dokument w formacie PDF - Strona rodziny Błaszkowskich
Transkrypt
dokument w formacie PDF - Strona rodziny Błaszkowskich
POLIKARP KAZIMIERZ DUNIN BŁASZKOWSKI rocznik 1927 www.iglak.pl/blaszkowski HIPOTEZA NARODZIN GĄSOCINA I ZAGŁĘBIA SONY NA TLE SZCZYPTY DZIEJÓW ZIEMI MAZOWIECKIEJ motto: „ ... najgorsze nawet źródło jest lepsze niż żadne, trop zasypany i zawikłany zaprowadzić może na manowce, lecz zawsze pozostaje nadzieja, że następcy właściwie odczytają te ślady ...” Stanisław Trawkowski - historyk Przedruk za zgodą autora Opracowanie komputerowe wg wskazówek autora - Ewa Matusiak 2004 rok Nawiązany przed laty kontakt ze Szkołą Podstawową w Gąsocinie, okazał się brzemienny w skutkach w sensie literackim. Opiekunką klasy była wtedy i jest obecnie, żarliwa pasjonatka zawodu pedagogicznego pani mgr Ewa Matusiak. Na jednym ze spotkań z klasą – wtedy drugą, jeden wielce dociekliwy maluch zadał pytanie o dacie powstania GĄSOCINA. Pytanie morze, niesłychanie kłopotliwe, wręcz nietaktowne choć prymitywne. Odpowiedzią na MORZE może być tylko KROPLA informacji pewnych, umożliwiających dalsze, nie tylko hipotetyczne snucie przypuszczeń. Nowoczesne logie dysponują zaskakującymi metodami badań, prowadzącymi od mglistych przypuszczeń do absolutnie pewnych nowych odkryć. Ostatnie osiągnięcia astronomii zawdzięcza się nie tylko bezpośredniej obserwacji niewidocznego ciała niebiańskiego, który jak np. : supergęsta czarna dziura sama nie emituje nawet fotonów ale wciąga w siebie swoją potęgą grawitacji każdą drobinę materii pyłu kosmicznego. Z wyników obserwacji sąsiednich ciał, reagujących na niewidoczny obiekt można ustalić orbitę, masę i dalsze astrofizyczne właściwości. Przy braku podstaw ikonograficznych warto również posłużyć się podobną metodą podczas odkopywania korzeni Gąsocina. Taka metoda poznawcza zakrawa na czytanie między wierszami ale może ubezwłasnowolnić abnegatów. W bezpośrednim sąsiedztwie Gąsocina zachowały się jeszcze ślady materialne oraz etymologiczny wianuszek miejscowości cechujących się podobnym brzmieniem ostatniej sylaby. Dla językoznawców skojarzenie tych końcówek nie nastręczy trudności – zakwalifikują je do jednego zespołu spojonego wspólną cechą lub profesją. Owe CIN fonetycznie nie pasuje do nazw pozostałych naszych osad, brzmi tu na Mazowszu obco. Bez wątpienia jakaś grupa rzutkich przedsiębiorców importowała je z przodującej wtedy Zachodniej Małopolski czy Śląska. Najbardziej zacofane w średniowieczu Mazowsze aż roiło się od takich wstydliwych nazw, jak: Pękale czy Pękawka, zamieszkałe w półziemiankach przez ludek niewolny, pozbawiony ciągot postępu jednak obdarzony smykałką wydzierżców. W jednej dziedzinie przemysłowej Mazowsze przodowało. Były tu liczne dymiące mielesze wytapiające smolisty czarny dziegieć, a także smołę, terpentynę i WĘGIEL DRZEWNY konieczny do podsycania pieców dymarkowych. 1 Wielki eseista i historyk Aleksander Bocheński w swoim dwutomowym dziele pt. „ Początki przemysłu w Polsce” plasuje jakość żelaza mazowieckiego daleko za Olkuszem na czwartym miejscu. Niestety, nie wymienia Gąsocina chociaż powinien – z racji najbogatszych złóż w niecce zagłębia SONY. Wśród różnorodnych potrzeb odczuwanych przez społeczność średniowiecza na jedno z pierwszych miejsc, równocześnie z rozwojem cywilizacji, wysunęła się potrzeba pozyskiwania żelaza. Potrzebę tą zaspokajano rozmaicie, niewiele przez import na drodze wymiany towarowej, głównie zaś przez rodzimą działalność hutniczą. W pewnym stopniu taką potrzebę zaspokajał również zespół Zagłębia Sony. Według encyklopedii szczyt pozyskiwania żelaza darniowego przypadł w okresie odrodzenia. Humanizm to bardzo mgliste określenie czasu. W Italii zaistniał już w XIII wieku, kiedy na Mazowszu? – być może dopiero w XVI. Żelazo cechowało się wielkim wzięciem z racji generowania innych dóbr – niezbędne było w każdym zawodzie. Nazwa GĄSOCIN , importowana z Małopolski wcale nie wywodzi się od gęsi, ponieważ wtedy językoznawca nazwałby ją GĘSOCIN. Na Śląsku każde dziecko wie, co kryje się za słowem GĄSKA lub szorstko, po „ tamtejszemu” GĄSY. Otóż są to półowalne odlewy hutnicze, stygnące w półsferycznej niecce piaskowej, o płaskiej górnej powierzchni ze szczątkowym zastygłym kanałem wlewowym, sugerującym długą gęsią szyję. Nie trzeba wyjaśniać, że gęgające żywe gęsi z dziobem i pierzem tu w Gąsocinie nie miały odpowiedniego środowiska. Brakowało stawów czy cieków wodnych nawet w zamierzchłej przeszłości, chociaż wtedy gąsocińskie okolice były bardziej zawodnione. Niklowce, a więc żelazo, nikiel, kobald należą do ferromagnetycznych i mają wysoki ciężar właściwy, np. Fe = 7,8 kG/dcm³, a więc w erze kształtowania się ziemi plasowały się w jej jądrze. Tych pierwiastków ziemia zawiera największy procent. Cóż z tego? Występują piekielnie głęboko. Wobec tego komu lub czemu zawdzięczać zaistnienie żelaza w rudzie darniowej? Trudno uwierzyć ale encyklopedie twierdzą, że zaistnienie żelaza w torfowiskach, moczarach i darni zawdzięcza się żelazorodnym bakteriom. 2 Co łupano w ŁOPACINIE, jaki minerał skrobano w SKROBOCINIE? Tam właśnie istniał prymitywny przemysł wydobywczy RUDY DARNIOWEJ. W nazwie Spondoszyn doszukać się można w ostatniej sylabie rzeczownika SZYB. Być może istniał wtedy szyb i mawiano „spod dna szyb”. Oczywiście znów ząb czasu poczynił w tej nazwie przeinaczenia. Złoża rudy darniowej zalegają od rzeki Sony w kierunku wschodnim, podpowierzchniowe. Spotkać je można na granicy Soboklęszcza i Łopacina, dalej sięgają w głąb. Baza w Sobokleszczu z istniejącego tam półgłębinowego odwiertu czerpie brunatną zażelazioną wodę, niezdatną do picia i mycia ciała. Dociekliwych informuję, że w sensie chemicznym ruda darniowa to związek żelaza i tlenu, a więc Fe 3O4. Natomiast wątpiących odsyłam do zwiedzenia nadrzecznych okolic Sony. Bez wątpienia zauważą rozmyte przez czas ślady zbobrowanych wyrobisk. Przemysł hutniczy istniał na zachodnim stoku świętego w czasach Polan wzniesienia, a więc dzisiejszej Żwirowni. W czasach cementu bezlitośnie wyeksploatowana na potrzeby budownictwa i dróg. Pozostało współczesnym żałosne łyse wzniesienie. Zachodni stok Żwirowni nazywany był PIECOWISKIEM. Piece hutnicze, jednorazowego użytku w swojej geometrii stanowiły pionowy dół na krawędzi stoku z poziomym kanałem służącym do wtłaczania powietrza. Aby zapobiec obsypywaniu się żwiru, całe wnętrze wraz z kanałem było wymazane gliną. Piec zwał się dymarka, nazwa wzięta od dymania czyli wdmuchiwania powietrza do gardzieli pieca. Ruch serkowato uformowanych miechów, drewniano-skórzanych wtłaczał zawarty w powietrzu tlen do pieca. Wsad wnętrza składał się z przemiennie ułożonych warstw węgla drzewnego, rudy i topników wapniowych. Należy pamiętać, że żelazo aby uzyskać stan ciekły – musi osiągnąć temperaturę 1300° C. W dymarkach uzyskiwano tylko 850° C, co wystarczało do roztopienia tlenków żelaza i krzemionki. Najbardziej energetyczny węgiel z drewna grabowego nie pozwalał uzyskiwać wyższych temperatur. Sytuację termiczną pogarszało również zimne powietrze wtłaczane przez miechy. Przemysł hutniczy w Soboklęszczu był skomplikowany, potrzebne było drewno z lasów Cichaw, potrzebne było ognisko, w którym półpalono polana, potrzebna była woda z do dziś istniejącego stawu do zalewania głowni. W wielkim uproszczeniu przemiana rudy darniowej czyli związku żelaza z tlenem Fe 3O4 w połączeniu z wsadem węglowym w temperaturze ~ 800 ºC i dostarczanym wraz z powietrzem tlenem pozwalała na zaistnienie w piecu 3 tzw. redukcji, podczas której ciężkie i półciekłe żelazo oraz jego związki spływały dołem przez kanał spustowy. Zgazowane związki tlenków węgla ulatniały się górą w postaci toksycznego czadu. Dla otrzaskanych z chemią podam: Fe 3O4 + 4C = 3 Fe + 4CO . Jesienią zawieszano wszelką działalność. Siarczyste mrozy zmuszały do powrotów w rodzinne pielesze. Pozostawali tylko wozacy, ochraniacze i woły. Przed rokiem 1939 w czasach głodu ziemi uprawnej, ojciec poety ludowego pana Stefana Chojnowskiego worywał się w jałowy stok i z przekleństwem na ustach wyorywał tajemnicze żużle – ślady dymarek. Z kolei pan Stefan również podczas orki natknął się na fundamenty klepiska, uformowanego z otoczaków, być może podłogi sypialni ówczesnych hutników. Uzyskane z dymarek zastygłe gąski wagi do 30 kG transportowano zaprzęgiem wołowym do pobliskiego Gąsocina, gdzie w cieniu dąbrowy, pod parasolem wiekowych dębów były składowane, sortowane i łupane na podłużne kęsy, przypuszczalnie wielkością uzależnione od wydolności młota, a ten z kolei zależny był od wartkości nurtu Sony. Gdzie istniał ten wodny mocarz potrafiący z rozpalonych znów węglem drzewnym kęsów wycisnąć zbędny ciekły żużel i uformować je w GRZYWNY ŻELAZNE wielkości „ żelazka do prasowania”. Prymitywny cykl kuźniowy nie pozwalał otrzymywać dużych geometrycznie i wagowo grzywn. Zachowane szczątki soch, być może rodem z SochoCINA były okute nie jednym lemieszem a dwoma. Waga takiej grzywny nie przekraczała 2,5 kG. Leniwy nurt Sony okolic Łopacina nie rokował budowie młota w pobliskim rejonie pomyślnej egzystencji. Na dobitkę wschodnie, płaskie ukształtowanie obrzeża zniechęcało do budowy tamy i spiętrzenia lustra rzeki. Potrzebny był młot wodny typu nasiębiernego a nie słaby podsiębierny. Etymologia podszeptuje, że taki młot wodny mógł zaistnieć w niezbyt odległym MŁOCKU. Wobec tego zaprzęgi wołowe ciągnące dwukółki transportowały z Gąsocina do Młocka połupane kęsy gąsek, zaś w drodze powrotnej przywoziły gotowe lśniące wspaniałością barw tak potrzebne grzywny. Jak wiadomo stal to związek żelaza z węglem, gdzie bardzo miękki węgiel dziesięciokrotnie utwardza też dość miękkie żelazo do zawrotnej wytrzymałości 180 kG/mm². Czyli stalowy drut o przekroju kwadratowym 1 mm² zdolny jest do momentu zerwania utrzymać ciężar 180 kG. Większa ilość węgla niż 1,7 % jest szkodliwa, stop jest niekowalny – mniejsza - zmniejsza wytrzymałość , w zamian polepsza kowalność. 4 Czy był korzystny zbyt? Handel średniowiecza cechowała zmora deflacji. Zastój i marazm. Sztuka płótna taniała z czasem do wartości poniżej opłacalności, tak było z większością towarów z wyjątkiem wyrobów żelaznych, grzywien i soli. Należy docenić fachowość ówczesnych hutników i ich zagadkowe umiejętności technologiczne pozwalające pozyskiwać stal o określonych , z góry założonych parametrach. CHWAŁA IM! KIEDY TO WSZYSTKO SIĘ DZIAŁO? Kiedy? Kiedy powstał przemysł wydobywczy, hutniczy i kuźniczy Zagłębia Sony? W jakich czasach zaczęto łupać w Łopacinie i skrobać w Skrobocinie? Kiedy zaczęto budować piece dymarkowe w Soboklęszczu – Piecnicy? Kiedy? Posługując się systemem eliminacji można domniemać i dojść precyzyjnej daty powstania Zagłębia Sony, a więc i Gąsocina. Do rozważań „ kiedy” potrzebne są poboczne ale konkretne i sprawdzone informacje. W dociekaniach natknąć się można na pewnik, że przed rokiem 1750 Anglik Kauper wynalazł termiczny dziwoląg labiryntowy, w którym gorące spaliny ogrzewały czyste powietrze kierowane do pieców. W okolicy roku 1780 w Europie skonstruowano półsferyczną kadź zwaną piecem pudlarskim, opalaną węglem z nadmuchem gorącego powietrza. Wreszcie żelazo osiągnęło 1300 ºC i ze stanu stałego przeszło w stan ciekły. Jak wiadomo czyste żelazo w stanie ciekłym ma najwyższą temperaturę topnienia, a więc stygnący metal ulega segregacji. Najpierw zestalał się na powierzchni stop o największej zawartości węgla, skrzep był ręcznie usuwany z kadzi. Taki proces pozwalał otrzymywać różne gatunki stali, zależne od zawartości węgla. Stąd wniosek, że Zagłębie Sony nie powstało po roku 1780. W Polsce Szkot Beidlon zaczął budować na Śląsku hutę w roku 1880 pracującą do dziś. Każda inwestycja powstaje w warunkach pokoju i stabilizacji gospodarczej. W tragicznym dla nas XVII wieku liczba ludności zmalała z 11000000 do 7000000 . Potop szwedzki za sprawą Karola Gustawa, wojny kozackie i religijne z Portą oraz zaborcze apetyty Karola XII rujnowały kraj. Czasy zygmuntowskie i Złoty Wiek nie były złote dla Mazowsza. Datę powstania Zagłębia Sony śmiem przesunąć daleko przed rok 1600. Wazom śniła się potęga morska, Stefan Batory zobowiązał się pohamować apetyty Moskwy. Dwunastoletnie panowanie Ludwika Węgierskiego nie sprzyjało inwestycjom Mazowsza. Zaistniał bum gospodarczy w Polsce i na Mazowszu dopiero za czasów panowania Kazimierza Wielkiego. Mazowsze wyzwoliło się spod jurysdykcji czeskiej. Widzimy więc, że zagłębie nie mogło powstać w okresie zawartym tymi wydarzeniami. 5 Brak warunków inwestycyjnych 6 ~ 1750 ~ 1880 Piec pudlarski Wielki piec Potop, wojny kozackie i religijne z Portą. Chaos gospodarczy ~ 1740 Mazowsze na uboczu polityki władców Podgrzewacz Kaupera Rozwój gospodarczy 1600 1250 Początek odbudowy i bumu gospodarczego 1380 1241 Najazd Mongołów Ujmując wydarzenia graficznie otrzymamy naniesiony na wektor czasu jasny obraz okresów, w których Zagłębie Sony nie miało szans powstania. Eliminacja starych metod Prawdopodobieństwo powstania naszego przemysłu spadło aż do dna okolic znamiennego roku 1241 czyli najazdu Mongołów i innych plemion koczowniczych Powołża pod wodzą But-Hana. W naszej historii stłumione Powstanie Styczniowe było paradoksem sukcesu kulturalnego, Polska po marazmie klęski 1831r. wybuchła z nową żywotną siłą. Walki 1863r. pochłonęły ogrom ofiar, najwięcej – wojny napoleońskie. Podobnie stało się po najeździe czambułów Dzingis-Hana. Śląsk został spustoszony ale uprzedzona przez kupców ludność schroniła się w lasach, a być może wraz z nimi również owi hutnicy, budowniczowie naszego zagłębia. Czas płynął, mijał rok 1243. Po katastrofie najazdu odżył handel. Wszędobylscy, gadatliwi kupcy mogli poinformować zespół przedsiębiorców o przebogatych zasobach rudy darniowej w dolinie Sony. Czemu nie szukano rudy w bezpośrednim sąsiedztwie? Własne zasoby były złej jakości. Ekspansja drugiego zlodowacenia dotarła pod Kraków i Olkusz, a jego czoło topniało. W wyniku zmiany stanu skupienia H2O, najlżejsza substancja wapniowa, wywodząca się z muszli skorupiaków osiadła w pasie topnienia tworząc wysokie wzniesienia wapienne. Łatwo je zauważyć. Ich odczyn chemiczny jest zasadowy. Ale bakterie żelazorodne rozwijają się najbujniej w środowisku kwaśnym. Organizacja wyprawy w nowe miejsce i początek łupania i skrobania pochłonęła chyba 9 lat. Nastał wreszcie znamienny rok MCCL. Trudno przypuszczać, aby zagłębie powstało wcześniej, przed rokiem 1250, nie mogło powstać systemem gospodarczym albo w wyniku „gospodarności” mazowieckiego Sieciecha, który nie miał zupełnie czasu, zajęty adoracją żony księcia Władysława Hermana, a także biciem własnych denarów. Popatrzmy teraz na zagadkę powstania GąsoCINa z zupełnie innej strony. W paśmie wieków upadały potężne dynastie, królestwa, cesarstwa i państwa. Zmieniały je inne, bardziej postępowe orientacje. Polityka jako sztuka uzyskania możliwości była bezwzględna, a skutki szczątków jej hegemonii odczuwamy obecnie. Upływający czas zmiatał swoim zębem wytwory dawnych MÓD. Absolutnie odporne były jedynie nazwy własne imion oraz nazwy osad i miejscowości. Przykładowe imiona Polan przetrwały do dziś, z zachowaniem ich cech osobowych. Taki przykładowy berbeć zadający najbliższym ból i lubujący się takim działaniem otrzymywał w nagrodę imię Bolesław – czyli sławiący ból. Mój imiennik - Kazimir z racji wichrzycielskich poczynań po podstrzyżynach dostawał imię charakteryzujące jego „ kazi mir” czyli burzyciela miru ( pokoju ). 7 1800 KatowiCE DzidziCE SzopieniCE ChełmżA, BiałowieżA (?) 1300 WarszawA, NieszawA, SzczekoCIN, JaroCIN, 1220 GąsoCIN, ŁopaCIN, SkroboCIN, SochoCIN NakłO, StrzelnO, MogilnO, OpinO(góra), KoźniewO, CiemniewkO GnieznO, ChełmnO 966 Prawdopodobnie przed podstrzyżynami dzieci różnicowano numerami – przyjęte z obyczaju rzymskiego. Moda imion absolutnie odpornych na czas przetrwała również w nazwach osad i miast. Wychodząc naprzeciw pamięci wzrokowej dokonam próby rzucenia na wektor czasu niektórych miejscowości zgodnych z ówczesną modą, aby moi ulubieńcy z klasy III mieli wygodną ściągę. Czas powstawania miejscowości zgodnie z obyczajem i MODĄ zawsze zakodowany jest w ostatniej zgłosce lub sylabie. Na przykład nazwy miast kończące się na sylabę „CE”, jak: KatowiCE, SzopieniCE, DziedziCE powstawały w XIX w. Natomiast słowa kończące się samogłoską „O” szczycą się sędziwymi metrykami. 8 Dociekliwi zauważą brak nazwy prastarego Krakowa – tak, ale przed jego „prastarością” mógł nosić nieco inaczej brzmiącą nazwę, np. KRAKOWO. Czas zmieniał wszystko. Współcześni mediewiści i ich poprzednicy uważali schrupanie Popiela przez myszy za legendę. Wielki Anonim nie precyzuje, czy to miało miejsce za życia – absolutna legenda czy po śmierci – absolutnie wiarygodne zdarzenie. Szkoda zaszufladkowania dynastii Popielów do legendy. Tragedie ostatniej wojny mnożą przykłady zjadania przez myszy i szczury zmarłych od ran żołnierzy, schronionych w nieznanych nikomu bunkrach. Myszy jako kanibale żywią się nawet swoimi braćmi przytrzaśniętymi pułapką. Wymienione na wykresie z lewej strony osady są bardzo stare. Czy były od nich starsze? Oczywiście! Ale to już okres Polan, a więc wczesnego okresu świetności Rzymu. Maleńkie osady to SZCZEPY akcentujące swoją szczepowość w nazwach. Tu należy oprzeć się na ocenie osłupiałych cudzoziemców, którzy zaskoczeni melodyką naszego języka pytają, dlaczego nasza mowa jest dla ich ucha SZELESZCZĄCA /przykład Szczebrzeszyna/. Wobec takiej oceny fonetycznej szukajmy archaicznych szeleszczących nazw miejscowości i znaczeń. Na czoło wysuwa się RedogoSZCZ opisywana obszernie przez biskupa z Marseburga Thietmara już w roku 1012, dalej : BydgoSZCZ, PruSZCZ, KaliSZ(CZ), SoboklęSZCZ ... Szeleszczenie mowy charakteryzuje tylko szczepy Słowian Zachodnich. Natomiast Słowianie Wschodni i Południowi przez wieki nawiedzani przez najeźdźców z południa i wschodu przyswoili sobie ich gardłową i twardą fonetykę. Przykładem może być ruskie „ piered” – nasze „przed”– fonetycznie „ pszet”. Różnica brzmienia obydwu takich samych znaczeń jest kontrastowo różna. Wracając do osad CIN należy zacząć od SzczekoCIN – obecnie Szczekociny. Liczba mnoga z racji odrębności części duchowej i świeckiej. Swoją sławę zawdzięcza złożeniu w krypcie Zakonu Cystersów zwłok Wincentego Kadłubka ( 1150-1223 ), syna Kadłuba, dziejopisarza, skryby i kanclerza Kazimierza Sprawiedliwego, biskupa krakowskiego, później zakonnika. Trudno się dziwić, że sława Szczekocina przyćmiła urodę patriotycznego JaroCINa ( prawa miejskie 1257 ). Sława obydwu miast wbita w substancję myślową naszych rzutkich przedsiębiorców zaowocowała przywiezieniem na Mazowsze tak samo zakończonych nazw: GąsoCIN, ŁopaCIN, SkroboCIN, SochoCIN. Z kolei dzisiejszy Jarocin dzięki igraszkom młodzieży przyćmił sławę Szczekocina. Dziejopis czasów Wielkiego Kazimierza - Janko z Czarnkowa, między wierszami pamfletów adresowanych do zwolenników Ludwika mimochodem opisywał bum budowlany i przemysłowy swojego okresu, bardzo bliski 9 bumowi Zagłębia Sony. Ten bum wokoło Sony nie był jakimś „bum cyk cykiem” ale heroicznym zmaganiem naszych przodków z przeciwnościami natury i niedostatkiem koniecznych narzędzi i urządzeń. Jaki był skład socjalny zespołu wydobywczego i hutniczego? Możliwe, że tak jak dziś na jednego robotnika przypada czterech urzędników, ale wtedy na jednego wolnego fachowca rzemieślnika musiało przypadać czterech niewolnych Pękali, trzech przyuczonych wolnych kmieci i dwóch niewolnych kmieci. Atoli skład pobocznego profilu zawodowego musiał się składać z kucharzy, ochroniarzy, wozaków oraz nadzorców, którzy jednocześnie pełnili rolę karbowych, siepaczy, gońców, zaopatrzeniowców, strażników ... Cała armia ! Jak się zwali? Dzięki zapobiegliwości papieża Innocentego zachowała się w przepastnych zbiorach watykańskich lista chłopów ( niewolnych ?) beneficji Żnina. Ich nazwiska, przytoczone niżej za Pawłem Jasienicą, mogły być bardzo podobne do nazwisk budowniczych infrastruktury Gąsocina. Prawie ten sam okres! Oto nazwiska szczęśliwców: Ruz, Nawóz, Sól, Białowąs, Witosa, Pantys, Zmarszcz, Miloch, Kraik, Niegłos, Konus, Dal, Marziec, Czyż, Pospiech, Dadenta, Smogar ( znaczy torf ), Danie, Dygona, Kobyłka, Parech, Kłobuszec, Pampic, Kandera, Komor, Zdonzyt, Pardeciech. Na pierwsze nazwiska kończące się współgłoską ...wski i ...cki natknąć się można dopiero w zapiskach Janka z Czarnkowa, ale to już ANNO DOMINI 1386. Wierny stylowi przeplatanki tematycznej wrócę wstecz, aby wyjaśnić pochodzenie nazwy naszej dzielnicy. Otóż z powodu ówczesnego zawodnienia tereny nasze zamieszkiwały tumany komarzyc.. Substancją odstraszającą nocnych napastników był cuchnący, czarny, smolisty dziegieć. Nasi przodkowie WYMAZANI taką mazią spali spokojnie snem kamiennym. Ponieważ kąpano się co 7 dni, zbawienna maź była utrwalana na dłuższy czas. Taki wymazaniec podróżując do Wielkopolski wzbudzał tam nieopisany ubaw i otrzymywał pogardliwą nazwę MAZAN, zaś grupę podobnych wymazańców ochrzczono mianem Mazowszany. Soboklęszcz – sioło najstarsze z najstarszych być może sięgało swoimi korzeniami okresu wędrówek Scytów. Miał w pobliżu wszystko konieczne do wygodnego istnienia. Topografia terenu obdarzyła osadę górą modłów do boga Słońca – dzisiejszą żwirownię. Miejsce świętych rozrywek podczas Święta Kupały zwane dziś Pustelnią. Ryby, raki, ptactwo wodne i ich jaja z rozległych bagien Bieli, stawy do moczenia lnu, skrawki żyznej ziemi uprawnej i bezpieczne schronienie za ścianą puszczy dzisiejszych Cichaw. Dobrodziejstwa runa leśnego a w tym orzechy laskowe, łatwe w przechowaniu. Obfitość zwierzyny a głównie soboli, których futra były kartą przetargową w 10 handlu wymiennym. Wiosną rozpijano się do rozpuku sokiem brzozowym, pijano także chmielne piwo i miód. Różnice zamożności były duże. Trudy dnia codziennego zmuszały do opanowania każdej profesji. Istniała wprawdzie specjalizacja, ale każdy musiał umieć być garncarzem, szewcem, kaletnikiem, cieślą, szkutnikiem, rybakiem, bartnikiem, myśliwym. Naturalna selekcja obsuwała beztalencia i nieudaczników w dół, a stamtąd trudno się było „wycapirgać”. Tacy w przyspieszonym tempie stawali się podsądnymi Św. Piotra. Wnętrza chat ozdabiano plecionkowymi matami z trzciny, sitowia, pasków skór. Odziewano się skórami. Posłanie to kilka skór garbowanych w dymie jałowcowym. Taki ornament plecionkowy był wizytówką czasów im współczesnych, dziś spotykamy ryty w piaskowcu w kryptach Płocka i Wawelu. Bezpieczeństwa Prasoboklęszcza strzegły od południa bagna Bieli, zaś od wschodu nieprzebyte chaszcze Janówka. Doskwierał brak soli i żelaza. Z utęsknieniem oczekiwano kupców aby wymienić lśniące, przepiękne błany sobolowe na kamienne narzędzia a także na metalową grzechotkę do zabawiania niemowląt. Sól ( teraz szkodliwa w nadmiarze ), wtedy niezbędna dla zdrowia. Każdy współczesny myśliwy wie, a szczególnie ostatni z nich - pan Lewandowski, że zwierzyna bez słonych lizawek choruje głównie na schorzenia skórne. Drogi, raczej ścieżki do bogatego Płocka były wąskie i kręte, korygowane na wzniesieniach według słońca i gwiazd. Współcześni kierowcy dziwią się, czemu zakręty dróg zaistniały właśnie na wzniesieniach – teraz wiedzą. Społeczność Prasoboklęszcza wystrzegała się przybyszów. Taki w sagatysowych portkach, od góry odziany fałatem skóry mógł przywlec jakąś zarazę, zły urok lub insekty. Jeżeli przebłagał jakoś areopag starszyzny, mógł wygrzebać ziemiankę na odległym skraju osiedla i niezależnie od poprzedniego statusu stawał się Pękalą czyli niewolnym rabem. Po latach dobrego sprawowania mógł ubiegać się o rękę leciwej, bezzębnej dziewki i mieć dzieci – również niewolne. Prawo wyższości urodzenia było nieubłagane. Leczono się niezbyt skutecznie wywarem z ziół, miodem i propolisem. Rany dezynfekowano rozpalonym żelazem. Gliniane garnki stawiano przy ogniu, przysunięte bliżej żaru pękały. Zmarłych palono lub krępowano postronkami aby nocą uniemożliwić im powrót do świata żywych. Bogaci miewali cynowy kubek z utrąconym przez pradziadka uchem, a w nim kilka obrzezanych monet. Ówcześni kmiecie kojarzyli małżeństwa „ po rodzinie”, dzięki czemu bywali drobnej postury o chorobliwym wizerunku. „ Ślub”, to spory przetargowe między rodzicami. Młodożeńcy dostawali leniwego woła, krowę i kilka kóz oraz kury i kaczki, a także motykę, siekierkę i sierp. Żelaznych łopat nie znano, zastępowały je drewniane szufle okute żelazną bednarką. Pogardzane brązowe narzędzia składano na dokładkę. Po roku ich dzieci otrzymywały gliniane lalki i zwierzątka. 11 Chata Prasoboklęszcza była dość obszerna, bez komina, kryta nie drogą słomą lecz trzciną. Niskie ściany uszczelniano gliną. Okno to wyprawiony pęcherz kozi. Za paleniskiem było miejsce święte, gdzie składano ofiary swoim bożkom w postaci jadła, rogowych cacek, muszelek i kamyków o frapujących barwach i kształtach. W czasach niedostatku własnych narzędzi społeczność wymuszona była do wytworzenia chwalebnego nawyku pożyczek. Ustrój był już bez wątpienia patriarchalny. Rządy sprawowała rada starców. Ich polecenia były bezdyskusyjne, często prowadzące do sprowokowania psychozy zbiorowej, takiej jak exodus zbiorowości z potężnego i doskonale ufortyfikowanego Biskupina. Informacje starszyzny były ogółowi przekazywane błyskawicznie systemem słownej kurendy. Taki system, utrwalony tradycją polegał na sztafetowym przekazywaniu rozkazów z góry ustaloną drogą i kolejnością. Obowiązki do opieki nad chorymi i kalekami należały do krewnych. Schorowanych samotników utrzymywano solidarnie przez wszystkich ale tylko okresowo i rotacyjnie przez 7 dni; następnie przekazywano sąsiadowi wg wcześniej ustalonej kolejności. Była to doskonała metoda rozwlekania flory bakteryjnej i insektów. Niestety, zbiorowości nie było stać na izolatki. Były to czasy bajecznie kolorowe dniem – straszne nocą, kiedy wycia wilków nieomylnie wskazywały na groźbę zbliżania się basiorów do zagrody przychówku. Kiedy żałosną i złowróżbną muzykę wichru kojarzono z jękami umarlaków. Kiedy migotliwy płomień ogniska rzucał na ścianę demoniczne obrazy. Kiedy płacz dziecka nie pozwalał zasnąć. Kiedy brakowało pod ręką chrustu do podtrzymania gasnącego płomienia. Kiedy insekty nie pozwalały wypocząć. Kiedy wichura zrywała poszycie zmurszałego dachu. Kiedy gryzonie harcowały pod igliwiem posłania. Za ostrokołami podgrodzi niektóre dnie bywały gorsze od nocy. Grododzierżca w świetle praw jurysdykcji karał publicznie rękoma przybocznych siepaczy pieńkiem, stosem, wyłupianiem, kastracją, pręgierzem, dybami. Wszystko na oczach gawiedzi. Trudno dać wiarę takim bezeceństwom, czytać chadko. Między latami 1830 i 1835 nastąpił w literaturze polskiej znamienny zwrot LITERACKI. Wreszcie w niektórych wyrazach zastąpiono nieporadnie brzmiące litery „i” oraz „y” czcionką „j”. Wczorajszy Soboklęszcz wieku pary i parowozów najlepiej opisać na przykładzie przekazów rodzinnych. Wit Błaszkowski – mój dziadek urodzony w roku 1835 / zmarł 16 października 1905 roku / – żył 70 lat widząc pierwsze przebłyski upadku caratu i przedświt odzyskania niepodległości. W roku 1891 zdążył jeszcze wyszukać głaz w Jackowie i zbudować monument istniejący do dziś na działce wnuka. Kamieniarzem był pan o nazwisku 12 Szlachcic. Z grubsza ociosany głaz był z Jackowa przywieziony do Soboklęszcza, zaprzęg ciągnęła tylko para karych koni. Dziadek sam wykuł swoje nazwisko na ścianie czołowej obelisku, co doprowadziło do zawiści i gniewu uwstecznionej społeczności Soboklęszcza. Pod groźbą wideł, motyk, grabi dziadek dokuł przed swoim nazwiskiem litery FO mówiące o fundatorze i ofiarodawcy. Od tegoż 1891 roku pod monumentem celebrowano nabożeństwa majowe. Na bazie głazu wynalezionego w Soboklęszczu fundatorzy: Wit Błaszkowski i pan Gilert zbudowali sąsiedni monument postawiony nad stawem pana Chojnowskiego. Obydwa stoją do dziś. Odległy Wit należał do herbowych. Ponoć, jak wieść rodzinna niesie, jakiś jurny bardzo antenat wżenił się nie tylko we wdzięki Duninówny ale także przy okazji w jej zaszczytny herb. Pewne jest, że podróżował. Zachowany w zapiskach koszt przejazdu do Stanów Zjednoczonych wynosił 100 rubli / trudno dociec, czy tylko podróż morska /. Powracając przywiózł maszynę do szycia typu SINGER oraz amerykańską wagę Soilers a – stoi do dziś na etażerce praprawnuka. Był krótko we Francji, wrócił rychło bez franków. Trzeci wyjazd jest zagadkowy. Gospodarstwo rolne odkupił od Jana Błaszkowskiego. Szczycił się czeredą 16 dzieci z dwóch małżeństw. Doglądał pasieki o 50 ulach, wśród nich był tylko jeden nowoczesny ramowiec, reszta to archaiczne kłody lub słomiane, plecione koszki. Dziadek nie palił machorki – zażywał tytoń. Z natury dowcipny i kpiarski, z wizerunku postawny i nobliwy – dał się lubić. Pradziadek Roch Paweł miał tylko troje dzieci, dwie córki i Wita. Jeden z braci pradziadka – Teofil, osiadł w Ciechanowie w roku 1834, drugi w Pułtusku, trzeci w Warszawie, gdzie mógł być zbliżony do jakiejś kancelarii szkolnej. Wit Błaszkowski spoczywa niezapomniany w mogile sońskiej. Chwała Mu! Pod koniec XIX w. obrotni żydowscy giszefciarze wynajęli od Wita część okazałego drewnianego domu z facjatkami pierwszego piętra z przeznaczeniem na wytwórnię guzików z muszli perłowych. W 1910 roku wytwórnia została przeniesiona do Nasielska. Dom musiał być obszerny, skoro istniała w nim również nielegalna szkoła. Ślady domu wyznaczają dziś znajdywane okrawki muszli. Pierworodny syn Wita a mój ojciec Paweł Błaszkowski zasiadał jako ławnik w sądzie ciechanowskim. Obdarzony niespotykanymi zdolnościami manualnymi cipnął / porwał / się nawet na budowę drewnianego kieratu do napędu sieczkarni. Dębowa konstrukcja przetrwała rok, co pozytywnie świadczy o jej trwałości. Był radnym, współbudowniczym wiatraka rozebranego w roku 1957. W dobie psychozy pożarowej „ od pioruna” wyposażył obejście w niebotyczny piorunochron – zazdrość sąsiadów. 13 Po odzyskaniu niepodległości był pierwszym entuzjastą budowy szkoły w Gąsocinie. Wraz z Konstantym Gilertem byli gwarantami finansowymi zaciągniętej pożyczki na jej budowę. Drewniany gmach budynku stoi do dziś. Geometria drewnianych bali ściennych nie grzeszy szerokością, co wyklucza ich pochodzenie z wiekowych borów cichawskich. Są dość wąskie czym potwierdzają wiarygodność przekazów, że wywodziły się z działów leśnych Soboklęszcza, zaś ich darczyńcami mogli być wtedy najbogatsi gospodarze – Paweł Błaszkowski i Konstanty Gilert. Jak dotychczas na fasadzie starego budynku szkoły - wtedy nazywanej powszechną – nie doszukałem się spiżowej tabliczki informującej o dacie powstania i głównych współdarczyńcach. Drugie małżeństwo Pawła z Ewą skoligaconą z Modzelewskimi z Modzel zaowocowało pierworodnym synem Aleksandrem a następnie : Czesławą, Zygmuntem, Henryką i Kazimierzem. Przyczyny pożaru Soboklęszcza w pierwszych dniach sierpnia 1911 roku są do dziś zagadkowe. Historyczna geneza pożaru sięga głęboko w czeluście początku wieku XIX . Opinogóra nie należała do kmieci, była własnością książąt, którzy traktowali ją jako ostoję w ucieczce przed zarazą. Działała kojąco odizolowana od zgiełku Płocka czy Krakowa. Tu podobno zmarł nasz mazowiecki książę Bolesław Kędzierzawy, przeszyty strzałą wrogiego Bałta podczas pogoni za grabieżcami, pochowany w Płocku. Tak na dobre „sprywatyzował” Opinogórę dopiero Bonaparte, będąc darczyńcą nie swojego - szczodrze obdarzył hrabiego Wincentego Krasińskiego. Zatarg Soboklęszcza z dziedzicami trwał od początku ich władania. Butni soboklęszczanie opierając się na miejscowym, zwyczajowym niepisanym prawie odmawiali usług pańszczyźnianych, argumentując statusem Soboklęszcza jako wolnej wsi włościańskiej. Rozgniewany zarządca opinogórski wybudował na skraju wsi relikt swojej władzy – leśniczówkę. Wieś została spopielona podobno za karę. Wrogą leśniczówkę w rewanżu spotkał ten sam los w roku 1929. Druga, mało prawdopodobna wersja - to zemsta jakiegoś starowiercy za rekuzę. WIELKA CHWAŁA wszystkim szesnastu pokoleniom Soboklęszcza – Piecnicy za ich niezłomną wolę pielęgnowania nazwy PIECNICA, aż do naszych czasów, abyśmy mogli poznać miejsce i epokę drążenia pierwszych PIECÓW DYMARKOWYCH na stokach Żwirowni. Takie znamienne, historyczne miejsce powinno być nobilitowane tablicą ufundowaną w połowie przez mieszkańców, w połowie przez Zarząd Gminy Sońsk. Ale inicjatywa powinna wyjść od samych zasiedleńców. Marzy mi się treść: 14 TU W SOBOKLESZCZU – PIECNICY NA TYM STOKU PRZED DEKADĄ WIEKÓW ZACZĘTO DRĄŻYĆ PIERWSZE PIECE DYMARKOWE SŁUŻĄCE KU POZYSKIWANIU ŻELAZA MIESZKAŃCY SOBOKLĘSZCZA Na zachodnim skłonie Piecnicy mieszkał mój stryj Antoni Błaszkowski oraz jego syn Leonard, poeta ludowy. Antoni dożył sędziwego wieku ponad 90 lat. Po sprzedaży gospodarstwa osiadł w Gąsocinie. Obok istniało gospodarstwo drugiego stryja – Bolesława Błaszkowskiego, który zmarł w roku 1945. Z rodziny Błaszkowskich pozostał w Starym Soboklęszczu mój bratanek - Jerzy Błaszkowski oraz jego syn – Krzysztof, student wydziału automatyki. W największym skupisku pieców dymarkowych , a więc na rozległych terenach stoku Gór Świętokrzyskich napotkać jeszcze można bardzo wiele osad wywodzących się w nazwie z hutniczych zespołów PIECOWISK DYMARKOWYCH. Nazwy niektórych miejscowości mają wprowadzony rzeczownik „PIEC” , jak np. : Piecowisko, Piecnica, Piecysko ... Południowo zachodni stok Żwirowni Soboklęszcza, zgodnie z modą nazw również szczyci się podobnym wkładem. Ta część Soboklęszcza to PIECNICA., zwyczajowo nazywane PIETNICA. Historia Soboklęszcza Starego jest bardzo odległa – historia Piecnicy jest bardzo stara ale także jednocześnie bardzo młoda. Jeszcze w XIX wieku cała ludność Soboklęszcza zasiedlała tylko żyzne „płużki” starej wsi. Piecnica z jej stromym ukształtowaniem w okresie Księstwa Warszawskiego była prawie bezludna. Po pożarze starej wsi w roku 1911 i po przeprowadzonej komasacji społeczność została rozczłonkowana. Najwięksi areałem i najbogatsi gospodarze pozostali na starych siedliskach starej wsi, ale z racji przydzielonej im najżyźniejszej gleby nowe nabytki bywały o połowę mniejsze. Natomiast małorolni i bezrolni tzw. komornicy otrzymywali znacznie większe zagony od posiadanych przed pożarem, ale usytuowane na jałowych obrzeżach granicznych. Jak się wydaje PIECNICA była zasiedlona komornikami i rzemieślnikami, którym nie zależało na uprawie roli, ponieważ jako siła najemna bywali zatrudniani u bogatych. 15 Mam czelność i tego się nie wstydzę - aby gimnazjum w Gąsocinie nosiło imię gen. Franciszka Krajowskiego, którego 18 dywizja piechoty rozsławiła miejscowości: Sarnowa Góra, Brody, Pińsk – wszystkie wyryte wersalikami na granitowych płytach kolumn Grobu Nieznanego Żołnierza – naszego Sanktuarium Narodowego. Wspaniały desant 8 brygady kawalerii dowodzonej przez gen. Karnickiego ( 8 brygada wchodziła w skład 18 dywizji ) z Sarnowej Góry do sztabu bolszewickiego w Ciechanowie umożliwił naszym ułanom porąbać szablami jedyną dalekosiężną radiostację Tuchaczewskiego. Miało to miejsce w krytycznym okresie, kiedy konne sotnie Gaj-Hana przekraczały Wisłę i bezkarnie grabiły statki płynące z zaopatrzeniem. W czasach hegemonii kosy i sierpa rekord kośnika to 1 ha powalonego żyta w czasie zawartym między wschodem a zachodem słońca. Natomiast w wymiarze dniówkowym kośnik mógł zarobić 2 zł oraz śniadanie, obiad w dwojakach na zżętym snopku i kolację. Za mocne juchtowe buty z cholewami, ukute przez wiejskiego szewca trzeba było zapłacić równowartość 100 kG żyta. Cukier kosztował 1 zł, mała paczka tytoniu 90 gr. W niedalekim Poświętnym nieznany nikomu Henryk Sienkiewicz zaczął sączyć gęsim piórem pierwsze krople inkaustu na papier czerpalny z manufaktury Wierzbnia. Właśnie tu, nie zaś w Oblęgorku , przybliżył sercu nieznane losy Janka i Bartka. W kuźni pozytywizmu w Gołotczyźnie Aleksander Świętochowski rozsławił swój kierunek pisarski, któremu był wierny do końca. W salach Muzeum Ziemi Mazowieckiej podziwiać można perłę zbiorów – mistrzowsko zobrazowaną postać starca na tle rekwizytów minionej epoki, pędzla Ciemieniewskiego. Świetne płótno o mistrzowskiej kompozycji i pogodnej kolorystyce kontrastującej z przyćmionym wzrokiem portretowanego starca. Obraz wart częstego oglądania. Widzę go zawsze w chwilach zadumy nad przemijaniem. Portret wart także przywieszki ściennej Muzeum Narodowego. Pisarska dociekliwość faktów powstania Bratnego pióra pani Lucyny Janikowej rozjaśnia dobroczynne poczynania dziedziczki Aleksandry Bąkowskiej. Jak wstydliwie przyznaje autorka dzieła „ Z buntem przez życie”, jej prababka wywodziła się z Błaszkowskich – możliwe, potwierdza to talent literacki. Po uruchomieniu linii kolejowej rzutcy bracia Socha wybudowali w Gąsocinie młyn napędzany machiną parową. Zainstalowany obok kocioł prawdopodobnie typu „Walczak” nie zasilał cylindra parą podgrzaną lecz tylko parą nasyconą. Nie wiedzieć czemu na rusztach kotła spalano nie węgiel lecz polana grabowe. Były duże kłopoty w uzyskaniu potrzebnej mocy. Na tympanonie młyna ambitni Sochowie wymurowali swoje inicjały: S-S. Po pożarze zachowano replikę liter ale już metalową. 16 Po wyzwoleniu zastąpiono parę energią elektryczną. Bezużyteczny tłok cylindra machiny, średnicy niemalże metra posłużył zręcznemu kowalowi, panu Dziewiątkowskiemu jako kowadło. Być może spoczywa do dziś na podwórku jego obejścia. Tenże niebywale uzdolniony kowal wyróżniał się pięknym, nieco zbrukanym kożuchem, w którym paradował całorocznie po ulicy Strażackiej. Obowiązkiem naszych czasów jest walka o obronę pereł naszego dziewiętnastowiecznego budownictwa drewnianego, w tym troska o przepiękną bryłę dworca kolejowego w Gąsocinie. Także urokliwego dworu w Koźniewie. Wczesnośredniowieczne grodzisko sońskie aby zabłysnąć w pełnej krasie swego surowego wyrazu powinno być rychło pozbawione wszelkich naleciałości XX wieku. Wśród chwalebnych postaci okolic Gąsocina wyróżniała się osobowość ks. Chełkowskiego. Jego patriotyzm i społeczne widzenia w trudnych okresach, górowały nawet nad sprawami wiary. Niezapomniany ks. Jan Krawczyński, budowniczy kościoła łopacińskiego, większość spraw związanych z organizacją i dowozem materiałów załatwiał osobiście w tempie błyskawicznym, dzięki umiejętności w kierowaniu motocyklem. Ks. Budczyński, przystojny i władczy był postacią wyróżniającą się wśród proboszczów innych parafii. Historia nie jest nauką prawdy absolutnej, dlatego nie dosięga statusu HISTORIOLOGII, bo przecież trudno uwierzyć zapiskom Długosza, że jego król Władysław był absolutnym, tępym nieudacznikiem, zaś idol, sponsor i zwierzchnik pisania przesiąknięty wonią niewieścich pachnideł był kryształowo doskonały. Z tego wniosek, że brak dokumentów ikonograficznych nie przeszkadza w dojściu do prawdy powstania Gąsocina – wystarczą dowody etymologiczne i podpórki językoznawcze. Szczęście, że z wykształcenia nie jestem ani językoznawcą, historykiem czy etymologiem – dzięki temu mam niezależny własny pogląd na poczynania naszych antenatów, którzy tu, w Soboklęszczu – Piecnicy , jako hutnicy zadeptywali przed oktawą wieków stok wzniesienia. Zadeptywali dziurawymi ciżmami, smagani żarem pieców, okopceni i spoceni dążyli do uzyskania prawidłowej technologii. Wytop chybiony - to klęska moralna i finansowa. Wśród pedagogów Gąsocina wyróżniał się skrzypek Wacław Grzeszczak – umuzykalnił dwa pokolenia mieszkańców. W pobliskim Koźniewie nauczyciel muzyki, harmonista i skrzypek, pan Leonard Malinowski. Wnuk Wita popularyzował wokalistykę. Okoliczne kościoły murowane miały szansę powstać po napływie kapłanów z uruchomionej w Warszawie w roku 1837 Uczelni Teologicznej. 17 W portalu kościoła sońskiego zauważyć można tablicę upamiętniającą nazwisko pomordowanych przez faszystów synów ziemi sońskiej, wśród wielu widnieje nazwisko Serafina Gilerta, mieszkańca Soboklęszcza, ojca mojego siostrzeńca Józefa Gilerta. Młodzież Ziemi Sońskiej miała szansę nauki w Szkołach Obwodowych. W XIX wieku Ciechanów nie miał takiej szkoły o poziomie wyższym niż szkółki przykościelne. Ciechanów wzrastał w cieniu Mławy, gdzie istniały archiwa, szkoła obwodowa i sąd. Hipotezy, legendy, bajki czy fakty? – niechaj ocenią następcy jak poucza treść wersetu Stanisława Trawkowskiego. Czas kończyć tą mediewistykę, aby nie zabrnąć w czeluście poetyki ludowej. Brr ... to byłby przykry upadek moralny. KLEJNOTY LITERATURY OCALAŁE Z POŻARU, ZAWARTE W STAREJ KOMODZIE WITA BŁASZKOWSKIEGO Przedstawione dalej kopie starodruków są niepełne tylko z powodu przesadnej grubości pakietów. Ograniczyłem objętość do dwóch stron informacyjnych. Oryginały drukowane na papierze czerpalnym z papierni manufaktur mazowieckich: Wierzbnia, Soczewka, Hartman. Wśród nich na uwagę zasługuje bezczcionkowy wydruk z Sieradza z kamienia litograficznego o przepięknej staropolskiej składni i urokliwej kaligrafii. W treści wszystkich widnieją nazwiska pedagogów, prymusów a nawet zasoby bibliotek. Załączam, aby zapoznać współczesnych żaków o możliwości wyboru szkół jakie mogli mieć ich prapradziadowie. Atoli w 18 Królestwie Polskim zwanym przez zaborcę Prywiślańskim Krajem szanse edukacji średniozamożnych były niewielkie. Zaś sama komoda z okresu Księstwa Warszawskiego trzyma się dobrze i drzemie w zaciszu starego domu Józefa Gilerta. 19