Pechowe roraty
Transkrypt
Pechowe roraty
Ela Zamorowska Nagroda Specjalna im. Danuty Bartol Pechowe Roraty Był zimny grudniowy poranek. Na polach kłębiła się jeszcze mgła, chcąc przysłonić monotonność tej jednokolorowej pory roku, jaką jest zima. Otworzyłam oczy i leżąc jeszcze w łóżku popatrzyłam na zegarek. Piąta nad ranem. Trzeba było się spieszyć, by nie spóźnić się na Roraty. Bo przy tylu osobach w kościele, to wielki wstyd. W tym momencie usłyszałam głos mojego sześcioletniego brata Julka: - Babciu! Bo mnie się moje spodnie na lampie zaczepiły! – krzyczał rozpaczliwie. - Julek, niepotrzebnie babcię wołasz! – wtrącił mój ośmioletni brat Staszek – Zaraz skoczę i je ściągnę. - Nie! Nie! Nie! – zawołała przerażona babcia – nie skaczcie, bo żyrandol zerwiecie! Tak jak w zeszłym tygodniu! Wtedy z pokoju wyszedł mój starszy brat Artur i teraz on krzyknął tak, by wszyscy słyszeli: - Kto ostatni w kuchni, ten głupia gęś! Oczywiście, nikt nie chciał być głupią gęsią i wszyscy rzuciliśmy się ku wąskim, drewnianym schodom, prowadzącym do kuchni. Przepychaliśmy się strasznie. Niestety Staszkowi zawinęła się noga, więc chwycił się Artura, Artur złapał mnie, a ja Julka. Julek nie miał już się kogo chwycić. A rozumowanie tak małego, prostego rozumku było zbyt tępe, by wpaść na to, że można chwycić się poręczy. Wszyscy razem sturlaliśmy się na sam dół i wylądowaliśmy przed stołem w kuchni. Tylko Julek przefikołkował nad nami i uderzył w stołową nogę, wylewając dzbanek mleka na zdziwioną babcię. Wszyscy ucichli. Nawet świergocące ptaki za oknem. Babcia trochę poczerwieniała. Wyglądała, jakby miała zaraz eksplodować. Ale machnęła tylko ręką i powiedziała szorstko: - Dzisiaj na śniadanie mleka nie będzie. Siadajcie i jedzcie to, co pozostało po waszym występie. - To ja może pójdę na górę, do łazienki i wypiorę babci ten splamiony mlekiem fartuch? – zapytał ze skruchą w głosie Staszek. - Dosyć! – krzyknęła babcia – Staszek, już lepiej nie chodź na górę! W drzwiach zobaczyliśmy mamę, która obserwowała od jakiegoś czasu to widowisko. - Będą kłopoty – szepnął mi do ucha Artur. - Julek, zabieraj swój lampion – rozkazała mama. - Wszyscy w tej chwili szorujcie na roraty! 1 Byliśmy dwadzieścia minut przed rozpoczęciem rorat. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Przez jakiś czas wpatrywałam się w sterczący z ławki kościelnej gwóźdź. Przed nami siedziała znajoma mamy, pani Lemińska. To sympatyczna, pulchna osoba, która, o dziwo, zawsze jakoś znosiła nasze wybryki. Ale oto, w chwilę później, w ławce obok Lemińskiej usiadł nasz wróg! Kwiatkowska! Uzbrojona w marchewkową szminkę, skórzane botki oraz jej największy skarb – piękne, srebrne futro z lisa. W rzeczywistości, futro było stare. W dodatku okropnie śmierdziało naftaliną i mnóstwem perfum, tak, że trzeba było zatykać nos. Owo futro doprowadziło już niejedną osobę do omdleń. Siedząc za Kwiatkowską, Julek bawił się zapaloną świeczką, wyjętą z lampionu. - Co ty robisz?! – zapytałam karcąco brata. - Wiesz, przypalony gwóźdź od ławki w ogóle się nie pali! – odpowiedział zaaferowany Julek, chyba nie do końca rozumiejąc moje pytanie. - Pewnie, że się nie pali, ptasi móżdżku! Zgaś tę świeczkę, bo się poparzysz i będziesz ryczeć – odpowiedziałam. - Nie zgaszę, bo potem jej nie zapalę. Zapomniałem zapałek – Julek rozłożył bezradnie ręce, a świeczka zbliżyła się do futra Kwiatkowskiej. Za kilka sekund zobaczyliśmy malutki ogienek, wesoło migający na drogim futrze. Próbowaliśmy go ugasić, ale Kwiatkowska odwróciła się i ze wściekłością szepnęła do nas: - Bachory paskudne, jeśli wam nie odpowiada, to wyjdźcie z kościoła. No i w tym momencie zauważyła niszczące jej futro płomyki. Wydała dziki okrzyk i niczym kometa wybiegła z kościoła, a następnie rzuciła się w pobliską zaspę śniegu. Wszyscy oczywiście wybiegli za nią. Nawet do połowy ubrany w fioletowy ornat ksiądz. Kobieta powoli wstała. Jej czapka, szal, futro, a także skórzane botki były całe oblepione śniegiem. Wplótł się on również we włosy i w brwi. Twarz miała oszronioną, ale wyraźnie było widać, jak coraz bardziej robi się czerwona. Jednym słowem, Kwiatkowska wyglądała jak bałwan. Szepnęła coś pod nosem, strzepnęła z siebie trochę śniegu i odwróciła się na pięcie. Teraz wyraźnie było widać wypaloną dziurę na plecach futra. - Mam nadzieję, że zauważy to dopiero, jak będziemy bezpieczni w domu – powiedziałam na głos. Wszyscy wrócili do kościoła. Lecz nikt, jeszcze długo, nie potrafił powstrzymać śmiechu. 2