Od organizatorów konkursu Pan Tomasz Łysiak jest dziennikarzem i
Transkrypt
Od organizatorów konkursu Pan Tomasz Łysiak jest dziennikarzem i
Od organizatorów konkursu Pan Tomasz Łysiak jest dziennikarzem i pisarzem. Dla naszego środowiska przede wszystkim absolwentem XXXV LO im. Bolesława Prusa w Warszawie, jednym z założycieli teatru szkolnego W piątek wieczorem. W roku 2013 ukazała się, wydana przez Narodowe Centrum Kultury, Cytadela - pierwsza część Nieśmiertelnych. Powieść upamiętnia wydarzenia roku 1861, stanowiące prolog powstania styczniowego. W przedmowie do pierwszego wydania pan Krzysztof Dudek – dyrektor NCK- napisał: „ Autor z dociekliwością i zapałem charakterystycznym dla kolekcjonerów i pasjonatów poszukiwał pamiątek związanych z powstaniem, dokumentów, gazet z epoki, ale także przedmiotów „zwyczajnych”, codziennych, takich jak śpiewniki patriotyczne czy druki ulotne, których niezwykłą historyczną wartość docenić możemy tylko z perspektywy czasu. Wreszcie Autor sięgnął po jedne z najbardziej ulotnych i wciąż niedocenianych źródeł, jakimi są rodzinne wspomnienia i opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie.” Fragment powieści, wybrany jako zadanie translatorskie tegorocznego konkursu, dotyczy wydarzeń z lutego roku 1861, rozgrywających się nieopodal Hotelu Europejskiego i słynnej kamienicy Karola Beyera, miejsca związanego z pracą dziennikarską Bolesława Prusa. Właśnie tu mieściła się redakcja Tygodnika Ilustrowanego. Dziś na miejscu nieodbudowanego po wojnie domu został usytuowany pomnik pisarza. Tekst zadania konkursowego zawiera skróty, związany jest z jednym z epizodów powieści. Zachęcamy wszystkich do przeczytania całego tekstu. Zadanie konkursowe fragmenty powieści Tomasza Łysiaka Cytadela „ Michał Arcichiewicz wpadł na rynek. Zrobiło się już ciemno i niektórzy ludzie zapalili świece.(…) Zbita masa ludzka zajęła nie tylko plac handlowy, ale i ulicę Świętojańską oraz Plac Zamkowy aż do kolumny Zygmunta. (…) Michał przeciskał się w stronę kościoła Paulinów, ale naraz od strony katedry Świętego Jana usłyszał jakieś krzyki i gwizdy. Zatrzymał się więc, dopchnął do wejścia do jednej z kamienic i wspiął się na schody. Popatrzył ponad głowami. W oddali widać było rozstępujący się tłum i jadący powóz w asyście postępujących z tylu konnych. W powozie stał, trzymając się zamkniętych drzwiczek, oberpolicmajster Fiodor Fiedorowicz Trepow i z kamienną miną patrzył na falujące morze głów. Zewsząd słychać było obelgi, wrzaski, gwizdy i szydercze śmiechy. Jednak tłum rozstępował się przed powozem oberpolicmajstra i powóz wjeżdżał coraz głębiej.(…)Trepow stał w dorożce, wyprostowany i nieruchomy jak grecka statua w ogrodzie letnim w Petersburgu(…) Oberpolicmajster uniósł brodę, spojrzał na wszystkie strony i głosem herolda krzyknął: -Panowie! Rozejdźcie się! (,,,) W stronę policmajstra poleciał kawałek śniegu, a za chwilę gruda lodu podjęta z ziemi. (…) Krajewski jednak odepchnął go, po czym zamachnął się i uderzył oberpolicmajstra laską w twarz.(…) Tłum zamarł (…) Szef warszawskiej policji, oberpolicmajster Fiodor Fiedorowicz Trepow , klęczał na bruku i ocierał krew płynącą z nosa i brwi, a na jego policzku widniała czerwona pręga.(…) Więc Rosjanin może przed nimi klęczeć? Upokorzony? Pobity? (…) Nad głowami niósł się potężny śpiew: ”Święty Boże! Święty a nieśmiertelny…”.Dziesiątki, setki, tysiące płonęło pochodni, świec, lampek i kaganków, powodując, że procesja zdawała się gorzeć niezwykłym światłem, jaśnieć na wszystkie strony. (….) Major Żydikow kazał rozpędzić konie już na placu Zamkowym(….) Żandarmi wyciągnęli broń z pochew, ubodli wierzchowce ostrogami, spięli je mocno i ruszyli(…) -Płazem! Tylko płazem ! (…) Wiatr niósł nad ludźmi sztandar z Orłem i Pogonią. Nowakowski podniósł obie ręce. -Boże, coś Polskę! – zaintonował, a tłum podchwycił pieśń. (…) To właśnie w owej chwili, po południu 27 lutego 1861 roku generał-lejtnant Zabołocki dotknął palcem wąsów. A potem krzyknął: -Pli ! Huknęła palba. Nad końcami luf pojawił się szereg błękitnych obłoczków. Michał Arcichiewicz obrócił się w stronę długiego szeregu wojska i stamtąd, zza linii błękitnych dymków, zobaczył, jak wylatuje kula, leci w jego stronę, drży i kręci się, zawisa na chwilę w powietrzu, a potem coraz bliżej i bliżej, w końcu wpada mu w pierś. Zamachał rekami i poleciał do tyłu. A z góry, jak szklisty deszcz pękniętego nieba, spadały odłamki szkieł ze zbitych wystaw salonu mód. (…) Kiedy wojsko odeszło, na ulicach pojawił się lamentujący tłum. Szukano rannych, biegano wkoło, krzycząc i pomstując na Moskali.(…) Ciała pięciu poległych złożono najpierw naprzeciw domu Malcza i radzono, co z nimi począć. Zaczęto wnosić zabitych do budynku Orgelbranda. Ktoś krzyknął, by ich jednak zabrać do hotelu Europejskiego i tam ułożyć uroczyście. Obok najmłodszej ofiary pojawił się nagle młody człowiek, który uniósł ręce i krzyknął: - Ja go znam! To Michał Arcichiewicz, uczeń czwartej klasy gimnazjum! Zanieśmy go do domu rodziców! (…) -Wyjmijcie drzwi z zawiasów, zaniesiemy go na drzwiach! (…) Kiedy ostatnią trumnę postawiono na katafalku w sali numer sześćdziesiąt cztery hotelu Europejskiego, do pomieszczenia wszedł jeden z najbardziej szanowanych obywateli stolicy, pan Karol Beyer. Jego pomocnik rozstawił duży statyw, na którym przymocował dużą skrzynkę z rozsuwanym mieszkiem i doczepioną z tyłu płachtą. Beyer kazał porozsuwać zasłony. (…) Majstrował coś przy swojej skrzynce, przystawiał ją bliżej i dalej, a w końcu stwierdził, że nie da się sfotografować wszystkich naraz, więc będzie robił zdjęcie każdemu poległemu z osobna (…) -A koszulę rozsuńcie mu, żeby widać było ślad po kuli-zakomenderował fotograf.(….) -Po co? Po co to robić?- spytał ktoś wśród zebranych, a jakaś kobieta zaszlochała, czyniąc znak krzyża. -Żeby dowód był!- ktoś inny mu odpowiedział - I by ludzie nie zapomnieli by za dziesięć, sto, sto pięćdziesiąt lat nie zapomnieli! (…) dzień drugiego marca był jasny, ciepły i słoneczny- jakby po ciemnych, smutnych dniach lutowych, z chwila pogrzebu miało stać się coś nowego, dobrego i świetlistego. Już od samego rana na trasie pochodu gromadziły się tłumy, zalegając Krakowskie Przedmieście, Czystą, plac Teatralny i Nalewki, zaś najwięcej ludzi było w okolicach kościoła Świętego Krzyża, gdzie miało się odbyć nabożeństwo. Wszystkie sklepy, i chrześcijańskie i żydowskie, były zamknięte, na wystawach pojawiły się żałobne elementy, a mieszkańcy stolicy, milczący, uroczyści, bladzi, na czarno odziani, ciągnęli tam, gdzie miał przechodzić kondukt. Msza była niezwykle uroczysta, (…) gdy po mszy stary, siwy i przygarbiony arcybiskup Fijałkowski, ubrany w purpurę, złoto i w infułę biskupią, czynił znak krzyża nad pięcioma prostymi, czarnymi trumnami, wtedy płacz rozległ się w całym kościele. Punktualnie o dziesiątej drzwi się rozwarły i kondukt pogrzebowy ruszył.