Wywiad z p. Aleksym Syczewskim, mężem córki Jarosława

Transkrypt

Wywiad z p. Aleksym Syczewskim, mężem córki Jarosława
Z Aleksym Syczewskim, mężem córki Jarosława Kostycewicza
rozmawiają uczennice kl. II C Joanna Niewińska i Aleksandra Warszycka.
Czy Jarosław Kostycewicz był Pana nauczycielem i czego uczył w szkole?
Uczył łaciny i rosyjskiego. Mnie akurat w ogóle nie uczył.
Jak traktował uczniów?
Pragnął, aby jak najwięcej jego uczniów było ludźmi wykształconymi. Uczył ich tak, jakby
był ich ojcem. Z serdecznością. Był bardzo lubiany, jednak umiał utrzymać dyscyplinę. Umiał
ucznia skarcić, lecz potem gładził go po głowie i prosił, żeby więcej tego nie robił. Był
ogromnym autorytetem. Nie sądzę, by ktoś wypowiedział się o nim negatywnie. Powiem
wam taką ciekawostkę. Zawsze miał na głowie czapkę albo kapelusz. Nikt z uczniów nie
umiał wyczuć, kiedy Kostycewicz pierwszy podniesie czapkę przy powitaniu. Zwykle
wyprzedzał w tej czynności swoich wychowanków. Wielu uczniów starało się wyprzedzić
dyrektora, który przecież był osobą starszą i to młodsi pierwsi powinni byli zdejmować
czapkę przed nim. Owszem, były takie osoby, którym udało się zdjąć ją przed nim, lecz
zdarzało się to bardzo rzadko.
Gdzie znajdowało się wcześniej liceum zanim zostało zbudowane przy ul. Kopernika?
Wcześniej budynek liceum znajdował się przy skrzyżowaniu ul. Widowskiej i Mickiewicza,
gdzie obecnie znajduje się Zespół Szkół im. Adama Mickiewicza. Jarosław Kostycewicz był
na tyle silny i miał na takie poparcie, że liceum zostało wybudowane w parku w centrum
miasta. Sądzę, że problemów było bardzo wiele. Liceum powstało po wielkich trudach tylko
i wyłącznie dzięki Jarosławowi Kostycewiczowi. W tamtych czasach, kiedy był dyrektorem,
odbywały się tam spotkania z dyplomatami, imprezy kulturalne.
Ożenił się Pan z córką J. Kostycewicza. Czy mieszkaliście razem w jednym domu?
Tak, przez lata mieszkaliśmy razem. Potem postanowiliśmy z małżonką zbudować nowy
dom, teść wyraził na to zgodę, sam jednak nie chciał się do niego przenieść. Drugi dom
wybudowaliśmy na tej samej działce, więc mieliśmy do siebie bardzo blisko.
Jakie były Pana relacje z teściami?
Wielu ludzi mówi, że życie z teściami jest męczące i prowadzi do niezgody. Uważam, że tak
się dzieje tylko wtedy, gdy w rodzinie są różne charaktery oraz brak dyplomacji życiowej. Z
teściem nigdy nie kłóciliśmy się, a teściowa była przesympatyczną kobietą.
Przygotowywaliśmy posiłki w jednej kuchni, jednak nie było żadnych zgrzytów. Teść nigdy
nie zwracał się do mnie na ‘ty’, mówił do mnie– Aleksieju Mikrofanowiczu, ja zaś do niego
Jarosławie Wasiliewiczu. Często po kolacji prowadziliśmy z teściem długie rozmowy, nieraz
do godziny 11 w nocy. Lubił on tematy dotyczące polityki, jednak w dyskusjach był bardzo
ostrożny. Mieliśmy bardzo dużo tematów do rozmów, ale przede wszystkim rozmawialiśmy o
zwykłym życiu.
Wspomniał Pan o polityce. Jaki J. Kostycewicz miał do niej stosunek?
Jarosław Kostycewicz jako jedyny dyrektor w Bielsku Podlaskim był bezpartyjny. Skłaniano
go do poparcia jakiejś partii, jednak on umiejętnie, dyplomatycznie odpowiadał, że jest
człowiekiem wierzącym. Partia nie chciała mieć w swoich szeregach ludzi religijnych.
Jarosław Kostycewicz powiedział, że pochodzi z rodu duchownych i zostanie takim, jakim
jest.
Jaki stosunek miał J. Kostycewicz do sąsiadów?
Lubił przesiadywać na ławce pod kasztanem na podwórku. Stamtąd widział wszystkich,
którzy przechodzili. Kiedy widział kogoś znajomego, idącego ulicą, zapraszał na chwilę
rozmowy. Często ta chwila przedłużała się do pół godziny. Był człowiekiem na tyle mądrym,
że w jakiś sposób potrafił ze wszystkimi rozmawiać. Był tolerancyjny. Umiał żyć i z
katolikami, i z Żydami, i prawosławnymi. Był lubiany, ponieważ był mądrym,
dyplomatycznym, nieobrażającym nikogo człowiekiem, który wszystkim starał się pomóc.
Nigdy nie kłócił się z sąsiadami. Była taka bardzo sympatyczna sąsiadka Barbara Iwanowna,
która miała kozy. Często wstawała o czwartej nad ranem, przywiązywała kozy do naszych
drzew, żeby się najadły. Starała się te kozy zabrać do domu, zanim teściowie wstaną. Kilka
razy Jarosław Kostycewicz to zauważył i mówił, że jeśli kozy chcą pobyć u nich na działce,
to nie ma problemu. Miała również kury, które niosły się u nas, ale my nigdy nie zabieraliśmy
tych jajek.
Czy córka J. Kostycewicza była do niego podobna z charakteru?
Była bardzo dobrym człowiekiem. Po prostu człowiek – serce. Przeżyłem z nią 43 lata bez
żadnych spięć i przykrości. Miała słabszy charakter od ojca, jeżeli chodzi o dyscyplinę.
Bywało tak, że była godzina za piętnaście dziewiąta wieczorem, apteka, w której pracowała,
pełniła dyżur nocny, a ktoś dzwoni, że nie może przyjść. Małżonka, często już w piżamie,
wstawała i mówiła, że musi pójść na dyżur, a ja wyprowadzałem samochód z garażu i
wiozłem ja do pracy. To był człowiek bardzo dobroduszny. Zawsze mówiła „Jest Bóg i jest
lekarz”. Była bardzo ciężko doświadczona przez los. Przeżyła 4 lata na Syberii.
Dlaczego Pana żona i teściowa zostały wywiezione na Syberię?
Zostały one wywiezione na Syberię, gdyż sąsiad doniósł na nich dla Rosjan. Stało się to w
1941 roku. Teść był w tym czasie oficerem, dlatego wywieziono go do więzienia w Łomży.
Był tam dopóki Niemcy nie przyszli i nie wyzwolili więzienia. Po wyzwoleniu wrócił do
Bielska na pieszo. Kiedy wrócił, nie zastał rodziny w domu. Zaczął starać się o ściągnięcie
żony i córki z powrotem do Polski. Wróciły do kraju pierwszym transportem. Dzieci tego
sąsiada uczyły się w liceum białoruskim. Jarosława Wasiliewicza zaproszono na wesele ich
syna. Teść poszedł, wręczył prezent i złożył życzenia, a po pół godzinie podziękował i
wyszedł. Ojca pana młodego tak ruszyło sumienie, że poszedł do drugiego pokoju i rozpłakał
się.
Jak wyglądał pogrzeb Pana teścia?
Pogrzeb był manifestacją zarówno młodzieży jak i dorosłych. Nie można było przepchać się z
trumną przez te tłumy, ale został godnie pochowany, zasłużył na to…
Czy J. Kostycewicz nauczył Pana czegoś przez te wspólnie spędzone lata?
Tak jak już mówiłem, był dla mnie ogromnym autorytetem, nie tylko jako nauczyciel, ale
także jako człowiek. Kiedy teraz z klasa spotykamy się na zjazdach absolwentów, wszyscy
wspominamy go bardzo ciepło. Nie sądzę, by znalazł się ktoś, kto go znał, kto wyraziłby
jakąkolwiek negatywną opinię na jego temat. Powiem szczerze, wiele się od niego
nauczyłem. Przede wszystkim, że nie należy podejmować zbyt pochopnych decyzji, najpierw
należy je przemyśleć, żeby kogoś nie obrazić, lepiej zaczekać, przeanalizować sprawę, żeby
nie strzelić jakiejś gafy. Decyzje pochopne można podejmować jedynie w obliczu zagrożenia.
To co mi zostało, to jedynie wspomnienia, które są bardzo miłe. J. Kostycewicz to człowiek,
o którym warto pamiętać i warto go naśladować.

Podobne dokumenty