Ziarna i plewy - Bookhunter.pl
Transkrypt
Ziarna i plewy - Bookhunter.pl
Ziarna i plewy Śnieg padał na włosy Daniela, zwilżał wypomadowane wąsy i brodę. Od kiedy przybył do Pesztu, nie pamiętał tak mroźnej zimy,. Marzył o karierze malarza i okryciu się sławą lecz wypadek, któremu uległ, przechodząc przez ulicę, zmienił wszystko. Z Wiednia przeniósł się do wuja, bezdzietnego wdowca, właściciela manufaktury tapet i tkanin, projektował dlań wzory. Nieźle mu się wiodło lecz ze względu na słabe zdrowie nie mieszkał sam. Zmierzał z wolna w stronę zboru, zauważył ogromne zamieszanie, ludzie przekrzykiwali się, ktoś kogoś popchnął, starsza kobieta wrzeszczała „Co za ludzie!”. Dojrzał zajmującego się nim doktora Jancso, zapytał o przyczynę tegoż zgiełku. - Aresztowali pastora za obrazki z gołymi babami.- Rzekł. Daniel nie mógł uwierzyć, w to, co usłyszał, chciał, by był to tylko zły sen. Najlepiej było utopić ten żal na dnie kieliszka palinki, przegryzając kiełbasą z ajwarem. Cała jadłodajnia była pełna, poszedł do położonej nieopodal kawiarni Plivax, choć nie przepadał za tym miejscem. Zamówił mocną kawę. Również i tu był problem ze znalezieniem miejsca, zauważył wolne krzesła w rogu. Przy stoliku siedział nieco starszy od niego mężczyzna, pachniał tanią wodą kolońską, obok leżały kartki i mnóstwo kiepów. Spojrzał nań zagadkowo. -Co taki rozsierdzony?- Zapytał - Zatrzymali pastora Fekete za nieprzyzwoite obrazki, a miałem go za porządnego człowieka.- Za te kazania to się nie dziwię, że mu świnię podłożyli.- Nie przypominam sobie, by się czymś szczególnie wyróżniał.- Trzeba było chodzić na wtorkowe nabożeństwa wieczorne, wtedy mówił, co naprawdę sądzi o miłościwie nam panującym cesarzynie. Musieli wysłać tajniaka. A tak poza tym to mamy taką kosę z Wiedniem, że pozostaje nam jedynie się uniezależnić, bo jak tak dalej będzie, to strzelę sobie w łeb.- A co to za kartki?- Wskazał Daniel. - Jestem poetą, przychodzę tu trzy raz w tygodniu na spotkania, rozmawiamy, czytamy Pesti Hirlap, jak chcesz, mogę Ci pożyczyć kilka numerów, tylko przyjdź do mnie po południu.Daniel zamienił z nim jeszcze parę słów. Wujowi powiedział, że musi iść do doktora Jancso, bo ostatnio coś bardziej narzeka na nogę. Jego rozmówca mieszkał w zatęchłej kamienicy , na ścianach wisiały ludowe makaty i krzyż. Otwarła mu młoda kobieta z wrzeszczącym dzieckiem na ręku. - Sandor, ktoś do Ciebie !- Zawołała. Znajomy przyniósł mu kilka gazet, tak, jak obiecał. Daniel zerknął na nie z uśmiechem. - To wydaje ten Kossuth, co zgwałcił dwie czternastolatki w ruinach Aquincum?- Nie czytaj bulwarówek!- Nie ja, tylko mój wujek!Gazety ukrył głęboko, na dnie szafy, gdy zaczęło się ściemniać, zabrał się do lektury. Poczuł się jakby żył do tej pory w platońskiej jaskini i ujrzał prawdziwy świat, a nie tylko jego odbicie. Bulawrówki, tak chętnie czytane przez wuja i rodziców w Zalagerszeg, zniekształcały rzeczywistość. W pracy nie myślał o niczym innym, tylko o tym, o czym przeczytał w gazetach. -Słyszał wujek o Sandorze Petofim?- Zapytał. Jego twarz zbladła, a następnie poczerwieniała ze złości. - To ten wywrotowiec, co szlaja się po knajpach?!-Ale za to jakie piękne wiersze pisze!- Chyba nie czytasz tych Kossuthowych szmatławców?-Nie ,skąd.- Skłamał. -To dobrze, bo to zboczeniec i oszust. – - A czy wujek go zna?!-Co tak go bronisz?!- Staram się żyć porządnie i nie osądzać ludzi po pozorach.- Daniel, jaki z Ciebie chrześcijanin!- Nie taki, że przechodzi na katolicyzm tylko po to, by wziąć ślub! To się nazywa hipokryzja!– Wstał, rzucił krzesłem i wyszedł. Od tej pory starali się nie poruszać tego tematu. Daniel coraz częściej spotykał się z Sandorem i jego znajomymi, czytał dyskretnie Pesti Hirlap i z niecierpliwością czekał na 15 marca. Tegoż dnia stał przed muzeum narodowym, Sandor wygłaszał postulaty, tysiące ludzi biło brawa, powiewały nowe, trójkolorowe flagi, jak i te z dawnych czasów. W domu wuj siedział przy stoliku, paląc papierosa, powiedział o ślubie syna doktora Jancso, zdawał się być zdenerwowany, w końcu wyksztusił, że i on planuje ślub z córką pewnego prawnika, Daniel tylko mu pogratulował. Ślub syna lekarza odbył się w dniu zaprzysiężenia rządu Batthany’ego. Daniel, pod pozorem zawrotów głowy, usiadł w kruchcie, by niepostrzeżenie oddalić się. Tłum z radością przyjmował nową władzę, gdy przemawiał Kossuth, zapadła cisza, tylko marcowe muchy leniwie brzęczały, zbudzone ze snu. Miał okazję poznać go osobiście, zrobił na nim wspaniałe wrażenie. Sandor zaprosił Daniela i znajomych do siebie. Żartom i radości nie było końca. Rozweselony, rzucił butelkę przez okno, zachęcony Sandor zrobił to samo. Gdy weselnicy bawili się z wolna, Daniel żył pełnią życia. Ktoś rzucił by iść do Kossutha, idąc po drodze, pili tanią palinkę. Kossuth, ubrany w kwiecisty szlafrok, właśnie wziął kąpiel. Wkrótce do zabawy dołączyli inni członkowie rządu- Bertalan Szemere i Lazar Meszaros. Omawiano ważne sprawy, jedząc, pijąc, paląc i opowiadając sprośne dowcipy. Meszaros wstał, strzepując kiepy na podłogę, wziął butelkę palinki i wypił do dna, Szemere, Kossuth, a w końcu i Daniel, zrobili to samo. Wrócił, gdy już świtało i ostatni goście opuszczali wesele. Stanął w drzwiach, słaniając się na nogach , zwymiotował na próg, a następnie na doktora i jego żonę. Ten wziął go za ramię i zawlekł do mieszkania. Wuj zachodził w głowę, gdzie był, przecież za bardzo nie miał przyjaciół. - Sandor, przynieś flachę- Zawołał pijanym głosem Daniel. - Co za Sandor?!- Co ty, kurwa, Sandora nie znasz?!- Nie wiem, kim jest Twój znajomy ale ma na Ciebie zły wpływ, doktor Jancso jest wściekły, bo zwiałeś mu z wesela, by się szlajać nie wiadomo gdzie.Daniel nic nie mówił, usnął. Czas płynął, Daniel ciągle spotykał się ze spiskowcami i powstańcami, pod koniec roku przybył generał Bem, z tej okazji Kossuth, wydał przyjęcie na jego cześć. Był to dzień imienin wuja, Daniel wymigał się wizytą u starego znajomego ze studiów. Po kilku głębszych pochwalił się generałowi wierszykiem po polsku, na temat płonącej stodoły, starego dziadka, gołej baby i skrzypiec, który poznał jeszcze w Wiedniu. Zabawa trwała do późnej nocy. Wróciwszy, zaskoczył wuja i siedzącego jeszcze, przysypiającego na fotelu, doktora, ludową przyśpiewką, która mocno skonsternowała tego pierwszego. Daniel tylko zaśmiał się, po czym zapalił papierosa. Od tego czasu starał się panować nad piciem, choć było to ciężkie i po każdej uczcie albo wymiotował albo pajacował. Z czasem wielu towarzyszy poszło walczyć, w tym Sandor, a bulwarówki starały się z nich robić obiekty drwin. Wysyłano pieniądze i broń, klęski odbijały się źle na jego psychice. Po kapitulacji pod Vilagos bał się coraz bardziej. Co gorsza, noga i żebra znowu mocno bolały, a leki przestały działać. Brał kilka zastrzyków morfiny dziennie, po zastosowaniu jakiegoś śmierdzącego naparu i maści o konsystencji psiego kału, czuł się lepiej. Jadł mało, wuja prosił, by nie wpuszczał nikogo, kto o niego pyta. Spotkania były głównie rozmowami o klęsce, kolejnych aresztowaniach i emigracji. Planował uciec do Turcji, a stamtąd, przez Francję, do Ameryki. Pewnego, wrześniowego wieczora, spotkali się w kaplicy cmentarnej. Ciemność łączyła się z pohukiwaniem sów i szyderczym wiatrem. Księżyc nie świecił, jakby przeczuwał przyszłe wydarzenia. Gdy wyszli z cmentarza, zauważyli kilku mężczyzn w mundurach, załadowali ich do wozu, jak zwierzęta. Zdawało mu się, że widział doktora Jancso rozmawiającego z wujem, a może to były cienie? Zamknęli go w śmierdzącej moczem, wilgotnej celi, dawali jeść tylko spleśniały chleb i owsianą papkę. Współwięźniowie, w listach, informowali o kolejnych egzekucjach i aresztowaniach, tylko do niego nikt nie pisał. Czekając na proces, wysłał list do wuja. Dostał tylko wymowny świstek ze zdaniem „Piwa sobie nawarzyłeś, to je wypij” oraz wycinek z gazety na temat egzekucji Batthany’ego i dopiskiem „Też tak skończysz, podejrzewałem to od czasu jak rzygałeś na weselu syna doktora Jancso, on też o tym wiedział, bo często Cię śledził.” Wyrwał treść listu i zostawił tylko rycinę, którą schował za pazuchą, jak relikwię. - Słuchaj, mówimy, że o tych dostawach broni i forsy dla generała Bema nie wiedzieliśmy, a Ci, co to wysłali, już dawno wyjechali. Dzięki temu przegnijemy tu kilka lat i stryczek nam nie będzie groził.- Zapewniał jeden z towarzyszy. W dniu rozprawy starali się bronić w rzeczowy sposób, sędziów to jednak nie przekonało. Wyczytywano kolejno wyroki śmierci, Daniel myślał, że jego to ominie, gdyż zapierał się najbardziej, wtem przyszła jego kolej. - Daniel Szatmari, lat 26, kawaler, za spiskowanie oraz finansowe i militarne wsparcie dla powstańców, zostaje skazany na śmierć przez powieszenie.Złapał się za głowę, nie chciał przechodzić drugi raz przez ten ból i cierpienie, choć raz już umierał, teraz chciał żyć, jak nigdy. Słyszał tylko niemrawe kroki, myśli nie mogły znaleźć porządku. Ostanie dni minęły na wspólnych rozważaniach, listach pożegnalnych do wuja, doktora Jancso i rodziców. Żałował tylko niespełnionej miłości lecz z drugiej strony bolało go cierpienie jego towarzyszy, mających narzeczone i żony. Rano do celi wszedł pastor i ksiądz w towarzystwie strażnika, zaprowadzili na więzienny plac, wiatr rozwiewał włosy. Pod nosem nucił hymny. Starał się nie patrzeć na innych. Gdy przyszła jego kolej, spojrzał w górę, pomyślał o wszystkim, co do tej pory zrobił. Cieszył się, że miał ciekawe życie. Patrzył przed siebie, klamka zapadła, było o wszystkim. Klaudia Rogowicz