były
lekko zmarszczone, a wzrok zatopiony w napoju, który znajdował się w szklanym kielichu
obracanym w jego ręce. Blada, nieruchoma twarz, zupełnie jakby wykuta w marmurze,
wyrażała spokój i niezwykłe skupienie. Harry w jednej chwili poczuł niepokojący chłód
wokół serca. Coś jak samotność. Pomimo wielu godzin spędzonych na dodatkowych
zajęciach z Oklumencji, ten mężczyzna był tak daleko od niego, był mu zupełnie obcy. Nie
znał go i tak naprawdę, nigdy nie starał się go poznać. Nie miał pojęcia o jego prawdziwych
uczuciach, myślach, pragnieniach, czy marzeniach. Harry w jednej chwili zdał sobie sprawę,
że pragnął wiedzieć o czym myśli mężczyzna. Chciał poznać go, w pewnym sensie dzielić
jego myśli i uczucia, jakie by one nie były. Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Chciał być
częścią czegoś, czego nie potrafił nazwać.
***
Dwa, nagie ciała poruszały się bardzo powoli stykając się gładką, gorącą skórą. Splecione w
ciasnym uścisku desperacko szukały kontaktu. Usta były tak gorące i tak doskonale miękkie.
Delikatny pocałunek przerodził się w bardziej pożądliwy, wymagający. Merlinie, te usta były
doskonałe. Zsunęły się niżej, obdarzając szyję pocałunkami i chętnie podążyły w dół, badając
klatkę piersiową. Zadrżał i wplótł dłonie w czarne włosy. Gorące wargi zsunęły się jeszcze
niżej zatrzymując nad pępkiem. Jego oddech przyspieszył i jęknął z przyjemności. Poczuł
dłoń zaciskającą się na jego ramieniu.
— Harry…
Chłopak podniósł zielony, zamglony wzrok, który spotkał się czarnymi oczami Snape'a.
— Harry. Obudź się.
Gryfon nagle zamrugał i obsydianowe spojrzenie zmieniły barwę na niebieską, a na miejscu
czarnych włosów pojawiła się czerwona czupryna.
— Ron…? — wymamrotał półsennie.
— A kogo się spodziewałeś? — zaśmiał się rudzielec.
122
— Ron! — zerwał się Harry i zarumienił zdając sobie sprawę co właśnie mu się śniło. Jednak
ku jego uldze w pokoju było ciemno i Ron nie wydawał się zauważyć jego zażenowania.
Dzięki Merl... jedną chwilę, oczy bruneta rozszerzyły się nagle. Ron. Ron tutaj? Przecież... —
Wróciłeś do Hogwartu! — krzyknął podekscytowany i spojrzał z obawą na pozostałe łóżka,
gdzie jego współlokatorzy smacznie spali.
— Spokojnie, rzuciłem zaklęcie wyciszające, aby ich nie obudzić.
Harry kiwnął głową ze zrozumieniem i uśmiechnął się szeroko.
— Jak dobrze cię widzieć.
— Ciebie też — odparł rudzielec i usiadł na łóżku przyjaciela. — Razem z Ginny
przybyliśmy kilka minut temu. Dumbledore wolał nie ryzykować i przetransportował nas
Świstoklikiem.
— Mieliście jakieś kłopoty?
— Nie. Mój tata miał z nami przyjść, ale mają teraz trochę problemów w Ministerstwie Magii
i zamiast niego towarzyszył nam Lupin.
— Lupin? Jest w szkole? — zapytał ze zdziwieniem.
— Tak. I wiesz, zostaje na kilka dni w Hogwarcie.
— Ale, po co?
— Nie wiem — zamyślił się. — Chyba dyrektor potrzebuje go do czegoś. Nie wyglądasz na
uszczęśliwionego — dodał, patrząc na przyjaciela. — Myślałem, że ucieszysz się na tą
wiadomość. W końcu Lupin bardzo cię lubi.
— Ciszę się, tylko… — westchnął i pokręcił głową. — Nie ważne. To ulga widzieć, że z tobą
i Ginny wszystko w porządku. Razem z Herminą martwiliśmy się o was.
— Hermiona martwiła się? — zapytał ściszonym głosem.
— Oczywiście, że tak. — Wywrócił oczami brunet.
— To dobrze… to znaczy miło z jej strony…
Rudzielec lekko się zarumienił i Harry zachichotał, zastanawiając się, kiedy ten kretyn
zdobędzie się w końcu na odwagę i wyzna dziewczynie, że mu się podoba. Od tego balu na
czwartym roku, kiedy Hermiona pokazała się z Krumem, Ron wodził za nią oczami i rumienił
się prawie za każdym razem, kiedy ta okazywała mu trochę więcej czułości i zainteresowania.
— No i co cię tak śmieszy? — odparł oburzony rudzielec.
— Nic. — Harry spoważniał. — Chodźmy spać. Jutro będziemy mogli spokojnie
porozmawiać.
123
— Masz rację — Ron wstał z łóżka Harry'ego i skierował się do swojego własnego. —
Jestem wykończony.
Harry uśmiechnął się i naciągnął na siebie kołdrę. Ron i Ginny ponownie są w szkole i są cali
i zdrowi. To ogrzało jego serce.
Cholerny Voldemort, zapłaci mu za to. Zapłaci za wszystkie zbrodnie, które popełnił.
Dopilnuje tego. Za jego rodziców, Syriusza… Westchnął cicho w poduszkę. Lupin… Jak on
ma z nim rozmawiać, jak spojrzeć w oczy? Harry nie miał pojęcia co powinien mu
powiedzieć, kiedy staną twarzą w twarz. Nie chciał zobaczyć w tych szarych, zmęczonych
oczach smutku. Ich wyraz sprawiał, że czuł się winny. Tak, częściowo to była jego wina i był
tego świadomy, ale to z powodu Bellatrix jego ojciec chrzestny nie żyje. To ona ponosi winę.
W pewnym momencie miał wrażenie, że jego nienawiść do tej kobiety jest większa niż do
Voldemorta.
***
Kolejny dzień nie różnił się od poprzedniego. W "Proroku Codziennym" było jedynie
napisane o nieudanej próbie włamania do sklepu Olivandera i proteście, który odbył się w
Ministerstwie Magii. Urzędnicy domagali się zwiększenia bezpieczeństwa w ich miejscu
zatrudnienia, jak i objęciem dodatkowymi zaklęciami ochronnymi ich posiadłości i rodzin.
Przyczyną było zaginięcie jednego z aurorów, który po skończeniu pracy nie wrócił do domu.
Harry podejrzewał, że ze zniknięciem tego człowieka miał coś wspólnego Voldemort.
Osobiście był przekonany, że wszystkie obecne tragedie są wyłącznie zasługą "jego i
Śmierciożerców". Strach i panika, którą ten czarodziej siał wśród społeczeństwa, były
doskonałymi środkami do podporządkowania sobie innych i Harry musiał przyznać, że dzięki
takiej taktyce zyskuje on zdecydowanie przewagę w tej wojnie. Ta świadomość wprowadzała
go w stan furii i zarazem zrezygnowania. Pomimo że spędził tyle czasu w bibliotece, szukając
jakiegoś sposobu, wskazówki czy czegokolwiek innego, co pomogłoby mu zniszczyć
Voldemorta, to niestety nie udało mu się nic znaleźć. Najgorsze było to, że nawet nie
wiedział, gdzie powinien szukać. Co z tego, że znał zdecydowanie więcej zaklęć obronnych i
uroków niż większość uczniów, skoro w żadnej księdze nie było takiego, które by pomogło
mu pozbyć się mrocznego czarodzieja raz na zawsze?
Dochodziła osiemnasta. Wstał zza swojego stolika i zaczął zbierać książki. W pół do
dziewiętnastej był umówiony z Ronem i Hermioną. Mieli razem iść do Hagrida na herbatę.
Wsunął pozostałe pergaminy do torby i podszedł do bibliotekarki. Podał jej pozycje, które
chciał wypożyczyć. Ta spojrzała na niego nieufnie.
— Czy to nie za trudna tematyka, jak na ucznia szóstego roku?
— Jest tam kilka zaklęć, o których chciałbym przeczytać.
Zmarszczyła brwi.
— No cóż, nie mogę ci zabronić ich wypożyczyć. — Spojrzała na niego poważnie. — Jednak
sporo tych inkantacji pochłania wiele energii magicznej, dlatego w twoim wieku, przy zbyt
dużym wysiłku, możesz odczuwać osłabienie, a nawet mieć bóle głowy. Zalecam więc
ostrożność w ich praktykowaniu.
124
— Dobrze. Będę pamiętał. — Uśmiechnął się.
Bibliotekarka machnęła różdżką nad książkami i wpisała książki do rejestru wypożyczonych.
Chłopak schował je do torby i wyszedł z biblioteki.
— Harry? — Miękki głos Lupina zatrzymał go i Gryfon wstrzymał oddech. — Zaczekaj.
— Dobry wieczór, profesorze.
Mężczyzna zachichotał cicho.
— Ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem już twoim nauczycielem i nie musisz się do mnie
zwracać tak formalnie. Wystarczy, Remus.
— Dobrze... Remus — odparł niepewnie i uśmiechnął się nieśmiało.
Lupin spojrzał na niego, marszcząc brwi.
— Coś jest nie tak? Wydajesz się być zdenerwowany i mam wrażenie, że mnie unikasz.
Harry spojrzał mu w oczy. To prawda. Przez cały dzień szukał sobie jakiegoś zajęcia, aby nie
dopuścić do ich spotkania sam na sam. Bał się rozmowy, która niestety była nieunikniona.
Poczucie winy wypełniło jego serce. Te emocje musiały być doskonale widoczne na twarzy
chłopaka, gdyż Remus uśmiechnął się smutno i położył rękę na ramieniu Gryfona.
— Chodź, porozmawiamy gdzieś na osobności. Co ty na to?
Słowa były wypowiedzenie ciepło i z czułością. Harry z ulgą, ale i obawą skinął głową.
— Wyjdźmy na dziedziniec szkolny — zaproponował mężczyzna, uśmiechając się lekko i
otwierając drzwi. — Wiesz, gdy chodziłem do szkoły, to dość często przesiadywałem tu
wieczorami. Pod koniec września księżyc zawsze oświetlał tę fontannę i odbijał się w wodzie.
Zupełnie jak teraz. — Lupin usiadł na chłodnej, marmurowej ławce i zmącił dłonią
nieruchomą powierzchnię wody. Ta zafalowała niespokojnie i po chwili ponownie stała się
gładka. — Nienawidziłem tego widoku, ale bardziej nienawidziłem siebie. Przychodziłem tu,
aby nie zapomnieć, że jestem potworem.
— Nie jest pan! — zaprotestował gwałtownie Harry.
Lupin uśmiechnął się smutno.
— Większość właśnie tak sądziła, więc nie dziw się, że ja również zacząłem myśleć w
podobny sposób. Byłem jedynie dzieckiem i nie rozumiałem wielu rzeczy, a nawet sądziłem,
iż z jakiegoś powodu zasłużyłem na to, co mnie spotkało. Z tej przyczyny stroniłem od
innych. Dopiero twój ojciec, Lili, Peter i… Syriusz pomogli mi zrozumieć jak bardzo się
myliłem myśląc o sobie jako o kimś lub czymś gorszym. Jestem jedynie trochę inny, niż
większość. To, że zaakceptowałem siebie, jest ogromną zasługą Łapy. Byliśmy bliskimi
przyjaciółmi, a pogłębiło się to jeszcze, gdy dowiedział się prawdy o mojej przypadłości.
Czasami był naprawdę irytujący w próbach podniesienia mojego poczucia własnej wartości.
On wiedział, że tu przychodziłem i przyłączał się do mnie. Rozmawialiśmy lub milczeliśmy,
125
to nie miało większego znaczenia. Był przy mnie, gdy go potrzebowałem. Pomału przestałem
nienawidzić siebie i tego, kim się stałem.
Lupin zamyślił się.
— Przepraszam… — wyszeptał chłopak, czując, że łzy zakręciły mu się w oczach.
— Nie, Harry. — Lunatyk popatrzył w zielone oczy Gryfona. — Nie masz za co przepraszać.
W tym, co się stało, nie było twojej winy.
— Ale to przeze mnie zginął.
— Zrozum. Nie powiedziałem tego, żebyś czuł się winny. Jego śmierć była zwykłym
wypadkiem, który mógł spotkać każdego z nas. Syriusz nie chciałby, abyś się obwiniał o to,
co się wydarzyło. Zrobił to, co uważał za słuszne. Był dorosły i wierz mi, on nie był typem,
który słuchałby czyichkolwiek rad, zakazów lub nakazów. Spójrz na mnie. — Harry podniósł
oczy, w których był wyraźny ból i bunt. — Nie odebrałeś mu życia, a wręcz przeciwnie. Ty
mu je zwróciłeś. W momencie, gdy uchroniłeś go od pocałunku Dementora, a przede
wszystkim, gdy pokochałeś Syriusza jako swojego ojca chrzestnego. Zrobiłeś dla niego
więcej, niż ktokolwiek by mógł. Nie zapominaj o tym. Życie dało wam szansę się poznać i
być razem przez jakiś czas. Jestem pewny, że chciałby, abyś pamiętał te chwile, które było
wam dane spędzić razem.
— Ale… ale to było za krótko! — wyrzucił z siebie. — Chciałbym go o tyle zapytać!
Powiedzieć! A teraz go nie ma…
— Ja również będę za nim tęsknić. Dla mnie, jak i dla ciebie, był kimś wyjątkowym i bliskim.
Takie osoby odchodzą dopiero, gdy o nich zapominamy. Dlatego nigdy nie zapominaj tych,
których kochasz, a dadzą ci siłę i wsparcie, gdy będziesz tego potrzebował.
Harry chciał zaprotestować, ale westchnął i uśmiechnął się do Lupina. Przypomniał sobie
wydarzenia z czwartego roku, kiedy to duchy jego rodziców wyszły z różdżki Voldemorta i
dały mu czas, aby mógł uciec. Inne wspomnienie, również bolesne, dotyczyło wydarzeń z
Ministerstwa Magii, kiedy czarodziej starał się go opętać i posiąść jego umysł. To dzięki
uczuciu, które żywił do Syriusza, udało mu się pokonać Voldemorta i ujść z życiem.
— Tak, chyba ma pan rację.
— Wiem, że mam. Więc głowa do góry i nie zadręczaj się, bo to do niczego nie prowadzi.
Życie idzie naprzód i trzeba stawić mu czoła, a wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz.
— Dziękuję — odparł, czując wyraźną ulgę. — Ta rozmowa mi naprawdę pomogła.
— Cieszę się, Harry — odparł Remus, wstając i otrzepując swoją szatę. — Mi również była
potrzebna. Wejdźmy do środka, robi się chłodno.
Gryfon skinął głową i razem weszli do zamku.
— Wpadnij do mnie jutro podczas przerwy. Mam książkę, która może cię zainteresować.
126
— W porządku, profesorze. — Lupin zachichotał i Harry dołączył do niego. — Chyba dla
mnie zawsze będzie pan profesorem. Najlepszym, jakiego mieliśmy.
— Wasz obecny wydaje się być całkiem miły.
Harry zmarszczył brwi.
— Nie wiem. Możliwe, że jest w porządku. Jednak nie ufam mu. Może jestem zbyt
przewrażliwiony?
— Nie dziwię ci się — odparł poważnie. — Wasi ostatni nauczyciele od tego przedmiotu
raczej nie wzbudzali zaufania. Jednak wierzę, że Dumbledore wie, co robi.
Harry miał już powiedzieć, że szczerze w to wątpi, ale powstrzymał się.
— Ja też — odparł po chwili.
— Harry, niestety nie mogę ci towarzyszyć do wieży, bo dyrektor chciał, abym się z nim
spotkał.
— W porządku, dobranoc.
— Dobranoc. I nie zapomnij jutro wpaść po książkę.
— Nie zapomnę.
Lupin skinął głową i skierował na ruchome schody, zostawiając Harry'ego samego. Gryfon
uśmiechnął się do siebie i poczuł się o wiele lepiej. Potrzebował tej rozmowy. Szybkim
krokiem ruszył korytarzem w kierunku wieży Gryffindoru i skręcił za najbliższy róg. Nagle
głośnie prychnięcie rozległo się spod jego nóg i o mało nie wywrócił się o kotkę Filcha, która
przebiegła między jego nogami. Cholerny zwierzak, pomyślał z irytacją, czując, że serce mu
przyspieszyło. Co ją opętało? Wydawała się być przestraszona, zauważył. Zamyślił się, idąc
ciemnym korytarzem.
— Julie? — Postać siedząca na parapecie i spoglądająca przez okno odwróciła się w jego
stronę i rozpromieniła się. Odwzajemnił uśmiech. — Co ty tu robisz?
— Obserwuję — odparła, poprawiając czarne włosy, które zsunęły się jej na twarz.
— Co? — Spojrzał na nią zaskoczony.
— Wiesz, zawsze lubiłam to miejsce. Stąd jest piękny widok. Spójrz.
Chłopak podszedł do okna. Rozciągała się z niego panorama na Zakazany Las i błonia, które
teraz otulone były w mroku. Niedaleko małego poletka i starej rozwalającej się szopy na
narzędzia stała chatka Hagrida. Na niebie już zaczęły pojawiać się gwiazdy. Pomimo że
jeszcze było wcześnie, o tej porze zmrok zapadał wyjątkowo szybko.
— Hagrid! — wykrzyknął brunet. — Cholera, zapomniałem o herbacie!
127
Dziewczyna spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem.
— Julie, przepraszam, ale muszę lecieć. Porozmawiamy innym razem.
— W porządku. — odparła. — Nigdzie się nie wybieram.
Harry puścił się biegiem w kierunku wieży, gdzie czekała na niego Hermiona i Ron. Był już
sporo spóźniony, ale miał nadzieję, że jego przyjaciele nie pójdą bez niego.
Dziewczyna patrzyła za nim przez chwilę.
— Mamy umowę — wyszeptała cicho i spojrzała ponownie w kierunku Zakazanego Lasu. —
Nie mogę odejść. — Uśmiechnęła się do siebie.
***
Co za dupek, jęknął w duchu, patrząc na kolejny kociołek, który właśnie zaczynał czyścić.
Tydzień szlabanu. Cholera. I to z powodu Malfoya. Westchnął, biorąc do ręki kolejną ścierkę.
Jego wczorajszy plan nie wypalił. Co z tego, że facet widział to wspomnienie, skoro nawet
słowa nie powiedział na jego temat. Przecie musiał czuć, że ta wizja była celowo wybrana. W
końcu wpuścił go dobrowolnie do swojego umysłu. Dlaczego on jest taki lodowaty? Drań
pocałował mnie i nawet słowa nie powiedział na ten temat. Harry potrząsnął z rozdrażnieniem
głową. Chyba zasługiwał na jakieś wyjaśnienie? Podniósł głowę i spojrzał z gniewem na
mężczyznę, który siedział za biurkiem. Profesor był pochłonięty sprawdzaniem prac i
zupełnie nie zwracał na niego uwagi, jakby zapomniał o jego obecności. To zaczynało
wyraźnie drażnić Harry'ego. Zmarszczył brwi i przyjrzał się twarzy nauczyciela. Wyrażała
ona skupienie i w pewnych momentach irytację. Gryfon domyślał się, co jest tego przyczyną.
Jak zwykle testy z eliksirów. Miał rację, pióro w ręce Snape'a przesuwało się po pergaminie
miękko i bardzo szybko, zadziwiająco pewnie. Jedynie czasami zatrzymując się, aby po
chwili ponownie rozpocząć pisanie kąśliwych i nieprzyjemnych uwag na temat treści
wypracowań.
— Potter. Potter!
Chłopak zamrugał z zaskoczenia i spojrzał w czarne oczy patrzące na niego chłodno.
— Tak?
— Miałeś się zająć tymi kotłami. — Mężczyzna odparł cicho i z wyraźnym chłodem. —
Same się nie wyczyszczą.
Harry przełknął ślinę i niechętne, ale z determinacją, wrócił do czyszczenia.
— Tak jest, profesorze — odparł przez zaciśnięte zęby bardziej do wnętrza kotła niż do
nauczyciela.
Zaklął w myślach, zdając sobie sprawę, że jak idiota wpatrywał się w Snape'a. Gorzej,
obserwował jego dłonie, cudownie zręczne i pewne w swoich ruchach. Zarumienił się jeszcze
bardziej. Ale ze mnie kretyn, nie ma co, pomyślał z rozdrażnieniem. Poprawił okulary, które
zjechały mu z nosa, i odstawił do szafy wyczyszczony kocioł. Ponownie usiadł na ciepłym
128
dywaniku, biorąc kolejny kociołek, który był zdecydowanie brudniejszy niż wcześniejszy.
Skrzywił się na ten widok i z rezygnacją wziął szczotkę do ręki. Nie widział innego sposobu,
aby pozbyć się tych zaschłych resztek z eliksiru.
— Jeszcze czterdzieści minut szlabanu — wymamrotał do siebie.
Zerknął w stronę nauczyciela, który ponownie pogrążył się w sprawdzaniu wypracowań.
Mężczyzna w zastanowieniu przesuwał wskazującym palcem po swojej dolnej wardze,
niespiesznie, zupełnie jakby w pieszczocie. Oczy Harry'ego zatrzymały się na tych wąskich i
szczelnie zaciśniętych ustach. Zrobiło mu się gorąco i zdał sobie sprawę, że wstrzymuje
oddech. Spuścił głowę i zacisnął prawie z desperacją szczotkę w ręce. Merlinie, ratuj,
pomyślał ze strachem.
***
Znalazł się w dużej, chłodnej sali, otoczonej kolumnami, na których znajdowały się
pochodnie. Ich słabe światło było w stanie jedynie trochę rozjaśnić to mroczne i
przyprawiające o dreszcze pomieszczenie. Z cienia, zza smukłych i wysokich postumentów,
wyłoniły się postacie ubrane w długie, ciemne szaty. Spod kapturów naciągniętych na głowy
migotały trupioblade maski.
— Przyprowadźcie go. — Chłodny głos odbił się echem od nagich ścian.
Dwóch Śmierciożerców wycofało się z kręgu i po chwili pojawili się ponownie, prowadząc
przed sobą mężczyznę. Był on wysoki, szczupły, o ciemnych włosach i przerażonym
spojrzeniu.
— Igorze. — Czerwone oczy zalśniły. — Podejdź bliżej.
Mężczyzna spiął się i chciał cofnąć, ale Śmierciożercy, którzy go przyprowadzili, chwycili go
mocno za ramiona i popchnęli w stronę swojego Pana. Karkarow potknął się i upadł na
kolana, podpierając się rękami. Drżał i nie był w stanie podnieść głowy, aby spojrzeć w twarz
swojemu Panu. Strach go paraliżował.
— Spójrz na mnie — rozkazał Voldemort.
Czarodziej zadrżał.
— Panie, ja…
— Powiedziałem: patrz na mnie. — Jego głos stał się groźnym szeptem.
Mężczyzna podniósł głowę i niepewnie utkwił wzrok w tych przerażających źrenicach. Nagle
syknął, ból w jego umyśle nasilał się i już wiedział, że przegrał. Jego wspomnienia, strach i
emocje stały się doskonale czytelne dla Voldemorta. Nieznośne cierpienie się skończyło, a on
upadł na chłodną posadzkę, czując zawroty głowy i panikę.
— Ja mogę to wyjaś…
129
— Milcz — warknął z gniewem. — Wyjaśnić? Nie ma potrzeby. To, co widziałem, jest
doskonałym wyjaśnieniem. — Nachylił się nad klęczącym mężczyzną i chwycił go za
podbródek, aby spojrzeć w jego przepełnione strachem oczy. — Zawiodłem się na tobie.
Nienawidzę tchórzy — odparł chłodno. — A to — wyciągnął ze swojej kieszeni różdżkę
należącą do Śmierciożercy, który właśnie przed nim klęczał. — już ci nie będzie potrzebne.
Mówiąc te słowa, przełamał ją na pół. Czerwone iskry wystrzeliły z jej wnętrza, rozsypując
się po posadzce i migocąc jeszcze przez moment. Karkarow wydał cichy jęk straty i zacisnął
dłonie w pieści. Doskonale wiedział, że wyrok zapadł i czeka go śmierć. To już był koniec.
Voldemort rzucił dwa, teraz bezużyteczne, kawałki patyka pod stopy mężczyzny i uśmiechnął
się demonicznie. Zza jego pleców prawie bezszelestnie wyłoniła się wysoka postać,
skrywająca twarz pod kapturem.
— Czuję twój strach — odezwał się męski, hipnotyzujący głos. — Ciekawe, czy twoja krew
jest również nim przesiąknięta.
Drżąc, Karkarow spojrzał w kierunku postaci stojącej obok jego Pana i z przerażeniem
dostrzegł pod kapturem lśniące złotem źrenice, które się w niego wpatrywały z wyraźnym
głodem. Ustawione były pionowo, jak u kota. Natychmiast powstał z posadzki, chcąc uciec,
ale został schwytany przez dwóch Śmierciożerców, którzy go unieruchomili.
Postać w płaszczu podeszła powolnym krokiem do swojej ofiary, która bez powodzenia
próbowała się uwolnić z więzów. Palce zakończone ostrymi paznokciami przesunęły się w
kierunku krtani mężczyzny, rozcinając napiętą skórę. Natomiast druga ręka wsunęła się we
włosy, aby odchylić głowę w bok. Zanim Karkarow był w stanie sobie uświadomić, co się
dzieje, ostre zęby były już zatopione w jego szyi i przeszywający ból, podobny do zaklęcia
Cruciatus, wypełnił jego ciało. Desperacki krzyk przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.
Mężczyzna szarpnął się gwałtownie, ale to jeszcze bardziej pogorszyło jego sytuację. Ból
nasilał się z intensywnością wysysania krwi. Po chwili ofiara poddała się, przestała walczyć i
błoga senność zaczęła wypełniać drżące ciało. Śmierciożerca otworzył oczy, których blask już
zanikał. Postać oderwała się natychmiast od szyi Karkarowa, który zamykając oczy, osunął
się na posadzkę. Był martwy…
Harry poderwał się na łóżku, oddychając szybko i niespokojnie. Czuł zimny pot na swoim
ciele. Karkarow. Voldemort znalazł go i zabił. Nie, żeby los tego Śmierciożercy i tchórza go
zmartwił, ale krew płynąca po jego szyi… Wzdrygnął się z obrzydzenia i przerażenia.
Podciągnął kolana do piersi i objął je. Tak dawno nie miał już żadnej wizji. Tylko nie znowu,
pomyślał ze strachem. Nie chciał ich mieć. Dlaczego teraz? Ten cholerny drań użył
Legilimencji. Niech to szlag, zaklął w myślach. Musi o tym powiedzieć Snape'owi. Jeżeli
Karkarow wiedział coś, czego nie powinien…
Gryfon szybko sięgnął po okulary, które leżały na stoliku i cicho, aby nie zbudzić śpiących
kolegów, wysunął się spod kołdry. Nie musiał się ubierać, gdyż był w piżamie. Jedynie
założył długą bluzę i sięgnął pod łóżko, aby wyciągnąć pelerynę niewidkę. Zegar na ścianie
cicho tykał i wskazywał kilka minut po czwartej. Wyszedł cicho z dormitorium. Portret
Grubej Damy odsunął się. W holu koło Wielkiej Sali było ciemno i chłodno. Z reguły nikt nie
patrolował szkoły o tej porze, ale wolał być ostrożny i nie dać się złapać przez woźnego. Nie
miał zamiaru się tłumaczyć. Korytarze były opustoszałe i zimne. Po kilku minutach dotarł do
lochów i stanął przed kwaterą Mistrza Eliksirów. Nie zastanawiając się długo, zapukał. Cisza.
Zapukał ponownie, znacznie głośniej i bardziej niecierpliwie.
130
Drzwi się otwarły i w progu stanął wyraźnie wściekły Snape. Miał na sobie swoją szarą
koszulę nocną. W takim stroju Harry widział go tylko raz. Na czwartym roku, kiedy w nocy
profesor o mało nie przyłapał go koło swojego gabinetu. Wtedy uratował go przed szlabanem
fałszywy Moody.
— Co, do diabła — warknął wściekle i Harry zdał sobie sprawę, że nadal ma na sobie
pelerynę niewidkę. Jednym szybkim ruchem pozbył się jej. — Potter? — Na miejsce złości
pojawiło się zaskoczenie, ale tylko na chwilę. Snape chwycił chłopaka za ramię i wciągnął do
swojej kwatery, zamykając drzwi. — Co ty tu robisz? — syknął niecierpliwie.
— Miałem wizję. Karkarow nie żyje.
Mężczyzna spiął się i jego wyraz twarzy nieznacznie złagodniał, choć na moment pojawił się
na niej cień niepokoju.
— Mówiłeś, że już nie miewasz wizji.
— Bo od dłuższego czasu nie miałem — wzruszył ramionami. — Tym razem czułem się
inaczej i nie bolała mnie głowa.
Snape zmarszczył brwi i zamyślił się.
Przynajmniej mógłby tu zapalić, pomyślał Harry, zerkając tęsknie na kominek. W jednej
chwili pojawił się w nim ogień i Gryfon poczuł się zażenowany, zdając sobie sprawę, że
mężczyzna musiał zauważyć jego drżenie, bo na pewno nie odczytał jego myśli używając
Legilimencji. Wiedziałby o tym.
— Muszę ją zobaczyć — powiedział cicho, zatapiając w nim wzrok.
— Co? — zapytał zdezorientowany chłopak.
— Twoją wizję.
Gryfon skrzywił się lekko i poczuł lodowaty chłód, który wypełnił jego ciało. Nie chciał
ponownie tego przechodzić.
— No… dobrze — wymamrotał z rezygnacją.
— W takim razie, wpuść mnie i nie broń się. — Gryfon skinął głową i Mistrz Eliksirów
wyciągnął różdżkę przed siebie. — Legilimens — wyszeptał cicho.
Harry natychmiast wyczuł jego obecność w swoim umyśle, nie bronił się, więc nie odniósł z
tego powodu żadnego dyskomfortu. Będąc świadomym, że mężczyzna przegląda jego
wspomnienia, sam przywołał to, które Snape szukał. Tym razem również jego profesor był
świadkiem wydarzeń rozgrywających się w ciemnej sali. Zebrania Śmierciożerców,
przemowy Voldemorta i śmierci Karkarowa. Wizja się skończyła i nauczyciel wycofał się z
umysłu chłopaka. Przez moment nic nie mówił, jedynie go obserwował. W milczeniu wskazał
ręką na fotel i Gryfon usiadł.
131
— Twoja blizna nie bolała, bo to ty użyłeś na Czarnym Panu Legilimencji.
— Co? — Oczy Harry'ego rozszerzyły się w zdumieniu i Snape skrzyżował ręce na piersi,
opierając się o kominek. — Ale jak to możliwe? Przecież ja spałem. Nawet do głowy mi nie
przyszło, żeby… chcieć wniknąć w jego umysł!
— Dlatego to jest bardzo dziwne — przyznał ze spokojem, który zaczynał Gryfona
wyprowadzać z równowagi. Ostatnia rzecz, o której by pomyślał i której by chciał, to było
szpiegowanie w myślach Voldemorta. Cholera, przecież od tego właśnie pragnął się uwolnić i
w tym celu spędzał całe dnie na nauce Oklumnecji… i Legilimencji. Serce przyspieszyło mu
nieznacznie.
— Czy to z powodu mojej nauki Legilimencji? — spytał niepewnie.
— Dobre pytanie, panie Potter — odparł Snape. — Odpowiedziałbym tak, gdybyś to zrobił
świadomie i nie we śnie, ale ty spałeś.
— Więc nie mogłem rzucić tego zaklęcia… — protestował, patrząc z nadzieją w te czarne
oczy.
— Podczas oglądania tej wizji stałeś z boku czy widziałeś to oczami Czarnego Pana?
— Ee… stałem z boku.
— Jesteś tego pewny?
— Tak, jestem. Nie czułem jego emocji, byłem… świadomy swoich. Zupełnie jak w
przypadku… — zawahał się i wstrzymał oddech.
— Jak w przypadku przeglądania moich wspomnień — dokończył Snape, unosząc brwi i
lekki uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
— Więc rzuciłem zaklęcie — odparł do siebie, ale na tyle głośno, że nauczyciel go doskonale
słyszał. — Jak to możliwe?
— Muszę przyznać, że nie wiem. Pierwszy raz się spotykam z czymś takim. — Ze
zmęczeniem pomasował skronie i zatrzymał palce na nasadzie nosa. Trwał tak przez moment,
a następnie opuścił dłoń i podszedł do chłopaka. Uchwycił palcami jego podbródek i drugą
ręką odgarnął włosy z czoła Gryfona. Spojrzał na znamię, marszcząc brwi. — Ta blizna ma
więcej tajemnic niż nam się wydaje. — Zaczął przesuwać palcem wzdłuż wzoru, który
tworzyła. — Dlaczego przeżyłeś? Byłeś zaledwie rocznym dzieckiem, jedynie bezbronnym
dzieckiem. Skąd w tobie tyle mocy? — Głos mężczyzny stał się miękki, prawie jedwabisty.
Harry zadrżał od jego brzmieniem. Czuł się dziwnie oszołomiony pod delikatnym, wręcz
czułym dotykiem mężczyzny. Nie był w stanie się poruszyć, czy odezwać. — Tak, Czarny
Pan przekazał ci część swoich umiejętności, swojej potęgi. To niebezpieczne, kuszące… —
Mroczne, roziskrzone oczy Mistrza Eliksirów spojrzały w zielone i błyszczące oczy Gryfona,
w których pojawił się strach. Snape wypuścił podbródek chłopaka i cofnął się, odwracając od
niego. Harry przez moment starał się poskładać myśli, które teraz niespokojnie wirowały mu
w głowie. — Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem, panie Potter, są emocje. Nie potrafisz
sobie radzić z własnymi uczuciami i łatwo je odczytać nawet bez rzucania zaklęcia
132
Legilimens. — Snape odwrócił się i spojrzał ponownie w jego zielone oczy. — Wyczuwasz
nastroje, emocje Czarnego Pana, pomimo że nie atakuje twojego umysłu. Może właśnie to
sprawiło, iż podświadomie rzuciłeś zaklęcie. Znałeś osobiście jego ofiarę. To również mogło
mieć wpływ na użycie przez ciebie Legilimencji. Możliwe, że zrobiłeś to instynktownie.
— Więc co mam robić?
— Musisz nauczyć się panować nad emocjami i swoją mocą.
— Wiem, ale to nie jest proste — westchnął. — Profesorze, czy Karkarow wiedział, że pan...
— Że ja co?
— No, że pan jest szpiegiem.
Mistrz Eliksirów spojrzał na niego zdziwiony.
— Dlaczego pytasz?
Harry wziął głębszy oddech i spojrzał na nauczyciela.
— Bo Vol... on... — poprawił się, widząc jak Snape spina się w sobie. — ...widział jego
wspomnienia i mógłby pan mieć kłopoty, jeśli Karkarow wiedział coś, czego nie powinien.
— Obchodzi cię, czy Czarny Pan odkryje prawdę? — spytał, unosząc prawą brew. W jego
oczach Harry dostrzegł lekkie niedowierzanie i coś w rodzaju rozbawienia. To trochę go
zirytowało.
— Oczywiście, że obchodzi — odparł, marszcząc czoło. — Nie chcę widzieć, jak rzuca na
pana zaklęcie uśmiercające.
— Wierz mi, panie Potter, gdyby wiedział, to nie dałby mi tak szybko umrzeć — odparł
chłodno, a po chwili uśmiechnął i w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. — Skąd u
ciebie ta pewność, że naprawdę zdradziłem Czarnego Pana? Przez pięć lat podejrzewałeś
mnie na każdym kroku. A jeśli miałeś rację co do mnie?
Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem i zaskoczeniem. Przez jeden moment miał
wrażenie, że jego serce się zatrzymało. Słowa Snape'a wdarły się w jego umysł, a ich sens był
aż nazbyt zrozumiały i wstrząsający równocześnie. Czy miał pewność? Tak naprawdę nie
miał żadnej.
— Dyrektor ufa panu i ja ... również — odparł ostrożnie.
— Zaufanie to słabość. Zdobywając je można manipulować osobami dla własnego pożytku,
aby osiągnąć zamierzony cel. Jego zdobycie może potrwać lata, ale czasami warto się
poświęcić. Ufność to potężna broń, panie Potter. Nie zapominaj o tym.
— Nie musi mi pan przypominać — odparł zirytowany. Ten facet był niemożliwy. Czy
zawsze musi robić wszystko, aby zrażać do siebie ludzi? Co z nim nie tak? — Poza tym,
133
gdyby chciał mnie pan zabić, to już dawno byłbym martwy. Było wystarczająco wiele okazji
do tego.
— Zważ na to, że może Czarny Pan ma względem ciebie inne plany.
— Inne plany? — Oburzenie Harry'ego sięgnęło zenitu i podniósł się gwałtownie z fotelu. —
Jakie inne plany może mieć względem mnie ten morderca, jak nie zabicie mnie?
— Są gorsze rzeczy od śmierci.
Harry nagle odniósł wrażenie jakby słyszał Dumbledore'a. Wtedy, w Ministerstwie, dyrektor
to samo powiedział do Voldemorta. Zagotowało się w nim z irytacji.
— Mam tego dość! — warknął Harry i spojrzał na mężczyznę z gniewem. — W momencie
zgodzenia się na te cholerne lekcje Oklumencji zdecydowałem się w końcu zaufać panu. Nie
mam zamiaru pozwolić, aby ta cienka nić porozumienia została przerwana. Jestem już
zmęczony. Nie ufam dyrektorowi, a komuś muszę! Komuś, kto może coś zrobić, kto ma
więcej doświadczenia.
Snape patrzył na niego czarnymi źrenicami, w których Harry nie dostrzegł żadnych emocji.
— Wybrałeś nieodpowiednią osobę — odparł zaskakująco cicho i akcentując każdy wyraz. —
Nie powinieneś mi ufać.
— Właśnie dlatego ci ufam! — wybuchł w końcu, gdy jego emocje wzięły górę. To było
absurdalne, ale taka była prawda. Kompletny brak zaufania do tego faceta wzbudzał w nim
zaufanie. Jeżeli on naprawdę był po stronie Voldemorta i działał na niekorzyść Zakonu, to był
w tym cholernie dobry.
— Popełniasz błąd.
— Nie sądzę — odparł z niezwykłą pewnością w swoim głosie i Snape drgnął. — Strona
Voldemorta, strona Dumbledore'a, a może ja chcę być po swojej własnej?
Zapadła głucha cisza.
Harry dostrzegł, jak coś na krótki moment pojawia się w oczach Snape'a i podszedł szybkim,
pewnym krokiem do mężczyzny. Miał już dość tej rozmowy. Snape nawet nie drgnął, jedynie
wpatrywał się w niego w szoku. Gryfon poczuł, że serce mu bije szybciej, a oddech więźnie w
gardle. Musi wiedzieć, musi mieć pewność. Harry wyciągnął dłoń i dotknął szyi mężczyzny.
Słodki Merlinie, co ja robię? Ta myśl zawirowała mu w umyśle, ale było już za późno. Jego
usta dotknęły ciepłych ust Snape'a i zamknęły się w delikatnym pocałunku. Te wargi były tak
miękkie, jak zapamiętał, wręcz idealne. Tak, to było to, nawet pomimo tego, że nie otworzyły
się dla niego, jedynie zadrżały nieznacznie. Z wyraźnym uczuciem zawiedzenia przerwał
pocałunek i spojrzał na mężczyznę. Na twarzy profesora nie było żadnych emocji.
Nic. Zupełna pustka.
134
Nie było gniewu, złości, czy… pożądania, które teraz tak bardzo pragnął zobaczyć w tych
czarnych oczach. Jednak tam nie było nic. Czego on oczekiwał? Czego chciał? Co pragnął
udowodnić?
— Myślisz, że co zrobiłeś?
Cisza.
Harry spojrzał na niego zaskoczony i otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale słowa, które
jeszcze chwilę temu chciał wyrzucić z siebie, teraz nie miały sensu, nic nie znaczyły.
Zamknął je w poczuciu winy i zagubienia.
— Wyjdź.
Zawahał się, ale nie spuścił wzroku z oczu mężczyzny.
— Powiedziałem: wyjdź! — syknął Snape bardzo cicho, zaciskając dłonie w pięści.
Gryfon przygryzł wargi i odwrócił w kierunku drzwi. Gdy tylko pojawił się na korytarzu,
oparł się o chłodny kamień i uderzył w niego pięścią z wściekłością. Co ja najlepszego
zrobiłem? Cholerny drań! Dlaczego on zawsze musi wszystko utrudniać? Zirytowany i
wyraźnie zły ruszył szybkim krokiem w kierunku wieży Gryffindoru. Wyszeptał hasło. Gruba
Dama podniosła sennie powieki i lekko zła wpuściła go do pokoju wspólnego Gryfonów. W
kominku palił się już ogień. Wszedł schodami do swojego dormitorium. Zasłony w sypialni
były zaciągnięte i w pomieszczeniu było ciemno.
— Na hipogryfa — jęknął zaspany Ron, którego obudził hałas, jakiego narobił Harry,
przewracając krzesło przy próbie dotarcia do łóżka. — Jest piąta nad ranem, gdzie cię nosi?
— dodał, zerkając zaspanymi oczami na zegar wiszący na ścianie.
— Źle się poczułem — mruknął, rozcierając obolałe kolano. — Śpij — dodał, zrzucając z
siebie ubranie i wsuwając się pod ciepłą pościel.
Rudzielcowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wymamrotał coś niewyraźnie, bardziej do
siebie, niż bruneta i, przekręcił się na brzuch, zasnął prawie natychmiast.
Natomiast Harry przewracał się z boku na bok, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Nadal czuł
się jak kretyn i był wściekły sam na siebie. Co go podkusiło, aby pocałować Snape'a?
Cholera, byli sami, idealna okazja i nie mógł z niej nie skorzystać. To był impuls, nad którym
nie potrafił zapanować. Nie chciał nad tym panować. Niech to szlag, pomyślał z rozpaczą.
Zbłaźnił się przed nauczycielem. Snape miał rację. Co on oczekiwał? Że jego profesor
odwzajemni pocałunek? Niech go szlag! Tak, właśnie tego oczekiwał, a mówiąc ściśle, miał
taką nadzieję. Nie, to się tak nie skończy, pomyślał z determinacją zanim zasnął.
***
Niedzielny poranek zapowiadał się ciepło i słonecznie. Dzień był idealny na wyjście do
Hogsmeade, na które wszyscy, począwszy od trzecioklasistów, czekali z niecierpliwością i
podekscytowaniem. Śniadanie minęło na rozmowach i dokładnemu planowaniu dnia w
wiosce czarodziejów.
135
— Ron, rusz się! — krzyknęła Hermiona z pokoju wspólnego.
— Już idę. — Wywrócił oczami, schodząc po schodach. — Co ona taka niecierpliwa? —
dodał, szepcząc do ucha Harry'ego.
— Nie mam pojęcia. — Wzruszył ramionami. — Choć ostatnio wydawała się być wyraźnie
szczęśliwa.
Rudzielec spojrzał na dziewczynę, która zapinała kurtkę. Podeszła do nich i chwyciła obu
chłopców za rękawy.
— Naprawdę powinniśmy już iść — dodała z podekscytowaniem.
— Gdzie ci się tak spieszy? Umówiłaś się, czy co? — Zachichotał i dziewczyna zarumieniła
się lekko, co nie umknęło uwadze Harry'ego. Brunet zmarszczył brwi.
— A co cię to obchodzi? — Wzruszyła ramionami. — McGonagall będzie zła, jak się
spóźnimy. Wiecie przecież, że mamy eskortę do Hogsmeade i nauczyciel nie będzie na nas
czekał.
— Tak, wiemy — przyznał rudzielec i ruszył do wyjścia.
Portret zamknął się za nimi.
— Całe szczęście, że nie idzie z nami ten nietoperz. — Ron wyszczerzył się.
— Och, daj spokój — zirytowała się Hermiona.
— Nie wiem czy nie wolałbym jego niż Karkowicha — odparł Harry.
— Coś ty taki cięty na tego faceta? — Rudzielec spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. —
Przecież nie możesz woleć Snape'a od niego?
Na temat tego, kogo by wolał, to nie zamierzał się wypowiadać. Jednak faktem było, że nie
ufał nowemu nauczycielowi Obrony. Nieważne jak byłby miły czy sprawiedliwy.
— Lepiej się ruszajmy, bo McGonagall naprawdę się wścieknie — odparł brunet, kierując się
do wyjścia.
Pozostała dwójka przytaknęła i wyszła z wieży Gryffindoru. Skierowali się na dziedziniec
szkolny, gdzie czekało już sporo uczniów i kilku nauczycieli, którym wcześniej zostali
przydzieleni studenci. Oczywiście tylko ci, co posiadali zezwolenie rodziny czy opiekunów
na wyście poza teren szkoły. Grupa Gryffonów przypadła profesorowi od Obrony. Po
sprawdzeniu obecności wszyscy grupkami udali się do Hogsmeade.
W wiosce, po ustaleniu godziny i miejsca spotkania, uczniowie rozeszli się. Harry, Ron i
Hermiona po skończeniu zakupów postanowili wpaść do "Trzech Mioteł" na piwo kremowe.
W barze było duszno i gwarno. Kelnerzy i kelnerki uwijali się między stolikami zaskakująco
sprawnie i szybko. Gryfoni z zaskoczeniem stwierdzili, że wystrój wnętrza zmienił się od ich
136
ostatniej wizyty. Przybyło więcej stołów i krzeseł. Barek wydawał się być szerszy i
obsługiwało go dwóch barmanów. W samym kącie stał wysoki kominek z czerwonej cegły, w
którym palił się ogień. Przed paleniskiem leżał ogromny, miękki dywan. Bawiła się na nim
piątka dzieci w wieku od czterech do siedmiu lat. Obok stały stoliki, przy których
prawdopodobnie siedzieli ich rodzice. Od czasu do czasu zerkali w kierunku swoich pociech.
Dzieci jednak wydawały się być pochłonięte zabawą i nie zdawały się dostrzegać troskliwego
wzroku swoich opiekunów. Jedna z bawiących się dziewczynek, ciemnowłosa, o niebieskich
oczach, starała się pochwycić złote i srebrne rybki, które czasami wyskakiwały ze
zmieniającego co jakiś czas swoją barwę dywanu. Gdy się jej to udało, to w jej ręce
zamieniały się one w cukierki.
— Czyż nie są rozkoszne? — powiedziała Hermiona, zapatrzona w roześmiane twarze dzieci.
— Tak — przytaknął Harry. — Mają szczęście. Nie mają pojęcia, że wokół nich panuje
wojna.
Hermiona westchnęła ze smutkiem.
— Masz rację.
— Ale miałaś nam o czymś powiedzieć — odparł Harry, opierając się o oparcie krzesła.
— A, racja!
Wyraźnie rozpromieniała na twarzy.
— O czym? — zainteresował się rudzielec, sięgając po kruche ciasteczka znajdujące się w
płaskim koszyku na stole.
— Od listopada, zaraz po Święcie Duchów, rozpoczynam dodatkowe lekcje eliksirów.
Ron zakrztusił się herbatnikiem i brunet musiał go klepnąć w plecy. Sam zaś z
zainteresowaniem przyglądał się dziewczynie.
— Że jak? — zapytał zszokowany rudzielec, gdy był już w stanie przemówić. — Nie mówisz
poważnie?
— Jak najbardziej. — Zmarszczyła brwi. — W przyszłości chcę ubiegać się o tytuł Mistrzyni
Eliksirów.
— Zamierzasz spędzać swój wolny czas z tym nietoperzem?! Całkowicie oszalałaś. Snape się
na to zgodził?
— Tak — przyznała ze spokojem. — W pierwszej chwili miałam wrażenie, że mnie wyrzuci
ze swojego gabinetu, ale był bardzo opanowany. Patrzył na mnie bez słowa, a następnie
powiedział, że warto spróbować.
— Gratuluję, Herm — odezwał się Harry, uśmiechając. — To naprawdę wspaniała
wiadomość. Ciszę się, że w końcu zdecydowałaś się zaryzykować i go o to zapytać.
137
— Dzięki.
— Ty o tym wiedziałeś? — Rudzielec spojrzał na niego z wyrzutem. — I nie odwiodłeś jej od
tego pomysłu?
— Ron! — syknęła dziewczyna. — To moja szansa i nie zamierzam jej zmarnować.
— Ale Snape…
— Jest wspaniałym Mistrzem Eliksirów. Nikt nie we na ich temat tyle, co on i zamierzam
skorzystać z jego wiedzy, jeżeli mam taką możliwość. A skoro się zgodził na te zajęcia, to
znaczy, że mogę sobie poradzić. Profesor Snape nie przecenia zdolności swoich uczniów.
— No dobrze, nie złość się. — Spojrzał na nią przepraszająco. — Najpierw Harry, a teraz ty.
Ten facet krąży nad nami jak cień. Dobrze, że ja już nie muszę chodzić na eliksiry.
Hermiona wywróciła oczami i wzięła kufel z piwem. Harry spojrzał na zakłopotanego Rona i
zdecydował się zostawić ich na chwilę samych. Wstał od stolika i skierował się do barku, aby
zamówić kolejne piwo.
— O co ci tak naprawdę chodzi, Ron? — zapytała spokojnie.
— Cóż, nie będziemy ze sobą spędzać już tyle czasu, co wcześniej. Nasze palny lekcji się
różnią. Harry ma dodatkowe zajęcia ze Snape'em, a teraz jeszcze i ty.
— To normalne. Nie jesteśmy już dziećmi. Mamy teraz więcej obowiązków, ale to nie
znaczy, że z tego powodu nasza przyjaźń się ma rozpaść. Zawsze trzymaliśmy się razem i tak
będzie nadal — dodała, kładąc swoją rękę na jego.
Rudzielec zarumienił się lekko.
— Ja chciałem zapytać… Herm…
— Hermiona…
— Wiktor! Jednak udało ci się wyrwać.
Szybko wstała od stolika i pocałowała przybyłego delikatnie w usta. Chłopak odwzajemnił
powitalnego całusa i przytulił ją na moment. Harry, który właśnie doszedł do stolika z kuflem
w ręce, i Ron patrzyli na nich w wyraźnym zaskoczeniu. Rudzielec wyglądał jak ryba z
otwartymi ustami i tępym wzrokiem utkwionym w Krumie. Harry pierwszy otrząsnął się z
szoku i spojrzał niepewnie na rudzielca. Szturchnął go łokciem i chłopak zamknął usta. Jego
twarz była spięta, a w niebieskich źrenicach pojawiła się niechęć, gdy spostrzegł jak ręka
Wiktora, która spoczywała na pasie dziewczyny, wyraźnie nie miała zamiaru zmienić
swojego położenia.
— Harry. — Krum podszedł do bruneta, uwalniając dziewczynę z objęcia.
— Dawno się nie widzieliśmy.
138
Gryfon uśmiechnął się do niego przyjaźnie i wyciągnął dłoń na powitanie.
— Tak, od roku. — Wiktor odparł uprzejmym tonem i spojrzał w kierunku Rona, do którego
również wyciągnął rękę.
Rudzielec uścisnął ją, choć zrobił to niechętnie. Krum uśmiechnął się nieśmiało i obchodząc
stół, odsunął krzesło, na którym ponownie usiadła dziewczyna. Sam sobie dosunął jeszcze
jedno, zajmując miejsce obok niej. Panująca chwilowo napięta atmosfera znikła i Harry z
entuzjazmem dołączył się do rozmowy, znajdując z łatwością wspólne tematy z Wiktorem.
Jedynie Ron wydawał się nie brać zbyt aktywnego udziału w konwersacji. Był raczej biernym
obserwatorem z lekko nadąsaną miną. Brunet po kilku niezbyt udanych próbach wciągnięcia
go do poruszanych tematów zrezygnował z tego zamiaru.
Nie minęła nawet godzina, a Harry dopił swoje piwo i skinął na kelnerkę, aby podała mu
rachunek.
— Nie zamawiasz nic więcej? — zapytała Hermiona.
— Nie. Muszę was opuścić — odparł, wstając od stołu i uśmiechnął się przepraszająco do
zebranych. — Mam jeszcze wstąpić do księgarni Madam Vince, a mogę nie zdążyć przed
powrotem do Hogwartu.
— W porządku. — Wiktor skinął głową na pożegnanie. — Było miło cię widzieć.
— Ciebie również. Ron, może dotrzymasz mi towarzystwa? — zapytał brunet, spoglądając na
rudzielca, który wpatrywał się chłodnym wzrokiem w parę siedzącą naprzeciwko niego.
— Myślę, że jeszcze tu zostanę — odparł, nie patrząc na Harry'ego.
— Pomógłbyś mi coś wybrać — dodał brunet bardziej z naciskiem.
Rudzielec odwrócił się do niego z lekkim rozdrażnieniem.
— Poradzisz sobie. Wiesz, że nie lubię księgarń i chodzę tam tylko wtedy, kiedy muszę.
Tępak, pomyślał Harry z politowaniem i spojrzał na Hermionę przepraszająco. Dziewczyna
nie odpowiedziała, jedynie westchnęła i chwyciła Wiktora za rękę.
— Spotkamy się na umówionym miejscu — odezwała się.
Harry skinął głową. Założył płaszcz i wyszedł z baru, kierując się w stronę księgarni. Na
zewnątrz było przyjemnie ciepło, jedynie lekki, jesienny wiatr kołysał koronami drzew
rosnących w pobliskim parku, który mijał. Czarodzieje wychodzili ze sklepów z torbami
zakupów, albo przechadzali się uliczkami. Co chwila w polu widzenia Harry'ego pojawiali się
jacyś uczniowie z Hogwartu, a nawet miał wrażenie, że widział profesor Hooch wchodzącą
do sklepu z miotłami. Na wystawie był najnowszy model Nimbusa. Westchnął. Nie miał na to
czasu. Zresztą, mecze zostały odwołane i nowa miotła nie była mu już potrzebna.
Skręcił w uliczkę za rogiem i stanął przed księgarnią. Na wystawie wisiały plakaty nowego
Ministra Magii, a raczej pani minister. Szatynka, około czterdziestu pięciu lat, siedziała w
139
fotelu i poprawiała okulary, które zsuwały się jej z nosa. Uśmiechała się przyjaźnie i
wskazywała na migoczące napisy u dołu ogłoszenia. Harry musiał przyznać, że kobieta
wyglądała całkiem sympatycznie i wzbudzała zaufanie. Dopiero dwa dni dzierżyła urząd, a
już w każdym czasopiśmie artykuły opisywały jej życie osobiste i plany modernizacji
ministerstwa, które niektórym się podobały, a innym nie. Komentarzy i wywiadów na ten
temat było więcej niż informacji o nowych atakach Śmierciożerców, które zajmowały ostatnie
strony gazet.
Gryfon pchnął drzwi księgarni, uruchamiając przy tym dzwonek imitujący śpiew kosa. W
środku było ciepło i przytulnie. Pachniało starymi książkami i pergaminami. W rogu, koło
szeregu regałów, na których znajdowało się mnóstwo książek z różnych dziedzin, znajdowała
się lada, za którą siedziała starsza, niska i trochę otyła kobieta. Ubrana była w fioletową szatę,
która idealnie pasował do jej ciemnoniebieskich oczu.
— W czymś pomóc, młody człowieku? — zapytała, uśmiechając się.
Harry zawahał się.
— Chyba tak. Szukam coś na temat niewerbalnego rzucania zaklęć.
Kobieta spojrzała na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
— Niewerbalnego? Na Merlina, do czego ci to, chłopcze, potrzebne? To wysoce
zaawansowana magia.
— Ma pani coś na ten temat?
— No cóż. Myślę, że coś by się znalazło. — Zmarszczyła brwi.— Proszę za mną.
Harry podążył za kobietą, która prowadziła go pomiędzy regałami z książkami. W pewnym
momencie miał wrażenie, że znajduje się w labiryncie i na moment stracił orientację w
przestrzeni. Ze zdziwieniem stwierdził, że za sprawą magii tak mały sklepik może stać się
ogromną halą. Uśmiechnął się. Ten czarodziejski świat ciągle zaskakiwał go czymś nowym.
Sprzedawczyni zatrzymała się przed jednym z działów i machnęła różdżką, mamrocząc
zaklęcie. Po chwili z półek wyfrunęły księgi, które wylądowały na stoliku.
— Jaki to ma być rodzaj zaklęć?
— Defensywne i ofensywne — odparł Harry.
— W takim razie… myślę, że te dwie książki będą dość przydatne. — Wskazała ręką na stos i
w jej dłoni pojawiły się dwa okurzone tomy oprawione w brązową skórę. — Magia
Niewerbalna wiąże się ściśle z Magią Bezróżdżkową. Dlatego jest bardzo niebezpieczna i
wymaga ogromnej koncentracji i opanowania. Dorośli czarodzieje wykorzystują tylko
niewielki jej zakres. Najprostsze zaklęcia i uroki.
— Wezmę je — odparł.
— Jak sobie życzysz.
140
Harry zapłacił i wyszedł z księgarni. Nawet nie zauważył, jak zza jednego z regałów wyszedł
profesor Karkowich. Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się na znikającego za drzwiami
chłopaka. Podszedł do sprzedawczyni i podał jej książkę, którą zamierzał kupić. Zamieniwszy
z nią kilka zdań, również wyszedł z księgarni.
Gryfon poprawił płaszcz i zdając sobie sprawę, że jest już późno, skierował się na umówione
miejsce. Miał książki, których szukał. Nie było ich w bibliotece szkolnej. Znalazł w niej
jedynie trochę na temat tej dziedziny magii. Jednak tamte wydania były niezbyt jasno
napisane i odniósł wrażenie, jakby autorzy niebardzo wiedzieli, o czym pisali. Miał nadzieję,
że przynajmniej w tych znajdzie coś więcej, lub jakieś wskazówki na temat kontrolowania
mocy.
Skręcił w najbliższą uliczkę, przyspieszając kroku. Nagle jego ciało wypełnił niepokój.
— Potter!
Harry odwrócił się i w ostatniej chwili odskoczył w bok, unikając zielonego promienia, który,
mijając go zaledwie o kilka centymetrów, uderzył w stragan stojący na chodniku.
— Expelliarmus! Drętwota!
Dwa równocześnie wypowiedziane zaklęcia, Harry'ego i Karkowicha, uderzyły w mężczyznę
w kapturze, który stał koło fontanny. Siła obu zaklęć odrzuciła go do tyłu i upadł na plecy
wpuszczając różdżkę z ręki.
— Linum.*
Srebrne linie, które wystrzeliły z różdżki profesora, natychmiast owinęły ciało napastnika.
Zanim Harry się spostrzegł, razem ze swoim nauczycielem stał nad unieruchomionym
mężczyzną.
— Mało brakowało, panie Potter — odparł Karkowich.
— Tak — przyznał chłopak, marszcząc brwi. W jego zielonych oczach pojawiła się pogarda i
nienawiść, gdy patrzył na nieprzytomnego Śmierciożercę. — Powinienem był być bardziej
ostrożny.
— Panie Potter, pan nigdy nie będzie się czuł wystarczająco bezpieczny. — Karkowich
spojrzał na niego szarymi i przyprawiającymi o dreszcze oczami. — Zawsze znajdzie się ktoś,
kto będzie stał za pana plecami, czekając na odpowiedni moment, aby uderzyć.
Harry poczuł przeszywający chłód, który go wypełniał. Jego profesor miał rację. Cokolwiek
by nie zrobił, to zawsze będzie Harrym Potterem. Nie ma znaczenia, po której stronie stanie.
Jasna czy ciemna, to tak naprawdę nie ma znaczenia. Nawet, jeśli jakimś cudem pokona
Voldemorta, to pojawi się na jego miejsce inna osoba, która będzie chciała pomścić śmierć
swojego pana lub stać się kolejnym ciemnym czarodziejem. Ten przerażający wniosek na
moment zmroził Harry'ego. Cokolwiek bym nie zrobił, to po żadnej stronie nie jestem
bezpieczny...
141
Nauczyciel pochylił się i ściągnął z twarzy nieprzytomnego maskę, aby poznać tożsamość
mężczyzny.
— Goyle — powiedział chłodno Gryfon.
Zgromadzeni ludzie, których obecności Harry nie zdawał się zauważyć, wstrzymali oddech i
po chwili zaczęli szeptać. Nagle przez tłum przedarło się trzech aurorów, wezwanych
prawdopodobnie przez kogoś z obserwujących całe zdarzenie.
— Rozejść się! — krzyknął wysoki, szczupły blondyn.
— Służby Aurorskie, proszę o spokój — odezwał się drugi mężczyzna. Harry rozpoznał w
nim Kingsleya — Co tu się... Harry? — Spojrzał na niego zaskoczony, a następnie na
leżącego Śmierciożercę, którym zajęło się już dwóch aurorów.
— Rzucił niewybaczalne — odparł Gryfon.
— Znajdźcie jego różdżkę — rozkazał Kingsley. — Nic ci nie jest, Harry?
— Nie.
— Chłopak miał szczęście — wtrącił się Karkowich. — Jest wyjątkowo spostrzegawczy.
— A pan jest...?
— Ivanov Karkowich. Jestem nauczycielem z Hogwartu.
— Ach, tak. — Wyciągnął rękę, aby uścisnąć dłoń mężczyzny i uśmiechnął się. —
Dumbledore wspominał mi o panu. Miło mi poznać. Niestety muszę wam obu zadać kilka
pytań, abym mógł sporządzić raport i...
— Niech cię szlag, gówniarzu! — krzyknął nagle Goyle, zwracając na siebie uwagę
pozostałych. — Nie zasługujesz na to! Czarny Pan nie wie, co robi i zamierzam powstrzymać
go od popełnienie poważnego…
— Drętwota — odparł Kingsley, a następnie spojrzał na dwóch aurorów z irytacją. — Który
kretyn go ocucił? Znacie procedurę postępowania!
— Przepraszam — odezwał się blondyn, wyraźnie przestraszony.
— Natychmiast zabierzcie go do ministerstwa, nie potrzebuję tu więcej zamieszania. Tam już
się z nim zajmą. Sprawdziliście różdżkę?
— Tak. Ostanie rzucone zaklęcie było uśmiercające.
— W porządku. Zabrać go. Spotkamy się na miejscu.
Po tych słowach jeden z mężczyzn wyciągnął świstoklik i cała trójka znikła.
142
— A pozostali się rozejść, nie macie tu już czego szukać — krzyknął w kierunku tłumu, który
pomału i niechętnie zaczął się rozchodzić. — Mamy sporo nowicjuszy w służbach aurorskich
— wyjaśnił Kingsley z westchnieniem. — Jeszcze sobie nie radzą z nowymi przepisami, ale
nabiorą wprawy. Czasy są trudne, ludzi wykwalifikowanych jest mało, a pracy dużo.
Zwłaszcza od kiedy mamy nową panią minister. Chce zreformować całe ministerstwo.
Wprowadzić zmiany, za którymi zwyczajnie nie nadążamy. Ale to tak między nami. —
Uśmiechnął się do Harry'ego. — Co tam się dzieje? — dodał, odwracając się za siebie, gdyż
dobiegły go krzyki.
— Panie Kingsley! — Niski mężczyzna w zgniłozielonej szacie podbiegł do aurora. — Niech
pan spojrzy na mój stragan. To skandal. Kiedy w końcu coś zrobicie, aby Śmierciożercy
bezkarnie nie chodzili po ulicach?! W dodatku w biały dzień! — Mężczyzna krzyczał,
wymachując rękami. Jego okrągła twarz była pokryta rumieńcami gniewu. — Kto zamierza
mi za to wszystko zapłacić? Straciłem prawie cały towar.
— Proszę się uspokoić — odparł spokojnie auror, przywołując tym samym do porządku
rozgniewanego sprzedawcę. Wsunął rękę do kieszeni szaty i wyciągnął z niej błyszczącą
srebrem wizytówkę, na której to znikały, to pojawiały się słowa. — Niech pan się skontaktuje
z którąś z tych osób. Zajmą się pana sprawą, jeżeli oczywiście towar był uprzednio
ubezpieczony.
Niski jegomość prawie wyrwał mu z ręki wizytówkę z irytacją wypisaną na twarzy.
— Cholerne urzędasy — warknął do siebie na tyle głośno, że ci, co stali koło niego, słyszeli.
Odwrócił się i ruszył w kierunku swojego straganu. Jeżeli chciał uzyskać odszkodowanie, to
musiał wezwać jednego z agentów ubezpieczeniowych, aby oszacował straty. Wolał to zrobić
od razu, zanim ktoś rozkradnie jego towar. Albo raczej to, co z niego zostało.
— To przerażające, jak teraz ludzkie życie traci na wartości — odparł Kingsley, spoglądając
na Harry'ego i Karkowicha, którzy obserwowali całe zdarzenie z zainteresowaniem. —
Człowiek o mało nie stracił życia, a tacy jak on martwią się materialnymi rzeczami. Świat
staje na głowie.
— Tak, ma pan rację — odparł w końcu Karkowich. — Jednak byłbym wdzięczny,
gdybyśmy spisali nasze zeznania, bo muszę odprowadzić uczniów do szkoły. Robi się już
późno.
— Racja. — Z roztargnieniem wyciągnął samopiszące pióro i kawałek pergaminu. — To
potrwa tylko chwilę. Więc, jeśli mogę prosić...
Mniej więcej w tym samym czasie…
— Ron, jestem na ciebie wściekła! — krzyknęła Hermiona, wychodząc z baru i kilka osób na
ulicy obróciło się w ich kierunku. — Jak mogłeś być tak niemiły dla Wiktora?
— Wcale nie byłem niemiły. — Wzruszył ramionami, zapinając kurtkę.
— Oczywiście, że nie. — Spojrzała na niego z irytacją. — Skoro go nie lubisz, to po co z
nami zostałeś? Czy nawet przez chwilę nie pomyślałeś, że chciałabym z nim porozmawiać
sam na sam?
143
Rudzielec się skrzywił.
— Jesteś dziewczyną. To niebezpieczne zostawać z takim facetem.
— Co masz na myśli?
— Jest z Durmstrangu. Wiesz, że tam uczą Czarnej Magii. Może jest już na usługach sama
Wiesz Kogo. Nie znasz go zbyt dobrze.
— Wiesz co? Jesteś beznadziejny. — Spojrzała na niego z politowaniem. — Następnym
razem mam nadzieję, że okażesz się na tyle taktowny, że zostawisz nas samych.
— Następnym razem? — Spojrzał na nią zaskoczony.
— Tak — odparła chłodno. — Wiktor dostał pracę w ministerstwie. Jest aurorem, więc
będziemy mogli się częściej spotykać.
— Pracę? — Oczy Rona rozszerzyły się z niedowierzania. — W Anglii?
— Tak.
— Ale Krum jest ścigającym! — Wykrzyknął ze zdumienia.
— Nie wydzieraj się tak — syknęła, pociągając go za rękaw, gdy zobaczyła, że dwie młode
czarownice spojrzały w ich kierunku z wyraźnym zainteresowaniem. Hermiona posłała im
lodowate spojrzenie i dziewczyny, wzruszając ramionami, skierowały się w stronę sklepu z
szatami. — Po prostu doszedł do wniosku, że są ważniejsze rzeczy niż bezsensowne
uganianie się za zniczem. Dobrze by było, abyś również i ty to zrozumiał i wydoroślał
wreszcie — dodała, przyspieszając kroku, gdyż było już późno, a z nauczycielem byli
umówieni na siedemnastą.
— Wydoroślał? O czym ty mówisz? — Spojrzał na nią z oburzeniem, przystając.
Dziewczyna jednak już nie zwracała na niego uwagi, ponieważ dostrzegła Harry'ego i
profesora Karkowicha, którzy rozmawiali z kimś. Po chwili rozpoznała w tej osobie
Kingsleya. Przyspieszyła, gdy zobaczyła spalony stragan. Ron wydawał się również to
zauważyć.
Kingsley uścisnął dłoń Karkowicha i Harry'ego, a następnie, korzystając ze świstoklika,
zniknął.
— Harry? — Ron podbiegł do niego. — Co się stało?
— Panie Weasley, to nieodpowiedni moment — wtrącił się profesor, wskazując na uczniów,
którzy zaczęli się schodzić. — Będziecie mieć na to czas, jak wrócicie do zamku.
Ron nie wyglądał na zadowolonego, ale skinął głową, przytakując. Hermiona jedynie
spojrzała na Harry'ego z lekkim zaniepokojeniem, a następnie jej wzrok powędrował w
kierunku straganu, gdzie mały człowieczek wymachiwał rękami i coś tłumaczył jakiemuś
144
wysokiemu mężczyźnie, który wszystko notował i co chwila kiwał potakująco głową z
zadziwiającym spokojem.
***
— Albusie, widziałeś to? — Snape podał gazetę dyrektorowi.
— Oczywiście, że widziałem — odparł starszy mężczyzna, przeglądając pierwszą stronę
wieczornego dodatku do "Proroka Codziennego". Na fotografii widniało trzech ludzi —
Kingsley, Karkowich i Potter. Cała trójka wydawała się być nieświadoma, że ktoś robił im
zdjęcie. U dołu strony znajdował się obszerny artykuł o ataku Śmierciożercy na Harry'ego
Pottera.
— Mówiłem, że chłopak powinien dostać zakaz opuszczania zamku — Snape powiedział z
wyraźnym rozdrażnieniem w głosie.
— Severusie, jesteś zbyt wzburzony. — Dyrektor spojrzał na niego łagodnie znad połówek
okularów, kładąc gazetę na blacie biurka. — Mówiłem ci, że nie mogę go trzymać w
zamknięciu. Poza tym, Ivanov miał go cały czas na oku, prosiłem go o to.
— Ivanov? — Mistrz Eliksirów prychnął sarkastycznie, opadając w miękki fotel. — Po prostu
pięknie.
— Nie wydaje ci się, że przesadzasz z tą niechęcią? — Dumbledore odparł ciepło i
wyczarował dwie filiżanki herbaty. — Wiem, że nie darzysz sympatią tych, którzy objęli
stanowisko nauczyciela Obrony. Sam od wielu lat chcesz nauczać tego przedmiotu. —
Dumbledore uniósł dłoń, nie pozwalając Severusowi, aby mu przerwał. — Jako jedyny masz
doskonałe kwalifikacje i doświadczenie praktyczne z tą dziedziną magii w każdym, dokładnie
każdym jej aspekcie. Jednak z pewnych i dość istotnych powodów nie mogę dać ci tej posady.
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Mówisz mi to co roku — odparł Snape z ledwie wyczuwalnym wyrzutem w głosie, ale
jego twarz wyrażała zmęczenie i rezygnację. — Jednak w tym momencie nie o to mi chodzi.
Nie podoba mi się ten facet i nie mam do niego za Knuta zaufania.*
— Severus, ty przecież nikomu nie ufasz. — Starszy czarodziej uniósł lekko brwi w
wyraźnym rozbawieniu. — Śmiem nawet twierdzić, że to dotyczy również mojej osoby.
— Albus! — wybuchnął mężczyzna, ale zaraz uspokoił się. Przecież nie było sensu
zaprzeczać oczywistym faktom, o których Dumbledore doskonale wiedział. — Być może
masz rację, ale tylko dzięki temu jeszcze żyję. Ufam ci, ale nic na to nie poradzę, że jestem
ostrożny. Nawet w stosunku do ciebie. Nie ukrywam tego.
— Nie musisz się tłumaczyć. Twoja ostrożność jest całkowicie uzasadniona. Cenię twoją
szczerość, jak i opinie — odparł czarodziej miękko i uśmiechnął się. — Ja ufam ci
całkowicie, wiesz o tym.
— Tak, wiem — westchnął Snape i sięgnął po filiżankę herbaty. Nie podobało mu się to.
Wiedział, że Albus darzy go pełnym zaufaniem, nie musiał mu tego mówić. Tym bardziej
czuł się nieswojo i niepewnie. Nikt wcześniej nie okazał mu tyle ciepła, dobroci i wsparcia,
145
co ten inteligentny i czasem naprawdę dziwny staruszek. Był dla niego prawie jak ojciec,
którego nigdy nie miał. Odsunął jednak tę zaskakującą myśl i spojrzał w jasnoniebieskie oczy,
które patrzyły na niego przyjaźnie. — Ale, wracając do tematu Pottera… — zaczął,
odstawiając filiżankę ponownie na spodek.
— Tak?
— Myślałeś nad tym, o czym ostatnio rozmawialiśmy?
— Masz na myśli jego wniknięcie w umysł Voldemorta?
Snape spiął się.
— Tak. Jak już mówiłem, Czarny Pan na ostatnim zebraniu nic nie wspominał o Potterze.
Więc jest szansa, że nie odkrył tej zdolności. Chłopak ma przewagę.
— To prawda — przyznał Dumbledore, marszcząc brwi. — Choć mnie to raczej martwi.
— Martwi?
— Harry nie powinien wchodzić do jego umysłu. Mógłby natrafić na coś, na co nie powinien.
Nie możemy sobie pozwolić na więcej komplikacji i pytań. To byłoby niebezpieczne.
— Komplikacji? Pytań? — Snape spojrzał na niego zaskoczony. — Na Merlina, o czym ty
mówisz?
— On ci ufa. Postaraj się go trzymać z daleka od umysłu Voldemorta — odparł Dumbledore z
wyraźnym naciskiem w swoim głosie.
— Albusie, o co w tym wszystkim chodzi?
— Obiecaj.
Snape spojrzał na niego z wyraźną irytacją.
— Dobrze — odparł przez zaciśnięte zęby.
— Severus.
Dumbledore spojrzał na niego przepraszająco.
— W porządku — westchnął Snape z rezygnacją. Nie było sensu wypytywać Albusa o nic
więcej. Jeżeli uważał, że nie powinien o czymś mówić, to i tak nie powie.
— Dziękuję. — Uśmiechnął się ciepło dyrektor.
W kominku coś trzasnęło i wyszła niego średniego wzrostu, szczupła kobieta w okularach.
Ubrana była w elegancką, czarną sukienkę z granatowymi wstawkami przy szerokich
rękawach i wąskim pasie. Jej brązowe włosy były upięte w luźny kok, z którego kilka
kosmyków opadało swobodnie na jej szyję.
146
— Dobry wieczór, Dumbledore — odezwała się, wychodząc z kominka. — Czyżbym
przybyła za wcześnie?
— Pani minister — odparł Dumbledore i wstał zza swojego biurka. Podszedł do kobiety i
pocałował ją w rękę. Lekko się zarumieniła. — Tak piękne damy są mile widziane o każdej
porze. I jest pani punktualnie, tylko ja nie zdawałem sobie sprawy, że czas tak szybko leci, ale
w moim wieku to normalne.
— Ależ Dumbledore, nie jest pan taki stary. — Uśmiechnęła się ciepło.
— Dziękuję za miłe słowa. — Odwzajemnił uśmiech i iskierki pojawiły się w jego oczach. —
Pozwól, że przedstawię ci Seveusa Snape'a, naszego Mistrza Eliksirów.
Snape, stojący z boku, drgnął i podszedł niechętnie do kobiety.
— Alana Hilton. Miło mi poznać kogoś z takimi umiejętnościami i niewątpliwie talentem w
przyrządzaniu skomplikowanych mikstur. Ministerstwo wiele panu zawdzięcza.
Snape w odpowiedzi jedynie skinął głową.
— Proszę mi wybaczyć, ale mam jeszcze sporo pracy — powiedział chłodno.
— Dziękuję, Severusie — odparł starszy czarodziej i Mistrz Eliksirów, uprzednio skinąwszy
głową w kierunku pani minister, skierował się do drzwi.
Żałosne, pomyślał, schodząc krętymi schodami. Skąd oni ją wytrzasnęli? „Ministerstwo wiele
zawdzięcza panu”. Hipokrytka. Niech Merlin ma nas w opiece. Kobieta na stanowisku
Ministra Magii. Jesteśmy zgubieni. I Albus twierdzi, że jest godna zaufania. Albus… Cholera,
o co mu chodzi z tą Legilimencją? Czego Potter nie powinien się dowiedzieć? Potter, Potter,
ciągle tylko Potter! Oszaleć można! Czy ten dzieciak zawsze musi sprawiać tyle kłopotów?
Czy wszystko musi się kręcić wokół niego? W dodatku do tego wszystkiego doszedł jeszcze
ten przygłup Goyle…
Snape wszedł na ruchome schody i opierając się o barierkę, zamyślił się, utkwiwszy wzrok w
obrazie wiszącym na przeciwko. Czarny Pan będzie zły. Goyle wiedział, że Złoty Chłopiec
miał być nietknięty. Powinien wiedzieć, że rzucanie w dzieciaka zaklęciami niewybaczalnymi
przez Śmierciożerców raczej nie jest dobrym sposobem przeciągnięcia go na swoją stronę.
Przynajmniej Potter do takich nie należy. Może i chłopak ma swoje słabości i lęki, które
Czarny Pan mógłby wykorzystać do manipulacji tym dzieciakiem, ale na szczęście tego
bachora, Lord jeszcze ich nie odkrył. Przynajmniej na razie. Hm… Jednak czemu Goyle
złamał rozkaz? Zbyt się boi gniewu Czarnego Pana i jest mu bezwzględnie posłuszny, aby
działać na własną rękę. Jest głupi, ale nie do tego stopnia, aby ryzykować własne życie.
Schody się zatrzymały i Mistrz Eliksirów zszedł z nich, kierując się do swoich lochów.
— Severus?
Snape odwrócił się i jego wzrok zatrzymał się na gazecie trzymanej przez Karkowicha.
Jeszcze jego mi tu brakowało, pomyślał z rozdrażnieniem.
147
Mężczyzna zauważył, co przykuło uwagę Mistrza Eliksirów i uśmiechnął się.
— Reporterzy ze wszystkiego zrobią sensację — odparł Ivanov z lekką niechęcią w głosie,
spoglądając na zdjęcie w Proroku. — Chłopak miał szczęście.
— W rzeczy samej — odparł chłodno. — Znalazłeś się w odpowiednim miejscu o
odpowiedniej porze.
— Severusie, przeceniasz moją rolę — odparł, uśmiechając się. — Zupełnie jak ci pismacy.
Większość z tego, co tu jest napisane, to przeinaczone fakty i wyolbrzymione zasługi.
— Skoro tak mówisz — prychnął z lekkim rozdrażnieniem.
— To prawda. To, że Potter żyje, jest jedynie zasługą jego samego. Instynktu
samozachowawczego, który w nim podziwiam. Jest niesamowicie zwinny i spostrzegawczy,
jak na swój wiek. Może bardzo wysoko zajść ze swoimi umiejętnościami. Sądzę, że nawet
mimo mego ostrzeżenia, doskonale by sobie poradził. Sugerowałbym dodatkowe zajęcia z
Obrony, gdyż obecnie wyprzedza program swoją wiedzą. Może mu to zaproponuję. Co o tym
myślisz, Severusie? — dodał z dostrzegalnym entuzjazmem.
Snape zesztywniał.
— Czy aby nie stałeś się kolejnym fanem Harry'ego Pottera, Złotego Chłopca Gryffindoru?
— Sarkazm w jego głosie był aż nazbyt słyszalny. — Poproś go o autograf — wysyczał
Snape gniewnie i obracając się na pięcie, zaszeleścił swoją czarną szatą, która powiewała za
nim, gdy schodził szybkim krokiem do swoich kwater.
Karkowich stał przez chwilę na korytarzu ze zdumionym wyrazem twarzy i jakby w lekkim
oszołomieniu. Po chwili jednak doszedł do siebie. Spojrzał w kierunku schodów
prowadzących do lochów i zmarszczył brwi. Co z nim jest nie tak? Pomyślał zaintrygowany.
Ponownie spojrzał na pierwszą stronę "Proroka Codziennego". Atak Śmierciożercy na
Harry'ego Pottera! Tak głosił tytuł. Machnął różdżką i gazeta zatliła niebieskim płomieniem.
Rzuciwszy jeszcze raz spojrzenie w stronę ciemnego korytarza, w którym znikł Snape,
Karkowich skierował się do swoich kwater.
Mistrz Eliksirów wszedł do swoich komnat, i z irytacją zatrzasnął je gwałtownie. Huk
rozniósł się echem po wilgotnych korytarzach lochów. Jednak profesor się tym nie przejął.
Był zwyczajnie wściekły. Przeklęty Karkowich! Co on sobie wyobraża? Spojrzał na gazetę
leżącą na jego ławie i artykuł pod zdjęciem.
„…Harry Potter został zaatakowany przez Śmierciożercę. Zamach na życie chłopca
miał miejsce podczas jego pobytu w Hogsmeade, gdzie uczniowie Hogwartu zwykli spędzać
weekendy. Jak donoszą świadkowie zdarzenia, to dzięki natychmiastowej reakcji i czujności
Ivanova Karkowicha, obecnego nauczyciela Obrony Przed Ciemnymi Mocami, chłopcu nic
się nie stało…”
„…Profesor Ivanov Karkowich wydaje się być odpowiednią osobą na to stanowisko.
Wypowiedzi uczniów, z którymi udało nam się porozmawiać, są tego dowodem. Czyżby
Dumbledore tym razem…”
148
Snape miał dość. Chwycił gazetę i wrzucił ją do kominka, patrząc z satysfakcją, jak skręca się
z sykiem w płomieniach. Jego oczy zalśniły na myśl o Karkowichu Ivanovie zwijającym się
wpływem zaklęcia Crucio. Sugerowałbym dodatkowe zajęcia z Obrony… Ja ci dam prywatne
lekcje, pomyślał, wpatrując się z nienawiścią w ogień. Spróbuj się do niego zbliżyć, a
obiecuję, że cię zniszczę.
W pewnym momencie usłyszał pukanie. Starał się je zignorować, ale irytujący dźwięk nie
ustał, a wzbierał na sile i natarczywości
— Wejść — odparł lodowato.
Cisza.
Po chwili jednak drzwi się otworzyły i stał w nich… Potter. Cholera, jeszcze jego tu
brakowało, pomyślał z irytacją.
— Czego chcesz? — odparł chłodno. — Nie stój tak. Wejdź, skoro już tu jesteś — dodał ze
zniecierpliwieniem w głosie.
Harry zrobił, jak kazał mu Snape.
— Jest pan na mnie zły?
Mężczyzna spojrzał na niego z zaskoczeniem.
— Skąd ci to przyszło do głowy? — odparł neutralnym głosem. — Zresztą, jakie to ma dla
ciebie znaczenie? Jakoś nigdy się tym nie przejmowałeś.
— Unikał mnie pan na kolacji i poza tym słyszałem pana rozmowę z profesorem
Karkowichem i…
— Potter, nie masz nic lepszego do roboty niż zadawanie głupich pytań? Nie mam na to
czasu, więc byłbym wdzięczny, gdybyś wyszedł.
— Ale…
— Miałem zły dzień, skoro musisz wiedzieć — syknął. — Więc, jak nie chcesz, abym dał ci
szlaban za zwracanie głowy nauczycielowi, to sugeruję, abyś opuścił moje kwatery.
— Mój również nie był najlepszy — warknął Harry z rozdrażnieniem.
— To dlaczego nie pójdziesz i nie poskarżysz się swojemu profesorowi od Obrony? Jest
zachwycony twoją osobą — dodał sarkastycznie.
— Jak możesz… — zaczął Harry z gniewem, ale urwał nagle, wpatrując się w czarne oczy z
konsternacją, a następnie niedowierzanie pojawiło się na jego twarzy.
Szlag, za dużo powiedziałem, pomyślał Snape i chłodne przerażenie wypełniło jego ciało.
Zielone oczy Gryfona wwiercały się w jego osobę, a usta chłopaka otworzyły się i zamknęły
149
bezgłośnie. Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Gryfona. Zdecydowanie za dużo, jęknął
w duchu i desperacją zacisnął usta w cienką linię.
— Czyżby był pan zazdrosny? — Głos chłopaka przepełniony był rozbawieniem.
— Nie bądź śmieszny? — prychnął, krzyżując ręce na piersi i odwrócił wzrok. Zdecydowanie
zła taktyka.
— Dlaczego?
— Dlaczego: co? — Snape zmarszczył brwi, patrząc teraz w zielone oczy.
— Dlaczego mnie pan pocałował? — zapytał Harry swobodnym tonem.
Mistrz Eliksirów odwrócił się od chłopaka i zatopił wzrok w płomieniach.
— Potter, nie zamierzam o tym z tobą rozmawiać.
— Czemu nie chcesz mi powiedzieć?
Snape odwrócił się i spojrzał na niego lodowato.
— Czy ty jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? — warknął. — Jeśli nie zauważyłeś, to jesteś
uczniem, a ja nauczycielem i sama myśl o tym, co się stało, a co nie powinno mieć miejsca,
jest nieodpowiednia i karygodna.
— Nie jestem głupi — warknął Harry w odpowiedzi. — Doskonale sobie zdaję z tego sprawę.
— Więc czego ty jeszcze nie rozumiesz, Potter?
— To, że bliższe stosunki między nauczycielem a uczniem są niedopuszczalne, nie zmienia
faktu, że ta granica została przekroczona.
Snape zamarł
— Potter…
— Pocałowałeś mnie i chcę znać powód.
— To nie twój interes. Wyjdź.
— Nie. Chcę wiedzieć i nie wyjdę, dopóki nie odpowiesz mi na pytanie.
Snape zrobił kilka kroków przez pokój. Był wściekły i kipiał w nim gniew. Nie dość, że
najpierw Albus, później Karkowich, to jeszcze ten gówniarz chce go wyprowadzić z
równowagi. O nie. Dzieciak znalazł naprawdę fatalną porę na tego typu pytanie. Nie, żeby
kiedykolwiek istniała dogodna pora, aby mógł je zadać.
— Potter, moja cierpliwość właśnie się wyczerpuje — syknął niebezpiecznie cicho, wpatrując
się w zielone oczy chłopaka. — Radzę ci wyjść, zanim się skończy.
150
— Nie obchodzi mnie to! — warknął Harry, zaciskając dłonie i wstrzymując na moment
powietrze, gdy czarne źrenice zwęziły się niebezpiecznie. — Należy mi się wyjaśnienie.
Zanim Harry zdał sobie sprawę, dłoń mężczyzny zacisnęła się na jego szyi i Gryfon zadrżał,
czując, że zaczyna brakowa mu tchu. Jednak nie wyrywał się mężczyźnie i nie spuścił
swojego wzroku z tych mrocznych oczu, które teraz wypełnione były chęcią mordu.
— Nic ci się nie należy, Potter — jego ściszony głos był jak szklane odłamki wrzynające się
w ciało.
— Pocałowałeś mnie, a ty nie należysz do osób, które ot tak całują uczniów. Więc dlaczego?
Jaki miałeś w tym cel?
— Skoro tak bardzo chcesz odpowiedzi, dobrze, powiem ci — syknął z irytacją, odsunął od
chłopaka, krzyżując ręce na piersi i uśmiechnął się złośliwie. — Podczas tego fatalnego
wieczoru miałem cię jedynie uspokoić, zanim twoje zszargane emocje wezmą górę, a tym
samym ponownie przestaniesz panować nad swoją mocą i kogoś, lub nawet siebie,
nieświadomie zranisz. Jak widzę, ten pocałunek doskonale odwrócił twoją uwagę i zajął
myśli. To było głupie i nierozważne z mojej strony, ale skuteczne. Bez żadnych… — zawahał
się i jego głos zadrżał — głębszych intencji z mojej strony, bo tobie chyba o to chodzi,
prawda?
Harry'ego wypełniła złość i niedowierzanie. Nie! To nieprawda… Te usta były takie gorące i
chętne, a te mroczne oczy… wypełnione pożądaniem. Nie mogło mu się przewidzieć, to tam
było. Gryfon bezskutecznie szukał na twarzy profesora cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że
mężczyzna kłamał. Jednak nic takiego nie znalazł. Od postawy Snape'a bił chłód, a oczy stały
się zimne. Po chwili ciszy uświadomił sobie, że uczucie gniewu i złości, które w nim
wezbrało, zostało zastąpione czymś innym. Bólem i smutkiem, którego nie rozumiał.
Potrzasnął głową i wziął głęboki oddech.
— Tak. Ma pan rację, profesorze — odparł bardzo pewnie i spokojne. Jego zielone oczy
wpatrywały się dokładnie w czarne Mistrza Eliksirów. Nie było w tej zielni żadnych emocji,
nie było nic. — Popełniłem błąd. Przepraszam. Nie będę panu zajmował więcej czasu. I tak
zmarnowałem go już wystarczająco dużo. Dobranoc — dodał, odwracając się gwałtownie i
wyszedł z gabinetu, nie czekając na reakcję mężczyzny.
Drzwi zamknęły się za nim cicho.
Snape odwrócił się i nachylił nad biurkiem, zaciskając dłonie na jego krawędziach.
— Kurwa! — zaklął i machnął ręką, zrzucając z blatu pergaminy i tusz, który rozlał się na
dywan, tworząc czerwone plamy. Zakrył dłonią twarz. Czuł się źle, był kompletnie rozdarty
pomiędzy uczuciami. Zranił chłopaka. Pragnął go rozpaczliwie, i właśnie wtedy, gdy miał
tego nieznośnego dzieciaka na wyciagnięcie ręki, gdy sam do niego przyszedł, odrzucił go,
odsunął od siebie. Kolejny raz. On mnie ponownie znienawidzi, pomyślał z bólem i spojrzał w
płonący ogień w kominku. Cholera, dlaczego to się tak pokomplikowało? To mój uczeń, na
Merlina! To było niepoprawne, wbrew prawu i etyce nauczycielskiej. Związki między
studentem a profesorem w szkole są niedopuszczalne. Te zielone oczy, były takie puste…
Może to nawet lepiej, pomyślał z bólem. Lepiej dla niego…
151
Machnął różdżką i posprzątał bałagan, który zrobił. Wyczarował sobie drinka i wziął spory
łyk. Odłożył literatkę na biurko. Nagle syknął, chwytając się za lewe ramię i strącając przy
tym szklane naczynie z blatu. Jego zmęczone oczy wypełniły się gniewem, a nawet furią.
— Niech cię szlag! Akurat teraz wymyśliłeś sobie spotkanie — warknął z wściekłością,
kierując różdżkę na dywan i usuwając rozlany płyn. Następnie podszedł energicznie do regału
i wyciągnął jedną z książek. Biblioteczka odsunęła się cicho. Snape wymamrotał hasło, które
ujawniło przejście w ścianie. Wszedł do środka. Po chwili ponownie pojawił się w swojej
kwaterze. Ubrany był w czarny, długi płaszcz z kapturem. W ręce trzymał maskę, którą
wsunął do przegrody znajdującej się po wewnętrznej stronie szaty. — Oby to było ważne —
mruknął do siebie i zanim wyszedł z komnaty, skierował różdżkę w płomienie, szepcząc
zaklęcie.
***
W najwyższej wieży, gdzie znajdował się gabinet dyrektora, ciągle paliło się światło. Stary
czarodziej, który siedział przy biurku, poprawił okulary zsuwające mu się z nosa. Wykonał
ostatni, płynny ruch piórem na pergaminie i po ponownym przeczytaniu treści, ostrożnie
złożył dokument, wkładając go do koperty. Odłożył ją na kilka innych, które czekały już na
wysłanie. Spojrzał w kierunku okna z wyraźnym wyczekiwaniem.
Po chwili, do komnaty wleciał feniks i miękko wylądował na żerdzi.
— I jak, mój drogi? — zwrócił się do ptaka.
Fawkes nastroszył lśniące piórka i zagwizdał melodyjnie. Dyrektor wstał i podszedł do niego.
Przesunął palcami po miękkim opierzeniu ptaka i zamyślił się, patrząc w kierunku
Zakazanego Lasu. Jego twarz wyrażała zmartwienie i zmęczenie. Dopiero lekkie
uszczypnięcie w palce sprawiło, że dyrektor uśmiechnął się i ponownie spojrzał na feniksa. —
Masz rację, przyjacielu. Nie powinienem się martwić na zapas. Znajdziemy Toma, choć
straciłem nadzieję na jego odzyskanie.
Ptak cicho zaszczebiotał, przechylając główkę.
— Historia zatacza krąg, a dopóki on nie zrozumie, kim jest, nie mamy szans na wygraną w
tej wojnie.
Syk w kominku sprawił, że czarodziej odwrócił się w jego kierunku. Ogień palił się
błękitnym blaskiem. Dumbledore zmarszczył brwi i skierował różdżkę w płomienie,
przywracając bezgłośnym zaklęciem ich właściwą barwę.
— Ta wojna pochłania zbyt wiele ofiar. — Przybliżył się do okna. Kilka minut później, na
jeden moment dostrzegł w mroku postać przemykającą się do Zakazanego Lasu. — Bądź
ostrożny...
Cichy, zatroskany szept starca został stłumiony przez uspakajający śpiew feniksa.
***
152
— Mam dość czekania, Snape. Oczekuję efektów. Jeżeli chłopak nie wykaże zainteresowania
Czarną Magią, to wrócę do poprzedniego planu.
Mistrz Eliksirów spojrzał na swojego Pana i jego ciało wypełniła obawa. Jakiego planu?
— Chłopak umrze i nie będzie to przyjemna śmierć. Jednak bardziej niż na jego śmierci,
zależy mi na jego pozyskaniu — Voldemort zawiesił głos i wpatrzył się na klęczącego przed
nim mężczyznę. — Masz czas… do końca stycznia i ani dnia dłużej. Nie obchodzi mnie, jak
to zrobisz. Przekup, zmuś, zachęć, uwiedź, jeśli to konieczne, ale on ma należeć do mnie!
Zrozumiałeś?
Snape zadrżał z przerażenia i nie miał śmiałości podnieść oczu na swojego Lorda. Czuł się
sparaliżowany.
— Tak jest,… Panie. — Zacisnął powieki, nienawidząc się za strach, który go ogarniał.
Strach, który go paraliżował, pierwszy raz od dłuższego czasu. Czuł się słaby i pokonany.
— Lepiej dla ciebie, abyś się tym razem postarał. W przeciwnym razie to będzie twoje
ostatnie zadanie — wysyczał. — A teraz przedsmak czegoś, co cię czeka, jeżeli mnie
zawiedziesz.
Snape już wiedział, co Czarny Pan miał namyśli. Spiął się i zacisnął zęby, mając nadzieję, że
godzina w Kręgu Posłuszeństwa wykończy go i nie będzie musiał wykonywać tego
cholernego rozkazu ani wracać do Hogwartu. Jednak na swoje nieszczęście był świadomy, że
przeżyje czekające go tortury, tego był całkowicie pewny. Ponieważ ich celem było
przypomnienie poddanemu, gdzie jest jego miejsce i jakie obowiązki ma wobec Czarnego
Pana, a nie zabicie sługi. Lord potrzebował go żywego. Jednak już sama ta myśl działała jak
urok. Mroczny czarodziej był okrutny, ale nigdy nie likwidował swoich podwładnych bez
wyraźnego powodu, choć jego kary były o wiele gorsze niż śmierć.
Śmierciożercy ustawili się w kole, a Voldemort bezszelestnie zajął miejsce na krześle, które
umieszczone było na podwyższeniu. Miał z niego doskonały widok na swoje sługi, jak i na
całe pomieszczenie. Twarz mężczyzny była niewzruszona, a czerwone ślepia patrzyły z
gniewem.
— Myślę, że małe przypomnienie, jakie masz wobec mnie obowiązki, będzie dla ciebie
zachętą do działania.
Voldemort skinął głową i jeden ze Śmierciożerców zrobił krok do środka okręgu. Snape
podniósł oczy na swojego pierwszego kata. Pomimo maski na twarzy, rozpoznał go
natychmiast. To była Bellatrix Lestrange. Do jego czarnych oczu napłynęła nienawiść.
Wiedział, jaka będzie pierwsza klątwa i zdawał sobie sprawę, że będzie silna, choć nie tak,
jak w wykonaniu Czarnego Pana.
— Crucio.
Zaklęcie wypowiedziane chłodnym głosem było bolesne, bardzo bolesne. Upadł na posadzkę,
podpierając się rękami i zagryzł zęby, aby nie krzyknąć. Ku niezadowoleniu Bellatrix nie
wydał żadnego dźwięku. Ostry ból wypełnił jego mięśnie i nerwy. Podniósł wzrok na kobietę.
153
W jego mrocznych oczach był jednie chłód, żadnych emocji. Zapłaci za to. Przy pierwszej
nadarzającej się okazji, pomyślał z nienawiścią. Nieznośne cierpienie się skończyło. Z ulgą
nabrał powietrza do płuc. Przed nim jeszcze jedno lub, w najgorszym przypadku, dwa
Cruciatusy, nie więcej. Śmierciożercy nie odważą się powtarzać uroków, gdyż ich Pan nie
lubił się nudzić podczas torturowania. Mógł ich ukarać, jeśli rzucane klątwy nie okażą się
wystarczająco widowiskowe i wyszukane. Mistrz Eliksirów spojrzał na kolejnego
Śmierciożercę, który stał już z podniesioną różdżką. Jego również rozpoznał, był to Lucjusz.
Uroki rzucano według pozycji, jaką posiadali Śmierciożercy, a każdy doskonale znał swoje
miejsce.
Tak, ten wieczór zapowiadał się na naprawdę długi. A kolejny dzień będzie jeszcze dłuższy,
przemknęło mu przez myśl, zanim lodowata klątwa uderzyła w jego ciało, działając tak, jakby
kawałeczki ostrego lodu przecinały jego skórę. Tym razem zaciśnięte wargi Mistrza Eliksirów
wykrzywiły się w odczuwalnym bólu.
..........................................................
*Culter – (nóż) klątwa z dziedziny Czarnej Magii, której efekt jest wyraźnie widoczny na ciele
ofiary. Pozostawia głębokie lub płytkie rany cięte na ciele.
Ich głębokość zależy od siły magicznej rzuconego zaklęcia. Są dość trudne do gojenia i ich
wyleczenie wymaga trochę czasu. W połączeniu z innymi zaklęciami torturującymi powoduje
silny ból i większe uwrażliwienie ciała.
*Linum — sznur
Nie mam do niego za Knuta zaufania.* — Nie ma do niego za grosz zaufania.
154
Rozdział V
"...To śmiech, to cicha łza.
Ktoś stąpa, ktoś tam dyszy,
Za nami sunąc w ślad,
Ktoś pełza tuż, tuż w trop,
Jakby się krył..."
(Franciszka Arnsztajnowa — "Noc księżycowa")
Mistrz Eliksirów zmarszczył czoło i przekręcił głowę, chcąc uniknąć rażącego światła, które
przebijało się przez jego zamknięte powieki. Jęknął z powodu bólu, który odczuł przy tym
ruchu, i otworzył gwałtownie oczy. Jednak natychmiast je zamknął, gdyż poczuł mdłości. Na
wpół świadomie zdał sobie sprawę, że znajduje się w ciepłym łóżku w Skrzydle Szpitalnym.
Znajomy zapach eliksirów, maści i innych medykamentów odprężył go całkowicie. Jakimś
sposobem znalazł się w Hogwarcie.
— Severus?
Tylko Dumbledore potrafi wypowiedzieć jego imię tak miękko i ciepło.
— Jak długo tu jestem? — odezwał się w końcu lekko zachrypniętym głosem, jednak nadal
nie podnosząc powiek.
— Niecałe cztery godziny — odparł głosem przepełnionym troską. Snape skrzywił się i
powoli otworzył oczy. — Jak się czujesz, chłopcze?
— Myślę, że dobrze — wymamrotał niepewnie, starając się podnieść i spojrzeć na dyrektora,
który siedział w fotelu z zatroskanym wyrazem twarzy. Snape z ulgą stwierdził, że nudności i
zawroty głowy minęły. Jednak czuł się okropnie osłabiony i obolały. — Jak się tu dostałem?
— zapytał ściszonym głosem. — O ile pamiętam… to Lucjusz aportował się ze mną na błonia
i…
— Zemdlałeś — odparł Dumbledore. — Znalazłem cię niedaleko chatki Hagrida. Byłeś
nieprzytomny.
— Wspaniale. — Wykrzywił usta sarkastycznie. Dostrzegł, jak dyrektor wyraźnie
posmutniał. — Nie patrz tak na mnie, Albusie. Nadal żyję, niestety — dodał znacznie ciszej i
bardziej do siebie niż do mężczyzny.
— Przykro mi, że musisz przez to przechodzić.
— To nie pierwszy i nie ostatni raz, więc się nie obwiniaj — odparł, szukając wzrokiem
swojej różdżki. Znalazł ją leżącą na stoliku nocnym. Machnął nią i wyczarował sobie
szklankę chłodnej wody. Z ogromną ulgą napił się łyk orzeźwiającej cieczy, która obmyła
jego obolałe gardło.
— Co się stało?
155
— Czarny Pan nie był zadowolony z moich starań przeciągnięcia Pottera na ciemną stronę i
postanowił przypomnieć mi, jakie są moje obowiązkach względem niego. To nie miało mnie
na celu zabić, a jedynie zmotywować do działania.
— Rozumiem.
— Mam to zrobić do końca stycznia, Albusie. W przeciwnym razie…
— Powinniśmy mu powiedzieć.
Snape spojrzał na dyrektora lodowato.
— Nie — powiedział stanowczo, starając się, aby jego głos zabrzmiał w miarę normalnie. —
Chłopak nie musi wiedzieć.
— Severusie, ja też wolałbym go w to nie mieszać, ale nie sądzisz, że powinien się tego
dowiedzieć od nas niż od kogoś innego?
— To tylko wszystko skomplikuje. Czy naprawdę chcesz ryzykować? — Snape odwrócił
głowę, nie będąc w stanie spojrzeć w oczy Dumbledore'a, i kontynuował głosem cichym,
pełnym napięcia, prawie fascynacji. — Czarna Magia i świadomość władzy, jaką można
dzięki niej uzyskać, jest kusząca, zwłaszcza dla tak młodego chłopca. A jeśli on się jej nie
oprze? Sam mówiłeś, że to niebezpieczne.
Czarne oczy wypełniły się na moment żywym ogniem, zanim ponownie przyjęły swój
chłodny wyraz i spojrzały na dyrektora.
— Wiem, Severusie, jestem tego świadomy. — Stary czarodziej westchnął i wstał z fotela,
który po chwili znikł. — On i tak wie już więcej niż powinien.
Mistrz Eliksirów spojrzał na niego z zaskoczeniem.
— Co masz na myśli?
— Miał wizję. To dzięki niej tak szybko cię znalazłem. Nie martw się, z tego, co mówił,
wnioskuję, że nie widział wszystkiego. Jednak, gdy o drugiej w nocy pojawił się w moim
gabinecie, był wyraźnie wstrząśnięty. Popy musiała podać mu eliksir uspakajający.
Snape zacisnął wargi w cienką linię i wpatrzył się w jakiś punkt przed nim, pogrążając się we
własnych myślach. Dumbledore przez moment przyglądał mu się z zaniepokojeniem i nie
doczekawszy się żadnej reakcji od mężczyzny, westchnął cicho z rezygnacją.
— Odpocznij. Jak tylko poczujesz się lepiej, wrócimy do tej rozmowy.
Mistrz Eliksirów przytaknął i czując, że zawroty głowy powracają, opadł bezwładnie na
poduszkę, zamykając oczy. Tym razem jego złe samopoczucie nie miało nic wspólnego z
efektami klątw, które zostały na niego rzucone kilka godzin temu.
— Głupi dzieciak — wymamrotał miękko do poduszki, zanim zasnął z wycieńczenia.
156
Iskierki rozbawienia pojawiły się w oczach dyrektora.
— Ja też się o niego martwię, Severusie, ja też.
Mówiąc to, skierował się do wyjścia.
W łazience Jęczącej Marty nie było nikogo. Harry siedział na chłodnej posadzce, opierając się
o ścianę i obejmując ramionami kolana. Drżał, choć nie było to wynikiem chłodu, który
panował w pomieszczeniu. Jego myśli ciągle krążyły wokół wspomnienia tortur, którym
poddany był jego profesor. Słodki Melinie, pomyślał. Co ja mam robić? Nie powinienem się w
nim zakochać. To nie powinno tak boleć. Harry przycisnął kolana do piersi. Oczy zaczęły
wypełniać mu się łzami, których nie potrafił powstrzymać. Tak, kochał go i był już tego
całkowicie pewny. Świadomość, że mogło się coś stać mężczyźnie, wzbudzała w nim strach.
Miał wrażenie, jakby zaklęcie Crucio przeszyło jego serce. Nie umiem cię nienawidzić. Nie
chcę, wyszeptał w myślach. Ściągnął okulary i wytarł załzawione oczy rękawem swojej szaty.
Jestem naprawdę żałosny, stwierdził z rozbawieniem. Miałeś rację, dlaczego miałbyś
cokolwiek czuć do mnie? Coś więcej niż poczucie obowiązku chronienia sławnego Harry'ego
Pottera, którym obarczył cię dyrektor, lub irytacji i złości, gdy pojawiam się w zasięgu
twojego wzroku. Zamknął oczy i oparł głowę ponownie na kolanach. Wszystkim, których
kocham, sprawiam jedynie ból i cierpienie. Zawsze tak jest, wcześniej czy później. Chciałbym
umrzeć…
— Co za okropne miejsce — odezwał się znajomy głos i Harry natychmiast podniósł głowę,
aby spotkać się z szafirowymi oczami Julie, która się nachylała nad nim. — Nie uważasz? —
dodała, marszcząc brwi.
— Co ty tu robisz? — zapytał zaskoczony. — Powinnaś być w dormitorium.
Dziewczyna wyprostowała się i uśmiechnęła.
— Wydawało mi się, że potrzebujesz towarzystwa — odparła swobodnie i odwróciła się od
zaskoczonego chłopaka. Podeszła do zlewu i przesunęła dłonią po mokrym marmurze. —
Wiesz, ta łazienka jest naprawdę paskudna. Jednak muszę przyznać, że można tu mieć trochę
prywatności. Samotność jednak nie jest najlepszym wyjściem. Problemy same się nie
rozwiązują.
— A co ty możesz wiedzieć? — prychnął z lekkim rozdrażnieniem, starając się ukryć swój
przygnębiony wyraz twarzy.
— Coś cię gnębi, prawda?
— Chodzi o to… — zawahał się i spojrzał na nią podejrzliwie. — Skąd wiesz? Co cię to
obchodzi?
Dziewczyna odwróciła się do niego przodem i oparła o marmurową umywalkę.
— Nie musisz być taki zły. — Popatrzyła na niego urażona. — To widać, że coś jest nie tak.
Nie siedziałbyś tu, gdyby było inaczej.
157
— Przepraszam — westchnął, odchylając się do tyłu. Zamknął oczy. — Po prostu jestem
ostrożny. W dodatku nie znam cię zbyt dobrze. Choć z drugiej strony… twoja obecność…
— Tak, powinieneś być ostrożny, ale pamiętaj, że nie jesteś sam — odparła poważnie. —
Może mogłabym ci jakoś pomóc?
Harry otworzył oczy i poczuł chłód, gdy zdał sobie sprawę, że dziewczyna klęczy przed nim i
wpatruje się w niego.
— Pomóc? W jaki sposób? Nie możesz ocalić tych, na których mi zależy. Ja nie mogę ich
uratować, a mam już dość bezczynnego patrzenia, jak oni cierpią! Nienawidzę Voldemorta.
Jego zadowolona twarz, gdy torturuje i znęca się nad innymi, doprowadza mnie do szału!
Ostanie zdanie prawie wykrzyczał, wstając gwałtownie i podchodząc do jednej z kabin.
Uderzył ze złością pięścią w drzwi.
— Więc dlaczego hamujesz gniew? Pozwól mu się wydostać i zapanuj nad nim — odparła
spokojnie i cicho. — Naucz się go kontrolować, niech twoje myśli się zmaterializują. Niech
dadzą ci broń, której potrzebujesz.
— Broń… jakiej potrzebuję… — wyszeptał z płonącymi żywym ogniem oczami.
Nagle syknął z nagłego bólu, który pojawił się w jego głowie i pogrążył się w mroku.
Dlaczego jest tak ciemno?
Harry rozejrzał się dookoła i zaskoczeniem stwierdził, że znał to miejsce, a raczej czuł, że już
w nim był. Instynktownie skierował się w jeden z wielu znajdujących się tu korytarzy. Zszedł
krętymi schodami, które, miał wrażenie, że uciekają mu spod nóg i nigdy się nie skończą. One
go prowadziły. W miarę schodzenia robiło się coraz ciemniej, powietrze stawało się wilgotne
i ciężkie. Zaczynało brakować mu tchu. Przystanął z zamiarem powrotu.
Płacz, ktoś płakał...
Ruszył ponownie, znacznie szybciej, w kierunku dźwięku. Dotarł do drewnianych, okutych
ciężkim żelazem drzwi, prowadzących do lochu. Pchnął je raz, drugi.
Nic, nawet nie drgnęły.
— Otwwwórz się — wysyczał w mowie węży.
Ciężkie, zardzewiałe zasuwy ustąpiły z zgrzytem i wszedł do środka. W małym
pomieszczeniu, przesiąkniętym zapachem stęchlizny, było ciemno i wilgotno. Harry'ego
przeszyły dreszcze. Rozejrzał się i w kącie, za starym i drewnianym biurkiem, dostrzegł
niewielki ruch. Z zaskoczeniem stwierdził, że skulona postać szlochała cicho, drżąc na całym
ciele. Twarz miała ukrytą w dłoniach i okryta była ciemnym płaszczem, przez co nie potrafił
zidentyfikować jej tożsamości.
158
— Czemu płaczesz? — wyszeptał, ale osoba zdawała się nie reagować na jego słowa. — Kim
jesteś? Jak ci pomóc?
Harry chciał do niej podejść, ale drzwi nagle się otworzyły i natychmiast jego wzrok
zatrzymał się na zakapturzonym mężczyźnie, który wyciągnął z szaty ostry przedmiot i ruszył
w jego kierunku. Szloch przerodził się w spazmatyczny płacz i Harry nie zastanawiając się,
chwycił błyszczące ostrze sztyletu w obie dłonie. Blizna zapłonęła żywym ogniem i krzyknął
z bólu, zdając sobie sprawę, że osoba w kapturze po prostu przeszła przez niego.
— Harry… Harry.
Gryfon otworzył oczy i wstrzymał na moment powietrze.
— Marta, na Merlina! — odparł, podnosząc się z posadzki. — Przeraziłaś mnie.
— Ja, ciebie? — odparła i uśmiechnęła się. — Ja sobie tyko spokojnie wędrowałam po
kanałach, gdy usłyszałam jakiś krzyk. Musiałam to sprawdzić. Rzadko ktoś tu przychodzi, a
ja czuję się taka samotna.
Harry syknął, gdy podparł się rękami. To było nieprzyjemne szczypanie. Podniósł dłonie i
zamarł. Na ich wewnętrznej stronie miał rany, z których sączyła się czerwona lepka ciecz.
— To krew… — odparła Marta z zaskoczeniem.
— Widzę — mruknął zdezorientowany. — Ale jak?
Chłopak czuł, że robi mu się słabo. Ten sen… Coś mu się śniło… ale to był tylko sen. Jednak
te rany wyraźnie były zadane ostrzem, rzeczywiste. Jak to możliwe? Zamknął oczy i wziął
głęboki oddech.
— Wszystko w porządku?
— Tak, Marto. — Harry uśmiechnął się blado. — Dziękuję.
Sięgnął po różdżkę i wyszeptał zaklęcie gojące. Rany zasklepiły się i krew znikła. Na
dłoniach nie było nawet śladu.
— Już idziesz? — zapytała smutnym tonem.
— Tak, nie powinno mnie tu być. Jest trzecia w nocy.
— Znowu zostanę sama, ja tak nie lubię samotności. — Podpłynęła do niego i spojrzała w
zielone oczy Gryfona. Ich twarze prawie się stykały i chłopak poczuł nieprzyjemny chłód,
ogarniający go wewnątrz. — Ale obiecaj, że mnie jeszcze odwiedzisz. Jesteś tu zawsze mile
widziany, wiesz o tym.
— Tak… Dobrze, Marto. Dziękuję za zaproszenie. — Odsunął się od ducha, który z
chichotem przeszedł przez niego. Harry'ego przeszyły dreszcze od tego kontaktu.
Spojrzawszy jeszcze raz na Martę, wyszedł z łazienki.
159
— Nie mogłam się oprzeć — zachichotała ponownie i oblizała wargi. — Jest taki słodki.
Szkoda, że żyje…
Mówiąc to, znikła w jednej z kabin.
— Panie… czy wszystko w porządku? — zaskrzeczał przerażonym głosem Glizdogon,
podbiegając do Voldemorta, który nagle upadł z sykiem na posadzkę. Lord podparł się jedną
dłonią, a drugą przyłożył do skroni, zamykając oczy. Nie drgnął. — Panie… czy…
— Wynoś się — warknął, odpychając wyciągniętą do niego dłoń. Peter zadrżał, gdy jego
oczy spotkały się z czerwonymi ślepiami, w których płonęła furia. — Powiedziałem: Wynoś
się!
Przerażony i zdezorientowany mężczyzna, skłoniwszy się nisko, wybiegł szybko z sali, nie
chcąc zostać ukaranym za nieposłuszeństwo.
Voldemort pomału podniósł się, podszedł do stołu i oparł dłonie o jego blat.
— To niemożliwie — syknął, marszcząc brwi. Jego czerwone oczy pierwszy raz wypełniły
się prawdziwym niedowierzaniem. — Przecież ty… — Pokręcił głową, jakby chciał odgonić
natrętne myśli.
Skierował różdżkę w stronę kominka.
— Ignis.
Drwa ułożone w stos zapaliły się. Voldemort usiadł w fotelu i wpatrzył się w ogień. Jego
twarz przybrała wyraz zamyślenia i skupienia.
— Martwi pozostają martwymi — wyszeptał, kładąc rękę na łbie Nagini, która bezszelestnie
podpełzła do niego.
Wąż wygiął głowę w kierunku chłodnych palców swojego pana i wydał syk przyjemności.
Gdy dłoń cofnęła się, Nagini posłusznie skierowała się na dywan leżący pod kominkiem i
zwinęła się kłębek.
***
Minęły niecałe dwa tygodnie, podczas których Harry starał się unikać Snape'a za wszelką
cenę. Z ulgą stwierdził, że to wcale nie było takie trudne. Na eliksirach kontrolował własny
temperament. Również godziny spędzone nad książkami pozwalały mu skutecznie uniknąć
szlabanu czy zatrzymania po lekcjach. Bał się konfrontacji z nauczycielem sam na sam. Od
ostatniej wizji, kiedy był świadkiem torturowania profesora, nie czuł się najlepiej. Był
kompletnie rozbity między złością na Snape'a z powodu ich ostatniej rozmowy, a
pragnieniem przyparcia go do ściany i zatopienia swoich warg w jego. I nie miało to
znaczenia czy mężczyzna miałby coś przeciwko temu. Po prostu pragnął poczuć go fizycznie.
Wiedzieć, upewnić się, że jest cały i zdrowy. Uczucie strachu, że mógłby go stracić,
zwiększyło tylko nienawiść, którą czuł do Voldemorta.
160
Dlatego spędzał mnóstwo czasu w bibliotece, wertując najróżniejsze książki, a wieczorami w
tajemnicy przed współlokatorami studiował te, które kupił w Hogsmeade. Niektóre zaklęcia,
ku jego zaskoczeniu, były niezwykle proste, ale przy rzucaniu innych, bardziej
skomplikowanych, odczuwał wyraźnie wyczerpanie i zawroty głowy. Raz, przy próbie
wykonania bezróżdżkowego zaklęcia Protego, stracił przytomność. Hermiona znalazła go
leżącego w pokoju wspólnym i musiał się naprawdę długo tłumaczyć i przekonywać
dziewczynę, że nic mu nie jest i nie musi iść do Skrzydła Szpitalnego. Jego samopoczucie
również miało wpływ na apetyt. Podczas posiłków jadł zdecydowanie mniej niż zwykle, co
nie uszło uwadze Rona ani Hermiony. Stał się bardziej opanowany, spokojny i jakby
nieobecny myślami.
***
— Potter. — Harry'ego zatrzymał głos Snape'a. — Pozwól do mojego gabinetu.
— Tak, profesorze — odparł niepewnie i w ciszy podążył za nauczycielem do lochów.
Gdy weszli do pomieszczenia, Snape zamknął drzwi i podszedł do biurka. Oparł się o brzeg
blatu, krzyżując ręce na piersi.
Harry przez chwilę czuł się nieswojo.
— Tak, profesorze?
— Potter, co się z tobą dzieje?
— Co ma pan na myśli?
— Wyglądasz na przemęczonego, zamyślonego, godzinami przesiadujesz w bibliotece i w
dodatku mało jesz. Dzisiejszej kolacji prawie nie tknąłeś.
— Nie byłem głodny — odparł, zaskoczony, że profesor wykazał zainteresowanie jego
apetytem i samopoczuciem. Zupełnie, jakby mu zależało. Cholerny dupek, pomyślał z
irytacją. — I nic mi nie jest.
— Nie jestem ślepy — warknął. — Jeżeli cię znowu męczą jakieś wizje, to powinieneś mi o
tym powiedzieć. Mi albo dyrektorowi.
— Ale ja naprawdę już ich nie mam — odparł pewnie i z minimalnym buntem w głosie.
Jednak nauczyciel nie wydawał się być ani trochę przekonany. — Naprawdę, profesorze.
Ostatnią wizję miałem, jak pan był… no… — zawahał się i poczucie winy pojawiło się na
jego twarzy.
Snape skrzywił się na wspomnienie tortur, a następnie zmarszczył brwi w zastanowieniu.
— Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że czujesz się temu winny?
161
Harry otworzył usta, aby zaprzeczyć, ale jakimś sposobem słowa nie chciały z nich wyjść.
Poczuł się pokonany i zmęczony uciekaniem przed prawdą. Zamknął zęby i spuścił głowę.
Nie był w stanie spojrzeć mężczyźnie w oczy. Bo przecież, co miał mu powiedzieć?
Zanim zdołał zareagować, jego podbródek został schwytany chodnymi palcami Snape'a i
uniesiony. Harry napotkał czarne oczy, przyglądające mu się z niedowierzaniem.
— Co mówisz, Potter? — Głos mężczyzny był cichy, chłodny, ale przebrzmiewający
zaciekawieniem.
Niech go szlag, pomyślał Gryfon z desperacją i oddech mu przyspieszył. Te czarne, niczym
obsydian oczy, które go przeszywały, sprawiały, że zaczął drżeć. Wiele razy czuł się tak nagi
i bezbronny pod spojrzeniem Mistrza Eliksirów. Jednak tym razem wyraz mrocznych oczu
wyzwalał w nim również podniecenie i pożądanie. Przegrał.
— Nic na to nie poradzę — wyszeptał, nie potrafiąc odwrócić wzroku. — Jestem tam, widzę
to i nie mogę nic zrobić, aby temu zapobiec. Nie byłem w stanie panu pomóc…
— Potter, nie…
— Jestem współwinny, tak właśnie czuję.
— Na Merlina, przestań obwiniać się o wszystko. Już wałkowaliśmy ten temat i miałem
nadzieję, że dotarło do ciebie to, że nie jesteś winny czynów Czarnego Pana — warknął z
irytacją. Po chwili jednak dostrzegł w tych zielonych oczach coś, czego się obawiał. Dzieciak
nie potrafił ukryć swoich uczuć. Nadal był w tym beznadziejny. To, co zobaczył, nie miało
nic wspólnego z Czarnym Panem, a przynajmniej nie bezpośrednio. Snape wstrzymał oddech
i wypuścił jego podbródek, odsuwając się od twarzy chłopaka. Jednak nadal tam były.
Wyraźnie czytelne emocje. W tych przeraźliwie szmaragdowych oczach. — Popełniłem
niewybaczalny błąd — odparł cicho. — Nie powinienem był się do ciebie zbliżać.
— Cóż, stało się — odparł Gryfon z wyraźną ulgą w głosie.
Mistrz Eliksirów zamknął oczy i otworzył je ponownie. Harry dostrzegł na twarzy profesora
wyraźne zmęczenie i rezygnację, które przebijały się przez maskę chłodu i dystansu.
— Powinieneś był o tym zapomnieć.
— Nie umiem zmienić swoich uczuć. Nieważne, jak bardzo bym chciał, po prostu nie
potrafię. Możesz mnie nienawidzić, ile ci się podoba, ale to nie sprawi, że ja będę czuł to
samo do ciebie. Tak, wiem. Nie powinienem o tym myśleć, a tym bardziej o tym mówić, ale
lekceważenie tego nie pomaga. To tam jest i im bardziej chcę zapomnieć, odsunąć od siebie,
tym bardziej boli.
— Potter…
— Wszyscy, na których mi zależy, odchodzą lub cierpią z mojej winy. Ja już nie mogę, nie
zniosę więcej śmierci z mojego powodu — odparł ze słyszalnym bólem w głosie. — Muszę
na czymś lub na kimś polegać. Mieć coś, o co warto walczyć, bo w przeciwnym razie ta
wojna straci sens.
162
— O czym ty mówisz, Potter? Ja nie jestem odpowiednią osobą. Masz swoich przyjaciół,
Lupina, czy dyrektora, którzy zawsze będą przy tobie, gdy tego będziesz potrzebował. Jestem
zbyt blisko Czarnego Pana. Czy zdajesz sobie sprawę, że to daje mi wolną rękę, aby cię
zniszczyć?
— Nie o tym mówię. Niech pan nie miesza do tego Voldemorta.
Snape zaśmiał się gorzko.
— Czy już zapomniałeś? Jestem Śmierciożercą, Potter. On jest częścią mnie, czy ja tego chcę,
czy nie. Zawsze będzie we mnie. Jego czarna moc, jestem nią naznaczony. — Skrzywił się,
wymawiając ostatni wyraz. — Nie jestem dobrą osobą. Nigdy nią nie byłem i nie będę.
— Wiem — odparł z irytacją. — Nie oczekuję, że stanie się pan kimś innym.
— Nie? Więc czego oczekujesz? — syknął z rozdrażnieniem. — Bo ja nie mogę ci dać tego,
co chcesz.
— A skąd pan wie, czego chcę?
Gryfon pewnie podszedł do Snape'a i wyciągnął rękę, aby odsunąć kosmyk włosów z jego
policzka. Mężczyzna spiął się, ale nie odtrącił ręki Harry'ego. Czarne oczy intensywnie
wpatrywały się w twarz chłopaka, a usta zacisnęły w cienką linię.
— Chcę to znowu poczuć. Te wszystkie emocje. Pragnę w nich utonąć — wyszeptał blisko
ucha nauczyciela, drażniąc swoim oddechem jego szyję. Palce zaczęły przesuwać się od
skroni w kierunku policzka mężczyzny. Niezwykle delikatnie, ledwie muskając opuszkami
bladą i napiętą skórę. — Dotykać i być dotykanym... — Nachylił się i wodził wargami po
szyi, rejestrując z satysfakcją niewielkie drżenie Mistrza Eliksirów. Uśmiechnął się do siebie.
— Smak, poznać go, skosztować i zatrzymać zapach, zapamiętać go bardzo dokładnie, ze
szczegółami.
— Proszę... — wyszeptał z desperacją. — Przestań.
— Pragnę czuć, że żyję. Wiem, to będzie boleć. Życie zawsze boli i sprawia cierpienie.
Zdążyłem się do tego przyzwyczaić, to już jakby codzienność, rutyna, z której straciłem
nadzieję wydostania się. Nienawidzę Harry'ego Pottera, Chłopca, Który Przeżył. Ty
sprawiłeś, że zapomniałem o nim. Zawsze to robiłeś, pozwalałeś mi w pewien sposób od tego
uciec, ale wcześniej tego nie rozumiałem. Nie chciałem zrozumieć. To był obustronny gniew,
złość, nienawiść... Nigdy nie skrywałem tych emocji, nie udawałem, nie musiałem, nie przed
tobą. Dlatego teraz również nie zamierzam tego robić. Czego pragnę najbardziej?
Harry spojrzał w mroczne oczy Snape'a, których czerń stała się magnetyczna, wręcz
pochłaniająca, i odwrócił się tyłem do mężczyzny, opierając się całą siłą woli, aby nie
zmiażdżyć tych wąskich warg w namiętnym pocałunku.
Wziął głęboki oddech.
163
— Chcę zapomnieć — odparł po chwili ciszy i zamknął oczy. — Po prostu zapomnieć. I
czuję, że obydwaj tego chcemy. Czy się mylę, profesorze?
— Niech cię szlag — warknął mężczyzna, chwytając go za rękę. Harry zadrżał, ale nie
odwrócił się. Stał w miejscu, czując, że zaczyna brakować mu tchu. Uścisk na jego
nadgarstku wzmocnił się, stając się prawie bolesnym. Po chwili poczuł ciepły oddech na
swoim karku i gorąco wypełniło jego żyły. Serce przyspieszyło i zakręciło mu się w głowie
od zapachu mężczyzny, który z powodu ich bliskości stał się doskonale wyczuwalny. Tak, to
była wanilia, zdecydowanie wanilia.
— Zacząłeś niebezpieczną grę, panie Potter. — Cichy szept wywołał dreszcz podniecenia,
który przebiegł przez ciało Harry'ego. Ciepły oddech na szyi sprawił, że odruchowo odchylił
głowę do tyłu i lekko w bok. Przymknął oczy. Usta Snape'a ledwie musnęły skórę szyi, aby z
powrotem powrócić do płatka ucha. — Więc, panie Potter… — odparł chłodnym i
stanowczym głosem, wywołującym ciarki na skórze — …pragniesz zapomnienia, czy tak? —
wyszeptał jedwabistym głosem i ciało Harry'ego zaczęło nieznacznie drżeć od tego
nieznanego mu tonu.
Mężczyzna odwrócił go nagle twarzą do siebie i zatopił swój mroczny i płonący wzrok w
zielonych, błyszczących oczach Gryfona. Harry uśmiechnął się lekko, wspiął się na palcach i
bez słowa pocałował go, zarzucając ręce na szyję profesora.
Snape znieruchomiał.
Wargi Harry'ego, przyciśnięte do jego mocno zaciśniętych ust, i ciało chłopaka, które było tak
blisko, na wyciagnięcie ręki. Kolejna szansa... Jękną z desperacją i zrezygnowaniem. Już nie
potrafił się dłużej opierać, nie był wstanie, opór go wykańczał, pragnął poczuć tą gładką,
rozgrzaną skórę i dotykać ją. Zapomnieć. W tym momencie to słowo nabrało swojego
właściwego znaczenia. W końcu zrozumiał, o czym mówił chłopak, i ku swojemu zdziwieniu
podzielał to pragnienie.
Przestał walczyć. Już było za późno, aby się wycofać.
Zamknął oczy i rozchylił usta, pozwalając Gryfonowi wniknąć głębiej i Harry prawie
natychmiast skorzystał z tej okazji, jakby bał się, że ponownie się zamkną. Jeszcze niepewnie
pieścił podniebienie i język mężczyzny, z obawą, aby ten się od niego nie odsunął,
przerywając pocałunek. Jednak nic takiego się nie stało.
Dłoń, która zaciskała się na nadgarstku, uwolniła go i Harry poczuł, jak długie palce
mężczyzny wplatają się w jego włosy. Jęknął, gdy Snape wsunął mu gwałtownie język do ust
i przejął inicjatywę w namiętnym, i teraz głębokim, pocałunku, który na moment pozbawił
Gryfona tchu. Druga ręka Mistrza Eliksirów pewnie spoczęła na jego pasie i pchnęła go do
tyłu. Harry przez moment miał wrażenie, że straci równowagę, i oderwał swoje usta od warg
mężczyzny. Chciał uwolnionymi dłońmi się czegoś pochwycić i zapobiec upadkowi, ale
poczuł, że ląduje na biurku i jego krawędź teraz wrzyna mu się w pośladki. Jęknął ponownie,
gdy gorące wargi dotknęły szyi, odchylił głowę i wsunął swoje palce we włosy mężczyzny.
Są takie jedwabiście miękkie, pomyślał na wpół przytomnie, masując delikatnie skórę i
przeczesując czarne kosmyki. Snape zamruczał cicho i uszczypnął go w szyję, wywołując falę
gorąca, która zaczęła się rozlewać po jego ciele. To było takie przyjemne, takie dobre i nie
chciał, aby się skończyło. Zsunął dłoń się na kark mężczyzny, a następnie palcami niepewnie
164
wytropił drogę wzdłuż kręgosłupa, biegnąc aż do kości krzyżowej i tam zatrzymując się.
Snape znieruchomiał i pocałował go ponownie, przyciskając jego ciało do biurka, w taki
sposób, że Gryfon nie miał możliwości ruchu.
Harry jęknął z przyjemności i zadrżał, czując własną erekcję. Kolejny jęk przerwał ciszę, tym
razem należał on do Mistrza Eliksirów, który oderwał swoje usta od warg Harry'ego i oparł
bezwładnie czoło na barku Gryfona, oddychając ciężko.
— O Merlinie — wyszeptał chłopak, patrząc zamglonym wzrokiem ponad ramieniem
profesora i starając się opanować swój oddech.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że profesor musi czuć jego erekcję, w końcu ich biodra były
do siebie mocno przyciśnięte i on sam również był świadomy podniecenia Snape'a.
Wypukłość w jego spodniach mówiła sama za siebie.
— Jak ja cię nienawidzę — wyszeptał łamiącym się głosem i Harry poczuł, jak ręka
mężczyzny przesuwa się z pasa w dół i boleśnie zaciska niewiele poniżej pośladka. Gryfon
wydał stłumiony jęk. Krew przyspieszyła w jego żyłach. Snape podniósł głowę i spojrzał w
zielone, zamglone z podniecenia i pożądania oczy. Harry również wpatrywał się w niego. Ku
jego zaskoczeniu te obsydianowe oczy były przepełnione ogniem i lśniły dziwnym blaskiem,
wręcz przerażały. Chłopak zadrżał. Oddech ponownie stał się nierównomierny. — Wyjdź…
Proszę, idź do siebie — wyszeptał z trudem.
Harry zsunął się powoli z biurka, ocierając o ciało profesora, i nachylił w jego stronę, tak że
jego wargi dotknęły ucho mężczyzny.
Snape wydał stłumiony jęk straty.
— Dokładnie to miałem na myśli — wyszeptał Gryfon, przesuwając palcami po policzku
nauczyciela. Następnie przybliżył się do niego i musnął wargi Snape'a swoimi. Wąskie usta
nieznacznie się rozsunęły i zaakceptowały jego pocałunek. — Dobranoc, profesorze — odparł
z lekkim uśmiechem, odsuwając się. Następnie bez słowa skierował się w stronę wyjścia.
Drzwi zamknęły się za nim cicho.
Snape stał jak sparaliżowany, wpatrując się przed siebie.
— Kurwa! — zaklął siarczyście i z desperacją chwycił brzegi biurka, pochylając się nad nim.
Jego oddech nadal był przyspieszony, a podniecenie, ku jego rozpaczy, nie opadło. Cholerny
chłopak! Jęknął na wspomnienie smaku ust Gryfona i to wspomnienie rozpalało go na nowo.
Oderwał dłonie od drewnianego blatu i wziął różdżkę, która na nim leżała. Machnął nią,
wyczarowując sobie szklankę czystej wody z lodem, dużą ilością lodu. Głupi i uparty dureń.
Sam nie wie, czego chce i w co się zamierza wplątać. Dlaczego on zawsze najpierw robi, a
dopiero później myśli? Czy chociaż zastanowił się przez chwilę nad konsekwencjami swojego
zachowania? Pewnie nie. Zbawcza irytacja wypełniła jego ciało, ostudzając je. Dzieciak nie
zdaje sobie sprawy, że obaj mogą wylecieć ze szkoły za to, co zrobili. No, ale nie mógł winić
Pottera. Przecież sam to zaczął i właśnie ta myśl nie dawała mu spokoju. To on pierwszy go
pocałował i w ten sposób wpakował ich obu w kłopoty. Cóż, nie spodziewał się, że ten
irytujący, mały gamoń naprawdę będzie chętny... "Chcę zapomnieć".
165
— Nie tylko ty, Potter. Nie jesteś jedyny — wymamrotał cicho.
Odstawił pustą szklankę na biurko. I co ja mam teraz zrobić?
Zirytowany i zły, zdecydował się przejść i ochłonąć. Świadomość, że w to wszystko jest
wmieszany Czarny Pan, a raczej jego plany względem chłopca, była nie do zniesienia.
Otworzył drzwi od komnaty i wyszedł na zewnątrz z nadzieją, że podczas spaceru uda mu się
coś wymyślić. Znaleźć rozwiązanie. O wycofaniu się nie było już mowy, to poszło za
daleko...
Nagle zamarł.
W ciemnym korytarzu stał Potter z zamkniętymi oczami, a za nim mężczyzna o szarym,
martwym spojrzeniu.
Mistrz Eliksirów wyciągnął różdżkę.
— Co ty robisz? — syknął, a jego serce nagle przyspieszyło.
— Severus — odparł miękkim i cichym głosem, uśmiechając się przy tym. — Wydajesz się
być wzburzony.
— Nie prowokuj mnie, Karkowich.
Mężczyzna jedyne się uśmiechnął i dotknął dłonią szyi chłopaka, delikatnie ją gładząc.
— To naprawdę przystojny, młody człowiek, nie uważasz?
Snape zagryzł wargi i niepokój się wdarł do jego umysłu.
— O czym ty mówisz?
— Czuję jego ciepło, jak krew w nim krąży. — Palce dłoni zmysłowo zaczęły przesuwać się
po skórze Gryfona w delikatnej pieszczocie. Na twarzy chłopaka pojawiła się przyjemność i
Harry lekko odchylił głowę, jakby zachęcająco.
Rzucił zaklęcie, pomyślał z roztargnieniem Snape, a jego czarne źrenice zwęziły się
niebezpiecznie.
— Jest jeszcze młody i potrafię wyczuć jego skrajne emocje. Takie, jak strach i…
podniecenie. No, ale ty przecież doskonale to wiesz.
— Odsuń się od niego — warknął, zaciskając różdżkę w ręce. — Dyrektor nie pochwaliłby
tego.
Źrenice mężczyzny zrobiły się złote i ustawiły pionowo jak u kota. Paznokcie palców
wydłużyły się i zwęziły na końcach. Lewa dłoń zsunęła się na talię Gryfona i lekko zacisnęła
na niej.
166
— Znasz nas, te skrajne, kuszące emocje... — powtórzył hipnotyzującym w swoim brzmieniu
głosem.
— Karkowich!
— Czyżbyś w końcu znalazł drogę, aby pozyskać tego chłopca? — Mistrz Eliksirów w jednej
chwili zbladł i miał wrażenie, że jego myśli skupiły się na słowie "pozyskać", które kojarzyło
mu się tylko z jedną, znienawidzoną osobą. Różdżka w jego ręce zadrżała. — Uwiedzenie...
to droga obusieczna.
— Nie wiem, o czym ty mówisz — wysyczał przez zęby Snape. — To tylko dzieciak i w
dodatku mój uczeń, a ja jestem nauczycielem i...
— Jesteśmy po tej samej stronie, Severusie — odparł, szepcząc w ucho chłopaka, jakby te
słowa były skierowane do niego, ale patrzył się prosto na Mistrza Eliksirów. — Czarny Pan
będzie w końcu zadowolony. — Mężczyzna przysunął się do Gryfona i nacisnął palcem
wskazującym na skórę, która została przecięta jego ostrym paznokciem. Harry skrzywił się, a
z rany zaczęła cieknąć krew. Oczy mężczyzny zwęziły się jeszcze bardziej i nachylił się do
rozcięcia, aby językiem zlizać ciepły, czerwony płyn, który z niego się sączył. Gryfon
przylgnął ciałem do mężczyzny w wyraźnej przyjemności. — Jest słodki, naprawdę pyszny i
jest w nim tyle mocy... — szepnął jedwabiście miękko do ucha chłopaka, a następnie
wymamrotał zaklęcie i rana znikła. Na jej miejscu pozostał jedynie półksiężycowaty, lekko
zaczerwieniony ślad. Karkowich wyprostował się i cofnął w cień. — Masz coraz mniej czasu,
jeśli zawiedziesz, on będzie należał do mnie.
Mężczyzna odszedł w ciemny korytarz.
Snape nadal stał w lekkim oszołomieniu. Przełknął, czując, że strach pomału opuszcza jego
ciało i jest w stanie w końcu je kontrolować. Oparł się o ścianę lochu i wpatrywał w nadal
nieruchomego Pottera. Sukinsyn, powiedział do siebie, zamykając na moment oczy i
zaciskając usta w cienką linię. Wziął głęboki oddech. Cofnął się w cień i skierował różdżkę
na chłopaka.
— Finite incantatem.
Gryfon otworzył oczy i rozejrzał się, lekko przestraszony. Zmarszczył brwi i powoli schował
różdżkę do kieszeni. Spojrzał jeszcze raz dookoła, jakby z niepokojem. Nikogo nie było,
korytarz był ciemny i pusty. Odwrócił się i skierował do wieży Gryffindoru.
Zanim Harry znikł mu z oczu, Snape dostrzegł, jak chłopak dotyka swoimi palcami szyję w
miejscu zranienia i rozciera je odruchowo. Mistrz Eliksirów poczuł napływające mdłości i
gniew wypełniający jego ciało. Miał problem, bardzo poważny problem. Cholerny Albus i
jego pomysły!
— Hermiona, pomożesz mi z Transmutacją? — zapytał Ron. — Jestem wykończony i sam
nie zdążę przygotować tego referatu.
Dziewczyna podniosła głowę znad pergaminu.
167
— Miałeś wczoraj cały dzień na to.
— W sumie, tak — mruknął z lekkim poczuciem winy. — Ale… jakoś tak wyszło.
— Faceci — prychnęła. — Jesteście naprawdę nieodpowiedzialni.
— No, wiesz! — oburzył się rudzielec. — Jeżeli to taki kłopot…
— Och, daj mi to. — Wywróciła oczami i wyrwała pergamin z ręki chłopaka. — Sprawdzę,
jak skończę pisać.
— Mówiłaś, że już wszystko odrobiłaś — zainteresował się, zaglądając jej przez ramię.
— To list — odparła, wzruszając ramionami.
— Czy tajemnicą jest imię adresata? — Wyszczerzył się w uśmiechu.
— Wiktor, jeżeli koniecznie chcesz wiedzieć. — Ron zmarszczył brwi. Usiadł na swoim
miejscu i spojrzał na dziewczynę z nachmurzoną miną. — No, co? — W końcu nie
wytrzymała.
— Nic.
— I ja mam w to uwierzyć? — Posłała mu zniecierpliwione i lekko zirytowane spojrzenie. —
Może wreszcie powiesz mi dlaczego tak go nie lubisz? Co on ci zrobił?
— Herm… nieważne. — Pokręcił głową. — Zapomnij.
Dziewczyna zamknęła oczy i w myślach policzyła do pięciu.
— Dobrze — odparła po chwili bardzo powoli. — Więcej nie spytam. Jeżeli w końcu
dojrzejesz do tego, aby poruszyć ten temat, to zapraszam.
— Jest twoim chłopakiem?
— Tak, i nie życzę sobie, abyś o nim źle mówił. — Schowała list do koperty, pieczętując ją.
— Gdybym cię nie znała, to pomyślałabym, że jesteś zazdrosny.
— Nie, skądże, ja… tylko… — Zarumienił się lekko i spuścił wzrok.
— Harry! — Hermiona spojrzała w stronę wejścia, w którym pojawił się brunet. — Gdzieś ty
się podziewał? Wiesz, która jest godzina?
— Tak, wiem, Herm — odparł, uśmiechając się. — Jest już po ciszy nocnej.
— Powinieneś… Dobrze się czujesz? — Spojrzała na niego z lekkim niepokojem.
— Tak, świetnie — odparł zaskoczony. Czyżbym się zdradził? Przemknęło mu przez myśl. Na
moment jego ciało wypełniła obawa. Oni nie mogą się dowiedzieć. Cholera, dlaczego
168
wcześniej o tym nie pomyślałem. — Chociaż, skoro już wspomniałaś, to jestem trochę
zmęczony. Lepiej się położę.
Zanim Hermiona zdążyła zareagować, Harry był już na schodach prowadzących do sypialni
chłopców.
Dziewczyna spojrzała na Rona, ale Gryfon jedynie wzruszył ramionami i zanim się zabrał za
kończenie pracy z Prawa Czarodziejskiego, zerknął jeszcze na szarą kopertę, leżącą na stosie
książek. Hermiona jednak tego nie dostrzegła, gdyż była całkowicie pochłonięta
sprawdzaniem jego wypracowania na Transmutację.
W dormitorium nikogo nie było. Harry oparł się o drzwi i zamknął oczy. Był sam. Niech to
szlag! Powinienem być bardziej ostrożny. Jego plany związane ze Snape'em nie przewidziały
takiego problemu, jakim byli jego przyjaciele i inni, którzy nazbyt się nim interesowali. W
końcu był Chłopcem, Który Przeżył. Poczuł odrazę na wspomnienie czwartego roku, kiedy to
prasa opisywała jego życie prywatne, szczególnie uczuciowe. Nie wspominając o zdrowiu
psychicznym.
Westchnął z rozdrażnieniem. Otworzył oczy i podszedł do łóżka.
— Po prostu będę musiał być ostrożniejszy niż zwykle — odparł do siebie. — W przeciwnym
razie…
Upadł na pachnącą świeżością pościel i schował twarz w chłodnej, miękkiej poduszce.
Voldemort, dyrektor i opina publiczna nas zniszczy, dokończył w myślach. Cała sytuacja nie
wyglądała zbyt optymistycznie. Nie, żeby kiedykolwiek obchodziło go, co cały świat
czarodziejski czy mugolski pomyślałby o jego preferencjach seksualnych, czy tego, z kim się
umawia, sypia… Zarumienił się i poczuł ciepło rozchodzące się w żyłach przyjemną falą.
Seks. To był kolejny problem, no, może niezupełnie problem. Raczej jeden z nieodłącznych
elementów relacji opartej na pożądaniu, w której, ku jego rozpaczy, nie miał żadnego
doświadczenia. Zatopił twarz w poduszce, zdając sobie sprawę, że policzki mu płoną, i to nie
jest wynik podniecenia, a zawstydzenia. Słodki Merlinie, wyszeptał w myślach.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, co tak naprawdę Snape miał na myśli, mówiąc, że są
uczniem i nauczycielem. Jego profesor był doświadczonym mężczyzną i to o wiele starszym.
A co on wiedział o seksie? Nic, przynajmniej nie z praktycznego punktu widzenia. Jedynie to,
co przeczytał w książkach i czasopismach, które wieczorem od czasu do czasu przeglądali z
chłopakami. Przeważnie dla zabawy i głupich komentarzy. Seks. Nie, żeby nie wiedział, jak to
się odbywa. Jednak nigdy nie zagłębiał się w to aż tak bardzo, aby poznać tajniki sztuki
uprawia miłości i dawania przyjemności drugiej osobie. Nie miał takiej potrzeby.
Przyjaźń, zaufanie, miłość, przyjemność, do tego typu słów podchodził z dystansem. Zawsze,
gdy zaznał choć trochę szczęścia, zostawało mu one odebrane. Czasami zastanawiał się, czy
aby się go nie boi.
Przekręcił się na plecy i spojrzał w sufit, marszcząc brwi w zastanowieniu.
Czyżby ten facet, Severus Snape, naprawdę sprawiał, że czuł się szczęśliwy? Chciany?
169
Zapach, smak mężczyzny… Miał wrażenie, jakby przesiąkł nim. Było mu tak dobrze,
komfortowo w tej fizycznej bliskości.
Te usta, tak doskonałe ciepłe i miękkie…
Zamknął oczy i jego ręka powędrowała do warg, które pod opuszkami palców rozchyliły się.
Zwilżył je, starając sobie przypomnieć smak Snape'a. Nie było to trudne.
Dłonie, tak pewne i silne…
Druga ręka Gryfona powędrowała na jego klatkę piersiową i przez materiał szaty delikatnie
zataczała koła, drażniąc sutki. Zmysłowe ruchy palców były zupełnie instynktownie. Harry
zadrżał, czując lekkie dreszcze przyjemności pod wpływem tej czynności. Uśmiechnął się.
Prawie natychmiast w jego umyśle pojawiła się wizja Snape'a, przyciskającego go do biurka.
Unieruchomiony, zakleszczony w tym uścisku, zupełnie zdany na łaskę mężczyzny. Jego
nauczyciel mógł z nim zrobić wszystko, co tylko chciał, a on pozwoliłby mu na to, byleby
tylko Mistrz Eliksirów nie wypuszczał go ze swoich ramion. Merlinie, oni obaj byli
podnieceni… Ręka Harry'ego zsunęła się w dół i znikła w spodniach. Jęknął cicho, gdy
zacisnął palce na swoim nabrzmiałym członku.
Tak ciepło... przyjemnie… dobrze… bezpiecznie…
Oddech stał się nierówny, niespokojny.
Gorąco…
Zapomnieć, zatopić się w przyjemności...
Przyspieszył swoje ruchy i jego biodra drgnęły.
Severus, wyszeptał w myślach, wyginając ciało w łuk i dochodząc bezgłośnie. Opadł na
łóżko, drżąc. Jego dłoń wysunęła się ze spodni i opadła na pościel.
Otworzył oczy. Cicho wyszeptał zaklęcie czyszczące i usiadł. Jego wzrok powędrował ze
strachem w kierunku drzwi. Odetchnął z ulgą. Następnym razem będę musiał pomyśleć o
rzuceniu jakiegoś czaru alarmującego i wyciszającego na pomieszczenie, przemknęło mu
przez umysł. Nie chciał się tłumaczyć, gdyby przez przypadek wymknęło mu się imię Mistrza
Eliksirów. A od kiedy jego sny zaczynał nawiedzać ten mężczyzna, to stało się bardzo
prawdopodobne.
Ściągnął szatę wierzchnią i zawiesił ją na oparciu łóżka.
— Harry. — Brunet spojrzał w kierunku wejścia, gdzie stał Ron. — Co się z tobą dzieje?
Hermiona martwi się o ciebie.
— Nic — odparł chłopak, ściągając koszulę. — Naprawdę. Jestem jedynie trochę zmęczony.
— W to akurat nie wątpię — westchnął rudzielec, podchodząc do krzesła i siadając
naprzeciwko Harry'ego. — Całymi godzinami przesiadujesz w bibliotece i w dodatku czytasz
po nocach. Daj na wstrzymanie, bo naprawdę się wykończysz.
170
— Nic mi nie będzie. Hermiona jest zwyczajnie przewrażliwiona.
— Chyba już zapomniałeś, jak znalazła cię we wspólnym. Wtedy naprawdę napędziłeś nam
strachu. — Harry wywrócił oczami. Oczywiście, że doskonale to pamiętał. Przesadził z
ćwiczeniem magii bezróżdżkowej. Gdy się ocknął, miał wrażenie, że dziewczyna, która się
nad nim nachylała, była bledsza niż on. — Po prostu nie chcemy, aby to się powtórzyło.
— Będę bardziej na siebie uważał — odparł zrezygnowanym tonem. — Zachowujesz się jak
twoja mama.
— Wcale nie — oburzył się rudzielec i rzucił w Harry'ego szatą. Ten pochwycił ją i zaczął się
śmiać. — Gdyby było coś nie tak, to powiedziałbyś nam, prawda? — dodał poważnie.
Harry poczuł uścisk w okolicy serca. Niebieskie oczy Rona wpatrywały się w niego z
wyczekiwaniem i brunet poczuł się nieswojo. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał
skłamać, ale i nie zamierzał wyznać prawdy. Choć myśl, że będzie musiał okłamywać swoich
przyjaciół, sprawiała mu ból. Nie mam wyjścia, pomyślał. Oni nie mogą się dowiedzieć. Nie
zrozumieją, nie teraz.
— Tak, powiedziałbym — powiedział z niezachwianą pewnością w głosie i uśmiechnął się
lekko. — Więc nie martw się na zapas.
Rudzielec skinął głową i wstał z krzesła.
— Co to jest?
Nachylił się i podniósł z dywanu łańcuszek ze srebrnym wisiorkiem. Harry spojrzał na
błyszczący przedmiot, który wydał mu się dziwnie znajomy.
— To moje — odparł, wyciągając rękę. — Zupełnie o tym zapomniałem.
— Skąd to masz? — zainteresował się i lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. — Od
dziewczyny?
— Ależ skąd — mruknął, przyglądając się błyskotce. — Znalazłem to u Filcha.
— Czyje to?
— Nie wiem. Ma inicjały "J.M.".
Ron zamyślił się, oglądając wisiorek.
— To wtedy, gdy słyszałeś te głosy, tak?
— Tak.
— Może ma to z nimi coś wspólnego. Czy to posiada właściwości magiczne? — zapytał z
wyraźnym zainteresowaniem i entuzjazmem w głosie. — Filch przechowuje w swoim
gabinecie rzeczy, które według niego są niebezpieczne lub nie zna ich działania.
171
— Wiesz, masz rację. — Harry obrócił w ręce błyskotkę i schował ją do kieszeni swojej
szaty. — To może mieć sens. Zapytam jutro Hermionę. Ostatnio wykazała zainteresowanie
amuletami. Może będzie coś wiedziała na ten temat.
— No, to uważaj. — Wyszczerzył się Ron. — Kto wie, może jest obłożony klątwą lub jakimś
innym paskudztwem.
— Kretyn — zachichotał Harry. — Skąd ci to przyszło do głowy?
— Nigdy nic nie wiadomo. Taka biżuteria jest najczęściej wykorzystywana w czarnej magii.
— Co jest wykorzystywane w czarnej magii? — zapytał Seamus, który wszedł do pokoju
razem z Deanem.
— Mówiliśmy o amuletach — odparł szybko Harry. — Gdzie zostawiliście Neville'a?
— Cóż, zabalowaliśmy trochę u dziewczyn z piątego — odpowiedział Dean, ściągając swoje
szaty. — No i Neville nie może się rozstać z Ginn.
Ron natychmiast spojrzał w stronę Deana.
— Coś ty powiedział? — wybuchnął. — Moja siostra i Neville? Nie pozwolę…
— Och, zamknij się. — Seamus chwycił go za ramię, uniemożliwiając rudzielcowi wyjście z
dormitorium. — Dziewczyna ma swoje lata i umie się o siebie zatroszczyć. Poza tym, znasz
Neville'a. Nie skrzywdziłby jej. Przecież kocha się w niej od dawna, jeżeli tego nie
zauważyłeś.
— Ona jest moją siostrą — powiedział przez zęby.
— Nikt w to nie wątpi. — Harry uśmiechnął się rozbawiony.
— To nie jest śmieszne — warknął Ron, choć w jego głosie słyszalne było rozżalenie. —
Ginn i Neville…
— No, uspokój się, stary — odparł Seamus, poklepując ramię chłopaka. — Ona nie będzie
wiecznie twoją małą siostrzyczką.
— Masz rację — westchnął rudzielec i udał się w kierunku własnego łóżka.
— Nawet nie wiesz, jaki Neville był zdołowany, kiedy dowiedział się o waszym wypadku —
dodał Dean. — Musieliśmy go pocieszać. Nic jej z nim nie będzie, bądź spokojny.
— Niech jej tyko coś zrobi, to ja się z nim policzę — wymamrotał rudzielec do siebie, ale na
tyle głośno, że wszyscy słyszeli i zaczęli chichotać. — Och, zamknijcie się — warknął z
irytacją i wszedł pod kołdrę.
Po chwili światła pogasły i w pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Harry naciągnął na siebie
kołdrę i przekręcił się na bok. Światło księżyca, wpadające przez okiennice, oświetlało jego
172
szatę wiszącą na oparciu krzesła. Zmarszczył brwi. Czy ten wisiorek może być talizmanem?
Może Ron ma rację i powinienem się go pozbyć? Przemknęło mu przez myśl i lekki niepokój
wkradł się w jego serce. Jeżeli jest obłożony jakąś klątwą…Nie pomyślałem o tym.
Drzwi do dormitorium cicho się otworzyły i do środka weszła jakaś postać. Harry zerknął w
stronę intruza. To był Neville. Gryfon, starając się nie narobić hałasu, podszedł po cichu do
swojego łóżka i zaczął ściągać szaty. Przez chwilę było słychać szelest materiału i
pomieszczenie ponownie pogrążyło się w błogiej ciszy.
Harry westchnął i przekręcił się na brzuch, wtulając twarz w poduszkę. Klątwa, też mi coś,
prychnął myślach. Cokolwiek to jest, na pewno nie jest groźniejsze od Voldemorta.
***
Dni mijały, a ataki Śmierciożerców stawały się coraz bardziej odczuwalne dla społeczeństwa.
Prasa była przepełniona artykułami na temat morderstw, podpaleń i tajemniczych zniknięć
czarodziejów, jak i mugoli. Świat czarodziejski, który był do tej pory doskonale
zamaskowany wnikał niebezpiecznie w mugolski. Ministerstwo zaczynało się poważnie
zastanawiać, czy używanie zaklęcia zapomnienia na zwykłych ludziach będzie w stanie nadal
zapewnić anonimowość światu rządzonym przez magię. Magię, która zaczynała z niego
wyciekać, a tym samym uświadamiać mugoli o swoim istnieniu.
Harry siedział na ławce pod werandą i czytał ostatnie wydanie "Proroka Codziennego". Na
pierwszej stronie gazety widniało zdjęcie pani minister, a pod nim obszerne ogłoszenie na
temat zachowania bezpieczeństwa w tych trudnych czasach, w postaci kilkudziesięciu dość
szeroko opisanych punktów. Według Harry'ego, może i rady były całkiem sensowne, ale
rzeczywistość od przewidywania jest często inna i szczerze wątpił, aby choć połowę z tego,
co tu przeczytał, miało praktyczne zastosowanie, nie wspomniawszy, o jego efektywności.
Pocieszające jednak było to, że ministerstwo w końcu zaczęło działać. Lepiej późno niż wcale,
pomyślał przewracając kolejną stronę.
"...Wczorajszej nocy odbyła się nieudana akcja uprowadzenia mugolskiego ministra.
Grupa Śmierciożerców zaatakowała rodzinę McLegan'ów w ich domu, mieszczącym się przy
ulicy Park Avenue. Całe zdarzenie miało miejsce między pierwszą a drugą w nocy. Jednak
dzięki szybkiej interwencji aurorów próba porwania została udaremniona. Sprawcy tego
zajścia niestety zbiegli.
Z tego co udało nam się ustalić, Pan McLegan wraz z żoną i dwójką dzieci czują się
dobrze i ich życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Obecnie cała rodzina jest pod ścisłą
kontrolą i całodobową obserwacją. Posiadłość, jak i jej okolica jest patrolowana przez
wyszkolonych czarodziei. Pan Kingsley Shacklebot, nowo mianowany Inspektor niedawno
powstałych "Służb Aurorskich", wyjawił w swoim oświadczeniu dla opinii publicznej, że:
"...Dochodzenie obecnie przebiega zgodnie z przyjętymi procedurami i jego wyniki
poznamy na dniach.".
Na pytanie, czy sprawcy zostali już zidentyfikowani, odpowiada:
173
"...Mamy już pewne przypuszczenia i ślady mogące wskazać niedoszłych porywaczy, ale
dopóki oficjalnie nie zakończymy śledztwa, nie możemy się na ten temat wypowiadać ani
udzielać konkretnych informacji.".
Jak widać, pozostaje nam jedynie czekać na zakończenie dochodzenia, w nadziei, że
sprawa się szybko wyjaśni. Nadal nie wiadomo, do jakich celów miała być użyta rodzina
McLegan'ów. Ze względu na stanowisko jakie reprezentuje pan Albert McLegan, można
jednak wywnioskować, że mogło chodzić o przekupienie lub manipulacje, a nawet o
zastraszanie, czego nie można wykluczyć. Sam zainteresowany odmówił wypowiedzenia się na
ten temat.
Na szczęście tym razem obeszło się bez ofiar. Jednak Sami Wiecie Kto..."
Harry przerwał czytanie, pomimo, że znajdował się dopiero w połowie przydługiego i
nudnego artykułu. Miał już dość informacji. W tym wydaniu Proroka jedyną wiadomością,
która go poruszyła, dotyczyła zawalenia się fabryki produkującej meble, za co byli
odpowiedzialni Śmierciożercy. W wyniku tej tragedii ośmiu mugoli zginęło, a czterdziestu
pięciu zostało rannych. Gdyby nie solidna konstrukcja budynku i zabezpieczenia stalowe, to
mogło być znacznie więcej ofiar. Sprawcy zostali złapani i wszczęto przeciwko nim
postępowanie karne.
Cholerny Voldemort i jego poplecznicy. Po prostu wspaniale, prychnął w myślach i złożył
gazetę. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach. Po chwili wyciągnął swoją
różdżkę i przyjrzał się jej z uwagą. Zaklęcie Niewybaczalne, Avada Kedavra, zmarszczył
brwi. Choćbym nawet rzucił ją na Voldemorta, to i tak ten morderca jest nieśmiertelny. Kto
wie, co by się wtedy stało? Śmiercionośny promień mógłby się odbić i wtedy… Potrząsnął
głową z irytacją. Nieśmiertelność, nikt nie żyje wiecznie. Nieważne jak potężna byłaby czarna
magia, którą by do tego celu użyć. Zacisnął różdżkę w ręce.
"…Ciemna moc pomału zabija człowieka, który jest pod jej wpływem…Niszczy uczucia,
emocje, zdolność odczuwania wyrzutów sumienia i okazywania współczucia… Pozbawia
człowieczeństwa pozostawiając jedynie demona goryczy, smutku i nienawiści, który przejmuje
władzę nad ciałem i duszą ofiary…".
Cytaty z przeczytanych książek wypełniły jego myśli. Voldemort ofiarą? Sam pomysł był
dziwny i nierealny. Jednak ta opcja…
Poczuł, że robi mu się ciepło, a jego myśli zaczęły niebezpiecznie wirować.
Znał to.
Natychmiast zamknął umysł i spojrzał w kierunku, w którym spodziewał się zobaczyć
znajomą osobę. W jednym z okiennic stała wysoka postać w czarnej szacie, która obserwował
go. Snape, wiedziałem, pomyślał z zadowoleniem i uśmiechnął się do mężczyzny. Mistrz
Eliksirów, stojący za kotarą, drgnął i wycofał się z pola widzenia Gryfona.
Harry jeszcze rzez chwilę patrzył w puste okno, a na jego twarzy błąkał się delikatny
uśmiech. Od ich ostatniego pocałunku nie miał okazji, aby porozmawiać z nauczycielem na
osobności. W pewnym sensie, on sam był zaskoczony swoją śmiałością i potrzebował czasu,
aby to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Ich pocałunek był tak cudowny, że pragnął ponownie
174
skosztować ust mężczyzny. Jednak zdawał sobie sprawę, że nie może postępować zbyt
nachalnie ani lekkomyślnie. Nie chciał, aby Snape widział w nim jedynie napalonego
małolata. Harry pragnął czegoś więcej i pierwszy raz w życiu wiedział, że może na to
poczekać tak długo, jak będzie musiał. Nie zamierzał popełnić błędu i stracić możliwość na…
Nie, związek, nie było odpowiednim słowem. Romans, to już bardziej pasowało do sytuacji,
choć, niezbyt dobrze brzmiało.
Westchnął i zamknął oczy, wsłuchując się strugi deszczu, uderzające o dach werandy. Z
zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że nie spostrzegł, kiedy zaczęło padać.
— Harry — odezwał się znajomy głos, który przerwał jego rozmyślania. Ron usiadał na
ławce, tuż przy nim, i zapiął szczelniej swoją kurtkę. — Co za licho cię tu przygnało? —
Zadrżał z zimna.
— Chciałem zaczerpnąć świeżego powietrza.
— To naprawdę wybrałeś sobie odpowiednią porę — zauważył rudzielec, patrząc jak strugi
deszczu spływają z dachu werandy.
— Piszą coś ciekawego w Proroku? — Zerknął na gazetę, leżącą na kolanach bruneta.
— Nie. Nic ponad to, co już i tak wszyscy wiedzą.
— Morderstwa, podpalenia i zaginięcia — przyznał rudzielec, wpatrując się znudzonym
wzrokiem w uśpiony ogród i fontannę, z której już nie tryskała woda. Jesień, to zdecydowanie
była paskudna pora roku. Taka szara i przygnębiająca. Zwłaszcza ostatnie jej dni, gdy na
pożółkłej i uschniętej trawie, jak i gałązkach, pojawiał się pierwszy mróz. — Ten krzew —
odezwał się po chwili ciszy. — Nie wydaje ci się dziwny?
Harry zamarł i wstrzymał oddech.
— Co masz na myśli? — odparł, mrużąc oczy.
— Jest całkowicie spalony, martwy. Dziwne, że nikt go nie wyrzucił. Wygląda okropnie.
— Tak, wygląda okropnie — powtórzył głucho Harry i dodał ciszej, jakby do siebie. —
Właśnie, dlaczego go nie wyrzucili?
Jednak na to pytanie nikt mu nie odpowiedział. Jedynie krople deszczu spływały po martwych
i zwęglonych gałęziach, w które się teraz wpatrywał.
— Chodź, Ginny powiedziała, że Herm czeka na nas w bibliotece.
Harry skierował swoje zainteresowanie na rudzielca, rozganiając ciemne myśli, które
napłynęły do jego umysłu.
— Znalazła coś? — zapytał z wyraźnym ożywieniem.
— A skąd mam wiedzieć. — Wywrócił oczami. — Od godziny cię szukałem.
175
Gryfon wstał z ławki i zwinął gazetę, chowając ją pod kurtkę.
Razem z Ronem wszedł do zamku i skierował się do wieży Gryffindoru. Obaj musieli się
przebrać przed pójściem do biblioteki.
— Skąd wiedziałeś gdzie jestem?
— Snape — odparł gorzko rudzielec i brunet zatopił w nim zaciekawione spojrzenie. —
Wpadłem na niego na korytarzu i powiedział, żebym lepiej poszedł po ciebie na dziedziniec,
bo… jak to się wyraził: sława czarodziejskiego świata może nabawić się zapalenia płuc, i nie
daj Merlinie, żebyśmy zostali zdani na Longbottoma. Naprawdę nie wiem, o co mu chodziło.
— Zmarszczył brwi w zadumie.
Harry zamrugał z konsternacją i po chwili, rozumiejąc co profesor miał na myśli, zaczął się
szczerze śmiać. Całkowicie tym zaskakując rudzielca, którego mina wyrażała jawną
dezorientację.
— Co w tym takiego zabawnego? — obruszył się Ron. — Czy ten nietoperz nie da ci
wreszcie spokoju? To się robi chore.
— Och daj spokój, nie byłby sobą — odparł brunet z rozbawieniem. — Choć chciałbym
podzielać jego optymizm.
Ron tego nie skomentował. Spojrzał jedynie na swojego przyjaciela z miną pod tytułem:
kretyn z ciebie i czy aby wszystko z tobą w porządku?
Ruchome schody przybiły do piętra, na którym się znajdowali i dwójka Gryfonów weszła na
nie.
— A tak w ogóle, o co mu chodziło z tym Neville'em? — zapytał, spoglądając na Harry'ego.
— A skąd mam wiedzieć? — Brunet wzruszył ramionami, ale delikatny uśmiech błąkał się po
jego wargach. — Nie zawracaj sobie tym głowy — dodał i postanowił zmienić temat, gdyż
nie zamierzał wtajemniczać Rona w treść przepowiedni, ani jaką rolę ma w niej Neville. A
raczej, jaką mógłby mieć, gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej. — Wracając do
Hermiony, powiedziałeś jej w końcu, co...
Głosy ucichły i w holu powiało chłodem. W jednym z korytarzy stał oparty o ścianę Mistrz
Eliksirów i przysłuchiwał się rozmowie zupełnie nieświadomym tego uczniom. Jego czarne
oczy na moment zaiskrzyły, ale po chwili ponownie przybrały swój chłodny wyraz.
Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w oddalające się ruchome schody.
Nagły trzask, przypominający złamanie i głośny, znajomy chichot, należący zdecydowanie do
Iryta, wybudził go z zamyślenia. Z góry doleciał go dźwięk wzburzonych głosów i dostrzegł
błyski zaklęć. Ostry i lekko skrzekliwy śmiech złośliwego ducha natychmiast ucichł.
Zapanowała kompletna cisza.
Profesor uniósł jedną brew. Czyż nie powinien zainterweniować? W końcu był nauczycielem
i utrzymanie porządku leżało w jego obowiązkach. Na korytarzach Hogwartu nie wolno było
176
rzucać zaklęć, a ta dwójka uczniów doskonale o tym wiedziała. Gdyby się zdecydował
wtrącić, musiałby dać dzieciakom szlaban i dodatkowo odczarować Iryta, a na to ostatnie nie
miał najmniejszej ochoty. Niech się trochę pomęczy i pofruwa szukając naiwnego, który
zdjąłby z niego czar. Mistrz Eliksirów wzdrygnął się na myśl, że mógłby wyświadczyć
przysługę temu małemu, znienawidzonemu przez siebie czartowi. Zdecydowanie nie. Dobrze
mu tak. Jednak, rzucenie tego zaklęcia było całkiem uzasadnione, w obronie własnej,
powiedział do siebie. Wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku. Odechce ci się psuć stopni i
wprowadzać zamęt, pomyślał z satysfakcją, przynajmniej na jakiś czas. Następnie profesor
wyprostował się i skierował do swojego gabinetu, powiewając swoją długa, czarną szatą.
W bibliotece nie było zbyt wielu uczniów. Piątek był ostatnim dniem nauki i każdy wolał
zająć się czymś przyjemniejszym niż siedzeniem nad książkami. Dzięki temu Madame Pince
mogła zagłębić się w papierkową robotę i z mniejszą uwagą kontrolowała to, co się działo w
czytelni. Dzisiejszego wieczora było wyjątkowo spokojnie. Jedynie sześciu uczniów, z
piątego, szóstego i siódmego roku przebywało w pomieszczeniu, więc korzystając z wolnej
chwili, biblioteka zabrała się za kończenie spisu książek, które chciała zamówić.
Harry razem z Ronem podszedł do Hermiony, która wertowała kartki grubej księgi.
— Wreszcie jesteście — odezwała się cicho, ale z lekkim zniecierpliwieniem.
— Udało ci się coś znaleźć na temat tego wisiorka? — zapytał Harry siadając naprzeciwko
niej.
— Niezupełnie, ale przynajmniej mamy pewność, że nie jest obłożony klątwą. — Harry i Ron
spojrzeli na nią z zainteresowaniem. — Spójrzcie.
Mówiąc to wskazał różdżką na łańcuszek, który trzymała w ręku.
— Aperio.*
Srebrna zawieszka zabłyszczała i otworzyła się. Jej wnętrze wypełnione było błękitnym,
lekko lśniącym kamieniem.
— Nie wiedziałem, że coś jest w środku — odparł Harry, przyglądając się błyszczącej
ozdobie.
— Ja też — przyznała dziewczyna. — Odkryłam to, gdy poddałam go działaniu kilku
demaskującym zaklęciom.
— A skąd wiesz, że nie jest pod działaniem czarnej magii? — wtrącił się Ron siadając za
stołem.
— To bardzo proste. Ten kamień to ametyst.
— No i co z tego? — Rudzielec spojrzał sceptycznie na błękitny kamyk. — Jakby mi to coś
mówiło.
Hermiona spojrzała zirytowanym wzrokiem na chłopaka.
177
— Ametyst to jeden z minerałów obdarzonych bardzo silną magią, Ron — odparła i
wyciągnęła książkę ze stosu leżących na stole. Odsunęła pergaminy i położyła gruby wolumin
na blacie. Przewertowała kilka kartek i zaczęła cicho czytać. — "…Nazwa tego kamienia
pochodzi od greckiego słowa amethystos, co oznacza trzeźwy. Ametyst został uznany za
kamień sakralny — wyraża posłannictwo nadziei i zwycięstwo dobra. Jest symbolem
czystości duchowej i fizycznej...". — Przerwała czytanie. — Jest z tym związana legenda o
ślicznej nimfie i…*
— Herm, omińmy ten fragment — wtrącił się Harry zaglądając do książki przez ramię
dziewczyny. — To znaczy, że ten wisiorek nie jest niebezpieczny?
— Zgadza się. Jak widzicie, właściwości magiczne tego kamienia mają chronić jego
posiadacza. To potężna magia i nie można na przedmiot zawierający ten minerał rzucić
żadnej klątwy czy uroku. Poza właściwościami ochronnymi ma również medyczne. Jest on
używany jako składnik do eliksirów leczniczych.
— No, tak — odparł Harry. — Snape coś wspominał o tym na zajęciach, gdy robiliśmy
eliksiry przeciwkrwotoczne.
— Dokładnie. — Uśmiechnęła się, zamykając książkę. — Sproszkowany ametyst dodaje się
do eliksirów tamujących krwotoki i tych używanych do leczenia przewlekle krwawiących ran.
Wykrywa również niektóre trucizny i używa się go jako składnika do środków
uspokajających, a także jest on niezastąpiony w eliksirze usuwającym skutki upojenia
alkoholowego.
— Już mi się podoba ten kamyk. — Wyszczerzył się Ron.
Hermiona wywróciła oczami.
— W takim razie, co on robił w gabinecie Filcha? — Harry zmarszczył brwi wpatrując się w
wisiorek leżący na blacie stołu.
— Nie mam pojęcia — westchnęła. — Według mnie jest zupełnie niegroźny. Ma wyryte
inicjały, może ktoś go po prostu zgubił i Filch go znalazł?
— To musiał go dość dawno znaleźć, bo jak go brałem, to był cały zakurzony.
Ron oparł się o krzesło i odchylił do tyłu.
— Moim zdaniem, to strata czasu — mruknął. — Zwykła błyskotka, której powinieneś się
pozb…
Zanim dokończył krzesło się przechyliło i rudzielec runął z hukiem na ziemię.
— Ron! — krzyknęła Hermiona.
— Niech to szlag — warknął z irytowanym głosem, rozcierając tył głowy.
— Nic ci nie jest? — zapytał Harry pomagając mu wstać.
178
— Nie, wszystko w porządku.
— Co tam się dzieje? — Głos Madame Pince zabrzmiał tuż za plecami Hermiony, która
podskoczyła z zaskoczenia.
— Nie… Nic. Przepraszamy — odparła, przybierając skruszony wyraz twarzy.
— Zachowujcie się ciszej. To biblioteka.
— Tak jest — powiedział Harry.
Bibliotekarka spojrzała jeszcze raz na trójkę Gryfonów i skierowała się do działu z dziedziny
prawa czarodziejskiego.
Ron rozcierając guza na głowie, usiadł na swoim krześle.
— Więc co zamierzasz? — zapytał rudzielec, spoglądając na bruneta.
— Nie wiem. Mam wrażenie, że już gdzieś widziałem ten wisiorek, ale nie pamiętam gdzie.
Hermiona potarła palcami oczy.
— Skoro tak, to może poszukamy jego właściciela. Co ty na to?
— To dobry pomysł, Herm.
Harry wziął łańcuszek i założył go sobie na szyję. Schował wisiorek za koszulę.
— Dlaczego ci na tym tak zależy?— zapytał rudzielec.
— Nie wiem, po prostu muszę to wiedzieć.
— Jak chcesz. — Skinął głową. — Od jutra zaczniemy przeglądać stare albumy ze zdjęciami
i może natkniemy się na kogoś, do kogo będą pasowały te inicjały.
— Hermona uśmiechnęła się do Rona i chłopak lekko się zarumienił. — Lepiej chodźmy na
kolację — dodał wstając od stołu.
Zanim jednak udali się do Wielkiej Sali musieli jeszcze pozbierać porozkładane książki i
pergaminy z notatkami, które robiła Hermiona.
Lochy Hogwartu były jak zwykle chłodne i wilgotne, jednak Severusowi Snape'owi to nie
przeszkadzało. Stały się jego domem już wiele lat temu i Mistrz Eliksirów czuł, że jest ich
nierozerwalną częścią. Znał doskonale każdy zakamarek i tajemne przejście, które się w nich
znajdowało. Gdy pogrążały się w mroku, potrafił bezszelestnie poruszać się po
nieprzyjaznych korytarzach niczym cień. W to miejsce mało kto się zapędzał i dlatego czuł
się tu swobodnie i komfortowo.
179
— Severus.
Mężczyzna drgnął i zacisnął usta w cienką linę, rozpoznając właściciela głosu.
— Czego chcesz, Karkowich? — zapytał Snape z chłodnym zainteresowaniem, odwracając
się do intruza.
— Dlaczego od razu tyle chłodu? — zapytał miękko.
— Jeżeli się zjawiłeś z towarzyską wizytą, to nie mam czasu.
— Jedynie chciałem wiedzieć, jak postępy w… no wiesz, co mam na myśli. Może mógłbym
ci pomóc? Znam kilka sposób, które mógłbyś wykorzystać. Przydatnych uroków
zachęcających.
Snape zmrużył niebezpiecznie oczy.
— Uroki, o których myślisz są zakazane.
— Czy to stanowi jakiś problem?
— Jesteśmy Hogwarcie. Nie zamierzam tu wykorzystywać więcej czarnej magii niż jest to
konieczne. W przeciwieństwie do ciebie, wolę być ostrożny.
— Mówiono mi, że jesteś dobry w tym co robisz, nawet bardzo dobry i nie chodzi mi tu o
eliksiry. Mam nadzieję, że mieli rację i można ci zaufać. W przeciwnym razie, ja się zajmę
chłopcem według własnego uznania. To będzie prawdziwa przyjemność, obustronna,
rzekłbym nawet.
Snape chwycił mężczyznę za przód szaty z niezwykłą szybkością i przycisnął ciało
Karkowicha do chłodnego kamienia lochu.
— Nie waż się go tknąć. To kim jesteś daje ci jedynie niewielką przewagę — wysyczał, nie
tracąc kontaktu wzrokowego. — Może i trudno was zabić, co wcale nie znaczy, że nie jest to
wykonalne.
Karkowich zmarszczył brwi.
— Czyżbyś mi groził?
— Nie. Jedynie ostrzegam. Jak powiedziałeś, jestem dobry w tym co robię i mogę cię
zapewnić, że tak właśnie jest. Więc nie wchodź mi w drogę, bo to się źle dla ciebie skończy.
Póki co, chłopak należy do mnie.
— Twoje słowa ranią moje serce — wymruczał Snape'owi do ucha.
— Ty nie masz serca — warknął lodowato.
— Nie zaprzątajmy sobie głowy szczegółami. — Karkowich uśmiechnął się i podniósł dłoń,
aby dotknąć policzka mężczyzny. Zanim Mistrz Eliksirów zdołał zareagować poczuł wargi na
180
swojej szyi. Jednak nie drgnął, jedynie jego oczy stały się czarniejsze niż zwykle. —
Mógłbym się w ciebie wbić i skosztować twojej krwi.
— Mógłbyś tego nie przeżyć.
— Czyżby była tak przesiąknięta jadem, jak twój język? — Chłodne wargi musnęły bladą
skórę szyi, i jakby wykrzywiły się w uśmiechu.
Snape prychnął i uwolnił mężczyznę z uścisku. Odwrócił się, aby spojrzeć w szare, martwe
oczy.
— Wyjaśnijmy sobie jedno — odparł chłodno. — Nie lubię cię odkąd przestąpiłeś próg
Hogwartu i nie zamierzam tego zmieniać. To, że stoimy po tej samej stronie, nie ma nic do
rzeczy. Działam sam. Zapamiętaj to.
Mówiąc to, odwrócił się i bez słowa skierował w kierunku Wielkiej Sali, gdzie miała się
rozpocząć kolacja. Został odprowadzony przez parę rozbawionych szarych tęczówek.
— Wieczorna poczta — odparła podekscytowana Hermiona.
Sowa o brązowym upierzeniu wylądowała miękko na stole przed dziewczyną. Gryfonka
szybko odwiązała list przywiązany do nóżki ptaka.
— Z domu? — zainteresował się Ron.
— Nie. — Uśmiechnęła się promiennie. — Od Wiktora.
Widelec, który trzymał w ręce rudzielec zazgrzytał o talerz.
— Harry, piszą coś w "Proroku"? — zwrócił się do bruneta, zmieniając drażliwy temat.
— Znaleźli tego aurora, który zaginął dwa miesiące temu. — Ron uniósł brwi z
zainteresowaniem. — Pewien mugol natknął się na porzucone ciało na południu Anglii.
Ofiara była torturowana.
Złożył gazetę i podął ją rudzielcowi. Gdy sięgnął po masło, dostrzegł, jak koło jego talerza
materializuje się coś wyglądającego na wycinek z gazety. Zaintrygowany podniósł to i
odwrócił. To był rzeczywiście fragment strony z Proroka. Niewielkie zdjęcie, na którym
widniała twarz starego Goyle'a, a obok, jego nekrolog. Nagle zdał sobie sprawę, że widział
już ten artykuł w popołudniowym wydaniu. Nieprzyjemne uczucie ogarnęło jego ciało, jakby
chłodu. Czuł, że coś jest nie tak, ta magia…? Znał ją… Spojrzał na tekst, a raczej na jego
niewielki fragment, gdyż skrawek papieru był poszarpany.
"…Mężczyzna lat czterdzieści trzy, Arthur Goyle, oskarżony o przynależność do
Śmierciożerców i skazany na dożywocie, został dziś rano znaleziony martwy w celi Azkabanu,
gdzie odbywał swój wyrok. Przyczyny śmierci są nieznane i sprawa nadal…"
181
Tekst się urwał. Nagle litery zaczęły się rozmazywać i mieszać ze sobą. Harry zamrugał i jego
oddech przyspieszył. Litery, przybierając zieloną barwę ułożyły się w napis. Znał ten
charakter pisma. Znał go doskonale.
"… Potraktuj to jak prezent ode mnie… Nikt nie kwestionuje moich rozkazów…"
Harry przy ostatnim zdaniu zdał sobie sprawę, że nadal wstrzymuje powietrze.
— Coś nie tak? Pobladłeś — odparł Ron starając się zobaczyć treść.
Nagle wycinek z gazety trzymany przez Gryfona zapłonął zielonym płomieniem i Harry
odruchowo wypuścił go z ręki, wstając przy tym gwałtownie od stołu. Kilka osób siedzących
najbliżej niego zrobiło to samo. Dym z sykiem uformował się w postać dużego, zielonego
węża, w którym Harry rozpoznał bazyliszka. W sali zapanowała martwa cisza i wszyscy
łącznie z nauczycielami patrzyli teraz z przerażeniem w kierunku stołu Gryffindoru. Wąż
otworzył paszczę i ruszył w kierunku chłopka jakby chciał zaatakować. Zatrzymał się przed
jego twarzą i rozpłynął w powietrzu. Po chwili osłupienia, Harry bez słowa wyciągnął
różdżkę i skierował ją na stół, aby pozbyć się popiołu. Ponownie usiadł, nie patrząc na
nikogo.
W Wielkiej Sali nadal panowała śmiertelna cisza.
— Harry, co to było...? — zaczęła drżącym głosem Hermiona.
— Nie wiem — odparł bardzo spokojnie. — Nie rozumiem — dodał, mechanicznie sięgając
po kromkę chleba. Musiał zająć czymś ręce, gdyż nadal mu drżały.
— Harry.
Nagle ciepły głos wyrwał go z zamyślenia.
— Tak, dyrektorze? — podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu nadal panuje
cisza i wszyscy patrzą się w jego kierunku.
— Chciałbym z tobą porozmawiać. W moim gabinecie… jak skończysz jeść.
Harry jedynie skinął głową. Zanim jednak wrócił do swojej kolacji jego wzrok skrzyżował się
szarymi oczami Malfoya, który patrzył na niego z wyraźną nienawiścią. To trochę go
zdziwiło. Ślizgon powinien być zadowolony, że Voldemort znalazł sposób, aby dotrzeć do
niego i przy okazji przerazić wszystkich. Gryfon posłał mu lodowate spojrzenie. Coś było nie
tak, a on nie wiedział co. Spojrzał na swój talerz i odsunął go od siebie.
— Harry? — zaczęła niepewnie Hermiona.
— Nie jestem głodny — odparł, spoglądając na szepcących uczniów. — Chyba pójdę do
dyrektora.
Nie czekając na odpowiedz wstał i skierował się do wyjścia.
182
Za drzwiami oparł się o ścianę i zamknął oczy. Miał wrażenie, że wszystko wokół niego
wiruje z zawrotną prędkością. Jego opanowanie wyparowało jak za dotknięciem różdżki.
Uspokój się, powiedział do siebie, ale te słowa jakoś go nie uspokoiły. Cholera jasna, to
czarna magia, na Merlina! Jakim cudem nikt tego nie wykrył? Żaden z nauczycieli, nawet
dyrektor?! Zacisnął usta w cienką linię.
Co z zabezpieczeniami zamku? Wziął głęboki oddech.
Chimera znajdująca się przed wejściem do gabinetu Dumbledore'a była zupełnie nieruchoma.
Kamienny posąg jedynie wpatrywał się przed siebie martwymi, chłodnymi oczami. Harry
zmarszczył brwi. Świetnie, przemknęło mu przez myśl, nie znam hasła. W pewnym sensie
poczuł ulgę. Niezbyt mu się spieszyło zobaczyć dyrektora. Miał przeczucie, że nie będzie to
przyjemna rozmowa. Jego zaufanie do Dumbledore'a nie było już takie silne jak w dniu, kiedy
zaczął uczęszczać do Hogwartu. Teraz się bał, że i ta cienka nić porozumienia, po tej
rozmowie może zostać przerwana. Nie chciał tego. Odwrócił się, aby odejść, ale w tym
samym momencie posąg drgnął i przesunął się, pozwalając mu wejść na schody.
— Niech cię diabli — wymruczał ze złością w kierunku chimery. Ta jednak nie
odpowiedziała. Gryfon wziął głęboki oddech i z wahaniem ruszył w stronę gabinetu. Zanim
zdążył zapukać, drzwi same otworzyły się.
— Wejdź, Harry. — Przywitał go ciepły i miękki głos. — Może herbaty? Mam pyszną
cytrynową z niewielkim dodatkiem miodu. Wyśmienita na tą porę roku.
— Nie, dziękuję — odparł, starając się przybrać jak najspokojniejszy i neutralny wyraz
twarzy. — Chciał pan ze mną rozmawiać, dyrektorze?
Jasnoniebieskie oczy spojrzały na niego znad połówek okularów i po chwili czarodziej
wskazał gestem ręki, aby chłopak usiadł.
Gryfon podszedł do zaoferowanego krzesła.
— Pozwolisz, że jednak ja sobie zrobię herbaty. — Mówiąc to, wyczarował filiżankę z
parującym płynem, a na stole pojawił się talerzyk z ciasteczkami ryżowymi. — Jeżeli
będziesz miał ochotę nie krępuj się i poczęstuj. Są bardzo dobre.
Harry skinął głową. Postanowił nie odzywać się i czekać, aż dyrektor sam zacznie rozmowę.
Coś mu mówiło, że dowie się czegoś, czego nie chciałby wiedzieć.
— Widzisz Harry, to co mam do powiedzenia, raczej nie spodoba ci się. — Mężczyzna
rozpoczął bardzo spokojnie i niezwykle poważnie, akcentując dokładnie każde
wypowiedziane przez siebie słowo.
Następną rzeczą, jaką Harry zauważył, to była różdżka dyrektora wyciągnięta w stronę drzwi
i wyszeptane bardzo cicho zaklęcie wyciszające i blokujące wejście. Następnie jasno
niebieskie oczy utkwiły w jego zielonych i Gryfon miał wrażenie, jakby te oczy przeszywały
nie tylko jego umysł, ale i serce, duszę.
To było irracjonalne, ale takie odniósł wrażenie. Zadrżał i dreszcze niepokoju przeszyły jego
ciało. Czuł się uwięziony i wiedział, że nie wyjdzie z tego pomieszczenia dopóki dyrektor go
183
nie wypuści. Pierwszy raz naprawdę się bał tego starego czarodzieja. To był strach, którego
przyczyny nie potrafił ustalić.
Snape wyszedł z Wielkiej Sali powiewając swoją długą szatą z zamiarem udania się do
Dumbledore'a. Musiał z nim porozmawiać. Sytuacja zaczynała się wymykać spod kontroli.
Dzisiejsze wydarzenie pogrąży chłopaka w oczach całej szkoły i co najgorsze, samego
ministerstwa. To tylko zapoczątkuje poważne kłopoty i niepotrzebne pytania. Mówiąc ściśle,
Pottera czeka piekło. Nie tylko jego, ale i Albusa. I kto jest temu winny? Cóż, to było pytanie
retoryczne.
— Nie doceniałem cię.
Mistrz Eliksirów przystanął, ale nie odwrócił się.
Karkowich oparty o ścianę z uwagą go obserwował i delikatny uśmieszek pojawił się na jego
twarzy.
— Naprawdę piękne przedstawienie. Wszyscy byli pod wrażeniem, łącznie ze mną.
— Nie wiem o czym mówisz.
— Och, Severusie, nie bądź taki skromny. Jutro we wszystkich gazetach będą o tym pisać.
Harry Potter, zbawca świata czarodziejskiego brata się z wrogiem. Każdy czarodziej wie, co
oznacza ten wąż. Jeżeli chłopak nie jest tego świadomy, to stary, poczciwy Albus mu wyjaśni.
— Czy już skończyłeś?
— Tak. Masz rację. Nie będę cię zatrzymywał — odparł miękko i uśmiechnął się. — Z
pewnością masz dużo pracy.
Mistrz Eliksirów bez słowa ruszył w kierunku gabinetu dyrektora.
Karkowich uśmiechnął się. Idź i pociesz chłopca, z pewnością będzie rozbity emocjonalnie, a
to będzie doskonała okazja, aby wykorzystać jego słabość. Punkt dla ciebie, Severusie,
pomyślał. Obyś się okazał tak dobry jak o tobie mówią. Choć z drugiej strony, jego oczy
lekko się zwęziły i spod szarości tęczówek przebiło złoto, ten chłopak mnie intryguje i chętnie
bym posiadł go dla własnych korzyści. Zwilżył wargi. Poczekamy, zobaczymy. Na razie daję
ci wolną rękę.
— Na razie — wyszeptał do pustego holu.
Drzwi do Wielkiej Sali się rozwarły i zaczęli z niej wychodzić uczniowie szepcząc z
podekscytowaniem i strachem zarazem, o dziwnym wydarzeniu. Ci co nie mieli pojęcia o
symbolice węża, zostali natychmiast poinformowani przez bardziej zorientowanych.
Zaczyna mi się tu coraz bardziej podobać, odparł do siebie. Robi się ciekawie.
Karkowich z uśmiechem skierował się do swoich kwater.
184
Harry zszedł krętymi schodami i po przepuszczeniu przez posąg, znalazł się na korytarzu.
Chimera powróciła na swoje miejsce. Odwrócił się do niej z pobladłą twarzą i oparł o ścianę.
Zamknął oczy i postarał się uchwycić czegoś, aby nie upaść, albo nie stracić przytomności.
Jego samokontrola, którą za wszelką cenę starał się utrzymać przed Dumbledore'em gdzieś
się ulotniła. Oddech mu przyspieszył.
"To coś w rodzaju zaproszenia, Harry. Wyróżnienia, które trafia do osób, które według
Voldemorta są godne służyć mu i stać przy jego boku. Wąż jest symbolem i wyrazem
szacunku.". Słowa dyrektora dudniły mu w uszach. Zakrył je desperacko dłońmi, ale to nie
pomagało, bo w umyśle zaczęły krzyczeć ze zdwojoną siłą. "On chce cię pozyskać… Zdaje
sobie sprawę z twojej potęgi… Daje ci wybór… Stanąć po jego stronie…". Zadrżał, czując
zimno przeszywające jego ciało. "Chce cię mieć po swojej stronie, Harry… To
zaproszenie…Nie chce cię zabić…".
Niemożliwe. To nie może być prawda. Idąc do gabinetu dyrektora spodziewał się wszystkiego,
ale nie tego, że Vodlemort chce go po swojej stronie?! To było ostatnie, o czym mógłby
pomyśleć. Co ma teraz zrobić? Stał pomiędzy Voldemortem a Dumbledore'em. Między…
Nad czym ja się w ogóle zastanawiam? Pomyślał z desperacją i paniką.
Otworzył oczy, jego przyspieszony oddech zwolnił i cała złość, gniew, który się w nim
gotował, jakby wyparował, wygasł. Został zastąpiony czymś przypominającym determinację.
Spojrzał jeszcze raz w kierunku chimery i zdecydowanym krokiem zdecydował się udać do
wieży Gryffindoru. Nie pozwolę sobą kierować, pomyślał z gniewem. Tym razem zagramy
według moich zasad.
Zszedł na ruchome schody zupełnie pogrążony w myślach. Następnie skręcił w najbliższy
korytarz i w padł na wysoką postać, która chwyciła go za ramiona, chroniąc tym samym od
upadku.
— Potter, na Merlina, patrz jak idziesz — warknął znajomy głos.
Harry podniósł oczy i spotkał czarne, niczym obsydian spojrzenie, wpatrzone w niego z
wyczekiwaniem i lekkim niepokojem.
— Wiedział pan — odparł chłopak z pewnym wyrzutem w głosie. — Co jest prawdą, a co jest
jedynie grą, profesorze?
Snape zamarł, a po chwili chwycił chłopaka za ramię i mimo sprzeciwu Gryfona, wciągnął go
do pustej sali. Zablokował drzwi i rzucił zaklęcie wyciszające na pomieszczenie.
Harry spojrzał na niego ze złością i pewnym zawiedzeniem. Dyrektora mógł zrozumieć.
Przyzwyczaił się już do tego, że był okłamywany i Dumbledore pewne rzeczy ukrywał przed
nim, ale Snape? Tego nie mógł pojąć.
— Potter, uważaj na słowa — syknął podchodząc do chłopaka. — Chcesz nas wszystkich
pogrążyć?
— Rzucił pan ten cholerny urok! W dodatku ten wąż…
185
— Wiem co on oznacza — przerwał mu jadowicie. — Ja też go otrzymałem.
— Wspaniale. Pewnie był pan zachwycony — odparł przez zaciśnięte zęby.
— Wtedy, owszem — przyznał chłodno mężczyzna i skrzyżował ręce na piersi. — W
młodości moim celem było znaleźć się przy jego boku. Jak ci pewnie wyjaśnił dyrektor, to
rodzaj zaszczytu, którego niewielu może dostąpić. Przeważnie ci, którzy chcą mu służyć,
muszą się wcześniej sprawdzić, błagać aby zostać przyjętym do…tego grona. To on decyduje,
kto jest godny nosić znak.
— Dziękuję bardzo za taki zaszczyt.
Snape nie skomentował, jedynie jego oczy zdawały się ciskać pioruny. Jednak bezpiecznie
postanowił zmienić temat.
— Dyrektor z pewnością ci przedstawił sytuację.
Harry podszedł do jednej z ławek i oparł się o jej brzeg.
— Tak — przyznał chłopak. — Już mi wyjaśnił, a raczej zmusił do wysłuchania tego, co miał
mi do powiedzenia. Oczywiście znowu o wszystkim dowiaduję się jako ostatni.
— Potter, musisz zrozumieć, że…
— Mam dość bycia kontrolowanym. Sam doskonale wiem co jest dla mnie dobre. Nie
potrzebuję, aby ktoś decydował za mnie!
Snape spojrzał na niego lodowato.
— Nikt nie zamierza cię kontrolować, Potter.
— Więc dlaczego mi tego nie powiedział wcześniej? Wiedział, że Voldemort chce, abym się
do niego przyłączył. Czy nie macie do mnie zaufania?
— Dla ciebie dyrektor, panie Potter. Poza tym, chciał ci powiedzieć — odparł spokojnie
mężczyzna. — Przekonałem go, aby tego nie robił.
Harry spojrzał na Snape'a z niedowierzaniem. Jego twarz przybrała wyraz chłodnego
opanowania. To było coś nowego, pomyślał.
— Dlaczego?
Snape wyczuł w tym pytaniu wyraźne zawiedzenie, rozczarowanie, ale i ciekawość.
— Nie potrzebujesz więcej zmartwień niż już masz. Z jakiegoś powodu Czarny Pan ubzdurał
sobie, że mógłbyś do niego dołączyć. — Harry wpatrywał się w Snape'a w ciszy. Profesor
nabrał powietrza i kontynuował, nie spuszczając wzroku z chłopaka. — Miałem nadzieję, że
zanim się skończy wyznaczony termin, razem z dyrektorem uda nam się coś wymyślić… nie
mieszając w to ciebie.
186
Gryfon prychną z rozdrażnieniem. Nie mógł w to uwierzyć. Został wmieszany w tą cholerną
wojnę, czy tego chciał czy nie i dalej nikt się nie liczył z jego zdaniem. Jedynie cały
czarodziejski świat oczekiwał od niego, że pokona Voldemorta i nie bardzo interesowało ich,
jak to zrobi. Harry czuł jak gniew ponownie wzbiera w jego ciele, a chęć jego rozładowania
staje się silniejsza niż jego opanowanie, którego starał się nie stracić.
Szklane słoiki ustawione na półkach zadrżały niebezpiecznie, w każdej chwili grożąc
wybuchem.
Snape spojrzał w kierunku regałów z lekkim niepokojem.
— Potter — syknął, wyczuwając wzbierającą się moc w powietrzu. — Potter… — Tym
razem wyszeptał miękko i podszedł do chłopaka.
Słoiki przestały drżeć i Harry podniósł wzrok na mężczyznę.
— Jak miał mnie pan przeciągnąć na stronę Voldemorta? — zapytał nagle.
Mistrz Eliksirów skrzywił się przy imieniu Czarnego Pana.
— Dał mi wolną rękę — odparł głosem pozbawionym wszelkich emocji. — Miałem… mam
użyć wszystkich dostępnych środków.
— Nawet mnie uwieść?
Snape zacisnął usta w cienką linię i odwrócił się od Gryfona. Pierwszy raz nie był wstanie
spojrzeć mu w oczy, aby nie czuć się winny.
— To była jedna z idei — przyznał ściszonym głosem.
Przez moment panowała cisza.
— Aż tak mu na mnie zależy? — zapytał ze zdziwieniem Harry. — Dlatego zabił Goyle'a.
Gdyż ten mu się sprzeciwił i chciał mnie zabić w Hogsmeade.
— Tak. Ten głupiec zwyczajnie ci zazdrościł. Wpadł obłęd, a Czarny Pan nie znosi
sprzeciwu, a zwłaszcza łamania jego rozkazów. Goyle zapłacił za to.
— Więc to coś w rodzaju prezentu.
Snape odwrócił się i spojrzał uważnie na twarz chłopaka.
Harry wstał i podszedł do mężczyzny nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. Jego oddech
przyspieszył.
— Rozumiem — odparł spokojnie i pewnie. — Jednak nie odpowiedział mi pan jeszcze na
moje pytanie. Co jest prawdą, a co jest jedynie grą, profesorze?
Wyciągnął rękę i odsunął kosmyk włosów z twarzy nauczyciela.
Przez moment w pomieszczeniu zapanowała pełna napięcia cisza.
187
— Nie wiem — wyszeptał, patrząc w idealnie szmaragdowe oczy. — Wszystkie granice się
pozacierały. Zawsze potrafiłem się znaleźć, ale teraz, z tobą…
— W porządku. Nie dbam o to — odparł pewnym głosem i przybliżył się do Mistrza
Eliksirów. — Jestem po tej stronie, po której pan, profesorze.
Snape prychnął i wykrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu. Wyciągnął dłoń i dotknął
policzka chłopaka.
Harry wstrzymał oddech.
Chłodne palce zsunęły się niżej, dotykając opuszkami warg Gryfona.
— No, no, czyżby Czarny Pan miał rację? Czyżbyś był tak głupi, że pozwolisz mi
przeciągnąć cię na stronę ciemności? Czy dla jednej chwili przyjemność jesteś wstanie
wykonać każdy rozkaz bez sprzeciwu, ukorzyć się, poniżyć, a nawet… — zniżył ton swojego
głosu do jedwabistego szeptu. — …zabić?
Harry zadrżał i dreszcze podniecenia przeszyły jego ciało. Nie potrafił się ruszyć, zaprzeczyć.
Myśli wirowały w jego głowie i sprawiały ból. Słowa mężczyzny były przerażające, ale
prawdziwe. Wiedział, że mógłby to zrobić.
— Tak — odparł pewnie i z lekkim uśmiechem na twarzy. — Ma pan rację, całkowitą rację.
— Snape spojrzał na niego z konsternacją. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Poczuł się
niepewnie i lekkie zdenerwowanie mieszające się ze strachem, wkradło się w jego serce. —
Poza jednym — dodał i nachylił się, dotykając wargami płatek ucha mężczyzny. — Nie dla
niego, nie przed nim, ale dla… pana, profesorze.
Coś w powietrzu nieodwracalnie się załamało i obaj byli tego świadomi, tak jak i śmiertelnej
ciszy, która ich ogarnęła.
Snape jednym szybkim ruchem pchnął chłopaka na ścianę i zacisnął rękę wokół jego szyi.
Ten syknął z bólu, ale się nie bronił. Jego oczy stały się intensywnie zielone.
— Nawet nie waż się tak myśleć — wysyczał groźnie mężczyzna, nachylając się do jego
ucha. Słowa Gryfona brzmiące niczym zapewnienie, przyrzeczenie… — To nie jest tego
warte. Ja nie jestem tego wart. Nie obiecuj czegoś, czego możesz później nie dotrzymać.
Gryfon przekręcił głowę, dotykając policzkiem twarzy Snape'a. Zadrżał na całym ciele.
Ciepło, które biło od mężczyzny było elektryzujące. Jego bliskość sprawiła, że poczuł
zawroty głowy, a krew w jego żyłach zapłonęła żywym ogniem. Tak tęsknił za tym, że nie
potrafił się dłużej powstrzymywać. Jęknął cicho, opierając głowę o ścianę i przymykając
oczy. Potrzebował tego, nawet gdyby to miało go wykończyć i zniszczyć duszę.
— To mnie zabija — wymamrotał z trudem.
Jeżeli kiedykolwiek Snape miał wątpliwości, co do tego, czy Potter wiedział czego chciał, to
w tym momencie całkowicie się one rozwiały. Czuł to, tą moc bijącą od chłopaka.
Hipnotyzująca i tak niebezpiecznie kusząca… Taka sama jak wtedy w Skrzydle Szpitalnym,
188
ale tym razem była nawet mocniejsza. Świadoma, kontrolowana… I pragnął jej, pożądał jego.
To była władza, ale czy ten irytujący dzieciak był jej świadomy? Co on tak naprawdę czuł do
tego chłopca?
— Niech cię szlag — warknął z gniewem.
Czarne oczy Mistrza Eliksirów zapłonęły, niczym żarzące się węgle i wargi profesora
zmiażdżyły w pocałunku usta Gryfona.
Harry w pierwszej chwili zesztywniał z zaskoczenia, a następne poddał się, pozwalając
mężczyźnie wniknąć głębiej.
Niespodziewanie syknął z ostrego bólu, gdy zęby zacisnęły się na jego dolnej wardze
rozcinając ją. Metaliczny smak krwi w ustach sprawił, że natychmiast odzyskał świadomość i
kontrolę nad własnym ciałem. Przerwał kontakt, aby zaczerpnąć powietrza.
— Jak sam powiedziałeś, panie Potter, życie sprawia ból, tak jak niektóre nasze wybory,
świadome decyzje — wysyczał Mistrz Eliksirów, nachylając się do jego ucha. Dłoń z szyi
Gryfona powędrowała na jego klatkę piersiową i tam palce zaczęły drażnić sutki przez
materiał szaty. Harry jęknął i ponownie pogrążył się w napływającej do jego nerwów
przyjemności. Ciepły, przyspieszony oddech nauczyciela podrażnił skórę jego szyi.
Instynktownie odchylił głowę. — Również rozkosz wiąże się niejednokrotnie z bólem.
Mężczyzna uchwycił podbródek Gryfona i delikatnie przesunął kciukiem po jego dolnej
wardze, wpatrując się w twarz, na której pojawiały się emocje.
— Tego chcesz?
— Tak, proszę — wyszeptał.
— A więc dostaniesz.
Nachylił się i tym razem zamknął usta Harry'ego pocałunkiem pełnym pożądania i pasji.
Przyprawiającym o zawroty głowy. Silne, pewne dłonie zsunęły się po wąskiej klatce
piersiowej, drażniąc skórę przez materiał wierzchniej szaty i zatrzymały na pasie. Mistrz
Eliksirów przerwał pocałunek.
Harry wstrzymał oddech, gdy miękkie wargi dotknęły jego szyi. Podniecenie rozlało się w
jego żyłach i odruchowo wsunął ręce w czarne włosy. Miękkie kosmyki prześlizgiwały się
między jego palcami. Ich usta ponownie się spotkały. Jęknął, gdy poczuł wsuwające się
biodro między uda. Otarł się zachłannie, zdając sobie sprawę z bolesnej erekcji uwiezionej w
jego spodniach. Wydał cichy jęk.
Dłonie profesora znalazły drogę pod koszulę Gryfona i dotknęły nagiego ciała, które zadrżało
pod wpływem tego kontaktu. Druga ręka zatrzymała się na granicy spodni. Guzik dżinsów
został odpięty, zamek rozsunięty.
Szczupłe, młode ciało zesztywniało, czując jak ostrożne pace mężczyzny zamykają się ciasno
wokół erekcji.
189
Harry zamarł w oczekiwaniu.
To było niesamowite i zupełnie nierealne doznanie. Błoga przyjemność wypełniająca każdy
zakątek jego ciała. Zupełnie jakby płonął, wypalał się od wewnątrz. Te dłonie… Chciał
więcej, pragnął… Snape miał rację. To bolało. Wygiął się desperacko w kierunku dłoni
zaciśniętej na jego męskości. Jakby w odpowiedzi ręka poruszyła się.
— Tego pragniesz?
Ciepły oddech połaskotał płatek jego ucha.
Harry jęknął, wyginając się bardziej w kierunku ciała mężczyzny. Snape zębami uszczypał go
delikatnie w szyję.
— Spójrz na mnie — rozkazał stanowczym, niskim głosem.
Harry z trudem podniósł powieki, aby spojrzeć w parę płonących węgli.
Mężczyzna bez słowa chwycił biodra chłopaka, unieruchamiając je.
Przyklęknął.
Zielone oczy rozszerzyły się w szoku, gdy poczuł jak jego członek został pochłonięty przez
wilgotne i gorące usta.
— O bogowie… — wyszeptał, gdy ugięły się pod nim kolana. Półprzytomnie zdał sobie
sprawę, że gdyby nie silne ręce, które go podtrzymywały i ściana, o którą się opierał, to z
pewnością by upadł. Wizja Snape'a na kolanach była wystarczająco podniecająca i szokująca
równocześnie, aby rozładowała jego podniecenie. Zamknął oczy i zadrżał czując te cudowne
usta i język, przesuwający się po całej długości jego męskości. Biodra odruchowo chciały
poruszyć się, ale mężczyzna nie pozwolił mu na to, uścisk był zbyt mocny. Harry jęknął z
bezsilności. Chciał więcej.
— Proszę — wymamrotał cicho i z wyraźnym błaganiem w głosie.
Było mu już wszystko jedno. Chciał skosztować spełnienia, które było tak blisko. Zatopił
palce we włosach Snape'a. Mistrz Eliksirów wydał cichy dźwięk aprobaty i zaczął delikatnie
ssać. Jeżeli Harry myślał, że to co robił z nim ten mężczyzna było niesamowite, to teraz nie
miało porównania. Jednak nie trwało to długo. Palce Gryfona zacisnęły się na czarnych
włosach w momencie, kiedy doszedł. Zadrżał, pod wpływem dreszczy orgazmu.
Gdy Snape poczuł, że ciało Harry'ego odprężyło się, podniósł się z kolan. Spojrzał na niego z
płonącymi oczami. Ten chłopak był teraz tak bezbronny, zdany na jego łaskę, że mógłby z
nim zrobić wszystko, na co tylko miałby ochotę, dokładnie wszystko. Podniósł rękę i dotknął
zarumienionych policzków.
— Spójrz na mnie — rozkazał zachrypniętym głosem.
190
Harry z trudem podniósł powieki. Intensywnie zielone oczy wypełniły się najróżniejszymi
emocjami i przez moment Snape wpatrywał się w nie bez sława, aby po chwili nachylić się i
delikatnie pocałować rozchylone, nadal drżące wargi, które poddały się chętnie i z pasją.
Smak samego siebie przyprawił Harry'ego ponownie o zawroty głowy.
Mężczyzna przerwał pocałunek.
— Twoja skłonność do pakowania się w kłopoty, kiedyś się źle dla ciebie skończy, panie
Potter — wymruczał w jego ucho.
Cichy, wręcz złowieszczo brzmiący głos, przyprawił go o szybsze bicie serca. Jego dłonie
powędrowały na klatkę piersiową Snape'a, ale zostały powstrzymane przed dalszym
działaniem.
— Nie — odparł stanowczo Mistrz Eliksirów.
— Ale ja… ty jesteś…
Harry wstrzymał powietrze, gdyż poczuł erekcję profesora, która wbijała się w jego biodro.
— Jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś, to nie jest odpowiednie miejsce, aby to kontynuować.
— Naprawdę chce pan kontynuować?
W jego głosie pojawiło się zaskoczenie i nadzieja.
Snape spojrzał na niego sceptyczne, i jakby z lekkim rozdrażnieniem.
— Czyż przed chwilą tego nie udowodniłem?
— Ja… to znaczy… — Spojrzał na swojego nauczyciela, i napotykając chłodne, czarne oczy
wpatrzone w niego, zarumienił się. — Idiota ze mnie. — Spuścił zawstydzony wzrok.
— W rzeczy samej — skwitował profesor, unosząc prawą brew. Następnie odchrząknął. —
Powinniśmy stąd wyjść.
Harry z ulgą skinął głową na znak zgody. Czuł się jak kretyn. Chciał tego, co się między nimi
właśnie wydarzyło, pragnął od wielu dni. Był dokładnie pewny i zdeterminowany. Jednak,
gdy to się w końcu stało, zachował się jak niedoświadczony i zawstydzony dzieciak. Cholera,
przemknęło mu przez myśl, przecież jestem niedoświadczonym nastolatkiem. Ten nagły i
oczywisty fakt sprawił, że poczuł się niezręcznie. Z cichym westchnieniem i bez słowa
doprowadził się do porządku, a następnie skierował w kierunku wyjścia.
Chwycił za klamkę i poczuł rękę, która lekko, ale stanowczo zacisnęła się na jego ramieniu.
Znieruchomiał.
— Pierwszy dzień ferii, moja komnata. Zaraz po kolacji — wyszeptał Mistrz Eliksirów
jedwabistym i pożądliwym głosem. Harry zadrżał i nie był wstanie odwrócić się do
191
mężczyzny i spojrzeć mu w oczy. Czuł jednak jego łaskoczący oddech na swojej skórze i
wargi dotykające płatka ucha. Powstrzymał się od cichego jęku. — Mamy wiele do
omówienia i… dokończenia, panie Potter. — Harry wstrzymał oddech. Słyszał własne serce
tłukące mu się w piersi. — Możesz jednak nie przyjść, a wtedy… nigdy, powtarzam, nigdy
więcej do tego nie wrócimy. Wszystko zostanie po staremu. Czy wyraziłem się jasno?
Tym razem ton głosu był surowy i poważny.
Gryfon przełknął.
— Tak jest, profesorze.
— Przemyśl to dobrze, bo potem nie będzie już odwrotu.
Po tych słowach poczuł rękę na swoich plecach, która lekko pchnęła go w stronę drzwi.
Harry się nie odwrócił.
Wyszedł z klasy i skierował się do wieży Gryffindoru. Tym razem myśli o Voldemorcie,
wężu i wszelkich trudnościach, jakie go czekały z powodu wydarzeń z dzisiejszej kolacji,
zostały zastąpione żywym wspomnieniem Mistrza Eliksirów. Jego oczu, dłoni, cudownych
ust i tonu głosu, który obiecywał rozkosz. Czy ufał Snape'owi? Odpowiedz brzmiała "tak".
Uśmiechnął się, przypominając sobie pytanie, które zadał w gabinecie dyrektora. Pytanie, od
którego zależało wszystko.
— A więc, Profesor Snape ma mnie przeciągnąć na ciemną stronę, tak?
— Tak, Harry. Dostał taki rozkaz. Czy coś cię niepokoi? Wiem, że nie darzycie się sympatią,
ale nie obawiaj się. Mogę cię zapewnić, że z jego strony nic ci nie grozi.
— Kiedy dostał ten rozkaz?
— Dlaczego pytasz?
— Chciałbym jedynie wiedzieć.
— O ile dobrze pamiętam, to było… po rozpoczęciu roku szkolnego. Tak, doskonale
pamiętam. Gdy wrócił ze spotkania był naprawdę wzburzony pomysłem Voldemorta...".
Harry doszedł do portretu Grubej Damy. Czyli miało to miejsce dzień po ich pierwszym
pocałunku na dziedzińcu szkolnym. Ciepło rozlało się w jego sercu przyjemną falą. Nadzieja,
nigdy nie wolno jej tracić, wyszeptał w myślach. Snape pocałował go z własnej woli, nie z
powodu rozkazu. Tego był pewny i postanowił trzymać się tej myśli, bo tylko to mu zostało.
Nadzieja.
Dumbledore został sam w gabinecie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w feniksa, który
drzemał na żerdzi z główką schowaną pod skrzydłem. Śnieżnobiałe brwi dyrektora
zmarszczyły się w zadumie. Twarz miał spokojną i bardzo poważną. To nie była łatwa
rozmowa. Chłopak raczej słuchał niż wdawał się w dyskusję, co jedynie zaniepokoiło go
bardzo, gdyż takie zachowanie nie pasowało do Harry'ego. Przynajmniej nie do takiego,
jakiego znał. Mężczyzna pomasował skronie.
— On sam musi zdecydować — odparł do siebie.
192
— Nie sadzisz, Albusie, że zbyt ryzykujesz?
Dobiegł czarodzieja głos Tiary. Dumbledore spojrzał w jej kierunku i zmarszczył brwi.
— Możliwe, ale zamierzam ponieść ryzyko.
— Nie łatwiej byłoby powiedzieć mu o wszystkim? Ten chłopak się od ciebie odsuwa.
Możesz go stracić.
— Zdaje sobie z tego sprawę.
— Nadal w niego wierzysz? Jednak jak już mówiłam, w jego sercu jest tyle samo ze Ślizgona,
co z Gryfona — odparła marszcząc usta w lekkim uśmiechu.
— Wiem — przyznał spokojnie. — Ale już na pierwszym roku udowodnił, że jego wrodzona
natura gryfońska jest silniejsza.
— Oczywiście — prychnęła Tiara. — Zapominasz, że mam doskonały wgląd w ludzkie serca
i umysły. Widzę to, co się skrywa w ich najciemniejszych zakamarkach. Nadal uważam, że
ten chłopak świetnie by sobie radził w Slytherinie i nie ma znaczenia, jak bardzo by się tego
wypierał. Powinnam nie umieszczać go w Gryffindorze, nawet pomimo jego gorących
błagań.
— Jesteś dziś niezwykle rozmowa — zauważył dyrektor, unosząc śnieżnobiałe brwi.
Kapelusz zacisnął usta, przybierając oburzoną minę.
— Staram się jedynie pomóc. Ten chłopak będzie cierpiał. Już teraz stacza w sobie walkę.
Zupełnie jak młody Tom. Są do siebie podobni.
— Nie uszło to mojej uwadze.
Jasnoniebieskie oczy Dumbledore'a wypełniły się smutkiem.
— Nadal się obwiniasz o tego chłopaka — westchnęła Tiara. — Zrobiłeś wszystko, co było w
twojej mocy, aby pomóc mu, pokazać ścieżki. Nie wiń się za to, że wybrał taką a nie inną
drogę. To był jego świadomy, dobrowolny wybór. Nie mogłeś zrobić nic ponadto, co już dla
niego zrobiłeś.
— Więc czemu mam wrażenie, że powinienem zrobić coś więcej?
W jego słowach pojawiło się zmęczenie i żal.
— Od pierwszego spotkania z nim byłeś świadomy, jakie ryzyko podjąłeś umieszczając go w
Hogwarcie. Jakie tkwi w tym niebezpieczeństwo. Nawet gdybyś wtedy wiedział, kim się
stanie w przyszłości, nie mógłbyś zabić jedenastoletniego chłopca.
Oczy Dumbledore'a zamknęły się i starszy mężczyzna opadł głębiej w miękki fotel.
— Nie, nie mógłbym — wyszeptał cicho. — Nawet teraz, i on o tym wie.
193
W gabinecie zapadła cisza, którą przerwało jedynie westchnienie Tiary Przydziału.
……………………………..
* Aperio — otwórz, odkryj
* Legenda przekazana przez Arystotelesa: "Jedna z pięknych i skromnych
nimf leśnych nosiła czarodziejskie imię Amethys. Rozkochany w niej bożek Bachus (grecki
Dionizos) prześladował ją swoimi względami, jednak nimfa stroniła od pijackiego i
lubieżnego bożka. Bała się go
i była zakochana w pasterzu, który zauroczył ją grą na flecie. Uciekając przed zalotami
Bachusa nimfa poprosiła o pomoc Dianę (grecka Artemida), boginię księżyca i łowów,
mającą pod swą pieczą obszary leśne. Ta wzruszona prośbami nimfy, zmieniła ją w cudowny
klejnot o barwie fiołków, a Bachus, skruszony i ujęty jej dziewiczą skromnością, ów klejnot
obdarzył własnością uśmierzania niskich chuci
i pokonywania pijaństwa."
194
Rozdział VI
"Podaj mi usta... Dokoła noc głucha,
My tylko dwoje na łożu rozkoszy
Nie śpimy jeszcze... Płomień, co wybucha
W naszych ekstazach — sen stąd cichy płoszy...
Podaj mi usta!... Chcę się twojem ciałem
Upić... Tak długo, długo cię szukałem..."
("Podaj mi usta..."; Zdzisław Dębicki)
Minęło kilka dni od tego, co wydarzyło się między Snape'em a Harry'm w jednej z pustych i
nieużywanych klas. Jednak to co się stało, nie zmieniło niczego w ich wzajemnych
stosunkach. Gryfon nawet zastanawiał się czy przypadkiem, to wszystko nie było zwykłym
snem, nie działo się w jego wyobraźni. Jednak ilekroć pojawiał się na korytarzu sam i jego
spojrzenie skrzyżowało się z czarnymi oczami przypadkowo spotkanego mężczyzny, tylekroć
czuł, że one wyraźnie go obserwują. To utwierdzało go w przekonaniu, że jednak to nie był
sen.
— Harry…
Chłopak spojrzał na rudzielca, który siedział na dywanie przy kominku, tuż koło niego.
— Przepraszam — odparł brunet i oparł się o fotel. — Mówiłeś coś?
— Co się z tobą dzieje? Mam wrażenie, jakbyś był myślami zupełnie gdzie indziej.
No cóż, rudzielec miał całkowitą rację. Jego myśli krążyły wokół osoby Snape'a. Czy tego
chciał, czy nie, ten mężczyzna zadomowił się w jego umyśle i Harry bynajmniej nie zamierzał
go z niego wypraszać.
— Zamyśliłem się.
Ron westchnął i złożył "Proroka Codziennego", a następnie odłożył go na blat ławy.
— Nie zamartwiaj się. Ten artykuł to stek kłamstw — zaczął lekko poirytowanym głosem i
Harry spojrzał na niego, marszcząc brwi. — Przecież oni nie mogą myśleć, że przyłączysz się
do Sam Wiesz Kogo. To jakiś obłęd. On przecież zabił twoich rodziców… przepraszam.
— Nic się nie stało. — Harry wzruszył ramionami. — Poza tym jest mi już obojętne, co inni o
mnie piszą.
— Masz rację, ale zaraz nazywać cię "Księciem Ciemności" czy "Synem Nocy", to lekka
przesada, nie uważasz?
Brunet zachichotał lekko rozbawiony.
— Czy naprawdę to cię nie martwi?
— Nie. — Harry uśmiechnął się demonicznie.
195
— Wiesz, czasami mnie przerażasz. — Ron spojrzał na niego bardzo poważnie. — Na pewno
ten wąż nic nie znaczy?
— Ron! — Rudzielec, aż podskoczył. Za nim stała Hermiona, na której twarzy malowało się
oburzenie. — Co też ci przyszło do głowy? Przecież znasz Harry'ego. Nie mógłby stanąć po
stronie tego mordercy.
— Nie musisz być zaraz zła — odburknął chłopak. — Tylko pytałem.
Brunet nic nie odpowiedział, jedynie posmutniał i spojrzał w kierunku kominka.
— Wystarczy tego — zakomunikowała, widząc, że Harry kompletnie nie zwraca na nich
uwagi. — Ron, powinieneś już być spakowany, jutro po śniadaniu wyjeżdżamy.
— Jestem już spakowany — odparł rudzielec buntowniczo i nagle odwrócił się w kierunku
bruneta. — Może jednak zmienisz zdanie i pojedziesz do Nory?
— Nie tym razem — odrzekł przepraszająco. — Wiesz, że chętnie bym spędził z wami ferie,
ale muszę nadrobić zaległości.
— W porządku, ale jakbyś zmienił zdanie, to powiedz dyrektorowi. Na pewno wymyśli, jak
przetransportować cię do Nory. Wiesz, że u nas jesteś zawsze mile widziany. — Wyszczerzył
się w szczerym uśmiechu.
— Dobrze, będę pamiętał.
— Widziałeś może moją siostrę?
— Tak, wróciła kilka minut temu. Powiedziała, że źle się czuje i musi się położyć.
— Kobiety. — Rudzielec wywrócił oczami i Hermiona posłała mu oburzone spojrzenie.
Harry nie chcąc wdawać się w nadchodzącą dyskusję, wstał szybko z dywanu.
— Idę do dormitorium — odparł, zbierając książki z ławy.
— To nie idziemy dziś do biblioteki? — zapytała zaskoczona dziewczyna. — Myślałam, że
przeszukamy kilka albumów zanim wyjedziemy.
— Zrobimy to po feriach. Jestem dziś wykończony.
— Jak chcesz — odparła.
Harry skinął głową i odprowadzony przez parę zatroskanych oczu, skierował się do
dormitorium. Kolacja miała zacząć się za cztery godziny. Za drzwiami sypialni oparł się o
drzwi i zamknął oczy. Czuł żal do siebie, że okłamał przyjaciół. Odkąd Ron dowiedział się, że
nie pojedzie z nim do Nory, ten wyglądał na dotkniętego tą wiadomością. Harry wiedział, że
sprawił przykrość przyjacielowi, ale jeżeli chciał spotkać się ze Snape'em, to nie miał innego
wyjścia, musiał okłamać go.
196
Snape, ta myśl wywołała w nim podniecenie, a zarazem lekkie zdenerwowanie. Jutrzejszy
wieczór spędzi z mężczyzną, jego nauczycielem eliksirów. Odetchnął głęboko i otworzył
oczy. Oczywiście, jeżeli wcześniej nie stchórzy. Pokręcił głową z rozbawieniem i podszedł do
łóżka. Położył się na brzuch i wpatrzył w okiennice. Na zewnątrz panowała już noc.
W pewnym momencie coś gwizdnęło koło jego ucha, sprawiając, że nagle poderwał się z
łóżka. W powietrzu unosiła się czerwona karteczka. Westchnął z ulgą. To była wiadomość z
biblioteki. Jednak kolor czerwony oznaczał upomnienie. Nie przypominał sobie, aby
przetrzymał jakąś książkę. Zaciekawiony wyciągnął rękę po kawałek pergaminu i otworzył
go. Zmarszczył brwi i po chwili wyciągnął różdżkę.
— Accio książka Wojny stuleci — mruknął i ku jego zaskoczeniu spod łóżka wyfrunęła gruba
książka wprost do jego ręki. — No pięknie. — Spojrzał na okładkę, która wydawała mu się
dziwnie znajoma. — Sądziłem, że już dawno ją oddałem — odparł do siebie.
Czerwona karteczka spłonęła, a Harry usiadł na łóżku i otworzył tom na spisie treści. Jak się
okazało, tematyka dotyczyła najważniejszych wojen, które toczyli czarodzieje. Nigdy nie
przepadał za Historią Magii i już miał odłożyć książkę, gdy dostrzegł interesujący tytuł
rozdziału: Salazar Slytherin — prawda czy mit?
Harry zmarszczył brwi i przewertował kartki księgi, zatrzymując się na wybranym rozdziale.
Po chwili z zainteresowaniem pogrążył się w lekturze.
***
Hogwart, który w czasie nauki szkolnej tętnił życiem i gwarem rozmów oraz śmiechów
uczniów, teraz w okresie ferii zimowych, był nienaturalnie cichym i spokojnym miejscem.
Zamek wydawał się pusty i chłodny, chwilami nawet nieprzyjemny. Większość uczniów
zdecydowała się wyjechać do swoich rodzin, nawet pomimo świadomości sporadycznych
ataków zwolenników Voldemorta, o których pisały wszystkie gazety. Ostatnie doniesienia
zaniepokoiły nawet Snape'a, który miał coraz to gorsze przeczucia. Coś miało się wydarzyć, i
to niedługo. A świadomość, że jego najgorsze przypuszczenia zazwyczaj się sprawdzają, nie
poprawiała mu nastroju. Jednak dziś wieczorem jego umysł nie zaprzątał Voldemort czy
Śmierciożercy. Niespokojne myśli były skierowane raczej na zielonookiego chłopaka, który
od postawienia nogi za murami Hogwartu, stał się on jego największym koszmarem,
utrapieniem i seksownym obiektem pożądania. Niestety tego ostatniego się nie spodziewał i
nie był na to przygotowany.
Severus siedział w fotelu i wpatrywał się w płonący ogień. Po chwili spojrzał na zegar
wiszący nad kominkiem. Kwadrans po dwudziestej pierwszej. Zmarszczył brwi.
To jest kiepski pomysł, przemknęło mu przez myśl. Zdecydowanie najgorsza decyzja, jaką
podjąłem w życiu, westchnął w duchu. Wdawać się w romans z uczniem i to z jakim? Złotym
Chłopcem Gryffindoru. Zwilżył odruchowo wargi, smakując resztki wina, które na nich
pozostały. Przymknął oczy, przywołując wspomnienie ostatniego spotkania i pocałunku,
który nie powinien mieć miejsca. Te usta były tak miękkie, wręcz idealne. Pasja i namiętność,
którą dostrzegł w tych zielonych oczach pozbawiła go kontroli nad własnym ciałem.
Jedwabiście gładka i napięta skóra smakowała młodością i niewinnością. Oblizał wargi, a
jego oczy wypełniły się ogniem na wspomnienie tego, co wydarzyło się później. Chłopak był
tak twardy, że musiał go skosztować, poczuć jego smak w ustach.
197
Przyjemne gorąco rozlało się w jego żyłach. Tak, to był idealny i najszybszy; jeżeli tego
chciał; sposób na rozładowanie napięcia erotycznego. Cóż, wiedział o tym, sam był
nastolatkiem, krótki czas, ale jednak. Tego typu pieszczota mogła stać się istną torturą, która
potrafiła przedłużyć okres oczekiwania na nadejście orgazmu, jak i niezwykle szybkim oraz
skutecznym środkiem na jego wywołanie. I nie ważne, jak bardzo chciał przeciągnąć tamtą
chwilę, to było zdecydowanie nie odpowiednie miejsce na tego typu rzeczy. Uśmiechnął się
do siebie.
Chłopak wydawał się być zszokowany, choć nie odczuł z jego strony żadnych oporów. Tak,
Severusie, tłumacz sobie to jako przyzwolenie, ale dzieciak ma tylko szesnaście lat i
zdecydowanie to nie powinno się wydarzyć, nie w ten sposób. Cichy i irytujący głosik
zabrzmiał mu w głowie. Wziął kolejny łyk wina, aby go zagłuszyć. Podziałało. Seks, to seks.
Uczucie nie ma z tym nic wspólnego. Zresztą nigdy nie angażował się emocjonalnie w żaden
związek i nie zamierzał tego robić tym razem. Nie wolno mu, nie w tej sytuacji, w której się
znajdował. Dla niego seks to był zawsze czysty i nieskomplikowany układ wzajemnych…
korzyści i nie zamierzał tego zmieniać.
Te przerażająco zielone oczy, lśniące pożądaniem i głodem… Potrząsnął głową z irytacji,
zdając sobie sprawę, że fala podniecenia rozlewa się w jego żyłach. W co ja się wpakowałem?
I jak ja teraz spojrzę w oczy Albusowi? Słodki Merlinie, a w dodatku jeszcze Czarny Pan, po
prostu pięknie. Odstawił lampkę z resztą czerwonego wina na blat ławy. Czarny Pan nie
stanowił problemu, zawsze mógł powiedzieć, że uwiódł chłopca, w celu przeciągnięcia go na
ciemną stronę. Ale Albus…
Nagle coś trzasnęło i w kominku pojawił się dyrektor.
— Coś się stało? — zapytał czarodziej, otrzepując swoją szatę z popiołu.
— Nie — odparł zaskoczony mężczyzna, przybierając swoją maskę chłodu i obojętności.
Dumbledore spojrzał na niego z zainteresowaniem i usiadł w fotelu, który przysunął się do
niego.
— Jesteś pewny? Wyglądasz na trochę rozkojarzonego.
Snape wywrócił oczami i wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku.
— Miałem fatalny dzień, najpierw cała ta szopka z wyjazdem uczniów na święta, a ostatnio
jeszcze nasz wampirzy przyjaciel.
— Skoro już o nim wspomniałeś, to mam niezbyt przyjemne wieści.
— Świetnie, jakbyśmy nie mieli wystarczająco dużo złych — mruknął i wyczarował filiżankę
gorącej kawy dla dyrektora. — Więc co się stało? Chyba nikogo nie zaatakował?
— Jeżeli by nawet, to mi o tym nic niewiadomo. — Zmarszczył śnieżnobiałe brwi i na twarzy
starego czarodzieja pojawiło się zatroskanie. — Jestem pewny, że dopóki nikt nie wie kim
jest, to nie ma potrzeby martwić się o bezpieczeństwo uczniów. Gdyby kogoś zaatakował, to
ujawniłby się, a tego przecież nie chce.
198
— Obyś miał rację — odparł, ale bez większego przekonania w głosie. — Więc, w czym tkwi
problem?
Dumbledore odchrząknął i wyciągnął z płaszcza małą fiolkę, w której błyszczały srebrne nici
wspomnienia.
Severus spojrzał na niewielką buteleczką z wyraźnym zaciekawieniem. Dyrektor machnął
różdżką i pojawiła się przed nim myślodsiewna. Umieścił ją ostrożnie na ławie, a następnie
bez słowa zdjął zatyczkę z buteleczki i wspomnienie wpłynęło do płaskiej misy. Srebrne nici
zawirowały i po chwili uspokoiły się. Dumbledore skierował na nie różdżkę, mamrocząc
inkantację.
Następnie Snape, jak i dyrektor nachylili się nad metalową misą.
Z bezkształtnej mgły wyłoniło się pomieszczenie, które wyglądem przypominało recepcję w
przydrożnym i obskurnym motelu. Ciemny i zadymiony dymem z cygar hol, raczej nie
sprawiał dobrego wrażenia. Można nawet powiedzieć, że to miejsce było mroczne i na swój
sposób trochę przerażające.
Przy wąskiej ladzie stał wysoki mężczyzna o bladej, pociągłej twarzy i krótko ściętych
włosach. Rozmawiał z ze starszym, lekko otyłym jegomościem, niechluje ubranym i z
przylizanymi, brązowymi włosami, spiętymi w koński ogon. Recepcjonista lub właściciel
tego motelu podał szczupłemu gościowi klucz i wskazał na schody prowadzące
prawdopodobnie na pierwsze piętro. Szatyn ukłonił się i odwrócił w wskazanym kierunku.
Dopiero teraz Snape mógł wyraźnie dostrzec jego twarz i oczy. Jasno niebieskie oczy,
zupełnie pozbawione emocji. Poczuł zimny chłód wypełniający jego wnętrze. W tym
mężczyźnie było zdecydowanie coś niepokojącego. Tylko nie bardzo wiedział, co to może
być.
Wspomnienie ogarnęła ciemność i rozpłynęło się w postaci srebrnych nici spokojnie
falujących w myślodsiewni.
— Kim on jest? — zapytał, podnosząc wzrok na dyrektora.
— To jest Ivanov Karkowich. Nasz niedoszły nauczyciel Obrony.
Snape zesztywniał i coś ciężkiego zacisnęło się wokół jego gardła.
— Chcesz powiedzieć… — zaczął bardzo ostrożnie i cicho.
— Tak — przerwał mu Dumbledore. — Nauczyciel Obrony przed Ciemnymi Mocami,
którego zatrudniłem, nigdy tu nie dotarł.
— Świetnie. Mamy powtórkę z rozrywki — warknął poirytowanym tonem, przypominając
sobie fałszywego Moody'ego. — Jeszcze tego brakowało. Ta robota jest naprawdę przeklęta.
Wstał z fotela i zaczął chodzić po komnacie, a następnie podszedł do kominka. Opierając się
o niego, skrzyżował ręce na piersi.
Dyrektor tym czasem pozbył się myślodsiewni.
199
— W takim razie, kim on jest?
— Nie wiem, Severusie.
— Mam się dowiedzieć?
— Nie — powiedział stanowczo Albus i spojrzał na niego z powagą. — Tylko ty i ja wiemy,
że nie jest on tym, za kogo się podaje. Niech dalej tak myśli, niech czuje się bezpiecznie i
swobodnie. Jeżeli się dowie, że coś wiemy, to wszyto może się skomplikować. Pogorszymy
jedynie całą sytuację, a nie chcę, aby Voldemort nagle zmienił strategie działania.
— Wiesz, że został tu wysłany, aby pozbyć się chłopaka.
— Tak, wiem — przyznał, poprawiając okulary zsuwające mu się z nosa. — Jednak nie
wykonał jeszcze żadnego ruchu.
— Ale…
— Dobrze wiesz, że mam rację.
— Nie można go po prostu zwolnić? — Mistrz Eliksirów zapytał zrezygnowanym tonem.
— Severusie, już o tym mówiliśmy. — Spojrzał na niego przepraszająco. — Nie mamy
podstaw.
— To, że zaatakował ucznia i pił jego krew nie jest wystarczającym powodem?
— Wiem, że go nie tolerujesz.
Snape prychnął i usiadł ponownie w fotelu, masując skronie. Czuł się zmęczony i
rozdrażniony.
— Harry'emu nic się nie stało — dodał dyrektor. — Gdybym teraz zwolnił Ivanova, to
Voldemort miałby dowód, że zdradziłeś. Jak widzisz, ty jako świadek… to po prostu nie do
przyjęcia.
Snape nic nie odpowiedział. Zmarszczył brwi i spojrzał w ogień.
— Trzymaj wrogów jak najbliżej — odparł do siebie, a następnie jego czarne oczy spotkały
się z jasnoniebieskimi. — Co z prawdziwym Ivonovem? On jest wampirem i nie sądzę, aby
pozwolili mu żyć.
— Niestety nie wiem, ale podejrzewam, że masz rację. Ciała nie ma sensu szukać, bo jak
wiesz, rozpada się po siedemdziesięciu godzinach po zgonie.
— Cholerni krwiopijcy — mruknął Mistrz Eliksirów.
— Severusie, pamiętaj, że nie wszyscy są tacy.
200
— Tak, tak. — Machnął ręką. — Podejrzewam, że oczekujesz ode mnie, abym miał go na
oku?
Dumbledore wstał z fotela i uśmiechnął się lekko.
— Jego i Harry'ego.
Snape nabrał powietrza i odetchnął głęboko.
— Tak, możesz być pewny, że będę miał go na oku, ich obu — odparł stanowczym tonem.
Dyrektor uniósł brwi i jasne iskierki pojawiły się w jego oczach.
— Cieszy mnie to, mój chłopcze — dodał i skierował się do kominka, aby wrócić do swojego
gabinetu.
Severus został sam. Zły i sfrustrowany miał ochotę walnąć w coś lub kogoś zaklęciem
niewybaczalnym. A ku jego wyraźniej irytacji, tym kimś był Albus Dumbledore. Decyzjom,
które podejmował ten stary piernik brakowało sensu i logiki, co doprowadzało Severusa do
szału. Działania Czarnego Pana dały się chociaż racjonalnie wytłumaczyć i przewidzieć,
przynajmniej większość z nich. No oprócz pomysłu przeciągnięcia Pottera na własną stronę.
Już sama ta idea była niedorzeczna i…
Jego myśli przerwało ciche pukanie dochodzące od strony drzwi. Spojrzał natychmiast w
tamto miejsce, a czarne oczy zapłonęły ogniem. Potter…
Drzwi otworzyły się i Harry wszedł do komnaty. Serce przyspieszyło w jego piersi, a oddech
stał się niespokojny. Zielony wzrok chłopaka od razu utkwił w czarnych oczach Snape'a,
których wyraz wywołał w nim niejasne uczucie obawy.
— Może z łaski swojej, pozbędziesz się tej peleryny? — rozległ się chłodny głos jego
nauczyciela.
Harry poczuł, jakby coś wielkiego i zarazem lodowatego zaczęło formować się w jego gardle.
Może to był zły pomysł, nagle przemknęło mu przez myśl, może lepiej byłoby o wszystkim
zapomnieć? Nie, nie mógł się teraz wycofać. Zaszedł zbyt daleko i za bardzo tego pragnął,
aby tak łatwo zrezygnować. Wziąwszy głęboki oddech, zsunął z siebie pelerynę-niewidkę.
— A więc zdecydowałeś się przyjść — odezwał się Snape obojętnym tonem, krzyżując
swoim zwyczajem ręce na piersi.
— Tak.
Starszy czarodziej zacisnął wargi w cienką linię i po chwili wskazał dłonią fotel.
Harry usiadł i poczuł, jak zdenerwowanie wypełnia jego ciało.
Mężczyzna bez słowa podszedł do kominka i wpatrzył się w płonący ogień. Zmarszczył brwi
w zastanowieniu, a w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza.
201
— Tak naprawdę nie wiesz, w co się pakujesz, przychodząc tu. — Cichy głos był pozbawiony
emocji.
— Ta cała dyskusja nie powinna mieć miejsca. Popełniłem poważny błąd, pozwalając, aby to
wszystko zaszło aż tak daleko.
Harry spojrzał na Snape'a z wyraźnym zaskoczeniem i niedowierzaniem. Nie takiej reakcji
oczekiwał. W pierwszej chwili miał ochotę wybuchnąć, ale w następnej stwierdził, że byłoby
to zbyt dziecinne i głupie, a on przecież chciał, aby ten mężczyzna traktował go jak
dorosłego. Przecież dostał przyzwolenie na podjęcie decyzji. Więc, na Merlina, o co mu
znowu chodzi? Wziął głęboki i uspokajający oddech. Poczuł, jak jego mięśnie rozluźniają się
i napięcie, które towarzyszyło mu od momentu wejścia do tej komnaty, opuszcza go
całkowicie.
— Pozwolił mi pan podjąć decyzję i ją podjąłem. Miałem wystarczającą ilość czasu, aby to
dobrze przemyśleć — odezwał się po chwili bardzo ostrożnie. — Chcę tego tak samo jak pan,
profesorze.
Snape odwrócił się do chłopaka i posłał mu lodowate spojrzenie.
— Potter… — zaczął, ale zawahał się i zamilkł.
— Już się zdecydowałem, profesorze.
Mistrz Eliksirów zacisnął dłoń na kamiennej półce nad kominkiem.
— W takim razie, żeby sytuacja była jasna — zaczął bardzo powoli, ważąc każde
wypowiedziane przez siebie słowo. — Nie mam zwyczaju angażować się w jakikolwiek
związek i nie zamierzam tego zmieniać. To układ, panie Potter, a mówiąc jaśniej,
niezobowiązujący seks. Jeżeli jednak liczysz na coś więcej, to równie dobrze możemy
zakończyć rozmowę już teraz i zapomnieć, że w ogóle miała ona miejsce.
Harry zagryzł zęby z irytacji. Snape był naprawdę cholernym draniem. Coś więcej?
Oczywiście, że oczekiwał czegoś więcej, chciał… Niech go jasny szlag! Przeszło mu przez
myśl. Czy jemu naprawdę chodzi tylko o seks? Zawahał się, a po chwili lekko uśmiechnął.
Dobrze, widocznie nie można mieć wszystkiego naraz, pomyślał, wstając z fotela. Podszedł do
mężczyzny.
— Zgadzam się na ten układ i wszystko, co się z nim wiąże — odparł pewnie, choć tak
naprawdę czuł zupełnie co innego. Jednak nie mógł stracić tej szansy, bo doskonale wiedział,
że drugiej takiej już nie dostanie. — Więc, co pan na to, profesorze?
Oblizał prowokująco górną wargę.
Snape zacisnął usta w cienką linię, a następnie pokręcił głową z rezygnacją.
— Jesteś naprawdę irytującym i upartym bachorem — odrzekł chłodno, ale jego czarne oczy
wypełniły się ogniem.
202
— Przyjmuję to za "tak". — Gryfon uśmiechnął się i podszedł do mężczyzny. Wspiął się na
palcach i musnął jego wargi swoimi.
Snape odwzajemnił pocałunek. Był on delikatny, subtelny, pomału przerodził się w bardziej
namiętny, potrzebujący.
— Będę tego żałował — wymamrotał po chwili w ucho chłopaka, łapiąc oddech. Przyciągnął
Gryfona do siebie i odpiął jego koszulę przy kołnierzyku. — Obaj będziemy — dodał,
zsuwając usta na odsłoniętą teraz szyję i smakując ją centymetr po centymetrze.
— Być może — przyznał cicho Harry. Jego oddech stał się niespokojny, a dłonie zacisnął na
ramionach mężczyzny. — Ale nie teraz.
Kolejną rzeczą, jaką chłopak zarejestrował, był fakt, że jakimś sposobem znalazł się w
znajomo wyglądającej sypialni.
— Spokojnie — wyszeptał Snape z lekkim rozbawieniem do ucha Gryfona, którego dłonie
niecierpliwie starały się rozpiąć czarną szatę. — Robisz to po raz pierwszy.
To nie było pytanie i Harry westchnął, rumieniąc się przy tym nieznacznie. To wystarczyło za
odpowiedź.
Snape uniósł kącik ust.
— Kto by pomyślał, że jeszcze nikt nie zdołał usidlić naszego Złotego Chłopca — odparł z
sarkazmem. Gryfon spojrzał na niego z irytacją i oburzeniem. — Cóż, zawsze jest ten
pierwszy raz — dodał mężczyzna i w jego ręce pojawiła się różdżka.
Harry zadrżał.
— A jeżeli sądziłeś, że ci go ułatwię, to byłeś w błędzie. — Lekki uśmiech pojawił się na
twarzy Snape'a, a w odczuciu Harry'ego, nie wróżył on nic dobrego. Koniec różdżki bardzo
powoli przesunął się wzdłuż guzików jego białej koszuli, odpinając je jeden po drugim. —
Ściągnij ubranie — rozkazał niskim głosem i Gryfon poczuł, jak krew w jego żyłach
zapłonęła. — Chcę cię widzieć.
Po tych słowach oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
Harry wstrzymał na moment oddech. Sięgnął do pozostałych guzików, odpiął je i zsunął
powoli koszulę z ramion. Upadła na podłogę. Podniósł zielony wzrok na Snape'a. Mężczyzna
śledził każdy jego najmniejszy ruch. Harry prawie to czuł. To mroczne, przyprawiające o
dreszcze spojrzenie, wędrujące wzdłuż klatki piersiowej i zatrzymujące się na zamku od jego
dżinsów. Rozpiął spodnie, po czym pozbył się ich. Gdy jednak jego drżące dłonie zsunęły się
do paska bokserek, zawahał się. To było irracjonalne uczucie. Przecież Snape już widział go
nagiego, a nawet… zarumienił się, na myśl o ustach mężczyzny na swoim członku. No tak,
ale wtedy to było takie nagłe i obaj byli wzburzeni, że nie zastanawiał się nad tym. To był
impuls, nagła potrzeba rozładowania napięcia i gniewu.
203
Teraz była to świadoma decyzja. Podniósł pytający i lekko zażenowany wzrok na Mistrza
Eliksirów i w tej chwili zdał sobie sprawę, że jest całkiem nagi, a różdżka Snape'a jest
skierowana w jego kierunku.
— Czyżby niepewny swojej decyzji? — spytał mężczyzna jedwabistym głosem, przerywając
ciszę. Następnie podszedł do chłopaka i końcem różdżki podniósł jego podbródek, aby
spojrzeć w jego oczy. Były piękne. Wypełnione fascynacją i pożądaniem. Obawą, ale nie
strachem. Raczej wstydliwym wahaniem, zwyczajną młodzieńczą niewinnością.
— Jestem pewny — odparł Gryfon z wyraźną determinacją.
— To dobrze, bo teraz jesteś w mojej władzy.
— Co tylko zechcesz — wyszeptał chłopak, gdy ciepły oddech połaskotał jego skórę.
Wanilia, uśmiechnął się do siebie. Ten lekko słodki zapach był tak znajomy, że Harry
odprężył się całkowicie, a jego ciało zaczęło wypełniać podniecenie. Tęsknił za tym
zapachem, za bliskością mężczyzny.
Przymknął oczy.
— Będziesz prosił… — wymruczał Snape przy jego uchu i przełożył koniec różdżki do szyi
Gryfona, stając tuż za nim. Harry zadrżał, czując dziwne, ale przyjemne ciepło rozchodzące
się po jego ciele w miejscu, gdzie różdżka dotykała jego skóry. — …żebym cię dotykał. —
Jej koniec, bardzo powoli wędrował wzdłuż jego prawego boku i niewiele powyżej pasa,
zjechał na brzuch. Harry zadrżał i cichy jęk wydostał się z jego gardła. Słodki Merlinie, co to
za zaklęcie, przemknęło mu przez myśl, gdy dreszcz przyjemności przeszył go w pachwinie i
podążył do pełnej już erekcji. — Będziesz błagał o więcej, a mnie będzie to sprawiało
prawdziwą przyjemność. Wierz mi, zajmę się tobą w taki sposób, na jaki zasługujesz.
Harry wstrzymał oddech, gdy różdżka ominęła jego nabrzmiałego penisa i zatrzymała się na
wewnętrznej stronie uda. Biodrami odruchowo chciał podążyć za źródłem przyjemności, ale
zaklęcie ku jego niezadowoleniu zostało przerwane.
Mistrz Eliksirów stanął przed Gryfonem i chłopak dostrzegł, że wpatrzone w niego
obsydianowe oczy płonęły z pożądania i głodu. Harry nabrał powietrza. Przed nim stał
mężczyzna, ale bynajmniej nie przypominał jego byłego nauczyciela eliksirów. Snape nie
spuszczając wzroku z zielonych i lśniących oczu chłopaka, bez słowa machnął różdżką i
drzwi do sypialni zatrzasnęły się, a światło w komnacie natychmiast przygasło.
Harry z wrażenia nawet nie zdążył zareagować, gdyż po chwili jego wargi zostały
zmiażdżone w gorącym i piekącym pocałunku. Jednak nie przeszkadzała mu ta dzikość, zdał
sobie sprawę, że sprawia mu to nawet przyjemność, właśnie w ten sposób. Syknął, gdy
mężczyzna przygryzł jego dolną wargę, i poczuł smak własnej krwi w ustach. Ogień w jego
żyłach zapłonął ze zdwojoną siłą. Rozchylił wargi, pozwalając na głębszą penetrację, i
zatracił się całkowicie w odurzającym pocałunku. Zarzucił swoje ramiona na szyję Snape'a,
przyciągając go bliżej.
Dobiegł go dźwięk upadającej na posadzkę różdżki.
Jęknął w te spragnione usta, gdy prawa dłoń mężczyzny wsunęła się w jego włosy i zacisnęła
204
na czarnych kosmykach, a lewa podążyła od szyi, kierując się w stronę mostka. Następnie
chłodne palce podrażniły brodawkę, sprawiając, że ta stwardniała, a delikatne muśnięcie
brzucha i zatrzymanie dłoni na pasie chłopaka, wywołało napięcie wszystkich jego mięśni.
Harry wsunął dłoń we włosy mężczyzny i przywarł do jego ciała swoim.
Snape nagle przerwał pocałunek, chowając twarz w zagłębieniu szyi chłopaka i starając się
złapać oddech.
Harry jęknął, gdy dłoń z jego biodra zsunęła się na pośladek i lekko zacisnęła na nim. —
Chcesz zapomnieć, panie Potter? — Jedwabisty i przyprawiający o dreszcze głos zabrzmiał
tuż koło jego ucha, a druga ręka mężczyzny przemierzała długość kręgosłupa, zatrzymując się
na kości krzyżowej.
— Och, proszę — wyszeptał Harry.
Snape nachylił się w stronę chłopaka i chwytając go w pasie, miękko opadł z nim na łóżko,
przykrywając Gryfona swoim ciałem.
Młody czarodziej jęknął, gdy otarł się o materiał szaty Snape'a. Nie był on szorstki, raczej
miękki i chłodny. Jednak pomimo wyraźnej przyjemności, którą dostarczył mu kontakt z
materiałem, pragnął poczuć to, co on skrywał. Ciepło rozlało się w jego żyłach, gdy wargi
mężczyzny zsunęły się na jego szyję. Gorące i spragnione badały każdy centymetr napiętej i
rozpalonej skóry. Harry czuł, że zapada się w miękkość łóżka. Zupełnie jakby spadał z bardzo
wysoka, ale ze świadomością bezpiecznego lądowania. To było niesamowite uczucie. Wygiął
się w łuk, gdy ciepły oddech podrażnił jego sutki, a gorący język lekko trącił stwardniałą
brodawkę.
— Proszę — wymamrotał Harry w jego usta.
— Prosisz, o co?
— Chcę cię dotykać… poczuć.
Snape powstrzymał drobne dłonie, które rozpoczęły wędrówkę po jego klatce piersiowej i
właśnie pomału, niczym wąż, skradały się w kierunku drobnych guzików czarnej szaty.
— Cierpliwość nie jest twoją najmocniejszą stroną, prawda? — wymruczał zmysłowo,
pieszcząc palcami miejsce poniżej pośladka chłopaka.
Harry szarpnął się desperacko i wsunął biodro między uda mężczyzny, ocierając się swoją
erekcją o wypukłość w spodniach Snape'a.
— Głupi dzieciak — warknął mężczyzna, chwytając biodra Gryfona, aby je unieruchomić. —
Powinienem przywiązać cię do łóżka. Może to by trochę ochłodziło twój nieokiełznany
temperament.
— Więc dlaczego tego nie zrobisz? — Harry oblizał zmysłowo wargi, na myśl o byciu
przywiązanym do łóżka Severusa Snape'a. Ta wizja była bardzo, ale to bardzo podniecająca.
Jęknął cicho.
205
— Kusząca propozycja, panie Potter — wymruczał i ukąsił chłopaka w szyję. — Jednak w tej
chwili mam ochotę na coś zupełnie innego.
Wstał z łóżka i zaczął się rozbierać. Harry z fascynacją przyglądał się dłoniom mężczyzny,
które płynnymi ruchami pozbywały się szat. Wstrzymał oddech, gdy Snape stanął przed nim
całkiem nagi i podniecony. Chciał dotknąć tego ciała i poczuć je na sobie. Zsunął się na brzeg
łóżka. Wyciągnął rękę i poprowadził ją wzdłuż wąskiej klatki piersiowej w kierunku brzucha
mężczyzny. Jego skóra była blada i naznaczona kilkoma jaśniejszymi bliznami. Z czułością
przesunął palce wzdłuż linii ciemniejszych włosów, prowadzących do podbrzusza. Zagryzł
dolną wargę, gdy jego dłoń trąciła nabrzmiałą męskość. Z wyraźnym wahaniem zawinął
wokół niej palce, ale nie poruszył się. Czuł, jak ciepła twardość drży pod jego dotykiem.
Podniósł zielony wzrok na mężczyznę. Te czarne i wypełnione żądzą oczy, patrzyły na niego.
— Połóż się na brzuchu — rozległ się lekko ochrypły głos.
Harry po chwili konsternacji zarumienił się, gdy dotarł do niego sens słów Snape'a. Czując
niewielkie zażenowanie, wykonał polecenie. Łóżko się ugięło, chłopak zamknął oczy. Ciepły
oddech połaskotał jego kark, a delikatny dotyk dłoni nieznacznie go odprężył. Te doskonałe
palce przesuwały się powoli po jego plecach w niezwykle pobudzającym masażu. Harry
jęknął cicho, gdy dotarły do kości krzyżowej i pieściły tamto miejsce o wiele dłużej i
intensywniej. Zaczął się wić pod tym dotykiem, za każdym razem, kiedy zjeżdżały na jego
pośladki.
Zadrżał, gdy jeden z palców ostrożnie podrażnił wrażliwe wejście. Gorąco wypełniło jego
ciało, i wygiął się kierunku dłoni Severusa. Krzyknął, gdy poczuł, jak ten sam palec wślizguje
się w niego. Nie gwałtownie, ale pewnie.
— Rozluźnij się — wymruczał mężczyzna do jego ucha. Nachylił się i pocałował go w kark.
— Proszę — jęknął błagalnie, wyginając się w łuk.
— O co prosisz? — wyszeptał Snape, zsuwając wargi między łopatki chłopaka i przebiegając
językiem wzdłuż kręgosłupa. — Tego chcesz?
Wsunął drugi palec.
— Merlinie… — Harry otworzył oczy, które zapłonęły ogniem. Snape uśmiechnął się do
siebie i przyspieszył ruchy swoich palców. Gryfon zaczął wić się pod jego ciałem, aby
pochłonąć te cudowne palce. Pragnął, aby wniknęły głębiej i wypełniły go całkowicie.
Wargi mężczyzny zatrzymały się w okolicy kości krzyżowej.
Harry jęknął cicho, zaciskając palce na pościeli.
— Zrób to wreszcie — warknął z wyraźną irytacją i dobiegł go cichy śmiech Snape'a.
Palce wycofały się i Gryfon poczuł, jak jego ciało zostaje przykryte przez inne, równie
rozpalone i potrzebujące. Po chwili wstrzymał oddech. Coś gorącego i o wiele większego
206
zaczynało go wypełniać. Odruchowo zacisnął pośladki i dobiegł go cichy jęk Snape'a,
mężczyzna za nim znieruchomiał.
— Merlinie, odpręż się — wysapał z trudem, chwytając biodra Gryfona.
Harry szarpnął się, czując, jak został wypełniony całkowicie przez jedno szybkie pchnięcie.
Ciepły oddech podrażnił jego ucho, a po chwili język pieścił szyję. Poruszał się wolnymi i
zmysłowymi ruchami. Oddech Harry'ego przyspieszył, a serce niespokojnie tłukło się w
piersi. Był podniecony do granic wytrzymałości.
— Błagam, rusz się — wymamrotał chłopak w poduszkę, wijąc się pod ciałem Snape'a.
Nie musiał długo czekać. Biodra mężczyzny zaczęły się pomału kołysać i zataczać okręgi.
Harry jęczał i wił się, zaciskając palce na pościeli. Te wolne i opanowane ruchy
doprowadzały go do szału, gdyż jego własne opanowanie już dawno się ulotniło i pragnął
desperacko spełnienia. Więc, gdy Snape uniósł się i wszedł w niego głębiej, krzyknął z
przyjemności rozchodzącej się w jego ciele. Poczuł rękę, która uniosła jego biodra, i doszedł
po kilku szybszych pchnięciach. Wygiął ciało w łuk i opadł bezwładnie na łóżko. Czuł, jak
pod wpływem wszechogarniającego orgazmu jego mięśnie zaciskają się wokół męskości
mężczyzny. Ten jęknął i wszedł w niego kilkoma ostrymi ruchami, zadrżał i opadł na ciało
chłopaka, oddychając ciężko. Gryfon poczuł przyjemne ciepło rozlewające się w jego ciele.
Zamknął oczy. Pragnął tak zostać. W tym miejscu i z tym mężczyzną, na wieczność.
— Jestem pod wrażeniem, że tyle wytrzymałeś — wymruczał mrocznie mężczyzna do jego
ucha i pocałował go w zagłębienie szyi.
— Nawet nie wiesz, ile mnie to kosztowało — wydusił lekko ochrypłym głosem. — Merlinie,
to było… cholernie dobre.
— Elokwentny jak zawsze — odparł Snape i Harry poczuł, jak wargi mężczyzny układają się
w lekki uśmiech.
Snape zsunął się ostrożnie z Gryfona i Harry przekręcił się, aby spojrzeć w te czarne oczy.
Całe jego ciało płonęło, a policzki miał zarumienione.
— A nie było? — zapytał z figlarnym błyskiem w zielonych oczach i wyszczerzył się w
uśmiechu.
— Potter, jesteś naprawdę…
— Irytujący, wiem. — Chłopak wywrócił oczami i opadł na poduszki z lekko zasępioną miną.
Dobiegło go ciche westchnienie.
— Było lepiej, niż się spodziewałem.
— To jest komplement?
Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem.
207
— Na to wygląda — odparł lekko sfrustrowanym tonem. — A teraz idź spać, o piątej musisz
wrócić do siebie.
Harry przysunął się niepewnie do mężczyzny i oparł głowę na jego klatce piersiowej.
Odprężył się, gdy został otoczony ramieniem, a palce Snape'a wsunęły się w jego włosy,
delikatnie przeczesując wilgotne od potu kosmyki. Gryfon zamknął oczy i zasnął po kilku
minutach. Jego oddech był spokojny, a na twarzy błąkał się delikatny uśmiech.
Snape w milczeniu obserwował śpiącego chłopca. W jego spojrzeniu pojawił się ogień, a
źrenice zwęziły się nieznacznie. Zmarszczył brwi. Już nie było odwrotu. Doskonale zdawał
sobie sprawę, że tak naprawdę to tylko on ponosi winę za to, co się stało. Jest dojrzałym i
rozsądnym mężczyzną; a przynajmniej tak do niedawna sądził; w dodatku jest nauczycielem,
a Potter jest uczniem i jeszcze dzieckiem, a raczej młodzieńcem i to niepełnoletnim. Jeżeli
ktokolwiek tu zawinił i poniesie konsekwencje tej nocy, to będzie właśnie on — Severus
Snape. Dyrektor może go wyrzucić z Hogwartu, a nawet wsadzić do Azkabanu na długie lata.
Jednak teraz jakoś mu to nie przeszkadzało. Harry James Potter, pomyślał i uśmiechnął się
do siebie ironicznie, w moim łóżku, kto by pomyślał. Wyciągnął dłoń, aby odgarnąć włosy,
które opadały na czoło Gryfona. Nawet w przytłumionym świetle widać było jasną bliznę w
kształcie błyskawicy. Delikatnie, aby nie obudzić śpiącego chłopca, przesunął palcami wzdłuż
znaku, przyglądając się mu z pewną fascynacją, ale i smutkiem. Harry zmarszczył brwi,
wykrzywiając usta w lekkim grymasie. Snape nie mógł stwierdzić czy to z bólu, czy może z
odruchowej niechęci do dotykania tego miejsca.
Zabrał rękę.
— Nie uciekniesz od tego, Potter — wyszeptał cicho. — Nieważne, jak bardzo byś tego
pragnął, to już na zawsze pozostanie w tobie.
Odruchowo spojrzał na swoje lewe przedramię, na którym widniał Mroczny Znak, piętno
Czarnego Pana. Przesunął ostrożnie palcami po wytatuowanym wężu wychodzącym z
czaszki. Zadrżał i przymknął oczy. Czuł moc, którą doskonale znał. Teraz była spokojna,
uśpiona, ale tylko do czasu kolejnego spotkania. Mężczyzna był tego świadomy.
— I nie chodzi tu o Znak… — dodał po chwili niezwykle miękko, a w jego oczach pojawił
się dziwny, wręcz niepokojący blask.
***
W pokoju wspólnym Gryffindoru nie było nikogo. W komiku palił się ogień, a w powietrzu
unosił słodki zapach lawendy. Harry sięgnął ręką w kierunku szklanki z sokiem
pomarańczowym. Napił się trochę i odstawił napój z powrotem na ławę, pogrążając się w
czytanej lekturze. Przewrócił kartkę i zmarszczył brwi. Z westchnieniem odłożył książkę na
blat ławy i zamknął na moment oczy, aby oczyścić umysł i rozluźnić się. Po chwili poczuł,
jak zapada się w miękki fotel, w którym siedział, a następnie powietrze zaczęło falować
wokół niego, poruszając jego szatą i kosmykami czarnych włosów.
Uśmiechnął się.
Magia przepływała przez niego i to on nadawał jej kierunek. Czuł to. Był świadomy kontroli,
208
jaką nad nią miał. Powietrze zdawało się wypełniać nią. Harry otworzył oczy i wszystko się
uspokoiło.
— Accio poduszka — wyszeptał, wyciągając dłoń, i przedmiot natychmiast skierował się do
jego ręki. Odrzucił go ponownie na kanapę i spojrzał na koniec pokoju, gdzie stała niewielka
komoda, wykonana z czarnego drzewa i ozdobiona żelaznymi wzorami. Wydawała się dość
ciężka. — Wingardium Leviosa.
Komoda drgnęła i uniosła się swobodnie w powietrze. Przeleciała przez pomieszczenie dwa
razy i Harry postawił ją ponownie na swoim miejscu.
— Wystarczy rozgrzewki — powiedział do siebie. — Teraz czas na coś trudniejszego.
Wstał z fotela i wziął porcelanową wazę z podłogi. Ustawił ją na ławie i odsunął się trochę.
— Expelliarmus — krzyknął zbyt głośno, gdyż waza z ostrym trzaskiem uderzyła w ścianę
naprzeciwko, rozsypując się w drobny mak.
Harry zachwiał się i upadł na podłogę, łapiąc z trudem oddech. Czuł miażdżący ból w
piersiach, a przed oczami robiło mu się ciemno. Trwał w takiej pozycji przez kilka minut. Ból
zelżał, a powietrze swobodnie zaczęło napływać do jego płuc. Chwycił się oparcia fotela i
ostrożnie podniósł, niewielkie dreszcze przeszyły jego ciało. Przynajmniej nie straciłem
przytomności, jak ostatnio, pomyślał nad wyraz optymistycznie, starając się oddychać równo i
spokojnie. Coś ciepłego ściekło mu na wargi. Przesunął palcami po ustach. Krew, po prostu
pięknie. Wyciągnął chusteczkę z kieszeni szaty i przyłożył sobie do nosa, aby zatamować
niewielki krwotok. Po chwili krwawienie ustało.
Wziął do ręki różdżkę i skierował ją na wazon. Prostym zaklęciem Reparo naprawił rozbite
naczynie. Był zbyt wyczerpany, aby to zrobić magią bezróżdżkową. Poza tym nie chciał
ryzykować omdlenia, gdyż wolał się nie znaleźć w Skrzydle Szpitalnym. Nie miał ochoty na
żadne wyjaśnienia. Nikt nie powinien wiedzieć, że w tajemnicy zajmuje się tą dziedziną
magii. Przynajmniej na razie. Kto wie, może mu się jeszcze to do czegoś przydać.
Dodatkowych umiejętności nigdy za wiele. Nie miał zamiaru zginąć przy kolejnym spotkaniu
z Voldemortem, a jeżeli już do tego dojedzie, to zabierze go ze sobą. Usiadł w fotelu i wziął
szklankę z sokiem. Napił się trochę i wpatrzył w ogień w kominku. Na jego twarzy pojawił
się niewielki uśmiech. Tak, nie zamierzał zginąć. Nie teraz, kiedy jest szczęśliwy.
Zamknął oczy i oparł się w fotelu. Przywołał w umyśle wspomnienie wczorajszej nocy, była
ona cudowna. Nigdy się nie czuł tak wspaniale, tak bezpiecznie. Te dłonie, usta i ciepło
mężczyzny leżącego przy nim… Nie mógł go stracić.
Nagle syknął z bólu, który wypełnił jego głowę. Szklanka z sokiem wypadła mu z ręki.
Snape z cichym trzaskiem aportował się w miejsce, gdzie miało odbyć się kolejne spotkanie
zwolenników Czarnego Pana. Znalazł się dokładnie naprzeciwko niewielkiego budynku,
który z wyglądu przypominał stary i opuszczony ośrodek sportowy. W zasięgu
kilkudziesięciu kilometrów nie było żadnych zabudowań, jedynie trochę gruzu i złomu,
przykrytego grubą warstwą śniegu. Czarny Pan miał upodobanie do takich miejsc, a mugolska
dzielnica zapewniała świetne schronienie. Snape poprawił płaszcz, aby ochronić się przed
209
mroźnym wiatrem, i skierował swoje kroki w kierunku schodów prowadzących do głównego
wejścia budynku.
Wewnątrz hali znajdowało się duże pomieszczenie. Za pomocą magii było rozświetlone
płomieniami z licznych pochodni, umieszczonych na bocznych ścianach, z których
odchodziła farba i sypał się tynk. Snape strzepał śnieg ze swojego płaszcza i ruszył w
kierunku jednego z filarów, podtrzymujących całą tę mizernie wyglądającą konstrukcję. W
głębi ducha dziwił się, że ten budynek jeszcze się nie zawalił. Być może to było wynikiem
działania niewielkiej ilości magii, którą wyczuwał w tych starych murach.
Rozejrzał się ostrożnie po pomieszczeniu.
Wszyscy Śmierciożercy, z tych najbardziej zaufanych, już się pojawili i zajęli swoje miejsca
w kręgu. Mężczyzna zmarszczył brwi, ku jego zaskoczeniu spotkanie już trwało. Oparł się o
filar i zdecydował zostać w tym miejscu, aby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Nagle krew w jego żyłach na moment zastygła. Na drugim końcu sali dostrzegł Czarnego
Pana, który wyraźnie był pochłonięty rozmową z kilkoma Śmierciożercami. Mroczny
czarodziej wydawał się być zniecierpliwiony.
Snape wstrzymał oddech.
Przesiąknięte czerwienią ślepia mrocznego czarodzieja wpatrywały się w niego intensywnie.
Mistrz Eliksirów skinął głową w geście szacunku i powitania, ale gdy ponownie podniósł
wzrok, Czarny Pan znów był zajęty rozmową. Snape dostrzegł, jak jeden ze Śmierciożerców
upadł na kolana przed wyciągniętą w jego kierunku różdżką. Na twarzy Voldemorta malował
się gniew.
— Ty będziesz następny — odezwał się chłodny i pełen zadowolenia głos tuż koło niego.
— Mnie ciebie też miło widzieć, Bell — odparł cicho Snape.
— Jak tam nasz Złoty Chłopczyk? Już ci uległ?
— Bell — warknął niezwykle niebezpiecznie.
Czarownica zachichotała demonicznie.
— Severusie, nie bądź taki samolubny. Powiedz, jak to jest pieprzyć zbawcę świata
czarodziejskiego? Niszczyć jego niewinność?
— Ostrzegam cię, Bell — wysyczał mężczyzna.
— Jest tak młody i niedoświadczony, to musi być dla ciebie ogromne poświęcenie, a może się
mylę? — Przysunęła się do Snape'a. — Może sprawia ci to przyjemność?
— Wystarczy. — Płynnym ruchem chwycił czarownicę za ramię i stanął za nią.
Bell poczuła, jak koniec różdżki wbija się jej w bok.
— Nie odważysz się — odparła chłodno.
210
— Na twoim miejscu bym raczej nie sprawdzał — wyszeptał jej jedwabiście do ucha.
Kobieta syknęła, czując lekki ból rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa. Wyrwała się
gwałtownie z uścisku Mistrza Eliksirów.
— Jeszcze popełnisz błąd, Snape — warknęła przez zęby. — A wtedy zapłacisz mi za
wszystkie upokorzenia.
Odwróciła się i odeszła, kierując się bliżej środka sali. Snape założył maskę i poprawił kaptur.
Jego zainteresowanie przykuło poruszenie wokół Czarnego Pana. Następnie dostrzegł
Glizdogona, który wchodził do pomieszczenia, szarpiąc się z jakąś dziewczyną... mugolką…
— Co ci tyle zajęło? — warknął Voldemort.
— Panie, opierała się.
Voldemort spojrzał na swojego sługę, a następnie na młodą i drżącą ze strachu dziewczynę.
Mogła mieć najwyżej siedemnaście lat, a może osiemnaście. Była zgrabna, ale o przeciętnej
urodzie. Długie i kruczoczarne włosy opadały jej swobodnie na ramiona, a w równie
ciemnych oczach był dostrzegalny strach.
— Zaskakujące, że nawet ze zwykłą mugolką nie potrafisz sobie poradzić — zakpił mroczny
czarodziej i chwycił przerażoną dziewczynę za ramię, odwracając ją twarzą do siebie.
Glizdogon wycofał się szybko w kierunku jednego z filarów, aby z bezpiecznej odległości
przyglądać się dalszemu rozwojowi wydarzeń.
— Urocze stworzenie — odparł miękko Voldemort. — Jeżeli będziesz grzeczna i… uległa —
wyszeptał jej do ucha, dotykając wargami jej szyi. — nie potrwa to długo.
Zacisnął dłoń na przedramieniu dziewczyny i ta syknęła z bólu. Szarpnęła się gwałtownie i
wyrwała z uścisku. Jednak nie była w stanie uciec, gdyż została unieruchomiona zaklęciem.
— Nieładnie — odparł z lekkim rozbawieniem Voldemort, podchodząc do dziewczyny i
stając za nią. Zsunął dłoń z szyi, a następnie skierował swoje długie i lodowate palce do
guzików zielonej bluzki, odpinając je. — Trzeba cię nauczyć pokory — syknął, gwałtownie
rozrywając materiał. Pozostałe guziki z brzdękiem potoczyły się po posadzce. Dziewczyna
była zbyt przerażona, aby się odezwać czy krzyczeć. Przypominała zlęknioną łanię, która
wpadła w sidła, z których nie było drogi ucieczki. — Podejdź tu, chłopcze.
Z kręgu wystąpiła niska postać, ubrana w czarny płaszcz i z kapturem naciągniętym na głowę.
Uklękła na jedno kolano przed Voldemortem, schylając nisko głowę.
Snape zmarszczył brwi, miał uczucie, że coś się zaraz wydarzy.
— Ściągnij kaptur — powiedział chłodnym głosem Voldemort i chłopak wykonał polecenie.
Lodowaty chłód przeszył ciało Snape'a.
211
Draco, niech to szlag, przemknęło mu przez myśl. Głupi i bezmyślny gówniarz. Snape był
wściekły. Teraz już doskonale wiedział, co się stanie. Poczuł coś na kształt zawiedzenia i
rozczarowania. Świetnie, po prostu wspaniale, pomyślał z irytacją. Teraz czekało go
przedstawienie, na które nie miał najmniejszej ochoty, zwłaszcza, że brał w nim udział jego
wychowanek. Inicjacja na Śmerciożercę. Jak on nienawidził tych spotkań. Teraz dzieciak
zostanie poddany próbie, a jeżeli ją przejdzie, to stanie się jednym z popleczników Czarnego
Pana. Jeżeli jednak zawiedzie, będzie martwy. W głębi ducha Mistrz Eliksirów właśnie tego
ostatniego życzył chłopakowi. Śmierć na pewno była lepsza od wypalonego Mrocznego
Znaku na przedramieniu. Piętna, które pozostaje już na całe życie.
Chłopak nie miał jeszcze maski na twarzy. Kandydaci na Śmierciożerców nigdy jej nie mają.
Czarny Pan lubił widzieć emocje swoich nowych sług, nie tylko odczytywać ich myśli. Oczy
są o wiele wymowniejsze niż umysł. Czarny Pan to wiedział. To była jedna z przydatnych
umiejętności, których nauczył się od niego Snape. Nie tylko do perfekcji odczytywał emocje
innych, ale i potrafił maskować swoje własne. Ta zdolność już nie raz ratowała mu życie.
Spojrzał na twarz Draco. Dlaczego musiało do tego dojść? Dlaczego ten głupi gówniarz nie
potrafi uczyć się na błędach swojego ojca?
Twarz chłopaka była poważna, ale oczy go zdradzały. Szare i zimne były teraz wypełnione
oczekiwaniem i podekscytowaniem, zmieszanym z ciekawością. Bladość jego policzków i
niewielkie drżenie rąk zdradzały strach. Jednak nie przed tym, co miało się wydarzyć, ale
przed samym mrocznym czarodziejem. Snape nie musiał używać Legilimencji, ani patrzyć na
klęczącego chłopaka, aby to wiedzieć. On wtedy czuł to samo. Obawę przed rozczarowaniem
Czarnego Pana i odrzuceniem. Tego się nie zapomina. Te uczucia wracają zawsze, gdy jest
się świadkiem nadawania Mrocznego Znaku.
Snape zacisnął dłoń na różdżce, gdy jego myśli powróciły do tamtego dnia, i poczuł
obrzydzenie do samego siebie. Tamte oczy, ciemnozielone… Z każdym kolejnym zaklęciem
torturującym stawały się coraz bardziej pozbawione emocji, aż zanikły zupełnie i wypełniły
się pustką, nicością…
Głośny krzyk wybudził Mistrza Eliksirów z zamyślenia i mężczyzna spojrzał na leżącą na
posadzce dziewczynę. Bezbronną i przerażoną.
Młody Malfoy stał nad nią z wyciągniętą różdżką i z fascynacją malującą się na jego bladej
twarzy. Zadawanie bólu wyraźnie sprawiało mu przyjemność. W tym momencie był tak
bardzo podobny do swojego ojca.
Kolejne zaklęcie.
Tym razem dziewczyna zwinęła się w kłębek pod wpływem bólu i zacisnęła zęby, aby nie
krzyczeć. Cierpiała, zdradzały to jej oczy. Zielone… Nie. Potrząsnął głową. Ona ma czarne,
jej są czarne. Które to już zaklęcie? Drugie, trzecie, a może szóste? Po którym z kolei
krzyknęła? Snape nie był pewny. Spojrzał po zebranych Śmierciożercach, którzy w milczeniu
przyglądali się temu przedstawieniu. Zupełnie jak posągi, rzeźby wykute w czarnym
marmurze o białych twarzach bez wyrazu. Maskach obojętności, za którymi skrywały się
prawdziwe emocje. Jeżeli one jeszcze tam były…
Spojrzał ponownie na torturowaną i wyczerpaną dziewczynę. Jej oczy... Nadal walczyła. To
212
było tam, w tej czerni. Poczuł coś w rodzaju współczucia, a nawet litości. Uparta dziewczyna,
pomyślał ze smutkiem. Poddaj się, przestań walczyć. W przeciwnym razie to się nie skończy.
Już jesteś martwa, zaakceptuj to, nie masz wyjścia.
Kolejne, wyszeptane zaklęcie przecięło ciszę...
Tym razem, to było Crucio. Dziewczyna krzyknęła przeraźliwie. Upadła na lodowatą, mokrą
od śniegu i błota posadzkę. Jej smukłe ciało drżało z powodu przeszywającego bólu i zimna
panującego w pomieszczeniu. Przez moment się nie poruszała, jakby zastygła w miejscu. Już
nie krzyczała. Zaklęcie ustąpiło. Dziewczyna z trudem podniosła głowę i niewidzącym
wzrokiem spojrzała po obecnych. Czerń straciła swój blask i znikła z niej determinacja, nie
było tam już emocji. Tylko pustka, nicość.
Poddała się...
Draco ponownie skierował na nią różdżkę z zamiarem rzucenia kolejnego zaklęcia
torturującego. Jego szare oczy lśniły satysfakcją i zadowoleniem.
— Wystarczy — zabrzmiał chłodny głos Voldemorta. — Zakończ to.
Snape mógł przysiąc, że w tych szarych tęczówkach dostrzegł rozczarowanie.
— Avada kedavra — rozległo się po sali.
Nic. Żadnego śmiercionośnego błysku. Jedyne kilka zielonych iskier posypało się na
posadzkę.
— Avada kedavra. — W głosie zabrzmiała irytacja i zielonkawy płomień wystrzelił z różdżki
chłopaka. Przerażający krzyk poniósł się echem po sali i dziewczyna zaczęła rzucać się w
konwulsjach po kamiennej podłodzie. Snape zacisnął dłoń na swojej różdżce, widząc, jak
Draco ponownie unosi swoją. — Avada kedavra! — krzyknął z wyraźną wściekłością.
Zielone światło uderzyło ponownie w dziewczynę i ta zamilkła. Wygięła ciało w łuk, a z jej
nosa i lekko rozchylonych ust zaczęła sączyć się krew. Żyła. Nadal żyła, przynajmniej
fizycznie, bo psychicznie była już martwa.
Snape przeniósł zszokowane spojrzenie z katowanej dziewczyny na twarz swojego
wychowanka. Była ona blada, wykrzywiona w gniewie i złości. Szare tęczówki nabiegły
krwią. Chłopak ponownie otworzył usta, ale nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia, gdyż, ku
zaskoczeniu zebranych, uderzył o kolumnę podtrzymującą strop. Wypuścił z ręki różdżkę,
która potoczyła się po podłodze. Oszołomiony spojrzał na Voldemorta, który patrzył na niego
z irytacją i gniewem.
— Ambicja nie zawsze idzie w parze z umiejętnościami — odezwał się chłodno Czarny Pan,
opuszczając swoją różdżkę. — Zapamiętaj to, chłopcze.
— Tak jest, Panie — wyszeptał i zarumienił się, zagryzając przy tym zęby ze złości.
Voldemort zmrużył niebezpiecznie oczy, przyglądając się chłopakowi.
213
— Podejdź tu — rozkazał władczym tonem. Draco podszedł do Voldemorta i uklęknął. —
Musisz się jeszcze wiele nauczyć, ale widać w tobie potencjał i determinację. Kontroluj swoje
emocje, nie daj się im ponieść, aby nie dochodziło do takich sytuacji, jaka dziś miała miejsce.
— Tak, Panie. Wybacz.
Mroczny czarodziej spojrzał na leżącą dziewczynę, która zwijała się w konwulsjach.
Uśmiechnął się demonicznie, a jego oczy nabiegły krwią, przybierając intensywną barwę
rubinów. Ponownie spojrzał na klęczącego chłopaka.
— Lewe przedramię, podwiń rękaw.
Młody Malfoy wykonał polecenie i Voldemort chwycił go za nadgarstek, przykładając koniec
rozgrzanej różdżki do bladej skóry.
Chłopak krzyknął przeraźliwie i chciał wyrwać się z uścisku, ale bezskutecznie.
Snape poczuł, jak jego własny Znak płonie ogniem, i zagryzł zęby z bólu. Zawsze w
momencie wypalania Znaku każdy Śmierciożerca, który bierze udział w ceremonii, odczuwa
to. Jest to wprawdzie o wiele mniejszy ból, ale jednak jest. On ma na celu przypomnieć, że są
własnością Czarnego Pana, i on decyduje o ich życiu i śmierci. Ból zelżał, aż zanikł zupełnie,
i Snape spojrzał na Draco. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało. Chłopak miał w oczach łzy i
był trochę blady. To już koniec, pomyślał ze smutkiem, wybacz, że nie potrafiłem cię ocalić.
Że nie chroniłem cię wystarczająco, aby temu zapobiec.
— Spotkanie uznaję za zakończone — rozległ się chłodny głos Voldemorta. — Możecie się
rozejść. Snape! Ty pozwól tu.
Mistrz Eliksirów drgnął na dźwięk tego chłodnego głosu i podszedł do Czarnego Pana.
Widział, że Malfoy nagle zesztywniał i wpatrywał się w niego z wyrazem zaskoczenia i
lekkiego zmieszania na twarzy. Snape przyklęknął przed swoim Lordem i ściągnął maskę.
— Tak, mój Panie?
— Jak zrobisz z nią porządek… — Spojrzał z obrzydzeniem na już ledwie żyjącą
dziewczynę. — Oczekuję cię u siebie.
— Wedle życzenia.
Voldemort teleportował się i Mistrz Eliksirów wstał. Nie patrząc na Draco, podszedł do
dziewczyny i skierował na nią różdżkę.
— Avada kedavra — wyszeptał miękko.
Rozbłysło zielone światło i wijące się w spazmach ciało znieruchomiało. Czarodziej przykląkł
i przyłożył koniec różdżki do zwłok. Krótka inkantacja po łacinie i po dziewczynie nie było
śladu.
— Profesorze? — odezwał się chłopak niepewnie. — Ja…
214
Snape spojrzał na niego lodowato. W tym momencie miał przeogromną ochotę zrobić z tym
gówniarzem to, co on tej nieszczęsnej dziewczynie.
Malfoy zamarł.
W obawie, aby nie zrobić czegoś, czego mógłby później żałować, mężczyzna bez słowa
skierował się w kierunku ciemnego korytarza, powiewając swoim czarnym płaszczem. Miał
serdecznie dość wrażeń jak na dziś. Doskonale sobie zdawał sprawę, że Czarny Pan celowo
wezwał go na tę cholerną inicjację. Subtelne przypomnienie o jego obowiązkach. Westchnął z
irytacją i schował maskę do kieszeni płaszcza. W tym momencie nie była mu już potrzebna.
Prywatne spotkanie z Czarnym Panem było całkowitym przeciwieństwem wizyt w biurze
Dumbledore'a. W tej chwili naprawdę tęsknił za towarzystwem tego zdziwaczałego staruszka.
Oczywiście to nie znaczyło, że rozmowy z Albusem były łatwiejsze, co to, to nie.
Westchnął w duchu, podchodząc do uchylonych drzwi, które otworzyły się przed nim.
— Wejdź, Severusie.
Snape wszedł do niewielkiego pomieszczenia, które magicznie zostało przystosowane do
mieszkania. Coś jak połączenie jadalni z sypialnią. Urządzone ładnie, ale bez przepychu.
Mistrz Eliksirów przyklęknął przed swoim panem. Kątem oka dostrzegł na krześle 'Proroka
Codziennego' ze zdjęciem dziwnie mu znajomej kobiety.
— Alana Hilton — syknął Voldemort wyraźnie poirytowany i Snape już wiedział, skąd ją
zna. — Nasza pani minister jest ostatnio bardzo kłopotliwa i nie chce współpracować. W
dodatku odkryto jednego z naszych w ministerstwie i straciliśmy miesiąc przygotowań. Nie
możemy w tej chwili tknąć tej kobiety, bo jest pod ścisłą obserwacją.
Snape nic nie odpowiedział.
— Jak widzę, polityka nadal cię nudzi. Wolisz zaszyć się w swoich lochach, poświęcając się
jeszcze bardziej nudnej sztuce przyrządzania tych swoich mikstur. — Voldemort uśmiechnął
się lekko. — Niektórzy nigdy się nie zmieniają, prawda, Severusie?
— To zależy, mój Panie, od siły ich pasji — odpowiedział pokornie Snape.
Voldemort zmarszczył brwi.
— Jesteś dziś wyjątkowo małomówny. Coś cię niepokoi, Severusie?
— Panie, za pozwoleniem, chłopak jest jeszcze młody…
— Uważasz, że może nam narobić kłopotów? — przerwał mu Voldemort, siadając przy
zastawionym jadłem stole. — Wydaje się być uzdolniony i z pewnością ma więcej oleju w
głowie niż jego ojciec.
Snape nie podniósł wzroku, jedynie zacisnął usta w cienką linię.
215
— Możliwe, mój Panie… — zawahał się i zamilkł.
— O ile sobie dobrze przypominam, ty przeszedłeś inicjację już w wieku piętnastu lat. Co
więcej, potrafiłeś rzucić wszystkie trzy niewybaczalne — dodał z niewielkim uznaniem w
tonie swojego głosu.
Mistrz Eliksirów milczał.
— Severusie, na Merlina — warknął poirytowany czarodziej, sięgając po kielich z białym
winem. — Wiesz, że do cierpliwych nie należę. — Jego czerwone źrenice zwęziły się
niebezpiecznie.
— Młody Malfoy jest uzdolniony i rzeczywiście wykazuje talent w dziedzinie Czarnej Magii,
co mogliśmy wszyscy zaobserwować.
— Ale… — dodał znudzonym tonem Voldemort i napił się trochę wina, rozsiadając
wygodnie w fotelu.
— Obawiam się jednak, że jego nienawiść do Pottera może nam przysporzyć kłopotów.
Voldemort odstawił srebrny kielich na blat stołu i spojrzał na mężczyznę z wyraźnym
zainteresowaniem i rozbawieniem.
— Wydaje mi się, że rozumiem twój punkt widzenia. Jednak ty już masz swoje zadanie, a
młodego Malfoya zostaw mi. Nasz wspólny przyjaciel będzie miał go na oku.
— Tak jest, Panie.
— A skoro poruszyliśmy temat pana Pottera, to jak przedstawia się sytuacja? Jakieś postępy?
— Chłopak zaczyna mi ufać… — Snape spojrzał na twarz swojego pana, doszukując się
wskazówek, jak pokierować dalej tą rozmową. — …i wykazuje zainteresowanie Czarną
Magią.
— Jesteś pewny?
— Wadą tego chłopaka jest ciekawość, mój Panie, i właśnie dzięki niej jest nim łatwo
manipulować. Rozbudzać w nim zainteresowanie. Jest jeszcze bardzo młody, a w tym wieku
jest się podatnym na sugestie i nowe, nieznane rzeczy.
— To prawda — przyznał Voldemort. — Ten dzieciak ma spory potencjał i szkoda by było
go zmarnować, nie uważasz?
Snape spuścił wzrok, gdy ujrzał, jak jego Pan wstaje z fotela. Dostrzegł fałdy szarej szaty tuż
przed sobą. Zimne palce Voldemorta uniosły jego podbródek i czerwone ślepia zatopiły się w
czarnych jak smoła oczach.
— Powiedz mi, uważasz, że ten chłopak ma moc, która mogłaby się równać z moją?
Mistrz Eliksirów zadrżał i jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie.
216
— Panie, on… — Nagle zawahał się, gdyż nie czuł, aby mroczny czarodziej sondował mu
umysł. — Tak. Uważam, że Potter dysponuje dużą mocą, której nie potrafi jeszcze dobrze
wykorzystać. — Czerwone źrenice zwęziły się niebezpiecznie i pojawił się w nich gniew. —
Dlatego słusznie jesteś rozważny i nie lekceważysz tego bachora. Bardzo rozsądnie jest
działać zawczasu, a tym samym uniknąć niepotrzebnych problemów, mój Panie.
Przez chwilę Voldemort wpatrywał się w swojego sługę i komnatę wypełnił cichy śmiech.
Zimno wypełniło ciało Mistrza Eliksirów.
— Jesteś w tym dobry, Snape. Może nawet za dobry — wyszeptał miękko tuż przy ustach
mężczyzny. — Zawsze opanowany i taktowny. Nie mówisz więcej niż powinieneś, ważysz
słowa. Dlatego ci nie ufam, ale mam do ciebie słabość.
Wolno przesunął palcem wskazującym po dolnej wardze mężczyzny.
— Panie, ja…
— Jak to jest? — Czarny Pan nachylił się do ust Snape'a i musnął je swoimi, aby po chwili
pogłębić pocałunek. Jego długie i blade palce wsunęły się w czarne włosy mężczyzny. — Jak
to jest być z nim? Pokaż mi. Chcę czuć tę moc… — wyszeptał miękko i spojrzał pożądliwie
w czarne oczy. — Byłeś z nim, zanim tu przyszedłeś, prawda? Wyczuwam jego zapach na
tobie, smak…
Snape wstrzymał powietrze, czując, jak serce chce mu wyskoczyć z piersi. Już wiedział, co
teraz się stanie, i nie mógł temu przeszkodzić. Pozostawił umysł otwarty, w obawie, aby
Czarny Pan nie odkrył, że potrafi się bronić i odeprzeć atak na swoje myśli czy wspomnienia.
Po chwili w swoim umyśle już nie był sam.
Harry jęknął. W pomieszczeniu panował półmrok. Zegar umieszczony nad wygasłym już
kominkiem wskazywał dwadzieścia po dziewiątej. Chłopak z ulgą spostrzegł, że nadal
znajduje się w pokoju wspólnym Gryffindoru. Czując jeszcze lekkie zawroty głowy, ostrożnie
podniósł się z dywanu. Nie chciał ponownie stracić przytomności.
Obrazy z wizji nadal przesuwały mu się przed oczami. Wziął głęboki oddech i usiadł w
fotelu, podciągając nogi do klatki piersiowej. Objął je rękami i zacisnął palce na szacie. Drżał
na całym ciele. Ta wizja nie była tak przerażająca, jak mogłaby być. Voldemort dostarczał mu
znacznie gorsze. Jednak Harry już wiedział z doświadczenia, że uczestnictwo w wizjach osób,
z którymi w jakiś sposób był związany emocjonalnie, czyniło je trudniejszymi do
zaakceptowania i przetrwania. Nienawidził tej swojej bezsilności. Mógł jedynie się
przyglądać. Być biernym obserwatorem. Przez chwilę wpatrywał się w swoje stopy, aby w
końcu zamknąć oczy. Jednak to nic nie dało. Te obrazy nadal tam były, w jego umyśle.
Voldemort, Śmierciożercy, dziewczyna, Malfoy…
Zimny dreszcz przeszył jego ciało. Harry nie mógł uwierzyć, jak można stać się takim sadystą
i draniem. Wiedział, że Malfoy jest podły i w pewien sposób niebezpieczny, ale żeby do tego
217
stopnia? Nie potrafił wymazać z pamięci wyrazu jego szarych oczu, przepełnionych
fascynacją w momencie zadawania bólu tej nieszczęsnej dziewczynie. Pokręcił z rezygnacją
głową. Nie było już sensu zastanawiać się nad tą wizją. Co się stało, już się nie odstanie.
Przyjmując Mroczny Znak, Ślizgon sam wydał na siebie wyrok śmierci. To była jego
świadoma i dobrowolna decyzja.
Zmarszczył brwi. Czy czuł gniew? Tak, gdyż musiał się przyglądać kolejnej ofierze
Voldemorta. Widzieć jak cierpi, a świadomość własnej bezsilności i bierności była o wiele
bardziej bolesna niż zaklęcie Crucio. Harry zacisnął wciąż lekko blade usta. Jego twarz
wydawała się zmęczona i smutna. Podświadomie wiedział, że to z powodu ćwiczeń z magią
bezróżdżkową Voldemort był w stanie przeniknąć do jego umysłu. Te treningi osłabiały go
fizycznie i psychicznie. Snape byłby wściekły, gdyby się o tym dowiedział.
O nie, nagle przemknęło mu przez myśl. Irytacja i cień niepokoju pojawiły się w jego
zielonych oczach. Zerwał się z fotela i skierował do dormitorium. Pochwycił swoją pelerynęniewidkę i szybko zbiegł schodami do pokoju wspólnego, a następnie do portretu Grubej
Damy.
Na korytarzu było ciemno i cicho. Ostrożnie, aby nie obudzić przysypiających postaci z
portretów, udał się w kierunku lochów. Przeczucie mówiło mu, że to zły pomysł. Jednak nie
mógł się pozbyć niepewności, która zagościła w jego sercu, a także płonącej w nim zazdrości,
której nie był jeszcze do końca świadomy.
Snape był wściekły i zirytowany. Wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli, a dyrektor
kompletnie nie przejął się jego relacją ze spotkania Śmierciożerców. No dobrze, może jego
twarz wydawała się bardziej zamyślona i nieobecna, gdy wspomniał o młodym Malfoyu, ale
resztę przyjął ze stoickim spokojem.
Niecałe cztery tygodnie - dokładnie tyle mieli czasu, aby wymyślić jakiś plan działania, który
miałby na celu ochronienie Złotego Chłopca Gryffindoru. Czarny Pan nie zmienił swojej
decyzji, ani nie przełożył w czasie terminu spotkania. Próbę negocjacji Snape przypłacił dość
silnym Crucio. Dzięki opatrzności losu, skończyło się tylko na jednym niewybaczalnym.
Mroczny czarodziej był zbyt zadowolony z tego, co zobaczył w jego myślach i to znacznie
osłabiło jego gniew.
Wracając wspomnieniami do momentu penetracji umysłu, poczuł nieprzyjemny dreszcz.
Nienawidził siebie za chwile, kiedy musiał okazywać posłuszeństwo i być uległym tej
cholernej imitacji człowieka. Osobiście, szczerze wątpił, czy Czarny Pan posiadał jeszcze
jakieś cechy człowieczeństwa poza fizycznym podobieństwem. Jednak musiał się przyznać
przed samym sobą, że moc, którą posiada ten mroczny czarodziej, jest naprawdę imponująca i
godna podziwu.
Poczuł coś w rodzaju gniewu na samego siebie. Potężna i ciemna magia Czarnego Pana
fascynowała i przyciągała, była niszczycielska. Dla każdego obserwatora stanowiła iluzję
nieograniczonej władzy. Czuł ją każdą cząstką swojego ciała. Paliła żywym i destrukcyjnym
ogniem, pogrążając swoją ofiarę w słodkiej agonii. Snape odruchowo potarł lewe ramię. Czuł
to, Mroczny Znak nadal palił. To był ból zmieszany z przyjemnością. Niczym dotyk tych
lodowatych palców. Mógł wyczuć w nich moc, która była prawie hipnotyczna i przenikała
przez jego skórę, drążąc ciało niczym jad. Na wspomnienie tego dotyku 'władzy' jego gniew
218
jeszcze bardziej wzrósł. Nienawidził Czarnego Pana z całego serca i oddałby duszę
demonowi, aby tylko mógł uwolnić się od niego
raz na zawsze.
Niecierpliwie wyszeptał hasło do swoich komnat i wszedł do środka, powiewając swoją
czarną peleryną.
Zamarł w progu.
Na kanapie siedział Potter. Ostatnia osoba, którą pragnął dzisiejszego wieczora widzieć.
— Co ty tu robisz? — warknął gniewnie.
Harry prawie podskoczył na miejscu, gdyż pogrążony we własnych rozmyślaniach nie
zauważył, że ktoś wszedł do komnaty.
— Chciałem mieć pewność, że wszystko w porządku — odparł cicho.
Widok czarnego płaszcza, który zazwyczaj nosili Śmierciożercy na swoich spotkaniach,
przyprawił Gryfona o nieprzyjemny dreszcz. Odruchowo jego wzrok prześliznął się po
gładkim materiale w kierunku śnieżnobiałej maski wystającej z kieszeni. Chłopak cofnął się o
krok, nie spuszczając zielonych oczu z przyprawiającego o ciarki przedmiotu.
Snape nawet w półmroku, który panował w jego kwaterach, zauważył, że chłopak nieznacznie
pobladł. To jeszcze bardziej zdało się go rozzłościć.
— Wyjdź — warknął rozkazującym tonem. — Nie mam dziś nastroju na twoje towarzystwo.
Szmaragdowe oczy spojrzały na niego z konsternacją, a następnie powędrowały w kierunku
otwartych drzwi, których nauczyciel nie zdążył jeszcze zamknąć.
— Chyba nie było aż tak źle — zauważył z troską Harry, podchodząc do Snape’a. Mężczyzna
był o wiele bardziej wzburzony niż się tego spodziewał. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę,
że wyczuwa w powietrzu jego magię, która była niestabilna i niepokojąco mroczna. — Z
tego, co widziałem...
— Miałeś wizję? — Czarne oczy zapłonęły z furii. — Ile razy ci już powtarzałem, że masz
oczyszczać umysł przed zaśnięciem!
Harry spojrzał na niego z gniewem.
— Jedna wizja więcej, jedna mniej. Co za różnica? Miałem je od zakończenia czwartej klasy i
zdążyłem się już do nich przyzwyczaić.
— Ile widziałeś? — Ton głosu Snape'a stał się niebezpiecznie cichy.
— Wszystko.
Harry dostrzegł, jak dłoń profesora zaciska się na klamce od drzwi. W tym momencie zdał
sobie sprawę, że igra z ogniem.
— Wyjdź, natychmiast — powtórzył kolejny raz, ale tym razem drżącym głosem. —
219
Następnej szansy już nie dostaniesz.
— Nigdzie nie idę! Co jest do cholery nie tak? — zirytował się chłopak, którego zachowanie
mężczyzny zaczynało wyprowadzać z równowagi. — Chodzi o to, co zrobił Malfoy? Sam
podjął decyzję i przyjął Mroczny Znak. Nikt go do tego nie zmuszał. Nie powiem, że jest mi
go żal, bo nie jest. Zwłaszcza po tym, co zobaczyłem. A może chodzi o coś zupełnie innego?
O to, jak Voldemort cię całował i…
To była chwila. Nawet nie zdążył zareagować. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, który rozniósł
się po komnacie i ciemnym korytarzu. Palce Mistrza Eliksirów boleśnie zacisnęły się na jego
nadgarstkach i Harry syknął z bólu. Nie mógł się poruszyć, gdyż silne ciało przygwoździło go
skutecznie do chłodnej ściany. W tym momencie Gryfon naprawdę żałował, że nie został w
wieży Gryffindoru, albo przynajmniej nie trzymał języka za zębami. Wiedział, że nie
powinien tracić kontroli i wspomnieć o tym cholernym wydarzeniu, którego był świadkiem.
Jednak jego zazdrość znalazła w jakiś sposób drogę ujścia i teraz za swoją głupotę na pewno
przyjdzie mu zapłacić. Tego był pewien, gdyż wyraz twarzy Snape'a z każdą sekundą
utwierdzał go w tym właśnie przeświadczeniu.
— Ach tak, panie Potter — wysyczał tuż przy jego uchu. — Czyżby ci się spodobało to, co
ujrzałeś? Powiedz, jakie myśli błądziły po twoim umyśle, gdy jego wargi zamknęły się na
moich? Sądzisz zapewne, że czułem obrzydzenie i wstręt, pozwalając mu na to. Po co tu
przyszedłeś? Powiedzieć, że jest ci przykro z tego powodu? Muszę cię jednak rozczarować,
panie Potter. To była prawdziwa przyjemność. Jednak ty nie jesteś w stanie tego zrozumieć,
poczuć.
Harry'emu zaczęło kręcić się w głowie. Mężczyzna był niesamowicie blisko. Czuł jego
przyspieszony oddech na swojej twarzy. Znajomy zapach wanilii unosił się w powietrzu,
drażniąc i oszałamiając zmysły. W tej mieszance doznań było jeszcze coś innego, obcego…
— Nienawidzę go… — wymamrotał Harry, gdy gorące wargi zsunęły się na jego szyję. —
On będzie martwy. Nie dotknie cię. Nie należysz do niego — dodał prawie szeptem.
Snape zaśmiał się cicho. Był to zimny i nieprzyjemny śmiech.
— Czyżby to była zazdrość, panie Potter?
Gryfon wstrzymał oddech, gdy jego wzrok spotkał się z mrocznymi oczami Snape'a. W tych
czarnych tunelach płonął teraz obłęd i pasja.
— Proszę — wyszeptał miękko. — Pokaż mi.
— Nie wiesz, o co prosisz. Ty nic nie rozumiesz. On… To w jaki sposób dotyka twoje
ciało… On dostaje to, czego pragnie. Jemu się nie odmawia.
Harry poczuł erekcję mężczyzny na swojej własnej. Każda komórka jego ciała płonęła z
pożądania i podniecenia. Rozpalone ciało przylgnęło do niego. Jednocześnie przeszył go
dreszcz przyjemności i zarazem bólu. To był strach, dotyk czarnej magii. Harry wiedział, o
czym mówił mężczyzna. On sam wiele razy starał się o tym zapomnieć. Turniej
Trójmagiczny, cmentarz, odrodzenie Voldemorta… jego obecność, mroczna aura i ten
dotyk… Harry wiedział, że Snape nie mówił o fizycznej przyjemności.
220
— Nienawidzisz, ale równocześnie nie potrafisz się oprzeć — wyszeptał Harry łamiącym się
głosem.
Ciemna magia go otaczała i czuł ją. Wręcz emanowała od Mistrza Eliksirów, ale w tym
momencie Gryfonowi wydawało się to nie przeszkadzać. Ich usta się spotkały w namiętnym i
gwałtownym pocałunku. Słowa w tej chwili stały się zbędne. Istniały tylko dwa rozpalone
pożądaniem ciała i niecierpliwe dłonie, domagające się kontaktu. W ich dotykach nie było
delikatności czy czułości, jedynie pasja zmieszana z żądzą i pragnieniem posiadania,
zniewolenia drugiej osoby.
Harry zadrżał, gdy jego koszula została rozerwana nagłym ruchem, a guziki potoczyły się po
dywanie. Nie zaprotestował. Nie opierał się, gdy został odwrócony twarzą do ściany, a
zachłanne palce zsunęły się na jego pośladki i zacisnęły na nich zaborczo.
Zamknął oczy.
Miał władzę, był jej świadomy, mógł to w każdej chwili przerwać. Jednak wiedział, że jeżeli
ma kochać tego mężczyznę, to musi zaakceptować i tę drugą stronę jego duszy. Ciemniejszą i
bardziej niebezpieczną, nieprzewidywalną. W przeciwnym razie straci go na zawsze, a tego
bał się najbardziej.
Jęknął, gdy gorący i nierówny oddech podrażnił wrażliwą skórę jego szyi. Lekko szorstkie
wargi znalazły drogę do płatka ucha. Harry wstrzymał oddech, gdy mężczyzna gwałtownie,
wręcz boleśnie wszedł w niego. Napiął wszystkie mięśnie, chcąc zachować jeszcze przez
chwilę kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. Jednak palce, które ponownie zacisnęły się
na jego nadgarstkach, sprawiły, że poddał się. Pozwolił, aby ich magia nawzajem się
przeniknęła, a po chwili już całkowicie się w niej zatracił.
Harry otworzył oczy, gdyż wyczekiwany sen nie chciał nadejść, aby ukoić jego zmęczenie. Z
rezygnacją przekręcił się na plecy i wziął głęboki, oczyszczający ciało wdech. Wiedział, że
dzisiejszej nocy już nie zaśnie. Niewielki ruch z prawej strony łóżka przykuł jego uwagę.
Wstrzymał powietrze w oczekiwaniu. Snape spał, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Jego długie i czarne włosy opadały swobodne na poduszkę, a twarz emanowała spokojem.
Harry jednak dostrzegł na niej wyraźne zmęczenie i jakby cień niepokoju. Mimo wszystko tak
do końca nie potrafił nazwać emocji malujących się na bladej twarzy mężczyzny. Jednego był
pewny: cokolwiek mu się śniło, na pewno nie było to miłe.
Ostrożnie podniósł się na łokciu i delikatny uśmiech pojawił się na jego ustach. Tak dobrze i
bezpiecznie się czuł w jego ramionach, słuchając miarowego bicia serca. Wyciągnął rękę, aby
odsunąć kosmyki jedwabiście miękkich włosów z zapadniętego policzka. Opuszkami palców
musnął go i wstrzymał oddech, gdy na jego nadgarstku niespodziewanie zacisnęła się dłoń
Snape'a. Zimny dreszcz przeszył ciało Gryfona i na krótką chwilę w jego zielonych oczach
pojawił się strach. Uścisk wyraźnie rozluźnił się i lodowate spojrzenie czarnych oczu
nieznacznie stopniało. Teraz na dnie tych czarnych tuneli Harry dostrzegł poczucie winy.
— Nie powinieneś tu dziś przychodzić — odezwał się cicho Snape, nie spuszczając wzroku z
twarzy chłopaka.
— Możliwe — przyznał Harry. — Jednak chciałem.
221
— Powinieneś wyjść, gdy dałem ci taką możliwość.
— Ale tego nie zrobiłem.
Harry poczuł, jak ręka uwalnia jego nadgarstek, a smukłe palce delikatnie przesuwają się po
wyraźnych siniakach na jego przedramieniu.
— Nie zamierzam cię przeprosić za moje zachowanie — odezwał się chłodno.
— Nie oczekuję tego — wyszeptał Gryfon i nachylił się, aby musnąć wargi mężczyzny
swoimi. Usta nie otworzyły się dla niego, a wyraz twarzy Snape'a stał się nieprzenikniony.
Przez jeden moment Harry miał wrażenie, że zostanie odtrącony. Odsunął się trochę bardziej i
spojrzał w czarne oczy, które tym razem nie wyrażały żadnych emocji. — Nie mówiłeś, że to
będzie łatwe. Obaj zgodziliśmy się na ten układ i potrzebujemy tego. W przeciwnym razie
doprowadzimy się do autodestrukcji. Nasze emocje zniszczą nas od wewnątrz. Więc po tym
wszystkim nie bądź teraz egoistą.
Snape odwrócił wzrok.
— Widziałeś mnie takiego, jakim jestem naprawdę. Nie oczekuj nic więcej.
— To tylko część ciebie — wyszeptał Harry miękko do jego ucha. — A ja ją akceptuję.
Każdy z nas ma swoje większe i mniejsze demony, które czasami przypominają nam o sobie.
— Potter, ty nie rozumiesz. Ja nie powinienem…
— Stracić kontroli? — Czarne i wyraźne zaskoczone oczy spotkały się z lekko zirytowanym
zielonym spojrzeniem chłopaka. Harry przesunął palce po dolnej wardze mężczyzny w
delikatnej pieszczocie. — Nie skrzywdziłbyś mnie, nie ty. Jednak gdybyś… spróbował, nie
pozwoliłbym ci na to.
Mężczyzna wstrzymał powietrze. Wyraz wpatrzonych w niego oczu przyprawił go o gęsią
skórkę. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że już ktoś patrzył na niego w ten sposób. Jednak
tamte oczy już dawno zgasły, on je zgasił. Po prostu wypowiedział zaklęcie, które
zadecydowało o tym, kim teraz jest. Przed przeszłością nie da się uciec, ale pozostaje jeszcze
przyszłość. Jednak to wcale nie była pocieszająca myśl. Dla niego tak naprawdę nie było
przyszłości. Wszystko, co zrobił w życiu, wynikało z jego przeszłości. Każda podjęta decyzja
była konsekwencją jego jednej, wielkiej pomyłki.
Odepchnął chłopaka i usiadł na łóżku. Nie powinien wchodzić w ten układ, wiedział to.
Jednak był zbyt słaby, aby odmówić. To był kolejny z jego wielu błędów. Jednak tym razem
nie tylko on poniesie tego konsekwencje.
— Idź do siebie, Potter, jest już późno.
— Co się stało?
Harry wyciągnął rękę, aby odgarnąć kurtynę czarnych włosów i spojrzeć w oczy mężczyzny.
Jednak zanim to zrobił, Snape powstrzymał jego dłoń.
222
— Potter, nie mam zamiaru…
— W porządku — przerwał mu z irytacją Harry. Sięgnął po różdżkę, która leżała na nocnym
stoliku. — Accio ubrania — wymamrotał.
Następnie wysunął się spod ciepłej kołdry. I odwrócił wzrok od czarnych oczu, które teraz
obserwowały uważnie każdy jego ruch. Lekki rumieniec pojawił się na jego policzkach, gdy
poczuł gorące spojrzenie na swoich pośladkach.
Szybko wsunął się w spodnie i założył koszulę.
— Kiedy znów będę mógł cię odwiedzić? — zapytał z nieśmiałym uśmiechem.
— Zobaczymy.
— Czyli nieprędko?
— Potter, powiedziałem, zobaczymy — odparł niecierpliwie Snape. — Teraz idź do siebie.
Harry westchnął z rezygnacją i skierował się do wyjścia. Drzwi od sypialni zamknęły się za
nim cicho.
Snape przez moment wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał chłopak.
Następnie spojrzał na drugą stronę łóżka, które było jeszcze ciepłe. Jęknął z frustracją.
— Gdzie nas to zaprowadzi? — wymamrotał do siebie, opadając na poduszkę. Zakrył twarz
rękami. — Merlinie, dopomóż mi.
Dyrektor machnął różdżką i dwie filiżanki po kawie wraz z talerzem ciastek zniknęły z
biurka. Opadł w miękki fotel i spojrzał w kominek, gdzie nadal płonął ogień. W gabinecie
panowała przyjemna cisza. Feniks siedział spokojnie na żerdzi i przyglądał mu się z
wyraźnym zaciekawieniem. Jego lśniące piórka mieniły się barwami bursztynu i złota, gdy je
nastroszył.
Stary czarodziej posmutniał.
— Nie jestem pewny, mój drogi — odezwał się zmęczonym głosem. — Z tego, co przekazał
mi Severus, to mamy coraz mniej czasu.
Feniks bezszelestnie rozpostarł skrzydła i miękko wylądował na oparciu fotela. Delikatnie
dziobkiem przeczesał srebrne włosy czarodzieja, jakby chciał dodać mu otuchy.
Dumbledore uśmiechnął się ciepło.
— Co ja bym bez ciebie zrobił, mój drogi. — Palcami pogładził miękkie piórka ptaka, który z
wdzięczności za miłą pieszczotę cicho zagwizdał. — Jeżeli pozostawię to własnemu biegowi,
to stracę tego chłopca. On mi nigdy tego nie wybaczy. Tak, mój drogi. Wiem, że nie
powinienem ingerować i zdać się na przeznaczenie. Boję się tylko, aby ofiara, którą obaj będą
223
musieli
ponieś,
nie
była
zbyt
wysoka.
Może
oczkuję
zbyt
wiele?
Mężczyzna zmarszczył brwi i jego niebieskie oczy powędrowały w kierunku miecza Godryka
Gryffindora, który był zawieszony nad kominkiem. Cienie płomieni tańczyły na srebrnym
ostrzu, ślizgając się po nim miękko.
Dumbledore westchnął i poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa. Wstał z fotela,
podszedł do myślodsiewni i dotknął skroni końcem swojej różdżki. Po chwili w powietrzu
zalśniły srebrne nici, które stary czarodziej lekko strząsnął do misy. Zawirowały w niej razem
z innymi wspomnieniami, aby po chwili opaść na dno.
224
Rozdział VII
"Zdaje się, że schodzę w jakąś otchłań ciemną,
Głębiej, głębiej i głębiej - w czarny odmęt Mroku I idę w czyjeś ślady... Za kim? Kto przede mną?
Ktoś ty? (…)"
("Za kim?" - Adamowicz Bogusław)
Ferie dobiegły końca. Zaczął się nowy semestr, a z nim kolejne testy i zajęcia
przygotowawcze do egzaminów, które czekały uczniów pod koniec roku szkolnego. Harry był
świadomy, że już nie będzie się mógł wymykać do lochów każdej nocy, aby spędzić ją z
Mistrzem Eliksirów. Teraz, gdy szkoła ponownie tętni życiem, będą musieli bardziej uważać,
aby ukryć przed światem ich wspólne relacje. W dodatku Snape po tym ostatnim spotkaniu
Śmierciożerców był nadal wyraźnie rozdrażniony w jego obecności lub milczący. To było
trochę irytujące.
Jednak miał nadzieję, że z początkiem semestru Snape pod natłokiem zwyczajnych
obowiązków nauczycielskich znowu stanie się sobą i wszystko wróci do normy. A
mianowicie Mistrz Eliksirów nadal będzie go krytykował i wyśmiewał na zajęciach,
upokarzając w każdy możliwy sposób na oczach całej klasy. Jednak ta ich gra pozorów musi
nadal trwać. Teraz o wiele bardziej rozumie jej znaczenie, niż wcześniej. Jednak mimo
wszystko to niczego nie ułatwiało. Stało się wręcz przeciwnie. Harry nie bardzo wiedział, czy
sprosta nowej sytuacji. Pragnął tego mężczyzny i potrzebował, dlatego już nie chciał z nim
dłużej walczyć.
To układ, panie Potter, a mówiąc jaśniej, niezobowiązujący seks. Słowa Mistrza Eliksirów
niczym echo pojawiły się w jego umyśle, przyprawiając ciało o nieprzyjemny dreszcz.
Cholera. Zgodził się na to dobrowolnie, co nie oznaczało, że taka postać rzeczy mu
odpowiada. Na samym początku nie miał nic przeciwko takiemu układowi, ale w ostatnie dni
słowa mężczyzny coraz częściej prześladowały jego umysł. W dodatku Snape wydawał się
doskonale do nich stosować. Nie mam zwyczaju angażować się w jakikolwiek związek i nie
zamierzam tego zmieniać. Czysty, nieskomplikowany seks bez żadnych obietnic i deklaracji.
W dodatku cholernie dobry, ale mimo wszystko to był tylko seks.
Harry zmarszczył brwi w zadumie.
W głębi duszy pragnął czegoś więcej. Wiedział, że podjął ryzykowną decyzję, wchodząc w
taki rodzaj relacji, ale musiał spróbować i nie zamierzał się tak łatwo poddać.
— Gdzie jesteś? — Jego rozmyślania przerwał głos Hermiony. — Znowu uciekasz myślami.
— Przepraszam, Herm. — Chłopak spojrzał na nią z wyraźnym poczuciem winy, gdyż
prawdą było, że entuzjastyczna opowieść dziewczyny na temat spędzonych ferii umknęła mu
gdzieś w natłoku jego własnych myśli.
Hermiona uśmiechnęła się ciepło.
— Nie wyglądasz najlepiej — stwierdziła z troską. — Od rozpoczęcia roku szkolnego
wydajesz się być nieobecny duchem. Mam wrażenie, jakbyś się odsuwał od nas. Czy coś cię
225
martwi? Co się dzieje, Harry? Wiesz, że możesz mi zaufać.
Chłopak z westchnieniem odłożył na stolik fotografię, na której Wiktor Krum obejmował
uśmiechniętą i zarumienioną od mrozu Hermionę. Para ubrana w strój narciarski stała przed
schroniskiem obsypana płatkami śniegu, które lśniły w promieniach słońca. Wyglądała na
naprawdę szczęśliwą.
— To tylko zmęczenie. Nic poważnego.
— Masz dalej lekcje Oklumencji? — zapytała, gdyż jej przyjaciel wyglądał dokładnie jak na
piątym roku po sesji ze Snape'em. Harry nie chciał, ale musiał skłamać. Przytaknął
skinieniem głowy. Wolał, aby nie doszukiwała się innej przyczyny jego zachowania, a zajęcia
z Oklumencji były doskonałą wymówką. — Przecież mówiłeś, że już potrafisz się bronić i
profesor Snape zrezygnował z tych zajęć.
— Tak, ale od czasu do czasu mnie sprawdza.
Tym razem nie skłamał, gdyż trzy dni temu na jednym z korytarzy Hogwartu Mistrz
Eliksirów faktycznie rzucił na niego urok. Jednak zaklęcie działające bez kontaktu
wzrokowego, nie było na tyle silne, aby wyprowadzić go z równowagi i Harry z łatwością
zablokował swój umysł. Przez moment szukał wzrokiem mężczyzny, ale nigdzie go nie
dostrzegł.
Hermiona odetchnęła z ulgą.
— Jakby jednak coś było nie tak, to zawsze możesz mi o tym powiedzieć.
— W porządku, dzięki.
— Skoro już poruszyliśmy temat kontroli umysłu, to słyszałeś, że Kingsley jest w Świętym
Mungu?
Zielone oczy z zaskoczeniem spojrzały na dziewczynę.
— Kingsley? Co się stało?
— Z tego, co mi pisała Tonks, to ktoś rzucił na niego Imperiusa.
— Jak długo był pod zaklęciem?
— No i tu jest problem, nie wiadomo. — Zmarszczyła brwi. — To jedno z niewybaczalnych i
nie jest łatwo ustalić konkretną datę. Mógł być pod jego działaniem kilka godzin lub nawet
dni czy miesięcy. W ostatnim liście Tonks wspomniała, że obecnie jest on pod stałą opieką
jednego z członków Zakonu Feniksa, który szczegółowo analizuje jego wspomnienia.
— Legilimenty?
— Tak — przytaknęła. — Stara się dotrzeć do wspomnienia, które byłoby luką w pamięci lub
zawierało jakieś charakterystyczne elementy modyfikacji. Chcą zaleźć ślad, który pomógłby
im ustalić konkretną datę rzucenia uroku. Jest przypuszczenie, że jakieś istotne informacje
226
mogły przedostać się do zwolenników… Voldemorta. Jednak jak na razie, to nic jeszcze nie
wiadomo. Nie ma żadnej pewności, czy Kingsley był w kontakcie ze Śmierciożrcami.
Ostatnio coraz częściej pisze się o ich atakach. Działają już nie tylko w nocy, ale i w biały
dzień. Według Ministerstwa Magii mugole zaczynają uświadamiać sobie nasze istnienie. Nie
wiem czy wiesz, ale w Nowy Rok był atak w Londynie.
Harry zachmurzył się.
— Tak, czytałem o tym w Proroku, w dodatku porannym. Poświęcili temu całą stronę. To
jedna z tych nocy, kiedy czarodzieje mogą się czuć, jak to określił jeden z reporterów,
'swobodnie' w świecie mugoli. Szkoda, że Ministerstwo Magii nie przewidziało, że
Śmierciożercy mogą to wykorzystać i bezkarnie zabawić się z tłumem niczego
nieświadomych ludzi, którzy nie rozróżniają zaklęć od błysków sztucznych ogni i petard.
— Miałeś wizje? — Wstrzymała oddech.
Harry pokręcił przecząco głową.
— Nie. Ale nie trzeba wizji, aby wyobrazić sobie, co tam się działo.
— Masz rację.
Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał w kominek, pogrążając się w zamyśleniu.
— Hermiona, wiesz może jak się tworzy świstokliki? — zapytał po chwili, nie odrywając
oczu od płomieni.
— Masz na myśli teorię czy praktykę?
— Raczej praktykę — odparł poważnym tonem. — Potrzebuje twojej pomocy.
Tym razem jego zielone oczy spotkały się z orzechowymi dziewczyny.
— Chyba nie chcesz stworzyć świstoklika? — Jednak widząc, że brunet nie zamierza
zaprzeczyć, wstrzymała na moment oddech i zacisnęła usta w cienką linię. — Harry, o co
chodzi? Chyba nie myślisz o tym poważnie. To jest nielegalne. Tylko wykwalifikowani
czarodzieje z Ministerstwa Magii wykonują je i wydają zezwolenia na ich posiadanie.
Zajmuje się tym Dział Transportu Magicznego. Wprawdzie zwykły czarodziej o
odpowiednim przygotowaniu może samodzielnie wykonać świstoklik, ale tylko za zgodą
ministerstwa i po uprzedniej jego rejestracji.
— Byłabyś w stanie go wykonać?
— Harry! Jak mówiłam jest to… — Zawahała się, patrząc w intensywnie zielone oczy, które
oczekiwały w napięciu odpowiedzi. — Tak. Sądzę, że mogłabym spróbować. Czytałam o tym
sporo i znam podstawowe zasady tworzenia. Wprawdzie do tego trzeba wykorzystać dużo
mocy i program nauczania szóstego czy nawet siódmego roku nie obejmuje praktyki w tym
zakresie, ale… myślę, że jest to wykonalne. Jakie ma być miejsce przeznaczenia?
— Najlepiej Hogwart.
227
Hermiona spojrzała na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
— To niemożliwe. Zamek jest obłożony niezwykle silnymi zaklęciami ochronnymi, które
jedynie dyrektor jest w stanie przełamać. W przeciwnym razie każdy czarodziej, i mam tu na
myśli dokładnie każdy, mógłby bez problemu pojawić się w szkole.
Harry zmarszczył brwi. Momentalnie przypomniał sobie koniec piątego roku, kiedy to
Dumbledore w Ministerstwie Magii na poczekaniu stworzył świstoklik, którym wysłał go do
swojego biura w szkole.
— A błonia wokół szkoły? Ich już nie obejmuje pole ochronne.
— Mogę spróbować. Podejrzewam, że nie wtajemniczysz mnie w cel tego przedsięwzięcia?
— Herm…
— W porządku. Mam tylko nadzieję, że nie robisz nic niebezpiecznego ani głupiego.
Harry uśmiechnął się.
— Nie. Możesz być spokojna.
— Zajmę się tym jutro — odparła lekko zmęczonym głosem i wstała z sofy.
— Dzięki.
Dziewczyna skinęła głową. Zebrała fotografie ze stolika i włożyła je do drewnianego
pudełeczka. Wieczko opadło i magiczna kłódka zamknęła się. Wstała z kanapy i skierowała
się do swojego dormitorium.
Zegar wiszący nad kominkiem wybił dwudziestą trzecią.
— Harry? — rozległ się głos, który wybudził go z zamyślenia. Brunet spojrzał w kierunku
schodów, na których stał ubrany w piżamę Ron. — Chyba nie zamierzasz spędzić tu całej
nocy?
— Już idę — odparł, wstając z fotela. — Możesz mi powiedzieć, dlaczego nie dołączyłeś do
nas, skoro jeszcze nie śpisz? Nie mów mi tylko, że znowu pokłóciłeś się z Hermioną?
Rudzielec zarumienił się i Harry wywrócił oczami. To wystarczyło za odpowiedz. Tak, to
będzie naprawdę długa noc, przemknęło mu przez myśl. I zapewnie kilka następnych dni
zanim znowu się pogodzą.
***
Po kilku kolejnych zajęciach z eliksirów Harry doszedł do wniosku, że jeszcze nigdy mu się
one tak nie dłużyły. Z wyraźnym utęsknieniem wyczekiwał dzwonka. Snape za każdym
razem, kiedy krążył między ławkami, rozpraszał go, wprawiając w zakłopotanie. Zamiast
skupić się na wykonaniu eliksiru, jego myśli podążały w zupełnie innym kierunku. To było
228
naprawdę irytujące. Zwłaszcza fakt, że Snape był sobą, a nawet stał się o wiele bardziej
złośliwy i wymagający.
— Panie Potter. — Chłodny, ale cichy głos wybudził Gryfona z zamyślenia. Chłopak spojrzał
w czarne oczy profesora, który stał tuż przy jego stanowisku pracy i wpatrywał się w
zawartość kociołka. — Eliksiry to jeden z przedmiotów wymagających skupienia i całkowitej
koncentracji. Jeżeli twój umysł nie stać na ten jakże ogromny wysiłek, to sugeruję
zrezygnować z tych zajęć.
Harry dopiero teraz dostrzegł, że niekontrolowany ogień niebezpiecznie wychodził poza
obręb srebrnego naczynia. Machnął szybko różdżką, aby zmniejszyć płomień.
Zarumienił się lekko.
— Przepraszam, profesorze — wymamrotał ledwie dosłyszalnie.
Snape bez słowa skierował się do kolejnego stanowiska pracy, gdzie rzucił kolejną kąśliwą
uwagę, ale tym razem na temat koloru eliksiru.
Gryfon westchnął z ulgą. To będzie trudniejsze niż przypuszczałem, przemknęło mu przez
myśl. Tak naprawdę, to w tej chwili miał ochotę na coś zupełnie innego niż przygotowywanie
eliksiru na stłuczenia. Instynktownie spojrzał w kierunku Hermiony. Dziewczyna przyglądała
mu się z zainteresowaniem. Cholera, jeszcze tego brakowało, aby nabrała jakiś podejrzeń.
Uśmiechnął się do niej niewinnie i wrócił do swojego eliksiru. Jeszcze tylko trzy łuski
Zębacza Złocistego* i czterdzieści sekund gotowania. Wrzucił ostatni składnik i z
zadowoleniem przyglądał się jak jego wywar przybiera barwę płynnego złota. Zgasił ogień
pod kociołkiem i nadstawił dłoń nad parującym jeszcze wywarem. Poczuł przyjemnie zimną
parę, która skropliła się na wewnętrznej stronie jego ręki. Odetchnął z ulgą, gdyż według
opisu z podręcznika eliksir został wykonany poprawnie. Na pewno nie był idealny, ale Harry
miał nadzieję, że przynajmniej mieści się w dopuszczalnych granicach i profesor postawi mu
pozytywną ocenę.
— Koniec zajęć — odezwał się znudzonym tonem Snape. — Rozlejcie swoje eliksiry do
fiolek, podpiszcie i zostawcie na moim biurku. Nie opróżniajcie kociołków.
Uczniowie wiedzieli, że eliksiry przygotowywane na szóstym i siódmym roku należą do
jednych z trudniejszych i zawierających rzadsze składniki. Dlatego Mistrz Eliksirów po
każdych zajęciach sprawdzał dokładnie wszystkie przygotowane przez uczniów wywary i te,
które mieściły się w normie poprawności, były składowane w magazynie. Natomiast
lecznicze wysyłał od razu do Skrzydła Szpitalnego. W ten sposób Snape miał mniej pracy i
mógł się skupić na naprawdę trudniejszych eliksirach lub swoich prywatnych
eksperymentach.
Harry podszedł do biurka, przy którym siedział nauczyciel i postawił na blacie fiolkę ze
złotym płynem. Mistrz Eliksirów podniósł wzrok z nad sterty dokumentów i Harry na
moment dostrzegł ogień w czarnych oczach. Odwrócił się i szybko skierował do wyjścia w
obawie, aby nie zrobić lub powiedzieć czegoś, co później wpakowałoby ich obu w kłopoty.
Już tydzień minął od ich ostatniej nocy i Harry czuł się wyraźnie sfrustrowany, nie mogąc się
zatopić w tych cudownie kuszących wargach mężczyzny, albo chociaż przelotnie dotknąć
jego skóry.
229
Odetchnął z wyraźną ulgą, gdy znalazł się na korytarzu.
— Harry, co z tobą? — odezwała się Hermiona, która stała oparta o ścianę.
— Na Merlina, Herm! Nie rób tego więcej.
Dziewczyna wywróciła oczami.
— Jesteś wyraźnie spięty. To już nie pierwszy raz.
— Zawsze byłem spięty na eliksirach — odparł, wzruszając ramionami. Orzechowe oczy
przez moment przyglądały mu się podejrzliwie. — Herm, przecież sama wiesz, jaki jest
Snape. Jeżeli będzie chciał mnie oblać i udowodnić, że nie nadaję się do jego klasy, to na
pewno znajdzie tysiące powodów, aby to zrobić. Chcę zostać aurorem, a eliksiry są mi do
tego potrzebne.
— Tak, wiem. Jednak miałam nadzieję, że odkąd spędziłeś wakacje w Hogwarcie, to zacznie
cię traktować trochę lepiej — westchnęła z rezygnacją.
— Jasne — prychnął z rozbawieniem. — Był zachwycony, że mógł poświęcić swoje dwa
miesiące wakacji dla mnie.
Hermiona wywróciła oczami.
— Może lepiej chodźmy już do tej biblioteki. — Zmieniła temat. — Ron powinien tam na nas
czekać.
— Cieszę się, że wreszcie się pogodziliście.
— Można tak powiedzieć. Naprawdę nie wiem, o co mu chodzi. Czasami zachowuje się jak
małe, rozkapryszone dziecko.
Harry zachichotał.
— Czy aby nie przesadzasz, Herm?
— Ron nie potrafi zaakceptować faktu, że w pewnym momencie trzeba dorosnąć. Nie
będziemy wiecznie dziećmi. Kiedyś każdy z nas będzie musiał znaleźć własną drogę.
— Masz rację. Wydaje mi się, że w końcu to zrozumiał. Jednak trochę za późno.
— Co masz na myśli?
— Widzisz, Ron… zresztą nieważne. Chodźmy lepiej do biblioteki — odparł Harry,
zakładając torbę z książkami na plecy. — Chociaż mam wrażenie, że to będzie starta czasu.
Może powinniśmy dać sobie z tym spokój. Jak myślisz?
— Zaczynasz tracić wiarę? Nie poznaję cię.
230
— Raczej nie jestem pewny, czy spodoba mi się to, co możemy znaleźć.
Dziewczyna zmarszczyła brwi w zamyśleniu. W ciszy weszli na ruchome schody, które
zatrzymały się dopiero dwa piętra wyżej.
— Ten wisiorek poddałam działaniu zaklęć demaskujących uroki i klątwy. Nie wykryłam na
nim choćby najmniejszego śladu Czarnej Magii. Wręcz przeciwnie, wisiorek jest obłożony
bardzo silną magią ochronną. To talizman. I jestem przekonana, że jest całkiem bezpieczny.
— To dlaczego jest aktywny? Sama powiedziałaś, że tego typu talizmany są przeznaczone dla
konkretnej osoby i działają tylko na nią. Dlaczego ja czuję jego oddziaływanie, a raczej jego
magię ochroną?
— Nie wiem, Harry. Sama się nad tym zastanawiałam. Szukałam w książkach, ale nie
znalazłam w nich nic na ten temat. Na początku myślałam, że to z powodu tego ametystu.
Mówiłam ci już, że kamienie szlachetne posiadają bardzo silną własną magię. Chronią
swojego właściciela, a czasami nawet łagodzą skutki mrocznych zaklęć, ale nie są tak
potężne, aby odbić czy zneutralizować urok z dziedziny czarnej magii.
— To nie ma najmniejszego sensu — westchnął, otwierając drzwi do biblioteki.
— Mam tylko jedno wytłumaczenie, które jest raczej mało prawdopodobne.
— Jakie?
— Może masz coś wspólnego z właścicielem tego wisiorka i dlatego jego magia reaguje na
ciebie. Sam wspominałeś, że wziąłeś go, działając pod impulsem.
— Masz rację, to jest mało prawdopodobne. Według twojej teorii musiałby należeć do osoby,
w której żyłach płynęłaby moja krew. Czy tak?
— Zgadza się — przytaknęła.
Harry westchnął z rezygnacją. Więc musi być jakieś inne wytłumaczenie aktywności
magicznej wisiorka. Jednak nie bardzo wiedział jakie.
Rozejrzał się po bibliotece w poszukiwaniu Rona. Po chwili dostrzegł go siedzącego przy
oknie, w głębi pomieszczenia.
— Wreszcie jesteście — wyszeptał rudzielec. — Czekam na was od półgodziny.
— Idziemy prosto z eliksirów — odparł Harry, siadając przy stole. Zawiesił torbę na oparciu
krzesła. — Znalazłeś coś?
— Nic. — Przewrócił kolejną stronę ze zdjęciami. — Chociaż natrafiłem na kilka naprawdę
niezłych dziewczyn. O, spójrz chociażby na tą.
Odwrócił album, tak aby Harry mógł też widzieć. Ze zdjęcia uśmiechała się do nich ładna
blondynka, o zielonych oczach. Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec, gdy puściła do
chłopców oko.
231
— Slytherin, siódmy rok — zauważył Harry, czytając podpis pod fotografią. — Rocznik
1968… Jessica Korner.
— Wiesz, nawet natrafiłem na zdjęcie Bellatrix Lestrange, wtedy jeszcze Black. — dodał Ron
z lekkim niesmakiem. — Nie poznałem jej. Nie wyglądała tak koszmarnie jak teraz. Jedynie
jej spojrzenie przyprawiło mnie o dreszcze.
— Azkaban wszystkich wyniszcza psychicznie i fizycznie — odezwała się Hermiona. —
Wracajmy do pracy, bo mamy sporo do przejrzenia.
Oboje przytaknęli i zabrali się do przeglądania albumów. Jutro mieli wolne, więc mogli
poświecić swój czas na poszukiwania.
Zegar wybił osiemnastą i biblioteka pomału wyludniła się, gdyż zbliżał się czas kolacji. —
Jestem wykończony i głodny — wymamrotał Ron, czując, że jego żołądek dopomina się
jedzenia. Przewrócił znudzonym ruchem kolejną kartkę. — Może ten łańcuszek należy do
jakiegoś krewnego Filcha?
— Nie sądzę — odparł Harry, zamykając album. Sięgnął po następny. — Gdyby faktycznie
był jego własnością, to byłby schowany w jakiejś skrytce, a nie leżał zakurzony na półce z
innymi rzeczami uczniów.
— Zaczynam naprawdę uważać, że to strata czasu — odburknął rudzielec.
— Nie narzekaj. Na pewno coś tu znajdziemy — odparła z determinacją Hermiona.
Ron jedynie skrzywił się lekko i powrócił do przewracania stronic z pamiątkowymi zdjęciami
uczniów Hogwartu.
Spędzili już tyle czasu i dni na szukaniu właściciela tego wisiorka, a nie znaleźli zupełnie nic.
Harry również zaczynał tracić nadzieję, że natkną się na jakąś wskazówkę, która pozwoli im
rozwikłać tę zagadkę. Wprawdzie jedna cześć jego umysłu, ta rozsądniejsza, cieszyła się na
myśl, że wisiorek może okazać się zwykłym świecidełkiem, nie skrywającym żadnej istotnej
tajemnicy. Jednak druga część, ta silniejsza, była wyraźnie zawiedziona.
— Cholera — warknął Harry po kolejnych dziesięciu minutach bezskutecznych poszukiwań.
Wstał od stołu i podszedł do jednej z półek, gdzie znajdowały się archiwa szkolne. —
Przecież to musi do kogoś należeć.
Wyciągnął łańcuszek zza koszuli i przyjrzał mu się uważnie. Gładka powierzchnia lśniła
srebrnym blaskiem.
— Harry — odezwał się niepewnie Ron. — Chyba… coś mam.
Oczy Hermiony i Harry'ego natychmiast skupiły się rudzielcu.
— Spójrz na to zdjęcie. — Podał mu album.
Widniała na nim dziewczyna, o czarnych, długich włosach i szafirowych oczach. Na szyi
232
miała łańcuszek ze srebrnym wisiorkiem. Ten sam, który on teraz nosił.
Wstrzymał oddech, serce zaczęło bić mu szybciej.
— Julie? — wyszeptał z konsternacją, a następie spojrzał na podpis. — Julie Moon…
Inicjały zgadzały się z imieniem i nazwiskiem, ale coś było nie tak. Zimny dreszcz przebiegł
mu wzdłuż kręgosłupa. Jego wzrok zatrzymał się na dopisanej dacie… śmierci. Popatrzył na
swoich przyjaciół znad albumu i zanim zdążył odpowiedzieć na ich pytające spojrzenia,
dostrzegł dziewczynę z fotografii, która opierała się o jeden z regałów. Jej szafirowy wzrok
utkwiony był w nim. Chłodny, martwy… Nagły i przeszywający ból wypełnił jego ciało,
album wysunął mu się z dłoni.
— Harry! — krzyknęła ze strachem Hermiona.
Rudzielec podbiegł, aby pochwycić bruneta, który z sykiem upadł na kolana, chwytając się
jedną ręką za bok. Ból się wzmagał i zimny pot wystąpił mu na czole. Nabrał powietrza do
płuc, mając wrażenie, że traci oddech. Obraz zaczął mu się rozmazywać przed oczami.
— Harry… — Ron chwycił go pod ramię. — O cholera — wyszeptał z przerażeniem, gdy
poczuł na swojej ręce coś lepkiego i ciepłego. Wewnętrzna strona jego dłoni była poplamiona
krwią. Zbladł.
— O nie… — Hermiona wstrzymała na moment oddech, a następnie pobiegła do
bibliotekarki.
Zszokowany Ron wpatrywał się, jak szata Harry'ego przesiąka krwią. Po chwili jego
przyjaciel stracił przytomność.
Zimno...
Harry rozejrzał się dookoła. Tak, znał to miejsce, już w nim był. Wiedział, gdzie ma iść.
Znowu ciągnął się przed nim labirynt spowitych w ciemność korytarzy. Wiodły go one w
kierunku krętych i wąskich schodów. Znowu to samo uczucie…
Ściskanie w klatce piersiowej. Jednak wiedział, że musi dotrzeć do drewnianych, okutych w
żelazo drzwi. Chociaż tym razem nie musiał się spieszyć, gdyż nie słyszał niczyjego płaczu.
W jakiś niewytłumaczalny sposób czuł, że było już za późno. Jednak dokładnie nie wiedział,
na co za późno.
Po chwili dotarł do celu. Serce kołatało mu w piersi i miał wrażenie, że zaraz z niej
wyskoczy. Nie chciał wchodzić do środka. Od tego, co się tam znajdowało, emanowała
potężna i złowroga magia. To nie było nic ludzkiego. Wstrzymał na moment oddech i po
chwili namysłu przeszedł przez zamknięte drzwi. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało.
Pamiętał tę komnatę bardzo dokładnie. Ciemny loch był oświetlony jedynie płomieniami z
pochodni. Na środku stał kamienny stół. Jednak jego wzrok od razu powędrował w kąt
pomieszczenia, gdzie spodziewał się znaleźć skuloną i szlochającą postać. Jednak tym razem
nie słyszał płaczu. Na zimniej i kamiennej posadzce leżało drobne ciało, okryte czarną szatą.
Z niespokojnie bijącym sercem podszedł do niego. Przyklęknął, aby się mu lepiej przyjrzeć.
233
Już wiedział, kim była ta postać. Dziewczyna wyglądała na jedenaście, góra dwanaście lat.
Julie…
Wilgotne, sklejone krwią włosy opadały jej na śnieżnobiałe policzki. Zsiniałe usta były
zaciśnięte w grymasie bólu i determinacji. Wstrzymał oddech, gdy jego wzrok spotkał się z
szafirowym spojrzeniem. Nieruchome oczy wpatrzone były w jakiś punkt w oddali. Zastygły,
jakby w nienawiści…
Jak to możliwe, że w martwych oczach są emocje? Przemknęło mu przez myśl.
Nagle zerwał się, gdyż niespodziewanie drobne i nieruchome ciało stanęło w płomieniach.
Instynktownie odwrócił się za siebie i jego wzrok utonął w czerwonych ślepiach, patrzących
spod kaptura.
Wszystko pochłonęła ciemność.
Harry otworzył powoli oczy. Leżał w ciepłym łóżku, w znajomym pomieszczeniu. Skrzydło
szpitalne, przemknęło mu przez myśl. Sięgnął ręką w kierunku stolika. Już instynktownie
wiedział, że tam będą leżały jego okulary. Nałożył je i podniósł się na łokciach, aby usiąść i
rozejrzeć się po pomieszczeniu.
— Powinieneś leżeć — odezwał się znajomy głos, który sprawił, że serce zatrzymało mu się
na moment w piersi. Odwrócił się ostrożnie w kierunku okna.
— Julie.
Dziewczyna stała oparta o parapet, a czarne włosy opadały jej swobodnie na ramiona. Z
wyraźnym zaciekawieniem w szafirowych oczach przyglądała mu się. Po chwili podeszła do
łóżka i Harry odruchowo cofnął się, nie spuszczając zszokowanego wzroku z dziewczyny.
— Ty… nie żyjesz.
Na te słowa uśmiechnęła się smutno.
— Nie powiem, trochę ci zajęło, aby do tego dojść. Jednak w sytuacji, w jakiej ja obecnie się
znajduję, przyznasz, że czas nie ma dla mnie zbytniego znaczenia.
Harry otworzył usta, aby coś odpowiedzieć, ale żadne słowa nie były w stanie się z nich
wydostać. Czuł, jak pomału gniew przejmuje kontrolę nad jego ciałem. To przecież nie mogła
być prawda. Nie rozmawia z martwą dziewczyną. Kolejny powód, aby ludzie zaczęli nazywać
go wariatem. Nie, nie tym razem. Zacisnął wargi w cienką linię, przyglądając się z irytacją
dziewczynie.
Ta zmarszczyła brwi, a jej oczy wypełnił chłód.
— Im szybciej to zaakceptujesz, tym lepiej dla ciebie — odezwała się cicho i Harry mógł
wyczuć wyraźne ostrzeżenie w tonie jej głosu.
234
Zimny dreszcz przeszył jego ciało.
— Czego ode mnie chcesz? — odrzekł bardzo powoli, akcentując każdy wypowiedziany
wyraz. Jednak w jego słowach zabrzmiał ledwie wyczuwalny gniew i irytacja.
— Nie wiesz? — Jej oczy zabłyszczały niebezpiecznie i Gryfon wstrzymał powietrze. —
Tego samego, co ty, Harry.
— Nie rozumiem.
— Nasza umowa — odparła miękko i pochyliła się nad chłopakiem. — Teraz już pamiętasz,
prawda?
— Umowa?
— Żyjesz, bo ja tak chciałam — wyszeptała tuż przy jego ustach. Tym razem Harry poczuł na
swojej twarzy chłodny powiew śmierci. — Nie zawiedź mnie, bo mogę to zmienić.
Chłopak syknął, gdy ból wypełnił jego ciało, a rany zaogniły się. Spojrzał na dziewczynę z
nienawiścią i gniewem.
— Jak śmiesz mnie szantażować! — warknął przez zaciśnięte zęby.
Szafirowe oczy zalśniły i dziewczyna zachichotała cicho.
Ból minął
— Zastanawiałam się, jak zareagujesz, gdy się dowiesz — odparła po chwili i ku konsternacji
Harry'ego usiadła w fotelu stojącym przy łóżku chłopaka. — Ale nie spodziewałam się takiej
reakcji. Tyle gniewu i złości, a przecież zawdzięczasz mi życie. A może się pomyliłam i ty
nie chciałeś przeżyć? — Nieznacznie ściszyła głos, który zabrzmiał chłodno i niebezpiecznie.
Harry nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się w nią zagubiony i wściekły. Te uczucia były
znacznie silniejsze niż zaskoczenie czy strach. Teraz pamiętał. Tak, doskonale pamiętał głos,
który słyszał tamtego dnia. Ogarniająca go cisza i ciemność, a gdy już pozwolił się jej
prowadzić, wtedy on zabrzmiał. Słodki, kuszący i przepełniony obietnicą. Wyrwał go
brutalnie z nicości. Teraz niczym echo w jego myślach powtarzały się słowa, Ja nienawidzę, a
w obrazach napływających wspomnień pojawiała się niewyraźna, jakby zamazana twarz
dziewczyny, która teraz siedziała przed nim. Ze skrywającej jej postać ciemności wyłoniła się
trupio-blada dłoń, splamiona krwią, która chwyciła jego rękę, wyrywając go z objęć
zachłannej śmierci. Zadrżał, zdając sobie sprawę, że zanim odzyskał przytomność w skrzydle
szpitalnym Hogwartu, mignął mu przed oczami srebrny wisiorek.
Zamknął oczy.
Znowu został wykorzystany, manipulowany przez… Nawet nie wiedział, jak to nazwać.
Pewny był jednego: ona pragnęła zemsty na Voldemorcie. Wiedział to, nie musiał pytać, ale
dlaczego?
— Rozumiem twoje obawy — przerwała jego rozmyślania. — Nie zamierzam cię w żaden
235
sposób kontrolować.
— Nie? — prychnął z irytacją, czując, że wraca mu pewność siebie. — A co niby robisz?
Słodki Merlinie, rozmawiam z… właściwie to kim ty jesteś, a raczej czym?
Zmarszczył brwi.
W oczach dziewczyny pojawił się nagle smutek.
— Zagubioną duszą — wyszeptała z bólem i zanim Harry zdążył coś odpowiedzieć na to
zaskakujące wyznanie, rozpłynęła się w powietrzu.
Zszokowany wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu siedziała Julie. Potrząsnął
głową z rozdrażnieniem i opadł na miękką poduszkę, zamykając oczy. To było zbyt wiele jak
na jeden raz. Ona nie żyje, to stwierdzenie któryś już raz przemknęło mu przez myśl. Chyba
już całkiem oszalałem. Nagle poczuł się zmęczony i samotny. Wszystko się zaczęło
komplikować, w dodatku jeszcze ten cholerny układ. Tak, to dzięki niej ocalał z tego
wypadku. Teraz czuł, że te uśpione emocje powróciły. Z jednej strony nie bał się śmierci, ale
z drugiej pragnął żyć. Żyć, aby się zemścić. Czuł dreszcze przeszywające jego ciało. Jeżeli
ona ocaliła go przed śmiercią, to może równie dobrze… Nie, nie chciał o tym nawet myśleć.
Nie w tej chwili. Teraz był zmęczony i śpiący. Bardzo śpiący.
Wanilia…
Zamarł i otworzył oczy, które się spotkały z czarnymi Snape'a. Mężczyzna stał przy jego
łóżku i wpatrywał się w niego.
— Widzę, że doszedłeś do siebie — odparł chłodnym głosem, ale Harry był pewny, że
pomimo tego dystansu i formalnego tonu, zabrzmiał w nim niepokój i wyraźna ulga. Gryfon
ogarnięty nagłym impulsem uśmiechnął się i pochwycił szatę mężczyzny, przyciągając go do
siebie. Chciał poczuć te gorące i pełne życia wargi, za wszelką cenę. Ich usta spotkały się w
namiętnym pocałunku.
— Potter — syknął Snape z wyraźną irytacją, gdy w końcu udało mu się zaczerpnąć
powietrza. — Ktoś może tu wejść.
— To skrzydło szpitalne i jest już dość późno na odwiedziny, więc może…
— Potter, przez dwa dni byłeś nieprzytomny! — przerwał, teraz już zupełnie wyprowadzony
z równowagi Mistrz Eliksirów.
Chwycił chłopaka za ramiona i zmusił go do położenia się.
— Dwa dni? — odparł z wyraźnym zaskoczeniem Harry. — Dwa dni…
— Tak — przytaknął i przysunął sobie fotel, w którym usiadł. — Niespodziewanie otworzyły
się twoje rany z tamtego wypadku i… — Snape spojrzał na niego badawczo, marszcząc przy
tym brwi. — Nie wiadomo, co było tego przyczyną.
Harry odwrócił twarz i spojrzał w sufit. Milczał.
236
— Potter, co się dzieje? — zapytał w końcu, przyglądając się uważnie chłopakowi.
— Nic, już wszystko w porządku.
— Ukrywasz coś — zirytował się Snape, tracąc cierpliwość. — O mało nie wykrwawiłeś się
na śmierć. Coś takiego nie dzieje się tyle miesięcy od wypadku.
— Jestem zmęczony — wymamrotał Gryfon w poduszkę.
Mistrz Eliksirów westchnął i wstał z fotela. Nachylił się nad chłopakiem i delikatne odsunął
włosy z jego twarzy. Harry uśmiechnął się i prawie natychmiast zasnął.
Pięknie, pomyślała Snape, po prostu wspaniale. Co tym razem ukrywasz? Przesunął palcami
po jeszcze bladym policzku.
Na twarzy Gryfona pojawił się delikatny uśmiech.
— Śpij — wyszeptał. — Obyś nie miał snów — dodał cicho i spojrzał ostatni raz na śpiącego
chłopca.
Nie zamierzał nikogo powiadamiać, że Potter odzyskał przytomność. Przynajmniej nie teraz.
Na pytania i odpowiedzi przyjdzie czas rano.
Snape zamknął cicho drzwi od skrzydła szpitalnego i znikł w ciemnościach korytarza.
***
Harry przebudził się około południa. Nadal znajdował się w skrzydle szpitalnym.
Wspomnienia wczorajszej nocy wróciły do niego z siłą wodospadu. Tym razem był już na
tyle świadomy, że potrafił połączyć ostatnie wydarzenia w jedną całość. Może nie wszystko
jeszcze do siebie pasowało idealnie, ale na pozostałe pytania przynajmniej już wiedział, gdzie
może znaleźć odpowiedź.
Spojrzał w kierunku zaplecza. Drzwi były uchylone.
Podniósł się na łóżku. Założył okulary i różdżką przywołał swoje szaty. Ubrał się bardzo
cicho, aby nie zwrócić na siebie uwagi pielęgniarki. Czuł się już na tyle dobrze, że nie
zamierzał zostać w łóżku, a tym bardziej czekać na spotkanie z dyrektorem, którego
wcześniej czy później się spodziewał. Przemknął dyskretnie pomiędzy parawanami i
wymknął się niezauważony ze skrzydła szpitalnego. Po chwili zastanowienia, zdecydował się
udać do biblioteki. Musiał coś sprawdzić.
Zazwyczaj w niedzielne popołudnie korytarze Hogwartu były jeszcze puste. Starsi uczniowie
korzystali z pozwolenia na wyjście do Hogsmeade, gdy młodsi spędzali wolny czas w
pokojach wspólnych, bibliotece czy spacerując po dziedzińcu szkolnym. Harry podejrzewał,
że jego przyjaciele skorzystali z możliwości wyrwania się ze szkoły i teraz świetnie się bawią
w wiosce czarodziejów. Nie widział więc większego sensu, aby wracać do wieży Gryffindoru.
Przynajmniej nie w tym momencie.
Z niecierpliwością czekał, aż ruchome schody podjadą na kolejne piętro. Zszedł z nich i
237
puścił się biegiem w kierunku biblioteki, mijając po drodze kilku zaskoczonych uczniów.
— Panie Potter, na Merlina? — odezwała się zaskoczona Pince, widząc Gryfona z
rozczochranymi włosami i lekko zarumienionymi policzkami. — Nie powinieneś być w
skrzydle szpitalnym?
— Już czuję się lepiej. To było… tylko lekkie przemęczenie. Naprawdę, nic poważnego —
dodał szybko, widząc wyraźne niedowierzanie w oczach bibliotekarki.
Zanim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć czy zapytać, Harry już stał pod działem
archiwalnym. Przeszukał szybko wzrokiem albumy i zatrzymał się na roku 1974. Wyciągnął
go z półki i przekartkował niecierpliwie kartki w poszukiwaniu zdjęcia Julie. Znalazł je po
dłuższej chwili i ponownie wrócił do bibliotekarki.
— Czy może wie pani, kim ona jest?
Pince założyła okulary i przyjrzała się zdjęciu. Dziewczyna z fotografii uśmiechnęła się do
nich ciepło, a jej szafirowe oczy wypełnione były ciekawością i rozbawieniem.
— Obawiam się, że nic o niej nie wiem. Chociaż… mam wrażenie, że już gdzieś ją
widziałam. — Zmarszczyła brwi. — Chodź za mną.
Wzięła od Harry'ego album i ruszyła w głąb biblioteki, klucząc między regałami. Zatrzymała
się przed sporym działem prasowym i machnęła różdżką.
— Quaero* Julie Moon.
Wypowiedziała inkantację kilkakrotnie, kierując różdżkę na poszczególne regały z
czasopismami.
Po chwili z różnych półek uniosło się kilka gazet, które wręczyła Harry'emu wraz z albumem.
— Mam nadzieję, że znajdziesz w nich coś użytecznego. Jakbyś jeszcze czegoś potrzebował,
to tylko powiedz.
— Dobrze, dziękuję.
Bibliotekarka uśmiechnęła się i odeszła do swoich obowiązków.
Harry rozłożył czasopisma na stoliku i zabrał się do przeglądania artykułów. Jednak nie
znalazł w nich zbyt wiele informacji o Julie Moon. Jedynie w jednym z wydań Proroka
Codziennego natknął się na jej niewielkie zdjęcie i krótką informację, a raczej wzmiankę.
"Nadal trwają poszukiwania Julie Moon, która zaginęła w ubiegłym tygodniu, z 27 na
28 listopada. Uczennica pierwszego roku Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart w
niewyjaśniony sposób zniknęła ze szkoły. Biuro Dochodzeń podejrzewa, że dziewczynka
mogła zostać uprowadzona. Jednak z powodu braku jakichkolwiek śladów śledztwo w tej
sprawie zostało umorzone. Ojciec dziewczynki, John Moon, jeden z wybitnych Uzdrowicieli ze
Świętego Munga, robi wszystko, aby aurorzy ponownie wznowili poszukiwania jego córki.
238
Jednak według zdobytych przez nas informacji sytuacja wydaje się być beznadziejna,
gdyż Biuro Dochodzeniowe chce zamknąć sprawę. Uważa, że prawdopodobieństwo
odnalezienia żywego dziecka po tak długim czasie od zaginięcia jest znikome. Swoją decyzję
argumentuje tym, że przypadek Julie Moon nie jest jedynym, nad którym obecnie prowadzi się
śledztwo.
Jeden z aurorów; biorących udział w poszukiwaniach; całą sytuację komentuje słowami:
"Żyjemy w trudnych czasach, gdzie nikt z członków świata czarodziejskiego czy nawet
mugolskiego nie może czuć się bezpiecznie. Robimy co możemy, aby opanować fale
morderstw, porwań i rozbojów. Jednak nie jesteśmy w stanie być wszędzie w tym samym
czasie. Potrzebujemy więcej ludzi, gdyż spraw jest wiele i nie wszystkimi możemy się należycie
zająć. Brak zaufania i współpracy ze strony społeczeństwa, jak również jego wyraźna
obojętność utrudnia nam prowadzenie dochodzeń, a często nawet je uniemożliwia."
Jak widać z tej wypowiedz, prawda bywa okrutna. Dla społeczeństwa Julie Moon jest
jedynie kolejną ofiarą obecnych czasów i z pewnością nie ostatnią."
Steven Widget
Z rezygnacją odłożył gazetę na pozostałe, które już przejrzał. Nie znalazł w nich nic
konkretnego. Podejrzewał, że to z powodu działalności Voldemorta i strachu przed nim w
większości artykułów słowa i treść były dobierane bardzo ostrożnie, a fakty zwyczajnie
pomijane.
Sięgnął po album i przyjrzał się zdjęciu Julie. Dziewczyna patrzyła na niego szafirowymi
oczami i uśmiechała się przyjaźnie. Kim ty jesteś, Julie Moon? Czego chcesz? Drobna
brunetka pomachała mu z fotografii, rumieniąc się przy tym lekko. Gryfon westchnął z
irytacją i zatrzaskał album. Nie miał pojęcia, co robić. Miał mnóstwo pytań i prawie żadnej
odpowiedzi. Przecież musiało być jakieś logiczne wyjaśnienie sytuacji, w której się obecnie
znalazł.
— Harry? — zabrzmiał ciepły i zarazem zatroskany glos. Chłopak podniósł głowę. Jego
zielone oczy spotkały się z jasnoniebieskim spojrzeniem Dumbledore'a. — Co ty tutaj robisz,
chłopcze? Powinieneś być w skrzydle szpitalnym.
— Nic mi nie jest. Czuję się dobrze.
Dyrektor spojrzał na niego bardzo poważnie i Harry mógł przysiąc, że dostrzegł w jego
ciepłych oczach cień niepokoju. Twarz mężczyzny wydawała się niezwykle zmęczona, a
liczne zmarszczki pogłębiły się. Nawet odniósł wrażenie, że ich przybyło. Ten czarodziej
naprawdę się o niego martwił i tym razem nie ukrywał tego.
— Możliwe, ale powinna cię obejrzeć pielęgniarka. Przez dwa dni byłeś nieprzytomny. To
nie wyglądało najlepiej.
— Dobrze, profesorze — westchnął z rezygnacją i zaczął składać rozłożone gazety.
— Zostaw. — Starszy czarodziej powstrzymał go i machnął różdżką. Czasopisma uniosły się
i natychmiast zniknęły, wracając na swoje miejsce. — Możesz mi teraz powiedzieć, co było
239
tak ważne, że zaryzykowałeś własne zdrowie, wymykając się Poppy?
— Wcale nie ryzykowałem — odparł buntowniczo, ale po chwili jego irytacja rozpłynęła się.
— Naprawdę nic mi nie jest.
Dyrektor pokręcił głową i uśmiechnął się ciepło.
— Chodźmy. Twoi przyjaciele się o ciebie martwią. Właśnie wrócili z Hogsmeade.
Podejrzewam, że przemycili trochę słodyczy do skrzydła szpitalnego. Poppy nie będzie
zadowolona.
Wesołe iskierki pojawiły się w jasnoniebieskich oczach i Harry zachichotał.
— Profesorze, mogę o coś zapytać?
— Oczywiście, Harry. Pytaj.
— Pamięta pan może Julie Moon?
Starszy czarodziej zmarszczył brwi i przeczesał kilka razy swoją śnieżnobiałą brodę.
— Mówisz: Julie Moon?
— Dziewczynka, która zniknęła w niewyjaśniony sposób z Hogwartu. To był rocznik 1974.
Dyrektor wydawał się posmutnieć.
— Ach tak, teraz sobie przypominam. To była jedna z głośniejszych spraw. Nikt nic nie
widział, nic nie słyszał. Po jakimś czasie zaprzestano poszukiwań i uznano ją za martwą, choć
ciała nigdy nie znaleziono.
— Ale jak mogła tak po prostu zniknąć ze szkoły? Przecież zamek jest obłożony zaklęciami
ochronnymi i alarmującymi.
— Tego nawet ja nie wiem. Możliwe, że ktoś pomógł jej wyjść poza mury Hogwartu.
Widzisz, Harry, to były naprawdę ciężkie czasy.
— Co ma pan na myśli?
— Voldemort działał już jawnie i był w pełni swojej władzy.
— To on ją zabił — stwierdził Harry i gniew pojawił się w tonie jego głosu. Nadal miał przed
oczami te czerwone ślepia, które patrzyły na niego spod kaptura.
— Tego nie wiadomo — kontynuował dyrektor, jakby nie zauważył, że to nie było pytanie.
— Nie tylko Śmierciożercy działali na polecenie Voldemorta. Nasza społeczność bała się tego
imienia i niektórzy wykorzystywali to dla własnych celów. W tamtym czasie wzmogła się
działalność wampirów, wilkołaków, olbrzymów czy zwykłych grup przestępczych w
środowisku czarodziejskim. Imię ‘Voldemort’ stało się ich azylem i formą zastraszania. Nie
ukrywam, że Tom jest potężnym i mrocznym czarodziejem. Jednak prawdziwych
240
zwolenników miał niewielu. Swoją potęgę zawdzięczał w dużej mierze tym, którzy działali w
jego imieniu, ale tak naprawdę we własnym interesie. Widzisz, Harry, strach to niezwykle
potężna broń. Zwłaszcza dobrze ukierunkowany.
— To prawda — przyznał chłopak.
— Ale dlaczego o to pytasz?
Jasnoniebieskie oczy spojrzały na niego z wyraźnym zainteresowaniem.
— Bez powodu. Przeglądałem albumy i natrafiłem na jej zdjęcie. I ta data śmierci…
— Jak wspomniałem, to były ciężkie czasy. Śmierć najczęściej była tragedią dla rodzin ofiar.
Inni traktowali ją z obojętnością. Tak, zbyt wiele zła się działo. To znieczuliło ludzkie serca
na nieszczęścia innych. — Zmarszczył czoło i pogrążył się na moment w zamyśleniu, jakby
wracał wspomnieniami do minionych lat. — Ale zostawmy przeszłość. Poppy się o ciebie
zamartwia, nie dajmy jej czekać.
— Ale naprawdę to nie jest konieczne — jęknął z rezygnacją.
Jednak, gdy spotkał się z surowym spojrzeniem znad połówek okularów, zamilkł. Doskonale
wiedział, że nie powinien tak znikać bez słowa.
W ciszy i towarzystwie starszego czarodzieja skierował się do skrzydła szpitalnego, układając
w głowie jakieś racjonalne wyjaśnienie swojego chwilowego braku przytomności.
Spodziewał się pytań ze strony dyrektora i pielęgniarki, na które nie miał zamiaru udzielić
odpowiedzi. Zresztą sam ich jeszcze nie znał.
***
Minęły dwa dni od chwili przebudzenia w skrzydle szpitalnym. Tak jak się spodziewał, został
zaatakowany serią kłopotliwych pytań. Oczywiście już cała szkoła wiedziała o jego wypadku
w bibliotece. Ile razy pojawił się na korytarzu czy na wspólnych posiłkach, miał niemiłe
wrażenie, że wszyscy o nim szepczą. Nawet Ron i Hermiona nie dawali mu spokoju i
zadawali pytania. W pewnym momencie poczuł, że ma już dość ich troski i ciekawości. Nie
chciał, aby się zamartwiali z jego powodu. Najpierw musiał się sam z tym zmierzyć.
Potrzebował do tego odrobiny prywatności.
Prawie godzinę krążył bez celu po zamku, zanim dotarł do szkolnej kuchni. Panowała w niej
przyjemna cisza i spokój. Machnął różdżką i pomieszczenie wypełniło się światłem.
— Zgredku — zawołał cicho.
Nie minęło kilka sekund, a przed Harrym pojawił się skrzat.
— Harry Potter przyszedł odwiedzić Zgredka — odezwał się rozradowany. — Zgredek cieszy
się ogromnie. Czemu Harry jest smutny?
Zatroskane spojrzenie dużych, okrągłych oczu wydawało się Gryfona przeszywać na wskroś.
Cóż, nie mógł zaprzeczyć, że to oddanie i szczerość ze strony Zgredka wywołało ciepłe
241
uczucie wokół jego serca. Uśmiechnął się, siadając do stołu.
— Miałem naprawdę męczący dzień i zgłodniałem.
Na twarzy skrzata zagościł szeroki uśmiech. Pstryknął palcami i na jego dłoni pojawiła się
taca z kanapkami, gorąca herbata i kawałek ciasta jagodowego. Gryfon wsypał dwie łyżeczki
cukru do filiżanki.
— Czy coś martwi Harry’ego Pottera? Może Zgredek mógłby pomóc?
— Zgredku, czy duch może opętać czarodzieja?
Skrzat spojrzał na niego i zmarszczył czoło.
— Harry Potter ma na myśli ducha zmarłego czy demona?
— Ducha zmarłej osoby.
Skrzat odetchnął z wyraźną ulgą i wgramolił się na krzesło.
— Słyszeć i widzieć nieistniejące rzeczy czy osoby w naszym świecie to złe, bardzo złe. —
Gryfon musiał przytaknąć, gdyż pamiętał doskonale wydarzenia związane z Komnatą
Tajemnic. W jakiś sposób poczuł się skrępowany, jednak zaczął tę rozmowę i chciał ją
kontynuować. Wyrzucić z siebie wszelkie zmartwienia i wątpliwości. — Zgredek nie zna się
na duchach, ale słyszał o przypadkach opętania przez demona. Czarodziej robi wtedy okropne
rzeczy. Naprawdę niedobre. Demony pożywiają się jego magią.
— Pożywiają się?
Wyraz jego twarzy przeszedł z zaskoczonego do przerażonego.
Skrzat przytaknął skinieniem głowy.
— Tak, nasza magia nie jest czymś stałym. Raz czujemy się słabsi, to znowu silniejsi.
Harry pomasował skronie palcami. Zdał sobie sprawę, że gdyby wychował się w rodzinie
magicznej, wiedziałby o wielu rzeczach, o których nie ma pojęcia. Czasami odnosił niemiłe
wrażenie, że wszyscy wiedzą o świecie czarodziejów więcej niż on i niestety miał rację. Tego,
co dla innych było oczywiste, on musiał się niejednokrotnie uczyć.
— I co się dzieje z takim czarodziejem?
— Umiera — odparł skrzat drżącym głosem. — Czasami jednak udaje mu się przeżyć, gdy
demon z jakiegoś powodu porzuci go.
— Po prostu świetnie — jęknął Harry, a jego serce i umysł wypełnił niepokój. — A co z
duchami zmarłych?
— Zgredek niestety nie wie, jest tylko skrzatem — powiedział zasmuconym głosem. W jego
wielkich oczach pojawiło się poczucie winy i Harry w pierwszej chwili miał wrażenie, że
242
skrzat jest gotowy ukarać siebie za brak tej wiedzy.
— W porządku — odparł prędko. — Bardzo mi pomogłeś, dzięki. Zastanawia mnie jednak,
czego też taki duch może chcieć.
— Dlaczego więc Harry Potter nie zapyta?
Ku jego zaskoczeniu Zgredek uśmiechnął się szeroko.
— Ja nie... — zawahał się i posłał skrzatowi również pełen wdzięczności uśmiech. — Masz
rację, Zgredku. Tak zrobię. Jesteś bardzo spostrzegawczy.
— Zgredek wierzy, że nic nie dzieje się bez powodu.
Harry przytaknął i skrzat z cichym pyknięciem rozpłynął się w powietrzu. Gryfon poczuł
pewną ulgę po tej rozmowie i jego pewność siebie wróciła. Nie mógł pozwolić, aby duch
jakiejś dziewczyny przejął kontrolę nad jego życiem. Odłożył pustą filiżankę po herbacie na
tacę.
Wziął głęboki oddech.
— Julie, pokaż się — odezwał się cicho. W jego głosie zabrzmiała pewność, jednak czuł się
naprawdę idiotycznie, mówiąc do pustego pomieszczenia. Odczekał chwilę, ale nic się nie
wydarzyło. — Mam pytania, na które chcę uzyskać odpowiedzi. Wydaje mi się, że ty bardziej
mnie potrzebujesz niż ja ciebie. Więc albo powiesz mi to, co chcę wiedzieć, albo rozwiązuję
naszą umowę.
Znowu zapanowała cisza i Harry zmarszczył brwi. Musiałem już naprawdę zwariować,
przemknęło mu przez myśl. Zrezygnowany wstał z krzesła i odwrócił się w stronę wyjścia.
— Zaczekaj.
Gryfon na moment zamarł w miejscu, a następnie spojrzał w stronę, skąd dochodził głos. Jego
zielone oczy spotkały się z szafirowym wzrokiem Julie. Dziewczyna stała oparta o blat stołu i
pierwszy raz dostrzegł na jej twarzy zakłopotane. Sprawiała wrażenie niewinnej i zagubionej.
— Zamierzasz mi wyjaśnić, o co w tym chodzi?
Julie wskazała ręką na krzesło i Harry ponownie usiadł.
— Wiem, że masz pytania, ale nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć.
— Co masz na myśli? — zapytał wyraźnie zaskoczony. — Przecież to ty uratowałaś mi życie,
choć nadal nie wiem, jak to zrobiłaś.
Dziewczyna zwiesiła głowę i kurtyna czarnych włosów przysłoniła jej twarz.
— Ja… nie wiem, dlaczego tu jestem — odezwała się po chwili drżącym głosem. —
Błądziłam bez celu, nie mogąc nigdzie dojść i wtedy ty się pojawiłeś. W jakiś sposób
wyczułam twoje najsilniejsze pragnienie, które było zgodne z moim i uchwyciłam się go. Nie
243
mogłam ci pozwolić odejść, więc związałam nas ze sobą. Jednak nie wiem jak to działa i
dlaczego.
Gryfon poczuł lekkie zawroty głowy.
— Żartujesz — gniew wkradł się w ton jego głosu. — Jesteś tu, związana w jakiś dziwaczny
sposób ze mną i nie wiesz dlaczego?
— W pewnym sensie wiem. Chcemy tego samego. Jego śmierci. Nienawidzę go — dodała
chłodno. — Ty żyjesz, ale ja nie. W przeciwieństwie do ciebie nie mogę nic zrobić, dla mnie
jest już za późno. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale czułam twoją magię. Ty jesteś w stanie
zrealizować moje pragnienie i zamierzam to wykorzystać.
Na te słowa lodowaty dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa.
— Oboje nienawidzimy Voldemorta, to już ustaliliśmy — przyznał ostrożnie, nie spuszczając
wzroku z szafirowych oczu, w których pojawił się gniew i nienawiść. — W każdym razie,
dlaczego ja cię widzę, skoro nie jesteś zwykłym duchem?
Tym razem delikatny uśmiech pojawił się na jej bladej twarzy.
— Łańcuszek, który masz na szyi. On należał do mnie. Dopóki ty go nosisz, możesz mnie
widzieć. Musiałam znaleźć jakiś sposób, aby się z tobą skontaktować.
— To dlatego jego magia ochronna działa na mnie — odezwał się tym razem wyraźnie
zaintrygowany. Wreszcie poznał odpowiedz na jedno z dręczących go pytań. — Jesteś we
mnie, a tym samym mną.
— Zgadza się, ale muszę już iść.
Nagle wyprostowała się. Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na niego ze smutkiem.
— Ale…
— Nie mogę zbyt długo przebywać w tej formie. To pozbawia mnie energii i również magia
ochronna tego wisiorka słabnie, gdyż właśnie z niego ją czerpię. Jednak jak tylko będę w
stanie, to znów się pojawię. Tymczasem będę przy tobie.
Zanim Harry zdążył jeszcze o coś zapytać, rozpłynęła się w powietrzu. Zmarszczył brwi i
jego wzrok utonął w płomieniach trzaskających w ogromnym kominku. Nadal miał mnóstwo
pytań. Na niektóre już uzyskał odpowiedz, ale ciągle pojawiały się nowe. Wstał z krzesła i
skierował się do wyjścia. Wiedział co musiał zrobić i nie był z tego powodu zachwycony.
Wtajemniczanie w to kogokolwiek wydawało być zdecydowanie kiepskim pomysłem. Jednak
nie miał wyboru. Potrzebował pomocy.
Na korytarzu powiało chłodem. Nie miał pojęcia ile czasu przesiedział w kuchni, ani która
obecnie jest godzina. Jednak przeczucie mu mówiło, że jest już sporo po ciszy nocnej. Nadal
nie czuł się zbyt śpiący i nie bardzo miał ochotę wracać do wieży Gryffindoru. Niestety nie
zabrał ze sobą peleryny-niewidki, a bez niej chodzenie nocą po zamku było ryzykowne. Nie
zamierzał natknąć się na jakiegoś profesora czy woźnego.
244
— Potter! — warknął znajomy głos.
Serce przyspieszyło w jego piersi i Harry odwrócił się w stronę profesora. Delikatny uśmiech
pojawił się na jego twarzy.
— Profesor Snape. Nie wiedziałem, że ma pan dziś dyżur.
— Możesz mi wyjaśnić, co robisz na korytarzu o tak późnej porze?
Mężczyzna podszedł do niego i spojrzał w zielone oczy chłopaka, w których, ku swojej
irytacji, nie dostrzegł strachu czy poczucia winy.
— Nie mogłem zasnąć — odparł spokojne. — Musiałem się przejść i pomyśleć.
Snape zmrużył niebezpiecznie oczy, lustrując go uważnie. Odpowiedź wydawała się być
szczera, a on potrafił wyczuć, kiedy chłopak kłamał. Gryfon nie potrafił ukryć swoich emocji.
Umiał je maskować przed innymi, ale nie przed nim.
— Pomyśleć? Wiesz, Potter, nie sądzę, aby to była odpowiednia pora na to. Powinienem
odebrać ci punkty i dać szlaban.
— Więc dlaczego pan tego nie zrobi?
Harry uśmiechnął się figlarnie.
W czarnych oczach Mistrza Eliksirów pojawiło się zaskoczenie, jakby lekka konsternacja.
Jednak natychmiast została zastąpiona żarem.
— Ty naprawdę lubisz łamać wszelkie zakazy, prawda, Potter?
— Tylko, jeżeli coś jest tego warte. Myślę, że teraz jest odpowiedni moment, aby nagiąć
jedną z zasad.
Snape uniósł jedną brew z rozbawieniem. Ten dzieciak wyraźnie z nim flirtował.
— Czyżby? Masz jakąś konkretną na myśli?
— Bliższego kontaktu ucznia z nauczycielem.
— Igrasz z ogniem.
— A ja myślałem, że jestem bezczelny.
— Jesteś naprawdę…
— Niepoprawny i irytujący. Czy więc nie należy mi się szlaban?
Harry prowokująco przygryzł dolną wargę, przyglądając się z zadowoleniem reakcji
mężczyzny. Następnie podszedł do niego.
245
Snape drgnął, zdając sobie sprawę, że chłopak jest niebezpiecznie blisko. Czuł jego zapach i
ciepło, a gdy Gryfon przybliżył do niego swoją twarz, ciepły oddech podrażnił jego policzek.
Słowa reprymendy utknęły mu w gardle, gdy podniecenie ogarnęło jego ciało. Cholera,
przeklęty gówniarz, pomyślał z rezygnacją. Znajdowali się w ciemnym korytarzu, wprawdzie
było już na tyle późno, że nikt nie powinien się kręcić po lochach, jednak z doświadczenia
widział, że ostrożności nigdy za wiele.
— Pan naprawdę powinien… — zaczął chłopak szeptem, tuż przy zaciśniętych ustach
Snape'a. — …dać mi ten szlaban.
Mówiąc to, wsunął ostrożnie swoją rękę w dłoń mężczyzny, obdarzając jej wewnętrzną część
delikatną i subtelną pieszczotą palców. Mistrz Eliksirów nawet nie drgnął, choć Harry
dostrzegł żar płonący w czarnych oczach. Gryfon uśmiechnął się z zadowoleniem.
Niech go szlag, jęknął w myślach Snape, a co tam, dodał po chwili, nie mogąc oderwać
wzroku od tych zielonych oczu, które wpatrywały się w niego z pożądaniem. Mężczyzna
nachylił się i pocałował go. Harry natychmiast odpowiedział na pieszczotę i zapraszająco
rozchylił wargi. Profesor coś mruknął nieskładnie, jakby z rezygnacją i przyciągnął chłopaka
do siebie, obejmując go ciasno w talii. Po chwili pocałunek pełen pasji i namiętności sprawił,
że ogień zapłonął w ich żyłach, a oddechy stały się nierówne. Harry poczuł, jak jego ciało
zaczęło reagować na cudowną pieszczotę ust, które zsuwały się na jego szyję, porzucając
lekko nabrzmiałe wargi. Chłodny dotyk dłoni błądzących po jego rozgrzanej skórze
przyprawiał go o dreszcze i jęknął z nieukrywanej przyjemności.
— Głupi dzieciak — mruknął Snape do ucha Gryfona i zsunął rękę na wewnętrzną stronę uda
chłopaka.
Harry przymknął oczy, gdy poczuł palce przesuwające się w kierunku jego męskości.
Natychmiast stał się twardy i potrzebujący. Lekko uciskająca, masująca w górę i dół dłoń
mężczyzny nawet przez materiał spodni sprawiała, że czuł się cudownie. Nie przestawaj,
pomyślał, och, proszę, tylko nie przestawaj.
Snape uśmiechnął się z wyższością, jakby czytał w jego myślach. Uszczypnął go zębami w
szyję.
— Nastolatki i ich hormony...
— Co tylko powiesz — wyszeptał cicho i oparł się o zimną ścianę lochu. — Tylko nie
przestawaj.
— Nieważne, jak bardzo chciałbym kontynuować, panie Potter, to jednak musimy się tu
zatrzymać — mruknął Snape do ucha lekko zawiedzionym tonem. — Dyrektor mnie
oczekuje.
Dłoń zatrzymała się i Gryfon wydał żałosny jęk straty. Czuł się niezaspokojony.
Mężczyzna nachylił się ponownie i zaatakował jego usta swoimi. Tym razem był to
gwałtowny, prawie bolesny pocałunek i skończył się tak szybko, jak się zaczął.
246
Harry nabrał powietrza do płuc, oddychając szybko.
— Niech to szlag — wymamrotał.
— Minus pięć punktów od Gryffindoru za język, panie Potter — odparł, unosząc brew i
złośliwy uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
— Pięć punktów? — Harry spojrzał na niego z oburzeniem. — Jakoś mój język nigdy panu
nie przeszkadzał.
— Nie w łóżku. Jeśli nie zauważyłeś, to jesteśmy na korytarzu.
Chłopak westchnął z rezygnacją.
— Tak jest, profesorze — odparł formalnym tonem. — Zrozumiałem.
— To dobrze. Nie zapominaj o tym — dodał, przywołując z trudem swoją maskę chłodu i
opanowania. — A teraz wracaj do siebie, bo jak ponownie cię tu zobaczę, to naprawdę wlepię
ci szlaban… — Snape zawahał się; mógł przysiąc, że na twarzy Gryfona pojawiło się coś na
kształt nadziei. — …z Filchem, panie Potter, z Filchem — dodał z iście demonicznym
błyskiem w czarnych oczach.
Harry od razu oprzytomniał i jęknął zawiedziony.
— To niesprawiedliwe — odezwał się tonem rozkapryszonego dziecka.
— Życie nigdy nie jest sprawiedliwe?
Mężczyzna nachylił się i delikatnie musnął wargami płatek ucha chłopaka.
— Przyjemnych snów — wyszeptał i nie czekając na odpowiedź, zniknął w jednym z
korytarzy.
Harry został sam w ciemnym i zimnym lochu. Jego plan spędzenia nocy ze Snape'em nie
wypalił. Z jednej strony miał ochotę zakraść się do komnat mężczyzny i tam na niego
poczekać, w łóżku i nago, a z drugiej wolał nie ryzykować szlabanu. Mistrz Eliksirów mógłby
spełnić swoją obietnicę. Gryfon poprawił szatę i zdecydował się wrócić do wieży Gryffidoru.
— A więc to prawda — wysyczał znajomy i raczej nieoczekiwany głos. Harry odwrócił się
gwałtownie w kierunku skąd dochodził dźwięk. W korytarzu było ciemno. Zza posągu
czarownicy wysunęła się znajoma postać.
— Malfoy — odparł chłodno, trzymając skierowaną na niego różdżkę. — Czy nie powinieneś
być już w swoim dormitorium?
— Jestem prefektem, a ta pozycja ma dodatkowe przywileje. Powinieneś o tym wiedzieć.
Poza tym jesteś na naszym terytorium, Potter — dodał z wyższością i zmrużył niebezpiecznie
oczy.
Gryfon już miał coś odpowiedzieć, ale zacisnął wargi, gdyż w jego umyśle pojawiła się scena
247
ze spotkania Śmierciożerców. Nie żeby mu było żal tego zadufanego w sobie arystokraty po
tym, co zobaczył. Jeżeli miał być szczery, to w tej chwili miał ochotę potraktować Malfoya
tak, jak ten tamtą nieszczęsną dziewczynę. Jednak nie mógł tego zrobić. Nie potrafił z
powodu Snape'a. Wiedział, że to co się stało na tym spotkaniu było ciosem dla mężczyzny. W
końcu Malfoy należy do jego Domu.
Harry ostrożnie opuścił różdżkę i odwrócił się bez słowa, aby odejść.
— Potter! — warknął gniewnie blondyn, ale Gryfon nie obrócił się. — Ja jeszcze nie
skończyłem.
— Ale ja tak.
— Jak to jest sypiać z profesorem, co, Potter? — odezwał się jadowitym głosem i Harry
zatrzymał się jak rażony piorunem. Malfoy roześmiał się histerycznie. — W końcu ktoś
przeleciał naszego Złotego Bohatera, bo nie sądzę, aby było odwrotnie. Podobało ci się?
Szyderczy uśmieszek wykrzywił blade usta blondyna, a w szarych oczach pojawiała się furia.
Widział, przemknęło Harry'emu przez myśl. Chwilowa panika została zastąpiona gniewem.
Malfoy widział za wiele, a on nie mógł dopuścić, aby prawda wyszła na jaw. Przez swoją
głupotę i lekkomyślność mógł teraz wszystko stracić. Zacisnął dłoń na różdżce.
— Nie zaprzeczasz? — Oczy chłopaka rozbłysły i Gryfon dostrzegł w nich triumf. —
Powiedz mi, Potter. Co teraz zrobisz? Nie sądzisz chyba, że to tak zostawię?
— Nie, nie sądzę. — Chłodny i cichy głos zabrzmiał niezwykle niebezpiecznie.
Ślizgon uśmiechnął się z satysfakcją.
— Zdrajca wyleci ze szkoły, jak tylko poinformuję o tym dyrektora. Zniszczę jego i ciebie.
— Nie zrobisz tego.
Harry pomału uniósł różdżkę.
— Nie? — warknął Ślizgon gniewnie. — To przez ciebie mój ojciec wylądował w więzieniu,
a teraz jest na mnie wściekły! To tylko twoja wina! Nienawidzę cię — wysyczał, unosząc
swoją różdżkę. — Nie możesz nic zrobić, aby zamknąć mi usta. Nic. Nie jesteś na tyle
odważny, aby rzucić niewybaczalne. Harry Potter, szlachetny bohater, który pieprzy się z
nauczycielem i to nie z byle jakim. Ze Śmierciożercą... Zniszczę was obu! To będzie mój
rewanż, Potter. Za poniżenie i ośmieszenie, którego doświadczyły moja rodzina i nazwisko z
twojego powodu!
Harry zesztywniał. W jednej chwili ogarnęła go furia, która tak szybko, jak się pojawiła,
opuściła jego ciało. Teraz był w nim jedynie spokój i opanowanie, a zielone oczy stały się
lodowate, tracąc swój blask.
— Nie, nie rzucę niewybaczalnego — odparł cichym, spokojnym głosem, pozbawionym
wszelkich emocji. Malfoy drgnął i na moment na jego twarzy pojawiła się konsternacja. —
248
Obliviate.
Pewnie wyszeptane zaklęcie rozdarło ciszę i uderzyło w Ślizgona zanim ten zdołał sobie to
uświadomić. Szare oczy zasnuły się na krótką chwilę mgłą i chłopak po chwili zamrugał z
dezorientacją, dochodząc do siebie. Rozejrzał się po korytarzu z zaskoczeniem i zagubieniem
w szarych oczach. Nie było nikogo. Zmarszczył brwi i powoli schował różdżkę do kieszeni
szaty. Potrząsnął głową w lekkim oszołomieniu i skierował się do swojego dormitorium.
Wysoka postać, ubrana w ciemnozieloną, długą szatę, opierała się o chłodną ścianę lochu.
Karkowich skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się do siebie.
— No, no, panie Potter. Jestem naprawdę pod wrażeniem — odparł miękko w ciszę i oblizał
wargi, na których znajdowały się ślady świeżej krwi. Jego oczy natychmiast zwęziły się i
zmieniły barwę na złotą. Wypełniły się głodem i pożądaniem. — Taka moc…
Westchnął i zamknął oczy, aby po chwili je otworzyć. Znów miały szarą barwę, były martwe,
pozbawione emocji.
Severus Snape miał w swoim życiu dni, w które szczerze wątpił w słuszność swojej decyzji
sprzed kilkunastu lat. Tamta noc w biurze Albusa Dumbledore'a zmieniła całkowicie jego
życie. Mógł otrzymać pocałunek Dementora, jednak Dumbledore poręczył za niego w
Ministerstwie Magii, a na osobności bezlitośnie zdemaskował. On wiedział od początku.
Dlaczego więc nie pozwolił mu wtedy zginąć? Pytanie, na które ten zdziwaczały staruszek
nigdy nie udzielił mu satysfakcjonującej odpowiedzi. Zamiast tego dał mu wybór. Dał coś,
czego on sam nigdy nie miał.
— Stary dureń… — wymamrotał gniewnie, schodząc w pośpiechu krętymi schodami. Mistrz
Eliksirów był naprawdę wściekły i rozdrażniony. — Niech go szlag! — zaklął, gdy kamienny
gargulec zamknął za nim przejście.
Na jednym z obrazów starsza czarownica, która już spała na bujanym fotelu, rozbudziła się,
posyłając mu karcące i pełne wyrzutu spojrzenie. Snape spiorunował ją wzrokiem, a ta
wymamrotała coś o braku dobrych manier, i widząc różdżkę w ręku rozgniewanego
mężczyzny, ponownie pogrążyła się we śnie.
Snape westchnął głęboko, starając się uspokoić skołatane nerwy. Przez moment mężczyzna
miał naprawdę poważne wątpliwości, co do strony, którą reprezentuje Dumbledore. W co ty
grasz, Albusie? Potrząsnął głową z rozdrażnieniem, jakby chciał pozbyć się niepokojących
myśli. Miał wrażenie, że stabilny do tej pory grunt usuwa mu się spod nóg, a on sam pomału
zaczyna tracić równowagę. Pogrąża się w jednym wielkim kłamstwie, rozrastającym się w
zastraszającym tempie. Z jednej strony dyrektor, a z drugiej Czarny Pan. Jedyne, czego bał
się, to to, że zatraci się w swoich kłamstwach do tego stopnia, że w końcu sam w nie uwierzy.
Strona Voldemorta, strona Dumbledore'a, a może ja chcę być po swojej własnej?
Nagle zatrzymał się. Słowa Pottera, które niespodziewanie zabrzmiały w jego myślach,
wstrząsnęły nim. Dlaczego sobie o nich przypomniał, dlaczego akurat teraz? Jego
rozdrażnienie zaczęło wzbierać na sile. Przecież to jeszcze dzieciak. Nie ma o niczym pojęcia.
W pewnej chwili Snape zdał sobie sprawę, że jego myśli skaczą od Albusa do Pottera i na
249
odwrót, poruszając jeszcze zupełnie inne wątki jego własnej i zawiłej egzystencji, albo życia
osobistego, którego już praktycznie nie miał. Poczuł się naprawdę zmęczony i bezsilny, a te
uczucia zdecydowanie mu się nie podobały.
W głębokim zamyśleniu wszedł na ruchome schody.
O tej porze korytarze Hogwartu tonęły w ciemnościach i w przyjemnej ciszy, przerywanej, od
czasu do czasu, pomrukami dochodzącymi z licznych obrazów. W powietrzu wyczuwalny był
zapach starych płócien i farb olejnych, a przyjemna woń lasu drzemała w starych ramach
malowideł i drewnianych wykończeniach kamiennych ścian czy schodów. Snape znał prawie
wszystkie zakamarki tego ogromnego zamczyska. To był jego dom. Dom od wielu lat i
naprawdę nie zamierzał zrezygnować z tego pozornie bezpiecznego miejsca. Czasami miał
wrażenie, jakby te stare mury żyły własnym życiem. Napełnione prastarą i potężną magią
pierwszych założycieli szkoły i ich następców. Każdy kamień, korytarz i liczne sale
wykładowe wydawały się mieć odrębną historię i być świadkami pokoleń młodych
czarodziejów, którzy zdobywali tu wiedzę i doświadczenie w sztukach magicznych. Tak, ten
zamek z pewnością skrywał mnóstwo tajemnic, równocześnie fascynując swoją potęgą.
Dwa tygodnie, przemknęło mu przez myśl, Merlinie, dopomóż.
Schody zatrzymały się dwa piętra niżej i Mistrz Eliksirów skręcił w jeden z ciemnych
korytarzy Hogwartu. Rozejrzał się, czy w pobliżu nie ma nikogo i przyłożył różdżkę do
ściany, wypowiadając krótkie zaklęcie. W miejscu dotknięcia pojawiło się przejście.
Mężczyzna zszedł wąskimi schodami, zmierzając w kierunku ślepego korytarza. Ponownie
przyłożył różdżkę do zimnego kamienia i kolejna ściana rozstąpiła się. Znajdował się teraz
kilka kroków od drzwi prowadzących na taras.
Pchnął je lekko i wyszedł na zewnątrz. Niebo było zachmurzone. Wiał mroźny wiatr, a śnieg
skrzypiał mężczyźnie pod butami. Podszedł szybkim krokiem do barierek i strzepnąwszy z
nich biały puch, oparł się o metalowe pręty. Jego zmęczona twarz wydawała się bledsza niż
zazwyczaj, a czarne oczy wpatrywały się tępo w bliżej nieokreślony punkt nad Zakazanym
Lasem. Odruchowo sięgnął ręką do lewego ramienia i zacisnął ją w miejscu, gdzie znajdował
się Mroczny Znak.
Przecież musi być jakieś inne wyjście, pomyślał z irytacją. Albus nie może tego żądać, to jak
wyrok śmierci na mnie, a Potter… ten dzieciak nie może się wiecznie ukrywać. Zacisnął
desperacko dłoń na materiale rękawa. Nie może nas tak po prostu wysłać w bezpieczne
miejsce. Snape wiedział, że jeśli nie przyprowadzi chłopaka w ustalonym terminie do
Czarnego Pana, to może pożegnać się życiem. Czas uciekał, a propozycja ukrycia ich obu tak
naprawdę niczego nie rozwiązywała. Przecież nie mogą uciekać przez całe życie. On
przynajmniej nie zamierzał. Co do Pottera, to miał niemiłe przeczucie, że chłopak też nie
będzie zadowolony z pomysłu dyrektora. Mistrz Eliksirów był tego bardziej niż pewien.
Ponadto nie mógł tak po prostu zrezygnować ze szpiegowania Czarnego Pana, gdyż ta
pozycja zapewniała mu nietykalność. W pewnym sensie był bezpieczny i żadna ze stron nie
mogła mu nic zrobić. Teoretycznie, bo w praktyce bywało różnie. Zmarszczył brwi. Nie,
zdecydowanie nie mógł zrezygnować ze szpiegowania, nie teraz. Musiał być jakiś inny
sposób, aby uratować tego dzieciaka i przy okazji siebie.
Nagle czarne źrenice zwęziły się i na moment usta Snape'a wykrzywił grymas obrzydzenia.
250
— Wyjdź — odparł chłodnym głosem. — Wiem, że tu jesteś, Karkowich.
Cisza.
— Skąd wiedziałeś? — Po chwili milczenia odezwał się przyjazny głos, w którym dało się
słyszeć lekkie rozbawienie.
Karkowich wyszedł z cienia.
Snape prychnął. Odwrócił się twarzą do mężczyzny i oparł o barierkę, zatapiając czarne oczy
w szarych tęczówkach zdecydowanie nieproszonego gościa.
— Potrafię wyczuć krew, a ty nią śmierdzisz na kilometr — odparł lodowato.
Karkowich zaśmiał się miękko. Podszedł do Snape'a i, chwytając dłońmi barierkę, spojrzał w
kierunku Zakazanego Lasu, gdzie wcześniej wpatrywał się Snape.
— Czy przypadkiem nie przemawiają przez ciebie uprzedzenia? — Uniósł brew z
rozbawieniem i spojrzał na twarz Mistrza Eliksirów, która w tej chwili nie wyrażała niczego.
— Oczywiście, ale nie takie, o jakich myślisz — warknął z irytacją, tracąc kontrolę nad
swoimi emocjami.
— Och, masz mi za złe, że to ja objąłem stanowisko Obrony, a nie ty?
Źrenice Snape'a zwęziły się niebezpieczne.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Plotki, informacje, które można uzyskać od uczniów. A studenci… naprawdę mnie lubią i
są skłoni do konwersacji.
— Nieszczęśnicy. Nieświadomie bratają się z krwiopijcą — prychnął.
Mężczyzna znów zachichotał.
— Naprawdę, Severusie, odnoszę wrażenie, że mnie nie lubisz. A co do tego krwiopijcy, to to
określenie stawia nas w złym świetle. Jeżeli już jesteśmy przy terminologii, to preferuję
termin wampir. Choć osobiście określiłbym nas jako istoty mroku, a raczej to nasza druga
natura jest związana z ciemnością. Za dnia ciągle jesteśmy ludźmi. — Snape spojrzał na niego
z wyraźnym powątpiewaniem. — No dobrze, może niezupełnie ludźmi. Nasze zmysły są o
wiele bardziej rozwinięte, jak i nasza sprawność i wytrzymałość fizyczna jest na wyższym
poziomie. Jednak nadal posiadamy ludzkie emocje i potrafimy czuć.
— A dusza? — prychnął Snape, spoglądając wprost w szare oczy mężczyzny.
— Severusie, przecież wiesz równie dobrze jak ja, że nie ma nic za darmo. — Uśmiechnął się
lekko. — Ale wierz mi: dusza to naprawdę niewielka cena za wieczność. W zamian za tę
ofiarę zyskujesz więcej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
251
— Przyjemność czerpaną z przelewania krwi niewinnych ludzi.
— Nie wszyscy, zaspokajając swoje potrzeby ludzką krwią, zabijają przy tym ofiarę. — W
tym momencie mam na myśli konkretną osobę.
Karkowich uśmiechnął się niewinnie.
— To prawda, krew ludzka jest niezastąpiona i znalazłem w niej upodobanie. Nie bądź taki
zdegustowany, Severusie. Nie mów, że nigdy się nie zastanawiałeś, jak to jest być wampirem.
Otrzymać Mroczny Dar* od jednego z nich. Życie wieczne i nieograniczoną siłę, kontrolę nad
umysłem. A gdybym powiedział, że jestem skłonny ofiarować ci to. Co byś zrobił?
— I zaprzedać duszę? Nie ma mowy — warknął gniewnie, gdyż poczuł, że ta dyskusja
przyjęła niebezpieczny obrót.
— Nie sądzę, abyś miał coś do stracenia.
Szare oczy Karkowicha spojrzały na lewe ramię mężczyzny.
— Nie wiem jaką grę prowadzisz i nie obchodzi mnie to, dopóki nie wchodzisz mi w drogę.
Również nie życzę sobie, abyś mnie szpiegował — dodał Mistrz Eliksirów, spoglądając
wprost w te szare i martwe oczy, które w tym momencie z niewiadomej przyczyny zaczęły
przyprawiać go o dreszcze.
— Szpiegować? Ja? — Zdumiał się i ironiczny uśmieszek wykrzywił jego usta. — Ja tylko
znalazłem się w pobliżu i nawet mi nie przyszło do głowy, że o tej porze ktoś może tu być.
Ostatnio nie mamy sposobności, aby spokojnie porozmawiać, a przecież wiele nasz łączy i z
pewnością znaleźlibyśmy kilka wspólnych tematów. Niestety ostatnio wydajesz się być
pochłonięty pracą. A może czymś lub kimś innym?
— Oczywiście, wreszcie dochodzimy do sedna — odparł jedwabiście miękkim głosem. — To
nie twój interes, więc trzymaj się od tego z daleka.
— Nie musisz być taki rozdrażniony, Severusie. To, że stary Albus przeszkodził ci w
miłosnych schadzkach z… — zawahał się, widząc morderczy, ale i zaskoczony wyraz twarzy
Mistrza Eliksirów. Po chwili, jakby rozumiejąc, uśmiechnął się ciepło. — Jak widzę byłeś…
zbyt zajęty, aby wyczuć moją obecność. Na twoim miejscu postarałbym się w przyszłości o
większą dyskrecję.
W tym momencie Snape poczuł nieodpartą pokusę, aby rozszarpać tego sukinsyna. Jednak nie
mógł sobie na to pozwolić, przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Mam nadzieję, że nie rozczarowało cię małe show, którym uraczyłem cię razem z
Potterem. Bo podejrzewam, że to masz na myśli.
— Och, bynajmniej — odparł i przesunął zmysłowo językiem po krawędziach górnych
zębów. — To było bardzo… pobudzające. — Martwe, szare oczy zabłysły nagle i, zwężając
się pionowo, nabierały żywej, złotej barwy. — Chłopak wydawał się być tego samego zdania.
Czułem to, tę władzę, magię rozchodzącą się po jego ciele i słodką przyjemność tętniącą
252
szybkim krążeniem krwi w jego żyłach. Jest tak nieprzyzwoicie młody i zgubnie
pociągający… nawet dla ciebie, Severusie. — Spojrzał na niego, przybliżając wargi do jego
ucha. — Nadal czuję smak jego gorącej krwi, teraz wiem dlaczego nasz Pan powstał dzięki
niej. W niej jest tyle mocy… — Jego głos stał się jedwabiście hipnotyzujący i Mistrz
Eliksirów nie był w stanie się poruszyć. — Z największą przyjemnością doprowadziłbym tego
chłopca do spełnia, kosztując go przy tym…
Ciepłe i miękkie wargi dotknęły szyi Snape'a w delikatnej pieszczocie i dłoń Mistrza
Eliksirów natychmiast zacisnęła się na gardle mężczyzny.
— Nawet o tym nie myśl — warknął. — I nie waż się więcej wypróbowywać swoich
hipnotyzujących sztuczek na mnie. Nie jestem zainteresowany.
— Nie bądź taki samolubny — zachichotał i jego oczy ponownie zrobiły się szare, martwe.
Wolał nie ryzykować, gdyż wiedział, że Snape mimo wszystko był niebezpieczny. W
pewnym sensie właśnie to czyniło go niezwykle pociągającym. Karkowich musiał przyznać,
że ten tajemniczy mężczyzna mógłby być odpowiednim towarzyszem w jego wieczności.
— Zostaw chłopaka w spokoju.
Uwolnił jego gardło z uścisku i odwrócił się, aby odejść.
— Czyżby twoje lodowate serce zmiękło? — Karkowich odezwał się chłodnym głosem.
Zabrzmiało w nim niewypowiedziane ostrzeżenie i Snape o tym wiedział. Mistrz Eliksirów
zatrzymał się i odwrócił.
— Dzieciak mi ufa. Nie pozwolę, aby moje starania trafił szlag z powodu chwilowej
zachcianki jakiegoś wygłodniałego krwiopijcy! — Zacisnął pięści i spojrzał na niego groźnie.
— A dla twojej wiadomości: Czarny Pan w tej chwili woli go żywego niż martwego. Radzę ci
o tym nie zapominać.
— Posiadłeś go, jest cały twój. A on, czy również cię posiadł? Czy wdarł się w twoje życie, w
twoje… serce? — Snape zadrżał i w jego oczach na moment pojawił się strach. — Sądzę, że
jeszcze nie, bo to byłaby twoja klęska, porażka. Pragniesz władzy, a gdy władza jest większa
od twojej, uginasz się pod nią, ale nigdy dobrowolnie, zawsze dumny. Czyż nie, Severusie? O
tym też nie zapominaj, gdyż ten dzieciak ma władzę.
— Nie wiem, o czym mówisz — warknął i skierował się do zamku, zostawiając mężczyznę
samego.
— Doskonale wiesz i boisz się tego. — Wampir uśmiechnął się do siebie. — I słusznie.
Karkowich obrócił się w kierunku Zakazanego Lasu i natychmiast przeobraził w małego
nietoperza, który wtopił się w ciemność nocy.
…………………….
*Zębacz Złocisty - ryba drapieżna, przypominająca wyglądem sandacza, o drobnych i ostrych
zębach. Na części grzbietowej posiada łuski o złotej barwie, które są wykorzystywane w
niektórych eliksirach i maściach na stłuczenia. Również zęby tej ryby posiadają właściwości
253
magiczne.
*Quaero - szukaj
*Dar Mroku - jest to ofiarowane przez wampira wraz z jego krwią życie wieczne i wszelkie
cechy fizyczne oraz umiejętności charakterystyczne dla wampiryzmu. Wampirem może zostać
tylko czarodziej. To wampir wybiera osobę, którą decyduje się przemienić. Wbija się w szyję
czarodzieja i wysysa krew. Następnie rozcina ostrym, długim paznokciem swój nadgarstek i
pozwala ofierze napić się krwi. Jeżeli ta odmówi, umiera. W przypadku, gdy przyjmie krew, to
ta rozchodzi się po jego ciele i uśmierca wszelkie narządy. Agonia trwa do godziny. Po
przebudzeniu nowy wampir może zdecydować czy chce zostać uczniem wampira, który go
przemienił, czy woli odejść.
254
Rozdział VIII
Pewnego dnia
Będziemy wolni
A Skradzione Chwile
Posklejamy
I stworzymy
Jedno wspomnienie (...)
(‘Pewnego dnia’ – autorstwa: Gosi)
Snape spojrzał na chłopaka z wyraźną irytacją. Opuścił swoją różdżkę i oparł się o biurko.
— Możesz mi powiedzieć, co to miało być, Potter?
Harry podniósł się z kolan. Jego oddech był przyspieszony, a twarz trochę blada. Cierpiał.
Zdradzały to zielone oczy, które szkliły się od napływających łez.
— Nie byłem… — nabrał z trudem powietrza — wystarczająco szybki...
— Twoja szybkość nie miała tu nic do rzeczy — odparł chłodno Snape. — Zwykłe Protego
nie jest na tyle silną barierą, by ochronić cię przed urokami opartymi na żywiołach. Ale to już
powinieneś wiedzieć.
Harry zacisnął zęby. Miał wrażenie, że prawie każdy mięsień w jego ciele zdrętwiał pod
wpływem lodowej klątwy. Jakikolwiek ruch był przyczyną przeszywającego bólu.
— Finite incantatem.
Gryfon westchnął z ulgą, gdy skutki zaklęcia po chwili opuściły jego ciało.
— Dzięki — wymamrotał lekko zażenowany, podnosząc z podłogi swoją różdżkę.
— Powinienem zostawić cię na jakiś czas pod urokiem. Może wtedy poświeciłbyś tym
zajęciom trochę więcej swojej cennej uwagi.
— Nie prosiłem o nie. To nie był mój pomysł. To ty nalegałeś na te ćwiczenia.
— Po pierwsze, Potter, zwracaj się do mnie z należytym szacunkiem. Nadal jestem twoim
nauczycielem. Po drugie, z takim lekceważącym podejściem nigdy nie pokonasz Czarnego
Pana. Do tej pory miałeś szczęście, ale nie licz, że zawsze tak będzie. Czarny Pan chce ciebie
żywego, jednak i to w każdej chwili może się zmienić. Mamy bardzo mało czasu, a ty go
jeszcze marnujesz swoim brakiem zaangażowania.
— Doskonale wiem ile czasu dał mi Voldemort — warknął w odpowiedzi Harry. — Nie musi
mi pan o tym ciągle przypominać. I jestem przekonany, że gdy usłyszy moją odpowiedź, to
bardzo wątpliwe, by cholerne zaklęcie tarczy powstrzymało niewybaczalne.
— Nie uważasz, że jesteś zbyt melodramatyczny? — zauważył Snape, krzyżując swoim
zwyczajem ramiona. Chłopak milczał i odwrócił wzrok od przeszywającego spojrzenia, co
tylko bardziej zirytowało mężczyznę. — Potter, na Merlina, co z tobą? Od tygodnia wydajesz
255
się być rozkojarzony, jakbyś myślami był zupełnie gdzie indziej. I nie zaprzeczaj, bo nie
jestem ślepy.
Harry nadal milczał. Po chwili boleśnie zaciskająca się dłoń na jego ramieniu zmusiła go do
spojrzenia w czarne oczy Snape'a.
— Zostaw mnie — wysyczał chłopak, starając się bezskutecznie wyrwać z żelaznego uścisku
mężczyzny. — Nie masz prawa…
— Zamknij się i nie graj ofiary, bo to do ciebie nie pasuje — warknął niebezpieczne cicho
Snape i Harry lekko pobladł, gdy w obsydianowym spojrzeniu dostrzegł gniew. —
Zapamiętaj jedno. Czy ci się to podoba, czy nie, panie Potter, to zrobię, co w mojej mocy, aby
cię czegoś nauczyć. Zamierzam wykorzystać w tym celu wszystkie możliwe środki. I wierz
mi, co później zrobisz z tą wiedzą, to już dla mnie nie ma znaczenia. To będzie twój wybór i
sam będziesz musiał w przyszłości ponieść jego konsekwencje.
— Wybór? — odparł z gniewem. — Ja nie mam żadnego! Przez tę cholerną przepowiednię
mam zabić człowieka i stać się mordercą!
— On nie jest człowiekiem, Potter, nie zapominaj o tym — syknął ostrzegawczo profesor. —
To wcielone zło, które wykorzystuje swoją potęgę do niszczenia i zadawania cierpienia. Więc
wyrzuty sumienia możesz sobie spokojnie darować. — Harry chciał coś powiedzieć, ale
Snape nie pozwolił mu na to. — Jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś, to nie zawsze możemy
wybierać między dobrem a złem. Tym bardziej podczas wojny, gdy każda nasza decyzja
będzie ze sobą niosła większe lub mniejsze zło. Zajęcia uznaję za zakończone. Teraz zejdź mi
z oczu zanim powiem coś, czego później obaj będziemy żałować.
Harry zamrugał ze zdziwienia.
— Profesorze… — zaczął niepewnie, ale wyraz twarzy Snape'a skutecznie go uciszył.
Chłopak z irytacją zacisnął usta, zarzucił na ramię plecak, który leżał na kamiennej posadzce i
bez słowa skierował się do drzwi. Zamknął je za sobą z odrobinę większym impetem niż
zamierzał. Na korytarzu oparł się o zimną ścianę lochów i wziął kilka głębszych oddechów.
Musiał się uspokoić, co nie było wcale takie proste. Czuł gniew. Cały problem polegał na
tym, że nie wiedział właściwie dlaczego.
— Niech to szlag — warknął do siebie, uderzając pięścią w ścianę.
Ostatnie, czego teraz potrzebował, to popaść w konflikt ze Snape'em. Wprawdzie podczas
tych dodatkowych zajęć pojawiały się między nimi małe spięcia czy kłótnie, ale prawie
zawsze kończyły się one namiętnym seksem. Jednak tym razem jego profesor Eliksirów po
prostu wyrzucił go z gabinetu. To było trochę irytujące. Harry spojrzał ponownie na drzwi.
Może rzeczywiście potrzebowali od siebie odpocząć. Ostatnio presja związana z
Voldemortem i jego planami wprowadzała jedynie nieprzyjemną atmosferę napięcia i
frustracji między nimi.
Po chwili zastanowienia z rezygnacją postanowił wrócić do wieży Gryffindoru. Droga z
lochów wydawała się być dłuższa, niż zazwyczaj, ale Gryfonowi bynajmniej się nie spieszyło.
Długie i kręte korytarze tonęły w przyjemnej ciszy. Oświetlał je jasny księżyc, zaglądając
256
przez wysokie okiennice. Harry zatrzymał się przy jednym z okien i spojrzał w stronę
Zakazanego Lasu. Dni uciekały nieubłaganie, a on nadal nie wiedział jakim sposobem raz na
zawsze pozbyć się Voldemorta. Miał wrażenie, że powoli popada w obłęd. Tydzień, miał
dokładnie jeden tydzień zanim mroczny czarodziej zażąda jego obecności. Nie zamierzał się
przyłączyć do tego mordercy, ale również nie chciał umierać. Nigdy by się do tego nie
przyznał, ale czasami w głębi duszy miał ochotę zgodzić się na propozycję Voldemorta. Miał
niepokojące wrażenie, że im dłużej opiera się ciemnej stronie, tym bardziej staje się ona dla
niego kusząca. Teraz zrozumiał ostre słowa Snape'a. Cokolwiek wybierze, to i tak ktoś na tym
ucierpi.
Harry z cichym westchnieniem poprawił torbę na ramieniu i skierował się do wieży. Ku jego
uldze w dormitorium panowały spokój. Korzystając więc z chwili samotności, pogrążył się w
lekturze, aby choć na chwilę zająć umysł czymś innym niż czekającym go niedługo
spotkaniem z mrocznym czarodziejem. Książka, którą wypożyczył trzy dni temu, była
napisana dość trudnym i niezbyt zrozumiałym językiem, a pewne jej fragmenty przyprawiały
go wręcz o frustrację. Tematyka o istotach niematerialnych czy życiu po życiu była nadal
niezbadana i stanowiła odwieczną tajemnicę zarówno w świecie czarodziejskim, jak i
mugolskim. Większość autorów artykułów sprawiała wrażenie nawiedzonych, co
sprowadzało się do tekstów opartych raczej na przypuszczeniach i niestworzonych teoriach,
niż dowodach czy faktach historycznych. Z wyraźną rezygnacją spuścił głowę, opierając
czoło o kartki księgi, które przyjemnie pachniały starym papierem i farbą drukarską.
— Wahasz się — stwierdził dziewczęcy i bardzo znajomy głos, który zabrzmiał tuż obok jego
ucha.
Harry poczuł jak serce podchodzi mu do gardła.
— Już ci mówiłem, nie pojawiaj się tak nagle — warknął wyraźnie zły, gdy jego spojrzenie
spotkało się z szafirowymi oczami Julie.
— Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć.
Gryfon wziął głęboki oddech, widząc malujące się poczucie winy na drobnej twarzy
dziewczyny. Przyjrzał się jej uważnie. Julie miała zaledwie jedenaście lat i była niewinnym
dzieckiem. Dzieckiem, któremu nie dane było dorosnąć.
— Nie. Nie waham się. Już nie — dodał ciszej. — Jednak boję się, że nie dam rady tego
zrobić. Nawet nie wiem jak.
Odwrócił wzrok, gdyż wpatrujące się w niego szafirowe oczy wzbudzały w nim poczucie
winy. Miał wrażenie, że poprzez więź, która łączyła go z Voldemortem, jest współwinny
cierpienia tej dziewczyny. Tak samo jak śmierci wszystkich tych, którzy zginęli, ochraniając
go.
Julie milczała.
Po chwili Harry poczuł na swojej dłoni dotyk zimnych palców. Przez moment zastanawiał się,
jakim cudem był świadom tego cielesnego kontaktu. Zaintrygowany spojrzał ponownie w
szafirowe oczy, w których dostrzegł troskę. Uśmiechnął się ciepło i zamknął drobną dłoń w
swojej własnej. Nie przeszkadzał mu chłód czy niepokój, który pojawił się w nim wraz z tym
257
gestem. Julie w jakiś niewytłumaczalny sposób dawała mu poczucie bezpieczeństwa i
pewności siebie.
— Musi być jakiś sposób, aby go zniszczyć — odezwała się cicho. — Znalazłeś coś w tej
książce?
Harry odetchnął głęboko, a następnie poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa.
— Bardzo niewiele. Wiem, dlaczego koty są względem mnie agresywne. — Uśmiechnął się,
ale był to smutny uśmiech. — Magiczne czy nie, posiadają zdolność wyczuwania obecności
dusz tych zmarłych, którzy z jakiegoś powodu nie pogodzili się z własną śmiercią. Co
ciekawe, nie reagują one na duchy, które mogą przybrać formę widzialną. Wiesz, dziwię się,
że Hermiona jeszcze tego nie odkryła. Chociaż z drugiej strony, to może i lepiej.
— Hmm… Brzmi sensownie.
— Tak, tylko dlaczego to zawsze mnie muszą się przytrafiać takie rzeczy — wymamrotał do
stronic książki, która leżała na poduszce. — W każdym razie według jednego z autorów to
właśnie bardzo silne emocje sprawiają, że czasami dusze zmarłych zostają uwięzione między
dwoma światami. To potwierdza naszą wcześniejszą teorię. Jednak nie znalazłem nic o tym,
aby taka dusza dzieliła z kimś ciało i umysł. Coś takiego dzieje się jedynie w przypadku
opętania przez...
— To nie jest opętanie! — zaprzeczyła gwałtownie, przyjmując pozycję półsiedzącą. — Nie
jestem demonem i nie wysysam z ciebie magii.
— Magii może nie, ale energię życiową tak — odparł trochę nazbyt chłodno. — Nie podoba
mi się, że jestem od ciebie uzależniony.
— Zawdzięczasz mi życie. — Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. — Dałam ci szansę na
zrealizowanie twojego pragnienia. Nie zapominaj o tym.
Zanim Harry zdążył odpowiedzieć, dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
— Nie, nie zapomniałem — wymamrotał do siebie, z frustracją zatrzaskując książkę. Jednak
zaakceptowanie faktu ich dziwnej relacji nie było wcale takie łatwe, jakby się wydawało.
Nagle jego zielone oczy rozbłysły i pojawiło się w nich zrozumienie.
— Julie — wyszeptał podekscytowany. — Jesteś genialna.
Sięgnął szybko po łóżko i wyciągnął księgę w skórzanej oprawie z napisem ‘Wojny stuleci’.
Przekartkował niecierpliwie pożółkłe stronice i zatrzymał się na jednym z działów. W miarę
czytania twarz Gryfona rozjaśniła się. To było to, czego szukał. Teraz wystarczyło jedynie
odnaleźć odpowiednie zaklęcie. O ile takie istniało.
Spotkanie Śmierciożerców dobiegło końca. Mroczny czarodziej w wyraźnym zamyśleniu
obserwował oddalające się postacie, które w swoich czarnych pelerynach wydawały się
258
płynąć niewiele ponad ziemią; miękko, bezszelestnie i z niezwykłą gracją. Po chwili
pochodnie przygasły i komnata pogrążyła się w półmroku.
Nagle rozległ się ledwie dosłyszalny szelest przypominający delikatny trzepot skrzydeł
motyla...
— Wyjdź z cienia — odezwał się szeptem, ale pomimo tego cichego tonu, jego głos
zabrzmiał niezwykle chłodno i władczo. — Pokaż się.
Zza filaru podtrzymującego strop, wysunął się szczupły mężczyzna. Nie przyklęknął na
kolano, jak to zwykli robić Śmierciożercy, jedynie pochylił głowę w geście szacunku.
— Witaj, mój Panie.
Czerwone oczy napotkały martwe spojrzenie Karkowicha.
— Spóźniłeś się. — Różdżka pojawiła się w dłoni mrocznego czarodzieja, a jego blade usta
wykrzywiły się w złowróżbnym uśmieszku. — Oby twoje usprawiedliwienie wystarczająco
mnie usatysfakcjonowało.
Mężczyzna podszedł do podwyższenia i ponownie skłonił głowę.
— Proszę o wybaczenie, mój Panie. W chwili wezwania uczestniczyłem w zebraniu Rady
Starszyzny* naszego klanu.
Czerwone oczy Voldemorta natychmiast się ożywiły i zapłonął w nich ogień.
— Więc jakie przynosisz wieści? — zapytał chłodno, ale z nutą ciekawości w głosie.
— Obawiam się, że nie są one zbyt dobre. Rada odrzuciła propozycję przyłączenia się do
wojny, a tym samym opowiedzenia się po jednej ze stron.
— Podejrzewam, że Dumbledore miał wpływ na tę decyzję? — wysyczał z gniewem
mroczny czarodziej, zaciskając palce na różdżce. Tak, Voldemort był całkowicie świadomy
zamiłowania starego czarodzieja do szukania dobra nawet tam, gdzie go nie ma. Dumbledore,
dzięki swoim dojściom i wysokim stanowisku, które sprawował w Ministerstwie Magii, obalił
wiele dekretów, które znacznie ograniczały wolność osobistą wampirów. Gdyby teraz klany
opowiedziały się po jednej ze stron, to te wszystkie lata ich walki o równe prawa dla istot
magicznych, którymi według obowiązującego prawa były, poszłyby na marne. Nie, nie będą
ryzykować. Zwłaszcza, że według swojej tradycji, te stworzenia nocy zawsze żyły w cieniu i
tylko obserwowały z boku toczące się konflikty, chociaż niejednokrotnie czerpały z nich
osobiste korzyści. — Wampiry nie wystąpią przeciw komuś, kto tak wiele zrobił dla nich w
Ministerstwie Magii. Mają zbyt wiele do stracenia.
— Obawiam się, że masz rację, mój Panie.
Mroczny czarodziej wstał ze swojego miejsca i podszedł do mężczyzny.
— Nieważne, to było do przewidzenia — odparł znacznie łagodniejszym tonem. — A co z
naszym młodym Malfoyem? Czy nadal sprawia kłopoty?
259
— Chwilowo nie — odparł z ulgą Karkowich, wdzięczny za szybką zmianę tematu.
Voldemort zmarszczył brwi.
— Chłopak nie jest wtajemniczony w moje plany i tak ma pozostać. — Po chwili dodał z
mocą w głosie: — Jeżeli znowu będzie sprawiał kłopoty, to masz się go pozbyć.
— Nie sądzę, aby to było konieczne. Przynajmniej nie w tej chwili. Pan Potter doskonale się
nim zajął.
— Ach, prawda. — Demoniczny uśmiech pojawił się na bladej twarzy czarodzieja. —
Obliviate to niezwykle delikatne zaklęcie pamięci — dodał miękko i z niezwykłym
uwielbieniem. — Nieumiejętnie rzucone pozostawia ślady w umyśle lub nawet trwale go
uszkadza. Do tego potrzeba precyzji i subtelności, której naszemu Złotemu Chłopcu jeszcze
brakuje.
— Jednak ma moc, którą można spożytkować — zauważył wampir i w jego szarych oczach
błysnęło na moment złoto.
— To prawda... — przyznał Voldemort w zamyśleniu. — Rozumiem więc, że wszystko
przebiega zgodnie z planem?
— Tak, mój Panie. Dzieciak wydaje się być chętny. Severus jest bardzo przekonujący.
Mógłbym rzec, że nawet za bardzo.
— Wiem, że masz wątpliwości, co do jego lojalności i podzielam twoje obawy.
— A jeżeli Snape nas zdradzi?
— Wtedy zginie, ale nie wcześniej — odparł niezwykle stanowczo. — Jest mi potrzebny
żywy.
Karkowich uśmiechnął się. Długie palce Czarnego Pana dotknęły jego policzka, jakby w
pieszczocie.
— Nadal się dziwię, że tu jesteś. Minęło tyle lat…
Szare oczy zmieniły swoją barwę na złotą, a źrenice zwęziły niczym u kota.
— To przez naszą więź krwi. Bliżej ci do nas, niż do ludzi. Jednak czy nie męczy cię życie na
granicy śmierci i wieczności? Nie masz swojego miejsca, a twoja dusza jest rozdarta
pomiędzy dwoma światami.
— Nie, to właśnie czyni mnie niezwyciężonym i nieśmiertelnym. — Coś na kształt gniewu
pojawiło się w demonicznej czerwieni jego oczu. — Nie zapominaj się. Zawdzięczasz mi
życie. Crucio!
260
Lodowato wypowiedziane zaklęcie uderzyło z ogromną siłą w wampira i upadł on na
posadzkę, zwijając się z bólu. Nawet nie krzyknął. Jedynie cichy jęk wydostał się z jego
gardła.
Po dłuższej chwili, Voldemort cofnął urok. Wiedział, że nie mógł skrzywdzić wampira na
tyle, na ile by chciał. Doskonale zdawał sobie sprawę, że krwiopijca będzie lojalny mu aż do
śmierci, nie zdradzi go w żaden sposób. Nawet, gdyby tego chciał. Dług życia był dla
wampira czymś świętym.
— To kara za spóźnienie — odezwał się głosem pozbawionym emocji. — Teraz odejdź.
Leżący na posadzce mężczyzna skinął głową i przemienił się w małego nietoperza, który
został odprowadzony chłodnym spojrzeniem rubinowych oczu.
W Pokoju Wspólnym nie było nikogo. Harry stał przy kominku i wpatrywał się płonący
ogień. Czytanie książki i przeszukiwanie notatek pochłonęło go w takim stopniu, że
kompletnie zapomniał o kolacji. Widząc, że nie było sensu iść do Wielkiej Sali, postanowił
skorzystać z pomocy Zgredka. Skrzat nie zawiódł go i dostarczył talerz wybornych kanapek
wraz z ciepłą herbatą o smaku malinowym.
Z głębokiego zamyślenia wyrwały Harry'ego dopiero znajome głosy, dochodzące od strony
wejścia do Pokoju Wspólnego.
— Hermiono, nie wracajmy już do tego. Przecież to niedorzeczne. Twoje podejrzenia są
bezpodstawne.
— Ron — zirytowała się dziewczyna. — Jak mogłeś tego nie zauważyć. Ginny wyraźnie
miała symptomy, tak jak teraz Padma.
— To śmieszne — prychnął rudzielec. — A nawet gdyby nim był, to chyba nie sądzisz, że
dyrektor pozwoliłby mu uczyć.
— Zapomniałeś już o Lupinie?
— Nie, ale to zupełnie coś innego.
— Musimy to zgłosić — nalegała dziewczyna, marszcząc brwi.
— Chyba nie zamierzasz iść z tym do dyrektora?
— Nadal mi nie wierzysz?
— Z czym do dyrektora? — odezwał się Harry, zwracając tym samym na siebie uwagę.
Dwie pary oczu spojrzały na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
— Z niczym ważnym. — Rudzielec wzruszył ramionami. — Hermiona ma bujną wyobraźnię.
261
— Raczej to ty jesteś ślepy! — warknęła zirytowana, na co chłopak posłał jej szeroki
uśmiech.
— Dlaczego nie byłeś na kolacji, Harry? — zapytał Ron, szybko zmieniając temat. —
Przecież się umawialiśmy.
— Zasiedziałem się nad książkami i straciłem poczucie czasu — odparł z poczuciem winy w
głosie. — Zgredek przyniósł mi kanapki.
— Ostatnio coś sporo przesiadujesz w bibliotece — zauważył rudzielec. — Nawet nie masz
dla nas czasu. Nie wspomnę o tym ciągłym znikaniu w nocy. Co ty…
— Ron! — przerwała mu Hermiona, widząc że Harry lekko pobladł.
— No dobra, nie czepiam się. To nie moja sprawa — odrzekł, spoglądając na dziewczynę. —
Idę spać. A ty, Harry?
— Przyjdę za chwilę — odparł brunet.
Rudzielec skinął głową i skierował się na schody prowadzące do dormitorium. Został
odprowadzony lekko zirytowanym spojrzeniem orzechowych oczu.
— Hermiona?
— On jest naprawdę...
— ...irytujący? — dopowiedział Harry.
— Tak — przyznała z westchnieniem i usiadła na kanapie. — Ja czasami naprawdę go nie
rozumiem. Dlaczego on nie chce w końcu…
— ...dorosnąć?
Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech.
— No właśnie.
— Herm, ja naprawdę nie chcę się wtrącać w wasze — zaczął bardzo ostrożnie i niezbyt
pewnie — relacje, ale wiesz… on…
— Nie, Harry — przerwała mu i spojrzała na bruneta ze smutkiem w oczach. — Wiem, co mi
chcesz powiedzieć, ale ja potrzebuję to usłyszeć od niego.
— Znając Rona, to jeszcze trochę na to poczekasz.
Harry wyszczerzył się i dziewczyna wywróciła oczami.
— Jeśli mogę być z tobą szczera, to w jednym się z nim zgadzam.
— To znaczy? — zapytał, rozsiadając się wygodnie w fotelu naprzeciwko.
262
— Martwimy się o ciebie. Od jakiegoś czasu wydajesz się być nieobecny myślami. —
Spojrzała w zielone oczy, w których dostrzegła wahanie. Miała rację. Coś było nie tak. — No
dobrze. Teraz powiedz mi, co się dzieje. Nawet nie próbuj twierdzić, że nic, bo i tak ci nie
uwierzę. Zbyt dobrze cię znam, Harry.
Chłopak poprawił nerwowo włosy. Najpierw Snape, a teraz jeszcze Hermiona. Jednak z
drugiej strony zdawał sobie sprawę, że potrzebował pomocy. Miał coraz mniej czasu. Dlatego
czy tego chciał, czy nie, musiał powiedzieć jej o swoim planie. Tylko ona mogła mu pomóc,
gdyż w poszukiwaniu informacji była niezastąpiona. Jeszcze nigdy go nie zawiodła. Po chwili
zastanowienia, podjął decyzję.
— Jeżeli dobrze rozumiem, to myślisz o wyssaniu z niego magii, czy tak? — odezwała się,
gdy Harry skończył przedstawiać jej swoją teorię.
— Dokładnie — przytaknął.
— Zwariowałeś — stwierdziła z wyraźnym przerażeniem. — Czy ty wiesz, o czym mówisz,
Harry? Nie da się wyssać z czarodzieja magii. To jest niewykonalne, gdyż nie ma takiego
zaklęcia. Magia jest z nami związana, rodzimy się z nią lub nie. Nawet po naszej śmierci jest
w nas obecna.
— Ale jej moc się waha.
— To prawda. Jednak dzieje się tak do siedemnastego roku życia, gdyż w tym okresie ulega
ona kształtowaniu. W późniejszym czasie jej wahania mogą wynikać ze stanu fizycznego czy
emocjonalnego osoby, a także od sytuacji, w jakiej się ona aktualnie znajduje.
— A demony? — zapytał niecierpliwie.
— To co innego. To nie są istoty materialne — odparła w zamyśleniu. — Nawet mogłabym
powiedzieć, że są pewną formą energii. Demony nie tylko pożywiają się mocą, ale także
naszymi emocjami: negatywnymi lub pozytywnymi. Oczywiście wyjątek stanowią
Dementorzy, gdyż są jak najbardziej materialni.
— Voldemort nie jest już człowiekiem, Hermiono — odrzekł ponuro Harry. — Wtedy, na
cmentarzu... był jedynie formą, która posiadała jego umysł, a raczej wspomnienia. Powstał
ponownie z krwi i kości jedynie dzięki czarnej magii.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Nie widzisz tego? — Potarł skronie ze zmęczenia. — Tom Marvolo Riddle umarł dawno
temu, pozostawiając jedynie wspomnienie o dawnym sobie w swoim pamiętniku. Zabił go
Lord Voldemort, którego on sam stworzył.
Hermiona spojrzała na niego z powątpiewaniem.
— Harry, przecież mówimy o jednej i tej samej osobie.
263
— Tak, wiem, ale to trochę bardziej skomplikowane. Przecież nie wszyscy stają się zupełnie
kimś innym tylko z powodu nienawiści do swojego pochodzenia czy wydarzeń z dzieciństwa.
Gdyby tak było, to już dawno stałbym się seryjnym mordercą.
— Harry! Nawet tak nie mów — strofowała go dziewczyna. — No dobrze, przyjmijmy, że
masz rację i faktycznie nie jest on już człowiekiem. Więc jak zamierzasz pozbawić go mocy?
— Właśnie nad tym myślałem. Jestem całkiem pewien, że gdybym rzucił na niego zaklęcie
zabijające, to by nie zadziałało. — Zmarszczył brwi. — A gdyby nawet, to unicestwiłoby
jedynie ciało. Wcześniej czy później znalazłby sposób, aby ponownie je odzyskać. Dlatego
potrzebuję zaklęcia, które pozwoli mi pozbawić go magii, a tym samym uniemożliwić mu
powrót.
— Harry, naprawdę nie wiem, jak mogłabym ci pomóc — odparła Hermiona po chwili
namysłu. — Przykro mi to mówić, ale nie ma takiego zaklęcia. Gdyby było, to nie sadzisz, że
Voldemort już dawno by z niego skorzystał?
Tak, to była słuszna uwaga. Nie pomyślał o tym. Sama myśl posiadania mocy na tyle
potężnej, aby odebrać magię innemu czarodziejowi, była wystarczająco przerażająca. Pobladł
momentalnie.
— Jak widzę, zrozumiałeś, co mam na myśli — odparła miękko.
— Więc tracę tylko czas? — Wstał gwałtownie z fotela i podszedł do kominka. — Nie, to
niemożliwe. Musi być jakiś sposób. Wiem, że jest. Jego magia… moja magia… Ty nie
rozumiesz.
— W takim razie wyjaśnij mi — szepnęła, podchodząc do niego. Harry poczuł na swoim
ramieniu delikatny uścisk jej ręki. — Pozwól mi zrozumieć.
— Jest we mnie cześć magii, którą nieświadomie mi przekazał. Czuję ją w sobie i w nim za
każdym razem, kiedy jesteśmy blisko siebie. Gdy mnie dotknął na cmentarzu… jego magia
przepływała przeze mnie. Wyda ci się to dziwne, a raczej przerażające, ale mam wrażenie, że
jesteśmy jednością. Mam na myśli, że płynie w nas ta sama krew i magia. To musi być klucz
do jego unicestwienia.
— Nie jesteście tacy sami — zaprotestowała gwałtownie. — Harry, spójrz na mnie. —
Zielone oczy spotkały się orzechowymi. — To, co powiedziałeś, to prawda. Dzielisz z nim
moc, a teraz i krew. Jednak to tylko tyle, co was łączy. To, co was różni, to czyny.
Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć?
— Tak — odparł z wymuszonym uśmiechem i przytulił ją. — Co ja bym bez ciebie zrobił.
Hermiona chwyciła jego twarz w obie dłonie i spojrzała na niego bardzo poważnie.
— Miej do nas trochę więcej zaufania — odparła cicho. Trzy dziewczyny z trzeciego roku
weszły do Pokoju Wspólnego i spojrzały w ich kierunku z ciekawością. Jednak po chwili
skierowały się do dormitorium, szepcząc o coś cicho. Gdy znowu byli sami, Hermiona dodała
pośpiesznie: — Zapomniałabym, mam coś, o co prosiłeś. — Wyciągnęła z kieszeni niewielką
obrączkę. Mieniła się srebrnym blaskiem. Dziewczyna chwyciła bruneta za prawą rękę i
264
wsunęła mu delikatnie srebrny krążek na serdeczny palec. — To świstoklik. Zajęło mi to
trochę czasu, ale w końcu udało się.
Teraz widziała radość w zielonych oczach Gryfona, które od śmierci Cedrika i Syriusza
straciły swój blask. Z jednej strony poczuła ogarniające ją ciepło, a z drugiej wyraźną obawę.
— Działa? — zapytał Harry, z fascynacją przyglądając się srebrnej ozdobie.
— Tak, rzuciłam kilka zaklęć testujących. Czekaj. — Chwyciła jego rękę i wskazała na
obrączkę swoją różdżką. — Abscondo.* To zaklęcie ukryje go. W ten sposób nikt nie będzie
wiedział, że posiadasz świstoklik. Chyba, że ktoś rzuci na ciebie jakieś dość silne zaklęcie
ujawnienia.
Harry uśmiechnął się, gdyż nadal czuł na swoim palcu przyjemny chłód metalu.
— Jesteś naprawdę najinteligentniejszą czarownicą, jaką kiedykolwiek spotkałem.
Dziewczyna zarumieniła się i posłała mu ciepły uśmiech.
— Aktywujesz słowem "dom".
— Lepszego bym nie wybrał. — Uśmiechnął się ciepło.
Dziewczyna również odwzajemniła uśmiech i udała się do dormitorium.
***
Harry sięgnął do zawieszonej na oparciu krzesła torby i wyciągnął z niej rogalika z masą
migdałową. Od trzech godzin przeglądał książki, aby napisać wypracowanie na Transmutację
i zaczynał być głodny. Spojrzał ukradkiem w stronę Madam Pince, ale ta wydawała się zbyt
zajęta nową dostawą książek, które przyszły dużo wcześniej, niż się spodziewała. To znacznie
utrudniło jej pilnowanie porządku i utrzymywanie ciszy w wydzielonej części biblioteki,
gdzie mieściła się czytelnia. Harry miał wrażenie, że czarownica najchętniej pozbyłaby się
uczniów, aby w spokoju oddać się swojej pasji, którą niewątpliwie było przeglądanie i
segregowanie nowych tomów.
W mniej uczęszczanej części biblioteki stało jeszcze około tuzina różnej wielkości pudeł,
które czekały na rozpakowanie. Jedno z nich było dokładnie zapieczętowanie magicznymi,
nierozerwalnymi taśmami i przewiązane dodatkowo solidnym łańcuchem. Co jakiś czas dało
się z niego słyszeć jakieś podejrzane jęki lub krzyki, które przerywały ciszę, zwracając tym
samym uwagę uczniów.
— Mam nadzieję, że ona wreszcie coś zrobi z tym pudłem — wymamrotał rozżalony Ron,
który po raz kolejny podskoczył na krześle, gdy tym razem dobiegł go ostry i nieprzyjemny
dźwięk, przypominający skrzypienie zardzewiałych zawiasów.
Harry zachichotał cicho.
— Podejrzewam, że jego zawartość znajdzie się w Dziale Ksiąg Zakazanych — odparł,
zerkając z zainteresowaniem na bibliotekarkę, która z irytacją wypisaną na twarzy wskazała
265
różdżką na solidnie zabezpieczone pudełko. Jasnoniebieska poświata sugerowała, że użyła
jednego z zaklęć wyciszających. — Chyba wcześniejsze zaklęcie jakimś cudem zostało
przerwane — zauważył z rozbawieniem Harry, zanim wrócił do czytania.
— I dobrze, że tam wylądują — wymruczał Ron. — One żyją własnym życiem, są
niebezpieczne.
— To tylko książki, Ron.
— Nie, to nie są książki — sprzeciwił się buntowniczo rudzielec. — Żadna normalna książka
nie próbuje ci odgryźć głowy, kiedy starasz się ją otworzyć.
— Czy aby nie przesadzasz?
— Już zapomniałeś ‘Potworną księgę potworów’?
— Nie była taka zła... No dobra, była — przyznał w końcu Harry, uciekając wzrokiem od
piorunującego spojrzenia rudzielca. Sam przecież stracił parę butów i bluzę, zanim Hagrid
pokazał im, jak się z nią obchodzić. Nie wspominając już o pamiętniku Toma Riddle'a, o
którym wolałby raczej zapomnieć. — Wracajmy do pracy, bo nigdy tego nie skończymy —
dodał, szybko zmieniając temat i dostrzegł, że Ron wyraźnie spochmurniał.
— Nie możemy dokończyć tej Transmutacji jutro?
— Jutro uczę się Eliksirów, bo mamy test — wymamrotał z wyraźnym bólem w głosie. —
Snape wściekł się po tym ostatnim wypadku na zajęciach, kiedy to Smith dodał posiekany
korzeń Mangry* do wywaru na regenerację skóry.
Harry zamyślił się, wracając wspomnieniami do wydarzeń z tych zajęć. Tak, to była
naprawdę fatalna lekcja, podczas której Gryffindor, jak zwykle niesłusznie stracił dwadzieścia
punktów. Wina tak naprawdę leżała po stronie Smitha. Cała zawartość jego kociołka
wyleciała w powietrze i poparzyła najbliżej siedzące osoby. No i w ramach kary, Snape
zapowiedział szczegółowy sprawdzian z zastosowania korzenia Mangry w eliksirach o
właściwościach leczniczych.
— No tak, Hermiona coś mi o tym wspominała — westchnął Ron, zamykając książkę. — Nie
wiem tylko, czemu była taka zła z tego powodu.
— Jeżeli do tej pory nie zauważyłeś, to Smith jest jej partnerem na eliksirach i to on zniszczył
eliksir. A odkąd Snape przyjął ją na te ponadprogramowe zajęcia, to jest trochę
przewrażliwiona. Boi się, że w każdej chwili może ją z nich wyrzucić.
— To czemu ten stary nietoperz przydzielił jej taką ofermę?
— Bo ta oferma jest Ślizgonem. Podejrzewam, że Snape chciał, aby ktoś miał go na oku.
— Więc pociesz się tym, że nie jesteś wcale taki najgorszy z eliksirów. — Na twarzy
rudzielca pojawił się szeroki uśmiech. — Do tej pory jeszcze żaden eliksir twojej roboty nie
wysadził klasy.
266
— Jak na razie — przyznał brunet z niezamierzonym chłodem w swoim głosie. — Jednak to
wcale nie poprawia mojej sytuacji. Snape jak był, tak nadal jest dla mnie wredny.
Harry nadal był zły za to, że profesor wyrzucił go z ich ostatnich wspólnych zajęć. Od
tamtego czas widywał Mistrza Eliksirów jedynie na lekcjach w lochach, wspólnych posiłkach
w Wielkiej Sali i czasami na korytarzach Hogwartu. Jednak za każdym razem, kiedy
pojawiała się okazja do zamienienia choćby słowa, mężczyzna zwyczajnie 'znikał'.
Brunet zamknął książkę i wstał od stołu, gdyż nie chciał dalej kontynuować tego tematu.
— Skończyłeś już? — zainteresował się Ron, zerkając na jego pergamin.
— Prawie — odparł, odgarniając odruchowo kosmyki włosów, wpadające mu do oczu. —
Zostało mi jeszcze jedno zaklęcie.
Harry skierował się w stronę działu z książkami na temat Transmutacji przeznaczonymi dla
szóstego roku. Jednak nie znalazł tam tego, czego szukał. Już miał wyjść zza szeregu równo
ustawionych regałów, gdy poczuł chłodne palce, zaciskające się wokół jego nadgarstka.
Natychmiast wyciągnął różdżkę i wstrzymał powietrze, gdy jego zielone oczy spotkały się
czarnymi Snape'a.
— Profesor Sn...
Harry nie zdążył dokończyć, gdyż został przyparty do jednej z drewnianych szafek. Wąskie
usta Snape'a zamknęły się na jego własnych, miażdżąc je w gorącym i namiętnym pocałunku.
Przez krótką chwilę Gryfon stał bezruchu, jakby w proteście. Jednak Snape nie przerwał
pocałunku i Harry, pod dotykiem tych miękkich i spragnionych warg, uległ. Tak bardzo za
nimi tęsknił, że nawet nie zwrócił uwagi na wbijające się w jego plecy twarde półki, które
niebezpiecznie zadrżały. Dał się ponieść fali przyjemności, która zaczęła powoli wypełniać
jego ciało. Dłonie Snape'a zsunęły się powoli na jego plecy, aby przyciągnąć chłopaka jeszcze
bliżej.
Po chwili Gryfon jęknął cicho.
— Zaraz po kolacji — odezwał się rozkazującym tonem Snape, drażniąc ciepłym oddechem
jego szyję. Chłopak miał przyspieszony i nierówny oddech. Przymknął oczy, czując
zsuwające w kierunku jego pasa dłonie. — W moich kwaterach, Potter.
Pobudzona skóra reagowała na ten stanowczy i pewny dotyk. Harry chciał coś powiedzieć,
ale wąskie i idealnie wprawne usta pochwyciły ponownie jego rozchylone wargi, aby go
uciszyć.
Nie walczył.
Poddał się i pozwolił, aby słodki pocałunek pochłonął całą jego uwagę. Palce instynktownie
wplotły się w długie, czarne włosy mężczyzny. Przyciągnął go do siebie, desperacko pragnąc
zapełnić lukę między ich ciałami. Jęknął ponownie w gorące usta, gdy jego pół nabrzmiała
męskość otarła się o udo Snape’a.
267
Jednak gdy Harry już na dobre rozsmakował się w odczuwaniu przyjemności, Mistrz
Eliksirów niespodziewanie odsunął się, co wywołało w Gryfonie uczucie niedosytu i irytacji.
— Harry?
Na dźwięk tego znajomego głosu podskoczył jak oparzony. Otworzył oczy i dostrzegł czarny
materiał płaszcza, który zniknął między regałami. Gryfon bezwiednie oparł się o biblioteczkę
i westchnął z pewną ulgą.
— Harry!
Natychmiast jego oczy spotkały się z badawczym spojrzeniem Hermiony.
— Hermiona... ja... to znaczy, co ty tutaj robisz?
— Jesteśmy w bibliotece. Jakbyś nie zauważył, to tu zazwyczaj się czyta. — Spojrzała na
niego nieco podejrzliwie. — Co z tobą? Szukałam cię. Jesteś rozpalony — dodała
zaniepokojona.
— Jestem… trochę przemęczony — odparł, unikając uważnego spojrzenia dziewczyny. —
Spędziłem z Ronem ponad trzy godziny nad książkami, zanim się zjawiłaś.
— Powinieneś trochę odpocząć — stwierdziła z troską.
— Pewnie masz rację, ale najpierw muszę skończyć ten nieszczęsny referat na Transmutację.
— Pomogę ci z nim — odparła po chwili namysłu. — Teraz chodź, zaraz będzie kolacja.
Harry przytaknął i ruszył za dziewczyną. Zanim jednak wyszedł zza regałów z książkami,
obejrzał się jeszcze w stronę, gdzie wcześniej mignęła mu szata Snape'a. Jednak nie dostrzegł
tam Mistrza Eliksirów. Gryfon westchnął z irytacją. Ten gorący i namiętny pocałunek
pozostawił w nim uczucie frustracji i niedosytu. Nadal miał na ustach jego smak.
Sterta pergaminów zsunęła się z blatu biurka, trącona przypadkiem dłonią.
— Miałeś być zaraz po kolacji, Potter — warknął Snape, gdy Harry przerwał namiętny
pocałunek i zsunął się wargami na szyję mężczyzny. — Twoja punktualność jak zwykle
pozostawia wiele do życzenia.
— Wynikły małe... komplikacje — wymruczał chłopak w przerwach lekkich uszczypnięć
zębami. — Zawsze …może dać mi pan... szlaban, profesorze.
— Zapewniam, że przemknęło mi to przez myśl, Potter. — Snape wstrzymał powietrze, gdy
drobne dłonie wsunęły się pod poły jego szaty. Mężczyzna poczuł jak wilgotne wargi, które
muskały jego skórę na mostku, układają się w delikatny uśmiech. — Wiesz, czasami twoja
bezczelność naprawdę przechodzi wszelkie granice.
— Tylko czasami? — wymruczał Gryfon z rozbawieniem.
268
Mistrz Eliksirów gwałtownie wsunął palce w rozmierzwione włosy i podciągnął głowę
chłopaka, aby wbić się wargami w te grzeszne usta, które rozpaliły jego pożądanie. Harry z
zadowoleniem pogłębił zaborczy pocałunek, a uporawszy się przy tym z rzędem irytująco
małych guzików od szaty Snape'a, palcami zaczął torować sobie drogę do paska spodni,
drażniąc lekkim dotykiem napiętą skórę brzucha. Po chwili zsunął dłoń z pasa w kierunku
uda, a następnie krocza mężczyzny, zatrzymując się na wybrzuszeniu w spodniach. O
bogowie, jaki twardy, przemknęło mu przez myśl.
Nagle, ku niezadowoleniu Snape'a, Harry przerwał pocałunek, uwalniając ostrożnie członek
mężczyzny ze zdecydowanie ciasnych już spodni. Jego dłoń przesunęła się po całej długości
erekcji w przyjemnej pieszczocie. Był taki twardy i gotowy. Harry na samą tą myśl czuł, jak
podniecenie zaczyna ogarniać jego własne ciało, a krew przyspiesza w żyłach. Przyklęknął i
delikatnie dotknął erekcji językiem, pieszcząc ją delikatnie subtelnymi ruchami. Jednak
pragnął więcej, chciał pochłonąć mężczyznę i skosztować go całkowicie, w pełni. Zamknął
oczy i wziął go w usta.
Usłyszał cichy jęk i poczuł, jak palce wplatają się w jego włosy. Uśmiechał się do siebie, a
następnie zatopił w przyjemności kosztowania. Poruszał się w dół i w górę, starając się
utrzymać równe tempo, ale gdy dłonie Snape'a niecierpliwie zaczęły napierać, aby wziął
członek głębiej w usta, Harry nie zaprotestował. Wsunął go tak daleko, jak tylko potrafił, a
wolnymi dłońmi gładził uda mężczyzny. Gdy zaczął delikatnie i ostrożnie ssać, Mistrz
Eliksirów szarpnął się desperacko, wyginając biodra w kierunku ust Gryfona.
— Mocniej — wydyszał Snape z wyraźnym zniecierpliwieniem w głosie. — Doskonale… —
dodał, gdy chłopak zastosował się do jego rozkazu i zaczął ssać silniej, dodatkowo pieszcząc
dłońmi jego jądra, lekko je uciskając.
Palce Harry'ego wsunęły się między jego pośladki i podrażniły wrażliwą skórę. Nagły i
niekontrolowany dreszcz wstrząsnął ciałem mężczyzny, a Gryfon poczuł to w drżeniu
męskości, którą pieścił językiem.
Mistrz Eliksirów był coraz bliżej spełnienia i Harry to wiedział. Wziął go głębiej w usta i
zaczął ssać mocniej, zatracając się zupełnie w dawaniu rozkoszy.
Nie trwało to długo, gdyż już po chwili Snape doszedł w niemym orgazmie. Chłopak wręcz
zamruczał z przyjemności, kosztując go i nadal pieszcząc językiem. Sprawianie komuś
przyjemności było o wiele lepsze, niż samemu jej doświadczanie i zdecydowanie pobudzające
wszystkie zmysły.
Podniósł zielony i lekko zamglony wzrok.
Mistrz Eliksirów miał zamknięte oczy i lekko rozchylone wargi. Jego oddech był nierówny i
przyspieszony. Chłopak przyglądał mu się z samozadowoleniem i fascynacją. Jedyny
moment, kiedy ten chłodny mężczyzna nie potrafił ukryć swoich emocji. Chwila, podczas
której miał wrażenie, że ich magia nawzajem się przenika i stanowią jedność.
Harry pocałował mężczyznę. Usta rozchyliły się i pozwoliły Gryfonowi na głęboki
pocałunek. Jednak nie trwał on zbyt długo, gdyż został przerwany i nauczyciel spojrzał
głodnymi oczami na chłopaka.
Harry jęknął wyraźne zawiedziony i jednocześnie pobudzony.
269
Na twarzy profesora zagościł złośliwy uśmieszek. Mężczyzna przyciągnął bruneta do siebie, a
następnie wsunął swoją dłoń w jego spodnie. Długie palce pewnie objęły nabrzmiały członek.
Zielone oczy zaiskrzyły pożądaniem i bólem. Chłopak pragnął spełnienia i był podniecony do
granic wytrzymałości. Snape doskonale o tym wiedział.
— Chyba trzeba się tym zająć — wymruczał mu do ucha, zaciskając delikatnie dłoń na
przyjemnie ciepłej twardości. Harry wstrzymał oddech. — To będzie długa noc i nie okażę ci
litości. Sypialnia.
Ostatni wyraz zabrzmiał jak rozkaz.
Harry bez słowa skinął głową i skierował się we wskazanym kierunku.
Snape pochylił się, podniósł książki i pergaminy z podłogi, aby ponownie położyć je na
biurku. Machnął różdżką i światła w pomieszczeniu przygasły. Następnie wyszeptał kilka
zaklęć blokujących drzwi. Spojrzał na chłopaka, który stał oparty o futrynę drzwi i odpinał
koszulę. Jego palce niespiesznie przesuwały się w dół, wzdłuż guzików. Szmaragdowe oczy,
pozbawione okularów lśniły w blasku płomieni w kominku. Gryfon zwilżył delikatnie usta i
uśmiechnął się prowokująco.
Mistrz Eliksirów zmrużył oczy, które znacznie pociemniały i skierował się do swojej sypialni,
ściągając powoli długą szatę.
W ciemnym korytarzu rozbłysło jasne światło.
— Na Merlina, co ty wyprawiasz z tą różdżką, Ron? — zirytowała się dziewczyna. —
Trzymaj ją prosto. Naprawdę nie wiem, dlaczego dałam się na to namówić.
— Bo martwisz się o niego tak samo jak ja — odparł rudzielec. Po chwili dodał z nutą
pretensji w głosie: — Harry znowu zniknął, nic mi nie mówiąc.
— A nie przyszło ci do głowy, że może ma jakiś powód?
— Niby jaki? — prychnął z rozdrażnieniem Ron. — Jesteśmy przyjaciółmi. Nie powinniśmy
mieć przed sobą żadnych tajemnic. W każdym razie, tym razem zapomniał zabrać ze sobą
mapy, więc możemy sprawdzić, co się dzieje. — Chłopak wyszczerzył się w szerokim
uśmiechu. — To dla jego dobra, Herm.
Dziewczyna jedynie westchnęła z rezygnacją i spojrzała ponownie na pożółkły pergamin, a
następnie zmarszczyła brwi.
— Znalazłam go… — zawahała się. — Dziwne… według mapy jest w lochach, a dokładnie
w komnatach… Snape'a? — Jej orzechowe oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
Ron spojrzał na pergamin.
— Co do…!? — zaczął nazbyt głośno i Hermiona została zmuszona zatkać mu ręką usta, aby
go skutecznie uciszyć.
270
— Oszalałeś, ktoś może nas usłyszeć — wysyczała, rozglądając się niespokojnie po ciemnym
korytarzu. Jednak nikogo nie było. Jedynie postać z portretu, który znajdował się tuż za nimi,
uniosła zaspane powieki.
— Nawet w nocy nie ma spokoju — odezwał się sennym głosem stary czarodziej, posyłając
im gniewne spojrzenie. — To nie pora na schadzki, jesteście jeszcze za młodzi. Za moich
czasów takie zachowanie było niedopuszczalne.
Hermiona spojrzała przepraszająco na mężczyznę z obrazu i szarpnęła ramię Rona, ciągnąc
go w kierunku schodów, prowadzących w głąb lochów.
— Mało brakowało — wymamrotał rudzielec, opierając się z ulgą o chłodną ścianę.
— Koniec psot — wyszeptała dziewczyna, wskazując różdżką na mapę.
— Jak myślisz, co Harry może robić o tej porze w prywatnych komnatach Snape'a? —
odezwał się po chwili całkowicie zdezorientowany Ron.
Zanim jednak Hermiona zdążyła odpowiedzieć na to pytanie, od strony jednego z korytarzy
mignęło jasne światło.
— Co to było? — odezwała się cicho i ruszyła do przodku. Jednak została natychmiast
pochwycona za rękę przez Rona.
— Hermiona...
— Powinniśmy to sprawdzić — odparła, a widząc wahanie w niebieskich oczach rudzielca,
dodała: — Jak chcesz, to możesz tu poczekać.
Chłopak wywrócił oczami i ruszył za dziewczyną. Szli w zupełniej ciszy wzdłuż ściany.
— Tam są uchylone drzwi — wyszeptał Ron, wskazując na pomieszczenie, w którym
mieściła się stara, nieużywana od bardzo dawna zbrojownia. — Ktoś tam chyba jest.
Powinniśmy wracać. Herm, to naprawdę zły pomysł — dodał, gdy dziewczyna nie zważając
na jego słowa, ruszyła przed siebie.
Uchyliła ostrożnie drzwi i weszła do środka. W komnacie nie było nikogo. Jedynie pochodnie
jarzyły się słabym światłem. Wszystko wydawało się być w należytym porządku. Z ulgą
odwróciła się, aby wyjść i nagle zamarła, jakby wrosła w ziemię. W kącie, tuż przy zbroi stała
wysoka postać w kapturze, trzymając przed sobą ucznia, ubranego w szatę Slytherinu.
Chłopak mógł być na trzecim lub najwyżej czwartym roku. Stał nieruchomo ze wzrokiem
utkwionym gdzieś w przestrzeni, a na jego szyi były widniały ślady krwi. Hermiona podniosła
przestraszony wzrok, spotykając się ze złotymi źrenicami, które wpatrywały się w nią z
chłodnym zainteresowaniem.
Harry ostrożnie wysunął się spod ciepłej kołdry. Spojrzał jeszcze na śpiącego tuż obok niego
mężczyznę i uśmiechnął się do siebie. Twarz Snape'a była odprężona i spokojna. Lubił na
271
niego patrzeć, gdy ten nie wiedział, że jest obserwowany. Jednak niezwykle rzadko miał ku
temu okazję, gdyż Snape przeważnie pierwszy się budził, pozbawiając go tej przyjemności.
Nagle czarne oczy otworzyły się i rysy twarzy mężczyzny stężały, przyjmując tak znajomą
dla większości osób maskę chłodu i opanowania. Harry, podczas tych nielicznych okazji,
kiedy mógł przynajmniej przez chwilę obserwować śpiącego Snape'a, zastanawiał się, na ile
ten mężczyzna potrafił kontrolować tę umiejętność przybierania masek. Krótki czas, który z
nim spędził, nauczył go, że były one jedynie formą pewnej obrony, muru, który miał
oddzielić Mistrza Eliksirów od innych ludzi, od świata. Muru zbyt idealnego i solidnego, aby
można go ot tak zburzyć bez żadnych konsekwencji. Harry chciał go zniszczyć, aby w jakiś
sposób dotrzeć do tego zimnego i zamkniętego serca. Jednak z drugiej strony bał się tego, co
może znaleźć po tej drugiej, zupełnie obcej mu stronie, której już raz doświadczył. Dlatego
teraz o wiele bardziej zdawał sobie sprawę, że nie był jeszcze gotowy na poznanie
prawdziwego Severusa Snape'a.
— Muszę wracać — odparł miękko i wstał z łóżka w poszukiwaniu swoich rzeczy, które
leżały w nieładzie na podłodze.
Snape nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową, przyglądając się jak chłopak ubiera swoje
szaty. Harry lekko zarumienił się pod wpływem tego niesamowicie przeszywającego
spojrzenia, które zdawało się uważnie śledzić każdy jego ruch. Założył leżące na stoliku
nocnym okulary i po chwili zastanowienia podszedł do mężczyzny, aby usiąść na brzegu
łóżku.
— Chciałem przeprosić — odezwał się z wahaniem i, widząc na twarzy swojego profesora
zmieszanie, dodał znacznie pewniej: — Za ostatnie nasze zajęcia. Miał pan rację. Powinienem
bardziej się przyłożyć do tych lekcji. Przepraszam, nie byłem zupełnie sobą. Po prostu jestem
przemęczony tą całą sytuacją i…
— Przeprosiny przyjęte, Potter — odparł prawie łagodnie mężczyzna. Wsunął swoje palce w
rozmierzwione włosy Harry'ego, aby przyciągnąć go do namiętnego pocałunku, który ku
rozczarowaniu chłopca skończył się tak szybko jak się zaczął.
Gryfon niechętnie wstał i, życząc dobrej nocy, wyszedł z komnat Snape'a.
Na zewnątrz korytarze tonęły w ciemności. Jedynie w pobliżu schodów dla bezpieczeństwa
były umieszczone pochodnie, które jarzyły się słabym światłem. Harry, ukryty pod pelerynąniewidką, zaczął przetrząsać kieszenie swojej szaty w poszukiwaniu mapy. Jęknął po chwili z
rezygnacją, zdając sobie sprawę, że przecież w pośpiechu zapomniał i zostawił ją w
dormitorium. Teraz pozostało mu jedynie mieć nadzieję, że nie natknie się na żadnego
nauczyciela patrolującego korytarze. Z drugiej jednak strony znał wystarczająco dobrze
korytarze zamku, aby w razie konieczności móc się w którymś z nich ukryć. Ruszył więc
przed siebie, rozglądając się uważnie. Jednak nikogo nie było. Zamek był uśpiony i tylko
postacie na portretach czasami pochrapywały, przerywając ciszę.
Był już niedaleko wyjścia z lochów, gdy nagle skręcił w jeden z zaułków i niespodziewanie
został pchnięty z ogromną siłą do tyłu. Poczuł, że ląduje twardo na ziemi przygnieciony przez
coś ciężkiego. Dłuższą chwilę zajęło mu dojście do siebie. Syknął z bólu, gdy to coś
poruszyło się gwałtownie na nim, chcąc najwyraźniej wstać. Otworzył oczy i zobaczył przed
sobą przerażone spojrzenie drobnego chłopca ubranego w barwy Slytherinu.
272
Harry przeklął w duchu, że musiał wpaść akurat na Ślizgona.
— Nic ci nie jest? — zapytał, widząc nienaturalnie pobladłą twarz chłopca. Ten nie
odpowiedział, jedynie wpatrywał się w niego niewidzącym wzrokiem. Gryfon delikatnie
wysunął się spod drobnego ciała, które teraz wyraźnie dygotało. — Pytałem, czy nic ci nie
jest? — powtórzył brunet z wyraźnym zniecierpliwieniem w głosie.
Nagle jakby chłopak otrząsnął się z transu i chwycił go kurczowo za brzeg szaty.
— T-tam… tam jest… — zamilkł, poruszając bezgłośnie ustami i wskazując drżącą ręką w
kierunku korytarza skąd nadbiegł.
— Natychmiast się uspokój! — Harry już odrobinę wyprowadzony z równowagi chwycił jego
twarz w swoje dłonie i spojrzał w piwne oczy, które nadal uciekały w kierunku ciemnego
korytarza. Teraz już wiedział, że coś było nie tak i jego serce zabiło z niepokojem. — Na
Merlina, patrz na mnie i powiedz mi, co się stało.
— Wampir — padła niespodziewanie odpowiedź.
— Wampir? — powtórzył Harry znacznie ciszej, jakby chciał się upewnić, że dobrze
zrozumiał. Nagle uświadomił sobie, że czuje coś lepkiego pod palcami lewej ręki, która
spoczywała na szyi Ślizgona. Serce w nim na chwilę zamarło, gdy spojrzał na swoją dłoń,
która była splamiona krwią. Następnie jego wzrok zatrzymał się na ciętej ranie, znajdującej
się niewiele ponad obojczykiem. Harry wstał gwałtownie, chwytając chłopca za ramię i
podnosząc go do pionu. — Jest tam ktoś jeszcze?
— Hermiona Granger… i Ron Weasley, w starej zbrojowni — wydukał na wdechu. — Kazali
mi uciekać — dodał, dochodząc do siebie, gdyż jego pobladła twarz zaczęła już nabierać
znacznie żywszego koloru.
W przeciwieństwie do Ślizgona, Harry momentalnie pobladł.
— Idź natychmiast po profesora Snape'a — rozkazał władczo Gryfon. — Zrozumiałeś?
Chłopak skinął głową i puścił się biegiem w dół schodami, w kierunku prywatnych komnat
swojego Opiekuna Domu.
Harry wyciągnął różdżkę i pędem ruszył w ciemny korytarz. Do starej zbrojowni trafił prawie
natychmiast, gdyż był tam już nieraz podczas swoich nocnych wędrówek. Wpadł do komnaty
i bez chwili zwłoki rzucił pierwsze zaklęcie, które przyszło mu na myśl.
— Expelliarmus!
Zaklęcie rozbrajające trafiło w zaskoczonego mężczyznę, który szarpał się z Hermioną.
Wampir został odrzucony w przeciwległy kąt i uderzył z ogromną siłą o szafę, która zwaliła
się na niego, robiąc przy tym sporo hałasu.
— Harry! — krzyknęła dziewczyna, rzucając mu się na szyję, przez co o mało nie stracił
równowagi. Natychmiast objął ją mocno, czując jak ta drży na całym ciele. Po chwili
273
Hermiona rozszlochała się na dobre. — To Karkowich! On jest wampirem… Mówiłam
Ronowi, ale on nie chciał mnie słuchać. Miałam rację. Och, Harry, Ron… chciał mnie
ratować…
Dopiero teraz brunet dostrzegł leżącego na ziemi Rona i wstrzymał na moment oddech, gdy
dostrzegł na jego kredowobiałej szyi wyraźne ślady po kłach. Z ran sączyła się jeszcze świeża
krew.
Nagle coś rozbłysło i Harry instynktownie odepchnął od siebie roztrzęsioną dziewczynę,
która straciła równowagę i wpadła w stertę rozrzuconych pudeł. Zaklęcie oszałamiające
uderzyło w framugę drzwi i rozprysło się w postaci czerwonych iskier. Harry natychmiast
wskazał różdżką w kierunku wampira, który teraz stał kilka kroków przed nim. Jego lśniące
złotem oczy, wpatrywały się w niego niezwykle intensywnie.
— Pan Potter, muszę przyznać, że twoja obecność nieco komplikuje nasze plany — odparł
niezwykle miękko i w sposób prawie uwodzicielski. — Rzekłbym, że nawet bardzo
komplikuje. Więc… skoro i tak prawda wyszła na jaw, to szkoda nie skorzystać z okazji.
Prawda, Harry?
Wampir uniósł kąciki ust, ukazując długie i ostre kły.
Oddech Gryfona znacznie przyspieszył. Jednak nie potrafił się poruszyć ani otworzyć ust, aby
wykrzyczeć jakiekolwiek zaklęcie obronne. Nie był w stanie oderwać wzroku od
wpatrujących się w niego złotych oczu, nie mógł nawet mrugnąć. Coś go powstrzymywało, to
coś zawartego w tym niezwykle melodyjnie brzmiącym głosie i magnetycznym spojrzeniu, w
którym zaczynał pomału tonąć. Chciał to za wszelką cenę powstrzymać, walczyć z tym
obezwładniającym uczuciem, ale jego ciało i umysł ogarnęła niemoc.
— Ach, nadal przeciwstawiasz się mojej mocy? Niepotrzebnie — rozległ się ponownie
hipnotyzujący głos. — Choć prawdę mówiąc tego się po tobie spodziewałem. Jesteś potężny.
Nawet nie wiesz, jak bardzo, Harry. Jednak nie na tyle, aby mi się oprzeć.
— Drętwota! — rozległ się niespodziewanie dziewczęcy głos i rozbłysło czerwone światło.
Wampir został zmuszony do przerwania kontaktu wzrokowego z chłopcem, aby móc
niewerbalnie odbić zaklęcie w kierunku Hermiony, która upadła bezwładnie na podłogę.
— Luminis* — wykrzyknął nagle Harry, z trudem odzyskując niewielką kontrolę nad
własnym ciałem i trzeźwość umysłu.
Pomieszczenie wypełniło jasne światło. Nagle chłopak poczuł zaciskającą się dłoń wokół
swojej szyi i syknął z bólu, gdy został brutalnie przygwożdżony do ściany. Wampir
wyszarpnął mu różdżkę z ręki i odrzucił na bok.
— Jak widzę wiesz co nieco o obronie.
Tym razem ten głos nie był już tak kuszący i uwodzicielski. Został pozbawiony swojej mocy.
Jednak Harry wiedział, że w każdej chwili może ją ponownie odzyskać, a wtedy nie będzie
już w stanie nic zrobić, aby powstrzymać Karkowicha. Zaczęła ogarniać go prawdziwa
panika, gdyż hipnoza nadal miała nad nim częściową władzę.
274
— Odpieprz się, ty cholerny sukinsynu! — warknął wściekle Harry, gdy poczuł ciepły oddech
na swojej szyi. Nagły dreszcz wstrząsnął całym jego ciałem, gdy wilgotny język dotknął jego
skóry. — Przestań…
— Strach… pożądanie… gniew… Jest w tobie tyle gniewu… — wymruczał mu do ucha
wampir, muskając je swoimi wargami. — Twoja krew jest tak kusząca… pełna mocy...
Harry zamknął oczy, czując się jak zwierzyna schwytana w pułapkę bez wyjścia. Jego dłoń
przesuwała się desperacko po ścianie i musnęła coś metalowego, zimnego w dotyku.
Zbierając w sobie całą moc, aby pokonać resztki hipnotycznej bezsilności, chwycił metalowy
przedmiot i z całej siły pchnął go prosto w serce wampira. Ten krzyknął i spojrzał na chłopca
z zaskoczeniem w złotych oczach, które po chwili stały się szare. Harry stał w bezruchu,
jakby zamarł. Spojrzał na swoje ręce. Trzymał w nich miecz, którego ostrze utkwiło w piersi
wampira. Krew powoli spływała po srebrnym, gładkim ostrzu. Zabarwiła czerwienią
zdobioną rękojeść, jaki i jego dłonie. Na desperacko zaciśniętych palcach czuł ciepłą i lepką
ciecz.
Karkowich wycofał się chwiejnie i osunął na ziemię.
— Harry… — rozległ się znajomy głos.
Gryfon spojrzał w stronę drzwi, gdzie stał dyrektor.
— Wiedziałeś — odparł chłopak niezwykle zimnym tonem, a widząc, że starszy czarodziej
nie zaprzecza, dodał z mocą: — I nie zrobiłeś nic, aby temu zapobiec.
— Harry, odłóż to. — Głos Dumbledore'a stał się stanowczy, nieznoszący sprzeciwu. —
Odłóż zanim zrobisz coś, czego później mógłbyś żałować.
— Nie zbliżaj się do mnie! — krzyknął z furią, kierując zakrwawione ostrze na
Dumbledore'a.
Natychmiast srebrny metal rozbłysnął. Dyrektor został pchnięty w kierunku naprzeciwległej
ściany i unieruchomiony. Harry wpatrywał się w niego z gniewem, nienawiścią i rozpaczą.
Zielone i szklące się od łez oczy były przepełnione pustką i chłodem. Cholerny drań,
pomyślał ze złością, widząc, że stary czarodziej nie zamierza mu się przeciwstawić, czy
przełamać zaklęcia, które krępowało jego ruchy. Jedynie jasnoniebieskie oczy patrzyły na
niego z tym przeklętym spokojem, opanowaniem i… Harry wstrzymał powietrze. Bezsilność.
Tak, one były przepełnione bezsilnością i zmęczeniem. Miecz w jego ręce zadrżał. Czy to
była litość? A może zwykłe współczucie dla tego starca? Dlaczego czuł się teraz taki
zagubiony, samotny… Te emocje… One zaczęły się w nim burzyć i miał świadomość, że
traci nad nimi kontrolę. Hipnotyczne działanie zaklęcia ustało i teraz czuł, że jego magia
została uwolniona nazbyt gwałtownie… to był wstrzymywany gniew.
Znajomy szelest szaty… słodki zapach wanilii...
Zielone oczy Gryfona natychmiast powędrowały w kierunku drzwi.
275
— Profesor Snape — wyszeptał chłopak i poczuł jak jego magia wyraźnie słabnie.
Dumbledore został uwolniony z więzów i gdyby nie pomoc Mistrza Eliksirów, to upadłby na
posadzkę.
Harry spojrzał na martwego wampira leżącego u jego stóp. Podszedł do mężczyzny i bez
chwili wahania podwinął mu lewy rękaw. Mroczny Znak był nadal — choć bardzo słabo —
widoczny. W tym ciele tliło się życie. Wieczne życie, pomyślał z obrzydzeniem. Podniósł
swoją różdżkę, która leżała kilka kroków od wampira, i schował ją do kieszeni szaty.
Następnie wstał i spojrzał z nienawiścią na Karkowicha. Z zamkniętymi oczami i spokojnym
wyrazem twarzy sprawiał on wrażenie pogrążonego w głębokim śnie. Teraz musiał zrobić
jeszcze jedną rzecz, którą zapamiętał z zajęć z trzeciego roku. Uniósł miecz, srebrne ostrze
jedynie błysnęło w powietrzu i opadło bezgłośnie, oddzielając głowę od tułowia.
— Co tu się tu dzieję? — rozległ się wzburzony głos profesor McGonagall, która wbiegła do
komnaty. — Pan Potter?
Zaskoczone spojrzenie nauczycielki przeniosło się z chłopaka na lekko bladego Albusa i
wyraźnie wściekłego Severusa. Dopiero po chwili dostrzegła parę Gryfonów leżących na
posadzce, a niecałe cztery metry dalej martwego Karkowicha. Jej twarz natychmiast pobladła.
W tym samym momencie do sali wpadł Filch, trzymając w ręce lampkę oliwną i mamrocząc
pod nosem przekleństwa.
— Argusie, natychmiast wezwij tu Poppy! — rozkazała drżącym głosem zaskoczonemu
woźnemu, zaś sama przyklękła przy dwójce swoich uczniów. Pochyliła się nad Ronem i
wyszeptała zaklęcie tamujące krwotok. Krew przestała płynąć i na kredowo białej szyi
rudzielca pozostał jedynie wyraźnie widoczny ślad po ukąszeniu wampira. — Na Merlina, co
tu się stało?
Spojrzenie McGonagall zatrzymało się na Harrym, jednak chłopak tylko potrząsał przecząco
głową. Miecz wysunął się z jego dłoni i upadł z brzdękiem na kamienną posadzkę. Gryfon
bez słowa wybiegł z komnaty, nie oglądając się za siebie. Przystanął dopiero przy jednej z
łazienek Prefektów. Powiedział niecierpliwie hasło i wszedł do środka. Drżącymi rękami
odkręcił kran i chłodna woda obmyła jego splamione krwią dłonie. Czerwony strumień
spłynął po jasnym marmurze i ten widok przyprawił go o mdłości. Zabił… Odebrał życie
człowiekowi. To uczucie… przeszywający ból i zarazem wypełniająca jego umysł
satysfakcja.
Zamknął oczy.
Miał wrażenie, że zaraz upadnie. Wcześniejsze napięcie i adrenalina opuściła jego ciało i
teraz musiał się uchwycić brzegu umywalki, aby nie osunąć się na twardą posadzkę. Jego
oddech ustabilizował się, ale nadal był głęboki, jakby brakowało mu tchu.
— Świetna robota, Harry — rozległ się znajomy, dziewczęcy głos, który sprawił, że chłopak
automatycznie zacisnął palce na chłodnym kamieniu.
— Zabiłem człowieka — wysyczał z wyraźnym gniewem, nie odwracając się, gdyż
doskonale wiedział, kto za nim stał. — I wszystko, co masz do powiedzenia, to świetna
robota?
276
— Niepotrzebnie się unosisz, Harry — odparła urażona Julie i tym razem Gryfon spojrzał za
siebie, aby spotkać się z szafirowymi oczami dziewczyny.
— Tam leżą moi przyjaciele!
— Będą żyć, możesz mi wierzyć. Ale tu nie chodzi tylko o nich, prawda? — zapytała z
wyraźnym zaintrygowaniem. Chłopak odwrócił wzrok, zaciskając usta w cienka linię. — Nie
zapominaj, że czuję twoje emocje, Harry. Naprawdę nie ma sensu obwiniać się za coś, co
musiałeś zrobić. A że dodatkowo sprawiło ci to satysfakcję…
— Zamknij się! — warknął gniewnie. — Natychmiast się zamknij! Ty nic nie rozumiesz. To,
co zrobiłem…
— Nie, to ty mnie posłuchaj — przerwała mu ostrzegawczym tonem i Gryfon spojrzał na nią
z irytacją wypisaną na pobladłej twarzy. — Nie uciekniesz od przeznaczenia. Dysponujesz
potężną mocą i wiesz jak ją użyć, prawda? Musisz tylko nadać kierunek jej przepływu, ale to
już zrozumiałeś. — Uśmiechnęła się demonicznie i jej szafirowe oczy rozbłysły czymś bliżej
nieokreślonym, w pewnym sensie przerażającym. — Nadszedł czas, Harry, a zemsta jest
naprawdę słodka. Przestań się dłużej opierać i pozwól się temu uczuciu kierować.
Po tych słowach rozpłynęła się w powietrzu i Harry pozostał sam. Wziął głęboki oddech,
jakby chciał rozgonić niespokojne myśli, które kłębiły się w jego głowie. Wiedział, o czym
mówiła. Nadszedł czas, aby wypełniła się ta cholerna przepowiednia. Im wcześniej to nastąpi,
tym lepiej. Czy był na to przygotowany? Nie. I z pewnością nigdy nie będzie. Wiedział
natomiast jedno: nienawidził Voldemorta z całego serca i pragnął zakończyć to raz na zawsze,
choćby za cenę własnej duszy.
Spojrzał w lustro.
Zielone oczy chłopca z odbicia były pozbawione emocji. Sprawiały wrażenie pustych,
zimnych.
— I żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje — wyszeptał do siebie. — Tak, najwyższy czas,
aby jeden z nas zginął.
Na jego bladych ustach pojawił się lekki, ale wymuszony uśmiech. Wiedział, co należało
zrobić. Wprawdzie teraz sytuacja trochę się skomplikowała, ale zawsze pozostawał plan
awaryjny. Zazwyczaj najpierw robił, a później myślał. Więc dlaczego nie miałby tak zrobić i
tym razem?
***
Snape nie wiedział czy był bardziej wściekły, czy przerażony. Jedyne, o czym mógł teraz
myśleć, to Potter. W momencie, gdy otworzył drzwi od swoich komnat i zobaczył
roztrzęsionego trzecioklasistę należącego do jego Domu, już wiedział. Wystarczyło jedno
przelotne spojrzenie na szyję chłopca. W chaotycznych i niejasnych wyjaśnieniach dziecka
pojawiły się nazwiska: Granger, Weasley i Potter. To ostatnie sprawiło, że kolana się pod nim
ugięły. Tak, przemknęło mu przez myśl, to naprawdę musi być jakieś pieprzone fatum. Złoty
Chłopiec Gryffindoru wraz ze swoją świtą kolejny raz wpakował się w poważne kłopoty.
Tylko, że tym razem dotyczyły one nie tylko jego.
277
Snape zacisnął usta w cienką linię. Sytuacja naprawdę nie przedstawiała się najlepiej. Cały
plan szlag trafił. Chłopak musiał zniknąć. Najlepiej, gdyby dyrektor natychmiast wysłał go
gdzieś w bezpieczne miejsce, o ile takie istniało. Jednak najpierw musiał znaleźć dzieciaka, a
to nie było takie proste. Dwie godziny poświęcił na przeszukanie zamku. Jednak po Potterze
nie było śladu.
— Cholera — zaklął cicho, kierując się do swoich lochów. Bieganie po całej szkole nie miało
najmniejszego sensu, a pomoc duchów także na nic się zdała. — Przecież nie rozpłynął się w
powietrzu — wymamrotał do siebie z irytacją.
Mistrz Eliksirów wąskim korytarzem skierował się do swoich kwater. Nie miał wyjścia,
musiał skontaktować się Albusem, a czas działał jedynie na ich niekorzyść. Nawet nie chciał
myśleć, co się stanie, gdy Czarny Pan o wszystkim się dowie. Sama świadomość gniewu
mrocznego czarodzieja mroziła krew w jego żyłach. Podszedł do ściany i niecierpliwie
wyszeptał hasło do swoich kwater. Natychmiast pojawiły się drzwi. Otworzył je i wszedł do
komnaty.
Znieruchomiał.
W fotelu siedział Potter. Na ten widok poczuł, jak jego serce przepełniła ulga. Jednak tylko na
chwilę, gdyż to uczucie zostało zastąpione gniewem, który nagle w nim zapłonął.
— Potter, co ty, na Merlina, sobie wyobrażasz? Przeszukałem cały zamek. Nie możesz tak po
prostu… — Zanim skończył został pchnięty z dość dużą siłą na ścianę i jego ręce zostały
unieruchomione zaklęciem wiążącym. Czarne źrenice Snape'a spojrzały na Gryfona z
gniewem i zaskoczeniem równocześnie. — Co ty do cholery wyprawiasz? — warknął, gdy
chłopak powoli wstał z fotela i przybliżył się do niego.
Harry oparł dłoń o ścianę i nachylił się w kierunku twarzy mężczyzny. Snape, czy tego chciał,
czy nie, wstrzymał oddech. W zielonych oczach dostrzegł chłód i niepokojący spokój.
— Nie mam ochoty być dłużej pionkiem w tej wojnie. Zamierzam to zakończyć. Zabierzesz
mnie do Voldemorta.
Mistrz Eliksirów spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Chcesz, abym cię zabrał do Czarnego Pana?
— Tak.
— Oszalałeś?! Nie zrobię tego, to samobójstwo!
— Jeżeli pan mi nie pomoże, to znajdę inny sposób, aby się do niego dostać.
— Potter... — Snape zawahał się i zacisnął usta w cienką linię. — Nawet, jeżeli bym się
zgodził na ten niedorzeczny pomysł, to nie wiem, gdzie przebywa. Musi mnie wezwać —
dodał lodowato, ale w jego głosie dosłyszalna była nuta frustracji.
Harry zmarszczył brwi w zastanowieniu i po chwili się uśmiechnął.
278
— To nie problem. Zostaw to mnie.
— Co zamierzasz?
— Myślę, że Voldemorta nie ucieszy wiadomość o śmierci Karkowicha.
— Chyba nie chcesz... — W jego czarnych oczach pojawił się gniew, gdy zrozumiał, co
chłopak zamierzał zrobić. — Nie po to uczyłem cię Oklumencji, abyś teraz otwierał przed
nim swój umysł!
— Pokażę mu tylko tyle, ile muszę.
— Potter, na Merlina, to najmroczniejszy czarodziej naszych czasów. Jak zamierzasz go
pokonać? Nie jesteś jeszcze gotowy. On jest nieśmiertelny.
Harry uśmiechnął się.
— Ale był człowiekiem.
— Co masz na myśli?
— Pomoże mi pan, profesorze?
— Jak dyrektor się dowie…
— Nie dowie się — wysyczał chłopak z gniewem, a jego oczy nabrały intensywnie zielonej
barwy. Nie chciał słyszeć o dyrektorze i nie obchodziło go zdane tego starego czarodzieja.
Snape zadrżał i zrobiło mu się gorąco. Chłopak dysponował potężną mocą, miał władzę.
— Potter — odezwał się niepewnie, nie potrafiąc oderwać wzroku od szmaragdowych oczu.
— Dumbledore się nie dowie. — Chłopak nachylił się do jego ucha i wyszeptał bardzo
cichym i chłodnym głosem, który wywołał ciarki na skórze mężczyzny. — Powiesz mu tylko
tyle, ile będzie konieczne. Nie więcej i nie mniej.
Oddech Harry'ego przyspieszył i serce zaczęło się tłuc w jego piersi. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że stoi tak blisko. Ich ciała prawie się stykały i Gryfon poczuł na swoim biodrze
erekcję mężczyzny. Taki twardy, pomyślał z lekkim oszołomieniem i instynktownie przylgnął
do Snape'a, aby otrzeć się o nabrzmiałą wypukłość. Podniecenie rozlało się w jego własnym
ciele, zastępując wcześniejsze zdenerwowanie. Jest tak blisko… Spojrzał na twarz Mistrza
Eliksirów, która była bez wyrazu, zupełnie pozbawiona emocji. Mężczyzna miał zamknięte
oczy, a usta lekko rozchylone w przyspieszonym oddechu. Harry dotknął palcami jego
wąskich warg i zsunął dłoń na blady policzek, obdarzając go delikatną pieszczotą. Myśli
płynęły przez niego niczym fala powodziowa. Jest mój… Tak bardzo pragnął posiąść
mężczyznę stojącego przed nim. Skrępowanego, uległo i zdanego na jego łaskę. Zatopić się w
jego wnętrzu. Czuł, że miał nad nim władzę.
Harry zwilżył wargi.
279
Mistrz Eliksirów nagle otworzył oczy, które spotkały się z płonącym z pożądania i obłędu
zielonym spojrzeniem chłopca. To, co Harry ujrzał na twarzy mężczyzny natychmiast
otrzeźwiło jego umysł. W czarnych, bezdennych tunelach dostrzegł żar. Płonęły one ogniem
nienawiści, podziwu zmieszanego ze strachem, pożądania i bezgranicznego oddania.
Widział już to spojrzenie. Tamtego dnia w Ministerstwie Magii. Bellatrix Lestrange, jej oczy
wyrażały dokładnie to samo, gdy mówiła o potędze Voldemorta.
Harry wstrzymał oddech i cofnął się odruchowo, czując jak jego świat nagle staje na głowie.
To nie miało tak być. Jego serce ogarnęło przerażenie. Zagubił się gdzieś we własnych
emocjach, pragnieniach i nie wiedział jak do tego doszło. To nasze świadome wybory
decydują o tym, kim jesteśmy, nagle słowa Dumbledore’a zadźwięczały mu w głowie, a przed
oczami pojawiło się ciepłe i zatroskane oblicze dyrektora. Czoło naznaczone głębokimi
zmarszczkami i jasnoniebieskie oczy, w których odmalowywało się doświadczenie życiowe i
niezwykła inteligencja. A on, Harry, zawiódł i zranił uczucia starszego czarodzieja, którego
zawsze uważał za najpotężniejszego, jaki dotychczas chodził po ziemi.
Ból wypełnił jego serce. Jak mógł pozwolić, aby słabość, gniew i chęć zemsty pokierowała
jego czynami? Dlaczego dopuścił do głosu tę część swojej duszy, która przerażała nawet jego
samego? Jednak miał jeszcze czas, aby zawrócić. Nie chciał stać się kolejnym mrocznym
czarodziejem. Przecież nie tego pragnął. Nadal kochał i za nic w świecie nie chciał stracić
tego uczucia.
— Finite Incantatem — wyszeptał cicho bez użycia różdżki, nie spuszczając oczu ze Snape'a.
Zaklęcia natychmiast puściły. — Sev… profesorze — dodał z wyraźnym wahaniem i
niepewnością w swoim głosie.
Nie potrafił, nie był w stanie wypowiedzieć imienia tego mężczyzny. Przecież nigdy
wcześniej go nie użył. Nawet, gdy się kochali. Imiona zbyt zbliżały, dawały pewną więź
emocjonalną, a przecież oni jej nie potrzebowali. Chcieli jedynie zapomnieć. Chociażby na
jeden moment nie myśleć o wojnie, krwi, śmierci, Voldemorcie czy tych wszystkich
sprawach, które ich przytłaczały i doprowadzały do szału, utraty zmysłów. Coś, na czym
mogliby się oprzeć, co dałoby im jakąś motywację do życia. Tego właśnie szukali. Wszystkie
momenty, które dzielili ze sobą, gdy ich oczy spotykały się w bezgłośnej rozmowie i
obustronnym zrozumieniu, to właśnie były ich skradzione chwile. Jednak nie miały one nic
wspólnego z obietnicami czy zapewnieniami kochanków. Pozwalały im jedynie zapomnieć.
Te momenty ich intymności właśnie to dla niego znaczyły. Znaczyły dla nich. Kochał tego
mężczyznę z jego wadami i zaletami, ale zgodził się na ten niezobowiązujący układ. Układ,
który mu się nie podobał, ale pozwalał na kilka sekund poczuć się z nim jednością.
Nienawidził się za to, gdyż głęboko w swojej podświadomości czuł się jak złodziej.
Jednak teraz, te emocje, które dostrzegł w tych niesamowicie czarnych oczach, nie były tymi,
które pragnął zobaczyć.
— Przepraszam. — Ogromne poczucie winy pojawiło się w szmaragdowym spojrzeniu.
Harry niepewnie podszedł do mężczyzny i wyciągnął rękę, aby dotknąć jego twarzy. Jednak
zawahał się i opuścił ją. — Przez moment stałem się kimś, kim mógłbym być, ale... O
Merlinie, co ja zrobiłem.
280
Czarne źrenice Snape'a zwęziły się niebezpiecznie i stały ponownie chłodne. Znów na jego
twarzy pojawiła się jakże znajoma maska opanowania i dystansu. Jednak po mimo tego,
Harry mógł dostrzec, że Mistrz Eliksirów wyraźnie pobladł i cień strachu mignął w jego
obsydianowych oczach.
— Wyjdź — rozkazał drżącym głosem, gdy dostrzegł, że chłopak otwiera usta, aby coś
powiedzieć. — Po prostu wyjdź — dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu, widząc, że Gryfon
wyraźnie się waha.
Harry wycofał się w kierunku drzwi i bez słowa wybiegł z kwater nauczyciela.
Snape wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał chłopak.
— Nie wiem, który z was jest większym głupcem. — Szafirowe oczy przeniosły się od drzwi
do Mistrza Eliksirów.
W jednym z foteli siedziała Julie. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do mężczyzny w
czerni, który drżąc na całym ciele, opał się o ścianę i zamknął oczy.
— Ale stawiam na ciebie. — Zmarszczyła brwi, unosząc głowę, aby przyjrzeć się jego
twarzy. — Z jakiś powodów on jest gotowy ofiarować ci wszystko, czego byś tylko
zapragnął. Odtrącasz go, a przecież sam oddałbyś za niego życie. Czy mam rację?
Uśmiechnęła się lekko i odgarnęła kosmyki włosów, które zsunęły się jej do oczu.
— Naprawdę nie wiem, co on w tobie widzi. Jesteś jednym z nich — dodała niezwykle
lodowato i skierowała się w stronę fotela. — Nie rozumiem tego, co was łączy. Jednak —
zawahała się i opadła ponownie w miękki fotel, którego poduszki nie ugięły się pod jej
ciężarem — dopóki nie będziesz mi przeszkadzał, nie zamierzam w to ingerować.
Snape otworzył oczy i biorąc głęboki oddech, podszedł do drzwi.
Julie przyjrzała się mu, a jej szafirowe oczy zalśniły jasnym blaskiem.
— Czy musiałabym ci go odebrać, abyś okazał jakieś emocje? — Jej drobne usta wykrzywiły
się w lekkim i demonicznym uśmiechu.
Mistrz Eliksirów wyszedł z lochów. Pierwszy raz od bardzo dawana czuł się bezsilny i
naprawdę zdesperowany. Nie miał pojęcia, gdzie idzie. Jednak w tej chwili było mu to
zupełnie obojętne. Chciał się znaleźć jak najdalej od tego miejsca, a w szczególności od
Harry’ego Pottera. Idąc ciemnymi korytarzami Hogwartu, nawet nie spostrzegł, kiedy znalazł
się na dziedzińcu szkolnym. Noc była nadzwyczaj spokojna i mroźna. Biały puch pokrywał
ławki, gałązki drzew i krzewów.
Tak, to miejsce niosło ze sobą wspomnienia. Jedna noc, która wywróciła jego życie do góry
nogami. Zgubny pocałunek. Czy żałował? Nie potrafił tego jednoznacznie stwierdzić. Jednak
jednego był całkiem pewny. Jego pragnienia i uczucia względem chłopca znacznie zmieniły
się od tamtej nocy. To miał być tylko układ bez zobowiązań, ale coś poszło nie tak i stał się
on czymś więcej niżby chciał. Pytanie tylko, czym? W tym momencie, naprawdę nie miał
281
pojęcia i nie chciał się tego dowiedzieć. Natomiast pewny był jednego. To, co się wydarzyło,
nie powinno mieć miejsca. Jednak nie mógł cofnąć czasu. Nagle w jego głowie zadźwięczały
bardzo wyraźnie słowa Karkowicha. 'Posiadłeś go, jest cały twój. A on, czy również cię
posiadł? Czy wdarł się w twoje życie, w twoje… serce? Sądzę, że jeszcze nie, bo to byłaby
twoja klęska, porażka. Pragniesz władzy, a gdy władza jest większa od twojej, uginasz się pod
nią, ale nigdy dobrowolnie, zawsze dumny. Czyż nie, Severusie? O tym też nie zapominaj,
gdyż ten dzieciak ma władzę.' Snape zadrżał. Ten cholerny wampir miał rację. Chłopak w
jakiś sposób zdołał go opętać. Wdarł się w jego uporządkowane życie i wywrócił je do góry
nogami.
Spojrzał na zwęglony krzew.
Wiedział, że Potter użył zaklęcia niewybaczalnego. W tym miejscu unosiła się aura czarnej
magii. Czuł ją doskonale i nadal nie potrafił pojąć, jak szesnastolatek może dysponować tak
potężną mocą. Szczerze wątpił, aby chłopak zdawał sobie sprawę z zaklęcia, jakiego użył. Z
drugiej strony, mógł się jednak mylić. Potter był dla niego nadal jedną wielką zagadką. Taki
potencjał w tak młodym i niedoświadczonym czarodzieju, to było wręcz niepojęte. Jednak
czuł jego magiczną aurę za każdym razem, gdy przebywał z chłopcem. Albus miał rację, ta
wyraźnie niekontrolowana moc jest niebezpieczna. Może go zniszczyć i skierować na ciemną
stronę, a wydarzenia dzisiejszego dnia były tego dowodem. Dziś prawie uległeś pokusie,
przemknęło mu przez myśl. A ja nie miałbym nic przeciwko temu.
Pokręcił głową z rezygnacją, gdy zdał sobie sprawę z własnych uczuć. Był zdecydowanie
bardziej rozbawiony niż przerażony faktem, że nie miało dla niego znaczenia, po jakiej
stronie jest Potter. Oczywiście tak długo, jak chłopak chciał dzielić ją z nim. Merlinie,
dopomóż, nie powinien nawet rozważać takiej możliwości, skarcił się w duchu. Musiał to
zakończyć i to zanim wydarzenia staną się nieodwracalne w skutkach.
— Pogrążony we własnych myślach, Severusie?
Mistrz Eliksirów drgnął, ale nie wydawał się być zaskoczony widokiem starszego czarodzieja
w granatowej szacie, który bezgłośnie pojawił się tuż przy nim.
— Co z młodym Weasleyem?
— Będzie żył. Stracił sporo krwi, ale jego stan jest już stabilny. Poppy się nim zajęła.
Prawdopodobnie nie obudzi się wcześniej niż za dwadzieścia cztery godziny. Wszystko
będzie zależało od tego, jak szybko jego organizm zregeneruje utraconą krew. Jest młody i
silny, wyjdzie z tego. Co do panny Granger, to odzyskała przytomność. Jest teraz pod
działaniem eliksiru uspokajającego. Twój podopieczny, Mark, nie odstępuje jej na krok.
Chłopiec jest nadal przestraszony, ale nic mu nie jest. Poppy poda im obojgu eliksir bezsenny.
— Snape milczał. — Obawiam się, że na wyjaśnienia będziemy musieli poczekać do rana —
kontynuował dyrektor. — Teraz musimy znaleźć Harry’ego. Może on będzie w stanie
przybliżyć nam…
— Z całym szacunkiem, Albusie, ale wiedziałeś, kim on był — warknął gniewnie,
przerywając starszemu czarodziejowi. — Pozwoliłeś temu cholernemu krwiopijcy wejść do
Hogwartu i uczyć dzieci! Wystawiłeś ich życie na niebezpieczeństwo. Nie wspomnę o tym, że
wiedziałeś, że był Śmierciożercą!
282
— Zrobiłem to, co uważałem za słuszne — odparł dyrektor spokojnie, ale z mocą w swoim
głosie. — To jest wojna, Severusie. Tu nie ma reguł. Jedyne, co możemy zrobić, to mieć
nadzieję, że nasze decyzje pochłoną jak najmniejszą ilość ofiar.
Snape zacisnął dłonie w pięści.
— Doskonale o tym wiem. Ale może był inny sposób.
— Zrozum, że to była jedyna słuszna decyzja. Zdemaskowanie Karkowicha pociągnęłoby za
sobą o wiele większe konsekwencje, a nawet całkiem możliwe, że nie obyłoby się bez ofiar.
— To czyste szaleństwo. Wszystko i tak wyszło na jaw, a my nadal nie wiemy, kim on tak
naprawdę był. Czarny Pan nie będzie zadowolony, gdy dowie się o stracie, jaką poniósł. Plan
zawiódł, a twój Złoty Chłopiec cię znienawidził. Tego chciałeś?
— Nie. Jednak liczyłem się z tą ewentualnością. — Zmarszczył czoło w zamyśleniu i cień
smutku pojawił się w jego jasnoniebieskich oczach. — Jednak Harry nadal ma ciebie. On
darzy cię zaufaniem.
— Co masz na myśli? — zapytał, czując nagły niepokój.
— Nie bądź taki zaskoczony, Severusie. Może i jestem stary, ale nadal mam pełną kontrolę
nad tym, co dzieje się w szkole. — Blady uśmiech pojawił się na zmęczonej twarzy
dyrektora. — Harry posiada moc, bardzo potężną moc. Niekontrolowana jest niezwykle
niebezpieczna. Także dla niego samego. To jeszcze dziecko, nie ma nawet siedemnastu lat.
Jego magia jest potężna, ale nadal nie jest w pełni ukształtowana i ukierunkowana. Wiesz o
tym, prawda, Severusie?
— Tak, zdaję sobie z tego sprawę — warknął przez zaciśnięte zęby Snape. — Jednak nadal
nie wiem, do czego zmierzasz?
— Zamek jest obłożony potężnymi zaklęciami ochronnymi i alarmującymi. Wprawdzie nie
mogę zapobiec użycia zaklęcia niewybaczalnego w szkole, ale wiem, kiedy i gdzie takie
zostaje rzucone.
Snape pobladł, gdy nagle dotarł do niego sens słów dyrektora.
Zapadło milczenie.
— Widziałeś — odparł po chwili, a jego głos wyraźnie zadrżał. — Mnie i Pottera, tamtego
wieczora.
Dumbledore zmarszczył brwi i przesunął palcami po swojej długiej, śnieżnobiałej brodzie.
— Nie przeczę — odrzekł cicho. — Muszę przyznać, że to było dość… nieoczekiwane.
Zważywszy na twoją wcześniejszą antypatię względem tego chłopca.
— Na Merlina — wydusił z siebie Snape, patrząc z przerażeniem na spokojny wyraz twarzy
starszego czarodzieja. — Dlaczego nie zareagowałeś? To, co się wydarzyło, było wbrew
regulaminowi szkolnemu. On jest uczniem. Albusie…
283
— Wystarczy — przerwał stanowczo dyrektor. — To prawda, Severusie, nie pochwalam
relacji, jaka się między wami wywiązała. Jednak w obecnej sytuacji, to nie czas ani miejsce,
aby to roztrząsać.
Dyrektor odwrócił się, aby odejść.
— On jeszcze nie jest gotowy — odezwał się zrezygnowanym tonem Snape, a jego twarz
wyraźnie pobladła. — On… nie jest na to gotowy.
Dumbledore zatrzymał się przed wejściem do szkoły.
— Nie, Severusie — odparł niezwykle miękko. — To my nie jesteśmy gotowi.
Po tych słowach dyrektor znikł w holu prowadzącym do zamku. Snape został sam. Nagle
zamarł, czując czyjąś obecność.
— Accio peleryna–niewidka.
Pochwycił ją w locie i spojrzał centralnie w szmaragdowe oczy, w których dostrzegł jedynie
rezygnację i smutek. Twarz Gryfona była lekko blada.
— Potter, mogłem się tego spodziewać — odezwał się zirytowanym tonem, choć
przebrzmiewało przez niego zmęczenie. — Nie masz za grosz szacunku dla cudzej
prywatności.
— Ja tu byłem pierwszy — odparł chłopak, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. —
Szukałem chwili samotności, aby to wszystko sobie przemyśleć. Jakoś poukładać.
— Potter...
— On wiedział o wszystkim — wtrącił cicho Harry. — Od samego początku.
— Wygląda na to, że tak — przyznał niechętnie Snape.
— Nie rozumiem tego. Dlaczego nic nie zrobił? Przecież… czy nie powinien nam
przeszkodzić? Wyciągnąć jakieś konsekwencje?
Tak, to było bardzo dobre pytanie, przyznał w myślach Snape. Pytanie, na które chyba już
znał odpowiedź i zupełnie mu się ona nie podobała.
— Powiedz mi, Potter, ale tak szczerze — zaczął Snape wyraźnie zmęczonym tonem,
pocierając palcami skronie. — Czy to by coś zmieniło? Czy zrezygnowałbyś? Nie, nie sądzę.
— Harry odwrócił zawstydzony wzrok, unikając badawczego spojrzenia czarnych oczu, co
tylko utwierdziło Snape'a w trafności swojego stwierdzenia. — Po drugie, podejrzewam, że
dyrektor musiał mieć jakiś ważny powód, aby nie interweniować. Możliwe, że w jego
mniemaniu, to coś w rodzaju kolejnego poświęcenia w imię wiekszego dobra. — Mistrz
Eliksirów pokręcił głową z rezygnacją. — Tak, to całkiem do niego podobne.
— I co teraz będzie? — odparł Harry, spoglądając ponownie na mężczyznę.
284
— Nic. Dyrektor wyraźnie określił swoje stanowisko. Jestem nauczycielem, a ty uczniem. To
nie powinno się wydarzyć.
— Ale stało się — odparł chłopak, starając się powstrzymać drżenie własnego głosu. — I nie
żałuję tego.
Przez moment Snape milczał, jakby się zastanawiał nad doborem właściwych słów. Tak,
Albus miał rację i nienawiedził za to tego starego czarodzieja, który z niezwykłą łatwością
manipulował ludźmi, aby osiągnąć zamierzony cel.
— Potter, to nie jest takie proste. Musisz zrozumieć, że...
— Nie, w porządku — przerwał mu Harry, starając się utrzymać własne emocje na wodzy.
Ton Snape’a powiedział mu już wystarczająco dużo. To bolało, bardziej niż jakiekolwiek
znane mu zaklęcie torturujące. — Wydaje mi się, że wszystko zostało już powiedziane,
profesorze.
Harry zamilkł i chciał się odsunąć, najlepiej uciec, ale silna dłoń zacisnęła się na jego
nadgarstku i mężczyzna przyciągnął chłopca do siebie. Gryfon próbował się wyrwać z
uścisku, ale bezskutecznie. Nagle przestał walczyć i przylgnął do Snape’a, ukrywając twarz w
jego czarnym płaszczu.
— Przepraszam — odezwał się starszy czarodziej. — To moja wina. Pozwoliłem zabrnąć
temu zbyt daleko. Merlinie, ja nawet nie powinienem pozwolić, aby to w ogóle się zaczęło.
Harry drgnął.
— Nie musi pan nic mówić — wymamrotał, zaciskając palce na szacie czarodzieja. — Od
samego początku to był układ. Tylko, że ja...
— Nie kończ — przerwał mu miękko, odgarniając kosmyki czarnych włosów z czoła
chłopca. Uniósł jego podbródek i spojrzał w szmaragdowe oczy. — Wierząc, że to był tylko
układ, będziemy okłamywać samych siebie. To coś znacznie więcej. Najwyraźniej obaj
straciliśmy nad tym kontrolę. Nawet możliwe, że od samego początku jej nie mieliśmy.
Wszystko, co próbuje się budować na kłamstwie, wcześniej czy później runie. Im dłużej
będziemy w tym trwać i okłamywać samych siebie, tym więcej bólu nam to przyniesie.
Chłopak chciał zaprzeczyć, ale niespodziewanie Snape nachylił się i musnął swoimi wargami
usta Harry'ego. Te lekko rozwarły się, pozwalając na delikatny i subtelny pocałunek. Przez
jeden moment czas zatrzymał się w miejscu, a magia delikatnie balansowała wokół nich.
Harry wsunął palce w czarne włosy mężczyzny. Wanilia.... znów czuł ten charakterystyczny i
lekko odurzający zapach. Pocałunek został przerwany i chłopak cofnął się o krok.
— Nie żałuję tego, co się między nami wydarzyło — odezwał się Harry niepewnie. — Ja…
Snape przerwał mu, przykładając palec do jego ust. Na pytające spojrzenie szmaragdowych
oczu, jedynie pokręcił przecząco głową.
285
— Więc wszystko będzie tak jak dawniej? — zirytował się chłopak, zaciskając dłonie w
pięści. — Jakby nic się nie wydarzyło?
— Nawet ty w to nie wierzysz, Potter — odparł cicho Snape. — Nie, nic już nie będzie tak
jak dawniej. Nigdy.
— Zostaw mnie — odparł Harry niezwykle chłodno, odwracając wzrok. Zacisnął dłonie w
pięści, powstrzymując cisnące mu się do oczu łzy. — Zostaw mnie samego.
Mistrz Eliksirów zawahał się, ale po chwili skinął głową i ruszył bez słowa w kierunku
wejścia do zamku. Harry śledził go wzrokiem, zniknął w ciemnym holu.
Gryfon zadrżał. Teraz znowu był sam na dziedzińcu szkolnym. To nadal bolało, ta samotność,
brak znajomego ciepła. Już nic nie było takie samo. Odruchowo i jakby nerwowo zwilżył
wargi. Nadal czuł na nich smak ostatniego pocałunku. Kolejna skradziona chwila. Jedna z tak
wielu, których przyszło mu zaznać…
Natłok niespokojnych myśli kłębił mu się w głowie i poczuł lekkie zawroty. To wszystko
wydarzyło się zbyt szybko i zaczynał się w tym gubić. Teraz już nie był do końca pewny
własnych uczuć. Przykucnął, opierając się o kamienny murek fontanny i schował twarz w
dłoniach. Po jego bladych policzkach spływały pojedyncze łzy bezsilności. Drżał z emocji lub
zimna, właściwie powód nie miał już większego znaczenia.
Harry nie był pewny, jak długo tak siedział pogrążony we własnych myślach. Nagle syknął
pod wpływem gwałtownego bólu, który prawie rozsadził mu czaszkę. Otworzył oczy, które
rozszerzyły się z zaskoczenia. Nadal szkliły się od łez. Chłopak poderwał się z miejsca i
puścił biegiem w kierunku wejścia do zamku. Zupełnie zapomniał o Voldemorcie i o wizji,
którą mu wysłał. Teraz mroczny czarodziej wzywał swoich Śmierciożerców. Harry czuł jego
furię i gniew. Więc pokazanie Voldemortowi obrazu martwego Karkowicha odniosło
zamierzony skutek. Wizja zmusiła go wreszcie do podjęcia decyzji. Tak, mężczyzna był
naprawdę wściekły i Harry'ego wypełniało uczucie satysfakcji z tego powodu. Zatrzymał się
na moment przy oknie i spojrzał w stronę Zakazanego Lasu.
Teraz musiał zmierzyć się z Voldemortem. W tym momencie był to jego główny i
najważniejszy cel. Snape będzie musiał poczekać. Nie zamierzał tego tak zostawić. Przecież
był Gryfonem, a oni się nie poddają bez walki. W końcu mężczyzna sam przyznał, że to, co
ich łączyło, było czymś więcej. Poczuł, jak w jego sercu zatlił się mały promyk nadziei. Jeżeli
tylko uda im się w jakiś sposób przetrwać ostateczną bitwę, to będą mieli mnóstwo czasu, aby
poznać się na nowo. Zbudować ich relację bez kłamstw, oprzeć na szczerości.
Miał już odejść, gdy dostrzegł znajomą postać, która pod osłoną nocy przemykała się w
kierunku błoni. Chłopak wstrzymał na moment oddech, a serce w jego piersi zabiło szybciej.
Zamarł.
— Niech to szlag — wysyczał do siebie, zaciskając pięści. — Cholerny drań.
Nagle jego gniew zastąpiło przerażenie i puścił się biegiem w kierunku lochów. Z łatwością
odnalazł wejście do dormitorium Ślizgonów.
286
— Kurwa — zaklął, uderzając pięścią w zimny kamień, gdyż zdał sobie sprawę, że nie znał
hasła, a bez niego nie było mowy o dostaniu się do środka.
Nagle nieruchoma ściana drgnęła, a z wyjścia wyłoniła się postać ubrana w czarny płaszcz.
Pod kapturem dostrzegł kosmyki blond włosów.
— Co do…
Zanim zaskoczony Ślizgon zdążył wyciągnąć swoją różdżkę, został przyparty do chłodnego
muru, a dłoń Harry'ego zatkała mu usta.
— Nawet nie drgnij — wysyczał cicho do ucha chłopaka i wbił koniec różdżki w jego bok. —
Wyświadczysz mi przysługę i zabierzesz do Voldemorta.
Ślizgon zadrżał, słysząc imię mrocznego czarodzieja.
— Zabiorę rękę, ale jeden gwałtowny ruch, Malfoy, a będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz.
W przeciwieństwie do ciebie, ja wiem, jak rzucić zaklęcie niewybaczalne.
— Jesteś obłąkany, Potter — odparł Draco lodowato, spoglądając w zielone oczy Gryfona.
Harry uśmiechnął się lekko.
— Obłąkany? Być może, ale nie w takim stopniu jak ty, gdy znęcałeś się nad tą nieszczęsną
mugolską dziewczyną.
— Ty…
W szarych oczach pojawił się szok i niedowierzanie.
— Tak, czasami widzę więcej niż bym chciał — odparł zimno. — A teraz rusz się. Idziemy.
Harry pchnął chłopaka przed siebie. Malfoy chciał zaprotestować, ale zmienił zamiar, gdy
koniec różdżki Gryfona wbił się w jego kark. W zupełnej ciszy wymknęli się z zamku i w
śniegu brnęli w kierunku Zakazanego Lasu, aby znaleźć się poza obszarem
antyteleportacyjnym. Harry przez całą drogę uważnie obserwował Ślizgona. On był jego
jedyną szansą na dostanie się przed oblicze Voldemorta. Miał tylko nadzieję, że zdąży na
czas.
— Stój — odezwał się Gryfon. — Teraz zabierz mnie do niego.
— Naprawdę ci odbiło, Potter. On cię zabije.
— Więc w czym problem? Jeżeli mu się uda, to pozbędziesz się mnie raz na zawsze, a
Voldemort jeszcze cię wynagrodzi za tę przysługę.
Ślizgom spojrzał na niego z mieszanką złości i nienawiści. Bez słowa chwycił dłoń bruneta, a
następnie drugą ręką dotknął palącego Mrocznego Znaku na swoim lewym przedramieniu.
Nagle świat wokół nich zawirował.
287
Harry znalazł się na jakimś wzgórzu, pośród ruin, które były prawdopodobnie pozostałością
po zamku. Jego zielone oczy natychmiast dostrzegły zmierzające w jego stronę czerwone
światło. Odepchnął Malfoya i odskoczył w kierunku najbliższego głazu, aby się uchronić
przed urokiem. Przez jeden przerażający moment miał wrażenie, że cofnął się w czasie i
znowu znalazł się na cmentarzu. To wspomnienie niosło ze sobą zbyt bolesne uczucia.
Odsunął je od siebie, aby skupić się na bieżącej chwili. Nie miał już czternastu lat i nie był
przerażonym dzieckiem. Tym razem znalazł się tu z własnej woli i nie był tak bezbronny, jak
wtedy. Zacisnął lekko drżące palce na różdżce i wyszedł ostrożnie zza skały, jednak stanął na
tyle blisko niej, aby w razie potrzeby móc się ponownie za nią schronić.
Na przeciwko niego stali Śmiercożecy z wyciągniętymi różdżkami, gotowi w każdej chwili
ich użyć. Chłopak na krótką chwilę zamarł. Światło księżyca rozjaśniało śnieżnobiałe maski,
ślizgając się po ich gładkich powierzchniach. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jego
kręgosłupa na ten niesamowity i przerażający zarazem widok.
— Kogóż my tu mamy? — rozległ się cichy, niezwykle zimny głos, którego nienawidził z
całego serca. — Ach, Pan Potter. Co za nieoczekiwana wizyta.
— Voldemort — wysyczał Harry i jego zielone oczy spotkały się z rubinowym spojrzeniem,
w którym dostrzegł wyraźne zaintrygowanie.
Następnie te demoniczne oczy spoczęły na Malfoyu, który natychmiast znalazł się na kolach
przed swoim Panem. Chłopak nie śmiał podnieść wzroku na rozgniewanego czarodzieja.
— Błagam o wybaczenie, mój Panie — wydusił z siebie drżącym głosem. — Zmusił mnie,
abym go zabrał. Ja…
— Zamilcz głupcze — wysyczał Voldemort, mijając przerażonego chłopaka. — Z tobą
policzę się później. A teraz zajmijmy się naszym… gościem.
Harry wstrzymał oddech, gdy rubinowe oczy zwróciły się ponownie w jego kierunku.
Instynktowne cofnął się o krok i skierował różdżkę w stronę mrocznego czarodzieja.
— Ty naprawdę chcesz zginąć — odezwał się rozbawionym tonem. Wszyscy stojący
najbliżej Voldemorta, cofnęli się. — Głupi i bezmyślny smarkacz. Jak widzę, mój Mistrz
Eliksirów wziął sobie swoje zadanie zbyt do serca.
Harry dopiero teraz dostrzegł leżącego na ziemi mężczyznę. Snape miał bardziej niż zwykle
pobladłą twarz, a z nosa i lekko rozchylonych ust sączyła się krew. Nie poruszał się.
— Coś ty mu zrobił? — wysyczał chłopak z furią.
— Och, jeszcze nic. — Vodemort uśmiechnął się demonicznie i jego rubinowe oczy
pociemniały. — Poniesie zasłużoną karę, jak każdy zdrajca. Przedtem jednak będzie
świadkiem, jak nadzieja świata czarodziejskiego wydaje ostatnie tchnienie. Enervate!
Snape otworzył oczy i jego wyraz jego twarzy nagle stężał, gdy dotarło do niego, gdzie się
znajduje. Zanim zdążył zareagować dwóch Śmierciożerców pochwyciło go za ramiona i
unieruchomiło. Próbował się wyszarpać, ale to jedynie sprawiło mu jeszcze większy ból.
288
— Wszystko w porządku, profesorze? — zapytał niepewnie Harry, widząc, że twarz Snape’a
pobladła jeszcze bardziej, gdy ten zdał sobie sprawę z jego obecności. — Mówiłem, że znajdę
inny sposób.
— Głupi dzieciak — wychrypiał z trudem Snape.
W czarnym spojrzeniu nie było gniewu, jedynie zmęczenie i bezsilność.
— Tak, ma pan rację, profesorze — odparł miękko i przerwał kontakt wzrokowy z
mężczyzną, aby spojrzeć w czerwone oczy Voldemorta, który stał naprzeciw niego. — Jednak
jestem już zmęczony grą i nie podoba mi się rola pionka w tej wojnie. Każdy czegoś ode mnie
oczekuje. Jednak nikt nie zadał sobie trudu, aby zapytać mnie o zdanie. O to, czego ja chcę.
Nikt — dodał znacznie ciszej, a jego twarz stała się bez wyrazu. — Zniszczyłeś mi życie,
odebrałeś wszystko, na czym mi zależało. Nie sądziłeś chyba, że się do ciebie przyłączę? Cóż,
jeżeli tak, to moja odpowiedz brzmi: nie. — Uśmiechnął się lekko i spojrzał w czerwone,
chłodne oczy, które wypełniały się chęcią mordu. — Prędzej zająłbym twoje miejsce, Tom.
Przez moment zapanowała paraliżująca cisza.
— Jesteś wielkim głupcem, Potter. — Niezwykle zimny i spokojny głos Voldemorta ociekał
jadem. — A wiesz jak kończą głupcy?
— Żal mi ciebie — odparł Harry, unosząc powoli różdżkę. Śmierciożercy natychmiast
wyciągnęli swoje, gotowi do użycia ich w razie konieczności. — Boisz się mnie? — zapytał z
lekkim rozbawieniem Gryfon. — Jesteś tak słaby, że potrzebujesz armii, aby mnie zniszczyć?
Mroczny czarodziej zmrużył niebezpiecznie oczy i powstrzymał gestem dłoni swoje sługi.
— On jest mój — wysyczał. — Zobaczmy, jakie postępy poczyniłeś od naszego ostatniego
spotkania, panie Potter. Z tego, co mi wiadomo, poradziłeś sobie całkiem nieźle z jednym z
moich najwierniejszych sług. Tak, to może być naprawdę interesujący pojedynek, chłopcze.
Jednak twój ostatni.
— Uważaj, Tom — wysyczał Harry w mowie węży, wprawiając w konsternację
Śmierciożerców i samego Voldemorta. — Niedocenianie wroga źle sssię kończy. Ja już
odrobiłem ssswoją lekcję.
Rozbłysło jasne światło i urok, przelatujący tuż nad głową Harry’ego, uderzył z trzaskiem w
jedną z marmurowych figur, która z hukiem zwaliła się na ziemię.
Śmierciożercy znacznie cofnęli się. Jedynie Harry i Voldemort stali naprzeciwko siebie z
wyciągniętymi różdżkami.
— Czy i tym razem zamierzasz uciekać, Potter?
— Nie, nie zamierzam. Przepowiednie czas dopełnić — odparł chłodno chłopak, a widząc
wyraźną konsternację w czerwonych ślepiach, uśmiechnął się i dodał: — Tak, Tom, znam jej
treść. Petrificius totalus.
289
— Crucio!
Harry uchylił się przed klątwą.
— Drętwota! — krzyknął, ale Voldemort skutecznie rozproszył jego zaklęcie.
— Tylko na tyle cię stać, Harry? — wysyczał, a jego wąskie wargi ułożyły się szyderczy
uśmiech, widząc furię w zielonych oczach chłopaka. — Przecież stać cię na więcej, znacznie
więcej. Już raz użyłeś zaklęcia niewybaczalnego, pamiętasz? A nawet zabiłeś...
Harry poczuł, jak oddech więźnie mu piersi.
— Zamknij się! — krzyknął chłopak, ściskając desperacko różdżkę w ręce. — Nie masz o
niczym pojęcia.
— Mylisz się, chłopcze — Voldemort okrążał go i Gryfon miał wrażenie, jakby znalazł się w
pułapce. — Czuję twoje emocje. Gniew, złość, nienawiść i nawet… miłość. Czuję je nawet
teraz.. Mitto.*
— Vito!*
Zaklęcie tarczy nie podziałało i Harry został pchnięty na kamienną ścianę z ogromną siłą.
Krew popłynęła mu z ust i nosa. Lekko otępiały z powodu bólu, ledwie zdał sobie sprawę, że
lodowate palce mrocznego czarodzieja pochwyciły jego podbródek i uniosły go brutalnie.
— Nadal jesssteś ssssłaby, zbyt sssłaby, aby mnie pokonać — wysyczał Voldemort w mowie
węży. — Tylko ty ssstoisz mi na drodze do uzyssskania władzy. Twoja śmierć uczyni ze mnie
najpotężniejssszego czarodzieja na świecie.
Nagle Harry otworzył oczy, które, lekko zamglone, przybrały barwę szafiru. Voldemort jak
oparzony wypuścił chłopaka i gwałtownie się cofnął.
— Ty, to nie możliwe — warknął z wyraźnym przerażeniem, mrużąc niebezpiecznie oczy. —
Ty jesteś martwa…
— Luminis — wyszeptał z trudem Gryfon, dochodząc do siebie.
Zaklęcie uderzyło w całkowicie nieprzygotowanego na obronę Voldemorta, który został
zmuszony zasłonić oczy przed rażącym światłem.
Zapanowała martwa cisza.
Gdy Harry podniósł się z ziemi, poczuł, jak serce w nim zamiera. Mgła, gęsta niczym mleko
pojawiła się znikąd i ogarnęła całą polanę. Nagle wszystko stało się zamazane i niewyraźne.
Powietrze, którym oddychał, było zimne. Gryfon zrobił kilka kroków do tyłu, panicznie
rozglądając się na wszystkie strony, w nadziei że uda mu się dostrzec chociaż zarys jakiegoś
kształtu czy postaci.
Różdżka w je go ręce zadrżała.
290
Nagle odwrócił się, ale było już za późno. Jasne światło uderzyło w niego i miał wrażenie,
jakby coś uniemożliwiało mu oddychanie. Stracił równowagę i potknął się o wystającą
kamienną płytę. Upadł ponownie, tym razem uderzając ramieniem o ostry kamień. Syknął z
bólu. Uwięziony pomiędzy skalnymi głazami miał ograniczoną możliwość ruchu. Odzyskując
jednak szybko orientacje, dostrzegł przed sobą Voldemorta wyłaniającego się z mgły.
Miał wrażenie, że serce tłucze się w jego piersi jak oszalałe. Prawie tak ogłuszająco, że nie
słyszał słów wypowiedzianych przez wściekłego Voldemorta, nawet swoich własnych. Ale to
nie miało znaczenia, nie musiał. Po prostu wiedział, że brzmiały one tak samo.
To były sekundy.
Dwie zielone błyskawice zderzyły się ze sobą w jaskrawym rozbłysku.
— Tym razem Priori Incantatem cię nie uratuje, Potter — wysyczał mroczny czarodziej,
zaciskając dłoń na różdżce.
Harry czuł, że więź nie wytrzyma długo. Znowu miał to dziwne uczucie. Zupełnie jak wtedy
na cmentarzu, gdy ich magia się spotkała. Moc tak potężna i przerażająca, której nie w sposób
się oprzeć. Ona nie była już dla niego czymś obcym. Nie bał się jej. Dwa najpotężniejsze z
mrocznych zaklęć połączyły się. To sprawiło, że więź między nimi stała się bardziej osobista,
a tym samym magia identycznych uroków miała swobodny, niezakłócony przepływ. Cel
został osiągnięty.
Harry zacisnął palce na różdżce.
Tym razem nie zamierzał zrywać połączenia. Tak, jeden z nich zginie. Tu i teraz. Tego był
całkiem pewny. Rubinowe, zaskoczone spojrzenie spotkało się z zielonymi oczami, które
lśniły determinacją i niezwykłą pewnością siebie.
— Myślisz, że jesteś w stanie mnie zniszczyć? — wysyczał jadowicie mroczy czarodziej. —
Jestem nieśmiertelny. Nie jestem już człowiekiem, Potter.
— Wiem — odparł cicho chłopak i jego ręce zadrżały z wysiłku. — Najpierw odbiorę ci to,
co dla ciebie jest najcenniejsze. Exsugere*
Przez krótką, ale przerażającą chwilę, Harry miał wrażenie, że nic się nie stanie.
Nagle magiczne połączenie rozbłysło na srebrno i Voldemort krzyknął z bólu, który
niespodziewanie rozszedł się po całym jego ciele. Mroczny czarodziej spojrzał na chłopaka z
przerażeniem wyraźnie widocznym w czerwonych oczach. Mężczyzna chciał za wszelką cenę
zerwać połączenie, ale wychodzące z niego srebrne nici oplotły jego dłonie niczym
pajęczyna, a następnie wpełzły powoli na ramiona i wbiły się ostrymi końcami w ciało,
zagłębiając się w nim.
— Ty głupcze — wychrypiał, z trudem łapiąc oddech. — Sam… siebie zniszczysz. Nie jesteś
w stanie… posiąść mocy, którą dysponuję.
Harry desperacko zacisnął obie dłonie na różdżce, która wyraźnie się rozgrzała. Serce
przyspieszyło w jego piersi i oddech stał się niespokojny. Potężna magia prawie boleśnie
291
przepływała połączeniem zaklęć do jego palców, a następnie wnikała przez skórę. Czuł ją
płynącą wzdłuż swojego kręgosłupa i w rozgrzanej krwi.
To bolało, drżał na całym ciele.
Nagle rozległ się przerażający wrzask i coś rozbłysło, przerywając połączenie...
Harry poczuł zimno i otworzył powoli oczy. Z konsternacją zdał sobie sprawę, że leżał w
śniegu. Po mgle nie było śladu. Spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał
Voldemort. Teraz po mrocznym czarodzieju pozostała jedynie garstka popiołu. Bez magii stał
się niczym.
— Ty gówniarzu... — wykrzyczał wściekle ktoś z kręgu, przerywając chwilę ciszy i
osłupienia, które ogarnęło postacie znajdujące się na wzgórzu. — Avada Kedavra.
Harry natychmiast zareagował, odskakując w bok. Zaklęcie niewybaczalne uderzyło w
jednego ze Śmierciożerców, który chciał się wymknąć z kręgu. Upadł on na ziemię i chłopak
dostrzegł bezwładną, srebrną dłoń w kłębach czarnego płaszcza. Poczuł niezwykłą
satysfakcję, gdy uświadomił sobie, do kogo ona należała.
Teraz nie było chwili do stracenia.
— Accio różdżka — wysyczał, odnajdując wzrokiem przedmiot leżący kilka metrów od
niego. Akurat na czas, aby zablokować zaklęcie oszałamiające, które pognało w jego
kierunku. — Expelliarmus!
Zaklęcie z ogromną mocą uderzyło w jednego z atakujących go Śmieriożerców, który od siły
uderzenia stracił przytomność.
Chłopak natychmiast wstał na nogi i dostrzegł Snape'a, który walczył z Bellatrix. Poczuł
gniew na widok kobiety, przez którą stracił swojego ojca chrzestnego. Zacisnął dłoń na
różdżce i jego myśli pognały w kierunku jednego pragnienia.
Zemsta… Wyszeptał mu znajomy, cichy głos w jego głowie.
— Tak, zemsta — odparł do siebie cicho, a jego zielone oczy pociemniały.
Z niezwykłą pewnością i determinacją skierował się w kierunku pojedynkującej się przy
powalonej ścianie pary. Nawet nie zwrócił uwagi na Śmierciożerców, którzy deportowali się
w pospiechu, nie chcąc wdawać się walkę czy czekać na aurorów z Ministerstwa Magii.
Czarny Pan nie żył, poniósł porażkę, więc nie widzieli sensu nastawiać własnego karku.
Jedynie kilku najwierniejszych sług pozostało na polu bitwy, aby pomścić śmierć swojego
Pana. Jednak Harry zwinnie uniknął rzucanych przez nich zaklęć uśmiercających i klątw,
które teraz śmigały po polanie i; od czasu do czasu, rozbijały się o kamienne gruzy zamku.
Snape, pod wpływem zaklęcia Crucio, upadł z krzykiem na ziemię. Bellatrix przyglądała się
z mściwą satysfakcją, jak mężczyzna wije się przed nią z bólu.
— Zdrajca — wysyczała jadowicie. — Wiedziałam, że nie można ci ufać. Wyrzekłeś się
swojej krwi, naszego Pana. Zapłacisz za to. Avada Kedav...
292
Jednak nie zdążyła wypowiedzieć zaklęcia, gdyż musiała się uchylić przed klątwą, która
zmierzała dokładnie w jej kierunku.
— Ty przeklęty gówniarzu! — krzyknęła, piorunując Harry’ego wzrokiem. — Culter!*
Chłopak odskoczył w bok.
— Acusglacies.*
— Abparies.* — warknęła kobieta z wyraźną furią w swoim głosie i zaklęcie tarczy
zatrzymało urok.
— Sectio!* — krzyknął Harry i tym razem zaskoczona Lestrange wypuściła różdżkę z ręki. —
Crucio!
Chłopak stał z wyciągniętą różdżką, nad zwijającą się z bólu czarownicą.
— To za Syriusza — odparł lodowato. Poczuł palący go w środku gniew i satysfakcję, gdy
jego wzrok spotkał się z zasnutymi obłędem oczami Bellatrix. Pomimo bólu jej twarz
wykrzywił szyderczy uśmiech.
— Jak widzę… chłopczyk czegoś się wreszcie nauczył — wychrypiała z trudem. — Jednak
nadal nie jesteś w stanie zadać mi takiego bólu, jakbyś pragnął…
Zielone oczy pociemniały.
— Idź do diabła. Avada...
— Avada Kedavra.
Inny, jakże znajomy i chłodny głos, uprzedził go.
Chłopak zamrugał. Kobieta leżała na ziemi z szeroko otwartymi oczami, a jej usta nadal były
wykrzywione w szyderczym uśmieszku. Serce na moment zamarło w Harrym i chłopak
wrócił do rzeczywistości. Spojrzał na Snape'a, który leżał na ziemi. Mężczyzna miał
wyciągniętą przed siebie różdżkę. Jego blada twarz była pozbawiona wszelkich emocji. Oczy
zimne i puste, przerażające brakiem poczucia winy czy współczucia. Harry mógł przysiąc, że
na moment pojawiła się w nich satysfakcja.
— Dlaczego to zrobiłeś? — wysyczał z gniewem Gryfon. Jego zielone oczy pociemniały, a
magia zdawała się niebezpiecznie balansować wokół niego. — Ona należała do mnie! Zabrała
mi jedyną osobę, która była moją prawdziwą rodziną. Jak mogłeś mi to odebrać? Jakim
prawem…
Ból i rozpacz pojawiła się w jego słowach, a zielone oczy zaszkliły się od napływających łez.
Drżał na całym ciele z emocji, trzymając desperacko różdżkę skierowaną w Snape'a. Miał
ochotę go zabić, zniszczyć za odebranie mu zemsty, a tym samym odkupienia w jakiejś części
własnych win; jego dziecinnej głupoty i lekkomyślności, przez którą zginął Syriusz.
293
Wypełniła go nienawiść do mężczyzny, który teraz wpatrywał się w niego chłodnym
wzrokiem, w którym nie było strachu czy poczucia winy. Jedynie spokój i jakby ulga.
Harry zacisnął drżące lekko wargi.
Snape był taki sam jak inni, którzy chcieli za niego podejmować decyzje i kierować jego
życiem. Cholerny drań i w dodatku kłamca.
— To nie tędy droga — odezwał się Mistrz Eliksirów spokojnie i bardzo powoli, nie
spuszczając wzroku z roztrzęsionego pod wpływem gniewu młodego mężczyzny. — To nie
jest sposób na wymazanie przeszłości. Nawet zemsta nie jest w stanie tego zrobić. Ona potrafi
jedynie niszczyć. Jest jedynie pozornym i krótkotrwałym sposobem na rozwiązanie
problemów, i nie przyniesie spokoju twojej duszy. Wierz mi, wiem co mówię.
Przez chwilę panowała zupełna cisza.
— Nienawidzę cię — warknął Harry przez zaciśnięte zęby. Łzy swobodnie spłynęły po jego
zarumienionych od gniewu i wyczerpania policzkach.
— Nawzajem, Potter — prychnął z rozbawieniem Snape, z trudem łapiąc oddech. Drżał na
ciele, czując nadal skutki zaklęć torturujących. — Wracajmy do zamku. Już po wszystkim.
Harry opuścił powoli różdżkę.
— Tak, po wszystkim.
Na wzgórzu, które teraz oświetlały pierwsze promyki porannego słońca, zapanowała
przejmująca cisza. Wszyscy Śmierciożercy zdążyli zbiec. Jedynie kilka bezwładnych ciał
leżało w śniegu. Jednak Harry’ego zupełnie to nie obchodziło. Zrobił to, co miał zrobić.
Reszta już była bez znaczenia. Czy to naprawdę koniec? Przemknęło mu przez myśl. Nagle
zimny dreszcz niepokoju przeszył jego ciało. Natychmiast czujnie przebiegł wzrokiem po
kamiennych ruinach, dostrzegając niską postać w czarnej szacie, która wysunęła się z cienia
najbliższego filaru.
Zamarł.
Szare oczy młodego Malfoya, które przepełnione były furią i łzami gniewu, wpatrywały się w
Mistrza Eliksirów. Blade wargi Ślizgona drżały pod wpływem wypowiadanych słów
śmiertelnej klątwy. Zielona błyskawica pognała w kierunku Snape'a.
Reszta była już tylko ułamkiem sekundy.
Dziękuję, Harry… Słowa, wypowiedziane cichym i znajomym dziewczęcym głosem,
pojawiły się w jego głowie i miał wrażenie, że widzi przed sobą uśmiechającą się Julie. Życie
za inne życie… Po chwili zapanowała idealna cisza i poczuł, że przyjemne i kojące ciepło
rozchodzi się po całym jego ciele. Żegnaj… Rozbrzmiało jeszcze ledwie dosłyszalnie i
chłopak otworzył oczy, aby zobaczyć strugę zielonego światła uderzającą prosto w pierś
Malfoya. Ten osunął się na ziemię. Szare oczy chłopaka zastygły w wyrazie bólu, a na jego
bladych policzkach nadal były widoczne świeże ślady łez.
294
Harry stał w bezruchu, wpatrując się w bezwładne ciało Ślizgona. Po chwili sięgnął ręką i
chwycił łańcuszek, który miał zawieszony na piersi. Połyskiwał on na jego dłoni w
promieniach porannego, choć jeszcze zimowego słońca. Srebrne wieczko medalionu było
przetopione, a ametyst pęknięty w kilku miejscach. Nie było w nim już magii.
— Życie za inne życie… — wyszeptał do siebie Gryfon drżącym głosem.
Łańcuszek wraz z zawieszką rozsypał się w proch, który porwał podmuch mroźnego wiatru.
Tym razem, odchodząc, Julie darowała mu życie, zabierając w zamian inne. Nie musiała tego
robić. Mogła go zabrać ze sobą. Przecież Voldemort przestał istnieć i świat już nie
potrzebował Chłopca, Który Przeżył. Harry odruchowo dotknął czoła. Blizna nadal tam była.
Czuł pod opuszkami palców, jak układa się w znajomy znak błyskawicy. Powinien czuć
rozczarowanie, że nie znikła wraz z odejściem Voldemorta, jednak było inaczej. Ona
stanowiła część jego, tę, która dawała mu pewność, że nie zapomni. Nie teraz, kiedy jego moc
stanowiła jedność z magią Voldemorta, wzajemnie się uzupełniając. Poskromił tę siłę w sobie
i był świadomy własnych możliwości. To uczucie władzy przerażało, ale równocześnie
przynosiło ulgę i dawało mu tak potrzebne poczucie bezpieczeństwa.
Harry poczuł ból w okolicach serca, który chłodem wypełnił jego ciało. Jednak, co przyjdzie
mu z władzy, którą posiadł, skoro znowu był sam i nie miał już nic, o co mógłby walczyć.
Wszystko, na czym mu zależało, zostało mu już dawno odebrane. Ciemna magia zebrała się
wokół niego i na ułamek sekundy niezidentyfikowany cień zasnuł jego szmaragdowe oczy.
Tak, teraz dysponował potężną mocą i mógł ją wykorzystać, aby…
— Potter…
Cichy i niepewny głos odezwał się tuż za nim i Harry zamrugał z konsternacją, otrząsając się
z głębokiego zamyślenia. W nagłym natłoku niepokojących myśli zupełnie zapomniał o
rannym Snapie. Odwrócił się i jego zielone oczy spotkały się czarnymi mężczyzny, który
nadal klęczał na ziemi. Mistrz Eliksirów wpatrywał się w niego niezwykle intensywnie i
Harry, mógł dostrzec więcej emocji w tym obsydianowym spojrzeniu, niż był w stanie
rozróżnić.
— Potter… — odezwał się ponownie Snape z mieszaniną strachu, niepewności i zaskoczenia.
Jednak po chwili dodał niezwykle miękko: — Harry.
Gryfon poczuł, jak serce przyspieszyło w jego piersi na dźwięk swojego imienia.
Może jest jednak coś, o co mógłby jeszcze walczyć.
Chłopak uśmiechnął się ciepło i wyciągnął przed siebie rękę.
— Wracajmy, profesorze.
Snape przez chwilę wahał się, ale przyjął oferowaną pomoc. Z trudem wstał i Harry musiał go
podtrzymać. Bez słowa dotknął dłoni Snape'a i lekko ją ścisnął. Mężczyzna spojrzał na niego
z zaskoczeniem i Harry wypowiedział tylko jedno słowo.
— Dom.
295
Świat zawirował wokół nich w znajomy sposób.
W oknie najwyższej wieży Hogwartu paliło się światło. Albus Dumbledore siedział za swoim
biurkiem pogrążony w zamyśleniu. Nagle ciszę panującą w gabinecie, przerwał cichy śpiew
feniksa.
— Tak, chyba masz rację, mój drogi — przytaknął stary czarodziej z wyraźnym zmęczeniem
w głosie, spoglądając na ptaka z nad połówek swoich okularów. — Zrobiłem tyle, na ile
pozwoliło mi przeznaczenie. Najwyższy już czas pozostawić wydarzenia własnemu biegowi.
Dumbledore ociężale wstał ze swojego fotela i podszedł do feniksa, który zagwizdał cicho w
odpowiedzi. Mężczyzna wsunął palce w ognistozłote piórka, przeczesując je. Ptak siedzący
na żerdzi przekręcił główkę, spoglądając rozumnie w jasnoniebieskie oczy dyrektora, które
wypełniły się smutkiem.
Cichy trzask i w gabinecie pojawił się skrzat, na którego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
— Witaj Zgredku, masz to, o co cię prosiłem?
— Tak, Zgredek to znalazł. — Skrzat wyciągnął dłoń o pajęczych palcach, w której trzymał
książkę oprawioną w skórę. Położył ją ostrożnie na blacie biurka. — Ale czy Harry Potter nie
będzie szukał tej książki?
Wielkie, okrągłe oczy wydawały się być przepełnione obawą i wahaniem. Dyrektor spojrzał
ciepło na zatroskanego skrzata domowego.
Nagle ten zamrugał, jakby z konsternacją i jego twarz rozpromieniła się.
— Oczywiście, Zgredek się postara — odezwał się piskliwym głosem pełnym entuzjazmu. —
Dopilnuje, aby poranna uczta była wyśmienita. Zgredek, natychmiast zabiera się do pracy!
— Doskonały pomysł — przytaknął dyrektor, w którego jasnoniebieskich oczach pojawiły się
iskierki rozbawienia.
Skrzat pstryknął palcami i już go nie było.
Natomiast stary czarodziej usiadł ponownie w swoim fotelu i otworzył książkę w miejscu,
które zaznaczone było zakładką o barwach Gryffindoru. Pogładził swoją długą śnieżnobiałą
brodę i uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy wzrokiem znalazł interesujący go fragment
tekstu.
— Doskonale, mój chłopcze — odparł do siebie. — Doskonale…
Następnie przekartkował książkę i zatrzymał się na spisie treści. Dotknął strony różdżką i
tytuły rozdziałów zmieniły się, wraz zawartością ich stronic, które lekko rozbłysły niebieskim
światłem. Jedynie tytuł jednego z rozdziałów nie uległ zmianie Salazar Slytherin – prawda
czy mit. Dyrektor zamknął książkę. Przesunął palcami po wygrawerowanym napisie: Wojny
stuleci.
296
Niewiele poniżej głównego tytułu zaczęły ujawniać się złote litery, które ułożyły się w napis.
Wojny stuleci
Wielcy o sztuce zdobywania władzy
czyli: gdzie prawda miesza się z fikcją
Autorstwa, Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore
Czarodziej dotknął książkę końcem różdżki i ta znikła z cichym pyknięciem.
— Czasami przeznaczeniu trzeba trochę dopomóc — odparł, poprawiając okulary, które
zsunęły się z jego nosa. Następnie sięgnął do kieszeni swojej szaty i wyciągnął małe
pudełeczko z cytrynowymi dropsami. Włożył sobie jednego cukierka do ust, rozkoszując się
jego smakiem. — Nie uważasz, mój drogi? — dodał, spoglądając na Fawkesa.
Ptak nastroszył ognistozłote piórka i dyrektor zachichotał cicho. Po chwili jednak spoważniał
i jego jasnoniebieskie oczy natychmiast pociemniały, przybierając barwę zbliżoną do szafiru.
— Dokonałeś tego, Harry. — Stary czarodziej uśmiechnął się do siebie, wyczuwając własną
magią nagłe wahanie mocy. — Wypełniłeś przepowiednie, mój drogi chłopcze. Jednak teraz
czeka cię znacznie trudniejsza walka, a ja nie jestem w stanie ci w niej pomóc.
Pewnego dnia
Odzyskamy nadzieję
A orężem prawdy
Przebijemy się
Przez mury
Kłamstw
(‘Pewnego dnia’ – autorstwa: Gosi)
.......................................................
* Abscondo (ukryć) — zaklęcie służące do ukrywania przedmiotów o niewielkich rozmiarach.
* Mangra — roślina zielona, której korzeń jest wykorzystywany w eliksirach leczniczych. W
zbyt dużych ilościach jest trujący. Mikstury z wykorzystaniem korzenia Mangry są nietrwałe.
Po miesiącu mętnieją i nie dają się do spożycia.
*Mitto (rzucać, posyłać) — działa podobnie do Expelliarmus, ale jego siła uderzenia jest o
wiele większa i wymaga dużego nakładu mocy. Zaklęcie nie zaliczane do żadnej dziedziny
magii, gdyż jest stworzone przez samego Lorda Voldemorta i tylko on jest w stanie wykonać je
poprawnie.
* Vito (unikać) — jedno z bardziej zaawansowanych zaklęć zmieniających tor biegu innego
zaklęcia. Działa tylko na proste uroki. W przypadku zaklęć o silniejszej mocy, osłabia ich
działanie.
* Luminis (blask) — proste zaklęcie oślepiające (dekoncentrujące) przeciwnika, czarodzieja
czy inne niebezpieczne stworzenie magiczne. Przyjmuje postać rozbłysku. Jest ono również
doskonałe, aby na krótki moment pozbawić wampira zdolności hipnozy (czas - maksymalne
do jednej minuty, a długość działania zaklęcia zależy od mocy rzucającego).
* Exsugere (wyssać) — nie jest to zaklęcie. Harry użył tego słowa jedynie w celu nadania
kierunku przepływu magii.
297
* Culter (nóż) — klątwa z dziedziny Czarnej Magii, której efekt jest wyraźnie widoczny na
ciele ofiary. Pozostawia głębokie lub płytkie rany cięte na skórze. Ich głębokość zależy od siły
magicznej rzuconego zaklęcia. Rany są dość trudne do gojenia i ich wyleczenie wymaga
trochę czasu. W połączeniu z innymi zaklęciami torturującymi powoduje silny ból i większe
uwrażliwienie ciała.
* Acusglacies (glacies – lód; acus – igła) — zwykłe zaklęcie (dozwolone). Uczucie
nieprzyjemnego nakłuwania ciała ostrym lodem. Pozostawia na dwie godziny zaczerwienione
smugi i lekkie dreszcze. Zaklęcie nie powoduje trwałego uszczerbku na zdrowiu.
* Abparies (paries - ściana) — zaklęcie tarczy na uroki, które oparte są na żywiołach.
* Sectio — Jest to zaklęcie używane najczęściej do tortur. Jest krótkotrwałe w działaniu.
Rzucone na daną część ciała powoduje ostry ból, przypominający szybkie ciecia nożem. Nie
pozostawia żadnych urazów fizycznych czy psychicznych na ofierze. Jedynie może
spowodować, że w końcu osoba jemu poddana zemdleje. Jego siła zależy od osoby rzucającej
i jej siły magicznej. Jest wykorzystywana, jako bolesna wersja Expelliarmus.
* Rada Starszyzny — są to bardzo rzadkie spotkania wampirów, którym przewodniczy grupa
dwunastu najstarszych wampirów z danego klanu (każdy kraj ma własny klan, który dzieli się
na mniejsze odłamy). Odbywają się jedynie w sytuacjach wymagających podjęcia istotnych
dla całego klanu decyzji, czy w przypadku poważnych przewinień członków klanu, w celu
osądzenia i wymierzenia kary. Te spotkania są bardzo rzadkie, gdyż dłuższe przebywanie
wampirów w dużej grupie stanowi dla nich niebezpieczeństwo łatwego rozpoznania. Są to
istoty magiczne, które nie lubią się rzucać zbytnio w oczy, a tym samym unikają kłopotów.
Ponadto ich łowiecka natura buntuje się przeciwko konkurencji. W większej grupie stają się
agresywne względem siebie.
* fragment wiersza "Pewnego dnia” – autorstwa: Gosi; ( zainspirował mnie ten wierszyk na który natknęłam się przypadkiem w sieci - i tak o to powstały tytułowe ‘Skradzione
Chwile’- to taka ciekawostka *^.^* )
~o~oOo~ KONIEC ~oOo~o~
298

Podobne dokumenty