Za kilka miesięcy polskie szpitale i przychodnie mogą być

Transkrypt

Za kilka miesięcy polskie szpitale i przychodnie mogą być
Za kilka miesięcy polskie szpitale i przychodnie
mogą być prywatne, niepolskie i bajecznie drogie
ZAWAŁ SŁUŻBY ZDROWIA
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Ü Str. 6, 7
Nr 27 (226) 8 LIPCA 2004 r. Cena 2,40 zł (w tym 7% VAT)
Ü Str. 9
Każdy orze jak może albo
handluje tym, co ma pod ręką, ewentualnie... pod pępkiem. A skądinąd wiadomo,
że najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny!
Początek wakacji – tysiące rodzimych dziwek wyruszyły na Zachód za chlebem,
do legalnej (od wstąpienia
Polski do Unii) pracy w nocnych klubach, burdelach i na
poboczach dróg. Według szacunków Interpolu i organizacji La Strada, nasz kraj staje
się seksmocarstwem.
Za zachodnią granicą obywatelom
Unii umila życie
około 50 tys.
Polek! Problem
w tym, że 8 procent z nich czyni
to wbrew własnej woli...
Ü Str. 10, 11
oitym
przyzw albo
ć
a
w
az
ościem
a go n
Możn dważnym g te określe,o
ie
Piotra
szystk
iekiem
człow jajami... W o sędziego Kroow
ują d
em z
chłop ak ulał pas Rejonoweg ciskiem
j
u
n
a
ąd
d a
ni
za z S giął się po o biskupa
c
i
w
o
t
u
eg
ie
ł
Woj
in. sam śnie skaza
tóry n
.
k
m
,
(
e
i
a
w
ł
śn
ó
w
h
o
i
c
M hierar a zdjęciu)
ichała ia.
M
.
n
s
ięzien
lika –
ie – k
Micha la w sutann dwa lata w przez
e
i
pedof ylawy – na wygłoszon łości.
T
u
k
z
o
w ca
skwę
ie wyr
iemal ! Warto!
n
n
e
i
y
n
d
m
Uzasa iego cytuje zeczytajcie
Pr
sędz
Str. 3
Ü
a
g
o
B
a
n
a
P
a
n
y
t
n
a
K
nkel – oszust
Amerykanin Martin Fra
ętach ubezekr
prz
w
się
specjalizujący
udował ponad
pieczeniowych – zdefra
! Część tej
ów
lar
do
600 milionów
Watykanocił
pła
wy
oty
kw
ogromnej
ie i opiekę.
arc
wsp
wi jako prowizję za
zatacza coń
zie
tyd
na
ia
odn
Afera z tyg
cy spradzą
wa
raz szersze kręgi, a pro
ma zale
Da
e
org
Ge
r
ato
wę prokur
ański.
tyk
Wa
miar zaskarżyć Bank
ąda
ygl
prz
ie
zliw
ejr
pod
Bacznie i
szego otosię też osobom z najbliż
czenia papieża.
Ü Str. 12
2
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y
Zabić mola
POLSKA Tak jak prorokowaliśmy („FiM” 25, 26/2004), Marek Belka dostał poparcie od SdPl Borowskiego i wreszcie został prawdziwym premierem. Wybory odłożone co najmniej na kilka miesięcy...
...a posłowie mogą spokojnie jechać na niezasłużone wakacje.
Według najnowszych badań OBOP-u w sprawie preferencji partyjnych, najsłabiej spośród partii centrolewicowych wypadł SLD
(3 proc.). Pokonały go SdPl i UP (6 proc.!). Na czele rankingu,
z 26-procentowym poparciem, znalazła się Platforma Obywatelska.
Błąd tkwi w metodzie. Gdyby SLD badano w kategorii partii klerykalnych, Sojusz Lewicowych Dupowłazów kleru byłby pierwszy!
Niemcy, Francuzi i Włosi – sami i przez polskich pośredników – masowo wykupują na polskiej wsi cielaki i dorosłe bydło. Cena wołowiny w sklepach Unii jest nawet czterokrotnie wyższa niż w Polsce. Nasi rolnicy dostają od zachodnich kupców średnio o połowę więcej niż
w rodzimych punktach skupu, więc sprzedają chętnie. Tu i ówdzie zaczyna brakować rogacizny, a jej stada mogą być nie do odtworzenia.
Rządy Węgier, Czech i Słowenii już kilka lat temu dopingowały
swoich hodowców do zwiększenia pogłowia, zapowiadając wysokie
ceny skupu po integracji z UE. Polski rząd tego nie przewidział...
Rząd Belki poprosił prezydenta Kwaśniewskiego (czyli sam siebie)
o przedłużenie mandatu dla polskich wojsk w Iraku do końca 2004 r.,
na co prezydent łaskawie przystał. W br. krwawa zabawa w wojnę będzie nas kosztowała 154 mln zł.
My wiernie przy sojusznikach stać będziem – do ostatniej złotówki i żołnierza...
Narodowy Fundusz Zdrowia przekaże swoim oddziałom 600 mln zł
do rozdysponowania w tym roku. Dodatkowe pieniądze uzyskano
z lepszego niż zakładano napływu środków ze składki zdrowotnej. Niestety, prezes NFZ Lesław Abramowicz uważa, że obecna składka i tak
jest niewystarczająca na pokrycie wszystkich świadczeń medycznych...
...zwłaszcza tych dokonywanych na „martwych duszach”.
Badane są związki ABW z aferą sprzętową w służbie zdrowia. Zaprzyjaźniony z A. Naumanem były minister zdrowia Mariusz Łapiński dziwnie często kontaktował się z szefem ABW, Andrzejem Barcikowskim.
Premier chce powołać nowego szefa ABW i wykosić wszystkich (z wyjątkiem Zemkego) wiceministrów, będących jednocześnie posłami.
Rząd stanie się apolityczny, a Belkę przestaną wreszcie kojarzyć
z prezydentem Kwaśniewskim...
WARSZAWA Jeden z najbardziej znanych polskich psychologów dziecięcych – Andrzej Samsonowicz – jest podejrzany o pedofilię. Psychologiczny autorytet wyjaśnia, że zdjęcia rozebranych dzieci, znalezione
u niego w domu przez policję, były mu potrzebne do pracy naukowej.
Ksiądz Moskwa z Tylawy „leczy dotykiem” narządy rodne
dziewczynek, ale ho, ho – Samsonowicz też ma bajer!
Po raz pierwszy podczas dorocznego spotkania polskich misjonarzy rzymskokatolickich błogosławieństwa udzielił im prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Prezydent robi postępy. W przyszłym roku jak nic na Boże Ciało będzie podtrzymywał Glempa.
RADOM Biskup Zygmunt Zimowski opowiedział się za wprowadzeniem zakazu handlu w niedziele na terenie całego miasta. Projekt uchwały Rady Miasta, który popierają radni PiS i LPR, ma za
zadanie ograniczyć nieuczciwą konkurencję zachodnich supermarketów. „Celem projektu jest, aby ekonomia ludzka ustąpiła na
rzecz ekonomii Bożej” – powiedział biskup.
Ależ to jest świetny pomysł na całą gospodarkę i politykę, i w ogóle!
PIŁA Prokuratura skierowała akty oskarżenia przeciwko posłom
Renacie Beger z Samoobrony i Józefowi Skowyrze z Ligi Polskich
Rodzin. Oboje podejrzani są o podrabianie podpisów poparcia na
własnych listach wyborczych w 2001 r. („FiM” 11/2003). Każde
z nich sfabrykowało ponad 2 tys. sygnatur.
Upolityczniony polski wymiar sprawiedliwości rzuca kłody pod
nogi przeciwników politycznych, którzy wykazali się społeczną
inicjatywą!
POLSKA/UE Poseł Tomczak z LPR ciągle nalega na szefa Parlamentu Europejskiego Pata Coxa, by ten zawiesił w sali posiedzeń dostarczone mu w maju dwa krzyże. Tomczak motywuje, że
krzyże są „darem narodu polskiego dla Europy”, a jego rodacy
powszechnie i jednoznacznie popierają jego inicjatywę.
„Rodacy” dla Tomczaka to radiomaryjne dewotki. Ale Cox powinien wziąć te dwa nagie miecze od Tomczaka jako wróżbę
zwycięstwa nad polskim ciemnogrodem.
LUKSEMBURG Unia Europejska chce nałożyć na Polskę wysokie
kary finansowe za to, że nasz kraj... miał za duże zapasy żywności,
kiedy wstępował do wspólnoty. W odpowiedzi rząd RP pozwał Komisję Europejską do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, domagając się... sprawiedliwości. Kolejny pozew Rzeczpospolita wytoczyła Unii,
nie zgadzając się na zbyt małe dopłaty bezpośrednie dla rolników.
Pozwijmy też unijnych za dysproporcje w poziomie życia po obu
stronach Odry, czyli za zbyt duże zapasy gotówki na ich kontach...
USA bezprawnie przetrzymują podejrzanych o terroryzm w kilkunastu tajnych obozach na całym świecie. W placówkach tych dochodzi
do tortur i innych nadużyć. 17 więzień, których istnienie potwierdza
amerykańska administracja, znajduje się w Afganistanie, Iraku,
Guantamo na Kubie i Charleston w Karolinie Południowej (USA).
Bush i głównodowodzący US Army powinni wrócić na lekcje
historii. Gułagi i obozy koncentracyjne nie wyszły na zdrowie
także ich twórcom.
BELGIA Parlament w Brukseli jako pierwszy na świecie uchwalił
ustawę wprowadzającą opłatę od obrotu na rynku walutowym
– słynny, postulowany od lat przez światową lewicę podatek Tobina. Jeżeli śladem Belgii pójdą inne kraje, umożliwi to ograniczenie spekulacji finansowych na świecie i przyniesie większe bezpieczeństwo ekonomiczne – zwłaszcza słabszym gospodarkom.
Rządu Kwaśniewskiego – pardon, Belki – pewnie to nie zainteresuje. O wiele łatwiej nałożyć podatek od odsetek bankowych,
który uderzy w drobnych ciułaczy.
K
ażdy naród ma jakiegoś gryzia, który go mole, jak mawiał Boy-Żeleński – jednego lub więcej. Taki mól zatruwa życie, psuje dobrą opinię, podżera coś ze wspólnego dobra i osłabia cały organizm państwa. I tak na przykład Włosi mają mafię, Watykan i wykolegowanie w mistrzostwach
Europy; Niemcy wiecznie cierpią przez cień hitleryzmu oraz
z powodu niegdysiejszego otwarcia granic dla Turków i „Jugoli”; Francuzi stali się kolonią dla swoich dawnych ludów
kolonialnych i co drugi z nich – także w narodowej drużynie
piłkarskiej – jest opalony na Murzyna. Anglicy walczą z katolikami z IRA, Serbowie z muzułmanami z Kosowa, Żydzi
z muzułmanami z Palestyny, Hiszpanie z Baskijczykami
z Kraju Basków, Rosjanie z Czeczenami, Czeczeni z Rosjanami i Czeczenami, Irakijczycy z Amerykanami, a Ameryka walczy z każdym, kto nie walczy razem z Ameryką. Podobno Szkoci nigdy nie stworzyli własnego państwa, bo są na to zbyt
chytrzy i podatki woleli oddawać Anglikom pod przymusem.
Czesi mają kompleks braku morza, a Norwegowie cierpią na
chorobę morską. Nawet bogaci Austriacy i Szwajcarzy
żyją z kompleksem
Niemców, a Holendrzy to już w ogóle rodzą się i umierają w depresji...
Bywają
mole mniej
lub bardziej
uciążliwe,
zaś ich jedyną zaletą
jest to, że są
swoje, własne, nielubiane, ale znane, na własnej
piersi wyhodowane. Dlatego
narody uczą się z nimi żyć,
a niektórzy nawet je polubili.
Struktury państw wypracowały skuteczne metody obrony przed wrogami wewnętrznymi, propaganda dba o dobry wizerunek kraju, natomiast księża i pastorzy mają tematy do kazań, bo nic tak nie napędza koniunktury dla kościołów, jak różne mole (po chrześcijańsku – krzyże), które sprawiają, że życie jest ciężkie, ale do zniesienia.
I można by temat zamknąć, gdyby nie piękny kraj nad
Wisłą o nazwie Polska. No bo kto potrafi wyliczyć choćby
tylko główne troski i zgryzoty wspólne dla większości Polaków? Któż zdołałby wymienić niedomagania państwa
o nazwie III RP i jego wszystkich wymiarów, na czele z wymiarem (nie)sprawiedliwości? No, chyba że... Chyba że przyjmiemy, iż Polacy swojego państwa nie mają i uznamy ten
fakt za głównego mola, w obliczu którego wszelkie inne
mole tracą na ważności. Oto garść dowodów „z przesłuchań” badaczy opinii publicznej:
Polacy odrzucają polityków. 90 procent narodu wyraża
zdecydowaną nieufność wobec obecnego Sejmu. Rząd Belki popierany jest przez 12 proc. (tak „wysoko”, bo dopiero
zaczął), a rządzący SLD – przez 3 do 6 proc. Co czuje cała
reszta, skoro obojętnych prawie nie ma? Ciekawe, że większość spośród wystawiających negatywne oceny obecnej
klasie rządzącej to ludzie, którzy mają pracę i dochody powyżej średniej krajowej. 55 proc. badanych twierdzi, że nie
ma żadnego wpływu na to, co się dzieje w kraju (z pewnością pomogłyby w tym jednomandatowe okręgi wyborcze).
Dwie grupy określane w każdym narodzie mianem jego „przyszłości” – młodzież (do 30 lat) i biznesmeni – w 65 procentach traktują państwo jako instytucję wrogą i nastawioną
na zniszczenie obywatela. Chodzi o brak perspektyw i wysokie podatki. Przedsiębiorcy zwracają również uwagę na
niestabilne prawo oraz samowolę urzędnika, na przykład
skarbowego; dla 70 proc. z nich sprawy te są największymi przeszkodami w prowadzeniu biznesu. Powszechna jest
opinia, że na aparat państwowy płacimy coraz więcej za coraz większe utrudnienia, biurokrację i kolejne zastępy dyletantów, którzy tylko obrzydzają nam życie. Właśnie Centrum
Adama Smitha obliczyło, iż do 24 czerwca statystyczny Polak pracował wyłącznie na podatki i wszelkie inne opłaty
administracyjne. Innymi słowy, dopiero od tygodnia pracujemy na siebie. A ilu Polaków – po tzw. aferze Rywina i setkach innych – uważa, że korupcja nie jest w naszym kraju
(oficjalnie demokratycznym i praworządnym) jednym z najważniejszym problemów? Są oni niezmierzalni statystycznie
– coś około 0,5 proc. Na szczęście tylko ci, którzy jarzą, ile
to jest sto, dwieście, trzysta milionów (dla większości rodaków są to liczby abstrakcyjne i dopiero w zestawieniu np.
z budżetem własnego miasta są w stanie załapać skalę
wielkości) rozumieją bezczelność rozmaitych Wieczerzaków,
Naumanów i innych Gawroników. Polacy z tzw. niższej półki (brrr...) pochowali do grobu państwo polskie, kiedy skończyły się gwarancje bezpieczeństwa socjalnego. I trudno się
dziwić komuś, kto przez pół roku bezskutecznie poszukuje
pracy, po czym państwo – zamiast wspomóc
go w najtrudniejszym okresie – odbiera mu
zasiłek. Aż 60 proc. nie ma zaufania do
niezawisłych przecież sądów (rok
temu – 50 proc.). Demokracja nie dała nam nic
dobrego – tak twierdzi 45 proc. ludzi
w miastach i aż 67
proc. na wsiach. To,
co w innych krajach
wykrzykują na ulicach
wyłącznie anarchiści,
w Polsce mówi się ot tak,
przy rozpijanej na spotkaniach rodzinnych połówce.
Wszystko to prowadzi do
całkowitej alienacji obywateli
wobec własnego państwa; alienacji oraz apatii trwałej, bo przekazywanej z pokolenia na pokolenie. To jeden z najbardziej niechlubnych „dorobków” minionych 15 lat,
a właściwie bolesny powrót do czasów, gdy to wyłącznie my byliśmy my,
a państwo to komuna, czyli oni. Teraz – zupełnie jak dawniej – są gnębiciele i gnębieni, ot choćby pokazywany
w mediach Roman Kluska – ofiara „skarbowej bandy”.
Państwo to elity, Kulczyki, posłowie, ministrowie, klika. Oni
za zamkniętym drzwiami załatwiają swoje interesy moim
kosztem, a ja nic nie mogę na to poradzić. Oszukam więc
przynajmniej fiskusa, bo zabiera moje pieniądze na nich, wyniosę coś z zakładu, bo nie mój, rozbiję latarnię, bo oni ją
postawili, nie pójdę na ich głosowanie; tak jak ostatnio nie
poszło 80 proc. wyborców. Solidarnościowe „jelity” i tzw.
postkomuniści, którzy dogadali się z nimi przy Okrągłym Stole, zaprzepaścili wielki narodowy zryw odrodzenia wreszcie
niepodległej ojczyzny z końca lat 80.
Oglądam, przemiły skądinąd, program „Europa da się lubić” i patrzę z zazdrością na jego uczestników, którzy dumnie opowiadają o zwyczajach panujących w ich ojczyznach. Każdy chce przekonać resztę o wyjątkowości i wyższości własnej nacji. Pod wyreżyserowanymi dialogami
kryje się autentyczna duma z przynależności do własnego
narodu i – naturalnie z nią łączony – szacunek dla państwa
wybranego przez ten naród... Czy zastanawialiście się, dlaczego w polskim języku nie ma odpowiednika niemieckiego słowa Heimat? Albo dlaczego nikomu w Polsce nie
przyjdzie do głowy, żeby wywiesić polską flagę przed domem, jak to robi większość Szwedów czy Amerykanów?
Może dzieje się tak dlatego, ponieważ to polskie państwo
ma w dupie własnych obywateli... To też prawda, ale nie do
końca. Najwyższa pora uświadomić sobie, że nie sposób na
dłuższą metę prosperować w słabym państwie, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Tylko od zdrowego, silnego i praworządnego państwa zależy nasz dobrobyt – wiedzą to narody, którym się udało. Nie bądźmy głupcami, nie podcinajmy gałęzi, na której siedzimy. Wybierajmy kompetentnych polityków,
nie popadajmy w apatię, szanujmy dobro wspólne – dla siebie i swoich dzieci. Państwo to my i to my możemy je zmienić na lepsze. Oby nigdy powiedzenie: masz Polaku to, na
co zasłużyłeś, nie dotyczyło Ciebie i mnie.
JONASZ
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
W
niewielkim Krośnie jest Sąd Rejonowy, a w nim
sędzia Piotr Wojtowicz. Gdy Antyklerykalna Partia Postępu RACJA dojdzie do
władzy, to zapytamy, czy zechce
on być ministrem sprawiedliwości. Bo niczego tak nie cenimy
jak sprawiedliwości i... odwagi.
Sąd Rejonowy w Krośnie skazał proboszcza parafii w Tylawie (diecezja przemyska) na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć i na
GORĄCE TEMATY
– w tym i osoby, które przysłuchiwały się procesowi – nie uwierzyła
i z pewnością nie uwierzy nigdy, że
ten gorliwy kapłan, ich proboszcz
i nauczyciel, dopuszczał się czynów
karalnych, niewłaściwych zachowań
o charakterze seksualnym na szkodę swoich parafian, wychowanków,
których uczył religii.
Sama wiara w niewinność nie może oprzeć się wymowie faktów wynikających z bezpośrednich zeznań pokrzywdzonych i zeznań świadków, którzy
przed laty doświadczyli w swoim życiu
Proszę wstać...
osiem lat zakazu wykonywania zawodu nauczyciela.
Ksiądz Michał Moskwa, o którym wielokrotnie pisaliśmy, pomimo wstawiennictwa samego arcybiskupa Józefa Michalika został
uznany winnym molestowania seksualnego sześciu dziewczynek.
Niżej prezentujemy obszerne
fragmenty ustnego uzasadnienia wyroku ogłoszonego przez sędziego
Piotra Wojtowicza.
„Oskarżony był od ponad 35 lat
jedynym kapłanem w parafii Tylawa.
(...) On i wyłącznie on chrzcił, żenił,
spowiadał, karcił, gdy trzeba było,
wreszcie doprowadzał do Pierwszej Komunii Świętej, a na końcu udzielał
ostatnich namaszczeń i jednał z Panem Bogiem. Był w tej posłudze niezastąpiony i w małych miejscowościach,
gdzie tradycyjne podejście do wiary katolickiej jest wartością samą w sobie.
Rzeczywiście można powiedzieć, że był
pierwszy po Bogu (...). Może dlatego
część miejscowej opinii publicznej
praktyk seksualnych oskarżonego. (...)
Te relacje są spójne i zgodne ze sobą.
Są również wsparte opiniami biegłych.
(...) Dowody te obrazują skłonność
oskarżonego do dopuszczania się przez
wiele lat takich zachowań. (...) Wypowiedzi obciążające oskarżonego pochodzą od osób niezwiązanych ze sobą w żaden sposób, niemających wspólnych interesów, celów, spraw. Poza wolą dowiedzenia prawdy. (...) Potrzeba
wielkiej odwagi i siły, aby zdobyć się
na powiedzenie o krzywdzie wyrządzonej przez osobę, która ma taką władzę jak wieloletni kapłan, jak powszechnie poważany autorytet i mentor, głoszący na co dzień treści etyczne. Komu bowiem w takiej sytuacji skłonni
są uwierzyć zwykli ludzie? Równie zwykłym, szarym ludziom i ich dzieciom,
czy też drugiej stronie? Jeszcze większej determinacji potrzeba, żeby dowieść swoich racji i uzyskać ochronę
swoich praw przed sądem. O tym przekonują realia dochodzenia do prawdy w obecnej sprawie, gdzie dopiero
kołatanie do licznych drzwi, wśród których wrota wymiaru sprawiedliwości
były na końcu, przyniosło społecznie
pożądany skutek w postaci stwierdzenia, że doszło do naruszenia praw dzieci. Regułą jest bowiem właśnie to, że
czyny o podobnym charakterze skrywane są przez wiele lat lub nie oglądają światła dziennego nigdy. Z powodu obawy przed izolacją ze strony
otoczenia, z powodu bezbronności, strachu i wstydu ofiar, z powodu utrudnień dowodowych, a także braku należytej świadomości prawnej jej właściwej reprezentacji. Świat już zna takie przypadki: jeśli w kolebce demokracji, w Stanach Zjednoczonych, możliwe było ukrywanie przez arcybiskupa Bostonu Bernarda
Lawa afery pedofilskiej, która później
została odkryta i objęła czyny 24 księży,
to czy niemożliwe
było to w Tylawie?
Mogło tego procesu nie być, gdyby
władze metropolii
przemyskiej w sposób dyskretny i pożądany przez samą
chrześcijańską moralność przywróciły
prawidłowe relacje
w miejscowej parafii, lecz nikt z archidiecezji nie zechciał
przyjechać do biednej Tylawy i porozmawiać w cztery oczy z ludźmi. (...)
Została odrzucona przez sąd koncepcja zmowy i sporu wyznaniowego
skutkująca rzekomym manipulowaniem zeznaniami niektórych świadków, zwłaszcza małoletnich, a mówiąc
wprost – wyuczania tych świadków
wersji, jaką mieli powtórzyć podczas
GŁASKANIE JEŻA
Lekcja wychowawcza
„Już za parę dni, za dni parę, wezmę plecak swój i gitarę” – tak zaczynała się jedna
z beztroskich wakacyjnych piosenek sprzed
lat. No i właśnie mamy wakacje. Nie wiem
jak dla Państwa, ale dla mnie ten magiczny okres w roku jest naturalnym końcem
czegoś.
Co prawda już od dawna nie muszę osobiście zaliczać trygonometrii (o Boże!), a jednak
podobnie jak wielu Polaków zaliczam ją od nowa, że tak powiem... per procura. Wiedzą,
o czym mówię, ci, którzy podobnie jak ja mają
dzieci w wieku szkolnym. Na początku XXI wieku Adaś, Mariolka i Krysia wciąż muszą – tak jak
nasi dziadkowie, nasi rodzice i my sami – zdawać egzaminy z Anielki i Jasia, co to nie doczekał (wcale nie żart, lecz lektury w wielu współczesnych szkołach), oraz egzaminy z życia, czyli
dorosłości. Czego jak czego, ale tego akurat polska oświata im w swoim programie nie odpuści
– na każdym etapie dydaktyki.
Przekonali się o tym w ubiegły piątek uczniowie jednej z łódzkich szkół średnich, którzy nie dostali tego dnia świadectw ukończenia kolejnej klasy. Na szczęście (w nieszczęściu) są jeszcze „Fakty i Mity”. A było tak:
W naszej redakcji pojawiła się grupa mocno
zdenerwowanych i jeszcze bardziej przerażonych
rodziców ze wspólną prośbą: „Ratujcie!”.
– A co to się stało? – zapytaliśmy, patrząc ukradkiem na zegarki, bo pora już była cokolwiek przedweekendowa.
– Zespół Szkół... (tu padła nazwa) odmówił naszym dzieciom wydania świadectw!
– Eee tam... Pewnie smarkacze nie chcieli się
uczyć i zostali na drugi rok – bagatelizowaliśmy
sprawę, ale niesłusznie.
Otóż kilkadziesiąt osób nie dostało cenzurek, bo ich rodzice... nie zapłacili składki na
tak zwany komitet rodzicielski. Ów komitet to
relikt zamierzchłej przeszłości, który dziwnym
trafem bez trudu pokonał wszelkie transformacje ustrojowe i ma się dobrze, a nawet coraz lepiej. Teoretycznie ta „dobrowolna” składka
(a raczej haracz...) ma być przeznaczana na przykład na dofinansowanie potrzeb edukacyjnych
dzieci z rodzin gorzej sytuowanych. W rzeczywistości bywa dość często „przelewana” z okazji Dnia Nauczyciela. Wiem, co mówię, bo sam
kiedyś uczyłem w szkole. No więc liczna grupa
szesnastolatków nie otrzymała świadectw, a my
złapaliśmy za telefon. W Ministerstwie Edukacji byli poruszeni:
– Ależ to bezprawie, szkole nie wolno czegoś podobnego robić. To prawie przestępstwo
– denerwował się szef zespołu prasowego. Niestety, chwilę potem niemal rozpłakał się do słuchawki, że nic nie może zrobić:
3
Abp Józef Michalik (obecnie szef Episkopatu Polski) napisał przed
trzema laty do proboszcza z Tylawy:
„Czuję się zobowiązany wyrazić współczucie ks. Proboszczowi i nadzieję, że konfratrzy i parafianie, którzy znają lepiej środowisko niż
wrogie Kościołowi i depczące prawdę gazety lub osoby inspirowane przez samego ojca kłamstwa, nie stracą zaufania do swego proboszcza, ale okażą mu bliskość przez gorliwą modlitwę. Czuję się zobowiązany zaprotestować przeciwko szarpaniu dobrej opinii naszych
księży, co jest przecież atakiem niewybrednym znanych nam pewnych grup i środowisk”.
przesłuchania. Jest to teza po prostu
nie do obronienia. (...) Oskarżony nie
jest osobą, która z powodu jakichkolwiek ułomności nie zdawałaby sobie
sprawy z bezprawności swojego zachowania. Wręcz przeciwnie, oskarżony
miał pełną świadomość norm obyczajowych, których należy
przestrzegać w naszym kręgu
kulturowym. Tym bardziej że
żył w środowisku, które trudno byłoby posądzić o jakąkolwiek swobodę seksualną. (...) Oskarżony na pozór normalnymi zachowaniami maskował wobec
otoczenia swoje rzeczywiste cele. Ale w kanonach
obyczajowości płciowej nie
mieści się przyzwolenie na
to, aby obcy mężczyzna
składał pocałunki na
ustach dziecka lub masował piersi dziewczynek albo wykorzystywał rzekomy zamiar wykonywania
masażu leczniczego brzucha po to, aby sięgnąć temu dziecku
w okolice łona lub, co najbardziej
drastyczne, by penetrować palcem wewnętrzne narządy płciowe małoletniej
wówczas pokrzywdzonej. Nie były to
działania wypływające z jakichkolwiek
przyczyn chorobowych, lecz zachowania dewiacyjne, pedofilskie, które
– Szkoły podlegają samorządom i tak naprawdę to my nic do nich nie mamy. Rodzice powinni
wystąpić w tej sytuacji na drogę sądową.
Pięknie, prawda? Jest ministerstwo od szkolnictwa, które przyznaje rozbrajająco, że nic wspólnego ze szkolnictwem nie ma! Ot, taki byt wirtualny stworzony przez Parkinsona. I jeszcze ta
dobra rada cioci Zosi o sądzie. Już widzę szkolny los smarkacza, którego rodzice poważyliby się
na taki krok.
Ale ad rem. Rodzice w naszej redakcji byli coraz bardziej zrozpaczeni, a my – wku... rzeni. Bo
nic tak nie denerwuje i nie deprymuje jak bezsilność. I nagle stał się cud: po ostatnim argumencie, czyli zapewnieniu ministerstwa, że całość sprawy opiszemy, nie pozostawiając na winnych suchej nitki, rozdzwonił się redakcyjny telefon.
Tym razem to szanowne Ministerstwo telefonowało do nas, prosząc o nazwę i adres szkoły.
I wiecie, co się stało? Trzy godziny później
w rzeczonej „szacownej placówce oświatowej”
zwołano powtórne zakończenie roku szkolnego
dla „dłużników komitetu”, a wściekła jak sto diabłów pani dyrektor osobiście wręczała cenzurki.
Zgrzytała przy tym zębami i przez te zęby bliżej
stojący usłyszeli, że ona już dojdzie, kto pobiegł
ze skargą do tych wstrętnych „Faktów i Mitów”.
Tak czy inaczej wszyscy – i rodzice, i dzieci
(i my po trosze) – otrzymali w piątek darmową,
acz wielce pouczającą lekcję wychowawczą. Po
pierwsze: składki dobrowolne są w szkolnictwie
obowiązkowe; po drugie: to dyrekcja szkoły stanowi prawo, a tym samym stoi ponad nim; po trzecie: jeszcze tylko media mogą coś w tym kraju zdziałać, bo poza nimi nikt już tu niczego nie może.
MAREK SZENBORN
oskarżony mógł i powinien poddawać
kontroli (...). Te czyny godziły w sposób zauważalny w rozwój moralny młodego człowieka, a nawet całej grupy
młodzieży. To zapewne stąd dla tych
dzieci stało się w końcu czymś normalnym, że ksiądz całuje dzieci. Szczególnie bolesne jest dla całego porządku społecznego to, że czynów tych dopuszczał się kapłan i katecheta”.
Wyrok komentowali:
Ksiądz Moskwa: – Nie czuję się
winny. Nie miałem seksualnych zamiarów wobec dzieci. Dotykałem je,
gdy je coś bolało, bo bioenergoterapeuta powiedział mi, że mogę leczyć dotykiem.
Parafianie z Tylawy: – Bóg jeszcze spuści karę na tych, co oskarżyli księdza.
Adwokat Mariusz Wojtyczek,
obrońca skazanego: – Czy parafianie trwaliby przy nim, nie mając
pewności, iż nie dopuścił się tego,
co mu się zarzuca?
Kuria w Przemyślu: – Nie mamy
w tej sprawie nic do powiedzenia.
¤¤¤
My pamiętajmy tylko, że skazano jednego z wielu, bardzo wielu
dewiantów w sutannach. Inni pracują...
ANNA TARCZYŃSKA
P
roblem nowych powołań
może wkrótce stać się palący dla władz polskiego kat.
Kościoła, bo pedofile wpadają jak śliwki w kompot.
Ksiądz Zbigniew Paszkowski,
do niedawna proboszcz parafii św.
Bartłomieja w Jarnołtówku (diec.
opolska), jest oskarżony o molestowanie nieletnich („Uczucia re-
Onanizm nie grzech
ligijne” – „FiM” 51/2003). Do Sądu Rejonowego w Prudniku wpłynął już akt oskarżenia, w którym
prokuratura zarzuca świątobliwemu mężowi, że z Domu Dziecka
w Chmielowicach sprowadzał na
plebanię chłopców w wieku 11–13
lat, „całował ich w usta, obmacywał po udach, pośladkach i narządach płciowych, a jednego z nich
onanizował”. Dzieci składały zeznania w obecności biegłego psychologa, który nie miał wątpliwości, że opowiadają o swoich rzeczywistych doznaniach. Pleban
oczywiście idzie w zaparte i twierdzi, że pomawiają go z zemsty, bo
nie dał im pieniędzy...
Arcybiskup Alfons Nossol, ordynariusz diecezji opolskiej, odizolował podopiecznego od dzieci, powierzając mu obowiązki kapelana
w hospicjum w Siołkowicach Starych.
AT
4
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Wiatr w plecy
Tylko pięciu najbogatszych Polaków ma ponad... 20 miliardów
złotych. Jak oni zdobyli tę górę
szmalu? Bo my też tak chcemy,
panie prokuratorze!
Prokurator nam na to pytanie
nie odpowie, bowiem ludzie z kasą kontrolują połowę Polski, parlamentu, sądownictwa, prokuratury, a przede wszystkim – rządu. Kilkunastu oligarchów, którzy należą
do najbogatszych ludzi w Europie
Środkowej, rządzi ojczyzną biedaków i nikt im nie podskoczy. Przyjaźnili się najpierw z Wałęsą, potem z Buzkiem i Krzaklewskim,
a kiedy czas tamtych minął, to do
niezwykle pojemnych uczuciowo
serc potentatów przypadli Kwaśniewski oraz Miller i jego komando. Jesteśmy pewni, że jeśli
władzę zdobędzie Giertych lub
Lepper, szybko pokochają miłością pierwszą i mocną nowych władców Polski.
Na czele listy bogoli znajduje się
dr Jan Kulczyk (54 l.) z mająteczkiem obliczanym na 12,5 mld zł. Jego Kulczyk Holding SA jest dziś największą polską prywatną grupą kapitałową. Firmy, w które jest zaangażowany Kulczyk Holding, osiągnęły w ubiegłym roku przychód
w wysokości... 60 mld zł. Drugi
w peletonie jest Ryszard Krauze
(48 l.). Jego stan posiadania to 2,85
mld złotych. Spółka Prokom Software i powiązane z nią firmy wygrały w 2003 r. wszystkie najważniejsze przetargi (informatyzacja
PKO BP, PZU oraz budowa systemu CEPIK) o łącznej wartości
ponad miliarda złotych. Trzecie
miejsce pod względem dobrobytu
zajmuje Zygmunt Solorz-Żak (49
l.) z 2,8 mld złotych. Właściciel telewizji Polsat ma także udziały
w Invest Banku, w Polisie Życie,
Towarzystwie Emerytalnym Polsat
i w innych firmach (między innymi
na Litwie i Łotwie). Aleksander
Gudzowaty (66 l.), twórca i zarządca spółki PHZ Bartimpex handlującej gazem kupowanym od rosyjskiego Gazpromu, ze swą fortuną
2,7 miliarda zł jest czwarty na liście
polskich miliarderów. Piątkę krezusów zamyka Marek Mikuśkiewicz
(54 l.) z majątkiem wartym 1,6 mld.
Jest on właścicielem największej
polskiej sieci supermarketów (ok.
150) PPH Marc-Pol SA. Jego sklepy osiągnęły w ubiegłym roku przychód w wysokości około 2,3 mld
zł. Mikuśkiewicz ma też nieruchomości warte ponad 800 mln złotych.
Jak powstały te fortuny? Tego
nie wie nikt. Po prostu chłopaki dorobili się. Kulczyk opowiada bajeczkę, że pierwszy milion dostał od tatusia. Mikuśkiewicz, że to warszawski sklep pozwolił mu rozwinąć
skrzydła, a więc ble ble ble i nie ma
co powtarzać.
Społeczeństwa nie zapytano
wcześniej, czy ma ochotę na ściepę dla bogoli. No to oni wzięli, co
chcieli, jak swoje, bo mieli inwencję,
koncepcję, dobrych prawników
i ekonomistów oraz – co najważniejsze – ZNAJOMOŚCI, czyli zaprzyjaźnionych polityków i ludzi
z rządu. Ludzie władzy wiedzą,
gdzie stoją konfitury w kredensie
i chcą wykorzystać swoje pięć minut. No to z kim się dogadają?
Z Kowalskim, co ma 6 stówek renciny? Ciągną więc do bogoli jak
misie do miodu. A bogole ciągną
do nich, bo potrzebują informacji i poparcia.
Ale już zaczynają się zawirowania. Poważny kłopot ma Solorz, bowiem natychmiastowej spłaty długu
w wys. pół miliarda złotych domaga się od niego Piotr Bykowski
(38 l.). Bykowski to ciekawa postać:
były szef Banku Staropolskiego,
aresztowany cztery lata temu, kiedy okazało się, że w kasie brakuje
500 mln zł. Wcześniej zdobył sławę jako szef „Drewbudu” oferującego Polakom tanie domy z drewna. Kilometrowe kolejki ludzi żądnych własnego domostwa ustawiały się przed bankami, aby wpłacić
należną kwotę za akcje „Drewbudu”. Znaleźli się klienci na 15 tys.
akcji po 2 mln zł za jedną (średnia
płaca w latach 1989–1990 to ok. 300
tys. zł). Domów wprawdzie nie wybudowano, ale cwany biznesmen
Bykowski za te pieniążki kupił sobie Bank Staropolski. Zasłynął powtórnie po aresztowaniu, kiedy wyskoczył z drugiego piętra klatki
schodowej sądu i w ciężkim stanie
został przewieziony do szpitala.
Przeżył jednak, wyszedł niedawno
z aresztu i podjął biznesową wojnę z czwartym bogolem nadwiślańskiego kraju. Według Bykowskiego, Invest Bank nadal jest jego własnością i na dowód prawdy pokazuje weksle na kwotę 500 milionów złotych. Wojna trwa, bowiem
Solorz nie ma zamiaru pozbywać
się połowy miliarda, gdyż taki
uszczerbek może poważnie wstrząsnąć jego imperium.
Ale kończy się już pogoda dla
bogaczy. Ludzie się ciutek wnerwiają. CBOS przeprowadził badania
pt. „Bogactwo i ludzie bogaci w opiniach Polaków”, a wyniki są miażdżące. Polacy uważają, że bogole
generalnie dorobili się na lekceważeniu lub omijaniu prawa i na
sprytnym wykorzystywaniu luk prawnych. Aż 68 proc. ankietowanych
uważa, że do majątku nie można
dojść uczciwą drogą. No rzeczywiście, niektóre przykłady potwierdzają, że można się dorobić, potem
siedzieć w pierdlu, wyjść na wolność,
a zagrabionego majątku nie zwrócić. Taki na przykład Bogusław
Bagsik (41 l.), który – wspólnie
z Gąsiorowskim – wyjął z banków 424 miliony zł, skazany został
na 9 lat więzienia, ale wyszedł po
sześciu i szmalu nie zwrócił.
Aleksander Gawronik (56 l.)
– były senator, król kantorów. Skazany dwa lata temu na 3 lata i osiem
miesięcy za przywłaszczenie majątku
spółki Art. B. W tym roku dostał
jeszcze 8 lat za wyłudzenie podatku VAT o wartości 9,5 mln zł. Siedzi, ale forsy nie zwrócił. Podobna sytuacja jest z Grzegorzem
Wieczerzakiem (38 l.), byłym prezesem spółki PZU Życie, oskarżonym o wyrządzenie ponad 170 mln
strat na szkodę tej spółki. Nikt nie
wie (oprócz Wieczerzaka), gdzie
jest ten szmal. Kochająca go rodzina w terminie złożyła... 2 mln zł
kaucji, dzięki którym Wieczerzak
znalazł się na wolności. Między nami mówiąc: bogatą ma rodzinę.
Jeśli chodzi o kaucję, to kochają ją nasi sędziowie tak, jakby pensje dostawali z procentów od niej.
Eks-baron SLD, Jerzy Jędykiewicz
(57 l.), oskarżony o wyprowadzenie
30 mln zł z firmy „Energobudowa” (której był prezesem) oraz
o podatkowe oszustwa na sumę
12 mln, nawet dnia nie spędził
w areszcie. Wyszedł za kaucją 700
tys. zł. Dziwnie przyznawane są te
kaucje przez nasze sądy i tak bardziej
na oko, bo na przykład Stanisław
Paszyński (54 l.), biznesmen udanie wyłudzający VAT (naciągnął
państwo na 37 mln zł), odzyskał
wolność dopiero po wpłaceniu...
16,5 mln zł. Mają ludzie szmal
i opłaca się trochę posiedzieć.
Sądowe fiku-miku widzimy również w przypadku spraw korupcyjnych. Wszyscy głośno krzyczą o konieczności zwalczania korupcji,
a jak to robią sądy? Oskarżony
o korupcję Romuald Szeremietiew
(59 l.), były wiceszef MON, jest...
na wolności. O! Ale Szeremietiew
to legenda Solidarności, bardzo dużo przyjaciół ma...
Nie tędy droga do sprawiedliwości. W Tarnobrzegu kilka dni
temu zakończyła się sprawa Jana
Szostaka, prezydenta Ostrowca
Świętokrzyskiego (SLD), oskarżonego o domaganie się łapówy. Otóż
w maju ubiegłego roku, gdy prywatyzowano miejscową hutę, Szostak zaproponował pomoc przy jej
zakupie Zakładom Ostrowieckim,
które ją dzierżawiły. Za tę przysługę zażądał od 10 do 15 procent
akcji, czyli około 2 mln zł. Tarnobrzeski sąd stwierdził, że Szostak jest winny płatnej protekcji, po czym... umorzył sprawę
i kazał mu przekazać na cele
charytatywne... 2 tysiące zł. Czyżby sąd oszalał? Ależ skąd! Przecież
w sprawę zamieszani byli najważniejsi politycy SLD, miejscowi samorządowcy, biznesmeni, no a sam
Szostak to dobry znajomy Jerzego
Jaskierni. Sąd zrobił to, co do niego należało: końce w wodę, morda
w kubeł.
Czy rzeczywiście kiedyś skończy
się w naszym kraju pogoda dla bogaczy? Długoterminowa prognoza
na najbliższe lata przewiduje, że warunki meteorologiczne nadal będą
bogolom sprzyjać. Mają chłopaki
wiatr w plecy i sprzyjający klimat.
ANDRZEJ RODAN
Prowincjałki
Ludwik O. (51 l.) z Nowego Stawu
(woj. pomorskie) wdrapał się na dach
Dworca Głównego PKP w Gdańsku. Mężczyzna odziany był tylko w slipki,
a twarz, goły tors i nogi umazał sobie czarną farbą. Była godzina ósma rano, kiedy ekscentryczny Ludwik zaczął szaleć na dachu: krzyczał, wykonywał dzikie tańce, gestykulował, śmiał się do podróżnych, którzy ze zdziwieniem oglądali ten niecodzienny spektakl. Tłumaczył im, że jest aniołem,
który walczy z diabłem. Przyjechała policja, straż pożarna i pogotowie. Pan
Ludwik jednak „tańczył” dalej na stromym dachu jako anioł i diabeł w jednej osobie, odmawiał zejścia i rozkosznie uśmiechnięty rzucał w policjantów dachówkami, skutecznie odkopując strażackie drabiny. Dopiero po kilku godzinach negocjator zdołał go przekonać i świr zszedł z dachu. Trafił
do karetki, która go odwiozła do szpitala psychiatrycznego. I tak kończą
niektórzy ludzie wierzący w anioły i diabły.
DZIEŃ ŚWIRA
Trzej uczniowie pierwszej klasy gimnazjum z Łodzi tak się ucieszyli z końca roku szkolnego, że zakupili dwie półlitrówki i poszli do parku 3 Maja.
Trzynastolatek chciał się popisać przed kolesiami, otworzył flaszkę, przytknął do ust i... opróżnił ją do ostatniej kropli. Spojrzał triumfalnie, bezskutecznie próbował coś powiedzieć, po czym z dumą na twarzy padł nieprzytomny. Pogotowie zawiozło go na oddział toksykologii Ośrodka Pediatrycznego Szpitala im. Kopernika. Dzieciak miał 2,5 promila alkoholu we krwi.
W górę serca, smakosze alkoholu! Kadry rosną!
CZYM SKORUPKA NASIĄKNIE
Józef Ciembronowicz (60 l.), mechanik-elektromonter z Oświęcimia, dostał wypowiedzenie z roboty. Oddał sprawę do sądu pracy, bowiem do przejścia na emeryturę brakowało mu tylko półtora roku. Sąd bezwzględnie nakazał przywrócić go w prawach pracownika oraz orzekł wypłatę wynagrodzenia za 11 miesięcy, czyli za czas pozostawania bez pracy. Uradowany
mężczyzna zgłosił się do Adama J., prezesa spółki, a ten... złapał Ciembronowicza za gardło, mocno poddusił, potem wytrzaskał po pysku i zaczął gonić po gabinecie. Mechanikowi udało się uciec. Ale prezes to ludzkie panisko – przywrócił pracownika do roboty. Tylko że za karę kazał mu nosić...
pomarańczowy kombinezon. Rozżalony mechanik czuje się upokorzony tym
strojem, bowiem w firmie tylko on wygląda jak żywa reklama pomarańczy.
MECHANICZNA POMARAŃCZA
W Szczecinie odbył się konkurs policjantów „Patrol Roku”. Współzawodniczyły prawdziwe asy drogówki województwa zachodniopomorskiego.
W trakcie konkursowych popisów doszło nagle do zderzenia trzech radiowozów. Auta zostały rozbite, a „najlepsi” policjanci-kierowcy ukarani mandatami
od 50 do 100 złotych... A oni pouczają i karzą nas!
Opracował AR
ZUCHY Z DROGÓWKI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
(...) fotel w Strasburgu wart jest circa półtora miliona złotych. Przyznacie państwo, że jest to bardzo drogi fotel. Warto więc postawić pytanie, co będziemy
mieli z tego my, gdy na owym fotelu zasiądzie szczęśliwie wybrany rodak. (...)
nim zrozumie ów europoseł, na czym polega jego rola w europarlamencie
– po załatwieniu wszystkich interesów osobistych, rodzinnych i partyjnych
– pięcioletnia kadencja minie.
(„Nasza Polska” 25/2004)
¶¶¶
Współczesne wielowskaźnikowe metody naturalne mają skuteczność wyższą od najnowszych hormonalnych preparatów antykoncepcyjno-poronnych.
(„Miłujcie się!”, dwumiesięcznik katolicki)
¶¶¶
(...) jest oczywiste, że w normalnym chrześcijańskim domu to mężczyzna
powinien być liderem (...). Kiedy jednak mężczyzna zawodzi, gdy nie wypełnia należycie swoich obowiązków i nie postępuje zgodnie z zaleceniami Biblii – w życie rodziny wkrada się niepokój i chaos. I rośnie sprzeciw kobiety, która w jakimś dramatycznym momencie, stojąc przed wyborem, czy ma
słuchać Boga, czy męża (...) – ma prawo, i wprost musi sprzeciwić się swemu mężowi.
(„Duch Czasów”, czasopismo chrześcijańskie 2/2004)
¶¶¶
(...) wyczytałem w wiadomościach internetowych, że pewna artystka zobowiązała się wykonać tablice przedstawiające Dekalog – Dziesięć Przykazań
– i umieścić je przed Pałacem Kultury i Nauki (zwanym kiedyś „Pałacem
Stalina”). Sama ta wiadomość zupełnie mnie nie zdziwiła, a nawet ucieszyła, ponieważ jest rzeczą słuszną, aby tej stalinowskiej piramidzie z kamieni przeciwstawić pokorny znak symbolizujący nieśmiertelność Mądrości Bożej wyrażonej w Przykazaniach. Natomiast dały mi do myślenia pewne komentarze umieszczone pod tekstem wiadomości przez niezidentyfikowanych
czytelników, typu „państwo wyznaniowe” lub „rządy kleru” i tym podobne.
(ks. prof. Jerzy Bajda, „Nasz Dziennik” 148/2004)
Wybrała OH
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
BRUNATNY GEST
TERAZ POLSKA!
Co łączy Andrzeja Leppera
i ojczulka Tadeusza Rydzyka?
Według „Wyborczej”, pewien milioner z Urugwaju, niejaki Jan
Kobylański, który sponsoruje budowę nowego studia telewizji
„Trwam” w Toruniu. Anonimowy architekt wycenił Rydzykowe
cacko na 43 mln zł. Natomiast
Lepper był u Kobylańskiego aż
czterokrotnie i za każdym razem
brał od niego pieniądze, co potwierdza sam darczyńca.
Tajemniczy milioner wielkich
pieniędzy dorobił się zaraz po wojnie (podejrzewa się, że był kapo
w obozie zagłady!). W 1952 roku
znalazł się w Paragwaju dzięki siatce „Odessa”, pomagającej byłym
nazistom w ucieczce do Ameryki
Południowej. Był bliskim współpracownikiem gen. Alfreda Stroessnera wspierającego niemieckich zbrodniarzy wojennych. Towarzycho w sam raz dla naszych
narodowców!
MAR
To skandal. Ćwierć wieku temu popełniliśmy kardynalny błąd,
pozwalając Gabonowi wydrukować pierwszy znaczek z podobizną Jana Pawła II. Na szczęście
udało się nam zrehabilitować
i dziś na świecie wiedziemy absolutny prym wśród wydawców
prawie 1300 znaczków i blisko
300 bloków poświęconych papieżowi. Ostatnio 25 rocznicę pierwszej pielgrzymki JPII do Polski
uczciliśmy serią świętych znaczków wykonanych unikalną metodą. A całej tej inicjatywie patronowała, a jakże!, Poczta Polska i Watykańska. Głodni sukcesu z satysfakcją odnotowujemy to
wielkie polskie osiągnięcie. Zapewne tylko wiecznym malkontentom kojarzy się ono z piramidą włazidupstwa i kultem jednostki, który miał zejść do grobu wraz
ze Stalinem.
RP
się artykuł „Prawda o homoseksualizmie” w dziale „Seksualność”
na chrześcijańskim serwerze
www.adonai.pl. Zdaniem ojca
Mieczysława Piotrowskiego
z Towarzystwa Chrystusowego, homoseksualizm to choroba, którą
należy leczyć, przyjmując dar
uzdrawiającej miłości Boga, co
oznacza codzienne modły, różaniec, częstą spowiedź, komunię
i – rzecz jasna – absolutną wstrzemięźliwość. Rekonwalescent powinien przebywać między „normalnymi” ludźmi, których spotka
w modlitewnej grupie w swojej parafii. O ile „grupa modlitewna” to
normalni ludzie...
MW
ŚMIERDZĄCA
SPRAWA
NIE CHCĄ OWSIAKA
W Kostrzynie nad Odrą, gdzie
ma się odbyć tegoroczny Przystanek Woodstock, zawiązała się
Kostrzyńska Grupa Obywatelska
protestująca przeciw imprezie.
Andrzej Kunt, burmistrz miasta,
otrzymał petycję, pod którą podpisało się ponad tysiąc osób. „Jesteśmy wstrząśnięci zgodą na odbycie Przystanku Woodstock w Kostrzynie (...). Nie chcemy być świadkami rynsztokowych zachowań
i przenoszenia ich jako wzorców
obyczajowych na teren naszego
miasta” – czytamy w proteście.
Ludzie boją się też, aby członkowie sekt, które zjadą na Przystanek, nie wyprali mózgów ich dzieci. Poza tym nie chcą gości z Berlina wyedukowanych – jak mówią
– podczas wyjątkowo obscenicznych Parad Miłości.
Boją się wyprania mózgów?
Za późno!
OH
NIE BĘDZIE PEDAŁ...
„Wzywamy polski rząd do przestrzegania praw Unii Europejskiej
oraz do zatroszczenia się o aktywne zwalczanie dyskryminacji i izolowania lesbijek i gejów w Polsce”
– czytamy w liście, jaki 25.06 br.
Bastian Finke, przewodniczący
Organizacji Pomocy dla Ofiar
Przemocy, przekazał ambasadorowi RP w Berlinie. Pod listem
podpisało się ponad 1000 osób zaniepokojonych zakazem przeprowadzenia w Warszawie Parady
Równości. Dla naszych ultraprawicowych polityków i tak wszystko jest jasne: nie dość, że Niemcy, to jeszcze pedały!
MW
NAWRÓCENIE
NA HETERO
„Wszystkim, którzy cierpią z powodu (...) orientacji homoseksualnej, pragniemy ukazać drogi wyjścia
i wyzwolenia” – tak rozpoczyna
5
NA KLĘCZKACH
Henryk Stokłosa
Parafianie ze wsi Kaczory
(woj. wielkopolskie) byli tak zdesperowani, że do walki z jednym
z najbogatszych mieszkańców Katolandu, Henrykiem Stokłosą
(21 miejsce na ostatniej liście tygodnika „Wprost” z majątkiem
645 mln zł), wciągnęli Pana Boga. Zamówili mianowicie w miejscowej świątyni mszę w intencji...
świeżego powietrza. Nie mogą
bowiem dłużej wytrzymać smrodu pochodzącego z senatorskiego zakładu utylizacji w Śmiłowie,
a także szkód po – ich zdaniem
– szkodliwych nawozach, które
na setkach hektarów w kilku powiatach rozsiewa przedsiębiorczy
pan Henryk. Podczas mszy słychać było okrzyki: „Boże, ukaż
Stokłosę!” albo: „Precz z panami!”...
KAL
PRZEMYŚL(ELI)
W Przemyślu wdraża się nowy system stawiania pomników.
Do tej pory najpierw brało się
mapę, dokładnie mierzyło działkę, a potem wymiary podawało
projektantom. Ale to już przeszłość, i do tego niesłuszna.
W grodzie Przemysława postąpiono na odwrót. Najpierw zamówiono projekt pomnika Żołnierza Polskiego, potem wykonano
jego makietę, zmierzono działkę
i... okazało się, że dzieło za cholerę nie chce się zmiesić na zaplanowanym miejscu, czyli na placu Niepodległości. Co teraz?
Przebudować plac! – krzyczą prawicowi radni. Za zabawy z linijką budżet miasta zapłacił już 300
tys. zł (koszt projektu, gipsowego odlewu, próby montażu i pomiarów placu).
MP
GĄDECKI
NA ROWERZE?
Wszystko wskazuje na to, że
złodziejom, którzy kilka dni temu okradli arcybiskupa poznańskiego Stanisława Gądeckiego,
chodziło jedynie o jego furę
– volkswagena passata z pełnym
wypasem. Podprowadzono go
z podwórka parafii pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry
w Poznaniu, a razem z nim osobistą walizkę hierarchy (w niej
był m.in. telefon komórkowy,
brewiarz, mitra, sutanna), a także zabytkowy pastorał z rzeźbą
Dobrego Pasterza, który (ten pastorał!) przed laty należał do kardynała Augusta Hlonda. Złodzieje, którzy zorientowali się,
że w najbliższej okolicy nie
opchną ani biskupiej komórki,
ani służbowego ubranka, a tym
bardziej rzeźbionej lachy, podrzucili trefny towar w miejscu,
które bez trudu namierzyła poznańska policja. W stolicy Wielkopolski od tygodnia policjanci
zatrzymują wszystkie volkswageny passaty. W sprawę osobiście
zaangażował się komendant wojewódzki (sam kontroluje?) – bez
skutku. Na pomoc wezwano niebo, prosząc parafian o modlitwę w intencji odnalezienia cennej zguby. No cóż, w tej sytuacji
czeka poznaniaków kolejna
zrzutka.
KAL
DOBRY, CZYLI ZŁY
Mieszkańcy Krzywinia (archidiecezja poznańska) protestują
przeciw odwołaniu proboszcza
tamtejszej parafii – ks. Andrzeja Szczepańskiego. Decyzją abp.
Stanisława Gądeckiego ksiądz
ma zostać przeniesiony, ponieważ nie prowadził lekcji religii,
choć od początku było wiadomo,
że nie może z powodu choroby
gardła. Według parafian, bezpośrednią przyczyną odwołania proboszcza jest to, że nie wspierał
on należycie metropolitalnej kasy. Parafianie pilnują plebanii,
wysłali listy do prymasa i papieża. Organizatorka protestu, Barbara Kaniewska, uzasadnia wystąpienie wiernych ogólną sympatią dla duchownego, który stanowi wyjątek wśród kleru, bo nie
jest materialistą, potrafi okazać
życzliwość i pomoc. Życzliwością
podwładnego arcybiskup się nie
naje.
MW
CO ŻOŁNIERZ JE?
W Żaganiu na placu obok kościoła garnizonowego Matki Bożej Hetmanki Żołnierza Polskiego żołnierze służby zasadniczej od
rana do wieczora przechodzą ćwiczenia w zakresie... wyrównywania terenu i innych prac porządkowych. Dzieje się tak na rozkaz
ks. proboszcza Stanisława Szymańskiego, który w ten sposób
oszczędza na wynajęciu specjalistycznej firmy.
A my mamy na to nową wersję starego dowcipu: – Co żołnierz
je? – Żołnierz je obrońcą katolickiej wiary!
MW
GDAKANIE
NA CHWAŁĘ
Proboszcz parafii św. Anny
w Ząbkowicach Śląskich (diecezja
wrocławska), ks. Marian Mądry,
zgotował swoim owieczkom nietypowy prezent. Na zabytkowej
wieży kościelnej zamontowano
elektroniczne kuranty, które regularnie co 15 minut, przez 16 godzin dziennie (od 6 do 22), gdakają na chwałę bożą, a co godzinę – dla urozmaicenia – wygrywają smętne melodie. Cztery tuby
skierowane na cztery strony świata intensywnie zakłócają spokój
mieszkańców centrum. Upiorną
kakofonię słychać w promieniu
dwóch kilometrów od kościoła.
Tymczasem burmistrz skarg nie
przyjmuje, bo mieszka tam, gdzie
głos trąb nie dociera.
MW
KRÓLOWA
W RATUSZU
W Otwocku sutannowi przejęli budynek miejskiego magistratu przy ulicy Armii Krajowej.
U wrót urzędu ustawiono ołtarz
z reprodukcją licheńskiego obrazu pt. „Widzenie Mikołaja Sikatki”. I teraz, chcąc na przykład podłączyć swój dom do miejskiej kanalizacji, mieszkańcy winni najpierw paść na kolana, pokłonić się
królowej Polski i złożyć stosowną
ofiarę w intencji szczęśliwego rozpatrzenia podania.
MW
CHIŃSKI
SYNDROM
Watykan poinformował triumfalnie, że lawinowo rośnie w Chinach liczba katolików. Ostatnio
naliczono ich tam aż 5,2 mln.
I to się nazywa, Drodzy Państwo,
klasyczna propaganda sukcesu.
Bo my, bezbożnicy, szybko policzyliśmy, że w kraju, który liczy
1,2 mld ludzi, 5,2 mln to zaledwie 0,4 proc. populacji. Szczęśliwy naród...
MS
DZIEWICA
Z ODZYSKU
Czy można odzyskać dziewictwo? Okazuje się, że tak! Wprawdzie nie w sensie fizjologicznym,
tylko duchowym, ale zawsze. Włoska lekarka, doktor Liliana
Trivelli Alessandri, w oparciu
o naukę Kościoła kat. opracowała rewolucyjną metodę odzyskania wianka poprzez... zachowanie
czystości po inicjacji seksualnej aż
do zawarcia związku małżeńskiego lub nawet do końca życia. Wystarczy przyznać w sumieniu, że
podjęcie aktywności seksualnej było błędem, i już. Wysiłki związane z utrzymaniem cudownie odzyskanej cnoty dobrze byłoby wesprzeć modlitwą w intencji wytrwania w niewinności. A jeżeli okaże się, że dziewica z odzysku jest
w ciąży, to może w niebie policzą to jako niepokalane poczęcie?
MW
6
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
ZAWAŁ SŁUŻBY ZDROWIA
Siedem lat temu kontrolerzy NIK wykryli
kilkadziesiąt przekrętów w placówkach
służby zdrowia. Nikt nie poszedł siedzieć,
więc dzisiaj łaknąca władzy prawica chce
za to powiesić ABW.
Afery nie wybuchają w terminach przypadkowych. Najnowszy
skandal (tzw. sprawa Naumana)
wybuchł tuż przed sejmowym głosowaniem w sprawie wotum zaufania dla rządu Marka Belki
oraz dwa miesiące po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który
otwiera drogę powrotu do służby
450 funkcjonariuszom byłego
Urzędu Ochrony Państwa, związanym emocjonalnie z prawicą
i wykopanym z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
zażądali później zapłaty. W ostatecznym rozrachunku dług uregulował Skarb Państwa.
– Nauman był biznesmenem
i żył z tego, co sprzedał. To nie
dostawcy robili przekręty, lecz polscy dyrektorzy, księgowi i obsługujący ich radcy prawni. Chcieli
mieć cenny sprzęt, a w normalny
sposób kupić nie mogli, bo nie mieli pieniędzy. A w ogóle to kogo
obchodzi zdechły Nauman, tu przecież chodzi o usunięcie Barcikowskiego i uchwycenie przyczółków
szefów placówek służby zdrowia.
Do dzisiaj nikomu z tego powodu włos z głowy nie spadł,
a przypomnieć wypada, że w październiku 1997 r. rządy objął
Jerzy Buzek, a ministrami sprawiedliwości i prokuratorami generalnymi byli u niego kolejno:
Hanna Suchocka, Lech Kaczyński
i Stanisław Iwanicki; UOP-em
kierował płk Zbigniew Nowek.
Na przełomie 1999 i 2000 r.
(czyli wciąż Buzek i spółka z ograniczoną odpowiedzialnością) NIK
po raz kolejny, tym razem z własnej inicjatywy, zainteresował się
problemem. „Ustalenia kontroli
wskazują na możliwość występowania zjawisk korupcji w zakresie wydatkowania środków publicznych przez zakłady opieki zdrowotnej” – podsumowano w sprawozdaniu.
Afera w aferze
Znaczenie tego drugiego, ewidentnie politycznego wydarzenia,
ilustruje fakt, że wcale nie Belkę
(a nawet nie Leszka Millera)
obarcza się dzisiaj winą za Naumana. „Skompromitowane specsłużby” – takie tytuły przez wiele
dni krzyczały z pierwszych stron
„opiniotwórczych” dzienników;
„Służby specjalne tego nie zrobiły
[nie wykryły afery]. Jest wysoce
prawdopodobne, że nie przez nieudolność, głupotę i brak profesjonalizmu, ale celowo. Tu potrzebna jest terapia szokowa, trzeba
stworzyć elitarną jednostkę obsadzoną ludźmi wybranymi i przebranymi (czytaj: swoimi – przyp.
DN)” – rozgłaszał na lewo i prawo Ludwik Dorn (PiS), żądając
gruntownej czystki, a najlepiej likwidacji ABW.
Narzędzie tej akcji, a jednocześnie bohater skandalu, to 45-letni Aleksander Nauman (na zdjęciu),
lekarz anestezjolog z wykształcenia,
biznesmen z upodobania, wiceminister zdrowia w latach 2001–2003
i szef Narodowego Funduszu
Zdrowia (kwiecień – maj 2003 r.)
– z nadania politycznego SLD.
Winowajca jest zbrodniarzem
nie byle jakim, bo „przez fikcyjne
darowizny przyczynił się do zadłużenia polskich szpitali na 100 milionów złotych” – czytamy w raporcie z dziennikarskiego śledztwa „Rzeczpospolitej”.
Czy faktycznie?
– Ani czynności śledcze, ani
też przesłanki analiz UOP nie
wskazywały na osobistą odpowiedzialność Naumana za nieprawidłowości przy dostawach sprzętu
medycznego do polskich szpitali
– odpowiada szef ABW Andrzej
Barcikowski.
Chodzi o to, że w połowie lat
90. (w czasie swojej kariery biznesowej) Nauman był w Polsce przedstawicielem szwajcarskiej firmy,
w imieniu której miał nakłonić kilku szefów placówek służby zdrowia do przyjęcia w darze sprzętu
medycznego, za który ofiarodawcy
w ABW – mówi Krzysztof L., oficer byłego UOP-u.
Naszym zdaniem, jest wysoce
prawdopodobne, że Nauman swoje za uszami ma, ale największą
w tej aferze aferą jest fakt, że
dzisiejsze niby-sensacje są dokładnie znane prokuraturze,
służbom specjalnym i czynnikom rządowym już od listopada 1997 roku! Oto dowód.
W okresie od listopada 1996 r.
do kwietnia 1997 r. Najwyższa Izba
Kontroli na wniosek premiera
Włodzimierza Cimoszewicza badała realizację przez ministra zdrowia oraz wojewodów zamówień
publicznych w 1995 r. i w pierwszym półroczu 1996 r.
Inspektorzy NIK wykryli wówczas m.in. mechanizm fikcyjnych
darowizn, „(...) w których zagraniczni i krajowi dostawcy stawiali
do dyspozycji publicznego zakładu opieki zdrowotnej (szpitala) cenną aparaturę, informując, że płatnikiem nie będzie odbiorca sprzętu, lecz Ministerstwo Zdrowia albo jakiś bliżej nieokreślony dysponent środków budżetowych lub pozabudżetowych, a następnie, uzyskawszy pisemne oświadczenie
o wymagalności zobowiązania z tytułu dostawy sprzętu, zaczynali dochodzić kwoty głównej i narastających odsetek”.
A w praktyce robiło się tak, jak
na przykład w Centralnym Szpitalu Klinicznym Akademii Medycznej w Warszawie, któremu duńska
firma „S&W Medico Teknik” sprezentowała specjalistyczną aparaturę wartą prawie 2 mln zł: „Aparatura została początkowo zaewidencjonowana jako dar – na podstawie dowodów księgowych z października 1995 r. i kwietnia 1996 r.
Dopiero pod koniec 1996 r. wspomniana kwota została wykazana
w ewidencji finansowo-księgowej
jako zobowiązanie wobec jej dostawcy” – czytamy w raporcie NIK.
W 1997 r. Izba skierowała do
organów ścigania 6 zawiadomień
o popełnieniu przestępstwa przez
Bo znowu okazało się, że „15
z 28 skontrolowanych jednostek
przyjęło w darowiźnie od różnych
firm, fundacji i organów gmin sprzęt
i aparaturę laboratoryjną o łącznej
wartości 1 338 200 zł. Połowę
z tych urządzeń przekazano pod
warunkiem zaopatrywania się przez
zakłady opieki zdrowotnej w odczynniki i materiały laboratoryjne
u darczyńcy lub wskazanej przez
niego firmie”.
Żeby chodziło tylko o zaopatrywanie...
Powszechnie stosowaną – ustalił NIK – praktyką było podpisywanie takich umów, jak np. zawarta przez ZOZ w Siemiatyczach
z „Cormay Diagnostyka” w Warszawie w sprawie użyczenia analizatora pod warunkiem dostawy odczynników, których ustalona cena była
wyższa o 792 proc. od normalnie
oferowanej w katalogach tej firmy.
Albo w Wojewódzkim Szpitalu
Dziecięcym w Kielcach: umówili
się z „Hoffman-La Roche Wien”,
że do użyczonego analizatora zakupią (za dwukrotną jego wartość)
odczynniki w cenie o 486 proc.
wyższej od katalogowej.
Efekt: zakłady opieki zdrowotnej nabywały tyle specyfików, że
absolutnie niemożliwe było ich zużycie, a rekordzista (Szpital Morski w Gdyni) przeterminował odczynniki za 172 tys. zł.
NIK alarmował też o oszukańczych wpisach do umów darowizn
zawyżonej wartości aparatury, co
umożliwiało „darczyńcom” obniżenie podstawy opodatkowania.
Na przykład: Zakłady Opieki
Zdrowotnej Wrocław Fabryczna,
Wrocław Stare Miasto, Wrocław
Śródmieście i Szpital Miejski
w Gdyni podpisały we wrześniu
1998 roku z firmą Chiron sp.
z o.o. umowy dotyczące analizatorów o wartości – jak podano
– 65 tys. dolarów, podczas gdy
z dokumentów odprawy celnej
tych aparatów wynika, że wartość
każdego z nich wynosiła 21 tys.
dolarów.
I znowu: „W związku z ujawnionymi nieprawidłowościami skierowano 5 zawiadomień o podejrzeniu
popełnienia przestępstwa przez dyrektorów i głównych księgowych, którym zarzucono niedopełnienie obowiązków w zakresie racjonalnego gospodarowania i zarządzania mieniem, a wskutek tego narażenie na
szkodę interesu publicznego. W przygotowaniu znajdują się kolejne 3 zawiadomienia” – czytamy w sprawozdaniu NIK z czerwca 2000 r.
– Żadnej z tych spraw prokuratura nie zakończyła aktem oskarżenia – mówi nam Małgorzata Pomianowska, rzecznik prasowy Izby.
A przecież prokuratorem generalnym był (do lipca 2001 r.) sam
Lech Kaczyński, którego tuba – Dorn
– przy pomocy kilku dziennikarzy
rżnie głupa, dziwiąc się teraz okrutnie, jak specsłużby (pamiętajmy, że
dowodzone przez ich kolegę Nowka) mogły nie zauważyć przekrętów.
DOMINIKA NAGEL
L
egniccy komornicy biją
się o długi miejscowego
szpitala. Doszło do tego,
że jeden z nich zajął bankowe
konta swojego kolegi po fachu.
Prokuratura stara się wyjaśnić,
czy przypadkiem jeden z nich
nie popełnił przestępstwa.
Im większy dług, tym większą
kasę można wyjąć z budżetu. Z tego punktu widzenia Wojewódzki
Egzekutorzy
Szpital Specjalistyczny w Legnicy
jest idealnym miejscem i okazją do
zarobku – jego debet to ponad 140
mln zł! Znaczną część zobowiązań
stanowią odsetki. Każdy, kto przejmie chociaż niewielki procent tej
sumy, będzie ustawiony na całe życie. Nic więc dziwnego, że ludzie
zainteresowani windykacją należności nie przebierają w środkach.
– Od czterech lat walczymy
z komornikiem, który zajmuje pieniądze z naszego konta i lekceważy obowiązujące prawo. Przez ten
czas złożyliśmy do sądu ponad
osiemdziesiąt skarg na jego postępowanie. W większości przypadków sąd przyznał nam rację – wytknął komornikowi wiele nieprawidłowości. Doszło nawet do tego, że nakazał temu urzędnikowi
zwrot pieniędzy zajętych na podstawie nieprawomocnego wyroku.
Co z tego, skoro ten sam sąd, orzekając, która z kancelarii komorniczych będzie w przyszłości obsługiwała nasze zadłużenie, wskazał
tego samego komornika – mówi
„FiM” pracownik szpitala.
Komornik, o którym mowa,
zlekceważył wyrok sądowy nakazujący mu rozliczenie się z zajętych pieniędzy. Mimo ponagleń kasy nie oddał. W końcu dyrekcja
szpitala wystąpiła do komornika
innego rewiru z wnioskiem o egzekucję 330 tys. zł. Ten natychmiast
zajął konta kolegi. Jednocześnie
do prokuratury trafiło doniesienie o popełnieniu przestępstwa
przez urzędnika sądowego, który
dorwał się do państwowej kasy
przeznaczonej na spłatę długów
szpitala. Według pracowników szpitala, oprócz owych 330 tys. zł komornikowi zapodziało się przy okazji... około 3 mln szpitalnych złotówek. Sprawa o działanie na szkodę szpitala to nie jedyne dochodzenie prokuratury prowadzone
w związku z tamtejszą lecznicą.
Równolegle prokuratorzy starają
się wyjaśnić, jakim cudem mała,
zupełnie nowa na rynku obrotu
wierzytelnościami firma weszła
w posiadanie danych osobowych
byłych i obecnych pracowników
ZOZ-u, którzy mają w szufladach
prawomocne orzeczenia sądów nakazujące wypłacenie im zaległych
wynagrodzeń. Tak się składa, że
firma ta ma siedzibę akurat na tym
samym piętrze biurowca w centrum Legnicy, gdzie mieści się kancelaria komornika rewiru III – tego, który prowadzi sprawy egzekucji szpitalnych długów.
DARIUSZ KRASOWSKI
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
Dwie prywatne firmy
powiązane z prawicą
próbują przejąć
całość polskiej służby
zdrowia. Pomaga im
lobby lewicowe.
Za trzy, cztery miesiące może się okazać,
że nasze szpitale
i przychodnie są
prywatne, niepolskie
i bajecznie drogie.
Szpitale i ośrodki zdrowia zadłużone są na ponad 14 mld zł i ledwo dyszą – jak pacjenci w stanie
agonii podtrzymywani przez Ministerstwo Zdrowia kroplówką w postaci doraźnych „zapomóg”. Pomysł
ich ratowania pojawił się w rządzie
ponad pół roku temu. Tok myślenia był taki:
1. Należy oddłużyć szpitale
i ZOZ-y.
2. Ani państwo, ani samorządy
nie mają na to pieniędzy.
3. Skoro nie mamy forsy, to
długi zamienimy na obligacje. Tylko że takich obligacji firm deficytowych (szpitali) nikt nie kupi. Co
więc robić?
4. Przekształcimy szpitale i ZOZ-y
w spółki pożytku publicznego. Większość udziałów będzie miało państwo i samorządy, a prywatny inwestor, wykładając horrendalne
kwoty, uzyska co najwyżej pakiet
mniejszościowy (góra 49 proc.).
¤¤¤
To była teoria, bo w praktyce prace redakcyjne nad odnośną ustawą
zamieszano tak, że teraz prywatny
inwestor może sobie na przykład
kupować szpital po kawałku. Aż
N
A TO POLSKA WŁAŚNIE
7
Zawał
do końca! I będzie to zgodnie z literą prawa.
„To jest dla nas po prostu rewelacja!” – mówią dwie potężne firmy zajmujące się na polskim rynku skupowaniem długów, i przystępują do działania. Nim opiszemy
ów mechanizm przyjrzyjmy się tym
firmom bliżej, cofając się do czasów ich powstania.
Pierwszą jest „Magellan” sp.
z o.o. z Łodzi – firma założona przez
małżeństwo prawników Mariolę
i Marka Błaszkowskich. Kapitał założycielski zgromadzili „potężny”, bo
całe 4 tys. zł! Z takim kapitałem można najwyżej produkować pomidory
pod folią... ale niekoniecznie. Otóż
tak się składa, że Błaszkowski był prawą ręką (i adwokatem) sekretarza
premiera Buzka – Krzysztofa
Kwiatkowskiego. Z poręczenia
Kwiatkowskiego Błaszkowski zostaje prezesem łódzkiego Zakładu Energetycznego. Co to ma do rzeczy?
A tyle dokładnie, że to właśnie energetyce biedne jak myszy kapliczne
szpitale wiszą najwięcej kasy. To daje potężną wiedzę biznesową. Tak
wielką, że „Magellan” staje się łakomym kąskiem dla amerykańskiego konsorcjum „Enterprise Investors”, które kupuje od Błaszkowskich 51 procent udziałów, a kapitał założycielski zostaje z dnia na
dzień podniesiony z 4 do 100 tys.
zł. Przyjrzyjmy się teraz pewnym bulwersującym powiązaniom wewnątrz
fuzji „Magellan” i „EI”:
1. W radzie nadzorczej „Magellana” zasiada wysłannik „EI” Maciej
a budowę autostrady A-1 wydano już setki milionów złotych. Wydano, choć nie wybudowano ani
metra tej arterii. Nie wiadomo nawet, czy
powstanie za życia naszych wnuków...
Druzgocącą ocenę sytuacji
przedstawia raport NIK, z którego wynika, że niemal cała para
związana z budową autostrad
w Polsce idzie w gwizdek. Do tego dochodzą rażące błędy, niekonsekwencja i głupota decydentów. Patykiem na
wodzie pisane okazały się m.in. obietnice niedawnego wicepremiera i ministra infrastruktury Marka Pola. Kilka spraw trafiło już do
prokuratury...
Najlepszym przykładem ilustrującym ogólną niemoc jest budowa A-1, czyli autostrady
przecinającej Polskę w kierunku północ–południe. Pierwsza decyzja w tej sprawie zapadła już w 1978 r. Przewidywano wówczas, że
zakończenie inwestycji nastąpi w 1990 r., ale
wielki kryzys gospodarczy i transformacja ustrojowa odsunęły na dalszy plan budowę „jedynki”. Straciliśmy wówczas bezpowrotnie około 100 milionów dolarów, m.in. na dokumentacji i ekspertyzach.
Temat jak bumerang powrócił w drugiej
połowie lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy właśnie zapadła decyzja o „etapowaniu inwestycji”, czyli wybudowaniu w pierwszym rzędzie
152-kilometrowej trasy z Gdańska do Torunia.
W 1997 r. rząd Buzka udzielił koncesji na realizację autostrady spółce Gdańsk Transport
Company SA, jednak do dzisiaj nie udało się
Kornatowski – były wiceminister
zdrowia w rządzie Buzka, a potem
szef CEFARM Warszawa.
2. Doradcą „EI” jest też znany
nam Michał Boni (b. minister pracy): członek zespołu pracującego nad
opisywaną wcześniej ustawą (sic!). Nie
koniec na tym... Boni zasiada obecnie także we władzach instytucji o niewinnej nazwie „Polsko-Amerykańska
Fundacja Wolności”. Owa fundacja
dostaje kasę na działalność od... „EI”,
sama zaś finansuje Stowarzyszenie
Menedżerów Opieki Zdrowotnej, którego to przedstawiciele też raźno pracowali nad rzeczoną ustawą. Ale odnaleźliśmy jeszcze jednego jej współautora. Jest to...
3. Ogólnopolski Związek Pracodawców Prywatnej Służby Zdrowia
opłacanej przez... – no, jak myślicie?
– przez „EI” oczywiście!
Już widzimy, że gdyby to wszystko Pikuś zjadł, toby zdechł. W przekręcie chodziło o jak największe zaciemnienie sprawy, a my – rozświetlając ją – napiszemy najprościej:
maleńka polska firma i wielkie amerykańskie konsorcjum, które weszło
w jej posiadanie poprzez koneksje
polityczne, miało i ma wpływ na
stworzenie cudownie korzystnej dla
siebie ustawy. Jakby tego było jeszcze mało, to:
4. „EI” posiada firmę o niewinnej nazwie Instytut Badań i Informacji Szpitalnych. Instytucja ta
posiada wszelką wiedzę (co do jednego łóżka w szpitalu i co do jednej strzykawki) o zasobach polskiej
służby zdrowia. Pięknie, prawda?
zbudować nawet jednego kilometra arterii.
Dlaczego? Początkowo mówiono o niskim prognozowanym ruchu i konieczności znacznego
wsparcia inwestycji przez państwo, a później
– o rosnących lawinowo kosztach. W konse-
ujawniać szczegółów, ale z raportu NIK wynika, że Muzeum Archeologiczne w Gdańsku dwukrotnie wzięło pieniądze za te same
badania w Stanisławowie i Nowym Dworze,
narażając inwestora na stratę blisko 200 tys.
zł, zaś zagraniczne firmy (wyłonione
notabene niezgodnie z procedurami)
świadczyły usługi doradcze za olbrzymie pieniądze. Jedna z nich za
13-stronicową analizę zainkasowała
bez skrupułów prawie 63 tys. euro.
Ile straciliśmy na opieszałości naszego rządu, który przez kilka lat nie był w stanie podjąć decyzji w sprawie budowy „jedynki”? Bardzo dużo. Zdaniem zastępcy szefa GTC SA, tylko z powodu wydłużonego czasu transportu
towarów, licznych wypadków drogowych itp.
tracimy rocznie 25 mln euro. A przecież są jeszcze inne wydatki, jak choćby te poniesione przez
rząd polski na liczne ekspertyzy, badania, dokumentacje itp. Tylko w latach 2000–2003 za
same usługi doradcze firmy Pricewaterhouse
Coopers Ltd. zapłacono prawie 12 mln zł.
Dlaczego rząd nie może podjąć żadnej konkretnej decyzji w sprawie A-1? Dziś już wiadomo z całą pewnością, że nie chodzi tylko o pieniądze – wszak na koncie Krajowego Funduszu Drogowego znajduje się obecnie 300 mln
zł i z roku na rok będzie ich coraz więcej. Poza tym w ostatnich latach nie wykorzystano także znacznych dotacji unijnych przeznaczonych
na drogi. Tylko w 2002 r. GDDKiA nie wykorzystała prawie 150 mln zł pochodzących ze
środków pomocowych PHARE, ISPA i kredytów EBI. Środki pomocowe UE wykorzystano
Autostrata
kwencji rząd uznał, iż oferta GTC jest zbyt
droga, więc dziś możliwość zerwania kontraktu jest całkiem możliwa.
– Z własnej i nieprzymuszonej woli obniżyliśmy cenę za 1 km autostrady, ale to nie
rozwiązało problemu i nadal nie ma żadnej
decyzji w sprawie A-1 – mówi zastępca dyrektora GTC SA Ryszard Pisarski. GTC oferuje wybudowanie 1 km autostrady za 5,9 mln
euro, podczas gdy strona rządowa gotowa jest
płacić zaledwie 4,6 mln. Pikanterii tej cenowej ciuciubabce dodaje fakt, iż za budowane
w latach 2002–2003 odcinki autostrad A-2
i A-4 płacono średnio 6,6 mln euro!
Pisarski – zasłaniając się tajemnicą handlową – nie chce mówić o wysokości strat,
jakie poniosła jego firma. Faktem jest jednak,
że GTC znalazł się obecnie w tarapatach finansowych. – Od państwa nie wzięliśmy jednak ani jednej złotówki, a koszty mieliśmy
wielkie – mówi z goryczą Pisarski.
Za to na budowie autostrady, której nie
ma, obłowili się sowicie inni. W Generalnej
Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad nie chcą
¤¤¤
Konkurentem dla „EI” w przejęciu polskiego eskulapa (albo tylko
kompanem do podziału tortu) może
być też firma „Greenhouse”. Instytucja ta powstała podobnie jak „Magellan” w 1999 roku. Jest to z kolei
grupa Franciszki Cegielskiej (była
minister zdrowia) i Elżbiety Hibner
(doradca Buzka ds. zdrowia). „Greenhouse”, która ma kapitał zakładowy 100 tys. zł (i pieniądze od Skandynawów) zaczęła nagle wykupywać długi szpitali, płacąc po 300, 400 mln zł.
¤¤¤
Obecnie sprawa wygląda następująco:
1. Projekt ustawy stworzonej
przez dwie prywatne firmy jest właśnie w Sejmie. Dziwnym trafem firmy te mogą wejść w posiadanie już
nie „marnych” 49 proc. wartości rozmaitych zakładów służby zdrowia, ale
51 proc. i więcej. Ot, taka drobna korekta podczas prac nad legislacją!
2. Ci sami ludzie, jako grupa ekspercka (sic!) z Bonim na czele, tworzą nową ustawę o Narodowym Funduszu Zdrowia – czyli teoretycznie
mają naprawić to, co Łapiński spieprzył – ale jednocześnie to oni rozdają karty i określają warunki.
3. Wielkimi orędownikami ustawy o przejęciu szpitali przez obcy
kapitał są: posłanka Ewa Kopacz
(PO) i Wiesław Szkop z SdPl. Jeśli
odniosą sukces w przekonywaniu kolegów do odpowiedniego głosowania,
to już od jesieni ZOZ-y i szpitale
przejdą w ręce prywatne.
4. Efekt będzie taki, że w gestii
państwa pozostanie co najwyżej kilka instytutów medycznych, a jakaś
tam nowo powstała Narodowa Kasa
Zdrowia będzie zmuszona kupować
usługi medyczne (tzw. podstawowy
koszyk... i tylko taki) u Amerykanów
i Skandynawów. Za ile?
MAREK SZENBORN
ANNA KARWOWSKA
tylko w 60 proc. (w tym ISPA – 19 prc.). Zatem przyczyną tego stanu jest raczej paraliż
decyzyjny. Można odnieść wrażenie, że administracja państwowa, w tym także drogowcy, nie
są ani przygotowani, ani zainteresowani szybkim budowaniem dróg w systemie koncesyjnym.
Cóż, urzędnicy państwowi jeżdżą na sygnale.
RYSZARD PORADOWSKI
OBECNY ETAP BUDOWY A-1
Ze strony administracji wojewódzkiej wykonano wszystkie niezbędne prace poprzedzające realizację inwestycji:
l zakończono wykup gruntów;
l zakończono badania archeologiczne
(uwieńczone m.in. odkryciem osady neolitycznej);
l powstała mapa numeryczna niezbędna do wykonania projektu;
l powstał raport nt. oddziaływania inwestycji na środowisko.
GDAŃSK TRANSPORT COMPANY SA
W skład GTC wchodzą następujący udziałowcy:
l Ben GTC Holdings (USA) – 26,4 proc.
l Bank Gospodarki Żywnościowej SA
– 26,4 proc.
l Gdańskie Przedsiębiorstwo Robót Drogowych Skanska SA – 26,4 proc.
l Intertoll (Proprietary), RPA – 20,4 proc.
l Polski Rejestr Statków – 0,4 proc.
8
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
POD PARAGRAFEM
M
ieszkańcy Opolszczyzny
nadal otrzymują tajemnicze przesyłki, zawiadamiające ich o olbrzymich wygranych. Skuszeni 30 tys. zł wydzwaniają pod 0-701. Koszt rozmów przekracza domowy budżet.
Przypomnijmy: Na początku lutego Józef Psiurski (na zdjęciu)
otrzymał list opatrzony napisem
„Poufne” („FiM” 16/2004). Komputerowy wydruk informował adresata, że jako jedyny w Polsce został laureatem konkursu i już może cieszyć się nagrodą w wysokości
wysłała kilkanaście tysięcy identycznej korespondencji do „laureatów”.
Dzięki naszej interwencji sprawą
zainteresował się Zbigniew Drohobycki, szef Biura Prasowego TP
SA w Katowicach. Obiecał, że wyjaśni sprawę „Alladyna” i słowa dotrzymał. Obecnie firma już nie istnieje. Ale... W maju Józef Psiurski
ponownie stał się laureatem. Tym
razem przesyłka została nadana
przez firmę „Integra Direct Corp.”.
Treść listu brzmiała identycznie.
Przekazanie czeku gwarantowała
Małgorzata Tomson... Nie sposób
Bogaci laureaci
30 tys. zł. Aby otrzymać pieniądze
i poczuć się bogatym, musi jedynie potwierdzić odbiór listu. W jaki sposób? Musi zadzwonić pod numer, który rozpoczyna się od 0-701.
Listy zostały nadane przez spółkę
„Alladyn”, mieszczącą się w Warszawie rzekomo przy ulicy Mińskiej.
Jak udało nam się ustalić, firma
P
ogrzeb człowieka godnego
szacunku to zawsze smutna uroczystość. Tym bardziej
przygnębia, gdy staje się okazją do zebrania wszelkiej maści
hipokrytów.
A Jacek Kuroń był niewątpliwie godzien szacunku przez to,
że okazał się autentyczny we
jednak skontaktować się z jakimkolwiek pracownikiem „Integra Direct Corp.”. Podane trzy numery
telefonów to automatyczne biuro
obsługi. Co ciekawe, firma mieści
się w Warszawie, ale korespondencja nadawana jest... we Francji.
Usługi audiotekstowe, zarówno
nieistniejącej już firmy „Alladyn”,
jak i „Integra Direct
Corp.”, są realizowane za
pośrednictwem Service
Providera. Firmy korzystają z poddzierżawionych łączy telefonicznych
w oparciu o odrębną
umowę zawartą z infolinią Legion Polska, która specjalizuje się w usługach rozrywkowych.
Zbigniew Drohobycki mówi: – Nasze jednostki odpowiedzialne za
współpracę z Service Providerem nie otrzymały informacji na temat firmy
Integra Direct Corp., nie
mamy podpisanych żadnych umów z tą firmą.
Czy naciągacze nadal
będą bezkarni?
ŁUK
Fot. Autor
jego dzieło! Boże, uchowaj nas
przed takimi spadkobiercami, którzy nie wiedzą nawet, po której
stronie mają serce, o ile w ogóle
jeszcze je mają.
Niezwykle i pozytywnie odznaczał się na tym tle profesor Karol Modzelewski, który przyznał
wprost, że śmierć Kuronia będzie
Sabat kabotynów
wszystkim, czego się podjął. Był
także postacią tragiczną – wszystko, w co się angażował, kończyło
się porażką – komunizm, Solidarność 1980/81, przemiany po 1989
roku. Wszystko to Kuroń w końcu kontestował, stawał obok, starał się reformować, łagodzić. Ale
był zawsze sobą, szczery aż do końca. Dlatego wzbudzał sympatię.
Dlatego też raził niekończący się pogrzebowy pochód różnej maści Kwaśniewskich, Oleksych i Michników, którzy to nagle zapałali miłością do kuroniowego truchła i jego byłej działalności. Oni chcą kontynuować
wielu ludziom władzy na rękę, bo
zabraknie człowieka, który wstawiał się za krzywdzonymi. Zwrócił uwagę na to, że obecny system
poniósł klęskę, skoro dla połowy
Polaków nie ma już nadziei, a człowiek jest tylko kosztem przedsiębiorstwa. Koszt, jak wiadomo, najlepiej sprowadzić do zera...
Z najwybitniejszych postaci
dawnej Solidarności, po śmierci
Aleksandra Małachowskiego
i Jacka Kuronia, pozostał jeszcze
Karol Modzelewski. Niestety,
przedkłada on spokój dolnośląskiej prowincji nad aktywne życie
polityczne...
MAREK KRAK
Podatek od seksu
Gdy policjanci Centralnego Biura Śledczego przystąpili do realizacji sprawy o kryptonimie „Hollywood”, kilkunastu łódzkim politykom, biznesmenom, adwokatom i duchownym kamień spadł z serca... Ale tylko na chwilę.
W listopadzie ubiegłego roku łódzki wydział CBŚ rozbił działający prawie 2 lata gang szantażystów, wyspecjalizowanych w dokumentowaniu (nagrania wideo oraz zdjęcia) intymnych spotkań męskich i żeńskich prostytutek
z czołowymi osobistościami życia publicznego.
Ofiarom wytypowanym według kryterium zamożności i wartości reputacji podstawiali powabną przynętę,
ta dawała się uwieść w mieszkaniu nafaszerowanym elektroniką, a po kilku miesiącach myśliwi wystawiali bardzo
słony rachunek (od 30 do 100 tys. zł) za milczenie. Groźba wysłania dokumentacji z rozkosznego tête-à-tête
do pracy, rodziny, biskupa, parafian czy wreszcie
koleżanek i kolegów dzieci ofiar przekonywała
nawet największych dusigroszy. Zwłaszcza że
16-letnia Ewa N., jedna z pracujących dla gangsterów panienek, skutecznie udawała znacznie
młodszą...
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, podatek od seksu zapłaciło m.in. 2 księży, bliski współpracownik prezydenta Jerzego
Kropiwnickiego, prezes banku i znany w Łodzi polityk Ligi Polskich Rodzin.
Trudno powiedzieć, czy po akcji CBŚ szantażowani odetchnęli. Zajrzało im bowiem
w oczy widmo procesu, w którym przecież
musieliby zeznawać jako pokrzywdzeni. Od kilku
miesięcy trwały więc intensywne negocjacje
z udziałem prawników, dotyczące warunków, na jakich gangsterzy zgodziliby się na
dobrowolne poddanie karze. To – jak wiadomo
– pozwala sądowi na wymierzenie wyroków bez konieczności przeprowadzania rozprawy. No i udało się!
Kilka dni temu przed Sądem Rejonowym Łódź Widzew cała szesnastka oskarżonych przyznała się do winy
i wysoki sąd z ulgą „klepnął” uzgodnione przez nich
z prokuraturą kary. Na najwyższą (4,5 roku) przystał
Sylwester F. z Brzezin, właściciel szwalni i organizator
procederu. Pozostali (wśród nich prawnik Marek K.
i nauczyciel Piotr T.) zgodzili się na kary do 2,5 roku
więzienia.
Co im obiecano w zamian?
– Coś tam dostali w gotówce (sic!) na otarcie łez, ale
dla nich najważniejsza jest gwarancja warunkowego przedterminowego zwolnienia, jeśli powstrzymają się od paplania – twierdzi jeden z policjantów.
Łódzki wynalazek być może znajdzie też zastosowanie w Mrągowie. Do tamtejszego sądu rejonowego wpłynął właśnie akt oskarżenia przeciwko
7 osobom, które usiłowały zamienić na gotówkę (300
tys. zł) i milczenie kasetę filmową z nagraniem
księdza dziekana Leszka Rutkowskiego pluszczącego się w wannie wraz z dziennikarką Małgorzatą L., znaną w warmińsko-mazurskim
półświatku pod pseudonimem Iza („Komornicy Pana B.” – „FiM” 39, 47/2003). Na
ławie oskarżonych zasiąść ma także ksiądz
wicedziekan Józef Leonowicz, któremu
prokuratura zarzuca „wystawienie” przestępcom kolegi po fachu.
Na marginesie oczywistych morałów wynikających z obu tych spraw warto też zauważyć, że gangsterzy pracujący w seksbranży bardzo sobie wzięli do serca maksymę, że milczenie jest złotem...
DOMINIKA NAGEL
Krecia robota
zaprzecza tym informacjom, kwitując je krótko: „Bez
komentarzy”.
Przypomnijmy: afera w archidiecezjalnym wydawnictwie wybuchła jesienią 2002 roku, a wśród pierwszych podejrzanych i aresztowanych znaleźli się szefowie spółki, m.in. były kapelan metropolity gdańskiego
ks. Zbigniew B., a także były wiceministrer infrastruktury Krzysztof H., były szef pomorskiego SLD Jerzy J.
i wielu znanych biznesmenów z całej Polski.
Prokuratura zarzuca szefom wydawnictwa, że w latach 1998–2001 wystawili faktury VAT za fikcyjne usługi
konsultingowe i doradcze na 65 mln zł. Współdziałała
z nimi niemała grupa różnej maści biznesmenów i polityków, piorąc bez skrupułów olbrzymie pieniądze. Dziś
wiemy także, iż Stella Maris miała na sumieniu i inne
grzeszki, np. nie płaciła należności swoim kontrahentom,
m.in. Arctic Paper z Kostrzyna i Bankowi Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych.
– Pierwszym aktem oskarżenia objęci zostaną ci współpracownicy Stella Maris, których działalność została całkowicie zbadana przez prokuraturę – mówi rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku – Krzysztof
Trynka. Księży prosimy przodem!
B. SAWA
W strukturach gdańskiej Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego działa „kret” informujący hierarchów Krk o postępach śledztwa dotyczącego Stella Maris. Akt oskarżenia w sprawie afery w wydawnictwie ujrzy światło dzienne za dwa tygodnie!
Na szczęście nie udało się urzędnikom Pana Boga
zatuszować przekrętów, choć bardzo chcieli. Mamy w tym
swój niemały udział, gdyż „Fakty i Mity” jako pierwsze
wyniuchały i opisały aferę w wydawnictwie. Od początku
nie wierzyliśmy ani jednemu słowu metropolity gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego, który usiłował odciąć
się od Stella Maris i bagatelizować sprawę. Dwuletnie
śledztwo i nasze przypuszczenia potwierdziły, że motorem nadużyć była pazerność kurialnej firmy.
Mamy jednak jeszcze ciekawszą informację. Okazuje się, że w gdańskiej ABW działał „kret” pomagający oszustom ze Stella Maris. Według naszej wiedzy,
na bieżąco przekazywał informację o śledztwie i jego
postępach. Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku nie
W
katolickim portalu internetowym Opoka jest
artykuł Macieja Górnickiego pt. „Wirusy proszą: otwórz mnie!”. Oto jak autor postrzega pracę
dziennikarzy naszej redakcji.
„Pracujesz w poważnej instytucji. Kuria diecezjalna,
seminarium duchowne,
może szkoła, muzeum, archiwum. Twój komputer
podłączony jest do sieci
(...). Pewnego dnia wybucha skandal – tajne dane dotyczące księży z twojej diecezji albo kandydatów na kapłanów pojawiają się
w »Faktach i Mitach«. (...) Co się stało? Dawno temu
kliknąłeś na jakąś doczepkę. Miało być fajnie – ładny
obrazek, ciekawy tekst, zabawna animacja. Nic się jednak nie pokazało albo pokazało się i już o tym zapomniałeś. Jednak w tym samym momencie zainstalowałeś w swoim komputerze wirusa. Działalność takich
programów jest niewyobrażalna, a przy tym całkowicie
niewidoczna dla użytkownika komputera. Potrafią przenieść się na inne komputery w sieci. Potrafią przesłać
dowolne dane z twojego (lub każdego innego zakażonego) dysku do hakera. Potrafią zainstalować rozmaite
backdoory, czyli tylne wejścia pozwalające ominąć
zabezpieczenia. Potrafią
zainstalować keyloggery,
śledzące wszystko, cokolwiek wpisałeś na klawiaturze. Wszystkie te dane są dla
hakera jak otwarta księga. Może je dowolnie wykorzystać, sprzedać, opublikować, szantażować nimi”.
Czujny redaktor Górnicki zapomniał jednak o podstawowej sprawie – powinien mieć dowody na to, iż
„Fakty i Mity” trudnią się włamywaniem do kościelnych komputerów. W każdym razie otrzymaliśmy właśnie niezłą instrukcję, jak to robić!
A.K.
Hakerzy z „FiM”?
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
W Chorzowie działa agencja
prawno-kanoniczna „Causae Matrimoniales” unieważniająca małżeństwa. Dwie babeczki, które tam pracują, nie figurują w wykazach adwokatów czy radców prawnych. Reklamuje je gazetka „Oremus” z parafii
– Nie. Chcę unieważnić małżeństwo...
– Żaden problem. Do proboszcza po papierki o ślubie i zaświadczenie, że jesteś biedny, i do sądu
biskupiego. Papiery musi ci wydać,
a zaświadczenie to kwestia ofiary,
ale warto, bo w sądzie kosztuje to
jakieś sześć stów. No to z Bogiem.
Zaliczam kolejne trzy kościoły,
tym razem w Chorzowie. W sumie
osiem parafii, siedmiu księży, jedna pani kancelaryjna i jedna gosposia. Każdy ma inne zdanie. Najbardziej intrygujący jest fakt, że nikt
z nich nie słyszał o „Causae Matri-
Unieważnienie
na życzenie
św. Józefa w Chorzowie. Sprawa jest
intrygująca. Agencja unieważniająca
małżeństwa, która ma układ z czarnymi, to w Katolandzie powinna być
egzotyka. Na pozór.
Kancelaria parafialna kościoła
Świętej Jadwigi Śląskiej w Rybniku.
– Szczęść Boże – przedstawiam
się. – Chciałem porozmawiać
o unieważnieniu małżeństwa...
Ksiądz powiedział, że nie może rozmawiać na ten temat, bo gdyby doszło do kurii, że to zrobił,
mógłby zostać posądzony o namawianie do złego. Uderzam jeszcze
do czterech parafii. W każdej słyszę coś innego, ale jest wspólny mianownik: unieważnienie małżeństwa
to sprawa wstydliwa, jawny grzech.
Na końcu walę do franciszkanów.
Braciszkowie są litościwi, czyli liberalni. Tezę potwierdza korek przed
kancelarią. Cztery parki, dwie
w okresie przedporodowym.
– Co trzeba załatwić? – wita
mnie chudy franek, jowialnie ściska
rękę i zaczyna nawijkę. – Dziewczyna zaciążyła i nikt nie chce wam
udzielić ślubu?
D
moniales”. Pytam
w kurii biskupiej
w Katowicach. Notable są lepiej poinformowani, ale tam
firma nie ma najwyższych notowań.
– Kancelaria zaczęła działać 1 marca, do kurii powiadomienie o tym fakcie wpłynęło 22
kwietnia i było suchą informacją o zasadach działalności
– wyjaśnia ks. dr
Marek Górka, wiceoficjał katowickiego sądu. Firma ta nie działa pod
auspicjami Kościoła, przymiotnika
„kanoniczna” używa nielegalnie, bo
nie wystąpiła do archidiecezji katowickiej z wnioskiem o stosowne pozwolenie. Mimo to „Causae...” nie
tylko pisze pozwy o unieważnienie
małżeństwa, ale do końca reprezentuje klienta w sądzie biskupim. Księża, z abp. Zimoniem na czele, są
oburzeni, ale konwenanse zachowują i nie interweniują. Ksiądz zasugerował, że prawnikom z kancelarii
laczegoś biedny? Boś durny! A dlaczegoś durny? Boś biedny... Tak mówi znane i równie durne porzekadło.
A jednak potwierdził je właśnie wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który zajmował się głośną sprawą Jerzego
Kisiela. Trybunał nie uznał racji mieszkańca Dąbrowy Górniczej, który w końcu 2002 r. zaskarżył państwo polskie, twierdząc, że łamie konstytucję, pozostawiając bezrobotnych na pastwę losu.
Przypomnijmy: Jesienią 2002 r. („Fakty
i Mity” nr 40) wnioskowaliśmy, by zgodnie
z Konstytucją RP każdy Polak miał prawo
do zabezpieczenia społecznego ze strony państwa. Twierdziliśmy, że jeśli państwo nie
wywiązuje się z tej roli, bezrobotny powinni domagać się od państwa odszkodowania.
Na łamach naszej gazety wydrukowaliśmy
nawet wzór pozwu sądowego.
Nasz Czytelnik, Jerzy Kisiel, od lat pozostający bez pracy i żyjący z rodziną ze
zależy na kasie, a nie na pomocy
ludziom. I coś w tym jest, skoro
koszty sądów kościelnych opłacane osobiście wahają się od 500 do
1000 zł (w zależności od diecezji),
a w „Causae...” trzeba zostawić minimum 4 tys. zł.
– Na tym polega największy problem – wyjaśnia zaprzyjaźniony
ksiądz, którego prosiłem o zebranie informacji. – „Góra” jest wściekła, że kancelaria ukradła im pomysł, zarabia przy tym kasę, a diecezja nic z tego nie ma. Ale znaleźli już na to metodę. „Causae Matrimoniales” gwarantuje unieważnienie w półtora roku. Procesy unieważnieniowe trwają średnio rok, ale
nasz informator sugeruje, że mogą
się przeciągnąć. Efekt? Klienci
„Causae...” będą się denerwować
przeciągającymi procesami, po pewnym czasie zaczną występować do
Fot. Autor
Chcesz unieważnienia
kościelnego małżeństwa? Nic prostszego.
Już powstają
prywatne firmy, które
ci to załatwią.
POD PARAGRAFEM
sądów o zwrot pieniędzy i oskarżą
laseczki o niewywiązanie się z umowy w określonym czasie.
PORADNIK DLA CHCĄCYCH
UNIEWAŻNIĆ MAŁŻEŃSTWO
Unieważnienie małżeństwa to
coś zupełnie innego niż rozwód.
W przypadku rozwodu cywilny
sąd sprawdza, czy na pewno nastąpił stały rozkład życia małżeńskiego. Jeżeli tak, czyni was wolnymi
od siebie. Celem procesu kościelnego jest udowodnienie, że waszego małżeństwa nigdy nie było.
skandalicznie skromnego zasiłku, był jednym z tych, który poszli śladem owej publikacji. Obywatel ten oddał sprawę do sądu,
zarzucając państwu, że nie gwarantuje mu
ono minimum egzystencji.
– Mimo konstytucyjnego zapisu rząd nie
przedstawił Sejmowi żadnych ustaw do wypełnienia treścią tego najważniejszego aktu prawnego – uzasadniał mec. Dzido. – A więc z powodu tych zaniechań Jerzy Kisiel w okresie pozostawania bez pracy nie otrzymał
stosownego do potrzeb jego rodziny zabezpieczenia społecznego
i znalazł się w niedostatku.
Prawnik polemizował także
z argumentacją o jedynie deklaratywnym charakterze konstytucji, ta bowiem
ma być źródłem stanowionego prawa, a nie
„przedmiotem spekulacji deklaratywnych”.
– Konstytucja podobnie reguluje zasady
udzielania pomocy społecznej osobom chorym i emerytom. Dlaczego zatem nie może
ona dotyczyć ludzi pozbawionych pracy? Kisiel pomimo intensywnych poszukiwań nie
może przecież znaleźć pracy, a obowiązujące prawo nie pozwala mu na dochodzenie
konstytucyjnych uprawnień do pomocy społecznej – twierdził prawnik.
Kisiel polski
W marcu 2003 r. odbyła się pierwsza odsłona procesu Kisiel kontra państwo. Strona rządowa nie poczuwała się do winy i postawiła wniosek o oddalenie skargi. Uzasadniała, że powoływanie się Kisiela na najważniejszy akt prawny jest bezzasadne, bo konstytucja to jedynie deklaracja i nie może
być źródłem roszczeń obywateli.
Z taką argumentacją nie zgodził się jednak pełnomocnik Kisiela, mecenas Henryk
Dzido, który zaskarżył w całości wyrok sądu okręgowego. Dlaczego?
Procedura
Trzeba się przełamać i pójść do
szefa parafii, w której powiedzieliśmy „tak”. Wyjaśnić, dlaczego zawracamy wielebnemu głowę, i czekać na
wydanie papierów. Następny w kolejce jest sąd biskupi zależny od diecezji, w której mieści się parafia.
Podstawa prawno-kanoniczna
– po polsku powód, dla którego uważasz, że twoje małżeństwo było nieważne. Wybór jest ogromny – aż 23
punkty. Na topie stoi „niezdolność
do podjęcia istotnych obowiązków
małżeńskich z przyczyn natury psychicznej” – musisz udowodnić, że
twoja druga połowa w chwili zawierania małżeństwa miała żółte papiery, ewentualnie na takie zasługiwała. Na powyższy zapis, powołuje
się około 60 proc. par. Wygrywa co
druga z nich. Do starania się o unieważnienie upoważnia też zatajona
przez współmałżonka jego ciężka
choroba, nałóg, a nawet zaciągnięte
przed ślubem długi, jeśli ma to istotny wpływ na wspólne pożycie; zdrada współmałżonka tuż po ślubie (suponuje się, że przysięga miłości podczas ślubu była składana nieszczerze, tj. nieważnie); niezdolność do
podjęcia czynności seksualnych lub
zapłodnienia itp. No chyba że spróbujesz z tymi żółtymi papierami... Ci,
którzy pobierali się jako gówniarze,
mogą powołać się na „brak wystarczającej dojrzałości psychicznej i fizycznej”. Baby mają w rękawie o jednego asa więcej niż faceci, bo za przyczynę uważa się także niemoc płciową, czyli impotencję. Dalej nie znalazłeś nic dla siebie? Spróbuj wybrać
z poniższej listy.
Przyczyny zrywające: przeszkoda pokrewieństwa (współmałżonka
jest np. twoją kuzynką – punkt mało popularny, bo zalatuje kazirodztwem), przeszkoda ślubu czystości
(któreś z was było w zakonie lub
uczyło się na księdza), przeszkoda
różnej religii (gdy jedna ze stron jest
osobą nieochrzczoną), przeszkoda
występku – małżonkobójstwo (współczujemy tym, którzy muszą się powoływać na ten artykuł – jak ktoś
popełnił zbrodnię raz, to każda kolejna przychodzi mu łatwiej. Bracie,
Siostro – ciesz się, że w ogóle masz
możliwość czytać ten tekst!). Wady
9
zgody małżeńskiej: brak dostatecznego używania rozumu (imbecylizm?), przymus fizyczny lub moralny (biciem i szantażem zmuszono cię
do ożenku), niezachowanie przepisanej prawem kanonicznym formy
zawarcia małżeństwa (np. klecha
udzielający ci ślubu był nawalony).
Skarga powodowa – pisemko
wszczynające procedurę.
KPK – dla większości kodeks
postępowania karnego. Dla unieważniających – kodeks prawa kanonicznego.
Oficjał i wiceoficjałowie – cywilny synonim „oficjała” to „przewodniczący składu orzekającego, sędzia”.
Sąd biskupi – budynek, zazwyczaj odpicowany jak stróż w Boże
Ciało. Siedziba oficjała i spółki.
Obrońca węzła małżeńskiego
– taki advocatus diaboli, a właściwie
adwokat stojący za poprawnością zawarcia małżeństwa.
Instruktor – przesłuchuje strony w procesie o stwierdzenie nieważności małżeństwa.
Zakazy: Jak w każdym sądzie,
należy respektować pewne zakazy:
w czasie procesu kościelnego nie wolno kłamać, zatajać prawdy, należy
mówić całą prawdę i tylko prawdę.
Czas: Średnio proces trwa rok.
Może się wydłużyć z powodu częstych urlopów oficjałów, posiadania kochanki/kochanka (sutannowi krzywo patrzą na pozostawanie
w nowym związku bez unieważnienia starego).
Wyrok: Żeby unieważnić małżeństwo, potrzebne są dwa takie same wyroki. Na przykład Sąd Biskupi w Katowicach mówi „tak”. Sprawę przesyła do wyższej instancji
– Sądu Metropolitalnego w Częstochowie. Jasna Góra mówi „nie”. Jest
remis. Musisz zaczynać wszystko od
nowa. Ale i tak jest łatwiej niż za
pierwszym razem. Do wyroku załączony jest formularz zawiązania sporu. Wypełniasz, odsyłasz, płacisz
(500–1000 zł). Zabawa zaczyna się
od początku. Oczywiście możesz nigdy nie brać ślubu kościelnego, żyć
jak Pan Bóg przykazał lub się rozwieść i mieć gdzieś kościelnych sędziów. Co ci z serca poleca
BARTEK SAPOTA
Jednak żadne argumenty nie przekonały Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
– No cóż, pozostała nam tylko kasacja
wyroku – mówi mec. Dzido.
Zdaniem prawników, sprawa Kisiela nie
jest tak beznadziejna, jak by się to wydawało
na pierwszy rzut oka. Między innymi na skutek naszych publikacji i pozwów innych obywateli rząd przygotował wreszcie kilka ustaw
mających na celu m.in. łagodzenie skutków
bezrobocia. Stało się to jednak dopiero na początku bieżącego roku. Zatem roszczenia
mieszkańca Dąbrowy Górniczej, obejmujące
okres wcześniejszy, mogą się okazać zasadne.
– Byłoby idealnie, gdyby sprawa Kisiela
stała się pretekstem do stworzenia instytucjonalnego ruchu bezrobotnych w Polsce
– mówi mec. Dzido. – To właśnie bezrobotni powinni ocenić wspomniane ustawy i programy rządowe zmierzające do poprawy losu ludzi, którzy znaleźli się w dramatycznej
sytuacji nie ze swojej winy.
RYSZARD PORADOWSKI
10
MADE IN POLAND
15 kobiet z Polski do Niemiec i ich
sprzedaż do burdeli. Jak handlarze
zdobywają swój „towar”?
Naganiacze ogłaszają się w prasie krajowej i lokalnej. Ogłoszenie
brzmi zazwyczaj bardzo niewinnie,
na przykład: „Wysoko dochodowa
praca w Niemczech dla kobiety
18–30 lat”. Podają telefon komórkowy (nigdy stacjonarny lub adres). Czasem informują o charakterze pracy: w barze jako kelner-
Sezon na dziwki
Stajemy się seksmocarstwem. Blisko pięćdziesiąt tysięcy polskich
dziewczyn pracuje w burdelach zachodniej Europy. Problem w tym,
że około 8 proc. z nich czyni to wbrew własnej woli.
zy w XXI wieku może istnieć handel kobietami?
Okazuje się, że tak, i jest
to niezwykle dochodowy
biznes. Osiem procent polskich kobiet zmuszanych do nierządu za granicą to „zaledwie” 3200. Natomiast
w samym kraju – jak utrzymuje Magdalena Moskal, koordynator programu przeciwdziałania przymusowej prostytucji – ponad 5 tysięcy
kobiet zmuszanych jest do nierządu. Są to przede wszystkim Polki, ale
również Ukrainki, Bułgarki, Rumunki, Rosjanki, Litwinki, Białorusinki,
obywatelki Mołdawii, a nawet Wietnamu. „Businessman Magazine”
ogłosił w swym raporcie, że zyski polskiej seksmafii (tylko kontrolującej
agencje towarzyskie) wynoszą... 6 miliardów złotych rocznie (dla porównania: w Niemczech na handlu kobietami mafia zarabia 7–8 miliardów
euro rocznie). W tej polskiej ponurej statystyce nie uwzględnia się działań zorganizowanych grup przestępczych, szczególnie ukraińskich i bułgarskich, bardzo aktywnych na „rynku” handlu żywym towarem...
Kilkanaście dni temu sędzia
Przemysław Filipkowski skazał
trzech Bułgarów na kary od 4 do
9 lat więzienia. W uzasadnieniu wyroku sędzia powiedział, że handel
ludźmi to jedna z najgorszych zbrodni. Nie można kupować i sprzedawać człowieka. Mutalib S., główny oskarżony w tym procesie, werbował co ładniejsze i zgrabniejsze
dziewczyny w swoim rodzinnym kraju, jak również na Ukrainie i w Mołdawii, pod pretekstem dochodowej
pracy w Polsce. Na granicy zabierano im paszport, wieziono na metę w Kobyłce (woj. mazowieckie),
gdzie wystawiano je na... aukcję.
Właściciele agencji towarzyskich
brali udział w tym „przetargu” i wybierali co ponętniejszy „towar”.
C
Dziewczyny sprzedawane były zazwyczaj za kwotę od 1 do 2,5 tys. euro.
W procederze tym uczestniczyli
również ukraińscy celnicy i funkcjonariusze straży granicznej. Oksana
G. jechała ze Lwowa do Warszawy.
Na granicy strażnik zabrał jej paszport i kazał się przesiąść do bmw,
w którym czekał Mutalib S. Już następnego dnia wysłano ją na szosę
w charakterze „tirówki”. Udało jej
się uciec i zgłosić na policję. Tylko
dzięki jej odwadze handlarze żywym
towarem zostali aresztowani. Ofiary, niestety, zeznają niechętnie. Boją się zemsty, wstydzą się obmowy,
truchleją ze strachu na myśl, że może to dotrzeć do rodziny i znajomych.
Sędzia Filipkowski mówi: „Niektóre z tych kobiet godzą się i akceptują takie życie. Inne są pilnowane, zmuszane psychicznie i fizycznie”.
Paweł Ostaszewski z „Gazety Policyjnej” tak określa przyczyny, które spowodowały
pracę dziewczyn
w seksbiznesie:
„Tęskniły za lepszym życiem, czasami do podjęcia
takiej decyzji zmuszała je sytuacja,
niektóre wiedziały,
że za ogłoszeniami
o dobrze płatnej
pracy barmanki
w nocnym klubie
kryje się najstarszy
zawód świata, inne dopiero na
miejscu dowiadywały się, w jakim
celu przyjechały.
Te, które stawiały opór, były »ujeżdżane« – tak w przestępczym slangu nazywa się wyrabianie u współczesnych
niewolnic posłuchu. Środkami są szantaż, bicie, tortury, zbiorowe zgwałcenia”. Oczywiście, większość z nich
poleciała na łatwą kasę, na zarobek
własną dziurką, bo jak mówi przysłowie: to się nie wymydli. Pozostałych
dziewczyn trzeba jednak bronić. Została utworzona Fundacja przeciwko Handlowi Kobietami „La Strada”.
W rozmowie ze mną Joanna Garnier z Fundacji mówi:
– La Strada działa
w Polsce od 1995 roku
i współpracuje z podobnymi organizacjami na całym świecie. Rocznie zgłasza się do nas 200–250 poszkodowanych kobiet. Organizujemy im pomoc
prawną, psychologiczną,
pomagamy w powrocie do
kraju, występujemy w procesach sądowych, odbywamy częste spotkania z młodzieżą i nauczycielami, doradzamy w sprawach zwią-
zanych z wyjazdem do pracy za granicą, ostrzegamy przed nielegalnymi
kontraktami. Prowadzimy również
telefon zaufania. Byłabym wdzięczna, gdyby przy okazji podała pani
nasz numer telefonu: 022 628 99.
Zdarza się, chociaż niezbyt często, że w takich sprawach dochodzi
do procesów. I tak na przykład szczeciński sąd skazał sutenera, Tomasza
K., na cztery lata pozbawienia wolności za zorganizowanie przerzutu
ka, hostessa w ekskluzywnym lokalu, pomoc do dziecka, sprzątaczka, opieka nad starszą osobą itd.,
itp. Fikcyjne agencje matrymonialne proponują małżeństwa z cudzoziemcami. Po przyjeździe okazuje
się, że przyszły „małżonek” to sutener, więc jego „oblubienica” trafia do domu publicznego. Często
są to ogłoszenia z cyklu „agencja
modelek”.
Katarzyna B. miała 20 lat, była ładna, zgrabna, piersiasta, seksowna. Po skończeniu technikum nie znalazła pracy. Jej chłopak, Rafał, również był bezrobotny.
I wtedy pojawił się
Joachim L., Niemiec
polskiego pochodzenia,
którego rodzice uciekli
z Polski w 1975 r. Joachim urodził się już
w Bad Kreuznach.
W 2002 r. przyjechał do
Polski poszukiwać hostess do niemieckich
klubów. W Zawierciu
natknął się na Rafała
i Kasię. Od słowa do słowa potoczyła się rozmowa. Joachim zaimponował im swoim obyciem,
luksusowym samochodem i koneksjami w świecie artystycznym. Obiecywał Kasi wysokopłatną pracę modelki w znanej agencji. Rafał mógł
przyjechać do narzeczonej, ale trochę później,
kiedy już będzie na tyle
ustawiona, aby mogła go
ugościć.
– Już po przekroczeniu granicy w Słubicach,
w
niemieckim
Frankfurcie nad
Odrą, Joachim
odebrał mi paszport. Oddałam ufnie, bo myślałam,
że tak trzeba
– opowiada mi
Kasia. Jest znerwicowana. Przeżywa swoją gehennę jeszcze raz.
– Zostałam zawieziona do Niendorfu (dzielnica Hamburga – przyp.
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
Z.W.). Tam są piękne parki i ogrody. Zamieszkałam wraz z innymi
dziewczętami w starej willi przy ulicy Hegereiterweg. Jeszcze nic nie
przeczuwałam, mogłam wychodzić,
spacerować po parku. Wieczorem
dowiedziałam się od Christy, Bułgarki, że zostałam sprzedana do burdelu. To był szok. Nie wierzyłam, ale
Joachim szybko mi to wytłumaczył:
pobił mnie i razem ze swym kolesiem zgwałcił. Potem powiedział, że
zarobię kupę szmalu dla niego i dla
siebie, tylko muszę być grzeczna.
Zostałam przerzucona na Ehrenbergstrasse na Altstadt, do małego
burdelu prowadzonego przez Turka.
– Jak ci się udało wyrwać stamtąd? – pytam.
– To był przypadek. Oni po miesiącu sprzedali mnie do Sankt Pauli na ulicę Dosesstrasse. Opowiedziałam o tym pierwszemu klientowi, to
był jakiś handlowiec z Essen, błagałam go o pomoc. Okazał się cudownym człowiekiem. Za dwie godziny
była już policja...
Irena Dawid-Olczyk z „La Strady” naiwność polskich dziewczyn ocenia surowo, ale łączy ją z medialną
papką kreującą wzorce cudownego
życia za granicą: – To, co niektórzy
nazywają naiwnością, często
jest kwestią
poziomu informacji. Spróbujmy przez tydzień kupować
tylko kolorowe
pisemka, a w
telewizji oglą-
dać jedynie długie seriale o miłości.
Zastanawiam się, co po siedmiu
dniach będę wiedzieć o świecie.
Z pewnością wszystko to, co powiedzą mi znajomi. Nie słyszę opowieści o klęsce. Nikt nie mówi, że tam
trzeba było spać w zapluskwionym
łóżku... Pewnego dnia przyjeżdża
przystojniak samochodem dobrej
marki... To jest jak wejście w ekran
telewizora – inny, lepszy świat. Co
dzieje się naprawdę, dziewczyna zaczyna rozumieć, gdy ten przystojniak
zawozi ją do Berlina, daje w pysk
i wysyła na ulicę.
Polki „pracują” przede wszystkim w domach publicznych, bowiem
praca na ulicy, w motelu czy restauracji byłaby szczególnie ryzykowna:
dziewczyna mogłaby uciec, a w konsekwencji zgłosić się na policję lub
do konsulatu polskiego.
Rzadko się zdarza, aby Polki były sprzedawane dalej – do Anglii,
Szkocji czy Walii. W Zjednoczonym
Królestwie wolno być prostytutką,
ale zawód ten obwarowano zawiłymi ustawami, które znacznie ograniczają jego wykonywanie. Prawo
zakazuje na przykład prostytutkom
reklamowania swoich usług na wystawach sklepowych, w gazetach czy
periodykach. Poza tym policja działa tam niezwykle sprawnie. We
Francji już 30 lat temu powstał „Kolektyw Prostytutek”, organizacja występująca przeciwko wszelkim zinstytucjonalizowanym formom prostytucji.
Dlatego też „biznesmeni od seksu” koncentrują się głównie na zagłębiu seksualnym (Niemcy, Holandia; w grę wchodzą również Włochy
i Belgia). Na przykład w amsterdamskiej dzielnicy „czerwonych latarni”
(po
drugiej
stronie placu
przed głównym
dworcem kolejowym) mężczyźni mogą
oglądać kobiety na wystawach, co umożliwia prawidłowy „zakup”.
Seksowne
dziewczynki
– często odziane tylko w czarne pończoszki
i buciki na
monstrualnie
wysokich sztyletowych obcasach – siedzą
na wystawach z piersiami na wierzchu i prezentują swe wdzięki.
Teraz, po wejściu Polski do Unii,
nasze dobrowolne mewki pracujące na Zachodzie nie muszą już prostytuować się w podziemiu. Będą
rejestrowane (jeśli zechcą mieć stałą pracę w tym zawodzie) i poddawane regularnym badaniom wenerologicznym. Coraz częściej trafiają do hamburskiego Sankt Pauli
– atrakcji turystycznej miasta, cieszącej się ogromnym powodzeniem.
Ulica Reeperbahn to największe
w Europie centrum płatnego seksu:
burdele, kina porno, sex-shopy, pokazy seksu na żywo. Praca w Sankt
Pauli nobilituje. Niestety, zawód prostytutki, podobnie jak sportowca,
jest krótki. Po trzydziestce wypada
się z gry i dlatego trzeba szybko
zarobić dużo szmalu, żeby starczyło go na czysty interes, a wtedy
i mąż sam się znajdzie.
Pięćdziesiąt tysięcy polskich prostytutek na Zachodzie to początek
wielkiego polskiego seksualnego boomu. One dopiero przecierają szlak.
Za nimi pójdą inne!
ZOSIA WITKOWSKA
Fot. Alex Wolf
11
Damski bokser
Czy kielecki biskup stanie
w obronie kobiety pobitej przez
proboszcza? Szczerze wątpimy.
W Wielki Piątek w szpitalu w Starachowicach zmarł
mieszkaniec Tarczka, Jan Jankowski. Rodzina udała
się do miejscowego proboszcza, ks. Józefa Krawczyka, by odprawił mszę i odprowadził zmarłego na cmentarz. Wielebnego interesowała tylko kasa: 650 zł za pogrzeb, 200 za plac na cmentarzu i 100 na kościół. Razem 950 zł.
– Drogo! – stwierdziła wdowa, pani Danuta. Mówiła coś jeszcze o biedzie, nędznej rencinie zmarłego,
która wynosiła niecałe 400 zł, i drogich lekach, które
rujnowały rodzinę od wielu miesięcy, ale wielebnego
to nie interesowało. – To nie krowa ani świnia, żeby się
targować – stwierdził zirytowany i zastrzegł natychmiast,
że do domu nie przyjdzie. Nie chciał też wyspowiadać rodziny zmarłego.
W dniu pogrzebu krewni nieboszczyka ściągnęli więc do Tarczka organistkę, by chociaż ta
odprowadziła nieboraka na cmentarz. Zgodziła
się za 120 złotych, z których 20 – jak
się później okazało – musiała odpalić
proboszczowi. Gdy rodzina pojechała po
krzyż, proboszcz stwierdził krótko: – Nie
dam, bo nie zapłacone! Na takie dictum
krewniacy ostro warknęli, więc wielebny
spuścił z tonu i krzyż jakoś się znalazł.
Do kolejnego spięcia doszło wkrótce po tym, jak pod kościołem pojawił
się orszak pogrzebowy z nieboszczykiem. Ksiądz się zabarykadował i długo nie chciał otworzyć ani plebanii,
ani świątyni. Kilku krewniaków i sąsiadów zmarłego zagroziło wielebnemu taczką, więc po jakimś czasie ustąpił.
– Był jednak wyraźnie zdenerwowany i niezadowolony, czemu
dawał wyraz na każdym kroku.
Mszę odprawił w ciągu 15 minut – mówi jedna z mieszkanek
Tarczka. – Z tego zdenerwowania
zapomniał nawet o zebraniu pieniędzy na tacę.
– Na taczkę takiego plebana!
– krzyczeli ludzie, gdy proboszcz
zniknął i ani myślał odprowadzić zmarłego na cmentarz. Atmosfera była coraz gorętsza, więc klecha pojawił się ostatecznie na krótko przy mogile.
– Byłam tym wszystkim przybita, więc zaraz po pogrzebie mój syn Andrzej udał się na plebanię – wspomina pani Danuta. – Ksiądz nie chciał z nim jednak
rozmawiać, więc musiałam sama iść do proboszcza. Jeszcze raz zapytałam, ile mam zapłacić. Gdy powtórzył,
że 950 złotych, powiedziałam, że za taki cyrk, jaki zafundował zmarłemu mężowi i rodzinie, nie dam tyle
pieniędzy.
W proboszcza jakby piorun strzelił. Rzucił się na
kobiecinę. Doszło do awantury i szamotaniny. – Uderzył mnie ręką w twarz, zawirowało mi w głowie i upadłam – wspomina pani Danuta. – Syn stanął w mojej
obronie, ale ksiądz uciekł do sąsiedniego pokoju.
Gdy pani Danuta doszła do siebie, natychmiast
pojechała na posterunek policji w Pawłowie, a następnego dnia zrobiła obdukcję. Lekarz ze Starachowic,
Krzysztof Daniszewski, stwierdził obrzęki i krwawe
podbiegnięcia na czole o wymiarach 70 na 50 milimetrów. Biegły sądowy odnotował też, że „kobieta
skarży się na ból całej głowy oraz okolicy krzyżowej
kręgosłupa”.
Wdowa udała się do kieleckiej kurii, gdzie wysłuchał ją sekretarz biskupa, ks. Jerzy Ostrowski. Potwierdził, że na proboszcza z Tarczka było już sporo
skarg i zaproponował, by pani Danuta pojawiła się
w kurii powtórnie, gdy powróci z zagranicy biskup Kazimierz Ryczan.
– Powiedziałam, że nie chcę robić szumu i szkodzić
Kościołowi, dlatego domagam się jedynie przeprosin
i odejścia proboszcza z parafii – mówi pani Danuta
o spotkaniu z biskupem.
Tymczasem do domostwa Jankowskich zawitał sam
wielebny. – Przepraszam cię publicznie! – zwrócił się
od progu do pani Danuty. Chciał też przepraszać syna
zmarłego, ale pokazano mu drzwi i na tym skończyła
się duszpasterska wizyta.
Po kilku dniach księżulo znów pojawił się u Jankowskich. Chciał klękać przed wdową, całować syna, obiecywał odprawienie 10 mszy za darmo. – Dam wam
2 tysiące, nawet 3, ale nie zakładajcie sprawy – błagał.
– Nie chcemy diabelskich pieniędzy wielebnego, nie zamierzamy też mu darować – mówi Edyta Jankowska, córka zmarłego. – Dlatego sprawę skierowaliśmy do Sądu Rejonowego w Starachowicach.
Gdy pojawiliśmy się w Tarczku i zapukaliśmy do drzwi plebanii, ksiądz Krawczyk nie chciał z nami rozmawiać.
Za to rozmowniejsi są niektórzy mieszkańcy. Mają już dość
pazernego klechy. – To nie człowiek, a diabeł w sutannie
– mówi jedna z kobiet. Inna
przypomina, że już przed laty
bokser podniósł rękę na jedną z mieszkanek za to tylko,
że poprosiła, by nie spalał nocą cmentarnych śmieci. Nawet za drobną naprawę nagrobka na cmentarzu trzeba
proboszczowi uiścić haracz.
Incydent na plebanii podzielił wieś. Proboszcz namawia wielu mieszkańców, by go
bronili i obiecuje im złote góry. Inni przestali chodzić do
kościoła w Tarczku i liczą na
biskupa. Ale ekscelencja milczy.
– Wygląda na to, że się
przeliczą – mówi pani Danuta. – Może sąd będzie sprawiedliwszy...
RYSZARD
PORADOWSKI
Fot. Autor
12
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
ZE ŚWIATA
R
eligia w USA to wielki biznes. Natomiast kreowanie
ułudy, że możliwe jest radykalne odchudzenie bez katowania
się na siłowniach i bez rozłąki
ze słodkościami, to geszeft... kto
wie, czy nawet nie większy od
religii. Oba biznesy musiały się
więc spotkać.
żywnością pochodzenia zwierzęcego oraz wszelkimi pokarmami poddawanymi wcześniej obróbce,
o żywności modyfikowanej genetycznie nawet nie wspominając.
Jeszcze większy sukces w bitwie z tkanką tłuszczową ma gwarantować książka Gwen Shamblin „Dieta na zrzucenie wagi”,
Dieta-$-alleluja
W kazaniach ks. George’a
Malkmusa właściwe odżywianie
zajmuje dużo miejsca. „W rajskim
ogrodzie Pan zapewnił wszystko,
czego nam trzeba – prawi kaznodzieja. – Są owoce, warzywa, orzechy i nasiona. Dlatego powinniśmy stosować dietę „Alleluja”.
W ten sposób oddajemy prawdziwy hołd Stwórcy!”.
Dieta opierająca się na wytycznych z Księgi Rodzaju (1. 29) wyklucza wszelkie produkty zwierzęce z wyjątkiem miodu. Stanowi, że
w 80 proc. pokarm ma być konsumowany na surowo.
Przytrafiają się jednak nieprzyjemne niespodzianki. Oto ks.
Malkmus zatrudnił specjalistę dietetyka, a ten wykrył, że w diecie
„Alleluja” zupełnie brakuje witaminy B12. 70-letni duchowny, który utrzymuje, że swą dietą pokonał raka jelita grubego, oświadczył: „To mnie zaszokowało. Jakim sposobem doskonały program
dietetyczny Boga może mieć jakieś niedostatki?!”. W końcu się
jednak uspokoił, konkludując, że
w czasach biblijnych, gdy ludzie
żyli przeciętnie 912 lat, gleba była lepszej jakości niż dziś.
Malkmus ma jednak większe
kłopoty niż brak jakiejś B12, bo już
czuje na plecach oddech konkurencji. Gdy tylko książka z jego dietą bożą trafiła do księgarni, na rynku pojawiła się praca dr. Dona
Colberta: „Co jadłby Jezus?” Wynika z niej, że Jezus brzydziłby się
O
sada zielonoświątkowców
– miasteczko Knutby niedaleko Uppsali – stała się niedawno miejscem przerażającej
zbrodni, która wstrząsnęła spokojną Szwecją.
która proponuje niewielkie ograniczenia konsumpcyjne i gorąco
zachęca do „poddania się doskonałym, boskim wrażeniom nasycenia”. Innymi słowy, rekomenduje
obżeranie się, dopóki Bóg nie wyśle sygnału stop, którym może być
na przykład ból wątroby.
Również niejaki Jordan Rubin, z zawodu pastor, dzieli się instrukcją prawidłowego odżywiania, którą otrzymał prosto od Boga i zawarł w dziele „Dieta Stwórcy”. „Najzdrowsza dieta – przekonuje Rubin – wymaga spożywania
mięsa, drobiu, owoców i warzyw
w takiej formie, do jakiej nasz organizm został zaprogramowany”.
Karma musi być organiczna i w
minimalnym stopniu przetworzona. Bóg zabrania pasteryzowania
i odtłuszczania nabiału, a szpikowanie go hormonami jest grzechem megaśmiertelnym. Rubin zapatruje się optymistycznie na powodzenie swej pracy: „Skoro Biblia jest najlepiej sprzedającą się
książką w historii, nie widzę powodu, by »Dieta Stwórcy« nie miała pójść w jej ślady”.
¤¤¤
Diety chrześcijańskie nie są niczym nowym; żydzi mają swoje imperatywy koszerności, a muzułmanie własny regulamin dietetyczno-wyznaniowy zwany halal. Ale na
jedzeniu nie koniec: Rubin szykuje promocję pobożnych mydeł.
„Przykazania Boga dotyczą wszystkich stron życia” – zaznacza. LF
uniesienia u boku żony i kochanki
nie zdołały zaspokoić jurnego pastora, bo jesienią ub.r. nawiązał romans z żoną sąsiada – Lindą. Na
wieść o tym Sara wpadła we wściekłość i strzeliła żonie pastora trzy
Koniec zielonej idylli
Policja twierdzi, że 32-letni pastor Helge Fossmo zamordował
swoją pierwszą żonę Helenę. Druga żona, Aleksandra, została zastrzelona przez jego kochankę – Sarę Svensson. Według zeznań świadków, pastor przez kilka lat utrzymywał bliskie stosunki z wieloma
parafiankami, czego nie starał się
ukrywać, twierdząc, że akt płciowy
zbliża kobiety do Boga. Prokuratura podejrzewa, że chciał stworzyć
seksualną sektę. Kochanka duchownego kilkakrotnie w trakcie procesu potwierdziła, że seks z nim był
przeżyciem mistycznym. Jednak
razy w głowę. Chciała zabić też Lindę, ale chybiła i postrzeliła jej męża. Grozi jej od dziesięciu lat pozbawienia wolności do dożywocia.
Szwedzka opinia publiczna jest
zdania, że morderczyni padła ofiarą manipulacji ze strony swego kochanka i to jego uznaje za winnego tragedii. Faktem jest, że dla
szwedzkich zielonoświątkowców nastał ciężki czas. Pastorów coraz częściej oskarża się o autorytaryzm,
uprzedmiotowienie kobiety, odejście od Dekalogu.
Zarzuty jakby znajome...
MałgorzatA
Kanty na Pana Boga
Afera finansisty Martina Frankela nie różniła się niczym szczególnym od setek podobnych
w USA, dopóki jego nazwisko nie
zaczęło pojawiać się łącznie
z nazwiskami najwyższych notabli watykańskich.
Frankel specjalizował się w oszustwach ubezpieczeniowych: kasował
pieniądze za polisy i przepuszczał
je, by uczynić swe życie milszym
i bardziej wystawnym. Orżnął w ten
sposób klientów firm ubezpieczeniowych w stanach Missisipi, Oklahoma, Tennessee, Missouri i Arkansas. Kiedy zrobiło się gorąco, Frankel w celu zatarcia śladów spalił swoją rezydencję (wartą trzy miliony dolarów) w Greenwich w stanie Connecticut i zwiał do Europy. Nie udało mu się tam znaleźć bezpiecznej
przystani, a i pożar został sfuszerowany, bo znaleziono wiele ciekawych dokumentów niestrawionych
przez płomienie. Frankel powrócił
w końcu na ojczyzny łono i w roku
2002 przyznał się do kradzieży
208 mln dolarów w pięciu stanach.
Na tym sprawa się jednak nie
zakończyła dzięki dociekliwości komisarza ds. ubezpieczeń z Missisipi, George’a Dale’a. Podążając śladami Frankela, wpadł on na trop
wiodący bezpośrednio na
wyższe piętra
Watykanu.
Okazało się, że w roku 1998 defraudant założył lewą organizację
charytatywną – Fundację św. Franciszka z Asyżu, na której koncie ulokował 55 mln skradzionych dolarów.
W przeddzień pożaru domu Dale wezwał Frankela na spotkanie,
prosząc o wyjaśnienie istoty kontaktów z Watykanem. Ten nie pojawił
się. Stawił się za to – również wezwany – Thomas Bolan, były prokurator nowojorski. Innymi wezwanymi, którzy woleli zaproszenia Dale’a nie bagatelizować, byli: Peter
Jackobs, nowojorski ksiądz z dobrymi dojściami w Watykanie, oraz
biskup Emilio Colagiovanni – członek rady udzielającej porad prawnych papieżowi.
Po nitce do kłębka i wyszło na
jaw, że za 5 mln dolarów (prowizji dla Watykanu) biskup Colagiovanni zgodził się firmować fałszywą fundację.
W roku 1998 Frankel trafił na
następnego człowieka, który otwierał mu wrota Wiecznego Miasta
– Thomasa Bolana. Bolan miał na
koncie zbiórkę milionów dolarów
dla Watykanu na cele charytatywne oraz dużych pieniędzy na kampanię reelekcji Reagana. Za 75 tys.
dolarów Bolan przedstawił Frankela liderom watykańskim, takim
jak ks. Jackobs, oraz dygnitarzom
w rodzaju prefekta ds. budżetowych
Stolicy Apostolskiej, biskupa Francesca Salerno – watykańskiego odpowiednika Balcerowicza. Résumé
tych rozmów jest następujące: oszust
kontrolował finanse Fundacji św.
Franciszka z Asyżu, a czcigodni duchowni z nazwiskami robiącymi wrażenie firmowali przedsięwzięcie.
W zamian za to
Watykan dostawał
swoją dolę.
Nominalnym szefem fundacji
był biskup Colagiovanni. Rzecznik Jana Pawła II – Joaquin Navarro-Valls – indagowany przez
agencję Associated Press stwierdził, że Colagiovanni przeszedł na
emeryturę i nie doradza już papieżowi w kwestiach prawnych.
Nie zmienia to faktu, że w habicie i z papieskim sygnetem na palcu reprezentował Frankela, posługując się oficjalną watykańską papeterią, służbowym telefonem
i faksem. Colagiovanni służył także do prania brudnych pieniędzy.
Kiedy Frankel chciał ukryć zdefraudowane fundusze przed amerykańskim urzędem skarbowym
IRS, wpłacał je na watykańskie
konto przeglądu prawa kanonicznego „Monitor Ecclesiasticus”.
W celu dogrywania szczegółów współpracy gangu oszustów
Frankel zapraszał notabli watykańskich do swej rezydencji w Greenwich, fundując im bilety na przeloty concorde’ami. Wszystkie porozumienia aprobował bp. Salerno, który został powołany na
zwierzchnika watykańskiego sądu najwyższego. Kiedy szefowie
firm ubezpieczeniowych zaczynali czuć, że biznesy Frankela brzydko pachną, Colagiovanni uspokajał ich, dając do zrozumienia, że
cieszy się
zaufaniem Watykanu.
Zapraszał ich na prywatne zwiedzanie Stolicy Apostolskiej i sam służył
za przewodnika, zachęcając do okolicznościowych zdjęć. Do roku 1998
przez Fundację św. Franciszka z Asyżu przepłynęły 434 mln dolarów utargu ze sfałszowanych polis ubezpieczeniowych. Prawo USA wymaga, by
firmy ubezpieczeniowe miały na koncie wielomilionowe kwoty na wypadek klęsk żywiołowych, czyli nagłej
konieczności masowych wypłat odszkodowań. Frankel miał na podorędziu nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy. „Resztę pieniędzy wydawał na
siebie” – konkluduje Dale. Na pytanie, gdzie zainwestowany jest fundusz zabezpieczający, pracownicy Dale’a słyszeli wykrętne odpowiedzi
i wyczuwali panikę.
Wreszcie, po rozmowie z Frankelem w roku 1999, komisarz Dale zażądał, by fundusze ze stanu
Missisipi, zainwestowane rzekomo
w fundacji watykańskiej (200 mln
dolarów), zostały przelane z powrotem do firm ubezpieczeniowych Missisipi. Frankel nie mógł
temu żądaniu zadośćuczynić, bo
pieniądze już przepuścił lub wyprał i zainwestował. Kilka dni później firmy ogłosiły bankructwo;
za ich długi odpowiedzialny był
teraz stan. W roku 2002 Frankel i biskup Colagiovanni przyznali się do
winy przed sądem w Missisipi. Colagiovanni wyznał, że wprowadzał
w błąd szefów firm ubezpieczeniowych, twierdząc, że Watykan przelał na konto Fundacji św. Franciszka z Asyżu 1,2 mld dolarów na inwestycje.
Komisarz George Dale
oskarżył Watykan
przed sądem federalnym w Jackson
w Missisipi o pogwałcenie prawa
skonstruowanego do walki z mafią
– Racketeer Influenced and Corrupt Organizations Act. Komisarze
ds. ubezpieczeń z Oklahomy, Missouri, Tennessee i Arkansas dołączyli do pozwu. Domagają się od
Stolicy Apostolskiej zwrotu ponad
600 mln dolarów. Ta utrzymuje,
że nie miała żadnych profitów
z Fundacji św. Franciszka z Asyżu. „Nie twierdzimy, że Watykan
odniósł korzyści materialne – stwierdza adwokat z Missisipi. – Jeśli jednak oskarżony miał racjonalne podstawy, by zdawać sobie sprawę, że
uczestniczy w oszustwie i spisku mającym na celu popełnienie w jego
imieniu czynów nielegalnych, ponosi odpowiedzialność za fundusze,
które zostały ukradzione”. Dale dodaje: „Moi dochodzeniowcy wykryli ewidentne dowody przestępczej
działalności funkcjonariuszy Watykanu”. – Dale wytropił świadome
uczestnictwo w przestępczym spisku
prawie do pułapu papieża; pokazał,
że bp Salerno, trzecia osoba w hierarchii watykańskiej, akceptował bardzo podejrzane interesy z Frankelem – konkluduje adwokat Jonathan Levy, który jednocześnie reprezentuje ocalałych więźniów obozów koncentracyjnych, oskarżających Watykan o pranie pieniędzy
zagrabionych im przez hitlerowców.
Dotąd Watykan wykręcał się od
oskarżeń sądów amerykańskich deklaracją, że jako suwerennemu państwu przysługuje mu immunitet. Tym
razem Dale na listę oskarżonych wciągnął także Bank Watykański, który
może być w USA sądzony. – Nie znam
przypadku, by Bank Watykański choćby raz ujawnił amerykańskiemu sądowi swe dokumenty – mówi Lee Boyd,
profesor prawa z Pepperdine University. – Regułą jest, że Watykan osiąga ciche porozumienie. Ale George
Dale pragnie tylko zwrotu ponad 600
mln dolarów i twierdzi, że nie popuści choćby samemu papieżowi.
Przy tej aferze blednie skandal
Banco Ambrosiano... Dla Kościoła to
niewesoła nowina, zwłaszcza teraz,
gdy setki milionów wypływają z jego
kasy na odszkodowania dla ofiar pedofilii duchownych. A ile może kosztować przegrana w procesie o pranie
pieniędzy zrabowanych więźniom obozów? Oczywiście, straty finansowe dla
najbogatszej firmy świata są drugorzędne, jeśli wziąć pod uwagę wydźwięk moralnej degrengolady Kościoła. TOMASZ WISZEWSKI
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
lipca 1927 r. – w obecności najwyższych władz państwowych dokonano w Wilnie uroczystej koronacji obrazu tzw. Matki Boskiej Ostrobramskiej. W ten sposób MB Częstochowska jest najważniejsza w Koronie,
a Ostrobramska – na Litwie.
3 lipca 1949 r. – „cud” w lubelskim kościele katedralnym – figurka Matki Boskiej płacze krwawymi
łzami. Jedyny efekt tego „cudu” to
miasta sparaliżowanie przez dziesiątki tysięcy rozmodlonych dewotów.
4 lipca 1946 r. – w Kielcach
dochodzi do antysemickich rozruchów, w wyniku których śmierć
poniosło 41 osób. Bezpośrednią
przyczyną zamieszek była pogłoska, iż Żydzi uprowadzili chrześcijańskie dziecko i zamierzali dopuścić się rytualnego mordu, by
potem utrzeć ciało na macę... Inicjatorów pogromu nie wykryto, jednak pośrednio za tę i wiele innych
tragedii odpowiada Kościół rzymskokatolicki, który przez stulecia
2
PRZEMILCZANA HISTORIA
Matka Boska Ostrobramska
wiernym pomagającym królowi
polskiemu w wojnie przeciwko Litwinom i innym poganom”. Na
szczęście dla Litwinów, a wbrew
usilnym staraniom polskiego rządu, ta „tradycja i wartość chrześcijańska” nie została wpisana do
Konstytucji Unii Europejskiej.
przygotowania do zbrojnej interwencji. Wybuch wojny i prawdopodobny w tej sytuacji pierwszy rozbiór Polski powstrzymała śmierć
cara – Piotra I Wielkiego. Do dzisiaj „toruńska krwawa łaźnia” bywa w opracowaniach obcojęzycznych przytaczana jako przykład
wydanych przez Zygmunta I
Starego. Pod karą wygnania i konfiskaty majątku monarcha zakazywał przywożenia na terytorium
Rzeczypospolitej pism Marcina
Lutra. Zarządzenie to było ponawiane dwukrotnie, a sankcje za głoszenie luteranizmu zaostrzono nawet do kary śmierci na stosie.
22 lipca 1952 r. – Sejm
uchwala Konstytucję Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zawarty
w niej art. 82 zabraniał zmuszać
do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych oraz stwierdzał,
że Kościół jest oddzielony od państwa. W III RParafialnej, po 50
latach, zabrania się nie zmuszać,
a Kościół musi być oddzielony, bo
inaczej okradałby sam siebie.
23 lipca 1389 r. – papież
Urban VI zdejmuje klątwę z biskupa i duchowieństwa wrocławskiego. Powodem nałożenia ekskomuniki były opóźnienia w odprowadzeniu do Rzymu zysków
z dziesięcin. Najpierw pleban „złu-
Kalendarium na lipiec
nazywał Żydów bogobójcami,
oskarżał ich fałszywie o mordowanie chrześcijańskich dzieci, kradzieże hostii, zatruwanie studni itp.
6–7 lipca 1415 r. – podczas soboru w Konstancji rektor Akademii
Krakowskiej Paweł Włodkowic
odczytuje traktat „O władzy cesarza i papieża w stosunku do niewiernych”, w którym przekonuje,
że pogan nie należy nawracać siłą, że przyjęcie chrześcijaństwa powinno być dobrowolne, a papiestwo nie ma prawa dysponować
pogańskimi ziemiami. Trzeba przyznać, że Włodkowic miał jądra, bo
przecież w tym samym miejscu
i czasie (6 lipca) spalono na stosie Jana Husa.
7 lipca 1136 r. – papież Innocenty II wydaje bullę „Ex commisso nobis a Deo”, potwierdzającą odrębność i niezależność Kościoła w Polsce. Cała ironia w tym, że
trzy lata wcześniej ten sam papież
podporządkował wszystkie polskie
Innocenty II
biskupstwa – łącznie z Gnieznem
– arcybiskupstwu magdeburskiemu
(o czym pisaliśmy przed miesiącem).
Ot, papieska nieomylność, a może
raczej polityka...
8 lipca 1363 r. – papież
Urban V nadaje odpusty „wszem
10 lipca–30 sierpnia 1658 r.
– obrady sejmowe zakończone wydaniem konstytucji (tj. uchwały)
nakazującej arianom opuszczenie Rzeczypospolitej bądź zmianę wyznania na rzymskokatolickie. Arianie domagali się poszanowania ludzkiej godności, w swoich posiadłościach znosili poddaństwo chłopów i dążyli do zaprowadzenia powszechnej równości.
Czy w tej sytuacji można się dziwić, że w naszej katolickiej ojczyźnie zabrakło dla nich miejsca?
14 lipca 1961 r. – sejm uchwala ustawę „O rozwoju systemu
oświaty i nauczania”, stwierdzającą, że nauczanie religii poza terenem szkoły jest „słuszniejsze
i korzystniejsze”. W odpowiedzi
Kościół otworzył na terenie całego
kraju ok. 20 tysięcy punktów katechetycznych. Ot, zamierzchłe czasy, kiedy państwo było ważniejsze
od Kościoła.
15 lipca 1410 r. – bitwa pod
Grunwaldem; połączone siły polsko-litewsko-tatarskie odnoszą
zwycięstwo nad Zakonem Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie
(Krzyżacy). Warto podkreślić, że
dołożyliśmy wówczas nie tyle Niemcom, co katolickiemu zakonowi,
i to popieranemu przez papiestwo!
16 lipca 1724 r. – tumult religijny w Toruniu, zwany sprawą
toruńską. Sprowokowani przez
uczniów szkoły jezuickiej protestanci zdemolowali kolegium należące do tego zakonu. Powołany
dla wyjaśnienia sprawy sąd kanclerski skazał na ścięcie dziewięciu
uczestników zamieszek oraz burmistrza miasta, Jana Gottfrieda
Roesnera. Sprawa stała się głośna w całej Europie. Pod wpływem
tych wydarzeń Prusy i Anglia wystąpiły w obronie protestantów
i wspólnie z Rosją rozpoczęły
Kunegunda
skrajnej nietolerancji i fanatyzmu
religijnego Polaków.
17 lipca 1999 r. – poznański
oddział ZChN-u organizuje uroczyste obchody 900-lecia wyzwolenia Grobu Chrystusa. Z tej okazji została odprawiona msza w intencji przyszłości Europy oraz odbyła się „naukowa” sesja, podczas
której krucjatę przedstawiono jako „pierwszą międzynarodową wyprawę wojskową, zorganizowaną
w celu obrony konkretnych wartości”. Owa „obrona konkretnych
wartości” to wymordowanie w Jerozolimie przeszło 50 tysięcy muzułmanów – głównie kobiet i dzieci – oraz spalenie w synagodze
wszystkich Żydów.
18 lipca 1346 r. – papież Klemens VI udziela dyspensy „dla
Jana kleryka dyecezyi krakowskiej,
ażeby pomimo to, iż wydał złoczyńców, którzy za jego doniesieniem na gardło ukarani zostali,
mógł przyjąć święcenia mniejsze”.
Wzruszający to przykład papieskiego miłosierdzia, połączonego z niechęcią Kościoła do przelewania
ludzkiej krwi...
20 lipca 1520 r. – pierwszy
z antyreformacyjnych edyktów,
pił” chłopa, potem biskup plebana, a wreszcie szef tej finansowej
piramidy upomniał się o swoją
działkę. Świeckim – od chłopa po
króla – kler zalecał ubóstwo i darowanie pożyczek.
24 lipca 1292 r. – umiera
Kinga (Kunegunda), córka króla Węgier Beli IV, żona księcia
sandomierskiego Bolesława V
Wstydliwego; beatyfikowana
w roku 1690, kanonizowana
w 1999. Podobno owa „święta”
– mimo zawartego małżeństwa
– zachowała dziewictwo aż do śmierci. Kto chce, niech wierzy w ten kościelny mit, podobnie jak w to, że
z rzuconej przez nią błękitnej wstążki do włosów powstał Dunajec.
27 lipca 1697 r. – elektor saski, Fryderyk August I, składa
w Piekarach Śląskich katolickie
wyznanie wiary, co otwiera mu drogę do objęcia polskiego tronu; panował jako August II Mocny. No
cóż, nie tylko Paryż wart jest mszy.
27 lipca 1920 r. – polski episkopat po raz kolejny oddaje kraj
pod opiekę Matki Boskiej. Proceder ten trwa w naszym kraju już
od stuleci, jednak pozytywnych skutków ciągle nie widać.
13
30 lipca 1864 r. – papież Pius
IX ogłasza encyklikę „Ubi urbaniano”. W dokumencie tym czytamy m.in.: „Oskarżając Rząd Rosyjski o prześladowanie, które
przeciw Kościołowi ustawicznie
wymierza, dalecy od tego jesteśmy, byśmy jakkolwiek chcieli pochwalić niewczesne ruchy w Polsce nieszczęśliwie wzniecone. Albowiem wszyscy wiedzą, jak troskliwie Kościół katolicki zawsze
uspokajał i uczył, że wszelka dusza jest wyższym mocom poddana, że wszyscy władzy świeckiej
ulegają i że powinne posłuszeństwo świadczyć w ogóle mają
w tym wszystkim, co się Boga
i prawom jego Kościoła nie przeciwi (...) Ale gdy ruchy tego rodzaju tyle szkodliwe Kościołowi
i Rzeczypospolitej karcimy i potępiamy (...) nie pomijamy sposobności, by przekonać monarchów,
że prześladowanie religii powoduje, iż narody (...) wpadają nieszczęśliwie w wyuzdaną swobodę żywota i postępowania, a postępując
według swych pragnień w bezbożności, pogardzają władzą, bluźnią
majestatowi, buntują się przeciw
władcom i odmawiają im posłuszeństwa”. Dokument ten, wydany po upadku powstania styczniowego, jest niemal wierną kopią encykliki „Cum primum”, ogłoszonej
przez Grzegorza XVI trzydzieści
dwa lata wcześniej – w odpowiedzi na powstanie listopadowe (fragmenty cytowaliśmy w czerwcu).
Wiele można papiestwu zarzucić,
ale na pewno nie brak konsekwencji w potępianiu polskich zrywów
narodowowyzwoleńczych.
SEBASTIAN TOLL
August II Mocny
14
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Mija 150 lat od wybuchu wojny krymskiej,
z którą Polacy wiązali olbrzymie nadzieje
na odzyskanie niepodległości.
W czerwcu i lipcu 1854 roku gromadziły się pod Warną siły zbrojne
koalicji. Po raz pierwszy od 1812 roku szykowała się wojenna wyprawa
przeciw największemu zaborcy Polski. Sojusz Francji i Anglii, zawarty
w obronie Turcji przed rosyjską inwazją, budził nadzieję na zwycięstwo, które mogło oznaczać niepodległość dla Polski.
Nasza emigracja, związana z Hotelem Lambert i księciem Adamem
Jerzym Czartoryskim, bardzo się
uaktywniła. Polacy znów uwierzyli
w Napoleona. Tym razem był to
Napoleon III, który nie skąpił im
słów sympatii i zrozumienia.
Wojnę krymską wywołały wcześniejsze działania armii rosyjskiej, która już w 1853 roku sforsowała rzekę
Prut, wkraczając na terytorium ówczesnej Mołdawii i Wołoszczyzny,
księstw zależnych od Turcji. Car
Mikołaj I dążył do wyparcia imperium otomańskiego z Bałkanów pod
hasłem wyzwolenia Słowian z tureckiego jarzma. Anglia i Francja patrzyły na to z niepokojem, bo klęska Turcji i objęcie przez Rosję kontroli nad
strategicznymi cieśninami – Bosforem i Dardanelami – oznaczałaby
nadmierny wzrost i tak wielkiej potęgi caratu. Sczególnie niepokojąca
była bitwa pod Synopą, w której admirał Paweł Nachimow pokonał flotę turecką, zatapiając 15 okrętów.
To wówczas po raz ostatni w historii
walczyły przeciw sobie żaglowe okręty wojenne, które stanowiły większość
we flocie tureckiej i rosyjskiej.
Mocarstwa zachodnie wypowiedziały Rosji wojnę 15 marca 1854
roku, lecz dopiero w lipcu zaczęto
przygotowania do desantu na Krymie, gdzie wylądował 60-tysięczny
anglo-francuski korpus ekspedycyjny
i zaczął odnosić pierwsze zwycięstwa.
Na taką wojnę czekali Polacy ze
wszystkich zaborów i z emigracji!
Michał Czajkowski, romantyczny
pisarz, uczestnik powstania listopa-
Mikołaj I, który w notatce odręcznej z 30 grudnia 1854 roku pisał,
że „Polski nie należy porzucać bez
walki”, ale „(...) gdybyśmy wszędzie
doznali niepowodzenia, nasza armia
w Polsce ma drogę odwrotu na Bobrujsk”. Car liczył jeszcze na odniesienie zwycięstwa na Krymie,
oczekiwał na wyniki wyprawy na Eupatorię, a gdy nadeszły wieści o klęsce, był bliski załamania. Władcę
Rosji, który nigdy przedtem nie za-
w sprawie zwiększenia wpływów
w Rumunii, na Bałkanach i na Ukrainie. Poparcie papiestwa wzmogło się
jeszcze za Piusa X (1903–1914), który właśnie w monarchii austro-węgierskiej dostrzegał szansę zapobieżenia opanowaniu Słowian południowych przez Rosję.
Jest jeszcze jeden bardzo ważny, przemilczany, lecz całkiem oczywisty element polityki Kościoła katolickiego – stosunek do wojny
w ogóle. Krk wielokrotnie potępiał
wojnę jako taką, ale o wiele częściej
zachęcał albo do wojny „sprawiedliwej”, albo „w imię Boże, przeciwko
pogaństwu” i „z wszelką herezją”,
albo „przeciwko temu, co chore
i zgniłe”. Poza tym podczas wojen
rozkwitało życie religijne, a kościoły były pełne – tak wielu modlących
się nie było tam w okresie pokoju.
Tak naprawdę zamach na następcę tronu habsburskiego w Sarajewie
(28.06.1914) nie był więc przyczyną
wojny – to był tylko pretekst dla
współczesnych i mit dla historii.
W tej sytuacji 23 lipca 1914 roku katolicki Wiedeń postawił rządowi prawosławnej Serbii krótkoterminowe
i upokarzające ultimatum, ale zanim
nadeszła odpowiedź, Austro-Węgry
już wypowiedziały jej wojnę. Po stronie Serbii natychmiast stanęła Rosja, a monarchię habsburską poparły Niemcy; od wielkiej wojny nie
było już odwrotu.
Nim jednak do tego doszło, miały miejsce znamienne wydarzenia,
w których haniebną rolę odegrał
Watykan i jego przedstawiciel – Eugenio Pacelli, późniejszy Pius XII
(1939–1958), papież Hitlera. Istnieje obszerna dokumentacja, która
szczegółowo określa nastroje w polityce Watykanu i dążenia wyrażane
przez wpływowe watykańskie osobistości. Na przykład biskup Serregi
na wiedeńskim Kongresie Eucharystycznym w 1912 roku zażądał zajęcia muzułmańskiej Albanii przez Austrię. Katolicki tygodnik „Grossösterreich” pisał m.in.: „(...) dopiero z wojny może narodzić się nowa i wielka
Austria, dlatego chcemy wojny. Chcemy wojny, ponieważ jesteśmy najgłębiej przekonani, że tylko wojna pozwoli nam radykalnie i gwałtownie
osiągnąć nasz ideał: potężną Wielką
Austrię, w której austriacka idea państwowa, austriacka myśl misjonarska
o tym, ażeby przynieść wolność i kulturę ludom bałkańskim, rozkwitnie
w słonecznym blasku wielkiej, radosnej
Wojna krymska
dowego, który przeszedł na islam, zaczął – jako Sadyk Pasza – organizować w Turcji oddziały tzw. kozaków
otomańskich. Adam Mickiewicz
we wrześniu 1855 roku zjawił się
w Stambule, a potem w obozie wojskowym Sadyka. Poeta chciał, aby
oprócz Legionu Polskiego powstał
Legion Żydowski. Obie formacje miały wkroczyć do Polski i wywołać nowe powstanie. Tego obawiał się car
znał klęski, przerażała perspektywa
upokorzenia w wyniku przegranej
wojny i rokowań pokojowych prowadzonych z pozycji pokonanego.
W lutym 1855 roku Mikołaj przeziębił się, zachorował i po tygodniu zmarł. Śmierć monarchy, który uchodził za okaz zdrowia, wywołała pogłoski o samobójstwie albo otruciu przez nadwornego lekarza – doktora M. Mandta, który
PAPIESTWO WOJENNYM PODŻEGACZEM
Jak rozpętano I wojnę światową
Dziewięćdziesiąt lat temu rozpoczął się
światowy konflikt militarny nazywany
najpierw wielką wojną, a po 1945 r.
– pierwszą wojną światową. Niepoślednią rolę w przyczynieniu się do jej
wybuchu odegrała polityka Watykanu.
Pozycja polityczna Watykanu na
przełomie wieków była zdominowana przez szereg różnorodnych czynników. W wyniku zjednoczenia Włoch
przestało istnieć ponadtysiącletnie
Państwo Kościelne, papież stracił swoją władzę świecką i uznał się za więźnia Watykanu (ten stan trwał aż do
czasu podpisania z Mussolinim układów laterańskich). Spełnienie „największej tęsknoty Rzymu”, czyli powrót Kościoła prawosławnego na łono Kościoła katolickiego, było w tym
czasie tak mało realne jak nigdy
przedtem.
Już w wieku XIX papiestwo podejmowało próby wcielenia Kościoła wschodniego – szczególnie po wojnie krymskiej, z której Rosja wyszła
prawdziwą tragedią.
Pułk kozaków otomańskich nie mógł spełnić
nadziei, jakie pokładali
w nim Polacy. Jednak
obecność polskiej formacji w sąsiedztwie granicy austriackiej wykorzystała dyplomacja brytyjska i francuska do szantażowania Austrii. Dawano do zrozumienia
Franciszkowi Józefowi
I, że jeśli nie przystąpi
do antyrosyjskiej koalicji, to „(...) wskrzeszą Polskę, a wtedy mocarstwo
habsburskie utraci Kraków i całą Galicję”
(E. Tarle „Wojna krymska”). Austria przystąpiła do koalicji, choć nie wzięła udziału w wojnie przeciw Rosji.
W roku 1855 wojna krymska była już przegrana dla Rosji. Alianci
oblegli Sewastopol, a nowy car
– Aleksander II – był gotów do rozmów pokojowych. Przed ich rozpoczęciem chciał jeszcze odnieść na froncie jakiś sukces, który wzmocniłby jego pozycję w rokowaniach. Generał
Michaił Gorczakow zaatakował nad
rzeką Czarną, co skończyło się kolejnym niepowodzeniem. Wreszcie,
w sierpniu 1855 roku, padł Sewastopol, forteca stanowiąca główne oparcie caratu nad Morzem Czarnym,
a Rosjanie zatopili swe okręty u wejścia do portu.
Pod koniec roku 1855 alianci wystosowali ultimatum. Rosja miała wyrazić zgodę na następujące żądania:
zniesienie rosyjskiego protektoratu
nad księstwami naddunajskimi; zapewnienie swobody żeglugi na Dunaju; Morze Czarne zneutralizowane
i zdemilitaryzowane; prawa chrześcijan zamieszkujących Turcję gwarantowane nie przez Rosję, lecz
przez Austrię, Francję, Anglię i Turcję przy udziale Rosji. Cesarz Franciszek Józef I uzupełnił te warunki
piątym, który mówił, że alianci mogą wysunąć dodatkowe żądania.
Przeraziło to cara Aleksandra II,
który 1 stycznia 1856 roku zwołał
tajną naradę swych najbliższych
współpracowników. Minister spraw
zagranicznych, K. Nesselrode, uznał
dodanie piątego punktu za wyjątkowo niebezpieczne. D. Kisielew
stwierdził, że jeśli Rosja zazna następnych klęsk, to imperium może
utracić Kaukaz, Polskę i Finlandię.
Hrabia Orłow zwrócił uwagę na to,
że Finlandia i Polska mogą zostać
potraktowane przez aliantów jako
łup wojenny. Car mianował Orłowa
głównym negocjatorem i nie zawiódł
się na nim. Orłow sprytnie prowadził dyskusje ze stroną francusko-angielsko-austriacką. Nie protestował,
gdy zażądano zgody na neutralizację Morza Czarnego i rezygnacji rosyjskich roszczeń wobec Mołdawii
i Wołoszczyzny (z terytorium tych
księstw utworzono niepodległą Rumunię). Zaakceptował nawet utratę
części Zakaukazia na rzecz Turcji.
Zgodził się na rezygnację przez Rosję z roli głównego opiekuna ludności chrześcijańskiej na terytoriach tureckich, czyli na rezygnację z dążeń
miał podobno dostarczyć carowi truciznę na jego własne życzenie.
W tym samym roku, 25 listopada, nagle zachorował i następnego
wieczoru zmarł w Stambule Adam
Mickiewicz. Lekarze stwierdzili cholerę, choć nie jest to pewne. Nie można całkowicie wykluczyć, że organizatora wojska, które miało być skierowane przeciw Rosji, zamordował
carski wysłannik. Dla Polaków i sprawy polskiej zgon Mickiewicza był
pokonana, osłabiona i pozbawiona
dominującej pozycji w Europie. Pius
IX wzywał dwukrotnie biskupów prawosławnych, aby powrócili na łono
Rzymu. Jednocześnie wciąż słano na
wschód katolickich misjonarzy (głównie polskich księży) w celu „nawracania” pojedynczych dusz i organizowania struktur watykańskich.
Wszystkie te wysiłki przynosiły (i tak
jest nadal) mierne rezultaty. Kolejni
papieże wyrażali wielokrotnie obawę,
że dominacja Rosji w Europie doprowadzi do wchłonięcia przez nią pozostałych Słowian, a co za tym idzie
– do ich odejścia od wiary katolickiej.
Dlatego też papieże wspierali paneuropejskie dążenia Austro-Węgier (które były najbardziej lojalne wobec Rzymu), a głównie zakusy Wiednia
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
do opanowania Serbii, Bułgarii i Macedonii oraz ekspansji na te tereny
prawosławia. Gdy jednak Napoleon
III i jego minister spraw zagranicznych Aleksander Walewski (syn Bonapartego) zaproponowali podjęcie
rozmów w sprawie Polski, hrabia Orłow zagroził zerwaniem negocjacji.
Reagował tak za każdym razem, gdy
tylko padło słowo „Polska”.
Mocarstwa zachodnie mogły
w 1856 roku uzyskać znaczne rosyjskie ustępstwa w sprawie Polski. Carat wyczerpany wojną krymską nie
mógłby stawić czoła aliantom bez
uprzedniego przezbrojenia i unowocześnienia armii. Zresztą alianci wcale nie musieli iść na nową wojnę. Być
może wystarczyłby polityczny nacisk wsparty dyplomatycznym szantażem – bronią stosowaną wówczas
często i chętnie. Ale nawet tego nie
zrobiono. Koalicjanci blokowali się
wzajemnie. Londyn obawiał się wzrostu wpływów Paryża, bo niepodległa Polska byłaby zapewne profrancuska. Francja mogła najskuteczniej pomóc sprawie niepodległości
Polski, ale bardziej zależało jej na
sojuszu z Austrią. Natomiast Austria
obawiała się, że w wyniku odrodzenia Polski straci Galicję i nastąpi rozpad wielonarodowej monarchii Habsburgów. Nikt z wygranych nie chciał
za bardzo drażnić wielkiej Rosji.
W 1856 roku istniała szansa, by
na mapie Europy znów pojawiła się
Polska. Ale Europie Polska nie była
do niczego potrzebna. Pozostało jeszcze wspomnienie szlacheckiej Rzeczypospolitej – nieobliczalnej, skłonnej do anarchii i sprawiającej kłopoty. Może warto o tym pamiętać dzisiaj, gdy Polska brata się z dalekimi
Stanami Zjednoczonymi, znów sprawia Europie kłopoty, a zaściankowością, zacofaniem i klerykalizmem
niektórych partii politycznych coraz
bardziej przypomina nierządem stojącą szlachecką Rzeczpospolitą.
JANUSZ CHRZANOWSKI
przyszłości”. Bawarski chargé d’affaires przy Stolicy Apostolskiej, baron
von Ritter, w swoim telegramie z 26
lipca 1914 r. tak zdawał sprawozdanie rządowi bawarskiemu: „Papież
akceptuje ostre poczynania Austrii przeciwko Serbii. Kardynał sekretarz stanu ma nadzieję, że tym razem Austria nie ustąpi. W jego wypowiedziach
przejawia się obawa Kurii Rzymskiej
przed panslawizmem”.
Tak więc żądza Watykanu, aby
poddać katolików na Bałkanach władzy papieża, i widoki na misjonarskie
sukcesy we wschodniej Europie zwiększyły zdecydowanie napięcie w tym
regionie. I tak, przy pełnym poparciu Watykanu, rozpętano I wojnę światową (1914–1918), w której walczyło
około 70 milionów żołnierzy (ofiary:
10 mln zabitych, 20 mln rannych).
Wojna trwała 4 lata i trzy miesiące,
a wzięły w niej udział 33 państwa.
W jej wyniku m.in. rozpadła się monarchia austro-węgierska, powstała
Rosja Sowiecka, Niemcy i Austria stały się republikami, a niepodległość
odzyskała Polska. Kto na tej wojnie
zyskał? Na pewno wzrosło znaczenie Watykanu bez ponoszenia żadnych strat. Ale to już zupełnie inna
historia.
JAN BABICZ
PRZEMILCZANA HISTORIA
15
Jonasz nie był pierwszy
Redaktor naczelny i wydawca pierwszego polskiego
pisma antyklerykalnego, autor wielu książek
i artykułów krytykujących Kościół za obłudę
i nietolerancję, jeden z głównych twórców
polskiego oświeconego religioznawstwa. Kto to?
A jednak nie o Jonasza tutaj chodzi...
To zabrzmi wprost niewiarygodnie, ale w latach 1906–1931
ukazywało się w Polsce czasopismo antyklerykalne – „Myśl Niepodległa” – o bardzo dużym (nawet na dzisiejsze czasy!) nakładzie:
60 tysięcy egzemplarzy. Jego założycielem i redaktorem naczelnym był Andrzej Niemojewski
(1864–1921). „Myśl Niepodległa”
miała swą siedzibę w Warszawie
i ukazywała się co 10 dni (tzw. dekadówka). Było to czasopismo społeczno-polityczne o charakterze
antyklerykalnym, wolnomyślicielskim. Pierwszy numer ukazał się
w Warszawie 1 września 1906 roku. Redaktor naczelny nazwał swój
program „walką przede wszystkim
o autonomię człowieka”. Administrację pisma prowadziła jego żona – Stanisława.
Po śmierci Niemojewskiego
3 listopada 1921 r. duchowieństwo
nie wyraziło zgody na pochowanie go na cmentarzu katolickim.
Jego syn – Lech Józef – jeszcze
przez dziesięć lat wydawał ten periodyk (do 1931 r.), ale wówczas
programowy charakter „Myśli Niepodległej” nieco się zmienił – osłabły publicystyczne ataki na hierarchię kościelną, na jej chęć posiadania za wszelką cenę i dogmatyzm religijny, a przeważać zaczęły materiały o treści narodowej
i politycznej.
Kim był Andrzej Niemojewski?
To doprawdy iście renesansowa postać: publicysta, religioznawca, wydawca, pisarz, tłumacz, poeta. Ale
przede wszystkim – antyklerykał
i wolnomyśliciel. W 1935 r.
ks. Skrudnik pisał o nim tak: „(...)
świetny publicysta i człowiek, długoletni redaktor i wydawca »Myśli
Niepodległej«”.
I tu narzucają mi się pewne zrozumiałe analogie między Niemojewskim a Jonaszem, twórcą największego czasopisma antyklerykalnego w Europie, a właściwie na
świecie. Podobieństwa są wyraźne,
jednakże Niemojewskiemu, mimo
wielu lat działalności politycznej,
nie udało się stworzyć stałego
ośrodka propagandy antyklerykalnej. Z całą pewnością powiodło się
to Romanowi Kotlińskiemu.
Jedno jest wspólne w ich działalności publicystycznej: negatywnie
oceniając Krk i wnikliwie analizując ponure aspekty kościelnych doktryn, nie atakowali samej religii.
Mało tego, u Jonasza w „Faktach
i Mitach” są przecież eksponowane strony religijne. Bardziej widoczne natomiast są różnice w działalności pisarskiej: o ile w trylogii
Jonasza „Byłem księdzem” autor
opisuje kulisy działań największej
mafii świata i pisze o zagubionych
ludziach Kościoła przytłoczonych
przez zgniły, archaiczny, feudalny
system, o tyle w twórczości literackiej Niemojewskiego antyklerykalizm dość często łączy się jednak
z próbą podważania dogmatów
chrześcijańskich (u Jonasza się to nie zdarza.
U niego religia jest
wolnym wyborem,
o ile nie szkodzi
innym).
Niemojewski
wielokrotnie popadał w konflikt
z władzami kościelnymi, co w efekcie
doprowadziło do
konfiskaty jego prac,
a nawet do
uwięzienia.
W pierwszym
przypadku przyczyną była jego książka
„Legendy”, a w drugim – „Katechizm wolnego myśliciela”. Henryk Chyliński w przedmowie do
książki „Bóg czy człowiek?” (wybór dzieł) twierdzi, że w „Legendach” (cykl opowieści ewangelicznych) Niemojewski pokazuje Jezusa jako dobroczyńcę ubogich,
chorych i pokrzywdzonych, ale
przedstawia go tylko jako człowieka, a nie Syna Bożego: „Ponieważ cała doktryna społeczno-polityczna Kościoła katolickiego i organizacja jego hierarchii opiera się
na twierdzeniu o boskim pochodzeniu chrześcijaństwa, nic więc dziwnego, że książka Niemojewskiego
wywołała istną burzę. Po odmowie
cenzury carskiej w 1900 r. (spowodowanej sprzeciwem władz kościelnych, które skorzystały z przywileju cenzurowania książek) na wydanie jej w Warszawie, Niemojewski
przesyła książkę do druku we Lwowie. Po ukazaniu się jej tam w 1902
roku prokurator wydał nakaz skonfiskowania nakładu”. Nie udało się
więc Niemojewskiemu przeniesienie Biblii z kruchty w świat nauki, podobnie jak było z rewelacyjną książką Renana „Żywot
Jezusa”, której był tłumaczem
i autorem wprowadzenia („FiM”
26/2004).
Jako redaktor naczelny współpracował z wybitnymi ludźmi owej
epoki, a byli to m.in.: Ignacy
Radliński (1843–1920), Wincenty
Rzymowski (1883–1950), jeden
z czołowych polskich antyklerykałów (za czasów PRL-u minister
kultury i sztuki, minister spraw zagranicznych,
przewodniczący
Stronnictwa Demokratycznego),
czy Jan Baudouin de Courtenay
(1845–1929). Ten ostatni pod koniec życia napisał broszurę „Mój
stosunek do Kościoła” (1927),
w której umotywował swoje wystąpienie z niego.
Również „Katechizm wolnego myśliciela” Niemojewskiego wywołał szaloną burzę, a koła klerykalne szybko doprowadziły do postawienia autora przed sądem. W roku 1911 Niemojewski został skazany na
dwanaście miesięcy twierdzy jako „winny bluźnierstwu przeciwko Bogu, przeciw Niepokalanej Bogu Rodzicy, Najświętszej Marii
Panny, przeciwko zastępom niebieskim i świętym
Pańskim, zelżenia
Sakramentów
Świętych, Krzyża Świętego, Relikwii Świętych,
Obrazów Świętych,
znieważenie Pisma
Świętego, dogmatów, religii chrześcijańskiej”.
Duchowieństwo ostro krytykowało Niemojewskiego z ambon,
a skrajne koła klerykalne rozklejały na murach odezwy wzywające do linczu, co tylko utrwaliło
i wzmocniło antyklerykalne nastawienie publicysty. W „Myśli Niepodległej” krytycznie przedstawiano postawy duchowieństwa katolickiego, analizowano sprzeczności między słowem a czynem, co
w efekcie doprowadziło do zadenuncjowania redaktora naczelnego do władz carskich przez bpa
kujawsko-kaliskiego Stanisława
Zdzitowieckiego. Przeciwko Niemojewskiemu zwrócili się również
narodowcy, a młodzież endecka
z akademickiej „Bratniej Pomocy”
uchwaliła protest przeciwko jego
twórczości. Niemojewski żali się:
„Prócz księży mam teraz przeciwko sobie narodowych demokratów,
którzy podburzyli mi młodzież warszawską”. Gwoli prawdy należy dodać, że za Niemojewskim ujęła się
spora część studentów uniwersytetu i politechniki, popierając jego antyklerykalne poglądy. I właśnie na tym tle nastąpił rozłam
w „Bratniej Pomocy”.
Niemojewski prowadził także
ożywioną działalność polityczną: domagał się w Królestwie Polskim
wprowadzenia szkół z polskimi nauczycielami, z polskim językiem wykładowym i przekazania oświaty
w ręce narodowych organizacji społecznych. Nie mogło się to podobać władzom carskim. Decyzją gubernatora Skałona wydalono Niemojewskiego z Warszawy. Wyjechał
do Lublina, gdzie nadal prowadził
działalność polityczną, skupiając wokół siebie młodzież i inteligencję.
Smirnow, zastępca gubernatora lubelskiego – zaniepokojony aktywnością Niemojewskiego i z obawy
przed fermentem wśród młodzieży
– również zmusił go do wyjazdu.
Już po odzyskaniu przez Polskę
niepodległości siły klerykalno-konserwatywne domagały się, aby hymnem państwowym została kościelna pieśń „Boże coś Polskę”. Niemojewski, zarówno w „Myśli Niepodległej”, jak i podczas licznych
odczytów i spotkań ze środowiskami inteligenckimi, zdecydowanie
żądał zachowania Mazurka Dąbrowskiego. Wydawało się, że Niemojewski, jako zaangażowany polityk kierujący się zasadami krytycyzmu i obiektywizmu, szybko znajdzie właściwe miejsce w życiu niepodległego kraju. Stało się inaczej:
„Niemojewski nie mógł jednak znaleźć wspólnego języka z żadną z partii walczących o władzę. Zmieniając na przemian swoje sympatie do
Dmowskiego i Piłsudskiego, mimo
pełnych rozsądku i trzeźwości nawoływań do zastanowienia się nad
przyszłością Polski i rzetelnej pracy
dla niej, w rezultacie utracił autorytet publicysty i działacza” (op. cit.).
Nie do końca wszelako, bo
choć zakończył swą działalność
społeczno-polityczną, nadal pozostał wybitnym publicystą. Skoncentrował się teraz na swoim periodyku i uważał, że jest on jak strumień powietrza dla duszących się
płuc, bowiem naród polski tkwi
w „teologicznym poglądzie na świat”
oraz „wprost zabobonnie lęka się
myślowych zmian, że z najważniejszych zagadnień uczynił nietykalne
tabu i że uważa niemal za zdradę
narodową zastanawianie się nad
takimi rzeczami i ideami, jak Biblia, religia, Bóg”.
I tak jest do dzisiaj. Być może Pismo Święte jest w każdym domu, ale katolicy rzadko po nie sięgają, a większość zna je tylko
z okładki, co nie przeszkadza
w pielęgnowaniu przeróżnych religijnych fanatyzmów, fobii i nietolerancji. A nadal owym obsesjom
sprzyja radosna, inspiracyjna
„twórczość” sutannowych.
Tym artykułem redakcja „FiM”
pragnie uhonorować pionierskie
dzieła i zasługi Andrzeja Niemojewskiego w zakresie propagowania antyklerykalizmu i jego wkład
w rozwój myśli racjonalnej.
ANDRZEJ RODAN
16
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
CZUCIE I WIARA
Od klina do Internetu
„Biblia” to określenie wielu zwojów papirusowych,
czyli „ksiąg”. Wcześniej teksty spisywano na tabliczkach glinianych, a później na pergaminie, który
okazał się trwalszy. Takie właśnie odpisy biblijne
znaleziono w Qumran.
W Mezopotamii, gdzie prawdopodobnie wynaleziono pismo, do
jego zapisu używano najczęściej tabliczek z gliny, gdyż glina była tam
dostępna, a pisanie na niej łatwe.
Wymagało to jednak prostych linii,
ponieważ glina jest za miękka na
rysowanie kształtów okrągłych. Wyciskane rylcem znaki miały więc
kształt klinów, od których wzięła
się nazwa pisma klinowego.
Gliniane tabliczki były ciężkie
i nieporęczne – aż dziesięć dużych
tabliczek zajmowała treść zapisana
na papirusowym zwoju o długości
10 m. Musiały zatem ustąpić papirusowi i pergaminowi. Znaki łatwo
wyciskane rylcem na wilgotnej glinie trudno było odtworzyć na papirusie czy pergaminie, dlatego tak
szybko przyjęło się pismo alfabetyczne, w którym każdemu dźwiękowi odpowiada tylko jeden znak
– dzięki temu aby umieć czytać
i pisać, wystarczyło znać około 30
liter, a nie setki piktogramów.
Popularnym materiałem piśmiennym w starożytności był papirus wyrabiany z rośliny osiągającej 4–5 m wysokości. Jej trójkątna
łodyga miała grubość ludzkiego
przedramienia, a cięto ją wzdłuż
na paski o szerokości 1–3 cm i długości około 30 cm. Paski układano na przemian wzdłuż i wszerz,
polewano wodą i lekko ubijano, aby
pojawił się lepki sok papirusowy,
który je łączył. Po wyschnięciu powierzchnię papirusu wyrównywano
pumeksem. Tak spreparowany materiał Grecy zwali „charta” i stąd
właśnie wzięła się nasza „kartka”.
Zwykle sklejano lub zszywano ze
sobą wiele kartek i tak powstawały zwoje. Była to nie lada sztuka,
W
skoro dziś – mimo współczesnej
technologii – nikt nie potrafi wyprodukować papirusu tak białego,
gładkiego i delikatnego, jaki pozostawili starożytni.
Grecy sprowadzali papirus za
pośrednictwem fenickiego portu Byblos, dlatego zwój zwali
„biblion”, a w liczbie mnogiej
– „biblia” (2 Tm 4. 13). Stąd
wywodzi się druga nazwa Pisma Świętego: Biblia, ponieważ składa się z wielu ksiąg.
Księgi nowotestamentowe powstały najprawdopodobniej na papirusie, toteż
ich oryginały nie mogły dotrwać do naszych czasów
– wyłącznie w Egipcie suchy klimat oszczędził
wiele papirusów, w tym
najwcześniejsze fragmenty Nowego Testamentu pochodzące z II wieku.
Jeśli wierzyć Pliniuszowi Starszemu,
pergamin upowszechnił się jako
materiał piśmienny w ciekawych
okolicznościach.
Otóż Eumenes II
(179–159 p.n.e.), król
Pergamonu (dziś zachodnia Turcja), marzył
o utworzeniu podobnego księgozbioru, z jakiego słynęła Biblioteka
Aleksandryjska. Gdy
o tym planie usłyszał
faraon Ptolemeusz
(205–182 p.n.e.), który
XIX wieku pewien angielski młodzie niec wybrał się do Kalifornii w poszu kiwaniu złota. Po kilku miesiącach trafił
na żyłę kruszcu i wzbogacił się.
W drodze do ojczyzny zatrzymał się w Nowym Orleanie, gdzie trafił na aukcję niewolników. Przyszła kolej na piękną młodą Murzynkę, którą wypchnięto na środek podium.
Rozpoczęła się licytacja. Wkrótce cena przekroczyła sumę, jaką większość kupujących mogła zaoferować, ale młody człowiek podwoił
stawkę i kupił niewolnicę. Dziewczyna, schodząc z podium, splunęła mu w twarz, mówiąc
przez zaciśnięte zęby: – Nienawidzę cię! Młodzieniec bez słowa wytarł twarz, wziął dziewczynę za rękę, opuścił śmiejący się tłum i poszedł prosto do notariusza. Tam wysypał resztę pieniędzy z worka i podpisał jakiś formularz. Kiedy wyszedł, powiedział: – Oto dokument wykupienia cię z niewoli. Jesteś wolna.
Dziewczyna nie zareagowała. Spróbował
raz jeszcze: – Proszę, weź ten papier, który
mówi, że jesteś wolna.
obawiał się konkurencji dla zbiorów aleksandryjskich, zakazał eksportu papirusu z Egiptu, co z kolei zmusiło Eumenesa do skorzystania z innego materiału...
Skóra oczywiście służyła do pisania już wcześniej, ale dopiero
w Pergamonie zaczęto wyrabiać
z niej delikatnie wyprawiony materiał zwany pergaminem, który jest
tak gładki, miękki i mocny, że
– jak dotąd – lepszego materiału
do pisania nie wynaleziono. Wygrał z papirusem, bo był nie tylko
trwalszy, ale i bardziej... ekonomiczny – pozwalał zapisać obie
strony, co obniżyło koszt książki.
Nie był jednak tani. Jedna książka wymagała zabicia stada jałówek
lub owiec. Na przykład 30 Biblii
wydanych przez Gutenberga na
pergaminie wymagało skóry z 10
tys. cieląt!
Jakość pergaminu była tym lepsza, im młodsze było jagnię czy cielę. Skórę moczono, czyszczono, garbowano, cięto i posypywano kredą.
Tak powstałe kartki początkowo
zszywano w zwoje – jak papirus.
Większość ksiąg znalezionych
w Qumran spisano na takich pergaminowych zwojach. Później
kartki pergaminu zaczęto
zginać
wpół i zszywać w środku,
co dało początek nowej formie
książki
– tzw. kodeksowi.
Dopiero w późnym średniowieczu
pergamin został wyparty przez papier,
który był wynalazkiem chińskim, a do Europy trafił za pośrednictwem kupców arabskich.
Pierwsze fabryki papieru
w Europie powstały
w XIV w. Papier był
trwalszy niż papirus,
a tańszy niż pergamin.
Posklejany papirus
lub zszyte kawałki pergaminu nawijano na
kołek. Tak powstawał
zwój, czyli volumen
(wolumin). Zwój – ze
względu na wygodę
czytelnika – nie przekraczał 10 m.b., dlatego starożytni pisarze
dzielili swe dzieła
na księgi odpowiedniej długości.
Zapewne dlatego zamiast
jednej długiej księgi Łukasza
ŁASKA CZY PRAWO CZ. 2
Wykupiony niewolnik
– Nienawidzę cię! – krzyknęła dziewczyna. – Czemu ze mnie szydzisz?
– Nic podobnego – powiedział. – Ten
dokument mówi, że jesteś wolną osobą.
Weź go.
Dziewczyna spojrzała na dokument,
na niego i jeszcze raz na dokument, mówiąc: – Kupiłeś mnie, a teraz chcesz mnie
uwolnić?
– Kupiłem cię po to, żeby cię uwolnić.
Piękna dziewczyna uklękła przed młodzieńcem. Łzy spływały jej po twarzy. Powtarzała słowa: – Kupiłeś mnie, żeby mnie
uwolnić! Kupiłeś mnie, żeby mnie uwolnić!
Młodzieniec milczał. Dziewczyna objęła
go za nogi, spojrzała w górę i powiedziała:
– Nie pragnę niczego innego, jak służyć ci
wiernie, ponieważ kupiłeś mnie, żeby mnie
uwolnić.
Prawdziwe przyjęcie łaski zawsze rodzi
pragnienie posłuszeństwa i uświęconego życia. Apostoł Paweł napisał: „Albowiem grzech
nie powinien nad wami panować, skoro nie
jesteście poddani Prawu, lecz łasce. Jaki stąd
wniosek? Czy mamy dalej grzeszyć, dlatego,
że nie jesteśmy już poddani Prawu, lecz łasce? Żadną miarą! Czyż nie wiecie, że jeśli
oddajecie samych siebie jako niewolników pod
posłuszeństwo jesteście niewolnikami tego, komu dajecie posłuch: bądź grzechu, co wiedzie do śmierci, bądź posłuszeństwa, co wiedzie do sprawiedliwości?” (Rz 6. 15–16).
mamy dwie: Ewangelię i Dzieje
Apostolskie, z których każda wypełniała zwój o długości 10 m.
Zwoje były niewygodne w użyciu, bo wymagały obu rąk: jednej
do rozwijania, a drugiej do zwijania. Odnalezienie w nim jakiegoś
wersetu przysparzało trudności także tym osobom, które dobrze znały treść księgi. Owe niedogodności przyczyniły się do tego, że bardziej popularna stała się nowa forma książkowa, zwana kodeksem.
Nazwa ta pochodzi od łacińskiego
słowa caudex (pień drzewa), gdyż
taki wygląd miały zgięte i zszyte
w środku kartki, chronione z zewnątrz dwiema deseczkami (od których zresztą wywodzi się określenie „od deski do deski”).
Od IV wieku kodeksy pergaminowe mogły już pomieścić cały Stary i Nowy Testament.
Jednym z najważniejszych odkryć w dziejach naszej cywilizacji
był wynalazek druku. Odtąd książki powstawały szybciej, były tańsze i wolne od błędów towarzyszących przepisywaniu ręcznemu.
Zawdzięczamy to Janowi Gutenbergowi (1398–1468). Jego ojciec
był zapewne skrybą i niewykluczone, że to żmudna praca ojca
zainspirowała Johanna do wynalezienia prasy drukarskiej. Podobno przyczyniło się do tego wydarzenie z jego dzieciństwa. Pewnego razu, kiedy bawił się w pracowni ojca wyciętymi w drewnie
literkami swego imienia, literka
„H” wpadła mu do kałamarza.
Chłopiec wyjął ją i położył na papierze, aby wyschła. Literka zostawiła taki odcisk, jaki pozostawia czcionka...
W 1450 roku Gutenberg wydrukował pierwszą księgę. Był nią
łaciński przekład Pisma Świętego
zwany Wulgatą. Gutenberg zaciągnął jednak u prawnika Johanna
Fusta tak duży dług na sprzęt drukarski, że zanim cokolwiek zarobił, musiał oddać maszyny drukarskie wierzycielowi i stracił
wszystko. W rezultacie ten, który
swym wynalazkiem położył kres
średniowiecznej ciemnocie, umarł
w zapomnieniu i biedzie.
ALFRED J. PALLA
Nowo narodzeni chrześcijanie nie podlegają potępieniu Prawa, jeśli go nie łamią. Moc łaski jest większa niż moc grzechu, dlatego Paweł napisał: „Albowiem
grzech nie powinien nad wami panować, skoro nie jesteście poddani Prawu, lecz łasce”
(Rz 6. 14).
Łaska odnosi zwycięstwo nad grzechem
i daje moc do posłusznego życia. Wdzięczność ułaskawionego przestępcy często wystarcza, żeby żył w zgodzie z prawem, a w
przypadku wierzących dochodzi moc, której Duch Święty udziela chętnie każdemu,
kto pragnie żyć w czystości.
Prawo odsłania naturę grzechu (Rz 3. 20).
Odrzucenie go byłoby tym samym, co wyrzucenie z domu lustra, bo jesteśmy brudni.
Prawo jest niczym lustro, gdyż pokazuje, gdzie
jesteśmy brudni i jak bardzo potrzebujemy
Zbawiciela. Jezus nie mógł usunąć tej funkcji prawa, gdyż bez przyznania się do grzechu nie ma odpuszczenia i zbawienia. Cdn.
A.J. PALLA
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
B
iblijny świat pełen jest sił nieczystych i diablich czarów. Złe
duchy nie tylko kuszą do złe go, ale wręcz gnieżdżą się w ludzkich
ciałach jak pszczoły w ulu. Ewange lijny epizod o człowieku opętanym
przez legion demonów ilustruje, jak
wyobrażano sobie siły nieczyste...
Ewangelista Marek pisze, że
gdy Jezus przeprawił się na wschodni brzeg Jeziora Galilejskiego,
z cmentarza wybiegł człowiek ma-
i Łukasz), jednak już na wstępie
mają wątpliwości, gdzie właściwie
doszło do zdarzenia – Mateusz słyszał, że w „krainie Gadareńczyków”,
Marek, że w „krainie Gerazeńczyków”, a Łukasz obstaje przy „krainie Gergezeńczyków”. Faktem jest,
że Marek nie znał za dobrze Palestyny, bo jego Geraza była miastem
oddalonym od jeziora aż o 60 km.
Podobne wątpliwości budzi Mateuszowa Gadara – miasto, które le-
NIEŚWIĘTE PISMO
Świński numer
jący w sobie – jak mniemano – ducha nieczystego. Całymi bowiem
dniami i nocami krzyczał i tłukł
się kamieniami, a gdy udało się go
pochwycić, zaraz zrywał pęta i znowu terroryzował
okolicę. Jezus postanowił wypłoszyć
demona z nieszczęśnika, ale
wtedy okazało
się, że w jego
ciele gnieździ
się nie jeden,
lecz... kilka tysięcy („legion”)
złych duchów.
I na ich prośbę Jezus zezwolił im wniknąć w pasące się nieopodal stado 2 tys. świń. Najwyraźniej jednak demony wpadły
w ten sposób w pułapkę, gdyż nie
umiały zapanować nad stadem, które puściło się w pędzie w stronę
urwistego brzegu, po czym runęło
do jeziora i utonęło w jego głębinach (Mk 5. 1–20).
Historię o człowieku opętanym
przez legion demonów relacjonują
wszyscy synoptycy (Mateusz, Marek
ży w odległości 15 km na południowy wschód od jeziora. Wielu krytyków biblijnych ubawił obraz zde-
P
Tym łatwiej o taką postawę, że
wiara religijna jest mniej lub bardziej związana z udręką niepewności, zwątpieniem, strachem przed
utratą łaski zbawienia. Tylko ten,
kto mocno wierzył, wie, o czym teraz piszę. To jest taki zdumiewający paradoks, że ten, kto słabo wie-
ropagowanie życia po religii w żadnym wypadku nie może polegać na
odbieraniu ludziom nadziei. Wręcz
przeciwnie – podobnie jak chrześci jańska ewangelizacja ma być przeka zywaniem dobrej nowiny.
Smutne jest to, że apostołowie
ateizmu czy agnostycyzmu zachowują się czasem tak, jakby
chcieli wierzących obedrzeć
z ostatniej, trzymającej ich
przy życiu nadziei. Nie widzę
w takim zachowaniu niczego,
co kojarzy się z humanizmem,
prawdziwą troską o człowieka i jego dobro. Oczywiście, jestem
daleki od popierania złudzeń i mitów, ale nie odnajduję też żadnego
sensu w burzeniu ludziom ich świata nadziei i wyobrażeń, gdy nie są
z różnych przyczyn przygotowani na
przyjęcie czegokolwiek innego. Spotęguje się tylko ich lęki, wyrwie spod
nóg jedyny grunt, na którym opiera się ich życie.
Dlatego uważam, że ukazywanie życia po religii powinno skupiać
się na aspektach pozytywnych, podkreślać to, co w laickim humanizmie jest wyzwoleńcze, zbawcze, że
użyję tu religijnego określenia dla
spraw w zasadzie antyreligijnych.
monizowanych wieprzów, które musiały gnać w pierwszej wersji 60,
a w drugiej 15 km, przekraczając
po drodze głębie rzeki Jarmuk, by
w końcu dotrzeć do Jeziora Galilejskiego. Tylko według Łukasza
Gergeza znajduje się blisko spadzistego brzegu jeziora.
Inna sprzeczność dotyczy liczby
opętanych. Najstarszą wersję zawiera
ŻYCIE PO RELIGII
SZKIEŁKO I OKO
Ewangelia Marka – Jezus przywraca w niej zdrowie jednemu opętanemu. U Mateusza, któremu relacja Marka wydawała się chyba
nazbyt skromna, Jezus w tym samym epizodzie egzorcyzmuje
dwóch opętanych.
Biblijny pogląd na istotę tej choroby nie wykracza poza granicę prymitywnych pojęć epoki. Ludzi chorych psychicznie uważano za opętanych, zaś sposobem na przywrócenie im zdrowia był egzorcyzm.
„Wyrzucajcie czarty” – mówi Jezus
do apostołów, pokazując, jak należy się do tego zabrać. Pewien protestancki komentator, starając się
uczynić opowiadanie o opętanym
i świniach bardziej wiarygodnym,
przeprowadził psychologiczną analizę poszkodowanego, uznawszy, że
w dzieciństwie widział on masakrę
betlejemskich niewiniątek dokonaną przez legion rzymskich
żołnierzy i wskutek tego oszalał...
Rzeczywistość
jest bardziej prozaiczna. Według orientalisty A. Jeremiasa,
starsza forma opowiadania była zwykłą historyjką o uzdrowieniu i nie
było w niej epizodu ze świniami. Dopiero z czasem skojarzono ją ze starą judaistyczną bajką o „okłamanym diable”,
w której pojawia się motyw 2 tys.
świń. Punktem zaczepienia było
imię demona – Legion – które jest
jednocześnie rzymskim terminem
militarnym, oznaczającym oddział
co najmniej 4 tys. żołnierzy. Pisarz
judeochrześcijański osiągnął w ten
sposób podwójny cel – spotęgował
moc Jezusa, a pomniejszył moc demonów, zrównując je z nieczystymi świniami, czyli chodzącymi wychodkami (bo i tak je nazywano).
ARTUR CECUŁA
ze swoją logiką, która każe zwyciężać temu, co doskonalsze. Z tej
afirmacji świata płynie głęboka
zgoda na samego siebie, odnalezienie własnego miejsca na ziemi
i traktowanie życia jako niezwykłej, fascynującej przygody. W tej
przygodzie jest miejsce na sukcesy i porażki, nasze chore
kręgosłupy, raki, paraliże,
a nawet śmierć lub... życie
wieczne... być może... kiedyś. Jest też czas uniesień,
rozkoszy, ale i niedostatku; są nasze udane i nieudane związki, bo zawsze są one
takie, na jakie jest nas w danym
momencie stać i jakie mamy możliwość zbudować.
Zatem: siać, siać, siać, ale tylko nadzieję!
MAREK KRAK
Tylko nadzieja
rzy, rzadko także wątpi, a ten, dla
którego wiara jest wszystkim, często przeżywa wewnętrzne rozterki.
Religijna nadzieja ma swój rewers,
a jest nim koszmar wątpliwości. Dla
takich umęczonych duchowym zmaganiem ludzi humanistyczna perspektywa – właściwie podana – może stać się ukojeniem, wyzwoleniem
z męki religijnych dylematów.
W życiu po religii świat tłumaczy się sam. Nie potrzeba już
bez końca usprawiedliwiać Boga
z powodu nieszczęść i chorób, nie
ma z kim walczyć ani kogo obwiniać. Świat jest, jaki jest – ze swoimi radościami i cierpieniami oraz
List Gabrieli – 5
Każdy sam musi umrzeć
Żyć i umierać, żeby żyć dalej
Broszura bezpłatna (132 strony).
Zamówienie wraz ze znaczkiem pocztowym o nominale 1,60 zł przyjmuje
Życie Uniwersalne, skr. poczt. 550
58-506 Jelenia Góra 8
Internet: www.życie-uniwersalne.pl
17
Rozmowa z prof. Marią
Szyszkowską, filozofem,
senatorem RP
– Ma Pani trzyletnie doświadczenie parlamentarne i znacznie
dłuższe polityczne. Czy, Pani zdaniem, polski system polityczny
wymaga reform, czy raczej wystarczy zapełnić parlament ludźmi o określonej orientacji politycznej, a wszystko będzie świetnie funkcjonowało?
– Przede wszystkim potrzebna
jest wielka, ogólnospołeczna dyskusja – spóźniona już zresztą o piętnaście lat – o podstawach naszego
ustroju. Nie zapominajmy, że kapitalizm został wprowadzony podstępnie i nagle, bez zgody społeczeństwa.
A podobno żyjemy w stanie demokracji i wolności. Brak takiej dyskusji uważam za niedopuszczalny i skandaliczny. Trzeba
zapytać społeczeństwo, czy
Fot. Krzysztof Krakowiak
należą. Czy to znaczy, że tą drogą
stracą swoje poglądy lub sympatie
polityczne? To jest kolejna fikcja
– mówienie o apolityczności jakichś
instytucji. Można dyskutować o ograniczaniu upolitycznienia, o kierowaniu się pożytkiem ogólnospołecznym, ale nie o apolityczności. Uważam też, że pełnienie funkcji szefa
partii i premiera jest pozbawione
sensu. Parlamentarzyści z kierowanej przez premiera partii mają wtedy ograniczoną wolność w krytykowaniu rządu. Poza tym połączenie
funkcji szefa partii, posła i premiera jest niewykonalne.
OKIEM HUMANISTY (83)
System, ale jaki
chce na przykład nadal prywatyzacji i reprywatyzacji własnego w końcu majątku. Rodzą się też przy okazji tych procesów jakieś dziwne, gigantyczne fortuny i chyba czas już
z tym skończyć. Są jeszcze i inne
skutki prywatyzacji. Dla przykładu
– w sprywatyzowanym uzdrowisku
nałęczowskim w sposób wyjątkowy
leczono dotąd choroby serca, układu nerwowego i zaburzenia ciśnienia, ale to się już wkrótce prawdopodobnie skończy – Nałęczów ma
być miastem urody i młodości z hotelami i klinikami dla bogatych. Tylko co z tego będą mieli chorzy? Czy
ktoś pytał ich o zdanie, sprzedając
to dobro narodowe, jakim jest uzdrowisko? Polski system polityczny wymaga reform. Niezbędne jest też
wprowadzenie zmian w konstytucji.
– A parlament? Niektórzy postulują ograniczenie liczby posłów i likwidację Senatu.
– Utrzymywanie tak wielkiego
parlamentu rzeczywiście nie ma sensu. Moim zdaniem, powinny pozostać obydwie izby, ale z mocno ograniczoną liczbą parlamentarzystów.
Tym bardziej że po wejściu do Unii
Europejskiej w wielu kwestiach będą decydować przepisy prawa europejskiego, więc nie będzie potrzeby
tak dużej pracy legislacyjnej.
Poza tym mówi się dużo o trójpodziale władzy, a tymczasem wielu ministrów jest jednocześnie posłami, a więc władza ustawodawcza
zazębia się z wykonawczą. To jest
niedopuszczalne także dlatego, że
ministrowie nie są w stanie jednocześnie podołać pracy poselskiej. Posłowanie, czyli reprezentowanie wyborców, staje się więc fikcją.
– Wiele mówi się ostatnio
o potrzebie apolityczności urzędów.
– To z kolei jest absurdalne, że
szefom niektórych instytucji każe
się wypisywać z partii, do których
– Jest pomysł, aby połączyć
funkcje premiera i prezydenta.
Tak jest np. w USA i taki system wydaje się tańszy i sprawniejszy. Czy nie byłoby lepiej, aby
była jedna władza wykonawcza?
– Myślę, że w polskich warunkach sensowne byłoby pozostawienie tych dwóch urzędów, ale powinno się drastycznie ograniczyć administrację prezydencką. Funkcja prezydenta cementuje państwo, a premier jest osobą niezwykle obciążoną i trudno wymagać od niego pełnienia funkcji reprezentacyjnych. Jeśli chodzi o instytucje państwowe,
mam poważne wątpliwości co do
sensu istnienia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
– Ale ktoś musi kierować
sprawami mediów publicznych.
– Owszem, ale KRRiT nie spełnia oczekiwań. Jest bardzo kosztowna, ma rozbudowaną administrację,
funduje sobie drogie lancie, pełni
często funkcję cenzury. A to wszystko – przy zupełnym zaniedbaniu misji publicznej telewizji. Skandalem
jest fakt, że jej biura mieszczą się
od lat w budynku należącym do Episkopatu Polski. Doprawdy, czyż nie
ma w Warszawie żadnego państwowego budynku, w którym mogłaby
ona naleźć swoją siedzibę?
– Episkopat też musi z czegoś żyć, a najlepiej żyje się przecież na koszt podatników...
– Istnieją jeszcze rady programowe radia i telewizji, które czuwają nad pracą mediów publicznych.
I mimo że czuwanie to odbywa się
za pieniądze nas wszystkich, to nic
sensownego z tego nie wynika. Apolityczność KRRiT, wspomnianych rad
i samych mediów publicznych to także fikcja. Podejrzewam też, że do rad
programowych wchodzą znajomi
osób decydujących o ich składzie.
Rozmawiał ADAM CIOCH
18
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
NASZA RACJA
Stanowisko Rady Krajowej APPR
w sprawie polskiej lewicy w kontekście wyborów parlamentarnych
Członkowie i sympatycy Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA trzy
lata temu udali się do urn wyborczych, by zagłosować na Sojusz Lewicy Demokratycznej z nadzieją spełnienia obietnic programowych o przywróceniu i umacnianiu konstytucyjnego ładu w Rzeczypospolitej Polskiej. Byliśmy pomni pozytywnych
skutków rządów lewicy w latach
1993–1997, sukcesu przyjętego wtedy sposobu rządzenia i skuteczności
dającej normalność przeciętnemu
obywatelowi. Mimo różnorakich nacisków ówczesna lewica nie dopuściła do ratyfikacji konkordatu, pod
jej rządami zaczęła rozwijać się gospodarka, malało bezrobocie, ustabilizowała się inflacja.
W 2001 r. lewicowy rząd z premierem Leszkiem Millerem, zamiast
naprawiać państwo, zaczął uprawiać
grę pozorów. Lewicowy rząd z lewicowym parlamentem zaczął oszczędzać na najbiedniejszych, wprowadzać
ograniczenia możliwości dorobienia
do głodowych rent i emerytur, zlikwidował „bank alimentacyjny”, ograniczył świadczenia pomocy społecznej
i opodatkował oszczędności.
Wyrazem sprzeciwu wobec nieudolnego stylu rządzenia i zawiedzenia ogromnych oczekiwań społecznych stało się utworzenie w 2002 r.
Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA. Już wtedy, na początku 2002 r.,
widzieliśmy, że taki sposób sprawowania władzy prowadzi polską socjaldemokrację na manowce, a w konsekwencji – do upadku. Scenariusz
ziścił się i SLD rozpadła się na dwie
frakcje wzajemnie rywalizujące.
Antyklerykalna Partia Postępu
RACJA jako jedyna odważnie domaga się uporządkowania konstytucyjnego w relacji państwo-Kościół. Dzisiejsza pozycja, szczególnie przywileje duchownych Kościoła rzymskokatolickiego, ma fundamentalny wpływ
na prawidłowe funkcjonowanie państwa świeckiego, zagwarantowanego
w konstytucji. Olbrzymie środki, przekazywane Krk w różnych formach,
z różnych budżetów i funduszy, stanowiące miliardy złotych rocznie, winny być przeznaczane na cele społeczne. Za przykładem Portugalii twierdzimy jednak, że konkordat – przynajmniej na dzień dzisiejszy – można renegocjować!
Antyklerykalna Partia Postępu
RACJA jako jedyna mówi jednoznacznie i stanowczo, że nie będzie
normalności w państwie i moralności w polityce, dopóki decydujący
wpływ na życie gospodarcze, polityczne, społeczne i kulturalne w Rzeczypospolitej Polskiej będzie miał
kler rzymskokatolicki. Żaden rząd
dysponujący nawet najwyższej klasy
fachowcami, bez względu na orientację polityczną, nie rozwiąże polskich problemów, takich jak bieda,
bezrobocie i beznadzieja, tak długo,
jak długo nie postawi tamy przepływowi środków podatników do
przepastnych skarbon Kościoła rzymskokatolickiego.
Lewa strona polskiej sceny politycznej wymaga uporządkowania
i rozwoju. Rozdrobnienie nigdy nie
będzie sprzyjać osiągnięciu zakładanych celów programowych, tych prospołecznych, dotykających większości społeczeństwa. Antyklerykalna
Partia Postępu RACJA nie zrezygnuje z przyjętych celów i założeń programowych. Nazwę pierwotną swojej partii przyjęliśmy rozmyślnie
i celowo, jesteśmy przekonani, że nasze dążenia dla narodu i jego przyszłości są racjonalne. Jesteśmy otwarci na rzeczowe dyskusje i działania
zjednoczeniowe ze wszystkimi, którzy uczciwie i czytelnie zaangażują
się w dzieło przywrócenia konstytucyjnego porządku w Rzeczypospolitej Polskiej. W tym też względzie
nie wykluczamy modyfikacji nazwy
naszej socjaldemokratycznej partii.
Pilne uzdrowienie i umacnianie
lewej strony sceny politycznej wynika także z wyników wyborów do europarlamentu. Pomijając już żałosny
wynik zainteresowania społecznego
tymi wyborami, wynikający z apatii
społecznej wobec dotychczasowego
stylu rządzenia, lewica w całości poniosła druzgocącą klęskę, uzyskując
łącznie zaledwie 16 proc. APP RACJA zebrała wymaganą liczbę podpisów i wystawiła swoje listy tylko
w dwóch okręgach wyborczych, uzyskując poparcie liczone w skali całego kraju na poziomie 0,3 proc. Zakładając, że w pozostałych okręgach
wyborczych APP RACJA posiada podobne poparcie społeczne, co w okręgach, w których startowała, nasz elektorat stanowi 2 proc. w skali całego
kraju. Uwzględniając zaś tych wyborców, którzy nie zagłosowali na nas,
bojąc się zmarnowania głosu na komitet niemający list w całej Polsce
i niemający tym samym szans na pokonanie progu 5 proc., ostrożnie określamy nasz elektorat na 3–4 proc.
W wyborach krajowych APP RACJA
planuje wystawienie list we wszystkich okręgach wyborczych oraz wykorzystanie ogólnopolskiego czasu antenowego na promowanie socjaldemokratycznego programu, który przy
podkreśleniu naszego antyklerykalizmu pozwoli nam na zbliżenie się
do bariery progu wyborczego.
APP RACJA zdaje sobie sprawę,
że bez gruntownego przeobrażenia
polskiej lewicy społeczeństwo polskie
jej nie zaufa i nie da przyzwolenia na
dalszy udział w sprawowaniu władzy.
Uważamy, że odzyskanie poparcia
społecznego, dającego zwycięstwo
w wyborach parlamentarnych, jest
w zasięgu możliwości lewicy i wymaga podjęcia konkretnych działań. Dlatego Rada Krajowa APP RACJA
zwraca się do wszystkich ugrupowań
polskiej lewicy o ponadpartyjną konsolidację na płaszczyźnie programowej i przeobrażenie się w nowoczesną i postępową siłę, stawiającą na
pierwszym miejscu obywatela i jego
potrzeby, a jednocześnie niebojącą
się podejmowania najtrudniejszych
tematów, jak chociażby regulacja stosunków państwo-Kościół.
RADA KRAJOWA APPR
Warszawa, 19 czerwca 2004 r.
OGŁOSZENIA PARTYJNE
Zarząd Krajowy Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA, ul. Emilii Plater 55 m. 81, 00-113 Warszawa, tel./faks: (22) 620 69 66; www.racja.org, e-mail:
[email protected] , [email protected], [email protected]. Konto: APP RACJA ING Bank Śląski o/Łódź 04105014611000002266001722. Wpłaty do kwoty 824
zł winny zawierać nazwisko i imię, adres, PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna). Wpłaty powyżej 824 zł należy dokonywać tylko z konta bankowego
lub kartą płatniczą. Biuletyn comiesięczny APP RACJA – Arkadiusz Henszel, 00-950 Warszawa, skr. poczt. 491, tel. 0-602 405 282 oraz www.racja.org
Zebrania
Bielsko-Biała – 15.07, godz. 18, ul. Żywiecka 124 a, budynek OSP
Leszczyny;
Biłgoraj – 14.07, godz. 17, ul. Nadstawna, „Cafe pod Łabędziem”;
Częstochowa – każdy pierwszy wtorek m-ca, al. NMP 2, lokal Biura
Emerytów i Rencistów, dyżury: każdy wtorek 17–19;
Dąbrowa Górnicza – każda pierwsza środa miesiąca, godz. 17, lokal
PZW, ul. Wojska Polskiego 35;
Gdańsk – biuro zarządu wojewódzkiego, ul. Toruńska 10 – od 1.07
z powodu zmiany siedziby nieczynne do odwołania. Tel./faks: 553 77 77;
Gorzów Wlkp. – każdy czwartek, godz. 17, ul. Obotrycka 7;
Gubin – każdy pierwszy piątek miesiąca, godz. 19;
Kalisz – czwartki, godz. 19, al. Wojska Polskiego 115, II piętro;
Kołobrzeg – biuro zarządu powiatowego, ul. Rybacka 8, czwartki, godz.
16–18, tel. 0-505 155 172;
Katowice – każdy czwartek, godz. 17, ul. Sokolska 10a/4;
Mysłowice – 12. każdego m-ca, godz. 17, lokal ALF (Brzęczkowice);
Poznań – 5.07, godz. 17, ul. Szelągowska 53, zebranie wszystkich kół;
Ruda Śląska, Wirek – 16. każdego m-ca, godz. 18, ul. 1 Maja 270;
Słupsk – pn. – pt., godz. 10–16, ul. Wileńska 19, Centrum Medycyny Naturalnej Słupsk, tel. (59) 842 70 19, fax (59) 842 79 49;
Sosnowiec – każda druga środa miesiąca, godz. 17, kawiarnia „Kolorowa”;
Szczecin – 2.07, godz. 17, ul. Włościańska 1 (I piętro) – walne zebranie członków APPR (obecność obowiązkowa);
Warszawa – każdy piątek, godz. 18.30–21 – spotkanie informacyjne,
bar „Waldi” (róg ul. Radiowej i ul. Kaliskiego);
Warszawa – każdy czwartek godz. 18–19 – spotkanie informacyjne,
ul. Puławska 143, obok stacji metra Wilanowska, w kawiarni internetowej „Dialog Cafe” (stolik z proporczykiem partii);
Warszawa Targówek – w każdą środę o godz. 18, ul. Kołowa 18,
Klub Piłkarski;
Wrocław – 17.07, godz. 17, Klub Kombatanta, ul. Zelwerowicza 4
– rada wojewódzka;
Zbąszyń – pierwsza środa miesiąca, godz. 18.30, hotel „Acapulco”;
Zgorzelec – dyżury we wtorki i piątki w godz. 16–18, w siedzibie przy
ul. Warszawskiej 1 pokój 5;
Zielona Góra – każdy piątek, godz. 17, pl. Słowiański 21.
Koszalin – prosimy o zgłaszanie się osób chętnych do koordynacji pracy na terenie Koszalina.
Kontakt: Zbigniew Ciechanowicz, 0-600 368 666
Fot. Zbigniew Ciechanowicz
„Fakty i Mity” oraz RACJA na szczecińskich Dniach Morza
PROGRAM APP RACJA – cd.
B
ezrobocie to najtragiczniejszy skutek tzw. transformacji.
Dzika prywatyzacja i „schłodzenie” gospodarki postawiło Polskę
w sytuacji podobnej do wielkiego
kryzysu z końca lat dwudziestych
ubiegłego wieku. Polityka przemian
gospodarczych na zasadach liberalnych doprowadziła poza wzrostem bezrobocia także do wielkiego rozwarstwienia dochodów ludności, gdzie zdecydowana większość obywateli otrzymuje rażąco
niskie wynagrodzenia wobec najlepiej zarabiających.
krajowych i zagranicznych przedsiębiorców;
¤ wzrostu funduszy na programy edukacyjne i szkoleniowe dla bezrobotnych, które jednocześnie będą
miały na celu zmianę pasywnej postawy wśród nich wobec poszukiwania pracy i własnej inicjatywy;
¤ rozwoju przedsięwzięć hydrologicznych i innych związanych
z ochroną środowiska.
Zamiast stosowanych dziś przywilejów podatkowych dla właścicieli wielkich fortun, ulgi powinny być
przyznawane przedsiębiorcom pro-
Bezrobocie
i walka z biedą
Bezrobocie jest najważniejszą, ale
nie jedyną przyczyną biedy. Jej obszar tworzą: ludzie pracujący bardzo
ciężko, często za niskie płace lub osiągający minimalne dochody z pracy
na własny rachunek, np. w rolnictwie,
w rodzinach wielodzietnych zwłaszcza na wsi (pracownicy byłych PGR-ów), znaczna część pracowników sfery budżetowej dyskryminowana płacowo, większość emerytów i rencistów. Narasta zjawisko niepłacenia
za mieszkania, wydawanych wyroków
eksmisyjnych i eksmisji na bruk. Rodziny zepchnięte poniżej minimum
egzystencji już zupełnie nie są w stanie uczestniczyć w wyścigu edukacyjnym, zaspokajać swych potrzeb zdrowotnych, uczestniczyć w kulturze.
Ograniczenie bezrobocia do 2–3
proc. obywateli czynnych zawodowo
wymaga wielkiego wysiłku ze strony
państwa, przy zaangażowaniu poważnych środków własnych i przy maksymalnym wykorzystaniu funduszy
Unii Europejskiej.
W tym celu należy zaktywizować wysiłki w zakresie:
¤ rozwoju budownictwa mieszkaniowego;
¤ budownictwa wielkich inwestycji, w tym dróg szybkiego ruchu
i autostrad, które spowodują znaczący przyrost miejsc pracy w wielu innych gałęziach gospodarki;
¤ pobudzania małej i średniej
przedsiębiorczości;
¤ inwestowania i wspomagania
nowych pomysłów technologicznych;
¤ tworzenia przez władze atrakcyjnych warunków pod nowe inwestycje, co spowoduje pobudzenie
wadzącym inwestycje w zakresie nowych miejsc pracy, wdrażania nowych technologii oraz prac badawczo-rozwojowych.
W dalszej perspektywie zapobieganie bezrobociu będzie możliwe
głównie poprzez zmianę profilu zawodowego znacznej części obywateli. Wobec postępującej automatyzacji w sferze produkcji wiele osób
będzie musiało przejść do sfery usług.
Będzie to proces długotrwały i należy go rozpocząć możliwie najszybciej. Stąd konieczność wielkich nakładów na edukację, która musi ulec
głębokim przekształceniom.
Należy dążyć do znalezienia takich rozwiązań, które zwiększą szansę zatrudnienia osób o niskich kwalifikacjach (zmniejszenie obciążenia
płac składkami na ubezpieczenie
społeczne i podatkami). Ważnym
komponentem tych zmian powinno
być ograniczenie wpływu systemu
świadczeń społecznych na dezaktywizację zawodową.
Priorytetem APP RACJA w strategii zwalczania ubóstwa winna być
restrukturyzacja wsi i rolnictwa. Tam
bowiem – z powodu niskiej wydajności pracy i przeludnienia – ubóstwo jest największe i ma najbardziej
trwały charakter. Ze względu na
strukturę demograficzną, poziom wykształcenia ludności związanej z rolnictwem oraz słabości infrastruktury wiejskiej proces restrukturyzacji
będzie następował stopniowo,
w okresie wieloletnim.
Ponadto APP RACJA opowiada się za zakazem eksmisji bez zapewnienia innego lokalu.
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
LISTY
Skandal!
Skandal – nie tylko nie wpisano
do eurokonstytucji zapisu o wartościach chrześcijańskich, ale także nie
ma słowa o boskości Karola Wojtyły.
A oto pozostała część listy, której (na razie) nie przepchnął Watykan.
1. Szerzenie ciemnoty wśród pospólstwa.
2. Obowiązkowe uczestnictwo
w szamańskich praktykach (msze, procesje).
3. Zalegalizowanie inkwizycji (stosy, tortury).
4. Zdelegalizowanie środków antykoncepcyjnych.
5. Przerzucenie utrzymania kleru kat. na 25 państw zjednoczonej
Europy.
6. Uznanie biskupów za świętych, zwłaszcza pedofilów miłujących
dzieci.
7. Likwidacja innych konkurencyjnych wyznań.
8. Zakaz seksu z wyjątkiem tego,
który służy prokreacji.
9. Powrót cenzury kościelnej (indeks ksiąg, sztuk i filmów zakazanych).
10. Zakaz eutanazji (sadystyczne
czerpanie satysfakcji z ludzkiego cierpienia).
I tak, drodzy watykańczycy, trzeba się zastanowić, czy nie należy opuścić tego niewdzięcznego kontynentu i przenieść się do Ameryki Południowej, gdzie ciemnoty pod dostatkiem.
Ryszard Mały, Przemyśl
Wygraliśmy
Bez fanfar, festynów, bez wyborczej kiełbasy i podkupywania piwem
(bo i bez pieniędzy), działając niespełna dwa lata i w atmosferze wrogości, starannie przemilczani bądź sekowani – trafialiśmy na listy wyborcze. Cały Śląsk: Górny, Dolny i Opolski pokazał, że Antyklerykalna Partia Postępu RACJA ma rację bytu,
wolę i prawo zabierania głosu w sprawach Polski i Europy, a więc i w sprawach świata. To nic, że Parlament Europejski (a może to dobrze?) jeszcze
poza naszym zasięgiem – przecież dopiero raczkujemy, a nasz głos już
i tak jest słyszalny. I to jest nasza
wygrana. Pierwszy krok, pierwszy
sprawdzian, trudny egzamin i nauka.
I nauczka, i zachęta. Inni WYBRALI POLSKĘ – do obrabowywania.
My wolimy, żeby Polska wybrała nas
– do uporządkowania.
Antyklerykalna Partia Postępu
RACJA to nie tylko nazwa. To
równocześnie program i zawołanie.
Dzisiejsze „od A do Z” – od Aleksandrowic po Zgorzelec – jutro może być od Augustowa po Zakopane
i od Annopola po Zbąszynek. Konstytucja Unii Europejskiej to też nasza wygrana. Taką chcieliśmy mieć:
bez ciemnogrodu, bez neoinkwizycji.
EUROPEJSKĄ.
Robert Waldemar Cieślak
Wybory
Szanowna Redakcjo, od miesiąca jestem członkiem gliwickiego oddziału APPR. Tak jak wszyscy śląscy
APPR-owcy brałem aktywny udział
w pozyskiwaniu podpisów poparcia
naszych kandydatów do europarlamentu. Dużym zawodem okazała się
informacja, że tylko dwa okręgi wyborcze (nr 12 i 11) zdołały zebrać wymaganą ilość podpisów do zarejestro-
wania swoich kandydatów. Samorzutnie nasuwa się pytanie: co robili przedstawiciele komitetów wyborczych takich bastionów antyklerykalizmu jak
Łódź czy Warszawa? Ile w tych okręgach zebrano podpisów? Czy w wyborach do krajowego parlamentu nastąpi powtórka z nieudolności? Bo jeżeli tak, to nie ma co marnować czasu, sił i środków. Pozostańmy partią
zaściankową. Pojawiają się co prawda głosy, że wynik 0,3 proc. jest jak
na początek zadowalający, a do wyborów krajowych się poprawi. Otóż
nic się nie poprawi, bo – w moim
przekonaniu – partia nasza jak na razie nie potrafi sprostać wymogom wyborczym. Brak zdecydowanego i dynamicznego postępowania, zaangażowania członków, a przede wszystkim – odwagi do jawności w działaniu.
Krzysztof A.
Wytrwałości!
Chciałbym zabrać głos w sprawie nazwy partii RACJA, o czym pisał pan Piotr Musiał w nr. 25 „FiM”
z 18–24 czerwca. To trudny temat,
jednak wart zastanowienia. Znam program partii, drukowany w tygodniku
– jest na miarę naszych czasów i rzeczywiście postępowy. Ja sam jestem
sympatykiem tej partii.
Pan przewodniczący sam
pisze, że w nazwie partii słowo
LISTY OD CZYTELNIKÓW
„antyklerykalna” jest dyskusyjne nawet dla członków partii. Podobna kwestia była poruszana rok temu w tygodniku – czy słowo „nieklerykalny”
zastąpić słowem „antyklerykalny”.
Jednak to pierwsze określenie pozostało. Moim zdaniem – słusznie.
Prawdą jest, że antyklerykalność
kojarzona jest z totalną walką z Kościołem katolickim, z wiarą i Bogiem,
mimo że program partii jest wyważony i postępowy. Prawdą jest też, że
obecne warunki w Polsce nie sprzyjają takiej wyrazistości. Również wielowiekowa tradycja zachowań ma swoje znaczenie. Co nie oznacza, że nie
warto podejmować działań w sprawie
zmian w świadomości społeczeństwa.
Po to przecież Jonasz założył tygodnik i partię RACJA. Zmiany w świadomości społeczeństwa są procesem
długotrwałym, rozłożonym na lata.
Cierpliwość, wytrwałość i systematycz-
ność są niezbędne w osiąganiu celów ideowych partii RACJA. Transformacja gospodarczo-ustrojowa od
1989 roku jest tego przykładem, niezależnie od popełnianych błędów. Polska otworzyła się na świat, do naszego kraju napływają różne idee (...).
W obecnych warunkach jeszcze
nie czas, aby charakter partii był antyklerykalny w swojej nazwie. W programie tak, ale nie w nazwie. Tygodnik „FiM” spełnia rolę czynnika wywołującego odpowiednie postawy
i analizę naszej rzeczywistości. I dlatego myślę, że słowo „antyklerykalna” w tej chwili powinno zniknąć. Wystarczy działalność partii w życiu publicznym. Należy również wziąć pod
uwagę swoiste milczenie mediów (poza wyjątkami) na temat tygodnika
i partii. A jeśli już media piszą, to jedynie w kontekście pejoratywnym. Poza tym wiele spraw i afer poruszanych na łamach „FiM” kradną inne
gazety. Oznacza to, że nasz tygodnik
jest postrzegany jako licząca się siła
– niejako w drugim obiegu – przez
wiele środowisk, w tym katolickich.
A to rokuje, że partia znajdzie swe
miejsce w polityce. Zmiany nastąpią
w miarę dalszej integracji z Unią. To
jednak wymaga czasu. Wyraźnym
przykładem zmian jest Irlandia, państwo katolickie, niegdyś biedne, dziś
jedno z najbogatszych. Na zewnątrz
deklaruje się jako nadal katolickie,
a w rzeczywistości powoli odsuwa
Kościół od spraw publicznych. Ostatnie całkiem laickie propozycje Irlandii w sprawach konstytucji europejskiej są tego dowodem.
Edward
Krucjata Urbanka
„Fakty i Mity” docierają do nas,
ale żałujemy, że tak mało egzemplarzy i do tego nieregularnie. Te numery, które mamy, czyta jednak wielu
– uwaga! – parafian z Misji Katolickiej w Aachen.
Piszemy do Was z nadzieją na publikację naszego listu i może wreszcie poruszenie sumień tych, którzy są
odpowiedzialni za wszystko, co dzieje się u nas.
Chodzi o naszego despotycznego
proboszcza ks. J. Urbanka, chrystusowca. Przyszedł ponad rok temu do
naszej parafii, która działa już od kilkunastu lat, i koniecznie chce zrobić
tu pustynię, żeby wszystko zacząć od
nowa. Wypędza ludzi z kościoła; nie
– nie wypędza, ale wyrzuca. – Jak się
wam nie podoba, to wynocha! – krzyczy na każdym spotkaniu i dzieci stresuje, wyzywając je od nieuków.
Wiele razy na ten temat pisaliśmy
do przełożonych ks. Urbanka – ks.
prowincjała S. Ochalskiego w Essen
i przełożonego generalnego chrystusowców w Poznaniu. Goście z Poznania tylko przyjeżdżają i po drugiej
tacy – bo u nas na mszy taca krąży
wielokrotnie – wracają (z tacą!). Ks.
Ochalski natomiast nawet zachęcał
do otwartego postawienia zarzutów
ks. Urbankowi. Niestety, naiwni podali swoje nazwiska w listach, a teraz – pomimo interwencji w Poznaniu i u ks. Ochalskiego – ks. Urbanek tych odważnych zwalnia.
My tutaj po prostu boimy się. Nie
wiemy, kto stoi za proboszczem Misji z Aachen. Dlaczego on czuje się
taki bezkarny i wszystkich lekceważy.
W listach do Poznania błagaliśmy
o interwencję. Wiemy przecież, czym
jest praca w Niemczech i jak trudno
ją zdobyć. Tego chyba nie wiedzą chrystusowcy. Dziwi nas milczenie wobec krzywdy tych, którzy za zachętą
przełożonych wytknęli ks. Urbankowi jego nie tyle ordynarne, co chamskie zachowanie. Skoro już nie nasz
głos, to niech przynajmniej krzywda,
jaka u nas się dzieje, znajdzie posłuch
u wielmożnych chrystusowców.
Panowie, chyba obca Wam jest
nauka papieża i całkowicie obcy wam
są ci, z których żyjecie tutaj i którzy
swoją ofiarnością pozwalają Wam zamykać się na potrzebujących, na tutejsze dzieci i młodzież, starszych
i chorych, żebyście Wy mogli jeździć
najnowszymi samochodami marki Volvo czy Audi.
Zrozpaczeni parafianie ks.
Urbanka, chrystusowca z Aachen,
Niemcy
19
Mit o potopie
Pragniemy zabrać głos na temat mitu o potopie, zainspirowani
przez A.J. Pallę („FiM” 21/2004).
O ile wiemy, nie ma naukowej wersji potopu, a opisany w Biblii jest takim samym mitem, jak wiele innych funkcjonujących na kuli ziemskiej, np. mit sumeryjski, znacznie
starszy od biblijnego (mówi o Ziusudrze, pobożnym królu – odpowiedniku biblijnego Noego); wersja starożytna, również starsza od biblijnej, zawarta w eposie o Gilgameszu (ta wersja wydaje się bardziej
wiarygodna, choćby z tego względu, że jest relacją zdawaną przez
Utnapisztima, który osobiście przeżył potop, w wersji tej występują bogowie, a nie jeden Bóg, jak to ma
miejsce w Biblii); mity Indian Azteków, z których jedna wersja mówi, że ludzie ocaleli z potopu, bo zamienili się w ryby; mity Inków i Majów; potop chiński opisany w księdze pt. „Dzieje Chin w sztuce”. Nawiązując do artykułu „Arka Noego
a nauka” A.J. Palli stwierdzić należy, iż umieszczenie w tytule słowa
„nauka” jest naruszeniem zasad
zdrowego rozsądku. Większość bowiem stwierdzeń zawartych w jego
treści nie ma z nauką nic wspólnego, przeciwnie – są sprzeczne z zasadami logiki.
Autor zakłada np., że zwierzęta
w arce trzymane były w klatkach
o przeciętnym wymiarze 50 x 50
x 30 cm. Dziwna to przeciętna, na
której mieszczą się najmniejsze zwierzęta, np. myszy czy kanarki. Już
pojedynczy kot czy kogut nie mają
szans przetrwania na takiej przestrzeni przez 41 dni i nocy.
Założenie autora, że para psów
dała początek powstaniu takich gatunków ssaków jak wilki, szakale czy
kojoty jest, naszym zdaniem, jawnym
nadużyciem naukowej teorii Darwina. A opieka przez 41 dni i nocy
nad „armią” 16 tysięcy zwierząt? Nie
wiemy wprawdzie, jak liczna była rodzina Noego, ale – przyjmując wariant, że składała się z kilkunastu osób
– nie rozwiązujemy problemu. Jeśli
Bóg zesłał potop, to był ludobójcą.
Schopenhauer napisał: „Jeżeli Bóg
stworzył ten świat, to ja nie chciałbym być Bogiem; jego ból rozdarłby
mi serce”.
Czesław Buczkowski
Bielsko-Biała
Mieczysław Zdynowski
Bielsko-Biała
Wypoczynek w plenerze.
Tanie noclegi nad Pilicą.
Dla Czytelników „FiM” opusty.
Kontakt: 0 694 837 376
TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Andrzej Rodan; Sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27;
Dział reportażu: Anna Tarczyńska, Ryszard Poradowski – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Paulina Starościk – tel. (42) 630 72 33; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter:
Marcin Bobrowicz; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 70 66; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected]; Wydawca:
„BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 31,20 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 31,20 zł kwartalnie.
Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005
lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19, 532 88 20; infolinia 0 800 12 00 29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających
w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,–/kwartał; 227,–/pół roku; 378,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,–/kwartał; 255,–/pół roku; 426,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,–/kwartał 313,–/pół roku 521,–/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat)
88,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,–/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326.
4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726.
Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2004 r. Cena 31,20 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA o/Łódź 87 1060 0076
0000 3300 0019 9492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p–[email protected]. 8. Prenumerata na całym świecie: www.exportim.com. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
20
Nr 27 (226) 2 – 8 VII 2004 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Palce lizać!
P
ewnie nie raz – patrząc
w niebo – zastanawialiście się, czy oprócz nas
jest jeszcze we wszechświecie
jakaś cywilizacja. Zastanawiał
się również ksiądz Aleksander
Posacki i doszedł do arcyciekawych wniosków.
Te przemyślenia – zagarnięte
w tytuł: „Obcy? Ale z jakiego świata?” – zamieścił na swoich łamach
„Nasz Dziennik” (148/2004), dzięki
czemu i my możemy liznąć odrobinę
jakże pouczającej jezuickiej teorii.
Zaczyna się mało odkrywczo, że
najstarsze doniesienia o obiektach la-
to już wiemy, że diabeł nie
tkwi w szczegółach, tylko
w statku kosmicznym, ale
musicie się
jeszcze dowiedzieć, że ksiądz
Aleksander poparł swoją teorię autorytetem... Trzeba docenić
jego wysiłek, bo – jak sam przyznaje – „w znanych mediach nie
spotkałem ujętej na poważnie hipotezy demonologicznej”. Ale jak się chłop
Mały zielony diabeł
W toruńskiej bazylice Franciszkanów jest grób nowego katolickiego patrona harcerzy, a właściwie jego kawałka...
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. Krzysztof Krakowiak
tających pochodzą z czasów renesansu. Ale już znacznie bardziej interesujące jest stwierdzenie, iż współcześni „ufolodzy” (przez zakonnika
pogardliwie ujęci w cudzysłów), którzy dostrzegają na obrazach sprzed
wieków ślady obcych cywilizacji, dokonują „jakiegoś przedefiniowania zjawisk interpretowanych do tej pory teologicznie, np. ukazywania się aniołów
(...) czy nawet objawień Maryjnych”.
No, rzeczywiście wstyd, żeby Najświętszą Panienkę pomylić z małym zielonym ludzikiem!
To jednak nie koniec rewelacji
jezuity. Dowodzi on bowiem, że sam
diabeł nawiedza Ziemię pod płaszczykiem wizyt Obcych. Nazywa się
to naukowo: hipoteza demonologiczna w wyjaśnianiu zjawiska UFO. No
uparł, to sobie autorytet znalazł.
I do tego nie byle jaki, bo maskotkę Kościoła katolickiego, czyli samego Mela Gibsona, który „w znakomitym filmie »Znaki« (zignorowanym
przez tzw. krytykę filmową) przedstawia w sposób symbolicznie ukryty taką właśnie interpretację”.
Ksiądz Posacki, ośmielony, prawi więc dalej: „Z teologicznego punktu widzenia, ukrywanie się szatana,
by tym bardziej szkodzić, jest oczywiste i powszechnie znane w chrześcijańskiej tradycji duchowej i mistycznej. Brak dowodów na istnienie
UFO tłumaczyłby się więc nie tyle
ukrywaniem tych dowodów, ile ukrywaniem się samych Obcych, jak ukrywa się złoczyńca, by nie zostać zdemaskowanym”.
Czy coś jeszcze może zaskoczyć w tym
długaśnym artykule, którego
główne założenie jest takie, żeby
z ufologów zrobić
durniów, a gromadce wiernych czytelników uzmysłowić,
że licho nie śpi
i tylko czeka na
okazję, by ich zbałamucić? Otóż może. Wpadł
oto nasz znawca tematu na genialny pomysł, że „misja
UFO ma utorować drogę Antychrystowi, który pośród wielu fałszywych
cudów wykorzysta także kosmiczny
»ogień z nieba« (Ap 13. 13), aby skłonić ludzi do fałszywego, bałwochwalczego kultu”. Strzeżcie się więc,
owieczki, gdyż „duchowe efekty kontaktów z Obcymi są całkowicie antychrześcijańskie”, i pamiętajcie, że
„UFO to jedynie jeden z najnowszych
sposobów mediumicznych, za pomocą których diabeł werbuje zwolenników swego okultystycznego świata”.
I pomyśleć, że spokojna sobota
26 czerwca, kiedy to ukazał się
ostrzegawczy artykuł, zamieniła się
w dzień, w którym świat dowiedział
się, gdzie podziewa się szatan. A on,
proszę państwa, zaszył się w kosmosie. I czasami nas odwiedza, zaś ludzie – o zgrozo! – „odeszli od chrześcijaństwa i oczekują zbawicieli z kosmosu”... Może trzeba by pomyśleć,
dlaczego, ojcze ufologu...
WIKTORIA ZIMIŃSKA

Podobne dokumenty

Ludzie szczury

Ludzie szczury Już teraz podobno w każdą niedzielę zgina kolana przed katolickim bożkiem w swojej kaplicy. Nie wiadomo jeszcze, ile jest w tym wiary, a ile nadziei, że kapelan prezydencki doniesie o jego nawrócen...

Bardziej szczegółowo