II wojna światowa we wspomnieniach mieszkańców Gminy Dalików

Transkrypt

II wojna światowa we wspomnieniach mieszkańców Gminy Dalików
II WOJNA
WE
WIATOWA
WSPOMNIENIACH M
GMINY DALIKÓW
Dalików 2009
Copyright:
Gmina Dalików & Gminna Biblioteka Publiczna w Dalikowie
Foto:
Gminna Biblioteka Publiczna w Dalikowie
Projekt okładki:
Obraz Aleksego Matczaka pt. „Postój polskiej kawalerii w Idzikowicach w 1939 roku”
Skład i druk:
Drukarnia „INTROGRAF”, Łask ul. Południowa 2, tel./fax (043) 675 51 63,
e-mail: [email protected]
Publikacja powstała z inicjatywy Wójta Gminy Dalików –
Pawła Szymczaka, dzięki wspomnieniom świadków zamieszkałych
na terenie Gminy Dalików, które są dokumentem tamtych dni
i zaangażowaniu autorów: Ewy Bugajnej, Serafiny Domańskiej, Ilony
Grabskiej oraz przy współpracy Gminnej Biblioteki Publicznej
w Dalikowie.
Publikacja została sfinansowana przez Gminę Dalików.
-5-
-6-
Przedmowa
W roku bieżącym przypada 70 – ta rocznica wybuchu
II wojny światowej. Daje to okazję do wspomnień o tych tragicznych
i bolesnych wydarzeniach dla Narodu Polskiego. Wojna ta odcisnęła
swoje piętno prawie na każdej polskiej rodzinie. Ogrom ofiar
i cierpień ludzi oraz ogrom zniszczeń wymagają ciągłego
przypominania o tych wydarzeniach.
70 lat to długi okres. Coraz mniej jest osób, które ostatnią
wojnę przeżyły i niewielu zostało tych, którzy w obronie ojczyzny
walczyli. Upływający czas zaciera wspomnienia i coraz mniej się
o tym mówi. Szczególnie dla młodego pokolenia jest to odległa
historia i problemy dnia codziennego spychają tę tematykę na daleki
plan.
Uważam, że okrągła rocznica zobowiązuje nie tylko do
przypomnienia o II wojnie światowej i uhonorowania bohaterstwa
obrońców ojczyzny, ale też pokazania okrucieństwa i bestialstwa
najeźdźców.
Wyszedłem więc z inicjatywą zorganizowania obchodów
rocznicy wybuchu wojny na terenie Gminy Dalików. Niezbędne stało
się stworzenie publikacji ujmującej wydarzenia, jakie rozegrały się
na naszym terenie oraz wspomnienia i przeżycia niektórych
mieszkańców.
Jest to pierwsza tego typu publikacja i konieczne będzie
opracowanie kolejnej, dotyczącej życia ludzi w czasie okupacji,
w tym losów licznej grupy nauczycieli.
Wójt Gminy Dalików
Paweł Szymczak
-7-
Drodzy Czytelnicy
Do Waszych rąk kierujemy publikację zawierającą
wspomnienia wydarzeń, które miały miejsce 70 lat temu w wyniku
napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę w 1939 roku. Ludzie,
którzy zechcieli z nami rozmawiać, musieli przełamywać bariery
psychiczne, aby powrócić pamięcią do tamtych smutnych czasów.
Mieszkańcy naszej gminy bardzo ucierpieli w czasie wojny.
Niektórzy z nich brali bezpośredni udział w walce, inni byli
wywiezieni na roboty do Niemiec. Wielu straciło życie.
W trzecim rozdziale zamieściliśmy przeżycia czterech
kombatantów, którzy nie raz otarli się o śmierć.
Ciekawy materiał wspomnieniowy posiadał Adam Kmieciński
ze Zdrzychowa, który przeszedł cały szlak bojowy od Lenino do
Berlina. Niestety, nie udało się spisać jego przeżyć.
Kolejny rozdział zawiera relacje mieszkańców gminy
Dalików. W swych wspomnieniach poświęcają oni wiele miejsca
warunkom, w jakich przyszło im wówczas żyć.
Tragiczny los dwóch księży: ks. Józefa Góreckiego z parafii
Domaniew i ks. Stefana Janiaka z parafii Dalików jest opisany
w rozdziale piątym. Obaj księża zginęli w obozie koncentracyjnym
w Dachau w 1942 r. na terenie hitlerowskich Niemiec.
Wyżej wymienionym księżom społeczeństwo gminy Dalików
ufundowało tablice upamiętniające ich kapłańską posługę aż do
męczeńskiej śmierci w obozie zagłady. Tablice zostały odsłonięte
w 70-tą rocznicę wybuchu II wojny światowej w kościołach
parafialnych w Dalikowie i Domaniewie.
-8-
Na terenie gminy Dalików znajdowało się lotnisko polowe
w miejscowości Dzierżanów, któremu poświęcony jest osobny
rozdział.
Ze względów redakcyjnych niektóre wspomnienia zostały
skrócone, za co przepraszamy ich autorów, ale dokonujący wyboru
wspomnień starali się dobierać materiały do prezentowanej
publikacji w ten sposób, aby była ona lekturą budzącą powszechne
zainteresowanie. Staraliśmy się, aby praca niosła walory
wychowawcze i patriotyczne.
-9-
Autorzy publikacji dziękują za udzielenie wywiadów
i udostępnienie pamiątek świadkom historii:
Teresa Adamska z Dalikowa
Tadeusz Adamski z Dalikowa
Józefa Dębska z Domaniewa
Władysław Jaskulski z Dąbrówki Górnej
Czesława Janiak (Kurczewska) z Kucin
Daniela Kędzia z Idzikowic
Kazimierz Kopczyński z Gajówki
Zenon Kurczewski z Kucin
Ryszard Kuźniak z Domaniewka
śp. Zygmunt Kuźniak z Domaniewka
Adam Lefik z Wilczycy
Irena Michalska z Dalikowa
Teresa Michalska ze Zdrzychowa
Stanisław Mikołajczyk z Dalikowa
Franciszek Pisera z Domaniewka
Adamina Prośniak z Domaniewa
Henryk Struś ze Stefanowa
Natalia Struś ze Stefanowa
Czesław Szabela z Dalikowa
Teresa Szabela z Dalikowa
Adam Szczerbicki z Idzikowic
Władysław Sylwestrzak z Krzemieniewa
ks. Stanisław Matuszewski z parafii Domaniew
ks. kan. Stanisław Wojtyra z parafii Dalików
- 10 -
Wspomnienia uczestników
- 11 -
Kazimierz Kopczyński urodzony 25 lutego
1911 r. Brał udział w wojnie obronnej 1939
r. Od kwietnia 1940 r. do kwietnia 1945 r.
wywieziony
na
roboty
do
Prus
Wschodnich. Miejscowość Tylża niedaleko
Kłajpedy.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Kazimierz Kopczyński
miał 28 lat. Mieszkał z żoną, która spodziewała się jego
pierworodnego syna, w Złotnikach. Dzierżawił mieszkanie od pana
Olejniczaka z Panaszewa. Dopiero po zakończeniu wojny
przydzielono mu gospodarkę poniemiecką i odtąd mieszka
w Gajówce.
Po raz pierwszy do wojska został powołany w 1934 r. Dobrze
wspomina tamten okres.
Tydzień przed wybuchem wojny został zmobilizowany po raz
drugi. Dnia 26 sierpnia 1939 r. stawił się w 10 Pułku Piechoty
w Łodzi. Był szeregowcem. Pracował przy koniach. Jego oddział
został wysłany na południe, 40 km od granicy niemiecko-polskiej.
Był okrążony, zaatakowany koło Częstochowy. Następnie udał się
do Łowicza. Z Łowicza przemieścił się pod Warszawę. Tam został
postrzelony koń pana Kopczyńskiego. On sam był lekko ranny.
W okolicach Lublina nasz bohater dostał się do niewoli.
Został zabrany do obozu przy ruskiej granicy, gdzie przebywał około
dwóch tygodni. Razem z nim więziono wielu Polaków. Panował głód,
tylko czasem jakieś starsze osoby dostarczały chleba. Kazimierza
Kopczyńskiego więziono w szopie. U góry był założony prąd. Szopa
była wielka i długa. Spano na workach.
- 12 -
Po dwóch tygodniach więźniowie podjęli udaną próbę
ucieczki. Niemiec, który ich pilnował, usnął i uciekli. Pan Kazimierz
chował się w kapuście. Później ukrywał się w majątku. Dziedziczka
przynosiła mu jedzenie. Następnie ukrył go kapitan. Potem musiał
się przeprawić przez Wisłę, choć nie umiał pływać. Jechał jeszcze
pół dnia, żeby się dostać do Warszawy. Ale to już był koniec walk,
bo stolica się poddała. Niestety, nasz bohater nie miał żadnych
dokumentów, obawiał się pojmania w niewolę.
W listopadzie 1939 r. został zabrany na roboty do Prus
Wschodnich. Miejscowość Tylża, niedaleko od Kłajpedy. Pracował
u bauera (gospodarza) przez pięć lat. Rozmawiano tam po litewsku
i po niemiecku. Pan Kazimierz dobrze wspomina żonę bauera, która
uratowała mu życie, kiedy został posądzony o udział w partyzantce.
Pan Kopczyński ze wzruszeniem wraca pamięcią do losu
18-letniego chłopca spod Ciechanowa, który szanował go jak ojca.
Razem pracowali w gospodarstwie: jeden oporządzał krowy, drugi
konie.
Ów młodzieniec nie przeżył posądzenia o walkę
w partyzantce. Został zamordowany przez żandarmów.
Pan Kazimierz długo starał się o urlop, dopiero po trzech
latach udało się mu po raz pierwszy zobaczyć na oczy syna. Nie
wspomina dobrze pobytu u bauera, który surowo traktował
pracowników i mało im płacił.
W kwietniu 1945 r., kiedy zbliżał się front wschodni, pan
Kopczyński udał się w długą drogę do domu. Przemieszczał się
pociągiem, chłopską furmanką, a bywało, że szedł piechotą.
Pamięta huk wielu armat. Z radością mieszał się wielki strach, że nie
uda mu się dotrzeć do rodziny.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Ewa Bugajna
- 13 -
Kazimierz Kopczyński - 12 strona książeczki wojskowej
Treść: Dnia 28 listopada 1937 r. odbył czterotygodniowe ćwiczenia rezerwy
w 26 P.A.L. w 5 baterii jako jezdny. Kutno.
Kazimierz Kopczyński - 7 strona książeczki wojskowej
Przebieg służby wojskowej. Treść: Dnia 20 lutego 1934 r. wcielony do 26 P.A.L.
i przydzielony do 2 baterii jako jezdny. Dnia 14 września 1935 r. zwolniony do
rezerwy. Dnia 26 sierpnia 1939 r. zmobilizowany do 10 pułku piechoty. Brał udział
w wojnie z Niemcami. Dnia 12 września 1939 r. wzięty do niewoli niemieckiej.
Dnia 25 listopada 1939 r. zbiegł do domu.
- 14 -
Kazimierz Kopczyński - oświadczenie o pobycie pana Kopczyńskiego
na przymusowych robotach w Prusach Wschodnich
Treść: Kazimierz Kopczyński urodzony 25 lutego 1911 r. (…) Podczas wojny od
1 listopada 1939 r. byłem przymuszony przez Niemców do prac drogowych za
skromne wynagrodzenie do 30 kwietnia 1940 r. Od 30 kwietnia 1940 r. zostałem
przymuszony i wywieziony do Niemiec Wschodnich koło Otwy [Łotwy]
w miejscowości Hlojpeda [Kłajpeda] i tam pracowałem na przymusowych
robotach przez 5 lat u bauora Johena Lukata w gospodarstwie. Pod koniec
kwietnia około 29 [1945 r.] wróciłem z Niemiec do Polski.
- 15 -
Kazimierz Kopczyński, druga strona oświadczenia o pobycie pana
Kopczyńskiego na przymusowych robotach w Prusach Wschodnich
Treść: Kazimierz Kopczyński (…) moje dokumenty uległy zniszczeniu na skutek
działań wojennych.
- 16 -
Kazimierz Kopczyński - legitymacja nr 373-84-32 MW
Medal za udział w wojnie obronnej 1939
- 17 -
Oddałbym kilka majątków, by nie iść na wojnę…
Zygmunt
Kuźniak,
mieszkaniec
Domaniewka urodził się w grudniu 1913 r.
W latach 1935-1937 odbywał zasadniczą
służbę wojskową. We wrześniu 1939 roku
brał udział w bitwie nad Bzurą. Wzięty do
niewoli 9 września 1939 r. w czasie walk
pod Łowiczem. Z obozu jenieckiego
powrócił 8 października 1939 r.
Zygmunt Kuźniak został powołany do wojska 12 marca 1935
roku. Wcielono go wówczas do 10 pułku piechoty. Przydzielono do
7 kompanii strzeleckiej na stanowisko strzelca. 20 sierpnia 1935
roku przeniesiony został do 7 baterii K.OP plutonu łączności jako
monter linii telefonicznych. 12 marca 1937 roku został mianowany
starszym strzelcem. W tym samym roku ukończył zasadniczą służbę
wojskową i został przeniesiony do rezerwy.
Zygmunt Kuźniak – książeczka wojskowa z 1949 r.
- 18 -
Po ogłoszeniu mobilizacji w 1939 roku pan Zygmunt powrócił
do wojska. Udał się do Kutna, gdzie został wcielony do 37 pułku
piechoty. Pułk jeszcze w sierpniu ruszył w kierunku zachodnim.
Dotarł do Wągrowca i tam został ugrupowany. Pierwsze walki
stoczył w rejonie Wielkopolski, a następnie skierował się na trasę:
Uniejów – Łęczyca – Piątek – Łowicz – Skierniewice. W czasie
marszu pan Kuźniak nie raz przeżywał chwile grozy.
Któregoś razu podczas montażu linii telefonicznej zabrakło
kabla. Pan Zygmunt pobiegł, by go przynieść, kiedy wrócił wszyscy
jego koledzy nie żyli. Okazało się, że w międzyczasie Niemcy
otworzyli ogień i pocisk trafił akurat w łącznościowców.
Innym razem, na wieść o zbliżającym się ataku Niemców,
żołnierze polscy okopywali się w pośpiechu. Pan Zygmunt okopał
się między swoim dowódcą a innym żołnierzem. Nad ich głowami
świstały kule. Nagle ujrzał ze swojej prawej strony martwe ciało
przełożonego, a kilka sekund później, z lewej strony, kolegę z dziurą
w głowie - a on przeżył - to było jak cud!
W czasie natarcia pod Żyrardowem udało im się opanować
nasyp kolejowy. Wróg, żeby zdobyć pozycje Polaków, musiał
podejść pod górę. Nie było to proste. Kiedy nieprzyjaciel zbliżał się,
nasi go ostrzeliwali. Zaskoczony agresor wówczas cofał się. Pan
Kuźniak wspomina, że udało się wtedy nie tylko zastrzelić wielu
Niemców, ale też wziąć jeńców. Niestety, w końcu żołnierze polscy
natknęli się na silną obronę nieprzyjaciela. Zewsząd nadciągali
Niemcy. By ratować życie, musieli uciekać, puszczając jeńców
wolno.
9 września 1939 roku Zygmunt Kuźniak brał udział
w walkach pod Łowiczem. Podczas ataku Polacy musieli przeprawić
się przez Bzurę. Nie było to łatwe. Rzeka ta jest kręta i w wielu
miejscach bardzo głęboka. Kiedy żołnierzom wydawało się, że już
przeszli Bzurę, za kilkadziesiąt metrów okazywało się, iż trzeba na
nowo przechodzić przez wartkie i niebezpieczne wody.
- 19 -
Jednego dnia przeprawiali się przez rzekę trzy razy. Niekiedy szli
naprzód, a innym razem cofali się. Żołnierze opadali z sił, wielu
utonęło. Niektórzy ginęli od kul wroga. Po każdej przeprawie przez
Bzurę dochodziło do kolejnego starcia z hitlerowskim agresorem. Na
szczęście nasz bohater przeżył, a nawet uratował życie innemu
żołnierzowi.
Pan Zygmunt opowiada: Uciekaliśmy przed nacierającymi
Niemcami. Wszędzie słychać było strzały. Nagle ujrzałem przed
sobą leżącego oficera. Człowiek jęczał z bólu. Wybuch pocisku
urwał mu obie nogi. Niewiele myśląc wziąłem żołnierza na plecy
i przeniosłem przez Bzurę, gdzie czekała pomoc. Nie wiem, kim był
ów oficer. Nie wiem, czy przeżył. Nigdy go już później nie spotkałem.
Legitymacja Z. Kuźniaka potwierdzająca przyznanie medalu za udział
w wojnie obronnej 1939 roku
- 20 -
Medale przyznane Z. Kuźniakowi za udział w wojnie obronnej 1939 r.
W czasie bitwy pod Łowiczem Zygmunt Kuźniak dostał się do
niewoli niemieckiej. Wspomina, jak hitlerowcy wegnali jeńców
polskich do bydlęcych wagonów. W jednym wagonie gniotło się
ponad sto osób. Żołnierze mdleli z duchoty i pragnienia. Jeńców
wywieziono pod niemiecką granicę i umieszczono za drutami
kolczastymi. Nie dawano im jeść ani pić. Od czasu do czasu
mieszkający w pobliżu Polacy pomagali żołnierzom. Przerzucali
przez ogrodzenie żywność - najczęściej były to główki kapusty. To
nie wystarczało. Głód doskwierał i trzeba było sobie radzić, by
przeżyć. Pożywienie więc żołnierze zdobywali sami. Wyłapywali
kręcące się w pobliżu psy. Psie mięso smakowało, bo pozwalało
przetrwać - a to się liczyło przede wszystkim! W niewoli pan
Zygmunt pozostał do 8 października 1939 roku. Potem wrócił do
domu.
- 21 -
Pan Zygmunt o swoich przeżyciach opowiada ze łzami
w oczach. Mówi, że oddałby kilka majątków, by nie być na wojnie,
nie czuć ciągłego strachu o swoje życie, nie widzieć martwych ciał
towarzyszy.
Zygmunt Kuźniak zmarł w grudniu 2008 roku.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Ilona Grabska
- 22 -
Dokument nadający Zygmuntowi Kuźniakowi
stopień podporucznika Wojska Polskiego.
- 23 -
Zygmunt Kuźniak – dyplom
Zygmunt Kuźniak – legitymacja kombatanta
- 24 -
Zygmunt Kuźniak – dyplom uznania
- 25 -
Pamiętny wrzesień…
Władysław Sylwestrzak urodził się
w czerwcu 1916 r. Obecnie mieszka
w Krzemieniewie.
W momencie
wybuchu II wojny światowej pełnił
służbę wojskową. Podczas kampanii
wrześniowej uczestniczył w walkach
w rejonie
Sieradza
i
pod
Skierniewicami.
Władysław Sylwestrzak został powołany do wojska
5 listopada 1938 roku. Stacjonował w Żółkwi, miasteczku położonym
w obwodzie lwowskim. Dziś są to ziemie należące do Ukrainy.
Wcielony do 6 pułku strzelców konnych przez siedem miesięcy
należał do 2 szwadronu szkolnego jako ułan, a 30 stycznia
przeniesiony został do plutonu łączności, gdzie pełnił funkcję
telefonisty.
W 1939 r. 6 Pułk Strzelców Konnych im. Hetmana
Stanisława Żółkiewskiego wszedł w skład Kresowej Brygady
Kawalerii w Armii Łódź. 27 sierpnia dowódca pułku, w którym służył
nasz bohater, płk Stefan Mossor otrzymał rozkaz mobilizacji
i wyjazdu do Polski centralnej. Po niecałym tygodniu podróży
transportem kolejowym pułk dotarł do Poddębic, a stamtąd został
przerzucony na północne skrzydło Armii Łódź w rejon Rossoszycy
i Szadku. Po osiągnięciu pełnej gotowości bojowej, nocą z 4 na
5 września, obsadził wschodni brzeg Warty w rejonie Popowa.
- 26 -
Od wczesnych godzin rannych 5 września toczył zażarte walki
z nacierającymi kolumnami piechoty zmotoryzowanej wroga,
ponosząc ciężkie straty. Następnie przedarł się do Sieradza, skąd
nastąpił odwrót na wieść o zbliżających się znacznych siłach
niemieckich. Potem żołnierze skierowali się na Warszawę.
Książeczka wojskowa W. Sylwestrzaka wydana 16 listopada 1949 roku
przez RKU w Kutnie
Pan Sylwestrzak wspomina, jak ponownie dotarli do
Poddębic, a później udali się w kierunku Zgierza. W czasie tego
marszu zatrzymali się w Bełdowie, by odpocząć. Udało się tam
zdobyć pożywienie i najeść się do syta. Wcześniej często brakowało
żywości i pewnie dlatego ten moment tak utkwił panu Władysławowi
w pamięci. Po dotarciu do Zgierza żołnierze skierowali się na Kutno
i dalej maszerowali na Łowicz oraz Skierniewice.
W skierniewickich lasach doszło do starcia pułku
z Niemcami. Pan Sylwestrzak opowiada, jak Niemcy bez przerwy
- 27 -
bombardowali. Wokół słychać było huk bomb, który zagłuszał głos
pułkownika wydającego rozkazy: Chłopcy do przodu, do przodu;
chłopcy do tyłu, do tyłu…. Rzeczywiście, w zależności od tego czy
bomby spadały przed, czy za żołnierzami, pułk szedł naprzód lub
cofał się. W starciu z artylerią ułani nie mieli większych szans. Kryli
się przed spadającymi pociskami w lejach po bombach.
Bombardowanie trwało całą noc. Dopiero nad ranem nieco ucichło.
Wtedy żołnierze ruszyli dalej z zamiarem dotarcia do Warszawy.
Jednak do stolicy nie zdołali się przedrzeć, ponieważ rankiem
10 września zostali ostrzelani i otoczeni w rejonie lasów pod
Osuchowem. W czasie tej walki pana Władysława dosięgła kula.
11 września resztki pułku, na skutek wyczerpania amunicji,
zmuszone zostały do kapitulacji. Pułkownik Mossor wydał rozkaz
poddania się. Teraz Niemcy ustawili żołnierzy polskich w czterech
szeregach na linii kwadratu i stanęli za nimi z karabinami gotowymi
do strzału. Ułani złożyli broń. Pan Władysław nie chcąc, by
radiostacja dostała się w ręce wroga, zamaszystym kopnięciem
zniszczył sprzęt. Nie zauważył stojącego obok Niemca, który na
widok potłuczonego radia ostro zareagował - trzykrotnie uderzył
kolbą pistoletu w głowę naszego bohatera. Panu Władysławowi
pociemniało w oczach. Poczuł spływającą po twarzy krew. Nie dość,
że dokuczała mu rana postrzałowa, to jeszcze głowa pulsowała
z bólu.
- 28 -
Władysław Sylwestrzak - legitymacja inwalidy wojennego
Rannych Polaków pozostawiono, zaś zdrowych zabrano
i umieszczono w pobliskim kościele. W tej sytuacji pan Sylwestrzak
ruszył w drogę powrotną do domu. Trudno mu było wędrować. Po
przebyciu kilkuset metrów przysiadł pod kapliczką, by odpocząć.
Z niepokojem obserwował zbliżających się na motorach Niemców.
Ci jedynie poinformowali go, że wkrótce przybędzie Czerwony
Krzyż, aby go opatrzyć. Zapowiedziana pomoc jednak nie
nadchodziła i trzeba było radzić sobie samemu. Niedługo udało mu
się znaleźć porzucony wóz z koniem. Tym wozem właśnie dotarł do
Piątku. Tu Niemcy zarekwirowali wóz, a pana Władysława zapędzili
do kościoła. Wnętrze kościoła było wypełnione żołnierzami, z twarzy
których można było jedynie wyczytać strach i cierpienie. Załamani
i upokorzeni siedzieli nieruchomo wpatrzeni w jeden punkt.
Poukładani na głównym ołtarzu ranni pojękiwali z bólu. Nie było
czym oddychać. Wokół roznosiła się woń psujących się ran
- 29 -
i ludzkich odchodów. Żołnierze nie mieli bowiem możliwości
korzystania z toalety. Jedzenie przynoszono we wiadrach. Starczało
go tylko dla tych siedzących bliżej wyjścia. Reszta głodowała.
W takich nieludzkich warunkach pan Sylwestrzak spędził kilka dni.
Potem wyprowadzono rannych przed kościół i przepędzono na
rynek, gdzie miały czekać ciężarówki. Samochody przyjechały
dopiero po dwóch godzinach. Niemcy umieścili w nich rannych,
których przewieziono do szpitala niemieckiego w Piotrkowie
Trybunalskim.
- 30 -
Dokument potwierdzający udział Władysława Sylwestrzaka
w kampanii wrześniowej
- 31 -
Szpital był przepełniony. Nasz bohater pierwszą noc spędził
na podwórzu. Dopiero na drugi dzień ktoś się nim zainteresował,
kazał lekarzowi go opatrzyć i zaprowadził na łóżko stojące na
korytarzu. W szpitalu pan Władysław spędził 2 miesiące.
W listopadzie 1939 roku wrócił do domu.
Kolejne lata wojny nie były
dla pana Sylwestrzaka łatwe. Jego
rodzina
została
wysiedlona
z rodzinnego gospodarstwa. Sam
pan Władysław musiał służyć
u Niemca. Na szczęście wojnę
przeżył i dziś z dumą opowiada
o uczestnictwie
w
kampanii
wrześniowej, za które otrzymał
wiele odznaczeń.
Władysław Sylwestrzak
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Ilona Grabska
- 32 -
Medale przyznane W. Sylwestrzakowi za udział w wojnie obronnej
we wrześniu 1939 r.
Legitymacja W. Sylwestrzaka potwierdzająca przyznanie odznaczenia
państwowego za udział w wojnie obronnej 1939 r.
- 33 -
Czesław Szabela urodzony 20 lutego
1916 r. w Krzemieniewie. Brał udział
w
wojnie
obronnej
1939
r.
Zmobilizowany do 37 Pułku Piechoty
w Kutnie. Czterokrotnie uciekał
z łapanek. Uwięziony na Radogoszczy
w Łodzi, następnie przewieziony na
Sikawę (wieś koło Łodzi).
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Czesław Szabela miał
24 lata. Został powołany do wojska w marcu 1939 r. Zmobilizowany
do 37 Pułku Piechoty w Kutnie. Wspomina, że początkowo zajmował
się rezerwistami, którym zapewniał nocleg.
Czesław Szabela brał udział w obronie Warszawy. Podczas
drogi jego oddział został zaatakowany przez czołgi niemieckie.
Żołnierze schowali się w wąwozie, gdzie byli ostrzeliwani. Dowódca
podjął decyzję o poddaniu się. Pan Szabela pamięta, że nie
wszyscy chcieli oddać broń Niemcom i zakopali ją w parowie.
W okolicach stolicy jeńcy zostali odbici przez wojsko polskie.
We wspomnieniach naszego bohatera wygląda to tak: Niemieckie
czołgi stały koło cmentarza. Polacy zaszli ich od tyłu. Każdy czołg
miał taką szybkę, przez którą mógł obserwować i każdy strzelec
sobie upatrzył takie okienko i bach bach bach… powystrzelali ich.
Jeden tylko Niemiec nie chciał wyjść. Za czuprynę go wywlekli
i uwiązali u czołga, ale nie zabili go.
- 34 -
W Warszawie pan Czesław dostał broń i żywność.
Stanowiska mieliśmy w kamienicach. Na każdą noc wracaliśmy.
Dwieście metrów od budynków toczyły się walki. Niemcy
podchodzili, wiedzieli, że tam jesteśmy. Mieli takie petardy, bomby
z góry. Rozpryskowe. Pękały w górze, ale hełmy były. Niedługo się
broniliśmy. Później Warszawa się poddała i przyszedł rozkaz, żeby
złożyć broń . I kolejno każdy kładł tę broń, jaką tam miał.
Zszeregowali nas w czwórki. Dużo nas było. I do Żyrardowa na
pieszo. Tam byliśmy. Kilka dni. Już Niemcy rządzili nami.
W Żyrardowie Polacy oczekiwali, jak potoczą się ich dalsze
losy. Przyszedł rozkaz, że obrońcy Warszawy mogą udać się do
domów. Do Łodzi zostały podstawione wagony, ale nikt nie
powiadomił żołnierzy, co ich czeka. Zaryglowali nas w te wagony
i myśleliśmy, że koniec z nami – opowiada pan Czesław. W Łodzi
spotkała naszego bohatera niemiła przygoda. W tramwaju zaczepili
go dwaj funkcjonariusze niemieccy, ponieważ miał na sobie polski
mundur. Na szczęście pan Szabela miał przepustkę i dokumenty po
polsku i po niemiecku. Został wypuszczony. Tramwajem przyjechał
- 35 -
do Aleksandrowa. Z Aleksandrowa na pieszo przyszedł do
Krzemieniewa.
W czasie wojny pracował w gospodarstwie u ojca.
Niemcy często robili łapanki po wsiach, potrzebowali
robotników do pracy w Niemczech. Mieli listę. Kogo zastali w domu,
to go zabrali. I mnie zabrali - wraca pamięcią do tych chwil pan
Szabela. Jak nas wieźli, to im uciekłem. Samochód nie jechał tak
szybko, wyskoczyłem. To były takie samochody, jak dzisiaj bydło
wożą, bez plandeki. Nikt mnie szczęśliwie nie zauważył. Inni też
próbowali uciekać. Bronek Łuczak. Zauważyli go, kiedy skoczył
w lesie poddębickim. Strzelali za nim.
Mi się udało. Szła kobieta, która mnie zauważyła.
I podskoczyła do mnie, wzięła mnie pod rękę. «Chodź, chodź, bo cię
zobaczą.» Tyle powiedziała. Aż do wieczora ukrywał się Czesław
Szabela u swojej dobrodziejki. W nocy wyruszył polnymi dróżkami
do domu.
Czterokrotnie szczęśliwie uciekał z łapanek. Następnym
razem, kiedy został złapany, przyprowadzono go do punktu
zbiorczego do kościoła. Wstawił się za nim jego brat, Janek, i jego
pracodawca – piekarz, który był Niemcem. Przekupili oni,
prawdopodobnie wódką, żandarmów i uratowali pana Czesława.
Kolejna łapanka miała miejsce w nocy. Zobaczyłem, że po
mnie idą, wyszedłem przez okienko. Skoczyłem z dachu obory.
Cudem się nie połamałem. I uciekłem. Strzelali za mną, ale nie
trafili.
Podczas następnej obławy udało się panu Szabeli
wyskoczyć z samochodu na drzewo w Poddębicach na zakręcie.
Miał szczęście. Ale do czasu.
Za piątym razem Niemcy zabrali naszego bohatera do
więzienia. Został potraktowany jako więzień polityczny. Dlatego, że
cztery razy uciekał. Siedział 3,5 miesiąca w 1944 r. w więzieniu na
Radogoszczy w Łodzi. Dwa tygodnie przed wyzwoleniem został
- 36 -
wywieziony do Sikawy pod Łodzią, co uratowało mu życie. Rosjanie
zdołali nas uwolnić, choć już były naszykowane beczki z benzyną
i sikawki. Nie zdążyli nas spalić, a więźniowie na Radogoszczy
zostali żywcem spaleni. Ludzie wyłamali kraty, wyskakiwali z okien.
Niemcy do nich strzelali. O tym dowiedziałem się później. Moja
późniejsza żona poszła na piechotę do Łodzi, żeby to zobaczyć
i dać świadectwo prawdzie.
Kiedy Rosjanie otworzyli bramy, pan Szabela był tak słaby,
że żołnierze przywieźli go do Kucin w czołgu. Przyszło po niego
dwóch braci i dwóch kolegów. Nieśli go na plecach do
Krzemieniewa, bo był tak wycieńczony, że nie mógł iść.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Ewa Bugajna
Czesław Szabela - legitymacja nr 30-82-78 MW
Medal za udział w wojnie obronnej 1939
- 37 -
Czesław Szabela
Medal za udział w wojnie obronnej 1939
Czesław Szabela - legitymacja nr 918-71-227
Medal zwycięstwa i wolności 1945 r.
- 38 -
Czesław Szabela
Medal zwycięstwa i wolności 1945 r.
Czesław Szabela - legitymacja nr 7531
Związek Bojowników o Wolność i Demokrację
- 39 -
Czesław Szabela - legitymacja nr 0764560
Kombatant - Związek Bojowników o Wolność i Demokrację
- 40 -
- 41 -
Teresa i Tadeusz Adamscy
Teresa Adamska z domu Miłosz
1947 r.
Tadeusz Adamski
Warszawa 1942 r.
Podczas wojny w Dalikowie mieścił się posterunek
żandarmerii niemieckiej. Jej głównym szefem był Niemiec. Tutaj
odbywały się przesłuchania ludności polskiej. Istnieje do dziś ów
budynek przy ulicy Łódzkiej. Zaraz po wkroczeniu Niemców do
Dalikowa w 1939 r. został zburzony pomnik powstańców
styczniowych z 1863 r., który wystawiło społeczeństwo Dalikowa na
pamiątkę jednej z największych bitew powstańczych. Niemcy kazali
pootwierać wszystkie okna i zaminowali pomnik. Siła rażenia była
tak wielka, że obelisk przeleciał ponad budynkiem ówczesnego
Urzędu Gminy i we fragmentach leżał za budynkiem gospodarczym.
Ludzie powysiedlani przez Niemców to głównie sklepikarze
m.in. Adamscy, Kurczewscy i pan Cichy. Państwa Adamskich
wywieziono do Łodzi na ul. Łąkową i ul. Żeligowskiego, a później do
miejscowości Uchacze koło Maciejowic. Na gospodarstwie
Marcelego Adamskiego osadzono Niemca Szmidke. Pan Tadeusz
wspomina, że pozostawiono im 10 minut na spakowanie się, a on
zabrał ze sobą organki i 20 marek.
- 42 -
W miejscowości Uchacze była szkoła podstawowa, uczono
dzieci po polsku, ale świadectwa były dwujęzyczne.
Kiedy można już było wrócić do domu, to rodzina zastała
gospodarstwo zupełnie ograbione.
Żona pana Tadeusza - Teresa przebywała przez okres wojny
w Dalikowie. Mieszkała przy głównej ulicy w sąsiedztwie szkoły. Jej
ojciec był szewcem i z tego tytułu czasem za dobrze wykonaną
usługę otrzymywał coś z żywności poza kartkami dla dzieci. Pani
Teresa opowiadała, że Niemcy okratowali okna na parterze
miejscowej szkoły i tam więzili ludzi przed wywiezieniem.
W Dalikowie działała zlewnia mleka, a zlewniarzem był pan Nowak –
jak się okazało po wojnie z wykształcenia ksiądz.
Gdy wojska radzieckie zbliżały się do Aleksandrowa, ktoś
podpalił budynek żandarmerii, ale jej komendant zdążył w ostatniej
chwili uciec z żoną.
Na podstawie wspomnień świadków opracowała
Serafina Domańska
- 43 -
Tadeusz Adamski – świadectwo dwujęzyczne z 1941 roku
- 44 -
Tadeusz Adamski – świadectwo dwujęzyczne z 1942 roku
- 45 -
Tadeusz Adamski – świadectwo dwujęzyczne z 1943 roku
- 46 -
Tadeusz Adamski – świadectwo dwujęzyczne z 1944 roku (strona 1)
- 47 -
Tadeusz Adamski – świadectwo dwujęzyczne z 1944 roku (strona 2)
- 48 -
z domu Kurczewska
i Zenon Kurczewski
Niemcy do Kucin wkroczyli już 7 września
1939 r. Wieś była świadkiem wielu smutnych wydarzeń. Wojsko
polskie i okoliczni mieszkańcy próbowali powstrzymać oddziały
niemieckie kierujące się na Łódź. W tym celu podpalili drewniany
most na rzece Kucince, ale oddziały niemieckiego wojska
pomaszerowały okrężną drogą przez Dąbrówkę Górną.
Gospodarstwo państwa Kurczewskich było duże, dobrze
wyposażone, chowano 10 krów i dużo świń. Nic dziwnego, że
szybko znalazło amatora, był nim Niemiec Mile. Rodzina została
wysiedlona 12 maja 1940 r. Niemcy przyszli w nocy, dali godzinę na
spakowanie się, pozwolili zabrać ze sobą pierzynę i osobiste rzeczy.
Kurczewscy zostali przewiezieni do Łodzi na ulice Łąkową, gdzie
więziono ich przez tydzień, wydzielając głodowe racje żywnościowe.
Później dokonano selekcji, w wyniku której rodzinę przewieziono do
Tłuszcza za Warszawę.
Pani Czesława wspomina, że aby przeżyć najmowali się do
pracy w rolnictwie, kopali ziemniaki i wykonywali najprostsze prace
rolne. Panował głód, żywność była rozdawana na kartki. Ciągle czuli
się głodni, dostawali 20 dag czarnego chleba i litr mleka dziennie na
dzieci. Latem było łatwiej, bo zbierano grzyby, jagody i maliny,
- 49 -
a także za 2 tygodnie kopania ziemniaków otrzymywali zapłatę i tzw.
opałkę (koszyk) kartofli w nagrodę.
Największy strach panował podczas bombardowań, wtedy
stano w schronie w 15 osób.
Po pięciu latach wysiedlenia państwo Kurczewscy wrócili do
rodzinnego gospodarstwa w Kucinach. Pani Czesława z bratem
Zenonem wróciła do Kucin już 31 stycznia 1945 r. – szli na pieszo.
Widoki były straszne, ale im śpieszyło się do domu, nie zważali na
mróz. Rodzice wrócili dopiero w maju.
Na miejscu zastali Niemca z rodziną. Na pytanie, dlaczego
nie uciekł, odpowiedział, że pilnował
gospodarstwa przed
szabrownikami. Mieszkał z prawowitymi właścicielami jeszcze pół
roku, a później został zabrany do Puczniewa i stamtąd wyjechał do
Niemiec.
Pan Zenon podkreśla, że gospodarstwo było okradzione, ale
ważne, że nikt z najbliższych nie zginął.
Na podstawie wspomnień świadków opracowała
Serafina Domańska
- 50 -
Władysław Jaskulski wspomina, że w jego
rodzinnej wsi - Dąbrówka Górna przed wojną mieszkali zgodnie
i Polacy i Niemcy. W czasie wojny miejscowi Niemcy byli dość
ugodowi. Pan Władysław przeżył jako młody chłopiec dość
nietypową przygodę. Podczas wojny obowiązkowo stróżowano
każdej nocy do godz. 400 nad ranem. Nasz bohater pełnił służbę
z synem miejscowego Niemca. Rano okazało się, że
z gospodarstwa zginęła jedyna krowa – żywicielka. Natychmiast
zameldowali o zajściu na posterunku żandarmerii w Dalikowie.
Posterunkowy strasznie krzyczał na pana Władysława, chciał go bić,
ale miejscowi Niemcy nie pozwolili tego zrobić.
Sąsiadami byli dość wykształceni Niemcy, nazywali się
Kruger. Mąż był pastorem i odprawiał msze w protestanckim
kościele w Hucie Bardzyńskiej, natomiast jego żona była akuszerką.
Pomagała również i polskim kobietom przy porodach. Posiadali
rowery, które pożyczali młodemu Polakowi, żeby sobie pojeździł.
Z rodziny pana Jaskulskiego zginął brat ojca. Służył w wojsku
i zginął pod Sochaczewem. Zostawił żonę i dwóch synów. Ciotka,
aby utrzymać rodzinę, pracowała u bogatych gospodarzy. Życie było
ciężkie, żywność na kartki, a za zabicie świniaka Polacy byli
- 51 -
wywożeni do Łodzi na Radogoszcz i tam więzieni, bici, a nawet
zamordowani i spaleni.
Wojsko niemieckie maszerowało traktem od Kucin do
Parzęczewa, częściowo na pieszo, czasami na motorach, ale szli
spokojnie. Starsi mieszkańcy wspominali o nocnych wizytach
oddziałów partyzanckich w naszej okolicy.
Kiedy wybuchło powstanie warszawskie w 1944 roku, to
7 sierpnia pan Władysław został zabrany do kopania okopów.
Przebywał na Kujawach do stycznia 1945 r. Znał język niemiecki,
więc było mu łatwiej.
Przypomina sobie jeszcze przepowiednie sąsiadki akuszerki,
która na wieść, że z kościoła w Dalikowie Niemcy zabrali dzwony,
powiedziała, że jeżeli Hitler pozwala podnosić rękę na kościół, to na
pewno wojny nie wygra.
Gdy zbliżali się Rosjanie, tutejsi Niemcy nie uciekali.
Rosjanie szli drogą z Łodzi w kierunku Poddębic. Rodzice pana
Jaskulskiego rozumieli po rosyjsku i nie pozwolili zrobić krzywdy
sąsiadom.
Po wojnie zabrano Niemcom gospodarstwa, a oni sami
powyjeżdżali do Niemiec. Zostawili wszystko, wzięli tyle, ile mogli
unieść. Później przyjeżdżali często na groby swoich przodków.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Serafina Domańska
- 52 -
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Daniela
Kędzia była młodą dziewczyną, ale dobrze zapamiętała owe
straszne czasy.
Swoje gospodarstwo w Idzikowicach rodzina Kędzia zdołała
utrzymać do 1941 roku. Później zmarł ojciec i wtedy Niemcy kazali
im opuścić gospodarstwo, a na nim osiedlili innego Polaka pana
Janickiego. Rodzina zamieszkała początkowo w domu po panu
Kustoszu, a później w gospodarstwie państwa Szczerbickich.
Następnie Niemcy wysiedlili rodzinę do Łęczycy, a stamtąd do Łodzi
na ul. Ogrodową. Był rok 1943. Po krótkim pobycie w Łodzi cała
rodzina Kędzia: mama Stanisława, synowie: Stanisław, Czesław,
Andrzej, Kazimierz i córka Daniela została skierowana do pracy
w Niemczech. Nasza bohaterka wspomina sytuację, gdy Niemcy
przychodzili do pociągu i wybierali ludzi jak zwierzęta na targu,
szukali zdrowych i mocnych.
Pani Daniela pracowała w gospodarstwie u niemieckiego
bauera, który prowadził też dom starców. W lecie pracowali w polu.
Zimą - bracia w oborach, mama obsługiwała starych i chorych ludzi.
Najstarszy brat został wysłany przez bauera do kopania okopów,
wrócił zimą 1944 r. na boso i chory, wychudzony i zawszony.
- 53 -
Pani Kędzia wspomina młodego niemieckiego chłopca, który
był na praktyce u owego bauera. Bauer polecił mu na Polaków
donosić. Ale on był dla nas dobry i nigdy nic złego nie powiedział,
dlatego był bardzo surowo przez tego bauera traktowany, miał
gorzej niż my Polacy.
Gdy zakończyły się działania wojenne, rodzina była w lagrach,
a później wróciła do Polski. Na początku zatrzymali się w Wólce
u dziadków, a potem wrócili na swoje gospodarstwo, które było
doszczętnie ograbione i zniszczone.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Serafina Domańska
- 54 -
Irena Michalska
Kiedy rozpoczęła się wojna, Irena Michalska
miała 7 lat. Przypomina sobie pewne fakty. Pamięta, że Niemcy
wywieźli sołtysa Józefa Mikołajczyka (wrócił po wojnie) i pana
Płoszyńskiego na roboty do Francji.
Ojciec pani Ireny – Stanisław Miłosz został przesiedlony do
mieszkania po panu Płoszyńskim. Cudem uniknął wywiezienia, bo
był chory na astmę oskrzelową. Starszy brat Ireny - Jerzy Miłosz
(wówczas 15-letni) został wywieziony do Poznania, a stamtąd zdołał
przedostać się przez Niemcy do Szwajcarii. Długo nie dawał znaku
życia i pan Miłosz popadł w depresję, bo myślał, że stracił
ukochanego syna. Po zakończeniu wojny szukał go przez
organizację Polski Czerwony Krzyż. Pan Jerzy wrócił chory
i wychudzony.
W czasie wojny pani Irena była małą dziewczynką, pasła
krowę i pomagała, jak umiała, mamie, bo tata chorował. Jej siostra
Zofia służyła u nauczyciela T. Janke – był on kierownikiem po panu
Lewandowskim. Siostra nie narzekała na niemiecką rodzinę, byli dla
niej dobrzy.
Gdy miała się odbyć tzw. „czerwona noc”
w Poddębicach, to owa Niemka wytłumaczyła siostrze, że ci
wszyscy, którzy pójdą do Poddębic, zginą. Natomiast wszyscy
mieszkańcy Dalikowa mieli się stawić w Poddębicach, bo
- 55 -
administrator niemiecki okłamał ich, że to będzie ucieczka przed
frontem radzieckim. Ale wcześnie rano przyjechał do rodziców pani
Michalskiej Niemiec Dregier (miał piekarnię) i uprzedził ich, żeby
ukryli się w lasach i w żadnym wypadku do Poddębic nie jechali.
Ojciec o tym fakcie szybko powiadomił mieszkańców Dalikowa.
Niemcy pozostawili w Poddębicach benzynę i karabiny wcześniej
przygotowane do egzekucji Polaków. Nauczyciel Janke wraz
z rodziną uciekł przed armią radziecką.
W domu Michalskich podczas wojny mieszkał pan Nowak –
był zlewniarzem – ale (jak się okazało dopiero po wojnie)
z wykształcenia księdzem. Był to bardzo mądry i przyjazny człowiek.
Gdy po wkroczeniu wojsk radzieckich przedostał się z wojskiem do
Poznania, pełnił tam posługę kapłańską. Po wojnie w torfie została
znaleziona jego schowana stuła.
Na początku wojny Niemcy wysiedlili rodzinę Zielińskich
i zrobili z tego domu świetlicę dla młodzieży niemieckiej. Wyburzyli
wszystkie ściany i organizowali tam zebrania oraz spotkania przy
piwie.
Przed oddziałami radzieckimi uciekał miejscowy Niemiec
Szulc – zginął. Jego rodzina schowała się do miejscowego kościoła stamtąd zabrał ich do swojego domu Józef Mikołajczyk.
W szkole stacjonowało wojsko polskie. Pani Irena wspomina,
że z mamą piekła dla nich placki ziemniaczane. Przypomina sobie
również, że po wkroczeniu wojsk mieszkańcy Dalikowa napadli na
sklep Niemca Freira i zabrali wszystko, co w nim się znajdowało.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Serafina Domańska
- 56 -
Adam Szczerbicki
Niemcy wkroczyli na teren Idzikowic
w 1939 roku. Gospodarstwo rodziny Adama Szczerbickiego
połączono z sąsiednim pana Grzelaka. Rodzina Szczerbickich miała
zostać wywieziona do Niemiec, ale ojciec pana Adama - Szczepan
Szczerbicki, nie zgodził się i uciekł. Został złapany. Żandarm Zaleski
gnał go, jadąc na koniu, do żandarmerii w Budzynku. Stamtąd
Niemcy wywieźli go do więzienia w Sieradzu, skąd już nie wrócił. Po
wojnie szukano go przez PCK, ale ślad po nim zaginął.
Kiedy Niemcy połączyli gospodarstwa (z polecenia
komisarza Nadeckiego), to zabrali wszystko: bydło, konie, wóz,
świnie. Szczerbiccy otrzymali jedynie małą działkę na kartofle.
Utrzymywał ich wujek, który był blacharzem. Oni sami pracowali
w gospodarstwie u Niemców.
Żona pana Adama pochodziła z Psar, jej ojciec - Tadeusz
Majchrzak, został skatowany przez żandarmów na posterunku
w Budzynku, ponieważ odważył się zrobić dzieciom masło. Trzymali
go tam przez tydzień i później, na szczęście, zwolnili do domu.
Żona pana Adama wspominała śliczną Polkę, niejaką pannę
L. z Psar, która służyła u niemieckiego żandarma w Budzynku.
Wywiązał się między nimi płomienny romans, efektem którego była
ciąża. Niemcy nie podarowali żandarmowi i rozstrzelali go,
- 57 -
a dziewczynę osadzono w ciężkim więzieniu w Łęczycy, gdzie
zmarła.
Byli również litościwi Niemcy. Jeden z nich - Klepka
gospodarzył po panu Borowczyku. Kiedy Polacy kopali u niego
ziemniaki, kazał im wziąć tyle, ile potrafią sami unieść, ale
asekurował się, że gdyby złapali ich żandarmi, to on nic nie wie.
Na początku 1945 roku w szkole w Domaniewku pozabijano
wszystkie okna i Niemcy planowali tam zamordować wszystkich
mężczyzn z okolicznych wsi, ale na szczęście nie zdążyli, bo
wkroczyło polskie i radzieckie wojsko.
Po zakończeniu wojny państwo Szczerbiccy odzyskali od
sąsiada część swoich rzeczy.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Serafina Domańska
- 58 -
Wspomnieni
i okolic z
Wrzesień 1939 roku zapisał się w pamięci mieszkańców
Domaniewa i okolic jako okres bólu, przerażenia i niepewności, co
przyniesie nadchodzący dzień. Już sierpniu 1939 r. zewsząd
nadchodziły niepokojące wiadomości o zbliżającej się wojnie.
Adamina Prośniak wspomina, jak wieczorami jej rodzice wsłuchiwali
się w płynące z radia informacje. Minister spraw zagranicznych
Józef Beck w odpowiedzi na żądania Hitlera stwierdził: Nie znamy
pojęcia pokoju za wszelką cenę. Polska od Bałtyku odepchnąć się
nie da. Wojna wybuchła. Ruszyła mobilizacja. Jeszcze dziś pani
Prośniak słyszy płacz i lament kobiet oraz dzieci, kiedy mężczyźni
gotowali się do wojska. Szli walczyć z wrogiem - czy wrócą? Natalia
Struś ze Stefanowa wspomina nazwiska mieszkańców Budzynka:
Stasiu Łabędzki poszedł do wojska i zginął, Janek Walczak
w momencie wybuchu wojny odbywał służbę wojskową - już nie
wrócił…
Ci mężczyźni, którzy pozostali w domach też przeżyli chwile
grozy. Niemcy po wkroczeniu do Budzynka zabrali wszystkich
chłopów ze wsi i pognali do parzęczewskich lasów. Tam postraszyli
karabinami, a potem zaprowadzili do kościoła. Wypuścili ich dopiero
po 3 dniach - głodnych i spragnionych.
Najgorsze były pierwsze dni września. Samoloty niemieckie
bombardowały bez przeszkód drogi, wsie, ludność cywilną. Od
zachodu ciągnęli Niemcy. Przerażeni Polacy, prawdopodobnie spod
Poznania, z tobołami, które stanowiły teraz cały ich dobytek, uciekali
w kierunku Warszawy. Również mieszkańcy Domaniewa i okolic
pakowali swój dorobek życia i ruszali na tułaczkę szukać
bezpiecznego miejsca. Jednak najczęściej wracali po przejściu
- 59 -
kilkunastu kilometrów - bo właściwie dokąd mieli iść? Zewsząd
słychać było strzały. Pod Gostkowem Polacy ostrzelali Niemców.
Pani Struś do dziś nie może zapomnieć widoku trupów żołnierzy
niemieckich, które leżały na odcinku drogi: Gostków - Łążki Powodów.
Tymczasem wojska niemieckie parły do przodu na Łęczycę
i Parzęczew. Ich siły rozciągały się na odcinku kilkudziesięciu
kilometrów. Szły przez Domaniew, Domaniewek, Orzeszków,
Brudnów, Psary, Stefanów. Henryk Struś ze Stefanowa pamięta
ciągnące przez wieś wojska niemieckie. Pamięta zdziwienie swojego
ojca, któremu oficer niemiecki pokazał mapę z asfaltową drogą
biegnącą przez ich wioskę. W Stefanowie do dzisiaj nie ma drogi
asfaltowej. Wojska nieprzyjacielskie zatrzymały się na kilka dni na
ich posesji oraz posesji sąsiadów. Na szczęście nie wyrządziły
większych szkód.
Franciszek Pisera opowiada o zdarzeniach, jakie miały
miejsce w Orzeszkowie i Domaniewku. W Orzeszkowie okopali się
żołnierze polscy, którzy ostrzelali Niemców idących od strony
zachodniej. W ogniu walk znalazł się dom państwa Kubiaków ośmioosobowej rodziny. Przypadek sprawił, że tego dnia przyjechał
do nich, ubrany w mundur, leśniczy z Poddębic. Kiedy Kubiakowie
usłyszeli strzały, wszyscy schowali się w domu. Po krótkiej wymianie
ognia ujrzeli wycofujących się Polaków, a później Niemców
zdążających w kierunku ich posesji. Pan Kubiak, widząc
zbliżającego się wroga, kazał uciekać żonie i córce. Kobieta
pobiegła z dzieckiem w pole i ukryła się w redlinach. Łzy spływały jej
po policzkach, kiedy trzymając córkę w ramionach słyszała wystrzały
z pistoletów. Wiedziała już wówczas, że tuli jedyne ocalałe dziecko.
Straciła wtedy męża oraz czterech synów. Hitlerowcy bowiem na
widok człowieka w mundurze, przekonani, że to on do nich strzelał,
dokonali straszliwej zemsty. Zamordowali leśniczego oraz pięciu
- 60 -
mężczyzn z tego gospodarstwa. Na szczęście później okazało się, iż
uszedł z życiem jeszcze jeden syn, którego akurat nie było w domu.
Tymczasem Niemcy ruszyli dalej. We wsi Domaniewek padły
kolejne strzały. Miało to miejsce w podwórzu państwa Piserów.
Dwóch polskich żołnierzy, którzy prawdopodobnie odłączyli się od
swojej brygady, próbowało toczyć samotną walkę. Niestety, jeden
z nich został zabity strzałem w głowę, a drugi raniony. Rannego
hitlerowcy zabrali ze sobą. Nikt z okolicznych mieszkańców nie wie,
co się z nim stało. Zabitego żołnierza natomiast Piserowie pochowali
tam, gdzie zginął - pod gruszą rosnącą w podwórzu, ponieważ było
zbyt niebezpiecznie, by urządzać pogrzeb. Dopiero po miesiącu,
kiedy nastąpił względny spokój, jego ciało przeniesiono na cmentarz
w Domaniewie.
Franciszek Pisera z Domaniewka wspomina jeszcze o innym
żołnierzu, który samotnie walczył z wrogiem. Krył się za drzewami
lub okopywał i raz po raz oddawał strzały. Udało mu się zabić kilku
Niemców. Podobno chwalił się okolicznym mieszkańcom: Ale ich
nakładałem!
Potem ruszył w dalszą drogę. Nikt nie zna jego losów.
We wrześniu 1939 roku zginęło tysiące ludzi - cywilów
i żołnierzy. Niemal na każdym cmentarzu można znaleźć ofiary
wojny. Tak jest również na cmentarzu w Domaniewie.
Znajduje się tu grób żołnierza, który zginął w Domaniewku. Na
tablicy czytamy:
Franciszek Pieprzyk, lat 20
ochotnik z Jarocina
żołnierz Podolskiej Brygady Kawalerii
Armii Poznań
Poległ w dniach 11-12 września 1939 roku
- 61 -
Pochowana tu została także rodzina Kubiaków. Na pomniku
widnieje napis:
Pamięć prochom
Andrzeja, Jana, Feliksa, Władysława i Czesława
Kubiakom
poległym w 1939 roku śmiercią tragiczną
Trudno zgodzić się z takim napisem. Rodzina Kubiaków nie zginęła
tragicznie - została zamordowana przez Niemców.
W 70 rocznicę wybuchu II wojny światowej nastąpiła
wymiana tablicy, aby młodzi mieszkańcy Domaniewa i wszyscy,
którzy odwiedzają cmentarz, wiedzieli, jak okrutny los spotkał tych
ludzi, by następne pokolenia pamiętały o mordach dokonanych na
Polakach przez III Rzeszę.
Na podstawie wspomnień świadków opracowała
Ilona Grabska
Tablica upamiętniająca śmierć Franciszka Pieprzyka
- 62 -
Pomnik ś.p. Franciszka Pieprzyka znajdujący się na cmentarzy
w Domaniewie
Grób rodziny Kubiaków na cmentarzu w Domaniewie
- 63 -
terenu
Gminy Dalików
- 64 -
ks. Józef Górecki
Ksiądz Józef Górecki był proboszczem parafii w Domaniewie
w latach 1933 -1941. Przybył do Domaniewa prawdopodobnie spod
Piotrkowa Trybunalskiego. Parafianie cenili go za życzliwość, dobroć
i gospodarność. Chętnie zapraszali go do siebie. Po wybuchu
II wojny światowej ksiądz nadal pełnił posługę kapłańską. Tak było
do owego nieszczęśliwego wieczora.
6 października 1941 roku niespodziewanie z wizytą do
proboszcza przybył pewien Niemiec ze Stefanowa, który mieszkał
w gospodarstwie rodziny Owczarków wysiedlonej przez okupantów.
Ów Niemiec prześladował Polaków. Do księdza przyszedł, bo
wiedział o mającym się odbyć aresztowaniu. Jego zadaniem było
dopilnowanie, aby tego dnia proboszcz nigdzie nie wyszedł.
Wieczorem o umówionej godzinie podjechał pod plebanię niemiecki
samochód. Żandarmeria czy gestapo wyprowadziło księdza
z plebanii i wepchnęło do samochodu. Samochód odjechał.
Prawdopodobnie nikt nawet tego nie widział.
Ksiądz Józef Górecki trafił do obozu koncentracyjnego
w Dachau. Zmarł 6 maja 1942 roku. Księgi parafialne podają, że
został zagazowany.
Na miejscowym cmentarzu nie odnajdziemy grobu
wymienionego proboszcza, dlatego Wójt Gminy Dalików ufundował
tablicę pamiątkową, by czas nie zatarł wspomnień o męczeńskiej
śmierci księdza.
Na podstawie wspomnień świadków opracowała
Ilona Grabska
- 65 -
ks. Stefan Janiak
Represje niemieckie wobec księży w okresie II wojny
światowej ciężko dotknęły późniejszego proboszcza parafii pod
wezwaniem św. Mateusza w Dalikowie – księdza Władysława
Włodarczyka, a ówczesny proboszcz – ksiądz Stefan Janiak nie
przeżył ich.
Ksiądz Stefan Janiak był proboszczem parafii pod
wezwaniem św. Mateusza w Dalikowie w latach 1936 – 1942.
Stanisław Mikołajczyk nie może pamiętać księdza Janiaka.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, miał tylko dwa lata. Z opowieści
matki wie, że otrzymał chrzest z jego rąk. Wspomina, że ksiądz
Janiak został zabrany przez Niemców do obozu koncentracyjnego
w Dachau. Z dokumentacji kościelnej wynika, że miało to miejsce
6 października 1941 roku. Początkowo ukrywał się u państwa
Kuligowskich. O pobycie w Dachau opowiadał proboszcz
Włodarczyk. Faktem jest, że Stefan Janiak zginął w obozie
koncentracyjnym 6 maja 1942 roku, prawdopodobnie został otruty
gazem, a jego ciało spalono.
- 66 -
Pan Stanisław wspomina, że ksiądz Janiak na wieść
o wybuchu wojny zakopał z ówczesnym organistą – Modrzejewskim
naczynia liturgiczne na terenie plebanii. Obawiał się Niemców i sam
w tajemnicy przeniósł je w inne miejsce. Znalezione zostały
przypadkowo po wojnie podczas wykonywania ogrodzenia
w ogrodzie przy kościele.
Ksiądz Janiak ufundował dla kościoła organy, które jeszcze
dzisiaj podziwiać można na chórze.
Na podstawie wspomnień świadków opracowała
Ewa Bugajna
Członkowie chóru parafialnego. Zdjęcie prawdopodobnie z 1938 r.
W pierwszym rzędzie od lewej stoją: Henryk Kaczmarek, Stanisław Krzemiński,
Jan Krajewski, Franciszek Jóźwiak, Leon [lub Tadeusz] Stefański, Feliks Walczak,
Leon Walczak, Mieczysław Jurkowski. W drugim rzędzie od lewej siedzą:
Leokadia Borkowska, [osoba nierozpoznana], ksiądz Stefan Janiak, organista
Modrzejewski, Bronisława Rajewska, Zofia Walczak, [osoba nierozpoznana].
- 67 -
Ksiądz Stefan Janiak
[siedzi w środku]
- 68 -
Historię Władysława Włodarczyka Stanisław Mikołajczyk zna
z jego własnych opowieści. Dokonywane były na księdzu
eksperymenty medyczne, jakie rzadko który więzień był w stanie
przeżyć. Lekarze niemieccy wszczepili mu m.in. malarię i sprawdzali
jego odporność na tę chorobę. Długo po wojnie ksiądz odczuwał
skutki nieludzkich zabiegów. Męczył go artretyzm. W czasie zimy
miał duże trudności z chodzeniem.
Ksiądz Władysław Włodarczyk był proboszczem parafii po
wezwaniem św. Mateusza w Dalikowie w latach 1946 – 1971.
Bardzo związał się z tutejszymi parafianami i na własne życzenie
pochowany został na dalikowskim cmentarzu.
Ksiądz wielokrotnie wspominał fakt, że parafię w Dalikowie
polecił mu ksiądz Janiak, który obawiał się, że nie przeżyje pobytu
w obozie.
Proboszcz Włodarczyk wiele uczynił dla naszej parafii. Pan
Mikołajczyk wspomina, że ksiądz całą swoją rekompensatę
pieniężną za krzywdy wyrządzone przez naród niemiecki
przeznaczył na budowę plebani przy kościele w Dalikowie. Miało to
miejsce w 1964 r. Jego staraniem wyremontowana została kaplica
pod wezwaniem św. Rocha na cmentarzu, która po wojnie była
ruiną. Również dach na kościele św. Mateusza został położony jego
staraniem i kupiony za dolary – jak wspomina Stanisław Mikołajczyk.
W 1971 r. bardzo już schorowany ksiądz Włodarczyk opuścił parafię
w Dalikowie i udał się do Łodzi, gdzie był rezydentem w parafii pod
wezwaniem św. Zbawiciela przy Alei Włókniarzy.
Na podstawie wspomnień świadków opracowała
Ewa Bugajna
- 69 -
1929 – 1954 Kochanemu Ks. Proboszczowi Władysławowi Włodarczykowi
dalszych owocnych lat pracy na Niwie Chrystusowej w 25 rocznicę Kapłaństwa
Parafianie Dalików 1954 r.
Uroczystość Pierwszej Komunii Świętej
W środku ksiądz Władysław Włodarczyk
- 70 -
Na pierwszym planie ksiądz Władysław Włodarczyk i organista Jacek
Prośniak. W tle kaplica pod wezwaniem św. Rocha na cmentarzu
w Dalikowie.
Pielgrzymka do Częstochowy
- 71 -
Ksiądz Władysław Włodarczyk w otoczeniu ministrantów
- 72 -
Historia lotniska
Kuciny
- 73 -
Lotnicy polegli podczas stacjonowania X Dywizjonu
Bombowego na lotnisku Kuciny
Jednostką lotniczą, która stacjonowała we wrześniu 1939 r.
na terenie obecnego powiatu poddębickiego był dwueskadrowy
X Dywizjon Bombowy.
W dniach 3 - 5 września 1939 r. przebywał on na lotnisku polowym
w Kucinach pod Poddębicami.
Z lotników, którzy wystartowali do lotów bojowych w dniach
4 i 5 września1939 r., poległo dwunastu (dwóch z 11 Eskadry
Bombowej i dziesięciu z 12 Eskadry Bombowej).
Stacjonując na lotnisku w Kucinach - Dzierżanów X Dywizjon
Bombowy stracił osiem samolotów PZL P-37B ,,Łoś".
Rozbity „Łoś”
Szkolenie załóg na nowych samolotach bombowych PZL
P-37,,Łoś'' rozpoczęto dopiero w październiku 1938 r. Był to
nowoczesny samolot - dwusilnikowy średni bombowiec o konstrukcji
całkowitej metalowej z czteroosobową załogą: dowódca obserwator
- bombardier, pełniący również funkcję przedniego strzelca, pilot,
- 74 -
strzelec samolotowy - radiotelegrafista (stanowisko dolne) i strzelec
samolotowy (stanowisko górne). Samolot należał w tym czasie do
konstrukcji awangardowych i zaliczany był do czołówki światowej
w swojej klasie. Uzbrojenie defensywne stanowiły trzy ruchome
pojedyncze karabiny maszynowe typu PWU wz. 3 ,,Szczeniak"
kalibru 7,92 na stanowiskach strzeleckich: przednim, tylnym
i dolnym.
Uzbrojenie ofensywne stanowił wyrzutnik bomb, który pozwalał na
umieszczenie: dwóch bomb po 300 kg i 18 po 100 kg. Prędkość
maksymalna samolotu wynosiła ponad 400 km/h.
Oprócz formowania i wyposażenia dywizjonów w nowy
sprzęt, na przełomie 1937/38 r. przystąpiono do rozbudowy
zaplecza lotnictwa bombowego, które do tej pory praktycznie nie
istniało. Wydzielono bazy lotnicze oraz opracowano plan
zaopatrzenia i pomocy technicznej dla jednostek stacjonujących na
lotniskach polowych. Do wybuchu wojny przygotowano 24 tajne
lotniska operacyjne, w tym lotnisko w Kucinach.
1 września 1939 r. X Dywizjon Bombowy stacjonował na
lotnisku Ułęż. W pierwszych dniach wojny nie użyto do działań
bojowych dywizjonów wyposażonych w ,,Łosie", czekały w obwodzie
na rozkaz Naczelnego Dowództwa. Dopiero w wyniku próśb
dowódcy Armii ,,Łódź" gen. Juliusza Rómmla Naczelne Dowództwo
Lotnictwa nakazało bombardowanie w dniu 4 września 1939 r. siłami
Brygady Bombowej niemieckiego XVI Korpusu Pancernego na
obszarze Radomsko - Kamieńsk. Ostatecznie część sił brygady
użyto na kierunku Wieluń. To zadanie otrzymał X Dywizjon
Bombowy, z rozkazem do przebazowania na polowe lotnisko
Kuciny.
W niedzielę 3 września 1939 r. wczesnym rankiem na
polowe lotnisko Kuciny - Dzierżanów (kryptonim - ,,Pszenica'')
przybył dowodzony przez ppłk. pil. Józef Werakso X Dywizjon
Bombowy kryptonim ,,Sęp" w składzie: 11 (211) Eskadra Bombowa,
- 75 -
kryptonim - ,,Skowronek", dowódca kpt. pil. Franciszek Omylak dziewięć ,,Łosi", jeden „Fokker”,
12 (212) Eskadra Bombowa, kryptonim - ,,Wróbel'', dowódca kpt. pil.
Stanisław Taras - Wołkowiński - osiem ,,Łosi", jeden „Fokker”.
Fokker 3m
Lotnisko porośnięte było wybujałym łopianem, posiadało
grząskie i miejscami podmokłe podłoże. Było mało przydatne dla
,,Łosi", które mogły zabierać tylko 8 bomb po 100 kg (PZL P-37 B
,,Łoś'' mógł zabrać ładunek bomb o masie do 2595 kg i przewidziany
do użycia na stałych lotniskach). W pobliżu tego lotniska znajdował
się niewielki las, miejsce ukrycia samolotów i sprzętu X dywizjonu.
Personel techniczny ulokował się w pobliskim majątku Dzierżanów.
Oprócz złych warunków terenowych bardzo istotną wadą lokalizacji
lotniska było położenie wśród nieprzychylnej polskim lotnikom
ludności niemieckiej zamieszkującej sąsiednie wsie. Lotnikom
wysłanym z plutonu zaopatrzenia niemieccy koloniści odmówili
nawet sprzedania produktów żywnościowych.
Dwa „Fokkery” przywiozły sprzęt i mechaników. Dywizjon
otrzymał rozkaz rozpoznania rejonu Radomsko - Częstochowa,
który wykonała załoga z 11 Eskadry w składzie: por. obs. Zdzisław
- 76 -
Górniak, plut. pil. Roman Bonkowski, kpr. strz. Józef Puchała,
kpr. strz. Aleksander Zajdler. W rejonie Kłobucka dostrzegli długą
zmotoryzowaną kolumnę nieprzyjacielską przemieszczającą się
z czołgami. Por. Górniak po naniesieniu rozpoznawczych celów
i kierunku marszu niemieckich oddziałów dał rozkaz powrotu.
Samolot wylądował bezpiecznie. Wszyscy oczekiwali rozkazu
bombardowania. Samolot por. Górniaka przygotowano pośpiesznie
do ponownego lotu. Po przeszło godzinie kpt. obs. Marian Dydziul oficer operacyjny X dywizjonu, poinformował na krótkiej odprawie,
że rozkaz pogotowia startowego odwołano.
W poniedziałek 4 września 1939 r. od rana rozpoczęły się
działania bojowe, zadaniem dywizjonu było bombardowanie
niemieckiego XVI Korpusu Pancernego. Był to dzień największego
wysiłku bojowego ,,Łosi" w czasie kampanii wrześniowej. Wczesnym
rankiem po odprawie wystartowała załoga w składzie: por. obs.
Zdzisław Górniak, pil. plut. Roman Bonkowski, kpr. strz. rtg. Józef
Puchała, kpr. strz. Aleksander Zejdler z 11 Eskadry na ,,Łosiu"
72.18 zabierając 4 bomby 100 kg. Załoga przeprowadziła
rozpoznanie w rejonie Wielunia, następnie zbombardowała
i ostrzelała z broni pokładowej niemiecką kolumnę pancerną.
Samolot silnie ostrzelany z ziemi został ciężko uszkodzony.
Maszynę zaatakowały nadlatujące trzy „Messerschmitty Bf109”,
tylny strzelec zestrzelił jednego z nich, który dymiąc zwalił się na
ziemię. Pozostałe dwa odstąpiły od ataku, jednak uszkodzony ,,Łoś"
musiał lądować na polu. W walce zginął kpr. strz. rtg. Józef Puchała,
ciężko ranny por. obs. Zdzisław Górniak zmarł, zwłoki lotników
przewieziono do majątku Gieczno gmina Rogoźno. Uratowali się pil.
plut. Roman Bonkowski i kpr. strz. Aleksander Zajdler.
Na rozpoznanie rejonu Radomsko - Częstochowa poleciała
załoga w składzie: por. obs. Franciszek Jakubowski, por. pil.
Wacław Butkiewicz, kpr. strz. Andrzej Reiss, kpr. strz. Tadeusz
Szczepański. Rejon Kalisza rozpoznała załoga w składzie: por. obs.
- 77 -
Tadeusz Dymek, plut. pil. Franciszek Zaręmba, kpr. strz. Tadeusz
Egierski i kpr. strz. Władysław Graczyk.
Po analizie meldunków dywizjon rozpoczął starty na wyprawę
bombową. Poprowadził ją kpt. obs. Franciszek Omylak. Starty
maszyn następowały kluczami co 20 minut, by przedłużyć nękanie
nieprzyjaciela i utrudnić mu posuwanie się naprzód. Celem były
niemieckie kolumny pancerne posuwających się z Wielunia na
Szczerców i z Wielunia na Widawę. W pierwszej fazie udział wzięło
osiem samolotów z 11 Eskadry. Po dwóch godzinach na
bombardowanie tego samego celu wystartowało sześć ,,Łosi" z 12
Eskadry.
Bombardowania były celne i skuteczne. Samoloty po
bombardowaniu, lecąc na niskim pułapie, atakowały niemieckie
kolumny pancerne z broni pokładowej. Było to działanie brawurowe,
nierozważne i nieopłacalne - samoloty tak atakując doznawały
dużych uszkodzeń od intensywnego ognia obrony i wymagały
później dużych napraw. Takich wyczynów zabraniał również
regulamin. Po wykonaniu zadania pierwszy klucz powrócił na
lotnisko bez strat.
Załoga kpt. obs. Jana Balińskiego po uzupełnieniu paliwa
i ładunku bomb wystartowała, by zniszczyć odbudowany przez
Niemców most na Warcie pod Rychłocicami. Zadanie wykonano,
zniszczono most wraz z przejeżdżającą przez niego kolumną
samochodową.
W drodze powrotnej drugi klucz 12 Eskadry, który
bombardował niemieckie kolumny pancerne na trasie Radomsko –
Kamieńsk, został zaatakowany przez osiem „Meserschmittów
Bf109D” z 1/ZG2 nad wsią Ślazkowice koło Pabianic. Prowadzący
,,Łoś'' 72.43 atakowany przez trzy „Messerschmitty” stanął
w płomieniach i rozbił się koło Dłutowa. Zginęła cała załoga por. obs.
Żukowskiego, sierż. pil. Józef Siwik, kpr. Władysław Kramarczyk,
kpr. Aleksander Stempowski. Drugi „Łoś 72.16” również spłonął,
- 78 -
uratowali się skacząc ze spadochronem kpr. Danielak i kpr. strz.
Konstanty Gołębiowski. Załoga zestrzeliła jednego „Messerschmitta
Bf109”. Ppor. pil. Mazak i ppor. obs. Kazimierz Dzik pozostali
w płonącej maszynie lądując bez podwozia na las. Poparzonych
lotników z samolotu wyciągnęła straż leśna. Następnie odwieziono
ich do szpitala w Pabianicach. Trzeci lecący w tyle „Łoś 72.91”
podzielił los poprzedników. Z załogi uratował się tylko kpr. pil.
Kazimierz Kaczmarek, który skoczył ze spadochronem, niestety,
dostał się do niewoli niemieckiej. Polegli por. obs. Mieczysław
Bykowski, kpr. Marian Gargol, kpr. Lucjan Zimmerman.
Po południu załoga por. obs. Tadeusza Dymka z 12 Eskadry
wykonała lot rozpoznawczy na trasie Bełchatów – Kamieńsk –
Radomsko – Gidle – Włoszczowa – Łopuszno – Kielce – Końskie –
Przedbórz – Radomsko, a por. obs. Jakubowskiego, która dopiero
wróciła z bombardowania i zrobiła rozpoznanie na bliskim zapleczu
frontu. O 1400 bombowce por. obs. Dymka i por. obs. Lekszyckiego
wystartowały na zadanie bojowe.
Już o 1415 lotnisko Kuciny - Dzierżanów zostało wykryte
przez Niemców i było bombardowane przez He111H z 2 Sttaffel, I./k
53. Zniszczony został skład paliwa i bomb. Czarny słup ognia zawisł
nad lotniskiem. Płomienie ogarnęły lasek, w którym ukryty był sprzęt
pomocniczy i samoloty. Ugaszono pożar i zajęto się rannymi.
Ciężko ranny kpt. pil. Stanisław Taras - Wołkowiński został
odwieziony do szpitala w Łodzi. Oprócz niego rannych zostało kilku
lotników z kompanii obsługi. Dowództwo 12 Eskadry objął kpt. obs.
Jan Baliński. Wybuchająca do wieczora amunicja zwiększyła
zamieszanie i obniżyła morale obsługi. Udało się ugasić pożar lasu
i zebrać sześć niekompletnych załóg 11 Eskadry (12 Eskadry nie
było wtedy na lotnisku). Ppłk. Werakso rozkazał przelecieć na
lotnisko Drwalew koło Grójca. W drodze na nowe lotnisko cztery
załogi dostały zadanie bombardowania tych samych celów co
rankiem. Dwie pozostałe zaatakowały pozycje karabinów
- 79 -
maszynowych we wsi Trupianka koło lotniska Kuciny - Dzierżanów,
z której ostrzeliwano startujące ,,Łosie''. Z trzech załóg 12 Eskadry
wykonujących zadania bojowe w czasie, gdy bombardowano
Kuciny, powróciły dwie: por. Tadusza Dymka i por. Franciszka
Jakubowskiego.
Bombowiec trzeci nr fabr. 72.111 uszkodzony przez ogień
obrony
przeciwlotniczej
oraz
zaatakowany
przez
dwa
„Messerschmitty Bf109” w rejonie Pabianic, zapalił się w powietrzu.
Kpr. Władysław Wojdat został zabity w walce, por. obs. Jan
Kazimierz Lekszycki wyskoczył ze spadochronem zbyt nisko
i poniósł śmierć na miejscu. Ranny ppor. pil. Michał Ostrowski wraz
z również rannym ostrzeliwującym się myśliwcami kpr. strz.
Stanisławem Wrzeszczem, zdołał wylądować bez podwozia koło wsi
Wygiezów. Obu lotników z płonącego samolotu wyciągnęła
miejscowa ludność i przetransportowała do szpitala.
O godzinie 1600 lotnisko Kuciny - Dzierżanów zostało
zbombardowane ponownie przez 9 He111H z 2./KG 53. Zniszczone
zostały dwa ,,Łosie" z 12 Eskadry, P-37B 72.40,72.41, ranny został
kpr. pil. Jan Liszewski z 11 Eskadry.
Na lotnisku Kuciny - Dzierżanów na noc pozostały tylko trzy
,,Łosie": dwa z 12 Eskadry, jeden z nich miał przestrzeloną ramę
silnika i nie nadawał się do lotów bojowych, drugi nowo przybyły
jako uzupełnienie P-37A 72.12 i jeden z 11 Eskadry, który wymagał
naprawy. Części do napraw dostarczył wieczorem z lotniska Ułęż
transportowy „Fokker”.
W pierwszym dniu intensywnego działania wszystkimi
samolotami X Dywizjon Bombowy wykonał 26 lotów bojowych
(piętnaście 11 Eskadra i jedenaście 12 Eskadra), w tym trzy na
rozpoznanie, zrzucając ok. 21,5 tony bomb. Stracono bezpowrotnie
siedem ,,Łosi'' (jeden z 11 Eskadry i sześć z 12 Eskadry), z czego
pięć zestrzeliły myśliwce. Polscy lotnicy w walkach powietrznych
zniszczyli dwa „Messerschmitty Bf109”.
- 80 -
W nocy niemieccy dywersanci ostrzelali z broni maszynowej
lotnisko i kwatery personelu zmuszając lotników do okopania się
i ciągłego czuwania.
Agenci ,,V kolumny" prawdopodobnie przesyłali też meldunki
radiowe o stacjonowaniu na ich terenie dywizjonu polskiego. W nocy
przygotowano pozostałe samoloty do odlotu z niefortunnie
wybranego lotniska.
5 września 1939 r. X Dywizjon Bombowy na lotnisku Kuciny Dzierżanów posiadał:
11 Eskadra Bombowa - jeden ,,Łoś",
12 Eskadra Bombowa - dwa ,,Łosie" i jeden „Fokker”.
O godz. 500 samoloty rozpoczęły starty pojedynczo. Jeden
z ,,Łosi" P-37A 72.12, pilotowany przez or. Ignacego Szponarowicza
musiał zawrócić z braku paliwa, ponieważ w ferworze walki
z dywersantami i pośpiechu zapomniano go zatankować. Podczas
lądowania został uszkodzony. Był już niezdolny do ponownego lotu.
W tym czasie pojawił się rozpoznawczy Do17 i prawdopodobnie
jego meldunki radiowe sprowadziły w ten obszar „Messerschmitty
Bf110” z I./ZG 76 2. Sttaffel dowodzonej przez olt. Wolfganga
Falcka. O godz. 509 wystartował „Fokker f-VII(B) 3m” z załogą:
kpt. obs. Jan Baliński, plut. pil. Julian Pieniążek, kpr. mech. Stefan
Gadomski, kpr. mech. Bolesław Szczepański z zadaniem przelotu
na lotnisko Ułęż. W chwili ich startu lotnisko zostało zaatakowane
przez dziesięć „Messerschmittów Bf110”, z których trzy podjęły
pościg za startującym samolotem ,,Fokker". Do bezbronnego
„Fokkera” strzelali wszyscy niemieccy piloci. Samolot został
uszkodzony i przewrócił się na plecy, mimo to pilotowi udało się
sprowadzić go na ziemię niedaleko wsi Puczniew. Lotnicy wyczołgali
się z rozbitego i nadal ostrzeliwanego „Fokkera”. Po odlocie
„Messerschmittów” wyciągnęli ciężko rannego kpt. obs. Jana
Balińskiego, dowódcę 12 Eskadry Bombowej, który zmarł w drodze
- 81 -
do szpitala w Łodzi. Lekko ranny został pilot plut. Julian Pieniążek
i kpr. mech. Bolesław Szczepański. Myśliwce niemieckie poleciały
następnie nad Kuciny, gdzie zniszczyły uszkodzonego niezdolnego
do odlotu ,,Łosia" ppor. Ignacego Szponarowicza z 11 Eskadry oraz
ostrzelały wcześniej zniszczone przez bombowce samoloty.
Ewakuację pozostałego personelu X Dywizjonu zakończono po
południu.
Opracowała:
Serafina Domańska
Bibliografia:
1. Jerzy Pawlak, Polskie eskadry w wojnie obronnej wrzesień 1939. Wydawnictwo
Komunikacji i Łączności. Warszawa
2. Jerzy B. Cynk, Siły lotnicze Polski i Niemiec, wrzesień 1939. Wyd. WKŁ,
Warszawa 1989
3. Ciślak Krzysztof, Gawrych Wojciech, Glass Andrzej, Samoloty myśliwskie,
wrzesień 1939. Wyd. Sigma – Not. Warszawa 1987
- 82 -
Lotnicy z 11 Eskadry
Członkowie załogi samolotu PZL P-37B „Łoś” nr 72.18
zestrzelonego nad wsią Gieczno
por. obs. Zdzisław Bolesław Górniak, (10.11.1912 - 04.09.1939)
Absolwent Szkoły Podchorążych Piechoty w Różanie, ochotniczo
zgłosił się do lotnictwa i ukończył kurs obserwatorów w CWL-1
w Dęblinie Po ukończeniu szkoły został przydzielony do 1 Pułku
Lotniczego Warszawie. 15.03.1938 r. awansowany na porucznika.
Zestrzelony na samolocie „Łoś”, pochowany na cmentarzu
w Giecznie. Po wojnie ekshumowany na cmentarz wojenny
w Łęczycy grób nr 317. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem
Walecznych
kpr. strz. rtg. Józef Puchała, (10.02.1918
- 04.09.1939), urodził się w Wadowicach.
Absolwent Szkoły Podoficerów Lotnictwa
dla Małoletnich w Bydgoszczy, którą
ukończył w 1937 r. jako radiotelegrafista,
został przydzielony do 1 Pułku Lotniczego
w Warszawie, 11 Eskadra bombowa.
Zestrzelony
na
samolocie
„Łoś”,
pochowany na cmentarzu w Giecznie.
Po wojnie ekshumowany na cmentarz wojenny w Łęczycy grób
nr 316. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Walecznych
- 83 -
Lotnicy z 12 Eskadry
Członkowie załogi samolotu PZL P-37B „Łoś” nr 72.16 zestrzelonego nad
wsią Ślazkowice, pochowani we wspólnej mogile na cmentarzu
w Dłutowie pod Pabianicami
por. obs. Kazimierz Witold Żukowski,
(08.11.1905 - 04.09.1939) Urodził się
w Arynowie, woj. Warszawskie, syn
Konstantego i Gabrieli z domu Zawadzka.
Absolwent SPL w Dęblinie (8 promocja),
mianowany podporucznikiem 15.08.1934 r.
Instruktor w SPLdM. Przydzielony do
1 Pułku
Lotniczego
w
Warszawie.
15.08.1937 r. awansowany na porucznika.
W 1939 r. dowódca klucza (plutonu)
i obserwator PZL P-37B „Łoś”, 12 eskadry
bombowej.
sierż. pil. Józef Siwik, (14.04.1907 04.09.1939), urodził się w Sławcach koło
Łomży. Absolwent Podoficerskiej Szkoły
Pilotów w Bydgoszczy, przydzielony
w 1932
do
1 Pułku
Lotniczego
w Warszawie. W 1939 r. pilot PZL P-37B
„Łoś”,12 eskadry bombowej.
- 84 -
kpr. strz. rtg.
Władysław Dominik
Kramarczyk, (23.09.1917 - 04.09.1939)
Urodził się w Jaworznie, Absolwent Szkoły
Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich
w Bydgoszczy, przydzielony do 1 Pułku
Lotniczego w Warszawie. W 1939 r.
strzelec pokładowy PZL P-37B „Łoś”, 12
eskadry bombowej.
kpr. strz. rtg. Aleksander Stepnowski,
(23.04.1918 - 04.09.1939) Urodził się
w Rząśniku koło Ostrowi Mazowieckiej.
Ukończył Szkołę Podoficerów Lotnictwa dla
Małoletnich w Bydgoszczy w 1938 r. jako
radiotelegrafista. W 1939 r. został
przydzielony do 1 Pułku Lotniczego
w Warszawie. W 1939 r. strzelec radiotelegrafista
PZL
P-37B
„Łoś”,
12 eskadry bombowej.
- 85 -
Członkowie załogi samolotu PZL P-37B „Łóś” nr 72.43 zestrzelonego nad
wsią Drużbice. Pochowani na cmentarzu w Drużbicach
koło Piotrkowa Trybunalskiego
por.
obs.
Mieczysław
Bykowski,
(07.12.1914 - 04.09.1939), Urodził się
w Tuszynie koło Łodzi. Absolwent Szkoły
Podchorążych Piechoty, mianowany ppor.
15.10.1936 r. i skierowany do 31pp.
Ochotniczo zgłosił się do lotnictwa i ukończył
kurs obserwatorów w CWL-1 w Dęblinie.
W 1938 r. przydzielony do 1 Pułku
Lotniczego w Warszawie. W 1939 r.
12 eskadra bombowa.
kpr. strz. rtg. Marian Gargol, (1918 04.09.1939) Absolwent Szkoły Podoficerów
Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy
przydzielony do 1 Pułku Lotniczego
w Warszawie. W 1939 r.
12 eskadra
bombowa.
- 86 -
kpr. strz. – rtg. Lucjan Zimmerman,
(03.04.1919 - 04.09.1939). Urodził się
w Ciechocinku.
Absolwent
Szkoły
Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich
w Bydgoszczy, którą ukończył w 1938 r. jako
radiotelegrafista przydzielony do 1 Pułku
Lotniczego w Warszawie. W 1939 roku
12 eskadra bombowa.
Członkowie załogi samolotu PZL P-37B „Łoś” nr 72.111 zestrzelonego
nad wsią Wygiełzów i pochowani na miejscowym cmentarzu parafialnym
por. obs. Jan Kazimierz Lekszycki,
( 19.01.1911
04.09.1939).
Urodzony
w Dęblinie. Absolwent Szkoły Podchorążych
Piechoty w Różanie, ochotniczo zgłosił się do
lotnictwa i ukończył kurs obserwatorów
w CWL-1 w Dęblinie. Został przydzielony do
1
Pułku
Lotniczego
w Warszawie.
Awansowany na por. 15.03.1938 r. W 1939 r.
12 eskadra bombowa.
kpr. strz. Władysław Wojdat, (03.04.1915 04.09.1939) Urodzony w Rokitni Starej koło
Dęblina. Podoficer zawodowy 1 Pułku
Lotniczego w Warszawie.
- 87 -
Zestrzelony zaraz po starcie z lotniska Kuciny
na samolocie Fokker F-VIIB 3m
kpt. obs. Jan Baliński (06.08.1909 05.09.1939). Absolwent Oficerskiej Szkoły
Piechoty, ukończył kurs obserwatorów
w CWOL w Dęblinie i został przydzielony
do 1 Pułku Lotniczego w Warszawie.
Od 03.09.1939 r. dowodził 12 (212)
eskadrą bombową. Zmarł w wyniku
odniesionych ran i został pochowany we
wspólnym
grobie
na
Cmentarzu
Wojskowym Łódź - Doły. Odznaczony
pośmiertnie Srebrnym Krzyżem Orderu
Virtuti Militari Nr. 12047
- 88 -
Wspomnienia Adama Lefika
- 89 -
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Adam Lefik miał 16 lat.
Mieszkał w Wilczycy. Wiosną 1942 r. jego rodzina została
wysiedlona przez Niemców. Ojca i matkę wywieziono do Francji na
roboty. Pan Adam i jego najstarszy brat pracowali u Niemca Adolfa
Bacha, tego samego który zamieszkał w ich gospodarstwie, od 1942
r. do wyzwolenia w 1945 r. Siostrę pana Adama Niemcy zabrali na
roboty do Leszna do gospodarstwa rolnego Bauershaft. Młodszy
brat pracował u Niemca w Wilkowie.
Pan Adam wspomina łapankę, przed którą uchronił pół wsi.
Udało mu się uciec ze starej szopy, w której zamknęli go Niemcy, do
lasu, gdzie było wielu uciekinierów. Ostrzegł wszystkich przed
groźbą łapanki. Niestety, wtedy właśnie wysiedlono jego rodziców
do Francji.
Pan Adam pracował w polu. Do jedzenia dostawał ziemniaki
i barszcz. Wspomina, jak Niemcy traktowali Polaków: „W Fułkach
powstała niemiecka żandarmeria. Polak, który się Niemcowi nie
ukłonił, był bity. Ja też dostałem, że nie ukłoniłem się Niemcowi,
dostałem w głowę i uciekłem”. Niemiec, u którego pracował pan
Adam, został zabrany razem z synami do wojska.
Adam Lefik był świadkiem zbombardowania lotniska Kuciny –
Dzierżanów. Oto jak zapamiętał tamte wydarzenia:
Pierwszy nalot na to lotnisko był 4 września 1939 r. Nasze
samoloty nazywały się „Łoś”. Przed wojna wyprodukowano ich ok.
100 sztuk tych „Łosi”, polskich bombowców. Nawet dosyć udana
wersja to była i te „Łosie” na tym lotnisku stacjonowały. Lotnisko
krótko przed wojną było zbudowane, na pewno był wyrównany
teren, trochę zabudowany. Obsadzili to lotnisko tymi samolotami
(było ich chyba tylko 10 sztuk).
4 września 1939 r. na skutek działalności tamtejszego
właściciela majątku w Sarnowie lotnisko zostało zbombardowane.
On się nazywał Stegman. To lotnisko Kuciny się nazywało. KucinyDzierżanów. Więc ten Stegman podał Niemcom, chyba droga
- 90 -
radiową, że tu jest to lotnisko, z samolotami. 4 września, rano, lecą
niemieckie bombowce nad nami. Odezwały się polskie działa,
zaczęli strzelać do nich, ale Niemcy byli wyżej, zlecieli na dół
i strzelali do tych polskich samolotów. Dwa czy trzy samoloty się
oderwały, jednego zestrzelili nad Sarnówkiem, drugiego nad Wartą,
a trzeciego gdzieś tu. Niemieckie samoloty miały osłonę myśliwską,
jak polski się pokazał, zaraz myśliwce się rzuciły na niego
i zestrzeliły. Polska artyleria nie dosięgała do niemieckich
samolotów.
Gdzieś po czterech czy pięciu dniach ja z chłopakami
poszliśmy zobaczyć, co tam się dzieje. To dwa samoloty spaliły się,
został tylko ogon i początek silnika. Jeden samolot oderwał się do
góry i spadł. Wbił się kołami w ziemię, ale się nie zapalił i tam
jeszcze były beczki, amunicja. Widzieliśmy, co Niemcy zniszczyli.
Lotnisko nie zostało wykorzystane do celów wojskowych po
wyzwoleniu. Zajęła je spółdzielnia produkcyjna. Nazywała się:
Spółdzielnia Produkcyjna Madaje. Lotnisko zostało wykorzystane
jako pole uprawne.
Na podstawie wspomnień świadka opracowała
Ewa Bugajna
- 91 -
Aleksego Matczaka
- 92 -
- 93 -
- 94 -
- 95 -
1. Przedmowa ............................................................................................ 7
2. Wstęp ..................................................................................................... 8
3. Wspomnienia uczestników kampanii wrześniowej 1939 r.
Kazimierz Kopczyński.................................................................... 12
Zygmunt Kuźniak ........................................................................... 18
Władysław Sylwestrzak ................................................................. 26
Czesław Szabela ........................................................................... 34
4. Relacje świadków historii
Teresa i Tadeusz Adamscy ........................................................... 42
Czesława Janiak z domu Kurczewska i Zenon Kurczewski .......... 49
Władysław Jaskulski ...................................................................... 51
Daniela Kędzia .............................................................................. 53
Irena Michalska ............................................................................. 55
Adam Szczerbicki .......................................................................... 57
Wspomnienia mieszkańców Domaniewa i okolic
z września 1939 r. ......................................................................... 59
5. Tragiczne losy księży z terenu Gminy Dalików
ks. Józef Górecki ........................................................................ 65
ks. Stefan Janiak ......................................................................... 66
ks. Władysław Włodarczyk .......................................................... 69
6. Historia lotniska Kuciny – Dzierżanów ................................................. 73
7. Wspomnienia Adama Lefika ................................................................ 89
8. II wojna światowa w malarstwie Aleksego Matczaka .......................... 92
- 96 -

Podobne dokumenty