Krzysz filozofi skiej A nologi filozofi na kon końmi tegorii czarne
Transkrypt
Krzysz filozofi skiej A nologi filozofi na kon końmi tegorii czarne
Kraków to tomiasto książki i prawdziwa potęgaDzia³a wydawnicza. Kraków miasto ksi¹¿ki i prawdziwa potêga wydawnicza. tu ponad 100 wydawców publikuj¹cych dos³ownie wszystko: od literatury sensacyjnej po wiersze noblistów, od romansu po podrêczniki Działa tu ponad 100 wydawców publikujących akademickie, od biografii po fantastykê. Ksi¹¿ki krakowskich oficyn odnosz¹ sukcesy na krajowym rynku dosłownie wszystko: od literatury sensacyjnej po wiersze wydawniczym, otrzymuj¹ najwa¿niejsze nagrody literackie, ale przede wszystkim stanowi¹ znakomit¹ ofertê noblistów, od romansu podręczniki akademickie, dla czytelnika, który w bogactwiepo tytu³ów i gatunków zawsze znajdzie coœod dla biograsiebie. fii po fantastykę. Książki krakowskich oficyn odnoszą sukcesy To ju¿ druga edycja Wirtualnej Biblioteki. Tym razem proponujemy Ci ksi¹¿ki najwa¿niejszych na krajowym rynku wydawniczym, otrzymują najważniejsze goœci tegorocznego Festiwalu Conrada i Targów Ksi¹¿ki, a tak¿e najgorêtsze nowoœci wydawnicze tej jesieni. nagrody ale przede wszystkim stanowią znakomitą Wœród nich zliterackie, pewnoœci¹ znajdziesz opowieœæ idealn¹ dla siebie. A jeœli po przeczytaniu darmowego fragmentu ksi¹¿ki nie bêdziesz w stanie siê ju¿ od niej oderwaæ, ofertę dla czytelnika, który w bogactwie tytułów i gatunków z ³atwoœci¹ mo¿esz nabyæ e-booka klikaj¹c w link na koñcu zeskanowanego fragmentu. Przy 2. ods³onie zawsze znajdzie coś dla siebie. naszej akcji testujemy tak¿e mo¿liwoœæ pobrania audiobooka. SprawdŸ, czy mo¿esz pobraæ Twoj¹ ulubion¹ – Publio oferuje 40% rabatu na każdy z zakupionych tą drogą tytułów – Virtualo dostępne u nich e-booki oferuje w promocyjnej cenie Kraków miasto ksi¹¿ki i prawdziwa potêgae-booka wydawnicza. Dzia³a akcji, tu ponad 100 wydawców – toWoblink każdemu, kto kupi z naszej podapublikuj¹cych dos³ownie wszystko: od literatury sensacyjnej po wiersze noblistów, od romansu po podrêcz ruje kody rabatowe o łącznej wartości 50 zł uprawniające akademickie, od biografii po fantastykê. Ksi¹¿ki krakowskich oficyn odnosz¹ sukcesy na krajowym rynku do zakupu kolejnych tytułów po niższej cenie. wydawniczym, otrzymuj¹ najwa¿niejsze nagrody literackie, ale przede wszystkim stanowi¹ znakomit¹ ofer który Koobe każdemu, kto kupi u zawsze nich e-booka, kod dla czytelnika,– w bogactwie tytu³ów i gatunków znajdzie coœoferuje dla siebie. zniżkowy na 30% na cały asortyment koobe.pl To ju¿ druga edycja Wirtualnej Biblioteki. Tym razem proponujemy Ci ksi¹¿ki najwa¿niejszych goœci tegorocznego i Targów Ksi¹¿ki, a tak¿e najgorêtsze nowoœci wydawnicze tej jesie Szukaj Festiwalu linków Conrada do sklepów internetowych, w których dostęp Wœród nich z pewnoœci¹ znajdziesz opowieœæ idealn¹ dla siebie. ne są wybrane przez Ciebie e-booki, na końcu darmowych A jeœli po przeczytaniu darmowego fragmentu ksi¹¿ki nie bêdziesz w stanie siê ju¿ od niej oderwaæ, mentów! z ³atwoœci¹ frag mo¿esz nabyæ e-booka klikaj¹c w link na koñcu zeskanowanego fragmentu. Przy 2. ods³onie naszej akcji testujemy tak¿e mo¿liwoœæ pobrania audiobooka. SprawdŸ, czy mo¿esz pobraæ Twoj¹ ulubion¹ ksi¹¿kê w formacie dŸwiêkowym! Wirtualna Biblioteka Wydawców to część programu Kraków Miasto Literatury. ksi¹¿kê w formacie dŸwiêkowym! To już druga edycja Wirtualnej Biblioteki. Tym razem propoPartnerzy Wirtualnej Biblioteki przygotowali tak¿e specjaln¹ ofertê dla wszystkich, którzy kupi¹ nujemy Ci książki najważniejszych gości tegorocznego Festiksi¹¿ki polecane w tej akcji w³aœnie u nich: walu Conrada i Targów Książki, także najgorętsze nowości • Publio oferuje 40% rabatu na ka¿dy a z zakupionych t¹ drog¹ tytu³ów • Virtualo do ka¿dego e-booka sprezentuje drug¹ ksi¹¿kê tego samego wydawcy za darmo wydawnicze tej jesieni. • Woblink ka¿demu, kto kupi e-booka, podaruje kody rabatowe o ³¹cznej wartoœci 50 z³ Wśród nich z pewnością znajdziesz opowieść idealną dla uprawniaj¹ce do zakupu kolejnych tytu³ów po ni¿szej cenie. siebie.• Koobe ka¿demu, kto kupi u nich e-booka, oferuje 30% rabatu na ca³y asortyment koobe.pl A jeśli po przeczytaniu darmowego fragmentu książki nie Wirtualna Biblioteka Wydawców to czêœæ programu Kraków Miasto Literatury. będziesz w stanie się już od niej oderwać, z łatwością możesz Akcjê organizuje Krakowskie Biuro Festiwalowe. Partnerami akcji s¹: Instytut Ksi¹¿ki oraz wydawnictwa i nabyć e-booka, klikając w link naEditor, końcu zeskanowanego organizacje: a5, Austeria, Bona, Czarne, Dodo Fundacja Przestrzeñ Kobiet,fragInsignis Media, Karakter, Koobe, Lokator, Muza, Sine Qua Non, Skrzat, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, W.A.B., mentu. Przy 2. odsłonie naszej akcji testujemy także możliwość WAM, Wielka Litera, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Wydawnictwo Literackie, Wydawnictwo M, Wydawnictwo pobrania czya możesz pobrać Otwarte, Znak,audiobooka. Znak Literanova,Sprawdź, Znak Emotikon, tak¿e Publio, Virtualo,Twoją Woblinkului Koobe. bioną książkę w formacie dźwiękowym! Partnerzy Wirtualnej Biblioteki przygotowali tak¿e specjaln¹ ofertê dla wszystkich, którzy ku Akcję organizuje Krakowskie Biuro Festiwalowe. Partneksi¹¿ki polecane w tej akcji w³aœnie u nich: rami akcji są: Instytut Książki oraz wydawnictwa i organiza• Publio oferuje 40% rabatu na ka¿dy z zakupionych t¹ drog¹ tytu³ów cje: a5,do Agora, Bona, Czarne, Dodo Editor, Fundacja Przestrzeń • Virtualo ka¿dego e-booka sprezentuje drug¹ ksi¹¿kê tego samego wydawcy za darmo • Woblink ktoMedia, kupi e-booka, podaruje kody rabatowe wartoœci 50 z³ Kobiet,ka¿demu, Insignis Karakter, Koobe, Krytykao ³¹cznej Polityczna, uprawniaj¹ce do zakupu kolejnych tytu³ów po ni¿szej cenie. Lokator, Muza, New Eastern Europe, Noir sur Blanc, Radio • Koobe ka¿demu, kto kupi u nich e-booka, oferuje 30% rabatu na ca³y asortyment koobe.pl Kraków, Sine Qua Non, Skrzat, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Świat Książki, W.A.B., WAM, Wielka Litera, Wydawnic Wirtualna Biblioteka Wydawców to czêœæ programu Kraków Miasto Literatury. two Wydawnictwo Literac k ie, Ksi¹¿ki WydawAkcjê organizujeAkademickie Krakowskie BiuroDialog, Festiwalowe. Partnerami akcji s¹: Instytut oraz wydawnictwa organizacje:nictwo a5, Austeria, Bona, Czarne, DodoOtwarte, Editor, Fundacja Przestrzeñ Kobiet, Insignis Media, Karakte M, Wydawnictwo Znak, Znak Literanova, Koobe, Lokator, Sine Qua Non, Skrzat, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, W.A.B., WAM, Wielka ZnakMuza, Emotikon, Litera, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Wydawnictwo Literackie, Wydawnictwo M, Wydawnictwo a także Publio, Virtualo, Woblink i Koobe. Otwarte, Znak, Znak Literanova, Znak Emotikon, a tak¿e Publio, Virtualo, Woblink i Koobe. Wiêcej informacji na stronie www.qr.miastoliteratury.pl Projekt dofinansowany jest ze środków Ministerstwa Wiêcej informacji na stronie www.qr.miastoliteratury.pl Kultury i Dziedzictwa Narodowego z programu Promocja Czytelnictwa. Więcej informacji na stronie q r. m i a s t o l i t e r a t u r y. p l Partnerzy Wirtualnej Biblioteki przygotowali także specjalną ofertę dla wszystkich, którzy kupią polecane w tej akcji właśnie u nich: Akcjê poleca: Organizatorzy: Dofinansowano ze œrodków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Patron medialny: Akcjê poleca: Organizatorzy: Dofinansowano ze œrodków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Patron medialny: Przez wieś Olszewo miło jest przejeżdżać o każdej porze roku, a szczególnie przyjemnie, jeśli trafi się tu późnym popołudniem, kiedy słońce jest już po drugiej stronie jeziora. Może to być, tak jak dziś, koniec października – byle tylko dzień był pogodny. Łatwo wtedy zapomnieć, że im więcej światła odbija się od lustra wody, tym mniej przedostaje się go na jego drugą stronę. Owszem, jezioro ma już za sobą letnie zakwity glonów, ale nawet w tych sprzyjających warunkach do miękkiego dna dociera tylko co dziesiąty, jeśli nie co setny promień słońca. Dlatego, chociaż miło tędy przejeżdżać, lepiej się nie zatrzymywać – chyba że ktoś chciałby wyobrazić sobie, jak to jest być zagrzebanym w mule węgorzem czekającym w półmroku na nie tak przecież daleką prawdziwą noc. Nie zatrzymuję się więc i jadę dalej, żeby już po chwili wjechać w szpaler wiązów – kiedyś zdawało mi się, że to lipy – których gałęzie łączą się nad drogą w ażurowe sklepienie. Tak, można tu sobie pomyśleć, że weszło się do gotyckiej katedry, tym bardziej że rosnący po obu stronach młody, gęsty las jest odsunięty od linii wiązów o kilka metrów, tworząc dwie boczne nawy. Ale jeśli ktoś był niedawno w mieście Erywań – a ja byłem – wolno mu zaryzykować inne skojarzenie. Mnie nie tylko wolno. Ja nie mam wyboru. Kiedy wjeżdżam w ciemny, zielony tunel – w tym roku październik jest nietypowo ciepły, więc liście nie zdążyły jeszcze pożółknąć – i widzę na jego końcu światło obiecujące jak zwykle pomyślne zakończenie drogi, od razu przypominam sobie, jak szedłem zupełnie innym korytarzem w stronę rzeki, nad którą dawny lud Armenów założył twierdzę Erebuni. Niełatwo to wszystko wytłumaczyć. Sam nie wiem, dlaczego pod wysokim, mniej więcej dziesięciopiętrowym blokiem wykuto w skale długie przejście – na oko zbyt wąskie, by mogły się w nim minąć dwa samochody. Mogę się tylko domyślać, że nie tak dawno temu, kiedy wydawało się, że już niedługo wszyscy ludzie będą żyć twórczo, radośnie i bezpłatnie, komuś przyszło do głowy, że trzeba połączyć centrum miasta z płynącą w głębokim wąwozie rzeką. Rzeka przecinająca miasto zawsze stwarza nadzieję, że niezależnie od tego, jak wiele niepotrzebnych i nieczystych rzeczy zostawiamy po sobie na Ziemi, koniec końców wszystko – razem z niepotrzebnymi i nieczystymi myślami – zostanie spłukane przez cierpliwą wodę. A jeśli tak, jest szansa na to, że kiedyś świat będzie wyglądał prawie jak na tych obrazkach, które czasem wręczają nam na ulicy schludnie ubrani, uprzejmi młodzieńcy – wszędzie rośnie zielona trawa, a na niej odpoczywają ludzie różnych ras i różne gatunki zwierząt. Musiało chodzić właśnie o coś takiego. O to, żeby każdy mieszkaniec miasta, inżynier, sprzedawca, ale też policjant i poeta, mógł w każdej chwili – jeśli oczywiście nie będzie 5 potrzebny gdzie indziej – przespacerować się podziemnym chodnikiem nad rzekę i poczuć się od razu człowiekiem czystym, wypoczętym i szczęśliwym. Jak zwykle, gdy planuje się rzeczy z takim rozmachem, coś się nie udało. Szeroka aleja, która łączy wejście do tunelu z prospektem Masztoca, główną arterią miasta, najwyraźniej podupadła od czasu, gdy ozdobiono ją trzema wielkimi fontannami. Dziś czynna jest tylko jedna, ta najbliżej ulicy. Wokół niej ustawiono stoliki eleganckiej kawiarni. Dwie pozostałe są martwe i suche. Na dnie kamiennych basenów, przez które kiedyś przelewała się woda, gromadzą się śmieci. Po obu stronach stoją domy, ale nie ma tu jezdni. Tylko drzewa, trawniki i puste fontanny. Prawie jak w parku. A mimo to mało kto tędy spaceruje. Wygląda więc na to, że ludzie chodzą teraz nad rzekę innymi drogami albo nie chodzą nad nią wcale – dlatego błąkający się po mieście cudzoziemiec może tu trafić jedynie przypadkiem. Ja trafiłem tylko dlatego, że kilka dni wcześniej, kiedy przechodziliśmy przez centrum miasta, Lara pokazała ręką aleję i powiedziała: – Wiesz, tamtędy można dojść nad rzekę. Przez taki tunel. Nie bardzo potrafiłem to sobie wyobrazić, więc przy najbliższej okazji przyszedłem tutaj. I mimo że wiedziałem z grubsza, czego się spodziewać, kiedy odnalazłem wejście do wykutego w skale korytarza, zdziwiłem się. Jego drugi koniec był bardzo daleki. Kiedyś ktoś pewnie tu sprzątał, ktoś wymieniał świetlówki w długim rzędzie lamp zamontowanych na sklepieniu, ale od jakiegoś czasu już się tak nie działo. Przeszedłem śmiało pierwsze pięćdziesiąt albo i więcej metrów tunelu. Rozsądek zbudził się dopiero wtedy, gdy w wylocie, na tle jasnej, zwieńczonej łukiem plamy, pojawiły się dwie czarne sylwetki. Na to jednak nic już nie można było poradzić – dlatego chociaż do połowy korytarza został jeszcze kawałek, poszedłem dalej. Słusznie, bo dzięki temu zauważyłem, że jedna z postaci jest wyraźnie niższa. Po chwili minąłem mężczyznę z kilkunastoletnim chłopcem. Zeszliśmy sobie z drogi bez słowa, bez skinienia głową. Byłoby to normalne na ulicy, nawet zupełnie pustej, ale tutaj – bądź co bądź byliśmy we wnętrzu ziemi, jak dwaj lub trzej nienarodzeni jeszcze bracia – wydało mi się smutne. I wreszcie znalazłem się znowu na powierzchni, pod łaskawą opieką nieba, ale zamiast pójść czym prędzej znikającą w wysokich krzewach asfaltową alejką, obejrzałem się za siebie, żeby odprowadzić wzrokiem dwie coraz mniejsze sylwetki. Mężczyzna z chłopcem rozmyli się w końcu w jasnej plamce słońca i zostałem sam. Teraz myślę sobie, że w takim miejscu mogłoby się zacząć lub skończyć wiele trzymających w napięciu opowieści, jak choćby ta o mężczyźnie – może nawet cudzoziemcu – który wchodzi do tunelu, ale kiedy mija piętnaście minut, nie pokazuje się na jego drugim końcu. Nie pokazuje się również wtedy, gdy mija minut trzydzieści, a potem godzina, ponieważ jego zwłoki leżą gdzieś w połowie korytarza, najpewniej tam, gdzie zepsuły się dwie kolejne świetlówki – i nie ma znaczenia, czy w jego czole widać mały jak bezwartościowa moneta ślad po kuli, która wydostała się na zewnątrz otworem wielkości pomarańczy, czy też śmierć robi mylne wrażenie całkiem naturalnej. Albo ta, w której na pozór nie dzieje się nic nadzwyczajnego, bo dwaj mężczyźni, którzy wchodzą do tunelu – każdy z innej strony, choć jednocześnie – wychodzą z niego tak, jakby nic ich nie łączyło. Ambasada Stanów 6 7 Zjednoczonych w Erywaniu jest, jak na kraj tak niewielki, podejrzanie duża, więc jeden z nich mógłby być Amerykaninem, drugi zaś, dajmy na to, Persem, w czym też nie byłoby nic dziwnego, skoro do Armenii przyjeżdża coraz więcej turystów z sąsiedniego, lecz niewesołego najwyraźniej Iranu. Dopiero po jakimś czasie wyjaśniłoby się, że w tej jednoczesności nie ma nic przypadkowego, że w połowie drogi mężczyźni zatrzymali się, wymienili kilka szeleszczących słów w języku farsi i że jeden z nich przekazał drugiemu miniaturową płytę CD, nowoczesny pendrajw albo wręcz metalową tuleję o niewiadomym przeznaczeniu – taką samą jak ta, którą Harrison Ford wrzuca do Sekwany na zakończenie słynnego filmu Frantic. Samotne kobiety z pewnością nie powinny korzystać z tego nie do końca przemyślanego korytarza – niezależnie od tego, jakiej symbolicznej wymowy można się w nim dopatrywać. Nad rzekę prowadzi wiele innych dróg. Nie znaczy to jednak, by nie wolno było sobie wyobrazić, że tym razem – znów jednocześnie – do tunelu z jednej strony wchodzi mężczyzna, z drugiej zaś kobieta. Jest późne popołudnie, ale dzień wciąż jest słoneczny, więc oboje widzą z daleka swoje sylwetki. Nie wiemy, czy są tu umówieni, nie wiemy, czy się znają – może jest to jakaś nowa odmiana randki w ciemno, dlatego nie wiemy też, co myśleć, kiedy minutę później – dzieli ich już zaledwie dwadzieścia metrów – mężczyzna zatrzymuje się i rozpina rozporek. Nie wiemy, co myśleć, ponieważ kobieta nie cofa się. Zamiast zawrócić i pobiec w stronę obiecującego pomyślne zakończenie miasta, idzie dalej, tyle że nieco wolniej niż przed chwilą, bo stawiając kolejne kroki, schyla się, sięga ręką w dół i przesuwając dłoń po udzie, podnosi sukienkę, a potem – stukot wysokich obcasów rwie się i właściwie zanika – wkłada palce pod majtki, żeby jednym ruchem zsunąć je do kolan. Wtedy mężczyzna, przytrzymując spodnie, rusza w jej stronę, tak jakby wiedział, że kiedy ona spróbuje, pozostając w ruchu, unieść prawą stopę, by przełożyć ją przez wąski pasek majtek, straci równowagę i przewróci się na kamienne płyty. Nawet jeśli upadając, kobieta zrani się w łokieć, nikt nie zwróci uwagi na pojedynczą kroplę krwi – historia robi się przecież coraz ciekawsza z zupełnie innych powodów. A mimo to, kiedy on, ze spodniami na wysokości łydek, klęka przy jej twarzy, nie wiemy, czy mamy ochotę czytać dalej. Nie wiedzą tego również trzej chłopcy, którzy pomyśleli, że zdążą jeszcze przed zachodem słońca pobiegać po schodach prowadzących nad rzekę, a teraz stoją oniemiali kilkanaście metrów od poruszającego się niezgrabnie dwugłowego kształtu. Początkowo cieszą się, że zdarzyła się im szansa zobaczenia na własne oczy tych niezwykłych rzeczy, o których do tej pory słyszeli tylko od starszych kolegów. Ale kiedy kobieta wykręca szyję – mogą przez chwilę zajrzeć w jej niewidzące oczy – i wydaje głuche stęknięcie, tak jakby oderwała od ziemi wielki ciężar, najmłodszy z nich, może dziesięcioletni, odwraca się i biegnie, jak potrafi najszybciej, w stronę miasta. Za nim, korzystając z dogodnego pretekstu, rzucają się do ucieczki dwaj pozostali – tyle że oni podejrzewają już, że nawet kiedy dotrą do dalekiej plamy dziennego światła, kobieta nie zniknie z ich życia. Tak, takich historii mogłoby tu się zacząć lub skończyć wiele, i już widać, że każdą z nich można by opowiedzieć w co najmniej kilku równie zajmujących wariantach. Ale właśnie dlatego – nie ma na to czasu. Zielone sklepienie wiązów otwiera się bardzo szybko, Erywań, podobnie jak 8 9 wieś Olszewo, przepada na jakiś czas w niepamięci i teraz jadę już zupełnie zwyczajną drogą. Na niej z pewnością nie spotka mnie nic interesującego. Myślałem, że przynajmniej zobaczę myszołowy. Kiedy przejeżdżałem przez Litwę rok temu – tak jak teraz był koniec grudnia – widać je było po obu stronach drogi z Kowna do Kłajpedy. Przechadzały się jak nieco bardziej dostojne kury po białych polach, nasłuchując krzątających się pod śniegiem norników. Szum autostrady najwyraźniej ich nie niepokoił, ale kiedy zatrzymywałem samochód i otwierałem szybę, żeby przyjrzeć się im dokładniej, odlatywały. Dopiero gdy wzbijały się w powietrze, stawała się widoczna ciemna plama na spodzie skrzydeł, mniej więcej w dwóch trzecich ich długości, po której ludzie znający się na rzeczy odróżniają myszołowy włochate od tych drugich, zwanych po prostu zwyczajnymi. W tym roku nie ma śniegu, nie ma też myszołowów. Po zielonych oziminach i tylko nieco bardziej szarych łąkach przechadzają się wiejskie koty. Co robią norniki, trudno powiedzieć. Wiem, dlaczego tak się dzieje. Zima jest niepokojąco łagodna nie tylko tutaj, ale również tam, gdzie myszołowy przychodzą na świat – w Skandynawii, na Uralu, a może wręcz na złowrogiej Syberii. Nie trzeba więc lecieć na Południe. Być może jest nawet tak, że zachęcone sprzyjającą pogodą lemingi, które tam, na Północy, zastępują myszołowom norniki, wydały dodatkowy, piąty lub szósty miot. Wiadomo zaś, że gdy zwierzęta te rozmnożą się ponad miarę, podejmują chaotyczne wędrówki, w czasie których tracą wrodzoną czujność, stając się łatwym łupem dla drapieżników. Wygląda na to, że tak właśnie się stało. Noc spędzam, tradycyjnie już, w hotelu w Połądze. Rano, w drodze na plażę, przystaję na skraju uzdrowiskowego parku, żeby przyjrzeć się krzewom, w których wtedy, dokładnie przed rokiem, znalazła schronienie gromadka pękatych gili. Ale ich też nie ma. Przypominając sobie ich barwy – osobliwie żywe u samców i bardziej taktowne u samic – próbuję sobie wyobrażać, jak bujają się teraz gdzieś w tundrze na gałązkach anemicznych brzóz. Próbuję, choć nie wiem, czy białe pnie nikną na tle śniegu, chroniącego przed mrozem i tak już nieszczęśliwą, wiecznie zamarz niętą ziemię, czy też bieleją wdzięcznie nad poszarzałymi zaledwie trawami. Wiatr, który nocą wiał od północnego zachodu, ucichł nad ranem, pozostawiając po sobie czyste niebo i spokojne morze. Trudno o lepszy dzień na poszukiwanie bursztynów – mówię sobie, ale nauczony doświadczeniem, nie pozwalam, by ta myśl niepotrzebnie mnie ożywiła. Bardzo rozsądnie. Dzięki temu nie jestem rozczarowany, kiedy po przejściu kilometra lub dwóch nie znajduję nic poza kilkoma martwymi ciernikami. Pierwsza i druga rybka nie zainteresowały mnie należycie, ale kiedy zauważam następne, zaczynam podejrzewać, że jestem na tropie jeszcze jednej anomalii – tym bardziej że niektóre mają dziwnie napęczniałe brzuchy. Jest koniec grudnia i trudno uwierzyć, że kryją w sobie ikrę. Niewiele wiem o ciernikach, ale w dzieciństwie widywałem je często na płyciznach małych rzek, dlatego – słusznie bądź nie – żyję w przekonaniu, że są rybami słodkowodnymi. A nawet jeśli tak nie jest, nawet jeśli potrafią, tak jak płocie, okonie i wiele innych gatunków, przystosować się do słonej morskiej wody, tym trudniej zrozumieć, że tak wiele z nich pozwoliło się wyrzucić falom na niegościnną z ich punktu widzenia plażę w Połądze. 10 11 A skoro już mówi się tyle o odwiecznych relacjach światła i ciemności – mam na myśli te wszystkie mroczne i jasne tunele, a także promienie słońca, z których część odbija się od powierzchni wody, część zaś w niej nierozważnie nurkuje, by ugrzęznąć, niczym martwe rozwielitki, w zdradliwym dnie jeziora – więc skoro tyle się o tym mówi, nie od rzeczy będzie przypomnieć sobie rzeźnickie stragany w mieście Erywaniu. Kiedyś na tym placu był zwykły bazar. Jeśli o mnie chodzi, wolałbym tu przyjechać wtedy, zanim jeszcze zbudowano na jego miejscu wielką halę targową – na to jednak nic już nie można poradzić. Na szczęście po jej północnej stronie zachował się długi rząd murowanych straganów. Jest ich ze dwadzieścia i w każdym bez wyjątku sprzedaje się mięso, a ponieważ wszystkie stoją w jednej linii, zrośnięte ścianami i zwrócone zgodnie ku słońcu, nakryto je płaskimi, wysuniętymi nad chodnik dachami. Kiedy patrzę na nie z daleka, stojąc na rozgrzanych stopniach przed wejściem do hali, widzę coś, co wygląda na poziome pęknięcie w żółtoszarej powierzchni miasta. Na krawędzi tej ocienionej rozpadliny poruszają się ludzie – powoli i niekonsekwentnie – a nieco głębiej, zamknięte w nieregularnych prostokątach, widnieją twarze sprzedawców. Większość prostokątów jest prawie czarna. Tylko niektóre rozświetlone są mgliście pojedynczymi żarówkami i w tych widać coś więcej – ściany, zawieszone na nich przedmioty, obrazki albo kartki papieru, a czasem przesuwające się za plecami sprzedawców sylwetki jakichś innych ludzi. Nie można tak stać bez końca na słońcu. Przechodzę więc przez ocalały kawałek placu i chowam się pod dachem straganu – pierwszego po prawej – a potem od razu skręcam w lewo, żeby przyjrzeć się porozkładanym niechlujnie kawałkom nieżywych świń, jagniąt i baranów. Chociaż w pewnym sensie są malownicze, nie ma w nich nic, co pozwoliłoby zatrzymać na dłużej uwagę przypadkowego przechodnia. Znacznie ciekawsze są twarze czuwających przy nich rzeźników. Wygląda na to, że w Armenii do handlu mięsem nie dopuszcza się kobiet – tak jakby wciąż tu rozumiano, że nie należy wyręczać się nimi w sprawach związanych ze śmiercią i zabijaniem. Zza lad obitych blachą lub pokrytych innymi, mniej kosztownymi materiałami wystają 12 13 Zapominam o bursztynach, ale nie zapominam o scyzoryku, którym zamierzałem wydłubywać je ze zmarzniętego piasku. Wyjmuję go z kieszeni i kucam nad martwym ciernikiem. Szturcham rybkę, aby upewnić się, że nie żyje, po czym przecinam drobne ciało na pół. Ze środka wydostaje się szara substancja poukładana w podłużne, pofałdowane pasma, przypominające raczej mózg niż rybie wnętrzności. I znów, jak zwykle, pytań jest więcej niż odpowiedzi – prawie tak jak w przypadku wielorybów, które wypływają na brzeg, żeby tam umrzeć z braku wody. Wycieram więc ostrze o piasek, składam nóż i odchodzę. Jestem zakłopotany skutkami własnej dociekliwości. Mogę jedynie liczyć na to, że do czasu, gdy będę tędy wracał, smutne połówki ciernika zostaną zjedzone przez rybit wy, które – zupełnie tak samo jak rok temu – przechadzają się tam, gdzie morze łączy się z lądem, a kiedy się do nich zbliżam, wzbijają się w powietrze, by usiąść dwadzieścia lub trzydzieści metrów dalej. Tak jakby nie wierzyły, że będę szedł wciąż przed siebie i za chwilę znów zmuszę je do kolejnego niepotrzebnego wysiłku. głowy, ramiona, a czasem również brzuchy mężczyzn. Jedni są postawni, a nawet przystojni, inni starzy i brzydcy, ale żadnego nie potrafię wyobrazić sobie w jakimś innym sklepie – chyba że byłby to sklep z częściami samo chodowymi. Mam wrażenie, że pracę rzeźnika wykonują z zadowoleniem, jeśli nie z poczuciem dumy. Przed nimi leżą noże, tasaki i inne narzędzia do porcjowania mięsa, a ich ukryte w głębokim cieniu śniade twarze wydają się dziwnie blade. Mężczyzn jest sporo również wśród kupujących. Dopiero kiedy przyjrzeć się im uważniej, dostrzega się, że wielu wcale nie interesuje się mięsem. Na ogół stoją nieruchomo, patrząc w stronę placu, albo prowadzą między sobą niezrozumiałe dla mnie rozmowy. Niektórzy to po prostu znajomi sprzedawców, których brak innego zajęcia wygnał w miejsce, gdzie życie płynie wprawdzie jeszcze bardziej ospale niż gdzie indziej, ale też śmielej odsłania swoje dwoiste oblicze. Najwyraźniej ja również ulegam jego urokowi, bo kiedy docieram do ostatniego straganu, nie idę dalej, lecz zawracam, żeby raz jeszcze zajrzeć w twarze strażników miniaturowych czeluści. Mimo że robię to nieśmiało i w miarę możliwości dyskretnie, nie udaje mi się nie zwrócić na siebie uwagi. Jeden z mężczyzn przerywa rozmowę, uśmiecha się i zadaje po rosyjsku naturalne w takiej sytuacji pytanie: – Skąd przyjechałeś? – A kiedy otrzymuje odpowiedź, pyta dalej: – W interesach? – Nie. Jestem turystą – mówię, bo cóż mogę powiedzieć innego. – Turystą… – powtarza, jakby nie wierzył, że ktoś może bez ważnego powodu przyjechać do jego kraju, ale zaraz potem uśmiecha się znowu i pyta: – A kobiety u was ładne? 14 – Ładne – odpowiadam, raz jeszcze nie mając innego wyboru. – Ale tutaj też ładne. Może nawet ładniejsze – dodaję ostrożnie. Nie wiem, jak zostanie przyjęty taki komplement, ale staram się być uprzejmy. Mężczyzna śmieje się, śmieje się też przysłuchujący się nam sprzedawca, więc jest dobrze, a mimo to rozmowa po krótkiej chwili rwie się i zamiera. Zaczynam rozumieć, że nie dowiem się tu już niczego więcej – ani o życiu, ani o Armenii. Żegnam się i odchodzę od rzeźniczych straganów. Okrążam nowoczesną halę targową i trafiam na jej tyły, w miejsce, gdzie handluje się owocami i warzywami. Tu kobiet jest znacznie więcej. Kobiet i dzieci. Wśród skrzynek z pomidorami i worków cebuli, wokół samochodów, których otwarte bagażniki wyładowane są papryką, melonami i bakłażanami, koczują całe rodziny. Więcej jest też słońca – ale i tutaj ludzie starają się chronić przed nim pod ogrodowymi parasolami i skromnymi daszkami z falistej blachy.